Przymknęła powieki, dając
chwilę wytchnienia zmęczonym oczom. Kilka sekund później otworzyła je znów, by
dalej wpatrywać się w swoje lustrzane odbicie. Lśniące blond loki upięte z
tyłu, prawie w pełni odsłaniały jej buzię, z wyjątkiem kilku niesfornych
kosmyków, które frywolnie opadały na jej czoło i policzki. Turkusowo błękitne
tęczówki okolone kotarą gęstych rzęs, uwyraźniał cień w podobnej tonacji, a
pełne wargi czerwona szminka. Gdy poprawiała się na krzesełku, materiał
jasnego, atłasowego szlafroczka zsunął się z jej uda, ukazując zgrabną nogę okrytą białymi pończochami. Okryła się szczelniej, wzdychając ciężko. W tafli
lustra, tuż za jej plecami odbijała się sukienka wisząca na drzwiach szafy.
Biała, skromna, wykonana z najlepszej francuskiej koronki, a koronka ta
zdobiona była najprawdziwszymi diamentami. Warta miliony. Prezent ślubny od
narzeczonego. Z każdą kolejną sekundą, podczas której wpatrywała się w nią,
odczuwała coraz większą ochotę na to, by podejść i rozerwać ją na drobne
kawałki. Czuła jakąś dziwną niechęć do tego zwitku tkanin, które kojarzyły jej
się z tym, co miało już niebawem nastąpić. Zaciskając mocno powieki energicznie położyła ugięte łokcie na blacie toaletki i oparła czoło na swoich
dłoniach. Starała się oddychać głęboko. Bolał ją brzuch. Miała wrażenie, jakby
coś wiązało jej żołądek w supełek. Była niemożliwie zdenerwowana i przede
wszystkim niezdecydowana. Coś boleśnie uciskało ją przy sercu, wręcz
rozrywając od wewnątrz. Tak źle nie czuła się nigdy. No, prawie nigdy. Targały nią wątpliwości.
Wszystko od wewnątrz krzyczało, żeby uciekała jak najdalej i jak najprędzej. Mówiło
jej, że popełnia największy błąd w życiu. Ale czy takiego lęku nie ma każda
Panna Młoda? Jeszcze całkiem niedawno nie mogła doczekać się tej
upragnionej soboty. Cieszyła się każdym najmniejszym punktem przygotowań. Była
szczęśliwa, że wreszcie spotkała osobę, która chciała próbować ją pokochać,
która usiłowała nauczyć się ją zrozumieć i sprawić, by więcej nie zechciała
uciec. Nie była pewna, czy istniał drugi mężczyzna, który byłby to w stanie
zrobić, gdy Tom już nie chciał.
Javier chciał to wszystko
osiągnąć. Próbował pokochać ją z całym bagażem strasznych przeżyć i tyloma niedoskonałościami. Javier był dobry. Był zawsze, wszędzie i kiedy tylko go potrzebowała. Nigdy nie pozwalał
jej być samej. Nie pozwalał jej się bać. I wreszcie miała wrażenie, że jest z
nią dla niej samej, że był gotów bronić ją przed nią samą. Wydawało jej się, że
go kochała. Wydawało jej się, że miała wszystko. Wydawało jej się, że była
szczęśliwa.
Wszystko jej się wydawało, bo
pojawił się on, który jednym spojrzeniem zburzył cały ład i porządek w jej
życiu. Harmonię, którą tak mozolnie budowała, kiedy jego już nie było.
Całą pewność, że żyła jak chciała, że to było właśnie jej szczęście, że udało
jej się je odnaleźć. Od tej chwili nie wiedziała już nic. Nie cieszyła się ze
spotkań z Javierem, nie mogła patrzeć na swoją sukienkę, nie umiała słuchać o
przygotowaniach, nie potrafiła sobie wyobrazić dalszego życia. Nie mogła, bo
uśpione wspomnienia zbudziły się ze snu. Te, które tak głęboko zakopała w
swoim sercu, nie pozwalając im ani na chwilę wyjść na światło dzienne. Miały
swoje miejsce w zapomnianym kąciku serca, nakazała im odejść tak jak odszedł on.
Tamtego dnia postanowiła, że już nigdy do nich nie powróci. Nie dotrzymała. Nie
dotrzymała, bo jednym spojrzeniem wyburzył mur, którym obwarowała zakątek serca
nazwany jego imieniem. Uniosła głowę i pochylając się do przodu, przeniosła
ciężar ciała na skrzyżowane ręce spoczywające na blacie. Głęboko westchnęła.
Tępo wpatrywała się w swoje odbicie i choć bardzo nie chciała, zastanawiała
się, którymi drzwiami mogłaby uciec niezauważona. Biała sukienka rzucała jej
się w oczy połyskując w mdłym świetle kinkietu, nawet, gdy próbowała patrzeć w
innym kierunku. Jej czysty kolor rażąco kontrastował z hebanowymi
meblami, nie pozwalając się przeoczyć. Nie mogła znieść bezradności wobec
swojej beznadziejnej miłości, wobec tego, którego zaprzysięgła sobie
nienawidzić. Nie potrafiła. Tak kocha się raz, więc czym było jej uczucie do Javiera? Kim był on sam? Uderzając dłonią w blat toaletki,
energicznie odsunęła krzesełko i wstawszy, szybko podeszła do okna. Zaplotła
ręce na piersiach, kierując wzrok na białe orchidee, poustawiane wzdłuż alei
wjazdowej. Javier zażyczył sobie, by sprowadzić je aż z Europy Południowej.
Chciał, by jego ślub był niezapomniany. Nie tylko dla niego, dla świata też,
jeśli nie przede wszystkim. Pragnął by mu zazdroszczono. Chciał by podziwiano rozmach uroczystości i piękno kobiety, którą miał poślubić. Chciał, by oprawa tej
uroczystości była tak niespotykana jak orchidee w listopadzie. Javier chciał.
Javier był inny. Inny niż Ci, których znała. Bywały chwile, kiedy nieba chciał
jej przychylić. Okazywał jej czułość, cierpliwość, znosił jej humory i
nieustanne ucieczki. Wtedy wydawało jej się, że był lekarstwem na jej złamane
serce. Jakby
wyczuwał, czego jej było potrzeba, bez względu czy to było tylko czułe słowo,
pocałunek czy też jakiś prezent. Javier zawsze wiedział wszystko, znał radę. W
gruncie rzeczy Javier zdominował całe jej życie, kiedy wydawało jej się, że
właśnie przy nim była zupełnie wolna. Wszystko zaczynało się i kończyło na
Javierze. Dlaczego zdała sobie z tego sprawę i jednocześnie zaczęło jej to
przeszkadzać właśnie dziś? Dziś, kiedy od chwili, w której miała zostać jego
żoną dzieliły ją zaledwie godziny. Do jej umysłu zaczęło napływać tysiące
wątpliwości i natrętnych pytań. A wszystko sprowadzało się do tego, że na jej
drodze znów stanął on. Każda wątpliwość rodziła się z tego nikłego, prawie
niezauważalnego dotyku, zapachu, który wkradł się do jej nozdrzy i koloru mlecznej
czekolady w jego spojrzeniu. Miał takie miłe dłonie, takie kojące spojrzenie. Wdychając
powietrze nadal czuła jego zapach. Niezmiennie ten sam. Nawet przez sen
wiedziałaby, że to właśnie on. Tylko on pachniał tak pięknie. Javier nie miał
takich perfum. Nie sugerował się jej zdaniem. Zrezygnowana znów usiadła
przy toaletce i spojrzała w swoje odbicie. Zmora przeszłości wróciła razem z
nim. A razem z nim wróciła pogrzebana miłość. Miłość, która miała być
zapomniana. Miłość, która nie miała już prawa istnieć. Już za chwilę wszystko
miało się odmienić, a ona nie była już pewna czy tego chciała. Podświadomie
zaczynała porównywać Javiera, którego miała, który był i jego, którego już nie
było, który stanowił jedynie wspomnienie. Nader żywe wspomnienie. Bezradnie
oparła się na miękkim obiciu krzesełka. Słysząc pukanie potarła dłońmi policzki
chcąc nadać im naturalny kolor i ostatni raz spojrzała w lustro.
A w jej oczach nie było
blasku. Blasku, który nadawał im tylko On.