29 grudnia 2008

4. Teraz jest zawsze.

- Letts, co to jest sinusoida? – Liv gwałtownie zatrzymała Scarlett idącą obok niej do sali matematycznej. Schwyciła ją za oba ramiona i prześwidrowała oczami pełnymi nadziei. Scarlett roześmiała się beztrosko i pokręciła głową. Powinna być zestresowana i siedzieć z nosem w zeszycie. Jednak stwierdziła, ze zbytnie napinanie się w niczym jej nie pomoże, a wręcz przeciwnie, zaszkodzi i da satysfakcję Lockermann, a tego nie chciała.
- Pijana kreska – wystawiła Liv język i ruszając, chwyciła ją za rękę. – Za Letts zarobisz, kiedyś kopa.
- Masz mistrza w matmie, Letts. – Ignorując mordercze spojrzenie Brunetki, Liv śmiejąc się dorównała jej kroku. Minęły Mikea, który nawet nie kryjąc, że się im przyglądał i tak został niezauważony. Zacisnął dłonie w pięści i jakby lekko poczerwieniał, chciał wstać i zatrzymać ją pod byle pretekstem, jednak stanowczy uścisk Sereny idealnie współgrający z bólem, który zadawała mu, wbijając swoje długie, krwistoczerwone paznokcie w jego miękką skórę przegubu, skutecznie zatrzymał go na miejscu. Posłała mu karcące spojrzenie i powoli puściła jego nadgarstek, po którym płynęły cieniutkie stróżki krwi.
- Nie tak i nie teraz, Michael. – Unosząc brwi spojrzała na jego rękę. Wyjęła z torebki paczkę chusteczek i rzuciła mu ją. – Zetrzyj to i chodź. Bądź facetem, Mike. – Chciał jej odpowiedzieć, chciał pokazać jej, że nie może tak po prostu robić, co zechce i mieszać go z błotem, kiedy tylko będzie miała ochotę, ale ugryzł się w język. Bez Sereny nie był w stanie wiele zdziałać. Szatynka była kolejną kobietą, od której był zależny. Wstał, klnąc pod nosem i dorównał jej kroku.
Siostry trzymając się za ręce, weszły do klasy i jak zawsze usiadły w ostatniej ławce w rzędzie pod oknem. Wyjęły podręczniki. Scarlett spojrzała na Liv, ta puściła jej oczko i kiwnęła głową. Biorąc głęboki oddech, chłodno spojrzała w stronę nauczycielki. Pewność siebie, która towarzyszyła jej przed wejściem do klasy, jakby odrobinę ją opuściła. Zaczęły nachodzić ją myśli, ‘co będzie, jeśli’. Razem z nimi w jej głowie nastała absolutna pustka, wszystkie wzory, twierdzenia i regułki, zdawały się z niej wyparować. Posłała Liv krótkie spojrzenie i chwytając książkę niby od niechcenia, zaczęła ją wertować, jednak w każdym, najmniejszym geście Liv widziała rozpaczliwe poszukiwanie tego, co tak nagle jej umknęło. Chciała przypomnieć sobie choćby jeden wzór, upewnić się jakkolwiek. Liv z całkowitym opanowaniem zatrzymała jej dłonie, posyłając jedno pewne spojrzenie i zamknąwszy książkę, mocno ścisnęła dłoń Scarlett. Była pewna, że jej siostra wszystko umiała. Wierzyła, w Scarlett i jej determinację. Kątem oka spoglądała nią, twarde spojrzenie, ściągnięte usta, brak jakichkolwiek emocji. Scarlett była mistrzynią kamuflażu. Wiedziała, że to całkowite opanowanie na zewnątrz, nie odpowiadało jej wnętrzu. Wiedziała, że Scarlett najchętniej roztrzaskałaby dziennik na głowie nauczycielki i wszystko rozniosła w proch, a potem odeszła obojętnie. Była dzielna, zawsze i wszędzie, bez względu na sytuację. Nieraz wybuchowa, kłótliwa i wredna, ale zawsze dzielna. Nie dawała się złamać byle czemu. Według niej, nigdy nie działo się coś tak złego, by musiała się złamać i zapłakać. Potrafiła wrzeszczeć, wpadać w furię, działać pod wpływem chwili i konsekwentnie dążyć, do czegoś, co postanowiła, albo i milczeć, ale nigdy nie poddawała się słabościom. Nawet, jeśli chciała, nie pozwalała jej na to duma, której czasem miała, aż w nadmiarze. Była twarda, znosiła wszystko, by potem oddać to samo ze zdwojoną siłą. Zawsze myślała trzeźwo i nigdy nie dawała się wyprowadzić z równowagi. Liv czasem zazdrościła jej tego, bo choć była starsza nieraz zachowywała się niczym młodsza, rozchwiana emocjonalnie siostrzyczka. Słysząc O’Connor do odpowiedzi, obie przeszedł dreszcz. W normalnej sytuacji zapytałaby równo, która?, przeciągając ostatnią literkę. Tego dnia Liv mocno ścisnęła dłoń Scarlett, szepcząc, że da radę. Zaś sama Brunetka wstając, chwyciła zeszyt i kiwając lekko głową, ruszyła w stronę biurka matematyczki. Pewnie stawała każdy krok, choć miała wrażenie, że świat wokół niej wirował, a wewnątrz szalała, niczym opętana, niepojęta burza. Odrzuciła włosy do tyłu, które zachybotały w rytm jej kołyszących się bioder. Mijając Mikea widziała, jak wlepiał w nią te swoje maślane ślepia. Czuła na sobie te wszystkie spojrzenia. Czuła jak wiele par oczu utkwionych było w jej zgrabnych nogach, i kształtnych biodrach, które zakrywała tylko krótka spódniczka, na talii i pełnej piersi. Czuła spojrzenia pełne zazdrości i podziwu, którymi gardziła, bo jak wszyscy, były fałszywe. Myślała tylko o jednym spojrzeniu, które wyrażało więcej otuchy, niż pozostałe tamtych uczuć. Stanęła przed nauczycielką, która zdegustowana zlustrowała ją od dołu do góry. Scarlett splotła niewinnie ręce z tyłu, przenosząc ciężar ciała na prawą nogę. Nauczycielka chcąc pomęczyć ją dłużej, nie spiesząc się, wzięła jej zeszyt i powoli kartkując go, zastanawiała się nad pytaniem. W końcu zatrzymała się na jednej ze stron i kpiąco spojrzała Scarlett w oczy.
- Co to jest sinusoida?- Pierwszym, co cisnęło jej się na myśl było, że pijaną kreską, jednak wzięła głęboki oddech i wyrecytowała matematyczce całą regułkę. Potem poszło już samo. Nie pamiętała jak odpowiadała na pytania. Nie pamiętała ani formy, ani treści. Niczym terkotka udzielała odpowiedzi na pytania, rysowała wykresy i liczyła zadania. Wszystko działo się, jakby obok niej, konsekwentnie parła do przodu, nie dając się niczemu wytrącić z równowagi. Na jej puchatych policzkach wystąpiły rumieńce i licząc zagryzała wagę. Nawet Liv nie widziała jej jeszcze tak skupianej. Każda odpowiedź była bezbłędna i Lockermann nie miała, do czego się przyczepić, nawet, gdyby bardzo chciała. Po którymś z rzędu zadaniu, które nawet dla Liv wydawało się trudne, matematyczka odchrząknęła wymowie i lekko zniesmaczona spojrzała na Scarlett, która czyściła z kredy zakładkę na spódniczce. Kiedy skończyła podniosła na nauczycielkę swoje triumfalne spojrzenie i znów grzecznie splotła ręce z tyłu. – Chcąc nie chcąc muszę postawić Ci dwa, siadaj O’Connor. – Brunetka chwyciła zeszyt i skierowała się do ławki. Przechodząc obok Liv, przybiła jej piątkę i usiadła na miejscu. Miała ochotę wyjść stamtąd i upić się tą dwójką. Jednak nie zrobiła nic, nie uśmiechnęła się nawet, a jedynie spojrzała wymownie na siostrę.
- Męczyła Cię trzydzieści siedem minut. – Scarlett tylko przewróciła oczami.
*

Długa, świetliście perłowa sukienka, lekko rozszerzana ku dołowi, idealnie dopasowana, subtelnie podkreślała linię talii i wszystkie wdzięki Liv. Stała u boku Paula, tak bardzo idealna, że aż nierzeczywista. Pięknie upięte, lśniące włosy, złota biżuteria i subtelny makijaż czyniły ją jeszcze ładniejszą, niż była. Delikatnie się uśmiechała, trzymając go pod rękę. On szeroko uśmiechnięty, wręcz dumny, witał się ze znajomymi z kortu, pola golfowego czy uczelni. Każdemu z osobna przedstawiał swoją nieoficjalną narzeczoną, choć w gruncie rzeczy jeszcze się Liv nie oświadczył. Każdy z uznaniem taksował ją wzrokiem i dystyngowanie całował w rękę. Czuła się niczym eksponat w muzeum. Żaden z kolegów Paula nie miał dziewczyny, wszyscy przyszli na bankiet samotnie, jak zawsze licząc, że spotkają partię idealną. Była sensacją wieczoru, bo prócz niezamężnych córek, znajomych rodziców Paula, nie było tam dziewczyn w jej wieku. Jedynie elita. Wszyscy mówili o niej, wskazywali na nią i zastanawiali się kim była przyszła synowa Bindera, tego Bindera. Paul mówił o niej z tak niebywałym szacunkiem i tak wspaniałe słowa, że chwilami zastanawiała się, skąd to wszystko przychodziło mu do głowy, bo nigdy nie prawił jej takich komplementów. Mówił pięknie, jednak tak, jakby jej tam nie było, jakby rozmawiał o kimś nieobecnym, pomimo, że cały czas delikatnie ujmował jej dłoń i muskając jej wewnętrzną stronę kciukiem. Słuchała jego miękkiego, tak niebywale czułego tonu głosu, widziała jego błogi uśmiech i pełne podziwu spojrzenia jego kolegów. Zastanawiała się, jak to możliwe, że on przyjaźnił się z nimi, tymi nudnymi maminsynkami, którzy poza wygórowanym mniemaniem na temat własnych osób, nie posiadali nic szczególnego. Idealnie doprasowane koszule, pulowerki w serek i tweedowe marynarki, do tego te przyklejone do ich mało przystojnych twarzy uśmiechy. Paul zawsze zdawał się być wyjęty z tego sztywnego świata. Ubierał się inaczej, mówił inaczej, nawet czasem zdawało jej się, że zachowywał się inaczej, niż oni. Jednak teraz, gdy uśmiechając się słodko, miała ochotę wybiec stamtąd i się rozpłakać, widziała, że wcale nie był inny. Widać po nim było, że jak ryba w wodzie czuł się rozmawiając o golfie, tenisie, piłce nożnej, interesach ojca i wszystkich tych sprawach, które dla niej były zupełną tajemnicą, których z nią nie poruszał nigdy. Była tam, a wcale nie zrobiłoby różnicy, gdyby wyparowała. Czuła się jak chusteczka w butonierce, była przy nim i robiła za tło do jego wspaniałej osoby. Ku jej przerażeniu dostrzegała, że ani trochę nie różnił się od swojego ojca. Te same gesty, ta sama postawa, to samo postępowanie. Będąc z nim sam na sam, nie dostrzegała tego. Nie miała porównania, a teraz, gdy obaj byli w zasięgu jej wzroku, dostrzegała, że Paul z każdym dniem stawał się młodym wcieleniem Paula seniora, a ten, który uwiódł jej serce odchodził, nie odwracając się nawet za siebie. Zrobiło jej się gorąco, gdy pomyślała o mamie Paula, światowej kobiecie, elokwentnej i nadal pięknej, która wracając do domu i będąc przy mężu stawała się prochem, nic nieznaczącym dodatkiem. Widząc ją przy Paulu seniorze, widziała również i siebie towarzyszącą Paulowi. Miała wrażenie, że zrobiło jej się słabo. Odwróciła wzrok. Bała się na nią patrzeć. Od kilkunastu minut nie ruszyli się z miejsca, Paul w najlepsze rozmawiał z przyjaciółmi o spadku inflacji w kraju, a ona nie miała pojęcia, co ze sobą począć. Buty na wysokiej szpilce zaczynały ją uwierać, sukienka za mocno ściskać talię, a świat wirował, choć nie wypiła ani kropli alkoholu. W tej chwili pozazdrościła Scarlett umiejętności znoszenia takich sytuacji. Rozglądając się dokoła przestąpiła z nogi na nogę. Chwilowa fala ulgi przepłynęła przez jej ciało od stóp po samą głowę. Odetchnęła najdyskretniej jak tylko umiała i krótkim spojrzeniem obrzuciła przyjaciół Paula, wpatrzonych w niego jak w obrazek. Powoli przestawała rozumieć to wszystko, co działo się wokół niej. Przestawała rozumieć Paula i to, co działo się między nimi. Ten, kolejny już z rzędu bankiet pokazywał jej, jak świat, w który wkraczała różnił się od tego, w którym żyła. Teraz, gdy stała u jego boku nasunęło jej się pytanie, którego zadać sobie nie chciała nigdy. Czy to było jej życie? Poczuła, jak fala nieprzyjemnych dreszczy zalała jej ciało. Robiło się jej raz gorąco, a raz zimno. Znów odetchnęła, ty razem skupiając na sobie uwagę Paula i jego przyjaciół. Posłał jej lekko karcące, ale pomimo tego charakterystyczne dla siebie maślane spojrzenie. Gdy tak na nią patrzył wybuchło w niej coś, co zbierało się od początku tego nieudanego wieczoru. Miała ochotę za wszelką uciec stamtąd, jak najdalej od tych wszystkich sztywnych ludzi, udawanych uśmiechów i przebrzydle drogich, markowych ubrań i biżuterii. Taki bankiet był jedną, wielką reklamą najbardziej znanych projektantów mody. Miała dosyć zdawałoby się zwiewnej sukni, która tak naprawdę, ściskała ją tak mocno, że nawet nie mogła w pełni odetchnąć, wysokich, markowych, ale fatalnie wyprofilowanych butów i tych ciężkich kolczyków, które uwierały ją w uszy. Miała wrażenie, że jeśli za moment stamtąd nie wyjdzie oszaleje, wybuchnie i padnie na miejscu. Czuła, że się dusi, brakowało jej tlenu, a Ci wszyscy ludzie, zdawali się nacierać na nią. Serce zaczęło walić jej jak oszalałe, próbowała uspokoić oddech, próbowała znów uśmiechnąć się słodko i być broszką Paula. Nie chciała narobić mu wstydu. Nie chciała okazać się niegodną bycia dziewczyną Paula Bindera, w całym towarzystwie jego rodziców. Choć z drugiej strony, nie marzyła o niczym innym, jak o pokazaniu swojego prawdziwego oblicza. Miała dosyć tej grzecznej, ułożonej Liv Hannah, która zawsze z uśmiechem na twarzy raczyła idealnością. Jednak nie teraz, to nie był ten moment. Paul byłby wściekły. Ona kochała go przecież i nie chciała, by się złościł. Wiedziała, że bankiety u rodziców i ich znajomych były dla Paula bardzo ważne. Wyrabiał sobie opinię i od tego wiele zależało. Zmusiła się, by stworzyć na swej buzi choćby cień uśmiechu i grzecznie przeprosiwszy, najszybciej jak umiała i przede wszystkim, jak przystało, wyszła na taras. Ciało Liv otuliło mroźne powietrze, wywołując gęsią skórkę, jednak to zamiast ją zniechęcić sprawiło, że odetchnęła z ulgą. Wreszcie po kilku godzinach niebytu poczuła, że żyła. Na dworze nie było wiatru. Przed nią rozpościerał się ogromny ogród pokryty grubą warstwą śniegu, a temperatura powietrza musiała sięgać daleko poniżej zera. Było jej tak przeraźliwie zimno, a jednocześnie tak bardzo dobrze. Oddychała pełną piersią i nawet ciasna sukienka nie przeszkadzała jej w tym. Oparła się rękoma o marmurową balustradę i patrzyła w rozgwieżdżone niebo. Na moment zapomniała o tym, co ją otaczało, o tym, że za chwilę będzie musiała tam wrócić. Poczuła lekkość, która zniknęła wraz z pojawieniem się Paula, który podszedłszy do niej znienacka, mocno chwycił ją za przedramię i odwrócił przodem do siebie. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zarejestrowała faktu, że to jej ukochany Paul nagle stał się taki brutalny.
- Ała, to boli. – Próbowała wyszarpnąć rękę, jednak jego uścisk tylko się wzmocnił.
- Co Ty, do cholery wyprawiasz?! – Szeptał głośno, by ktokolwiek przypadkiem ich nie usłyszał, rozglądając się nerwowo, co chwilę. Spojrzała w jego rozwścieczone oczy i poczuła lęk. To nie był jej Paul.
- Puść mnie, to boli. Źle się poczułam. Tam jest duszno, tłoczno, wiesz, że nie lubię takich imprez. – Znów daremnie spróbowała uwolnić rękę. Patrzyła w jego oczy, które z wściekłych stały się nienaturalnie chmurne. Już nie tak spokojne i kojąco szare.
- Nie lubisz mojego życia? Tak mnie szanujesz? Co z Ciebie za dama? Jak zachowujesz się w towarzystwie! Przynosisz mi wstyd! Nigdy nie będziesz prawdziwą damą, jeśli się nie zmienisz!
- Paul, opanuj się. Spójrz, co robisz. Krzywdzisz mnie. – Wyszeptała, a chłopak jakby burząc się z amoku, spojrzał na swoją dłoń i jak oparzony puścił rękę Liv. Wpatrywał się w siny ślad na jej przedramieniu, oddychając niespokojnie.
- Przepraszam, Kotku. Wiesz, że nie chciałem. – Mocno przytulił ją do siebie. Pogładził czule po plecach i wyczuwając na nich gęsią skórkę, puścił ją i zdjąwszy marynarkę, nałożył ją na Liv. Spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się dobrotliwie. – Wszystko już w porządku? – Mimowolnie pokiwała głową, a on jakby spokojniejszy ucałował ją w czoło i objął ramieniem. – Wracajmy, bo sobie coś pomyślą. – Oparł głowę na jej głowie i poprowadził z powrotem do paszczy lwa, a ona nie umiała się sprzeciwić.
*

Calutki dzień solennie obserwowała Liv, przygnębienie wylewało się z każdego jej słowa, oczy stały się chmurne i niebotycznie smutne, a uśmiech zniknął gdzieś głęboko w jej wnętrzu. Rodzice może wierzyli, albo chcieli wierzyć, że jej podły nastrój spowodowany był niewyspaniem, przemęczeniem, nauką i zbyt dużą liczbą obowiązków. Jednak Scarlett przez lata nabyła umiejętność rozszyfrowywania nastrojów Liv. Wiedziała doskonale, że na bankiecie musiało coś się stać i to nie takie małe coś, skoro Liv była tak bardzo przybita. Jej ciekawość skrzętnie tłumiona zmartwieniem wzrastała przez cały dzień. Dawała Liv znaki, czekała, jednak brunetka zdawała się nie zauważać niczego. Machinalnie wykonywała swoje zadania, a kiedy tylko mogła znikała w swoim pokoju. Kogo, jak kogo, ale przygnębienie Liv działało na nią szczególnie źle. Gdzieś w połowie drogi między pokojem, a kuchnią umyślała sobie, że nie miała zamiaru dłużej patrzeć, jak jej siostra się męczyła. Odstawiła półmisek na najbliższą szafkę i chwyciła za rękę idącą za nią Liv. Nie zwracając uwagi na jej protest pociągnęła ją za sobą w stronę schodów.
- Scarlett, wariatko! Jak niosę talerze! – Scarlett zatrzymała się gwałtownie i spoglądając na naczynia, jak na najbardziej absurdalną rzecz pod słońcem, teatralnie przewróciła oczami. Bez zastanowienia odebrała je Liv i postawiła na komódce przy schodach. Nie pozwalając jej na jakiekolwiek inne protesty, pociągnęła ją za sobą na górę, wprost do jej pokoju. Puściła jej rękę dopiero, gdy były w pomieszczeniu i skrzętnie zamykała za sobą drzwi. Podniosła spojrzenie na siostrę, która beznamiętnie siadała na swoim łóżku, lokując wzrok w jakimś punkcie za oknem. Była lekko przygarbiona, włosy miała byle jak związane w kucyk, a powyciągane dresy i ogromny podkoszulek sprawiały, że wyglądała jeszcze żałośniej. Scarlett potarła rękoma ramiona i wzdychając, usiadła naprzeciw niej.
- Liv Hannah O’Connor, jeśli zaraz nie powiesz mi, co Ci jest, to wyciągnę to z Ciebie siłą. – Dosłownie na kilka sekund, na twarzy Liv dało się zauważyć smutny uśmiech, który przygasł równie szybko, jak się pojawił. Scarlett z poważną miną pogroziła jej palcem, by zaraz ująć jej dłonie w swoje, posyłając ciepłe spojrzenie.
- Nic nie jest, Scarlett. Wszystko toczy się swoimi torami, a ja jak ten wagonik mknę tam, gdzie mnie poprowadzą.
- Liv nie wagonikuj mi tu. Co oni Ci tam wczoraj zrobili? – Obruszyła się na miejscu, mocniej ściskając dłonie brunetki. Spuściła wzrok i nie patrząc Scarlett w oczy, wzruszyła ramionami.  Wiedziała, że kiedy Scarlett spojrzy jej w oczy, to polegnie. Spojrzenie jej siostry miało w sobie coś specyficznego, hipnotyzującego i nawet ona posiadaczka, rzekomo identycznego, nie potrafiła mu nie ulec. Czuła się dziwnie źle. Od kiedy wróciła z Paulem na salę bankietową miała nieustanne wrażenie, że się dusi. Coś ściskało ją za serce i odbierało spokój. Nie umiała się na niczym skupić, nic dokładnie zrobić, na dobrą sprawę nie wiedziała, dlaczego tak się działo, bardziej nie chciała wiedzieć. Z jednej strony miała ogromną ochotę wykrzyczeć Scarlett wszystko, co ją bolało. Jednak z drugiej strony wiedziała, że sama obrała tą drogę. Nie była z Paulem, bo ktoś jej kazał, dla jego pieniędzy, nie chciała prezentów, przyjmowała tylko te okazyjne i nie lubiła, gdy były zbyt drogie. Nie chciała mu być nic dłużna, nie chciała czuć się gorsza przez to, że nie mogła mu odpłacić tym samym. Suknie, pantofle i biżuterię, które otrzymywała od jego matki oddawała po każdym przyjęciu, choć nie musiała tego robić. Nie widziała gorszej opcji, jak być zależną od niego. Była z Paulem, bo był wspaniałym człowiekiem, który nauczył ją miłości i pokazał, że uczucie nie musi wiązać się tylko z ciałem, ale z duszą też. Uczył ją słuchać duszy. Paul wyciągnął ją z dołka, w którym w gruncie rzeczy było jej dobrze, jednak z nim było jej lepiej. Na zasadzie kontrastu mogła wyliczyć wszystkie zalety związku z nim, jednak spoglądając na nie teraz, dochodziła do wniosku, że ich liczba niebezpiecznie się kurczyła. Nie chciała przestać w niego wierzyć. Nie chciała przestać być mu wdzięczną za te wielogodzinne rozmowy, spacery, za to, że pokazał jej inne życie. Jednak znów myśl o tym przysłaniała inna, zupełnie ją przecząca. To inne życie przerodziło się w życie jego życiem, w jej życie jego życiem. Wsiąknęła w nie, zostawiając swoje jak obłocone buty na wycieraczce. Przy nim zapominała o wygłupach, przy nim musiała pilnować, co i jak mówiła. Przy nim była damą, zupełnie nieskazitelną, duszą towarzystwa. Najbardziej przykre było to, że kiedyś na początku, kiedy poznawali się, kiedy odnajdywała się w jego świecie, kiedy uczyła się go, było zupełnie inaczej. Paul był zupełnie inny. Skupiając wzrok na drobnych kwiatkach, którymi usłana była jej pościel, wyswobodziła swoje dłonie z uścisku Scarlett i zaczęła niby od niechcenia obracać na placu drobny, złoty pierścionek. Nie lubiła złota, ale Paul owszem.
- Nic mi nie zrobili, Scarlett. Chyba sama sobie robię. Kocham Paula, Scarlett. Ja naprawdę go kocham. – kładąc nacisk na ostatnie zdanie, jakby bardziej chciała przekonać samą siebie niż siostrę, podciągnęła się w stronę poduszki i mocno się w nią wtuliła. Nie chcąc czuć na sobie palącego spojrzenia Scarlett, mocno zacisnęła powieki, próbując wmówić sobie, że brunetka wcale na nią nie patrzyła, wcale nie miała takich ogromnych, smutnych, zmartwionych oczu, wcale nie skubała kołdry i wcale jej tam nie było. Wmawiała sobie, że była sama i, że ani trochę nie miała ochoty się rozpłakać. Zaciskała powieki i za wszelką cenę próbowała sobie wyobrazić, że już była noc i że słodko spała. Tak sobie mocno wyobrażała to wszystko, że aż sama nie mogła w to uwierzyć. Była tam, rozdzierająca niepewność krajała jej serce, umysł świdrowało tysiące natrętnych pytań, a nią całą nieustępliwe spojrzenie, Scarlett, które czuła, po prostu czuła. Mocniej wtuliła twarz w poduszkę i wstrzymała oddech. Wiedziała, że gdyby pozwoliła sobie na westchnienie, czara przelałaby się i wybuchłaby płaczem, a tego nie chciała, nie teraz i nie, dlatego. Pomimo tego, że coraz bardziej brakowało jej tchu zacięcie, nawet nie drgnęła. Scarlett sapnęła i usadowiła się za jej plecami. Położyła się przy niej i wspierając się na ugiętej ręce, drugą zaczęła delikatnie gładzić ją po włosach.
- Możesz milczeć, możesz dusić to w sobie, możesz nawet nie oddychać, możesz siebie okłamywać, ale ja wiem, że cierpisz i dlatego będę przy Tobie. Będę. – Westchnęła i ucałowała głowę Liv, a w tym samym momencie po pokoju poniósł się jej gorzki szloch. Scarlett mocno przytuliła ją do siebie, gładząc dalej. – Płacz maleńka, płacz. Wyrzuć wszystko z siebie. – Kompletnie nie miała pojęcia, co tak dotknęło Liv, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że związek z Paulem nie dawał jej tylu radości, co wcześniej. Nie chodziło rozpromieniona, nie uśmiechała się na wspomnienie o nim. Jednak cały czas powtarzała, że bardzo go kochała. Scarlett nie chciała ingerować w tą jej wizję miłości, jednak patrząc na gasnącą Liv, przestawała wierzyć w jej siłę. Nie myślała o tym, że ręka cierpła jej coraz bardziej i że było jej niewygodnie. Nie wiedziała też, jak długo tak trwała przy Liv, jednak na dworze zapadły już egipskie ciemności. Spazmatyczny szloch brunetki przerodził się w łkanie, poduszka zrobiła się całkiem mokra. Oczy miała zapuchnięte, a nos zatkany. Była całkowicie wymęczona tym płaczem, ale jednocześnie zrobiło się o niebo lżej. Kamień, który ciążył na jej sercu znikł i miała wrażenie, że mogła dalej iść swoją drogą. Czując przy sobie Scarlett czuła się dziwnie spokojna i bezpieczna. Nawet nie zauważyła, kiedy przestała łkać, głośno westchnęła. Brunetka nadal była przy niej i ruszając się z miejsca, ani o centymetr głaskała ją po głowie, jak niegdyś mama przed snem i też zrobiła się taka bardzo senna. Czuła, jakby powieki miała z ołowiu. Próbowała utkwić je jednej z gwiazdek mrugających na niebie, jednak nie była w stanie, bo obraz jak na złość rozmywał się jej przed oczami. Milczała. Nie chciała niczym, żadnym słowem burzyć tej chwili, bo wiedziała, że na słowa przyjdzie jeszcze czas. Pozwoliła sobie płynąć. Scarlett słysząc, że Liv zaczęła wreszcie równomiernie oddychać, podniosła się i spojrzawszy na jej buzię upewniła się, czy śpi. Liv miała taki błogi wyraz twarzy, jaki dawno nie gościł na jej buzi. Najdelikatniej jak umiała przeszła nad nią i zeszła z posłania. Westchnęła i nakryła brunetkę ciepłym, polarowym. kocem. Ucałowała ją w czoło i z lekkim uśmiechem, cicho wyszła z pokoju.

Ich bin hier und jetzt bei dir,
ich bin immer, aber immer nicht besteht.
Jetzt ist immer.
*

Mocny zapach piwa mieszający się z przyjemnymi aromatami imbiru i goździków, unosiły się w powietrzu, tworząc specyficznie dziwną atmosferę, rodem z bawarskich piwiarni. Lubili tam chadzać, bo prócz znawców i smakoszy piwa nie było tam ani tłumów, ani gapiów, ani nikogo, kto mógłby im przeszkodzić. Zwłaszcza w rozmowach, o które od pewnego czasu musieli walczyć. Blondyn przechylając kufel w różne strony, uparcie przyglądał się napojowi, który obijał się o jego ścianki. Przyglądał się rdzawo bursztynowej barwie piwa i zastanawiał się, jak zacząć. Georg był jego najlepszym przyjacielem i w zasadzie nigdy nie miał problemów z mówieniem mu o czymkolwiek, ale teraz czuł potrzebę ubrania swoich uczuć w specyficzne słowa, tak by, choć w małej części oddały to, co siedziało w jego wnętrzu. Potrzebował czasu, bo z Nienacka odnalazł to, czego nie szukał, na co tak usilnie czekał. Choć bardzo pragnął miłości, nigdy nie afiszował się z nią, musiał nauczyć się obycia z nią. Musiał przywyknąć, że nie był już sam w tłumie, że pomimo tylu ludzi wokół był przy nim jeszcze ktoś, kto samym milczeniem czynił go najszczęśliwszym. Minęło już sporo czasu odkąd ją znał, była jego najsłodszą tajemnicą, którą nosił głęboko w sercu i pomimo tego, że było mu trochę głupio przed Georgiem i bliźniakami, w gruncie rzeczy też, trzymać ją w tajemnicy, to i tak nie żałował, bo czuł, że ten czas pozwolił mu przywyknąć do beztroskiego szczęścia, którego uczyła go z każdym dniem. Był trudnym uczniem, bo lata spędzone w samotności odebrały mu wiele beztroski, jednak ona anielsko cierpliwa dawała mu więcej, niż ona sam był kiedykolwiek komuś ofiarować i pierwszy raz czuł, że naprawdę kochał. Utkwił swoje spojrzenie w pełnych oczekiwania zielonych oczach przyjaciela, kilka razy otwierał i zamykał usta, szukając odpowiedniego początku, jednak nic nie przychodziło mu do głowy. Takie banalne, powiedzieć przyjacielowi, że znalazł kogoś, kogo darzył uczuciem i to z wzajemnością, ale jemu to się wydawało nienaturalnie trudne. Upił łyk piwa i zaczął po raz kolejny, najprościej jak umiał.
- Zakochałem się. – Oczy Szatyna wydały mu się przynajmniej trzy razy większy, a twarz przybrała wyraz, jakby zobaczył ducha, jednak zaraz po tym wpłynął na ją pokrzepiający, szeroki uśmiech.
- Zaskoczyłeś mnie.
- Wiem. Sam jestem zaskoczony. – Georg roześmiał się, a Gustav zaraz mu zawtórował mu.
- Zdrowie. – Uniósł do góry kufel na znak toastu i Blondyn zaraz zrobił to samo. – Co, jak, gdzie i kiedy? – Wyciągnął się wygonie na krześle, nie spuszczając wzroku z Gustava.
- Ma na imię Caroline. Jest jak anioł. Śliczna, delikatna, mądra, znamy się tak krótko, a mnie się zdaje, że wie lepiej ode mnie, dokąd zmierzam. Jest taka tajemnicza i silna w swojej słabości. Wiesz, może nie jest jakąś miss mokrego podkoszulka, ale jest taka wyjątkowa… - Całkiem rozczulony upił kolejny łyk piwa. Georg przyglądał mu się wnikliwie, był zupełnie innym człowiekiem, niż ten, którego znał do tej pory. Żywo gestykulował, inaczej mówił, patrzyła, zachowywał się. Nikt nie zauważył, że Gustav wciąż pisał gdzieś, dzwonił, że był rozmarzony, nieskoncentrowany, mylił się na próbach, był jeszcze bardziej milczący i nieobecny. Gustav był po prostu szczęśliwi, a oni, a on jego przyjaciel tego nie zauważył. Choć ucieszył się jego szczęściem, w okolicach serca, coś go nieprzyjemnie zakuło. Gustav, który nie afiszował się ze swoimi uczuciami, który był zawsze skromny i cichy, dostał to, czego on tak bardzo podświadomie pragnął. To, czego szukał, co noc z inną kobietą. Miłość i szczere zainteresowanie.  Pokiwał pobłażliwie głową, a na jego ustach zabłąkał się uśmiech.
- Szczęściarz.
- Wiem. Może powinienem powiedzieć Ci wcześniej, ale musiałem nauczyć się żyć, żyć nie samotnie. I wiesz, co? To cholernie fajnie uczucie wiedzieć, że ona tam czeka na mnie i… wiesz, co jeszcze? Wywróciła moje życie totalnie do góry nogami, ale dobrze mi z tym, bo ktoś wreszcie zburzył ten mój pieprzony porządek. – Uśmiechnął się do basisty, gdy wtórował im brzęk obijającego się o siebie szkła. 
*

Na korytarzach panował hałas. Liv znów nie było w szkole. Nudziło się jej, nawet doprowadzanie do szewskiej pasji matematyczki nie było bardzo atrakcyjne. Siedziała na ostatnim krzesełku pod samą ścianą, zaplatając ręce na piersiach. Nieświadomie przekrzywiając głowę w lewą stronę i lekko rozchylając wargi, przyglądała się wszystkim uczniom. Zsunęła się niżej na oparciu i założyła nogę na nogę. Krótka spódniczka ukazywała większą część jej zgrabnych nóg, a wysokie kozaki, tylko potęgowały to wrażenie. Nie było chłopaka, który by tego nie zauważył.  Świadomie prowokowała, w duchu nabijając się ze słabości wszystkich samców. Zdawała sobie sprawę z tego, co robiła i było jej z tym absolutnie dobrze, bo znów brała górę. Dokładnie lustrowała każdą mijająca ją postać, robiąc jej w duchu wnikliwą psychoanalizę i nie wyciągała zbyt ciekawych wniosków. Zakompleksieni kujoni wgapiali się w nią udając, że tego nie robili, a szkolni playboye obrzucali ją lubieżnymi spojrzeniami, które zbywała ignoranckim prychnięciem. Zdawała sobie sprawę z tego, że przeczyła swojemu zachowaniu, ale taka już była jej natura. Bezwzględna, robiła, co chciała i z kim chciała, a nikomu było mieszać się do tego. Bardzo dobrze zdawała sobie z tego sprawę, że prowokowała, że uwodziła, że kusiła, ale nie robiło to na niej żadnego wrażenia. Była świadoma swojej cielesności i byle, jakie słowo jej nie satysfakcjonowało. Wiedziała, że te spojrzenia niosły za sobą tak samo podziw, jak i nienawiść. Choć przywykła już do tego, lubiła siać kontrowersję. Lubiła widzieć to poruszenie, kiedy przypadkiem otarła się o któregoś z nich. Lubiła czuć władzę. Lubiła decydować, czy choćby spojrzeć na któregoś z nich, czy odjeść obojętnie. Lubiła też zazdrość w oczach kobiet i dziewczyn, które piorunowały ją spojrzeniami, kiedy mijała je zalotnie kręcąc biodrami i wysoko unosząc głowę, bo miała coś, czego nie miały one. Lubiła zawsze stawiać na swoim, nie korzyć się przed nikim, nie przepraszać i nie żałować. Miała swój własny dekalog, który przestrzegała, bez względu na wszystko i wszystkich. Nie chciała być zwyczajnym towarem, eksponatem na wystawie, choć sama świadomie nie kryła się przed światem. Walczyła o szacunek i honor, gardząc tymi, którzy próbowali je naruszyć. Nie była kolejną słodką idiotką, która mdlała, słysząc tandetny komplement, albo pogwizdywanie na swój widok. Gardziła tym, bo dla niej to jedynie oznaka cielesnej fascynacji. Dosyć miała tego wokół siebie, zbierała ten kwiat, co dzień, bez jakiejkolwiek szczerości, prawdziwości. Nienawidziła tego, a jednak dalej robiła swoje, bo to ona miała łamać ramki i znosić stereotypy. Przymrużyła lekko oczy, gdy pojawiła się przed nią postać Mikea. Bezczelnie zlustrowała jego postać od stóp do głów. Skejt, takich lubiła. Niegrzeczny chłopiec, przystojny i pewny siebie, w dodatku te jego ciemne oczy. Grzechu wart. Jedynym, co go całkowicie dyskwalifikowało w jej oczach był charakter. Był przebrzydłym egoistą, którego interesowały jedynie pieniądze, dobry seks i imprezy. Myślał, że mógł wszystko ze wszystkimi. Do tej pory nikt nie wyprowadził go z błędu. Scarlett postanowiła, że będzie pierwszą, która go skutecznie sprowadzi na ziemie, nie cierpiała jego pyszałkowatości. Miał zamglone spojrzenie i jak zwykle uwodzicielski wyraz twarzy. Och, tak, w końcu wszystkie na to leciały. Uśmiechnął się, jak ostatni szelma i usiadł obok niej. Prychnęła znając jego zamiary. Chciał znów uraczyć ją tanim tekstem i wymusić na niej randkę, która dla niej była mega utopią, a dla niego skończyłaby się w łóżku. Przewróciła teatralnie oczami, nie zmieniając punktu patrzenia. Całkiem go zignorowała. Mike nieprzyczajony do takiego zachowania, choć cały dygotał od wewnątrz, zachował swoją pozę i nie przestawał się przyglądać jej profilowi. Jego oddech stał się szybszy, przy niej tracił kontrolę, a tego nie lubił. Za to całkowicie przejmowała ją ona, była tak bardzo obojętna, a wręcz wroga, że nie mógł tego pojąć. Dlaczego nie potrafił do niej niczym dotrzeć? Dlaczego z taką precyzja odpierała każde jego słowo, kiedy do innych docierał szybciej niż planował, dlaczego inne ulegały jego jednemu uśmiechowi, a na nią nie jest wstanie zadziałać, absolutnie nic?! Ona nie była, jak inne, ona była jedyna w swoim rodzaju i dlatego żadna broń nie była w stanie jej pokonać, ale on miał przecież Serenę. Aktorkę idealną, która potrafiła wcielić się w każda rolę. Miała wpływ na ludzi, czy tego chcieli czy też nie i on był najlepszym tego przykładem. Kręciła nim, jak zechciała, tak samo jak Scarlett, już druga kobieta, nad którą nie potrafił zapanować. Odwróciła się energicznie lokując na nim swoje poirytowane spojrzenie. Błękit jej oczu był tak bardzo intensywny, że aż trudno mu było nie spuścić wzroku. Tańczyły w nim iskry wściekłości i gdyby mogła, zabiłaby go nimi. Choć zewnętrznie była całkowicie opanowana, widział w jej wnętrzu burzę, w dodatku on był jej sprawcą. Wzburzał w niej jakieś uczucia, a to już postęp. W końcu od nienawiści do łóżka jeden krok.
- Zasapiesz się zarz. Brudna jestem, czy jak?
- Co?
- Ni co. – Prychnęła.
- Ja podziwiam, Scarlett.
- To nie muzeum, Miller. Odwal się z łaski swojej, albo powiedz, po co mi głowę zawracasz.
- Może wybierzemy się gdzieś razem, wieczorem, co? – Znów prychnęła i pokręciła głową.
- Czy ja wyglądam na taką, co by chciała? – Lubieżnie zlustrował jej ciało od stóp do głowy, zatrzymując się dłużej na garncu między jej udami, a spódniczką, a później na jej klatce piersiowej, która okazale unosiła się i opadała. Miała ochotę mu przyłożyć, jednak nie zrobiła nic, mroziła go spojrzeniem, szykując sławę niepochlebnych słów dla niego. Gdy znów wlepiał w nią to swoje zalotne spojrzenie i miał powiedzieć, że jak najbardziej, tuż przy nich pojawiała się wysoka szatynką, posiadaczka niewątpliwie dłuższych i zgrabniejszych nóg, jędrniejszej pupy, szczuplejszej talii i większych piersi, niż Scarlett, co Brunetce się wcale nie podobało. Serena przyłączyła się do ich klasy powtarzać ją po raz trzeci. Brak wiedzy nie ujmował jej inteligencji, ani sprytu, ani przekory, ani ty bardziej morza wredoty, które w sobie nosiła. Szatynka była szkolną sensacją, póki jej widok nie zaczął nudzić, niczym nie zastawiała, pomimo swojej szczerości robiła wszystko pod ludzi, by nadal być gwiazdą, jednak to nie działało na nikogo i tak jej fenomen ucichł. Nie mogła się z tym pogodzić, o czym świadczyło jej mało skromne zachowanie w szkole. Stanęła na tyle blisko, by delikatnie ocierać się kolanem o nogę Mikea, z pobłażliwie i zdecydowanie nieszczerze spojrzała na niego i pokiwała głową.
- Mike, Mike, Mike, dajże jej spokój. Musisz popracować nad gadką. – Scarlett prychnęła widząc jak chłopak machnął ręką i odszedł niezadowolony. – Ten typ tak ma, że póki nie zdobędzie, to walczy, czasem nieudolnie, ale to tylko facet. Nie możemy od niego zbyt dużo wymagać.
- Wiem. – Brunetka odrobinę zbita z tropu przyglądała się Serenie, która z delikatnym uśmiechem patrzyła na znikającego Mikea. Potem przeniosła swoje spojrzenie na Scarlett i uśmiechnęła się szeroko.
- Nigdy nie miałyśmy okazji się lepiej poznać. Musimy to zmienić. Sadzę, że uszyto nas z jednej materii.
- Tak, tak. – Pozwoliła sobie lekko odwzajemnić uśmiech i sama się sobie dziwiąc chętnie uścisnęła dłoń Szatynki. – Koniecznie.


Show must go on.
*

Zbiegłszy lekko po schodach, minęła drzwi wejściowe i wchodząc w zakręt do kuchni, gwałtownie zatrzymała się, ledwo hamując. Głośny dzwonek do drzwi natarczywie zadzwonił kilka razy, więc odrzucając do tyły niesforne włosy, które zasłoniły jej pole widzenia podczas hamowania i podeszła do drzwi. Przez judasza widziała tylko chłopaka we wściekle niebieskiej kurtce, zeskrobującego coś ze swego przedramienia. Zmarszczyła brwi i otworzyła. Zimne powietrze owiało jej ciało i wystąpiła na nim gęsia skórka, wzdrygnęła się zakaszlała wymownie, zwracając uwagę zaabsorbowanego plamką na kurtce chłopaka. Obrzuciła go krytycznym spojrzeniem, jednak większa uwagę niż on skupił na niej wielki pakunek, który miał przy sobie. Uśmiechnął się fachowo i wyprostował, można rzec, że aż przesadnie.
- Szukam panny Scarlett, czy mieszka tutaj taka?
- Mieszka.
- Można ją prosić, przesyłka do rąk własnych.
- Gdzie pokwitować?
- Eeem… tu. – Podał jej dokument na twardej podkładce, gdzie złożyła swój podpis. Kiedy mu ją oddała, w jej rękach znalazł się ów pakunek, który przyniósł. Ledwo mieszcząc się z nim w drzwiach, z równie dużą trudnością, najszybciej jak umiała wtargała go do swojego pokoju i usadowiwszy się przy nim na podłodze, niecierpliwie rozerwała papier, którego strzępki wylądowały w każdej możliwej części pokoju. Jej oczom ukazał się ogromny, puchaty miś, który prawie dorównywał jej wzrostem. Wpatrywała się w niego jak zaczarowana. Był beżowy, a łapki, pyszczek i krawacik pod szyją miał ciemniejsze. Był taki uroczy, że aż jej mowę odebrało. Do sporej kokardy na jego szyi przyczepiona była koperta. Niedbale rozerwała ją i przebiegła wzrokiem po tekście, zatrzymując się dłużej na podpisie. Bacznie wpatrywała się w trzy literki, które składały się w imię, które znała tak dobrze. Mimo wolnie na jej buzię wkradł się czuły uśmiech, westchnęła i wróciła do początku tekstu.

‘Pewnie jesteś zdziwiona, co? Prędzej byś się pewnie spodziewała samego prezydenta, niż tego oto osobnika. Ja wiem, że byłaś w pełni bezinteresowna, ale ja człowiek materialista, celebrujący zasadę ‘coś za coś’, czułem wewnętrzną potrzebę zrekompensowania Ci wszystkich strat moralnych spowodowanych moją skromną osobą, w stanie całkowitej nieważkości.
Mam nadzieję, że Pan Miś przypadł Ci do gustu.

Do zobaczenia wieczorem, Scarlett.

                                                                                  Tom’

- Nawet bardzo. – Uśmiechnęła się jeszcze szerzej i mocno przytuliła się do pluszaka. Zdając sobie sprawę, że zachowywała się całkowicie anormalnie, roześmiała się i zatonęła między miękkimi łapkami misia. Był taki mięciutki i przyjemny w dotyku i pachniał tak… pachniał jego perfumami. Biorąc głęboki oddech, jeszcze mocniej się do niego przytuliła. Pluszak nie wytrzymał napięcia i przechylił się do tyłu, a ona nieprzygotowana na to, poleciała razem z nim. Wylądowali na podłodze i zanim zdążyła się zorientować się, co się stało, w pokoju rozniósł się donośny śmiech Liv.
- Brawo, brawo, brawo dla tej pani. – Ukucnęła przy zszokowanej Scarlett, która ani na chwilę nie puściła misia. – Skąd go masz?
- Dostałam.
- Od Toma.
- A skąd wiesz? – Brunetka zrobiła niewinną minę, Wstając i podnosząc pluszaka ze sobą. Był ciężki i duży, ale podobał się jej niemożliwie. Zapałała do niego takim wielkim uczuciem, jakim nie darzyła niejednego człowieka. Ten miś był idealny i tylko tata i Liv go przebijali. Usadowiła go na swoim łóżku i sama usiadła obok.
- To widać. – Liv uśmiechając się cwaniacko podeszła do niej i poczochrała jej włosy.
- Spadaj.
- Prawda w oczy kole. – Wystawiła język do Scarlett i roześmiana, opuściła jej pokój.
*

Piątek.

Nie mogła się powstrzymać, żeby po występie nie podejść do niego, schodząc do garderoby widziała go jeszcze samego. Jak zawsze siedział przy stoliku i pił whisky, jakby niczego się nie nauczył. Kiedy wchodziła na scenę zostawił wszystko i słuchał wpatrując się w nią. Na jego twarzy błąkał się uśmiech, a kiedy skończyła pierwszy bił brawo. Potem uniósł szklaneczkę na toast i wypił jej zawartość jednym haustem, jak zawsze. Liczyła, że nadal będzie sam, kiedy już przebrana wyszła na salę, jednak na liczeniu się skończyło, bo przy jego stoliku siedział wypindrzony rudzielec, której sukienka miała mniejsza powierzchnię, niż bielizna Brunetki. Sapnęła i kręcąc głową podeszła do nich. Nie zwracając uwagi na dziewczynę flirtującą z Tomem ile wlazło i miziającą go nagą stopą po nodze, niestety obrusy na stolikach były małe, zatem nie zwracając na nią uwagi przysiadła na stoliku zabierając jej z widoku Toma, który ewidentnie zdziwił się jej przyjściem. Zwróciła na siebie uwagę niektórych gości, jednak na to też nie zwróciła uwagi. Odstawiła kawałeczek dalej butelkę i popielniczkę, wygodniej usadawiając się na stoliczku i założyła nogę na nogę. Oczom Toma w prawie pełnej krasie ukazała się zgrabna noga Scarlett. Nie spiesząc się z czymkolwiek podciągnęła wyżej kozaka i wygładziła zakładki na sweterku, po krótkim namyśle, plisowaną spódniczkę zostawiła w spokoju. Wręcz celebrowała sięgające granic możliwości poirytowanie tej Rudej, która się do Toma przyplątała. Dopiero wtedy utkwiła w nim swoje spojrzenie. Był wyraźnie rozbawiony, jednak nie wiedziała czy jej przyjściem, czy też rozwścieczoną Rudą, którą Scarlett do tej pory próbowała ignorować. Klepała ją lekko w bok, mamrocząc, coś pod nosem. Odwróciła się piorunując ją spojrzeniem.
- Ej, no! Spadaj stąd. Ja byłam pierwsza.
- Uważaj paniusiu, bo Cię klepnę, a to Ci za dobrze nie wróży. Pierwsza. – Prychnęła. – A co to? Promocja? - Warknęła i spojrzała znów na Toma, który był wyraźnie zadowolony, że spierały się o niego. Opróżnił kolejną szklaneczkę whisky. – Przyszłam podziękować za misia. – Opierając ręce na blacie stolika, lekko przekrzywiła głowę i posłała mu delikatny uśmiech.
- Już podziękowałaś, a teraz spadaj. – Ruda nie zamierzała dać za wygraną. Cały czas zawzięcie klepała Brunetkę w bok.
- Dwa razy się powtarzać nie będę. – Fuknęła na nią.
-Że co? Misia?
- Podoba się Ci się? – Ignorując, opóźniony refleks Rudej skupiła znów swoją uwagę na Tomie, który cały czas z zainteresowaniem śledził ich spór. Teraz posłał Scarlett zmysłowy uśmiech i spojrzał jej prosto w oczy. Choć nie dała po sobie niczego poznać przez jej ciało przeszedł dreszcz. Nim zaczęła mówić, podniósł się z oparcia i przysunął bliżej niej, choć muzyka nie grała głośno i słyszał ją dobrze. Był na tyle, blisko, że ramieniem lekko dotykał jej boku, a uniesiona głowa ręki. Jego lekko zamglone oczy dokładnie lustrowały jej buzię, a usta cały czas układały się w uśmiech, przygaszony, ale uśmiech. Było stanowczo za gorąco. Poczuła takie dziwne coś, co sparaliżowało jej ruchy. Wzięła głęboki oddech i czując, że się rumieni i lekko pchnęła go boczkiem.
- Pewnie, że mi się podoba. Będę z nim spać.
- Szczęściarz.  - Uniósł do góry brew i nie mogąc dłużej się opanować omiótł spojrzeniem jej ciało, poczynając od długich nóg, które zakrywała tylko ta nieszczęsna spódniczka, talii, która z bliska idealna nie była, ale zdecydowanie bardziej zmysłowa, niż pięćdziesiąt kilka centymetrów Rudej. Nie mógł powstrzymać się, aby nie zatrzymać oczu na krągłym biuście, który o zgrozo był vis a vis jego spojrzenia i wreszcie znów śliczna buzia, która spochmurniała i już się nie uśmiechała, a wręcz przeciwnie. Scarlett zmrużyła oczy i spiorunowała go spojrzeniem, nie miał pojęcia, dlaczego, ale czuł, że walnął gafę. Zeskoczyła z gracją ze stolika i spojrzała najpierw na niego butnie, a później, a całkiem wyprowadzoną z równowagi Rudą. Spojrzała na zapełnioną szklaneczkę whisky i uniosła ją jak do toastu, patrząc jej prosto w oczy, a potem bez mrugnięcia okiem wylała całą jej zawartość na białą bluzeczkę dziewczyny. Zostawiała zszokowaną dwójkę spoglądającą to na siebie, to na Scarlett i odeszła z gracją, unosząc głowę. Nie była eksponatem, musiał się tego nauczyć. Kiedy Brunetka zniknęła im z oczu rozwścieczona dziewczyna, spiorunowała Toma wzrokiem.
- Wariatka! A Ty… a Ty… dałeś jej misia? – Chłopak wzruszył ramionami, nalewając whisky do szklaneczki. – Dupek. – Warknęła i wstawszy od stolika szybko wyszła z sali. Został sam z whisky, która była jedynym pewniakiem tego wieczoru. Roześmiał się pod nosem, wspominając widok oburzonej Rudej, nawet nie zapytał, jak miała na imię. Zaś Scarlett, jej zbulwersowana buzia, wydęte wargi i ten rumieniec, była po prostu urocza i zaczynał lubić, gdy się denerwowała. Jednak lepiej, by było, gdyby wiedział, dlaczego. Rzucił banknot na stolik i opuścił lokal.

Sobota.

Śpiewając ani razu nie spojrzała na niego. To zbiło go całkiem z tropu, bo nie miał pojęcia, czym tak ją zdenerwował. Było mu jakoś tak dziwnie, kiedy nie czuł, że będąc daleko była blisko. Cała jej ignorancja sprawiła, że coś mu nie grało. Po występie zaraz poszła do domu, co też było niezwyczajne. Siedząc tam i pijąc zastanawiał się, o co mogło jej chodzić. Bez niej ten klub był jakiś pusty, nie chciało mu się tam siedzieć. Tego wieczoru śpiewała zupełnie inaczej, piosenka była wręcz nabuzowana emocjami. Inaczej niż zazwyczaj. Teraz, gdy wiedział, że nie było jej nawet za kulisami, szukał okazji, żeby wyjść. Nie chciał tego robić sam. Nie czekał długo. Przy barze spotkał zgrabną Blondynkę, która nie stawiała większych oporów do tego, by wyjść razem z nim. Tego wieczoru nie miał, komu skinąć na pożegnanie. Czuł się nieusatysfakcjonowany.

Niedziela.

Trochę zrezygnowany wszedł do lokalu. Był odrobinę później niż zwykle, Scarlett już śpiewała. Przystanął na moment, by posłuchać do końca. Krótka marynarska sukienka, idealnie pasowała do niej tego wieczoru. Piosenka i żywa gestykulacja też. Podobało mu się, jak zawsze. Kiedy skończyła przecisnął się do swojego stolika. Niemalże wbiło go w ziemię, gdy zobaczył, że ktoś już przy nim siedział. Jacyś ludzie, których ani trochę nie obchodziło, to, co działo się wokół nich, ani tym bardziej występ, Scarlett. Zacisnął dłonie w pięści. Zagotowało się w nim. Nie wiedział, dlaczego, poczuł się urażony, tym, że ktoś siedział na jego miejscu. Wycofując się, spojrzał na nią, udawała, że nie patrzyła w jego stronę, jednak na jej rozemocjonowanej buzi malowała się satysfakcja. Była górą, odebrała mu coś, co stanowiło pewną część całości, dla której przychodził do tego klubu. Zakłóciła pewien element jego rytuału. Posłał jej wrogie spojrzenie, jednak, Scarlett prychając po prostu, zeszła ze sceny. Zignorowała go, sprowadziła do parteru, pokazała swoją wyższość. Zdawał sobie sprawę, że miała butę we krwi, jednak nie spodziewał się, że … że sprowadzi go na ziemię. To była jej mała zemsta, za coś, co zrobił, gdy przyszła podziękować za misia. Nie miał pojęcia, czym mógł ją tak zdenerwować. Udał się do baru i siadając przy nim, zamówił butelkę whisky. Czuł rozgoryczenie. Nie miał pojęcia, dlaczego, ale tego wieczoru wszystko było mu obojętne. Miał dosyć myślenia o Scarlett, zespole, chłopakach, miał dosyć siebie. Wyłączył umysł i zaśmiecając go żadną myślą, kochał się z jego najwierniejszą kochanką. Nie liczył, nie mierzył, wlewał w siebie kolejne porcje alkoholu. Jakby chciał jej zrobić na złość, tylko nie wpadł na to, że robił na złość tylko sobie. W pewnej chwili odechciało mu się nawet whisky. Siedział wpatrzony w butelkę, pozwalając, by te wszystkie myśli, od których opędzał się cały wieczór, napadły na jego umysł, jak chmara wygłodniałych sępów. Nagle zaczęła boleć go głowa i poczuł napływającą złość. Na siebie, na nią, na ten klub, na cały świat. Uświadomiła mu, że nie zawsze mógł mieć, co chciał. Tylko, z jakiej racji to robiła. Po co mieszała się jego życia. Dlaczego nie pozwalała mu tak po prostu upaść i taplać się w brudach jego dna. Poirytowanie Toma rosło. Urażona męska duma w połączeniu z dużą ilością alkoholu we krwi tworzyła mieszankę wybuchową. Nawet nie zauważył, że była obok za barem i wycierała szklanki, kątem oka przyglądając mu się. Na jego buzi malowała się złość. Wyglądał, jakby walczył sam ze sobą, co chwila zaciskał pięści i mruczał coś pod nosem. Udając, że go tam nie było, całą swoją uwagę skupiła na polerowaniu szklanek. Fale wściekłości przychodziły i odchodziły objawiając się raz gorącem, raz zimnem zalewającym jego ciało. Miał ochotę coś rozwalić. Miał ochotę unicestwić cały świat ze sobą na czele. Ostatnimi czasy tylko Scarlett była sprawczynią takich wahań jego nastrojów. Nie pomyślałby, że kiedyś będzie na nią zły. Tamtego wieczoru zburzyła swój obraz w jego oczach. Już nie była słodką, acz pyskatą dziewczynką, najgorsze było to, że przez to intrygowała go coraz bardziej. Ta myśl przelała czarę goryczy. Czuł się uzależniony od jakiejś kobiety. Nie on, nie Tom Kaulitz. Zerwał się z miejsca i kilkoma susami pokonał salę i dopadłszy do ‘swojego’ stolika, wywrócił go. Ludzie siedzący przy nim odskoczyli jak oparzeni, klnąc na niego, jednak furia przesłaniająca jego umysł sprawiała, że nie widział, nie słyszał, tylko czuł. Ze zdwojoną siłą. Wywróciwszy też i krzesła, kopnął mocno w blat stolika. Poczuł w nodze przeszywający ból. Nawet się nie skrzywił, nienawistnym spojrzeniem powiódł po całej sali, szukając czegoś, na czym mógłby wyładować swoją złość. Zamiast tego zobaczył dwóch ochroniarzy idących w jego stronę, ich miny nie wróżyły nic dobrego. Tuż przed nimi wyrosła poirytowana Scarlett, która zatrzymawszy ich, chwyciła Toma za bluzę i nie patyczkując się z nim, po prostu pociągnęła go za sobą z taką siłą, o jaką nigdy by się nie podejrzewała. Nieprzygotowany na taką reakcję pozwolił się doprowadzić prawie do samego wyjścia, gdzie wyrwał się z jej uścisku, piorunując ją spojrzeniem, gdy energicznie odwróciła się w jego stronę.
- Co Ci do cholery odbiło?
- Co mnie odbiło? To ja rzucam stolikami po całej sali? Weź się czasem zastanów. Najpierw zalewasz się w trupa, a potem chcesz rozpierdzielić wszystko i to ja mam się zastanowić, tak?
- A kto Ci się każe wpieprzać w moje życie, co?
- Dobre pytanie. Dobrze panie i władco, następnym razem każę zostawić Cię na mrozie i z pana boga Toma Kaulitza zostanie sopelek. Jestem ciekawa, co na to powiedzą te wszystkie biedaczki, których nie zdążyłeś jeszcze przelecieć. Będą zawiedzione! – fuknęła oddychając ciężko i zaciskając dłonie w piąstki. Oczy miała tak ciemne i tak rozeźlone, jak jeszcze nigdy. Nie widział, by przybrały taki odcień. Zaklął w duchu, że w takiej chwili przejmował się kolorem jej oczu. Poczuł kolejną napływającą falę złości. Nie podejrzewałby się o to, że tyle jej w sobie miał.
- Gówno wiesz!
- Ach tak, prawda w oczy kolce, co panie Casanovo?! Nie masz się dzisiaj, na kim wyżyć, żadna naiwna się nie trafiła, to jesteś dla odmiany człowiek demolka! Myślisz, że jak będziesz się wiecznie bawił w zagubionego Księcia, co ma gdzieś wszystko i wszystkich, to znajdzie się taka naiwna Księżniczka, co to będzie chciała znosić?! Przejrzyj na oczy, Tom!
- Wariatka! Myślisz, że jak się koło mnie zakręcisz, to coś zyskasz? Czasem trzeba się wykazać, a raczej pokazać, moja słodka. – Wysyczał patrząc jej prosto w oczy. Nadęła policzki mrużąc swoje, piąstki zaciskała już tak mocno, że aż czuła, jak paznokcie przecinają jej skórę.
- Niewyżyty seksualnie alkoholik! – Nie kontrolując się, mimowolnie zamachnął się mocno, zatrzymując rękę kilka centymetrów od jej rumianego policzka. Przeraził się siebie, zaś Scarlett nawet nie drgnęła. Nienawistnie wpatrywała się w jego roziskrzone oczy, oddychając tak szybko, że prawie brakło jej tchu. – No dalej uderz mnie! – Jej słowa głucho odbijały się w jego głowie. Zapałał nienawiścią. Tym razem tylko i wyłącznie do siebie. - Nie dosyć, że staczający się pijaczyna to jeszcze damski bokser! No dalej, nie wstydź się. Wszyscy patrzą, jaki pan Kaulitz jest mocny.. – Zacisnęła zęby wpatrując się w niego nienawistnie. W lokalu panowała idealna cisza przerywana tylko ich krzykami i podenerwowanymi szeptami gości. Nie dbała o to, że wszyscy patrzą. Nie bolało ją to, że chciał ją uderzyć. Najgorsze było to, że upadł już tak nisko. W jego oczach spostrzegła przerażenie, zacisnął dłoń w pięść i powoli ją opuścił. Bez słowa wyszedł z pomieszczenia. Spuściła wzrok i przechodząc między ochroniarzami zniknęła w swojej garderobie.

Save me from myself.

9 grudnia 2008

3. Będę przy Tobie, gdy Twój świat będzie podnosił się z upadku.

Widywała go w klubie, co weekend. Nie pamiętała, od kiedy, gdzieś od początku listopada. Potem zniknął. Dowiedziała się, że byli w trasie. Po jakimś czasie wrócił, by znów powielać rytuał. Najpierw whisky, potem kochanka. Zawsze, gdy wychodził, żegnał ją spojrzeniem.
Za każdym razem było bardziej puste.
 Niemy krzyk?
Któregoś wieczoru postanowiła, że nie pozwoli mu niżej upaść. 
*

Stał oparty o framugę dwuskrzydłowego wejścia na hall. Swoje bystre, ciemne oczy utkwił w Brunetce siedzącej prawie naprzeciw niego. Ręce splótł na klatce piersiowej i lekko przymrużył oczy, żeby móc lepiej się jej przyglądać. Tłum przestał go interesować, zdawał się nawet nie zauważać ludzi, którzy co chwilę wchodzili mu w pole widzenia. Dokładnie rejestrował każdy najmniejszy gest, uśmiech, kodował sposób, w jaki układała wargi, gdy mówiła albo się śmiała. Miała niezwykle pełne wargi, takie kusząco karminowe. Odnosił wrażenie, że trudno było jej nie wychwycić wśród tłumu. Scarlett była osobą, która nie musiała robić absolutnie nic, aby zostać dostrzeżoną. Nie wiedział czy robiła to świadomie, czy też taki po prostu był jej styl bycia. Wydawało mu się, że była po prostu sobą. Nie przejmowała się ludźmi, wręcz przeciwnie, ani trochę na nich nie zważając, robiła i mówiła, co chciała. Nie oglądała się za siebie, a konsekwentnie parła do przodu. Znał ją dopiero kilka miesięcy. Zazwyczaj taki okres czasu pozwalał mu rozgryźć człowieka. Nie tym razem. Scarlett była sprzecznością, chodzącą zagadką. Nie liczyła się z konsekwencjami. Była cięta i pewna siebie. Nigdy nie wiedział, nie umiał przewidzieć, co zrobi w danej sytuacji i właśnie to mu się nie podobało. Nie umiał jej odgadnąć, przez co był o krok za nią, a to zdecydowanie mu nie pomagało. Podobała mu się, a Ci, co go znali, wiedzieli, że żadna dziewczyna, która mu się spodobała nie mogła go obojętnie minąć. Zawsze dostawał to, czego chciał i postanowił, że tak będzie tym razem. Scarlett była wyjątkowa. Nawet teraz, gdy rozmawiała z siostrą, będąc w zwykłym golfie i jeansach, które i tak eksponowały wszystko, co chciał widzieć, wyglądała seksownie. Lubił na nią patrzeć. Miała cudowne ciało. Zgrabne nogi, krągłe pupę i biodra, zgrabną talię i piersi, o jakich mogłaby pomarzyć niejedna dziewczyna, nawet z tych, które znał, aż nader dobrze. Nawet te, które w danym tu i teraz wydawały mu się idealne, przy niej traciły dużo. Scarlett stała się jego zachcianką z chwilą, kiedy pierwszy raz ją zobaczył. Nie był człowiekiem, który cenił sobie miłość czy pokrewne jej uczucia. Wychowano go w rodzinie, gdzie królował pieniądz i zachcianka. Żył tak i w pełni mu to odpowiadało. Nigdy nie interesował się swoimi bliskimi, nie miał przyjaciół, ze wszystkimi łączyło go coś materialnego. Nie szukał uczuć, nie potrzebował ich. Odkąd dowiedział się, jak można zaspokoić swoje rządze, robił to, nie myśląc czy grał na czyichś uczuciach, czy też nie. Od zawsze liczył się tylko ze swoim zdaniem, zaspokajał tylko swoje potrzeby i kaprysy, tak było najwygodniej. Mieszkał w wielu miejscach i zadawał się z wieloma ludźmi, spotykał się z wieloma pięknymi kobietami, w których znajdował coś, co pomagało mu zdobyć je jednym skinieniem, a jeśli nie jednym to z niewiele większym wysiłkiem. Jeśli nie działał jego urok osobisty, skrzętnie wykorzystywał jakąś wadę swojej wybranki, która ubrana w sukno zalet, sprawiała, że osiągał swój cel. Był przebiegły. Był cwany. Był egoistą. Doskonale o tym wiedział i nie przeszkadzało mu to. Jednak Scarlett stanowiła jeden z nielicznych przypadków, na który żaden z jego sposobów nie działał. Nie potrafił jej rozgryźć. Nie potrafił zagiąć, ani zrobić niczego, co dałoby mu przewagę. Ona zawsze ją miała. Czas mijał, a on zamiast zbliżać się do celu, oddalał się. Scarlett nigdy nie darzyła go sympatią. Od tego nieszczęsnego sprawdzianu z matematyki, pogorszyło się jeszcze bardziej. Głupia nauczycielka pokrzyżowała wszystkie jego plany i zamiast stać się wdzięcznym dłużnikiem, był triumfatorem. Był nim zawsze, ale tym razem ona miała tego nie wiedzieć. Nie mógł podejść jej zaskakując ją czymś, co lubiła, albo czymś, czego pragnęła, bo nikt prócz Liv nie znał jej sekretów. Nikt nie wiedział o niej niczego. Była niewątpliwym indywiduum i za nic nie pozwalała tego zmienić. Zostało mu tylko jedno wyjście. Jeśli to nie poszłoby, wziąłby ją siłą. Nikt nigdy nie pokrzyżował planów Mikea Millera, a już na pewno nie zrobi tego dziewczyna.  Nikt nigdy tak na niego działał, a ta jej piekielna tajemniczość tylko wzmagała pragnienie wygranej. Przecież miał w sobie to coś, co przyciągało kobiety. Zatem dlaczego ona od niego uciekała? Skwasił się na samą myśl o tym i wyprostowawszy się, przywołał na twarz szelmowski uśmiech i poprawiając ogromną koszulkę ruszył w kierunku Brunetek. Śmiała się tak beztrosko i żywo gestykulowała mówiąc coś Liv. Potrafiła być zmysłową kobietą i infantylną dziewczynką na raz i to sprawiało, że pociągała go jeszcze bardziej. Dzieliło go od niej zaledwie kilka metrów. Miał już nawet ułożony odpowiedni tekst. Jeden z tych niezawodnych.  Już prawie otwierał usta, żeby coś powiedzieć, kiedy tuż przed nią wyrósł nauczyciel od niemieckiego. Zaczął ją o coś wypytywać. Szlag! Mike zatrzymał się gwałtownie i klnąc siarczyście pod nosem, odwrócił się na pięcie i skierował ku wyjściu ze szkoły. Musiał się odstresować.
- Nie dziś, to jutro, Mike. – Uśmiechnął się do siebie i włożył rękę do kieszeni obszernych spodni, upewniając się, czy tekturowe pudełeczko nadal w niej było. – Dla Ciebie nie istnieje słowo niemożliwe.

Postać smukłej szatynki tonęła w mroku zalewającym całe pomieszczenie. Z gracją przemierzała je wzdłuż i wszerz. Jej długie, potraktowane prostownicą włosy uderzały o plecy z każdym, zdawałoby się dokładnie wyważonym krokiem. Wodził za nią wzrokiem, uśmiechając się pod nosem. Lekko nadymała swoje pełne wargi i śmiesznie zadzierała do góry głowę. Widział, że toczyła wewnątrz siebie wojnę, bo co, jak co, ale pomagać sobie nie lubili. Jednak posmak ryzyka i kolejnej spektakularnej roli, którą miała odegrać brał górę. Już była prawie kupiona. Na jego twarz wpełzł jeszcze bardziej cwany uśmiech i po raz kolejny obrzucił jej ciało zgłodniałym spojrzeniem. Czasami żałował ich pokrewieństwa. Chociaż ono nie stanowiło dla nich żadnych przeszkód. Mieli wspólnego ojca. Nic więcej. Nie posiadali skrupułów, nie umieli darzyć uczuciem kogokolwiek. Byli ulepieni z tej samej, twardej gliny. Ich relacje zawsze opierały się na zasadzie ‘coś za coś’. To było praktyczne. Szatynka była mu obojętna. Żywił do niej jedynie pożądanie. Dziewczyna była niezwykle pociągająca. Uwodziła każdym swym ruchem, gestem, słowem, potrafiła jednym spojrzeniem sprawić, że każdy mężczyzna płonął. Jednak to wszystko było jej wyuczoną grą. Naumyślnie kokietowała, uwodziła, naumyślnie naigrywała się, że wszystkich facetów, którzy byli w stanie zrobić dla niej dużo. Bawiła się każdym, kim tylko mogła, bez cienia skrupułów. Zawsze dopinała swego. Zawsze wychodziła na swoje. Po trupach. Zupełnie, jak on. Leżał wygodnie na jej łóżku, podpierając głowę na ugiętej ręce. Wiedział, że lubiła wyzwania. Wiedział, że kwestią czasu było to, aż się zgodzi. Miała na sobie brzoskwiniową atłasową koszulkę, która tak seksownie uwydatniała jej wszystkie atuty. Śniada skóra ładnie kontrastowała z koszulką, która równie ładnie prezentowała się w zacienionym pokoju. Wydawała się jeszcze bardziej ponętna. Była kobietą w stu dwudziestu procentach i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Potrafiła to doskonale wykorzystać, nawet w stosunku do niego, bo z kolei ona wiedziała, jak on był łasy na kobiece wdzięki. W końcu zatrzymała się w miejscu i wykonując obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni, bacznie utkwiła w nim swoje duże oczy. Założyła ręce na biodra i lustrując go od stóp po samą głowę, wolno ruszyła w stronę łóżka. Jej każdy ruch sprawiał, że robiło mu się gorąco, a w okolicach podbrzusza czuł nienaturalne mrowienie. Zdawało mu się, że robiła to celowo. Chciała go totalnie rozbroić, chciała pokazać mu przewagę, gdy w pewien sposób szła mu na rękę. Oblizał spierzchnięte wargi i nie dając niczego po sobie poznać, obrzucił ją lubieżnym spojrzeniem, pogłębiając swój cwany uśmiech.
-, Co z tego będę miała? – Przerzuciła ciężar ciała na prawą stronę i lekko przekrzywiła głowę w bok. Przez myśl przemknęło mu, że Scarlett robiła to wdzięczniej. Przełknął ślinę, nie spuszczając z niej wzroku.
- Satysfakcję? – Prychnęła, siadając na posłaniu. Podkuliła pod siebie jedną nogę, a drugą pewnie postawiła na miękkim dywanie. Jej zgrabne uda prezentowały się w pełnej krasie, a jego uwadze nie umknął widok koronkowych majtek, gdy całkiem przypadkowo poprawiła materiał koszulki. W pokoju panowała coraz cięższa atmosfera i doskonale wiedział, że czuł ją nie tylko on. Uniosła do góry jedna brew, wyczekując jego dalszych propozycji. Nerwowo poprawił się na miejscu, równie przypadkowo jak ona przed chwilą poprawiała piżamę, tak on przysunął się bliżej.
- No dobra, zrobię dla Ciebie, co zechcesz, ale w granicach zdrowego rozsądku, oczywiście. – Znów przez przypadek musnął opuszkami palców jej delikatną skórę, a potem pewniej zaczął wodzić po jej udzie palcem wskazującym, zakreślając rozmaite wzory. Zdobywała przewagę. Jak zawsze wystarczyło pokazać kawałek ciała, by Mike padł przed nią pozbawiony broni, nie mówiąc o amunicji. Mike był, jak wszyscy słabi faceci. Był jej i mogła kręcić nim, jak tylko zechciała. Czasem pozwalała mu myśleć, że zdobywał nad nią przewagę. Chciała by myślał, że wygrywa, tylko, dlatego, by łatwiej było jej nim sterować. Był dla niej marionetką, niczym więcej.
- Lepiej – zachrypiała. – Mogę się nad tym zastanowić.
- Oboje wiemy, kotku, że już się zastanowiłaś. Kochasz ryzyko. Kochasz dominować. Kochasz być w centrum. Kochasz wygrywać. Jesteśmy zbyt podobni, bym mógł się mylić. Za dobrze Cię znam, siostrzyczko. – Podniósł się lekko i musnął wargami jej gładką skórę, nie spuszczając wzroku z jej oczu. Zmysłowo oblizała swoje pełne wargi i nim zdążył posunąć się dalej, z triumfem wymalowanym na twarzy, zwinnie wstała z posłania i znów zaczęła krążyć po pokoju. Chłopak ponownie podparł głowę na ugiętej ręce i przyglądał się jej, lustrując ją lubieżnym spojrzeniem.
- Oboje wiemy, że chcesz wyjść na swoje i wciskasz mi kity, żebym się zgodziła, ale hymmm.... – Spojrzała na niego spod przymrużonych powiek. – Udam, że tego nie widzę i z wielkim entuzjazmem przystanę na Twoją propozycję. Co Ty na to, braciszku? – Roześmiał się i pokiwał głową. – No, więc zgadzam się. Będzie Twoja szybciej, niż myślisz, ale najpierw… - szybko podeszła do łóżka i jednym zwinnym susem znalazła się na nim, po czym przewróciła chłopaka na plecy i usiadła na nim. Przesunęła dłońmi po jego klatce piersiowej, drażniąc ją długimi paznokciami. Pochyliła się nad nim, tak by jej krągłe piersi muskały jego tors. Oddech chłopaka był jakby cięższy, a spojrzenie zamglone. Przywarła lekko policzkiem do jego policzka, szpecąc mu do ucha. – Ale najpierw, zajmij się mną. – Przygryzła jego płatek, a gdy się unosiła do jego nozdrzy dotarł mocny zapach perfum. Uśmiechnął się wręcz szatańsko i ścisnąwszy jej pośladki, przesunął ręce wyżej i jednym ruchem przyciągnął ją do siebie, by móc namiętnie wpić się w jej wargi.

Wszystko można kupić i wszystko można sprzedać. Ile trzeba zyskać, ile trzeba stracić, żeby otworzyć oczy?
*

Siedziała przed dużym lustrem toaletki, rozczesując jedwabiste blond włosy. Niegdyś długie sprężyste fale, teraz stosunkowo krótkie i trochę bardziej proste, ale nadal piękne i zadbane okalały jej buzię, idealnie komponując się z delikatnymi piegami i ciemnymi oczami. Przyglądając się sobie zauważyła delikatne, prawie niewidoczne zmarszczki wokół oczu. Jej skóra, choć wciąż gładka, wydawała jej się jakaś nieznośnie szara. Wargi nie były tak pełne, a dołeczek w brodzie nie tak widoczny jak kiedyś. Oczami wyobraźni widziała tą piękną dziewczynę, która z głową pełną marzeń dążyła do celu, była tak bardzo bliska sukcesu. Na jej miejscu siedziała teraz zmęczona codziennością czterdziestolatka, dla której nie było już innej drogi. Musiała iść tą, na którą sprowadziło ją życie, a tego nie chciała. Chciała zawrócić i wybrać inaczej. Choć z drugiej strony, myśląc o tym, że mogłoby nie być Liv, Scarlett i tego wszystkiego, co posiadała, odczuwała nieprzyjemny wiraż w żołądku. Mimo wszystko kochała swoje dziewczynki, z całego serca kochała, ale tak bardzo tęskniła… Odłożyła szczotkę i ciężko wzdychając obrzuciła wzrokiem połowę swojej sylwetki. Nadal była atrakcyjna, szczuła i zadbana. Mogła poszczycić się ciałem, o jakim niejedna kobieta w jej wieku mogła tylko pomarzyć. To wszystko, dlatego, że wciąż miała nadzieję. Chwyciła cienki łańcuszek spoczywający na blacie toaletki i przyjrzawszy mu się chwilę, odpięła małą zapinkę. Nico widząc Sophie siedzącą w pokoju, zatrzymał się w drzwiach i przyglądał jej się chwilę. Kochał ją tak samo mocno, jak w dniu, kiedy przyrzekali sobie nawzajem dozgonną miłość. Kochał i dlatego bolał go ten smutek emanujący z jej oczu. Była zmęczona. Chciał jej pomóc i za nic w świecie nie mógł wymyślić jak. Zdawał sobie sprawę z tego, że jedno oddałoby jej szczęście, ale czasu cofać nie potrafił. Choć bardzo cierpiał, bo ona cierpiała, to jednocześnie był odrobinę zły. Życie nie ułożyło się jak chcieli, więc powinna to przyjąć, a nie rozpamiętywać tą porażkę. Porażkę, która była ich sukcesem. Przez to, że stracili jedno zyskali o wiele więcej, chciał, by umiała się z tego cieszyć. Tak jak i on się nauczył. Minęło tak wiele lat. Najwyższy czas przyjąć rzeczywistość taką, jaką była naprawdę. Widząc, jak mocowała się z zapięciem łańcuszka, wszedł i stając za nią, zatrzymał jej dłonie. Uśmiechnął się lekko do jej odbicia i pochylił się nad nią. Ucałował czule jej nagi kark i zapiął łańcuszek. Na buzię Sophie wpłynął czuły uśmiech. Ujęła jego dłonie i delikatnie przyciągnęła je do siebie. Nico objął ją i kładąc głowę na jej ramieniu, spojrzał w ich wspólne odbicie.
- Jesteś równie śliczna, jak dwadzieścia lat temu. Jak Ty to robisz, Soph? – Na twarzy kobiety pojawił się delikatny rumieniec. Uśmiechając się, pogładziła dłonią policzek męża.
- A Ty nadal wiesz, jak podnieść morale kobiety.
- Sądzę, że Twojego podnosić nie trzeba. – Ucałował ją w policzek. – Gotowa? – Kiwając głową wstała z małej pufy i założywszy ręce na biodra, z gracją obróciła się wokół własnej osi, co Nico podsumował wymownym gwizdnięciem. Zaśmiała się perliście i zdawała się być zupełnie inną kobietą, niż ta, którą zastał wchodząc do pokoju. Pistacjowa sukienka koktajlowa leżała idealnie na jej zgrabnym ciele, dodając Sophie więcej kokieterii i swojego rodzaju stateczności. Wyglądała zjawiskowo. Był szczęściarzem i powtarzał to sobie, co dzień rano, bo nadal w to nie wierzył. Kochał każdą jej wadę, nawet, jeżeli mu przeszkadzała, a zalety pięć razy mocniej. Uśmiechnął się. Chwyciła bolerko od kompletu i przepuszczona przodem przez Nica, ruszyła w kierunku wyjścia, zalotnie falując biodrami.
*

Tego wieczoru w lokalu było wyjątkowo dużo osób, wyjątkowo tłoczno, jednak jego stolik niezmiennie czekał na niego.  Przeszedłszy między gęsto ustawionymi krzesełkami, zajął swoje miejsce. Zamówił to, co zawsze. Czekał jak zawsze. Przy którejś szklaneczce z rzędu, tuż przy nim pojawiła się ładna blondwłosa dziewczyna. Obrzucił ją spojrzeniem i widząc jej jednoznaczne spojrzenie, skinieniem wskazał jej wolne krzesło. Spokojnie dopił do końca, po czym beznamiętnie zlustrował ją znacznie bardziej dokładnie. Miała słomiane, wijące się w delikatne fale włosy, jasną karnację, piegi, duże zielone oczy i wąskie usta. Była zgrabna. Miała duże, krągłe piersi, zadziwiająco wąską talię, trochę nieproporcjonalnie szerokie biodra i długie nogi. Mimo tego spodobała mu się. Z blondynami zawsze było śmiesznie, atrakcyjnie. Usiadła, tak zakładając nogę na nogę, by jej spódniczka odkrywała jak najwięcej. Oparła łokieć na stoliku i wsparłszy brodę na dłoni, zaczęła mu się przyglądać, unosząc jedną brew do góry. Jakoś nie miał ochoty na te wszystkie ceregiele. Nalał sobie kolejną szklaneczkę bursztynowego trunku i odchylając się na krześle, wypił ją jednym haustem, przyglądając się dziewczynie. Uśmiechnął się. Trochę machinalnie, ale to wystarczyło, by przeszła do działania. Rozpoczęła rozmowę pełną podtekstów. Oboje doskonale wiedzieli, że za chwilę skończy się w hotelu, nieopodal klubu. Ona zdawała się być coraz bardziej niecierpliwa, a on spokojnie czekał na Nią.  Nie na Nią, na występ. Blondwłosa dziewczyna, której na imię było Sabrina, usiłowała ze wszystkich sił, jak najbardziej zainteresować go swoją osobą. Zaczynała go bawić. Nie podniecać, jak to zwykle bywało na takim etapie rozmowy, a bawić. Zdawało mu się, ze jej imię całkiem nie pasowała do niej. Sabrina kojarzyła mu się z ognistą brunetką, a ona wydawała mu się troszkę nieporadną życiowo słodką idiotką, która próbowała sił w podrywie. Tajemnicza Dziewczyna nie pojawiała się, choć już dawno wybiła dwudziesta pierwsza. Nad małą sceną nadal panował mrok. Czuł potrzebę patrzenia na nią i słuchania jej, wtedy zdawało mu się, że był bliżej dotyku. Miał ją w pewien sposób blisko. Była zupełnie inna, niż te, z którymi wychodził. Choć chyba usilnie szukał takiej, która byłaby, chociaż podobna do niej, to i tak zawsze odnajdywał przeciwieństwo. Miał dziesiątki pięknych kobiet, ale każdej czegoś brakowało. Żadna nie miała w sobie tego czegoś, co biło od tajemniczej śpiewaczki. Tej blondynie brakowało do niej chyba wszystkiego. Nawet nie wiedział, jak miała na imię. O ironio, on nie mógł zdobyć kobiety! Była tak blisko, a dzieliło ich chyba z tysiąc mórz. Scena nadal była pusta. Zaczął grać w grę Sabriny, mogło być zabawnie. Whisky wszystko załatwi.


Uważnie stawiając każdy krok, zbliżała się do swojej małej sceny, która jeszcze tonęła w ciemnościach. Mijała gości, którzy nie wiedząc, kim była, nie zwrócili na nią najmniejszej uwagi. Była odrobinkę zdenerwowana. Pierwszy raz w swojej karierze w tym lokalu miała wystąpić całkiem solo. Kończył się listopad, chciała, choć w tak symboliczny sposób ukoronować jego tegoroczną bytność. Sama nie wiedziała, dlaczego. Listopad był jej ulubionym miesiącem. Ponad niego nie kochała bardziej ani lata, ani zimy. Lubiła tą nostalgię, tą specyficzną aurę, to coś, co niosło się z każdym kolejnym jego dniem. Wyprostowała plecy i weszła na swój podest. W tej samej chwili skierowało się na nią nieco jaśniejsze światło. Wzięła głęboki oddech, podeszła do fortepianu, który stał tuż obok niej, zajmując praktycznie prawie cały podest. Usiadła na małym stołeczku i poprawiła suknię. Spojrzała w kierunku gości. Było wyjątkowo tłoczno. Serce zabiło jej mocniej. Spojrzała w kąt tuż przy podeście. Był tam. Z jakąś tlenioną blondyną. Patrzył na nią. Nie chcąc rozpraszać się jego intensywnym spojrzeniem, uśmiechnęła się blado i poprawiwszy sukienkę odkryła politurę instrumentu. Zrobiło jej się przyjemnie ciepło, gdy dotykała swymi smukłymi palcami czarno – białych klawiszy. Pomimo, że długo grała na próbach, teraz czuła je jakoś inaczej. Tęskniła za fortepianem. Spędziła przy nim sporą część swojego dzieciństwa, a potem nagle przestała grać. Nie chciała pamiętać, dlaczego. Wolała myśleć, że stało się, bo się stało, niż znów pozwalać, by zrodziły się w niej kolejne pretensje do matki. Wzięła głęboki oddech. To miejsce miało specyficzny zapach. A może wydawało się jej tylko? Chwilę później po sali płynęła już muzyka. Dopiero po kilku sekundach zdała sobie sprawę, że to ona ją tworzyła, że to spod jej palców, wydobywały się te dźwięki. Przymknęła powieki, nie musiała patrzeć na nuty, by pamiętać. Jej mocny głos w połączeniu ze słodką melodią przyprawiał gości o ciarki na plecach. Czuła, że cała drży. Już nie ze zdenerwowania. Ono minęło wraz z pierwszym wygranym taktem. Opanowała ją niepojęta siła, niepojęta siła spełnionej miłości. Ten wieczór miał coś w sobie, nigdy wcześniej nie czuła czegoś takiego grając. Nigdy wcześniej nie miała wrażenia, że bez opamiętania wpadała w swoisty trans, przenoszący ją w zupełnie inną, lepszą czasoprzestrzeń. Tak bardzo idealną. Jej dłonie zwinnie błądziły po politurze fortepianu. Grała publicznie pierwszy raz od tak bardzo dawna. Choć miała możliwość zrobić to już wcześniej, czuła, że to nie ta chwila. Teraz wreszcie nadeszła. Całkowicie oddała się muzyce przestając kontrolować otaczający ją świat. Opanowała ją niesamowita radość, która aż rozsadzała jej wnętrze, do momentu, w którym ostatni raz uderzyła w biało – czarne klawisze. Jej długie włosy zachybotały przy jej zarumienionej buzi. Otworzyła oczy i spojrzała na oniemiałych gości. Spojrzała na niego. Miała wrażenie, że goście nie oddychali. Panowała głucha cisza do chwili, w której zabrzmiały pierwsze brawa. Wypłynęły od osoby siedzącej przy stoliku pod sceną…

When your lost outside, look inside to your soul.

Z chwilą, gdy na małym podeście rozbłysło delikatne światło, całkowicie przestał interesować się swoją towarzyszką. Ona nadal mówiła, a on jakby się wyłączając, skupił całą swoją uwagę na drobnej dziewczynie, która z gracją wstąpiła swoją scenę. Była jakby nieobecna. Włosy, który widywał dotąd w stanie całkowicie naturalnym, jak na jego oko, były skręcone, zupełnie inaczej niż zwykle. Ułożone tak by jej buzia prezentowała się w pełnej krasie. Oczy miała zamyślone, a wargi lekko rozchylone, zaś policzki takie rumiane i puszyste. Zdawała się być taka niewinna. Taka zupełnie inna, niż ta, którą widywał minionego wieczoru i podczas kilku wcześniejszych. Nawet inna od tej, którą widział pierwszy raz. Inna od tej, która kazała mu być. Długa czarna suknia podkreślała jej figurę i o dziwo nie odkrywając nic prócz ramion, zdawała mu się być najbardziej ponętna, jaką ją widział kiedykolwiek. W porównaniu do jego towarzyszki, jej ubiór mógł być porównany do ubioru Eskimosa w trakcie najcięższych mrozów. Mimo tego pociągała go znacznie bardziej, niż owa Sabrina, która zdawała się nie zauważać, że jej nie słuchał. Chciał ją poznać, jednak zawsze, gdy schodziła ze sceny nie pojawiała się wśród gości już ani razu. Bardzo chciał spotkać się z nią oko w oko, jednak, gdy uświadamiał sobie, dlaczego tak bardzo mu na tym zależało, ogarniało go przerażenie. Wówczas dochodził do wniosku, że lepiej było jak było. Z dala od niego była bezpieczniejsza. Nie próbował jej szukać, nie próbował czekać. Chciał ją ochronić przed samym sobą. Wiedział, że gdyby zbliżył się do niej, to ich znajomość skończyłaby się tam, gdzie wszystkie inne. Jego fascynacja przerodziłaby się w niepojęte pożądanie i skrzywdziłby ją. Tego nie chciał. Była zbyt wyjątkowa, jak dla niego…Nie miał pojęcia, dlaczego akurat ona. Nigdy nie zastanawiał się, co mogły czuć te dziewczyny. Nigdy nie interesowało go, co działo się z nimi, po, kiedy wychodził z pokoju. Zaś ona… nie znał nawet jej imienia. Nigdy nie mógł dotknąć, poczuć jej zapachu, a snuł tysiące domysłów, co by było gdyby. Gdy usiadła do fortepianu i zaczęła grać, jego ciałem wstrząsnęły dreszcze. Jeszcze nigdy nie emanowała z niej taka siła. Jeszcze nigdy nie słyszał w jej głosie takiego przekonania, takiej pasji… W delikatnym świetle padającym tylko na jej postać, przy instrumencie wyglądała niczym Czarny Anioł. Zdawała mu się być istotą spoza ziemi, jej głos taki był. Przez cały czas trwania piosenki nie oderwał od niej wzroku, ani na moment. Gdzieś z boku dobiegał go głos blondyny, ale starał się go ignorować. Zaczęła mu przeszkadzać. Stawała się coraz bardziej nachalna. Może docierało do niej, że nici ze wspólnej nocy. Przestał mieć na nią jakąkolwiek ochotę. Poczuł szarpiecie.
- Tom. Toom. Tooom. – jej dłoń spoczywała na jego ręce i szarpała ją coraz mocniej. Spojrzał na nią gniewnie. – Co jest? Ja tu jestem. – Uraczyła go uśmiechem i wydawało mu się, że na jej buzi pojawiła się ulga.
- Już nie.
- Słucham? – Była wyraźnie zbita z tropu, ale przynajmniej przestała go ciągnąć za rękaw. Był wyraźnie poirytowany, a widząc jej głupkowaty wyraz twarzy, zachciało mu się śmiać. Whisky robiła swoje. Początkowo myślał, że będzie śmiesznie. Nieporadna zmysłowość mogła być ciekawa. Chciał poczekać na rozwój sytuacji. Jednak z każdą chwilą jej sposób bycia stawał się coraz bardziej irytujący. Jego złość osiągnęła apogeum w chwili, kiedy na scenę weszła jego Tajemnicza Dziewczyna. Ponownie zmusił się, by spojrzeć, na Sabrinę.
- Spierdalaj. – Warknął i więcej nie zaszczycił jej spojrzeniem. Siedziała jeszcze chwilę zaciskając dłonie na jego ręce, otwierając i zamykając usta jak ryba, której brak tlenu. Po czym oniemiała i sztywna niczym robot odeszła od jego stolika. Skupił się całkowicie na występie Tajemniczej Dziewczyny. Tak właśnie zaczął ją określać w swoich myślach, Tajemnicza Dziewczyna. Tej nocy doszedł do wniosku, że uzależnił się od słuchania jej. Te trzy wieczory w tygodniu pozwalały mu zebrać siły na przetrwanie kolejnych czterech. Ten wieczór zdawał mu się być inny niż wszystkie. Ona zdawała mu się tak bardzo inna. Bardziej melancholijna i krucha, ale jednocześnie silna. Nie umiał jej pojąć. Nie umiał pojąć tego, co miała w sobie. Może nie był niczego, a tylko on widział coś, co chciał zobaczyć? Może chciał odnaleźć w niej tą dobroć, to człowieczeństwo, prawdziwość, których brakowało jemu?  Coś, czego nigdy miał nie dostać. Zdawała mu się być uosobieniem piękna, delikatności, infantylności, a zarazem niepojętej siły. Zdawała się być… a może to tylko whisky? Nagle zapanowała zupełna cisza, podniósł oczy i zobaczył jej rozbiegane oczy. Zdawała, się być tak blisko. Może dzieliły ich trzy metry. Będąc tak daleko, miał wrażenie, że czuł na swoim policzku jej szybki oddech. Te jej turkusowe oczy paliły jego wnętrze. Nadal panowała cisza, a ona była tak bardzo rozemocjonowana. Mimowolnie zaczął bić brawo. Zahipnotyzowany jej spojrzeniem, bił coraz szybciej i głośniej, a za nim po sali przeszła ogromna fala oklasków. Siedziała oniemiała przez chwilę i wpatrywała się w niego. Jej spojrzenie było takie czyste, takie niewinne. Równie mimowolnie, jak zaczął klaskać, tak uśmiechnął się do niej. Szczerze, pierwszy raz od niepamiętnych czasów. Odwzajemniła gest i wstała, ukłoniła się i nim zdążył zrobić cokolwiek, by ją zatrzymać, zeszła z podestu znikając wśród tłumu. Może to i lepiej.

Serce waliło jej jak oszalałe. Emocje zapanowały nad jej ciałem całkowicie, dopiero siedząc w swojej małej garderóbce, zaczęła przyswajać wszystko na spokojnie. Muzykę, słowa, a przede wszystkim jego. Przez cały występ jego spojrzenie nie dawało jej spokoju. Tom Kaulitz zdawał się być zapatrzony w nią ja w obrazek. Później pierwszy nagrodził ją brawami i to spojrzenie. Miał takie smutne oczy, wiedziała je pierwszy raz z tak bliska. Nie miały tego soczyście czekoladowego koloru, zdawały się być przygaszone i jakoś niepasujące zupełnie do jego postaci. W tym ciemnym kącie, z butelką whisky i smutnymi oczami, jak nigdy emanowało z niego człowieczeństwo. Widziała w nim sromotnie upadającego człowieka, a niewykreowaną, wiecznie roześmianą gwiazdkę. I mimo tragizmu tej sytuacji cieszyła się, bo to były jego prawdziwe emocje. Choć okraszone dużą ilością alkoholu, były prawdziwe, były całkowicie jego, bo cierpiał, bo upadał, bo niemo krzyczał, wołał o pomoc. Bo w tym wszystkim był tylko i wyłącznie prawdziwy on. Jej postanowienie nie uległo zmianie. Czuła, po prostu czuła, że choćby miał ją znienawidzić, to i tak mu pomoże. Dla niej nie był Tomem z Tokio Hotel. Dla niej był upadłym Tomem. To wystarczyło.

On widział, rozumiał, czuł.
On śmiał się i płakał.
On chciał żyć.
Naprawdę.

On się zagubił. 

Lokal świecił pustkami i panowała w nim przyjemna, prawie zupełna cisza. Z kuchni dobiegały ostatnie dźwięki zmywanych naczyń, a barmani czyścili szkło. Scarlett przebrana w zwyczajne ubranie, wyszła na salę ostatni raz spoglądając na fortepian. Mimowolnie się uśmiechnęła. Miała już kierować się do wyjścia, ale obrazek, który ujrzała wbił ją w ziemię. Przez moment, nie potrafiła stwierdzić jak długo, zwyczajnie nie była w stanie się ruszyć. Zszokowana spojrzała na barmana, który tylko wzruszył ramionami.
- Czekam na szefa. Mówił, że coś z nim zrobi.
- Och, przestań! – Nie wiedzieć, czemu zirytowała się. Widok zalanego w trupa Toma Kaulitza nie był zbytnio optymistycznym zakończeniem dnia. Chłopak leżał na stoliku wśród wianuszka trzech, prawie pustych butelek po whisky, ujmując w dłoni pustą szklaneczkę. Wyglądał, niczym podrzędny zdegenerowany pijaczek. Czapka w dziwny sposób zsunęła mu się z głowy, a na rękawie jasnoszarej bluzy widniały kropelki alkoholu. Coś ścisnęło ją w żołądku. Czyżby los chciał pomóc jej odbić mu się od dna? Niemożliwe. Przypadek. Zwilżyła koniuszkiem języka wyschnięte wargi i bez namysłu rzuciła na ziemię swoją torbę. Podeszła do niego i chowając kosmyk włosów za ucho, nachyliła się nad Tomem. Natychmiastowo uderzył ją odór alkoholu. Nie cofnęła się. Przez chwilę przyzwyczaiła zmysły do tego zapachu. Wzięła głęboki oddech i przywróciła się do pionu. Chociaż ona musiała trzeźwo myśleć. Serce ani trochę nie chciało jej posłuchać, bo waliło w jej klatce piersiowej jak oszalałe. Ścisnęła jego rękę nieco ponad nadgarstkiem i lekko nią szarpnęła. Zero reakcji. Chwyciła ją nieco wyżej i znów potrząsnęła i nic. Złapała go za ramię i szarpnęła już trochę mocniej. Znów nic. Mruknął coś niezrozumiałego i mocniej wtulił głowę w swoją rękę. Dłoń Scarlett nadal spoczywała na jego ramieniu. Miał tak przyjemnie miękką bluzę i taki spokojny wyraz twarzy, jakby śniło mu się coś miłego. Jego mina była zupełnie nie adekwatna do sytuacji, w której się znalazł. Sprawiał wrażenie człowieka, który odnalazł swoje ukojenie w pełnym nieświadomości, błogim śnie. Westchnęła ciężko i spojrzała na barmana, który uśmiechając się triumfalnie, przyglądał się jej.
- Zostaw go, szef wywali go przed lokal i będzie po sprawie. Nie jest wart zainteresowania. – Barman zrobił zniesmaczoną minę i wrócił do swojego zajęcia. Scarlett poczuła, jak robiło się jej gorąco, a ciałem wstrząsnęła fala złości. Energicznie odwróciła się w stronę kolegi i prostując dumnie plecy, założyła ręce na biodra. Niesforne kosmyki włosów opadły na jej buzię, która pod wpływem emocji nabrała kolorytu. Zadziornie uniosła głowę i bojowo spojrzała na chłopaka.
-, Co Cię ugryzło, Julian? Jak możesz w ogóle tak mówić? To jest człowiek. Czy Ty sam siebie słyszysz? Chciałbyś go zostawić na tym zimnie? Rano zastałbyś tu sopelek. W ogóle… a nieważne.
- I kto to mówi? Obrończyni niewinnych, Kaulitzów się znalazła. On nie jest warty, nawet tego bym na niego splunął.
- Czy Ty nie masz, aby za wysokiego mniemania o sobie? – Wymownie zmarszczyła nos, odwracając się ponownie przodem do Toma i znów uderzyła w nią fala alkoholowych oparów. Wydawało jej się, że Julian był pasjonującym się w sztuce barmańskiej typem fircyka, który mimo tego czekał na tą jedyną, a tu nagle pokazał swoje drugie, zapewne prawdziwe oblicze. Poczuła się zdegustowana. Zaczęła pałać o wiele większą sympatią do pachnącego alkoholem, zalanego w trupa Toma, niż Juliana, z którym zawsze dobrze się dogadywała. Nienawidziła znieczulicy u ludzi.
- Gdybyś została porzucona przez platoniczną miłość do wykreowanej gwiazdki, to też byś nie pałała do niej sympatią.
- On jest człowiekiem, Julian i nie ma dyskusji, to nie jego wina, że laska Cię rzuciła i zamknij się już z łaski swojej, jak masz pierdolić takie dyrdymały. Nie wiem, co bym zrobiła. Pewnie doszłabym do wniosku, że facet mnie nie kochał, skoro poleciał na plakat. – Pokręciła głową i zakasała rękawy, nie zwracając uwagi na barmana, który chyba tak jak ona uznał rozmowę za zakończoną. Wyjęła z dłoni Toma szklaneczkę i wahając się chwilę, zdecydowała się sprawdzić w kieszeniach jego bluzy, czy miał przy sobie kluczyki albo dokumenty. Były tylko kluczyki. Przyjechał samochodem w dodatku bez dokumentów, pięknie! Tom absolutnie nie nadawał się do prowadzenia. Ba, on nie nadawał się do niczego. Nie miała pojęcia, co z nim zrobić. Spał nieświadomy niczego na stoliku w knajpie, nie wiedziała, gdzie mieszkał, ani z kim mogłaby się skontaktować. Nie miał komórki. Zagryzając dolną wargę, stała przy nim chwilę, tupiąc cicho nogą. Nie potrafiła go zostawić. Iść do domu i w ciepłych kapciach, z kubkiem gorącego kakao obejrzeć, jakąś przewidywalną komedię, gdy on miał zostać tu na łaskę albo niełaskę Karla, który wiedział o nim tyle, co ona. Może nawet mniej. Pstryknęła palcami i chwyciła z wieszaka swój płaszcz. Założyła go na siebie, a torbę przewiesiła przez ramię. Potem podeszła do Toma i wzięła do ręki kluczyki. Spojrzała na zdezorientowanego Juliana, równocześnie unosząc prawy kącik ust i prawą brew. – Ubieraj się. Przyczynisz się dla społeczeństwa.
- Zapomnij, nie będę woził pijanego Kaulitza.
- Będziesz woził mnie, ubieraj się. Chyba, że wolisz, żebym prowadziła, nie rozróżniając hamulca od gazu. Wtedy na sumieniu miałbyś już nie tylko jego.– Warknęła, jej spojrzenie absolutnie nie znosiło sprzeciwu. Była poirytowana i gdyby musiała wywlokłaby ich obu do tego auta. Chłopak chciał coś jeszcze powiedzieć, ale poddał się, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że sprzeczka, ze, Scarlett, tak czy siak była przegrana, więc założył płaszcz i potulnie pomógł jej zaprowadzić bezwładnego Toma do jego samochodu. Działała pod wpływem chwili. Nie miała pojęcia, czy nie popełniła błędu chcąc zabrać go do domu, bo w końcu mógł ją potem oskarżyć o niewiadomo, co. Jednak w końcu obiecała sobie, że mu pomoże, a ona obietnic dotrzymywała.

I’ll be right here, when your world starts to fall…

Nie miała pojęcia, jakim cudem sama dowlokła Toma do swojego pokoju. Chwila obecna zaczęła do niej docierać dopiero, gdy usiłowała wydostać się spod ręki Toma, leżąc obok niego, na jej własnym łóżku. Bezwładnie oplatał ją ramieniem, nieświadomie przyciągając mocniej, gdy chciała się uwolnić. Było jej coraz bardziej gorąco i cała sytuacja zaczynała ją coraz bardziej bawić. Dom był pusty, rodzice na przyjęciu u znajomych, Liv na bankiecie z Paulem, a ona sama w domu z pijanym Tomem Kaulitzem, który w dodatku nawet przez sen nie zamierzał zrezygnować ze swoich zamiłowań. Walka z nim, wysoka temperatura i w dodatku płaszcz sprawiły, że miała wrażenie, że para uchodzi z niej uszami. Uspokoiła się na moment. Zamarła w bezruchu pozwalając, by zasnął już całkiem twardo. Dopiero, gdy w pokoju słychać już było tylko jego miarowy oddech, przepełniony tym nieszczęsnym zapachem whisky, zaczęła delikatnie przesuwać się do brzegu posłania. Tak bardzo skupiła się tym, by nie szamotać się za bardzo, że przesunęła się odrobinę za daleko i z hukiem spadła na podłogę. Miała ochotę krzyknąć na całe gardło i pobić szanownego pana Kaulitza. Zaczęła popadać w skrajności, najpierw było jej go szkoda i zachciało jej się być miłosierną samarytanką, ale kiedy przyszło, co, do czego, dostała gradowego nastroju. Była potwornie zmęczona i zgrzana. Oddychała ciężko i leżąc na podłodze, najpierw policzyła do dziesięciu, a potem dopiero wstała na równe nogi. Zdjęła płaszcz i rzuciła go gdzieś na podłogę, to samo zrobiła z kozakami na wysokich obcasach. Myśląc sobie, o drodze, jaką pokonała od samochodu do swojego pokoju, uznała jej przebycie za swoisty cud. Juliana wysłała pieszo do domu, by ochłonął trochę. Jakby wszystkiego było mało, marudził całą drogę. Miała go już serdecznie dosyć. Otworzyła na chwilę okno, by wywietrzyć ten zapach alkoholu. Dziwiła się, że po takiej ilości whisky, Tom zapadł tylko w kamienny sen. Zimne nocne powietrze owiało jej buzię i jej ciałem wzdrygnęły przyjemne dreszcze. Przymknęła powieki i odetchnęła kilka razy. Potem zdjęła z Toma czapkę, bluzę i buty, poczym nakryła go szczelnie kocem, bo kołdrę całkowicie przygniatał swoim ciałem. Zebrała wszystkie rzeczy i wychodząc ostatni raz spojrzała na niego. Był taki spokojny, a na jego twarzy malowała się ulga, gdy wtulił się w jej poduszkę, uśmiechnęła się i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Soon you're gonna see your brighter day.

Było już grubo po drugiej, gdy zakręcała kurek z gorącą wodą. Weszła do wanny i dopiero, gdy zatopiła się w pachnącej wanilią pianie i przymknęła powieki, poczuła jak bardzo była zmęczona. Ostatnie kilka godzin minęło w mgnieniu oka. Dopiero teraz, gdy w uszach grała jej cisza, wszystko po kolei docierało do niej. Każdy moment od chwili, gdy zobaczyła Toma śpiącego na stoliku. Choć widok pijącego Toma nie był dla niej czymś nowym, to mimo tego widziała wyrazistą granicę między Gitarzystą Tokio Hotel, a Człowiekiem, który spał w jej pokoju. Ten pierwszy był tak bardzo bezproblemowy, idealny w swojej nieidealności. Kochany przez wszystkich, rozchwytywany i uwielbiany, a przez co sromotnie ściągnięty na dno, by stać się w końcu prawdziwym, niemo wołającym o pomoc Zagubionym Księciem, który nie wiedział już, kim był. To było takie smutne. Widziała, do czego kariera doprowadziła szczęśliwego człowieka, a mimo tego dalej dążyła do swego celu. Nadal niezmiennie chciała tworzyć muzykę, zupełnie jak oni kiedyś. W duchu, chciała pokazać całemu światu, że ona się nie da, że ona nie pozwoli zmienić się show biznesowi, a mimo tego bała się, że kiedyś będzie, jak upadły Tom Kaulitz. Dlatego tak bardzo wierzyła, że mogła mu pomóc. Dlatego chciała mu pomóc. Postanowiła, że będzie przy nim, gdy jego świat podniesie się z upadku i całkowicie nieważne było to, czy będzie ją lubił, czy nienawidził, czy będzie znana czy w ukryciu. Chciała, by był szczęśliwy, nic więcej, bo wierzyła, że był tego godzien. Tak po prostu. Ona, Scarlett Maria O’Connor, która postanowiła nie kochać, nie współczuć, nie angażować się, nie ufać ludziom. Ona, która odnalazła w sobie Toma Kaulitza sprzed kilku lat. 

Zasypiając wśród miękkich poduszek i dziesiątek maskotek Liv, była zadowolona, czuła się spełniona. Wierzyła w nowy dzień, pierwszy raz od dawna.

Trust the voice within.
Then you'll find the strength, that will guide your way.

Otwarłszy powieki pierwsze, co poczuł to katorżniczy ból głowy. Miał wrażenie, że zaraz coś będące w jej środku mu ją rozsadzi.  Potwornie chciało mu się pić, miał wrażenie, jakby w jego buzi znajdowała się przynajmniej Sahara. Kilka razy unosił i przymykał powieki, żeby w jakiś sposób ułatwić sobie patrzenie i przyzwyczaić oczy do światła dziennego, bo póki, co widział tylko rozmazaną plamę. Pod rękoma czuł miękką pościel, a jego nozdrza wychwytywały zapach kwiatów i whisky, który jeszcze brutalniej przypominał mu o minionym wieczorze. Zdecydował się na dobre otworzyć oczy. Ujrzał pokój, w kolorze ciemnej śliwki. Nie przypominał sobie żeby szedł gdziekolwiek z kimkolwiek i odczuwał lekkie skołowanie, nie wspominając o mdłościach. Podniósł się na łokciach i rozejrzał dokładnie po pokoju. Na przeciwległej do łóżka ścianie wisiała jego podobizna, nawet niejedna. Ogółem pokój nie był jakiś szałowy, zdawał się być całkiem zwykły. Wmurowana w ścianę trzydrzwiowa szafa z lustrami w każdym z nich, duże okno z widokiem na niebo i kawałek miasta, potem biurko zawalone różnymi szpargałkami, łóżko, na którym leżał, stolik, dwa fotele i znów plakaty, które widział moment wcześniej. Przytulny pokój, dawno w takim nie spał. Na stoliczku nocnym, który pominął, stała szklanka wody i leżały dwie aspiryny. Prawie rzucając się na nie, połknął tabletki i jednym haustem wypił wodę. Cały czas spokoju nie dawał mu fakt, co robił w tym niewątpliwie dziewczęcym pokoju. Sapnął i chcąc jak najbardziej zniwelować ból głowy, wstał najdelikatniej jak umiał. Wyszedłszy spod ciepłego koca, jego ciałem wstrząsnęły dreszcze. Chwycił bluzę, która leżała na jednym z foteli i założył ją na siebie. Była uprana i pachniała orzeźwiająco owocowym płynem do płukania. Zapiął ją prawie pod samą szyję i boso, bo nie miał pojęcia, gdzie były jego buty, wyszedł z pokoju. Miał dziurę w pamięci. Musiał rozwiązać tą zagadkę, bo nie miał siły myśleć. Intuicyjnie skierował się w stronę schodów.


Siedziała przy stole w kuchni nad kubkiem parującej kawy. Choć spała spokojnie całą noc, to i tak czuła obezwładniające zmęczenie. Rodzice mieli wrócić za kilka godzin, Liv lada chwila, a Tom słodko spał. Upiła duży łyk i przeciągnęła się niczym kotka. Czuła się całkowicie nieprzytomna i nie miała siły myśleć, co by było gdyby. Poszła na żywioł, musiała konsekwentnie iść tak dalej. Nie miała nawet ochoty na wymyślanie czegokolwiek. Postanowiła po prostu zaczekać, a w między czasie zjeść śniadanie. Zszedł po schodach i słysząc stuknięcie porcelany o blat, skierował się za tym dźwiękiem. Stanąwszy we wnęce drzwiowej, nie wierzył własnym oczom. Przy stole siedziała jego Tajemnicza Dziewczyna, całkowicie rozespana i nieubrana. Jej włosy rozsypywały się kaskadami na plecach i ramionach, buzi nie zdobił żaden makijaż, a t-shirt stanowił jej piżamę. Pierwszym, co przyszło mu na myśl było to, że wyglądała ślicznie, ale zaraz pojawiło się mnóstwo innych myśli, które już tak przyjemne nie były i zdecydowanie przyprawiły go o większy ból głowy. Przymknął powieki i odczekał kilka sekund. Gdy otworzył je znów, jej turkusowe spojrzenie z rozbawieniem wpatrywało się w niego. Już wiedział, że to nie był sen. Widząc zdezorientowaną minę Toma uśmiechnęła się szczerze. Czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony, wpatrywała się w niego i choć w sumie sama nie wiedziała, co powinno stać się w tej chwili, czekała na jego odzew. Zamiast tego, wpatrywał się w nią, jakby wcześniej kobiety nie widział, co raczej graniczyło z niemożliwym. Biorąc pod uwagę ilość wypitego przez niego alkoholu, przyjęła jego opóźnioną reakcję. Wielka improwizacja. Cała ta sytuacja była przynajmniej dziwna.
- Helooł. Rudy sto dwa. Tu baza. – pomachała do niego i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Zaczynało ją to wszystko bawić. Już nie czuła się zażenowana. Wzięła drugi kubek, który przygotowała dla niego i zapełniła go gorącą kawą.
- Eee… Możesz mi to wszystko wyjaśnić? Nie za bardzo wiem, o co tu chodzi. – Podrapał się po głowie i zrobił minę, jakby dopiero, co zorientował się, że nie miał na głowie czapki. Westchnął i usiadł naprzeciwko Brunetki. Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy były jej piersi, które okrywał jedynie cienki materiał t-shirtu. Zagryzł wargę i szybko przeniósł spojrzenie na jej oczy. Musiała to spostrzec, bo uśmiechała się podejrzliwie, unosząc do góry jedną brew.
- Chcesz coś zjeść? Czy wystarczy Ci kawa? – Pokręcił głową i upił duży łyk gorzkiej cieczy. Skrzywił się, na co Scarlett wzruszyła ramionami. – Ja wolę słodką. Wolisz długą, czy krótką opowieść? – Ugryzła swoją kanapkę, na co on poczuł wywrót w żołądku, jakoś nie mógł myśleć o jedzeniu.
- Tak, żebym zrozumiał. Mam w głowie totalną pustkę i mega kaca.
- Zostawiłam Ci leki.
- Wziąłem, dzięki. – Odpowiedziała uśmiechem i oblizała wargi. – Pamiętam tylko, że śpiewałaś i, że kazałem spadać jakiejś blondynie, potem już nic. Czy my… - był zażenowany? Westchnęła teatralnie i przewróciła oczami.
- Tom, Tom, Tom. Biedaku nie przywykłeś do tego, że nie sypiasz z każdą, u której bywasz? – Nie odpowiedział nic, jak przeczuwała. Zdawał się być całkowicie skołowany, więc postanowiła oszczędzić mu cierpień. – Nie pamiętasz, bo uciąłeś sobie komara. Jak wychodziłam z klubu nie wiedziałam, co z Tobą zrobić, bo nie raczyłeś zabrać dokumentów, więc nie chcąc żebyś zamarzł przed klubem, zabrałam Cię do siebie. Nie pytaj, w jakim byłeś stanie, jak pachniałeś, a raczej pachniesz i jak dostarczyłam Cię tu, tego wolę nie pamiętać.
- Czego oczekujesz za to? – Zmrużyła oczy i cmokając pokręciła przecząco głową. Tego się nie spodziewała.
- Niczego. – Spojrzała na niego butnie. Tak niską ją cenił. Tak nisko cienił człowieka, zatem czekała ją długa droga.
- Dlaczego to zrobiłaś?
- Bo jesteś człowiekiem.
- I?
- I nie chcę, żebyś o tym zapomniał. – Nie wiedział, co powiedzieć. Nie wiedział, czy warto było coś mówić. Znów poczuł się podle sam ze sobą. Zechciał popaść w słodki stan niewiedzy i nie budzić się już z niego. Tak było o wiele trudniej. Nie mógł pojąć zachowania dziewczyny. Nie mógł ogarnąć tego wszystkiego rozumem.
- Nie wierzę. Wszyscy, czegoś chcą.
- Łazienka jest na końcu korytarza, na górze. Zostawiłam dla Ciebie czyste ręczniki. – Wstała bez słowa i udała się do swojego pokoju. Było jej zimno, musiała się ubrać. Mimo, że wiedziała, że zadanie, które sobie obrała było trudne, była na niego zła. Liczyła, że coś w nim jeszcze było, że mimo wszystko, wewnątrz tkwił w nim człowiek, ale wraz z wyparowaniem alkoholu, znów zamknął go szczelnie wewnątrz siebie i nie pozwolił dość do głosu. Może był tak ślepy? Nie chciała krzyczeć, ani się z nim pokłócić. Zamknęła za sobą drzwi i oparłszy się o nie, mocno zacisnęła dłonie w piąstki.
Patrzył, jak wychodziła. Nawet w złości, której nie rozumiał, a która ewidentnie z niej emanowała, poruszała się seksownie. Gdy zniknęła, zdał sobie sprawę, że nie zapytał jak miała na imię. Niemożliwe, żeby obraziła się o to. Pokręcił głową i wciągnąwszy nosem swój alkoholowy zapach, postanowił wziąć prysznic, koniecznie zimny. Liczył, że dzięki temu coś zrozumie.  Zrezygnowany poczłapał do łazienki.

Nie miała ochoty się malować. Gdy szykował się do wyjścia, siedziała przy stole w kuchni mając na sobie jeansy i zwykłą bluzę. Nie obchodziło jej nic, a tym bardziej to, czy podobała się panu Kaulitzowi, czy nie. Zawiodła się, choć wiedziała, że czekał ją zawód. Jednak nie miała zamiaru się poddać. To był pierwszy kamień milowy, który pokonała. Reasumując całą tą sytuację, doszła do wniosku, że mimo wszystko potoczyła się korzystnie. Podpierając głowę na ugiętej ręce, przyglądała mu się, gdy ubierał się. Robił to powoli, jakby ociągając się. Założywszy kurtkę, chwycił kluczyki i podrzucił je jedną ręką. Wszedł do kuchni i stanął tuż przed Scarlett. Już nie była zła, odrobinę zrezygnowana, ale już nie miała ochoty go pobić.
- To ja będę szedł. – Patrzyła mu prosto w oczy, czekała, aż powie coś więcej, a może chciała zebrać myśli w głowie. Nie bała się jego spojrzenia, równie pewnie, co on, wpatrywała się w jego czekoladowe tęczówki. – Dziękuję, że nie zostawiłaś mnie tam i zajęłaś się mną, tak bezinteresownie, dawno nikt nie był wobec mnie bezinteresowny, no i ten… - wyprostował się i jakby spoważniał. – Tajemnicza Dziewczyno, powiesz mi jak masz na imię?  - Uśmiechnęła się lekko i usiadła prosto.
-, Jeśli Ci to pomoże, mam na imię Scarlett i nie ma, za co. – Odwzajemnił uśmiech i powoli zaczął cofać się do wyjścia.
- I… i pięknie śpiewasz, Scarlett. – Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, a on skinąwszy jej na pożegnanie, otworzył drzwi, w których minął się ze zdębiałą Brunetką. Liv zamknęła za sobą drzwi i spoglądając raz na odjeżdżające auto, a raz na siostrę, podejrzliwie zmarszczyła brwi i założyła ręce na biodra.
- Przepraszam, o co tu chodzi?
- I nie pozwolę Ci zapomnieć, Tom. – Klapnąwszy ręką w stół, wstała z miejsca i ruszyła schodami na górę. – Część siostra, opowiem Ci, jak raczysz się zjawić w moim pokoju. – przeskakując, co dwa stopnie przyspieszyła kroku. - Nie pozwolę. – Ostatnie słowa powiedziała już do siebie, a na jej buzię wpłynął łagodny uśmiech.

Będę przy Tobie, gdy Twój świat będzie podnosił się z upadku.

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo