- Letts, co to jest sinusoida? – Liv gwałtownie
zatrzymała Scarlett idącą obok niej do sali matematycznej. Schwyciła ją za oba
ramiona i prześwidrowała oczami pełnymi nadziei. Scarlett roześmiała się
beztrosko i pokręciła głową. Powinna być zestresowana i siedzieć z nosem w
zeszycie. Jednak stwierdziła, ze zbytnie napinanie się w niczym jej nie pomoże,
a wręcz przeciwnie, zaszkodzi i da satysfakcję Lockermann, a tego nie chciała.
- Pijana kreska – wystawiła Liv język i ruszając,
chwyciła ją za rękę. – Za Letts zarobisz, kiedyś kopa.
- Masz mistrza w matmie, Letts. – Ignorując mordercze
spojrzenie Brunetki, Liv śmiejąc się dorównała jej kroku. Minęły Mikea, który
nawet nie kryjąc, że się im przyglądał i tak został niezauważony. Zacisnął
dłonie w pięści i jakby lekko poczerwieniał, chciał wstać i zatrzymać ją pod
byle pretekstem, jednak stanowczy uścisk Sereny idealnie współgrający z bólem,
który zadawała mu, wbijając swoje długie, krwistoczerwone paznokcie w jego
miękką skórę przegubu, skutecznie zatrzymał go na miejscu. Posłała mu karcące
spojrzenie i powoli puściła jego nadgarstek, po którym płynęły cieniutkie
stróżki krwi.
- Nie tak i nie teraz, Michael. – Unosząc brwi spojrzała
na jego rękę. Wyjęła z torebki paczkę chusteczek i rzuciła mu ją. – Zetrzyj to
i chodź. Bądź facetem, Mike. – Chciał jej odpowiedzieć, chciał pokazać jej, że
nie może tak po prostu robić, co zechce i mieszać go z błotem, kiedy tylko
będzie miała ochotę, ale ugryzł się w język. Bez Sereny nie był w stanie wiele
zdziałać. Szatynka była kolejną kobietą, od której był zależny. Wstał, klnąc
pod nosem i dorównał jej kroku.
Siostry trzymając się za ręce, weszły do klasy i jak zawsze
usiadły w ostatniej ławce w rzędzie pod oknem. Wyjęły podręczniki. Scarlett
spojrzała na Liv, ta puściła jej oczko i kiwnęła głową. Biorąc głęboki oddech,
chłodno spojrzała w stronę nauczycielki. Pewność siebie, która towarzyszyła jej
przed wejściem do klasy, jakby odrobinę ją opuściła. Zaczęły nachodzić ją myśli,
‘co będzie, jeśli’. Razem z nimi w jej głowie nastała absolutna pustka,
wszystkie wzory, twierdzenia i regułki, zdawały się z niej wyparować. Posłała
Liv krótkie spojrzenie i chwytając książkę niby od niechcenia, zaczęła ją
wertować, jednak w każdym, najmniejszym geście Liv widziała rozpaczliwe
poszukiwanie tego, co tak nagle jej umknęło. Chciała przypomnieć sobie choćby
jeden wzór, upewnić się jakkolwiek. Liv z całkowitym opanowaniem zatrzymała jej
dłonie, posyłając jedno pewne spojrzenie i zamknąwszy książkę, mocno ścisnęła
dłoń Scarlett. Była pewna, że jej siostra wszystko umiała. Wierzyła, w Scarlett
i jej determinację. Kątem oka spoglądała nią, twarde spojrzenie, ściągnięte
usta, brak jakichkolwiek emocji. Scarlett była mistrzynią kamuflażu. Wiedziała,
że to całkowite opanowanie na zewnątrz, nie odpowiadało jej wnętrzu. Wiedziała,
że Scarlett najchętniej roztrzaskałaby dziennik na głowie nauczycielki i
wszystko rozniosła w proch, a potem odeszła obojętnie. Była dzielna, zawsze i
wszędzie, bez względu na sytuację. Nieraz wybuchowa, kłótliwa i wredna, ale
zawsze dzielna. Nie dawała się złamać byle czemu. Według niej, nigdy nie działo
się coś tak złego, by musiała się złamać i zapłakać. Potrafiła wrzeszczeć,
wpadać w furię, działać pod wpływem chwili i konsekwentnie dążyć, do czegoś, co
postanowiła, albo i milczeć, ale nigdy nie poddawała się słabościom. Nawet,
jeśli chciała, nie pozwalała jej na to duma, której czasem miała, aż w
nadmiarze. Była twarda, znosiła wszystko, by potem oddać to samo ze zdwojoną
siłą. Zawsze myślała trzeźwo i nigdy nie dawała się wyprowadzić z równowagi. Liv
czasem zazdrościła jej tego, bo choć była starsza nieraz zachowywała się niczym
młodsza, rozchwiana emocjonalnie siostrzyczka. Słysząc O’Connor do odpowiedzi, obie przeszedł dreszcz. W normalnej
sytuacji zapytałaby równo, która?, przeciągając
ostatnią literkę. Tego dnia Liv mocno ścisnęła dłoń Scarlett, szepcząc, że da
radę. Zaś sama Brunetka wstając, chwyciła zeszyt i kiwając lekko głową, ruszyła
w stronę biurka matematyczki. Pewnie stawała każdy krok, choć miała wrażenie,
że świat wokół niej wirował, a wewnątrz szalała, niczym opętana, niepojęta
burza. Odrzuciła włosy do tyłu, które zachybotały w rytm jej kołyszących się
bioder. Mijając Mikea widziała, jak wlepiał w nią te swoje maślane ślepia.
Czuła na sobie te wszystkie spojrzenia. Czuła jak wiele par oczu utkwionych było
w jej zgrabnych nogach, i kształtnych biodrach, które zakrywała tylko krótka
spódniczka, na talii i pełnej piersi. Czuła spojrzenia pełne zazdrości i
podziwu, którymi gardziła, bo jak wszyscy, były fałszywe. Myślała tylko o
jednym spojrzeniu, które wyrażało więcej otuchy, niż pozostałe tamtych uczuć.
Stanęła przed nauczycielką, która zdegustowana zlustrowała ją od dołu do góry. Scarlett
splotła niewinnie ręce z tyłu, przenosząc ciężar ciała na prawą nogę.
Nauczycielka chcąc pomęczyć ją dłużej, nie spiesząc się, wzięła jej zeszyt i
powoli kartkując go, zastanawiała się nad pytaniem. W końcu zatrzymała się na
jednej ze stron i kpiąco spojrzała Scarlett w oczy.
- Co to jest sinusoida?- Pierwszym, co cisnęło jej się na
myśl było, że pijaną kreską, jednak wzięła głęboki oddech i wyrecytowała
matematyczce całą regułkę. Potem poszło już samo. Nie pamiętała jak odpowiadała
na pytania. Nie pamiętała ani formy, ani treści. Niczym terkotka udzielała
odpowiedzi na pytania, rysowała wykresy i liczyła zadania. Wszystko działo się,
jakby obok niej, konsekwentnie parła do przodu, nie dając się niczemu wytrącić
z równowagi. Na jej puchatych policzkach wystąpiły rumieńce i licząc zagryzała
wagę. Nawet Liv nie widziała jej jeszcze tak skupianej. Każda odpowiedź była
bezbłędna i Lockermann nie miała, do czego się przyczepić, nawet, gdyby bardzo
chciała. Po którymś z rzędu zadaniu, które nawet dla Liv wydawało się trudne,
matematyczka odchrząknęła wymowie i lekko zniesmaczona spojrzała na Scarlett,
która czyściła z kredy zakładkę na spódniczce. Kiedy skończyła podniosła na
nauczycielkę swoje triumfalne spojrzenie i znów grzecznie splotła ręce z tyłu.
– Chcąc nie chcąc muszę postawić Ci dwa, siadaj O’Connor. – Brunetka chwyciła
zeszyt i skierowała się do ławki. Przechodząc obok Liv, przybiła jej piątkę i
usiadła na miejscu. Miała ochotę wyjść stamtąd i upić się tą dwójką. Jednak nie
zrobiła nic, nie uśmiechnęła się nawet, a jedynie spojrzała wymownie na siostrę.
- Męczyła Cię trzydzieści siedem minut. – Scarlett tylko
przewróciła oczami.
*
Długa, świetliście perłowa sukienka, lekko rozszerzana ku
dołowi, idealnie dopasowana, subtelnie podkreślała linię talii i wszystkie
wdzięki Liv. Stała u boku Paula, tak bardzo idealna, że aż nierzeczywista.
Pięknie upięte, lśniące włosy, złota biżuteria i subtelny makijaż czyniły ją
jeszcze ładniejszą, niż była. Delikatnie się uśmiechała, trzymając go pod rękę.
On szeroko uśmiechnięty, wręcz dumny, witał się ze znajomymi z kortu, pola
golfowego czy uczelni. Każdemu z osobna przedstawiał swoją nieoficjalną
narzeczoną, choć w gruncie rzeczy jeszcze się Liv nie oświadczył. Każdy z
uznaniem taksował ją wzrokiem i dystyngowanie całował w rękę. Czuła się niczym
eksponat w muzeum. Żaden z kolegów Paula nie miał dziewczyny, wszyscy przyszli
na bankiet samotnie, jak zawsze licząc, że spotkają partię idealną. Była
sensacją wieczoru, bo prócz niezamężnych córek, znajomych rodziców Paula, nie
było tam dziewczyn w jej wieku. Jedynie elita. Wszyscy mówili o niej,
wskazywali na nią i zastanawiali się kim była przyszła synowa Bindera, tego Bindera.
Paul mówił o niej z tak niebywałym szacunkiem i tak wspaniałe słowa, że
chwilami zastanawiała się, skąd to wszystko przychodziło mu do głowy, bo nigdy
nie prawił jej takich komplementów. Mówił pięknie, jednak tak, jakby jej tam
nie było, jakby rozmawiał o kimś nieobecnym, pomimo, że cały czas delikatnie
ujmował jej dłoń i muskając jej wewnętrzną stronę kciukiem. Słuchała jego
miękkiego, tak niebywale czułego tonu głosu, widziała jego błogi uśmiech i
pełne podziwu spojrzenia jego kolegów. Zastanawiała się, jak to możliwe, że on
przyjaźnił się z nimi, tymi nudnymi maminsynkami, którzy poza wygórowanym
mniemaniem na temat własnych osób, nie posiadali nic szczególnego. Idealnie
doprasowane koszule, pulowerki w serek i tweedowe marynarki, do tego te przyklejone
do ich mało przystojnych twarzy uśmiechy. Paul zawsze zdawał się być wyjęty z
tego sztywnego świata. Ubierał się inaczej, mówił inaczej, nawet czasem zdawało
jej się, że zachowywał się inaczej, niż oni. Jednak teraz, gdy uśmiechając się
słodko, miała ochotę wybiec stamtąd i się rozpłakać, widziała, że wcale nie był
inny. Widać po nim było, że jak ryba w wodzie czuł się rozmawiając o golfie,
tenisie, piłce nożnej, interesach ojca i wszystkich tych sprawach, które dla
niej były zupełną tajemnicą, których z nią nie poruszał nigdy. Była tam, a
wcale nie zrobiłoby różnicy, gdyby wyparowała. Czuła się jak chusteczka w
butonierce, była przy nim i robiła za tło do jego wspaniałej osoby. Ku jej
przerażeniu dostrzegała, że ani trochę nie różnił się od swojego ojca. Te same
gesty, ta sama postawa, to samo postępowanie. Będąc z nim sam na sam, nie
dostrzegała tego. Nie miała porównania, a teraz, gdy obaj byli w zasięgu jej
wzroku, dostrzegała, że Paul z każdym dniem stawał się młodym wcieleniem Paula
seniora, a ten, który uwiódł jej serce odchodził, nie odwracając się nawet za
siebie. Zrobiło jej się gorąco, gdy pomyślała o mamie Paula, światowej
kobiecie, elokwentnej i nadal pięknej, która wracając do domu i będąc przy mężu
stawała się prochem, nic nieznaczącym dodatkiem. Widząc ją przy Paulu seniorze,
widziała również i siebie towarzyszącą Paulowi. Miała wrażenie, że zrobiło jej
się słabo. Odwróciła wzrok. Bała się na nią patrzeć. Od kilkunastu minut nie
ruszyli się z miejsca, Paul w najlepsze rozmawiał z przyjaciółmi o spadku
inflacji w kraju, a ona nie miała pojęcia, co ze sobą począć. Buty na wysokiej
szpilce zaczynały ją uwierać, sukienka za mocno ściskać talię, a świat wirował,
choć nie wypiła ani kropli alkoholu. W tej chwili pozazdrościła Scarlett
umiejętności znoszenia takich sytuacji. Rozglądając się dokoła przestąpiła z
nogi na nogę. Chwilowa fala ulgi przepłynęła przez jej ciało od stóp po samą
głowę. Odetchnęła najdyskretniej jak tylko umiała i krótkim spojrzeniem
obrzuciła przyjaciół Paula, wpatrzonych w niego jak w obrazek. Powoli
przestawała rozumieć to wszystko, co działo się wokół niej. Przestawała
rozumieć Paula i to, co działo się między nimi. Ten, kolejny już z rzędu
bankiet pokazywał jej, jak świat, w który wkraczała różnił się od tego, w którym
żyła. Teraz, gdy stała u jego boku nasunęło jej się pytanie, którego zadać
sobie nie chciała nigdy. Czy to było jej życie? Poczuła, jak fala
nieprzyjemnych dreszczy zalała jej ciało. Robiło się jej raz gorąco, a raz
zimno. Znów odetchnęła, ty razem skupiając na sobie uwagę Paula i jego
przyjaciół. Posłał jej lekko karcące, ale pomimo tego charakterystyczne dla
siebie maślane spojrzenie. Gdy tak na nią patrzył wybuchło w niej coś, co
zbierało się od początku tego nieudanego wieczoru. Miała ochotę za wszelką
uciec stamtąd, jak najdalej od tych wszystkich sztywnych ludzi, udawanych
uśmiechów i przebrzydle drogich, markowych ubrań i biżuterii. Taki bankiet był
jedną, wielką reklamą najbardziej znanych projektantów mody. Miała dosyć
zdawałoby się zwiewnej sukni, która tak naprawdę, ściskała ją tak mocno, że
nawet nie mogła w pełni odetchnąć, wysokich, markowych, ale fatalnie
wyprofilowanych butów i tych ciężkich kolczyków, które uwierały ją w uszy. Miała
wrażenie, że jeśli za moment stamtąd nie wyjdzie oszaleje, wybuchnie i padnie
na miejscu. Czuła, że się dusi, brakowało jej tlenu, a Ci wszyscy ludzie,
zdawali się nacierać na nią. Serce zaczęło walić jej jak oszalałe, próbowała
uspokoić oddech, próbowała znów uśmiechnąć się słodko i być broszką Paula. Nie
chciała narobić mu wstydu. Nie chciała okazać się niegodną bycia dziewczyną
Paula Bindera, w całym towarzystwie jego rodziców. Choć z drugiej strony, nie
marzyła o niczym innym, jak o pokazaniu swojego prawdziwego oblicza. Miała
dosyć tej grzecznej, ułożonej Liv Hannah, która zawsze z uśmiechem na twarzy raczyła
idealnością. Jednak nie teraz, to nie był ten moment. Paul byłby wściekły. Ona
kochała go przecież i nie chciała, by się złościł. Wiedziała, że bankiety u
rodziców i ich znajomych były dla Paula bardzo ważne. Wyrabiał sobie opinię i
od tego wiele zależało. Zmusiła się, by stworzyć na swej buzi choćby cień
uśmiechu i grzecznie przeprosiwszy, najszybciej jak umiała i przede wszystkim,
jak przystało, wyszła na taras. Ciało Liv otuliło mroźne powietrze, wywołując
gęsią skórkę, jednak to zamiast ją zniechęcić sprawiło, że odetchnęła z ulgą.
Wreszcie po kilku godzinach niebytu poczuła, że żyła. Na dworze nie było
wiatru. Przed nią rozpościerał się ogromny ogród pokryty grubą warstwą śniegu,
a temperatura powietrza musiała sięgać daleko poniżej zera. Było jej tak
przeraźliwie zimno, a jednocześnie tak bardzo dobrze. Oddychała pełną piersią i
nawet ciasna sukienka nie przeszkadzała jej w tym. Oparła się rękoma o
marmurową balustradę i patrzyła w rozgwieżdżone niebo. Na moment zapomniała o
tym, co ją otaczało, o tym, że za chwilę będzie musiała tam wrócić. Poczuła
lekkość, która zniknęła wraz z pojawieniem się Paula, który podszedłszy do niej
znienacka, mocno chwycił ją za przedramię i odwrócił przodem do siebie. Wszystko
działo się tak szybko, że nawet nie zarejestrowała faktu, że to jej ukochany
Paul nagle stał się taki brutalny.
- Ała, to boli. – Próbowała wyszarpnąć rękę, jednak jego
uścisk tylko się wzmocnił.
- Co Ty, do cholery wyprawiasz?! – Szeptał głośno, by
ktokolwiek przypadkiem ich nie usłyszał, rozglądając się nerwowo, co chwilę.
Spojrzała w jego rozwścieczone oczy i poczuła lęk. To nie był jej Paul.
- Puść mnie, to boli. Źle się poczułam. Tam jest duszno,
tłoczno, wiesz, że nie lubię takich imprez. – Znów daremnie spróbowała uwolnić
rękę. Patrzyła w jego oczy, które z wściekłych stały się nienaturalnie chmurne.
Już nie tak spokojne i kojąco szare.
- Nie lubisz mojego życia? Tak mnie szanujesz? Co z
Ciebie za dama? Jak zachowujesz się w towarzystwie! Przynosisz mi wstyd! Nigdy
nie będziesz prawdziwą damą, jeśli się nie zmienisz!
- Paul, opanuj się. Spójrz, co robisz. Krzywdzisz mnie. –
Wyszeptała, a chłopak jakby burząc się z amoku, spojrzał na swoją dłoń i jak
oparzony puścił rękę Liv. Wpatrywał się w siny ślad na jej przedramieniu,
oddychając niespokojnie.
- Przepraszam, Kotku. Wiesz, że nie chciałem. – Mocno
przytulił ją do siebie. Pogładził czule po plecach i wyczuwając na nich gęsią
skórkę, puścił ją i zdjąwszy marynarkę, nałożył ją na Liv. Spojrzał jej w oczy
i uśmiechnął się dobrotliwie. – Wszystko już w porządku? – Mimowolnie pokiwała
głową, a on jakby spokojniejszy ucałował ją w czoło i objął ramieniem. –
Wracajmy, bo sobie coś pomyślą. – Oparł głowę na jej głowie i poprowadził z
powrotem do paszczy lwa, a ona nie umiała się sprzeciwić.
*
Calutki dzień solennie obserwowała Liv, przygnębienie
wylewało się z każdego jej słowa, oczy stały się chmurne i niebotycznie smutne,
a uśmiech zniknął gdzieś głęboko w jej wnętrzu. Rodzice może wierzyli, albo
chcieli wierzyć, że jej podły nastrój spowodowany był niewyspaniem,
przemęczeniem, nauką i zbyt dużą liczbą obowiązków. Jednak Scarlett przez lata
nabyła umiejętność rozszyfrowywania nastrojów Liv. Wiedziała doskonale, że na
bankiecie musiało coś się stać i to nie takie małe coś, skoro Liv była tak bardzo
przybita. Jej ciekawość skrzętnie tłumiona zmartwieniem wzrastała przez cały
dzień. Dawała Liv znaki, czekała, jednak brunetka zdawała się nie zauważać
niczego. Machinalnie wykonywała swoje zadania, a kiedy tylko mogła znikała w
swoim pokoju. Kogo, jak kogo, ale przygnębienie Liv działało na nią szczególnie
źle. Gdzieś w połowie drogi między pokojem, a kuchnią umyślała sobie, że nie
miała zamiaru dłużej patrzeć, jak jej siostra się męczyła. Odstawiła półmisek
na najbliższą szafkę i chwyciła za rękę idącą za nią Liv. Nie zwracając uwagi
na jej protest pociągnęła ją za sobą w stronę schodów.
- Scarlett, wariatko! Jak niosę talerze! – Scarlett
zatrzymała się gwałtownie i spoglądając na naczynia, jak na najbardziej
absurdalną rzecz pod słońcem, teatralnie przewróciła oczami. Bez zastanowienia
odebrała je Liv i postawiła na komódce przy schodach. Nie pozwalając jej na
jakiekolwiek inne protesty, pociągnęła ją za sobą na górę, wprost do jej
pokoju. Puściła jej rękę dopiero, gdy były w pomieszczeniu i skrzętnie zamykała
za sobą drzwi. Podniosła spojrzenie na siostrę, która beznamiętnie siadała na
swoim łóżku, lokując wzrok w jakimś punkcie za oknem. Była lekko przygarbiona,
włosy miała byle jak związane w kucyk, a powyciągane dresy i ogromny
podkoszulek sprawiały, że wyglądała jeszcze żałośniej. Scarlett potarła rękoma
ramiona i wzdychając, usiadła naprzeciw niej.
- Liv Hannah O’Connor, jeśli zaraz nie powiesz mi, co Ci
jest, to wyciągnę to z Ciebie siłą. – Dosłownie na kilka sekund, na twarzy Liv
dało się zauważyć smutny uśmiech, który przygasł równie szybko, jak się
pojawił. Scarlett z poważną miną pogroziła jej palcem, by zaraz ująć jej dłonie
w swoje, posyłając ciepłe spojrzenie.
- Nic nie jest, Scarlett. Wszystko toczy się swoimi
torami, a ja jak ten wagonik mknę tam, gdzie mnie poprowadzą.
- Liv nie wagonikuj mi tu. Co oni Ci tam wczoraj zrobili?
– Obruszyła się na miejscu, mocniej ściskając dłonie brunetki. Spuściła wzrok i
nie patrząc Scarlett w oczy, wzruszyła ramionami. Wiedziała, że kiedy Scarlett spojrzy jej w
oczy, to polegnie. Spojrzenie jej siostry miało w sobie coś specyficznego,
hipnotyzującego i nawet ona posiadaczka, rzekomo identycznego, nie potrafiła mu
nie ulec. Czuła się dziwnie źle. Od kiedy wróciła z Paulem na salę bankietową
miała nieustanne wrażenie, że się dusi. Coś ściskało ją za serce i odbierało
spokój. Nie umiała się na niczym skupić, nic dokładnie zrobić, na dobrą sprawę
nie wiedziała, dlaczego tak się działo, bardziej nie chciała wiedzieć. Z jednej
strony miała ogromną ochotę wykrzyczeć Scarlett wszystko, co ją bolało. Jednak
z drugiej strony wiedziała, że sama obrała tą drogę. Nie była z Paulem, bo ktoś
jej kazał, dla jego pieniędzy, nie chciała prezentów, przyjmowała tylko te
okazyjne i nie lubiła, gdy były zbyt drogie. Nie chciała mu być nic dłużna, nie
chciała czuć się gorsza przez to, że nie mogła mu odpłacić tym samym. Suknie,
pantofle i biżuterię, które otrzymywała od jego matki oddawała po każdym
przyjęciu, choć nie musiała tego robić. Nie widziała gorszej opcji, jak być zależną
od niego. Była z Paulem, bo był wspaniałym człowiekiem, który nauczył ją
miłości i pokazał, że uczucie nie musi wiązać się tylko z ciałem, ale z duszą
też. Uczył ją słuchać duszy. Paul wyciągnął ją z dołka, w którym w gruncie
rzeczy było jej dobrze, jednak z nim było jej lepiej. Na zasadzie kontrastu
mogła wyliczyć wszystkie zalety związku z nim, jednak spoglądając na nie teraz,
dochodziła do wniosku, że ich liczba niebezpiecznie się kurczyła. Nie chciała
przestać w niego wierzyć. Nie chciała przestać być mu wdzięczną za te
wielogodzinne rozmowy, spacery, za to, że pokazał jej inne życie. Jednak znów myśl
o tym przysłaniała inna, zupełnie ją przecząca. To inne życie przerodziło się w
życie jego życiem, w jej życie jego życiem. Wsiąknęła w nie, zostawiając swoje
jak obłocone buty na wycieraczce. Przy nim zapominała o wygłupach, przy nim
musiała pilnować, co i jak mówiła. Przy nim była damą, zupełnie nieskazitelną,
duszą towarzystwa. Najbardziej przykre było to, że kiedyś na początku, kiedy
poznawali się, kiedy odnajdywała się w jego świecie, kiedy uczyła się go, było
zupełnie inaczej. Paul był zupełnie inny. Skupiając wzrok na drobnych
kwiatkach, którymi usłana była jej pościel, wyswobodziła swoje dłonie z uścisku
Scarlett i zaczęła niby od niechcenia obracać na placu drobny, złoty
pierścionek. Nie lubiła złota, ale Paul owszem.
- Nic mi nie zrobili, Scarlett. Chyba sama sobie robię.
Kocham Paula, Scarlett. Ja naprawdę go kocham. – kładąc nacisk na ostatnie
zdanie, jakby bardziej chciała przekonać samą siebie niż siostrę, podciągnęła
się w stronę poduszki i mocno się w nią wtuliła. Nie chcąc czuć na sobie
palącego spojrzenia Scarlett, mocno zacisnęła powieki, próbując wmówić sobie,
że brunetka wcale na nią nie patrzyła, wcale nie miała takich ogromnych,
smutnych, zmartwionych oczu, wcale nie skubała kołdry i wcale jej tam nie było.
Wmawiała sobie, że była sama i, że ani trochę nie miała ochoty się rozpłakać. Zaciskała
powieki i za wszelką cenę próbowała sobie wyobrazić, że już była noc i że
słodko spała. Tak sobie mocno wyobrażała to wszystko, że aż sama nie mogła w to
uwierzyć. Była tam, rozdzierająca niepewność krajała jej serce, umysł
świdrowało tysiące natrętnych pytań, a nią całą nieustępliwe spojrzenie,
Scarlett, które czuła, po prostu czuła. Mocniej wtuliła twarz w poduszkę i
wstrzymała oddech. Wiedziała, że gdyby pozwoliła sobie na westchnienie, czara
przelałaby się i wybuchłaby płaczem, a tego nie chciała, nie teraz i nie,
dlatego. Pomimo tego, że coraz bardziej brakowało jej tchu zacięcie, nawet nie
drgnęła. Scarlett sapnęła i usadowiła się za jej plecami. Położyła się przy
niej i wspierając się na ugiętej ręce, drugą zaczęła delikatnie gładzić ją po
włosach.
- Możesz milczeć, możesz dusić to w sobie, możesz nawet
nie oddychać, możesz siebie okłamywać, ale ja wiem, że cierpisz i dlatego będę
przy Tobie. Będę. – Westchnęła i ucałowała głowę Liv, a w tym samym momencie po
pokoju poniósł się jej gorzki szloch. Scarlett mocno przytuliła ją do siebie,
gładząc dalej. – Płacz maleńka, płacz. Wyrzuć wszystko z siebie. – Kompletnie
nie miała pojęcia, co tak dotknęło Liv, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że
związek z Paulem nie dawał jej tylu radości, co wcześniej. Nie chodziło rozpromieniona,
nie uśmiechała się na wspomnienie o nim. Jednak cały czas powtarzała, że bardzo
go kochała. Scarlett nie chciała ingerować w tą jej wizję miłości, jednak
patrząc na gasnącą Liv, przestawała wierzyć w jej siłę. Nie myślała o tym, że
ręka cierpła jej coraz bardziej i że było jej niewygodnie. Nie wiedziała też,
jak długo tak trwała przy Liv, jednak na dworze zapadły już egipskie ciemności.
Spazmatyczny szloch brunetki przerodził się w łkanie, poduszka zrobiła się
całkiem mokra. Oczy miała zapuchnięte, a nos zatkany. Była całkowicie wymęczona
tym płaczem, ale jednocześnie zrobiło się o niebo lżej. Kamień, który ciążył na
jej sercu znikł i miała wrażenie, że mogła dalej iść swoją drogą. Czując przy
sobie Scarlett czuła się dziwnie spokojna i bezpieczna. Nawet nie zauważyła,
kiedy przestała łkać, głośno westchnęła. Brunetka nadal była przy niej i
ruszając się z miejsca, ani o centymetr głaskała ją po głowie, jak niegdyś mama
przed snem i też zrobiła się taka bardzo senna. Czuła, jakby powieki miała z ołowiu.
Próbowała utkwić je jednej z gwiazdek mrugających na niebie, jednak nie była w
stanie, bo obraz jak na złość rozmywał się jej przed oczami. Milczała. Nie
chciała niczym, żadnym słowem burzyć tej chwili, bo wiedziała, że na słowa
przyjdzie jeszcze czas. Pozwoliła sobie płynąć. Scarlett słysząc, że Liv
zaczęła wreszcie równomiernie oddychać, podniosła się i spojrzawszy na jej
buzię upewniła się, czy śpi. Liv miała taki błogi wyraz twarzy, jaki dawno nie
gościł na jej buzi. Najdelikatniej jak umiała przeszła nad nią i zeszła z
posłania. Westchnęła i nakryła brunetkę ciepłym, polarowym. kocem. Ucałowała ją
w czoło i z lekkim uśmiechem, cicho wyszła z pokoju.
Ich bin hier und jetzt bei dir,
ich bin immer, aber immer nicht besteht.
Jetzt ist immer.
*
Mocny zapach piwa mieszający się z przyjemnymi aromatami
imbiru i goździków, unosiły się w powietrzu, tworząc specyficznie dziwną
atmosferę, rodem z bawarskich piwiarni. Lubili tam chadzać, bo prócz znawców i
smakoszy piwa nie było tam ani tłumów, ani gapiów, ani nikogo, kto mógłby im
przeszkodzić. Zwłaszcza w rozmowach, o które od pewnego czasu musieli walczyć.
Blondyn przechylając kufel w różne strony, uparcie przyglądał się napojowi,
który obijał się o jego ścianki. Przyglądał się rdzawo bursztynowej barwie piwa
i zastanawiał się, jak zacząć. Georg był jego najlepszym przyjacielem i w
zasadzie nigdy nie miał problemów z mówieniem mu o czymkolwiek, ale teraz czuł
potrzebę ubrania swoich uczuć w specyficzne słowa, tak by, choć w małej części
oddały to, co siedziało w jego wnętrzu. Potrzebował czasu, bo z Nienacka
odnalazł to, czego nie szukał, na co tak usilnie czekał. Choć bardzo pragnął
miłości, nigdy nie afiszował się z nią, musiał nauczyć się obycia z nią. Musiał
przywyknąć, że nie był już sam w tłumie, że pomimo tylu ludzi wokół był przy
nim jeszcze ktoś, kto samym milczeniem czynił go najszczęśliwszym. Minęło już
sporo czasu odkąd ją znał, była jego najsłodszą tajemnicą, którą nosił głęboko
w sercu i pomimo tego, że było mu trochę głupio przed Georgiem i bliźniakami, w
gruncie rzeczy też, trzymać ją w tajemnicy, to i tak nie żałował, bo czuł, że
ten czas pozwolił mu przywyknąć do beztroskiego szczęścia, którego uczyła go z
każdym dniem. Był trudnym uczniem, bo lata spędzone w samotności odebrały mu
wiele beztroski, jednak ona anielsko cierpliwa dawała mu więcej, niż ona sam
był kiedykolwiek komuś ofiarować i pierwszy raz czuł, że naprawdę kochał.
Utkwił swoje spojrzenie w pełnych oczekiwania zielonych oczach przyjaciela,
kilka razy otwierał i zamykał usta, szukając odpowiedniego początku, jednak nic
nie przychodziło mu do głowy. Takie banalne, powiedzieć przyjacielowi, że
znalazł kogoś, kogo darzył uczuciem i to z wzajemnością, ale jemu to się
wydawało nienaturalnie trudne. Upił łyk piwa i zaczął po raz kolejny,
najprościej jak umiał.
- Zakochałem się. – Oczy Szatyna wydały mu się
przynajmniej trzy razy większy, a twarz przybrała wyraz, jakby zobaczył ducha,
jednak zaraz po tym wpłynął na ją pokrzepiający, szeroki uśmiech.
- Zaskoczyłeś mnie.
- Wiem. Sam jestem zaskoczony. – Georg roześmiał się, a
Gustav zaraz mu zawtórował mu.
- Zdrowie. – Uniósł do góry kufel na znak toastu i
Blondyn zaraz zrobił to samo. – Co, jak, gdzie i kiedy? – Wyciągnął się wygonie
na krześle, nie spuszczając wzroku z Gustava.
- Ma na imię Caroline. Jest jak anioł. Śliczna,
delikatna, mądra, znamy się tak krótko, a mnie się zdaje, że wie lepiej ode mnie,
dokąd zmierzam. Jest taka tajemnicza i silna w swojej słabości. Wiesz, może nie
jest jakąś miss mokrego podkoszulka, ale jest taka wyjątkowa… - Całkiem
rozczulony upił kolejny łyk piwa. Georg przyglądał mu się wnikliwie, był
zupełnie innym człowiekiem, niż ten, którego znał do tej pory. Żywo
gestykulował, inaczej mówił, patrzyła, zachowywał się. Nikt nie zauważył, że
Gustav wciąż pisał gdzieś, dzwonił, że był rozmarzony, nieskoncentrowany, mylił
się na próbach, był jeszcze bardziej milczący i nieobecny. Gustav był po prostu
szczęśliwi, a oni, a on jego przyjaciel tego nie zauważył. Choć ucieszył się
jego szczęściem, w okolicach serca, coś go nieprzyjemnie zakuło. Gustav, który
nie afiszował się ze swoimi uczuciami, który był zawsze skromny i cichy, dostał
to, czego on tak bardzo podświadomie pragnął. To, czego szukał, co noc z inną
kobietą. Miłość i szczere zainteresowanie.
Pokiwał pobłażliwie głową, a na jego ustach zabłąkał się uśmiech.
- Szczęściarz.
- Wiem. Może powinienem powiedzieć Ci wcześniej, ale
musiałem nauczyć się żyć, żyć nie samotnie. I wiesz, co? To cholernie fajnie
uczucie wiedzieć, że ona tam czeka na mnie i… wiesz, co jeszcze? Wywróciła moje
życie totalnie do góry nogami, ale dobrze mi z tym, bo ktoś wreszcie zburzył
ten mój pieprzony porządek. – Uśmiechnął się do basisty, gdy wtórował im brzęk
obijającego się o siebie szkła.
*
Na korytarzach panował hałas. Liv znów nie było w szkole.
Nudziło się jej, nawet doprowadzanie do szewskiej pasji matematyczki nie było
bardzo atrakcyjne. Siedziała na ostatnim krzesełku pod samą ścianą, zaplatając
ręce na piersiach. Nieświadomie przekrzywiając głowę w lewą stronę i lekko
rozchylając wargi, przyglądała się wszystkim uczniom. Zsunęła się niżej na
oparciu i założyła nogę na nogę. Krótka spódniczka ukazywała większą część jej
zgrabnych nóg, a wysokie kozaki, tylko potęgowały to wrażenie. Nie było
chłopaka, który by tego nie zauważył.
Świadomie prowokowała, w duchu nabijając się ze słabości wszystkich
samców. Zdawała sobie sprawę z tego, co robiła i było jej z tym absolutnie
dobrze, bo znów brała górę. Dokładnie lustrowała każdą mijająca ją postać,
robiąc jej w duchu wnikliwą psychoanalizę i nie wyciągała zbyt ciekawych
wniosków. Zakompleksieni kujoni wgapiali się w nią udając, że tego nie robili,
a szkolni playboye obrzucali ją lubieżnymi spojrzeniami, które zbywała
ignoranckim prychnięciem. Zdawała sobie sprawę z tego, że przeczyła swojemu
zachowaniu, ale taka już była jej natura. Bezwzględna, robiła, co chciała i z
kim chciała, a nikomu było mieszać się do tego. Bardzo dobrze zdawała sobie z
tego sprawę, że prowokowała, że uwodziła, że kusiła, ale nie robiło to na niej
żadnego wrażenia. Była świadoma swojej cielesności i byle, jakie słowo jej nie
satysfakcjonowało. Wiedziała, że te spojrzenia niosły za sobą tak samo podziw,
jak i nienawiść. Choć przywykła już do tego, lubiła siać kontrowersję. Lubiła
widzieć to poruszenie, kiedy przypadkiem otarła się o któregoś z nich. Lubiła
czuć władzę. Lubiła decydować, czy choćby spojrzeć na któregoś z nich, czy
odjeść obojętnie. Lubiła też zazdrość w oczach kobiet i dziewczyn, które
piorunowały ją spojrzeniami, kiedy mijała je zalotnie kręcąc biodrami i wysoko
unosząc głowę, bo miała coś, czego nie miały one. Lubiła zawsze stawiać na
swoim, nie korzyć się przed nikim, nie przepraszać i nie żałować. Miała swój
własny dekalog, który przestrzegała, bez względu na wszystko i wszystkich. Nie
chciała być zwyczajnym towarem, eksponatem na wystawie, choć sama świadomie nie
kryła się przed światem. Walczyła o szacunek i honor, gardząc tymi, którzy
próbowali je naruszyć. Nie była kolejną słodką idiotką, która mdlała, słysząc
tandetny komplement, albo pogwizdywanie na swój widok. Gardziła tym, bo dla
niej to jedynie oznaka cielesnej fascynacji. Dosyć miała tego wokół siebie,
zbierała ten kwiat, co dzień, bez jakiejkolwiek szczerości, prawdziwości.
Nienawidziła tego, a jednak dalej robiła swoje, bo to ona miała łamać ramki i
znosić stereotypy. Przymrużyła lekko oczy, gdy pojawiła się przed nią postać
Mikea. Bezczelnie zlustrowała jego postać od stóp do głów. Skejt, takich
lubiła. Niegrzeczny chłopiec, przystojny i pewny siebie, w dodatku te jego
ciemne oczy. Grzechu wart. Jedynym, co go całkowicie dyskwalifikowało w jej
oczach był charakter. Był przebrzydłym egoistą, którego interesowały jedynie
pieniądze, dobry seks i imprezy. Myślał, że mógł wszystko ze wszystkimi. Do tej
pory nikt nie wyprowadził go z błędu. Scarlett postanowiła, że będzie pierwszą,
która go skutecznie sprowadzi na ziemie, nie cierpiała jego pyszałkowatości. Miał
zamglone spojrzenie i jak zwykle uwodzicielski wyraz twarzy. Och, tak, w końcu
wszystkie na to leciały. Uśmiechnął się, jak ostatni szelma i usiadł obok niej.
Prychnęła znając jego zamiary. Chciał znów uraczyć ją tanim tekstem i wymusić
na niej randkę, która dla niej była mega utopią, a dla niego skończyłaby się w
łóżku. Przewróciła teatralnie oczami, nie zmieniając punktu patrzenia. Całkiem
go zignorowała. Mike nieprzyczajony do takiego zachowania, choć cały dygotał od
wewnątrz, zachował swoją pozę i nie przestawał się przyglądać jej profilowi. Jego
oddech stał się szybszy, przy niej tracił kontrolę, a tego nie lubił. Za to
całkowicie przejmowała ją ona, była tak bardzo obojętna, a wręcz wroga, że nie
mógł tego pojąć. Dlaczego nie potrafił do niej niczym dotrzeć? Dlaczego z taką
precyzja odpierała każde jego słowo, kiedy do innych docierał szybciej niż
planował, dlaczego inne ulegały jego jednemu uśmiechowi, a na nią nie jest
wstanie zadziałać, absolutnie nic?! Ona nie była, jak inne, ona była jedyna w
swoim rodzaju i dlatego żadna broń nie była w stanie jej pokonać, ale on miał
przecież Serenę. Aktorkę idealną, która potrafiła wcielić się w każda rolę.
Miała wpływ na ludzi, czy tego chcieli czy też nie i on był najlepszym tego
przykładem. Kręciła nim, jak zechciała, tak samo jak Scarlett, już druga
kobieta, nad którą nie potrafił zapanować. Odwróciła się energicznie lokując na
nim swoje poirytowane spojrzenie. Błękit jej oczu był tak bardzo intensywny, że
aż trudno mu było nie spuścić wzroku. Tańczyły w nim iskry wściekłości i gdyby
mogła, zabiłaby go nimi. Choć zewnętrznie była całkowicie opanowana, widział w
jej wnętrzu burzę, w dodatku on był jej sprawcą. Wzburzał w niej jakieś
uczucia, a to już postęp. W końcu od nienawiści do łóżka jeden krok.
- Zasapiesz się zarz. Brudna jestem, czy jak?
- Co?
- Ni co. – Prychnęła.
- Ja podziwiam, Scarlett.
- To nie muzeum, Miller. Odwal się z łaski swojej, albo
powiedz, po co mi głowę zawracasz.
- Może wybierzemy się gdzieś razem, wieczorem, co? – Znów
prychnęła i pokręciła głową.
- Czy ja wyglądam na taką, co by chciała? – Lubieżnie
zlustrował jej ciało od stóp do głowy, zatrzymując się dłużej na garncu między
jej udami, a spódniczką, a później na jej klatce piersiowej, która okazale
unosiła się i opadała. Miała ochotę mu przyłożyć, jednak nie zrobiła nic,
mroziła go spojrzeniem, szykując sławę niepochlebnych słów dla niego. Gdy znów
wlepiał w nią to swoje zalotne spojrzenie i miał powiedzieć, że jak
najbardziej, tuż przy nich pojawiała się wysoka szatynką, posiadaczka
niewątpliwie dłuższych i zgrabniejszych nóg, jędrniejszej pupy, szczuplejszej
talii i większych piersi, niż Scarlett, co Brunetce się wcale nie podobało.
Serena przyłączyła się do ich klasy powtarzać ją po raz trzeci. Brak wiedzy nie
ujmował jej inteligencji, ani sprytu, ani przekory, ani ty bardziej morza
wredoty, które w sobie nosiła. Szatynka była szkolną sensacją, póki jej widok
nie zaczął nudzić, niczym nie zastawiała, pomimo swojej szczerości robiła
wszystko pod ludzi, by nadal być gwiazdą, jednak to nie działało na nikogo i
tak jej fenomen ucichł. Nie mogła się z tym pogodzić, o czym świadczyło jej
mało skromne zachowanie w szkole. Stanęła na tyle blisko, by delikatnie ocierać
się kolanem o nogę Mikea, z pobłażliwie i zdecydowanie nieszczerze spojrzała na
niego i pokiwała głową.
- Mike, Mike, Mike, dajże jej spokój. Musisz popracować
nad gadką. – Scarlett prychnęła widząc jak chłopak machnął ręką i odszedł
niezadowolony. – Ten typ tak ma, że póki nie zdobędzie, to walczy, czasem
nieudolnie, ale to tylko facet. Nie możemy od niego zbyt dużo wymagać.
- Wiem. – Brunetka odrobinę zbita z tropu przyglądała się
Serenie, która z delikatnym uśmiechem patrzyła na znikającego Mikea. Potem
przeniosła swoje spojrzenie na Scarlett i uśmiechnęła się szeroko.
- Nigdy nie miałyśmy okazji się lepiej poznać. Musimy to
zmienić. Sadzę, że uszyto nas z jednej materii.
- Tak, tak. – Pozwoliła sobie lekko odwzajemnić uśmiech i
sama się sobie dziwiąc chętnie uścisnęła dłoń Szatynki. – Koniecznie.
Show must go on.
*
Zbiegłszy lekko po schodach, minęła drzwi wejściowe i
wchodząc w zakręt do kuchni, gwałtownie zatrzymała się, ledwo hamując. Głośny
dzwonek do drzwi natarczywie zadzwonił kilka razy, więc odrzucając do tyły
niesforne włosy, które zasłoniły jej pole widzenia podczas hamowania i podeszła
do drzwi. Przez judasza widziała tylko chłopaka we wściekle niebieskiej kurtce,
zeskrobującego coś ze swego przedramienia. Zmarszczyła brwi i otworzyła. Zimne
powietrze owiało jej ciało i wystąpiła na nim gęsia skórka, wzdrygnęła się
zakaszlała wymownie, zwracając uwagę zaabsorbowanego plamką na kurtce chłopaka.
Obrzuciła go krytycznym spojrzeniem, jednak większa uwagę niż on skupił na niej
wielki pakunek, który miał przy sobie. Uśmiechnął się fachowo i wyprostował,
można rzec, że aż przesadnie.
- Szukam panny Scarlett, czy mieszka tutaj taka?
- Mieszka.
- Można ją prosić, przesyłka do rąk własnych.
- Gdzie pokwitować?
- Eeem… tu. – Podał jej dokument na twardej podkładce,
gdzie złożyła swój podpis. Kiedy mu ją oddała, w jej rękach znalazł się ów
pakunek, który przyniósł. Ledwo mieszcząc się z nim w drzwiach, z równie dużą
trudnością, najszybciej jak umiała wtargała go do swojego pokoju i usadowiwszy
się przy nim na podłodze, niecierpliwie rozerwała papier, którego strzępki
wylądowały w każdej możliwej części pokoju. Jej oczom ukazał się ogromny,
puchaty miś, który prawie dorównywał jej wzrostem. Wpatrywała się w niego jak
zaczarowana. Był beżowy, a łapki, pyszczek i krawacik pod szyją miał
ciemniejsze. Był taki uroczy, że aż jej mowę odebrało. Do sporej kokardy na
jego szyi przyczepiona była koperta. Niedbale rozerwała ją i przebiegła
wzrokiem po tekście, zatrzymując się dłużej na podpisie. Bacznie wpatrywała się
w trzy literki, które składały się w imię, które znała tak dobrze. Mimo wolnie
na jej buzię wkradł się czuły uśmiech, westchnęła i wróciła do początku tekstu.
‘Pewnie jesteś
zdziwiona, co? Prędzej byś się pewnie spodziewała samego prezydenta, niż tego
oto osobnika. Ja wiem, że byłaś w pełni bezinteresowna, ale ja człowiek
materialista, celebrujący zasadę ‘coś za coś’, czułem wewnętrzną potrzebę
zrekompensowania Ci wszystkich strat moralnych spowodowanych moją skromną
osobą, w stanie całkowitej nieważkości.
Mam nadzieję, że
Pan Miś przypadł Ci do gustu.
Do zobaczenia
wieczorem, Scarlett.
Tom’
- Nawet bardzo. – Uśmiechnęła się jeszcze szerzej i mocno
przytuliła się do pluszaka. Zdając sobie sprawę, że zachowywała się całkowicie
anormalnie, roześmiała się i zatonęła między miękkimi łapkami misia. Był taki mięciutki
i przyjemny w dotyku i pachniał tak… pachniał jego perfumami. Biorąc głęboki
oddech, jeszcze mocniej się do niego przytuliła. Pluszak nie wytrzymał napięcia
i przechylił się do tyłu, a ona nieprzygotowana na to, poleciała razem z nim.
Wylądowali na podłodze i zanim zdążyła się zorientować się, co się stało, w
pokoju rozniósł się donośny śmiech Liv.
- Brawo, brawo, brawo dla tej pani. – Ukucnęła przy
zszokowanej Scarlett, która ani na chwilę nie puściła misia. – Skąd go masz?
- Dostałam.
- Od Toma.
- A skąd wiesz? – Brunetka zrobiła niewinną minę, Wstając
i podnosząc pluszaka ze sobą. Był ciężki i duży, ale podobał się jej
niemożliwie. Zapałała do niego takim wielkim uczuciem, jakim nie darzyła
niejednego człowieka. Ten miś był idealny i tylko tata i Liv go przebijali.
Usadowiła go na swoim łóżku i sama usiadła obok.
- To widać. – Liv uśmiechając się cwaniacko podeszła do
niej i poczochrała jej włosy.
- Spadaj.
- Prawda w oczy kole. – Wystawiła język do Scarlett i
roześmiana, opuściła jej pokój.
*
Piątek.
Nie mogła się powstrzymać, żeby po występie nie podejść
do niego, schodząc do garderoby widziała go jeszcze samego. Jak zawsze siedział
przy stoliku i pił whisky, jakby niczego się nie nauczył. Kiedy wchodziła na
scenę zostawił wszystko i słuchał wpatrując się w nią. Na jego twarzy błąkał
się uśmiech, a kiedy skończyła pierwszy bił brawo. Potem uniósł szklaneczkę na
toast i wypił jej zawartość jednym haustem, jak zawsze. Liczyła, że nadal
będzie sam, kiedy już przebrana wyszła na salę, jednak na liczeniu się
skończyło, bo przy jego stoliku siedział wypindrzony rudzielec, której sukienka
miała mniejsza powierzchnię, niż bielizna Brunetki. Sapnęła i kręcąc głową
podeszła do nich. Nie zwracając uwagi na dziewczynę flirtującą z Tomem ile
wlazło i miziającą go nagą stopą po nodze, niestety obrusy na stolikach były
małe, zatem nie zwracając na nią uwagi przysiadła na stoliku zabierając jej z
widoku Toma, który ewidentnie zdziwił się jej przyjściem. Zwróciła na siebie
uwagę niektórych gości, jednak na to też nie zwróciła uwagi. Odstawiła
kawałeczek dalej butelkę i popielniczkę, wygodniej usadawiając się na stoliczku
i założyła nogę na nogę. Oczom Toma w prawie pełnej krasie ukazała się zgrabna
noga Scarlett. Nie spiesząc się z czymkolwiek podciągnęła wyżej kozaka i
wygładziła zakładki na sweterku, po krótkim namyśle, plisowaną spódniczkę
zostawiła w spokoju. Wręcz celebrowała sięgające granic możliwości poirytowanie
tej Rudej, która się do Toma przyplątała. Dopiero wtedy utkwiła w nim swoje
spojrzenie. Był wyraźnie rozbawiony, jednak nie wiedziała czy jej przyjściem,
czy też rozwścieczoną Rudą, którą Scarlett do tej pory próbowała ignorować.
Klepała ją lekko w bok, mamrocząc, coś pod nosem. Odwróciła się piorunując ją
spojrzeniem.
- Ej, no! Spadaj stąd. Ja byłam pierwsza.
- Uważaj paniusiu, bo Cię klepnę, a to Ci za dobrze nie
wróży. Pierwsza. – Prychnęła. – A co to? Promocja? - Warknęła i spojrzała znów
na Toma, który był wyraźnie zadowolony, że spierały się o niego. Opróżnił
kolejną szklaneczkę whisky. – Przyszłam podziękować za misia. – Opierając ręce
na blacie stolika, lekko przekrzywiła głowę i posłała mu delikatny uśmiech.
- Już podziękowałaś, a teraz spadaj. – Ruda nie
zamierzała dać za wygraną. Cały czas zawzięcie klepała Brunetkę w bok.
- Dwa razy się powtarzać nie będę. – Fuknęła na nią.
-Że co? Misia?
- Podoba się Ci się? – Ignorując, opóźniony refleks Rudej
skupiła znów swoją uwagę na Tomie, który cały czas z zainteresowaniem śledził
ich spór. Teraz posłał Scarlett zmysłowy uśmiech i spojrzał jej prosto w oczy.
Choć nie dała po sobie niczego poznać przez jej ciało przeszedł dreszcz. Nim
zaczęła mówić, podniósł się z oparcia i przysunął bliżej niej, choć muzyka nie
grała głośno i słyszał ją dobrze. Był na tyle, blisko, że ramieniem lekko
dotykał jej boku, a uniesiona głowa ręki. Jego lekko zamglone oczy dokładnie
lustrowały jej buzię, a usta cały czas układały się w uśmiech, przygaszony, ale
uśmiech. Było stanowczo za gorąco. Poczuła takie dziwne coś, co sparaliżowało
jej ruchy. Wzięła głęboki oddech i czując, że się rumieni i lekko pchnęła go
boczkiem.
- Pewnie, że mi się podoba. Będę z nim spać.
- Szczęściarz. -
Uniósł do góry brew i nie mogąc dłużej się opanować omiótł spojrzeniem jej
ciało, poczynając od długich nóg, które zakrywała tylko ta nieszczęsna
spódniczka, talii, która z bliska idealna nie była, ale zdecydowanie bardziej
zmysłowa, niż pięćdziesiąt kilka centymetrów Rudej. Nie mógł powstrzymać się,
aby nie zatrzymać oczu na krągłym biuście, który o zgrozo był vis a vis jego
spojrzenia i wreszcie znów śliczna buzia, która spochmurniała i już się nie
uśmiechała, a wręcz przeciwnie. Scarlett zmrużyła oczy i spiorunowała go
spojrzeniem, nie miał pojęcia, dlaczego, ale czuł, że walnął gafę. Zeskoczyła z
gracją ze stolika i spojrzała najpierw na niego butnie, a później, a całkiem
wyprowadzoną z równowagi Rudą. Spojrzała na zapełnioną szklaneczkę whisky i
uniosła ją jak do toastu, patrząc jej prosto w oczy, a potem bez mrugnięcia
okiem wylała całą jej zawartość na białą bluzeczkę dziewczyny. Zostawiała
zszokowaną dwójkę spoglądającą to na siebie, to na Scarlett i odeszła z gracją,
unosząc głowę. Nie była eksponatem, musiał się tego nauczyć. Kiedy Brunetka
zniknęła im z oczu rozwścieczona dziewczyna, spiorunowała Toma wzrokiem.
- Wariatka! A Ty… a Ty… dałeś jej misia? – Chłopak
wzruszył ramionami, nalewając whisky do szklaneczki. – Dupek. – Warknęła i
wstawszy od stolika szybko wyszła z sali. Został sam z whisky, która była
jedynym pewniakiem tego wieczoru. Roześmiał się pod nosem, wspominając widok
oburzonej Rudej, nawet nie zapytał, jak miała na imię. Zaś Scarlett, jej
zbulwersowana buzia, wydęte wargi i ten rumieniec, była po prostu urocza i
zaczynał lubić, gdy się denerwowała. Jednak lepiej, by było, gdyby wiedział,
dlaczego. Rzucił banknot na stolik i opuścił lokal.
Sobota.
Śpiewając ani razu nie spojrzała na niego. To zbiło go
całkiem z tropu, bo nie miał pojęcia, czym tak ją zdenerwował. Było mu jakoś
tak dziwnie, kiedy nie czuł, że będąc daleko była blisko. Cała jej ignorancja
sprawiła, że coś mu nie grało. Po występie zaraz poszła do domu, co też było
niezwyczajne. Siedząc tam i pijąc zastanawiał się, o co mogło jej chodzić. Bez
niej ten klub był jakiś pusty, nie chciało mu się tam siedzieć. Tego wieczoru
śpiewała zupełnie inaczej, piosenka była wręcz nabuzowana emocjami. Inaczej niż
zazwyczaj. Teraz, gdy wiedział, że nie było jej nawet za kulisami, szukał okazji,
żeby wyjść. Nie chciał tego robić sam. Nie czekał długo. Przy barze spotkał
zgrabną Blondynkę, która nie stawiała większych oporów do tego, by wyjść razem
z nim. Tego wieczoru nie miał, komu skinąć na pożegnanie. Czuł się
nieusatysfakcjonowany.
Niedziela.
Trochę zrezygnowany wszedł do lokalu. Był odrobinę
później niż zwykle, Scarlett już śpiewała. Przystanął na moment, by posłuchać
do końca. Krótka marynarska sukienka, idealnie pasowała do niej tego wieczoru.
Piosenka i żywa gestykulacja też. Podobało mu się, jak zawsze. Kiedy skończyła
przecisnął się do swojego stolika. Niemalże wbiło go w ziemię, gdy zobaczył, że
ktoś już przy nim siedział. Jacyś ludzie, których ani trochę nie obchodziło, to,
co działo się wokół nich, ani tym bardziej występ, Scarlett. Zacisnął dłonie w
pięści. Zagotowało się w nim. Nie wiedział, dlaczego, poczuł się urażony, tym,
że ktoś siedział na jego miejscu. Wycofując się, spojrzał na nią, udawała, że
nie patrzyła w jego stronę, jednak na jej rozemocjonowanej buzi malowała się
satysfakcja. Była górą, odebrała mu coś, co stanowiło pewną część całości, dla
której przychodził do tego klubu. Zakłóciła pewien element jego rytuału. Posłał
jej wrogie spojrzenie, jednak, Scarlett prychając po prostu, zeszła ze sceny. Zignorowała
go, sprowadziła do parteru, pokazała swoją wyższość. Zdawał sobie sprawę, że
miała butę we krwi, jednak nie spodziewał się, że … że sprowadzi go na ziemię.
To była jej mała zemsta, za coś, co zrobił, gdy przyszła podziękować za misia.
Nie miał pojęcia, czym mógł ją tak zdenerwować. Udał się do baru i siadając
przy nim, zamówił butelkę whisky. Czuł rozgoryczenie. Nie miał pojęcia,
dlaczego, ale tego wieczoru wszystko było mu obojętne. Miał dosyć myślenia o
Scarlett, zespole, chłopakach, miał dosyć siebie. Wyłączył umysł i zaśmiecając
go żadną myślą, kochał się z jego najwierniejszą kochanką. Nie liczył, nie
mierzył, wlewał w siebie kolejne porcje alkoholu. Jakby chciał jej zrobić na złość,
tylko nie wpadł na to, że robił na złość tylko sobie. W pewnej chwili
odechciało mu się nawet whisky. Siedział wpatrzony w butelkę, pozwalając, by te
wszystkie myśli, od których opędzał się cały wieczór, napadły na jego umysł,
jak chmara wygłodniałych sępów. Nagle zaczęła boleć go głowa i poczuł
napływającą złość. Na siebie, na nią, na ten klub, na cały świat. Uświadomiła
mu, że nie zawsze mógł mieć, co chciał. Tylko, z jakiej racji to robiła. Po co
mieszała się jego życia. Dlaczego nie
pozwalała mu tak po prostu upaść i taplać się w brudach jego dna. Poirytowanie
Toma rosło. Urażona męska duma w połączeniu z dużą ilością alkoholu we krwi
tworzyła mieszankę wybuchową. Nawet nie zauważył, że była obok za barem i
wycierała szklanki, kątem oka przyglądając mu się. Na jego buzi malowała się
złość. Wyglądał, jakby walczył sam ze sobą, co chwila zaciskał pięści i mruczał
coś pod nosem. Udając, że go tam nie było, całą swoją uwagę skupiła na
polerowaniu szklanek. Fale wściekłości przychodziły i odchodziły objawiając się
raz gorącem, raz zimnem zalewającym jego ciało. Miał ochotę coś rozwalić. Miał ochotę
unicestwić cały świat ze sobą na czele. Ostatnimi czasy tylko Scarlett była
sprawczynią takich wahań jego nastrojów. Nie pomyślałby, że kiedyś będzie na
nią zły. Tamtego wieczoru zburzyła swój obraz w jego oczach. Już nie była
słodką, acz pyskatą dziewczynką, najgorsze było to, że przez to intrygowała go
coraz bardziej. Ta myśl przelała czarę goryczy. Czuł się uzależniony od jakiejś
kobiety. Nie on, nie Tom Kaulitz. Zerwał się z miejsca i kilkoma susami pokonał
salę i dopadłszy do ‘swojego’ stolika, wywrócił go. Ludzie siedzący przy nim
odskoczyli jak oparzeni, klnąc na niego, jednak furia przesłaniająca jego umysł
sprawiała, że nie widział, nie słyszał, tylko czuł. Ze zdwojoną siłą.
Wywróciwszy też i krzesła, kopnął mocno w blat stolika. Poczuł w nodze
przeszywający ból. Nawet się nie skrzywił, nienawistnym spojrzeniem powiódł po
całej sali, szukając czegoś, na czym mógłby wyładować swoją złość. Zamiast tego
zobaczył dwóch ochroniarzy idących w jego stronę, ich miny nie wróżyły nic
dobrego. Tuż przed nimi wyrosła poirytowana Scarlett, która zatrzymawszy ich,
chwyciła Toma za bluzę i nie patyczkując się z nim, po prostu pociągnęła go za
sobą z taką siłą, o jaką nigdy by się nie podejrzewała. Nieprzygotowany na taką
reakcję pozwolił się doprowadzić prawie do samego wyjścia, gdzie wyrwał się z
jej uścisku, piorunując ją spojrzeniem, gdy energicznie odwróciła się w jego
stronę.
- Co Ci do cholery odbiło?
- Co mnie odbiło? To ja rzucam stolikami po całej sali?
Weź się czasem zastanów. Najpierw zalewasz się w trupa, a potem chcesz
rozpierdzielić wszystko i to ja mam się zastanowić, tak?
- A kto Ci się każe wpieprzać w moje życie, co?
- Dobre pytanie. Dobrze panie i władco, następnym razem
każę zostawić Cię na mrozie i z pana boga Toma Kaulitza zostanie sopelek.
Jestem ciekawa, co na to powiedzą te wszystkie biedaczki, których nie zdążyłeś
jeszcze przelecieć. Będą zawiedzione! – fuknęła oddychając ciężko i zaciskając
dłonie w piąstki. Oczy miała tak ciemne i tak rozeźlone, jak jeszcze nigdy. Nie
widział, by przybrały taki odcień. Zaklął w duchu, że w takiej chwili
przejmował się kolorem jej oczu. Poczuł kolejną napływającą falę złości. Nie
podejrzewałby się o to, że tyle jej w sobie miał.
- Gówno wiesz!
- Ach tak, prawda w oczy kolce, co panie Casanovo?! Nie
masz się dzisiaj, na kim wyżyć, żadna naiwna się nie trafiła, to jesteś dla
odmiany człowiek demolka! Myślisz, że jak będziesz się wiecznie bawił w zagubionego Księcia, co ma gdzieś
wszystko i wszystkich, to znajdzie się taka naiwna Księżniczka, co to będzie chciała znosić?! Przejrzyj na oczy, Tom!
- Wariatka! Myślisz, że jak się koło mnie zakręcisz, to
coś zyskasz? Czasem trzeba się wykazać, a raczej pokazać, moja słodka. –
Wysyczał patrząc jej prosto w oczy. Nadęła policzki mrużąc swoje, piąstki
zaciskała już tak mocno, że aż czuła, jak paznokcie przecinają jej skórę.
- Niewyżyty seksualnie alkoholik! – Nie kontrolując się, mimowolnie
zamachnął się mocno, zatrzymując rękę kilka centymetrów od jej rumianego
policzka. Przeraził się siebie, zaś Scarlett nawet nie drgnęła. Nienawistnie
wpatrywała się w jego roziskrzone oczy, oddychając tak szybko, że prawie brakło
jej tchu. – No dalej uderz mnie! – Jej słowa głucho odbijały się w jego głowie.
Zapałał nienawiścią. Tym razem tylko i wyłącznie do siebie. - Nie dosyć, że
staczający się pijaczyna to jeszcze damski bokser! No dalej, nie wstydź się.
Wszyscy patrzą, jaki pan Kaulitz jest mocny.. – Zacisnęła zęby wpatrując się w
niego nienawistnie. W lokalu panowała idealna cisza przerywana tylko ich
krzykami i podenerwowanymi szeptami gości. Nie dbała o to, że wszyscy patrzą.
Nie bolało ją to, że chciał ją uderzyć. Najgorsze było to, że upadł już tak
nisko. W jego oczach spostrzegła przerażenie, zacisnął dłoń w pięść i powoli ją
opuścił. Bez słowa wyszedł z pomieszczenia. Spuściła wzrok i przechodząc między
ochroniarzami zniknęła w swojej garderobie.
Save me from myself.