26 grudnia 2009

25. Obietnice.

Ciszę łamało metodyczne pikanie respiratora. Na jego małym ekranie widniały rządki cyferek określające stan dziewczyny, zmieniające się w zatrważającym tempie i ta linia, na całe szczęście wciąż krzywa. Załamania była raz większe raz mniejsze. Pielęgniarka z niepokojem spojrzała na monitor. Założyła nowe kroplówki, zaznaczyła to w karcie dziewczyny i posławszy jej litościwe spojrzenie, bezszelestnie wyszła z pokoju. Kierując się do pokoju pielęgniarek, przez moment spojrzała na blondyna stojącego sztywno przed dużym oknem do izolatki dziewczyny. Dotykał czołem szyby, mając przymknięte powieki, a rękoma opierał się o wąski parapet. Kobieta nie wiedziała któremu z tej dwójki współczuć bardziej. Jemu, bo musiał niespodziewanie przyjąć na siebie jarzmo prawdy, czy jej, bo jeśli się obudzi, będzie musiała stawić czoła nie tylko jemu, ale i sobie. Oddalając się, usłyszała rozdzierające westchnienie chłopaka. Nie pierwsze i nie ostatnie na tym oddziale. Znała go, jej córka bardzo lubiła ten zespół. Jednak w tej chwili, na tym korytarzu, przed tą salą nie było perkusisty jednego z najbardziej znanych w Europie zespołów. Był tam tylko chłopak, któremu waliło się życie. Bez sławy, szumu i blasku reflektorów. Nie spoglądała na niego dłużej, weszła do pokoju innego pacjenta. Gustav nie miał odwagi wejść do tego pokoju. Lekarze pozwolili mu posiedzieć przy niej chwilę, ale nie potrafił. Było późne popołudnie, od poprzedniego wieczora minęło zaledwie kilkanaście godzin, czy to wystarczy, żeby przywyknąć do faktu, że jego ukochana okazała się narkomanką? Czy to wystarczająco dużo czasu, żeby przywyknąć do faktu, że przez kilka miesięcy żył w kłamstwie? Jak miał wierzyć w anioły, skoro jego anioł go oszukał? Patrzył na nią, sprawiając sobie tym ból. Nie mógł znieść żałosnego widoku Caroline, jej zmarnowanego ciała, ginącego w przepastnym łóżku. Skórę miała tak białą, niewiele różniącą się od śnieżnobiałej pościeli. W głównych żyłach porobiło się jej zbyt wiele zrostów, by można było tam podłączyć kroplówki. Umiejscowiono je w bardzo różnych miejscach na jej rękach, w niewielu, które były jeszcze na tyle nienaruszone, by można było wkłuć się w żyłę. Paskudna sącząca się rana w zgięciu łokcia była szczelnie zabandażowana. Lekarz stwierdził, że mało brakowało, a musiałaby mieć amputowaną rękę. Wdało się już zakażenie. Powiedział też, że miała niesamowite szczęście, że znalazł ją tak szybko. Zaaplikowała sobie podwójną dawkę heroiny. Śmiertelną. Złoty strzał, dodał jeszcze. Nie chciała, by znalazł ją żywą. Jej dwie osobowości brutalnie ścierały się ze sobą. Nie wiedział już, która była prawdziwa. Caroline była mu tak bardzo oddana. Od samego początku niejednokrotnie powtarzała, że ich związek to najlepsza rzecz jaka spotkała ją w życiu, że to właśnie przy nim odnalazła prawdziwe szczęście. Choć bardzo nie chciał, nie potrafił w to nie wątpić. Wytężył wzrok. Ciężko było mu dostrzec, czy w ogóle oddychała. Kto pomyślałby, że tak delikatna, tak krucha, tak bezbronna osoba może kłamać patrząc mu prosto w oczy, opowiadać niestworzone historie, deklarować miłość i myśleć przy tym tylko o pełnej strzykawce. Teraz już nie mógł mieć pewności, czy kiedykolwiek mówiła prawdę. Przecież, kiedy się związali musiała już brać. Od samego początku karmiła go kłamstwami, a on smakował ich z rozkoszą. Niemożliwe, by był aż tak ślepy…
- Nie wejdzie pan do niej? – z zamyślenia wyrwał Gustava spokojny głos lekarza. Był młody, niewiele starszy od niego samego. Spoglądał to na blondyna, to na dziewczynę. Stanął obok Gustava, lokując wzrok w spokojnej twarzy Caroline. – Odkąd pracuję tutaj ona jest pierwszą – przez moment najwyraźniej próbował dobrać łagodne określenie dla stanu blondynki – narkomanką – dokończył, nieco zakłopotany – która przeżyła więcej niż dziesięć godzin po znalezieniu się na oddziale. Pierwsza doba powie nam jakie możemy mieć rokowania. Póki co, można jedynie stwierdzić, że jej stan jest bardzo ciężki, ale sam fakt, że żyje jest cudem. – Gustav skrzywił się słysząc jego słowa. Cud. Przestał w nie wierzyć. Nie był pewien, czy nie łagodniej byłoby mu pogodzić się z jej śmiercią, niż z tym, że tak naprawdę nigdy nie istniała. Milczał dłuższą chwilę, po czym podniósł wzrok na wyższego od niego mężczyznę.
- Ma pan dziewczynę, narzeczoną, żonę? – lekarz skinął twierdząco głową. – To niech zastanowi się pan, co czułby pan, gdyby dowiedział się pan, że od miesięcy budowane szczęście jest tak naprawdę utopią, a najbliższa panu osoba należy do pana tylko ciałem, bo jej dusza nigdy dla pana nie istniała. Była obok, staczała się, a pan tego nie widział. I gdzie tu cud? – nie rzekłszy niczego więcej, odwrócił się na pięcie i powoli ruszył korytarzem w stronę wyjścia z oddziału. Lekarz patrzył na chłopaka, póki nie zniknął za drzwiami, po czym przeniósł wzrok na dziewczynę. Zdał sobie sprawę, że blondyn nie winił tyle ukochanej, co siebie samego. Westchnął i wszedł do jej sali.
*



Smukłe palce wybijały rytm na powierzchni wysokiej szklanki. Kolorowy napój delikatnie falował wewnątrz, odbijając się od cienkich ścianek. Nawet nie zwracała na to uwagi. Drink w ożywczym odcieniu zieleni, nawet jej smakował. Nie lubiła za bardzo pić. Nie widziała w tym większego sensu. Teraz, jednak chcąc zacząć żyć inaczej, postanowiła próbować nowych rzeczy. Miała przed sobą kolejny start, więc czemu, by nie? Życie przed poznaniem Toma nie obfitowało w atrakcje, życie z nim specyfikowało się czymś zupełnie innym, więc teraz pozostało jej jedynie bawić się i poznawać inną sferę życia. Byleby nie zamykać się w domu. Ot, kolejna skrajność. Upiła łyk przez przejrzystą słomkę i zamieszała nią w szklance. Nieznacznym ruchem głowy odrzuciła do tyłu niesforne kosmyki, opadające na buzię dziewczyny. Długie włosy zachybotały przy jej plecach, odbijając się lekko od nich. Wdzięcznie spływały wzdłuż smukłej talii Scarlett, swą barwą nie odznaczając się od koloru długiej dopasowanej bluzki, którą miała na sobie. Jak zawsze w czerni. Długie getry i szpilki na platformie dopełniały całości, podkreślając jej zgrabną sylwetkę. Tak jakby miała na celu uwodzić i tak jakby widziała, że jej się udawało. W lokalu bawiło się wiele dziewczyn. Wiele ładniejszych od niej, ale to jej wcale nie przeszkadzało. Wystarczyło, że nie musiała robić zupełnie niczego, by zwracać uwagę. Nie lubiła, gdy widziano w niej jedynie ładną dziewczynę, ale czasem po prostu potrzebowała poczuć się dostrzeżona. Zwłaszcza teraz, gdy jej miejsce zajęła jakaś wychudzona blondyna. Sączyła napój wodząc wzrokiem po bawiących się ludziach. Ona nie tańczyła. Za wcześnie. Oparła się bokiem o blat baru i przeniósłszy ciężar ciała na prawą stronę, odetchnęła. Było ciasno pomimo wczesnej pory. Liv zajęła ostatni wolny stołek i teraz sącząc colę, odpłynęła gdzieś myślami. W swojej wizji odmiany sposobu życia nie przewidziała, że Liv może nie sympatyzować z jej planami, ale dzielnie się trzymała. Nawet nie opierała się bardzo, gdy Scarlett zechciała jechać. I chyba była jej wdzięczna, że nie jest sama. To musiała przyznać. Bolało ją bardzo. Obraz Toma i tej dziewczyny wciąż stał jej przed oczami i w żaden znany jej sposób nie potrafiła go wyrzucić. Palił ją od wewnątrz. Jednak twardo robiła, to co sobie zaplanowała. Żadnego myślenia o nim, żadnego użalania się, żadnych wątpliwości. Zamierzała konsekwentnie wcielać w życie swoje tu i teraz. To nic, że trochę jej nie wychodziło. Chciała po prostu zachować choć odrobinę silnej siebie, gdy czuła się zupełnie słaba. Spojrzała na Liv, która sama przyglądała się jej od dobrej chwili.  
- Po co to robisz? – zapytała na tyle głośno, by przekrzyczeć muzykę i na tyle cicho, by nie usłyszało jej zbyt wielu. Utkwiła w siostrze butne spojrzenie. Nie mogła się z nią dogadać. Scarlett ucinała prawie każdą rozmowę. Nie miała pojęcia, jak do niej dotrzeć. Młodsza zagryzła pełne wargi. Nie patrzyła na Liv. Spoglądała gdzieś na butelki stojące za barem, nerwowo obracając w dłoniach szklankę. – Nie jesteś super imprezowa – ciągnęła. – Nie bawią cię takie spędy napaleńców, więc, co tu robimy?
- Nie musiałaś przyjeżdżać ze mną – odrzekła po chwili.
- Nie zmieniaj tematu, wiesz dobrze, że nie mogłabym pozwolić ci samej pchać się w kłopoty. Jesteśmy siostrami, helooooł, zapomniałaś? – zironizowała. - Dlaczego ty jesteś taka uparta? – prychnęła, spuszczając luźno ręce na kolana w akcie bezsilności.
- Skończ już, Liv.
- Co mam skończyć? Nie masz czym się bronić. Nie masz argumentów, bo twoje żale są wyssane z palca. Nie chcesz dopuścić do siebie prawdy. Ja przeczytałam ten artykuł i wiem, że Tom niczego nie zrobił. Z resztą, te szmatławce są gówno warte. Już nie wiem, co mam zrobić, żebyś wreszcie otworzyła oczy. Chyba już nie chce mi się walczyć za ciebie. Myślałam, że ci na nim zależy. Będziesz żałować – dopiła colę i zeskoczyła ze stołka. – Idę zapalić. – Scarlett zignorowała słowa siostry, siadając na jej miejscu. Ujęła szklankę w dłonie i tak jak kilka dni wcześniej, odwróciła się tyłem do baru, opierając plecami o blat. Nie chciała dopuścić do siebie sensu jej słów. Była zupełnie skołowana i nie miała pojęcia w co powinna wierzyć. Zgubiła się. I nie pozostało jej nic innego jak to, by twardo stać przy swoim. Nie chciała tego przyjąć do wiadomości. Nie ona. Nie Scarlett, która zawsze wie czego chce, która podejmuje decyzje tak, by nigdy ich nie żałować. A teraz czuła się zupełnie sama. Nie wiedziała co robić i gdzie iść. Nie zadała sobie tego pytania. Nie zadała, bo była wręcz pewna, że odpowiedź byłaby niekorzystna dla jej teraźniejszego położenia. Skrytykowałaby się za poprzedni wieczór w klubie, jak i za ten. To nie miejsce dla niej, a pomimo tego była tam. Nie chciała pogrążyć się jeszcze bardziej. Nie umiała ogarnąć myślą swoich uczuć. Nie umiała sobie z nimi poradzić, więc znów się kamuflowała pod maską obojętności. Swojego żalu nie chciała objawiać milczeniem, ani pracą nad swoich ciałem. To już było. Nie zamierzała też odgrywać się na śpiewaniu. Nie miała już też tych wszystkich twardych zasad, którymi otaczała się do niedawna. Nie miała już nic, za czym mogłaby się skryć. Tom złamał ją i teraz nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić. Nie przeszkadzało jej to, kiedy był obok. Teraz, kiedy towarzyszyła jej pustka, była bezradna. I chyba właśnie dlatego siedziała w tym klubie, bez większego celu, ani konkretnego planu. I chyba zaczynała rozumieć Toma. Gdy nie umiesz poradzić sobie z życiem, zostaje tylko zapomnienie. Nie chciała nikogo poznać, ani z nikim się zabawić, to jej nie odpowiadało. Siedziała tam, by zabić ciszę i choć czuła się zupełnie samotna wśród tłumów, nie słyszała aż tak bardzo, głośnych wołań swojego serca. Choć ból trawił ją od wewnątrz, choć tak bardzo chciała, by to wszystko się nie zdarzyło, czuła się zbyt zraniona, by zrobić cokolwiek. Wspomnienia wróciły. Nie potrafiła ich odpędzić. Nie umiała zawalczyć. Nie potrafiła rozmawiać z Liv, nie chciała słuchać. A Tom przestał dzwonić. Odkąd zobaczył ją wśród tych chłopaków, telefon zamilkł. Ona wcale tego nie chciała, nawet rozmowa z nimi nie była przyjemna, po porostu tak wyszło. Zastanawiała się też, dlaczego nie chciała przeczytać tego artykułu. Po prostu bała się, że potwierdzą się jej leki, bez względu na to, co mówiła Liv. Po prostu chciała zakończyć ten etap. Chciała, by stało się coś, cokolwiek, co pomogłoby jej wstać. Odciąć się i po raz kolejny nauczyć się żyć. Nieważne, jak długo miałoby to trwać. Snuła plany. Chciała być dzielna. Chciała znów radzić sobie sama i nie potrzebować niczyjej pomocy. Chciała zagrać o najwyższą stawkę i wygrać wszystko. Chciała pokazać światu, na co stać Scarlett O’Connor. Chciała być niezłomna i silna. Chciała zwodzić i powrzucać, a nie być pozostawianą. Chciała stać się tym, kim zawsze chciała być. Zamierzała z podniesioną głową iść przez życie i zgarniać to, czego pragnęła. Postanowiła już więcej nie dać się oszukać. Jednak w swój niezawodny plan, nie pozwalała sobie mimo wszystko wkalkulować jednego – tego, że nie uwzględniała w nim Toma. Choć bardzo nie chciała, on wciąż był. Był w niej. Był jej. Upiła kolejny łyk, nawet nie zauważając, kiedy opróżniła szklankę. Odstawiła ją na blat za sobą, założyła nogę na nogę i splotła na nich dłonie. Muzyka grała, ludzie bawili się, rozmawiali, zapominali, a ona nie potrafiła. Im mocniej próbowała zapomnieć, tym bardziej pamiętała. Czuła się coraz bardziej zagubiona. Liv nie wracała.

- Nie wiem, dlaczego znów do ciebie dzwonię. Wiem, że obiecałam już nie prosić cię o pomoc. Tylko, Tom… ja nie chcę jej stracić, a wiem, że tak będzie jeśli coś się nie zmieni. Zamknęła się w sobie, choć niby wszystko jest normalnie, ona odcięła się od tego, co was łączy, ode mnie, od ciebie, mamy, wszystkiego. Znów siedzimy w tym nieszczęsnym klubie i jak tak dalej pójdzie, ona zrobić coś głupiego. Nie wiem, czego ona oczekuje, co sobie wyobraża. Jeśli nic się nie zmieni straci ciebie, wiem. I będzie żałować. Wiem, że ty też… Ona się zgubiła, Tom. Tak, jak ty kiedyś i..- w słuchawce rozległ się trzask. Przekroczyła limit wiadomości. Rozległ się przerywany sygnał. Wcisnęła czerwoną słuchawkę i nerwowo włożyła telefon do kieszeni. Odpaliła kolejnego papierosa. Nie mogłaby wejść tam i wyciągnąć Scarlett siłą. Widziała, że wróciłaby tam, choćby po to, by dopiąć swego. Przekonywanie jej też już nie miało sensu. Zbyt dużo słów już wypowiedziała. Miała już dosyć. Liv dzierżyła masę swoich problemów i musiała jeszcze dźwigać te Scarlett. Pewnie, że mogłaby zostawić ją samą sobie, ale to też nie dałoby jej spokoju. Dlaczego ona musiała być tak uparta?! Lada chwila, a straci to, o co tak walczyła. Przez głupotę, przerośnięte ego i ten przeklęty upór. Liv nie rozumiała, jak Scarlett mogła nie chcieć ratować siebie, Toma… ich? Jak mogła tak po prostu odpuścić? Jak mogła pozwolić mu odejść, nie dociekając prawdy. Przecież mieli być razem. Bo kto jak nie oni? Zagubiony Książę i mała Księżniczka, ci którzy mieli przywracać wiarę w istnienie miłości, tak po prostu pozwalali jej odejść. I to w dodatku przez taką błahostkę. A ona głupia stała po środku, nawołując ich do siebie. Przecież to oni powinni walczyć. Oni powinni, nie ona. Było jej tak ciężko, jakby to przynajmniej chodziło o jej własne uczucia. A może tak było? Może walcząc o nich, usiłowała wmówić sobie, że walczy o siebie? Sama gubiła się w tym, co czuła. Nie wiedziała jaką obrać drogę, więc… to była ucieczka? Wolała uspokoić burzę między Scarlett i Tomem, niż ochronić się przed lekkim deszczem własnych niepewności. Nie miała już sił. Czuła się wyczerpana, jak nigdy przedtem. Nogi nie chciały jej już nosić, a pomimo tego wciąż przecinała parking wzdłuż i wszerz. Powieki opadały same, lecz bacznie obserwowała otoczenie. Serce wykrzykiwało swoje racje, ale nie słuchała. Z jednej strony potrzebowała bliskości Georga. Bycie z nim było po prostu dobre. Z drugiej strony wizja związku przerażała ją i nie potrafiła utrzymać go przy sobie. Ogromny ciężar spoczywał na jej sercu. Miała ochotę płakać, ale to był czas na łzy. Spaliła jeszcze trzy kręcąc się w kółko. Drżały jej dłonie. Odpalała czwartego papierosa, gdy na parkingu z piskiem opon zatrzymało się czarne audi. Odczuła ulgę.

Splotła ręce na piersi. Odrzuciła włosy do tyłu. Westchnęła. Zamiast uwolnić się, w jej głowie kołowało się milion myśli. Bill, Liv, a nawet Georg wmawiali jej, że Tom jej nie zdradził. Byli święcie przekonani o tym i stali murem za nim, a ona pomimo tego dalej upierała się przy swoim. Przecież oni byli tam z nim, obserwowali go, później czytali. Może i ona powinna? Chciała zagłuszyć wątpliwości, zamiast tego pojawiały się dziesiątki nowych. Scarlett czuła się już zupełnie skołowana. Była zła. Była smutna. Tęskniła. Cała ta sytuacja była do granic banalna. Związek, wyjazd, zdrada. Czy coś na jej kształt, a potem setki niedomówień. Czuła się jak w taniej telenoweli. Głupi problem urósł do miana wielkiej katastrofy. Musiała to wreszcie zakończyć, zrobić coś. Dłużej już nie mogła. Ból palący serce był już zbyt silny. Z tłumów wyłonił się znany jej już chłopak. Z figlarnym uśmiechem zmierzał ku niej. Wpatrywała się w niego, nie będąc pewną, czy chce, by podszedł. Nie wiedziała, czy chce rozpędzać machinę przyczyn i skutków, której on mógł być ogniwem. Mimo tego nie ruszyła się z miejsca. Mimowolnie dając temu nieme przyzwolenie. Stanął obok niej i zamówił piwo. Nie cierpiała piwa. Było ohydne. Dostawszy swój napój, spojrzał na Scarlett, nieustannie uśmiechając się. Pachniał alkoholem. Nie podobało jej się to. Przyniósł ze sobą niepokój i przeświadczanie, że nie powinno jej tam być.
- Znów się spotykamy – upił łyk, nie spuszczając z niej wzroku. Nieznacznie wzdrygnęła się. Masz wrażenie, że zaraz zdarzy się coś złego. Przeczucie.  Zaczynasz się niepokoić. Pojawia się ten ucisk w żołądku, w podbrzuszu. Nie masz pojęcia, skąd się bierze, jednak spala cię od wewnątrz. Trawi cię lękiem, pali niepewnością. Nie wiesz, z której strony cię zaskoczy, jednak wiesz, że nadejdzie. Nieuniknione.
- Jak widać – odpowiedziała po chwili, wciąż wpatrując się w drzwi. Zaczęła pocierać dłońmi. Odchrząknęła, poprawiając się na krzesełku.
- Jestem Markus. Jak masz na imię? Ostatnio nie zdążyłem zapytać.
- Scarlett.
- Ładnie, jak ta z książki, nie? – ledwo powstrzymała się od wywrócenia oczami. Tani i nieskuteczny chwyt. Używany zawsze, gdy chciano zwrócić jej uwagę. Kiwnęła głową. – Co taka ładna dziewczyna robi tutaj sama, w sobotni wieczór?
- Siedzi – odparła od niechcenia.
- Widzę, że jesteś nie w humorze.
- Cóż za spostrzegawczość – zagryzła wargi. Zawahała się przez moment, po czym spojrzała na niego pierwszy raz, odkąd się pojawił. Był nabity, typowy mięśniak, niższy od Toma, a z oczu nie patrzyło mu najlepiej. Nie czuła się przy nim dobrze. To jedno z tych uczuć, które towarzyszą ci od chwili poznania. Spotykając kogoś, od razu wiesz, czy czujesz się przy nim dobrze czy nie. On budził w niej lęk. Przeczucie rosło w siłę. Ostatnim razem nie zwracała uwagi na to. Udawała, że go słuchała. Od czasu do czasu uśmiechała się, stwarzając pozory dobrej zabawy. Teraz nie miała na to ochoty. Chciała stąd iść, nie siedzieć już biernie. Musiała zacząć działać. Tak, musiała, cokolwiek, by się potem stało. Musiała stamtąd wyjść. Pragnęła, by w lokalu wreszcie pojawiła się Liv. – Posłuchaj, Markus, tak? Nie mam ochoty na flircik, jednonocny seansik czy cokolwiek innego. Okej? Podryw możesz sobie darować. – chłopak uśmiechnął się cwano, odstawiając kufel na bar.
- Ostatnim razem była bardziej rozmowna – zagadnął, opierając się o blat. Chciał wypaść na swobodniejszego, niźli faktycznie był. Nie podobało jej się to.
- Kobieta bywa zmienna.
- Wiesz, po prostu pomyślałem, że skoro siedzisz sama, to potrzebujesz towarzystwa.
- To nie myśl. A może zacznij? – ułożyła usta w dziubek, udając zastanowienie. Kątem oka znów spojrzała na drzwi. Liv wciąż nie wracała. – Wówczas doszedłbyś do wniosku, że skoro siedzę sama, to towarzystwa nie potrzebuję. – Odwróciła się i chwyciwszy z blatu torebkę, zeskoczyła ze stołka. Miała już dosyć. Posłała chłopakowi krótkie spojrzenie i ruszyła szybko ku wyjściu, chcąc wmieszać się w tłum. W jednej chwili zrozumiała, że tak naprawdę pragnie tylko jednego, że każdy inny przy nim jest nikim. Chciała stamtąd wyjść i więcej nie wracać. Postanowiła przeczytać ten przeklęty artykuł i wreszcie zrozumieć. Pragnęła poukładać wszystko. W końcu obiecała wierzyć najpierw jemu. Wiedziała, że nie byłaby w stanie zbliżyć się do kogokolwiek innego, niż on. Tylko on ma prawo poznać jej sekrety. Tylko on ma prawo łamać jej zasady. Tylko on może być blisko niej. Tylko on daje jej poczucie bezpieczeństwa. Tylko on się liczy. Tylko jego chce. Tylko jego pragnie. Tylko jego kocha.  Nie może pozwolić mu odejść. Na raz zrobiło jej się lżej. Podjęła decyzję. Obrała cel. Musiała stamtąd tylko wyjść i znaleźć Liv. Jednak ledwo, co uniesione skrzydła opadły, gdy poczuła mocny ucisk na swoim przedramieniu. Silne palce, niczym żelazne kleszcze, boleśnie wbiły się w jej skórę. Skrzywiła się. Wiedziała, że to on. Mocno szarpnął nią, odwracając przodem do siebie. Zrobił, co zechciał. Potraktował Scarlett, jak bezwolną lalkę. Zacisnęła dłonie w piąstki, nie podda mu się. Zadarła głowę, posyłając mu butne spojrzenie. Szarpnęła ramieniem. Na nic się to zdało. Był silny. Silniejszy niż Mike. Dlaczego ona ich porównywała?! Może dlatego, że obaj byli nic nie warci? Może dlatego, że dla obu stała się przedmiotem? Przyciągnął Scarlett blisko siebie. Poczuła na twarzy jego przepełniony wonią piwa oddech. Skrzywiła się jeszcze mocniej. Nie mogła go odepchnąć, odsunąć się, czegokolwiek. Zmuszał ją do bierności. Szarpała się, deptała go. Na nic.
- Nieładnie, mnie się nie olewa, skarbie – szepnął wprost do ucha Scarlett, a po jej plecach przebiegł dreszcz.
- Nie jestem twoim skarbem i olewam kogo chcę – warknęła. – Puść mnie.
- Nie, kochanie. Zatańczymy sobie razem.
- Nie zatańczymy – szarpnęła znów, a on uśmiechnął się szyderczo. Obejmując Scarlett obiema rękami w talii, okręcił się o sto osiemdziesiąt stopni, kończąc ten obrót dziwnym odchyleniem brunetki do tyłu. Poczuła się jak marionetka, którą dyryguje się wedle zachcianek, a ona nie ma tyle mocy, by się sprzeciwić. Nie mogła nawet wyswobodzić rąk. Objął ją tak, by uniemożliwić jej jakikolwiek ruch. Otaczali ją sami wykolejeńcy albo ona na takich trafiła. I wszyscy byli silniejsi od niej. Nie mogła sobie poradzić z ich tężyzną fizyczną. Krzyk nie dałby nic, bo było zbyt głośno. Była bezsilna. Nieważne, ile włożyłaby w to zaangażowania i tak przegra. Był niczym skała. Jednak nie kojarzył się jej z ostoją. Przeciwnie, przerażał swym ogromem. Zadawał jej ból. Tylko jego dotyk był dobry. I tylko jego dotyk pieścił jej skórę. Niczyj więcej. Przełknęła ślinę, patrząc zacięcie na chłopaka. Był zadowolony. Dopiął swego. Pokazał swoją wyższość. Wszyscy wokół bawili się, nie zwracając na nich uwagi. – Puść mnie – powiedziała, z całych sił starając się opanować drżenie głosu. – Gdzieś ty się podziała, Liv – wyszeptała. Jej spięte ciało utrudniało mu wykonywanie i tak nieporadnych ruchów. Szarpnęła raz i drugi, a on tylko złapał ją mocniej. Czuła się jak w żelaznych kleszczach. Powrócił strach. Taki, jak wtedy, kiedy mocowała się z Mikem. – Myślisz, że jak potraktujesz mnie jak szmatę, to okażesz się taki mocny? Jesteś śmieciem. Nie poniżysz mnie w ten sposób. Uwłaczasz samemu sobie. Brzydzę się takimi, jak ty – warknęła, miażdżąc go spojrzeniem. Szarpnęła znów. A on roześmiał się triumfalnie. Nie słuchał, nie zwracał uwagi na jej protesty, po prostu kołował nie do rytmu. Jak opętany. Zaczęła prosić los, by ta piosenka wreszcie dobiegła końca, by ludzie rozeszli się z parkietu i musiała ją puścić. Wspomnienia wracały. Czuła się sama. Czuła się bezsilna. Nie miała władzy nad niczym, nawet nad swoim ciałem. Usiłowała oddychać głęboko, pomimo walącego serca i odoru alkoholu. Odchylił ją do tyłu, szamotała się, a on niewzruszenie trzymał ją nad ziemią. Na kilka sekund przymknęła je. Palił ją jego wzrok. Czuła się brudna. Otworzyła oczy, tęsknie spoglądając w stronę wejścia. Przed oczami mignęła jej nadzieja. Szarpnęła znów, mocniej i mocniej, z siłą o jaką ją wcześniej nie mógł podejrzewać.

Liv nie pewnie szła za Tomem, kurczowo trzymając się rąbka jego przepastnej koszulki. Wychylając się nieco zza niego usiłowała odnaleźć Scarlett. W duchu modliła się, by jej siostra wciąż tkwiła w tym samym miejscu. Scarlett nie była głupia, jednak czasem duma przesłaniała jej rozsądek. W tym tkwił problem. Mało brakowało, a wpadłaby na Toma. Zatrzymał się gwałtownie, zaciskając pięści. Wychyliła się znów, dostrzegając siostrę usiłującą wyswobodzić się z objęć nieznanego jej chłopaka. Czując, jak materiał koszulki Toma ostro wyrywa się z jej palców, odwróciła się, szukając ochroniarza.
Poczuł, jak krew wrze mu w żyłach, mięśnie napinają się, a serce wali dwa razy szybciej. Myśli zaczęły krążyć w głowie w zawrotnym tempie, odbierając zdolność racjonalnego myślenia. Wyraźna, najwyraźniejsza była jedna z nich. Ktoś chciał skrzywdzić Scarlett. Jak bardzo byłby na nią zły, nie potrafił zostawić jej samej sobie. Nie potrafił nie bronić Scarlett przed samą sobą. Po ostatnim incydencie, przekonał się, że chciała się odegrać. Miał do niej żal. Raniła go słowami, czynami, niewiarą. Nie wiedział już, co zrobić, by nie uciekała więcej, by wróciła do niego i wreszcie uwierzyła, ale tak prawdziwie. Choć… choć było mu zwyczajnie smutno i nie potrafił przywyknąć do tej sytuacji, choć był na nią zły i chciał nakrzyczeć i wybić jej z głowy te wszystkie głupoty, nie potrafił o niej nie myśleć. Nie potrafił wyrzucić jej z myśli, bo co mógł na to, że to ona była właśnie tą jedyną? Nie żadna inna. Właśnie ona – butna Scarlett, dumna, nieprzewidywalna, harda i uparta, ale i zupełnie słodka, urocza i odrobinę infantylna. Ta jego. Chciałby umieć się na nią gniewać, ale zwyczajnie nie potrafił, nawet teraz, kiedy ona nie zamierzała przestać mieć pretensje do niego. Denerwowało go to. Tracił, ba, już dawno stracił kontrolę nad sobą, bo ona przejęła nad nim władzę. Wystarczyło jedno jej spojrzenie, by zmiękł zupełnie i będąc tego w pełni świadomym, pozwalał na to. Jednak ona nie chciała na niego spojrzeć. Nie chciała, by ugiął się, by przytulił ją mocno i powiedział, że nic nie szkodzi, że tylko trochę boli, a ona musi tylko wierzyć. I to bolało najbardziej. Chwilami targała nim złość, ale w już następnej przed oczami stawała mu jej słodka buzia i złość mijała. Bez względu na wszystko, tylko pragnął, by była, ale pomimo tego nie miał zamiaru narzucać jej się, wydzwaniać, prosić i błagać, by tylko na niego spojrzała. Musiała sama przekonać się, że nie miała racji. Nie był pewien, nie wiedział, ale miał nadzieję, że przyjdzie w końcu do niego, bo bez Scarlett długo by nie wytrzymał. A teraz, ktoś znów chciał zrobić jej krzywdę. Jadąc do tego klubo zastanawiał się, po co tam jechał? Przecież nie chciała go widzieć. Nie chciała go znać. Targały nim wątpliwości, czy znów nie wyjdzie na idiotę, zastając ją przy dobrej zabawie, ale teraz już znał odpowiedź. Był pewien. W końcu obiecał ją bronić, a on obietnic dotrzymywał. Nie zważając na tłum, przedzierał się przez niego raźno, nie przepraszając, ani nie spoglądając na ludzi, których trącał. Zatrzymał się gwałtownie tuż przed szamocząca się dwójką, niespodziewanie chwytając Scarlett pod ramę i wyrwawszy z uścisku chłopaka, odrobinę zbyt mocno odepchnął ją na bok. Zachwiała się, ale utrzymała równowagę, łapiąc się stołków. Tom, niczym wilk gotowy do skoku, miażdżył spojrzeniem napastnika, który początkowo zdezorientowany, zdążył przyjąć już niemniej bojową postawę. Tom stanął tak, by skryć za sobą Scarlett, wyprostował się, stając się jeszcze wyższym od chłopaka. Ten podszedł do niego z szyderczym uśmiechem, zatrzymując się tuż przed nim. Na tyle blisko, że przy głębszym wdechu dotknąłby klatką piersiową torsu Toma. Nawet nie drgnął, mordował go spojrzeniem, chcąc rozszarpać za to, że próbował dobrać się do Scarlett. Spojrzał na niego wrogo, zaciskając szczęki, Tom odwdzięczył mu się tym samym. Patrzył na niego z góry, cały trzęsąc się ze złości. Zacisnął pięści.
- Coś nie gra, koleś? – wycedził, popychając Toma zaczepnie. Ten zamachnął się, chcąc odwdzięczyć się tym samym, jednak silna dłoń, która w tej samej chwili spoczęła na jego ramieniu, pokrzyżowała mu plany.
- Spokojnie – usłyszał i w tej samej chwili, dwóch barczystych mężczyzn wystąpiło przed niego, ujmując drugiego z nich pod ręce i siłą prowadząc do wyjścia. Tom odsapnął, szukając wzrokiem Scarlett. Stała pośród ludzi, ledwo trzymając się na nogach. Otoczona rozemocjonowanym tłumkiem, zdawała się być tak bardzo krucha. Patrzyła na niego ufnie, a turkusowe tęczówki nabrały intensywniejszego odcienia. Była przerażona. Drżała jej bródka. Wziął głęboki oddech, pewnie podchodząc do niej, bez słowa wsunął ręce pod zginki jej kolan i pod łopatki. Tuląc do siebie jej drobne ciało, czuł jak bardzo była spięta. Wtuliła głowę w jego szyję i przyłożyła prawą dłoń do lewej strony jego klatki piersiowej. Delikatnie pogładziła to miejsce opuszkami. Zdało mu się, że zaraz ugną się pod nim nogi. Mocniej zacisnął dłonie na jej ciele, przyspieszając kroku. Tom wyszedł przed klub, racząc mijanych ludzi twardym spojrzeniem. Nikt nie zareagował. Przed wejściem krążyła Liv, paląc kolejnego papierosa. Widząc siostrę i Toma, natychmiast go zgasiła i ruszyła w ich kierunku. Chłopak postawił Scarlett na ziemi. Zdawał się być zupełnie obojętny. W jego gestach brakło czułości. Brakło czegokolwiek. Scarlett wyprostowała się i nim zdążyła otworzyć usta, uprzedził ją. Wyjął z tylnej kieszeni spodni zmiętą podwójną kartkę i wcisnął ją w jej dłonie.
- Przeczytaj to. Przeczytaj i zrozum, jak bardzo się mylisz! – zerwał się w kierunku auta, jednak zatrzymał po zrobieniu kilku kroków. – I zastanów się, co robisz ze swoim życiem – po czym bez słowa odwrócił się i doszedł, zostawiając Scarlett oniemiałą. Nim zdążyła połączyć fakty, Toma już nie było. Przełknęła ślinę, wodząc wzrokiem za odjeżdżającym z piskiem opon audi. Gdy zniknął, zdała sobie sprawę, że wstrzymywała oddech. Zachłannie nabrała powietrza, spoglądając na Liv.
- Nic nie powiem – odrzekła, wciskając w pilocie guzik odblokowujący zamki w drzwiach samochodu. Otworzyła drzwi ze strony pasażera, ponaglając Scarlett spojrzeniem. – Siadaj, czytaj i uwierz wreszcie do cholery jemu, im, nam. I sobie przede wszystkim.

Choć literki tworzyły wyrazy, wyrazy zdania, a zdania całe akapity, w dodatku zupełnie jasne, przekazujące klarowne informacje, czytała cały artykuł po raz trzeci. Starała się omijać wzrokiem fotografie, które choć rażące, teraz nie miały już zupełnie znaczenia. Liv nie odezwała się już ani słowem, a jej nawet nie przyszłoby do głowy, żeby złamać ciszę. Pewnie, nawet nie zauważyłaby, gdyby siostry tam nie było. Cała drżała. Zupełnie mogła zebrać myśli, nie mogąc zrozumieć własnej głupoty. Pamiętała jak miała pierwszy raz w rękach ten szmatławiec. Pamiętała, jak celowo nie czytała artykułu nie chcąc znać szczegółów. Pamiętała, jak ignorowała wszystkich, którzy chcieli przemówić jej do rozumu. Postąpiła jak rozkapryszone dziecko, które bez względu na to czy ma rację, musi postawić na swoim. Już w klubie doszła do wniosku, że ta burza w szklance wody może być wyolbrzymieniem faktów. Jednak nie spodziewała się, że jej wnioski były aż tak mylne. Jak mogła być aż tak głupia!

‘(…) Gitarzysta wyraźnie ignorował fankę, wydawał się być zupełnie nie zainteresowany jej obecnością. Przez całą rozmowę był nieobecny, nie słuchał jej i sprawiał wrażenie niezadowolonego z jej obecności. Pomimo, że Amerykanka jest naprawdę urodziwą dziewczyną. (fot. 3) Fotografie wydają się być dowodem  na to, że w Stanach, Kaulitz potrafił połączyć przyjemne z pożytecznym. Jednak w tym przypadku pozory mylą.
Należy postawić pytanie, co stało się panu Kaulitzowi znanemu z podbojów miłosnych, że zignorował tak ładną i wyraźnie chętną do zawiązania bliższej znajomości dziewczynę?
Czyżby się zakochał?(…)’

Wymięta kartka powoli upadła na podłogę, gdy brunetka upuściwszy ją, skryła twarz w dłoniach. Gwałtownie kręciła głową, a długie włosy, smagały jej policzki.
- Liv, powiedz, że to mi się śni!
- To jawa, najprawdziwsze życie, które walisz sobie na głowę. Na własne życzenie – Scarlett nie spojrzała na siostrę, ani nie zaprzeczyła. Po prostu siedziała, oddychając płytko i wciąż zasłaniając buzię dłońmi. Coś miażdżyło jej mostek, niewyobrażalny ciężar, tak mocno utrudniał pracę zbolałemu sercu. Już nie szukała usprawiedliwień. Po prostu go skrzywdziła. Po prostu odsunęła się, choć miała być blisko. To nie chodziło zwykłą kłótnię o kolegów czy cokolwiek innego, ani o chwilową sprzeczkę czy przekomarzanie bez powodu. Nie dała szansy prawdzie,  nie zbadała sytuacji, dała się zmanipulować, ponieść emocjom i w dodatku, nie słuchała, gdy próbowano otworzyć jej oczy. Zrobiła rzecz najgorszą z możliwych. Zrobiła to, czego przyrzekła sobie nigdy nie robić. Miała nie wątpić, nawet gdyby inni zwątpili. Zawiodła go. Gwałtownie poderwała się na miejscu.
- Zawieź mnie tam – wyszeptała drżącym głosem.

Wysiadła, trzaskając drzwiami. Nie pożegnała się, nawet nie spytała Liv, czy zaczeka. Widziała tylko jeden cel, interesowało ją jedno. Przeprosić go. Zrozumiała, że sama skutecznie udowadniała Tomowi, że wszystko co mówiła, co robiła, było nieprawdą. Bo ile warte były słowa o prawdzie, gdy ją odrzucała? Ile warta była wiara, gdy mu nie wierzyła? Ile warta była ona, gdy porzucała obietnice? Dozorca już nie pytał, do kogo przyszła. Bywała tam zbyt często, by nadal zadawał to pytanie. Po prostu otworzył i nawet nie próbował zagadywać, widząc jej zbolałą minę. Prędko podeszła do windy, mało brakowało, a wdusiłaby w ścianę guzik przywołujący ją. Z niecierpliwością oczekiwała, aż drzwi wreszcie się otworzą, a gdy była już w środku, pośpiesznie wdusiła guziczek z numerkiem ostatniego piętra. Te kilka chwil wydawało się ciągnąć w nieskończoność. Stanęła przy samych drzwiach, by nie tracić więcej czasu. Bała się wind, ale teraz zupełnie o tym nie pamiętała. Prawie biegiem doskoczyła do drzwi w końcu korytarza. Energicznie wdusiła przycisk dzwonka. Oddychając ciężko, przypatrywała się im ponaglająco, chcąc swym spojrzeniem przywołać któregoś z chłopaków do otwarcia. Po chwili, zamek ustąpił i w drzwiach pojawił się Bill. Spojrzał smutno na Scarlett.
- Jest Tom? – spytała cichutko, tracąc cały swój wcześniejszy animusz. Emocje powoli opadały, a ona zaczynała się coraz bardziej bać. Świadomość skutków minionych zdarzeń, klarowała się w głowie brunetki coraz jaśniej. A co jeśli już jej nie będzie chciał? Bill przecząco pokręcił głową.
- Wypadł z mieszkania jak z procy, jakieś półtorej godziny temu – westchnęła żałośnie, zaczynając krążyć po korytarzu. Tak bardzo liczyła, że go zastanie, że porozmawia, że spróbuje, a Toma nie było. Przepadł. Miała wrażenie, jakby znów podcięto jej skrzydła. Scarlett skryła buzię w dłoniach, starając się opanować gulę rosnącą bardzo szybko w jej gardle. – Wiesz, nie mam zbytnio ochoty dołować cię jeszcze bardziej, ale położyłaś sprawę, Scarlett. Tom, odkąd ma ciebie, nie interesuje się innymi. Nie żeby nie oglądał się na ulicy, czy coś – tu uśmiechnął się krótko. – Wszystkie inne przestają mieć znaczenie, kiedy ma ciebie obok. Zraniłaś go tą niewiarą, Scarlett. Bardzo mocno.
- Wiem – szepnęła beznamiętnie. Patrzyła w punkt w końcu korytarza, nie widząc zupełnie nic. Miała wrażenie, że ktoś wyrwał i zdeptał, jej wciąż bijące serce, że ona sama je wyrwała i zdeptała. Bez litości. – Dlatego tu jestem… i tak bardzo chciałam mu powiedzieć, że wiem, że wcale tak nie myślę już, że byłam taka naiwna, że nie słuchałam.. nie wierzyłam… a jego nie ma… Powiedz, że wiesz, gdzie on jest.. – wyszeptała bardziej do siebie, niż do Billa.
- Wiem – odrzekł, a ciało Scarlett przeszył dreszcz. Odwróciła gwałtownie głowę, spoglądając wprost w oczy chłopaka. Aż zląkł się wyrazu jej przeraźliwie niebieskich tęczówek. Odwrócił się, sięgając z szafki pęk kluczy. – Zawiozę cię – wyszedł z mieszkania, zamykając za sobą drzwi.
- Dużo się ostatnio dzieje – wyszeptała, gdy wyjeżdżali z podziemnego parkingu. Skupiła się na mknących ulicą autach. Musiała czymś zająć myśli. Bill uważnie patrzył na drogę, chcąc włączyć się do ruchu. Nie odpowiedział, czekał na ciąg dalszy. – Niby życie, tak po prostu, ale… nie jest zwyczajnie. Nie jest po prostu. Teraz… nigdy, przenigdy nie zwątpiłam w Toma. Nawet teraz, to wszystko wydawało mi się jednym wielkim kłamstwem, ale… ja nie wiem, nie mogę pojąć jakim cudem, to wszystko się stało. Nie mam pojęcia, dlaczego nie zajrzałam do tej gazety – westchnęła, odrywając wzrok od jezdni. Przeniosła go na Billa, jakby odrobinę wyczekująco. Odezwał się dopiero po chwili.
- Nie wiem, co mam powiedzieć, Scarlett. Tom nie raz miał sporo za uszami, ale… on cię naprawdę kocha. Widziałem, co się z nim działo przez ostatnie dni, by być tego pewnym bardziej niż można. Z resztą, nie potrzeba mi było tego czasu, by to wiedzieć.  
- Tak bardzo bałam się odrzucenia, że sama odrzuciłam go od siebie.
- Napraw to. Po prostu to napraw i nie rozpaczaj już. Nie cofniesz czasu i ciągłe wypominanie, niczego już nie zmieni. I już nie wątp, Scarlett. On nie potrzebuje niczego bardziej, jak wiary i twojej miłości – Bill płynnie zmienił bieg i łagodnie skręcił w wąską uliczkę. Na ulicach było już spokojnie. Ta świeciła pustkami. Studio. Powoli podjechał pod bramę i zgasił silnik. Nawet nie zauważyła. kiedy dojechali. Wydawało się jej, że wszystko dzieje się, jakby poza nią. Bill wypiął z pęku dwa klucze i podał je Scarlett. – Ten większy jest od bramy, a mniejszy od drzwi – kiwnęła niepewnie głową, posyłając chłopakowi wdzięczne spojrzenie. Uśmiechnął się pokrzepiająco i przytuliwszy brunetkę do siebie, pocałował ją w czoło. – Dasz radę – odetchnęła ciężko i wysiadając, jeszcze raz spojrzała na Billa.
- Muszę – szepnęła, zatrzaskując lekko drzwi. Ruszyła w kierunku bramy, ściskając w drobnej dłoni dwa srebrne kluczyki.


Stawiała cichutkie, drobne kroki, zmierzając powolutku korytarzem w kierunku pomieszczenia, z którego wypadał nikły snop światła. Póki nie przywykła do ciemności, kompletnie nie potrafiła się tam poruszać. Całe studio wydawało się jej zupełnie obce. Czuła się jak intruz, wkraczający w sferę jego prywatności. Tej, którą wciąż mu odbierano. Jemu gwieździe, jemu gitarzyście, jemu żyjącemu w blasku reflektorów i jemu marzącemu o cieniu – jemu Tomowi. Brutalnie zaszufladkowanemu pod maską zdobywcy, zmuszonemu do nieustannego uśmiechu i bycia najlepszym. Był wolny, ale tak naprawdę wolność odebrano mu z chwilą podpisania kontraktu. Podpisał cyrograf – zaprzedał duszę. Którą ona pomogła mu odkupić i nie miała zamiaru już więcej przyczyniać się do jej ponownego zatracenia. Zacisnęła dłonie w piąstki, pewniej ruszając przed siebie. Serce waliło jej jak oszalałe, chciała zerwać się i pobiec do niego, jednak coś ją powstrzymało. Ciche dźwięki gitary i kojący głos – jego głos - hipnotyzowały ją. Nakazywały wsłuchiwać się, chłonąć melodię, spijać z jego warg każde słowo.


Może i nie mam najdelikatniejszego dotyku

Może nie wypowiadam takich pięknych  słów
I mimo, że może nie wyglądam na zbyt wiele
Jestem Twój


Zachłystując się powietrzem, przyłożyła dłoń do ust, powstrzymując głośne westchnienie. Serce waliło jej z każdą chwilą mocniej, oddech nie chciał się ustabilizować. Powolutku doszła do pomieszczenia, w którym znajdował się Tom. Stanęła przy framudze, nieco w cieniu, mając przymknięte oczy. Nie zebrała w sobie jeszcze tyle siły, by odważyć się i spojrzeć na niego. Przytuliła policzek do chłodnej, drewnianej powierzchni. Tom nie śpiewał. Jedynie nucił od czasu do czasu. Upierał się, że to nie jego rola. Jednak Scarlett lubiła jego głos. Lubiła jego chrypkę albo aksamitną barwę. Lubiła go słuchać.

Nigdy nie czuję, że jestem wystarczająco dobry…

Wstrzymała gwałtownie oddech. Kolejne wersy wpijały się mocniej w jej serce. Powoli uniosła powieki. Turkusowe tęczówki napotkały skuloną sylwetkę, skupioną na grze, ściągniętą twarz, palce, wręcz czule muskające struny, całego Toma, którego widok zapierał jej dech. Starała się oddychać jak najciszej, by nie zburzyć aury, którą tworzył. Nie poruszała się, by nie przegapić niczego. Po prostu przyglądała mu się, nie marząc już o niczym innym, jak o tym, by wreszcie przytulić go mocno. Jakby instynktownie uniósł głowę i wtedy zobaczył ją. Stała w wejściu do pokoju, bojąc się uczynić ten jeden krok. Nawet się nie zawahał. Grał wciąż, a słowa wypływały z jego ust z tą samą płynnością.


Zagoiłaś te blizny z biegiem czasu

Objęłaś moja duszę
Pokochałaś mój umysł
Jesteś jedynym aniołem w mym życiu

Patrzył Scarlett prosto w oczy. Była taka mała, drobna, jakby zagubiona. Stała zaledwie kilka metrów od niego, a zdawało się, jakby dzieliła ich przepaść. Coś ścisnęło go za serce. Zabolało. Tak bardzo nienawidził tej sytuacji, tego co teraz między nimi było, tego dystansu, niepewności. Nienawidził przeszłości. Zawsze wracała, wtedy kiedy najmniej się jej spodziewał. Patrzył wciąż. Drżała jej bródka, a oczy naszły łzami.

Jestem Twój…

Wyszeptał, kończąc utwór. Po raz ostatni musnął palcami struny. Odstawił gitarę na podłogę, opierając ją o bok sofy i znów ulokował wzrok w niej. Nie ruszył się z miejsca. Nie wykonał żadnego gestu. Po prostu czekał. A ona po prostu patrzyła. Ramiona brunetki zaczynały lekko drżeć, gdy powstrzymywała szloch. Przestąpiła próg, odłożyła kluczyki Billa na stoliczek. Upadała w nicość pod wpływem jego spojrzenia. Nie było rozeźlone, nie było pełne żalu, było po prostu smutne i nie mogąc już dłużej, podbiegła do Toma. Zwinnie przełożyła nogę nad jego udami i usiadłszy przodem do Toma na jego kolanach, mocno przytuliła go do siebie. Objęła rękoma jego szyję, wtulając w nią policzek.
- Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam, Tom – Szeptała gorączkowo na wpół z płaczem, coraz mocniej tuląc się do niego. Jednak Tom, nie będąc pewnym, czego tak naprawdę w tej chwili pragnie, nie zrobił nic. Nie objął jej, nie przytulił, nie pomógł. Siedział z luźno opuszczonymi rękoma. Waniliowy zapach włosów Scarlett jeszcze bardziej mącił mu myśli. Miał ją blisko, tuż przy sobie, a pomimo tego czuł… pustkę? Przeprosiła go, tak bardzo tego chciał. Scarlett przeprosiła, stała się rzecz niebywała, a jemu nie ulżyło. – Tom – wyszeptała wprost do jego ucha, gdy po kilku minutach wciąż nie zareagował. Uniosła się, kładąc dłonie na jego ramionach i spojrzała chłopakowi w oczy. – Powiedz coś, proszę – głos drżał jej groźnie, zapowiadając rychły wybuch. Jej tęczówki nabrały nienaturalnie silnego koloru. Były tak bardzo turkusowe, jakich jeszcze u niej nie widział. Wpatrywała się w niego wyczekująco, a on wciąż milczał. Nie potrafił wykrztusić z siebie słowa. – Tom.. – powtórzyła słabo. Nie potrafił skłonić się do niczego, nawet do najmniejszego gestu. Zagryzł suche wargi.
- Jesteś… jesteś dla mnie kimś, kogo zastąpić się nie da. Dotąd wierzyłem, że twoja wiara we mnie przetrwa, nawet gdyby wszystkie inne upadły, a teraz… nie wiem, co myśleć.
- Zawiodłam. Tak bardzo cię zawiodłam, ale chcę to naprawić. Pozwól mi pokazać sobie, że to był błąd, że mogę go naprawić. Pozwól mi wrócić.
- Przecież ty nigdy nie odeszłaś – szepnął. Zaledwie trzy słowa  wypowiedziane łamiącym się głosem, przeważyły szalę. Ścisnęło go za serce. Choć bolało tak bardzo i tak inaczej, tak nieznanie, nie potrafił dłużej patrzeć na jej strapioną buzię, powolutku i jakby nieco niepewnie położył dłonie na biodrach Scarlett. Zacisnął je czule, spoglądając w jej załzawione tęczówki. – Nie potrafię się od ciebie odciąć, zrezygnować, odpuścić, po prostu nie umiem, nawet gdybym chciał, gdybym próbował…
- Nie rób tego – oparła czoło na czole Toma, delikatnie muskając swoim jego nos. – Nigdy, przenigdy tego nie rób. Ja jestem twoja, a ty jesteś mój.
- Najbardziej boli mnie to, że bez względu na to, jak będę żył, jeśli pojawi się cień wątpliwości zawsze bardziej pewna będzie moja wina niż niewinność. Boli mnie to, że moja przeszłość, zawsze będzie ciągnęła się za mną – westchnął, delikatnie zaciskając palce na materiale bluzki brunetki. Nie miała pojęcia, co zrobić, jak zareagować. Była zła na siebie, na swoją głupotę i niewiarę. Postąpiła lekkomyślnie, nieodpowiedzialnie, a najgorsza w tym wszystkim była świadomość tego, jak bardzo skrzywdziła Toma. - Nie wiem, co mam ci powiedzieć – dodał po chwili.
- Choćby to, że pomimo tego wszystkiego, wciąż mnie chcesz.
- Chcę, chcę cię, jak nigdy nikogo, ale… posłuchaj mnie uważnie – odsunęła się, bacznie spoglądając na Toma. Jego głos nie był już obojętny. Drżał, w każdym słowie przelewała się obawa. Obawa i troska. – Właśnie dlatego na początku wychodziłem. By być jak najdalej od ciebie, by nie myśleć, by nie pragnąć cię, by nie uczynić cię kolejną. Kolejny wieczór to kolejna dziewczyna, a ty… ty byłaś inna. Nie ulegałaś mi, nie narzucałaś się, nie lgnęłaś do mnie. Dla ciebie nie liczyły się moje pieniądze, dobry seks, chwila zapomnienia. Tobie chodziło o mnie. Kiedy cię spotkałem, kiedy cię poznałem, pierwszy raz od bardzo wielu miesięcy chciałem się zobaczyć z kimś po raz drugi. Przy tobie zechciałem nauczyć się być z kimś ze względu na coś więcej niż sam seks. I to twoja wiara we mnie, twoja siła, twoje zaangażowanie i twoje zaufanie, pomogły mi wyjść na prostą. Jeśli mi je odbierzesz upadnę i chyba nie będę już w stanie wstać – nie wiedziała, co powiedzieć. Wpatrywała się w Toma, czując jak wyrzuty trawią jej serce.. Emocje odebrały jej możność jasnego myślenia. Setki myśli kotłowało się naraz w głowie Scarlett. Objęła Toma, mocno przylegając do jego torsu.
- Nie odbiorę – wyszeptała. – Czuję się fatalnie. Zachowałam się, jak... – zezłościła się na samą siebie, zabrało jej słów, niemoc wobec samej siebie przerosła Scarlett po raz kolejny. Wtuliła się w niego.
- Cicho już. Koniec tematu. Po prostu bądź, okej? – Scarlett kiwnęła głową, łaskocząc tym szyję Toma. Zaśmiał się cicho i objął ją szczelnie rękoma. Musnęła ustami jego skórę raz i drugi, sprawiając, że znów się roześmiał. Odrobinkę wyswobodziła się w objęć chłopaka, splotła ręce na jego karku. Patrząc na Toma, przekrzywiła głowę w bok. Co jak co, ale ten gest ujmował go zupełnie.
- Schudłeś w tej Ameryce. Czym oni cię tam karmili?
- To wszystko przez ciebie  – Tom westchnął teatralnie, usiłując powstrzymać uśmiech. Scarlett zmrużyła jedno oko, świdrując go spojrzeniem drugiego.
- Że jak, przepraszam?
- Usychałem z tęsknoty.
- A jak bardzo? – uśmiechnęła się filuternie, zadziornie unosząc głowę. Na ustach Toma pojawił się szeroki uśmiech. Całymi dłońmi ujął brunetkę pod plecami i pochylając się nieco, zachłannie wpił się w jej wargi. Całował ją długo i namiętnie. Przelewając w tą pieszczotę całą swą tęsknotę, pragnienie i miłość. Całował ją, jakby pierwszy raz. Tak bardzo spragniony czułego dotyku jej miękkich warg. Całował ją, póki nie zbrakło im tchu, ale nawet wtedy nie oderwał się od niej na długo. Muskał malinowe wargi Scarlett, czule, niewinnie, delikatnie. Podniósł ją z powrotem. Chwycił pod paszkami i niczym małe dziecko, wygodniej usadził na swoich kolanach. Zupełnie blisko siebie. Jej falująca klatka piersiowa, dotykała jego tors przy każdym prędkim wdechu, wywołując na ustach Toma cwany uśmiech.
- Bardzo?
- Baaaaardzo – zaśmiała się wprost do ucha Toma, przygryzając jego płatek. Powiodła czubkiem noska wzdłuż jego szyi, kości policzkowej, zahaczyła o jego nos, by delikatnie musnąć swoimi jego wargi i przytulić policzek do jego policzka.
- Przytul mnie, Scarlett – odrzekł po chwili milczenia. Dziewczyna wzdychając, objęła go ramionami, skrywając w szczelnym uścisku. Tom oparł głowę na jej ramieniu, oplatając rękoma wokół talii. Kołysała się lekko w tył i przód, chcąc przekazać mu swym gestem, jak najwięcej uczucia. Tom wtulił nos w kącik szyi Scarlett, muskając wargami obojczyk. Uśmiechnęła się. Tak bardzo bała się tego spotkania, że Tom zawiódł się na tyle, by ją odrzucić, że jej bezmyślne zachowanie zmieni wszystko. Była mu tak bardzo wdzięczna, tak bardzo szczęśliwa, że wszystko wróci do normy. Nawet tedy kiedy nie układało się między nimi, potrafił przełamać się i przyjść jej z pomocą. Te słowa tak mocno cisnęły się jej na usta, tak bardzo chciała mu to powiedzieć, czuła to tak pewnie, jednak nie potrafiła wyrzucić ich z siebie. Coś ją blokowało, coś uniemożliwiało jej wypowiedzenie tych dwóch magicznych słów. Dopiero teraz, gdy wszystko powoli cichło, zaczynała odczuwać skutki minionych przejść. Przede wszystkim zmęczenie. Nie spała dobrze przez kilka ostatnich dni, w dodatku ta szarpanina w klubie i wszystkie zmartwienia. Przymknęła na moment powieki, opierając brodę na głowie Toma. Skupiła się na delikatnych pocałunkach obsypujących skórę jej szyi i dekoltu. Tom przycisnął dłonie do pleców Scarlett, mocniej przygarniając ją do siebie. Wzdłuż jej kręgosłupa przebiegł dreszcz. Uśmiechnął się cwano, odsuwając noskiem materiał jej bluzki, przysłaniający obojczyki. Pomimo, że nieznacznie, powiększył dekolt w jej bluzce, był wyraźnie z siebie zadowolony. Mruknął coś niezrozumiale obsypując jej delikatną skórę drobnymi pocałunkami. Zaśmiała się cicho, gdy łaskotał to wrażliwe miejsce. Odchyliła głowę do tyłu, poddając się pieszczocie. Wodziła dłońmi po karku Toma, skrobiąc skórę paznokciami. Poczuła fale gorąca, czując, jak delikatnie ssie skórę wzdłuż  jej obojczyków. Upodobał sobie to miejsce. Lubił je całować, dotykać opuszkami. Już nie pierwszy raz. Spojrzał na dziewczynę. Nierówny oddech zdradził jej uczucia. Uśmiechnął się czule, sięgając jej ust. – Nie uciekaj mi więcej.
- Nie chcę – po raz kolejny otuliła swymi jego wargi, tak niewinnie, delikatnie, czule. Bez pożądania, bez pośpiechu i zapalczywości. Wytęsknienie. Powiódł dłońmi wzdłuż talii Scarlett, dotykając bioder i pośladków. Powrócił w górę tą samą drogą, odgarniając jej długie włosy z ramion na plecy. Wręcz przywarł do szyi brunetki, pozostawiając na niej ślad. Małą malinkę. Zaśmiała się łaskocząc go, by przestał. Ukończył dzieło i przyglądał mu się chwilę – Wariat jesteś! – roześmiała się znów, ujmując dłońmi buzię Toma. Delikatnie obrysowała opuszkiem skronie, linie brwi, oczy i nos, kości policzkowe, aż wreszcie wargi, bez przerwy patrząc mu w oczy. Przy nich zatrzymała się najdłużej, dokładnie zaznaczyła ich kontur, – Ale mój ulubiony… - uśmiechnęła się pod nosem, zwieszając głowę. Zarumienioną buzię, przesłoniła kotara czarnych włosów.
- A kuku – odsunął z buzi Scarlett gęste kosmyki, odrzucając je na jej plecy. Uniósł jej głowę w górę, ujmując dziewczynę pod brodą. – Chowasz się? – pokręciła głową, układając wargi w filuternym uśmiechu. Zahaczył spojrzeniem o jej roziskrzone oczy, pełne wargi, krągłe piersi skryte za obcisłym materiałem bluzki, smukłą talię, kobieco zaokrąglone biodra i szczupłe uda. Jego dłonie znów powędrowały wzdłuż ciała Scarlett. Ujął jej uda i powoli przesuwał ręce wzdłuż jej nóg. Gdy już dalej nie sięgał, zgiął je w kolanach i lekko przyciskając do swoich boków, dotarł do stóp Scarlett. Zsunął z nich wysokie szpilki, delikatnie masując chwilkę ich wewnętrzną stronę. Lubił jej stopy. Były małe i zgrabne. Miała śmieszne paluszki, taki bardzo długie, ale i je lubił. Oplotła go ciasno nogami w pasie. Uśmiechnął się i ona się uśmiechnęła. Pocałował ją, zadziornie zagryzając dolną wargę. – Tęskniłem, wiesz?
- Wiem, bo ja też tęskniłam.
- Obiecałem ci, że opowiem ci o tym, w jaki sposób zrekompensuję ci tęsknotę.
- Mhmmmm – mruknęła zalotnie wprost do ucha Toma. – Zamieniam się w słuch – tu nastąpiła bardzo szczegółowa relacja z zamiarów Toma. W takim stopniu dokładna, by oblać policzki Scarlett purpurą. Serce waliło jej jak oszalałe. Wystarczyło to, że byli tam tak blisko i w dodatku sami, by zaburzyć jego naturalny rytm. Jednak teraz swój stan mogła śmiało określić mianem przedzawałowego. Czuła, jak z każdym kolejnym słowem Toma czerwieni się coraz mocniej. Choć w sumie nie mogła dokładnie stwierdzić, czy to przez słowa, czy też palce, które bez najmniejszego problemu odpinały guziczki jej bluzki. Oddychała coraz szybciej i wcale jej się nie podobało, że nie umiała zapanować na własnym ciałem, gdy tylko okrasi je jego dotyk. Jednak był zbyt przyjemny, by kazać mu przestać. Zamilkł, siłując się z ostatnim guzikiem tuż pod jej biustem. Przyglądała mu się z filuternym uśmiechem. Zostawił go w spokoju. Okręciło się wokół niego kilka nitek i nie mógł sobie poradzić. Sapnął zrezygnowany, powoli unosząc wzrok. Otaksował spojrzeniem duże piersi Scarlett skryte jedynie za materiałem czarnego biustonosza. Nieśmiało uniósł ręce, delikatnie wiodąc dłońmi wzdłuż linii stanika, jakby bojąc się pozwolić sobie na więcej. Ujęła jego w swoje dłonie, przesuwając je na swoje piersi. Tom wciąż nie odrywał od niech wzroku. Nigdy wcześniej nie pozwalała mu na tak wiele. Jego puszyste policzki oblały się szkarłatem. – Pan się rumieni, panie Kaulitz – zaśmiała się cicho, muskając jego wargi. – Onieśmielam cię? – zapytała, przekrzywiając głowę w bok.
- Ciekawe, czy ty nie rumieniłabyś się, gdybyś miała przed sobą… - zastanowił się moment - taki widok.
- Nie sądzę, żeby moje własne piersi wywoływały u mnie głębsze emocje. Widuję je dosyć często – uśmiechnęła się szeroko, całując krótko Toma. Zwilżył końcówką języka suche wargi. Oddychał płyciej, zacisnął dłonie, na kilka sekund przymykając powieki. Scarlett przytuliła Toma do siebie, składając pocałunki na jego skroni, policzku, szyi. Było jej tak błogo, nie czuła wstydu, było po prostu dobrze. Chłonęła jego dotyk. Potrzebowała go. Całował czule jej wrażliwą skórę na szyi, obojczykach, przy których zatrzymał się wyjątkowo długo, łaskotał ją. Zagryzła wargę, powstrzymując uśmiech. Delikatnymi pocałunkami obsypywał cały dekolt brunetki, powolutku najpierw skórę jednej piersi, później drugiej, uśmiechając się, gdy zaciskała dłonie na materiale jego koszulki. Nakreślił językiem linię wzdłuż jednej miseczki i drugiej. Jego przyspieszony, gorący oddech wywoływał gęsią skórkę na ciele brunetki. Sunąc dłońmi wzdłuż jej talii, zatrzymał dłonie na biodrach Scarlett, przyciągając ją bliżej siebie. Zagryzła wargę, patrząc mu w oczy i mocniej oplatając go nogami. Jego spojrzenie było zamglone i jakby rozmyte.
- Scarlett, ja…
- Czuję – uśmiechnęła się. Nieznacznie poruszyła się na nim. Tom przymknął oczy, mocniej zaciskając dłonie na biodrach dziewczyny. Pocałowała go namiętnie. Drażniła jego podniebienie, rozbudzała i tak podrażnione zmysły. Pragnął jej, tak bardzo jej pragnął. Gotów był wziąć ją tu i teraz, gdziekolwiek. Rządze wypełniały jego ciało, rozsadzały go od wewnątrz. Oderwał się od jej warg, zachłannie całując jej szyję, piersi, zaczął zsuwać z ramion bluzkę, chcąc więcej i więcej. Znów wpił się w usta Scarlett. Ujmując dłonią jej prawą pierś. Ścisnął ją, już nie tak subtelnie. Z ust dziewczyny wyrwał się cichy jęk. Bez oporów poddawała się jego wyrafinowanym pieszczotom. Zwilżyła wargi językiem, odchylając głowę do tyłu. Trzymał ją mocno, pieszcząc i drażniąc. Znów poruszyła się na nim. Jej dotyk, ta bliskość. Przycisnął ją do siebie. Jego męskość, ocierała się o nią. Cicho jęknęła. Nie potrzeba było wiele, by rozpalić ją do granic możliwości. Pocałował ją zachłannie. Otworzyła oczy. W jej turkusowych tęczówkach krył się lęk podszyty namiętnością. Wciąż trzymając ją w ramionach, zerwał się z krzesła jak oparzony. Przecież obiecał! Obiecał nie ponaglać jej póki nie będzie gotowa! Obiecał nie robić nic, co zmąciłoby klarowność jej decyzji. Miała nie być następną, a teraz sam ją ku temu skłaniał. Oddychając płytko, postawił Scarlett na podłodze. W zatrważającym tempie zaczął zapinać guziki jej bluzki. Jakby chciał zdążyć przed samym sobą. Trzęsły mu się ręce. Nie potrafił ucelować guzikiem w pętelkę. – Tom – szepnęła, nie mając pojęcia, co się działo. Nie zareagował. – Tom – położyła dłonie ja jego własnych walczących z guziczkami. – Tom – rzekła stanowczo, ściskając mocno jego dłonie. Zatrzymał się, wyprostował, spoglądając jej w oczy. Był przestraszony. Już wiedziała. Natychmiast podeszła do niego i mocno wtuliła się w niego. Odruchowo odwzajemnił uścisk, opierając brodę na czubku głowy Scarlett. – Już dobrze – odetchnęła, całując go w tors przez materiał koszulki.
- Ja nie mogę… ja nie chcę, byś… - nie mógł zebrać myśli, plątał się, gubił. Skołatane nerwy i rozgorzałe emocje nie pozwalały mu racjonalnie myśleć. Wciąż rozsadzało go od środka, nie wiedział, co robić, co mówić. – Przepraszam – szepnął, wyswobadzając Scarlett ze swoich objęć. Wybiegł na taras. Odetchnęła głęboko, kryjąc twarz w dłoniach. Wszystkiego było już za dużo i to wszystko działo się zbyt szybko. Uśmiechnęła się do siebie, zapinając do końca bluzkę. Z ogrodu powiało chłodne nocne powietrze. Założyła bluzę Toma, przewieszoną przez oparcie sofy. Zapięła zamek pod samą szyję i odetchnąwszy raz jeszcze, wyszła za nim na taras. Chłód bijący od płytek, przenikał jej ciało przez bose stopy. Przeszedł ją dreszcz. Tom stał w cieniu, w rogu tarasu, paląc. Skrzywiła się w pierwszej chwili, ale niezrażeni szła w jego kierunku. Scarlett stanęła za nim, przytulając się do jego pleców.
- Miałeś to rzucić.
- Miałem też nie robić wiele innych rzeczy.
- Przestań. Przecież nic się nie stało.
- Jak to nic? Jeszcze chwila, a wylądowalibyśmy w najlepszym wypadku w łóżku! Obiecałem ci, przecież!
- I słowa dotrzymujesz, bardzo dzielnie – czule musnęła wargami łopatkę Toma. – Ja też tego chcę, Tom – odwrócił się przodem do Scarlett, spoglądając jej prosto w oczy. Błyszczały w mroku nocy. - Twoja przeszłość zniknie, kiedy wreszcie przestaniesz przywoływać ją, obawiając się, że powróci – stanęła na palcach, całując go w czubek nosa. 
- Po prostu bądź – szepnął, wtulając się w jej drobne ciało.

9 grudnia 2009

24. Nieufanie.

Głośny stukot obcasów odbił głuchym echem po pustym, szkolnym holu. Zadowolona z siebie, stawiała rytmiczne kroki, delikatnie balansując biodrami. Włosy chybotały jej przy plecach, odbijając się od nich w takt kroków. Ściągnąwszy białą bluzkę na dół i wygładziwszy ją, odpięła dwa górne guziczki, dotąd zapięte zdecydowanie za wysoko. Odetchnęła głęboko, czując, że bluzka nie ściska jej już tak mocno. Uniosła głowę ku górze i prostując się dumnie, przeszła obok grupki chłopaków z równoległej klasy, zbierając za sobą ich krytyczne spojrzenia. Spoglądając za siebie kątem oka, dojrzała, że wciąż patrzyli, nawet, gdy zniknęła w korytarzu prowadzącym do piwnic. Lubiła to, zostawiać świadomość, że nie mogli niczego innego poza patrzeniem. Zeszła do szatni, Liv wyszła już dawno. Dla niej zestaw podstawowy z matematyki to praca na dobrą godzinę, nie więcej, a Scarlett… cóż Scarlett potrzebowała więcej czasu. Podała woźnemu numerek i ku jej zdziwieniu, wraz z torebką otrzymała zielone, prostokątne, płaskie pudełko ze sporą kokardą na górze. Woźny nie wiedział, kto przyniósł pakunek, bo najwyraźniej przyjął go ktoś inny. Przyglądając się pudełku, powoli wróciła na parter i tam przysiadła na ławeczce. Ułożyła pudełko na kolanach i zaciekawiona uniosła pokrywkę. W środku znajdowała się jakaś gazeta, a na niej leżał list, zasłaniający okładkę. Rzuciła okiem, na kilka niedbale wypisanych słów i już zanim dotarł do niej ich sens, wiedziała już kto był nadawcą.

‘Pomyśleliśmy, że zechcesz poczytać. Czy to nie przypadkiem twój kochaś?
 Miłej lektury, Scarlett.’

Nienawistnie zgniotła kartkę i cisnęła nią o podłogę. Czując zalewającą jej ciało falę gorąca, skrygowała się i wypuszczając powietrze ustami, przymknęła na kilka sekund powieki, by otworzywszy je, na nowo wytrącić się z równowagi. Krzykliwe kolory, olbrzymi napis i to zdjęcie sprawiły, że wszystko wokół zaczęło wirować. Nie wiedziała czy to jawa czy może sen. ‘Nowa zdobycz Toma Kaulitza?’, ‘Kowboj Casanova znów w akcji?’, ‘Kaulitz przyłapany na flircie z fanką’. Serce waliło jej w piersi, oddech stał się szybki i płytki, zupełnie nie wiedziała, co z sobą w tej chwili zrobić. Tom i wymuskana blondynka. Ona zalotna, on cwano uśmiechnięty. Patrzyła na tą okładkę i tak bardzo nie chciała wierzyć, że to prawda, nie chciała go widzieć na tej okładce, nie chciała przypominać sobie tych wszystkich nagłówków, które czytywała już wcześniej, nie chciała wspominać tych wszystkich pogłosek o jego rozlicznych romansach. Nie chciała tak bardzo chciała, ale te wszystkie fakty w obliczu jego zapewnień stały się tak olbrzymie i takie… prawdziwe. Na raz postać jej Toma zatarła się i zastąpiła ją sylwetka tego cwanego, nonszalanckiego chłopaka, który nieustannie uwodził. Wszystko zaczęło mieszać się w jej głowie. Nie wiedziała co jest prawdą, a co kłamstwem. Pragnęła, by ktoś pojawił się i stwierdził, że to głupi żart, że nie skrzywdzono jej po raz kolejny. Obiecał i nie dotrzymał. Nie on pierwszy, nie ostatni ktoś zabawił się jej uczuciami. Nie miała ochoty płakać, ani krzyczeć na niego. Nie chciała słów, wyjaśnień, nie chciała już niczego. Chciała tylko zostawić to wszystko, zniknąć i nie czuć już więcej. Było jej po prostu smutno. Wystarczył jeden wyjazd, jedna impreza, jedna dziewczyna, by wszystko co miało zaistnieć obróciło się w niwecz. A może było ich więcej? Jej pewność ulotniła się wraz z zobaczeniem tego zdjęcia. Nie chciała już strony siódmej, nie chciała więcej, ani ciekawiej. Kolejne fotografie zupełnie z łamałyby jej serce. Tego już nie zniosłaby.
- Infantylna dziewczynko, to nie jest bajka, a ty nie jesteś księżniczką – wyszeptała starannie składając gazetę. Drżały jej dłonie. Odłożyła ją na bok i chwyciwszy torebkę, wstała i wygładziła strój. Potem wyszła ze szkoły, wysoko unosząc głowę. – Nic nie jest w stanie zranić cię na tyle, byś nie dała rady wstać. Znów musisz w to wierzyć, Scarlett – wyszeptała do siebie, popychając ciężkie drzwi szkoły.

Dzwonił z dziesięć razy. Zapewne byli już w kraju. Każde połączenie odrzucała, aż w końcu wyłączyła telefon. Nie chciała go słyszeć, nie tyle ze względu na stek pokrętnych wyjaśnień, co bardziej dlatego, że usłyszawszy jego głos, mogłaby pęknąć i rozpłakać się. Poczuła się jak kiedyś. Odarta z uczuć, pozostawiona sam na sam z własną dumą, siłą woli, której naraz zdało się jej brakować i złamanymi obietnicami. Szła wyprostowana, jakby nieobecna.  Nie uśmiechała się. Z niebieskich oczu zionęła pustka, a pełne wargi tworzyły prostą linię. Chyba się zawiodła. W dodatku na człowieku, którego uważała za swoje największe oparcie. Miała Liv, miała wcześniej tatę, później pojawił się Tom. O każdym z nich mówiła, że było najważniejsze, ale każde najważniejsze inaczej. Tom był najważniejszy, w bardzo istotny dla niej sposób. Nie umiała tego wyjaśnić sama sobie, a raczej nie była gotowa, aby to zrobić. A teraz wydawało się być już za późno. To co czuła, zostało razem z nią w progu, gdy odjeżdżał. Reszta już nie miała znaczenia. Choć ciężko było jej przyjąć do świadomości fakt, że teraz stał się bardziej odległy niż kiedykolwiek indziej. Choć nieobcy jak na samym początku w klubie, ani wrogi jak wtedy, gdy podniósł na nią rękę, ani zagubiony, gdy nie wiedział już, którą drogą powinien iść, ani bliski, ani jej… ani nie wiedziała już jaki był. Cała świadomość, cała wiedza, wyparowały. To wszystko, te ostatnie godziny, zdawały jej się zupełnie nierealne. A jednak wciąż przed oczami stawał jej front tego piśmidła. Westchnęła, popychając drzwi wejściowe. Niedbale zdjęła buty i ociężale ruszyła na górę. Czuła się teraz tak, jak wtedy, kiedy zobaczyła Mikea z tamtą dziewczyną. Bo jak miała poczuć się po uszy zakochana dziewczyna, po tylu obietnicach, pięknych słowach, wspólnie spędzonych godzinach, a wcześniej latach przyjaźni, widząc swoją miłość obściskującą – zdawało jej się wtedy – ideał? Tamta też była blondynką. A później powiedział jej te wszystkie okropne rzeczy. Zabił w niej wtedy to, co wydawało jej się piękne. Odebrał jej wiarę i nadzieję w miłość, które Tom w niej obudził, po tylu miesiącach postanowień, że już nigdy nikomu nie zaufa w taki sposób, a teraz sam jej je odebrał. Jak miała wierzyć w istnienie prawdziwych uczuć, kiedy wciąż przekonywała się, że nie warto? Pamiętała tamten ból i tamte łzy, pamiętała tamte dni, tygodnie milczenia, pracy nad sobą, rozważań. Pamiętała dokładnie, a pomimo tego pozwoliła sobie na uczucie. I po raz kolejny zostało zdeptane. Tylko teraz bolało ją to znacznie bardziej. Na przestrzenie czasu, uczucie, które żywiła do Mikea, zdawało jej się nikłym odsetkiem tego, co teraz czuła do Toma. Musiała sobie z tym poradzić. W zasadzie nie wiedziała, co czuła…Wkraczając na piętro, usłyszała za sobą radosną Liv. Nie odpowiedziała na jej wołanie. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać. Chciała iść do siebie i zamknąć się tam. Zadziwiające, jak historia lubi się powtarzać. Zdjęła z siebie elegancki strój. Przez chwilę krążyła po pokoju jedynie w samej bieliźnie, nie mając zupełnie pojęcia co na siebie włożyć. Miała wrażenie, że każdy materiał będzie ją drażnił. W końcu wciągnęła na siebie ogromną koszulkę, którą już bardzo dawno dostała od Liv, zanim ta związała się z Paulem i była zapaloną skejtką. Zaczesała wszystkie włosy i splotła je w gruby warkocz. Patrzyła przez moment na swoje odbicie. Inna, a jednak taka sama – naiwna. Wtedy też spoglądała w lustro pytając siebie, czy faktycznie była aż tak odrażająca, by miał podstawy ku temu, by ją publicznie upokorzyć? By upokorzyć ją jakkolwiek. Teraz już nie to zajmowało jej myśli. Znała już swoją wartość. Teraz pytała siebie, czy faktycznie coś do niej czuł i po pijaku zdarzyła mu się wpadka, czy był tak doskonałym aktorem? Nie chciało jej się wierzyć, że potrafiłby tak po prostu bawić się nią przez te wszystkie miesiące i udawać czułego, tylko po to, by skończyli w łóżku. W tej właśnie chwili zdała sobie sprawę, że gdyby zechciał, oddałaby mu się. Zabolało jeszcze bardziej. Po tym wszystkim, co razem przeszli, co on zrobił dla niej, a ona dla niego, po prostu nie potrafiła uwierzyć, że tak po prostu mu się odwidziało. Nie potrafiła wierzyć, że był aż tak zły, by udawać. Tak dotrze udawać. Chociaż zdjęcie mówiło samo za siebie… Ona była taka zmysłowa, wręcz lepiła się do Toma, bawiła się wisiorkiem i zagryzała wargę. Kilka krótkich kosmyków opadało na jej buzię, makijaż podkreślał jej walory, a idealnie dopasowany strój, świetną figurę. Tom uśmiechał się z tą swoją nonszalancją, mówiąc coś do niej. – Niemożliwe – szepnęła, bezsilnie uderzając dłonią o taflę lustra. Po raz ostatni spojrzała w swoje odbicie, po czym powoli podeszła do łóżka, rzucając się na nie. Zanurzyła się cała pod ciepłą pierzyną i wstrzymawszy oddech, zacisnęła powieki, zęby i napięła wszystkie mięśnie, licząc, że przestanie czuć. Na próżno. Kiedy skończył jej się dopływ tlenu, jak szalona wynurzyła się spod kołdry, za wszelką cenę szukając dopływu powietrza, które gwałtownie zaczerpnęła, leżąc już na poduszce. Dopiero wtedy zobaczyła Liv, wpatrująca się w nią z dziwną miną.
- Tom – zbliżała się do Scarlett, wyciągając przed siebie słuchawkę. Brunetka pokręciła szybko głową, mówiąc na tyle głośno i wyraźnie, na ile pozwalał jej przyspieszony oddech;
- Nie ma mnie – Liv skrzywiła się, posyłając siostrze pytające spojrzenie, po czym znów przyłożyła słuchawkę do ucha.
- Z jakiegoś powodu nie ma jej dla ciebie – podrapała się po głowie, spoglądając raz jeszcze na strapioną buzię Scarlett. – Toś się brachu naraził. Nie zdążyłeś jeszcze przyjechać, a już narozrabiałeś. Przyznaj się, coś ty robił w tej Ameryce, co? – przez dłuższą chwilę słuchała tego, co Tom jej mówił, po czym rozłączyła się. – Co jest, Scarlett? – usiadła na posłaniu siostry, spoglądając na nią troskliwie. Ten wyraz twarzy młodszej z nich nie zapowiadał niczego dobrego. Znała go skądś.
- Obiecał, że zawsze będzie – rzekła po chwili, tępo patrząc w jakiś bliżej nieokreślony punkt. – Mówił, że się zmienił, że nie chce jednonocnych eskapad, ale już czegoś więcej, że choć nie może obiecać mi, że od razu się uda, to chce się postarać. Dla mnie. Dla nas. Ja też chciałam spróbować, przełamać się. Wyjechał i co? Trafiła się pierwsza lepsza laska i Tom zapomina o wszystkim.
- O czym ty mówisz? – Liv wpatrywała się badawczo w siostrę, nie wiedząc, co myśleć. Przed kilkoma chwilami słyszała, jak Tom mówił jej, że odchodzi od zmysłów, bo Scarlett nie odbiera, a później wyłącza telefon, bo nie wie co się dzieje, bo się martwi, a teraz słyszy, że wdał się w jakiś romans. Coś tutaj nie pasowało.
- Skąd ci to przyszło do głowy? – zapytała nieco podejrzliwie. Scarlett była zdecydowanie zbyt spokojna. A jeśli ona była spokojna, to znaczy, że było z nią źle. Ona rzadko wybuchała. Zawsze trzymała emocje na wodzy, choćby się waliło i paliło, ale teraz.. teraz była zdecydowanie zbyt spokojna, nawet jak na siebie.
- Poczytaj Bilda. Dostałam go w prezencie od życzliwych.
- Mike i Serena – Liv stwierdziła bardziej do siebie niż do siostry.
- Mhm, na pierwszej stronie jest zdjęcie jego i jakiejś blondyny! Nic z tego nie rozumiem, Liv… - westchnęła.
- A pisali coś? Były jeszcze jakieś zdjęcia?
- Nie wiem, zostawiłam tą gazetę, jak tylko zobaczyłam zdjęcie. Wystarczyło, bym po raz kolejny przekonała się, jak bardzo jestem naiwna – klepnęła dłonią w kołdrę, po czym energicznie położyła się na boku, plecami do Liv i szczelnie nakryła kołdrą. Czyli koniec rozmowy. Ta, wzdychając ciężko, wygładziła nakrycie i wstawszy, ucałowała Scarlett w czubek głowy, po czym wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.
*

Ciepły wietrzyk rozwiewał blond włoski dziewczynki, gdy śmiejąc się radośnie, biegła w kierunku Billa. Kątem oka dostrzegła Rainie, idącą za nią powoli i uśmiechającą się tak nieziemsko pięknie, że aż mowę mu odbierało. Odkąd pierwszy raz zapytano go o miłość odpowiadał jednakowo. Wierzy w tą od pierwszego wejrzenia, jedną jedyną i prawdziwą. Czekał cierpliwe, aż wreszcie spotka tą kobietę. Nieustannie miał nadzieję, że gdzieś taka była, tylko dla niego. Z czasem zaczął powątpiewać i wtedy poznał ją. Rainie była… nie potrafił znaleźć słów. Ta kobieta odbierała mu zdolność racjonalnego myślenia, gdy tylko pojawiała się choćby w jego głowie. Była tak bardzo wyjątkowa, że na tę wyjątkowość brakowało mu określeń. Choć zarazem niczym się nie wyróżniała, zdawała się być zupełnie zwyczajna. Zatrzymał się i ukucnął, czekając aż Candy wpadnie w jego ramiona. Dziewczynka z dzikim okrzykiem radości uwiesiła się na jego szyi, zaśmiał się radośnie, przytulając ją do siebie i podniósłszy się, zakręcił się kilka razy wokół własnej nosi. Kiedy już nie wirował, puściła jego szyję i przyłożyła rączki do policzków chłopaka, zadzierając jego głowę, tak by móc patrzeć mu w oczy, po czym uśmiechnęła się rozbrajająco swoim niepełnym uśmiechem.
- Widziałam cię w telewizji – szepnęła konspiracyjnie.
- Taaak, a kiedy, Cukiereczku?
- No w takim programie i opowiadałeś o nowych piosenkach i śpiewałeś nawet – Candy zaczęła kokosić się w objęciach chłopaka, na co Bill zaczął ją łaskotać. - A mama z tobą! – wykrzyknęła radośnie, Bill kątem oka dostrzegł rumieniec na twarzy Rainie, która dopiero co dołączyła do nich.
- Mama śpiewała? I jak jej to wyszło? – Candy wygodnie ulokowała się w objęciach Billa, zastanawiając się moment. Oparła ugięty łokieć na ramieniu Billa i podpierając brodę na swojej małej dłoni i zacmokała kilka razy.
- Źle – stwierdziła rzeczowo. – Mama śpiewa tylko kołysanki i dlatego wolę bajki - Bill roześmiał się, kręcąc głową i ucałowawszy dziewczynkę w czoło, postawił ją na chodniku.
- Na córkę zawsze możesz liczyć.
- Widzę właśnie – Rainie uśmiechnęła się delikatnie i podeszła bliżej Billa. Candy zupełnie przypadkiem zainteresowała się biedronką, która jakimś cudem wypatrzyła w trawie i odeszła kawałek. Bystrość tej dziewczynki zdawała mu się czasem zupełnie nieadekwatna do jej wieku. Zadziwiała go. Chłopak niepewnie objął Rainie rękoma w talii i czule, jakby odrobinę dłużej niż powinien, ucałował ją w policzek. – Cieszę się, że już jesteś – szepnęła. Chłopak odchylił się lekko do tyłu, lustrując jej buzię. Prawie w tej samej chwili ujął dłonią podbródek blondynki, nieznacznie zadzierając jej głowę. Na jej policzku widniał prawie doskonale zatuszowany ślad. Jednak na tyle ciemny, by dostrzegł go pod warstewką pudru.
- Znów cię uderzył – stwierdził przez zaciśnięte zęby.
- Candy – powiedziała spokojnie, twardo patrząc w oczy Billa. Odetchnął, odwracając się w kierunku dziewczynki, która jakby zaniepokojona nasłuchiwała ich lekko podniesionych głosów. Jedną ręką objął w talii Rainie, a drugą wyciągnął w stronę Candy.
- Gdzie chciałabyś iść, Cukiereczku? – zapytał pogodnie.
- Chciałabym nakarmić kaczki – powoli zbliżyła się do nich i ujęła dłoń chłopaka. Gdy tylko ruszyli w stronę stawu, dziewczynka wzięła chleb od mamy i wyprzedziła ich, przeskakując z nogi na nogę.

- Rainie, dlaczego mu na to pozwalasz? Dlaczego tego nie skończysz? Wystarczy kilka telefonów i w ciągu dwóch góra trzech miesięcy będziesz wolna. Zaczniesz wreszcie naprawdę żyć, Candy będzie miała dzieciństwo na jakie zasługuje – mówił spokojnie, spoglądając to na Rainie, której dłoń nieprzerwanie splatał ze swoją, to na Candy, która stojąc nad brzegiem stawu, karmiła kaczki. Dziewczyna przez kilka chwil milczała, chcąc odnaleźć słowa, mogące prosto zobrazować jej trudne położenie. Chyba nie istniały.
- Stałam się jego żona wbrew swojej woli i wbrew niej, muszę nią pozostać. Przynajmniej na razie. Zostałam uwikłana w pułapkę i nie jestem w stanie się z niej wyplątać. To wszystko jest… takie trudne, bo nie marzę o niczym innym, jak o tym, by uwolnić się od niego. zmarnowałam przy nim swoje najlepsze lata i zanosi się, że spędzę też kolejne. Przepraszam, że wplątałam cię w moje skomplikowane życie…– zagryzła dolną wargę, ze smutkiem spoglądając Billowi w oczy. – Kiedyś ci opowiem. Po tym wszystkim, co dla mnie robisz, w pełni na to zasługujesz.  
- Nie masz pojęcia, ile dałbym, żeby móc ci jakoś pomóc.
- Samo to, że tutaj ze mną jesteś i wiem, że wystarczy jedno moje słowo, byś… to dużo – czule pogładziła dłonią policzek Billa, uśmiechając się niemrawo. – Przytul mnie, dobrze? – chłopak prawie natychmiastowo przygarnął do siebie Rainie, zaborczo otaczając ją ramieniem. Skryła głowę w kątku jego szyi, a on ucałował ją w delikatnie w skroń. Westchnęła tylko. Candy widząc ich razem, rzuciła kaczkom resztę chleba i radośnie podbiegła do nich. Obrzuciła mamę i Billa zadowolonym spojrzeniem, po czym bez słowa wgramoliła się między nich.
- Lubię tak – stwierdziła dziarsko. Zadarła głowę i uraczywszy szczerbatym uśmiechem zarówno mamę jak i czarnowłosego, chwyciła ich dłonie i złożyła je jedna na drugiej na swoich drobnych nóżkach. Zupełnie zadowolona przykryła je jeszcze swoimi rączkami, przyklepując radośnie dłoń Billa, która znajdowała się tuż pod jej własną. Oparła się wygodnie i westchnęła lekko.
- Ja też tak lubię – szepnął Bill, całując policzek Rainie tuż nad głową dziewczynki. Dziewczyna uśmiechnęła się, spoglądając krótko najpierw na Billa, później na córkę. Widziała, jak Candy czuła się przy nim bezpieczna, jak mu ufała i jak bardzo pokochała, tak z dnia na dzień. Miała tylko siedem lat, a przeszła więcej niż niejeden dorosły. Będąc jej matką, najbardziej żałowała tego, że nie może dać jej dzieciństwa, na jakie zasługiwała. Nie mogła ofiarować jej waty cukrowej w niedzielne popołudnia, wesołego miasteczka w soboty, prezentów bez okazji, ani nawet pełnego poczucia bezpieczeństwa. I to bolało ją bardzo mocno. Dlatego, dziękowała losowi za to, że postawił na jej drodze Billa. Już nie tylko dlatego, że był tak wspaniały dla niej, ale również dlatego, że dawał Candy choć nikły odsetek tego, powinna otrzymać od swojego ojca. Rainie przerażała myśl, że nawet ona sama go nie zna. Westchnęła, całując córeczkę w czubek głowy, ponownie powiodła spojrzeniem po niej, Billu, a później parkowemu krajobrazowi, po czym szepnęła;
- Ja też.
* 

Siedziała wygodnie na sofie, zakładając skrzyżowane nogi na niską ławę. Słuchała muzyki usiłując odciąć się od wszystkiego. Choć głośna melodia wdzierała się do jej umysłu, ani trochę nie zagłuszała natrętnych myśli. Głęboko zakorzeniła się w nich okładka gazety, ona i tamta ona, a na domiar złego, konfrontowały się z nimi obraz ich wspólnego bycia, tego jak dobrze jej było przy nim, jak bezpieczna się czuła, jak kochana. Usiłowała oddychać spokojnie. Miała przymknięte powieki i cicho nuciła. Choć w zasadzie miała chęć krzyczeć na cały głos. Nie słyszała niczego spoza słuchawek, tym bardziej dzwonka do drzwi. O – jak się później okazało – zupełnie niechcianej wizycie dowiedziała się dopiero, gdy ktoś trącił jej ramię. Gwałtownie otworzyła oczy, napotykając, jakby niemrawy wyraz twarzy Liv. Zmarszczyła brwi, posyłając jej pytające spojrzenie.
- Masz gościa – rzekła, po czym bez słowa wyszła z pokoju. Odwróciła głowę w stronę łuku drzwiowego i momentalnie spoważniała. Spojrzenie Scarlett stało się obojętne, przybierając barwę chłodnego odcienia turkusu. Dotąd pełne, lekko rozchylone wargi ściągnęły się, czyniąc jej buzię surową. Mimowolnie zbladła. Tom zupełnie zdezorientowany stał nadal w przejściu z holu do dziennego, przyglądając jej się bezradnie. Wstała i podeszła do niego bez słowa, a gdy stali już twarzą w twarz, dziarsko zadarła głowę, unosząc jedną brew. Uśmiech, ledwo się pojawił, a już znikł z jego twarzy.
- Tak?
- Tak? Ja wracam wytęskniony, prawie, że ususzony na orzeszka, a ty na powitanie mówisz, tak?
- Nie sądzę byś był aż tak bardzo wytęskniony, Tom.
- Że co? Nie rozumiem.
- A co tu do rozumienia? Jak zdołałam się dowiedzieć, umilałeś sobie pobyt w mieście aniołów towarzystwem ładnej blondynki. Cóż, rozumiem, że czas na odstępstwo od brunetek przy kości, ale mógłbyś chociaż nie udawać niewinnego i otwarcie powiedzieć, co ma się na rzeczy. Niepotrzebna byłaby ta cała farsa – przerażał go jej ton. Przerażało go to, co mówiła. W pierwszej chwili nie kojarzył faktów, nie miał pojęcia o jakiej blondynce mówiła, o co w ogóle chodziło, ale w tej samej chwili go olśniło. After party. Serce zaczęło bić Tomowi dwa razy mocniej, a wargi momentalnie wyschły. Oblizał je nerwowo, podchodząc krok bliżej Scarlett, jednak ona odsunęła się, energicznie unosząc ugięte ręce na wysokość klatki piersiowej, zabraniając mu tym zbliżać się do siebie.
- To nie tak, Scarlett. To jedno wielkie nieporozumienie. Pozwól mi wyjaśnić.
- Interesująca okładka wyjaśniła mi wszystko, aż za nadto.
- Ale, Scarlett… ja nie zrobiłem niczego, przysięgam!
- Nie łżyj.
- Nie kłamię, do – zdławił przekleństwo, opuszczając ręce w geście bezradności. – Nie zdradziłem cię nigdy w jakikolwiek sposób, to wszystko to jedna wielka pomyłka! Uwierz mi!
- Taka, jakich były dziesiątki? – spytała tonem wypranym z emocji, posyłając mu pełne ironii spojrzenie. To go zabolało, znów przeszłość zwyciężała nad teraźniejszością. Znów popełnione błędy brały górę nad jego zmianą. Przecież nigdy do głowy nie przyszłoby mu, żeby skrzywdzić Scarlett, a ona znów uwierzyła wszystkim tylko nie jemu. To krzywdziło najbardziej, jej brak wiary. Choć tyle razy mówiła, że ufa, wierzy w niego… po co, skoro przy pierwszej możliwej okazji przeczy temu wszystkiemu?
- A miałaś nie wierzyć gazetom… obiecałaś.. ech tam – machnął ręką, posyłając jej krótkie spojrzenie, po czym wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Zmarszczyła brwi i odwróciwszy się na pięcie, wróciła na sofę, włączając po drodze muzykę. Mocno zacisnęła powieki, całą swoją uwagę koncentrując na słowach piosenki. I tak bolało. Żadne słowa, żadna melodia, ani wyborny głos wokalisty nie były w stanie uciszyć tego, co działo się w niej. Nie chciała musieć mówić mu tego wszystkiego. Nie chciała czuć tego żalu. Nie chciała widzieć jego smutnych oczu. Nie chciała, by to wszystko musiało się wydarzyć. Nie chciała znów dać się oszukać. Nie chciała pamiętać.

Infantylna dziewczynko, to nie jest bajka, a ty nie jesteś księżniczką.

Nie tak miło być.
*

Popadła w nicość.

W mieszkaniu poniósł się odgłos otwierającego się zamka. Po chwili drzwi skrzypnęły cicho. Wszedł bezszelestnie, wzdychając ciężko. Zmęczył się wspinając się na to czwarte piętro. Kto wymyślił ustawę, żeby windy montować od pięciu pięter? Cztery to też dużo! W duchu miał nadzieję, że gdy tylko przekroczy próg mieszkania, podbiegnie do niego z radosnym piskiem i rzuci mu się na szyję, a on czule ją pocałuje. Tak się nie stało. W mieszkaniu panowała martwa cisza. Gdyby nie to, że paliły się światła, to pomyślałby, że Caroline nie ma. W zasadzie mógł jechać najpierw do siebie, a później przyjechać na spokojnie. Jednak za bardzo tęsknił, żeby zwlekać. Obejrzał kwiatka, którego kupił w kwiaciarni za rogiem. Trzymał się jakoś. Marszcząc czoło wszedł do łazienki i kuchni, ale tam nie było nikogo. Powyłączał światła. Caroline musiała spać, tak na pewno. Powoli wszedł do sypialni, pełniącej też rolę dziennego. Widok, który tam zastał zaparł mu dech w piersi. Nagle zrobiło mu się słabo, pociemniało przed oczami, a nogi same uginały mu się w kolanach. Siedziała na fotelu, a raczej spoczywała w nim, zupełnie bezwładnie. Nogi miała skrzyżowane, a głowa opadała na jej ramię. Jednak nie to najbardziej rzucało się Gustavowi w oczy. Była to strzykawka, głęboko wbita w żyłę na przedramieniu. Na stole leżał sprzęt. W pierwszej chwili nie dotarło do niego, co to wszystko oznacza. Wypuszczając z dłoni kwiatka, rzucił się biegiem do niej, pierwszym co, sprawdzając puls. Jeszcze żyła. Drżącymi dłońmi wybrał numer pogotowia. Wezwał je, na moment zapominając jak się nazywa. Ukląkł przed Caroline. Bał się jej dotknąć. Była tak krucha, tak nierzeczywista, tak nie jego. Nie mógł pojąć, nie dopuszczał do siebie faktu, że to wszystko działo się naprawdę. Przyjrzał jej się; skutej obojętnością buzi, wychudzonemu ciału, a w szczególności okropnym zrostom i paprzącej się ranie po strzykawce na prawej ręce. Była fioletowa i brzydko pachniała. Oglądał Requiem dla snu i przeraził się jeszcze bardziej. Caroline ćpała. Jego Caroline ćpała. Te słowa tak nieziemsko obco brzmiały w jego głowie. Nie mógł przyjąć ich do wiadomości. Po prostu nie potrafił. Patrząc na nią, pękało mu serce i był jednocześnie tak bardzo zły, bezsilnie zły, na to, że nie zauważył, że ona pozwoliła mu tego nie dostrzec, że wplątała się w to, że teraz zamiast trzymać ją w ramionach, czekał na przyjazd pogotowia i nie potrafił zrobić nic innego, jak patrzeć na nią. Trzymał w swych jej malutką dłoń i cały irracjonalizm tej sytuacji stał się zupełnie rzeczywisty. Pod opuszkami czuł jej chłodną, kościstą dłoń. Widział zapadnięte policzki, podkrążone oczy. To nie mieściło mu się w głowie. Jak mogła ona zrobić to jemu… mówiła, że kocha, a on? Jak mógł nie zauważyć? Przecież byli razem już tak długo.. a ona nie robiła tego od wczoraj. Czuł żal, czuł rozpacz, czuł ból. Był zupełnie bezsilny. Usłyszał szybkie kroki na korytarzu. Po dosłownie kilkunastu sekundach do mieszkania wparowało dwóch sanitariuszy z noszami i młoda lekarka. Z tego, co działo się później nie zapamiętał wiele. Wypytywali go o rzeczy, o których nie miał zielonego pojęcia, żądali tylu rzeczy na raz, krzyczeli, a on miał wrażenie, jakby był poza tym wszystkim. Szurali go, mówili do niego, kazali iść za sobą, więc poszedł, ale zupełnie jakby nie on, jakby tylko ciało, a duch ulotnił się i patrzył na wszystko z boku. Nie miał pojęcia jakim cudem zamknął mieszkanie, dostał do karetki i wsiadł z sanitariuszami. Ocknął się dopiero, kiedy młoda kobieta zaczęła głośno krzyczeć ‘tracimy ją, tracimy ją’. Wrócił do siebie patrząc, jak lekarka robiła dziewczynie masaż serca, desperacko i z niepodobną do jej postury siłą. Krzyczała do niej, robiła wszystko, by tchnąć w jej serce życie na nowo. Jednak on wiedział, że Caroline nie doprowadziła się do tego stanu przypadkiem. Chciała, by ją znalazł. Chciała, by znalazł ją martwą. Chowając twarz w dłoniach, wciągnął gwałtownie powietrze przepełnione zapachem czyhającej obok śmierci.
*

Niewątpliwym plusem śpiewania jest także umiejętność długiego wstrzymywania oddechu. Scarlett potrafiła wytrzymać pod wodą przynajmniej pięć minut. Leżała teraz w wannie, oglądając jasne kafelki spod tafli wody. Pojedyncze bąbelki unoszone ciśnieniem parły na powierzchnię, by na powierzchni zakończyć swą krótką egzystencję, pękając. Każdy kolejny powielał drogę poprzedniego, pchając w ramiona nieuchronnego unicestwienia. Znikał. Zupełnie jak oni? Pokręciła gwałtownie głową, mącąc gładką powierzchnię. Wynurzyła się, marząc, by niechciane myśli pozostały pod wodą. Na próżno. Odgarnęła na plecy mokre kosmyki, przyklejone do jej buzi, po czym chwyciła ręcznik i owinąwszy się wyszła z wody. Nieuchronnie nadszedł kolejny koniec. Chociaż zupełnie go nie chciała. Już znała to uczucie. Ogarnął ją spokój. nie miała zamiaru pomstować, ani mieć do Toma żalu. Wybrał. Nie miała zamiaru marnować swojego życia przez jego decyzje. Zostawiając wilgotne ślady na chłodnej podłodze, przemknęła do swojego pokoju. Osuszyła ciało, rozczesała włosy i założywszy bieliznę, otworzyła szafę. Wiedziała, co zrobi. – Witaj z powrotem, Scarlett – szepnęła, wyjmując spódniczkę. Kilkanaście minut później przyglądała się badawczo swojemu odbiciu. Było w porządku. Prawie suche włosy poskręcały się w naturalne fale, spojrzenie mocno podkreślone czarną kredką stało się jeszcze bardziej wyraziste, a delikatnie połyskujące usta tonowały moc spojrzenia. Zapięła do połowy suwak skórzanej kurtki, spod której wydać było dopasowaną bluzkę bez rękawów, która należycie podkreślała jej sylwetkę. Krótka spódniczka, szeroki pas, kabaretki i nieprzyzwoicie wysokie szpilki dopełniały całości. Zagryzła dolną wargę, uśmiechając się filuternie. – Całkiem nieźle – nim opuściła pokój, wsunęła na palce kilka pierścionków, a na nos wsunęła okulary. – Voila – mijając lustro, pstryknęła palcami. Przeciąwszy korytarz, otworzyła drzwi po przeciwnej stronie. – Ty i ja. Wieczorem. Wychodzimy – zakomunikowała oniemiałej siostrze i nie czekając na odpowiedź, opuściła pokój.

Słońce chyliło się ku zachodowi, nad miastem zaczynała unosić się przyjemna wieczorna aura. Schowała ręce do kieszeni kurtki, raźno idąc przed siebie. Znów to uczucie. Budziła kontrowersję. Niby nic, po mieście kręciło się wiele dziewczyn wyglądających podobnie do niej. Jednak Scarlett mało to obchodziło. Mało obchodziły one wszystkie. Dbała tylko o siebie. To za nią się oglądano, to ona budziła męskie zainteresowanie i kobiecą zawiść. Ona, a nie wszystkie inne. Ona, a nie jakaś tam idealna blondyna! Przyspieszyła kroku, przekraczając bramę parku. Przecinając pośpiesznie gęstniejący mrok, starała się nie stracić kontroli nad oddechem. Nie powinna stanąć przed nimi zasapana. Jednak nie przewidziała, że zanim tu dotrze, zrobi się już tak ciemno. Nie miała najmniejszych wątpliwości, co do tego, że tam będą. Zawsze przesiadywali na rampach czy barierkach do późnej nocy. Dostrzegłszy całą trójkę na barierkach zdjęła z nosa okulary i założyła je na głowę we włosy. Najpierw usłyszeli głośny stukot obcasów szpilek Scarlett, niosący się echem po opustoszałym parku, a dopiero po dłuższej chwili dostrzegli jej sylwetkę wyłaniająca się z mroku na światło lamp. Ulżyło jej nieco, gdy wyszła na światło. Mimo wszystko nie miała zapędów samobójczych. Przyglądali się jej badawczo. Nim zatrzymała się przy nich, zauważyła kilka wyraźnych rzeczy. Po pierwsze Mike stał przy Samarze. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że ona siedziała na barierce, a on stał między jej nogami i czarująco się uśmiechał. Zaś Natasha siedziała z boku, na krawężniku. Brunetkę zdziwił fakt, że Mike startował do Samary. Nie, żeby jej czegoś ujmowała, jednak wydawało jej się, że japonka posiada znacznie więcej atutów, na które Mike zwracał uwagę. W nagły przypływ uczuć z jego strony nie wierzyła. Musiał chcieć osiągnąć coś przez zbliżenie się do Sam. Samara nie była naiwna. Nie raz krytykowała Mikea i doskonale go znała, a pomimo tego dała się zwieść. A może po prostu oboje byli siebie warci? Mało już ją to interesowało, to ich życie, ich gra. Ona miała swoje własne, które wystarczająco dawało jej w kość. Zatrzymawszy się przed nimi, skinęła głową. Tasha natychmiast poderwała się z betonu i stanęła obok Samary.
- Przyszłam, bo… - zaczęła troszkę koślawo, chcąc swój zamiar ubrać jasne słowa.
- Witaj, Scarlett, pięknie dziś wyglądasz – jedwabisty głos Mikea przeciął ciszę, która na moment zaległa między nimi. Jego słowa wywołały u niej nagłą i z trudem powstrzymaną falę torsji, a zaraz po niej śmiechu, na który też sobie nie pozwoliła. Uniosła ku górze jedną brew, spoglądając na Samarę, która nie była już zadowolona.
- Taaa, szkoda, że to na mnie nie działa – zagryzła dolną wargę. – Liczyłam, że zdążę popatrzyć, jak ćwiczycie, ale niestety nie wyszło. Cóż, do rzeczy – Mike wyraźnie się zainteresował. – Bez obaw Mike, do ciebie ni będę mówić, nie musisz bać się, że nie zrozumiesz – uśmiechnęła się zjadliwie, na co chciał się odciąć, jednak zrezygnował zgaszony wymownym spojrzeniem Samary. Przeniosła spojrzenie na dziewczyny. – Pewne okoliczności sprawiły, że doszłam do kilku cennych wniosków. Kilka miesięcy temu przyszłam do was, mówiąc, że pomimo – wyraźnie zaakcentowała – tego wszystkiego, chciałabym nadal przyjaźnić się z wami, że nie ma już tamtej mnie, ale ta nowa o niebo lepsza – spojrzała lodowato na Mikea – chciałaby zacząć od nowa. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że nie ma powrotów, że udają się nielicznym. Wydaje mi się, że wybrałyście – kolejne wymowne spojrzenie, którym objęła Samarę i chłopaka – już. Nie można zacząć na nowo, wcześniej nie skończywszy ze starym życiem. To, to byłoby na tyle – kiwnęła głową, jakby przypieczętowując swoje słowa, po czym odwróciła się i zamierzała odejść. Przestąpiwszy kilka kroków, zatrzymał ją głos Nataszy.
- Jesteś egoistką, Scarlett – odwróciła się powoli, spoglądając na nich z nic nie mówiącym uśmiechem na ustach.
- Nie przeczę. Nie mam zamiaru zatoczyć koła. Nie będę znów cierpieć. Nie przez niego, – wskazała brodą na Mikea – ani przez was. Jeśli muszę poświęcić kogoś… to na pewno nie siebie.
- Wzruszające – Mike wybełkotał, iście teatralnie, głosem pełnym żalu, pociągając przy tym nosem.
- Podać ci chusteczkę? A może zwrócić ci magazyn o wdzięcznym tytule ‘Bild’, który uleczy twój ból?
- A mogłabyś? – spytał z głosem pełnym nadziei.
- Nie – stwierdziła równie słodko. – Lektura była naprawdę interesująca, co ja bym bez ciebie zrobiła!
- Tak, wiem. Jestem niezbędny.
- Doprawdy, zaoferuj luksus swojej niezbędności komuś innemu, od dziś zaczynam prowadzić męczeński żywot i odmawiam sobie przyjemności.
- Fascynujące.
- Prawda? – posłała mu najsłodszy uśmiech jaki posiadała w swojej gamie i wywróciwszy teatralnie oczami, odwróciła się na pięcie, ruszając przed siebie.
- Uważaj na nóżki, żeby ci ich ktoś po drodze nie ukradł! – krzyknął za Scarlett. Zamiast się odszczekać wzięła głęboki oddech. Jesteś ponad jego głupotą, wyszeptała do siebie. Wyjęła z kieszeni komórkę, po czym wystukała numer siostry.
- Czekam koło centrum – powiedziała do słuchawki i rozłączywszy się, szybko ruszyła ku wyjściu.
*

Krążył po pokoju. W tą i z powrotem. W tą i z powrotem. Nie miał pojęcia jak długo już tak chodził. To było zupełnie nieważne. Póki nie kupił gazety i nie przeczytał tego przeklętego artykułu, sam nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Scarlett posłała go do diabła za rzekomą zdradę czy coś w ten deseń, dokładnie nie wiedział. Nie miał jak się bronić, bo nie wiedział, co mu dokładnie tym razem zarzucano. Jednak teraz.. przeczytał ten dwustronicowy wywód chyba z milion razy i nie znalazł w nim powodu, dla którego Scarlett mogłaby być zła. Pisali o after party, o tym w jaki sposób dostali się tam fani, przebąknęli o innych gwiazdach, ale i tak trzy czwarte tekstu opiewało jego osobę. Rozpisano się o tym, jak większość wieczoru przesiedział sam, o widocznym złym humorze, o nagłym pojawieniu się ładnej Niemki, krótkiej rozmowie, jego nagłym odejściu i jej kwaśnej minie. Całość podsumowano stwierdzeniem, że tym razem Tom Kaulitz nie połasił się na wdzięki fanki i flirt zakończył się zdecydowaną klęską dziewczyny. Więc, gdzie tu zdrada? Gdzie tu krzywda? Miał gdzieś to, że znów o nim pisali, że z chęcią połasiliby się na artykuł o jego kolejnym podboju, że w co drugim zdaniu znajdował się jakiś podtekst, że znów okazał się tym złym, choć nie zawinił. Nie interesowała go opinia publiczna. Nauczył się żyć z tym, że wciąż o nim mówiono. Interesowało go tylko i wyłącznie to, że ona w niego zwątpiła. Uwierzyła w pierwszą lepszą półprawdę, zupełnie ignorując to, co chciał jej powiedzieć. Nawet pewnie nie przeczytała tego artykuły, gdyby tak było, nie postąpiłaby w ten sposób. Scarlett skreśliła go przy pierwszej lepszej okazji. Tyle razy mówiła, że będzie wierzyć w niego, wierzyć jemu, a gdy tylko pojawiało się coś przeciwko niemu, nazywała go kłamcą. Bolało go to bardzo, bo na jej zaufaniu zależało mu jak na niczyim innym. Mama, Bill, czy chłopaki wiedzieli jak jest i na nich mógł polegać, był ich pewien, a o nią wciąż walczył i kiedy tylko zaczynało dziać się źle – przegrywał. Wyszedł na balkon. Z przymkniętymi oczami odszukał papierosa w tekturowym pudełeczku i odpalił go, zaciągając się mocno. Dym powoli rozchodził się w nim, sprawiając, że wszystko jakby zwolniło. Słyszał szum, dźwięki miasta, czuł powiew wiatru, ciepło promieni słonecznych, a jednocześnie, jakby znalazł się obok. Nawet dzięki temu nie zaczął rozumować jaśniej. Było mu… smutno. Choć to jej wydawało się, że na całej linii zawiodła się na nim, to tak naprawdę on zawiódł się na niej. W chwili, gdy potrzebował wsparcia Scarlett, ona odwróciła się od niego. Zgniótł niedopałek i niespiesznie wrócił do środka. Nie był chyba nawet zły, całe poirytowanie wyparowało z niego w chwili, kiedy tak naprawdę zrozumiał, że Scarlett postawiła go na przegranej pozycji. Nie miał pojęcia jak zinterpretować jej zachowanie, o ile to w ogóle było możliwe. Wiedział jednak, że tym razem to nie on nawalił. Może miał do niej trochę żalu, nawet bardzo duże trochę. Kłębiły się w nim emocje, bardzo dużo emocji, których nie umiał nazwać, ani nie potrafił dać im ujścia. Czuł się słaby, choć rozsadzało go od wewnątrz. Nic nie mówił, choć miał chęć krzyczeć. Nie zrobił nic, chociaż czuł potrzebę, by zdziałać wiele. Nie zamierzał do niej iść i przepraszać ją za jej pomyłkę. Wiedział, że Scarlett prędzej czy później zrozumie, że coś w tym wszystkim nie gra. Nie miał zamiaru płacić za niepopełnione winy. Nie tym razem. Ciężko było mu ze świadomością, że nie zadzwoni, nie pojedzie do niej tylko po to, żeby ją zobaczyć, pocałować i jechać dalej, ani przesiadywał do późna też nie będzie. Przynajmniej na razie. Był pewien, że to nie koniec, nie pozwoli na to. Jednak, teraz to ona musiała pojąć, że zawiniła. Bardzo chciał, by zrozumiała, że jej nie skrzywdził, by wróciła. A jednocześnie trawiła go wewnątrz złość, złość na jej niewiarę i naiwność. Przez myśl przemknęło mu, żeby się napić. W połowie drogi do barku w salonie doszedł do wniosku, że to bez sensu. Pijąc, skapitulowałby. A on nie zamierzał zwątpić, przez pojawiające się trudności. Wrócił do pokoju i zamknął za sobą drzwi. Wyjął z szafki ostatnio zapomniany zeszyt, po czym usiadł po turecku na łóżku. Potarł zmęczone oczy wierzchem dłoni. Znów stanęła mu przed oczami. Już nawet nie próbował wyrzucać obrazu dziewczyny z głowy. Choć była irytująca, to tak samo słodka. Kąciki jego ust powędrowały ku górze, ale oczy Toma się nie śmiały. Czekoladowe tęczówki bystro błądziły za szybko pojawiającymi się na kartce literkami.

Dotykasz moich zmęczonych oczu…

Przypomniał sobie i przypominał więcej i więcej. Wszystko, co niosło się za nią i za nim, wszystkie wspomnienia i wspólne chwile. Pisał zawzięcie, bez jednej omyłki, jak w transie i czuł, że te słowa są dobre. Idealne. Choć nijak miały się do jego żalu, złości, do całej tej sytuacji, czuł, że tak właśnie miało być. Pisał, pisał i pisał i… było lżej.

I choć nie wyglądam na zbyt wiele…
…ale jestem twój.’


Ciszę wypełnioną melodią jego szeptów, rozdarł dzwonek jego telefonu.
*

Sącząc colę, przyglądała się Scarlett. Nie miała nastroju na imprezowanie. Po pierwsze prowadziła, a po drugie, jedna z nich musiała zachować zdrowy rozsądek. Jej siostra nie zachowywała się normalnie. Pomimo tego, że lubiła siać kontrowersję, jej zachowanie odkąd dowiedziała się o rzekomej zdradzie Toma, było co najmniej dziwne. Liv cała ta sprawa nie pasowała. Nie miała pojęcia, co tak naprawdę stało się w tej Ameryce, ale czuła, że nie do końca tak, jak wydawało się Scarlett. Musiała kupić tą gazetę. Biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio lekko przesadziła, teraz Liv czuła potrzebę zbadania tej sprawy. Westchnęła. Siedziały razem przy barze, Scarlett sączyła drinka, a ona swój napój, dopóki przy jej siostrze nie pojawił się najpierw jeden, potem drugi, aż w końcu trzeci ‘wielbiciel’. Nic dziwnego, Scarlett wyraźnie podkreśliła swój atut w mało skromny sposób. Z boku, to wyglądało komicznie. Może nie sama brunetka, ale ci faceci, których wyraźnie zwodziła. Dwaj usiedli po jej obu stronach, a jeden stał z boku. Wszyscy trzej czarowali ją równo. O ile ‘czarować’ w tej sytuacji było dobrym słowem. Scarlett nigdy nie pozwalała na to, wszystkich, którzy zabiegali o jej względy tylko ze względu na urodę, zostawali potraktowani średnio przyjemnie, a teraz, jakby chełpiąc się zainteresowaniem, prowadziła zażartą konwersację. To nie była ona. To był żal i chęć odegrania się na Tomie. Liv zastanawiała się, czy przypadkiem nie odegra się jedynie na samej sobie. Scarlett kokietowała, uwodziła, śmiała się, tylko jej spojrzenie było zupełnie chłodne. Nie tańczyła, bo gdyby zaczęła, na trzech by się nie skończyło. Sama zastrzegła po drodze, że na to jeszcze za wcześnie, a Liv pytając po co jej to, nie uzyskała odpowiedzi. Teraz Liv znalazła już odpowiedź. To żal przemawiał przez jej siostrę. Bo skoro Tom mógł szaleć w Los Angeles, to ona może w Berlinie. Dwa razy odciągała ją na bok, dwa razy próbowała nakłonić do powrotu. Na marne. Obawiała się, że ten wieczór może skończyć się niekoniecznie dobrze. Scarlett popadała w skrajności i to właśnie mogła być jedna z nich. Zdawała sobie sprawę, że to co właśnie postanowiła jest najmniej odpowiednie w obecnej sytuacji, ale przecież nie mogła zadzwonić do mamy!
Stojąc na zewnątrz wybrała jego numer. Odebrał po trzech sygnałach;
- Co jest, Liv?
- Nie mam pojęcia, co robić.
- Ale z czym?
- Raczej z kim. Zaciągnęła mnie do jakieś klubu, a teraz działa wbrew sobie.
- Scarlett, niemożliwe – prychnął do słuchawki, choć więcej w tym wyczuła goryczy niż ironii.
- A jednak. Ona.. ona zagraża sama sobie. Broń ją. Przecież obiecałeś.
- Nie zdradziłem jej.
- Tym będę martwić się jutro. W tej chwili najmniej mnie to interesuje.
- Liv, nie będę biegał za nią jak piesek i obszczekiwał każdego kto ośmieli się na nią spojrzeć. Ona wybrała nie ufanie.
- Gówno prawda! – zajrzała do środka. Scarlett siedziała wygodnie oparta o bar, zakładając nogę na nogę i z nonszalanckim uśmiechem wsłuchiwała się w opowieść pana numer jeden. To nie była Scarlett, stworzona przez miłość Toma. To była dawna Scarlett, zimna, wyrachowana i nieszczęśliwa. – Potrzebuje uwierzyć, potrzebuje ufać, potrzebuje ciebie. Tylko… chyba usiłuje wmówić sobie, że nie – wahał się. Wyczuła to. Usłyszawszy po drugiej stronie głośne westchnienie, wiedziała, że podjął decyzję.
- Gdzie?

Kiedy wysiadł z samochodu, Liv krążyła w tę i z powrotem przed klubem. Widząc Toma, na jej twarzy wymalowała się ulga. Była naprawdę zmartwiona. Nie wiedział czy dobrze robił. Chyba po prostu nie potrafił zostawić jej samej sobie, nawet kiedy sam na tym cierpiał. Liv męczyła się z zapalniczką, nerwowo usiłowała ją odpalić, a ta jak na złość nie chciała działać. Drżące dłonie dziewczyny zatrzymały się dopiero, kiedy tuż przed tytoniową rurką przytkniętą do jej warg rozbłysnął płomień. Zaciągnęła się mocno.
- Od razu lepiej.
- Nie wiem po co tu przyjechałem.
- Bo ją kochasz.
- Nigdy nie powiedziałem tego na głos.
- Może powinieneś.
- Ona też nie.
- Może powinna – westchnęła. – Sama nie wiem, po co zadzwoniłam, ale… nie wiem. Weź ją siłą, wyprowadź stamtąd, cokolwiek.
- Wiesz dobrze, że tego nie zrobię.
- Chodź – Liv zdeptała niedopałek i chwyciwszy Toma za nadgarstek, ruszyła przodem. W klubie było coraz tłoczniej, jednak niemożliwym było, żeby jej nie dostrzegł. W tej samej chwili pożałował, że posłuchał Liv. Po co tam się pchał? Zignorował to, że stało obok niej trzech facetów, nawet to, że nie patrzyli na nią jak na nową koleżankę. Już za same spojrzenia powinien ich zmasakrować. Choć przy ich postrzurze, to mogłoby być trudne. Najbardziej poraziło go to, że jeden z nich wodził palcem po jej ręce, a ona się nie broniła. Słuchała, co mówił, co chwila wybuchając śmiechem. Nie widział jej oczu – chmurnych i spowitych obojętnością. Wściekł się. Miał ochotę rozwalić tą budę, zabrać ją stamtąd, nakrzyczeć na nią, wbić jej do głowy, jak głupio robiła i udowodnić, że się myliła! Ale nie zrobił żadnej z tych rzeczy, wyszarpnął rękę z uścisku Liv i odwróciwszy się na pięcie, wyszedł z klubu. Zabolało.

Jego sylwetka minęła jej między dziesiątkami innych, bawiących się. Zabolało. Widząc, że zniknął, gwałtownie wyrwała rękę z uścisku blondyna, który usiłował ją poderwać i warknąwszy, że ma jej nie dotykać, chwyciła torebkę i zeszła z krzesełka. Nie odwracając się nawet, ruszyła w stronę Liv, zalotnie balansując ciałem i ścigając na siebie kolejne spojrzenia. Lokując wzrok w siostrze, napotkała jej własny karcący i jakby zawiedziony. Wyminęła ją zaciskając dłonie w piąstki i wyszła z klubu.

Osiągnęła swój cel. Zraniła go. Tylko dlaczego bolało i ją?
*


1tekst pochodzi z piosenki, która się tutaj niebawem pojawi. 
2Nieufanie’ celowo napisałam łącznie. 

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo