23 marca 2009

10. I could hold you in my arms.

Dyskretnie rozglądała się po dużej i jasnej jadalni, utrzymanej w tonacjach bieli i szarości, umeblowanej z ogromnym wyczuciem. Hebanowy bufet i owalny, jak szacowała na oko, dwudziestoosobowy stół, a przy nim, rodem z pałacu królewskiego, krzesła wyściełane miękkim atłasem. Cały dom urządzony był z niebanalnym wyrafinowaniem. Mieszkanie bardziej przypominało wystrojem dworek kolonialny, niźli apartament w centrum stolicy. Mama Paula miała niezwykły zmysł artystyczny, zupełnie nieadekwatny do pracy, którą się zajmowała. Być może, ani Paul senior, ani Paul junior nie dostrzegali w niej tego, co było aż nader wyczuwalnym dla Liv. Patrzyła na tą kobietę  i za każdym razem zastanawiała się, czy ją czekał taki sam los? Mama Paula zdawała się być zupełnie zdominowana przez męża, podległa, wręcz usłużna. Jeżeli to domena kobiet wchodzących w tą rodzinę, to Brunetce podobało się to coraz mniej. Biorąc pod uwagę fakt, że Paul będąc z nią, nie raz niewiele różnił się od ojca, coraz poważniej zastanawiała się, czy chciała tego wszystkiego. Jeżeli Paul miał być jej takim ograniczeniem, jakim senior jest dla jego matki, to odpowiedź nasuwała się sama. Miała wrażenie, że nie kochała go na tyle mocno, by znosić takie traktowanie przez resztę życia. Zdążyła się nauczyć przez ten czas bycia razem, że Paul nie był skory do naginania się, a ona nabierała coraz większej pewności, że sama nie chciała wciąż się dopasowywać. Nieważne było dla niej czy  winą była słabość jej charakteru, uczucia, czy może jakiś rodzaj bierności. Wiedziała, że nie chciała się tego dowiadywać, to już zdawało się być dla niej nieistotne i na pewno nie była gotowa na taką próbę. Mama Paula będąc z dala od męża, choćby w kuchni, gotując obiad, zdawała się być od razu inna, bardziej żywa, naturalna. Zagadywała Liv, pytała o rodzinę czy szkołę. Wydawała się być najbardziej normalna z całej ich trójki. Przy seniorze zmieniała się diametralnie, Liv nie raz dostrzegała swojego rodzaju ból w jej oczach. Wówczas zastanawiała się, co kierowało tą niezależną zawodowo, zaradną kobietą, która w pojedynkę mogłaby zajść o wiele dalej, niż przy boku despotycznego męża. Nie przychodziło jej do głowy nic, prócz jednego. Musiała kochać tego poważnego, wiecznie opanowanego mężczyznę, który dostrzegał jedynie swoje interesy, związane z nimi korzyści, swoją pozycję i opinię. Ją też dostrzegał, gdy błyszczała przy jego boku. Znasz to skądś, Liv? Paul gawędził z ojcem o najnowszych rokowaniach bankowych, a ona siedząc naprzeciw jego matki, wpatrywała się w groszek na swoim talerzu i jadła najwolniej, jak mogła, by nie skończyć jako pierwsza. Minuty ciągnęły się w nieskończoność, a potrwała ubywała jej z talerza zbyt szybko. Pani Binder też zdawała się nader interesować swoim posiłkiem, a ojciec i syn wniebowzięci sporym spadkiem inflacji. Skrzypnięcie wysuwanego krzesła, skłoniło Liv do podniesienia głowy. Napotkała, jak zawsze spokojny wzrok Paula. Spytał niemo czy skończyła, a otrzymawszy potwierdzenie, w mgnieniu oka znalazł się przy niej, by odsunąć jej krzesło. Uśmiechnęła się blado i podziękowawszy, pozwoliła chwycić mu swoją dłoń i poprowadzić do jego pokoju. Tam, jak zawsze raczył ją flegmatyczną rozmową o wszystkim i o niczym, a najbardziej o tym, jak to będzie kiedyś. Lubił snuć wydumane plany na przyszłość, jak to będzie, gdy już staną się małżeństwem, on przejmie firmę i będą sobie żyć we dwójkę, w domku z ogródkiem, co oznaczało willę z basenem i kortem tenisowym, tudzież polem golfowym. Nigdy nie planował imprez, wypadów, gdziekolwiek choćby do kina. Paul w gruncie rzeczy był nieziemsko nudnym człowiekiem i nie potrafiła pojąć jego awersji do jakichkolwiek wyjść, o szaleństwach nie wspominając. Przyszłość w oczach Paula mieniła się wszystkimi kolorami tęczy. On w nią wierzył, był święcie przekonany, że się ziści. Liv widziała w niej jedynie mrzonkę. Znając inne życie i innych ludzi, nie umiała brać na poważnie jego bajek. Paul zdawał się być typowym racjonalistą, człowiekiem, który miał objąć kierownictwo nad ogromną firmą, kimś, kto nie miał czasu na marzenia. Jednak czasem z całą tą swoją powagą zdawał jej się być bardziej niedojrzały, niż zbuntowany nastolatek. Obiady z jego rodzicami, w zasadzie nic nie wnosiły, ani nie poznawali się lepiej, ani nie wyrabiali sobie zdania na swój temat, bo nie rozmawiali ze sobą. Wszystko opierało się na kilkuminutowej rozmowie w kuchni z matką Paula przed podaniem posiłku. To działo wręcz odwrotnie, niż zapewne Paul zamierzał. Dzięki temu dawał jej jeszcze bardziej namacalny przykład na to, jaki był naprawdę i na czym mu zależało. Te spotkania z jego rodzicami dopełniały wizerunku ich wspólnych chwil. Nie raz zastanawiała się, czy czasem nie grał przed nimi idealnego syna, gdy spędzali czas razem, czy też na bankietach, tych wszystkich kolacjach, obiadach i koktajlach biznesowych, jednak mając na uwadze to, jakie było ich sam na sam, traciła wszelkie złudzenia, co do swoich podejrzeń. Paul nie udawał, był nader prawdziwy i to chyba imponowało jej w nim najbardziej. Zawsze był sobą, jaka by ta jego osobowość nie była. Wychodząc z apartamentowca, poczuła, jak mroźne powietrze otulało jej ciało i w tym samym momencie, odniosła wrażenie, jakby wielki ciężar spadł z jej serca. Wolność smakowała lutowym powietrzem.
*

Ujmując w dłoniach bawełnianą koszulkę, dokładnie się jej przyglądała, oceniając począwszy od nasycenia koloru, a skończywszy na motywie nadruku. Oglądała tak już któryś t-shirt z kolei, podnosząc tą banalną czynność, do miana swojej małej celebracji. Naturalnym było, że każda wizyta w centrum handlowym kończyła się właśnie w skateshopie. Lubiła tak po prostu pooglądać te obszerne koszulki, czapki, froty. To miejsce miała dla niej coś specyficznego. Po prostu. Od kilku chwil miała wrażenie, że ktoś ją obserwował. Początkowo nie zwracała na to uwagi, będąc przekonaną, że to przewrażliwienie, nabyte dzięki Mikowi. Przejrzała kilka kolejnych i wyjmując następną koszulkę, lekko poirytowana podniosła wzrok i w tej samej chwili zamarła. Trwało to może kilka, albo kilkanaście sekund. Nie była w stanie stwierdzić ile. To spojrzenie ją sparaliżowało, mało co nie zwalając z nóg. Na moment zapomniała, jak się nazywa, co robi, gdzie jest. Nie wiedziała czy to działo się naprawdę, czy może jej się wydawało, czy to kolejny z tych snów, które tak ukochała. Pierwszy raz od bardzo wielu miesięcy oderwała się od rzeczywistości, pofrunęła, a winne temu były jego oczy i to nie nocą, gdy jej zmysły poił słodki sen. Za dnia, gdy lutowe słońce wisiało jeszcze na niebie, gdy ona daleka była od domu, swojego łóżka, gdzie śniły jej się najpiękniejsze sny, od jego podobizny, której widok je przywoływał. Lubiła śnić, bo w snach było tak błogo i tak spokojnie, nie musiała się o nic martwić, była całkiem bezpieczna i beztroska, taka lekka i szczęśliwa. Mimowolnie uśmiechnęła się. Dostrzegła, że i on się uśmiechnął. W kącikach jego oczu powstało kilka drobnych zmarszczek. Miała wrażenie, że jej policzki spłonęły szkarłatem. Tak, jak ona ledwo dostrzegała go po drugiej stronie, tak i Tom, na całe jej szczęście, mógł dostrzec jedynie jej tęczówki. Mógł spijać z nich jej chwilę słabości, gdy nie wiedzieć czemu, dała porwać się jego spojrzeniu. Wysoki wieszak nie pozwalał dostrzec zbyt wiele, mimo tego, nie potrzebowała niczego więcej. Wpatrywała się w niego, niczym zahipnotyzowana i żadnym sposobem nie potrafiła oderwać wzroku. Wiedziała, że to był on. Wątpliwość wydała jej się czymś całkowicie śmiesznym. Nikt inny nie miał takich oczu. Zapalczywie wyłapywała, skryte w ich mlecznoczekoladowym odcieniu radosne ogniki. Bezwiednie przesuwała się równolegle z Tomem, ku końcowi rzędu t-shirtów. Spuścił wzrok i niby od niechcenia oglądał kolejne wzory, co chwila rzucając ukradkowe spojrzenia Scarlett. Nie chcąc wpatrywać się bezustannie w jego buzię, której usiłował nadać bardzo skupiony wyraz, robiła to samo, cały czas trzymając w dłoniach koszulkę, którą oglądała gdzieś na początku. Mając wrażenie, że całkowicie zapomniała po co tam przyszła, płonęła żarem jego spojrzenia. Niespodziewanie stanęła tuż przed nim. Nie dzieliło ich już nic, ani żaden wieszak, ani materiał, ani nic, zupełnie nic. Zupełnie niepodobnie do siebie, całkowicie niepewnie powiodła wzrokiem po jego smagłej sylwetce, począwszy od białych butów, przez szerokie spodnie, kurtkę i ogromną bluzę wystającą zza rozpiętego zamka, aż do twarzy opatrzonej płynnymi, ale swoiście męskimi rysami; pełnych wargach, zgrabnym nosie i oczach, tych oczach, które w tej chwili mówiły tak wiele, choć on milczał. Szeptały do niej, cicho i subtelnie swoją czekoladową barwą. Stał tuż obok niecały metr przed Scarlett. Zdał jej się taki prawdziwy, tak dotkliwie rzeczywisty, jak nigdy i pominąwszy całą anormalność tego, co właśnie działo się w jej głowie, ten niewytłumaczalny mętlik, którego pojawienia nigdy nie spodziewałaby się i całej swojej głupoty, której aż nader była świadoma, nie oddałaby tej chwili za nic i nikomu. Jedno jego spojrzenie dało jej więcej niewypowiedzianego ciepła, niż mogłaby się spodziewać od kogokolwiek, kiedykolwiek i choć nie lubiła, gdy patrzono na nią, właśnie w ten sposób, teraz wydało jej się to całkowicie niegroźne. Nie rozumiała co wprowadziło ją w ten stan, nie rozumiała sensu tego, co właśnie się między nimi działo, to było całkowicie niezaplanowane, niewytłumaczalne, niepojętne, nienormalne, nie.... nierozważnie piękne i od początku do końca poza jej wolą, wszelkimi zasadami i normami. Całkowicie, tak po prostu, poza kontrolą. Nie miała na to reguły, wytłumaczenia, sposobu, była bezradna wobec samej siebie, ale pierwszy raz nie chciała znaleźć odpowiedzi. Nie chciała opanować sytuacji, ani mieć w zanadrzu kilku wyjść. Chciała płynąć. Omiótł wzrokiem jej ciało. Nie do końca wierzył, czy to możliwe, że była wszędzie, gdzie on się udawał. Klub, impreza, teraz nawet sklep! Po głowie, przez moment krążyła mu opcja z ukrytą kamerą. Wyczekiwał, aż z którejś kabiny wyskoczy miły pan z wąsem i muchą w kropki i krzyknie 'mamy cię!', a ona się rozpłynie, albo okaże jedynie złudzeniem. Minęła jedna, dwie, trzy, pięć sekund, ale nikt się nie pojawił. Scarlett stała tuż przed nim, zaskoczona jeszcze bardziej, niż on i wpatrywała się w niego tymi swoimi ogromnymi, turkusowymi oczami. Na jej puchatych policzkach tliły się rumieńce, a malinowe, lekko rozchylone wargi łączyła cieniutka nitka śliny, miotana jej lekko przyspieszonym oddechem. Scarlett była mozaiką przeciwieństw. Z jednej strony słodka buzia, niewinne spojrzenie i ta dziecięca ufność, które w jego oczach czyniły ją taką kruchą, delikatną, zupełnie niepodobną do tej, którą znali wszyscy. Zrozumiał, że swojej wrażliwości dawała skosztować tylko nielicznym. Jednak ta bezpretensjonalna dziewczęcość, może nawet ujmujące dziecięctwo były częścią tej walecznej dziewczyny, którą znali wszyscy, bo ona taka była słodka w swojej bucie. Te dwie osobowości płynnie igrały w niej, ciało odziane było w czerń;  skórzaną, dopasowaną kurtkę, wąskie spodnie, podkreślające jej bujne kształty i kozaki, na wysokiej szpilce, optycznie jeszcze bardziej wydłużające jej zgrabne nogi, a oczy mówiły resztę. Ściskała w dłoniach, czarny t-shirt, który spokojnie mógłby być dla niej sukienką. Teraz w sklepie, wśród półek z najrozmaitszymi elementami garderoby, wśród kilku obcych ludzi, w centrum Berlina, przed południem, w walentynki, pierwszy raz tak naprawdę patrzył na nią. Choć widział ją już, dziesiątki razy, teraz dopiero patrzył i dostrzegał. Wcześniej była tą nieugiętą, zdawałoby się despotką, która bez pardonu, tak po prostu wtargnęła w jego życie. Była zmysłową Tajemniczą Dziewczyną, która swym głosem, swym ciałem wprawiała go w zachwyt. Była ponętną barmanką, z którą nie raz usiłował flirtować. Była zadziorna i denerwująca, ironiczna, zimna, konsekwentna, słodka i bezpretensjonalna, pociągająca i naturalna. Miała mnóstwo cech, pokazywała się z wielu stron, wcielała się w wiele ról, ale to właśnie w tym dniu, w tej chwili miał przed sobą Scarlett. Nie musiał pytać, zastanawiać się, domyślać. Nie było między nimi ironii, żartu, flirtu, ani złości, byli oni, oboje. To zabrzmiało tak banalnie, zupełnie lapidarnie w jego myślach. On, przecież to on Tom Ka... Tak to był on, to naprawdę on. Bez filuternego uśmiechu, bez pozowania i gwiazdowania, bez świateł i gapiów, bez fleszy i mikrofonu. On. Tom, Tom Kaulitz. Dźwięk jego własnego nazwiska pierwszy raz od dawna zabrzmiał w jego głowie całkowicie naturalnie i ani przez myśl przeszło mu się skrzywić. Usta Toma mimowolnie rozciągnęły się w czułym uśmiechu, gdy zdecydował się wreszcie przerwać ciszę, która między nimi panowała.
- Szukasz sukienki? - Roześmiała się perliście, skupiając na sobie uwagę kilku innych osób. Pokręciła głową , zagryzając dolną wargę i znów spojrzała na niego, delikatnie przekrzywiając głowę w bok. Jej pełne wargi cały czas uśmiechały się do niego tajemniczo, a oczy rozbłysły nowym blaskiem.
- A wyglądam na dziewczynę, która w dziale dla facetów szuka sukienki? - Tom lekko pochylił głowę w bok i uważnie przyglądał się jej spod odrobinę przymrużonych powiek. Nadal przyciskała do siebie czarny t-shirt, a słodki uśmiech zdobił jej buzię. Policzki Scarlett wyraźnie się zaróżowiły. Nie wiedziała czy świadomie, czy też nie, jednak czuła, że jego kokieteryjne spojrzenie stawało się, z każdą chwilą śmielsze. Dokładnie i bardzo powoli zlustrował Brunetkę, od samych stóp po czubek głowy, nie omieszkawszy zatrzymać się sekundkę dłużej, niż powinien przy jej pełnych wargach, po czym znów utkwił swoje spojrzenie w jej oczach.
- Szczerze, tak. - Wymownie przerzucił na moment wzrok na koszulkę, którą ściskała w dłoniach i uśmiechnął się, tak jakby, zniewalająco.
- Szczerze, ty też. - Jakby nigdy nic, chwyciła materiał na wysokości ramion i uniosła go wyżej, by móc mu się lepiej przyjrzeć. Po chwilowych oględzinach, odwróciła t-shirt przodem do Toma i przystawiwszy go do siebie, spojrzała na niego. Obrzuciła jego sylwetkę krótkim spojrzeniem i uśmiechnęła się filuternie, unosząc jedną brew. - Może ta?
- W prawdzie nie miałem zamiaru nic kupować, ale skoro nalegasz.
- Ja nalegam? Jeszcze czego. - Żachnęła się. - Potem do końca życia będziesz mi wypominał, że przeze mnie wyrzuciłeś pieniądze w błoto.
- Już planujesz nasze wspólne życie, Scarlett? - Zapowietrzyła się, posyłając mu mordercze spojrzenie. Zmrużyła oczy do wielkości cienkich szparek i ułożyła wargi w złowrogi dzióbek, jednak nie udało jej się ani trochę przestraszyć Toma swoją miną miną, bo  stwierdził jedynie w duchu, że słodko wyglądała, gdy była  naburmuszona. Puścił jej oczko, racząc cwanym uśmiechem i wziął koszulkę od Scarlett. - Ale grrrrroźna, Scarlett, uch, aż mam ciary. - Uśmiechnął się jeszcze bardziej szelmowsko, niż przed momentem i chodem triumfującego pana i władcy, zamierzał zniknąć w przebieralni, ale przed tym nie zdołał umknąć kuksańcowi Brunetki.
- Nie łap nie za słówka, Kaulitz. - Rzuciła oburzona. Usiłowała być bardzo poważna i bardzo oburzona, ale ani trochę nie chciało jej to wyjść. Uśmiech sam, nie wiedzieć czemu, cisnął się jej na usta. Całe szczęście Tom był w przebieralni i nie mógł widzieć, jak jej policzki oblały się purpurą. Po raz kolejny tego dnia, znów za jego przyczyną. Kręcąc głową z dezaprobatą, dmuchnęła sobie w czoło i przeczesała włosy palcami. - Swoją drogą, nie schlebiaj sobie. - Udało jej się przywrócić swojemu głosowi normalny, dziarski ton. Przy nim to było jakoś nienaturalnie trudne. Potrafił zmiękczyć ją jednym uśmiechem. Nie podobało się jej, że tak łatwo kręcił nią, jak mu się spodobało. Nie podobało jej się, że tak łatwo mu ulegała. Najbardziej nie podobało jej się to, że jej się to podobało. Uśmiechnęła się tajemniczo, gdy Tom wyłonił się zza kotary i obrzuciła go bardzo krytycznym spojrzeniem. - Może być. - Rzuciła niby od niechcenia i odwróciwszy się na pięcie, szybko podeszła do sofy stojącej nieopodal. Nim znów  odwróciła się przodem do Toma zrobiła bardzo poważną i bardzo obojętną minę, za nic nie mogła pozwolić, by dostrzegł, że 'może być' dalece mijało się z prawdą. Tom stał nadal przed przebieralnią, taksując Scarlett filuternym spojrzeniem, jakby zupełnie podważając to co przed momentem powiedziała. Uniosła brew, gdy on to uczynił. Uśmiechnął się tajemniczo, gdy ona to zrobiła. Rozsiadła się wygodnie, nie spuszczając wzroku z Toma. - Czekasz na oklaski, przepraszam?
- No wiesz, nie chciałem tego mówić głośno, ale przydałoby się. - Wzruszył ramionami, udając bardzo zasmuconego. Scarlett westchnęła teatralnie i wstawszy, podeszła do niego i poklepała go pocieszająco po przedramieniu.
- Muszę cię zmartwić, ale z mojej strony nie możesz liczyć, ani na oklaski, ani na histerię, ani na euforyczny stan podwójnej ekstazy, ani nic z ten deseń, ale pamiętaj, że łączę się z tobą w bólu.
- Kurczę no, a ja tak na to liczyłem. Ranisz mnie, Scarlett. - Odwrócił się na pięcie i wszedłszy do przebieralni, zamaszyście zasłonił kotarę. Prychnęła pod nosem i w tej samej chwili Tom wystawił znów głowę zza zasłonki. - Na pewno nie powiesz mi, że wyglądałem super seksownie, bosko, albo jakoś nieziemsko?
- Ubieraj się, bo wychłodzenie organizmu zdecydowanie ci szkodzi. -  Idąc w stronę gabloty z frotami, pstryknęła Toma w nos, a dziesięć minut później siedzieli już w aucie Toma, usiłując wyjechać z parkingu. Scarlett wpatrywała się w rządek samochodów przed nimi, na jednej ręce wspierając głowę, drugą wystukując rytm na swoim udzie, a Tom patrząc przed siebie, prowadził auto. Scarlett przyglądała mu się kątem oka, był zamyślony, niby skupiony na jeździe, jednak widziała, że myślami wędrował gdzieś daleko. Miał mętlik w głowie. Czuł, jakby stał pośrodku równoważni. Z jednej strony bardzo chciał spędzać z nią najwięcej czasu, jak tylko to było możliwe, a z drugiej coś go blokowało. Jakaś wewnętrzna obawa, która mówiła mu, że wszystko znów skończy się, jak zawsze. Z całych sił tego nie chciał. Scarlett to Scarlett i na samą myśl, że mogłaby cierpieć i to przez niego, robiło mu się źle. Obawiał się swoich nawyków. Obawiał się swoich czynów. Obawiał się swoich słabości. Obawiał się swoich skłonności upadkowych. Obawiał się też wielu innych rzeczy, których nie potrafił nazwać po imieniu. Zajmowały go nowe uczucia, o których zapomniał, albo których nigdy wcześniej nie znał. Miewał nowe, inne reakcje na pewne sytuacje. Robił rzeczy, które dziwiły jego samego. Skupiał się na innych sprawach i przede wszystkim przeklasyfikował, zdecydowanie niechcący, swoje priorytety. Wszystko zaczęło się od chwili, kiedy poznał Scarlett. Od tego czasu jego życie zaczęło zmieniać się tak po prostu, teraz to mu nawet odpowiadało, ale nie potrafił jeszcze odnaleźć się niekiedy w relacjach ze samym sobą. Denerwowało go to czasami, robił, mówił rzeczy, o których wcześniej nawet nie pomyślałby. Kiedyś nie zastanawiał się nad uczuciami innych, nad tym jak konsekwencje jego decyzji odbiją się na nich, czy to co robił albo mówił miało znaczenie czy też nie, ważny był on ze swoimi zachciankami i słabostkami. Zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę, ale znając swój brak silnej woli, nie próbował się jej nawet przeciwstawić, po prostu brnął dalej. Scarlett, chyba, się nie bała. Scarlett pokazała mu, że można inaczej, choć niedosłownie, ale przejął od niej mały promyczek jej przekonania i później wszystko potoczyło się już jakoś samo. Pamiętał doskonale ten moment... wówczas nie zdawał sobie z tego sprawy, ale coś pękło w nim tego wieczoru w klubie, gdy... gdy podniósł na nią rękę. Nie lubił przemocy, a jednak... a potem ona mimo tego, dalej, niezrażona robiła swoje. Choć w gruncie rzeczy, na zdrowy rozum powinna go zostawić, omijać szerokim kołem, ale nie zrobiła tego. Cały czas wierzyła, że miała rację i walczyła o nią, a on szedł w zaparte już tylko po to, by nie okazać się pantoflarzem, niezdolnym do własnego zdania, kierowania własnym życiem facetem, którym jakaś laska kręci, jak zechce. Nie chciał być słaby. Nie chciał zawracać z drogi, którą wybrał, bo jemu przecież nie wypadało popełniać błędów.  Choć przecież większa część całego jego życia była błędem. A potem sam, choć nie wiedział dlaczego, zaczął coś zmieniać, bo tak kazał mu głosik z jego wnętrza. Głosik, który miał jej barwę, jej buzię, jej usta, nos, miał jej oczy, które karciły go zawsze, gdy robiąc co zechciał, postępował wbrew sobie. Analizując całą ich znajomość, doszedł do wniosku, że mogą poszczycić się niebanalną oryginalnością. Mimowolnie się uśmiechnął i spojrzał na Scarlett.
- Tobie też się wydaje, że nasza znajomość jest trochę dziwna?
- Mnie się nie wydaje, ja jestem tego pewna.
- To dobrze, nie muszę czuć się osamotniony. - Uśmiechnęła się i znów spojrzała na drogę. Zajeżdżali już w jej ulicę. Sięgnęła do tyłu po swoją torebkę i odpiąwszy pas, przeniosła wzrok na Toma.
- Przyjdziesz dzisiaj?
- Miałem w planie zabrać Billa i Georga. Wiesz, walentynki, a my trzy robaczki samotni jesteśmy.
- Świetne.
- Świetnie, że samotni czy świetnie, że przyjdziemy? - Uśmiechnął się szelmowsko, a Scarlett zapowietrzyła się i znów posłała mu mordercze spojrzenie. Sprzedała Tomowi kuksańca w ramię, bo w bok niestety nie trafiła.
- Świetnie, że zobaczę Billa i Georga. - Wystawiła mu język i  zaplotła ręce na klatce piersiowej, z zamiarem nie spoglądania na Toma już ani razu, bynajmniej w ciągu następnych piętnastu minut. Wyglądała uroczo, gdy się denerwowała. Tym właśnie było jedno z tych nowych uczuć,  miłym ciepłem w całym organizmie, gdy na nią patrzył. Tak, jak wydawało mu się, że coś zmieniło się tamtego wieczoru w klubie, tak jak coś pękło na imprezie sylwestrowej, tak to niespodziewane spotkanie też przyniosło coś nowego. Jeszcze nie wiedział co, ale już mu się podobało. Zatrzymał samochód na podjeździe i zgasił silnik. Odwrócił głowię i zlustrował profil Brunetki, nadal usiłowała na niego nie patrzeć, ale złapał ją na tym, że spoglądała na niego kątem oka. Nie raz, nie dwa, gdy celowo odwracał wzrok. Droczyła się z nim, on droczył się z nią. To było takie banalne, takie bezpretensjonalne. Ona taka była. Z nią czuł się tak dobrze, tak zwyczajnie i po ludzku.
- Uważaj, bo zeza dostaniesz. - Prychnęła pod nosem i odpiąwszy pas, otworzyła drzwi samochodu. Rzuciła mu krótkie spojrzenie, które miało mu uzmysłowić, jak bardzo ją uraził, jednak zupełnie jej się nie udawało być groźną. Tom dostrzegł, jak bardzo walczyła ze sobą, by się nie uśmiechnąć.
- Cześć, Tom.
- Cześć. - Pokręcił głową, gdy wysiadłszy, lekko trzasnęła drzwiami i uśmiechnął się, widząc, jak jej włosy zafalowały na wietrze. Ruszyła w kierunku furtki, a on patrzył, jak się oddala. Tuż przy niej zatrzymała się gwałtownie i odwróciła w stronę auta, tak, jakby chciała cofnąć się do niego. Spoglądała w jego stronę, tak jakby dostrzegała coś przez przyciemniane szyby audi. Na jej buzi nie malowało się już, ani oburzenie, ani naigrywana złość, a jedynie ta urzekająca tajemniczość, delikatny uśmiech i jakby niewidzące spojrzenie. Zatrzymała tam wzrok, może kilka sekund, a później odwróciła się na pięcie i ani się obejrzał, a zniknęła za mu z oczu Była zmienna, nieprzewidywalna, przy tym spontaniczna i nigdy nie wiedział, czego mógł się spodziewać; słodkiego uśmiechu czy kuksańca w bok. Takie prozaiczne sytuacje, te najdrobniejsze i zdawałoby się najmniej znaczące, te utarczki słowne, słodka ironia czy drobna kpina, one dawały mu prawie najwięcej, dawały mu Scarlett, po prostu Scarlett. Tą, której nie znał nikt. Tak sobie umyślał i poprawił pas. - Maleńka. - Szepnął odpalając silnik.
*

Powoli wyłoniła się zza parawanu,oddzielającego wejścia dla pracowników i pomieszczenie, w którym znajdowali się goście. Światła były przygaszone, a salę rozświetlały jedynie świece, stojące na stolikach i małe światełka przy barze. Cały wystój był niczym z filmu o miłości. Róże, świece i mnóstwo zakochanych. Początkowo Scarlett wdało się to całkowicie durne robić z walentynek takie halo, ale z czasem, gdy sama brała udział w próbach, pomagała Karlowi z wystrojem, wydało jej się to nawet nie takie tragiczne. Pomimo że budziły się wspomnienia i chwilami było jej trochę duszno, nie dała im wygrać. Nawet teraz, gdy miała zaśpiewać akurat tą piosenkę, wiedziała, że będzie dzielna, bo co było miało nigdy nie wracać. Tego wieczoru miała zamiar zacząć budować dalszą część nowej historii. Wzięła głęboki oddech. Miała na sobie, krótką sukienkę, wiązaną na szyi, wykonaną z czarnego materiału, usianego połyskującymi drobinkami, które mieniły się w świetle świec, sprawiając, że Scarlett wyglądała na wyjętą z bajki. Zdawała się leżeć na niej, jak ulał. Na nogach miała czarne buty, na wysokiej szpilce, utrzymujące stopę, jedynie wąskimi paseczkami, które okalały stopy Scarlett, aż do samej kostki. Jej zgrabne nogi, dzięki dobremu krojowi, dopasowanej sukienki, która zakrywała je tylko do pół uda, wydawały się jeszcze dłuższe i smuklejsze. Włosy skręcone w delikatne loki, lśniły pięknie, spływając kaskadami na jej nagie plecy i ramiona. Pojedyncze pukle opadały tuż przy jej buzi, dodając jej jedynie więcej uroku. Liv spisała się na medal. Zmierzając ku scenie, przykuła uwagę prawie wszystkich gości, a zwłaszcza tych kilku wyjątkowych. Tom siedział z Billem i Georgiem przy 'swoim' stoliku, a tuż obok przy następnym, przed podestem, Nico, Sophie, Liv i Paul. Z gracją weszła na podwyższenie i wziąwszy mikrofon, przysiadła na wysokim stołku, na samym jego środku. Delikatne światło reflektora padało wprost na nią. Mieniąca się sukienka, roziskrzone oczy, zaróżowione policzki i najdelikatniejszy, będący zarazem najsłodszym, uśmiech pod słońcem. Powiodła wzrokiem po sali, zatrzymując się dłużej przy tacie. Trzymał dłoń mamy i oderwawszy od niej wzrok, utkwił go w Scarlett. Uśmiechnął się pokrzepiająco. Sophie była nieco oniemiała. Scarlett za to szczęśliwa, że wreszcie rodzice zobaczą ją w swoim żywiole. Mama jakimś cudem zdołała się przekonać, żeby iść do tego lokalu i posłuchać Scarlett. Tata nie chciał jej zdradzić, jakim cudem mu się to udało. Liv otoczona ramieniem Paula, siedziała wpatrując się w siostrę ze splecionymi na klatce piersiowej rękoma i zdawała się nie zauważać swojego chłopaka. Wydawała się być spokojna. Później spojrzała na nich, ich spojrzenia się spotkały, bo on cały czas patrzył. Czekał, wpatrując się w nią, niczym w obrazek, bo wyglądała niczym Księżniczka z kart jakiejś pięknej opowieści. Jeszcze jej takiej nie widział. Przyszło mu na myśl, że ostatnio często to powtarzał. Nie miał pojęcia czy to aura walentynek tak na niego działała, czy może to oświetlenie tak bardzo dodawało jej czaru. Wiedział jednak, że mógłby spędzić na patrzeniu na nią resztę nocy. Scarlett posłała Tomowi uśmiech, wiedział, był pewien, że kierowała go specjalnie dla niego, a potem skinęła do Billa i Georga, po czym przymknąwszy oczy, na moment spuściła głowę. W sali zapanowała cisza. W powietrzu unosiła się magia i naprawdę miał wrażenie, że zaczynał wariować, skoro myślał o takich rzeczach. Cisza, pełna delikatnego napięcia. Cisza, w której tonął jej oddech, nim popłynęły pierwsze takty muzyki.


Oddychając spokojnie, uniosła głowę. Zaczęło się. Jej taniec z melodią. Nie unosiła powiek. Zdała się na wyczucie, nie potrzebowała patrzeć, by czuć całą sobą. Choć korciło ją, by na moment spojrzeć na niego, powstrzymała się. Czuła, że patrzył. To też wystarczyło. Cieszyła się, że przyszedł. Nico uśmiechnął się, gdy tylko z ust Scarlett padły pierwsze słowa. Pogłaskał kciukiem wewnętrzną stronę dłoni Sophie i spojrzał na nią. Nadal była oszołomiona. Nie widziała jeszcze Brunetki, ani w takim wydaniu, ani takiej pochłoniętej czymkolwiek. Powoli docierało do niej, jak słabo znała własne dziecko. Nico odsunął krzesło i wstał. Poczuł, że to wieczór, w którym powinny zniknąć wszystkie tajemnice. Wiedział, że Sophie też tego pragnęła, a on jedynie musiał pomóc jej to zrozumieć. Wstał i podał jej dłoń. Przez moment spoglądała na niego z wahaniem. Siła jego spojrzenia sprawiła, że nie miała w sobie tyle woli, by mu się sprzeciwić. Tak bardzo pragnęła znów zatańczyć. Serce zabiło jej kilka razy mocniej. Za ich stolikiem rozpościerał się kawałek parkietu, pozostawiony tego wieczoru specjalnie ta par chcących pobujać się w rytmie romantycznych ballad. Było na nim już kilka par. Nico wziął Sophie w ramiona. Zupełnie bezwolna, oszołomiona nieopisana radością, pozwoliła mu się prowadzić. Pozwoliła, by poniósł ją jak dawniej, wprost do nieba. Pomimo lat, ich stopy doskonale pamiętały kroki. Ich wytęsknione ciała, znów zaczęły grać w jednym rytmie. Uśmiechnęła się szeroko, spoglądając wprost w jego zamglone tęczówki, gdy pochylał ją, tuląc do siebie. Nagle przed oczami stanęły jej te wszystkie lata i dzień, w którym pochowała swe marzenia. Pamiętała, jak bardzo płakała, powtarzając w kółko, że już nigdy nie zatańczy, nigdy nie odda się swej miłości. Pamiętała też, jak bardzo bolały ją dni, których nie wypełniała już pasja, oczekiwanie, tak bardzo pokrzepiające zmęczenie, albo radość ze zwycięstwa. Pamiętała, jak trudno było jej zaakceptować własną rzeczywistość. Zdawało jej się, że to było wczoraj. Jakby te lata nie minęły, a oni nadal mieli naście lat.


Bycie bez ciebie,

Wiem, ze bym cierpiała.

Uniosła powieki, powoli wracając na ziemię. Pierwszym co dostrzegła, to to, że Liv siedziała odwrócona do niej tyłem. Scarlett powiodła wzrokiem za siostrą i o mało brakowało, a zapomniałaby, że powinna śpiewać. Widok, który zastała, zaparł jej dech w piersiach. Pierwszy raz w życiu widziała tańczących rodziców. Tańczących! To było o wiele za małe słowo. Oni płynęli po parkiecie. W mdłym blasku świec wyglądali, jak zaczarowani, jakby świat dla nich nie istniał. Całkowicie pochłonięci sobą, swoim świtem, czymś czego zidentyfikować nie potrafiła. Parkiet opustoszał. Wszyscy goście przyglądali i się z podziwem, a ona śpiewała. Najpiękniej, jak potrafiła. Dla nich dawała z siebie więcej, niż wszystko, słowa płynęły z głębi serca, a nawet więcej niż z głębi. Uśmiechnęła się delikatnie. Nie było nikogo, kogo nie zachwyciliby. Oszołomiona,  utkwiła w nich swoje spojrzenie. Byli idealni, w każdym calu perfekcyjni. Oddani sobie bardziej, niż kiedykolwiek, tańczący lepiej, niż ktokolwiek. Nie umiała tego określić. Była dumna, tak bardzo dumna, jak nigdy. Nie poznawała Sophie. Zdawała się być zupełnie inną kobietą, złudnie podobną do jej matki. Tak lekka, piękna, szczęśliwa do granic możliwości... Płynęła wraz z muzyką. Atłasowa sukienka Sophie połyskiwała w mdłym świetle świec, falując przy każdym jej kroku. Buzię miała rozanieloną, a jej oczy, tak, dokładnie to widziała, błyszczały. Tata trzymał mamę pewnie w swych silnych ramionach, nieustannie patrząc jej w oczy. To nie mogli być jej rodzice! To nie tata, który zawsze odpowiedzialny, pewny i opiekuńczy trzymał pieczę nad nimi i to nie mama, która twardo stąpała po ziemi, nie pozwalając nikomu na zbyt duże odrywanie się od niej. To nie byli oni, Ci stateczni i odpowiedzialni. Widziała przed sobą ludzi do granic możliwości zakochanych w sobie, w muzyce, w tańcu. Widziała przed sobą ludzi, których zaczęła darzyć zupełnie innym, nowym szacunkiem. Chociaż, to nie byli ludzie. Miała przed sobą lecące anioły. Poczuła coś, coś nowego, nieznanego, zapomnianego, coś tuż przy sercu. Zatęskniła.


Nie chce wyobrażać sobie

Ze to był pożegnalny pocałunek.

Bez zwątpienia obracał ją w kółko i uśmiechał się szerzej, gdy przed oczami migał mu jej uśmiech. Ten, który zniknął z jej warg tak bardzo dawno. Tak delikatnie, zwiewnie, z gracją, każdy krok stawiała, jakby nad ziemią, ufnie poddając się jego woli. Czuł się, jak w bajce. Temat tabu, nie tylko dla słów, ale i dla myśli został zupełnie odkryty i czuł, jakby ogromny ciężar spadł mu z serca. Widząc Sophie taką szczęśliwą, tańcząc z nią i tylko z nią, życie znów wydało mu się proste.


Nie chce wyobrażać sobie

Ze to był pożegnalny pocałunek.

Znów okręcił ją wkoło i raz i drugi, dopóki słowa śpiewane przez Scarlett wyściełały im drogę. Muzyka ucichła, zatrzymał Sophie gwałtownie, mocno przycisnąwszy do siebie i spojrzał jej głęboko w oczy.  Hasały w nich te ogniki, które tak dobrze pamiętał, te, które współgrały z przyspieszonym oddechem, bijącym sercem i smakiem zwycięstwa. Teraz też tak było. Czterdziestka na karku ani trochę przeszkadzała mu w wyczuwaniu magii w powietrzu. Czerpał ją razem z powietrzem, które pachniało pasją i różami. Uśmiechnął się szeroko i omiótł czułym spojrzeniem jej buzię. Uśmiechnął się tak, jak ona to kochała. Ciszę złamały brawa, które popłynęły, gdzieś zza nich. Pogładziła dłonią jego klatkę piersiową. Stali na środku parkietu, nie zważając na miejsce, ani czas, bo to była ich chwila. Moment, który czekał swego spełnienia przez te wszystkie lata. Ignorując cały świat i panujące weń zasady, mając przed sobą tą, która od chwili, gdy ją poznał, stała się nim całym, pocałował ją namiętnie. Tak namiętnie, jak bardzo ją kochał. Tak czule, że zawirował świat, że zatrzymał się czas.


Nie chce wyobrażać sobie

Ze to był pożegnalny pocałunek.

To było coś niewiarygodnego. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że tata pocałował w taki sposób mamę publicznie, na takie zażyłości nie pozwalali sobie w domu, przy nich, ale to było nieistotne. To co zrobili, ten czterominutowy, wręcz niebiański show, którego nie zastąpiłby występ mistrzów. Oni byli w tej chwili jej mistrzami. Scarlett nie miała zielonego pojęcia, że rodzice potrafili tańczyć. Oni nigdy, przenigdy na żadnej imprezie, odkąd tylko pamiętała nie zatańczyli jednego kawałka. A tu nagle się okazuje, że potrafią i to, tak, że słów brak! Była w totalnym szoku. Nie miała pojęcia o co w tym wszystkim chodziło, ale pewnym było, że musiała się tego dowiedzieć. Tato ujął mamę za rękę i zaprowadził z powrotem do stolika, siadając puścił oczko Scarlett. Uśmiechnęła się. Odłożyła mikrofon i wstała z krzesełka. Zostawiła rodziców ze słowotokiem Liv. Planowała sobie z nimi porozmawiać później, zwłaszcza z tatą. Schodząc z podestu głęboko zaczerpnęła powietrza. Potrzebowała kilku chwil samotności. Zamykając drzwi pomieszczenia, które Karl uparcie nazywał jej garderobą, oparła się o nie i poczuła ulgę. Było tam stosunkowo cicho. Nie kręciło się gro ludzi i była zupełnie sama. Stojąc oparta o białe drzwi, miała na wprost siebie lustro, w którym odbijała się cała jej sylwetka. Dostała rumieńców. Dotknęła policzki dłońmi, które w przeciwieństwie do reszty ciała były zupełnie zimne. Przymknęła powieki i trwała tak przez moment, oddychając pełną piersią. W głowie kotłowało jej się milion myśli, setki pytań i żadnej odpowiedzi. Zdawała sobie sprawę, że rodzice tego wieczoru wyjawili część swojej tajemnicy. Do tej pory wiedziała jedynie, że kiedyś też mieli marzenia. Teraz wszystko ułożyło się w całość; niespełnione marzenia, taniec i awersja mamy, a raczej obawa o nią i to jakie piętno odcisną na Scarlett jej własne marzenia. To nawet miało sens. Była wrogo nastawiona, bo sama zasmakowała porażki. Z drugiej strony leżało, to w jaki sposób tańczyli. Coś podobnego widziała chyba tylko w 'Dirty Dancing', jednak to było sto razy bardziej prawdziwe i milion razy piękniejsze. Nie umiała tego nawet opisać, tych emocji, tego uczucia, które emanowało z każdego ruchu, dotyku, kroku... Błyszczały im oczy i to tak bardzo, że nawet półmrok panujący w klubie nie był w stanie go zgasić. To było tak bardzo namacalne, a zarazem nieprawdziwe. W całym tym zdumieniu, można powiedzieć nawet szoku, odznaczało się jedno; duma. To jej rodzice skupili na sobie uwagę wszystkich, a co więcej wzbudzili respekt. A tym pocałunkiem zburzyli chyba wszystkie stereotypy, co do staroświeckości rodzicieli. Na samą myśl o tym uśmiechnęła się i podniosła powieki. Dłonie Scarlett nabrały już temperatury, wyprostowała się i wygładziła sukienkę. Odrzuciła niesforne loki do tyłu i wyszła z garderoby.


Rozejrzała się wokół, goście bawili się w szeroko pojęty sposób, Liv znudzona do granic możliwości słuchała jakiegoś bardzo żywego wywodu Paula, rodziców nie widziała nigdzie, a bliźniacy i Georg siedzieli po prostu przy stoliku, sącząc drinki. Bill zauważywszy Scarlett, poderwał się na równe nogi i pomachał do niej, więc ruszyła w ich kierunku, posyłając Liv współczujące spojrzenie. Musiała ich jeszcze sobie przedstawić. Jak tylko znalazła się przy stoliku chłopaków, Bill wyściskał ją na powitanie, zalewając słowotokiem, z którego wychwyciła mniej więcej tyle, że podobało mu się, jak śpiewała i że ci tańczący ludzie byli genialni. Przywitała się z Georgiem, a później zdecydowała się przebrnąć przez ceremonie powitalne. Paul, jak tylko wymienił z nimi uścisk dłoni, zmył się pod pretekstem pilnego telefonu. Scarlett zaintrygowała mina Georga, gdy usłyszał, że Liv Hannah była jej siostrą. Jego spojrzenie też nie dawało jej spokoju, bo odkąd tylko zostali sobie przedstawieni, przyglądał się Liv nieprzeniknionym wzrokiem, który sprawił, że Brunetka dostała rumieńców. Scarlett miała to do siebie, że potrafiła wyczytać z małych gestów, wielkie sygnały. To co stało się w momencie, gdy podawali sobie ręce można zobrazować, jako stop klatkę na filmie. Właśnie ten moment, właśnie to spojrzenie, właśnie oni. Odrzuciła zaraz tą myśl. To było już niezdrowe, zaraz doszłoby do tego, że zaczęłaby swatać każdego z każdym. Wydawało jej się. W końcu Liv upierała się, że kochała Paula. Musiała przywołać go myślami, bo przyszedł i ostentacyjnie obejmując ją w talii, poprosił do tańca. Georg powiódł za nimi wzorkiem i usiadł, milcząc. Scarlett zmrużyła oczy i już chciała coś powiedzieć, gdy tuż przed nią pojawiła się dłoń Toma. Uniosła do góry jedną brew i powoli powiodła wzrokiem wzdłuż jego ręki, aż do samej buzi. Nie wyglądał na takiego, co chciał pożartować. Uśmiechnęła się radośnie i kiwnęła głową. Podała mu dłoń, a Tom finezyjnie wplótł w jej palce swoje i ścisnął je delikatnie. Poprowadził Scarlett między stolikami i małym tłumkiem tulących się par. Była odrobinę skołowana, jednak nie na tyle, żeby nie zarejestrować sposobu, w jaki ujmował jej dłoń, jego przyjemnego dotyku, tego nonszalanckiego kroku, a przede wszystkim tego, że serce zaczęło bić jej przynajmniej dwa razy mocniej. W pewnym miejscu zatrzymał się i odwracając przodem, stanął na tyle blisko, że ich ciała prawie stykały się ze sobą. Scarlett nieustannie wpatrywała się w Toma, który zdawał się być nieprzenikniony. Nie potrafiła odczytać jego intencji. Przez ułamek sekundy, zawahał się. Nie wiedział, czy dobrze robił, stawiając kolejny krok w jej stronę. Nie miał pojęcia, czy zbliżając się do Scarlett nie narażał siebie, ale też i jej. Zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby, gdyby już na zawsze pozostała jego znajomą z klubu 'Vanilientraum', tą która pomogła mu wyjść na prostą. Pomimo że tak często głowił się nad tym, że szukał różnych dróg i nawet czasem wymyślał już coś, to zawsze gdy stawał przed nią, spoglądał w jej oczy, rozmawiał z nią, gdy po prostu była obok, wszystko, co postanowił znikało, przestawało mieć znaczenie. Wtedy liczyło się tylko to, że była. Nigdy nie miał najmniejszych trudności z tym, żeby objąć dziewczynę. To w jego przypadku było zwyczajnie śmieszne. A przy niej zastanawiał się, czy powinien, by nie urazić jej, ani nie skrzywdzić. Czuł się dziwnie śmieszny, ale w tym momencie nie przeszkadzało mu to, ani trochę. Spojrzała na niego przekornie. Podobała się jej jego niepewność. Choć wolałaby, żeby pewnie wziął ją w ramiona i zaczął kołysać się w rytm muzyki. Miała wrażenie, że oczekiwał na jej przyzwolenie, więc postanowiła mu je dać. Obróciła się wokół własnej osi, łącząc ten ruch ze zgrabnym balansem bioder. Spostrzegając, że Tom stał jak stał, jedynie przyglądając się jej, uśmiechnęła się pod nosem i znów chwyciła jego dłoń. Unosząc ku górze jego rękę, okręciła się pod nią kilka razy wokół własnej osi, na końcu trącając go lekko swoim boczkiem. Zatrzymała się gwałtownie przy Tomie, na tyle blisko, by czuł tuż przy swojej, jej szybko unoszącą i opadającą klatkę piersiową. Pod wpływem bliskości niewątpliwie kobiecych piersi zrobiło mu się gorąco, znał już doskonale to uczucie. Pamiętał, jak wiele dziewczyn tak po prostu sprawiło, że zaczynało się w nim gotować. Pamiętał, jak tracił wtedy nad sobą panowanie. Pamiętał, jak dogadzał sobie, doprowadzając je do białej gorączki. Pamiętał, za dobrze pamiętał. Puściwszy dłoń Scarlett ujął ją w talii i jeszcze bardziej przyciągnął do siebie. Spojrzał jej głęboko w oczy. Potrzebował jej siły, by znów pomogła mu wygrać ze samym sobą. Zrobił coś, czego się nie spodziewała. Znieruchomiał, uparcie wpatrując się w jej tęczówki. Jego mięśnie napięły się, a oczy zaszły mu mgłą. Zrozumiała, albo musiał coś sobie przypomnieć, albo do głowy przyszły mu niepożądane myśli, nad którymi wolała się nie zastanawiać. Wiedziała jedno, walczył ze sobą. Dostrzegła to w jego oczach. Nie wiedziała skąd, ale była pewna, że tak właśnie się działo. Oddychał szybko i płytko. Oblizała spierzchnięte wargi. Uniosła prawą rękę i delikatnie położyła ją na jego piersi. Dokładnie w miejscu, gdzie jego serce waliło, jak szalone. Pogładziła go lekko opuszkami palców i raz i drugi, nieprzerwanie patrząc mu w oczy. Uśmiechnęła się delikatnie. Poczuł, jak napięcie powoli go opuszcza, a wzburzone emocje, przeradzają się w coś zupełnie innego. Uczucie, w którym swojego rodzaju poczucie winy i nieodparta chęć chronienia Scarlett, zaczęły współgrać ze sobą prawie idealnie. Nie umiał pojąc tego, jak jej pełne przekonania, wręcz namacalnej siły woli spojrzenie, wystudziło go, aż do tego stopnia. Nikt, nigdy nie działał tak na niego. Wolną ręką ujął jej dłoń i przytrzymał ją chwilę. Pogładził jej wewnętrzną stronę kciukiem i powoli przeniósł jej rękę na swój kark, zatrzymując się po drodze na wysokości swoich ust i złożył na niej najsubtelniejszy, jak tylko potrafił, pocałunek. Scarlett poczuła, jak ugięły się pod nią nogi. Najpierw jego dotyk, potem ten delikatny pocałunek, to spojrzenie pełne czegoś, czego jeszcze nigdy nie widziała w jego oczach i ten nikły uśmiech, w którym układały się jego wargi. A najpiękniejsze w tym wszystkim było to, że nieustannie patrzył jej w oczy, niemo zawierzając jej targające nim uczucia. Nie miała pojęcia, co nim tak wstrząsnęło, jednak zdawała się o tym zapominać, zakładając drugą rękę na kark Toma, gdy on szczelniej oplatał ją rękoma w talii, gdy byli tak blisko, gdy świat zaczął wirować, a oni wraz z nim. Obojgu umknęło, że żywsza piosenka, do której mieli tańczyć już dawno się skończyła. Kołysali się w rytm spokojnej ballady. Scarlett ufnie złożyła głowę na ramieniu Toma. Słyszała, jak biło mu serce. Czuła, jak szamotało się w jego klatce. Mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem. Było jej tak niewyobrażalnie dobrze. Tom zdawał jej się być, jakiś taki inny, niż wszyscy. Pomimo wszystkich swoich wad, błędów, które popełniał, tego, jak kreowały go media, czy nawet tego w jaki sposób odnosił się do Billa czy kogokolwiek innego. Wobec niej był inny. Tak pięknie inny. Tak inny, że aż nie umiała ubrać tej jego inności w słowa. Wiedziała, że mu ufała. Tak po prostu, pomimo tego wszystkiego, co między nimi zaszło, ufała mu. Zdała sobie sprawę, że bezgranicznie. Całym swoim jestestwem topił jej lodowy mur, odbierając możliwość ukrycia się, obrony, odzierał ją z hardości, budził uśpione uczucia. Topił jej lęk. Topił jej butę. Nie potrafiła ignorować go, gasić, odsuwać od siebie, jak wszystkich innych. To co zaczynało się między nimi dziać, dając jej tyle ciepła, sprawiając, że czuła się całkowicie bezpieczna, jednocześnie zastanawiało ją. Odzierał ją z odwagi, czerpał z jej siły, topił jej niezłomność. Czynił ją delikatną, chronił i był. Chwilami obawiała się, że tak, jak tamten, później wykorzysta to przeciw niej.  Nie chciała, by ta chwilowa bajka, której uczynił ją Księżniczką, skończyła się, a ona pozostałaby kopciuszkiem ze wspomnieniem najpiękniejszego balu w życiu, jednym pantofelkiem i dynią zamiast karocy. Nie chciała cierpieć. Przymknęła powieki i wzięła głęboki oddech. Poczuła jego zapach. Delikatna woń perfum w komitywie z melodią jego serca, odarły ją i z lęku. Podniosła głowę i znów spojrzała mu w oczy. Coś w nim zadrżało, gdy  te ogromne, niebieskie tęczówki ponownie wpatrywały się w niego. Były tak ufne i tak niewinne. Tak delikatne i kruche, jak ona. Już wiedział. Już rozumiał. Już się nie bał.
- Nie wiedziałam, że umiesz tańczyć. - Pochylił się bliżej niej, by nie musiała przekrzykiwać muzyki.
- Szczerze, to ja też o tym nie wiedziałem. - Powiedział wprost do jej ucha i roześmiał się cicho. - Ślicznie dzisiaj wyglądasz, Scarlett.
- Dziękuję, Tom. Cieszę się, że przyszedłeś.
- Złożyłem ci coś na kształt obietnicy, więc nie miałem wyjścia.
- Lubię z tobą tańczyć.
- Tańczymy dopiero pierwszy raz.
- To nic, już lubię.
- Ja lubię ciebie, Scarlett. - Powiedział, to szybciej, nim zdążył ugryźć się w język. Jego źrenice automatycznie rozszerzyły się i zdawał się zesztywnieć. Scarlett doszła do wniosku, że nie przywykł do takich wyznań. Uśmiechnęła się mimowolnie.
- Ja też cię lubię, Tom. - Piosenka dobiegła końca, a pary rozpierzchły się do stolików. Tom zabrał jedną dłoń z talii Scarlett, ujmując jej rękę, która nadal spoczywała na jego karku. Zdjął ją i powoli, patrząc na nią przenikliwie, obrócił Brunetkę wokół jej własnej osi. Zlustrował ją dokładnie, gdy obracała się wkoło i  uśmiechnął się czule. Mała dziewczynka z wielką duszą. W dodatku nieziemsko śliczna. Nie puszczając jej dłoni, odprowadził ją do stolika, gdzie czekali już jej rodzice.


I could hold you in my arms. 

I could hold on forever.

Siedząc samotnie przy stoliku, przyglądała się Scarlett i Tomowi. Paula nie było. Znów zniknął pod pozorem ważnego telefonu. To chyba były najgorsze walentynki, jakie przeżyła. Magia, jaka łączyła jej siostrę i Toma, dołowała ją jeszcze bardziej. Oni nie byli razem i nawet się na to nie zanosiło. Jednak on spoglądał na nią, jak na największe bóstwo, do miana celebracji podnosił każdy dotyk, gest czy uśmiech. Obchodził się z nią, jak z najdelikatniejszym skarbem na świecie i w dodatku tak na nią spoglądał... tak, jak Paul nigdy nie patrzył na nią, nawet przez moment. Tom uczynił z jej bojowej, dzielnej, twardej, a przede wszystkim niedostępnej siostry miękką kluskę i widać było, że jej to nawet nie przeszkadzało. Scarlett tonąc w jego objęciach, była tak rozanielona, tak rozczulona i tak szczęśliwa, jak żadnego innego dnia w ciągu ostatnich miesięcy. Ona chyba nigdy nie emanowała nigdy takim blaskiem. Nienamacalnym, niewidzialnym, nierealnym, który dostrzegała tylko ona, która znała ją lepiej, niż ktokolwiek inny. Liv patrząc na Scarlett i Toma zrozumiała jedno. On był lekiem na chorobę jej siostry. Tylko jemu pozwoliła dojść do siebie. Żadnemu innemu chłopakowi nigdy nie pozwoliła się dotknąć, a do Toma lgnęła. Widać było, jak bardzo pragnęła jego ciepła, jak chłonęła jego dotyk. Nie było między nimi nic, a łączyło ich wszystko. Liv to po prostu wiedziała. I dlatego tak bardzo zazdrościła Scarlett. Ona nie mając nic, posiadała wszystko. Wiedziała, że będą jeszcze się długo mijać, bo oboje byli uparci i oboje zaślepieni swoją niezależnością, ale bez względu na to, co stało się między nimi tego wieczoru, przypieczętowało początek nowego początku. Liv uśmiechnęła się blado, gdy do stolika przysiedli się mama z tatą. Piosenka dobiegła dobiegła końca. Tom spojrzał jeszcze głębiej w oczy jej siostry i największą delikatnością okręcił ją wkoło. Przy tym znów tak na nią spoglądał. W Liv coś pękło, czara goryczy przelała się. Nieodwzajemniona miłość, a raczej brak miłości, który właśnie do niej dotarł, wzięły górę. Znów czekała ją bezsenna noc. Znów czekało ją życie bez życia. Zasłoniła dłonią buzię i pobiegła do łazienki. Nie chciała znów przez niego płakać.

Tom zdziwił się odrobinę, gdy Scarlett przystanęła przy 'parze wieczoru'. Jednak był zbytnio rozemocjonowany, adekwatniejszym słowem byłoby rozmiękczony, ale wolał się sam przed sobą do tego nie przyznawać, by zachować choć resztki wewnętrznej godności. Scarlett puściła jego dłoń i pozwoliła ująć ją owemu mężczyźnie, uśmiechając się do niego.
- Mamo, tato to jest Tom. - Oczy Nico i Sophie, skierowały się na Toma, a on poczuł, jak serce podskoczyło mu do gardła. Jeszcze nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji! Najważniejsze to zachować spokój. Wyciągnął dłoń najpierw w kierunku mamy Scarlett, później w kierunku taty. Scarlett uśmiechnęła się, ciesząc się, że miała za sobą starcie z mamą, a jeszcze bardziej to, że obeszło się bez komentarza. - Wy się bawcie, a ja pójdę do chłopaków. A, i powiem wam jeszcze, że byliście oszałamiający.
- Ty nie gorsza, Scarlett. - Nico puścił oczko Brunetce i wyciągnął Sophie na parkiet.


Egipskie ciemności panujące przed klubem, rozświetlił nikły płomień zapalniczki. Odpalił papierosa i mocno się zaciągnął. Jego ciałem wstrząsnęły dreszcze, ale chłód, ani trochę mu nie przeszkadzał. Wręcz przeciwnie, dzięki niemu był w stanie racjonalnie myśleć. Wszystko działo się zatrważająco szybko. On, Scarlett. Scarlett i on. Przebywanie z nią i ta bliskość, na którą mu pozwalała, tak bardzo tego pragnął. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Ta noc niewątpliwie zbliżyła ich do siebie. Był ostrożny, ale trzymanie jej na dystans stawało się coraz trudniejsze. Pociągała go w każdym możliwym tego słowa znaczeniu. Chciał być bliżej i bliżej. To się stało tak nagle. Spojrzał na nią i czuł i chciał. To tak, jakby ktoś włączył w nim jakiś przycisk. Pik i on już nie umiał skupić myśli na kimś innym, prócz niej. Z jednej strony to było tak nieziemsko dobre, a z drugiej był przecież tylko sobą. Usłyszał skrzypnięcie śniegu za sobą. Ktoś szedł w jego stronę. Tata Scarlett. Z rękoma w kieszeniach spodni, zatrzymał się przy nim i bez słowa patrzył przed siebie. Tom spalił do końca i spojrzał na niego pytająco.
- Ona nie lubi dymu. - Tom zmarszczył brwi. - Scarlett nie lubi, gdy ktoś pali.
- Ja...
- Nie wiem, co was łączy, jakie panują między wami relacje. Nie wiem skąd się znacie i jak bardzo się lubicie. Nie wnikam w to, bo moja dziewczynka jest już na tyle duża, by podejmować dorosłe decyzje. Widziałem, jak patrzyłeś na nią, gdy tańczyliście. Ona wycierpiała już w życiu wystarczająco dużo. Nie chciej nigdy patrzeć na nią inaczej. - Nico odwrócił się i obaj ruszyli w stronę klubu. - Wiem, że jej nie skrzywdzisz. - Bez słowa weszli do środka.

15 marca 2009

9. Ich bewahre dich, Winzige.

Księżyc w pełni rzucał nikłą poświatę na zalany mrokiem pokój. Na samym jego środku stało olbrzymie łóżko, a nim, w miękkiej pościeli dwoje kochanków. Dziewczyna leżąc wtulona w chłopaka, kreśliła opuszką zawiłe wzorki na jego umięśnionej klatce piersiowej, gdy on bawił się kosmykiem jej, raczej niejedwabistych włosów, owijając go wokół własnego palca. W ciszy grały ich stonowane oddechy. Szatynka podniosła się, wspierając na ugiętym łokciu, a kotara  długich włosów osunęła się na jej nagie ramię. Zagryzła dolną wargę obrzucając rozleniwionym spojrzeniem ciało chłopaka.
- Mike, wiedziałeś, że twoja laleczka zna Kaulitza? - Zaciekawiony, uniósł do góry jedną brew, muskając kciukiem śniade przedramię Sereny, drugą rękę założył za głowę.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Czyżbyś mnie nie doceniał, braciszku?
- Nie śmiałbym, ale jaki on ma związek z nami?
- A taki, że nasze plany ulegną małej zmianie.
- Chyba nie chcesz się wycofać?! - Zesztywniał na moment, a jego twarz przybrała nieprzenikniony wyraz. Z trudem pohamował się, żeby nie unieść się na Serenę. Nie lubił jej niezdecydowania, zmienności i tym, że wciąż robiła coś innego, niż on miał na myśli.
- Spokojnie, braciszku. - Jej zmysłowy dotyk momentalnie rozluźnił jego napięte mięśnie, a twarz przybrała znów rozleniwiony wyraz. - Powiedziałam, zmianie. Patrząc Mikowi prosto w oczy, przywarła swoim nagim ciałem do jego torsu i wpiła się zachłannie w jego usta. Mike mocno przyciągnął Serenę do siebie, wodząc spragnionymi dłońmi po jej gładkich plecach. Gdy Szatynce zabrakło tchu, gwałtownie oderwała się od Miea. Zadrżał i mocniej zacisnął dłonie na jej krągłych biodrach, a Serena patrząc nań zalotnie, doskonale zdawała sobie sprawę, że jej nabrzmiałe piersi drażnią jego wrażliwą skórę, doprowadzając go do białej gorączki. Uspokoiwszy zmysły, usiadła naprzeciw niego, ani trochę nie wstydząc się swojej nagości, okryła nieznacznie nogi cienką kołdrą. Wzięła głęboki oddech, przeczesując dłońmi włosy. Mike uśmiechnął się półgębkiem.
- Wyuzdana suka.
- Mów mi tak jeszcze.
- Nie ma tak dobrze. - Zaplótł ręce za głową, spoglądając w oczy dziewczyny. Zdawały się nie mieć, ani uroku, ani czaru. Były jakby puste. Nie przykuwały jego uwagi. - Co z naszym planem. Mów, spać mi się chce.
- Oj, cierpliwości. - Wymruczała, przewracając oczami. - Ty chcesz Scarlett, a ja chcę Kaulitza. Ty odciągasz ją od niego, a jego od niej. Ot, cała filozofia.
- Skąd możesz wiedzieć, że są razem? - Wiadomość o tym, że wokół Brunetki kręcił się ktokolwiek inny, niż on, sprawiała, że miał ochotę coś zdewastować. W szkole trzymał kontrolę. Widział z kim rozmawiała, kto ją podrywał, kto kręcił się koło niej, ale najważniejsze było to, że widział, jak ich wszystkich odprawiała z kwitkiem. Nieważne było to, że on jeszcze należał do tego grona. Ważne było, że nikt nie miał do niej dostępu, a tu pojawia się nagle gwiazdka od siedmiu boleści. Nie wiadomo, jak i skąd i krzyżowała jego plany.
- Nie wiem czy są razem. Wiem, że patrzył na nią tak jakby byli. Cholera. - Zagryzła dolną wargę, marszcząc czoło.- Na mnie jeszcze żaden tak nie patrzył. Co ta mała dziwka w sobie takiego ma?
- Nie mów tak o niej. - Warknął, przewracając się na bok. Serena roześmiała się w głos, wstając z łóżka. -  Gdzie idziesz?
- Do siebie, braciszku. Rano wracają mój ojciec i twoja matka. Chyba nie chcesz, żeby zastali nas razem, w jednym łóżku. Masz być grzeczny. Pochwalić się jedyneczkami i poopowiadać o piłce, koniach, pływaniu czy na co tam jeszcze miałeś chodzić. Dotarło? - Spod warstw pierzyn doszedł jej uszu cichy pomruk. - Mam zamiar sprawić, żeby szybko znów wyjechali i ty mi w tym pomożesz. - Wciągnęła na siebie jedną z obszernych koszulek Mike i wyszła kołysząc biodrami. 
*

Krążyła po tonącym w mroku pokoju, co chwila biorąc bardzo głęboki oddech. Czuła, jak powietrze wypełniało ją od przepony po klatkę piersiową. Miała wrażenie, że od jego nadmiaru zaraz pęknie, jednak ten drobny ucisk, sprawiał jej swojego rodzaju przyjemność. Po chwili, gdy wypuszczała je ze świstem, czuła się świeża, nowa, odprężona. Przystanęła na moment i zasępiła się. Spojrzała w swoje odbicie i poprawiła zakładki na swoim długim golfie. Przymknęła powieki, by lepiej poczuć subtelny dotyk ciszy, muskający jej zmysły. Uśmiechnęła się nieznacznie, gdy delikatny, acz głęboki śpiew wypełnił pokój. Jej śpiew. Bawiła się dźwiękiem. Pieściła melodię. Upajała się słowem. Do szczęścia brakowało jej tylko fortepianu. Czuła w sobie każdy najmniejszy dźwięk. Czuła w sobie muzykę. Czuła, że była muzyką. Przez jedną chwilę niepodważalnie doskonała. Kochała, bezwarunkowo kochała te minuty, gdy świat nie istniał, gdy był całkowicie bez znaczenia, gdy zupełnie go nie było, a ona tkwiła na szczycie piękna, gdy sama była nim w pełni. Nie liczyło się nic, bo tylko melodia była ważna. Instynktownie zrobiła kilka kroków w tył, wyczuła bok materaca i kończąc długim dźwiękiem, lekko opadła na niego. Tonąc znów w ciszy, oddychała głęboko. Nie interesowało jej, że mama mogła wpaść do pokoju z pretensjami, że zakłócała spokój, że miała się uciszyć, że miała przestać. Jakoś miało obchodziło ją wszystko. Stała się obojętna na jej sprzeciw. Podniosła powieki dopiero, gdy usłyszała ciche skrzypnięcie drzwi. W pierwszej chwili pomyślała, że przywołała ją myślami, jednak okazało się, że przyszedł tata. Uśmiechnęła się promiennie i siadając na materacu, zsunęła się na podłogę i wygodnie oparła o łóżko. Poklepała dłonią miejsce obok siebie, a Nico zajął je bez zastanowienia.
- Cześć, tatuś.
- Cześć, córuś. - Roześmiała się perliście, kręcąc głową. Zaraz westchnęła i kładąc głowę na ramieniu ojca, spojrzała w rozgwieżdżone niebo za oknem. Wiedziała dlaczego przyszedł. Czekało ją kolejne pożegnanie, na tydzień, dwa, a może trzy. Tego nie wiedzieli nigdy. Tata zawsze powtarzał, że dzięki tym wyjazdom, nigdy się sobie nie znudzą, ale Scarlett była pewna, że to tak czy siak nigdy, by nie nastąpiło.
- Jutro rano?
- Piąta piętnaście, o szóstej z bazy.
- Nie lubię, gdy wyjeżdżasz. Kto będzie stawał po mojej stronie, jak znów pokłócę się z mamą? Kto będzie ją gasił, żeby odpuściła? Kto będzie przychodził wieczorem i całował mnie w czoło na dobranoc? Liv jest zapędzona, z mamą nie mogę pogadać, tylko ty tatuś mnie rozumiesz. - Mówiła cicho, wręcz szeptem, a jej głos momentalnie stał się słodki i dziecinny. Taki zupełnie niepasujący do dużej Scarlett, tej bojowej, odważnej i dzielnej. Miał wrażenie, że znów siedziała przy nim jego mała córeczka, która boi się strachów z szafy. Uśmiechnął się mimowolnie, choć żal mu było odjeżdżać, choć chciał chronić swoje dziewczynki nieustannie, wiedział, że są silne i podczas jego nieobecności doskonale sobie poradzą. Scarlett westchnęła i poklepała Nico po przedramieniu. - Nie powinnam tego mówić, wiem, że musisz...
- Znam cię prawie osiemnaście lat, ale co dzień zaskakujesz mnie na nowo, Lettsy.
- Tatooo... - Jęknęła. - Wiesz, że tego nie lubię. - W odpowiedzi dał jej kuksańca w bok i była wręcz pewna, że się uśmiechał. - No, ale tylko ty tak możesz. - Stwierdziła, spoglądając na niego, podniósłszy głowę.
- Słyszałem, jak śpiewałaś.
- Za głośno?
- Nidy w życiu. Chciałbym, żebyś mi to zaśpiewała jeszcze raz.
- A mama?
- Mamą się nie przejmuj. Daj jej czas. Ona już i tak zrobiła duży krok w przód. Już niebawem całkiem się przekona do twoich marzeń. Ona musi być pewna, że ty tego chcesz, bardziej niż czegokolwiek innego. Musi sama się o tym przekonać. Zapewnienia jej nie wystarczą, nadejdzie moment, gdy poczuje.  To tylko kwestia czasu, wierz mi. Chce uchronić cię przed cierpieniem.
- A ty? Przecież ty we mnie wierzysz. Wiesz, że kocham muzykę i tylko taką widzę dla siebie przyszłość.
- Ja już się przekonałem, że jesteś pewna, bardziej niż bardziej. To jak, zaśpiewasz? - Uśmiechnęła się delikatnie i znów przymknąwszy powieki, zanuciła pierwsze słowa piosenki;



Every day is so wonderful
And suddently, it's hard to breathe
Now and then. I get insecure...


Podniosła powieki. Choć pokój spowijał mrok, dostrzegła delikatny uśmiech na ustach taty. Był spokojny i zadowolony, a jego buzia pogodna. Lubiła go takiego, gdy byli razem, rozmawiali albo nie, a ona czuła nad sobą jego ojcowską pieczę. Mogli spacerować, oglądać telewizję, gotować, czy tak, jak teraz siedzieć na podłodze i patrzeć w niebo. Kochała go bardziej, niż kogokolwiek innego na świecie, nawet bardziej, niż Liv, która była dla niej najważniejsza. Tata. To był jej tata; przyjaciel, powiernik, opiekun i schronienie. Jedyny mężczyzna, który nigdy jej nie skrzywdzi. Nico słuchając Scarlett, widząc prawie namacalny blask, który bił od niej, gdy śpiewała, zaczął zastanawiać się nad samym sobą. Pamiętał, że kiedyś też taki był. W pełni zaangażowany, zakochany w marzeniach i w Sophie. Mógł mieć wszystko, świat, znajomości, pieniądze, a może i sławę, ale życie go wyprostowało i to wszystko rozmyło się we mgle przeszłości. Nie raz zastanawiał się czy można było to jakoś pogodzić. Jednak mając na utrzymaniu rodzinę, będąc zdanym sam na siebie, uznał to za niewykonalne i jakoś łatwiej mu było myśleć o tamtych czasach, wiedząc, że nie zaprzepaścił żadnej okazji. Teraz, Scarlett będąc u progu życia, mając przed sobą gro możliwości mogła dokonać tego, czego jemu nie było dane. Z całego serca pragnął, by jego dziewczynki w najmniejszym stopniu nie zasmakowały utraty złudzeń. Choć z drugiej strony, żyjąc, jak przeciętny człowiek osiągnął wszystko. Miał pracę, którą lubił, choć kosztowała go wyrzeczeń, miał najcudowniejszą żonę pod słońcem, którą kochał, jak wariat, pomimo upływu lat i tych wszystkich wad, które czyniły ją wyjątkową, choć trudną. Miał też swoje małe dziewczynki, które były dla niego więcej, niż wszystkim, więc jeśli ktoś był niezadowolony z życia, to na pewno nie był to on. Jednak pomimo tego coraz częściej tęsknił.

I am beautiful, no matter what they say.


We're the song inside the tune 
Full of beautiful mistakes. 

Gdy skończyła, mimowolnie uśmiechnęła się szeroko, chowając kosmyki włosów za uszy. Spojrzała w turkusowe tęczówki ojca, lekko pochylając głowę na bok.
- Jesteś niesamowita, Lettsy i pomyśleć, że moja. - Pokój wypełnił ich perlisty śmiech. Scarlett mocno wtuliła się w ramię Nico.
- Kocham cię, tatuś. Obiecaj, że szybko wrócisz.
- Obiecuję, że wrócę najszybciej, jak się da. Scarlett, nie zmarnuj tego, co dostałaś od losu. Tego nie da się kupić, ani wyczuć. To trzeba mieć. Ty to masz.  Idź do przodu, nie oglądając się za siebie. Spełnij swoje marzenia. Zrób wszystko, by tak się stało. Zrób wszystko, byś nie cierpiała przez rozwiane nadzieje. A ja, gdziekolwiek się znajdę, będę przy tobie.
- Jesteś najlepszym tatą, jakiego mogłam mieć.
- Bo jedynym.
- Bo moim. - Mocno przytulił do siebie Brunetkę, całując ją w czubek głowy.
*

Uśmiechał się pobłażająco, gdy drobna blondynka, co chwilę radośnie opuszczała przebieralnię, paradując przed nim, niczym zawodowa modelka w coraz to innych zestawieniach. Metr sześćdziesiąt, jakieś czterdzieści kilogramów, jak szacował, słomkowe włosy i ogromne oczy. Caroline była całkowicie niepozorna, ani trochę nie rzucała się oczy. Była skromna i nieprzeciętnie zwykła, jednak dla niego absolutnie wyjątkowa. Kochał ją taką jaką była, drobniutką i bezbronną, ale najbardziej kochał jej oczy, które zdawały się być zbyt wyraziste, zbyt duże w porównaniu do drobnej, okrągłej buzi. Kochał je tak bardzo, bo tylko w nich widział prawdę, nawet gdy Caroline nie raz miała przed nim jakieś tajemnice. Wpadł po uszy i nic nie było w stanie tego zmienić. Ufał jej i wierzył, że go nie oszuka. Wierzył jej i wierzył w nią. Roześmiał się perliście, kręcąc przy tym głową, gdy idąc w butach na bardzo wysokich obcasach zachwiała się i prawie wpadła wprost w jego ramiona. Jednak utrzymała równowagę i stanęła w teatralnej pozie, zadzierając głowę do góry.
- Och, królowo wybiegu. - Objął ją szczelnie ramionami i czule ucałował skroń. Ufnie przyłożyła głowę do jego torsu, śmiejąc się razem z Gustavem.
- Z tych pantofli chyba zrezygnuję. - Powiedziała radośnie, nieco dziecinnie. - Ale za to założę tą fioletową sukienkę. - Zwinnie wyswobodziła się z ramion chłopaka i zniknęła w przebieralni, gdy on usiadł na miękkiej sofie naprzeciw niej. Zasłoniła szczelnie kotarę i oparła się o ściankę na wprost lustra. Nagle zabrakło jej tchu i zrobiło się nieziemsko gorąco, wzdłuż pleców przebiegł dreszcz, po którym zaraz nastąpiły fale zimna i gorąca zalewające naprzemiennie jej ciało. Spuściła nisko głowę, próbując wyrównać oddech., jednak na próżno. Oczy wyobraźni, myśli, zmysły widziały i pragnęły tylko jednego. Przez prawie cały dzień, nawet nie myślała o tym. Przez chwilę zapomniała o swoim romansie z kokainą. Liczył się tylko Gustav, to był ich dzień. Tak bardzo cieszyła się, że miała wolne myśli i ciało, była szczerze wolna. Tak czuła. Wtedy, przez bardzo krótką chwilę pomyślała, że dzięki Gustavowi mogłaby wyjść z tego bagna. Jednak tą myśl zaraz zastąpiła inna. Gustav nie wiedział i nie mógł wiedzieć, a sama czuła się bezradna. Jednak po tym, nadal była lekka, a dopiero potem, nagle, niespodziewanie coś pękło. Nawet nie wiedziała, co, dlaczego, jak, ale przywykła już do tego, że po prostu nastawała chwila, gdy dobre samopoczucie się kończyło i musiała zaćpać. Nie próbowała sobie tego tłumaczyć, taki wymóg jej kochanki. Zaczęła drżeć, nieznacznie, ale jednak. Powoli uniosła głowę ku górze i spojrzała w swoje odbicie. Kilka chwil wcześniej widziała w nim jeszcze radosną dziewczynę, która radziła sobie ze swoimi odruchami, potrafiła zapanować sama nad sobą. Zarówno nad ciałem, jak i umysłem. Kilka chwil wcześniej potrafiła dostrzec atuty swetra, który miała na sobie, teraz nie widziała nic, ani jego żywego zielonego koloru, który dodawał jej życia, ani nie czuła dotyku wełny, która przyjemnie grzała jej wiecznie zmarznięte ciało. W tym momencie zdawało jej się, że stała na pograniczu życia i śmierci, choć i tak w tym momencie bardziej nie żyła, niż żyła. Tak bardzo nie chciała sięgać do torebki, zdradzać Gustava prawie na jego oczach. Nie lubiła ćpać, gdy był obok. Nie chciała, by widział jej zachowanie, by nakrył ją przypadkiem, ale przede wszystkim nie chciała zdawać sobie sprawy, że go okłamuje, że go krzywdzi. Wiedząc, że był daleko jej kłamstwo przybierało formę połowicznej prawdy, dzięki czemu było jej z tym lżej. Potarła rękoma skronie, pod opuszkami palców wyczuła wilgoć. Szybko chwyciła torebkę. Musiała. One tam były. Odpięła zamek i sięgnęła do najbardziej ukrytej kieszonki. Wyjęła saszetkę, a z niej trzy tabletki. - Tyle ci musi wystarczyć, w domu dostaniesz więcej. - Połknęła je łapczywie. W tej samej chwili usłyszała zaniepokojony głos Gustava, dobiegający zza kotary.
 - Wszystko okej, myszko? - Dotarło do niej, że powinna schować tabletki. Wepchnęła je do torebki i odrzuciła ją na podłogę. Oparła się o ścianę i przymknąwszy powieki, czekała, aż zaczną działać.
- Tak, tak  już. - Nie wiedziała do końca, czy powiedziała to bardziej do siebie czy on tez usłyszał. Czuła jak krew pulsowała jej w żyłach. Mijały chwile i przestawała drżeć, a fale zimna i gorąca ustępowały. Wiedziała, że musi się trzymać. Tylko to w pełni docierało do niej. Niedbale zdjęła z siebie sweter i wciągnęła fioletową sukienkę. Odsłoniła zasłonkę i boso wyszła z przymierzalni. Gustav uśmiechnął się szeroko na jej widok. Machinalnie odwzajemniła uśmiech. - Guciu, może pójdziemy do kina? Pomyślę nad tą sukienką jeszcze.
- Niezły pomysł. - Znów się uśmiechnął. Nie wiedziała czy bardziej ją ten uśmiech drażnił czy ranił, ale nie miała ochoty teraz o tym myśleć. Jakoś specjalnie się to nie liczyło. Odwróciła się na pięcie i znów zniknęła za zasłoną, by założyć swoje ubranie. W kinie mogła być bezpieczna. Wystarczyło skupić się na filmie i trzymać Gustava za rękę. Wiedziała, że da radę, w końcu było już okej. On czekał szczęśliwy, że ona była szczęśliwa. 
*

Nieznacznie poprawiła się na krzesełku, siedząc wpatrzona w drzwi kawiarenki, w której umówiła się z nimi na spotkanie. Zastanawiała się, jak to będzie. Minęło kilka ładnych miesięcy, bardzo długich miesięcy zupełnego milczenia. Przeniosła spojrzenie na swój napój i zaczęła mieszać w nim słomką. Jak wytłumaczyć, że potrzebowała całkowitego odcięcia, odseparowania się od wszystkich, którzy wiązali się z nim i tamtym wydarzaniem? Jej zachowanie było całkowicie egoistyczne i doskonale o tym wiedziała. Odeszła, zniknęła, porzuciła, jak zwał tak zwał, ale wtedy, gdy ostatni raz pożegnała się z nimi zalewając się łzami, już wiedziała doskonale wiedziała, co powinna zrobić. Czuła, że to było dobre. Dobre dla niej. Przestała odbierać telefony, nie chciała ich widzieć, gdy przychodziły, całkowicie zniknęła z ich wspólnego świata, by odbudować swój. Tworzyli zespół; Natasha, Samara, Mike, ona i kilkoro innych, którzy mieli własny, niepowtarzalny świat. Każde z nich było inne i to właśnie sprawiało, że wszyscy razem byli niepowtarzalni. Pomimo tego wszystkiego, co stało się między nią, a Mikiem, nic się nie zmieniło. Dlatego nie chciała i nie mogła tkwić w tym nadal. Zdawała sobie sprawę, że dziewczyny mogą nie chcieć z nią już mieć nic do czynienia. Nie zdziwiłaby się, gdyby tak było, ale po tych wszystkich miesiącach była gotowa wrócić. Była gotowa, by stawić czoła tym wszystkim ludziom, spojrzeć im w oczy i nie spuścić już nigdy wzroku. Drgnęła, gdy usłyszała perlisty śmiech dwóch nastolatek, wchodzących do knajpki. Podniosła na nie wzrok, a one widząc Brunetkę natychmiast umilkły i bez słowa podeszły do stolika, który zajmowała. Samara, wysoka, smukła, z figurą modelki i niebanalnym stylem. Obrzuciła Scarlett pretensjonalnym spojrzeniem. Samara od zawsze była buntowniczką, niczym kot chadzała swoimi drogami, do cna indywidualistka, zawsze szczera, pewna siebie i otwarta, czasem chamska, chwilami brakowało jej wyczucia i mówiła za dużo, pyskata i rozgarnięta, zawsze wychodziła na swoje i znajdowała wyjście z każdej sytuacji. Dziecko ulicy. Miała zasady, których przestrzeganie było dla niej sprawą życia i śmierci. Swoja dla swoich, obca dla obcych. Pomimo usposobienia, Samara miała w sobie nieprzeciętne pokłady kobiecości, gracji i powabu. W ich trójce to ona była od podejmowania szybkich decyzji, wychodzenia z opresji i bycia tą twardą. Miała pasję. Hip hop, tylko tym potrafiła żyć. Był dla niej powietrzem, bo to nie tylko styl, subkultura, to życie. Tasha była jej zupełnym przeciwieństwem. Słodka, ułożona, grzeczna i spokojna, ale też cwana. Pod tą maską doskonałości kryła się zadziorna, nieraz krnąbrna dziewczyna. Nie dała sobie mieszać w interesach, wiedziała czego chce, ale do celu dochodziła inaczej, niż Sam. Samara używała do tego buzi, nie raz siły i sprytu, a Natasha słodkich oczu i kokieterii. Jak nikt potrafiła zamieszać w głowie komu tylko chciała i zakręcić nim tak, że zapominał, jak się nazywa. Była sprytna i przebiegła, choć wydawała się być całkowicie niegroźna. Z pozoru słodka i do rany przyłóż kokietka, nosiła w sobie wulkan. W połowie Koreanka, miała skłonności do gadania za troje. Radosna, nieraz dziecinna, ale przede wszystkim  niemożliwa kokietka. Przesadnie niska, jednak niezwykle proporcjonalna i zgrabna. Niewoliła czarnymi, jak węgle oczami, kusiła zmysłowymi kształtami. Kochała balet.  Zupełne przeciwieństwa. A z nimi ona, wówczas tak bardzo inna od ich odrębności. Teraz na przestrzeni czasu, Scarlett wydawało się, że całkowicie do nich wówczas nie pasowała. Była przeciętna, wręcz banalnie zwykła. Wówczas, jedynym, co ją wyróżniało był głos, bo ani nie wyglądała, jak one, ani nie była tak charakterna. W morzu swoich kompleksów jedyną rzeczą, której się trzymała był śpiew. Teraz już nie była, ani nieśmiała, ani zamknięta w sobie, ani cicha, ani skromna, ani bez własnego zdania, ani przewidywalna, ani uległa, ani cicha, ani nie udawała, że wszystko okej, gdy tak nie było, ani idealna, ani niezdecydowana, nijaka, ani przeciętna. Przez ten cały czas zaszła w niej zupełna metamorfoza, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Pomimo całej swojej nie idealności, znała swoją wartość i już nie bała się, ani być, ani chcieć, ani mieć. Nie miała pojęcia, co działo się z nimi przez te wszystkie miesiące. Nie wiedziała czy nadal je znała. Podniosła dumnie głowę i pewnie spojrzała im w oczy.
- Cześć, Scarlett. - Koreanka zdjęła kurtkę i przeczesawszy włosy palcami, usiadła naprzeciw Brunetki. Samara nadal stała obok krzesełka i bacznie obserwowała Scarlett. Złamała wszelkie zasady przyjaźni, które Sam ceniła najbardziej, nie dziwił ją jej sceptycyzm.
- Cześć, dziewczyny.
- Zmieniłaś się. - Samara rzuciła niby od niechcenia, siadając. Scarlett pokiwała twierdząco głową.
- Masz rację, Sam. Zmieniłam się.
- Po co ten cyrk? - Natasha spojrzała na nią karcąco, po czym przeniosła wzrok na Scarlett.
- Mamy chyba do pogadania, Si.
- Nie ma już Si, Tash. Tamta dziewczyna umarła. Jestem już tylko ja.
- A my? Nagle znów pojawiłyśmy się w twojej koncepcji na życie? Po co to spotkanie? Po co rozgrzebywanie starych spraw. Skreśliłaś nas. Wystarczy.
- Daj mi dojść do słowa, Sam. Skoro tutaj przyszłaś, to chyba nie nie jest to taki definitywny koniec, co nie? Postąpiłam, jak ostatnia suka, wiem. Porzuciłam was i naszą przyjaźń. Oszukałam, zdradziłam, skrzywdziłam was, wiem. Zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę. Być może zabiłam nas, ale dzięki temu sama się narodziłam. Wreszcie nauczyłam się siebie i niczego nie żałuję. - Zrobiła małą pauzę. Przez cały czas patrzyła wprost na nie. Nie zawahała się, ani razu. Na ostatnie słowa, Samara nawet nie drgnęła, a Natasha pokręciła lekko głową. - Nauczyłam się żyć własnym życiem. Poczułam ulgę zostając sama ze sobą. W ciszy układając swoje życie. Z drugiej strony bolało mnie, że nie mam was, że tak postąpiłam, że ignorowałam was. Byłam konsekwentna, odcięłam od siebie każdy najmniejszy aspekt życia, w tle którego przewijał się Mike. Moje życie było całkowicie rozsypane. Czułam się upokorzona, zmieszana z błotem, czułam się nikim, a w dodatku miałam złamane serce. Zaparłam się w sobie, nie raz płakałam w poduszkę. Nie raz bolało tak, że miałam ochotę umrzeć. Nie tylko dusza, ciało też, ale zebrałam w sobie siłę, która dotąd była gdzieś tam rozproszona i oto, kim jestem. Teraz już to wiem. Wiem kim jestem i czego chcę. Skończyły się łzy. Skończyła się bezbarwność. Skończyła się uległość. Skończyła się słabość. Macie przed sobą Scarlett, która nie boi się życia i nie chowa głowy w piasek. Oto, co miałam wam do powiedzenia. Może to marne tłumaczenie na te miesiące milczenia, ale innego nie ma. Nie oczekuję, że będzie, jak dawniej, ale byłam wam to winna. - Obie patrzyły na Brunetkę niewidzącym wzrokiem i milczały. Cierpliwie czekała, aż wyrzucą z siebie cokolwiek. Nie zastanawiała się nad tym, ile czasu minęło. Po prostu czekała. Nawet nie zaprzątała sobie głowy żadnymi myślami. Zrobiła to co uważała za słuszne. Chciała, by było, jak dawniej, ale nawet, gdyby mogła. Czasu też by nie cofnęła. Po pewnym czasie Natasha otrząsnęła się z zamyślenia i rzuciła krótkie spojrzenie Scarlett, po czym spojrzała na Samarę. W jej czarnych oczach dostrzegła znajomy błysk, wystarczyło. Obie patrzyły na Samarę, która z grobową miną wpatrywała się w jakiś punkt nad ramieniem Scarlett. Nie była pewna, ale chyba wyczuła lekkie napięcie. Po chwili złowrogo ściągnięte wargi Samary, ułożyły się w szeroki uśmiech.
- Jak jeszcze raz, kiedykolwiek zrobisz nam coś takiego, to osobiście własnoręcznie i własnonożnie nakopie ci do tego twojego nowego, zgrabnego tyłka, tak, że przez miesiąc na niego nie usiądziesz, zrozumiano? - Scarlett uśmiechnęła się, unosząc do góry jedną brew.
- Ledwo przyszła i już rządzi.
-  Przyjaźń rządzi się swoimi prawami, Scarlett. - Teoretycznie Sam miała na myśli, że skoro przyjaźń rządzi się swoimi prawami, więc sprawy nie, ale Scarlett znała ją na tyle dobrze, że wiedziała, że choć jest okej, to rana zostanie. - Tylko sobie nie myśl, że ja już ci wybaczyłam.
- My, wybaczyłyśmy. Liczba mnoga, Sam. - Koreanka wtrąciła dobitnie. - Nie powiem, że rozumiem. Akceptuję. Sam też akceptuje, ale jeszcze o tym nie wie. Ładnie wyglądasz, Scarlett. Posłużyły ci te zmiany. Musimy cię teraz poznać. Tą nową ciebie.
- Bo my jesteśmy te same. Samara Vaughun, Natasha Ross. Do usług. - Samara puściła oczko Scarlett. Nigdy nie spodziewałaby się, że od tak zostawią przeszłość, zapomną o niej i zechcą zacząć od nowa. Nie wiedziała czego ma oczekiwać od tego spotkania. W sumie w ich relacjach wszystko zawsze było czarne, albo białe, więc nie powinno ją dziwić, że obeszły się bez półsłówek i wyciągania żali. Miała wrażenie, że ciężar spadł jej z serca.
- Scarlett O'Connor, miło mi panie znów poznać.
*

I'm a genie in a bottle, Baby.

Pracował nad sobą i musiał przyznać, że robił postępy. Skupiał prawie połowę swojej uwagi na blondynce, która mu towarzyszyła już od jakiegoś czasu. Rozmawiał z nią, flirtował, starał się, jak mógł, by zwracać na nią swoją uwagę. Jednak jego podzielność uwagi nijak teraz zdawała egzamin, bo ta większa jej część uparcie zwracała się ku Scarlett. Magnetyzowała go chyba bardziej, niż zwykle. Te słowa powoli przestawały mieć znaczenie w jego myślach, bo powtarzał tak chyba przy każdym jej występie. Tego wieczoru była oszałamiająca, wyglądała niesamowicie, grała niesamowicie, śpiewała niesamowicie, to było coś całkowicie innego od tych występów, które widział. Była ubrana odważniej, niż zwykle. Dopasowana bokserka, minispódniczka, kozaki na wysokiej szpilce, takiej jej jeszcze nie znał. Cała w czerni, pociągająca i zmysłowa. Nawet jej śpiew zdawał się uwodzić bardziej i dobitniej. Tak, a on zdawał się być całkiem żałosny, znów rozpływał się myśląc o niej. Scarlett wywróciła do góry nogami chyba każdy aspekt jego życie, więc czemu też nie to? Miał wrażenie, że z faceta przeistaczał się w ciepłą kluchę i nie wiedział, czy mu się to podobało. Nie, on nie był ciepłą kluchą,  z szelmowskim uśmiechem podał kurtkę ślicznej blondynce i przepuścił ją przodem, do wyjścia. Skoro miał ją tu, obok, to dlaczego wychodził z kolejną blondynką, skoro zeszłotygodniowa eskapada spaliła na panewce? Znów coś udowadniasz, Tom?

Znów to zrobił, mając ją w ramionach, w pewnym momencie wyskoczył z łóżka, jak z procy. W pewnym momencie, na ułamek sekundy, przed oczami stanęła mu Scarlett i to wystarczyło. Ta dziewczyna prześladowała go na jawie i nawet siedziała mu w głowie! Poczuł się marnie i nie mógł, po prostu nie mógł przelecieć tej dziewczyny. Zrobiło mu się źle. Poczuł odrazę do samego siebie. Znów to robił, zabawiając się z kolejną przygodną dziewczyną, chcąc pokazać samemu sobie, że sam jest panem swojego życia i nikt, absolutnie nikt nie będzie mówił mu, co miał robić. Nie musiała mówić, nie musiała nic robić, wystarczyło, że pojawiła się w jego myślach. To choroba, Kaulitz. Zaczął pośpiesznie wciągać na siebie ubrania, nie zwracając uwagi na zdezorientowaną dziewczynę.
- Co ty robisz, do cholery, Tom? - Poderwała się na materacu i owijając się kołdrą, spojrzała na niego z chęcią mordu w oczach.
- Sorry, Kwiatuszku, ale nic z tego nie będzie.- Wciągnąwszy na siebie niedbale kurtkę, sprawdzał po kieszeniach, czy były w którejś kluczyki. Znalazłszy je, potaknął sobie milcząco i jak gdyby nigdy nic, skierował się do drzwi.
- Ty pierdolony, zadufany w sobie dupku, co ty sobie myślisz, że kim jesteś? No kim, żeby bawić się ludźmi? Myślisz, że jak nazywasz się Kaulitz, to możesz przebierać w towarze, jak ci się podoba i kiedy, któraś nie przejdzie atestu, potraktować ją jak szmatę? Zostawić bez słowa i odejść, tak jest najłatwiej. Pokurwić się trochę i wrócić do domku z czystymi rączkami i udawać, że wcale nie jesteś taki zły, jak o tobie mówią. - Prychnęła z pogardą i wstawszy, zaczęła zbierać swoje ubrania.
- Nic nie wiesz. Nie znasz mnie. - Wycedził przez zęby, zaciskając pięści. Stał w miejscu, nawet nie spoglądając na nią. Kolejna moralistka od siedmiu boleści. Prawda w oczy kole. Znów stoisz w punkcie wyjścia, Tom?
- Masz racje nie znam cię i nie chce poznać. Może i nic nie wiem. Może jestem nikim, ale chociaż lubię szybki seks, nie traktuję ludzi, jak śmieci. Nie bawię się nikim. To, że jesteś tą pieprzoną gwiazdką, wcale cię nie czyni lepszym, ani ode mnie, ani od nikogo. Sesja skończona panie Kaulitz, możesz spadać.- Stał i oddychając szybko, patrzył na nią złowrogo, a nawet nie wychwycił chwili, gdy ubrała się i wyszła z podniesioną głową. A on nadal tam stał z zaciśniętymi pięściami. Podniosła mu ciśnienie i to solennie. W końcu nie przeleciał jej przecież. Opanował się, więc co? Może wolałaby, żeby jednak nie przystopował?   Prychnął i nie zastanawiając się nawet, szybko wyszedł z hotelu. Znalazł samochód, wsiadł i ruszył przed siebie. Nawet nie zauważył, kiedy znów znalazł się pod klubem.

Wszedłszy, rozejrzał się dookoła i zobaczywszy Brunetkę za barem, podążył w jej stronę. Wiedząc, że tam była, poczuł, jak jakiś ciężar spadał mu z serca. Nigdy wcześniej nie czuł czegoś takiego. Nie potrafił tego zrozumieć, jednocześnie wiedząc, że to przynosiło mu ulgę. Jej obecność. Zignorował złowrogie spojrzenie jej współpracownika i skupiwszy wzrok na swoich dłoniach, czekał, aż podejdzie do niego. Bez pośpiechu wypolerowała do końca kufel i podeszła do niego, uśmiechając się pobłażliwie. Pierwszy raz wrócił. Minęło kilka sekund zanim zebrał się w sobie i spojrzał jej w oczy, odniósł wrażenie, że nie zasługiwał na to, by móc w nie patrzeć. Miał wrażenie, że zdradził, nie tyle ją co siebie. Po raz kolejny.
- Ty, tutaj?
- Wiesz, w hotelu zostawiłem dziewczynę, z którą mogłem zrobić, co mi się tylko żywnie podobało i byłaby w siódmym niebie z tego powodu. Ale wiesz, co się stało? W pewnym momencie, ni stąd ni zowąd zobaczyłem ciebie, wepchnęłaś mi się w myśli. Tak po chamsku, wiesz? No i nie mogłem kontynuować i moja towarzyszka stwierdziła, że bawię się ludźmi, a nazwisko nie czyni mnie lepszym i że w gruncie rzeczy jestem śmieciem. Wiesz, co? Miała rację. Jestem śmieciem.- Jednak tego nie zrobił, patrzył w punkt, gdzieś ponad jej ramieniem. Słysząc te jego niby rzucone od niechcenia, ale do granic możliwości wypełnione goryczą słowa, poczuła coś dziwnego. Satysfakcja przemieszana ze smutkiem. Tom potykając się o kłody własnych decyzji, zaczynał dostrzegać, co robił nie tak, ale jakim kosztem... Tego właśnie chciała, by poczuł smak konsekwencji, a teraz, gdy tak się działo, pragnęła go przed tym uchronić. Uparcie wpatrywała się w niego przez moment, czekając, aż spojrzy jej w oczy. Gdy tak się wreszcie stało, podsunęła sobie do baru wysoki stołek i opierając się łokciami o blat, usiadła na nim.
- Twoja szczerość jest ujmująca, Tom. Czyżbym pełniła rolę czerwonej lampki w twojej głowie? Czuję się zaszczycona. - Westchnęła. - A ty... uważasz, że miała rację?
- Miała pieprzoną rację, a najgorsze w tym wszystkim jest to, że cierpka prawda nie jest przyjemna dla ucha.
- Zwłaszcza, gdy się zwykło słuchać pochlebstw.
- Kop leżącego, śmiało.
- Nie mam zamiaru, Tom. Miałam już cię nie moralizować, obiecałam ci to, ale powiem ci jeszcze jedną rzecz. Żyj tak, żebyś nie musiał, czuć się nikim. Przeszłość jest przeszłością. Jej nie jesteś w stanie zmienić, ale przyszłość należy do ciebie. - Na koniec posłała mu delikatny uśmiech. - Nie pogłaszczę cię po główce i nie będę nad tobą biadolić, bo jakaś niezaspokojona panienka się na ciebie wkurzyła, na to nie licz. Wiesz dobrze, co o tym wszystkim myślę. Mogę ci teraz zaproponować soczek supermiks owocowy, tak na regenerację. O whisky zapomnij. - Pokręcił głową z dezaprobatą, a Scarlett zaczęła przygotowywać napój dla niego. W jej towarzystwie, nawet gryzące sumienie wydawało się mniej uciążliwe. Patrzył na nią, gdy rozmawiali, gdy obsługiwała innych, gdy śmiała się i gdy milczała, a gdy czyściła szkło, śmiesznie marszczyła nos i czoło. Lubił na nią patrzeć, bo w tej bojowej dziewczynie widział ogromne pokłady niewinności takiej kojącej delikatności, które w dziwny sposób uspokajały go.
- Pierwsze pytanie. - Scarlett oderwała się od swojej pracy i spojrzała na niego pytająco. - Żałowałaś kiedyś, czegoś z całego serca?
- Kiedyś żałowałam prawie cały czas, prawie wszystkiego, ale teraz wiem, że to nie były rzeczy warte żalu. Uważam, że rozpamiętywanie czegoś, co już się zrobiło jest bezsensowne. Teraz sądzę, że lepiej żyć tak, by nie powielić już tych błędów i starać się je naprawić. To lepsze, niż płacz nad rozlanym mlekiem. To tak, jakbyś po upadku cały czas leżał na ziemi, rozmyślając o tym, jak do niego doszło, zamiast wstać i ruszyć dalej, ale ostrożniej zważając na to, przez co poprzednio upadłeś. Dlatego nie, nie żałuję niczego. - Siedzieli naprzeciw siebie, a Scarlett, ani na moment nie zawahała się, mówiła, patrząc Tomowi prosto w oczy. Lubiła je. Miały przyjemny kolor czekolady. Jeżeli był zły, albo smutny przybierały barwę gorzkiej, a kiedy spokojny czy radosny, mlecznej.
- Chodząca doskonałość, normalnie. - Scarlett na to stwierdzenie wybuchnęła śmiechem. Tom jeszcze naprawdę bardzo słabo ją znał.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz. - Obrzuciła przelotnym spojrzeniem salę i znieruchomiała. Do jednego z narożnych stolików siadał Mike z jakimiś kumplami. Spostrzegł ją i uśmiechnął się cwaniacko. Nie wiedzieć czemu wzdłuż jej kręgosłupa przeszedł dreszcz. Poczuła się nieswojo. To był tylko Mike, a ona miała wrażenie, jakby lokal odwiedził seryjny morderca. Na samą myśl o nim, znów robiło jej się źle. Nie mogła doczekać się końca roku szkolnego, kiedy to wreszcie będzie mogła się od niego uwolnić. Mike był jej nocną marą za dnia. Wpadł jej do głowy pomysł. Najgłupszy z możliwych, ale w tej sytuacji jedyny, w jaki mogła mu pokazać, swoją choćby częściową wyższość. Uśmiechnęła się najsłodziej, jak umiała i nachyliła się w stronę Toma, tak by szeptać mu wprost do ucha. On sam nie wiedząc, co się działo przysunął się bliżej niej. - Tom, nie prosiłam cię nigdy o nic, prawda? - Mówiła najciszej, jak się dało wśród muzyki grającej w tle. Wyczuł w jej głosie drżenie.
- No nie.
- Więc teraz proszę. Udawaj, że ze mną flirtujesz.
- Co?
- Nie pytaj, tylko się zgódź. - Zaskoczyła go, chyba bardziej, niż spodziewał się, że mogłaby kiedykolwiek. Prosiła go o to, czego wystrzegał się usilnie przez kilka ostatnich tygodni. Chciała, by wykorzystał w stosunku do niej swoją słabość. Nie wiedział czy powinien. Jednak komu, jak komu, ale Scarlett nie był w stanie odmówić niczego. Już teraz nie był. W dodatku jej głos, zawsze taki dziarski, pewny siebie, teraz słaby, jakby nie jej. Przez moment miał wrażenie, że miał przy sobie małą dziewczynkę. Zaczerpnął powietrza i lekko odsunął się od niej, by móc spojrzeć jej w oczy. Uśmiechnął się czule i delikatnie ujął opuszkami palców jej podbródek. Pierwszy raz nie miał pojęcia, co miał robić w takiej sytuacji. Scarlett włączyła dla niego zielone światło i choć to była tylko chwilowa gra, mógł zrobić wiele. Nie chciał, pierwszy raz nie chciał, bo bał się, że ją skrzywdzi. Pod wpływem jego czułego dotyku, spojrzenia i uśmiechu zrobiło jej się gorąco i choć wiedziała, że to tylko i wyłącznie na jej życzenia, poczuła coś takiego przyjemnego, dawno zapomnianego, w okolicach serca.
- Wcale nie muszę udawać, Maleńka. - Powiódł dłonią po jej miękkim policzku, wzdłuż szyi, a Scarlett przeszedł dreszcz. Czując to, uśmiechnął się pobłażliwie. Chwycił kosmyk jej włosów i bawił się nim przez chwilę, by zaraz schować go za jej ucho. Była bardziej niewinna, niż mu się wydawało. Brunetka kątem oka dostrzegała, jak Mike im się przyglądał, a potem zamaszystym krokiem podszedł do baru i zamówił cztery piwa. Scarlett z bijącym sercem ufnie wpatrywała się lekko niepewne tęczówki Tom. On wiedział i Ona wiedziała, że to nie była gra. Nagle poczuł nieopisaną potrzebę chronienia Brunetki. Zdała mu się taka krucha i bezbronna, jakby całkiem zapomniał o tej twardej dziewczynie, która wybijała mu z głowy picie whisky. Scarlett pomyślała przez moment, że tak mogłoby być zawsze, ale zaraz wybiła sobie z głowy taką myśl. Miłość rani. Miłość była nie dla niej. Mike bezczelnie patrzył na nich, niecierpliwie czekając na swoje piwa. Brunetka kątem oka dostrzegała, że wychodził z siebie i to jej wystarczyło. Już więcej nie skupiała na nim swojej uwagi. Nie był jej wart. Serce waliło jej, jak szalone i to bynajmniej nie przez Mike, który odszedł, mało nie rozlewając swojego piwa. Dłoń Toma znów popłynęła po jej policzku, a Scarlett mimowolnie przymknęła powieki, zachłannie przyjmując jej dotyk. Na moment straciła kontrolę, przez kilka sekund pozwoliła jego dłoni czule muskać swój policzek. Potem szybko podniosła powieki, spojrzała Tomowi w oczy, a on nadal uśmiechał się czule. Powoli zabrał dłoń. - Kto to był?
- Jednak czegoś żałuję, Tom. Żałuję tych chwil, które ofiarowałam fałszywej miłości, tych łez, które przez nią wypłakałam i tego cierpienia, które przyniosła. To był Mike. Największa pomyłka mojego życia. Nie powinnam cię w to wciągać.
- Odwieźć cię do domu, Maleńka? - Nie pytał, zaakceptował. Odetchnęła ciężko. Jego głos nadal był czuły i taki nieziemsko przyjemny, że nawet nie poprawiła go, gdy nie powiedział do niej po imieniu. Zamiast tego odwzajemniła jego uśmiech i pokiwała twierdząco głową. Zniknęła szybko na zapleczu, gdzie narzuciła płaszcz i skierowali się do wyjścia, a gdy mijali stolik, przy którym siedział Mike, Tom czule objął ją ramieniem.

Ich bewahre dich, Winzige.
*

Nie do końca był pewien, dlaczego to robił. Umyślił sobie coś na rodzaj testu, ostatniej szansy. Jak co niedzielę poszedł do klubu. Scarlett śpiewała, na koniec posłała mu piękny uśmiech, za który czuł się, nie wiedzieć czemu, wyróżniony. Potem podeszła do niego jakaś szatynka. Usiadła rozmawiali, czuł na sobie wzrok Brunetki i myślał tylko o tym, że ona patrzy. Obecność tej dziewczyny wcale go nie ruszała, nie miał ochoty na flirt, a na samą myśl o czymkolwiek więcej, kwasił się w myślach. Miał wrażenie, że minionego wieczoru coś się skończyło, że niepisanie zamknął jakiś etap swojego życia i czuł się z tym dobrze, spojrzał życzliwie na szatynkę, która miała dziwną minę, będąc ignorowaną przez Toma.
- Nic z tego, to już nie ja. - Potem wstał i wciągnąwszy kurtkę, ruszył w stronę wyjścia. Wychodząc posłał Scarlett delikatny uśmiech i skinął na pożegnanie. Uśmiechnęła się sama do siebie i podawszy drinka klientowi, zabrała z zaplecza swoje rzeczy i sama też wyszła z klubu. Miała wrażenie, że skoro jego tam nie było, to i jej obecność jest zbędna.


Wszedł do domu, jak burza, zastając tylko Billa, który oglądał jakiś film w telewizji. Niedbale rzucił swoje rzeczy i rozwalił się obok niego na kanapie. Bill przez moment wpatrywał się w ekran, analizując ostatnie kilkadziesiąt sekund. Tom wrócił do domu w niedzielę przed dwudziestą drugą, więc albo był chory, albo zwariował. Zamrugał kilkakrotnie, żeby sprawdzić, czy mu się to, aby nie śniło, po czym spojrzał na brata.
- Tom?
- Hym?
- Wszystko w porządku?
- Dlaczego, by nie?
- Nie zwykłem widywać cię o tej porze w domu.
- Przyzwyczajaj się.
- Usypię różami ziemię po której ona stąpa, normalnie. Przypomnij mi, gdybym przypadkiem zapomniał. - Tom roześmiał się półgębkiem.
- Myślisz, że można poprzestawiać cały swój system wartości w trzy miesiące?
- Nie można, ale można zrozumieć, że popełniło się błąd i zacząć próbować.
- To ja chyba jestem na drodze ku temu. Wiesz, co, Bill? Kocham cię, bracie.
- Ja ciebie też, Tom. Ja ciebie tez. - Uśmiechnął się i znów skupił swoją uwagę na filmie.


Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo