Dyskretnie rozglądała się po
dużej i jasnej jadalni, utrzymanej w tonacjach bieli i szarości, umeblowanej z
ogromnym wyczuciem. Hebanowy bufet i owalny, jak szacowała na oko,
dwudziestoosobowy stół, a przy nim, rodem z pałacu królewskiego, krzesła
wyściełane miękkim atłasem. Cały dom urządzony był z niebanalnym
wyrafinowaniem. Mieszkanie bardziej przypominało wystrojem dworek kolonialny,
niźli apartament w centrum stolicy. Mama Paula miała niezwykły zmysł artystyczny,
zupełnie nieadekwatny do pracy, którą się zajmowała. Być może, ani Paul senior,
ani Paul junior nie dostrzegali w niej tego, co było aż nader wyczuwalnym dla
Liv. Patrzyła na tą kobietę i za każdym
razem zastanawiała się, czy ją czekał taki sam los? Mama Paula zdawała się być
zupełnie zdominowana przez męża, podległa, wręcz usłużna. Jeżeli to domena
kobiet wchodzących w tą rodzinę, to Brunetce podobało się to coraz mniej.
Biorąc pod uwagę fakt, że Paul będąc z nią, nie raz niewiele różnił się od ojca,
coraz poważniej zastanawiała się, czy chciała tego wszystkiego. Jeżeli Paul
miał być jej takim ograniczeniem, jakim senior jest dla jego matki, to
odpowiedź nasuwała się sama. Miała wrażenie, że nie kochała go na tyle mocno,
by znosić takie traktowanie przez resztę życia. Zdążyła się nauczyć przez ten
czas bycia razem, że Paul nie był skory do naginania się, a ona nabierała coraz
większej pewności, że sama nie chciała wciąż się dopasowywać. Nieważne było dla
niej czy winą była słabość jej
charakteru, uczucia, czy może jakiś rodzaj bierności. Wiedziała, że nie chciała
się tego dowiadywać, to już zdawało się być dla niej nieistotne i na pewno nie
była gotowa na taką próbę. Mama Paula będąc z dala od męża, choćby w kuchni,
gotując obiad, zdawała się być od razu inna, bardziej żywa, naturalna.
Zagadywała Liv, pytała o rodzinę czy szkołę. Wydawała się być najbardziej
normalna z całej ich trójki. Przy seniorze zmieniała się diametralnie, Liv nie
raz dostrzegała swojego rodzaju ból w jej oczach. Wówczas zastanawiała się, co
kierowało tą niezależną zawodowo, zaradną kobietą, która w pojedynkę mogłaby
zajść o wiele dalej, niż przy boku despotycznego męża. Nie przychodziło jej do
głowy nic, prócz jednego. Musiała kochać tego poważnego, wiecznie opanowanego
mężczyznę, który dostrzegał jedynie swoje interesy, związane z nimi korzyści,
swoją pozycję i opinię. Ją też dostrzegał, gdy błyszczała przy jego boku. Znasz
to skądś, Liv? Paul gawędził z ojcem o najnowszych rokowaniach bankowych, a
ona siedząc naprzeciw jego matki, wpatrywała się w groszek na swoim talerzu i
jadła najwolniej, jak mogła, by nie skończyć jako pierwsza. Minuty ciągnęły się
w nieskończoność, a potrwała ubywała jej z talerza zbyt szybko. Pani Binder też
zdawała się nader interesować swoim posiłkiem, a ojciec i syn wniebowzięci
sporym spadkiem inflacji. Skrzypnięcie wysuwanego krzesła, skłoniło Liv do
podniesienia głowy. Napotkała, jak zawsze spokojny wzrok Paula. Spytał niemo
czy skończyła, a otrzymawszy potwierdzenie, w mgnieniu oka znalazł się przy niej,
by odsunąć jej krzesło. Uśmiechnęła się blado i podziękowawszy, pozwoliła
chwycić mu swoją dłoń i poprowadzić do jego pokoju. Tam, jak zawsze raczył ją
flegmatyczną rozmową o wszystkim i o niczym, a najbardziej o tym, jak to będzie
kiedyś. Lubił snuć wydumane plany na przyszłość, jak to będzie, gdy już staną
się małżeństwem, on przejmie firmę i będą sobie żyć we dwójkę, w domku z
ogródkiem, co oznaczało willę z basenem i kortem tenisowym, tudzież polem
golfowym. Nigdy nie planował imprez, wypadów, gdziekolwiek choćby do kina. Paul
w gruncie rzeczy był nieziemsko nudnym człowiekiem i nie potrafiła pojąć jego
awersji do jakichkolwiek wyjść, o szaleństwach nie wspominając. Przyszłość w
oczach Paula mieniła się wszystkimi kolorami tęczy. On w nią wierzył, był
święcie przekonany, że się ziści. Liv widziała w niej jedynie mrzonkę. Znając
inne życie i innych ludzi, nie umiała brać na poważnie jego bajek. Paul zdawał
się być typowym racjonalistą, człowiekiem, który miał objąć kierownictwo nad
ogromną firmą, kimś, kto nie miał czasu na marzenia. Jednak czasem z całą tą
swoją powagą zdawał jej się być bardziej niedojrzały, niż zbuntowany
nastolatek. Obiady z jego rodzicami, w zasadzie nic nie wnosiły, ani nie
poznawali się lepiej, ani nie wyrabiali sobie zdania na swój temat, bo nie
rozmawiali ze sobą. Wszystko opierało się na kilkuminutowej rozmowie w kuchni z
matką Paula przed podaniem posiłku. To działo wręcz odwrotnie, niż zapewne Paul
zamierzał. Dzięki temu dawał jej jeszcze bardziej namacalny przykład na to, jaki
był naprawdę i na czym mu zależało. Te spotkania z jego rodzicami dopełniały
wizerunku ich wspólnych chwil. Nie raz zastanawiała się, czy czasem nie grał
przed nimi idealnego syna, gdy spędzali czas razem, czy też na bankietach, tych
wszystkich kolacjach, obiadach i koktajlach biznesowych, jednak mając na uwadze
to, jakie było ich sam na sam, traciła wszelkie złudzenia, co do swoich
podejrzeń. Paul nie udawał, był nader prawdziwy i to chyba imponowało jej w nim
najbardziej. Zawsze był sobą, jaka by ta jego osobowość nie była. Wychodząc z
apartamentowca, poczuła, jak mroźne powietrze otulało jej ciało i w tym samym
momencie, odniosła wrażenie, jakby wielki ciężar spadł z jej serca. Wolność
smakowała lutowym powietrzem.
*
Ujmując w dłoniach bawełnianą
koszulkę, dokładnie się jej przyglądała, oceniając począwszy od nasycenia
koloru, a skończywszy na motywie nadruku. Oglądała tak już któryś t-shirt z
kolei, podnosząc tą banalną czynność, do miana swojej małej celebracji.
Naturalnym było, że każda wizyta w centrum handlowym kończyła się właśnie w
skateshopie. Lubiła tak po prostu pooglądać te obszerne koszulki, czapki,
froty. To miejsce miała dla niej coś specyficznego. Po prostu. Od kilku chwil
miała wrażenie, że ktoś ją obserwował. Początkowo nie zwracała na to uwagi,
będąc przekonaną, że to przewrażliwienie, nabyte dzięki Mikowi. Przejrzała
kilka kolejnych i wyjmując następną koszulkę, lekko poirytowana podniosła wzrok
i w tej samej chwili zamarła. Trwało to może kilka, albo kilkanaście sekund.
Nie była w stanie stwierdzić ile. To spojrzenie ją sparaliżowało, mało co nie
zwalając z nóg. Na moment zapomniała, jak się nazywa, co robi, gdzie jest. Nie
wiedziała czy to działo się naprawdę, czy może jej się wydawało, czy to kolejny
z tych snów, które tak ukochała. Pierwszy raz od bardzo wielu miesięcy oderwała
się od rzeczywistości, pofrunęła, a winne temu były jego oczy i to nie nocą,
gdy jej zmysły poił słodki sen. Za dnia, gdy lutowe słońce wisiało jeszcze na
niebie, gdy ona daleka była od domu, swojego łóżka, gdzie śniły jej się
najpiękniejsze sny, od jego podobizny, której widok je przywoływał. Lubiła
śnić, bo w snach było tak błogo i tak spokojnie, nie musiała się o nic martwić,
była całkiem bezpieczna i beztroska, taka lekka i szczęśliwa. Mimowolnie uśmiechnęła
się. Dostrzegła, że i on się uśmiechnął. W kącikach jego oczu powstało kilka
drobnych zmarszczek. Miała wrażenie, że jej policzki spłonęły szkarłatem. Tak,
jak ona ledwo dostrzegała go po drugiej stronie, tak i Tom, na całe jej
szczęście, mógł dostrzec jedynie jej tęczówki. Mógł spijać z nich jej chwilę
słabości, gdy nie wiedzieć czemu, dała porwać się jego spojrzeniu. Wysoki
wieszak nie pozwalał dostrzec zbyt wiele, mimo tego, nie potrzebowała niczego
więcej. Wpatrywała się w niego, niczym zahipnotyzowana i żadnym sposobem nie
potrafiła oderwać wzroku. Wiedziała, że to był on. Wątpliwość wydała jej się
czymś całkowicie śmiesznym. Nikt inny nie miał takich oczu. Zapalczywie
wyłapywała, skryte w ich mlecznoczekoladowym odcieniu radosne ogniki. Bezwiednie
przesuwała się równolegle z Tomem, ku końcowi rzędu t-shirtów. Spuścił wzrok i
niby od niechcenia oglądał kolejne wzory, co chwila rzucając ukradkowe
spojrzenia Scarlett. Nie chcąc wpatrywać się bezustannie w jego buzię, której
usiłował nadać bardzo skupiony wyraz, robiła to samo, cały czas trzymając w
dłoniach koszulkę, którą oglądała gdzieś na początku. Mając wrażenie, że
całkowicie zapomniała po co tam przyszła, płonęła żarem jego spojrzenia.
Niespodziewanie stanęła tuż przed nim. Nie dzieliło ich już nic, ani żaden
wieszak, ani materiał, ani nic, zupełnie nic. Zupełnie niepodobnie do siebie,
całkowicie niepewnie powiodła wzrokiem po jego smagłej sylwetce, począwszy od
białych butów, przez szerokie spodnie, kurtkę i ogromną bluzę wystającą zza
rozpiętego zamka, aż do twarzy opatrzonej płynnymi, ale swoiście męskimi
rysami; pełnych wargach, zgrabnym nosie i oczach, tych oczach, które w tej
chwili mówiły tak wiele, choć on milczał. Szeptały do niej, cicho i subtelnie
swoją czekoladową barwą. Stał tuż obok niecały metr przed Scarlett. Zdał jej
się taki prawdziwy, tak dotkliwie rzeczywisty, jak nigdy i pominąwszy całą
anormalność tego, co właśnie działo się w jej głowie, ten niewytłumaczalny
mętlik, którego pojawienia nigdy nie spodziewałaby się i całej swojej głupoty,
której aż nader była świadoma, nie oddałaby tej chwili za nic i nikomu. Jedno
jego spojrzenie dało jej więcej niewypowiedzianego ciepła, niż mogłaby się
spodziewać od kogokolwiek, kiedykolwiek i choć nie lubiła, gdy patrzono na nią,
właśnie w ten sposób, teraz wydało jej się to całkowicie niegroźne. Nie
rozumiała co wprowadziło ją w ten stan, nie rozumiała sensu tego, co właśnie
się między nimi działo, to było całkowicie niezaplanowane, niewytłumaczalne,
niepojętne, nienormalne, nie.... nierozważnie piękne i od początku do końca
poza jej wolą, wszelkimi zasadami i normami. Całkowicie, tak po prostu, poza
kontrolą. Nie miała na to reguły, wytłumaczenia, sposobu, była bezradna wobec
samej siebie, ale pierwszy raz nie chciała znaleźć odpowiedzi. Nie chciała
opanować sytuacji, ani mieć w zanadrzu kilku wyjść. Chciała płynąć. Omiótł
wzrokiem jej ciało. Nie do końca wierzył, czy to możliwe, że była wszędzie,
gdzie on się udawał. Klub, impreza, teraz nawet sklep! Po głowie, przez moment
krążyła mu opcja z ukrytą kamerą. Wyczekiwał, aż z którejś kabiny wyskoczy miły
pan z wąsem i muchą w kropki i krzyknie 'mamy cię!', a ona się rozpłynie, albo
okaże jedynie złudzeniem. Minęła jedna, dwie, trzy, pięć sekund, ale nikt się
nie pojawił. Scarlett stała tuż przed nim, zaskoczona jeszcze bardziej, niż on
i wpatrywała się w niego tymi swoimi ogromnymi, turkusowymi oczami. Na jej
puchatych policzkach tliły się rumieńce, a malinowe, lekko rozchylone wargi
łączyła cieniutka nitka śliny, miotana jej lekko przyspieszonym oddechem.
Scarlett była mozaiką przeciwieństw. Z jednej strony słodka buzia, niewinne
spojrzenie i ta dziecięca ufność, które w jego oczach czyniły ją taką kruchą,
delikatną, zupełnie niepodobną do tej, którą znali wszyscy. Zrozumiał, że
swojej wrażliwości dawała skosztować tylko nielicznym. Jednak ta
bezpretensjonalna dziewczęcość, może nawet ujmujące dziecięctwo były częścią
tej walecznej dziewczyny, którą znali wszyscy, bo ona taka była słodka w swojej
bucie. Te dwie osobowości płynnie igrały w niej, ciało odziane było w czerń; skórzaną, dopasowaną kurtkę, wąskie spodnie,
podkreślające jej bujne kształty i kozaki, na wysokiej szpilce, optycznie
jeszcze bardziej wydłużające jej zgrabne nogi, a oczy mówiły resztę. Ściskała w
dłoniach, czarny t-shirt, który spokojnie mógłby być dla niej sukienką. Teraz w
sklepie, wśród półek z najrozmaitszymi elementami garderoby, wśród kilku obcych
ludzi, w centrum Berlina, przed południem, w walentynki, pierwszy raz tak
naprawdę patrzył na nią. Choć widział ją już, dziesiątki razy, teraz dopiero
patrzył i dostrzegał. Wcześniej była tą nieugiętą, zdawałoby się despotką,
która bez pardonu, tak po prostu wtargnęła w jego życie. Była zmysłową
Tajemniczą Dziewczyną, która swym głosem, swym ciałem wprawiała go w zachwyt.
Była ponętną barmanką, z którą nie raz usiłował flirtować. Była zadziorna i
denerwująca, ironiczna, zimna, konsekwentna, słodka i bezpretensjonalna,
pociągająca i naturalna. Miała mnóstwo cech, pokazywała się z wielu stron,
wcielała się w wiele ról, ale to właśnie w tym dniu, w tej chwili miał przed
sobą Scarlett. Nie musiał pytać, zastanawiać się, domyślać. Nie było między
nimi ironii, żartu, flirtu, ani złości, byli oni, oboje. To zabrzmiało
tak banalnie, zupełnie lapidarnie w jego myślach. On, przecież to on Tom Ka...
Tak to był on, to naprawdę on. Bez filuternego uśmiechu, bez pozowania i
gwiazdowania, bez świateł i gapiów, bez fleszy i mikrofonu. On. Tom, Tom
Kaulitz. Dźwięk jego własnego nazwiska pierwszy raz od dawna zabrzmiał w jego
głowie całkowicie naturalnie i ani przez myśl przeszło mu się skrzywić. Usta
Toma mimowolnie rozciągnęły się w czułym uśmiechu, gdy zdecydował się wreszcie
przerwać ciszę, która między nimi panowała.
- Szukasz sukienki? -
Roześmiała się perliście, skupiając na sobie uwagę kilku innych osób. Pokręciła
głową , zagryzając dolną wargę i znów spojrzała na niego, delikatnie
przekrzywiając głowę w bok. Jej pełne wargi cały czas uśmiechały się do niego
tajemniczo, a oczy rozbłysły nowym blaskiem.
- A wyglądam na dziewczynę,
która w dziale dla facetów szuka sukienki? - Tom lekko pochylił głowę w bok i
uważnie przyglądał się jej spod odrobinę przymrużonych powiek. Nadal
przyciskała do siebie czarny t-shirt, a słodki uśmiech zdobił jej buzię.
Policzki Scarlett wyraźnie się zaróżowiły. Nie wiedziała czy świadomie, czy też
nie, jednak czuła, że jego kokieteryjne spojrzenie stawało się, z każdą chwilą
śmielsze. Dokładnie i bardzo powoli zlustrował Brunetkę, od samych stóp po
czubek głowy, nie omieszkawszy zatrzymać się sekundkę dłużej, niż powinien przy
jej pełnych wargach, po czym znów utkwił swoje spojrzenie w jej oczach.
- Szczerze, tak. - Wymownie
przerzucił na moment wzrok na koszulkę, którą ściskała w dłoniach i uśmiechnął
się, tak jakby, zniewalająco.
- Szczerze, ty też. - Jakby
nigdy nic, chwyciła materiał na wysokości ramion i uniosła go wyżej, by móc mu
się lepiej przyjrzeć. Po chwilowych oględzinach, odwróciła t-shirt przodem do
Toma i przystawiwszy go do siebie, spojrzała na niego. Obrzuciła jego sylwetkę
krótkim spojrzeniem i uśmiechnęła się filuternie, unosząc jedną brew. - Może
ta?
- W prawdzie nie miałem
zamiaru nic kupować, ale skoro nalegasz.
- Ja nalegam? Jeszcze czego. -
Żachnęła się. - Potem do końca życia będziesz mi wypominał, że przeze mnie
wyrzuciłeś pieniądze w błoto.
- Już planujesz nasze wspólne
życie, Scarlett? - Zapowietrzyła się, posyłając mu mordercze spojrzenie.
Zmrużyła oczy do wielkości cienkich szparek i ułożyła wargi w złowrogi dzióbek,
jednak nie udało jej się ani trochę przestraszyć Toma swoją miną miną, bo stwierdził jedynie w duchu, że słodko
wyglądała, gdy była naburmuszona. Puścił
jej oczko, racząc cwanym uśmiechem i wziął koszulkę od Scarlett. - Ale
grrrrroźna, Scarlett, uch, aż mam ciary. - Uśmiechnął się jeszcze bardziej
szelmowsko, niż przed momentem i chodem triumfującego pana i władcy, zamierzał
zniknąć w przebieralni, ale przed tym nie zdołał umknąć kuksańcowi Brunetki.
- Nie łap nie za słówka,
Kaulitz. - Rzuciła oburzona. Usiłowała być bardzo poważna i bardzo oburzona,
ale ani trochę nie chciało jej to wyjść. Uśmiech sam, nie wiedzieć czemu,
cisnął się jej na usta. Całe szczęście Tom był w przebieralni i nie mógł
widzieć, jak jej policzki oblały się purpurą. Po raz kolejny tego dnia, znów za
jego przyczyną. Kręcąc głową z dezaprobatą, dmuchnęła sobie w czoło i
przeczesała włosy palcami. - Swoją drogą, nie schlebiaj sobie. - Udało jej się
przywrócić swojemu głosowi normalny, dziarski ton. Przy nim to było jakoś
nienaturalnie trudne. Potrafił zmiękczyć ją jednym uśmiechem. Nie podobało się
jej, że tak łatwo kręcił nią, jak mu się spodobało. Nie podobało jej się, że
tak łatwo mu ulegała. Najbardziej nie podobało jej się to, że jej się to
podobało. Uśmiechnęła się tajemniczo, gdy Tom wyłonił się zza kotary i
obrzuciła go bardzo krytycznym spojrzeniem. - Może być. - Rzuciła niby od
niechcenia i odwróciwszy się na pięcie, szybko podeszła do sofy stojącej
nieopodal. Nim znów odwróciła się
przodem do Toma zrobiła bardzo poważną i bardzo obojętną minę, za nic nie mogła
pozwolić, by dostrzegł, że 'może być' dalece mijało się z prawdą. Tom stał
nadal przed przebieralnią, taksując Scarlett filuternym spojrzeniem, jakby
zupełnie podważając to co przed momentem powiedziała. Uniosła brew, gdy on to
uczynił. Uśmiechnął się tajemniczo, gdy ona to zrobiła. Rozsiadła się wygodnie,
nie spuszczając wzroku z Toma. - Czekasz na oklaski, przepraszam?
- No wiesz, nie chciałem tego
mówić głośno, ale przydałoby się. - Wzruszył ramionami, udając bardzo
zasmuconego. Scarlett westchnęła teatralnie i wstawszy, podeszła do niego i
poklepała go pocieszająco po przedramieniu.
- Muszę cię zmartwić, ale z
mojej strony nie możesz liczyć, ani na oklaski, ani na histerię, ani na
euforyczny stan podwójnej ekstazy, ani nic z ten deseń, ale pamiętaj, że łączę
się z tobą w bólu.
- Kurczę no, a ja tak na to
liczyłem. Ranisz mnie, Scarlett. - Odwrócił się na pięcie i wszedłszy do
przebieralni, zamaszyście zasłonił kotarę. Prychnęła pod nosem i w tej samej
chwili Tom wystawił znów głowę zza zasłonki. - Na pewno nie powiesz mi, że
wyglądałem super seksownie, bosko, albo jakoś nieziemsko?
- Ubieraj się, bo wychłodzenie
organizmu zdecydowanie ci szkodzi. -
Idąc w stronę gabloty z frotami, pstryknęła Toma w nos, a dziesięć minut
później siedzieli już w aucie Toma, usiłując wyjechać z parkingu. Scarlett
wpatrywała się w rządek samochodów przed nimi, na jednej ręce wspierając głowę,
drugą wystukując rytm na swoim udzie, a Tom patrząc przed siebie, prowadził
auto. Scarlett przyglądała mu się kątem oka, był zamyślony, niby skupiony na
jeździe, jednak widziała, że myślami wędrował gdzieś daleko. Miał mętlik w
głowie. Czuł, jakby stał pośrodku równoważni. Z jednej strony bardzo chciał
spędzać z nią najwięcej czasu, jak tylko to było możliwe, a z drugiej coś go
blokowało. Jakaś wewnętrzna obawa, która mówiła mu, że wszystko znów skończy
się, jak zawsze. Z całych sił tego nie chciał. Scarlett to Scarlett i na samą
myśl, że mogłaby cierpieć i to przez niego, robiło mu się źle. Obawiał się
swoich nawyków. Obawiał się swoich czynów. Obawiał się swoich słabości. Obawiał
się swoich skłonności upadkowych. Obawiał się też wielu innych rzeczy, których
nie potrafił nazwać po imieniu. Zajmowały go nowe uczucia, o których zapomniał,
albo których nigdy wcześniej nie znał. Miewał nowe, inne reakcje na pewne
sytuacje. Robił rzeczy, które dziwiły jego samego. Skupiał się na innych
sprawach i przede wszystkim przeklasyfikował, zdecydowanie niechcący, swoje
priorytety. Wszystko zaczęło się od chwili, kiedy poznał Scarlett. Od tego
czasu jego życie zaczęło zmieniać się tak po prostu, teraz to mu nawet
odpowiadało, ale nie potrafił jeszcze odnaleźć się niekiedy w relacjach ze
samym sobą. Denerwowało go to czasami, robił, mówił rzeczy, o których wcześniej
nawet nie pomyślałby. Kiedyś nie zastanawiał się nad uczuciami innych, nad tym
jak konsekwencje jego decyzji odbiją się na nich, czy to co robił albo mówił
miało znaczenie czy też nie, ważny był on ze swoimi zachciankami i słabostkami.
Zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę, ale znając swój brak silnej woli, nie
próbował się jej nawet przeciwstawić, po prostu brnął dalej. Scarlett, chyba,
się nie bała. Scarlett pokazała mu, że można inaczej, choć niedosłownie, ale
przejął od niej mały promyczek jej przekonania i później wszystko potoczyło się
już jakoś samo. Pamiętał doskonale ten moment... wówczas nie zdawał sobie z
tego sprawy, ale coś pękło w nim tego wieczoru w klubie, gdy... gdy podniósł na
nią rękę. Nie lubił przemocy, a jednak... a potem ona mimo tego, dalej,
niezrażona robiła swoje. Choć w gruncie rzeczy, na zdrowy rozum powinna go
zostawić, omijać szerokim kołem, ale nie zrobiła tego. Cały czas wierzyła, że
miała rację i walczyła o nią, a on szedł w zaparte już tylko po to, by nie
okazać się pantoflarzem, niezdolnym do własnego zdania, kierowania własnym
życiem facetem, którym jakaś laska kręci, jak zechce. Nie chciał być słaby. Nie
chciał zawracać z drogi, którą wybrał, bo jemu przecież nie wypadało
popełniać błędów. Choć przecież
większa część całego jego życia była błędem. A potem sam, choć nie wiedział
dlaczego, zaczął coś zmieniać, bo tak kazał mu głosik z jego wnętrza.
Głosik, który miał jej barwę, jej buzię, jej usta, nos, miał jej oczy, które
karciły go zawsze, gdy robiąc co zechciał, postępował wbrew sobie.
Analizując całą ich znajomość, doszedł do wniosku, że mogą poszczycić się
niebanalną oryginalnością. Mimowolnie się uśmiechnął i spojrzał na Scarlett.
- Tobie też się wydaje, że
nasza znajomość jest trochę dziwna?
- Mnie się nie wydaje, ja
jestem tego pewna.
- To dobrze, nie muszę czuć
się osamotniony. - Uśmiechnęła się i znów spojrzała na drogę. Zajeżdżali już w
jej ulicę. Sięgnęła do tyłu po swoją torebkę i odpiąwszy pas, przeniosła wzrok
na Toma.
- Przyjdziesz dzisiaj?
- Miałem w planie zabrać Billa
i Georga. Wiesz, walentynki, a my trzy robaczki samotni jesteśmy.
- Świetne.
- Świetnie, że samotni czy
świetnie, że przyjdziemy? - Uśmiechnął się szelmowsko, a Scarlett zapowietrzyła
się i znów posłała mu mordercze spojrzenie. Sprzedała Tomowi kuksańca w ramię,
bo w bok niestety nie trafiła.
- Świetnie, że zobaczę Billa i
Georga. - Wystawiła mu język i zaplotła
ręce na klatce piersiowej, z zamiarem nie spoglądania na Toma już ani razu,
bynajmniej w ciągu następnych piętnastu minut. Wyglądała uroczo, gdy się
denerwowała. Tym właśnie było jedno z tych nowych uczuć, miłym ciepłem w całym organizmie, gdy na nią
patrzył. Tak, jak wydawało mu się, że coś zmieniło się tamtego wieczoru w
klubie, tak jak coś pękło na imprezie sylwestrowej, tak to niespodziewane
spotkanie też przyniosło coś nowego. Jeszcze nie wiedział co, ale już mu się
podobało. Zatrzymał samochód na podjeździe i zgasił silnik. Odwrócił głowię i
zlustrował profil Brunetki, nadal usiłowała na niego nie patrzeć, ale złapał ją
na tym, że spoglądała na niego kątem oka. Nie raz, nie dwa, gdy celowo odwracał
wzrok. Droczyła się z nim, on droczył się z nią. To było takie banalne, takie
bezpretensjonalne. Ona taka była. Z nią czuł się tak dobrze, tak zwyczajnie i
po ludzku.
- Uważaj, bo zeza dostaniesz.
- Prychnęła pod nosem i odpiąwszy pas, otworzyła drzwi samochodu. Rzuciła mu
krótkie spojrzenie, które miało mu uzmysłowić, jak bardzo ją uraził, jednak
zupełnie jej się nie udawało być groźną. Tom dostrzegł, jak bardzo walczyła ze
sobą, by się nie uśmiechnąć.
- Cześć, Tom.
- Cześć. - Pokręcił głową, gdy
wysiadłszy, lekko trzasnęła drzwiami i uśmiechnął się, widząc, jak jej włosy
zafalowały na wietrze. Ruszyła w kierunku furtki, a on patrzył, jak się oddala.
Tuż przy niej zatrzymała się gwałtownie i odwróciła w stronę auta, tak, jakby
chciała cofnąć się do niego. Spoglądała w jego stronę, tak jakby dostrzegała
coś przez przyciemniane szyby audi. Na jej buzi nie malowało się już, ani
oburzenie, ani naigrywana złość, a jedynie ta urzekająca tajemniczość,
delikatny uśmiech i jakby niewidzące spojrzenie. Zatrzymała tam wzrok, może
kilka sekund, a później odwróciła się na pięcie i ani się obejrzał, a zniknęła
za mu z oczu Była zmienna, nieprzewidywalna, przy tym spontaniczna i nigdy nie
wiedział, czego mógł się spodziewać; słodkiego uśmiechu czy kuksańca w bok.
Takie prozaiczne sytuacje, te najdrobniejsze i zdawałoby się najmniej znaczące,
te utarczki słowne, słodka ironia czy drobna kpina, one dawały mu prawie
najwięcej, dawały mu Scarlett, po prostu Scarlett. Tą, której nie znał nikt.
Tak sobie umyślał i poprawił pas. - Maleńka. - Szepnął odpalając silnik.
*
Powoli wyłoniła się zza
parawanu,oddzielającego wejścia dla pracowników i pomieszczenie, w którym
znajdowali się goście. Światła były przygaszone, a salę rozświetlały jedynie
świece, stojące na stolikach i małe światełka przy barze. Cały wystój był
niczym z filmu o miłości. Róże, świece i mnóstwo zakochanych. Początkowo
Scarlett wdało się to całkowicie durne robić z walentynek takie halo, ale z
czasem, gdy sama brała udział w próbach, pomagała Karlowi z wystrojem, wydało
jej się to nawet nie takie tragiczne. Pomimo że budziły się wspomnienia i
chwilami było jej trochę duszno, nie dała im wygrać. Nawet teraz, gdy miała
zaśpiewać akurat tą piosenkę, wiedziała, że będzie dzielna, bo co było miało
nigdy nie wracać. Tego wieczoru miała zamiar zacząć budować dalszą część nowej
historii. Wzięła głęboki oddech. Miała na sobie, krótką sukienkę, wiązaną na
szyi, wykonaną z czarnego materiału, usianego połyskującymi drobinkami, które
mieniły się w świetle świec, sprawiając, że Scarlett wyglądała na wyjętą z
bajki. Zdawała się leżeć na niej, jak ulał. Na nogach miała czarne buty, na
wysokiej szpilce, utrzymujące stopę, jedynie wąskimi paseczkami, które okalały
stopy Scarlett, aż do samej kostki. Jej zgrabne nogi, dzięki dobremu krojowi,
dopasowanej sukienki, która zakrywała je tylko do pół uda, wydawały się jeszcze
dłuższe i smuklejsze. Włosy skręcone w delikatne loki, lśniły pięknie,
spływając kaskadami na jej nagie plecy i ramiona. Pojedyncze pukle opadały tuż
przy jej buzi, dodając jej jedynie więcej uroku. Liv spisała się na medal.
Zmierzając ku scenie, przykuła uwagę prawie wszystkich gości, a zwłaszcza tych
kilku wyjątkowych. Tom siedział z Billem i Georgiem przy 'swoim' stoliku, a tuż
obok przy następnym, przed podestem, Nico, Sophie, Liv i Paul. Z gracją weszła
na podwyższenie i wziąwszy mikrofon, przysiadła na wysokim stołku, na samym
jego środku. Delikatne światło reflektora padało wprost na nią. Mieniąca się
sukienka, roziskrzone oczy, zaróżowione policzki i najdelikatniejszy, będący
zarazem najsłodszym, uśmiech pod słońcem. Powiodła wzrokiem po sali,
zatrzymując się dłużej przy tacie. Trzymał dłoń mamy i oderwawszy od niej
wzrok, utkwił go w Scarlett. Uśmiechnął się pokrzepiająco. Sophie była nieco
oniemiała. Scarlett za to szczęśliwa, że wreszcie rodzice zobaczą ją w swoim
żywiole. Mama jakimś cudem zdołała się przekonać, żeby iść do tego lokalu i
posłuchać Scarlett. Tata nie chciał jej zdradzić, jakim cudem mu się to udało.
Liv otoczona ramieniem Paula, siedziała wpatrując się w siostrę ze splecionymi
na klatce piersiowej rękoma i zdawała się nie zauważać swojego chłopaka.
Wydawała się być spokojna. Później spojrzała na nich, ich spojrzenia się
spotkały, bo on cały czas patrzył. Czekał, wpatrując się w nią, niczym w obrazek,
bo wyglądała niczym Księżniczka z kart jakiejś pięknej opowieści. Jeszcze jej
takiej nie widział. Przyszło mu na myśl, że ostatnio często to powtarzał. Nie
miał pojęcia czy to aura walentynek tak na niego działała, czy może to
oświetlenie tak bardzo dodawało jej czaru. Wiedział jednak, że mógłby spędzić
na patrzeniu na nią resztę nocy. Scarlett posłała Tomowi uśmiech, wiedział, był
pewien, że kierowała go specjalnie dla niego, a potem skinęła do Billa i
Georga, po czym przymknąwszy oczy, na moment spuściła głowę. W sali zapanowała
cisza. W powietrzu unosiła się magia i naprawdę miał wrażenie, że zaczynał
wariować, skoro myślał o takich rzeczach. Cisza, pełna delikatnego napięcia.
Cisza, w której tonął jej oddech, nim popłynęły pierwsze takty muzyki.
Oddychając spokojnie, uniosła
głowę. Zaczęło się. Jej taniec z melodią. Nie unosiła powiek. Zdała się na
wyczucie, nie potrzebowała patrzeć, by czuć całą sobą. Choć korciło ją, by na
moment spojrzeć na niego, powstrzymała się. Czuła, że patrzył. To też
wystarczyło. Cieszyła się, że przyszedł. Nico uśmiechnął się, gdy tylko z ust
Scarlett padły pierwsze słowa. Pogłaskał kciukiem wewnętrzną stronę dłoni
Sophie i spojrzał na nią. Nadal była oszołomiona. Nie widziała jeszcze
Brunetki, ani w takim wydaniu, ani takiej pochłoniętej czymkolwiek. Powoli
docierało do niej, jak słabo znała własne dziecko. Nico odsunął krzesło i
wstał. Poczuł, że to wieczór, w którym powinny zniknąć wszystkie tajemnice.
Wiedział, że Sophie też tego pragnęła, a on jedynie musiał pomóc jej to
zrozumieć. Wstał i podał jej dłoń. Przez moment spoglądała na niego z wahaniem.
Siła jego spojrzenia sprawiła, że nie miała w sobie tyle woli, by mu się
sprzeciwić. Tak bardzo pragnęła znów zatańczyć. Serce zabiło jej kilka razy
mocniej. Za ich stolikiem rozpościerał się kawałek parkietu, pozostawiony tego
wieczoru specjalnie ta par chcących pobujać się w rytmie romantycznych ballad.
Było na nim już kilka par. Nico wziął Sophie w ramiona. Zupełnie bezwolna, oszołomiona
nieopisana radością, pozwoliła mu się prowadzić. Pozwoliła, by poniósł ją jak
dawniej, wprost do nieba. Pomimo lat, ich stopy doskonale pamiętały kroki. Ich
wytęsknione ciała, znów zaczęły grać w jednym rytmie. Uśmiechnęła się szeroko,
spoglądając wprost w jego zamglone tęczówki, gdy pochylał ją, tuląc do siebie.
Nagle przed oczami stanęły jej te wszystkie lata i dzień, w którym pochowała
swe marzenia. Pamiętała, jak bardzo płakała, powtarzając w kółko, że już nigdy
nie zatańczy, nigdy nie odda się swej miłości. Pamiętała też, jak bardzo bolały
ją dni, których nie wypełniała już pasja, oczekiwanie, tak bardzo pokrzepiające
zmęczenie, albo radość ze zwycięstwa. Pamiętała, jak trudno było jej
zaakceptować własną rzeczywistość. Zdawało jej się, że to było wczoraj. Jakby
te lata nie minęły, a oni nadal mieli naście lat.
Bycie bez ciebie,
Wiem, ze bym cierpiała.
Uniosła powieki, powoli
wracając na ziemię. Pierwszym co dostrzegła, to to, że Liv siedziała odwrócona
do niej tyłem. Scarlett powiodła wzrokiem za siostrą i o mało brakowało, a
zapomniałaby, że powinna śpiewać. Widok, który zastała, zaparł jej dech w
piersiach. Pierwszy raz w życiu widziała tańczących rodziców. Tańczących! To
było o wiele za małe słowo. Oni płynęli po parkiecie. W mdłym blasku świec
wyglądali, jak zaczarowani, jakby świat dla nich nie istniał. Całkowicie
pochłonięci sobą, swoim świtem, czymś czego zidentyfikować nie potrafiła.
Parkiet opustoszał. Wszyscy goście przyglądali i się z podziwem, a ona
śpiewała. Najpiękniej, jak potrafiła. Dla nich dawała z siebie więcej, niż
wszystko, słowa płynęły z głębi serca, a nawet więcej niż z głębi. Uśmiechnęła
się delikatnie. Nie było nikogo, kogo nie zachwyciliby. Oszołomiona, utkwiła w nich swoje spojrzenie. Byli
idealni, w każdym calu perfekcyjni. Oddani sobie bardziej, niż kiedykolwiek,
tańczący lepiej, niż ktokolwiek. Nie umiała tego określić. Była dumna, tak
bardzo dumna, jak nigdy. Nie poznawała Sophie. Zdawała się być zupełnie inną
kobietą, złudnie podobną do jej matki. Tak lekka, piękna, szczęśliwa do granic
możliwości... Płynęła wraz z muzyką. Atłasowa sukienka Sophie połyskiwała w
mdłym świetle świec, falując przy każdym jej kroku. Buzię miała rozanieloną, a
jej oczy, tak, dokładnie to widziała, błyszczały. Tata trzymał mamę pewnie w
swych silnych ramionach, nieustannie patrząc jej w oczy. To nie mogli być jej
rodzice! To nie tata, który zawsze odpowiedzialny, pewny i opiekuńczy trzymał
pieczę nad nimi i to nie mama, która twardo stąpała po ziemi, nie pozwalając
nikomu na zbyt duże odrywanie się od niej. To nie byli oni, Ci stateczni i
odpowiedzialni. Widziała przed sobą ludzi do granic możliwości zakochanych w
sobie, w muzyce, w tańcu. Widziała przed sobą ludzi, których zaczęła darzyć
zupełnie innym, nowym szacunkiem. Chociaż, to nie byli ludzie. Miała przed sobą
lecące anioły. Poczuła coś, coś nowego, nieznanego, zapomnianego, coś tuż przy
sercu. Zatęskniła.
Nie chce wyobrażać sobie
Ze to był pożegnalny pocałunek.
Bez zwątpienia obracał ją w
kółko i uśmiechał się szerzej, gdy przed oczami migał mu jej uśmiech. Ten,
który zniknął z jej warg tak bardzo dawno. Tak delikatnie, zwiewnie, z gracją,
każdy krok stawiała, jakby nad ziemią, ufnie poddając się jego woli. Czuł się,
jak w bajce. Temat tabu, nie tylko dla słów, ale i dla myśli został zupełnie
odkryty i czuł, jakby ogromny ciężar spadł mu z serca. Widząc Sophie taką
szczęśliwą, tańcząc z nią i tylko z nią, życie znów wydało mu się proste.
Nie chce wyobrażać sobie
Ze to był pożegnalny pocałunek.
Znów okręcił ją wkoło i raz i
drugi, dopóki słowa śpiewane przez Scarlett wyściełały im drogę. Muzyka
ucichła, zatrzymał Sophie gwałtownie, mocno przycisnąwszy do siebie i spojrzał
jej głęboko w oczy. Hasały w nich
te ogniki, które tak dobrze pamiętał, te, które współgrały z przyspieszonym
oddechem, bijącym sercem i smakiem zwycięstwa. Teraz też tak było.
Czterdziestka na karku ani trochę przeszkadzała mu w wyczuwaniu magii w
powietrzu. Czerpał ją razem z powietrzem, które pachniało pasją i różami.
Uśmiechnął się szeroko i omiótł czułym spojrzeniem jej buzię. Uśmiechnął się
tak, jak ona to kochała. Ciszę złamały brawa, które popłynęły, gdzieś zza nich.
Pogładziła dłonią jego klatkę piersiową. Stali na środku parkietu, nie zważając
na miejsce, ani czas, bo to była ich chwila. Moment, który czekał swego
spełnienia przez te wszystkie lata. Ignorując cały świat i panujące weń zasady,
mając przed sobą tą, która od chwili, gdy ją poznał, stała się nim całym,
pocałował ją namiętnie. Tak namiętnie, jak bardzo ją kochał. Tak czule, że
zawirował świat, że zatrzymał się czas.
Nie chce wyobrażać sobie
Ze to był pożegnalny pocałunek.
To było coś niewiarygodnego.
Nawet nie zwróciła uwagi na to, że tata pocałował w taki sposób mamę
publicznie, na takie zażyłości nie pozwalali sobie w domu, przy nich, ale to
było nieistotne. To co zrobili, ten czterominutowy, wręcz niebiański show,
którego nie zastąpiłby występ mistrzów. Oni byli w tej chwili jej mistrzami.
Scarlett nie miała zielonego pojęcia, że rodzice potrafili tańczyć. Oni nigdy,
przenigdy na żadnej imprezie, odkąd tylko pamiętała nie zatańczyli jednego
kawałka. A tu nagle się okazuje, że potrafią i to, tak, że słów brak! Była w
totalnym szoku. Nie miała pojęcia o co w tym wszystkim chodziło, ale pewnym
było, że musiała się tego dowiedzieć. Tato ujął mamę za rękę i zaprowadził z
powrotem do stolika, siadając puścił oczko Scarlett. Uśmiechnęła się. Odłożyła
mikrofon i wstała z krzesełka. Zostawiła rodziców ze słowotokiem Liv. Planowała
sobie z nimi porozmawiać później, zwłaszcza z tatą. Schodząc z podestu głęboko
zaczerpnęła powietrza. Potrzebowała kilku chwil samotności. Zamykając drzwi
pomieszczenia, które Karl uparcie nazywał jej garderobą, oparła się o nie i
poczuła ulgę. Było tam stosunkowo cicho. Nie kręciło się gro ludzi i była
zupełnie sama. Stojąc oparta o białe drzwi, miała na wprost siebie lustro, w
którym odbijała się cała jej sylwetka. Dostała rumieńców. Dotknęła policzki
dłońmi, które w przeciwieństwie do reszty ciała były zupełnie zimne. Przymknęła
powieki i trwała tak przez moment, oddychając pełną piersią. W głowie kotłowało
jej się milion myśli, setki pytań i żadnej odpowiedzi. Zdawała sobie sprawę, że
rodzice tego wieczoru wyjawili część swojej tajemnicy. Do tej pory wiedziała
jedynie, że kiedyś też mieli marzenia. Teraz wszystko ułożyło się w
całość; niespełnione marzenia, taniec i awersja mamy, a raczej obawa o nią i to
jakie piętno odcisną na Scarlett jej własne marzenia. To nawet miało sens. Była
wrogo nastawiona, bo sama zasmakowała porażki. Z drugiej strony leżało, to w
jaki sposób tańczyli. Coś podobnego widziała chyba tylko w 'Dirty Dancing',
jednak to było sto razy bardziej prawdziwe i milion razy piękniejsze. Nie
umiała tego nawet opisać, tych emocji, tego uczucia, które emanowało z każdego
ruchu, dotyku, kroku... Błyszczały im oczy i to tak bardzo, że nawet półmrok
panujący w klubie nie był w stanie go zgasić. To było tak bardzo namacalne, a
zarazem nieprawdziwe. W całym tym zdumieniu, można powiedzieć nawet szoku,
odznaczało się jedno; duma. To jej rodzice skupili na sobie uwagę wszystkich, a
co więcej wzbudzili respekt. A tym pocałunkiem zburzyli chyba wszystkie
stereotypy, co do staroświeckości rodzicieli. Na samą myśl o tym uśmiechnęła
się i podniosła powieki. Dłonie Scarlett nabrały już temperatury, wyprostowała
się i wygładziła sukienkę. Odrzuciła niesforne loki do tyłu i wyszła z
garderoby.
Rozejrzała się wokół, goście
bawili się w szeroko pojęty sposób, Liv znudzona do granic możliwości słuchała
jakiegoś bardzo żywego wywodu Paula, rodziców nie widziała nigdzie, a bliźniacy
i Georg siedzieli po prostu przy stoliku, sącząc drinki. Bill zauważywszy
Scarlett, poderwał się na równe nogi i pomachał do niej, więc ruszyła w ich
kierunku, posyłając Liv współczujące spojrzenie. Musiała ich jeszcze sobie
przedstawić. Jak tylko znalazła się przy stoliku chłopaków, Bill wyściskał ją
na powitanie, zalewając słowotokiem, z którego wychwyciła mniej więcej tyle, że
podobało mu się, jak śpiewała i że ci tańczący ludzie byli genialni. Przywitała
się z Georgiem, a później zdecydowała się przebrnąć przez ceremonie powitalne.
Paul, jak tylko wymienił z nimi uścisk dłoni, zmył się pod pretekstem pilnego
telefonu. Scarlett zaintrygowała mina Georga, gdy usłyszał, że Liv Hannah była
jej siostrą. Jego spojrzenie też nie dawało jej spokoju, bo odkąd tylko zostali
sobie przedstawieni, przyglądał się Liv nieprzeniknionym wzrokiem, który
sprawił, że Brunetka dostała rumieńców. Scarlett miała to do siebie, że
potrafiła wyczytać z małych gestów, wielkie sygnały. To co stało się w
momencie, gdy podawali sobie ręce można zobrazować, jako stop klatkę na filmie.
Właśnie ten moment, właśnie to spojrzenie, właśnie oni. Odrzuciła zaraz tą
myśl. To było już niezdrowe, zaraz doszłoby do tego, że zaczęłaby swatać
każdego z każdym. Wydawało jej się. W końcu Liv upierała się, że kochała Paula.
Musiała przywołać go myślami, bo przyszedł i ostentacyjnie obejmując ją w
talii, poprosił do tańca. Georg powiódł za nimi wzorkiem i usiadł, milcząc.
Scarlett zmrużyła oczy i już chciała coś powiedzieć, gdy tuż przed nią pojawiła
się dłoń Toma. Uniosła do góry jedną brew i powoli powiodła wzrokiem wzdłuż
jego ręki, aż do samej buzi. Nie wyglądał na takiego, co chciał pożartować.
Uśmiechnęła się radośnie i kiwnęła głową. Podała mu dłoń, a Tom finezyjnie
wplótł w jej palce swoje i ścisnął je delikatnie. Poprowadził Scarlett między
stolikami i małym tłumkiem tulących się par. Była odrobinę skołowana, jednak
nie na tyle, żeby nie zarejestrować sposobu, w jaki ujmował jej dłoń, jego
przyjemnego dotyku, tego nonszalanckiego kroku, a przede wszystkim tego, że
serce zaczęło bić jej przynajmniej dwa razy mocniej. W pewnym miejscu zatrzymał
się i odwracając przodem, stanął na tyle blisko, że ich ciała prawie stykały
się ze sobą. Scarlett nieustannie wpatrywała się w Toma, który zdawał się być
nieprzenikniony. Nie potrafiła odczytać jego intencji. Przez ułamek sekundy,
zawahał się. Nie wiedział, czy dobrze robił, stawiając kolejny krok w jej
stronę. Nie miał pojęcia, czy zbliżając się do Scarlett nie narażał siebie, ale
też i jej. Zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby, gdyby już na zawsze
pozostała jego znajomą z klubu 'Vanilientraum', tą która pomogła mu wyjść na
prostą. Pomimo że tak często głowił się nad tym, że szukał różnych dróg i nawet
czasem wymyślał już coś, to zawsze gdy stawał przed nią, spoglądał w jej oczy,
rozmawiał z nią, gdy po prostu była obok, wszystko, co postanowił znikało,
przestawało mieć znaczenie. Wtedy liczyło się tylko to, że była. Nigdy nie miał
najmniejszych trudności z tym, żeby objąć dziewczynę. To w jego przypadku było
zwyczajnie śmieszne. A przy niej zastanawiał się, czy powinien, by nie urazić
jej, ani nie skrzywdzić. Czuł się dziwnie śmieszny, ale w tym momencie nie
przeszkadzało mu to, ani trochę. Spojrzała na niego przekornie. Podobała się
jej jego niepewność. Choć wolałaby, żeby pewnie wziął ją w ramiona i zaczął
kołysać się w rytm muzyki. Miała wrażenie, że oczekiwał na jej przyzwolenie,
więc postanowiła mu je dać. Obróciła się wokół własnej osi, łącząc ten ruch ze zgrabnym
balansem bioder. Spostrzegając, że Tom stał jak stał, jedynie przyglądając się
jej, uśmiechnęła się pod nosem i znów chwyciła jego dłoń. Unosząc ku górze jego
rękę, okręciła się pod nią kilka razy wokół własnej osi, na końcu trącając go
lekko swoim boczkiem. Zatrzymała się gwałtownie przy Tomie, na tyle blisko, by
czuł tuż przy swojej, jej szybko unoszącą i opadającą klatkę piersiową. Pod
wpływem bliskości niewątpliwie kobiecych piersi zrobiło mu się gorąco, znał już
doskonale to uczucie. Pamiętał, jak wiele dziewczyn tak po prostu sprawiło, że
zaczynało się w nim gotować. Pamiętał, jak tracił wtedy nad sobą panowanie.
Pamiętał, jak dogadzał sobie, doprowadzając je do białej gorączki. Pamiętał, za
dobrze pamiętał. Puściwszy dłoń Scarlett ujął ją w talii i jeszcze bardziej
przyciągnął do siebie. Spojrzał jej głęboko w oczy. Potrzebował jej siły, by
znów pomogła mu wygrać ze samym sobą. Zrobił coś, czego się nie spodziewała.
Znieruchomiał, uparcie wpatrując się w jej tęczówki. Jego mięśnie napięły się,
a oczy zaszły mu mgłą. Zrozumiała, albo musiał coś sobie przypomnieć, albo do
głowy przyszły mu niepożądane myśli, nad którymi wolała się nie zastanawiać.
Wiedziała jedno, walczył ze sobą. Dostrzegła to w jego oczach. Nie wiedziała
skąd, ale była pewna, że tak właśnie się działo. Oddychał szybko i płytko.
Oblizała spierzchnięte wargi. Uniosła prawą rękę i delikatnie położyła ją na
jego piersi. Dokładnie w miejscu, gdzie jego serce waliło, jak szalone.
Pogładziła go lekko opuszkami palców i raz i drugi, nieprzerwanie patrząc mu w
oczy. Uśmiechnęła się delikatnie. Poczuł, jak napięcie powoli go opuszcza, a
wzburzone emocje, przeradzają się w coś zupełnie innego. Uczucie, w którym
swojego rodzaju poczucie winy i nieodparta chęć chronienia Scarlett, zaczęły
współgrać ze sobą prawie idealnie. Nie umiał pojąc tego, jak jej pełne
przekonania, wręcz namacalnej siły woli spojrzenie, wystudziło go, aż do tego
stopnia. Nikt, nigdy nie działał tak na niego. Wolną ręką ujął jej dłoń i
przytrzymał ją chwilę. Pogładził jej wewnętrzną stronę kciukiem i powoli
przeniósł jej rękę na swój kark, zatrzymując się po drodze na wysokości swoich
ust i złożył na niej najsubtelniejszy, jak tylko potrafił, pocałunek. Scarlett
poczuła, jak ugięły się pod nią nogi. Najpierw jego dotyk, potem ten delikatny
pocałunek, to spojrzenie pełne czegoś, czego jeszcze nigdy nie widziała w jego
oczach i ten nikły uśmiech, w którym układały się jego wargi. A najpiękniejsze
w tym wszystkim było to, że nieustannie patrzył jej w oczy, niemo zawierzając
jej targające nim uczucia. Nie miała pojęcia, co nim tak wstrząsnęło, jednak
zdawała się o tym zapominać, zakładając drugą rękę na kark Toma, gdy on
szczelniej oplatał ją rękoma w talii, gdy byli tak blisko, gdy świat zaczął
wirować, a oni wraz z nim. Obojgu umknęło, że żywsza piosenka, do której mieli
tańczyć już dawno się skończyła. Kołysali się w rytm spokojnej ballady.
Scarlett ufnie złożyła głowę na ramieniu Toma. Słyszała, jak biło mu serce.
Czuła, jak szamotało się w jego klatce. Mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem.
Było jej tak niewyobrażalnie dobrze. Tom zdawał jej się być, jakiś taki inny,
niż wszyscy. Pomimo wszystkich swoich wad, błędów, które popełniał, tego, jak
kreowały go media, czy nawet tego w jaki sposób odnosił się do Billa czy
kogokolwiek innego. Wobec niej był inny. Tak pięknie inny. Tak inny, że aż nie
umiała ubrać tej jego inności w słowa. Wiedziała, że mu ufała. Tak po prostu,
pomimo tego wszystkiego, co między nimi zaszło, ufała mu. Zdała sobie sprawę,
że bezgranicznie. Całym swoim jestestwem topił jej lodowy mur, odbierając
możliwość ukrycia się, obrony, odzierał ją z hardości, budził uśpione uczucia.
Topił jej lęk. Topił jej butę. Nie potrafiła ignorować go, gasić, odsuwać od
siebie, jak wszystkich innych. To co zaczynało się między nimi dziać, dając jej
tyle ciepła, sprawiając, że czuła się całkowicie bezpieczna, jednocześnie
zastanawiało ją. Odzierał ją z odwagi, czerpał z jej siły, topił jej
niezłomność. Czynił ją delikatną, chronił i był. Chwilami obawiała się, że tak,
jak tamten, później wykorzysta to przeciw niej. Nie chciała, by ta chwilowa bajka, której
uczynił ją Księżniczką, skończyła się, a ona pozostałaby kopciuszkiem ze
wspomnieniem najpiękniejszego balu w życiu, jednym pantofelkiem i dynią zamiast
karocy. Nie chciała cierpieć. Przymknęła powieki i wzięła głęboki oddech.
Poczuła jego zapach. Delikatna woń perfum w komitywie z melodią jego serca,
odarły ją i z lęku. Podniosła głowę i znów spojrzała mu w oczy. Coś w nim
zadrżało, gdy te ogromne, niebieskie
tęczówki ponownie wpatrywały się w niego. Były tak ufne i tak niewinne. Tak
delikatne i kruche, jak ona. Już wiedział. Już rozumiał. Już się nie bał.
- Nie wiedziałam, że umiesz
tańczyć. - Pochylił się bliżej niej, by nie musiała przekrzykiwać muzyki.
- Szczerze, to ja też o tym
nie wiedziałem. - Powiedział wprost do jej ucha i roześmiał się cicho. -
Ślicznie dzisiaj wyglądasz, Scarlett.
- Dziękuję, Tom. Cieszę się,
że przyszedłeś.
- Złożyłem ci coś na kształt
obietnicy, więc nie miałem wyjścia.
- Lubię z tobą tańczyć.
- Tańczymy dopiero pierwszy
raz.
- To nic, już lubię.
- Ja lubię ciebie, Scarlett. -
Powiedział, to szybciej, nim zdążył ugryźć się w język. Jego źrenice
automatycznie rozszerzyły się i zdawał się zesztywnieć. Scarlett doszła do
wniosku, że nie przywykł do takich wyznań. Uśmiechnęła się mimowolnie.
- Ja też cię lubię, Tom. -
Piosenka dobiegła końca, a pary rozpierzchły się do stolików. Tom zabrał jedną
dłoń z talii Scarlett, ujmując jej rękę, która nadal spoczywała na jego karku.
Zdjął ją i powoli, patrząc na nią przenikliwie, obrócił Brunetkę wokół jej
własnej osi. Zlustrował ją dokładnie, gdy obracała się wkoło i uśmiechnął się czule. Mała dziewczynka z
wielką duszą. W dodatku nieziemsko śliczna. Nie puszczając jej dłoni,
odprowadził ją do stolika, gdzie czekali już jej rodzice.
I could hold you in my arms.
I could hold on forever.
Siedząc samotnie przy stoliku,
przyglądała się Scarlett i Tomowi. Paula nie było. Znów zniknął pod
pozorem ważnego telefonu. To chyba były najgorsze walentynki, jakie przeżyła.
Magia, jaka łączyła jej siostrę i Toma, dołowała ją jeszcze bardziej. Oni nie
byli razem i nawet się na to nie zanosiło. Jednak on spoglądał na nią, jak na
największe bóstwo, do miana celebracji podnosił każdy dotyk, gest czy uśmiech.
Obchodził się z nią, jak z najdelikatniejszym skarbem na świecie i w dodatku
tak na nią spoglądał... tak, jak Paul nigdy nie patrzył na nią, nawet przez
moment. Tom uczynił z jej bojowej, dzielnej, twardej, a przede wszystkim
niedostępnej siostry miękką kluskę i widać było, że jej to nawet nie
przeszkadzało. Scarlett tonąc w jego objęciach, była tak rozanielona, tak
rozczulona i tak szczęśliwa, jak żadnego innego dnia w ciągu ostatnich
miesięcy. Ona chyba nigdy nie emanowała nigdy takim blaskiem. Nienamacalnym,
niewidzialnym, nierealnym, który dostrzegała tylko ona, która znała ją lepiej,
niż ktokolwiek inny. Liv patrząc na Scarlett i Toma zrozumiała jedno. On był
lekiem na chorobę jej siostry. Tylko jemu pozwoliła dojść do siebie. Żadnemu
innemu chłopakowi nigdy nie pozwoliła się dotknąć, a do Toma lgnęła. Widać
było, jak bardzo pragnęła jego ciepła, jak chłonęła jego dotyk. Nie było
między nimi nic, a łączyło ich wszystko. Liv to po prostu wiedziała. I
dlatego tak bardzo zazdrościła Scarlett. Ona nie mając nic, posiadała wszystko.
Wiedziała, że będą jeszcze się długo mijać, bo oboje byli uparci i oboje
zaślepieni swoją niezależnością, ale bez względu na to, co stało się między
nimi tego wieczoru, przypieczętowało początek nowego początku. Liv uśmiechnęła
się blado, gdy do stolika przysiedli się mama z tatą. Piosenka dobiegła
dobiegła końca. Tom spojrzał jeszcze głębiej w oczy jej siostry i największą
delikatnością okręcił ją wkoło. Przy tym znów tak na nią spoglądał. W Liv coś
pękło, czara goryczy przelała się. Nieodwzajemniona miłość, a raczej brak
miłości, który właśnie do niej dotarł, wzięły górę. Znów czekała ją bezsenna
noc. Znów czekało ją życie bez życia. Zasłoniła dłonią buzię i pobiegła do
łazienki. Nie chciała znów przez niego płakać.
Tom zdziwił się odrobinę, gdy
Scarlett przystanęła przy 'parze wieczoru'. Jednak był zbytnio rozemocjonowany,
adekwatniejszym słowem byłoby rozmiękczony, ale wolał się sam przed sobą do
tego nie przyznawać, by zachować choć resztki wewnętrznej godności. Scarlett
puściła jego dłoń i pozwoliła ująć ją owemu mężczyźnie, uśmiechając się do
niego.
- Mamo, tato to jest Tom. -
Oczy Nico i Sophie, skierowały się na Toma, a on poczuł, jak serce podskoczyło
mu do gardła. Jeszcze nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji! Najważniejsze to
zachować spokój. Wyciągnął dłoń najpierw w kierunku mamy Scarlett, później w
kierunku taty. Scarlett uśmiechnęła się, ciesząc się, że miała za sobą starcie
z mamą, a jeszcze bardziej to, że obeszło się bez komentarza. - Wy się bawcie,
a ja pójdę do chłopaków. A, i powiem wam jeszcze, że byliście oszałamiający.
- Ty nie gorsza, Scarlett. -
Nico puścił oczko Brunetce i wyciągnął Sophie na parkiet.
Egipskie ciemności panujące
przed klubem, rozświetlił nikły płomień zapalniczki. Odpalił papierosa i mocno
się zaciągnął. Jego ciałem wstrząsnęły dreszcze, ale chłód, ani trochę mu nie
przeszkadzał. Wręcz przeciwnie, dzięki niemu był w stanie racjonalnie myśleć.
Wszystko działo się zatrważająco szybko. On, Scarlett. Scarlett i on.
Przebywanie z nią i ta bliskość, na którą mu pozwalała, tak bardzo tego
pragnął. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Ta noc niewątpliwie zbliżyła ich do
siebie. Był ostrożny, ale trzymanie jej na dystans stawało się coraz
trudniejsze. Pociągała go w każdym możliwym tego słowa znaczeniu. Chciał być
bliżej i bliżej. To się stało tak nagle. Spojrzał na nią i czuł i chciał. To
tak, jakby ktoś włączył w nim jakiś przycisk. Pik i on już nie umiał skupić
myśli na kimś innym, prócz niej. Z jednej strony to było tak nieziemsko dobre,
a z drugiej był przecież tylko sobą. Usłyszał skrzypnięcie śniegu za sobą. Ktoś
szedł w jego stronę. Tata Scarlett. Z rękoma w kieszeniach spodni, zatrzymał
się przy nim i bez słowa patrzył przed siebie. Tom spalił do końca i spojrzał
na niego pytająco.
- Ona nie lubi dymu. - Tom
zmarszczył brwi. - Scarlett nie lubi, gdy ktoś pali.
- Ja...
- Nie wiem, co was łączy,
jakie panują między wami relacje. Nie wiem skąd się znacie i jak bardzo się lubicie.
Nie wnikam w to, bo moja dziewczynka jest już na tyle duża, by podejmować
dorosłe decyzje. Widziałem, jak patrzyłeś na nią, gdy tańczyliście. Ona
wycierpiała już w życiu wystarczająco dużo. Nie chciej nigdy patrzeć na nią
inaczej. - Nico odwrócił się i obaj ruszyli w stronę klubu. - Wiem, że jej
nie skrzywdzisz. - Bez słowa weszli do środka.