21 lipca 2009

15. They would change everything for happy ever after.

Jego oddech delikatnie łaskotał jej skórę. Tkwiąc w objęciach chłopaka, była zupełnie pewna, że nikt i nic nie mogło jej zagrozić. Prócz niej samej. Otaczał ją ramionami, trzymając dłonie na jej płaskim brzuchu. Raz po raz wodził po nim kciukiem, mimowolnie tuląc ją mocniej do siebie, gdy tylko gwałtowniej się poruszyła. Troszczył się o nią nawet przez sen. Spał mocno. Caroline często słuchała, jak śpi. Spokój, jaki niósł za sobą każdy oddech Gustava, udzielał się i jej. Koił zmysły, kołysząc ją do snu. Gustav był jej spokojem, wytrwałością i siłą. Był oazą tego, czego ona posiadać nie potrafiła. Przymykała powieki, równając swój z oddechem blondyna. Skupiała na tym całą swoją uwagę, a nawet więcej, zwłaszcza wtedy, gdy było jej ciężko, gdy pragnienia chciały wziąć nad nią górę. Pomagał jej zawsze, nawet nieświadomie. Myśl, by zapamiętać jak najwięcej i jak najdokładniej każdy jego najmniejszy gest, zwyciężała. Jeszcze całkiem niedawno potrafiła znaleźć w sobie tyle woli, by nie dać się pokusie. Jednak już nie dziś. Przekroczyła tą granicę, o której tyle słyszała. Sekundy urastały do minut, minuty do godzin, a godziny wydawały się jej wiecznością. Miarowy oddech Gustava nie miał już znaczenia, myśli o nim, cały on też już przestał się liczyć. Całym jej umysłem zawładnęło jedno, by przestało boleć. Uścisk Gustava stał się ciaśniejszy, pokój bardziej duszny. Jej samej było strasznie gorąco. Wierciła się, przewracała z boku na bok, a Gustav coraz mocniej tulił ją do siebie. Czuła się jak w pułapce. Oddychała coraz ciężej i czuła, jak stróżki potu płynęły po jej skroni. Odbierała wszystko ze zdwojoną siłą, szum za oknem, skrzypnięcia łóżka, ugięcia materaca, szelest kołdry, dotyk Gustava, szmery i odgłosy, wszystko to dźwięczało dwa razy głośniej i tak bardzo mocno jej przeszkadzało. Nie potrafiła zebrać myśli, choć rozbieganych, lecz uparcie krążących wokół jednego. Próbowała oddychać spokojnie, ale dech zdawał się współgrać z walącym sercem. Swędziała ją skóra na całym ciele. Okropnie zaschło jej w gardle. Nienawidziła tego bólu, jaki rodziło pragnienie. To było takie trudne, takie niesprawiedliwe. Ona musiała, musiała! Jej torebka leżała tak blisko, a ona zakleszczona jego silnym uściskiem tkwiła tam, nie mogąc nic, a wystarczyło tak niewiele. Poczuła napływającą złość, do siebie, do niego, do prochów, do wszystkiego! Gotowa była na wiele, byleby tylko wszystko wróciło do normy. Ona musiała, ona musiała wziąć choćby jedną pigułkę. Jedną, malutką. Cokolwiek, żeby dotrwać do rana. Nienawidziła siebie za to, że nie potrafiła się już kontrolować. Zwłaszcza w takich chwilach, jak ta, kiedy Gustav był obok. Stąpała po kruchym lodzie, ale przecież nie mogła… tak musiało być. Poczucie winy równe pragnieniu rosło wraz z nim, oba zabijały ją równie mocno. Sama, w pustym mieszkaniu ignorowała myśl, że upadała coraz niżej. Jeden zastrzyk i zapominała, że miała jakiekolwiek wyrzuty. Przy nim było już inaczej. Nienawidziła siebie też za te kłamstwa, którymi go karmiła. Kochając go tak mocno, brzydziła się sobą za to, że nie potrafiła inaczej. Wiedząc, że nie zasługiwała na niego, nie potrafiła odejść. Chwilę, w której odbierze mu wszelkie złudzenia, miała zamiar odłożyć jak najdalej. Łudziła się, że jeszcze nie wszystko stracone. Zapaliwszy za sobą wszystkie mosty, naiwnie wierzyła, że była w stanie się cofnąć. A może po prostu dbała o siebie? Była zbyt wielkim tchórzem, by powiedzieć mu w twarz, że całe ich życie to jedno wielkie kłamstwo, a jej własne maraton od działki do działki. Nawet teraz zdawała sobie sprawy, że za nic nie wierzyłby jej, że w morzu tych kłamstw, jej miłość była prawdziwa. Chciała dać jej szanse istnieć. Chociaż jeszcze chwilę. Z całych sił wtulając twarz w poduszkę, stłumiła wybuch płaczu. Przyciskała głowę tak mocno, póki nie zabrakło jej powietrza. Bolało tak bardzo. Każda najmniejsza komórka domagała się kontaktu z jej kochanką. To jedyną, najgorszą, która kalała się jego uczucie, która zachłannie wpijała się w jej ciało i duszę, ciągnąc w swoją stronę. Tak daleko od niego. Nie mogła mu powiedzieć. Tyle razy próbowała. Tyle razy zbierała się w sobie, jednak spoglądając w jego orzechowe oczy, cała jej odwaga ulatywała. Gustav był taki szczęśliwy, taki beztroski, gdy umykał z wielkiego świata do niej, gdy byli razem dla siebie, bez wszystkiego i wszystkich. Kochał ją kochać, tak jak ona kochała jego. Oddał jej całego siebie, wiedziała to, a ona tak świadomie brukała jego miłość. Uczucie przemożnej bezsilności mieszało się z pragnieniem rodząc nienawiść. Nienawiść do samej siebie, do dnia, kiedy wszystko się zaczęło. Mogłaby być wolna i korzystać z tej miłości razem z nim. Jednak tak nie było. Niewolą były jej świty i zmierzchy, jej oddechy i westchnienia, jej kroki i gesty. Niewolą było jej życie, a jarzmem heroina. Tak, jej kochanka najsłodsza w swej goryczy. Gdyby Gustav się dowiedział?! Nie zniósłby tego. Nie przebaczyłby. Nie mogła znieść myśli, że mógłby ją zostawić, bo nie umiałaby żyć ze świadomością jego krzywdy. Nie umiałaby żyć, wiedząc, że ją znienawidził. Postanowiła, że odejdzie pierwsza. Gustav był na tyle silny, by podźwignąć się po jej zniknięciu. Nauczy się znów żyć. Nauczy się zapomnienia, ale jeszcze nie teraz. Drżącą dłonią nerwowo pogładziła jego rękę. Jeszcze chwila, a wybuchnie. Nie mogła przy nim. Zaczęła szeptać, nie będąc świadomą, że to robiła. Oblizała spierzchnięte wargi, odrzucając kołdrę z chwilą, gdy Gustav mamrocząc coś pod nosem, przewrócił się na drugi bok. Wstała szybko, chwiejnie idąc w stronę drzwi. Widziała już tylko jedno. Jeden cel. Wszystko wokół nie miało znaczenia. Nie mogła się rozpraszać. Tuż przy nich wzięła torebkę z podłogi i nie bacząc na hałas, wyszła z pokoju. Po omacku dopadła do drzwi łazienki, zatrzaskując je za sobą, niezdarnie opadła na podłogę. Nie zdawała sobie sprawy z upływającego czasu, ani minionych zdarzeń. Nie zdawała sobie sprawy z tego, co robiła. Jej myśli krążyły wokół jednego, a jedno było jej myślą. Zaćpać.... Wyrzuciła całą zawartość torby, wygrzebując z niej saszetkę. Zaćpać.. Valium. Ratunek. Nie mogła otworzyć foliówki. Zaćpać. Ręce pociły jej się tak mocno, że woreczek ślizgał się w jej dłoniach. Po policzkach Caroline zaczęły płynąć łzy. Zaćpać! Poczuła je dopiero, gdy napłynąwszy jej do oczu, uniemożliwiły patrzenie. Szarpała saszetkę, a ona uparcie nie chciała się otworzyć. Zaćpać!! Włożyła ją między zęby. Szarpnęła, aż wreszcie ustąpiła. Zaćpać!!! Zaćpać…Wysypała kilka tabletek. Połknęła je. Oparła się plecami o wannę, kładąc głowę na jej brzegu. W dłoni cały czas ściskała saszetkę. Mocno przyciskała ją do siebie, a czas stanął w miejscu. Wszystko zaczęło ustawać. Tak jak jeszcze chwilę wcześniej łazienka wirowała, a ona tego nie spostrzegała, tak teraz każda najmniejsza zmiana docierała do niej powoli i wyraźnie. Niczym senna mara. Nie rozróżniała kształtów ani barw upływających chwil, a jednak czuła je, aż nader dokładnie. Drżenie rąk powoli ustawało. Poty przestały ją zalewać. Suchość w gardle znikała stopniowo i ból w całym ciele też. Jednak to nie było jeszcze to. Ulga, jaką przyniosło valium była tylko nikłą poświatą blasku, jaki bił od jej kochanki. Tęskniła za nią. Wspominała to jak dobrze było, gdy istniały obok siebie, sam na sam. Heroina i ona. Ona i heroina. W podświadomości cały czas pragnęła pełnej strzykawki. To znamię jej niewoli. Najbardziej wyraźne. Najbardziej dokuczliwe. To, które kochała całą mocą swej nienawiści do niej. To, które zdradzało miłość Gustava. Było lepiej. Chociaż chwilkę było lepiej. Jej umysł wpadając w stan półświadomości, nie przyswajał wszystkiego, jednocześnie nie odrzucając więcej. Oddychała, ta krótka chwila umożliwiała jej zaczerpnięcie, choć kilku pełnych oddechów. Głaz, który miażdżył jej pierś, zelżał. Oblizała wargi, podnosząc powieki, a ostre światło oślepiło ją. Uklęknęła, niezdarnie zbierając zawartość swojej torebki. Z trudem wstała, zakręciło jej się w głowie. Caroline mocno chwyciła się klamki i uchyliwszy drzwi, wyszła na korytarz. Tam nie było już tak jasno. Rozejrzała się nerwowo i pobiegła do pokoju, a otwierając drzwi zastanawiała się, czy wybrała te właściwe. Gustav spał, a ona w gruncie rzeczy nie będąc przestraszoną, uspokoiła się. Rzuciła niedbale torbę, gdzieś po drodze do łóżka, nieporadnie wspięła się na nie, a opadłszy na poduszki, podciągnęła się bliżej blondyna. Położyła głowę na jego klatce piersiowej. Słyszała jak oddychał. Czuła, jak jego tors unosił się i opadał, a skóra była tak przyjemnie ciepła, w przeciwieństwie do jej lodowatych dłoni. Naraz cała jej euforia opadła. Zdając sobie sprawę, co przed chwilą zrobiła, znów poczuła się tak bardzo marna. Chciała się rozpłakać. Z trudem powstrzymując wybuch, mocno zagryzła wargi. Poczucie krzywdy, jaką mu wyrządzała wróciło. Obojętność niechybnie ulotniła się szybciej, niźli zdążyła się pojawić. Patrząc na spokojną twarz Gustava, wolną od wszelkich zmartwień, poczuła się winna, tak bardzo słaba i nieudolna, tak bardzo niegodna tego szczęścia, które dawał jej, a którym ona zdołała cieszyć się tylko w ciągu tych nielicznych chwil, gdy zdawało się jej, że była wolna. Gustav położył dłoń na jej barku, czule pogładził go opuszkami palców, mamrocząc coś przez sen. Uśmiechnęła się smutno. Przytuliła się mocniej, oparła brodę na jego piersi. Noc rozmywała się w nikłych promieniach wschodzącego słońca. Mogła na niego bezkarnie patrzeć, nie wytężając zmęczonych oczu. Gustav był taki… idealny. Miał tyle wad, nie raz robił różne dziwne rzeczy, ale w tym wszystkim, w całej jego prostocie i oddaniu, królowała doskonałość. Miał takie regularne rysy twarzy i kochane, tak czule na nią patrzące oczy. W jego silnych ramionach zawsze czuła się bezpieczna i miała pewność, że wydrzeć ją z nich może tylko jej kochanka. Tak bardzo ją to bolało. Tak bardzo tego nie chciała, pragnąc za każdym razem mocniej. Uparcie potwierdzała swoją słabość. Zdawała sobie sprawę, że nie zasługiwała na niego, ale w żaden sposób nie potrafiła odejść. Była zbyt słaba. Egoistycznie wolała ranić ich oboje, choć on jeszcze o tym nie wiedział, jednak cios krzywd skumulowanych przez cały ten czas, miał być powalający. To także wiedziała, a jednak brnęła dalej. Ona, Caroline Reiter, sportsmenka, podrzędna narkomanka, świadomie zabijała swoją jedyną miłość, burzyła najtrwalszą ostoję. Westchnęła ciężko.
- Śpisz? – Szepnęła. – Śpisz. – Pogładziła lekko tors Gustava, gdy nie odpowiedział. – To dobrze, że śpisz, a ja ci opowiem. Mam ci bardzo dużo do opowiedzenia, a nie wiem zupełnie, jak zacząć. Wolę powiedzieć ci teraz, by później nie zbrakło czasu. Wiesz… bardzo często wyobrażam sobie, jak mogłoby kiedyś być, gdybyśmy mogli być razem, wolni. Naprawdę wolni, jakbym nie ćpała albo wygrzebała się jakoś z tego. Takie… marzenia nie do spełnienia. Mielibyśmy dwójkę dzieci, bo wiesz… teraz to… ja nie mogę mieć dzieci. Po tych prochach, którymi faszerował mnie trener już nie mogę. No, ale to tak w ogóle chciałam ci powiedzieć… Mielibyśmy chłopca i dziewczynkę. Podoba mi się Corel i Liane. Co sądzisz? Ładne, prawda? Byłyby podobne do ciebie, nie do mnie. Corel miałby twój spokój i siłę, a Liane orzechowe oczy i blond włoski. Bylibyśmy szczęśliwą rodziną. Ty grałbyś nadal, a ja byłabym w domu. Kocham sport, ale… moje marzenia przy spełnieniu twojego szczęścia są zupełnie nieważne. Zajęłabym się wszystkim. Zrobiłaby wszystko, co w mojej mocy, żebyś ty i nasze dzieci… żebyście byli szczęśliwi. Mielibyśmy domek z ogródkiem, taki malutki. Nie jakąś wielką willę, tylko taki specjalnie dla nas. Na obrzeżach Berlina jak chciałeś. Bylibyśmy naprawdę szczęśliwi. Martwilibyśmy się tylko za wysokimi rachunkami za prąd, albo nieprzyjemnymi sąsiadami. – Zachichotała cicho. -  Żylibyśmy razem bardzo długo i wiesz, co… umarlibyśmy też razem, w naszym wspólnym łóżku, trzymając się za ręce. Tak, jak to jest w filmach o miłości. Nasze życie mogłoby być piękne, gdybym tylko go nie popsuła zanim się zaczęło. Powinnam zrobić coś już dawno, odejść od ciebie, a może zaćpać raz, a skutecznie… Nie chcę, żebyś cierpiał przeze mnie, a teraz… teraz to już nieuniknione. To moja wina. Wszystko jest moją winą. Dlatego nie pozwolę, żebyś myślał, że cię zawiodłam. Niedługo odejdę. Muszę zrobić coś, postanowić. Nie dowiesz się o tym wszystkim, nie dowiesz się, jak cię zdradziłam. Szybciej pozbierasz się wiedząc, że mnie po prostu nie ma, niż po tym, że oszukiwałam cię tak perfidnie, wyznając miłość, ale ja cię naprawdę kocham, Gustav. Z całego serca, ale jest zbyt słaba… wszystko zaszło już za daleko, bym była w stanie wygrać naszą miłość. Zawsze, od małego chciałam być wolna, a dziś jestem niewolnikiem pełnej strzykawki. W sumie to jestem wolna, ale wolna od normalnego życia… Wiem, że gdy już zniknę, to znajdziesz tą, która będzie warta ciebie. Da ci szczęście, spokój, dom i dzieci. Ja wiem, że ich pragniesz. Ja nie mogę dać ci nic z tych rzeczy. Wraz ze mną idzie tylko cierpienie. Śpij Gustav, śpij i zbieraj siły za nas dwoje. Tobie nie może ich zabraknąć, bo będziesz musiał walczyć.  Pamiętaj, obojętnie co, kocham cię. Bez względu na to, co niedługo się wydarzy, czego ode mnie nie usłyszysz i czego nie zrobię, kocham cię, jak nikogo na świecie. – Musnęła wargami jego tors i otarłszy policzkiem, przyłożyła do niego głowę. Zamknęła oczy i pozwoliła łzom płynąć, za dziś, za jutro i za wieczność. 
*

Schowawszy włosy za ucho, podniosła spojrzenie na Liv. Szeroko otwarte, chmurne, co zdarzało się bardzo rzadko, oczy, zdradzały więcej, niż Scarlett chciałaby ujawnić. Liv odłożyła gazetę i zaplótłszy ręce na klatce piersiowej, wygodniej oparła się na poduszce. Jej siostra siedziała tak już dobre kilkanaście minut, myśląc o czymś zawzięcie. Była jakaś taka inna, jakby przygaszona i nie do końca swoja. Zbierała się przynajmniej ze trzy razy żeby zacząć, ale za każdym razem rezygnowała, nim zdążyła podnieść wzrok znad pasiastego kubka. Podmuchała herbatę i upiła mały łyk, po czym odstawiła ją na stolik. Poprawiła się na miejscu, bardziej krzyżując nogi. Często siadała po turecku. Zagryzła dolną wargę i ułożywszy usta w dziubek, cmoknęła. Liv czekała, znała już te wstępy. Mogłaby się założyć, że za tym pozornym opanowaniem, kryło się wewnętrzne rozdarcie równe odcinkowi Tokio – Berlin. Pomimo tego, że jak zawsze nie chciała dać niczego po sobie poznać, to wręcz namacalnym było, że coś ją gryzło. Scarlett westchnęła, a Liv spojrzała na nią uważniej.
- Wiesz, najgorsze jest to, że kiedy wydaje mi się, że mam wszystko pod kontrolą, to tak naprawdę wszystko mi się spod niej wymyka! – Sapnęła zrozpaczona, spoglądając na Liv spod byka. Jej oczy zdały się jeszcze większe i jeszcze ciemniejsze. Liv, gdyby miała, czego, to by się przestraszyła. Zamiast tego uśmiechnęła się pod nosem. Diagnoza mogła być tylko jedna – Tom. Nie wiedziała tylko, co i jak bardzo. Jednak czuła, że to dopiero początek. Odkąd zobaczyła ich razem w klubie, była pewna, że jakkolwiek nie potoczy się ta znajomość, nie obejdzie się bez sensacji. Pozostało jej patrzeć i słuchać. Byleby nie myśleć o Paulu. – Liv…
- Jak to wszystko – wyraźnie zaakcentowała to słowo – ma na imię? – Kątem oka spostrzegła jakiś ruch przy wejściu do salonu, odwróciła wzrok i uśmiechnęła się nieco szerzej. – Cześć, Tom. – Scarlett momentalnie zesztywniała. Serce zabiło jej szybciej, jakby w ciągu ostatniej doby miała mało problemów z nim. Przymknęła powieki, usiłując się nie zdenerwować. Oddychała głęboko. Liv przyglądając się jej, spostrzegła jedno – niepokój. Na dźwięk imienia Toma, zesztywniała i stała się jakaś podenerwowana. Coś nie grało. Coś się stało. Scarlett niedbale schowała za ucho kosmyk włosów, nerwowo zrywając się z miejsca.
- Cześć, dziewczyny. Jak…
- Chcecie coś do picia? – Najspokojniej, jak tylko była w stanie, ruszyła w kierunku kuchni i nie słysząc odzewu, zniknęła za drzwiami. Uciekła. Nie potrafiła inaczej. Tom spojrzał najpierw na dwa kubki z parującą herbatą, a później przeniósł go na Liv, która tylko wzruszyła ramionami. Włożywszy ręce do kieszeni szarej bluzy, mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i podszedł do sofy, siadając obok Liv.
- Co jej jest? – Niespodziewanie spojrzał jej prosto w oczy. Scarlett nie bez powodu była nimi urzeczona. Jednak ona spostrzegła coś innego. Nie urok, ciepły wyraz, czy zawadiackie płomyki. Kryła się w nich jakaś niepewność. Tom zdawał się obawiać czegoś. Garbił się bardziej niż zwykle, chodził ze spuszczoną głową i był spięty, jakby skuty gęsią skórką. Teraz była już niemal pewna, że coś się musiało między nimi wydarzyć, bo Scarlett nie bez powodu chodziła, jak nakręcona, a mina Toma przypominała minę zbitego psa. Zwilżyła wargi, spoglądając na niego.
- Ty mi to powiedz, Tom.
- Od rana mnie unika, może nawet od wczorajszego wieczoru. Ciężko stwierdzić. Nie patrzy na mnie, a jeśli już to jakoś tak inaczej. Jakoś tak chłodno, obco, bojowo? Cholera, no. Patrzy na mnie tak, jak wtedy, gdy… no wiesz... Nic nie rozumiem. Nie rozmawia ze mną, a jeśli już to zupełnie bezosobowo, jak dzisiaj przy obiedzie. Nie mam pojęcia, co się stało. Nie powiedziała ci czegoś?
- Nawet, gdyby to zrobiła, to wiesz, jestem jej siostrą. No, ale nie musiała mi nic mówić. Znaczy się, chyba chciała, ale nie zdążyła. Nie powinnam włazić między was, no, ale moja niezawodna – poruszyła znacząco brwiami – dedukcja, chyba ci się teraz przyda. – Spoważniała, spoglądając uważnie na Toma. –Z nią jest jak z cukierkiem. Oceniając po papierku, nigdy nie dowiesz się, jak smakuje. Chcąc poznać jego smak, musisz najpierw go odpakować, a później rozgryźć. To nie jest takie łatwe, jakby się wydawało.
- Tak się składa, że wiem to, aż za dobrze. – Liv pokręciła głową, uśmiechając się pobłażliwie.
- Kiedy wydaje ci się, że wiesz wszystko, szybciej niż myślisz, przekonasz się, że nie wiesz nic.
- Powiało grozą.
- Nieeee. Do Scarlett potrzeba nieziemskiej cierpliwości, albo… albo trzeba ją po prostu kochać. Nie da się jej tak po prostu zrozumieć, tu potrzeba sprytu, albo jej pozwolenia. Dlatego wiesz, musisz być pewien, na co się piszesz. W każdym bądź razie, żeby dojść do tego, dlaczego zaczęła cię unikać, musisz wiedzieć, co działo się wcześniej. – Westchnęła. - To raczej logiczne. Może rozmawialiście na jakiś delikatny temat, albo nie wiem… - Przez cały czas usiłował wymyślić jakiś inny powód. Wyszukiwał w pamięci wszystkie inne głowa albo gesty, inne od tego. Na próżno. Dał się ponieść, wierząc jej niepewnym słowom i zamglonym oczom. Złamał obietnicę, choć bardzo nie chciał tego zrobić. Po raz kolejny przegrał ze samym sobą. Pozwolił sobie myśleć, że tak mogło być, że między nimi mogło być coś tak po prostu. Był zły, znów poczuł się marnie. Bo jak mógł czuć się człowiek, który zawiódł nie tylko siebie, ale też osobę, której obiecał, sam sobie obiecał, nie zawieść. Jego słowa najwyraźniej były warte tyle, ile silna wola. Skwasił się na samą myśl.
- Pocałowałem ją. – Rzucił z aż nazbyt wyczuwalną goryczą. Liv westchnęła. Nie mogło być dobrze, bo było źle, nie wiedziała jedynie, z kim bardziej; Tomem, Scarlett czy nią samą.
- I niby ci pozwoliła? – Tom zbity z pantałyku, spojrzał pytająco na Liv. Ściągnął brwi. – Ale nie, nie. Nie chodzi mi o ciebie. Mam na myśli ją. Z resztą… to skomplikowane.
- A sądzisz, że udałoby mi się, gdyby tego nie zrobiła?
- Fakt, prędzej odgryzłaby ci język. – Sapnęła. - No, mniejsza. W każdym bądź razie, moja dedukcja nie była tu potrzebna, a szósty zmysł nie miał pola do popisu. Krótko mówiąc, wszystko jasne.
- Oświeć mnie w takim razie.
- To też nie jest takie proste.
- Tu nic nie jest proste.
- Fakt. Musiałabym ci opowiedzieć pewną historię, której ja opowiadać raczej prawa nie mam. – Westchnęła, przeczesując włosy palcami. – Widzisz – zwilżyła wargi końcówką języka – od pewnego momentu życia, Letts, nie zatłucze mnie za to. Od pewnego momentu życia, Scarlett kieruje się pewnym kanonem praw, jej własnych zasad, które wytyczyła sama dla siebie. W pewnym momencie zacięła się i postawiła mur, który definitywnie oddzielał ją od przeszłości. To mur zbudowany ze ścisłych reguł, których otoczenie zrodziło jej pewność siebie. Poukładała wszystko, nadała nazwę, określiła i dzięki temu porządkowi czuła się bezpieczna. W jej życiu wszystko stało się jasne, klarowne, dobre albo złe. Była pewna swojej wiary i dokładnie wiedziała już czego chce od życia. To coś w rodzaju drugiej szansy, nowo narodzenia albo rachunku zysków i strat. Dzięki temu zaczęła śpiewać i zmieniała się, nie tylko wewnętrznie, ale i zewnętrznie. Gdybyś zobaczył jej zdjęcie, choćby sprzed dwóch lat, nie poznałbyś jej, ale nie w tym rzecz. Jej siła, zawzięcie, odwaga, to wszystko czym tak przyciąga albo zniechęca, wypłynęło z niej właśnie wtedy, bo chyba właśnie dzięki tym regułom, poznała siebie i stała się naprawdę sobą. I to taki paradoks, bo stając się wolną, straciła też wiele. To bardziej złożone… W każdym razie, te wszystkie postanowienia, których się stanowczo trzymała, stały się jej ścieżką, fundamentem, na którym opierało się wszystko. Dosłownie wszystko, stanowiły całą jej wiarę, przekonanie… jej życie. Każdy człowiek ma jakiś własny dekalog. Dla niej to było i nadal jest absolutną świętością, nie nadwyrężała go nigdy, bez wyjątku, a gdy ktoś próbował to zrobić… gotowa była wydrapać oczy. Wiesz, wszystko szło nawet po jej myśli. Była przekonana, że nauczyła się żyć i ma wszystko pod kontrolą. Natomiast, kiedy ją pocałowałeś… za jednym zamachem zburzyłeś wszystko. Złamałeś wszystkie możliwe reguły, zasady, postanowienia i przyrzeczenia, jej niepisaną umowę z nią samą. Zburzyłeś cały ten mur, pozostawiając ją nagą, odartą z siebie samej. Straciła kontrolę, do cna. Pocałunek to dla niej świętość. Oznaka prawdziwej miłości. Ona nie uznaje przelotnych związków i frywoli. Dlatego jestem zdziwiona, bo zarzekała się, że nie pocałuje kogoś, kogo uczuć nie będzie naprawdę pewna. To było najwyższe i najpierwsze i łamiąc to, została sama bez swoich zasad, bez odwagi, bez słów. Tym bardziej, że wydaje mi się, że żadne z was nie deklarowało niczego… - Podniosła głowę, spoglądając wprost na Toma. Dziwnie czuła się, mówiąc otwarcie o uczuciach Scarlett. Dziwnie czuła się mówiąc o tym jemu, który był przyczyną całego tego zachwiania, ale miała jakieś takie przeczucie, że mogła. Wydawało jej się, że Tom nie zniknie tak niespodziewanie jak się pojawił. Nie miała pojęcia skąd to przeczucie, ale była go wręcz pewna, tak jak wtedy dzwoniąc do Billa, że to właśnie Tom pomoże Scarlett wrócić do normalności. Tak teraz była pewna, że na nowo nauczy ją nie bać się miłości. Choć i to wydając jej się pewnikiem, równocześnie urastało do największej sprzeczności. To wszystko było zdecydowanie zbyt skomplikowane. Znów westchnęła. - Ona po prostu nie wie, co myśleć, Tom. I nie myśl sobie, że to co powiedziałam obliguje cię do czegoś. Mówię, jak jest.
- Ale przecież, ja mówiłem, że nie chcę, by poczuła się, jak inne, że… taka nie jest, że nie musimy, że nie nalegam, że… A ona… ona powiedziała, że mi ufa i.. i uległem…
- Bo ci ufa. W to nie wątpię.
- Więc… ja nie rozumiem… Skoro jej nie zawiodłem, skoro mi ufa, skoro nie zrobiłem nic wbrew jej woli, to dlaczego ucieka? - Jęknął żałośnie, po raz kolejny niespodziewanie spoglądając wprost na Liv. Zbyt często zaskakiwał ją tymi swoimi spojrzeniami. Ciaśniej splotła ręce, podtrzymując jego spojrzenie. On i Scarlett mieli coś zdecydowanie wspólnego, oboje potrafili grać niezłomnych, ale za to z ich oczu można było wyczytać wszystko. Martwił się, choć zdawał się być zupełnie spokojny. Zaczął bawić się kolczykiem.
- Z czym ci się kojarzy ucieczka, Tom? – Posłał jej zdziwione spojrzenie, wzruszając ramionami. – Przecież to proste pytanie. Czym jest dla ciebie ucieczka?
- No… to ukrycie się przed czymś, gdzieś, albo robienie czegoś, dzięki czemu można się oderwać od natrętnych myśli, osób albo.. zdarzeń.
- Nie będę delikatna, mówiąc, że twoją ucieczką były kobiety i alkohol, prawda? – Skrzywił się, kiwając twierdząco głową. – Dla Scarlett ucieczką były te zasady, później był to śpiew, a całkiem niedawno wypiek rocznych zapasów słodkości i milczenie. To jej sposób na obronę, coś za czym mogła się schować. Nie ucieka dosłownie, nie zamyka się w pokoju, nie wieje z domu. Ona zamyka się w sobie. Ona ma reguły, dzięki którym wiedziała, że jest jeszcze coś, co pomoże jej pokonać trudności, za czym skryje się, gdy coś pójdzie nie tak. A ty odzierając ją z zasad, odebrałeś jej ostatnią ucieczkę. Zdała sobie sprawę, że nie ma już za czym się ukryć. Milczeć już nie będzie, na śpiew się obraziła, a teraz straciła nawet te swoje zasady. Ona się zwyczajnie boi i nie wie, co ze sobą zrobić. Nie wie, jak ty odnosisz się do tego, co się stało. Chociaż, jak mniemam nie masz zamiaru kazać jej spadać? – Liv spojrzała na Toma pytająco, a on zaprzeczył skinieniem głowy – Spanikowała. Dlatego cię unika i zamknęła się na wszystko i wszystkich.
- Przecież nie dałem jej powodu, by myślała, że teraz już przestanie się liczyć. – Skrzywił się na dźwięk swoich własnych słów.
- Może i nie dałeś, ale … raz złamane serce goi się bardzo długo.
- Złamane serce?
- Nie mogę Tom. Wiem, że to wszystko jest zupełnie zakręcone, ale staram się pomóc ci, nie łamiąc obietnicy, którą złożyłam Scarlett. Po prostu… niechciane wspomnienia wróciły niepostrzeżenie.
- Mam wrażenie, jakbym zabrał się za tego cukierka nie tylko w papierku, ale w całym opakowaniu.
- Ogromna cierpliwość albo morze miłości. Mówiłam. - Mam w głowie, delikatnie mówiąc, rozpierdzielnik.
- Wdech i wydech, Tom.
- Nigdy nie twierdziłem, że znam Scarlett, ale teraz jestem przekonany, że nie wiem o niej nic.
- To nas między innymi różni, mnie łatwo podpuścić i nietrudno sprawić, żebym się wygadała. Potrafi milczeć, jak zaklęta albo mówić tak, by niczego nie wyjawić. Wiesz, myślę, że musisz dać jej czas i być. Musi się przekonać, że choć wszystko wymknęło się spod kontroli i jej świat się chwieje, to ty jesteś obok i podasz jej rękę, żeby nie upadła, że historia się nie powtórzy… bo założę się, że ona tak myśli. Tylko musisz być tego naprawdę pewien, Tom.
- Muszę ochronić ją przed nią samą. – Szepnął.
- Można tak powiedzieć. – Liv uśmiechnęła się pokrzepiająco. – Ja wiem, że to dla ciebie za dużo, ale pomyśl, że dla niej jeszcze więcej. W swojej prostocie złożona do granic możliwości. To nie jest też tak, że robię z niej jakąś niewiadomo jak niedostępną i tajemniczą. Ona taka po prostu jest. Jakby tak się dowiedziała, co ci tu naopowiadałam, to chyba bym źle skończyła. Chociaż w sumie, nie zdradziłam niczego, co nie było jawne.
- Dlaczego to zrobiłaś?
- Bo wiem, że jesteś tego wart. Bo wiem, że nie szkoda ci czasu, którego ona potrzebuje. Bo wiem, po prostu wiem. A nawet, jeśli to wszystko się kiedyś skończy, to i tak oboje coś zyskacie, ale Tom – spojrzała na niego uważnie – nieważne, ile ci zdradzę, nie mogę powiedzieć ci, jak masz postępować. Sam musisz się tego nauczyć.
- Fajnie mieć taką siostrę. – Uśmiechnął się, unosząc ku górze jeden kącik ust.
- Wiadomo, solidna firma. – Liv puściła Tomowi oczko i uśmiechnęła się, odprowadzając go wzrokiem. – Tom…? – Odwrócił się.
- Musze się przejść. – Kiwnęła głową ze zrozumieniem, a gdy wyszedł sięgnęła po pilota i włączywszy telewizor, zaczęła przeskakiwać z kanału na kanał. Scarlett zaginęła w kuchni, bliźniacy wyparowali, Simone z Gordonem też, a Georg? Jego nie widziała od obiadu. Zacmokała, zatrzymując się na jakimś melodramacie. Nie chcąc skupiać się na swoich własnych, niekoniecznie optymistycznych myślach, całą uwagę skierowała na tą nieszczęsną dwójkę w telewizji. Ona wylewała krokodyle łzy, patrząc w tylną szybę taksówki, a człowiek, który jeszcze pięć minut wcześniej zapewne był całym jej światem, nikł w tłumie przechodniów. Ciekawe, czy ten facet też traktował ją jak powietrze przez ostatnie tygodnie związku? Ciekawe czy też ciągał ją na różne śmieszne bale, które rzekomo podnosiły jego prestiż i pomagały w starcie w biznesie? Ciekawe, czy ona też przepłakała wiele nocy, nie mogąc znaleźć sposobu, by odszukać ich samych w tym wielkim szumie? Ciekawe, czy ona też zdawała sobie sprawę, że była jedynie wisienką na torcie i pomimo tego, nie potrafiła zostawić faceta? Ciekawe, o czym myślał on, gdy patrzył na odjeżdżającą taksówkę? Żałował? Tęsknił? Był zdezorientowany i zupełnie bezradny? A może to wszystko, całe jej odejście, słowa pełne upadłych nadziei i złamanej miłości nie zrobiły na nim wrażenia? Może myślał, że to kolejna burza, która z czasem i tak przejdzie? Może był pewien, że dzięki swemu urokowi i czułym słowom, znów przyciągnie ją do siebie i nagnie tak, by nie skarżyła się więcej? Może…
O czym ty myślisz, Liv?
- Proszę. – Zadrżała, gdy tuż przed jej oczami pojawiła chusteczka, trzymana, jak się okazało przez Georga, który spoglądając na nią troskliwe, uśmiechał się półgębkiem. W pierwszej chwili nie miała pojęcia, do czego miałaby być jej potrzebna chusteczka. Dopiero wtedy poczuła łzy na policzkach. Wcześniej nie miała pojęcia, że płakała.
- Dzięki. - Wzdychając ciężko, wzięła ją od Georga i otarłszy oczy, wydmuchała nos. Spojrzała znów na ekran. Bohaterka jadąc tą nieszczęsną, żółtą taksówką, wspominała wszystkie dobre chwile, jakie spędziła ze swoim eks. Liv w tym momencie nie potrafiła skojarzyć żadnej, w której ona nie byłaby rozhisteryzowana, marudna, niecierpliwa albo dziwna. Po jakie licho jeszcze z nim była? Dlaczego mi to robisz? Rozpłakała się. Tak po prostu pozwoliła łzom płynąć. Może to ta żałosna mina tej aktorki, a może to żałosna Liv w jej żałosnym świecie? Nie miała w sobie nawet tyle woli, by powstrzymać szloch. Przecież Georg był obok. Nie powinna. Kolejne fale wstrząsały jej ciałem, a ona po prostu się im poddawała. Trzymała w dłoniach papierową chusteczkę, skubiąc ją mimowolnie. Zawładnęła nią zupełna beznadzieja. Tak jak dotąd myślała tylko o Scarlett, o Tomie, o mamie, o tacie, o robieniu zdjęć i o… o Georgu, zajmowała się wszystkim tylko nie sobą, tak ta jedna scena przeważyła szalę. Starała się nie skupiać na Paulu. Postanowiła, że te dni milczenia, maile bez odpowiedzi, głuchy sygnał w telefonie, że cała jego obojętność nie powali jej na ziemię. Postanowiła zapomnieć o nim, tak jak on zapomniał o niej, ale nie potrafiła. Chociaż ranił ją, narzucał wolę, ignorował jej własną, chociaż czasem bała się go, nie raz miała ochotę nigdy więcej nie odebrać telefonu od niego, nie otworzyć drzwi, potraktować tak, jak on traktował ją, to i tak jakaś cząstka niej, choć dotąd nie miała pojęcia, że aż tak silna, pragnęła jego obecności. Ignorowała podszepty rozumu, racjonalne myślenie, a przede wszystkim rzeczywistość. Ta cząstka niej widziała w Paulu tylko dobro. Ta cząstka niej tęskniła za tymi chwilami, tak odległymi, gdy jej buta wydawała mu się słodka. Ta cząstka niej przebaczy, gdy wróci ze skruszoną miną. Ta cząstka niej teraz płakała. A może to nie były łzy za nim, nie tęsknota, a żal nad nią samą? Beznadziejną, małą, słabą Liv, która nie potrafiła sprecyzować własnych uczuć, która stała pomiędzy niewolą, a wolnością i nie potrafiła zrobić kroku, by przeważyć szalę na jedną bądź drugą stronę. Kolejny raz obecność szatyna sprowadziła ją na ziemię. Nie rozumiejąc, co się działo, podszedł i siadając na brzeżku sofy, trochę niezdarnie objął Liv ramieniem, drugą ręką niepewnie kładąc na jej drugim przedramieniu. Ona w obliczu silnych ramion Georga, zdawała się być zupełnie bezbronna. Bezbronna, jednak przez tą krótką chwilę poczuła się całkowicie bezpieczna. Jego dotyk koił ją swoją stanowczością. Budził zaufanie. Choć nie patrzyła na niego, czuła, jak szatyn spoglądał na nią. Tym gestem zburzył ostatnie pokłady silnej woli, o jakich nie miała nawet pojęcia. Zachłysnąwszy się powietrzem, wybuchła kolejnym spazmem. Już zapomniała, jak to jest, tak po prostu przytulić się do kogoś, gdy było źle, nie słysząc, ‘przestań histeryzować, Liv’. Już zapomniała, jak to jest, tak po prostu być i ktoś był przy niej, po prostu, bezinteresownie, dla niej, a Georg był, tuż obok, a ta przeklęta cząstka, nie pozwoliła jej chłonąć tego. Uparcie przypominała jej, że to Paul powinien tulić ją do siebie i budziła w niej poczucie winy, choć Paula nie było, choć to przez niego płakała, choć to on krzywdził ją. Przypominała, choć Liv nie potrafiła dłużej czekać, brakło jej sił, by dźwigać na swych barkach jego nieobecność. Potrzebowała ramienia, w które mogłaby wypłakać cały żal. Dłoni, która chwyci jej własną i poprowadzi przez ciemną noc. Potrzebowała kogoś, dla kogo będzie po prostu Liv Hanną, nie gwiazdą wieczoru, nie kartą przetargową w interesach, Liv Hanną w dżinsach, na deskorolce i z aparatem w dłoni. Pierwszy raz od wielu dni poczuła się naprawdę sama. A Georg był obok.
- Liv, co jest? – Miał taki przyjemny głos, niski, gardłowy. Przymknęła powieki. Nabrała powietrza, usiłując odetchnąć spokojnie. Chciała otrzeć łzy, ale nie miała czym. Chusteczka leżała wokół niej w strzępach. Pociągnęła nosem, a tuż przed nim pojawiła się kolejna. Uśmiechnęła się nieznacznie, biorąc ją od Georga. Otarła łzy i wydmuchała nos.
- Usatysfakcjonuje cię, jeśli powiem, że wszystko? – Liv spojrzała na szatyna załzawionymi oczyma w taki sposób, że wzdłuż jego kręgosłupa przebiegł zimny dreszcz. Pozwolił sobie odrobinę mocniej otulić ją ramieniem. Zadrżała.
- A będzie musiało?
- Chyba tak… - Szepnęła. Mając wrażenie, że robi to zupełnie wbrew sobie, delikatnie strąciła jego rękę i wstała z sofy. Ruszając do wyjścia, rzuciła mu rozpaczliwe spojrzenie. Musiała teraz wyjść, by nie rozkleić się do końca, by zagłuszyć ten przeklęty głosik, który nieustannie mamrotał w jej głowie imię Paula. Musiała czekać, aż wróci. Musiała być fair, choć on nie był. Musiała zdecydować, choć to ponad jej siły. Paul był jej chłopakiem, a Georg… znajomym. Znajomym, który w jednej chwili nieświadomie dał jej więcej bezinteresownej troski, niźli przyjęła od Paula w ciągu ostatnich miesięcy. Oddalała się coraz bardziej, starając się nie myśleć o jego spojrzeniu, uścisku, kojącym dotyku. Pragnęła nie czuć, zapomnieć, przespać problemy i budząc się rano, wyśmiać ten okropny sen. Jednak to nie sen, to rzeczywistość, która nie napawała optymizmem, w której wizja przyszłości wywoływała ciarki na jej plecach. Bo jak mogło być? Miło, gdy miała zgodzić się na wyjście na kolejny bankiet? Szorstko, gdy spotykali się codziennie? Nieprzyjemnie, gdy chciała zrobić coś wedle jej życzenia? Jaki mógł być Paul, pod warunkiem, że raczy wrócić, za pięć czy dziesięć lat? Miał prawo zostawić ją samą, bez słowa, znaku życia? Gdy ona miała stać w miejscu i czekać bezczynnie, aż wróci i spojrzy na nią? Miał prawo zignorować ją, gdy upadł jej świat? Czy on ją w ogóle kochał? To pytanie kłębiło się Liv w głowie, gdy budziła się i gdy zasypiała. W nocy nie raz miewała koszmary. Zatrzymała się. Gwałtownie odwróciła do Georga, spoglądając mu wprost w oczy. Ciepło, pokusiła się o myśl, że zatroskanie, spoglądały na nią. Sam Georg zadawał się nic nie rozumieć, ale czekał, po prostu. Oddech uwiązł jej w piersi. – Zrobisz coś dla mnie?
- Co tylko chcesz.
- Przytul mnie mocno. – Natychmiast poderwał się z miejsca i prawie, że doskoczywszy do Liv, czule wziął ją w ramiona. Zamknął w szczelnym uścisku, tak bardzo pragnąc, by ukoił jej wszystkie smutki. Ufnie złożyła głowę na jego ramieniu, kładąc drobne dłonie na jego klatce piersiowej, a on tylko mocniej tulił ją do siebie. Miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi, bo miał ją, choć na chwilę tak blisko. To takie fantastyczne uczucie mieć przy sobie kogoś, kogo tak naprawdę chciałoby się mieć. Czekał na tą chwilę, do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że aż tak bardzo. Nie wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia. Ba! On wcale nie wierzył miłość. Dotąd miłością dla niego była jedynie chemia i pożądanie, nic więcej w sobie nie zawierała. A teraz? Odkąd zobaczył tą nietuzinkową czarnulkę, wszystko inne upadło, bo ona zdała mu się wszystkim. Najgorsze w tym wszystkim było to, że to co czuł było najbardziej idiotyczną rzeczą na świecie! On i zakochanie? Niemożliwe. Więc dlaczego na jej widok czuł suchość w gardle, brakowało mu słów, a setce szamotało się w piersi jakby chciało się z niej wyrwać? On chyba nie był zakochany. On szalał na punkcie Liv i zdawał sobie z tego sprawę. Urlop u bliźniaków był ich trzecim spotkaniem, a on nie mógł sobie wyobrazić tego, co będzie gdy wrócą do Berlina. Jednak jeszcze gorsze było to, że należała do innego. Teraz mógł ją chronić, mógł tulić, mógł być, ale ona nie była jego. Otarła policzkiem o miękki materiał jego bluzy.
- Już dobrze, będę z tobą tak długo, jak tylko zechcesz.
- Bo… on wyjechał. Zostawił mnie samą. Już ponad miesiąc temu, napisał mi jeden mail zaraz po dotarci na miejsce i od tej pory cisza. Nie zareagował nawet, kiedy napisałam mu, że tata umarł. Dlaczego on mi to robi, Georg? Dlaczego? – Mimowolnie, szloch wdarł się między kolejne słowa, które wyrzucane prosto z serca, ujmowały ciężaru, jaki dźwigała. On był niczym skała, która zdawała jej się unieść ciężar jej żalu. Georg był ostoją. Georg był… – Odkąd pamiętam byłam zawsze, gdy chciał. Zmieniłam dla niego wszystko, zaczęłam chodzić na te przeklęte bale, bankiety i lunche biznesowe. Poświęcałam dla niego siebie i całe moje dotychczasowe życie, opuszczałam rodzinne uroczystości, zostawiałam Scarlett, choć mnie potrzebowała, a nawet nie masz pojęcia ile razy wolałam iść z nią do klubu, niż wbijać się w kolejną niewygodną sukienkę i świecić oczami i to dostaję za to wszystko? Zupełna olewkę, na to zasłużyłam? Dlaczego zostawia mnie samą, gdy tak bardzo go potrzebuję? – Oddychała ciężko, bezsilnie spoczywając w jego ramionach, a Georg miał wrażenie, jakby dostał obuchem w głowę. Ten cały, jak mu tam, fagas albo był totalnie głupi, albo ślepy, albo zupełnie nie doceniał, jaki skarb posiada. Gdyby Liv tylko była jego! Obroniłby ją przed wszystkim, przywrócił uśmiech i sprawił, że poczułaby się bezpieczna. Byłaby szczęśliwa. Byliby.
- Na co zasłużyłaś? Powiem ci. - Uniosła wzrok, a on go podtrzymał. - Zasłużyłaś na ogrom miłości, jakiego nie byłabyś w stanie unieść. – Przez chwilę wpatrywała się w niego. Georgowi wydawało się, jakby niedowierzała jego słowom. Oczy Liv znów zaczęły nachodzić łzami, by zaraz jej ciałem wstrząsnął kolejny spazm. Przytulił ją do siebie, czule gładząc po plecach, a ona nie protestowała. Była zbyt zmęczona, by to robić. Zbyt bardzo pragnęła czułości, by się sprzeciwiać.
- Tak nie powinno być.
- On na ciebie nie zasługuje.
- A może to ja jestem zbyt nijaka do jego świata? – Westchnęła ciężko, a Georg ujmując podbródek Liv, spojrzał jej głęboko w oczy.
- Te oczy nie powinny płakać, a te usta kryć uśmiechu. Masz śliczny uśmiech, wiesz? I takie fajne dołeczki. – Uśmiechnął się delikatnie, muskając opuszkiem policzki Liv. – Nigdy nie myśl, że czegoś ci brak. Nigdy, rozumiesz? – Kiwnęła niepewnie głową. – To on nie jest wystarczająco dobry, by mieć ciebie. Ostatni palant z niego, wiesz? Ja na jego miejscu nigdy bym cię nie skrzywdził.
- Najgorsze jest to, że ja chyba nadal kocham tego te palanta. Chociaż… sama już nie wiem. Niczego nie wiem. To wszystko jest za trudne.
- Miłość to suma wyborów, siła zaangażowania i więzi, które trzymają was razem.
- Pomyślę o tym.
- Najpierw pójdziesz spać. Wiesz, która godzina?
- Nie mam pojęcia.
- Ja też nie. – Uśmiechnęła się blado, kręcąc głową. Georg rozluźnił uścisk i prowadząc ją ku schodom, objął ramieniem. Był obok i nie był już tylko znajomym.
Pytanie czy zdążył być nim kiedykolwiek.
*

Starannie złożyła w kostkę ostatnią już koszulę Nico. Nim ułożyła ją w kartonie, przez moment napawała się jej zapachem. Każde włókno było przesycone nim. To samo czyniła z każdą poprzednią jego rzeczą. Zamknęła pudło i starannie je podpisała. Poświęciła cały dzień na porządkowanie rzeczy Nico. Był wszędzie, gdzie sięgnęła okiem. Siedziała na łóżku pośród wszystkiego, co należało do niego. Czuła, że był blisko. Choć świadomość, że to ostateczny akt pożegnania, raniła ją do cna, chwile spędzone pośród wszystkiego, co dotykał, używał, czym żył, dawały jej, choć chwilowe poczucie jego bytności. Ostatnie namacalne spotkanie. Tak wiele półek opustoszało i choć wcześniej wciąż domagała się, by wreszcie zrobił porządek ze swoimi rzeczami, teraz, gdy uczyniła to sama, miejsca było aż za dużo. W garderobie znalazła pudełko. Pamiętała doskonale, co w sobie zawierało. Apogeum przeszłości. Czekało prawie dwadzieścia lat, by ujrzeć światło dzienne. Mieli otworzyć je razem, rozprawić się z przeszłością i pokazać ją córkom. Teraz musiała to zrobić sama. Dyplomy, medale, drobne pamiątki mistrzostw, listy, zdjęcia… wyjęła jedną z fotografii, aż trudno było uwierzyć, że ta śliczna, młoda dziewczyna spoczywająca w ramionach nieziemsko przystojnego chłopaka, to ona. Nico prawie wcale nie zmienił się od tamtego czasu. Nadal patrzył na nią w ten sam sposób, nadal w jego oczach mienił się ten sam blask, póki los nie zamknął ich na wieki. Minione lata malowały się tylko we włosach, nieco przyprószonych siwizną i nieznacznych zmarszczkach dodających mu powagi. Krok wciąż miał tak samo sprężysty, jak tamtego dnia i tak samo uwodzicielski. Och Nico, Nico, słodki Nico…Otarła łzę z policzka. Pamiętała ten dzień, pamiętała chwilę, którą uwieczniono. Pamiętała minę przyjaciela Nico, który spoglądał na nich z zazdrością. To było lato. Gorące, upalne lato, przepełnione ogromem miłości, wiecznym nienasyceniem i takim swoistym chłonięciem własnej obecności. Wybrali się na cały dzień nad wodę, krótko przed rozwiązaniem, kilka dni po tym, jak wprowadziła się do Nico. Zadbał o to by było jej wygodnie, by słońce nie świeciło zbyt mocno i niczego nie brakowało. Traktował ją jak królową, tamtego dnia i przez wszystkie inne. Patrzyła, jak usiłowali z Bastionem, o ile dobrze pamiętała, wychlapać wodę z jeziora i bawili się przy tym, jak dzieci. Najprzyjemniej jednak było, gdy wybiegał z wody, taki zupełnie mokry, by skraść jej całusa, a kropelki spływające po jego ciele, skapywały na jej rozgrzaną skórę. A później siedzieli w cieniu. Okalał ją ramionami, a ona opierała się na jego torsie. Nic ich nie powstrzymywało, nie kontrolowało, nie ganiło. W końcu byli dla siebie. Czule gładził jej brzuch i mówił do niego uparcie niestworzone rzeczy. A ona się śmiała. Ich maleństwo otrzymywało rekompensatę za te tygodnie nieustannego lęku i niepewności, które Soph przeżywała. Miała na sobie jasnozieloną sukienkę, bardzo ją lubiła, bo nie opinała jej wielgachnego brzuszka, a lubiła jeszcze bardziej, bo Nico też lubił. Mówił, że podkreślała kolor jej oczu. A On? W ciemnych jeansach i koszulce polo prezentował się fantastycznie! Był zdecydowanie lepiej zbudowany od swoich rówieśników. No i oczywiście zdecydowanie bardziej przystojny.  Zdawało jej się, że czuła jego dłonie na swoim brzuchu, że słuchała jego czułe słowa, docinki Bastiana i swój własny śmiech. Shie. Wyszeptała i chwyciwszy ze stolika telefon, wybrała numer, który zdołała nauczyć się już na pamięć. Po dwóch sygnałach usłyszała jej głos:
- Tak słucham?
- Twoja propozycja jest nadal aktualna?
*

Siadając w fotelu, podkuliła pod siebie nogi i usadowiła się wygodnie w miękkich poduszkach. Zapowiadał się kolejny, długi wieczór. Takie rodzinne przesiadywanie było na swój sposób przyjemne. Oni w domu, rzadko tak siadywali. Nawet, kiedy jeszcze żył tata. Ona zajmowała się śpiewaniem, Liv Paulem, a rodzice sobą, gdy tata nie był w trasie. Z jednej strony chciała, by mieli trochę czasu dla siebie, chociaż w zasadzie doskonale wiedziała, że za tym krył się raczej bark chęci na kolejną kłótnię z mamą. Trochę szkoda jej było, że nie słuchała, gdy tata prosił, by pobyli razem, chociaż w trójkę. Na przestrzeni tych kilku tygodni uzmysłowiła sobie bardzo dużo rzeczy, których nie zrobiła, a chyba powinna. Nie chciała rozrzewniać się jeszcze nad tym i tak miała wrażenie, że zwariuje od natłoku myśli. Wyrzuty były jej teraz najmniej potrzebne. Wspomnienia jej w zupełności wystarczyły. Obrzuciła wzrokiem salon. Simone i Gordon siedzieli razem na sofie, rozmawiając po cichu. Gustav i Caroline zajmowali razem fotel. Blondyn tulił ją do siebie, tak czule i spoglądał na nią z taką miłością, że aż nieprawdopodobnym było, że można to robić z taką siłą. Byli ładna parą. Pasowali do siebie nie tylko pod względem urody, a przede wszystkim charakteru. Oboje byli cisi i niezwykle empatyczni. Jednak Caroline… miała w sobie coś, czego Scarlett rozgryźć nie potrafiła, jakąś nierozwikłaną zagadkę. Była jak na jej gust za chuda, tu na myśl przyszedł jej własny osobisty brzuszek, na którym mimowolnie położyła dłoń. Tak, więc za chuda i zdecydowanie zbyt blada, jakby miała anemię i brakowało jej witamin. Choć i to było dziwne, bo kiedy już jadła, a nie robiła tego zbyt regularnie, to jadła za dwóch. W salonie pojawił się Bill, który nie widząc innej perspektywy, przycupnął na brzegu jej fotela. Siedzenie między mamą a Gordonem, najwyraźniej mu nie odpowiadało. Jak zwykle żył w swoim świecie. Drugą sofę zajmowali Liv i Georg. To była dopiero zagwozdka! To był jej ulubiony punkt zaczepienia, gdy za wszelką cenę chciała nie myśleć o sobie. Ewidentnie ich do siebie ciągnęło. Nawet Gustav to zauważył i napomknął jej o tym, gdy rozmawiali! Liv hamowała świadomość istnienia Paula i ich związek teoretyczny, który  w chwilki obecnej zdecydowanie wisiał na włosku. Pan Narcyz nagrabił sobie i Liv wreszcie to zauważyła! Sukces. No, ale i tak nie potrafiła oderwać się od niego i zacząć żyć. A Georg był chyba też świadomy tego, że Liv ma faceta i nie za bardzo wiedział na czym stoi. Z resztą oboje wyglądali na takich co nie za bardzo mają tego świadomość. No i ona. Pełna sprzeczności, złych wspomnień i lęków. Minionego popołudnia zbudziły się w niej wszystkie uczucia, które pogrzebała dawno, o których zapomniała i których pragnęła już więcej nie pamiętać. Niesiona gwałtownymi emocjami pozwoliła sobie na chwilę słabości. Silne ramiona Toma, dotyk jego miękkich warg i czułość jaką ją otoczył uśpiły jej czujność, pozwoliły mu wkraść się do jej wnętrza i zburzyć wszystko. Pozwoliła mu odrzeć się z odwagi, z siły i zacięcia. Uczynił ją nagą, a ona mu na to pozwoliła. Nie wiedziała już czy pretensje powinna kierować do niego czy do siebie. Chociaż to przecież ona miała problem, ale Tom.. Nie wiedziała czy w ogóle powinna je mieć. Nie wiedziała niczego. Była w pełni świadoma jedynie lęku, jaki ją ogarnął. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miała już siebie - zgubiła się i Toma też nie było. Zdawała sobie sprawę, że sama odsunęła się od niego, ale… chciała by był. By nie okazał się tym, czego się obawiała, by wspomnienia pozostały wspomnieniami, by mogła naprawdę zapomnieć, a nie tylko upchnąć przeszłość w zapomnianym kawałku podświadomości, by ten cały koszmar ostatniego dnia odszedł. By odegnał jej strach. Chociaż nie miała pewności, czy nie uciekłaby, gdyby tylko pojawił się przy niej, ale… jego obecność była jej potrzebna. Pragnęła pewności, a nie ulotnych nadziei. Tylko czy on był tym, który mógł jej ją dać? Czy to może tylko fascynacja, która przyćmiła jej umysł, odebrała logiczne myślenie i zmąciła spokój…? Bez względu na to chciała, by był. Bardzo. Nawet nie zauważyła, jak w pokoju ucichło, a wszystkie spojrzenia spoczęły na niej.
- To co, Scarlett? – Bill delikatnie klepnął ją w ramię. Ulokowała w nim nieobecny wzrok. Pokręciła głową, nie wiedząc o co mu chodziło. Uśmiechnął się pobłażliwie. –  Widocznie byłaś bardzo daleko. Pytałem, czy zaśpiewasz dla nas, bo Schäferowie, mama i Gordon cię nie słyszeli. Wiesz, taki mini koncert.
- Nie. – Stwierdziła, aż nazbyt kategorycznie. Trochę się skrzywiła. Nie mając pojęcia gdzie, spojrzała na Liv, która kiwnąwszy głową, bezgłośnie powiedziała, że wszystko pod kontrolą. Guzik prawda! Niczego nie miała pod kontrolą.
- Dlaczego?
- Nie śpiewam już, Bill. Koniec z głupimi, dziecinnymi mrzonkami. Łudziłam się, że mam szansę. Tata we mnie wierzył. Dopingował mnie. A teraz? Zajęłam się śpiewaniem, a jego nie ma. To koniec, Bill. Koniec wszystkiego…
- Ale.. przecież wasz tata… to nie jest wina ani twoja ani śpiewania, Scarlett.
- Nie rozumiesz? – Spojrzała mu prosto w oczy, tak, że przeszedł go dreszcz. – Moja wiara odeszła razem z nim. Nie mam już nic. Nic. Ani marzeń, ani jego, ani… siebie. – Nie chciała płakać. Nie mogła. Przecież obiecała! Tylko ile warte były jej obietnice? Zerwała się z miejsca. Nie mogła pozwolić, by ktokolwiek był świadkiem jej upadku. Po co to całe wywnętrzanie. Grupowa terapia nie była jej potrzebna. Przecisnąwszy się między sofą a fotelem, wybiegła przed dom.

Stał na werandzie. Opierając się o balustradę, palił już kolejnego papierosa. Całe popołudnie chodził bez celu. Myślał, myślał i myślał, nie mógł nic wymyślić. Czuł się źle sam ze sobą, choć nie miał pojęcia czy tak powinno być. Liv jeszcze bardziej namieszała mu w głowie. Próbował zrozumieć Scarlett, ale nie znał bólu odrzucenia, nie zaznał nigdy niespełnionej miłości. Ba! Przecież on nigdy nie kochał. Najgorsze było w tym wszystkim to, że przyrzekł sam sobie, że nie dopuściło tego, że ona ucierpi przez niego. Znów się nie udało. To wszystko było za trudne, zdecydowanie za trudne. Te wszystkie uczucia. Na co one komu? Wcześniej, z nimi wszystkimi było łatwiej, a z nią jedną..? A z nią jedną czuł, że żyje. Przez chwilę było dobrze, choć życie waliło się im na głowy, ale razem z nią wszystko postrzegał inaczej, a teraz Scarlett ucieka, choć prozaicznie jest zupełnie blisko. Kręciła nim, jak chciała. On doskonale zdawał sobie z tego sprawę od początku. Nie przeszkadzało mu to, bo.. No właśnie dlaczego? Wciąż mówił o swojej niezależności, a tak naprawdę polegał na dziewczynie, która pod swoją pod swoją pozorną siłą kryła morze lęków. Gdzie zniknął Tom Kaulitz? Nie miał pojęcia, widział jedynie Pana Kluskę. Z nią uczył się innego postrzegania relacji między kobietą a mężczyzną, ale co z tego wyszło? Nie potrafił już wziąć się w garść i postawić na swoim, bo wystarczyło jedno jej spojrzenie, by zapomniał jak się nazywa! A teraz jeszcze to. Zdążył milion razy zanalizować tą sytuację. Nie zrobił przecież niczego, czego ona by nie chciała, a pomimo tego, miał wrażenie, jakby wziął ją tam siłą. Musiał z nią porozmawiać. Nie miał zamiaru pozwolić, by dalej przed nim uciekała. Chciał dla niej dobrze. Nie chciał, nigdy nie chciał, by była kolejną którą zostawi wraz z nad4jściem świtu. Obiecał to sobie już wtedy, kiedy nie był pewien, czy kiedykolwiek pozna jej imię. Scarlett się bała. Widział to. Rozmowa z Liv pokazała mu, że… tak naprawdę potrafił dać szczęście jedynie ciału kobiety. Tylko ciału. Działo się w niej coś czego nie rozumiał, coś co owiane było tajemnicą, a on zupełnie niesłusznie czuł się winny. Tylko czy zupełnie niesłusznie? Postanowił, że będzie przy niej. Postanowił, że będzie ją chronił, a cały czas pozwalał się jej prowadzić. Nie tak powinno być. Chłód wstrząsnął jego ciałem, a on się zaciągnął. Czuł gorycz, nie tylko w ustach. Dym powoli wypełniał jego płuca, miał przynieść ukojenie. Nie wyszło, zgubiło się gdzieś po drodze. Dym podrażnił jego przełyk, zakaszlał, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie i z domu wyprysła Scarlett.


Drżała, jak osika na wietrze, usiłując złapać oddech, a on stał i patrzył. Nogi, jakby wrosły mu w ziemię. Patrzył, często łapał się na tym, że samo patrzenie na nią było dla niego przyjemnością. Jej ciało smagał zimny wiatr. Marzła z każda sekundą mocniej, walcząc nie tylko z chłodem, ale i ze samą sobą. Nawet pośród ciemności widział, jak bardzo nie chciała się rozpłakać, jak zaciskała pięści i usiłowała uspokoić oddech. Coś ścisnęło go w dołku. Chciał ją przytulić. Papieros wypalił się prawie do końca między jego palcami. Sparzył je i upadł na deski. Mimowolnie syknął. Nerwowo odwróciła się w jego stronę, spoglądając w ciemność. Zachłysnęła się powietrzem, gdy bez słowa wyłonił się z mroku.
- Co ty tu robisz?
- A ty?
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie.
- Nie wychodzi się w takie zimno na dwór bez kurtki. – Zaczął odpinać swoją, gdy Scarlett spoglądając na rzęsisty deszcz, padający z nieba, który przy przymrozku był niemałą anomalią. Minęły sekundy, oboje patrzyli na wielki krople niknące w zaspach. Scarlett momentalnie się uspokoiła. Jakby całe napięcie, z jakim wybiegła na zewnątrz ją opuściło i wrócił jej spokój. Ignorując jego obecność, zeszła z werandy i wystawiając twarz na deszcz, szła powoli przez podwórze, zatrzymując się na samym środku. Rozpostarła ramiona, oddychając głęboko. I jak tu ją zrozumieć? Podszedł powoli i włożywszy ręce do kieszeni, spojrzał wprost na Brunetkę.
- Co się dzieje, Scarlett? – Otworzyła oczy i podtrzymała jego spojrzenie. Deszcz przemoczył ją prawie zupełnie. Pojedyncze kosmyki włosów przyklejone do jej buzi i to niesamowite drżenie, jakie nią zawładnęło, sprawiało, że zdawała się zupełnie krucha i bezradna. Patrzyła na Toma tymi swoimi ogromnymi oczami, mającymi tak bardzo przelękniony wyraz. Postanowił, że nie pozwoli jej się bać. Westchnęła żałośnie pocierając ramiona.
- Mam wrażenie, że zatoczyłam koło, wiesz? Nie wiem, co mam ci powiedzieć, bo nie wiem, co myśleć, co czuć… - szepnęła – wiem, że rozmawiałeś z Liv. Nie wiem, ile ci naopowiadała, ale… zgubiłam się, wiesz? Znów się zgubiłam. Nagle zrozumiałam, że to wszystko, co tak długo i usilnie budowałam, tak naprawdę nie istnieje! Wiem, że postąpiłam nieładnie wobec ciebie, ale… - Tom zmrużył oczy, posyłając Scarlett uważne spojrzenie. Chciał ująć jej podbródek, by spojrzeć jej w oczy, by przekonać się, o tym, co kryła w sobie, ale odsunęła się. Wzruszył ramionami, chowając ręce do kieszeni.
- Scarlett nie chciałaś tego pocałunku? Dałaś ponieść się chwili, żałujesz? Zrobiłem coś wbrew tobie? Nic nie rozumiem. Wszystko było dobrze, a nagle..! Co się dzieje?
- Nie żałuję, Tom. Nigdy nie będę, ale… to takie trudne..! – Jęknęła żałośnie, pocierając dłońmi zroszoną deszczem buzię. Tom był taki stanowczy, zdecydowanie inny niż minionego popołudnia. Biła od niego siła, która w całej beznadziei tej sytuacji, dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Tyle, o ile nie chciała, by zbliżył się o krok, tak sama jego obecność, uspokajała ją. Patrzyła na jego ściągniętą twarz, mając zupełny mętlik w głowie.
- Scarlett, życie takie już jest! Od początku do końca trudne. Trzeba stawiać mu czoła, czy nie tak mi mówiłaś? Powtarzałaś, że trzeba brać się z nim pod boki, a nie podkulać ogon i uciekać, więc nie uciekaj. Skoro nie żałujesz, skoro cię nie skrzywdziłem, to co się dzieje?
- Bo… przez ten pocałunek, wszystko wróciło. Cały ten lęk, ten ból, to wszystko… ja przypomniałam sobie, jak czułam się wtedy, gdy powiedział… Tom! Ja nie wiem…- Błądziła wzrokiem, gdzieś ponad jego ramieniem. Scarlett po prostu nie umiała mówić o tamtych wydarzeniach. Nie potrafiła spokojnie wspominać Mike. On nie był pierwszą, naiwną miłostką. On tą miłość wykorzystał, zdeptał i wyrzucił. Jak mogła mówić spokojnie o złamanym sercu, o złamanym życiu! O tych tygodniach cierpienia, o łzach, o samotności. Nie potrafiła, po prostu nie potrafiła. Nie umiała mówić o swoich uczuciach. Już zapomniała, jak to się robi. A co dopiero o tym, co skrywała w najgłębszym zakątku serca. A z drugiej strony nie mogła zostawić Toma bez odpowiedzi. Nie chciała, by zniknął. Chciała, by był i tak bardzo się bała, że odejdzie, jak Mike, że zostawi ją samą, że znów będzie bolało. Bała się tak bardzo.. Straciła siłę, by walczyć, by stwarzać, chociaż jej pozór. Przeszył ją zimny dreszcz. Była przemoczona i przemarznięta, ale to nie miało znaczenia. Lubiła deszcz. Poczuła stanowczy uścisk na swoich ramionach. Podniosła wzrok, lokując go w tęczówkach Toma. Patrzył przenikliwie, ale zarazem tak bardzo troskliwie otulał ją spojrzeniem. Nawet nie przyszło jej do głowy, by odtrącić jego ręce, by uciec, by zakamuflować swoją słabość. Patrzyła na niego beznamiętnie.
- Co wróciło, Scarlett? Kto wyrządził ci kiedyś taką krzywdę, że dziś boisz się mnie?
- Myślałam, że uporałam się z przeszłością. Myślałam, że mogę żyć normalnie, że to jest, ale że nie robi już na mnie wrażenia. Myliłam się…
- Scarlett, co to takiego? Kto? – Mocniej zacisnął dłonie, delikatnie wstrząsając Brunetką. Ona dalej patrzyła na niego tym pustym wzrokiem. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Oblizał nerwowo wargi, spoglądając jej prosto w oczy. Jej lekko rozchylone wargi drżały, a oczy robiły się coraz bardziej mgliste. Wiedział, że lada chwila wybuchnie, ale był tez pewien, że tym razem też jej to pomoże. Trzymał ją mocno, ale nie brutalnie. Nie zamierzał dać się zwieść. Wierząc jej pewności siebie, pozwalał opanowywać ją lękom. Już więcej nie popełni tego błędu.


She would change everything, everything, just ask her
Caught in the in between of beautiful disaster
She just needs someone to take her home.


Tries to act so nonchalant,
Afraid to see that she's lost her direction.

- Bo ja się boję, Tom. – Szepnęła cichutko, drżącym głosem. Nie uciekała, od początku do końca była tam z nim, moknąc i patrząc mu prosto w oczy. Turkusowe tęczówki dzieliły się z nim swoim smutkiem. - Wiesz, ja potrafię nie tylko targać twoje zwłoki, wrzeszczeć, dąsać się i złościć, być opanowana i chłodna, mieć wszystko pod kontrolą i bez mrugnięcia okiem przyjmować wszystko, by oddać to ze zdwojoną siłą. Umiem też się bać, wiesz? Boję się wspomnień. Są wciąż żywe, a miały spocząć pogrzebane na dnie mojego serca. Boję się chwili obecnej. Okazało się, że wszystko, w co wierzyłam - runęło. Boję się tego, co będzie, bo nie chcę się dalej bać. Nie chcę, by on nadal miał nade mną kontrolę. Nie chcę, by wracał zawsze, gdy zaczynam żyć na nowo. Bardzo się boję. Bardzo.

Perfect only in her imperfection.

- Każde słowo, które wczoraj ode mnie usłyszałaś, było prawdą. Kimkolwiek on nie jest, obronię cię, przed nim i przed każdym innym twoim lękiem. Przy mnie będziesz bezpieczna, Maleńka. – Chciał ją przytulić, ale pokręciła głową. Trzymał dłonie na jej drżących barkach, gładząc je delikatnie. Jej oczy szkliły się coraz mocniej. – Tylko musisz mówić mi, czego się boisz. Bo ja tak mało o tobie wiem, a chciałbym wiedzieć, bo ja naprawdę chciałbym zostać, jeśli mi pozwolisz. – Nieznacznie kiwnęła głową.

She would change everything for happy ever after.

- Pamiętaj, mówiłem ci wczoraj, że jesteś wszystkim, czego nie miałem wcześniej. Jeśli opowiesz mi o tym wszystkim, będzie ci lżej. Dam ci moją kurtkę. Nie jest wiele suchsza od twoich rzeczy. Nie chcę, żebyś się przeziębiła. – Pośpiesznie odpiął zamek i zdjąwszy okrycie, założył je na ramiona Scarlett. – Obejmę cię, ale nie bój się mnie. Od dziś będę twoim kolegą, a koledzy bronią swoich koleżanek.- Uśmiechnął się półgębkiem - Nie pozwolę, żeby on, czy ktokolwiek inny skrzywdził cię. - Kiwnęła głową, wzdychając ciężko. Nie wybuchła płaczem, choć było blisko. Kilka jej łez utonęło w kroplach rzęsistego deszczu i poczuła się nieziemsko zmęczona, gdy Tom otaczał ją ramieniem, a Scarlett kładła na nim głowę. – Zabiorę cię do domu.
- Naucz mnie nie bać się. – Szepnęła, nie wiedząc, czy dosłyszał.


Caught in the in between of beautiful disaster.
She just needs someone to take her home.

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo