23 sierpnia 2009

17. Ta miłość nigdy nie powiedziała kocham. Nie wie, że jest miłością. Ta miłość nie musi mówić kocham, by być miłością.

Noc. Granatowe niebo spowiły chmury. Idąc, co chwila unosił głowę, kojąc zmęczone oczy jego barwą. Noc miała w sobie magię. Otulała go szczelnie z każdej strony, dając niesamowite poczucie spokoju. Nie miał pojęcia skąd się wzięło. Noc niosła za sobą tajemnicę. Poczuł, że pragnie coś napisać. Gdyby tylko miał po ręką notes…Noc dawała mu wytchnienie. Nikt nic od niego nie oczekiwał, bez krzyków, szumu, mnóstwa ludzi, bez ich problemów i potrzeb. Noc miała w sobie ciszę. Był sam ze sobą. Noc miała w sobie moc, której magnetyzującej siły rozszyfrować nie potrafił. Po prostu kochał noc. Nocą rozmyślał. Noc była jego powiernicą i największym wrogiem. Nocą rozpierało go szczęście albo bezkresna samotność. Prowadziła go ku zgubie albo odnalezieniu. To noc wywabiła go z domu. Potrzebował iść przed siebie i zajść, aż tam. Krążył między parkowymi alejkami, mając przeczucie. Jakby pewien był, że za chwilę rozwikła największą zagadkę. Nie wiedział tylko, jaką. Miasto o tej porze nie było zbyt bezpieczne, ale jemu to nie przeszkadzało. Wszystko istniało obok, a on po prostu szedł. Musiał już kilkakrotnie przeciąć park, bo wydawało mu się, że szedł wcześniej tą uliczką. Było ciemno, naprawdę ciemno, a jemu ta ciemność była bliska. Odpalił kolejnego papierosa, mocno zaciągając się dymem. Zza chmur na niebo wpłynął srebrny księżyc. W całej swej okazałości rzucał nikłą poświatę na niektóre alejki. Było ciepło, pomimo topniejącego śniegu i pluchy, sąsiedztwa całego zgiełku miasta, w powietrzu unosił się przyjemny zapach nocy. Powietrze było takie jakieś czyste. Pomiędzy jednym a drugim machem oddychał pełną piersią i czuł jak krążyło po całym jego ciele. Wypuszczając dym, wyrzucił niedopałek. Schował ręce do kieszeni i szedł dalej. Szedł, póki nie zobaczył tam jej. Zatrzymał się i nawet tego nie zauważył. Stał patrząc na nią. Niczym się nie wyróżniała, drobna, blondwłosa, zapłakana. W mdłym blasku księżyca jej rysy rozmywał mrok. Coś, nie wiedział, co, kazało mu iść do niej, wyciągnąć rękę, porozmawiać, osuszyć łzy. Gdy zobaczył tą dziewczynę, owe przeczucie zniknęło. Wiedział, że znalazł. Nie wiedział jeszcze co. Zdawał sobie sprawę z tego, że mógł dostać gazem pieprzowym po oczach, albo, co gorsza, że ona mogła uciec. Jednak postanowił spróbować. Miała w sobie coś, co ciągnęło go do niej. Nogi Billa same ruszyły się z miejsca. Drobnymi dłońmi ocierała łzy, które uparcie nie chciały przestać płynąć, a gorzki szloch przecinał ciszę, która utraciwszy swój urok, poczęła nieść za sobą coś nowego, nieopisanego. Wziął głęboki oddech, gdy dziewczyna unosząc głowę, przeszyła go pustym spojrzeniem. Spoglądając wprost w jej oczy, usiadł na ławce, a ona nawet nie zareagowała. Lekko przygarbiona siedziała naprzeciw niego, czekając na to, co miało się zdarzyć. Już nawet nie ocierała łez. Po prostu patrzyła na niego. Coś ścisnęło go w żołądku.
- Nie bój się mnie. Nic ci nie zrobię. Ja na twoim miejscu bym się wystraszył zakapturzonego faceta, który siada obok mnie, ale jakbym wiedział, że to ja to bym się nie bał, – zrobił pauzę, marszcząc nos - chyba namotałem, – stwierdził bardziej do siebie niż do niej i zdjął kaptur z głowy, cały czas spoglądając w jej oczy – w każdym razie szedłem sobie i kiedy zobaczyłem, że płaczesz, nie mogłem odejść, nie pytając, czy wszystko w porządku, ale skoro płaczesz to chyba nie jest, nie? Jest późno, jest niebezpiecznie, jest ogólnie niefajnie, a ty tu sama siedzisz i sobie pomyślałem, że ktoś, kto tędy będzie szedł i cię zobaczy, może mieć mniej pokojowe zamiary niż ja i wiesz… ja tam się nie boję, ale ty jesteś, taka… no delikatna i ładna i to różnie bywa, nie? Jak chcesz, to sobie pójdę i nie będę ci zawracał głowy, bo może panikuje, ale no… musiałem spytać. – Uśmiechnął się łagodnie. Ona patrzyła, mrugając raz po raz i robiła to tak intensywnie, że aż zrobiło mu się dziwnie, może się wygłupił, ale był pewien, że nie popełnił błędu. Był pewien.
- Wszystko w porządku, dzięki za troskę. – Mówiła przez nos i jej głos, tak bardzo drżał, przebrzmiewała przez niego tak wielka rozpacz, która utwierdziła go w przekonaniu, że siedział na odpowiedniej ławce, w odpowiednim parku i o odpowiedniej porze. Odetchnęła ciężko. – Wiem, że chciałeś dobrze, ale nie zawracaj sobie mną głowy. Naprawdę nie warto. Zaraz się zbiorę i wrócę do domu. Muszę. Nie zrobię niczego głupiego, jeśli to miałeś na myśli.
- Jesteś pewna, że sobie poradzisz?
- Pewna nie jestem, ale sobie poradzę. - Próbowała się uśmiechnąć, ale jej nie wyszło, a on skinął głową i choć nie chciał, podniósł się z ławki, powoli ruszając alejką. Uszedł kilka kroków, gdy dobiegł go jej niepewny głos. - Ty jesteś, Bill, prawda? – Odwrócił się energicznie, nie będąc pewnym czy wyobraźnia nie płata mu żartów. Nie przywidziało mu się. Nerwowo zaciskając dłonie, zagryzała wargę. Uśmiechnął się lekko i szybko wrócił do niej, znów siadając obok. - Poznałam cię po głosie. Na ulicy pełno twoich sobowtórów, ale twój głos znam. Nie raz słyszałam cię w radiu. Może słono zapłacę za to, że cię zatrzymałam, ale…- urwała spuszczając wzrok, a po chwili dodała - nie boję się ciebie.
- A tego, że coś ci się tutaj stanie? W koło krąży pełno podejrzanych typów.
- Nie. Nie boję się. Już nie. - Widział w niej wahanie. Przez chwilkę otwierała i zamykała usta, próbując coś powiedzieć. W końcu wysunęła dłoń z uchwytu jednorazowego woreczka foliowego, w którym niosła zakupy i splotła obie na kolanach, ponownie podnosząc wzrok na Billa. - Mam na imię Rainie, - odrzekła po chwili - tak naprawdę, to bardzo się boję tu być. W sumie powinnam iść do domu, ale nie jestem w stanie się stad ruszyć. Powinnam iść. Nie powinnam zostawiać jej samej z nim, ale… Chętnie porozmawiam z kimś… - zastanowiła się, dobierając słowa – innym.
- Pierwszy raz od bardzo długiego czasu wybrałem się na spacer i ciach, spotkałem ciebie. Nie żebym twierdził, że to przeznaczenie, czy coś, ale wiesz… ja też się cieszę, że mogę porozmawiać z kimś innym. Czemu płakałaś? Wiem, że o takich rzeczach nie mówi się przypadkowym nieznajomym, ale może zrób wyjątek? – Rozejrzała się wokół, a Bill miał moment, by dokładniej przyjrzeć się jej buzi. Była śliczna. Gładkie rysy, pełne, ładnie zarysowane wargi i ogromne oczy, których barwy nie mógł wypatrzyć przez panujący wokół mrok.
- Płakałam, bo mi smutno, bo ciężko i brak mi sił do walki z wiatrakami. Musiałam, gdzieś ten smutek wyrzucić, żeby wrócić i znów być silna.
- Gdy mnie jest smutno, to piszę piosenki. Odkąd pamiętam.
- Ja nie mam talentu do wierszoklectwa i zostają mi łzy, ale nie są złe. Bill?
- Hym?
- Odprowadziłbyś mnie do domu? Będzie mi raźniej.– Kiwając głową, uśmiechnął się ciepło i wstawszy, podał jej dłoń. Chwyciła swoją reklamówkę, znów się wahając. Spoglądała przez chwilę to na jego rękę, to na twarz, która w poświacie księżyca wyglądała jakoś tak… magiczne. Nie miała nic do stracenia, a on wzbudzał w niej zaufanie. Chyba tylko dlatego nie pozwoliła mu odejść. Nie miała pojęcia, skąd to się brało, przecież był jej zupełnie obcy. Podała mu swoją drobną dłoń i wstała z ławki. Wciąż nie miała pojęcia, czy nie skręciła w złą uliczkę, ale pozwoliła Billowi wziąć się pod rękę. Złych skrętów w jej życiu było już tak wiele, że jeden więcej nie robił już różnicy.
- Co napawa cię lękiem?
- Mój dom. To zbyt skomplikowane, by powiedzieć o tym w ciągu dziesięciu minut. Poza tym, lepiej, żebyś nie wiedział.
- Może jednak? – Odpowiedziała mu cisza, a on ją przyjął. Czuł, że tak trzeba. Po kilku chwilach opuścili park, wkraczając do zupełnie innej rzeczywistości. W odartym z ciszy mieście, pełnym krzyków, mijali wystawy, migoczące witryny i te zupełnie ciemne. Szli przez noc, przecinając kolejne ulice. On mówił, a ona słuchała. Opowiadał, co mu przyszło na myśl. O chłopakach, o ich wpadkach na scenie, o nieudanych dowcipach Georga i o różnych innych śmiesznych rzeczach, o wszystkim tak po prostu. Kiedy wreszcie się roześmiała, a spięte mięśnie jej ciała rozluźniły się, pewnie położyła drugą dłoń na jego ręce, trzymając się delikatnie. Dostrzegała już światła i kolory, wszystkie wystawy, pozwalając mu się prowadzić, odchylała głowę i patrzyła w niebo. Śmiała się słodko, jednak aż nader namacalny w jej głosie był smutek. Brakowało mu iskry, czegoś, co obudzi w nim chęć do działania. Już znalazł. W ciągu tych kilku minut czuł się pełen energii i choć wiedział, że nigdy więcej jej nie spotka, ta chwila miała sens. Od zawsze wierzył w niemożliwe. Znaleźli się w dzielnicy, w której przebywanie zazwyczaj wywoływało u niego gęsią skórkę. Stanęli nieopodal kamienicy, w której mieszkać nie życzył nikomu. I pomyśleć, że to był jej świat. Z buzi Rainie zniknął uśmiech i wróciło przygnębienie. Poczuła wyrzut, nie powinna była tam zostawać. Powinna zaraz wrócić do domu i nie pozostawiać Promyczka z nim. Spała, ale gdyby się obudziła… Poczuła skurcz w żołądku. – Dziękuję, Bill. Trzymaj się. – Posłała mu pokrzepiający uśmiech, którego sama tak bardzo potrzebowała i powolutku skierowała się do bramy.
- Rainie… - przeszukał wszystkie kieszenie kurtki, nie licząc, że coś znajdzie, a jednak znalazł. Tej nocy miał szczęście. W górnej kieszonce schowany był flamaster. – Zadzwoń, gdybyś potrzebowała pomocy. – Ujął jej rękę i odsunąwszy rękaw kurtki, bardziej z pamięci i na wyczucie, wypisał na spodniej stronie jej ręki swój numer telefonu. Głęboko liczył, że nie nabazgrolił za bardzo. W ciemnościach dostrzegł nieznaczne kiwnięcie głową. Szczelnie opuściła rękaw, zakrywając napis. Zaczekał, aż zniknie mu z oczu. Włożył ręce do kieszeni i odszedł.
*

Zobaczył ją, gdy wychodziła ze szkoły. Sama. Tym lepiej, nikt nie będzie mu przeszkadzał. Liv często odbierała mu okazję, a teraz miał Scarlett do dyspozycji. Zaciągając się po raz ostatni, wyrzucił peta. Stanął w miejscu, chowając ręce do kieszeni obszernych spodni, by móc się jej lepiej przyjrzeć. Patrzenie na nią musiało mu na razie wystarczyć, ale nie zamierzał bynajmniej na tym poprzestać. Zlustrował ją od stóp po czubek głowy. Miała świetne nogi. Buty na wysokim obcasie, dodawały jej takiego pazura, który lubił u dziewczyn, a dopasowane spodnie, podkreślały jej krągłe biodra i pupę. Na tych, wzrok zatrzymał znacznie dłużej. Odrzuciła do tyłu włosy, poprawiając torebkę na ramieniu i zapięła skórzaną kurtkę. Obrzuciła spojrzeniem plac, po czym usiadła na jednej z ławek przy ogrodzeniu. Założyła nogę na nogę, opierając się jedną ręką o siedzisko, przeniosła ciężar ciała na tą stronę. Spod lekko przymrużonych  powiek przyglądała się uczniom zebranym na boisku, taksując ich chłodnym spojrzeniem. Scarlett wydawała mu się taka drapieżna, wyrachowana i przy tym zmysłowa w każdym geście. Samo jej spojrzenie potrafiło sprowadzić człowieka do parteru, ale nie jego. Upewniało go, że wybrał dobrze i nie pożałuje. Twarda z niej sztuka. Ten temperament. Kiedyś była dla niego tą małą dziewczyneczką, która trzymała się na uboczu, mało mówiła i ani jej się śniło przodować w grupie. Popołudniami patrzyła jak tańczyli, nigdy sama tego nie robiła. Czasami na poczekaniu tworzyła teksty do ich muzyki i śpiewała. To były jej chwile, bo wtedy wszyscy słuchali i najczęściej myliły im się kroki. Śmiesznie było. Nawet jemu podobało się, gdy śpiewała. Miała kawał głosu. Wtedy był jej największym atutem. Tak to sobie było, aż do tamtego dnia. No i potem zniknęła. Wtedy śmieszyło go, że mogła liczyć na to, że ona i on… teraz, to inna sprawa. Zmienił szkołę i kogo spotkał? Póki nie usłyszał imienia i nazwiska, gdzieś na początku roku, nie wiedział, że to Scarlett. Zobaczywszy ją po tych kilku miesiącach, definitywnie zmienił zdanie w jej temacie, a konkretniej to ona się zmieniła. Musiał przyznać, że choć zadawał się z ładniejszymi i zgrabniejszymi od niej, to Scarlett w ostatnim czasie działała na niego najbardziej. Mógł mieć każdą, no prawie każdą, ale chciał ją, a Scarlett się odwidziało. Gierek jej się zachciało. Jakiś czas wcześniej nie miałaby przed nim oporów. Zaczęła się bawić w niedostępną, ale on już się postara, żeby zmieniła zdanie. Widział, jak reagowali na nią faceci ze szkoły. Trzeba było jej przyznać, że budziła respekt, czy to powodowany pożądaniem czy zazdrością, nie była obojętna. Nie żeby się tam jakoś wyróżniała, bo trzymała się dalej z boku, ale teraz to już zupełnie inaczej. Teraz była kimś, nie ciepłą kluską, ale kobietą z charakterem, a takie lubił. Wiedziała, czego chce i on również. To tylko kwestia czasu, jak dopnie swego. Nie będzie musiał przejmować się Sereną, ani nikim innym. Te wszystkie cieniasy będą dalej się do niej ślinić, ale to do niego będą należeć te nogi, te piersi i te usta, te pełne, kuszące wargi. Ona będzie należeć do niego. Już niedługo. Scarlett miała w sobie coś nieprzyzwoitego, w samych jej ruchach kryła się niepomierna zmysłowość. Kusiła każdym słowem, gestem, a nawet spojrzeniem, więc jak mógł się temu oprzeć? Przesunął się o kilka kroków, by lepiej ją widzieć i oparł się o ścianę. Przyglądał się jej, jak rozmawiała przez telefon, zagryzając przy tym dolną wargę, grzebała w torbie, jadła śniadanie. Wziąłby ją nawet na tej ławce. Po dzwonku uczniowie zaczęli wchodzić do szkoły, jednak ona trzymała się z tyłu. Czekała, aż wejdą. Tym lepiej dla niego. Gdy tłumek przecisnął się do środka, powoli zbliżyła się do drzwi, nawet na niego nie spoglądając. Niespiesznie dorównał jej kroku.
- Cześć, Maleńka. – Usłyszawszy Mike'a, mimowolnie zacisnęła dłonie w pięści, czując jak krew burzy się jej w żyłach. Na ułamek sekundy przymknęła powieki, to tylko Mike, tylko. Otworzyła je i twardo spojrzała mu prosto w oczy.
- Primo. Mam na imię, Scarlett. Secundo. Nie waż się do mnie mówić per maleńka. Tertio. Już cię tu nie ma. - Syknęła i ignorując obecność chłopaka, włożyła ręce do kieszeni kurtki, zmierzając do klasy na, ku jej nieszczęściu, matematykę. Kątem oka widziała, jak perfidnie taksował ją wzrokiem. Miała ochotę zatrzymać się i mu solidnie przyłożyć, jednak uznała, że nie da mu tej satysfakcji. To w końcu tylko Mike, nic nieznaczący, marny, dupek Mike.
- Lubię, jak jesteś taka ostra, Maleńka. - Zwilżyła wargi koniuszkiem języka, przenosząc na niego swoje spojrzenie, uraczyła go jednym z tych ‘pomóżmy dzieciom specjalnej troski’.
- Czy przypadkiem nie dali ci na drugie natręt? Tracisz czas, Miller.
- Na ciebie nigdy.
- Takie wnioski, to już z deka nie wczas. Zniknij. – Machnęła ręką tuż przed oczami Mike'a, jakby odganiała się od natrętnej muchy. Znów schowała dłonie do kieszeni, nie mógł widzieć, jak drżały. Mocno zaciskała je, czując jak paznokcie przecinały ich skórę. Unormowała oddech, patrzyła przed siebie. To tylko Mike. Gdyby tylko wiedział, jak wielki budził w niej lęk, jak bardzo brzydziła się samej myśli o nim, jak bardzo go nienawidziła, byłby zadowolony. Wówczas miałby nad nią przewagę, a do tego nie miała prawa dopuścić. Zimnie opanowanie, to jest to, czym miała go raczyć.
- Wręcz przeciwnie, teraz jest twój czas, Scarlett. – Akcentował jej imię, gdy jego ręka lokowała się na jej biodrze. Miała wrażenie, jakby właśnie w tej chwili dostała piorunem. Myśl o jakimkolwiek spokoju, odeszła gdzieś w niepamięć. Zalała ją fala gorąca i jeszcze silniejsza fala złości. Zrzuciła jego rękę ze swojego biodra jeszcze szybciej, niż ta się na nim znalazła, w dodatku z taką siłą, której najwidoczniej on, ani nawet ona, nie spodziewałaby się. Spiorunowała go spojrzeniem.
- Nigdy więcej tego nie rób! – Fuknęła na niego głośniej, niż przewidywała, zwracając na nich uwagę uczniów idących blisko nich. Usta Mike'a rozciągnęły się w cwanym uśmieszku.
- Jeszcze będziesz o to prosiła.
- Chciałbyś. – Syknęła, kwasząc się z odrazą. Przyspieszyła kroku, jednak Mike nie ustępował. Uczniowie zwietrzyli atrakcję, przez to przystawali, przypatrując się zajściu. Wyszli na główny hol. Scarlett pragnęła, by w jakiś cudowny sposób, Liv znalazła się w szkole. Ktokolwiek, byleby tylko uwolniła się od niego. Roześmiał się gardłowo, podchodząc jeszcze bliżej. Czuła, jak ogarnia ją panika. Jego bliskość tak na nią działała. Oddychała szybko, patrząc na niego wrogo.
- Scarlett. Scarlett. Scarlett. Nie bądź taka niedostępna. Przecież wiem, że się ze mną bawisz. - Zatrzymała się gwałtownie, głośno prychając, na co Mike uśmiechnął się jeszcze podlej. Nie miała pojęcia, na co leciały te wszystkie laski. Już nie.
- Prędzej zginę. – Syknęła zjadliwie. - Nie rozumiesz jak się do ciebie mówi? Daj mi święty spokój. – Odwróciła się gwałtownie, chcąc odejść, jednak Mike zatrzymał ją, chwytając na przedramię. Szarpnął, przez co lekko się zachwiała, jednak to wystarczyło, by wykorzystał sytuację i wciągnął ją w swoje objęcia. Jego dłonie powędrowały wprost na pośladki Scarlett. Momentalnie zrobiło się jej niedobrze, gorąco i słabo jednocześnie. Jego dotyk palił jej skórę. Czuła, jakby miliony niewidzialnych igieł raniło ją tam, gdzie jej ciało stykało się z jego ciałem. Poczuła się brudna. Zaczęła się szamotać, ale on tylko zacieśniał uścisk. Na nic szły jej próby, patrzył nań z cwanym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Trzymając niczym w pułapce, pochylił się tuż nad uchem brunetki, muskając nosem jej pachnące wanilią włosy.
- Zawsze dostaję to, czego chcę, Maleńka. – Szarpnęła po raz kolejny, najmocniej jak mogła, ale to tylko pogorszyło sytuację. Jego słowa podziałały na nią jak płachta na byka, a palce mocniej wpiły się w jej pośladki. Wokół  stało tyle ludzi, tyle dziewczyn, z których niejedna zapewne przechodziła to co ona teraz i to niewykluczone, że w gorszych warunkach, a nikt, żadna z nich nie zrobiła niczego, żeby jej pomóc. Tyle chłopaków wyznawało je swoje uczucie, tylu chciało się z nią umawiać, żaden z nich nie ruszył się z miejsca. Ciekawe tylko, czy to respekt przed Michaelem, ciekawość czy Niechcic do niej, odebrały im mowę i władzę w ciele. Poczuła się upokorzona, jak lekka panienka, którą każdy mógł brać gdzie i kiedy chciał. Zawładnęła nią panika, w głowie huczało jej jedno. Musiała się wyswobodzić. Przechytrzyć jego siłę. Nikt nie miał prawa robić takich rzeczy. Nikt, a zwłaszcza on. Szarpnęła znów, tym razem zabolało, coś przeskoczyło jej w ramieniu, jego palce mocniej wbiły się w jej skórę. Mike biernie stał, trzymając ją w żelaznym uścisku, jakby jej szamotanie nie robiło na nim żadnego wrażenia. Uśmiechał się przy tym, jak ostatni szelma, a Scarlett pragnęła mu ten uśmieszek skutecznie zetrzeć. Nie miała pojęcia, że był aż tak silny. Mike wydawał się niepozorny. W akcie desperacji, nieporadnie uniosła nogę i wbiła obcas w czubek jego buta.
- Nie tym razem. – Warknęła, odsuwając się od niego szybko, gdy puścił ją niczym poparzony, krzywiąc się z bólu. Dla pewności cofnęła się jeszcze kilka kroków, spoglądając na niego z obrzydzeniem. Momentalnie jej ulżyło, odzyskała równowagę, a wraz z nią swoją pewność. Choć serce waliło jej jak oszalałe, wiedziała, że najgorsze za nią. Wróciło racjonalne myślenie. Oblizując wyschnięte wargi, rozejrzała się szybko dokoła. Miała ochotę Ich wszystkich roztrzaskać. Oddychała szybko i nierówno, stojąc z rękoma założonymi na biodra. Czekała, aż przestanie się miotać i wyprostuje się. Miała ochotę go unicestwić, długo i boleśnie. Uspokoiła oddech, wygładziła ubranie i zaciskając pięści, zabijała go nienawistnym spojrzeniem. Miała ochotę rzucić się na niego z pięściami, miała ochotę wybuchnąć, a pomimo tego stała twardo, dumnie unosząc głowę. Nic nie było na tyle złe, by miała dać się ponieść emocjom. Nic. W końcu przestał się miotać. Oburzony ruszył w jej kierunku. To były sekundy. Instynktownie zamachnęła się, trafiając w sam nos. Promieniujący ból rozszedł się po jej ręce. Usłyszała krzyk, jak się okazało Michaela, wzmożony szum na korytarzu i jej własne syknięcie. Strzepnęła dłoń, jakby to miało sprawić, że ból zniknie. Ścisnęła ją mocno drugą dłonią. Oczy zaszły jej mgłą, więc mocno je ma moment zacisnęła. Gdy je otworzyła, zobaczyła, że ktoś podszedł do niego, chciał mu pomóc, a ten wrogo odganiał się, jak od natrętnej muchy, trzymając się za nos. Skrzywiła się. Skoro ją zabolało tak bardzo, to jemu musiało być gorzej. Nikt nie będzie jej poniżał. Tym bardziej on. Wrzawę na korytarzu przeciął donośny głos dyrektora. Wszystko później działo się już bardzo szybko. Najpierw rozgonił wszystkich na lekcje, Mike'a wysłał do pielęgniarki, a później wezwał go do siebie, a Scarlett poprowadził za sobą. Splatając ręce na piersi, butnie maszerowała za nim. Jeszcze tego brakowało, żeby musiała płacić za ratowanie swojego honoru. W gabinecie, który poziomem znacznie różnił się od sal lekcyjnych, kazał jej usiąść naprzeciw swojego biurka, poczym sam zasiadł w swoim fotelu, rozpierając się na nim wygodnie. Ulokował w niej protekcjonalne spojrzenie, na co zareagowała uniesieniem brwi i splecieniem rąk na klatce piersiowej. Założyła nogę na nogę, spoglądając na niego równie pewnie.
- Panno O’Connor, proszę mi wytłumaczyć, dlaczego pobiłaś Millera?
- Pobiłam? - Wywróciła teatralnie oczami. - Ja się tylko broniłam, panie dyrektorze. Gdyby pana ktoś złapał wpół i w dodatku trzymał za pośladki, to też by pan tak zareagował. – Przed oczami stanął jej obraz dyrektora w objęciach Mike'a i musiała je na moment zamknąć, by się nie roześmiać. Skrajności. Otwierając je, zobaczyła, jak dyrektor kręcił głową z rezygnacją.
- Musiałaś go zaraz bić?
- Już panu mówiłam, że go nie pobiłam. Broniłam się. Po prostu się broniłam. – Wzruszyła ramionami, poprawiając się na miejscu. Była oszołomiona. Wszystkie emocje kotłowały się w niej, stopniowo wybuchając, co chwila na nowo. To wszystko trwało kilkadziesiąt sekund, nie było czasu, by baczyć na nie. Złość, bezsilność, poniżenie i strach, który też gdzieś się pojawił, mieszały się ze sobą. Wzdychając, przeczesała włosy palcami.
- Jestem ciekaw, co będzie, jak się okaże, że złamałaś mu nos.
- Niestety, aż tak silna nie jestem. Wie pan, co? To niesprawiedliwe. On się do mnie dobiera, prowokuje mnie, poniża, wszystkiemu przygląda się pół szkoły, nikt nie raczy się ruszyć, a kiedy sama próbuję się bronić, to obrywa mi się za to.
- Jeszcze ci się nie oberwało. Usiłuję ustalić przebieg wydarzeń.
- Mogę panu go panu przedstawić, nawet ze szczegółami.
- Wystarczy pobieżnie. – Rozsiadł się w fotelu, składając ręce na bokach fotela i stykając palce przed klatką piersiową. Chyba chciał wydawać się dostojniejszym niż był w rzeczywistości.
- Pominę fakt, że Mike przyczepił się do mnie już dawno. Dziś nachalnie mnie nagabywał, a kiedy kazałam mu odejść, zabrał się za rękoczyny. Jakoś udało mi się wyswobodzić, a kiedy znów się na mnie rzucił, to mu przyłożyłam. Instynktownie.
- Instynktownie.
- To się nazywa obrona własna, panie dyrektorze. Szkoła pełna ludzi, a ja nie mogę się czuć w niej bezpiecznie.
- Może dałaś mu jakieś podstawy..
- Ja podstawy?! Od kilku miesięcy powtarzam mu, że jest dla mnie nikim i miałabym mu dać podstawy?! Naprawdę, to bardzo romantyczne. – Wywróciła oczami, posyłając dyrektorowi powątpiewające spojrzenie. Balansowała na krawędzi, ale już na innym dywaniku nie mogła wylądować, więc wszystko było jej obojętne.
- Nie unoś się.
- Nie unoszę się.
- Nic nie dzieje się bez przyczyny, Scarlett.
- Do czego pan pije? Swoją drogą ma pan rację. Gdyby Mike nie dobierał się do mnie, to nie uderzyłabym go. Broniłam się. Już mówiłam. Nikt nie będzie mnie poniżał, tym bardziej w miejscu publicznym. To, że jestem od niego słabsza, nie znaczy, że może mi uwłaczać. Nie pozwolę się obmacywać, ani nie będę wysłuchiwać obraźliwych komentarzy.
- Nie wdziałem tego zajścia.
- Więc dlaczego insynuuje pan, że wynikło ono z mojej winy?
- Sugeruję się tym, co powiedziała pani Lockerman.
- Wszystko wiadomo.
- Słucham?
- Jeśli chodzi o osobę moją i Millera, to pani Lockerman nie jest najlepszym sprawozdawcą. Już widzę, jak przekręciła fakty. – Skwasiła się.
- Miarkuj się, Scarlett.
- Taka prawda. Ona mnie nie lubi, a Mike jest jej pupilkiem.
- Jeśli masz powiedzieć za dużo, lepiej nie mów nic.
- Mówię tyle ile uważam. Nie sądzi pan, że odeszliśmy od powodu mojej wizyty w pańskim gabinecie?
- Co z wami zrobię, zdecyduję, kiedy porozmawiam z Mike. Możesz iść do domu, - poderwała się z miejsca – ale pod warunkiem, że odbierze cię ktoś dorosły. Nie Liv, w każdym razie.
- A dlaczego nie mogę iść sama?
- Tak postanowiłem.
- Mama jest w pracy.
- Jakiś wuj, może ciotka albo kuzyn? – Skwasiła się. Szkopuł tkwił w tym, że nie znała swoich ciotek, wujów, ani kuzynów. Nie znała nikogo ze swojej rodziny. Ze strony taty jedynym krewnym był dziadek, który dawno zmarł, a ze stroną mamy sytuacja była jasna. Hym… Kuzyn? Na jej buzię wpłynął cwany uśmiech, który zaraz zatuszowała poważną miną. Kuzyn.
- Mogłabym zadzwonić? – Mężczyzna skinął głową, więc brunetka wyjęła telefon i szybko wystukała numer. Po dwóch sygnałach usłyszała w słuchawce głos swojego nowego kuzyna.
- Co jest, piękna? Nie powinnaś mieć przypadkiem matmy? – Uśmiechając się do słuchawki, opadł na miękki fotel, układając się w nim wygodnie.
- Cześć, Tom. Słuchaj, jest taka sprawa. Potrzeba mnie odebrać ze szkoły. Mama jest w pracy, a Liv nie może. Wiem, że ciocia i wujek też są zajęci, więc pomyślałam o tobie. Co ty na to, kuzynie? Miałbyś chwilę?
- Kuzynie?
- Tak, tak. Wszystko w porządku. Miałam małą scysję i wiesz, mogę się zwolnić do domu.
- Co ty kręcisz? Jaką scysję?
- Jesteś kochany, że się tak martwisz, ale teoretycznie jest już okej. Wszystko ci opowiem w drodze do domu. To jak masz chwilę? Chyba nie chcesz, żebym tu kwitła do szesnastej, co? – ‘Scysję’, ‘kuzynie’? Kręcąc głową, wstał z siedziska i skierował się do przedpokoju, po drodze chwytając kluczyki z szafki.
- Oczywiście, że nie, kuzynko. – Rozśmiał się do telefonu. – Będę za piętnaście minut. – Rozłączył się, a Scarlett usłyszawszy przerywany sygnał, schowała telefon. Usiadła z powrotem na krześle, a dyrektor uznając, że załatwiła sprawę, zajął się swoimi sprawami. Natomiast ona nie mając nic lepszego do roboty, czytała treść dyplomów, zawieszonych na ścianach. Swoją drogą, dziwne, że Mike jeszcze nie przyszedł. Nie miała ochoty go oglądać. Liczyła, że porządnie go zabolało. Myśl, że taki ktoś, jak on miał nad nią fizyczną władzę, napawała ją złością i jeszcze większym obrzydzeniem. Jednak nie miała zamiaru dać mu za wygraną. To ona wyjdzie stamtąd z podniesioną głową. Ile razy miałaby upaść, tyle razy wstanie. A taki marny ktoś jak Mike nie przyprze jej do muru. Nieważne, co mówił i robił. Nieważne jak bardzo wykorzystały przeciwko niej, to co niegdyś do niego czuła, nie miała zamiary mu się poddać. Nie ona.

Kuzyn Tom wkracza do akcji. Szybkim krokiem przemierzał szkolne korytarze, w zasadzie nie wiedząc gdzie powinien się kierować. Nie natknął się na nikogo po drodze, nawet woźnego. Z tego, co pamiętał, woźni kręcili się wszędzie tam gdzie nie powinni. Nie miał z nimi najlepszych wspomnień. Na głównym holu zobaczył spory plan szkoły. Szukając gabinetu dyrektora, poczuł, że ktoś za nim stanął. Oczami wyobraźni widział jakąś panią Krysię z wielką miotłą. Odwróciwszy się, doznał całkiem przyjemnego dla oka szoku. Stała obok niego wysoka szatynka, szczupła, kształtna, odrobinę za bardzo spalona w solarium, ze zbyt przyniszczonymi włosami i zbyt agresywnym makijażem, ale nawet niezła. Dziwił się, że bezkarnie krążyła po szkole w stroju odsłaniającym więcej niż zasłaniającym, no, ale może ta rządziła się swoimi prawami. W końcu odkąd skończył edukację minęło już trochę czasu. W każdym bądź razie owa szatynka patrzyła na niego tak, jakby miała ochotę się na niego rzucić. Może w innej sytuacji skusiłby się, ale zdecydowanie wolałby, żeby to Scarlett się na niego rzuciła, to byłoby zdecydowanie bardziej interesujące. Zdał sobie sprawę, że cały czas się jej przyglądał. Odchrząknął.
- Tak?
- Szukasz kogoś? – Spytała, jak na jego oko zbyt wyuczonym, tonem pełnym seksapilu. Lustrowała go mało skromnym spojrzeniem, na co znów odchrząknął, spoglądając na plan.
- Szukam gabinetu dyrektora.
- A co cię do niego sprowadza, - ruszyła korytarzem, przez co uznał, że miał iść za nią. Odrobinę obawiał się, że wyprowadzi go do jakiejś toalety, a szczerze powiedziawszy nie miał na to ochoty. Sam się sobie dziwił, bo jeszcze kilka miesięcy wcześniej zapewne nie odmówiłby. I pomyśleć, że to wszystko robota Scarlett. – Tom. – Wyraźnie zaakcentowała jego imię, jakby chciała mu unaocznić, że wiedziała, kim był, czego nietrudno było się domyślić. Odwróciła się, racząc go długim spojrzeniem. Z dwojga złego wolał to niż miałaby się na niego rzucić. Idąc za nią i patrząc na jej kolebiące się biodra, uświadomił sobie, jak długo już… obywał się bez. To też przez Scarlett. Do niedawna nie pomyślałby, że tak można. Dziwne, że mając ją zupełnie nie ciągnęło go do innych. W sumie nie miał jej w żadnym tego słowa znaczeniu. W każdym razie, kiedy była obok, to nie pragnął innych. Oczywiście nikt nie mówi o niej, bo ona to inna sprawa, oj baaardzo inna. Odruchowo pokręcił głową. Szatynka cały czas wpatrywała się w niego, uznał, że wypadałoby odpowiedzieć.
- Powiedziałbym, że kto. Moja… kuzynka.
- O nie wiedziałam, że do mojej szkoły chodzą kuzynki tych Kaulitzów.
- Taka troszkę przyszywana. – Zatrzymała się przed białymi drzwiami, wskazując na tabliczkę. -Dzięki.
- Do usług. – Uśmiechnęła się unosząc brew i zagryzając wargę. Wcale nie odebrał tego jako aluzji, ani, ani. Mijając go, delikatnie, niby przypadkowo otarła się o niego. Nie odwrócił się. Szybko zapukał. Dziwna była. Usłyszawszy donośne ‘proszę’, wszedł do środka z jakże przejętą miną. Scarlett momentalnie poderwała się z miejsca, a zaś sam dyrektor spojrzał na niego badawczo. Jakby mu ćmiło, że już go gdzieś widział.
- Coś ty znowu nabroiła, kuzynko? – Podchodząc, pogroził jej palcem, po czym troskliwie objął ramieniem. - Już się boję myśleć. Ciocia nie będzie zachwycona. Bo wie pan, – zwrócił się do dyrektora – Scarlett to wszędzie pełno. Teraz to już trochę spoważniała, ale w dzieciństwie… Co ja z nią miałem? - Machnął niedbale ręką, wywracając oczami. – Jednego razu bawiliśmy się w lekarza i wie pan, co? Przyniosła z kuchni tasak i chciała wyciąć mi wyrostek robaczkowy. Na szczęście zwiałem. – Tom mówił z takim przejęciem, że gdyby nie wiedziała, że ściemniał, to uwierzyłaby mu. – No, ale ja już sobie z nią porozmawiam w domu, żeby nie martwić cioci. Chodź kuzynko, chodź. Nie będziemy panu przeszkadzać. – Dyrektor odrobinę oszołomiony, kiwnął głową i wstał, gdy wychodzili. – Dowidzenia, panu. – Tom strzelił uśmiechem numer pięć, a Scarlett mruknęła coś na rodzaj pożegnania, dusząc śmiech.
- Żegnam i widzę cię jutro u siebie, Scarlett. Z samego rana. – Tom obejmując dziewczynę, pchnął drzwi, a po ich drugiej stronie stanął przed nimi Mike. Ciężko określić, kto bardziej się zdziwił, ale pewnym było, że Mike wyszedł z tej potyczki gorzej niż Scarlett. Brunetka posłała mu nienawistne spojrzenie i uniósłszy dumnie głowę, ujęła oplatającą ją rękę Toma. Przy nim czuła się pewnie. Tom poczuł, jak Scarlett sztywnieje, zobaczył jego nos i połączył fakty. Spojrzał na niego z wyższością, po czym mocniej przyciągnął do siebie Scarlett. Szli w milczeniu przez kolejne korytarze, Serena nie omieszkała nie czekać przy wyjściu, gdzie uraczyła Toma słodkim uśmiechem. Widząc przy nim brunetkę, mina odrobinę jej zrzedła, ale usiłowała nie dać nic po sobie poznać. Minęli ją bez słowa, dopiero, gdy drzwi trzasnęły za nimi, Scarlett ciężko odetchnęła.
- Zabierz mnie do domu.


Z pokojem Scarlett wiązł dwa wspomnienia. Pierwszym były ból głowy i dziura w pamięci wielkości kosmosu, drugim, że kołysał ją do snu. Teraz siedząc w nim znów nie wiedział, czego się spodziewać. Odkąd poprosiła, by zabrał ją do domu, nie odezwała się słowem, póki nie przekroczyli jego progu. Tam powiedziała, by się rozgościł w jej pokoju, bo musi wziąć prysznic i tak nie było jej już z dwadzieścia minut. Usadowił się na łóżku, a w między czasie zdążył zrobić herbatę, bo pomyślał, że mogła mieć na nią ochotę i czekał. Jedyną zmianą, jaką zarejestrował w pomieszczeniu, było to, że ze ścian zniknęły plakaty. Zamiast tego na szafce nocnej Scarlett pojawiły się fotografie. Jedna przedstawiała ich wszystkich razem, pierwszego wieczoru w Loitsche, a druga jego i Scarlett w salonie, gdy siedzieli obok siebie na sofie, ona opierając się o poduchę na boku sofy, trzymała nogi na jego udach. On głodził je lekko, a Scarlett bawiła się rękawem jego bluzy. Liv pstryknęła zdjęcie akurat, gdy na siebie spoglądali i musiał stwierdzić, że wyszło ładne. Musiał załatwić sobie takie samo. Tak bardzo lubił na nią patrzeć, chłonąć z jej niewinnej delikatności, napawać się widokiem jej pyzatej buzi, rumianych policzków, ładnie zarysowanych, malinowych ust i najładniejszych w świecie niebieskich oczu. To było coś nowego, dotąd nieznanego, coś, czego uczył się z nią i dzięki niej. To wyprawa, którą rozpoczął jakiś czas temu, gdy pragnął odnaleźć prawdziwego siebie i która trwa nadal i trwać będzie, póki nie odnajdzie tego, czego nazwać nie potrafi. Drzwi lekko skrzypnęły i brunetka pojawiła się w nich. Szła lekko pochylona do przodu, susząc włosy ręcznikiem. Przewiesiła go zaraz przez oparcie krzesełka i szybko usadowiła się obok Toma. Nawet w dresach i powyciąganym t - shircie, bez śladu makijażu i tych wszystkich dodatków wyglądała słodko. Przykryła się kołdrą i dopiero, gdy siedziała wygodnie, spojrzała na Toma.
- Musiałam zmyć to z siebie.
- Co takiego?
- Jego dotyk. - Patrzyła Tomowi prosto w oczy, a jej niebieskie tęczówki przepełniał smutek. Bardzo dawno jej takiej nie widział. Pomimo, że zdawała się trzymać dziarsko, tym spojrzeniem powiedziała mu wszystko, co chciał wiedzieć. - Bo chyba powinnam ci opowiedzieć, skąd ten cały szum, nie? - Tom kiwnąwszy głową, podał jej kubek z parującym napojem, na co uśmiechnęła się delikatnie. Był zafrasowany. Nie spuszczał z niej wzroku, lustrując uważnie jej buzię. - Nie wiem czy poznałeś, ale to był Mike. Ten, który kiedyś przyszedł do klubu i prosiłam cię… - zawahała się - pamiętasz? – Kiwnął głową, a dziewczyna kontynuowała. - On chyba usiłuje mnie poderwać. Znaczy powiedziałabym, że jemu chodzi… o wiesz. - Westchnęła, upijając łyk herbaty. - Do tej pory te jego zaloty były niegroźne, odpierałam je jednym porządnym docinkiem, ale ostatnio coś się zmieniło. Dziś był na to najlepszy dowód. Zaczął się do mnie po prostu dobierać, na holu, przy ludziach. To było takie okropne, Tom! - Pierwszy raz odkąd zaczęła mówić, spojrzała mu prosto w oczy, czego zaraz pożałowała, bo pozwoliła mu tym zobaczyć, jak drżała jej bródka. Zachłannie nabrała powietrza. - On dotykał mnie, był tak blisko! Czułam się taka upokorzona… - Tom bez słowa objął Scarlett ramieniem i mocno przytulił do siebie, nie przerywając jej przy tym. Oparła głowę na jego ramieniu, lokując wzrok w falującej tafli herbaty. - Nikt mi nie pomógł, wiesz…? Nikt nie ruszył się z miejsca, żeby go odciągnąć czy coś. Stali i patrzyli, jak w kinie. Tylko popcornu brakowało. – Prychnęła z pogardą. - Dopiero, kiedy jakoś udało mi się wyrwać i on znów ruszył w moją stronę i kiedy go uderzyłam, to wtedy ktoś się ruszył, ale do niego. Wiem, ze nie mam najlepszej opinii w szkole, że mało kto mnie lubi, bo sama lubię mało kogo, ale… tak bardzo się bałam, Tom. – Skręcił się nieco w stronę Scarlett i wolną ręką ujął opuszkami palców jej brodę, unosząc ją ku górze. Nadal drżała niebezpiecznie, a oczy, w które z troską spoglądał, zaszły mgłą.
- Poradziłaś sobie i z nim i z dyrektorem i zawezwałaś swojego super kuzyna. Niejedna poddałaby się, ale nie ty. Ty walczysz do końca i wygrywasz, dziś z nim, jutro z kimś innym. Zawsze sobie radzisz, Maleńka.
- Ja bym chciała czasem nie musieć sobie radzić. Chciałabym, żeby ktoś wziął mnie za rękę i po prostu prowadził. Mam już go dosyć, wiesz? Jego cień wciąż mnie prześladuje. I wiesz, co jeszcze? Nienawidzę, kiedy mówi do mnie ‘maleńka’, a robi to wciąż. Tylko ty tak możesz. - Ostatnie dodała po namyśle ze sporym naciskiem. Uśmiechnął się ciepło i wyjąwszy kubek z rąk Scarlett, odstawił go na szafkę. Wstał i odrzucił kołdrę. Zrobiło się jej zimno, ale nie protestowała. Lekko zadziwiona przyglądała się jego pewnym ruchom. Usiadł z powrotem i sprawnie usadził ją sobie na kolanach. Nawet nie zdążyła zacząć stawiać oporu. Odgarnął jej wilgotne włosy, by nie przeszkadzały ani Scarlett, ani jemu i szczelnie otulił kołdrą ją i przy okazji siebie.
- Tylko ja będę mówił, Maleńka. – Ucałował ją w czubek głowy, a Scarlett wtuliła buzię w materiał jego bluzy.
- Tom, bo ja ci chyba powinnam opowiedzieć.
- O czym?
- Jak to ze mną wtedy było i dlaczego tak zachowałam się w Loitsche?
- Tylko jeśli chcesz.
- Chcę. Bo ja kiedyś byłam inna, niż jestem teraz. Nie mam na myśli tylko charakteru. Wyglądałam inaczej, żyłam inaczej, czułam inaczej… byliśmy grupą. Mike, Samara, Tasha i kilkoro innych. Chodziliśmy do jednej klasy, razem się wychowywaliśmy, znaliśmy się od małego. Byliśmy różni, każde z nas słynęło z czego innego. Dziewczyny i Mike nieziemsko tańczą, każde z nich ma mistrza w innym stylu, ale razem tworzą coś pięknego. Taką mieszankę. Reszta też w zasadzie tańczyła. Poza mną. Oni ćwiczyli całe popołudnia, a ja przesiadywałam na barierkach i patrzyłam. Czułam się zbyt słaba na to by spróbować im dorównać, ale za to czasem śpiewałam. Oni tańczyli, a ja zmyślałam słowa. To był mój jedyny pewnik. Ani nie wyglądałam, ani nie byłam dobra w gadce, ani… w niczym. Mała zakompleksiona dziewczynka, która całe życie chce chować się za tatą. Scarlett była dobra, bo Scarlett zawsze pomogła, zrobiła domowe, gdy oni tańczyli, bo co miała do roboty? Byłam im potrzebna i chyba dlatego mnie trzymali przy sobie. I wiesz, co, zakochałam się w nim. To było takie nie do opisania. Robiłam wszystko, by być blisko. Robiłam wszystko, by mnie dostrzegł, bym w jego oczach nie była tą małą, nieśmiałą dziewczynką. Tą, która nastawi karku, wymyśli dobrą wymówkę, zrobi dobrą minę do złej gry. Przyprowadzał kolejne dziewczyny, flirtował, zabawiał, a mnie pękało serce. W jakiś sposób dowiedział się o tym, co czuję. Teraz, jak o tym myślę, to do głowy przychodzi mi tylko Samara. Ona byłaby zdolna do tego, żeby się wychlapać. Zaczął mi robić nadzieje, a ja naiwna uwierzyłam, że dostrzegł we mnie to coś. Rozmawialiśmy, spotykaliśmy się, to było takie ekscytujące. Byłam gotowa zrobić dla niego… wszystko. Naprawdę wszystko. – Szepnęła, a Tom zacieśnił uścisk. – Jednego dnia zebrałam się w sobie, żeby mu powiedzieć, co czuję. Teoretycznie wiedziałam, że wiedział, ale chciałam to zrobić oficjalnie i zrobiłam. Siedzieliśmy na trybunach stadionu, w dole nasi ćwiczyli. I wiesz, co zrobił, kiedy mu powiedziałam? Przysunął się bliziutko, jakby chciał mnie pocałować i roześmiał mi się w twarz. Perfidnie, donośnie i z wielką satysfakcją sprowadził mnie do parteru. Zabił wszystkie moje nadzieje. Wykrzyczał mi w twarz, tak żeby wszyscy słyszeli, jaka jestem brzydka, nic nie warta, odpychająca, jak dobrze się mną bawił. Wtedy uciekłam i już nie wróciłam. Zerwałam z nimi kontakt. Zmieniłam szkołę. Zmieniłam siebie. Poznałam siebie, zrozumiałam i przed wszystkim stałam się sobą. To, co czułam przez te miesiące, było nie do opisania. Łzy, ból i samozaparcie, którego źródła nie jestem w stanie pojąć do dziś, uczyniły mnie tą, którą jestem. Wtedy narodziły się te wszystkie zasady, postanowienia i chyba najważniejsze. Narodziła się moja wiara w marzenia i w siebie, przede wszystkim w siebie. Postanowiłam pokazać całemu światu, że jestem coś warta, ale pomimo tego, że oblekłam się tą skorupą, pozostał strach przed zaufaniem, przed bliskością… przed miłością. Dlatego tak strasznie boję się tego, co dzieje się między nami. Choć jestem ciebie pewna i tak lękam się, że znikniesz. – Westchnęła ciężko, unosząc głowę. Tom wpatrywał się w Scarlett w milczeniu, delikatnie mrużąc oczy. Powiedziała mu to, co do tej pory wiedziała tylko Liv. Kamień spadł z jej serca, ale jednocześnie pojawił się w nim taki dziwny ucisk. Najdelikatniej, jak umiała kokosiła się na jego kolanach, a on instynktownie mocniej przyciągnął ją do siebie.
- Dupek. To co mówisz jest… okropne. Nie rozumiem niektórych facetów, chociaż… przecież. – Uciął, nie wiedząc, jakie dobrać słowa.
- Nieważne ile razy upadniesz. Ważne ile razy wstaniesz. On leży nieustannie i nawet nie próbuje wstać. Muszę powiedzieć ci coś jeszcze. – Zagryzła wargi, spuszczając wzrok.
- Co takiego?
- Ten nasz pocałunek był moim… pierwszym. – Gdy nie podnosiła wzroku, znów ujął jej bródkę, by unieść ją i spojrzeć jej w oczy. Napotkała czuły uśmiech, po którym zrobiło się jej jakby lżej.
- Moja mała Księżniczka. – Szepnął, przyciągając Scarlett mocno do siebie. Ufie wtuliła się w jego ramię, dotykając noskiem szyję Toma. Uśmiechnął się, pogładziwszy ją delikatnie po plecach. Przyłożył policzek do czubka głowy Scarlett i przymknął powieki. - On zniknie, mówiłem ci, zniknie. Ja mu w tym pomogę. – Na jej buzi pojawił się delikatny uśmiech. Potarła noskiem wrażliwą skórę, wywołując z ust Toma niekontrolowane westchnięcie, które raczej wolałby ukryć. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.  
- Jedno w tym wszystkim było dobre. Wyrwałam się z ramek. Nikt mnie już nie szufladkuje. Nie jestem jakąś tam Scarlett. Jestem Scarlett, która wie, czego chce i zmierza po to.
- A czego chcesz?
- Zdać matmę, by udowodnić sobie, że mogę. Chcę śpiewać, bo nie wyobrażam sobie, bym mogła robić cokolwiek innego. No i najważniejsze. – Zrobiła małą pauzę, nakręcając przy tym materiał t – shirtu Toma na palec. - Chcę przestać bać się miłości i kochać najbardziej jak się da.
- A ja znajdę miejsce w twojej wizji? – Zapytał, unosząc brwi. Scarlett podniosła się do pozycji siedzącej, opierając splecione ręce na jego klatce piersiowej, dzięki czemu byli na tyle blisko, by prawie stykać się nosami. Filuternie przygryzając wargę, spoglądała mu w oczy.
- Wiesz, ośmieliłabym się stwierdzić, że… ty chyba stajesz się moją wizją. – Taka odpowiedź musiała Toma najwyraźniej zadowolić. Jeden kącik jego ust powędrował nieco wyżej niż drugi, gdy układały się w cwany uśmiech. Przyglądał się Scarlett przez moment, dokładnie analizując każdą najmniejszą część jej buzi, po czym spytał, poważniejąc;
- Co powiesz, jakbym cię pocałował? – Zastanowiła się przez moment, teatralnie wywracając oczami, po czym zupełnie poważna, spojrzała mu w oczy.
- Nic nie powiem, bo będę miała zajęte usta. – Chwilę spoglądał jej prosto w oczy, by powolutku pochylić się bardziej nad buzią Scarlett i musnąwszy noskiem jej nosek, czule otulił swoimi jej wargi. Ciało dziewczyny rozluźniło się zupełnie, gdy zakładając ręce na kark Toma, czuła jak jego zacieśniają się w uścisku na jej plecach. Jego prawa ręka zatrzymała się na biodrze dziewczyny, delikatnie muskając opuszkami jej pośladek. Zadrżała, gdy czule drażnił jej wargi krótkimi pocałunkami. W pełnej świadomości otumanionego emocją umysłu była pewna, że Tom odgoni jej lęk. Kruszył go każdym kolejnym pocałunkiem, umacniając jej wątłą ufność. Przesunął dłoń na wysokość łopatek brunetki, by drugą położyć na jej udzie. Pewnie trzymał ją w ramionach, gdy składał pocałunki długo i z przekonaniem na jej policzkach, brodzie, nosku, czole i powiekach. Jej dłonie delikatnie dotykały jego karku, przywołując nań gęsią skórkę.  Ich ciała stykały się, oddychając, czuła jak jej klatka piersiowa napierała na jego tors. Nie czuła skrępowania. Zupełnie niebezpieczna bliskość nie budziła lęku, nie paraliżowała ciała, nie przywoływała przeszłych zdarzeń. Ta cudownie niebezpieczna bliskość tworzyła nową historię i rodziła nowe wspomnienia. Tą cudownie niebezpieczną bliskością oddawał jej to, co niegdyś tamten odebrał. Delektował się słodkim smakiem jej delikatnej skóry, chłonąc jej zapach i dotyk. Najlepiej jak potrafił ofiarował jej całą prawdę przekonania, z jakim trzymał ją w ramionach, pieścił pocałunkami i pragnął ukoić swą siłą jej lęk. Między jednym muśnięciem warg, a kolejnymi wyswobodziła się z jego objęć. Niechętnie i powolutku podniosła się nieco i spojrzała Tomowi w oczy. - Tylko nie znikaj, dobrze?
- Nie mam zamiaru, w końcu mam na ciebie czekać, prawda?


Ta miłość,
Nigdy nie powiedziała kocham.
Nie wie, że jest miłością.

Tom poprawił ją na swoich kolanach, sadowiąc Scarlett wygodniej. Ugiął nogi w kolanach, tworząc dla niej ciepłe gniazdko w miękkiej pierzynie i jego ciasnym uścisku. Oparła głowę na jego ramieniu, a Tom kołysząc ją w swoich ramionach, wargami muskał jeszcze wilgotne włosy Scarlett, wdychając ich zapach. Od tej chwili, wanilia była jej zapachem.



Ta miłość,
Nie musi mówić kocham,
By być miłością. 

7 sierpnia 2009

16. Choć jutro jest zupełnie ulotne, a zawsze brzmi wręcz abstrakcyjnie, wierzę, że nadejdą.

Uśmiechając się szeroko, ukłoniła się nisko, nim zbiegła ze sceny. Muzyka grała nadal, a wśród tłumów rozbrzmiewały owacje. Publika skanowała jej imię, pragnąc więcej i więcej, a ona zatrzymując się, co kilka kroków, odwracała się by pomachać do fanów. Wystarczyło, by uniosła lekko rękę, a cały tłum eksplodował krzykiem. Przekrzywiła głowę, patrząc na fanów. Uśmiechnęła się przekornie i ruszyła chwiejnym krokiem w stronę krawędzi sceny, dając znak muzykom, by nie przestawali grać. Zaskoczyła ich. Nie po raz pierwszy. Lubiła robić takie nieprzepisowe niespodzianki. Kołysząc się na boki, uniosła rękę w górę i śpiewając machała nią do rytmu. Sala wybuchła nowymi owacjami, a taka specyficzna energia rozrywała jej wnętrze. Muzyka ucichła, a ona zakończyła występ zgrabną akrobacją głosową. Pomachała po raz ostatni i tonąc w morzu braw, lekko zbiegła ze sceny. Kolejny udany koncert. Czuła się spełniona, szczęśliwa w każdym możliwym tego słowa znaczeniu. Uczucie nie do opisania, tak nierealne w swej prawdziwości, tak znane, a zarazem tak obce. Komuś podała mikrofon, a innej osobie ręcznik, a z ktoś następny wręczył jej wodę. Lekkim krokiem zmierzała do garderoby, zabierając ze sobą gratulacje i uznanie. Uśmiechała się promiennie, nie czując zmęczenia, lekko stawiała kolejne kroki. Tak samo miewało się jej serce; spokojne, wolne od wszelkich zmartwień, wyrywało się jej z piersi. Choć powinna, wiedziała, że nie znała wcześniej tego uczucia. Było jej z nim tak zwyczajnie dobrze. Choć znała doskonale wszystko, co ją otaczało, jednocześnie miała wrażenie, że było zupełnie nowe. Odstawiwszy butelkę na jakiś stolik, podwinęła wyżej rękawy koszuli i rozwiązała guziołek, dotąd zasupłany na jej biodrach. Materiał spłynął luźno wzdłuż jej talii. Jej ulubiona czarna koszula. Koszula taty. Jedna z ulubionych koszul taty. Przesiąknięta była jego zapachem, co było zupełnie irracjonalne, bo przecież zakładała ją na każdy ważniejszy koncert. A nie było ich mało. Miała wrażenie, że był przy niej, tak bardzo wyraźną i nieodpartą świadomość jego obecności. Wszystkie myśli zniknęły, jak za dotknięciem różdżki, gdy stanęła przed białymi drzwiami, opatrzonymi jej imieniem i nazwiskiem. Odetchnęła z ulgą, gdy pchnąwszy je lekko, zobaczyła w nich jego. Stał tyłem do niej, przyglądając się gablocie z pamiątkami po grających w tej hali artystach. Jak zawsze nieco przygarbiony, emanujący kojącą siłą, a zarazem będący tak bardzo jej, tak bardzo wytęskniony. Zapragnęła, by wziął ją w ramiona, przytulił, pocałował, był. Odwrócił się dopiero, gdy drzwi zamknęły się za nią z cichym trzaskiem. Oparła się o nie, spoglądając na niego figlarnie. Zbliżył się powoli, paląc ją czułym spojrzeniem. Uśmiechnął się, przykładając dłoń do jej policzka, a ona ufnie przylgnęła do niej.

- Wiedziałem, że ci się uda, Maleńka.

Spoglądając wprost w jej turkusowe tęczówki, musnął delikatnie jej wargi.

A ona wiedziała, że nie musi się bać.


Obudziła się dziwnie spokojna. Może nawet odrobinę nienaturalnie spokojna, jakby lekko otumaniona. Gdzieś w oddali, przez mgłę majaczyły minione lęki, towarzyszące jej, gdy zasypiała. Mieszanka pieprzu i wanilii. Słodki sen, stanowiący kwintesencję tego, do czego jeszcze całkiem niedawno dążyła i gorycz jej rzeczywistości. Nie miała pojęcia, co o tym myśleć, jednak nie był to zwykły sen. Zdawał się dziać na jawie. Czuła zapach taty, resztki tej bezgranicznej radości zdawały się tlić w niej nadal, to szczęście rozpierające jej wnętrze, aż nader prawdziwie.. to wszystko było w niej naprawdę, póki sen nie prysł, ale czuła je, była tego pewna! I on, jak żywy, jakby był obok otulając ją swą czułością. Nie docierało do niej, że to tylko sen. Piękny sen. Teraz nie było już niczego, ani spełnionych marzeń, ani szczęścia, ani… Toma. Choć zdawał się nie odstępować jej na krok, ona sama stawiała między nimi mur. Choć wiedziała, że nie musi się bać, coś tłamsiło jej wnętrze. To coś miało jedno imię. Mike. Tak bardzo nim gardziła! Tak bardzo, bardzo! Za piętno, jakim ją obarczył, za lęk, który pozostawił i za to wszystko, co teraz odgradza ją od normalnego życia, bez lęków i uprzedzeń. Za to, co odgradza ją od Toma. Przetarła oczy. Już dosyć czasu spędziła na roztrząsaniu tego wszystkiego. Zbyt wiele uwagi poświęciła nieistotnym rzeczom. Już wszystko miało być dobrze, musiała jedynie pozwolić mu zostać. Przecież obiecał, że nie pozwoli nikomu jej skrzywdzić, a ona wierzyła Tomowi. Bardzo chciała mu wierzyć. Wstała, a jej ciało skuła gęsia skórka. Potarła rękoma ramiona i wyszła z pokoju. Wszędzie panowała cisza. Cichutko zbiegła schodami i rozejrzawszy się po przedpokoju, stwierdziła, że wszyscy wyparowali. Ziewając, przeczesała włosy palcami i podeszła do okna przy drzwiach frontowych wychodzącego na podwórze. Powoli zamknęła i otworzyła oczy, nie będąc do końca pewną, czy to, co widzi to prawda czy kolejny sen. A jednak. Nie śniła. Bliźniacy potrafili biegać! A to nowina! Mimowolnie uśmiechnęła się. Po śniegu, który zalegał wszędzie gdzie tylko sięgnąć okiem jeszcze do wczoraj, pozostała już tylko śniegopodobna plucha, którą bliźniacy próbowali usunąć. Urządzali sobie przy tym zawody, który pierwszy przejdzie całą szerokość podwórza, odgarniając śnieg ogromną szuflą rzecz jasna. Georg stał pomiędzy nimi, opierając się na swojej szufli i jak się domyśliła pełnił rolę sędziego. Na głowie miał czapkę z pomponem i wyglądał na zupełnie zadowolonego. Należy dodać, że czapka należała do Liv. Bliźniacy zaśmiewali się, potykając się o własne nogi, ale dzielnie walczyli. Tom miał takie rumiane policzki i nawet z daleka widziała, jak błyszczały mu oczy. Jeszcze nigdy go takiego nie widziała. Nigdy nie widziała go prawdziwie szczęśliwego. Byli tacy beztroscy i zwyczajnie radośni. Nawet nie zauważyła, kiedy Simone pojawiła się tuż przy niej. Stanęła za jej plecami, spoglądając na synów. Przestraszyła się jej nagłą obecnością. Westchnęła, a mama bliźniaków uśmiechała się, patrząc na nich z rozrzewnieniem.
- Jak dzieci, co?
- Powiedziałabym, że gorzej. – Ciało brunetki, w pierwszej chwili spięte, rozluźniło się. Spojrzała kątem oka na Simone. Była stuprocentowo inna od jej mamy.– Z Georgiem, tak jak i z Gustawem też, nigdy nie miałam wiele do czynienia, nie tak jak z bliźniakami. Widywałam ich w różnych sytuacjach, ale nigdy nie widziałam ich… takich. – Simone przez moment zamyśliła się.
- Będąc tutaj wydzierają z rąk, hym… kariery, to malutką cząstkę prywatności, którą dla nich strzegę. Tu nie ma prasy, szumu, show biznesu, tu nie ma Tokio Hotel. Tu są oni. Śpią do południa, paradują w bokserkach z kreskówkowymi ornamentami, tu śmieją się z byle, czego albo robią zawody, który pierwszy odśnieży podwórze. Tak naprawdę, dzięki temu wiem, że sodówka nie strzeliła im za mocno do głowy, – zaśmiała się pod nosem. – bo martwiłam się o nich, wiesz? – Scarlett przeniósłszy wzrok na Simone, przyjrzała się jej uważnie. – Moi chłopcy zaczęli się gubić. Może na pozór nic szczególnego się nie działo, jednak ja widziałam, ja czułam. Tom przestał dzwonić, Bill był markotny, a Gustav i Georg nie wpadali razem z nimi na weekend. Matka wie, kiedy jej dziecko cierpi. Bałam się, że wielki świat ich pożera. Potem pojawiłaś się ty, jednak nie mając o tym pojęcia, nie wiedziałam, co się ma na rzeczy. Znów coś się zmieniło i zmienia nadal. Mówię to wszystko, dlatego, że… - spuściła wzrok, by za moment znów spojrzeć wprost na Scarlett – rozmawiałam z Tomem, kiedy przyjechaliście. Przypadkiem słyszałam urywek jego rozmowy z Liv. Nie myśl, że jestem nadgorliwą matką, która chce układać życie dzieciom, ale…
- Nie myślę tak. – Uśmiechnęła się delikatnie.
- Tom na powrót stał się sobą, jakby odszedł i powrócił. Dzięki temu Bill też odżył. Pomimo tego wszystkiego nie byłam do końca pewna, jak silna jest ta wasza zażyłość, ale… widzę, jak Tom na ciebie patrzy, słyszę jak o tobie mówi i to mi wystarczy. Wiem, że wreszcie idzie dobrą drogą, ale chciałabym wiedzieć, co ty…- Scarlett uśmiechnęła się nieco szerzej, przekrzywiając głowę. Przez moment spoglądała na Toma, zastanawiając się nad tym, co ona faktycznie sobie o tym myśli, bo na dobrą sprawę nigdy się nad tym nie zastanawiała.
- To wszystko jest skomplikowane. Tom nie jest moim przyjacielem, na dobrą sprawę nigdy nim nie był. Nie jest też znajomym, ani bratnią duszą. Jest kimś… jest moim kolegą – na to słowo mimowolnie się uśmiechnęła – nie umiem sprecyzować tej relacji. To jest takie niezwykłe i zupełnie proste jednocześnie. Najgorsze jest to, że wszystko dzieje się tak po prostu. Tak po prostu go zauważyłam. Tak po prostu go poznałam. Tak po prostu skakaliśmy sobie do gardeł. Tak po prostu się pogodziliśmy, a teraz tak po prostu… ja od bardzo dawna nie robiłam niczego tak po prostu i czuję się zupełnie skołowana. Lubię, gdy jest obok, nie za coś. Lubię po prostu, bo jest. Ostatnio działo się bardzo dużo w moim życiu i choć to ja miałam wspierać jego, to Tom podtrzymuje mój świat, by nie upadł.
- Nie musiałam pytać, by to wiedzieć. – Simone delikatnie szturchnęła Scarlett ramieniem. – Odkąd przyjechaliście, chciałam z tobą porozmawiać, ale nie było jakoś okazji. Liv opowiedziała mi o twoich marzeniach i o tym, że się ich wyparłaś.
- Koniec śpiewania. Koniec dziecinnych mrzonek. Czas zejść na ziemię.
- Nie znałam twojego taty, ale nie sądzę, by był zadowolony, że tak po prostu rezygnujesz. Wiem, że popierał cię całym sercem i jestem pewna, że gdyby był tu obok, nigdy nie pozwoliłby ci się poddać. Może nie powinnam go wspominać, ale Scarlett… wierzę, że jesteś silna. Skoro podźwignęłaś z upadku mojego syna, to wystarczy ci sił, by wygrać siebie. Dla siebie, ale i dla taty.
- Ale, jak mogę, gdy jego już nie ma? – Turkusowe tęczówki zaszkliły się, a pełne wargi brunetki zaczęły drżeć. – On dopingował mnie od samego początku, nauczył mnie walczyć o marzenia, a teraz…
- Pamiętaj, że to nie on doszedł tu gdzie jesteś. Był przy tobie, ale to ty sama dokonałaś tego, co twoje i stałaś się tym, kim jesteś. Pomyśl o tym. – Scarlett przetarła oczy piąstkami i wypuściła powietrze ze świstem.
- Oni wątpili?
- Nie raz. Wątpili, komponując w pokoju. Wątpili, grając w garażu i pierwsze koncerty. Wątpili, gdy szanse na sukces malały. Wątpią i dziś. Jednak wiara w to, że ich miłość do muzyki jest ponad wszelką wątpliwością, ponad problemami, ponad wszystkiemu i wszystkim sprawia, że obawy znikają i dalej idą konsekwentnie na przód. Z podniesionym czołem.
- Zawsze ich podziwiałam za to ile osiągnęli, za to jacy wydawali mi się być i chyba najbardziej za to, że im się udało.
- Oni się nie poddali i choć nie gwarantuję ci jakiegokolwiek sukcesu, ty też się nie poddawaj. – Simone poklepała ją po ramieniu, spoglądając za okno. Bliźniacy powoli kończyli odśnieżanie. Kątem oka spoglądała na Scarlett, która, jak nietrudno było się domyślić, spoglądała na Toma. Kobieta zdawała sobie sprawę, że nie może ingerować między tą dwójkę. Przez cały ich pobyt w domu, bacznie ich obserwowała. Widziała, jak oni spoglądali na siebie, jak zachowywali się w swoim towarzystwie. I choć nadal teoretycznie nie łączyło ich nic, miała wrażenie, że mieli bardzo wiele. Była spokojna, bo czuła, że Tom mając przy sobie Scarlett, już się więcej nie zgubi. – Nie chcę wtykać nosa między ciebie i Toma, - Scarlett, nie wiedzieć, czemu się zaczerwieniła, – ale powiem ci jeszcze jedno. Choć nie zawsze wszystko rozumiesz, po prostu pozwól, by prowadziło cię serce. – Uśmiechnęła się łagodnie i wycofała się do kuchni, zostawiając Scarlett z niemniejszym mętlikiem, niż ten, który mącił jej myśli, gdy Simone się pojawiła. Widząc, że bliźniaki i Georg wracają do domu, weszła na schody, nie chcąc, by zastali ją odzianą jedynie w przepastny t-shirt. Gdy wchodziła do swojego pokoju, z ust Scarlett wymknęła się cicha melodia.
*

Denerwowała się, od bardzo dawna nie denerwowała się tak mocno. Coś ściskało ją w żołądku, pociły jej się ręce, choć były zupełnie zimne i serce waliło jej tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Aż nader dobrze pamiętała ten dom, wybudowany w stylu wiktoriańskim, zupełnie odmienny od innych stojących w tej okolicy. Do tego ogród imponujący nawet na przełomie zimy i wiosny. Dziwił ją fakt, że całe obejście zdawało się być takie, jakie zapamiętała, odchodząc. Tak, jakby czas stanął w miejscu, nie piętnując go swym znakiem. Przekroczywszy bramę wjazdową, stanęła na podjeździe, nie potrafiąc ruszyć dalej. Ten budynek budził zbyt wiele emocji, w dodatku nie koniecznie dobrych. Wygładziła skórzany płaszcz i odetchnąwszy, ruszyła w kierunku domu. Nim doszła do drzwi, otworzyły się i pojawiła się w nich Hannah. Sophie, wzdychając ciężko, z gracją pokonała schodki na werandę, mierząc chłodnym spojrzeniem matkę. Tego nauczyła ją, aż nader dobrze. Hannah była wyraźnie rozemocjonowana, co jej się nie zdarzało. Słynęła z opanowania i przesadzonej oschłości. Była zdecydowanie zbyt wyniosła. Stan, w którym znajdowała się w tej chwili… może to życie zmusiło ją do ugięcia się. Może oddało jej to, co ona ofiarowała innym. Może nauczyło ją pokory? Może się zmieniła… tego Sophie nie brała pod uwagę. Nie potrafiła wyobrazić sobie jej, jako serdecznej matki, żony czy babci. To nie Hannah Durand. Jednak minęło tyle lat, nie znała swojej matki. Nie miała prawa prorokować. Głęboko zaczerpnęła powietrza, spoglądając w jej szarozielone oczy.
- Dzień dobry.
- Cieszę się, że zdecydowałaś się ze mną porozmawiać. Nawet nie wiesz…
- Mogę wejść? Czy będziemy rozmawiać tutaj? – Przerwała jej, nie chcąc wysłuchiwać jej zawodzeń. Była nieprzyjemna i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Mimowolnie odczuwała potrzebę, choć w ten mało radykalny sposób, odpłacić matce za całą tą krzywdę, którą jej wyrządziła. Pomimo, że słowa były nikłym cieniem tego co uczyniła Hannah, Sophie miała tylko je. Choć przyszła tu, by rozprawić się z przeszłością, nie potrafiła tak po prostu nie pamiętać. Nie potrafiła łagodnie się uśmiechać i patrzyć spokojnie w jej zmęczone oczy. Nie potrafiła przyjąć faktu, że jej matka mogłaby być inna niż ją pamiętała. Wypowiedziała zbyt wiele słów, wyrządziła zbyt wiele krzywd, a przede wszystkim minęło zbyt wiele lat, by mogła jej tak po prostu uwierzyć. A jednak tam była. Wróciła do paszczy lwa, swej złotej klatki. Kobieta odsunęła się w głąb domu, umożliwiając córce wejście. Odebrała od niej płaszcz i poprowadziła w głąb domu. Wnętrza urządzone były wciąż tak samo. Matka lubowała się w antykach. Z każdego kąta emanowała doskonałość. Niezmiennie. Usiadły naprzeciw siebie na miękkich, skórzanych sofach, a w tej samej chwili w pokoju pojawiła się kobieta w średnim wieku, w stroju podobnym do tego, jaki nosiła niania. Zapewne zajmowała jej miejsce. Na tą myśl, coś ścisnęło Sophie w żołądku. Nie raz miała wyrzuty, że nigdy więcej się z nią nie skontaktowała. W końcu to w dużej mierze dzięki niej wróciła do Nico. Jednak przez te wszystkie lata nie potrafiła zbliżyć się w jakikolwiek sposób do tego domu, nawet do niani. Wiedziała, że nie miała jej tego za złe. Hannah poprosiła, by podała herbatę i ta oddaliła się bez słowa. – Co z nianią?
- Zmarła jakieś siedem lat temu. Mieszkała z nami do końca. Nie miała rodziny, pochowaliśmy ją przy naszych bliskich. Nie chorowała, po prostu zasnęła. Mówiła o tobie przez te wszystkie lata. Mówiła o tobie w dniu twoich urodzin, niejednokrotnie przy posiłkach, czy w ogrodzie. Dobitnie podkreślała to, choć nie wprost, jak wielką krzywdę ci wyrządziliśmy. Nie pozwalała nam zapomnieć. Choć jej broniłam wspominać ciebie, choć kategorycznie… ona twardo powtarzała swoje. Wbijała mi do głowy, że nie postępowałam jak matka.
- Miała rację. – Usadawiając się wygodniej, Sophie spostrzegła, jak matka na moment przymyka powieki i zaciska dłonie na skórzanym obiciu. – Wiem, że to boli, ale prawda zazwyczaj bywa bolesna.
- Nigdy nie byłaś taka… zimna. – Hannah spoglądała na córkę z żalem przemieszanym ze swojego rodzaju podziwem. Wyrosła na silną kobietę, która pomimo tego, że była jeszcze dzieckiem, dzielnie stawiła czoła życiu. Jednak zwyciężyła, wiedziała to, choć miała blade pojęcie o jej życiu przez te wszystkie lata. Sophie przepełniała gorycz. Miała w sobie coś, co zdaniem Hannah było znamieniem, które pozostawiły w jej sercu jej decyzje. Może widziała to tylko ona, a może widzieli też inni, jednak Hannah znała powód. Była twarda, rzeczowa i stanowcza. Gotowa, by przyjąć cios. Hannah wiedziała, że to ona zmusiła ją do tego, by twardo stąpała po ziemi i to przez nią Soph nie była w stanie się od niej w żaden sposób oderwać.
- Uczyłam się od mistrzyni.
- Sophie…
- Zdradzisz mi powód, dla którego znów wtargnęłaś w moje życie? – Ująwszy w dłonie filiżankę, upiła mały łyk. Zaraz po tym szybko odstawiła ją na etażerkę. Nie chciała, by matka zobaczyła, że drżą jej ręce. Sama dziwiła się sobie, że potrafiła tak zupełnie bezuczuciowo mówić do matki. Była z siebie dumna. Wiele razy wyobrażała sobie, jak mogłoby wyglądać ich spotkanie, jeśli kiedykolwiek by nastąpiło. Wszystkie wizje runęły, jednak ona trwała nadal. Hannah dyskretnie zwilżyła wargi końcówką języka. Malowała je wciąż szminką w odcieniu czerwonego wina. Robiła to od zawsze. Czerwone usta i perłowe powieki, pamiętała matkę siedząca przed toaletką i robiącą makijaż. Pamiętała, że jeśli kiedykolwiek ją całowała to tylko rano, zanim się umalowała lub wieczorem, gdy zmywała miksaż, a Sophie jeszcze nie spała. Nie pamiętała, by matka czy ojciec okazywali jej czy siostrom jakieś czułości. Dla nich przesadne okazywanie uczuć wiązało się ze słabością. To Nico nauczył ją miłości. - Wątpię, by stało się to bez przyczyny.
- Masz rację.
- A jednak. Zatem?
- Decyzję, by skontaktować się z tobą, powzięłam w dniu śmierci Nico. W zasadzie, ku niej skłonił mnie Shie. – Sophie głośno wciągnęła powietrza, zaciskając pięści. Cała obojętność momentalnie z niej wyparowała. Niewidzialny głaz zaczął miażdżyć jej pierś, a serce łomotać się w niej beznadziejnie. Tak, jak cała ta wizyta kosztowała ją niewyobrażalnie dużo, tak samo wspomnienie Shiea zwalało ją z nóg. Skonfrontowanie się z matką w jego temacie, wydawało się Sophie abstrakcją. Cała ta historia, nawet po ponad dwudziestu latach budziła w niej gniew. Niewyobrażalny gniew przesycony bezsilnością. Wiedziała, że będąc tu musi się trzymać, musi być silną za siebie i za Nico. Musi odzyskać ich syna. Nie mogła pęknąć. Nie teraz. Podniosła powieki. Jej oczy lśniły nienaturalnie, użyła całej swojej siły, by nie pozwolić łzom płynąć. Po prostu patrzyła. – W zasadzie nieświadomie. Pracuje w policji.
- Shie… przecież on ma dopiero niespełna dwadzieścia jeden lat.
- Tak, wiem. Od małego ciągnęło go do munduru. Wiesz, że ojciec zna ludzi, którzy nie mają problemu z omijaniem procedur. Szkołę policyjną ukończył zeszłej jesieni. Jednak to inna historia. W każdym razie był tego dnia na akcji. Jak się okazało został wysłany do wypadku, w którym zginął twój mąż. Później, wraz z przełożonym… był u was. – Sophie miała wrażenie, jakby poraził ją prąd. Jak można mieć przy sobie własne dziecko i o tym nie wiedzieć?! Fale gorąca i zimna zalewały ją naprzemiennie, a świat zdawał się wirować. Jej ciężki oddech zwrócił uwagę Hannah. – Wszystko w porządku? – Soph znów zacisnęła powieki, odetchnęła. Zaciskała je tak mocno, że zabolała ją głowa. Otwierając oczy, cisnęła w matkę piorunującym spojrzeniem.
- W porządku? Zabrałaś mi dziecko i pytasz czy wszystko w porządku?! Nie ośmieszaj się.
- A jednak tu przyszłaś.
- Przyszłam po prawdę.
- Pozwól mi, dać ci ją. – Kiwnęła niechętnie głową, splatając dłonie na kolanach, do tego stopnia, że zbielały jej knykcie. Hannah miała rację, przyszła tam z własnej woli. Ściągnęła usta, darząc ją mroźnym spojrzeniem. – Był tam i uderzyło go to, co zastał. Shiea niełatwo poruszyć. Jest twardy. Pierwszy raz mówił o tym, co spotkało go w pracy. Pierwszy raz mówił o tragedii, którą widział. Najpierw badanie miejsca wypadku, później powiadomienie was. Przełożeni uprzedzali go, że nie raz gorsze od widoku zmasakrowanych zwłok, jest patrzenie, jak na te wszystkie rodziny spada brzemię prawdy i tak tym razem było. Mówił, że nie zapomni spojrzenia jednej z córek tego człowieka.
- Scarlett… - Szepnęła Sophie, a Hannah mówiła dalej.
- Z ciekawości spytałam, o kogo takiego chodzi. Gdy dowiedziałam się, że mowa o twoim mężu, że zostałaś sama.. Coś we mnie pękło. Do tej pory nie potrafię zrozumieć, skąd wzięła się u mnie taka reakcja. To mnie zdradziło. Zaczął wypytywać. W jednej chwili kłamstwo, którym karmiłam… twoje dziecko, przez te wszystkie lata zaczęło palić moje serce. Powiedziałam mu, kim był ten człowiek. Spakował się i wyszedł. Może lepiej dla niego byłoby, gdyby nie wiedział nic. Żyłby spokojnie, robiąc to co lubi… jednak teraz myślę, że zasłużył na prawdę.
- On nie zasłużył na życie bez rodziców.
- Wiem.
- To wspaniale! – Prychnęła.
- Odbywa szkolenie w Stanach. Nie był pewien czy chce je podejmować, ale… decyzja podjęła się sama. Przez kilka dni nie miałam pojęcia, gdzie się podział. Bałam się o niego. Wystarczyło kilka telefonów i już wiem. W Quantico nabierze dystansu. – Hannah wpatrywała się mętnym wzrokiem w Sophie, która nie mając pojęcia, co ze sobą zrobić, wstała, zaczynając nerwowo krążyć po pokoju. To wszystko zdawało się jej kiepskim filmem! Przecież w filmach dzieją się takie rzeczy! Najpierw matka odbiera jej dziecko i wyrzuca z domu, a później ginie jej mąż i matka powraca z wielkim bum, a jej syn, którego zna tylko z imienia i nazwiska biega po polach minowych czy innych cudach, gdzieś w Ameryce! Miała ochotę udusić własna matkę gołymi rękoma i dziwiła się, że jeszcze tego nie zrobiła. To wszystko nie mieściło się jej w głowie. Nie mogła uwierzyć, że tam była, że rozmawiała z własnym dzieckiem i nawet o tym nie wiedziała, że nie ma pojęcia, co zrobić, co mówić i Shiea tam nie było, a tak na to liczyła! Tak bardzo chciała go przytulić. Być mu wreszcie matką! Tak chciała! Był gdzieś tam sam, walcząc sam ze sobą, nie wiedząc nic i rozumiejąc jeszcze mniej. Zebrało jej się na płacz, łzy iskrzyły już w kącikach jej oczu. Wytarła je opuszkami, nieznacznie rozmazując makijaż. Dmuchnęła sobie w oczy. Zatrzymała się i odwróciwszy się na pięcie, spojrzała matce prosto w oczy.
- Hanno Durand, jak żyje ci się ze świadomością, że skazałaś własną córkę na lata spędzone na poczuciu niesprawiedliwości, tęsknocie, bezsilności i nieustającym żalu? Jak czujesz się ze świadomością, że odebrałaś własnemu dziecku jego dziecko? Jak czujesz się ze świadomością, że przez ciebie nie potrafi okazywać uczuć? Jak czujesz się ze świadomością, że własnemu wnukowi odebrałaś rodziców i skazałaś je na życie w kłamstwie? – Oczy Hannah zaszły mgłą. Nie przypuszczała, że jej matka potrafi grać aż tak dobrze, ale i nie potrafiła uwierzyć, że była zdolna do łez. Tak kobieta przecież nie płacze.  - No, jak, mamusiu?
- Doskonale wiesz, jak się czuję. – Odwróciła wzrok na brzeg sofy. - Czasu nie cofnę, ale chcę w choćby najmniejszym stopniu naprawić, choć jeden ze swoich błędów.
- Sądzisz, że istnieje taka możliwość? Jak spojrzysz Shieowi w oczy?
- Nie oddam wam tych lat. Nie oddam wam tego, co straciliście. Jednak wierz mi lub nie, płacę swoją cenę.
- Myślałam, że go tu spotkam.
- Tyle o ile chciałam wychować Twojego syna na godnego spadkobiercę rodzinnego majątku, o tyle zupełnie mi to nie wyszło. Shie jest niepokorny, zupełnie jak ty. Ma piekielnie zielone oczy, wręcz szafirowe. Zupełnie, jak ty. To skórka zdjęta z ciebie, Soph. Gdy na mnie spoglądał, nie raz ściskało mnie w żołądku, a twoje córki o nim wiedzą?
- Nie, wyjawiając im historią moją i Nico, pominęłam część należącą do Shiea. Póki z nim nie porozmawiam, nie dowiedzą się.
- On nie ma do ciebie żalu.
- Skąd ty to możesz wiedzieć?!
- Wiem, bo sam oświadczył mi, że jestem wszystkiemu winna, że odebrałam mu szanse na normalne życie i zniszczyłam je własnej córce. Ma rację.
- Mówisz to tak spokojnie?
- Nerwy nie są w stanie nic zmienić.
- Nie rozumiem cię i pewnie nigdy nie zrozumiem. – Energicznie usiadła na sofie. Sytuacja zaczynała ją przerastać.
- Niewykluczone, jednak pamiętaj, że płynie w nas ta sama krew i jak złą matką bym nie była, będę twoją jedyną.
- Wyniosłe słowa niczego nie zmienią.
- Wiem.
- Nie wyjawiłaś mi do końca, z jakiego powodu, znów ingerujesz w moje życie. Powiedziałaś, że skłonił cię do tego Shie i…?
- Śmierć Nico uświadomiła mi, że mogę odejść w każdej chwili. Chcę naprawić błędy.
- No tak, szanowna pani i władczyni postanowiła znów powtykać nos, tam gdzie nie powinna i dla zabawy znów coś zniszczyć.
- Nie ironizuj, Soph.
- Nie jest tak?
- Zmieniłam się. Zmieniło mnie życie i żałuję, naprawdę żałuję, ale do licha! Nie jestem w stanie cofnąć czasu!
- A decyzje?
- Ich też nie cofnę.
- Skontaktuj się ze mną, gdy wróci Shie. Do widzenia. – Sophie prawie biegiem opuściła dom, w międzyczasie narzucając na siebie płaszcz. Miała zupełny mętlik w głowie. Przeszłość zlewała się z teraźniejszością. Nie potrafiła określić własnych myśli, ani zdefiniować uczuć. Wszystko kłębiło się w niej, budząc ogromny niepokój. Z jednej strony z całych sił nienawidziła matki, a z drugiej pobiegła do niej, gdy tylko nadarzyła się okazja. Chodziło jej o Shiea, ale nie była już do końca pewna czy tylko o niego. Nie chciała popełnić błędu, powiedzieć za dużo ani za mało. Musiała iść do Nico. Tylko przy nim odzyska spokój.
*

Granatowy nissan zatrzymał się na podjeździe tuż przed bramą. Zgasiwszy silnik, Georg spojrzał na zamyśloną Liv. Miała słodki profil. Chociaż… przecież ona z każdej strony była słodka, więc dlaczego profil miałby taki nie być? Długa grzywka opadała jej na oczy, ale wydawało się, że zupełnie tego nie zauważa, tak jak tego, że byli już na miejscu. On sam niechętnie przyjmował to do wiadomości. Lubił z nią być; rozmawiać, oglądać telewizję, podawać jej chusteczki, gdy płakała oglądając melodramaty, chodzić na spacery, jeść żelki, siedzieć obok niej przy stole, przepuszczać ją w drzwiach, patrzeć, jak się uśmiecha albo, gdy coś robi. Lubił patrzeć, jak robiła zdjęcia. Była wówczas skupiona, całkowicie temu oddana, zdawała się znikać w swojej własnej czasoprzestrzeni. Naprawdę to kochała, a on naprawdę lubił nosić pokrowiec jej aparatu. Śmiała się słodko, gdy udając przerażenie robił wszystko, żeby uchować się przed kolejnymi zdjęciami. Im bardziej się chował, tym ona bardziej się śmiała. Tyle zdjęć ile zrobiła wszystkiemu i wszystkim przez te kilka dni, oni chyba nie mieli przez cały czas kariery. Nie zapomni tych chwil, a ich wspólne zdjęcie oprawi w ramkę. Dużo rozmawiali, nie bała się mówić mu o swoim żalu, o poczuciu niesprawiedliwości, o tym, jak bardzo Paul ją krzywdził, a on coraz bardziej nienawidził tego faceta. Nie rozumiał, jak mógł nie doceniać takiego skarbu, jakim była Liv. Jednak słuchał jej z uwagą i w największym skupieniu, bo wiedział, że to było jej potrzebne. Nie oceniał i nie wydawał wyroków. Ona sama musiała to zrobić, a on zamierzał być wtedy przy niej.

Ich will nicht störn.
Ich bin nur hier um dir zu sagen…

- Nie myśl o nim. – Wyrwana z letargu, spojrzała na Georga zamglonym wzrokiem i uśmiechnęła się blado.
- Skąd wiesz, że o nim myślę?
- Obserwowałem cię przez te kilka dni i zdążyłem zauważyć, jaka jesteś, gdy Paul zawraca ci głowę.
- Tak sobie pomyślałam… mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że tyle ci naopowiadałam?


Ich bin da, 
wenn du willst.

- No coś, ty!  Cieszę się, że chciałaś mówić. Poza tym… nie znamy się za długo, ale bardzo cię lubię, Liv. Przykro mi było, kiedy płakałaś i jeśli byłem i jestem w stanie ci pomóc, to zawsze będę na to gotów. - 
- Skąd ty się wziąłeś, co? – Pociągnęła nosem. – Ja wcale nie płaczę. – Powachlowała dłońmi przed oczami, mrugając szybko. - Trochę się boję, wiesz? – Spojrzała Georgowi prosto w oczy. Jej szaroniebieskie tęczówki lustrowały dokładnie jego twarz, chcąc wyczytać zeń jakąś reakcję. On czekał. On słuchał. Cieszyła się, że mogła wracać z nim do domu. Milczał, gdy tego potrzebowała i mówił, jakby również wychwytując odpowiedni moment. Będąc z Georgiem, umiała odsunąć się od problemów, umiała czerpać z chwil, które im były dane. Georg czarował czas. Nie było smutku, nie było zmartwień, nie było Paula, a jedynie tylko wtedy, gdy potrzebowała mówić. Wyrzuciwszy z siebie cały żal, poczuła się lżejsza, a rozwiązania nie tak odległe, jak się jej wydawało. Bycie z Georgiem było po prostu fajne. Z nim czuła się inna, prawdziwa. Nieświadomie sprawiał, że sukcesywnie przypominała sobie o dawnej Liv, prawdziwej Liv. Tchnął w nią dawną radość życia, tak po prostu prozaicznym gestem i banalnym słowem. Nie potrzebował pereł i pięknych sukienek, żeby nabrała w jego oczach wartości. Lubił ją taką, jaką była. Lubił ją za nią samą. I mówił jej o tym. Nie raz słyszała, że ładnie wygląda, że ma śliczny uśmiech i dołeczek w bródce, że lubi z nią rozmawiać i jej słuchać. Mówił jej tyle miłych rzeczy, których od Paula nie słyszała prawie nigdy. Przy Georgu zapominała o nim, usunęła go ze swego życia, tak jak on wyrzucił ją z własnego. A teraz czekał ją powrót do rzeczywistości. Choć to, co przeżyła w domu bliźniaków było najprawdziwszą z prawdziwych rzeczy, teraz musiała stawić czoła życiu, do którego znów wepchnie się Paul, ale już nie pozwoli mu zabrać jej sobie. Nie była do końca pewna, czy miała ochotę oglądać go jeszcze kiedykolwiek, po numerze, który jej wyciął, ale w końcu postanowiła. Choć raz nie chciała się wycofywać. Miał jeszcze prawie trzy tygodnie, choć decyzja coraz bardziej klarowała się w jej głowie.
- Poradzisz sobie. – Uśmiechnął się łagodnie, kładąc dłoń na dłoni

Du bist nicht alleine
Ich bin an deiner Seite.

- Dramatyzuję, jakby Paul był przynajmniej niepoczytalny albo jakimś złodziejem czy kimś w ten deseń.
- Jest nim.
- Jak to?
- Zabrał ci ciebie.
- Jestem w trakcie egzekwowania swojej własności, chociaż on chyba za bardzo tym nie wie, bo jak skoro go tu nie ma. Cóż jego problem. – Wzruszyła ramionami.
- Nie pozwól mu na to już nigdy więcej. – Kiwnęła głową, wilżąc wargi koniuszkiem języka. Wiedziała, że powinna wysiąść. Scarlett i Tom już dawno byli w domu, choć przyjechali dobrą chwilę po nich, a oni nadal siedzieli w aucie. Nie miała ochoty wysiadać. Nie chciała, by to wszystko dobiegło końca. Dziwnie czuła się z myślą, że rano przechodząc koło łazienki nie usłyszy fałszowania Georga i że nie będą już rozmawiać do później nocy, chodzić na spacery, robić głupich min i… że po prostu go nie będzie. Czekał na nią ponury dom, konfrontacja z Paulem o ile raczył wrócić oczywiście, powrót do szkoły i to wszystko, na co nie miała najmniejszej ochoty.
- Możesz być tego pewien. - Niechętnie odpięła pas. - Idziemy? Nie ma sensu przeciągać tego, co nieuniknione. - Zielonooki kiwnął głową, wysiedli, a Georg wyjąwszy torbę Liv z bagażnika, ruszył za nią w kierunku domu.
- Liv? – Powiedział troszkę niepewnie, do ostatniej sekundy zastanawiając się, czy lepiej nie ugryźć się w język. Odwróciła się, posyłając mu uśmiech, na widok, którego zakręciło mu się w głowie. Nie miał prawa, ale uwielbiał jej uśmiech. Dorównał jej kroku i pochylił się do jej ucha, szepcząc; - Nie jesteś sama. - Jego oddech owiał jej szyję i poczuła, że robi jej się ciepło na sercu. Wreszcie było jej ciepło.

Ich bin an deiner Seite.
*

Zatrzymał samochód obok auta Georga. Kątem oka dostrzegł, że Liv była troszkę rumiana, a Georg rozanielony. Cud, że dojechali w całości! Biorąc pod uwagę to, że koncentracja szatyna skupiła się na Liv zamiast na drodze, cieszył się, że jechał zdecydowanie za nimi. Nie patrzył dłużej, wystarczyło, że Scarlett wpatrywała się w nich namiętnie. Mrużyła oczy i nos, jakby przynajmniej chciała usłyszeć, o czym rozmawiali. Zagryzła dolną wargę, mordując wzrokiem szyby obu aut. Uśmiechnął się pod nosem.
- I tak nic nie usłyszysz.
- A czy ja ich chcę usłyszeć? – Żachnęła się, robiąc urażoną minę.
- Nagram cię kiedyś, zobaczysz. – Zmroziła go spojrzeniem, na co Tom uśmiechnął się szeroko. – Wcale nie jesteś groźna, panno O’Connor.
- A skąd wiesz, że chcę być groźna? – Mruknęła, wysiadając z audi.
- Cofamy się w rozwoju, wracając do etapu pytań bez odpowiedzi, hymm…? – Stali po przeciwnych stronach auta, mierząc się spojrzeniami. Scarlett burmuszyła się coraz mocniej, a on miał coraz większy ubaw. Lubił ją nadąsaną. Była wtedy strasznie słodka. Odkąd wrócili do domu już przed nim nie uciekała. Pozwalała mu być obok siebie, a on starał się by nie zrazić jej niczym. Wysuszeni, usiedli w kuchni. Zaparzył jej herbaty z sokiem malinowym i siedzieli do późna. Nie mówiła prawie nic, a on szanował jej ciszę. Obiecała, że kiedyś mu o nim opowie, kiedy poukłada sobie w głowie pewne sprawy. W drodze do domu nie była już spięta. Z resztą przy trajkoczącym Billu trudno być spiętym. Zażyczył sobie siedzieć z tyłu, żeby ich lepiej widzieć. Prawie całą drogę spędził pochylony, opierając głowę raz na boku zagłówka Scarlett, a raz jego. Dziwne, że nie ścierpł. W każdym razie odstawili Billa do mieszkania zespołu, żeby zorientował się w sytuacji, a konkretniej zadbał o zaopatrzenie lodówki. Zmrużyła jedno oko, przyglądając mu się bacznie. Jej policzki nabrały kolorytu.
- Burak. – Wystawiła mu język, dziarsko ruszając przed siebie. Tom chwycił torbę Scarlett, uśmiechając się pod nosem.
- Pomidorek. – Była naprawdę urocza, gdy się dąsała.

[Creed ‘With arms wide open’]

Zastawszy zamknięte drzwi, wygrzebała z torebki klucze i trochę zdziwiona nieobecnością mamy, weszła do środka. Opierając się o komodę, pozbyła się kozaków i kurtki. Zaraz za nią wszedł Tom, zamknął za sobą drzwi i skierował się na piętro. Uniósłszy ku górze jedną brew, mimo wolnie uśmiechnęła się do siebie.
- Czuj się, jak siebie. Naprawdę, nie musisz się krępować, ani mieć jakichkolwiek obiekcji. Gość w dom.. no i te sprawy. – Choć się nie odwrócił, była wręcz pewna, że uśmiechnął się unosząc ku górze jeden kącik ust.
- Cieszę się, że to mówisz. Nigdy nie przyszłoby mi to do głowy.
- Wieeeeeedziałam. – Przyspieszyła, przeskakując, co dwa stopnie i zwinnie wyminęła Toma. Nie spieszył się, idąc za brunetką i bez skrępowania taksował wzrokiem jej sylwetkę. Jego uwadze nie umknęły lekko kołyszące się biodra, długie nogi i zgrabna talia. W czarnym golfie i jeansach wyglądała zdecydowanie ponętnie. Oblizał spierzchnięte wargi. Weź się w garść, Tom. Wziął głęboki oddech, skupiając uwagę na czubkach swoich czarnych adidasów. W jej pokoju postawił torbę na podłodze i włożywszy ręce do kieszeni, spojrzał na Scarlett. Uśmiechnęła się, stając na palcach i jednocześnie unosząc ramiona. Było jej szkoda, że ten wyjazd dobiegł końca. W Loitsche wszystko zdawało się wyglądać inaczej, wszystko zdawało się łatwiejsze. Choć z drugiej strony zdawała sobie sprawę, że kiedyś to wszystko musiało się skończyć, a ona potrzebowała chwili, by odetchnąć. Musiała znów poukładać to i owo. Znów potrzebowała czasu.
- Cieszę się, że ten wyjazd doszedł do skutku, ale bardziej cieszę się, że byliśmy tam razem.
- Nie obeszło się bez sensacji, ale… chyba potrzebowałam tego wielkiego bum, żeby uprzytomnić sobie, że nie rozwiązałam problemu, a jedynie go zatuszowałam. Tylko szkoda, że odbiło się to na tobie. – Ostatnie zdanie wyszeptała, spoglądając Tomowi w oczy. Uśmiechnął się łagodnie, podchodząc kroczek bliżej.
- Najważniejsze, że teraz będzie już tylko lepiej. Bo będzie?
- Będzie.
- Jeśli pojawią się jakieś problemy, będziemy radzić sobie z nimi razem?
- Będziemy.
- Będę mógł być obok ciebie?
- Będziesz.
- A ty będziesz obok mnie?
- Będę. – Na buzi Toma wymalował się uśmiech. Scarlett spąsowiała pod wpływem jego spojrzenia. Złożył jej niepisaną obietnicę, którą ona przyjęła. Mówiąc do niej patrzył na nią z takim przekonaniem, jakiego nie widziała u niego chyba nigdy. Wiedziała, że mówił szczerze. Wiedziała, że przez cały ten czas, jaki się znali mogła być go pewna. Wiedziała, to od zawsze, a teraz wreszcie zrozumiała. Podszedł jeszcze jeden kroczek bliżej niej i wyciągnąwszy rękę, dotknął jej miękkiego policzka, który zaczerwienił się znów mocniej. Schował najpierw za jedno, później za drugie ucho kosmyki opadające na jej buzię i wyraźnie zadowolony, podziwiał swoje dzieło. Spuściła lekko głowę, posyłając mu podejrzliwe spojrzenie. – Można wiedzieć, co robisz?
- Podziwiam.
- Już to kiedyś słyszałam i nie wspominam najlepiej.
- Delektuję się?
- A czy wyglądam na pączka z nadzieniem truskawkowym? – Zapowietrzył się, lustrując Scarlett od stóp do głów fachowym spojrzeniem. – Dobra, cofam pytanie!
- A czemu z truskawkowym?
- Ej, chcesz mi powiedzieć, że jestem gruba? – Sapnęła groźnie, odwracając się na pięcie. Szybko, prawie, że doskoczyła do lustra i położywszy ręce na biodrach, oglądała się z każdej strony. Tom kręcąc głową, podszedł do niej i stanął tuż za Scarlett.
- Nic takiego nie powiedziałem.
- A pączek, to co?
- O pączku, to zaczęłaś fantazjować sama, a ja zasugerowałem, że truskawkowe to niekoniecznie mi odpowiada.
- Fantazjować? – Prychnęła, mrożąc spojrzeniem odbicie Toma. Zignorował je, odrobinę niepewnie kładąc dłonie na przedramionach Scarlett. Miał ochotę objąć ją w tali, ale jakoś powstrzymał się, dochodząc do wniosku, że wówczas wysmyknęłaby się w jego objęć. Nie chciał, żeby znów uciekła. Na moment zesztywniała, wpatrując się w jego dłonie na swoich rękach.  Tom uśmiechnął się, patrząc w ich odbicie, ona mimowolnie też to zrobiła. Odetchnęła, a wraz z tym jej mięśnie rozluźniły się.
- Nie uważasz, że ładnie razem wyglądamy?
- Czy ty, aby nie snujesz dalekosiężnych planów?
- Dalekosiężnych, nie. – Przekrzywiła głowę, nie odrywając wzroku od ich postaci. Rzekłabym, że nawet bardzo ładnie. Uśmiechnęła się do swoich myśli. Opuściła ręce, a wraz z nimi, wzdłuż jej talii spłynęły ręce Toma. Delikatnie ujął jej dłonie, jakby nie będąc pewnym czy mógł. W odpowiedzi splotła swoje z palcami Toma. Naprawdę ładnie razem wyglądali.
- Tom?
- Hym?
- Nie chcę jutro znów się bać. Dziś jest dobrze, ale ja chyba boję się tego, co przyniesie jutro.
- Ja też nie wiem, co będzie jutro. Nie wiem czy jestem na nie gotów. Nie wiem, czy jestem gotów, by być tym, kim powinienem być, ale kiedy coś pójdzie nie tak, kiedy będziesz mnie potrzebowała, będę czekał z szeroko otwartymi ramionami. – Szepnął wprost do ucha Scarlett.
- On kiedyś zniknie. – Zapewniła.
- Ja mu w tym pomogę. – Odrobinę mocniej splotła palce z palcami Toma, odchylając leciutko głowę, gdy Tom kładł brodę na jej lewym ramieniu. Patrzyli na siebie chwilę w skupieniu. On też nie był pewien jutra. Nie miał pojęcia, czy nie pojawi się coś, co znów ją od niego oddali. Nie wiedział, czy znów mu nie ucieknie. Wiedział, że będzie czekał, by mogła wrócić. Czuł, że coś się zmieniło. Choć z pozoru byli tacy sami, coś zawisło w powietrzu. Scarlett zdawała się być inna, złożona w swej prostocie. Lubił tak ją określać. Sądził, że chociaż oboje mieli małą przetrząskę, teraz mogło być już tylko lepiej. Ta zmiana tkwiła w wyrazie jej oczu, w sposobie, w jaki tkwiła w jego ramionach, w ufności, którą jakby ograniczając jedynie odmieniła. Bo choć trzymała dystans, czuł, że była blisko. - My naprawdę razem ładnie wyglądamy, Scarlett. – Szepnął, a jego ciepły oddech podrażnił jej szyję. Wzdłuż kręgosłupa dziewczyny przebiegł dreszcz. Poczuł to i tylko się uśmiechnął
- Ten powrót, chyba nie jest, aż taki zły.
- Odejść jest łatwo, a dużo trudniej wrócić. Tobie się udało.
- Tobie też, Tom.
- Widzisz, uczę się szukać na nowo swoich sposobów na wszystko, ale wcześniej, to ty przypomniałaś mi, że moje życie zależy ode mnie i chociaż wiem, że upadnę jeszcze nie raz, jestem zupełnie pewien, że będziesz obok i mnie złapiesz. I wiem też, że gdy znów przyjdzie ci wrócić, ja będę czekał na ciebie. Choć jutro jest zupełnie ulotne, a zawsze brzmi wręcz abstrakcyjnie, wierzę, że nadejdą. Nie wiem, dlaczego, po prostu. – Westchnęła.
- Pewnie myślisz, że jestem dziwna. Jednego wieczoru skarżę się, jak bardzo boję się wszystkiego, a kolejnego lepię się do ciebie zupełnie zaprzeczając swoim słowom.
- To, że jesteś dziwna, wiem mniej więcej od listopada. – Uśmiechnął się filuternie, kontynuując. – Jednak tego, że wczoraj było tak, a dziś inaczej, nie poczytuję jako czegoś dziwnego. Dzięki temu, że stoisz tu obok mnie, że moje dłonie splatają się z twoimi, wiem, że choć trzymasz dystans, choć nie jesteś zupełnie swoja, to jesteś przy mnie i nie uciekasz już. – Uśmiechnęła się. Potrzebowała jego słów. Potrzebowała bycia. Potrzebowała Toma.
- Lubię być, gdy jesteś i wiesz, co?
- Hym?
- Jestem ciekawa, co byłoby gdybym wtedy nie zabrała cię do domu, gdybym nie zaczęła tego wszystkiego. – Delikatnie otoczył ją ich złączonymi rękoma i zamknął je na wysokości jej brzucha. Odrobinę niepewnie oparła się na barkach Toma, gdy on przytulił policzek do policzka Scarlett.
- Wolę o tym nie myśleć.
- Wiesz, ja też. Wraz z tobą wstąpiło we mnie nowe życie.
- Nie umiem żyć bez mojego życia.1

*
1 Wichrowe Wzgórza - Emily Brontë.

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo