25 października 2009

21. To nie jest kolejny film o miłości ani banalna telenowela, co to, to nie. Chcę, by pamiętali, jak wiele mają, w razie, gdyby kiedyś zdarzyło się im zapomnieć. Oto Scarlett i Tom - mała Księżniczka i zagubiony Książę.

Uniosła ociężale powieki, zdając sobie sprawę, że zabrakło jej już łez. Głęboki szloch zapierający jej dech w piersi, przeistoczył się w ciche łkanie, które też już ucichło, gdy nie miała więcej sił, by dalej płakać. Nie była nawet w stanie zaczerpnąć oddechu, bo i to zdawało się zbyt wielkim wyczynem. Wraz ze łzami uszło z niej też życie. Otwierała i zamykała piekące oczy, szukając najdogodniejszej pozycji, która jakoś zmniejszyłaby niepomierny ból głowy, który odczuwała od jakiegoś czasu. Jednak nie miała pojęcia jak długo. Nie zdawała sobie sprawy z upływających minut, brutalnie urastających w godziny. Leżała w bezruchu z szeroko otwartymi oczyma, wpatrując się w bezkresną czerń nocy, otulającą jej pokój. Minione godziny boleśnie ciążyły jej w głowie, raniąc ją wszystkimi wypowiedzianymi słowami. Wspomnienia powoli przewijały się przez jej umysł, tak bardzo ostre, wyraźne, tak dokładne, aż do cna. Nie czuła chłodu, który już dawno omiótł jej ciało i pokrył je gęsią skórką. Nie czuła złości, choć nie potrafiła pojąć zamiarów Toma, ani swoich czynów. Nie czuła się oszukana ani zawiedziona. Czuła się po prostu pusta, wyprana z wszelkich emocji. Chociaż przecież jeszcze jakiś czas wcześniej pomstowała każde z wypowiadanych słów, rościła pretensje do siebie i Toma, tak bardzo zaciekle, pomimo, że rozpływały się w nicości już w chwili, w której je wypowiadała. Teraz to wszystko nie miało znaczenia. Skończyło się w chwili, gdy przestała łkać. Teraz nie liczyło się już nic. Pojawiło się tylko to przeklęte poczucie, którego pokonać nigdy nie była w stanie, z którym pogodzić się nie mogła, ani posłuchać go tym bardziej. Podniosła się do pozycji siedzącej, przeczesała palcami rozczochrane włosy, rozglądając się po pokoju. Dopiero teraz jej oczy przyzwyczajały się do mroku. Zwilżyła koniuszkiem języka wyschnięte wargi, z trudem zsuwając się z materaca. Chwiejnie stanęła na nogach, niepewnie ruszając się z miejsca. Wolno podeszła do biurka, czując, jak krew w żyłach zaczynała krążyć na nowo w prawidłowym rytmie. Mimowolnie wyjrzała za okno, zatrzymując się przy nim chwilę, bo w zasadzie nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić. Była pewna, że tej nocy nie zmruży oka, więc nie było sensu kłaść się do łóżka. Robić czegokolwiek też nie była w stanie, a o dalszej bezczynności nie mogła nawet myśleć. Czuła, jak pulsowała każda najmniejsza tkanka jej ciała, do tego ten ogromny ból głowy, potęgujący się przy każdym nawet najmniejszym ruchu.  Zacisnęła dłonie w piąstki. Starając się nie spoglądać w lustro, otworzyła szafę i chwyciwszy pierwszą lepszą gumkę do włosów, związała je niedbale, po czym założyła na siebie pierwsze, co wpadło jej w rękę, mając dosyć niekoniecznie adekwatnej do pory tuniki. Snuła się po pokoju, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Bezczynność doprowadzała ją do szału, jednak w żaden sposób nie potrafiła zmusić się do czegokolwiek. W końcu stanęła przy biurku, chcąc zabrać zeń laptopa. Nie miała większej koncepcji, na to, co mogłaby z nim robić. Liczyła, że ją oświeci. Zdziwiła się, widząc spoczywającą na komputerze płytę, która niewątpliwie nie należała do niej. W pierwszej chwili pomyślała, że to kolejna porcja zdjęć od Liv, chciała ją zignorować, jednak zafrapował ją podpis. ‘Na zapomnienie’. Nie mając nic lepszego do roboty, zabrała ją razem z komputerem i usadowiła się na łóżku, zdecydowanie wygodniej niźli do tej pory. Ostre światło bijące od monitora oślepiło ją na moment. Wsunęła płytę do kieszeni i czekała, aż się odtworzy. Automatycznie włączył się program do multimediów, powiększyła obraz, czekając, aż zobaczy materiał. Coś ścisnęło ją w żołądku

Obraz powoli rozjaśniał się z czerni w trybie starego filmu. Pojawiła się ona. Zbliżenie coraz wyraźniej ukazywało jej rozemocjonowaną buzię. Kamera przez moment zatrzymała się tylko na niej, by w końcówce refreny oddalić się i powolutku przenieść na niego. Tom siedział przy swoim stoliku, wpatrując się w nią. Zasłuchany, otulał ją czułym spojrzeniem. Uśmiechał się delikatnie. Kamera znów wróciła do niej, uchwyciwszy moment, w którym i ona spoglądała na Toma. Przymknęła niewinnie powieki, a wraz z tym obraz pociemniał, płynnie przechodząc w następny. Tym razem zarejestrowano ich razem, tańczących. Tom czule tulił do siebie Scarlett, kołysząc się w takt muzyki Jego dłonie pewnie, a zarazem delikatnie trzymały jej talię. Ona ufnie przylegała do jego torsu, a on przymykając powieki, wtulił twarz w jej włosy.
 Właśnie wtedy, wiedząc, iż nie mieli nic, zaczynali rozumieć, że otrzymali wszystko.

Zacisnęła mocno powieki. W pierwszej chwili chciała wyłączyć ten film, zostawić to wszystko i uciec gdzieś, gdziekolwiek. Z dala od wspomnień, z dala od siebie i niego. Złość, żal i poczucie niesprawiedliwości wróciły. W głowie rozbrzmiewały jej własne krzyki przemieszane z jego pełnym wyrzutu szeptem. Odbijały się głośnym echem, zmuszając ją, by pamiętała jeszcze dokładniej, by nie mogła uciec, schować się, zawrócić. Musiała stawić im czoła. Otworzyła oczy i wyłączając pauzę, wbiła spojrzenie w monitor.

Obraz ponownie powoli rozjaśniał się, ukazując rozmazane sylwetki, z każą sekundą bliższe i wyraźniejsze. Stali po środku ich salonu, przytuleni. Tom czule gładził ją po głowie, szepcząc coś do ucha. Dalej oni wracający ze spaceru, ze splecionymi dłońmi. Ona smutno uśmiechniętą, jakby nieobecna, a on zatroskany. Kolejne ujęcie ukazywało Toma tęsknie wyglądającego z kuchni do salonu, gdzie siedziała Scarlett, a jeszcze następne ją samą, patrzącą przez okno na podwórze, gdy Tom czyścił auto, Tom trenujący splatanie warkocza na włosach Scarlett, ona usiłujące zebrać jego dredy razem, łaskocząca go jednym po nosie i on przeciągając ją sprawnym ruchem przez oparcie wprost na swoje kolana. Dalej Scarlett wpatrzona w Toma maślanymi oczyma, on zasłuchany, zapatrzony w nią jak w obrazek. Wszystko nagrane w ogromnym przybliżeniu. Dokładnie widziała, jak ona spoglądała na niego, a on na nią jak jej dotykał i jak był. Następne przedstawiały niezliczone ilości wytęsknionych spojrzeń, czułych uśmiechów, spragnionych pocałunków, kojącego dotyku, niezbędnej obecności. Wszystkie najpełniej ukazujące ich samych, w chwilach najzwyklejszych. Oni w kuchni. Oni oglądający film. Oni wśród książek Scarlett. Oni w pokoju Toma. Oni rozmawiający. Oni śmiejący się. Oni przytuleni. Oni droczący się ze sobą. Oni sami i oni z przyjaciółmi. Oni, oni, oni… Oni tylko i oni aż.

Musnęła opuszkiem palca powierzchnię monitora, na której pojawił się Tom. Uśmiechał się do kogoś. Nie musiała czekać, aż kamera powoli przesunie się na nią samą, by pamiętać tą chwilę. Nie miała pojęcia, kiedy Liv nagrała te wszystkie sytuacje. Robiła to w jakiś tajemny i zupełnie niewidoczny dla niej sposób, bo nie potrafiła przypomnieć sobie, by w którejś z tych chwil miała przy sobie kamerę albo w ogóle z nimi była. Westchnęła ciężko. Obraz zaczął przewijać się bardzo powoli, nieustannie nakierowany na Toma. Dokładnie zlustrowała sposób, w jaki mówił, patrzył, gestykulował. Uwielbiała, gdy na nią patrzył. W taki niesamowity sposób pieścił ją wzrokiem, bez względu na miejsce i czas, a minionego wieczoru jego oczy były takie smutne. To wróciło do niej tak nagle, jak grom z jasnego nieba, po raz pierwszy. Nagle pojawiła się ona sama. Mówiła coś, wyciągając przed siebie ręce, które natychmiastowo ujął i mocno przyciągnął ją do siebie. Akcja znów zwolniła, skupiając się na chwili, w której ona spoglądała na niego. Ciężko westchnęła, a w tej samej chwili film się urwał i na ekranie pojawiła się Liv. Scarlett zdziwiona, przyjrzała się uważniej.

- Livs pikczers kompany ma zaszczyt państwu przedstawiać tę oto powyższą dwójkę ludzi, w której skład wchodzą moja siostra – migawka na Scarlett – i jeśli mnie szósty zmysł nie myli, mój przyszły szwagier, - tu nastąpiło wymowne poruszanie brwiami - Tom – migawka ukazująca chłopaka. – Jedni mówią, że Scarlett jest dziwna, inni, że twarda z niej sztuka, a jeszcze inni, że niezła z niej laska. Całkiem możliwe, bo z nią to nigdy nic nie wiadomo, ale wiem, że potrzebowała kogoś, kto po prostu będzie, przytuli i zupełnie cierpliwie przeczeka jej humory. Nie będę wskazywać palcem – krótka wstawka, ukazująca roześmianego Toma, – na tego kogoś, ale taki ktoś już się znalazł. Muszę przyznać, że całkiem nieźle mu idzie z tym czortem. - Wymownie poruszyła brwiami – O Tomie, to ja za wiele powiedzieć nie mogę, ale wiem jedno. Szwagra będę mieć spoko. Scarlett  jest strasznie zawzięta i jak się na coś uprze to koniec, kaplica. No i się tak uwzięła, na Toma między innymi. To z resztą było bardzo widoczne na załączonym powyżej obrazku, prawda? To uwzięcie, rzecz jasna. Nie żeby w tym było coś złego, bo Tom to wcale na skrzywdzonego nie wygląda.– Uśmiech z serii zniewalające. - Tak, bo muszę dodać, że Tom to taki twardziel jest i tak wymiata na tej swojej gitarce, ale chłopak jednak lubi, jak się go tak troszkę pomizia za uszkiem. Muszę też dodać, żeby nie było, że Tom to też się tak uwziął na tą Scarlett. To właśnie on wbił jej do tego czarnego łebka, że są sobie do życia niezbędnie konieczni. No dobra, nie słyszałam tego, ale to się rozumie samo przez się! W każdym razie to jest para jaką znam, bo oni są parą, choć się do tego nie przyznają skubańce jedne i to już nie jest moja, nadinterpretacja, ale fakt. Ta dwójka, to świata poza sobą nie widzi. To nie jest kolejny film o miłości ani banalna telenowela, co to, to nie. Nagrywam ten film po to, żeby pamiętali, jak wiele mają, w razie, gdyby kiedyś zdarzyło się im zapomnieć. Moi mili państwo, oto Scarlett i Tom - mała Księżniczka i zagubiony Książę.

Liv zniknęła sprzed obiektywu, kamera została odłożona, w taki sposób, aby dokładnie było widać ramkę z ich wspólnym zdjęciem. Coś ścisnęło w środku brunetkę, a długo powstrzymywane łzy, popłynęły po jej policzkach. Zsunęła komputer z kolan i wstała, zaczynając krążyć po pokoju. Wszystko ją drażniło, rozgrzebana kołdra, nieporządek na biurku, księżyc za oknem, niezaciągnięte zasłony. Chodziła w tę i z powrotem, przecinając pomieszczenie pod każdym możliwym kątem. Próbowała ułożyć sobie w głowie, wszystkie minione wydarzenia, począwszy od tego nieszczęsnego castingu, a skończywszy na jej, powiedzmy, rozmowie z Liv. Pokłóciła się z Tomem, pokłóciła się z siostrą. Coś w tym wszystkim nie grało. Tom przecież nie mógł tak mówić, a ona musiała się bronić. Przecież… westchnęła. Nawet jej samej brakowało argumentów, by bronić się przed samą sobą. Jeszcze jakiś czas temu, zupełnie nie obchodziłoby jej, że kogoś zraniła. Nie odwracając się, poszłaby dalej, ale teraz… teraz już tak nie potrafiła. Siłą rzeczy musiała się przyznać przed sobą, że tym razem to ona nabałaganiła, choć było bardzo trudno. Tak naprawdę, w głębokim poważaniu miała to, że nie zagra w tym musicalu. Najbardziej dotknęło ją to, że przegrała po raz kolejny. Zirytował ją sam fakt poniesionej porażki. no i dała się ponieść emocjom, tego gratulowała sobie najbardziej. Gdyby tak się nie stało, gdyby się opanowała, nie byłoby całego problemu. W akcie bezradności, z całych sił kopnęła Pana Misia. Pluszak przewrócił się na bok. Jęknęła żałośnie, natychmiastowo upadając na kolana, tuż obok niego. Usadziła go na miejscu, mocno przytulając się do niego. Skryła się między jego mięciutkimi łapkami, wzdychając ciężko. Jeśli wcześniej twierdziła, że życie wymknęło się jej spod kontroli, to teraz chyba powinna przyrównać je do szalejącego tornada. Wszędzie panowała cisza, mama i Liv pewnie już spały. Czuła się taka… zupełnie sama. Nie mogła iść do Liv, nie mogła napisać do Toma. Czuła się tak niewyobrażalnie marnie. Zacisnęła mocno powieki, z całych sił przytulając się do pluszaka. Dosłownie na chwilkę zamknęła oczy. Niczym rażenie piorunem w jej sercu pojawił się niepokój, nie myśląc więcej wstała i wyjąwszy płytę z komputera, wyszła z pokoju.

Skrzywił się opróżniwszy kolejną szklaneczkę. Już nawet whisky mu nie smakowała jak kiedyś. Pomimo tego nalał sobie kolejną. Wychylił ją bez mrugnięcia okiem, krzywiąc się znów. Zdał sobie sprawę, że nie pił od wielu tygodni. Ostatni raz w klubie. Później, kiedy wiodło mu się ze Scarlett, nie czuł nawet takiej potrzeby. Do dziś. Nie mógł pojąć, że ona była w stanie powiedzieć mu coś takiego. Nie po tym, co razem przeszli. Wspominając jej słowa, włosy jeżyły mu się na karku. Przecież nie kłamał. Nigdy nie miał z tym problemu, jednak, jeśli chodziło o Scarlett, po prostu nie potrafił. Wystarczyło jej jedno spojrzenie, by nawet przez myśl nie przemknęło mu, by mówić nieprawdę. Z resztą, po prostu wolałby ich związek, jeśli mógł tak nazwać ich relację, budował się na szczerości, by nie było niedomówień. Opróżnił kolejną szklaneczkę. Nie mógł pojąć jednego, gdy kłamał nikt nie miał mu tego za złe, a gdy zdecydował się być prawdziwym, zarzucona mu fałsz. Ostatnią osobą, którą posądziłby o zarzucenie mu kłamstwa była Scarlett, a to właśnie ona… było mu z tym po prostu źle. Tak bardzo nie chciał tego wszystkiego słyszeć. Nie za bardzo potrafił określić swoje uczucia. Nie był w stanie nadać im nazw, czy dobrać odpowiednich przymiotników, bo tak naprawdę to wszystko było mało. Czegoś tak niezwykłego nie można określić prostym słowem. Mógł śmiało powiedzieć, że pomimo tego, że układało się różnie i nie zawsze było kolorowo, to on sam był szczęśliwy. Z nią po prostu i nie trzeba było więcej słów. Dlatego tak bardzo skrzywdziły go wyrzuty brunetki. Może nie był idealny, na pewno nie, ale…nigdy nie życzył jej źle, a wręcz odwrotnie niczego bardziej nie chciał, jak tego by była szczęśliwa i tuż obok niego. Do stolika dosiadła się ładna szatynka. Taka, jakich znał wiele. Z przyzwyczajenia otaksował ją spojrzeniem; długie nogi, krótka spódniczka, zgrabna talia, krótka bluzka w odważnym dekoltem eksponująca wydatny biust. Nieodstająca od reguły, jeśli tak mógł to określić. Uśmiechnęła się zalotnie, dopijając jego whisky. Spojrzał na nią spod przymrużonych powiek. Jej ujęła jego dłoń, gdy pochylała się delikatnie w przód. Pogładziła ją czule, muskając kolanem jego nogę.
- Potrzebujesz towarzystwa? – Szepnęła, nie spuszczając wzroku z jego oczu, jej były piwne. Zagryzła wargę. Scenariusz, jaki przerabiał dziesiątki razy. Nie była wybitnie ładna, ale.. nie wybrzydzał przecież. Nigdy nie podchodził do niego byle kto. Jakby intuicyjnie, odwagi nabierały tylko te, które były godne jego uwagi. Ta w sumie też taka była. Typowa, wiecznie odchudzająca się dziewczyna, a w zasadzie kobieta, ostry makijaż nie pozwalał mu oszacować jej wieku, chciała zaznać przyjemności. Z nim. Czy to nie kuszące? Scarlett ma go za ostatniego dupka, więc czemu, by nie skorzystać, skoro przecież i tak nim jest. Przechyliwszy głowę, ulokował swoje spojrzenie na jej pełnych wargach. Dolał sobie whisky i nie odzywając się ani słowem, sączył ją powoli. Choć smakowała parszywie, znieczulała wyśmienicie. Zwilżyła usta końcówką języka, opierając się na stole na jednym łokciu. – Na imię mi Isaeel. – Odrobinę zbita z tropu milczeniem chłopaka, posłała mu pytające spojrzenie. Dopił drinka i opadł na oparcie krzesła.
 - Szukasz przygody czy trwałego związku?
- Dziś.. przygody, a jutro? Kto wie? – Nie odrywając od niego jednoznacznego wzroku, uczyniła, co Tom. Oparła się wygodnie, zaplatając ręce na piersi. Mimowolnie znów powiódł spojrzeniem wzdłuż jej nóg, zdecydowanie chudszych niż nogi Scarlett, poprzez talię, o wiele cieńszą niż talia Scarlett, po piersi, zdecydowanie okazalsze niźli Scarlett i oczy, jakby puste. Nie takie, jak hipnotyzujące tęczówki Scarlett. Przełknął ślinę. Nawet, gdyby chciał nie był zdolny zainteresować się inną kobietą, niż brunetka. Siedziała w jego głowie i nawet, kiedy był zły, nie pozwalała mu o sobie zapomnieć. Przymknął na moment powieki, mocno wciągając powietrze. Otwierając je, liczył, że coś, nie wiedział, co, się zmieni. Na próżno. Isaeel nie była nią i to jedyna, acz nader znacząca przeszkoda, która uniemożliwiła im wspólne spędzenie tej nocy. Coś ścisnęło go w środku i poczuł, jak robiło mu się nienaturalnie gorąco. Bynajmniej nie było to przyjemne. Świadomość, że to nie to miejsce, nie ten czas i nie ta kobieta, nagle zaczęły palić go od wewnątrz.
- Zostaw mnie w spokoju. – Rzucił z wyrzutem, niewątpliwie zadziwiając szatynkę. – Wcale nie jestem tym, za kogo mnie uważasz. Zostaw mnie, zostaw. – Odsunął się gwałtownie, spoglądając na nią pretensjonalnie. - Już nie jestem tym, kim byłem. Nie chcę być. Nie zawsze upadam. – Zerwał się z miejsca i skierował do wyjścia, nawet nie oglądając się za siebie. Kobieta nie miała pojęcia, o co mogło mu chodzić, ale wiedziała jedno. Kobietę, którą pokochał, spotkało wielkie szczęście.
Szedł powoli, kołując między ulicami. Nie za bardzo interesowało go, którędy szedł. Musiał coś ze sobą zrobić. Po prostu. Po raz enty rozkładał swoje przemyślenia na części pierwsze. Dokładnie analizował całą sytuację. Cofnął się nawet do samego początku, do pierwszego dnia jego i Scarlett, do spojrzeń, później do słów, jeszcze później do czynów i w końcu do momentu, którego w żaden sposób nie potrafił uchwycić. Do chwili, w której stała mu się potrzebna do życia. Zupełnie jak powietrze. Dla niego samego to brzmiało zdecydowanie zbyt trywialnie. Choć to się działo, nie umiał pojąć, jak można tak uzależnić się od jednej kobiety. Wcześniej miał ich na pęczki, a żadna nie zdała mu się tak niezwykła jak brunetka, tak niezwykła, by zapragnął mieć ją na stałe u swego boku, ale to też był niewłaściwy tok myślenia. Przecież już dawno doszedł do wniosku, że Scarlett była inna niż te poprzednie, jak i niedoszłe przyszłe. Stanowiła cząstkę jego życia, której wcześniej mu brakowało. Jej obecność w jego życiu, była jedną z tych rzeczy, której wyjaśnić nie można, a jednak jest oczywista. Tak, tylko na nic się miały te wyniosłe wywody, gdy ona będąc gdzieś zupełnie daleko była na niego śmiertelnie obrażona. Miał do niej żal. Wybrała rozwiązanie, które wydawało się jej łatwiejsze, bo przecież, jak niewiadomo, kto zawinił, to jest to na pewno Tom. Bo przecież to on się stoczył. To on miał problemy. To przez niego zespół przechodził kryzys. On był wszystkiemu winien, po prostu, a to, że to wszystko miało miejsce już bardzo dawno, to wcale się nie liczy, bo to przecież Tom! Odpalił papierosa zaciągając się bardzo mocno. Dym powoli dochodził do jego płuc, podrażniając przełyk. Nie przeszkodziło mu to, zaciągnął się po raz kolejny i następny i następny. Nie musiał czuć się winny, bo nie zrobił niczego, co mu zarzucała. poczuł napływającą falę złości. Z całych sił kopnął kamyk, który zaplątał mu się pod nogami. Odpalił kolejnego papierosa. Zezłościł się na Scarlett, bo tak łatwo w niego zwątpiła. Zezłościł się, bo pomimo tego, że zarzekała się, że liczy się tylko ich wspólne tu i teraz, całkiem niedawno dała najlepszy dowód na to, że to nie prawda. Miał do niej żal, bo podważyła, jakąś cząstkę fundamentu, na którym opierał się jego nowy światopogląd. Miał do niej żal, bo najzwyczajniej w świecie go zraniła. Zatrzymał się gwałtownie, po czym zawrócił.

Kiedy tylko drzwi windy otworzyły się, prawie biegiem dopadła się do mieszkania chłopaków. Nim przycisnęła dzwonek, przywarła do gładkiej powierzchni drzwi, opierając nań czoło i dłonie. Usiłowała ustabilizować oddech, przymknęła powieki. Stała tak przez moment, usiłując znaleźć sens w swoim maratonie, nie udało się, a pomimo tego mocno nadusiła dzwonek. Kiedy po krótkiej chwili nikt nie otwierał, zadzwoniła jeszcze kilkakrotnie. Wierciła się pod drzwiami, przytupując szybko. Niewidzialna klamra ściskała jej żołądek. Czuła się jak przed sprawdzianem. Mówią, że życie jest jak sprawdzian, jednak bez poprawki. Nie mogła oblać swojego. Wszystko wirowało, a tylko ona zdawała się nie ruszać ani o milimetr. Oddychała głęboko, nadal opierając się jedną ręką o framugę. Sekundy zdawały się trwać wieczność. Wlokły się, przedłużając jej męczarnię. W jednej chwili cały żal, jaki towarzyszył jej odkąd wróciła do domu, wyparował. Zamiast niego pojawiło się poczucie przemożnego lęku, którego źródła nie potrafiła odgadnąć. Chciała jedynie, by w drzwiach pojawił się Tom. Usłyszawszy skrzypnięcie, uniosła głowę. Z nadzieją wpatrywała się w nie, gdy uchylały się przed nią. Choć była niemal pewna, że to nie Tom pojawi się przed nią, zawiodła się widząc zaspanego Billa. Poczuła skurcz w żołądku. Spoglądał na nią jednym okiem, drugie mrużąc zupełnie, w dodatku osłaniając twarz dłonią przed ostrym światłem, bijącym z korytarza. W tej właśnie chwili zdała sobie sprawę, że był środek nocy i że obudziła pewnie nie tylko jego jednego.
- O matko kochana! Bill jest noc!
- Serio? Nie zauważyłem. – Rzucił, przepuszczając ją w drzwiach, po czym dodał błagalnym tonem, - Scarlett błagam cię, powiedz mi, że nie przyszłaś tylko po to, żeby mi o tym powiedzieć. - Zsunęła ze stóp buty, odwieszając kurtkę. Westchnęła zrezygnowana, lokując w nim zmęczony wzrok.
- Jest Tom? – Przez moment wpatrywała się w Billa, jakby rozważając jego odpowiedź. Potarła buzię dłońmi, nawet nie próbowała, robić dobrej miny do złej gry. Nie miała wystarczająco dużo sił, by bawić się w niezłomność. Przeczesała palcami włosy. Wszedłszy do salonu, opadła ciężko na sofę, czując jak znów kręci jej się w głowie.
- Odkąd wyszedł, żeby się z tobą zobaczyć, jeszcze go nie było. – Dodał, nie mając pojęcia, co mógłby innego powiedzieć. W powietrzu, aż nader wyczuwalnym było coś niedobrego.
- Poczekam, dobrze?
- Co jest, Scarlett? – Podszedł, kładąc dłoń na ramieniu brunetki. Odwróciła się i spojrzała na niego. Jej powieki z niebywałą trudnością unosiły się i opadały. Była blada i zmęczona. Zaniepokojony przysiadł na oparciu, przygarniając ją do siebie. Nie wiedział dlaczego, choć pewnie dlatego, że Scarlett była tak blisko z Tomem, ale czuł się w obowiązku dbać o nią. Brunetka stała się bardzo ważna, nie tylko dla  Toma, ale i dla niego samego. Lubił ją tak po prostu i bezwarunkowo, choć zdawała się być jeszcze bardziej złożona niż to się faktycznie wydawało, choć wiedział o niej niewiele, ale to czego był świadom, jakoś w zupełności mu wystarczyło. Traktował ją ani nie jak siostrę ani przyjaciółkę. Była po prostu Scarlett.
- Muszę porozmawiać z Tomem. Zrobiłam coś bardzo złego.
- Nie strasz mnie.
- Nie straszę, Bill. Po prostu… poczekam na niego, okej? – Na widok jej oczu, dreszcz przebiegł mu po plecach. Były tak chmurnie niebieskie, tak ogromne, tak smutne, widząc to spojrzenie krajało mu się serce.
- Pewnie, przecież tutaj jesteś u siebie.
- Idź spać, Bill. Obudziłam cię, narobiłam szumu, ale nawet nie byłam świadoma tego, która może być godzina.
- Mam nadzieję, że zaraz wróci.
- Ja też, nie masz pojęcia, jak wielką. – Bill, znów nie bardzo wiedząc, co powiedzieć, wstał i pochyliwszy się, ucałował brunetkę w czubek głowy.
- To ja pójdę, nie? – Beznamiętnie kiwnęła głową, myślami będąc już bardzo daleko. Nawet, nie zauważyła, że odszedł. Mocniej wbiła się w miękkie oparcie, kuląc nogi pod brodą. Oparła ją na kolanach i zamknęła oczy. Czekała, aż jej oddech się wyciszy, a serce zacznie spokojniej bić. Mijały minuty, a szum powoli ustał, świat nie wirował. Wsłuchała się w ciszę zarazem kojącą i tak bardzo obcą. W jednym z pokoi skrzypnął materac, od Billa dobiegło jego westchnienie, a Georg zwyzywał kogoś przez sen. Jedynie z pokoju Toma nie dochodził żaden dźwięk, zza uchylonych drzwi zionęła pustka i nawet czerń nocy zdała się tam ciemniejsza. Ten mały, nieznaczący szczegół, burzył cały ład. Jeśli ten kiedykolwiek istniał. Analizując wszystkie wypowiedziane przez niego słowa, spokoju szczególnie nie dawało jej jedno, w zasadzie to, że po raz kolejny minionego dnia miał rację. To, że musiał jej to uświadomić w takiej sytuacji, a najbardziej to, że nie dopuszczała do siebie świadomości swoich poczynań. Nieprawdą było, że tylko tata trzymał za nią kciuki. Wiedziała to. Liv zawsze stała za nią murem, gdy walczyła o śpiewanie, Bill zachwycał się jej wysokimi nutami, Gustav i Georg tez ją chwalili i Karl kazał jej walczyć o swoje i ci wszyscy ludzie w klubie, z którymi rozmawiała i wreszcie Tom, który w każdy weekend słuchał jej jak zaczarowany. Minęło już kilka tygodni, odkąd nie było już taty, a ona wciąż trzymała się go kurczowo, tak jak tego ranka, gdy wychodził z domu po raz ostatni. Trzymała tak mocno, nie chcąc, by odszedł. Nie dopuszczała do siebie tego, że już dawno wysmyknął się z jej objęć. Do wczoraj nie zdawała sobie sprawy z faktu, że zawsze o nim wspominała, stawiała na pierwszym miejscu. Angażowała jego wspomnienie we wszystko, co robiła. To działo się naturalnie. Tak zawsze było, przywykła do tego, że zawsze wspominała o tacie, który był kimś najważniejszym w jej życiu, a teraz kiedy nie żył, robiła to samo. Nawet swoje niepowodzenie zwaliła na to, że go nie było. Nie widziała, że ten cały casting był jedynie farsą, że nie wart był uwagi, a Tom tak naprawdę wierzył w nią bardziej niż ona sama, a pomimo tego wypomniała mu tyle okropnych rzeczy… a on przecież miał rację, zwłaszcza wtedy, kiedy mówił o tacie. Jednak świadomość, to jedno, ale najgorsze było to, że nie potrafiła się z nim rozstać.


Usłyszała skrzypnięcie zamka. Jak na komendę otworzyła szeroko oczy, świtało już. Nie spała, trwała w zawieszeniu. Myślenie przychodziło jej już ze zbyt dużą trudnością. Umysł nie chciał kojarzyć już faktów, a ogromny ból rozsadzał jej czaszkę. Jednak, tylko siedziała, skulona, czekając na niego. A jedynym, co było w tym momencie pewne to, to, że wbiła nuż w plecy człowiekowi, który stał się sensem. Odwróciła głowę, wpatrując się w przestrzeń za sobą. Wśród rozrzedzającego się mroku, dostrzegła jego lakoniczne ruchy. Beznamiętnie zdjął kurtkę, odwieszając ją obok jej własnej, nawet tego nie dostrzegając i buty. Powłóczając nogami, wszedł go swojego pokoju. Bezszelestnie wkradła się za nim, przez moment jej wciąż nie dostrzegał. Zdjął czapkę i froty, rzucił je niedbale na łóżku. Wyjrzał przez okno, stał przy nim przez chwilę. Dokładnie zlustrowała jego postać. Mruknąwszy coś pod nosem, odwrócił się energicznie i wtedy ją zobaczył. Zamarł na moment. Pierwsze w oczy rzuciły mu się jej niebieskie skarpetki. Odziana w czerń, wtapiała się w mrok panujący w pokoju. Po prostu stała, z rękoma splecionymi za plecami. Jej obecność zdała mu się wybrykiem wyobraźni, myślał o niej tak dużo, że było to nawet prawdopodobne. Jednak im dłużej patrzył, tym bardziej stawała się wyraźna. Niesforne kosmyki opadały na jej buzię i była jakaś inna, nieswoja. Tak, jak nieswój był on. Wpatrywał się w Scarlett, równie intensywnie jak ona w niego. Zacisnął zęby, splótł ręce na torsie. Zadarł głowę, posyłając jej pewne spojrzenie. - Co ty tutaj robisz? – Zmrużył oczy, zawsze tak robił, chcąc wydać się srogim.
- Przyszłam do ciebie.
- To akurat widzę.
- Tom… - Biorąc głęboki oddech, podeszła bliżej chłopaka. Stanęła obok niego, unosząc głowę, by móc spojrzeć mu w oczy. Nawet nie drgnął. Przy Tomie czuła się taka drobna, mała, nawet bezbronna. Zawsze jej to odpowiadało, jego siła, dawała jej poczucie bezpieczeństwa, a dziś to jego nieprzejednanie budziło w niej lęk.
- To, co, porozmawiamy o tym jak nisko upadłem, czy może jak bardzo jestem beznadziejny? A może masz jeszcze jakieś pomysły? – Uniósł ku górze jedną brew, uśmiechając się gorzko.
- Przestań. – Szepnęła.
- Dlaczego? To przecież ciekawy temat, uświadomić Tomowi, że jest śmieciem. – Zrobił pauzę, zastanawiając się moment nad odpowiednimi słowami. Przechylił lekko głowę i mrużąc mocniej oczy, ostro wbił w jej tęczówki swoje spojrzenie. Nie mrugnęła nawet, zniosła je. Dzieliło ich może dziesięć centymetrów, a zdawało się, jakby była to wielka przepaść. Czuł bijące od niej ciepło, miał wrażenie jakby koniuszki nerwów wyczuwały jej dotyk, a mimo tego była zupełnie odległa. Przełknął ślinę. – Wiesz, przez moment pomyślałem, że przy tobie zacząłem normalnie żyć, ale wczoraj skutecznie przypomniałaś mi, że takie pojęcie mnie nie dotyczy. Kurczę, jak fajnie jest sobie przypomnieć, że jest się nikim. Dzięki! – Ostatnie wykrzyknął z udawanym entuzjazmem. Odwrócił się gwałtownie i podszedł do okna. Scarlett przymknęła powieki, czując intensywniej jego zapach – whisky, tytoń i mięta.
- Tom, ja nie spałam całą noc i…
- Doprawdy, niezmiernie mi przykro. Jeśli cię to pocieszy, powiem ci, że ja tez nie zmrużyłem oka.
- Daj mi dojść do słowa.
- Tak, jak wczoraj ty mnie? – Bródka zaczęła jej drżeć niebezpiecznie. Zachłannie wciągnęła do płuc powietrze, nie chcąc wybuchnąć po raz kolejny. Łzy towarzyszyły jej zbyt często. Nie powinna pozwalać im płynąć. Wiedziała, że skrzywdziła Toma i nie miała pojęcia, co z tym zrobić. Kilka słów, a narobiły takiego bałaganu…
- Nie tak, - szepnęła – obejrzyj to okej? Tylko to obejrzyj, nie będę prosić o nic więcej. – Położyła płytę obok komputera Toma, po czym wycofała się z powrotem do drzwi.
- Co to? – Tom rzucił Scarlett zdziwione spojrzenie.
- Obejrzyj. – Oparła się o framugę, otulając się ramionami. Uważnie śledziła każdy najmniejszy ruch Toma. Jak podchodził do stolika, włączał komputer i koncentrował się na ekranie. Widziała, że kątek oka, co chwila na nią zerkał. Był nerwowy, jego ruchy były nerwowe. Miał podpuchnięte oczy i w ostrym świetle bijącym od monitora, zdawał się być bardzo blady. Siedział na swoim łóżku, przygrabiony i wpatrywał się w rozjaśniający się ekran, na którym pojawiła się ona…
Widząc Scarlett, słysząc jej głos, wydawało mu się, że tamten wieczór wrócił, że stał się na nowo tu i teraz. Chłonął każdą kolejną scenę, jakby działa się na nowo, odradzała się w jego umyśle, przypominając mu, jak bardzo był szczęśliwy. Czuł każdy dotyk, zapach, słyszał słowa, widział… pamiętał. Zabolało. Zlepki zdarzeń tworzyły obraz czegoś. Tworzyły obraz ich samych. Wśród prozaicznych zdarzeń odnaleziono to, co w jego mniemaniu nadało sens wszystkiemu. Odnaleziono ich w krojeniu chleba, oglądaniu telewizji, pocałunkach, dotyku, rozmowie, spojrzeniach, piciu herbaty, splataniu jej włosów, szeptom i krzykom, bliskości, przekomarzaniu, byciu. To wszystko było tak bardzo oczywiste, że aż nieprawdziwe. Dotąd...nie zastanawiał się nad tym, ile daje mu bycie ze Scarlett, ale zabrałoby jej odejście. Ten film…ukazał jakaś cząstkę tego wszystkiego. Poprzez uwiecznienie sposobu, w jaki na siebie patrzyli, rozmawiali, uśmiechali się, czym byli dla siebie, uświadomił sobie, co zostało brutalnie zachwiane. Nie wiedział, jaki cel obrała sobie Scarlett pokazując mu ten film. Nie miał pojęcia, czy odbierała do w ten sam sposób, a już zupełnie, co o tym wszystkim myśleć. Jednak ten film…Czuł się rozdarty między żalem, a niepomierną chęcią przytulenia jej, takiej kruchej i zdawałoby się tak bezbronnej. W ogromie targających nim sprzecznych uczuć, był zły na siebie, że złościł się na nią coraz mniej.

To nie jest kolejny film o miłości ani banalna telenowela, co to, to nie. Nagrywam ten film po to, żeby pamiętali, jak wiele mają, w razie, gdyby kiedyś zdarzyło się im zapomnieć. Moi mili państwo, oto Scarlett i Tom - mała Księżniczka i zagubiony Książę.

- Nie chcę tego stracić, Tom. Tak bardzo nie chcę. – W tle ciemniejącego obrazu, jego uszu dobiegł jej zdławiony szept. Nim odwrócił się, Scarlett nie było już w pokoju. Usłyszał jedynie cichy trzask drzwi wejściowych. Automatycznie zerwał się z miejsca, wybiegając za nią. Na korytarzu, przed oczami mignął mu jedynie jej długi warkocz znikający za zamykającymi się drzwiami windy. Zaklął pod nosem, pędem wbiegając na schody awaryjne. Nawet nie rejestrował tego w jaki sposób pokonał te wszystkie piętra, na moment znalazł się jakby poza czasem. Ocknął się dopiero, gdy w twarz buchnęło mu chłodne powietrze. Nie zmęczył się nawet, nie miał na to czasu. Nie widział jej. Pobiegł do bramy, rozejrzał się wytężając wzrok. Było jeszcze stosunkowo ciemno, ruch był niewielki, a na ulicy żywej duszy. Dostrzegł ją na rogu ulic. Znów pobiegł, wykrzykując jej imię. Wszystko działo się, jak w zwolnionym tempie. Zimne powietrze wdzierało się do jego płuc, szerokie nogawki plątały się między jego nogami, a Scarlett oddalała się. jej płynne ruchy przecinały powietrze, włosy falowały na wietrze. Była jakaś taka nierzeczywista, jakby zaraz miała zniknąć. Dogonił ją. Smukłe palce dłoni Toma zacisnęły się na jej szczupłym przedramieniu, zmuszając ją, by się zatrzymała.
- Nie uciekaj ode mnie. – Wyszeptał, odwracając ją przodem do siebie. Oddychała szybko i nierówno, jej policzki oblały się purpurą. Spoglądała na niego łapiąc oddech. Żądne z nich nie mogło wykrztusić z siebie słowa, jakby brak tchu miał dać im czas na zastanowienie.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że nie tylko ja uchroniłam cię przed upadkiem. Ty obroniłeś mnie przed niszczeniem samej siebie. Nie chcę ciebie i mnie. Chcę nas. – Wyrzuciła z siebie na jednym wdechu, niepewnie unosząc ręce i zaciskając palce na bluzie Toma. Spojrzał na jej drobne dłonie, później znów w oczy, mając wrażenie, że zabrakło mu słów. Scarlett wykorzystała tę chwilę wahania, kontynuując. – Ja… nie umiem przepraszać. Nie umiem przyznawać się do błędu. Nie potrafię przyjąć porażki… jestem nieraz zbyt harda, zbyt dumna, zapominam o tym, co jest dla mnie najważniejsze, myśląc, że tego właśnie bronię. Jestem po prostu trudna, więcej we mnie sprzeczności, niźli klarownych cech, ale chcę, byś to właśnie ty się mnie nauczył.. Oglądając ten film, uświadomiłam sobie coś, co wiem doskonale  od dawna. Jesteś wszystkim czego chcę. Jesteś wszystkim czego potrzebuję. – Patrzył na nią w zamyśleniu przez kilka krótkich chwil. Przenikał ją spojrzeniem na wskroś. Jakby szukał odpowiedzi na nie zadane pytania. Po czym po prostu ujął jej dłonie, stanowczo odejmując je od kap swojej bluzy. Splecione zawisły na moment w powietrzu, a ona nadal patrzył. Rozważał wszystko, co właśnie powiedziała, prawie nie pamiętając tych wszystkich, minionych gorzkich słow. O dziwo skrucha, którą wykazywała zdawała mu się stokroć bardziej prawdziwa, niż wczorajszy żal. Nie umiał, może nie chciał chować do niej urazy. Może to było też niemęskie, skoro na dźwięk kilku jej słów rozmiękczył się zupełnie, ale pod wpływem jej spojrzenia skruszyłaby się najtwardsza skała. To nie miał już znaczenia. Uniósł je na wysokość swoich warg i ucałował delikatnie każdą z osobna i w tej samej chwili Scarlett wybuchła gorzkim szlochem, tak jakby pękła w niej tama i długo wzbierająca się rzeka wylała. Bez słowa przytulił ją do siebie, mocno i pewnie. Przytulił policzek do czubka głowy Scarlett, wdychając waniliowy zapach jej włosów. – Przepraszam, Tom, tak bardzo cię przepraszam. – Wyszlochała, wtulając się w jego tors. Mimowolnie się uśmiechnął
- Ciiii…Maleńka, ciii. Już nieważne. – Gładził Scarlett po głowie, tuląc do siebie jej przemarznięte ciało. Wstrząsnęły nią dreszcze. Zdał sobie wtedy sprawę, że nie miała na sobie niczego poza cienkim sweterkiem. Odsunął ją od siebie, szybko zdejmując z siebie bluzę. Założył ją brunetce i zapiął pod samą szyję, po czym znów do siebie przytulił. Słaniała się na nogach, czuł jak bezsilnie tkwiła w jego ramionach. Już nie myślał o niczym innym, jak o tym, żeby była bezpieczna. Jedną dłoń położył na wysokości jej łopatek, a drugą pod kolanami. Wziął ją na ręce i zawrócił do domu. Nawet się nie broniła. Czuł się dziwnie spokojny. Wiedział, że wszystko działo się tak, jak powinno. Dotarłszy do mieszkania, zastał Billa stojącego w drzwiach jego pokoju. Ujrzawszy ich razem, uśmiechnął się i zniknął w nim znów. Scarlett oddychała miarowo. Domyślił się, że śpi. Zasnęła tak nagle, w ułamku sekundy. Ufnie tuliła się do niego, a on trzymając ją w ramionach, był pewien, że miał wszystko. Położył ją w swoim łóżku i sam nie dbając o nic więcej, zdjął buty i sam położył się obok. Szczelnie okrył ich kołdrą i oplótłszy ją ręką w talii, mocniej przyciągnął Scarlett do siebie. Uśmiechnął się, zasypiając.

7 października 2009

20. Das ist nicht so leicht... mich lieben.

Tak długo, po omacku wyciągałam przed siebie ręce, usilnie chcąc złapać szczęście. A ono wciąż umykało. Chwytałam wiatr, który wciąż uciekał, przemykając między moimi palcami. Kolejne garście zionęły coraz to większą pustką, a mną kierowała większa determinacja. Szukałam, szukałam, szukałam, nie stawiając sobie najprostszego z pytań. Gnałam ślepo przed siebie, omijając tak wiele cennych chwil. Zapominałam o tych najdrobniejszych kawałeczkach życia, które będąc moim tu i teraz, dać mi to, za czym błądziłam, depcząc je nieświadomie. Szukałam szczęścia, choć tak naprawdę zupełnie nie wiedziałam, czym ono jest. Czym jest dla mnie. Chciałam mieć coś, czego formy, smaku czy, zapachu, w żaden sposób nie potrafiłam sprecyzować. Musiało minąć wiele dni, bym pojęła, że moje szczęście nie raz trzymało mnie za rękę, śmiało się ze mną i nadstawiało ramienia, bym mogła płakać, że było nawet, gdy nie miałam pojęcia, że jest. Nie zdawałam sobie sprawy, że każdy uśmiech, spojrzenie, gest, dotyk, słowo, że to właśnie one tworzą moje szczęście. Trwa przy mnie wciąż pomimo moich humorów, błędów i niedoskonałości. Z każdym dniem przekonuję się, jak bardzo się dla mnie zmienia, ile poświęca i jak wiele przetrzymuje.. Teraz, gdy wyciągam ręce napotykam już tylko jego ukochane dłonie, które mocno tulą mnie do siebie… wiem, że znalazłam.

Jego smukłe palce wplotły się w jej długie włosy, gdy po raz kolejny tego ranka składał na jej pełnych wargach namiętne pocałunki. Oplotła rękoma kark chłopaka, mocniej przyciągając go do siebie. Marszcząc nos, szybkim ruchem zsunęła z jego głowy czapkę, beztrosko odrzucając ją na bok. Ujęła w dłonie jego głowę, przyglądając się sekundkę jego czołu, po czym złożyła na samym jego środku soczystego buziaka. Dłonie chłopaka szybko i niezdarnie usiłowały wkraść się pod jej koszulkę, która w zasadzie należała do niego samego. Zaśmiała się cicho, gdy jego palce przesuwając się szybko, siłowały się z materiałem. Zadrżała, gdy jego dłonie przemknąwszy wzdłuż jej talii, niepostrzeżenie wkradły się pod miękką bawełnę. W szaleńczym wręcz tempie wędrowały po jej gładkiej skórze, badając ją milimetr po milimetrze, budząc gwałtowne deszcze dreszczy. Przymknęła powieki, gdy całował jej szyję, zaplatając sobie w pasie jej nogi i podnosił ich oboje, siadając na materacu. Opuszki palców jego silnych dłoni zachłannie chłonęły dotyk jej aksamitnej skóry. Poznawały ją skrupulatnie kawałek po kawałeczku. Zahaczywszy o materiał fig, które miała na sobie, uśmiechnął się chytrze, a jej policzki oblały się szkarłatem. Drażniła się z nim, krótko muskając jego usta, nim ufnie złożyła głowę na jego ramieniu, uśmiechała się, filuternie zagryzając dolną wargę. Powiódł dłońmi wzdłuż linii jej kręgosłupa, aż po wrażliwe mięśnie brzucha. Wzdrygnęła się, czując jak łaskotał ją, kreśląc rozmaite wzorki wokół pępka. Jego delikatny dotyk rozbudził w jej ciele burzę ogni, rozlewających się weń ogromną falą. Wyginając plecy w zgrabny łuk, kokosiła się na jego kolanach, szczelniej oplatając go nogami. Posłała chłopakowi zadziorne spojrzenie, odrzucając do tyłu kosmyki, opadające na jej zarumienioną buzię. Uśmiechała się niewinnie, a w jej turkusowych oczach tańczyły ognie. Przyglądał się dziewczynie przez moment uważnie, a jego ręce wydostawszy się spod materiału koszulki, oplotły ją czule w talii. Zamknął ją w swoim czułym uścisku, patrząc i chłonąc jej obraz. Słodki uśmiech nie znikał z jej buzi, kiedy spoglądając wprost w jego czekoladowe tęczówki, przylgnęła do niego mocniej. Zwilżyła koniuszkiem języka swoje malinowe wargi, kusząc chłopaka, którego wzrok przeniósł się z roześmianych oczu, na pełne usta, by zaraz posmakował ich po raz kolejny.

Bo tak niewiele potrzeba. Wystarczy mały gest, uśmiech i kilka słów, by na nowo odzyskać radość, by być szczęśliwym. Już nie szukam. Nie potrzebuję tego, bo wiem, że jesteś. A przecież paradoksalnie miało nie być ciebie ani mnie. Mieliśmy stać się chwilą, która w momencie swego spełnienia zgaśnie. A jednak jesteśmy i to mi w zupełności wystarczy. Twoja obecność, czuły dotyk silnych ramion i to poczucie, które mi ofiarowujesz, to właśnie daje mi pewność, że moje poszukiwania dobiegły końca.
Wiem, wiem, że jestem szczęśliwa. Zawsze, gdy jesteś obok, nie potrzeba mi niczego więcej, bo jesteś po prostu wszystkim. To takie banalne… Zdaję sobie sprawę, że to zupełnie naiwne i niepoważne, ale co mogę na to, że tak po prostu jest! I choć wiem, że czeka mnie jeszcze wiele rzeczy do odnalezienia, mam pewność, że tą najważniejszą już odkryłam.

Powoli pokonywała kolejne stopnie, ociężale pnąc się w górę. Myśli brunetki krążyły jeszcze wokół minionych chwil. Przymknąwszy powieki, nadal była jeszcze w tym pokoju, spoczywając bezpiecznie w ramionach Toma. Gdy w nocy, tak jak obiecał, opuścił jej sypialnię, nie mogła spać i było tak jakoś dziwnie pusto, aż do chwili, w której rano pojawił się znów w drzwiach. Zdawała sobie sprawę ze swojej niepoprawności. Doskonale wiedziała, że z twardej dziewczyny została tylko miękka kluska, ale nie w głowie jej było zmieniać cokolwiek. Westchnęła lekko, idąc korytarzem i rozglądała się po nim z zainteresowaniem, jakby przechodziła tam po raz pierwszy. Omiotła wzrokiem ściany w jasnym odcieniu brzoskwini, małe obrazki przedstawiające widoczki z rodzinnych wakacji i ich podobizny, delikatne światełka, ku jej zdziwieniu wciąż zapalone. Zatrzymała się przed swoimi drzwiami, wahając się przez moment, czy wejść najpierw do siebie czy od razu do Liv. Odwróciwszy się na pięcie, podeszła do drzwi pokoju siostry. Już miała nacisnąć klamkę, gdy otworzyły się przed nią gwałtowanie, a ze środka dobiegł ją radosny śmiech Liv i co zadziwiło ją jeszcze bardziej, tuż przed nią pojawił się półnagi Georg. Zamarł wlepiając w Scarlett spojrzenie wyrażające coś na rodzaj przerażenia i zdziwienia. Mrugał szybko, zapominając o oddechu, a Scarlett pojąwszy, o co chodzi, spojrzała pytająco na chłopaka, usiłując nie wybuchnąć śmiechem. Uniosła ku górze jedną brew i splatając ręce na piersi, przeniosła ciężar ciała na prawą stronę.
- Scarlett? – Za plecami szatyna pojawiła się uśmiechnięta Liv, paradująca po pokoju jedynie w bieliźnie. Pomachała radośnie siostrze, nie zważając na płonącego rumieńcem Georga. – Bo ja… my… no.. Co ty tu robisz?
- Hym…? Mieszkam? – Stwierdziła rzeczowo.
- No tak. - Podrapał się po głowie, posyłając jej speszone spojrzenie. - Ja tego.. no, do łazienki. - Wyminął ją, prawie natychmiastowo znikając w pomieszczeniu obok. Scarlett roześmiała się, wchodząc do środka.
- Czyżbym nie w porę? - Nie zwracając na to, że na fotelu leżały poukładane już rzeczy, niedbale strąciła je na podłogę, po czym rozsiadła się w nim wygodnie. Liv posłała Scarlett mordercze spojrzenie i zebrawszy koszulki, ułożyła je znów. Dopiero, kiedy schowała szystkie do szafy, spojrzała na Scarlett.
- Nie skądże. Ja tylko sprzątam.
- To ja już się boję myśleć, z jaką dokładnością posprzątaliście ten pokój, skoro biedny Georg tak się speszył.
- Och, bardzo dokładnie. – Liv wywracając oczami, rzuciła się na świeżo zasłane łóżko, kładąc się na wznak. Leżała tak chwilę oddychając szybko. – Bardzo. – Westchnęła, siadając. – Scarlett, to była najbardziej szalona rzecz, jaką zrobiłam w życiu, ale nie żałuję. Nie żałuję! Słyszysz, Paul? Słyszysz! Nie żałuję! – Scarlett roześmiała się serdecznie, widząc rumiane policzki Liv, błysk w oku i dwie różne skarpetki na stopach. Pierwsza pedantka Berlina założyła dwie różne skarpetki. Takie rzeczy nie dzieją się co dzień.
- Nie masz prawa żałować.
- Może postąpiłam nie fair wobec niego, ale… czy ja muszę być w porządku, kiedy on nie jest?
- Nie musisz, biorąc pod uwagę fakt, że wasz związek jest związkiem jedynie z nazwy. Osobiście dziwię się, że jeszcze z nim nie zerwałaś, ale nie zaprzątajmy sobie głowy takim dupkiem jak Paul, kiedy za ścianą mamy Georga z całkiem niezłą dupką! – Uśmiechnęła się filuternie, rzucając w Liv jednym z miśków, który siedział sobie obok Scarlett w fotelu. Policzki starszej oblały się purpurą. Zagryzła dolną wargę, najwyraźniej kontemplując słowa siostry.
- Oj, żebyś wiedziała, że całkiem niezłą. – Westchnęła podekscytowana, wachlując buzię dłońmi. – Wiesz, po wczorajszym wieczorze spodziewałam się wszystkiego, tylko nie tego, że będę z nim tutaj… Chciałam wprowadzić w życie swój plan. Miał nabrać mocy urzędowej już za kilka dni, ale wszystko poszło nie tak… począwszy od śmierci taty, a skończywszy na wczorajszym bankiecie. Chciałam dać mu szansę, pokazać, że może coś zmienić, że ja tego chcę, ale on zdeptał moje dobre chęci, Scarlett. Wczoraj wieczorem poczułam, że już wystarczy, że dosyć uniżania się i wyciągania ręki, a poza tym… nie wiedział, jaki jest mój ulubiony kolor. A Georg… on w tą jedną noc dał mi coś, czego nie zaznałam od dawna.
- Co takiego?
- Miłość. - Scarlett wstała i podszedłszy do Liv, klęknęła na podłodze przed nią. Ujęła jej dłonie i uśmiechając się, spojrzała jej w oczy. - Choć bardzo tego pragnęłam, choć jestem przy nim szczęśliwa, nieodparcie czuję, że coś jest nie tak.
- Wiesz, za tobą trudny okres. Paul dostarczył ci za dużo złych emocji. Musisz się odnaleźć. Georg ci w tym pomoże. – Wstając puściła siostrze oczko i powoli ruszyła w stronę wyjścia.
- Ale ja nie jestem pewna, czy tego chcę. – Wyszeptała, jednak Scarlett znikając za drzwiami, nie zdołała już tego dosłyszeć. Liv schowała twarz w dłoniach. To wszystko było trudniejsze niż jej się wydawało.

Otworzyła oczy, czując jak jego silne dłonie oplatały jej talię. Liv uśmiechnęła się mimowolnie, gdy kładąc się obok, musnął wargami jej szyję. Po jej plecach przebiegł przyjemny dreszcz. Zielonooki przysunął się bardzo blisko brunetki, zamykając ją w swoim uścisku. Wtulił policzek w jej szyję, wdychając słodki zapach jej włosów. Było tak dobrze, że aż nie do końca wierzył, czy to się działo naprawdę. Miał ją obok, swoje niespełnione marzenie, nierealny sen. Dotykał jej, całował. Była obok. Była jego. Nie wierzył, że kiedykolwiek uda mu się pokochać. Wśród ludzi, których znał, tak mało było tych prawdziwych, którym mógł zaufać. I pojawiła się ona, zupełnie przypadkiem. Dzięki temu, że Tom miał problemy, dzięki temu, że poznał Scarlett, on odnalazł swoje szczęście. Liv nie była igraszką, chwilowym zauroczeniem. Kochał, kochał tak mocno, aż bolało. Nie miał pojęcia, jakim sposobem, można kogoś obdarzyć takim uczuciem, w tak krótkim czasie, w dodatku prawie się nie znając. Jednak on był pewien. Paradoks. Ten, który zarzekał się, że nie zamierza wiązać się na stałe przed czterdziestką, teraz nie marzył o niczym innym niż o tym, by być z nią. Zawsze.
- Georg, jaki jest mój ulubiony kolor? – Zdziwiony jej niespodziewanym pytaniem, uniósł się na materacu, wspierając na ugiętym łokciu tak, by mógł na patrzeć. Liv przekręciła się na plecy, spoglądając chłopakowi w oczy. Nie powinna ich porównywać. Paul nie dorastał szatynowi do pięt. Byli tak bardzo różni i ważni dla niej w tak bardzo rozbieżny sposób, jednak nie umiała się powstrzymać. Wiedziała, że nie da jej to spokoju, póki nie zapyta. W głębi serca miała ogromną nadzieję, że Georg będzie znał odpowiedź. Bardzo tego chciała. W żaden sposób nie była gotowa na to, by wiązać się w jakikolwiek sposób, nie wyplątawszy się z sideł Paula, ale podświadomi czuła, że przy Georgu nie zazna krzywdy, że on będzie zupełnie inny. Jednak pomimo tego, coś odciągało ją od niego. I choć wszystkim, czego pragnęła, było bycie z nim tu i teraz, to i tak towarzyszyło jej to niedobre uczucie, że coś nie grało, jak powinno.
- Co to za pytanie? – Uśmiechnął się delikatnie, gładząc ją po policzku.
- Tak pytam, po prostu chciałam wiedzieć.
- Myślę, że ciemnoniebieski, taki granatowy.
- Po czym wnioskujesz? – Zapytała, a wargi Liv powoli rozciągnęły się w uśmiechu.
- A po tym, że zawsze masz coś w tym kolorze. Korale, pierścionek z niebieskim oczkiem, cień do powiek, albo bluzkę. Mniej lub więcej, ale zawsze. Usatysfakcjonowana?
- Bardzo. – Uśmiechnęła się szeroko i zarzuciwszy ręce na szyję chłopaka, przyciągnęła go do siebie, wtulając się w jego silne ramię. - Przytul mnie, Georg.
*

Dlaczego właśnie teraz, kiedy tak bardzo potrzebował odpoczynku, kiedy musiał być w pełni sił i myśleć trzeźwo, nie mógł spać? Nagrywali, dużo pisał. W ciągu jednej doby wyrabiał dwie. Wciąż w biegu. Nie miał czasu na nic, a zwłaszcza na siebie. Wena, jakoś sama do niego przychodziła, pisał, zapamiętywał i znów pisał, a kiedy tak bardzo pragnął, dać sobie, chociaż chwilę na wytchnienie, sen jak na złość nie przychodził. Była może piąta nad ranem. Jemu nie chciało się już spać. A może jeszcze? Czuł piasek w oczach, kleiły się niesamowicie, a pomimo tego, snu jak nie było tak nie ma. Siedział nad miską płatków czekoladowych, raz po raz mieszając łyżką w rozpaćkanej mazi. ‘Coś’ nie dawało mu spokoju. ‘Coś’ mąciło jego myśli. Wiedział, że właśnie to ‘coś’ stanowiło powód jego bezsenności. Problem tkwił w tym, że nie miał najmniejszego pojęcia, co to mogło być. To takie niemożliwe do sprecyzowania uczucie, które siedzi w samym środku twojego serca i świdruje je na wskroś. Nie możesz przez nie oddychać, jest ci słabo i tak niewyobrażalnie źle, choć nie masz pojęcia, dlaczego, bo przecież wszystko jest dobrze.
Czując w ustach smak zimnego mleka i papki, która rzekomo miała smakować czekoladą, skrzywił się, niedbale odsuwając miskę. Wstał od stołu i chwyciwszy paczkę cameli, wyszedł na balkon. Było bardzo zimno. Pomimo końcówki marca, poranki były iście zimowe. Jego ciało skuła gęsia skórka. Mało się tym przejął. Mocno zaciągając się dymem, rozejrzał się dookoła. Mozaika świateł, dźwięków, zapachów i obrazów. Miasto z duszą. Inaczej tego wyjaśnić nie potrafił. To miasto było czymś i miało coś. Po prostu je lubił. Choć spotkało go tam tyle złego, choć tyle razy tęsknił, tyle razy żałował, to i tak nieprzerwanie fascynowała go jego magia. Przymykając powieki czuł zapach spełnionych marzeń. To właśnie Berlin stał się jego bramą do szczęścia. To miasto stało się niepisanie jego drugim domem. Choć zwiedzał cały świat, choć był w tysiącach miast, choć spał w setkach hoteli, tylko będąc w Berlinie czuł, że to jego miejsce. Ciałem Billa wstrząsały dreszcze, cały skostniał, ale zawzięcie palił kolejnego papierosa. Kiedy tak marzł, było mu jakoś lżej. Zmęczony umysł, kompletniej kodował fakty, oczy nie piekły go tak mocno. Było po prostu lepiej. Wolał marznąć, niż przerzucać się z boku na bok, dławiąc się ciszą, nawet, jeżeli w łóżku było cieplej. Wziął głęboki oddech. Coś zakuło go koło serca. Westchnął ciężko, opierając się o balustradę. Nie umiał poskładać myśli, czuł się w nich zupełnie zagubiony. Krążyły wokół czegoś, czemu nazwy nadać nie potrafił i to było tak…dobijająco irytujące. Ziewnął rozdzierająco. Gdzieś w salonie rozdzwonił się telefon. Jego telefon. Dwoma susami doskoczył do niego, odbierając bez zastanowienia. Przyłożywszy aparat do ucha usłyszał rozdzierający szloch. Zamarł. Zatkało go zbyt mocno, by był w stanie się odezwać. Minęło tyle dni, przestał żywić nadzieję, że jeszcze ją kiedykolwiek usłyszy.
- Bill, – szepnęła – przepraszam. Nie miałam gdzie.. do kogo. Tak bardzo cię przepraszam, wiem, że nie powinnam, ale naprawdę jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc.
- Rainie? – Powiedział równie cicho, jakby bojąc się, że donośniejszym głosem sprawi, że jej telefon okaże się jedynie snem na jawie, fata morganą będącą wynikiem niewyspania. Mocniej ścisnął słuchawkę w dłoni. – Co się stało? Powiedz mi, ale nie płacz już. Cichutko. Powiedz mi, Rainie. – Szeptał gorączkowo, najdelikatniej jak umiał.
- Bill…przepraszam, ja nie powinnam, ale tak bardzo się boję.
- Czego się boisz, tylko mi powiedz.  
- Możemy do ciebie przyjść? Ja wiem, że nie… przecież ty potrzebujesz prywatności. Przepraszam, że zawracałam ci głowę. Byłam głupia, przepraszam.
- Napiszę smsa z adresem, żeby wam się nie zapodział i.. będę czekał.
- Dziękuję. – Rzekła jeszcze ciszej, nim zawiesiła połączenie. Spojrzał na wyświetlacz. Piąta czterdzieści trzy. Wątpił, aby lubiła tak wcześnie stawać. Wysławszy wiadomość, przysiadł na sofie. Patrzył przez moment na ekranik, nie mogąc do końca uwierzyć, że minione kilkadziesiąt sekund naprawdę miało miejsce. Trochę wolno kojarzył fakty. W pamięci przywracał jej pojedyncze słowa, reszta zacierała się jak we mgle. Jednak doskonale pamiętał sposób, w jaki mówiła. Jej ton głosu, barwę, nutę. Drżał. Była bliska płaczu, a on zbyt skołowany, by zapytać, dlaczego. Była tak bardzo przerażona. Coś ścisnęło go koło serca. Już znał powód. Pozostało mu mieć nadzieję, że niebawem naprawdę pojawi się w jego drzwiach.

Przed sobą ujrzał przerażoną kobietę i jeszcze bardziej przerażone dziecko. Widok, który ściął go z nóg. Takie sceny widywał w filmach, gdy kobieta uciekłszy z toksycznego domu, zapalczywie szukała schronienia, gdy bezsilnie niemo wołała o pomoc i nikt jej nie słyszał, nie widział jej łez i cierpienia. Nikt, prócz widzów. Bill poczuł się w tej chwili jak widz. Z tą różnicą, że to było prawdziwe życie. Natychmiast wpuścił je do środka. Przez moment wszyscy troje wpatrywali się w siebie intensywnie. Rainie była blada, zmęczona, przygarbiona, a z jej oczu zionął smutek. Pod jednym z nich widniało świeże limo. Ktoś ją uderzył. Dziewczynka była złudnie podobna do niej. Nietrudno było mu się domyślić, kim była dla Rainie. Promyczek, pomyślał. Te same blond włosy i miodowe oczy, tak bardzo przestraszone i zatroskane.
- Nie miałam gdzie iść. – Wyszeptała, będąc bliska płaczu. Zdawało mu się, że nie stała na własnych nogach, a jedynie ktoś z góry dyrygował jej ruchami, zmuszając, by trzymała się prosto i nie upadła. Bill bez słowa podszedł i mocno przytulił ją do siebie. To jedyne, co przyszło mu w tej chwili do głowy. Rainie spoczywając w jego ramionach, zdawała się taka drobna, krucha, szczuplutka, powiedziałby nawet, że niedożywiona. Tak słaba i bezradna. Nie opierała się. Bezsilnie złożyła głowę na ramieniu chłopaka, oddychając ciężko. Czule gładził dłonią jej drżące plecy, cała przemarzła. Nawet na chwilę nie puściła ręki dziewczynki, która przyglądała im się bacznie.
- Dobrze zrobiłaś. – Szepnął czule i odsunąwszy ją od siebie, spojrzał na małą. Rainie pociągnęła delikatnie dziewczynkę za rękę, stawiając ją przed sobą.
- To Candy. Moja córka. – Na dźwięk tych słów, po ciele Billa przebiegł dreszcz. Odetchnął, kucając przed małą i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Cześć, Candy. Jestem Bill. – Wyciągnął do niej dłoń, którą ona nieco niepewnie uścisnęła.
- Mama mówiła, że ty nam pomożesz, że nie jesteś zły, że nie będziesz krzyczał. Bo nie będziesz? – Przymknął powieki na ułamek sekundy. Miał wrażenie, jakby do jego skroni ktoś przyłożył elektrody pod napięciem. Nie musiał zadawać pytań, bo to jedno Candy mu w zupełności wystarczyło. Już nienawidził tego faceta. Uchyliwszy je spojrzał na córkę, a zaraz po tym na mamę, odpowiadając;
- Nigdy. – Rozciągnął wargi w ciepłym uśmiechu i pogładził dziewczynkę po ramieniu. – Nigdy. – Wstał i wziąwszy od nich kurtki, zaprowadził do kuchni. – Przygotuję wam coś do jedzenia. Na pewno jesteście głodne. Na dworze jest tak zimno.

Patrząc jak dziewczynka pałaszowała kanapki, kątem oka spoglądał na zamyśloną Rainie. Ze smutnym uśmiechem przyglądała się córce, raz po raz nadgryzając chleb. Była taka śliczna i smutna. Wtedy, w nocy nie mógł tego dostrzec. Miała piękne miodowe oczy, złociste włosy i pełne, ładnie zarysowane usta, do tego taka wrażliwa i.. nie znał jej, ale wiedział, że nieszczęśliwa. To płynęło z jej oczu. Gdyby była szczęśliwa nie siedziałaby teraz z nim, ani w tamtą noc w parku. Zadziwiające, ale te wszystkie rozbiegane myśli, rozszalałe uczucia, które nie dawały mu normalnie żyć, uspokoiły się. Z chwilą jej przyjścia, wszystko ucichło. Nie powinno tak być. Ona nie mogła być brakującą cząstką w jego życiu. Nie miał prawa, by o tym marzyć. Przecież jej pojawienie się jest równoznaczne z odejściem. Musiał o tym pamiętać, powtarzać sobie wciąż, by nie próbować bzdurzyć o niemożliwym.
Emocje powoli ją opuszczały. Świadomość, że była poza jego zasięgiem, działała, aż nader kojąco. Jej spięte dotąd mięśnie rozluźniały się, mogła już swobodnie oddychać, a skołatane nerwy, nieco się uspokoiły. Choć i tak nie była w stanie przełknąć niczego. To poczucie bezpieczeństwa rozkleiło ją zupełnie. Bill był taki dobry, bez słowa przyjął je, pomógł. Gdyby nie on wylądowałyby na dworcu, bo gdzie mogła iść? Do kogo? W końcu miała tylko męża. Męża. Męża. To słowo zdawało się być tak bardzo obce, zupełnie nie określać człowieka, z którym mieszkała pod jednym dachem. No, ale w końcu umowa została zawarta… Minionego wieczoru czuła, że się dusi. Dziękowała losowi, że po wszystkim wyszedł do pracy. Nie zniosłaby ani chwili dłużej w tym mieszkaniu. Była tak bardzo zmęczona. Najpierw kręciły się bez celu po mieście, ten deszcz i wiatr, to za dużo jak na jedną noc. Oby tylko Candy nie przeziębiła się.. Nie wiedziała w zasadzie, dlaczego zadzwoniła do Billa. W końcu byli sobie obcy i nie musiał jej pomagać, a jednak czuła, że tylko u niego znajdzie wytchnienie. Po prostu mu ufała. Zdawała sobie sprawę, że za kilka godzin będzie musiała opuścić jego mieszkanie i nigdy więcej nie wrócić, że to tylko chwila, prezent od losu, by zregenerowała siły do dalszej walki z wiatrakami. Tam było tak cicho i spokojnie, pomimo surowego wystroju tak bardzo przytulnie. W powietrzu nie unosiła się zapowiedź kolejnej awantury, a Bill uśmiechał się pokrzepiająco, zamiast patrzeć na nią jak na wyrzutka. Jego żona będzie szczęściarą.  Nieświadomie westchnęła ciężko, zwracając na siebie uwagę Billa i córki.
- Coś ci jest, mamusiu?
- Nie kochanie. Jestem po prostu zmęczona. – Uśmiechnęła się smutno.
- Mi też chce się spać, - stwierdziła odstawiając kubek - a tobie, Bill?
- Tak, też jestem zmęczony. – Wstał od blatu. - Łazienka jest zaraz przy drzwiach wejściowych, w białej szafce są czyste ręczniki. Idźcie, a ja przygotuję wam łóżko.

Wychodząc z łazienki, zobaczył, że siedzi na kanapie. Patrzyła za okno, zapewne nie widząc nic. Podszedł cicho, siadając obok. Rainie spojrzała na Billa i westchnęła ciężko. Jego kraciata piżama wisiała na niej niczym worek, ale i tak prezentowała się w niej uroczo.
- Dziękuję, Bill.
- Nie masz za co.
- Dziękuję, że o nic nie pytasz.
- Nie będę pytał, póki sama nie zechcesz mówić.
- Nie raz modląc się, prosiłam o pomoc. Moje prośby chyba zostały wysłuchane. – W jej oczach pojawiły się łzy, otarła je niedbale, niechcący naruszając siniec. Syknęła. Bill ujął jej buzię opuszkami palców, przyglądając się opuchliźnie. Z bliska wyglądała jeszcze gorzej. Rainie wstydząc się jego zatroskanego wzroku, przymknęła powieki. – Nie miałam czasu go zatuszować.
- Ale on miał za to czas, żeby ci go nabić. – W odpowiedzi jedynie westchnęła. Bill sięgnął do kieszeni, przypominając sobie o tubce, którą zabrał z łazienki. Wycisnął odrobinę i posmarował maścią limo, ignorując niepewną minę dziewczyny. – To maść na siniaki i te sprawy. Jest przydatna, kiedy nie śpię kilka nocy z rzędu. Może nie pachnie szałowo, ale za to skutkuje. Dwa, trzy dni i po krzyku.
- Pewnie się zastanawiasz się, co robię z człowiekiem, który mnie bije?
- Zgadłaś.
- To nie jest takie proste… - Szepnęła spuszczając głowę. Nie wiedział, czy mógł, ale ją przytulił, a ona znów go nie odepchnęła. Oparł brodę na czubku jej głowy i kołysał się delikatnie. Zechciał, by została. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale od momentu, kiedy zobaczył ją tam w parku, ciągnęła go ku niej, jakaś dziwna siła. To takie absurdalne! Rodem z brazylijskiej telenoweli, ale prawdziwe. Prawdziwe. – Kiedyś ci opowiem, dobrze? –  Nie miała pojęcia, dlaczego to powiedziała. Niepewna swoich słów spojrzała w czekoladowe tęczówki chłopaka, podświadomie wiedząc, że przy nim może odnaleźć to, co zagubiła wiele lat temu, to co zabrała tamta noc. Choć to zupełnie niepoważne, choć nie miała prawa, bo przecież byli sobie obcy, a ona kilkanaście ulic dalej miała swój… miała gdzie mieszkać i co jeść, pracę i życie, z którym dotąd zdążyła się pogodzić. A teraz nagle zaczęła angażować w coś, co sprawi, że znów zacznie pomstować o swój zły los, że znów będzie jej tak źle, a przecież musi wrócić. Musi znów stawić mu czoła i dalej robić, co do niej należało. Pojawienie się w jej życiu Billa, to tylko krótka chwila na wytchnienie. Musi pogodzić się z tym, że minie. – Położę się. Twoi przyjaciele pewnie niedługo wstaną. Ty też powinieneś się przespać. – Nim wstała, szybko ucałowała chłopaka w policzek i zniknęła w jego pokoju, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Jej smutek rozdzierał jego serce. Nie zostawi jej. Nie pozwoli odejść. Nawet jeśli go przeklnie, pomoże jej odnaleźć spokój. Pomoże jej, choćby nie potrafił pomóc sobie. Świtało już, a Bill ledwo przyłożywszy głowę do poduszki, zasnął kamiennym snem.
*


Nigdy nie śpiewała musicali. To było zupełnie nowe doświadczenie, ale nawet się jej podobało. Gra była warta świeczki, w końcu miała szansę się pokazać! Od kilku dni, nie mówiła o niczym innym. Tom śmiał się z niej i mówił, że chodzi, jak nakręcona, Liv kręciła tylko głową, a mama... a mama o dziwo nie mówiła nic. Partia, którą przygotowała wyjątkowo jej się podobała. Była taka głęboka i pozwalała jej pokazać swoje możliwości. Stojąc tam na środku sceny, czuła się wyjątkowo, choć siedziało przed nią tylko czworo członków jury. Miała przed sobą wielką przestrzeń, którą w jej wyobraźni wypełniały tłumy. Uśmiechała się. Nie potrzebowała mikrofonu, by jej głos donośnie niósł się echem po całym pomieszczeniu. Nie miała już tremy, minęła z chwilą, kiedy zaczęła śpiewać. Fragment dobiegł końca zbyt szybko. Ładnie go zakończyła, przeciągając ostatnią nutę, po czym dygnęła, otwierając oczy. Cała czwórka wlepiała w nią zmieszane spojrzenia. Przyglądała się im pytająco, a oni milczeli. Nie za bardzo wiedziała, co ma sądzić o tej ciszy. Czekała, czując, jak napięcie w niej wzrasta.
- Ładnie śpiewasz, - starszy mężczyzna, który jako pierwszy zabrał głos, spojrzał w kartę zgłoszeniową brunetki. – Scarlett.
- Dziękuję.
- Muszę przyznać, - kontynuował -  że takiego głosu nie spotka się często. Powiedziałbym, że twoja barwa jest wyjątkowa, idealna do roli Etinette, ale jest mały problem.
- Potrzebujemy blondynki. – Przerwał mu inny. – Nie przeczę, że jesteś uroczą dziewczyną, ale nie widzę cię w anielskim blondzie. Przykro mi. – W jego głosie nie było zakłopotania, jak w wypowiedzi poprzedniego jurora. Mówił twardo i rzeczowo, mierząc Scarlett krytycznym spojrzeniem. Wytrzymała je.
- Więc szukajcie jej dalej. – Stwierdziła, odwracając się na pięcie, po czym dumnie opuściła scenę. Nieśmiało pnące się ku górze fundamenty nadziei, znów legły w gruzach.

Bo czymże są marzenia? Tak wiele razy zadawałam sobie to pytanie. Próbowałam ubrać je  w słowa, określić nadać nazwy, przyporządkować wedle uczuć, które mi towarzyszyły. Jednak to chyba jest niemożliwe, to tak jakby próbować złapać nieuchwytne. Dużo czasu minęło, zanim tak naprawdę zdałam sobie z tego sprawę. Zanim zrozumiałam, że nie wszystko można podporządkować zasadom, że nie wszystko jest możliwe do określenia. Czasem coś po prostu się dzieje. Nie tylko z marzeniami.
One są moją deską ratunku. Nie skłamię, jeśli powiem, że ostatnią. Tak naprawdę, to marzenia bardzo mnie zmobilizowały. Pewnego dnia, obudziwszy się rano, wiedziałam, że mogę mieć szansę, że muszę walczyć, by stać się tym, kim chciałam być. Kiedy się czegoś bardzo chce, nie liczą się wyrzeczenia, trud i szczyty, które trzeba zdobyć, by dopiąć swego. Nawet ból i niewygody są mniej nieznośne, kiedy wie się, że warto.

Marzenia są drogą, a nie celem.

Jednak czasem…do niedawna w moim życiu nie liczyło się nic innego, prócz muzyki. To był mój świat, mój sposób na życie – grodzić drogę piosenką. Teraz jest inaczej, odkąd pojawił się On, wszystko się zmieniło. Moje podejście do marzeń również, już nie sięgam po nie tak zachłannie. Chyba nauczyłam się rozróżniać priorytety. Choć bywało różnie, choć chyba wątpiłam i chciałam się poddać, to wciąż idę na przód. Chwytam w otwarte dłonie i szczelnie tulę do siebie wszystkie możliwe okazje, łapię chwilę, chcąc wycisnąć z nich, ile się da. Czasem jednak umykają, są zbyt ulotne, bym była w stanie je uchwycić i biegnę i biegnę za nimi, a one fruną wyżej i wyżej, aż w końcu upadam i…

Wsiadła do samochodu, trzaskając drzwiami. Cisnęła torbą na tylne siedzenie i energicznie zapięła pas. Nie spoglądając na Toma, patrzyła przed siebie i splatając ręce na piersi, zaciskała dłonie w piąstki. Cała, aż dygotała ze złości.  Za to on wpatrywał się w nią dłuższą chwilę, po czym kręcąc głową, odpalił silnik. Niedobrze. Zapowiadały się ciężkie dni, bo jak zdążył zauważyć, Scarlett trudno znosiła porażki. - Mam nie pytać? – Zagaił.
- Ładnie śpiewasz, ale potrzebujemy blondynki. – Syknęła. Chłopak pokręcił głową, wyjeżdżając na główną ulicę. Było gorzej, niż się spodziewał. – Czy ty to rozumiesz? – Nie wiedział czy świadomie, ale zgromiła go spojrzeniem. - Wolą jakąś cizię z wielkim biustem i zgrabnym tyłkiem, no i oczywiście anielskim blondem. – Zadrwiła.
- Nie wiedzą, co tracą. – Usiłował uśmiechnąć się pokrzepiająco, ale mu jakoś nie wyszło. Nie było mu do śmiechu. Nie dlatego, że jakoś bardzo zależało mu, żeby Scarlett dostała tą rolę. Po prostu sam nie do końca wiedział, jaki ma stosunek do tego jej wkraczania w wielki świat. Musiał to ogarnąć, ale działo się zbyt dużo, by miał chwilę na nabranie odpowiedniego dystansu. Swoją drogą rola w jakimś tam musicalu nie była tym, czego ona najbardziej pragnęła. Dlatego wydawało mu się, że bardziej zirytowało ją to, że po raz kolejny się nie udało, niż to, że jej nie zagra. Spojrzał przez moment w rozeźlone oczy Scarlett. – Skąd wiesz, że taką wybrali?
- Widziałam! – Odparowała, uderzając dłońmi w uda. - Wiesz co jest najgorsze? – Kontynuowała, nie czekając na odpowiedź. – Ona nawet nie umie dobrze śpiewać. Wykonywała ten sam fragment co ja i nie dociągnęła w wielu miejscach. Nawet fałszowała! – Jęknęła. - Wychodzi na to, że nie głos się liczy, tylko zgrabny tyłek! – Wyrzuciła na jednym wdechu. Była tak bardzo zła, a ten cały casting taki niesprawiedliwy! Po co całe to zamieszanie, skoro i tak wybrali kogoś, kto się do tego nie nadawał? A ona robiła sobie nadzieje. Liczyła, że się uda. Po prostu miała nadzieję, naiwną i ulotną. Ona była naiwna. Ta nadzieja siedziała w niej odkąd dowiedziała się o tym castingu, a teraz wyparowała i została tylko pustka. Pustka i złość. Kolejny pusty papierek. Cukierka zjedzono.
- Może to i lepiej. – Stwierdził po chwili. – Może faktycznie nie powinnaś śpiewać w tym musicalu. To nie miejsce dla ciebie.
- O czym ty mówisz?! – Fuknęła, posyłając Tomowi iście mordercze spojrzenie. W jej tęczówkach płonął żywy ogień. Gdyby był w stanie unicestwiać, on już by nie żył. Skrzywił się, przecież nie chodziło mu o to, że nie ma śpiewać wcale! – Jak to nie powinnam śpiewać? Od tylu miesięcy nie robię niczego innego, jak szukanie okazji, a ty mówisz mi, że to lepiej, że mi się nie udało?
- Mam na myśli to, że skoro dla nich ważniejszy jest wygląd, to…
- A może ty wolałbyś, żeby mi się nie udało? – Przerwała mu, rzucając Tomowi kolejne wrogie spojrzenie. Głośno wciągnął powietrze do płuc. Serce zabiło mu szybciej, a dłonie mocniej zacisnęły się na kierownicy. Mimowolnie przyspieszył. – Może boisz się, że zajdę dalej od ciebie, że uda mi się, osiągnę prawdziwy sukces, większy od twojego, że nie upadnę? –  Jeszcze nigdy nie mówiła do niego w taki sposób. Jej słowa nie raz przesycone złością, nigdy nie niosły w sobie takiej zajadliwości. Cedziła uważnie każde słowo, sprawiając, że trafiało weń celniej i boleśniej. Nie widział jej jeszcze takiej. Gdyby nie ściskała dłońmi pasa, pewnie zaczęłaby nimi wymachiwać. Nie rozumiał, jak mogła tak pomyśleć. Zabolało. Chyba chciała, aby tak było.
- O czym ty mówisz, Scarlett? – Zapytał, siląc się na spokój. Jakoś tak ciężko było mu oddychać. Coś miażdżyło jego klatkę.
- O czym mówię? - Prychnęła -  A o tym, że od początku krzywo patrzysz na moje śpiewanie, nigdy nie cieszysz się ze mną. Jesteś jakiś nieobecny, jakby niezadowolony, a kiedy mowa o tym, że może mi się udać, że mam szansę, zaciskasz żeby. Myślisz, że tego nie widzę? Obiecałeś, że będziesz przy mnie zawsze i wszędzie. Kłamałeś? Głupia łudziłam, że ty we mnie wierzysz, że pomożesz mi przez to przejść. A może te twoje obietnice o byciu, zapewnienia o tym ile dla ciebie znaczę, te wszystkie nasze chwile, słowa i gesty, to jedna wielka złamana obietnica? Hym? No, powiedz mi Tom. Tak za jednym zamachem. Oto twoja chwila prawdy. – Wycedziła przez zaciśnięte zęby, a każde słowo Scarlett przesycone było złością, a nawet drwiną. – Byłam głupia, łudziłam się, że może być inaczej, dobrze. Tak naprawdę, to tylko tata we mnie wierzył. Gdyby tu był, byłoby inaczej. Tylko on we mnie wierzył tak prawdziwie. – Patrzyła Tomowi prosto w oczy i nie wierzył, że te wszystkie okropne słowa powiedziała jego Scarlett! Tyle w nich było żalu i złości, choć on przecież nie zawinił. Poczuł, jak zbiera się w nim gorycz. Nie spoglądając na nią, prowadził dalej. Jechał szybciej i ostrzej. Było mu wszystko obojętne. 
- Nie wierzę. – Zaśmiał się gorzko. – O czym ty mówisz, Scarlett! Kłamałem? Udawałem? Ja mam nie chcieć, żeby ci się udało, zazdrościć sukcesu, którego, podkreślam, jeszcze nie osiągnęłaś?! Ja? Ja mam nie być przy tobie?! Zazdrościć?! Skąpić?! Zastanów się, co mówisz! – Prychnął, gwałtownie przyspieszając. Jej słowa podziałały jak celny sierpowy. Nie sądził, że Scarlett kiedykolwiek pomyśli, że chciałby jej krzywdy. Nie pomyślałby, że po tym wszystkim, co razem przeszli, do głowy mogłoby przyjść jej coś takiego. Wszystko, tylko nie to.
- Zatrzymaj samochód. – Warknęła. Spojrzał na nią, spod przymrużonych powiek. Poczuł, jak wielka gula zaczęła uciskać jego gardło. Przyspieszył jeszcze bardziej, ignorując jej słowa.
- Wmawiając sobie, że tylko tata w ciebie wierzył, daleko nie zajdziesz. Jeśli będziesz dalej wciąż przywoływać go do siebie, nie sprawisz, że wróci. – Zrobił pauzę. - Pozwól mu wreszcie odejść, Scarlett. Pokaż, że jego wiara nie poszła na marne, zamiast swoje porażki tłumaczyć jego brakiem!
- Zatrzymaj samochód! – Krzyknęła zupełnie roztrzęsiona. Cała wręcz dygotała. Oddychała szybko i nierówno. Patrzyła na niego wściekle. – Zatrzymaj ten pieprzony samochód.
- Wiesz, co? Jeśli chciałaś mi pokazać jaki ze mnie kiepski koleś, to wyszło ci idealnie. – Gwałtownie zatrzymał auto w pierwszym lepszym miejscu, nie zważając na to, czy parkowanie było tam dozwolone. Wysiadła w ułamku sekundy, trzaskając za sobą drzwiami. Patrzył jak szybko odchodzi. Nie odwróciła się nawet na sekundkę. Zacisnął dłonie na kierownicy i przyłożył do niej głowę.


Skradła mi serce,
nie wiedząc nawet co zrobiła.

Tyle razy słyszał od kobiet, że był kłamcą, głupcem, egoistą, oszustem, lowelasem, który szuka własnej wygody, ale jeszcze nigdy go to nie zabolało, jeszcze nigdy nie poczuł się dotknięty taką zniewagą. Wcześniej, to w zasadzie było na porządku dziennym. No, może nie do końca, jednak wiele znajomości z kobietami, które ‘znał aż nader dobrze’, kończyło się właśnie takim zestawem epitetów. Było to mało ważne, bo zaraz pojawiała się kolejna, z którą też było mu całkiem przyjemnie. W dodatku zawsze miał whisky, która opóźniała nieco jego reakcje. Znieczulała skutecznie. Może też dlatego, że te wszystkie słowa, wówczas były prawdą. Tom Kaulitz był zapatrzonym w siebie dupkiem, który większość wieczorów kończył między nogami jakiejś okazji, która nadarzała się sama. Nie musiał szukać. Jednak przecież odkąd pojawiła się Scarlett, wszystko zaczęło się zmieniać. Te wszystkie kobiety nie dawały mu przyjemności, nie potrafił przy nich zapomnieć, bo cały czas pamiętał. O niej. Zaczął się zmieniać, naprawdę zmieniać. Choć sam początkowo tego nie dostrzegał i wydawało mu się, że wszystko było po staremu, to tak naprawdę jej obecność wpłynęła na jego życie już od pierwszego dnia, w którym się pojawiła. Potem stała się ważna. Tak ważna, jak jeszcze żadna nigdy, a wszystkie poprzednie stały się jedynie wspomnieniem, które budziło w nim niesmak. Chciał Scarlett. Zależało mu na Scarlett. Liczyła się tylko Scarlett. Czekał na Scarlett. Zmienił się dzięki Scarlett. Pracował nad sobą dla Scarlett. Trwał w postanowieniu dla Scarlett. Pokonywał sam siebie dla Scarlett. Był dla Scarlett. Kochał Scarlett… nie docierał do niego do końca sens tych słów, ale tak było. Tak właśnie było. Stała się jego tu i teraz, wczoraj i jutro, zawsze i wszędzie. Nie potrafił zrozumieć, jak to się stało, ale wcale nie żałował. Cieszył się, że mógł spróbować innego życia, że ona podała mu rękę, by mógł je zacząć. Tak bardzo nie chciał zrobić czegoś, co mogłoby ją zawieść. Tak bardzo chciał, by była szczęśliwa. Gotów był poświęcić naprawdę wiele. To zaledwie kilka miesięcy, a on nie potrafił już bez niej żyć i teraz, gdy zarzuciła mu, że kłamał, że udawał… miał wrażenie, jakby dostał obuchem w głowę. Zrobiło mu się tak jakoś niesamowicie źle. Nie wiedział, co mówić i myśleć, bo czuł aż za dużo. Był zły, na siebie, na nią, na jury i przede wszystkim na wszystkie rzeczy, które kiedyś uczynił, a które teraz odciskały się srogim piętnem na jego życiu. Scarlett powiedziała mu tyle przykrych rzeczy, a przecież on nie chciał źle.. była jego zagadką, zastawiła go wciąż na nowo, ale nie spodziewałby się, że zrobi to w taki sposób.

Ona jest jak wiatr.  

Dźwięk klaksonów stawał się coraz donośniejszy. Ociężale uniósł głowę. Westchnął i odjechał z piskiem opon. Odwróciwszy się, dostrzegł na siedzeniu jej torebkę. Robiło się ciemno, a ona wracała sama taki kawał drogi. Zatrzymał się gwałtownie i zawrócił, nie zważając na nadjeżdżające samochody. Mało obchodziło go w tej chwili, że prawie wjechał pod czerwonego vana. Nie miał najmniejszych szans na to, by ją znaleźć. Mogła iść każda możliwą drogą. Bez dokumentów i telefonu. Zaklął pod nosem, ścinając zakręt. Postanowił odwieźć jej rzeczy i zaczekać, aż dojdzie. W głowie huczało mu tysiąc myśli, a w sercu szalała burza. Nie powiedziała niczego nowego, słyszał już takie słowa nie raz, ale wspominając ich wszystkie wspólne chwile, to jak się śmiała i ufnie tuliła do niego, jak mówiła mu o Mike i tych wszystkich rzeczach, nie mieściło mu się w głowie, że mogła pomyśleć, że kiedykolwiek ją okłamał. Przecież był, starał się, jak mógł. Może nie zawsze był idealny, często popełniał błędy, ale przecież nigdy jej nie skrzywdził! Tak bardzo zapatrzyła się w ten casting i to całe śpiewanie, że zapomniała o całej reszcie. Nawet jego posądziła, że był przeciw niej…Prawda była taka, że po spotkaniu z producentami miała duże szanse na zaistnienie. Był tego świadom, wioząc ją wtedy ze sobą. Robił to dla niej, nie dla siebie. Jeśli postępowałby według swego uznania, to nigdy, przenigdy nie pokazałby jej światu. Pragnął, by pozostała jego małą Księżniczką, niedotkniętą brudami show biznesu. Jednak wiedział, że nie to stanowiło jej żywioł. Kochała muzykę, śpiew, występy. Pamiętał doskonale ten błysk w oku, gdy śpiewała w klubie. Dlatego właśnie wtedy zabrał ją ze sobą. Dlatego zaśpiewała. Dlatego pozwolił, by skradła ich serca. A dziś powiedziała, że nie chciał jej szczęścia… Zatrzymał się na podjeździe i prędko zaniósł jej torbę, zostawiając ją na schodach do domu i wrócił do samochodu. Zaparkował kawałek dalej, licząc, że wracając, nie spostrzeże go. Nie potrafił tak po prostu odjechać. Nie potrafił. Wbił się w fotel, uważnie obserwując bramę wjazdową.
Minęło może pól godziny, może godzina, nie spoglądał na zegarek, gdy wyłoniła się zza rogu ulicy. Szła szybko, dumnie unosząc głowę i stawiając pewne kroki. Miała zaczerwienione policzki. Mocno pchnęła bramkę, trzaskając nią za sobą. Stanęła dopiero koło domu. Wzięła do rąk torbę i rozejrzała się dookoła. Chyba go nie spostrzegła, bo przycisnąwszy ją mocno do siebie, weszła do środka.

Ona jest jak wiatr.

Była nim, niczym nieokiełznany, przemykający między placami wiatr, którego nie był w stanie ani pojąć ani uchwycić. Lawirowała, będąc blisko, a raz daleko. Dawała szczęście i krzywdziła. Przychodziła i odchodziła. Śmiała się i płakała. Silna i krucha. Wciąż zmienna i stała. Tajemnicza i piękna. Ale wciąż była.

Westchnął ciężko i odjechał.
*

Weszła do domu, trzaskając drzwiami. Cisnęła na podłogę torbę, płaszcz i niedbale zdjęte buty. Była nieziemsko zmęczona, zła, przybita i obolała. Wszystko poszło nie tak. Najpierw ten głupi casting, a potem jeszcze Tom. Liv wychyliła się z salonu, wołając ją do siebie. Mina jej zrzedła widząc zbolały wyraz twarzy siostry.
- Nie dostałaś się?
- Mało powiedziane. – Burknęła.
- Konkretniej? – Usadowiła się obok Scarlett, lokując w niej swoje spojrzenie. Brunetka nie wyglądała najlepiej.
- Najpierw casting, okazało się, że potrzebują nadmuchanej blondyny, a nie wokalistki do roli Ettie. A potem pokłóciłam się z Tomem. – Jęknęła. Liv na moment zamarła, niedowierzająco przyglądając się siostrze. Skoro ona pokłóciła się z Tomem, to musiało stać się coś bardzo niedobrego, aż bała się pytać. Bo przecież ona nie kłóci się z Tomem! Scarlett, kilka chwil uparcie maltretowała wykończenie sweterka, nim nadąsana spojrzała na siostrę. – Bo on powiedział, że może to i lepiej, że nie dostałam się do tego musicalu i że to nie miejsce dla mnie, a ja powiedziałam mu trochę niemiłych słów.
- O matko z córką, co?
- Że mnie nie wspiera, że nie zależy mu na moich marzeniach, że boi się, że zajdę dalej od niego i nie skończę jak on. I takie tam. – Machnęła ręką, spoglądając na Liv, która na dobre zamarła w bezruchu. Jedynym znakiem, że wciąż żyła było szybkie mruganie oczami, bo nawet o oddechu zapomniała. – No co? – Scarlett naburmuszyła się jeszcze bardziej, patrząc na nią spod byka. Pragnęła, by ten dzień się wreszcie skończył! Już któryś raz wałkowała w głowie cały miniony dzień i nie mogła dojść do tego, dlaczego tak się stało, dlaczego Tom powiedział jej to wszystko, dlaczego jej się nie udało i dlaczego tak zareagowała. Była już tak zmęczona, że nie była w stanie stwierdzić, czy miała rację czy nie. Wiedziała tylko, że była zła, ale zupełnie nie miała sił tego okazywać. To takie paskudne uczucie, trawiło jej wnętrze. Bolało. Wszystko i ciało i dusza. Dziwnie jej było ze świadomością, że on był tam, gdzieś zły, ale przecież nagadał jej tyle niemiłych rzeczy i to o tacie! Nie miał prawa!
- No co?! Ty mnie się pytasz, no co? Powariowałaś, wiesz? Kompletnie. – Wykrzyknęła.
- O co ci chodzi, Liv?
- O co mi chodzi? Kurde mol, nawrzeszczałaś na Toma tylko dlatego, że powiedział ci prawdę?
- Jaką prawdę? On powiedział, że to lepiej…!
- Lepiej, co? Bo nie będziesz traciła czasu na, byle co? Sama powiedziałaś, że to był konkurs na najlepsze cycki, a nie głos, więc co? Źle, bo martwi się? Tak? To takie złe? Naprawdę, strasznie ci się naraził! – Fuknęła.
- Nie broń go! On nie powinien tak mówić, obiecał mnie wspierać!
- Może tego nie robi? – Prychnęła. - Czy ty nie widzisz, że on nie robi niczego innego, jak wspieranie cię. Jak opiekuje się, troszczy? Nie widzisz, jak bardzo mu zależy, jak bardzo się zmienił? A ty mówisz mu, że nie skończysz jak on! Litości! Doprawdy, budujące. Na jego miejscu puchłabym z dumy, jakby ktoś tak skwitował miesiące mojej harówki nad sobą. Śpiewanie cię zaślepia, Scarlett i skutecznie odpychasz od siebie człowieka, który dałby się za ciebie pokroić! Ale nie, on wcale cię nie wspiera!
- Przestań! – Tupnęła.
- Swoje niepowodzenia zwalasz na niego i co, lepiej ci z tym? Fajnie, tak? Może wszyscy ci nadskakują, ale to nie upoważnia cię do zwalania winy za swoje porażki na innych!
- Zamilcz! – Wstała.
- Co, prawda w oczy kole? Zastanów się Scarlett. W tej chwili to ty zawaliłaś sprawę. Nie on.
- Nie masz racji. Nie było cię tam! – Wstała gorączkowo. – Nie wiesz, co mówił. Nie mam zamiaru więcej cię słuchać! – Wybiegła z pokoju, kierując się na schody.
- Scarlett! – Nie wiedzieć czemu, zatrzymała się, odwracając do siostry. – Chciałam ci jeszcze tylko powiedzieć, że niecałą godzinę przed twoim powrotem przyjechał tutaj, zostawił twoją torebkę na schodach i czekał póki nie wrócisz. Odjechał dopiero, kiedy weszłaś do domu. Tak właśnie zrobił Tom, który się od ciebie odwrócił. I co fajnie? – Nie chcąc, by Liv dostrzegła jej przeszklone oczy i drżącą bródkę, Scarlett odwróciła się na pięcie i wbiegłszy na piętro, zniknęła w swoim pokoju, głośno trzaskając drzwiami. Rzuciła się na łóżko.

A po pomieszczeniu poniósł się głośny szloch.

I wstając nie dopuszczam do siebie myśli, że upadłam przez własną nieuwagę. Przeoczyłam kamienie wystające ze ścieżki i potknęłam się o nie. Choć widziałam je z daleka, zbyt mocno chciałam dosięgnąć marzeń, by przygotować się na trudności i zobaczyć, że są zbyt wysoko. Zbyt pewnie szłam, zbyt mocno wierzyłam w sukces, by wziąć to pod uwagę. Byłam zaślepiona. Teraz to widzę i myślę, że widziałam też wcześniej, ale chyba nie do końca nie potrafię to przyjąć do świadomości..

Wstaje z klęczek i spoglądam przed siebie. Nadzieje uleciały, niesione wiatrem. Patrzę dookoła i nie dostrzegam nikogo, więc pytam; dokąd wszyscy poszli? Gdzie jest moje Szczęście? Było przecież obok mnie, szło mocno trzymając moją dłoń, ocierało łzy i budziło uśmiech, a teraz gdzie zniknęło? Tak trudno mi uwierzyć, że gnając naprzód, w którejś chwili puściłam jego dłoń.
A droga wciąż jest długa i kręta.


Das ist nicht so leicht…mich lieben .
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo