23 listopada 2009

23. People will thing you guys have everything perfect and it might be truth.

Turkusowe tęczówki powolutku wodziły za jego nieco przygarbioną sylwetką. Krążył po pokoju Scarlett, a ona, pomimo tego, że wciąż leżała w miękkiej pościeli, przemierzała go się razem z nim. Milczał, nie zamienili słowa odkąd się obudziła, jednak ona wiedziała, że to nie była zła cisza. Dokładnie analizowała postawę Toma, jego ruchy i skonsternowany wyraz twarzy. Przyciskając do ust, zaciśniętą w pięść dłoń, zastanawiał się nad czymś gorączkowo. Nie chciała mu przerywać. Choć nieco niepokoiło ją zachowanie Toma, a czekanie zdawało się dłużyć w nieskończoność, cierpliwie oczekiwała jakiejkolwiek reakcji z jego strony. Zerknął na Scarlett kilka razy, ale zupełnie tak, jakby jej w pokoju w ogóle nie było. Podsunęła się wyżej na poduszkach, zakładając ugiętą rękę za głowę. Przekrzywiła ją nieco, taksując chłopaka spojrzeniem. Nie obeszło go to zupełnie. W powietrzu unosiła się woń ostatków snu, morząc jej wciąż zmęczone oczy. Potarła je drobną piąstką, ziewając przeciągle, jednak nawet to, ani na chwilę nie zwróciło jego uwagi. Nieprzerwanie wpatrywała się w Toma, chcąc zeń wyczytać, choć cokolwiek, ciekawość korciła ją w środku, a jego nieprzenikniony wyraz twarzy, nie mówił nic. Po kilkunastu długich minutach była jakoś dziwnie zaniepokojona, jednak w środku coś nakazywało jej milczeć. W końcu zatrzymał się gwałtownie, dokładnie na wprost brunetki, lokując w dziewczynie swój wzrok, który naraz, z pełnego chłodu zobojętnienia, przeistoczył się w najczulsze z możliwych spojrzeń. Tom patrzył przez krótką chwilę, a może i nawet całą wieczność, na Scarlett, świdrując ją swym mlecznoczekoladowym spojrzeniem. Jego spojrzenie było tak pewne w swej łagodności, odbierając jej tym zdolność jakiejkolwiek reakcji. Po prostu poddała się mu. Wreszcie roześmiał się cicho i szybko podszedłszy do łóżka, usiadł na materacu, porywając Scarlett w ramiona. Z niebywała łatwością, odrzucił grubą pierzynę i usadziwszy ją kolanach, szczelnie zamknął w swoich ramionach i otulił wargi czułym pocałunkiem. Uśmiechnęła się sennie, oddając pocałunek. Oparła głowę na ramieniu chłopaka, a on schowawszy kosmyk długich włosów Scarlett za ucho, zaczął się znów z nią wpatrywać. – Nie chcę jechać – wyszeptał.
- Chcesz – uśmiechnęła się delikatnie. – Teraz jest ci ciężko stąd wyjść, jednak, kiedy spakowany będziesz siedział już w samolocie, a później, kiedy zaczniecie próbę dźwięku albo sam koncert już nie będzie ci trudno. Stojąc na scenie, grając i patrząc na nich wszystkich będziesz pewien, że znajdujesz się tam, gdzie powinieneś. – Zagryzła wargę, chcąc opanować drżący głos. Znów ta przeklęta gula. Zmrużył oczy, krótką chwilę analizując jej słowa.
- Ty sama w to nie wierzysz.
- Wierzę – powiedziała cichutko, wkładając w to słowo całe swoje zdecydowanie, na jakie było ją stać w tym momencie.
- To, dlaczego drży ci bródka? – uśmiechnął się pobłażliwie, gładząc policzek Scarlett wierzchem dłoni. Przymknęła powieki, chłonąc jego dotyk. Mocno wciągnęła powietrze, uchylając je znów po chwili i spojrzeć mu w oczy z pełnym przekonaniem do swych słów.
- Bo mnie też jest trudno – wysiliła się na uśmiech, taki specjalnie dla niego, który dostrzegł natychmiastowo i w tej samej chwili pogłębił swój – ten specjalnie dla niej. – Nie będę płakać – odrzekła po chwili. – Nie będę, bo nie mogę łzami okraszać twojego szczęścia. Odebrałabym coś nie tylko tobie, ale i sobie. – Uniosła się nieznacznie w jego ramionach, muskając wargami czubek jego nosa. Tom roześmiał się cicho, odwzajemniając ten sam gest.

Otuliła się szczelnie puchatym szlafrokiem, wiążąc pasek na supeł. Tom dokładnie przyglądał się każdemu ruchowi Scarlett, wiążąc bandankę na szyi. W każdym, nawet najmniejszym ruchu, można było zobaczyć celową powolność, jakby to miało zapobiec nieuchronnemu rozstaniu. Widząc, że jako tako się oporządziła, otworzył drzwi, puszczając ją przodem. Na dół schodzili ramię w ramię, ze splecionymi dłońmi, krokiem wolnym i ociężałym. Scarlett chciała cofnąć się i w swoim pokoju zamknąć ich razem na cztery spusty, a Tom, choć przyznał rację jej słowom, w duchu pragnął, by nie pozwoliła mu odjechać. Napotykając krytyczne spojrzenie Sophie, mimo wszystko grzecznie skinął jej na dowidzenia. Wszystko było taki inne, choć zdawałoby się pożegnanie, jakich przeżyli wiele. Wszystko zdawało się dziać w zwolnionym tempie. Wszelakie bodźce docierały wolniej, dłużej przenikając świadomość, przepełnioną dotąd wizją słów, które zdając się tak odległe, działy się już tu i teraz. W drzwiach, nie rozłączając dłoni, stali przez moment, nie mając pojęcia, jakie słowa odpowiednie są pożegnaniu. Chłodny, marcowy wiatr otulił ich ciała, wywołując na ciele dziewczyny gęsią skórkę. Cisza pełna słów zamknęła ich usta, dając głos spojrzeniom.
- Zabiorę cię ze sobą – wyszeptał ciszej niźli mu się wydawało, zmykając w swych jej dłonie. Jego spojrzenie bardziej wyraziste niż wszystkie znane jej słowa, otulało ją szczelniej niż jego ramiona jeszcze kilka chwil wcześniej, otumaniało bardziej niż jego zapach i otrzeźwiało zarazem, jak rześki powiew.
- A Ty zostaniesz ze mną tutaj – przysuwając się kroczek bliżej, przytuliła koszyczek ich dłoni do serca. Czuł się jakiś taki zupełnie nieswój, mając przed sobą tą drobną osóbkę, wpatrującą się weń tymi wielkimi oczami i tulącą do siebie, swymi małymi dłońmi jego własne. Taki mały gest, a odebrał mu mowę. On, Tom Kaulitz, nie potrafił wydusić z siebie zdania. Czuł, że zaczęła drżeć. Jej karminowe wargi zbielały, a kolor oczu stał się nienaturalnie wyraźny. W tej samej chwili dotarło do niego, że po prostu zmarzła. Uśmiechnął się delikatnie i przygarnął blisko siebie, otulając Scarlett swoją kurtką.
- Przemarzłaś – szepnął wprost do jej ucha. – Daj mi buzi i zmykaj.
- Liczysz, że dostaniesz? – odchylił się troszkę do tyłu, by móc spojrzeć na twarz Toma. Uniosła ku górze jedną brew, uśmiechając się cwano.
- Sam sobie wezmę – rzucił beztrosko, wpijając się w wargi Scarlett. Całował ją długo i czule, rozkoszując się smakiem jej ust. Pieścił jej wargi, pozwalając, by ona czyniła to samo. Gdyby mógł, nie wypuściłby jej ze swych ramion nigdy. Trzymając ją blisko siebie, czuł się po prostu dobrze. Kolejny, zimny podmuch wiatru sprowadził chłopaka na ziemię. Niechętnie oderwał się od ust brunetki i spojrzał jej prosto w oczy. – Teraz sobie pójdę, bo jak tego nie zrobię za trzydzieści sekund, to nie odejdę już wcale, a ty się rozchorujesz.
- Muszę szybko wymyślić, jak cię tu przetrzymać – zalotnie potarła noskiem szyję Toma.
- Ej, bo się rozmyślę – zacisnął dłonie na talii brunetki, uśmiechając się filuternie. – Pięć, cztery, trzy, dwa… - Skradł jej krótki pocałunek i jednym sprawnym ruchem wyswobodził Scarlett ze swych objęć. Po czym, nie wiedzieć, kiedy, zbiegł po schodkach. Uszedłszy kilka kroków, zatrzymał się gwałtownie i odwrócił w stronę Scarlett. – Zadzwonię, jak dolecimy – uśmiechnął się po raz ostatni i ruszył truchtem do samochodu. Wiedział, że gdyby znów się odwrócił, mógłby podążyć w kierunku przeciwnym do zamierzonego. Mając przed oczami jej słodki uśmiech, wsiadł do samochodu i szybko odjechał.
Widząc, jak ruszył z piskiem opon, wróciła do domu i zamknąwszy drzwi, oparła się o nie, przymykając powieki. Wzięła głęboki oddech. Była jeszcze zbyt skołowana, by myśleć racjonalnie. Wszystkie myśli, te chciane i zupełnie nie, uderzą w nią w chwili, w której najmniej się będzie tego spodziewała. Póki, co, poczuła, jak bardzo przemarzła. Otworzywszy oczy, napotkała krytyczne spojrzenie mamy, stojącej prawie naprzeciw niej.
- Nie podoba mi się, że Tom śpi u nas w domu.
- No i co z tego, że śpi? – Brunetka posłała matce lekceważące spojrzenie, jakby pytała, dlaczego sałata jest zielona.
- Choćby, dlatego, że jest chłopakiem, że ma niepochlebną opinię, że tym masz niespełna osiemnaście lat, że jesteście razem jakoś bardzo krótko i dlatego, bo tego nie pochwalam.
- Gdyby nim nie był, zapewne nie związałabym się z nim, nie znasz go, więc nie masz prawa oceniać, mam niespełna osiemnaście lat i swój rozum, jesteśmy razem krótko, fakt i dla twojej wiadomości, nie sypiamy ze sobą, Tom absolutnie szanuje to, że nie jestem gotowa na seks. Spał na fotelu. Mogłabyś tego nie pochwalać, gdybyś w moim wieku nie była matką. Coś jeszcze? – Sophie stała oniemiała, spoglądając niedowierzająco na córkę, która po chwili milczenia, wyminęła ja po prostu i skierowała się na piętro.
*

Nie korzystając z windy, wbiegła schodami na szóste – i ostatnie – piętro ekskluzywnej kamienicy. Zatrzymawszy się przed mahoniowymi drzwiami, odetchnęła zmęczona biegiem. Przeczesała palcami rozwichrzone włosy, po czym energicznie przycisnęła pozłacany dzwonek. Serce waliło jej jak oszalałe, jednak była stuprocentowo pewna, że podjęła właściwą decyzję. Drzwi powoli otworzyły się i pojawił się w nich zaspany Paul i pomimo tego, że po nieprzespanej nocy wyglądała koszmarnie, szeroko uśmiechnął się na jej widok. Chciał już coś powiedzieć, jednak nie pozwoliła mu, bez słowa wkraczając do mieszkania. Jak burza przeszła przez sypialnię, łazienkę i salon, zbierając wszystkie swoje drobiazgi. Nie dopuszczała do siebie żadnej, nawet najmniejszej myśli, skupiając się tylko na tym, by zabrać wszystko. Opuściły ją wszelkie wątpliwości, niedopowiedzenia i pytania, na które nie znalazła odpowiedzi. Przed sobą miała jeden cel – zakończyć etap imieniem Paul. Być może postępowała egoistycznie, być może niewdzięcznie, bym może nietaktownie i być może pochopnie, jednak wszelkie ‘być może’ miała teraz w głębokim poważaniu. Całą noc spędziła w parku, na rampie. Nie bała się, że ktoś może ją skrzywdzić. Nie bała się niczego. Liczyła się tylko ona i deska. Chociaż światło lampy, stojącej nieopodal było bardzo słabe i nie widziała prawie niczego, nie miało to najmniejszego znaczenia. Nie liczyło się też to, że wciąż upadała, bo za każdym razem wstawała i wspinała się na szczyt, by zjechać i upaść ponownie. Wypaliła całą paczę L&M’ów, wypiła dwa kubki byle jakiej kawy, kupionej w nocnym blisko parku i czuła się dobrze, jak nigdy wcześniej. Znów była potargana i poobijana, znów całą energię poświęciła desce i choć Ledo patrzyła na oczy, czuła się wypoczęta lepiej niż po dwunastogodzinnym śnie. Była wolna, tak bardzo wolna, znów taka, jaką była jeszcze dwa lata wcześniej. Choć na chwilę. Miała czysty umysł, a kiedy nadeszła chwila, by podjąć decyzję, wiedziała już, co było dobre. Dobre dla niej. Paul, milcząc, usiadł w fotelu i wodził za nią wzrokiem. Bez jakiejkolwiek reakcji czy najmniejszych emocji, z miną tak obojętną, jakby oglądał obrady sejmu. Kiedy wrzuciła do torebki wszystkie rzeczy, wróciła do dziennego i zatrzymała się przed chłopakiem, bojowo zakładając ręce na biodra.
- Co ty wyprawiasz, Liv? – Spytał sennym głosem.
- Jesteśmy zamkiem z zepsutymi ząbkami- rzuciła pierwsze, co przyszło jej na myśl. Pierwsze, co jakimś dziwnym trafem, powiązała z nim, Georgiem i sobą.
- Co?
- Domyśl się – fuknęła wrogo, nawet nie miała ochoty być miła. Choć się nie pokłócili się, ani nie stało się nic bardzo złego, żal niego i samej siebie wziął górę. Spojrzała mu prosto w oczy. – Liv w perłach i pięknej sukience jest tylko kwiatkiem w butonierce twojej marynarki. Jest marnym dodatkiem do twojego fenomenu. Jest bezwolna i bezwartościowa. Traci siebie i swoją wartość – urwała, na moment popadając w zadumę. - Chciałeś mnie zmienić, chciałeś mieć dziewczynę idealną. Wciąż uśmiechniętą, wyglądającą olśniewającą, elokwentną i z nienagannymi manierami. Nie chciałeś mnie. Nie chciałeś mojej deski, fotografii, szaleństw… prawdziwej mnie. Czułam się jak ptak, któremu wmawia się, że nie jest stworzony do lotu, żeby żyć, muszę być wolna. Wolność jest jak powietrze, a ja w tej chwili się duszę. Wiem, że pozwoliłam ci na to wszystko. Wiem i żałuję, że nie próbowałam uczyć cię siebie, ale nim na to wpadłam, zdążyłam się wypalić. Wydaje mi się, że jestem ci potrzebna tylko wtedy, kiedy musisz iść na bankiet, albo potrzebujesz podnieść swoje morale wśród przyjaciół… i chyba dotąd nie mogę ci darować, że nie było cię przy mnie, kiedy umarł tata… mimo wszystko dziękuję ci, że pokazałeś mi inne życie, bym mogła przekonać się, że nie pasuję do niego. Mam nadzieję, że znajdziesz kogoś, kto sprosta twoim wymaganiom. Trzymaj się, Paul – wyszła z mieszkania, nie zważając nawet na to, czy miał zamiar cos powiedzieć, czy nie. Po prostu wyszła, zamykając za sobą drzwi. Wyszedłszy z podwórza, położyła na betonie deskę i stanąwszy na niej jedną nogą, drugą odepchnęła się lekko. Mijając kosz, wyrzuciła do niego torbę. Uśmiechnęła się do siebie.

- Liv?
- Wszystkiego najlepszego, Georg. Szczęścia, radości i… - urwała nie do końca wiedząc, czego życzyć mu więcej. Zadzwoniła pod wpływem chwili, pełna euforii, przesycona słodką wolnością. Zachwyt wyparował, powróciło uczucie, które wiązało się jedynie z nim. Milczała, wpatrując się w ogrom bramy brandenburskiej, siedząc wygodnie rozparta na ławeczce. Jednak… nie widziała niczego. Przed oczami Liv wirowała ciemność, a w uszach dudnił miarowy oddech szatyna.
- Miłości? – Zapytał niepewnie.
- Tak, miłości…- wyszeptała, przerywając połączenie. Telefon wylądował, gdzieś obok niej, na drewnianych deskach, a dziewczyna opierając ugięte ręce na udach, pochyliła się, podtrzymując głowę dłońmi. Oddychała ciężko, usiłując uspokoić myśli, które wraz z usłyszeniem jego głosu, rozszalały się w jej głowie niczym tornado. Właśnie tego dni, w dniu jego urodzin mijały trzy miesiące, odkąd postanowiła poddać próbie nie tylko Paula, ale i siebie. Jeszcze nie wiedziała, kto wyszedł z niej zwycięsko. Wstała z ławeczki, wrzuciła telefon do kieszeni i wziąwszy głęboki oddech, odeszła, niosąc głowę wysoko w górze, bo nawet, jeśli przegrała związek z Paulem, teraz była zwyciężczynią. 
*

[Trzy tygodnie później]

Delikatny, wiosenny wietrzyk muskał jej zarumienioną buzię, gdy stała na balkonie, odziana jedynie w atłasową koszulkę nocną. Opierając się rękoma o metalową barierkę, czuła jak chłód bijący od kafelków, budził na jej ciele deszcze dreszczy. Mimo przenikającego jej ciało na wskroś, mimo gęsiej skórki, wraz z kolejnym delikatnym powiewem przymknęła powieki. Oddychała spokojnie rześkim powietrzem, odganiając resztki snu. Przestąpiła z nogi na nogę, poczym delikatnie postawiła, najpierw jedną, później drugą stopę, na najniższej, masywnej części balustrady. Natarła na nią ciałem i puściwszy ręce, rozpostarła ramiona. Uśmiechnęła się, biorąc głęboki oddech. Pierwsze trzy dni były trudne. Nie mogła znaleźć sobie miejsca, wszystko ją drażniło i nawet wieść o zerwaniu Liv z Paulem nie wydała się, aż tak istotna. Przewijała się, gdzieś tam w jej głowie, jednak nie była na tyle wyraźna, by stanąć na pierwszym planie. Dopiero później, gdy siadły razem w salonie, wśród blasku ognia i trzasku polan, zarywając noc i mówiąc zupełnie o wszystkim, zrozumiała jak jej siostra jest teraz szczęśliwa. Choć wiedziała, że w szczęściu i bezkresnej swobodzie brak jej czegoś. Cieszył ją brak Paula, wolność od jego świata, ale mimo tego, że żyła już tylko i wyłącznie swoim życiem, chwała w sobie tęsknotę, do której przyznać się nie chciała. Dla Scarlett wszystko na raz stało się takie zwykłe. Mama i jej nieustanne bieganie do Hannah, Liv i jej ciągłe przesiadywanie na rampie i ona walcząca z matematyką, wredotą Lockermann, Mike’em przewijającym się cały czas, gdzieś w tle, śpiewająca, trenująca, pisząca, zajęta, tęskniąca. To ostatnie było zdecydowanie najwyraźniejszym punktem w harmonogramie dnia. Nie dała się zwariować, w końcu nie raz bywało tak, że Tom nie miał czasu przyjść i po prostu dzwonił, jednak świadomość kilometrów była na tyle silna, by tęskniła bardziej. Żyła swoim rytmem, prawie tak jak wtedy, kiedy go jeszcze w jej życiu nie było, ale czuła się jakaś inna. Cieszyła się, gdy z takim ogromnym entuzjazmem opowiadał jej o występach, prezentach i uznaniu. W jego głosie przebrzmiewała taka przyjemna dla ucha radość, której nie mogło dać mu nic innego, prócz muzyki. Zdawała sobie sprawę z tego, że nawet, gdyby był tam z nią teraz, nie byłby tak szczęśliwy. Szczęśliwy w ten jedyny i niepowtarzalny sposób. Być może idealizowała karierę muzyczną, być może nie było naprawdę tak, jak sobie wyobrażała. Przecież nie raz widywała go zmęczonego, przepracowanego czy niewyspanego, ale z drugiej strony, zawsze dostrzegała ten błysk w jego oczach, nawet, kiedy narzekał. Musiała przyznać przed samą sobą, że troszkę zazdrościła im tego wszystkiego, sama pragnęła światowych koncertów, wielkich tras, nagrań, spotkań z fanami. Choć z drugiej strony świadomość rozłąki i wielu wyrzeczeń, właśnie teraz stała się dla Scarlett bardziej istotna, niż jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Ciało dziewczyny otulone chłodem poranka zaczynało drętwieć. Westchnęła, lekko zeskakując na płytki. Rzuciła ostatnie spojrzenie na słońce wyłaniające się zza chmur, po czym wróciła do pokoju.
Dosyć często chodziła z Liv do parku. Starsza szalała na desce, a ona siedząc na brzegu rampy, robiła swoje. Najczęściej powtarzała matematykę. Była już końcówka kwietnia i matura zbliżała się wielkimi krokami. Chciała też mieć w miarę przyzwoitą ocenę na świadectwie. Tak, jak nigdy nie przykładała się do nauki tak teraz, zwłaszcza w ostatnich tygodniach, pracowała na zdwojonych obrotach. W sumie było jej z tym dobrze, bo była pewna, że udowodni, nie tylko sobie, ale przede wszystkim matce, że może dokonać nawet, zdawałoby się niemożliwego. Prawie codziennie widziała jak Tasha z grupą ćwiczą układy. Byli coraz lepsi, wygrali nawet casting do teledysku, a pomimo tego nadal nie wyszli ze swojego podwórka. Obserwowała ich i spostrzegła, że tak jak wcześniej Mike i dziewczyny trzymali się na dystans, tak teraz są ze sobą bardzo blisko. Mogłaby przysiądz, że Mike usiłował poderwać Tashę, a Samara też nie broniła się przed jego czarami. Doskonale wiedziały, co jej zrobił, a teraz wielce się przyjaźnili. Powoli zaczynała dochodzić do wniosku, że powroty rzadko bywają dobre. Zwłaszcza takie powroty.
Słysząc dźwięk dzwonka, podbiegła do łóżka i układając się w miękkiej pościeli, zaakceptowała połączenie, nie spoglądając na wyświetlacz. Słysząc jego głos po drugiej stronie, uśmiechnęła się pod nosem.
*


- People will thing you guys have everything perfect.
- No.

Największy szum ucichł. Wywiad dobiegł końca. Zgasły reflektory. Odpowiedział znów na te same pytania. Uśmiechnął tyle razy, ile było trzeba. Posłał kilka powłóczystych spojrzeń i publiczność w studiu szalała. Choć chyba nie do końca wychodziło mu bycie beztroskim. Georg kilkakrotnie sprzedał mu porządnego kuksańca. To taka ich niepisana umowa; Tom odlatuje – Georg sprowadza go na ziemię. Bill tak radośnie opowiadał o trasie, koncertach i ich planach, a on na samą myśl czuł się zmęczony. Na każdy jego nawet najmniejszy ruch, w studiu nastawało poruszenie. Wystarczyło, że uniósł rękę, a fanki szalały. Na każde jego westchnienie wstrzymywały oddech, a gdy nieopatrzne spojrzał na którąś, robiła się czerwona, rozemocjonowana i gorączkowo zdawała relację koleżankom. Rola bożyszcza zaczynała robić się uciążliwa. Miał dosyć zupełnego ograniczenia swobody, nawet ruchów, mając rzekomo pełną swobodę. Zatęsknił za anonimowością, zwyczajnością, bezkresną swobodą bycia, ograniczaną jedynie matczynym zakazem, cichymi wschodami i zachodami, samotnością, posiadaniem samego siebie, brakiem blasku fleszy, milionów pytań, wymagań wyższych niż jego sylwetka medialna udźwignąć mogła. Zapragnął budzić się po prostu, bez pośpiechu, mając ją u swego boku, nie tęskniąc i wiedząc, że nic go nie zaskoczy, że ten dzień będzie taki jak poprzedni i następny, a zarazem zupełnie inny. Mając dziewiętnaście lat, zapragnął budzić się nocą na płacz swego dziecka, zupełnie nieprzytomny przynosić je do niej i później patrzeć, jak karmi je piersią, tak piękna i wyjątkowa w najzwyczajniejszej zwykłości. Pragnął tak bardzo absurdalnych rzeczy, których banalność dziwiła jego samego. Bo to on chciał domu, ogródka, psa, obrączek i kilkorga dzieci, a przede wszystkim jej jednej jedynej u swego boku, mając sławę, pieniądze, wszelki luksus i bogactwo. A później wyszli ze studia i poprowadzeni krętymi korytarzami przez jakąś nieustannie uśmiechniętą kobietę, dotarli na mlekiem i miodem płynące afer party, które miało być tym obiecanym hitem dnia, chociaż on marzył tylko o tym, żeby go przespać. Poprawił czapkę i oblizując wargi, wygodnie rozsiadł się w loży. Fani dostrzegli już ich przybycie. Nastąpiło poruszenie, które jak zwykle, – choć z marnym skutkiem – chciano ukryć. Nieopodal ich loży robiło się coraz tłoczniej. Chociaż nie byli jedynymi gwiazdami tego wieczoru, miał wrażenie, że to na nich skupiona została największa uwaga. Czuł się osaczony. Na ich stoliku pojawiły się kolorowe drinki. Upił łyk swojego i dopiero wtedy poczuł, jak bardzo zaschło mu w gardle. Chłopaki rozpierzchli się po sali, a on został sam. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Już zapomniał, że można czuć się tak podle. Po raz kolejny zwilżył końcówką języka suche wargi. Scarlett twierdziła, że to bardzo zmysłowe, w jego wykonaniu rzecz jasna. Uśmiechnął się do swoich myśli. To ich pierwsza tak długa rozłąka, odkąd się znali. Nie raz już wyjeżdżali, ale nigdy nie na tak długo. W sumie nie było tak źle. Pracowali ostro, nawet na kilka dni zamknęli się w studiu, ale mimo wszystko potrzebował, chociaż ją usłyszeć. Nie żeby się uzależnił albo nie potrafił normalnie funkcjonować bez niej. Przywykł, choć było trudno. Po prostu brakowało mu tej małej czarnuli. Nigdy nie spodziewałby się, że tak bardzo będzie potrzebował czyjejś bliskości. Brakowało mu tego, że niepostrzeżenie siadała mu na kolanach, kiedy był zajęty albo po prostu zabierała mu z rąk, to, co w danej chwili trzymał i wyrzucała to beztrosko, kierując jego uwagę na siebie samą. Lubiła rozpraszać go w każdy możliwy sposób… i Tom nie przeczył, że lubił być przez nią rozpraszany. Upił duszkiem sporą część drinka i odstawiając szklankę, spostrzegł, zbliżającą się blondynkę. Otaksował ją spojrzeniem – tak, tak, tym zniewalającym – około metra siedemdziesiąt, szczupła, a nawet chuda, ale zgrabna, krągłe biodra, duże piersi, długie nogi. Buźkę też miła niezłą. O dziwo, była trochę onieśmielona albo tylko znów udawała. Przysiadała się, powiedziałby, że za blisko i wyciągnęła do niego rękę.
- Leeila – uścisnął jej dłoń, kiwając głową.
- Tom.
- Wiem – speszyła się, uśmiechając się do siebie. Wygładziła dopasowaną bokserkę, ściągając ją na dół. Schowała krótkie kosmyki włosów za ucho, spoglądając na Toma odrobinę niepewnie. Założyła nogę na nogę, wysuwając je przed siebie i tym samym ukazując w pełnej krasie. Musiał przyznać – nogi miała zgrabne. Krótkie spodenki, uwidaczniały ich walory, a kabaretki nadawały zmysłowości. Mimo tego nie miał ochoty się skusić. Powiódł spojrzeniem od modnych botków, wzdłuż ciała, zatrzymując spojrzenie na zielonych oczach blondynki. Chyba mylnie odebrała jego spojrzenie. – Siedzisz tutaj sam i pomyślałam sobie, że może nie będzie przeszkadzać ci, kiedy się dosiądę – zaczęła go kokietować, bawiła się wisiorkiem, zagryzała wargę. Splótł ręce na piersi, rozglądając się dookoła. Nikt nie zwracał na nich uwagi, chłopaki kręcili się między ludźmi, inni fani byli zaaferowani zbieraniem autografów i wydawało mu się, że wszyscy inni zachowują się tak, jakby ich tam nie było. Nie miał jednak pojęcia, że widzą ich o troje oczu za dużo. – Bardzo ucieszyłam się, kiedy dowiedziałam się, że będziecie mieli jeszcze jeden występ. Na wszystkie poprzednie nie dostałam już biletu, a tu nagle masz i to w dodatku jeszcze szczęśliwy, z wejściem na after.
- Podobało ci się? – doszedłszy do wniosku, że zbyt długo milczał, zapytał o pierwsze, co przyszło mu do głowy.
- Pytanie! – rozemocjonowała się. – Ten misz masz piosenek  ze wszystkich krążków, to genialna sprawa. – Pokiwał głową ze zrozumieniem i przyglądając jej się, dostrzegł, że zaczynała drżeć. Nie wiedział czy to z nerwów, czy z emocji. W każdym razie nie chciał tego. Tak, jak kiedyś doprowadzenie dziewczyny do takiego stanu było przyjemną rozgrzewką, tak teraz odbierał to jako nieprzyjemny skutek uboczny. Nie przeczył, że wciąż lubił być adorowany przez fanki na koncercie, ale tak… zdrowo. – Ale… - zagadnęła po chwili – chyba nie będziemy rozmawiać o piosenkach?
- A o czym? – zapytał zdziwiony, choć w zasadzie doskonale wiedział, co miała na myśli. Za dobrze znał ten scenariusz. Ta wydawała mu się inna, tylko szkoda, że powieliła regułę.
- No.. wiesz. Noc jeszcze młoda – uniosła brwi ku górze, uśmiechając się już znacznie pewniej.
- Skarbie, - zaczął, splatając ręce na torsie, posyłając dziewczynie – może nieco zbyt kpiące – spojrzenie. – Do rzeczy. Jesteśmy już duzi, prawda? – ośmielona jego słowami, pochyliła się zupełnie blisko Toma. Przez dłuższą chwilę zawiesiła wzrok na jego ustach, dopiero później spojrzała mu w oczy. Nie dostrzegła w nich obojętności, widziała to, co chciała widzieć.
- Duuuuzi i umiemy robić duuuże rzeczy – przeciągnęła, zaczynając bawić się wisiorkiem i pochyliła się jeszcze bliżej, chcąc musnąć jego wargi, jednak ostentacyjnie się uchylił. – Co jest?
- Całujesz się z każdym nowo poznanym facetem?
- Ty nie jesteś każdym – oblizała zalotnie wargi, puszczając mu oczko. Ona myślała, że to gra, a on zaczął się irytować. Tam roiło się od reporterów! A najgorsze było to, że nie afiszowali się z aparatami. Mogli być wszędzie i robić im w tej chwili zdjęcia.
- Skąd przyszło ci do głowy, że ja też mam na to ochotę?
- A nie masz? Sądziłam, że ty lecisz na każdy zgrabny tyłek – zacisnął zęby, czuł, jak pulsowały mu skronie. Ubodło.
- Wyobraź sobie, że nie. Tylko na te ściśle wyselekcjonowane. Będąc prawdziwym Casanovą muszę przecież trzymać fason i nie pieprzyć byle kogo – otaksował Leeilę krytycznym spojrzeniem. – Na ciebie nie mam ochoty. Możesz powiedzieć koleżankom, że Kaulitz jednak nie bierze każdej – a po chwili dodał. – Spłycasz mnie, wiesz?
- Jakiś kompleks? – rzuciła zgryźliwie.
- Ja, absolutnie. Myślę, że nic o mnie nie wiesz i błędnie sądzisz, że wiesz wszystko. Muszę cię rozczarować – wypił drinka do dna i wstawszy od stolika, zostawił Leeilę samą w loży. Mijając Billa, jedynie wzruszył ramionami, odpowiadając na jego nieme pytanie. Dotąd nigdy nie przeszkadzało mu miano macho. W zasadzie nie zastanawiał się nad tym, co ludzie sobie dopowiadają. Nigdy nie było mu to potrzebne. Teraz zrozumiał, że w oczach wielu fanów jest po prostu dupkiem, który korzysta z każdej nadarzającej się okazji. Nie potrafił osądzić, jak się z tym czuł. W tej chwili potrzebował tylko miejsca, gdzie byłoby cicho. Musiał ją usłyszeć, bo ona wiedziała, jaki był naprawdę. Ona nie wyciągała pochopnych wniosków i nie szufladkowała go. Jej nie obchodziło to, co mówili inni.

Ze snu wyrwała ją głośna melodia dzwonka telefonu. W pierwszej chwili nie dotarło do niej, że powinna odebrać. Telepatycznie odganiała natarczywą melodię, pragnąc, by ucichła. Umysł odebrał impuls dopiero po chwili, kiedy pojęła, że to nie przypadkowy dźwięk, a jaj własny telefon. Przekręciła się na brzuch i jedną ręką odnalazła telefon na podłodze. Ledwo patrząc na oczy, wcisnęła guzik, mając nadzieję, że to ten właściwy i będąc zbyt nieprzytomną, żeby zwymyślać tego, kto budził ją o tej porze. Przyłożyła aparat do ucha i klapnęła z powrotem na poduszkę, walcząc z powiekami – Halowo – wybełkotała. – Kimkolwiek jesteś, musisz mieć nieziemsko pilną sprawę, skoro dzwonisz w środku nocy – sapnęła do aparatu.
- Tęsknię za tobą, Maleńka – te cztery słowa podziałały na nią lepiej, niż kubeł lodowatej wody. Momentalnie otrzeźwiała. Sposób, w jaki wypowiedział te słowa, spowodował wywrót o trzysta sześćdziesiąt stopni wszystkich jej organów wewnętrznych. Coś ścisnęło ją w żołądku.
- Ja też za tobą tęsknię, Tom – ułożyła się wygodniej i mocniej zakopując w miękkiej kołdrze. Pomimo końcówki kwietnia, nadał spała pod ciepłą pierzyną.
- Obudziłem cię? – spytał troskliwie.
- To nic.
- Potrzebowałem cię usłyszeć.
- Stało się cos?
- Nie, chyba nie. Mam bynajmniej taką nadzieję.
- Tom?
- Cieszę się, że cię słyszę.
- Już niedługo mnie zobaczysz – uśmiechnęła się do słuchawki, jakby chciała, by i on się uśmiechnął. Potarła oczy wierzchem dłoni, po czym westchnęła. – To tylko dwa dni.
- Bez ciebie nawet muzyka staje się bezdźwięczna, wiesz? – chciała go przytulić tak bardzo, bardzo, bardzo mocno. Z jego głosu zionęło zmęczenie, smutek i taka nieopisana nuta żalu, rozgoryczenia i zawodu. Nie mówił tak od bardzo dawna i ona wiedziała, że teraz nie chodzi już o tęsknotę.
- Powiedz mi – nalegała.
- Po prostu jestem już zmęczony. Chciałem cię usłyszeć, żeby dotrwać, chociaż do pierwszej.
- Wyjdź stamtąd, wyparuj i wróć do hotelu. Odpocznij – westchnęła. – Pamiętaj, że musisz wrócić w dobrej formie, bo ja tutaj czekam tęskniąca, usychająca i wzdychająca do twoich zdjęć, nagrań, a nawet automatycznej sekretarki i wiedz, że będziesz musiał bardzo mocno się postarać, żeby mi tą tęsknotę zrekompensować – wysiliła się na zadziorny ton, mając nadzieję, że udzielił się i jemu.
- Mogę rekompensować ci moją nieobecność bardzo długo i bardzo wiele sposób, ale czujesz na to gotowa, Maleńka? – mimowolnie uśmiechnął się, będąc pewnym, że w tej właśnie chwilę zagryza dolną wargę i uśmiecha się przekornie.
- Pytanie, czy ty jesteś gotowy sprostać mojej tęsknocie, kowboju – teraz uśmiechał się już zupełnie filuternie i oparłszy o gładką ścianę, odchylił głowę do tyłu i przymknął powieki, wspominając jej obraz.
- Zdecydowanie, bezwzględnie, zupełnie i bezsprzecznie.
- Och, zaczynam tęsknić bardziej – zaśmiała się cicho. – Chyba w zupełności zasłużyłeś na tego buziaka.
- Buziaka?
- A na co liczyłeś, kowboju?
- Hym… niech pomyślę… - w słuchawce zaległa krótka cisza. – Powiem ci, jak już będę na miejscu. Takich rzeczy zdecydowanie nie można mówić na głos.
- Ojej? – zaśmiał się pod nosem.
- Muszę kończyć. Pokręcę się tutaj jeszcze trochę, postrzelam fajnymi minami i wypiję kilka drinków. Serwują tylko kolorowe. Całkiem dobre. Śpij już, Maleńka, widzimy się po jutrze, a słyszymy za całkiem niedługo. Nie dam ci o sobie zapomnieć.
- Tylko na to liczę. Choć wątpię, żebym po tylu obietnicach była w stanie zasnąć.
- Musisz się wyspać i być w formie.
- Fantazjujesz, Kaulitz – zaśmiała się znów i posławszy buziaka do słuchawki, rozłączyła się. Było dopiero po czwartej. Za pięć godzin miała zacząć się jej matura z matematyki, a jej zupełnie przeszła ochota na sen. Stres też minął, po prostu.
Tom, uśmiechając się delikatnie, schował telefon do kieszeni i wrócił na salę. Po Leeili w loży nie było śladu, zamiast niej siedział w niej Bill, sącząc miodowego drinka. Przysiadł się, kiwając na kelnera, wybrał dla siebie niebieski i sącząc go, milczał przez chwilę.
- Brakuje mi jej, jak cholera.
- Mnie też – obaj wiedzieli, że nie mówili o tej samej osobie.
- Nie spodziewałem się, że to się kiedyś stanie.
- Co takiego? – Bill podniósł na brata swoje, dotąd nieobecne, spojrzenie.
- Że się zakocham – Bill uśmiechnął się pobłażliwie i uniósł na toast swoją szklankę.
- Za niemożliwe.
- Za niemożliwe – powtórzył Tom, uśmiechając się do bruneta. Pociągnął spory łyk, wodząc spojrzeniem po ludziach. – Co z Rainie?
- Rozmawiałem z nią wczoraj – Bill wzruszył ramionami. – Była jakaś smutna. Candy namalowała dla mnie obrazek. Jest urocza – westchnął.
- Która? – Tom zagadnął, uśmiechając się przebiegle.
- Obie. Ona jest taka delikatna i śliczna – dodał po chwili. – Aż trudno uwierzyć, że nie jest po prostu młodą dziewczyną, bawiącą się, biegającą na zakupy i uwodzącą facetów.
- Chyba jej wystarczy, że uwiodła ciebie – Bill tylko na to się uśmiechnął.
*

W popołudnie takie jak to, niczego więcej nie potrzebował. Przyjemny powiew chłodnego powietrza muskał jego skórę, gdy na zewnętrz temperatura dochodziła trzydziestu stopni. Szli powoli, oglądając rozmaite wystawy sklepowe. Patrzył na nią i aż rozsadzało go od środka, widząc jak cieszyła ją każda najmniejsza rzecz. Była taka drobna i krucha przy jego postawnej sylwetce. Tak bardzo cieszył się, że mógł troszczyć się o nią zawsze i wciąż. I choć mógł robić to codziennie, każdego dnia przezywał to na nowo. Poznali się w szkole. Ona była zagubioną piątoklasistką, a on pewnym siebie siódmoklasistą. Już wtedy należał do rady uczniów, udzielał się w organizowaniu imprez i prezentował się przynajmniej jak dziewiątkoklasista. Shie, choć niepozornej budowy, był typem człowieka, z którego emanowała wewnętrzna siła. Zahartowany słońcem i wiatrem, sprawny dzięki uprawianiu sportu, mógł bez problemu konkurować z niejednym szkolnym siłaczem. Uwiódł ją już wtedy tym głębokim i przenikliwym spojrzeniem. Była pierwszy dzień w szkole, przeniosła się z Essen i nie miała zielonego pojęcia, jak poruszać się po budynku. Shie spostrzegł ją i nie mogąc oprzeć się jej słodkiemu urokowi, po prostu podszedł. Pomimo tego, że był kompletnie nieśmiały wobec dziewczyn. Dotąd nie rozumiał siły, która popchnęła go ku niej i nie pamiętał, jakim cudem udało mu się wydusić z siebie słowo. To musiała być po prostu ta rzeczona chemia, innego wytłumaczenia nie znajdował. Przez cały dzień odprowadzał ją z klasy do klasy, od pierwszej do ósmej lekcji, choć sam miał tylko sześć, później do szatni, a z szatni pod sam dom. Następnego dnia też, tydzień, dwa i miesiąc później. Mówią na to; miłość od pierwszego wejrzenia, choć przez następny rok utrzymywali kontakty iście przyjacielskie. Dopiero na balu maturalnym, gdy oboje należeli do delegacji swoich klas i przetańczyli razem całą noc, zrozumieli, że przyjaciółmi od dawna nie są. Od tego wieczoru byli parą, to już jakieś cztery lata. Julie, w pełni akceptując jego marzenia, bez jakichkolwiek narzekań przeniosła się z nim do Stanów na czas trwania szkolenia. Gotowa była robić to, choćby, co miesiąc, wiedząc, że będą razem, a on sam nie potrafił ubrać w słowa tego, jak bardzo ją kochał. Bycie parą wymagało od nich sporej wytrwałości. Julie była niską blondyneczką, najzupełniej w świecie zwyczajną, bez większych uzdolnień, a tym bardziej jakichkolwiek możliwości. Była dziewczyną z mało zamożnej rodziny, której największy i zarazem jedyny posag stanowił ogrom miłości jaki ofiarowała Shieowi. Chłopak bardzo długo walczył z babcią o to, by nie robiła mu wymówek na temat spotkań z Julie. Była zdania, że spadkobierca fortuny Durandów musi ożenić się z godną siebie kobietą. Przez bardzo długi czas nie mogła pojąć, że Juliette Hartmann była najbardziej odpowiednia do tej roli. Kochał w niej wszystko skromność, niepomierne oddanie, dobroć i ten najcudowniejszy w świecie uśmiech. Był pewien, że jeśli nie ona, to już żadna inna. Historia jak z filmu, wilka miłość, gro przeszkód i wreszcie szczęśliwy koniec. Shie nie był do końca pewien, w którym punkcie się znajdują. Julie była niezwykle skromna. Swoją urodą przewyższała niejedną, a wcale się tym nie afiszowała. Swój urok ofiarowała tylko jemu. Myśląc o niej, często zastanawiał się, jak można być tak dobrym człowiekiem w tak złym świecie. Pociągnęła go delikatnie w stronę witryn sklepowych, zatrzymał się za blondynką, oplatając ją rękoma w talii. Daleko jej było do ogólnie przyjętego wychudzonego ‘ideału’ kobiety. Za to też ją kochał, za jej kształty, powab i naturalną kobiecość. Mógłby w nieskończoność wymieniać jej zalety, ale wiedział, że to daremne. Najpełniej mógł wyrazić to, mówiąc, że kochał ją za nią samą. Jak zaczarowana wpatrywała się w malutkie ubranka. Różowe, żółte, błękitne, zielone i białe, wzorzyste i gładkie, skromne i fikuśne, tak słodko uśmiechała się przy tym.
- Będziemy takie kupować – powiedziała cichutko, a on przytulił ją mocniej, uśmiechając się na te słowa.
- Kiedyś… caaaałe tuziny, we wszystkich wzorach i kolorach  – zaśmiał się wprost do jej ucha, czule całując w szyję.
- Jeśli niecałe osiem miesięcy to takie duże kiedyś, to niech będzie – odwróciła się odrobinkę w jego objęciach, by móc zobaczyć reakcję chłopaka. Na moment zamarł, wpatrując się w nią bacznie, jakby powoli przetwarzał w głowie tą wiadomość.
- Czy to znaczy, że my…- urwał, nie mogąc odnaleźć w głowie dobrych słów. Szalała weń pustka. Julie uśmiechnęła się czule.
- Będziemy mieli dziecko – dokończyła dumnie, uśmiechając się już szerzej. Shie powoli odwzajemnił uśmiech i porwawszy ukochaną w ramiona, zakręcił się kilka razy wokół własnej osi. Oboje śmiali się głośno i naprawdę szczęśliwie. Shie nie marzył o niczym innym, poza byciem agentem policji, niż o założeniu prawdziwej rodziny. Takiej, jakiej sam nigdy nie miał. Już nie raz rozmawiali z Julie o dziecko, ale nigdy nie konkretyzowali tego planu. Musi pomyśleć o pierścionku. Już dawno powinien to zrobić. Teraz w Stanach życie zdawało się bajką. Sposobił się do zawodu, mieszkał z Jul i było im dobrze, a teraz jeszcze ta wiadomość. Wiedział jednak, że wróciwszy do Niemiec, czeka go starcie z rzeczywistością i wiele spraw do rozwiązania.
- Będę ojcem, będę ojcem – szeptał gorączkowo, składając na twarzy dziewczyny setki drobnych pocałunków.  

8 listopada 2009

22. Obiecaj mi, że jeśli kiedykolwiek zechcesz odejść, odwrócisz się, nim znikniesz.

Scarlett otworzyła oczy. Przez moment nie pamiętała, gdzie się znajduje. Granatowa ściana, w pierwszej chwili nie kojarzyła jej się z żadnym miejscem. Dopiero, kiedy rozmazujący się obraz stał się klarowny, a pulsujący ból głowy dał o sobie znać aż nader wyraźnie i wreszcie silne ramię mocniej przyciągnęło ją do siebie, zdarzenia sprzed kilku godzin wróciły do niej. Zamrugała powoli, biorąc głęboki oddech i przyłożyła dłoń do skroni, pocierając ją delikatnie. Ból był już mniej doskwierający, niż ten zanim zasnęła. Oczy też nie piekły tak mocno. Tom jeszcze bardziej przygarnął ją do siebie,  wzdychając cicho. Wiedziała, że już nie śpi. Leżeli tak kilka minut, milcząc. Ta cisza coraz mocniej ciążyła brunetce. Czuła, jak niewypowiedziane słowa zawisły nad nimi. Coś mówiło jej, że nie jest tak jak być powinno. Czuła ten taki nieprzyjemny ucisk koło serca, pojawiający się wraz z niepewnością. Wyjąwszy rękę spod głowy, delikatnie pogłaskała dłoń Toma, poczym splotła swoje z jego palcami i odwróciła się przodem do niego. Leżał, wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczyma. Ulokowała w jego tęczówkach swoje turkusowe spojrzenie. Wciąż nie wypowiedział ani jednego słowa, tak intensywnie wpatrując się w nią, a Scarlett nie miała zielonego pojęcia, jak odczytać to spojrzenie. Ani wrogie, ani przyjazne, po prostu nieprzeniknione. Nawet nie drgnął. Leżał w bezruchu, patrząc na nią, tuląc ją do siebie. Był obok, ale tak jakby go nie było. W końcu uniosła się, wspierając na ugiętym łokciu i pochyliła się nieco nad Tomem. Skradła mu krótki pocałunek. Chłopak przeważony jej ciężarem, opadł na plecy, przyciągając ją do siebie. Oplótł Scarlett rękoma w tali. Szybko unosząca się i opadająca  klatka piersiowa brunetki, napierała na tors Toma. To niewątpliwie zwróciło jego uwagę. Na moment oderwał spojrzenie od jej oczu. Bezwstydnie wędrowało za ruchem jej piersi. Policzki Scarlett oblały się purpurą. Ujęła opuszkami brodę Toma i uniósłszy ją, zmusiła go, by znów na nią spojrzał. Uśmiechnął się nieco, unosząc ku górze jeden kącik ust. Przywarła do jego warg, a on szczelniej oplótł ją rękoma. Uśmiechnęła się, przerywając pocałunek. Oparła ugięte ręce na torsie Toma, przyglądając mu się uważnie. Przechyliła głowę, poważniejąc.
- Nie chcę żeby tak było.
- Jak?
- Tak dziwnie. Wiem, że myślałeś teraz o tym wszystkim. Choć wiem też, że mówiłeś, że już nieważne, to mam świadomość tego, że nie mogę oczekiwać, że tak po prostu zapomnisz, ale… nie chcę już w nas takiej ciężkiej ciszy. – Przez moment nie mówił nic, wpatrując się w jej zafrasowaną buzię. Odgarnął z niej kilka kosmyków, chowając je za ucho i delikatnie pogładził policzek Scarlett. Faktycznie myślał o tych wszystkich minionych zdarzeniach. Faktycznie jej słowa cały czas siedziały w jego głowie i choć nie przywiązywał już do nich wagi, choć wiedział, że ten incydent był kolejną próbą, to podświadomie i tak nie dawały mu spokoju. Ufał, wierzył Scarlett i nie pojmował, skąd brały się te wszystkie wątpliwości. Nie chciał, by to jedno zdarzenie rzucało cień na wszystko, co będzie później, ale nie mógł nic na poradzić. Po prostu… chciał zapomnieć. Jednak, jak na złość na potrafił. Patrząc na nią utwierdzał się w przekonaniu, że warto. Patrząc na nią, wspominał wszystkie piękne chwile, ważąc je z tymi gorszymi i był zwyczajnie pewien, że ona po prostu upadła i teraz jego kolej, by pomóc jej wstać. Odkąd rano miał ją przy sobie, wszystko było już dobrze, spał spokojnie, czując jej bliskość, ale odkąd otworzył oczy…nie chciał tego wspominać, ale to wszystko samo wracało do niego. Mimo woli. – Nie chcę, żebyśmy kiedykolwiek leżeli, udając, że śpimy.
- Wiesz, że jesteś nieziemsko pociągająca, jak śpisz?
- Tooom – jęknęła przeciągle. - Ja mówię poważnie. – Klepnęła dłonią jego ramię, robiąc groźną minę.
- Ja też – pocałował Scarlett w czubek nosa. – To co powiem będzie zupełnie banalne. Po prostu mówmy sobie, do siebie i o sobie, a zła cisza już nie zalegnie między nami. Nie będzie też wątpliwości ani niejasności. Okej? – Zastanawiała się przez moment, lokując spojrzenie w nieuchwytnym punkcie. Zebrawszy się w sobie, westchnęła, patrząc mu prosto w oczy.
- Obiecaj mi, że jeśli kiedykolwiek zechcesz odejść, odwrócisz się, nim znikniesz.
- Obiecuję. – Machinalnie wypowiedział te słowa, jakby poza świadomością, zahipnotyzowany spojrzeniem jej niebieskich oczu. Nie pojmował do końca sensu prośby brunetki. Nie rozumiał, dlaczego w chwili, w której się pogodzili napomina o jakimkolwiek rozstaniu. Ścisnęło go w żołądku. Przejął go wyraz jej spojrzenia. - Ej, Maleńka, – pogładził Scarlett po policzku – nie myśl sobie, że się mnie tak łatwo pozbędziesz. Nie puszczę cię – potarł dłońmi jej plecy, zacieśniając uścisk, który zdawałoby się, że szczelniejszy już być nie mógł. Scarlett uśmiechnęła się blado, biorąc w palce łańcuszek Toma. Obracała go w nich, wodząc wzrokiem za swoimi dłońmi. Takie zachowanie było zupełnie niepodobne do brunetki. Nigdy nie widział jej tak strapionej. – Kolejne pytanie? – Spytał po chwili, a ona posłała mu pytające spojrzenie, słodko przekrzywiając głowę.
- Pytanie?
- Kolejne z dziesięciu, trzecie o ile mnie pamięć nie myli.
- Ach, zapomniałam, - uśmiechnęła się krótko - że graliśmy w ogóle. Słucham. – Schowała łańcuszek za koszulkę chłopaka i splótłszy dłonie na jego torsie, ulokowała w nim swoje spojrzenie. Zastanawiał się przez moment, jakby dobierając słowa, po czym pewnie rzekł;
- Gdybyś mogła dokonać wyboru, między spełnieniem marzeń, wystawnym życiem i całym tym splendorem wokół sukcesu, karierą, życiem na świeczniku, wiąż w biegu… a czymś zupełnie odwrotnym. Życiem z dala od blasku fleszy, sławy, całego tego showbiznesowego huku, ale za to pełnym spokoju, stabilizacji, miłości. Małym domku z ogródkiem i Burkiem w zagrodzie, co byś wybrała? – Zaskoczył ją. Tom wpatrywał się w Scarlett, bacznie wychwytując jej reakcję. Zagryzła dolną wargę i biorąc jego dłoń, dotąd spoczywającą obok jej własnej, splotła je razem. Miała wrażenie, jakby dostała obuchem w głowę.
- Twoje pytania są zawsze trudne, wiesz? – Nie odpowiedział. – Wiesz o tym – stwierdziła. – Obie możliwości się wykluczają. Dla mnie nie ma życia bez muzyki i bliskich, to nierozerwalna całość. Tylko tworząc, próbując i mając przy sobie… mając przy sobie tych, których kocham mogę być szczęśliwa. Każesz wybierać mi między miłością i miłością. Nie wiem, czy potrafiłabym wyrzec się, którejś z nich.
- Odpowiedz. – Powiedział, spoglądając na nią wciąż tak samo. Determinacja wymalowana w jego spojrzeniu, to jak przenikało ją na wskroś, sprawiły, że coś ścisnęło ją w środku. Doskonale wiedziała, że pytanie Toma nijak miło się z ogółem. Nijak chodziło o życie w domku z ogródkiem albo karierę muzyczną. Tu chodziło o niego i ta świadomość z chwilą pojawienia się w jej głowie, zaczęła jej ogromnie ciążyć. Chciał….zapewnienia? Kilka razy otwierała i zamykała usta, chcąc coś powiedzieć. Westchnęła ciężko. Podniosła się, siadając, po czym wstała z łóżka. Szczelniej otuliła się bluzą Toma, która znalazła się na niej w zupełnie tajemny dla Scarlett sposób. Powoli podeszła do drzwi, czując na sobie jego nieustępliwe spojrzenie. Zatrzymawszy się przy nich, odwróciła się do niego i przeczesawszy rozwichrzone włosy palcami, spojrzała mu prosto w oczy.
- Wybrałabym ciebie. – Wyszeptała, nie będąc pewną, czy dosłyszał jej słowa, i wyszła z pokoju. Nie widziała, że na twarzy Toma pojawił się delikatny uśmiech.

Odłożyła ściereczkę, wytarłszy ostatni talerz. Bill mówił przez cały posiłek, pozwalając Georgowi raz na jakiś czas wtrącić słowo. Siedziała naprzeciw Toma, jednak nie zmienili słowa. Nowa płyta dla Billa była mega wydarzeniem, rozemocjonował się tak, że aż dostał wypieków. Przerwał dopiero, gdy rozdzwonił się jego telefon. Kątem oka dostrzegła, że na wyświetlaczu widniało ‘Ranie’. Jak oparzony wybiegł z kuchni i zatrzasnął się w swoim pokoju. Zaraz po nim Georg też wparował w cudowny sposób, zobaczywszy ilość naczyń do pozmywania. Została sama z Tomem. Zmywali w ciszy, choć równie dobrze mogli zapakować zmywarkę. Ona skrupulatnie myła każdy talerz, a Tom z jeszcze większą dokładnością je wycierał. Bardziej nie błyszczały nawet za nowości. Ręczniczek wylądował obok niej. Nim zdążyła się odwrócić, sprawne ręce Toma zrobiły to za nią, gdy stała już przodem do niego, pewnie przycisnął ją do siebie, kryjąc w swych ramionach. Uśmiechnął się czule, na jej zdezorientowane spojrzenie. Ucałował Scarlett w czoło, po czym spojrzał prosto w jej turkusowe tęczówki.
- Nigdy nie kazałbym ci wybierać. Gdybym to zrobił, dałbym dowód na to, że cię nie… - Nie dała mu dokończyć, zamykając Tomowi usta pocałunkiem. Nie chciała jeszcze tego usłyszeć. Musiała wspiąć się wysoko na palce i wyciągnąć wysoko szyję, co wywołało u niego szerszy uśmiech. Dłonie Toma wylądowały na pośladkach brunetki, szybko przerwała pocałunek, posyłając mu karcące spojrzenie. Wyswobodziła ręce z jego objęć i przesunęła jego dłonie na swą talię. Uniosła ku górze jedną brew i pogroziła mu palcem.
- Nieładnie panie Kaulitz. – Chłopak pokręcił głową, uśmiechając się figlarnie i namiętnie wpił się w jej usta. Szczelnie zamknął Scarlett w swoich ramionach, nie pozwalając jej się ruszyć. Całował ją zachłannie, by przerwać gwałtownie i składać na jej wargach delikatnie pocałunki. Uśmiechnął się szelmowsko, zaczynając łaskotać językiem jej podniebienie. Nie mogąc wyswobodzić rąk, zaczęła się śmiać. Igrali ze sobą, zatracając się w pocałunku, póki do kuchni nie wpadł rozentuzjazmowany Bill, z okrzykiem ‘Rainie przyjdzie!’. Tom gwałtownie oderwał się od Scarlett, mrucząc pod nosem, a ona posławszy mu spod przymrużonych powiek spojrzenie, typu ‘jeszcze cię dorwę’, zwinnie wyswobodziła się z jego objęć, korzystając z chwili jego nieuwagi. Z szerokim uśmiechem, podeszła do Billa, który zdawszy sobie sprawę z powagi sytuacji, stał jak wryty. Zatrzymała się obok niego, chcąc szepnąć mu na ucho, co bez drabiny było raczej niemożliwe, więc zadowoliła się poklepaniem do po ręce. – Zamknij buzię. – Rzuciła konspiracyjnym szeptem, puszczając mu oczko, po czym lekko wyszła z kuchni.
- Eee… ja nie w czas? – Wydukał i bracia wybuchli śmiechem.
*

Siedziała na podłodze wygodnie oparta o łóżko. Po swojej prawej ręce miała opakowanie ciastek z czekoladą, a po lewej szklankę soku pomarańczowego. Zaś na kolanach spoczywał laptop. Upiwszy łyk napoju, poprawiła słuchawki na uszach i uruchomiwszy program, włączyła swój dotychczasowy efekt. Obraz przewijał się powoli, tak by mogła wychwycić błędy w łączeniu się klatek. Dźwięk zgrał się dobrze. W zasadzie nie musiała wiele poprawiać. Mogła kontynuować. Nie miała zielonego pojęcia, czy Scarlett ta opcja przypadnie do gustu, ale zobaczywszy ogłoszenie musiała spróbować. Najwyżej jej siostra nie skorzysta. W co szczerze wątpiła. Zjadła ciastko i ponownie odtworzyła film. W tej samej chwili rozdzwonił się jej telefon. Nie odrywając oczu od ekranu, odruchowo chciała odebrać, jednak najpierw rzuciła krótkie spojrzenie na wyświetlacz. Zastygła w bezruchu z telefonem w dłoni w połowie drogi do ucha. Paul. Przymknęła powieki, biorąc głęboki oddech.
- O nie, kochasiu. – Uniosła je, odrzucając połączenie i odłożyła aparat. Ponownie włączyła odtwarzanie. Telefon zadzwonił znów, ale nawet na niego nie spoglądała. Całą uwagę skupiła na postaci swojej siostry i jakości łączenia się klatek. Potrzebowała dystansu, by podjąć ostateczną decyzję. Musiała być pewna. Nie mogła tego zrobić pod wpływem chwili, choć wydarzenia z ostatnich kilkunastu tygodni mówiły same za siebie, nasuwając jej na myśl jednoznaczne wyjście. Pomimo tego chciała dotrzymać obietnicy danej samej sobie. Odetchnęła, wytężając wzrok. Kolejne urywki muzykowania Scarlett, łączyły się w ładną całość. Scarlett w klubie. Scarlett śpiewająca do dezodorantu. Scarlett nucąca w kuchni. Scarlett śpiewająca w łazience. Scarlett pisząca teksty i wiele innych scen, ukazujących zdolności brunetki. Celowo dobrała piosenki, które brunetka lubiła śpiewać najbardziej. Ostatnimi czasy często bawiła się w scenarzystę, reżysera, kamerzystę, montera i wydawcę. Nawet jej się to podobało i musiało się udać. Telefon rozdzwonił się po raz wtóry. Poirytowana natarczywością Paula, chwyciła go gniewnie, chcąc go wyłączyć, jednak nie zrobiła tego. Widząc, migające na wyświetlaczu ‘Georg’, coś ścisnęło ją w środku. Nie była to złość, tak jak w przypadku Paula. To smutek, jakby tęsknota, budząca się z otępienia. Coś zupełnie odwrotnego. Naraz zrobiło jej się, żal, że musiała zrezygnować z rozmowy z nim. Jednak musiała, powinna i chciała odciąć się od nich aby, aby spojrzeć na to wszystko, chociaż po trosze obiektywnie. Westchnęła ciężko, odkładając aparat obok siebie. Przymknęła powieki i uniosła je dopiero, gdy przestał dzwonić. Po raz kolejny odtworzyła film, skupiając na nim całą swoją uwagę. Potrzebowała czasu, potrzebowała przestrzeni, potrzebowała impulsu, który upewniłby ją, że jej decyzja była tą właściwą. Odłączyła słuchawki i głęboki głos Scarlett wypełnił pokój. Musiała się na czymś skoncentrować, by choć na chwilę odciąć się od myśli, krążących wokół szatynów. Padło na Scarlett i jej drogę do gwiazd. Choć w zasadzie nie odzywały się do siebie, Liv nie umiała się na nią gniewać. Tak to już było, że kiedy nawrzeszczały na siebie, złość po chwili mijała. Ich spory nie trwały zazwyczaj dłużej niż piętnaście minut, dłuższe zdarzały się w skrajnych przypadkach, takich jak ten, kiedy to Scarlett wyparowała z domu. Wiedziała dokąd poszła, więc się nie martwiła. Scarlett miała to do siebie, że prędzej zamilkłaby na zawsze, niż powiedziała przepraszam. Liv już przywykła do tego, że brunetka zawsze obchodziła temat naokoło. Czekała tylko, aż przyjdzie i jak zawsze powie; ale ty wiesz, że ja cię bardzo mocno kocham? Utarło się tak, że ten system działał w obie strony. Obie uważały go za dobry. Tata mała osobliwość. Pamiętała, że tata zawsze uśmiechał się pobłażliwie, słysząc, jak się godziły. Lubiła ten jego ciepły uśmiech. Plik powoli kończył się zapisywać. Po raz ostatni przycisnęła enter i odtworzyła efekt swojej kilkudniowej pracy. Uśmiechnęła się, sięgając po zaadresowaną już kopertę.
* 

Spóźniła się. Znów. Westchnęła głęboko, popychając ciężkie frontowe drzwi szkoły. Momentalnie zalała ją fala gorąca, różnica temperatur między wnętrzem, a zewnętrzem była zdecydowanie za duża. Odetchnąwszy, powachlowała buzię dłonią i szybko zeszła do szatni. Woźny pokiwał głową z dezaprobatą, widząc, jak prawie powywijała rękawy, zdejmując skórzaną kurtkę. Podała mu ją, w locie odbierając numerek. Pnąc się schodami na piętro, obsunęła spódniczkę na biodra, wygładziła sweterek i odrzuciła do tyłu włosy, uprzednio przeczesując je palcami. Czy Scarlett O’Connor zawsze musiała spóźniać się wtedy, kiedy było to najbardziejj bolesne w skutkach? Pewnym krokiem przemierzała korytarz, stukotem obcasów przecinając zalegającą tam ciszę. Przed drzwiami zatrzymała się, uspokajając oddech. Nie mogła wejść zdyszana. Ku jej nieszczęściu, ściany, drzwi, okna i wszystko tylko się dało, zostało bardzo skutecznie wytłumione. Z sali gimnastycznej nie dobiegał żaden, nawet najcichszy dźwięk. Zdając się na łaskę, albo jak się okazało w jej przypadku niełaskę losu, otworzyła drzwi, raźno wkraczając na salę. Echo jej kroków poniosło się po całym pomieszczeniu, zwracając na nią uwagę większości. Nie zwolniwszy, pewnie szła przed siebie ignorując je skutecznie. Dumnie uniosła głowę, błądząc spojrzeniem po uczniach i szukając wśród nich Liv.
- …jak już mówiłem, zmiany w regulaminie obejmować będą również normy dotyczące stroju obowiązującego w szkole. – Nie wietrząc żadnej sensacji, większość zwróciła się znów ku dyrektorowi, zaś inni widząc Scarlett i jak się zaraz okazało jej nieregulaminowy strój, nie zdołała powstrzymać się od reakcji. Chichotu, spoglądania po samemu czy samej sobie, komentarzom, krzywym spojrzeniom, niedowierzaniu, zniesmaczeniu, zobojętnieniu, zazdrości, pobłażaniu i wielu innych, które Scarlett niezłomnie ignorowała. Lekko kołysząc biodrami, stawiała rytmiczne kroki. Spostrzegła Mikea, który bezpardonowo patrzył się na nią, lustrując od dołu do góry. Posławszy mu miażdżące spojrzenie, przecisnęła się między uczniami. – Co więcej, nieprzestrzeganie regulaminu będzie karane, zwłaszcza w stosunku do maturzystów. Rada nauczycieli w porozumieniu z przewodniczącym rady uczniów – co należy nadmienić, był to chłopak z najwyższą średnią w szkole, obsadzony na tym stanowisku z woli dyrektora, gdy przewodniczący wybrany przez uczniów, został zdegradowany za palenie papierosów na terenie szkoły. – Chcemy, by absolwenci naszej szkoły, opuścili ją z jak najlepszą opinią i oczywiście świadectwem. – Brunetka prychnęła, stanąwszy obok Liv i odrzuciła niesforne kosmyki na plecy w ostentacyjnym geście. Siostra teoretycznie nadal się do niej nie odzywała. Wróciwszy wieczorem od Toma, zupełnie wyleciało jej z głowy, żeby iść do Liv. Poza tym, pewnie już spała, a rano – zapewne celowo - szybciej wyszła z domu, nim Scarlett zdążyła w ogóle wstać. Sapnęła i zagryzając dolną wargę, spojrzała na Liv. Ta udawała, że jej nie widzi, jeszcze mocniej udając, że słucha monologu dyrektora. Scarlett stanęła bliżej niej, dając jej kuksańca w bok. Gdy brunetka nadal nie zareagowała, coraz mocniej skrywając uśmiech, Scarlett przysunęła buzię do jej ucha, szepcząc;
- Ale ty wiesz, że ja cię bardzo mocno kocham? – Liv momentalnie uśmiechnęła się szeroko, kręcąc głową z dezaprobatą.
- Wiedziałam, że długo nie wytrzymasz. – Stwierdziła, spoglądając na Scarlett spod uniesionych brwi. - Ale pogodziliście się już?
- Tak, można tak powiedzieć. – Odetchnęła. – Nie tutaj. – Liv bez słowa kiwnęła głową, przenosząc wzrok na dyrektora.
- Po apelu się zmywam.
- Bo?
- Bo nie chce mi się tu siedzieć?
- Eeeej..! – Jedna z nauczycielek odwróciła się, karcąc Scarlett ostrym spojrzeniem. Dziewczyna prychnęła, przewracając oczami i przysunęła się bliżej siostry.
- Ty musisz iść na sztukę. 
- Bo?
- Bo zaliczasz dzisiaj. Ja byłam rano.
- A dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej?
- Bo się do ciebie nie odzywałam?
- Małpa.
- Tak mi mów.
- Wiesz co? Eks – związek z eks – Paulem budzi w tobie pierwotne instynkty – Scarlett znacząco poruszyła brwiami, uśmiechając się filuternie. Liv odwzajemniła uśmiech, kręcąc głową.
- To jeszcze nie jest eks – związek – skwitowała, posyłając brunetce protekcjonalne, na co ona znów wywróciła oczami, cmokając teatralnie.
- Cicho. – Dyrektor zakończył mowę i tłum uczniów ruszył ku wyjściom z sali. Liv pożegnała się z siostrą, po czym wmieszała się między innych. Scarlett stała oparta o osłonę kaloryfera, czekając, aż większość opuści pomieszczenie, by nie musiała się przepychać. Splotła ręce pod klatką piersiową i delikatnie przekrzywiwszy głowę, taksowała krytycznym spojrzeniem, co niektórych uczniów. Spostrzegła dwie nauczycielki, perfidnie wskazujące na nią mi komentujące – nie trudno się domyślić, co – między sobą. Scarlett wzięła głęboki oddech i jednym ruchem głowy odrzuciła do tyłu włosy. Poprawiła się na miejscu, przysiadając na osłonie i skrzyżowała przed sobą długie nogi. Kątem oka dostrzegła, że Mike, stojąc pod ścianą, znów jej się przygląda. Powoli przeniosła na niego swoje spojrzenie i uśmiechnęła się najbardziej słodko, jak tylko potrafiła, co widocznie bardzo go zdziwiło. Rozplotła ręce i uniósłszy jedną dystyngowanie, pokazała mu środkowy palec, po czym z gracją ruszyła ku wyjściu. Widziała, jak wściekle zaciskał pięści.

Widząc koleżanki poruszające się zgrabnie w rytm piosenki, uśmiechnęła się delikatnie. Samara i Natasha przygotowywały kroki przed próbą. Choć grupę tworzyło kilkanaście osób, to głównie one tworzyły choreografię. Scarlett lubiła patrzeć jak tańczą. Były przeciwieństwami, współgrającymi więcej niż idealnie. Natasha - baletnica zwinna i delikatna niczym motyl, sprawiała, że nawet hip – hop w jej wykonaniu emanował subtelnością. Zaś Samara swoją energią i pasją, które emanowały z każdego jej ruchu, gotowa była porwać za sobą tłumy.
- Siiiii! – Krzyknęła Natasha, wybijając się zupełnie z rytmu. Uśmiechnęła się szeroko i podbiegła do Scarlett, opartej o barierki. Przytuliła ją do siebie z nieproporcjonalną do jej postury siłą, po czym otaksowała ją spojrzeniem. – A żeś się wyrobiła, no. Nadziwić się nie mogę.
- Mówisz mi to za każdym razem, Tasha. – Scarlett roześmiała się, kiwając do Samary, idącej w ich stronę.
- Czemu kopnął mnie ten zaszczyt? – Rzuciła blondynka, szurając Scarlett piąstką w ramię.
- Stęskniłam się za tobą. Spać po nocach nie mogę, nie jem, nie piję. Musiałam cię zobaczyć.
- Taaa – Samara pokiwała głową w geście ‘akurat ci uwierzę’, po czym wskazała na chwilowo parkiet plac. – Jak ci się podobało?
- Profesjonalka, jak zawsze.
- No to bajeczka. Idę nastawić muzykę, zaraz zejdą się ludzie. – Przeszła luźno kilka kroków, po czym ma marszu zrobiła nieprzerwanie trzy gwiazdy, zgrabnie lądując przy samej wieży. Spojrzawszy na Tashę i Scarlett, uśmiechnęła się od ucha do ucha i zabrała za przygotowywanie muzyki. Brunetka pokiwała głową, przenoszą wzrok na Nataszę.
- Kiedy mistrzostwa?
- Za trzy tygodnie. Jeszcze nigdy się tak nie bałam. Ostatnio każdy ma milion pięćset pilniejszych spraw niż treningi. Sam wszystko zlewa, ale ja tak nie umiem. Mike jest naszym czarnym koniem, bez jego wygibasów występ dużo straci. Corn i Dan bawią się w dom i wciąż olewają treningi, dziewczyny też jakoś słabo się przykładają. W ogóle, dziwnie się robi. Zamiast czterech razy w tygodniu, w pełnym składzie spotykamy się dwa razy, jeśli dobrze pójdzie.
- To kiepsko.
- Brakuje mi ciebie tutaj.
- Tash.
- Wiem, minęło już sporo czasu i tak dalej. Wiem, że nie wrócisz, ale ty zawsze umiałaś każdemu, jakoś tak nagadać, żeby wziął się w garść. Ja potrafię kręcić tyłkiem, a ty masz gadanego.
- Ja tu tylko siedziałam. Nie sądzę, żeby inni odczuli moje odejście. Wiesz dobrze, że to siedzi w was. Wydaje mi się, że po prostu niektórzy zapomnieli, dlaczego zaczęli tu przychodzić. Przypomnij im, Tash, bo ty to doskonale pamiętasz. – Spojrzenie dziewczyny na ułamek sekundy powędrowało ponad ramię Scarlett. Zmarszczyła nieznacznie brwi i znów spojrzała na brunetkę. Nim zdążyła otworzyć usta, widziała jak silne dłonie oplatają koleżankę w talii. Ta poderwała się jak oparzona, gwałtownie odwracając do – jak się okazało – Mikea, mało nie potrącając przy tym Natashy. Starając się oddychać spokojnie, posłała chłopakowi nienawistne spojrzenie, a jej dotąd pogodną twarz skuła wzgardliwa obojętność. Na widok miny brunetki, Mike uśmiechnął się diabolicznie i przeskoczywszy barierkę, o którą się opierała, podszedł do niej. Zdecydowanie za blisko.
- I co, Mała? Gdzie masz swojego księcia? – Przysuwał się bliżej i bliżej, aż w końcu klatka piersiowa Scarlett, stykała się z jego ciałem przy każdym wdechu. Mroziła go spojrzeniem, ani na chwilę nie spuszczając z niego wzroku.
- Daleko – warknęła. Wyminęła go, celowo trącając ramieniem. Chłopak pokręcił głową z dezaprobatą i odwróciwszy się, mocno chwycił ją za rękę. Szarpnął Scarlett, przyciągając ją do siebie. Odbiła się od jego torsu. Był o wiele silniejszy, niż jej się wydawało. Manipulował jej ciałem jak szmacianą lalką. Tym razem się nie bała. Nie była sama, w obecności Samara i Nataszy nie mógł jej wyrządzić żadnej krzywdy. Wątpiła, by był tak głupi. Wiedziała, że po prostu usiłował pokazać jej swoją wyższość. Nie z nią te numery.
- I co, kto cię teraz uratuje? – Trzymał mocno rękę brunetki, pochylając się bardzo nisko nad jej zarumienioną buzią. Szarpnęła z całych sił. Na nic to się zdało, bo tylko zacieśnił uścisk.
- Krasnoludki – warknęła. – Wiesz, co, Mikey? – Oblizała wargi, celowo przeciągając tą chwilę. Ja się spodziewała, uciekł spojrzeniem do jej pełnych ust. Wykorzystała ten moment i wyrwała rękę. Zapiekło, ale nawet się nie skrzywiła. Nieustannie patrzyła mu w oczy, wkładając w to spojrzenie całą swoją niechęć do niego. – Jesteś żałosny – odwróciła się na pięcie, chcąc odejść, ale tym razem też był szybszy. Chwycił Scarlett za ramiona i mocno przycisnął do siebie. – To boli – syknęła.
- I dobrze – w jego ochach tliła się złość przemieszana z pożądaniem. Jego ciemne tęczówki zaszły mgłą. Przestraszyła się tego spojrzenia, ale zniosła je dzielnie. – Może teraz nauczysz się, że zawsze dostaję to, czego chcę. Jak nie idzie po dobroci, to nauczę cię siłą, Lettsy.
- Mam na imię Scarlett. Niczego mnie nie nauczysz, dupku, bo w tej właśnie chwili mnie puścisz.
- Podniecasz mnie, kiedy się złościsz.
- Powodujesz u mnie odruch wymiotny, kiedy mnie dotykasz.
- Jak słodko. Scarlett… zrozum wreszcie, że ode mnie się zaczęło i na mnie się skończy. Ułatwisz i sobie i mnie. Nie sądzisz?
- Sądzę, że ty naprawdę powinieneś się leczyć. Albo masz tak zaburzoną samoocenę albo wypaliłeś odrobinę za dużo trawy. W każdym razie, bądź tak łaskaw i primo – puść mnie, secundo – nie wypominaj mi błędów przeszłości. – Mike nie zareagował. Trzymał brunetkę, wlepiając w nią to spojrzenie i oddychał tak nienaturalnie szybko. Scarlett zaczęła się wiercić, ale to na nic. Nawet nie drgnął  Natasha, dotąd przyglądająca się całemu zajściu, jakby ocknęła się i podeszła do nich, kładąc na przedramieniu Mike’a dłoń. Jego mięśnie były napięte jak stal. Ona też się przestraszyła.
- Mike, puść ją – wyszeptała, w duchu prosząc, by pojawił się, któryś z chłopaków. Samara w końcu przestała ich ignorować i też przyszła.
- Mike, daruj sobie – warknęła, nie patyczkując się z nim. Siłą zaczęła odciągać go od brunetki. – Koniec przedstawienia. Idź się rozgrzać. – Po chwili ustąpił i zwolnił uścisk. Jednak ani na chwilę nie spuścił z niej swojego spojrzenia. Tasha podeszła do Scarlett.
- Okej? – Położyła dłoń na ramieniu brunetki, jednak ta ją strąciła. Poprawiła spódniczkę, wygładziła kurtkę i odrzuciwszy włosy na plecy, wyprostował się dumnie, po czym bez słowa odeszła. Cała trójka patrzyła za nią, a kiedy drzwi trzasnęły, jakby ocknęli się. Dziewczyny spojrzały gniewnie na Mikea, odchodząc.
- Idiota – warknęła Samara.
*

Przeszła przez pokój, rzucając mężowi przelotne spojrzenie. Siedział, wygodnie rozparty na fotelu, popijając kolejne piwo. Zajrzała do pokoju Candy, sprawdzając, czy aby na pewno śpi. Stała tak przez moment, przyglądając się jej pogodnej buzi. Tak bardzo żałowała, że jej malutka córeczka musi dorastać w takich podłych warunkach. Bolało ją, że nie mogła odejść i stworzyć jej domu, jakiego sama nie miała. Chciała jej dać wszystko, czego jej samej zabrakło, a nie była w stanie zapewnić jej nawet poczucia bezpieczeństwa. Choć tak było od zawsze i dziewczynka nie znała innego życia, Rainie za każdym razem, gdy o tym myślała, pomstowała do losu. Kiedyś w końcu jej się uda, bardzo w to wierzyła. Da Candy prawdziwy dom, bez lęku i przemocy. Nie chcąc, by obudziło ją światło bijące z korytarza, wycofała się i cicho zamknęła drzwi. Chciała wrócić do kuchni, zaszyć się w niej na tyle długo, by Hans poszedł spać i by ona mogła się położyć. Codziennie kładła się dopiero, gdy zasnął. Chyba, że… chyba, że robił jej to. Przyspieszyła przechodząc przez dzienny.
- Co tak się kręcisz? – Zatrzymała się gwałtownie, a po jej plecach przebiegł dreszcz.
- Byłam u Candy. Sprawdzałam czy śpi.
- I co, śpi? – Rzucił, zgniatając puszkę.
- Tak – starała się być bardzo spokojna, robiła wszystko, by głos jej nie zadrżał. Na próżno. Jednak jego ton nie wskazywał niczego dobrego. Znowu to zrobi. Wyczuwała to. To wisiało w powietrzu, zalegało w brzmieniu jego głosu. Na jej ciele pojawiła się gęsia skórka. Zacisnęła dłonie w piąstki, zaczynając drżeć.
- Chodź do mnie, kochanie.
- Hans, proszę – szepnęła błagalnie.
- Jesteś moją żoną.
- Hans – tak bardzo chciała, by odpuścił, by pozwolił jej odejść. Tak bardzo się bała, niemo wołała ratunku. Wiedziała, że on tam jest i wpadłby po nią, gdyby tylko szepnęła słowo, ale wiedziała, że nie może mieszać w to Billa. Jej życie było zbyt trudne, zbyt skomplikowane, by mogła nawet pomyśleć, o tym, by włączyć go w to wszystko. Musiała to znieść, musiała mu pozwolić, bo była zbyt słaba, żeby stawić Hansowi opór. Był jedyną osobą, jaką miła, choć to zdanie brzmiało śmiesznie, nawet w jej myśli. Chociaż wiedziała, że Bill przyjąłby ją z otwartymi ramionami, nie miała prawa zwalać mu się na głowę ze swoimi problemami. Od Hansa nie można tak po prostu odejść. Ona nie mogła.
- Chodź tu – rzucił ostro. Nie patrzył na nią, wciąż oglądał mecz. Nie musiała odwracać się do niego przodem, by to wiedzieć. Gorąco i zimno, na przemian zalewało jej ciało. Znała scenariusz, zrobi to, tam gdzie akurat będzie mu wygodnie, a później zostawi ją i pójdzie spać. Nawet nie racząc jej spojrzeniem. Czuła się upokorzona na samą myśl. Powoli ruszyła w jego kierunku, choć nogi miała jak z betonu, stawiała kolejne kroki. Chciała uciec, skryć się gdzieś, jednak wiedziała, że to nie miało najmniejszego sensu, bo i tak by ją znalazł. Przysiadła na brzegu fotela. Chwycił jej dłoń. Nie odwzajemniła uścisku. Przymknęła powieki, przełykając ślinę. Słyszała, jak krew dudni w jej żyłach.
- Czy ja kiedykolwiek uwolnię się od ciebie? – Zapytała słabo.
- Nie sądzę – nie wyłączając telewizora, wstał i ciągnąc ją za sobą, skierował się do sypialni.
*

Wyszło nieczysto. Bill przeciągnął ostatni dźwięk, a on pomylił nuty, kiedy Georg źle wszedł w dźwięk. Ogółem: masakra totalna. Dwa poprzednie kawałki zagrali całkiem dobrze, z tym, coś im nie szło. Choć dobrą chwilę temu skończyli grać, Gustav nadal wybijał rytm. Wciąż ten sam. On był już zupełnie zakręcony. Owocność tej próby, wydawała się Tomowi zupełnie wątpliwa. Ostatni raz tak się mylili, kiedy mili zagrać pierwszy duży koncert, z tą różnicą, że wtedy chciali, a nie mogli, a teraz… sam nie wiedział, co to było teraz.  Od początku próby Bill po każdej piosence spoglądał na telefon, Gustav milczał jak zaklęty, a Georg bujał w obłokach. Przysiadł sobie na stoliku, śmiejąc się pod nosem z perkusisty, który wciąż uparcie grał. Georg wyrwał go brutalnie z zamyślenia, uświadamiając mu, że piosenka dobiegła końca i mógł przestać. Powiódł spojrzeniem po wszystkich trzech i zaśmiał się pod nosem.
- Ach, te baby – westchnął, kręcąc głową.
- Co z babami? – David pojawił się ni stąd ni zowąd, uśmiechając się od ucha do ucha. Obrzucił spojrzeniem chłopaków, po czym przysiadłszy na stoliku, zaczął przeglądać kartki, które przyniósł ze sobą.
- Źle z nimi, ale bez o wiele gorzej – mruknął Bill.
- Odkryłeś, chłopie, Amerykę. No, ale mam dla was wieści z ostatniej chwili. Właśnie rozmawiałem z Patrickiem. Po jutrze wyjeżdżamy – zamiast wybuchu euforii, zastał ciszę. Zdziwiony, spojrzał na nich pytająco. Bill jedynie wzruszył ramionami. – Na trzy tygodnie.
- Dokąd? – Wokalista zdecydował się przerwać ciszę, która zaległa między nimi. Podszedł do Josta i wziął od niego plan trasy. – Stany – mruknął bardziej do siebie niż do reszty. - A kiedy?
- Po jutrze – Jost rzucił obojętnie i w tej samej chwili trzy pary oczu, utkwiły w nim niedowierzające spojrzenia. Myśleli o trasie, chcieli grać, ale… już?
- Przecież to technicznie niemożliwe – Gustav odezwał się pierwszy raz tego dnia, pomijając oczywiście ‘cześć’, kiedy przyjechał.
- Możliwe. Przekonacie się sami. Kluby będą pękać w szwach – wstał i machnąwszy im na pożegnanie, opuścił pomieszczenie.
- Czy tylko ja mam wrażenie, że to będą bardzo długie trzy tygodnie? – Tom, ignorując pytanie Billa, wstał i chwytając po drodze kurtkę, bez słowa wyszedł ze studia.
*

Siedziała na podłodze po turecku przed szeroko rozsuniętymi drzwiami szafy. Pomimo zapadającego mroku, jej oczy doskonale widziały to, co ujrzeć chciały. Patrzyła zawzięcie w jeden punkt, dokładnie analizując, rozkładając na części pierwsze, wszystkie wspomnienia sprzed związku z Paulem. Dotarło do Liv, że od tamtego okresu upłynęło już bardzo wiele czasu. Na myśl wróciły jej wypady ze znajomymi, wszystkie szalone i zupełnie nieodpowiedzialne rzeczy, jakie robiła. Przypomniała sobie tamtą Liv, którą była. Ta dziewczyna już nie istniała, nawet gdyby usilnie próbowała ją wskrzesić, to było już niemożliwe. Choćby teraz zachowywała się jak wtedy, mówiła, ubierała, to i tak nie byłoby to w żadnym stopniu takie same. Z prostej przyczyny, pomimo wpływów Paula, Liv zmieniała się sama w sobie, minęło sporo czasu. Ona odeszła bezpowrotnie w dniu, w którym związała się z Paulem. Choć wtedy jeszcze nie miała o tym pojęcia, już właśnie tamtego dnia, coś zaczęło się bezpowrotnie zmieniać. Zdawała sobie sprawę, że nie czas na roztrząsanie tego, jaka była zanim poznała Paula, jaka w trakcie związku z nim i kim stała się teraz. Na szali jej rozważań spoczęło wszystko, co dobre i złe, związane z Paulem. Pozwoliła, by cięższa przeważyła lżejszą. Okazało się, że tego złego było nieproporcjonalnie więcej. Szala z hukiem roztrzaskała się w myślach brunetki, a spośród gruzów przeszłości, nieśmiało wykiełkowała decyzja, którą zdawała się podjąć już bardzo dawno. Spojrzała na telefon: trzydzieści nieodebranych połączeń, w tym trzy od Paula, a dwadzieścia siedem od Georga. Na myśl przyszły jej te wszystkie chwile, kiedy podporządkowywała się, słuchała go, dopasowywała się, robiła wszystko, by być ‘godną’ miana dziewczyny ‘tego’ Bindera. Gdzieś tam przemknęło, kilka tych wspomnień, kiedy było jej z nim naprawdę dobrze, ale szybko wyparowały, a na ich miejscu pojawiła się uśmiechnięta twarz Georga. Kiedy to spoglądał na nią, jak na ósmy cud świata, kiedy nie była ani umalowana, ani wystrojona, taka zupełnie zwykła. Pozwoliła sobie wspomnieć jego dotyk, słowa, obecność, wszystko, co ofiarował, nie prosząc o nic w zamian. Westchnęła ciężko. Podniosła się do klęczek i na kolanach podeszła do szafy. Wyjęła z niej deskę. Przez moment po prostu przyglądała się jej, a charakterystyczny wzór zlewał jej się przed oczami. Doskonale wiedziała, co przedstawiał. Doskonale pamiętała każdy podpis ludzi z paczki, każdy wypad na rampę. Uśmiechnęła się do siebie. Z umysłu Liv wyparował Paul, Georg i wszystkie problemy. Była pewna, że klamka zapadła. Wszystko odeszła na bok, została tylko ona, tylko przyjemna, kojąca pustka. Poderwała się na równe nogi i włożywszy deskę po pachę, wybiegła z pokoju. Przy wyjściu niedbale założyła adidasy i lekko trzaskając drzwiami, bez słowa wyszła z domu. Poczuła się ta bardzo wolna, zdawałoby się, że pierwszy raz od wieków. Scarlett wychylając się przez oparcie kanapy, obserwowała Liv, nim ta opuściła dom. Uśmiechnęła się, wiedząc, że siostra już zdecydowała. Wróciwszy do swojej pozycji, napotkała pytające spojrzenie mamy. Przełączyła kanał i zatrzymała się, widząc Toma na ekranie. Sophie zajęła miejsce obok niej, niespokojnie zacierając ręce.
- Scarlett, gdzie ona poszła o tej porze? – Brunetka niechętnie oderwała wzrok od telewizora, lokując go w – autentycznie – zatroskanej matce.
- Jakby ci to, mamo, powiedzieć… Liv Hannah O’Connor wróciła do domu po bardzo długiej nieobecności.
- Mów do mnie po ludzku, Lettsy – dziewczyna przymknęła powieki, zaciskając dłonie w piąstki. – Zapomniałam, Scarlett. – Brunetka ponownie spojrzała na matkę. O dziwo, nawet się uśmiechnęła.
- Myślę, że etap ‘Paul’ został zakończony.
- Nico miał rację, mówiąc, że źle mu z oczu patrzy. A wydawał się miły.
- Guzik, a nie miły. To była wazelina w czystej postaci. Od początku mówiłam, że Liv źle na nim wyjdzie.
- Żeby tylko nic się jej nie stało – Sophie westchnęła przeciągle.
- Poszła na rampę. Ona wie co robi – Scarlett odrobinę niepewnie położyła dłoń na splecionych dłoniach matki, posyłając jej pokrzepiające spojrzenie. – Nie martw się.
- To nie takie proste, przekonasz się za kilka lat – Scarlett uśmiechnęła się krótko, wzruszając ramionami. – Pojadę do Hannah, nie będziesz miała nic przeciwko, zostając sama?
- Nie, no co ty, przywykłam do własnego towarzystwa. Poza tym muszę wkuwać matmę.
- Widzę, że zabrałaś się do tego na poważnie.
- Nie inaczej – Sophie uśmiechnęła się do córki, wstając, po czym opuściła pokój, po chwili znikając na piętrze.

Rozwiązawszy już enty wielomian, miała ochotę cisnąć tym zeszytem tam, gdzie nigdy więcej już by go nie odnalazła. Myśl, że jej przygoda z matematyką dobiegnie końca już za kilka miesięcy była jednym czynnikiem, który ją przed tym powstrzymywał. Kiwając się w rytm muzyki, zaczęła nucić razem z wokalistą. Oparła się wygodnie na poduszkach i przymknąwszy powieki, odpoczywała. Matematyka była zdecydowanie zbyt męczącym sportem. Rozbolała ją głowa. W pierwszej chwili, Scarlett miała wrażenie, że zaczął padać deszcz, później, że słychać coś z ulicy, jednak kiedy uderzanie o szybę stało zdecydowanie bardziej natarczywe, wstała z posłania i podeszła do okna. Coś niewątpliwie w nią uderzało. Stojąc tak chwilę i patrząc, jak to coś się od niej odbija doszła do wniosku, że to żwir z ich własnego podjazdu. Odrobinę niepewnie otworzyła okno i upewniwszy się, że nic nie nadlatuje, wychyliła się lekko. W pierwszej chwili nie dostrzegła niczego, jednak zbadawszy wzrokiem teren tuz przy domu, doszła do wniosku, że stał tam… Tom. Wpatrywał się w nią, splatające ręce na piersi.
- Wreszcie raczyłaś otworzyć – uniosła brwi, patrząc na niego pytająco. Było zbyt ciemno, żeby to dostrzegł. – Ta rynna jest stabilna?
- No raczej? – Bardziej spytała niż stwierdziła, będąc niewątpliwie zbita z tropu poczynaniami chłopaka. Tom zwyczajnie wspiął się po rynnie do jej okna i nie sprawiło mu to większego trudu. Podciągnął się na parapecie i będąc już na wysokości brunetki, cmoknął ją w nos. Zdezorientowana cofnęła się, umożliwiając mu wejście. Splotła ręce na piersi, przyglądając się jego poczynaniom. Zamknął okno, zdjął kurtkę i rzucił ją na fotel, to samo zrobił z butami, z tym że je ustawił na podłodze obok. Wtedy dopiero podszedł do Scarlett i pocałował ją na powitanie. – Tom?
- Hym?
- A nie mogłeś wejść drzwiami? – Przekalkulowała w myślach całe zajście od początku, pierwsze zdziwienie minęło i sytuacja zdała jej się zupełnie komiczna. - Jestem sama w domu – stwierdziła, unosząc brwi i uśmiechając się pobłażliwie. Na te słowa, Tom zatrzymał się w połowie drogi do łóżka i odwracając się posłał jej spojrzenie typu, ‘że co?’.
- A nie mogłaś powiedzieć mi tego, kiedy byłem jeszcze na dole?
- A pytałeś? – Uśmiechnęła się szeroko, podchodząc do niego. – Mój Super Tom – pocałowała go krótko i wyminąwszy, usadowiła się na łóżku. Chłopak, już z nieco mniej zdziwioną miną usiadł obok Scarlett i zaczął przeglądać jej zeszyty. Wczytując się w te wszystkie działania, krzywił się coraz mocniej. W końcu zatrzasnął zeszyt i razem z innymi książkami rzucił go na podłogę obok łóżka.
- To budzi we mnie zdecydowanie zbyt traumatycznie wspomnienia. – Uśmiechając się szeroko, pokręciła głową i zagadnęła go zmieniając temat.
- Co się stało, że tak późno przyszedłeś? – Tom wyraźnie zmarkotniał. Nim podniósł wzrok na Scarlett, kreślił przez moment opuszkiem wzorki na jej pościeli. Marszcząc brwi, przysunęła się do niego i przełożywszy jedną nogę ponad jego własnymi, zgrabnie wsunęła mu się na kolana. Oplotła Toma nogami w pasie i zadowolona ze swojego manewru, ujęła jego dłonie spoczywające między nimi, po czym dotknęła swoim jego czoła. Tom podniósł spojrzenie, napotykając turkusowe tęczówki Scarlett.
- Jedziemy w trasę – rzucił niby obojętnie, jednak w jego głowie wyczuwała nutkę czegoś, czego dokładnie sprecyzować nie potrafiła. Nie zareagowała, jednak wyraźnie poczuła ukłucie w sercu. Włożyła dużo sił w to, aby się uśmiechnąć. Mocniej ścisnęła dłonie Toma. – Nie chcę cię zostawiać – szepnął po chwili.
- Co czułeś jakieś trzy lata temu jadąc w trasę?
- Jaki to ma związek?
- Odpowiedz.
- Radochę – uśmiechnął się krótko. – Nieziemską radochę. To są emocje, których nie da się powtórzyć w żaden inny sposób. Wtedy nie liczyło się nic poza muzyką, graniem, fanami. To był nasz świat. Wszystko inne traciło na ważności – Scarlett uśmiechnęła się delikatnie, wspominając obraz Toma podczas koncertu.
- Właśnie dlatego tam jedziesz. Za każdym razem, kiedy będziesz miał wątpliwości, przypomnij sobie o tym, co mi teraz powiedziałeś.
- Dostanę tam wiele, ale tutaj zostawię o wiele więcej – nie odpowiedziała. Milczeli, a Tom nieprzerwanie patrzył jej w oczy. Świdrował ją swoim spojrzeniem, pozwalając Scarlett zatonąć w morzu mlecznej czekolady. W końcu potarła noskiem jego nos, pytając:
- Dlaczego tak mi się przyglądasz?
- Chcę zapamiętać jak najwięcej.
- Przecież nie zapomnisz – stwierdziła, przymykając powieki, gdy czule gładził jej policzek. Tom przyglądał się jeszcze przez chwilę jej niewinnej buzi, zastanawiając się, jak mogła skrywać w sobie tak wiele skrajności.
- Masz rację, nie zapomnę – wodził opuszkami po jej policzkach, przymkniętych powiekach, nosku i pełnych wargach, chcąc dokładnie zapamiętać i delikatną fakturę. W końcu otulił brunetkę ramionami, mocniej przyciągając ją do siebie. Skradł jej kilka słodkich pocałunków, po czym sam przymknął powieki i znów zetknął swoje z jej czołem. Siedzieli przytuleni, oddychając w jednym rymie. Mijały minuty, kolejne i kolejne. Ani Scarlett, ani Tom nie potrzebowali przerywać ciszy, która delikatnie otuliła ich ciała. Wystarczyło to, że czuła go przy sobie. Wystarczyło to, że trzymał ją w ramionach. Było tak błogo, tak idealnie, że trudno wierzyć, że do cna prawdziwie. Wraz z jej westchnieniem, otworzył oczy. Światło stało się, jakby ostrzejsze i poraziło go w oczy. Pierwszym, co zobaczył, gdy obraz stał się klarowny, był jej uśmiech. – Wspomnieniem tego uśmiechu będę żył, póki do ciebie nie wrócę – Scarlett bez słowa objęła szyję Toma, z delikatnym uśmiechem otuliła jego wargi swoimi.

Będę na ciebie czekać, Tom.
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo