23 kwietnia 2010

33. Najjaśniejsza z gwiazd.

Gardłowy śmiech szatynki zagłuszył dźwięki dobiegające z telewizora, co niewątpliwie zezłościło jej towarzysza. Zaklął cicho pod nosem, uważnie wpatrując się w telewizor. Zepchnął ją z siebie i ignorując jej oburzoną minę, sięgnął pilot i pogłośnił. Nie pomyślałby, że uda jej się zajść tak daleko. W każdym razie, choć nie wiedział z jakiej okazji, sam fakt, że występowała w telewizji, świadczył, że była bardziej konsekwentna niż sądził. W skupieniu przyglądał się Scarlett, wypowiadającej się po drugiej stronie ekranu. Nie tylko zaśpiewała nie najgorzej,  ale co bardziej rzuciło mu się w oczy, ładnie wyglądała. Sukienka dobrze na niej leżała, choć wolałby ją bez. Zwilżył wargi koniuszkiem języka, kodując każdy jej najmniejszy gest. W końcu mógł znów długo jej nie zobaczyć, ale był bardzo cierpliwy. Wiedział, że nadejdzie dzień, kiedy mu się uda. Szatynka usiłowała na powrót zaabsorbować go swoją osobą, jednak on złoszcząc się, że nie pozwalała mu w spokoju przysłuchiwać się dziewczynie, odpędzał ją niczym natrętną muchę. W końcu poddała się. Prychnęła, posyłając nienawistne spojrzenie w stronę telewizora. Skręciła się nieco, sięgając po kieliszek i butelkę szampana stojące na małej etażerce, tuż przy łóżku. Będąc zajętą wypełnianiem kieliszka nie spostrzegła, że jej towarzysz wyłączył już telewizor. Taksował lubieżnym spojrzeniem jej piersi i krągłe biodro, przechylając głowę raz na jedną, a raz na drugą stronę. Kiedy ułożyła się wygodniej, tuż obok niego, atłasowa kołdra zsunęła się jeszcze bardziej, jednak natychmiast zakryła się po samą szyję, przekornie unosząc brwi. Upiła spory łyk trunku, mierząc się z nim na spojrzenia. Chłopak uśmiechnął się przebiegle.
- Oglądając ją w telewizji, wpadłem na pewien pomysł – zagadnął, wodząc dłonią po biodrze szatynki.
- Nie możesz dać sobie spokoju? Ciągłe wracanie do niej zaczyna mnie nudzić – wywróciła oczami, popijając szampana.
- I kto to mówi – prychnął.
- Twoja siostra – na dźwięk własnych słów, zaśmiała się krótko. Chłopak spojrzał na nią powątpiewająco. – Słucham? – odparła znudzonym tonem, na pół siadając oparta o grube poduszki. Chłopak położył się obok niej, wspierając na ugiętym łokciu. Musnął wargami jej przedramię, nakreślając ścieżkę pocałunków, aż do jej obojczyka. Kiedy jego wargi otarły się o chłodny atłas, bez jakiegokolwiek zażenowania częściowo odrzucił przykrycie, odsłaniając piersi dziewczyny. Objął je pełnym zadowolenia spojrzeniem. Lubił je w niej. Szatynka miała ładne ciało, jednak jej obfite piersi robiły na nim szczególne wrażenie. Patrząc na nie, zaczął zastanawiać się, jakie mogły być piersi Scarlett? Przypomniał sobie, jak ściśnięte miseczkami stanika, wyglądały zza niemałych dekoltów bluzek, jakie nosiła. Zapewne były ładniejsze, niż piersi jego siostry. No, ale przecież był cierpliwy. Przekona się o tym w swoim czasie. Wzruszył ramionami, jakby podsumowując swoje myśli i uśmiechnął się. Póki co, miał przy sobie szatynkę, na razie wystarczy. Ujmując dłonią jej prawą pierś, zacisnął ją na niej i zaczął obsypywać pocałunkami lewą. Dziewczyna westchnęła, jakby będąc znudzoną jego poczynaniami. Oparła się wygodniej, czekając, aż skończy się zabawiać i przejdzie do sedna. Ona już się nasyciła. Upiła kolejny łyk szampana, pozwalając, by jego wargi pieściły jej skórę. Zaśmiała się gardłowo, gdy ssąc, połaskotał jej skórę. – Wysłowisz się wreszcie? – odparła lekko ochrypłym głosem. Złożywszy ostatni pocałunek na jej obojczyku, powrócił do swojej poprzedniej pozycji, opierając głowę na ręce.
- Myślę, że wciąż możemy wcielić w życie nasz pierwotny plan – zaczął, spoglądając jej w oczy.
- Albo ona musiałaby doznać amnezji albo ty musiałbyś zrobić operację plastyczną, żeby znów na ciebie spojrzała – dziewczyna zaśmiała się, spoglądając na niego z politowaniem.
- No właśnie! – wykrzyknął uradowany, ciesząc się, że tak szybko zrozumiała, co miał na myśli. Dziewczyna wpatrywała się w niego przez chwilę, a kiedy on pokiwał głową twierdząco, ona zaprzeczyła energicznie. – To jest plan idealny – szepnął, uśmiechając się szeroko. Wziął od niej kieliszek i opróżnił go do dna jednym haustem. – Idealny.
*

Odkąd reporterzy opuścili przyjęcie, poczuł się nieco swobodniej. Mógł do woli wodzić wzrokiem za Scarlett, nie musząc obawiać się, że zostanie na tym przyłapany. Tak, jak nigdy nie obchodziła go opinia publiczna i nie raz robił rzeczy, które niekoniecznie powinien robić oficjalnie, tak teraz, jeżeli w grę wchodziła już Scarlett, nie mógł pozwolić sobie na niedyskrecję. Nigdy tak naprawdę nie poruszali kwestii ujawnienia ich związku. Chyba nie było im to potrzebne, a może dla obojga było jasne, że to jak najdłuższe zachowanie ich związku w tajemnicy będzie dla nich najzdrowsze. Nie potrzeba było salomonowej mądrości, by wiedzieć, że gdyby media dowiedziały się o długo skrywanym sekrecie Toma Kaulitza, zechciałyby odkryć też tajemnice pozostałych członków zespołu. Scarlett bezpowrotnie straciłaby swoją prywatność. Ich spotkania stawałyby się widowiskiem, a pod jej domem utworzyłoby się pole namiotowe. Nie mogłaby wyjść spokojnie do sklepu czy na zakupy, a on nie mógłby po prostu do niej pojechać, by choć na chwilę uciec od blasku świateł. Jednak najbardziej bał się tego, że wysmyknęłaby mu się z rąk. Znacznie większe konsekwencje niż on, mogliby ponieść jego przyjaciele. Gustav zostałby napiętnowany za związek z narkomanką, a Bill mógłby stracić Rainie, którą wyjawienie ich tajemnicy kosztowałoby najwięcej. Georg i Liv byli chyba w najbardziej komfortowej sytuacji, bo przecież ‘nie byli razem’, choć pewnie media i tak utrudniłyby im to ‘nie bycie’. Jeśli świat obiegłaby wieść, że serca wszystkich czterech są już zajęte, straciliby wielu fanów. Zdawał sobie sprawę z tego, że ludzie lubili ich nie tylko ze względu na muzykę. Ludzie zaczepiający go na ulicy, tłumy fanek wykrzykujących propozycje wszelakiej maści, cały ten zgiełk, to nie zasługa muzyki, a tego co sobą prezentowali. Dla niego, jako muzyka nie było to do końca zadowalające, ale dla niego jako Toma było w pełni zrozumiałe. Show biznes w końcu rządził się swoimi prawami. Płyty, koncerty, gadżety, wszystko mogłoby przestać się sprzedawać, zyski by spadły, a David z pewnością, by się załamał. To byłaby zbyt wysoka cena. Dlatego teraz twardo siedział na krześle i sączył sok. Tak, sok, bo przecież prowadził. Cała ta wizja i rozrachunek zysków i strat odrobinę go przerażały, bo chyba wolałby dojść do innych wniosków. Upił łyk napoju, obrzucając pomieszczenie spojrzeniem spod wpół przymkniętych powiek. Bill zawzięcie rozmawiał o czymś z Jostem, Benznerem i Hoffmannem. Roth w kącie omawiał coś z prezesem, menagerowie kręcili się przy swoich podopiecznych, nie tylko niemieckiej sceny muzycznej. Widział tu gwiazdy nie tylko z Europy, ale również i Ameryki, co było dla niego dużym zaskoczeniem, bo nie spodziewał się, że urodziny wytwórni, w dodatku nie okrągłe, ściągną elitę show biznesu. Transmisja szła nie tylko na cały kraj, ale na świat. Widziały ją miliony. Ciekaw był, czy zdawała sobie z tego sprawę. Tom miał wrażenie, że Scarlett bezpowrotnie przestała być tylko jego. Choć może to stało się już wcześniej? Zapragnął mieć przed sobą szklaneczkę whisky. Tak niespodziewanie. Nie był na to gotów. Mocno ścisnął wysoką szklankę i upił duży łyk soku. Przymknął na moment powieki, nie rejestrując, w którym momencie Bill dołączył do niego. Wziął głęboki oddech, odganiając tą myśl.
- Jost mówi, że to kwestia czasu – rzucił na wstępie. 
- Co takiego? – spytał bezmyślnie, dostrzegając brunetkę w tłumie. Utkwił w niej uważne spojrzenie. Obracała się wśród coraz to nowych osób, ważnych osób, a jemu wydawało się, że zwracają na nią szczególna uwagę. A może był przewrażliwiony? Zaśmiała się perliście, odrzucając na plecy długie loki. Sukienka leżała na niej idealnie. Pomimo eleganckiego kroju, podkreślała kształty Scarlett. Wyglądała w niej jednocześnie niezwykle zmysłowo i wytwornie. Musiał przyznać, że wybór Billa po raz kolejny tego wieczoru okazał się trafiony, choć i tak najchętniej okryłby ją szczelnie swoją bluzą.  Była zdecydowanie zbyt ponętna, jak na grono starych wyg. W jego oczach, Scarlett była tego wieczoru najjaśniejszą gwiazdą, choć nie zdążyła jeszcze w pełni rozbłysnąć. Na kilka sekund odwróciła głowę w jego stronę. Uśmiechnęła się, szepcząc; kocham, nim znów wciągnięto ją w rozmowę. Pojął sens słów brata. Spojrzał na Billa, który też dostrzegł ten gest.
- Jej kontrakt – odparł po chwili. – Ja myślę, że jej się uda. Nie chodzi o to, że nagra płytę i sprzeda ją brawurowo. Ja myślę, że jej uda się osiągnąć prawdziwy sukces. Widzisz, co się dzieje? Wystarczy pięć minut przy niej, a najtwardsi z branży są kupieni. Scarlett ma nie tylko dobry głos, ona ma prawdziwy dar, prawdziwy talent – ku potwierdzeniu swoich słów, westchnął i upił łyk swojego drinka. Tom patrzył przez moment na bliźniaka milcząc, ważąc jego słowa.
- A nam się uda? – szepnął, lokując wzrok w tęczówkach Billa. Był nieco zbity z tropu pytaniem Toma. Westchnął nie odrywając od niego oczu.
- Jeśli nie wam, to chyba już nikomu. Nie znam drugiej takiej pary, która potrafiłaby się pokłócić ze sobą trzy razy w ciągu pięciu minut i zdążyć jeszcze pogodzić się w tym czasie przynajmniej z sześć razy – zaśmiał się krótko. – Nie znam pary, która wodzi za sobą tak tęsknym wzrokiem, gdy tego drugiego nie ma choćby minutę. Nie znam dwóch tak sprzecznych charakterów, które pasowałyby do siebie tak doskonale, więc nie pytaj mnie, czy wam się uda, bo tak będzie bez wątpienia, jeśli oboje nie przestaniecie walczyć o siebie.
- Wiem, ale… - zaciął się, znów wpatrując w brunetkę. – Już wymyka mi się z rąk, już teraz jest daleko, a co potem…? Co będzie, kiedy jej się uda? Będziemy mijać się w tłumie udając, że się nie znamy? – Westchnął, dopijając sok. W tej samej chwili pojął, że właśnie podważa nie tylko uczucie swoje, ale przede wszystkim Scarlett i w duchu oburzył się sam na siebie. Rozważył zbyt wiele scenariuszy. Teraz wszystkie na raz mąciły mu myśli. – Nie stracę jej – dodał po chwili już znacznie pewniej. Bill uśmiechnął się, kończąc drinka.
- To, że nie możesz z nią teraz być, to inna kwestia. Wasza decyzja. Wiesz, nie mówię, że będzie łatwo.
- Nam chyba nigdy nie było – westchnął. – Wiem, że nie mogę jej zamknąć w złotej klatce i chronić przed światem, ale zbyt dobrze znam złe strony tego interesu, żeby przestać się martwić. Ona jest taka… bezbronna. – Bill uśmiechnął się pobłażliwie, przenosząc spojrzenie z rozchwytywanej brunetki na brata.
- Dla ciebie Scarlett będzie bezbronna, nawet zaopatrzona w miotacz ognia – Tom mimowolnie się uśmiechnął, przyznając Billowi w duchu rację. – Doskonale wiesz, że jest silna, że sobie poradzi ze wszystkim i nie pozwoli pokrzyżować planów. Gdyby nie była silna, gdyby nie miała woli walki, nie bylibyście dziś razem – na usta Toma wpłynął jeszcze szerszy śmiech, zupełnie niekontrolowanie, gdy wspomniał sobie, co musiała z nim przejść i jak słodko złościła się, tłukąc mu do głowy, że źle robił. Wydawało mu się, że od tamtej chwili minęły całe wieki. – Jej postura jest złudna. Być może dla wielu wydaje się tylko ładną brunetką z wyjątkowo niebieskimi oczami i silnym głosem, jednak ona ma w sobie siłę wojownika. Najlepszym przykładem jest to, że zaśpiewała dziś, tutaj przed tymi ludźmi. Wiesz, że pytali o nią nawet amerykanie? – Bill zamyślił się na krótką chwilę, jakby dopiero uzmysławiając sobie wagę swych słów. – Ona jest skazana na sukces, a my zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by się nim nie zachłysnęła. Choć – dodał po chwili – nie wydaje mi się, by jej to groziło. Scarlett zbyt mocno tego wszystkiego pragnęła, by jakkolwiek zaprzepaścić swoją szansę.
- Chciałbym do niej iść – Tom uśmiechnął się do Billa, mając wrażenie, że ciężar jaki nosił w sobie cały wieczór nieco zelżał. Dostrzegł Davida, gawędzącego ze Scarlett i wpadł na pomysł, w tej samej chwili wprowadzając go w życie. Uśmiechnął się do siebie i chwyciwszy Billa za rękę, pociągnął go za sobą. Po drodze wygładził koszulkę i poprawił frotę trzymającą dredy. Wszyscy byli zbyt zajęci sobą, by zwrócić na nich uwagę. Oburzenie młodszego bliźniaka zniknęło tak szybko jak się pojawiło, kiedy pojął, co chodzi po głowie Tomowi. Dyskretnie wyrwał rękę z jego uścisku, kręcąc pobłażliwie głową. Kątem oka dostrzegł, że Tom przybrał swój firmowy wyraz twarzy, który ponoć był niezawodny. Jednak, krótkie spojrzenie i pośpieszny krok zdradzały jego prawdziwe emocje. Zatrzymali się tuż za Scarlett. – Davidzie, może przedstawisz nas swojej gwieździe? – Odrzekł aksamitnym głosem, spoglądając na Scarlett, która powoli odwracała się w jego stronę.
- Myślę, że ta gwiazda należy do kogoś zupełnie innego – odpowiedziała tonem równie uwodzicielskim, jak ton Toma. Spojrzała na niego spod zadziornie uniesionych brwi, uśmiechając się figlarnie i przekrzywiając głowę tak, że on znów miał wrażenie, jakby przejechał go autobus.
- Nie miałem jeszcze okazji pogratulować ci… - zawahał się, udając zamyślenie. – Scarlett, tak? – kryjąc rozbawienie, brunetka pokiwała głową. Tom namyślał się zaledwie kilka sekund, przestąpił z nogi na nogę, po czym serdecznie przytulił Scarlett. – Naprawdę gratuluję – rzekł odrobinę za głośno, po czym szepnął. – Zaraz cię stąd zabiorę – zaśmiała się, wyswobadzając z jego objęć.
- Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy – odpowiedziała starając się być poważną, dając mu jednocześnie do zrozumienia, że nie miała nic przeciwko. – Teraz muszę panów przeprosić, czekam na ważny telefon. – Nim odeszła mrugnęła do Toma, na co on skinął głową, ściskając w dłoni telefon w obszernej kieszeni spodni.

Było dobrze. Było nawet idealnie. Bez większych problemów przebił się przez Berlin. Niebo usiane było milionem gwiazd, a najjaśniejsza z nich siedziała tuż obok niego. Wieczór można było uznać za udany. Scarlett była wyraźnie szczęśliwa, a jeśli ona taka była, to on tym bardziej. Choć od razu nie mógł cieszyć się z nią sukcesem i musiał czekać na to całe trzy godziny, nie wliczając w to samej gali i godzin ją poprzedzających, to teraz te chwile, w których odczuwał jakiekolwiek niezadowolenie zupełnie straciły na wartości. Zerknął na nią, mimowolnie uśmiechając się pod nosem. Siedziała z przymkniętymi powiekami, opierając głowę na zagłówku. Jej buzia miała wyjątkowo błogi wyraz, a pełne wargi układały się w subtelny uśmiech. Mimowolnie westchnął czując, kiedy jej drobna dłoń delikatnie zacisnęła się na jego udzie. Skupił uwagę na drodze, ignorując jej prędkie palce wystukujące nieznany mu rytm bliżej niż dalej miejsca, w które jej dłonie nie powinny się zakradać podczas jazdy samochodem, a już zwłaszcza, gdy on prowadził. Odkaszlnął, wilżąc spierzchnięte wargi koniuszkiem języka. Spojrzał krótko na Scarlett, napotykając jej figlarne spojrzenie. Usiłował skarcić ją własnym, ale chyba mu nie wyszło. Patrzyła na niego z niewinnym uśmiechem, robiąc niecałkiem niewinne rzeczy.
- Scarlett – mruknął, zaciskając dłonie na kierownicy. – Ja prowadzę – odparł z naciskiem. – Jeśli nie przestaniesz, będę zmuszony zatrzymać się w pierwszym lepszym miejscu i zrobić z tobą rzeczy, o których właśnie zacząłem myśleć – znów zwilżył usta, głośno przełykając ślinę. – Przez ciebie – dodał z wyrzutem, na co jej dłoń mocniej zacisnęła się na udzie Toma, a smukłe palce zakończone długimi paznokciami wbiły się w materiał spodni, drażniąc skórę.. Zaśmiała się cicho, gdy zagryzł wargi, mimowolnie przyspieszając.
- Nie zapomnij skręcić – mruknęła zalotnie, skrobiąc paznokciem w jeans. Posłał Scarlett kolejne oburzone spojrzenie. Wywróciła oczami, zabierając dłoń i zaśmiała się cicho. Tom zwalniał, aż wreszcie zatrzymał się, zaparkowawszy tuż przed bramą. – Pusto, wiedziałam, że tak będzie – westchnęła, zupełnie tracąc humor. – Co mi to daje, że oglądali mnie wszyscy czworo razem, kiedy po powrocie zastaję pusty dom. Nie liczyłam na żadne tarant, ale myślałam, że będą w domu, skoro nie dzwoniły… - wzruszyła ramionami, odpinając pas. – To chyba właśnie to, czego się boję. Boję się, że kiedy dotrę na szczyt będę tam sama – przeniosła wzrok z pogrążonego w ciemnościach domu na zatroskaną twarz Toma.
- Przecież jestem przy tobie, Maleńka – szepnął, gładząc wierzchem dłoni jej policzek. Uśmiechnęła się nieznacznie, przytulając się do dłoni Toma.
- Chodź ze mną. Nie chcę być dziś sama – poprosiła cichutko.
- Już myślałem, że nigdy tego nie powiesz – Tom uśmiechnął się, całując dłoń brunetki i prędko wysiadł z samochodu, by otworzyć bramę.

Chwyciwszy się jedną dłonią komody, zdjęła wysokie szpilki. Odetchnęła z ulgą, czując pod zmęczonymi stopami chłodne panele. Cały dzień na wysokich obcasach dał jej nieźle w kość. Odkąd skończyła szkołę i mało wychodziła z domu, odwykła od ich noszenia. Choć z racji swojego niskiego wzrostu była skazana na wysokie buty, nie protestowała, bo uwielbiała wysokie buty wszelkiej maści, ale jak na złość szybko zaczynały boleć ją nogi. Po drodze do swojego pokoju zajrzała do dziennego, gdzie Tom zdążył się już rozgościć i majstrował coś przy dvd. Uśmiechnęła się i powoli wspięła się schodami na piętro. Przebrała się w coś wygodniejszego i wciąż się nie spiesząc, wróciła do salonu. Po całodziennych emocjach dopadło ją znużenie. Chyba wciąż nie wierzyła. Wszystko zdawało się być krótką chwilą, a zdarzyło się tak wiele rzeczy. Choć była w pełni świadoma minionych zdarzeń, tak naprawdę nie docierały do niej w pełni. Ani to, że śpiewała przed prawdziwą publicznością, ani to, że wśród niej było tak wielu znanych ludzi, ani to, że ten wieczór tak naprawdę zmieni bardzo wiele. Zatrzymała się w przejściu miedzy holem, a salonem, dochodząc do wniosku, że przecież śpiewała dla gwiazd, które podziwiała, że znajdowała się z nimi na jednym przyjęciu, że rozmawiała z niektórymi, że to wszystko działo się naprawdę i nie był to tylko piękny sen, a jawa, najprawdziwsza jawa. Uśmiechnęła się do siebie. Przez cały wieczór nie zdawała sobie sprawy z tego, że obracała się w kręgach, w których zawsze pragnęła się obracać. Widziała tylko znanych ludzi, z tyloma rozmawiała i przychodziło jej to zupełnie naturalnie, bez większego skrępowania. Ta myśl zdawała się jej być zbyt odważną, jednak czuła się równa im wszystkim. Może dlatego, że była w pełni świadoma swoich możliwości? A może to znamię bycia z gwiazdą? Może to dlatego, że nauczyła się żyć w cieniu blasku fleszy, że niejako towarzyszyły jej na co dzień? W każdym bądź razie, jedynym czego była pewna to, to, że miniony dzień zdawał się być zupełnie nierealny, choć tak odczuwalnie prawdziwy. I chyba była szczęśliwa. Musiała stać tak już dłuższą chwilę, bo Tom zaczął się jej bacznie przyglądać. Posyłając mu wdzięczny uśmiech, wzruszyła ramionami i lekkim krokiem podeszła do Toma, obejmując go w pasie. Zadarła głowę, układając usta w dziubek i przymykając powieki. Tom zamknął dziewczynę w szczelnym uścisku, jednak nie pocałował jej, jak sobie życzyła. Wpatrując się w nią z czułym uśmiechem, czekał aż skończy się jej cierpliwość. Lubił się z nią droczyć. Nie minęła chwila, a jedno oko Scarlett otworzyło się, spoglądając na niego turkusową tęczówką. Uchyliło się i drugie, mierząc go podejrzliwym wzrokiem. Wargi chłopaka ułożyły się w szelmowskim uśmiechu, gdy Scarlett zrobiła oburzoną minę.
- Czy ty się Kaulitz, aby nie pomyliłeś? – rzuciła zabawnie oskarżycielskim tonem, a on pokręcił przecząco głową, na co ona zmrużyła oczy, przeszywając Toma spojrzeniem. – Jeszcze będziesz chciał buzi! – żachnęła się, usiłując wyswobodzić z jego objęć. Jednak Tom nie zamierzając jej na to pozwolić, z figlarnym uśmiechem na ustach, utrudniał Scarlett zadanie. Trzymał ją mocno w ramionach, mając ubaw, gdy ona próbowała się w nich wyrwać. – Puść mnie ty… ty, ty, ty! – zaperzyła się, nie mając słów. – Ty nieczuły Kaulitzu! – Tom roześmiał się serdecznie i przytulił Scarlett, wykorzystując chwilę jej nieuwagi. Burzyła się, szamocząc w jego ramionach i mamrotała pod nosem, narzekając na jego kompletną znieczulicę i zupełny brak jakichkolwiek pozytywnych uczuć wobec niej. Robiła w to tak zabawny sposób i rumieniła się przy tym tak uroczo, że nie mógł przestać się uśmiechać. W jednej chwili z dystyngowanej wschodzącej gwiazdy przeobraziła się w jego małą dziewczynkę, która nie ma pojęcia na czym świat stoi. Między innymi to w niej kochał. Potrafiła tak płynnie i zupełnie naturalnie wpasowywać się w daną chwilę. Nie udawała, nie grała, emanowała prawdziwością. Nawet teraz, gdy nazywała go nieczułym burakiem i bierną zmutowaną pietruszką, sprawiało mu to radość. Czuł się żałośnie ze świadomością, że zachwyca go nawet, kiedy była zła, ale ważniejsze było to, że dzięki temu, dzięki niej i przy niej był po prostu szczęśliwy. Zamknął usta Scarlett namiętnym pocałunkiem, przerywając jej niekończący się słowotok. Energia, jaką rozpierała ją, gdy bombardowała go słowami, ulotniła się w niewyjaśniony sposób, a ona sama zatonęła w jego ramionach, oddając pocałunek. Tom bez większego trudu obrócił ich ciała o sto osiemdziesiąt stopni i ciągnąc za sobą Scarlett, opadł na sofę. Zamarł na moment, przerywając pocałunek i szeroko otwierając oczy, wydał z siebie bezgłośne ‘au’. Posłał brunetce bolesne spojrzenie. Przyglądała mu się bacznie, nie za bardzo wiedząc, o co mogło mu chodzić. Zmarszczył brwi i rozluźniając uścisk jednej ręki, zaczął niezdarnie szukać czegoś pod sobą. Winowajca okazał się pilotem. Zmierzył go nienawistnym spojrzeniem i niedbale odrzucił na dywan. Scarlett parsknęła cichym śmiechem prosto w tors chłopaka, chcąc ukryć uśmiech.
- Uważaj, bo cię zwalę – mruknął niby obrażony. Brunetka spojrzała na Toma niewinnie, kokosząc się na nim. Celowo wierciła się i ocierała o niego do chwili, w której jego ogromna obraza na nią tudzież pilota, została zastąpiona uśmiechem. Splotła dłonie na jego piersi i oparła na nich brodę. Odrobinę nieudolnie objął ją spojrzeniem, dostrzegając, że mieściła się na nim cała. Zamknął uścisk na jej plecach, gładząc je delikatnie. Pasowali do siebie. – Skąd masz tą koszulę? – zagadnął, zgarniając ręką materiał. Uśmiechnął się, czując pod opuszkami jej delikatną skórę.
- To taty, zwędziłam mu ją dawno temu. Mama była oburzona, twierdząc, że to jedna z jego najlepszych, ale tata oddał mi ją bez oporów. Jak wszystko – dodała ze smutnym uśmiechem.
- Pamiętasz walentynki? – zapytał po krótkiej chwili.
- Pewnie, że tak – jej buzia pokraśniała radością. – To chyba jeden z naszych ważniejszych dni.
- Wtedy rozmawiałem przez chwilę z twoim tatą – Scarlett spojrzała na Toma pytająco. – Wtedy powiedział mi coś, co zrozumiałem dopiero niedawno. On chyba wiedział, wiesz? Wiedział, co rodziło się między nami.
- Tata był bardzo mądrym człowiekiem. Miał w sobie spokój, rodzący poczucie bezpieczeństwa. Rozumiał rzeczy, który zdawały się być niepojęte i miał jakąś taką charyzmę w sobie. Widział więcej, niż mówił – przytuliła policzek do swoich złączonych dłoni. – Brakuje mi go – dodała cicho. W takich chwilach Tom nie miał pojęcia, co mógłby powiedzieć Scarlett. Jej żal był dla niego niepojęty i czuł się bezsilny. Nigdy tak naprawdę nie stracił bliskiej osoby. Wiedział, jakie to uczucie w jednej chwili przestać mieć ojca, jednak nie miał pojęcia, jak to jest, kiedy on umiera. Serce krajało mu się, gdy Scarlett tak bardzo smutniała, wspominając tatę. Nie mógł wtedy zrobić nic, prócz tego, by przy niej być. Choć to czasem wydawało mu się stanowczo za mało. Westchnął, mocniej tuląc ją do siebie. Scarlett milczała, rysując opuszkiem wzroki na jego piersi, a Tom gładził ją po plecach. Prawie nigdy nie zaległa między nimi ciężka cisza. Nawet wspólne milczenie idealnie wpasowywało się w ich bycie. Rozdzwonił się telefon. Scarlett niechętnie wyswobodziła się z objęć Toma i ruszyła do korytarzyka. Odprowadził się wzrokiem. Wcisnęła zieloną słuchawkę i przyłożyła aparat do ucha. – Tak?
- Chciałam dzwonić wcześniej, ale Liv mówiła, że mogłoby cię nie być. Byłaś wspaniała córeczko – Scarlett uśmiechnęła się delikatnie, słysząc słowa matki. Oparła się bokiem o komodę, wspierając głowę na ugiętej ręce. Mając ku temu idealną okazję, uważnie otaksował dziewczynę spojrzeniem. Lubił to robić. Lubił patrzeć na nią bez końca. Lubił pławić się w niewinnej gracji jej ruchów, w krągłych kształtach, mimowolnych gestach. Lubił tak po prostu uczyć się jej na nowo i wciąż, zdawałoby się, znając ją na wskroś. Krucze włosy spływały na ramiona i plecy Scarlett, jakby jednolicąc się z kolorem koszuli sięgającej jej zaledwie do pół uda. Brzoskwiniowa skóra tworzyła z nimi subtelny kontrast, nadający jej filigranowej postaci jeszcze więcej zmysłowości. Bill miał rację, mówiąc, że Scarlett dla niego na zawsze pozostanie bezbronna.
- Dzięki. Wróciliśmy niecałą godzinę temu – odparła, pocierając stopą tylną część łydki. Telefon matki zadziałał na nią kojąco. Nie spodziewałaby się, że będzie tego tak bardzo potrzebować po wszystkim, co przeszły. Przeczesała palcami włosy.  
- Byłaś najlepsza. Gdyby widział cię tata… - Sophie westchnęła do słuchawki, a Scarlett mimowolnie wraz z nią.
- Wdział, na pewno widział. Czuwa nade mną – zapewniła matkę z zadziwiająca nawet dla siebie gorliwością. – Śpiewałam też dla niego.
- Wiem, kochanie – kolejne westchnienie. – Shie, Liv, Julie i nawet gosposia, wszyscy ci gratulują. Scarlett? – dodała po chwili.
- Tak?
- Jesteś z Tomem?
- Jestem.
- To nie będziemy jechać po nocy. Wrócimy około południa.
- Dobrze, mamo.
- Odpocznij, córeczko – pożegnała się, po czym odstawiła słuchawkę na bazę. Nawet nie zauważyła, kiedy Tom zbliżył się do niej. Stanął tuż za brunetką, czule obejmując ją w talii. Jego dłonie popłynęły delikatnie wzdłuż jej lędźwi, by skryć jej ciało w swoich ramionach. Oparła się o tors chłopaka, pozwalając, by deszczyk jego drobnych pocałunków obsypał jej szyję. Coś nie dawało jej spokoju. Czuła się spełniona. Osiągnęła cel, była prawie u szczytu. Zrobiła coś, co dane było niewielu i to dawało jej niesamowita satysfakcję, jednak w głębi duszy miała poczucie, że nie wszystko było jak powinno. – Powinnam być chyba bardzo szczęśliwa, nie?
- Będziesz jutro, kiedy się wyśpisz – szepnął, muskając wargami płatek jej ucha. Scarlett wyswobodziła się nieco z uścisku Toma, odwracając się przodem do niego. Krótką chwilę spoglądała w jego mlecznoczekoladowe tęczówki. Rozgościła się w swej oazie spokoju. Niesiona na falach ukojenia, dryfowała wśród świeżej bryzy, odnajdując równowagę. Odetchnęła głęboko. Nic jak spojrzenie Toma nie działało na nią w tej sposób. Usta Scarlett rozciągnęły się w zmysłowym uśmiechu. Oparła się o komodę, spoglądając na niego spod kotary gęstych rzęs. – Lubię, kiedy tak na mnie patrzysz – w oczach Toma błysnął filuterny ognik, zacisnął mocniej ręce spoczywające na biodrach brunetki. Położyła swoje drobne dłonie na jego rękach, sunąc nimi w kierunku jego barków. Opuszki jej palców badały fakturę jego skóry, wgłębienia i wypukłości, niemal podnosząc tą czynność do miana celebracji. Bystre oczy wędrowały w ślad dłoni, bacznie lustrując umięśnione ręce chłopaka. Uśmiechnęła się do siebie, czując jak pod wpływem jej dotyku mięśnie jego ramion napinają się. Tom pochylił się ku Scarlett, mocniej przypierając ją do drewnianej powierzchni i złożył na jej ustach czuły pocałunek, który z każdą kolejną sekundą przeobrażał się w coraz bardziej tęskny, zachłanny. Powiodła dłońmi do jego karku, splatając je na nim. Będąc boso wydawała mu się tak nieprzyzwoicie malutka i drobna. Zabawnie wyciągała szyję, by sięgnąć wyżej. Wszczepiła palce w poły jego koszulki, przyciągając Toma do siebie. Oderwawszy się od Scarlett, zaśmiał się cicho i spoglądając jej w oczy, uniósł ją do góry. Uśmiechnęła się zalotnie, oplatając go nogami w pasie i znów wpiła w jego wargi. Całowała Toma zachłannie, mocno, żarliwie, pragnąc i łaknąc jego czułości, potrzebując bliskości. Prędko pokonywał kolejne schody, potykając się i nie trafiając w stopnie. Śmiała się perliście, gdy jemu plątały się nogi. Jakby tego było mało rozpraszała go wszelkimi możliwymi sposobami. Pod wpływem dotyku jej miękkich warg i gorącego oddechu na jego szyi kręciło mu się w głowie. Zatrzymał się gwałtownie w połowie schodów. Odwrócił się nieco w bok i przyparłszy Scarlett do ściany, namiętnie wpił się w jej wargi. Nacierał na jej ciało skryte w jego objęciach, całując ją mocniej, goręcej. Scarlett brakowało tchu, a jej klatka piersiowa falowała śpiesznie, bijąc w jego tors. Oddychała płytko, namiętnie oddając jego pocałunki. Gdy wreszcie odsunął od niej usta, by dać dziewczynie chwilę wytchnienia, objął spojrzeniem jej twarz. Spoglądała na niego zamglonymi oczami, a jej policzki zaróżowiły się. Uśmiechnął się, odrywając jedną rękę od jej talii. Nie musiał bać się, że wysmyknie się z jego objęć. Znajdowali się tak blisko siebie, że było to niemożliwe. To zadziwiające, że nawet ich ciała tak idealnie pasowały do siebie. Powiódł delikatnie opuszkiem kciuka od jej skroni po brodę, by zawrócić i obrysować jej malinowe wargi. Popatrzył w oczy Scarlett. Biła z nich ufność. Uśmiechnął się, muskając usta Scarlett po raz kolejny, jednak znacznie wolniej, bardziej czule, subtelnie. W przerwie między jednym a kolejny pocałunkiem westchnęła cicho, delikatnie zaciskając dłonie na ramionach Toma. Wiodąc dłońmi wzdłuż jej nóg, ciaśniej skrzyżował łydki brunetki na swoich plecach. Nim ujął ją pod plecami, przyłożył wargi do czoła Scarlett. Musnął je, odrywając jej ciało od ściany i bez pośpiechu pokonał resztę drogi do jej pokoju. Wygięła plecy w zgrabny łuk, odchylając się, by otworzyć drzwi. Powoli uchyliły się, ukazując zatopione w mroku nocy pomieszczenie. Scarlett zadarła głowę, spoglądając Tomowi w oczy. Stali tak kilka chwil, milcząc. – Wejdziemy tam dziś? – wymruczała zalotnie, pocierając noskiem szyję Toma. Westchnął błogo, unosząc w uśmiechu kącik ust. Drzwi trzasnęły cicho, nim zupełnie zniknęli w ciemnościach.  

Słońce chyliło się ku zachodowi. Pomarańczowa kula unosiła się nad horyzontem, zniknąwszy już prawie zupełnie. Narastający półmrok rozświetliły lampiony, znajdujące się dosłownie wszędzie. W każdym kątku ogrodu. Wraz z blaskiem zachodzącego słońca tworzyły niesamowitą atmosferę, której uroku dodawały niezliczone naręcza barwnych kwiatów, rozstawione w plecionych koszach wszędzie, gdzie okiem sięgnąć. Aranżacja rodem z filmu zmieniła ich ogródek w zupełnie inne miejsce. Rozejrzała się jeszcze raz dokoła, pojmując sens całego spisku. Nie bez powodu Bill wyciągnął ją na zakupy, a Liv stroiła cały wieczór. Może trochę spodziewała się, że nie bez powodu siostra potraktowała ją jak lalkę, ale czegoś takiego w życiu się nie spodziewała. Musiała tak przypatrywać się wszystkiemu już dobre kilka minut, bo chóralne ‘sto lat’ zdążyło już zamilknąć, co spostrzegła dopiero w tej chwili. Uradowana Liv stała obok niej, uśmiechając się od ucha do ucha. Spojrzała najpierw na nią, a później po wszystkich, którzy stali przed nią. Była mama, Shie, Julie, Bill, Rainie, Candy, Georg, Gustav i Caroline, a nawet Simone i Gordon, co zupełnie zbiło ją z pantałyku i oczywiście Tom.
- Jesteście niemożliwi – to pierwsze, co przyszło jej do głowy i miało jako taki sens. Nawet nie myślała o tym, że mogłaby mieć przyjęcie, a co dopiero, że miałaby przy sobie wszystkich! W ciągu ostatnich lat przywykła do tego, że świętowanie urodzin kończyło się na życzeniach i ewentualnym piciu po kryjomu z Liv. Nie posiadając znajomych nie urządzała imprez, a wizja takowej z mamą, tatą i Liv średnio jej się uśmiechała. Głównie ze względu na rodzicielkę, z którą pewnie pokłóciłaby się z pięć razy i tyle ze świętowania. Ostatnie lata, to czas obfitujący w dalsze niż bliższe obcowanie z matką, więc ich ocieplające się stosunki były o tyle zaskakująco przyjemne, co zapomniane. Zwłaszcza teraz, gdy mama stojąc z boczku patrzyła na nią i Liv, miała łzy w oczach i uśmiechała się tak czule, że aż nieprawdopodobnie. Uśmiechnęła się wdzięcznie i przytuliła Liv. W końcu obie świętowały. – Wszystkiego najlepszego, siostra, na te twoje ostatnie naste – zaśmiała się cicho, gdy Liv mocno odwzajemniła uścisk. Tuliły się dłuższą chwilę, wyciskając z siebie ostatnie soki i śmiały się do siebie, bo nie potrzebowały mówić. Obie doskonale wiedziały, czego pragną, czego życzą i czego potrzebują.
- Kocham cię, łobuzie – ucałowała Scarlett w policzek i jeszcze raz mocno ją uściskała.
- Kocham cię, łobuzie – odpowiedziała, szepcząc Liv wprost do ucha. Słysząc ciche ponaglenia, wypuściła siostrę z objęć, pozwalając by przytuliła ją mama. Szeptała Scarlett długo na ucho, po czym ucałowała ją w policzek i obie serdecznie się uściskały. Shie życzył jej platynowo platynowej platyny, a Julie, by nigdy nie wątpiła, Bill życzył jej, by była szczęśliwa we wszystkim, co robi, Gustav i Caro niezliczonych pokładów sił i wytrwałości, a Georg, by jej niezłomna siła nigdy jej nie opuściła. Simone z mężem zażyczyli bardziej sobie niż jej ślicznych wnuczków w niedalekiej przyszłości, a wcześniej spełnienia marzeń i by wszystko, co było w niej dobre i piękne, kwitło. Mówiąc to, Simone zerkała na Toma. Wyściskana, wycałowana, obsypana prezentami i rozlicznymi powinszowankami, wreszcie zatonęła w ramionach, na które czekała od samego początku. Ufnie przylgnęła do klatki piersiowej Toma, pozwalając, by kołysał ją w swych ramionach kilka krótkich chwil. Biorąc głęboki oddech, miała wrażenie, że dopiero powietrze przemieszane z jego zapachem mogło wypełnić jej płuca życiodajnym tlenem. Tak bardzo ukochała tą mieszankę mięty, tytoniu i jego perfum. Tom ucałował Scarlett w czubek głowy i odrobinę wbrew jej woli, odsunął ją od siebie, spoglądając na nią z czułym uśmiechem na ustach.
- Moja Maleńka jest już dorosła. No proszę, proszę – szepnął, gładząc opuszkiem policzek brunetki. – Porozmawiam sobie z tobą później. Mam ci do przekazania same nieoficjalne informacje – za jego plecami ktoś zaśmiał się cicho, gdy Tom czule całował Scarlett. Bez pośpiechu, żarliwości i żądzy, smakował jej wargi chcąc włożyć w tą czynność całe swe uczucie, jakie kłębiło się w nim w tej chwili. Powolutku odsunął swoje od ust Scarlett, spoglądając jej głęboko w oczy. – Kocham cię, Maleńka – Scarlett znów wtuliła się w chłopaka, niknąc w jego bezpiecznych ramionach.
- Ja ciebie też, tak bardzo, bardzo – szepnęła, a gdy to robiła jej wargi otarły się o tors Toma. Wiedząc, że musi zabawić gości, wyswobodziła się z objęć Toma i chwyciwszy go za rękę, ruszyła w stronę bliskich. – Nie wiem czyja to sprawka, ale dowiem się i nie będę szczędzić słów – odparła radośnie, uśmiechając się szeroko.

Przyglądał się, jak Candy piszcząc wesoło, ucieka przed Scarlett. Śmiejąc się w głos ganiały po całym ogrodzie, a brunetka ani trochę nie przypominała pełnoletniej. Chwilami zastanawiał się, kto bawił się lepiej Candy czy Scarlett. Za każdym razem, gdy brunetka złapała małą, chwytała ją w objęcia i kręciła się wokół własnej osi i zupełnie przypadkiem lądowała na trawie, turlając się z dziewczynką. Śmiały się do utraty tchu. Candy przepadała za Scarlett i choć był już późny wieczór, wcale nie wyglądała na śpiącą. Spostrzegł Shiea, który też im się przyglądał. Bill wahał się przez chwilę. Póki miał w sobie tyle zacięcia wstał z miejsca i podszedł do chłopaka.
- To się nazywa dojrzałość – zagadnął.
- Ponoć na zawsze trzeba zachować w sobie choć krztę z dziecka – odparł Shie. – Candy chyba nie jest twoja? – zagadnął po chwili ciszy, która między nimi zaległa. Bill upił łyk napoju i spojrzawszy na szatyna, zaprzeczył.
- W papierach jej nie mam – zaśmiał się krótko. – Ale wcale mi to nie przeszkadza. One obie już są moje – powiedział dumnie, spoglądając na Rainie, siedzącą z Liv, Sophie i Simone. – Posłuchaj… - zaczął niezręcznie. – Tak właściwie, to chciałbym z tobą o czymś porozmawiać. Sprawa dotyczy moich dziewczyn – Shie spojrzał pytająco na Billa.
- Mianowicie?
- Może nie tu, nie dziś. Moglibyśmy spotkać się jakoś na mieście?
- Pewnie. Później zapiszę sobie twój numer – Shie przyglądał się jeszcze przez moment skonsternowanemu wyrazowi twarzy Billa i choć nie rozumiał po co mogłaby mu być potrzebna jego pomoc, doszedł do wniosku, że problem nie był błahy. Nie mógł zapytać o nic więcej, bo Candy przybiegłszy, z impetem wpadła w ramiona Billa.
- Chcę do mamy – odparła, wtulając się w niego.
- A nie mogłaś do niej iść sama, Cukiereczku? – zagadnął, łaskocząc ją pod boczkami. Zaśmiała się radośnie.
- Bolą mnie nóżki i nie mogłam.
- Trzeba było nie biegać tyle ze Scarlett, to by cię nie bolały.
- Ale ja lubię bawić się ze Scarlett. Do mamy – ponagliła. Bill pokręcił głową.
- Dzięki, Shie – posłał mu przelotne spojrzenie, poprawiając dziewczynkę w swych objęciach, ruszył w kierunku Rainie.


Cichutko zamknęła za sobą drzwi kuchni. Podeszła do blatu i oparła się o niego. Przymknęła powieki i odetchnęła z ulgą. Minione godziny były jednymi z najlepszych w ostatnim czasie. O dziwno, tych najlepszych zbierało się coraz więcej. Uśmiechnęła się do siebie, czując na sobie zapach trawy. Uwielbiała spędzać czas z Candy. Ta dziewczynka była niesamowita. Niezwykle inteligentna i rozwinięta jak na swój wiek, a jednocześnie beztroska i taka zwyczajnie radosna, pomimo tego, że jej dzieciństwo do najlżejszych nie należało. Ani trochę nie dziwiła się temu, że Bill pokochał ją tak bezwarunkowo. Słysząc, brawie bezdźwięczne skrzypnięcie drzwi, uchyliła powieki. Tom podszedł do niej i nic nie mówiąc, złożył na jej ustach czuły pocałunek.
- Impreza się udała – odparł, obejmując Scarlett w talii. Umościła się w jego objęciach, zakładając ręce na szyję Toma.
- Ty pewnie o wszystkim wiedziałeś – przekrzywiła głowę, mrużąc jedno oko.
- Oczywiście.
- Tak myślałam.
- Nie masz pojęcia, ile kosztowało mnie dochowanie tajemnicy, ale dałem radę – uśmiechnął się z zadowoleniem, całując czubek nosa Scarlett. – Mam coś dla ciebie – delikatnie wypuścił dziewczynę ze swych objęć i włożywszy ręce do kieszeni, szukał w nich czegoś. – Zamknij oczy – poprosił, a ona posłusznie spełniła jego życzenie. Nie minęła chwila, a poczuła, jak ujmuje jej dłoń i wsuwa coś na palec. Mimowolnie otworzyła oczy, spoglądając na swoją nią. Na serdecznym palcu połyskiwał pierścionek z białego złota z błękitnym oczkiem otoczonym wianuszkiem białych kamieni. Był elegancki i subtelny. Najśliczniejszy. – To topaz – dodał, widząc jej oszołomienie. Wpatrywała się w ozdobę krótką chwilę, otwierając i zamykając usta, chcąc coś powiedzieć, jednak żaden dźwięk nie wydobył się z jej ust. – To jeszcze nie zaręczyny – zaśmiał się krótko, muskając wargi dziewczyny. – Zobaczyłem go i pomyślałem o tobie. Mam coś jeszcze. Wybacz mi ten banał, ale nie mogłem się powstrzymać – Tom wyjął z malutkiego pudełeczka cienki łańcuszek z drobną zawieszką. Z połową serduszka, na której wygrawerowana była literka jego imienia.
- Tom… - szepnęła, na co chłopak uśmiechnął się i pokazał jej identyczny, wiszący już na jego szyi. Odgarnęła włosy, umożliwiając mu zapięcie łańcuszka. – To jest… one są śliczne – powiedziała cichutko, wpatrując się w swą dłoń. – To musiało kosztować fortunę. Wiesz, że ja nie potrzebuję prezentów. Wystarczy mi to, że tu dziś jesteś. Wspaniały… - szepnęła znów. Tom uśmiechnął się, całując ją czule. Tak bardzo lubił, gdy czuła się szczęśliwa.
- Mówiłem ci, że cudownie dziś wyglądasz? – uśmiechnęła się, wychwytując jego spojrzenie. – Nawet z tą trawą we włosach – ujął między palce małe źdźbło i wyrzucił je, po czym pogładził jej miękki policzek wierzchem dłoni. – Tobie pragnę ofiarować wszystko, co posiadam najcenniejsze. Jeśli zechcesz, zdobędę dla ciebie, nawet gwiazdkę z nieba – pochylił się i czule musnął wargami czoło, policzki i nosek , kończąc na ustach Scarlett.
- Ty jesteś moją gwiazdką z nieba, innych nie pragnę – spoglądała mu w oczy. W jej turkusowych tęczówkach rozlewała się czułość. – Dziękuję – wtuliła się w Toma, szczelnie obejmując go w pasie. Tuląc policzek do jego torsu, czule musnęła go wargami, pozwalając sobie zatonąć w jego bezpiecznych objęciach. 

5 kwietnia 2010

32. I found a dream, that I could speak to a dream that I could call my own.

W mgnieniu oka złocistą skórę jego muskularnych ramion zakrył miękki materiał czarnej koszulki. Jakby mechanicznie odrzucił na plecy spięte dredy, a na nadgarstek wsunął frotę. Odetchnął. Sprawdził kieszenie. Kluczyki i dokumenty są. Odwrócił się, chcąc skraść jej całusa, nie budząc ze snu. Cicho zbliżył się do posłania, ogarniając ją spojrzeniem. Uśmiechnął się, wspominając dotyk jej ciała, teraz skrytego jedynie pod cienką kołdrą. Pojedyncze kosmyki włosów zakrywały jej zaróżowione policzki i pełne, lekko rozchylone wargi, które łączyła cienka nitka śliny, miotana jej spokojnym oddechem. Śmiejąc się w duchu, karcił się za własną naiwność. Po raz niezliczony wpatrywał się w nią jak w obrazek, podziwiając każdy najmniejszy kawałek jej ciała. Oczami wyobraźni widział je skąpane w poświacie księżyca. Koniuszkami nerwów czuł jej dotyk. W duchu słyszał słodki szept i uśmiechał się. Z każdym dniem, na nowo odrywał radość kochania. Bo to przecież ona stanowiła źródło najdoskonalszego ze szczęść. Przysiadł na brzegu materaca i odgarnąwszy włosy z twarzy dziewczyny, musnął wargami jej czoło. Chłonąc słodki jej zapach, przymknął oczy. Pachniała słodką wanilią, delikatnym jaśminem i odurzającą frezją. Magnetyzowała. Mocno zapragnął wziąć ją w ramiona, tulić co tchu, czuć ją dobitniej. Zbyt szybko pędzący czas i kroki za drzwiami, trzymały go w ryzach, powstrzymywały chęci. Jeszcze raz czule otulił wargami skrawek jej aksamitnej skóry, biorąc głęboki oddech. Ten dzień będzie pachniał wanilią.
- Nie idź – usłyszał senny szept, odrywając usta od jej czoła. Napotkawszy wzrok brunetki, przymknął na chwilę oczy. Zapisał go w pamięci. Turkusowe tęczówki Scarlett zdawały się mieć jeszcze bardziej intensywny odcień niż zawsze. Był tak bardzo nasycony, aż nienaturalny. Ani niebo, ani morski lazur, ani atrament, ani turkus, ani szafir, ani modrak, ani lazuryt, ani chaber, ani akwamaryn, ani nawet kamień księżycowy, ani żadna inna barwa czy materia nie były w stanie równać się z tą. Do żadnej nie była podobna, żadna nie była piękniejsza. Kolor oczu Scarlett był niezrównany. Otworzywszy na powrót własne, ujrzał jej uśmiech, delikatny, senny, błogi. Opuszkami palców musnął jej policzek. Uwielbiał ją o poranku, nie dotkniętą trudami dnia, tak niewinną i śliczną.
- Cześć, Maleńka – przysiadłszy na brzegu materaca, pochylił się, by pocałować ją delikatnie. W ułamku sekundy Scarlett zarzuciła ręce na ramiona Toma, splatając palce na jego karku. Nie pozwoliwszy mu odsunąć się ani na milimetr, namiętnie oddała pocałunek. Mało brakowało, a pozwoliłby sobie stracić kontrolę, zatracając się w sidłach jej kojącego dotyku. Podsunąwszy dłonie pod łopatki brunetki, objął ją, skrywając w swych ramionach. Muskał opuszkami jej skórę, czując nikły dreszczyk. Uśmiechnął się, spostrzegając całą ich falę przebiegającą przez ciało brunetki. Świadomość, że była tak blisko, zupełnie naga i że dzieliła ich jedynie cienka kołdra i resztki jego zdrowego rozsądku, nie wróżyły niczego dobrego. Nim przytulił policzek do jej skroni, szepnął kilka czułych słów, ocierając przy tym spierzchniętymi wargami aksamitną skórę jej skroni. Schowawszy się w bezpiecznych objęciach Toma, bucnęła noskiem jego szyję, kreśląc na niej niezdarne szlaczki. – Zburzyłaś mój misterny plan, wiesz?
- Nie pierwszy, nie ostatni – mruknęła wprost w jego szyję, układając się wygodniej.
- Dzięki – odparł zabawnie, śmiejąc się pod nosem. – Powinno mnie już tu nie być. Twoja mama krąży pod drzwiami, raz nawet zatrzymała się i nasłuchiwała. Miałem wrażenie, że zaraz wpadnie tu z brygadą antyterrorystyczną! – Żachnął się, zniżając ton do skonspirowanego piskliwego szeptu. Scarlett zaśmiała się cicho, prychając prosto w jego szyję. Owionęło go przyjemne ciepło. Westchnął.
- Ona nie jest głupia, Tom. Kiedy wróciła, pewnie domyśliła się, że w nocy nie układaliśmy puzzli. I tak wytrzymała długo. Zazwyczaj, kiedy mnie sprawdza, przychodzi i pyta czy u mnie też nie ma prądu, ale oczywiście najpierw wyłącza korki.
- Myślisz, że zaraz zabraknie prądu? – W odpowiedzi w pokoju rozległo się energiczne pukanie. Tom zaklął w duchu, ganiąc się za wywołanie wilka z lasu. Znał Sophie. Rozmawiali nie raz. Mimo wszystko konfrontacja w niejednoznacznej sytuacji, przewyższała jego bagaż doświadczeń. Czuł się odrobinę nieswojo. Scarlett, jakby spłoszona, wyswobodziła się z jego uścisku, mimowolnie spoglądając na swoje nagie ramiona. Szybko rozejrzała się po pokoju.
- Tom – szepnęła, nim podał jej obszerną koszulkę. Nawet nie pamiętał, kiedy ją zostawił. Teraz już należała do niej. Zupełnie jak on. Założyła ją prędko, posyłając mu wdzięczny uśmiech. Odetchnęła, bez skrępowania opierając się na jego klatce piersiowej. Przyłożyła policzek do serca Toma, skrywając się w ten sposób za nim prawie w zupełności. – Wejdź, mamo – odrzekła. Sophie weszła pewnie do pokoju z miną, jakby miała w zamiarze nakryć ich jakkolwiek. Tuż za nią do pomieszczenia wślizgnęła się Liv. Zdziwiła się, widząc ich jedynie przytulonych.
- Skąd wiedziałaś, że to ja? – Scarlett parsknęła cicho, dochodząc do wniosku, że jej matka nie zrobiłaby kariery w wywiadzie.
- Dzień dobry – Tom powitał ją, nim soczyście ucałował brunetkę w czoło. Sophie, nieco zbita z tropu, przyglądała się swobodzie z jaką okazywał czułość jej córce. – Pojadę się przebrać, a później zabiorę cię na próbę. Zadzwonię – otulając Scarlett spojrzeniem, wierzchem dłoni pogładził jej policzek i pożegnawszy się, opuścił pokój. Brunetka odprowadziła Toma spojrzeniem, uśmiechając się, na myśl o nonszalancji z jaką się poruszał. Lubiła jego chód.
- Tylko ty pukasz w ten sposób, mamo – rzekła, mącąc ciszę i przeniosła wzrok na rodzicielkę. - Liv robi to znacznie subtelniej – uśmiechnęła się pogodnie, podciągając wyżej na posłaniu. Oparła się wygodnie o stelaż, patrząc raz na matkę, a raz na siostrę. Sophie ostrożnie przysiadła na brzegu posłania, zaś Liv jak zawsze wygodnie ułożyła się w fotelu. – Stało się coś?
- Nie, przyszłyśmy upewnić się, czy nie potrzeba ci pomóc w przygotowaniach – Sophie nie patrząc na Scarlett, machinalnie zaczęła wygładzać kołdrę.
- A tak naprawdę? – Zapytała, zabawnie przekrzywiając głowę. Sophie wyraźnie zaskoczona tym, że Scarlett przejrzała jej plan, spojrzała na nią pytająco. Milczała chwilę, nim znalazła odpowiednie słowa.
-Martwię się, Scarlett – odparowała z czymś na rodzaj ulgi i wyrzutu w głosie. Brunetka spojrzała na siostrę, która w odpowiedzi wywróciła jedynie oczami. – Czy ty jesteś pewna, że możesz mu ufać? - ‘Ojej’, to pierwsze, co przyszło jej do głowy. Nie miała pojęcia, dlaczego matce zebrało się na takie rozmowy akurat teraz. Nie dość, że miała przed sobą swój pierwszy prawdziwy występ, to przecież z Tomem była już długo. Nie zwykli kryć się przed Sophie. Jawnie okazywali sobie uczucia, co ją nieraz wyraźnie bulwersowało. Zwłaszcza, kiedy zupełnie przypadkiem strącili doniczkę z jej ulubioną paprotką, kiedy to przypadkiem wpadli na komódkę w korytarzu. W każdym razie rozmowa, którą Scarlett już widziała oczyma wyobraźni, ani trochę jej się nie podobała. Czy ufa Tomowi?! Bardziej niedorzecznego pytania w życiu nie słyszała. Matka puściła ją do jego domu, kiedy to prawie go nie znała, a teraz zebrało jej się pytać, czy mu ufa.
- yślę, że twoje pytanie jest równe temu, jakbym ja spytała, czy kochałaś tatę – uderzyła w czuły punkt, ale bynajmniej nie miała na celu skrzywdzić matki. Chciała jej jak najlepiej zobrazować sprawę. Miała nadzieję, że raz na zawsze. Doskonale pamiętała rodziców, ich bycie pełne czułości, partnerstwo idealne, jak w tańcu – idealny porządek będący zarazem zupełnie nieprzewidywalnym. Teraz zbyt często widywała matkę z czerwonymi oczami, by móc zapomnieć.
- Po prostu… boję się, że zbyt mocno się zaangażujesz i znów będziesz cierpiała. Doskonale pamiętam twoje pierwsze rozczarowanie.
- Zaangażowanie to bardzo subtelne słowo, mamo. Kocham go, mamo. Kocham całym sercem. I jeśli masz zamiar powiedzieć mi coś na temat pierwszej miłości, czy młodzieńczym zauroczeniu, to możesz sobie darować.
- Scarlett – Sophie zrobiła pauzę, biorąc głęboki oddech i spoglądając na brunetkę. – Zmieniając twoją pościel, zauważyłam… domyśliłam się, że wy… Scarlett, czy ty jesteś tego pewna? Czy jesteś pewna, że Tom jest właściwym chłopakiem dla ciebie? – Czego jak czego, ale takiego obrotu spraw to się nie spodziewała. W pierwszej chwili chciała się roześmiać, w kolejnej kazać matce wyjść, a w jeszcze następnej uznała, że musi być spokojna. Jak zawsze. Nic nie mogło zepsuć jej tego dnia.
- Mamo, czy nie uważasz, że już trochę za późno na takie rozmowy?
- Ja nie zamierzam tłumaczyć ci, do czego służy prezerwatywa – Sophie zarumieniła się, mimowolnie uśmiechając pod nosem. – Zobaczyłam to prześcieradło i dotarło do mnie, że jesteś już naprawdę dorosła, że nawet nie zauważyłam, kiedy moja dziewczynka odeszła. Nie rozmawiamy, już od bardzo dawna. Każda z nas żyje własnym życiem. Nie przyszłam do ciebie po to, by roztrząsać, dlaczego tak jest. Przyszłam, bo się martwię. Wkraczasz do wielkiego świata… sama. Nigdy nie byłam dobra w wyrażaniu uczuć – westchnęła, czekając na reakcję brunetki. Ta wpatrywała się w Sophie, słuchając jej uważnie. Jak zwykle bez śladu emocji.
- Mama po prostu trochę się zdziwiła, kiedy powiązała przyczyny i skutki. Chce wiedzieć, czy nie boisz się, że Tom cię skrzywdzi, że znudzi się tobą, że okaże się takim, jakim go kreują i czy faktycznie jesteś taka szczęśliwa, na jaką wyglądasz – Liv mrugnęła do Scarlett, starając się utrzymać powagę.
- Czytasz za dużo gazet, mamo – odrzekła po chwili. – Ja mu ufam najbardziej, jak tylko można. Ty też to zrób, choć po części. Minęło już tyle czasu. Jeszcze nie dostrzegłaś, że jest wart twojego zaufania? Tom jest najlepszym, co mnie w życiu spotkało. On jest moim życiem. Możesz mówić, że jestem młoda i niedoświadczona. Możesz mówić, co tylko zechcesz. Ja wiem, że on jest moim na zawsze.
- Czy to nie nazbyt dalekobieżna wizja?
- Zawsze jest teraz – powiedziała bez wahania. Sophie przez dłuższą chwilę spoglądała w oczy Scarlett, myśląc nad jej słowami. Jej córka była zakochana. Widziała, jak bardzo kochała tego chłopaka, jednak wciąż obawiała się, że życie jakie dotąd wiódł, prędzej czy później odbije się na Scarlett. Nie raz przekonała się, że mogła powierzyć mu swoją córkę, jednak wciąż nie była go pewna. Mimo wszystko uśmiechnęła się. Doszła do wniosku, że jak na pierwszy raz, poszło jej całkiem nieźle. Powolutku przekona ją, że Scarlett ma w niej sprzymierzeńca, a nie wroga. Nagle rozpogodziła się, po raz kolejny zbijając Scarlett z machu.
- Jak czujesz się przed występem? Będziemy cię oglądać u Shiea.
- Cieszę się, tak myślę, że tak. Będzie tam bardzo wielu wpływowych ludzi. Może ktoś się mną zainteresuje.
- Powiesz nam wreszcie, co zaśpiewasz?
- Nie, wytrzymałyście już tyle, to te kilka godzin nie zrobi różnicy. – Sophie pokręciła głową z dezaprobatą, widząc szeroki uśmiech młodszej córki. Zaparła się, że nikt nie dowie się, co wykona. Nawet Tomowi nie powiedziała. Swoim sekretem podzieliła się z Billem, z którym była w studio, by trochę poćwiczyć. Podobno był wniebowzięty.
- Potrzebna ci będzie pomoc? – Zagadnęła, znów wygładzając kołdrę, tym razem zupełnie swobodnie.
- Nie, sukienkę biorę ze sobą i tam mnie umalują i uczeszą. Bill twierdził, że wszystkiego dopilnuje. Nie zapomnijcie nagrać. Chcę mieć pamiątkę – uśmiechnęła się pogodnie, biorąc głęboki oddech. Odrzuciła na bok kołdrę, zamierzając wstać.
- Wiem, że będziesz najlepsza – Sophie poklepała brunetkę po nodze i posławszy jej serdeczny uśmiech, wyszła z pokoju, ciągnąc za sobą Liv. Scarlett pokręciła głową. Mimo wszystko miło było jej wiedzieć, że mama wciąż się nią interesowała.

Idąc po iście czerwonym dywanie, który w prawie pełnej krasie oczekiwał, aż osobistości niemieckiego – i nie tylko – rynku muzycznego będą stąpać po nim tego wieczoru, była niezauważona, zupełnie niezauważona wśród blasku, który roztaczał wokół siebie Tom. Zatrzymała się nieopodal drzwi, przyglądając się, jak rozmawiał z fanami. Rozdawał autografy, pozował do zdjęć, beztrosko machał do tych wszystkich dziewcząt, które właśnie w tej chwili sięgały swego nieba. Spełniały największe z marzeń, mogąc dotknąć, usłyszeć, doświadczyć uśmiechu właśnie jego. Tego, o którym śniły, o którym marzyły, który stał się dla nich ważniejszy, niźli cały otaczający je świat, dla którego, o którym i z którym żyły. Widziała w tych wszystkich spąsowiałych z emocji twarzach bezkresną nadzieję, uwielbienie, niepomierne pragnienie i determinację, by być zauważoną. Hamowane barierką i silnymi ramionami rosłych ochroniarzy, czekały niecierpliwie na to, by podszedł, by musnął dłonią, którąś z tych wszystkich drżących dłoni, której właścicielka tak bardzo marzyła, by ta chwila zmieniła wszystko, by złożył podpis, by uśmiechnął się, choćby przelotnie, by pozwolił wierzyć, że ten uśmiech był właśnie do niej. Do jednej z tych nich, które tak naiwnie wciąż wierzą. Cierpliwie składał podpisy, a nawet i dedykacje, odpowiadał na pytania, był tak bardzo przystępny i otwarty, a nawet żartował. Nie było w nim pośpiechu czy zniecierpliwienia. Gdy unosił dłoń, gdy układał usta w ten uśmiech, gdy odpowiadał na usłyszany komentarz, był tam ciałem, była tam wśród nich jaśniejąca Gwiazda, jednak nie było z nimi Toma. Pomimo oddania z jakim poświęcał czas fanom, Tom został przy niej. Został przy niej w ukradkowych spojrzeniach, w przelotnych uśmiechach, gdy szukał jej i upewniał się, czy wciąż tam czekała. W tej właśnie chwili, kiedy uświadomiła sobie różnice dzielące go na dwoje, poczuła się tak… wyjątkowo. Miała nie tylko tego, którego pragnęły tysiące. Przede wszystkim należało do niej jego serce, jego dusza i myśli. Ziściła marzenia tak wielu, a na dobrą sprawę, nigdy nie przykładała do tego wagi. Nie miało znaczenia to, że związała się z gitarzystą Tokio Hotel. Liczyło się to, że była z Tomem. A to wielka różnica. Tom pojawiał się zawsze, gdy znikał pan Gwiazda. W zasadzie nie cierpiała przez to, że nie wychodzili nigdzie razem, chyba, że uprzednio dokładnie zabezpieczono miejsce, w które musieli się udać. Kiedy pojawiał się pod jej szkołą, były to jedyne jawne wspólne wystąpienia i dziw, że ich nie nakryto. Nie pojawiali się razem w miejscach publicznych. Nie było kina, wypadów na zakupy czy spacer po starym mieście, jednak to mała cząstka, którą poświęcała, by być z nim i nie czuła się z tym źle. Tom nie miałby najmniejszych oporów, by pokazać ją światu, ale to nie był jeszcze czas. Mogłoby to być niebezpieczne, zarówno dla Toma jak i dla niej. Czekając, schowana nieco za skrzydłem sporych rozmiarów dwuskrzydłowych drzwi, zaczęła mu się uważnie przypatrywać. Lubiła to robić. Podpisawszy kolejne zdjęcie, w odruchu poprawił czapkę, by zaraz pozować do innego. Uśmiechnął się, unosząc kącik ust ku górze i nieprzeniknienie spojrzał w obiektyw. Blondwłosa fanka aż pisnęła z zachwytu. Złożył podpis i powiedział coś do niej, nieustannie mając na ustach tajemniczy uśmiech. Miała przed sobą Toma, którego widywała na nagraniach z koncertów czy wywiadów, z plakatów i fotografii krążących w Internecie. Miała przed sobą Gitarzystę Tokio Hotel, dla którego niegdyś tak traciła głowę, o którym śniła i marzyła. Ani trochę nie dziwiła się reakcjom tych dziewczyn. Ona przecież kiedyś zareagowała w ten sam sposób. Jeszcze nie pokazała Tomowi tego zdjęcia i autografu. Jakoś nie było okazji. Odkąd się znali, ona nigdy nie była dla niego fanką, a on dla niej gwiazdą. Objęła spojrzeniem jego profil. Wysokie czoło, bystro patrzące oczy w najpiękniejszym kolorze czekolady, zgrabny nos – swoją drogą, niejedna dziewczyna mogła pozazdrościć mu tego nosa, a co dopiero chłopak! – Ukochane, miękkie policzki i ładnie zarysowane wargi, układające się w śliczny uśmiech. Obraz, który mogłaby mieć przed oczami całą wieczność. Płynnie poruszał się, zbliżając do niej coraz bardziej. Odwrócił się, na ułamek sekundy podtrzymując jej spojrzenie, był naprawdę zadowolony. Wybuchnął śmiechem i kręcąc głową, podpisał kolejną kartkę. Scarlett wydawało się, że poczerwieniał. Złożywszy ostatni podpis, spojrzał po fanach, szacując czy nie pominął nikogo. Tłumek wykrzykiwał jego imię, żartował, zadawał pytania. Wydawało się, jakby fani wyczuli, że nie muszą się spieszyć, że krzyk byłby nie na miejscu. Uśmiechając się, skinął głową i uniósłszy rękę, pomachał fanom. Oddalając się powoli, zabrał ze sobą gro próśb i skandów. Zatrzymał się i pomachał im raz jeszcze, wywołując dziki pisk. Uśmiechnął się znów, wykrzykując do nich kilka słów pożegnania. Obrzuciła wzrokiem sylwetkę Toma. Ruszył ku niej, jak zawsze lekko przygarbiony, swym specyficznym, nonszalancko chwiejnym krokiem. Wślizgnęła się do budynku, by zaczekać na niego za murami budynku. Dostrzegłszy Scarlett, usta Toma rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Zupełnie innym, niż ten, który zdobił jego twarz jeszcze kilka chwil wcześniej. Zniknął pan Gwiazda i wrócił Tom. Wyciągnęła ku niemu dłoń, odpowiadając czułym uśmiechem. Splótł swoje z palcami Scarlett, dorównując jej kroku.
- I jak? – Zapytała pogodnie.
- Nie sądziłem, że to się tak długo zejdzie. Przepraszam, że musiałaś tyle czekać – spojrzał przelotnie na brunetkę, unosząc ich splecione ręce na wysokość ust i ucałował zewnętrzną stronę jej dłoni. Pokręciła głową, uśmiechając się przekornie.
- Mogłabym stać tam i do jutra, jeśli wciąż byłbyś taki zadowolony.
- Jutro będzie huczeć o tym w mediach.
- Jakbyś nie zauważył, wciąż huczy – stwierdziła, obrzucając spojrzeniem pomieszczenie przed którym się zatrzymali.
- Wiem, tylko moja wrodzona skromność nie pozwoliła mi się do tego przyznać – w odpowiedzi na pewny siebie wyraz twarzy Toma, Scarlett sceptycznie uniosła brew.
- Pan Skromniś – zironizowała, kręcąc głową. Jednak zaraz się uśmiechnęła.
- Jesteś pewna, że nie mam iść z tobą? – Momentalnie spoważniał, ogarniając brunetkę czułym spojrzeniem. Pokręciła przecząco głową.
- I tak niedługo przyjdziecie na próbę – pogładziła kciukiem policzek Toma. – Jestem dużą dziewczynką. Nim się pojawiłeś radziłam sobie w wielu trudnych sytuacjach. Ja nie wiem, jak to może być, że dałam ci się tak rozpieścić – stanęła na palcach, sięgając ust Toma. Otuliła swoimi jego wargi, pozwalając sobie przeciągnąć pocałunek. – Łisz mi lak – rzuciła zabawnie swoim płynnym angielskim i powoli ruszyła w swoim kierunku. Nim odwróciła się na dobre, mrugnęła do Toma, posyłając mu piękny uśmiech. Odprowadził Scarlett spojrzeniem, odrobinę zbyt długo przyglądając się jej kołyszącym się biodrom. Patrzył, jak wypływała w rejs po bardzo głębokim morzu, a on pozostał na brzegu.
*

Uwielbiała moment, w którym kółeczka deskorolki odrywały się od brzegu rampy i na kilka cudownych sekund wznosiła się w powietrze. Uwielbiała tą niepewność i dreszczyk emocji, tuż przed ponownym zetknięciem się z betonową powierzchnią; niewiedzę, czy uda jej się wylądować równo i płynnie zjechać w dół, czy może upadnie i mocno się potłucze. Serce Liv zabiło mocniej, gdy szybując w powietrzu, wykonywała płynny obrót. Zawieszenie w czasie i przestrzeni, trwające zaledwie ułamek sekundy, pełna świadomość bycia poza sobą, to było coś, co kochała w tym najbardziej. Cały proces trwał zaledwie kilka sekund, jednak postrzegała go dogłębniej niźli godzinny spacer. Wychwytywała siłę z jaką wiatr smagał jej twarz, dotyk promieni słonecznych, słyszała bicie własnego serca i szum krwi w żyłach. W ciągu tych kilku sekund czuła, że naprawdę żyła. Nie udało się. Deska otarła się kantem o rampę, a Liv uderzywszy z całym impetem w beton, stoczyła się na sam dół. Wszystko działo się tak szybko, że dopiero tam poczuła przeszywający całe ciało ból. Zacisnęła powieki i policzyła do dziesięciu. Ból odczuwała w samych koniuszkach nerwów. Niezdarnie zbadała ręką głowę, wydawała się cała. Mocno piekły ją dłonie, na które przyjęła większą część siły upadku. Oddychała szybko, będąc jeszcze w szoku. Powoli pojmowała, co się wydarzyło. W głowie kotłowały się jej myśli, przebłyskiwały skrawki minionego zdarzenia. Poczuła silny ból w skroniach. Uniosła dłonie na wysokość oczu, chcąc ocenić, na ile ucierpiały. Na szczęście skończyło się na zdarciu skóry ich wewnętrznej strony. Otarcia powolutku nachodziły krwią. Westchnęła bezradnie, zaciskając je delikatnie w pięści, chcąc wstać i nie urażać ich przy tym zbyt mocno. Powoli usiadła, krzywiąc się z bólu. Trzymając się w jako takim pionie, odetchnęła. Beżowe spodenki były umorusane wszystkim, co stanęło na jej drodze podczas upadku. Teraz były już raczej popielate. Najgorzej jednak miały się kolana brunetki. Z obu sączyła się krew, a do poszarpanych brzegów ran, poprzyklejał się drobniutkie kamienie i piach.
- Cholera jasna - mruknęła krzywiąc się, gdy usiłowała w miarę bezbolesny sposób oczyścić zdartą skórę. Bolało jak diabli, jednak była jeszcze zbyt oszołomiona, by się tym przejąć. Oddychała płytko, mocno zaciskając wargi. Głuchy trzask o beton i prędki tupot czyichś stóp nie zrobiły na niej większego wrażenia, kiedy tak bardzo zajęta była usuwaniem tych drobnych kamyszków, uparcie tkwiących w rozszarpanej skórze.
- Liv, coś ty sobie najlepszego zrobiła! - Przykląkł tuż obok niej, ujmując jej dłonie i oglądając je dokładnie. Były spuchnięte i czerwone. Przestraszony, obrzucił dokładnym spojrzeniem całe ciało dziewczyny, sprawdzając, czy nie stało jej się coś poważnego. Dmuchał dłuższą chwilę na krwawiące otarcia, nieco łagodząc rwący ból. Liv krzywiła się, czując jednocześnie ulgę i wzmożone pieczenie. Chwilowo zapomniała o krwawiących kolanach. Georg wreszcie podniósł wzrok znad jej dłoni, spoglądając Liv w oczy. Pomimo zatroskania, malowało się w nich rozbawienie. Musiała wyglądać, jak ostatnia ofiara losu. - Czy ty siebie nie lubisz? - Wzruszyła ramionami, krzywiąc się bardziej, kiedy pomagał jej wstać.
- Przewróciłam się. Takie ryzyko zawodowe - ponowne wzruszenie ramion. - A ty co tutaj robisz? Znowu Scarlett na mnie doniosła? - Posłała chłopakowi oskarżycielskie spojrzenie, mimowolnie uśmiechając się pod nosem.
- Przekupiłem ją dużą paczką żelków - zrobił triumfalną minę, ujmując brunetkę w talii i prowadząc ją w stronę ławki. Jego uścisk był silny, a jednocześnie bardzo delikatny. Nie zdawał sobie sprawy, ile sprzecznych uczuć wzbudził w Liv ten dotyk. Lubiła fakturę jego skóry. Lubiła jego siłę. Zapragnęła, by wziął ją w ramiona i nigdy nie puścił. Westchnęła głośno, siadając na ławeczce. Szatyn uznał, że ją zabolało i ponownie dokładnie oszacował Liv uważnym spojrzeniem.
- I gdzie tu siostrzana solidarność? Dać takiej coś słodkiego i gotowa sprzedać rodzinę - żachnęła się, przybierając groźną minę.
- Odkryłem jej słaby punkt i nie omieszkam wykorzystywać go w przyszłości. Swoją drogą, to przecież ładnie z jej strony, że dba o twoje interesy - dodał z niewinnym wyrazem twarzy
- O moje? - Zapytała zdziwiona.
- O twoje - uśmiechnął się szeroko. - Specjalnie kupiłem deskę, żebyś mnie trochę podszkoliła - Liv wywróciła oczami, na moment zapominając o dolegliwościach
- Jesteś niemożliwy - wpatrywała się przez chwilę w Georga, dokładnie lustrując każdy najmniejszy kawałeczek jego twarzy. Zielone oczy, lekko zadarty nos, dołeczki w policzkach i ten cudowny uśmiech, z którego zawsze wyśmiewał się Tom, a jej zdawał się być najładniejszym. Ten, który miał za chwilę zniknąć z jego twarzy za jej własną przyczyną. Podjęła decyzję i w żadnym razie nie zamierzała jej zmieniać. Już raz poświęciła wszystko dla - zdawałoby się - miłości i gorzko tego żałowała. Nie chciała drugi raz popełnić tego błędu. Liczyła, że gdy podejmie decyzję poczuje ulgę. Nic takiego się nie stało. Świadomość, że skrzywdzi nią Georga odbierała jej spokój. Jednak nie potrafiła zostać. Zbyt bardzo pragnęła tego wyjazdu, by odwołać go, poświęcając dlań nie tylko siebie. Łudziła się, że gdy wróci albo, gdy jej sytuacja jakoś się ustabilizuje, on wciąż będzie czekał. A jeśli nie, będzie musiała zaakceptować jego decyzję, tak jak szatyn będzie to musiał zrobić dziś z jej własną. W przypływie uczuć pochyliła się w jego stronę i złożyła na ustach Georga czuły pocałunek. Uśmiechnął się, delikatnie wplatając palce we włosy Liv. Pozwoliła mu przeciągnąć tą czułość przez chwilę, by później odsunąć się od niego z cichym westchnieniem.
- A za co to?
- Musi być za coś? - W odpowiedzi uśmiechnął się szeroko, muskając wierzchem dłoni jej policzek. - Chyba muszę ci o czymś powiedzieć - zaczęła znienacka, wiedząc, że jeśli nie teraz to już wcale i chcąc mieć to jak najszybciej za sobą. Georg utkwił w brunetce uważne spojrzenie. Zaś ona nie patrzyła na niego wcale. Wzrok ulokowała w swych zdartych kolanach. Ten widok zdawał się być o niebo łagodniejszy, niźli ten, który miała zastać za chwilę spoglądając na niego. - Wyjeżdżam... - Szepnęła, kuląc się w sobie.
- A ja przestraszyłem się, że stało się coś złego - odparł z ulgą.
- Wyjeżdżam na staż, Georg - powiedziała, zdawałoby się jeszcze ciszej. - Do Francji - dodała po chwili i mówiąc to, miała wrażenie, że zamarł. Zacisnęła powieki, czekając. Ustał wiatr. Przestało grzać słońce. W jej żyłach zakrzepła krew, a serce zatrzymało się. Minęła chwila, druga i następna, a Georg nie odpowiadał. Nie mogąc znieść tej ciszy, odważyła się wreszcie podnieść wzrok. Miało być coraz łatwiej, a każda kolejna chwila zdawała się być trudniejszą. Powoli odwróciła głowę, spoglądając na szatyna. Siedział w bezruchu wpatrując się w przestrzeń, gdzieś przed nimi. Drzewa znów szumiały, słońce prażyło, a serce biło. Jego twarz zdawała się być nieodgadniona. Wargi miał ściągnięte, a pięści zaciśnięte. Był tak blisko, a jednocześnie zupełnie daleko. Wiedziała, że Georgowi nie spodoba się jej plan. Wiedziała, że jej decyzja odbije się na nich, ale... przecież nie było ich.  Nie myślała, że zareaguje, aż tak ostro. Przełknęła głośno ślinę. - Powiedz coś.
- Byłem głupi, łudząc się, że przyjdzie dzień, w którym sprawię, że przestaniesz się bać i zechcesz ze mną być - odparł głosem pozbawionym emocji.  Liv poczuła ogarniający ją chłód, choć temperatura powietrza sięgała czterdziestu stopni.
- To nie tak - wyjąkała niezgrabnie.
- A jak? - Spytał oskarżycielskim tonem, patrząc na nią smutno. Wzięła głęboki oddech.
- Czuję, że muszę tam pojechać i przekonać się, jak to smakuje. Muszę spróbować, żeby do końca życia nie wyrzucać sobie, że tego nie zrobiłam. Zrozum... fotografia jest moim życiem - odrzekła zgodnie z prawdą, w tej samej chwili żałując swoich słów.
- A ja? Gdzie w twoim życiu jest miejsce dla mnie? A może nie ma go wcale? - Georg starał się być opanowany, ale w jego tonie wyczuwała ogromny żal
- Jest go więcej niż myślisz - szepnęła, czując jak do oczu nachodzą jej łzy.
- Jeśli byś tylko chciała, to znalazłabyś coś dla siebie w Niemczech. Dlaczego aż Francja?
- Tak wyszło... - Szepnęła, pociągając nosem. Milczał kilka kolejnych chwil, które dla Liv zdawały się być wiecznością. Chciała ująć jego dłoń, jednak cofnął rękę. Wbiła wzrok w ziemię.
- Tak wyszło - prychnął ironicznie. - Tak wyszło, że kocham cię jak głupi. Tak wyszło, że przez cały ten czas naiwnie liczyłem na to, że ty poczujesz to samo do mnie. Tak wyszło, że lecisz sobie na drugi koniec, mając gdzieś, to co było między nami! Tak wyszło, masz rację, tak wyszło! Mam nadzieję, że nie będziesz nigdy żałowała, że tak właśnie wyszło! - Powoli wstał z ławki i posławszy brunetce krótkie spojrzenie, powoli skierował się ku alejce.
- Georg! - Wykrzyknęła, nie wiedząc zupełnie, co innego mogłaby uczynić. Nie zatrzymał się. Nie odwrócił, szedł powoli, chwytając po drodze deskorolkę. - Georg! - Wykrzyknęła znów, nie spodziewając się już reakcji. Nie była w stanie się ruszyć. Czuła się zbyt ociężała, by za nim pobiec. Coś w niej pękło. W geście bezsilności opuściła ręce, które z cichym plaskiem obiły się o jej uda. Zaklęła cicho, czując falę piekącego bólu. Bolało ją już nie tylko ciało, ale i serce. Oczy brunetki naszły łzami, które niepostrzeżenie zaczęły płynąć strugami po jej policzkach. Nie wiedziała już, czy były spowodowane finałem rozmowy z Georgiem, czy bólem, który zamiast ustępować, nasilał się. Płakała ze złości, płakała z bezsilności, płakała z głupoty, płakała z miłości. Miała przeświadczanie, że postępując dobrze, czyniła źle. Każda decyzja, jaką by podjęła, miałaby więcej złego niż dobrego, więc starała się wybrać mniejsze zło. Jednak teraz nie była pewna, czy faktycznie takie wybrała. Ociężale podnosząc się z ławki, otarła wierzchem dłoni łzy z policzków, rozmazując do końca i tak rozmazany już makijaż. Z trudem podeszła i podniosła deskę, kuśtykając w stronę alejki, w której wcześniej zniknął Georg. Uszła kilka koślawych kroków, po czym zatrzymała się, prostując plecy. Napięła wszystkie mięśnie, zmuszając się do zignorowania kolejnej fali bólu. Rzuciła deskę na chodnik i nie zwracając uwagi na narastające rwanie, stanęła na niej, odpychając się raz i kolejny. Za każdym razem mocniej zaciskając wargi. Dłonie i kolana pulsowały, a potłuczone ciało domawiało posłuszeństwa, jednak rozpędzała się mocniej i mocniej, bo to nie był już czas na to, by się zatrzymać.
* 

Echo głośnych brzmień gitary elektrycznej utonęło w morzu oklasków, które wzbudził występ młodego gitarzysty. Oszołomiony aplauzem chłopak zbiegł ze sceny, nieraz odwracając się i kłaniając w pas. Tom patrząc na niego, zastanawiał się przez moment, jak on musiał wyglądać, kiedy zespół odnosił pierwsze sukcesy. Jeśli jak ten chłopak, musiał sprawiać wrażenie szaleńca. Oklaski długo nie milkły. Musiał przyznać, że chłopak miał talent. Brawa ucichły, kiedy na scenie pojawiły się dwie filigranowe osóbki. Trzymając się za ręce, raźno wkroczyły na środek sceny. Widzowie utkwili w nich uważne spojrzenia, oczekując ciągu dalszego. On już wiedział, kogo za chwilę zobaczy. Dla Toma, wszystkie dziesięć występów dłużyło się w nieskończoność. Nie skupiał na nich zbytniej uwagi, wyczekując jedenastego, ostatniego, który - w jego mniemaniu - miał przyćmić wszystkie poprzednie. Kiedy jeszcze kręcił się za kulisami, zaznajomił się z kolejnością występów, jednocześnie żałując i ciesząc się, że Scarlett uplasowano na samym końcu. Tom spojrzał na Billa. Pozornie spokojny, wbijał paznokcie w obicie foteli, w których siedzieli, na tyle mocno, że bielały mu palce. Nie tylko on się denerwował. Bill nadzorował przygotowanie Scarlett do występu. Zadbał o techniczną stronę jej wykonania, a także wygląd brunetki. Wróciwszy z zakupów, był podekscytowany bardziej, niż jakby wybierał garderobę dla siebie. Twierdził, że Scarlett nie zdąży zaśpiewać, a już będzie miała wszystkich w kieszeni. Bill nie przebierał w środkach, a jego styl był delikatnie mówiąc ekstrawagancki, więc w połączeniu z prezencją Scarlett musiało to być prawdziwe coś. Zagryzł mocno wargi, uparcie wpatrując się w bliźniaczki, które wyglądały, jakby zamierzały przejść do rzeczy. Na to czekał od jakichś pięciu minut. Tom był prawie pewien, że Scarlett ze stoickim spokojem patrzyła, co działo się na scenie, a wewnątrz żołądek wykręcał się jej w supełek. Bliźniaczki, które miały zapowiadać występ brunetki, rozpoczęły od firmowego uśmiechu i zalotnego spojrzenia prosto w oko kamery. Poprawił się w fotelu, dostrzegając na ogromnym telebimie tuż za nimi, jak i po obu stronach sceny, nieme urywki filmu, który przygotowała Liv, jak i tego, który spreparował Bill. Rozluźnił się, a na jego twarz wpłynął delikatny uśmiech, dostrzegając Scarlett śpiewającą podczas zmywania czy zamiatania podłogi, ale również w studio, gdzie jej drobna osóbka zdawała się ginąć wśród niezliczonych ilości kabli i urządzeń. Spojrzał znów na Billa w tej samej chwili, w której on przeniósł wzrok na Toma. Teraz uśmiechali się już obaj. Nadszedł jej czas.
- To był udany wieczór, nie sądzisz? - Odziana w rubinową czerwień blondwłosa bliźniaczka zagadnęła wesoło siostrę, niby mimochodem puszczając oko do publiczności. Druga, jakby rzec, miętowa z sióstr z dezaprobatą pokręciła głową.
- Sądzę, że jesteś niewychowana - odparła miętowa. - Nie chwal dnia przed zachodem słońca. Ten wieczór jeszcze się nie skończył. Zapomniałaś, że przed nami jeszcze jeden występ?
- Nie, jakbym mogła, przecież to dla niego nas tutaj zaproszono. Chciałam cię dyskretnie zapytać, jak oceniasz minione wykony, siostrzyczko? - Rubinowa bliźniaczka - inaczej nie sposób było je rozróżnić - uśmiechnęła się przymilnie do miętowej.
- Ach - zasępiła się. - Myślę, że można zaliczyć go do udanych. Jak nic posypią się kontrakty - uśmiechnęła się szeroko, a snop światła skierował się na prezesa wytwórni, który jakby nie wiedząc, co z tym fantem zrobić, pomachał do zebranych, uśmiechając się szeroko.
- Ale do rzeczy, do rzeczy, już mi tu trąbią w słuchawce. Myślę, że nasi goście chcieliby dowiedzieć się co nieco o ostatniej wokalistce. Właśnie, wokalistce, bo Scarlett będzie śpiewać.
- Cóż, nietrudno zgadnąć, co robi wokalista - miętowa odparła z przekąsem, uśmiechając się do rubinowej, która zdawała się ignorować ironię w głosie siostry, wywracając wymownie oczami. - Scarlett O'Connor, lat można rzec osiemnaście, sto sześćdziesiąt trzy centymetry wzrostu, pię... a nie to już nieważne - uśmiechnęła się płochliwie. - Śpiewa odkąd pamięta, co, o ile się nie mylę, mogli państwo zobaczyć podczas projekcji filmu o naszej gwieździe, gra również na fortepianie i chce nauczyć się gry na gitarze, jednak jak twierdzi, jej nauczyciel znajduje zawsze coś ciekawszego do roboty - miętowa wymownie uniosła brwi, robiąc pauzę, a Tom nie mógł się nie uśmiechnąć. Mógłby przysiąc, że Scarlett mówiąc to wywracała oczami i chichotała pod nosem. Skulił się w fotelu, kryjąc rozbawienie. Bill wywrócił oczami, a Georg zdawał się być z nimi jedynie ciałem.
- Co możemy jeszcze dodać?
- Hym... - miętowa na moment zasępiła się. - Radzę państwu usiąść, jeśli jeszcze tego zrobiliście. Sami za chwilę przekonacie się dlaczego - zrobiła pauzę, spoglądając na siostrę.
- Proszę państwa, Scarlett O'Connor. -  Rubinowa z sióstr zakończyła podtrzymującym napięcie tonem, po czym zniknęły w mroku. Światła zgasły zupełnie, poza jednym punktowym reflektorem skierowanym w sam środek sceny.


Ciszę, niczym ostry sztylet, przeciął jej mocny głos. Nie drżał, nie słabł, nie wahał się, lecz raził swą mocą. Wśród egipskich ciemności, w drobnej smudze świtała wyłaniała się powoli jej zaciemniona postać. Piosenka, którą śpiewała milion razy, teraz zdawała mu się brzmieć raz milion pierwszy na nowo. Acapella, wśród zupełnej ciszy, słowa płynęły. Odprężył się, a na jego twarz wpłynął błogi uśmiech. Czarna peleryna szczelnie okrywała jej ciało, a kaptur przesłaniał twarz. Stąpała ostrożnie, stając się coraz wyraźniejszą w blasku reflektora. Choć poruszała się, w jej głosie nie dało się słyszeć nutki fałszu. Brzmiała idealnie.

I am the song inside the tune. Full of beautiful mistakes.

Jej głos zdawał się dobiegać zewsząd. Echo niosło się donośnie, potęgując to wrażenie. Jej śpiew otulał go z każdej strony, wręcz wydawało się, jakby nie wypływał od niej, bo przecież jak można było śpiewać w taki sposób, kuląc się w sobie? Peleryna zasłaniała ją na tyle dokładnie, że zdawało się, że w ogóle się nie porusza. Spod ciemnego materiału, dostrzegał jedynie cień jej twarzy, ruch pełnych warg. Swobodę z jaką wypowiadały kolejne słowa. Był zachwycony. Jego dziewczynka zdobywała swój szczyt.

No master, what we do. No matter, what we say.
We are beautiful in every single way.

W pierwszej chwili nie pojmował, dlaczego śpiewała tą piosenkę, będąc prawie niewidoczną, zasłoniętą. Jednak zrozumiał. Jak przyjęto by słowa; jesteś piękny bez względu na to jaki jesteś, co robisz i co mówisz, gdyby usłyszano je od olśniewająco pięknej dziewczyny? Widzowie słyszeli jedynie - a może aż - jej głos, zmuszeni byli skupić się na nim i na słowach. Gdyby wystąpiła w pełnej krasie, tym jak się prezentowała odwróciłaby uwagę od tego, jak śpiewała. Był wręcz pewien.
W jednej chwili urwała niespodziewanie, kończąc utwór. W sali huknęła salwa braw, uśmiechnął się pod nosem, bo wiedział, że to co zaprezentowała było jedynie przedsmakiem. Gdy powoli unosiła głowę, światło stało się ostrzejsze, dzięki czemu nie była tylko mglistym cieniem. Dygnęła wdzięcznie i z gracją. Wysunęła dłonie spod peleryny, sięgając kaptura. Mimowolnie wstrzymał oddech. Materiał zsunął się z jej głowy, ukazując najpierw połyskujące fale, skręcone jakby nieco bardziej niż zwykle i buzię; podkreślone oczy i muśnięte szminką w kolorze głębokiej czerwieni usta. Uśmiechnęła się tajemniczo, spoglądając zaledwie kątem oka na wyciszającą się publiczność. Drobna dłoń sięgnęła zapięcia peleryny i ta gładko zsunąwszy się z jej ramiona opadła na podłogę. I właśnie w tej chwili naprawdę zapomniał o oddychaniu. Bill nie kłamał mówiąc, że Scarlett olśni nie tylko jego. Miała na sobie czarną sukienkę na cieniutkich ramiączkach z koronki gęsto zdobionej czymś, co wyglądało na drobne, połyskujące w świetle kamienie. Znając Billa mogły być to nawet cyrkonie, jeśli nie coś bardziej kosztownego. Materiał dokładnie opinał jej ciało, ukazując i podkreślając wszystko, czemu się to należało. Proste wykończenie dekoltu sukienki, na pierwszy rzut oka, wydawałoby się, że zbyt odważnego, podkreślało jej wydatne piersi, a drobne zaszewki tuż pod nimi, wysmuklały jej talię. Materiał gładko układał się na jej krągłych biodrach, czyniąc je jeszcze bardziej ponętnymi. Sukienka sięgała kolan i minimalnie rozszerzała się tuż przed końcem, w efekcie wydawało się, jakby dół falował się subtelnie. Sięgające pośladków włosy, spływały kaskadami wzdłuż pleców Scarlett, mieniąc się delikatnie. Wyglądała niesamowicie, niczym księżniczka wyjęta wprost z bajki. Jego bajki. Uniósłszy głowę, objęła spojrzeniem całą salę. Uśmiechnęła się szeroko i chwyciwszy jedną ręką stojak mikrofonu - swoja drogą, zdobiony był takimi samymi kamieniami, jak jej sukienka - i ciągnąc go za sobą, powoli wyłoniła się z głębi sceny. Uważnie stawiała kolejne kroki i jakby z premedytacją - a może chciała, by padł na zawał? - zalotnie kołysała biodrami. Zatrzymawszy się na przedzie sceny, ustawiła mikrofon i splótłszy na nim obie dłonie, jeszcze raz spojrzała na zebranych. Dostrzegłszy go, puściła mu oko. Nim zaczęła śpiewać, usłyszał, jak szepcze cichutko; to było dla ciebie, tato.


Kolejne zdarzenia umykały w ciągu ułamków sekund, następując po sobie szybciej, niźli była w stanie to rejestrować. Skupiła się na tym, by brzmieć i być tam całą sobą. Z tak przyjemną lekkością z jej ust wypływały kolejne słowa, bawiła się dźwiękiem, pozwalając by wypełnił ją po raz setny, od nowa. Jej uszu dobiegały oklaski, kiedy jej niewinne igraszki z melodią łamały konwenanse. Choć była tam, stała na scenie, spełniając jedno z największych marzeń, wciąż trudno jej było uwierzyć w to, że ten sen stał się jawą. Ku upamiętnieniu powiernika jej marzeń, zaśpiewała utwór, dzięki któremu uwierzyła. Tata lubił tak bardzo, kiedy go śpiewała. Mając świadomość dobrze wykonanego zadania, skierowała swoje myśli na zupełnie inny tor. Śpiewając dla siebie, słowa kierowała już dla kogoś zupełnie innego.

The night I looked at you
I found a dream, that I could speak to,
A dream that I could call my own.

Uniosła powieki, spoglądając wprost na Toma. Miejsca też były zasługą Billa. Zadbał dosłownie o wszystko. Nie musiała czekać, by Tom  spojrzał na nią, bo patrzył nieustannie. Siedział tuż przed nią. Wygodnie rozparty w fotelu, nieznacznie przytupywał nogą, opierając ręce na bokach siedzisk, zetknął je opuszkami palców na wysokości twarzy i mrużąc oczy, wsłuchiwał się w słowa. Przekrzywił nieco głowę, jak zwykle urzekając ją tym widokiem. Lubiła go takiego skupionego, jakby poważnego i nieobecnego, jednak myślą tuż przy niej. Uśmiechnęła się, spoglądając mu prosto w oczy. Odwzajemnił gest, szepcząc; kocham cię, mimowolnie uśmiechnęła się szerzej, a jej myśli nie skupiały się już na gali, występie czy zdenerwowaniu przed pomyłką. Wraz z jego kojącym, przepełnionym niepomierną czułością spojrzeniem, nikły wszystkie troski. Wszystko stawało się nieistotne. Miała wrażenie, że miała wszystko - jego i muzykę, kompilację idealną. Stojąc pierwszy raz na prawdziwej scenie, śpiewała dla niego, tak jak wtedy, by był. Jednak teraz nie czuła żalu, a jedynie niesamowitą lekkość, radość, która rozpierała ją od środka. Kolejne słowa same wypływały z niej z niebywałą łatwością, idealnie wpasowując się w dźwięki. Stawała się muzyką, gdy muzyka płynęła do niej. Nie była zdenerwowana czasem, miejscem, ani okolicznościami. Wszystko stawało się naturalnym, gdy w pełni mogła robić to, co tak ukochała.

You smile and then the spell was cast.

Zwilżyła koniuszkiem języka suche wargi. Ta chwila była tak niesamowicie idealna. Miała wrażenie, że to nie krew, a słodka melodia płynie w jej żyłach. Swobodnie operowała głosem, nieznacznie poruszając się po scenie. Jednak, nie bardzo, by nie skupiać uwagi na swym ruchu. Tego dnia koronowała muzykę. Przeciągnęła kilka dźwięków, z uśmiechem przyjmując aplauz. Przystanęła, pochylając się nieco do przodu. Jej drobna dłoń, zacisnęła się na stojaku mikrofonu. Przymknęła powieki, wykonując bardzo długą nutę. Zadrżała, gdy dźwięk okazał się w pełni trafionym. Zapadła się w nim, brzmiała, czując go w samym środku siebie. Nie wypływał z przepony, a prosto z serca. Bawiła się nim, nie chcąc kończyć. Zgrabnie przeszła do kolejnego, uśmiechając się, gdy jej uszu dobiegła kolejna fala gromkich braw. Wsunęła mikrofon w stojak, kończąc utwór. Trzymając go mocno w dłoniach, odchyliła się do tyłu. Sala wybuchła brawami, a ona oddychając ciężko, przymknęła powieki. Te kilka minut, zdawało się przeminąć w mgnieniu oka. Czując na swym ramieniu czyjąś dłoń, otworzyła oczy i wyprostowała się. Bliźniaczki dołączyły już do niej, stając po obu jej stronach. Nie mówiły nic, brawa nie cichły. Scarlett spojrzała w stronę gości. Oklaskiwali ją na stojąco. Spojrzała na Toma. Bił brawo, śmiejąc się szeroko. Kręcił głową z niedowierzaniem. Bill wydawał się mieć trudności z ustaniem w miejscu, ale dzielnie się trzymał. Uśmiechnęła się wdzięcznie i ukłoniła się, dygając zgrabnie. Serce Scarlett waliło jak oszalałe, a uśmiech nie schodził z ust. Szczęścia w tak czystej postaci nie odczuwała jeszcze nigdy. Minęło jeszcze kilka dobrych chwil, nim na sali zapadła cisza.
- A nie mówiłam? - Powiedziała jedna z bliźniaczek. - Lepiej było siedzieć, bo ta dziewczyna zwala z nóg. Cokolwiek to znaczy - obrzuciła Scarlett wymownym spojrzeniem, uśmiechając się tym opatentowanym już tego wieczoru, firmowym uśmiechem.
- I jak? - Zapytała druga. Scarlett znów wyjęła mikrofon ze stojaka i spojrzała na nią.
- Zależy, co masz na myśli - odparła swobodnie, jakby nie stała przed ponad setką ludzi i tysiącami, jeśli nie milionami przed telewizorami.
- Twoje wrażenia po występie.
- Przed chwilą umarłam i byłam w niebie, a teraz znów żyję tu na Ziemi - rubinowa z sióstr pokiwała rozumnie głową, dając sobie kilka sekund na przemyślenie.
- Hym... Chyba nie wiem, co powiedzieć. Takiej odpowiedzi się nie spodziewałam. Zagięłaś mnie dziewczyno! - Wykrzyknęła, na co Scarlett zaśmiała się perliście, urzekając tym tych, których jeszcze nie zdążyła do końca uwieść swoją osobą. Jej słodki śmiech niósł się echem krótka chwilę.
- Co złego, to nie ja - odparła swym dziecinnym tonem, uśmiechając się pod nosem.
- Prócz ciebie wystąpiło tu dziś dziesięcioro innych, młodych ludzi, którzy jak ty, marzą o szansie dla siebie. Jak myślisz, jak wypadłaś na ich tle? - Zapytała miętowa, obdarzając Scarlett uważnym spojrzeniem.
- Gdyby to był konkurs, odparłabym, że wszyscy mieliśmy równe szansę i pewnie powiedziałabym, że byliśmy równie dobrzy i każdemu z nas należy się nagroda, ale nie powiem tego - jej uwaga odmalowała na twarzach gości pobłażliwe spojrzenie. Scarlett wyprostowała się, zgarniając na plecy pojedyncze kosmyki, które łaskotały jej twarz. - Myślę, że bez względu na to, co myślą inni, bez względu na to, jak zaprezentowali się inni, ja i tak już wygrałam - tu zrobiła pauzę, słysząc jak po sali przebiegł szmer. Mimowolnie uśmiechnęła się. Nie za bardzo wiedząc, na którą z bliźniaczek patrzeć, zdecydowała się spoglądać na Toma. - Wygrałam swoje marzenia. Wygrałam swoją miłość. To, że jestem tu i teraz jest moim niepodważalnym zwycięstwem. I jutro, kiedy zgasną światła, a szum ucichnie pozostanę ze świadomością, że spełniłam jedno z największych marzeń i tego nie odbierze mi nikt - powiodła spojrzeniem po gościach, orientując się, jak wielu ich było, pomijając publikę, która wygrała bilety wstępu. Miała przed sobą tak wiele sław i się nie denerwowała. Jednak, jak miała bać się czegokolwiek, kiedy miała go u swego boku? Uśmiechnęła się do bliźniaczek, które znów rozumnie kiwały głowami.
- Chyba nie dodamy już niczego więcej.
- Proszę państwa, Scarlett O'Connor. - Ponownie rozległy gromkie brawa, a brunetka ukłoniwszy się po raz kolejny, z gracją opuściła scenę. Sala nie milkła jeszcze długo po tym, jak zniknęła w mroku kulis.


Byłam w niebie, już wróciłam.
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo