Opuszki jej palców delikatnie
opadły na chłodną szybę. Zachłysnąwszy się powietrzem, otworzyła szerzej oczy.
Patrzyły zbyt niedokładnie, by uchwycić całe piękno tego miasta. Były zbyt
niewidome, by dostrzec grę świateł, blaski i cienie, fakturę budynków i układ
uliczek. Końcówką języka zwilżyła wyschnięte wargi, które wygięły się w
subtelnym uśmiechu. Widok nocnego Paryża odbierał jej mowę, zapierał dech.
Roziskrzony milionem świateł, zdawał się nigdy nie spać. Zdawał się płonąć, tak
niezwykłym ogniem. Pragnęła jedynie wyjść z aparatem i fotografować, by
uwiecznić każdą sekundę bycia w tym kraju. Niebo usiane deszczem gwiazd, tak
czarne i piękne. Cudowny blask odbijał się w wodach Sekwany, zdając się tańczyć
na jej wzburzonej letnim wiatrem powierzchni. Śniła jawą. Kierowca wjechał w
węższą uliczkę, by po krótkiej chwili zaparkować przed dużym dziedzińcem.
Wysiadłszy, wzięła głęboki oddech, spoglądając w głąb podwórza. Tam wszystko
zdawało się być jak w starych filmach. Babka nie mogła mieć przecież mieszkania
byle gdzie. Odrestaurowana kamienica na styl minionej epoki, przed nią wyłożony
kamieniem dziedziniec i czerwone pelargonie w rabatach sprawiały, że wydawało
jej się, że znalazła się w Paryżu, o jakim zawsze marzyła. To nie było centrum
państwa, najbardziej rozwinięte i prężnie działające miasto. Nie widziała
dziesiątek aut, pośpiechu i zamyślonych ludzi. Dla Liv istniało tylko
rozgwieżdżone niebo, widok Paryża nocą i wieży Eiffla, zdającej się być na
wyciągnięcie ręki, a przede wszystkim jej nowy początek. Chłodne nocne
powietrze w płucach przesycone magią miasta i świadomość, że od tej chwili jej
życie to tabula rasa. Wciąż nie
wierzyła, że jej marzenia zaczęły się iścić. Na moment zniknęły troski, zniknął
smutek i zawód, teraz było zawsze.
Zapragnęła swoim teraz zaznać rąbka wolności. Gdzie sięgnęła wzrokiem jej twarz
zdobił uśmiech.
- Merci beaucoup – jakby w amoku, zapłaciła należne i odebrawszy
bagaże, oniemiała utkwiła wzrok w budynku przed nią. W kilku oknach paliły się
światła.
- Bonne nuit, jeune dame – odparł, nim zdążył odjechać. Zachłysnąwszy
się chwilą, pośpiesznie odszukała w torbie aparat, zrobiła pierwsze zdjęcie.
Jej domu, jej nowego domu otulonego ciemnością, rozjaśnionego bladym światłem
płynącym z jego wnętrza. Zadziwiające, zupełnie jak jej życie. Zaśmiała się
cicho. Tam nawet powietrze przesycone było magią. Powiesiła aparat na szyi i
chwyciwszy bagaże, ruszyła w stronę budynku. Wyjęła klucze, otworzyła drzwi i
nie odnalazłszy windy, powoli weszła na swoje piętro. Ostatnie. Uważnie
rozglądała się, czując całą sobą, każdy nowy widok. Beżowe ściany, złoto
brązowe wykończenia, palisandrowe panele i nawet owalne szklane plafony w
kolorze cappuccino; wszystko podobało się jej tak bardzo, bo było tak nowe i
tak wspaniałe, tak świeże. Choć przez chwilę nie myślała o troskach, które
zostawiła w Berlinie. Czerpała ze swojego tu i teraz, zupełnie zapominając o
tym, co było i nie myśląc o tym, co będzie. Uszczknęła losowi garstkę
szczęścia. Osiemdziesiąt siedem. Chwilkę wpatrywała się w mosiężne cyfry. Wciąż
nie wierzyła, że to działo się naprawdę. W obszernej torebce odszukała klucz i
drżącą dłonią wsunęła go do zamka. Chrzęst, który spodziewała się usłyszeć,
zakłóciły czyjeś głosy, dobiegające z drugiego końca korytarza. Odwróciwszy
się, dostrzegła dwóch mężczyzn, wyglądających zza sąsiednich drzwi. Obaj objęli
ją krytycznymi spojrzeniami. Jeden z nich, odrobinę niższy, zacmokał
teatralnie, skupiając wzrok na aparacie.
- Artiste – rzekł, po czym obaj pomachali Liv przyjaźnie i zniknęli w
głębi mieszkania. Uśmiechnęła się do siebie i nacisnąwszy klamkę, pchnęła
drzwi. Rozpostarł się przed nią tonący w mroku korytarz. Odetchnęła i wziąwszy
swoje rzeczy, weszła do środka. Starannie zamknęła drzwi, zasunęła zasuwę i
odwiesiła klucz na wieszaczek tuż obok nich. Miała wrażenie, jakby wróciła do
domu, po bardzo długiej podróży. Jedynie ssanie w żołądku uświadamiało jej
aktualny stan rzeczy. Wcisnęła przełącznik i korytarzyk rozjaśniło światło.
Pistacjowe ściany, nierówne i chropowate, tworzyły kontrast z elegancką szafką
i chromowymi wykończeniami. Przed sobą miała dwie wnęki prowadzące do
pomieszczeń, a na wprost - drzwi, które uchyliła, powolutku przemierzywszy
korytarz. Za nimi zastała przestronną łazienkę utrzymaną w beżach, które łamały
pozorny chłód marmuru. Po prawej stronie była mała, nowoczesna kuchnia. Czerń,
biel, szkło i metalowe wykończenia. Zaś po lewej znajdował się salon. Był duży,
by nie rzec ogromny. Tu motywem przewodnim musiał być kolor. W ogromnych oknach
wisiały białe zasłony, upięte w bliżej nieokreślony sposób. Na czarnej,
skórzanej sofie leżały pomarańczowe poduszki, zaś na szklanym stoliku kawowym -
sałatkowo zielony wazonik z kompozycją czerwonych, fioletowych i żółtych traw.
Poduszki na fotelach były granatowe. Ściany odmalowane na przybrudzoną biel,
zdobiły kolorowe obrazki. Podeszła do jednego z okien. Miasto pozornie
pogrążone we śnie, wciąż żyło, migocząc milionem świateł. W oddali dumnie
prezentowała się wieża Eiffla. Liv uchyliła okno, nasłuchując. Jej skórę
owionął lekki powiew wiatru. Gdzieś słyszała syrenę karetki pogotowia, gdzieś
indziej trąbiły auta, słodką melodią niósł się szum. W jej uszach cicho
brzmiała melodia miasta. Wszedłszy do sypialni, od razu rzuciła się na ogromne
łóżko i choć było nie zasłane, Liv wystarczył miękki materac. Niedbale zdjęła
buty, plącząc się w sznurowadłach i ułożywszy się na samym środku, wyjęła
telefon zamierzając zadzwonić do Scarlett.
*
- Tom Kaulitz na lotnisku? Co
robił tam sam we wczorajsze popołudnie? Czyżby żegnał kogoś, o kim nie mamy
pojęcia, a może wybiera się w prywatną podróż? Czyżby miał coś do ukrycia?
Zapewne pamiętacie zdjęcia wykonane pod jedną z berlińskich szkół, tam zdawał
się na kogoś czekać. Co tym razem? Czyżby spotkał wreszcie swoją wielką miłość?
Poniżej, krótki filmik nakręcony przez fankę. Tom wygląda na trochę
zmartwionego. Co o tym sądzicie? – skończywszy czytać, włączył
kilkunastosekundowy film, na którym zarejestrowano, jak opuszczał lotnisko. Był
w słabej jakości, nagrywany w ruchu. Oglądając się za siebie, zakładał okulary
i szukał kluczyków. Później zniknął na zewnątrz. Westchnął, kiedy w okienku
pojawił się przycisk ponownego odtwarzania. – Oni nie mają co robić? Jeszcze
trochę, a powstałaby cała historia, jak to Tom Kaulitz był na lotnisku –
odrzekł znużonym głosem, przeglądając zawartość strony. Mnóstwo zdjęć, filmów i
opisów. Widział siebie przed studiem, w aucie, przed koncertem. Scarlett
podeszła do Toma bezszelestnie i stanąwszy za jego plecami, objęła go,
zarzucając ręce na jego szyję i przytuliła swoją do jego policzka, musnąwszy go
najpierw wargami. Delikatnie pogładziła tors chłopaka dłońmi, kierując wzrok na
ekran komputera.
- To zupełnie normalne.
Normalne dla fanów. Oni chcą wiedzieć jak najwięcej i są wszędzie, nawet tam,
gdzie nie spodziewają się ciebie spotkać. Cieszą się tym, że gdzieś się
pojawiłeś, coś zrobiłeś. Nawet gdyby zastali cię w warzywniaku, kupującego
ogórki, to byłaby sensacja – zaśmiała się cicho. – Fani zawsze chcą wiedzieć
więcej, niż im mówicie. Z resztą, o czym ta mowa. Kto jak kto, ale ty to wiesz
doskonale – Scarlett zwinnie wsunęła się Tomowi na kolana, uniemożliwiając mu
dalsze przeglądanie strony. Zamknął brunetkę w szczelnym uścisku, spoglądając na
nią nieco z góry. – Wiesz, - ciągnęła dalej, chowając za ucho kosmyk włosów. Zagryzła
dolną wargę, dobierając słowa. – Kiedyś sama pięć razy dziennie sprawdzałam,
czy do sieci przypadkiem nie wyciekły jakieś twoje nowe zdjęcia – wzruszyła ramionami,
jakby zbywając to, co przed momentem powiedziała. Zaś Tom obrzucił ją uważnym
spojrzeniem, odnotowując w pamięci, że miała na sobie tylko jego koszulkę, co
niewątpliwie nie pomagało mu w koncentracji.
- Nigdy mi o tym nie
opowiadałaś – skupił wzrok na jej zamyślonej twarzy.
- Nigdy o to nie pytałeś –
odparła, lokując w Tomie niebieskie spojrzenie. Scarlett, uznając, że posiedzą
tak dłużej, prędko przekręciła się, przekładając jedną nogę nad udami Toma,
dzięki czemu usadowiła się przodem do niego. Uśmiechnęła się niewinnie,
kokosząc się w jego objęciach.
- Teraz pytam – zagadnął,
kiedy siedziała już wygodnie. Westchnęła, spoglądając z rozmysłem na Toma. Nie
lubiła konfrontować swoich relacji z Tomem, jako relacji z idolem i ukochanym.
Trudno było jej to zdefiniować, bo przecież Tom był dla niej zawsze tylko
Tomem. Bez względu na to czy tym z plakatu, czy tym tulącym ją do siebie. Wpatrywał
się w nią uważnie.
- Tak, wzdychałam do twojego
plakatu! – wykrzyknęła po chwili, śmiejąc się perliście na widok jego pękającej
z dumy miny. – To było dawno! – sprostowała prędko, kiedy jego mina mówiła ni
mniej ni więcej jak; patrzcie jaki jestem fajny. – Ale robiłam to samo, co oni
teraz. Słuchałam waszej muzyki, oglądałam i czytałam wywiady, śledziłam wasze poczynania,
głosowałam na was nawet. Nie masz pojęcia, ile pieniędzy przez to straciłam. –
Spojrzała na Toma tak, jakby chciała uzmysłowić mu, dzięki komu dostał tę czy
inną nagrodę. – Jednak potem… - spojrzała
Tomowi w oczy, gładząc jego policzek opuszkiem palca. – Kiedy tego pierwszego
dnia, kiedy zobaczyłam cię z butelką, kiedy byłeś taki smutny, zniszczony i
zagubiony, to wszystko zniknęło, cała ta otoczka wielkiej gwiazdy. Zapomniałam
o plakatach, nowinkach i żądzy, by wiedzieć więcej, by poznać prawdziwego
ciebie, bo w jednej chwili dostałam to. Zostałeś tylko ty; człowiek. Bez
kamuflażu. Miałam cię bez tej całej sztuczności i wielkiej pompy wokół ciebie. U
Karla nie było tego sławnego gitarzysty, byłeś po prostu ty i to mi
wystarczyło. Nigdy tak naprawdę nie liczyło się dla mnie, jakim siebie
ukazywałeś i co robiłeś, nigdy ci nie wierzyłam w tych wszystkich wywiadach. Widziałam
twoją maskę. – Tom westchnął, zastanawiając się, co odpowiedzieć. Choć
wiedział, że kiedyś Scarlett była ich fanką, jednak ten fakt spoczywał gdzieś z
boku jego świadomości. Jakby nie docierało to do niego. Ona zawsze była ponad
wszystkim. Nigdy nie postrzegał jej jako jednej z wielu i czuł się dziwnie,
słuchając, jak mówiła, że wzdychała do jego podobizny. Spojrzał na nią i to wszystko
wydawało mu się jakieś nierealne, bo ona za każdym razem traktowała go, jak
kogoś, o kim świat nie słyszał, nigdy nie wspominała o jego pieniądzach, ani
sławie, nie w takim kontekście. On zawsze najpierw był dla niej tylko Tomem.
Nigdy nie myślał o tym, że kiedyś mógł być kimś innym. Odgarnął z jej twarzy
pojedyncze kosmyki włosów, chowając je jej za uszy.
- Chciałbym cię zobaczyć w
akcji – mruknął zabawnie, dokładnie badając wzrokiem jej twarz.
- Pamiętam pierwszy koncert,
a w zasadzie to nie pamiętam, ale wiesz, pamiętam – zaśmiał się pod nosem,
całując brunetkę w czubek głowy. – Stałam w, ja wiem… ósmym rzędzie po lewej
stronie, miałam cię dosłownie na wyciągnięcie ręki, nawet nie masz pojęcia,
jakie to było fajne uczucie. Teraz mam cię jeszcze bliżej, ale ta świadomość
jest inaczej fajna – ujęła między palce jego dreda i zaczęła go między nimi
obracać. – Wiesz, ja lubię, kiedy poświęcasz się fanom.
- Dlaczego? – zapytał,
zdziwiony nagłą zmianą tematu.
- Lubię, kiedy dajesz im
czas, pozujesz do zdjęć i dajesz autografy, bo wiem, jak to jest na to czekać,
jak to jest pragnąć tego jednego podpisu. Wiem,
jak to jest czekać na niedoczekane – podniosła wzrok rażąc chłopaka
turkusowym spojrzeniem. – Oni was kochają i dlatego robią te zdjęcia i wyczekują
nowości. Choć wiadomo… - westchnęła, nie chcąc wspominać o drugiej stronie
medalu. – Byłam w Berlinie w kwietniu dwa tysiące siódmego i w Essen w
listopadzie. Bardzo długo walczyłam z mamą o Essen.
- To dla mnie abstrakcja,
naprawdę – odrzekł, kręcąc głową. Nie potrafił ulokować Scarlett w tym
rozkrzyczanym tłumie. – Nie potrafię sobie ciebie wyobrazić przyklejonej do
plakatu czy wrzeszczącej w tłumie.
- Ha, a wiesz, jak
krzyczałam! – zaśmiała się znów. – Potem przez kilka dni miałam problem z
mówieniem. Wiesz, tego pierwszego koncertu w ogóle nie pamiętam, mam jakieś
przebłyski, ale tylko urywki. Zaś Essen pamiętam dokładnie. Tam po prostu
patrzyłam i słuchałam. Mam nawet twój autograf…
- Mój? – zaśmiał się cicho. –
Nigdy nie poruszaliśmy tego tematu, a ja sam nigdy nie postrzegałem ciebie w
tej kategorii, dziwnie mi – przygarnął Scarlett bliżej siebie, całując ją w
czubek głowy.
- Ale to źle? Wolałbyś, żebym
miała blade pojęcie o tym, kim jesteś i co robisz?
- Nie, skąd. Po prostu, mam
teraz taki kontrast. Ty i fanka.
- Wiesz, z reguły fanki są
normalne. Roztrząsają się nad wami, wzdychają i wyczekują, kiedy się
uśmiechniesz i na tym się kończy. Nie wszyscy fani mają niedobrze w głowie albo
nie mają w niej nic. Tacy psują nam opinię – stwierdziła rzeczowo, wydymając
wargi. – Mogę cię o coś spytać?
- Kto jak kto, ale czy ty
czegoś o mnie nie wiesz? – uśmiechnęła się, kradnąc mu krótki pocałunek.
- Wierz mi, że tak.
- Pytaj.
- Dlaczego byłeś taki?
Znaczy, – przerwała, szukając słów – dlaczego przestałeś wierzyć w miłość?
Dlaczego zacząłeś sprowadzać ją tylko do seksu? – spojrzała na Toma, jakby
niepewnie, sadowiąc się w jego ramionach. Zasępił się na moment, wracając
wspomnieniami do – jak mu się wydawało – zamkniętego już rozdziału. Szkatułka
zepchniętych w głąb serca uczuć otworzyła się, niczym puszka Pandory,
przynosząc jedynie niesmak. Przymknął na moment powieki, przywołując obrazy
tamtych dni. Mocniej przytulił Scarlett, mając przed oczami inną twarz.
- Poza Billem i kilkoma
innymi osobami, nikt o tym nie wie – zaczął i otworzywszy oczy, spojrzał na
Scarlett. Posmutniał. – Bardzo głośno powtarzałem, że miłość nie istnieje, że
to bajka dla naiwnych, że w nią nie wierzę. Bo naprawdę już nie wierzyłem. A im
głośniej o tym mówiłem, tym bardziej usiłowałem wmówić sobie, że to prawda.
– Zwilżył koniuszkiem języka suche wargi, muskając opuszkiem policzek
dziewczyny. Posłał jej zgaszony uśmiech. – Kochałem
kiedyś, wydawało mi się nawet, że mocno – wpatrując się w twarz Scarlett, szukał
w niej reakcji. Słuchała, nie wyrzekając ani jednego słowa. Splotła swoją z
dłonią Toma, a on jakby instynktownie ucałował jej zewnętrzną stronę. – Miała
na imię Lena. Była ładna, miła, a przede wszystkim mało obchodziło ją to, kim
byłem i czym się zajmowałem. Widziała we mnie po prostu Toma. Poznałem ją na
początku dwa tysiące szóstego. Spotkałem ją w Hamburgu, gdy koncertowaliśmy ze
„Schrei” – ponownie obrzucił Scarlett uważnym spojrzeniem. Scarlett uśmiechnęła
się nieznacznie, przytulając do siebie ich splecione dłonie. Wziął głęboki
oddech i chcąc ostatni raz wrócić do tamtych dni, pozwolił słowom płynąć.
Nieprzerwanie spoglądał na Scarlett, jednak jej nie dostrzegał. Spoglądał w
głąb siebie, w głąb swoich wspomnień. – To był okres, kiedy przebywanie poza domem i
życie w trasie zaczynało mi doskwierać. Wiesz, pierwszy zachwyt życiem gwiazdy
opadł i pojawiła się szara rzeczywistość. Czułem się samotny. Bill i chłopaki
to nie było to. Nie wystarczało. Pierwszy raz zapragnąłem tak naprawdę mieć
kogoś obok siebie. Kogoś tylko mojego i tylko dla mnie. Ona stała się kimś
takim. Świadomość, że miałem Lenę, do której mogłem zadzwonić czy napisać była
taka… uskrzydlająca. Miałem na kogo czekać i do kogo tęsknić. Wiesz, niby
miałem tylko siedemnaście lat, ale… naprawdę była mi potrzebna. Później, kiedy
nagrywaliśmy w Hamburgu… to była taka sielanka. Muzyka, Lena, coraz większy
sukces. Byłem szczęśliwy. Jej nie obchodziło to, że wzdycha do mnie połowa
Niemiec i ćwierć Europy, ani to, że nie jesteśmy tradycyjną parą. Była ze mną i
dla mnie, nie czerpiąc z mojego sukcesu. Wszyscy się dziwili i mama i David i
inni, bo Tom się zakochał. Lena była taka pocieszna. Nie można było jej nie
lubić. Świata poza nią nie widziałem, ale przyszła trasa i rozstanie. Wtedy…
próbowałem wmawiać sobie, że to wszystko przez tęsknotę i brak większego
kontaktu, ale kłóciliśmy się, ona miała pretensje, że nie mam dla niej czasu,
że tylko muzyka mi w głowie, a ja próbowałem. Robiłem wszystko, co w mojej
mocy. Latałem, jeździłem do niej przy każdej możliwej okazji. Ona przyjeżdżała
do mnie. Gdybym mógł, rozdwoiłbym się… - wzburzony, machinalnie mocniej
przygarnął Scarlett do siebie. – Zerwała ze mną mailem, tłumacząc, że to nie
miało sensu, bo ona schodzi na dalszy plan, że muzyka i sława zawsze będą na
pierwszym miejscu. Złamała mi tym serce.
Zraniła mnie swoją niewiarą i taką łatwą kapitulacją. Odpuściła sobie mnie i
nas, nie dostrzegając mnie, nie słuchając, wierząc we wszystko, tylko nie we
mnie. Wtedy wszystko się zmieniło, uznałem, że skoro ona mnie tak potraktowała,
to znaczy, że prawdziwe uczucie nie mogło istnieć, co najwyżej partnerstwo, ale
i to prędzej czy później sprowadzało się do seksu. Skupiłem się tylko na
zespole, na muzyce i tak nie wiedzieć kiedy, trafiliśmy do Ameryki, a świat
kochał nas z każdym dniem bardziej. Pięliśmy
się na szczyt, a ja miałem wrażenie, że spadam coraz niżej. Nie potrafię
powiedzieć ci, kiedy pierwszy raz zapłaciłem kobiecie za seks. Nie potrafię
powiedzieć ci, kiedy zacząłem wychodzić z klubów z przygodnymi dziewczynami,
ani kiedy zacząłem pić więcej niż powinienem. Wiem tylko, że coś we mnie pękło, gdy przeczytałem te
naiwne wymówki. Doszedłem do wniosku, że będąc tym, kim byłem, nie miałem
szansy na prawdziwe uczucie, że nie odnajdę kogoś, kto pokocha mnie takiego
jakim byłem, zupełnie niedoskonałego mnie, tak bezinteresownie… Ona odebrała mi nadzieję i zabiła wiarę w
miłość. Postanowiłem, że nie pokocham już nigdy
więcej, że nie dam się omotać i że to ja będę tym, który odchodzi. Te kolejne
dziewczyny… one pomagały mi zabijać samotność, dzięki nim nie byłem sam. Dopóki
nie pojawiłaś się ty. Złapałaś mnie
Scarlett, złapałaś, gdy upadałem – ostatnie zdanie wypowiedział szeptem,
przytulając swoje do jej czoła. Zwilżył wargi koniuszkiem języka i przymknął
powieki, chcąc zebrać myśli. Było ich zbyt wiele. Scarlett nie mówiąc nic,
mocno objęła Toma rękoma, usiłując skryć go w swoich ramionach. Zawsze silny i
niezłomny w tej chwili wydał jej się zupełnie kruchy. Jakby ciężar wspomnień
odarł go z sił. Tak bardzo bolał ją smutek w jego głosie. – One były, Scarlett.
One dawały mi świadomość, że nie byłem sam i łatwiej było mi przetrwać noc. Nie
były już tak zimne – mówił cichutko, opierając głowę na ramieniu brunetki. –
Przy tobie nauczyłem się naprawdę kochać, pokazałaś mi czym jest prawdziwe
uczucie. Od pierwszej chwili jesteś moją miłością w najdoskonalszej z możliwych
postaci – podniósł się, spoglądając jej w oczy. – Jesteś wszystkim, co w moim życiu najlepsze i gdybym cię stracił, nie
miałbym już nic. Znów byłbym nikim. Tak bardzo cię kocham, Scarlett. Tak
bardzo, bardzo mocno – mówiąc to, ujął twarz dziewczyny w dłonie, a gdy zamilkł,
pocałował ją czule. Tak delikatnie i zarazem przesycenie miłością, jak jeszcze
nigdy. – Kocham, jak jesteś, jak mówisz, chodzisz, patrzysz na mnie, jak śmiejesz
się i przekrzywiasz głowę. Kocham jak się złościsz i krzyczysz na mnie, bo
potem mogę się z tobą godzić i tak mocno trzymać cię w ramionach. Kocham cię
słuchać i mówić do ciebie. Kocham być przy tobie i dla ciebie. Kocham każdy
najmniejszy atom twojego ciała. Kocham twój zapach i twój smak. Kocham też to,
że dzięki tobie to, co po sobie zostawiła, nie wraca już prawie wcale. Kocham
tak bardzo, że bardziej nie można i gdyby miłość zabijała, już dawno bym nie
żył – oczy Scarlett zaszły mgłą, gdy każde kolejne słowo, zdawało się ujmować
ciężaru, jaki Tom w sobie nosił. Przytuliła policzek do jego dłoni, którą wciąż
delikatnie ujmował jej twarz. – Dlatego się boję. Boję się, że kiedy pójdziesz swoją ścieżką, a ja będę musiał iść swoją,
to rozminiemy się na zawsze – słowa chłopaka zawisły w powietrzu na krótką
chwilę, nim Scarlett na powrót uchyliła powieki. Dumała, czytając w jego
oczach.
- Obiecałeś mi kiedyś, że bez
względu na wszystko odwrócisz się, nim odejdziesz. Ja będę szła tyłem, Tom.
Jestem twoja i tylko twoja bez względu na miejsce i czas. Nawet, jeśli będziemy na dwóch różnych krańcach świata, jeśli poróżni
nas twoja złość albo moja duma, jeśli choć na chwilę zwątpisz albo, albo
zwątpię ja, pamiętaj, że jestem tu – dotknęła dłonią miejsca, gdzie biło
serce Toma. – I nawet, jeśli będziesz
próbował mnie z niego wyrzucić, to nigdy ci się to nie uda, bo ono należy tylko
do mnie, tak jak to – przesunęła dłoń Toma na swoją lewą pierś – należy tylko do ciebie i już nigdy do
nikogo więcej. Jeśli ten cały sen się ziści i nagram płytę, może być nam
trudno, jednak przetrwamy. Przetrwamy, bo… ja jestem twoja, a ty jesteś mój i
nikt inny nigdy nam siebie nie zastąpi – uśmiechnęła się, tonąc w bezpiecznych
objęciach Toma.
This
is the story of my life.
Siedzieli tak przytuleni, porządkując
wszystkie wyrzeczone słowa. Tom chował je na powrót w niedostępnym nawet dla
niego zakamarku serca, ciesząc się, że musiał wrócić do nich po raz ostatni.
Zaś Scarlett zaczynała rozumieć, łączyć elementy minionych zdarzeń, których
pobudek nie pojmowała wcześniej. Pojęła dlaczego tak bardzo dotknęła Toma jej
niewiara, krzywdę jaką mu wyrządziła. Dotarło do niej, jak wielka
niesprawiedliwość go dotykała, za kogo go uważano, a kim tak naprawdę był. Choć
od początku wiedziała, że prawdziwy Tom był niedostępny dla mas, teraz dotknęło
ją, jak bardzo musiał być gruboskórny, by bronić się nie tylko przed
wścibstwem, ale również własnymi uczuciami i dokąd go to zaprowadziło. Odrzuciła
te wszystkie myśli, przeszłość mogła być już jedynie przeszłością, musiała
skupić się na chwili obecnej i kochać go, kochać bardzo, by nie zwątpił w
istnienie miłości. Scarlett mocno przytuliła Toma do siebie.
- Jakoś nastrojowo się
zrobiło, nie uważasz? – zagadnęła po chwili, muskając wargami płatek jego ucha.
- Pozwolisz mi to
wykorzystać? – zagadnął zadziornie, a ona poczuła, jak usta chłopaka rozciągają
się w szerokim uśmiechu, a dłonie wędrują na jej biodra, spoczywając bliżej niż
dalej pośladków. Potrafił tak płynnie przechodzić z trudnych do błahych rzeczy,
jakby te pierwsze w ogóle nie zaszły.
- Tooom! Ty zbereźniku –
bucnęła go placem w brzuch, odsuwając się od niego. – Swoje myśli rodem z
pospolitego buduaru wsadź sobie…- zapowietrzyła się, mrożąc Toma – chcąc nie
chcąc – rozbawionym spojrzeniem. – Do kieszeni! – żachnęła się, kręcąc głową z
udawanym oburzeniem. – A tak w ogóle – ujęła rękę Toma, by sprawdzić godzinę, niemal
ją wykręcając. – To jeszcze chwila, a się spóźnię! – wysmyknęła się z jego
objęć, nie wiedzieć kiedy i w ekspresowym tempie była już przy schodach. Tom
odwrócił się, dostrzegając zmysłowy balans bioder, przy których falowały je
długie włosy. Uśmiechnął się, wyciągając wygodnie na krześle. Czuł się lepiej.
Było mu lżej ze świadomością, że pozbył się największego z ciężarów
zalegającego w jego sercu.
It finally
starts to leave,
the
story of my life.
*
Promienie południowego słońca
zbudziły Liv ze snu. W pierwszej chwili nie miała zielonego pojęcia, gdzie się
znajdowała, jednak przetarłszy powieki i ujrzawszy pomieszczenie tonące w
niebieskościach, od razu sobie przypomniała. Uśmiechnęła się do siebie i
odłożywszy aparat, który nieświadomie całą noc ściskała w dłoni, przeciągnęła
się na posłaniu. Uśmiechnęła się znów. Sama świadomość bycia w tym miejscu,
dawała jej powód do radości. Nawet myśl o sprawach, które przyjdzie jej
rozwiązać, nie wydawała się straszna. Wiedziała, że czeka ją wspaniały rok
wśród ludzi, których do niedawna mogła jedynie podziwiać. Ogromna nadzieja zupełnie
nieproporcjonalna do rzeczy, którym musiała sprostać nie tylko tu w Paryżu, ale
również tym, które zostawiła w Berlinie, rosła w niej z każdą kolejną chwilą, z
każdym kolejnym spojrzeniem na rozbudzone już miasto, z coraz pełniejszą
świadomością tego, co miało nadejść. Nie spiesząc się, podnosiła do miana
celebracji każdą czynność. Niemal rytualnie wrzucając po raz pierwszy ubrania
do kosza na rzeczy do prania, biorąc pierwszy prysznic, przeglądając się
pierwszy raz w lustrze, jedząc pierwsze paryskie śniadanie w postaci
herbatników, które jakimś cudem znalazły się w jej torbie i soczku marchwiowego.
W swojej torbie odnalazła dużo różności, których pochodzenia nie znała;
biszkopty, ukochane przez nią wafle wieloziarniste, ciastka z kawałkami
czekolady i mnóstwo suchego prowiantu, który mógł jej zapewnić jako taki
posiłek. Mogła się jedynie domyślać, że to sprawka Scarlett, która
przewidziała, że zakupy będą ostatnią rzeczą, o której pomyśli, znalazłszy się
w Paryżu. Liv czekały ogromne zakupy, związane nie tylko z lodówką, która
pomieściłaby w sobie zapasy dla kompanii wojska, ale również innymi niezbędnymi
do samodzielnego mieszkania rzeczami. Jednak to idea, którą zamierzała wcielić
w życie później, najpierw jedno z ważniejszych – o ile nie najważniejsze – spotkanie
w jej życiu. Choć w planach miała zjawić się w redakcji przed czasem, nie mogła
oprzeć się pokusie, by po prostu nie pobyć w swoim mieszkaniu. Zadzwoniła do
mamy, Scarlett, rozmawiała też z Julie, bezcelowo krążąc między pokojami,
wyglądając przez okna, czy choćby odkręcając i zakręcając wodę w kranie w
kuchni, by zaraz uczynić to samo w łazience. Doskonale zdawała sobie sprawę z
tego, że jej zachowanie było zupełnie irracjonalne, ale sprawiało jej to dziką
radość, potęgowaną świadomością, że to wszystko należało już po prostu do niej.
Podczas swojego spaceru zdążyła dotknąć chyba każdej rzeczy w domu i to również
było niezwykle przyjemne, jakby bardziej namacalne dla jej tu i teraz. Kiedy
już wreszcie zdecydowała się, by wreszcie zacząć szykowanie do wyjścia, w
mieszkaniu rozległ się brzęk dzwonka do drzwi. Czego jak czego, ale goście byli
ostatnim, czego spodziewała się w tej chwili. Podeszła do drzwi i zerknąwszy przez
wizjer, po drugiej stronie zobaczyła dwóch mężczyzn, tych samych, których
spotkała minionego wieczoru. Sprzeczali się o coś piskliwym szeptem,
szturchając i wymachując groźnie rękoma, w których obaj trzymali… coś. Odrobinę
niepewnie uchyliła drzwi i w tej samej chwili obaj zamarli, przybierając iście
przyjazne wyrazy twarzy. Trzymając swoje pakunki, uśmiechali się do Liv
serdecznie, w odpowiedzi na jej pytające spojrzenie.
- Bonjour, mon voisin – odparł nieco niższy i drobniejszy z gości. Miał
około metra osiemdziesiąt, ciemne włosy i oczy, ładnie zarysowane wargi i
wydatne kości policzkowe. Widać, że nie stronił od sportu, bo pod dopasowaną
koszulką ładnie zarysowywały się wyrzeźbione mięśnie. Ubrany na czarno wydawał
się pociągający i musiała przyznać, że przystojny. Zaś drugi wyższy i
potężniejszy, również ciemnooki brunet, jednak o bardziej płynnych rysach
twarzy, zdawałoby się stały bywalec siłowni, był jakby w cieniu pierwszego. Na
jego twarzy błąkał się niewyraźny uśmiech, a z oczu biło przyjemne ciepło, a
nie pewność siebie, jak u jego towarzysza.
- Bonjour – odpowiedziała, słysząc w swym głosie aż nader wyczuwalny
ojczysty akcent. Obaj uśmiechnęli się do siebie, kiwając porozumiewawczo
głowami.
- Femme allemande – rzekli zgodnie.
- Mówię płynnie po francusku
i angielsku, nieźle radzę sobie też z hiszpańskim, a jeśli tego byłoby mało,
możemy porozmawiać też po irlandzku, choć nie znam jeszcze w pełni tego języka –
brunetka przerwała serię bardzo sugestywnych spojrzeń obu mężczyzn,
przemawiając do nich w ich ojczystym języku i uśmiechając się przy tym
ujmująco. Zdawali się być niegroźni.
- Cuuuudownie – odpowiedział
jej niższy z nich. – Jestem Pierre, a to Hugo – dokonawszy prezentacji, wskazał
na swojego towarzysza. – Przyszliśmy się przywitać.
- Dotąd nikt tutaj nie
mieszkał, dlatego miło nam, że wreszcie będziemy mieć sąsiadkę – uśmiech
zdobiący twarz Liv pogłębił się.
- To miłe z waszej strony.
Chętnie zaprosiłabym was do środka, ale jeśli zaraz nie wyjdę z domu, nie
załatwię dziś niczego i…
- Już nas nie ma! – Pierre
uciszył Liv stanowczym gestem i wręczył jej pakunek. – Sam piekłem – odparł
dumny z siebie i kiedy Hugo wręczył jej własne zawiniątko, ujął go pod rękę. Obaj
skinęli jej na pożegnanie i zamaszystym krokiem udali się do swego mieszkania.
Liv roześmiała się cicho, wąchając to coś, co znajdowało się pod pergaminem,
jednak uświadomiwszy sobie utratę kolejnych cennych minut, prędko zniknęła w
głębi mieszkania.
*
Systematyczny stukot obcasów,
odwrócił uwagę Toma od ekranu monitora. Skupił wzrok na schodach, na których,
kilka krótkich chwil później, dostrzegł najpierw jedną zgrabną nogę obutą w
szpilki na – w jego mniemaniu – niebotycznie wysokiej szpilce. Zaraz za nią
pojawiła się druga noga i cała postać brunetki. Nie odwróciwszy nawet wzroku, z
gracją pokonała schody, by zatrzymać się w wejściu do salonu i powoli obrócić
się wokół własnej osi, tak by jego oczy mogły objąć ją uważnym spojrzeniem. Włosy
upięła w luźny kok, z którego wymykały się pojedyncze kosmyki, opadające na
twarz brunetki, którą zdobił elegancki, acz wyrazisty makijaż. Wargi
podkreśliła szminką w kolorze głębokiej czerwieni, co w połączeniu z
nieodgadnionym spojrzeniem, spod kotary długich rzęs, przyprawiało go o
dreszcz. Zaś zwężana spódnica w kolano i żakiet – tylko żakiet – z niemałym
dekoltem czyniły ją elegancką i zmysłową zarazem. Odstawił komputer na miejsce
obok siebie, po czym wstał i powoli ruszył w kierunku Scarlett, taksując ją
lubieżnym spojrzeniem. Uwielbiał na nią patrzyć, zaś ona lubiła, gdy to robił. Stanął
tuż przed nią i ująwszy dłoń dziewczyny, ucałował ją dystyngowanie, nie
odrywając od niej wzroku. Uśmiechnęła się tajemniczo, mrużąc oczy, gdy
odwzajemniała jego spojrzenie. Wargi Toma przylegały do delikatnej skóry jej
dłoni kilka sekund dłużej niż powinny, nim uniósłszy nieco jej rękę, okręcił
Scarlett wokół własnej osi. Zaśmiała się cicho, gdy wykonawszy obrót,
wylądowała wprost w jego ramionach.
- Scarlett, to spotkanie
biznesowe – mruknął, muskając wargami szyję brunetki, a jego gorący oddech
otulał jej skórę, łaskocząc ją każdym kolejnym słowem.
- Czyli może być – odparła,
zostawiwszy na policzku Toma czerwony odcisk swych ust. Złożyła dłonie na
ramionach chłopaka i odchyliwszy się nieco do tyłu, dumnie przyglądała się
swemu dziełu, gdy Tom wędrując dłońmi po jej plecach, gładził je pociągłymi
ruchami. Kończąc ich podróż za każdym razem niżej. – Spóźnimy się – Scarlett
posłała Tomowi ostrzegawcze spojrzenie i z uśmiechem wymknęła się z jego
ramion. Oddalając się na wyciągnięcie ręki czekała, aż ruszy za nią, jednak Tom
nie uczynił ani jednego kroku, wciąż się w nią wpatrując.
- Scarlett, ale oni będą na
ciebie patrzeć – rzekł, jakby wcześniej nie zdawał sobie z tego sprawy.
Dziewczyna zaśmiała się perliści kręcąc głową.
- Niech patrzą, tyle mogą –
przekrzywiła głowę, spoglądając na Toma pobłażliwie. Ponagliła go ruchem ręki.
- Będę zazdrosny – odparł
butnie, zdając się nie chcieć, ruszyć z miejsca. Pokręciła głową, podchodząc do
niego i stając tuż przed nim. Zadarła głowę, spoglądając Tomowi prosto w oczy.
Na usta Scarlett wpłynął tajemniczy uśmiech.
- Więc pomyśl, że ty możesz
znacznie więcej – mówiąc to, puściła do niego oczko i ujmując dłoń Toma,
pociągnęła go za sobą do wyjścia.
- Ale ja nie chcę tylko
myśleć, Maleńka – zagadnął zaczepnie, zatrzymując się gwałtownie w połowie
drogi do drzwi i jednym konkretnym ruchem przyciągnął do siebie brunetkę. Nim
odzyskała równowagę, na powrót znajdowała się w jego ramionach, a Tom
wykorzystując sytuację, łapczywie wpił się w jej wargi. Całował ją długo i
głęboko, a kiedy brakło mu tchu, powoli odsunął się od niej. – No, teraz możemy
iść – rzucił wesoło i ujmując dłoń Scarlett, lekkim krokiem ruszył do
drzwi.
Gdyby nie znał Scarlett, tego
jak reagowała na dane sytuacje, nie powiedziałby, że się denerwowała. Jak
zawsze była opanowana i nie wyrażała żadnych emocji. Trudno było wyczytać
cokolwiek z jej twarzy, jednak spojrzenia, które mu posyłała mówiły same za
siebie. Nie sądził, by się bała. Scarlett znała swoją wartość i wiedziała czego
chciała. Gotowa była zrezygnować z nagrania tej płyty, niż dopuścić do tego, by
coś poszło nie po jej myśli. Był pewien, że nie da sobie wcisnąć byle czego.
Jakoś nie potrafił wyobrazić sobie tego, by uległa jakimkolwiek namowom, nawet
najwyższej socjecie wytwórni. Zatrzymawszy się przed odpowiednimi drzwiami,
odetchnęła i poprawiła nieistniejące niedoskonałości w swoim wyglądzie.
Uśmiechnął się, a ona kiwnęła głową. Nacisnął klamkę i pchnął drzwi,
przepuszczając brunetkę przodem. Weszła do pomieszczenia, zwracając na siebie
uwagę zebranych, jednak zupełnie zignorowała ten fakt, skupiając się jedynie na
Tomie. Choć biła od niej zwyczajna pewność siebie, ledwo przestąpiła próg, a
odwróciła się, sprawdzając czy wciąż był za nią. Wszedł i zamknąwszy drzwi,
ujął na powrót jej rękę, uśmiechając się nieznacznie. Mocno ściskała jego dłoń,
dumnie krocząc w kierunku Josta. Uścisnąwszy każdemu z nich dłoń, pewnie
aczkolwiek z wrodzonym sobie dystyngowaniem, zajęła miejsce, gdzie Tom odsunął
jej krzesło. Zdawała sobie sprawę, że wszyscy czterej mierzyli każdy jej ruch,
ale starała się o tym nie myśleć. Jost, Roth, Hoffmann i Benzer, wymieniwszy
uprzejmości, milczeli jak zaklęci, czekając aż Scarlett i Tom zajmą miejsca.
Brunetka usiadła wygodnie, zakładając nogę na nogę. Małą torebkę wsunęła w
miejsce między sobą a bocznym oparciem kręconego fotela, na którym siedziała.
Splecione dłonie ułożyła na udach, nie spiesząc się zupełnie. Podniosła turkusowe
spojrzenie na wpatrujących się w nią mężczyzn, których wzrok spoczął na jej rękach
w momencie, w którym dłoń Toma wplotła się w nie, a na usta brunetki wstąpił
nieodgadniony uśmiech. Kątem oka spojrzała na Toma, którego mina wyrażała ni
mniej ni więcej; ona jest moja i spoglądał na pozostałych mężczyzn, lustrując
ich bacznym spojrzeniem. Uwielbiała go, kiedy był zazdrosny.
- Kwestię waszego związku
poruszymy później – odparł Peter Hofmann, kiwając nieznacznie głową. –
Przejdźmy do rzeczy.
- Wytwórnia chce cię
wypromować, Scarlett – rzekł Jost, spoglądając brunetce w oczy. Kiwnęła głową,
odwzajemniając spojrzenie. – Twój występ na gali poruszył nie tylko nas tutaj,
ale przede wszystkim ludzi. Zrobiłaś wrażenie, rozpisywali się o tobie na
forach i portalach o szeroko pojętej treści.
- Masz dobry głos. Wymaga
szlifu, jednak twój potencjał jest imponujący. Twoje rokowania wypadają
naprawdę dobrze, co może przynieść korzyść tobie, ale nam również – Hoffmann
uśmiechnął się znacząco, wypowiadając te słowa. Scarlett zmrużyła oczy, badając
go uważnym spojrzeniem. Czuła pieniądze.
- Wytwórnia chce podpisać z
tobą kontrakt – wtrącił Benzer.
- A ja chcę podpisać go z
wytwórnią – odrzekła powoli, rozciągając usta w delikatnym uśmiechu. – Po to
wystąpiłam na gali i po to jestem tu dziś – zauważyła, że nie byli przygotowani
na otwartość z jej strony. Trudno. Była pewna, zdawała sobie sprawę, że oni
chcieli zarobić na jej marzeniach, jednak ona była tam po to, by je spełnić.
- Warunki omówimy następnym
razem – odparł Jost. – Do tego czasu zostanie opracowany projekt kontraktu.
- Chciałabym uściślić jedną,
a w zasadzie dwie rzeczy, szanowni panowie – omiotła pewnym spojrzeniem wszystkich
czterech. – Po pierwsze bardzo chciałabym, abyście zrobili coś w czym nie
jesteście dobrzy – zaintrygowani pewnością dziewczyny, spojrzeli na Scarlett z uwagą,
jednak ona nie była ani trochę zażenowana. – Chcę, byście nie ingerowali w
dobór materiału na płytę – obrzuciła ich kolejnym krótkim spojrzeniem, wilżąc
wargi koniuszkiem języka i nie słysząc sprzeciwu, kontynuowała. – Póki co chcę podpisać
kontrakt na jedną płytę.
- Znaczy, że nie jesteś
pewna, czy chcesz śpiewać? – Benzer utkwił w Scarlett baczne spojrzenie,
wygodnie wyciągając się w fotelu i splatając ręce na torsie. Zdawało mu się, że
ją zagiął. Tak, tylko mu się zdawało. Scarlett uśmiechnęła się półgębkiem.
- Muzyka, to jedna z dwóch
rzeczy, których jestem bardziej niż pewna.
- Zatem? – drążył.
- Czy usatysfakcjonuje pana,
jeśli powiem, że zaczynam gwiazdorzyć? – niechcący udało jej się rozbawić
producentów, rozluźniając atmosferę, która jeszcze kilka sekund wcześniej
zdawała się być za gęsta. Uśmiechnęła się wdzięcznie, gładząc kciukiem
wewnętrzną stronę dłoni Toma, który obserwując sytuację milczał, pozostawiając
jej pole do popisu. Wiedział, że poradzi sobie z tymi wygami.
- Myślę, że najlepiej będzie,
jeśli w szczegóły zagłębimy się przy dokładnym omówieniu kontraktu. W piątek powinno
być dobrze – Benzer zerknął w kalendarz, zapisując w nim spotkanie. Scarlett
skinęła głową. – Zatem do piątku – wstał, a za nim podnieśli się pozostali.
Brunetka dołączywszy do nich, uścisnęła wszystkim dłonie, a kiedy Tom uczynił
to samo, skierowali się do wyjścia. Przepuścił ją przodem, by zaraz otworzyć
przed nią drzwi i skinąwszy jeszcze raz producentom wyszedł, zamykając za sobą
drzwi. Wszyscy czterej krótką chwilę wpatrywali się w jasną, drewnianą
powierzchnię, jakby chcieli z niej coś wyczytać.
- Charakterna – odparł Roth,
odzywając się po raz pierwszy. – Twarda sztuka, tego było nam tu trzeba.
Kiedy tylko drzwi domu
zamknęły się za nimi, Scarlett z piskiem rzuciła się Tomowi w objęcia. Wziął ją
w ramiona tuląc do siebie mocno, gdy śmiała się perliście, mocno zaciskając
ręce na jego szyi. Był szczęśliwy, kiedy ona była szczęśliwa. Pragnął
spełnienia jej marzeń, jak niczego innego na świecie, jednak bez względu na to
jak bardzo się starał, nie potrafił wyrzucić z siebie obaw. Widomo rozstania z
nią, wisiało nad nim bardziej z każdym dniem zbliżającym ją do rozpoczęcia prac
nad płytą. Nie potrafił się przełamać. Choć wierzył w Scarlett, w siebie, w
nich. Trzymając ją w ramionach, miał cały swój świat i to dawało mu tak wielką
ulgę; możność bycia, słuchania, patrzenia, dotykania jej. Ta cudowna pewność,
że była obok.
- Toooooooom! – pisnęła. –
Wreszcie, wreszcie, wreszcie! Nagram płytę, będę śpiewać! – śmiała się tak
radośnie, że i on sam nie potrafił tego nie robić. Była jak dziecko, które
dostało upragnioną zabawkę.
- Przecież to ty. Komu jak
komu, ale tobie nikt nie odważy się sprzeciwić. Nawet los. Biada temu, kto tego
spróbuje – zaśmiał się, biorąc Scarlett na ręce. Ignorując fakt, że mogli spaść
ze schodów, zaczęła machać nogami, bezpiecznie przylegając do torsu chłopaka.
- Bardzo śmieszne. Nie jestem
aż taka straszna przecież – żachnęła się.
- Oczywiście, że nie. Jesteś
najsłodszą osobą, jaką znam, ale szanownych panów i władców zagięłaś –
uśmiechnęła się na te słowa.
- I dobrze, nie dam z siebie
zrobić jednosezonowej gwiazdki.
- Chyba już o tym wiedzą. To
szczwane lisy, musisz uważać, Maleńka.
- Phi, niech no mi który
podskoczy – zrobiła groźną minę, nim odchyliła się, by otworzyć drzwi do
swojego pokoju. – Swoją drogą mama mogła chociaż zadzwonić – mruknęła
niezadowolona.
- Jest pewnie zaaferowana
odlotem Shie’a. widziałaś jak to przeżywała. Wczoraj Liv, dziś on – Tom
postawił Scarlett na podłodze i lekko pchnął drzwi, które zaraz zamknęły się z
cichym trzaskiem. – Podwózka pod, a nawet za same drzwi – uśmiechnął się
szeroko, wyjmując z obszernej kieszeni spodni kopertówkę brunetki.
- Chyba ci się nie wypłacę –
mrugnęła do Toma, podchodząc do szafy, a po drodze zdejmując wysokie szpilki.
Stając przed lustrem, wprawnie rozpuściła włosy i prędko pozbyła się ciasnego
żakietu. Tom z szelmowskim uśmiechem omiótł wzrokiem jej ciało, zatrzymując go
dłużej na piersiach ściśniętych miseczkami czarnego, koronkowego biustonosza,
przy czym śpiesznie oblizał wargi.
- Odpłacisz mi w naturze –
mruknął, stając za Scarlett i obejmując ją rękoma. Czarna spódnica zatrzymała
się na jej biodrach, gdy zamknąwszy Scarlett w ciasnym uścisku, uniemożliwił
jej ruch.
- Bardzo zabawny jesteś,
wiesz?
- Wiem – odparł zadowolony z
siebie.
- To, że jesteś większy i
silniejszy, to nie znaczy, że możesz to wykorzystywać przeciwko mnie, wiesz?
- Wiem – potwierdził, jedną
ręką zsuwając materiał z bioder dziewczyny, po czym bez większego trudu,
odwrócił ją przodem do siebie. Sapnęła gniewnie, karcąc go szafirowym spojrzeniem,
które w jednej chwili zniknęło pod jej powiekami, gdy namiętnie wpił się w usta
dziewczyny. Pod wpływem jego dotyku ciało Scarlett rozluźniło się, idealnie
wpasowując się w objęcia Toma. Bez trudu znów wziął ją na ręce i przeszedłszy
kilka chwiejnych kroków, dotarł do łóżka, na którym ją ułożył. Łapiąc oddech,
przyglądała się, jak Tom prędko pozbywał się własnych ubrań, ciskając nimi w
każdą możliwą stronę. Zaśmiała się cicho, gdy opadł na miękki materac tuż obok
niej, sapiąc cicho. Zamknął ją między swymi ramionami, wodząc opuszkami po jej
własnych. Czule pogładziła dłonią jego skroń, sięgając wiązania białej bandany,
o której w pośpiechu zapomniał. Rozwiązała ją i wygiąwszy plecy w łuk,
odrzuciła ją na podłogę obok łóżka. Wpatrywał się w brunetkę krótką chwilę,
jakby zastanawiając się nad czymś. – Scarlett?
- Hm? – mruknęła, w skupieniu
obrysowując opuszkiem usta Toma. Rozumnie ściągnęła brwi, co w połączeniu z jej
zaróżowionymi policzkami zdawało mu się niezwykle słodkie.
- Dlaczego tylko jedna płyta?
– oderwała dłoń od jego ust, wiodąc nią
wzdłuż kości policzkowej do skroni chłopaka. Spojrzała mu w oczy.
- Jakiś czas temu, obiecałam
ci, że wybiorę ciebie. Bez względu na wszystko. Nie chcę wiązać się
niepotrzebnie. Pewnie wydam drugą płytę, może trzecią i czwartą też, ale chce
mieć wybór. Zakładając z góry, że nagram dwie czy sześć płyt, odbiorę go sobie,
nam – uśmiechnęła się delikatnie, usiłując wyczytać coś z twarzy Toma.
Odwzajemnił uśmiech, całując ją czule. Potem kochał ją długo, wlewając miłość w
każdy, nawet najmniejszy dotyk. Celebrował pocałunki, rozsmakowywał się w niej,
mocno trzymając ją w ramionach. Trzymając w nich cały swój świat.
Bo w niej miał swój początek i koniec.
Bo w niej historia jego życia.
Bo ona historią jego życia.
Bo
w niej jedyny z możliwych wyborów.
*
Z francuskiego;
Merci beaucoup – dziękuję
bardzo.
Bonne nuit, jeune dame –
dobranoc, panienko.
Artiste – artystka.
Bonjour, mon voisin – dzień
dobry, sąsiadko.
Femme allemande – Niemka.