31 maja 2010

35. Jedyny z możliwych wyborów.

Opuszki jej palców delikatnie opadły na chłodną szybę. Zachłysnąwszy się powietrzem, otworzyła szerzej oczy. Patrzyły zbyt niedokładnie, by uchwycić całe piękno tego miasta. Były zbyt niewidome, by dostrzec grę świateł, blaski i cienie, fakturę budynków i układ uliczek. Końcówką języka zwilżyła wyschnięte wargi, które wygięły się w subtelnym uśmiechu. Widok nocnego Paryża odbierał jej mowę, zapierał dech. Roziskrzony milionem świateł, zdawał się nigdy nie spać. Zdawał się płonąć, tak niezwykłym ogniem. Pragnęła jedynie wyjść z aparatem i fotografować, by uwiecznić każdą sekundę bycia w tym kraju. Niebo usiane deszczem gwiazd, tak czarne i piękne. Cudowny blask odbijał się w wodach Sekwany, zdając się tańczyć na jej wzburzonej letnim wiatrem powierzchni. Śniła jawą. Kierowca wjechał w węższą uliczkę, by po krótkiej chwili zaparkować przed dużym dziedzińcem. Wysiadłszy, wzięła głęboki oddech, spoglądając w głąb podwórza. Tam wszystko zdawało się być jak w starych filmach. Babka nie mogła mieć przecież mieszkania byle gdzie. Odrestaurowana kamienica na styl minionej epoki, przed nią wyłożony kamieniem dziedziniec i czerwone pelargonie w rabatach sprawiały, że wydawało jej się, że znalazła się w Paryżu, o jakim zawsze marzyła. To nie było centrum państwa, najbardziej rozwinięte i prężnie działające miasto. Nie widziała dziesiątek aut, pośpiechu i zamyślonych ludzi. Dla Liv istniało tylko rozgwieżdżone niebo, widok Paryża nocą i wieży Eiffla, zdającej się być na wyciągnięcie ręki, a przede wszystkim jej nowy początek. Chłodne nocne powietrze w płucach przesycone magią miasta i świadomość, że od tej chwili jej życie to tabula rasa. Wciąż nie wierzyła, że jej marzenia zaczęły się iścić. Na moment zniknęły troski, zniknął smutek i zawód, teraz było zawsze. Zapragnęła swoim teraz zaznać rąbka wolności. Gdzie sięgnęła wzrokiem jej twarz zdobił uśmiech.
- Merci beaucoup – jakby w amoku, zapłaciła należne i odebrawszy bagaże, oniemiała utkwiła wzrok w budynku przed nią. W kilku oknach paliły się światła.
- Bonne nuit, jeune dame – odparł, nim zdążył odjechać. Zachłysnąwszy się chwilą, pośpiesznie odszukała w torbie aparat, zrobiła pierwsze zdjęcie. Jej domu, jej nowego domu otulonego ciemnością, rozjaśnionego bladym światłem płynącym z jego wnętrza. Zadziwiające, zupełnie jak jej życie. Zaśmiała się cicho. Tam nawet powietrze przesycone było magią. Powiesiła aparat na szyi i chwyciwszy bagaże, ruszyła w stronę budynku. Wyjęła klucze, otworzyła drzwi i nie odnalazłszy windy, powoli weszła na swoje piętro. Ostatnie. Uważnie rozglądała się, czując całą sobą, każdy nowy widok. Beżowe ściany, złoto brązowe wykończenia, palisandrowe panele i nawet owalne szklane plafony w kolorze cappuccino; wszystko podobało się jej tak bardzo, bo było tak nowe i tak wspaniałe, tak świeże. Choć przez chwilę nie myślała o troskach, które zostawiła w Berlinie. Czerpała ze swojego tu i teraz, zupełnie zapominając o tym, co było i nie myśląc o tym, co będzie. Uszczknęła losowi garstkę szczęścia. Osiemdziesiąt siedem. Chwilkę wpatrywała się w mosiężne cyfry. Wciąż nie wierzyła, że to działo się naprawdę. W obszernej torebce odszukała klucz i drżącą dłonią wsunęła go do zamka. Chrzęst, który spodziewała się usłyszeć, zakłóciły czyjeś głosy, dobiegające z drugiego końca korytarza. Odwróciwszy się, dostrzegła dwóch mężczyzn, wyglądających zza sąsiednich drzwi. Obaj objęli ją krytycznymi spojrzeniami. Jeden z nich, odrobinę niższy, zacmokał teatralnie, skupiając wzrok na aparacie.
- Artiste – rzekł, po czym obaj pomachali Liv przyjaźnie i zniknęli w głębi mieszkania. Uśmiechnęła się do siebie i nacisnąwszy klamkę, pchnęła drzwi. Rozpostarł się przed nią tonący w mroku korytarz. Odetchnęła i wziąwszy swoje rzeczy, weszła do środka. Starannie zamknęła drzwi, zasunęła zasuwę i odwiesiła klucz na wieszaczek tuż obok nich. Miała wrażenie, jakby wróciła do domu, po bardzo długiej podróży. Jedynie ssanie w żołądku uświadamiało jej aktualny stan rzeczy. Wcisnęła przełącznik i korytarzyk rozjaśniło światło. Pistacjowe ściany, nierówne i chropowate, tworzyły kontrast z elegancką szafką i chromowymi wykończeniami. Przed sobą miała dwie wnęki prowadzące do pomieszczeń, a na wprost - drzwi, które uchyliła, powolutku przemierzywszy korytarz. Za nimi zastała przestronną łazienkę utrzymaną w beżach, które łamały pozorny chłód marmuru. Po prawej stronie była mała, nowoczesna kuchnia. Czerń, biel, szkło i metalowe wykończenia. Zaś po lewej znajdował się salon. Był duży, by nie rzec ogromny. Tu motywem przewodnim musiał być kolor. W ogromnych oknach wisiały białe zasłony, upięte w bliżej nieokreślony sposób. Na czarnej, skórzanej sofie leżały pomarańczowe poduszki, zaś na szklanym stoliku kawowym - sałatkowo zielony wazonik z kompozycją czerwonych, fioletowych i żółtych traw. Poduszki na fotelach były granatowe. Ściany odmalowane na przybrudzoną biel, zdobiły kolorowe obrazki. Podeszła do jednego z okien. Miasto pozornie pogrążone we śnie, wciąż żyło, migocząc milionem świateł. W oddali dumnie prezentowała się wieża Eiffla. Liv uchyliła okno, nasłuchując. Jej skórę owionął lekki powiew wiatru. Gdzieś słyszała syrenę karetki pogotowia, gdzieś indziej trąbiły auta, słodką melodią niósł się szum. W jej uszach cicho brzmiała melodia miasta. Wszedłszy do sypialni, od razu rzuciła się na ogromne łóżko i choć było nie zasłane, Liv wystarczył miękki materac. Niedbale zdjęła buty, plącząc się w sznurowadłach i ułożywszy się na samym środku, wyjęła telefon zamierzając zadzwonić do Scarlett.
*


- Tom Kaulitz na lotnisku? Co robił tam sam we wczorajsze popołudnie? Czyżby żegnał kogoś, o kim nie mamy pojęcia, a może wybiera się w prywatną podróż? Czyżby miał coś do ukrycia? Zapewne pamiętacie zdjęcia wykonane pod jedną z berlińskich szkół, tam zdawał się na kogoś czekać. Co tym razem? Czyżby spotkał wreszcie swoją wielką miłość? Poniżej, krótki filmik nakręcony przez fankę. Tom wygląda na trochę zmartwionego. Co o tym sądzicie? – skończywszy czytać, włączył kilkunastosekundowy film, na którym zarejestrowano, jak opuszczał lotnisko. Był w słabej jakości, nagrywany w ruchu. Oglądając się za siebie, zakładał okulary i szukał kluczyków. Później zniknął na zewnątrz. Westchnął, kiedy w okienku pojawił się przycisk ponownego odtwarzania. – Oni nie mają co robić? Jeszcze trochę, a powstałaby cała historia, jak to Tom Kaulitz był na lotnisku – odrzekł znużonym głosem, przeglądając zawartość strony. Mnóstwo zdjęć, filmów i opisów. Widział siebie przed studiem, w aucie, przed koncertem. Scarlett podeszła do Toma bezszelestnie i stanąwszy za jego plecami, objęła go, zarzucając ręce na jego szyję i przytuliła swoją do jego policzka, musnąwszy go najpierw wargami. Delikatnie pogładziła tors chłopaka dłońmi, kierując wzrok na ekran komputera.
- To zupełnie normalne. Normalne dla fanów. Oni chcą wiedzieć jak najwięcej i są wszędzie, nawet tam, gdzie nie spodziewają się ciebie spotkać. Cieszą się tym, że gdzieś się pojawiłeś, coś zrobiłeś. Nawet gdyby zastali cię w warzywniaku, kupującego ogórki, to byłaby sensacja – zaśmiała się cicho. – Fani zawsze chcą wiedzieć więcej, niż im mówicie. Z resztą, o czym ta mowa. Kto jak kto, ale ty to wiesz doskonale – Scarlett zwinnie wsunęła się Tomowi na kolana, uniemożliwiając mu dalsze przeglądanie strony. Zamknął brunetkę w szczelnym uścisku, spoglądając na nią nieco z góry. – Wiesz, - ciągnęła dalej, chowając za ucho kosmyk włosów. Zagryzła dolną wargę, dobierając słowa. – Kiedyś sama pięć razy dziennie sprawdzałam, czy do sieci przypadkiem nie wyciekły jakieś twoje nowe zdjęcia – wzruszyła ramionami, jakby zbywając to, co przed momentem powiedziała. Zaś Tom obrzucił ją uważnym spojrzeniem, odnotowując w pamięci, że miała na sobie tylko jego koszulkę, co niewątpliwie nie pomagało mu w koncentracji.
- Nigdy mi o tym nie opowiadałaś – skupił wzrok na jej zamyślonej twarzy.
- Nigdy o to nie pytałeś – odparła, lokując w Tomie niebieskie spojrzenie. Scarlett, uznając, że posiedzą tak dłużej, prędko przekręciła się, przekładając jedną nogę nad udami Toma, dzięki czemu usadowiła się przodem do niego. Uśmiechnęła się niewinnie, kokosząc się w jego objęciach. 
- Teraz pytam – zagadnął, kiedy siedziała już wygodnie. Westchnęła, spoglądając z rozmysłem na Toma. Nie lubiła konfrontować swoich relacji z Tomem, jako relacji z idolem i ukochanym. Trudno było jej to zdefiniować, bo przecież Tom był dla niej zawsze tylko Tomem. Bez względu na to czy tym z plakatu, czy tym tulącym ją do siebie. Wpatrywał się w nią uważnie.
- Tak, wzdychałam do twojego plakatu! – wykrzyknęła po chwili, śmiejąc się perliście na widok jego pękającej z dumy miny. – To było dawno! – sprostowała prędko, kiedy jego mina mówiła ni mniej ni więcej jak; patrzcie jaki jestem fajny. – Ale robiłam to samo, co oni teraz. Słuchałam waszej muzyki, oglądałam i czytałam wywiady, śledziłam wasze poczynania, głosowałam na was nawet. Nie masz pojęcia, ile pieniędzy przez to straciłam. – Spojrzała na Toma tak, jakby chciała uzmysłowić mu, dzięki komu dostał tę czy inną nagrodę. –  Jednak potem… - spojrzała Tomowi w oczy, gładząc jego policzek opuszkiem palca. – Kiedy tego pierwszego dnia, kiedy zobaczyłam cię z butelką, kiedy byłeś taki smutny, zniszczony i zagubiony, to wszystko zniknęło, cała ta otoczka wielkiej gwiazdy. Zapomniałam o plakatach, nowinkach i żądzy, by wiedzieć więcej, by poznać prawdziwego ciebie, bo w jednej chwili dostałam to. Zostałeś tylko ty; człowiek. Bez kamuflażu. Miałam cię bez tej całej sztuczności i wielkiej pompy wokół ciebie. U Karla nie było tego sławnego gitarzysty, byłeś po prostu ty i to mi wystarczyło. Nigdy tak naprawdę nie liczyło się dla mnie, jakim siebie ukazywałeś i co robiłeś, nigdy ci nie wierzyłam w tych wszystkich wywiadach. Widziałam twoją maskę. – Tom westchnął, zastanawiając się, co odpowiedzieć. Choć wiedział, że kiedyś Scarlett była ich fanką, jednak ten fakt spoczywał gdzieś z boku jego świadomości. Jakby nie docierało to do niego. Ona zawsze była ponad wszystkim. Nigdy nie postrzegał jej jako jednej z wielu i czuł się dziwnie, słuchając, jak mówiła, że wzdychała do jego podobizny. Spojrzał na nią i to wszystko wydawało mu się jakieś nierealne, bo ona za każdym razem traktowała go, jak kogoś, o kim świat nie słyszał, nigdy nie wspominała o jego pieniądzach, ani sławie, nie w takim kontekście. On zawsze najpierw był dla niej tylko Tomem. Nigdy nie myślał o tym, że kiedyś mógł być kimś innym. Odgarnął z jej twarzy pojedyncze kosmyki włosów, chowając je jej za uszy.
- Chciałbym cię zobaczyć w akcji – mruknął zabawnie, dokładnie badając wzrokiem jej twarz.
- Pamiętam pierwszy koncert, a w zasadzie to nie pamiętam, ale wiesz, pamiętam – zaśmiał się pod nosem, całując brunetkę w czubek głowy. – Stałam w, ja wiem… ósmym rzędzie po lewej stronie, miałam cię dosłownie na wyciągnięcie ręki, nawet nie masz pojęcia, jakie to było fajne uczucie. Teraz mam cię jeszcze bliżej, ale ta świadomość jest inaczej fajna – ujęła między palce jego dreda i zaczęła go między nimi obracać. – Wiesz, ja lubię, kiedy poświęcasz się fanom.
- Dlaczego? – zapytał, zdziwiony nagłą zmianą tematu.
- Lubię, kiedy dajesz im czas, pozujesz do zdjęć i dajesz autografy, bo wiem, jak to jest na to czekać, jak to jest pragnąć tego jednego podpisu. Wiem, jak to jest czekać na niedoczekane – podniosła wzrok rażąc chłopaka turkusowym spojrzeniem. – Oni was kochają i dlatego robią te zdjęcia i wyczekują nowości. Choć wiadomo… - westchnęła, nie chcąc wspominać o drugiej stronie medalu. – Byłam w Berlinie w kwietniu dwa tysiące siódmego i w Essen w listopadzie. Bardzo długo walczyłam z mamą o Essen.
- To dla mnie abstrakcja, naprawdę – odrzekł, kręcąc głową. Nie potrafił ulokować Scarlett w tym rozkrzyczanym tłumie. – Nie potrafię sobie ciebie wyobrazić przyklejonej do plakatu czy wrzeszczącej w tłumie.
- Ha, a wiesz, jak krzyczałam! – zaśmiała się znów. – Potem przez kilka dni miałam problem z mówieniem. Wiesz, tego pierwszego koncertu w ogóle nie pamiętam, mam jakieś przebłyski, ale tylko urywki. Zaś Essen pamiętam dokładnie. Tam po prostu patrzyłam i słuchałam. Mam nawet twój autograf…
- Mój? – zaśmiał się cicho. – Nigdy nie poruszaliśmy tego tematu, a ja sam nigdy nie postrzegałem ciebie w tej kategorii, dziwnie mi – przygarnął Scarlett bliżej siebie, całując ją w czubek głowy.
- Ale to źle? Wolałbyś, żebym miała blade pojęcie o tym, kim jesteś i co robisz?
- Nie, skąd. Po prostu, mam teraz taki kontrast. Ty i fanka.
- Wiesz, z reguły fanki są normalne. Roztrząsają się nad wami, wzdychają i wyczekują, kiedy się uśmiechniesz i na tym się kończy. Nie wszyscy fani mają niedobrze w głowie albo nie mają w niej nic. Tacy psują nam opinię – stwierdziła rzeczowo, wydymając wargi. – Mogę cię o coś spytać?
- Kto jak kto, ale czy ty czegoś o mnie nie wiesz? – uśmiechnęła się, kradnąc mu krótki pocałunek.
- Wierz mi, że tak.
- Pytaj.
- Dlaczego byłeś taki? Znaczy, – przerwała, szukając słów – dlaczego przestałeś wierzyć w miłość? Dlaczego zacząłeś sprowadzać ją tylko do seksu? – spojrzała na Toma, jakby niepewnie, sadowiąc się w jego ramionach. Zasępił się na moment, wracając wspomnieniami do – jak mu się wydawało – zamkniętego już rozdziału. Szkatułka zepchniętych w głąb serca uczuć otworzyła się, niczym puszka Pandory, przynosząc jedynie niesmak. Przymknął na moment powieki, przywołując obrazy tamtych dni. Mocniej przytulił Scarlett, mając przed oczami inną twarz.
- Poza Billem i kilkoma innymi osobami, nikt o tym nie wie – zaczął i otworzywszy oczy, spojrzał na Scarlett. Posmutniał. – Bardzo głośno powtarzałem, że miłość nie istnieje, że to bajka dla naiwnych, że w nią nie wierzę. Bo naprawdę już nie wierzyłem. A im głośniej o tym mówiłem, tym bardziej usiłowałem wmówić sobie, że to prawda. – Zwilżył koniuszkiem języka suche wargi, muskając opuszkiem policzek dziewczyny. Posłał jej zgaszony uśmiech. – Kochałem kiedyś, wydawało mi się nawet, że mocno – wpatrując się w twarz Scarlett, szukał w niej reakcji. Słuchała, nie wyrzekając ani jednego słowa. Splotła swoją z dłonią Toma, a on jakby instynktownie ucałował jej zewnętrzną stronę. – Miała na imię Lena. Była ładna, miła, a przede wszystkim mało obchodziło ją to, kim byłem i czym się zajmowałem. Widziała we mnie po prostu Toma. Poznałem ją na początku dwa tysiące szóstego. Spotkałem ją w Hamburgu, gdy koncertowaliśmy ze „Schrei” – ponownie obrzucił Scarlett uważnym spojrzeniem. Scarlett uśmiechnęła się nieznacznie, przytulając do siebie ich splecione dłonie. Wziął głęboki oddech i chcąc ostatni raz wrócić do tamtych dni, pozwolił słowom płynąć. Nieprzerwanie spoglądał na Scarlett, jednak jej nie dostrzegał. Spoglądał w głąb siebie, w głąb swoich wspomnień. –  To był okres, kiedy przebywanie poza domem i życie w trasie zaczynało mi doskwierać. Wiesz, pierwszy zachwyt życiem gwiazdy opadł i pojawiła się szara rzeczywistość. Czułem się samotny. Bill i chłopaki to nie było to. Nie wystarczało. Pierwszy raz zapragnąłem tak naprawdę mieć kogoś obok siebie. Kogoś tylko mojego i tylko dla mnie. Ona stała się kimś takim. Świadomość, że miałem Lenę, do której mogłem zadzwonić czy napisać była taka… uskrzydlająca. Miałem na kogo czekać i do kogo tęsknić. Wiesz, niby miałem tylko siedemnaście lat, ale… naprawdę była mi potrzebna. Później, kiedy nagrywaliśmy w Hamburgu… to była taka sielanka. Muzyka, Lena, coraz większy sukces. Byłem szczęśliwy. Jej nie obchodziło to, że wzdycha do mnie połowa Niemiec i ćwierć Europy, ani to, że nie jesteśmy tradycyjną parą. Była ze mną i dla mnie, nie czerpiąc z mojego sukcesu. Wszyscy się dziwili i mama i David i inni, bo Tom się zakochał. Lena była taka pocieszna. Nie można było jej nie lubić. Świata poza nią nie widziałem, ale przyszła trasa i rozstanie. Wtedy… próbowałem wmawiać sobie, że to wszystko przez tęsknotę i brak większego kontaktu, ale kłóciliśmy się, ona miała pretensje, że nie mam dla niej czasu, że tylko muzyka mi w głowie, a ja próbowałem. Robiłem wszystko, co w mojej mocy. Latałem, jeździłem do niej przy każdej możliwej okazji. Ona przyjeżdżała do mnie. Gdybym mógł, rozdwoiłbym się… - wzburzony, machinalnie mocniej przygarnął Scarlett do siebie. – Zerwała ze mną mailem, tłumacząc, że to nie miało sensu, bo ona schodzi na dalszy plan, że muzyka i sława zawsze będą na pierwszym miejscu. Złamała mi tym serce. Zraniła mnie swoją niewiarą i taką łatwą kapitulacją. Odpuściła sobie mnie i nas, nie dostrzegając mnie, nie słuchając, wierząc we wszystko, tylko nie we mnie. Wtedy wszystko się zmieniło, uznałem, że skoro ona mnie tak potraktowała, to znaczy, że prawdziwe uczucie nie mogło istnieć, co najwyżej partnerstwo, ale i to prędzej czy później sprowadzało się do seksu. Skupiłem się tylko na zespole, na muzyce i tak nie wiedzieć kiedy, trafiliśmy do Ameryki, a świat kochał nas z każdym dniem bardziej. Pięliśmy się na szczyt, a ja miałem wrażenie, że spadam coraz niżej. Nie potrafię powiedzieć ci, kiedy pierwszy raz zapłaciłem kobiecie za seks. Nie potrafię powiedzieć ci, kiedy zacząłem wychodzić z klubów z przygodnymi dziewczynami, ani kiedy zacząłem pić więcej niż powinienem. Wiem tylko, że coś we mnie pękło, gdy przeczytałem te naiwne wymówki. Doszedłem do wniosku, że będąc tym, kim byłem, nie miałem szansy na prawdziwe uczucie, że nie odnajdę kogoś, kto pokocha mnie takiego jakim byłem, zupełnie niedoskonałego mnie, tak bezinteresownie… Ona odebrała mi nadzieję i zabiła wiarę w miłość.  Postanowiłem, że nie pokocham już nigdy więcej, że nie dam się omotać i że to ja będę tym, który odchodzi. Te kolejne dziewczyny… one pomagały mi zabijać samotność, dzięki nim nie byłem sam. Dopóki nie pojawiłaś się ty. Złapałaś mnie Scarlett, złapałaś, gdy upadałem – ostatnie zdanie wypowiedział szeptem, przytulając swoje do jej czoła. Zwilżył wargi koniuszkiem języka i przymknął powieki, chcąc zebrać myśli. Było ich zbyt wiele. Scarlett nie mówiąc nic, mocno objęła Toma rękoma, usiłując skryć go w swoich ramionach. Zawsze silny i niezłomny w tej chwili wydał jej się zupełnie kruchy. Jakby ciężar wspomnień odarł go z sił. Tak bardzo bolał ją smutek w jego głosie. – One były, Scarlett. One dawały mi świadomość, że nie byłem sam i łatwiej było mi przetrwać noc. Nie były już tak zimne – mówił cichutko, opierając głowę na ramieniu brunetki. – Przy tobie nauczyłem się naprawdę kochać, pokazałaś mi czym jest prawdziwe uczucie. Od pierwszej chwili jesteś moją miłością w najdoskonalszej z możliwych postaci – podniósł się, spoglądając jej w oczy. – Jesteś wszystkim, co w moim życiu najlepsze i gdybym cię stracił, nie miałbym już nic. Znów byłbym nikim. Tak bardzo cię kocham, Scarlett. Tak bardzo, bardzo mocno – mówiąc to, ujął twarz dziewczyny w dłonie, a gdy zamilkł, pocałował ją czule. Tak delikatnie i zarazem przesycenie miłością, jak jeszcze nigdy. – Kocham, jak jesteś, jak mówisz, chodzisz, patrzysz na mnie, jak śmiejesz się i przekrzywiasz głowę. Kocham jak się złościsz i krzyczysz na mnie, bo potem mogę się z tobą godzić i tak mocno trzymać cię w ramionach. Kocham cię słuchać i mówić do ciebie. Kocham być przy tobie i dla ciebie. Kocham każdy najmniejszy atom twojego ciała. Kocham twój zapach i twój smak. Kocham też to, że dzięki tobie to, co po sobie zostawiła, nie wraca już prawie wcale. Kocham tak bardzo, że bardziej nie można i gdyby miłość zabijała, już dawno bym nie żył – oczy Scarlett zaszły mgłą, gdy każde kolejne słowo, zdawało się ujmować ciężaru, jaki Tom w sobie nosił. Przytuliła policzek do jego dłoni, którą wciąż delikatnie ujmował jej twarz. – Dlatego się boję. Boję się, że kiedy pójdziesz swoją ścieżką, a ja będę musiał iść swoją, to rozminiemy się na zawsze – słowa chłopaka zawisły w powietrzu na krótką chwilę, nim Scarlett na powrót uchyliła powieki. Dumała, czytając w jego oczach.
- Obiecałeś mi kiedyś, że bez względu na wszystko odwrócisz się, nim odejdziesz. Ja będę szła tyłem, Tom. Jestem twoja i tylko twoja bez względu na miejsce i czas. Nawet, jeśli będziemy na dwóch różnych krańcach świata, jeśli poróżni nas twoja złość albo moja duma, jeśli choć na chwilę zwątpisz albo, albo zwątpię ja, pamiętaj, że jestem tu – dotknęła dłonią miejsca, gdzie biło serce Toma. – I nawet, jeśli będziesz próbował mnie z niego wyrzucić, to nigdy ci się to nie uda, bo ono należy tylko do mnie, tak jak to – przesunęła dłoń Toma na swoją lewą pierś – należy tylko do ciebie i już nigdy do nikogo więcej. Jeśli ten cały sen się ziści i nagram płytę, może być nam trudno, jednak przetrwamy. Przetrwamy, bo… ja jestem twoja, a ty jesteś mój i nikt inny nigdy nam siebie nie zastąpi – uśmiechnęła się, tonąc w bezpiecznych objęciach Toma.

This is the story of my life.

Siedzieli tak przytuleni, porządkując wszystkie wyrzeczone słowa. Tom chował je na powrót w niedostępnym nawet dla niego zakamarku serca, ciesząc się, że musiał wrócić do nich po raz ostatni. Zaś Scarlett zaczynała rozumieć, łączyć elementy minionych zdarzeń, których pobudek nie pojmowała wcześniej. Pojęła dlaczego tak bardzo dotknęła Toma jej niewiara, krzywdę jaką mu wyrządziła. Dotarło do niej, jak wielka niesprawiedliwość go dotykała, za kogo go uważano, a kim tak naprawdę był. Choć od początku wiedziała, że prawdziwy Tom był niedostępny dla mas, teraz dotknęło ją, jak bardzo musiał być gruboskórny, by bronić się nie tylko przed wścibstwem, ale również własnymi uczuciami i dokąd go to zaprowadziło. Odrzuciła te wszystkie myśli, przeszłość mogła być już jedynie przeszłością, musiała skupić się na chwili obecnej i kochać go, kochać bardzo, by nie zwątpił w istnienie miłości. Scarlett mocno przytuliła Toma do siebie.
- Jakoś nastrojowo się zrobiło, nie uważasz? – zagadnęła po chwili, muskając wargami płatek jego ucha.
- Pozwolisz mi to wykorzystać? – zagadnął zadziornie, a ona poczuła, jak usta chłopaka rozciągają się w szerokim uśmiechu, a dłonie wędrują na jej biodra, spoczywając bliżej niż dalej pośladków. Potrafił tak płynnie przechodzić z trudnych do błahych rzeczy, jakby te pierwsze w ogóle nie zaszły.
- Tooom! Ty zbereźniku – bucnęła go placem w brzuch, odsuwając się od niego. – Swoje myśli rodem z pospolitego buduaru wsadź sobie…- zapowietrzyła się, mrożąc Toma – chcąc nie chcąc – rozbawionym spojrzeniem. – Do kieszeni! – żachnęła się, kręcąc głową z udawanym oburzeniem. – A tak w ogóle – ujęła rękę Toma, by sprawdzić godzinę, niemal ją wykręcając. – To jeszcze chwila, a się spóźnię! – wysmyknęła się z jego objęć, nie wiedzieć kiedy i w ekspresowym tempie była już przy schodach. Tom odwrócił się, dostrzegając zmysłowy balans bioder, przy których falowały je długie włosy. Uśmiechnął się, wyciągając wygodnie na krześle. Czuł się lepiej. Było mu lżej ze świadomością, że pozbył się największego z ciężarów zalegającego w jego sercu.

It finally starts to leave,
the story of my life.
*

Promienie południowego słońca zbudziły Liv ze snu. W pierwszej chwili nie miała zielonego pojęcia, gdzie się znajdowała, jednak przetarłszy powieki i ujrzawszy pomieszczenie tonące w niebieskościach, od razu sobie przypomniała. Uśmiechnęła się do siebie i odłożywszy aparat, który nieświadomie całą noc ściskała w dłoni, przeciągnęła się na posłaniu. Uśmiechnęła się znów. Sama świadomość bycia w tym miejscu, dawała jej powód do radości. Nawet myśl o sprawach, które przyjdzie jej rozwiązać, nie wydawała się straszna. Wiedziała, że czeka ją wspaniały rok wśród ludzi, których do niedawna mogła jedynie podziwiać. Ogromna nadzieja zupełnie nieproporcjonalna do rzeczy, którym musiała sprostać nie tylko tu w Paryżu, ale również tym, które zostawiła w Berlinie, rosła w niej z każdą kolejną chwilą, z każdym kolejnym spojrzeniem na rozbudzone już miasto, z coraz pełniejszą świadomością tego, co miało nadejść. Nie spiesząc się, podnosiła do miana celebracji każdą czynność. Niemal rytualnie wrzucając po raz pierwszy ubrania do kosza na rzeczy do prania, biorąc pierwszy prysznic, przeglądając się pierwszy raz w lustrze, jedząc pierwsze paryskie śniadanie w postaci herbatników, które jakimś cudem znalazły się w jej torbie i soczku marchwiowego. W swojej torbie odnalazła dużo różności, których pochodzenia nie znała; biszkopty, ukochane przez nią wafle wieloziarniste, ciastka z kawałkami czekolady i mnóstwo suchego prowiantu, który mógł jej zapewnić jako taki posiłek. Mogła się jedynie domyślać, że to sprawka Scarlett, która przewidziała, że zakupy będą ostatnią rzeczą, o której pomyśli, znalazłszy się w Paryżu. Liv czekały ogromne zakupy, związane nie tylko z lodówką, która pomieściłaby w sobie zapasy dla kompanii wojska, ale również innymi niezbędnymi do samodzielnego mieszkania rzeczami. Jednak to idea, którą zamierzała wcielić w życie później, najpierw jedno z ważniejszych – o ile nie najważniejsze – spotkanie w jej życiu. Choć w planach miała zjawić się w redakcji przed czasem, nie mogła oprzeć się pokusie, by po prostu nie pobyć w swoim mieszkaniu. Zadzwoniła do mamy, Scarlett, rozmawiała też z Julie, bezcelowo krążąc między pokojami, wyglądając przez okna, czy choćby odkręcając i zakręcając wodę w kranie w kuchni, by zaraz uczynić to samo w łazience. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej zachowanie było zupełnie irracjonalne, ale sprawiało jej to dziką radość, potęgowaną świadomością, że to wszystko należało już po prostu do niej. Podczas swojego spaceru zdążyła dotknąć chyba każdej rzeczy w domu i to również było niezwykle przyjemne, jakby bardziej namacalne dla jej tu i teraz. Kiedy już wreszcie zdecydowała się, by wreszcie zacząć szykowanie do wyjścia, w mieszkaniu rozległ się brzęk dzwonka do drzwi. Czego jak czego, ale goście byli ostatnim, czego spodziewała się w tej chwili. Podeszła do drzwi i zerknąwszy przez wizjer, po drugiej stronie zobaczyła dwóch mężczyzn, tych samych, których spotkała minionego wieczoru. Sprzeczali się o coś piskliwym szeptem, szturchając i wymachując groźnie rękoma, w których obaj trzymali… coś. Odrobinę niepewnie uchyliła drzwi i w tej samej chwili obaj zamarli, przybierając iście przyjazne wyrazy twarzy. Trzymając swoje pakunki, uśmiechali się do Liv serdecznie, w odpowiedzi na jej pytające spojrzenie.
- Bonjour, mon voisin – odparł nieco niższy i drobniejszy z gości. Miał około metra osiemdziesiąt, ciemne włosy i oczy, ładnie zarysowane wargi i wydatne kości policzkowe. Widać, że nie stronił od sportu, bo pod dopasowaną koszulką ładnie zarysowywały się wyrzeźbione mięśnie. Ubrany na czarno wydawał się pociągający i musiała przyznać, że przystojny. Zaś drugi wyższy i potężniejszy, również ciemnooki brunet, jednak o bardziej płynnych rysach twarzy, zdawałoby się stały bywalec siłowni, był jakby w cieniu pierwszego. Na jego twarzy błąkał się niewyraźny uśmiech, a z oczu biło przyjemne ciepło, a nie pewność siebie, jak u jego towarzysza.
- Bonjour – odpowiedziała, słysząc w swym głosie aż nader wyczuwalny ojczysty akcent. Obaj uśmiechnęli się do siebie, kiwając porozumiewawczo głowami.
- Femme allemande – rzekli zgodnie.
- Mówię płynnie po francusku i angielsku, nieźle radzę sobie też z hiszpańskim, a jeśli tego byłoby mało, możemy porozmawiać też po irlandzku, choć nie znam jeszcze w pełni tego języka – brunetka przerwała serię bardzo sugestywnych spojrzeń obu mężczyzn, przemawiając do nich w ich ojczystym języku i uśmiechając się przy tym ujmująco. Zdawali się być niegroźni.
- Cuuuudownie – odpowiedział jej niższy z nich. – Jestem Pierre, a to Hugo – dokonawszy prezentacji, wskazał na swojego towarzysza. – Przyszliśmy się przywitać.
- Dotąd nikt tutaj nie mieszkał, dlatego miło nam, że wreszcie będziemy mieć sąsiadkę – uśmiech zdobiący twarz Liv pogłębił się.
- To miłe z waszej strony. Chętnie zaprosiłabym was do środka, ale jeśli zaraz nie wyjdę z domu, nie załatwię dziś niczego i…
- Już nas nie ma! – Pierre uciszył Liv stanowczym gestem i wręczył jej pakunek. – Sam piekłem – odparł dumny z siebie i kiedy Hugo wręczył jej własne zawiniątko, ujął go pod rękę. Obaj skinęli jej na pożegnanie i zamaszystym krokiem udali się do swego mieszkania. Liv roześmiała się cicho, wąchając to coś, co znajdowało się pod pergaminem, jednak uświadomiwszy sobie utratę kolejnych cennych minut, prędko zniknęła w głębi mieszkania.
*


Systematyczny stukot obcasów, odwrócił uwagę Toma od ekranu monitora. Skupił wzrok na schodach, na których, kilka krótkich chwil później, dostrzegł najpierw jedną zgrabną nogę obutą w szpilki na – w jego mniemaniu – niebotycznie wysokiej szpilce. Zaraz za nią pojawiła się druga noga i cała postać brunetki. Nie odwróciwszy nawet wzroku, z gracją pokonała schody, by zatrzymać się w wejściu do salonu i powoli obrócić się wokół własnej osi, tak by jego oczy mogły objąć ją uważnym spojrzeniem. Włosy upięła w luźny kok, z którego wymykały się pojedyncze kosmyki, opadające na twarz brunetki, którą zdobił elegancki, acz wyrazisty makijaż. Wargi podkreśliła szminką w kolorze głębokiej czerwieni, co w połączeniu z nieodgadnionym spojrzeniem, spod kotary długich rzęs, przyprawiało go o dreszcz. Zaś zwężana spódnica w kolano i żakiet – tylko żakiet – z niemałym dekoltem czyniły ją elegancką i zmysłową zarazem. Odstawił komputer na miejsce obok siebie, po czym wstał i powoli ruszył w kierunku Scarlett, taksując ją lubieżnym spojrzeniem. Uwielbiał na nią patrzyć, zaś ona lubiła, gdy to robił. Stanął tuż przed nią i ująwszy dłoń dziewczyny, ucałował ją dystyngowanie, nie odrywając od niej wzroku. Uśmiechnęła się tajemniczo, mrużąc oczy, gdy odwzajemniała jego spojrzenie. Wargi Toma przylegały do delikatnej skóry jej dłoni kilka sekund dłużej niż powinny, nim uniósłszy nieco jej rękę, okręcił Scarlett wokół własnej osi. Zaśmiała się cicho, gdy wykonawszy obrót, wylądowała wprost w jego ramionach.
- Scarlett, to spotkanie biznesowe – mruknął, muskając wargami szyję brunetki, a jego gorący oddech otulał jej skórę, łaskocząc ją każdym kolejnym słowem.
- Czyli może być – odparła, zostawiwszy na policzku Toma czerwony odcisk swych ust. Złożyła dłonie na ramionach chłopaka i odchyliwszy się nieco do tyłu, dumnie przyglądała się swemu dziełu, gdy Tom wędrując dłońmi po jej plecach, gładził je pociągłymi ruchami. Kończąc ich podróż za każdym razem niżej. – Spóźnimy się – Scarlett posłała Tomowi ostrzegawcze spojrzenie i z uśmiechem wymknęła się z jego ramion. Oddalając się na wyciągnięcie ręki czekała, aż ruszy za nią, jednak Tom nie uczynił ani jednego kroku, wciąż się w nią wpatrując.
- Scarlett, ale oni będą na ciebie patrzeć – rzekł, jakby wcześniej nie zdawał sobie z tego sprawy. Dziewczyna zaśmiała się perliści kręcąc głową.
- Niech patrzą, tyle mogą – przekrzywiła głowę, spoglądając na Toma pobłażliwie. Ponagliła go ruchem ręki.
- Będę zazdrosny – odparł butnie, zdając się nie chcieć, ruszyć z miejsca. Pokręciła głową, podchodząc do niego i stając tuż przed nim. Zadarła głowę, spoglądając Tomowi prosto w oczy. Na usta Scarlett wpłynął tajemniczy uśmiech.
- Więc pomyśl, że ty możesz znacznie więcej – mówiąc to, puściła do niego oczko i ujmując dłoń Toma, pociągnęła go za sobą do wyjścia.
- Ale ja nie chcę tylko myśleć, Maleńka – zagadnął zaczepnie, zatrzymując się gwałtownie w połowie drogi do drzwi i jednym konkretnym ruchem przyciągnął do siebie brunetkę. Nim odzyskała równowagę, na powrót znajdowała się w jego ramionach, a Tom wykorzystując sytuację, łapczywie wpił się w jej wargi. Całował ją długo i głęboko, a kiedy brakło mu tchu, powoli odsunął się od niej. – No, teraz możemy iść – rzucił wesoło i ujmując dłoń Scarlett, lekkim krokiem ruszył do drzwi. 

Gdyby nie znał Scarlett, tego jak reagowała na dane sytuacje, nie powiedziałby, że się denerwowała. Jak zawsze była opanowana i nie wyrażała żadnych emocji. Trudno było wyczytać cokolwiek z jej twarzy, jednak spojrzenia, które mu posyłała mówiły same za siebie. Nie sądził, by się bała. Scarlett znała swoją wartość i wiedziała czego chciała. Gotowa była zrezygnować z nagrania tej płyty, niż dopuścić do tego, by coś poszło nie po jej myśli. Był pewien, że nie da sobie wcisnąć byle czego. Jakoś nie potrafił wyobrazić sobie tego, by uległa jakimkolwiek namowom, nawet najwyższej socjecie wytwórni. Zatrzymawszy się przed odpowiednimi drzwiami, odetchnęła i poprawiła nieistniejące niedoskonałości w swoim wyglądzie. Uśmiechnął się, a ona kiwnęła głową. Nacisnął klamkę i pchnął drzwi, przepuszczając brunetkę przodem. Weszła do pomieszczenia, zwracając na siebie uwagę zebranych, jednak zupełnie zignorowała ten fakt, skupiając się jedynie na Tomie. Choć biła od niej zwyczajna pewność siebie, ledwo przestąpiła próg, a odwróciła się, sprawdzając czy wciąż był za nią. Wszedł i zamknąwszy drzwi, ujął na powrót jej rękę, uśmiechając się nieznacznie. Mocno ściskała jego dłoń, dumnie krocząc w kierunku Josta. Uścisnąwszy każdemu z nich dłoń, pewnie aczkolwiek z wrodzonym sobie dystyngowaniem, zajęła miejsce, gdzie Tom odsunął jej krzesło. Zdawała sobie sprawę, że wszyscy czterej mierzyli każdy jej ruch, ale starała się o tym nie myśleć. Jost, Roth, Hoffmann i Benzer, wymieniwszy uprzejmości, milczeli jak zaklęci, czekając aż Scarlett i Tom zajmą miejsca. Brunetka usiadła wygodnie, zakładając nogę na nogę. Małą torebkę wsunęła w miejsce między sobą a bocznym oparciem kręconego fotela, na którym siedziała. Splecione dłonie ułożyła na udach, nie spiesząc się zupełnie. Podniosła turkusowe spojrzenie na wpatrujących się w nią mężczyzn, których wzrok spoczął na jej rękach w momencie, w którym dłoń Toma wplotła się w nie, a na usta brunetki wstąpił nieodgadniony uśmiech. Kątem oka spojrzała na Toma, którego mina wyrażała ni mniej ni więcej; ona jest moja i spoglądał na pozostałych mężczyzn, lustrując ich bacznym spojrzeniem. Uwielbiała go, kiedy był zazdrosny.
- Kwestię waszego związku poruszymy później – odparł Peter Hofmann, kiwając nieznacznie głową. – Przejdźmy do rzeczy.
- Wytwórnia chce cię wypromować, Scarlett – rzekł Jost, spoglądając brunetce w oczy. Kiwnęła głową, odwzajemniając spojrzenie. – Twój występ na gali poruszył nie tylko nas tutaj, ale przede wszystkim ludzi. Zrobiłaś wrażenie, rozpisywali się o tobie na forach i portalach o szeroko pojętej treści.
- Masz dobry głos. Wymaga szlifu, jednak twój potencjał jest imponujący. Twoje rokowania wypadają naprawdę dobrze, co może przynieść korzyść tobie, ale nam również – Hoffmann uśmiechnął się znacząco, wypowiadając te słowa. Scarlett zmrużyła oczy, badając go uważnym spojrzeniem. Czuła pieniądze.
- Wytwórnia chce podpisać z tobą kontrakt – wtrącił Benzer.
- A ja chcę podpisać go z wytwórnią – odrzekła powoli, rozciągając usta w delikatnym uśmiechu. – Po to wystąpiłam na gali i po to jestem tu dziś – zauważyła, że nie byli przygotowani na otwartość z jej strony. Trudno. Była pewna, zdawała sobie sprawę, że oni chcieli zarobić na jej marzeniach, jednak ona była tam po to, by je spełnić.
- Warunki omówimy następnym razem – odparł Jost. – Do tego czasu zostanie opracowany projekt kontraktu.
- Chciałabym uściślić jedną, a w zasadzie dwie rzeczy, szanowni panowie – omiotła pewnym spojrzeniem wszystkich czterech. – Po pierwsze bardzo chciałabym, abyście zrobili coś w czym nie jesteście dobrzy – zaintrygowani pewnością dziewczyny, spojrzeli na Scarlett z uwagą, jednak ona nie była ani trochę zażenowana. – Chcę, byście nie ingerowali w dobór materiału na płytę – obrzuciła ich kolejnym krótkim spojrzeniem, wilżąc wargi koniuszkiem języka i nie słysząc sprzeciwu, kontynuowała. – Póki co chcę podpisać kontrakt na jedną płytę.
- Znaczy, że nie jesteś pewna, czy chcesz śpiewać? – Benzer utkwił w Scarlett baczne spojrzenie, wygodnie wyciągając się w fotelu i splatając ręce na torsie. Zdawało mu się, że ją zagiął. Tak, tylko mu się zdawało. Scarlett uśmiechnęła się półgębkiem.
- Muzyka, to jedna z dwóch rzeczy, których jestem bardziej niż pewna.
- Zatem? – drążył.
- Czy usatysfakcjonuje pana, jeśli powiem, że zaczynam gwiazdorzyć? – niechcący udało jej się rozbawić producentów, rozluźniając atmosferę, która jeszcze kilka sekund wcześniej zdawała się być za gęsta. Uśmiechnęła się wdzięcznie, gładząc kciukiem wewnętrzną stronę dłoni Toma, który obserwując sytuację milczał, pozostawiając jej pole do popisu. Wiedział, że poradzi sobie z tymi wygami.
- Myślę, że najlepiej będzie, jeśli w szczegóły zagłębimy się przy dokładnym omówieniu kontraktu. W piątek powinno być dobrze – Benzer zerknął w kalendarz, zapisując w nim spotkanie. Scarlett skinęła głową. – Zatem do piątku – wstał, a za nim podnieśli się pozostali. Brunetka dołączywszy do nich, uścisnęła wszystkim dłonie, a kiedy Tom uczynił to samo, skierowali się do wyjścia. Przepuścił ją przodem, by zaraz otworzyć przed nią drzwi i skinąwszy jeszcze raz producentom wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Wszyscy czterej krótką chwilę wpatrywali się w jasną, drewnianą powierzchnię, jakby chcieli z niej coś wyczytać.
- Charakterna – odparł Roth, odzywając się po raz pierwszy. – Twarda sztuka, tego było nam tu trzeba.

Kiedy tylko drzwi domu zamknęły się za nimi, Scarlett z piskiem rzuciła się Tomowi w objęcia. Wziął ją w ramiona tuląc do siebie mocno, gdy śmiała się perliście, mocno zaciskając ręce na jego szyi. Był szczęśliwy, kiedy ona była szczęśliwa. Pragnął spełnienia jej marzeń, jak niczego innego na świecie, jednak bez względu na to jak bardzo się starał, nie potrafił wyrzucić z siebie obaw. Widomo rozstania z nią, wisiało nad nim bardziej z każdym dniem zbliżającym ją do rozpoczęcia prac nad płytą. Nie potrafił się przełamać. Choć wierzył w Scarlett, w siebie, w nich. Trzymając ją w ramionach, miał cały swój świat i to dawało mu tak wielką ulgę; możność bycia, słuchania, patrzenia, dotykania jej. Ta cudowna pewność, że była obok.
- Toooooooom! – pisnęła. – Wreszcie, wreszcie, wreszcie! Nagram płytę, będę śpiewać! – śmiała się tak radośnie, że i on sam nie potrafił tego nie robić. Była jak dziecko, które dostało upragnioną zabawkę.
- Przecież to ty. Komu jak komu, ale tobie nikt nie odważy się sprzeciwić. Nawet los. Biada temu, kto tego spróbuje – zaśmiał się, biorąc Scarlett na ręce. Ignorując fakt, że mogli spaść ze schodów, zaczęła machać nogami, bezpiecznie przylegając do torsu chłopaka.
- Bardzo śmieszne. Nie jestem aż taka straszna przecież – żachnęła się.
- Oczywiście, że nie. Jesteś najsłodszą osobą, jaką znam, ale szanownych panów i władców zagięłaś – uśmiechnęła się na te słowa.
- I dobrze, nie dam z siebie zrobić jednosezonowej gwiazdki.
- Chyba już o tym wiedzą. To szczwane lisy, musisz uważać, Maleńka.
- Phi, niech no mi który podskoczy – zrobiła groźną minę, nim odchyliła się, by otworzyć drzwi do swojego pokoju. – Swoją drogą mama mogła chociaż zadzwonić – mruknęła niezadowolona.
- Jest pewnie zaaferowana odlotem Shie’a. widziałaś jak to przeżywała. Wczoraj Liv, dziś on – Tom postawił Scarlett na podłodze i lekko pchnął drzwi, które zaraz zamknęły się z cichym trzaskiem. – Podwózka pod, a nawet za same drzwi – uśmiechnął się szeroko, wyjmując z obszernej kieszeni spodni kopertówkę brunetki.
- Chyba ci się nie wypłacę – mrugnęła do Toma, podchodząc do szafy, a po drodze zdejmując wysokie szpilki. Stając przed lustrem, wprawnie rozpuściła włosy i prędko pozbyła się ciasnego żakietu. Tom z szelmowskim uśmiechem omiótł wzrokiem jej ciało, zatrzymując go dłużej na piersiach ściśniętych miseczkami czarnego, koronkowego biustonosza, przy czym śpiesznie oblizał wargi.
- Odpłacisz mi w naturze – mruknął, stając za Scarlett i obejmując ją rękoma. Czarna spódnica zatrzymała się na jej biodrach, gdy zamknąwszy Scarlett w ciasnym uścisku, uniemożliwił jej ruch.
- Bardzo zabawny jesteś, wiesz?
- Wiem – odparł zadowolony z siebie.
- To, że jesteś większy i silniejszy, to nie znaczy, że możesz to wykorzystywać przeciwko mnie, wiesz?
- Wiem – potwierdził, jedną ręką zsuwając materiał z bioder dziewczyny, po czym bez większego trudu, odwrócił ją przodem do siebie. Sapnęła gniewnie, karcąc go szafirowym spojrzeniem, które w jednej chwili zniknęło pod jej powiekami, gdy namiętnie wpił się w usta dziewczyny. Pod wpływem jego dotyku ciało Scarlett rozluźniło się, idealnie wpasowując się w objęcia Toma. Bez trudu znów wziął ją na ręce i przeszedłszy kilka chwiejnych kroków, dotarł do łóżka, na którym ją ułożył. Łapiąc oddech, przyglądała się, jak Tom prędko pozbywał się własnych ubrań, ciskając nimi w każdą możliwą stronę. Zaśmiała się cicho, gdy opadł na miękki materac tuż obok niej, sapiąc cicho. Zamknął ją między swymi ramionami, wodząc opuszkami po jej własnych. Czule pogładziła dłonią jego skroń, sięgając wiązania białej bandany, o której w pośpiechu zapomniał. Rozwiązała ją i wygiąwszy plecy w łuk, odrzuciła ją na podłogę obok łóżka. Wpatrywał się w brunetkę krótką chwilę, jakby zastanawiając się nad czymś. – Scarlett?
- Hm? – mruknęła, w skupieniu obrysowując opuszkiem usta Toma. Rozumnie ściągnęła brwi, co w połączeniu z jej zaróżowionymi policzkami zdawało mu się niezwykle słodkie.
- Dlaczego tylko jedna płyta? –  oderwała dłoń od jego ust, wiodąc nią wzdłuż kości policzkowej do skroni chłopaka. Spojrzała mu w oczy.
- Jakiś czas temu, obiecałam ci, że wybiorę ciebie. Bez względu na wszystko. Nie chcę wiązać się niepotrzebnie. Pewnie wydam drugą płytę, może trzecią i czwartą też, ale chce mieć wybór. Zakładając z góry, że nagram dwie czy sześć płyt, odbiorę go sobie, nam – uśmiechnęła się delikatnie, usiłując wyczytać coś z twarzy Toma. Odwzajemnił uśmiech, całując ją czule. Potem kochał ją długo, wlewając miłość w każdy, nawet najmniejszy dotyk. Celebrował pocałunki, rozsmakowywał się w niej, mocno trzymając ją w ramionach. Trzymając w nich cały swój świat.

Bo w niej miał swój początek i koniec.
Bo w niej historia jego życia.
Bo ona historią jego życia.
Bo w niej jedyny z możliwych wyborów.
*


Z francuskiego;
Merci beaucoup – dziękuję bardzo.
Bonne nuit, jeune dame – dobranoc, panienko.
Artiste – artystka.
Bonjour, mon voisin – dzień dobry, sąsiadko.
Femme allemande – Niemka. 

16 maja 2010

34. Moje teraz jest Tobą zawsze.

Wyjąć z szafy, zdjąć z wieszaka, złożyć w kostkę, schować do walizki.

Przynajmniej od pół godziny Liv krążyła między szafą, a łóżkiem, na którym leżał jej bagaż i powtarzała te same czynności niczym niemą mantrę. Scarlett przypatrywała się jej skonsternowana, śledząc każdy ruch siostry. Liv była zbyt opanowana, za mało entuzjastyczna i za bardzo zamyślona. Było jej przykro, że Georg potraktował Liv ostrymi słowami, ale z drugiej strony wiedziała, jak bardzo raniło go zachowanie jej siostry. Sami sprawiali sobie ból, choć przecież nie musieli. Scarlett rozumiała Liv. Jej obawa przed związkiem była rzeczą naturalną po tym, co zgotował jej Paul, jednak sama się na to godziła długo za długo. Dlatego rozumiała też Georga. Na Liv zależało mu praktycznie odkąd się poznali. Nadskakiwał jej, był przy niej, gotów sięgnąć jej gwiazdkę z nieba, a ona raz sprawiała wrażenie szaleńczo zakochanej, a raz zupełnie odwrotnie uciekała od niego. Najgorzej było jej patrzeć, kiedy na przyjęciu mijali się, nawet na siebie nie spoglądając, jakby dla siebie nie istnieli. W tej chwili zachowywali się jak dzieci. Zupełnie nie mogła pojąć, dlaczego pozwalają sobie na to, by odpuścić, by zamknąć drogę powrotu. Przecież za kilka miesięcy, czy nawet tygodni mogło być już za późno. Scarlett nie pojmowała, jak mogli postępować tak bezmyślnie. Nie wyobrażała sobie sytuacji, gdzie kiedykolwiek można przestać walczyć o miłość. Teraz, gdy Liv od wyjazdu dzieliły godziny, milczenie było ostatnim, co mogło im teraz pomóc. Nie pojmowała, jak Liv mogła rozstać się z nim nie wyjaśniając niczego, ani tego jak Georg mógł nie zawalczyć do końca. Oparłszy się na puchatych poduszkach, usiadła po turecku. Nieprzerwanie patrzyła na siostrę, czekając aż ta wreszcie zareaguje. Minęła minuta, po niej kolejna i następnych pięć, aż Liv mając najwyraźniej dosyć uporczywego wzorku Scarlett, rzuciła niedbale na walizkę wcześniej misternie poskładaną bluzeczkę.
- Słucham? – mruknęła, sadowiąc się obok Scarlett.  Mimowolnie powiodła spojrzeniem do jej dłoni i mrugającego do niej niebieskiego oczka. Ujęła ją w swoje i po raz enty uważnie przyjrzała się pierścionkowi. – Jest naprawdę ładny. Jakby wykonano go dla ciebie – westchnęła. – Bredzę – przekrzywiała dłoń siostry pod różnymi kątami, by przyglądać się, jak drobniutkie diamenciki okalające największy z nich, błyszczą w świetle. – Wiesz, jak zobaczyłam u ciebie ten pierścionek pierwszy raz, to pomyślałam, że Tom ci się oświadczył.
- Mnie zatkało, ale to też przeszło mi przez myśl – Scarlett zaśmiała się krótko.
- Nie wyobrażam sobie ciebie jako żony. Chyba za wcześnie na to. Jakoś własny dom, rodzina, dzieci, to wszystko wciąż wydaje mi się bardzo odległe.
- Bo jest.
- No, ale… na pewno myślałaś o tym, co byłoby gdyby, co będzie za rok czy za pięć lat. Na pewno myślałaś o tym, czy wciąż będziesz z Tomem… chciałabyś spędzić z nim życie? Jesteś pewna, że to właśnie on? Być już tak na zawsze, na stałe, z problemami, dziećmi, rachunkami, jego przyszłą prostatą i twoimi hemoroidami? – zapytała, wywołując uśmiech na usta Scarlett.
- Nie myślałam jeszcze o prostacie Toma, ani o swoich hemoroidach, ale wiem, że on jest moim teraz i moim jutro – westchnęła. – Nie mogę być pewna niczego, ani jego, ani siebie, ani tym bardziej tego, czy faktycznie dane nam będzie być razem za rok, dziesięć czy pięćdziesiąt lat, ale wiem, czuję, że to on jest moją połówką, że to on jest tym jedynym, tym właściwym. Nie wiem, skąd to się bierze. Po prostu jestem tego pewna, jak niczego innego na świecie. Póki nie uświadomiłam sobie, że go kocham, nie wierzyłam, że to się naprawdę czuje – uniosła dłoń, przyglądając się pierścionkowi. – Kilka dni temu skończyłam osiemnaście lat, z Tomem jestem zaledwie kilka miesięcy i choć nie wyobrażam sobie życia bez niego, małżeństwo to póki co abstrakcja. Wiem, że chcę przyszłości z nim, żadnej innej nie biorę pod uwagę. – uśmiechnęła się delikatnie, opierając głowę na ramieniu Liv.
- Chciałabym być tak pewna jak ty. Jak to możliwe, że ty po prostu wiesz, że to Tom i koniec? – mruknęła z wyrzutem, wykręcając sobie palce u dłoni.
- Ty też to czujesz, ale nie chcesz się do tego przyznać – Liv spojrzała na Scarlett. Jakby zaskoczona tym, co usłyszała. – Widzisz… kiedyś myślałam o tym, co byłoby ze mną, gdybym nie pozwoliła upaść moim zasadom, gdyby Tom nie obnażył mnie z lęków... i kiedy się nad tym zastanawiałam też ogarnął mnie strach. Strach przed tym, że on może kiedykolwiek zniknąć. Odpowiedz sobie na pytanie, co czujesz i będziesz wiedzieć. Jednak najpierw musisz być szczera wobec samej siebie, by móc być szczerą z nim – w pokoju rozległ się dźwięk dzwonka telefonu Scarlett. Wyjąwszy aparat z kieszeni, uśmiechnęła się, spoglądając na wyświetlacz. Liv pozazdrościła jej tego uśmiechu. – Mam nadzieję, że podjęłaś dobrą decyzję – powiedziała, nim odebrała i wyszła z pokoju Liv.
Kolejne minuty zdawały się dłużyć niczym długie godziny, gdy błąkając się po swoim pokoju, usiłowała dość ze sobą do ładu. Scarlett wydawała jej się teraz taka… dojrzała. Na wszystko miała odpowiedź, dużo wiedziała i zawsze znajdowała kontrargument na jej wątpliwości. Wiedziała jak postępować i co robić. Choć popełniała błędy, niekiedy zupełnie śmieszne wszystko i tak uchodziło jej płazem, bo znajdowała jakieś wyjście. Tak bardzo tęskniła za czasem, kiedy były tylko one obie. Bez problemów, bez złamanych serc i dramatów. Tak bardzo chciała cofnąć się do tych dni, by po prostu cieszyć się życiem. Przeszłość. Gdy spoglądała wstecz, uświadamiała sobie, jak wiele popełniła błędów, które zaważyły na jej obecnym życiu. Jak wielu rzeczom pozwoliła się komplikować, udając, że ich nie ma. Jak milczała, gdy powinna mówić. Jak pozwalała się prowadzić, gdy sama powinna wytyczać własną ścieżkę. Jak wmawiała sobie uczucia, tak naprawdę nie czując niczego. Jak biernie stojąc, pozwalała, by czas przeciekał jej między palcami, jak ulatywało z niej życie. Stanęła przed lustrem. Była szczupła. Wystające kości miednicy były najlepszym tego dowodem. Była też ładna. Szafirowe oczy, dołeczki w policzkach i brodzie, no i ładnie wykrojone usta bardzo jej się w niej podobały. Była zgrabna. Lubiła swoje nogi. Nieidealna, chętnie oddałaby komuś piegi, które jako tako zimą znikały, jednak wraz z pierwszymi ostrzejszymi promieniami słonecznymi dawały jej o sobie znać. Uważała też, że ma trochę za szerokie ramiona, ale była to w stanie przeżyć. Uprawiała sport, więc to niejako było następstwem. Nie lubiła też swoich stóp. Miała za długie palce. Choć Georg mówił, że były słodkie… Miała na sobie króciutkie jeansowe spodenki i granatową koszulkę na cienkich ramiączkach. Ten strój podkreślał jej walory, fakt w japonkach było widać jej palce u stóp, ale w końcu było gorąco. Nie mogła katować się trampkami. Dzięki związanym włosom w niedbały kok na czubku głowy, wyraźnie widać było jej łabędzią szyję. Lubiła swoje włosy. Były z natury czarne jak smoła i nie miała większych problemów z ich układaniem. Raz się wywijały, raz były proste i prawie zawsze jej się podobały. Miała metr siedemdziesiąt i to również uważała za zaletę. Nie lubiła za bardzo butów na obcasie, więc ze swoim wzrostem czuła się dobrze. Czuła się ładna. Choć bywały dni, że nie mogła spojrzeć w lustro, w zasadzie to odkąd zerwała z Paulem nie miewała już z tym problemów. Nie miała wielkich kompleksów, tak przeciętnie jak każdy. Georg lubił w niej to wszystko, ale najbardziej, to kim była. Słuchał jej uważnie, pozwalał, by mówiła. Nie zalewał jej potokiem nieskładnych słów, jak niegdyś Paul. Nie chciał być najważniejszy. Robił wszystko, by ona się taka czuła. Pozwalał jej wracać, ilekroć by nie odeszła, on czekał. A teraz odnosiła paskudne wrażenie, że zamknęła sobie drogę powrotu. Odrzuciła myśli o przeszłości. Jej nie mogła już naprawić. Musiała budować teraźniejszość. Musiała wreszcie zacząć rozwikływać problemy, a nie ich unikać. Musiała stawić czoła uczuciom i choć raz nie schować się, gdy zaczęło robić się trudno. Musiała wreszcie odrzucić to, czym karmił ją Paul. Musiała porozmawiać z Georgiem. Chwyciła z podłogi torbę i szukając w niej kluczyków, wyszła z domu. Tak wiele jeszcze musiała…

Pojechała prosto do studia. Scarlett odczytując jej zamiary zadzwoniła informując ją, że właśnie tam byli. Jadąc, nie zastanawiała się nad tym, co mu powie, co zrobi, czy po co tam właściwie jedzie. Miała pustkę w głowie, a parkując przed studiem, zastanawiała się, jakim cudem tam dotarła. Ich auto było już na tyle znane, że nawet nie musiała się pokazywać ochroniarzom, by ją wpuścili na teren studia. Przeszła przez pomieszczenia, kierując się tam skąd dobiegał dźwięk. Grali nowy kawałek. Georg bardzo cieszył się na ten nowy album. Wszyscy wkładali w niego dużo wysiłku i nie bez powodu byli dumni. Już słyszała, kiedyś próbkę, teraz wszystko brzmiało jeszcze lepiej. Choć ich brzmienie się zmieniło, choć od tych chłopców, którymi byli, gdy poznała ich muzykę dzieliła ich przepaść, to wciąż byli tacy sami. Choć dźwięki się zmieniły, wciąż grała w nich pasja. Stojąc pod drzwiami tego pokoju doszła do wniosku, że Georg nigdy nie był dla niej muzykiem. Nigdy nie postrzegała go jako gwiazdy, osoby medialnej. Przy niej i dla niej to wszystko odchodziło na dalszy plan i choć była świadkiem postępującej kariery zespołu, jakoś nie umiała połączyć w jedno chłopaków których znała z tymi, których widywała w telewizji. To też nie było tak, że udawali, że nie byli sobą. Liv wydawało się, że po prostu nie mówili całej prawdy. Nacisnęła klamkę, otworzyła drzwi i raźno weszła do środka. Nie mogła się już zatrzymać. Bas zafałszował. Wokal ucichł. Gitara i bębny stopniowo ucichły. Zaległa cisza. Tom się uśmiechnął, a Bill chyba chciał powiedzieć coś na powitanie, jednak uprzedziła jego słowa, zrywając się z miejsca i prędko podchodząc do Georga. Ignorując wbijający się w jej podbrzusze bas, zarzuciła mu ręce na szyje, przytajając się do niego. Ufnie przyłożyła policzek do jego szyi, szczelnie obejmując go ramionami. Czekała na odzew z jego strony. Nie nadszedł. Tuląc się wciąż do niego, przełamując wstyd i zażenowanie tą sytuacją, wciąż wierzyła, że znów pozwoli jej wrócić. Nie mogła widzieć, jak Gustav kręci głową, Bill zabija Georga spojrzeniem, a Tom z niedowierzającym wyrazem twarzy puka palcem w czoło. Te mające na celu otrzeźwić szatyna niewerbalne znaki, nijak podziałały, gdyż on z kamienną miną wciąż stał niewzruszony pokorą brunetki. Mijały przecenione ciężką ciszą chwile, a jej pełen nadziei uścisk słabł. W końcu jej ramiona opadły i odsunęła się od niego.
- Kiedy już zrobiłam z siebie idiotkę, możemy porozmawiać? – posłała mu pełne goryczy spojrzenie i odwróciwszy się na pięcie, ruszyła w stronę drzwi. Tłumiąc przekleństwo, mające być skierowane do nie wiedział sam kogo, odłożył instrument i powłuczając nogami poszedł za dziewczyną, chowając ręce w kieszeniach spodni.
- Dzieci – skwitował Gustav i zaczął wybijać tylko sobie znany rytm.

Wyszła na taras i nim zdążyła zebrać myśli, usłyszała za sobą skrzypnięcie drzwi, a po nim cichy dźwięk jego kroków niknący w szumie letniego wiatru. Zasłuchała się. Pragnąc wyrwać z tej chwili krótki moment dla siebie, na ułożenie w zdania słów, które teraz nijak zdawały się jej być odpowiednimi. W jednej chwili cała jej pewność siebie, wiedziona silnym impulsem wyparowała i została już tylko ona i niepomierna pustka w głowie. Przymknęła powieki, pozwalając zefirowi muskać swoją twarz. Bo jak miała wyrazić uczucia, kiedy tak naprawdę do końca nie wiedziała, co czuła? Choć w zasadzie już dawno stoczyła potyczkę ze swym sercem, strach przed działaniem po prostu wykluczył ją z gry. Czerwona karta furkotała na wietrze tuż przed jej oczami, uświadamiając, że  wygrana, która zdawała się jej być na wyciągnięcie ręki, oddaliła się sromotnie, stając się jeszcze bardziej nieosiągalną niż dzień, osiem dni, pięć tygodni czy miesięcy temu. Otuliła się rękoma, delikatnie pocierając ramiona. Mijające chwile nie ułatwiały jej ani trochę. Jarzmo spoczywające w jej sercu, rozdarcie i przepełniające morze niepewności nie zmniejszały się ani trochę. Nie mogąc milczeć, nie potrafiła też wyrzec słowa. Uwikłana w matnię własnych myśli, nijak potrafiąc sobie pomóc. Im bardziej pragnęła zdobyć się na słowa, które pragnęła mu ofiarować, tym bardziej nie umiała zebrać w sobie tyle sił, by rzec choćby coś, co załagodzi jego gniew. Odwróciła głowę, spoglądając na profil Georga. Nieprzenikniony wyraz jego twarzy budził w niej zapomniany już lęk. Patrzył gdzieś, nie miała pojęcia gdzie, a jego myśli zdawały się być jeszcze dalej. Nigdy nawet na nią nie krzyknął. Tolerował jej ucieczki, przyzwalał na powroty. Zawsze był, cierpliwy i pełen miłości, a teraz bała się do niego zbliżyć, by nie zostać odtrąconą.
- Nie chcę, żeby tak było – szepnęła, a jej słowa umknęły z wiatrem. Nie patrzyła na niego. Nie chciała widzieć owoców swych decyzji dojrzewających w jego oczach. Nie chciała nabrać jeszcze większych wątpliwości przed sama nie wiedziała czym, bo przecież była pewna. Podjęła już decyzję. Doskonale wiedziała, jak postąpi. Miała plan, który mógłby zaistnieć idealnie, gdyby Georg nie zburzył go jednym pełnym żalu spojrzeniem. Tak bardzo pragnęła zwyczajnej wolności, by niespętana niczym mogła gonić marzenia, zdobywać świat i wygrywać siebie. Wreszcie. Tą prawdziwą. Nie chciała uczuć, nie chciała zobowiązań, nie chciała niewoli – kuli trzymającej ją przy ziemi. Marzyła o wietrze w we włosach, wchodzie na piaszczystej plaży, gorącego południa wśród szklanych oczu kamiennych domów i zachodu wśród chmur. Marzyła o świecie widzianym okiem obiektywu. Jej własne pragnęły zobaczyć tak wiele, dłonie dotknąć, a stopy przemierzyć, lecz serce… serce pragnęło zostać tu z nim i dla niego. To serce, które jak szalone rwało się w świat, ujarzmione miłością, znalazło swój dom. 
- Jak? – spytał, nie racząc dziewczyny spojrzeniem. Georg był rozgoryczony. Sam nie wiedział, czy bardziej tym, że nie uwzględniła go w swoich planach, czy tym, że stawiała go przed faktem dokonanym, czy tym, że wciąż stał obok, że nie pozwoliła mu być tak naprawdę. Nie miał zielonego pojęcia, co bolało go najmocniej, jednak tych kilka minionych dni uświadomiło mu, że żył w świecie, który wybudował sam. Liv w nim tkwiła, jednak pojął, że nie czuła się jego częścią. Jego wizja nie była jej wizją. Jego świat nie należał do niej. Jego życie było dla niej nie nazbyt odpowiednie. Choć ofiarował jej całe. Wierzył, że z czasem przekona się, że miłość nie boli, a bycie z nim nie podetnie jej skrzydeł. A kiedy wydawało mu się, że była już coraz bardziej jego, Liv oznajmiła mu, że wyjeżdża. Tak po prostu.
- Nie chcę, żebyś mnie odtrącał. Nie chcę żegnać się z tobą w ten sposób – jej głos się załamał, a oczy stały się dziwnie wilgotne. Nie patrzyła na niego.
- A czy czasem ty nie zrobiłaś tego pierwsza, Liv? – starał się przybrać łagodniejszy ton, jednak emocje brały górę. Zacisnął dłonie w pięści, nim splótł ręce na torsie. Cała ta sytuacja, ostatnie dni nie mieściły mu się w głowie. Były zbyt trudne do ogarnięcia. Zbyt męczące. Zbyt bolesne. Próbował uporządkować swoje uczucia, łączące ich relacje, wszystko, co pomogłoby mu stworzyć jakikolwiek jasny obraz. Jednak to przerastało jego możliwości.
- Jak… - powiedziała cichutko.
- Ja naprawdę myślałem, że coś dla ciebie znaczę, że nie łączy nas tylko seks i bycie razem od czasu do czasu – zaczął, spoglądając na Liv gwałtownie. – Wierzyłem, że jestem na tyle ważny, że jakkolwiek uwzględniasz mnie w swoich planach, a ty nagle, ni stąd ni z owąd oznajmiasz mi, że wyjeżdżasz na rok do innego kraju. Liczyłaś, że ci pogratuluję? – rzucił ironicznie, podchodząc do stoliczka i biorąc z niego biało – złoty kartonik. Wyjął zeń papierosa i odpalił go powoli się zaciągając. To, że miała rzucić – by nie pachnieć brzydko dla niego – odeszło gdzieś na bok. Poszła w ślady Georga, odpalając tytoniową rurkę. Liv usiadła naprzeciw szatyna, kuląc się w wiklinowym fotelu.
- To nie było łatwe… - zaczęła niepewnie, wpatrując się żarzącą się końcówkę papierosa. Powoli strzepnęła popiół.
- Doprawdy? – prychnął.
- Daj mi skończyć – uniósł ręce w poddańczym geście, lokując wzrok w paczce Marlboro. – To nie było łatwe, bo musiałam wybrać między marzeniami a tobą. Musiałam wybrać między życiem, które zawsze chciałam wieść, a tym, które wiodę. Jeszcze jakiś czas temu nawet nie śniło mi się, że mogłabym fotografować dla Elle, Vanity Fair czy Vouge, a teraz każda redakcja przyjmie mnie na staż z otwartymi ramionami i to nie tu, w Niemczech, a we Francji. To marzenie, którego nawet nie miałam odwagi snuć, a dziś może się spełnić – zaciągnęła się ostatni raz i zdusiła niedopałek w popielnicy. Odważywszy się podnieść wzrok na chłopaka, napotkała spojrzenie jego zielonych oczu. Zwilżyła wargi koniuszkiem języka, a on wpatrywał się w Liv bez słowa. – Georg, powiedz mi, czy gdyby ktoś ni stąd ni zowąd, jakieś siedem lat temu, wparował do waszego garażu i powiedział, że wypromuje was, zrobi z was gwiazdy, da wam szansę, jaką otrzymują nieliczni, czy nie zgodziłbyś się na to bez wahania? Taka szansa trafia się raz. Ty powinieneś wiedzieć to najlepiej, bo też ją otrzymałeś – zamilkła, biorąc głęboki oddech. Wyrzucając z siebie słowa niczym pociski z karabinu maszynowego, zapomniała o oddechu. – Nie potępiaj mnie – dodała po chwili. – Nie miej żalu. Nie mogłam wybrać inaczej. Nie mogłam tam nie pojechać. Gdybym zaprzepaściła tą szansę, nie wybaczyłabym sobie tego do końca.
- Szanuję twoją decyzję – odparł po chwili milczenia. – Zrobiłaś, jak nakazywało ci serce. Zadecydowałaś. Nie mam prawa jakkolwiek mieszać się w twoje sprawy.
- Nie mów tak.
- Jak?
- Nie bądź obojętny. Wiem, że nie jesteś.
- Tak? A może nie znasz mnie tak samo, jak ja nie znam ciebie? Chyba czegoś nie rozumiesz, Liv.
- Znasz mnie. Znasz lepiej niż myślisz. A ja znam ciebie i nawet jeśli chciałbyś zrobić mi na złość, nie zmienisz tego. Boli mnie, że muszę wyjechać, ale zawsze mogę wrócić. A drugiej szansy mogłabym nie dostać. Postaw się na moim miejscu. Dziel marzenia i waż miłość. Nie będę cię więcej prosić o zrozumienie, przebaczenie… o to, byś po prostu na mnie spojrzał, tak jak tylko ty możesz – wstała, podchodząc bliżej fotela, na którym siedział. – Długo nosiłam się z tą decyzją. Nawet nie wiesz, jak ciężko było mi być przy tobie, być z tobą, a jednocześnie mieć świadomość, że muszę poświęcić te najcudowniejsze w świecie chwile, dla innych równie ważnych. Wszystko zależy od ciebie, ode mnie, od nas… - szepnęła, nim szybko musnęła wargami jego szorstki policzek. – Lot mam jutro o piętnastej – odparła, nim zniknęła we wnętrzu budynku, zostawiając Georga z jeszcze większym mętlikiem niż ten, który towarzyszył mu, gdy przyszła.
* 

Ociężałe powieki obarczone jarzmem słonych łez po raz kolejny sromotnie opadły przesłaniając zmęczone miodowe oczy. Uchyliły się po chwili, by opaść znów i znów i po raz kolejny. Zmorzona długim płaczem, ufnie spoczywała w bezpiecznych objęciach jego miłości. Skryła głowę w ramionach Billa, nie chcąc spoglądać mu w oczy, nie chcąc, by patrzył na jej kolejny upadek wymalowany fioletowym sińcem tuż pod jej prawym okiem. Nie wyrzekł nic poza kojącymi słowami pocieszenia. Nie uczynił nic poza tuleniem jej do siebie. Nie pytał. Nie oceniał. Nie wydawał wyroków. Nie skłaniał jej, by mówiła. Po prostu trwał przy niej i Rainie była Billowi za to tak bardzo wdzięczna. Tak bardzo dziękowała losowi, że postawił go na jej drodze. Wstrząśnięta kolejną falą niepohamowanego szlochu, poddała się jej, nie mając sił, by walczyć. Znosiła tak wiele. Od tylu lat żyła pod jednym dachem z bestią, która wyniszczała ją nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Bardzo starała się być dzielna. Żyć tak, by zapewnić Candy, choć względny spokój i poczucie bezpieczeństwa. Nawet kosztem siebie. Na wspomnienie minionych godzin jej ciałem wstrząsał dreszcz. Nie chciała już wracać. Jej samozaparcie, jej konsekwencja w tym wracaniu nagle wyparowały. Bała się jego wściekłych oczu i brutalnych czynów. Bała się swojej bezradności i jego wszechmocy. Bała się jego bezkarności. Tak bardzo chciała uciec. Tak bardzo chciała odejść, nie oglądać się za siebie i wreszcie odetchnąć swobodnie. Pragnęła przestać nasłuchiwać jego kroków, nie analizować jego gestów i nie zastanawiać się już, kiedy przyjdzie. Jednak nie miała już sił, by ryzykować. Pragnęła, by ktoś spróbował za nią. Nie mogła uciec, bo odnalazłby ją. Nie mogła zostać, bo prędzej czy później zrobi krzywdę nie tylko jej, ale też Candy, ale tego nie zniosłaby nigdy. Mogła cierpieć. Mogła znosić poniżenia, wiedząc, że jej córeczka była bezpieczna. Ale teraz już nie potrafiła. Wystarczyła jedna chwila, by się poddała. Była tak bardzo zmęczona. Bolało ją tak bardzo i ciało i dusza. Tylko bezpieczne ramiona Billa mogły dać jej ukojenie. Tylko tego teraz pragnęła, by tulił ją do siebie i nie wypuszczał jej z objęć. Przytuliła policzek, do jego klatki piersiowej, wsłuchując się w rytm jego serca. Zabrakło jej już łez. Zabrakło jej sił, by płakać. Odetchnęła ciężko. Chłodna dłoń Billa spoczęła na jej opuchniętym policzku. Musiała wyglądać jak ostatnie nieszczęście. Ale dla niego nigdy nie liczyło się to, jak wyglądała. Pogładził delikatnie piekące miejsce, dając Rainie odrobinę ukojenia, po czym ujął ją pod brodą i zmusił, by na niego spojrzała. Przyglądał się jej dłuższą chwilę ze zbolałym wyrazem twarzy. Spuściła wzrok, nie mogąc znieść widoku żalu w jego czekoladowych oczach. Pociemniały i były tak bardzo smutne.
- Co on ci zrobił… – szepnął lustrując spojrzeniem opuchniętą twarz Rainie; limo pod okiem, nabrzmiałe policzki i rozciętą wargę. – Moja śliczna – ledwo wyczuwalnie dotknął wargami bolesnych miejsc. Dziewczyna zamknęła oczy, wstydząc się siebie. Nie mogła znieść tego, jak nisko upada przez Hansa. Czym przez niego się staje. – Spójrz na mnie – poprosił cichutko, jakby jego normalny ton mógł zburzyć tą chwilę. Rainie otworzyła oczy. Zgarnęła jego koszulkę, zaciskając dłonie w piąstki i przyciągając Billa bliżej siebie. Miała zmęczone oczy. Z trudem walczyła z opadającymi powiekami.
- Muszę coś ze sobą zrobić, nim Tom wróci z Candy.
- Jeszcze zdążysz – odparł łagodnie, nieprzerwanie spoglądając jej w oczy. – Obiecaj mi coś – poprosił. Gdy wypowiadał te słowa, serce zabiło mu szybciej, a ciało zalała gorąca fala.
- Gdybym tylko mogła, przyrzekłabym Ci wszystko – odparła łamiącym się głosem, dotykając swoim czołem czoła Billa. Objął ją, zamykając uścisk na drżących plecach dziewczyny. A może to jego dłonie drżały? Postawił pierwszy krok i był pewien, że czas na kolejne. Jednak on też się bał. Choć nie mówił tego głośno, świadomość aktualnych i przyszłych zdarzeń, napawała go lękiem. Ale Rainie nie mogła o tym wiedzieć, dla niej był niezłomny.
- Tą obietnicę możesz spełnić – czule musnął czubek jej nosa. – Obiecaj mi, że jeśli znajdę sposób, byś mogła odejść od niego raz na zawsze i zacząć normalnie żyć, zrobisz to.
- Obiecuję – szepnęła, nie będąc do końca świadomą wagi swego przyrzeczenia. Nie widziała dla siebie szans, a słowa Billa wydały się jej jakieś zbyt piękne, by mogły być prawdziwe. Bill wiedział już, co musiał zrobić. Podjął decyzję, obmyślił plan, dzięki któremu Rainie odzyska wolność, zacznie prawdziwie żyć i odzyska spokój. Był gotów oddać wszystko, byleby tylko ona była szczęśliwa i jeśli przyjdzie mu poruszyć niebo i ziemię, zrobi to. Bez wahania.
*

Temperatura otoczenia wynosiła około trzydziestu trzech stopni. W mieszkaniu było około dwudziestu siedmiu. Z Gustava lał się pot, a Caroline błagała, by nie otwierał okien, choć na dworze nie było znać śladu wiatru. Drżała, jej ciało nieustannie rosił pot, a kolejne koce, którymi ją okrywał zdawały się być zbyt cienkie. Długie włosy wciąż przyklejały się do jej twarzy, zasłaniały oczy i wchodziły do ust. Odgarniała je, jęcząc, że mają jej dać spokój. Drapała się po całym ciele, wierciła się w pościelach i mówiła tak prędko i niezrozumiale. Wyrzucała z siebie kolejne słowa, zupełnie bez ładu i składu. Nie będąc zupełnie świadomą. Był przerażony i choć wiedział, że te dni nadejdą, nie spodziewał się, że tak szybko. Kilka pierwszych minęło stosunkowo spokojnie. Od wyjścia ze szpitala, Caroline była bardziej cicha i zamyślona, ale sądził, że i tak świetnie radziła sobie ze sobą. Dużo rozmawiali, a ona starała się, by uwierzył, że dobrze postąpił nie skreślając jej. Można powiedzieć, że współpracowała z nim i dostrzegał w niej tą chęć walki. Później, prosząc by się nie złościł, powiedziała mu, że było jej ciężko. Jednak był przy niej i razem przez to przechodzili. Razem miotali się po domu. Razem spędzali jej bezsenne noce, a Gustawowi choć zaczynało brakować sił fizycznych, przybywało tych psychicznych, bo wierzył, że gdy minie najgorsze, będzie już tylko lepiej. Aż wreszcie nadeszły dni, o których nie śnił w najczarniejszych snach. Dni takie jak ten. Caroline była agresywna i zupełnie bezwolna. Krzyczała i szeptała cichutko. Kazała mu odejść i pragnęła, by nigdy jej nie opuścił. Wzbraniała się od jego dotyku i chłonęła go całą sobą. Pękało mu serce, gdy patrzył na jej cierpienie, nie mogąc jej ulżyć. Nie spał, nie jadł, nie pił. Chwilami wydawało mu się, że przestał żyć. Tak bardzo bolało go, gdy prosiła, by odszedł i zostawił ją na dnie. Tak bardzo bolało, gdy prosiła o śmierć. Tak bardzo bolało, gdy wołała heroinę, gdy wypominała mu, że nie powinien był jej ratować, że lepiej byłoby, gdyby odeszła, nie męcząc już jego i siebie. Z przerażeniem patrzył na jej rozbiegane oczy, rozszerzone źrenice i coraz bardziej drżące ciało. Stojąc nad jej łóżkiem i bezradnie patrząc na agonię Caroline, w jednej chwili poczuł się tak bardzo marny i słaby. Na nic zdały się jego pieniądze, wpływy czy nawet miłość. Teraz to wszystko warte było nie więcej niż nic. Przymknął powieki, a kiedy to uczynił, poczuł jak bardzo piekły go oczy, jak bardzo potrzebował snu. Nie mogąc dłużej znieść widoku ukochanej, obszedł łóżko i położył się obok niej, mocno przytulając ją do siebie. Wiła się, szamotała niczym ryba wyciągnięta z wody, pojękując i majacząc. A Gustav trzymając ją w żelaznym uścisku, zamknął oczu, próbując wierzyć, że to nie działo się naprawdę. Zaczęła wymiotować. Poderwał się szybko i przewrócił dygoczące ciało dziewczyny na bok, by nie zadławiła się własnymi wymiocinami. Oddychał ciężko, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że ogromne krople pojawiające się na ramieniu Caroline, to jego własne łzy.
*

Wyszedłszy z eleganckiego holu, przeszedł przez salon, od którego nie sposób oderwać było oczu. Urządzony z klasą i niebywałym smakiem, z prostotą, kryjącą w sobie przepych, który nie pozwalał zapomnieć jak wielkie pieniądze budowały ten dom. Jednak poza pięknym umeblowaniem nie wyczuł tam krzty rodzinnej atmosfery. Z każdego kąta zionęło chłodem. Kobieta idąca przed nim, rozsunęła pokaźne szklane drzwi prowadzące do ogrodu. Poprowadziła go równiutko skoszonym trawnikiem nad brzeg basenu, gdzie odpoczywała Julie. Widząc ją jeszcze okrąglejszą niż za pierwszym razem, mimowolnie się uśmiechnął. Blondynka odłożyła książkę i zsunąwszy z nosa okulary przeciwsłoneczne, spojrzała na Billa.
- Och, cześć, Bill – uśmiechnęła się, chcąc wstać, jednak powstrzymał ją, pochyliwszy się i ucałowawszy dziewczynę w policzek. – Shie zaraz przyjdzie. Pakuje nas.
- Kiedy wylatujecie? – spytał, siadając na brzegu leżaka, który zajmowała Julie. Teczkę, którą dotąd kurczowo trzymał w dłoniach, położył sobie na kolanach.
- Jutro po południu. Dwa pożegnania jednego dnia, to byłoby dla Sophie za dużo. Gdyby nie to, że Shie musi ukończyć szkolenie, żeby dostać się na staż, zostalibyśmy. Quantico to było jego marzenie odkąd pamiętam. Kilka dni przeciągnęło się w tygodnie, będzie musiał gęsto tłumaczyć się z tej nieustannie przedłużanej przepustki.
- A gdzie ty będziesz, kiedy on wróci na szkolenie?
- W naszym mieszkaniu, w mieście. W zasadzie odkąd przenieśliśmy się do Virginii, mieszkam tam sama, ale powiedzmy, że jest nasze – Julie uśmiechnęła się delikatnie, kładąc dłoń na swoim brzuchu. Bill rozejrzał się po ogrodzie.
- Nie szkoda wam sprzedawać tego wszystkiego?
- Tu jest wygodnie, ale zupełnie bezdusznie. Shie i Sophie nie wiążą z tym domem zbyt dobrych wspomnień. Dla mnie tutaj jest jakoś zbyt pusto, nie potrafię wyczuć w tym domu przyjaznej atmosfery. Może Hannah to nie przeszkadzało. Choć ja na jej miejscu czułabym się w tym domu bardzo samotna. Marmury nie przynoszą szczęścia.
- Gdzie zamieszkacie po powrocie? Kupicie dom?
- Nie – znów się uśmiechnęła. Julie miała niezwykle ciepły uśmiech. – Zamieszkamy z Sophie i Scarlett. Niebawem ma ruszyć rozbudowa domu. Jednak najpierw chcemy uporać się ze sprzedażą tego domu i pobytem Shiea w Quantico. Fakt, chciał odbyć jeszcze staż w Stanach, ale będziemy koordynować wszystko na bieżąco.
- Chyba jesteście szczęśliwi… – ni to spytał, ni to stwierdził bardziej do siebie niż do blondynki.
- Tak, myślę, że tak  – uśmiechnęła się pogodnie po raz kolejny w ciągu tych kilkunastu minut, kiedy z nią rozmawiał. Julie epatowała dobrocią. Sprawiała wrażenie kobiety stworzonej do bycia matką i żoną. W dodatku musiał przyznać, że była śliczna. Jak bardzo żałował, że on i Rainie ni mogą cieszyć się szczęściem, takim jakie mieli Julie i Shie. Dziewczyna zmrużyła oczy, taksując Billa uważnym spojrzeniem. – Jeśli mogę ci coś poradzić, Bill – delikatnie zacisnęła dłoń na jego przedramieniu. – Czasem powinieneś spać – chłopak uśmiechnął się słabo. – Domyślam się, że sprawa, którą masz do Shiea nie jest błahostką, jednak jak bardzo trudne by to nie było, musisz pamiętać o tym, że nie jesteś robotem – zawahała się, po czym westchnęła, zabierając dłoń. – Wybacz, mój instynkt macierzyński obudził się trochę za wcześnie. Ostatnio pouczałam nawet naszą gosposię – splatając na powrót dłonie na brzuchu, wzruszyła bezradnie ramionami.
- Nie, nie przepraszaj. Masz rację, powinienem, ale nie mogę. Po prostu nie mogę – Bill potarł twarz dłońmi. Julie dopiero wtedy zwróciła uwagę na to, że nie był umalowany. Zdjął maskę. Na jego twarzy aż nader wyraźne było zmęczenie, a sine cienie pod oczami były potwierdzeniem tego, że od dawna nie zaznał snu. Podniósł się ociężale z siedziska, widząc nadchodzącego szatyna. Uścisnąwszy Billowi dłoń, ucałował w czoło Julie i poprowadził gościa w stronę altanki. Wyjął z lodówki chłodne napoje i stawiając je na stoliku, usiadł naprzeciw Billa. Ten rozwiązał cienką tasiemkę i otworzywszy teczkę, rozłożył ją przed Shieem. – Rainie może iść do sklepu, kupić sobie buty czy kurczaka na obiad. Może iść z Candy z i do przychodni i zapłacić rachunki wystawione na jej męża. Może też wiele takich drobnych rzeczy, które nie wiążą się z poważnymi decyzjami. Nie może natomiast iść na policję i złożyć doniesienia, że jest bita, dręczona psychicznie i wykorzystywana. Nie może dochodzić swoich praw, bo ich nie ma – zrobił pauzę, spoglądając na krótką chwilę na zaczynanego Shiea. – Urodziła Candy, mając czternaście lat. Aby ją zatrzymać musiała podpisać ten dokument. Sygnowali go również jej rodzice, obecny mąż oraz jego ojciec. Stwierdza ni mniej ni więcej jak to, że Rainie zostaje pozbawiona praw, niejako ubezwłasnowolniona, ale może zatrzymać dziecko. Jej rodzice po prostu ją sprzedali. Obiecano jej, choć nigdzie tego nie zaznaczono, że umowa ta wygaśnie, kiedy będzie pełnoletnia, jednak dotąd nikt jej nie rozwiązał. Byłem u prawnika. Ona należy do Hansa Frommera – Shie jeszcze krótką chwilę wpatrywał się w kartki papieru, szukając w nich jakiekolwiek wskazówki. Determinacja w głosie Billa zadziwiła ich obu.
- Ale… nie wiem, jak mógłbym ci pomóc – spojrzał na Billa, jakby nieco zakłopotany.
- Wiem, że nie powinienem prosić cię o to, o co zamierzam cię poprosić, ale chyba jesteś jedyną osobą, do której mógłbym się zwrócić. Zupełnie nie znam się na prawie, tych wszystkich kruczkach i kodeksach. Nie wiem też, jak je obchodzić – spojrzał na szatyna, jakby sprawdzając jego reakcję na swoje ostatnie słowa. Shie czekał. Bill wziął głęboki oddech, po czym jednym haustem opróżnił połowę butelki napoju. Odstawił ją i splótłszy dłonie na drewnianym blacie, spojrzał wprost na Shiea. I zaczął mówić.
*

Westchnęła, gdy po raz kolejny nie dostrzegła Georga wśród tłumu kręcących się po lotniskowej hali ludzi. Rozejrzała się raz i drugi, nie kryjąc się już zupełnie. Jedynym, czego teraz tak naprawdę pragnęła, było pojawienie się szatyna. Utkwiła wzrok w tablicy odlotów i przylotów. Nie zdając sobie sprawy, że powodem, dla którego nie mogła rozczytać się w rozkładzie lotów były łzy. Siedziała w bezruchu, bawiąc się paskiem torebki. Zupełnie inaczej to sobie wyobrażała. Sądziła, że Georg znając smak spełnionych marzeń, jakoś przełknie wiadomość o jej wyjeździe. Wierzyła, że zrozumieć, że razem, jakoś to wszystko ułożą, że to co zaczynało się między nimi wykluwać nie zginie. Mimo kilometrów, czasu i zmian, przetrwają. Choć przecież nie byli razem i ani jej się śniło myśleć o związku, świadomość jego bycia obok, napawała ją spokojem. Nim zdążyła odwrócić się po raz kolejny, Scarlett chwyciła ją za rękę, uśmiechając się smutno.
- Wyszedł z domu wcześnie rano i ślad po nim zaginął – szepnęła, ściskając dłoń Liv. – Przyjdzie – uśmiechnęła się słabo. – Smutno mi, wiesz? – Liv spojrzała uważnie na Scarlett, będąc zupełnie zaskoczoną jej słowami. – Nigdy nie zostawiałaś mnie samej na tak długo. – Starsza z sióstr uśmiechnęła się delikatnie, przytulając Scarlett.
- Ej, łobuzie. To ja powinnam się martwić, bo jadę sama w wielki świat. Ty zostajesz tu pod całkiem dobrą opieką – spojrzała na Toma, puszczając do niego oczko. Liv zdawała się nieco rozchmurzyć.
- I tak się martwisz – Scarlett mruknęła, mocniej tuląc siostrę. – Zabraniam ci nie dzwonić i nie pisać. Umrę bez ciebie. Liv jesteś okropna – jęknęła, bucając brunetkę palcem w żebra. Zaśmiała się.
- W końcu coś nas musi łączyć, prawda? – delikatnie odsunęła się od Scarlett, opierając czoło na jej czole. Mocno splotła ich dłonie. – Powal jutro ich wszystkich. Niech dowiedzą się, kto wkroczy na ring.
- Tak, jasne.
- Zobaczysz, będą jedli ci z ręki.
- Będę za tobą tęsknić, paskudo – Scarlett spojrzała na Liv spod kotary rzęs, wzrokiem skrzywdzonego dziecka, co sprawiło, że nieprzyjemny ścisk w żołądku się nasilił.
- Nie patrz tak na mnie – westchnęła, znów przytulając ją do siebie. – Ktoś tu mi mówił, że jest twardy, a nie miętki, więc ja nie wiem, co to w ogóle ma być. Co zrobiłaś z moją siostrą i gdzie ona jest? Precz szatanie! – Scarlett roześmiała się cicho, wycierając łezki, które zdążyły zebrać się w kącikach jej oczu.
- To wina, Kaulitza – odparła przytulając się dla odmiany do Toma. Zaśmiał się cicho, troskliwie przygarniając ją do siebie. Liv uśmiechnęła się smutno, rozglądając się znów. Jej wzrok napotkał jedynie setki obcych twarzy. Shie i Julie szeptali coś między sobą, a mama usiłowała się nie rozpłakać. Choć pojedyncze łzy wciąż ciekły po jej policzkach. Chwile mijały nieubłaganie, a jego wciąż nie było. Nie była zła, rozżalona, czy zrozpaczona. Była troszkę smutna i jakby zawiedziona. Tylko upadła jej wiara. To w końcu nic wielkiego, dała radę już raz, więc czemu nie drugi? A może to była też jej wina? Może trzymając Georga na dystans sama przyczyniała się do tego, że spasował? Myślała nad tym wszystkim już długo. Zbyt wiele razy analizowała związek jej i Paula. Nią samą, Georga i łączące ich więzi. Zbyt wiele nocy nie przespała i za dużo łez już wypłakała. Nie chciała, by to był koniec, ani początek końca. To był koniec początku. Następnego dnia miała obudzić się już w Paryżu, mieście swoich marzeń. Miała zacząć od nowa, z czystą kartą i marzeniami, które mogła ziścić. Musiała pogodzić się z finałem, jaki sobie zgotowali i zacząć od nowa. Teraz. Walczyła ze sobą, gdy nadszedł czas pożegnania, kątem oka wciąż wypatrując szatyna. Uśmiechała się i żartowała. Robiła wszystko, by mama nie płakała, a Scarlett nie zauważyła, jak bardzo trudno jej było. Nie lubiła pożegnań, bo ciągnęły się w nieskończoność. Odchodząc, odwróciła się, by pomachać i zatrzymać ich obraz w pamięci. Uśmiechnęła się. Choć jego wciąż nie było. Dzielnie walczyła ze sobą, póki nie znalazła się w samolocie. Kiedy maszyna unosiła się nad ziemią, gorzko zapłakała.
*
  
Uchyliwszy drzwi pokoju, wślizgnęła się do środka i zamknąwszy je na powrót, prędko podbiegła na palcach do posłania i usiadła naprzeciw Toma. – Już – odparła zadowolona. – Pośpieszyłam się specjalnie dla ciebie – uśmiechnęła się szeroko. Tom odstawił komputer na stolik nocny i odwzajemniwszy uśmiech, objął Scarlett spojrzeniem. Z długich jej włosów skapywała woda, płynąc stróżkami po nagich ramionach i ginąc w fałdach grubego ręcznika, którym była owinięta. Przekrzywiła głowę, przeczesując włosy palcami.
- Czuję się zaszczycony – odpowiedział, zabawnie przeciągając sylaby. – Kiedy się kąpałaś, dzwoniła Liv. Musiała płakać całą drogę, miała taki spłakany głos – Scarlett westchnęła, wstając z posłania. Sięgnęła obszerną koszulkę i założywszy ją na siebie, odrzuciła wilgotny ręcznik. Tom niemal z uwielbieniem przyglądał się kolejnym, wykonywanym przez nią czynnościom, uśmiechając się po nosem.
- Zachowują się jak dzieci, a Georg to… ostatni głupek. Możesz mu to ode mnie przekazać, jak go zobaczysz – sapnęła groźnie, siadając z powrotem na łóżku. Podała Tomowi szczotkę i usadowiła się wygodnie tyłem do niego. – Do dzieła mistrzu – odwróciwszy głowę, posłała mu całusa w powietrzu. Uwielbiała, gdy ją czesał. Robił to z wyczuciem, tak bardzo delikatnie i z czułością. Tom przesunąwszy się, usiadł tuż za brunetką, okraczając ją nogami. Westchnęła błogo, gdy wolno i dokładnie zaczął rozczesywać jej długie włosy. Pasmo po paśmie, raz po raz muskając wargami jej szyję. Położyła dłonie na jego łydkach, gładząc je w rymie, w którym on czesał jej włosy. Mimowolnie zaciskała dłonie, gdy ją bolało, dzięki temu wiedział, że musiał uważać bardziej. Kolejne pasma zdawalny się ciągnąc w nieskończoność, gdy wiódł po nich uważnie szczotką. Grube pukle sięgające niemal pośladków Scarlett, zaczynały wić się w kędziory, kiedy rozczesane schły powoli.
- Wiesz – odparł po chwili milczenia. – Swojego czasu, to my nie byliśmy lepsi. Myślę, że oni będą razem, ale nim pójdą po rozum do głowy, minie trochę czasu. Znam Georga i wiem, że choć wcześniej postępował różnie, w jednym jesteśmy podobni, jeśli kochamy to prawdziwie.
- Też cię kocham, Tom – odrzekła, uśmiechając się na te słowa. – Kocham tak, że bardziej nie można – delikatnie zgarnął wszystkie włosy Scarlett na jedną stronę, a ona odwróciwszy się nieco, oparła się o jego tors. Pocałował ją w czoło, bez najmniejszego problemu sadowiąc ją na swoich kolanach.
- Wiesz, kiedy muszę coś powtarzać, czy to odpowiedzi na te same pytania w wywiadach, czy kiedy Georg nie rozumie, co się do niego mówi, czy w jakiejkolwiek innej sytuacji, złoszczę się. Jednak kiedy wciąż powtarzam ci jak bardzo cię kocham przeżywam to wciąż na nowo i wcale mi się nie nudzi – musnął jej skroń, tuląc policzek do wilgotnych włosów Scarlett. Pachniała jaśminem i wanilią. Przymknął powieki, mimowolnie uśmiechając się do siebie. Bogactwo, sława, rzeczy materialne, to wszystko stawało się bezwartościowe, gdy trzymał ją w ramionach, czując jej słodki zapach i słysząc rytm bijącego – dla niego – serca. Świat był niczym, gdy ona nie była jego światem. Tak drobna, filigranowa, a zarazem największa z istot, jakie stąpały po tej ziemi. W takich chwilach jak ta, był pewien, że miał w życiu szczęście i tak bardzo nie chciał go utracić.
- Cieszę się, że cię mam, że nie musze uciekać, ani bać się. Strach przed miłością bardzo boli, wiem, jak cierpi Liv i jestem szczęśliwa, że ja już się nie boję – musnęła wargami rękę Toma, którą szczelnie ją oplatał.
- Położymy się? – brunetka mruknęła twierdząco, kiwając głową. Tom z trudem wybrnął z ich mało strategicznej pozycji i ułożył Scarlett wśród miękkiej pościeli. W kilka minut później znalazł się obok niej i przykrył ich kołdrą. Przyłożył czoło do czoła Scarlett i nos do jej nosa. Gdy to uczynił, turkusowe tęczówki błysnęły w mroku. Uśmiechnęła się, gdy Tom objął ją szczelnie, przysuwając blisko siebie. – Lubię tak – odparł, kiedy ich ciała niemal zupełnie stykały się ze sobą.
- Będziesz tam jutro ze mną? – szepnęła po chwili, niemal śpiąc.
- Oczywiście, a wyobrażasz sobie, bym mógł nie być z tobą, kiedy wkroczysz w kolejny nowy początek? – spytał troskliwie.
- Nie – mruknęła bardziej do siebie, niż do niego, mocniej wtulając się w Toma. Skryła nos w kątku jego szyi, łaskocząc go oddechem. Uśmiechnął się, całując dziewczynę w czubek głowy.

Moje teraz jest tobą zawsze.
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo