Przymknęła powieki, zagryzając
wargi, kiedy poczuła na policzku chłód, dający jej jednocześnie ulgę i
potęgujący ból. Z całych sił starała się nie jęknąć. Gwałtownie wciągnęła
powietrze, mocno zaciskając powieki. Bała się otworzyć oczy, by nie zobaczyć
tego smutku w spojrzeniu Billa. Swój nauczyła się już znosić, jednak jego
przesycone bezradnością cierpienie było ponad jej siły. Bardzo starał się
zniwelować skutki porannego ciosu na śniadanie, który z całą swoją żarliwością
zaserwował jej Hans. Zapomniała posłodzić jego herbatę, a to wszystko przez to,
że zaspała i spieszyła się z wyszykowaniem Candy do szkoły. Ileż później
musiała się namęczyć, żeby zatuszować opuchliznę, kiedy odprowadzała córeczkę
pod klasę. Wolała zwracać uwagę głębokim kapturem ciepłej bluzy naciągniętym na
głowę w ciepłym wrześniu, gdy temperatura sięgała dwudziestu stopni, niż
solidnie podbitym okiem. Nikt nie pytał, nie patrzył litościwie, czyli mogła
uznać, że kolejny raz się udało, a Bill teraz robił wszystko, by jej twarz na
nowo uczynić ludzką. Niekontrolowane westchnienie wyrwało się spomiędzy jej
pełnych warg. Chłopak odsunął lód od jej policzka i zamarł w bezruchu. Niemal
czując na sobie jego spojrzenie, ociężale podniosła powieki. Bill odłożył
woreczek z lodem i delikatnie osuszył policzek blondynki puchowym ręcznikiem. Znacznie
bardziej wolała dostawać razy każdego ranka, niż znosić te wieczory, kiedy Hans
przypominał jej, gdzie jej miejsce. Tutaj czuła się bezpiecznie. Bill
akceptował ją taką, jaką była. Razem z jej lękiem i ograniczeniami. Nie wymagał
od niej niczego, czego nie była w stanie mu dać. Siedział obok, kiedy prosiła,
by jej nie dotykał, zapewniając, że przy nim nie musi się niczego obawiać.
Cierpliwie pozwalał jej płakać na swoim ramieniu, kiedy się bała i nie miała
sił, by być twardą. Znosił wszystko, podporządkowywał się jej warunkom,
pokochał Candy niczym rodzoną córkę, nie skarżąc się ani nie narzucając
niczego. To wydawało jej się tak nieprawdopodobnie cudowne, że aż przerażające.
Niejeden podkuliłby ogon pod jarzmem samej wizji jej sytuacji, a na wieść o
córce zwiałby, gdzie pieprz rośnie. A Bill słuchał, pomagał, radził problemom i
przede wszystkim był obok i na każde jej słowo. Nie pojmowała tego. Żyła w
świecie, w którym nie było miejsca dla jakkolwiek pojętego dobra, a on był nim
w najczystszej postaci.
- Wniesiesz przeciwko niemu
oskarżenie – odparł, wyrywając Rainie z zamyślenia i spoglądając w jej miodowe
oczy. Przecząco pokręciła głową.
- Na jakiej podstawie? Bill,
mówiliśmy o tym nie raz… – bezradnie wzruszyła ramionami, spuszczając
zawstydzone spojrzenie.
- Maltretowanie. Przemoc
fizyczna i psychiczna. Zbada cię nasz lekarz. Sprowadzę nawet i tuzin lekarzy,
którzy udokumentują każde, nawet najstarsze złamanie na twoim ciele. Rozmawiałem
z Tomem, Scarlett, Liv, Georgiem i Gustavem, ze wszystkimi. Jeśli trzeba, będą
zeznawać w jakim stanie widzieli cię nie raz.
- Nie! – wykrzyknęła. – Nie
narażę żadnego z was. Nie masz pojęcia, jakie ojciec Hansa ma możliwości! –
odskoczyła do tyłu, wbijając w Billa przerażone spojrzenie.
- Dominik znajdzie dla ciebie
najlepszego adwokata, a jeśli nie ma lepszych od niego, sam zajmie się twoją
sprawą – Scarlett dziarsko wkroczyła do salonu, mówiąc tonem, który nie znosił
najmniejszego sprzeciwu. Rainie odruchowo odwróciła głowę, wysuwając zza ucha
włosy i zasłaniając policzek. Brunetka odstawiła na ławę dwa kubki ze świeżą
kawą i usiadła obok Rainie. Odkręciła wieczko tubki z maścią i delikatnym, ale
zdecydowanym ruchem zwróciła twarz Rainie ku sobie. – Nie wstydź się – odparła ciepło, choć
blondynka wciąż nie patrzyła jej w oczy. Nie dziwiła się temu. – Mam tu lepszą
maść – starła rąbkiem powyciąganej koszulki maź, którą na policzek Rainie
nałożył wcześniej Bill. – Liv często nabijała sobie siniaki, szalejąc w
skateparku. Nierzadko na twarzy i to pomagało. Po kilku dniach niemal nie było
śladu – delikatnie rozprowadziła dosyć grubą warstwę maści na opuchliźnie. –
Rainie – odparła skupiając się na sińcu. Wiedziała, że speszyłaby ją patrząc
jej w oczy. – Świat jest zły, a ludzie bezlitośni. W Afryce dzieci umierają z
głodu, a w Chinach z przepracowania i głodu pewnie też. Muzułmanki traktowane
są przedmiotowo i nie mają w połowie takich praw jak mężczyźni, o czadorze nie
wspominając. Gdzieś tam majstrują broń jądrową, a jeszcze indziej ludzie nie
mają godnych warunków do życia przez bezrobocie. Na to wszystko, co dzieje się
w wielkim świecie nie mamy wpływu, ale możemy walczyć o nasz mały świat. A ty,
czy tego chcesz, czy nie, jesteś już jego częścią. Nie jesteś sama. Bill nie
jest sam. Mamy ogromne szanse na to, żeby z nim wygrać. I zrobimy to. Jeśli
zechcecie pogadam z Dominikiem, a póki co, zostawiam was w towarzystwie
świeżusieńkiej kawusi – ostrożnie pogładziła Rainie po policzku, uważając na
bolące miejsce i nim wstała serdecznie ucałowała to samo miejsce. Posłała
obojgu pokrzepiający uśmiech i prędko zniknęła w pokoju Toma.
- Scarlett ma rację – odparł,
delikatnie kładąc kolejną warstwę maści na policzku Rainie. Wchłaniała się
błyskawicznie. – Prawo jest po naszej stronie, a jeśli to za mało, zawalczymy i
z nim – powiedział miękko, kiedy Rainie znów przysunęła się, by opatrywał jej
policzek.
- Ja nie walczę tylko z
Hansem, Bill – powiedziała, otwierając oczy. Jej spojrzenie było tak bardzo
smutne. – Gdyby tak było, już dawno poszłabym do sądu. Jego rodzina... Jego
ojciec. On zabierze mi Candy. W tym dokumencie napisano, że jeśli będę chciała
odejść, to oni odbiorą mi dziecko.
- Byłaś niepełnoletnia.
- Ale moi rodzice jak
najbardziej.
- Podważymy każdą z tych
herezji – dziewczyna niepewnie wyciągnęła przed siebie rękę, delikatnie gładząc
jego skroń i czule wplotła palce w długie włosy Billa. Był tak bardzo pewny
siebie, tak bardzo zdeterminowany. Miał wszystko, czego jej samej brakowało.
Jej palce nieśmiało mierzwiły jego włosy, uśmiechała się sennie, choć w jej
oczach czaił się strach. Za każdym razem, gdy uciekała do jego świata, musiała
na nowo uczyć się dobra, które ją tam otaczało, oswajać się z bliskością, która
nie bolała i słowami, które nie raniły. A Bill za każdym razem, cierpliwie
przechodził przez to z nią. Westchnęła, wysuwając delikatnie dłoń i sunąc nią
wzdłuż jego ciała, zatrzymała ją na jego własnej i delikatnie splotła jego palce
ze swoimi.
- Bill? – spojrzał na nią
uważnie. – Ty mi nigdy nie mówisz. Zawsze tylko ja mówię o uczuciach, lękach i...
i wszystkim, a ty nigdy. Zachowujesz się tak, jakby pojawienie się w twoim
życiu maltretowanej kobiety z dzieckiem było czymś zupełnie normalnym. Wiem, że
tobie też jest ciężko... ja chcę, żebyś mi mówił… - odetchnęła, jakby
wypowiedzenie tych słów ujęło jej sporego ciężaru. Bill ścisnął jej dłoń
odrobinę mocniej i uśmiechnął się ciepło.
- Rainie, posłuchaj – wstał z
klęczek, uznając, że z siniakiem tak czy siak już więcej nie zdziała i usiadł obok
blondynki. Nie puścił jej dłoni. Pragnął, by ten gest był kolejnym, który
przypomni jej, że cały czas trwał przy niej. Spojrzał jej w oczy. Ciepły,
brązowy odcień jego spojrzenia działał na nią kojąco. Zawiesiwszy spojrzenie na
jego tęczówkach, zagryzła wargę, będąc zupełnie niepewną ciągu dalszego. – Chyba
nie umiem tego wyjaśnić. Odkąd się pojawiłaś jest po prostu dobrze, choć nieraz
jest totalnie źle. Wiesz, co mam na myśli? Ty jesteś tym dobrem ze wszystkim,
co ze sobą wniosłaś w moje życie. A Candy… Candy też jest dla mnie ważna,
pragnę jej szczęścia, bo jest twoją córką i to najbardziej oczywista rzecz, że jest,
bo jest z tobą, a ciebie bez niej nie ma, prawda? – Rainie uśmiechnęła się
nieśmiało, przytakując. – Ja, ja chyba
cię kocham, wiesz? – zachłysnęła się powietrzem, wpatrując się z Billa z
niedowierzaniem. – Jest mi trudno, jest mi trudno przyjąć wasze cierpienie i
walczyć z waszymi lekami, z waszymi urazami. Nieraz zupełnie nie wiem, jak się
zachować, co mówić, żeby nie pogorszyć sytuacji… ale to śmiesznie błahy problem
w porównaniu z tymi, którym wy musicie stawiać czoła. Wiesz, nie mam zielonego
pojęcia, jak radzić sobie z dziećmi, ale Candy jest po prostu wspaniała. Jak ty
– uśmiechnął się czule, nieśmiało unosząc dłoń Rainie do swoich ust i musnął
delikatnie jej wewnętrzną stronę.
- Bill, nie chcę, żebyś tylko
ty pomagał nam. Mów mi, kiedy będzie ci ciężko, nawet jeśli powodem będę ja czy
Cukiereczek, w porządku? Może to głupio zabrzmi, ale zdaję sobie sprawę, że nie
jestem jak inne dziewczyny, a Candy, jak inne dzieci w jej wieku. Mamy w sobie
skazę, taką rysę na szkle, która może nigdy nie zniknąć. Wciąż oglądam się za
siebie na ulicy, po swojej stronie łóżka, za poduszką mam gaz pieprzowy, choć
nigdy go nie użyłam, jestem przewrażliwiona i czasem wpadam w nieuzasadnioną
panikę czy stan lękowy. Nie mówię ci o tym, bo to codzienność, której tak
bardzo się wstydzę… - ostatnie wypowiedziała bardzo cichutko, nie patrząc Billowi
w oczy. Dla Billa chciała być kobietą na jaką zasługiwał, a im bardziej tego
pragnęła, tym bardziej nie wychodziło. Uszu Rainie dobiegło ciche westchnienie,
nim jego smukłe palce delikatnie uchwyciły jej brodę i uniósłszy jej głowę,
zmusiły do spojrzenia na siebie. Przez krótką chwilę spoglądał w oczy blondynki.
A ona tak bardzo peszyła się jego spojrzeniem. Marzyła, by widział w niej
piękną kobietę, a nie zaniedbany, poobijany wrak człowieka. – Nawet nie wiesz,
jak bardzo chciałabym, żebyś patrzył na mnie jak na kobietę, a nie obiekt
przemocy w rodzinie… - przymknęła powieki, nie chcąc dłużej znosić jego
spojrzenia.
- Ej, co ty mówisz? –
szepnął, wciąż delikatnie podtrzymując jej brodę. – Rainie? – westchnęła
ciężko, uchylając powieki pod jarzmem słów Billa. – Jesteś cudowną kobietą, a w
niedalekiej przyszłości zupełnie moją – przerwał, czekając na jakiś odzew.
Dziewczyna zarumieniła się uroczo. – Rainie, uwolnię cię od niego i będę uczył
bezpieczeństwa, choćby do końca życia. Choćby to była moja ostatnia rzecz. To
będzie trudne. Będziemy musieli zebrać jednoznaczne dowody i ułożyć wszystko
tak, by nic wam nie groziło. Chcę również dowiedzieć się co nieco o rodzinie
Hansa, by może tam znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Nie obiecuję ci zmian dziś
czy jutro, ale przyrzekam, że nadejdą. Uda nam się, zobaczysz. Shie już działa w
tej sprawie. Kiedy wrócą, zaczniemy pracować razem.
- Przecież oni się pobierają
w przyszłym roku – broniła się, jakby bojąc się, że walka o wolność zniewoli ją
bardziej.
- Tak, w przyszłym roku, a
nie tygodniu – uśmiechnął się nieznacznie, lecz zaraz znów spoważniał. – Boisz
się, a ja nie wiem, co poradzić, byś się nie bała, ale jeśli nie spróbujemy
skażesz się na długą, bolesną i przedwczesną śmierć.
- Bill? – Rainie zagadnęła po
chwili namysłu, jakby bagatelizowała wszystko, co do niej powiedział. Chłopak
obdarzył ją uważnym spojrzeniem, na powrót splatając ich dłonie. – Pamiętasz,
czego próbowaliśmy kiedyś przy twoim aucie?
- Takich rzeczy się nie
zapomina – powiedział z filuternym uśmiechem na ustach.
- Spróbujemy znów? – spytała
nieśmiało. Bill objął jej twarz czułym spojrzeniem, w którego ślad podążył
delikatny dotyk jego opuszków. Ujął jej policzki w dłonie, uważając na siniec
pod okiem. Najczulej jak tylko potrafił, otulił jej usta swoimi wargami. Potem
jeszcze raz i kolejny, wkładając w te pocałunki całe swoje uczucie, jakim
darzył Rainie. Jakby wystraszona nagle odsunęła się od niego i z ciężkim
westchnieniem oparła policzek na ramieniu Billa.
- Jeszcze trochę, Rainie.
Jeszcze trochę – ostrożnie otulił jej ciało ramionami, przytulając policzek do
czubka jej głowy.
*
Płynnie zaparkowała w
wyznaczonym miejscu. Serce waliło jej jak oszalałe, a dłonie nieznacznie
drżały. Zagryzała wargę, by nie dać ponieść się emocjom. Wrzuciła na luz,
zaciągnęła ręczny i wyłączyła wszystkie oporniki prądu. Zgasiła silnik.
Nieznacznie odetchnęła i spojrzała na egzaminatora. Miły pan pod
sześćdziesiątkę patrzył na nią uważnie, a na jego ustach ćmił subtelny uśmiech.
Odkaszlnął.
- Pani Scarlett O’Connor
ukończyła niniejszy egzamin z wynikiem pozytywnym – odparł rzeczowo i wyraźnie,
wypisując dokument. Scarlett miała ochotę piszczeć z radości. Zacisnęła dłonie
w piąstki, mocniej zagryzając wargi. Uśmiech sam wpłyną na jej zarumienioną od
emocji twarz. – Całkiem nieźle pani jeździ, Scarlett. Gratuluję – mężczyzna podał
brunetce papier, po czym uścisnął jej dłoń.
- Dziękuję – odparła
odpinając pas. Wysiedli z auta i powoli skierowali się w stronę ośrodka
egzaminacyjnego.
- Pierwszy egzamin?
- Nie, nie – odpowiedziała,
uśmiechając się pod nosem. Z budynku wyłonił się egzaminator, który oblał ją
poprzednim razem. Spoważniała w tej samej chwili, mocno ściskając w dłoni
kartkę. Prowadził na egzamin jakiegoś słaniającego się na nogach chłopaka.
Musiał ją poznać, bo nachmurzył się wyraźnie, zaciskając usta. Dziewczyna zmrużyła
oczy, piorunując go spojrzeniem. – Wstrętny szowinista – mruknęła pod nosem. Egzaminatorzy
skinęli sobie na powitanie, zaś ona machnęła tamtemu swoja kartką tuż przed
oczami. – A jednak kobiety też potrafią jeździć, proszę pana – warknęła,
posyłając mu wrogie spojrzenie i przyspieszyła kroku, nim ten zdążył wyrzucić z
siebie jakąkolwiek odpowiedź. Po kilku zamaszystych krokach zwolniła,
przypominając sobie o obecności drugiego mężczyzny.
- A więc to pani – odparł,
przepuszczając Scarlett w drzwiach.
- To ja? – spytała nieco
zbita z tropu.
- Kolega opowiadał o bojowej
kursantce – widząc pobłażający uśmiech na jego twarzy, sama pozwoliła sobie na
podobny. – Nie pochwalam pani zachowania, ale odwagę owszem. Jeszcze raz
gratuluję i szerokiej drogi, Scarlett.
- Dziękuję – skinęła mu na
dowidzenia i prędko pokonała korytarz do końca. Energicznie otworzyła drzwi i
dostrzegłszy mamę, ruszyła z piskiem w jej stronę. Teraz obecność osób trzecich
już jej nie przeszkadzała. Rzuciła się niemal na mamę, podskakując w miejscu.
Sophie od bardzo dawna nie widziała u córki takiego wybuchu emocji. Zawtórowała
jej gromkim śmiechem. – Zdałam, zdałam, zdałam! – śmiała się perliście, tuląc
do niej.
- Gratuluję, kochanie – Soph
poklepała brunetkę po plecach i serdecznie ucałowała w oba oczliki. – Chodźmy
stąd.
- Nie będę tęsknić – kierując
się do wyjścia, Scarlett puściła oczko chłopakowi, który przypatrywał się całej
scenie w oniemieniu. Speszył się i natychmiast odwrócił wzrok. Zadowolona z
tego, że jej wdzięki wciąż działają nienagannie, uśmiechała się do każdego,
kogo mijała. Puściła rękę mamy i truchtem przecięła parking. Skorzystawszy z
wyrwy w żywopłocie, zwinnie przedostała się na plac przed supermarketem,
znajdującym się na posesji obok ośrodka. Jeszcze szybciej pobiegła do
zacienionej części parkingu, gdzie stało zaparkowane auto Toma. Widząc
brunetkę, prędko wysiadł i uśmiechnął się szeroko, widząc jej radość. Wpadła w
jego objęcia, śmiejąc się wesoło. Zakręcił się kilka razy wokół własnej osi,
trzymając Scarlett mocno. Zarzuciła mu ręce na kark, a on chował ją tęsknie w
ramionach. Radośnie pomachała nogami, nim postawił ją z powrotem na podłożu. –
Zdałam, Tom. Zdałam! – szeptała gorączkowo, patrząc mu w oczy. Drobne dłonie
dziewczyny, powoli przesunęły się na tors blondyna. Papier, który trzymała w
jednej z nich zaszeleścił cicho, gdy chwytając za poły koszulki, pociągnęła go
w dół. Zaśmiał się cicho, sprawnie obracając ich ciała o sto osiemdziesiąt
stopni i przypierając Scarlett do drzwi auta. Lubieżnie oblizała wargi,
spoglądając na niego łobuzersko. Uwielbiał ją taką. Zachłannie wpił się w jej
wargi, ignorując ludzi wracających z supermarketu, Sophie, która starając się
nie patrzeć, siedziała już w aucie i fakt, że ktoś mógł go rozpoznać. Napierał
na nią, pogłębiając pocałunek. Jego silne ręce oplatały ją, zamykając w
szczelnym uścisku, a twarde opuszki pieściły wrażliwą skórę karku. Mimowolnie
mocniej zacisnęła dłonie na materiale koszulki Toma. Lubiła go takiego
władczego, silnego, namiętnego. Całował ją zachłannie do utraty tchu. Głośne
westchnienie wyrwało się spomiędzy jej rozchylonych warg, gdy starając się
uspokoić oddech, wciąż ściskała w dłoniach T-shirt Toma. Czule musnął wargami
czoło Scarlett.
- Gratuluję, Maleńka – powiedział,
całując ją krótko raz jeszcze. – Jedziemy? – Scarlett energicznie skinęła głową
i wymknąwszy się z jego objęć, obeszła auto. Zrobiła może dwa kroki i
zatrzymała się gwałtownie. Niemal dosłownie wmurowało ją w ziemię.
- Mamo? – Sophie stała obok
samochodu, wprawnie zaciągając się dymem. Cienka tytoniowa rurka żarzyła się
między jej pacami. Zmrużyła oczy, wypuszczając dym. – Ty palisz? – o ile nie
pomyliły jej się własne matki, była pewna, że ta którą znała od urodzenia, była
przeciwniczką palenia. Cóż, prezesura robiła swoje.
- Ile miałam na was czekać,
co? – odparła, depcząc niedopałek. – To się nazywa organizacja czasu.
- Nie sądzę, żebyś zaczęła
palić przed trzema minutami! Mamooo, jak możesz? – brunetka podeszła do matki i
zmarszczyła nos. – Będziesz brzydko pachnieć. W ogóle, co cię pokusiło, co? Przecież
ty nie lubisz papierosów! – żachnęła się, karcąco patrząc na Sophie.
- A z jakiej racji mam ci się
tłumaczyć, co? – odparowała zaczepnie, trącając bokiem córkę i zgrabnie wsiadła
do auta. Scarlett spojrzała na Toma, który korzystając z okazji, dopalał
papierosa. Sapnęła groźnie, wywracając oczami i zajęła miejsce z przodu. Nim
zdążyła zapiąć pas, Tom siedział już w środku, odpalając silnik. Butnie splotła
ręce na piersi.
- Śmierdziuchy – zasłoniła
nos dłonią. – Następna do oduczenia. Wy to mnie chyba nie lubicie – mruknęła,
otwierając okno. Czując pod opuszkami gładką fakturę papieru, nie potrafiła się
nie uśmiechnąć. Oparła głowę na zagłówku i przymknęła powieki. Miała wreszcie
prawko, o reszcie pomyśli jutro.
*
‘Uciekłem.
Wypróbowałem Twoją metodę i wcale mi to nie pomogło.
No, może trochę. Kilka dni sam na sam z własnymi myślami, to naprawdę
niebezpieczna rzecz, jeśli ich motywem przewodnim jesteś Ty, wierz mi. Problem
w tym, że choć układałem sobie wszystko w głowie, starałem się ogarnąć uczucia
i zrozumieć wszystko, czego zrozumieć nie mogłem, ani trochę nie przestałem Cię kochać. Ironia, co nie?
Dużo myślałem o nas. W zasadzie myślałem tylko o nas.
W pełni rozumiem Twoją pogoń za marzeniami. Sam
przecież o nie walczyłem. Jednak nie pojmuję, dlaczego, kiedy w grę weszło
spełnienie Twoich marzeń, zupełnie wyrzuciłaś mnie ze swojego życia. Jakby mnie
ono nie dotyczyło, jakbym ja się nie liczył... Przecież moja obecność nie
koliduje z Twoimi planami. A może jednak? To boli, wiesz? Wciąż boli, że łączy
nas tylko seks. Boli mnie, że przychodzisz i odchodzisz, kiedy Ci się żywnie
podoba i że sam pozwalam Ci na to. Boli mnie też, że nie chcesz pozwolić mi być obok siebie, że kurczowo
trzymasz się blizn przeszłości, nie pozwalając mi sprawić, by zniknęły. Rozważałem
Twoje słowa i wiesz, co? Tobie wcale nie chodzi o jedyną szansę, jedyną
możliwość podjęcia pracy w dobrej redakcji. Ty uciekasz. Uciekasz przed tym, co do mnie czujesz, uciekasz przed
nami, bo albo wizja związku tak bardzo Cię mierzi albo nie czujesz do mnie tego,
co ja czuję do Ciebie. Doskonale wiesz, że można połączyć Twój staż we Francji
i bycie razem. Wiesz, że to mogłoby się udać.
Ale ja nie potrafię się zahibernować, zakazać sercu
czuć, zabronić sobie tęsknoty i zablokować myśli o Tobie. Nie mogę stać w
miejscu nie wiedząc, czy doczekam się Ciebie czy nie. Skąd mam mieć pewność, że
za rok nie wrócisz z jakimś francuzem u boku?
Podjąłem decyzję. Teraz kolej na Ciebie. Znasz moje
uczucia. Znasz mnie. Wiesz, że wystarczy słowo, bym złożył świat u Twoich stóp.
Chyba to zabrzmiało odrobinę patetycznie. Trudno. Kocham Cię i kochać nie
przestanę, tego jestem pewien. Jednak wybór zostawiam Tobie. Daję Ci wolną
rękę. Żyj, jak chciałaś żyć. Zdobywaj świat, przebieraj w mężczyznach,
korzystaj z życia, tak jakby mnie nie
było. Nie sugeruj się tym, co nas łączyło. To nic wiążącego, prawda? To był
tylko seks i bycie obok w chwilach słabości. Czy nie będzie tak, jak tego
chciałaś?
Mam nadzieję, że odnajdziesz szczęście,
które tak usilnie próbujesz złapać i wreszcie poczujesz się wolna. Bo właśnie
tego przecież pragniesz – wolności. Oddaję Ci ją, Liv, jeśli kiedykolwiek i
jakkolwiek samowolnie Ci ją odebrałem.
To nie jest też zerwanie, bo przecież nigdy nie
byliśmy razem. To tylko ja i moje głupie serce ubzduraliśmy sobie – zupełnie
niedorzecznie, prawda? – że moglibyśmy być razem. Chciałem, by sprawy między
nami pozostały jasne, byś nie czuła się przypadkiem niczym obligowana. Nie
napiszę, że będę czekał, bo te słowa mogłyby odebrać cały sens temu listowi.
Napiszę; wiesz, gdzie mnie szukać.
Georg.’
Liv starannie złożyła papier
i przyłożyła go filiżanką z niemal nietkniętą kawą. Oparła się wygodnie na
miękkim obiciu krzesła i zwilżyła wargi końcówką języka. Jej oczy koił widok
miasta nocą. Paryż widziany z dwudziestego piętra wieży Eiffla zapierał dech w
piersi. Zaś serce... wolała skupić się na tym, co widziała niż na tym, co
czuła. Słowa Georga huczały jej w głowie. Potrzebowała ponad miesiąca, by być
gotową na ich przyjęcie. Zabolało. Tak, jak każdy tęskny dzień. Jednak on już
wybrał, stawiając ją u progu możliwości. Jednak tak naprawdę pozostało jej
tylko jedno, więc i ona dokonała już wyboru. Dokonała jego wyboru. Ona uciekła, a Georg się poddał. Oboje
otrzymali wolność. On przypieczętował to, co ona zapoczątkowała, choć szczerze
liczyła na inny finał. Westchnęła. Dotąd wciąż jedną nogą tkwiła w Niemczech,
Georg pomógł jej twardo stanąć na paryskiej ziemi, by sięgnęła swojej szansy,
by wykorzystała ją w pełni, nie oglądając się za siebie.
- Widocznie tak miało być –
wstając od stołu zabrała list i zostawiła banknot. Miała swoją wolność. Niczym
nie krępowana była pewna, że znajdowała się we właściwym miejscu. Serce, kiedyś
wreszcie przecież musiało dać sobie spokój.
*
- Pakuj się.
- Gdzie mnie zabierasz? –
Scarlett mruknęła do słuchawki, podając Tomowi bitą śmietanę. Oparła się o blat
czekając, aż chwila mająca na celu zbudowanie napięcia minie i David wysłowi
się wreszcie. Przyglądała się, jak Tom z lubością pokrywał gofry grubą warstwą
śmietany. – Ja chcę jeszcze z dżemem – szepnęła, zasłaniając słuchawkę dłonią.
- Jutro o tej porze będziesz
w Hollywood – odparł niewątpliwie dumny z siebie.
- Że co?! – słoik z dżemem
truskawkowym niemal wypadł jej z ręki, kiedy gwałtownie zatrzymała się w
połowie drogi między lodówką a blatem.
- Nagrałem ci spotkanie z Ronem
Fairem. Nie pytaj w jaki sposób, wielb mnie.
- Jasne, uważaj, bo zacznę
bić pokłony. Żartujesz sobie ze mnie? David, wiesz, że tego nie lubię.
- Ani trochę. Pojutrze
wieczorem Roxy jest twoje.
- David, nie drażnij się ze
mną – po drugiej stronie rozległo się teatralne westchnienie. Ciśnienie musiała
mieć przynajmniej bliskie dwustu dwudziestu. Nie czuła nawet, że zacisnęła dłoń
na rancie blatu tak, że zbielały jej knykcie. Starała się oddychać spokojnie.
On musiał znów z nią igrać. Musiał. Tom zaprzestał twórczych zabiegów na
gofrach i wpatrywał się uważnie w Scarlett.
- Ależ ja się z tobą nie
drażnię, moja droga – Jost rzucił swobodnie, jednak w tej samej chwili odniosła
wrażenie, że zmitygował się, po czym odchrząknął. – Odświeżyłem pewne stare
znajomości i zorganizowałem ci ten występ. Zważ na to, że tam nie występują,
wybacz mi wyrażenie, amatorzy. Tam grał Bob Marley, Nirvana, Marsi, Red Hoci
czy David Bowie, a jutro zaśpiewasz tam ty. Widzisz różnicę? Jedna piosenka,
Scarlett. Musisz powalić Faira na kolana. Jestem pewien twojego sukcesu i zamierzam
zrobić wszystko, co w mojej mocy, by był druzgocący – odparł poważnie, a w jego
głosie przebrzmiewała pewność. Scarlett zagryzła wargę, puszczając blat.
Instynktownie odszukała dłoń Toma. – Wiem, że mamy bardzo mało czasu na przygotowanie,
ale wiem, że dasz radę.
- O której mam być gotowa? –
spytała, usiłując ignorować szaleńcze bicie serca.
- Bądź na lotnisku o wpół do
siódmej – sapnęła zrezygnowana, nie wyobrażając sobie tak wczesnej pobudki. – Nie
zapomnij dokumentów i przede wszystkim głosu. Resztą zajmiemy się na miejscu. Pokoje
mamy zarezerwowane w Beverly Hills Plaza, ogarniesz się i pojedziemy do klubu
na próbę. Pomyśl nad repertuarem. Myślę, że jutro zabawa zacznie się na dobre,
Scarlett. – przerwał połączenie. Brunetka odłożyła telefon na blat. Była
spokojna, zbyt spokojna, wydawało się, jakby nie docierało do niej nic z
zewnątrz. Zamrugała prędko, odwracając się przodem do Toma.
- Jutro. Stany. Roxy Theatre
– wydukała, spoglądając na Toma spod pochylonego czoła. – Jutro. Stany. Roxy –
powtórzyła, a jej usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. – Jutro. Stany. Roxy!
– wykrzyknęła, wdzięcznie okręcając się wokół własnej osi i przeskakując przy
tym z nogi na nogę. Mimowolnie wstrzymał oddech. Przypatrywał się Scarlett, dokładnie
analizując jej słowa. Wirowała, pląsając radośnie. Jej głęboki śmiech dźwięczał
w jego uszach, a on zdawał się zawisnąć między wczoraj a jutrem, w chwili,
która też nie była teraźniejszą. Coś niewątpliwie miało się rozpocząć, choć
pozornie stało się to już dawno. David przeszedł samego siebie, a on poczuł
lęk. Strach przed tym, że Ameryka pożre ich miłość, że zmieni Scarlett, że on
sam znów się zmieni. Nie mógł pozbyć się obawy, że był to początek końca.
Odetchnął. Scarlett była szczęśliwa. Scarlett była szczęśliwa. Scarlett była
szczęśliwa. Nie minęło kilka sekund, a Tom zdążył powtórzyć to zdanie w myślach
chyba milion razy. Musiał wierzyć. Wiara była spoiwem. I wierzył, naprawdę
wierzył, tylko troszeczkę się bał. Odetchnął po raz kolejny. Przecież jej ufał.
Scarlett zakręciła piruet, wpadając prosto w jego ramiona. I w tej sekundzie wszystko
już było już na swoim miejscu.
- Świat padnie do twoich stóp
szybciej niż myślisz – uśmiechnął się czule, całując Scarlett w czoło. Zaborczo
przygarnął ją do siebie.
- Będzie tam Ron Fair, wiesz
A&R1. A jak mu się nie spodobam? – mruknęła, bucając Toma palcem
w klatkę piersiową. Uwielbiał tą naburmuszoną minę. Zaśmiał się, kręcąc głową.
- Sądzisz, że to możliwe? –
dłonie Toma zsunęły się wzdłuż talii brunetki, zatrzymując się na jej krągłych
pośladkach. Ścisnął je stanowczo, namiętnie wpijając się w usta dziewczyny.
Zatonęła w pocałunku, poddając się dotykowi jego miękkich warg, chłodowi
kolczyka ocierającego się o jej skórę i zachłannemu językowi pieszczącemu jej
podniebienie. Skryta w jego ramionach, ufnie zamknęła dłonie na barkach Toma,
zawierzając jego pełnej bezpieczeństwa sile.
- W twoim wypadku nie –
odparła słabo, wciąż czując jego wargi na swoich. – Mnie się kocha albo
nienawidzi, wiesz dobrze. Tutaj mogę się podobać, a tam… Fair to Ameryka, fabryka szans i machina porażek.
- Uwierz, Maleńka. Twoja
gwiazda lada chwila rozświetli niebo pełnym blaskiem. A spotkanie z tym facetem,
to jeden z pierwszych kroków u temu. Z Davidem bywa różnie, ale kiedy mu zależy,
jest gotów poruszyć niebo i ziemię, by osiągnąć cel.
- Zostawię mu ten cel i zajmę
się swoją drogą.
- Widzisz? Sama sobie
odpowiadasz. Poza tym, śmiem przypuszczać, że będzie zachwycony już po
pierwszych dziesięciu sekundach.
- Ty jesteś nieobiektywny.
- I połowa Niemiec, która o
tobie mówiła po gali też – uśmiechnął się szeroko, przytulając Scarlett. – Co
zaśpiewasz?
- Nie mam pojęcia, ale.. co
sądzisz o tym, nad czym ostatnio pracowałam?
- Fair jest twój, a teraz
idziemy jeść gofry. Musze karmić nie tylko ducha – Scarlett roześmiała się i
skradłszy Tomowi krótki pocałunek, chwyciła swój talerzyk, sos truskawkowy i
prężnie wymaszerowała z kuchni, zabierając za sobą tęskne spojrzenie Toma.
- Przecież ona ich tam
rozniesie – mruknął do siebie i uśmiechając się pod nosem, poszedł za brunetką.
Długie minuty spędzone w jego
ramionach zdawały się być teraz jedynie krótką chwilą, która niespodziewanie
przemknęła jej między palcami. Zbyt krótką chwilą. Nawet teraz, siedząc w
samolocie wzniesionym tysiące metrów nad ziemią wciąż czuła na ustach jego
słodkie pocałunki, dotyk szorstkich dłoni i ciepło, które spowijało ją zawsze,
gdy był obok. Wciąż nieprzytomna, uśmiechała się sennie, patrząc w okienko
samolotu. Minione dwanaście godzin było chyba najszybciej przeżytymi godzinami
w jej całym dotychczasowym życiu. Musiała spakować się w ekspresowym tempie,
powiadomić o wszystkim mamę, która jakby nigdy nic, była na jakimś zebraniu
zarządu w Monachium i przy tym czerpała z chwil, kiedy miała Toma jeszcze przy
sobie. To wszystko było takie piękne, pierwsze spotkania w wytwórni, próby
głosu czy przymiarki do utworów. To wszystko zapierało jej dech w piersi,
jednak występ w samym Los Angeles przebijał wszystko. David naprawdę przeszedł
samego siebie.
- Jakim... – odwróciła się
gwałtownie, wypowiadając myśli na głos. – Jak udało ci się tego dokonać? – Jost
odłożył gazetę, posyłając brunetce promienny uśmiech.
- W zeszłym roku, kiedy
chłopcy mieli trasę po Stanach, grali w The Roxy. Poznałem tam kilka osób, którzy
zechcieli mi pomóc. Ktoś był mi też winien przysługę. Stąd Fair w The Roxy.
- A czy on czasem nie jest
jakoś powiązany z RCA?
- To nie ma znaczenia. Jesteś
nasza, on może nas skontaktować z ludźmi, którzy pomogą ci stworzyć prawdziwe
perełki. W Niemczech możesz nagrać dobrą płytę, nawet bardzo dobrą, ale ja chcę
dla ciebie, czegoś znacznie większego.
- Dlaczego nie ofiarowałeś
‘tego czegoś’ chłopakom? Przecież oni są twoi i najpierwsi.
- Bo wtedy nie wiedziałem
tego, co wiem teraz. Teraz jestem w stanie pociągnąć za więcej sznurków niż
kilka lat temu. Ich prowadzę dalej dopiero teraz, ciebie od razu rzucę na
głęboką wodę – kiwnęła głową, uśmiechając się do Josta.
- Dzięki, David. Trochę się
denerwuję. Tekst jako tako trzyma się kupy, a nad melodią pracowałam z Tomem,
ale wiesz… to nic konkretnego.
- Mamy czas – Scarlett
prychnęła, wywracając oczami.
- To szaleństwo.
- Nie przeczę – odparł,
puszczając brunetce oko i wrócił do lektury swojej gazety.
*
Send
a wish upon a star.
Make
a map and there you are.
Mdłe światło lampki nocnej
rozpraszało gęstniejący mrok. Odstawiwszy dwa kubki z gorącą czekoladą,
spojrzał w okno. Na niebie rozsypywały się iskrzące gwiazdy, a on zupełnie
naiwnie wypatrywał tej jednej jedynej należącej tylko do niej. Włożył ręce do
przepastnych kieszeni. W jednej z nich znalazł metalową zapalniczkę, którą
mimowolnie zacisnął w dłoni. Tęsknił, po prostu tęsknił. Głośne westchnienie
Billa, sprowadziło go na ziemię. Spojrzał na niego przelotnie i z powrotem
odwrócił wzrok ku niebu. Scarlett lubiła mrok. Kochała patrzeć w rozgwieżdżone
niebo. Uśmiechnął się. Była w każdym kącie, spoglądała na niego ze zdjęć, jej
śmiech donośnie brzmiał w jego myślach, mrugała do niego nawet z firmamentu
gwiazd. Odwrócił się i podszedł do łóżka, na którym leżał Bill, wygodnie
rozpostarty na jego poduszkach. Pokręcił głową, nie licząc, że zrobi mu miejsce
i przysunął sobie fotel. Bill podał mu kubek, delektując się zapachem swojego
napoju.
- Wiesz, co mnie męczy? – Tom
zagaił po chwili, zlizując z warg czekoladowe wąsy.
- Wciąż martwisz się, że
kariera namiesza między wami?
- Nie, tym razem nie to. Nie
pozwolę jej odejść, jakkolwiek nieprzemyślanie i sam też tego nie zrobię – Bill uśmiechnął się pod nosem,
wygodniej sadowiąc się na posłaniu. Skrzyżował nogi, przez chwilę wpatrując się
w swoje skarpetki w biało-czarną kratkę. Czekał, dawał Tomowi czas. Ostatnio
mieli go tak mało. – Cholera, głupio się czuję. Muszę to komuś powiedzieć –
gwałtownie odchylił się do tyłu, opadając na oparcie.
- Komu, jak nie mnie?
- No właśnie, komu jak nie
tobie – szepnął bardziej do siebie niż Billa. – Nie chcę jej martwić. Scarlett
we mnie wierzy, a ja ją zawodzę. Nie
zniósłbym wiedząc, że cierpi przeze mnie.
- Często? – spytał podnosząc
wzrok na Toma. Po prostu wiedział, czuł, obawiał się i pragnął nie mieć racji.
Na próżno. Jego tęczówki napotkały te zdawałoby się identyczne. Widział w nich
to, co sam czuł właśnie w tej chwili. Niepewność przemieszaną z goryczą
podszytą złością.
- Nie – pokręcił głową. –
Tylko… - zaczął uparcie liczyć trójkąciki na kubku.
- Tom? – w głosie Billa
usłyszał troskę. Coś ścisnęło go za gardło. Czasem nienawidził swoich słabości.
Ba, on nienawidził ich zawsze, ale w szczególności wtedy, kiedy musiał się do
nich przyznać, kiedy zaczynały ciążyć mu tak bardzo. Nienawidził upadać.
Nienawidził świadomości, że zawodzi wszystkich dookoła, a w szczególności
siebie. Nienawidził tego, że nie może pokonać pokus. Nie mógł już tłumaczyć się
przed sobą problemami, samotnością, stłamszeniem czy czymkolwiek innym. Bo to w
lwiej części było nieaktualne. Był szczęśliwy, na dniach mieli wypuścić kolejny
krążek. Dobrze układało mu się ze Scarlett, Billem, rodziną i zespołem. Żył
dobrze i tym razem była to prawda. Już nie kłamstwo, którym kiedyś się karmił,
a mimo tego zaglądał do kieliszka. Mimo
tego wciąż pchał się na dno, którego przysiągł już nigdy nie dotknąć.
- Nie wiem, dlaczego to
robię, Bill. To przychodzi, kiedy jestem sam. Nie piję dużo, góra dwie
szkockie, może trzy. To też nie zawsze, często potrafię powiedzieć sobie nie. Tylko
czasem… Nie chcę pić za dużo. Nie w ten sposób. Nie umiem tego wyjaśnić. Po
prostu wiem, że tak nie powinno być. Czuję się jak ostatnia ciota – niedbale
odstawił kubek na podłogę. Czekolada zakołysała się wokół brzegów, mocząc
opuszek jego kciuka. Nie poczuł. Wstał i wyszedł na balkon. Nim zdążył
porządnie zaciągnąć się papierosem, Bill stał obok niego, wyjmując z jego
paczki tytoniową rurkę. Przez chwilę palili w milczeniu, a ciszę burzył jedynie
delikatny szelest niemal równo wypuszczanego dymu.
- Pamiętasz, jak bałem się
nauczyć jeździć na rowerze? – Bill zerknął na brata kątem oka, dusząc
niedopałek i sięgając kolejnego papierosa. Drobny ognik zapalniczki, zwrócił
uwagę starszego bliźniaka. Oderwał wzrok od bezkresu nieba, przenosząc go na
Billa. Skinął głową, wiedział, że Bill to dostrzegł. Nie potrafił wykrzesać z
siebie niczego więcej. – Powiedziałeś mi wtedy – zaciągnął się mocno i powoli
wypuścił dym. – Powiedziałeś mi wtedy, że jeśli nie spróbuję, to się nie
nauczę, że trzeba próbować tak długo, aż wyjdzie, że tobie się udało i mnie na
pewno też w końcu wyjdzie. Opowiadałeś mi, jak dobrze jest jeździć, nawet bez
trzymanki. Pamiętam, że powiedziałeś mi też, że chociaż będę się przewracał i to wiele razy, to ty za każdym razem
pomożesz mi wstać i wsiąść na rower. To jest wciąż aktualne i działa w obie
strony.
- Bill, mieliśmy po... ile?
Pięć, sześć lat? Poza tym, jak możesz porównywać picie na boku z jazdą na
rowerze? – obruszył się, zaczynając krążyć po balkonie.
- Z życiem jest jak z jazdą na rowerze. Nigdy nie masz pewności, czy za
chwilę się nie przewrócisz, nawet jeśli potrafisz dobrze jeździć. Chcąc
wystrzegać się błędów, musisz je najpierw popełnić, żeby wiedzieć, czego
unikać. A teraz to ja pomogę ci wsiąść na ten rower, Tom – Bill spojrzał w
ciemność, dostrzegając niewyraźnie kontury sylwetki swojego bliźniaka. Wyrzucił
niedopałek, patrząc chwilę, jak żarząca się jeszcze końcówka spada w dół. Kiedy
zniknęła mu z oczu, oderwał dłonie od balustrady i jednym susem dostąpił do
brata. Po omacku trafił na jego rękę, ściskając jego przedramię.
Place
your past into a book.
Put in everything you ever took.
- Bill…- szepnął, nie patrząc
na bliźniaka.
- Pomogę ci wsiąść na ten
cholerny rower, Tom – ton głosu Billa był stanowczy, aż nader pewny swego, jak
nigdy. Zawsze to Tom szedł przodem, przecierając ścieżki czasem bijąc się czy
kłócąc z tymi, którzy mieli coś do jego małego braciszka. Teraz ten braciszek
chciał bić się za niego i to było mu tak niesamowicie potrzebne. – Chyba nie
wiem, jak postępuje się w takich chwilach. Musisz mi wszystko opowiedzieć.
Musisz – uścisk na ręce starszego bliźniaka zacieśnił się. Spojrzał na Billa.
Na jego twarzy malowała się determinacja. Nie musiał widzieć zbyt dużo, by to czuć.
- Opowiem ci, Bill. Opowiem
ci wszystko – młodszy bliźniak, uśmiechnął się nieznacznie, unosząc kącik ust i
przyciągnął do siebie Toma, przytulając go po bratersku. Lubił w nich to, że
nie wstydzili się swoich uczuć. Poklepał go po plecach. Kilka chwil później
wrócili do środka, zamykając za sobą dokładnie drzwi. By bolesne uczucia nie
mogły wkraść się za nimi.
Send
a wish upon a star…
*
‘Like I said, there's always
positive to goes negative times, because true out it. You come out so much stronger and wiser. Strength comes
every hardship and I.. truly has been a lesson learn for me. It's been my
teacher. Now, here is Fighter.’
Scarlett odgarnęła do tyłu
włosy, przeczesując je palcami. Miękkie pukle posłusznie układały się pod
dotykiem jej palców, by zaraz, gdy tylko zabierze rękę, zsunąć się kaskadą na
jej ramię. Westchnęła. Po raz kolejny analizowała, które miały paść za krótką
chwilę, upewniając się po raz niezliczony, że znalazła ostateczny sposób, by
rozliczyć się z przeszłością. Zatrzymała się na środku pomieszczenia służącego
za garderobę, głośno wypuszczając powietrze z płuc. Po raz kolejny przeczesała
włosy palcami. Za chwilę miało nastąpić coś, co w jednej chwili stało się dla
niej niewypowiedzianie ważne. To już nie był tylko występ i tylko piosenka. To
był jej ostatni rozrachunek. To było pogrzebanie duchów przeszłości.
Ostateczne. David zorganizował dosłownie wszystko, począwszy od kompetentnego
zespołu muzyków, przez osobę, która pomogła jej zapanować nad głosem w tym
utworze i chórki, po fryzjera i czas na zakupy. Fryzjer wielkiego pola do
popisu nie miał. Miły pan jedynie wklepał jej we włosy jakąś maź, która nadała
jej lokom sprężystości. Natomiast Naomi – poskramiacz jej głosu – pomogła jej
wycisnąć z piosenki i samej siebie wszystko, co najlepsze. Nie miała pojęcia,
jak tego dokonała, ale czuła się niemal jak zawodowiec. Wszyscy współpracowali
z nią chętnie, przyjmując jej ideę i dokładnie wprowadzając ją w życie. Na
scenie czuła się cudownie. W centrum handlowym spędziła ledwo ponad godzinę, co
David uznał za istny cud, porównując ją z Billem, oczywiście. Widząc, co
kupowała, jedynie wywracał oczami. Była tam w kraju szans; pogromcy i
stworzycielu marzeń. Miała stanąć na scenie, która dana była najlepszym.
Otrzymała swoją szansę, spełniając każdą z chwil. To był ten czas i to miejsce,
by wypowiedzieć te słowa ku temu człowiekowi i nieprzerwanie iść dalej. Odetchnęła
głęboko, po raz ostatni przeczesując włosy. W pokoju rozległo się pukanie.
- Już czas.
After all you put me through,
you think I'd despise you,
but in the end, I wanna thank you,
because you make that much
stronger.
Ciemność powoli rozpraszał
coraz to mocniejszy blask lamp, stopniowo ukazując jej odzianą w czerń
sylwetkę. Pochylała nieco głowę, wypowiadając stanowczo pierwsze słowa
piosenki. Stres, towarzyszący jej jeszcze krótką chwilę temu zniknął, kiedy
pojawiła się muzyka. Wraz z pierwszym dźwiękiem gitary, niczym przeszyta prądem
wyprostowała się gwałtownie, zaczynając śpiewać. Wyraźnie, energicznie,
głęboko. Patrząc przed siebie, pewnym krokiem dotarła na środek małej sceny,
zmysłowo balansując przy tym biodrami. Zatrzymała się w miejscu, gdzie padało
światło wszystkich lamp. Energicznie przeszła wzdłuż sceny, zatrzymując się
naprzeciw Davida i siedzącego obok Rona Faira. Pochyliła się do przodu,
wyśpiewując gładko trudniejsze partie. Czuła, jakby muzyka płynęła w jej
żyłach, głośno dudniąc w uszach. Znów była melodią. Wszystko, co poza nią,
zniknęło. Liczyły się tylko brzmienia i słowa zeń płynące, przepełnione jej
siłą, jej wolą, jej przeszłością.
Cause,
if it wasn't for all that you tried to do, I wouldn't know,
just how capable I am to pull through.
David kątem oka spojrzał na
swojego towarzysza. Fair krytycznie wpatrywał się w Scarlett, uważnie wsłuchując
się w każdy dźwięk. Przytupywał. Był ich. Jost przeniósł spojrzenie z powrotem
na Scarlett. Tego wieczoru była prawdziwym wojownikiem. Biła od niej autentyczna
siła, skryta w każdym geście potęgującym intensywność słowa. Śpiewała całą
sobą. Choć niejednokrotnie spoglądała na gości klubu, nie sądził, by ich
dostrzegała. Weszła w swój trans i to właśnie w niej lubił. Z każdym razem
bardziej upewniała go, że warto pchać ją na szczyt. Scarlett nie miała tylko
wielkiego głosu, dobrej techniki, czy chęci zaistnienia. Ona miała pasję i
pokazała mu to po raz kolejny. Założył nogę na nogę, uśmiechając się pod
wpływem głębi jej głosu. Ta moc chwilami go zaskakiwała, kiedy nie sądził, by
mogła być potężniejsza. Nie dziwił się też, że Fair nie mógł oderwać od niej
oczu. Sam wolał filigranowe blondynki, ale nie przeczył, że Scarlett miała w
sobie coś. Coś w tym, w jaki sposób była; siłę skrytą w pozornej słabości pełną
naturalnego uroku. Czerń poskramiała frywolę jej stroju. Odważny gorset, wyszywany
delikatnie połyskującymi w świetle cekinami, który kupiła pomimo jego
sprzeciwu, podkreślał jej sylwetkę, a spodenki, na które zużyto niezwykle mało
materiału, barwą wtapiały się w rajstopy, miejscami smagnięte połyskującym
ornamentem. No i te nieprzyzwoicie wysokie szpilki, w których nie wyobrażał
sobie chodzić, a ona nawet w nich truchtała! Nie mógł zapomnieć o burzy gęstych
loków opadających jej na twarz, kiedy pochylała się wyciskając dźwięki jak
cytrynkę, które wciąż odgarniała. Właśnie jej twarz. Kiedy śpiewała, mówiła
wszystko. Upadła na kolana, kuląc się niemal zupełnie. Na jej rumianej twarzy
malowała się autentyczna rozpacz. Zacisnęła dłoń w piąstkę, przyciskając ją do
skroni i powoli przesuwała w dół, by zatrzymać ją na sercu.
Could
only see the good in you – pretended to not to see the truth.
You tried to hide your lies; disguise yourself.
Płynnie poderwała się z kolan,
po raz wtóry idąc wzdłuż sceny. Jej każdy krok oddawał rytm, każdy gest moc
przekazu. Wróciła na środek, mierząc prędkim spojrzeniem wszystko, co miała
dokoła. Jej wzrok spoczęł na twarzy Rona Faira.
I am
a fighter and I ain't goin' stop.
There
is no turning back. I've had enough.
Bez skrępowania patrzyła mu w oczy,
wkładając w każde słowo więcej siebie niż to było możliwe. Gwałtownie odwróciła
się, przechodząc bliżej i pochyliła się wykonując długą nutę. Głos ani razu jej
nie zadrżał był jak ta chwila; prawdziwy, uderzająco prawdziwy i pełen
niespożytej energii. Zatoczyła koło i zatrzymując się, wyrzuciła w górę dłoń
zaciśniętą w pięść.
So, thanks
for making me a Fighter.
Światła zgasły w chwili, gdy
gwałtownie odwróciła się, znikając za kotarą, by rozbłysnąć znów, gdy wyłoniła
się zza niej zaledwie kilka sekund później, by z szerokim uśmiechem ukłonić się
nisko.
Thought
I would forget, but I remember.
'Cus
i remember.
I remember.
Ron Fair z nic nie mówiącym
uśmiechem na ustach czekał obok garderoby Scarlett, David – dosłownie –
wydeptywał obok niego. Kilka minut później z walącym sercem i słodkim uśmiechem
na twarzy, Scarlett wyszła z przebieralni, ubrana niewiele mniej odważnie niż
podczas występu. Fair uścisnął jej dłoń.
- Conway Recording Studios2
czeka na ciebie jutro o dziewiątej. Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz –
elegancko skinął obojgu na pożegnanie i odszedł.
Kiedy zniknął im z oczu,
Scarlett z piskiem rzuciła się Davidowi na szyję, śmiejąc się w głos.
Thanks
for making me a Fighter.
*
1A&R (Artists
and Repertoire), termin
związany z przemysłem muzycznym. Jest to dział artystyczny firmy fonograficznej,
który zajmuje się odnajdowaniem artystów i ich rozwojem. Jest ogniwem łączącym artystę z firmą
fonograficzną, pomaga artyście związanemu z wytwórnią płytową rozwijać się pod kątem
artystycznym i komercyjnym.
2Conway Recording Studios, to światowej klasy studio nagraniowe, mieszczące się w
Hollywood w Kalifornii.