30 sierpnia 2010

40. Wszystko ma swój czas i swoje miejsce.

- Zatem, powiedz nam, jak to z tobą właściwie jest – prezenterka zagadnęła Scarlett, a wszystkie kamery skupiły się niej. Brunetka wywróciła oczami, posyłając w ich stronę niewinny uśmiech. Splotła dłonie na swoim brzuchu, jakby chcąc ukryć go przed tysiącami wścibskich spojrzeń.
- Zatem zadaj mi pytanie, jakiego jeszcze nie słyszałam.

Tom prędko usadowił się na sofie, jednocześnie włączając telewizor na odpowiedni kanał. Technicy ze sklepu RTV dosłownie trzy minuty wcześniej opuścili dom, podłączywszy wszystkie urządzenia. Pracowali w takim tempie, że wydawało mu się już, że nie zdąży. Ominął go początek, ale przynajmniej zdążył na samą rozmowę. Lubił oglądać wywiady, których udzielała Scarlett, tak jak ona lubiła się wypowiadać. Jeszcze to lubiła. Scarlett miała coś, czego zabrakło im. Potrafiła powiedzieć tyle, by zadowolić swoich fanów, a jednocześnie nie zdradzić zbyt wiele. Oni swojego czasu popadali w skrajności. Albo opowiadali fanom o wszystkim albo nie mówili nic. Tak jak teraz. A ona, choć dopiero raczkowała w świecie show bussinesu, już skradła dziesiątki serc. Była naturalna, pełna wdzięku i zupełnie nieskażona brudami sławy. A niewątpliwie już ją osiągnęła. Była na językach krytyków, rozpisywano się o niej w prasie i otrzymywała już pierwsze nominacje. Świetnie prezentowała się w telewizji i przed obiektywem. Chciano przeprowadzać z nią wywiady, zapraszano ją do programów i proszono, by swymi występami uświetniała różne przedsięwzięcia, a minęło tylko kilka miesięcy odkąd pojawiła się jej płyta. Jej głos urzekał każdego przed kim wystąpiła, a jej bezpretensjonalność ściągała do niej rzesze ludzi. I ani trochę jej w tej chwili nie idealizował, ani nie naciągał faktów. Scarlett stała się objawieniem. Objawieniem, które nosiło pod sercem cząstkę niego samego. Jej fenomen nie brał się z wyuczonych odpowiedzi, wyszkolonych póz czy min. Jej fenomen to po prostu ona; cudowny głos i prostolinijna szczerość, a przy tym nieprzyzwoita zmysłowość. Nawet teraz będąc w niemal ósmym miesiącu ciąży uwodziła każdym gestem, a może mu się tylko wydawało?

- No właśnie, nim zaprosiłam cię do programu, głowiłam się nad tym oryginalnym pytaniem. W sumie pytano cię już o wiek, wykształcenie, naukę wokalu, twoją drogę do gwiazd, a nawet prywatność, ale przyznam szczerze, że i tak niewiele o tobie wiem – brunetka uśmiechnęła się tajemniczo, upijając łyk wody z wysokiej szklanki. – Szperanie w twojej biografii też mi niewiele dało, bo w gruncie rzeczy, nic konkretnego z niej nie wyczytałam, dlatego pytam; jak to z tobą właściwie jest?

Scarlett nie czytała pytań przed wywiadami, nie uczyła się odpowiedzi, ani nie trzymała się żadnych formuł. Mówiła to, co uważała za stosowne. Zawsze błyskotliwa, w razie potrzeby miała w zanadrzu ciętą ripostę albo twardy komentarz. W głębokim poważaniu miała wszelkie konwenanse, dzięki czemu nawet drobne wpadki uchodziły jej płazem. Niemcy, ba, Europa szalała na jej punkcie. Nawet potężna Ameryka zaczynała doceniać tą dziewczynę ‘znikąd’. To właśnie ją bez przekłamania nazywano gwiazdą. A wszystko w pięć krótkich miesięcy. Wygodnie rozparł się na miękkim obiciu sofy. Uśmiechnął się do siebie, unosząc kącik ust. Tego blasku w oczach nie dało się nie zauważyć.

- Wiesz, wydaje mi się, że mogłabym na to pytanie odpowiedzieć tak wyczerpująco, że zabrakłoby nam czasu antenowego. Może sprecyzuj, a jeszcze lepiej, powiedz wprost, czego chciałabyś się ode mnie dowiedzieć.
- Och, właśnie zburzyłaś mój misterny plan budowania napięcia – prezenterka zaśmiała się nerwowo, wertując swoje notatki.
- To może po prostu go nie buduj? – Scarlett zagadnęła, wzruszając ramionami, tak jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. – Na początku śpiewałam w klubie. To było miłe, mogłam robić to, co kocham, a przebywającym tam ludzie – kolejny tajemniczy uśmiech – doceniali to. Nawet nie wiesz, jak kilka słów uznania może poprawić humor. Później dostałam szansę zaśpiewania na gali urodzinowej Universalu, a stamtąd moja droga była już, powiedzmy, prosta. Dzięki magicznym zdolnościom Davida wystąpiłam w The Roxy, gdzie słuchał mnie Ron Fair, a w ciągu trzech następnych dni nagrałam prawdziwe ‘amerykańskie’ demo, z którym poszłam do Roba Hoffmana. Sprawy przypieczętował Glen Ballad, który słuchając mnie, nie dał mi dojść nawet do refrenu.Uznał, że jestem tym, kogo potrzebuje i skontaktował mnie z Lindą Perry, z którą opracowałam sporą część piosenek z płyty. Ale to chyba raczej powszechnie znane fakty, prawda? – brązowowłosa prezenterka z zainteresowaniem potrząsnęła głową. – Czasem wydaje mi się, że to tylko sen, wymarzona bajka, które w każdej chwili mogą prysnąć niczym bańka mydlana – uśmiechnęła się, przebiegając nieobecnym wzrokiem po studiu. –  Zatem pytaj, wyduś to z siebie – Scarlett uśmiechnęła się przekornie, zdawałoby się puszczając oko do szatynki. Kamery prosto z twarzy Scarlett przesunęły się na jej brzuch, a dalej na dziennikarkę.
- Hm. Za dwa tygodnie minie pięć miesięcy odkąd ukazała się twoja płyta. Wydałaś dwa single. Wyruszyłaś w trasę koncertową, która, chyba nie zaprzeczysz, miała oryginalny przebieg, do tego wystąpiłaś w wielu programach i uświetniałaś niejedno przedsięwzięcie, a to wszystko, kiedy nosiłaś już w sobie dziecko. To aż nieprawdopodobne, niewielu udaje się zajść tak daleko w tak krótkim czasie, a masz dopiero niespełna dwadzieścia lat. To nie za dużo na raz? – Scarlett czule splotła dłonie na swoim brzuchu, spoglądając reporterce w oczy, czym zmusiła ją do patrzenia na siebie, a nie na niego. 
- Fakt, trasa była dosyć ciekawa, ale przyznaj, wilk był syty i owca cała. Dając pierwszy koncert, tu w Berlinie, wiedziałam już, że będę matką. Starałam się przygotować wszystko tak, by stworzyć dobre show i nie przeforsować się zbytnio. Musiałam też pamiętać o tym, że moja płyta ukazała się jednocześnie w Europie i Stanach, przez co podzieliłam i tak ograniczoną już liczbę koncertów. Chciałabym odwiedzić wszystkich, ale w chwili obecnej to raczej niemożliwe. Dlatego wymyśliłam występy akustyczne w większości miast, w których zmuszona byłam odwołać koncerty. I to się przyjęło. Podczas pierwszych dziesięciu koncertów zorganizowanych zgodnie z pierwotnym planem, przez sporą część występu miałam założony kardiomonitor, który kontrolował stan mojego dziecka. Później, kiedy graliśmy akustycznie nie musiałam bać się już o nic – przerwała na moment i upiła kolejny łyk wody. – Wiesz, nie wydaje mi się, by działo się za dużo. Mam wszystko o czym marzyłam, czy można chcieć więcej? Fakt, gdybym mogła jakoś kontrolować bieg wydarzeń, ułożyłabym sprawy zawodowe i prywatne w odrobinę innej kolejności, ale nie można mieć przecież wszystkiego. Jestem wdzięczna wszystkim fanom za okazane mi wsparcie i cierpliwość.
- Nie sądzisz, że niespełna pięć miesięcy to zbyt krótki czas na tak wiele zdarzeń?
- Nie, dlaczego? Najwidoczniej tak miło być. Marzyłam o takim życiu. Wiesz, co jest w tym wszystkim najlepsze?
- Co takiego?
- A to, że kiedy skończy się ten wywiad, wsiądę do samochodu i po kilkudziesięciu minutach będę już u boku mężczyzny, dzięki któremu wszystko staje się bardziej dźwięczne. Nawet muzyka. Nie mam problemu dzielenia życia osobistego i kariery. Choć współistnieją, nie przenikają się w żaden sposób. Śpiewam, daję koncerty, występuję w telewizji i udzielam wywiadów prasie, ale kiedy flesze gasną, kiedy wracam do domu, to wszystko już nie istnieje. Jesteśmy tylko my. On, moja rodzina i ja.  Wszystko ma swój czas i swoje miejsce.
- Chyba masz zdrowe podejście do sławy, co?
- Nie mnie to oceniać. Ja po prostu żyję tak, żeby bez zażenowania co dzień spoglądać w lustro. To raczej nic wielkiego.
- Wspomniałaś o swoim ukochanym – zacięła się na moment, starając się sformułować pytanie, a oko kamery uchwyciło w tym momencie pobłażliwy uśmiech Scarlett. Poprawiła się na miejscu, czekając na ciąg dalszy. – Dlaczego ujawniłaś swój związek z Tomem Kaulitzem dopiero, kiedy potwierdzałaś pogłoski o ciąży?
- To było głupie pytanie, wiesz? Ale przynajmniej doszłaś do sedna – Scarlett uśmiechnęła się serdecznie, a prezenterka spłonęła rumieńcem.

Czasami nie ogarniał tego, że była tak swobodna i bezpośrednia w wywiadach. Peszyła dziennikarzy i sprawiała, że nie widzieli, co powiedzieć, a i tak ją kochano. Ceniono jej szczerość, tak rzadką wśród ludzi, między którymi się obracała. Scarlett miała dobrą zabawę, a brązowowłosa kobieta problem. Uśmiechnął się pod nosem, upijając łyk coli, którą zdążył przynieść, kiedy prezenterka zastanawiała się, co powiedzieć. Był dumny ze Scarlett. Dzielnie walczyła ze starymi wygami show bussinesu i na razie szło jej całkiem nieźle. Zdawał sobie sprawę, że z czasem jej szczerość nie wystarczy i zaczną się kłamstwa, ale był pewien, że była na tyle silna, by przechytrzać dziennikarzy jeszcze długo. Byli przeszczęśliwi, kiedy opowiadała o trudnościach nim stała się sławna, o jej drodze na szczyt i powiązaniach podczas nagrywania płyty. Była ewenementem pod każdym względem. A najlepsze w tym wszystkim było to, że była zupełnie jego.

- To tak, jakbyś zapytała mnie, dlaczego nie stanęłam przed tłumem fanek Toma i otwarcie nie przyznałam się, że z nim jestem. Z całym szacunkiem, cenię swoje życie.
- No, właśnie. Przecież zdarzają się fani, którzy są bardzo niechętni wobec wybranek chłopaków. Nie boisz się?
- Ojej, nie. W sumie, może troszkę. Początkowo menagament obawiał się, że jeśli nasz związek wyjdzie na jaw, popularność chłopaków spadnie, a ja będę ‘tą, która wybiła się dzięki Tokio Hotel’, ale ku zdumieniu wszystkich było zupełnie odwrotnie.
- Zatem, jak? Chyba nie zaprzeczysz, że znajomość z nimi pomogła ci w starcie?
- To złożone. Gdybym nie śpiewała w studiu chłopaków, nie usłyszałby mnie David i nie wybrałby, a raczej nie przyczyniłby się do wybrania mnie do grupy osób śpiewających podczas gali, ale z drugiej strony, to moja siostra wysłała zgłoszenie, a Pat Benzner zainteresował się moim wokalem. Na mój sukces składa się praca wielu osób. Wierutnym kłamstwem byłoby stwierdzenie, że wybiłam się dzięki Tokio Hotel, ale również to, że nie mieli w tym żadnego udziału. Zdaję sobie sprawę, że to tylko moje słowa i tak naprawdę tyle ile osób, tyle opinii, ale na to nie mam wpływu, wiem jak było, jak jest i jak mam nadzieję będzie. Dotąd nie mieszałam życia prywatnego z karierą i nie mam zamiaru tego robić. Nigdy nie wykorzystywałam mojego związku z Tomem, by się jakkolwiek upublicznić.
- Proponowano ci, byś śpiewała z Billem, prawda?
- Tak, ale oboje odrzuciliśmy tą ewentualność. Może kiedyś.
- Wróćmy do ciebie i Toma. Ta kwestia chyba frapuje widzów najbardziej.
- Słucham – odparła z przekornym uśmiechem.
- Jak to z wami jest? Spodziewacie się dziecka, oboje jesteście bardzo sławni, żyjecie w biegu, w rozjazdach. Czy to wszystko nie odbija się na waszym związku?
- Jesteśmy razem już na tyle długo, by przywyknąć do rozłąk. Nasi menagerowie starają się tak układać plany koncertowe, by jak najczęściej się pokrywały. Ja siłą rzeczy spędzam teraz dużo czasu w domu, więc jest niemal tak, jak było nim nagrałam płytę. Jednak kiedy rozjeżdżamy się, gramy w różnych krajach, a nawet kontynentach, to przecież wciąż istnieją telefony i Internet. Wówczas tęsknota wpisuje się w plan dnia już na stałe, ale oboje dokonaliśmy wyboru. Tom jest najcudowniejszym człowiekiem jakiego spotkałam. Tom... Tom ofiaruje mi niewiarygodną, bezwarunkową miłość... – wzięła głęboki oddech, gdy jej głos zaczął lekko drżeć. – Jest taki opiekuńczy i dobry, tak dba o mnie. Emanuje z niego tak cudowne, wręcz niewytłumaczalne uczucie, każdego dnia zakochuję się na nowo – zaśmiała się cicho, jakby zdała sobie sprawę z banalności własnych słów. – Chyba właśnie zburzyłam, jego wizerunek, co? Z całym szacunkiem, ale media kłamią – zaśmiała się serdecznie, spoglądając krótko w oko kamery. Prezenterka zawtórowała jej nieco mniej swobodnie i po raz kolejny przewertowała notatki.

Po raz kolejny uśmiechnął się do telewizora. Wywiady z nią napawały dziennikarzy jednocześnie obawą i podekscytowaniem. Nigdy nie wiedzieli, co od niej usłyszą. Nie mogli być pewni czy będzie słodka, czy jej słowa pójdą im w pięty. Mimo wszystko ją kochali. Była wisienką na medialnym torcie. Na ekranie pojawiła się reklama mleka. Wstał i przeciągając się przeszedł przez pokój. Otworzył drzwi na taras i owiało go rześkie, wiosenne powietrze. Odetchnął głęboko, nim wyciągnął z kieszeni papierosy i odpaliwszy jednego, zaciągnął się mocno. Utrzymywanie ich związku w tajemnicy, jeszcze kilka miesięcy wcześniej było czymś naturalnym. Nawet opowieść o początkach kariery Scarlett bez ich wątku nie była naciągana, więc kiedy już wyszło na jaw, że są razem, nikt nie posądził jej o kłamstwo. Nie pokazywali się razem, nie chodzili do kina czy na zakupy i przywykli już do tego. Mieli siebie, swój świat z dala od blasku fleszy i to wystarczyło. Oboje byli dla wytwórni kurami znoszącymi złote jajka i wszyscy byli zadowoleni. Zarówno im, jak i producentom było tak wygodnie. Kiedy ciąża Scarlett zaczynała robić się widoczna, pojawił się problem. Jej dziecko przecież musiało mieć ojca, a utrzymywanie jego tożsamości w tajemnicy z czasem minęłoby się z celem. Oboje doszli do wniosku, że pomimo konsekwencji jakie mogła przynieść ta decyzja, postanowili ujawnić swój związek. Plotki o rzekomej ciąży Scarlett były coraz barwniejsze, więc nadszedł czas, by je rozwiać. Pierwszą i jak im się wydawało najdogodniejszą ku temu okazją była inauguracja rozdań nagród Grammy. Scarlett była nominowana i miała również wystąpić. Pojawił się tam z nią. Wszystko wówczas stało się jasne. Reporterzy na czerwonym dywanie nie nadążali robić zdjęć. Zasypywano ich gradem pytań, na które doczekali się odpowiedzi dopiero, kiedy swoje pięć minut mieli fotoreporterzy i dziennikarze. Pamiętał doskonale, kiedy pozowała wdzięcznie tonąc w blasku fleszy. Pamiętał sukienkę odcinaną pod linią biustu, która łagodnie opadała na jej wyraźnie zaokrąglony brzuch. To była przecież już połowa szóstego miesiąca. Gdyby nie ponad miesięczna przerwa, którą miała między ostatnimi koncertami, a galą, pewnie wszystko wyszłoby wcześniej. Obserwował ją, kiedy pozwalała zasypać się gradem pytań parze prowadzących. Domyślał się, że rozmowa na czerwonym dywanie dotyczyłaby zupełnie innych aspektów jej życia, gdyby nie sensacja jaką wywołali. Później zawołała go do siebie, co wywołało jeszcze większe poruszenie. Pisk fanów, grad pytań, ciekawskie spojrzenia innych gwiazd, nieustające flesze i plączący się pod nogami kamerzyści. Oczywiście Scarlett zgarnęła statuetkę dla najlepszego nowego artysty roku, ale to było zaledwie ciekawostką w porównaniu do tego, że pojawili się tam razem, w dodatku jako para i przy okazji potwierdzając plotki o ciąży Scarlett. Wywołali burzę, mając tam przedsmak tego, co działo się później. Urywały się telefony, chciano ich w wielu programach, by udzielali wywiadów i pokazywali się razem. Ludzie pragnęli informacji, wieści, co jak i dlaczego. David najbardziej obawiał się tego, że stracą fanki, które były przy nich niekoniecznie dla muzyki, a dla jakiegoś wyimaginowanego obrazu nich samych albo inaczej, wspólnej świetlanej przyszłości, przypadkowego spotkania i wielkiej miłości, o jakich rozpisywali się autorzy romansów. Jednak ku wielkiej uldze producentów, listów o treści: ‘jak mogłeś mi to zrobić, przecież mieliśmy być razem’ i tym podobnych przyszło stosunkowo mało w porównaniu do: ‘kocham Cię, ale rozumiem, że wolałeś inną’, czy też zupełnie normalnych z gratulacjami i życzeniami szczęścia. To było bardzo miłe zaskoczenie. Słysząc końcówkę reklam, zgasił niedopałek i wrócił do pokoju. Siadając, ujrzał znów kraśniejącą radością twarz Scarlett.

- Nie boisz się, że to, jak otwarcie mówisz o swoim życiu prywatnym sprawi, że zatrze się granica między nim, a jego medialną stroną?
- Nie, mówiłam ci już. One współistnieją, ale w żaden sposób się nie przenikają. Tu zostawiam słowa, a tam mam życie, które w nie tu ubieram. Rozumiesz, co mam na myśli? Mogę otwarcie mówić, co przeżywam, ale to tylko słowa, nie wywlekam swoich spraw poza muzy mojego domu, bo moje prywatne życie toczy się z dala od tego całego szumu.
 - Jesteś nieprzewidywalna.
- To pytanie czy stwierdzenie?
- Po trosze jedno i drugie.
- Hm. Nie mnie to oceniać, ja po prostu mówię co myślę i robię to, co uważam za stosowne. W nosie mam konwenanse. Mam kłamać, bo wszyscy tu kłamią? Mam kraść, bo ludzie kradną? Mam się sztucznie uśmiechać, bo tak wypada? Mam być miła, bo ten koleś jest ważny, a tamten może załatwić mi wejście tu czy tam i to może mi się przydać w przyszłości? Nie, dziękuję. Skandale są nie dla mnie. Udawanie czegokolwiek wydaje mi się zupełnie mijać z celem. Nie rozumiem osób, które robią rzeczy, na które nie mają najmniejszej ochoty, udają kogoś, kim nie są tylko po to, by wypaść dobrze w telewizji, czy po to, by o nich mówiono przez kolejny tydzień.
- Przecież budzisz kontrowersję, mówi się o tobie, ostatnio nawet sporo – Scarlett się rozgadała, a dziennikarka była wyraźnie coraz bardziej pobudzona jej słowotokiem. Chcąc drążyć, z napięciem wsłuchiwała się w jej wypowiedź.
- A czy ja wystawiam się paparazzi, albo robię jakieś niestworzone rzeczy tylko po to, żeby było o mnie głośno? Nie sądzę. Budzę kontrowersję, bo nie robię tego co inni. Budzę kontrowersję, bo przeczę regule i mam w głębokim poważaniu, co ludzie o tym sądzą. Budzę kontrowersję, bo osiągnęłam już jakiś sukces, a pomimo tego nie wszczynam skandali i mam gdzieś cały ten biznesowy shit. Więcej grzechów nie pamiętam.
- Nie sądzisz, że to odbije się na tobie. Taka postawa.
- Co ma się na mnie odbić? To, że nie rozpowiadam o swoim prywatnym życiu na prawo i lewo? Och, przepraszam, nie powiem jakie Tom ma dzisiaj skarpetki. Albo, że nie dochodzę do wszystkiego za pomocą innych i nie dążę do celu po trupach? To, że nie boję się mówić o faktycznym stanie rzeczy i moich osobistych odczuciach? Och, z tego wszystkiego zapomniałam dać się stłamsić – swoją krytyczną wypowiedź zakończyła nic nie mówiącym uśmiechem i upiła łyk wody.
- Masz dosyć trwałe poglądy jak na dziewiętnastolatkę.
- Ciekawa jestem z jakimi dziewiętnastolatkami miałaś do czynienia, Katharine.  

Pokręcił z niedowierzaniem głową. Scarlett rewolucjonizowała wszystko, co stanęło jej na drodze. Jeśli ich dziecko miało odziedziczyć jej temperament, już współczuł sobie samemu, kiedy zacznie wchodzić w wiek dojrzewania. Dopił swój napój i wygodniej ułożył się na sofie. Jego dziewczynka podbijała świat. I pomyśleć, że w wytwórni chciano preparować jej wizerunek, jako nowej gwieździe. Chciano uczynić z niej kolejną słodką dziewczynkę, która z czasem ewoluowała w drapieżną kobietą. Chciano powielić schemat, a ona jak zwykle stawiła kontrę. Ona jedna postawiła kontrę kilku producentom. I postawiła na swoim. Scarlett z niewyparzonym językiem, potrafiła jednym słodkim uśmiechem stopić zatwardziałe wygi z branży. Nie pojmował drzemiących w niej sprzeczności, ale przecież już dawno dał sobie z tym spokój. Wciąż odpakowywał cukierka. Wciąż poznawał jego smak. Była stworzona do sceny, kamer i fleszy. Idealnie wypadała na zdjęciach, zawsze miała błyskotliwą odpowiedź, a na scenie czuła się jak ryba w wodzie. Nawet ślepy zauważyłby, że była w swoim żywiole.

- Wróćmy do twojej kariery. Pominę twój młody wiek, bo w chwili obecnej nie jest on już niczym wyróżniającym się w branży muzycznej, ale za to niewątpliwym ewenementem jest  to, że zdobyłaś Grammy po powiedzmy czterech miesiącach na rynku. Dotąd wydawałoby się to niemożliwe.
- Jak widać można – uśmiechnęła się delikatnie. – Tamten wieczór był pełen wrażeń, jednak ostatnią rzeczą jakiej się jeszcze wówczas spodziewałabym, było zwycięstwo w najlepszym debiucie.
- Dedykowałaś tą nagrodę tacie. Muszę przyznać, że twoje słowa chwytały za serce. Pozwól, że przypomnę tą chwilę.

‘- Ojej, ale się porobiło – odebrawszy nagrodę i gratulacje, Scarlett stanęła przy mównicy. Niemal maksymalnie opuszczając mikrofon, uśmiechnęła się niewinnie, co przyjęto kolejną salwą braw. – Kto by pomyślał, że Scarlett będzie debiutem roku, no, no – wzięła głęboki oddech i spojrzała na statuetkę, a zaraz po tym uniosła ją do góry. Była na tyle ciężka, że musiała wspomóc sobie drugą ręką. Kolejny, zdawałoby się nic nie znaczący gest, który porwał zebranych. Niska, drobna, w zaawansowanej ciąży i tak bezpretensjonalnie delikatna, zdążyła w ciągu tej krótkiej chwili do końca zauroczyć pozostałych gości. – Widzisz tato. Jestem tu – odparła z dumą. –  Spełniłam obietnicę i walczyłam do końca. Nie poddałam się wtedy, nie poddałam miesiąc temu, nie poddam się dziś, ani za rok. Wiem, że tu jesteś i strzeżesz mnie – jej głos zaczął drżeć. – Wiem, że tu jesteś, chociaż cię nie ma – niemal szeptała, starając się zachować naturalny ton. Odchrząknęła. – Tą nagrodę z całego serca dedykuję mojemu tacie. To dzięki niemu uwierzyłam w marzenia i zaczęłam do nich dążyć. To on wpoił we mnie wolę walki. To on powtarzał, że nikt za mnie życia nie przeżyje. To dzięki niemu stoję tu przed wami. Powinnam złożyć podziękowania rzeszy ludzi, którzy przyczynili się do mojego sukcesu, ale pozwólcie, że uczynię to jutro. Dzisiejszy wieczór i ta statuetka są hołdem ku mojemu wspaniałemu ojcu, człowiekowi, dla którego nie istniało niemożliwe. Byłbyś dziś ze mnie dumny – szepnęła czule. – Kocham cię, tatusiu – ukłoniła się nieznacznie, pewnie ujmując statuetkę. – Dziękuję – zeszła z podestu, pewnie krocząc między rzędami i zabierając za sobą wiele spojrzeń. Tuż przy jej miejscu czekał Tom, odebrał od niej nagrodę i złożywszy na jej czole pocałunek, przepuścił Scarlett pierwszą, by usiadła.’

- Śpiewanie pomogło ci otrząsnąć się po tej tragedii? – dziennikarka zagadnęła od razu, kiedy ekran telewizora ściemnił się.
- Szczerze powiedziawszy, kiedy umarł tata, uznałam, że dalsze śpiewanie nie ma sensu. Jednak szybko przekonałam się, że nie potrafię bez tego żyć, a poza tym.. obiecałam mu, że się nie poddam. A ja obietnic dotrzymuję.
- A Tom?
- Tom? Tom cały czas chroni mnie przed mną samą. Tom był po prostu, kiedy inni głowili się, w jaki sposób mogliby to czynić.
- Chcesz przez to powiedzieć, że nie otrzymałaś wsparcia od rodziny?
- Absolutnie. Przykro mi to mówić, ale ta tragedia spoiła nas jeszcze bardziej. Jednak mama cierpiała na swój sposób, moja siostra też i one same potrzebowały wsparcia. Wydaje mi się, że byłyśmy nim dla siebie, kiedy układałyśmy nasz świat, ale to bezwarunkowa, bezinteresowna obecność Toma pomogła mi oswoić się z tym wszystkim i jakoś wrócić do życia. On nie pytał, nie prosił, nie wymagał. Po prostu był i jest niezmiennie. To pierwszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek spotkałam, który spełnia wszystkie możliwe kryteria – zaśmiała się radośnie, przekrzywiając głowę w bok. Uniosła dłoń do szyi, opuszkami muskając wisiorek.
- Wiesz, to urocze jak bardzo się kochacie. Nie boisz się, że to kiedyś minie?
- Nie mam pojęcia. Nie wiem co przyniesie życie. Wiem, że prawdziwą miłość spotyka się raz. Ja już ją odnalazłam.
- Jesteś pewna jego uczuć?
- Och, spytaj wprost – wywróciła oczami, sięgając po szklankę. Powoli upiła spory łyk i odstawiła ją, spoglądając uważnie na prezenterkę. Tylko ślepiec nie dostrzegłby w jej oczach iskierek rozbawienia.
- Rozmowa z tobą to istne wyzwanie, Scarlett! – roześmiała się, kiwając pobłażliwie głową. Brunetka uniosła brwi, uśmiechając się poprzez uniesienie jednego kącika ust. – Zatem, czy nie obawiasz się, że Tom powróci do swego dawnego życia, o którym tak huczało swojego czasu?
- Wiesz… – zaczęła z namysłem. – Wydaje mi się, że nie masz zielonego pojęcia, jakie życie wcześniej prowadził Tom. Musiałabyś go o to zapytać. Natomiast, jeżeli chodzi ci o te domniemane romanse z połową Europy i ćwiartką Ameryki, to… cóż. Myślę, że Tom już wybrał. Podjął decyzję i obrał cel. Pozostawię to dla siebie, ale.. hm. Jego jestem pewna bardziej niż kogokolwiek na tym świecie.
- Zatem bez dwóch zdań mogę przyznać, że jesteś prawdziwą szczęściarą. Może zaśpiewasz teraz dla nas? – brunetka skinęła głową, rozpromieniając się nieco. – Dziękuję ci za rozmowę i zapraszam cię do fortepianu.

Pogłośnił telewizor i powoli przeszedł do kuchni, szukając czegoś, co nadawałoby się do jedzenia. Jego zdolności kulinarne miały sporo do życzenia, więc zadowolił się mleczną kanapką, która była jedyną rzeczą, którą znalazł w dopiero co podłączonej lodówce. Swoją drogą, sam ją tam schował, by sprawdzić czy dobrze chłodzi. Scarlett wciąż grała. Doskonale znał tą piosenkę. Przez całą swoją karierę nie wyrzekł w wywiadach tyle prawdy, ile ona w tym jednym. Nie zdradzała tajemnic, ani nie mijała się z prawdą. Wybrała właściwą drogę, bo nie dała sobą kierować, gdyby jakieś sześć, może siedem lat wcześniej wiedział to, co sam wiedział już teraz, może ich ścieżka potoczyłaby się inaczej? A może tak miało być? Może, gdyby nie był tym, kim się stał, nie poznałby jej? Własne i zupełnie odpowiedzialne życie zrobiło z niego myśliciela. Zaśmiał się do siebie. Zabawne, jaki los bywał przewrotny. On, Tom Kaulitz, mają niespełna dwadzieścia dwa lata będzie prawie ojcem prawie rodziny. Przygładził warkoczyki. Podobała mu się ta wizja.
- I’ll be right here, when your world starts to fall – zanucił, razem ze Scarlett, kiedy kończyła utwór. – I tak ma być – mruknął, szukając w skrzynce śrubokrętu.
*
  
Pokój wymalowany był na biało. Niemal biała była też podłoga, stolik i dwa stojące przy nim krzesła. Wszystko było tam białe – czyste, oni mieli być czyści, a ten kolor przypominał im o tym. Po tylu miesiącach w ośrodku Caroline też była prawie biała. Jej cera stała się niemal papierowa, a włosy zdawały się zjaśnieć. I do tego ten biały kubraczek, który zmuszona była nosić. Jeszcze kilka dni, a przejdzie do ostatniej fazy. Będzie mogła nosić własne rzeczy i wychodzić z gośćmi, a konkretnie z Gustavem do ogrodu. Bo poza nim i jego przyjaciółmi nie miała już nikogo. Nikt jej nie odwiedzał. Jak większości narkomanów. Są skazani na samotność. W ich świecie nie ma miejsca na miłość. Jest tylko heroina. Ale to już za nią. Ciężko pracowała na to, by uwolnić się od nałogu. Do końca życia będzie już narkomanką. Tej metki nie traci się nigdy, tak samo jak już zawsze jest się alkoholikiem czy niedoszłym samobójcą. To nie odchodzi, wpisuje się w życiorys raz na zawsze. Jednak można być niepijącym alkoholikiem, prawda? Można być niepalącym palaczem? Ona zamierzała być trzeźwą narkomanką. Przemierzała mały biały pokój wzdłuż i wszerz, wyczekując przybycia Gustava. Na początku odwyku nie mogła widywać nikogo. I dobrze. Za nic nie chciała, by Gustav widział ją w stanie, w jakim wtedy była. A może widział ją w gorszym? W każdym razie cieszyła się, że kiedy ją zobaczył momentalnie się uśmiechnął. To było jedno z najcudowniejszych przeżyć, jakie zaznała w życiu. Była wyspana, nawet odrobinkę rumiana, włosy miała ładnie przycięte, a strój dobrany w najmniejszym rozmiarze, by nie wisiał na niej tak strasznie. Opiekunki pomogły jej ładnie wyglądać, wiedząc, jak bardzo zależało jej na tym spotkaniu. Opłaciło się. Po tych kilku miesiącach rozłąki, Gustav szczerze uśmiechnął się na jej widok. To był jeden z najszczęśliwszych dni w jej życiu. Choć na początku było im trudno znaleźć od nowa wspólny język, nie poddał się. Przyjeżdżał tak często, jak to było możliwe i choć niekiedy milczeli niemal cały czas, następnym razem witał ją takim samym uśmiechem. Zdarzało się, że powiedziała coś głupiego i złościł się potem. Miał do niej żal, że wygaduje bzdury. Nie lubił, kiedy mówiła źle o sobie. Gustav ją kochał. Gustav był dobry i tak wiele dla niej zrobił. Tak bardzo marzyła, by plany jakie snuł od niemal roku mogły kiedyś się ziścić.
Chciał kupić dom, a może nawet mieszkanie, wziąć ślub i adoptować dzieci. Nie jedno, ale kilkoro. Skoro ona nie mogła ich mieć, zapragnął dać szczęście tym osieroconym, ale na to potrzeba było im czasu. Ona nie była gotowa jeszcze zapanować nad własnym życiem. Nie mogła brać odpowiedzialności za inne. Nie potrafiła wyobrazić sobie chwili, kiedy opuści odwyk, choć tak bardzo tego pragnęła. Wiedziała, że przyjdzie taki dzień, że to ona da mu szczęście, że będzie gotowa na to, by stać się dla niego kobietą, jakiej potrzebuje. Jednak teraz, wizja jakiegokolwiek innego życia przerażała ją. Dzięki terapii zrozumiała, że była coś warta. Zrozumiała, że pomimo błędów, które popełniła, ma prawo do szczęścia. Ma prawo do Gustava. Uśmiechnęła się szeroko, a w jej szczupłych policzkach pojawiły się dołeczki. Na podjeździe przed budynkiem ośrodka spostrzegła jego auto. Prędko podeszła do stolika i usiadła na jednym z krzesełek, nie chcąc wydać mu się zniecierpliwioną. Poprawiła włosy, które już nie były takie rzadkie i splotła dłonie na blacie. Kiedy drzwi uchyliły się i pojawił się w nich Gustav, nie wytrzymała. Zerwała się z miejsca i rzuciła mu się w objęcia.
- Już myślałam, że nigdy nie przyjedziesz – szepnęła, z całej wątłej siły zaciskając ręce na jego karku.
- Przecież obiecałem – odparł radośnie, mocno tuląc ją do siebie.


Każdym kolejnym dniem wystrój pomieszczeń stawał się bardziej kompletny, wszystko znajdowało swoje miejsce, zapełniały się i powoli nabierały odpowiednich kształtów. W całym domu nie dało się słyszeć już tego echa, które niosło wcześniej każde słowo. To nie były już tylko kolorowe ściany, drewniane podłogi czy marmurowe posadzki, dobrze usytuowane okna czy finezyjnie rozmieszczone pokoje. To nie była już tylko forma. Teraz otaczała go do cna sprecyzowana treść. Przechadzał się powoli po piętrze, później po parterze i podziwiał efekt kilkunastomiesięcznej pracy. Wszystko było tak jak tego chcieli. Nie bacząc na koszty stworzyli swoje miejsce na ziemi wypełniając je kolorami, wykończeniami rozmaitej maści i faktury, czy meblami sprowadzanymi z różnych części kraju. Od podstaw budowali swoją wizję, dopełniając ją i doskonaląc. Wizję, która jeszcze całkiem niedawno była nagim fundamentem, a już dziś stanowiła ostoję, azyl fundament czegoś, czego jeszcze sam nie był do końca świadom. Nie był to tylko budynek zapełniony meblami, z kolorowymi ścianami i miękkimi dywanami. To był dom. Do był jego, ich dom i czuł to całym sobą. Zapach nowości przykryła woń spełnienia. Choć czuł się niepewny i jakby przerażony obrazem jutra, który skrupulatnie kreślił od wielu miesięcy, choć nie wiedział, co go czeka, był pewien, że to było dobre. Czuł się tu bezpiecznie. Miał jakąś trudną do sprecyzowania pewność, która pojawia się, gdy wszystko idzie tak jak powinno.
Siedemnastego marca dwa tysiące jedenastego roku przechadzał się po własnym domu. Siedemnastego marca dwa tysiące jedenastego roku był przyszłym ojcem i zapewne też mężem, choć tej opcji jeszcze nie rozważał.
Siedemnastego marca dwa tysiące jedenastego roku był szczęśliwy.
Siedemnastego marca dwa tysiące jedenastego roku był pewien, że wszystko znajdowało się na swoim miejscu i w swoim czasie.
Jeszcze trzy lata wcześniej wyśmiałby tego, kto przepowiedziałby mu założenie rodziny – bo jak inaczej to nazwać? – w wieku niespełna dwudziestu jeden lat. Wówczas nie sądził, by pisana była mu miłość, bo przecież już w nią nie wierzył. Dla niego istniała tylko bliskość fizyczna, chemia i późniejsze partnerstwo umożliwiające tworzenie długotrwałych związków. Nie wierzył, że miłość można spotkać gdziekolwiek indziej niż w filmie czy książce. Wówczas był jedynie ciałem, pozbawionym wnętrza. Żyjącym nie z wyboru, a z przyzwyczajenia. Dopiero przy niej odżyło jego wnętrze. Obudziła w nim skrupuły i przypomniała, co znaczy być człowiekiem. A potem przyniosła miłość, w którą uwierzył, gdy pojął, że wypełnia go całego. Może w sumie tak miało być? Może miał upaść, by ona go podniosła? Po to, by stanął tu i teraz, w kieszeni trzymając pęk kluczy do ich przyszłości? Trochę udzieliła mu się jej wiara w przeznaczenie. Może faktycznie, ktoś nad tym czuwał. Jednak jakby nie było, podobał mu się ten stan rzeczy. Chociaż piekielnie się bał. Bał się, że nie podoła, że okaże się niedobrym ojcem, że jakkolwiek skrzywdzi tą kruszynę albo Scarlett. Nie był do końca pewny, czy mógł ufać samemu sobie. Jednak nic nie cieszyło go teraz bardziej. Jakiś czas temu dotarło do niego, że jego priorytety zupełnie się odmieniły. Marzył, by stworzyć dom, rodzinę, jakiej sam nie miał w dzieciństwie, ale jednocześnie lękał się, że powieli schemat, że okaże się taki jak swój ojciec.
You know we’ve been down that road, what seems a thousand times before.

Potrzebował śrubokrętu. Kupił małą lampkę i choć nie miał zielonego pojęcia, gdzie będzie pasować i czy w ogóle ją powiesi, postanowił ją skręcić. Z niewiadomych przyczyn, zobaczywszy ją na wystawie stwierdził, że chciał ją kupić i kupił. Może miała dać mu światło, którego potrzebował teraz w nadmiarze? Przeszedł z kuchni tylnymi drzwiami do krótkiego korytarzyka, prowadzącego do piwnicy. Ostrożnie minął kartony i sprzęty, które wciąż czekały, aż trafią na miejsce swego przeznaczenia. Prędko badał wzrokiem całą powierzchnię, szukając skrzynki z narzędziami. Wśród tych wszystkich narzędzi, które zmuszony był kupić tylko po to, bo potrzebne były jednemu czy drugiemu fachowcowi, mała skrzyneczka była trudna do odnalezienia. Wzrok Toma zatrzymał się na drewnianej konstrukcji, zajmującej niemal w całości dwie tylne ściany. Była jeszcze niemal w całości nie zapełniona. W specjalnych otworach znajdowało się kilka butelek Jacka Daniels’a, Goldwassera i Porto, zawczasu kupionych na parapetówkę. Zatrzymał się, nie mogąc oderwać wzroku od bursztynowego trunku. Nie pił często. To w zasadzie było dziwne. Kiedy zaczął uciekać do klubów, pił, by zabić czas i to jakoś weszło mu w krew, ale kiedy związał się ze Scarlett, nie odczuwał przemożnej potrzeby wracania do nałogu. Może nie zdążył się uzależnić? Bez problemu mógł wypić piwo czy dwa z chłopakami, szampana podczas jakiejś uroczystości czy wino do uroczystych kolacji i nie myśleć bez przerwy tylko o tym, by się napić. Chyba nad tym panował, ale bywały dni, jak ten. Chwile jak ta, kiedy widząc butelkę, po prostu musiał. Potrzebował pociągnąć łyka czy dwa. Choć nienawidził tego w sobie, zawsze przegrywał.
Sięgnął po jedna z butelek.
Zawsze przegrywał.
Odkręcił korek.
Zawsze przegrywał.
Poprzez szyjkę, spojrzał na falujący wewnątrz płyn. Zawahał się.
Zawsze przegrywał.
Przystawił butelkę do ust.
Zawsze przegrywał.
Pociągnął łyk. Zawsze przegrywał.

And when it’s late at night you can look inside.

Poczuł jak whisky pali mu przełyk. I pojął, że znów przegrał. Dotąd błogi spokój zastąpiła złość. Miał wszystko, czego brak wielu innym. Rodzinę, przyjaciół, ukochane zajęcie, miłość, ogrom miłości, a sam pchał się na dno. Drobnymi kroczkami na dno. Tak jak wcześniej alkohol jego przełyk tak teraz złość paliła całe jego ciało. Beznadziejnie poirytowany, bez większego powodu stał w piwnicy z Jackiem Daniels’em w ręce i czuł się jak ostatni idiota. Cisnął butelką o posadzkę z taką siłą, że roztrzaskała się na drobne kawałki. Tuż przy jego nogach. Alkohol pomoczył jego buty i nogawki. Nie miało to większego znaczenia. Chwycił donice stojące na stole i z całą siłą zrzucił je na podłogę, kopiąc tą, która zatoczyła się przy jego nogach. Huk poniósł się głośnym echem w całym pomieszczeniu, a on słyszał tylko bicie swojego serca. Był słaby, był beznadziejnie słaby i po raz kolejny uświadomił to sobie. Zamiast walczyć, zamiast starać się tak, jak robiła to ona, poddawał się. Sięgał po butelkę. Nie musiał pić codziennie. Nie musiał upijać się do nieprzytomności. Wystarczyło, by w tak głupiej chwili jak ta, sięgnął po butelkę. To wystarczyło, by przegrał. Przecież nie był alkoholikiem. Przecież nie był pieprzonym alkoholikiem! Miotał się po piwnicy przecinając ją w tą i z powrotem. Palce pachnące whisky przytknął do skroni, które zaczęły pulsować boleśnie, nawet nie zauważył kiedy. Nienawidził tych chwil, kiedy zostawał sam ze swoją marnością. Nienawidził wracać do takiego początku. Nie chciał jej zawieźć po raz kolejny. Scarlett mu przecież ufała i wierzyła, że da sobie radę. Przecież jej to obiecał. Złożył jej tą cholerną obietnicę, której przecież zamierzał dotrzymać!
- Co ty do kurwy nędzy odpierdalasz, Kaulitz – mruknął do siebie, opierając otwarte dłonie na chłodnej ścianie. Schylił głowę, chowając ją między ramionami i przymknął oczy. Musiał ochłonąć. Ostatnie dziesięć minut było zbyt niedorzeczne, by nie mógł nad tym zapanować. I jak ty chcesz odpowiadać za kogokolwiek, kiedy nie potrafisz za samego siebie? Zmełł przekleństwo, gniewnie uderzając rękoma w ścianę. Zapaliło się światło. Odwrócił się gwałtownie, spostrzegając Scarlett ostrożnie zmierzającą w jego kierunku. Wiosenny płaszczyk leżał na niej zgrabnie, nieznacznie podkreślając krągły brzuszek, a długie włosy zgarnięte na jedno ramię spływały falistą kaskadą, dodając jej jeszcze więcej niewinności. Musiała go tutaj widzieć, bo była zatroskana. Zatrzymała się tuż przy Tomie i opierając małe dłonie na jego torsie, wspięła się na palcach, by musnąć jego policzek. Jej ciepłe wargi dotknęły go delikatnie, gdy zamarła, by głębiej zaczerpnąć powietrza. Odsunęła się od niego o pół kroku, omiatając spojrzeniem najpierw jego samego, a zaraz potem nieco zdemolowaną piwnicę. Jej zaróżowiona twarz stała się jeszcze bardziej zatroskana.
- Tom, co tutaj się stało? Czy ty…? – urwała, zrezygnowana wplatając palce we włosy i przeszczekując je beznamiętnie. Kilka kosmyków opadło jej na policzek.
- Scarlett… - zaczął dziwnie spokojny. Spojrzała na rdzawą kałużę i roztrzaskane szkło na posadzce. – Nie wypiłem. Znaczy łyk, ale nie więcej. Powstrzymałem się – mówił jakby nieskładnie, wpatrując się w jej pobladły profil. – Wiem, to brzmi idiotycznie – mruknął i ruszył się z miejsca. – Posprzątam to – jego uszu dotarło ciężkie westchnienie i jej powolne kroki niosące echo stuku obcasów.


Even in the daylight, shine on.

Nie słyszał jej. Nie nuciła. Nie było jej w kuchni. Z piętra też nie dochodził żaden odgłos. To było takie… nieprzyjemne. W tym krótkim czasie, jaki spędzili w domu nie musiał je widzieć, by wiedzieć, gdzie była. Odgłos sprzętów, jej melodyjny głos, gdy mówiła do dziecka czy nuciła, każdy drobny dźwięk, wszystko to było naturalne, tworzyło melodię domu, który z dnia na dzień tworzyli bardziej. A teraz grała mu cisza. Powłócząc nogami, powoli kierował się do wyjścia. Sam jeszcze nie wiedział, gdzie powinien się udać, ale czuł, że potrzebuje świeżego powietrza. Tego dni było wyjątkowo słonecznie. Od niechcenia zerknął do salonu i momentalnie się zatrzymał. Wzdłuż pleców przebiegł mu dreszcz, a ciało zalało zimne poty. Przestraszył się, po prostu się przestraszył, widząc ją stojącą na wysokim stołku, usiłującą zawiesić firanę. Scarlett wchodząc w ósmy miesiąc ciąży, wieszała firanę! Zagotowało się w nim i gdyby nie to, że nie mógł jej przestraszyć, by przypadkiem nie zachwiała się i nie spadła, zdjąłby ją stamtąd siłą. Serce zabiło mu dwa razy mocniej i dla odmiany zrobiło mu się nienaturalnie gorąco. Minęło może piętnaście sekund, nim przeciął salon, gorączkowo zastanawiając się czy najpierw się odezwać czy ją złapać. Nie miał pojęcia, co jej strzeliło do głowy. Nie wyglądało na to, by go słyszała. Z naturalną sobie determinacją, zawzięcie zaczepiała materiał ujęty w niemal idealnych odstępach w żabki przy karniszu. Stanąwszy za krzesłem pewnym ruchem, chwycił ją za biodra. Scarlett zamarła, a on był szczęśliwy czując, że panował nad sytuacją.
- Ty głupia, nieodpowiedzialna dziewczyno – zaczął cicho i opanowanie. – Możesz się na mnie wściekać, możesz udowadniać mi, co tylko chcesz, ale bądź tak łaskawa nie narażać się, kiedy w każdej chwili możesz zacząć rodzić – zapatrzył się na jej dyndające końcówki włosów, starając się nie skupiać w takiej chwili na jej zgrabnej pupie, kiedy Scarlett opuściła ręce, a nieugięta fałda materiału wysmyknęła się jej z rąk. Stała dumnie wyprostowana, nie poruszając się ani o centymetr. – Zejdziesz? Czy mam rozmawiać z twoją.. z twoimi plecami? – sapnęła groźnie, zamierzając przykucnąć i stanąć na przystawionym obok krześle, jednak, kiedy tylko schyliła się nieco, Tom stanowczo wziął Scarlett na ręce, bezpiecznie stawiając ją na podłodze. – Nie rób mi więcej takich numerów, dobrze? – spojrzał jej w oczy, nim zupełnie wypuścił ją z objęć. – Możesz sobie milczeć, proszę bardzo. Wkurzaj się, ale nigdy więcej mi tego nie rób. Nie narażaj się. Jakkolwiek – rzekł twardo, jednak nawet jeśli próbowałby, nie zdołał usunąć z niego przelęknionych nut. Scarlett patrzyła na niego, wciąż uparcie milcząc, ale z jej oczu zniknęła już złość. Jej turkusowe tęczówki przepełnione były swojego rodzaju lękiem i, co wcale go nie dziwiło, żalem. Nie lubił, kiedy tak patrzyła. Smutno, a zarazem buńczucznie, niczym skarcone dziecko. W akcie rezygnacji wzruszył ramionami, załamując ręce. Po tym bez słowa wszedł na stołek i starając się robić to tak jak brunetka, dokończył wieszanie firan. Zrobił to szybko i musiała przyznać, że całkiem nieźle. Najgorsze było to, że nawet teraz, gdy przelewały się w niej złość do niego siebie samej, nie mogła oderwać oczu od jego silnych ramion, pracujących metodycznie, od napinających się i rozluźniających mięśni widocznych spod cienkiego materiału T-shirtu. Skarciła się w duchu. Czując delikatny ból w podbrzuszu oparła się o tył sofy. Solidny kopniak. Zasłużyła. Skrzywiła się, zginając lekko w pół. Starała się oddychać głęboko, choć teraz to wcale nie było takie łatwe. Nie wiedzieć kiedy Tom zszedł ze stołka i momentalnie był przy niej, obejmując ją ramieniem. Westchnął, prowadząc ją, by usiadła. – Wiesz, co mam ochotę teraz zrobić? – ciągnął dalej, nie spodziewając się odpowiedzi. – Najchętniej przełożyłbym cię przez kolano i sprawił solidne lanie, patrząc czy równo puchnie! Tylko ty jesteś zdolna, żeby wleźć na ten przeklęty stołek i wieszać firany. Tylko nie zacznij rodzić, okej? – żachnął się i momentalnie zamilkł, kiedy skrzywiła się mocniej, kuląc na sofie.
- Zamknij się, Kaulitz. Twoje dziecko urządza sobie mecz piłki nożnej, a ty włączasz nawijkę o rodzeniu. Dzięki bardzo, jeszcze tego mi teraz trzeba! – warknęła mu prosto w twarz, powoli prostując się. – I wcale nie jestem głupia – mruknęła, mrożąc go spojrzeniem.
- Jeśli nasze dziecko odziedziczyło charakter po tobie i tak cud, że jeszcze nie postanowiło przyjść na świat ze względu na niewygodną kwaterę tymczasową – rzucił lekko, jednak zaraz znowu spoważniał.
- Aleś ty zabawny.
- Problem w tym, że wcale nie jest mi do śmiechu.
- Niewiarygodne – zironizowała, wygodniej opierając się na poduszkach. Wypięła dumnie brzuch, gładząc go delikatnie. Tom zatrzymał dłonie Scarlett, nakrywając je własnymi. – I co ja mam myśleć, Tom? Powiedz mi, co ja mam zrobić?
- A czy jeśli powiedziałbym, żebyś mi po prostu zaufała, nie pytając i nie domagając się wyjaśnień, to byłoby za dużo?
- Boję się. Boję się, że to wróci i nie wiem, co robić. Dziś skończyło się stłuczeniem butelki, ale czy jutro też tak postąpisz? – spytała łamiącym się głosem. Cała bojowość, która aż buchała z niej jeszcze minutę wcześniej uleciała, ustępując miejsca drżącej bródce i szklącym się oczom. – Ja się po prostu boję.
- Zaufaj mi – uniósł dłonie Scarlett do swych ust i ucałował je czule. – Proszę – przymknęła powieki, starając się spokojnie oddychać. – I obiecaj mi.
- Co takiego? – zapytała, uchylając powieki. Jej lazurowo niebieskie oczy pociemniały, przypominając barwą burzowe niebo.
- Obiecaj, że już nigdy nie narazisz się nawet w najmniejszy sposób.
- Tom, ale to tylko firanki!
- Cholera jasna, Scarlett! Mogło zakręcić ci się w głowie, mogłaś stracić równowagę, spaść, mogło stać się wszystko! Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo się przestraszyłem, widząc cię na tym stołku – mówił podniesionym tonem, mocniej ściskając jej dłonie. A Scarlett, dotąd nie widząc nic złego w wieszaniu firan, doszła do wniosku, że mógł mieć rację, a ona postąpiła bezmyślnie. Nie miała zamiaru przyznawać się do błędu. Nie mogła też od razu rzucić mu się w ramiona, bo scena, którą zastała wróciwszy do domu, wciąż stała jej przed oczami. Westchnęła ciężko.
- No dobrze, dopóki nie urodzę, nie będę wieszać firanek, zadowolony? – odburknęła, znów spoglądając na niego wzrokiem urażonego dziecka.
- Nie będziesz wieszać firan, wspinać się na stoły, stołki, drabiny ani inne cuda, a wszystko, co umyślisz zrobić w domu powiesz mnie i zrobię to za ciebie, jasne? – westchnęła ciężko po raz enty w ciągu ostatnich piętnastu minut. Spojrzała na Toma zatrzymując wzrok na jego oczach. Pociemniałe miały w sobie wciąż nutę irytacji, ale przede wszystkim ogromną troskę. Patrzył na nią tak smutno. Przymknęła powieki i podniosła się do pozycji siedzącej. Przysunęła się bliżej Toma i delikatnie objęła swoją małą dłonią jego szorstki policzek. Wciąż patrzyła mu w oczy, nie mogąc przestać. Poczuła się jakaś taka bezsilna. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że kąciki jej ust opadły, tworząc podkówkę, a oczy zaszkliły się nieco. Jednak nie umknęło to Tomowi. – Maleńka – szepnął i nie bacząc na to czy będzie protestować czy nie, przygarnął ją do siebie, bez większego trudu wciągając sobie Scarlett na kolana. Nie broniła się. Pomimo tego, że skrzywiła się czując zapach alkoholu, pozwoliła objąć się Tomowi. Delikatnie, acz stanowczo ułożył ją w swoich ramionach, jakby instynktownie wiedząc już, jak było jej wygodnie. Oparła głowę na ramieniu chłopaka, a on zamknął ją w swoich objęciach, splatając dłonie na zaokrąglonym brzuchu brunetki. – Maleńka – zaczął znów. – Kocham cię jak szalony i prędzej zginąłbym marnie, niż zniósł świadomość, że tuż pod moim nosem stała ci się krzywda.
- Też cię kocham, Tom – mruknęła, kreśląc opuszkiem wzorki na jego torsie. – Wcale nie chciałam cię przestraszyć, ale byłeś zajęty, a ja odebrałam te firany i chciałam zobaczyć, czy dobrze je wybraliśmy.
- Czyli z twojego na nasze, byłaś na mnie zła i chciałaś poradzić sobie sama i nie przyszło ci do głowy, że to może być niebezpieczne? – zagadnął, siląc się na poważny ton. Wierciła się przez chwilę na kolanach Toma, kreśląc wciąż wzorki, z tymże już nie na jego torsie, a mięśniach brzucha, które pod wpływem jej dotyku napięły się nieco.
- Och, no, Tom! – brunetka obruszyła się, bucając chłopaka palcem w brzuch.
- To znaczy, że mam rację. Jeszcze mi nie obiecałaś.
- Obiecuję – mruknęła niechętnie. Odetchnęła głęboko, czując delikatne ruchy dziecka. Uśmiechnęła się do siebie czując, że i Tom się uśmiechnął.
- Nie miałem okazji ci jeszcze powiedzieć, że jak zwykle byłaś świetna.
- Ta dziewczyna była śmieszna. Nie mogłam się powstrzymać.
- Pewnie już cię więcej nie zaproszą – rzucił zabawnie, całując brunetkę w czubek głowy.
- Tom! Byłam miła.
- Jak zawsze.
- A teraz jestem głodna – wyswobodziła się z jego objęć i wstawszy, pociągnęła za sobą chłopaka . – Znaczy, twoje dziecko jest głodne – zaśmiała się pod nosem, popychając drzwi kuchenne.


You’ll start my heart again,
when I come along.

*
  
Shie przemierzał pokój powolnym krokiem, trzymając na ramieniu zaśmiewającego się w głos niemowlaka. Chcąc nie chcąc, nie potrafił skupić myśli na rozmowie z Billem, gdyż wierzgający malec, zabierał całą jego uwagę. Westchnął i zatrzymawszy się na środku pomieszczenia, ujął chłopca pod paszkami, unosząc go na tyle, by spojrzeć mu w oczy.
- Nico Durandzie, jesteś zupełnie niepoważnym mężczyzną – chłopiec z dzikim piskiem zaczął wymachiwać nóżkami w powietrzu, co jego tata skwitował pobłażliwym uśmiechem. Ponownie oparł synka na swoim ramieniu, który ku własnej radości odnalazł ucho Shiea i zaczął rozciągać je na wszystkie możliwe strony, pokrzykując wesoło. – Wybacz, zaraz się tobą zajmę. Julie przed chwilą go karmiła i musi mu się odbić. Zaraz po niego przyjdzie – Bill kiwnął głową, uśmiechając się pod nosem, przy czym upił łyk kawy.
- Rośnie jak na drożdżach.
- Bo je za trzech. Jakby miał jeść co trzy godziny, to w międzyczasie chyba padłby z głodu – ku potwierdzeniu słów Shie, małemu Nico odbiło się głośno. – Właśnie – odparł i zdjąwszy go ze swojego ramienia sprawdził, czy chłopczyk miał czystą buzię.
- Słyszałaaam – rzuciła Julie, wchodząc do pokoju. Nim wzięła synka od Shiea, zatrzymała się przy Billu i ucałowała go w policzek. – Cześć, jak Rainie?
- Hans wyjechał do ojca, wraca za dwa dni – co w dosłownym tłumaczeniu oznaczało, że nie pobił jej, nie skrzywdził w żaden inny sposób, ma wolne mieszkanie, więc trzyma się całkiem dobrze.
- Będziemy gotowi? – zapytała, biorąc Nico na ręce.
- Może jeszcze nie do końca, ale to już kwestia dni.
- To w takim razie my idziemy się kąpać. Zaparzyłam świeżą kawę.
- Jesteś aniołem, pewnie posiedzimy trochę.
- Za to mnie kochasz.
- Bo w lodówce są kanapki? – zaśmiała się cicho, potakując i nadstawiła policzek. Shie miał jednak inne plany, bo nie patyczkując się zbytnio, skradł z ust dziewczyny czułego całusa. Pokręciła głową i delikatnie ujmując rączkę Nico pokiwała nią do obu.
- Trzymaj się, Bill – dopiero kiedy drzwi zamknęły się za blondynką, Shie usiadł naprzeciw Billa. Brunet potarł twarz rękoma. Bez makijażu wyglądał niemal jak Tom. Stosy dokumentów rozłożonych przed nimi, przeraziłyby kogoś zupełnie niezorientowanego w sprawie, jednak dla obu, zdawałoby się zupełnie sprzeczne treści, były ze sobą ściśle powiązane. Shie zmierzwił palcami włosy, zakładając ręce za głowę i spojrzał na Billa.
- Kiedy jej powiesz?
- Przyjadę z nią jutro, nie mam pojęcia, jak to wszystko przyjmie.
- Zaczynając tą sprawę, obaj zdawaliśmy sobie sprawę, że podejmie inną decyzję. To zaważy na całym jej życiu.
- Wiem, ale będąc przy niej przez ostatnie dwa lata, pomagając jej dojść do siebie nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie, mam wrażenie, że znam tego sukinsyna i że będzie gotowa poświęcić… poświęcić to, byleby tylko od niego odejść. Zbyt wiele razy widziałem jak płacze, by teraz nie zrobić wszystkiego, by ją przekonać do naszego planu – Shie zamyślił się chwilę.
- Wiesz, opracowaliśmy niemal idealny plan naprawienia życia Rainie i Candy, ale co z tobą, Bill? Ratując je, odbierzesz sobie, hm. Nie skłamię mówiąc, miłość.
- To, co czuję ja, jest tutaj najmniej ważne – odparł twardo, zaciskając dłonie w pięści. Rozbolała go głowa. Za każdym razem, kiedy myślał o tym wszystkim, nachodził go uporczywy ból głowy. – Od dnia, w którym przyszedł mi do głowy ten pomysł, nie robię nic innego, jak tylko rozważam za i przeciw. Mogę mieć ją przy sobie i patrzeć, jak ten gnój ją bije albo wiedzieć, że jest bezpieczna i żyje normalnie, chociaż z dala ode mnie. Powiedz mi, Shie, co wybrałbyś, gdyby chodziło o Jul? – spojrzał na szatyna udręczonymi oczyma. – Mogę zapalić? – pytał zawsze, kiedy siedzieli tam pracując, a Shie zawsze się zgadzał. Podszedł do okna i otworzywszy je szeroko, zapalił papierosa. Zaciągnął się mocno, czując na twarzy chłodny powiew wiatru i dym powoli rozchodzący się w płucach.
- Jutro pomówimy z Rainie, a tymczasem musimy jeszcze ustalić parę rzeczy. Rozmawiałem dziś z prawnikiem – Bill prędko skończył papierosa i uważnie słuchając, usiadł z powrotem naprzeciw Shiea. Im bliżej było rozwiązania, tym bardziej czuł się zagubiony…

20 sierpnia 2010

39. Bo do wielkiego szczęścia potrzeba tak bardzo niewiele.

[18 miesięcy później, marzec]

Czarne porsche gwałtownie zatrzymało się na podjeździe. Nim kurz zdążył opaść na dobre, drzwi otworzyły się, a ze środka wyłoniła się zgrabna noga, tuż za nią druga i wreszcie cała postać Scarlett. Zawiesiwszy na ramieniu przepastną torbę, odrzuciła do tyłu włosy, które przez minione miesiące wydłużyły się znacznie bardziej, niemal zupełnie zakrywając pośladki brunetki. Czując, jak krótsze, sprężyste loki znów opadają jej na twarz, jednym zgrabnym ruchem głowy, sprawiła, że – choćby na chwilę – opadły na jej plecy. Musiało zanosić się na deszcz, spojrzała w niebo i powoli skierowała się w stronę budynku. Autoalarm cicho zapiszczał, a światła mignęły. Wrzuciła klucze do torebki, uważnie stąpając po grząskim podłożu. Dopiero na trawniku – powiedzmy, że te ledwo wybujałe, zmarnowane kępki trawy mogła nazwać trawnikiem – przyspieszyła kroku. Koniecznie musiała omówić z Tomem kwestię zmiany nawierzchni podjazdu. Żwir przestał jej zdecydowanie odpowiadać, nie dosyć, że się kurzyło z niego, to jeszcze musiała się trudzić, żeby nie poskręcać sobie nóg. A przecież musiała o siebie dbać. Mimowolnie uśmiechnęła się, sięgając rękoma swojego brzucha. Tom stał obok werandy, rozmawiając z kierownikiem budowy. Jens Emrich tłumaczył mu coś, żywo gestykulując i raz po raz wskazując na dom. Tom, jakby pojmując o co chodziło, wtórował mu, wyrzucając z siebie potok słów. Jeśli chodziło o budowę, nie przesypiał nocy główkując nad najdrobniejszymi szczegółami. Objęła dom dumnym spojrzeniem. Sami stworzyli projekt. Sami rozplanowali wszystko, począwszy od kształtu budynku i na fakturze tynku skończywszy. Architekt jedynie dopomógł im w kryzysowych sytuacjach, albo kiedy zbytnio ponosiła ich wyobraźnia, ubierając ich wizje w obrazy. Później było trochę trudniej. Musiała łączyć pracę nad płytą, potem promocję i spotkania z ekipą budowlaną, niekiedy będąc w dwóch miejscach niemal równocześnie, a jeszcze później robić wszystko, by nie przesilać się przy tym zbytnio. Jednak żadnej z tych chwil nie oddałaby za nic. Ani tym bardziej tych, które spędziła wraz z Tomem. To był długi i zarazem jeden z najbardziej intensywnie przeżytych okresów jej życia. Nie żałowała ani jednej minuty. Zmieniło się niemal wszystko, choć pozornie zostało takie samo. Ku potwierdzeniu własnych myśli, podniosła wzrok na budynek będący kwintesencją ich marzeń; najbezpieczniejszą z twierdz, najspokojniejszą z ostoi. Budząca respekt fasada była zaledwie kroplą w morzu wrażenia, jakie niósł za sobą ich dom. Delikatny, ciepły odcień bardzo jasnej cytrynowej żółci ścian, ładnie komponował się z czerwonymi, jakby nieco rdzawymi dachówkami, sprawiających wrażenie wypłowiałych, zniszczonych i o kilka tonów jaśniejszymi, w łagodnym odcieniu brązu wpadającego w miedziany, wykończeniami. Kolumny i prowadzące doń schody czyniły budynek bardzo wytwornym przy jego awangardowych kształtach. Na rozległej posesji zdążyła jako tako wyrosnąć zabiedzona trawa, nad której zasianiem trudził się cały sztab ogrodników. Upały, jesienne chłody, a późnie silne mrozy sprawiły, że wyglądała jak wyglądała. Scarlett liczyła, że teraz wiosną odżyje na nowo. Drzewa, których nie brakowało na całym terenie sprowadzono, niemal zahibernowane i na nowo powołano do życia, co uważała za cud i horrendalny wydatek. Jednak zdecydowanie warty swej ceny. Otaczały ich wiekowe buki, sosny, klony, jesiony i dęby, co wraz z masywnym ogrodzeniem i gęstym żywopłotem, dawało im cudowną swobodę i barierę przed światem. Budowali świat za swoją ścianą. Na samym środku części za domem, w której znajdowały się drzewa owocowe, rosła wątła jabłoń, którą Tom zasadził własnoręcznie wczesną jesienią. Tak krucha i delikatna, niemal niezauważalna wśród starych drzew opierała się kaprysom pogody, a podlewana codziennie zdążyła wypuścić jeden listek, nim przyszły pierwsze chłody. Była cudem, kolejnym małym cudem. Symbolem ich cudu. Przy sadzie zostawiono miejsce na ogród warzywny, a od frontu zasadzono w rabatach kwiaty. Choć teraz cudowna zieleń była jedynie bezkształtną, brunatną papką kępek, była pewna, że już niebawem na nowo odżyje. Zatrzymała się u szczytu ścieżki prowadzącej do drzwi wejściowych. Ślusarz montował zamek, inny budowlaniec majstrował coś przy oknie, ogrodnik posypywał czymś rabaty, a Emrich wciąż dyskutował z Tomem. W skupieniu słuchał tego, co mówił budowlaniec, raz po raz gładząc dłonią czarne warkocze. Odkąd pozbył się dredów, weszło mu to w krew. Jakby wciąż upewniał się, że jednak ich już nie ma. To była dla niego trudna decyzja. Przynajmniej trzy razy odwoływał fryzjera. Jednak potrzebował tej zmiany. Jej samej ciężko było się przyzwyczaić do ich braku, bo koniec końców lubiła, kiedy co rano łaskotały ją w szyję, gdy Tom budził ją pocałunkami. Były częścią czegoś, co przeminęło. Oboje o tym wiedzieli. Wieczny chłopiec zniknął bezpowrotnie, ustępując miejsca mężczyźnie. Jednak teraz był niemniej pociągający, jeśli nie rzec, że z każdym dniem bardziej. Zdawała sobie sprawę ze swojej niepoprawności, jednak co mogła na to, że tak bardzo kochała? Kiedy po raz wtóry uniósł dłoń do swojej fryzury, nie wytrzymała i zaśmiała się w głos. Poły jego kurtki rozszerzyły się, ukazując kraciastą koszulę luźno spuszczoną na wytarte jeansy, których nogawki, jak zwykle niedbale opadały na sportowe buty, zawsze idealnie czyste, teraz umorusane błotem. Zamiast po gitarę bardzo często ostatnimi czasy sięgał po łopatę, co było niesamowicie męskie. Mierzył, uzgadniał, sprawdzał, dopilnowywał, pracował, ciężko pracował. W ferworze obowiązków zdawał się nie zawracać sobie głowy życiem, które wiódł jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Żył teraz, prawdziwie żył teraz. Zespół większość czasu spędzał w domu, wyłączając kilka jednorazowych występów. A w domu często grał. Dla niej, dla siebie. To był jej Tom, cały Tom. Latem nie raz widywała go na samym szczycie drabiny, z młotkiem w ręce i nie potrafiła nie patrzeć, jak jego silne ręce pracują, jak napinają się mięśnie rąk, barków, pleców, jak z każdym dniem pokrywa je opalenizna, jak spływają po nich krople potu. A potem zostawiał wszystko, by choć na chwilę podejść do niej, by ją przytulić, pocałować, szepnąć kilka czułych słów i duszkiem wypić wodę, którą sumiennie mu przynosiła i znów wrócić, by tworzyć element ich przyszłości. Widziała, jak bardzo nieraz bolały go przesilone ręce, jak zmęczone ciało odmawiało mu posłuszeństwa, a na dłoniach pojawiały się odciski, ale uparł się, by w miarę możliwości czasowych pracować z ekipą. Ona też pomagała, do czasu. Każdego z tych wieczorów, gdy wolał milczeć, wciskać twarz w poduszkę, niż szepnąć choćby słowo o tym, że bolało, ona i tak wiedziała. Czuwała razem z nim, przynosiła środki przeciwbólowe, rozmasowywała mięśnie, by kolejnego ranka zostawił ją o świecie i zaczął pracę na nowo. Jego spojrzenie się zmieniło. Już nie było tak beztroskie, pełne gorących uczuć. Spoglądały na nią ciemne oczy często zasnute mgłą, nieodgadnione, pełne czułości, niepomiernej miłości, ale i obawy przed tym, co przyniesie kolejny dzień. Oboje się troszkę tego bali, ale miłość.. ale miłość wystarczyła. Słysząc Scarlett, na krótką chwilę Tom przerwał rozmowę, by upewnić się, czy to aby na pewno ona, choć przecież nikt inny nie mógłby to być. Uśmiechnął się szeroko i zamieniwszy jeszcze kilka słów z Emrichem, ruszył w jej kierunku. Jego ruchy, jak zwykle były nieśpieszne, pełne nonszalancji i tej jemu specyficznej gracji, gdy delikatnie kołysał się idąc. Kiedy tak szedł do niej, na myśl przyszło jej wspomnienie popołudnia, w które zastała go samego na budowie, z łopatą w rękach. To było początkiem września. Wróciła z wytwórni i nie zastawszy już robotników, przeszła do ogrodu. Był tam, skąpany w blasku słońca niczym młody bóg, spulchniał ziemię, a mięśnie jego ramion napinały się, zarysowując dokładnie pod jego skórą, gdy odrzucał kolejne grudy. Czarne warkocze opadały na jego barki, poddając się ich silnym ruchom. Odziany jedynie w wyświechtane spodnie, z wytartą dziurą na prawym kolanie budził w niej dreszcze; to przyjemne ciepło, które zalewało jej ciało za każdym razem, gdy na niego patrzyła. Zsunięte nieprzyzwoicie nisko, ukazywały linię gumki bokserek, których później długo już nie ponosił. Ręce Toma pracowały metodycznie, a drzemiąca w nich siła, dostała tym swoje ujście. Był władczy, pewny siebie, skupiony. Przywodził na myśl podszytą bezpieczeństwem siłę. Patrzyła jak sadził drzewko, zdawałoby się kawałek suchego badyla, wkładając w to całą swą uwagę i z całą dokładnością, niemal w akcie celebracji, umieścił je w ziemi. Troszczył się o nie, jakby było symbolem nowego życia. Westchnęła, gdy zbliżając się, obejmował ją czułym spojrzeniem. Nie wiedzieć czemu jego intensywność malowała się rumieńcami na jej twarzy. Niezmiennie w czerni, stała u szczytu drogi, jakby czekając, aż ujmie jej dłoń i poprowadzi ją ku jej końcowi. Aż trudno mu było uwierzyć, że zastał ich dzień, w którym po raz kolejny miało zmienić się wszystko. Minione miesiące przeminęły w zastraszającym tempie, niosąc tyle samo rozterek, co szczęść. Ilekroć napotykali trudności, ilekroć tęsknota stawała się chwilą powszednią, tyle razy miłość wystarczała. Zbliżając się do Scarlett, objął ją prędkim spojrzeniem. Przez ten czas czarne włosy wydłużyły się znacząco, wciąż wijąc się we wdzięczne loki, jej twarz z każdym dniem stawała się piękniejsza, a sylwetka, której nieidealną linię tak ukochał, upłynniała się z dnia na dzień. Odziana w grube rajstopy, ciepły długi sweter i skórzaną kurtkę, która odrobinę tuszowała coraz bardziej zaokrągloną talię, zdawała mu się być tak bardzo niesamowita. Wieczorami, leżąc obok niej i tuląc ją do siebie, zastanawiał się czy można kochać jeszcze mocniej, a już następnego ranka przekonywał się, że tak. Gdy tylko znalazła się w zasięgu jego rąk, zaborczo przytulił ją do siebie, czując jak instynktownie garnęła się do niego, z ufnością pozwalając otulić się jego ramionom.
- Znów prowadziłaś w szpilkach – mruknął karcąco wprost do ucha Scarlett.
- Też cię kocham, Tom i też cieszę się, że cię widzę – odparła zabawnie, a on w odpowiedzi wybełkotał coś niezrozumiałego w jej szyję, drażniąc jej skórę gorącym oddechem. Zaśmiała się cicho, łagodnie przywierając do jego torsu. Martwił się. Nigdy nie pochwalał tego, że prowadziła w wysokich butach, a teraz tym bardziej. – Przecież dobrze wiesz, że już nie prowadzę w butach na obcasie. Zmieniam je przed i po jeździe. Cwana jestem, co? – mruknęła, zagryzając płatek ucha Toma. Jego dłonie czule, acz stanowczo zacisnęły się na jej talii. Była tak cudownie miękka i delikatna. Przesunął je, zamykając na mocno zaokrąglonym brzuchu brunetki. W jednej chwili spłynął po nim spokój. Odprężony przymknął powieki, opierając policzek na czubku jej głowy. Poczuł ruch. – Czujesz? – zagadnęła, a on uśmiechnął się szeroko, odsuwając na tyle, by móc objąć spojrzeniem twarz i brzuszek Scarlett.
- Cześć, dzieciaku – pogłaskał czule całą powierzchnię jej brzucha, kilkoma kolistymi ruchami. Scarlett zabawnie wypięła się do przodu, jakby chciała polepszyć sobie widok. – Byłeś dziś grzeczny?
- Nie mów tak brzydko, bo twoje dziecko urodzi się z uszczerbkiem w psychice. Dzieciaku to tak nieładnie. Dziecinko, dzidziusiu, kruszynko, maleństwo, skarbeczku, wszystko jest dozwolone, ale nie dzieciaku. Chciałbyś, żebym mówiła do ciebie facecie? – posłała mu butne spojrzenie spod przymrużonych powiek i wydęła dolną wargę. – Mama cię obroni – odparła pewnie, patrząc na swój brzuch.
- Oho, już je rozpuszczasz – zaśmiał się, kręcąc głową i pochyliwszy się do niej, pocałował Scarlett długo i czule, zamykając ją pewnie w swych ramionach.
- Tom, skończyliśmy – usłyszeli za sobą głos kierownika budowy. Niechętnie odsunął się od Scarlett, obejmując ją jedną ręką w pasie. – Witam, jak się pani miewa? – Scarlett uśmiechnęła wdzięcznie, gdy spojrzenie mężczyzny zatrzymało się na dłoni Toma zamkniętej na jej brzuchu.
- Dziękuję, nie narzekam.
- Resztę formalności omówimy, kiedy przyjedziesz do firmy. Skompletujemy dokumenty i rozliczymy wszystko do końca.
- W porządku – uścisnąwszy dłonie, podał Tomowi komplet kluczy.
- Pozostałe dwa zostawiliśmy w kuchni – Tom skinął głową. – A teraz się żegnam – mężczyzna wymienił z Tomem jeszcze jeden uścisk rąk i prędko odszedł, a za nim kilku innych robotników, którzy pożegnali ich skinieniami. Tom na powrót zamknął Scarlett w swoich objęciach. Zadarła głowę, spoglądając na niego z uśmiechem. Ucałował ją w czoło, przygarniając bliżej siebie. Krągłość jej ciała przyjemnie napierała na niego. Tak bardzo ją czuć. Chełpił się świadomością, że Scarlett nosi w sobie część niego samego.
- Wierzysz w to? – zagadnęła po chwili milczenia.
- Ani trochę.
- Pamiętam, jak rok temu staliśmy tutaj i otaczało nas gołe pole. A dziś… - urwała, nie mogąc znaleźć słów. To wszystko było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.
- Poczekaj – odparł z nic nie mówiącym uśmiechem na twarzy. Poprowadził ją do wejścia, z zadowoleniem wpatrując się w fasadę. Pokonali kilka schodów, i zatrzymawszy się przed solidnymi drzwiami z ciemnego drewna, Tom majestatycznym gestem wsunął klucz do zamka, a kiedy ten zgrzytnął, otworzył na oścież drzwi. Ze środka uderzyło ich ciepło przemieszone z zapachem nowości, farb, klejów i drewna. Odchrząknął i wziąwszy na ręce wiedzącą już, co się święci Scarlett, dumnie przeszedł przez próg. Mocno zacisnęła ręce na szyi chłopaka, całując jego skroń. Ułamek chwili, jeden krok, a wszystko, jakby nagle się zmieniło. Wewnątrz, złożył na jej ustach gorący pocałunek, po czym postawił ją na podłodze. Obcasy stuknęły o nowiutkie panele. – Witaj w domu, Maleńka – wyszeptał, spoglądając jej w oczy. Jego dłoń przemknęła wzdłuż jej puszystego policzka. Patrzyły na nią oczy pełne miłości, bo przecież wystarczyła.
- W naszym domu – dodała, ufnie wtulając się w jego tors.
*
  
Dziewczyna, którą właśnie skończyła fotografować, zaczęła wyswobadzać się z tiuli, które otulały ją podczas kilku ostatnich zdjęć. Uśmiechając się pod nosem, Liv pstryknęła kilka kolejnych zdjęć, nim modelka zdążyła zareagować. Dumnie ciskała na prawo i lewo delikatnym materiałem, choć jak najprędzej wyjść z linii ognia. Jej zacięta mina i gwałtowne ruchy, w pełni zadowoliły brunetkę. Emocje, wreszcie ujrzała u niej prawdziwe emocje. Niezrażona jej morderczym spojrzeniem fotografowała jej odziane jedynie w białą bieliznę i przeraźliwie wysokie szpilki niemal tak samo jasne jak jej mleczna skóra, póki nie zasłoniła dłonią obiektywu.
- Skończyłaś? – odparła z niesmakiem patrząc na Liv. Brunetka zadarła głowę do góry przekornie mrugając do modelki.
- Zobacz sama – odsłoniła ekran monitora, pokazując Nadii efekty ich pracy. – Widzisz, kiedy dajesz oznaki życia, a nie usiłujesz udawać posąg, jesteś o wiele ładniejsza. Dziewczyna żachnęła się, gromiąc Liv spojrzeniem. – Nie pusz się tak, tylko spójrz wreszcie na ten ekran. Mówię ci, że to pójdzie na okładkę – Liv wskazała fotografię, na której Nadia ze skupieniem starała się wyswobodzić z tiulu, zatapiając w nim dłonie. – Wyszłaś tu naprawdę ładnie. Kiedy jesteś taka poważna, wydajesz się niesamowicie nadąsana – najwyraźniej nieprzyzwyczajona do tak otwartej krytyki jej walorów, modelka poirytowała się jeszcze bardziej, choć za wszelką cenę starała się to ukryć. Liv pokręciła głową, uśmiechając się delikatnie. Nadia była bardzo zdziwiona, kiedy zamiast oschłych poleceń, Liv najpierw zapoznała się z nią, a potem pokrótce wyjaśniła jej w czym rzecz, jak miała wyglądać ich współpraca, a kiedy miękko prosiła zamiast rozkazywać, Nadia wyglądała na zupełnie zdezorientowaną. Dziewczyna nie była jedyną, wszystkie, z którymi miała dotąd do czynienia, były zaskoczone jej postawą. W sumie, to ją to cieszyło.
- Pokaż – rzekła urażona, pochylając się nad monitorem. Jej ściągnięta gniewem twarz w ciągu kilku chwil nabrała łagodności. Musiała dojść do podobnych wniosków. Wyprostowała się, spoglądając na Liv z góry i odrzuciła do tyłu gęste włosy, marszcząc brwi.
- Dobra jesteś, Carine miała rację – uśmiechnęła się krótko i majestatycznie odeszła do garderoby. Liv powoli spakowała sprzęt, uśmiechając się do siebie. To była jedna z jej pierwszych poważnych sesji. Musiała ją dokładnie opracować od początku do końca. Naczelna z powątpiewaniem zaaprobowała jej pomysł, ale teraz była pewna, że kiedy tylko pokaże jej zdjęcia, rozwieją się wszelkie wątpliwości. Fakt, nie przewidywała tej ostatniej serii robionej z zaskoczenia, ale jej samej wydawała się najlepsza. Liv czuła się dobra w tym, co robiła. Stojąc za obiektywem, miała wrażenie, że nic nie mogło jej zaskoczyć. Za obiektywem, wszystko wydawało się proste. Fotografowanie dawało jej wolność. Dawało jej spokój. Pozwalało kreować jej świat, w którym nic nie mogło pójść nie po jej myśli. No, chyba, że ktoś wszedł jej w kadr..
Carine miała rację. Płakała nie raz. Nie raz czuła się upodlona. Nierzadko przestawała też wierzyć; w siebie, marzenia, podjęte decyzje, własne ideały. Kilka słów Carine wystarczyło, by gotowa była zrezygnować, poddać się, zaprzepaścić to, czemu poświęciła tak wiele. Czasami chciała po prostu spakować się i wrócić do domu. Chociaż nigdy nawet nie spróbowała zapełnić walizki. Zbyt długo uciekała przed samą sobą, by tak łatwo skapitulować. Dlatego za każdym razem wracała i chociaż znów słyszała, jak bardzo była do niczego, walczyła dalej. Przy każdym tym powrocie, Carine uśmiechała się w ten dla siebie charakterystyczny sposób, którego Liv nie potrafiła rozszyfrować. Nie miała pojęcia, czy powinna cieszyć się, czy raczej martwić. Więc robiła swoje. Twardo parła na przód. Dzięki nieustannym tyradom, nauczyła się wyłapywać między wierszami cenne rady, które ku zdziwieniu szefów, wcielała w życie. Zadziwiała ich, wiedziała, że nie raz, choć nigdy nie usłyszała za to pochwały. Wręcz przeciwnie, Carine za wszelką cenę starała się ją złamać. Wypróbowywała jej hart ducha i miłość do fotografii. Przez długi czas, Liv myślała, że Roitfeld jej nie lubi, dlatego tak bardzo starała się skłonić ją do odejścia. Dopiero całkiem niedawno dowiedziała się, że ta szkoła życia, którą jej sprawiła, była wyrazem sympatii. Liv nauczyła się nie odpuszczać w chwili, kiedy przekonywała się, jak bardzo jej zależało. Tak jak zrobiła to z Georgiem. Była świadoma tego, że uciekła, bo zdała sobie sprawę, że go kocha, ale wiedziała też, że upłynęło zbyt dużo czasu, by bawić się w powroty. One przecież nigdy nie wychodzą. Nie mając przy sobie siostry, która zmusiłaby ją do walki o marzenia, sama musiała do nich dążyć. Nauki zdobyte w pracy, przeniosły się na życie. Teraz Liv czuła się silniejsza. Byłą pewna swoich decyzji, zarówno przeszłych, jak i przyszłych. Zgasiła światła i zamknęła studio. Zdała klucze strażnikowi i opuszczając budynek, szczelnie otuliła się kołnierzem wiosennej kurtki. Powoli ruszyła w stronę parkingu. Nigdzie jej się nie spieszyło. W mieszkaniu czekały na nią jedynie naczynia do pozmywania. Odszukała w torbie kluczyki i zatrzymawszy się przy granatowym peugeocie, zamki. Powoli wyjechała poza teren studia, prowadząc jakby na pamięć. Czuła się zmęczona. Było już późno, ale lubiła pracować do nocy. Wówczas robiła najlepsze zdjęcia. Może to kaprys szeroko odbezpieczyła pojętej weny twórczej, a może fanaberia, ale zamiłowanie do nocy miały ze Scarlett od zawsze. Ciekawa była, czy jej siostra wciąż ją podziela. Szkoła Carine skończyła się w dniu, w którym dobiegł końca jej staż. Pewna, że dostanie jedynie wypowiedzenie, zdziwiła się, kiedy naczelna oznajmiła jej, że chce by dołączyła do grona Voguea. Wystarczyło kilka słów Roitfeld, by cały ten koszmarny rok odszedł w zapomnienie. Pomimo, że nie usłyszała żadnego pochlebstwa. Czuła się doceniona jak nigdy dotąd. Na odchodne usłyszała tylko; ‘mówiłam, że zrobię z ciebie fotografa’. To wystarczyło, by Liv chodziła w szampańskim nastroju przez kolejne trzy dni. Carine Roitfeld była niczym wyrocznia. Respekt miał przed nią każdy, z kim Liv miała tam do czynienia. Zarówno najbardziej kapryśni fotografowie, niepokorne modelki, zarząd czy sekretariat. Była poważna, dystyngowana i elegancka, niczym księżna. Lodowa księżna. Nie raz słyszała, jak szeptali o niej, że jest maszyną, nie człowiekiem. Prawie nigdy się nie uśmiechała i niemal zawsze najpierw krytykowała, nawet to, co jej się podobało, by dopiero po wytknięciu błędów uznać, że było dobre. Liv mimo wszystko ją lubiła. Odkąd na dobre zaczęła pracować dla czasopisma, ich relacje uległy ociepleniu. Choć nie mogła ich nazwać jakkolwiek serdecznymi. Jedyną z największych oznak tej poprawy był ten nic nie mówiący uśmiech, który bardzo często malował się na twarzy Carine, kiedy oglądała jej prace. Minuty mijały, a Liv chłonąc obraz nocnego Paryża, zajechała w swoją ulicę. Miasto zachwycało ją co dzień od nowa, pomimo czasu, jaki w nim spędziła. Dozorca otworzył bramę i zjechała do garaży zawczasu otwierając drzwi. Zaparkowała i ociągając się, zabrała swoje rzeczy. Machinalnie zamknęła auto i wyszedłszy, zamknęła za sobą drzwi, wrzucając klucze do torebki. Wjechała na swoje piętro i niemal jak co wieczór spotkała Pierra. Wymienili pozdrowienia i rozeszli się w swoje strony. Dopiero, kiedy zamknęła wszystkie trzy zasuwy, odetchnęła głęboko. Miała za sobą zdecydowanie za długi dzień. Odwiesiła kurtkę i torebkę, zdjęła buty i wsunęła stopy w puchate kapcie. Najchętniej poszłaby spać. Niestety, nie ma tak dobrze. Widząc migającą kontrolkę, podeszła do telefonu i wdusiła guziczek sekretarki.
- Cicho, Tom! – słysząc konspiracyjny szept Scarlett, uśmiechnęła się pod nosem i rzuciwszy stercie talerzy mściwe spojrzenie, podeszła do zmywarki, zaczynając ją napełniać. Radosny słowotok jej siostry płynął nieskończenie. Poczuła ukłucie. – No i ten, ty w ogóle wiesz, gdzie my jesteśmy? – w tle usłyszała przekorne ‘uważaj, bo ci odpowie’. Scarlett prychnęła pod nosem, kontynuując. – Jesteśmy w domuuu! – pisnęła radośnie. – Choć dopiero jutro dowiozą resztę mebli, to i tak tu jest cudownie! Najchętniej wprowadziłabym się już miesiąc temu, ale Tom nie chciał – mruknęła oskarżycielsko. – Przeszkadzały mu gołe pustaki, czy ty to sobie wyobrażasz? – ‘gołe pustaki bywają całkiem niezłe, Maleńka’, Liv roześmiała się w głos, wsłuchując się w szuranie po drugiej stronie. Oni chyba nie potrafili już żyć bez tych przekomarzań, tak jak nie umieli żyć bez siebie. ‘Zafunduję ci takiego gołego pustaka, że ci się odechce, zboczeńcze!’ usłyszała jeszcze, nim jej siostra znów nie chwyciła słuchawki. Sapnęła groźnie. – Wybacz, małe zakłócenia na linii. Musiałam zdzielić cegłą jednemu pustakowi – warknęła, siląc się na powagę. – W każdym razieeeee, czekam tu na ciebie. Bilet zarezerwowałam ci na siedemnastego. Nawet nie próbuj się wykręcać pracą, spotkaniami, ani nawet tym, ze wieża Eiffla się wali. Lepiej mnie posłuchaj, bo przyjdę po ciebie nawet pieszo i siłą przyciągnę cię do Berlina – ‘ona nie żartuje’, usłyszała w tle. – Tak więc, skoro już ustaliłyśmy, że ciężarnym się nie odmawia, muszę ci powiedzieć, że tu jest cudownie. Nie ma pojęcia, ile raz mówiłam ci o tym w ciągu ostatnich dziesięciu minut, ale tu naprawdę jest cudownie! Siedzimy na nie rozpakowanej sofie i co chwila przechodzimy do innego pokoju, żeby pobyć w każdym! Doszłam do wniosku, że wybudowaliśmy sobie fortecę, ale to nic! Ale.. och! Liv. Zobaczysz sama. Nawet pozwolę ci tu trochę pomieszkać, jak będziesz grzeczna! – zaśmiała się do słuchawki. – Kocham cię, łobuzie i chcę cię już tu. I w ogóle, zapomniałabym! W zasadzie to po to dzwonię. Wczoraj zobaczyłam twoją sesję w listopadowym numerze. Jesteś genialna! No, dobra, Tom udaje, że umiera z nudów i usiłuje wywrzeć na mnie presję. Nie wiem, czy bardziej nie boi się o rachunek telefoniczny, ale o tym pomyślę później. Kończę, łobuzie. Tęęęęęęsknię i czekam i wiesz.. zadzwoń do mnie, ale jutro. Dziś się wyśpij. Myślisz, że nie wiem, że siedzisz w pracy? – w słuchawce rozległo się głośne cmoknięcie. Liv uśmiechnęła się smutno, kiedy połączenie zostało przerwane i w mieszkaniu zaległa głucha cisza. Scarlett było wszędzie pełno, nawet jeśli znajdowała się setki kilometrów od niej. Brakowało jej siostry. Wszystko tak bardzo się zmieniło. One się zmieniły. Scarlett w sile budowała miłość. Liv swą siłę musiała okrasić morzem łez i wyrzeczeniami. Zapierała się w sobie, czerpiąc z resztek mocy, które w niej drzemały, by przetrwać. Musiała zaciekle walczyć, by dziś być tym, kim się stała. Chyba rozumiała już przez co kiedyś przeszła Scarlett. Miała fotografię. Była wolna. O czym mogła jeszcze marzyć? Nastawiła zmywarkę i spojrzawszy na zegarek, powoli przeszła do łazienki. Zdjęła koszulkę i wrzuciła się do kosza na brudy. Opłukała twarz wodą i ocierając ją ręcznikiem, spojrzała w swoje odbicie. Długa grzywka opadała jej na czoło, spod którego spoglądały niemal granatowe tęczówki, dłuższe włosy wiły się delikatnie wzdłuż policzków, opadając kaskadami na ramiona i plecy. Pociągnęła rzęsy tuszem. Ziewnęła rozdzierająco. Najchętniej poszłaby spać. Względy u Carine równały się maksymalnej dyspozycyjności i nakładowi obowiązków. Wczoraj do późnej nocy omawiała z Marcusem sesję, rano mieli próbne zdjęcia, w ciągu dnia musiała być w setce miejsc na raz, a wieczorem pracowała z Nadią. Jednak tak teraz wyglądało jej życie. Mało spała, mało jadła, nie miała czasu na nic poza pracą. Czuła się szczęśliwa, bardzo szczęśliwa, kiedy w ferworze zajęć nie miała czasu na niechciane myśli. Skazała się na samotność. Kilku francuzów odprawiła już z kwitkiem. Nie chciała nikogo na dłużej. Nie chciała nikogo na stałe. Jej serce było puste. Nakazywała mu takim być. Jednak czasem czuła się samotna. Kiedy wracała do mieszkania, Pierre i Hugo nie wystarczali. Dlatego, któregoś razu postanowiła, że już nie będzie sama. Przeszła do sypialni. Strzepnęła kołdrę, niedbale ścieląc łóżko. W szafie wyszukała szarą bluzeczkę z rękawem trzy czwarte i dekoltem w łódkę. Zakładając ją na siebie, usłyszała dzwonek do drzwi. Idąc do przedpokoju, odrzuciła do tyłu włosy i wygładziła bluzkę. Bardziej dla zasady, niż po to, by faktycznie sprawdzić, kto przyszedł, spojrzała w wizjer. Układając usta w iście radosny uśmiech, starała się, by wyszło naturalnie. Chyba się udało, bo gdy otworzyła drzwi, Constantin uśmiechnął się równie szeroko. Uniósł do góry rękę, trzymając w niej wino, pogłębiając wymowny uśmiech. W drugiej miał siatkę z jedzeniem na wynos.
- Pomyślałem o wszystkim – wszedł do mieszkania, a mijając Liv, pocałował ją krótko. – Cześć, kochanie.
- Przyniosę korkociąg.

Ilekroć otwierała drzwi, tyle razy pragnęła zobaczyć w nich inną twarz.  
* 

Ani Scarlett, ani Tomowi nie przeszkadzało to, że sofa na której leżeli wciąż była zafoliowana. Znaczenia nie miało też to, że szeleściła przy każdym najmniejszym ruchu. Mocno przytuleni rozmawiali o tym, co czeka ich jeszcze nim dom będzie w pełni wykończony. Niemal dziką przyjemność sprawiało obojgu wpatrywanie się w sufit ich salonu, a raczej świadomość, że to sufit salonu ich własnego domu. Nie żadnego mieszkania, w kupionym czy wynajętym domku, ale w ich własnym, w żadnym wypadku ciasnym. Szczelniej oplatając rękoma brunetkę, po raz kolejny przesunął się bardziej w głąb sofy, starając się z niej nie spaść. Sapnął zrezygnowany, kiedy po chwili znów leżał na samym brzeżku. Pomimo, że groziło mu lądowanie piętro niżej, spojrzał z aż nader widocznym uwielbieniem na brzuszek Scarlett, wytrwale przysuwając się bliżej niej. Zwolnił uścisk jednej ręki, wiodąc dłonią wzdłuż talii dziewczyny kreśląc rozmaite wzory aż do samego pępka szczelnie ukrytego pod grubym swetrem Scarlett. Delikatnie ułożył dłoń na jej sporym brzuchu.
- Naprzeciw naszej sypialni? – zagadnął, spoglądając na nią z leniwym uśmiechem na ustach. Uchyliła sennie powieki, wilżąc wargi koniuszkiem języka. Nie musiał tłumaczyć jej, co miał na myśli.
- Pokoik umeblujemy dopiero przed samym rozwiązaniem. Te po prawej i po lewej urządzimy na gościnne, ale będą stać wolne. Dopóki nie zamieszkają w nich prawowici właściciele – zaśmiała się, wtulając policzek w tors Toma. –  Gości będziemy kłaść na początku korytarza albo w drugim skrzydle.
- Chcę, żebyśmy mieli dzieci przy sobie.
- Dzieci – zaśmiała się. – Pozwól przyjść na świat pierwszemu – uniosła dłoń do policzka Toma, gładząc go czule. Uśmiechnęła się, czując pod opuszkami wczorajszy zarost. Wpatrywał się w nią przekornie dłuższą chwilę, dokładnie lustrując twarz brunetki. Jej ogromne oczy błyszczały lazurowym błękitem. Śmiały się do niego. Jej dłoń subtelnie błądziła po policzku Toma, gdy przeniósłszy spojrzenie z oczu na pełne wargi Scarlett, wpił się w nie namiętnie. Instynktownie zarzuciła mu ręce na szyję, przyciągając go bliżej siebie. Ufnie przyjęła siłę jego pocałunku, oddając go z całą swoją żarliwością. Jedną ręką wciąż trzymał ją w talii, a drugą ostrożnie na brzuchu brunetki. Wciąż nienasycony, drażnił jej wargi nabierającym w mocy pocałunkiem, póki jego uszu nie doszło słabe westchnienie. Oderwał się od brunetki, obrzucając ją uważnym spojrzeniem. Uśmiechała się niewinnie, a jej policzki zaróżowiły się uroczo. – Zostańmy tu dziś – szepnęła, kiedy spojrzał głęboko w jej oczy spod półprzymkniętych powiek.
- Nie ma tu jeszcze ani jednego łóżka, ani potrzebnych rzeczy i zaraz pewnie zaczniesz marudzić, że jesteś głodna – uśmiechnął się przekornie, kiedy zabawnie zmrużyła oczy.
- Tom – odrzekła zupełnie poważna. – Czy my przypadkiem nie raz potrafiliśmy świetnie poradzić sobie bez łóżka? – zaczęła tonem mędrca, a on zapowietrzył się, hamując wybuch śmiechu. – A poza tym, nieopodal znajduje się dobrodziejstwo takie jak całodobowy, więc raczej z głodu nie umrzemy. Natomiast w bagażniku masz koc, który również sprawdził się w wielu eeeeem… zaskakujących sytuacjach. Reasumując, nie widzę przeciwwskazań ku temu, abyśmy wybrali jeden z pokojów i zrobili piżama party, ale bez piżam – przez całą przemowę Scarlett wpatrywał się w nią uważnie, dławiąc falę śmiechu. Kiedy skończyła, roześmiał się radośnie, czule przygarniając ją do siebie.
- Przekonałaś mnie tym piżama party bez piżam – rzekł, całując dziewczynę w czubek głowy. Oburzyła się, trącając noskiem jego klatkę piersiową.
- Bez piżam, znaczy w ubraniu, Kaulitz – zadzierając głowę, posłała mu triumfalne spojrzenie. – A tak w ogóle, tooo.. – uśmiechnęła się słodko. – Jestem głodna – Tom znów wybuchnął śmiechem.  Nim poznał Scarlett, szczery śmiech był czymś, co zdarzało mu się bardzo rzadko. Przy niej śmiech był czymś naturalnym, czymś co płynęło po prostu z serca. Był oznaką radości, której źródło stanowiła Scarlett. – Proponuję następujący układ. Ja wybiorę pokój, w którym będziemy spać, a ty pojedziesz po zakupy – rozbawiony, pokręcił głową, a wzburzona brunetka pociągnęła go za jeden warkoczyk. -  No wiesz? Kobiecie w ciąży się nie odmawia.
- Urodzona z ciebie organizatorka – mruknął zabawnie. – Za piętnaście minut wracam – Tom cmoknął Scarlett w czubek nosa i w jednej chwili już go nie było. Drzwi cicho trzasnęły za nim, a Scarlett podniósłszy się ociężale, ruszyła w kierunku schodów. Żółta sypialnia wydawała jej się idealna.

[SunghaJung ‘My heart will go on’ (Celine Dion cover)]

Zamknął za sobą drzwi na wszystkie zamki i pogasiwszy światła na parterze, powoli skierował się na piętro. Mijał kolejne pokoje, zastanawiając się, który mogła wybrać Scarlett. Choć wnętrza wymagały niemal całkowitego wykończenia i w dużej mierze świeciły pustkami, samo przebywanie w tym budynku budziło w nim przyjemne ciepło ogarniające całe ciało. Kiedy kilkanaście miesięcy wcześniej stali na terenie dopiero co zakupionej posesji, rozciągającej się dalej niż mógł objąć spojrzeniem, nie potrafił sobie do końca wyobrazić chwil, które teraz wspólnie przeżywali. Wszystko, co wówczas się działo, napawało go jednocześnie lękiem i budziło wielką radość. Podejmując decyzję o wspólnym mieszkaniu, a krótko po tym o budowie domu, nie widział lepszego rozwiązania. To było coś, czego pragnął najbardziej. Mając dwadzieścia lat, chciał rodziny. Własnej rodziny, stworzonej właśnie z nią. Dopiero później, kiedy pierwsze decyzje zaczęły rodzić kolejne, a machina przyczyn i skutków poszła w ruch, dotarł do niego ogrom zmian, które miały nadejść. Nie obawiał się tego, że może zbyt szybko zechciał zamieszkać ze Scarlett. Był pewien, po prostu pewien, że ona jest tą, na którą czekał, kiedy tak nieudolnie usiłował wmówić sobie, że nie pragnie miłości. Ogarnął go strach przed nieznanym, przed nowym życiem, którego wydawało mu się abstrakcją. Mrzonką, którą nosił gdzieś w głębi siebie, a która tak niespodziewanie stała się jawą. Wszystko było tak bardzo dobre, tak piękne, że aż nierealne. Zatrzymawszy się przy uchylonych drzwiach, po cichu wszedł do środka, omiatając wzrokiem prawie zupełnie nagie pomieszczenie. Jego uwagę przykuł materac znajdujący niemal na środku pokoju, niedbale odarty z folii, a na samym jego środku leżała Scarlett. Z błogim uśmiechem na ustach gładziła swój ogromny brzuch i nuciła jakąś melodię. Coś ścisnęło go w środku. Doskonale pamiętał dzień, w którym dowiedział się, że zostanie ojcem. Wówczas szczęście i jego lęki osiągnęły apogeum. Tak wiele razy mówili o dzieciach, o tym jak będą wyglądać i jakie cechy charakteru przejmą po nich. Pragnął zostać ojcem, pragnął zostać ojcem dziecka kobiety, którą pokocha prawdziwie. Był pewien, że tylko Scarlett mogła zostać matką jego dzieci. Podobno takie rzeczy się po prostu czuje, a on czuł, aż nader dotkliwie. Pomimo tych wszystkich wizji, wieść o jej ciąży zwaliła go z nóg. Uświadomił sobie, co tak naprawdę miało się zdarzyć. Co miało się zmienić. Pomimo paniki, która ogarnęła go w pierwszej chwili, kiedy już ochłonął i dotarł do niego sens słów Scarlett, uznał, że to było właśnie to, czego pragnął, że był gotów. Uśmiechnął się. Jego Maleńka była taka drobna, taka mała, a brzuch, który rósł bardziej z każdym kolejnym tygodniem ciąży, wydawał się mu zbyt duży, by mogła go udźwignąć. Jej widok budził ciepło, takie jedyne i niepowtarzalne. Takie, jakie tylko mogła dać mu miłość. Przymknął drzwi i odrobinę przygasił światło. Dziewczyna przestała nucić, posyłając mu senne spojrzenie.
- Mówisz i masz – uśmiechnął się rozbrajająco i idąc ku niej, zatrzymał się przy kaloryferze, podkręcając temperaturę. Przypatrywała się każdej wykonywanej przez niego czynności, cierpliwie czekając, aż wreszcie wróci do niej. Zdjąwszy obszerną kurtkę, usadowił się obok, rozkładając przed sobą zakupy. – Jogurty, wafle, batoniki, bułki ziarniste, soczek marchewkowy i żelki – wymieniał, spoglądając na jej zadowoloną minę. – Co pani życzy?
- Ja poproszę batonika – rzuciła niewinnie wyjmując z siatki trzy na raz. Tom roześmiał się znów, a jego śmiech był tak bardzo zaraźliwy, że sama nie potrafiła się nie śmiać. – I żelki – uśmiechnęła się szerzej, zabierając z torby ukochaną słodkość.
Mijały minuty, a może i nawet godziny, nie rejestrował upływającego czasu. Siedział wparty o jedną ze słonecznie żółtych ścian, a Scarlett tuż przy nim, ufnie wtulona w jego tors. Spała, a jej regularny oddech, dawał mu spokój. Opierając głowę o ścianę, przymknął powieki, a jego dłoń powędrowała na brzuch brunetki. Delikatnie gładził go, po raz wtóry poznając na nowo każdą wypukłość. Teraz, w tej  właśnie chwili trzymał w ramionach cały swój świat. Cisza powoli kołysała go do snu. Przed oczami przewijały się obrazy minionych miesięcy. Kiedy to wszystko się działo, kiedy kolejne zdarzenia następowały po sobie w ekspresowym tempie, nie miał czasu, by zatrzymać się i pomyśleć. Dopiero w chwilach takich jak ta, w ciszy i zupełnym spokoju, wracały do niego, zupełnie zajmując mu myśli. Pamiętał jej głos, jej śmiech, kiedy zobaczywszy tą działkę od razu wiedzieli, że to ich miejsce. Ich miejsce na ziemi. Mruknęła przez sen coś niezrozumiałego, mocniej wtulając się w jego tors. Uśmiechnął się, przyganiając Scarlett bliżej siebie i całując ją w czubek głowy. Bał się, że kariera zniszczy coś między nimi. Bał się, że nie przetrwają, bo czas i miejsca staną przeciwko nim. Obawiał bardziej z każdym kolejnym dniem zbliżającym ją do ukazania się płyty. Jednak z czasem zrozumiał, a raczej upewnił się, że to przecież jego Scarlett, odporna na bodźce, wytrwale zmierzająca ku temu na czym jej zależało. Pojął, że jego obawy były zupełnie bezpodstawne. Sięgnął po swoją kurtkę i złożywszy ją w kostkę, ułożył tak, by Scarlett mogła ułożyć na niej głowę. Potem wstał najdelikatniej, jak mógł, by jej przypadkiem nie obudzić i wyszedł na balkon. Jego ciało omiotło chłodne, listopadowe powietrze. Niezrażony podszedł do balustrady, patrząc na rozpościerający się przed nim ogród. W kieszeni spodni odszukał tekturowy kartonik. Wyciągnął jednego papierosa i odpaliwszy go, zaciągnął się mocno. Zdawał sobie sprawę, że nie powinien był już palić, ale jakoś nie potrafił, wciąż odkładał to. Póki co, nie palił przy Scarlett, albo krótko przed spotkaniem z nią. Przynajmniej się starał. Pośród mroku majaczyły cienie rozłożystych drzew. Zaciągnął się po raz kolejny, a ostry dym podrażnił jego przełyk. Czuł jak rozchodził się po jego wnętrzu, by zaraz wypuścić go z płuc. Objął spojrzeniem roztaczający się przed nim obraz działki. Lubił tu pracować. Lubił świadomość, że swoim nikłym wkładem przyczynia się do czegoś znaczącego. Lubił też to, że od samego początku czuł się tam jak w domu. Był pewien, że to było właśnie to miejsce. Poświęcił temu miejscu wiele czasu i sił, jednak to bardzo go podbudowywało. Świadomość, że wysiłek jaki włożył w budowę nie kończył się na dyspozycjach umacniał jego poczucie przynależności do tego miejsca. I był dumny. Oboje poświęcili coś, by zyskać jeszcze więcej. Był w domu, we własnym domu. A za ścianą spała kobieta, która nosiła jego dziecko. Jeszcze kilka lat wcześniej wyśmiałby kogoś, kto powiedziałby mu, że taki stan rzeczy da mu niemal dziką satysfakcję. Przywykł do wstawania w nocy i objeżdżania połowy Berlina za czymś, co jej się akurat uwidziało, a nawet do tego, że kiedy zdobył już to na co miała ochotę, Scarlett ta ochota przechodziła i chciała już coś zupełnie innego. Niekiedy wychodził z siebie i stawał obok, ale nie umiał się na nią złościć. Choć bywało, że dochodziło między nimi do rękoczynów i zaczynało brakować w domu talerzy, to nie gniewali się na siebie dłużej niż godzinę i godzili się równie intensywnie, co kłócili. Scarlett była nieprzewidywalna i chociaż czasem budziła w nim niespożyte pokłady uczuć, jakich u siebie nie podejrzewał, pięć minut później jednym spojrzeniem topiła cały gniew. Manipulowała tymi swoimi ogromnymi oczami, a na to był w stanie jej pozwolić. W sumie lubił to nawet. Kochał ją całą i wszystko w niej, nawet jeśli zdarzało mu się wpaść pod pantofel. Ale tylko czasem! Zaciągnął się po raz ostatni i zdusił niedopałek. Ciało Toma skuła gęsia skórka, ale noc była zbyt ładna, by mógł iść do środka. Stojąc z rękoma w kieszeniach, pozwalał by chłodny wiatr przenikał go na wskroś. Czuł bardziej. Czuł, że żył. Usłyszał, jak uchyliły się drzwi.
- Tom? – mruknęła zaspanym głosem. Odwrócił się do Scarlett, uśmiechając półgębkiem. – Przeziębisz się. Chodź do domu – potarła twarz dłońmi, ziewając rozdzierająco. – Przytul mnie – zamknęła dłonie na brzuchu, gładząc go delikatnie. – Przytul nas? – mruknęła sennie, kiedy wciąż nie ruszał się z miejsca. Na te słowa pokręcił głową i powoli podszedł do brunetki. Obejmując ją, wszedł do pokoju, szczelnie zamykając za sobą drzwi. – Przemarzłeś – wtuliła policzek w tors Toma, czule muskając go wargami.
- Nic mi nie będzie – odparł cicho. – Kładźmy się.
- Dobrze, że już jesteś. Nie lubię spać bez ciebie – szepnęła sennie, kiedy otuliwszy ich grubym kocem, przygarnął Scarlett do siebie. Ufnie przylgnęła do niego, kładąc jego dłoń na swoim brzuchu. – Czujesz? Znów kopie.

Bo do wielkiego szczęścia potrzeba tak bardzo niewiele. 
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo