3 października 2010

42. Zimna, zimna woda otacza mnie teraz i wszystko co mam to twoja dłoń.

Nim przebudziła się na dobre, westchnęła z lekko, żegnając majaczące pod jej powiekami resztki snu. Odetchnęła jeszcze raz, mocniej nakrywając się kołdrą. Było jeszcze ciemno, a ona czuła się taka głodna! Spojrzała na zegarek; trzecia dwadzieścia dwa. Sapnęła groźnie, zastanawiając się na który bok się przewrócić. W obecnym stanie rzeczy było to bardzo inwazyjne przedsięwzięcie, więc musiała sprawę dobrze przemyśleć. Skręciła głowę lekko w prawo, spoglądając na Toma. Pomimo mroku, dostrzegała delikatny zarys jego twarzy. Spał spokojnie, delikatnie uchylając usta. Jego prawa ręka spoczywała na jego nagim torsie, a lewa – niezmiennie, jak co noc – na brzuchu Scarlett. Uśmiechnęła się, czując jak jego długie palce zaciskają się czule na jej skórze przez cienki materiał koszuli. Siłą rzeczy zdecydowała się na prawy bok. Starając się wiercić jak najmniej, by nie obudzić Toma, przekręciła się na bok. Przez sen ogarnął ją ramieniem, zamykając dłoń na udzie brunetki. Westchnęła cicho, podkładając złączone dłonie pod policzek. Kiedy nie mogła spać, co ostatnio było niemal normą, lubiła patrzeć, jak spał on. Minuty mijały, uciekały jedna za drugą, urastając w kwadrans, a po nim kolejny i kolejny. Za oknem wciąż było ciemno, jednak panujący w pokoju mrok wydawał się nieznacznie rzednąć. Może to przyzwyczajenie wzroku do ciemności, a może faktycznie powoli zaczynało się robić jasno, pewnym było to, że sylwetka Toma była dla niej coraz bardziej wyraźna. Tors, którego nie nakrył kołdrą, jego muskularne ramię i bark, których z trudem powstrzymywała się nie dotykać. Jego twarz; miękkie policzki, przymknięte powieki, nos, jego zgrabny nos i te zmysłowe, ładnie wykrojone usta, uchylające się nieco. Był taki spokojny, kiedy spał, niczym nie strapiony. Kiedy po raz kolejny zaburczało jej w brzuchu, uznała, że chcąc nie chcąc będzie musiała wstać i coś zjeść. Choć wcale nie miała ochoty ruszać się z miejsca, a tym bardziej przestać na niego patrzeć. Zagryzając dolną wargę, wysunęła jedną dłoń spod głowy i najdelikatniej jak mogła, przysunęła się bliżej Toma. Spory brzuszek brunetki przywarł do jego boku i choć chciała przytulić się bardziej, nie była w stanie. Dłoń Toma mocniej zacisnęła się na jej biodrze, a Scarlett z delikatnym uśmiechem poczęła wodzić opuszkiem po jego silnym ramieniu, wyznaczając ścieżki na jego twardych mięśniach. Jej dłoń powoli przesunęła się ku jego twarzy naznaczając policzki, skronie, nos i pełne usta, obrysowując je dokładnie. W tej samej chwili oczy Toma otworzyły się szeroko, choć jeszcze zupełnie sennie i spojrzały na nią pytająco.
- Scarlett? – wychrypiał cicho. Uniósł się na ramieniu i obrzucił ją uważnym spojrzeniem.
- Wszystko w porządku – zapewniła go, gładząc dłonią policzek chłopaka.
- Dlaczego nie śpisz? – ziewnął rozdzierająco, przecierając pięścią oczy. – Jeszcze noc.
- Kiedyś powiedziałbyś, że jest jeszcze młoda – powiedziała zabawnie, wodząc ręką po jego torsie.
- Co ci chodzi po głowie, łobuzie, co? – przysunął się bliżej, obejmując Scarlett ramieniem. Przytuliła policzek do jego torsu, układając się ni to na wznak ni to na boku, dzięki czemu mogła być zupełnie blisko, wgniatając brzuszek w bok Toma. Ale on lubił czuć ją tak blisko siebie.
- Chciałam się przytulić – odparła dziecinnym tonem, muskając wargami skórę torsu chłopaka. – Nie lubię tak sama nie spać. Mam nadzieję, że po porodzie to się zmieni.. chociaż wtedy, to nie będziemy spać z innych względów – Tom czule przygarnął Scarlett bliżej siebie, obejmując ją ramieniem tak, by palcami muskać jej brzuch. Wtulił nos w jej włosy, wdychając ich bojący waniliowy zapach. Tak niewypowiedzianie dobrze było mu mieć ją tak blisko. 
- Ostatnio rozmawiałem z mamą – mruknął sennie. – Wiesz, pytała jak się czujesz, czy wybraliśmy imiona i w ogóle, długo mówiliśmy o tobie – zaśmiał się cicho. – A potem zapytała mnie, jak ja czuję się ze świadomością, że za chwilę zostanę ojcem.
- I jak się czujesz? – spytała cichutko, ocierając wargami skórę torsu chłopaka. Uśmiechnął się do siebie, gdy w jego głowie wciąż przebrzmiewało słowo ‘ojciec’. Był taki z tego dumny…
- Wiesz, to było takie.. przyjemne. Od ponad siedmiu miesięcy wiem, że będę tatą i powtarzam to sobie w myślach co dzień, ale kiedy usłyszałem to od mamy, w taki zupełnie beztroski sposób, to zabrzmiało zupełnie inaczej i.. potem przez cały dzień miałem dobry humor. Wiesz, mama wciąż się trochę boi, że narobię jakiegoś bałaganu. Nie mówi tego, ale ja to czuję. Martwi się. A teraz, kiedy spodziewamy się dziecka, ona chyba boi się, że jeszcze do tego nie dorosłem. Ale wiesz, co? – zrobił pauzę, na co Scarlett nieco odchyliła się do tyłu, by móc na niego spojrzeć. – Chyba ją miło zaskoczę, bo ten szkrab, który nam – wsunął drugą rękę pod kołdrę i czule pogładził brzuch Scarlett – tam rośnie, jest ucieleśnieniem jednego z moich największych marzeń. Bo wiesz… może i postępowałem różnie, ale zawsze marzyłem, by kiedyś w przyszłości dać własnym dzieciom dom, jakiego sam nie miałem. Ja chcę po prostu wynagrodzić samemu sobie, to co wtedy czułem… - ostatnie zdanie powiedział niemal szeptem, wbijając wzrok w niezidentyfikowany punkt na kołdrze. Scarlett, starając się opanować wzruszenie, dotknęła dłonią policzek Toma i troskliwie zamknęła na nim swe palce. Chłopak przymknął powieki, wtulając się w jej rękę i uśmiechnął się smutno.
- Nasze dzieci będą miały najlepszego w świecie tatę – powiedziała zupełnie poważnie, gdy na powrót uchylił powieki i delikatnie pociągnęła go do siebie, by móc złożyć na jego ustach najczulszy z pocałunków. – Kocham cię, Tom. Kocham tak, że nie potrafię znaleźć na to słów.
- Tu – znów czule pogłaskał brzuch brunetki – znajduje się ucieleśnienie wszystkich słów o miłości. – Uśmiechnął się gładząc go z niepomiernym uczuciem i znów wpił się w wargi Scarlett. Jej słodkie usta z największą żarliwością oddawały jego spragnione pocałunki. Uwielbiał jej cudownie miękkie wargi. Uwielbiał, jak zawsze czule obejmowały jego własne, jak równie zachłannie spijały pieszczoty, jak kochały, tak jak i on kochał. Westchnęła cicho, odnajdując pod pierzyną dłoń Toma i splatając ich dłonie na swoim brzuchu. Uznała, że jeśli teraz nie zapyta, to może już nie zdążyć.
- Ja chyba się boję – mruknęła, wygodniej układając głowę na jego ramieniu. Tom spojrzał uważnie na dziewczynę, nie za bardzo wiedząc, co miała na myśli. Odechciało mu się spać.
- Czego, Maleńka? – spytał troskliwie, całując Scarlett w czoło.
- Tego, że będzie bolało… - odparła jakby zawstydzona. – Rozmawiałam z Jul, jak to jest i na co się przygotować, przeczytałam tyle książek i artykułów, ale.. to tak się nie da, bo to przecież będzie inaczej. Mama mówi, żeby poddać się temu i pozwolić ciału odnaleźć właściwy rytm, ale to brzmi instrukcje w ćwiczeniu jogi, a nie rodzeniu! – oburzyła się i westchnęła. – Lekarz mi mówił, że nasze dziecko jest duże jak na ten czas i że wszystko wskazuje na to, że urodzi się duże i to przeraża mnie jeszcze bardziej. Bo Jul.. ona mówi, że już nie pamięta, że poród to etap, który po prostu trzeba przejść. No ja to wiem, ale oni z Shie myślą już o drugim dziecku, ona się nie boi. Ona zaciska zęby i robi swoje, nie zważając na to czy będzie cierpieć czy nie, bo to cena, którą gotowa jest płacić za szczęście jakie dają dzieci, a ja się czuję jak tchórz, bo kiedy zaczynają się pojawiać skurcze, ja już panikuję. Wiem, że skoro ono tam weszło, to musi też wyjść, ale.. och – zakończyła swój wywód ciężkim sapnięciem i odwróciła wzrok. Zabrakło jej tchu.
- Wiesz, że możesz poddać się znieczuleniu albo cesarskiemu cięciu, Maleńka. Zapłacę każde pieniądze, bylebyś nie cierpiała tak bardzo.
- Nie, tego nie chcę. Chcę przez to przejść jak należy, tylko się boję… nie chcę, żebyś cokolwiek kupował, ja.. – podniosła na Toma soczyście turkusowe, zaszklone spojrzenie. – Ja chciałabym, żebyś ze mną był – powiedziała na jednym wdechu i zaraz dodała: - ale nie będę cię do niczego zmuszać. Nie każdy facet tego chce i jeżeli stwierdzisz, że wolisz czekać na korytarzu, czy coś, to ja zrozumiem.
- Mama też mnie o to pytała i myślałem o tym. Wiesz, sądzę, że skoro razem powołaliśmy do życia tego szkraba, to razem musimy pomóc mu przyjść na świat. Choć ja chyba na niewiele się przydam – skrzywił się na te słowa.
- Dziękuję – odetchnęła z ulgą w głosie. – Przy tobie zawsze nie boję się tak bardzo – szepnęła, mocno wtulając się w Toma, a spory brzuszek brunetki wkomponował się w jego własny. Poczuł dreszcz, kiedy na własnej skórze poczuł silny ruch, a po nim kolejny.
- Oho, chyba ktoś się obudził.
- Jak sądzę, nie chce, żeby tatuś dotykał jego mamusi – odparła zupełnie poważnie, dźgając Toma palcem w bok. W tej samej chwili znów zaburczało jej w brzuchu. – Jestem głodna! – żachnęła się oburzona. – Widzisz, co mi zrobiłeś? – odparła groźnie, na co Tom prychnął jej we włosy, całując je leniwie. – Za karę musisz zrobić mi gofry – uniosła się z filuternym uśmiechem na ustach i zupełnie niewinnym, turkusowym spojrzeniem ulokowanym w jego własnym w kolorze mlecznej czekolady. Wciąż było ciemno, ale nie musiała spoglądać, by widzieć ich odcień.
- Ta moja kara jest zupełnie nieadekwatna do przewinienia, kochanie. Było ci zupełnie przyjemnie, a ja pokutuję od siedmiu miesięcy z hakiem – jego jeszcze przed momentem beztroski ton przeobraził się w zmysłowy pomruk. Scarlett przeszedł dreszcz, gdy dłoń Toma zawędrowała ku wewnętrznej stronie jej ud. Westchnęła rozkosznie, gdy palce chłopaka posuwały się coraz dalej, jednak kolejne burknięcie w brzuchu sprowadziło ją na ziemię.
- Ja twoje przewinienie noszę pod sercem znacznie dłużej – odparła słabo, całując jego tors. – Tęsknię za tobą – powiedziała już zupełnie poważnie, unosząc się na łokciu i spoglądając na niego. W rzedniejącym mroku dostrzegła jego zaciśnięte szczęki, a pod palcami wytyczającymi ścieżki na jego torsie, wyczuła napięte mięśnie. Wiedziała, co to oznacza. Z westchnieniem pocałowała go krótko. – Fantazjujesz, Kaulitz – odparła przekornie, zabawnie przekrzywiając głowę.
- Na twoim miejscu siedziałbym cicho – mówiąc to uśmiechnął się rozbrajająco i leniwie zabrał dłoń spomiędzy jej ud. – Mają być z dżemem? – powoli odrzucił pierzynę i niechętnie podniósł się z łóżka.
- Z truskawkowym albo pomarańczowym – ziewnęła przeciągle, układając się wygodnie w pierzynach.
- Nawet nie próbuj zasypiać, jeśli wrócę, a będziesz spać, to cię obudzę i zjesz te gofry czy tego chcesz czy nie – starał się być groźny, jednak przy uśmiechu, który rozciągnął jego usta na widok brunetki, było to raczej niewykonalne. – Piąta godzina, a ty mnie wyganiasz z łóżka. Sadystka.
- Nieprawda, bo czwarta trzydzieści sześć – rzuciła za nim, kiedy powłuczając nogami, wyszedł z pokoju.
*


So many players, you’d think, I was a ball game.

Leniwie mieszała łyżeczką parującą kawę, wpatrując się w powstały wir, zupełnie jakby chciała, by ją porwał i zaniósł, gdzieś bardzo daleko. Była siódma rano, czwartek – pierwszy dzień jej pierwszego prawdziwego urlopu. W normalnych warunkach za skarby świata nie podniosłaby się z łóżka o tej porze, ale biorąc pod uwagę fakt, że za cztery godziny powinna być na lotnisku – również w zupełnie normalnych warunkach – powinna się ostro spieszyć. Westchnęła ciężko, upijając wreszcie spory łyk kawy. Ociężale podniosła się z krzesła i mocniej zaciągając supeł paska podomki, przeszła do sypialni. Wygrzebała z szafy torbę i zaczęła niedbale wrzucać do niej ubrania. Nie musiała się zbytnio zastanawiać nad tym, czy pasują do siebie, bo jej t-shirty z reguły pasowały do każdych jeansów, bluzy również. Coś eleganckiego, w sam raz na ślub, postanowiła kupić już w Berlinie. Kiedy już niemal skompletowała cały bagaż przypomniała sobie o imprezie u Scarlett i Toma. Zatrzymała się na moment, nasłuchując. Woda w łazience wciąż szumiała. Znów zużyje całą ciepłą. Skrzywiła się i wróciła do swojej szafy. Jeśli chodziło o rzeczy bardziej wystawne, tu zaczynały się schody. Liv nie posiadała zbyt wielu rzeczy, których nie założyłaby do trampek. Koniec końców zabrała granatową sukienkę i szpilki w takim samym kolorze. Zestaw od Chanel. Pierwsze eleganckie rzeczy, które były jej potrzebne tu w Paryżu. Jubileusz Carine, bankiet – na samą myśl robiło jej się niedobrze, jednak ku jej zdziwieniu, dzięki tej imprezie przestała zionąć nienawiścią do takich imprez. Carine określiła ją swoją perełką, objawieniem ostatnich czasów i była gwiazdką. Przez jeden cudowny wieczór była najważniejsza. Później zaczęły urywać się telefony. A wszyscy chcieli, by dla nich fotografowała, ale kto przy zdrowych zmysłach porzuci dobrą posadę w ‘Vogue’, dla jakiegoś ‘Elle’ czy ‘Marie Clair’? Byłaby hipokrytką, gdyby przyznała, że jej to nie chełpiło. Czuła się dumna, że jej zdjęcia robią taką furorę, że to co kochała, przynosiło taki plon. Czuła się ważna. Czuła się potrzebna. Nie niezastąpiona, ale potrzebna. Carine w codziennych kontaktach była wobec niej oschła, z resztą jak wobec wszystkich, jednak jeśli dawała jej do zrozumienia swoje zadowolenie, odczuwali to również wszyscy. Nie szczędziła słów na forum redakcji, jeśli coś wydało jej się tego godne. Nie tylko w stosunku do Liv, chociaż w większości do niej. W końcu nie bez powodu długoletni fotografowie pracujący na zlecenie Riotfeld patrzyli na nią, jakby krzywo. Wciąż się uczyła, rozwijała. Naczelna wysyłała ją na szkolenia, wernisaże, pilnowała, by Liv uczyła się od najlepszych. Brunetka nie miała pojęcia, skąd ta troska, ale była jej niezwykle wdzięczna. Spakowała ostatnie rzeczy. Zostały jej jeszcze kosmetyki z łazienki. Zabezpieczyła aparat, torbę z nim położyła obok bagażu. Stojąc nad nim zastanawiała się, czy aby na pewno zabrała wszystko. Szum wody w łazience ucichł. Zamek w drzwiach skrzypnął i kilka chwil później czuła, jak silne, męskie ramiona oplatały ją dookoła. Jej ucho musnął jego wciąż wilgotny policzek, zaraz wargi tyczące ścieżkę pocałunków od kości policzkowych, przez szyję, po obojczyki dotąd skryte pod połami szlafroka, który w magiczny sposób rozsunął się, a pasek bezszelestnie opadł na ziemię. Pocałunki mężczyzny – czułe i subtelne – rosiły jej skórę, a dłonie wkradły się pod materiał szlafroka, zamykając się na jej nagim podbrzuszu. Opuszki palców szatyna delikatnie muskały jej skórę, budząc w jej wnętrzu coraz silniejsze mrowienie. Westchnęła z rozkoszą, gdy objęły jej piersi i stanowczo zamknęły się na nich. Oddychała ciężko, zatapiając się w jego ramionach, pozwalając by pieścił nagą skórę, pozwalając jej zapomnieć. Po raz kolejny zapomnieć. Jednym ruchem odwrócił ją przodem do siebie, zsuwając z ramion brunetki puchatą podomkę. Przycisnął ją do siebie, namiętnie wpijając się w jej wargi. Całował ją zachłannie, zaciskając dłonie na nagich pośladkach Liv. Jakby w amoku, założyła mu ręce na szyję, wszczepiając palce w długie włosy. Czuła jego pożądanie. Jakaś część jej umysłu, jeszcze w pełni świadoma, nakazywała jej przerwać ten akt pożądania, odrzucić go, kazać wyjść, ale nie potrafiła. Milion myśli kotłowało się jej w głowie. Jednak żadna na tyle silna, by zmusić ją do reakcji.
- Theo.. – wychrypiała mu wprost do ucha, gdy niemal brutalnie przypierał ją do ściany. Jego dłonie na jej piersiach, wewnętrznej stronie ud, wrażliwej skórze podbrzusza, jego drapieżne pocałunki; za dużo tego, by mogła spamiętać, co zamierzała powiedzieć. Kręciło jej się w głowie. Zacisnęła dłonie na jego łopatkach, wbijając krótkie paznokcie w delikatną skórę. Zagryzła dolną wargę, gdy odrzuciwszy ręcznik oplatający jego biodra, uniósł ją nieco. Rozchyliła uda, oplatając go ciasno nogami. Stało się. Poruszał się szybko, wnikając w nią głęboko. Jęknęła głośno, nim wpiła zęby w jego bark. Trwało to sekundę, a może wiek? Trwali połączeni, a ona w ostatkach świadomości pragnęła wykrzyczeć zupełnie inne imię. Z głośnym jękiem opadł na jej ramię, trzymając Liv mocno przy sobie. – Theo.. – szepnęła, oddychając ciężko. – Theo – wydyszała znów, całując jego ramie i szyję. Uniósł głowę, uśmiechając się zmysłowo. Cudownie mrużył przy tym oczy. Był przystojny, tak bardzo przystojny. Jego uroda mąciła zmysły. Jedną ręką odgarnęła wilgotne kosmyki z jego czoła. Uśmiechnęła się i krótką chwilę patrzyła w jego niebieskie oczy. Pocałowała go jeszcze raz żarliwie, drapieżnie przygryzając jego dolną wargę. Zaśmiał się gardłowo, gdy wysuwając się z niej, postawił brunetkę na podłogę. Choć naga, zupełnie bez zażenowania ruszyła ku drzwiom. Nim wyszła, odwróciła się, taksując go krytycznym spojrzeniem. Spodziewał się kolejnego wstępu, a zastał ostatni z końców. – Mam nadzieję, że cię nie będzie, kiedy wrócę – odparła chłodno i zniknęła w łazience. Kiedy pierwszy szok minął, pojął znaczenie jej słów. Model przeklął siarczyście i ubrawszy się szybko, wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami. Pomimo szumu wody Liv usłyszała, jak drzwi zamykają się z hukiem. Przymknęła powieki, pozwalając leniej wodzie chłodzić jej rozgrzaną skórę. Strużki spływały po jej rumianej twarzy, kiedy dziewczyna gorzko się rozpłakała. Stała tak i stała, zanosząc się szlochem, a coraz chłodniejsza woda wreszcie stała się niemal lodowata. Wpuściła do swojego łóżka kolejnego mężczyznę. Sesja, drink, seks. Nienawidziła swojej słabości. Nienawidziła siebie za to, że dziurę w sercu próbowała załatać zupełnie nie pasującą materią. Ale czuła się taka samotna. A oni byli! Byli obok, kiedy potrzebowała poczuć ciepło drugiego człowieka. Dawali jej miłość. Na godzinę, noc, czy dwie. Oni byli, po prostu byli, dając tyle, ile ona dawała im. Nie oczekiwali od niej niczego, nie pytali, znikali równie szybko jak się pojawiali. Było dobrze. przecież tego chciała. Więc dlaczego coraz bardziej nienawidziła siebie samej? Kiedy pracowała, w ferworze zajęć, dziesiątkach zdjęć, sesjach, w tłumie ludzi; była szczęśliwa. Najbardziej jak można, ale kiedy opuszczała studio, bez względu na to czy sama czy w czyimś towarzystwie, wracała pustka. Chłód, który skuwał jej wnętrze, a ona nie chciała zamarznąć. Potrzebowała ciepła. Usłyszała jakiś dźwięk, ktoś był w łazience. – Theo, mówiłam ci, że masz wyjść – odparła, choć nie wydawało jej się, by wracał. Przełknęła ślinę, uchylając nieco kabinę. Pierre. Odetchnęła, a z drugiej strony zdziwiła ją jego obecność. Stał wpatrując się w nią powątpiewająco, a w dłoniach trzymał puchaty ręcznik. – Możesz się odwrócić? – sięgnęła po niego, jednak mężczyzna stał za daleko.
- Kwiatuszku nie obraź się, ale to, co zobaczę nie będzie w moim typie – odparł podchodząc bliżej, by sięgnęła ręcznik i ostentacyjnie odwrócił głowę. Uchylając lekko kabinę, owinęła się nim szczelnie i wyszła wprost we własne kapcie.
- Co ty tu robisz? – podeszła do lustra i wytarłszy je, zaczęła rozczesywać włosy. Pierre beztrosko usiadł na pralce i założył nogę na nogę.
- Słyszałem jak subtelnie wyszedł pan iks.
- No i co w związku z tym? – burknęła agresywnie.
- Może nie powinno mnie to obchodzić, ale..
- Nie powinno – ucięła, odrzucając do tyłu mokre kosmyki.
- Ale od jakiegoś czasu każdy twój gość opuszcza w ten sposób twoje mieszkanie i zaczynam obawiać się o futrynę w drzwiach. No i nie przeczę, o tynk w moim mieszkaniu również.
- Co ty pieprzysz, Pierre? – odwróciła się gwałtownie, opierając o umywalkę.
- Martwię się o ciebie, Liv.
- Nie ma potrzeby.
- Nie ma? To dlaczego jesteś cała zapuchnięta? Liv, wydawało mi się, że się przyjaźnimy i jako twój przyjaciel, czy tego chcesz czy nie, znam cię dosyć dobrze, może nawet lepiej niż byś chciała. I teraz, w twojej łazience, patrząc na karykaturę ciebie samej, mogę stwierdzić, że jesteś najżałośniejszą istotą, jaką znam. 
- Jakim prawem śmiesz mnie oceniać! – oburzyła się, szybkim, nerwowym krokiem opuszczając łazienkę. Pierre poszedł za nią, zostając na korytarzyku, by mogła spokojnie się ubrać. Ubrania szeleściły, ostro przecinały powietrze, a Liv klęła pod nosem. Kiedy po kilku chwilach wszystko ucichło, powoli wszedł do pokoju i oparł się o ścianę, naprzeciw siedzącej na łóżku brunetki. Spojrzała na tą ścianę i skrzywiła się mimo woli. Oparła ugięte ręce na kolanach i schowała twarz w dłoniach. – Masz jeszcze dla mnie jakąś naukę moralną? – mruknęła, zastanawiając się, gdzie zostawiła papierosy. Olśniona wstała z łóżka i udała się do kuchni, a Pierre za nią. Uchyliła okno i wsunąwszy między wargi jednego camela, odpaliła końcówkę i mocno się zaciągnęła. Nie patrzyła na Pierra. Uparcie wpatrywała się w coś co w przyszłości miało być kwiatkami w rabatach na podwórzu. Nalał sobie już lekko przestudzonej kawy, posłodził i usiadł przy małym, okrągłym stoliku.
- W sumie, to chyba nie – odparł, gdy odpalała drugiego papierosa. – To twoje życie i twoje decyzje. Ja po prostu mówię, co widzę. Może nie jestem specem w kontaktach damsko-męskich, ale widzę, że cierpisz. I to w dodatku nie przez kaprys losu, czy coś w ten deseń. Sama się ranisz. On tam usycha. Ty usychasz tutaj, wmawiając sobie, że jeśli co wieczór inny facet będzie grzał ci pościel, zapomnisz.
- Widziałeś go raz. Nic o nim nie wiesz, a poza tym, skąd możesz mieć pewność, że go kocham?! – oburzyła się, mocno zaciągając się dymem. Drżały jej dłonie.

- Bo mi o tym powiedziałaś? – zmrużyła oczy, patrząc na niego, jakby był nie do końca normalny. – Nie musiałaś mówić: słuchaj, Pierre. Kocham Georga, a on kocha mnie, wiesz? Wystarczyło patrzeć na ciebie, kiedy opowiadasz o tym, co na jego temat mówiła ci Scarlett, ile bólu maluje się w tobie, gdy o nim opowiadasz, z jakim uczuciem wspominasz czas przed przyjazdem tutaj. Malutkie rzeczy, a tworzą wielki obraz ciebie. Umiem patrzeć i słuchać, Liv. Możesz się okłamywać dalej, twoja rzecz. Po prostu mam nadzieję, że się wreszcie opamiętasz. On nie jest Paulem. Nigdy, nawet w jednej setnej nie postąpił jak on. A ty sobie wmawiasz, że jest inaczej. Boisz się przyznać, że go kochasz, i że ta miłość nie odbiera ci wolności, przestrzeni życiowej i tych wszystkich rzeczy, które sobie wyimaginowałaś. Wręcz przeciwnie, dobra miłość uskrzydla i ty o tym wiesz, ale nie wiem, dlaczego tak zaciekle przeczysz sobie samej. Truję ci tu i teraz, bo jedziesz do domu. Spotkasz go nie raz – wstał od stolika i podszedł do niej. Objął ją serdecznie. – Nie zmarnuj tego, dziecino – uśmiechnął się posępnie i nim ruszył ku wyjściu, ucałował Liv w skroń. Ponownie zatrzymał się w drzwiach, jakby przypominając sobie o czymś. – Nie wiem, czy widziałaś. Zrobiłem na drutach sweterek dla maleństwa, przekaż go proszę Scarlett. Pakunek leży na twojej torbie. Powiedz jej jeszcze, że Hugo robi dla niego huśtawkę. Jeśli nie będzie okazji, wyślemy pocztą. Do zobaczenia. – kilkanaście sekund później, kiedy drzwi za nim trzasnęły, została z nią tylko cisza. Nie mając sił dłużej tamować łez, rozpłakała się, odpalając kolejnego papierosa. 


Surrounded by familiar faces without names.
None of them know me or want to share my pain.
And they only wish to bask in my light,
then fade away.
*
  
Julie uśmiechała się błogo, gdy szaroniebieskie oczka Nico bacznie przypatrywały się wszystkiemu dookoła, uparcie nie pozwalając ostatecznie opaść powiekom. Ssał zachłannie, obejmując rączką pełną pierś dziewczyny, i wkładał w tą czynność całe swoje zaangażowanie, które miało uchronić malca przed morzącym go snem. Zmieniła nieco ułożenie Nico, poprawiając dłoń pod jego pleckami. Synek ssał coraz mniej zapalczywie, a jego malutkie powieczki unosiły się z coraz większym trudem. Jedynie jego rączka nieprzerwanie zaciskała się rytmicznie na piersi blondynki. Drzwi pokoju uchyliły się cichutko, gdy Shie wślizgnął się do środka, a za nim ostra smuga światła. Zamknął je prędko i niemal bezszelestnie podszedł do Jul. Uśmiechnęła się szerzej, gdy usiadł obok niej, obejmując ją w talii. Oparł brodę na jej ramieniu, raz po raz muskając wargami jej szyję i wpatrywał się w zasypiającego synka. Oczka Nico na moment otworzyły się szerzej, gdy na widok ojca wydał z siebie niezidentyfikowany dźwięk w przerwie jedzenia. Shie zaśmiał się cicho, głaszcząc maluszka po brzuszku.
- Nie rozbudź go – szepnęła, opierając się o tors szatyna. Jeszcze kilka krótkich chwil dziecko starało się walczyć ze snem, by wreszcie poddać mu się mimowolnie. Julie kołysała synka jeszcze trochę, chowając się w bezpiecznych objęciach Shie. – Twardy jest – odparła dumnie. – Zupełnie jak ty – ostrożnie podniosła się z posłania i nucąc cichutko, podeszła do łóżeczka. Jeszcze krótką chwilę po tym, gdy ułożyła go i okryła miękką kołderką, delikatnie gładziła dłonią jego pulchny policzek. Przygasiła światło i powoli, jakby zupełnie bezsilna podeszła do Shie. Wyciągnął ręce i z czułością usadowił ją sobie na kolanach. Wtuleni zapadli się w przepastnym fotelu. Cudowna cisza burzona jedynie ich oddechami, silne ramiona Shie łagodzące trudy całego dnia i Nico śpiący trzy metry dalej. To wszystko czego było jej potrzeba. Przymknęła powieki, rozkoszując się błogim spokojem. Delikatny dotyk Shie działał na nią odprężająco, napięcie powoli odchodziło, skronie nie pulsowały tak bardzo i ból w krzyżach też zmalał. Odetchnęła ciężko.
- Jesteś zmęczona – bardziej odparł niż zapytał, czule całując jej włosy. Julie westchnęła z błogością, gdy zaczął pociągłymi ruchami gładzić jej plecy. Jeszcze bardziej przylgnęła do jego ciała.  
- Nico był dzisiaj nieznośny. Rozmawiałam z firmą cateringową i byłam w restauracji. Umówiłam się też ostatecznie z makijażystką i fryzjerką. Ach, dzwonili też z zespołu. Będą mieć dwie wokalistki i dodatkowego gitarzystę. Pytali czy chcemy jeszcze jakieś dodatkowe utwory. Powiedziałam, że jutro oddzwonię. Byłam u kwiaciarki zatwierdzić kompozycje kwitowe. Rozmawiałam z organistą i z księdzem. Umówiłam nas na ostatnie spotkanie. Muszą być też świadkowie. Odwiedziłam Scarlett i pojechała potem ze mną kupić strój dla Nico. A wszystko to za nic by mi się nie udało, gdyby Gustav nie zechciał wozić mnie cały dzień. To naprawdę złoty człowiek – wyrecytowała na jednym wdechu. –  I nie powiedziałabym, że taki rozmowny – dodała po chwili.
- Przepraszam, Jul. Nie powinnaś być z tym sama.
- Nieważne. Jakby nie było masz więcej na głowie. Licencja i ta sprawa… takie rzeczy nie dzieją się dwa razy.
- Ale nie będę się też drugi raz żenił – wymruczał wprost w uśmiechnięte usta Julie i pocałował ją czule.
- Spróbowałbyś chcieć – skubnęła zadziornie paznokciem pierś szatyna. – A zapomniałabym. Kupiłam też w centrum prezent na nowy dom dla Scarlett i Toma.
- Jesteś aniołem.
- No tak, ale tylko twoim – odparła zupełnie poważnie i mocno wtuliła się w tors szatyna.
*


Zimna, zimna woda..
Otacza mnie teraz.

Candy pomachała mamie radośnie, nim zniknęła w gmachu szkoły. Ranie wpatrywała się w niego jeszcze krótką, oddalając się dopiero, gdy rozbrzmiał pierwszy dzwonek i wszystkie dzieci zniknęły z dziedzińca. Starając się chronić przed zimnem, pocierała rękoma ramiona, prędko wracając do auta zaparkowanego przy Bremerstraβe, tak na wszelki wypadek. Nie chciała, by drogi samochód Billa wzbudzał czyjąkolwiek uwagę, nawet jeżeli nikt jej tam nie znał. Niemal biegiem dotarła do auta, a Bill, patrząc na nią, nie mógł się nadziwić, jak taka cudowna kobieta, mogła zmagać się z takim okrucieństwem losu. Ubrana w zwykłe jeansy i brązowy sweterek, bez makijażu i włosami związanymi w kucyk, zdawała mu się być ucieleśnieniem piękna. Efekt psuły jedynie ledwo zatuszowane sińce na szyi i pod okiem. Wsiadła, zapadając się w fotelu.
- Ale zimno! – potarła dłonie, pochuchała w nie i już zamierzała ogrzać je między założonymi na siebie nogami, gdy Bill nonszalanckim gestem zdjął kurtkę i podał ją jej z uśmiechem.
- Powinnaś biec za samochodem, żebyś nauczyła się, że czasem warto pamiętać o jakimś okryciu.
- Nie pozwoliłbyś mi biec za samochodem – odparła, jakby przekornie, zapinając zamek pod samą szyję. Kurtka pachniała nim. Z trudem powstrzymała się, żeby nie przymknąć oczy i po prostu nie delektować się tą wonią.
- Taaak? A to czemu? – uruchomił silnik i podkręcił ogrzewanie, nim włączył się do ruchu.
- Bo bałbyś się o mnie – powiedziała to takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie i zapięła pas. Bill udawał wielce skonsternowanego i dumającego na jej słowami, jakby objawiła mu tajemnicę wszechświata.
- Po głębszym zastanowieniu, dochodzę do racjonalnego wniosku powodowanego niezbitymi faktami oraz osobistym rekonesansem, iż… – zaczął tonem naukowca, po czym spojrzał na blondynkę, uśmiechając się ciepło. – Masz całkowitą rację – zatrzymawszy się na czerwonym świetle, ujął dłoń Rainie i delikatnie musnął wargami jej wewnętrzną stronę. – Wstąpimy do Starbucksa, kupimy dobrą kawę, wbijemy się w ciemny kąt i porozmawiamy wreszcie. Nie możemy tego odwlekać w nieskończoność, Rainie – nie odpowiedziała. Tak jak nie odzywała się, kiedy zaparkował pod Starbucksem i poszedł po kawę, ani kiedy wjeżdżał na niemal pusty parking kilka przecznic dalej. Kiedy pod kawiarnią Bill podał Rainie kubki z gorącą latte, nie musiała już szukać za oknem jakiegoś punktu, w który mogłaby się wpatrywać. Wbiła wzrok w wieczka.
- Bill – odparła niepewnie, podając mu kubek. – To nie jest takie proste…
- A myślisz, że dla mnie jest? Że było od dnia, w którym cię poznałem, w ciągu ostatnich miesięcy, kiedy grzebałem w rodzinnych brudach twojego męża? Myślisz, że mi jest łatwo żyć ze świadomością, że prawdopodobnie zawsze muszę rozstać się z miłością mojego życia? Że sam, z pełną świadomością robię wszystko, by tak się stało? Rainie, czas ucieka. Dla mnie to nie jest niełatwe, dla mnie to jest cholernie trudne, a pomimo tego robię swoje. Obiecałaś mi – odparł z trudno skrywanym wyrzutem.
- Daj mi skończyć – odpowiedziała z naciskiem. – To nie jest takie proste zostawić wszystko. Bez względu na to, jakie jest moje życie, ono jakoś się toczy… od dziesięciu lat żyję pod jednym dachem z człowiekiem, dla którego jestem workiem treningowym i dmuchaną lalą w jednym. Od dziesięciu lat wpajano mi, że wystarczy drobne odchylenie, a odbiorą mi ją. Bałam się, dlatego nie poszłam na policję, do prawnika, gdziekolwiek. Wolałam żyć w tej.. klatce, ale będąc pewną, że nie odbiorą mi dziecka. Byłam sama, samiutka z tym wszystkim, dopóki nie pojawiłeś się ty – widząc drobne kropelki na wieczku kubka, zdała sobie sprawę, że płakała. Pociągnęła nosem. Nie potrafiła spojrzeć na Billa. – Wystarczyło, że byłeś, bym czuła się wolna. Dzięki tobie wydzierałam życiu okruchy normalności. Wiem, że często jestem oziębła, zamykam się przed tobą, nie pozwalam dotykać, ani okazywać sobie czułości, ale nie potrafię inaczej. Wiem, że jesteś dobry, że mnie nie skrzywdzisz, ale ja zawsze w twoich gestach widzę Hansa. Mimowolnie pojawia się w mojej głowie i nie pozwala mi, choć odrobinę zbliżyć się do ciebie, nie tak jakbym chciała. Mówiłam ci kiedyś, że jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało? – spojrzała na Billa, ocierając łzy rękawem i pociągając nosem. Bill uśmiechnął się smutno w odpowiedzi. – Prócz Candy. Dlatego nosi takie imię, bo jest najsłodsza, a Candence brzmi tak dumnie… - uśmiechnęła się przez łzy. – Bill, ja sobie nie wyobrażam, bym mogła być tam bez ciebie. Samotność doskwierała mnie przez sporą część życia, więc nie stanowi dla mnie przeszkody, to jak się nazywam też nie ma dla mnie większego znaczenia, ale… świadomość, że ciebie może nie być napawa mnie niewyobrażalnym lękiem – odparła dławiąc wybuch płaczu. Zdjęła wieczko i upiły duży łyk kawy, licząc, że gula z gardła zniknie. Wzięła głęboki oddech, odstawiając kubek i z trudem znów spojrzała na bruneta.
- Nigdy nie pokocham innej, Rainie. Jesteś pierwszą i ostatnią, chociaż nigdy tak naprawdę nie mogłem cię mieć. Właśnie dlatego, że tak bardzo cię kocham, wepchnę cię do tego samolotu choćby siłą. On coś podejrzewa. Mówiłaś mi to nie raz. Milion razy bardziej wolę, byś ułożyła sobie życie tysiące kilometrów stąd, niż gdybym miał cię naprawdę stracić – ostrożnie ujął dłoń blondynki i czule ucałował każdy opuszek. Nie zabrała ręki, ogarnęło ją przyjemne ciepło. Takie, które pojawiało się tylko w jego obecności. Bill z cichym westchnieniem przyłożył dłoń Rainie do swojego policzka i jakby z ulgą wtulił się w nią, gdy subtelnie zamknęła się na jego skórze. – Jestem gotów już nigdy nie poczuć twojego dotyku, nie usłyszeć twojego głosu, byleby mieć pewność, że jesteś bezpieczna – mówił, patrząc w jej szklące się oczy.
- Ale ja nie wiem, czy jestem w stanie… - rozszlochała się, zabierając rękę i skryła twarz w dłoniach.
- Jesteś… – szepnął, choć pękało mu serce. Z największą gorliwością skłaniał ją do odejścia. Mógł stać się pokazowym przykładem masochisty. Ona była jak powietrze. Skazywał się powolną śmierć, odcinając sobie dopływ tlenu. Śmierć, która miała przychodzić latami. – Pozwól, że coś ci opowiem. Coś, co przekona cię na pewno. Koledzy Shie bardzo dokładnie wykonali swoje zadanie – Rainie wciąż skulona, spoglądała na Billa kątem oka, a on delikatnymi, pociągłymi ruchami gładził jej plecy. – Hans był bardzo nadpobudliwym dzieckiem. To budziło niepokój jego rodziców. Poddano go szeregowi badań, które wykazały rozwinięte w wysokim stopniu ADHD. Później okazało się, że to zupełnie inna przypadłość, jednak zanim do tego doszło… Hans był rozpieszczonym jedynakiem. Dostawał wszystko, czego chciał, nie miał żadnych granic, dopóki na świecie nie pojawiła się Janna – Rainie spojrzała na Billa pytająco na wspomnienie siostry Hansa. – Możemy tylko przypuszczać, że był bardzo wrogo nastawiony do pojawienia się swojej konkurencji. Do tego stopnia, że po dwóch tygodniach udusił siostrę poduszką. Sprawę zatuszowano, on został poddany wnikliwej obserwacji psychologicznej, która wykazała ni mniej ni więcej, niż to, że był nie do końca normalny. Jego rodzice robili wszystko, by ta prawda nie wyszła na światło dzienne. Taki skandal wydawał się jego rodzicom końcem ich życia publicznego. Nie próbowali mieć więcej dzieci. Cała ich uwaga skupiła się na Hansie i utrzymaniu pozorów normalności. Dla jego ojca jako biznesmana, znaczącego producenta części samochodowych to dyshonor mieć nienormalne dziecko, bynajmniej w tamtych czasach – słuchała uważnie, zszokowana i przerażona zarazem. – Postanowili więc zapewnić mu, powiedzmy alibi na życie, a sobie święty spokój. Pojawiłaś się ty i niechciana ciąża, skandal na jaki byli narażeni twoi rodzice. Musieli sądzić, że lepiej borykać się z córką, która wpadła ze swoim chłopakiem, niż z bękartem zrodzonym z gwałtu na nieletniej. Dla ojca Hansa to była idealna okazja. Podszedł twoich rodziców, robiąc wszystko, by zapewnić Hansowi, a raczej sobie święty spokój. Jego syn był uważany za ojca rodziny, a on nie musiał się martwić, że uciekniesz od niego, kiedy odkryjesz, że jest niezrównoważony, bo zastraszył cię, będąc niemal pewnym, że nie zaryzykujesz utraty córki. Utrzymanie tych wszystkich spraw w tajemnicy, łącznie ze śmiercią Janny, było dla niego o tyle ważne, bo nie mógł pozwolić sobie, by policja uważniej przyjrzała się jego interesom. Otóż ojciec Hansa, pod przykrywką fabryki części, bawił się w katalizator. Fabryka nigdy nie przyniosłaby mu takich dochodów. Śpi na pieniądzach, utrzymuje synalka nieroba ze swoich upranych, a nawet wykrochmalonych, niegdyś brudnych pieniążków – zironizował. – My wiemy o tym wszystkim. Nie imiennie, ani ja ani Shie, ani nikt prócz najwyższych organów policji nie zajmie się tą sprawą. Zeznawać przeciw Hansowi będziesz ty i Candy, a potem wyparujecie. Zaś nielegalną działalnością jego ojca zajmie się policja, w czasie niemal równoległym z twoimi zeznaniami. Uwierz mi, wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Ty musisz powiedzieć tak, a potem opowiedzieć policji, co działo się przez ostatnie ponad dziesięć lat. Od… - urwał, posyłając Rainie przepraszające spojrzenie. – Od dnia gwałtu po dzień, w którym trafisz na komendę. Powiesz prawdę i wszyscy będą chcieli cię słuchać. A potem… potem będzie dobrze. Zaczniesz nowe życie, dostaniesz dobrą pracę, Candy zostanie posłana do dwujęzycznej szkoły, policja cały czas będzie nad wami czuwać i pomoże wam psycholog. Uporacie się z nową sytuacją i mam nadzieję z przeszłością też. Shie zadba, byście miały do czynienia z najlepszymi specjalistami – Rainie wyprostowała się i kilka długich chwil wpatrywała się w Billa. Łzy zaschły jej na policzkach, a podpuchnięte oczy wydawały się niemiłosiernie zmęczone. Parzyła na niego tak, że odnosił wrażenie, że jej wzrok przenikał go na wylot. Analizowała dokładnie jego monolog, by wypowiedzieć jedynie cztery słowa, które zburzyły doszczętnie jego misternie strzeżoną przed zachwianiem wolę.
- A tobie kto pomoże? – jego wysuszone wargi ułożyły się w – uchodzący za radosny – uśmiech. Potarł rękoma twarz nie noszącą śladu makijażu i spojrzał na nią znów.
- Ja sobie poradzę. Mam tu Toma, Scarlett, która ze swoim wysoce rozwiniętym instynktem macierzyńskim nie pozwoli, bym zginął. Mam mamę i Gordona, Georga i Gustava, który choć zdaje się być nieobecny, bardzo mnie wspiera, jest też Liv, choć daleko, ale często dzwoni i pyta, co u nas. Jest Shie, z którym zaprzyjaźniłem się, nawet nie wiedzieć kiedy i Jul, która matkowała mi niemal tak, jak robi to Scarlett. Jest dużo osób, które były i będą przy mnie. Nie musisz się o mnie martwić. Nawet nie wiesz, ile nocy nie przespałem, zanim podjąłem tą decyzję. Teraz jestem w pełni świadomy, tego o co tak długo walczyłem. I choć zabierzesz za sobą połowę mojego serca, wiem, że tak jest dobrze, bo wreszcie zaczniesz normalnie żyć. Będzie dobrze, zobaczysz. Bardziej martwię się o ciebie, bo będziesz tam sama. Choć jestem pewien, że poznasz tam wielu ludzi, którzy zapełnią twój świat. Pokochają cię. Bo ciebie nie można nie kochać, Rainie – odparł z czułością.
- Bill?
- Tak?
- Chciałabym cię przytulić – nie powiedziała ‘się’. Bo choć niespodziewanie zaczęła odczuwać niepomierną potrzebę bycia obok niego, teraz miała wrażenie, jakby otworzyły jej się oczy. Naraz dostrzegła, ile wysiłku kosztowało go każde słowo, które wypowiedział, jaki był blady i jakby chudszy niż zawsze. Zauważyła, że jego oczy skrzą się jak zawsze, jaki jest przybity i opadły z sił. Pojęła, ile uczynił przez ten czas, jak walczył i dokonywał niemożliwego – dla niej. Dotąd cały jego ‘plan’ był składową poleceń i przewidywanych zdarzeń. Był abstrakcją, teorią zupełną, czymś co tylko funkcjonowało, jakby w przyszłości. Uświadomiła sobie ogrom czasu, jaki poświęcił na zorganizowanie tego wszystkiego, ogrom pieniędzy i zaangażowania. Ogrom wszystkiego, czego nawet do końca nie potrafiła sobie wyobrazić, bo było zbyt wielkie i zbyt trudne do ogarnięcia umysłem. I nagle zrobiło jej się tak bardzo przykro. Talk bardzo zabolało ją, jak Bill cierpiał. Jak ofiarował jej wszystko, co miał, włącznie ze sobą samym. Nacisnęła klamkę i prędko wysiadła z auta, dobiegając do niego w chwili, gdy zatrzasnął drzwiczki. Objęła go mocno, nie kryjąc się w jego ramionach. Przeciwnie, pragnęła skryć go całego w swych objęciach. Bill był wyższy i potężniejszy od niej, a pomimo tego, gdy szczelnie objęła go ramionami, pozwalając, by wtulił policzek w jej szyję, miała wrażenie, że był zupełnie kruchy.
- Bill? – szepnęła. – Zgadzam się – zamarł, jednocześnie mocniej zaciskając ręce na talii Rainie. – Choć to zupełne szaleństwo, przerażające mnie bardziej niż całe moje życie u boku Hansa, zgadzam się – wiedziała, że odmową wyrządziłaby mu największą z krzywd. A przy tym pojęła, jak wiele racji miał Shie. Tysiące kobiet ginęły katowane przez mężów, albo dawały milion ostatnich szans, za każdym razem płacąc za niej boleśniej, a ona otrzymała ta jedną jedyną.
- Naprawdę? – odsunął się na tyle, by móc spojrzeć w jej miodowe oczy. Oczy, które tak ukochał. Rainie kiwnęła głową.
- Bill.. ja nie wiem, co czuję. Chyba nie potrafię dać ci tego, czego tak bardzo, byś pragnął, ale to nie dlatego, że nie chcę, ale po prostu nie umiem. Nie wiem jak. Jedynym wyznacznikiem miłości była dla mnie Candy. Nie wiem, jak wygląda inna miłość, boję się jej. Wiem, że zaraz po niej jesteś mi najważniejszy i tak będzie już zawsze. Pewnie cię kocham, w jakiś sposób na pewno, ale pewnie sama o tym nie wiem. Bo jesteś… ciepłem w moim sercu, jesteś uśmiechem i radością. Jesteś bezpieczeństwem i pewnością, że istnieje dobre życie. Jesteś moją szansą, nadzieją, jestem wolą i siłą. Jesteś całym dobrem, które spotkało mnie w życiu. I nie wiem jak sobie bez ciebie poradzę – głos jej się łamał, ale nieprzerwanie patrzyła Billowi w oczy. – Jestem ci tak bardzo wdzięczna za każdy dzień, który z tobą spędziłam. Dziękuję losowi, że cię poznałam, że zesłał mi ciebie. Jesteś moim wybawieniem i nie mam słów… - urwała, zagryzając wargę. Nie chciała płakać.
- Nie mów nic. Nie potrzeba – wyszeptał z niekrytą ulgą w głosie, ulgą, która rozdzierała mu serce. Wtulił nos we włosy dziewczyny, wdychając ich delikatny zapach i przytulił ją mocno, czerpiąc z tej nieczęstej bliskości. – Będzie dobrze, zobaczysz. Wszystko będzie dobrze.

Zimna, zimna woda…

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo