Tytuł: Gossip Girl
*
2 miesiące od
rozstania; 20. grudnia 2011r.
Nie spieszno mu było z powrotem do Niemiec. Tam czekało go
prawdziwe życie, do którego nie chciał wracać. W końcu tam nie było już
Scarlett; ich leniwych poranków, pracowitych popołudni i czułych wieczorów. Nie
zasłyszy już jej podśpiewywania, ani nie zobaczy, jak siedząc po turecku w fotelu
przekrzywia uroczo głowę, pisząc piosenkę. Nie będzie się z nią przekomarzał,
planował przyszłości, ani żył chwilą. Nie dotknie jej więcej, ani nie pocałuje.
Nie będzie jej kochał, choć jego serce tak bardzo tego pragnęło. Wciąż
zastanawiał się, o co w tym wszystkim chodziło. Kiedy to się zaczęło, kiedy
zaczęli się mijać. Bo przecież to nie stało się nagle. Kiedyś łączyła ich każda
chwila. Cieszyli się nimi. Wszystkie chwile były ich. Nie było granic, ani
niedopowiedzeń. Może coś zaczęło się zmieniać, gdy poznała Fontaine’a. Może,
gdy on zobaczył pierwszy raz Lenę po tych wszystkich latach. Może wtedy, gdy
każde z nich zaczęło mieć jakieś tajemnice. Może Lena i Fontaine mieli z ich
rozstaniem tak naprawdę niewiele wspólnego. Może to oni sami doprowadzili do
tego, co się stało? Myślenie o tym przyprawiało go o zawrót głowy. Próbował
ogarnąć swoją sytuację, ale nie był w stanie i to sprawiało, że za każdym razem
opóźniał swój powrót do domu o kolejny dzień.
Minęło już tyle czasu. Przywykł do bycia bez niej, ale ta
pustka była coraz większa. Chyba jeszcze do końca nie przyjął do wiadomości
tego, że po powrocie znów będzie tylko on. Już nie będzie ich. A mieli być przecież
wieczni. I to było smutne. Rozstali się w gniewie, wypominając sobie rzeczy,
które teraz nie wydawały mu się na tyle istotnymi, by zakończyć tak piękny
związek.
Choć przyczyna ich rozstania w tej chwili wciąż nie była dla
niego jasna, czuł, że ona istniała, że to nie stało się bez powodu. Oboje ufali
za mało. I to napawało go złością, bo przecież obiecali sobie ufać! Mieli
rozmawiać i… mieli być. Oboje zawiedli i choć był pewien, że Scarlett myślała
tak samo, czuł, że nie było już drogi powrotu. Oboje skrzywdzili za bardzo, a
poza tym… nie był pewien, czy potrafiłby do niej wrócić.
Pościel zaszeleściła, a krótką chwilę później poczuł, jak
nagie ciało przylega do jego pleców, a smukłe ręce oplatają go, zamykając się
na jego torsie.
- Jest piąta, dlaczego nie śpisz? – Leila miała chropowaty,
zmysłowy głos. Była obrzydliwie bogata i nieprzyzwoicie piękna. Pochodziła z
Hiszpanii, przyleciała tu z rodzicami na święta. Była tlenioną blondynką, miała
ciemną karnację i ogromne niemal czarne oczy. Do tego idealne ciało. Doskonałe
proporcje i cudownie aksamitną skórę. Jedyne, co mu przeszkadzało, to sztucznie
powiększone piersi – co jak mu zdradziła, było prezentem od rodziców na
osiemnaste urodziny. Teraz mała już dwadzieścia lat. Skończyła szkołę średnią
od tego czasu zajmowała się jedynie pielęgnowaniem swojej urody. Musiał
przyznać, że była próżna i rzekłby, że pusta, ale w końcu nie zależało mu na
rozważaniach nad sensem istnienia świata, a seks z nią był niemal doskonały.
Fakt, nie miała wyczucia Scarlett, jak z resztą żadna spośród tych, z którymi
spał odkąd tu przyleciał. Wiedział, że prędko takiej nie spotka, bo prawda była
taka, że tym, czego mu brakowało, było uczucie i ta znajomość ciał, które
łączyły jego i Scarlett, ale nie mógł przecież wiecznie porównywać z nią
każdej! Nienawidził siebie za to, że widzi ją we wszystkim. Cholera, bo co miał
robić, skoro ona wciąż tym była. Była dla
niego pieprz’onym wszystkim! Wciągnął gwałtownie powietrze, już chciał
odepchnąć Leilę, ale jej uśmiech i błogie spojrzenie nie pozwoliły mu zrobić
niczego poza zabraniem jej z powrotem do łóżka. Tam przynajmniej mógł na chwilę
zapomnieć.
2 miesiące od
rozstania; 24. grudnia 2011r.
W salonie pachniało choinką. Drzewko było przystrojone
kolorowymi bombkami, światełkami, cukierkami i ciągnącymi się w nieskończoność
łańcuchami. Nijak przypominało te nowoczesne imitacje drzewek
bożonarodzeniowych. Ubierali ja razem rano i to było takie… po prostu dobre.
Śmiali się i rozmawiali o bzdurach, jakby życie było łatwe. A teraz na piętrze
rozlegał się płacz, a raczej wrzask bliźniaczek, więc Julie i Shie niemal
pobiegli do nich, jakby zapominając, że sekundę wcześniej siedzieli z Nico przy
choince. Chłopiec posmutniał, patrząc za pośpiesznie oddalającymi się
rodzicami. Spojrzał na bombkę, którą razem oglądali i bujnął ją paluszkiem. A
Scarlett krajało się serce. Bo nie mogła patrzeć, jak Nico nie może przywyknąć
do nowej sytuacji. Bo nie mogła znieść myśli, że Liam mógłby już raczkować
wokół choinki, tłuc bombki i zachwycać się tym wszystkim. Mogłaby go mieć przy
sobie, nawet jeśli Toma już by nie było, a wtedy wszystko stałoby się łatwiejsze.
Ciężko jej było kochać swoich bratanków, choć przelewała w nich całą swoją
nagromadzoną miłość. Jednak to bardzo bolało. Nico wciąż kołysał bombką, a jej
zdobienia mieniły się w świetle lampek. Dziewczynki wciąż płakały. Odstawiła
swój sok na stolik i podeszła do choinki. Usiadła obok bratanka i uśmiechnęła
się do niego. Nico spojrzał na nią i uśmiechnął się, gdy połaskotała go za
uszkiem.
- Podoba ci się ta bombka? – Nico kiwnął głową.
- Tiak – odpowiedział i pchnął ją znów paluszkiem.
- Zaśpiewać ci piosenkę o choince? – chłopiec spojrzał na
Scarlett i ochoczo pokiwał głową. Odgarnęła z jego czoła coraz dłuższe
ciemnoblond kosmyki i zaczęła nucić ‘O, Tannenbaum’. Malec zaczął wesoło kiwać
się na boki, a Scarlett razem z nim. Śpiewała tak, a on po drugim refrenie
próbował wtrącać słówko ‘Tannenbaum’. Uśmiechnęła się, bujając się z chłopczykiem
w rytmie melodii. Za każdym razem, gdy zajmowała się Nico czy dziewczynkami pękało
jej się serce. Rana wciąż była zbyt świeża. Jednak to dawało jej jakąś
nadzieję, ten malec pozwalał jej ulokować w sobie ten ogrom miłości, jaki wciąż
w sobie miała. A to, że jednocześnie było to dla niej najdotkliwszym cierpieniem,
to inna sprawa. Nico się rozweselił, ale dobry nastrój opuścił go w chwili, gdy
usłyszał zbliżający się płacz sióstr. Pomimo otaczającej go zewsząd miłości,
nie mógł poradzić sobie z konkurencją w postaci swoich sióstr. Wszyscy
okazywali mu podwójne zainteresowanie, by nie poczuł się odrzucony po
narodzinach bliźniaczek, ale nie było wśród tych osób jego rodziców, więc
wszystkie starania szły na marne, bo to ich brakowało malcowi. Z racji, że
dziewczynki były dwie, to hałas też był podwójny, zaabsorbowanie i czas,
jakiego wymagały również, a że miewały często kolki i bardzo niespokojnie
spały, to kradły Nico bardzo wiele czasu, jaki mama i tata mieli przeznaczyć
jemu. Roxanne i Alexandra wciąż kwiliły, a Julie i Shie odczyniali tańce, które
mogłyby je ukołysać. Nico był idealny, jako noworodek, więc teraz dostawali za
nadobne. Scarlett wróciła do domu dzień wcześniej, nie było jej ponad miesiąc
odkąd wyjechała na początku listopada. Zajęła się pracą i promocją trasy i
reedycji, a nawet jeśli miała jakiś wolny weekend, to wolała go spędzić sama, w
LA czy Nowym Jorku, bo wiedziała, że nie zniosłaby szczęścia Julie i Shie’a.
Nie zazdrościła im w ten zły sposób, po prostu nie pogodziła się z własna
tragedią i każde szczęście innych było dla niej ciosem. Na święta wrócić
musiała. Kupiła wszystkim wielkie prezenty i miała ciężkie zadania upchnąć je w
swoim Audi tak, aby nikt tego nie widział. Bardzo starała się zachować twarz i
nie psuć swoim nastrojem radości przygotowań całej reszcie. Tym bardziej, że na
wieczerzy mieli być u nich Dominik z Laurą. Wszyscy byli tak bardzo radośni, a
ją tak bardzo to dotykało. Nie oczekiwała, że rodzina będzie smucić się, bo ona
czuła się podle. Po prostu to ona nie potrafiła się wpasować. Najgorzej było z
dziećmi. Kochała je, ale tak bardzo przypominały jej o Liamie. Julie właśnie
przestawała karmić Lexie i podawała ją Shie’owi, żeby wziąć od niego Roxie. Dziewczynki
w dużej mierze żywiły się mlekiem modyfikowanym, bo organizm Jul nie nadążał
produkować takich ilości pokarmu, jakich one potrzebowały. Dlatego karmienie
ich, było bardziej przytuleniem, niż zasyceniem ich wiecznie głodnych
brzuszków. Lexie już uspokoiła się i zadowolona obserwowała świat z ramion
taty. Scarlett spojrzała na zasmuconego Nico, który wpatrywał się w rodziców
z... żalem. Bo jak miał zrozumieć to, co działo się wokół niego. Było jej
bardzo ciężko przełamać się i zrobić to, co zaświtało jej w myśli. Unikała
dotykania dziewczynek, bo zwyczajnie bała się tego. Bała się, że je skrzywdzi.
Jednak nie mogła patrzeć na Nico, na ten smutek w jego oczach. Bo on nie
złościł się. Nie okazywał zazdrości. Był po prostu smutny. Chował się w kącie i
pozwalał o sobie zapomnieć, co ją samą zabijało wewnętrznie, bo ciężko było jej
wyobrazić sobie, jak bratanek czuje się w takich chwilach. Wiedziała, że nie
powinna wtrącać się w jego wychowanie, ale z tego, co widziała Shie i Jul
sytuacja trochę przerosła. – Chodź, kochanie – wzięła Nico na ręce i z trudem
podniosła się z podłogi. Był taki ciężki albo to ona miała coraz mniej sił. –
Zrobimy mamie i tacie niespodziankę, co? – malec niepewnie kiwnął głową.
- Tiak – ucałowała chłopca w skroń, mimowolnie wciągając
delikatny zapach dziecka. Powoli podeszła do zaabsorbowanych rodziców i
ukucnęła obok nich z Nico na rękach.
- Niespodzianka – powiedziała, siląc się na lekki ton. – Ten
kawaler domaga się mamy i taty.
- Brakowało nam tu naszego małego mężczyzny – Julie
pogładziła synka po policzku. – Co robiłeś, skarbie? – Julie była maksymalnie
zmęczona, ale to ani na chwilę nie spędzało jej z twarzy uśmiechu. Scarlett ją
za to podziwiała
- Bujałem bombi, mama.
- Nico upodobał sobie tą czerwoną z reniferami. A właśnie,
oglądałeś już bajkę o Rudolfie? – chłopiec pokręcił głową. – To już moja w tym
głowa, żebyś ją zobaczył – Scarlett mrugnęła porozumiewawczo do bratanka i
ucałowała go w policzek. – A teraz fruuuuu – podniosła go wysoko i okręciła się
wokół własnej osi. – Do mamy i taty – usadziła Nico między Jul a Shie’em, przez
co Roxie się przebudziła i zaczęła kwilić. Scarlett z wciąż walącym sercem
wywołanym udźwignięciem Nico, spojrzała na dziewczynkę, a zaraz po tym na brata
i szwagierkę. Jeszcze nigdy nie trzymała żadnej z dziewczynek. Wiedziała, że
jeśli Roxie będzie płakać, obudzi się też Lexie, a wtedy Nico znów zostanie bez
mamy i taty. Wzięła głęboki oddech i wyciągnęła ręce po maleństwo. – Mogę? –
zapytała niepewnie, patrząc na Julie, a ta najwyraźniej zdając sobie sprawę z
tego, co działo się w Scarlett, uśmiechnęła się pokrzepiająco i wstawszy,
ostrożnie podała jej córeczkę.
- Wciąż to potrafisz – szepnęła i ścisnęła jej rękę.
Scarlett uśmiechnęła się smutno, patrząc na różowiutką buzię Roxanne. Uderzył
ją zapach niemowlęcia, czuła delikatny dotyk jej ciałka i na powrót poczuła,
jak bardzo bezsilna była wobec swojej rozpaczy. Do oczu napłynęły jej łzy.
Przytuliła dziewczynkę i delikatnie ucałowała ją w czółko.
- Pójdziemy zobaczyć, co robi babcia – powiedziała łamiącym
się głosem i powoli oddaliła się, ostrożnie stawiając kroki, jakby bała się, że
Roxie może wypaść jej z rąk. W kuchni mama smażyła ryby, a Liv blada jak
ściana, z miną, jakby robiła coś obrzydliwego, obtaczała je w jajku i bułce
tartej. Na widok Scarlett z bratanicą w objęciach, zamarła. Brunetka
uśmiechnęła się do siostry bez radości, powoli zbliżając się do mamy. Stanęła
na tyle daleko, by pryskający tłuszcz nie sięgnął małej. Mama znów była tylko
mamą. W codziennych jeansach i sweterku wyglądała, jak ta, która nie miała
pojęcia o fortunie, którą odziedziczy. Bez makijażu, w niedbale związanych
włosach… Scarlett wiedziała, że do wieczerzy mama zasiądzie znów piękna i
doskonała, ale i bez tego stojąc przy kuchence gazowej emanowała klasą. Mama
miała to w sobie zawsze, ale dopiero niedawno nauczyła się to pielęgnować.
- Mamo – usłyszała głos Liv, gdy mama zajęta rybami nie
spostrzegła Scarlett. Sophie oderwała się i wróciwszy do nich myślami,
rozejrzała się po kuchni i zobaczyła córkę z maleństwem w ramionach.
Uśmiechnęła się na ten widok. Wytarła ręce w fartuszek i podeszła do Scarlett.
- Jestem z ciebie dumna, zrobiłaś wielki krok w przód –
ucałowała ją w policzek i pogładziła główkę wnuczki, która uspokoiła się w
objęciach cioci.
- Ona jest cudowna – powiedziała cichutko. – Tak tęsknię za
Liamem, mamo. Tak bardzo za nim tęsknię – przytuliła mocniej dziewczynkę,
starając się opanować łzy. – Ona mi o nim tak bardzo przypomina. One obie. Tak
bardzo za nim tęsknię – oparła się o blat, czując, jak zakręciło jej się w
głowie. Liv momentalnie znalazła się obok i wzięła od niej dziecko. Sophie
mocno ją do siebie przytuliła, a Scarlett ufnie pozwoliła się mamie objąć.
Potrzebowała siły. Tak bardzo jej potrzebowała.
- Martwiłam się o ciebie.
- Nie mogłam wrócić, mamo. Po prostu nie mogłam – łkała,
wtulając się w mamę. Gdyby nie to, że Sophie wyłączyła gaz, ryby dawno by się
spaliły. – Czy to, że tak bardzo im zazdroszczę czyni mnie złym człowiekiem?
Tak bardzo się tego boję, mamo.
- Nie, kochanie, oczywiście, że nie. Skąd ci to przyszło do
głowy? W ostatnim roku przeszłaś więcej, niż niejeden w połowie swojego życia.
Masz prawo cierpieć. Masz prawo do żalu. Do słabości i łez też. Domyślałam się,
że nie wróciłaś ani na jeden dzień ze względu na dzieci. Usiądźmy – Sophie
chwyciła córkę za rękę i poprowadziła ją do stołu kuchennego, zabierając po
drodze rolkę papierowych ręczników. Scarlett wydmuchała nos i spojrzała na
mamę. Ta ujęła jej dłoń i ścisnęła ją pokrzepiająco. – Kiedy straciłam Shie’a
myślałam, że postradam zmysły. Bolało mnie ciało, umysł, pękało mi serce, bo
każda cząstka domagała się go z powrotem. Długo nie mogłam się po tym
pozbierać. Twój tata okazał mi niesamowitą cierpliwość, tylko dzięki niemu
doszłam do siebie. Czas, który upłynął, nie usunął bólu. On tylko przyzwyczaił
mnie do niego. Nigdy nie zapomniałam o moim malutkim synku. Wiedziałam, że
żyje, że dostanie to, co najlepsze, bo to w końcu pierwszy męski potomek
Durandów, ale bolało mnie, jakby on umarł. Miałam przy sobie twojego tatę i to
było dla mnie ratunkiem. Gdyby nie on, umarłabym z tęsknoty. Dlatego, kiedy
tylko względnie się pozbierałam, zaczęliśmy starać się o dziecko. By zapełnić
tą pustkę. Chciałam radzić ci to samo, ale teraz…
- Myślałam, że pomoże mi praca, przygotowania do trasy. Nie
udało się. Wariuję mamo, wariuję już. Nie mam Liama, nie mam Toma. Nie umiem
się cieszyć z tego, co mam.
- Kochanie, minęło zbyt mało czasu. Rany są zbyt świeże.
Może niebawem poznasz kogoś, kto zajmie twój czas. Tom nie jest ostatnim
facetem na świecie.
- A co, jeśli jest jedynym? – oczy Scarlett znów naszły
łzami, a bródka zaczęła niebezpiecznie drżeć. Sophie zamilkła, nie wiedząc, co
powiedzieć, a Scarlett po raz kolejny pozwoliła łzom płynąć. Bo miała tylko
nadzieję, że wraz z nimi przeleje się choć trochę jej żalu.
3 miesiące od
rozstania; 30. grudnia 2011r.
- Nie chciałeś wrócić do domu na święta? – Marisa
przeciągnęła się leniwie, podnosząc do góry swoją nogę i zwinnie kręcąc stopą,
oglądała ją z każdej strony.
- Trochę było mi niemrawo w wigilię. To pierwszy raz, kiedy
byłem podczas świąt bez bliskich, ale nie umiałbym spojrzeć im w twarze i nie
poczuć się jak gówno.
- Co takiego się wydarzyło, że tak bardzo boisz się powrotu?
– dziewczyna podparła się na łokciu i spojrzała Tomowi w twarz. Wydmuchnął dym
i upił łyk whisky.
- Wiesz dobrze, że to temat zamknięty.
- Lubię cię, Tom. Nie oczekuj, że się w tobie zakocham, ale
jesteś fajnym facetem i skoro spędzamy razem czas i to w taki, a nie inny
sposób, możesz mi powiedzieć, przecież nikomu nie powiem – uśmiechnęła się
filuternie, a on pokręcił głową.
- Nie, nie po to tu przyjechałem – powiedział, zaciągnąwszy
się po raz ostatni i zdusił niedopałek w popielnicy. Przysunął się bliżej
Marisy i pogładził jej policzek. – Śliczna jesteś, wiesz? I dziwię się, że nie
znajdziesz sobie jakieś faceta, bo jestem pewien, że ułożyłby świat u twoich
stóp. Jakkolwiek poetycko to brzmi – uśmiechnął się tak, jak tylko on to
potrafi, obrysowując opuszkiem jej wargi. – Całe szczęście, że się we mnie nie
zakochałaś, bo musiałbym cię zostawić – dziewczyna uniosła brew, przez chwilę
bacznie przyglądając się Tomowi. Siedział oparty o wezgłowie, mając ten dziwny
nieodgadniony wyraz twarzy. Zdążyła już poznać, że myślami musiał być gdzieś
indziej. Od samego początku było w nim coś mrocznego, coś tajemniczego. Jakaś
doza smutku, który nie był widoczny na pierwszy rzut oka, ale był w nim co
dzień.
- Już myślałam, że musiałbyś mnie zabić.
- Nie, zbyt dobrze mi z tobą, żeby cię zabijać – przysunęła
się jeszcze bliżej i objąwszy Toma rękami w pasie, oparła brodę tuż nad jego
pępkiem i spojrzała mu w twarz.
- Jestem pewna, że złamałeś wiele serc.
- Różnie to bywało – odparł wymijająco, bawiąc się jej
włosami. Upił łyk whisky.
- Czyli tak – odparła zadowolona, jedną rękę kierując w dół.
Tom nieco zaskoczony takim obrotem spraw, otworzył szerzej oczy, a jego ciało
zareagowało samo. Marisa zaśmiała się i odrzuciła cienką kołdrę, którą był
okryty i zsunęła się niżej. Chwilę później, kiedy Tom nie bardzo przyjmował
bodźce zewnętrzne, wczepiając palce w jej włosy, gdzieś w podświadomości
zakodował dźwięk nadchodzącej wiadomości. Jednak nie bardzo go to wtedy
obchodziło.
3 miesiące od
rozstania; 31. Grudnia 2011r.
Z Marisą pożegnał się dopiero jakieś piętnaście minut
wcześniej. Spędzili w łóżku niemal dwie doby i choć wiedział, że to było
zupełnie nieprzyzwoite, nie wliczając w to rzeczy, które robili, był
zadowolony. Jej towarzystwo było po prostu miłe i pozwalało mu się odprężyć, bo
nie sposób było tego przy niej nie zrobić. Nie wyobrażał sobie jej zupełnie,
jako żony, bo taką dziewczynę aż żal zaobrączkować. Choć z drugiej strony
przywykł już tego, że Scarlett była doskonała na każdym polu, na którym się
pojawiała, więc pewnie dlatego Marisę widział tylko w roli kochanki. Scarlett. Wciąż
nie potrafił przejść z nią, a raczej pustką po niej, do porządku dziennego. To
chyba był powód, dla którego nie był w stanie wrócić. Choć chyba miał już dosyć
Belize. Marisy i tych wszystkich innych dziewczyn też. Jednak wiedział, że nie
umiałby wsiąść do samolotu do Berlina. Wziął papierosy i wyszedł na taras. Miał
na sobie tylko jeansy i rozpiętą koszulę. Wieczorny wiatr owiewał jego
rozgrzaną skórę, wywołał gęsią skórkę. Odpalił papierosa i zaciągnął się mocno.
Wiedział, że znów palił za dużo, ale teraz nie miał już dla kogo ograniczać.
Tęsknił za Scarlett i to było więcej niż pewne. Zostało po niej wypalone
miejsce, gdzie kiedyś miał serce. Bolało bardzo, ale on chyba nie potrafił
jawić się z cierpieniem. Westchnął ciężko, spoglądając na wodę.
Te święta były jednymi z najgorszych dni jego życia. Spędził
je sam, poza krótką wizytą Marisy, jedząc jakieś miejscowe jedzenie zamiast
przysmaków mamy i jakoś tak ciężko mu było. Rozmawiał z nią, prosiła, żeby
przyjechał, ale nie był w stanie. Ucieczka
jest stosunkowo prosta, ale powrót już ani trochę. Myślał w tym czasie i
chyba przesadził, bo poczuł się tylko gorzej. Może, kiedy wróci do domu i znów
będzie obracał się w dawnym środowisku, odpowiedź na te wszystkie dręczące
pytanie przyjdzie sama. Kiedy gasił drugiego papierosa, przypomniał sobie o
sms’ie, którego dostał poprzedniego dnia. Wrócił do środka i przymknął drzwi.
Wieczór był chłodny. Wziął telefon i nie zdziwił się, widząc wiadomość od
Billa. Pewnie kolejny moralistyczny wykład. Jego bliźniak już nie dzwonił, bo
wiedział, że Tom nie odbierze, więc zasypywał go mailami i sms’ami. Wiadomość
otworzyła się i zamiast ciągu literek, ujrzał trzy krótkie słowa.
‘Są już wyniki’
Ścisnęło go w żołądku i nie zastanawiając się, która może
być teraz godzina w Niemczech, wybrał numer brata. Odebrał po czterech
ciągnących się w nieskończoność sygnałach. W tym czasie Tom zdążył już
przerobić milion scenariuszy, znienawidzić Lenę, siebie i głowić się, jak to
odbije się na Davidzie, gdy wreszcie usłyszał głos Billa.
- Tu jest czwarta nad ranem, baranie.
- Nie pier’dol, tylko mi powiedz, co napisali – zaczął
krążyć po pokoju, machinalnie przygładzając warkocze. Ścisnęło go w żołądku i
zemdliło od wypalonych papierosów.
- Swoją drogą, zapłon masz niezły. Poczekaj, gdzieś tu
powinien być ten list – słychać było szeleszczenie papierów i przyspieszony
oddech Billa. Zgrywał chojraka, ale Tom wiedział, że martwi się, jak on. – Mam
– kartki szeleściły głośniej, aż wreszcie na kilka najdłuższych w jego życiu
sekund zapadła cisza. Tom czuł się, jakby zaraz miał zejść na zawał.
- I co? – ponaglił Billa, marząc, żeby móc teleportować się
do domu.
- David jest twoim
synem – usiadł, nogi się pod nim
ugięły i całe szczęście, że stał obok łóżka, bo inaczej wylądowałby na podłodze.
Bill zamilkł, on też. Milion razy próbował przyjąć fakt, że wynik może być
pozytywny. Podświadomie chyba nawet to przeczuwał, ale teraz, gdy rzeczywiście
jego obawa ziściła się jawą, poczuł, jakby dostał obuchem w głowę. – Tom? –
Bill był wyraźnie zaniepokojony.
- Zaraz złapię pierwszy samolot do Berlina.
- Czekam – rozłączyli się. Tom przebrał się pośpiesznie,
zadzwonił do recepcji i kazał zarezerwować sobie lot i przygotować rachunek.
Godzinę później opuszczał już hotel. Siedząc w taksówce, czuł jakby uszło z
niego powietrze. W recepcji zostawił wiadomość dla Marisy, którą boy miał
dostarczyć do jej domu z samego rana. Była miła i zasługiwała choćby na
pożegnanie. Samolot miał o trzeciej, była północ. Wolał jednak być wcześniej na
lotnisku i zabijać czas tam, niż odchodzić od zmysłów w hotelowym pokoju, w
dodatku bojąc się, że mógłby na ten lot nie zdążyć. Od tej chwili w jego głowie
pojawiło się jedno pytanie – jak Lena mogła zabawić się nim w tak perfidny
sposób po raz kolejny? Przecież doskonale znała prawdę, a naraziła go na
czekanie, na niepewność, na wszystko, choć mogłaby załatwić to czterema słowami
już dawno temu. Zupełnie nie miał pojęcia, co z tym wszystkim zrobić.
*
W mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwona, co wielce zdziwiło
Gustava, bo nikogo nie spodziewał się gościć w sylwestrowy wieczór. Włączył już
pierwszą część „Władcy Pierścieni” i przygotował sobie prowiant na całą noc.
Miał zamiar obejrzeć całą trylogię, bo nie robił tego od wieków. Na „Harrego
Pottera” też miała paść kolej w najbliższym czasie. Wcisnęło go w chodniczek
przed drzwiami, gdy przez wizjer ujrzał tego, kogo ujrzał. Szybko otworzył
drzwi i posłał wielce pytające spojrzenie szeroko uśmiechniętej Margo. Trzymała
w jednej ręce dwie butelki wina, a w drugiej, torbę z czymś pachnącym.
- A czy ty przypadkiem nie miałaś spędzić sylwestra z Laurą?
- Miałam, ale ona wyrwała jakiegoś macho i z nim się dziś
bawi.
- Zostawiła cię na lodzie, krótko mówiąc.
- Tak jest, panie kapitanie. Mogę? Czy masz tam jakąś gorącą
blondynkę? – Gustav prychnął i wywracając oczami, wpuścił dziewczynę do
mieszkania.
- Właaaaadcaaaaa Pieeeeerścieeeeeeni – powiedziała
zadowolona, przeciągając słowa, gdy tylko przekroczyła próg salonu.
- Lubisz? – zapytał, odbierając od niej wino i przysmaki, które
przywiozła.
- Uwielbiam! – usiadła na kanapie i od razu włączyła
odtwarzanie. – Elljah jest niesamowity! – rozsiadając się, zdjęła z siebie
płaszcz i cisnęła go na fotel. – Orlando też! – wykrzyknęła, gdy Blondyn zajął
się przygotowaniem do zjedzenia zakąsek. Odkorkował wino i postawił wszystko na
stoliku, który wcześniej zastawił popcornem, chipsami oraz innymi, pysznymi i
niezdrowymi rzeczami. Usiadł obok Margo, która zdążyła się już wygodnie
usadowić. Podkuliła pod siebie nogi, ale tak niezupełnie, bo stopami trącała go
w bardziej emocjonujących chwilach, a nawet i tych zupełnie spokojnych też.
- Masz taki tik? – zapytał, gdy rozpraszała go coraz
bardziej, kopiąc go niemal nieustannie.
- Jaki?
- No, kopiesz mnie – powiedział z lekkim powątpiewaniem.
- Serio? – uśmiechnęła się niewinnie i wzięła swój kieliszek
z winem. – Tak w ogóle to, czemu siedzisz w domu i oglądasz hobbity, zamiast
się zabawić?
- Nie jestem raczej typem imprezowicza, jakbyś do tej pory nie
zauważyła, a poza tym to nie mam z kim. Francie jest u narzeczonego, rodzice
gdzieś balują, Georg pewnie praktykuje kamasutrę z Liv, Bill jest u mamy, a
Tom… kto by to wiedział. Zostali mi Frodo i Bilbo Bagginsowie.
- I ja! – wykrzyknęła radośnie.
- No tak, ciebie nie da się nie zauważyć – Margo uśmiechnęła
się szeroko i sięgnęła po miskę z chipsami, stawiając ją między sobą, a
Gustavem. Chrupała chipsy, wzdychając do blond kosmyków Legolasa, a Gustav
przyglądał się jej katem oka. Margo była jednym wielkim przeciwieństwem. Nawet
teraz, kiedy siedziała na jego kanapie, wcinając przekąski i popijając wino,
była niesamowicie kontrastowa do otoczenia w swojej połyskującej sylwestrowej
sukience. Była za wysoka jak na przeciętną kobietę, wyższa od niego, co na
początku wprawiało go w zakłopotanie, a teraz nie przeszkadzało już zupełnie.
Śmiała się głośno, ale nie natarczywie, a jej uśmiech bił pięciokrotnie ten
Julii Roberts. Była wygadana, wszędobylska i zaradna, a jednocześnie
zachowywała się jak dziecko. Kiedy stawała za sztalugami rozkwitała. No i miała
talent. Pewnie musiało minąć jeszcze sporo czasu, nim mogłaby pokazać komuś
swoje prace, ale robiła to, co kochała. U Sophie zadomowiła się już na dobre.
Wyglądało na to, że ani jedna ani druga nie myślała o wyprowadzce. Pracowała w
Durand Corporation, była u kresu studiów i wydawała szczęśliwa, pomimo tego, że
matka nawet się nie zainteresowała. Gustav uważał, że to w Sophie szukała matki
i chyba ją znajdowała. A on sam nie umiał sprecyzować łączących ich relacji.
Poznali się przypadkiem, polubili przypadkiem, bo również przypadkiem stał się
jej towarzyszem podczas jej pierwszych dni u O’Connorów. I tak już zostało. On
pomagał jej w aklimatyzacji, a ona jemu zupełnie nieświadomie, zajmując jego
myśli i odciągając go od rozpaczania po Caroline. I chyba tylko dzięki niej i
skupianiu się na zupełnie trywialnych sprawach nie popadł w obłęd.
Beznadziejnie było mu samemu, gdy wszyscy wokół kogoś mieli, ale Margo zjawiała
się zawsze w najlepszym momencie. Nie zakochał się w niej. Nie sądził, by był
do tego kiedykolwiek jeszcze zdolny, ale była mu bliska i cieszył się zawsze,
gdy się pojawiała się, nawet jeśli kiereszowała mu plany.
- Masz „Piratów z Karaibów”? – zapytała w chwili, gdy
Orlando Bloom rozsiewał swój Legolasowy czar.
- Mam.
- Obejrzymy, jak skończymy Władcę? – zapytała, nieco
nieudolnie trzepocząc rzęsami. Zaśmiał się, kręcąc głową z powątpiewaniem.
Margo była dużym dzieckiem.
- Niech zgadnę; Bloom – dziewczyna uśmiechnęła się
rozbrajająco i chrupnęła chipsa. – Niech będzie, wprawdzie następny miał być
„Harry Potter”, ale jakoś to przeżyję.
- Tom Felton też nienajgorszy, choć trochę młody… ale okej,
okej – kiwnęła głową na znak, że już nie będzie motać. – Najpierw Karaiby,
potem Hogwart.
- Obawiam się, że nocy nam zabraknie – powiedział, dolewając
im do kieliszków.
- To nic. Będą kolejne – znów uśmiechnęła się szeroko i
napiła się wina. Usadowiła się nieco inaczej, by móc oprzeć głowę na ramieniu
Gustava, dzięki czemu wreszcie przestała wwiercać stopy w jego udo.
Przegapili północ i życzenia noworoczne składali sobie po
wpół do pierwszej, kiedy to skończyła się trzecia część „Władcy Pierścieni” i
wrócili do rzeczywistości. Wino pomieszali z szampanem, przez co Margo miała
jeszcze lepszy humor. Ścięło ją zupełnie mniej więcej na początku drugiej
części „Piratów z Karaibów”, spała jak dziecko na jego ramieniu. Wyłączył film,
odstawił kieliszki i starając się jej nie obudzić, wziął ją na ręce i zaniósł
do pokoju Franceski. Mamrotała coś przez sen, że musi jechać do domu, bo nie
chce mu przeszkadzać. Nim nakrył ją kołdrą, wyciągnął z jej włosów dziwne
spinki, które podtrzymywały jej fryzurę, a potem zgasił światło i zabrał się za
sprzątanie. Zasnął dopiero, gdy świtało.
*
3 miesiące od
rozstania; 1. stycznia 2012r.
W Loitsche był po dwunastej. Nie spał niemal zupełnie
podczas lotu. Był skrajnie wyczerpany fizycznie i psychicznie. Wszystko było
gówno warte. Kiedy czytał list z wynikami ojcostwa, cała ta sytuacja wydała mu
się jedną wielką groteską. Pojawienie się jej, zaprzeczanie tego, aby David był
jego synem, gesty przyjaźni, problemy między nim a Scarlett. Pojawiły się wraz
z Leną. A on tego wcześniej nie widział. I to kłamstwo. Nie rozumiał, po co jej
to było, skoro David z każdym dniem stawał się bardziej podobny do niego.
Przyjął do wiadomości to, co obijało się o ścianki jego czaszki już od dawna. Tkwił
w środku czegoś, czego nie rozumiał. Wiedział, że albo los okazał się tak
okrutny albo Lena tak podła. Musiał to rozwiązać, jak najszybciej. Miał
świadomość tego, że nic nie odda mu już Scarlett, zbyt wiele się wydarzyło, ale
musiał naprawić chociaż to, nad czym miał kontrolę. Złożył niedbale kartkę i
wcisnął ją do kieszeni. Do domu Leny podjechał samochodem. W ciągu niespełna
minuty jazdy złamał chyba wszystkie możliwe przepisy. Jechał bez świateł, bez
pasach i miał pewnie ze sto dwadzieścia na liczniku. Zahamował ostro i skrzywił
się, czując swąd spalonych opon, ale nijak się tym przejął, ledwo pamiętając o
zamknięciu auta. Pchnął furtkę i biegiem przeciął podwórko. Bez pukania wszedł
do domu. W korytarzu spotkał zdumioną panią Braun.
- Lena – warknął, nie siląc się na uprzejmości. Wskazała mu
pokój Davida. Wszedł tam, ściskając w kieszeni list. – Musimy porozmawiać –
powiedział oschle, gdy zdziwiona jego nagłą obecnością oderwała się od czytania
chłopcu bajki.
- Co się stało? – zapytała nieco zmieszana, jakby
przestraszona.
- Ty już wiesz, co się stało – odparował i wyszedł. Kiedy
dołączyła do niego na podwórku, palił papierosa. Przestraszyła się Toma. Nigdy
taki nie był, nawet najbardziej załamany. Zapięła kurtkę pod samą szyję i
schowała ręce do kieszeni, jednak nie na długo, bo Tom wyciągnął wymiętą kartkę
i podał jej ją. Wydmuchnął dym jej w twarz. Skrzywiła się i wzięła papier. –
Co, to ma kur’wa być? Po cho’lerę wciskałaś mi, że David nie jest mój, skoro
doskonale wiedziałaś, że jest inaczej! Dobrze się bawiłaś? – Lena przyłożyła do
ust drżącą dłoń. Cała zbladła. Wyglądała, jakby miała zemdleć. Patrzyła w tekst
jeszcze dłuższą chwilę, nim podniosła na Toma załzawione oczy.
- Nie miałam pojęcia – zdołała wykrztusić, nim zbolały jęk
stłumił wszystko inne. Przycisnęła kartkę do piersi i zaniosła się szlochem.
Nawet jemu w zaawansowanym stadium złości nie wydało się to nieszczere. Lena
zachłysnęła się powietrzem i zgięła wpół. W końcu ukucnęła, chowając twarz w
dłoniach. Wyszło dramatycznie, ale został zbity z tropu, bo wydała się szczerze
zaskoczona, ale to nie zmieniło faktu, że niczego nie rozumiał.
- Skończ już z tym – warknął. – Jak mogłaś nie wiedzieć. Nie
rób ze mnie już dłużej idioty! – odpalił kolejnego papierosa i mocno się
zaciągnął. Zaczął krążyć obok niej. Lena nie ruszała się, nie podniosła na
niego wzroku, nie powiedziała nic. – Bądź ze mną wreszcie, do cho’lery,
szczera. Po co wlazłaś mi do życia? Po to? Chciałaś się zemścić, czy co? Może o
to ci chodziło, żeby zniszczyć mi wszystko. Bo jeśli tak, to udało ci się
perfekcyjnie. Zwłaszcza mój związek ze Scarlett. Tu wypadłaś rewelacyjnie.
- Przestań – wychrypiała. Wyprostowała i oddała mu list,
jakby parzył. Spojrzała na niego zaczerwienionymi oczyma. Jakby zebrała w sobie
siłę, żeby walczyć o Davida. – Nie miałam pojęcia, że David jest twoim synem.
Wedle tego, co powiedział mi lekarz. Wedle tego, co obliczył, wychodziło mi na
to, że jego ojcem był tamten chłopak. Czy sądzisz, że gdybym wiedziała, że
jesteś ojcem, to złamałabym sobie serce, odchodząc od ciebie? – przeczesała
palcami włosy, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić, a Toma ścięło, bo to
wszystko było niemożliwe. To jakaś parodia. Nie wiedział czy wrzeszczeć, czy
się śmiać. W ogóle nie miał pojęcia, co z tym wszystkim zrobić.
- Nie wierzę – zacisnął dłonie w pięści. – Jak to jest, kur’wa,
możliwe, że nie wiedziałaś, kto jest ojcem twojego dziecka? Przecież on staje
się kopią mnie samego! Jak mogłaś tego nie widzieć, nie mieć wątpliwości?! Po
co ta cała szopka? – wykrzyknął, wyrzucając przed siebie ręce w geście
bezradności. Patrzył na nią przenikliwie, a z jego oczu zionęła złość.
- A po co miałam jeszcze bardziej ingerować w twoje życie?
Przyjęłam fakty takimi, jakimi były i nie próbowałam doszukiwać się czegoś, co
nie istniało – w tym momencie przed oczami zobaczyła Isobel i przypomniała
sobie jej słowa. Jakaż ona była naiwna. Tylko namieszała, wkraczając w życie
Toma. Po co było to wszystko? Tom ojcem Davida… miała to, o czym marzyła. W
głębi serca brała to pod uwagę, ale rozsądek zabraniał jej tego pragnąć.
Musiała dbać o dobro synka, a po co miała budzić w nim nadzieje, jeśli to
mogłaby być tylko jej naiwna fantazja? I Isobel…Wszystko robiła dla Davida. I
chyba trochę przesadziła. Spojrzała na Toma. Był cieniem samego siebie. Stracił
syna, Scarlett, przyjął jarzmo odpowiedzialności za Davida, ale za jaką cenę? Obietnica
Isobel się ziściła, ale czy musiało do tego wszystkiego dojść?
- Gadasz, jakbyś nie ingerowała w nie – warknął, mrożąc ją
wrogim spojrzeniem.
- Tom, chroniłam moje dziecko! Chciałam dla niego jak
najlepiej! A ciebie kiedyś kochałam i nie masz zielonego pojęcia jak! Zrobiłam
źle, próbując wrócić to, co było, ale nie cofnę swoich czynów! Nie tylko twoje
życie stanęło do góry nogami. A poza tym to, o czym my rozmawiamy? Bez względu
na moje stanowisko w tym wszystkim, to ty chciałeś tych badań i to ty mówiłeś
mi, że weźmiesz odpowiedzialność za wynik, jaki by nie był, więc zastanów się z
łaski swojej, o co ci w tej chwili chodzi, bo wydaje mi się, że po prostu
najłatwiej ci było na mnie wyładować złość.
- Nie mów nic Davidowi, ani nikomu. Chcę być przy tej
rozmowie – powiedział chłodno, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł. A Lena
została sama ze swoimi myślami; wzburzonymi uczuciami, wyrzutami sumienia i
niepewnością. Do dziś mogła je tłumić, ale miarka się przebrała. Nie czas się
cofać. Już nie.
*
Drzwi cicho trzasnęły, a krótką chwilę później Tom pojawił
się w kuchni. Simone i Bill poderwali się z krzeseł, spoglądając na niego
smutno. A on zdjął kurtkę i zawiesił ją na oparciu. Nalał wody do czajnika i
włączył go.
- Powiedz coś – pierwsza odezwała się Simone, siadając z
powrotem za stołem. Bill poszedł w jej ślady. – Tom… - szepnęła, a on odwrócił
się, wzruszając ramionami.
- Co mogę ci powiedzieć, mamo? – usiadł. – Lena upiera się,
że o niczym nie miała pojęcia. Była cała roztrzęsiona po przeczytaniu listu,
ale czy to możliwe, że nie wiedziała, czyje urodziła dziecko? Przecież David
jest taki do mnie podobny.
- To wszystko jest strasznie pokręcone – powiedział Bill. –
Rozmawialiśmy tak z mamą właśnie o wszystkim, co się ostatnio zdarzyło.
- Będąc tam, uświadomiłem sobie kilka rzeczy – wstał i
nasypał do kubka kawy rozpuszczalnej. Czajnik się wyłączył, woda bulgotała,
więc zaczekał chwilę, aż przestanie. Przykładał do tego zbyt dużo uwagi. Bill
wiedział, że Tom grał na czas, a jego spokój był tylko pozorny. Napełnił kubek
wrzątkiem i od razu nasypał cukru i dolał mleka. Potem usiadł z powrotem. – Kiedy
byłem tam na Belize, myślałem, że uda mi się poukładać wszystko, uporządkować
swoje życie i uczucia przede wszystkim, ale nie zrobiłem tego. Może trochę
przywykłem do myśli, że po powrocie nic nie będzie już takie samo, ale myślenie
o przyszłości i przeszłości za każdym razem zostawiałem na potem. Ucieczka to
nie był dobry pomysł, ale nie miałem lepszego i jedyne, co mi się udało to to,
że potrafię już spojrzeć sobie w twarz. Nie planowałem jeszcze powrotu. Zmusiły
mnie do tego te wyniki, ale teraz myślę, że potrzebowałem takiego bodźca. Jutro
wyjadę znów, ale na krótko i tylko po to, żeby ułożyć sobie wszystko w głowie,
tym razem na serio. Nikt nie może się dowiedzieć, że David jest moim synem.
Nikt. Kiedy wrócę, wszystko poukładam – spojrzał na mamę i brata, a oni
zadziwieni racjonalnością jego rozumowania przytaknęli. Jeszcze godzinę
wcześniej Tom był w furii, a teraz zimno kalkulował. Musiało z nim być źle.
- Ze Scarlett też? – Bill nie mógł o to nie zapytać, wiedząc,
w jakim brunetka była stanie. Tom zaprzeczył ruchem głowy. A jego nadzieja
wyparowała.
- To koniec. Odszedłem,
a ona mi na to pozwoliła. Ja jestem zbyt uparty, a ona zbyt dumna. Przez to
wszystko, co się stało, ona pozwoliła zbliżyć się do siebie Fontaine’owi, a ja
Lenie. Za dużo między nami kłamstw i niedopowiedzeń. Za dużo ciszy.
Przestaliśmy rozmawiać, przestaliśmy być szczerzy. A wewnętrzne niepokoje
tłumiliśmy seksem i górnolotnymi wyznaniami. Wiedziałem, że to złe i ona pewnie
też, ale żadne z nas nie potrafiło tego zmienić, a tak być nie powinno. Kocham
ją do szaleństwa i wariuję bez niej, ale jak widać, miłość to za mało. Sama miłość nie wystarcza. Oboje za mało się
staraliśmy. Wyrósł między nami zbyt gruby mur, żeby można było go pokonać. Mam
do niej żal, ona do mnie pewnie też. Nie mogę wiecznie rozpaczać, muszę
uratować to, co jest do uratowania. David jest w tej chwili najważniejszy – nie
chcąc pokazać, jak bardzo bolą go jego własne słowa, upił spory łyk kawy i
wpatrywał się jeszcze dłuższą chwilę w falującą ciecz. Powiedział to, w co
chciał wierzyć, ale był pewien, że jeszcze długo zejdzie mu przekonywanie do
tego siebie samego. – Pogubiłem się. Nie wiem, komu i w co wierzyć. Najbardziej
zastanawia mnie Lena. Muszę to wszystko przemyśleć.
- Myślisz, że powinieneś być sam w tym czasie? – zapytała go
mama.
- Muszę być sam. Zbyt długo uciekałem przed samym sobą.
Czas, bym wziął odpowiedzialność za swoje słowa i czyny. Boję się tego, ale czy
mam inne wyjście? W tej chwili wiem jedno; David jest moim synem, a reszta musi
przyjść z czasem. I to chyba w tym wszystkim jest najgorsze.