30 grudnia 2011

64. You were the lightest thing that ever came into my life. Your love kept me alive. The worst thing happened, and I didn't die. But I had to find a new way to move on with my life. I only want you to be happy. I'm just sorry it couldn't be with me.

Tytuł: Gossip Girl
 *

2 miesiące od rozstania; 20. grudnia 2011r.

Nie spieszno mu było z powrotem do Niemiec. Tam czekało go prawdziwe życie, do którego nie chciał wracać. W końcu tam nie było już Scarlett; ich leniwych poranków, pracowitych popołudni i czułych wieczorów. Nie zasłyszy już jej podśpiewywania, ani nie zobaczy, jak siedząc po turecku w fotelu przekrzywia uroczo głowę, pisząc piosenkę. Nie będzie się z nią przekomarzał, planował przyszłości, ani żył chwilą. Nie dotknie jej więcej, ani nie pocałuje. Nie będzie jej kochał, choć jego serce tak bardzo tego pragnęło. Wciąż zastanawiał się, o co w tym wszystkim chodziło. Kiedy to się zaczęło, kiedy zaczęli się mijać. Bo przecież to nie stało się nagle. Kiedyś łączyła ich każda chwila. Cieszyli się nimi. Wszystkie chwile były ich. Nie było granic, ani niedopowiedzeń. Może coś zaczęło się zmieniać, gdy poznała Fontaine’a. Może, gdy on zobaczył pierwszy raz Lenę po tych wszystkich latach. Może wtedy, gdy każde z nich zaczęło mieć jakieś tajemnice. Może Lena i Fontaine mieli z ich rozstaniem tak naprawdę niewiele wspólnego. Może to oni sami doprowadzili do tego, co się stało? Myślenie o tym przyprawiało go o zawrót głowy. Próbował ogarnąć swoją sytuację, ale nie był w stanie i to sprawiało, że za każdym razem opóźniał swój powrót do domu o kolejny dzień.
Minęło już tyle czasu. Przywykł do bycia bez niej, ale ta pustka była coraz większa. Chyba jeszcze do końca nie przyjął do wiadomości tego, że po powrocie znów będzie tylko on. Już nie będzie ich. A mieli być przecież wieczni. I to było smutne. Rozstali się w gniewie, wypominając sobie rzeczy, które teraz nie wydawały mu się na tyle istotnymi, by zakończyć tak piękny związek.
Choć przyczyna ich rozstania w tej chwili wciąż nie była dla niego jasna, czuł, że ona istniała, że to nie stało się bez powodu. Oboje ufali za mało. I to napawało go złością, bo przecież obiecali sobie ufać! Mieli rozmawiać i… mieli być. Oboje zawiedli i choć był pewien, że Scarlett myślała tak samo, czuł, że nie było już drogi powrotu. Oboje skrzywdzili za bardzo, a poza tym… nie był pewien, czy potrafiłby do niej wrócić.
Pościel zaszeleściła, a krótką chwilę później poczuł, jak nagie ciało przylega do jego pleców, a smukłe ręce oplatają go, zamykając się na jego torsie.
- Jest piąta, dlaczego nie śpisz? – Leila miała chropowaty, zmysłowy głos. Była obrzydliwie bogata i nieprzyzwoicie piękna. Pochodziła z Hiszpanii, przyleciała tu z rodzicami na święta. Była tlenioną blondynką, miała ciemną karnację i ogromne niemal czarne oczy. Do tego idealne ciało. Doskonałe proporcje i cudownie aksamitną skórę. Jedyne, co mu przeszkadzało, to sztucznie powiększone piersi – co jak mu zdradziła, było prezentem od rodziców na osiemnaste urodziny. Teraz mała już dwadzieścia lat. Skończyła szkołę średnią od tego czasu zajmowała się jedynie pielęgnowaniem swojej urody. Musiał przyznać, że była próżna i rzekłby, że pusta, ale w końcu nie zależało mu na rozważaniach nad sensem istnienia świata, a seks z nią był niemal doskonały. Fakt, nie miała wyczucia Scarlett, jak z resztą żadna spośród tych, z którymi spał odkąd tu przyleciał. Wiedział, że prędko takiej nie spotka, bo prawda była taka, że tym, czego mu brakowało, było uczucie i ta znajomość ciał, które łączyły jego i Scarlett, ale nie mógł przecież wiecznie porównywać z nią każdej! Nienawidził siebie za to, że widzi ją we wszystkim. Cholera, bo co miał robić, skoro ona wciąż tym była. Była dla niego pieprz’onym wszystkim! Wciągnął gwałtownie powietrze, już chciał odepchnąć Leilę, ale jej uśmiech i błogie spojrzenie nie pozwoliły mu zrobić niczego poza zabraniem jej z powrotem do łóżka. Tam przynajmniej mógł na chwilę zapomnieć.

2 miesiące od rozstania; 24. grudnia 2011r.

W salonie pachniało choinką. Drzewko było przystrojone kolorowymi bombkami, światełkami, cukierkami i ciągnącymi się w nieskończoność łańcuchami. Nijak przypominało te nowoczesne imitacje drzewek bożonarodzeniowych. Ubierali ja razem rano i to było takie… po prostu dobre. Śmiali się i rozmawiali o bzdurach, jakby życie było łatwe. A teraz na piętrze rozlegał się płacz, a raczej wrzask bliźniaczek, więc Julie i Shie niemal pobiegli do nich, jakby zapominając, że sekundę wcześniej siedzieli z Nico przy choince. Chłopiec posmutniał, patrząc za pośpiesznie oddalającymi się rodzicami. Spojrzał na bombkę, którą razem oglądali i bujnął ją paluszkiem. A Scarlett krajało się serce. Bo nie mogła patrzeć, jak Nico nie może przywyknąć do nowej sytuacji. Bo nie mogła znieść myśli, że Liam mógłby już raczkować wokół choinki, tłuc bombki i zachwycać się tym wszystkim. Mogłaby go mieć przy sobie, nawet jeśli Toma już by nie było, a wtedy wszystko stałoby się łatwiejsze. Ciężko jej było kochać swoich bratanków, choć przelewała w nich całą swoją nagromadzoną miłość. Jednak to bardzo bolało. Nico wciąż kołysał bombką, a jej zdobienia mieniły się w świetle lampek. Dziewczynki wciąż płakały. Odstawiła swój sok na stolik i podeszła do choinki. Usiadła obok bratanka i uśmiechnęła się do niego. Nico spojrzał na nią i uśmiechnął się, gdy połaskotała go za uszkiem.
- Podoba ci się ta bombka? – Nico kiwnął głową.
- Tiak – odpowiedział i pchnął ją znów paluszkiem.
- Zaśpiewać ci piosenkę o choince? – chłopiec spojrzał na Scarlett i ochoczo pokiwał głową. Odgarnęła z jego czoła coraz dłuższe ciemnoblond kosmyki i zaczęła nucić ‘O, Tannenbaum’. Malec zaczął wesoło kiwać się na boki, a Scarlett razem z nim. Śpiewała tak, a on po drugim refrenie próbował wtrącać słówko ‘Tannenbaum’. Uśmiechnęła się, bujając się z chłopczykiem w rytmie melodii. Za każdym razem, gdy zajmowała się Nico czy dziewczynkami pękało jej się serce. Rana wciąż była zbyt świeża. Jednak to dawało jej jakąś nadzieję, ten malec pozwalał jej ulokować w sobie ten ogrom miłości, jaki wciąż w sobie miała. A to, że jednocześnie było to dla niej najdotkliwszym cierpieniem, to inna sprawa. Nico się rozweselił, ale dobry nastrój opuścił go w chwili, gdy usłyszał zbliżający się płacz sióstr. Pomimo otaczającej go zewsząd miłości, nie mógł poradzić sobie z konkurencją w postaci swoich sióstr. Wszyscy okazywali mu podwójne zainteresowanie, by nie poczuł się odrzucony po narodzinach bliźniaczek, ale nie było wśród tych osób jego rodziców, więc wszystkie starania szły na marne, bo to ich brakowało malcowi. Z racji, że dziewczynki były dwie, to hałas też był podwójny, zaabsorbowanie i czas, jakiego wymagały również, a że miewały często kolki i bardzo niespokojnie spały, to kradły Nico bardzo wiele czasu, jaki mama i tata mieli przeznaczyć jemu. Roxanne i Alexandra wciąż kwiliły, a Julie i Shie odczyniali tańce, które mogłyby je ukołysać. Nico był idealny, jako noworodek, więc teraz dostawali za nadobne. Scarlett wróciła do domu dzień wcześniej, nie było jej ponad miesiąc odkąd wyjechała na początku listopada. Zajęła się pracą i promocją trasy i reedycji, a nawet jeśli miała jakiś wolny weekend, to wolała go spędzić sama, w LA czy Nowym Jorku, bo wiedziała, że nie zniosłaby szczęścia Julie i Shie’a. Nie zazdrościła im w ten zły sposób, po prostu nie pogodziła się z własna tragedią i każde szczęście innych było dla niej ciosem. Na święta wrócić musiała. Kupiła wszystkim wielkie prezenty i miała ciężkie zadania upchnąć je w swoim Audi tak, aby nikt tego nie widział. Bardzo starała się zachować twarz i nie psuć swoim nastrojem radości przygotowań całej reszcie. Tym bardziej, że na wieczerzy mieli być u nich Dominik z Laurą. Wszyscy byli tak bardzo radośni, a ją tak bardzo to dotykało. Nie oczekiwała, że rodzina będzie smucić się, bo ona czuła się podle. Po prostu to ona nie potrafiła się wpasować. Najgorzej było z dziećmi. Kochała je, ale tak bardzo przypominały jej o Liamie. Julie właśnie przestawała karmić Lexie i podawała ją Shie’owi, żeby wziąć od niego Roxie. Dziewczynki w dużej mierze żywiły się mlekiem modyfikowanym, bo organizm Jul nie nadążał produkować takich ilości pokarmu, jakich one potrzebowały. Dlatego karmienie ich, było bardziej przytuleniem, niż zasyceniem ich wiecznie głodnych brzuszków. Lexie już uspokoiła się i zadowolona obserwowała świat z ramion taty. Scarlett spojrzała na zasmuconego Nico, który wpatrywał się w rodziców z... żalem. Bo jak miał zrozumieć to, co działo się wokół niego. Było jej bardzo ciężko przełamać się i zrobić to, co zaświtało jej w myśli. Unikała dotykania dziewczynek, bo zwyczajnie bała się tego. Bała się, że je skrzywdzi. Jednak nie mogła patrzeć na Nico, na ten smutek w jego oczach. Bo on nie złościł się. Nie okazywał zazdrości. Był po prostu smutny. Chował się w kącie i pozwalał o sobie zapomnieć, co ją samą zabijało wewnętrznie, bo ciężko było jej wyobrazić sobie, jak bratanek czuje się w takich chwilach. Wiedziała, że nie powinna wtrącać się w jego wychowanie, ale z tego, co widziała Shie i Jul sytuacja trochę przerosła. – Chodź, kochanie – wzięła Nico na ręce i z trudem podniosła się z podłogi. Był taki ciężki albo to ona miała coraz mniej sił. – Zrobimy mamie i tacie niespodziankę, co? – malec niepewnie kiwnął głową.
- Tiak – ucałowała chłopca w skroń, mimowolnie wciągając delikatny zapach dziecka. Powoli podeszła do zaabsorbowanych rodziców i ukucnęła obok nich z Nico na rękach.
- Niespodzianka – powiedziała, siląc się na lekki ton. – Ten kawaler domaga się mamy i taty.
- Brakowało nam tu naszego małego mężczyzny – Julie pogładziła synka po policzku. – Co robiłeś, skarbie? – Julie była maksymalnie zmęczona, ale to ani na chwilę nie spędzało jej z twarzy uśmiechu. Scarlett ją za to podziwiała
- Bujałem bombi, mama.
- Nico upodobał sobie tą czerwoną z reniferami. A właśnie, oglądałeś już bajkę o Rudolfie? – chłopiec pokręcił głową. – To już moja w tym głowa, żebyś ją zobaczył – Scarlett mrugnęła porozumiewawczo do bratanka i ucałowała go w policzek. – A teraz fruuuuu – podniosła go wysoko i okręciła się wokół własnej osi. – Do mamy i taty – usadziła Nico między Jul a Shie’em, przez co Roxie się przebudziła i zaczęła kwilić. Scarlett z wciąż walącym sercem wywołanym udźwignięciem Nico, spojrzała na dziewczynkę, a zaraz po tym na brata i szwagierkę. Jeszcze nigdy nie trzymała żadnej z dziewczynek. Wiedziała, że jeśli Roxie będzie płakać, obudzi się też Lexie, a wtedy Nico znów zostanie bez mamy i taty. Wzięła głęboki oddech i wyciągnęła ręce po maleństwo. – Mogę? – zapytała niepewnie, patrząc na Julie, a ta najwyraźniej zdając sobie sprawę z tego, co działo się w Scarlett, uśmiechnęła się pokrzepiająco i wstawszy, ostrożnie podała jej córeczkę.
- Wciąż to potrafisz – szepnęła i ścisnęła jej rękę. Scarlett uśmiechnęła się smutno, patrząc na różowiutką buzię Roxanne. Uderzył ją zapach niemowlęcia, czuła delikatny dotyk jej ciałka i na powrót poczuła, jak bardzo bezsilna była wobec swojej rozpaczy. Do oczu napłynęły jej łzy. Przytuliła dziewczynkę i delikatnie ucałowała ją w czółko.
- Pójdziemy zobaczyć, co robi babcia – powiedziała łamiącym się głosem i powoli oddaliła się, ostrożnie stawiając kroki, jakby bała się, że Roxie może wypaść jej z rąk. W kuchni mama smażyła ryby, a Liv blada jak ściana, z miną, jakby robiła coś obrzydliwego, obtaczała je w jajku i bułce tartej. Na widok Scarlett z bratanicą w objęciach, zamarła. Brunetka uśmiechnęła się do siostry bez radości, powoli zbliżając się do mamy. Stanęła na tyle daleko, by pryskający tłuszcz nie sięgnął małej. Mama znów była tylko mamą. W codziennych jeansach i sweterku wyglądała, jak ta, która nie miała pojęcia o fortunie, którą odziedziczy. Bez makijażu, w niedbale związanych włosach… Scarlett wiedziała, że do wieczerzy mama zasiądzie znów piękna i doskonała, ale i bez tego stojąc przy kuchence gazowej emanowała klasą. Mama miała to w sobie zawsze, ale dopiero niedawno nauczyła się to pielęgnować.
- Mamo – usłyszała głos Liv, gdy mama zajęta rybami nie spostrzegła Scarlett. Sophie oderwała się i wróciwszy do nich myślami, rozejrzała się po kuchni i zobaczyła córkę z maleństwem w ramionach. Uśmiechnęła się na ten widok. Wytarła ręce w fartuszek i podeszła do Scarlett.
- Jestem z ciebie dumna, zrobiłaś wielki krok w przód – ucałowała ją w policzek i pogładziła główkę wnuczki, która uspokoiła się w objęciach cioci.
- Ona jest cudowna – powiedziała cichutko. – Tak tęsknię za Liamem, mamo. Tak bardzo za nim tęsknię – przytuliła mocniej dziewczynkę, starając się opanować łzy. – Ona mi o nim tak bardzo przypomina. One obie. Tak bardzo za nim tęsknię – oparła się o blat, czując, jak zakręciło jej się w głowie. Liv momentalnie znalazła się obok i wzięła od niej dziecko. Sophie mocno ją do siebie przytuliła, a Scarlett ufnie pozwoliła się mamie objąć. Potrzebowała siły. Tak bardzo jej potrzebowała.
- Martwiłam się o ciebie.
- Nie mogłam wrócić, mamo. Po prostu nie mogłam – łkała, wtulając się w mamę. Gdyby nie to, że Sophie wyłączyła gaz, ryby dawno by się spaliły. – Czy to, że tak bardzo im zazdroszczę czyni mnie złym człowiekiem? Tak bardzo się tego boję, mamo.
- Nie, kochanie, oczywiście, że nie. Skąd ci to przyszło do głowy? W ostatnim roku przeszłaś więcej, niż niejeden w połowie swojego życia. Masz prawo cierpieć. Masz prawo do żalu. Do słabości i łez też. Domyślałam się, że nie wróciłaś ani na jeden dzień ze względu na dzieci. Usiądźmy – Sophie chwyciła córkę za rękę i poprowadziła ją do stołu kuchennego, zabierając po drodze rolkę papierowych ręczników. Scarlett wydmuchała nos i spojrzała na mamę. Ta ujęła jej dłoń i ścisnęła ją pokrzepiająco. – Kiedy straciłam Shie’a myślałam, że postradam zmysły. Bolało mnie ciało, umysł, pękało mi serce, bo każda cząstka domagała się go z powrotem. Długo nie mogłam się po tym pozbierać. Twój tata okazał mi niesamowitą cierpliwość, tylko dzięki niemu doszłam do siebie. Czas, który upłynął, nie usunął bólu. On tylko przyzwyczaił mnie do niego. Nigdy nie zapomniałam o moim malutkim synku. Wiedziałam, że żyje, że dostanie to, co najlepsze, bo to w końcu pierwszy męski potomek Durandów, ale bolało mnie, jakby on umarł. Miałam przy sobie twojego tatę i to było dla mnie ratunkiem. Gdyby nie on, umarłabym z tęsknoty. Dlatego, kiedy tylko względnie się pozbierałam, zaczęliśmy starać się o dziecko. By zapełnić tą pustkę. Chciałam radzić ci to samo, ale teraz…
- Myślałam, że pomoże mi praca, przygotowania do trasy. Nie udało się. Wariuję mamo, wariuję już. Nie mam Liama, nie mam Toma. Nie umiem się cieszyć z tego, co mam.
- Kochanie, minęło zbyt mało czasu. Rany są zbyt świeże. Może niebawem poznasz kogoś, kto zajmie twój czas. Tom nie jest ostatnim facetem na świecie.
- A co, jeśli jest jedynym? – oczy Scarlett znów naszły łzami, a bródka zaczęła niebezpiecznie drżeć. Sophie zamilkła, nie wiedząc, co powiedzieć, a Scarlett po raz kolejny pozwoliła łzom płynąć. Bo miała tylko nadzieję, że wraz z nimi przeleje się choć trochę jej żalu.

3 miesiące od rozstania; 30. grudnia 2011r.

- Nie chciałeś wrócić do domu na święta? – Marisa przeciągnęła się leniwie, podnosząc do góry swoją nogę i zwinnie kręcąc stopą, oglądała ją z każdej strony.
- Trochę było mi niemrawo w wigilię. To pierwszy raz, kiedy byłem podczas świąt bez bliskich, ale nie umiałbym spojrzeć im w twarze i nie poczuć się jak gówno.
- Co takiego się wydarzyło, że tak bardzo boisz się powrotu? – dziewczyna podparła się na łokciu i spojrzała Tomowi w twarz. Wydmuchnął dym i upił łyk whisky.
- Wiesz dobrze, że to temat zamknięty.
- Lubię cię, Tom. Nie oczekuj, że się w tobie zakocham, ale jesteś fajnym facetem i skoro spędzamy razem czas i to w taki, a nie inny sposób, możesz mi powiedzieć, przecież nikomu nie powiem – uśmiechnęła się filuternie, a on pokręcił głową.
- Nie, nie po to tu przyjechałem – powiedział, zaciągnąwszy się po raz ostatni i zdusił niedopałek w popielnicy. Przysunął się bliżej Marisy i pogładził jej policzek. – Śliczna jesteś, wiesz? I dziwię się, że nie znajdziesz sobie jakieś faceta, bo jestem pewien, że ułożyłby świat u twoich stóp. Jakkolwiek poetycko to brzmi – uśmiechnął się tak, jak tylko on to potrafi, obrysowując opuszkiem jej wargi. – Całe szczęście, że się we mnie nie zakochałaś, bo musiałbym cię zostawić – dziewczyna uniosła brew, przez chwilę bacznie przyglądając się Tomowi. Siedział oparty o wezgłowie, mając ten dziwny nieodgadniony wyraz twarzy. Zdążyła już poznać, że myślami musiał być gdzieś indziej. Od samego początku było w nim coś mrocznego, coś tajemniczego. Jakaś doza smutku, który nie był widoczny na pierwszy rzut oka, ale był w nim co dzień.
- Już myślałam, że musiałbyś mnie zabić.
- Nie, zbyt dobrze mi z tobą, żeby cię zabijać – przysunęła się jeszcze bliżej i objąwszy Toma rękami w pasie, oparła brodę tuż nad jego pępkiem i spojrzała mu w twarz.
- Jestem pewna, że złamałeś wiele serc.
- Różnie to bywało – odparł wymijająco, bawiąc się jej włosami. Upił łyk whisky.
- Czyli tak – odparła zadowolona, jedną rękę kierując w dół. Tom nieco zaskoczony takim obrotem spraw, otworzył szerzej oczy, a jego ciało zareagowało samo. Marisa zaśmiała się i odrzuciła cienką kołdrę, którą był okryty i zsunęła się niżej. Chwilę później, kiedy Tom nie bardzo przyjmował bodźce zewnętrzne, wczepiając palce w jej włosy, gdzieś w podświadomości zakodował dźwięk nadchodzącej wiadomości. Jednak nie bardzo go to wtedy obchodziło.

3 miesiące od rozstania; 31. Grudnia 2011r.

Z Marisą pożegnał się dopiero jakieś piętnaście minut wcześniej. Spędzili w łóżku niemal dwie doby i choć wiedział, że to było zupełnie nieprzyzwoite, nie wliczając w to rzeczy, które robili, był zadowolony. Jej towarzystwo było po prostu miłe i pozwalało mu się odprężyć, bo nie sposób było tego przy niej nie zrobić. Nie wyobrażał sobie jej zupełnie, jako żony, bo taką dziewczynę aż żal zaobrączkować. Choć z drugiej strony przywykł już tego, że Scarlett była doskonała na każdym polu, na którym się pojawiała, więc pewnie dlatego Marisę widział tylko w roli kochanki. Scarlett. Wciąż nie potrafił przejść z nią, a raczej pustką po niej, do porządku dziennego. To chyba był powód, dla którego nie był w stanie wrócić. Choć chyba miał już dosyć Belize. Marisy i tych wszystkich innych dziewczyn też. Jednak wiedział, że nie umiałby wsiąść do samolotu do Berlina. Wziął papierosy i wyszedł na taras. Miał na sobie tylko jeansy i rozpiętą koszulę. Wieczorny wiatr owiewał jego rozgrzaną skórę, wywołał gęsią skórkę. Odpalił papierosa i zaciągnął się mocno. Wiedział, że znów palił za dużo, ale teraz nie miał już dla kogo ograniczać. Tęsknił za Scarlett i to było więcej niż pewne. Zostało po niej wypalone miejsce, gdzie kiedyś miał serce. Bolało bardzo, ale on chyba nie potrafił jawić się z cierpieniem. Westchnął ciężko, spoglądając na wodę.
Te święta były jednymi z najgorszych dni jego życia. Spędził je sam, poza krótką wizytą Marisy, jedząc jakieś miejscowe jedzenie zamiast przysmaków mamy i jakoś tak ciężko mu było. Rozmawiał z nią, prosiła, żeby przyjechał, ale nie był w stanie. Ucieczka jest stosunkowo prosta, ale powrót już ani trochę. Myślał w tym czasie i chyba przesadził, bo poczuł się tylko gorzej. Może, kiedy wróci do domu i znów będzie obracał się w dawnym środowisku, odpowiedź na te wszystkie dręczące pytanie przyjdzie sama. Kiedy gasił drugiego papierosa, przypomniał sobie o sms’ie, którego dostał poprzedniego dnia. Wrócił do środka i przymknął drzwi. Wieczór był chłodny. Wziął telefon i nie zdziwił się, widząc wiadomość od Billa. Pewnie kolejny moralistyczny wykład. Jego bliźniak już nie dzwonił, bo wiedział, że Tom nie odbierze, więc zasypywał go mailami i sms’ami. Wiadomość otworzyła się i zamiast ciągu literek, ujrzał trzy krótkie słowa.

‘Są już wyniki’

Ścisnęło go w żołądku i nie zastanawiając się, która może być teraz godzina w Niemczech, wybrał numer brata. Odebrał po czterech ciągnących się w nieskończoność sygnałach. W tym czasie Tom zdążył już przerobić milion scenariuszy, znienawidzić Lenę, siebie i głowić się, jak to odbije się na Davidzie, gdy wreszcie usłyszał głos Billa.
- Tu jest czwarta nad ranem, baranie.
- Nie pier’dol, tylko mi powiedz, co napisali – zaczął krążyć po pokoju, machinalnie przygładzając warkocze. Ścisnęło go w żołądku i zemdliło od wypalonych papierosów.
- Swoją drogą, zapłon masz niezły. Poczekaj, gdzieś tu powinien być ten list – słychać było szeleszczenie papierów i przyspieszony oddech Billa. Zgrywał chojraka, ale Tom wiedział, że martwi się, jak on. – Mam – kartki szeleściły głośniej, aż wreszcie na kilka najdłuższych w jego życiu sekund zapadła cisza. Tom czuł się, jakby zaraz miał zejść na zawał.
- I co? – ponaglił Billa, marząc, żeby móc teleportować się do domu.
- David jest twoim synem – usiadł, nogi się pod nim ugięły i całe szczęście, że stał obok łóżka, bo inaczej wylądowałby na podłodze. Bill zamilkł, on też. Milion razy próbował przyjąć fakt, że wynik może być pozytywny. Podświadomie chyba nawet to przeczuwał, ale teraz, gdy rzeczywiście jego obawa ziściła się jawą, poczuł, jakby dostał obuchem w głowę. – Tom? – Bill był wyraźnie zaniepokojony.
- Zaraz złapię pierwszy samolot do Berlina.
- Czekam – rozłączyli się. Tom przebrał się pośpiesznie, zadzwonił do recepcji i kazał zarezerwować sobie lot i przygotować rachunek. Godzinę później opuszczał już hotel. Siedząc w taksówce, czuł jakby uszło z niego powietrze. W recepcji zostawił wiadomość dla Marisy, którą boy miał dostarczyć do jej domu z samego rana. Była miła i zasługiwała choćby na pożegnanie. Samolot miał o trzeciej, była północ. Wolał jednak być wcześniej na lotnisku i zabijać czas tam, niż odchodzić od zmysłów w hotelowym pokoju, w dodatku bojąc się, że mógłby na ten lot nie zdążyć. Od tej chwili w jego głowie pojawiło się jedno pytanie – jak Lena mogła zabawić się nim w tak perfidny sposób po raz kolejny? Przecież doskonale znała prawdę, a naraziła go na czekanie, na niepewność, na wszystko, choć mogłaby załatwić to czterema słowami już dawno temu. Zupełnie nie miał pojęcia, co z tym wszystkim zrobić.
*

W mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwona, co wielce zdziwiło Gustava, bo nikogo nie spodziewał się gościć w sylwestrowy wieczór. Włączył już pierwszą część „Władcy Pierścieni” i przygotował sobie prowiant na całą noc. Miał zamiar obejrzeć całą trylogię, bo nie robił tego od wieków. Na „Harrego Pottera” też miała paść kolej w najbliższym czasie. Wcisnęło go w chodniczek przed drzwiami, gdy przez wizjer ujrzał tego, kogo ujrzał. Szybko otworzył drzwi i posłał wielce pytające spojrzenie szeroko uśmiechniętej Margo. Trzymała w jednej ręce dwie butelki wina, a w drugiej, torbę z czymś pachnącym.
- A czy ty przypadkiem nie miałaś spędzić sylwestra z Laurą?
- Miałam, ale ona wyrwała jakiegoś macho i z nim się dziś bawi.
- Zostawiła cię na lodzie, krótko mówiąc.
- Tak jest, panie kapitanie. Mogę? Czy masz tam jakąś gorącą blondynkę? – Gustav prychnął i wywracając oczami, wpuścił dziewczynę do mieszkania.
- Właaaaadcaaaaa Pieeeeerścieeeeeeni – powiedziała zadowolona, przeciągając słowa, gdy tylko przekroczyła próg salonu.
- Lubisz? – zapytał, odbierając od niej wino i przysmaki, które przywiozła.
- Uwielbiam! – usiadła na kanapie i od razu włączyła odtwarzanie. – Elljah jest niesamowity! – rozsiadając się, zdjęła z siebie płaszcz i cisnęła go na fotel. – Orlando też! – wykrzyknęła, gdy Blondyn zajął się przygotowaniem do zjedzenia zakąsek. Odkorkował wino i postawił wszystko na stoliku, który wcześniej zastawił popcornem, chipsami oraz innymi, pysznymi i niezdrowymi rzeczami. Usiadł obok Margo, która zdążyła się już wygodnie usadowić. Podkuliła pod siebie nogi, ale tak niezupełnie, bo stopami trącała go w bardziej emocjonujących chwilach, a nawet i tych zupełnie spokojnych też.
- Masz taki tik? – zapytał, gdy rozpraszała go coraz bardziej, kopiąc go niemal nieustannie.
- Jaki?
- No, kopiesz mnie – powiedział z lekkim powątpiewaniem.
- Serio? – uśmiechnęła się niewinnie i wzięła swój kieliszek z winem. – Tak w ogóle to, czemu siedzisz w domu i oglądasz hobbity, zamiast się zabawić?
- Nie jestem raczej typem imprezowicza, jakbyś do tej pory nie zauważyła, a poza tym to nie mam z kim. Francie jest u narzeczonego, rodzice gdzieś balują, Georg pewnie praktykuje kamasutrę z Liv, Bill jest u mamy, a Tom… kto by to wiedział. Zostali mi Frodo i Bilbo Bagginsowie.
- I ja! – wykrzyknęła radośnie.
- No tak, ciebie nie da się nie zauważyć – Margo uśmiechnęła się szeroko i sięgnęła po miskę z chipsami, stawiając ją między sobą, a Gustavem. Chrupała chipsy, wzdychając do blond kosmyków Legolasa, a Gustav przyglądał się jej katem oka. Margo była jednym wielkim przeciwieństwem. Nawet teraz, kiedy siedziała na jego kanapie, wcinając przekąski i popijając wino, była niesamowicie kontrastowa do otoczenia w swojej połyskującej sylwestrowej sukience. Była za wysoka jak na przeciętną kobietę, wyższa od niego, co na początku wprawiało go w zakłopotanie, a teraz nie przeszkadzało już zupełnie. Śmiała się głośno, ale nie natarczywie, a jej uśmiech bił pięciokrotnie ten Julii Roberts. Była wygadana, wszędobylska i zaradna, a jednocześnie zachowywała się jak dziecko. Kiedy stawała za sztalugami rozkwitała. No i miała talent. Pewnie musiało minąć jeszcze sporo czasu, nim mogłaby pokazać komuś swoje prace, ale robiła to, co kochała. U Sophie zadomowiła się już na dobre. Wyglądało na to, że ani jedna ani druga nie myślała o wyprowadzce. Pracowała w Durand Corporation, była u kresu studiów i wydawała szczęśliwa, pomimo tego, że matka nawet się nie zainteresowała. Gustav uważał, że to w Sophie szukała matki i chyba ją znajdowała. A on sam nie umiał sprecyzować łączących ich relacji. Poznali się przypadkiem, polubili przypadkiem, bo również przypadkiem stał się jej towarzyszem podczas jej pierwszych dni u O’Connorów. I tak już zostało. On pomagał jej w aklimatyzacji, a ona jemu zupełnie nieświadomie, zajmując jego myśli i odciągając go od rozpaczania po Caroline. I chyba tylko dzięki niej i skupianiu się na zupełnie trywialnych sprawach nie popadł w obłęd. Beznadziejnie było mu samemu, gdy wszyscy wokół kogoś mieli, ale Margo zjawiała się zawsze w najlepszym momencie. Nie zakochał się w niej. Nie sądził, by był do tego kiedykolwiek jeszcze zdolny, ale była mu bliska i cieszył się zawsze, gdy się pojawiała się, nawet jeśli kiereszowała mu plany.
- Masz „Piratów z Karaibów”? – zapytała w chwili, gdy Orlando Bloom rozsiewał swój Legolasowy czar.
- Mam.
- Obejrzymy, jak skończymy Władcę? – zapytała, nieco nieudolnie trzepocząc rzęsami. Zaśmiał się, kręcąc głową z powątpiewaniem. Margo była dużym dzieckiem.
- Niech zgadnę; Bloom – dziewczyna uśmiechnęła się rozbrajająco i chrupnęła chipsa. – Niech będzie, wprawdzie następny miał być „Harry Potter”, ale jakoś to przeżyję.
- Tom Felton też nienajgorszy, choć trochę młody… ale okej, okej – kiwnęła głową na znak, że już nie będzie motać. – Najpierw Karaiby, potem Hogwart.
- Obawiam się, że nocy nam zabraknie – powiedział, dolewając im do kieliszków.
- To nic. Będą kolejne – znów uśmiechnęła się szeroko i napiła się wina. Usadowiła się nieco inaczej, by móc oprzeć głowę na ramieniu Gustava, dzięki czemu wreszcie przestała wwiercać stopy w jego udo.
Przegapili północ i życzenia noworoczne składali sobie po wpół do pierwszej, kiedy to skończyła się trzecia część „Władcy Pierścieni” i wrócili do rzeczywistości. Wino pomieszali z szampanem, przez co Margo miała jeszcze lepszy humor. Ścięło ją zupełnie mniej więcej na początku drugiej części „Piratów z Karaibów”, spała jak dziecko na jego ramieniu. Wyłączył film, odstawił kieliszki i starając się jej nie obudzić, wziął ją na ręce i zaniósł do pokoju Franceski. Mamrotała coś przez sen, że musi jechać do domu, bo nie chce mu przeszkadzać. Nim nakrył ją kołdrą, wyciągnął z jej włosów dziwne spinki, które podtrzymywały jej fryzurę, a potem zgasił światło i zabrał się za sprzątanie. Zasnął dopiero, gdy świtało.
*

3 miesiące od rozstania; 1. stycznia 2012r.

W Loitsche był po dwunastej. Nie spał niemal zupełnie podczas lotu. Był skrajnie wyczerpany fizycznie i psychicznie. Wszystko było gówno warte. Kiedy czytał list z wynikami ojcostwa, cała ta sytuacja wydała mu się jedną wielką groteską. Pojawienie się jej, zaprzeczanie tego, aby David był jego synem, gesty przyjaźni, problemy między nim a Scarlett. Pojawiły się wraz z Leną. A on tego wcześniej nie widział. I to kłamstwo. Nie rozumiał, po co jej to było, skoro David z każdym dniem stawał się bardziej podobny do niego. Przyjął do wiadomości to, co obijało się o ścianki jego czaszki już od dawna. Tkwił w środku czegoś, czego nie rozumiał. Wiedział, że albo los okazał się tak okrutny albo Lena tak podła. Musiał to rozwiązać, jak najszybciej. Miał świadomość tego, że nic nie odda mu już Scarlett, zbyt wiele się wydarzyło, ale musiał naprawić chociaż to, nad czym miał kontrolę. Złożył niedbale kartkę i wcisnął ją do kieszeni. Do domu Leny podjechał samochodem. W ciągu niespełna minuty jazdy złamał chyba wszystkie możliwe przepisy. Jechał bez świateł, bez pasach i miał pewnie ze sto dwadzieścia na liczniku. Zahamował ostro i skrzywił się, czując swąd spalonych opon, ale nijak się tym przejął, ledwo pamiętając o zamknięciu auta. Pchnął furtkę i biegiem przeciął podwórko. Bez pukania wszedł do domu. W korytarzu spotkał zdumioną panią Braun.
- Lena – warknął, nie siląc się na uprzejmości. Wskazała mu pokój Davida. Wszedł tam, ściskając w kieszeni list. – Musimy porozmawiać – powiedział oschle, gdy zdziwiona jego nagłą obecnością oderwała się od czytania chłopcu bajki.
- Co się stało? – zapytała nieco zmieszana, jakby przestraszona.
- Ty już wiesz, co się stało – odparował i wyszedł. Kiedy dołączyła do niego na podwórku, palił papierosa. Przestraszyła się Toma. Nigdy taki nie był, nawet najbardziej załamany. Zapięła kurtkę pod samą szyję i schowała ręce do kieszeni, jednak nie na długo, bo Tom wyciągnął wymiętą kartkę i podał jej ją. Wydmuchnął dym jej w twarz. Skrzywiła się i wzięła papier. – Co, to ma kur’wa być? Po cho’lerę wciskałaś mi, że David nie jest mój, skoro doskonale wiedziałaś, że jest inaczej! Dobrze się bawiłaś? – Lena przyłożyła do ust drżącą dłoń. Cała zbladła. Wyglądała, jakby miała zemdleć. Patrzyła w tekst jeszcze dłuższą chwilę, nim podniosła na Toma załzawione oczy.
- Nie miałam pojęcia – zdołała wykrztusić, nim zbolały jęk stłumił wszystko inne. Przycisnęła kartkę do piersi i zaniosła się szlochem. Nawet jemu w zaawansowanym stadium złości nie wydało się to nieszczere. Lena zachłysnęła się powietrzem i zgięła wpół. W końcu ukucnęła, chowając twarz w dłoniach. Wyszło dramatycznie, ale został zbity z tropu, bo wydała się szczerze zaskoczona, ale to nie zmieniło faktu, że niczego nie rozumiał.
- Skończ już z tym – warknął. – Jak mogłaś nie wiedzieć. Nie rób ze mnie już dłużej idioty! – odpalił kolejnego papierosa i mocno się zaciągnął. Zaczął krążyć obok niej. Lena nie ruszała się, nie podniosła na niego wzroku, nie powiedziała nic. – Bądź ze mną wreszcie, do cho’lery, szczera. Po co wlazłaś mi do życia? Po to? Chciałaś się zemścić, czy co? Może o to ci chodziło, żeby zniszczyć mi wszystko. Bo jeśli tak, to udało ci się perfekcyjnie. Zwłaszcza mój związek ze Scarlett. Tu wypadłaś rewelacyjnie.
- Przestań – wychrypiała. Wyprostowała i oddała mu list, jakby parzył. Spojrzała na niego zaczerwienionymi oczyma. Jakby zebrała w sobie siłę, żeby walczyć o Davida. – Nie miałam pojęcia, że David jest twoim synem. Wedle tego, co powiedział mi lekarz. Wedle tego, co obliczył, wychodziło mi na to, że jego ojcem był tamten chłopak. Czy sądzisz, że gdybym wiedziała, że jesteś ojcem, to złamałabym sobie serce, odchodząc od ciebie? – przeczesała palcami włosy, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić, a Toma ścięło, bo to wszystko było niemożliwe. To jakaś parodia. Nie wiedział czy wrzeszczeć, czy się śmiać. W ogóle nie miał pojęcia, co z tym wszystkim zrobić.
- Nie wierzę – zacisnął dłonie w pięści. – Jak to jest, kur’wa, możliwe, że nie wiedziałaś, kto jest ojcem twojego dziecka? Przecież on staje się kopią mnie samego! Jak mogłaś tego nie widzieć, nie mieć wątpliwości?! Po co ta cała szopka? – wykrzyknął, wyrzucając przed siebie ręce w geście bezradności. Patrzył na nią przenikliwie, a z jego oczu zionęła złość.
- A po co miałam jeszcze bardziej ingerować w twoje życie? Przyjęłam fakty takimi, jakimi były i nie próbowałam doszukiwać się czegoś, co nie istniało – w tym momencie przed oczami zobaczyła Isobel i przypomniała sobie jej słowa. Jakaż ona była naiwna. Tylko namieszała, wkraczając w życie Toma. Po co było to wszystko? Tom ojcem Davida… miała to, o czym marzyła. W głębi serca brała to pod uwagę, ale rozsądek zabraniał jej tego pragnąć. Musiała dbać o dobro synka, a po co miała budzić w nim nadzieje, jeśli to mogłaby być tylko jej naiwna fantazja? I Isobel…Wszystko robiła dla Davida. I chyba trochę przesadziła. Spojrzała na Toma. Był cieniem samego siebie. Stracił syna, Scarlett, przyjął jarzmo odpowiedzialności za Davida, ale za jaką cenę? Obietnica Isobel się ziściła, ale czy musiało do tego wszystkiego dojść?
- Gadasz, jakbyś nie ingerowała w nie – warknął, mrożąc ją wrogim spojrzeniem.
- Tom, chroniłam moje dziecko! Chciałam dla niego jak najlepiej! A ciebie kiedyś kochałam i nie masz zielonego pojęcia jak! Zrobiłam źle, próbując wrócić to, co było, ale nie cofnę swoich czynów! Nie tylko twoje życie stanęło do góry nogami. A poza tym to, o czym my rozmawiamy? Bez względu na moje stanowisko w tym wszystkim, to ty chciałeś tych badań i to ty mówiłeś mi, że weźmiesz odpowiedzialność za wynik, jaki by nie był, więc zastanów się z łaski swojej, o co ci w tej chwili chodzi, bo wydaje mi się, że po prostu najłatwiej ci było na mnie wyładować złość.
- Nie mów nic Davidowi, ani nikomu. Chcę być przy tej rozmowie – powiedział chłodno, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł. A Lena została sama ze swoimi myślami; wzburzonymi uczuciami, wyrzutami sumienia i niepewnością. Do dziś mogła je tłumić, ale miarka się przebrała. Nie czas się cofać. Już nie.
*


Drzwi cicho trzasnęły, a krótką chwilę później Tom pojawił się w kuchni. Simone i Bill poderwali się z krzeseł, spoglądając na niego smutno. A on zdjął kurtkę i zawiesił ją na oparciu. Nalał wody do czajnika i włączył go.
- Powiedz coś – pierwsza odezwała się Simone, siadając z powrotem za stołem. Bill poszedł w jej ślady. – Tom… - szepnęła, a on odwrócił się, wzruszając ramionami.
- Co mogę ci powiedzieć, mamo? – usiadł. – Lena upiera się, że o niczym nie miała pojęcia. Była cała roztrzęsiona po przeczytaniu listu, ale czy to możliwe, że nie wiedziała, czyje urodziła dziecko? Przecież David jest taki do mnie podobny.
- To wszystko jest strasznie pokręcone – powiedział Bill. – Rozmawialiśmy tak z mamą właśnie o wszystkim, co się ostatnio zdarzyło.
- Będąc tam, uświadomiłem sobie kilka rzeczy – wstał i nasypał do kubka kawy rozpuszczalnej. Czajnik się wyłączył, woda bulgotała, więc zaczekał chwilę, aż przestanie. Przykładał do tego zbyt dużo uwagi. Bill wiedział, że Tom grał na czas, a jego spokój był tylko pozorny. Napełnił kubek wrzątkiem i od razu nasypał cukru i dolał mleka. Potem usiadł z powrotem. – Kiedy byłem tam na Belize, myślałem, że uda mi się poukładać wszystko, uporządkować swoje życie i uczucia przede wszystkim, ale nie zrobiłem tego. Może trochę przywykłem do myśli, że po powrocie nic nie będzie już takie samo, ale myślenie o przyszłości i przeszłości za każdym razem zostawiałem na potem. Ucieczka to nie był dobry pomysł, ale nie miałem lepszego i jedyne, co mi się udało to to, że potrafię już spojrzeć sobie w twarz. Nie planowałem jeszcze powrotu. Zmusiły mnie do tego te wyniki, ale teraz myślę, że potrzebowałem takiego bodźca. Jutro wyjadę znów, ale na krótko i tylko po to, żeby ułożyć sobie wszystko w głowie, tym razem na serio. Nikt nie może się dowiedzieć, że David jest moim synem. Nikt. Kiedy wrócę, wszystko poukładam – spojrzał na mamę i brata, a oni zadziwieni racjonalnością jego rozumowania przytaknęli. Jeszcze godzinę wcześniej Tom był w furii, a teraz zimno kalkulował. Musiało z nim być źle.
- Ze Scarlett też? – Bill nie mógł o to nie zapytać, wiedząc, w jakim brunetka była stanie. Tom zaprzeczył ruchem głowy. A jego nadzieja wyparowała.
- To koniec. Odszedłem, a ona mi na to pozwoliła. Ja jestem zbyt uparty, a ona zbyt dumna. Przez to wszystko, co się stało, ona pozwoliła zbliżyć się do siebie Fontaine’owi, a ja Lenie. Za dużo między nami kłamstw i niedopowiedzeń. Za dużo ciszy. Przestaliśmy rozmawiać, przestaliśmy być szczerzy. A wewnętrzne niepokoje tłumiliśmy seksem i górnolotnymi wyznaniami. Wiedziałem, że to złe i ona pewnie też, ale żadne z nas nie potrafiło tego zmienić, a tak być nie powinno. Kocham ją do szaleństwa i wariuję bez niej, ale jak widać, miłość to za mało. Sama miłość nie wystarcza. Oboje za mało się staraliśmy. Wyrósł między nami zbyt gruby mur, żeby można było go pokonać. Mam do niej żal, ona do mnie pewnie też. Nie mogę wiecznie rozpaczać, muszę uratować to, co jest do uratowania. David jest w tej chwili najważniejszy – nie chcąc pokazać, jak bardzo bolą go jego własne słowa, upił spory łyk kawy i wpatrywał się jeszcze dłuższą chwilę w falującą ciecz. Powiedział to, w co chciał wierzyć, ale był pewien, że jeszcze długo zejdzie mu przekonywanie do tego siebie samego. – Pogubiłem się. Nie wiem, komu i w co wierzyć. Najbardziej zastanawia mnie Lena. Muszę to wszystko przemyśleć.
- Myślisz, że powinieneś być sam w tym czasie? – zapytała go mama.
- Muszę być sam. Zbyt długo uciekałem przed samym sobą. Czas, bym wziął odpowiedzialność za swoje słowa i czyny. Boję się tego, ale czy mam inne wyjście? W tej chwili wiem jedno; David jest moim synem, a reszta musi przyjść z czasem. I to chyba w tym wszystkim jest najgorsze. 

28 listopada 2011

63. Pewne rzeczy nigdy nie umierają; one cichną na jakiś czas, ale nigdy nie umierają.

Tytuł: Santa Montefiore
Spotkamy się pod drzewem Ombu
*


Czytając to, co zamieściłam poniżej, możecie odczuć pewien dyskomfort spowodowany zmianą formowania not. Mam nadzieję, że nie wprowadzi to żadnego chaosu, ale sądzę też, że jeśli nie przy tym, to przy następnym poście wszystko wyda się wam klarowne.
Zatem może od początku.
Prolog odnosi się do bliżej nieokreślonej przyszłości, co łatwo było wywnioskować, czytając później post 1. W Prologu Scarlett była już dorosłą kobietą, zaś akcja działa się w najważniejszym dniu jej życia. Notka 1. przeniosła nas do przeszłości, aby pokazać, jak doszło do tego, że znalazła się na ślubnym kobiercu. Zdarzenia od tego momentu toczyły się w czasie teraźniejszym bohaterom. Czyli od 1. listopada 2008 roku, aż do notki 62, która zamknęła pierwszą część Prinza, tj. 26. Października 2011 roku. Roboczo nazywam sobie to ‘czarną częścią’. Tutaj ukazałam początku Scarlett i Toma, ta część historii objęła przyczyny i część skutków wszystkiego, co działo się później. Początkowo miałam zawszeć to wszystko krócej, jednak aby nie uronić niczego ważnego, nieco się to wszystko rozwlekło. Chcąc opisać dokładnie wszystko, co działo się później, potrzebowałabym przynajmniej 5 lat, aby przejść przez okres, który teraz nastąpi w Prinzu oraz to, co będzie działo się potem. Nie mogę też pominąć zdarzeń spomiędzy rozstania S i T, a prologiem, znaczy zdarzeniami, które będą dalej miały miejsce, więc zamieszczę kilka postów z wyrywkami, najważniejszymi momentami z okresu tych lat dzielących rozstanie Scarlett i Toma, a prolog, do którego nie omieszkam wrócić. To tak mniej więcej. Tłumaczę to wszystko, abyście się nie pogubiły. Z resztą daty umiejscawiają te wszystkie zdarzenia i wydaje mi się, że przedstawię to wystarczająco jasno.
 *

Minęły trzy lata.

Tak, drogi czytelniku, minęły całe trzy lata. Choć wydaje się, że od chwili, w której on odszedł, nie odwracając się za siebie, a ona nie pobiegła za nim, by zmusić go do tego, minęło zaledwie kilka krótkich chwil. Pięć dni? Dziesięć? Może dwa tygodnie? Nie, nie popełniłam błędu określając datę, ani zapisując poniższe fragmenty. Od dnia rozstania Scarlett i Toma zmieniło się wszystko. Zmienił się czas, zmieniły się miejsca, zmienili się oni.

Pytanie, czy zmieniła się też i miłość?

Jednak, bez obaw, nie przejdę bez słowa obok tak wielkiego kawałka czasu. Nie mogę opowiedzieć tej historii do końca bez wspomnienia kluczowych zdarzeń, które miały miejsce w ciągu tych trzech lat. Trzydziestu sześciu miesięcy. Tysiąca dziewięćdziesięciu pięciu dni. Dziesiątek tysięcy godzin, które upłynęły między dwoma niemal najważniejszymi zdarzeniami w życiu Scarlett i Toma. Opowiem o wszystkim, ale po kolei.

Scarlett siedzi przy stole w kuchni. Jest ubrana w pastelowo-zielony dres, a włosy ma związane w niedbały kok na czubku głowy. Nieodmiennie zimno jej w stopy, więc podkula je pod siebie. Ma na nosie okulary, do których w żaden sposób nie może przywyknąć i marszczy go, zapisując coś swym koślawym pismem w twardo oprawionym zeszycie.
Jest listopad. Jeśli skupiałaś się na szczegółach, pamiętasz, że uwielbia ten miesiąc. Pomimo pluchy, jest zachwycona, że wreszcie nadszedł. Uwielbia jego tajemniczość, ale teraz coś ją martwi. Nie cieszy się, jak zawsze, bo wie, że coś niebawem definitywnie dobiegnie końca, pomimo tego, iż wszyscy uważają, że stanie się wręcz przeciwnie, że to będzie nowy początek. Ona nie jest tego pewna. Już nie.
Odkłada pióro i spogląda na zalane deszczem okna. Coś jej się przypomniało.

Wróćmy, zatem do chwil, gdy odszedł, a z jej oczy zniknął blask, który nadawał im tylko on.

3 dni od rozstania; 29.10.2011r.

Lał deszcz. Bezlitośnie uderzał w przednią szybę samochodu, walił w dach. Scarlett czuła się, jak w puszce. Beznamiętnie patrzyła przed siebie, ale nie widziała wiele poza krótkimi chwilami, gdy wycieraczki zbierały wodę. Auto toczyło się powoli alejką wjazdową prowadzącą do domu. Choć dziś to słowo już nie pasowało do tego budynku. Był już tylko miejscem, gdzie kiedyś była szczęśliwa. Kojarzył jej się jedynie z Tomem. Nie mogłaby już tam mieszkać, po prostu. Tak wszystko przesiąknięte było nim. Nie przespałaby ani jednej nocy, bo wszystko przypominałoby jej o życiu, które już przeminęło. Odpięła pas, wiedziała, że musi tam wejść, choćby po to, żeby zabrać swoje rzeczy i wyrzucić jedzenie, bo była pewna, że Tom – o ile się tam zjawi – tego nie zrobi. Przecież prędzej czy później nadejdzie czas, gdy trzeba będzie coś zrobić z tym… budynkiem. Od Billa wiedziała, że zapadł się pod ziemię i dla dobra samej siebie wolała, aby prędko się spod niej nie wyłaniał.
- Shie, mógłbyś tam wejść pierwszy i zobaczyć, czy jego na pewno nie ma w środku? – zapytała zmęczonym głosem, wyciągając w stronę brata pęk kluczy.
- Pewnie – odpiął pas i szybko wysiadł z samochodu. Kilkoma susami znalazł się pod drzwiami. Nacisnął klamkę, a gdy nie ustąpiła, włożył klucz do zamka. Zniknął w środku na kilka chwil, po czym wyszedł i gestem przywołał Scarlett. Wzięła głęboki oddech i spojrzała na drzwi frontowe, a przed jej oczami stanęła scena tak bliska, a zaraz tak dawna.

- Pamiętam, jak rok temu staliśmy tutaj i otaczało nas gołe pole. A dziś… - urwała, nie mogąc znaleźć słów. To wszystko było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.
- Poczekaj – odparł z nic nie mówiącym uśmiechem na twarzy. Poprowadził ją do wejścia, z zadowoleniem wpatrując się w fasadę. Pokonali kilka schodów, i zatrzymawszy się przed solidnymi drzwiami z ciemnego drewna, Tom majestatycznym gestem wsunął klucz do zamka, a kiedy ten zgrzytnął, otworzył na oścież drzwi. Ze środka uderzyło ich ciepło przemieszone z zapachem nowości, farb, klejów i drewna. Odchrząknął i wziąwszy na ręce wiedzącą już, co się święci Scarlett, dumnie przeszedł przez próg. Mocno zacisnęła ręce na szyi chłopaka, całując jego skroń. Ułamek chwili, jeden krok, a wszystko, jakby nagle się zmieniło. Wewnątrz, złożył na jej ustach gorący pocałunek, po czym postawił ją na podłodze. Obcasy stuknęły o nowiutkie panele. –Witaj w domu, Maleńka – wyszeptał, spoglądając jej w oczy. Jego dłoń przemknęła wzdłuż jej puszystego policzka. Patrzyły na nią oczy pełne miłości, bo przecież wystarczyła.
- W naszym domu – dodała, ufnie wtulając się w jego tors.

Ścisnęło ją w gardle. Łzy zbiegły się do oczu. Wtedy wszystko było takie bajecznie dobre. Wejście tam było dla niej niemal niewykonalnym wyczynem. Jak mogła zmierzyć się tym ogromem wspomnień, które już teraz szargały jej zbolałe serce? Nosiła ubrania Julie, bo wszystkie swoje miała właśnie tu i musiała przecież kiedyś wybrać się po nie. Ale wiedziała, że stając w progu wszystko będzie jeszcze trudniejsze.
Zagryzła malinowe wargi i prędko rozejrzała się wokół. Park, po którym spacerowali. Ogród, w którym bawili się z psami, taras, na którym przesiadywała z Liamem i wcześniej, będąc jeszcze w ciąży. Tyle pięknych rzeczy. Ale pamiętała też przerażenie na twarzy Toma, gdy znalazł nieżyjącego już synka, ciszę, jaka zaległa w ich życiu, jej samotność, gdy spędzała wlokące się w nieskończoność dni w zamkniętym pokoju. Prędko wyszła z samochodu i nie myśląc wiele weszła do domu. Shie za nią. Zmokła troszkę, ale nie czuła tego. Niczym taran wparowała do kuchni, starając się nie czuć zapachów ich domu, ich życia. Wciąż wyczuwało się zapach świeżego drewna i lakierów. Widząc szklankę, stojącą na zlewie, próbowała nie domyślać się, co Tom z niej pił, co wówczas robił, jak się czuł, ani jak wyglądał. Tak bardzo chciała być na niego zła, nienawidzić go, ale tak bardzo tęskniła, czuła się tak bezmiernie samotna, czuła tak wielki żal, że nie umiała chcieć niczego innego, jak nieustannego płaczu. Marzyła, by wrócił, wyjaśnił, żeby wszystko wróciło do normy, ale wiedziała, że tak się nie stanie i to odbierało jej wszelką chęć do czegokolwiek. Umyła ową szklankę, kubki, z których pili jeszcze razem i zostawiła je na suszarce. Zacisnęła zęby i zaczęła wrzucać wszystkie puszki i słoiki, pleśniejącą wędlinę i ser, wszystko, co było w lodówce, aby się nie zepsuło. Wyrzuciła do worka, który trzymał Shie wszystko, co nie nadawało się już do niczego. Gdy on poszedł spalić te rzeczy, przełożyła do kartonu żywność, która mogła być jeszcze spożyta. Być może to było irracjonalne, bo kto zajmuje się jedzeniem w momencie, gdy wali mu się życie, ale… uznała to za słuszne. Wiedziała, że musi postępować tak, jak należy. Była pewna, że żadne z nich prędko nie zjawi się tam. Przynajmniej do czasu, gdy opadną emocje i zabliźnią się rany, a to nie mogło prędko nastąpić. Dziwne, bo nie przewidywała, aby mogli się jeszcze pogodzić. Po prostu nie miała nadziei. Łzy zaczęły cisnąć się jej do oczu i tak trudno było jej je powstrzymać. Pobiegła do łazienki i ochlapała twarz zimną wodą. Podniosła głowę i spojrzała w lustro. Strużki wody spływały po jej skórze; po powiekach, policzkach, nosie i brodzie, skapując z niej albo niknąc w lokach przylegających do twarzy Scarlett. Przechyliła głowę w ten znany sobie sposób i patrzyła na siebie. Zbliżyła się do tafli i spojrzała w odbicie swoich oczu. Były tak samo niebieskie, jak miesiąc temu. Dziś miały odcień szafiru. Pewnie, dlatego, że w nocy dużo płakała, a i teraz łzy cisnęły jej się do oczu. Nie widziała w nich nic poza smutkiem. Odsunęła się i przechyliła głowę w drugą stronę. Jej włosy napuszyły się po kąpieli w deszczu, przeczesała je palcami i odrzuciła je na plecy. Były już takie ciężkie. Poskręcane sięgały jej końca pleców, a rozprostowane pewnie zakryłyby jej pupę. Czuła się zmęczona ich ciężarem. A może tak zmęczyło ją życie? Zdjęła z nadgarstka gumkę i związała je w niski kucyk, teraz nie mogły jej przeszkadzać. Ogarnęła wzrokiem łazienkę i wyszła. Płacz ani na chwilę nie przestał dławić jej w gardle, lecz Scarlett nie złamała się ani razu, nie pozwoliła sobie na słabość. Wiedziała, że to doprowadziłoby do katastrofy tak, jak po śmierci Liama. Szła, nie myśląc o niczym i zbierając swoje rzeczy. Pakowała je, upychała byle jak do walizek, kartonów i pudeł. Największą chwilę załamania miała, gdy w pralni zdejmowała z suszarki swoje ubrania i obok wisiały te Toma. Mimowolnie zabrała je i zostawiła na łóżku w sypialni. Dopiero tam zdała sobie sprawę z tego, że to zrobiła. Patrzyła na nie i czuła, jak jej gardło ściskało się coraz mocniej.
- Ej – Shie podszedł do Scarlett i uniósł jej głowę, ujmując ją za brodę dwoma palcami. Była zmuszona spojrzeć mu w oczy. To ją zawsze uspokajało, bo Shie miał oczy taty. – To są tylko jego ciuchy. Nic więcej, okej? – pokiwała głową, jednocześnie spoglądając w górę, by uniemożliwić łzom płynięcie. Brat ją przytulił, ale natychmiast się wyswobodziła.
- Skoro mam nie ryczeć, to nie rób mi takich rzeczy – Shie się uśmiechnął, a ona odwzajemniła ten gest. Udał jej się jedynie smutny grymas, ale to przecież zawsze coś. Kiwnęła głową na znak, że da sobie radę i Shie wrócił do pakowania jej butów. Między rzuconymi na pościel rzeczami dostrzegła koszulkę. Tą, którą kupili razem. Tą pierwszą walentynkową. Bez wahania wyjęła ją ze sterty rzeczy Toma i poskładawszy ją pośpiesznie, włożyła między swoje ubrania. To samo zrobiła z jego sławetną szarą bluzą, którą uwielbiała jeszcze wtedy, zanim go poznała. Zobaczyła ją wśród innych wiszących w szafie… to było silniejsze od niej. Nie była świeżo prana. Pachniała Tomem; papierosami, perfumami i całym nim, po prostu. Stłumiła kolejny atak szlochu, przepuszczony na nią przez jej własne, zdradliwe uczucia. Zapięła walizkę i zaczęła opróżniać kolejne półki. To tyle, jeśli chodziło o pamiątki po Tomie. Zdjęcia też zabrała, prawie wszystkie. Zostawiła kilka łudząc się, że może on zechce mieć po nich jakąś pamiątkę. Wiedziała, że to głupie. Przecież wybrał. Dał jej jasno do zrozumienia, ile dla niego znaczyła. To przypomniało jej, że nie podzieliło ich małe nieporozumienie, a wielka katastrofa. Niczym rażona piorunem zabrała się do pracy. Byle wynieść się stamtąd jak najszybciej.
Kiedy siedziała już w aucie, a wszystkie jej rzeczy i część drobiazgów, które chciała zabrać ze sobą spoczywały na tylnym siedzeniu i w bagażniku, było jej dziwnie pusto. Może to dziwne, że ledwo, co się pokłócili, a ona zarządziła już przeprowadzkę, ale wiedziała, że zrobienie tego za miesiąc niczego nie zmieni, a ona potrzebowała swoich ubrań. Na finalny pokaz Fendi zdążyła w ostatniej chwili, zupełnie rozchełstana, ubrana w miarę małą tunikę Liv i jakieś getry. Wypadła doskonale. Gruba warstwa makijażu i odpowiedni strój zrobiły swoje. Idealnie zagrała przeklętą kochankę, śpiewając przy tym ‘Fever’. Javierowi też nie mogła niczego zarzucić podczas występu, bo zagrali się niemal doskonale, pomimo tak nielicznych prób. Jednak poza czasem występu, nie uraczyła go ani jednym spojrzeniem. Obwiniała go, przynajmniej po części za to, co się stało. Wciąż nie docierało do niej, że ich związek rozpadł się nie tylko z powodu jej domniemanego romansu z Javierem. Byłby niczym, gdyby Tom nie podjął innej decyzji. Stąd jej wyprowadzka. Wolała zabrać wszystko teraz, niż za kilka tygodni, gdy wzburzone emocje opadną. Wtedy rozgrzebałaby rany od nowa, a tego nie chciała. Teraz miała to już z głowy, mogła pogrążyć się w smutku albo iść dalej. Jeszcze nie wiedziała, co zrobi. Jednak jej myśli najwyraźniej rozgryzł Shie.
- Co teraz zrobisz, Scarlett? – brama zamknęła się za nimi, więc wyjechał na ulicę. Spojrzał na krótką chwilę na siostrę, a ona wzruszyła na to ramionami.
- Wrócę do mojego pokoju, zawsze go lubiłam. Ściany są tak fioletowe, jak powinny. Nigdzie nie dostałam podobnego odcienia. Ten spreparował tata. Wiesz co, Shie? Szkoda, że go nie znałeś, ale i bez tego prawie niczym się od niego nie różnisz.
- Fajnie – uśmiechnął się. – Ale i tak nie zmienisz tematu – brunetka pokręciła tylko głową i westchnęła ciężko. Kiedy oddychała miała wrażenie, że coś bardzo ciężkiego spoczywa na jej piersi.
- Za chwilę zaczynam trasę. Reedycja na dniach będzie w sklepach. Zacznie się promocja. Zrobię, co mam do zrobienia, a resztą zajmę się później. Nie mam wyjścia – wzruszyła ramionami, pragnąc wypaść wiarygodnie. Nie chciała, by ktokolwiek się martwił. Ludzie się rozstają i jakoś sobie z tym radzą. Ona też musiała. Miała przecież jeszcze muzykę. I cieszyło ją to, bo gdyby nie miała ani Toma, ani muzyki, chyba nie miałaby powodu, żeby budzić się rano. Została jej już jedna jedyna miłość i zamierzała oddać jej całe serce.
*

4 dni od rozstania; 30. października 2011r.

Trzasnęły drzwi. Bill poderwał się z kanapy i pełen niepokoju przeszedł do korytarza. Miał deja vu. Doskonale pamiętał, jak Tom wracał nocami, rankami, nawet popołudniami w stanie zupełnego rozkładu po nocy spędzonej z jakąś panną X. To działo się trzy lata wcześniej, a on właśnie teraz odniósł wrażenie, jakby to było wczoraj. Od kilku dni nie mógł skontaktować się bratem. Zapadł się pod ziemię. Odchodzili z mamą od zmysłów, póki Tom nie napisał do niej sms’a, o jakże wszystko mówiącej treści: ‘nie martw się’. Potem wyłączył telefon, bo w żaden sposób nie można było się z nim skontaktować. A teraz wraca, nagle. Nie, żeby Bill nie był z tego zadowolony, ale po tym, czego się dowiedział, był pewien, że nie mogło być dobrze. W tej właśnie chwili jego obawy stały się ciałem. Tom wyglądał jak nieboskie stworzenie. Zarośnięty, wymięty, śmierdział papierosami i wódką. Bill oparł się o ścianę i czekał. Jego brat rzucił na podłogę torbę, niedbale ściągnął kurtkę i zdjął buty. Zupełnie, jakby Billa tam nie było i wszystko szło w jak najlepszym porządku. Potem wziął swoją torbę i ruszył do dawnego pokoju.
- Gdzie byłeś? – zapytał stając w drzwiach pokoju brata. Tom ignorował go dłuższą chwilę. Wyrzucił na podłogę rzeczy z torby. I deptając po nich, podszedł do szafy. Była pusta. Tom zaklął pod nosem. Potem spojrzał na Billa, jakby to on był wszystkiemu winien.
- Byłem w Cuxhaven. Liczyłem, że ochłonę, ale nie wyszło, więc jadę dalej. Muszę tylko pojechać po rzeczy. Sądzisz, że ona wróciła do naszego domu? – spojrzał na Billa i sam odpowiedział sobie na pytanie. – Nie, pewnie nie – pokręcił głową i zaczął przeszukiwać pokój, najwyraźniej licząc, że znajdzie coś, co będzie mu potrzebne. Mówił bez cienia emocji, zachowywał, jakby koniec to rozstanie nie wywarło na nim wrażenia i wyglądał, jakby tych trzech lat ze Scarlett nie było. Jakby dalej był tym zagubionym chłopcem.
- Za dużo jodu i już ci bije, czy co? – prychnął i odepchnąwszy się od framugi, wszedł do pokoju.
- O co ci chodzi? – fuknął, ciskając torbą na podłogę.
- O to, że przez kilka pieprzonych zdjęć i marketingowe zagrywki przestałeś wierzyć dziewczynie, która kochasz. Sam zajebiście długo walczyłeś o to, żeby wierzono tobie, a nie gazetom, a teraz robisz coś wprost odwrotnego. Nie ogarniam cię Tom. Nie rozmawiałem jeszcze ze Scarlett, bo ona nie chce rozmawiać z nikim, ale cokolwiek zrobiłeś, to zabiłeś ją tym. Zabrała swoje rzeczy z waszego domu. Nie musisz się martwić, że ją tam spotkasz.
- Pierdolisz, nie widziałeś tego. Nie wiesz, jak się zachowywała, ani jak to wyglądało. Nie wiesz, co tam się stało, ani co czułem. Nie masz zielonego pojęcia, co się miedzy nami działo!
- To może, do cholery, mi powiesz?
- Nie chce mi się – odparł już bez cienia emocji, wziął torbę i wyminął brata. – Wyjeżdżam, nie wiem, kiedy wrócę.
- Pewnie uciekaj. Widzę, że historia zatacza koło. Spisałeś się, Tom. Ciekawe tylko, czy zastanawiałeś się nad tym, czy sam byłeś w porządku – odparł smętnie, gdy jego bliźniak w pośpiechu ubierał buty. Patrzył na niego i czuł, jakby i on coś stracił.
*

6 dni od rozstania; 1 listopada 2011r.

Otworzyła oczy i przymknęła je znów. Potem na powrót je otworzyła. Czarne źrenice bystro lustrowały każdy kącik pokoju. Co rano czuła się nieswojo, budząc się w dawnym pokoju. Lubiła swoje fioletowe ściany i miękki dywan, ale… odwykła od tego. Nie, żeby jej pokój wydał się za mały w porównaniu do pokoi, jakie miała w tamtym… budynku. Po prostu nauczyła się już inaczej żyć i powrót do macierzy był dla niej po prostu trudny. Wszystko z resztą było teraz trudne. Telefony się urywały, gazety spekulowały na milion sposobów na temat ich rozstania, wszelakie media i Internet po prostu huczały. Paparazzi czyhali wszędzie, nie mogła wyjść z domu bez otoczenia przez dziennikarzy. Była już tym zmęczona. Z resztą, jak wszystkim. Ostatnio zdarzyło się po prostu za dużo. Odrzuciła kołdrę i wstała z łóżka. Codziennie musiała używać siły woli, aby się do tego zmusić. Powoli poszła do łazienki, gdzie splotła włosy w warkocz, opłukała twarz zimną wodą i umyła zęby. Spoglądając w swoje odbicie, westchnęła ciężko. Wyglądała jak karykatura samej siebie. Wchodząc z powrotem do pokoju, przypadkiem spojrzała na kalendarz. Pierwszy listopada. Coś ścisnęło ją w środku. Dziś obchodziliby trzecią rocznicę. I znów te łzy. Nie miała siły ich hamować, więc pozwoliła im płynąć. Usiadła na łóżku i sięgnąwszy chusteczki, zaniosła się szlochem. Trzy lata. Zwyczajne pary w tym czasie zdążą się poznać, przeżyć pierwsze zauroczenie, zakochać się i być może zaręczyć, jeśli uznają, że są dla siebie stworzeni, może i nawet wziąć ślub. A ona? Walczyła z Tomem, ubzdurała sobie, że wyciągnie go z dołka i udało jej się. W dodatku beznadziejnie się w nim zakochała. Straciła ojca, zyskała babcię, którą też zaraz straciła i poznała brata. Zakochiwała się każdego dnia bardziej, ni stąd niż zowąd zaczęła robić karierę i nie widziała świata poza Tomem. W końcu zaszła w ciążę, stała się obrzydliwie sławna i zaczęła budować z nim dom. Dom, który miał być ich schronieniem przed wszelką złością tego świata. I tak było. A potem miała tez i Liama; symbol miłości najdoskonalszej, ale on umarł i całe jej życie zaczęło stawać się jednym, wielkim koszmarem, który swój finał miał ledwo tydzień temu. To nie było normalne. Może dlatego, że ona nigdy nie była normalną dziewczyną? Wydmuchała głośno nos i cisnęła chusteczkę na podłogę. Ileż można wyć?
- Jesteś beznadziejna, Scarlett – mruknęła do siebie, wstając i podeszła do swojej szafy. Połowa jej ubrań wciąż spoczywała w walizkach i kartonach, bo jej szafa nie była tego w stanie pomieścić. O butach nie wspominając. Założyła ciepły, sięgający połowy uda czarny sweter z golfem, getry i grube skarpety do kolan, które umarszczyła na kostkach. Spojrzała w swoje odbicie i nie poznała dziewczyny, którą zobaczyła. Wymizerowana, blada, opuchnięta i z podkrążonymi oczami. Nie była tą, która nigdy się nie poddawała. Nie była dzielna, ani niezłomna. Nie była twarda. Znów była tą małą, zakompleksioną dziewczynką, której złamano serce. Była ta, która znów będzie musiała poświęcić siebie, by siebie odzyskać. I bała się tego. Nie była już otyła ani nieśmiała, ale zawiedziona miłość bolała tak samo, a nawet sto razy mocniej. Obawiała się, że wyczerpała już swoje pokłady silnej woli. Nienawidziła tego uczucia beznadziejnej bezradności. Nie wiedziała czy stać czy siedzieć, śmiać się czy płakać, zostać czy iść, nic. Najgorsze było w tym wszystkim to, że za dwa dni zaczynała próby do trasy, a sama była w totalnej rozsypce. Może praca pozwoli jej przejść z tym do porządku dziennego? Jeszcze raz wydmuchała nos i wyszła z pokoju. Zbiegła schodami do holu, gdzie Liv rozmawiała z kimś przez telefon. Widząc siostrę, oderwała słuchawkę od ucha.
- Dzwoni Javier.
- Nie ma mnie – powiedziała, kierując się do kuchni.
- Scarlett mówi, że jej nie ma – usłyszała jeszcze za sobą i mimowolnie się uśmiechnęła. Liv nigdy nie owijała w bawełnę. Wzięła sok grejpfrutowy i zapełniła nim szklankę niemal po brzegi. Upijając spory łyk, usłyszała, jak Liv żegna się z Javierem i zaraz siedziała już naprzeciw niej. – Powiedział, że nie spocznie, póki nie przestaniesz mieć do niego żalu, że czuje się wykorzystany, bo choć wie, że zachowywał się niestosownie wiedząc, że masz faceta, to i tak posłużono się nim, aby ostatecznie was rozdzielić. Użył niemal dokładnie tych samych słów – Scarlett wzruszyła ramionami i napiła się soku.
- Nie obchodzi mnie to.
- Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć – odparła, a Scarlett spojrzała na siostrę spod czoła, jakby powiedziała coś dziwnego.
- Niemożliwe – zironizowała. – Tak się składa, że ja też. Choć od jakiegoś tygodnia nie robię niczego innego. Beznadzieja – mruknęła i ciężko westchnęła. – Wiesz, że ja nigdy nie brałam pod uwagę tego, że moglibyśmy się rozstać? A jemu przyszło to z taką łatwością… - westchnęła.
- Gadałam z Billem.
- No i co?
- Tom wyjechał. Nie wie, gdzie, ale kiedy wrócił, żeby się przepakować, to był w kiepskim stanie. Nie chciał gadać, nie chciał w ogóle poruszać tematu waszego rozejścia. Bill mówił, że zgrywał twardziela, ale tak naprawdę jest w rozsypce. Tak jak ty. To musi być nieporozumienie. Oboje widzieliście coś, co wyglądało, jak wyglądało i oboje wyciągnęliście błędne wnioski – Scarlett znów wzruszyła ramionami.
- Liv, ja nic już nie zrobię. Pasuję. Poszłam do niego, chciałam to wyjaśnić, a on najpierw próbował zrobić ze mnie dziwkę, a potem odwrócił się dupą i odszedł. Z Leną. Dla mnie to jednoznaczny sygnał.
- Pochrzanione – mruknęła i zeszła ze stołka. Otworzyła lodówkę i westchnęła zrezygnowana. – Nie jadłaś nic pewnie, nie? – odpowiedziała jej cisza, którą uznała za potwierdzenie. – W takim razie zrobię kanapki a’la Liv.
- Nie jestem głodna – odwróciła się do Scarlett i spojrzała na nią, jak na przybysza z kosmosu. – Chyba sobie ze mnie kpisz skóro naciągnięta na kości.
- Liv, nie marudź – burknęła.
- Sama nie marudź, żądam, abyśmy razem zjadły śniadanie. Nie masz innego wyjścia – Scarlett uniosła ręce w górę w poddańczym geście.
- Mogę zjeść grahamkę z serem. Zrobię kawę – wstawiła szklankę do zlewu i nalała wody do czajnika. Wzięła dwa kubki i wsypała po czubatej łyżeczce kawy rozpuszczalnej do każdego z nich. Piły taką samą kawę odkąd w ogóle rozsmakowały się w jej piciu. Liv sprawnie przygotowała posiłek, a Scarlett zaparzyła napój. Kiedy tak siedziały razem, jedząc wspólne śniadanie, chyba obie poczuły, jakby cofnęły się w czasie. Jakby nadal miały naście lat i spędzały leniwe przedpołudnie. Scarlett uśmiechnęła się na tą myśl.
- Myślisz o tym samym, co ja? – zagadnęła Liv. Telepatia wciąż działała.
- Tęsknię do tych czasów, gdy martwiłam się tylko tym, czy zdam z matmy i czy mama nie zabroni mi śpiewać u Karla. W sumie chyba go odwiedzę. Może urządzę jakiś mini koncert? To chyba dobra myśl. Karl dużo dla mnie zrobił, czas, bym ja zrobiła coś dla Vanilientraum.
- Fajna myśl. Tam jest dobre światło, mogłabym ci zrobić niezłe zdjęcia.
- Ty zawsze robisz niezłe zdjęcia – Scarlett trąciła siostrę łokciem, puszczając do niej oko. To wcale nie było takie trudne. To odnajdywanie światełka w tunelu. Z Liv zawsze było łatwiej.
- A propos, jutro lecę do Nowego Jorku, robię sesję Albie. Wiesz, szczery wywiad, pt. ‘Jak to jest być matką dwójki dzieci i topową aktorką jednocześnie’. No i dolecę do ciebie około piątku.
- Po co, przecież w sobotę mam spotkanie w ‘Electric Lady’, muszę dograć to i owo, a przy tym spotykam się z dyrektorem artystycznym, z którym ty też musisz się zobaczyć. Dlatego nie ma sensu, żebyś latała w tą i z powrotem.
- Kiedy zaczynasz próby? – zapytała gryząc kęs.
- W poniedziałek. Nie wiem czy trzy tygodnie to nie za mało, ale chyba damy radę. Zespół już pracuje od tygodnia. Isobel nad wszystkim czuwa, ale chcę być tam jak najszybciej, bo nie wiem, czy nie zechce zmienić mojej wizji, jak to z nią nie raz bywało.
- O, cholera! – ich uwagę przykuł nagły okrzyk Julie. – O jasna cholera! – zerwały się z miejsc i pobiegły do schodów, z których schodziła ich szwagierka. Kurczowo trzymała jedną ręką poręcz, a drugą swój wielki brzuch. – O cholera – jęknęła znów. Scarlett i Liv stały u podnóża schodów wpatrując się w nią i w mokre plamy na nogawkach jej spodni. Były bardziej zszokowane tym, że Jul znała takie słowo, niż tym, że najwyraźniej zaczęła rodzić. Miesiąc przed terminem. To oprzytomniło Scarlett.
- Wyprowadź samochód – poleciła Liv, a sama dwoma susami doskoczyła do Julie. Podtrzymała ją za rękę i w pasie, po czym bezpiecznie sprowadziła ze schodów. – Czekaj tu na mnie i mierz skurcze, pójdę po twoją torbę – powiedziała, pomagając usiąść Julie na krześle.
- Przynieś mi suche rzeczy.
- Okej – Scarlett pędem pokonała schody i wpadła do sypialni Julie i Shie’a. Tam uświadomiła sobie, że przecież był jeszcze Nico, który jakby nigdy nic, bawił się na podłodze. Uśmiechnęła się do niego, kiedy odwrócił się sprawdzając, kto przyszedł. – Ciocia zaraz do ciebie przyjdzie, baw się grzecznie – wzięła bieliznę, spodnie i torbę Julie, którą spakowała kilka dni wcześniej. Całe szczęście, że zdążyła to zrobić. Za chwilę, kiedy Julie była już prawie gotowa, a Scarlett pomagała jej założyć buty, Nico stanął u szczyt schodów.
- Mamusiu, dzie idzies?
- Twoja siostrzyczka chce już wyjść z mojego brzuszka – uśmiechnęła się, choć Scarlett czuła, jak bardzo była zdenerwowana. Termin porodu miała wyznaczony na dziewiątego grudnia.
- Zostanę z tobą i pobawimy się w coś fajnego – Scarlett poszła po niego i trzymając go na rękach, stanęła obok Jul, by mogli się pożegnać.
- Mamusia niedługo wróci, skarbeczku – ucałowała go w czoło i czuła pogładziła po buzi. – Bądź dzielny, ja też będę, ale tylko wtedy, jeśli będę wiedziała, że ty jesteś twardy. W końcu póki nie wróci tatuś, jesteś jedynym mężczyzną w domu. Musisz zaopiekować się ciocią, okej? – chłopiec pokiwał głową i wyciągnął ręce do mamy. Julie przytuliła go jeszcze raz, starając się zignorować skurcz.
- Zadzwonię do Shie’a – powiedziała, przytulając bratanka.
- Dziękuję – Scarlett ucałowała szwagierkę w policzek i uścisnęła ją, by dodać jej otuchy. Kiedy wyszły, a Scarlett zadzwoniła do Shie’a, który mało co nie zemdlał po usłyszeniu tej wiadomości i lekarki prowadzącej Julie, zabrała Nico do kuchni i poszukała w szafce żelki.
- Co chciałbyś robić?
- Baja, baja!
- Mama chyba nie pozwala ci oglądać ich w dzień, nie? – spojrzała na malca, a on zrobił niewinną minę. Z każdym dniem był bardziej podobny do swojego taty. – Ale dziś chyba zrobimy wyjątek, co o tym myślisz? – Nico pokiwał radośnie głową i zabrał jej z ręki żelki. Uśmiechnęła się, poprawiając chłopca w swoich rękach. – Co oglądamy?
- Boba – odparł uszczęśliwiony. Pokiwała twierdząco głową i w salonie usadowiła go na sofie, a zaraz po tym otworzyła mu żelki. Włączyła bajkę i usiadła obok. Oglądając ją z nim, z całych sił starała się nie myśleć o tym, że jej synek też mógłby teraz być z nią. Byłoby o niebo łatwiej.

9 godzin później, 21:35

Nico spał już od godziny, ale Scarlett dopiero teraz wyszła z jego pokoju. Siedziała w fotelu obok jego łóżka i wpatrywała się w niego, wdychała zapach dziecięcego pokoju i marzyła, a raczej wspominała. Wspominała dobre chwile, bo była pewna, że w najbliższym czasie wielu takich nie zazna. Obcowanie z Nico i świadomość, że Julie za chwilę wyda na świat kolejne dziecko nie ułatwiały jej. Patrzyła jak maluch zdrowo rośnie, codziennie zaskakuje czymś nowym, jak wielką był radością. Nie obwiniała nikogo za swój los, nie zazdrościła tez Julie w ten zły sposób, po prostu było jej ciężko patrzeć na to szczęście i nieustannie nie przypominać sobie o własnej stracie. Weszła do kuchni, spakowała zmywarkę i wzięła ciastko z czekoladą. Chrupała je, stojąc oparta o blat w kuchni, kiedy usłyszała trzaśnięcie drzwi. Shie i Liv wrócili. Szybko poszła do przedpokoju. Rozmawiała z siostrą trzy godziny wcześniej i wciąż maleństwa nie było na świecie. Shie wyglądał, jakby zdjęli go z krzyża, a Liv jakby była pijana. Patrzyła na nich w oczekiwaniu, a oni nic.
- Shie, i co? – ta cisza ją przeraziła. W głowie miała już milion czarnych scenariuszy. Przecież nie mogło coś pójść nie tak. – Shie, cholera – podeszła bliżej, łapiąc go za przedramię. – Urodziła? – pokiwał twierdząco głową. – To córeczka? Jest zdrowa? – znów pokiwał głową, a Liv parsknęła śmiechem. Zgięła się wpół i śmiała się, zasłaniając usta dłonią. – Shie! – brat spojrzał nią, spojrzał jej w oczy i przełknął ślinę.
- Dwie – odparł jak w amoku.
- Co dwie? Jul i maleństwo, tak? Dobrze się czują? – już skręcało ją od środka i miała ochotę solidnie przydzwonić bratu, ale w końcu właśnie został ojcem i nie mogła zbyt wiele od niego wymagać, ale mógłby powiedzieć jej cokolwiek! Tym razem pokręcił głową.
- Dwie córki, Scarlett. Mam dwie córki – patrzyli na siebie dłuższą chwilę, a Liv dalej zanosiła się śmiechem. Widocznie na nią stres też nie działał zbyt dobrze.
- Dwie córki? – powtórzyła za nim i w tej samej chwili powietrze stało się dla niej za gęste. Ogromny ciężar spoczął na jej piersi i na moment miała ciemność przed oczami. Shie i Julie mieli już troje dzieci. Troje zdrowych dzieci. Pod powiekami zbiegły jej się łzy, ale nie mogła przecież. Nie mogła tego zrobić bratu. Wysiliła się na uśmiech. Zrobiła wszystko, by rozciągnąć wargi w radosnym uśmiechu, ale Liv już się nie śmiała. Pojęła i Shie też zdążył to zauważyć.
- Scarlett? – zapytał, ale ona pokręciła głową.
- Nie – powiedziała stanowczo. – Jak to w ogóle możliwe? Przecież Jul miała regularne USG – zapytała zaciekawiona, ona liczyła się w tej chwili najmniej.
- Nie mam pojęcia – wzruszył ramionami. Wciąż był w ciężkim szoku. – Wiesz mi, że mało co, a bym tam zemdlał – Scarlett uśmiechnęła się już pewniej, wyobrażając sobie, jak jej wielki jak dąb brat mdleje na sali porodowej.
- Gratuluję braciszku – przytuliła się do niego mocno. – Gratuluję i choć zazdroszczę wam tego podwójnego szczęścia, gratuluję ci z całych sił. – Shie przygarnął ją do siebie i stali tak we dwoje, póki Liv nie dołączyła do nich, obejmując ich oboje. – Jak będą mieć na imię?
- Lexie i Roxy – odparł, a ona się zaśmiała.
- Słodko – powiedziała tylko i wtuliła twarz w jego sweter, nie chcąc by którekolwiek z rodzeństwa zobaczyło jej łzy.
*

13 dni od rozstania; 8 listopada 2011r.

Szedł boso brzegiem morza. Woda raz po raz muskała jego stopy, a gwiazdy na czarnym niebie migotały radośnie. Piękna brunetka u jego boku hojnie obdarowana przez naturę wszelkimi atrybutami opowiadała mu jakąś miejscową legendę. Spędzili razem miły wieczór. Rzucał zdawkowe pytania, a ona mówiła mu wszystko. Nie słuchał zbytnio, ale miała miły głos, zmysłowy, nieco ochrypły. Wiedział jedynie, że studiowała i on jako Europejczyk bardzo jej się spodobał. Otwarcie przyznała, że nigdy z żadnym nie była. Nie miała pojęcia, że był sławny, nie skojarzyła go w żaden sposób. Belize to był idealny wybór. Mieszkała w miasteczku, ale nie miała nic przeciwko, gdy zaproponował, żeby poszli do jego hotelu na drinka.
Obejmował ją teraz ramieniem, opuszkami palców muskał jej delikatną skórę. Sukienka, którą miała na sobie zakrywała mniej, niż powinna. Nie dawała wielkiego pola do popisu wyobraźni, jednak nie przeszkadzało mu to. Marisa nie wydawała się być dziewczyną, która liczyła na coś więcej niż przelotna znajomość.
- Tak właściwie to, czym ty się zajmujesz? – spojrzała na niego swoimi bystrymi niemal czarnymi oczyma, uśmiechając się zalotnie. Nie wiedział, co powiedzieć. Nie chciał przyznać się do tego, że był znany.
- Wszystkim po trochu – uśmiechnął się, unosząc jeden kącik ust. – Lubię pograć na gitarze i pracuję. Nic szczególnego.
- A masz jakąś rodzinę? – Tom uśmiechnął się znów i pokręcił głową. Liczył, że nie będzie dociekliwa. – No, wybacz – oburzyła się w żartach. – Ale ja opisałam ci każde z mojej siódemki rodzeństwa, rodziców też i babcię. Nie możesz być taki tajemniczy – posłała mu kolejny uśmiech. Odkąd tu przybył, spotkał już kilka dziewcząt, z którymi spędzał miłe wieczory, czasem i noce, ale Marisa była bystra. Choć zdawało się, że liczyła tylko na dobrą zabawę, miała w sobie coś więcej niż tylko urodę. I to mu się podobało. Skupiała jego uwagę na sobie i to było dobre, bo nie myślał o tym, co zostawił w Niemczech. Choć to było trudne. Czasem ponad jego możliwości, bo jak nie myśleć o tym, że właśnie miłość jego życia się skończyła? Chował to w sobie, nie wiedział, jak dobrze, ale bardzo go to wszystko bolało. Śmierć Liama to był tylko początek, choć już wtedy wydawało mu się, że świat się skończył, ale miał jeszcze Scarlett. Choć i ona coraz bardziej wymykała mu się z rąk. Pozornie wszystko wróciło do normy, ale tak naprawdę cisza, która zaległa między nimi nie została wypełniona. To tkwiło między nimi jak drzazga. Jego pchało do Leny, wiedział, że to złe. Ale Lena była mu ostoją w burzliwym życiu u boku Scarlett i teraz czuł, że tylko jej mógł już ufać, że pomimo tego co ich podzieliło, to tylko ona była z nim szczera. Nie brał tu pod uwagę Billa czy mamy, oni byli zbyt emocjonalnie w to zaangażowani. A Lena po prostu słuchała. Po prostu była. Do tego jeszcze był David. Nawet, jeżeli nie okaże się jego ojcem, Tom chciał być z nim blisko. Bo żadne dziecko nie powinno być smutne. Jednak teraz… teraz musiał być daleko od tego wszystkiego. Daleko od świadomości, że Scarlett też potrafiła do zranić, że jej miłość gdzieś się zgubiła. Utonęła w ciszy, nie wytrwała próby. A wydawało mu się, że mogło być wieczna.
- No mam – odpowiedział, zdając sobie sprawę, że zbyt długo milczał. – Mam brata, mamę i ojczyma. Z ojcem nie utrzymuję kontaktu. Rozmawiam z nim od wielkiego dzwonu.
- W ogóle, co lubisz? – zagadnęła, gdy odeszli od recepcji. Tom spojrzał na nią z ukosa i uśmiechnął się wymownie.
- Powiem ci w pokoju – odparł, wpuszczając ją pierwszą do windy. Chyba znowu zaczął bać się samotnych nocy. Chyba znów cisza stała się dla niego zbyt głośna, a przebywanie ze samym sobą zbyt trudne. Kiedy drzwi windy zamknęły się za nimi zdał sobie sprawę, że wrócił do początku to go przeraziło. Przeraziło, bo wiedział, że drugiej takiej, jak Scarlett już na swojej drodze nie spotka i jeśli upadnie, to nikt nie pomoże mu wstać. Był zdany sam na siebie.
Dlaczego to wszystko musiało się stać, Scarlett? Dlaczego musieliśmy zniknąć, skoro mieliśmy być wieczni? Spojrzał na Marisę. Wpatrywała się w niego bystrymi oczyma. Odniósł wrażenie, jakby tym spojrzeniem poznawała każdy jego sekret. Uśmiechnął się filuternie. Nie przyjechał tu po to, żeby się nad sobą roztkliwiać. Już nie było na to czasu. 

5 listopada 2011

62. Odszedł, a z jej oczu zniknął blask. Blask, który nadawał im tylko on.

Życie od samego początku nie było dla niej łatwe. Najpierw paraliżująca nieśmiałość, otyłość, wyobcowanie z grona rówieśników. Potem beznadziejne zakochanie w Mike’u. W międzyczasie coraz bardziej pogarszające się jej relacje z mamą. Później wielki zawód, ucieczka, zmiana szkoły, wielka praca nad sobą i kolejne pojawienie się Mike’a w jej życiu. Potem poznała Toma, co na początku nie było łatwe, by z nim obcować. W całkiem niedługim czasie umarł tata i jej świat legł w gruzach. Jednak jakoś ruszyła do przodu i poukładała swoje życie. Życie, którego nierozerwalną częścią był też Tom. Wszystko zdawało się wychodzić na prostą. Pojawiały się problemy, ale udawało im się je przezwyciężyć. Nawet zawiść ludzką. Byli szczęśliwi. Byli razem we wszystkim i ze sobą. To była sielanka. Nie licząc problemów dnia codziennego żyli jak w idylli. Dopóki nie umarł Liam. Wtedy wszystkie lęki, wszystkie niepewności, każda najmniejsza rzecz, która dotąd wydawała się nieistotna, nieznacząca, urosła do olbrzymich rozmiarów. I te wszystkie rzeczy wybudowały między nimi mur. Bardzo gruby mur, który trudno było im przezwyciężyć. Oboje popełnili w tym czasie bardzo wiele błędów, które schowali w podświadomość, darowali je sobie po prostu, bo się kochali. Postanowili nie patrzeć na te czarne tygodnie, które spędzili z dala od siebie, tylko skupić się na przyszłości; na wspólnej przyszłości, którą postanowili razem zbudować. Wówczas nie spodziewała się, że te czarne tygodnie będą mogły odbić się na nich aż takim echem.
Coś poszło nie tak, gdzieś zagubili pewną część siebie, bez której nie mogą dalej normalnie być. Bez której ich wzajemne zaufanie osłabia się, powstają między nimi nieporozumienia, przemilczenia, bez której zaczynają się mijać. Brak tego elementu osłabił jej czujność na zaloty Javiera i pozwolił jej je aprobować, a Toma pchnął w ramiona Leny. Na ta myśl miała chęć znów płakać. Spojrzała na okładkę czasopisma i zacisnęła dłoń na papierze. Widniało na niej zdjęcie, niekoniecznie dobrej jakości, ale wystarczającej, by w dużym przybliżeniu widać było jego treść. Toma i Lenę. Całujących się Toma i Lenę. Lecąc z Paryża do Berlina, nie myślała o niczym innym, jak tylko ubłaganie Toma, by uwierzył jej, że z Javierem nie łączyło ją nic poza pracą. Jednak, kiedy na lotnisku zobaczyła tą gazetę, zmieniła zdanie. Zniknęły wszelkie wyrzuty sumienia, które zdążyła sobie wmówić od momentu, w którym Tom zniknął jej z oczu. A on nie przyjechał po prawdę, jak szlachetnie sobie wpierała, on przyjechał po pretekst, żeby zwalić winę na nią i pójść sobie do Leny. Łzy złości, żalu, smutku cisnęły jej się do oczu i nie krępowała się. Pozwoliła im płynąć, by później nie pozwolić sobie na słabość, gdy stanie z nim oko w oko. Nie zrobiła niczego złego. Jadąc z Liv do Loitsche, siląc się na spokój, prześledziła wszystkie doniesienia z Internetu, dokładnie zanalizowała obraz jej relacji z Javierem, jaki powstał w sieci i zrozumiała, co zobaczył Tom. Ludzi wyimaginowali romans. Paprazzi robili wszystko, by sfotografować ich w sytuacjach, które mogły wyglądać na niejednoznaczne. Lagerfeld w umowie, jaką z podpisała, wyraźnie zażyczył sobie, by jej relacje z Javierem, przynajmniej publicznie, wyglądały na przyjacielskie. Chcąc nie chcąc, robiła to. Uśmiechała się, gawędziła z nim podczas wspólnych posiłków, oboje byli bardzo przyjaźni dla mediów, będąc żywą reklamą kampanii nowej linii odzieżowej Fendi. To dało Javierowi pewność. Z resztą, może ona sama mu ją dała?
Doskonale pamiętała, jak przyszedł przeprosić ją po raz pierwszy, kiedy zaprosił ją na drinka i był po prostu miły. Nie patrzył jej chamsko w dekolt, gawędzili o byle czym. Spędziła miły wieczór z osobą, która wydawała jej się po prostu sympatyczna. Javier nigdy nie kojarzył jej się z kimś, kto mógłby być dla niej potencjalnym materiałem na partnera. Jednak nie powstrzymała go, gdy zaczął posyłać jej rozanielone spojrzenia, a jedynie nie zwracała na nie uwagi. Nie skarciła go, gdy jego zachowanie stało się nico bardziej poufałe, bo wciąż nie przekroczył granicy, dopóki nie dostała od niego tej przeklętej kartki. A ona tylko chciała mieć w tym całym showbizie kogoś, kto będzie do niej zwyczajnie nastawiony. Ostatnimi czasy czuła się bardzo samotna i choć to dziwne potrzebowała akceptacji. Nie chciała czytać w gazetach czy rankingach internetowych o tym, że jest najseksowniejszą dziewczyną wśród gwiazd albo najbardziej utalentowaną, nie chciała by jej to wciąż powtarzano i patrzono na nią z podziwem, jak na nietykalny eksponat, a Javier podszedł do niej bez tej rezerwy i to ją przekonało. Jak widać popełniła błąd, jednak to nie usprawiedliwia tego, co zrobił Tom… ona nigdy nie pozwoliła nawet, by Javier ją choćby objął ramieniem! A on całował się z tą dziewuchą!
Była zła, smutna, zawiedziona i miała ochotę roznieść ten samochód tylko dlatego, że tak wolno jechał. Liv nie pozwoliła jej prowadzić. Kazała usiąść Scarlett z tyłu i odpoczywać, a ona przekopywała Internet. Połączyła wszystkie fakty, odszukała stare zdjęcia. Znalazła te z okładki. A najbardziej zabolało ją to, że całował się z nią tuż przed tym, jak wrócił do niej. I tego nie mogła pojąć. Jak mogli być razem tyle czasu i nie zauważyła niczego. Czyżby tak grał? O co w tym wszystkim chodziło? Jak mógł planować ich przyszłość, gdy przy pierwszej okazji uciekł do innej? Tak bardzo bolało ją to, że Tom ją oszukał. Tom, który był jej prawdą, wiarą, nadzieją i miłością. Jej Tom. Nawet nie zdała sobie sprawy z tego, że zaczęła łkać, póki nie usłyszała zawodzenia i nie pojęła, że to jej własne. Odłożyła gazetę na komputer, mimowolnie spoglądając na zdjęcie Toma z Lena i tym chłopcem w parku. Wygląd tego malca był tą myślą, której nie pozwalała sobie dopuścić do świadomości. Opadła na fotel i wytarła oczy.
- Skarbie, nie płacz – Liv zatroskana spojrzała we wsteczne lusterko. Scarlett lubiła głos siostry, był taki cichy, spokojny i dosyć niski, a przy tym lekko ochrypły. Zawsze tak bardzo kojący, ale nie tym razem. Spojrzała na nią i pokręciła głową.
- To koniec, Liv. Czuję to – powiedziała łamiącym się głosem.
- Nie, no, co ty pierdzielisz. Ja wiem, że niektórym się nie udaje, ale wy stanowicie wyjątek od reguły pod każdym względem. Niemożliwe, Scarlett. To jest po prostu niemożliwe – Scarlett znów pokręciła głową i zrezygnowana przeczesała palcami włosy. Niektóre kosmyki przykleiły się do jej wilgotnej od łez twarzy, a inne zmierzwiły po prostu.
- Masz tam jeszcze ten termos z kawą? – Liv przytaknęła i podała go siostrze. Potem gwałtownie zwolniła i skręciła w drogę prowadzącą do Loitsche. Scarlett zabolał brzuch, żołądek ścisnął się jej i nie była pewna, czy da radę wypić tą kawę. Sączyła małymi łyczkami, mając nadzieję, że jej żołądek się nie zbuntuje. – Boję się, wiesz? Tom zawsze był jedyną osobą, no poza tobą, której nigdy się nie wstydziłam. Mogłam mówić mu wszystko i o wszystkim, a on zawsze rozumiał. A teraz… boję się tej rozmowy, jak niczego wcześniej. Ale ja mu obiecałam, że wybiorę jego. Obiecałam mu, do cholery, a on? On odchodzi bez słowa.
- Na pewno to wyjaśnicie wszystko. No nie może być inaczej – Liv zaparkowała przed bramą wjazdową. – Poczekam tu na ciebie, może pójdę do Simone i czegoś się dowiem – Scarlett kiwnęła głową i oddawszy siostrze kubeczek, zabrała gazetę i wyszła z auta.
- Boże, pomóż. Pomóż mi nie upaść po raz kolejny, bo nikt mnie już nie złapie – wyszeptała, wchodząc na podwórko.  

Chodnik był zbyt nierówny, a jej obcasy za wysokie. Pogoda zbyt zimna, a jej kurtka za cienka, jak na końcówkę października. Czuła się zupełnie niegotowa, roztrzęsiona. Wiedziała, że źle wyglądała. Opuchnięta płaczem twarz, rozwiane włosy, nieco wymięty strój, ale… jakie to teraz miało znaczenie? Szła najszybciej, jak potrafiła, ściskając w dłoniach gazetę. Z jednej strony cieszyła się, że będą rozmawiać w parku, bo nikt im tam nie przeszkodzi, nie podsłucha. Po drodze nie spotkała nikogo. Będą mieć pełny komfort. No, może poza tym przejmującym zimnem. Cały czas w duchu powtarzała sobie, że musi być silna, że nie może się rozpłakać. Przywoływała przed oczy obraz okładki gazety i wiele innych, jakie widziała w sieci. Wyrzuty sumienie w tej sytuacji były zbędne. Całował ją. Całował ją, a zaraz potem przybiegł do Scarlett. Starała się oddychać spokojnie, ale przychodziło jej to z coraz większym trudem. Czuła, że była już blisko. W parku panowała cisza. Ta cisza ciążyła jej w głowie, obsypywała jej ciało gęsią skórką, budziła lęk. Najgorszy był właśnie ten strach. Bo co teraz będzie? W dłoniach ściskała tą nieszczęsną gazetę. Była zła, tak bardzo zła, że to właśnie ona, że do niej poszedł Tom. Do dziewczyny, która niegdyś tak bardzo go skrzywdziła. To ona była mu pomocą, oparciem w chwilach, gdy uciekał od niej, od domu! Łzy znowu cisnęły jej się do oczu, nogi plątały, gdy szła to nierównym chodniku. Była zmęczona, zła i zrozpaczona, bo podświadomie czuła, że żadne z nich nie wyjdzie zwycięsko z tej rozmowy. A najbardziej bała się tego, że nie wyjdą z niej razem.
- O! – niemal wykrzyknęła, gdy skręciwszy w alejkę, która jak jej się wydawało, prowadziła do najdalej oddalonego skrawka parku. Widok, który zastała, w pierwszej chwili ugiął pod nią nogi. Zrobiło jej się gorąco, potem zimno i znów gorąco. Chyba zaczęła drżeć, ale to nie miało znaczenia, bo nogi same zaczęły ją nieść w ich kierunku. Czara się przelała. Miała już dosyć bycia oszukiwaną, dosyć miała jego kłamstw. Ciekawe, w czym jeszcze zataił przed nią prawdę? Chciała zamknąć oczy, ale nie zrobiła tego. Twardo patrzyła na nich i zapamiętywała każdy najmniejszy szczegół tego obrazu. Tom siedział pochylony, opierał ugięte w łokciach ręce na kolanach. Głowę miał zwieszoną. A ona przytulała się do jego pleców. Jedną ręką go obejmowała, a drugą ujmowała jego dłoń. Te splecione palce, zwrócone ku sobie twarze. Ten obraz wrył się dokładnie w jej pamięć. Scarlett nagle zechciała ich rozszarpać. Przyspieszyła. Jej kroki poniosły się głośnym echem. Usłyszeli ją i oboje spojrzeli w jej stronę. Tom się nie speszył, a Lena wręcz przeciwnie. Jak oparzona oderwała się od niego. On jedynie nieco się wyprostował. Scarlett miała ochotę zaśmiać się w głos, ale nie zrobiła tego, bo byłby to śmiech przez łzy. Zatrzymała się tuż przed Tomem i cisnęła w niego gazetą. – I ty śmiesz robić mi sceny zazdrości? – wysyczała przez zaciśnięte zęby, patrząc mu prosto w oczy. Siląc się na nonszalancję, wziął pismo, które poleciało na siedzisko ławki i przyjrzał się okładce. Lena spurpurowiała, widząc zdjęcia, a on nawet nie mrugnął okiem. Scarlett zauważyła, jak napiął wszystkie mięśnie, a żyłka drgała mu pod skórą na szyi. Czyli go ruszyło. Już zapomniała, jak to jest musieć nie okazywać żadnych emocji. Zwłaszcza przy nim nigdy nie musiała tego robić, w końcu to on ja nauczył nie bać się odczuć. – Będziesz tak siedział i wpatrywał się w swój profil, czy może raczysz ze mną porozmawiać, bo ja w przeciwieństwie do ciebie nie odwróciłam się na pięcie i nie odeszłam bez słowa. Choć mogłabym, widząc ten śliczny obrazek, który tu zastałam – mówiła cicho i prosto do niego, tak jakby Leny przy nich nie było.
- Gówno wiesz – warknął, podnosząc na Scarlett wzrok znad okładki. Cisnął gazetą w chodnik i zacisnął dłonie na kolanach. Spojrzał wrogo na nią, a Scarlett, choć przestraszona, zniosła jego wzrok, dumnie zadzierając podbródek.
- Być może gówno wiem, ale całkiem nieźle widzę – warknęła i na moment odwróciła się do Leny. – A ty paniusiu masz zamiar tak siedzieć i udawać przerażone ciele? – szatynka zapadła się w sobie i tylko pokręciła głową z zamiarem wstania, jednak Tom jej nie pozwolił. Nie odwracając wzroku od Scarlett, załapał Lenę za rękę i zmusił, by została.
- Ona się stąd nigdzie nie ruszy. To ciebie nikt tutaj nie zapraszał – odparł chłodno, a Scarlett miała wrażenie, jakby te słowa były nożem rozkrawającym jej serce na pół. Jakby można było je bardziej zdruzgotać. Zaniemówiła, wpatrując się w niego, a Tom wykorzystał to i podniósł się z ławki. Górował nad nią nie tylko opanowaniem, ale przede wszystkim wzrostem, przeszywał spojrzeniem i to wcale nie budowało jej pewności siebie. Pamiętała o zdjęciach. Przywoływała w myślach ich wspólny obraz, byleby tylko nie myśleć. Zacisnęła dłonie w piąstki i wyprostowała się. Nie będzie nią pomiatał. To ona nosiła jego zwłoki. To ona wyciągała go z dołka. To ona była tą, dzięki której wyszedł na prostą i zaczął żyć jak człowiek, więc nie będzie traktował jej przedmiotowo! W ogóle, z jakiej racji dała zapędzić się w kozi róg, skoro to on został złapany na gorącym uczynku, nie ona! Wyprostowała się i zmrużyła oczy do wąskich szparek, mrożąc go spojrzeniem.
- O co ci tak właściwie chodzi? Szukasz pretekstu? Tam masz najlepszy – palcem wskazała na gazetę. – Trzeba było pieprzyć się z tą dziewuchą przed samym obiektywem, to nie musiałbyś dziś ze mną rozmawiać skoro to ci tak bardzo nie w smak – obserwowała uważnie reakcje Toma i najgorsze w tym było to, że nie zauważała żadnej. Tom po prostu przywdział maskę. Po trzech latach z nią, znów chował się przed nią za maską. Gdyby miał czyste sumienie….
- Nie obrażaj jej – zagroził, podchodząc kroczek bliżej. Scarlett wyrwana z zamyślenia, momentalnie się otrząsnęła i bojowo zadarła głowę, spoglądając mu prosto w oczy. Nie było w tym czułości. Tylko pojedynek, kto wytrwa dłużej.
- Bo co? Znów podniesiesz na mnie rękę? – zapytała złośliwym tonem, ociekającym nieprzyjemną dla ucha słodyczą. Trafiła w sedno, zbiła go z tropu. Wiedziała, że zabolało. Z największym trudem nie odwróciła wzroku, nie pozwoliła łzom płynąć. Twardo patrzyła mu w twarz Żadnych emocji.
- To nie było fair – powiedział szybko.
- A ty postąpiłeś fair? – zaatakowała go, korzystając z chwili jego nieuwagi. – Uciekłeś z Paryża, dając mi do zrozumienia, że nakryłeś mnie na gorącym uczynku, gdzieś mając to, czy to, co widziałeś było prawdą, czy nie. Głupia myślałam, że znów ktoś chciał wsadzić kij między nas, ale nie. Ty po prostu szukałeś sposobu, żeby przybiec do niej – wskazała na Lenę, krzywiąc się nieznacznie. Tamta siedziała wbita w kąt ławki, ze zwieszoną głową. Scarlett miała nadzieję, że w tej chwili pragnęła zniknąć. – Trzeba było powiedzieć od razu. Oszczędziłabym sobie drogi – zironizowała. Czuła się głupio. Stała na środku parkowej uliczki, mierząc się z Tomem spojrzeniami, mówili sobie same przykre rzeczy i wcale jej się to nie podobało, ale czuła, że nie można inaczej. Oboje zabrnęli w to za daleko. Oboje popełnili masę błędów, a do tego jeszcze Lena…Javier się nie liczył, on był tylko pionkiem w rękach medialnej machiny, aby doprowadzić do tego, co się stało. On jej nie obchodził, bo to już nie miało znaczenia w poprawie czy pogorszeniu sytuacji między nią, a Tomem. Jednak Lena… Tom się z nią całował. Spędzał masę czasu. Ktoś zadbał o to, aby wszystko zostało pieczołowicie uwiecznione, ale Toma to nie obchodziło. Liczyło się tylko to, co wydawało mu się, że widział, a ona nie miała sił prosić, by jej uwierzył. Bo ona nie miała sił wierzyć jemu. Świadomość bycia tą drugą była przytłaczająca. Na to nie pozwoli nigdy. Za nic w świecie nie pozwoli mu krzywdzić się w ten sposób. Jak on mógł… przecież mówił, że... Kątem oka spoglądała na Lenę, która odważyła się podnieść wzrok. Ona była śliczna, taka dziewczęca i zwyczajna. Nie mogła dziwić się temu, dlaczego Tom stracił dla niej głowę, ale to mogło oznaczać jedno… czyżby już jej nie kochał? – Nic już nie powiesz? – zapytała, gdy wciąż milczał.
- A prowadzanie się z tym paniczykiem, czym było według ciebie, Scarlett? – patrzył jej prosto w oczy, słowa cedził, aż nader dokładnie.
- Nie prowadzałam się z nim! – warknęła, czując uderzającą ją falę gorąca. Nie miała przecież dać ponieść się emocjom. – Mówiłam ci o kampanii, mówiłam ci o sesjach, mówiłam ci o tym, jaki on ma do mnie stosunek. Wtedy jakoś ci to nie przeszkadzało. Zostawiłeś tą sprawę mnie, a gdy już doszły do ciebie te nieszczęsne pogłoski, to nawet nie raczyłeś porozmawiać ze mną, tylko zawinąłeś się, żeby przybiec prosto do swojej wybawicielki. Jak widać role się odwróciły i nie przeszkadza ci, że mizdrzysz się z tą bezczelną suką, która koncertowo złamała ci życie.
- Nie obrażaj mnie! – jej uszu dobiegł piskliwy krzyk Leny i zagotowało się w niej, przeniosła wzrok na Lenę i podeszła o krok bliżej, czując, że zbiera się w niej chęć mordu.
- Nie wtrącaj się – warknęła, robiąc kolejny krok w jej stronę, a Tom zagrodził jej przejście, posyłając jej jedno wymowne spojrzenie. Stali zbyt blisko siebie, czuła na twarzy jego przyspieszony oddech. Czuła jego zapach. To było zbyt wiele i tak była na granicy wybuchu. Odsunęła się.
- Zostaw ją w spokoju. Nie mieszaj jej do tego.
- Już to zrobiłeś – odparła chłodno. – Zrobiłeś to wtedy, kiedy po raz pierwszy wybrałeś ją zamiast mnie – głos jej nie drżał, była spokojna. Wreszcie organizm przypomniał sobie, jak chować w sobie strach. Patrzyła mu prostu w oczy, twardo stojąc na ziemi. Nie da mu tej satysfakcji. I kto by pomyślał, że to właśnie przed Tomem będzie musiała się znów bronić… – Powiedz mi, do cholery, o co ci tak naprawdę chodzi! – odparła wreszcie. – Mam dosyć tej przepychanki. Mam dosyć ucieczek, półprawd i niedomówień. Bądźmy wreszcie ze sobą szczerzy! Choć nie wiem, czy to jeszcze potrafisz! – wybuchła i mając ochotę zacząć się z nim szarpać, odwróciła się na pięcie i przeszła kilka energicznych kroków. Nie sądziła, że słowa Toma znów wbiją ją w podłoże.
- Co mam ci, kurwa, powiedzieć?! Że ona pomogła mi, kiedy ty obraziłaś się na cały świat i wolałaś taplać się w cierpieniu sama, zamiast przejść przez to ze mną? Że mnie rozumie i potrafi po prostu słuchać? Że ma dla mnie czas? Że nie goni wiatru w polu, że potrafi skupić się na mnie i być mi oparciem? Co mam ci powiedzieć, że jest dla mnie tym, kim powinnaś być ty? – Scarlett powoli odwróciła się, mając wrażenie, że zaraz upadnie. Każde słowo Toma wypowiedziane z aż nader wyczuwalnym żalem, wnikało w nią powoli i boleśnie. Wpatrywał się w nią równie zaskoczony, co ona. Czekając na jej reakcję, jak na swoją własną. Spojrzała mu w oczy; nie zimno, nie wrogo. Po prostu. Choć nie było w tym czułości. I mogłoby się wydawać, że w tej właśnie chwili coś się zmieniło. Coś w nich pękło. Cos pchnęło ich ku sobie. To jedno spojrzenie, które zburzy najgrubszy mur. To jedno spojrzenie, które niweczy wszystkie niesnaski. To jedno spojrzenie miłości.
Ale tak dzieje się tylko w filmach. Scarlett nie znalazła w oczach Toma tej wielkiej miłością, która zawsze ja otulała, nawet podczas najgorszej burzy. Po prostu jej nie było. Wypaliła się?
Na krótką chwilę przymknęła powieki, by zaraz unieść je z powrotem, choć z ogromnym trudem.
- Może powinieneś – zaczęła cicho, zbliżając się do niego na odległość na tyle bezpieczną, by nie odczuwała jego bliskości. Ani na sekundę nie oderwała od niego spojrzenia, gdy zbierając w sobie zdruzgotana wolę, przemówiła znów. Znacznie pewniej. – Może powinieneś powiedzieć mi to wtedy, kiedy pierwszy raz przyszło ci na myśl. Może powinieneś wtedy, nim pierwszy raz poszedłeś do niej a nie do mnie. Może powinieneś wtedy, kiedy był na to czas. Wtedy, gdy była szansa na to, byśmy nie znaleźli się tutaj!
- A może, gdybyś ty swoje uroki zostawiła dla mnie, a nie wdzięczyła się przed tym chłoptasiem, nie doszłoby do tego – powiedział to z tak wielkim opanowaniem, że zaczęło ja to przerażać. Jak mógł być taki spokojny, gdy właśnie ich być, a raczej nie być, stawało się coraz bardziej realne! – Trzeba było nie puszczać się z nim, to pewnie nie byłoby całej sprawy – to stało się poza jej wolą. Zacisnęła dłoń w piąstkę i z całej swojej wątłej siły zamachnęła się. Nie była na tyle silna, ani szybka, by zdążyć zadać mu cios, nim zatrzymał jej rękę. Złapał Scarlett za nadgarstek. Zabolało ją. Bez najmniejszego trudu ścisnął jej kruchą rękę swoją silną dłonią.
- Nie waż się nigdy więcej tego robić – wycedził przez zaciśnięte zęby. Trzymał ją tak jeszcze chwilę w żelaznym uścisku, póki nie szarpnęła i nie wyrwała się. Spojrzał na nią z wyższością. Scarlett po raz kolejny zniosła to spojrzenie, a wręcz przeciwnie, podtrzymała je.
- Wiesz co, Kaulitz? Nienawidzę cię – zaśmiała się gorzko, patrząc na niego z obrzydzeniem. – Już rozumiem, dlaczego wciąż wpierasz mi, że spałam z Javierem. Ty po prostu mierzysz mnie swoją miarą! – zaśmiała się znów, ale tak daleko było jej do wesołości. To było takie bez sensu. Zawody w tym, kto zrani się bardziej. – Wiesz – podjęła zaraz. – Ja już zdążyłam zapomnieć, z jakim zaangażowaniem grzałeś pościele zawsze chętnym, uroczym panienkom. To przecież leży w twojej naturze, ta… niestałość. To i tak dziwne, że wytrwałeś tak długo, a może nie byłam jedyna? – wzruszyła ramionami i spojrzała na Lenę. – Lepiej uważaj, w co się pakujesz – przeniosła z powrotem wzrok na Toma i uśmiechnęła się do niego. – Już wszystko rozumiem. Zatęskniło ci się do dawnego życia. Czas odświeżyć nawyki, a może i kontakty? Jedna przez tyle czasu, to już zbyt nudno, nie? – uniosła brew i choć cała w środku się gotowała, znów wzruszyła tylko ramionami.
- Zamknij się, Scarlett! Jakim prawem wyciągasz to teraz? Może po to, żeby wybielić siebie? W końcu postąpiłaś nie gorzej. Idąc tym tropem, to może Javier był twoim pierwszym w drodze ku rozwiązłości? Niezły początek.
- Pieprz się – warknęła. – Nie chcesz mi wierzyć, to mi nie wierz. Mam to gdzieś. Nie chce mi się dłużej z tobą targować, kto gorzej, kto więcej. Uważasz, że cię zdradziłam, w porządku. W takim razie nie ustępuję ci kroku! – odparowała, mając już naprawdę serdecznie dosyć. Była zmęczona, a jej umysł pracował na coraz wolniejszych obrotach i wymyślanie ciętych ripost przychodziło jej z coraz większym trudem. Mierzyli się wzrokiem jeszcze dłuższą chwilę. Żadne z nich nie odpuściło. Oboje zacięci i nieprzejednani. Upadli w banale bezsensu. Nie raz powtarzali, że są jak z telenoweli, że wciąż mówili sobie, jak bardzo się kochają i skończyli tak. W taniej scenie rodem z brazylijskiego tasiemca. Może te słowa były warte tyle, ile w tej telenoweli?


W najgorszym ze snów nie sądziła, że to będzie tak właśnie wyglądało. W pewnym momencie, gdy tak patrzyli na siebie, Tom po prostu się odwrócił. A ona nie zapamiętała z tego spojrzenia nic prócz pustki. To przeważyło szalę. Pustka między nimi. Zamknięte serca i rozwiązane języki. Było jak w zwolnionym tempie. Widziała to aż nader dokładnie. Odwrócił się, jakby zapadnięty w sobie, z przygarbionymi ramionami. I po prostu zaczął iść. Zaczął odchodzić. Zatrzymał się przy ławce, na której siedziała Lena i wyciągnął do niej dłoń, nie racząc Scarlett ani jednym spojrzeniem. Lena, zupełnie niepewna, spojrzała najpierw na niego, potem na Scarlett i znów na niego, by nieśmiało wstać i pozwolić mu objąć się ramieniem. Wybrał. Po prostu ruszył przed siebie, nie odwracając się wstecz. Nie odwracając się do niej. Lena to zrobiła. Przelęknionym wzrokiem spoglądała na Scarlett ponad jego ramieniem, jednak musiał jej tego zabronić, bo zaraz przestała. Odwróciła wzrok, jakby patrzenie na Scarlett było czymś wstydliwym. Na jej twarzy nie było triumfu, ani na jego chyba też. Scarlett nie czuła choćby cienia satysfakcji. Czuła się jedną wielką przegraną. Bo… do czego to doszło? Co właśnie się stało? Co oni najlepszego zrobili? Łzy napłynęły jej do oczu, gdy zdała sobie sprawę, co właśnie stało. Spełnił się jej najgorszy sen. Wiał wiatr, tarmosił strony gazety. Tańczyły między jednym artykułem a kolejnym, by zatrzymać się na kolorowym zdjęciu Scarlett i Toma. Jej pierwsze Grammy. Czerwony dywan. Ujawnienie ich związku. Byli tacy szczęśliwi; kariery obojga kwitły, budowali dom, czekali na Liama, wszystko się układało i nie liczyło się nic, poza ich miłością. To było tak niedawno, bo w lutym, a wydawało się, jakby upłynęły całe wieki. Kartka poderwała się i opadła, a jej oczom ukazał się znów ten feralny pocałunek. Chyba wciąż w to nie wierzyła. Podniosła wzrok na oddalających się Toma i Lenę. Nie odwrócił się. Ani razu. Scarlett wciągnęła nosem chłodne, jesienne powietrze i odgarnęła z twarzy włosy, które wręcz boleśnie targał jej wiatr. Spojrzała jeszcze raz w jego kierunku, lecz tylko po to, by dokładnie zapamiętać każdy szczegół jego wyboru, po czym wyszeptała;
- A obiecałeś, że odwrócisz się, nim odejdziesz – a słowa te, uleciały z wiatrem. Przeminęły z wiatrem. Już nigdzie jej się nie spieszyło. Odwróciła się do niknących w oddali postaci i ruszyła w kierunku, z którego przyszła. Wiatr wciąż targał jej włosy, nogi plątały się ze zmęczenia, a oczy nie gromadziły już łez. Pozwoliła im płynąć. I w tej właśnie chwili, jej niedawno posklejane z drobnych kawałeczków serce, znów pękło na milion kawałków. I płakała już głośno. A jej łaknie niknęło w szumie wiatru.
Tak właśnie wyglądał koniec? Tak właśnie wyglądała chwila, której bała się śmiertelnie, odkąd zrozumiała, że go kocha? Nie padło żadne słowo, które świadczyłoby o tym, że to był ich koniec. Ale przecież nie musiało, wystarczył jej wybór, którego dokonał Tom.

Odszedł, a z jej oczu zniknął blask. Blask, który nadawał im tylko on.
*

- Oszalałeś, ty zupełnie oszalałeś! – wykrzyknęła Lena, kiedy wyszli już z parku i skierowali się w kierunku jej domu. – Ona przyszła do ciebie, żeby to wszystko wyjaśnić, a ty tak po prostu pozwoliłeś jej myśleć, że miała rację. Jak mogłeś pozwolić jej wierzyć, że coś nas łączy?! – wyrwała się z uścisku Toma i odwróciła się do niego przodem, zaczynając iść tyłem.
- Przepraszam – odparł, wzruszając ramionami.
- Cholera, ty nie mnie masz przepraszać! Czy ty zdajesz sobie sprawę, że właśnie doprowadziłeś do końca swojego związku? Związku, który cię uratował? A teraz ty zamiast spróbować z nią porozmawiać, uniosłeś się dumą.
- Przepraszam, że cię w to wciągnąłem – odparł znów, jakby w ogóle nie słuchał tego, co mówiła.
- Jesteś idiotą, Tom! Tu nie chodzi o mnie. Chodzi o to, jak łatwo odpuściłeś, jak zrezygnowałeś z tego, co kochasz. Godzinę temu mówiłeś, że jest dla ciebie wszystkim, a teraz ją zostawiłeś. W dodatku też nie byłeś święty. Ona miała sporo racji. Byłeś ze mną wtedy, kiedy powinieneś być z nią! Popełniłeś błąd. Mieliście to, o czym marzy wielu, a pozwoliłeś temu upaść. Jesteś głupi – odparła beznamiętnie i odwracając się, dorównała mu kroku.
- Przepraszam, Lena, ale ja muszę iść – wyglądał, jakby dopiero ocknął się z zamyślenia. Przepraszam, ja muszę… po prostu muszę – nic więcej nie mówiąc, zostawił ją kilkadziesiąt metrów przed jej domem, znacznie przyspieszając. Westchnęła ciężko, gdy znikał jej z oczu, taki przybity i zgarbiony, a jego ciało otaczała chmura dymu papierosowego. Wiedziała już, że dzień, w którym wpuściła Isobel Bieglow Parker do swojego domu, był pierwszym dniem katastrofy, która właśnie się ziściła.
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo