18 lutego 2011

46. When the ground starts shakin, you gotta know, when you got a good thing.

Kwietniowe słońce wpadało do pokoju przez rozsunięte zasłony. Było już południe, a Scarlett wciąż ciężko było uwierzyć, że już trzeci dzień leniuchowała we własnym łóżku. Liam sprawował się niemal książkowo, a Tom, jakby czytał jej w myślach i spełniał każdą zachciankę. Teraz, gdy synek nakarmiony spał obok niej wśród poduszek, w pełni mogła zająć się swoimi gośćmi. Odwiedziła ją cała żeńska świta rodzinna w osobach mamy, Simone, Liv i Julie, które łakomie domagały się wszystkich szczegółów, które brunetka z pomocą mamy im zaserwowała. Wracając do dnia urodzenia Liama, krzywiła się na samą myśl i cieszyła się, że zaliczyła tą przykrą opowieść za jednym.
- W ogóle, to myślę, że ktoś napuścił na nas media – kontynuowała. – Nie dość, że próbowali wejść na oddział, kiedy ledwo zdążyłam opuścić porodówkę, to koczowali tam dopóki nie opuściliśmy szpitala. Ochrona obstawiła cały szpital, nawet oddział. I chyba tylko jeden Toby się nie skarżył, bo młodziutkie pielęgniarki wciąż raczyły go jakimiś pysznościami. Tom mówił, że wziął numer od jednej – zaśmiała się, przeciągając się. Czuła się już o wiele lepiej. Godziny spędzone w miękkim łóżku i krótkie spacery skutecznie pomagały jej wrócić do siebie. – Kiedy wyjeżdżaliśmy, prawie rzucali się na maskę – skrzywiła się. – Chyba już zapomniałam, jak to jest kiedy paparazzi chodzą za mną krok w krok.
- Kiedy podjechałyśmy kilku kręciło się po ulicy – rzekła Liv, odrywając się od oglądania zdjęć, które zrobiła. – Będziemy na youtube – zaśmiała się. – Dobrze, że wczoraj odstawiłam samochód na woskowanie – zakpiła.
- Przez to wszystko, Toby musiał ściągnąć tu kilku chłopaków, którzy będą pilnować wjazdu. Mam nadzieję, że niedługo wszystko ucichnie.
- Wiesz, co ci powiem, Scarlett? – zagadnęła ją Simone, wpatrując się w śpiącego wnuczka. – Liam jest łudząco podobny do Toma, kiedy był malutki.
- Prawidłowo, przynajmniej nie wypomni mi listonosza – uśmiechnęła się szeroko, odruchowo poprawiając kołderkę na synku. – Tom chciał córkę. Opowiadał, że nauczy się pleść warkocze, że nawet będzie bawił się lalkami. Był pewien, że miałaby moje oczy. Ja pragnęłam, by nasze maleństwo było po prostu zdrowe, znaczy on też, ale widziałam, jak liczył na córeczkę. Dlatego, kiedy Liam troszkę podrośnie… chce mu dać córkę, a nawet i pięć – spojrzała na milczące kobiety i uśmiechnęła się krótko. Po czym wzięła na ręce Liama, który zaczął kwilić. – Oho, trzeba przewietrzyć to i owo – jego ciche łkanie, przerodziło się w bardzo charakterystyczne postękiwanie połączone z niewyjaśnionym napadem kaszlu, które pojawiały się tylko w jednej sytuacji, kiedy był głodny. Brunetka pokręciła głową i z czułością przystawiła synka do piersi. Minęła chwila, zanim wypowiedział wszystkie swoje żale i przestał pomrukiwać, by zacząć jeść. Wtedy okazał się zupełnie zadowolony.
- Myślę – podjęła Sophie, kiedy Liam jadł już w najlepsze. – Myślę, że kiedy wpadniesz w ferwor macierzyństwa odechce ci się drugiego dziecka, a poza tym nie zapominaj o muzyce. Przecież ją też kochasz.
- Nie zapominam. Za około miesiąc, może dwa zacznę pracę w studiu. Wymyśliłam kilka rzeczy, które chcę przetestować. Nikt na tym nie ucierpi, bo dzięki studiu w domu jestem niezależna.
- Rozmawiałaś już z Isobel o swoich planach? – zapytała Jul.
- Przylatuje do mnie za kilka dni. Przez myśl przeszło mi, czy z tymi mediami to nie jej sprawka, ale przecież nie działałaby na moją niekorzyść.
- Pytanie, czy korzyść postrzegacie w ten sam sposób – odparła Liv, nim przypuściła na Scarlett atak miliona zdjęć, które rzekomo miały być doskonałe, dzięki super nowemu obiektywowi.
- A właśnie, pani fotograf. Kiedy wracasz do Paryża?
- A co, już masz mnie dosyć, siostrzyczko? – zakpiła.
- Tak, nie mogę się doczekać, kiedy wyjedziesz – Scarlett uśmiechnęła się od ucha do ucha i pokazała Liv język. W ciągu ostatnich dni wciąż się śmiała.
- W piątek, ale myślę, że nie zdążysz zatęsknić.
- No, ja mam nadzieję, że zobaczę cię szybciej niż za pół roku – Liv tylko uśmiechnęła się tajemniczo i podszedłszy bliżej karmiącej Scarlett, przełączyła na nagrywanie. Ta wywróciła tylko oczami i skupiła się na Liamie, który westchnął rozkosznie, mając najwyraźniej dosyć. Brunetka wyprostowała się i położywszy malca pionowo na ramieniu, kołysała nim delikatnie, czekając, aż mu się odbije. Sophie przyglądała się uważnie temu, jak Scarlett obnosi się z synkiem i była z niej dumna. Nie prosiła jej o pomoc, sami poradzili sobie z pierwszą kąpielą i poznawaniem wszystkich tajników rodzicielstwa. No, może zadzwoniła ze trzy razy, ale to przecież i tak nic takiego. Instynkt macierzyński rozwija się u kobiet w różnym tempie i w różnoraki sposób. Sophie zauważyła, że Scarlett, podobnie jak Julie,  należała do tej grupy kobiet, w których dojrzałość do macierzyństwa rozkwitła w pełni, pomimo młodego wieku. Nie wiedziała, skąd to się brało, ale to było po prostu widać. I zachwycał ją ten widok, miłość wypływająca z każdego najmniejszego gesty czy spojrzenia. Wiedziała, że nie tylko ona to dostrzegła.
- Chyba będziemy się zbierać, co? – pierwsza podniosła się z siedziska i podeszła do córki, by ucałować ją w czoło i pogładzić wnuczka po plecach. – Odpoczywajcie – rytuał powieliła też Simone i Liv, jedynie Jul zaczekała, by być ostatnią. Ucałowała Scarlett w policzek i wyszeptała;
- Powiedziałam Shie’owi.
- I co?
- Był wniebowzięty – pisnęła.
- Wiedziałam – odparła Scarlett i podała szwagierce synka, by wstać z łóżka. – Odprowadzę was – Julie włożyła go do kołyski, a brunetka w tym czasie narzuciła na siebie szlafrok. Powoli wyszła za nimi, zostawiając otwarte drzwi i wysłuchując relacji blondynki z owego zajścia. Uśmiechnięta doszła do połowy schodów, gdzie obraz, który ujrzała, wprawił ją w osłupienie.
Julie zachichotała i zbiegła ze schodów, puszczając Tomowi oczko, choć tego Scarlett widzieć nie mogła. Ba, nawet nie zauważyła, że wszystkie już wyszły. Stała na schodach, a poły szlafroka powolutku rozsuwały się, gdy słabo związany węzeł ustępował. Przekrzywiła głowę na bok, jak zawsze, kiedy przyglądała się czemuś, a kaskada czarnych włosów spłynęła po jej ramieniu. Powoli zeszła na dół, patrząc na Toma przenikliwie, a on po prostu stał w przejściu z salonu na hol i uśmiechał się do niej leniwie. Zatrzymała się na ostatnim schodku i objęła spojrzeniem parter. Wszędzie, gdzie okiem sięgnąć były róże. Czerwone róże o wyjątkowo nasyconym odcieniu. Brakowało jej słów i chwilowo miała zaćmiony umysł. Po prostu stała i patrzyła. W końcu, jakby sprowadzając się na ziemię, potarła buzię dłońmi i powoli ruszyła ku Tomowi specjalną ścieżką, która umożliwiała poruszanie się między kwiatami, oczywiście usypaną ich płatkami. Materiał podomki ocierał się o jej delikatnie opalone nogi i póki nie dotarła do niego, tylko to zaprzątało głowę Toma. Jakże ona miała niesamowite nogi! Scarlett stanęła przed nim, zadzierając głowę do góry, by pokonać dzielącą ich dwudziesto cztero centymetrową barierę różnicy wzrostu. Tom, ani na chwilę nie spuszczając z niej wzroku, delikatnie położył dłonie na jej znów wciętej talii. Tak bardzo lubił dotyk jej ciała. Było tak cudownie miękkie i ciepłe.
- Tom… - zaczęła, ale przerwał jej z uśmiechem.
- Tylko nie mów, że chcesz je liczyć! Przyrzekam, że jest ich nieparzyście, znaczy tak myślę, ale na pewno, bo kazałem tu wstawić tyle bukietów, ile się zmieści i…
- Zamilcz – ucięła, kładąc palec wskazujący na jego wagach, którego opuszek czule ucałował. – Jesteś niemożliwie niepoprawny, niereformowalny, niezrównoważony, nieprzewidywalny i nie… i najcudowniejszy, najukochańszy, najsłodszy, naj-mój, ale nie trzeba było. Wystarczyłby mi jeden kwiatek.
- Dlaczego miałbym dać ci jedną różę za bezmiar szczęścia jaki mi ofiarowałaś, kiedy mogę je wszystkie? – odparł, pomimo palca brunetki przyłożonego do ust. Jeszcze raz ucałował jego opuszek i ująwszy dłoń Scarlett, pocałował jej wewnętrzną stronę i nadgarstek, by zaraz przytulić do niej policzek. – To było naprawdę fajne odwiedzić prawie wszystkie kwiaciarnie w Berlinie, żeby znaleźć róże, które będą godne ciebie.
- Nie wiem, co powiedzieć. Ostatnio dzieli nas to, co nas łączy, Tom. I choć mam cię tak blisko, czuję, że jesteś zupełnie daleko. Ja wiem, że to dopiero kilka dni, że wszystko znów musi stać się dobrym, jak dawniej, ale trochę się boję. A ty mnie dziś tak zaskoczyłeś – zabrała dłoń, by chwycić jego rękę i przytulić się do niej. Twarde opuszki musnęły jej miękką skórę, a dla Scarlett to był najsubtelniejszy z dotyków. Wtuliła się mocniej w dłoń Toma. – Kiedy patrzę, jak nosisz, przebierasz, czy kąpiesz Liama. Ile uwagi i miłości mu ofiarowujesz, jestem taka szczęśliwa… - mówiła przez ściśnięte gardło, starając się nie rozpłakać. – Pewnie uważasz, że to moje fanaberie, że wyolbrzymiam, bo przecież jest tak dobrze, ale…
- Ciii… - wyszeptał, korzystając z chwili, gdy zabrakło jej słów. – Maleńka nie próbuj nawet myśleć, że to wszystko ma związek z tobą, że jest coś nie tak. To tylko ja. Ja jestem dla siebie problemem – próbowała przerwać, ale Tom uciszył ją spojrzeniem. – Scarlett, na razie nie jestem gotów na to, żeby darować sobie…to. Nie chcę, żebyś cierpiała przeze mnie, ale póki co nie umiem przejść do porządku dziennego z tym, jak bardzo cię zawiodłem. Przeraziłem się, wiesz? Bałem się siebie tak, jak tego wieczora, gdy trafiłem do Karla i to przestraszyło mnie jeszcze bardziej. Muszę dojść ze sobą do ładu.
- Poradzimy sobie – wyszeptała gorączkowo.
- Już nigdy nie dopuszczę do tego, by powtórzyła się taka sytuacja. Widzisz, ja… nie czuję wystarczająco dobry dla ciebie. Muszę upewnić się, że jednak tak nie jest. Nie kazałaś mi odejść, nie odwróciłaś się ode mnie, nie przekreśliłaś mnie. Żyjemy tak, jakby się nic nie stało, ale ja wiem, że to jest między nami. Nie potrafię być przy tobie w stu procentach, bo boję się, że znów cię skrzywdzę i wiem, że ty też masz w sobie żal. To minie. Mamy Liama, który zagoi wszystkie rany, ale chyba tylko czas mu w tym pomoże – pogładził delikatnie policzek dziewczyny, a drugą ręką objął ją mocniej, by znalazła się troszeczkę bliżej niego. – Nie wypomniałaś mi tego i zastanawiam się, czy gdybyś nie nazwała mnie ostatnim gnojkiem nie byłoby nam łatwiej.
- Kocham cię, Tom – wyszeptała. – Tylko to się liczy. Nie chcę pamiętać o tym, co się stało. A jeśli chodzi o alkohol, poradzimy sobie. Ze wszystkim sobie poradzimy.
- Rozmawiałem o tym z mamą i z Billem – spojrzał na Scarlett wyczekująco, jakby nie był pewien, czy nie będzie miała mu tego za złe. A ona tylko wpatrywała się w niego. Z miłością. – Chciałem spróbować sam i powiedzieć ci… potem.
- O czym? – zapytała nie spuszczając z niego wzroku.
- Postanowiłem zgłosić się do specjalisty, mama obiecała znaleźć mi dobrego psychoterapeutę. Ona po rozstaniu z tatą też musiała i… trochę się na tym zna. Nie jesteś zła? – Scarlett pokręciła głową.
- To właśnie chciałam ci zaproponować, Tom. Powiedziałabym ci, gdybyś ze mną o tym porozmawiał. Jest w tobie coś mrocznego, coś do czego mnie nie dopuszczasz i może właśnie to sprawia, że… że ci się nie udaje – skonsternowana ujęła w dłonie satynowy pasek i zaczęła się nim bawić. – Róże są cudowne – dodała po chwili.
- Wiem, że najbardziej lubisz storczyki, ale róże wydały mi się odpowiedniejsze na tą okazję. Mam jeszcze… - zaczął, ale przerwał mu wybuch donośnego płaczu, dobiegający z pietra. Skwasił się, a Scarlett parsknęła śmiechem, ostrożnie odwracając się w wąskim przejściu.
- Tak to już teraz będzie, tatusiu – odparła lekko, jakby ciężka atmosfera w ogóle między nimi nie zaległa. Powoli, by nie naruszyć szwów wchodziła schodami i wsłuchując się w nawołujący ją szloch, z niedowierzaniem kręciła głową. – Jakiż on niecierpliwy, zupełnie jak ojciec – wykrzyknęła, by Tom na pewno usłyszał. A on patrząc jak powoli odchodziła, po raz milionowy przekonał się, że na większe szczęście nie mógł trafić. Wziął jeden kwiatek i ruszył za nim.
*

Czas płynie, przecieka między palcami i tylko od nas zależy, jak go wykorzystamy. Od nas zależy, czy staniemy w miejscu, czy pójdziemy naprzód. Od narodzin Liama minęło już osiemnaście dni, a od znamiennej rozmowy wśród róż, dwa tygodnie. Takie drobne oczyszczenie z win pomogło im obojgu. Scarlett nie zastanawiała się, co robiła źle, a Tom nie martwił się, że męczył ja tajemnicami. I wszystko byłoby naprawdę dobrze, gdyby nie to, że przesunięto termin wszczęcia procesów sądowych w sprawie Hansa i Bill szalał z niepokoju, który udzielał się też Candy, Rainie i wszystkim pozostałym. W dodatku przypadały urodziny Shie’a i gdyby nie to, że zadzwoniła Soph, Scarlett zupełnie by zapomniała. Mniej więcej od wspomnianych osiemnastu dni nie wyścibiała nosa z domu, w pełni rozkoszując się blaskami macierzyństwa. Cieniami z resztą też. Liam rósł, a jego drobne, pomarszczone ciałko wypełniało się i chłopiec stawał się coraz bardziej uroczy. Matka natura uposażyła Scarlett jak dojną jałówkę, więc Liam miał bezproblemowo całodobowy catering. Musiała trzymać dietę. Raz o tym zapomniała i bolał go brzuszek. Drugi raz nie chciała przez to przechodzić. Dzięki temu powoli zaczynała mieścić się w swoich rzeczach sprzed ciąży, co napawało ją niewypowiedzianą dumą. Słońce świeciło, już trzeci dzień z rzędu werandowała synka i zamierzała za kilka dni wziąć go na świeże powietrze. Gdyby nie to niewyspanie, bolące piersi i ogólne zmęczenie, byłoby naprawdę idealnie. Doprawiła sos ziołami i zamieszała energicznie, zmniejszyła gaz, by zagotował się powoli i odeszła od kuchenki. Przeszła do jadalnej części kuchni i zerknęła na Liama. Spał w leżaczku dumnie prezentującym się na środku stołu. Z każdym kolejnym dniem żółtaczka i obrzęk znikały, a Liam robił się coraz bardziej podobny do siebie. Miał słodki nosek zakończony – notabene – Kaulitzowym kartoflem, wysokie czoło i dołek w bródce. Liam po prostu był najpiękniejszym dzieckiem, jakie widziała. To się nazywa obiektywizm matki.
Kilka chwil później zabrała leżaczek i wstąpiwszy do aneksu, wyłączyła gaz pod sosem. Wyszedłszy z kuchni, przecięła hol i weszła do salonu. W miejscu, gdzie wcześniej idealnie wypucowane panele biły nowością po oczach, teraz zawitały dziesiątki poduch i gruby puchowy koc. Salon był największym pomieszczeniem w domu, nawet sala lustrzana nie miała takich rozmiarów. Zajmował około połowę prawego skrzydła. Było to pomieszczenie specyficzne. Część widoczna z holu, prezentowała kominek, eleganckie meble i skórzany wypoczynek, zaś jeśli weszło się dalej, można było zobaczyć resztę. Po prawej sprzęt stereo i telewizor, a dalej w głębi na tle ściany przeszklonej oknami sięgającymi od sufitu po podłogę, uwieńczonymi miękkimi i szerokimi parapetami, w rogu pięknie prezentował się czarny fortepian, a przestrzeń znajdującą się niemal centrum pokoju, stanowiła spora wcześniej niezagospodarowana część parkietu, która teraz była królestwem Liama. Wszystko to nie było dziełem przypadku. Dzięki takiemu rozplanowaniu przestrzeni, w razie odwiedzin gości, Scarlett mogła być z Liamem, a jednocześnie słyszeć wszystkie rozmowy. A druga sprawa z tego miejsca rozpościerał się widok na ogród i taras.
Uczyniła duży krok nad poduszkami i postawiwszy leżaczek w rogu, usiadła na środku. Liam zaczynał się wiercić, więc wyjęła go i ułożyła przed sobą. Wciąż nieświadomy swoich kończyn nieporadnie poruszał rączkami, gdy zaczął się krzywić. Scarlett zsunęła z nadgarstka frotkę i zebrawszy wszystkie włosy, prędko je związała. Ostatnio poważnie zaczynała zastanawiać się nad fryzjerem. Włosy zaczynały dosięgać jej bioder i to stawało się coraz mniej wygodne. W charakterystyczny sposób ugniotła najpierw jedną swoją pierś i zaraz drugą, usiłując sobie przypomnieć, z której karmiła ostatnio. Musiała się spieszyć, bo malec niecierpliwił się coraz bardziej. Odpięła szybko bluzkę i specjalne zapięcie na miseczce biustonosza dla karmiących i wzięła synka na ręce. Przytuliła go i przystawiła do piersi. Minęła chwila, nim zaczął ssać, ale kiedy to już się stało, poczuła ulgę pomimo bólu, który zadawały jej bezzębne dziąsełka Liama.
Zespół znów zaczął próby, więc Tom znikał na przed- albo popołudnia i wracał specyficznie nakręcony, z tym ujmującym błyskiem w oku, który pojawiał się, gdy grał. Nie przeszkadzało jej to, że zostawała z Liamem sama. Tom potrzebował odskoczni, a muzyka była ku temu najlepsza. Sam fakt ojcostwa na pełen etat był dla niego niczym grom z jasnego nieba. Choć od samego początku cieszył się i zapewniał, że dojrzał do tego, to tak samo jak bardzo był szczęśliwy, bał się. Choć nie chciał dać tego po sobie poznać. Nie potrafił, jak ona, rozpoznawać płaczu Liama, oceniać czy trzeba go nakarmić, przebrać, czy może nie może mu się odbić po jedzeniu. Dla niego to był jeden, ten sam dźwięk i choć powoli nastrajał się na odpowiednie fale, wciąż się gubił. Wszystkie te braki nadrabiał ogromem uczuć, jaki na niego przelewał. Jednak to wszystko wciąż było dla niego za dużo. Nie miał jej cierpliwości i oddania, więc wszystko przerażało go bardziej. Scarlett to rozumiała i pomysł wszczęcia przygotowań do kolejnego albumu, wydał jej się idealny. Sama też potrzebowała odpoczynku, ale wydawało jej się, że lepiej dostosowała się do nowej sytuacji. I pomimo spotkań z psychologiem, Toma wciąż coś dręczyło. A ona nie miała pojęcia co. Scarlett pogładziła malutką główkę synka i odsunęła go od piersi. Ułożyła go na poduszce, by znajdował się lekko pod kątem i zapięła bluzkę. Przez uchylone okno frobtowe usłyszała chrzęst żwiru na podjeździe. Uśmiechnęła się i sięgnąwszy pieluszkę, starła z ustek Liama odrobinę mleka, po czym wzięła go pionowo na ręce i położyła na swym ramieniu. Kołysała się delikatnie i gładziła go po pleckach. Póki nie dał głośno i wyraźnie znać, że jedzenie się przyjęło. W tej samej chwili do domu wszedł Tom.
- Oho, ktoś tu jadł – zaśmiał się, zaglądając do salonu. Scarlett słyszała jak zdejmował kurtkę i najpierw jeden i zaraz drugi but, i jak szurając cicho szedł do nich. – Też bym nie pogardził, mówiąc szczerze.
- Czym? – dziewczyna uśmiechnęła się filuternie, sceptycznie unosząc brew. Wstała i podała Tomowi pieluszkę.
- Jedzeniem, Maleńka. Jedzeniem – udał zgorszonego, przewieszając ją przez ramię i zaraz wziął malca na ręce. Uniósł go na wysokość oczu i uśmiechnął się szeroko.
- Cześć, wielkoludzie – ucałował go w czoło i podobnie jak Scarlett, ułożył pionowo na swoim ramieniu. Liam, jak wszystko co robił, nieświadomie podparł główkę rączkami i się uśmiechnął.
- Chyba mu się to spodobało – Scarlett stała za Tomem i wygładziła zaginki pieluszki, by synkowi było wygodnie. – Pójdę przygotować obiad – przeszedłszy nad poduszkami, skierowała się ku wyjściu. Jednak nie mogła się powstrzymać, by na nich nie spojrzeć. Stanęła tuż przy łuku i odwróciła się. To tylko kilkanaście dni, a ona już tak bardzo ukochała ten widok. Tom, dorosły mężczyzna, sięgający grubo ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i Liam, kruszynka ważąca ledwo trzy i pół kilograma. Ufnie przytulił się do ramienia taty i wsłuchując się w jego głos, bacznie patrzył przed siebie, pewnie usiłując zlokalizować jego źródło. Błękitne śpioszki tak bardzo kontrastowały z granatową koszulką Toma, a malutka rączka spoczywająca na jego ramieniu z dużą dłonią Toma pewnie podtrzymującą dziecko. Wciąż było w nim coś z tego chłopca, w którym się zakochała. Nie minęło przecież tak wiele czasu. Fizycznie wiele się nie zmienił, ale było coś w jego postawie, coś bijącego z jego wnętrza, z ruchów i postaw, co utwierdzało Scarlett w przeświadczeniu, że to nie ten sam chłopak, że to już mężczyzna. I tak bardzo urzekał ją widok, kiedy tulił Liama do siebie. Opowiadał mu niestworzone historie, spacerując po pokoju, a kiedy odwrócił się, by iść w jej stronę, zamilkł i posłał jej szeroki uśmiech, a potem mówił dalej, umiejscawiając centrum swojego wszechświata w tej malutkiej istotce w swoich objęciach.


Kąpiel dłuższa niż piętnasto minutowa, w ostatnim czasie była dla Scarlett swoistym rarytasem. Tym razem pozwoliła sobie aż na dwadzieścia pięć minut. Zaszalała i liczyła, że zupełnego szaleństwa będzie mogła dopuścić, gdy Liam pójdzie do wojska. Czerpiąc z tego niemal dziką przyjemność, wtarła we włosy odżywkę i nabalsamowała skórę. Jak dawno tego nie robiła! Założyła bieliznę i szlafrok, po czym wyszła z łazienki otoczona kłębami pary. Tom siedział na łóżku oparty o wezgłowie i trzymał na kolanach laptopa, zawzięcie szukając czegoś w Internecie. Kiedy weszła do pokoju, rzucił jej krótkie spojrzenie i wrócił do lektury. Jego uwagę zwrócił dopiero cichy szmer podomki upadającej na podłogę. Spojrzał na nią i miał wrażenie, że dopiero ją zobaczył. Włosy miała związane w niedbały kok na karku, dzięki czemu widział ją całą. Biały top na cieniutkich ramiączkach podkreślał krągłości Scarlett, a figi pozwalały mu podziwiać w pełnej krasie jej zgrabne nogi. Niczego nieświadoma szukała piżamy, a on upajał się jej widokiem i naraz tak bardzo za nią zatęsknił. Pomimo tego, że od porodu minęły dopiero niecałe trzy tygodnie, odzyskiwała powoli swą dawną figurę. Jednak szersze biodra, pełniejsze piersi i pośladki, wyraźnie piętnowały zmianę w jej wyglądzie. Scarlett była nie należała do dziewczyn przesadnie szczupłych i była przy tym bardzo kobieca. Choć lubił ją taką miękką i rozlaną, teraz pociągała go bardziej, niż był w stanie to sobie przypomnieć. Nie zauważył nawet, że przestała zajmować się szukaniem i utkwiła w nim wzrok.
- Czemu tak patrzysz? – zapytała cicho i z powrotem podniosła szlafrok.
- Nie – poderwał się z łóżka i odebrał jej go. – Dlaczego? – zapytał miękko.
- Nie chcę, żebyś na mnie teraz patrzył. Myślałam, że jesteś zajęty.
- Dlaczego? – powtórzył.
- Bo nie jestem teraz wystarczająco ładna – uciekła spojrzeniem gdzieś w kat, jednak Tom zmusił ją, by na niego spojrzała. Ujął jej podbródek i uniósł delikatnie do góry.
- Co ty bredzisz? – uśmiechnął się. Wolną ręką objął ją w talii  i przyciągnął do siebie.
- Tak uważam. Bo jaki mógłby być inny powód, dla którego traktujesz mnie, jakbyśmy nie mieli razem dziecka, a jedynie dzielili ze sobą mieszkanie? Tom, ostatni raz tak naprawdę pocałowałeś mnie na wieczorze Jul i Shie’a. nie dotykasz mnie, nie przytulasz, a jeśli już to robisz, to jak jakbym była twoją młodszą siostrą. Jaka może być inna przyczyna? Brzydzisz się mnie – mówiła bez zająknięcia, patrząc mu w oczy, więc naprawdę tak uważała. Puścił ją. Nie wiedząc co zrobić, uczynił dwa kroki w lewo, potem w prawo i znów zatrzymał się, by odwrócić się ostro i znów stanąć przed Scarlett. I zrobił to, o czym marzył od tych trzech tygodni. Pocałował ją. Namiętnie, ale nie brutalnie. Z miłością, z wielką czułością i tęsknotą. Mógłby tak w nieskończoność. Tak dobrze było przypomnieć sobie smak jej miękkich ust. Kiedy oderwał się od niej, spojrzał jej prosto w oczy.
- Nigdy, nawet nie waż się tak myśleć – odparł poważnie. A Scarlett zbyt zszokowana, by coś dodać pokiwała tylko głową. – Schulz zalecał kilkutygodniową wstrzemięźliwość, Julie mówiła o tym, że musisz dojść do siebie, a ja nie chciałem w żadem sposób zrobić czegokolwiek, co by ci się nie spodobało, co byłoby dla ciebie krzywdzące albo nieodpowiednie. Nie chcę, byś przeze mnie i moje zachcianki źle się czuła. Nie wiem, co tak naprawdę robi się w takich sytuacjach.
- Tom, ja urodziłam dziecko, a nie zachorowałam na trąd – odpowiedziała, uśmiechając się smętnie. – Ja po prostu myślałam, że już ci się nie podobam. W końcu wyglądam trochę inaczej. Nie tak jak wcześniej. Nie mam też tyle czasu dla siebie, wiem, że się trochę zapuściłam… – Tom otaksował Scarlett dokładnie i powoli od stóp po czubek głowy. Trochę niepewnie podniósł rękę i powiódł opuszkami od jej obojczyka, przez krągłość piersi, po widoczny kawałek brzucha. – Jeśli wtedy nie byłam idealna, to teraz tym bardziej – speszyła się.
- Kto naopowiadał ci tych bzdur? – szepnął czule. – To są piersi, które karmią moje dziecko – dotknął ich delikatnie. – To brzuch, w którym bezpiecznie rozwijało się, nim przyszło na świat – przesunął dłoń ku podbrzuszu brunetki. – To ciało, które je wydało. To ciało, które tak kocham – wędrówka jego dłoni zakończyła się na jej biodrze. – Więc jak mogłoby mi się nie podobać? – Scarlett wzruszyła ramionami i mocno wtuliła się w Toma, zupełnie kryjąc się w jego objęciach. – Poczekamy jeszcze, aż będziesz gotowa, a wtedy pokażę ci jak je kocham – mruknął, wtulając nos w jej włosy. – Ale ponad wszystko kocham ciebie. Jesteś dla mnie najważniejsza, rozumiesz? Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że pomyślisz sobie coś takiego, ale przepraszam, że dałem ci ku temu powody. Chciałem dobrze – wciąż mocno przytulona pokiwała głową. Tom mocno trzymał ją w swoich ramionach, dokładnie czując jej bliskość. Dotyk jej ciała, uścisk rąk to wszystko wydało mu się takie nowe, jakby zapomniał, jak bardzo tu lubił. Stali tak kilka chwil, póki nie odsunęła się troszkę, by móc spojrzeć Tomowi w oczy.
- To, że jesteś na warunkowym, nie oznacza, że nie chcę mieć cię blisko – uśmiechnął się i czule odsunął jej z twarzy kosmyk włosów. Pochylił się i pocałował Scarlett znów. Tym razem długo i leniwie. Ujął dłońmi jej policzki i wręcz z namaszczeniem rozkoszował się pocałunkiem.
- Mam dla ciebie coś, co zamierzałem dać ci razem z kwiatami – odparł po chwili i podszedł do stoliczka nocnego; Scarlett tak lubiła ten jego specyficzny, chwiejny chód. Wyjął z niego duże, kwadratowe pudełko. Wrócił do dziewczyny, uśmiechając się na widok jej winy. – To wciąż nie zaręczyny – odparł w udawaną powagą. Scarlett wywróciła oczami i spojrzała na Toma wyczekująco. Jakby troszkę niepewnie otworzył przed nią pudełko. – Wiem, że to zupełnie banalne i oklepane, ale wierz mi, że nie istnieje biżuteria, która byłaby wystarczająco ładna dla ciebie – Scarlett nic nie mówiła, wpatrując się w naszyjnik. Jej dłoń mimowolnie podarował do łańcuszka na szyi, na którym zawieszone było serduszko, które podarował jej na osiemnaste urodziny. Tom wyjął z pudełka przedmiot, który odebrał jej mowę. Było to rubinowe serce otoczone diamentowym wianuszkiem.
- Tom, ale… - spojrzała na niego zupełnie zszokowana. – To musiało kosztować majątek.
- Tego, co ty mi dajesz, nie da się kupić za pieniądze. Mogę? – kiwnęła głową i odwróciła się do niego tyłem, by mógł zapiąć łańcuszek. Kiedy to uczynił, pocałował Scarlett w szyję. – Chodź – ujął ją za rękę i przeszedł kilka kroków, by stanąć przed lustrem toaletki. Stanął tuż za nią i objął ją w tali. Czerwone serce bardzo kontrastowało z jej delikatnie opaloną skórą i bielą topu, który nosiła. Oddychała prędko, wpatrując się w ich odbicie.
- Tom, ja nie wiem. Jest taki piękny – powiodła dłonią do wisiorka i musnęła go palcami. Tom uśmiechnął się leniwie, mocniej przyciągając ją do siebie. Zamknął dłonie na brzuchu Scarlett i delikatnie gładził go, tak jak robił to, gdy jeszcze była w ciąży. – Dziękuję – odwróciła głowę, by spojrzeć na niego, a nie w lustrzane odbicie. – Nigdy nie dostałam piękniejszej rzeczy.
- Tobie należy się wszystko, co najlepsze i dlatego zastanawiam się, co cię skłoniło do tego, żeby ze mną być – odparł spokojnie, a Scarlett w pierwszej chwili zaskoczona oparła się o tors Toma i zamknęła swoje na jego splecionych dłoniach. Podobnie jak on patrzyła w ich odbicie.
- Zawsze miałam słabość do złych chłopców – odparła poważnie. – Lubiłam ich ujarzmiać – na krótką chwilę zapadło między nimi milczenie, które Tom przerwał parskając śmiechem. – Coś nie tak? – odparła siląc się na oburzenie.
- Skądże, kochanie i chyba bym ci uwierzył, gdybym nie wiedział, że byłem twoim pierwszym chłopkiem.
- Och, zburzyłeś cały efekt – żachnęła się. – I…i…i jak to byłeś? Czy ja o czymś nie wiem, przepraszam? – zmarszczyła brwi i słodko wydęła wargi, co bardzo utrudniało mu zachowanie powagi.
- Nie mogę być twoim chłopakiem. To głupio brzmi w obecnej sytuacji, nie uważasz? Mogę być ewentualnie twoim prawie-narzeczonym.
- Ewentualnie – prychnęła. – Prawie robi wielką różnicę.
- No właśnie, ale brzmi lepiej niż chłopak – kontynuował z zapałem. – No, bo słuchaj, powiedziałabyś do psiapsiółek: słuchajcie dziewczyny, to jest mój chłopak, Tom?
- Nigdy nie zaszła potrzeba, bym cię przedstawiała w towarzystwie, a poza tym ciebie nie trzeba przedstawiać, rzeczone psiapsiółki pewnie rzuciłyby ci się na szyję, gdybym je miała, oczywiście.
- Odezwała się ta anonimowa – zakpił. – Bądź, co bądź, wiem jedno. Ładnie razem wyglądamy.
- Powtarzasz to od początku – Scarlett wywróciła oczami i uśmiechnęła się. Przekrzywiła głowę, przypatrując się ich wspólnemu odbiciu.
- No, bo ładnie razem wyglądaliśmy nawet wtedy, kiedy jeszcze nie byliśmy parą. Ale, Scarlett, ja mówiłem poważnie, przedtem – dziewczyna zmarszczyła brwi zastanawiając się, o co mogło mu chodzić, a kiedy połączyła nagłą zmianę w tonie głosu Toma ze słowami, które wypowiedział kilka chwil wcześniej, natychmiast odwróciła się przodem do niego i spojrzała mu w oczy. Były jak nie jego – smutne i dalekie.
- Tom, jesteś ostatnią osobą, jaką znam, która powinna siebie nie lubić. Dlaczego wciąż do tego wracasz? Czasami mam wrażenie, że uważasz się za gorszego, złego. Kiedy wreszcie dasz sobie drugą szansę? Nie liczą się błędy, ale to, co robimy, by je naprawić i wnioski, jakie z tego wyciągamy.
- Może nie powinienem, bo kiedy znów poczuję się zbyt pewnie, to coś schrzanię – odparł z goryczą.
- Mówisz tak, jakbym ja była ideałem. Ile razy doprowadziłam cię do białej gorączki, co?
- Ale nigdy mnie nie zawiodłaś – Scarlett uniosła sceptycznie brew. – No, prawie nigdy.
- Tom, pogadaj szczerze sam ze sobą, jeśli nie na terapii, to w domu i dowiedz się, co jest nie tak, byś wreszcie mógł naprawić to, co zepsute. Widzę, jak się starasz. Widzę, jak kochasz Liama i jak wynagradzasz mu swój upadek. Nasz syn nie mógłby mieć lepszego ojca, Tom – brunetka uśmiechnęła się i delikatnie pogładziła policzek Toma. Powiodła opuszkami po jego skroni, nosie i brodzie, zmuszając, by jego smutna twarz rozpromieniła się. – Chcę cię z powrotem, Tom. Wróć do mnie. Ja do ciebie wróciłam, pamiętasz? – skinął głową i mocno przytulił Scarlett. Trzymał ją mocno w ramionach, oddychając w rytmie jej oddechu i uspokoił się. Zawsze tak na niego działała. Zawsze dawała mu ukojenie. Była bezpieczną przystanią w sztormie życia. Stali tak, dopóki w pokoju obok nie rozległ się płacz. Westchnęła i niechętnie wyswobodziła się z jego ramion. Po drodze chwyciła szlafrok i ubierając się zniknęła mu z oczu.
*

Doskonale pamiętała ten ciepły, letni dzień, kiedy zjawiła się w tym gabinecie po raz pierwszy. Pamiętała lęk przed spotkaniem z kobietą, którą tak bardzo szanowała i podniecenie spowodowane poznawaniem nowych rzeczy. Pamiętała wszystko, jakby to było wczoraj, a od tego dnia minęły prawie dwa lata.
Relacje Liv z Carine Roitfeld nie należały do łatwych. Redaktor naczelna najpierw robiła wszystko, by załamać jej ducha, a kiedy przekonała się, że dziewczynie zależało na tej pracy bardziej niż jej się wydawało, co więcej, że jej zdolności, talent były niepomiernie większe od tego, czego się po niej spodziewała. Zaczęła inwestować w nią wiele i wymagać od niej jeszcze więcej, co zaowocowało znacznie większą częstotliwością pojawiania się nazwiska Liv pod sesjami dla Vouge, niż wypadałoby początkującej. Liv stałą się rarytasem. Ba, objawieniem, bo tylko nieliczni zyskiwali sympatię naczelnej. Choć nie okazywała tego w tradycyjny sposób. Niekiedy dziewczyna musiała najpierw wysłuchać nieprzyjemnej reprymendy, by usłyszeć, że tak naprawdę chodziło tylko o to, że zdjęcia wyszły genialnie. To były naprawdę dobre dwa lata. Liv nauczyła się więcej, niż niejeden przez dekadę. Poznała wielu wpływowych ludzi, bywała w odpowiednich miejscach i trafiała na odpowiedni czas. Stała się smacznym kąskiem. Młoda, utalentowana, ambitna, z doskonałą techniką. Czego chcieć więcej? Zaczęły urywać się telefony, sypać propozycje, jednak Liv żadnej nie przyjęła. Pracowała dla Vouge’a i tego się trzymała. Carine nigdy nie wspomniała słowem o tym, co sądziła o dodatkowych zleceniach, ale Liv nie potrzebowała się tego dowiadywać. Była jej wdzięczna i zapostanowiła sobie lojalność. Jednak to wszystko było w czasach, kiedy Francja była jej azylem, miejscem, którego nie zamierzała opuścić nigdy. Przywiązaniem do Roitfeld i oddaniem pracy tłumaczyła sobie wszystkie błędy, jakie popełniała. Upierała się, że to była wolność, gdy tak naprawdę więziła się w ciasnej celi.
Wiele czasu upłynęło, zanim zrozumiała, co tak naprawdę powinna zrobić. Dlatego wczorajszego ranka spakowała swoje rzeczy i nie mówiąc wiele, wyjechała. Rodzina przywykła do jej ucieczek, nie pytali. A teraz siedziała w gabinecie naczelnej, będąc pewną, że podjęła dobrą decyzję. Nie bała się, a wręcz przeciwnie czuła się podekscytowana kolejną wyprawą w nieznane, po wolność.
- Chyba nie dziwi mnie twoja wizyta, Liv – Roitfeld zamknęła niedbale drzwi gabinetu i przeszedłszy przez niego swym dostojnym krokiem, usiadła za biurkiem. Wygodnie rozsiadła się w fotelu i założyła nogę na nogę. – Spodziewałam się ciebie już od jakiegoś czasu.
- Co ma pani na myśli? – zapytała zbita z tropu.
- Słucham, Liv – odparła, ignorując pytanie brunetki. Na biurku leżała zielona teczka. Dziewczyna domyślała się co w niej było i wiedziała też, że naczelna przejrzała jej plany, choć nie wiedziała jak.
- Chyba nadszedł czas – zaczęła koślawo. – Chyba nadszedł czas, żebym spróbowała samodzielnie rozwinąć skrzydła. Praca dla pani… - naczelna uniosła rękę w ostrzegawczym geście, a Liv natychmiast umilkła.
- Przyszłaś tutaj z masą zapału, talentem i brakiem wiedzy praktycznej. Przyjęłam cię ze względu na pamięć twojej babki i choć nie wróżyłam ci kariery fotografa, myliłam się. Twoja pasja i zaangażowanie wyniosły cię na szczyt. To, co mogłaś tutaj osiągnąć jako fotograf, już jest twoje. Mogłabym cię co najwyżej mianować swoim zastępcom, ale to nie szczyt twoich aspiracji. Nie twierdzę, że wiesz wszystko, ale do tego potrzebna ci wszechstronna praktyka. Tu mogłabyś robić zdjęcia moim modelom albo gwiazdom do artykułów i koniec. A ty potrzebujesz czegoś więcej. Stać cię na więcej, niż przewidywalne sesje bez większego polotu. Dlatego, jak już wspomniałam, czekałam na ciebie, bo byłam niemal pewna, że się zjawisz. Jesteś niespokojną duszą Liv. Uciekasz przed sobą i gonisz siebie. Musisz się rozwijać dalej, musisz iść na przód, ale myślę, że spokój może dać ci tylko to, przed czym uciekasz.
- Nie wiem, co powiedzieć. Przygotowałam sobie mowę, a pani powiedziała to za mnie. Praca tutaj, to było najlepsze, co mogło mi się przytrafić.
- Wiem.
- Ale teraz chciałabym popracować jako wolny strzelec.
- Myślę, że nasze drogi się jeszcze skrzyżują, Liv Hannah. Twoja babka byłaby z ciebie dumna. Masz coś z niej. Pielęgnuj swój dar. Jednak pamiętaj, że fotografia to nie wszystko. Ona jest dla ciebie, nie ty dla niej.
- Dziękuję, Carine, jestem pani dozgonnie wdzięczna za wszystko. Wiem, że gdyby nie praktyka u pani, nie nauczyłabym się tak wiele – naczelna skinęła głową i otworzyła zieloną teczkę.
- Napisałam ci rekomendację, choć raczej nie będzie ci potrzebna, a warunki rozwiązania umowy omówimy jutro, bo zaraz mam spotkanie, spieszę się – Liv natychmiast poderwała się z miejsca i uśmiechnęła się do szefowej, nim odwróciła się, by odejść.
- Liv?
- Tak? – zwróciła się do szefowej i spojrzała na nią pytająco.
- Nie tylko ty wiele się nauczyłaś – dziewczyna uśmiechnęła się znów i skinęła na pożegnanie. Osoby, które usłyszały od Roitfeld takie słowa, można było policzyć na placach jednej ręki. Czuła się wspaniale. Nie tylko spełniona i zadowolona, ale dumna. Tak, była z siebie dumna. W tej właśnie chwili, kiedy rzuciła jedną z najlepszą posad, o jakiej mógłby marzyc każdy fotografik, czuła się dumna, bo zyskała pewność, że bezpowrotnie uwolniła się od poczucia szarej myszki, jakie wpoił jej Paul. Świat stał przed nią otworem, jednak musiała pozbyć się jeszcze kilku piętn, które po sobie zostawił.
Wychodząc z budynku, odetchnęła pełną piersią i rozejrzała się. Przed oczami miała Paryż, jej Paryż, który tak bardzo ukochała, na który uwielbiała patrzeć od pierwszej chwili. Paryż – miasto magii, miasto marzeń. Miasto jej spełnionych marzeń; słonych porażek i słodkich triumfów. Była pewna, że wróci tu nie raz, ale może już nie sama, Postanowiła, że najpierw zje obiad na wieży Eiffla, a później uda się do Pierra i Hugo. W końcu to oni byli ogromną część jej własnego Paryża.  
*

- Jest prześliczny – Rainie ostrożnie oddała Liama Scarlett, by ta włożyła go do łóżeczka. Brunetka odpowiedziała na to uśmiechem i włączyła nianię, po czym wyszły z pokoju, zostawiając uchylone drzwi.
- Odkąd pojawił się na świecie, codziennie mam przed sobą nowe wyzwania i to mnie przeraża, ale nie wyobrażam sobie, by mogło go nie być.
- Kiedy Candy się urodziła, przeszłam piekło, ale tylko ona trzymała mnie w pionie. Dzięki niej jestem tu z tobą – odparła cicho.
- Już coś wiadomo? – zatrzymały się u szczytu schodów, by pobyć jeszcze chwilę w samotności. Rainie pokręciła głową. Wyglądała fatalnie. Schudła, jej cera poszarzała, a pod oczami malowały się sińce. Była zmęczona  nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Całe to oczekiwanie ją dobiło. Scarlett nie za bardzo wiedziała, co powinna powiedzieć, jak się zachować. Choć bardzo lubiła Rainie, bardzo trudno było jej odnaleźć się w całej tej sytuacji.
- Blitz zadzwoni, kiedy wyślą oddział po Hansa i po nas. Cały czas noszę w torebce wszystkie dokumenty. Za każdym razem, kiedy dzwoni telefon, mam wrażenie, że to już, a poza tym… boję się, że Hans zaczyna coś podejrzewać. Jest ostatnio dziwny – skrzywiła się.
- Wierzę, że zdążycie.
- Momentami, kiedy o tym wszystkim myślę, czuję się jak w filmie. Wiesz, uknuty spisek, dochodzenie, a potem zasadzka na złoczyńcę. W filmach zawsze wszystko kończy się dobrze, a tu nie jestem już tego taka pewna.
- Film, nie film, najważniejsze jest to, żeby wszystko poszło zgodnie z planem.
- Z jednej strony chciałabym, żeby to było już, po wszystkim, ale z drugiej nie chcę się z nim rozstawać – Rainie spojrzała smutno na Scarlett. Starała się z całych sił, by się nie rozpłakać. Cały plan miał gładko wejść w życie. Rach-ciach i po krzyku, a zamiast tego na drodze pojawiały się same przeszkody. Najpierw sędzia, później jeden ze świadków. A czekanie ją zabijało. Nie potrafiła myśleć o niczym innym. Stała na pograniczu dwóch żyć, oba pochłaniały ją równomiernie i traciła siły. – Scarlett, nie wyobrażam sobie tego, że już nigdy go nie zobaczę – wyszeptała. – My nigdy nie byliśmy tak naprawdę razem. Bill poświęcił się dla mnie, a ja nie dałam mu nic z siebie. Widzę, co się z nim dzieje. Boję się o niego. Nie zasłużył na to.
- Myślę, że ofiarowałaś mu więcej, niż ci się wydaje. Nic już nie będzie takie samo, ale wybraliście mniejsze zło i już nie czas na to, by się cofać. Odzyskasz wolność, Rainie – brunetka delikatnie się uśmiechnęła i mocno uścisnęła dłoń dziewczyny.
- A co, jeśli to on jest moją wolnością? – Scarlett przymknęła na moment powieki, by zaraz spojrzeć na blondynkę ze współczuciem.
- Och, kochanie – westchnęła i mocno przytuliła Rainie. – Chyba zabrnęliśmy w ślepą uliczkę – dziewczyna się rozpłakała, a Scarlett gładziła ją po plecach. Choć blondynka była wyższa od niej, w tej chwili tak bardzo zapadła się w sobie, że to nie miało żadnego znaczenia. Musiało minąć na tyle dużo czasu, żeby bliźniacy zaczęli zastanawiać się, gdzie zniknęły. Zagadka rozwiązała się sama, gdy znaleźli się przy schodach i widząc je, Bill natychmiast wycofał Toma. Wrócili do salonu, a Rainie powoli zaczęła zbierać się w sobie. Szloch zmęczył ją jeszcze bardziej. Musiała długo tłumić w sobie ten wybuch, skoro teraz nie mogła przestać płakać. W łazience obmyła twarz zimną wodą i jako tako zebrana w sobie ruszyła przodem, do salonu. Scarlett przypatrywała się jej przez chwilę. Rainie nie nosiła wysoko głowy, ani dumnie nie prostowała pleców. Rainie była bez sił. Rainie była smutna, a jej łzy skojarzyły się Scarlett z deszczem. 

8 lutego 2011

45. Nowy początek.

Pomimo tego, co pokazują w filmach; kiedy nadchodzi ten moment, gdy odchodzą wody, kobieta zaczyna zwijać się w katorżniczych bólach, piętnaście minut później dziecko pojawia się na świecie, czyściutkie i świeżutkie, zaś po dwóch godzinach, owa świeżo upieczona mama pomyka już jak łania –  prawda jest taka, że w rzeczywistości wszystko wygląda nieco inaczej.
Będąc zupełnie pewną, że już się zaczęło, Scarlett powoli wstała z łóżka i udała się do głównej sypialni, gdzie Tom spał kamiennym snem. Nawet wybuch bomby nie byłby w stanie go obudzić, więc co tam taka ona raz po raz mrucząca coś pod nosem. Wzięła telefon i przysiadła na łóżku. Zacisnęła dłonie w piątki, by przeczekać kolejny skurcz, a kiedy minął odszukała w książce odpowiedni numer. Oddychała głęboko i mimowolnie zaciskała nogi, próbując – jak radziła mama – po prostu poddać się temu, co się z nią działo.
- Scarlett? – już po drugim sygnale po drugiej stronie usłyszała zaspany głos Sophie. – Stało się coś?
- Tak, mamo. Odeszły mi wody – odparła spokojnie. Przez ułamek sekundy wydawało się jej, że matka się waha. Zaraz po tym głośno wypuściła powietrze. Najwyraźniej spięła się w sobie po przeanalizowaniu faktów i była gotowa do działania.
- Biorę Liv i za pół godziny będziemy. Jak często masz skurcze?
- Nie mierzyłam, nie wiem. Jak tylko zorientowałam się w sytuacji, zadzwoniłam do ciebie.
- Przygotuj się, niebawem będziemy – Scarlett rozłączyła się i przez chwilę po prostu siedziała, usiłując zebrać myśli. Nawet nie próbowała odwracać się za siebie, sam zapach wystarczył, by miała ochotę po prostu się rozpłakać. Obiecał, przecież obiecał! Wciągnęła nosem powietrze, by pohamować łzy i podniosła się z posłania. Z garderoby zabrała świeżą bieliznę, grube legginsy, sweter i wcześniej spakowaną torbę. Ubrała się i splotła włosy w gruby warkocz. Nawet nie starała się być cicho, ba, zapaliła też światło, kiedy sprawdzała, czy miała wszystkie potrzebne dokumenty. Wychodząc z sypialni z torebką – i sercem – na ramieniu i torbą w drugiej ręce, szepnęła cichutko:
- Poradzisz sobie, Scarlett, maleństwo liczy na ciebie – robiąc sobie przerwy, w których przychodziły skurcze, ostrożnie zeszła na dół. Bagaż zostawiła przy drzwiach i przeszła do kuchni, gdzie napiła się soku. Później przeszła do salonu i usiadła w fotelu. Oddychała tak, jak ją uczono, próbowała skupić myśli na wszystkim, byle nie na bólu; zarówno tym fizycznym, ale tym, który sięgał jej serca również. Z marnym skutkiem. Piętro wyżej spał zalany w trupa mężczyzna, który przyrzekał, że zrobi wszystko, by już nigdy nie bała się tak bardzo. Nie była pewna, czy mogła jeszcze wierzyć w jakiekolwiek obietnice. Czuła rosnącą w gardle gulę, która ściskała je wręcz boleśnie, a do oczu wciąż uparcie napływały jej łzy. Skuliła się, chcąc ulżyć sobie choć odrobinę, ale na nic się to zdało. Bała się, tak bardzo się bała, wkraczając samotnie na tą nową ścieżkę. Cisza wwiercała się jej w umysł, a niechciane myśli zatruwały go. – Wszystko będzie dobrze, maleństwo. Poradzimy sobie – wyszeptała, masując brzuch. Dziecko przestało się wiercić, nastała cisza przed burzą. Słysząc samochód  zatrzymujący się na podjeździe z piskiem opon, odetchnęła głęboko. – Do dzieła, Scarlett – mruknęła do siebie wstając z sofy. Nim otworzyła drzwi, ostatni raz spojrzała na tonące w mroku piętro. Na tyle na ile była w stanie wyprostowała się i wpuściła mamę i siostrę. Liv zabrała jej bagaże, a Sophie objęła ją w pasie i poprowadziła do auta. Było jej tak niewyobrażalnie smutno, gdy zamykała za sobą drzwi. Mieli przejść przez to razem. Jakaż ty byłaś naiwna, Scarlett.
- Bill zaraz do niego przyjedzie i jakoś postawi go na nogi. Może zdąży – Sophie uśmiechnęła się pokrzepiająco do córki, kiedy pomagała jej wsiąść do samochodu. Usiadła obok i mocno chwyciła Scarlett za rękę.
- Już nie musi – odpowiedziała chłodno. – Już nie musi… - wyszeptała i od razu przygryzła dolną wargę, wiedząc, że w innym wypadku zaraz się rozpłacze.
- Co ty mówisz, kochanie? – widząc, jak Scarlett kuli się pod wpływem kolejnej fali bólów, objęła ją przyjmując na siebie cały ciężar córki. – Oddychaj, córeczko. Wszystko będzie dobrze – odgarnęła z twarzy dziewczyny kilka kosmyków i schowała je za jej ucho.
- Obiecał mi i po raz kolejny nie dotrzymał. Dziś jest mi potrzebna jego miłość i jego siła. Dziś tak bardzo go potrzebuję, a on z niewiadomych mi przyczyn schlał się w trzy dupy, choć wiedział, że w każdej chwili mogę urodzić i jak bardzo się tego boję, a pomimo tego wolała iść na łatwiznę, niż powalczyć z ciągotami. Może nie przychodzić już wcale, bo ja już nie mam sił. Nie mam sił, by wciąż być zawodzoną – Scarlett wbiła wzrok w szybę, poczuła się jakaś taka zobojętniała na wszystko. W samochodowym oknie odbiła się jej skuta grymasem cierpienia twarz, gdyby ktoś podchwyciłby w tej chwili jej spojrzenie, ujrzałby najsmutniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widział.

W szpitalu wszystko działo się bardzo szybko. Liv zajęła się biurokracją, a Sophie towarzyszyła córce. Po badaniu lekarz stwierdził, że jeszcze godzina, a urodziłaby w domu. Nie kazano jej spacerować ani skakać na piłce, odwieziono ją od razu na salę porodową, a Sophie bez przerwy trzymała Scarlett za rękę. Brunetka patrzyła na nią bez wyrazu. Bez słowa skargi znosiła nasilające się bóle. Schulz lada chwila miał przybyć do szpitala, położna pomogła Scarlett przebrać się i położyć się na łóżku.
- Mamusiu, bądź ze mną, dobrze? – wbiła spojrzenie w matkę, kiedy badano ją po raz kolejny. Wszystko bolało ją tak bardzo, każdy najmniejszy dotyk działał jak solidny cios, więc nawet już nie przykładała wagi do tego, czy obchodzono się z nią delikatnie czy nie. Miała wrażenie, że spłonie od środka, a krzyże naprawdę eksplodują. Wszystko stało się nieważne. Ból otulił ją szczelnie niczym kokon. Wypełniał każdą komórkę ciała. Otumanił Scarlett i pragnęła tylko, by jak najszybciej odszedł.
- Cały czas – Sophie, odgarnęła jej włosy z czoła. Scarlett jedną dłoń zacisnęła na podpórce, a drugą na podbrzuszu. Jakby chciała chronić swoje maleństwo przed tym, co miało nadejść. Kolejne skurcze przyjmowała, jak uniki przed ciosami. Zaciskała zęby, zakrywała twarz dłońmi. Usiłowała zmienić pozycję, ale to wszystko na nic. Bolało wciąż tak samo i z każdą minutą bardziej. Służba medyczna wykonywała wszystkie standardowe obowiązki, jak badanie USG i echo serca dziecka. Co jakiś czas badała ją też położna, by ocenić, kiedy wszystko zacznie się na serio. Poddawała się temu bez słowa skargi. Sophie, jako matkę to przerażało bardziej, niż najgłośniejsze krzyki.
- Dlaczego ono się jeszcze nie rodzi? – wyszeptała, oddychając płytko. – Jesteśmy tutaj już tak długo… Boję się o nie, mamo.
- Już niedługo kochanie. Musi być gotowe, ty także – otarła brunetce czoło i odsunęła z twarzy włosy. Nie wiedziała, co mogła robić, by jej pomóc. Czuła się taka bezradna. Jej córeczka zwijała się w niemiłosiernych bólach, a ona mogła tylko stać i patrzeć. To zbyt dużo dla matki.
- Scarlett, teraz jest czas na to, bym mogła podać ci znieczulenie. Później nie zdąży zadziałać. Jesteś pewna, że nie chcesz? – zapytała położna. Brunetka zaprzeczyła ruchem głowy i w tej samej chwili skuliła się, chcąc zniwelować siłę kolejnej fali bólu.
*

- Ty, debilu! – Bill jak szalony wpadł do sypialni, w której spał niczego nieświadomy Tom. Scarlett od ponad dwóch godzin męczyła się w szpitalu, usiłując wydać na świat jego dziecko, a on spał! – Ty skończony idioto! Mówiłem ci, żebyś nie pił! – miotał się po pokoju, szukając sposobu, by skutecznie obudzić brata. Fakt faktem, brunet uznał, że im Tom dłużej pośpi, tym łatwiej będzie go otrzeźwić, ale tak czy siak brakowało mu pomysłu, jakim cudem doprowadzić go do użytku. Nie mając nic lepszego pod ręką, chlusnął Tomowi w twarz sokiem pomarańczowym, który dotąd stał na nocnym stoliku. Jeśli poszturchiwanie nie pomogło, musiał udać się do ostateczności. – A, niech cię diabli! – sok zalewał Tomowi twarz, dopiero to zmusiło go do jakiejś reakcji. Zaczął kaszleć i chrząkać, zasłaniał się rękoma. Jak oparzony poderwał się i usiadł na materacu.
- Powariowałeś! – Bill w ułamku sekundy doskoczył do kontaktu i w pokoju rozbłysło ostre światło. – Co ty tutaj robisz?! – Tom krzyknął, zasłaniając oczy dłońmi.
- Ja powariowałem?! Scarlett przez ciebie zaczęła rodzić, baranie! Mądry Tom musiał się zdyndać, bo to oczywiście lepsze, niż na przykład pogadać z własnym bratem!
- Co ty pierdzielisz, Bill?! – wydawało się, jakby słowo mówione nie do końca docierało do szarych komórek starszego z bliźniaków.
- Twoja dziewczyna rodzi. R-o-d-z-i, rozumiesz?
- Ale jak? Przecież ona tu była, kiedy…? Przecież jeszcze trzy tygodnie! – odrzucił kołdrę i stanął na równe nogi, omal nie spadając z łóżka. Miał problemy z równowagą, ale radził sobie lepiej, niż kilka godzin wcześniej. – Powiedz, że coś, do jasnej cholery! – wbił w Billa rozwścieczone spojrzenie, jakby to on był wszystkiemu winien.
- Mniej więcej o piątej odeszły jej wody. Przed szóstą zadzwoniła do mnie Liv, jechały po nią z Sophie. Około siódmej trafiła na porodówkę, mamy dwadzieścia po dziewiątej. Zdenerwowała się i bach. Ktoś wyciągnął korek – Bill ku podkreśleniu dramaturgii sytuacji, bezradnie opuścił ręce.
- Ale to przecież niemożliwe, jeszcze trzy tygodnie – wymamrotał, bezsensownie miotając się po pokoju. – Jak to możliwe..? – złapał głowę dłońmi, jakby to mogło zatrzymać ból i skołowanie.
- A słyszałeś o czym takim, jak przedterminowe rozwiązanie, Sherlocku? – Bill klapnął na materac, patrząc z politowaniem na brata. W duchu głowił się, jak rozwiązać tą sytuację.
- To jedźmy tam, obiecałem jej! – wykrzyknął co najmniej tak, jakby go olśniło, Tom niemal biegiem ruszył do drzwi, jednak Bill go powstrzymał. Obaj nie podejrzewali go o tyle siły.
- Obiecałeś jej też coś innego, obu nie dotrzymałeś. A teraz masz pod prysznic. Ma być lodowaty. Zrobię ci mocną kawę i śniadanie, potem zrobisz kilometrówkę wokół domu, kolejny zimny prysznic i może cię do niej zawiozę – odparł rzeczowo Bill, będąc pod wrażeniem swojej pomysłowości. Tom od dawna nie widział go tak stanowczego.
- Żartujesz? – Tom spojrzał na niego jak na idiotę. – Jedziemy.
- I tak nie wpuszczą cię pijanego. Zasuwaj pod prysznic.
- Przecież mogę nie zdążyć!
- Trzeba było o tym myśleć wcześniej, Tom – brunet odwrócił się na pięcie i wyszedł. A miało być tak pięknie, pomyślał, gdy zamykał za sobą drzwi.
*

To milczenie zaczęło martwić Sophie. Scarlett zamknęła się w sobie ze swoim bólem, w żaden sposób nie dając mu ujść. Wiła się na łóżku, zagryzała prześcieradło, zaciskała dłonie na podpórkach, albo wbijała paznokcie w ręce Sophie. Nie płakała, nie krzyczała, nawet nie łkała. I była tak przerażająco smutna. Sophie miała ochotę stamtąd wybiec. Nie mogła znieść cierpienia swojego dziecka. Wolałaby przeżyć je za nią. Brunetka chwyciła mamę za rękę, spoglądając na nią niewidzącym wzrokiem.
- Boli mamo, tak bardzo boli… - wyszeptała między urywanymi oddechami, nim nadeszła kolejna fala i musiała ją odeprzeć, by nie zwariować. Wiła się na posłaniu, z całych sił zapierając w sobie, by nie zacząć krzyczeć. Matka, jakby wyczytała jej myśli.
- Krzycz, Scarlett, krzycz. Będzie ci lżej.
- Nie, mamo. Krzyk nie przyniesie mi ulgi. Nic nie… - urwała i zachłysnęła się powietrzem. – Tak mi słabo, mamo. Chyba już nie dam rady… czemu ono jeszcze się nie urodziło. Ja już nie mogę – szeptała gorączkowo, nie mogąc złapać tchu.
- Scarlett – odparła twardo, acz życzliwie położna. – Nie uciekaj mi. Twoje dziecko jest już blisko. Jeszcze chwila, a będzie na świecie. Musisz się postarać. Jego życie zależy od ciebie – dziewczyna z trudem uniosła powieki, krótką chwilę patrzyła na pielęgniarkę, jakby zbierając się w sobie. A potem, na swoje właściwe miejsce wróciła dawna Scarlett. Choć zupełnie opadła z sił, nie poddała się, zawalczyła do końca. Zapierała się najbardziej jak mogła, by pomóc maleństwu. Obraz rozmazywał jej się przed oczami. Nie wiedziała, czy to zmęczenie, pot, czy łzy. To nie miało znaczenia. Liczył się tylko wszechpanujący ból, który dotykał każdego, nawet najmniejszego nerwu jej ciała. Wypełniał je po brzegi. Bezwładnie opadła na oparcie. – Scarlett, jeszcze raz! – nakazała położna, Soph zwilżyła usta Scarlett i mocno trzymała jej dłoń, póki córka nie wyrwała jej, by mocno pochylić się do przodu i zaprzeć się rękoma o własne nogi i próbować na tyle mocno, by jej wilgotną skórę zrosiły kolejne krople potu. Nie pisnęła, nie krzyknęła, a jedynie, gdy opadła z powrotem na materac, oddychała jeszcze ciężej. Zdawała się być zupełnie słaba i niezdolna do wysiłku, jednak przyjęła go odważnie, kiedy krótką chwilę później znów parła z całych sił. Wśród komend położnej i poleceń lekarzy, tylko ona jedna zdawała się milczeć.

Czarne audi zaparkowało z piskiem opon przed budynkiem szpitala. Bill jeszcze nigdy nie jechał tak nieprzepisowo. Jego kuracja trzeźwiejąca pomogła. Tom wyglądał nieco lepiej. Pomijając tą kredową bladość i rozedrganie. Kolejna kawa, którą pił po drodze, nijak mu pomogła. Jego ukochana wiła się w bólach, a on musiał biegać! Starał się nie myśleć o tym, dlaczego tak się stało, by nie stracić do siebie reszty szacunku. Opowiedział Billowi, co się stało. Opowiedział, co go martwi i pożałował, że nie zrobił tego od razu, tylko poszedł na łatwiznę. Brat uznał, że teraz nie czas na rozważania nad tym, co zobaczył w Loitsche. Niemal w locie dowiedzieli się, gdzie znajdował się oddział położniczy. Klnąc na windę, która jechała zbyt wolno, Tom miał wrażenie, że żołądek skręcał mu się w supełek. Jeszcze nie docierało do niego, co działo się tak naprawdę. Na korytarzu panowała pustka. Tylko na samym końcu siedziała Liv. Głowę opierała o ścianę, a nogi miała wyciągnięte przed siebie. Była zupełnie spokojna. Nie rozumiał, jak mogła tak po prostu siedzieć.
- I co? – pierwszy dopadł ją Bill. Spojrzała najpierw na niego, a potem na Toma, który zatrzymał się gwałtownie i wbił wzrok w drzwi sali porodowej, jakby nie wiedział, czy mógł tam wejść. Wtglądał, jak ostatnie nieszczęście. Blady, spuchnięty, przygarbiony.
- Jeszcze nie. Tam jest strasznie cicho. Jedna babka kończyła rodzić, jak przyjechałyśmy. Darła się w niebogłosy, a Scarlett nic. Raz wyszła pielęgniarka. Uznała, że to jeszcze potrwa. To było jakąś godzinę temu.
- Jest prawie jedenasta! Ile to może trwać! – wykrzyknął Tom i zaczął krążyć po korytarzu. Bill i Liv wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Tom, urodzenie dziecka, to nie taki hop siup. To tak, jakby… - zasępiła się na moment. – Jakby przeciągnąć słonia przez ucho igielne – spojrzał na nią z przerażeniem, a Liv od razy skarciła się w duchu za niezbyt trafione porównanie. – Przypomnij sobie, jak długo rodziła Julie. Z siedem godzin, jeśli nie więcej i wyszło z tego cała i zdrowa. Nico też – Tom wciąż niemal z błaganiem wpatrywał się w drzwi sali porodowej. Nie dość, że był zaniepokojony o Scarlett, to jeszcze musiał uporać się z resztkami wpływu upojenia. – Cierp ciało, jak żeś chciało – mruknęła do siebie, ale usłyszał to Bill, który jedynie pokręcił głową z dezaprobatą i smutno spojrzał na brata. – Scarlett jest dzielna – Liv podjęła po chwili, starając się przybrać dziarski ton, ale sama bała się o siostrę.
- Wiem, że sobie poradzi beze mnie. Jest silna, ale się boi. Skazałem ją na strach – schwał twarz w dłoniach i mocno potarł nimi skórę, chcąc orzeźwić się jeszcze bardziej. – Ona mi tego nie daruje.
- Wybaczy ci. Chyba nie ma takiej rzeczy, której by ci nie wybaczyła. Teraz najważniejsze, żeby oboje byli zdrowi – Tom spojrzał na nią. Wydawał się w jednej chwili postarzeć o dziesięć lat. Nie tylko Scarlett się bała, on nosił w sobie przemożny strach spotęgowany poczuciem winy. Wszyscy troje wiedzieli, że to zostanie w nim już na zawsze.
- Ona mi zaufała. Po raz nieskończony uwierzyła, że mi się uda, a ja ją zawiodłem w takim momencie.
- Tom, to nie jest czas ani miejsce na zadręczanie się tym, czego już nie zmienisz. Możesz jedynie zaakceptować to, co się stało i nauczyć się z tym żyć. Musisz wybaczyć sam sobie, żeby być pewnym, że zrobisz wszystko, by zapomniała. Za chwile urodzi się wam dziecko. Trzymaj się tego. To jest teraz najważniejsze – Tom chwilę wpatrywał się w zafrasowaną Liv, a później bez słowa zajął miejsce obok Billa.

- Dobrze, Scarlett. Już je prawie mam. Ostatni raz – nie miała już sił. Uleciały z niej. Została tylko niemoc. Nie miała już władzy nad własnym ciałem. Nie potrafiła zmobilizować się do tego ostatniego wysiłku. To było zbyt dużo. – Scarlett, nie wymiękamy, tylko rodzimy! – kobieta prawie krzyknęła. Jednak nie dlatego, by wyładować złość, a zmobilizować dziewczynę do wysiłku. – Weź się w garść – Sophie mocno chwyciła córkę za rękę i ustawiła się tak, by dziewczyna mogła się na niej oprzeć.
- Spróbuj ostatni raz. Twoje maleństwo cię potrzebuje, samo nie da sobie rady. No, dalej, kochanie. Ostatni raz. Jesteś mamą. Ochroń swoje maleństwo – Scarlett otworzyła oczy i zaciskając dłoń na ręce matki, wysiliła się po raz ostatni. Zrobiła to, by dotrzymać obietnicy. Bo ona ich przecież dotrzymywała. Nie miała pojęcia, skąd wziął się ten nikły odsetek siły, który pozwolił jej przyjść swemu maleństwu na świat. Ciszę zalegającą na oddziale rozdarł jej pełen bólu krzyk, a w kilka chwil później donośny płacz nowonarodzonego dziecka.

Kiedy zza drzwi porodówki rozległ się głos Scarlett, Toma jakby raziło prądem. Poderwał się na równe nogi i zamarł w bezruchu, nasłuchując. Znów zapadła cisza, trwająca chwilę tak pełną oczekiwania, którą niczym błyskawica chmurne niebo przeciął głośny płacz noworodka. Bill i Liv również poderwali się z siedzeń, zaczynając ściskać i obejmować Toma, śmiejąc się w głos.
- Jesteś ojcem, bracie!

Nie wierząc, że to już koniec, bezwładnie spoczywała na łóżku, nie interesując się zupełnie tym, co z nią robiono. Obraz wciąż rozmazywał się jej przed oczami, nie mogła złapać oddechu i bolało ją tak bardzo, że nie mogła zebrać myśli. Skupiła się tylko na cichym łkaniu jej dziecka, które było gdzieś obok. Próbowała podnieść głowę i się rozejrzeć, ale nie miała sił. Ktoś otarł jej twarz, ktoś inny zwilżył usta, a jeszcze ktoś inny wreszcie wsunął jej w ramiona kwilące maleństwo.
- Gratulacje, Scarlett. Masz pięknego syna – spojrzała w dół i od tej chwili kochanie tej niemal purpurowej i spuchniętej istotki było równoznaczne z oddychaniem.
- Cześć, syneczku – ucałowała maleńką główkę i najdelikatniej jak umiała, przytuliła chłopca do siebie. Jej zmęczenie nie miało znaczenia, kiedy wreszcie trzymała w ramionach największy z dowodów na istnienie miłości. – Spójrz, mamo – odwróciła się w stronę mamy. Sophie płakała, uśmiechając się szeroko.
- Jesteś mamą, kochanie.
- A ty babcią – Scarlett odpowiedziała uśmiechem i znów zaczęła wpatrywać się w maluszka. Kilka chwil później, kiedy przystawiła go do piersi, nie liczyło się już nic. Ani ból, ani całe to piekło, do którego wstąpiła na kilka ostatnich godzin, ani nawet to, że nie było z nią Toma. Na słabość pozwoliła sobie dopiero później, gdy chłopczyka zabrano do kąpieli i na pomiar, a mama wyszła, by podzielić się radosną nowiną. I wtedy się rozpłakała, płakała, płakała i płakała.


Wychodząc z sali porodowej, Sophie zdjęła z siebie ochraniacze i czepek. Dopiero teraz zaczynało do niej docierać zmęczenie. Miała wrażenie, że nogi zaraz ugną się pod nią. Niedbale wrzuciła je do kosza i pchnęła szerokie, dwuskrzydłowe drzwi prowadzące na korytarz. W tej samej chwili cała trójka niczym oparzona, poderwała się i niemal biegiem dopadła do niej. Ignorując Billa i Liv, położyła dłoń na przedramieniu Toma i spojrzała mu prosto w oczy. Nie musiała go o nic pytać, by być pewną tego, jak bardzo żałował.
- Masz syna, Tom – momentalnie jego smutną twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Spontanicznie ucałował Sophie w policzek i chwycił Liv w pasie i kilka razy okręcił się wokół własnej osi. Ona piszczała, a on zaczął się śmiać w głos, jakby dopiero teraz dotarło do niego to, że został ojcem. Znów wyściskał Billa, zalewając go przy tym niezbyt zrozumiałym słowotokiem.
- Niech mi pani powie, czy wszystko w porządku, czy są zdrowi? – zapytał gorączkowo, kiedy już Liv stała pewnie na podłodze, a on znów skupił uwagę na Sophie.
- Najpierw powiem ci, że skaramentnie zawaliłeś sprawę. Spić się na trzy tygodnie przed rozwiązaniem, to ostatnia głupota. Nie pochwalam tego, Tom, ale to, że Scarlett musiała rodzić sama, nie jest też wielką tragedią, chodzi raczej o zaufanie, nie? Wyciągnij z tego wnioski, ale to musicie wyjaśnić między sobą – Tom zmarkotniał i wbił wzrok w kafelki. Nie miał odwagi o tym myśleć. Wiedział, że zrobił coś, przed czym przyrzekał ją chronić. Nie potrafił sobie podarować. Czuł się winny, jak jeszcze nigdy. – Scarlett miała troszkę problemów, ale dzielnie sobie poradziła. Zniosła wszystko bez słowa skargi.
- Ona jest zawsze taka dzielna – szepnął z czułością. Sophie uśmiechnęła się krótko, po czym kontynuowała.
- A wasz chłopiec, właśnie musisz iść do pokoju pielęgniarek i podać wszystkie dane. Wasz chłopiec jest zdrowy i silny. Teraz jest kapany i badany, więc jeśli się pospieszysz, zdążysz, nim oboje zostaną umieszczeni w sali poporodowej. A teraz prowadźcie mnie do bufetu, bo padam z nóg. To bezczynne patrzenie na cierpienie własnego dziecka wyssało ze mnie wszystkie siły. Potrzebuję kawy, a potem musimy jechać do domu. Przecież ślub już za kilka godzin – Sophie pokręciła bezradnie głową i ruszyła ku wyjściu, lecz Tom ją zatrzymał.
- Dziękuję – odparł, patrząc na nią z autentyczną skruchą i wdzięcznością.
- To moje dziecko, Tom. Nie dziękuj, tylko już więcej jej nie zawiedź.

Widząc, jak Tom bardzo był zmarnowany, wiekowa pielęgniarka uśmiechnęła się dobrotliwie, gdy podpinała arkusz na sztywnej podkładce. Oparła się wygodnie o biurko i wskazała Tomowi krzesło.
- Siadaj, chłopcze, żebyś mi tu nie zemdlał – nie on pierwszy nie ostatni stanowił widok nędzy i rozpaczy. Nie śledziła ploteczek ze świata celebrity i nie miała zielonego pojęcia o tym, że tych dwoje stanowią parę, a co dopiero, że spodziewają się dziecka. Nie byli pierwszymi osobistościami, które doczekiwały się potomstwa właśnie w tym szpitalu. I pewne było jedno, bez względu na to, jak bardzo każde z nich świeciłoby w blasku fleszy, tak w chwili, kiedy na świat przychodziło dziecko, bił od nich autentyczny blask. No, i wyglądali jak z krzyża zdjęci. Długopis pstryknął, spojrzała na niego przenikliwie. – Zacznijmy od ciebie. Imię, nazwisko, data urodzenia, imiona rodziców, miejsce zamieszkania. 
- Tom Kaulitz, urodzony pierwszego września tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego w Lipsku. Miejsce zamieszkania; Berlin. Ojciec Jörg Kaulitz, matka Simone Kaulitz-Trümper – wyrecytował.
- Dobrze, teraz dane Scarlett.
- Scarlett Maria O’Connor, urodzona dwudziestego szóstego lipca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego pierwszego w Berlinie. Obecnie też Berlin. Ojciec Nico O’Connor, matka Sophie O’Connor.  
- Dobrze –  powtórzyła, kończąc notować. – Wybraliście imię dla dziecka? – uniosła wzrok znad kartki, Tom siedział oparty na krześle. Wyglądał, jakby uleciały z niego wszystkie siły, a po twarzy błąkał mu się niewyraźny uśmiech.
- Liam Nathaniel Kaulitz – te trzy krótkie słowa wymówił niemal z namaszczeniem, powoli i dokładnie. – Liam Nathaniel – powtórzył mając na ustach już zupełnie szeroki uśmiech.

Salowa wskazała mu odpowiedni pokój. Powinien mieć kwiaty, tony kwiatów, czekoladki, czy cokolwiek, a nie miał nic, prócz nieświeżego oddechu. Wciąż czuł wódkę i wiedział, że to niedobrze. Po cichutku wszedł i przysiadł na krzesełku. Widok, który zastał, nie sposób było opisać słowami. Bo jak zdefiniować miłość? Scarlett; rozczochrana, blada, opuchnięta, wydawało mu się, że piękniejszej jej nie widział. Leżała na boku, a tuż przy niej, maleńkie zawiniątko. Oboje spali. Obejmowała synka delikatnie, by być pewną, że nie istniała możliwość, by spadł, by stała mu się krzywda. Z niecierpliwością zaglądał do becika, był taki ciekawy tego maleństwa. Miał syna, to brzmiało tak dumnie. Posadził drzewo. Wybudował dom. Spłodził syna. Wszystko, co mężczyzna zrobić powinien. Tylko, że po drodze milion razy skrzywdził kobietę, która dała mu tegoż syna, towarzyszyła przy sadzeniu drzewa i swą miłością wypełniała nie tylko dom, ale i jego całego. Przymknął powieki, czując jak kręciło mu się w głowie, zbierało na mdłości. W głowie kołatało mu się mnóstwo myśli. Szczęście, złość, żal, miłość. Sam nie wiedział już, co czuł. Był przeszczęśliwy, że oboje wyszli z tego cało, ale najbardziej w świecie bał się o to, co będzie z nimi dalej, gdy po raz enty dał plamę. Nawet nie zauważył, kiedy Scarlett się obudziła. Siedział zafrapowany, wpatrzony w zawiniątko u jej boku. Odkaszlnęła cichutko, wbił w dziewczynę zdziwione spojrzenie i nim skojarzył, już prawie miała w dłoni kubek. Poderwał się i pomógł jej się napić. Przy okazji i jemu zakręciło się w głowie, ale miał nadzieję, że tego nie dostrzegła.
- Mocna i słodka – szepnęła. – Ponoć pomaga dojść do siebie po pierwszym szoku – nie patrzyła na Toma. Wygładziła pościel, szczelniej okryła synka i z powrotem bezsilnie opadła na poduszki. Scarlett nie była zła, nie zionęła gniewem, jak przypuszczał. Nawet nie patrzyła na niego krzywo. Ona była smutna, przerażająco smutna i cicha, i nie spoglądała na niego. Ani przez chwilę.
- Scarlett… - zaczął, a ona jakby nie zwracając uwagi na jego słowa, uśmiechnęła się, patrząc na synka.
- Cześć, skarbie – szepnęła. Zacisnęła zęby i ustawiła oparcie na pół leżenie - pół siedzenie. Odsunęła kołdrę i z trudem wzięła chłopca w ramiona. Ucałowała maleńką główkę skrytą w fałdach kocyka. – Liam, dobrze, że się obudziłeś, bo nadszedł czas, bym przedstawiła ci twojego tatę – poniosła wzrok na Toma. Szaroniebieskie, w tej chwili, oczy Scarlett patrzyły na niego z wyczekiwaniem i niepewnością. W pierwszym momencie nie wiedział, co zrobić. Zorientował się dopiero po chwili. Wstał z krzesła i przysiadł na brzegu łóżka. Pochylił się nad Scarlett i spojrzał na dziecko. Było takie piękne. Choć spuchnięte i czerwone, jego maleństwo było najpiękniejszym na świecie, a kochanie go, od tej właśnie chwili wydawało mu się równoznaczne z oddychaniem. Nie widział grymasu na twarzy brunetki. Usłyszał dopiero jej słowa. – Śmierdzisz wódką. – Jej ton był oschły, wręcz wyprany z emocji, a spojrzenie puste. Niczym celny cios. Ta chwila miała być wyjątkowa, a on jak zwykle wszystko zepsuł. Speszył się i zachowując w pamięci obraz synka, wrócił na krzesło.
- Przepraszam – odpowiedział szybko. Nie wiedział, co ze sobą zrobić. Zaczął błądzić wzrokiem po pokoju. Nie sądził, by takie napięcie było kiedykolwiek możliwe między nimi. I to w takiej chwili. Brunetka bez jakiegokolwiek zażenowania, bo przecież nie raz widział ją zupełnie nagą, rozwiązała tasiemkę przy dekolcie koszuli nocnej i ułożywszy się wygodnie, przystawiła Liama do piersi. Tom nie śmiał patrzeć. Ten akt wydał mu się do granic intymny. Mijały milczące chwile, a on nie potrafił ich znieść. Wreszcie nie wytrzymał i spojrzał na Scarlett. Tak pięknie wyglądała, karmiąc ich synka. Jakże on ją kochał! – Scarlett, nie wiem, co powiedzieć.
- Może nie mów nic? – na krótką chwilę wbiła w niego lodowate spojrzenie. – Tom, czasem, kiedy zdarzyło ci się upaść, byłam obok ciebie, pomagałam ci wstać i wierzyłam, że dasz radę. Ale dziś dałeś najlepszy przykład na to, jak bardzo byłam naiwna. Kochanie cię, jak widać nie wystarcza. Nie było cię, kiedy najbardziej cię potrzebowałam. Tu już nawet nie chodzi o to, że nie byłeś ze mną przy porodzie. Chodzi o to, że nie potrafiłeś wytrwać, żeby tym razem pomóc mnie. Wiesz, ja zrozumiałabym, gdybyś zdecydował się czekać na korytarzu, ale byłbyś obok. Bardzo się bałam, wiesz? – patrzyła na niego nieprzerwanie, a oczy zachodziły jej mgłą. – Bałam się, kiedy odeszły mi wody i zabolało po raz pierwszy. Bałam się, gdy musiałam sama wszystko przygotować i gdy czekałam w pustym salonie na przyjazd mamy. Bałam się na porodówce i trzymając go już w ramionach, bo nie czułam cię przy sobie. Boję się też teraz, bo nie wiem, co będzie dalej – jej szept był tak przerażająco smutny. Tom nie umiał wyobrazić sobie ogromu krzywdy, którą jej wyrządził. Nie potrafił znaleźć słowa, którym mógłby naprawić cokolwiek.
- Nie będziesz mi już wierzyć?
- Nie wiem, Tom. Pierwszy raz nie wiem, czy mogę ci wierzyć. Daj mi dowód na to, że wciąż mam ku temu podstawy.
- Znowu stchórzyłem – zaczął niepewnie. – Poszedłem najłatwiejszą drogą, choć do wyboru miałem mnóstwo innych, ale to był ostatni raz, Scarlett. Dziś mi nie wierzysz, ale na miłość do ciebie i naszego syna przyrzekam ci, że to był ostatni raz, gdy w ten sposób cię zawiodłem – dziewczyna delikatnie pogłaskała policzek malca, by przypomnieć mu, że wciąż jadł. Uśmiechnęła się, choć z oczu płynęły jej łzy. Była zbyt zmęczona, by móc je powstrzymać.
- Hej, brzdącu. Zjedz jeszcze troszkę, bo mamusię boli. Mam za dużo pokarmu dla ciebie – pogładziła malutką główkę i ostrożnie nakryła ją rogiem kocyka. Dopiero potem spojrzała na Toma. Wpatrywał się w nich. Miał zaszklone oczy, a Tom przecież nigdy nie płakał. Patrzył na nich bez słowa, póki po policzku nie spłynęła mu jedna, słona łza.
- Kocham cię, Scarlett. Kocham ciebie i Liama najbardziej w świecie i nigdy już tego nie zepsuję – szepnął i niedbale wytarł oczy. Dziewczyna patrzyła na niego dłuższą chwilę, jakby rozważając jego słowa.
- Liam Nathaniel – szepnęła.
- Kaulitz – dokończył, jakby z naciskiem, patrząc prosto w oczy Scarlett. – Scarlett, Liam i Tom. – odparł, po czym nagle wstał z krzesła i przykląkł przy łóżku, ujmując dłoń brunetki. Ucałował ją i przytulił do niej policzek. – Scarlett, Liam i Tom – powtórzył żarliwie, a ona, choć pękało jej serce, była w stanie powiedzieć tylko;
- Już późno, Tom. Musisz zdążyć na ślub. Chociaż ciebie nie może tam zabraknąć.
*

Wszystko było piękne. Począwszy od kompletnego wystroju kościoła; białych kwiatów, delikatnego tańca płomyków świec, cichej melodii organów przed mszą, aż wreszcie samej Pary Młodej. Julie olśniewała urodą, a Shie w swym fraku porażał dostojeństwem. Suknia leżała na niej doskonale. Kamienie szlachetne, którymi miejscami wysadzono koronki, migotały w delikatnym blasku świec. To był doprawdy magiczny moment.

Zebraliśmy się tutaj…

Tom, tak naprawdę poszedł tam tylko ze względu na Scarlett. Pomimo całej sympatii zarówno do Jul, jak i Shie’a, w dniu, w którym na świat przyszedł jego syn, nie liczyło się nic więcej. Pomijając fakt, że czuł się jak worek ziemniaków, o ile mógł wiedzieć, jak czuje się worek ziemniaków, z całej tej otoczki wysnuł tylko jedno; w tej właśnie chwili zapragnął stanąć na miejscu Shie’a i poprzysiąc Scarlett wieczną miłość. To już nie była mrzonka opiewająca daleką przyszłość, to pragnienie na tu i teraz. Nie wiedział dokładnie, skąd wzięła się ta pewność, jednak zakorzeniła się i wykwitła w nim trwale, dając przeświadczenie, że to jedyna możliwa droga przeznaczona mu od zawsze. Starając się przynajmniej udawać, że był tam nie tylko ciałem, ale i duchem też, rozejrzał się po kościele. Shie i Julie, niczym zaczarowani z nieopisaną miłością wymalowaną na twarzach, wymawiali słowa przysięgi. Obok nich Liv i siostra Julie, doskonale prezentowały się w chabrowych sukienkach. Georg jak zaczarowany wpatrywał się w brunetkę i nawet nie starał się udawać, że było inaczej. Gustav z błędnym uśmiechem na twarzy śledził wszystko z uwagą, a Bill – zamyślony, zafrapowany – przyglądał się wszystkiemu i Tom mógłby przysiąc, że miał łzy w oczach. Jak na jego skromne zdanie, cała ceremonia wypadła ładnie, ale to był drugi ślub z jego udziałem, w tym pierwszy tradycyjny, więc koniec końców wielkiego rozeznania nie miał. Później w imieniu Scarlett i swoim złożył im życzenia i dał prezent, grzecznie wypił szampana i zjadł obiad. Zatańczył z mamą, Sophie, Liv i oczywiście Jul, co było mu zupełnie nie w smak, bo przecież wolałby zatańczyć ze Scarlett. A poza tym, myślami cały czas był właśnie przy niej.
Od dobrych piętnastu minut zbierał się do wyjścia, nerwowo rozglądając się po bawiących się gościach, ale wciąż nie był pewien, czy wyjściem nie sprawi Młodej Parze przykrości. Jego problem rozwiązał się sam kilka minut później, kiedy został otoczony wianuszkiem składającym się z Julie, mamy, Sophie, Liv i Billa.
- A teraz proszę o dokładne zeznania w sprawie najmłodszej latorośli rodu Kaulitzów – odparła Jul, mocując się z suknią, kiedy to usiłowała usiąść na krzesełku obok niego. – Później, oficjalnie oddelegowuję cię do pełnienia warty przy świeżo upieczonej mamie i wspomnianej najmłodszej latorośli – blondynka puściła Tomowi konspiracyjne oczko i uśmiechnęła się pogodnie. Zamyślił się, jakby zastanawiając się od jakiej informacji zacząć.
- No mówże – ponaglił go Bill.
- No, dobrze – chrząknął znacząco. – Liam Nathaniel Kaulitz przyszedł na świat dziś, tj. dziewiątego kwietnia dwa tysiące jedenastego o godzinie dwunastej dziewiętnaście. Ważył trzy trzysta siedemdziesiąt pięć, a mierzył pięćdziesiąt pięć. Rzecz jasna, dostał dziesięć na dziesięć punktów i co najważniejsze jest najcudowniejszym dzieckiem, jakie w życiu widziałem – odparł dumnie.
- Chłop jak dąb! – Bill poklepał brata po plecach.
- A jak czuje się Scarlett? – zagadnęła Liv, która dotąd wisiała na ramieniu Billa, żeby cokolwiek widzieć i słyszeć.
- Nie wiem, co czuje, ani jak się czuje, bo nie za bardzo chciała ze mną gadać – odparł szczerze i wyraźnie oklapł wraz z tymi słowy.
- Musisz dać jej czas, synku – tym razem Simone poklepała go po ramieniu, ale on dobrze wiedział, że choć nikt jawnie nie potępiał jego postępowania, to tak naprawdę solidnie podpadł. Spojrzał po wszystkich i uśmiechnął się niemrawo.
- Może mnie nie przegoni. Wiem jedno, znów próbuje być twarda i choć ją teraz boli, to nie daje tego po sobie poznać.
- Jestem pewna, że kiedy zobaczy cię w tej marynarce, to od razu przejdzie jej złość – Liv cmoknęła go w policzek. – Uściskaj ich ode mnie – i odwracając się, pociągnęła Billa za sobą. – Chodź, Bill. Idziemy tańczyć.
- Nie możesz teraz się wycofać, nawet jeśli Scarlett będzie cię odpychać – zaczęła spokojnie Julie. Ku potwierdzeniu tych słów, Sophie i Simone zgodnie kiwnęły głowami. – Musisz być wytrwały i być przy niej, nawet, jeśli będzie mówić, że tego nie chce. Bo tak naprawdę, Scarlett nie pragnie teraz niczego innego, jak tego, byś udowodnił, że kochasz ją równie żarliwie.
- Wiem o tym, Jul – uśmiechnął się smutno, delikatnie ściskając jej dłoń.
- Bo widzisz, ona teraz po porodzie może… hm. Może czuć się mniej atrakcyjna. Rozumiesz, co mam na myśli? – przecząco pokiwał głową, bo nie rozumiał, jak Scarlett mogła czuć się nieatrakcyjna. A druga sprawa, sądził, że przemowa Jul będzie tyczyć się innych kwestii. – Bo widzisz, po ciąży pojawiają się rozstępy, brzuch nie jest już tak płaski, piersi zmieniają kształt, poszerzają się biodra… ciało kobiece przechodzi metamorfozę, bo przez te dziewięć miesięcy dostosowywało się do rozwijającego się w nim dziecka, a raczej do tego, by wydać je na świat. Scarlett może zwątpić w to, czy jest dla ciebie równie pociągająca, a do tego dochodzi jeszcze to zaufanie, które dziś, notabene, zachwiało się. Teraz pojmujesz?
- Przecież ona…Scarlett zawsze jest najpiękniejsza. Nie rozumiem, skąd mogłoby się jej wziąć to przeświadczenie? – być może innego dnia, nie miałby problemów ze zrozumieniem tego w czym rzecz, ale dziś, co rozumie się samo przez się, czuł się nieco wczorajszy.
- Tak działa system wewnętrzny kobiety – dodała Soph.
- Już ja jej pokażę, co ma najpiękniejsze – zasępił się, mimowolnie wyrażając swoje myśli na głos, co rozbawiło jego towarzyszki. Speszył się i zbył swoje słowa uroczym uśmiechem.
- Pokaż, pokaż, głośno i wyraźnie – podchwyciła Jul. – A teraz pędź do niej – ucałowała Toma w policzek i podniosła się z krzesełka, widząc zbliżającego się ku niej Shie’a. Uznała, że nadszedł czas, by ofiarowała mu swój prezent ślubny.

Szatyn zaborczo przygarnął do siebie w tańcu swą świeżo poślubioną żonę. Pocałował ją krótko i okręcił kilkakrotnie wokół własnej osi, podziwiając przy okazji po raz kolejny jak pięknie prezentowała się w sukni ślubnej. Zaraz po tym złapał ją mocno i pocałował znów, zaczynając dłonią wędrówkę wzdłuż długiego rzędu guziczków na plecach. Julie przez moment zastanawiała się, czy może zdradzić mu tajemnicę tej sukni, ale uznała, że zaczeka jeszcze chwilę. Była taka szczęśliwa. Po tych wszystkich perturbacjach wreszcie udało im się uskutecznić wymarzony ślub. Shie patrzył na nią tak cudownie, a ona w jego ramionach czuła się najpiękniejszą kobietą na świecie. Choć brakowało jej Scarlett cieszyła się, że urodziła szczęśliwie, co więcej, pogodziła się z Liv, więc można było uznać, że wszystko skończyło się szczęśliwie. Nie chciała czekać do wieczora, musiała powiedzieć Shie’owi już teraz. Spojrzała na niego z ukosa, kiedy jego dłoń po raz enty wykonywała guziczkową rundę.
- Czy ja mogę wiedzieć, co robisz?
- Kontempluję, ile czasu zajmie mi zdjęcie tego z ciebie – dziewczyna parsknęła śmiechem i wtuliła się w jego silne ramię.
- W takim razie zdradzę ci sekret, a nawet dwa. Tylko powiedz mi, który najpierw. Dobry czy dobrze dobry? – spojrzała zadziornie na szatyna, a jej oczy kraśniały radością. Czule pogłaskał jej policzek i odparł po namyśle;
- Niech będzie dobry – Julie skinęła głową i nie mówiąc nic, wskazała mu swój bok, a konkretniej szew, w którym skryty był zamek błyskawiczny. Zaśmiał się w głos i skradł jej namiętny pocałunek. – Kamień z serca, więc teraz poproszę ten dobrze dobry. – Jul przez krótką chwilę zastanawiała się, jakich słów użyć. Aż w końcu odparła po prostu;
- Tym razem to będzie dziewczynka – uśmiechnęła się szeroko, widząc coraz większe zdziwienie malujące się na twarzy Shie’a, które niemal od razu przerodziło się w błogi wyraz szczęścia. Nie odpowiedział nic, a jedynie patrząc ukochanej w oczy, ujął ją mocno dłońmi w pasie, unosząc wysoko w górę, na tyle ile mógł wyprostować ręce. A potem powoli, w niemal nie zauważalnym tempie kręcił się wokół własnej osi, patrząc wciąż w oczy żony i nie liczyło się już nic poza nią. Po raz milionowy ofiarowała mu szczęście w najczystszej postaci.
- Kocham cię, Jul.
- A ja ciebie – odpowiedziała, gdy powoli wpadała w jego ramiona. – To trzynasty tydzień, wiem, że długo zwlekałam, ale chciałam powiedzieć ci właśnie dziś.
- Kocham cię, kocham – szeptał gorączkowo, czule tuląc ją do siebie. 
*

Toby dzielnie pełnił wartę pod salą Scarlett i jak widać jego obecność nie stanowiła większego problemu dla personelu, ponieważ dostał nie tylko wygodne krzesło, ale też stolik i stertę czasopism, a teraz młodziutka pielęgniarka, przyniosła mu olbrzymi kubek kawy, której woń Tom wyczuwał niemal z drugiego końca korytarza. Kiedy ochroniarz podziękował dziewczynie swoim firmowym uśmiechem, którym bynajmniej nie raczył ludzi podpadniętych swoim pracodawcom, spąsowiała i prędko oddaliła się do pokoju pielęgniarek. Widząc Toma, tylko wzruszył ramionami i upiwszy łyk, wstał.
- Taka jak lubię – uścisnęli sobie dłonie.
- Jesteś pewien, że mówisz o kawie? – chłopak posłał Toby’emu cwany uśmiech i schowawszy ręce do kieszeni, spojrzał na drzwi pokoju Scarlett. – Jak sprawy stoją?
- Chłopaki obstawili już cały szpital, co pewnie zauważyłeś. Ktoś z personelu, a może nawet z pacjentów, zrobił przeciek do prasy i na oddział próbowała dostać się reporterka z Bravo, ale nie zdążyła, bo w porę zorientowaliśmy się w sytuacji. Chłopaki są wszędzie, nie ma możliwości, żeby ktoś się tu dostał. W imieniu Isobel i Josta rozmawiałem z dyrektorem szpitala i ordynatorem, nie ma żadnego problemu, byśmy pilnowali Scarlett i waszego chłopca. W sumie mógłbyś się jeszcze przejść do tego całego dyrektora głównego, ale to jest średnio konieczne.
- Dzięki, Toby – ponownie uścisnął dłoń ochroniarzowi. – Dobrze się spisałeś – ponownie usiadł i wrócił do lektury jakiegoś czasopisma. Położył dłoń na klamce i już miał ją przekręcić, gdy ze środka dobiegł go delikatny głos Scarlett. Przez szparę w drzwiach nie mógł jej zobaczyć, ale za to słyszał doskonale.
- Wiesz, co, syneczku? Już niedługo stąd wyjdziemy, a wtedy pojedziemy do domu. Mamy wspaniały dom. Wybudowaliśmy go razem z tatą, a ty masz cudowny pokoik. Mamy duży ogród, w którym będziesz się bawił, dwa psy i kota. Pewnie je wytresujesz, co? – zaśmiała się cicho. – Teraz jesteś malutki, ale jak troszkę podrośniesz, kupimy ci wspaniałe zabawki. Będziesz ganiał za psami, tata będzie grał z tobą w piłkę. Wyobrażasz go sobie w tych szerokich spodniach, ganiającego za piłką? Bo ja nie – Tom nie mógł się nie uśmiechnąć. – Bo tata cię bardzo kocha, wiesz? Odkąd tylko dowiedział się o twoim istnieniu, powtarzał, jak to cudownie, że będziemy cię mieć. I chociaż nie mógł być z nami, jak się rodziłeś, to jestem pewna, że wszystko teraz nadrobimy. Będzie cię tulił i nosił. Pewnie cię rozpieści. Bo ten twój tata jest strasznym pieszczochem, wiesz? Teraz będę musiała was obu rozpieszczać, ale wy za to rozpieścicie mnie, zgoda? No, więc jak już troszkę podrośniesz, będziesz grał z tatą w piłkę, nauczy cię jeździć na rowerze i grać na gitarze. Tego jestem niemal pewna – zaśmiała się znów. – Bo tatuś naprawdę mocno cię kocha. Tak mocno jak ja – zupełnie tego nie rozumiał, ale miał wrażenie, że Scarlett bardziej próbowała przekonać do tego wszystkiego siebie, niż Liama. Nienawidził siebie za to, do czego doprowadził. Wziął głęboki oddech i pchnął drzwi.
- Oboje was kocham równie mocno – odpowiedział, nim wszedł do sali. Scarlett zdziwiona jego nagłą obecnością, podniosła na niego wystraszone spojrzenie i utuliła bardziej synka. – Oboje was kocham nad życie, choć popełniam tyle błędów. Dziś popełniłem o jeden za dużo – wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. – Wiem, że niełatwo będzie naprawić mi to, co zepsułem. Minie jeszcze więcej czasu, nim uporam się z żalem do samego siebie, ale jakkolwiek by nie było, nie ma w tym krzty waszej winy. Stanowicie centrum mojego świata, bez was upadnie. I choć robię tyle głupich rzeczy narażając na szwank twoja wiarę we mnie, to jest to tylko i wyłącznie moja, świadoma bądź nie, głupota. Sam stanowię problem sam dla siebie i w tym tkwi szkopuł. Nie będę cię prosił o wybaczenie, bo wiem, że nie da się tak po prostu. Będę czekał. Będę czekał u twego boku, Scarlett. Powinienem obsypać cię diamentami, tonami kwiatów, najpiękniejszymi i najwartościowszymi rzeczami świata w podzięce za szczęście jakim mnie obdarowałaś. A nie mam nic, ale chcę byś wiedziała, że wszystko, co mówiłem wczoraj jest najprawdziwszą prawdą – Scarlett nie odpowiedziała nic dłuższą chwilę. Karmiła Liama, skupiając na tym niemal całą swoją uwagę, a kiedy tego nie robiła patrzyła Tomowi prosto w oczy. Znała go, i choćby nie wiadomo jakby się wypierał, znała go niemal tak dobrze jak Bill czy Simone. Wystarczyło, by teraz spojrzała mu w oczy. Nie raz tego żałował, ale były niczym otwarta księga jego serca. A teraz zionął z nich smutek i cierpienie. Widziała, jak bardzo był odmieniony. Wiedziała też, jak bardzo czuła się skrzywdzona, oszukana, ale jeszcze mocniej potrzebowała jego bliskości. Potrzebowała oparcia. Brakowało jej sił. Pragnęła jego miłości i troski, pomimo wszystkiego co się zdarzyło. Może, gdy nabierze dystansu, będzie w stanie podjąć jakieś decyzje, jednak teraz potrzebowała tylko jego. I nie zamierzała się tego pozbawiać. Patrzyła jeszcze kilka milczących chwil, a Tom nie ruszał się z miejsca. W końcu odsunęła synka od piersi i spojrzała na niego z czułością, po czym znów przeniosła wzrok na Toma.
- Zdejmij marynarkę – omiotła go spojrzeniem. W białej koszuli luźno puszczonej na spodnie i czarnej marynarce prezentował się niezwykle pociągająco. Otaksowała go spojrzeniem raz jeszcze, nie zamierzając dać po sobie poznać, jak bardzo jego widok przypadł jej do gustu. Tom wykonał jej polecenie, nie bardzo wiedząc, o co jej chodziło. Przewiesił marynarkę przez oparcie krzesła i spojrzał na Scarlett wyczekująco. – Weź go – odparła, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Na twarzy Toma odmalowało się przerażenie.
- Ale on… ja. On jest taki mały. Ja… nie chce go skrzywdzić.
- Mówiłeś, że go kochasz – powiedziała miękko.
- Kocham.
- Wiec go nie skrzywdzisz – uśmiechnęła się, a on zastanawiał się, skąd ta dziewczyna brała te pokłady cierpliwości i spokoju, te pokłady miłości, którymi obdarowywała go na każdym kroku.
- Skąd ta pewność? – zapytał wciąż niepewnie.
- Nie raz się przekonałam. Twoje dłonie potrafią dotykać lżej niż piórko, kiedy chcesz być delikatny – uśmiechnęła się. Scarlett uśmiechnęła się do niego! Podbudowany tym małym gestem, zupełnie zapomniał, że zignorowała jego przemowę i podszedł bliżej. Nie zdawał sobie sprawy, że słowa, które do niego skierowała, były najjaśniejszą z odpowiedzi. – Twój syn ma już osiem godzin, a ty wciąż go nie przytuliłeś.
- Masz rację – szepnął z uwielbieniem, kiedy przyjrzał się Liamowi. Spał wtulony w pierś Scarlett. Był taki malutki, bezbronny. Tom usiadł na brzegu łóżka, starając się, by w żaden sposób nie urazić brunetki. Delikatnie odsunęła od siebie chłopca, wyciągając go stronę Toma.
- Przecież nosiłeś Nico na rękach.
- Ale on nie był taki mały – wyszeptał podekscytowany, gdy Scarlett tłumiąc grymas, wyciągnęła się, by ułożyć synka w jego ramionach. Wygładziła zaginki kocyka i sprawdziła, czy malcowi było wygodnie. Tom wpatrywał się w śpiące dziecko, tak kruche i drobne, i nie mógł się nadziwić, że było jego własne. – On jest nasz? Tak zupełnie? – chłonął wzrokiem malutką twarzyczkę, ciałko odziane w białe śpiochy i kaftanik, malutkie rączki i paluszki. Nie mógł się nadziwić, że to maleństwo jeszcze kilka godzin wcześniej było w brzuchu Scarlett, a teraz już z nimi, na świecie. Pochylił się nad główką Liama i delikatnie musnął ustami jego malutkie czoło. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że do oczu napłynęły mu łzy, ani z tego, że Scarlett zalewała się nimi, przyglądając się tej scenie. Spojrzał na nią dopiero po kilku chwilach, kiedy przypomniał sobie, że na świecie istniało coś, prócz tego małego człowieczka. – Czemu płaczesz?
- Pewnie z tego samego powodu, co ty – odparła, wyciągając rękę do zapięcia śpiochów i zapięła odpięty guziczek. – Nasz nowy początek – szepnęła.
- Póki mamy Liama, będziemy trwać, Scarlett. Nasz syn nosi w sobie ciebie i mnie, jest owocem nas, najpiękniejszym kwiatem, choćby walił się świat, póki mamy jego, będziemy niezniszczalni, a nasza miłość nieśmiertelna. Liam jest najdoskonalszym wyrazem miłości. On jest naszą miłością – odparł z pełna powagą, patrząc Scarlett w oczy.
- Tom, czuję zagubiona, nie wiem, co myśleć o tym wszystkim. Nie wiem, co będzie, kiedy wyjdę ze szpitala, ale obiecaj mi, że wszystko się ułoży – wyszeptała, starając się wstrzymać łzy. Na próżno, bo już płynęły po jej policzkach. Tom wolną rękę wyciągnął w jej stronę i delikatnie opuszkiem otarł strugi łez z jej policzków.
- Wszystko będzie dobrze, Maleńka. Obiecuję.
- Opowiedz mi o ślubie – poprosiła i jakby zupełnie wycieńczona opadła na poduszki. Przyglądała się Tomowi tulącemu ich synka, jego delikatnym ruchom i czułemu uśmiechowi błąkającemu się po jego twarzy. Widząc go, w żaden sposób nie mogła wątpić w jego miłość. Mogła być spokojna, ale lęk wciąż w niej tkwił. Minęło zbyt mało czasu, by mogła znów poczuć się pewnie. Wierzyła, że to mienie. Wierzyła, że znów będzie dobrze, bo tak bardzo tego pragnęła. Z całych sił.
- Nie zgadniesz, kto zaśpiewał ‘Ave Maria’. – Nie czekając na jej odpowiedź, kontynuował. – Bill i Liv. Wyobrażasz to sobie?
- Nie – odparła, uśmiechając się leniwie.
- Ćwiczył całe rano, ale i tak śpiewał z kartki. Żebyś widziała, jak panikował. Nie dość, że pierwszy raz od dawna poszedł do kościoła, to jeszcze musiał śpiewać pieśń po łacinie! Ale dali radę. Liv ze swoją paczką gwoździ w gardle i on z tymi wysokimi tonami stanowili niekonwencjonalny duet. Wiesz, to chyba była większa sensacja, niż sam ślub. A Georg… - wybuchnął śmiechem, nim zaczął kontynuować opowieść, którą snuł jeszcze przez długie minuty, kołysząc w ramionach syna tak, jakby to była najbardziej naturalna czynność pod słońcem. 
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo