Kwietniowe słońce wpadało do
pokoju przez rozsunięte zasłony. Było już południe, a Scarlett wciąż ciężko
było uwierzyć, że już trzeci dzień leniuchowała we własnym łóżku. Liam
sprawował się niemal książkowo, a Tom, jakby czytał jej w myślach i spełniał
każdą zachciankę. Teraz, gdy synek nakarmiony spał obok niej wśród poduszek, w
pełni mogła zająć się swoimi gośćmi. Odwiedziła ją cała żeńska świta rodzinna w
osobach mamy, Simone, Liv i Julie, które łakomie domagały się wszystkich
szczegółów, które brunetka z pomocą mamy im zaserwowała. Wracając do dnia
urodzenia Liama, krzywiła się na samą myśl i cieszyła się, że zaliczyła tą
przykrą opowieść za jednym.
- W ogóle, to myślę, że ktoś
napuścił na nas media – kontynuowała. – Nie dość, że próbowali wejść na
oddział, kiedy ledwo zdążyłam opuścić porodówkę, to koczowali tam dopóki nie
opuściliśmy szpitala. Ochrona obstawiła cały szpital, nawet oddział. I chyba
tylko jeden Toby się nie skarżył, bo młodziutkie pielęgniarki wciąż raczyły go
jakimiś pysznościami. Tom mówił, że wziął numer od jednej – zaśmiała się,
przeciągając się. Czuła się już o wiele lepiej. Godziny spędzone w miękkim
łóżku i krótkie spacery skutecznie pomagały jej wrócić do siebie. – Kiedy wyjeżdżaliśmy,
prawie rzucali się na maskę – skrzywiła się. – Chyba już zapomniałam, jak to
jest kiedy paparazzi chodzą za mną krok w krok.
- Kiedy podjechałyśmy kilku
kręciło się po ulicy – rzekła Liv, odrywając się od oglądania zdjęć, które
zrobiła. – Będziemy na youtube – zaśmiała się. – Dobrze, że wczoraj odstawiłam
samochód na woskowanie – zakpiła.
- Przez to wszystko, Toby
musiał ściągnąć tu kilku chłopaków, którzy będą pilnować wjazdu. Mam nadzieję,
że niedługo wszystko ucichnie.
- Wiesz, co ci powiem,
Scarlett? – zagadnęła ją Simone, wpatrując się w śpiącego wnuczka. – Liam jest
łudząco podobny do Toma, kiedy był malutki.
- Prawidłowo, przynajmniej
nie wypomni mi listonosza – uśmiechnęła się szeroko, odruchowo poprawiając
kołderkę na synku. – Tom chciał córkę. Opowiadał, że nauczy się pleść warkocze,
że nawet będzie bawił się lalkami. Był pewien, że miałaby moje oczy. Ja
pragnęłam, by nasze maleństwo było po prostu zdrowe, znaczy on też, ale
widziałam, jak liczył na córeczkę. Dlatego, kiedy Liam troszkę podrośnie… chce
mu dać córkę, a nawet i pięć – spojrzała na milczące kobiety i uśmiechnęła się krótko.
Po czym wzięła na ręce Liama, który zaczął kwilić. – Oho, trzeba przewietrzyć
to i owo – jego ciche łkanie, przerodziło się w bardzo charakterystyczne
postękiwanie połączone z niewyjaśnionym napadem kaszlu, które pojawiały się
tylko w jednej sytuacji, kiedy był głodny. Brunetka pokręciła głową i z
czułością przystawiła synka do piersi. Minęła chwila, zanim wypowiedział
wszystkie swoje żale i przestał pomrukiwać, by zacząć jeść. Wtedy okazał się
zupełnie zadowolony.
- Myślę – podjęła Sophie,
kiedy Liam jadł już w najlepsze. – Myślę, że kiedy wpadniesz w ferwor
macierzyństwa odechce ci się drugiego dziecka, a poza tym nie zapominaj o
muzyce. Przecież ją też kochasz.
- Nie zapominam. Za około
miesiąc, może dwa zacznę pracę w studiu. Wymyśliłam kilka rzeczy, które chcę
przetestować. Nikt na tym nie ucierpi, bo dzięki studiu w domu jestem
niezależna.
- Rozmawiałaś już z Isobel o
swoich planach? – zapytała Jul.
- Przylatuje do mnie za kilka
dni. Przez myśl przeszło mi, czy z tymi mediami to nie jej sprawka, ale
przecież nie działałaby na moją niekorzyść.
- Pytanie, czy korzyść
postrzegacie w ten sam sposób – odparła Liv, nim przypuściła na Scarlett atak
miliona zdjęć, które rzekomo miały być doskonałe, dzięki super nowemu
obiektywowi.
- A właśnie, pani fotograf.
Kiedy wracasz do Paryża?
- A co, już masz mnie dosyć,
siostrzyczko? – zakpiła.
- Tak, nie mogę się doczekać,
kiedy wyjedziesz – Scarlett uśmiechnęła się od ucha do ucha i pokazała Liv
język. W ciągu ostatnich dni wciąż się śmiała.
- W piątek, ale myślę, że nie
zdążysz zatęsknić.
- No, ja mam nadzieję, że
zobaczę cię szybciej niż za pół roku – Liv tylko uśmiechnęła się tajemniczo i
podszedłszy bliżej karmiącej Scarlett, przełączyła na nagrywanie. Ta wywróciła
tylko oczami i skupiła się na Liamie, który westchnął rozkosznie, mając
najwyraźniej dosyć. Brunetka wyprostowała się i położywszy malca pionowo na
ramieniu, kołysała nim delikatnie, czekając, aż mu się odbije. Sophie
przyglądała się uważnie temu, jak Scarlett obnosi się z synkiem i była z niej
dumna. Nie prosiła jej o pomoc, sami poradzili sobie z pierwszą kąpielą i poznawaniem
wszystkich tajników rodzicielstwa. No, może zadzwoniła ze trzy razy, ale to
przecież i tak nic takiego. Instynkt macierzyński rozwija się u kobiet w różnym
tempie i w różnoraki sposób. Sophie zauważyła, że Scarlett, podobnie jak Julie,
należała do tej grupy kobiet, w których
dojrzałość do macierzyństwa rozkwitła w pełni, pomimo młodego wieku. Nie
wiedziała, skąd to się brało, ale to było po prostu widać. I zachwycał ją ten
widok, miłość wypływająca z każdego najmniejszego gesty czy spojrzenia.
Wiedziała, że nie tylko ona to dostrzegła.
- Chyba będziemy się zbierać,
co? – pierwsza podniosła się z siedziska i podeszła do córki, by ucałować ją w
czoło i pogładzić wnuczka po plecach. – Odpoczywajcie – rytuał powieliła też
Simone i Liv, jedynie Jul zaczekała, by być ostatnią. Ucałowała Scarlett w
policzek i wyszeptała;
- Powiedziałam Shie’owi.
- I co?
- Był wniebowzięty – pisnęła.
- Wiedziałam – odparła
Scarlett i podała szwagierce synka, by wstać z łóżka. – Odprowadzę was – Julie
włożyła go do kołyski, a brunetka w tym czasie narzuciła na siebie szlafrok.
Powoli wyszła za nimi, zostawiając otwarte drzwi i wysłuchując relacji
blondynki z owego zajścia. Uśmiechnięta doszła do połowy schodów, gdzie obraz,
który ujrzała, wprawił ją w osłupienie.
Julie zachichotała i zbiegła
ze schodów, puszczając Tomowi oczko, choć tego Scarlett widzieć nie mogła. Ba,
nawet nie zauważyła, że wszystkie już wyszły. Stała na schodach, a poły szlafroka
powolutku rozsuwały się, gdy słabo związany węzeł ustępował. Przekrzywiła głowę
na bok, jak zawsze, kiedy przyglądała się czemuś, a kaskada czarnych włosów
spłynęła po jej ramieniu. Powoli zeszła na dół, patrząc na Toma przenikliwie, a
on po prostu stał w przejściu z salonu na hol i uśmiechał się do niej leniwie.
Zatrzymała się na ostatnim schodku i objęła spojrzeniem parter. Wszędzie, gdzie
okiem sięgnąć były róże. Czerwone róże o wyjątkowo nasyconym odcieniu. Brakowało
jej słów i chwilowo miała zaćmiony umysł. Po prostu stała i patrzyła. W końcu,
jakby sprowadzając się na ziemię, potarła buzię dłońmi i powoli ruszyła ku
Tomowi specjalną ścieżką, która umożliwiała poruszanie się między kwiatami,
oczywiście usypaną ich płatkami. Materiał podomki ocierał się o jej delikatnie
opalone nogi i póki nie dotarła do niego, tylko to zaprzątało głowę Toma. Jakże
ona miała niesamowite nogi! Scarlett stanęła przed nim, zadzierając głowę do
góry, by pokonać dzielącą ich dwudziesto cztero centymetrową barierę różnicy wzrostu.
Tom, ani na chwilę nie spuszczając z niej wzroku, delikatnie położył dłonie na
jej znów wciętej talii. Tak bardzo lubił dotyk jej ciała. Było tak cudownie
miękkie i ciepłe.
- Tom… - zaczęła, ale
przerwał jej z uśmiechem.
- Tylko nie mów, że chcesz je
liczyć! Przyrzekam, że jest ich nieparzyście, znaczy tak myślę, ale na pewno,
bo kazałem tu wstawić tyle bukietów, ile się zmieści i…
- Zamilcz – ucięła, kładąc
palec wskazujący na jego wagach, którego opuszek czule ucałował. – Jesteś
niemożliwie niepoprawny, niereformowalny, niezrównoważony, nieprzewidywalny i
nie… i najcudowniejszy, najukochańszy, najsłodszy, naj-mój, ale nie trzeba
było. Wystarczyłby mi jeden kwiatek.
- Dlaczego miałbym dać ci
jedną różę za bezmiar szczęścia jaki mi ofiarowałaś, kiedy mogę je wszystkie? –
odparł, pomimo palca brunetki przyłożonego do ust. Jeszcze raz ucałował jego
opuszek i ująwszy dłoń Scarlett, pocałował jej wewnętrzną stronę i nadgarstek,
by zaraz przytulić do niej policzek. – To było naprawdę fajne odwiedzić prawie
wszystkie kwiaciarnie w Berlinie, żeby znaleźć róże, które będą godne ciebie.
- Nie wiem, co powiedzieć. Ostatnio dzieli nas to, co nas łączy, Tom.
I choć mam cię tak blisko, czuję, że jesteś zupełnie daleko. Ja wiem, że to
dopiero kilka dni, że wszystko znów musi stać się dobrym, jak dawniej, ale
trochę się boję. A ty mnie dziś tak zaskoczyłeś – zabrała dłoń, by chwycić jego
rękę i przytulić się do niej. Twarde opuszki musnęły jej miękką skórę, a dla
Scarlett to był najsubtelniejszy z dotyków. Wtuliła się mocniej w dłoń Toma. –
Kiedy patrzę, jak nosisz, przebierasz, czy kąpiesz Liama. Ile uwagi i miłości
mu ofiarowujesz, jestem taka szczęśliwa… - mówiła przez ściśnięte gardło,
starając się nie rozpłakać. – Pewnie uważasz, że to moje fanaberie, że wyolbrzymiam,
bo przecież jest tak dobrze, ale…
- Ciii… - wyszeptał,
korzystając z chwili, gdy zabrakło jej słów. – Maleńka nie próbuj nawet myśleć,
że to wszystko ma związek z tobą, że jest coś nie tak. To tylko ja. Ja jestem
dla siebie problemem – próbowała przerwać, ale Tom uciszył ją spojrzeniem. – Scarlett,
na razie nie jestem gotów na to, żeby darować sobie…to. Nie chcę, żebyś cierpiała
przeze mnie, ale póki co nie umiem przejść do porządku dziennego z tym, jak
bardzo cię zawiodłem. Przeraziłem się, wiesz? Bałem się siebie tak, jak tego
wieczora, gdy trafiłem do Karla i to przestraszyło mnie jeszcze bardziej. Muszę
dojść ze sobą do ładu.
- Poradzimy sobie –
wyszeptała gorączkowo.
- Już nigdy nie dopuszczę do
tego, by powtórzyła się taka sytuacja. Widzisz, ja… nie czuję wystarczająco
dobry dla ciebie. Muszę upewnić się, że jednak tak nie jest. Nie kazałaś mi
odejść, nie odwróciłaś się ode mnie, nie przekreśliłaś mnie. Żyjemy tak, jakby
się nic nie stało, ale ja wiem, że to jest między nami. Nie potrafię być przy
tobie w stu procentach, bo boję się, że znów cię skrzywdzę i wiem, że ty też
masz w sobie żal. To minie. Mamy Liama, który zagoi wszystkie rany, ale chyba
tylko czas mu w tym pomoże – pogładził delikatnie policzek dziewczyny, a drugą
ręką objął ją mocniej, by znalazła się troszeczkę bliżej niego. – Nie
wypomniałaś mi tego i zastanawiam się, czy gdybyś nie nazwała mnie ostatnim
gnojkiem nie byłoby nam łatwiej.
- Kocham cię, Tom –
wyszeptała. – Tylko to się liczy. Nie chcę pamiętać o tym, co się stało. A jeśli
chodzi o alkohol, poradzimy sobie. Ze wszystkim sobie poradzimy.
- Rozmawiałem o tym z mamą i
z Billem – spojrzał na Scarlett wyczekująco, jakby nie był pewien, czy nie
będzie miała mu tego za złe. A ona tylko wpatrywała się w niego. Z miłością. –
Chciałem spróbować sam i powiedzieć ci… potem.
- O czym? – zapytała nie
spuszczając z niego wzroku.
- Postanowiłem zgłosić się do
specjalisty, mama obiecała znaleźć mi dobrego psychoterapeutę. Ona po rozstaniu
z tatą też musiała i… trochę się na tym zna. Nie jesteś zła? – Scarlett
pokręciła głową.
- To właśnie chciałam ci
zaproponować, Tom. Powiedziałabym ci, gdybyś ze mną o tym porozmawiał. Jest w
tobie coś mrocznego, coś do czego mnie nie dopuszczasz i może właśnie to sprawia,
że… że ci się nie udaje – skonsternowana ujęła w dłonie satynowy pasek i
zaczęła się nim bawić. – Róże są cudowne – dodała po chwili.
- Wiem, że najbardziej lubisz
storczyki, ale róże wydały mi się odpowiedniejsze na tą okazję. Mam jeszcze… -
zaczął, ale przerwał mu wybuch donośnego płaczu, dobiegający z pietra. Skwasił
się, a Scarlett parsknęła śmiechem, ostrożnie odwracając się w wąskim
przejściu.
- Tak to już teraz będzie,
tatusiu – odparła lekko, jakby ciężka atmosfera w ogóle między nimi nie
zaległa. Powoli, by nie naruszyć szwów wchodziła schodami i wsłuchując się w
nawołujący ją szloch, z niedowierzaniem kręciła głową. – Jakiż on niecierpliwy,
zupełnie jak ojciec – wykrzyknęła, by Tom na pewno usłyszał. A on patrząc jak
powoli odchodziła, po raz milionowy przekonał się, że na większe szczęście nie
mógł trafić. Wziął jeden kwiatek i ruszył za nim.
*
Czas płynie, przecieka między
palcami i tylko od nas zależy, jak go wykorzystamy. Od nas zależy, czy staniemy
w miejscu, czy pójdziemy naprzód. Od narodzin Liama minęło już osiemnaście dni,
a od znamiennej rozmowy wśród róż, dwa tygodnie. Takie drobne oczyszczenie z
win pomogło im obojgu. Scarlett nie zastanawiała się, co robiła źle, a Tom nie
martwił się, że męczył ja tajemnicami. I wszystko byłoby naprawdę dobrze, gdyby
nie to, że przesunięto termin wszczęcia procesów sądowych w sprawie Hansa i
Bill szalał z niepokoju, który udzielał się też Candy, Rainie i wszystkim
pozostałym. W dodatku przypadały urodziny Shie’a i gdyby nie to, że zadzwoniła
Soph, Scarlett zupełnie by zapomniała. Mniej więcej od wspomnianych osiemnastu
dni nie wyścibiała nosa z domu, w pełni rozkoszując się blaskami macierzyństwa.
Cieniami z resztą też. Liam rósł, a jego drobne, pomarszczone ciałko wypełniało
się i chłopiec stawał się coraz bardziej uroczy. Matka natura uposażyła
Scarlett jak dojną jałówkę, więc Liam miał bezproblemowo całodobowy catering.
Musiała trzymać dietę. Raz o tym zapomniała i bolał go brzuszek. Drugi raz nie
chciała przez to przechodzić. Dzięki temu powoli zaczynała mieścić się w swoich
rzeczach sprzed ciąży, co napawało ją niewypowiedzianą dumą. Słońce świeciło,
już trzeci dzień z rzędu werandowała synka i zamierzała za kilka dni wziąć go
na świeże powietrze. Gdyby nie to niewyspanie, bolące piersi i ogólne
zmęczenie, byłoby naprawdę idealnie. Doprawiła sos ziołami i zamieszała
energicznie, zmniejszyła gaz, by zagotował się powoli i odeszła od kuchenki.
Przeszła do jadalnej części kuchni i zerknęła na Liama. Spał w leżaczku dumnie
prezentującym się na środku stołu. Z każdym kolejnym dniem żółtaczka i obrzęk
znikały, a Liam robił się coraz bardziej podobny do siebie. Miał słodki nosek
zakończony – notabene – Kaulitzowym kartoflem, wysokie czoło i dołek w bródce.
Liam po prostu był najpiękniejszym dzieckiem, jakie widziała. To się nazywa obiektywizm
matki.
Kilka chwil później zabrała
leżaczek i wstąpiwszy do aneksu, wyłączyła gaz pod sosem. Wyszedłszy z kuchni,
przecięła hol i weszła do salonu. W miejscu, gdzie wcześniej idealnie
wypucowane panele biły nowością po oczach, teraz zawitały dziesiątki poduch i
gruby puchowy koc. Salon był największym pomieszczeniem w domu, nawet sala
lustrzana nie miała takich rozmiarów. Zajmował około połowę prawego skrzydła.
Było to pomieszczenie specyficzne. Część widoczna z holu, prezentowała kominek,
eleganckie meble i skórzany wypoczynek, zaś jeśli weszło się dalej, można było
zobaczyć resztę. Po prawej sprzęt stereo i telewizor, a dalej w głębi na tle
ściany przeszklonej oknami sięgającymi od sufitu po podłogę, uwieńczonymi miękkimi
i szerokimi parapetami, w rogu pięknie prezentował się czarny fortepian, a
przestrzeń znajdującą się niemal centrum pokoju, stanowiła spora wcześniej
niezagospodarowana część parkietu, która teraz była królestwem Liama. Wszystko
to nie było dziełem przypadku. Dzięki takiemu rozplanowaniu przestrzeni, w
razie odwiedzin gości, Scarlett mogła być z Liamem, a jednocześnie słyszeć
wszystkie rozmowy. A druga sprawa z tego miejsca rozpościerał się widok na
ogród i taras.
Uczyniła duży krok nad
poduszkami i postawiwszy leżaczek w rogu, usiadła na środku. Liam zaczynał się
wiercić, więc wyjęła go i ułożyła przed sobą. Wciąż nieświadomy swoich kończyn
nieporadnie poruszał rączkami, gdy zaczął się krzywić. Scarlett zsunęła z
nadgarstka frotkę i zebrawszy wszystkie włosy, prędko je związała. Ostatnio
poważnie zaczynała zastanawiać się nad fryzjerem. Włosy zaczynały dosięgać jej
bioder i to stawało się coraz mniej wygodne. W charakterystyczny sposób
ugniotła najpierw jedną swoją pierś i zaraz drugą, usiłując sobie przypomnieć,
z której karmiła ostatnio. Musiała się spieszyć, bo malec niecierpliwił się
coraz bardziej. Odpięła szybko bluzkę i specjalne zapięcie na miseczce
biustonosza dla karmiących i wzięła synka na ręce. Przytuliła go i przystawiła
do piersi. Minęła chwila, nim zaczął ssać, ale kiedy to już się stało, poczuła
ulgę pomimo bólu, który zadawały jej bezzębne dziąsełka Liama.
Zespół znów zaczął próby,
więc Tom znikał na przed- albo popołudnia i wracał specyficznie nakręcony, z
tym ujmującym błyskiem w oku, który pojawiał się, gdy grał. Nie przeszkadzało
jej to, że zostawała z Liamem sama. Tom potrzebował odskoczni, a muzyka była ku
temu najlepsza. Sam fakt ojcostwa na pełen etat był dla niego niczym grom z
jasnego nieba. Choć od samego początku cieszył się i zapewniał, że dojrzał do tego,
to tak samo jak bardzo był szczęśliwy, bał się. Choć nie chciał dać tego po
sobie poznać. Nie potrafił, jak ona, rozpoznawać płaczu Liama, oceniać czy
trzeba go nakarmić, przebrać, czy może nie może mu się odbić po jedzeniu. Dla
niego to był jeden, ten sam dźwięk i choć powoli nastrajał się na odpowiednie
fale, wciąż się gubił. Wszystkie te braki nadrabiał ogromem uczuć, jaki na
niego przelewał. Jednak to wszystko wciąż było dla niego za dużo. Nie miał jej
cierpliwości i oddania, więc wszystko przerażało go bardziej. Scarlett to
rozumiała i pomysł wszczęcia przygotowań do kolejnego albumu, wydał jej się
idealny. Sama też potrzebowała odpoczynku, ale wydawało jej się, że lepiej
dostosowała się do nowej sytuacji. I pomimo spotkań z psychologiem, Toma wciąż coś
dręczyło. A ona nie miała pojęcia co. Scarlett pogładziła malutką główkę synka
i odsunęła go od piersi. Ułożyła go na poduszce, by znajdował się lekko pod
kątem i zapięła bluzkę. Przez uchylone okno frobtowe usłyszała chrzęst żwiru na
podjeździe. Uśmiechnęła się i sięgnąwszy pieluszkę, starła z ustek Liama
odrobinę mleka, po czym wzięła go pionowo na ręce i położyła na swym ramieniu.
Kołysała się delikatnie i gładziła go po pleckach. Póki nie dał głośno i
wyraźnie znać, że jedzenie się przyjęło. W tej samej chwili do domu wszedł Tom.
- Oho, ktoś tu jadł – zaśmiał
się, zaglądając do salonu. Scarlett słyszała jak zdejmował kurtkę i najpierw
jeden i zaraz drugi but, i jak szurając cicho szedł do nich. – Też bym nie
pogardził, mówiąc szczerze.
- Czym? – dziewczyna
uśmiechnęła się filuternie, sceptycznie unosząc brew. Wstała i podała Tomowi
pieluszkę.
- Jedzeniem, Maleńka.
Jedzeniem – udał zgorszonego, przewieszając ją przez ramię i zaraz wziął malca
na ręce. Uniósł go na wysokość oczu i uśmiechnął się szeroko.
- Cześć, wielkoludzie –
ucałował go w czoło i podobnie jak Scarlett, ułożył pionowo na swoim ramieniu. Liam,
jak wszystko co robił, nieświadomie podparł główkę rączkami i się uśmiechnął.
- Chyba mu się to spodobało –
Scarlett stała za Tomem i wygładziła zaginki pieluszki, by synkowi było
wygodnie. – Pójdę przygotować obiad – przeszedłszy nad poduszkami, skierowała
się ku wyjściu. Jednak nie mogła się powstrzymać, by na nich nie spojrzeć. Stanęła
tuż przy łuku i odwróciła się. To tylko kilkanaście dni, a ona już tak bardzo
ukochała ten widok. Tom, dorosły mężczyzna, sięgający grubo ponad metr
osiemdziesiąt wzrostu i Liam, kruszynka ważąca ledwo trzy i pół kilograma.
Ufnie przytulił się do ramienia taty i wsłuchując się w jego głos, bacznie
patrzył przed siebie, pewnie usiłując zlokalizować jego źródło. Błękitne
śpioszki tak bardzo kontrastowały z granatową koszulką Toma, a malutka rączka
spoczywająca na jego ramieniu z dużą dłonią Toma pewnie podtrzymującą dziecko.
Wciąż było w nim coś z tego chłopca, w którym się zakochała. Nie minęło
przecież tak wiele czasu. Fizycznie wiele się nie zmienił, ale było coś w jego
postawie, coś bijącego z jego wnętrza, z ruchów i postaw, co utwierdzało
Scarlett w przeświadczeniu, że to nie ten sam chłopak, że to już mężczyzna. I
tak bardzo urzekał ją widok, kiedy tulił Liama do siebie. Opowiadał mu
niestworzone historie, spacerując po pokoju, a kiedy odwrócił się, by iść w jej
stronę, zamilkł i posłał jej szeroki uśmiech, a potem mówił dalej,
umiejscawiając centrum swojego wszechświata w tej malutkiej istotce w swoich
objęciach.
Kąpiel dłuższa niż piętnasto
minutowa, w ostatnim czasie była dla Scarlett swoistym rarytasem. Tym razem
pozwoliła sobie aż na dwadzieścia pięć minut. Zaszalała i liczyła, że zupełnego
szaleństwa będzie mogła dopuścić, gdy Liam pójdzie do wojska. Czerpiąc z tego
niemal dziką przyjemność, wtarła we włosy odżywkę i nabalsamowała skórę. Jak
dawno tego nie robiła! Założyła bieliznę i szlafrok, po czym wyszła z łazienki
otoczona kłębami pary. Tom siedział na łóżku oparty o wezgłowie i trzymał na
kolanach laptopa, zawzięcie szukając czegoś w Internecie. Kiedy weszła do
pokoju, rzucił jej krótkie spojrzenie i wrócił do lektury. Jego uwagę zwrócił
dopiero cichy szmer podomki upadającej na podłogę. Spojrzał na nią i miał
wrażenie, że dopiero ją zobaczył. Włosy miała związane w niedbały kok na karku,
dzięki czemu widział ją całą. Biały top na cieniutkich ramiączkach podkreślał
krągłości Scarlett, a figi pozwalały mu podziwiać w pełnej krasie jej zgrabne
nogi. Niczego nieświadoma szukała piżamy, a on upajał się jej widokiem i naraz
tak bardzo za nią zatęsknił. Pomimo tego, że od porodu minęły dopiero niecałe
trzy tygodnie, odzyskiwała powoli swą dawną figurę. Jednak szersze biodra,
pełniejsze piersi i pośladki, wyraźnie piętnowały zmianę w jej wyglądzie.
Scarlett była nie należała do dziewczyn przesadnie szczupłych i była przy tym bardzo
kobieca. Choć lubił ją taką miękką i rozlaną, teraz pociągała go bardziej, niż
był w stanie to sobie przypomnieć. Nie zauważył nawet, że przestała zajmować
się szukaniem i utkwiła w nim wzrok.
- Czemu tak patrzysz? –
zapytała cicho i z powrotem podniosła szlafrok.
- Nie – poderwał się z łóżka
i odebrał jej go. – Dlaczego? – zapytał miękko.
- Nie chcę, żebyś na mnie
teraz patrzył. Myślałam, że jesteś zajęty.
- Dlaczego? – powtórzył.
- Bo nie jestem teraz
wystarczająco ładna – uciekła spojrzeniem gdzieś w kat, jednak Tom zmusił ją,
by na niego spojrzała. Ujął jej podbródek i uniósł delikatnie do góry.
- Co ty bredzisz? –
uśmiechnął się. Wolną ręką objął ją w talii
i przyciągnął do siebie.
- Tak uważam. Bo jaki mógłby
być inny powód, dla którego traktujesz mnie, jakbyśmy nie mieli razem dziecka,
a jedynie dzielili ze sobą mieszkanie? Tom, ostatni raz tak naprawdę
pocałowałeś mnie na wieczorze Jul i Shie’a. nie dotykasz mnie, nie przytulasz,
a jeśli już to robisz, to jak jakbym była twoją młodszą siostrą. Jaka może być
inna przyczyna? Brzydzisz się mnie – mówiła bez zająknięcia, patrząc mu w oczy,
więc naprawdę tak uważała. Puścił ją. Nie wiedząc co zrobić, uczynił dwa kroki
w lewo, potem w prawo i znów zatrzymał się, by odwrócić się ostro i znów stanąć
przed Scarlett. I zrobił to, o czym marzył od tych trzech tygodni. Pocałował
ją. Namiętnie, ale nie brutalnie. Z miłością, z wielką czułością i tęsknotą. Mógłby
tak w nieskończoność. Tak dobrze było przypomnieć sobie smak jej miękkich ust. Kiedy
oderwał się od niej, spojrzał jej prosto w oczy.
- Nigdy, nawet nie waż się
tak myśleć – odparł poważnie. A Scarlett zbyt zszokowana, by coś dodać pokiwała
tylko głową. – Schulz zalecał kilkutygodniową wstrzemięźliwość, Julie mówiła o
tym, że musisz dojść do siebie, a ja nie chciałem w żadem sposób zrobić
czegokolwiek, co by ci się nie spodobało, co byłoby dla ciebie krzywdzące albo
nieodpowiednie. Nie chcę, byś przeze mnie i moje zachcianki źle się czuła. Nie
wiem, co tak naprawdę robi się w takich sytuacjach.
- Tom, ja urodziłam dziecko,
a nie zachorowałam na trąd – odpowiedziała, uśmiechając się smętnie. – Ja po
prostu myślałam, że już ci się nie podobam. W końcu wyglądam trochę inaczej.
Nie tak jak wcześniej. Nie mam też tyle czasu dla siebie, wiem, że się trochę
zapuściłam… – Tom otaksował Scarlett dokładnie i powoli od stóp po czubek
głowy. Trochę niepewnie podniósł rękę i powiódł opuszkami od jej obojczyka,
przez krągłość piersi, po widoczny kawałek brzucha. – Jeśli wtedy nie byłam
idealna, to teraz tym bardziej – speszyła się.
- Kto naopowiadał ci tych
bzdur? – szepnął czule. – To są piersi, które karmią moje dziecko – dotknął ich
delikatnie. – To brzuch, w którym bezpiecznie rozwijało się, nim przyszło na
świat – przesunął dłoń ku podbrzuszu brunetki. – To ciało, które je wydało. To
ciało, które tak kocham – wędrówka jego dłoni zakończyła się na jej biodrze. –
Więc jak mogłoby mi się nie podobać? – Scarlett wzruszyła ramionami i mocno
wtuliła się w Toma, zupełnie kryjąc się w jego objęciach. – Poczekamy jeszcze,
aż będziesz gotowa, a wtedy pokażę ci jak je kocham – mruknął, wtulając nos w
jej włosy. – Ale ponad wszystko kocham ciebie. Jesteś dla mnie najważniejsza,
rozumiesz? Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że pomyślisz sobie coś takiego,
ale przepraszam, że dałem ci ku temu powody. Chciałem dobrze – wciąż mocno
przytulona pokiwała głową. Tom mocno trzymał ją w swoich ramionach, dokładnie
czując jej bliskość. Dotyk jej ciała, uścisk rąk to wszystko wydało mu się
takie nowe, jakby zapomniał, jak bardzo tu lubił. Stali tak kilka chwil, póki
nie odsunęła się troszkę, by móc spojrzeć Tomowi w oczy.
- To, że jesteś na
warunkowym, nie oznacza, że nie chcę mieć cię blisko – uśmiechnął się i czule
odsunął jej z twarzy kosmyk włosów. Pochylił się i pocałował Scarlett znów. Tym
razem długo i leniwie. Ujął dłońmi jej policzki i wręcz z namaszczeniem
rozkoszował się pocałunkiem.
- Mam dla ciebie coś, co
zamierzałem dać ci razem z kwiatami – odparł po chwili i podszedł do stoliczka
nocnego; Scarlett tak lubiła ten jego specyficzny, chwiejny chód. Wyjął z niego
duże, kwadratowe pudełko. Wrócił do dziewczyny, uśmiechając się na widok jej
winy. – To wciąż nie zaręczyny – odparł w udawaną powagą. Scarlett wywróciła
oczami i spojrzała na Toma wyczekująco. Jakby troszkę niepewnie otworzył przed
nią pudełko. – Wiem, że to zupełnie banalne i oklepane, ale wierz mi, że nie
istnieje biżuteria, która byłaby wystarczająco ładna dla ciebie – Scarlett nic
nie mówiła, wpatrując się w naszyjnik. Jej dłoń mimowolnie podarował do
łańcuszka na szyi, na którym zawieszone było serduszko, które podarował jej na
osiemnaste urodziny. Tom wyjął z pudełka przedmiot, który odebrał jej mowę.
Było to rubinowe serce otoczone diamentowym wianuszkiem.
- Tom, ale… - spojrzała na
niego zupełnie zszokowana. – To musiało kosztować majątek.
- Tego, co ty mi dajesz, nie
da się kupić za pieniądze. Mogę? – kiwnęła głową i odwróciła się do niego
tyłem, by mógł zapiąć łańcuszek. Kiedy to uczynił, pocałował Scarlett w szyję.
– Chodź – ujął ją za rękę i przeszedł kilka kroków, by stanąć przed lustrem
toaletki. Stanął tuż za nią i objął ją w tali. Czerwone serce bardzo
kontrastowało z jej delikatnie opaloną skórą i bielą topu, który nosiła.
Oddychała prędko, wpatrując się w ich odbicie.
- Tom, ja nie wiem. Jest taki
piękny – powiodła dłonią do wisiorka i musnęła go palcami. Tom uśmiechnął się
leniwie, mocniej przyciągając ją do siebie. Zamknął dłonie na brzuchu Scarlett
i delikatnie gładził go, tak jak robił to, gdy jeszcze była w ciąży. – Dziękuję
– odwróciła głowę, by spojrzeć na niego, a nie w lustrzane odbicie. – Nigdy nie
dostałam piękniejszej rzeczy.
- Tobie należy się wszystko,
co najlepsze i dlatego zastanawiam się, co cię skłoniło do tego, żeby ze mną
być – odparł spokojnie, a Scarlett w pierwszej chwili zaskoczona oparła się o
tors Toma i zamknęła swoje na jego splecionych dłoniach. Podobnie jak on patrzyła
w ich odbicie.
- Zawsze miałam słabość do
złych chłopców – odparła poważnie. – Lubiłam ich ujarzmiać – na krótką chwilę
zapadło między nimi milczenie, które Tom przerwał parskając śmiechem. – Coś nie
tak? – odparła siląc się na oburzenie.
- Skądże, kochanie i chyba
bym ci uwierzył, gdybym nie wiedział, że byłem twoim pierwszym chłopkiem.
- Och, zburzyłeś cały efekt –
żachnęła się. – I…i…i jak to byłeś? Czy ja o czymś nie wiem, przepraszam? –
zmarszczyła brwi i słodko wydęła wargi, co bardzo utrudniało mu zachowanie
powagi.
- Nie mogę być twoim
chłopakiem. To głupio brzmi w obecnej sytuacji, nie uważasz? Mogę być
ewentualnie twoim prawie-narzeczonym.
- Ewentualnie – prychnęła. – Prawie
robi wielką różnicę.
- No właśnie, ale brzmi
lepiej niż chłopak – kontynuował z zapałem. – No, bo słuchaj, powiedziałabyś do
psiapsiółek: słuchajcie dziewczyny, to jest mój chłopak, Tom?
- Nigdy nie zaszła potrzeba,
bym cię przedstawiała w towarzystwie, a poza tym ciebie nie trzeba
przedstawiać, rzeczone psiapsiółki pewnie rzuciłyby ci się na szyję, gdybym je
miała, oczywiście.
- Odezwała się ta anonimowa –
zakpił. – Bądź, co bądź, wiem jedno. Ładnie razem wyglądamy.
- Powtarzasz to od początku –
Scarlett wywróciła oczami i uśmiechnęła się. Przekrzywiła głowę, przypatrując
się ich wspólnemu odbiciu.
- No, bo ładnie razem
wyglądaliśmy nawet wtedy, kiedy jeszcze nie byliśmy parą. Ale, Scarlett, ja
mówiłem poważnie, przedtem – dziewczyna zmarszczyła brwi zastanawiając się, o
co mogło mu chodzić, a kiedy połączyła nagłą zmianę w tonie głosu Toma ze
słowami, które wypowiedział kilka chwil wcześniej, natychmiast odwróciła się
przodem do niego i spojrzała mu w oczy. Były jak nie jego – smutne i dalekie.
- Tom, jesteś ostatnią osobą,
jaką znam, która powinna siebie nie lubić. Dlaczego wciąż do tego wracasz?
Czasami mam wrażenie, że uważasz się za gorszego, złego. Kiedy wreszcie dasz
sobie drugą szansę? Nie liczą się błędy,
ale to, co robimy, by je naprawić i wnioski, jakie z tego wyciągamy.
- Może nie powinienem, bo
kiedy znów poczuję się zbyt pewnie, to coś schrzanię – odparł z goryczą.
- Mówisz tak, jakbym ja była
ideałem. Ile razy doprowadziłam cię do białej gorączki, co?
- Ale nigdy mnie nie
zawiodłaś – Scarlett uniosła sceptycznie brew. – No, prawie nigdy.
- Tom, pogadaj szczerze sam
ze sobą, jeśli nie na terapii, to w domu i dowiedz się, co jest nie tak, byś
wreszcie mógł naprawić to, co zepsute. Widzę, jak się starasz. Widzę, jak
kochasz Liama i jak wynagradzasz mu swój upadek. Nasz syn nie mógłby mieć
lepszego ojca, Tom – brunetka uśmiechnęła się i delikatnie pogładziła policzek
Toma. Powiodła opuszkami po jego skroni, nosie i brodzie, zmuszając, by jego
smutna twarz rozpromieniła się. – Chcę
cię z powrotem, Tom. Wróć do mnie. Ja do ciebie wróciłam, pamiętasz? – skinął
głową i mocno przytulił Scarlett. Trzymał ją mocno w ramionach, oddychając w
rytmie jej oddechu i uspokoił się. Zawsze tak na niego działała. Zawsze dawała
mu ukojenie. Była bezpieczną przystanią w
sztormie życia. Stali tak, dopóki w pokoju obok nie rozległ się płacz.
Westchnęła i niechętnie wyswobodziła się z jego ramion. Po drodze chwyciła
szlafrok i ubierając się zniknęła mu z oczu.
*
Doskonale pamiętała ten
ciepły, letni dzień, kiedy zjawiła się w tym gabinecie po raz pierwszy.
Pamiętała lęk przed spotkaniem z kobietą, którą tak bardzo szanowała i
podniecenie spowodowane poznawaniem nowych rzeczy. Pamiętała wszystko, jakby to
było wczoraj, a od tego dnia minęły prawie dwa lata.
Relacje Liv z Carine Roitfeld
nie należały do łatwych. Redaktor naczelna najpierw robiła wszystko, by załamać
jej ducha, a kiedy przekonała się, że dziewczynie zależało na tej pracy
bardziej niż jej się wydawało, co więcej, że jej zdolności, talent były
niepomiernie większe od tego, czego się po niej spodziewała. Zaczęła inwestować
w nią wiele i wymagać od niej jeszcze więcej, co zaowocowało znacznie większą
częstotliwością pojawiania się nazwiska Liv pod sesjami dla Vouge, niż
wypadałoby początkującej. Liv stałą się rarytasem. Ba, objawieniem, bo tylko
nieliczni zyskiwali sympatię naczelnej. Choć nie okazywała tego w tradycyjny
sposób. Niekiedy dziewczyna musiała najpierw wysłuchać nieprzyjemnej
reprymendy, by usłyszeć, że tak naprawdę chodziło tylko o to, że zdjęcia wyszły
genialnie. To były naprawdę dobre dwa lata. Liv nauczyła się więcej, niż
niejeden przez dekadę. Poznała wielu wpływowych ludzi, bywała w odpowiednich
miejscach i trafiała na odpowiedni czas. Stała się smacznym kąskiem. Młoda,
utalentowana, ambitna, z doskonałą techniką. Czego chcieć więcej? Zaczęły urywać
się telefony, sypać propozycje, jednak Liv żadnej nie przyjęła. Pracowała dla
Vouge’a i tego się trzymała. Carine nigdy nie wspomniała słowem o tym, co
sądziła o dodatkowych zleceniach, ale Liv nie potrzebowała się tego dowiadywać.
Była jej wdzięczna i zapostanowiła sobie lojalność. Jednak to wszystko było w
czasach, kiedy Francja była jej azylem, miejscem, którego nie zamierzała
opuścić nigdy. Przywiązaniem do Roitfeld i oddaniem pracy tłumaczyła sobie
wszystkie błędy, jakie popełniała. Upierała się, że to była wolność, gdy tak
naprawdę więziła się w ciasnej celi.
Wiele czasu upłynęło, zanim
zrozumiała, co tak naprawdę powinna zrobić. Dlatego wczorajszego ranka
spakowała swoje rzeczy i nie mówiąc wiele, wyjechała. Rodzina przywykła do jej
ucieczek, nie pytali. A teraz siedziała w gabinecie naczelnej, będąc pewną, że
podjęła dobrą decyzję. Nie bała się, a wręcz przeciwnie czuła się
podekscytowana kolejną wyprawą w nieznane, po
wolność.
- Chyba nie dziwi mnie twoja
wizyta, Liv – Roitfeld zamknęła niedbale drzwi gabinetu i przeszedłszy przez
niego swym dostojnym krokiem, usiadła za biurkiem. Wygodnie rozsiadła się w
fotelu i założyła nogę na nogę. – Spodziewałam się ciebie już od jakiegoś
czasu.
- Co ma pani na myśli? –
zapytała zbita z tropu.
- Słucham, Liv – odparła,
ignorując pytanie brunetki. Na biurku leżała zielona teczka. Dziewczyna
domyślała się co w niej było i wiedziała też, że naczelna przejrzała jej plany,
choć nie wiedziała jak.
- Chyba nadszedł czas –
zaczęła koślawo. – Chyba nadszedł czas, żebym spróbowała samodzielnie rozwinąć
skrzydła. Praca dla pani… - naczelna uniosła rękę w ostrzegawczym geście, a Liv
natychmiast umilkła.
- Przyszłaś tutaj z masą
zapału, talentem i brakiem wiedzy praktycznej. Przyjęłam cię ze względu na
pamięć twojej babki i choć nie wróżyłam ci kariery fotografa, myliłam się.
Twoja pasja i zaangażowanie wyniosły cię na szczyt. To, co mogłaś tutaj
osiągnąć jako fotograf, już jest twoje. Mogłabym cię co najwyżej mianować swoim
zastępcom, ale to nie szczyt twoich aspiracji. Nie twierdzę, że wiesz wszystko,
ale do tego potrzebna ci wszechstronna praktyka. Tu mogłabyś robić zdjęcia moim
modelom albo gwiazdom do artykułów i koniec. A ty potrzebujesz czegoś więcej.
Stać cię na więcej, niż przewidywalne sesje bez większego polotu. Dlatego, jak
już wspomniałam, czekałam na ciebie, bo byłam niemal pewna, że się zjawisz. Jesteś niespokojną duszą Liv. Uciekasz
przed sobą i gonisz siebie. Musisz się rozwijać dalej, musisz iść na przód, ale
myślę, że spokój może dać ci tylko to, przed czym uciekasz.
- Nie wiem, co powiedzieć.
Przygotowałam sobie mowę, a pani powiedziała to za mnie. Praca tutaj, to było
najlepsze, co mogło mi się przytrafić.
- Wiem.
- Ale teraz chciałabym
popracować jako wolny strzelec.
- Myślę, że nasze drogi się
jeszcze skrzyżują, Liv Hannah. Twoja babka byłaby z ciebie dumna. Masz coś z
niej. Pielęgnuj swój dar. Jednak pamiętaj, że fotografia to nie wszystko. Ona
jest dla ciebie, nie ty dla niej.
- Dziękuję, Carine, jestem
pani dozgonnie wdzięczna za wszystko. Wiem, że gdyby nie praktyka u pani, nie
nauczyłabym się tak wiele – naczelna skinęła głową i otworzyła zieloną teczkę.
- Napisałam ci rekomendację,
choć raczej nie będzie ci potrzebna, a warunki rozwiązania umowy omówimy jutro,
bo zaraz mam spotkanie, spieszę się – Liv natychmiast poderwała się z miejsca i
uśmiechnęła się do szefowej, nim odwróciła się, by odejść.
- Liv?
- Tak? – zwróciła się do
szefowej i spojrzała na nią pytająco.
- Nie tylko ty wiele się
nauczyłaś – dziewczyna uśmiechnęła się znów i skinęła na pożegnanie. Osoby,
które usłyszały od Roitfeld takie słowa, można było policzyć na placach jednej
ręki. Czuła się wspaniale. Nie tylko spełniona i zadowolona, ale dumna. Tak,
była z siebie dumna. W tej właśnie chwili, kiedy rzuciła jedną z najlepszą posad,
o jakiej mógłby marzyc każdy fotografik, czuła się dumna, bo zyskała pewność,
że bezpowrotnie uwolniła się od poczucia szarej myszki, jakie wpoił jej Paul. Świat
stał przed nią otworem, jednak musiała pozbyć się jeszcze kilku piętn, które po
sobie zostawił.
Wychodząc z budynku,
odetchnęła pełną piersią i rozejrzała się. Przed oczami miała Paryż, jej Paryż,
który tak bardzo ukochała, na który uwielbiała patrzeć od pierwszej chwili. Paryż
– miasto magii, miasto marzeń. Miasto jej spełnionych marzeń; słonych porażek i
słodkich triumfów. Była pewna, że wróci tu nie raz, ale może już nie sama, Postanowiła,
że najpierw zje obiad na wieży Eiffla, a później uda się do Pierra i Hugo. W
końcu to oni byli ogromną część jej własnego Paryża.
*
- Jest prześliczny – Rainie
ostrożnie oddała Liama Scarlett, by ta włożyła go do łóżeczka. Brunetka
odpowiedziała na to uśmiechem i włączyła nianię, po czym wyszły z pokoju,
zostawiając uchylone drzwi.
- Odkąd pojawił się na
świecie, codziennie mam przed sobą nowe wyzwania i to mnie przeraża, ale nie
wyobrażam sobie, by mogło go nie być.
- Kiedy Candy się urodziła,
przeszłam piekło, ale tylko ona trzymała mnie w pionie. Dzięki niej jestem tu z
tobą – odparła cicho.
- Już coś wiadomo? –
zatrzymały się u szczytu schodów, by pobyć jeszcze chwilę w samotności. Rainie
pokręciła głową. Wyglądała fatalnie. Schudła, jej cera poszarzała, a pod oczami
malowały się sińce. Była zmęczona nie
tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Całe to oczekiwanie ją
dobiło. Scarlett nie za bardzo wiedziała, co powinna powiedzieć, jak się
zachować. Choć bardzo lubiła Rainie, bardzo trudno było jej odnaleźć się w
całej tej sytuacji.
- Blitz zadzwoni, kiedy wyślą
oddział po Hansa i po nas. Cały czas noszę w torebce wszystkie dokumenty. Za każdym
razem, kiedy dzwoni telefon, mam wrażenie, że to już, a poza tym… boję się, że
Hans zaczyna coś podejrzewać. Jest ostatnio dziwny – skrzywiła się.
- Wierzę, że zdążycie.
- Momentami, kiedy o tym
wszystkim myślę, czuję się jak w filmie. Wiesz, uknuty spisek, dochodzenie, a
potem zasadzka na złoczyńcę. W filmach zawsze wszystko kończy się dobrze, a tu
nie jestem już tego taka pewna.
- Film, nie film,
najważniejsze jest to, żeby wszystko poszło zgodnie z planem.
- Z jednej strony chciałabym,
żeby to było już, po wszystkim, ale z drugiej nie chcę się z nim rozstawać –
Rainie spojrzała smutno na Scarlett. Starała się z całych sił, by się nie
rozpłakać. Cały plan miał gładko wejść w życie. Rach-ciach i po krzyku, a
zamiast tego na drodze pojawiały się same przeszkody. Najpierw sędzia, później
jeden ze świadków. A czekanie ją zabijało. Nie potrafiła myśleć o niczym innym.
Stała na pograniczu dwóch żyć, oba pochłaniały ją równomiernie i traciła siły. –
Scarlett, nie wyobrażam sobie tego, że już nigdy go nie zobaczę – wyszeptała. –
My nigdy nie byliśmy tak naprawdę razem. Bill poświęcił się dla mnie, a ja nie
dałam mu nic z siebie. Widzę, co się z nim dzieje. Boję się o niego. Nie
zasłużył na to.
- Myślę, że ofiarowałaś mu
więcej, niż ci się wydaje. Nic już nie będzie takie samo, ale wybraliście
mniejsze zło i już nie czas na to, by się cofać. Odzyskasz wolność, Rainie –
brunetka delikatnie się uśmiechnęła i mocno uścisnęła dłoń dziewczyny.
- A co, jeśli to on jest moją
wolnością? – Scarlett przymknęła na moment powieki, by zaraz spojrzeć na
blondynkę ze współczuciem.
- Och, kochanie – westchnęła
i mocno przytuliła Rainie. – Chyba zabrnęliśmy w ślepą uliczkę – dziewczyna się
rozpłakała, a Scarlett gładziła ją po plecach. Choć blondynka była wyższa od
niej, w tej chwili tak bardzo zapadła się w sobie, że to nie miało żadnego
znaczenia. Musiało minąć na tyle dużo czasu, żeby bliźniacy zaczęli zastanawiać
się, gdzie zniknęły. Zagadka rozwiązała się sama, gdy znaleźli się przy
schodach i widząc je, Bill natychmiast wycofał Toma. Wrócili do salonu, a
Rainie powoli zaczęła zbierać się w sobie. Szloch zmęczył ją jeszcze bardziej. Musiała
długo tłumić w sobie ten wybuch, skoro teraz nie mogła przestać płakać. W
łazience obmyła twarz zimną wodą i jako tako zebrana w sobie ruszyła przodem,
do salonu. Scarlett przypatrywała się jej przez chwilę. Rainie nie nosiła
wysoko głowy, ani dumnie nie prostowała pleców. Rainie była bez sił. Rainie
była smutna, a jej łzy skojarzyły się Scarlett z deszczem.