Uczucia, które towarzyszyły
Billowi, gdy patrzył na wznoszący się samolot, niezdatne były do opisania. To
tak jakby ktoś wyrwał mu serce i miażdżył je obcasem, deptał i poniewierał.
Cierpienie, które odczuwał, było wręcz fizyczne. Wiedział, że tak będzie, że
wraz z ich odejściem umrze jakaś cząstka niego samego, ale nie spodziewał się,
że ból stanie się tak trudny do zniesienia. Minęło dopiero kilkanaście minut
odkąd się pożegnali, a on nie potrafił wyobrazić sobie reszty swojego samotnego
życia. Ze zbolałą miną oderwał wzrok od jasnego nieba, jego kolor wydał się mu
nieprzyzwoicie nieodpowiedni względem tego, co przeżywał. Spojrzał na Blitza i
Krugera, stojących za nim w asyście dziesięciu innych policjantów, którzy mieli
dopilnować porządku i w razie potrzeby zapewnić Rainie i Candy maksimum
bezpieczeństwa. Odwrócił się i w milczeniu każdemu z funkcjonariuszy uścisnął
dłoń.
- Nie potrafię wyrazić
wdzięczności wedle waszej pracy, panowie. Bez waszej pomocy nie udałoby mi się
zwrócić jej wolności. Dziękuję – odparł z powagą, głosem tak zmęczonym i
wypranym z wszelkich uczuć, że nieświadomie zaczął wzbudzać w nich litość. W
gruncie rzeczy nie wiedział, czy powinien zostać czy iść. W końcu było już po
wszystkim. Samolot odleciał, a on został. Bez serca. Z tłumu podróżnych wyłonił
się Shie i szybkim krokiem zbliżył się do nich, skinął kolegom na powitanie, po
czym zwrócił się do Billa. Ci, nie widząc sensu dalszego wystawania tam,
odeszli. Blitz i Kruger mieli udać się do sądu. Shie spojrzał krótko na
oddalających się współpracowników i zwrócił uwagę z powrotem ku Billowi. Przez
cały czas trwania ich własnego śledztwa, zdążyli się zaprzyjaźnić.
Niejednokrotnie słuchał opowieści Billa o jego miłości do Rainie, o jego
wątpliwościach i rozterkach. Poznał ich oboje, ich troje, z zupełnie innej
strony. Zdradzono mu sekrety, których nigdy nie chciał usłyszeć. Usłyszał o
bólu, którego sam miał nigdy nie zaznać, o cierpieniu, które pożerało ciało i
duże, o bezwarunkowym poświęceniu i bezgranicznym oddaniu. I nie mógł się
nadziwić, jak można było tak bardzo kochać, nie będąc ze sobą nigdy tak
naprawdę. Dlatego teraz patrząc na bruneta nie umiał znaleźć słów, które byłyby
w stanie mu pomóc. Nie wiedział, czy to w ogóle było możliwe. Shie wiedział,
ile kosztowała go ta chwila. Poklepał Billa pokrzepiająco po ramieniu i
spojrzał na niego współczująco, acz stanowczo.
- Dokonałeś dobrego wyboru,
Bill.
Tysiące metrów wyżej i dalej,
w samolocie szybującym w przestworzach ku ich nowemu życiu, siedziały dwie
przerażone istoty. Candy z zapartym tchem wyglądała przez małe okienko,
zachwycając się widokiem chmur, zaś Rainie ściskając złożone na kolanach dłonie,
wciąż oblewała się zimnym potem, zastanawiając się, co będzie, gdy wysiądą z
samolotu. Nie płakała, obiecała przecież Billowi, że nie będzie płakać, choć
łzy uparcie gromadziły jej się pod powiekami. Siedziała tak i siedziała, a
przemożny strach wypełniał ją całą, sięgał koniuszka każdego najmniejszego
nerwu, rażąc ją, niczym prądem. Kiedy po czasie, jak długim nie potrafiła
określić, spojrzała na Candy, ta słodko spała z głową skręconą w stronę okna.
Choć było dopiero południe, Rainie poczuła się nienaturalnie zmęczona. Oparła
głowę na zagłówku i przymknęła powieki, tylko na chwilkę.
Obudziła ją Candy, ciągnąc za
rękaw.
- Mamusiu, zaraz będziemy
lądować. Pani stewardessa powiedziała mi, żebym cię obudziła. Rozmawiałyśmy po
angielsku – wypięła się dumnie, prezentując przy tym szeroki jeszcze troszkę
szczerbaty uśmiech.
- Świetnie, kochanie – Rainie
ucałowała dziewczynkę w czoło i kiedy tylko ogłoszono komunikat, zapięła pas i
dopilnowała, by Candy zrobiła to samo. Niedługo później, kiedy mocno ściskając
dłoń Candy i pasek torebki na ramieniu, wyszła do terminalu, gorączkowo
rozglądając się za tabliczką ze swoim nazwiskiem. Everett. Everett. Everett. Nigdzie nie było nikogo takiego. Zaczęła
się denerwować, w końcu ktoś miał ich odebrać. Raz po raz przeszukiwała
wzrokiem zebranych w poszukiwaniu jakiegoś znaku, odczuwając pierwsze objawy
paniki i nagle ją olśniło. Zupełnie zapomniała, że z chwilą wejścia na pokład Rainie i Candance Everett przestały istnieć.
Przepadły w nicość. Zaś w momencie opuszczenia samolotu do życia zostały
powołane Jillian i Mary Ann Wade. Rozejrzała się raz jeszcze. Wysoki,
barczysty mężczyzna, w czarnym, dobrze skrojonym garniturze stał niemal
naprzeciw nich z kartką w ręku, na której wyraźnym pismem napisano; ‘J. i M.A. Wade’. Odetchnęła z ulgą i
niemal ugięły się pod nią kolana, gdy oczy jej i owego mężczyzny spotkały się.
Spojrzał na nią pytająco, a ona nieśmiało skinęła głową. Nic dziwnego, że
skupiła jego uwagę. Wszyscy pasażerowie rozeszli się, zostały tylko one.
Zerknęła na córkę. Dziewczynka bacznie rozglądała się wokół. Mocniej ścisnęła
dłoń mamy i odparła cichutko w miarę płynną angielszczyzną;
- To chyba ten pan.
- Tak, chyba tak – Jillian
uśmiechnęła się do córki. Uznała, że mała chyba lepiej zaangażowała się w
zadanie jakie je czekało. Rozumiała, jak teraz powinny postępować i jakie to
ważne. A Jillian trwała w zawieszeniu. Nie była już w Niemczech, ani jeszcze
tutaj. Serce nie potrafiło zapomnieć tak od razu. Stanąwszy przed owym
mężczyzną, uśmiechnęła się delikatnie. Wymienili uściski dłoni. Mary schowała
się, jakby za nią. Jedną ręką trzymając się mamy, a drugą misia dyndającego
dotąd przy jej plecaku.
- Detektyw Greg Armstrong,
witamy w St. Louis – Jillian uśmiechnęła się niepewnie, chcąc przedstawić
siebie i córkę, ale uznała to za śmieszne w tej sytuacji.
- Miło mi, detektywie.
Dziękuję, że zechciał pan nas odebrać z lotniska.
- Proszę mówić mi po imieniu,
Greg – po raz kolejny wyciągnął ku niej dłoń, a dziewczyna ją uścisnęła.
- Ra… - urwała, zachłysnąwszy
się powietrzem. – Jillian – odrzekła ze zbyt wielkim spokojem. – A to Mary Ann
– ukucnęła przy córce i ucałowała ją w policzek. Detektyw wyciągnął rękę
również do dziewczynki, a ona nieśmiało podała mu swoją.
- Ty też mów mi po imieniu,
bo teraz pewnie będziemy się często spotykać.
- Dobrze – odpowiedziała
grzecznie.
- Zatem chodźmy. Po drodze
streszczę wam wieści z Berlina. Mniemam, że to cały wasz bagaż? – gestem
wskazał na dużą torebkę i plecaczek Mary.
- Tak, polecono nam, abyśmy
zabrały tylko rzeczy mające dla nas jakąś sentymentalną wartość.
- Dobrze zrobiłyście, a teraz
zapraszam – puścił je przodem, by zaraz zrównać krok z blondynką, a kilka chwil
później siedzieli już w jego wiśniowej crown victorii. W schowku znalazł
zapomniane paczkę żelków i snicersa, zaproponował je Mary, lecz ona
kurtuazyjnie wzięła tylko żelki. Zajęła się jedzeniem, dając im możliwość na
swobodniejszą rozmowę o sprawach, których nie powinna znać. Jillian sądziła, że
musiała być głodna, bo ona sama, kiedy pierwsze emocje opadły, zaczęła odczuwać
głód. – Sprawa odbyła się dziś rano, czasu niemieckiego. Frommer został skazany
na piętnaście lat w zakładzie psychiatrycznym. Sędzia uznał, że nie jest
poczytalny.
- Ja to wiem od dziesięciu
lat – prychnęła. – Szczerze sądziłam, że dostanie większy wyrok.
- Prokuratura złoży
odwołanie. Zaś jego ojcu postawiono zarzuty.
- Chyba kupię szampana –
odrzekła już nieco bardziej zadowolona.
- Muszę powiedzieć, że wasz
angielski jest całkiem niezły.
- Ćwiczymy od roku – Jillian
rozejrzała się bacznie, tak naprawdę po raz pierwszy przyglądając się miastu. –
Podoba mi się tu.
- Saint Louis ma znacznie
więcej zalet, niż te, które teraz widzisz.
- Mamy czas, by poznać z Ca…
- westchnęła zażenowana. – Z Mary wszystkie.
- Nauczysz się – posłał jej
wyrozumiałe spojrzenie. – Miejmy nadzieję, że macie ten czas. Biorąc pod uwagę,
że obaj Frommerowie są w zasięgu wymiaru sprawiedliwości, powinniście go mieć.
- Bill mówił mi o tym
zagrożeniu. Shie też.
- Byłem z Shie’em na
szkoleniu w Quantico. Fakt faktem on był tam pierwszy raz, ja już kolejny i
większość czasu przebywaliśmy w innych strefach, zdążyliśmy się poznać.
Zapowiada się na świetnego glinę. Szkoda, że zrezygnował z pracy tutaj, w
Stanach. Czekałaby go tu lepsza przyszłość.
- Myślę, że gdyby nie stało
się, co się stało, zostaliby tu. Odnalazł matkę i siostry, czyli także
przyszłych szwagrów i nowych przyjaciół.
- Z tego, co wiem Shie jest
sierotą i wychowała go babka – odrzekł zdziwiony.
- To długa historia, w każdym
razie ani przez chwilę nie był sierotą. Shie to niewinna ofiara zbyt wybujałego
ego rodziców jego mamy. Z resztą, wszyscy byli niewinnymi ofiarami. Wiesz, co.
Cała ta rodzina jest, jak rodem z jakiegoś filmu, więc raczej nic mnie już nie
zdziwi – odparła płynnie, zupełnie zapominając, że bała się bariery językowej.
Zaparkował przy rogu ulic, gdzie mieściło się przyszłe mieszkanie Jillian i
Mary. Wjechali na piąte i ostatnie piętro, skierowali się korytarzem w prawą
stronę, by zatrzymać przy przedostatnich drzwiach. Armstrong odszukał klucz,
lecz nie otworzył ich, a podał klucz blondynce. Drżącymi rękoma, dopiero za trzecim
razem trafiła kluczem do zamka, zawstydzona pchnęła drzwi, gdy blokada ustąpiła
i zawstydzona spojrzała na policjanta. Uśmiechnął się krótko i ręką wskazał, by
weszły.
- Mieszkanie nie jest duże,
ale myślę, że odpowiednie dla was obu – znaleźli się w małym korytarzyku
wyłożonym palisandrowymi panelami o ścianach w kolorze słonecznej żółci. Po
prawej, mniej więcej metr od wejścia stała mała szafka na buty, a nad nią
wisiał wieszak, zaś po lewej wisiał średniej wielkości obrazek z górskim
krajobrazem. Na tej samej ścianie znajdowały się drzwi do niewielkiej łazienki
utrzymanej w biało-beżowo-różowej tonacji, zaś następne do kuchni. Podłogę
pokrywało linoleum imitujące drewno, zaś ściany były w żywym odcieniu zieleni.
Lewą stronę pomieszczenia zajmowały szafki i sprzęty, a po prawej, pod oknem
stał mały stolik z trzema krzesłami. Drzwi po przeciwnej stronie korytarza
prowadziły do dwóch małych sypialni. Pierwsza, należąca do Jillian utrzymana
była w tonacji biało-beżowo-brązowej. Podłogę pokrywały mahoniowe panele,
stelaż łóżka, stolik i komoda również były wykonane z mahoniowego drewna.
Ściany pomalowano farbą w kolorze jasnego ecru, a zasłony i pościel były
beżowe. Wykończenia typu firany, serwetki czy drobne wyposażenie były białe.
Natomiast pokój Mary Ann był kolorowy. Błękitne ściany, dębowe panele i meble,
błękitny, gruby, okrągły dywan, różowa pościel, cytrynowe seledynowe zasłonki i
różnobarwne maskotki usadzone rzędem na pościeli. Na wprost wejścia znajdował
się salon. To było największe pomieszczenie w całym mieszkaniu. Urządzono go
bardzo minimalistycznie. Z racji, że rolę drzwi pełnił jedynie łuk ścienny i
było to pomieszczenie otwarte podłoga podobnie jak w przedpokoju wyłożono
palisandrowymi panelami, ściany pomalowano bardzo delikatną żółcią wpadającą w
jasny beż. Wewnątrz znajdował się tylko komplet wypoczynkowy, ława ze szklanym
blatem, pusta biblioteczka i telewizor z zestawem DVD oraz stolik z komputerem.
Meble miały kolor hebanu, zaś białe firany kontrastowały z bordowymi zasłonami.
Mieszkanie wydawało się naprawdę przytulne i obu się bardzo podobało. Kiedy
skończyli oględziny, detektyw podjął znów rozmowę; - Wasze sypialnie wcześniej
były jednym dużym pokojem, ale uznaliśmy, że takie rozwiązanie będzie lepsze.
Rozumiem, że kwestia płatności została ci przedstawiona? – Jillian kiwnęła
głową. – Moi ludzie będą patrolować okolicę, a ja przyjadę po was jutro. Pokażę
wam miasto, twoje miejsce pracy i szkołę Mary, objaśnię też wszystko inne.
Lodówka jest pełna, a w waszych szafach znajdują się jakieś podstawowe rzeczy.
Poradzicie sobie do jutra – w drzwiach skinął im na pożegnanie i wyszedł
zamykając je za sobą, zostawiając Jillian i Mary zupełnie przestraszone nowym
miejscem, nową sytuacją, nowym życiem.
- To co, Cukiereczku? Zjemy
coś? – Jillian uśmiechnęła się do córki i czule pogładziła jej włosy. – Naszą
wolność musimy przypieczętować porządnym posiłkiem.
- Chciałabym zadzwonić do
Billa, mamusiu – powiedziała smętnie, zdejmując z pleców plecaczek. Jillian
ukucnęła przy niej i ujęła ją za ramiona, spoglądając córce prosto w oczy.
- Nie możemy, kochanie. Teraz
mamy tylko siebie. Znajdziemy sobie przyjaciół, wszystko się ułoży, a teraz
możemy się tylko cieszyć, bo Hans już nigdy niczego nam nie zrobi – uśmiechnęła
się zachęcająco do dziewczynki i podnosząc się, ucałowała ją w czoło i mocno do
siebie przytuliła. – Wszystko będzie dobrze, Cukiereczku. Jesteśmy wolne.
- Ale kiedyś zadzwonimy do
Billa? – upierała się.
- Nie mogę ci tego obiecać.
Ale na pewno pójdziemy na koncert Scarlett, jeśli jakiś tu zagra, może być? –
Mary pokiwała twierdząco głową i z całej siły objęła mamę w talii.
- Może, ale jeśli Bill tu
będzie, to też?
- Też – zapewniła, tuląc do
siebie dziewczynkę. Tak bardzo potrzebowała siły, tak bardzo potrzebowała siły,
by wstać i iść dalej. Pragnęła, by ktoś przytulił i ją. By to Bill ją przytulił
i powiedział, że wszystko będzie dobrze, tak bardzo tego potrzebowała, tak
bardzo. – A teraz idziemy jeść, bo umieram z głodu – odparła ochoczo i szybko
podniosła się z klęczek, żeby córka nie dostrzegła jej wilgotnych oczu.
*
Zmierzchało już, kiedy na
podjeździe zatrzymało się białe audi. Tom podbiegł zziajany, przerywając
ucieczkę przed swoimi pupilami. Jeden z nich wykorzystał to i porwał mu z ręki
sztuczną kość, którą miał im rzucić. Zawiedzione, że już po zabawie, zaczęły
ganiać same, a on uspokajając oddech podszedł do samochodu brata. Bill stał o
niego oparty i wyjmował z paczki papierosa, poczęstował Toma, ale on odmówił.
Odpalił i milczał kilka chwil wpatrując się w fasadę domu.
- Hans został skazany, a jego
ojcu wytoczą proces, z resztą przeciwko ojcu Rainie też zostanie wszczęte
postępowanie. Jej matka nie żyje, więc jej się upiekło – Tom wsunął ręce do
kieszeni, przez chwilę nie za bardzo wiedząc, co powinien powiedzieć w tej
sytuacji. Czuł cierpienie Billa i nie znał na nie lekarstwa. Nie był pewien czy
istniało.
- Masz jakieś wieści o niej?
- Rozmawiałem z Shie’em.
Kontaktował się z facetem, który jest odpowiedzialny za nie przez te pierwsze
dni, póki się nie obędą na miejscu. Są całe, zdrowe, zmęczone i przerażone.
Wiesz, co jest najgorsze? – Bill podniósł na Toma rozżalony wzrok. – To, że nie
czuję żadnej satysfakcji. Żadnej pieprzonej satysfakcji, że mi się udało. Z
każdą chwilą jest tylko gorzej – oczy zaszły mu mgłą, nie chciał płakać, to
przecież było takie słabe. Kilka słonych łez spłynęło po jego policzkach,
wyrzucił niedopałek i prędko wytarł je wierzchem dłoni. – Widzisz, co ze mnie
zostało – mruknął ze złością. Tom objął brata ramieniem i ruszył w kierunku
domu.
- Zostajesz dzisiaj z nami.
Nie ma mowy, żebyś wracał do mieszkania. Scarlett zrobi coś dobrego do
jedzenia, posiedzimy, pogadamy. Poniańczysz Liama.
- Dzięki.
- Od tego masz nas. Może i
jesteśmy dorośli, ale ja wciąż pamiętam, jak uczyliśmy się jeździć rowerami –
Bill spojrzał na brata z wdzięcznością i poczuł się jeszcze gorzej, nie musiał
walczyć i zupełnie opadł z sił. – Wiesz, co. Ja nie wiem, co czujesz i mam nadzieję,
że nigdy się nie dowiem. Nie chcę się mądrować, ale poradzisz sobie, bo z
czasem będzie lżej. Uratowałeś ją, Bill. Większego dowodu miłości nie mogłeś
jej dać.
- Wiem, ale jakoś mnie to nie
pociesza.
- Potrzebujesz czasu, Bill –
Tom spojrzał na brata zatroskany i utworzył przed nim drzwi. Z salonu wyłoniła
się Scarlett z udręczoną miną, czego powodem był wrzask, nie płacz, wrzask
Liama. Kołysząc go w ramionach, zbliżyła się do Billa i kiedy ucałował ją w
policzek, zwróciła się do Toma. - W kuchni na blacie jest herbatka, przynieś,
powinna być wystudzona – wyraźnie zmęczona zmieniła synkowi pozycję, układając
go na swojej ręce brzuszkiem do dołu. Wygodnie oparła jego policzek na swoim
przedramieniu i splotła dłonie pod jego brzuszkiem. – Nie wiem, co mu jest.
Tańcuję z nim tak od godziny. Od jakiegoś czasu jest jakiś nieswój. Jest blady
i często boli go brzuszek albo jest jakiś pobudzony, mam tylko nadzieję, że nie
będzie chory – kołysząc Liama, poprowadziła Billa do salonu. On usiadł, a ona
krążyła z malcem.
- Może nie powinienem
przychodzić?
- No co, ty, przestań. Jemu
przejdzie. Kolacja już prawie gotowa, zrobiłam zapiekankę. Muszę ją jeszcze
tylko zalać sosem i podpiec.
- Jak ty to robisz, że ze
wszystkim się wyrabiasz? – zagadnął ze smutnym uśmiechem. Zdjął skórzaną kurtkę
i położył ją na oparciu obok siebie.
- Nie wyrabiam się, ale moim naczelnym
zadaniem jest nakarmienie obu tych głodomorów – mrugnęła do Billa i znów
zmieniła pozycję synka na pionową, by dać mu herbatkę koperkową. Wzięła od Toma
butelkę i przysiadła na sofie, starając się skłonić malca do picia. Między
jednym a kolejnym krzykiem udało jej się zmusić go, by zaczął ssać. Odetchnęła
z ulgą, gdy na chwilę zległa cisza.
- Już wiem, czemu Tom wyszedł
z domu – zagadnął Bill, spoglądając na brata.
- Nieprawda, wyszedłem nim
zaczął płakać! – oburzył się, zakładając bose stopy na ławę.
- Gdzie te nogi, Kaulitz –
burknęła Scarlett, gromiąc go spojrzeniem. – Ty tu nie sprzątasz – Tom wywrócił
oczami i zdjął stopy z blatu. Uznał, że lepiej nie drażnić lwa. Liam wypluł
smoczek butelki i zaczął postękiwać w jednoznaczny sposób. – Przecież dopiero
co jadłeś, chłopcze – z westchnieniem odwróciła się nieco bokiem i odpiąwszy
prędko kilka guzików bluzki, zaraz to samo zrobiła z biustonoszem. Ujęła swą
pełną pierś, czemu Tom musiał się dokładnie przyjrzeć, a Bill wyraźnie się
speszył i zaczął oglądać wzorki na swoich skarpetkach. Liam poskarżył się
jeszcze trochę, nim zaczął jeść i kiedy po chwili uspokoił się na dobre,
brunetka zwróciła uwagę na braci i parsknęła śmiechem. – Bill, ale ja nie
jestem naga. Możesz patrzeć.
- Nie wiem, czy powinien –
Tom odparł władczo wskazując na jej pierś. Scarlett wywróciła oczami.
- Gdybym biegała po domu bez
stanika, to byłby powód do zmartwień, ale ja karmię twoje dziecko. Jestem
chodzącą mleczarnią, nie ma w tym nic intymnego. Ostatnio karmiłam go, czekając
na wizytę Schulza, więc wiesz – Tom zrobił wielkie oczy, na co brunetka
wywróciła oczami. – Jak inne matki, czekające na bilans. Wyolbrzymiasz – Bill
nieśmiało podniósł głowę i starał się patrzeć Scarlett w twarz. Wzrok uciekł mu
raz. Tylko raz! – Bill, mam nadzieję, że zostaniesz dziś z nami. A może w ogóle
przeniesiesz się do nas na kilka dni?
- Nie, dziękuję. Znaczy dziś
zostanę, a jutro pojadę do mamy. Wrócę na Comety.
- Rozmawiałam z Julie, nim
Liam zaczął płakać. Wiesz, chyba nikt z nas nie będzie potrafił ci pomóc. W
każdej chwili możesz na nas liczyć. Możesz tu mieszkać, przychodzić albo
dzwonić o każdej porze. Ja wierzę, że z czasem przywykniesz, nauczysz się żyć.
- Na razie chyba nie chcę,
Scarlett – popatrzył na nią rozżalonym wzrokiem, wzruszając ramionami. Naprawdę
nie chciał. Nie czuł takiej potrzeby, ani konieczności. Spadał w dół i nie
zamierzał tego zmieniać. Liczył, że gdy znajdzie się w dole swojej otchłani,
przestanie cierpieć.
- Bill, wiem najlepiej, że
zamykanie się ze swoim bólem do niczego nie doprowadzi. Dziś to dla ciebie nie
ma sensu i wcale mnie to nie dziwi, bo doskonale wiem, jak to jest chcieć
zostać na dnie. To jest etap, kamień milowy. Wszystko dzieje się po coś.
Pomyśl, że może musiałeś ją teraz stracić, żeby za rok dwa czy pięć lat móc ją
odzyskać. A teraz masz nas i nie pozwolimy ci taplać się w tym odmętach piekielnych.
Wiesz, że nie rzucam słów na wiatr – spojrzała pewnie na Billa i podtrzymała
jego wzrok. Liam prawie spał, więc schowała pierś i wstawszy, podała synka
Tomowi. – Ponoś go – zapięła bluzkę i nim skierowała się do wyjścia, bez
pardonu usiadła Billowi na kolanach i mocno go przytuliła. Niemal z
westchnieniem ulgi przyjął jej silny uścisk i pozwolił sobie trwać w nim krótką
chwilę. Scarlett, choć znacznie mniejsza i drobniejsza od niego, zamknęła
bruneta w iście matczynym uścisku, chowając go w swoich ramionach. – Zobaczysz,
wszystko jeszcze będzie dobrze – złożyła na czole Billa pocałunek i jeszcze raz
mocno go przytuliła. – Poniańczcie, Liama, a ja dokończę kolację – dotknięta
jego dojmującym bólem, prędko wyszła z pokoju, by nie dać po sobie poznać
wzruszenia, jakie ją ogarnęło. Biorąc głęboki oddech wyjęła z lodówki brytfankę
i zabrała się za przygotowywanie sosu, starając się skupić myśli tylko na tym.
*
Jak zawsze zaparkował tuż na
wprost jej okien, spojrzał w lusterko i przygładził włosy. Chyba wyglądał
dobrze. Było za piętnaście dziesiąta. Miał jeszcze chwilę do umówionej godziny.
Wysiadł, wziął kwiaty i zamknął auto. Lekkim krokiem ruszył do ośrodka. To już
dziś! Po tylu miesiącach rozłąki, wreszcie będą mogli zacząć normalne życie. We dwoje. Było ciepło.
Słoneczko świeciło i wiał lekki, majowy wietrzyk. To był idealny dzień na
początek nowego życia. Uśmiechnięty witał się z pracownikami. Wymienił z
niektórymi zdawkowe pozdrowienia i szedł prosto do gabinetu dyrektora. Nie
dostrzegł kilku współczujących spojrzeń znajomych pracowników ośrodka.
Energicznie zapukał w bukowe drzwi. Odpowiedziało mu ciche ‘proszę’. Wszedł do
środka i od razu, gdy tylko zobaczył strapiony wzrok mężczyzny, wiedział, że
coś było nie tak. Prędko usiadł na metalowym krześle przed jego biurkiem i
spojrzał na niego zaniepokojony.
- Niech mi pan tylko nie
mówi, że ona dziś jednak nie wyjdzie.
- Gustavie…- skonsternowany
podał blondynowi małą kartkę papieru. Znał doskonale ten charakter pisma. W
końcu podczas jej leczenia wymienili tyle listów… Wiadomość zawierała dwa
zdania. Dwa zdania, które sprawiły, że zapragnął umrzeć.
‘Idę po wolność, którą mi obiecano. Wolność od normalnego
życia.’
Gustav wstał i wyszedł bez
słowa.
*
3 tygodnie później.
Koniec maja obfitował w
przepiękną pogodę. Wszystkie drzewa i rośliny zieleniły się soczyście, kwitły i
napawały cudowną radością. Dumni rodzice spacerowali po ogrodzie, a Liam po
królewsku umoszczony w wózku przyglądał się bacznie wszystkiemu, prawdopodobnie
dlatego, że jeszcze niewiele widział. Czapeczka zsunęła mu się z czoła na oczy,
więc Scarlett śmiejąc się z jego zdziwionej miny, przesunęła ją na swoje
miejsce. Spacerowali tak od kilkunastu minut, a nie obeszli jeszcze nawet
połowy działki. Największą niewiadomą obsady ogrodu były dorosłe drzewa, stare
drzewa, które nie wiadomo było, czy się przyjmą. Operacja się udała i dzięki
temu od drogi i ciekawskich spojrzeń poza wysokim żywopłotem oddzielał ich
prywatny lasek. Teraz minąwszy dom kierowali się ku drugiemu krańcowi posesji,
gdzie rosły drzewa owocowe. I ich jabłoń. Najmniejsze z drzew, najbardziej
wątłe, zasadzone przez Toma. Odkąd tylko zaczęło robić się ciepło zaczął je
sumiennie podlewać i zabezpieczył przed destrukcyjną siłą psów. Tak
pielęgnowane rosło i wypuściło pierwsze listki tej wiosny. Tak, jak rósł Liam.
Uśmiechnęła się na widok synka, który z niewiadomych przyczyn pokazywał im swój
bezzębny uśmiech.
- Urok osobisty bez dwóch
zdań ma po mnie – Scarlett, słysząc te słowa, parsknęła śmiechem i spojrzała na
zadowolonego ze swego odkrycia dumnego tatusia.
- Fantazjujesz, Kaulitz –
mruknęła rozradowana. Uwielbiała patrzeć na Toma tak rozkochanego w Liamie.
Choć migał się od zmieniania pampersów i noszenia go, kiedy nie chciał zasnąć,
był w nim tak bezwarunkowo zakochany, że nie potrafiła tego ogarnąć. Patrzył na
niego w tak cudowny, pełen miłości sposób, którego nie były w stanie opisać
żadne słowa. Jeszcze nie widziała ojca tak chełpiącego swoje dziecko. Nawet
tata chyba ich tak nie rozpieszczał.
- Przykro mi, Scarlett. Ja
wiem, że trudno ci się z tym pogodzić, ale taka jest prawda.
- Prawda jest taka, że
fantazjujesz. To po mnie odziedziczył wszystkiego dobre cechy. Jeśli okaże się,
że jest pedantem, to znaczy, że ma tą wadę po tobie.
- A jeśli okaże się
bałaganiarzem, to znaczy, że ta zaleta spłynęła na niego z ciebie? – spojrzał
na nią powątpiewająco, a brunetka pokiwała głową z przekonaniem.
- Wreszcie załapałeś, Kaulitz
– odparła od niechcenia, po raz kolejny poprawiając Liamowi zieloną smerfetkę.
Tom odwrócił się przodem do Scarlett i splótłszy ręce na torsie, objął ją
krytycznym spojrzeniem.
- Czy ty się czegoś dzisiaj
nawdychałaś, Maleńka?
- Czy ty mi ubliżasz,
Kaulitz? – brunetka stanęła tuż przy Tomie i dumnie wypinając pierś, splotła
pod nią ręce, mrużąc przy tym złowrogo oczy.
- Po nazwisku, to w sądzie,
Kaulitz – uniósł ku górze jedną brew, a na jego usta wpłynął ten wszystkim
znany cwany uśmiech.
- Igrasz z ogniem,
chłopczyku. Igrasz z ogniem – zamruczała nisko i głęboko, spoglądając Tomowi
prosto w oczy, co sprawiło, że wstrząsnął nim dreszcz.
- Śmiem twierdzić, iż to
płomień nieugaszony – odparł cicho tonem, który przyprawił Scarlett o szybsze bicie
serca i pochylił się nieco spoglądając jej głęboko w oczy.
- I tym razem się nie mylisz
– przyznała, zagryzając wargę.
- Mówił ci ktoś kiedyś, że
powinnaś zostać prawnikiem?
- Nie, a niby czemu? –
uśmiechnęła się półgębkiem, unosząc jedną brew.
- A temu, że wystarczyłoby,
że spojrzałabyś na sędziego w ten sposób, a wyrok byłby twój – brunetka
odrzuciła do tyłu głowę, wybuchając śmiechem. Jej twarz kraśniała radością, a w
niebieskich oczach błyszczały wesołe ogniki.
- Jesteś niemożliwy –
zarzuciła Tomowi ręce na szyję, kręcąc głową z dezaprobatą. Spojrzała na niego
przekrzywiając głowę, a jemu coś chlupnęło w żołądku. Zagryzła wargę w uśmiechu
i świdrowała go radosnym spojrzeniem. – Ale i tak cię kocham – stanęła wysoko
na palcach, jednocześnie ciągnąc Toma niżej do siebie i pocałowała go czule.
- Goooołąbeeeeczki – Liv w
teatralnym geście zachwytu przyłożyła złożone dłonie do piersi i westchnęła
głośno. – Urocze.
- Liiiiiv! – Scarlett
zostawiła Toma i prędko ruszyła ku siostrze. Padły sobie w objęcia i ściskały
się długo, wyrzekając wylewne słowa powitania, jakby nie widziały się
przynajmniej pół roku. Tom mając na rękach Liama, który wszystko słyszał, ale
nic nie widział i bardzo głośno zamanifestował swoje oburzenie, zbliżył się do
nich, a chłopczyk energicznie wierzgał rączkami i nóżkami, trzymany oczywiście
w pionie. W końcu był już taki dorosły.
- Cześć, grzdylu – Liv
połaskotała Liama po policzku, a on wydał z siebie długie i wysokie ‘eeeee’. –
Ależ on urósł. Mogę? – zwróciła się do Toma, a on niewypowiedzianie dumny podał
jej malca. – Mam coś dla mojego ulubionego chrześniaka – odparła zadowolona,
tuląc do siebie chłopca.
- Nadmienię, iż jedynego –
Scarlett szturchnęła siostrę w bok i ruszyła w stronę domu.
- Szczegół. W ogóle, siostra.
Ja nie rozumiem, dlaczego ty załatwiasz ze mną sprawy przez Isobel.
- Jak to załatwiam sprawy
przez Isobel? – zapytała zdziwiona.
- Dzwoniła do mnie
przedwczoraj, akurat kiedy robiłam plener i zapytała, czy przylecę na Comety,
bo chciałaby, żebym pobiegała za tobą z aparatem – Scarlett zupełnie nie mając
pojęcia, o co mogło chodzić spojrzała najpierw na Toma, potem na Liv, a potem
na klamkę od drzwi tarasowych, którą od kilku chwil powinna nacisnąć.
- Pierwsze słyszę, słowem mi
nie wspomniała, że chce cię zaangażować.
- W każdym razie rano mamy
sesję, a później mam cię fotografować na czerwonym.
- Dziwne, ta kobieta powoli
zaczyna działać mi na nerwy. Nienawidzę, kiedy decyduje za mnie.
- Wreszcie – odparł z tyłu
Tom. Scarlett wywróciła oczami i poprowadziła Liv do kuchni.
- Jednak Isobel będę martwić
się później, teraz zaparzę kawę, ty opowiesz o Irlandii, a Tom zmieni pampersa
Liamowi.
- Mnie pasuje – Liv
uśmiechnęła się szeroko i spojrzała na Toma, mrugając do niego. – A Tobie?
*
- Niech to szlag trafi! –
Bill z całe siły wyszarpnął klucz z zamka i cisnął nim do kryształowej misy.
Trzasnął drzwiami i z furią zdjął buty. Zostawił je w nieładzie na środku
korytarzyka i szurając nogami, poszedł do kuchni. Ostatnio wszystko go irytowało.
I już wiedział, co nie zgadzało mu się od samego wejścia, a na co nie zwrócił
najmniejszej uwagi. Radio, telewizor, laptop, sprzęt stereo, pralka, zmywarka i
wszystko inne, co tylko dało uruchomić, grało, śpiewało i brzęczało. Bill
zamrugał gwałtownie powiekami i zamknął usta, gdy uświadomił sobie, że
zapomniał je zamknąć. Stał w wejściu do kuchni i nie mógł ogarnąć sytuacji.
Jego depresja, jak widać, to był pikuś w porównaniu z tym, co działo się z
Gustavem w ostatnim czasie. – Gustav? – zapytał, jakby miał nadzieję, że
zagłuszy tą kakofonię dźwięków. Blondyn siedział przy stole w jadalnianej
części pomieszczenia. Wpatrywał się w kant blatu, tak bynajmniej się Billowi
wydawało. Jego dłonie spoczywały splecione na jego powierzchni i wydawał się
nie ruszać. Brunet zastanawiał się, czy on oddychał. Nie za bardzo wiedząc, co
zrobić, zaczął od wyłączenia telewizora, wieży i radia, a potem komputera.
Kiedy słodka cisza zaległa w mieszkaniu, poszedł do Gustava, który zdawał się
nie zauważyć, że wszystko ucichło. On chyba nie odbierał żadnego bodźca
zewnętrznego. Stanął obok niego i położył mu dłoń na ramieniu. Dopiero wtedy
ocknął się i powoli odwrócił głowę i spojrzał na Billa. – Gustav?
- Nie chciałem, żeby było
cicho – ton jakim wypowiedział te słowa i spojrzeniem, jakim go obdarzył,
sprawiły, że coś ścisnęło Billa w środku.
- Napijemy się? – blondyn
skinął głową. Brunet sięgnął szklanki i John’ie Walkera z prowizorycznego barku
w jednej z szafek. Wyjął z lodówki lód i postawił wszystko na stole. Odezwał
się dopiero, kiedy obaj opróżnili po dwie szklaneczki. – Co zamierzasz zrobić?
- A co ty zrobiłbyś na moim
miejscu? Oddałem jej życie, poświęciłem dla niej wszystko, zaniedbałem nawet
zespół, żeby trzymać ją, kiedy zwijała się w spazmach albo pilnować jej, żeby
się nie zarzygała. Wybaczyłem jej to, że okłamywała mnie od dnia, w którym ją
poznałem. Siedziałem w szpitalu. Jak idiota biegałem do niej do ośrodka i
snułem plany na przyszłość, a ona cały czas wiedziała, że to tylko marzenia
zakochanego kretyna, bo założę się, że od samego początku chciała uciec. Tylko
po cholerę siedziała w tym ośrodku, mogła to zrobić jeszcze zanim ją tam
wysłałem. Byłoby jej łatwiej. A może to wszystko moja wina, Bill? Bo wierzyłem
w coś, co mogło się ziścić tylko i wyłącznie w moim mniemaniu. Stworzyłem sobie
utopię i stałem się jej królem. Tym razem ja. Okłamałem się doskonałym
kłamstwem, bo ludzie się nie zmieniają, Bill.
- Ona wybrała. Poszła na
pewną śmierć. Dokończy to, co zaczęła, ale ty żyjesz, Gustav. Wiem, że nie
jestem najlepszym doradcą w kwestii złamanego serca, ale… musimy jakoś dalej
żyć. To co mówię brzmi śmiesznie, ale taka jest prawda. Możemy w kółko wałkować
to, jak nam źle, jak jesteśmy skrzywdzeni i rozkładać to na czynniki pierwsze.
Badać przyczyny i skutki, cierpieć. To prawda, że czas goi rany i ja wierzę, że
kiedyś będzie lepiej. Nauczę się żyć bez Rainie, a ty zapomnisz o Caroline. Nie
dziś, nie jutro, ale może za rok. Wchodzimy do studia, skupimy się na muzyce.
Potem pojedziemy w trasę. Każę Jost’owi zapchać nam maksymalnie terminarze i
będzie dobrze, Gustav.
- Nie zapominaj o Tomie i
Georgu. Nie możemy ich zawalić robotą tylko dlatego, że nam jest źle.
- Coś wymyślimy, a dziś
upijemy się na smutno. W szafce czekają na nas jeszcze braciszek John’ie i
wujek Daniels.
- Jutro są Comety.
- Pieprzyć to, nie mamy
żadnej nominacji. Pójdziemy tam dla zasady, a i tak Scarlett z Tomem będą grać
pierwsze skrzypce.
- No to polej.
O słodka goryczy nie przyniesiesz ukojenia.
*
Tegoroczna gala rozdania
nagród Comet miała obfitować w obecność wielu znanych i szanowanych gwiazd,
wyczekiwano występów i wygranych, jednak i tak największą z atrakcji miało być
pojawienie się Scarlett O’Connor i Tokio Hotel razem, a konkretniej Scarlett i
Toma. Byli niczym wisienka na torcie; wszyscy najbardziej ich wyczekiwali, ale
nikt nie miał odwagi o nich zapytać.
Pełne napięcia wyczekiwanie
zostało wreszcie zakończone, gdy pod König Pilsner Arena w Oberhausen
podjechała ekskluzywna limuzyna, z której wysiedli najpierw Gustav i Georg, za
nimi Bill, aż wreszcie ci, najbardziej upragnieni; Tom rażący nonszalancją w
ciemnych seansowych spodniach, koszulce i niedbale rozpiętej kurtce, muśnięty
delikatną opalenizną mącił w głownie nie mniej niż zwykle. Uśmiechał się
filuternie, unosząc jeden kącik ust wyżej, a roześmiane oczy skrył za ciemnymi
okularami. Stanął przy drzwiach auta i elegancko podał dłoń, której kilka kolejnych
chwil nikt nie uchwycił. Pozostała trójka ustawiła się w szpaler, niczym
gwardia narodowa. Flesze strzelały, jak szalone, kamery poszły w ruch i pewnie,
gdyby wciąż były w nich folki filmów, to potrzaskałyby na wejściu. Chwili, gdy
dłoń Toma uścisnęła ta znacznie mniejsza, zakończona krótkimi, pomalowanymi na
czarno paznokciami, a z wnętrza samochodu wyłoniła się zgrabna noga obuta w
czarne, klasyczne szpilki od Christiana Louboutin’a, a w krótką chwilę później
druga, a za nimi cała postać Scarlett, reporterzy oszaleli. Włosy upięte miała
w finezyjny kok, dzięki czemu w małej czarnej odkrywającej ramiona i łabędzią
szyję, doskonale podkreślającej wszystkie walory dziewczyny; z notabene obfitym
biustem, wąską talią i długami nogami na czele, prezentowała się doskonale. W
mniemaniu Toma zbyt krótka, sięgająca pół uda sukienka, doskonale nadawała się
ku temu by ukryć wszelkie niedoskonałości w figurze spowodowane macierzyństwem
i przyćmić je zaletami brunetki. Scarlett znów zrobiła furorę i wystarczyło, by
wysiadła z auta.
Tom podał jej torebkę i lekko
pchnął drzwi, które zamknęły się za nimi z cichym trzaskiem.
- Gotowa? – zagadnął,
splatając jej dłoń z własną. Dziewczyna spojrzała na niego, a w szkłach jego
ciemnych okularów odbiły się jej roziskrzone oczy.
- A jakże – uśmiechnęła się
frywolnie i podała ramię Billowi. Aparaty nie nadążały robić zdjęć, a
reporterzy relacjonować wieści z czerwonego dywanu. Gustav i Georg ruszyli
przodem, a ona, między jednymi z najsłynniejszych bliźniąt, za nimi. Czuła się
jak ryba w wodzie, to wciąż był jej czas i wciąż jej miejsce. Szli powoli,
pozwalając sfotografować się w pełnej krasie. Uśmiechała się, odpowiadała na
pozdrowienia fanów i machała im. Uczyniwszy kilkanaście kroków, rozeszli się,
by rozdawać autografy. Scarlett nie mogła nadziwić się temu, że pomimo swojej
niezbyt rozkręconej kariery fanów jej nie ubywało. Byli, czekali, trwali. Czuła
się niesamowicie. Podpisując kolejne kartki, notesy i ręce usłyszała tyle
zapewnień o niemalejącej sympatii, o jakiej nie mogła marzyć. Gdy znów kroczyła
między Tomem, a Billem, czuła się tak uskrzydlona, że chciała już teraz pędzić
do studia, zacząć nagrywać i dać im muzykę, na którą czekali. A i ona sama tak
tęskniła. Liv niezauważona uwijała się w swoim żywiole. Spostrzegła ją dopiero,
kiedy pozowała do zdjęć. Najpierw sama, później z zespołem, a na końcu tylko z
Tomem. Fotografowie mieli nie lada używanie. Pozowali w dziesiątkach
najróżniejszych kombinacji, ale i tak nie dostarczyli reporterem tego, na co
tak usilnie próbowali ich namówić – pocałunku. Scarlett miała przy tym wielki
ubaw, zwłaszcza, gdy próbowała opędzać się od rąk Tom obłapiających ją z każdej
strony. Oboje śmiali się bardzo głośno, a miłość była wyczuwalna w każdym ich
dotyku. Nawet bez pocałunku. Zdołali przyjąć kilka poważnych póz, przynajmniej
pod koniec. Cała piątka mogła mieć tylko nadzieję, że dobre światło i wyżej
wymieniona para przyćmili nieustanne skwaszone miny Billa i Gustava, i ich
nadmierną bladość. Zaraz po tej burzliwej sesji przeszli do Green Room’u, choć
Scarlett zastanawiała dlaczego tam nazwano to miejsce, skoro był to tylko odgrodzony
kącik nieopodal miejsca, w którym robiono im zdjęcia. Bądź co bądź, całą piątką
poszli właśnie tam, gdzie czekała na nich rozochocona prowadząca.
- I oto oni! – odparła do
swego ‘vivowego’ mikrofonu, spoglądając prosto w oko kamery. – Witam, witam,
witam – uścisnęła ręce wszystkich i zaczekała, aż cała piątka stłoczy się na
niewielkiej przestrzeni. Bill i Gustav schowali się z tyłu, wystawiając resztę
na pierwszy front. – I jak nastroje? Chłopaki, w tym roku bez stresu?
- Bez, bez. W sumie
moglibyśmy obawiać się o nominację Scarlett, ale nie musimy, bo wiem, że i tak
zmiecie wszystkich – Tom obdarzył prezenterkę swoim powalającym uśmiechem, a
zaraz po tym tysiące osób przed odbiornikami.
- Przestań – brunetka
szturchnęła Toma łokciem, a on tylko mocniej objął ją ramieniem, pokazując
całemu światu, jak bardzo była jego.
- A ty Scarlett, denerwujesz
się? Miałaś sporą przerwę.
- A ja mam wrażenie, jakbym
nigdy nie przestała występować, jakby te miesiące nie minęły – uśmiechnęła się
uroczo. – Na dziś przygotowałam coś specjalnego.
- Jesteście świeżo
upieczonymi rodzicami. Taka dzidzia pewnie zabiera sporo waszego czasu, nie
brakuje wam go na muzykę?
- Muzyka jest nieodłączną
częścią naszego życia. Jeśli nie tworzy jej któreś z nas, to robi to nasz syn. Szczególnie
upodobał sobie noce – Scarlett mrugnęła porozumiewawczo w oko kamery, a
prezenterkę obdarzyła szerokim uśmiechem.
- Tom, muszę cię o to zapytać
– odparła podekscytowana. – Jak odnajdujesz się w roli ojca? – zamilkł na
chwilę, zamykając swe objęcia na płaskim już brzuchu Scarlett. Spojrzał na
prezenterkę, przeciągając tą chwilę z niemal dziką przyjemnością, a Bill kopnął
go w pietę, najwyraźniej myśląc, że zapomniał o odpowiedzi.
- Szukam słów, wiesz?
Napisaliśmy z Billem dziesiątki piosenek, używając wielu pięknych słów. On
wiele razy mówił o miłości, mówiliśmy o naszej więzi, ale na to jak odnajduję
się w roli ojca, chyba nie znajdę słów, bo wydaje mi się, że żadne nie jest w
stanie opisać najwyższego ze stopni miłości. Scarlett, ofiarowując mi syna,
obdarzyła mnie właśnie taką miłością – brunetka uśmiechnęła się, zaciskając
swoją na dłoni Toma. – Liam jest moim oczkiem w głowie, choć nie umiem
odgadywać jego potrzeb i nastrojów tak trafnie, jak Scarlett. Ona jest w tym
bezbłędna. A ja już się nie mogę doczekać, kiedy będę mógł uczyć go grać na
gitarze – rozciągnął usta w nonszalanckim uśmiechu, spoglądając na zbitą z
pantałyku prowadzącą.
- Połowa Europy i ćwiartka
Ameryki umrze z żalu, słysząc te słowa – odparła niby to wielce skonsternowana.
- Przykro mi, że ideał jest
tylko jeden, ale ci przystojniacy są wciąż wolni – wskazał na chłopaków, którzy
– w szczególności pijacki duet G. i B. – mieli wielką nadzieję, że uwaga nie
przeniesie się na nich.
- To nas pociesza –
prezenterka uśmiechnęła się od ucha do ucha, mając nadzieję, że kamery ujmują
tą parę w jak najlepszej krasie. Byli jej drogą do awansu! – No, dobrze.
Scarlett, powiedz nam, kiedy możemy spodziewać się twojego powrotu, bo to, że
chłopcy wchodzą do studia, już obiło mi się o uszy.
- Myślę, że w niedalekiej przeszłości.
Jak już mówiłam w niejednym wywiadzie, pragnę najpierw dokończyć, a raczej
porządnie zacząć i porządnie skończyć promocję ‘Introduce myself’. Ta płyta
wciąż jest dla mnie aktualna. Głosi niezwykle osobiste przesłanie, mówi o mojej
przeszłości, o bólu, nadziei i walce. Opowiadałam o tym nie raz i właśnie
dlatego, że jest tak ważna, nie może obejść się bez echa. W ciągu najbliższych
dwóch, trzech miesięcy na pewno o mnie usłyszysz.
- Fantastycznie, czekamy z
niecierpliwością. A może zdradzisz nam, jaką niespodziankę przygotowałaś na
dziś?
- Gdybym to zrobiła, nie
byłoby niespodzianki – odparła, robiąc uroczo powątpiewającą minę, która
zdecydowanie poszła prezenterce w pięty.
- Dobrze, a zatem nim was
pożegnam, muszę zapytać, gdzie podziewa się was synek, kiedy wy jaśniejecie na
gwiezdnym firmamencie?
- Jest z babcią – odparł Tom.
- W takim razie życzę wam
wszystkim wspaniałej zabawy – po tym nastąpiła seria uciśnięć dłoni, a po niej
dalsza przeprawa z reporterami i dziennikarzami. Odpowiadali na kolejne i te
same pytania, a Tom ani na chwilę nie wypuszczał brunetki z rąk. Tak by wszyscy
mogli na nią patrzeć, ale by nikt nie zapomniał, że należała tylko do niego.
Tego nie spodziewałby się
nikt. Scarlett, która około godziny wcześniej olśniewała na czerwonym dywanie
strojem, fryzurą, makijażem; całą sobą, a teraz stała na środku ogromnej,
spowitej mrokiem sceny, otoczona jedynie jasnym snopem światła. Bosa, bez makijażu,
w rozpuszczonych włosach, które wijąc się opadały jej na ramiona i plecy,
odziana jedynie w bezkształtną, białą bluzkę sięgającą jej niespełna połowy ud.
Miała spory, łódkowy dekolt, przez co materiał, co chwila przesuwał się i
frywolnie odsłaniał jedno jej ramię. Biel stroju łamał czarny napis, głoszący,
że wszyscy jesteśmy piękni. Uznała, że gdyby zaśpiewała tą piosenkę w pięknym
stroju, podczas wielkiego show, zabrałaby jej to, co w niej najpiękniejsze;
przesłanie. Dlatego stała tam taka odarta ze wszystkiego wśród mroku i pozornej
pustki z akompaniamentem słów i dźwięków. Muzyka i ona, duet doskonały.
- Słyszałem jak śpiewałaś.
- Za głośno?
- Nigdy w życiu. Chciałbym, żebyś zaśpiewała mi to
jeszcze raz.
- I am beautiful, no matter
what they say…1
Otworzyła szeroko oczy,
obejmując spojrzeniem wszystkich ludzi, których miała przed sobą. Wielkie
gwiazdy i fanów. Była po części jednym i drugim. Nie czuła gwiazdą, bo tak
naprawdę jeszcze nie zasmakowała do końca tego zakazanego owocu, ale nie była
też już tylko fanką, bo otrzymała szansę. Dlatego stanęła na tej scenie, by
przede wszystkim zaśpiewać. Zrezygnowała z całego show, by skupić się na
muzyce. Bez efektów, zbytnich świateł, ulepszeń, towarzystwa tancerzy
tworzących sztuczny tłum, czy czegokolwiek, co mogłoby odwrócić uwagę od muzyki.
Muzyka grała nadal, a wśród tłumów rozbrzmiewały
owacje. Publika skanowała jej imię, pragnąc więcej i więcej, a ona zatrzymując
się, co kilka kroków, odwracała się by pomachać do fanów. Wystarczyło, by
uniosła lekko rękę, a cały tłum eksplodował krzykiem. Przekrzywiła głowę,
patrząc na fanów. Uśmiechnęła się przekornie i ruszyła chwiejnym krokiem w
stronę krawędzi sceny, dając znak muzykom, by nie przestawali grać. Kołysząc
się na boki, uniosła rękę w górę i śpiewając machała nią do rytmu. Sala wybuchła
nowymi owacjami, a taka specyficzna energia rozrywała jej wnętrze. Muzyka
ucichła, a ona zakończyła występ zgrabną akrobacją głosową. Pomachała po raz
ostatni i tonąc w morzu braw, lekko zbiegła ze sceny. Kolejny udany koncert.2
To był jej sen. Iścił się jawą.
Muzyka zaczęła grać, a ona ruszyła ku środkowi sceny. Śpiewając wkładała w to
całe swe serce i całe swe przekonanie. Owacje nie cichły, a ona czuła, że
wybrała doskonale. Muzyka płynęła w jej żyłach, wypełniała ją całą po koniuszki
nerwów najczystszym szczęściem, a dźwięki niosły się same. Pozwalała im
brzmieć. Stała się melodią w dźwięku, Po raz milionowy uświadamiając sobie, jak
bardzo to kochała.
- Jesteś piękna, bez względu na to, co mówią inni. Pamiętaj, że masz mnie
i bez względu na to, gdzie się znajdziesz i co się stanie, będziesz moją małą
dziewczynką. Kocham cię nad życie i zawsze będę z ciebie dumny,
nieważne, co zrobisz. Pamiętaj, zawsze.3
Nie zawiodłam cię, tatusiu.
Ani siebie też nie.
Kiedy kilkanaście minut
później stała przy mównicy z nagrodą Comet w ręku i ze łzami w oczach patrzyła
na wszystkich zebranych, nie wierzyła, że to wszystko faktycznie działo się
naprawdę. Od kilku miesięcy nie wyścibiała nosa z domu, a ludzie wciąż
pamiętali, wciąż przy niej byli. Nie mogła ogarnąć myślą tego, jak bardzo jej
się udało. Czując na sobie te wszystkie spojrzenia, zastanawiała się jak
żałośnie musiała wyglądać wciąż bosa i w tej ogromnej koszulce, ale przede
wszystkim, co powinna powiedzieć. Jak podziękować. Wyciągnięto ją z garderoby,
zaraz po występie i prawie z marszy wręczono nagrodę, której się wcale nie
spodziewała. Nie miała zielonego pojęcia, że większość społeczeństwa uważało ją
w tej chwili za najbardziej bezpretensjonalną istotę, jaka pojawiła się w
ostatnich czasach w świecie show businessu.
- Mój tata powiedział kiedyś,
że nawet duże dziewczynki płaczą. Z resztą, Tom też mi to mówił – wzruszyła
ramionami, jakby zbywała swoje słowa i ocierając łzy z policzków, uśmiechnęła
się. – Chyba mają rację, a wy pewnie myślicie sobie; głupia, dostała nagrodę i
ryczy. I właśnie dlatego płaczę, bo ja jestem taka paskudna, rodzę sobie
dziecko, kiedy ledwo co dostałam szansę jedną na milion i siedzę z nim domu,
niczym pierwszorzędna kura, a wy dajecie mi za to nagrodę. Naprawdę, to trzeba
być mną, żeby tak móc. Czuję się fajna – uśmiechnęła się ujmująco, a jej
policzki oblały się różem. – Ten best live act jest dla mnie czymś naprawdę
wyjątkowym, to nie tylko jedna z wielu, kolejna nagroda. To dla mnie symbol.
Symbol mojej wiary w to, co robię. Dziękuję. Dziękuję za to, że tu dziś ze mną
jesteście. Dziękuję za ogrom ciepłych słów, które dziś od was usłyszałam i
nieustannie słyszę. Dziękuję za te wszystkie głosy, a przede wszystkim dziękuję
wam za to wspaniałe wsparcie, jakie cały czas od was otrzymuję. Dziękuję,
dziękuję, dziękuję. Wiem, że już dawno przekroczyłam czas dany mi na wypowiedź
i dzwoni mi tu coś w uchu, ale przyszłam tu głównie po to, żeby coś powiedzieć.
Wiem, gadam cały czas, więc okej. Do rzeczy – odetchnęła, a gdy znów się
odezwała miejsce jej słodkiego, dziecinnego tonu zajął miejsce ten zupełnie
konkretny i stanowczy. – Rok temu na tej właśnie gali witałam się z wami.
Comety były jedną z pierwszych imprez, na którą mnie zaproszono. Dziś z tego
miejsca pragnę się z wami pożegnać, ale tylko po to, bym mogła wrócić, a tak
naprawdę porządnie zacząć.
- Scarlett, po trzech dniach w Niemczech byłaś
trzecia, w Stanach piąta, po tygodniu jesteś pierwsza.
- Objawienie,
ewenement na skalę światową. Ta dziewczyna zrewolucjonizuje rynek muzyczny.
[Prezes
Universal Music Deutschland]
- Jestem w ciąży.
- Umówię cię na wizytę u lekarza.
- Ale ja już byłam u lekarza, Isobel.
- Tak, to kiedy masz zabieg? Muszę to wpisać w twój
grafik.
- Zejdź mi z oczu.
-
Dawno nie widziałem kogoś, kto potrafi być tak stanowczy, a zarazem tak uroczy,
jak ona. Biada temu, kto sprzeciwi się tej dziewczynie. Świat padnie jej do
stóp.[David Jost]
- Scarlett, jesteś nominowana do Grammy, rozumiesz?
Grammy po kilku tygodniach na rynku, mało komu się to udaje.
-
Ta dziewczyna nie ma tylko świetnego głosu i pasji. Ona ma potencjał, to nie
kolejny z produktów show-bizu. Ona może dokonać czegoś niesamowitego, ma w
sobie to coś, co znamionuje prawdziwych artystów. Ma charakter, niebanalny
charakter.[Ron Fair]
- Scarlett, okrzyknięto cię głosem dekady.
-
To niebywałe, że biała dziewczyna może wydawać z siebie tak czarne dźwięki.[Glen
Ballard]
- Scarlett, skąd to się w tobie bierze?
- Z serca, z mojego wnętrza, z miłości do muzyki, bo
skąd indziej?
- Przyznam
szczerze, że poza kontrowersyjnym usposobieniem, ta dziewczyna ma coś w sobie,
coś co sprawia, że ciężko oderwać od niej oczy.
[Javier
Fontaine, w wywiadzie dla Conan’a O’Brian’a]
- Scarlett, nie uwierzysz. Jesteś druga w amerykańskim
rankingu najurodziwszych wokalistek debiutujących w ostatnim roku. W Niemczech,
jesteś najbardziej seksy. [grudzień 2010]
-
Dzięki jej muzyce, zrozumiałam, że warto walczyć, że każdemu może się udać. Nie
trzeba być wspaniale urodzonym i mieć nie lada koneksji, by coś w życiu
osiągnąć. To Scarlett swoją postawą pokazała mi, że każdy z nas jest piękny i
ma swoją szansę na sukces. Dziękuję, Scarlett.
[Mia,
fanka]
- Scarlett, zwojowałaś serca wszystkich, z moim na
czele. Ludzie cię uwielbiają, kochają cię za to jaka jesteś; za twoją
szczerość, prawdziwość i konsekwencję i upór, a w szczególności za to, że nie
dałaś się przerobić. Masz szansę stać się legendą, Maleńka.
-
Potrafi być najbardziej rozkapryszonym dzieckiem i najbardziej stanowczą
kobietą w jednym. Może popełniać gafy albo mieć zbyt cięty język, a i tak będą
ją kochać. To niebywałe, co ta dziewczyna robi z ludźmi! Jest niesamowita,
pełna sprzeczności, a czasem aż nazbyt łatwa do rozgryzienia, jest dla mnie
tajemnicą, ale i tak uwielbiam z nią pracować. [Linda Perry]
- Jeszcze raz dziękuję,
dobranoc – odeszła od pulpitu, obejmując obiema rękoma nagrodę i zeszła ze
sceny w takt kakofonii nieustających wiwatów i skandów jej imienia. Czuła się
niemal naga, gdy przechodząc między rzędami siedzeń, zabierała za sobą wiele
spojrzeń. Uniosła dumnie głowę i wyprostowała plecy. Będąc już zupełnie blisko
Toma, uśmiechnęła się do niego szeroko. Wstał, by przepuścić ją do jej miejsca.
Zdjął swoją kurtkę i z czułym uśmiechem, założył ją Scarlett na ramiona,
szepcząc wprost do jej ucha;
- Wszyscy mi ciebie
zazdroszczą – zaśmiała się cicho i spojrzała mu w oczy, jej twarz kraśniała
radością. Znów wypadła świetnie. Wiedziała o tym. Tom, nim pozwolił jej usiąść,
spełnił marzenie większości reporterów. Złożył na jej ustach nieśpieszny, czuły
pocałunek.
A ich akurat nie było w
pobliżu.
***
1 – fragment postu 6
2 – fragment postu 16
3 – fragment postu 9