23 marca 2011

48. Idę po wolność, którą mi obiecano.

Uczucia, które towarzyszyły Billowi, gdy patrzył na wznoszący się samolot, niezdatne były do opisania. To tak jakby ktoś wyrwał mu serce i miażdżył je obcasem, deptał i poniewierał. Cierpienie, które odczuwał, było wręcz fizyczne. Wiedział, że tak będzie, że wraz z ich odejściem umrze jakaś cząstka niego samego, ale nie spodziewał się, że ból stanie się tak trudny do zniesienia. Minęło dopiero kilkanaście minut odkąd się pożegnali, a on nie potrafił wyobrazić sobie reszty swojego samotnego życia. Ze zbolałą miną oderwał wzrok od jasnego nieba, jego kolor wydał się mu nieprzyzwoicie nieodpowiedni względem tego, co przeżywał. Spojrzał na Blitza i Krugera, stojących za nim w asyście dziesięciu innych policjantów, którzy mieli dopilnować porządku i w razie potrzeby zapewnić Rainie i Candy maksimum bezpieczeństwa. Odwrócił się i w milczeniu każdemu z funkcjonariuszy uścisnął dłoń.
- Nie potrafię wyrazić wdzięczności wedle waszej pracy, panowie. Bez waszej pomocy nie udałoby mi się zwrócić jej wolności. Dziękuję – odparł z powagą, głosem tak zmęczonym i wypranym z wszelkich uczuć, że nieświadomie zaczął wzbudzać w nich litość. W gruncie rzeczy nie wiedział, czy powinien zostać czy iść. W końcu było już po wszystkim. Samolot odleciał, a on został. Bez serca. Z tłumu podróżnych wyłonił się Shie i szybkim krokiem zbliżył się do nich, skinął kolegom na powitanie, po czym zwrócił się do Billa. Ci, nie widząc sensu dalszego wystawania tam, odeszli. Blitz i Kruger mieli udać się do sądu. Shie spojrzał krótko na oddalających się współpracowników i zwrócił uwagę z powrotem ku Billowi. Przez cały czas trwania ich własnego śledztwa, zdążyli się zaprzyjaźnić. Niejednokrotnie słuchał opowieści Billa o jego miłości do Rainie, o jego wątpliwościach i rozterkach. Poznał ich oboje, ich troje, z zupełnie innej strony. Zdradzono mu sekrety, których nigdy nie chciał usłyszeć. Usłyszał o bólu, którego sam miał nigdy nie zaznać, o cierpieniu, które pożerało ciało i duże, o bezwarunkowym poświęceniu i bezgranicznym oddaniu. I nie mógł się nadziwić, jak można było tak bardzo kochać, nie będąc ze sobą nigdy tak naprawdę. Dlatego teraz patrząc na bruneta nie umiał znaleźć słów, które byłyby w stanie mu pomóc. Nie wiedział, czy to w ogóle było możliwe. Shie wiedział, ile kosztowała go ta chwila. Poklepał Billa pokrzepiająco po ramieniu i spojrzał na niego współczująco, acz stanowczo.
- Dokonałeś dobrego wyboru, Bill.

Tysiące metrów wyżej i dalej, w samolocie szybującym w przestworzach ku ich nowemu życiu, siedziały dwie przerażone istoty. Candy z zapartym tchem wyglądała przez małe okienko, zachwycając się widokiem chmur, zaś Rainie ściskając złożone na kolanach dłonie, wciąż oblewała się zimnym potem, zastanawiając się, co będzie, gdy wysiądą z samolotu. Nie płakała, obiecała przecież Billowi, że nie będzie płakać, choć łzy uparcie gromadziły jej się pod powiekami. Siedziała tak i siedziała, a przemożny strach wypełniał ją całą, sięgał koniuszka każdego najmniejszego nerwu, rażąc ją, niczym prądem. Kiedy po czasie, jak długim nie potrafiła określić, spojrzała na Candy, ta słodko spała z głową skręconą w stronę okna. Choć było dopiero południe, Rainie poczuła się nienaturalnie zmęczona. Oparła głowę na zagłówku i przymknęła powieki, tylko na chwilkę.
Obudziła ją Candy, ciągnąc za rękaw.
- Mamusiu, zaraz będziemy lądować. Pani stewardessa powiedziała mi, żebym cię obudziła. Rozmawiałyśmy po angielsku – wypięła się dumnie, prezentując przy tym szeroki jeszcze troszkę szczerbaty uśmiech.
- Świetnie, kochanie – Rainie ucałowała dziewczynkę w czoło i kiedy tylko ogłoszono komunikat, zapięła pas i dopilnowała, by Candy zrobiła to samo. Niedługo później, kiedy mocno ściskając dłoń Candy i pasek torebki na ramieniu, wyszła do terminalu, gorączkowo rozglądając się za tabliczką ze swoim nazwiskiem. Everett. Everett. Everett. Nigdzie nie było nikogo takiego. Zaczęła się denerwować, w końcu ktoś miał ich odebrać. Raz po raz przeszukiwała wzrokiem zebranych w poszukiwaniu jakiegoś znaku, odczuwając pierwsze objawy paniki i nagle ją olśniło. Zupełnie zapomniała, że z chwilą wejścia na pokład Rainie i Candance Everett przestały istnieć. Przepadły w nicość. Zaś w momencie opuszczenia samolotu do życia zostały powołane Jillian i Mary Ann Wade. Rozejrzała się raz jeszcze. Wysoki, barczysty mężczyzna, w czarnym, dobrze skrojonym garniturze stał niemal naprzeciw nich z kartką w ręku, na której wyraźnym pismem napisano; ‘J. i M.A. Wade’. Odetchnęła z ulgą i niemal ugięły się pod nią kolana, gdy oczy jej i owego mężczyzny spotkały się. Spojrzał na nią pytająco, a ona nieśmiało skinęła głową. Nic dziwnego, że skupiła jego uwagę. Wszyscy pasażerowie rozeszli się, zostały tylko one. Zerknęła na córkę. Dziewczynka bacznie rozglądała się wokół. Mocniej ścisnęła dłoń mamy i odparła cichutko w miarę płynną angielszczyzną;
- To chyba ten pan.
- Tak, chyba tak – Jillian uśmiechnęła się do córki. Uznała, że mała chyba lepiej zaangażowała się w zadanie jakie je czekało. Rozumiała, jak teraz powinny postępować i jakie to ważne. A Jillian trwała w zawieszeniu. Nie była już w Niemczech, ani jeszcze tutaj. Serce nie potrafiło zapomnieć tak od razu. Stanąwszy przed owym mężczyzną, uśmiechnęła się delikatnie. Wymienili uściski dłoni. Mary schowała się, jakby za nią. Jedną ręką trzymając się mamy, a drugą misia dyndającego dotąd przy jej plecaku.
- Detektyw Greg Armstrong, witamy w St. Louis – Jillian uśmiechnęła się niepewnie, chcąc przedstawić siebie i córkę, ale uznała to za śmieszne w tej sytuacji.
- Miło mi, detektywie. Dziękuję, że zechciał pan nas odebrać z lotniska.
- Proszę mówić mi po imieniu, Greg – po raz kolejny wyciągnął ku niej dłoń, a dziewczyna ją uścisnęła.
- Ra… - urwała, zachłysnąwszy się powietrzem. – Jillian – odrzekła ze zbyt wielkim spokojem. – A to Mary Ann – ukucnęła przy córce i ucałowała ją w policzek. Detektyw wyciągnął rękę również do dziewczynki, a ona nieśmiało podała mu swoją.
- Ty też mów mi po imieniu, bo teraz pewnie będziemy się często spotykać.
- Dobrze – odpowiedziała grzecznie.
- Zatem chodźmy. Po drodze streszczę wam wieści z Berlina. Mniemam, że to cały wasz bagaż? – gestem wskazał na dużą torebkę i plecaczek Mary.
- Tak, polecono nam, abyśmy zabrały tylko rzeczy mające dla nas jakąś sentymentalną wartość.
- Dobrze zrobiłyście, a teraz zapraszam – puścił je przodem, by zaraz zrównać krok z blondynką, a kilka chwil później siedzieli już w jego wiśniowej crown victorii. W schowku znalazł zapomniane paczkę żelków i snicersa, zaproponował je Mary, lecz ona kurtuazyjnie wzięła tylko żelki. Zajęła się jedzeniem, dając im możliwość na swobodniejszą rozmowę o sprawach, których nie powinna znać. Jillian sądziła, że musiała być głodna, bo ona sama, kiedy pierwsze emocje opadły, zaczęła odczuwać głód. – Sprawa odbyła się dziś rano, czasu niemieckiego. Frommer został skazany na piętnaście lat w zakładzie psychiatrycznym. Sędzia uznał, że nie jest poczytalny.
- Ja to wiem od dziesięciu lat – prychnęła. – Szczerze sądziłam, że dostanie większy wyrok.
- Prokuratura złoży odwołanie. Zaś jego ojcu postawiono zarzuty.
- Chyba kupię szampana – odrzekła już nieco bardziej zadowolona.
- Muszę powiedzieć, że wasz angielski jest całkiem niezły.
- Ćwiczymy od roku – Jillian rozejrzała się bacznie, tak naprawdę po raz pierwszy przyglądając się miastu. – Podoba mi się tu.
- Saint Louis ma znacznie więcej zalet, niż te, które teraz widzisz.
- Mamy czas, by poznać z Ca… - westchnęła zażenowana. – Z Mary wszystkie.
- Nauczysz się – posłał jej wyrozumiałe spojrzenie. – Miejmy nadzieję, że macie ten czas. Biorąc pod uwagę, że obaj Frommerowie są w zasięgu wymiaru sprawiedliwości, powinniście go mieć.
- Bill mówił mi o tym zagrożeniu. Shie też.
- Byłem z Shie’em na szkoleniu w Quantico. Fakt faktem on był tam pierwszy raz, ja już kolejny i większość czasu przebywaliśmy w innych strefach, zdążyliśmy się poznać. Zapowiada się na świetnego glinę. Szkoda, że zrezygnował z pracy tutaj, w Stanach. Czekałaby go tu lepsza przyszłość.
- Myślę, że gdyby nie stało się, co się stało, zostaliby tu. Odnalazł matkę i siostry, czyli także przyszłych szwagrów i nowych przyjaciół.
- Z tego, co wiem Shie jest sierotą i wychowała go babka – odrzekł zdziwiony.
- To długa historia, w każdym razie ani przez chwilę nie był sierotą. Shie to niewinna ofiara zbyt wybujałego ego rodziców jego mamy. Z resztą, wszyscy byli niewinnymi ofiarami. Wiesz, co. Cała ta rodzina jest, jak rodem z jakiegoś filmu, więc raczej nic mnie już nie zdziwi – odparła płynnie, zupełnie zapominając, że bała się bariery językowej. Zaparkował przy rogu ulic, gdzie mieściło się przyszłe mieszkanie Jillian i Mary. Wjechali na piąte i ostatnie piętro, skierowali się korytarzem w prawą stronę, by zatrzymać przy przedostatnich drzwiach. Armstrong odszukał klucz, lecz nie otworzył ich, a podał klucz blondynce. Drżącymi rękoma, dopiero za trzecim razem trafiła kluczem do zamka, zawstydzona pchnęła drzwi, gdy blokada ustąpiła i zawstydzona spojrzała na policjanta. Uśmiechnął się krótko i ręką wskazał, by weszły.
- Mieszkanie nie jest duże, ale myślę, że odpowiednie dla was obu – znaleźli się w małym korytarzyku wyłożonym palisandrowymi panelami o ścianach w kolorze słonecznej żółci. Po prawej, mniej więcej metr od wejścia stała mała szafka na buty, a nad nią wisiał wieszak, zaś po lewej wisiał średniej wielkości obrazek z górskim krajobrazem. Na tej samej ścianie znajdowały się drzwi do niewielkiej łazienki utrzymanej w biało-beżowo-różowej tonacji, zaś następne do kuchni. Podłogę pokrywało linoleum imitujące drewno, zaś ściany były w żywym odcieniu zieleni. Lewą stronę pomieszczenia zajmowały szafki i sprzęty, a po prawej, pod oknem stał mały stolik z trzema krzesłami. Drzwi po przeciwnej stronie korytarza prowadziły do dwóch małych sypialni. Pierwsza, należąca do Jillian utrzymana była w tonacji biało-beżowo-brązowej. Podłogę pokrywały mahoniowe panele, stelaż łóżka, stolik i komoda również były wykonane z mahoniowego drewna. Ściany pomalowano farbą w kolorze jasnego ecru, a zasłony i pościel były beżowe. Wykończenia typu firany, serwetki czy drobne wyposażenie były białe. Natomiast pokój Mary Ann był kolorowy. Błękitne ściany, dębowe panele i meble, błękitny, gruby, okrągły dywan, różowa pościel, cytrynowe seledynowe zasłonki i różnobarwne maskotki usadzone rzędem na pościeli. Na wprost wejścia znajdował się salon. To było największe pomieszczenie w całym mieszkaniu. Urządzono go bardzo minimalistycznie. Z racji, że rolę drzwi pełnił jedynie łuk ścienny i było to pomieszczenie otwarte podłoga podobnie jak w przedpokoju wyłożono palisandrowymi panelami, ściany pomalowano bardzo delikatną żółcią wpadającą w jasny beż. Wewnątrz znajdował się tylko komplet wypoczynkowy, ława ze szklanym blatem, pusta biblioteczka i telewizor z zestawem DVD oraz stolik z komputerem. Meble miały kolor hebanu, zaś białe firany kontrastowały z bordowymi zasłonami. Mieszkanie wydawało się naprawdę przytulne i obu się bardzo podobało. Kiedy skończyli oględziny, detektyw podjął znów rozmowę; - Wasze sypialnie wcześniej były jednym dużym pokojem, ale uznaliśmy, że takie rozwiązanie będzie lepsze. Rozumiem, że kwestia płatności została ci przedstawiona? – Jillian kiwnęła głową. – Moi ludzie będą patrolować okolicę, a ja przyjadę po was jutro. Pokażę wam miasto, twoje miejsce pracy i szkołę Mary, objaśnię też wszystko inne. Lodówka jest pełna, a w waszych szafach znajdują się jakieś podstawowe rzeczy. Poradzicie sobie do jutra – w drzwiach skinął im na pożegnanie i wyszedł zamykając je za sobą, zostawiając Jillian i Mary zupełnie przestraszone nowym miejscem, nową sytuacją, nowym życiem.
- To co, Cukiereczku? Zjemy coś? – Jillian uśmiechnęła się do córki i czule pogładziła jej włosy. – Naszą wolność musimy przypieczętować porządnym posiłkiem.
- Chciałabym zadzwonić do Billa, mamusiu – powiedziała smętnie, zdejmując z pleców plecaczek. Jillian ukucnęła przy niej i ujęła ją za ramiona, spoglądając córce prosto w oczy.
- Nie możemy, kochanie. Teraz mamy tylko siebie. Znajdziemy sobie przyjaciół, wszystko się ułoży, a teraz możemy się tylko cieszyć, bo Hans już nigdy niczego nam nie zrobi – uśmiechnęła się zachęcająco do dziewczynki i podnosząc się, ucałowała ją w czoło i mocno do siebie przytuliła. – Wszystko będzie dobrze, Cukiereczku. Jesteśmy wolne.
- Ale kiedyś zadzwonimy do Billa? – upierała się.
- Nie mogę ci tego obiecać. Ale na pewno pójdziemy na koncert Scarlett, jeśli jakiś tu zagra, może być? – Mary pokiwała twierdząco głową i z całej siły objęła mamę w talii.
- Może, ale jeśli Bill tu będzie, to też?
- Też – zapewniła, tuląc do siebie dziewczynkę. Tak bardzo potrzebowała siły, tak bardzo potrzebowała siły, by wstać i iść dalej. Pragnęła, by ktoś przytulił i ją. By to Bill ją przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze, tak bardzo tego potrzebowała, tak bardzo. – A teraz idziemy jeść, bo umieram z głodu – odparła ochoczo i szybko podniosła się z klęczek, żeby córka nie dostrzegła jej wilgotnych oczu.
*

Zmierzchało już, kiedy na podjeździe zatrzymało się białe audi. Tom podbiegł zziajany, przerywając ucieczkę przed swoimi pupilami. Jeden z nich wykorzystał to i porwał mu z ręki sztuczną kość, którą miał im rzucić. Zawiedzione, że już po zabawie, zaczęły ganiać same, a on uspokajając oddech podszedł do samochodu brata. Bill stał o niego oparty i wyjmował z paczki papierosa, poczęstował Toma, ale on odmówił. Odpalił i milczał kilka chwil wpatrując się w fasadę domu.
- Hans został skazany, a jego ojcu wytoczą proces, z resztą przeciwko ojcu Rainie też zostanie wszczęte postępowanie. Jej matka nie żyje, więc jej się upiekło – Tom wsunął ręce do kieszeni, przez chwilę nie za bardzo wiedząc, co powinien powiedzieć w tej sytuacji. Czuł cierpienie Billa i nie znał na nie lekarstwa. Nie był pewien czy istniało.
- Masz jakieś wieści o niej?
- Rozmawiałem z Shie’em. Kontaktował się z facetem, który jest odpowiedzialny za nie przez te pierwsze dni, póki się nie obędą na miejscu. Są całe, zdrowe, zmęczone i przerażone. Wiesz, co jest najgorsze? – Bill podniósł na Toma rozżalony wzrok. – To, że nie czuję żadnej satysfakcji. Żadnej pieprzonej satysfakcji, że mi się udało. Z każdą chwilą jest tylko gorzej – oczy zaszły mu mgłą, nie chciał płakać, to przecież było takie słabe. Kilka słonych łez spłynęło po jego policzkach, wyrzucił niedopałek i prędko wytarł je wierzchem dłoni. – Widzisz, co ze mnie zostało – mruknął ze złością. Tom objął brata ramieniem i ruszył w kierunku domu.
- Zostajesz dzisiaj z nami. Nie ma mowy, żebyś wracał do mieszkania. Scarlett zrobi coś dobrego do jedzenia, posiedzimy, pogadamy. Poniańczysz Liama.
- Dzięki.
- Od tego masz nas. Może i jesteśmy dorośli, ale ja wciąż pamiętam, jak uczyliśmy się jeździć rowerami – Bill spojrzał na brata z wdzięcznością i poczuł się jeszcze gorzej, nie musiał walczyć i zupełnie opadł z sił. – Wiesz, co. Ja nie wiem, co czujesz i mam nadzieję, że nigdy się nie dowiem. Nie chcę się mądrować, ale poradzisz sobie, bo z czasem będzie lżej. Uratowałeś ją, Bill. Większego dowodu miłości nie mogłeś jej dać.
- Wiem, ale jakoś mnie to nie pociesza.
- Potrzebujesz czasu, Bill – Tom spojrzał na brata zatroskany i utworzył przed nim drzwi. Z salonu wyłoniła się Scarlett z udręczoną miną, czego powodem był wrzask, nie płacz, wrzask Liama. Kołysząc go w ramionach, zbliżyła się do Billa i kiedy ucałował ją w policzek, zwróciła się do Toma. - W kuchni na blacie jest herbatka, przynieś, powinna być wystudzona – wyraźnie zmęczona zmieniła synkowi pozycję, układając go na swojej ręce brzuszkiem do dołu. Wygodnie oparła jego policzek na swoim przedramieniu i splotła dłonie pod jego brzuszkiem. – Nie wiem, co mu jest. Tańcuję z nim tak od godziny. Od jakiegoś czasu jest jakiś nieswój. Jest blady i często boli go brzuszek albo jest jakiś pobudzony, mam tylko nadzieję, że nie będzie chory – kołysząc Liama, poprowadziła Billa do salonu. On usiadł, a ona krążyła z malcem.
- Może nie powinienem przychodzić?
- No co, ty, przestań. Jemu przejdzie. Kolacja już prawie gotowa, zrobiłam zapiekankę. Muszę ją jeszcze tylko zalać sosem i podpiec.
- Jak ty to robisz, że ze wszystkim się wyrabiasz? – zagadnął ze smutnym uśmiechem. Zdjął skórzaną kurtkę i położył ją na oparciu obok siebie.
- Nie wyrabiam się, ale moim naczelnym zadaniem jest nakarmienie obu tych głodomorów – mrugnęła do Billa i znów zmieniła pozycję synka na pionową, by dać mu herbatkę koperkową. Wzięła od Toma butelkę i przysiadła na sofie, starając się skłonić malca do picia. Między jednym a kolejnym krzykiem udało jej się zmusić go, by zaczął ssać. Odetchnęła z ulgą, gdy na chwilę zległa cisza.
- Już wiem, czemu Tom wyszedł z domu – zagadnął Bill, spoglądając na brata.
- Nieprawda, wyszedłem nim zaczął płakać! – oburzył się, zakładając bose stopy na ławę.
- Gdzie te nogi, Kaulitz – burknęła Scarlett, gromiąc go spojrzeniem. – Ty tu nie sprzątasz – Tom wywrócił oczami i zdjął stopy z blatu. Uznał, że lepiej nie drażnić lwa. Liam wypluł smoczek butelki i zaczął postękiwać w jednoznaczny sposób. – Przecież dopiero co jadłeś, chłopcze – z westchnieniem odwróciła się nieco bokiem i odpiąwszy prędko kilka guzików bluzki, zaraz to samo zrobiła z biustonoszem. Ujęła swą pełną pierś, czemu Tom musiał się dokładnie przyjrzeć, a Bill wyraźnie się speszył i zaczął oglądać wzorki na swoich skarpetkach. Liam poskarżył się jeszcze trochę, nim zaczął jeść i kiedy po chwili uspokoił się na dobre, brunetka zwróciła uwagę na braci i parsknęła śmiechem. – Bill, ale ja nie jestem naga. Możesz patrzeć.
- Nie wiem, czy powinien – Tom odparł władczo wskazując na jej pierś. Scarlett wywróciła oczami.
- Gdybym biegała po domu bez stanika, to byłby powód do zmartwień, ale ja karmię twoje dziecko. Jestem chodzącą mleczarnią, nie ma w tym nic intymnego. Ostatnio karmiłam go, czekając na wizytę Schulza, więc wiesz – Tom zrobił wielkie oczy, na co brunetka wywróciła oczami. – Jak inne matki, czekające na bilans. Wyolbrzymiasz – Bill nieśmiało podniósł głowę i starał się patrzeć Scarlett w twarz. Wzrok uciekł mu raz. Tylko raz! – Bill, mam nadzieję, że zostaniesz dziś z nami. A może w ogóle przeniesiesz się do nas na kilka dni?
- Nie, dziękuję. Znaczy dziś zostanę, a jutro pojadę do mamy. Wrócę na Comety.
- Rozmawiałam z Julie, nim Liam zaczął płakać. Wiesz, chyba nikt z nas nie będzie potrafił ci pomóc. W każdej chwili możesz na nas liczyć. Możesz tu mieszkać, przychodzić albo dzwonić o każdej porze. Ja wierzę, że z czasem przywykniesz, nauczysz się żyć.
- Na razie chyba nie chcę, Scarlett – popatrzył na nią rozżalonym wzrokiem, wzruszając ramionami. Naprawdę nie chciał. Nie czuł takiej potrzeby, ani konieczności. Spadał w dół i nie zamierzał tego zmieniać. Liczył, że gdy znajdzie się w dole swojej otchłani, przestanie cierpieć.
- Bill, wiem najlepiej, że zamykanie się ze swoim bólem do niczego nie doprowadzi. Dziś to dla ciebie nie ma sensu i wcale mnie to nie dziwi, bo doskonale wiem, jak to jest chcieć zostać na dnie. To jest etap, kamień milowy. Wszystko dzieje się po coś. Pomyśl, że może musiałeś ją teraz stracić, żeby za rok dwa czy pięć lat móc ją odzyskać. A teraz masz nas i nie pozwolimy ci taplać się w tym odmętach piekielnych. Wiesz, że nie rzucam słów na wiatr – spojrzała pewnie na Billa i podtrzymała jego wzrok. Liam prawie spał, więc schowała pierś i wstawszy, podała synka Tomowi. – Ponoś go – zapięła bluzkę i nim skierowała się do wyjścia, bez pardonu usiadła Billowi na kolanach i mocno go przytuliła. Niemal z westchnieniem ulgi przyjął jej silny uścisk i pozwolił sobie trwać w nim krótką chwilę. Scarlett, choć znacznie mniejsza i drobniejsza od niego, zamknęła bruneta w iście matczynym uścisku, chowając go w swoich ramionach. – Zobaczysz, wszystko jeszcze będzie dobrze – złożyła na czole Billa pocałunek i jeszcze raz mocno go przytuliła. – Poniańczcie, Liama, a ja dokończę kolację – dotknięta jego dojmującym bólem, prędko wyszła z pokoju, by nie dać po sobie poznać wzruszenia, jakie ją ogarnęło. Biorąc głęboki oddech wyjęła z lodówki brytfankę i zabrała się za przygotowywanie sosu, starając się skupić myśli tylko na tym.
*

Jak zawsze zaparkował tuż na wprost jej okien, spojrzał w lusterko i przygładził włosy. Chyba wyglądał dobrze. Było za piętnaście dziesiąta. Miał jeszcze chwilę do umówionej godziny. Wysiadł, wziął kwiaty i zamknął auto. Lekkim krokiem ruszył do ośrodka. To już dziś! Po tylu miesiącach rozłąki, wreszcie będą mogli zacząć normalne życie. We dwoje. Było ciepło. Słoneczko świeciło i wiał lekki, majowy wietrzyk. To był idealny dzień na początek nowego życia. Uśmiechnięty witał się z pracownikami. Wymienił z niektórymi zdawkowe pozdrowienia i szedł prosto do gabinetu dyrektora. Nie dostrzegł kilku współczujących spojrzeń znajomych pracowników ośrodka. Energicznie zapukał w bukowe drzwi. Odpowiedziało mu ciche ‘proszę’. Wszedł do środka i od razu, gdy tylko zobaczył strapiony wzrok mężczyzny, wiedział, że coś było nie tak. Prędko usiadł na metalowym krześle przed jego biurkiem i spojrzał na niego zaniepokojony.
- Niech mi pan tylko nie mówi, że ona dziś jednak nie wyjdzie.
- Gustavie…- skonsternowany podał blondynowi małą kartkę papieru. Znał doskonale ten charakter pisma. W końcu podczas jej leczenia wymienili tyle listów… Wiadomość zawierała dwa zdania. Dwa zdania, które sprawiły, że zapragnął umrzeć.

‘Idę po wolność, którą mi obiecano. Wolność od normalnego życia.’

Gustav wstał i wyszedł bez słowa.

*
3 tygodnie później.

Koniec maja obfitował w przepiękną pogodę. Wszystkie drzewa i rośliny zieleniły się soczyście, kwitły i napawały cudowną radością. Dumni rodzice spacerowali po ogrodzie, a Liam po królewsku umoszczony w wózku przyglądał się bacznie wszystkiemu, prawdopodobnie dlatego, że jeszcze niewiele widział. Czapeczka zsunęła mu się z czoła na oczy, więc Scarlett śmiejąc się z jego zdziwionej miny, przesunęła ją na swoje miejsce. Spacerowali tak od kilkunastu minut, a nie obeszli jeszcze nawet połowy działki. Największą niewiadomą obsady ogrodu były dorosłe drzewa, stare drzewa, które nie wiadomo było, czy się przyjmą. Operacja się udała i dzięki temu od drogi i ciekawskich spojrzeń poza wysokim żywopłotem oddzielał ich prywatny lasek. Teraz minąwszy dom kierowali się ku drugiemu krańcowi posesji, gdzie rosły drzewa owocowe. I ich jabłoń. Najmniejsze z drzew, najbardziej wątłe, zasadzone przez Toma. Odkąd tylko zaczęło robić się ciepło zaczął je sumiennie podlewać i zabezpieczył przed destrukcyjną siłą psów. Tak pielęgnowane rosło i wypuściło pierwsze listki tej wiosny. Tak, jak rósł Liam. Uśmiechnęła się na widok synka, który z niewiadomych przyczyn pokazywał im swój bezzębny uśmiech.
- Urok osobisty bez dwóch zdań ma po mnie – Scarlett, słysząc te słowa, parsknęła śmiechem i spojrzała na zadowolonego ze swego odkrycia dumnego tatusia.
- Fantazjujesz, Kaulitz – mruknęła rozradowana. Uwielbiała patrzeć na Toma tak rozkochanego w Liamie. Choć migał się od zmieniania pampersów i noszenia go, kiedy nie chciał zasnąć, był w nim tak bezwarunkowo zakochany, że nie potrafiła tego ogarnąć. Patrzył na niego w tak cudowny, pełen miłości sposób, którego nie były w stanie opisać żadne słowa. Jeszcze nie widziała ojca tak chełpiącego swoje dziecko. Nawet tata chyba ich tak nie rozpieszczał.
- Przykro mi, Scarlett. Ja wiem, że trudno ci się z tym pogodzić, ale taka jest prawda.
- Prawda jest taka, że fantazjujesz. To po mnie odziedziczył wszystkiego dobre cechy. Jeśli okaże się, że jest pedantem, to znaczy, że ma tą wadę po tobie.
- A jeśli okaże się bałaganiarzem, to znaczy, że ta zaleta spłynęła na niego z ciebie? – spojrzał na nią powątpiewająco, a brunetka pokiwała głową z przekonaniem.
- Wreszcie załapałeś, Kaulitz – odparła od niechcenia, po raz kolejny poprawiając Liamowi zieloną smerfetkę. Tom odwrócił się przodem do Scarlett i splótłszy ręce na torsie, objął ją krytycznym spojrzeniem.
- Czy ty się czegoś dzisiaj nawdychałaś, Maleńka?
- Czy ty mi ubliżasz, Kaulitz? – brunetka stanęła tuż przy Tomie i dumnie wypinając pierś, splotła pod nią ręce, mrużąc przy tym złowrogo oczy.
- Po nazwisku, to w sądzie, Kaulitz – uniósł ku górze jedną brew, a na jego usta wpłynął ten wszystkim znany cwany uśmiech.
- Igrasz z ogniem, chłopczyku. Igrasz z ogniem – zamruczała nisko i głęboko, spoglądając Tomowi prosto w oczy, co sprawiło, że wstrząsnął nim dreszcz.
- Śmiem twierdzić, iż to płomień nieugaszony – odparł cicho tonem, który przyprawił Scarlett o szybsze bicie serca i pochylił się nieco spoglądając jej głęboko w oczy.
- I tym razem się nie mylisz – przyznała, zagryzając wargę.
- Mówił ci ktoś kiedyś, że powinnaś zostać prawnikiem?
- Nie, a niby czemu? – uśmiechnęła się półgębkiem, unosząc jedną brew.
- A temu, że wystarczyłoby, że spojrzałabyś na sędziego w ten sposób, a wyrok byłby twój – brunetka odrzuciła do tyłu głowę, wybuchając śmiechem. Jej twarz kraśniała radością, a w niebieskich oczach błyszczały wesołe ogniki.
- Jesteś niemożliwy – zarzuciła Tomowi ręce na szyję, kręcąc głową z dezaprobatą. Spojrzała na niego przekrzywiając głowę, a jemu coś chlupnęło w żołądku. Zagryzła wargę w uśmiechu i świdrowała go radosnym spojrzeniem. – Ale i tak cię kocham – stanęła wysoko na palcach, jednocześnie ciągnąc Toma niżej do siebie i pocałowała go czule.
- Goooołąbeeeeczki – Liv w teatralnym geście zachwytu przyłożyła złożone dłonie do piersi i westchnęła głośno. – Urocze.
- Liiiiiv! – Scarlett zostawiła Toma i prędko ruszyła ku siostrze. Padły sobie w objęcia i ściskały się długo, wyrzekając wylewne słowa powitania, jakby nie widziały się przynajmniej pół roku. Tom mając na rękach Liama, który wszystko słyszał, ale nic nie widział i bardzo głośno zamanifestował swoje oburzenie, zbliżył się do nich, a chłopczyk energicznie wierzgał rączkami i nóżkami, trzymany oczywiście w pionie. W końcu był już taki dorosły.
- Cześć, grzdylu – Liv połaskotała Liama po policzku, a on wydał z siebie długie i wysokie ‘eeeee’. – Ależ on urósł. Mogę? – zwróciła się do Toma, a on niewypowiedzianie dumny podał jej malca. – Mam coś dla mojego ulubionego chrześniaka – odparła zadowolona, tuląc do siebie chłopca.
- Nadmienię, iż jedynego – Scarlett szturchnęła siostrę w bok i ruszyła w stronę domu.
- Szczegół. W ogóle, siostra. Ja nie rozumiem, dlaczego ty załatwiasz ze mną sprawy przez Isobel.
- Jak to załatwiam sprawy przez Isobel? – zapytała zdziwiona.
- Dzwoniła do mnie przedwczoraj, akurat kiedy robiłam plener i zapytała, czy przylecę na Comety, bo chciałaby, żebym pobiegała za tobą z aparatem – Scarlett zupełnie nie mając pojęcia, o co mogło chodzić spojrzała najpierw na Toma, potem na Liv, a potem na klamkę od drzwi tarasowych, którą od kilku chwil powinna nacisnąć.
- Pierwsze słyszę, słowem mi nie wspomniała, że chce cię zaangażować.
- W każdym razie rano mamy sesję, a później mam cię fotografować na czerwonym.
- Dziwne, ta kobieta powoli zaczyna działać mi na nerwy. Nienawidzę, kiedy decyduje za mnie.
- Wreszcie – odparł z tyłu Tom. Scarlett wywróciła oczami i poprowadziła Liv do kuchni.
- Jednak Isobel będę martwić się później, teraz zaparzę kawę, ty opowiesz o Irlandii, a Tom zmieni pampersa Liamowi.
- Mnie pasuje – Liv uśmiechnęła się szeroko i spojrzała na Toma, mrugając do niego. – A Tobie?
*

- Niech to szlag trafi! – Bill z całe siły wyszarpnął klucz z zamka i cisnął nim do kryształowej misy. Trzasnął drzwiami i z furią zdjął buty. Zostawił je w nieładzie na środku korytarzyka i szurając nogami, poszedł do kuchni. Ostatnio wszystko go irytowało. I już wiedział, co nie zgadzało mu się od samego wejścia, a na co nie zwrócił najmniejszej uwagi. Radio, telewizor, laptop, sprzęt stereo, pralka, zmywarka i wszystko inne, co tylko dało uruchomić, grało, śpiewało i brzęczało. Bill zamrugał gwałtownie powiekami i zamknął usta, gdy uświadomił sobie, że zapomniał je zamknąć. Stał w wejściu do kuchni i nie mógł ogarnąć sytuacji. Jego depresja, jak widać, to był pikuś w porównaniu z tym, co działo się z Gustavem w ostatnim czasie. – Gustav? – zapytał, jakby miał nadzieję, że zagłuszy tą kakofonię dźwięków. Blondyn siedział przy stole w jadalnianej części pomieszczenia. Wpatrywał się w kant blatu, tak bynajmniej się Billowi wydawało. Jego dłonie spoczywały splecione na jego powierzchni i wydawał się nie ruszać. Brunet zastanawiał się, czy on oddychał. Nie za bardzo wiedząc, co zrobić, zaczął od wyłączenia telewizora, wieży i radia, a potem komputera. Kiedy słodka cisza zaległa w mieszkaniu, poszedł do Gustava, który zdawał się nie zauważyć, że wszystko ucichło. On chyba nie odbierał żadnego bodźca zewnętrznego. Stanął obok niego i położył mu dłoń na ramieniu. Dopiero wtedy ocknął się i powoli odwrócił głowę i spojrzał na Billa. – Gustav?
- Nie chciałem, żeby było cicho – ton jakim wypowiedział te słowa i spojrzeniem, jakim go obdarzył, sprawiły, że coś ścisnęło Billa w środku.
- Napijemy się? – blondyn skinął głową. Brunet sięgnął szklanki i John’ie Walkera z prowizorycznego barku w jednej z szafek. Wyjął z lodówki lód i postawił wszystko na stole. Odezwał się dopiero, kiedy obaj opróżnili po dwie szklaneczki. – Co zamierzasz zrobić?
- A co ty zrobiłbyś na moim miejscu? Oddałem jej życie, poświęciłem dla niej wszystko, zaniedbałem nawet zespół, żeby trzymać ją, kiedy zwijała się w spazmach albo pilnować jej, żeby się nie zarzygała. Wybaczyłem jej to, że okłamywała mnie od dnia, w którym ją poznałem. Siedziałem w szpitalu. Jak idiota biegałem do niej do ośrodka i snułem plany na przyszłość, a ona cały czas wiedziała, że to tylko marzenia zakochanego kretyna, bo założę się, że od samego początku chciała uciec. Tylko po cholerę siedziała w tym ośrodku, mogła to zrobić jeszcze zanim ją tam wysłałem. Byłoby jej łatwiej. A może to wszystko moja wina, Bill? Bo wierzyłem w coś, co mogło się ziścić tylko i wyłącznie w moim mniemaniu. Stworzyłem sobie utopię i stałem się jej królem. Tym razem ja. Okłamałem się doskonałym kłamstwem, bo ludzie się nie zmieniają, Bill.
- Ona wybrała. Poszła na pewną śmierć. Dokończy to, co zaczęła, ale ty żyjesz, Gustav. Wiem, że nie jestem najlepszym doradcą w kwestii złamanego serca, ale… musimy jakoś dalej żyć. To co mówię brzmi śmiesznie, ale taka jest prawda. Możemy w kółko wałkować to, jak nam źle, jak jesteśmy skrzywdzeni i rozkładać to na czynniki pierwsze. Badać przyczyny i skutki, cierpieć. To prawda, że czas goi rany i ja wierzę, że kiedyś będzie lepiej. Nauczę się żyć bez Rainie, a ty zapomnisz o Caroline. Nie dziś, nie jutro, ale może za rok. Wchodzimy do studia, skupimy się na muzyce. Potem pojedziemy w trasę. Każę Jost’owi zapchać nam maksymalnie terminarze i będzie dobrze, Gustav.
- Nie zapominaj o Tomie i Georgu. Nie możemy ich zawalić robotą tylko dlatego, że nam jest źle.
- Coś wymyślimy, a dziś upijemy się na smutno. W szafce czekają na nas jeszcze braciszek John’ie i wujek Daniels.
- Jutro są Comety.
- Pieprzyć to, nie mamy żadnej nominacji. Pójdziemy tam dla zasady, a i tak Scarlett z Tomem będą grać pierwsze skrzypce.
- No to polej.

O słodka goryczy nie przyniesiesz ukojenia.
*

Tegoroczna gala rozdania nagród Comet miała obfitować w obecność wielu znanych i szanowanych gwiazd, wyczekiwano występów i wygranych, jednak i tak największą z atrakcji miało być pojawienie się Scarlett O’Connor i Tokio Hotel razem, a konkretniej Scarlett i Toma. Byli niczym wisienka na torcie; wszyscy najbardziej ich wyczekiwali, ale nikt nie miał odwagi o nich zapytać.
Pełne napięcia wyczekiwanie zostało wreszcie zakończone, gdy pod König Pilsner Arena w Oberhausen podjechała ekskluzywna limuzyna, z której wysiedli najpierw Gustav i Georg, za nimi Bill, aż wreszcie ci, najbardziej upragnieni; Tom rażący nonszalancją w ciemnych seansowych spodniach, koszulce i niedbale rozpiętej kurtce, muśnięty delikatną opalenizną mącił w głownie nie mniej niż zwykle. Uśmiechał się filuternie, unosząc jeden kącik ust wyżej, a roześmiane oczy skrył za ciemnymi okularami. Stanął przy drzwiach auta i elegancko podał dłoń, której kilka kolejnych chwil nikt nie uchwycił. Pozostała trójka ustawiła się w szpaler, niczym gwardia narodowa. Flesze strzelały, jak szalone, kamery poszły w ruch i pewnie, gdyby wciąż były w nich folki filmów, to potrzaskałyby na wejściu. Chwili, gdy dłoń Toma uścisnęła ta znacznie mniejsza, zakończona krótkimi, pomalowanymi na czarno paznokciami, a z wnętrza samochodu wyłoniła się zgrabna noga obuta w czarne, klasyczne szpilki od Christiana Louboutin’a, a w krótką chwilę później druga, a za nimi cała postać Scarlett, reporterzy oszaleli. Włosy upięte miała w finezyjny kok, dzięki czemu w małej czarnej odkrywającej ramiona i łabędzią szyję, doskonale podkreślającej wszystkie walory dziewczyny; z notabene obfitym biustem, wąską talią i długami nogami na czele, prezentowała się doskonale. W mniemaniu Toma zbyt krótka, sięgająca pół uda sukienka, doskonale nadawała się ku temu by ukryć wszelkie niedoskonałości w figurze spowodowane macierzyństwem i przyćmić je zaletami brunetki. Scarlett znów zrobiła furorę i wystarczyło, by wysiadła z auta.
Tom podał jej torebkę i lekko pchnął drzwi, które zamknęły się za nimi z cichym trzaskiem.
- Gotowa? – zagadnął, splatając jej dłoń z własną. Dziewczyna spojrzała na niego, a w szkłach jego ciemnych okularów odbiły się jej roziskrzone oczy.
- A jakże – uśmiechnęła się frywolnie i podała ramię Billowi. Aparaty nie nadążały robić zdjęć, a reporterzy relacjonować wieści z czerwonego dywanu. Gustav i Georg ruszyli przodem, a ona, między jednymi z najsłynniejszych bliźniąt, za nimi. Czuła się jak ryba w wodzie, to wciąż był jej czas i wciąż jej miejsce. Szli powoli, pozwalając sfotografować się w pełnej krasie. Uśmiechała się, odpowiadała na pozdrowienia fanów i machała im. Uczyniwszy kilkanaście kroków, rozeszli się, by rozdawać autografy. Scarlett nie mogła nadziwić się temu, że pomimo swojej niezbyt rozkręconej kariery fanów jej nie ubywało. Byli, czekali, trwali. Czuła się niesamowicie. Podpisując kolejne kartki, notesy i ręce usłyszała tyle zapewnień o niemalejącej sympatii, o jakiej nie mogła marzyć. Gdy znów kroczyła między Tomem, a Billem, czuła się tak uskrzydlona, że chciała już teraz pędzić do studia, zacząć nagrywać i dać im muzykę, na którą czekali. A i ona sama tak tęskniła. Liv niezauważona uwijała się w swoim żywiole. Spostrzegła ją dopiero, kiedy pozowała do zdjęć. Najpierw sama, później z zespołem, a na końcu tylko z Tomem. Fotografowie mieli nie lada używanie. Pozowali w dziesiątkach najróżniejszych kombinacji, ale i tak nie dostarczyli reporterem tego, na co tak usilnie próbowali ich namówić – pocałunku. Scarlett miała przy tym wielki ubaw, zwłaszcza, gdy próbowała opędzać się od rąk Tom obłapiających ją z każdej strony. Oboje śmiali się bardzo głośno, a miłość była wyczuwalna w każdym ich dotyku. Nawet bez pocałunku. Zdołali przyjąć kilka poważnych póz, przynajmniej pod koniec. Cała piątka mogła mieć tylko nadzieję, że dobre światło i wyżej wymieniona para przyćmili nieustanne skwaszone miny Billa i Gustava, i ich nadmierną bladość. Zaraz po tej burzliwej sesji przeszli do Green Room’u, choć Scarlett zastanawiała dlaczego tam nazwano to miejsce, skoro był to tylko odgrodzony kącik nieopodal miejsca, w którym robiono im zdjęcia. Bądź co bądź, całą piątką poszli właśnie tam, gdzie czekała na nich rozochocona prowadząca.
- I oto oni! – odparła do swego ‘vivowego’ mikrofonu, spoglądając prosto w oko kamery. – Witam, witam, witam – uścisnęła ręce wszystkich i zaczekała, aż cała piątka stłoczy się na niewielkiej przestrzeni. Bill i Gustav schowali się z tyłu, wystawiając resztę na pierwszy front. – I jak nastroje? Chłopaki, w tym roku bez stresu?
- Bez, bez. W sumie moglibyśmy obawiać się o nominację Scarlett, ale nie musimy, bo wiem, że i tak zmiecie wszystkich – Tom obdarzył prezenterkę swoim powalającym uśmiechem, a zaraz po tym tysiące osób przed odbiornikami.
- Przestań – brunetka szturchnęła Toma łokciem, a on tylko mocniej objął ją ramieniem, pokazując całemu światu, jak bardzo była jego. 
- A ty Scarlett, denerwujesz się? Miałaś sporą przerwę.
- A ja mam wrażenie, jakbym nigdy nie przestała występować, jakby te miesiące nie minęły – uśmiechnęła się uroczo. – Na dziś przygotowałam coś specjalnego.
- Jesteście świeżo upieczonymi rodzicami. Taka dzidzia pewnie zabiera sporo waszego czasu, nie brakuje wam go na muzykę?
- Muzyka jest nieodłączną częścią naszego życia. Jeśli nie tworzy jej któreś z nas, to robi to nasz syn. Szczególnie upodobał sobie noce – Scarlett mrugnęła porozumiewawczo w oko kamery, a prezenterkę obdarzyła szerokim uśmiechem.
- Tom, muszę cię o to zapytać – odparła podekscytowana. – Jak odnajdujesz się w roli ojca? – zamilkł na chwilę, zamykając swe objęcia na płaskim już brzuchu Scarlett. Spojrzał na prezenterkę, przeciągając tą chwilę z niemal dziką przyjemnością, a Bill kopnął go w pietę, najwyraźniej myśląc, że zapomniał o odpowiedzi.
- Szukam słów, wiesz? Napisaliśmy z Billem dziesiątki piosenek, używając wielu pięknych słów. On wiele razy mówił o miłości, mówiliśmy o naszej więzi, ale na to jak odnajduję się w roli ojca, chyba nie znajdę słów, bo wydaje mi się, że żadne nie jest w stanie opisać najwyższego ze stopni miłości. Scarlett, ofiarowując mi syna, obdarzyła mnie właśnie taką miłością – brunetka uśmiechnęła się, zaciskając swoją na dłoni Toma. – Liam jest moim oczkiem w głowie, choć nie umiem odgadywać jego potrzeb i nastrojów tak trafnie, jak Scarlett. Ona jest w tym bezbłędna. A ja już się nie mogę doczekać, kiedy będę mógł uczyć go grać na gitarze – rozciągnął usta w nonszalanckim uśmiechu, spoglądając na zbitą z pantałyku prowadzącą.
- Połowa Europy i ćwiartka Ameryki umrze z żalu, słysząc te słowa – odparła niby to wielce skonsternowana.
- Przykro mi, że ideał jest tylko jeden, ale ci przystojniacy są wciąż wolni – wskazał na chłopaków, którzy – w szczególności pijacki duet G. i B. – mieli wielką nadzieję, że uwaga nie przeniesie się na nich.
- To nas pociesza – prezenterka uśmiechnęła się od ucha do ucha, mając nadzieję, że kamery ujmują tą parę w jak najlepszej krasie. Byli jej drogą do awansu! – No, dobrze. Scarlett, powiedz nam, kiedy możemy spodziewać się twojego powrotu, bo to, że chłopcy wchodzą do studia, już obiło mi się o uszy.
- Myślę, że w niedalekiej przeszłości. Jak już mówiłam w niejednym wywiadzie, pragnę najpierw dokończyć, a raczej porządnie zacząć i porządnie skończyć promocję ‘Introduce myself’. Ta płyta wciąż jest dla mnie aktualna. Głosi niezwykle osobiste przesłanie, mówi o mojej przeszłości, o bólu, nadziei i walce. Opowiadałam o tym nie raz i właśnie dlatego, że jest tak ważna, nie może obejść się bez echa. W ciągu najbliższych dwóch, trzech miesięcy na pewno o mnie usłyszysz.
- Fantastycznie, czekamy z niecierpliwością. A może zdradzisz nam, jaką niespodziankę przygotowałaś na dziś?
- Gdybym to zrobiła, nie byłoby niespodzianki – odparła, robiąc uroczo powątpiewającą minę, która zdecydowanie poszła prezenterce w pięty.
- Dobrze, a zatem nim was pożegnam, muszę zapytać, gdzie podziewa się was synek, kiedy wy jaśniejecie na gwiezdnym firmamencie?
- Jest z babcią – odparł Tom.
- W takim razie życzę wam wszystkim wspaniałej zabawy – po tym nastąpiła seria uciśnięć dłoni, a po niej dalsza przeprawa z reporterami i dziennikarzami. Odpowiadali na kolejne i te same pytania, a Tom ani na chwilę nie wypuszczał brunetki z rąk. Tak by wszyscy mogli na nią patrzeć, ale by nikt nie zapomniał, że należała tylko do niego.


Tego nie spodziewałby się nikt. Scarlett, która około godziny wcześniej olśniewała na czerwonym dywanie strojem, fryzurą, makijażem; całą sobą, a teraz stała na środku ogromnej, spowitej mrokiem sceny, otoczona jedynie jasnym snopem światła. Bosa, bez makijażu, w rozpuszczonych włosach, które wijąc się opadały jej na ramiona i plecy, odziana jedynie w bezkształtną, białą bluzkę sięgającą jej niespełna połowy ud. Miała spory, łódkowy dekolt, przez co materiał, co chwila przesuwał się i frywolnie odsłaniał jedno jej ramię. Biel stroju łamał czarny napis, głoszący, że wszyscy jesteśmy piękni. Uznała, że gdyby zaśpiewała tą piosenkę w pięknym stroju, podczas wielkiego show, zabrałaby jej to, co w niej najpiękniejsze; przesłanie. Dlatego stała tam taka odarta ze wszystkiego wśród mroku i pozornej pustki z akompaniamentem słów i dźwięków. Muzyka i ona, duet doskonały.

- Słyszałem jak śpiewałaś.
- Za głośno?
- Nigdy w życiu. Chciałbym, żebyś zaśpiewała mi to jeszcze raz.
- I am beautiful, no matter what they say…1
  
Otworzyła szeroko oczy, obejmując spojrzeniem wszystkich ludzi, których miała przed sobą. Wielkie gwiazdy i fanów. Była po części jednym i drugim. Nie czuła gwiazdą, bo tak naprawdę jeszcze nie zasmakowała do końca tego zakazanego owocu, ale nie była też już tylko fanką, bo otrzymała szansę. Dlatego stanęła na tej scenie, by przede wszystkim zaśpiewać. Zrezygnowała z całego show, by skupić się na muzyce. Bez efektów, zbytnich świateł, ulepszeń, towarzystwa tancerzy tworzących sztuczny tłum, czy czegokolwiek, co mogłoby odwrócić uwagę od muzyki.

Muzyka grała nadal, a wśród tłumów rozbrzmiewały owacje. Publika skanowała jej imię, pragnąc więcej i więcej, a ona zatrzymując się, co kilka kroków, odwracała się by pomachać do fanów. Wystarczyło, by uniosła lekko rękę, a cały tłum eksplodował krzykiem. Przekrzywiła głowę, patrząc na fanów. Uśmiechnęła się przekornie i ruszyła chwiejnym krokiem w stronę krawędzi sceny, dając znak muzykom, by nie przestawali grać. Kołysząc się na boki, uniosła rękę w górę i śpiewając machała nią do rytmu. Sala wybuchła nowymi owacjami, a taka specyficzna energia rozrywała jej wnętrze. Muzyka ucichła, a ona zakończyła występ zgrabną akrobacją głosową. Pomachała po raz ostatni i tonąc w morzu braw, lekko zbiegła ze sceny. Kolejny udany koncert.2

To był jej sen. Iścił się jawą. Muzyka zaczęła grać, a ona ruszyła ku środkowi sceny. Śpiewając wkładała w to całe swe serce i całe swe przekonanie. Owacje nie cichły, a ona czuła, że wybrała doskonale. Muzyka płynęła w jej żyłach, wypełniała ją całą po koniuszki nerwów najczystszym szczęściem, a dźwięki niosły się same. Pozwalała im brzmieć. Stała się melodią w dźwięku, Po raz milionowy uświadamiając sobie, jak bardzo to kochała.

- Jesteś piękna, bez względu na to, co mówią inni. Pamiętaj, że masz mnie i bez względu na to, gdzie się znajdziesz i co się stanie, będziesz moją małą dziewczynką. Kocham cię nad życie i zawsze będę z ciebie dumny, nieważne, co zrobisz. Pamiętaj, zawsze.3


Nie zawiodłam cię, tatusiu.
Ani siebie też nie.

Kiedy kilkanaście minut później stała przy mównicy z nagrodą Comet w ręku i ze łzami w oczach patrzyła na wszystkich zebranych, nie wierzyła, że to wszystko faktycznie działo się naprawdę. Od kilku miesięcy nie wyścibiała nosa z domu, a ludzie wciąż pamiętali, wciąż przy niej byli. Nie mogła ogarnąć myślą tego, jak bardzo jej się udało. Czując na sobie te wszystkie spojrzenia, zastanawiała się jak żałośnie musiała wyglądać wciąż bosa i w tej ogromnej koszulce, ale przede wszystkim, co powinna powiedzieć. Jak podziękować. Wyciągnięto ją z garderoby, zaraz po występie i prawie z marszy wręczono nagrodę, której się wcale nie spodziewała. Nie miała zielonego pojęcia, że większość społeczeństwa uważało ją w tej chwili za najbardziej bezpretensjonalną istotę, jaka pojawiła się w ostatnich czasach w świecie show businessu.
- Mój tata powiedział kiedyś, że nawet duże dziewczynki płaczą. Z resztą, Tom też mi to mówił – wzruszyła ramionami, jakby zbywała swoje słowa i ocierając łzy z policzków, uśmiechnęła się. – Chyba mają rację, a wy pewnie myślicie sobie; głupia, dostała nagrodę i ryczy. I właśnie dlatego płaczę, bo ja jestem taka paskudna, rodzę sobie dziecko, kiedy ledwo co dostałam szansę jedną na milion i siedzę z nim domu, niczym pierwszorzędna kura, a wy dajecie mi za to nagrodę. Naprawdę, to trzeba być mną, żeby tak móc. Czuję się fajna – uśmiechnęła się ujmująco, a jej policzki oblały się różem. – Ten best live act jest dla mnie czymś naprawdę wyjątkowym, to nie tylko jedna z wielu, kolejna nagroda. To dla mnie symbol. Symbol mojej wiary w to, co robię. Dziękuję. Dziękuję za to, że tu dziś ze mną jesteście. Dziękuję za ogrom ciepłych słów, które dziś od was usłyszałam i nieustannie słyszę. Dziękuję za te wszystkie głosy, a przede wszystkim dziękuję wam za to wspaniałe wsparcie, jakie cały czas od was otrzymuję. Dziękuję, dziękuję, dziękuję. Wiem, że już dawno przekroczyłam czas dany mi na wypowiedź i dzwoni mi tu coś w uchu, ale przyszłam tu głównie po to, żeby coś powiedzieć. Wiem, gadam cały czas, więc okej. Do rzeczy – odetchnęła, a gdy znów się odezwała miejsce jej słodkiego, dziecinnego tonu zajął miejsce ten zupełnie konkretny i stanowczy. – Rok temu na tej właśnie gali witałam się z wami. Comety były jedną z pierwszych imprez, na którą mnie zaproszono. Dziś z tego miejsca pragnę się z wami pożegnać, ale tylko po to, bym mogła wrócić, a tak naprawdę porządnie zacząć.

- Scarlett, po trzech dniach w Niemczech byłaś trzecia, w Stanach piąta, po tygodniu jesteś pierwsza.

- Objawienie, ewenement na skalę światową. Ta dziewczyna zrewolucjonizuje rynek muzyczny.
[Prezes Universal Music Deutschland]

- Jestem w ciąży.
- Umówię cię na wizytę u lekarza.
- Ale ja już byłam u lekarza, Isobel.
- Tak, to kiedy masz zabieg? Muszę to wpisać w twój grafik.
- Zejdź mi z oczu.

- Dawno nie widziałem kogoś, kto potrafi być tak stanowczy, a zarazem tak uroczy, jak ona. Biada temu, kto sprzeciwi się tej dziewczynie. Świat padnie jej do stóp.[David Jost]

- Scarlett, jesteś nominowana do Grammy, rozumiesz? Grammy po kilku tygodniach na rynku, mało komu się to udaje.

- Ta dziewczyna nie ma tylko świetnego głosu i pasji. Ona ma potencjał, to nie kolejny z produktów show-bizu. Ona może dokonać czegoś niesamowitego, ma w sobie to coś, co znamionuje prawdziwych artystów. Ma charakter, niebanalny charakter.[Ron Fair]

- Scarlett, okrzyknięto cię głosem dekady.

- To niebywałe, że biała dziewczyna może wydawać z siebie tak czarne dźwięki.[Glen Ballard]

- Scarlett, skąd to się w tobie bierze?
- Z serca, z mojego wnętrza, z miłości do muzyki, bo skąd indziej?

- Przyznam szczerze, że poza kontrowersyjnym usposobieniem, ta dziewczyna ma coś w sobie, coś co sprawia, że ciężko oderwać od niej oczy.
[Javier Fontaine, w wywiadzie dla Conan’a O’Brian’a]

- Scarlett, nie uwierzysz. Jesteś druga w amerykańskim rankingu najurodziwszych wokalistek debiutujących w ostatnim roku. W Niemczech, jesteś najbardziej seksy. [grudzień 2010]

- Dzięki jej muzyce, zrozumiałam, że warto walczyć, że każdemu może się udać. Nie trzeba być wspaniale urodzonym i mieć nie lada koneksji, by coś w życiu osiągnąć. To Scarlett swoją postawą pokazała mi, że każdy z nas jest piękny i ma swoją szansę na sukces. Dziękuję, Scarlett.
[Mia, fanka]

- Scarlett, zwojowałaś serca wszystkich, z moim na czele. Ludzie cię uwielbiają, kochają cię za to jaka jesteś; za twoją szczerość, prawdziwość i konsekwencję i upór, a w szczególności za to, że nie dałaś się przerobić. Masz szansę stać się legendą, Maleńka.

- Potrafi być najbardziej rozkapryszonym dzieckiem i najbardziej stanowczą kobietą w jednym. Może popełniać gafy albo mieć zbyt cięty język, a i tak będą ją kochać. To niebywałe, co ta dziewczyna robi z ludźmi! Jest niesamowita, pełna sprzeczności, a czasem aż nazbyt łatwa do rozgryzienia, jest dla mnie tajemnicą, ale i tak uwielbiam z nią pracować. [Linda Perry]

- Jeszcze raz dziękuję, dobranoc – odeszła od pulpitu, obejmując obiema rękoma nagrodę i zeszła ze sceny w takt kakofonii nieustających wiwatów i skandów jej imienia. Czuła się niemal naga, gdy przechodząc między rzędami siedzeń, zabierała za sobą wiele spojrzeń. Uniosła dumnie głowę i wyprostowała plecy. Będąc już zupełnie blisko Toma, uśmiechnęła się do niego szeroko. Wstał, by przepuścić ją do jej miejsca. Zdjął swoją kurtkę i z czułym uśmiechem, założył ją Scarlett na ramiona, szepcząc wprost do jej ucha;
- Wszyscy mi ciebie zazdroszczą – zaśmiała się cicho i spojrzała mu w oczy, jej twarz kraśniała radością. Znów wypadła świetnie. Wiedziała o tym. Tom, nim pozwolił jej usiąść, spełnił marzenie większości reporterów. Złożył na jej ustach nieśpieszny, czuły pocałunek.
A ich akurat nie było w pobliżu.
***

1 – fragment postu 6
2 – fragment postu 16
3 – fragment postu 9

14 marca 2011

Każdy na coś czeka. Każdy czegoś pragnie. Każdy o czymś marzy.

Uśmiechnęła się, kiedy uzupełniwszy pokarm kotkowi, natknęła się na jeden z wciąż nie rozpakowanych kartonów. Nie byłoby w nim nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że nieco różnił się od wszystkich pozostałych. Pudło było błękitne w czarne paski w różnej grubości i rozmieszczeniu. Pogłaskała miękką sierść kotka, teraz zdecydowanie bardziej jedwabistą i lśniącą, niż w dniu, w którym go znalazła. Zwierzak podrósł i pozwolił jej się rozpieścić, choć Scarlett wciąż utrzymywała, że nie cierpiała tego okropnego szczuro-podobnego zwierzęcia. Tak bardzo go nie lubiła, że za każdym razem, gdy go karmiła, spędzała kilkanaście minut na bawieniu się z nim i drapaniu za uchem, ale teraz to owy karton zdecydowanie odwrócił jej uwagę od nie lubienia kota.
Zabrała pudło i wróciła na górę. Nim skierowała się na piętro, zaszła do salonu, a z niego na taras, by zerknąć na ogród. Tom uszczęśliwiony, niczym małe dziecko ganiał z psami. Rzucał im patyki, piłki, uciekał przed nimi i gonił je. Pokręciła głową z dezaprobatą i skierowała się na piętro. Musiała korzystać z okazji, póki Liam spał.
Położyła pudło niemal na środku materaca ich przepastnego ‘małżeńskiego’ łoża i nim wskrobała się na nie, upiła spory łyk chłodnej już kawy. Rozsiadła się po turecku tuż przed kartonem i zdjęła troszkę okurzone wieko. Miał on wymiary około trzydzieści pięć na trzydzieści pięć centymetrów i tyle samo wysokości. Nie mierzyła, ale mogła stwierdzić to tak na oko. Najpiękniejsze w tej chwili było to, że tak małe pudełko zawierało w sobie tak wiele jej najpiękniejszych wspomnień. Na samym wierzchu znalazła śliwkową bluzkę i ciemne jeansy, pamiętała je doskonale, ale nie za bardzo wiedziała, dlaczego znalazły się w tym kartonie. Domniemała, że nie pasowały już na nią i upchnęła je gdzie bądź. Trafiło na pudło, z którego zawartością były niejako powiązane. Dalej znajdowały się ‘Przeminęło z wiatrem’ i ‘Duma i uprzedzenie’. Szukała ich długo i bezskutecznie po przeprowadzce, jak wielu innych rzeczy z resztą, aż wreszcie kupiła nowe. Choć te były ulubione, jak wiele jej książek, sczytane i podniszczone od częstego przeglądania. Chłonąć specyficzny zapach papieru, przewertowała grubą księgę.

- Mamo, dlaczego ‘Scarlett’?
- Bo jesteś, jak miłość, która nie przemija z wiatrem.

Uśmiechnęła się na to wspomnienie. Miała może dwanaście lat, kiedy zadała matce to pytanie. Imię było kolejną z pobudek dla innych dzieci do szydzenia z niej. Nie lubiła go i rozumiała wyjaśnień matki. Teraz jej odpowiedź była aż nader klarowna. Shie, Liv i ona stanowili znamię tej miłości. Odłożyła książki obok ubrań i zajrzała głębiej do kartonika.
‘Schrei’ i ‘Zimmer 483’, to jedne z nielicznych albumów, które wówczas miała w oryginale, a nie ściągnięte z Internetu. Otworzyła oba pudełka i delikatnie musnęła opuszkami nieco podniszczone płyty. Z tą muzyką przeszła przez najciemniejsze okresy w swoim życiu. Płakała, cierpiała, rozpaczała nad swą nieszczęśliwą miłością, wzdychała i marzyła.
Rodziła się na nowo.

- Wenn nichts mehr geht werd ich ein Engel sein, für dich allein.

Zanuciła, gdy odkładała pudełka obok reszty rzeczy. Na dnie pudła, luzem leżała czarna, pusta już, zapalniczka, którą wiele lat temu dostała od Mike’a. Była wtedy tak zaaferowana tym gestem, że kiedy już została opróżniona, nie miała serca jej wyrzucić. To chyba jedyne, co od niego otrzymała poza fałszywą nadzieją i złamanym sercem. Następny przedmiot przyprawił ją o skurcz w żołądku. Żyletka. Gdy teraz o niej myślała, wiedziała, że głupszej rzeczy zrobić nie mogła. To tą tępą i nieco przyrdzewiałą żyletką pocięła się po raz pierwszy. Mogła mieć piętnaście lat, nie więcej. Była wtedy małą, pulchniutką i głupiutką Lettsy, która myślała, że świat kręci się wokół Mike’a. Myślała, że to jej pomoże. Chciała uciec od samej siebie. Pokręciła głową z dezaprobatą i odłożyła ją ostrożnie. Reszta zawartości pudła przywołała na jej usta szeroki uśmiech. W żołądku poczuła, tym razem, przyjemny skurcz. Najpierw sięgnęła po bilety. Dwa. Dwudziesty szósty kwietnia dwa tysiące siedem w Velodrom w Berlinie i czwartego listopada w Grugahalle w Essen. Były zniszczone od trzymania, miętoszenia w dłoniach, przebywania w kieszeni i mnóstwu innych rzeczy, które przeszły nim trafiły do tego pudła. W każdej najmniejszej zagince i naderwaniu zapisał się fragment jednych z jej najpiękniejszych wspomnień.  Patrzyła na naznaczone czasem kawałki papieru, lecz widziała coś zupełnie innego…

To był wiosenny poranek; ciepły i słoneczny. Takich jakich końcem kwietnia wiele. Powietrze pachniało świeżością i deszczem, a ona tak lubiła zapach deszczu. Podeszła do okna i wciągając nosem rześkie powietrze, przeciągnęła się. Okręciła się wokół własnej osi i wyjrzała na zewnątrz. Ogród mienił się zielenią, budził się do życia, zdawał się tryskać radością – jak ona.
Spojrzała na swoją koszulkę nocną, po czym uznała, że czas się ubrać. Jak co dzień zjadła śniadanie, uczesała włosy i wykonała wszystkie najzwyklejsze czynności, jednak tego dnia nie wybrała się później do szkoły. Tak bardzo czekała na niego. Tak bardzo marzyła, by wreszcie się z iścił. Jej sen miał stać się jawą. Wróciła do swojego pokoju i uruchomiwszy komputer, włączyła muzykę. Ich muzykę. Kilka kolejnych godzin w głowie grało jej ‘Durch den Monsun’, ‘In die Nacht’, ‘Spring nicht’, ‘Reden’, ‘Wenn nichts mehr geht’, ‘An deiner Seite’, ‘Gegen meinem Willen’, wszystkie, wszystkie po kolei. Choć teksty znała na pamięć, wciąż powtarzała je i śpiewała, i śpiewała. Póki nie przyszła do niej Liv i nie oznajmiła, że jeśli nie chce spóźnić się na najważniejszy koncert w swoim życiu, powinna się szykować. Tak też zrobiła. Muzyka grała, a ona wyśpiewując ‘Schrei’ na całe gardło, zaczęła przeszukiwać szafę w poszukiwaniu czegoś do ubrania. Nad tym zaczęła zastanawiać się już kilka dni, jeśli nie tygodni wcześniej, ale żadna rzecz z jej garderoby nie była odpowiednia. Chciała wyglądać pięknie, a we wszystkim czuła się źle. Po prawie godzinie w pokoju znów pojawiła się Liv.
- A ty jeszcze nie gotowa? – Scarlett przecząco pokręciła głową i spojrzała na siostrę. Liv jak zawsze była ładna, przede wszystkim dlatego, że miała doskonałe ciało. Jak to możliwe, że były siostrami, a natura obdarzyła je wdziękiem tak niesprawiedliwie? Liv miała na sobie swoje przepastne ogrodniczki z nonszalancko opuszczonymi szelkami, dopasowany t-shirt z logiem Metallici i niezmiennie trampki. Włosy związała w koński ogon, który bujał się uroczo z każdym jej krokiem. Dziewczyna musiała zauważyć pełne żalu spojrzenie Scarlett, gdyż niemal od razy zerwała się z miejsce i krytycznie lustrując najpierw siostrę, a potem wywaloną na dywan zawartość szafy. – Zaraz coś zaradzimy, Lettsy – zanurkowała w stercie ubrań i zaczęła je przebierać. – Rozczesz włosy, wyczaruję coś z tych twoich loków.
Kilkanaście minut później, Scarlett miała na sobie granatowe jeansy i dzianinową bluzeczkę w kolorze dojrzałej śliwki; dopasowaną, ale niezbyt opinającą jej krągłości. Liv czesała jej włosy w dobieranego z boku głowy, a ona sama szukała odpowiednich kosmetyków, by umalować oczy. Kiedy gotowa stanęła przed lustrem, skrzywiła się znów, bo Liv stanęła obok niej.
- Ja chyba nie powinnam tam iść, Liv. Spójrz na mnie; jestem brzydka, gruba i narobię ci wstydu – szepnęła rozpaczliwie, a do oczu zaczęły napływać jej łzy. Starsza z sióstr omiotła uważnym spojrzeniem je obie. Fakt faktem była wyższa i znacznie szczuplejsza, ale to od Scarlett biło trudne do ujęcia w słowa ciepło. A ona pomimo swoich siedemnastu lat wyglądała, jak wyrośnięty szczypiorek z niezbyt wybujałym biustem. Scarlett była niczym mała słodka, dziewczynka; niska, blondwłosa, z niesamowicie niebieskimi oczami. Nie mogła zrozumieć dlaczego ci, którzy na nią patrzyli, widzieli tylko dodatkowe kilogramy.
- Ty chyba oszalałaś, ja tam idę z tobą i dla ciebie. Będę robić sztuczny tłum, żebyś miała miejsce i będę wrzeszczeć najgłośniej, żeby cię widzieli. No, i będę robić zdjęcia! – pisnęła radośnie – A ty będziesz spełniała swoje marzenie. Idziesz tam po to, żeby ich wreszcie zobaczyć, posłuchać i nawet z nimi pogadać. Na żywo, więc przestań mi tu pleść dyrdymały, że nie powinnaś. Dla mnie, jesteś piękna, jaka jesteś i nieważne, co mówią inni.

Każdy na coś czeka. Każdy czegoś pragnie. Każdy o czymś marzy.

Marzenia nic nie kosztują, a ich spełnienie jest bezcenne.

Godziny spędzone na nerwowym wyczekiwaniu dobiegły końca. Sen stawał się jawą. Światła zgasły, zaległa cisza. Ciężka cisza, którą wypełniły skandy. A ona stała i pełna napięcia oczekiwała. Lewa strona, około ósmy rząd, na wprost niego. Niczym grom spadł na nią dźwięk gitary. A więc to działo się naprawdę? Milion razy wyobrażała sobie tą chwilę, ale żadne z wyobrażeń nie dorównywało rzeczywistości. Śpiewała, krzyczała, skakała i tańczyła. Zapomniała o wszystkim, czym martwiła się wcześniej. Liczyła się tylko ta chwila. Teraz jest zawsze. Cudowne dziewięćdziesiąt minut, które uciekło, nie wiedzieć kiedy. Była, jak w transie, nie przyswajała rzeczywistości. Chłonęła dźwięki i obrazy. Jego obraz. Wszystko trwało zbyt krótko. Zbyt mało nut, zbyt mało słów. A ona chciała słuchać w nieskończoność. Chciała zapamiętać jak najwięcej, chciała złapać każdą chwilę, by móc rozkoszować się nimi, gdy przeminą. Dopiero później zdała sobie sprawę, że nie uchwyciła tak naprawdę żadnej. Umarłaby z rozpaczy, gdyby nie zdjęcia Liv.
Gdy zgasły światła, zdała sobie sprawę, że nadeszła chwila, na którą tak bardzo czekała. Coś ścisnęło ją w żołądku. Zaczęła martwić się o swoją fryzurę i makijaż. Liv poprawiła je prowizorycznie, by dodać Scarlett odwagi i wręczyła jej aparat. Ona nie miała wejścia na backstage. Jednak nie od razu pozwoliła jej odejść. Stały przed ogromną sceną, na której uwijali się technicy, w niemal pustej hali. Liv zaprowadziła Scarlett na sam środek i nakazała spojrzeć na całą konstrukcję.
- Ona kiedyś będzie twoja – uśmiechnęła się do bliskiej omdlenia blondynki, ucałowała ją w czoło i dała kopniaka na szczęście. Uskrzydlona pobiegła po swe marzenia.

Do dużego pomieszczenia o białych ścianach i kiepskim umeblowaniu weszła jako ostatnia. Inne dziewczęta, które miały wejściówki, rozproszyły się do zmęczonych występem chłopaków. Stanęła na moment i przyjrzała się całej czwórce. Cierpliwie odpowiadali na te same pytania, podpisywali się wszędzie, gdzie się dało i pozowali do coraz to innych zdjęć. Bała się trochę tego spotkania. Bała się, że ich wizerunek okaże się gorszy od tego, który sobie stworzyła. Bała się, sama nie wiedząc czego; obawiała się, że będą inni, gorsi. Czując lęk, jednocześnie cieszyła się, że w końcu miała mieć do czynienia z ludźmi, a nie tylko z podobiznami wydrukowanymi na średniej jakości papierze. Stwierdziła, że stanie tam na niewiele jej się zda. Włączyła aparat. Wszyscy zajęci rozmową, nawet nie zauważyli, że  fotografowała ich tak po prostu, bez ustawiania i min. Pstryknęła kilka zdjęć i sprawdziwszy czy się zapisały z delikatnym uśmiechem podeszła do Gustava.

Siedziała obok dwóch dziewczyn, które gorączkowo rozmawiały z Billem, o bluzie jego projektu. Obie miały na sobie owe bluzy i jedna próbowała przegadać drugą. Przysłuchiwała się rozmowie, jednocześnie ukradkowo spoglądając w stronę Toma. Nie mogła zdobyć się na to, by do niego podejść, a przecież głównie o to jej chodziło! Otoczony trzema fankami, stał z rękoma splecionymi na piersi i słuchał ich, raz po raz dorzucając coś od siebie. Mimo, że wszyscy czterej uśmiechali się i próbowali zatuszować zmęczenie, nie umknęło jej to, że na ich twarzach wymalowany był wyraźny grymas wyczerpania. Georg w pewnym momencie ziewnął przeciągle, co wywołało niezidentyfikowany chichot jego towarzyszek. Znów przerzuciła wzrok na Toma i chwilę przyglądała mu się. Przygarbione plecy, delikatny uśmiech i chwilami przymrużone oczy. Przeklinała się w duchu za to, jak brzydka czuła się w tej chwili, a chciała być tylko idealna, tylko na chwilę, tylko dla niego. Nieśmiało wstała z miejsca.  Po raz kolejny nie chciała obalić swojej wizji, jej własnego jego wizerunku. Jednak chyba był to już czas najwyższy. Czas uciekał. Chowając dłonie do tylnych kieszeni jeansów, stanęła między nim, a jedną dziewczyną i spojrzała na niego.
- Mogę przeszkodzić? – dziewczyny nagle ucichły i spojrzały na nią jak na kogoś kto winien był największych klęsk. Pod tymi spojrzeniami czuła się taka malutka. Nie miała pojęcia, jaka siła ją tam zatrzymała. Spąsowiała i przepraszająco spojrzała na Toma, a dziewczęta, które z nim rozmawiały,  wiele nie dyskutując, uśmiechając się słodko, trzepocząc rzęsami i kręcąc biodrami podeszły do Billa i dziewczyn, które stały z nim. Powiodła za nimi wzrokiem, a potem spojrzała na Toma. – Ja tylko spytałam czy mogę. – uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami. Dostrzegła, jak Tom obrzucił ją krótkim spojrzeniem, mając nieprzenikniony wyraz twarzy, co sprawiło, że chciała zniknąć. Jednak, kiedy odrobinę dłużej zatrzymał wzrok na jej oczach, dodało jej to animuszu. – Mam nadzieję, że ten konspiracyjny odmarsz nie był spowodowany mną i moim nietaktownym wepchnięciem się w jakąś niecierpiącą zwłoki dyskusję. – uniosła do góry jedną brew cały czas spoglądając na niego. 
- Zapewniam cię, że nie było w tym nic nietaktownego – uśmiechnął się, unosząc ku górze kącik ust, a pod Scarlett ugięły się kolana. Za wszelką cenę starała się być naturalna i zachować zimną krew. – Jak masz na imię?
- Scarlett. Póki tu jestem, mogę? – wyciągnęła w jego stronę notatnik, lekko przekrzywiając głowę, kiedy chwycił go w swoje dłonie. Patrzyła jak sprawnie podpisał się na jednej ze stron, a potem z uśmiechem oddał jej zeszyt. – Dziękuję.
- Ładnie – uśmiechnął się znów, a ona miała wrażenie, że rozpłynie się pod wpływem tego uśmiechu.
- Dziękuję – odparła znów, a Tom patrzył na nią dłuższą chwilę w milczeniu. Przez głowę przelatywało jej milion scenariuszy; nie mógł się nadziwić jej brzydocie, zastanawiał się, kiedy to deprymujące spotkanie dobiegnie końca, a może, co wydawało jej się zupełnie irracjonalne, może dostrzegł w niej coś ładnego. Nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa. Tak bardzo żałowała, że nie było z nią Liv, która pociągnęłaby rozmowę. Czuła się paskudnie. – A ja chyba muszę już się zbierać – odparła niezręcznie. – Coś czuję, że Twoi panowie zaczynają się niecierpliwić – marszcząc nos, ruchem głowy, wskazała na Josta przytupującego przy drzwiach. – Jeszcze jedno zdjęcie do kolekcji? – uśmiechnął się i objął ją ramieniem. Tak jakoś bliżej i bardziej. Czuła się wyjątkowa. Jedną, krótką chwilę wyjątkowa. Pstryknęła dwa zdjęcia. Ładnie pachniał. Potem stanęła naprzeciw niego.
- Wiesz panowie lubią mieć wszystko pod kontrolą – mrugnął zaczepnie, a ona miała wrażenie, że nie widział w niej jedynie pączka. Wówczas nie wiedziała, że pomimo jej bardzo krytycznego mniemania o sobie, faktycznie miała w sobie coś słodkiego. – Miło mi było, Scarlett.
- Mnie też, Tom. – mając na ustach delikatny uśmiech, odeszła kilka kroków, jednak zatrzymała się i znów spojrzała na niego. Chciała, by wyszło z gracją, ale zdawała sobie sprawę, że nie było ku temu najmniejszej szansy. Sądziła, że ona i gracja to dwa przeciwieństwa. Odrzuciła tą myśl i odwracając się, przywołała na usta delikatny uśmiech. Czuła, że się rumieni, widząc, jak odprowadzał ją wzrokiem. – Tom, wyśpij się w końcu. – beztrosko wzruszyła ramionami, jakby dopiero teraz potrafiła się rozluźnić i wsunąwszy dłonie do tylnych kieszeni jeansów, prędko opuściła pomieszczenie. Serce waliło jej jak oszalałe, a aparat zawierający najpiękniejsze, jak wtedy myślała, zdjęcia jej życia, dyndał na jej szyi, obijając się o ściśnięty żołądek. Wyszedłszy przed halę, z piskiem rzuciła się ojcu w ramiona.

Wspominając tamten dzień, Scarlett miała mieszane uczucia. Szczęście w nieszczęściu. Wówczas nie miała pojęcia, że kilka tygodni później zmieni się całe jej życie. Wciągając powietrze, miała wrażenie, że czuła zapach sceny, gdy stała przed nią z Liv. Jej siostra nie kłamała. Trzy lata później zagrała w tym samym miejscu. To też był kwiecień. Spotkanie z Tomem kosztowało ją wówczas tyle nerwów, tak bardzo chciała mu się przypodobać, że zapomniała o byciu Scarlett. Pomimo tego, że wszyscy powtarzali jej nie raz, o zaletach, jakie posiadała, wówczas była zbyt zniewolona niezadowoleniem z samej siebie, by to zauważyć. Zupełnie inaczej było w Essen. Uśmiechnęła się do tych wspomnień.

Jechały pociągiem. Miały wynajęty pokój w najtańszym hotelu, jaki znalazły w pobliżu hali. To była ich pierwsza tak samodzielna wyprawa. By tam być wydała skrupulatnie odkładane pieniądze, które przeznaczyła na kolejny krok w uwalnianiu się od Mike’a. Po wygranej batalii z rodzicami po raz drugi w tym samym roku miała zobaczyć ich na żywo. To było znacznie ważniejsze. Wówczas zaplanowała sobie, że pójdzie na każdy koncert Tokio Hotel na jaki jej się tylko uda. Gdyby tylko wtedy wiedziała, że kilkanaście miesięcy później, Tom będzie grał tylko dla niej…Gdy tylko zostawiły swoje rzeczy, poszły z Liv pod halę. To ostatni koncert trasy. Było mnóstwo ludzi. Pomimo zimna i deszczu zgromadziły się tysiące fanów.
Spoglądając wstecz, Scarlett miała wrażenie, że między koncertem w Berlinie, a tym w Essen minęły lata świetlne. W Essen nie było już tej małej, zakompleksionej dziewczynki, która bała się, że ktoś na nią krzywo spojrzy. Nie obawiała się uśmiechów kierowanych w jej stronę, nie doszukiwała się podtekstów w słowach, ani nie sądziła, że każdy, kto na nią patrzy widzi w niej tylko brzydką grubaskę. Sama widziała w sobie coś znacznie więcej. Pod wpływem siąpiącego deszczu, sięgające pasa blond loki, skręciły się jeszcze bardziej. Włosy były ostatnim, czego nie przyoblekła jeszcze w czerń. Ogromne, niebieskie oczy podkreśliła wyraźnie czarną kredką i mocno wytuszowała, a już znacznie szczuplejsze ciało odziała w czarny sweterek i dopasowane spodnie, podkreślające jej długie nogi, co optycznie dodawało jej wzrostu. Daleka była ideału, ale wreszcie zaczynała czuć się lepiej. Serce bolało wciąż tak samo, ale teraz nie nienawidziła już siebie samej, a jego. I postanowiła pokazać mu, co znaczy dla niego złamane serce Scarlett O’Connor. Już wiedziała, czego chce. Ten koncert był kolejnym etapem na jej drodze ku uwolnieniu się spod jarzma przeszłości. Tego dnia zamierzała raz na zawsze pogrzebać swoje dziecinne mrzonki. Później zrozumiała, że obrała zły sposób, choć w pewien sposób jej się przecież udało.
Koncert przeżyła zupełnie inaczej niż ten pierwszy. Po prostu stała, patrzyła i słuchała. Nie dała się ponieść euforii i wyszła na tym o niebo lepiej. Bo nie została jej w pamięci luka, jak po wcześniejszym. Zapamiętała wszystko ze szczegółami. Liv robiła zdjęcia, które później oglądała chyba milion razy. Odtwarzała w pamięci każdy dźwięk, który został uwieczniony obrazem na fotografiach. Nie potrafiła ubrać w słowa uczucia, które towarzyszyło jej od momentu wejścia zespołu na scenę. Muzyka płynęła w jej żyłach zamiast krwi. Stanowiła płynne szczęście. W zasadzie patrzyła tylko na niego. Tym razem udało im się stanąć bliżej. Około piąty rząd. Po lewej stronie. Naprzeciw niego. Po prostu patrzyła wyłączając się z całego tego tłumu. Nie czuła, jak ją popychano, ani jak fanki rzucały się do przodu przy każdej możliwej okazji. Nawet jeśli poddawała się fali, nie zdawała sobie z tego sprawy.
Wówczas kochała tylko jego swoją wyimaginowaną miłością.
Zapamiętała każdy uśmiech, sposób w jaki układał wargi, gdy śpiewał z Billem, jak chodził skakał i patrzył w tłum. Tak zupełnie realnie. Zapamiętała wszystko i zamknęła głęboko w sercu, by nosić go w nim, póki nie zajął tego miejsca ten zupełnie prawdziwy; ani odrobinę wymyślony.
I tym razem udało jej się wejść na meet and greet. Przez chwilę nawet wydawało jej się, że przeżywała dejavu. Złudnie podobny pokój, wyposażony niemal tak samo; skórzane kanapy, krzesła, jakiś stolik, a na nim napoje dla zespołu. Chłopcy wyglądali na przeogromnie zmęczonych, ale Bill i tak opowiadał coś głośno, żywo gestykulując rękoma. Fanki się rozpierzchły, a Scarlett skorzystała z chwili nieuwagi i zrobiła serię zdjęć, kiedy tego nie widzieli. Jeden z ochroniarzy spojrzał na nią krzywo, więc prędko dołączyła do grupki innych fanek. Tym razem nie słuchała biernie. Pewniej udzielała się w rozmowie, nie wstydząc się swojego zdania. Po raz kolejny zebrała autografy, od Georga zażyczyła sobie z dedykacją, kłamiąc, że na imię było jej Liv Hannah. Doskonale wiedziała, że siostra łypała okiem na tego zielonookiego szatyna, gdy niby od niechcenia oglądała plakaty w jej pokoju, głośno i wyraźnie manifestując swoją niechęć do ich ‘dziwnej muzyki’. By podejść do Toma nie czekała do ostatniej chwili. I wówczas zdała sobie sprawę, że historia lubiła się powtarzać.
- Mogę przeszkodzić? – wsunęła się w przestrzeń między Tomem, a jakąś rozanieloną brunetką. Pozostałe dwie dziewczęta uznały, że nie miały autografu Georga, więc pożegnały się i odeszły. Zaś brunetka uraczywszy Scarlett kwaśną miną, podążyła do Billa. – Och, ja znów spytałam tylko, czy mogę – wywróciła oczami, posyłając mu uroczy uśmiech.
- Znów? – zagadnął, a Scarlett ugięły się nogi pod wpływem jego niskiego, lekko ochrypłego głosu. Jednak nie dała się i tylko rezolutnie skinęła głową.
- Znów, powiedzmy, że historia lubi się powtarzać – mrugnęła do Toma, spoglądając mu w oczy. Faktycznie miały ten cudowny czekoladowy odcień.
- Czy my się przypadkiem, skądś nie znamy? – zapytał ze zbójeckim uśmiechem, najwyraźniej zdając sobie sprawę z tego, jak zabrzmiało owo pytanie. A Scarlett czuła się jak w niebie.
- Nie znamy się w sposób, jaki moglibyśmy się znać, aczkolwiek rozmawialiśmy już – wywróciła swymi soczyście niebieskimi oczami, w których lśniły wesołe ogniki. Tom patrzył na nią pytająco, a ona czerpała niemal dziką przyjemność z niewiedzy, z którą wyraźnie się zmagał. Otaksował ją jednoznacznym spojrzeniem, co wyklarowało jej jego myśli. – Byłam na waszym koncercie w Berlinie, w kwietniu – wyjaśniła. – Wówczas nastąpiła podobna sytuacja, wraz z moim pojawieniem się inne fanki odeszły. Mogę mieć tylko  nadzieję, że ten konspiracyjny odmarsz nie był spowodowany mną i moim nietaktownym wepchnięciem się w jakąś nie cierpiącą zwłoki dyskusję – uniosła do góry jedną brew cały czas spoglądając na niego swymi rozradowanymi niebieskimi oczami.
- Zapewniam cię, że nie było w tym nic nietaktownego. Pomimo naszego wcześniejszego spotkania, nie zdołałem zapamiętać twojego imienia – uśmiechnął się znacząco.
-Wybaczam – odrzekła rumieniąc się uroczo. – I  póki tu jestem, mogę? – wyciągnęła w jego stronę notatnik, lekko przekrzywiając głowę, kiedy chwycił go w swoje dłonie. Kciukiem musnął jej dłoń. Zrobiło jej się gorąco, ale zachowała zimną krew. To przecież był Tom, tylko Tom. -  Proszę z dedykacją, a na imię mi Scarlett – w duchu była przeszczęśliwa, że łaskawy los nie zesłał na nią zakłopotania. Czuła się jak ryba w wodzie.
- Jak ta z książki? – zagadnął,
- Wszyscy mnie o to pytają.
- Więc, jak to jest, dlaczego, Scarlett? – zagadnął wyraźnie zainteresowany tą małą, wyróżniającą się osóbką o niesamowitych oczach.
- Powiem ci to, co usłyszałam od mojej mamy, bo jestem jak miłość, która nie przemija z wiatrem – uśmiechnęła się uroczo, a on dłużej nie musiał zastanawiać się nad wpisem. Kątem oka zerkała, jak wypisywał tekst dłuższy niż się spodziewała. Uśmiechnęła się szeroko, odbierając od zamknięty zeszyt.
- Interesujące – obrzucił ją krótkim, acz dokładnym spojrzeniem. – Jesteś jakaś taka… - szukał słowa, by ją określić, choć wiedział, że nie powinien wdawać się w tą dyskusję. Czuł, że mógł. To dziwne, od dawna nie wdał się z dziewczyną w tak beztroską i niezobowiązującą pogawędkę.           
- Nie skaczę, nie rzucam się na szyję i popadam w euforyczny stan ekstazy?
- Właśnie.
- Wybacz, że odstaję od normy.
- Odstępstwa są miłe – roześmiała się i znów odrzuciła włosy, które niesfornie skręcone opadały jej na twarz.
- Wiem, że jestem miła – uśmiechnęła się zadziornie, co wyraźnie zbiło Toma z tropu. – Bez obaw, nie przeczytasz jutro nigdzie o naszym romansie – pogłębiła uśmiech, a on mimowolnie odetchnął i pokręcił głową. Zaś Scarlett się rozejrzała. – Chyba powinnam już iść. Jeszcze jedno zdjęcie do kolekcji? – wskazała na uruchamiający się aparat, a Tom skinął głową i  uśmiechnął się, obejmując ją ramieniem. Tak jakoś bliżej i bardziej. Pstryknęła kilka ujęć.  Tom ładnie pachniał. Tak samo, jak w Berlinie. Stanęła naprzeciw niego i starając się nie gapić, objęła wzrokiem jego twarz. Był zmęczony. Widziała to nie tylko w jego rysach, ale też w nieco przygrabionej sylwetce i ospałym tonie głosu. Było w nim też coś, czego nie mógł skryć za zawadiackim uśmiechem, ale tej prawdy miała nigdy nie poznać. Choć los przecież chciał inaczej.
- Miło mi było, Scarlett.
- Mnie też, Tom. – uścisnęli sobie dłonie, co wydało jej się zupełnie absurdalne i posławszy mu ostatni uśmiech, odwróciła się, by odejść. Jednak nie mogła powstrzymać się, by tego nie powiedzieć. Spojrzała mu prosto w oczy i odparła z troską: wyśpij się wreszcie, Tom. Odpowiedział jej uśmiechem i odprowadził spojrzeniem, gdy lekko kołysząc biodrami, wyszła z pomieszczenia. Scarlett nie mogła wówczas wiedzieć, że Tom naprawdę zaczął uważać odstępstwa za miłe, choć cierpiał zbyt bardzo, by przyznać się do tego. Choć może, gdyby zrobił to już wtedy, nie byliby dziś razem?

Drzwi pokoju otworzyły się i między skrzydłami pojawiła się głowa osobnika, który dotąd zaprzątał myśli Scarlett. Zobaczywszy, co robiła, wszedł do środka i zbliżył się do niej. Był zgrzany i zarumieniony z wysiłku. Ciekawa była kto wygrał; on czy psy? A może kot? Objął pytającym spojrzeniem wszystkie jej szpargały, a brunetka bez słowa poklepała miejsce obok siebie. Pociągnął duży łyk wody prosto z butelki, która zapomniana spoczywała w jego rękach i usadowił się tuż za nią na posłaniu. Bez pytania wciągnął ją na swoje kolana i wygodnie oparł się o wezgłowie. Przyciągnęła karton z resztą zawartości, po czym wygodnie umościła się w jego ramionach.
- Zawsze chciałeś zobaczyć mnie, jako waszą fankę. Masz teraz ku temu jedyną i niepowtarzalną okazję – mruknęła zadowolona, gdy wtulił nos w jej włosy i delikatnie muskał je wargami.
- To znaczy? – zapytał zaciekawiony, układając brodę na ramieniu dziewczyny. Ona z uśmiechem wyjęła z pudła pierwszą kopertę i podała mu ją. Ostrożnie wyciągnął jej zawartość. Kilkanaście zdjęć i kartka z jego podpisem. Ta ostatnia nie wzbudziła w nim większych emocji, była taka jakich podpisał tysiące. Jedyną wyróżniającą ją cechą było to, że należała do Scarlett. Ale zdjęcia… pierwsze kilka ukazywało pole widzenia postronnego obserwatora. Meet and greet, oni i fani. Ujęci podczas rozmów, dawania autografów. Dziwnie zrobiło mu się na myśl, że to ona je wykonała. Przeglądał wszystkie po kolei. Najpierw te ze spotkania, na których to dziwnym trafem zawsze na pierwszym planie był on, a dalej z koncertu, gdzie na niemal wszystkich też był tylko on. Scarlett zarumieniła się na myśl o tym, jak bardzo infantylne było jej postępowanie. Czuła, jak się uśmiechał.
- Jak widzisz, nie kłamałam mówiąc, że byłam waszą fanką – odparła z szerokim uśmiechem, a Tom odpowiedział jej cichym parsknięciem, muskając wargami jej skroń.
- Byłaś?
- Teraz jestem już tylko twoją – odparła przekornie, lokując w nim baczne spojrzenie, gdy dotarł do fotografii jego i pulchnej blondynki. Zagryzła wargę, by się nie roześmiać. Jego skonsternowana mina i bystry wzrok lustrujący jej nie dającą się przegapić postać, tworzyły aż nader komiczny zestaw. – Znasz ją? – mruknęła zadowolona.
- Wydaje mi się, że widziałem gdzieś te oczy.
- To się dobrze zastanów nad odpowiedzią.
- Zastanawiam się, dlaczego cię nie zapamiętałem.
- Bo byłam jedną z tysięcy?
- Masz rację. Byłaś – odparł i z leniwym uśmiechem skradł z jej ust czuły pocałunek. Spoglądając na to zupełnie średnie zdjęcie, miała ochotę zaśmiać się w głos. Wówczas wyglądali razem zupełnie komicznie. – Wiesz, co? Już wtedy ładnie razem wyglądaliśmy.
- Jaaaaaasne – bąknęła, kokosząc się w ramionach Toma. Ignorując fakt, że zamierzała sięgnąć po kolejną kopertę, obsypał jej szyję deszczem drobniutkich pocałunków, łaskocząc delikatną skórę ciepłym oddechem. – Tooooom – zaśmiała się, wyjmując zawartość znacznie większej, szarej koperty. Początkowo zawartość niewiele różniła się od tej z poprzedniej koperty; zdjęcia z koncertu i meet and greet, gdzie na pierwszym planie znów był Tom. Śmiali się z min uchwyconych przypadkiem i wymyślali, co też mogli wówczas mówić. Tom był bardzo monotonny, usilnie przekonywał Scarlett, że wciąż powtarzał tylko jej imię. Zamilkł, gdy doszedł do pierwszego z ich wspólnych zdjęć. Brunetka, a wówczas blondynka, była diametralnie inna od tej z pierwszych zdjęć, lecz wciąż niepodobna do tej, którą tulił w ramionach.
- Byłaś uroczą blondynką.
- A brunetką to już nie? – zapytała tonem pełnym pretensji. Tom wymamrotał coś niezrozumiale w jej włosy i ucałował ją w czubek głowy. – Nawet nie wiesz, ile mnie to wszystko kosztowało. Jak bardzo bałam się tamtych spotkań. Tak bardzo chciałam zrobić na tobie wrażenie, że zapomniałam o tym, że najlepiej szło mi bycie sobą. Kiedy oglądałam to wszystko, poczułam się dziwnie. To tak jakby skonfrontowały się dwa życia, które wiodłam. Nie umiem tego wyjaśnić, ale wasza muzyka… głupio mi, wiesz, nigdy nie traktowałam cię, jak bożyszcza i teraz… ale dzięki waszej muzyce stanęłam na nogi. Uratowaliście mnie. Tam, w Essen to było krótko po tym, jak uciekłam od Mike’a. Dzięki temu koncertowi zamknęłam wówczas pewien etap, a ty mi w tym pomogłeś. Zaczęłam budować świat za moją ścianą. Nawet nie wiesz, jak ugięły się pode mną nogi, gdy mnie tak przytuliłeś! – zaśmiała się w głos, wspominając te uczucia, jakby towarzyszyły jej przed chwilą. Tom objął mocniej brunetkę i przyciągnął ją bliżej siebie, wpatrując się w fotografię.
- Listopad, Essen… - przymknął powieki, starając się odgonić przykre wspomnienia. – Wówczas… Lena… nie byliśmy już razem – wydukał, a Scarlett wiedziona przeczuciem, a może przyspieszonym biciem jego serca albo napiętymi mięśniami, odwróciła się i mocno przytuliła Toma. Zwinnie okręciła się i przełożywszy nogę nad udami chłopaka, już siedziała przodem do niego. Zarzuciła mu ręce na szyję i przygarnęła go mocno do siebie. Przytulił głowę do jej piersi i zamknął ją w szczelnym uścisku.
- Pamiętam cię. Byłeś taki smętny i bez chęci. Ja myślałam, że to zmęczenie, bo żartowaliśmy razem… och, Tom – westchnęła, odciskając czuły pocałunek na jego skroni. – Powiedziałeś mi wtedy, że odstępstwa są miłe.
- Jeśli ty byłaś tym odstępstwem, to się ani trochę nie myliłem.
- Pamiętam, co czułam, gdy halę wypełniły pierwsze dźwięki i pamiętam też, jak muzyka cichła. Nie umiałam wyjaśnić tych uczuć. Nie rozumiałam, co się ze mną działo, ale wiem, że to były jedne z najcudowniejszych i najtrudniejszych chwil w moim życiu. Czułam się tak boleśnie szczęśliwa. Nie potrafię zdefiniować tego uczucia, ani porównać go do czegokolwiek. Było jedynie, niepowtarzalne i najcudowniejsze. Byłam w niebie. Dla mnie, Scarlett, która nie znaczyła wtedy nic, ani nawet nie miała odwagi, by podążać za swymi marzeniami, te koncerty stanowiły dla mnie… dowód, że warto wierzyć. I uwierzyłam. Spełniałam marzenia, a jednocześnie wiedziałam, że następnego dnia nie będę miała już na co czekać. Wówczas nie wiedziałam, że moje oczekiwanie dopiero się rozpoczęło – delikatnie gładziła jego plecy, a szepcząc muskała wargami jego skórę. – Zobacz mój autograf. Zrozumiesz dlaczego. – Tom, nieco skonsternowany puścił talię Scarlett, a ona odsunęła się troszkę do tyłu, by mógł swobodnie operować rękoma. Odłożywszy zdjęcia, rozwinął kartkę ze swoim autografem. Kiedy kilkanaście kształtnych literek złożyło się w całości, coś ścisnęło go w żołądku.

                                                                     ‘Scarlett,
miłości, która nie przemija z wiatrem.

                                 Tom’

- Wtedy myślałam, że byłeś po prostu miły, bo wcześniej pytałeś o znaczenie mojego imienia. Dziś wiem, że to znak, a przynajmniej w to wierzę. Wierzę, że los nie postawił nas sobie na drodze przez przypadek. Zapomniałam o tym autografie. Spoczął na dnie tego kartonu wraz z moim wyimaginowanym wyobrażeniem ciebie – Tom uśmiechnął się, ostrożnie odkładając kartkę wykaligrafowaną jego własnym pismem i ponownie objął Scarlett, przyciągając ją blisko siebie. – Tak miało być. Wszystko – spojrzał prosto w jej zasnute mgłą soczyście niebieskie oczy i z pełną powagą odrzekł;
- Kocham cię, moja miłości, która nigdy nie przeminie z wiatrem. 
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo