30 kwietnia 2011

50. Nic nie mija bez echa, nawet cisza.

Tytuł: Stanisław Jerzy Lec


Wyrok składał się z trzech słów: nagła śmierć łóżeczkowa.

Schulz z nadmierną dokładnością przedstawił im przyczyny i możliwe symptomy przepowiadające tragedię. Rozmawiał z nimi długo. Najlepiej, jak potrafił objaśnił im przyczyny śmierci Liama. Starał się objaśnić im wszystko delikatnie i klarownie, by nie mieli wątpliwości, że stał się tragiczny wypadek, a żadne z nich nie ponosi za niego winy. Jednak ile mogą słowa w obliczu takiej tragedii?  Jeśli wcześniej można było nazwać Scarlett złamaną, tak wizyta lekarza wprawiła ją w stan odpowiadający najwyższemu stopniu słowa ‘cierpienie’. I chyba właśnie ten dzień, godzinę, minutę można nazwać tą, która przypieczętowała nieuchronność przyszłych zdarzeń.

Ani Scarlett, ani Tom, żadne z nich nie miało pojęcia, jak wielką wagę miało właśnie to, co robili, a raczej czego nie robili, od chwili w której stracili syna. Patrząc na to wszystko, można by odnieść wrażenie, że początkowo oboje nie bardzo wierzyli w to, że wszystko co się działo było prawdą. Chyba nie mieli świadomości, że cisza, która zrodziła się między nimi, nie mogła obyć się bez skutków. Niestety bardziej niźli mniej tragicznych.  Może, gdyby tak było, gdyby wiedzieli, że milczeniem nie zaleczą ran, każde z nich wyrzekłoby i usłyszałoby słowa, których tak bardzo pragnęli. Ale co byłoby gdyby…? Tego nie wie nikt.
Tom, zdawałoby się z nadludzkim wysiłkiem, wstawał, co rano, odsłaniał  okna, ubierał się i opuszczał pokój, by zjeść śniadanie przygotowane przez mamę i wraz z nią oraz Sophie zajmować się sprawami dotyczącymi pogrzebu i wszystkiego, co z nim związane. Postronny obserwator zobaczyłby, że za każdym razem spoglądał na zakopane w pierzynach wątłe ciało, a w jego oczach wykwitał coraz większy smutek. Widziałby też, że jego ramiona były bardziej przygarbione, a chód ociężały. Nie zobaczyłby w nim tego szczęśliwego ojca i prawie męża, który był w stanie góry przenieść dla swej miłości. Nie zobaczyłby tego chłopaka, który wieczory spędzał w towarzystwie butelki whisky. Zobaczyłby kogoś o wiele bardziej, bardziej, bardziej smutnego. Zobaczyłby kogoś, jakby obcego, choć zupełnie znajomego.
Zaś Scarlett, nie przesypiając nocy, zwlekała się z łóżka, lecz tylko po to, by zaciągnąć zasłony i z powrotem zakopać się w kołdrze. Nie spała, nie wstawała, nie jadła, nie piła i zdawałoby się, że chciała również nie być. Od dnia śmierci Liama nie wychodziła z łóżka. Stało się jej oazą i klatką. Przykryta kołdrą po sam czubek głowy nie widziała, nie słyszała, nie żyła dalej. Trwała w zawieszeniu, w jednej chwili, która zmieniła wszystko. Dla niej nie było już żadnej następnej. Istniał  tylko moment, w którym dowiedziała się, że jej dziecko przestało żyć. Liczyło się to, że jak sądziła, mogła temu zapobiec. Scarlett po prostu czuła się winna, jednak nikomu nie pisnęła o tym słowem, bo jak, skoro nie nic mówiła? Od Schulza dowiedziała się, że kładzenie Liama na boczku, mogło uchronić go przed zachłyśnięciem, ale też wpłynąć na jego śmierć, a także to, że jego częste ulewanie niekoniecznie było efektem przejedzenia czy niepełnym wykształceniem narządów wewnętrznych, a nadmierne pobudzenie i bladość powinny ją bardziej martwić. Dopowiedziała sobie, że gdyby bardziej zainteresowała się tą sprawą, jej syn mógłby żyć. Doktor powiedział jej również wiele innych rzeczy, które zamiast upewnić ją w przekonaniu, że nie ponosiła najmniejszej winy za śmierć syna, odniosły odwrotny skutek. Każdego dnia milion razy na nowo przetwarzała przebieg krótkiego życia Liama. Wspominała, jak płakał, gdy go coś bolało, jak się śmiał i jak jej się wydawało, był radosny, jak wiele rzeczy mogła, powinna wiedzieć, a nie wiedziała. Winiła się, że starała się zbyt mało. Uważała, że była złą matką, skoro dopuściła do śmierci swojego dziecka. Nie przyszło jej jednak do głowy, że wcześniej nie miała możności wiedzieć pewnych rzeczy. Była kompletnie rozsypana, wciąż brała leki przepisane przez Schulza, była otępiała i nie do końca rejestrowała rzeczywistość. Czasem zasypiała, choć tylko na trochę. Niespokojnie i płytko, ale wtedy przynajmniej nie myślała. Wyłączyła się z życia. Otumaniona medykamentami o potrzebie urządzenia pogrzebu pomyślała dopiero, gdy mama i Liv, niemal siłą wyciągnęły ją z łóżka i zmusiły, by na niego poszła. To wpędziło ją w jeszcze większe poczucie winy. Media nie odstępowały ich na krok. Wypełnili cmentarz, ochrona z trudem opanowała sytuację i wystawali pod ich domem, pomimo upływającego czasu, a wszystko dlatego, że Scarlett O’Connor nie pokazała się ani na chwilkę. Kiedy opuszczała dom, wsiadła do auta pod samymi drzwiami, a ciemne szyby czyniły ją niewidzialną. Spekulowano, że może zaczęła pić, ćpać, a może wpadła w depresję i przebywa w specjalistycznym ośrodku. Mówiono o niej najróżniejsze rzeczy, obfotografowywano ich dom, usiłowano dostać się na teren posesji, a wszystko po to, by wedrzeć się do ich prywatnego, przepełnionego bólem świata. Jednak ona o niczym nie miała pojęcia, bo nie czytała gazet ani nie oglądała telewizji. Ba, Scarlett nawet nie wyglądała przez okno. Jej życie kręciło się wokół wyrzutów wobec siebie, łez, snu, sporadycznych wycieczek do łazienki czy kuchni, gdy organizm zmuszał ją do tego, by coś zjadła. Nie miała pojęcia, że za każdym razem, gdy wychodziła z pokoju, do serca Toma napływała nadzieja. Był gotów położyć świat u jej stóp, gdyby tylko dała mu jeden znak. Bo przecież przez cały ten czas, walczył o nią. Prosił, by wróciła do niego. Błagał ją. Błagał, by nie zostawiała go samego, zupełnie jak wtedy, gdy był przy niej, kiedy umarł Nico. Scarlett zawsze tylko płakała i nawet nie spoglądała na niego. Odwracała się od niego fizycznie i psychicznie. Po wielu bezskutecznych próbach, wyciągnięcia jej z łóżka poddał się. Nie pomogły też słowa mamy, ani Liv. Scarlett nie słuchała nikogo. Nawet siebie.
Ta sytuacja była o tyle przykra, gdyż obie strony interpretowały ją inaczej. Scarlett nie potrafiła spojrzeć w oczy Tomowi, winiąc się za ból, jakiego oboje doświadczali. Zaś Tom i ich bliscy, sądzili, że Scarlett zrezygnowała, że poddała się, że zamknęła się w swoim cierpieniu, tak jak zrobiła to, gdy straciła ojca. Każde z nich liczyło, że uda im się wyrwać ją z tej otchłani ciemności. Nikomu jednak nie przyszło do głowy, by powiedzieć jej, że śmierć Liama to nie jej wina.
Tom był zmęczony. Zmęczony tym, że sam musiał zmagać się ze stratą syna. Zmęczony widokiem Scarlett zakopanej w pościeli. Zmęczony tą sytuacją. Zmęczony łudzeniem się, że ‘jakoś to będzie’. Nie mogąc znieść przebywania w jednym pomieszczeniu z karykaturą kobiety, którą tak kochał, przeniósł się do innej sypialni, gdzie patrząc na ich wspólne fotografie, starał się znaleźć w sobie siłę, by nie sięgnąć znów po butelkę. Odnalazł ją, jednak na papierosy już jej nie wystarczyło. Nie przejmując się tym, że zielone ściany stracą świeżość, palił w pokoju, uczyniwszy z niego swoje małe mieszkanie. Jadł tam, odpoczywał, komponował, spał. Dom był dla niego samego zbyt wielki. Cisza sprawiała, że wariował. Zaś w zielonej sypialni czuł się trochę lepiej. Nabałaganił, naznosił mnóstwo rzeczy, więc nie było echa, nie było pusto. Z okna rozpościerał się ładny widok na ogród, na część obsadzoną drzewami owocowymi. Lubił tam spoglądać. Podczas jednego z gorących, lipcowych dni zaniepokoił go widok jabłoni. Zbiegł do ogrodu i kiedy spojrzał na nią z bliska, przekonał się, że uschła. Przestraszył się, bo to liche drzewko znaczyło przecież tak wiele. Pobiegł do Scarlett, by prosić ją znów, by wróciła. Spojrzała na niego wówczas przekrwionymi, spuchniętymi oczyma, z których zionął smutek i po kilku milczących chwilach po prostu rozpłakała się i wtuliła w poduszki, a on zrezygnowany odszedł, nie potrafiąc zrobić nic więcej. Tak było już zawsze. Nie pamiętał, kiedy ostatnio rozmawiali, a po dziesiątkach  nieudanych prób poddał się. Pozwolił ciszy kwitnąć. Zielona sypialnia była jedynym miejscem w domu, gdzie potrafił być dłużej niż pięć minut. Może dlatego, że była jedną z wielu gościnnych, do których wcześniej nie przykładali wagi? Stworzył tam kilka piosenek, w których Bill na wstępie się zakochał, ale nie umiał ich zaśpiewać, nie umiał ich oddać, więc Tom nie był pewien, czy kiedykolwiek ujrzą światło dzienne. W ogóle w domu bywał najkrócej, jak było to możliwe. Coraz częściej zostawał na noc u Billa, nie wiedział, czy Scarlett zauważała różnicę. Nie był pewien, jak długo wytrzyma taką sytuację. Z nią było coraz gorzej, a on nie potrafił jej pomóc. Miłość już nie wystarczała.
On sam też potrzebował wsparcia. Nie takiego od Billa czy mamy. On potrzebował wsparcia od niej, bo tylko ona mogła go zrozumieć. Tylko razem mogli sobie z tym poradzić. Ale z jakiegoś powodu nie chciała. Może go obwiniała? A może łatwiej jej było zamknąć się w swoim kokonie i siedzieć w nim, tylko pytanie jak długo tak można? Dziesiątki razy przechodził obok jej drzwi i słyszał jak zanosiła się płaczem, ale nie potrafił wejść i po prostu jej przytulić. Nie wiedział, dlaczego tak się działo. Coraz więcej ich dzieliło, każdy kolejny pełen ciszy dzień. Nie umiał już nawet przy niej być i choć tak bardzo chciał, za każdym razem, gdy stawał pod jej drzwiami, odchodził nim zdążył nacisnąć klamkę. Słyszał jej płacz i pełen ból szept, a odchodził. To było w nim. Blokowało go.
Bał się. Bał się tego, co nadejdzie i czuł, że to nie będzie dobre.
*

Drzwi otworzyła starsza kobieta. Jakież było jej zaskoczenie, gdy zamiast… kogokolwiek ujrzała piękną, rudowłosą kobietę o przyprawiającej o gęsią skórkę prezencji. Isobel specjalnie na tą okazję założyła beżową klasyczną sukienkę z ostatniej kolekcji Chloe i piękne zamszowe szpilki na platformie od Yves Saint Laurent, zaś torbę zdobił znaczek Louisa Vuitton’a. Isobel dopilnowała, by kobieta otwierająca jej drzwi skromnego domku, wszystko to dokładnie zobaczyła. Zdejmując okulary, śmignęła jej przed oczami symbolem Dolce&Gabbana.
- Isobel Bieglow Parker. Moje nazwisko zapewne nic pani nie mówi, ale zapewniam, że niebawem będzie przebrzmiewać w pani najpiękniejszych snach. Pragnę widzieć się z pani córką.
*

Od pogrzebu Liama zaczęto odprawiać za niego msze. Od Sophie, Liv, Shie’a i Julie, od Gustava i Georga z rodzinami, a nawet od Simone, która nie była specjalnie wierząca ani praktykująca tym bardziej, za bratanka modlił się też Bill. Co wydawałoby się niemożliwe, Tom modlił się najgorliwiej. Może nie tyle modlił się, co prosił Boga, w razie gdyby istniał, by pomógł mu ocalić i siebie i Scarlett, skoro Liama już nie mógł, by dał im choć odrobinę pocieszenia, by ona je otrzymała. W szczególności ona. Wśród wielu nabożeństw, które odprawiono – swoją drogą, głównie ze względu na nią, - brakowało jednak intencji od rodziców. Scarlett, jeśli jakimś cudem udało im się wyciągnąć ją do kościoła, całe nabożeństwo spędzała na klęczkach, szepcząc niezrozumiale i gorzko płacząc, a Tom nie chciał być sam i w tym. Wciąż czekał. On, zdeklarowany niewierzący, zaczął chodzić do kościoła, pociągając za tym całą swoją rodzinę. W jego mniemaniu dokonał się taki tyci, tyci cud, za sprawą ich malutkiego syneczka. A ona tego nie widziała, choć w jakimś stopniu najpierw zaczął robić to dla niej, dopiero później zdał sobie sprawę, że te rozmowy naprawdę mu pomagały. Tom był z siebie dumny. Od śmierci Liama minęły prawie dwa miesiące, a on nauczył się wstawać co rano bez duszącej klatkę piersiową potrzeby wypłakania morza łez. Chyba wziął się w garść. Nauczył się też, jak żyć z cierpieniem. Może nie szło mu fantastycznie, ale zdarzyło mu się uśmiechnąć, gdy Georg opowiadał o swoich podbojach serca Liv. A zatem wstawał co rano, szykował śniadanie, jadł je, popijając kawą, robił porządki, bawił się z psami i jechał na próbę, do Billa, czy gdziekolwiek, chcąc zachować choć pozory normalności. Ani razu nie sięgnął po butelkę. Nie sam. Nie tak. Czasem wypijali z chłopakami kilka piw, ale nie niosło to za sobą żadnych dewiacji. Znów palił, ale nie musiał dbać o zdrowie Scarlett i maleństwa, więc czemu miałby sobie odmawiać? Nagrywali. Ta płyta miała w sobie coś innego niż poprzednie. Miała w sobie dozę smutku, której nie zniwelowałaby nawet najżwawsza piosenka, więc pozwolili owej nucie brzmieć. W końcu składowymi tego krążka byli oni sami. Tom lubił te godziny w studiu. Zupełnie, jakby się wyłączał i żył innym życiem. Zupełnie, gdyby nie czekała na niego pustka. Zupełnie, jakby to wszystko się nie zdarzyło.
Dlatego kilkakrotnie wybrał się do Loitsche. Oczywiście informował o tym Scarlett, ale ona nie reagowała. Zamykając za sobą drzwi, słyszał jak zanosiła się szlochem, ale nie umiał tam wejść i siłą zmusić ja, by wzięła się w garść. Nie mógł zostać. Nie potrafił. Przepaść między nimi rosła, a on nie znał drogi, by ją pokonać. Męczyła go ta sytuacja, dusiła, zabijała. Nie potrafił pomóc Scarlett, ani sobie. Nie potrafił zmienić tego, że oni zacierali się, jak ślady Liama w domu, że  marnieli, jak drzewko, które miało być symbolem ich początku. W Loitsche pomagał mamie i Gordonowi. Przesiadywał w domku na drzewie i myślał. Spotkał ją kilka razy, ale na początku to nie miało najmniejszego znaczenia.
Do domu wracał z nadzieją, że zastanie Scarlett w salonie, w kuchni, gdziekolwiek, że okaże się, że doszła do tego, by wziąć się w garść, że wreszcie zechciała do niego wrócić. Gdy otwierał drzwi, witała go cisza i pogaszone światła. I za każdym razem uświadamiała sobie, że nic już nigdy nie będzie takie samo.

W dwudzieste urodziny Scarlett miała odbyć się ostatnia z zarezerwowanych mszy za duszyczkę Liama. Sophie i Liv, która dopiero co wróciła z Portoryko, siłą doprowadziły Scarlett do porządku. Liv załamała ręce widząc siostrę – dosłownie – zapuszczoną, zrobiły to, na co Tom nie miał odwagi. Wtargnęły do jej pokoju, pootwierały okna i zaprowadziły ją do łazienki. Dopilnowały ją w kąpieli; kiedy Sophie dopasowywała sukienkę Scarlett – straciła na wadze tyle, że jej wszystkie rzeczy stały się za duże przynajmniej o dwa rozmiary, - Liv zajęła się wypiłowaniem jej paznokci, rozczesaniem i odżywieniem skołtunionych i zaniedbanych włosów, a później pofarbowaniem ich. Czego jak czego, ale tego Scarlett pilnowała zawsze, bo za nic nie chciała, by jej naturalny słoneczny blond przypominał jej o przeszłości. A teraz wyglądała, jak karykatura niej samej. Nigdy nie było tak załamana, nigdy nie była tak upadła, by nie znaleźć w sobie choć cienia siły, by iść dalej. Matka i siostra były tym szczerze zmartwione. Mogły co dzień na siłę wyciągać ją z pokoju, ale co z tego, bo prędzej czy później i tak wróciłaby do pokoju, zasłoniłaby okna i zakopała się w pierzynie. Nie tędy droga, a po innej ani śladu. Marniała w oczach. Nie szczędziły jej kazań, a ona poddała im się niczym lalka, byleby mieć z głowy i odzyskać spokój. Spokój, którego nie zaznała od kilku tygodni. Nie lubiła wychodzić z domu, gdyby nie były to wyjścia do kościoła, nie pozwoliłaby się z niego wyciągnąć. Może nie pojawiała się w kościele, co niedzielę, ale modlitwa za synka pomagała jej nie zwariować. Upatrzyła sobie w tym jedyną możliwość odkupienia swoich win, swojego zaniedbania. Jednak bardzo przeszkadzało jej w tym to, że musiała wychodzić z domu. Czuła się taka widoczna, taka wyróżniająca się, taka skupiająca uwagę, gdy chciała zniknąć. Nie chciała pokazywać się publicznie. Przejazd między dziennikarzami napawał ją lękiem, kuliła się na siedzeniu, pomimo przyciemnianych szyb samochodu. Tak bardzo się bała. Przerażały ją krzyki, pukanie w szyby. Nie potrafiła spojrzeć nikomu w oczy. Nawet paparazzi. Chciała tylko schować się w swoim pokoju. Chciała wejść pod kołdrę i zniknąć. Doskonale wiedziała, że raniła swoich bliskich, ale czuła się zbyt winna, by wrócić do normalnego życia. Bo przecież ono nie mogło być już normalne. Dlatego najbezpieczniej było w ciszy jej pokoju. Tam nikomu nie mogła wyrządzić już większej krzywdy. Wiedziała, że kiedyś przyjdzie dzień, w którym będzie musiała opuścić pokój, ale liczyła, że do tego czasu wymyśli, jak zadośćuczynić najbliższym swój błąd. A najbardziej pragnęła, by wybaczył jej Liam. Wierzyła, że był już aniołkiem i to ją odrobinę pocieszało. Choć i tak nie przeżywała chwili, w której cierpienie nie spalałoby jej od wewnątrz. Niewypowiedziana tęsknota, ból, utrapienie jączyło się w jej sercu niczym najgłębsza rana. Boleść matki po stracie dziecka jest niewypowiedziana, a gdy potęguje ją poczucie winy, nie znajdziesz większego przejawu cierpienia. I ona tak właśnie się czuła, a choć za każdym razem znikała w swoim pokoju i nie wypowiadała jednego słowa, wołała o pomoc. Najgłośniej, jak jej zbolałe serce było w stanie.
A wystarczyło tak niewiele.
Dlatego postronny obserwator widząc tą dziewczynę, nie uwierzyłby, że to ta sama, którą uznano za najbardziej utalentowaną wokalistkę dekady. Nie uwierzyłby, że ta przerażona, drobna osóbka, to ten sam wulkan energii, ta sama dusza towarzystwa, której obecność wystarczyła, by dane przedsięwzięcie było udane. Nie uwierzyłby, że to ta sama piękna i zmysłowa kobieta, która zbierała ze sobą każde męskie spojrzenie i kobiecą zazdrość, wyglądając najzupełniej zwyczajnie. Nie uwierzyłby, że to ta sama dziewczyna, która z uśmiechem i należytą uwagą poświęcała czas fanom oraz tym, którzy o to zainteresowanie prosili. Tegoż dnia, widząc Scarlett O’Connor, ujrzałby cień człowieka; wychudzone słabe ciało, poszarzałą twarz i puste oczy. Nie było tam gwiazdy, nie było idolki, była tylko matka opłakująca śmierć dziecka, była dziewczynka, która niemym krzykiem błagała o zdjęcie z niej ciężaru poczucia winy.
Ksiądz modlił się i za nią. W dniu urodzin. Słysząc te słowa uderzyło ją to, jak wiele upłynęło czasu. Trzeci czerwca, to dzień, który zakończył jeden z najszczęśliwszych etapów jej życia. Trzeci czerwca przyniósł tylko nicość, tylko pustkę i cierpienie. Wcześniej miała wszystko; cudownego mężczyznę, zdrowe dziecko, świat u swoich stóp, a teraz została z niczym. Nic już nie było pewne, bo nawet Tom wymykał jej się z rąk. Nie walczył, ale to ona pozwoliła mu przestać…

Musiała coś zjeść. Nie jadła od… sama już nie wiedziała kiedy. Było jej niedobrze, a żołądek ściskała niewidzialna klamra. Nie miała już nawet czym przełykać. Musiała zejść na dół. Ostatkiem sił zwlokła się z łóżka, znów nie spała, tabletki jedynie ją otumaniły. Zauważyła, że przestawały działać. Na chwiejnych nogach zeszła na dół. Promienie ostrego, wieczornego słońca wpadały do salonu przez ogromne okna. Zobaczywszy go na tarasie, nie mogła tak po prostu iść do kuchni. Poza zdawkowymi półsłówkami nie rozmawiali od tak dawna. Tom do niej mówił, lecz ona nie potrafiła odpowiedzieć. Stanęła u wejścia do salonu i po prostu patrzyła. Jeszcze miesiąc wcześniej Tom krążył po nim tuląc Liama do snu, ona bawiła się z nim na puchatym kocu pełnym zabawek, po którym nie było już śladu. Liam istniał tylko jako wspomnienie. Żył na fotografiach i w ich sercach. Ta świadomość wycisnęła z niej kolejne łzy. Nie sądziła, że jeszcze była w stanie płakać. Stała i łkała, podtrzymując się framugi. Było jej tak bardzo słabo. Obraz rozmywał jej się przed oczami, ale i bez jego pełni była w stanie dokładnie opisać obraz, który ujrzała. Tom siedział na tarasie, w jednym w wiklinowych foteli. Był wygodnie rozparty, wyciągnął przed siebie nogi skrzyżowane w kostkach, a psy posłusznie leżały tuż przy nim. Ubrany w jej ulubioną flanelową koszulę w kratę, rozmiękczył ją jeszcze bardziej. Palił. Tak dawno nie widziała go z papierosem. Był zamyślony i taki osamotniony. Kilkudniowy zarost dodawał jego twarzy ostrości. Był jej tak bliski, ale jednocześnie dostrzegła w nim coś obcego. Coś, co spotęgowało jej strach. Tom cierpiał przez nią. Gdyby była lepszą matką, jej chłopcy byliby szczęśliwi. Pociągnęła nosem, zbyt głośno, by tego nie usłyszał. Tom odwrócił się gwałtownie i dostrzegłszy ją, zgniótł niedbale papierosa w popielniczce i mało co nie depcząc psów, wbiegł do salonu. Zatrzymał się kilka metrów od niej, jakby niepewny, czy mógł uczynić kolejny krok. Pełen nadziei i obaw, zostawił jej wybór. A ona opuściwszy wzrok, stała wpatrując się w swoje bose stopy. Chciała niezauważona zabrać tylko coś do jedzenia, a przez swoje nieopanowanie doprowadziła do kolejnej przegranej konfrontacji. Tak bardzo chciała wszystko powiedzieć Tomowi, tak pragnęła, by ją przytulił, by razem przez to przeszli, by nauczyli się od nowa żyć, ale nie mogła. Poczucie winy było w niej zbyt silnie zakorzenione, by mogła spojrzeć mu w oczy. By mogła spojrzeć komukolwiek.
- Scarlett. Scarlett, kochanie – szepnął, a ona miała wrażenie, że znów pęknie jej serce. W jego głosie brzmiał ból. Ból, który ona mu przysporzyła. – Stało się coś? Przyszłaś do mnie? – wycofała się nieco, kręcąc przecząco głową.
- Ja tylko… do kuchni – odpowiedziała cicho.
- Scarlett, ale tak nie można. Dlaczego zostawiasz mnie samego? Dlaczego, tak się dzieje? Ja już nie mam siły chodzić i prosić cię, byś wróciła. Pamiętasz, jak było po śmierci twojego taty? Wróciłaś do mnie, zaufałaś mi. Teraz też możesz. Przecież nic się nie zmieniło. Wciąż musimy się kochać, żeby żyć – odrzekł cicho, acz z przekonaniem..
- Jak możesz mówić, że nic się nie zmieniło? – zapytała zbolałym tonem, odwracając się i niemal biegiem pędząc do kuchni.
- Nic między nami… - odpowiedział sam sobie. Ramiona znów mu opadły, zwiesił głowę i schował ręce do kieszeni. Po raz kolejny przegrał z czymś silniejszym od nich wszystkich. Nim zdążył się odwrócić, usłyszał ociężały, nierówny tupot stóp na schodach, a nim zniknęła na piętrze, jego uszu doszedł kolejny wybuch płaczu. Nie poszedł za nią. Nie umiał już do niej mówić. – Nie możemy się nie kochać, Maleńka. Przecież możemy mieć jeszcze kilkoro zdrowych dzieci, przecież może być dobrze, ale nie możemy się nie kochać… - odparł do siebie, siadając w fotelu i odpalając kolejnego papierosa.

Szkoda, że nie powiedziałeś tego na głos, Tom.

 Schemat powielił się znów. Tom pojechał do kościoła z Billem i rodzicami, a Scarlett została wywleczona z domu przez mamę i Liv. Jak zwykle całą mszę spędziła na klęczkach, postrzegając wszystko przez zasłonę łez. Wszyscy przywykli, że tak właśnie odbywała każde z nabożeństw -  zalana łzami, na klęczkach, szepcząc gorączkowo niezrozumiałe słowa. Ksiądz modlił się też i za nią, z okazji jej dwudziestych urodzin, by wstąpiły w nią wiara i siła, by otrząsnęła się z tragedii. Bliscy nie byliby pewnie, czy słyszała to, gdyby nie rozpłakała się jeszcze bardziej.
Kiedy tylko przekroczyli próg domu, dziewczyna od razu popędziła na górę, by jak najszybciej zaszyć się w pokoju. Tom odprowadził ją smutnym wzrokiem, by zaraz przenieść go na gości.
- W sumie, czego ja się spodziewałem? – wzruszył ramionami i gestem pokierował ich do głównej jadalni.
- Usiądź, Tom. Podamy z Liv do stołu – Sophie uśmiechnęła się pokrzepiająco i poklepała go po ręce. Zajął miejsce u szczytu stołu. Scarlett zawsze siadała przy nim, kiedy jadali w tym pokoju, nigdy przy przeciwległym krańcu stołu. Teraz to miejsce było puste. Z ciężkim westchnieniem objął spojrzeniem pokój. Zaprosił tu wszystkich. Mamę, Gordona, Billa, Liv, Shie’a, Julie i oczywiście Nico, Sophie i Dominika,  Georga z rodzicami i Gustava z rodzicami i Francescą. Wszyscy oni trwali przy nim, przy nich od dnia pogrzebu, bywali na każdym nabożeństwie, pomimo, że większość z nich nie była praktykująca. To była taka strasznie dziwna sytuacja. Był im wdzięczny i korzystając z okazji urodzin Scarlett, pomyślał, że taki wspólny obiad nie byłby złym pomysłem. Naiwnie łudził się, że ona jednak zostanie. – Wiem, że mówiłem to już nie raz, ale dziękuję wam za to, że jesteście. Szczerze miałem nadzieję, że ona też wreszcie zechce.
- Scarlett się otrząśnie. Wydaje mi się, że potrzeba jej impulsu, czegoś co nią wstrząśnie i otworzy oczy – Sophie postawiła na stole miski z sałatkami i spojrzała na Toma. – Widzisz, moja córka jest do mnie bardziej podobna, niż sądziłam przez te wszystkie lata. Widziałam w niej Nico, ale tak naprawdę charakter ma po mnie. Pewnie dlatego było nam tam ciężko. W każdym razie, kiedy odszedł… - posłała Dominikowi krótkie spojrzenie i zbyła machnięciem reki wilgotniejące oczy. – Kiedy odszedł, mój świat upadł zupełnie. Tkwiłam w niebycie kilka ładnych tygodni, dopóki nie uświadomiłam sobie, że życie toczy się dalej. Do dziś nie wiem, co sprowadziło mnie na ziemię. To była chwila, a wszystko wydało się już inne. Może to było pojawienie się mojej matki, a może jedno ze spojrzeń moich córek. Musisz być cierpliwy, Tom.
- Głupio mi, przepraszam. Myślałem, że… – wypalił i oparłszy na stole ugięte w łokciach ręce, potarł twarz dłońmi. – Nie wiem, co się dzieje i nie ogarniam tego, szczerze mówiąc. Od prawie dwóch miesięcy mam wrażenie, że coś przeoczyłem, że jej zachowanie to też moja wina, że nie zrobiłem wszystkiego, by jej pomóc.
- Ależ synku, nie na wszystko masz wpływ. To, co siedzi w Scarlett, jest jedną z tych rzeczy, które dzieją się poza twoją mocą.
- Mamo, powiedz mi, jak mam nie doszukiwać się przyczyn, kiedy od prawie dwóch miesięcy ona nawet na mnie nie patrzy! – posłał matce bezradne spojrzenie, z trudem powstrzymując się, by nie uderzyć rękoma w stół. – Kiedy pytam, kiedy proszę, nie odpowiada, więc skąd mam wiedzieć, czy mnie nie wini, czy w jej mniemaniu śmierć naszego syna nie jest moją winą. Za każdym razem, kiedy staram się do niej przemówić wybucha płaczem na mój widok! Straciliśmy syna. Tamtego wieczoru to ja go usypiałem, to ja zaniosłem go do kołyski i to ja sprawdzałem, czy wszystko jest okej. To ja widziałem go po raz ostatni, kiedy jeszcze żył. Zaklinam się na wszystko, co kocham, że kiedy wychodziłem, on oddychał! Ale powiedz mi, jak mam nie myśleć, że mnie nie wini, jeśli… - wziął głęboki oddech, czując jak wzburzone emocje napełniają jego oczy łzami. – Nie macie pojęcia, ile razy błagałem ją, by do mnie wróciła, by choćby na mnie spojrzała. W końcu przestałem i nie wiem, do czego to wszystko prowadzi, ale wiem, że mam dosyć – wstał gwałtownie z krzesła i skierował się do wyjścia. – Częstujcie się, ja zaraz wrócę.

W pokoju znów panowała ciemność. Zasłony były niedbale zaciągnięte, jednak na tyle by nie przepuszczały ni smugi światła. Rozejrzał się dookoła. Panował tam jeszcze większy bałagan, niż ten który widział, gdy był u niej poprzednio. Kilka poduszek leżało zrzuconych na podłodze, jakieś ubrania plątały mu się między stopami, gdy próbował przejść, a pierzyna, w której zakopała się Scarlett sfałdowała się tak, że ledwo ją było widać. Nie trudziła się nawet, by zdjąć elegancką sukienkę. Jedynie wysokie szpilki zostały rzucone u podnóżka. Leżała w poprzek z twarzą wciśnietą w poduszkę. Zastanawiał się, jak ona oddychała. Obszedłszy łóżko, odłożył na materac poduszki blokujące mu drogę i przysiadł po swojej stronie. Nie odezwał się słowem, bo nie miał pojęcia, co powiedzieć. Oparł łokcie na kolanach i schował twarz w dłoniach. Przerażała go ta sytuacja. Przerażała, go ta cisza.

Na cmentarzu zebrało się mnóstwo ludzi. Niemal połowę z nich stanowili dziennikarze, których natarczywość z trudem została poskromiona przez ochronę. Trudno było im przeżywać ten tragiczny moment w jakkolwiek pojętym spokoju, gdy za plecami wciąż słyszeli strzelanie fleszy i relacje reporterów.
Tom obejmował Scarlett ramieniem w talii. Nie tylko z czułości, głównie dlatego, że gdyby pozwolono jej stać samej, upadłaby. Schulz naszprycował ją lekami uspokajającymi, tak by była w stanie przejść przez całą ceremonię we względnym stanie. W kościele szlochała zaledwie kilka razy, zaś na cmentarzu łkała bezgłośnie, cichutko szepcząc ‘mój synek, mój synek, mój synek’. On nie miał wyboru, jak nie pozwolić sobie na słabość. Choć nie raz czuł jak ogromna gula ściskała mu gardło, choć miotała nim tak nieopisana żałość, nie poddał się. Stał twardo, pewni podtrzymując ją ramieniem, bo wierzył, że ona wreszcie podtrzyma i jego.
Z chwilą, gdy mały grób ich synka został zasypany ziemią, goście – ci bliscy i zupełnie obcy, koledzy z branży i inni, którzy chcieli być z nimi w tej chwili – zaczęli podchodzić i składać im kondolencje. Tom nieustannie podtrzymywał Scarlett, ściskając wiele dłoni i przyjmując wiele słów współczucia. Scarlett ze wzrokiem utkwionym w kopczyku, myślami była gdzieś zupełnie indziej. Czasem tylko skinęła głową, gdy czyjeś słowa faktycznie jej dobiegły.
Obojgu wydawało się, że najgorszym momentem w ich dotychczasowym życiu był ten, w którym stracili synka, jednak mylili się. Najgorszym był ten, w którym spoczął w ziemi. Wówczas dotarło do nich, że to, co się stało, było wieczne i nieodwracalne.
Widok trumienki zsuwanej na linach do ciemnego dołu, miał już chyba na zawsze pozostać w jego pamięci. I co najdziwniejsze, w tejże chwili nie potrafił myśleć o niczym innym, jak o tym, czy jego chłopcu było dobrze tam, gdzie teraz był.
Ona o tym nie mówiła, a on bał się nawet pomyśleć, ale oboje czuli, że coś – nie wiedzieli co – właśnie bezpowrotnie dobiegło końca.

Wiedziała, że ktoś wszedł do pokoju, ale podduszenie się poduszką było tak zajmującą czynnością, która zwracała jej myśli na tor inny niż milion tych niechcianych, że nie była w stanie przerwać. A może po prostu wiedziała, że to Tom. Nie wiedziała, ile minęło czasu. Ona wtulała twarz w poduszkę przesiąkniętą jej łzami, a Tom siedział w milczeniu.
Nieśmiało przesunęła dłonią po fałdach kołdry, przyciskając ją nieznacznie do materaca, tak by jednym okiem móc mu się przyjrzeć. Turkusowa tęczówka błysnęła w półmroku, bacznie lustrując przygarbioną postać Toma. Delikatnie masował opuszkami skórę głowy, sunąc nimi między warkoczykami w te i z powrotem. Zanalizowała tą czynność pod kątem padania światła, nacisku jego dłoni i natężenia ruchów, a kiedy zdała sobie sprawę, jaki nonsesowny kierunek obrały jej myśli, uświadomiła sobie, jak bardzo tęskniła za Tomem. Jednak nie była to tęsknota, którą miała pod skórą od niemal dwóch miesięcy, to było coś zupełnie innego. Coś o wiele głębszego. Tęsknota, która wypalała ją od środka, to mieszanina bólu, pustki, żalu i pretensji. To coś, czego tak naprawdę zdefiniować nie potrafiła, a co znała doskonale. To samo cierpienie towarzyszyło jej, gdy umarł tata. Jednak teraz było o wiele większe. Podniosła się do pozycji siedzącej, co wcale nie było takie proste, jakby się wydawało. Ze wzrokiem utkwionym w plecach Toma, tak bardzo pragnęła, by ją przytulił i pocałował, by w cudowny sposób zdjął z niej ten ciężar, który wysysał z niej wszystkie soki życiowe. Tak bardzo chciała, by to wszystko się nie wydarzyło, by wciąż byli szczęśliwi, by brzmię winy nigdy nie spoczęło na jej barkach. Nie miała już sił, by je nieść. Piekące oczy znów napełniły się łzami, a Scarlett spuściła głowę. Tak bardzo nie chciała znów płakać, ale nie potrafiła powstrzymać łez. Przez to nie zobaczyła, jak Tom odwrócił się i objął spojrzeniem jej wątłe ciało. Potargane włosy, spuchnięta twarz i wygnieciona sukienka. Westchnął ciężko i usiadł wygodniej, tym samym nieświadomie zbliżył się do niej, co wywołało u Scarlett burzę zimnych dreszczy.
- Mam dosyć – odparł cicho swym głębokim, nieco ochrypłym głosem. Scarlett zadrżała. – Mam dosyć – powtórzył, bo tak naprawdę nie wiedział, co chciał powiedzieć. Wydawało mu się, że powiedział jej już wszystko. – Od tygodni nie wychodzisz z tego pokoju, całe dnie spędzasz w łóżku, nie rozmawiamy, ty nawet na mnie nie patrzysz! Nie wiem, co z tobą jest. Nie wiem, dlaczego zamknęłaś się w sobie i w żaden sposób nie dopuszczasz nikogo do siebie. Wszyscy się martwią. Wszyscy są tu nie tylko dla pamięci Liama, są tu też dla mnie, dla ciebie, żebyś nie czuła się sama. Bo ja się czuję samotny, bardzo samotny, pomimo tego, że cała rodzina jest z nami. A wiesz, czemu? Bo nie ma ze mną ciebie. – Scarlett wciąż nie patrzyła na niego, starając się z całych sił nie wybuchnąć płaczem. Jednak Tom znów milczał i wiedziała, po prostu czuła, że musiała jakoś zareagować. Serce waliło jej jak oszalałe, myśli pędziły w głowie, ale nie mogła. Jedynie podniosła na niego zaszklone oczy, pragnąc by zrozumiał. Tom pokręcił głową. – Gdy ty zalewasz się łzami i nie wyścibiasz nosa spod kołdry, ja muszę dawać sobie z tym radę sam. Sam co rano jem śniadanie. Sam słucham ciszy. Sam zastanawiam się, co Liam robiłby, gdybym właśnie trzymał go w ramionach, jakby wyglądał i jakie robiłby postępy. Sam odpieram ataki dziennikarzy, czyhających przy płocie. Sam mówię im, że sobie radzimy, ale potrzebujemy czasu i nie mam już pomysłu, co mówić, gdy nigdy nie ma za mną ciebie. Sam odbieram telefony zaniepokojonej mamy, Liv, Sophie, Billa czy kogokolwiek i też już nie wiem, co im mówić. Sam krążę po domu i walczę ze sobą, żeby nie dostać kręćka. Sam zastanawiam się, dlaczego to nas dotknęła taka tragedia i dlaczego nie możemy być zwyczajnie szczęśliwi. Myślę, myślę i myślę i nie wiem. Wiem, że to nie nasza wina, co nas spotkało. To nie twoja wina, że nasz synek umarł, ani moja też nie – Scarlett zachłysnęła się powietrzem, coś, jakby wielki kamień spadł jej z serca. Trzy słowa. Nie twoja wina. – Musimy żyć dalej, razem. Mam dość radzenia sobie z tym w pojedynkę, dlatego proszę, byś z łaski swojej zeszła na dół. Jeśli nie ze względu na mnie, to na swoją matkę – ona wciąż tylko patrzyła. Zrezygnowany wstał i ociężale ruszył w kierunku drzwi. Gdy chwycił za klamkę, odwrócił się raz jeszcze w kierunku Scarlett. – Wszystkiego najlepszego, kochanie – uśmiechnął się smutno i wyszedł, zostawiając ją z natłokiem myśli. Tom, sądząc, że nic nie wskórał, wrócił na dół i usiadł przy stole, do gości, którzy kończyli jeść. Nikt nie pytał, jak mu poszło i gdzie był, bo jego mina mówiła sama za siebie. Zdjął czarną marynarkę i napełnił swoją szklankę sokiem pomarańczowym. Liczył, że słodki napój pomoże mu przełknąć tą gorycz.

Scarlett siedziała tak jeszcze kilka długich chwil, analizując słowa Toma. Ogarnęło ją tak wiele uczuć na raz. Smutek, żal, złość, tęsknota, bezradność wypełniały ją, a ona nie potrafiła sobie z nimi poradzić. Od tak dawna zajmowało ją tylko cierpienie, pielęgnowała je w sobie, a teraz gdy nagle poczuła coś więcej, oszołomiło ją to zupełnie. Nie usłyszała od niego niczego nowego, ale miała wrażenie, jakby to co mówił, dopiero zaczęło do niej docierać. Może to te trzy magiczne słowa, może to coś, co było niezależne od niej, ale stało się. Dotąd tonęła w morzu cierpienia, a teraz jakby wreszcie wydostała głowę ponad powierzchnię. Ból, który w niej tkwił, nie zelżał, ale nagle poczuła się na tyle silna, by stawić czoło tym tygodniom milczenia. Bo to nie była jej wina.
Wygrzebała się z pościeli i na chwiejnych nogach poszła do łazienki. Spojrzała w lustro i przeraziła się siebie. Opłukała spuchniętą twarz zimną wodą, a potem wzięła szczotkę i zaczęła ostrożnie rozczesywać włosy. Dziewczyna, którą widziała w swym odbiciu była złudnie do niej podobna, ale miała nieodparte wrażenie, że to ktoś zupełnie inny, odmieniony ostatnimi zdarzeniami. Splotła włosy w warkocz na boku, po czym opuściła łazienkę i przeszła do garderoby. Zsunęła z siebie wygniecioną sukienkę i nie mając pojęcia, co na siebie włożyć, sięgnęła po legginsy i długą, luźną bluzkę, która z natury była duża, więc nie mogła wisieć na niej bardziej niż inne rzeczy. Wciągając na siebie getry, czuła pod palcami wystające kości, a skóra wydawała jej się jakoś nienaturalnie cienka. Wcześniej nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo schudła. Wsunęła na stopy płaskie klapki i czując, jakby czekał ją najcięższy egzamin, wyszła z pokoju. Schodząc na parter, słyszała gwar rozmów. Wzięła głęboki oddech i weszła do jadalni.
Pierwszy zauważył ją Bill, kiedy jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, w jej stronę odwróciły się kolejne głowy i rozmowy ucichły. Powoli powiodła spojrzeniem po wszystkich, nie spodziewała się obecności rodzin Gustava i Georga. Mama uśmiechnęła się pokrzepiająco, Simone skinęła głową, Bill wciąż się uśmiechał, Shie i Jul też, Liv patrzyła jej prosto w oczy i to wystarczyło. Siostrzane nieme wsparcie dało jej najwięcej odwagi. Ostatnią osobą, na której zatrzymała wzrok, był Tom. On jako jedyny patrzył na nią w skupieniu, on jako jedyny wydawał się nie cieszyć. Przestąpiła przez próg i uśmiechnęła się nieznacznie.
- Przepraszam, że nie zachowałam się, jak gospodyni – odparła cicho. – Kto podjął trud przygotowania tych pyszności? – niepewnym krokiem podeszła do miejsca obok Toma i z aż nader widoczną ulgą, usiadła do stołu.
- To mama – odparła Liv.
- I mama – dodał Bill. Scarlett popatrzyła na obie kobiety, nie kryjąc wdzięczności. Starając się nie pamiętać o tych bacznych spojrzeniach, które ją lustrowały, sięgnęła po sałatkę grecką i nałożyła na talerz odrobinę. Liv, jak zwykle bezbłędnie, wyczuła jej bezgłośną prośbę i ponownie podjęła rozmowę. Scarlett jadła, choć przełyk i żołądek odmawiały przyjmowania pokarmu, zmusiła się do tego, wiedząc, że powinna. Nie podnosiła wzroku znad talerza, jednak podświadomie czuła, że Tom cały czas na nią patrzył.
- Scarlett – usłyszała ponad sobą głos mamy, a zaraz po tym, że wszyscy wstali. Podniosła wzrok. Mama trzymała przed sobą ogromny tort czekoladowy z misternym napisem głoszącym, że to z okazji jej urodzin. Zanim zdążyła zrozumieć kontekst sytuacji, z ust jej bliskich popłynęło gromkie ‘Sto lat’. Chciała też wstać, ale wyraźnie zaokrąglona Julie powstrzymała ją. Posłała jej serdeczny uśmiech i uścisnęła ramię. Julie ją rozumiała, czuła to. Do oczu znów napłynęły jej łzy, gdy zatonęła w kakofonii życzeń i uścisków. Była zbyt przejęta, by zapamiętać, kto życzył jej czego. Dopiero, kiedy stanął przed nią Tom, poczuła się na swoim miejscu. Dzieliła ich odległość pół kroku, ręce trzymał w kieszeni i po prostu patrzył na nią.
- Kocham cię, Maleńka – Scarlett rozpłakała się, a Tom ją przytulił. – Wróć do mnie, tak bardzo cię proszę – zamknął ją w swoich ramionach i kołysał, póki nie przestała łkać. Wszyscy już wrócili do stołu, Sophie pokroiła tort, więc i oni dołączyli do nich. Rozmowa płynęła wartko, ktoś się śmiał, ktoś inny opowiadał jakąś śmieszną historię. Ciężka atmosfera prysła, tort znikał, a bliskim udzielił się pogodny nastrój. Nawet Tom zaczął włączać się do rozmowy. A Scarlett dzióbała tort i niewyjaśniona irytacja wzrastała w niej wraz z każdym wybuchem śmiechu. Zacisnęła zęby i dłoń na widelczyku tak mocno, że zbielały jej kłykcie. Starała się oddychać głęboko, ale miała wrażenie, że się dusi. Nie podnosiła wzroku, bo wiedziała, co by zobaczyła, a widoku radosnych twarzy znieść nie byłaby w stanie. Miała nadzieję, że to minie, ale wręcz przeciwnie – czara zapełniała się, będąc coraz bliższą przepełnienia. Coś ściskało jej żołądek, piekło w okolicy serca. Ktoś musiał to spostrzec, bo zapytał jak się czuła, a to przelało czarę goryczy. Nie mogła tego słuchać. Nie mogła tego znieść. Jak oni mogli być tak beztroscy?! Jak mogli tak lekko rozmawiać?! Zerwała się z krzesła, wywracając je do tyłu. Objęła załzawionym spojrzeniem pokój, w którym momentalnie zaległa cisza. Oddychała ciężko, nierówno i było jej słabo.
- A jak mam się czuć, do jasnej cholery?! Pochowałam dziecko. Minęły ledwo dwa miesiące, a wy zachowujecie się, jakby nic się nie stało! – huknęła rękoma w stół i jakby się opamiętała. – Przepraszam – wyszeptała drżącym głosem i wybiegła z pokoju. Jakiś widelczyk stuknął o talerzyk, jakaś filiżanka o podstawek. Znów zaległa cisza. Tom siedział w bezruchu wpatrując się w swój kawałek tortu, jakby przeczuwał tą klęskę. Jedynie Sophie nie straciła animuszu, bo jako jedyna podniosła się ze swojego miejsca i nim wyszła, odrzekła;
- Ważne, że spróbowała.

13 kwietnia 2011

49. Znamię miłości.

Wszedłszy do pokoju, zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie. Zsunęła ze stóp wysokie czółenka i odetchnęła niemal z ulgą. Po nocnym szaleństwie na imprezie po gali Comet, jej stopy odmawiały współpracy z dwunastocentymetrowym obcasem. Nie pamiętała, kiedy ostatnio tak się bawiła. Tom zaskoczył wszystkich swoimi umiejętnościami tanecznymi i płynnością ruchów. Nie mogła powiedzieć, że nie była dumna, zauważając niejedno zazdrosne spojrzenie. Choć teraz miała potężne zakwasy, uważała, że jak najbardziej było warto. Przebierając palcami po chłodnych panelach, zwróciła uwagę na otwarte drzwi do sypialni w ich apartamencie. Ten widok dał Scarlett o niebo większą rozkosz niż zimna podłoga jej stopom. Tom powoli przechadzał się po owym pokoju bosy, odziany jedynie w szare, dresowe spodnie od piżamy, równie wielkie, jak cała jego garderoba. W ramionach trzymał Liama, a synek opierał się na jego ramieniu i szeroko otwartymi oczami bacznie wszystko obserwował. Przeszła do drzwi sypialnego i oparła się o framugę. Tom dostrzegł ją i posławszy Scarlett czuły uśmiech, usiadł na łóżku. Ułożył malca na swoich kolanach, a ten zadowolony zaczął wierzgać nóżkami i rączkami, strzelając wciąż zupełnie nieświadomymi i urzekająco bezzębnymi uśmiechami. Brunetka zapaliła światło, aby Liam mógł dostrzec cokolwiek i nie odrywając od nich wzroku, podeszła do łóżka i wygodnie ułożyła się za plecami Toma tak, by móc im się przyglądać. Liam z wielkim zaangażowaniem próbował chwycić jego palec, a kiedy wreszcie mu się to udało, wbił w ojca przenikliwe spojrzenie swych ogromnych oczu. Ich barwa z niemowlęco niebieskiej zmieniła się już w szarą, zaś ta powoli zaczynała mienić się brązem. Jeśli na początku łudziła się, że Liam będzie choć odrobinę podobny do niej, tak z każdym dniem jej nadzieje rozmywały się bardziej. Liam kropka w kropkę wdał się w ojca i choć na przestrzeni lat miał się jeszcze nie raz zmienić, i tak była pewna, że to podobieństwo pozostanie niezatarte. Tom z rozmiłowaniem wpatrywał się w pyzatą buźkę malca, gdy ten nieskoordynowanie wierzgał coraz mocniej. Scarlett, nie mogąc oprzeć się pokusie, delikatnie musnęła opuszkami wyraźnie zarysowane mięśnie bicepsa, obojczyki, a potem mięśnie pleców, które pod jej subtelnym dotykiem delikatnie się napinały. Uśmiechnęła się, a Tom posłał jej zabawnie ostrzegawcze spojrzenie.
- Zaprosiłam Toby’ego na śniadanie i zamówiłam je na ósmą – odparła przyglądając się profilom swoich mężczyzn.
- To karygodne, żeby zrywać się po trzech godzinach snu – mruknął, trąc oko.
- Mama i tak poświęciła dla nas noc. Brzydko byłoby, gdybyśmy spali sobie w najlepsze, gdy ona wyruszała bladym świtem, prawda? – mrugnęła do Toma i podniósłszy się do pozycji siedzącej, przytuliła się do jego ramienia i ucałowała je delikatnie. – Kiedy byłam na dole, dzwoniła do mnie Isobel. Pojutrze przyleci, żeby poczynić jakieś ustalenia.
- Muszę się poważnie zastanowić, czy w tym czasie nie będę miał jakichś spraw na Alasce. Tam pewnie będzie cieplej niż w jej towarzystwie – skrzywił się, a Scarlett roześmiała się serdecznie. Podała mu grzechotkę dla Liama.
- Dlaczego ty jej tak nie lubisz, co? Ja wiem, że ona jest dziwna, arogancka, czasem chamska i nieprzejednana, ale dobrze wykonuje swoją robotę. Gdyby nie ona, to ludzie pewnie, by o mnie już nie pamiętali.
- Ludzie nie kochają cię dzięki zabiegom Isobel – odparł, mając nadzieję, że wymiga się od odpowiedzi na pytanie Scarlett. – Oni kochają cię za ciebie samą. Dlatego wciąż o tobie pamiętają.
- No, ale musisz przyznać, że gdyby nie wykopała mnie z domu pod koniec ciąży, to nie zaliczyłabym kilku dobrych występów.
- Nie ujmuj sobie, Maleńka – uśmiechnął się dobrodusznie i połaskotał Liama za uszkiem. Chłopiec pisnął, wydając trudny do zidentyfikowania dźwięk.
- Mama mówiła, że był w nocy niespokojny. Wiesz, w ogóle zauważyłam, że jest jakiś nieswój od jakiegoś czasu. Mam nadzieję, że ten wyjazd mu nie zaszkodzi.
- To chłop jak dąb, co to nie niego taki wypadzik – malec wierzgnął solidnie i wydał z siebie kolejny, radosny okrzyk. – Zauważyłaś, że rozwija się jakoś szybciej? No, wiesz, nie żebym się znał, ale wydaje mi się, że Nico śmiał się w głos, mając trzy miesiące. Liam ładnie trzyma już główkę i siłuje się na nogach, kiedy się go trzyma nad twardszym podłożem, no i się ślini – na to ostatnie Tom skrzywił się z niesmakiem.
- Mając takich rodziców, nie mógł być inny – odparła dumnie, poprawiając zapięcie błękitnych śpioszków synka. – Wiesz, każde dziecko jest inne. To, że się ślini nie znaczy, że zaraz dostanie ząbki. To może trwać jeszcze i pół roku.
- Pół roku? Myślisz, że będzie się ślinił jeszcze pół roku? – powiedział to z taką miną, że Scarlett nie mogła się nie rozśmiać.
- Nie bądź taki przerażony, to normalne. Pierwszy ząbek może mu wyjść zarówno w trzecim, jak i w szóstym miesiącu. Wierz mi, że on dopiero zacznie się ślinić.
- Chłopie nie zrobisz tego tatusiowi, nie? – Liam zaśmiał się w głos, obnażając swoje bezzębne dziąsełka. – Mam rozumieć, że to co mówię, jest zabawne?
- Niczym się nie martw syneczku, możesz się ślinić do woli – Scarlett mrugnęła do chłopca i pogruchała przed nim grzechotką. Ta miała kształt mikrofonu. Nie żeby to była sugestia z jej strony. Skoro miał gitarę, to czemu nie mikrofon?
- Nie ma to jak zgodność w związku.
- Otóż to, kochanie ty moje – odparła zabawnie, ciągnąc Toma za jeden warkoczyk. Nie zdążył zaprotestować, gdyż Scarlett już zeszła z łóżka i kierowała się w stronę łazienki. – Pójdę się ubrać, bo tak się składa, że nie zdążyłam założyć, nic oprócz tej bluzki – odparła niby od niechcenia, wyciągając rzeczy z walizki.
- I ty mi to mówisz dopiero teraz? – przygryzła wargę, by nie wybuchnąć śmiechem, ale już nie mogła odmówić sobie, zerknięcia na Toma i jego pełną uroczej pretensji minę, nim zniknęła we wnętrzu łazienki.
*

- Kawy, dajcie mi kawy – Sophie niepostrzeżenie pojawiła się w kuchni, zaskakując dzieci swoim rychłym powrotem. Zostawiła niedbale swoją walizkę i nie trudząc się zdjęciem żakietu, opadła na krzesło u szczytu stołu.
- Cześć, mamo. My też cieszymy się, że cię widzimy – Shie posłał matce szeroki uśmiech, stawiając przed nią kubek ze świeżo zaparzoną kawą. – Masz szczęście, bo przed chwilą usiedliśmy do śniadania.
- Nie mądruj się, synu. Mając tyle lat, co ja i tyleż samo na głowie, też będziesz narzekał – upiła spory łyk i skrzywiła się. – Czarna, paskudztwo – dolała mleka i napiła się znów. – Od razu lepiej – dopiero wtedy, zdjęła żakiet i spojrzała na swoje dzieci. Juli karmiła kaszką Nico, a Shie smarował chleb. Posłała mu krótki uśmiech i rozsiadła się wygodniej.
- Myśleliśmy, że przyjedziecie po południu.
- Ja też tak myślałam, ale popołudniu muszę być w Monachium. Wieczorem dostałam telefon od dyrektora finansowego, w zasadzie i tak jestem już spóźniona, ale musiałam wrócić, żeby przepakować się i trochę odświeżyć. Nie spałam niemal całą noc, bo Liam był bardzo niespokojny, a czeka mnie przynajmniej jeszcze piętnaście godzin na nogach. Wystąpiły problemy w związku z amerykańską filią, w zasadzie z kredytem na jej otwarcie. O piątej miałam samolot i jestem – wypiła duszkiem niemal całą zawartość kubka. – A jak wy sobie radziliście? Jak się czujesz, Jul?
- Lepiej – uśmiechnęła się do teściowej, ale widać było po niej zmęczenie. – Nie wymiotuję już, więc to sukces, ale mdli mnie cały czas. Ja nie wiem, kto nazwał ciążowe mdłości porannymi, kiedy one trwają cały dzień.
- Mam nadzieję, że niebawem miną. Oglądaliście galę?
- No, pewnie. Moja siostra zamienia w złoto wszystko, czego się dotyka.
- Scarlett zdążyła mi powiedzieć, że dostała nieoficjalne zaproszenie do ‘Wetten, dass…?’ i Vivy. Mam nadzieję tylko, że Liam na tym nie ucierpi.
- Mamo, czy sądzisz, że Scarlett przyłożyłaby rękę do tego, żeby jej dziecku stała się choćby najmniejsza niedogodność? Ona jest jeszcze bardziej ostrożną matką, niż ja.
- Racja – Sophie wyciągnęła rękę do Nico, który dotąd zajęty był wzburzoną konwersacją z misiem na jego kubeczku i zmierzwiła mu włoski. Chłopiec spojrzał zdziwiony na babcię i uśmiechnął się szeroko. Przyglądał jej się chwilę i wyciągnął do niej rączki. – A zjadłeś już śniadanko, brzdącu? – przytaknął i wyciągnął do niej rączki, więc Sophie nie miała innego wyjścia, jak wziąć wnuka na ręce. Wytarła mu buzię pieluszką i wyjęła z krzesełka. – Babcia i tak już jest spóźniona. Mam nadzieję, że od tych pięciu minut z tobą firma nie upadnie. Poszukamy jakąś czapkę i zobaczymy, co się dzieje w ogródku, a mama w tym czasie spróbuje zjeść śniadanie, a babcia coś ci opowie… - Sophie powoli odeszła z chłopcem na rękach i choć nie miała zupełnie sił i mdlały po całonocnym noszeniu Liama, nie mogła odmówić proszącemu spojrzeniu oczu Nico. Jej Nico.
*

Scarlett, upewniwszy się, że Liam w żaden sposób nie mógł zrobić sobie krzywdy, wyszła z poduszkowej fortecy, którą wybudowała dla niego na środku materaca. Leżał grzecznie najedzony i podziwiał coś, czego istnienia nie potrafiła zidentyfikować. Powinna wreszcie wypakować walizki. Od powrotu z Oberhausen minęły dwa dni, a bagaże stały, jak je zostawili. Tom rano teleportował się do studia i tyle go widziała. Czasami denerwowało ją to, że zostawała ze wszystkim sama, ale z drugiej strony wiedziała, że to ważny okres dla zespołu i nie mogła zatrzymywać Toma w domu. Wystarczy, że Gustav nie zawsze był osiągalny. Liam już zaczął pokwękiwać, więc prędko odrzuciła rzeczy do prania, zostawiając w walizkach tyle te, które mogły wrócić do razu do garderoby. Między rzeczami znalazła niewiadomego jej pochodzenia paczkę żelków, ale ani trochę nie przeszkadzało Scarlett, by ją sobie przywłaszczyć. Wracając do Liama, zjadła kilka, co trochę złagodziło gorzką prawdę o jej obolałych piersiach. Liam chyba uznał, że są z gumy, bo w ostatnich dniach podczas karmienia przeżywała katusze. Wszedłszy na podwyższenie, na którym stało ich łóżko, odłożyła żelki na stoliczek. Rozpięła bluzkę i haftkę trzymającą miseczkę specjalnego biustonosza dla karmiących, a czyniąc to spojrzała na synka. Uśmiechnęła się, nie mogąc nadziwić się, jaki był śliczny. Jej matczyny obiektywizm był równy zeru, ale każdy przyznałby, że Liam był naprawdę ładnym dzieckiem. Nim pojawił się na świecie, nie sądziła, by istniała silniejsza miłość, niż ta jej i Toma. A jednak myliła się. Siła miłości matki do dziecka stanowiła, nawet dla niej samej tajemnicę; bezbrzeżna i silna, ponad wszystkie inne. Nie wiedziała, skąd to się brało. Ona po prostu była w niej, ona była miłością do tego dziecka i bezwarunkowo przyjęła bezmiar miłości, jakim był dla niej, bo taka była kolej rzeczy. Teraz to ono było najważniejsze. Nie wyobrażała sobie chwili, w której on mógłby zniknąć. Ta mała istotka zdominowała jej życie całym swoim kruchym jestestwem i nie wyobrażała sobie, by kiedykolwiek mogło być inaczej. Jej synek, jej malutki synek. Uśmiechnęła się czule, gdy coraz głośniej zaczął domagać się swego. Scarlett odrzuciła kilka poduszek i wygodnie ułożyła się obok synka. Podała mu pierś i tuląc go do siebie, patrzyła, jak spokojnie zasypiał, raz po raz spoglądając na nią swoimi ogromnymi oczkami. To spojrzenie nazwała w myślach bezmiarem szczęścia.
*
                                                                                                                          

Nie mogąc oprzeć się pokusie sfotografowania bawiącego się Nico, usadowiła się z aparatem na kocu nieopodal piaskownicy, w której malec najwyraźniej robił akcję pustynna burza, z naciskiem na bardzo dosłowną burzę. Zdjęć Liama miała dziesiątki, a nie mogła przecież zaniedbać Nico. Uwielbiała obu chłopców, choć sama jeszcze nie umiała wyobrazić sobie siebie w roli matki, to zdecydowanie ją przerażało. Jednak nie zmieniało faktu, że patrzenie na obydwóch chłopców, sprawiało jej ogromną frajdę. Z Nico mogła się już bawić, lubiła z nim spacerować, bo był bardzo zainteresowany wszystkim dookoła. Zaczynał już wypowiadać pojedyncze słowa i mówił monosylabami, był bardzo bystry. Do niedawna wydawał się wszystkim bardzo malutki, a dopiero kiedy urodził się Liam, dostrzegła, jak wielka dzieliła ich różnica tych kilkunastu miesięcy.
- Ciocia, oć! – wykrzyknął, wychodząc z piaskownicy i ruszył nieporadnym truchtem w kierunku bramy. Wyłączyła aparat zawierający niemałą serię zdjęć Nico i dogoniła go, porywając go w ramiona w biegu. Zapiszczał i śmiał się w głos, obejmując ją oblepionymi piaskiem rączkami.
- Gdzie idziemy, co? – Nico wskazał na bramę wjazdową, gdzie stał samochód. Doskonale jej znany granatowy nissan. Już się domyśliła, Nico był maniakiem samochodowym, zupełnie jak ojciec. Miał dopiero półtora roku, a w jego pokoju półki uginały się od najróżniejszych modeli. Nie, żeby się nimi bawił. Lubił je oglądać, a kraksy powodował zupełnie innymi autkami. Teraz musiał dostrzec podjeżdżający samochód i nie miała innego wyjścia, jak wyjść mu naprzeciw. Z domu wyszła Jul, najwyraźniej też musiała zobaczyć gościa.
- Daj mi go, bo chyba macie do pogadania – mrugnęła konspiracyjnie do Liv i nie wiedzieć jak, rozpłynęła się w powietrzu, odebrawszy jej ostatnią wymówkę, jaką był Nico. Wcisnęła ręce do kiszeni szortów i nie mając odwagi podnieść wzroku, wpatrywała się w usmolone czubki swoich tenisówek. Kiedy dotarła do bramy, nie miała innego wyjścia, jak spojrzeć na Georga. Otworzyła bramę, siłując się z nią dłużej, niż powinna i wreszcie stanęła przed nim. Stał opary o bok auta, wpatrując się w nią z nic nie mówiącym wyrazem twarzy.
- Przejdźmy się, co? – zaproponowała z marszu, nie wiedząc, jak powinna się z nim przywitać. Światła mrugnęły i dało się słyszeć piknięcie alarmu. Szli powoli, a widok basisty Tokio Hotel, ani żadnego innego członka zespołu, chyba już nie robił wrażenia na żadnym z sąsiadów. Minęło kilka minut zanim Liv odważyła się przenieść wzrok ze swoich butów najpierw na chodnik, a potem na posępny profil szatyna. – Chyba kiedyś dam ci medal.
- Co? – mruknął, jakby poirytowany tym, że nie potrafiła przejść do rzeczy.
- Medal za anielską cierpliwość, jaką mi ofiarowujesz.
- Liv, możesz choć raz nie obchodzić tematu na około? – zasmuciła ją wrogość w głosie Georga, ale ją rozumiała. Wiedziała, że wszystko potoczyło się nie tak, jak chciała i nie mogła już schować głowy w piasek. Po kilku milczących chwilach zaczęła drżącym głosem;
- Masz do czynienia z wielkim tchórzem, Georg. Od samego początku uciekam przed tobą, ale nie potrafiłam odejść zupełnie, żeby wreszcie przestać ranić ciebie i siebie też. Nie potrafię, bo cię kocham, dlatego zawsze wracam, ale uciekam, bo boję się tego uczucia. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nigdy nie potraktujesz mnie, jak Paul, ale to wszystko, co z nim przeszłam, nadal jest we mnie. Taki lęk, że jeśli pozwolę sobie kochać, to będę cierpieć. I bez względu na to, jak bardzo wiem, że ty jesteś ostatnią osobą, która chciałaby sprawić mi jakąkolwiek przykrość, to tak samo nie mogę pokonać tego, co jest we mnie. Wiem, że wszystko psuję – odparła smętnie, kopiąc kamienie, jakie leżały na jej drodze. Skręcili w parkową alejkę. Georg milczał, nie wiedziała ile czasu mogło minąć. Lawirowali tak między ścieżkami, on nic nie mówił, a ona wpatrywała się w czubki swoich butów, zaciskając dłonie w pięści skryte w kieszeniach spodenek.
- Liv, nigdy, ale to przenigdy nie naciskałem cię w żaden sposób. Nigdy nie oczekiwałem od ciebie niczego poza tym, żebyśmy spróbowali. Prosiłem cię tylko o szansę na to, by pokazać ci, że miłość nie boli, a to ty wymyślałaś sobie przeszkody, które rzekomo stały nam na drodze. Wiesz, z czego dziś zdałem sobie sprawę? – nie czekając na odpowiedź, kontynuował, a ona wiedziała, że w pełni zasłużyła na gorszą tyradę, niż to, co mówił. – Zdałem sobie sprawę, że minęły ponad dwa lata odkąd cię znam, odkąd kocham się w tobie beznadziejnie. Dwa długie lata spędzone na czekaniu. Może kiedyś lubiłem przygody, ale od tych nieszczęsnych walentynek myślę tylko o tobie. Nie mówię, że nie spotykałem się z innymi dziewczynami. Przyznaję było ich kilka, ale kiedy po wspólnie spędzonym wieczorze one liczyły na coś więcej, ja odwoziłem je do domu, bo w głowie miałem tylko ciebie. Nie mam do ciebie żalu o tych innych – skrzywił się. – Nie wiem, jak silne jest twoje uczucie do mnie, w końcu dotąd łączył nas tylko seks, tak jak i z innymi. Nie mam w sumie prawa nawet o tym wspominać, bo to twoja rzecz z kim sypiasz, ale byłem zazdrosny wiesz? Jestem cholernie zazdrosny o każdego faceta, któremu pozwalasz być blisko siebie i zachodzę w głowę, dlaczego oni mogą, a ja nie! Tylko razy zabiegałem o ciebie. Tyle razy prosiłem cię, żebyś dała nam czas. I jestem zmęczony – dopiero wtedy spojrzał na nią, na jej smutną twarz i łzy gromadzące się pod powiekami, którym tak bardzo nie chciała pozwolić płynąć. Przez to poczuł się jeszcze gorzej. Dostrzegłszy kamienną ławkę, skierowała się w jej kierunku. Wolała usiąść, bo czuła się jakoś dziwnie słaba. Kiedy Georg spoczął obok niej, nie miała w sobie tyle odwagi, żeby na niego spojrzeć. Oczy zalewały jej łzy, a zamazany obraz falował przed nią. Zacisnęła powieki.
- W Paryżu zrozumiałam postępowanie Toma – odparła dławiącym głosem. – On chciał tylko nie być sam. Chciał, żeby noc nie była samotna i zimna. Chciał poczuć ciepło drugiej osoby, nawet jeśli wraz ze świtem miała zniknąć, nawet jeśli następnej nocy miała zastąpić ją inna. Ja postępowałam tak samo, wpuszczałam do łóżka kolejnych facetów, łudząc się, że przez miłość fizyczną stłumię tęsknotę za tobą, że zagłuszę swoje serce. Z nimi nie łączyło mnie nic poza kilkoma godzinami w łóżku, bardzo rzadko przeciągałam to do kilku spotkań. Bo to było bezpieczniejsze, nie czułam nic poza pociągiem fizycznym, nie musiałam martwić się uczuciami. Wyłączałam z tego serce, bo ono jest po prostu twoje. Jakkolwiek beznadziejnie to brzmi, taka jest prawda. Kocham cię Georg, ale z każdym dniem boję się bardziej. Boję się tego, co zrobiłam, co robię. Boję się, że skrzywdzę ciebie, siebie, że wszystko zepsuję.
- Liv, jakie widzisz rozwiązanie? – zapytał, zastanawiając się, do czego to wszystko prowadzi. – Bo głowię się nad nim od tygodni i nie potrafię nic wymyślić – czuła, że pochylił się do przodu, opierając ugięte łokcie na kolanach. Ona też nie znała sensownego rozwiązania. Nie umiała zaproponować mu związku, ani rozstania tym bardziej. Umarłaby, gdyby jej już nie chciał. Pociągnęła nosem i otarła oczy wierzchem dłoni. Liv wyprostowała się i zbierając w sobie całą odwagę, na jaką mogła się zdobyć, spojrzała na Georga.
- Wyśmiejesz mnie, jeśli zaproponuję, byśmy dali sobie czas? – spojrzał na nią zdziwiony, bo po prawdzie, przygotował się na to, że Liv pośle go do diabła. Dziewczyna uśmiechnęła się, a w jej policzkach pojawiły się słodkie dołeczki. Ten uśmiech zawsze sprawiał, że uginały się pod nim kolana. Jakiś zalążek nadziei zaczął tlić się w jego sercu i licząc na ciąg dalszy, utkwił w brunetce wyczekujące spojrzenie. – My nigdy, tak naprawdę nie mieliśmy okazji się dobrze poznać. Zaczęliśmy od końca i później brnęliśmy w niewłaściwym kierunku zamiast się cofnąć. Nie przeczę, że to moja wina. Dlatego teraz proszę, byśmy zaczęli we właściwej kolejności – wstała z ławeczki, wygładziła ubranie i potarła lodowatymi dłońmi buzię, licząc, że zniweluje opuchliznę. Kiedy już to zrobiła, wyprostowała się dumnie i z szerokim uśmiechem, wyciągnęła ku szatynowi dłoń. – Cześć, jestem Liv Hannah – twarz Georga rozświetlił czuły uśmiech, a serce niewypowiedziana radość. Z trudem powstrzymał się, by nie wziąć jej w ramiona.
- Georg, miło mi – podniósłszy się, uścisnął jej dłoń, a sposób w jaki to zrobił oblał purpurą policzki brunetki. Stali tak krótką chwilę, patrząc sobie w oczy. Liv uśmiechała się do niego, a szatyn miał wrażenie, jakby ktoś zdjął z niego wielki ciężar. Kiedy puścił jej dłoń, oboje nie za bardzo wiedzieli, co zrobić, więc pokierował się instynktem i przytulił ją. Zamknął dziewczynę w niedźwiedzim uścisku, nie wiedząc, ile ta zwykła czułość dawała jej siły. Liv nie chciała, by wypuszczał ją z ramion. Tam było jej dobrze. Tam było jej miejsce.
- Piekłam dziś z Julie ciasteczka czekoladowe, masz może ochotę? – zapytała, kiedy szli już powoli parkową alejką.
- Wiesz, tak się składa, że od rana skręcało mnie na czekoladowe ciastka. Spadłaś mi z nieba! – mrugnął do brunetki i oboje roześmiali się w głos. Idąc, objął ją ramieniem, a Liv nie protestowała.
*


Scarlett przeciągnęła się niczym kotka, wchodząc do sypialni. Gniazdko uwite z kołdry, w którym spał Liam, jeszcze kiedy wychodziła wziąć prysznic, było puste, a chłopiec spoczywał na kolanach taty, wierzgając i wydając z siebie niezidentyfikowane piski. Tom wykładał mu coś bardzo uważnie i z wielką powagą, wymachując przy tym palcem. Liama zdecydowanie bardziej interesował poruszający się palec ojca, niż jego wykład. Westchnęła przeciągle, kręcąc głową. Miała cichą nadzieję, że Liam będzie już spał do pierwszej nocnej pobudki. Rozpuściła włosy i przeczesała je palcami, po czym przeszła do swoich chłopców. Zburzyła gniazdko, odrzucając kołdrę i przygotowała łóżko do snu. Kiedy już usadowiła się wygodnie, wzięła Liama od Toma, a on sam obszedł łóżko i położył się obok.
- Zachowujesz się, jakbyś nie jadł miesiąc – skarciła go głosem pełnym rozbawienia, kiedy chłopiec wyczuł jej bliskość i zaczął wydawać z siebie charakterystyczne postękiwanie. Malec najwyraźniej nie wziął do siebie reprymendy mamy, bo kiedy tylko przystawiła go do piersi, zaczął jeść z wielkim zapałem. Swoją malutką rączką objął jej pełną pierś i zaczął ją delikatnie poklepywać. Zaśmiała się cicho i spojrzała na Toma, który przyglądał się wszystkiemu. Leżał na boku, wspierając głowę na ugiętej ręce. – Byłam dziś u lekarza – odparła, uśmiechając się szerzej. Cudowny uśmiech Scarlett sięgał jej mieniących się turkusem oczu.
- Co powiedział? – zapytał, gładząc opuszkiem najpierw pyzaty policzek synka, a potem jego mamy. Scarlett westchnęła pod wpływem jego czułego dotyku. Tom nie mógł odmówić sobie skradnięcia pocałunku z jej miękkich ust, a gdy chciał się już odsunąć, przytrzymała go, obejmując wolną ręką jego kark i na powrót przyciągnęła do siebie, by pocałować go długo i leniwie.
- Powiedział, że bardzo ładnie się zagoiłam i już tylko ode mnie zależy, kiedy będę gotowa, by… - udała, że próbuje przypomnieć sobie słowa lekarza. – By ukrócić męki mego lubego i zakończyć jego niepokalaną uciechami cielesnymi egzystencję – odrzekła tonem znawcy, lecz w jej oczach krył się uśmiech.
- Znając Schulza, użył mniej poetyckich określeń – powiedział z łobuzerskim uśmiechem, a Scarlett pokiwała głową, śmiejąc się cicho.
- Tak się zastanawiam, wciąż obstajesz przy tej gromadzie dzieci?
- Oczywiście, Liam musi mieć mnóstwo rodzeństwa i osobiście dopilnuję, by to przedsięwzięcie zostało solidnie przeprowadzone, ale najpierw będę musiał poćwiczyć, bo po tylu miesiącach nie mam pewności, czy wciąż potrafię zabrać się do rzeczy – odparł zupełnie poważnie, na co Scarlett wybuchła śmiechem, budząc tym Liama. Westchnęła i delikatnie znów podsunęła mu pierś. Zupełnie niezadowolony z tego, że wyrwano go z pierwszego snu, zaczął płakać, na co brunetka uśmiechnęła się słodko do Toma.
- Pooooonoś go – w czasie, kiedy wziął chłopca i zaczął z nim wędrówkę po pokoju, zapięła koszulę i wygodnie ułożyła się na posłaniu. Tak bardzo ukochała sobie widok Toma, kołyszącego Liama. Uświadomiła sobie, że to nigdy nie zostało uwiecznione, więc prędko chwyciła telefon i zrobiła kilka zdjęć pod każdym możliwym kątem i z każdej możliwej strony. Byli razem tak cudowni. Byli miłością jej życia. Tom ze swoją kojącą siłą i Liam tak kruchy i bezbronny w jego ramionach. Trzymał go pionowo, a malec opierając policzek na ramieniu taty, już niemal spał. Ślina toczyła się z jego buzi, spływając po ramieniu Toma, ale on zdawał się tego nie czuć. Jedną rękę trzymał Liama pod pupą, a drugą na pleckach i gładził je delikatnie. Malec budził się jeszcze kilka razy i zasnął dopiero, kiedy solidnie mu się odbiło. Tom cierpliwie nosił go jeszcze kilka długich chwil, by upewnić się, że spał spokojnie. Był w stosunku do niego taki delikatny i ostrożny, tak dbał, by było mu dobrze i wygodnie. Tom był cudownym ojcem. Kiedy skierował się do drzwi, by zanieść maluszka do jego pokoju, Scarlett zrobiła jeszcze jedno zdjęcie, na którym uwieczniła szerokie ramiona Toma i malutką główkę Liama ufnie wtulonego w ojca.

Kilka chwil później, Tom leżał już obok niej, nakrywając ich ciała cienką kołdrą. Wtulił się w zakole szyi Scarlett obejmując ją ramieniem. Oparła policzek na jego czole, wpatrując się w otwarte drzwi ich sypialni i pokoju Liama. W mroku majaczyło jego jasne łóżeczko.
- Śpi? – odpowiedziało jej mruknięcie przeplatane pocałunkami obsypującymi jej obojczyk. – Na boczku? – kolejne mruknięcie i dłoń Toma pod jej koszulką nocną. – Pieluszka nie zasłania mu buzi? Nie zakryje mu jej? – tym razem zaprzeczenie i jego palce nieśpiesznie muskające wrażliwą skórę jej ud. Westchnęła rozkosznie, na co wyposzczone ciało Toma zareagowało natychmiastowo. – Tom, a… - kolejne pytanie ugrzęzło jej w gardle, gdy chłopak zamknął jej usta namiętnym pocałunkiem. Zarzuciła mu ręce na szyję i przyciągnęła go blisko siebie, mocno oddając pocałunek. Całowała go szalenie zupełnie zapominając o tym, o co chciała go zapytać, a co teraz wydało jej się zupełnie dalekie. Jedna ręka Toma wsunęła się pod jej plecy, a drugą zamknął na jej biodrze, przygarniając Scarlett do siebie na tyle blisko, na ile to się dało. Z westchnieniem ulgi rozkoszowała się tęsknym dotykiem jego dłoni błądzących po jej ciele. Z zapomnianą pasją zaciskała ręce na jego barkach, gdy Tom odnajdował do niej drogę. W pośpiechu zdjął spodnie, a potem jej koszulę bieliznę i choć widział ją nagą setki razy, koił oczy jej widokiem z błogim uśmiechem na twarzy. Owionął go jej niespokojny oddech, gdy ucałowała płatek jego ucha, skroń i czubek nosa, by zaraz wpić się namiętnie w jego wagi. Gdy musnął ją palcami, wygięła ciało w łuk, pragnąc odnaleźć go jak najszybciej, ale Tom czekał. Siłą woli, skupił się na przypominaniu sobie faktury ciała Scarlett; jej aksamitnej skóry, obrzmiałych piersi, miękkich warg. Dotykał ją, karząc się najsłodszą z tortur. Jęknęła, gdy z niebywałą dokładnością pocałunkami obsypywał całe jej ciało. Tak, jak robił to zawsze. Dawał jej rozkosz, nie żądając nic w zamian, a ona wiedziała, że w jego rękach była niczym instrument, na którym potrafił grać perfekcyjnie, dzięki czemu mimowolnie oddawała mu wszystko. Oddawała mu siebie. Drżącą dłonią rozsunął je uda, a Scarlett przyjęła go z całą swoją miłością. Doskonale dopasowani współgrali w jednym rytmie. W rytmie miłości zapierającym dech i przyspieszającym bicie serca.


Obudziła się z dziwnym przeczuciem, że coś nie było jak zwykle. Poczuła niepokój. Podniosła się i oparłszy na łokciach, rozejrzała się po pokoju. Ziewnęła przeciągle, spoglądając na śpiącego obok Toma. Uśmiechnęła się na myśl o tym, co działo się między nimi jeszcze kilka godzin wcześniej. Spojrzała na zegarek. Dziesiąta. Zmarszczyła nos i wychyliła się, żeby sięgnąć z podłogi swoją koszulę, gdy silne ramię oplotło ją w pasie. Zaśmiała się i z powrotem opadła na poduszki, przyciskając materiał do piersi. Tom obejmował ją zaborczo, wspierając się na ugiętej ręce i przyglądał się jej zadziornie.
- Pójdziesz po Liama? – zapytała, gładząc Toma po czole, jakby odgarniała nieistniejące włosy. – Jeśli go zaraz nie nakarmię, to pęknę – skinął głową i zgarnąwszy z podłogi swoje bokserki, leniwie podniósł się z posłania. Scarlett powiodła za Tomem tęsknym wzrokiem, a kiedy zniknął w pokoju synka wciągnęła na siebie koszulę. Niepokój nasilił się, kiedy Tom stał nad łóżeczkiem i wpatrywał się w nie. Wstała, czując jak serce ścisnęła jej ciernista obręcz. Serce matki wie zawsze. Przerażona pobiegła do pokoju synka.
Przełknął ślinę wpatrując się w bladą, zastygłą w niewinnym uśmiechu twarz Liama. Spał. On spał. Musiał spać. Nie słyszał, że Scarlett weszła do pokoju. Świat się zatrzymał, gdy podnosił kołderkę i drżącą dłonią dotknął buzię synka. Chłód. Poczuł chłód. Serce zaczęło mu walić, jak oszalałe. Do oczu napłynęły łzy, gdy desperacko sięgnął po dziecko i wyjął je z kołyski. Podniósł go na wysokość policzka, by sprawdzić jego oddech. Nic. Spanikowany podbiegł do przewijaka. – Liam – krzyknął przerażony, kładąc go na kocyku. Objął go nerwowym spojrzeniem, nie mając pojęcia, jak reanimować niemowlę. Pochylił się i wpuścił w jego malutkie usteczka trochę tlenu, ucisnął jego klatkę piersiową dwoma palcami i ponowił czynność dziesięć, piętnaście, a może tysiąc razy. Nie wiedział. – Scarlett! – krzyknął przez ściśnięte gardło. – Scarlett! – bał się go dotknąć, bał się zrobić cokolwiek, przecież mógł mu zrobić krzywdę, a Liam żył. Na pewno żył. Tylko spał, jego malutki synek tylko spał. Jeszcze raz spróbował sztucznego oddychania, a gdy to na nic się zdało, przytulił do siebie synka, nie czując, by się budził. Nie ruszał się, nie oddychał. Nie czuł nic. Odwrócił się gwałtownie i spostrzegł stojącą w drzwiach śmiertelnie bladą Scarlett. Patrzyła na niego przerażonymi oczyma. Już wiedziała. W chwili, gdy jej spojrzenie napotkało pełen bólu wzrok Toma, jej serce roztrzaskało się na milion kawałków. Upłynęło kilka sekund, a może cała wieczność, nim ocknął się i niemal biegiem zbliżył się do niej.
- Scarlett, zrób coś. Scarlett, obudź go. Scarlett! On musi spać! Scarlett, proszę. Scarlett… - powtarzał gorączkowo, tuląc do siebie malca. To nie mogła być prawda. Nie Liam. To niemożliwe, by spotkało ich cos takiego. Nie ich. Oni byli rodziną. Szczęśliwą rodziną. Liam był zdrowy i rozwijał się prawidłowo. Nie jego malutki synek, on musiał żyć. Musiał. Tom cały dygotał, do oczu cisnęło mu się coraz więcej łez. Stał przed nią pełen złudnej nadziei, że była w stanie cofnąć ostateczne, a ona nie potrafiła zdobyć się na to, by choćby ruszyć palcem. Miała suche oczy i puste serce. Jeszcze chwilę temu była miłością. Teraz stała się cierpieniem. – Scarlett… - szepnął błagalnie, a ona spojrzała w jego przeszklone oczy. Wyciągnął ku niej bezwładne ciało synka, ich synka. – Scarlett, zrób coś… - wzięła w ramiona chłopczyka i skierowała się z powrotem do sypialni. Bezwiednie, beznadziejnie, nie mając większego pojęcia, co robiła. Była jak w amoku. Rozumiała, a jednocześnie była tak daleka przyjęcia do wiadomości, że coś się w niej właśnie skończyło. Tuliła go tak, jak robiła zawsze, gdy zabierała go rano z łóżeczka. On przecież spał, on tylko spał. Weszła na podest i przysiadła na łóżku. Przytuliła chłopczyka do piersi i pogładziła malutką główkę. -

Twinkle, twinkle, little star, 

when there's nothing, he shines upon, 

then you show your little light and
twinkle, twinkle, through the night. 


Then the traveler in the dark, 

thanks you for your tiny spark, 
he could not see, where to go, 
if you did not twinkle.

Twinkle, twinkle little star.

Tom stał i patrzył, a jego ciałem wstrząsały spazmy niemego płaczu. Po raz kolejny los zakpił z niego, zabierając mu jedno z tych, które kochał najbardziej. Nie wierzył, nie mógł. Przecież Liam wieczorem pokrzykiwał i wierzgał. Był taki radosny. Był zdrowy. Nic nie wskazywało na to, by mogło coś mu się stać. Wciąż się uśmiechał, a teraz… teraz nie żył. Nie, to niemożliwe. Nie mógł znieść myśli, że coś znów się skończyło, że szczęście, które los na chwilę na niego zesłał, znów zniknęło. Poczuł lęk. Spojrzał na otępiałą Scarlett, która niczym w malignie nuciła, tuląc do siebie dziecko. Ich miłość. Znamię ich miłości. Nie mógł tak stać. Bezczynność go przerażała. Minęła minuta, może dwie, odkąd zawalił mu się świat, a to już trwało za długo. Musiał coś robić. Czuł narastającą w nim panikę. To nie mogła być prawda. To był sen, okrutny sen. Zaczął krążyć po pokoju, chowając twarz w dłoniach. To niemożliwe. Liam żył. Liam żył. Liam musiał żyć. Nie mógł znieść dźwięku bezbarwnego głosu Scarlett. Nie mógł znieść tego, że niewiadoma siła rozrywała go od środka, a on nie wierzył. To wszystko musiało być głupim żartem. Tylko głupim żartem! Porwał spodnie i wciągnął je na siebie. Telefon. Sięgnął po słuchawkę i wybrał numer lekarza, jakby on mógł im jeszcze pomóc. Nie mogąc znieść widoku Scarlett, odwrócił się i zaczął krążyć po pokoju. A ona wciąż nuciła. Nie rozumiał, jak mogła być taka spokojna! Nie rozumiał, dlaczego nie płakała. Nie rozumiał, dlaczego po prostu tak siedziała, dlaczego nic nie robiła! Dlaczego go nie ratowała. Przecież mogła, przecież ona mogła wszystko… Zaczął się tak bardzo bać. Serce waliło mu jak szalone, a brutalna prawda wpijała się w umysł. Usłyszał głos po drugiej stronie, zaś Scarlett, czując chłód bijący od Liama przez materiał piżamki, przymknęła oczy, chcąc wmówić sobie, że to wszystko nie działo się naprawdę. To sen, koszmar. Niemożliwe. – Mama cię utuli i wszystko będzie dobrze – wyszeptała, przytulając do siebie malca. Tak jak lubił najbardziej. Nie mogła pozwolić, by się bał. Słyszała jego radosny śmiech, widziała wesołe oczka i bezzębne uśmiechy. – Mamusia jest przy tobie, syneczku – zapewniła, nie mogąc się zdobyć na to, by na niego spojrzeć. Ucałowała jego malutką główkę, a chłód jego skóry, niczym ostry sztylet przebił jej serce. Szloch uwiązł jej w gardle, zdławił kolejne słowa kołysanki. Nie potrafiła zapłakać. To było tak okrutne uczucie. Czuła się słaba, bezwolna, pusta, a jednocześnie na tyle silna, by znieść ciężar jego kruchego ciała. By podźwignąć to, że miała ostatnie chwile na to, by trzymać je w ramionach. Uniosła powieki i spojrzała na niego. Jej malutki synek. Gdzieś za sobą słyszała spanikowany głos Toma, a ona była spokojna. – Wszystko będzie dobrze, obudź się, synku. Tylko się obudź – mówiła cichutko drżącym głosem. – Tylko się obudź, a sięgnę ci gwiazdkę z nieba, wszystko ci dam. Tylko się obudź… - zapewniała go czule i kołysząc się w przód i w tył, koiła oczy widokiem jego pyzatej buzi, ładnie wykrojonych usteczek i małych uszek. Pulchna rączka spoczywała na jej piersi, jak zawsze gdy jadł i wszystko było jak zawsze, gdyby nie to, że jej słodki synek nie żył. Dwa krótkie słowa wwiercały się w jej umysł, miażdżyły serce, zacieniały duszę. Jej malutki, kochany synek. Jej synek. Jej synek. Jej synek. Jej synek. Brzmiało w jej uszach tak głośno i wyraźnie, tak boleśnie i brutalnie. Nie mogła. Już nie mogła dłużej. Odłożyła go ostrożnie na środek posłania, tak by nic mu się nie stało i tępym wzrokiem wpatrywała się w jego bladą twarzyczkę. Jej synek. Jej synek. Jej synek. Jej synek. Umarł. Ta myśl przebiła ją niczym ostra włócznia. Dotąd tak klarowna i ostateczna tkwiła w zakątku jej umysłu, a dopiero wypowiedziana głośno dotarła do niej w pełni. Nogi ugięły się pod nią i ostatnim, co zobaczyła były niebieskie śpioszki Liama, a potem nastała już tylko ciemność.

[Placebo 'Running up the hill']

Nim się rozłączył, krzyknął do telefonu, że Scarlett zemdlała. Wcisnął go do kieszeni i podbiegł do niej, bojąc się, że uderzyła głową o kant szafki. Przykląkł przy niej i wymacał bok jej głowy. Chyba była cała. Ostrożnie wsunął ręce pod jej łopatki i zgięcia kolan. Chwiejąc się na nogach, wstał i skierował się do wyjścia. Nie mógł dłużej zostać w tym pokoju. Z trudem otworzył drzwi obok i położył Scarlett na niezasłanym materacu. Czuł się zupełnie bezradny. Tu miał zemdloną Scarlett, a w pokoju obok był jego martwy syn. Nie wiedział co robić. Usiadł na brzegu łóżka i skulił się, chowając głowę między ramionami. Nie tak miało być. Niemożliwe, by ten pełen zycia malec, miał już nigdy nie uśmiechnąć się do niego, nie poczynić pierwszych kroków, ani nie wypowiedzieć pierwszych słów. Nie zobaczy, jak idzie do szkoły, ani jak zdaje maturę. Nie będzie martwił się jego dorastaniem, ani kłopotami z dziewczynami. Nie doświadczy tego wszystkiego. To wszystko go ominie. Poczuł się ojcem, pierwszy raz dotarło do niego, jak bardzo czuł się ojcem, gdy stracił swojego syna. Do oczu napłynęły mu piekące łzy, w gardle wyrosła dławiąca gula, a ciałem zaczął wstrząsać spazm szlochu, którego nie zdołał powstrzymać. Płakał, jak dziecko, a jego ramiona drżały, zachodził się płaczem i nawet nie próbował się opanować. Cały żal, całe napięcie, cały smutek uchodziły z niego potokiem łez. Dlaczego życie tak bardzo go karało? Dlaczego odbierało to, co kochał najbardziej? Dlaczego wciąż go zawodziło? Najpierw ojciec, potem Lena, a teraz Liam. Nie miał siły myśleć, ani martwić się tym, jak puste będzie teraz życie. Nic poza nieogarnionym bólem nie zajmowało go jakkolwiek. Nie wiedział, co robić. Chciał działać i popaść w bezczynność. Chciał krzyczeć i milczeć. Chciał coś zniszczyć, zrobić cokolwiek, by czuł tego rozdzierającego cierpienia. Dzwonek do drzwi. Przypomniał sobie o Scarlett i o tym, że powinien ją ocucić. Zbiegł na dół i wpuścił lekarzy. Po drodze wytarł twarz wierzchem dłoni. Schulzowi wskazał pokój, gdzie była Scarlett, a sam poprowadził sanitariuszy do ich sypialni.
Wszystko działo się tak szybko. Sanitariusze wykonali wszystkie rutynowe czynności, a on stał i patrzył, nawet nie wiedział, kiedy zebrali się gotowi do wyjścia i zabrali jego maleństwo. Tom odprowadził ich do drzwi, wysłuchując po drodze o tym, co miało teraz nastąpić. Lekarze mu współczuli, lecz odjechali do swoich spraw, a on został ze swoim cierpieniem. Zamknął drzwi i w tej samej chwili dopadła go myśl, że po raz kolejny coś skończyło się w jego życiu. Nie był pewien, czy miał wystarczająco dużo sił na konfrontację ze Scarlett. Przysiadł na stopniu schodów. W domu było cicho. Spojrzał na zegarek. Dziesiąta pięćdziesiąt dwa. Minęła tylko niespełna godzina, a on miał wrażenie, jakby wszystko działo się nieskończenie długo. Nie mógł pojąć, jak to było możliwe, że jeszcze przed chwilą miał wszystko, a teraz został z niczym. To bolało tak bardzo, tak nieznośnie i tak dotkliwie. Już nic nie miało być takie samo i to napawało go lękiem. Tak bardzo się bał tego, co miało przynieść kolejne pięć minut. Czując, że zaraz znów się rozklei, wstał i udał się na piętro. Wszedłszy do pokoju, zastał Schulza pakującego swoją torbę. Posłał Tomowi bezradne spojrzenie i zaraz przeniósł wzrok na Scarlett.
- Podałem jej środki uspokajające, będzie spała przynajmniej dwie godziny. Kiedy się ocknęła, nie wyrzekła nawet słowa, ani nie spojrzała na mnie. Byłem przygotowany na atak furii, paniki, a ona nawet nie kiwnęła palcem. Tom, spotkało was coś najgorszego i musicie być w tym razem już od tej chwili. Musicie zrobić wszystko, by ta tragedia nie zniszczyła waszego związku. Myślisz pewnie, że to nie najlepszy moment na takie rady, ale widziałem nie jeden rodzinny dramat i w tej chwili po prostu bądźcie razem. Może tobie też podać jakiś środek? – zapytał zatroskany.
- Nie, dziękuję – odrzekł wypranym z emocji głosem. – Muszę myśleć trzeźwo. Muszę… muszę zawiadomić rodzinę i muszę tu posprzątać. Muszę pomyśleć o pogrzebie i muszę… muszę nie zwariować. Muszę się trzymać, bo wiem, że ona nie będzie w stanie przejść przez to bez mojej pomocy. Muszę ją złapać. Muszę ją ochronić. Tak wiele muszę, doktorze… Choć to wszystko do mnie nie dociera, ja nie wierzę. On jeszcze chwilę temu tu był…- odparł roztargniony, będąc myślami w zupełnie innym miejscu, niż ten pokój.
- Tom, w razie potrzeby dzwoń. Jestem dla was dostępny całą dobę. Zostawiam tu środki uspokajające. To ziołowe tabletki, mogą się przydać. A teraz pojadę do dowiedzieć się, co z waszym chłopcem. Zajmę się wszystkim. Naprawdę współczuję ci, Tom – mężczyzna poklepał go po ramieniu i wyszedł z pokoju, nie prosząc, by odprowadził go do drzwi, a Tom nawet o tym nie pomyślał. Stał tak dłuższą chwilę, wpatrując się w skulone ciało Scarlett.
- Ile jeszcze każesz mi wycierpieć..? – wyszeptał, nim opuścił pomieszczenie, by przynieść dla niej koc.

Było ciemno, gęsty mrok zalewał cały pokój. W pierwszej chwili nie wiedziała, gdzie się znajdowała, ani co się stało. Bolała ją głowa. Leżała na gołym materacu, pod kocem, w koszuli nocnej. Liam. Zachłysnęła się powietrzem. To był sen. To musiał być sen. Gwałtownie odrzuciła koc i omal się w nim nie zaplątawszy, jak burza wypadła z pokoju i równie gwałtownie wpadła do jego pokoiku. Pusto i ciemno. Ostatki nadziei zaczęły w niej gasnąć, gdy zajrzała do ich sypialni. A jednak to była prawda. Oparła się o ścianę w korytarzu i osunęła się po niej na podłogę. Podkuliła nogi pod brodę i objęła je rękoma. Próbowała oddychać, ale brakowało jej tchu. Chciała się ruszyć, ale nie potrafiła. Znów, tak trudno było jej być. Zbierało jej się na płacz, ale nie umiała uronić łzy. Potężny wybuch gromadził się w niej, była już na granicy, a nie potrafiła wylać ani jednej łzy. Dlaczego odebrano jej kolejną osobę, którą kochała nad życie? Dlaczego zabrano jej synka? Jej malutkiego syneczka, który nawet w najmniejszym stopniu nie zaznał życia. Czym sobie zawiniła. Z trudem podniosła powieki. Zobaczyła zielonego misia niedbale leżącego u stóp ich łóżka. To przelało czarę. Nie mogła tam być. Nie mogła tam być ani chwili dłużej! Zrywając się na równe nogi, straciła równowagę i prawię przewróciła. Nie bacząc na to, wsparła się ściany i łapczywie chwytając się poręczy, zbiegła na dół. Zatrzymała się na środku holu i nogi wrosły jej w podłogę. W salonie byli prawie wszyscy; Shie, Julie z Nico na kolanach, Liv, Bill, Simone, Gordon i nawet Georg. U wejścia stał Tom i mama, która musiała dopiero dotrzeć. Wszyscy byli ubrani na czarno i mieli podpuchnięte oczy. Przerażona patrzyła na swoich bliskich i czuła się taka wyodrębniona. Jej czerwona koszula kłuła w oczy. Serce waliło Scarlett jak oszalałe. Niczym zwierzę w potrzasku przebiegała gorączkowym spojrzeniem po wszystkich. Nie spostrzegła nawet, kiedy mama podeszła do niej i mocno ją przytuliła, a wtedy hamulce puściły. Grubymi, przystosowanymi na najgorszą burzę i wichurę murami wstrząsnął zupełnie niekontrolowany, wręcz nieludzki wybuch płaczu. Dziewczyna wtuliła się w matkę, ignorując wszystko i wszystkich. W jej silnym uścisku na króciutką chwilę poczuła się bezpieczna. Zanosiła się spazmatycznym szlochem, a z jej oczu płynęły potoki łez. Płakała i płakała, a nikt nie ośmielił się nawet głębiej odetchnąć, czując istotę tej chwili. Minęło zaledwie kilka godzin, a świat wywrócił się do góry nogami. Nastąpił chaos, budząca niepokój anarchia wśród porządku, a w powietrzu unosiła się woń cierpienia. Wielkiego cierpienia, które przenikało do szpiku kości. Tylko matka, która straciła swe dziecko, mogła zrozumieć ból po tej stracie. Scarlett długo nie mogła się uspokoić. Wciąż wstrząsały nią nowe fale płaczu, a Sophie nieprzerwanie tuliła ją do siebie. Głaskała ją po głowie i plecach, mocno trzymała ją w matczynym uścisku, czekając, aż wypłacze cały szok i przerażenie, aż oczyści się na tyle, by dopuścić do siebie prawdę. Choć Sophie wiedziała, że oboje długo jej nie zaakceptują, nie mogła pomóc córce bardziej. Dopiero, gdy ciszę przecinał urywany oddech brunetki, Sophie delikatnie odsunęła ją od siebie i spojrzała na zapuchniętą twarz Scarlett. Odgarnęła z czoła i policzków wilgotne od łez kosmyki i schowała je jej za uszy. Nic nie znacząca czynność, a dała dziewczynie kilka niezbędnych chwil na to, by zebrać w sobie odwagę na podniesienie oczu. Najpierw spojrzała na mamę, a Sophie wyczytała z jej oczu wszystko, czego nie można było ubrać w słowa. Matka matkę najlepiej rozumie. Przytuliła Scarlett znów, ale słysząc, jak na nowo zbierało jej się na płacz, odsunęła ją od siebie. Zrozumiała.
- Przepraszam – szepnęła spoglądając na bliskich i słabym krokiem weszła do salonu. – Ale ja nie wiem… ja nie rozumiem – bródka jej znów zadrżała, a głos ugrzązł w gardle. Zachłannie wciągnęła powietrze. – Nie mówcie tylko, że będzie dobrze i że wam przykro, bo ja to wiem. Nie zniosłabym żadnego słowa otuchy. Dziękuję, że przyjechaliście. Nie powinnam spać, ale Schulz podał mi jakieś prochy – mówiła lakonicznie, błądząc wzrokiem po pokoju. – Jest tyle do zrobienia, a ja nie wiem za co się zabrać – ramiona jej zadrżały, a ciszę przeciął spazm, który ledwo powstrzymała. Poczuła dłoń na swoim ramieniu. Tom. – Mój malutki synek… - szepnęła, jakby zapominając, że nie była sama w pokoju. – Mój syneczek… - wyszeptała i wybuchła znów, ale dźwięk ten stłumił tors Toma, do którego stanowczo ją przyciągnął. Mocno przytulił Scarlett, a ona szlochała w jego ramionach. Przyłożył policzek do czubka jej głowy i poczuł wilgoć pod powiekami. Dlaczego? Boże, dlaczego? Jeśli istniejesz, za co mnie tak srogo karzesz? Nie wiedział, skąd wzięło się w nim tyle woli, by się nie rozkleić. Ale udało się, pozwolił jej płakać, a sam powstrzymał łzy.
- No już, Maleńka – szepnął, całując jej włosy. Głośno wciągnęła powietrze i pociągnęła nosem, nim ospale wyswobodziła się z objęć Toma. Podniosła wzrok na jego twarz. Mrużąc zmęczone oczy, dokładnie zlustrowała ją. Ostatnio, kiedy na niego patrzyła, emanował miłością, a teraz… teraz nie czuła nic, tylko smutek. Tak bardzo się tego przestraszyła. Pusta w jego spojrzeniu była tak dojmująca, tak bolesna. Z trudem powstrzymała kolejny wybuch. Tom nie płakał. Tom był dzielny i nawet teraz dbał o nią. Nawet teraz, gdy walił się ich świat. Nie miała sił. Oparła czoło na jego torsie, a on objął ją rękoma w talii. Stali tak, ignorując fakt, że nie byli sami.
- Kochasz mnie? – wyszeptała słabo, a pod nim ugięły się nogi.
- Z każdą chwilą bardziej – odparł równie cicho, a Scarlett podniosła głowę i spojrzała na niego załzawionymi oczyma. Tom mocno przygarnął ją do siebie i zamknął w szczelnym uścisku. I zaległa cisza.

And if I only could,make a deal with God.
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo