30 maja 2011

52. Czekanie sprawia ból. Zapomnienie sprawia ból. Lecz nie móc podjąć żadnej decyzji jest najdotkliwszym cierpieniem.

Tytuł: Paulo Coelho

*
Jasne promienie sierpniowego słońca rozjaśniły pokój, ale na pewno nie rozpromieniły jego duszy. Tom przewrócił się na plecy i przetarł oczy. Leżał tak jeszcze chwilę, mając nadzieję, że zaśnie. Piekły go oczy i zaschło mu w ustach. Siedział do późna. Myślał i myślał, ale niczego nie wymyślił. Rozłożywszy wszystkie swoje niepewności na czynniki pierwsze, poczuł się tylko gorzej. Rozejrzał się po pokoju. Te same ściany, te same meble i pewnie te same szpargały w szafkach, co sześć czy siedem lat wcześniej. Wydawałoby się, że to całkiem niedawno, ale dla Toma to całe wieki. Zmieniło się wszystko z nim na czele i tylko ten pokój pozostał niezmienny. Przetarł jeszcze raz zaspane oczy i zamrugał kilkakrotnie. Zaćmiony umysł zdążył ustalić, że to na pewno nie sen i, że nastał już dzień. Zdecydowanie za szybko. Spojrzał na zegarek – szósta dziesięć. Z powrotem wbił się w poduszkę i mocno zacisnął powieki. Na nic mu to przyszło, z każdą chwilą robił się coraz bardziej rześki. Okno było otwarte, więc słyszał jak śpiewały ptaki, pojedyncze odgłosy z ulicy i przy tym poczuł przemożną chęć, by się przejść. Ubrał się pośpiesznie i sięgnąwszy po telefon i papierosy, przypomniał sobie, że poszedł spać, bo się skończyły. Zbiegł cicho do przedpokoju, po drodze zahaczając o kuchnię, gdzie wypił połowę zasobów ludzkich wody i wyszedł na podwórze. Przez moment zatrzymał się na drewnianym ganku, przemyśliwując, co dalej. W końcu zdecydował się na wyprawę do sklepu, w duchu licząc, że jej tam nie będzie. Szedł pomału, rozglądając się na boki, a orzeźwiające ranne powietrze przyjemnie muskało jego skórę. Tak bardzo lubił tu wracać. Lubił tą ciszę i spokój. Lubił swoją anonimowość, bo w końcu wszyscy go tam znali i nie stanowił żadnej sensacji. I na tym kończyły się pozytywy jego sytuacji. Był w domu już kilka dni, ale nic konkretnego nie wymyślił. Wiedział, że bolało. Wiedział, że tęsknił. Wiedział, że wszystko było nie tak.
Szukał w pamięci momentu, w którym się rozminęli. Na pewno nie była to chwila, kiedy Scarlett zamknęła się w pokoju. To coś znacznie głębszego. Jak przez mgłę wspominał ich ostatni wspólny wieczór. Bawił się z Liamem, Scarlett była obok. A potem ją kochał. Wszystko było takie dobre i właściwe. Teraz uświadomił sobie, jak bardzo na swoim miejscu. Z nadejściem ranka wszystko się skończyło. Wszystko, co było dobre. Liam, cudowny owoc ich miłości odszedł, a Tom miał wrażenie, jakby skończyli się i oni.
Przechodząc zobaczył jakąś staruszkę skubiącą w ziemi, a kilka metrów za nią równie wiekowego mężczyznę siedzącego na drewnianej ławeczce pod domem. I w tej chwili dopadła go myśl, że jego mogło to już nie spotkać. Nie dlatego, że bał się, że nie dożyje sędziwego wieku. Obawiał się raczej, że ich związek może tego nie doczekać, a innej kobiety nie widział już swego boku na całe życie.
Mężczyzna krzyknął coś do swojej żony, a Tom słysząc jej, ‘czego chcesz stary’, pomyślał, że nigdy nie słyszał, by ktoś wypowiedział to w tak sympatyczny sposób. Przyspieszył kroku i przeszedł przez ulicę, nawet nie trudząc się, by się rozejrzeć. Nie musiał, samochody pojawiały się na ulicy równie często, jak jednorożce w lesie.
Pomimo wczesnej godziny było już bardzo ciepło, więc przyjemnie wchodziło mu się do klimatyzowanego sklepu. Prędkim spojrzeniem omiótł kasy, nie było jej. Odetchnął z ulgą i wszedł między półki. Zgarnął dwa snicersy i ruszył do kasy, wziął jeszcze paczkę Marlboro i zapłaciwszy, wyszedł ze sklepu. Kiedy ona go nie obsługiwała, zakupy okazywały się o wiele łatwiejsze. Wychodząc, otworzył jeden z batoników i jedząc, skierował się w stronę parku. W międzyczasie odpalił papierosa i wszystko byłoby w porządku, gdyby przed nim nie pojawiła się zaspana kobieta ciągnięta przez małego chłopca. Tego chłopca. Zaciągnął się gwałtownie papierosem i równie mocno odwrócił głowę, przez co coś strzyknęło mu w szyi i zrobiło mu się ciemno przed oczami. Miał ochotę zawyć z bólu, ale się powstrzymał. Kątem oka dostrzegł Lenę, więc tylko przeszedł na drugą stronę, udając, że nie widzi przeszywającego wzroku jej matki, jak mniemał. Nie minęła chwila, jak usłyszał radosny pisk chłopca i czułe słowa jego mamy. Zacisnął szczęki i poszedł dalej. Już wiedział, że to nie będzie dobry dzień.
Zadźwięczał jego telefon. Wiadomość od; Scarlett.

Kocham cię, Tom.

Zaklął pod nosem i wcisnął aparat z powrotem do kieszeni.
*


Ciężko było mu uwierzyć, że minęło już, aż tak wiele czasu. Pudło, które przywiózł ze szpitala wciąż stało w kącie, a on nie miał odwagi, by choćby do niego podejść, a co dopiero wyjąć wciśniętą między szpargały kopertę.
Wstawszy z łóżka poczuł, że nadszedł dzień by to zrobić.

‘Obojętne co, kocham cię.’

Przeczytawszy ten wstęp, zrobiło mu się słabo. Nie miała prawa tego pisać. Nie kochała go, skoro zrobiła coś takiego im, jemu. Usiadł mocniej ściskając w palcach delikatny papier. Zaczęły pocić mu się dłonie, a kartka wilgnąć. Przełknął ślinę, wiodąc wzrokiem po literach nakręconych tym doskonale mu znanym charakterem pisma.

‘Szkoda, że mi się wtedy nie udało. Szkoda, że nie spróbowałam jeszcze raz. Przestałabym cię ranić i nie doszłoby do tego, Gustav.
Wydawało się, że wszystko jest w porządku, prawda? Mnie przez krótki czas także śniło się, że uda nam się być razem. Ale kiedy przez nieuwagę pielęgniarki dorwałam się do prochów, uświadomiłam sobie, że już zawsze będę narkomanką, że w każdej chwili mogę nie wytrzymać i się naćpać. Nie chciałam, by stało się to za tydzień, miesiąc czy pół roku, kiedy bylibyśmy małżeństwem. Zasługujesz na kogoś normalnego. Na kogoś, kto będzie godzien twojej miłości, Gustav.
Ja od początku nie byłam dla ciebie wystarczająco dobra. Powinnam była odejść, kiedy zorientowałam się, że coś nas łączy. Wszystko to moja wina. Przepraszam. Gustav, wybacz mi kiedyś. Nie pamiętaj, jak dobrze nam było. Zapamiętaj, ile przeze mnie wycierpiałeś. Tak będzie lepiej.
Za chwilę wyjdę na spacer i już nie wrócę.
Pójdę po moją wolność, którą niegdyś mi obiecano. Wolność od normalnego życia i niewolę pełnej strzykawki. To ja, Gustavie. To prawdziwa ja. Kocham cię, ale heroinę ukochałam pierwszą.
Jesteś silny i wiem, że się nie poddasz. Zapomnij o mnie i pokochaj kogoś, kto odwzajemni twoją miłość. A ja…

obojętne co, kocham cię.
Caroline.

PS. Naprawdę nazywam się Melanie Rosner. Może do czegoś ci się to przyda,’

Zgniótł kartkę i cisnął nią o podłogę. Papier z cichym szelestem upadł na drewniane panele. Blondyn utkwił w nim wzrok, starając się ogarnąć to, co spadło na niego przed chwilą. Sądził, że nie mogło być gorzej. Sądził, że osiągnął najwyższe stadium cierpienia. A jednak nie.
Nie wiedzieć czemu, wydawało mu się, że była już martwa. Uciekła po to, by pójść na złoty, żeby uciszyć wyrzuty sumienia. Ona była mu obca. Nie tą dziewczynę pokochał, nie tej poświęcił wszystko. Jego Caroline nigdy nie istniała. Jakby się uprzeć, mógłby sobie wmówić, że to wszystko mu się tylko śniło. Świadomość, że jego ukochana Caroline była tylko jego snem, dawała mu swojego rodzaju ulgę. Nie znał Melanie, a to ona była zła. To Melanie była słabą psychicznie ćpunką, z którą nie łączyło go nic. Musiał coś z tym zrobić. Caroline go kochała i to tylko się liczyło. Nie bez powodu podała mu prawdziwe nazwisko. Musiał to sprawdzić. Choć nie zamierzał jej szukać, musiał doprowadzić sprawę do końca. Należała mu się prawda.
*

- Mamo, czy ty jesteś pewna, że on jest moim bratem? – Bill wygodnie wyciągnął się na hamaku, zakładając ręce pod głowę i przewieszając nogi przez brzeg – za krótkiego jak dla niego – materiału. Simone podniosła wzrok ponad gazetę, którą właśnie czytała i spojrzała na niego znad okularów.
- Cóż, nawet, gdybym się starała, chyba miałabym problem z zaprzeczeniem – odrzekła obejmując syna krótkim spojrzeniem. – Ja też się martwię, Bill – dodała po chwili.
- Bo widzisz, mama – Simone uśmiechnęła się pod nosem, słysząc w jaki sposób się do niej zwracał. Bez względu na to, czy w gniewie czy w radości, Bill słowo ‘mama’ wymawiał w specyficzny, dziecięcy sposób i nie zmieniło się to ani trochę, nawet pomimo tego, że głos nieco mu ochrypł i wyrósł już ze swoich ostatnich ogrodniczek. Zdjął z nosa okulary przeciwsłoneczne i rzucił je na trawę. To nic, że leżał w cieniu. – On mówił, że spotkał Lenę, znaczy, że widział ją jak wychodził ze sklepu przedwczoraj. I od tego czasu on codziennie rano znika. Nie wiem, czy lubi katować się jej widokiem czy odkrył jakieś super fajne miejsce do medytacji, ale jestem pewien, że to nie wróży dobrze. Wiesz, czego się boję? Ona będzie wkręcać mu, że to jego dziecko.
- Tez o tym myślałam – Simone odłożyła gazetę i wygodniej rozsiadła się na leżaku. – Odkąd przyjechał, jej matka codziennie tu z nim spaceruje, z tym chłopcem. Nie mogłam przyjrzeć mu się z bliska, ale on mi was przypomina. I to mnie przeraża. Scarlett tego nie zniesie.
- Nie wyobrażam sobie tego, co będzie, jeżeli okaże się, że dzieciak jest jego. Scarlett jest cieniem samej siebie i to nie tej siebie, kiedy żył Liam. Cieniem tej, która go opłakiwała. Mamo, ona marnieje w oczach. Jest blada, wychudzona i w dodatku coraz bardziej smutna. Gdybyś ją widziała, kiedy przyszła do mamy, znaczy jak byłem u Shie’a pogadać o Rainie. Padła mi w ramiona, jakby to mogło oddać jej jego. Była taka zagubiona i przestraszona. Nie wiem, czy to dobrze, że poleciała do tych Stanów, naprawdę. A przecież, jeśli okaże się, że ten mały jest synem Toma, to między nimi rypnie się już sakramentnie! – Bill wykonał nieskoordynowany ruch całym ciałem, przez co o mały włos, a spadłby na ziemię. Z trudem utrzymał się w hamaku.
- Lena na razie nie zbliża się do niego.
- Na razie, ani on do niej, ale po coś łazi do tego parku. Rozmawiałem wczoraj ze Scarlett. On do niej nie dzwoni, nie pisze, nic. Twierdzi, że nic jej nie wychodzi i nie może dojść do ładu z piosenką. Linda poprawia ją po raz kolejny. Tom się do niej nie odzywa, a on nie chce mu się narzucać. Mamo, ja nie widziałem jej, by była kiedykolwiek tak przerażona. Wolę nie myśleć, jak to się wszystko skończy.
- Bo widzisz, Bill – odparła po dłuższym namyśle. – To wszystko zabrnęło za daleko. Wszyscy popełniliśmy błąd, że pozwoliliśmy jej tkwić w tym marazmie. Zastanawialiśmy się wspólnie, jak jej pomóc, a ona tkwiła sam na sam ze swoimi myślami. Powinniśmy byli wyciągać ją stamtąd siłą. Ale chyba wszystkich przerosła śmierć Liama – westchnęła ciężko, prędko ocierając z oka łzę. – Tom walczył sam, nie załamał się i ona była sama. Ale nie tkwili w tym razem, ale coraz bardziej osobno. Przepaść między nimi rosła, a kiedy ona zechciała ją przekroczyć, on się wycofał, bo zabrakło mu sił. Każdy z nas ma jakieś granice, on najwidoczniej zatracił swoje i widzisz…
- Pogubił się już zupełnie – dokończył za mamę.
- On nie wie już, co czuje. Kocha Scarlett i jest na nią zły. Nie wie, co zrobić ze swoim cierpieniem. Potrzebuje wsparcia, by pogodzić się ze śmiercią syna, a z drugiej strony pojawia się Lena z Davidem. Ta dziewczyna nie ma za grosz moralności.
- Nie rozumiem tylko, dlaczego odciął się od niej zupełnie.
- Może ona zbyt mocno kojarzy mu się z cierpieniem i to przesłoniło mu miłość? Myślałam, że wszystko, co złe mają już za sobą, że teraz los zaczął im sprzyjać przestałam bać się o Toma. Ona go odmieniła, ale teraz…
- Teraz on idzie do nas – odparł Bill i zmienił ułożenie na hamaku. Simone poprawiła okulary i upiwszy łyk pierwotnie zimnego napoju, wróciła do lektury. Brunet obserwował kątem oka swojego bliźniaka. Przygarbiony, zasępiony, bezmyślnie szurał nogami. Jego zawsze pewny siebie brat wyglądał jak zagubione dziecko. Bill przymknął na moment powieki. Tego wszystkiego było już za dużo. Uchylił je dopiero, kiedy rozległo się ciche i ochrypłe;
- Cześć – Bill uśmiechnął się nieznacznie i usiadł w poprzek hamaka, żeby zrobić miejsce Tomowi. Simone znów odłożyła gazetę, jakby ucieszona, że nie musi udawać już, że czyta i spojrzała na swoich synów. Zewnętrznie różnili się już chyba wszystkim, ale ona widziała ich wciąż identycznych. Ci sami chłopcy, którzy przybiegali do niej ze zbitym kolanem, ci sami, którzy przytrzaskiwali sobie ręce drzwiami i ci, którzy płakali razem, gdy drugiemu stała się krzywda. Czasami zapominała, jak silna łączyła ich więź. Czasami nie rozumiała, dlaczego Bill tak silnie odczuwał nastroje Toma i odwrotnie. A teraz patrzyła na nich i znów byli dla niej małymi chłopcami, którzy pragną schować się za maminą spódnicą. Z twarzy obu wyzierał smutek, obaj mieli pociemniałe zmęczeniem oczy. I tak bardzo pękało jej matczyne serce.
- Pewnie jesteście głodni, co? – Tom bez przekonania skinął głową, Bill zaś ze znacznie większym zaangażowaniem. Powoli podniosła się z fotela i podeszła do nich i mocno do siebie przytuliła. – Kocham was, chłopcy. Tak mocno, że aż boli – przygarnęła ich do swych boków, zupełnie jak wtedy, gdy mieli po siedem lat. Przylgnęli do niej z taką samą ufnością. – jeszcze wszystko będzie dobrze, zobaczycie.
*

Wsunęła na nos ciemne okulary. Były na tyle duże, by zasłonić jej pół twarzy, co bardzo cieszyło Scarlett, gdyż nie miała sił, żeby tuszować ogromnie cienie pod oczami. Na nic nie miała siły. Każdej nocy odkąd przyleciała do L.A., nie przespała więcej niż trzech godzin. Jej przekonanie, że gdy znów zacznie pracować, wszystko zacznie wracać do normy, legło w gruzach już pierwszego dnia po przylocie. Nie działo się nic. Nawet nie weszła do studia, a Tom nie napisał, nie zadzwonił ani razu. Lęk nasilał się z każdą chwilą. Kładąc się do łóżka, czuła skurcz w żołądku przed pełnymi niechcianych myśli godzinami i koszmarnymi snami, gdy udawało jej się zasnąć. Rankiem ogarniał ją strach przed samotnością, przed ciszą wśród rozgadanych ludzi.
Ale przecież Scarlett, nawet, jeżeli była bezsilna, szła przed siebie. Nawet, jeżeli bała się tak bardzo, jak teraz, nie zawracała z drogi. Bo była Scarlett. Było jej tak niewypowiedzianie ciężko być. Nie mogła spać, jeść, myśleć. Nie mogła oddychać. Dusiła się wewnętrznie przy każdym wdechu. Czuła, że niknie. Z ciężkim westchnieniem przeczesała palcami gęste loki, nie lśniły, jak kiedyś, ale w końcu teraz nic już nie miało swojego blasku. Wstała od toaletki, zgarnąwszy z niej telefon i bezbarwną pomadkę, to wrzuciła do przepastnej torby i zawiesiła ją na ramię. Obróciła się wokół własnej osi i ostatni raz obejrzała się w lustrze. Scarlett wróciła na swoje miejsce. Czarna mini, którą założyła, była naprawdę krótka, a dopasowany top bez rękawów z dekoltem w łódkę wpuszczony w spódniczkę podkreślał jej – pierwszy raz tak cienką – talię. Koronkowy stanik ścisnął i uniósł jej pełne piersi, które pod opiętym materiałem prezentowały się całkiem nieźle. Stopy wsunęła w klasyczne Louboutin’y, przez co jej nogi wydawały się jeszcze dłuższe i jeszcze zgrabniejsze. Znów w czerni, tylko teraz już nie tylko z wyboru.
Przed hotelem czekał na nią Toby. Stał tuż przy drzwiach, wyglądając jej uważnie, gdyż przed budynkiem zebrał się spory tłum fanów i dziennikarzy. Widząc ich wyprostowała się i poprawiła okulary na nosie. Nim spotkali się w drzwiach, skinęła porozumiewawczo do Toby’ego. Kiedy wyszła z budynku, rozległ się pisk i wzajemne przekrzykiwania. Stała kilka minut, pozując dla reporterów. Nie zapomniała o zaczepnym uśmiechu, ale ani na chwilę nie zdjęła okularów. Znudziwszy się zmienianiem póz, wzięła od Toby’ego flamaster, który zawsze miał w pogotowiu i zabrała się za autografy i zdjęcia z fanami. Powinna była wkalkulować to w czas, a tak spóźni się trochę. Już zapomniała, że nie jest anonimowa. W Berlinie niewielu fanów do niedawna wiedziało, gdzie mieszkała i mieli z Tomem spokój. A tutaj, ktoś musiał przyuważyć ją pod hotelem. Choć w sumie lubiła to. Podpisywała zdjęcia i kartki, pozowała do zdjęć, nie zagłębiając się w to bardzo, dopóki z zamyślenia nie wyrwało jej czyjeś pytanie;
- Scarlett, jak się czujesz? – głos był zatroskany. Podniosła wzrok znad podpisywanej karki i napotkała parę zielonych oczu dziewczyny, która mogła być w jej wieku. Była jakby zakłopotana swoją odwagą i zasmucona zarazem. Brunetka wysiliła się na słaby uśmiech.
- Lepiej, dziękuję – zapewniła, a dziewczyna pokiwała głową. Już miała oddać jej notes, gdy usłyszała znów;
- Mam córeczkę, Daphne. Ma szesnaście miesięcy. Choć wychowuje ją sama, nie wiem, co bym zrobiła, gdybym ją straciła. Podziwiam twoją siłę, Scarlett. Jesteś niesamowita – odebrała od niej notes i uśmiechnęła się pokrzepiająco. Dziewczyna zobaczyła w jej zielonych oczach zrozumienie. I było to dla niej to pomocne i bolesne zarazem, że o mały włos, a pozwoliłaby nogom ugiąć się pod sobą. Scarlett z trudem przełknęła ślinę i spojrzała na dziewczynę.
- Jak masz na imię? – zapytała drżącym głosem.
- Jenny.
- Kochaj ją z całego serca, Jenny. Kochaj, bo masz największe z możliwych szczęść, wierz mi – wzięła głęboki oddech, nie mogła się teraz rozpłakać. Zrobi to, gdy będzie już sama. Chcąc odgonić natrętne myśli, przeszła dalej asekurowana przez Toby’ego i przez kilkanaście kolejnych minut dalej dawała autografy. Zasypano ją pytaniami o samopoczucie i powrót na scenę. Chociaż te bardziej prywatne ją raniły, poczuła się potrzebna. Usłyszała tak wiele ciepłych słów i zapewnień o nieustannej obecności i oczekiwaniu, że znów zachciało jej się płakać, bo rozmiękczyło ją to doszczętnie. Jednak nie pozwoliła sobie na łzy. Wsiadając do podstawionego przez Isobel samochodu, pomachała do fanów i posłała im całusa, odkrzykując, że też tęskni. Dopiero, kiedy skryła się za przyciemnianymi szybami, odetchnęła. Toby usiadł obok kierowcy, podając mu dokładne instrukcje, a ona położywszy głowę na zagłówku, zdjęła okulary i przymknęła powieki. Powstrzymywane łzy ściskały jej gardło, nie mogła przełykać, ani skoncentrować się na niczym. Chciała tylko płakać. Owa Jenny zapewne chciała ją wesprzeć i poprawić jej jakoś nastrój, ale jej słowa podziałały na nią odwrotnie. Wizja każdego zdrowego dziecka u kogokolwiek była dla niej póki, co nie do przejścia. Nienawidziła siebie za to, ale zazdrościła Julie tego, że miała zdrowe dziecko, a pod sercem nosiła już drugie. Zazdrościła i pomstowała do nieba, dlaczego to spotkało właśnie ją, a nie jakąkolwiek inną matkę. Wiedziała, że to złe, ale nie umiała przestać. W głowie wciąż huczało jej donośne, ‘dlaczego’, a odpowiedź się nie znajdowała. Scarlett wydawało się, że była coraz dalej od jej odnalezienia. Powoli nabrała powietrza, potem znów i znów, aż bolesny zacisk w gardle rozluźnił się. Tym razem nocowała w Sheraton’ie, położonym niecałe dwa kilometry od lotniska, więc ledwo zdążyła dojść do siebie, a już byli na miejscu. LAX jak zawsze tętniło życiem. Miała marne szanse na bycie niezauważoną, a limuzyna, którą ją wożono, wcale jej nie pomagała.  Założyła okulary i wziąwszy głęboki oddech, wysiadła z auta. Wyprostowała plecy, a Toby szedł obok niej tak, by asekurować ją najbardziej jak to się dało. Na marne, bo już po pierwszych kilkunastu metrach rozległy się piski i nawoływania. Przywdziała na usta ładny uśmiech i starała się machać tam, skąd dobiegały głosy, ale nie zwolniła kroku. Flesze strzelały, ludzie z kamerami dorównywali jej kroku, a głosy nasilały się. Schyliła głowę, wbijając wzrok w migające jej przed oczami czubki butów. Toby delikatnie obejmował ją ramieniem, nie musiała bać się, że potknie się. Była spięta i zdenerwowana, wciąż ciężko znosiła poruszanie się w tłumie. Czuła się osaczona. Rozluźniła się dopiero, kiedy Toby szepnął, że Liv już czeka, podniosła głowę i niemal od razu została zamknięta w niedźwiedzim uścisku starszej siostry. Choć była teraz od niej wyższa, z ulgą przytuliła się do niej, pozwalając, by, choć odrobina jej ciężaru spłynęła na Liv.
- Cześć, łobuzie – szepnęła czule, mocno tuląc do siebie Scarlett. – Wyściskam cię w hotelu, teraz musimy stąd spadać, bo pół Kalifornii odbiera mi fuchę w tej chwili. Dziewczyna pociągnęła nosem i kiwając głową, odsunęła się od siostry.
- Cieszę się, że jesteś.
- Zawsze będę – Liv objęła ramieniem Scarlett i odwróciła się nieco, więc brunetka powiodła spojrzeniem w tym samym kierunku i ujrzała… Georga. Zmarszczyła nos, przypatrując się przez chwilę szatynowi.
- Cześć – mruknął i machnął do brunetki.
- Uczepił się mnie i nie mogłam się go pozbyć. Kiedy kazałam mu zostać, przykuł się do mojej nogi i co ja miałam zrobić? – ton Liv był surowy, ale za to jej oczy mówiły, co naprawdę myślała o obecności Georga, zaś jego uśmiech świadczył o tym, że rozszyfrował jej strategię. Scarlett tylko pokręciła głową i pozwoliła objąć się szatynowi. Nie chciała, by ktokolwiek widział, że z oczu popłynęły jej łzy. Ona nie pamiętała już, kiedy ostatnio cieszyła się tak z miłości.
- Pójdziecie na okładki – odparła, kiedy już we czwórkę szli w kierunku wyjścia. Między Georgiem a Toby’m czuła się pewniej. – Już pewnie w Internecie krążą filmy, pomyśleliście o tym?
- Nie jesteśmy razem – odparła stanowczo Liv. – Mogą pisać, co chcą. Będąc twoją siostrą nauczyłam się, że pierwsze strony w szmatławcach, ani mnie grzeją ani ziębią.
- Wiesz, pierwsi byliście wy, Bill uchował się w tajemnicy z Rainie, Gustav jakimś cudem też. Teraz dla odmiany popiszą o mnie – szatyn uśmiechnął się do Scarlett i serdecznie objął ją ramieniem.

Scarlett niechętnie nabiła na widelec makaron i ospale wsunęła go do ust. Jedzenia było dla niej istną torturą. Osteria Mozza była bardzo przyjemną restauracją, a jedzenie tam znakomite, ale od jakiegoś czasu jedzenie stanowiło ostatnią rzecz, o jakiej myślała. Przeżuła i z trudem połknęła, wiedząc, że Liv bacznie ją obserwowała. Ona i Georg zdążyli już dawno zjeść, a Scarlett modliła się w duchu, by któreś wreszcie przywołało kelnera. Uznawszy, że koniec tego przedstawienia, odłożyła sztućce i wzięła kieliszek. Upiła łyk wina i bacznie przyjrzała się siostrze, która wpatrywała się w nią równie silnie.
- Co jest, Liv? – zapytała odchylając się nieco na krześle. Upiła kolejny łyk i zakołysała kieliszkiem, wpatrując się w refleksy światła odbijającego się w szkle.
- Nie dziwne, że wyglądasz jak patyczek.
- Ty za to trzymasz się świetnie – odparła powoli przenosząc wzrok na siostrę. – Wiesz coś… - spojrzała na Georga. – O Tomie? – cały wieczór starała się, by nie zadać mu tego pytania. Dłużej nie mogła.
- Siedzą z Billem u mamy. Gadałem z nim, znaczy z Billem, twierdzi, że jak tak dalej pójdzie, to zacznie publicznie głosić, że Toma podmienili w szpitalu, bo cytuję; drugiego takiego debila świat nie widział i nie wierzę, żeby taki skończony idiota mógł być moim bratem.
- A Gustav jak się trzyma? – siląc się na obojętność, upiła kolejny łyczek.
- Ciężko stwierdzić. Był w Berlinie kilka dni i znów wrócił do domu.
- Może tam jakoś dojdzie do siebie – westchnęła. – Tak sobie myślałam… może jutro pójdziemy na zakupy? – zwróciła się do Liv, która uśmiechnęła się na te słowa.
- Wieki nie byłyśmy razem na zakupach. Myślę, że to świetny pomysł.
- Muszę kupić coś, co nie będzie na mnie wisiało – odparła wykręcając swoje zdecydowanie zbyt szczupłe dłonie. – Za kilka dni znów się zacznie, więc muszę jakoś wyglądać. Myślałam, żeby zrobić coś z włosami, ale nie wiem… - mówiła do nich, ale jakby zupełnie do siebie. – Mówiłam wam, że wystąpię na MTV Video Music Awards?  Jestem też nominowana w Best New Artist. Nie wiedziałam nawet o tym, do wczoraj. Isobel najwidoczniej nie uznała, abym musiała to wiedzieć – skrzywiła się i dopiła wino.
- Isobel jest dziwna.
- Dziwna nie dziwna, lada chwila zacznę się pojawiać chyba w każdym możliwym show. Załatwiła mi tyle rzeczy, że pojęcia nie macie. Myślałam, że David jest cudotwórcą, ale ona bije go na twarz.
- I tak jej nie lubię. Wiesz, jak się żachała, kiedy omawiałyśmy twoją sesję?
- Bo ona nosi wysoko głowę i jest próżna, mniejsza z nią. Wracamy do hotelu? Jestem wykończona.
*


- Se pana! Se pana! – Tom automatycznie odwrócił głowę w kierunku, z którego dobiegało dziecięce seplenienie. Coś ścisnęło go w żołądku. Jego wzrok napotkał tego samego blondwłosego chłopca, który prześladował go od chwili, w której zobaczył go po raz pierwszy. Kurczowo trzymał dłoń swojej mamy, jednocześnie ciągnąc ją w stronę Toma. – Se pana! Se pana! – chłopak za wszelką cenę starał się nie odrywać wzroku od dziecka. Nie czuł się na siłach, by na nią spojrzeć. Zmusił się do uśmiechu, licząc, że ten firmowy zadowoli chłopczyka. W tej chwili tak bardzo bolała go myśl, że Liam nigdy nie będzie ciągał go za sobą, seplenił i uczył się mówić. Jego syn nigdy nie doświadczy tego, co inne dzieci, bo już nie żył. Los zakpił z niego, karząc niczemu nie winne dziecko.
- Cześć – odparł, wyciągając do niego rękę, a chłopczyk wycofał się, chowając za maminymi nogami.
- David nie mógł mi dać spokoju, odkąd dowiedział się, że jesteś w Loitsche. Jest wielkim fanem twojego zespołu – schyliła się i wzięła synka na ręce. Siłą rzeczy musiał na nią spojrzeć. Niewiele się zmieniła. Była chyba wyższa, nabrała kształtów, lecz wciąż miała szczupłą sylwetkę. Pamiętał jej długi warkocz, teraz jej włosy były znacznie krótsze i bardziej puszyste. Jej szare oczy nie miały w sobie już tej beztroski i przekory, którą pamiętał. Były jakby puste i zamyślone. Nie chciał jej się przypatrywać. Wstał i stanął bliżej chłopca. Nie mógł się powstrzymać. To dziecko stało się dla niego symbolem tego, co stracił i o czym najbardziej marzył.  
- Naprawdę lubisz naszą muzykę? – uśmiechnął się, ale teraz wyszło to jakoś samo. Chłopiec spojrzał niego ufnymi, brązowymi oczyma. Pokiwał energicznie głową, przestając kulić się w ramionach matki. – Masz na imię David, tak? – znów gwałtowne potaknięcie. Malec był strasznie tak przejęty.
- David nawet zna na pamięć niektóre piosenki – zachęciła synka i mocniej przytuliła synka.
- Znam ‘Schreeeeeei’ i ‘Durch den Monsun’ i ‘Hunde’ i duzio! – rozentuzjazmował się, rozkładając szeroko rączki, by pokazać, jak wiele ich zna.
- Oczywiście spiewa je w swój własny ściśle wysublimowany sposób – połaskotała synka i poprawiła w swoich objęciach.
- Kiedyś teź będę śławny! – wykrzyknął radośnie. – A jeśt z panem Bill?
- Jest – Tom zaśmiał się cicho, widząc skonsternowaną minę Davida. – Ale siedzi w domu z mamą.
- A kocha wasią mamę?
- Kocha – odparł, podnosząc z ziemi autko, które chłopczyk przed chwilą upuścił. Chyba nawet tego nie zauważył. David, wygląd tego chłopca nie dawał mu spokoju, ale nie był w stanie zmierzyć się z myślą, która piętrzyła się z dnia na dzień w jego podświadomości.
- Możemy iść? Nie będziemy panu przeszkadzać – ucałowała malca w policzek i postawiła go z powrotem na chodniku.
- Nie cie! – tupnął i spojrzał na Toma wzrokiem pełnym determinacji. Ukucnął przed chłopcem i podał mu samochodzik.
- To może pójdziesz do domu, poćwiczysz jeszcze trochę i następnym razem mi coś zaśpiewasz? Bill będzie zazdrosny, jak ktoś zrobi to lepiej od niego – David rozmyślał przez chwilę, po czym energicznie przytaknął.
- To cieść – odwrócił się na pięcie i odbiegł za mamą. A Tom znów został sam, z głową pełną niechcianych myśli i zbyt wielkiego cierpienia w sercu. Westchnął ciężko, odprowadzając wzrokiem pędzącego, co sił w nogach chłopczyka i jego matkę. Tą, która złamała mu serce i tą, która znów chciała do niego wtargnąć. Nie miał pojęcia, co o tym myśleć. Wyjął telefon i wybrał klawisz automatycznego wybierania; dzwoni; Scarlett. Jednak natychmiast się rozłączył, bo nie wiedział, co mógłby jej powiedzieć. Lena zniknęła mu z pola widzenia, ale nie chciała wypaść z jego głowy. Nie rozumiał, dlaczego znów wtargnęła w jego życie. Przecież go nie chciała; ani jego pieniędzy, ani sławy. Zostawiła go, odeszła, sponiewierała jego uczucia. A teraz nagle pojawiła się znów, siejąc w jego życiu zamęt. Jakby mało go było. Wyciągnął z kieszeni papierosy i odpaliwszy jednego, mocno się zaciągnął. Odchylił głowę na oparciu ławki i wypuścił dym. Zasnuł mu widok. Tak bardzo tego wszystkiego nie rozumiał. W jednej chwili miał wszystko. W innej wszystko stracił. A najgorsze w tym było to, że Scarlett, której miłość mogła pomóc się uprać z całym bólem, też wymykała mu się z rąk. Nie wiedział, które z nich popełniło błąd i to go frustrowało. Analizował każdy dzień, każdą godzinę po kolei i tylko bardziej bolała go głowa. Nie mógł wrócić, bo wiedział, że zabiłaby ich cisza. Zabrakło mu słów. Zabrakło mu sił. Nie umiał znów zawalczyć, chociaż ona zdawałoby się, że chciała już spróbować. Nie był wystarczająco silny, by odejść i nie był wystarczająco silny, by zostać. Więc tkwił w miejscu. Zgasił niedopałek, wstał i ruszył ku wyjściu z parku. Nie lubił siedzieć długo w jednym miejscu, bo wtedy nachodziło go za dużo myśli. A na to też już brakowało mu sił.
*


Scarlett otworzyła oczy i gwałtownie odrzuciła kołdrę. Usiadła na łóżku i z bijącym sercem chwyciła za telefon. Prędko wybrała numer i przyłożyła aparat do ucha. Odebrano po czwartym sygnale.
- Scarlett, jest pierwsza w nocy – brunetka zaklęła w duchu, słysząc po drugiej stronie syk Isobel.
- Nic mnie to nie obchodzi – odparła twardo.
- Miło mieć cię z powrotem – zironizowała. – Co jest?
- Wchodzimy do studia. Chcę mieć za dwadzieścia minut samochód pod hotelem. Dzwoń do chłopaków.
- Jesteś pewna? A może ci się przyśniło?
- Nic mi się nie przyśniło. Nagramy to dziś, bez poprawki.
- Widzimy się za pół godziny – Isobel rozłączyła się, a Scarlett rzuciła telefon na poduszki i energicznie wstała z łóżka. Nie wiedziała, co się stało, ale była pewna, że to ta chwila, by nagrać właśnie tą piosenkę. Narzucając na siebie pierwsze lepsze rzeczy, rozśpiewywała się i kilkanaście minut później, gotowa zeszła do holu. Toby już czekał na nią przy drzwiach. Widząc ją uśmiechnął się, choć był wyraźnie zaspany, a brunetka odpowiedziała mu tym samym, jakoś tak naturalnie.  Nadszedł ten moment i wszystko stało się lepsze. Nawet to, że Tom milczał jak zaklęty, nie bolało tak bardzo. Miała to wszystko w głowie, w sercu i wiedziała, że będzie idealnie. Wiedziała, że to jej pomoże, bo wyśpiewa, to czego tak bardzo bała się wypowiedzieć. Kiedy auto podjechało, a Toby otworzył przed nią drzwi, odetchnęła głęboko i wsiadła. Nawet narzekanie Isobel nie miało teraz najmniejszego znaczenia.

Usiadła na wysokim stołku i założyła słuchawki na uszy. Miała przed sobą tekst, ale go nie potrzebowała. Każde słowo znała najzupełniej sobą całą. Długie włosy opadały jej na plecy i ramiona, wijąc się grubymi falami, krótsze kosmyki zasłoniły jej rozespaną buzię, więc odgarnęła je nieco. Miała na sobie luźną, wręcz workowatą bluzkę z dużym dekoltem w łódkę, który niedbale odsłaniał jej ramię, w legginsach i zwykłych japonkach wyglądała tak… zwyczajnie, więc gdy padło pierwsze słowo, ziemia zadrżała, bo tak wiele w tym było bólu. W tej właśnie chwili Isobel uwierzyła, że nie będzie powtórki. Scarlett skinęła głową. Zaczęli.


So the pain begins…

Przymknęła powieki i pozwoliła sobie nieść się melodii. Przed oczami zaczęły pojawiać się obrazy, te chciane i zupełnie nie. Pozwoliła im być, nie otwierając oczu. Jakby cofnęła się w czasie, płynąc z prądem. Widziała siebie i jego też. Widziała śmiech i łzy. Na nowo odkrywała to, co razem stworzyli. Krok po kroku dźwiękiem dotykała każde wspomnienie. Po prostu śpiewała, bo to przecież umiała najlepiej. Emocje zawładnęły nią całą. Już nie było jej, tęsknoty, ani bólu samego w sobie. Została tylko melodia i idealnie współgrające z nią słowa.

If you lift me up…

‘- Tom..?
- Tak?
- Zanim przyszedłeś bardzo się bałam, wiesz? Ja nigdy się nie boję, ale dziś się bałam i czułam się taka bardzo samotna. I wiesz, co jeszcze? Nie tylko nie żałuję, że wtedy wtargnęłam do twojego życia. Teraz się z tego cieszę, bo… bo jesteś.  – Ujął jej dłoń i delikatnie ucałował ją od wewnątrz.
- I będę. – Położyła rączkę na dłoni Toma i lekko ją pogładziła. Spojrzała mu w oczy i delikatnie uśmiechnęła się. W kącikach jej oczu, znów pojawiły się łzy, ale szybko je otarła. Znów tak na nią patrzył, jakby czerpał z jej widoku. Zachłannie wpatrywał się w jej oczy, a Scarlett nie miała nic przeciwko temu, bo lubiła jego spojrzenie. Niewymagające, nie interesowne, nie pełne niechęci, takie czułe.’

Pod jej przymkniętymi powiekami pojawiły się pierwsze łzy. Zacisnęła dłonie w piąstki.

‘Zaśmiała się cicho, wtulając głowę w kącik szyi Toma. Podciągnął Scarlett na swoich kolanach, przyciągając ją mocniej do siebie.
- Jesteś wszystkim tym, czego brakowało mi wcześniej, wiesz?
- Więc masz już wszystko. – Wyszeptała. I choć nie miała przed sobą nic pewnego i jutro mogło przynieść wszystko, chciała, by ich chwila trwała nadal.’

Niemal czuła jego dotyk. Niemal słyszała jego lekko ochrypły głos. Niemal przy niej był.

If you lift me up…

- Bo ja się boję, Tom. – Szepnęła cichutko, drżącym głosem. Nie uciekała, od początku do końca była tam z nim, moknąc i patrząc mu prosto w oczy. Turkusowe tęczówki dzieliły się z nim swoim smutkiem. - Wiesz, ja potrafię nie tylko targać twoje zwłoki, wrzeszczeć, dąsać się i złościć, być opanowana i chłodna, mieć wszystko pod kontrolą i bez mrugnięcia okiem przyjmować wszystko, by oddać to ze zdwojoną siłą. Umiem też się bać, wiesz? Boję się wspomnień. Są wciąż żywe, a miały spocząć pogrzebane na dnie mojego serca. Boję się chwili obecnej. Okazało się, że wszystko, w co wierzyłam - runęło. Boję się tego, co będzie, bo nie chcę się dalej bać. Nie chcę, by on nadal miał nade mną kontrolę. Nie chcę, by wracał zawsze, gdy zaczynam żyć na nowo. Bardzo się boję. Bardzo.
- Kimkolwiek on nie jest, obronię cię, przed nim i przed każdym innym twoim lękiem. Przy mnie będziesz bezpieczna, Maleńka. – Chciał ją przytulić, ale pokręciła głową. Trzymał dłonie na jej drżących barkach, gładząc je delikatnie. Jej oczy szkliły się coraz mocniej. – Tylko musisz mówić mi, czego się boisz. Bo ja tak mało o tobie wiem, a chciałbym wiedzieć, bo ja naprawdę chciałbym zostać, jeśli mi pozwolisz. – Nieznacznie kiwnęła głową. –  Nie pozwolę, żeby on, czy ktokolwiek inny skrzywdził cię. - Kiwnęła głową, wzdychając ciężko. Nie wybuchła płaczem, choć było blisko. Kilka jej łez utonęło w kroplach rzęsistego deszczu i poczuła się nieziemsko zmęczona, gdy Tom otaczał ją ramieniem, a Scarlett kładła na nim głowę. – Zabiorę cię do domu.

Był tak blisko. Jego obraz majaczył przed jej oczami. Uśmiechał się mówił. Trzymał ją za ręke i mocno tulił do siebie. Ocierał jej łzy i śmiał się z nią w głos. Dotykał ją i całował. Słuchał i mówił. Wypełniał każdą cząstkę jej ciała. Gula boleśnie ściskała jej gardło, ale głos Scarlett nawet nie zadrżał. Krystalicznie czysty brzmiał, jak jego wspomnienie w jej głowie, jak otulająca serce tęsknota. Jak on ją całą każdej cudownej nocy. Jak on tylko. Jak on aż. Jak on zupełnie. Czuła strużki łez na policzkach. Mięła w dłoniach miękki materiał, wkładając całą swoją siłę w słowach, których nie mógł usłyszeć.

If you lift me up…

- Jesteś… jesteś dla mnie kimś, kogo zastąpić się nie da. Dotąd wierzyłem, że twoja wiara we mnie przetrwa, nawet gdyby wszystkie inne upadły, a teraz… nie wiem, co myśleć.
- Zawiodłam. Tak bardzo cię zawiodłam, ale chcę to naprawić. Pozwól mi pokazać sobie, że to był błąd, że mogę go naprawić. Pozwól mi wrócić.
- Przecież ty nigdy nie odeszłaś – szepnął. – Nie potrafię się od ciebie odciąć, zrezygnować, odpuścić, po prostu nie umiem, nawet gdybym chciał, gdybym próbował…
- Nie rób tego – oparła czoło na czole Toma, delikatnie muskając swoim jego nos. – Nigdy, przenigdy tego nie rób.’

Upadła, tak sromotnie upadła, a on cofnął swoją dłoń. Musiała  iść sama przez ciemną noc. Nie zabrał jej ze sobą. Tak tęskniła za każdym kocham, za jego milczenie, dotykiem i słowem. Tęskniła za jego cierpliwością i troską, jaką nad nią roztaczał. Tęskniła za jego zapachem i każdą chwilą.

‘- Chciałbym, żebyśmy mieli domek z ogródkiem i pasa, a nawet dwa. Chcę wyrzucać śmieci, kopać ogródek pod kapustę i gotować z tobą ogórkową na obiad, chcę zupełnie zwykłego życia. Chcę życia z tobą – spoważniał nieco, podtrzymując zamglone spojrzenie Scarlett. Chcę zasypiać i budzić się, mając cię w ramionach. Chcę chodzić do sklepu po bułki i podpaski dla ciebie. Chcę się z tobą kłócić o kolor serwetek i zaraz godzić bardzo mocno. Chcę znosić twoje humory i koić twoje lęki. Chcę, byś ty koiła moje. Chcę się z tobą zestarzeć, Scarlett – nieustannie patrzył w jej oczy, które z każdym kolejnym jego słowem bardziej zachodziły łzami. Bródka, którą delikatnie ujmował opuszkami, drżała. Nieznacznie zwilżyła końcówką języka pełne wargi, wciąż nie mogąc wyrzec słowa. – Ej, Maleńka, ja nie chciałem wyciskać z ciebie łez – zaśmiał się cichutko i pogładził jej policzek wierzchem dłoni.’

Tak bardzo brakowało jej jego głosu, szelestu kroków, gdy nosił Liama, jego cudownej ojcowskiej miłością, jaką nad nim roztaczał. Tak bardzo tęskniła za jego przerażeniem przed zmianą pampersa i ślinieniem się ich synka. Tak bardzo tęskniła za jego ostrożnością, gdy go przebierał i kapał. Tak bardzo tęskniła za nimi.

‘- Czemu płaczesz?
- Pewnie z tego samego powodu, co ty – odparła, wyciągając rękę do zapięcia śpiochów i zapięła odpięty guziczek. – Nasz nowy początek – szepnęła.
- Póki mamy Liama, będziemy trwać, Scarlett. Nasz syn nosi w sobie ciebie i mnie, jest owocem nas, najpiękniejszym kwiatem, choćby walił się świat, póki mamy jego, będziemy niezniszczalni, a nasza miłość nieśmiertelna. Liam jest najdoskonalszym wyrazem miłości. On jest naszą miłością.

Zacisnęła powieki, gdy po policzkach płynęły jej kolejne łzy. Wyśpiewując kolejne wersy, uderzała piąstkami w uda, wykładając w każdy dźwięk całą swoją miłość, jakby dzięki temu mogła cofnąć  czas.

‘- Wiesz, co stwierdziłam, kiedy wysiadłam z auta i uświadomiłam sobie, że pierwszy raz tak naprawdę wróciłam tu po dłuższej nieobecności?
- Co takiego? – spytał z czułością.
- Pomyślałam, że nigdy wcześniej nie było mi tak dobrze wracać do domu. Mamy swoje miejsce na ziemi, Tom. Wreszcie je mamy..’

Nie marzyła już o niczym innym, jak znaleźć się w jego ramionach. Tak bardzo pragnęła, by ją złapał, by i ona mogła uchronić jego. Tylko razem mogli przejść przez tą burzę. Tylko razem mogli iść dalej, a rozmijali się. Bolało ją tak bardzo. Tak bardzo, że aż brakło tchu. Straciła dziecko, a i miłość jej życia wymykała jej się z rąk. To było już za dużo.

‘- A jeśli nie będziesz mnie chciała, to cię porwę, ukradnę i ukryję. Złapię cię i już nigdy nie wypuszczę – wyszeptał czule i uśmiechnął się tak, że ugięły się pod nią kolana. Tak, specyficznie, jak tylko on umiał, uniósł ku górze kąciki ust, ale najpiękniejsze było to, że tak cudownie śmiały się też jego oczy. Pochylił się i delikatnie objął jej wargi swoimi; pocałunek, choć tak subtelny oddał wszystkie te niewypowiedziane słowa, które zawisły gdzieś między nimi.
- Nie nadejdzie dzień, w którym przestanę cię chcieć. To jest po prostu niemożliwe. Bez względu na to, czy wsuniesz mi na palec obrączkę, czy powiesz tak i podpiszesz sobie na mnie papier, czy też do końca życia będziemy mieszkać w naszym domku z twoimi psami i tym okropnym kotem, z gromadą dzieci i stertą rachunków, ja nigdy nie przestanę cię chcieć. Nawet, gdybym wylądowała na drugim krańcu świata, nawet, gdyby oddzieliła mnie od ciebie nieuczciwość i zawiść ludzka, nawet, gdyby kazali zapomnieć i nie kochać, nigdy nie przestanę cię chcieć. Nawet, gdybyś ty przestał chcieć mnie – uśmiechnął się szeroko, jakby odkrył coś niesamowitego.’

Otaczał ją chłód. Przenikliwy chłód, którego imię brzmi samotność. Nie zdawała sobie sprawy z tego jak brzmiała. Nie miała pojęcia, czy przypadkiem nie fałszowała. Wszystkie czynniki zewnętrzne znikły w czasie, kiedy brzmiała muzyka. Bolało ją tak bardzo. Bolało do cna. Skończyła cicho śpiewać i gdy znów zaległa cisza, powoli uniosła powieki. Załzawionymi oczyma wpatrywała się w Isobel i dźwiękowców. Czuła się naga i odarta ze wszystkiego, nawet z bólu, ale to naraz stało się takie uskrzydlające. Siedziała taka skulona, zapadnięta w sobie, a to co przed chwilą zaprezentowała, było kwintesencją starań jakie włożyli w nagranie tego utworu. Isobel była pewna, że nie będzie powtórki.
- I jak? – zapytała cichutko.
- Scarlett – odparł Chriss, jeden z techników. – To było wielkie. Od dziś możesz mnie wyciągać z łóżka nawet codziennie.
- Nie wiem, jak to zrobiłaś, ale wiem, że to jeden z najlepszych twoich wokali. Chodź, posłuchamy, co stworzyłaś – Isobel dumnie przywołała ja do siebie i uśmiechnęła się, ku zdziwieniu wszystkich, zupełnie szczerze.

If you lift me up…
just get me through this night.

16 maja 2011

51. Cierpienie jest na pewno rodzajem sensu. Bezsens przecież nie boli. Bezsens jest obojętnością.

Tytuł: Anna Kamieńska


Szczupłe palce prędko przebierały po nagrzanej powierzchni kubka, gdy Scarlett prędko pokonując schody, kierowała się na piętro. Porcelana parzyła wnętrze jej dłoni, ale nie miała już innego wyjścia, jak tylko pędzić do pokoju. Otworzyła gwałtownie drzwi i wtargnąwszy do pomieszczenia, postawiła kubek na przewijaku. Strzepnęła dłoń, klnąc pod nosem, ale zaraz ujęła go znów, by wreszcie napić się kawy, na którą tyle czekała. Upiła łyk jeden, drugi i trzeci, nie zważając na to, że napój parzył jej przełyk. Dzięki temu miała, jakby większe poczucie, że wciąż żyła. Odstawiwszy na pół opróżnione naczynie, rozejrzała się po pokoju.
I wróciła rzeczywistość.
Przyklęknęła wśród stosów ubranek Liama i z trudem powstrzymała się, żeby nie wybuchnąć płaczem już po raz kolejny tego ranka. Wciągnęła spazmatycznie powietrze i powachlowała dłonią przed oczami, jakby to mogło coś pomóc. Wzięła do ręki błękitne śpioszki synka, ułożyła je na kolanach i wpatrując się w nie, delikatnie gładziła pastelowo beżowego słonika naszytego z przodu. Często zakładała je Liamowi. Po raz kolejny zachłysnęła się powietrzem, pragnąc wreszcie zapanować nad sobą, ale nie była w stanie. Stróżki łez popłynęły po jej policzkach, a Scarlett wpatrując się w ubranko, wspominała, jak Liam uroczo w nich wyglądał. Obraz przed jej oczami zamazał się, lecz ona doskonale widziała synka wierzgającego nóżkami, śmiejącego się i bacznie rozglądającego się dookoła. Zapach oliwki, który unosił się w pokoju, tylko potęgował to wspomnienie, a dziewczyna niemal czuła dotyk miękkiego ciałka synka. Mimowolnie zacisnęła dłoń na śpioszkach, jakby pragnąc uchwycić i jego.
- Ty jeszcze tutaj? – zza pleców dobiegł ją głos Toma, nie wiedziała czy był bardziej zmartwiony czy zły. – Siedzisz tu cały ranek, Scarlett – odwróciła się, posyłając mu buńczuczne spojrzenie załzawionych oczu, a on wydawał się zmarkotnieć. Mocniej ścisnęła delikatny materiał w dłoniach, będąc gotową do obrony.
- Te ubranka wciąż były w suszarni, trzeba je wreszcie pochować.
- Mamy na to czas, uporamy się z jego rzeczami, kiedy będziemy na to gotowi – silił się na miękki ton, ale uszu Scarlett nie uszła jego nerwowość. Podniosła się z podłogi i trzymając w drżących dłoniach malutkie śpioszki, podeszła do Toma. Rozszyła je na swojej klatce piersiowej, zupełnie jak wtedy, gdy była jeszcze w ciąży. Coś ścisnęło Tomowi gardło, a jego twarz skuł grymas.
- Rzeczy Liama nie mogły tam wiecznie leżeć, tylko kłuły w oczy. Spójrz – wskazała na materiał, ale Toma bardziej zainteresowało to, że jego kraciasta koszula wisiała na niej, jak ubranie atlety na mizernej dziesięciolatce. Martwił się o nią coraz bardziej, Scarlett nikła w oczach. – Pamiętasz jak je nosił? – znów delikatnie pogładziła materiał rozłożony na swojej piersi. – Ostatnim razem, kiedy je miał na sobie siedzieliśmy na tarasie. Coca polizała go po rączce, a on pierwszy raz zaśmiał się w głos – opowiadała drżącym głosem. Tom przeczuwał zbliżający się wybuch.
- Pewnie, że pamiętam – powiedział czule, zabierając jej śpioszki. Do jego nozdrzy doszedł delikatny zapach dziecięcego proszku i oliwki. Sam musiał użyć wiele siły woli, by się nie rozkleić. Poskładał ubranko, co wyraźnie nie spodobało się Scarlett. Objął ją ramieniem. – Chodź, kochanie. Zjedzmy coś razem, pewnie jeszcze niczego dziś nie tknęłaś, a potem wrócisz do ubranek, dobrze, a ja pojadę do Billa – dziewczyna zdawała się nie słuchać, wyswobodziła się z jego ramion i porwawszy śpioszki w ręce, mocno przytuliła je do siebie, patrząc na niego, jak zaszczuta przez myśliwych sarna. Nogi się pod nim ugięły. Czasem wydawało mu się, że Scarlett traktowała go jak wroga przeciwko nieustannemu podtrzymywaniu pamięci o Liamie.
- Nie, ja muszę to pozbierać. Nie mogą tak leżeć, możesz zjeść sam. Ja…ja później – odwróciła wzrok, mocniej przyciskając do siebie miękki materiał.
- Nie możesz tego zrobić za godzinę? Przecież nic się nie stanie – uklękła znów między ubrankami i ułożyła ostrożnie owe błękitne śpioszki na stosiku innych, już poskładanych. Chwytając w dłonie koszulkę w misie, odwróciła się do Toma, lokując w nim rozeźlony wzrok.
- Wciąż powtarzasz, że nic się nie zmieniło albo, że nic się nie stało. Czasem mam wrażenie, że ciebie to wszystko nie rusza – jej ton był lodowaty, pełen wrogości. Coś w nim pękło, jakaś od dawna wzbierająca się tama. Musiał podtrzymać się futryny, nie wierzył własnym uszom. Zrobiło mu się smutno. Zwyczajnie smutno. Patrzył na nią zszokowany, kodując kolejną potwarz ze strony Scarlett. Nie miał pojęcia, czy zdawała sobie sprawę z tego, jak go raniła. Ale chyba wykorzystała już cały deficyt jego cierpliwości na wysłuchiwanie, jak to on nie wie, co ona czuła. Była niesprawiedliwa. Uciekła o jeden raz za dużo. Nim odzyskał mowę, Scarlett wróciła do układania rzeczy.
- Nie zapominaj, że kiedy ty nie wyścibiałaś nosa spod kołdry, ja sam musiałem zmagać się ze śmiercią naszego syna. Słyszałem to milion razy, każdego dnia. Z ust dziesiątek osób. A to, że nie poszedłem w twoje ślady nie oznacza, że nie cierpię. Nigdy więcej nie waż się mówić, że to dla mnie nic nie znaczy. Nigdy więcej – wysyczał. Mówił wolno, przez zaciśnięte zęby, uważnie dobierał każde z nich, wpatrując się w jej zgarbione plecy. Kiedy odwróciła się, żeby mu coś odpowiedzieć, Toma już nie było. Niespełna minutę później, usłyszała auto na podjeździe. Spojrzała na zielone śpioszki, które trzymała w dłoniach i przycisnąwszy je do twarzy gorzko wybuchła płaczem. Nic nie będzie już takie samo.

W pokoju Liama Scarlett spędziła kilka kolejnych godzin. Poskładała ubranka i pochowała je w odpowiednie miejsca, posprzątała tam wszystko, co dało się uporządkować, zachowując się tak, jakby on w każdej chwili miał tam znów zamieszkać. Wśród jego ubranek powzięła pewne decyzje, mając nadzieję, że wreszcie będzie lepiej, że coś się zmieni i oni sami nauczą się wreszcie na nowo żyć. Razem. Te wszystkie plany, które wykwitły w jej głowie, gdy tylko pozwoliła sobie myśleć o czymkolwiek innym, niż ból, który trawił jej serce, tchnęły w nią nadzieję. Zaczęła piosenkę. Wiedziała, że to ten utwór będzie jej powrotem. Taka natchniona chwyciła kubek z resztką zimnej już kawy, po czym opuściła pokój Liama, starannie zamykając za sobą drzwi. Pierwszy raz nie płakała. Była trochę oszołomiona, trochę otumaniona, trochę nieświadoma i niepewna. Jednak przede wszystkim była przestraszona. Wyszła ze swojej skorupy i realny świat, który na nowo zaczął ją otaczać, wydał się Scarlett bardzo groźny. Nie było jej lżej, ani nie cierpiała mniej, ale dotarło do niej, że nie mogła już dłużej chować się pod kołdrą i udawać, że nic się nie zmieniło. Bo przecież zmieniło się wszystko. Ciężko było jej wykrzesać w sobie siłę, ale zrobiła to, bo wciąż była Scarlett, która wierzyła, że nie ma na świecie takiej rzeczy, po której nie można byłoby się podnieść.
Powiedzmy, że była już na klęczkach.
Jeszcze nie wymyśliła, co zrobi, by przeprosić Toma, ale miała nadzieję, że tym razem wróci na noc do domu i będzie mogła z nim porozmawiać.
Zszedłszy na dół, z przyzwyczajenia zerknęła do salonu. Jakież było jej zdziwienie, kiedy ujrzała Toma na tarasie. Była święcie przekonana, że jeszcze nie wrócił, a może zbyt pogrążona w swoich myślach, żeby to usłyszeć? Odstawiła prędko kubek w pierwsze możliwe miejsce, którym okazał się niski filar wieńczący poręcz u podnóża schodów. Jakby bojąc się, że Tom zniknie, prędko ruszyła w jego kierunku. Jak zwykle był wygodnie rozparty w wiklinowym fotelu, a u jego stóp smacznie spały oba psy. Tym razem, na kolanach miał też kota. Patrzył gdzieś w dal, ale Scarlett i tak była przekonana, że myślami dryfował w zupełnie innym miejscu. Ocknął się, kiedy wpadła na fotel, mocno przytulając się do jego pleców.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam – szeptała wprost do ucha Toma. Rozespane psy podniosły łby, by sprawdzić, co się działo, a kiedy nie zwietrzyły sensacji, spały dalej. Coca ziewnęła. – Przepraszam, przepraszam, przepraszam – powtarzała gorączkowo, starając się skupić myśli, gdy serce waliło jej jak oszalałe. – Nie miałam prawa tak mówić. Przepraszam, Tom. Ja po prostu… - zabrakło jej słów. Tom zgasił papierosa i nie czekając na to, co Scarlett miała do powiedzenia, dokończył za nią.
- Po prostu byłaś zbyt skupiona na sobie i swoim cierpieniu, żeby przyjąć do wiadomości, że Liam to był także mój syn, a jego śmierć złamała też moje życie – odrzekł cicho i tak boleśnie chłodno, że ugięły się pod nią nogi. Scarlett zacieśniła uścisk, starając się pohamować łzy. Westchnęła ciężko, a Tom starał się udawać przed sobą, że go to wszystko nie obeszło.
- Nie wiem, może. Wiem, że nie powinnam była obarczać cię przejściem przez to za nas oboje. Tom, ja… obiecuję ci, że wszystko się zmieni. Nie będę już uciekać, nie będę się chować i udawać, że czas się zatrzymał. Wyjdę do prasy, może wreszcie odjadą i zabiorę się za porządki, ale przede wszystkim, chcę wrócić do ciebie – w jej głosie przebrzmiewała tak wielka nadzieja, że to co postanowił, łamało serce jemu samemu, ale nie mógł inaczej. Nie mógł, jeśli chciał, by wszystko kiedyś wróciło do normy.
- Scarlett, jadę do mamy – odparł beznamiętnie, jakby nie usłyszał tego, co przed chwilą powiedziała, a przecież prosił o to nieustannie przez ostatnie tygodnie. Marzył tylko o tym, by wróciła, a teraz sam odchodził. Poczuł, jak zamarła na krótką chwilę, by zaraz przywrócić się do porządku i wypuścić go z objęć. Obeszła fotel i ostrożnie przeszedłszy między psami, stanęła naprzeciw niego. Musiał bardzo ze sobą walczyć, by nie zwracać uwagi na jego flanelową koszulę, wiszącą na niej tak niedbale. Na te wywinięte rękawy odsłaniające kruche nadgarstki, ani na rozpięte u dołu guziki, przez które poły owej flanelowej koszuli rozsunęły się, odkrywając jej zbyt szczupłe, zupełnie jakby nie jej, nogi, ani tych ogromnych niebieskich oczu, które patrzyły na niego z lękiem, zupełnie niepewne i smutne. W ogóle starał się ignorować przemożną chęć wzięcia jej w ramiona i odpędzenia wszystkich lęków. Choć przecież nawet, gdyby jej nie ignorował, nie byłby w stanie tego zrobić. Nie teraz.
- A ja… - urwała, jakby wstydząc się swoich myśli. – Ach – westchnęła. – Rozumiem.
- Muszę pomyśleć, poukładać sobie wszystko. Tutaj, gdzie na każdym kroku czają się wspomnienia, gdzie wszystko budzi tak wiele uczuć, nie jestem w stanie tego zrobić.
- Do-dobrze – odparła, wykręcając dłonie. – Ja… chcę wrócić do pracy. Skontaktuję się z Isobel i z Lindą. Mam piosenkę, ale tylko ona oceni, czego jej brak. Zajmę się tym, kiedy ciebie nie będzie – wysiliła się na uśmiech i czując ogarniający ją chłód, pomimo trzydziestu stopni Celsjusza w powietrzu, oplotła się rękoma i potarła delikatnie ramiona. Może mu się wydawało, a może faktycznie tak było, ale Scarlett jakby skurczyła się w sobie i patrzyła na niego tymi swoimi przestraszonymi oczyma, co było dlań gorsze niż najstraszniejsze oskarżenie. Udając, że tego nie widzi, zdjął z kolan rozespanego kota, który instynktownie zwiał, gdzie pieprz rośnie, nim obudziłby którykolwiek z pupilków Toma. Poklepał po grzbiecie Cocę i nie widząc sensu w przedłużaniu tej niezręcznej rozmowy, wstał i złożył na czole dziewczyny krótki pocałunek.
- W takim razie zbieram się, żeby dojechać przed wieczorem. Będziemy w kontakcie – objął ją szybkim spojrzeniem, starając się nie zauważyć tego, jak bardzo była teraz krucha i szybko odszedł, zabierając z salonu wcześniej przygotowaną torbę podróżną, której Scarlett nie zauważyła. Musiał to zrobić, nie umiał inaczej.Teraz uciekł on.
I tak została zupełnie sama.
*

Jillian zatknęła dłonią usta, czytając obszerny artykuł na temat Scarlett. Zapalczywie połykała kolejne akapity, skumulowane domniemania i plotki przyprószone odrobiną prawdy przerażały ją. Przecież doskonale pamiętała tą mięciutką, rozanieloną, kraczato chodzącą mini wersję orki, pamiętała to szczęście, które od nich biło. Byli idealni. Byli doskonali. Byli przeszczęśliwi.
W artykule nie zapomniano wspomnieć o wcześniejszej sielance Scarlett i Toma, o radości jaką przyniósł im nowonarodzony syn, a później – co zajęło najwięcej miejsca – o tym wszystkim, co domniemywała prasa od dnia pogrzebu. W bardzo dużym przybliżeniu opublikowano zdjęcie Scarlett spacerującej między drzewami. Dwa ogromne psy powoli człapały u jej boku, a ona w ramionach tuliła coś, co jak domyślała się Jillian było kotem. Kolejne zdjęcie przedstawiało Toma wyjeżdżającego z posesji, a pod nim adnotacja, że po kilku dniach nadal nie wrócił. Na następnych stronach pojawiło się jeszcze kilka innych zdjęć w lepszej lub gorszej jakości, robionych w miejscach, które wydawały niemożliwe do sforsowania. Nim blondynka zdążyła złożyć czasopismo, do kuchni wpadła rozradowana Mary, którą momentalnie ściął krzykliwy tytuł na okładce. W tej chwili Jill pożałowała, że córka tak dobrze znała angielski.
- Mamo, co to znaczy? – bez pytania zabrała jej gazetę i zaczęła przeglądać zdjęcia, robiąc przy tym wielkie oczy.
- Kochanie, wiem tyle, ile przeczytałam w tym piśmidle, ale wychodzi na to, że Liam umarł… - blondynka spojrzała na córkę uważnie, oczekując na reakcję. – I to nie tak całkiem niedawno. Nie byłyśmy na bieżąco…
- Ale mamo! – Mary Ann rzuciła gazetę na blat i z błędnym wzrokiem porwała słuchawkę telefonu, by zaraz podać ją matce. – Musimy do niech zadzwonić! Musimy! Przecież Scarlett na pewno jest smutno, bo ona tak kochała tego dzidziusia! – patrzyła na Jillian przerażona, trzymając w drżącej ręce słuchawkę. Blondynkę zaskoczyła reakcja córki. Wyjęła z jej rączki telefon i przyciągnąwszy Mary do siebie, posadziła ją sobie na kolanach i mocno przytuliła. – Mamo, musimy, musimy – łkała. – Musimy…
- Wiesz, że nie możemy. Scarlett i Tom bez tego wiedzą, że bardzo im współczujemy, a na pewno pamiętają o tobie. Nie raz godzinami planowałyście ze Scarlett, co będzie, gdy maleństwo przyjdzie na świat, więc jestem pewna, że ona czuje, że twoje serduszko jest z nią.
- Ale to jest takie straszne! Jeszcze piszą o nich w tej gazecie, jak o śniegu w zimie. Mamusiu, dlaczego? – Mary Ann uwiesiła się na matczynej szyi i spojrzała jej w oczy. Jillian była dotknięta emocjonalnością i dojrzałością reakcji małej, a do tego ogarnął ją cały ten szok spowodowany artykułem.
- Scarlett i Tom są znani na całym świecie – zaczęła, starając się odpowiednio dobrać słowa. – Ich fani lubią wiedzieć o nich wszystko, dlatego chodzą za nimi dziennikarze i wciąż robią im zdjęcia albo zadają pytania. Póki wszystko było w porządku, a oni mieli wystarczającą ilość informacji, byli zadowoleni, ale kiedy Scarlett i Tom zajęli się sobą po śmierci synka, ci się zdenerwowali i zaczęli na siłę zdobywać o nich informacje. Stąd te zdjęcia i artykuł.
- To głupie – Mary zaperzyła się, marszcząc nos, przez co zapomniała o płaczu. – Powinni dać im spokój.
- Dlatego, widzisz, cukiereczku. Bycie znanym jest miłe, ale są pewne rzeczy, których słwani zazdroszczą tym zupełnie anonimowym.
- Na przykład spokoju?
- Głównie tego, tak myślę, przecież nigdy nie byłam sławna – Jillian zaśmiała się, a Mary Ann poszła w jej ślady. Blondynka przytuliła córkę, katem oka spoglądając na okładkę, to utwierdziło ją w przekonaniu, że nieszczęścia spadają nawet na najszczęśliwszych ludzi.
Ale ani trochę jej to nie pomogło.
*

- When you see me crashing and… - delikatny głos Scarlett został zagłuszony przez dźwięk domofonu. Odłożyła ołówek, wzdychając ciężko i podniosła się z fotela. Uważnie stawiając stopy tak, by nie podeptać psów, weszła do domu, a chłód weń panujący przyjemnie ją otrzeźwił. Podniosła słuchawkę.
- No, wreszcie! – nie musiała pytać, kto to. Znała jedną osobę, która tak zaciągała rosyjskim akcentem. – Czy ty możesz mnie łaskawie wpuścić, bo twój bodyguard nie chce tego zrobić! – Scarlett stłumiła w sobie chichot, który zaskoczył ją prawie tak bardzo, jak wizyta Isobel. – Halo – warknęła.
- Witaj, Isa. Cieszę się, że cię słyszę. Nawet nie wiesz, jak wielką przyjemność sprawi mi możność goszczenia cię pod mym skromnym dachem! – ktoś, kto ich nie znał, pomyślałby, że się nie cierpią, jednak ktoś z branży doskonale wiedział, że nieustanne utarczki słowne były ich sposobem na współpracę.
- No ja myślę! – Scarlett nacisnęła guzik otwierający bramę i usłyszała trzaśnięcie słuchawki. Siłą woli powstrzymała się, by nie wyjść przed dom i nie popatrzeć, jak jej menager maszerowała w po ponad stumetrowym żwirowym podjeździe w szpilkach od Blahnika i kostiumie od Chloe. Zamiast tego pobiegła z powrotem na taras, gdyż naszła ją nowa myśl; - and… theres nowhere left to fall  - zapisała starannie, nucąc pod nosem. Melodia była trochę naciągana, wiele trzeba było jeszcze poprawić, ale ta piosenka była… jej bliska. Nie tylko jej się podobała i ją lubiła, ale czuła ją na swój własny, emocjonalny sposób. Była pewna, że choć to nie był rwący hit, to idealnie nadawała się na zapowiedź jej powrotu i oddawała to, co teraz ją zajmowało. Słysząc otwierające się drzwi, złożyła kartkę na cztery i schowała do tylnej kieszeni szortów. Coca, słysząc hałas, podniosła łeb i leniwie nastawiła uszu, zaś Rufus spał niewzruszony. Były z nich takie psy obronne, jak z niej królowa Elżbieta. Podrapała sukę za uszami i leniwie wróciła do domu. Ledwo zdążyła przymknąć drzwi na taras, Isobel była tuż przy niej i taksowała ją pełnym krytycyzmu spojrzeniem. Wcześniej nie interesowała się tym, jak wyglądała, ale stojąc przed tą mierzącą ponad metr osiemdziesiąt – razem z obcasem – kobietą, olśniewającą urodą, bez względu na to, co miała na sobie, poczuła się zapuszczona i brzydka. Bosa, w zwykłych szortach i powyciąganym, wielkim t-shircie, bez biustonosza – bo wciąż pobolewały ją piersi – musiała wyglądać jak ósme nieszczęście. Do tego włosy w nieładzie i blada twarz. – Jest gorzej, niż myślałam – Isobel cisnęła torebką na sofę i poszła do barku, gdzie nalała sobie whiskey. Scarlett obrzuciła ją zazdrosnym spojrzeniem, ale tak, by nie zdążyła tego zobaczyć. Isobel, jak zawsze wyglądała nienagannie. Bez względu na to, czy był środek dnia, piąta rano czy pierwsza w nocy, ona była doskonała. Scarlett nie rozumiała tego fenomenu. Potrafiła wytłumaczyć to tylko genami. Isobel miała na sobie granatową bluzkę bez rękawów z dekoltem w łódkę Chloe, beżowe spodnie z kantem do kostki od Balmiana. Do tego biało beżowe sandały Prady. Isobel była chodzącą marką. Włosy upięła w węzeł tuż nad karkiem i niemal wcale się nie pomalowała, a jej twarz i tak wyglądała jak z okładki. Scarlett poczuła się naprawdę brzydka. Jej kosmetyki już pewnie traciły ważność. Ograniczała się tylko do mycia włosów i balsamowania ciała. Reszta poszła w kąt. Nosiła tylko powyciągane rzeczy i rozczłapane japonki. Zagryzła wargę i przysiadła na sofie obok beżowej torby Isobel.
- Nie ma jeszcze dwunastej – brunetka przebąknęła, jakby to dla niej mogło mieć jakieś znaczenie.
- Przyjechałam po ciebie – wygodnie rozsiadła się w fotelu, zakładając swoje długie nogi jedna na drugą. – Zabieram cię do L.A. Tam doprowadzę cię do porządku i popracujemy nad czymś nowym. Nie możesz siedzieć dłużej w domu, Scarlett – gdyby jej nie znała, pomyślałaby, że Isobel się martwi. – Teraz… teraz masz dużo czasu. Nagrasz singla, pojedziesz w trasę, wystąpisz w kilku programach, a potem znów wejdziesz do studia. Popracujesz z Lindą, Sią, może Morrisem i kilkoma innymi. Skupisz się teraz na tym.
- Tego chciałam. Napisałam piosenkę, znaczy prawie. Muszę popracować nad nią z Lindą. Przemyślałam sobie wszystko. Już znam moją drugą płytę, ale póki co, muszę dopieścić Introduce.
- To w tobie lubię, S. Dziennikarze wciąż wystają pod bramą.
- Będą tam stać, póki z nimi nie porozmawiam. Ostatni raz widzieli mnie z bliska na pogrzebie.
- Co im powiesz?
- Nie wiem. Bo co mogę powiedzieć. ‘Hej, słuchajcie, umarł mój syn, ale się nie przejmujcie, miałam depresję, zamknęłam się w domu na dwa miesiące, a teraz sypie się mój związek, ale jest zupełnie spoko. Czekajcie na newsy.’ – Isobel pokręciła głowa i sięgnęła po laptopa, który leżał na szklanym stoliku kawowym, z miną, jakby cos jej się przypomniało.
- Coś ci pokażę – wpisywała cos jeszcze krótką chwilę, po czym podała Scarlett komputer z wczytaną stroną, jak się po chwili okazało, jej własną utworzoną przez jakiegoś fana. W nagłówku tkwiło jedno z jej zdjęć z koncertu. Patrząc na tą stronę, po raz kolejny uświadomiła sobie, że była już po drugiej stronie. Przypomniała sobie, jak kiedyś sama kilka razy dziennie odwiedzała te poświęcone jej ulubionym artystom. Kiedy wreszcie skupiła się na treści, dostrzegła swoje zdjęcie z dnia pogrzebu. Stała między Tomem a Billem, mocno przez nich podtrzymywana. Na moment zrobiło jej się ciemno przed oczami. Musiała włożyć dużo wysiłku w to, by powstrzymać łzy płynące jej do oczu.

‘Dziś odbył się pogrzeb synka Scarlett. Byłam na cmentarzu, choć nie widziałam zbyt wiele, bo stałam bardzo daleko. Ochrona pilnowała, by nikt nie zakłócił im tej smutnej chwili. Zdjęcie, które umieściłam powyżej, nie jest mojego autorstwa. Znalazłam je w sieci. Na uroczystości było mnóstwo ludzi, poza prasą i fanami widziałam też sporo znanych ze świta show biznesu. Ciekawe, co teraz będzie?

PS. Strasznie mi smutno. Chciałabym, żeby Scarlett znów zaczęła koncertować, ale nigdy nie przypuszczałam, że jej urlop zakończy taka tragedia. Myślę, że kiedy tylko wróci na scenę musimy pokazać, że wciąż z nią jesteśmy i, że zawsze będziemy ją wspierać. W związku z tym wymyśliłam pewną akcję. Szczegóły w następnym newsie’

- Nie rzuciła słów na wiatr – odparła Isobel, kiedy zauważyła, że Scarlett już nie czytała. – Do menagamentu wpłynęła oficjalna prośba o spotkanie z tobą podczas pierwszego koncertu w Berlinie, który dasz w bliżej nieokreślonej przyszłości. Przedstawiciele twojego fanklubu zamierzają ofiarować ci coś, nie wiem co, na znak, że są cały czas przy tobie. Wiem, że w stanach też coś szykują. Akcja obległa całe Niemcy. Przejdź do najnowszego wpisu – wcisnęła odpowiedni link, będąc nieco oszołomioną przemową Isobel i tym, że była podejrzanie miła. Kiedy wiadomość się wczytała, ujrzała swoje zdjęcie sprzed kilku dni. Spacerowała po ogrodzie z psami i kotem w ramionach. Wyglądała jak ostatnie nieszczęście. Zdjęcie było w średniej jakość, robione z daleka w bardzo dużym przybliżeniu, ale tak czy siak pokazywało, co miało pokazać – obraz nędzy i rozpaczy.

‘To zdjęcie wykonał jeden z fotoreporterów. Nie podoba mi się, że nie dają Scarlett żyć w takiej ciężkiej chwili, ale nie mogłam się powstrzymać przed tym, by go nie wstawić. Spójrzcie, jak ona wygląda. Jak patyczek! Martwię się, bo minęło sporo czasu, a ona chyba nie czuje się najlepiej. Musimy pokazać Scarlett, że ją wspieramy! Dlatego pomyślałam, że dziś o osiemnastej, każde z nas da wpis na jej facebook’u! Pokażmy Scarlett, że cały czas na nią czekamy!’

Poniżej był link. Scarlett spojrzała skołowana na Isobel, a ta wzruszyła jedynie ramionami.
- Tego wieczoru odnotowano trzy i pół tysiąca wpisów. Nim pójdziesz do dziennikarzy, pamiętaj, że idziesz głównie do nich – wskazała laptopa. – To oni czekają na najmniejszy znak życia z twojej strony. Twojego maila zasypują setki wiadomości z całego świata. Piszą nawet do samej wytwórni. On na ciebie liczą. Musisz wziąć się w garść. Kiedy będziesz gotowa? – dolała sobie whiskey i znów usiadła naprzeciw brunetki.
- Możemy lecieć pojutrze – odparła będąc myślami w dalekiej przeszłości, kiedy to sama była fanką i w przyszłości, zastanawiając się, co dalej. – Toma w sumie i tak nie ma. Myślę, że zdążę wrócić, nim on to zrobi – odparła markotnie, podkulając pod siebie nogi. Isobel nie umknęła smutna nuta w jej głosie. Gdyby w jej życiu było miejsce na sympatię, lubiłaby Scarlett, ale nie mogła pozwolić sobie na sentymenty. A poza tym, miała swoje zadanie.
- Tak, a gdzie jest? – zainteresowała się.
- Pojechał do mamy.
- Bez ciebie? – zapytała, mimowolnie unosząc brew. A miała być miła.
- Daruj sobie tą ironię.
- Och, Scarlett. Wróci.
- Wiem, że wróci. Będziemy w kontakcie, Isobel – to powiedziawszy, wstała i wyszła z pokoju. Nie było szans, by cokolwiek mogło urazić Isobel, więc ten brak gościnności z jej strony na pewno nie zrobił na niej wrażenia. Nim weszła do sypialni, usłyszała trzask drzwi wejściowych. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, rzuciła się na łóżko i wtuliła w koszulkę Toma. Czując jego zapach, wyobrażała sobie, że był przy niej.
*

- Nico, wracaj do mnie w tej chwili! – Julie wypaliła z domu niczym z procy na tyle na ile pozwalała jej rozwijająca się ciąża, trzymając w ręce świeżego pampersa. Scarlett uśmiechnęła się pod nosem i przystanąwszy, powiodła spojrzeniem za bratankiem. Półnagi Nico uciekał ile sił w nogach, najwyraźniej, nie mając ochoty na noszenie pampersa. Julie już go prawie miała, gdy z głośnym piskiem zawrócił i przemknął tuż obok niej, w zadziwiająco szybkim tempie, jak na półtoraroczne dziecko. Gdyby mama chciała go złapać, już dawno, by to zrobiła, ale widząc Scarlett odpuściła, łapiąc się pod bok. Malec uciekał, odwracając się i sprawdzając, czy mama go goni, gdy niespodziewanie wpadł w otwarte ramiona cioci. Pisnął zaskoczony, gdy złapała go w biegu i krótką chwilę wpatrywał się w nią, jakby nie rozumiejąc co się stało, po czym uśmiechnął się rozbrajająco, swoim bardzo niepełnym uśmiechem.
- Ładnie to tak zwiewać mamie z gołą pupą? – połaskotała chłopca po odsłoniętym brzuszku, a on zaśmiał się w głos.
- Ciacia, ciacia! – pisnął, a brunetka ucałowała Nico w pulchny policzek. Coś ścisnęło jej gardło, a oczy naszły łzami. Siłą woli nie pozwoliła im płynąć, mocno przytulając chłopca. W tej chwili dołączyła do nich Julie. Brzuch miała już wyraźnie zaokrąglony. Scarlett starała się na niego nie patrzeć. – Mama, ciacia! – wykrzyknął rozradowany Nico i wyciągnął ręce do matki.
- Nie ciaciuj mi tu teraz. Jeszcze raz zwiejesz na dwór z gołym tyłkiem, a inaczej porozmawiamy Nico Durandzie. Cześć, Scarlett – ucałowała brunetkę w policzek. – Miło, że przyszłaś.
- Nie mogłam już znieść pustki w domu. A poza tym, lecę do L.A. i chciałam się pożegnać.
- Wchodzisz do studia?
- Tak jest.
- Cudownie, wiesz co? – otworzyła drzwi i pozwoliła Scarlett wejść pierwszej, a poza tym, musiała zając się chronieniem swojego dekoltu przed synkiem. – Bill jest u nas – ledwo zdążyła to powiedzieć, a usłyszała już przeciągłe ‘Scaaaaaaaarlett’ z ust bruneta. Wszedłszy do salonu zobaczyła, jak dziewczyna bez skrępowania wpada w jego ramiona, a on zamyka ją w niedźwiedzim uścisku. Gładził jej włosy i plecy, szepcąc, że wszystko wie i, że już dobrze. Julie nie miała pojęcia, o co mogło chodzić, Shie najwyraźniej też, bo oboje patrzyli na nich skonsternowani. Blondynka miała wrażenie, że w tym było coś dziwnego, coś intymnego, coś w co nie powinna wkraczać, przyglądając się im. Scarlett rozpłakała się w objęciach Billa. Pewnie patrzyłaby tak dalej, gdyby Nico nie znudziłby się stanie w miejscu. Zaczął postękiwać i rozpinać jej bluzkę, więc odeszła, by zaraz go ubrać. Bardzo ciężko przyjmował to, że nie mogła go już karmić piersią.
- No już, Maleńka – pociągając nosem, zesztywniała w jego ramionach, słysząc to określenie. – Okej, przepraszam. Wiem, że tylko on tak może – rozluźniła się. – Nic na to nie poradzę, że mój brat to skończony idiota. Jak widać, ja zgarnąłem całe pokłady inteligencji za nas dwóch – kiedy Scarlett parsknęła śmiechem w jego ramionach, odetchnął. Wystarczająco dużo napiętrzyło się kłopotów. Jeszcze, gdyby Scarlett znów przestała się trzymać w kupie, to byłaby zupełna tragedia. Nie wypuszczając jej z objęć, odprowadził ją na sofę i usiadł obok. Z tego wszystkiego zapomniała o Shie’u, skrygowała się i wytarłszy oczy, wstała i uściskała go.
- Cześć, braciszku. Tom wyjechał i wiesz… - wzruszyła ramionami i pociągnęła jeszcze raz nosem.
- Jak to? – odparł zdziwiony szatyn. Julie podała mu już kompletnie ubranego Nico i usiadła w fotelu, po drodze chwytając swoją kawę.
- Tak to – znów wzruszyła ramionami. – Pewnie uznał, że skoro ja zostawiłam go na tyle czasu, to on teraz też może. Ale ja go rozumiem – dodała szybko, wykręcając sobie dłonie. – Musi sobie wszystko przemyśleć.
- Przemyśleć, co? – zapytał Bill.
- Och, nie wiem – opadła na oparcie sofy wprost pod ramię bruneta, który od razu ją objął, jakby odgadując jej niemą prośbę. Znów była, jak mała dziewczynka, którą trzeba było chronić przed niebezpieczeństwami wielkiego świata. A książę zdezerterował. – Pewnie jak to przemyśli, to wróci i mi powie.
- Tak, czy siak to idiota.
- Nie mów tak! – niemal krzyknęła, zaraz zapadając się w sobie. – On wróci – jęknęła przez zaciśnięte gardło, hamując łzy. – Wróci – wzięła głęboki oddech, udając, że nic się nie stało, a ona nie była kłębkiem nerwów, że nie wyglądała jak ostatnie nieszczęście, a każda wzmianka o Tomie nie kończyła się płaczem. – W ogóle to przyszłam wam powiedzieć, że lecę do Los Angeles. Popracuję z Lindą, a potem mam nadzieję wejść do studia. Wracam do pracy. Nie zamierzam dłużej siedzieć w domu i wypłakiwać oczy nad Liamem, nad Tomem i nad samą sobą. Pogubiłam się do tego stopnia, że nie mam już siły płakać. Nie wiem, co teraz będzie. Strasznie się boję i dlatego wracam na scenę, bo tylko tego tak naprawdę jestem pewna – odetchnęła głęboko i przysunęła się bliżej Billa. Było jej przy nim jakoś tak dobrze. Traktowała go jak brata. Nie kochała go jak Shie’a, ale czuła doń coś ciężkiego do sprecyzowania. Bill na pewno nie był dla niej tylko niedoszłym szwagrem. Był czymś więcej niż przyjacielem, prawie bratem, ale w zupełnie inny sposób.
- Cześć, córciu – Sophie stanęła z sofa, na której siedziała z Billem i ucałowała Scarlett w czubek głowy. – Cieszę się, że przyszłaś.
- Już mówiłam tu, że wyjeżdżam jutro. Wracam na ring – wysiliła się na uśmiech, który posłała matce, zadzierając głowę. Sophie odpowiedziała szczerze pokrzepiającym i nim odeszła od niej, by usiąść, kątem oka zerknęła na szczuplutkie nogi córki. Topiła się w swoich rzeczach. Jej kształty były od zawsze bujne, a teraz wyglądała jak chucherko. Sophie martwiła się o nią. Tak jak niegdyś nie spała nocami przez Liv, tak teraz Scarlett spędzała jej sen z powiek. Usiadła obok Shie’a i jeszcze raz objęła spojrzeniem córkę.
- To świetnie, znów się zacznie.
- Jeszcze nie rozmawiałam z Isobel o szczegółach. Wiem, że zamierzam nagrać piosenkę. Studio jest moje w piątek, w czwartek pewnie spotkam się z Lindą. Piosenkę już prawie skończyłam, dopracujemy ja i ogarniemy melodię. Zarys już mam, a później pójdzie już po równi pochyłej.
- Jesteś zmęczona, powinnaś odpocząć, nim wrócisz do pracy – zasugerowała Sophie.
- Twoja mama ma rację – poparł ją Bill.
- Nawet, jeśli przespałabym tydzień i tak nie wypocznę – odparła wzruszając ramionami. – Muszę coś zrobić, żeby nie zwariować. Poza tym tęsknię za muzyką. A tak w ogóle, Bill – odsunęła się Nico od bruneta na tyle, by móc na niego spojrzeć. – To przyszedłeś tak sobie, czy coś się stało? – chłopak momentalnie zmarkotniał bardziej, niż sądziła, że był w stanie i potaknął ze smutkiem w oczach.
- Rainie wczoraj musiała wynieść się z St. Louis.
- Tylko nie mów, że wystąpiły jakieś komplikacje? – zapytała przejęta, a Bill znów potwierdził skinieniem.
- Jeszcze nie znam szczegółów. Mój dowódca jutro dostanie raport od ludzi zajmujących się nią. Wiem tylko, że tym razem wylądowały w Kalifornii.
- Przyjechałem, bo myślałem, że Shie wie coś więcej. A tak to prosto stąd jadę do Loitsche. Jej nie mogę pomóc, spróbuję chociaż przemówić Tomowi do rozsądku – westchnął ciężko i teraz to on przygarnął Scarlett do siebie, szukając w jej wątłym ciele oparcia, którego tak bardzo potrzebował.
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo