Tytuł: Paulo Coelho
*
Jasne promienie sierpniowego słońca rozjaśniły pokój,
ale na pewno nie rozpromieniły jego duszy. Tom przewrócił się na plecy i
przetarł oczy. Leżał tak jeszcze chwilę, mając nadzieję, że zaśnie. Piekły go
oczy i zaschło mu w ustach. Siedział do późna. Myślał i myślał, ale niczego nie
wymyślił. Rozłożywszy wszystkie swoje niepewności na czynniki pierwsze, poczuł
się tylko gorzej. Rozejrzał się po pokoju. Te same ściany, te same meble i
pewnie te same szpargały w szafkach, co sześć czy siedem lat wcześniej.
Wydawałoby się, że to całkiem niedawno, ale dla Toma to całe wieki. Zmieniło
się wszystko z nim na czele i tylko ten pokój pozostał niezmienny. Przetarł
jeszcze raz zaspane oczy i zamrugał kilkakrotnie. Zaćmiony umysł zdążył
ustalić, że to na pewno nie sen i, że nastał już dzień. Zdecydowanie za szybko.
Spojrzał na zegarek – szósta dziesięć. Z powrotem wbił się w poduszkę i mocno
zacisnął powieki. Na nic mu to przyszło, z każdą chwilą robił się coraz
bardziej rześki. Okno było otwarte, więc słyszał jak śpiewały ptaki, pojedyncze
odgłosy z ulicy i przy tym poczuł przemożną chęć, by się przejść. Ubrał się
pośpiesznie i sięgnąwszy po telefon i papierosy, przypomniał sobie, że poszedł
spać, bo się skończyły. Zbiegł cicho do przedpokoju, po drodze zahaczając o
kuchnię, gdzie wypił połowę zasobów ludzkich wody i wyszedł na podwórze. Przez
moment zatrzymał się na drewnianym ganku, przemyśliwując, co dalej. W końcu
zdecydował się na wyprawę do sklepu, w duchu licząc, że jej tam nie będzie.
Szedł pomału, rozglądając się na boki, a orzeźwiające ranne powietrze
przyjemnie muskało jego skórę. Tak bardzo lubił tu wracać. Lubił tą ciszę i
spokój. Lubił swoją anonimowość, bo w końcu wszyscy go tam znali i nie stanowił
żadnej sensacji. I na tym kończyły się pozytywy jego sytuacji. Był w domu już
kilka dni, ale nic konkretnego nie wymyślił. Wiedział, że bolało. Wiedział, że
tęsknił. Wiedział, że wszystko było nie tak.
Szukał w pamięci momentu, w którym się rozminęli. Na
pewno nie była to chwila, kiedy Scarlett zamknęła się w pokoju. To coś znacznie
głębszego. Jak przez mgłę wspominał ich ostatni wspólny wieczór. Bawił się z
Liamem, Scarlett była obok. A potem ją kochał. Wszystko było takie dobre i
właściwe. Teraz uświadomił sobie, jak bardzo na swoim miejscu. Z nadejściem
ranka wszystko się skończyło. Wszystko, co było dobre. Liam, cudowny owoc ich
miłości odszedł, a Tom miał wrażenie, jakby skończyli się i oni.
Przechodząc zobaczył jakąś staruszkę skubiącą w ziemi,
a kilka metrów za nią równie wiekowego mężczyznę siedzącego na drewnianej
ławeczce pod domem. I w tej chwili dopadła go myśl, że jego mogło to już nie
spotkać. Nie dlatego, że bał się, że nie dożyje sędziwego wieku. Obawiał się
raczej, że ich związek może tego nie doczekać, a innej kobiety nie widział już
swego boku na całe życie.
Mężczyzna krzyknął coś do swojej żony, a Tom słysząc
jej, ‘czego chcesz stary’, pomyślał, że nigdy nie słyszał, by ktoś wypowiedział
to w tak sympatyczny sposób. Przyspieszył kroku i przeszedł przez ulicę, nawet
nie trudząc się, by się rozejrzeć. Nie musiał, samochody pojawiały się na ulicy
równie często, jak jednorożce w lesie.
Pomimo wczesnej godziny było
już bardzo ciepło, więc przyjemnie wchodziło mu się do klimatyzowanego sklepu.
Prędkim spojrzeniem omiótł kasy, nie było jej. Odetchnął z ulgą i wszedł między
półki. Zgarnął dwa snicersy i ruszył do kasy, wziął jeszcze paczkę Marlboro i
zapłaciwszy, wyszedł ze sklepu. Kiedy ona go nie obsługiwała, zakupy okazywały
się o wiele łatwiejsze. Wychodząc, otworzył jeden z batoników i jedząc,
skierował się w stronę parku. W międzyczasie odpalił papierosa i wszystko
byłoby w porządku, gdyby przed nim nie pojawiła się zaspana kobieta ciągnięta
przez małego chłopca. Tego chłopca. Zaciągnął się gwałtownie papierosem i
równie mocno odwrócił głowę, przez co coś strzyknęło mu w szyi i zrobiło mu się
ciemno przed oczami. Miał ochotę zawyć z bólu, ale się powstrzymał. Kątem oka
dostrzegł Lenę, więc tylko przeszedł na drugą stronę, udając, że nie widzi
przeszywającego wzroku jej matki, jak mniemał. Nie minęła chwila, jak usłyszał
radosny pisk chłopca i czułe słowa jego mamy. Zacisnął szczęki i poszedł dalej.
Już wiedział, że to nie będzie dobry dzień.
Zadźwięczał jego telefon.
Wiadomość od; Scarlett.
Kocham cię, Tom.
Zaklął pod nosem i wcisnął
aparat z powrotem do kieszeni.
*
Ciężko było mu uwierzyć, że
minęło już, aż tak wiele czasu. Pudło, które przywiózł ze szpitala wciąż stało
w kącie, a on nie miał odwagi, by choćby do niego podejść, a co dopiero wyjąć
wciśniętą między szpargały kopertę.
Wstawszy z łóżka poczuł, że
nadszedł dzień by to zrobić.
‘Obojętne co, kocham cię.’
Przeczytawszy ten wstęp,
zrobiło mu się słabo. Nie miała prawa tego pisać. Nie kochała go, skoro zrobiła
coś takiego im, jemu. Usiadł mocniej ściskając w palcach delikatny papier.
Zaczęły pocić mu się dłonie, a kartka wilgnąć. Przełknął ślinę, wiodąc wzrokiem
po literach nakręconych tym doskonale mu znanym charakterem pisma.
‘Szkoda, że mi się wtedy nie udało. Szkoda, że nie
spróbowałam jeszcze raz. Przestałabym cię ranić i nie doszłoby do tego, Gustav.
Wydawało się, że wszystko jest w porządku, prawda? Mnie
przez krótki czas także śniło się, że uda nam się być razem. Ale kiedy przez
nieuwagę pielęgniarki dorwałam się do prochów, uświadomiłam sobie, że już
zawsze będę narkomanką, że w każdej chwili mogę nie wytrzymać i się naćpać. Nie
chciałam, by stało się to za tydzień, miesiąc czy pół roku, kiedy bylibyśmy
małżeństwem. Zasługujesz na kogoś normalnego. Na kogoś, kto będzie godzien
twojej miłości, Gustav.
Ja od początku nie byłam dla ciebie wystarczająco
dobra. Powinnam była odejść, kiedy zorientowałam się, że coś nas łączy.
Wszystko to moja wina. Przepraszam. Gustav, wybacz mi kiedyś. Nie pamiętaj, jak
dobrze nam było. Zapamiętaj, ile przeze mnie wycierpiałeś. Tak będzie lepiej.
Za chwilę wyjdę na spacer i już nie wrócę.
Pójdę po moją wolność, którą niegdyś mi obiecano.
Wolność od normalnego życia i niewolę pełnej strzykawki. To ja, Gustavie. To
prawdziwa ja. Kocham cię, ale heroinę ukochałam pierwszą.
Jesteś silny i wiem, że się nie poddasz. Zapomnij o
mnie i pokochaj kogoś, kto odwzajemni twoją miłość. A ja…
obojętne co, kocham cię.
Caroline.
PS. Naprawdę nazywam się Melanie Rosner. Może do
czegoś ci się to przyda,’
Zgniótł kartkę i cisnął nią o
podłogę. Papier z cichym szelestem upadł na drewniane panele. Blondyn utkwił w
nim wzrok, starając się ogarnąć to, co spadło na niego przed chwilą. Sądził, że
nie mogło być gorzej. Sądził, że osiągnął najwyższe stadium cierpienia. A
jednak nie.
Nie wiedzieć czemu, wydawało
mu się, że była już martwa. Uciekła po to, by pójść na złoty, żeby uciszyć
wyrzuty sumienia. Ona była mu obca. Nie tą dziewczynę pokochał, nie tej
poświęcił wszystko. Jego Caroline nigdy nie istniała. Jakby się uprzeć, mógłby
sobie wmówić, że to wszystko mu się tylko śniło. Świadomość, że jego ukochana
Caroline była tylko jego snem, dawała mu swojego rodzaju ulgę. Nie znał
Melanie, a to ona była zła. To Melanie była słabą psychicznie ćpunką, z którą
nie łączyło go nic. Musiał coś z tym zrobić. Caroline go kochała i to tylko się
liczyło. Nie bez powodu podała mu prawdziwe nazwisko. Musiał to sprawdzić. Choć
nie zamierzał jej szukać, musiał doprowadzić sprawę do końca. Należała mu się
prawda.
*
- Mamo, czy ty jesteś pewna,
że on jest moim bratem? – Bill wygodnie wyciągnął się na hamaku, zakładając
ręce pod głowę i przewieszając nogi przez brzeg – za krótkiego jak dla niego – materiału.
Simone podniosła wzrok ponad gazetę, którą właśnie czytała i spojrzała na niego
znad okularów.
- Cóż, nawet, gdybym się
starała, chyba miałabym problem z zaprzeczeniem – odrzekła obejmując syna
krótkim spojrzeniem. – Ja też się martwię, Bill – dodała po chwili.
- Bo widzisz, mama – Simone
uśmiechnęła się pod nosem, słysząc w jaki sposób się do niej zwracał. Bez
względu na to, czy w gniewie czy w radości, Bill słowo ‘mama’ wymawiał w specyficzny,
dziecięcy sposób i nie zmieniło się to ani trochę, nawet pomimo tego, że głos
nieco mu ochrypł i wyrósł już ze swoich ostatnich ogrodniczek. Zdjął z nosa
okulary przeciwsłoneczne i rzucił je na trawę. To nic, że leżał w cieniu. – On
mówił, że spotkał Lenę, znaczy, że widział ją jak wychodził ze sklepu
przedwczoraj. I od tego czasu on codziennie rano znika. Nie wiem, czy lubi
katować się jej widokiem czy odkrył jakieś super fajne miejsce do medytacji,
ale jestem pewien, że to nie wróży dobrze. Wiesz, czego się boję? Ona będzie
wkręcać mu, że to jego dziecko.
- Tez o tym myślałam – Simone
odłożyła gazetę i wygodniej rozsiadła się na leżaku. – Odkąd przyjechał, jej
matka codziennie tu z nim spaceruje, z tym chłopcem. Nie mogłam przyjrzeć mu
się z bliska, ale on mi was przypomina. I to mnie przeraża. Scarlett tego nie
zniesie.
- Nie wyobrażam sobie tego,
co będzie, jeżeli okaże się, że dzieciak jest jego. Scarlett jest cieniem samej
siebie i to nie tej siebie, kiedy żył Liam. Cieniem tej, która go opłakiwała.
Mamo, ona marnieje w oczach. Jest blada, wychudzona i w dodatku coraz bardziej
smutna. Gdybyś ją widziała, kiedy przyszła do mamy, znaczy jak byłem u Shie’a
pogadać o Rainie. Padła mi w ramiona, jakby to mogło oddać jej jego. Była taka
zagubiona i przestraszona. Nie wiem, czy to dobrze, że poleciała do tych
Stanów, naprawdę. A przecież, jeśli okaże się, że ten mały jest synem Toma, to
między nimi rypnie się już sakramentnie! – Bill wykonał nieskoordynowany ruch
całym ciałem, przez co o mały włos, a spadłby na ziemię. Z trudem utrzymał się
w hamaku.
- Lena na razie nie zbliża
się do niego.
- Na razie, ani on do niej,
ale po coś łazi do tego parku. Rozmawiałem wczoraj ze Scarlett. On do niej nie
dzwoni, nie pisze, nic. Twierdzi, że nic jej nie wychodzi i nie może dojść do
ładu z piosenką. Linda poprawia ją po raz kolejny. Tom się do niej nie odzywa,
a on nie chce mu się narzucać. Mamo, ja nie widziałem jej, by była kiedykolwiek
tak przerażona. Wolę nie myśleć, jak to się wszystko skończy.
- Bo widzisz, Bill – odparła
po dłuższym namyśle. – To wszystko zabrnęło za daleko. Wszyscy popełniliśmy
błąd, że pozwoliliśmy jej tkwić w tym marazmie. Zastanawialiśmy się wspólnie,
jak jej pomóc, a ona tkwiła sam na sam ze swoimi myślami. Powinniśmy byli
wyciągać ją stamtąd siłą. Ale chyba wszystkich przerosła śmierć Liama –
westchnęła ciężko, prędko ocierając z oka łzę. – Tom walczył sam, nie załamał
się i ona była sama. Ale nie tkwili w tym razem, ale coraz bardziej osobno.
Przepaść między nimi rosła, a kiedy ona zechciała ją przekroczyć, on się
wycofał, bo zabrakło mu sił. Każdy z nas ma jakieś granice, on najwidoczniej
zatracił swoje i widzisz…
- Pogubił się już zupełnie –
dokończył za mamę.
- On nie wie już, co czuje.
Kocha Scarlett i jest na nią zły. Nie wie, co zrobić ze swoim cierpieniem.
Potrzebuje wsparcia, by pogodzić się ze śmiercią syna, a z drugiej strony
pojawia się Lena z Davidem. Ta dziewczyna nie ma za grosz moralności.
- Nie rozumiem tylko,
dlaczego odciął się od niej zupełnie.
- Może ona zbyt mocno kojarzy
mu się z cierpieniem i to przesłoniło mu miłość? Myślałam, że wszystko, co złe
mają już za sobą, że teraz los zaczął im sprzyjać przestałam bać się o Toma.
Ona go odmieniła, ale teraz…
- Teraz on idzie do nas –
odparł Bill i zmienił ułożenie na hamaku. Simone poprawiła okulary i upiwszy
łyk pierwotnie zimnego napoju, wróciła do lektury. Brunet obserwował kątem oka
swojego bliźniaka. Przygarbiony, zasępiony, bezmyślnie szurał nogami. Jego
zawsze pewny siebie brat wyglądał jak zagubione dziecko. Bill przymknął na
moment powieki. Tego wszystkiego było już za dużo. Uchylił je dopiero, kiedy
rozległo się ciche i ochrypłe;
- Cześć – Bill uśmiechnął się
nieznacznie i usiadł w poprzek hamaka, żeby zrobić miejsce Tomowi. Simone znów
odłożyła gazetę, jakby ucieszona, że nie musi udawać już, że czyta i spojrzała
na swoich synów. Zewnętrznie różnili się już chyba wszystkim, ale ona widziała
ich wciąż identycznych. Ci sami chłopcy, którzy przybiegali do niej ze zbitym
kolanem, ci sami, którzy przytrzaskiwali sobie ręce drzwiami i ci, którzy
płakali razem, gdy drugiemu stała się krzywda. Czasami zapominała, jak silna
łączyła ich więź. Czasami nie rozumiała, dlaczego Bill tak silnie odczuwał
nastroje Toma i odwrotnie. A teraz patrzyła na nich i znów byli dla niej małymi
chłopcami, którzy pragną schować się za maminą spódnicą. Z twarzy obu wyzierał
smutek, obaj mieli pociemniałe zmęczeniem oczy. I tak bardzo pękało jej
matczyne serce.
- Pewnie jesteście głodni,
co? – Tom bez przekonania skinął głową, Bill zaś ze znacznie większym
zaangażowaniem. Powoli podniosła się z fotela i podeszła do nich i mocno do
siebie przytuliła. – Kocham was, chłopcy. Tak mocno, że aż boli – przygarnęła
ich do swych boków, zupełnie jak wtedy, gdy mieli po siedem lat. Przylgnęli do
niej z taką samą ufnością. – jeszcze wszystko będzie dobrze, zobaczycie.
*
Wsunęła na nos ciemne
okulary. Były na tyle duże, by zasłonić jej pół twarzy, co bardzo cieszyło
Scarlett, gdyż nie miała sił, żeby tuszować ogromnie cienie pod oczami. Na nic
nie miała siły. Każdej nocy odkąd przyleciała do L.A., nie przespała więcej niż
trzech godzin. Jej przekonanie, że gdy znów zacznie pracować, wszystko zacznie
wracać do normy, legło w gruzach już pierwszego dnia po przylocie. Nie działo
się nic. Nawet nie weszła do studia, a Tom nie napisał, nie zadzwonił ani razu.
Lęk nasilał się z każdą chwilą. Kładąc się do łóżka, czuła skurcz w żołądku
przed pełnymi niechcianych myśli godzinami i koszmarnymi snami, gdy udawało jej
się zasnąć. Rankiem ogarniał ją strach przed samotnością, przed ciszą wśród
rozgadanych ludzi.
Ale przecież Scarlett, nawet,
jeżeli była bezsilna, szła przed siebie. Nawet, jeżeli bała się tak bardzo, jak
teraz, nie zawracała z drogi. Bo była Scarlett. Było jej tak niewypowiedzianie
ciężko być. Nie mogła spać, jeść, myśleć. Nie mogła oddychać. Dusiła się
wewnętrznie przy każdym wdechu. Czuła, że niknie. Z ciężkim westchnieniem
przeczesała palcami gęste loki, nie lśniły, jak kiedyś, ale w końcu teraz nic
już nie miało swojego blasku. Wstała od toaletki, zgarnąwszy z niej telefon i
bezbarwną pomadkę, to wrzuciła do przepastnej torby i zawiesiła ją na ramię.
Obróciła się wokół własnej osi i ostatni raz obejrzała się w lustrze. Scarlett
wróciła na swoje miejsce. Czarna mini, którą założyła, była naprawdę krótka, a
dopasowany top bez rękawów z dekoltem w łódkę wpuszczony w spódniczkę
podkreślał jej – pierwszy raz tak cienką – talię. Koronkowy stanik ścisnął i
uniósł jej pełne piersi, które pod opiętym materiałem prezentowały się całkiem
nieźle. Stopy wsunęła w klasyczne Louboutin’y, przez co jej nogi wydawały się
jeszcze dłuższe i jeszcze zgrabniejsze. Znów w czerni, tylko teraz już nie
tylko z wyboru.
Przed hotelem czekał na nią
Toby. Stał tuż przy drzwiach, wyglądając jej uważnie, gdyż przed budynkiem
zebrał się spory tłum fanów i dziennikarzy. Widząc ich wyprostowała się i
poprawiła okulary na nosie. Nim spotkali się w drzwiach, skinęła
porozumiewawczo do Toby’ego. Kiedy wyszła z budynku, rozległ się pisk i
wzajemne przekrzykiwania. Stała kilka minut, pozując dla reporterów. Nie
zapomniała o zaczepnym uśmiechu, ale ani na chwilę nie zdjęła okularów.
Znudziwszy się zmienianiem póz, wzięła od Toby’ego flamaster, który zawsze miał
w pogotowiu i zabrała się za autografy i zdjęcia z fanami. Powinna była
wkalkulować to w czas, a tak spóźni się trochę. Już zapomniała, że nie jest
anonimowa. W Berlinie niewielu fanów do niedawna wiedziało, gdzie mieszkała i
mieli z Tomem spokój. A tutaj, ktoś musiał przyuważyć ją pod hotelem. Choć w
sumie lubiła to. Podpisywała zdjęcia i kartki, pozowała do zdjęć, nie
zagłębiając się w to bardzo, dopóki z zamyślenia nie wyrwało jej czyjeś
pytanie;
- Scarlett, jak się czujesz?
– głos był zatroskany. Podniosła wzrok znad podpisywanej karki i napotkała parę
zielonych oczu dziewczyny, która mogła być w jej wieku. Była jakby zakłopotana
swoją odwagą i zasmucona zarazem. Brunetka wysiliła się na słaby uśmiech.
- Lepiej, dziękuję –
zapewniła, a dziewczyna pokiwała głową. Już miała oddać jej notes, gdy
usłyszała znów;
- Mam córeczkę, Daphne. Ma
szesnaście miesięcy. Choć wychowuje ją sama, nie wiem, co bym zrobiła, gdybym
ją straciła. Podziwiam twoją siłę, Scarlett. Jesteś niesamowita – odebrała od
niej notes i uśmiechnęła się pokrzepiająco. Dziewczyna zobaczyła w jej
zielonych oczach zrozumienie. I było to dla niej to pomocne i bolesne zarazem,
że o mały włos, a pozwoliłaby nogom ugiąć się pod sobą. Scarlett z trudem
przełknęła ślinę i spojrzała na dziewczynę.
- Jak masz na imię? –
zapytała drżącym głosem.
- Jenny.
- Kochaj ją z całego serca,
Jenny. Kochaj, bo masz największe z możliwych szczęść, wierz mi – wzięła
głęboki oddech, nie mogła się teraz rozpłakać. Zrobi to, gdy będzie już sama.
Chcąc odgonić natrętne myśli, przeszła dalej asekurowana przez Toby’ego i przez
kilkanaście kolejnych minut dalej dawała autografy. Zasypano ją pytaniami o
samopoczucie i powrót na scenę. Chociaż te bardziej prywatne ją raniły, poczuła
się potrzebna. Usłyszała tak wiele ciepłych słów i zapewnień o nieustannej
obecności i oczekiwaniu, że znów zachciało jej się płakać, bo rozmiękczyło ją
to doszczętnie. Jednak nie pozwoliła sobie na łzy. Wsiadając do podstawionego
przez Isobel samochodu, pomachała do fanów i posłała im całusa, odkrzykując, że
też tęskni. Dopiero, kiedy skryła się za przyciemnianymi szybami, odetchnęła.
Toby usiadł obok kierowcy, podając mu dokładne instrukcje, a ona położywszy
głowę na zagłówku, zdjęła okulary i przymknęła powieki. Powstrzymywane łzy
ściskały jej gardło, nie mogła przełykać, ani skoncentrować się na niczym.
Chciała tylko płakać. Owa Jenny zapewne chciała ją wesprzeć i poprawić jej
jakoś nastrój, ale jej słowa podziałały na nią odwrotnie. Wizja każdego
zdrowego dziecka u kogokolwiek była dla niej póki, co nie do przejścia.
Nienawidziła siebie za to, ale zazdrościła Julie tego, że miała zdrowe dziecko,
a pod sercem nosiła już drugie. Zazdrościła i pomstowała do nieba, dlaczego to
spotkało właśnie ją, a nie jakąkolwiek inną matkę. Wiedziała, że to złe, ale
nie umiała przestać. W głowie wciąż huczało jej donośne, ‘dlaczego’, a
odpowiedź się nie znajdowała. Scarlett wydawało się, że była coraz dalej od jej
odnalezienia. Powoli nabrała powietrza, potem znów i znów, aż bolesny zacisk w
gardle rozluźnił się. Tym razem nocowała w Sheraton’ie, położonym niecałe dwa
kilometry od lotniska, więc ledwo zdążyła dojść do siebie, a już byli na
miejscu. LAX jak zawsze tętniło życiem. Miała marne szanse na bycie
niezauważoną, a limuzyna, którą ją wożono, wcale jej nie pomagała. Założyła okulary i wziąwszy głęboki oddech,
wysiadła z auta. Wyprostowała plecy, a Toby szedł obok niej tak, by asekurować
ją najbardziej jak to się dało. Na marne, bo już po pierwszych kilkunastu
metrach rozległy się piski i nawoływania. Przywdziała na usta ładny uśmiech i
starała się machać tam, skąd dobiegały głosy, ale nie zwolniła kroku. Flesze
strzelały, ludzie z kamerami dorównywali jej kroku, a głosy nasilały się. Schyliła
głowę, wbijając wzrok w migające jej przed oczami czubki butów. Toby delikatnie
obejmował ją ramieniem, nie musiała bać się, że potknie się. Była spięta i zdenerwowana,
wciąż ciężko znosiła poruszanie się w tłumie. Czuła się osaczona. Rozluźniła
się dopiero, kiedy Toby szepnął, że Liv już czeka, podniosła głowę i niemal od
razu została zamknięta w niedźwiedzim uścisku starszej siostry. Choć była teraz
od niej wyższa, z ulgą przytuliła się do niej, pozwalając, by, choć odrobina
jej ciężaru spłynęła na Liv.
- Cześć, łobuzie – szepnęła
czule, mocno tuląc do siebie Scarlett. – Wyściskam cię w hotelu, teraz musimy
stąd spadać, bo pół Kalifornii odbiera mi fuchę w tej chwili. Dziewczyna
pociągnęła nosem i kiwając głową, odsunęła się od siostry.
- Cieszę się, że jesteś.
- Zawsze będę – Liv objęła
ramieniem Scarlett i odwróciła się nieco, więc brunetka powiodła spojrzeniem w
tym samym kierunku i ujrzała… Georga. Zmarszczyła nos, przypatrując się przez
chwilę szatynowi.
- Cześć – mruknął i machnął
do brunetki.
- Uczepił się mnie i nie
mogłam się go pozbyć. Kiedy kazałam mu zostać, przykuł się do mojej nogi i co
ja miałam zrobić? – ton Liv był surowy, ale za to jej oczy mówiły, co naprawdę
myślała o obecności Georga, zaś jego uśmiech świadczył o tym, że rozszyfrował
jej strategię. Scarlett tylko pokręciła głową i pozwoliła objąć się szatynowi.
Nie chciała, by ktokolwiek widział, że z oczu popłynęły jej łzy. Ona nie
pamiętała już, kiedy ostatnio cieszyła się tak z miłości.
- Pójdziecie na okładki –
odparła, kiedy już we czwórkę szli w kierunku wyjścia. Między Georgiem a Toby’m
czuła się pewniej. – Już pewnie w Internecie krążą filmy, pomyśleliście o tym?
- Nie jesteśmy razem –
odparła stanowczo Liv. – Mogą pisać, co chcą. Będąc twoją siostrą nauczyłam
się, że pierwsze strony w szmatławcach, ani mnie grzeją ani ziębią.
- Wiesz, pierwsi byliście wy,
Bill uchował się w tajemnicy z Rainie, Gustav jakimś cudem też. Teraz dla
odmiany popiszą o mnie – szatyn uśmiechnął się do Scarlett i serdecznie objął
ją ramieniem.
Scarlett niechętnie nabiła na
widelec makaron i ospale wsunęła go do ust. Jedzenia było dla niej istną
torturą. Osteria Mozza była bardzo przyjemną restauracją, a jedzenie tam
znakomite, ale od jakiegoś czasu jedzenie stanowiło ostatnią rzecz, o jakiej
myślała. Przeżuła i z trudem połknęła, wiedząc, że Liv bacznie ją obserwowała.
Ona i Georg zdążyli już dawno zjeść, a Scarlett modliła się w duchu, by któreś
wreszcie przywołało kelnera. Uznawszy, że koniec tego przedstawienia, odłożyła
sztućce i wzięła kieliszek. Upiła łyk wina i bacznie przyjrzała się siostrze,
która wpatrywała się w nią równie silnie.
- Co jest, Liv? – zapytała
odchylając się nieco na krześle. Upiła kolejny łyk i zakołysała kieliszkiem,
wpatrując się w refleksy światła odbijającego się w szkle.
- Nie dziwne, że wyglądasz
jak patyczek.
- Ty za to trzymasz się
świetnie – odparła powoli przenosząc wzrok na siostrę. – Wiesz coś… - spojrzała
na Georga. – O Tomie? – cały wieczór starała się, by nie zadać mu tego pytania.
Dłużej nie mogła.
- Siedzą z Billem u mamy.
Gadałem z nim, znaczy z Billem, twierdzi, że jak tak dalej pójdzie, to zacznie
publicznie głosić, że Toma podmienili w szpitalu, bo cytuję; drugiego takiego
debila świat nie widział i nie wierzę, żeby taki skończony idiota mógł być moim
bratem.
- A Gustav jak się trzyma? –
siląc się na obojętność, upiła kolejny łyczek.
- Ciężko stwierdzić. Był w
Berlinie kilka dni i znów wrócił do domu.
- Może tam jakoś dojdzie do
siebie – westchnęła. – Tak sobie myślałam… może jutro pójdziemy na zakupy? –
zwróciła się do Liv, która uśmiechnęła się na te słowa.
- Wieki nie byłyśmy razem na
zakupach. Myślę, że to świetny pomysł.
- Muszę kupić coś, co nie
będzie na mnie wisiało – odparła wykręcając swoje zdecydowanie zbyt szczupłe
dłonie. – Za kilka dni znów się zacznie, więc muszę jakoś wyglądać. Myślałam,
żeby zrobić coś z włosami, ale nie wiem… - mówiła do nich, ale jakby zupełnie
do siebie. – Mówiłam wam, że wystąpię na MTV Video Music Awards? Jestem też nominowana w Best New Artist. Nie
wiedziałam nawet o tym, do wczoraj. Isobel najwidoczniej nie uznała, abym
musiała to wiedzieć – skrzywiła się i dopiła wino.
- Isobel jest dziwna.
- Dziwna nie dziwna, lada
chwila zacznę się pojawiać chyba w każdym możliwym show. Załatwiła mi tyle
rzeczy, że pojęcia nie macie. Myślałam, że David jest cudotwórcą, ale ona bije
go na twarz.
- I tak jej nie lubię. Wiesz,
jak się żachała, kiedy omawiałyśmy twoją sesję?
- Bo ona nosi wysoko głowę i
jest próżna, mniejsza z nią. Wracamy do hotelu? Jestem wykończona.
*
- Se pana! Se pana! – Tom
automatycznie odwrócił głowę w kierunku, z którego dobiegało dziecięce
seplenienie. Coś ścisnęło go w żołądku. Jego wzrok napotkał tego samego
blondwłosego chłopca, który prześladował go od chwili, w której zobaczył go po
raz pierwszy. Kurczowo trzymał dłoń swojej mamy, jednocześnie ciągnąc ją w
stronę Toma. – Se pana! Se pana! – chłopak za wszelką cenę starał się nie odrywać
wzroku od dziecka. Nie czuł się na siłach, by na nią spojrzeć. Zmusił się do
uśmiechu, licząc, że ten firmowy zadowoli chłopczyka. W tej chwili tak bardzo
bolała go myśl, że Liam nigdy nie będzie ciągał go za sobą, seplenił i uczył
się mówić. Jego syn nigdy nie doświadczy tego, co inne dzieci, bo już nie żył.
Los zakpił z niego, karząc niczemu nie winne dziecko.
- Cześć – odparł, wyciągając
do niego rękę, a chłopczyk wycofał się, chowając za maminymi nogami.
- David nie mógł mi dać
spokoju, odkąd dowiedział się, że jesteś w Loitsche. Jest wielkim fanem twojego
zespołu – schyliła się i wzięła synka na ręce. Siłą rzeczy musiał na nią
spojrzeć. Niewiele się zmieniła. Była chyba wyższa, nabrała kształtów, lecz
wciąż miała szczupłą sylwetkę. Pamiętał jej długi warkocz, teraz jej włosy były
znacznie krótsze i bardziej puszyste. Jej szare oczy nie miały w sobie już tej
beztroski i przekory, którą pamiętał. Były jakby puste i zamyślone. Nie chciał
jej się przypatrywać. Wstał i stanął bliżej chłopca. Nie mógł się powstrzymać.
To dziecko stało się dla niego symbolem tego, co stracił i o czym najbardziej
marzył.
- Naprawdę lubisz naszą
muzykę? – uśmiechnął się, ale teraz wyszło to jakoś samo. Chłopiec spojrzał
niego ufnymi, brązowymi oczyma. Pokiwał energicznie głową, przestając kulić się
w ramionach matki. – Masz na imię David, tak? – znów gwałtowne potaknięcie.
Malec był strasznie tak przejęty.
- David nawet zna na pamięć
niektóre piosenki – zachęciła synka i mocniej przytuliła synka.
- Znam ‘Schreeeeeei’ i ‘Durch
den Monsun’ i ‘Hunde’ i duzio! – rozentuzjazmował się, rozkładając szeroko
rączki, by pokazać, jak wiele ich zna.
- Oczywiście spiewa je w swój
własny ściśle wysublimowany sposób – połaskotała synka i poprawiła w swoich
objęciach.
- Kiedyś teź będę śławny! –
wykrzyknął radośnie. – A jeśt z panem Bill?
- Jest – Tom zaśmiał się
cicho, widząc skonsternowaną minę Davida. – Ale siedzi w domu z mamą.
- A kocha wasią mamę?
- Kocha – odparł, podnosząc z
ziemi autko, które chłopczyk przed chwilą upuścił. Chyba nawet tego nie
zauważył. David, wygląd tego chłopca nie dawał mu spokoju, ale nie był w stanie
zmierzyć się z myślą, która piętrzyła się z dnia na dzień w jego
podświadomości.
- Możemy iść? Nie będziemy
panu przeszkadzać – ucałowała malca w policzek i postawiła go z powrotem na
chodniku.
- Nie cie! – tupnął i
spojrzał na Toma wzrokiem pełnym determinacji. Ukucnął przed chłopcem i podał
mu samochodzik.
- To może pójdziesz do domu, poćwiczysz
jeszcze trochę i następnym razem mi coś zaśpiewasz? Bill będzie zazdrosny, jak
ktoś zrobi to lepiej od niego – David rozmyślał przez chwilę, po czym
energicznie przytaknął.
- To cieść – odwrócił się na
pięcie i odbiegł za mamą. A Tom znów został sam, z głową pełną niechcianych
myśli i zbyt wielkiego cierpienia w sercu. Westchnął ciężko, odprowadzając
wzrokiem pędzącego, co sił w nogach chłopczyka i jego matkę. Tą, która złamała
mu serce i tą, która znów chciała do niego wtargnąć. Nie miał pojęcia, co o tym
myśleć. Wyjął telefon i wybrał klawisz automatycznego wybierania; dzwoni; Scarlett. Jednak natychmiast się
rozłączył, bo nie wiedział, co mógłby jej powiedzieć. Lena zniknęła mu z pola
widzenia, ale nie chciała wypaść z jego głowy. Nie rozumiał, dlaczego znów
wtargnęła w jego życie. Przecież go nie chciała; ani jego pieniędzy, ani sławy.
Zostawiła go, odeszła, sponiewierała jego uczucia. A teraz nagle pojawiła się
znów, siejąc w jego życiu zamęt. Jakby mało go było. Wyciągnął z kieszeni
papierosy i odpaliwszy jednego, mocno się zaciągnął. Odchylił głowę na oparciu
ławki i wypuścił dym. Zasnuł mu widok. Tak bardzo tego wszystkiego nie
rozumiał. W jednej chwili miał wszystko.
W innej wszystko stracił. A najgorsze w tym było to, że Scarlett, której
miłość mogła pomóc się uprać z całym bólem, też wymykała mu się z rąk. Nie
wiedział, które z nich popełniło błąd i to go frustrowało. Analizował każdy
dzień, każdą godzinę po kolei i tylko bardziej bolała go głowa. Nie mógł
wrócić, bo wiedział, że zabiłaby ich cisza. Zabrakło mu słów. Zabrakło mu sił.
Nie umiał znów zawalczyć, chociaż ona zdawałoby się, że chciała już spróbować. Nie był wystarczająco silny, by odejść i
nie był wystarczająco silny, by zostać. Więc tkwił w miejscu. Zgasił
niedopałek, wstał i ruszył ku wyjściu z parku. Nie lubił siedzieć długo w
jednym miejscu, bo wtedy nachodziło go za dużo myśli. A na to też już brakowało
mu sił.
*
Scarlett otworzyła oczy i
gwałtownie odrzuciła kołdrę. Usiadła na łóżku i z bijącym sercem chwyciła za
telefon. Prędko wybrała numer i przyłożyła aparat do ucha. Odebrano po czwartym
sygnale.
- Scarlett, jest pierwsza w
nocy – brunetka zaklęła w duchu, słysząc po drugiej stronie syk Isobel.
- Nic mnie to nie obchodzi –
odparła twardo.
- Miło mieć cię z powrotem –
zironizowała. – Co jest?
- Wchodzimy do studia. Chcę
mieć za dwadzieścia minut samochód pod hotelem. Dzwoń do chłopaków.
- Jesteś pewna? A może ci się
przyśniło?
- Nic mi się nie przyśniło.
Nagramy to dziś, bez poprawki.
- Widzimy się za pół godziny
– Isobel rozłączyła się, a Scarlett rzuciła telefon na poduszki i energicznie
wstała z łóżka. Nie wiedziała, co się stało, ale była pewna, że to ta chwila,
by nagrać właśnie tą piosenkę. Narzucając na siebie pierwsze lepsze rzeczy,
rozśpiewywała się i kilkanaście minut później, gotowa zeszła do holu. Toby już
czekał na nią przy drzwiach. Widząc ją uśmiechnął się, choć był wyraźnie
zaspany, a brunetka odpowiedziała mu tym samym, jakoś tak naturalnie. Nadszedł ten moment i wszystko stało się
lepsze. Nawet to, że Tom milczał jak zaklęty, nie bolało tak bardzo. Miała to
wszystko w głowie, w sercu i wiedziała, że będzie idealnie. Wiedziała, że to
jej pomoże, bo wyśpiewa, to czego tak bardzo bała się wypowiedzieć. Kiedy auto
podjechało, a Toby otworzył przed nią drzwi, odetchnęła głęboko i wsiadła.
Nawet narzekanie Isobel nie miało teraz najmniejszego znaczenia.
Usiadła na wysokim stołku i
założyła słuchawki na uszy. Miała przed sobą tekst, ale go nie potrzebowała.
Każde słowo znała najzupełniej sobą całą. Długie włosy opadały jej na plecy i
ramiona, wijąc się grubymi falami, krótsze kosmyki zasłoniły jej rozespaną
buzię, więc odgarnęła je nieco. Miała na sobie luźną, wręcz workowatą bluzkę z
dużym dekoltem w łódkę, który niedbale odsłaniał jej ramię, w legginsach i
zwykłych japonkach wyglądała tak… zwyczajnie, więc gdy padło pierwsze słowo,
ziemia zadrżała, bo tak wiele w tym było bólu. W tej właśnie chwili Isobel
uwierzyła, że nie będzie powtórki. Scarlett skinęła głową. Zaczęli.
So the pain begins…
Przymknęła powieki i
pozwoliła sobie nieść się melodii. Przed oczami zaczęły pojawiać się obrazy, te
chciane i zupełnie nie. Pozwoliła im być, nie otwierając oczu. Jakby cofnęła
się w czasie, płynąc z prądem. Widziała siebie i jego też. Widziała śmiech i
łzy. Na nowo odkrywała to, co razem stworzyli. Krok po kroku dźwiękiem dotykała
każde wspomnienie. Po prostu śpiewała, bo to przecież umiała najlepiej. Emocje
zawładnęły nią całą. Już nie było jej, tęsknoty, ani bólu samego w sobie.
Została tylko melodia i idealnie współgrające z nią słowa.
If you lift me up…
‘- Tom..?
- Tak?
- Zanim przyszedłeś bardzo się bałam, wiesz? Ja nigdy
się nie boję, ale dziś się bałam i czułam się taka bardzo samotna. I wiesz, co
jeszcze? Nie tylko nie żałuję, że wtedy wtargnęłam do twojego życia. Teraz się
z tego cieszę, bo… bo jesteś. – Ujął jej dłoń i delikatnie ucałował ją od
wewnątrz.
- I będę. –
Położyła rączkę na dłoni Toma i lekko ją pogładziła. Spojrzała mu w oczy i
delikatnie uśmiechnęła się. W kącikach jej oczu, znów pojawiły się łzy, ale
szybko je otarła. Znów tak na nią patrzył, jakby czerpał z jej widoku.
Zachłannie wpatrywał się w jej oczy, a Scarlett nie miała nic przeciwko temu,
bo lubiła jego spojrzenie. Niewymagające, nie interesowne, nie pełne niechęci,
takie czułe.’
Pod jej przymkniętymi
powiekami pojawiły się pierwsze łzy. Zacisnęła dłonie w piąstki.
‘Zaśmiała się cicho, wtulając głowę w kącik szyi Toma. Podciągnął
Scarlett na swoich kolanach, przyciągając ją mocniej do siebie.
- Jesteś wszystkim tym, czego
brakowało mi wcześniej, wiesz?
- Więc masz już wszystko. –
Wyszeptała. I choć nie miała przed sobą nic pewnego i jutro mogło przynieść
wszystko, chciała, by ich chwila trwała nadal.’
Niemal czuła jego dotyk.
Niemal słyszała jego lekko ochrypły głos. Niemal przy niej był.
If you lift me up…
‘- Bo ja
się boję, Tom. – Szepnęła cichutko, drżącym głosem. Nie uciekała, od początku
do końca była tam z nim, moknąc i patrząc mu prosto w oczy. Turkusowe tęczówki
dzieliły się z nim swoim smutkiem. - Wiesz, ja potrafię nie tylko targać twoje
zwłoki, wrzeszczeć, dąsać się i złościć, być opanowana i chłodna, mieć wszystko
pod kontrolą i bez mrugnięcia okiem przyjmować wszystko, by oddać to ze
zdwojoną siłą. Umiem też się bać, wiesz? Boję się wspomnień. Są wciąż żywe, a
miały spocząć pogrzebane na dnie mojego serca. Boję się chwili obecnej. Okazało
się, że wszystko, w co wierzyłam - runęło. Boję się tego, co będzie, bo nie
chcę się dalej bać. Nie chcę, by on nadal miał nade mną kontrolę. Nie chcę, by
wracał zawsze, gdy zaczynam żyć na nowo. Bardzo się boję. Bardzo.
- Kimkolwiek on nie jest, obronię cię, przed nim i
przed każdym innym twoim lękiem. Przy
mnie będziesz bezpieczna, Maleńka. – Chciał ją przytulić, ale pokręciła
głową. Trzymał dłonie na jej drżących barkach, gładząc je delikatnie. Jej oczy
szkliły się coraz mocniej. – Tylko musisz mówić mi, czego się boisz. Bo ja tak
mało o tobie wiem, a chciałbym wiedzieć, bo ja naprawdę chciałbym zostać, jeśli
mi pozwolisz. – Nieznacznie kiwnęła głową. – Nie pozwolę, żeby on, czy ktokolwiek inny
skrzywdził cię. - Kiwnęła głową, wzdychając ciężko. Nie wybuchła płaczem, choć
było blisko. Kilka jej łez utonęło w kroplach rzęsistego deszczu i poczuła się
nieziemsko zmęczona, gdy Tom otaczał ją ramieniem, a Scarlett kładła na nim
głowę. – Zabiorę cię do domu.’
Był tak blisko. Jego obraz
majaczył przed jej oczami. Uśmiechał się mówił. Trzymał ją za ręke i mocno
tulił do siebie. Ocierał jej łzy i śmiał się z nią w głos. Dotykał ją i
całował. Słuchał i mówił. Wypełniał każdą cząstkę jej ciała. Gula boleśnie
ściskała jej gardło, ale głos Scarlett nawet nie zadrżał. Krystalicznie czysty
brzmiał, jak jego wspomnienie w jej głowie, jak otulająca serce tęsknota. Jak
on ją całą każdej cudownej nocy. Jak on tylko. Jak on aż. Jak on zupełnie. Czuła
strużki łez na policzkach. Mięła w dłoniach miękki materiał, wkładając całą
swoją siłę w słowach, których nie mógł usłyszeć.
If you lift me up…
- Jesteś… jesteś dla mnie kimś, kogo zastąpić się nie
da. Dotąd wierzyłem, że twoja wiara we mnie przetrwa, nawet gdyby wszystkie
inne upadły, a teraz… nie wiem, co myśleć.
- Zawiodłam. Tak bardzo cię zawiodłam, ale chcę to
naprawić. Pozwól mi pokazać sobie, że to był błąd, że mogę go naprawić. Pozwól mi wrócić.
- Przecież ty
nigdy nie odeszłaś – szepnął. – Nie potrafię się od ciebie odciąć, zrezygnować,
odpuścić, po prostu nie umiem, nawet gdybym chciał, gdybym próbował…
- Nie rób tego – oparła czoło na czole Toma,
delikatnie muskając swoim jego nos. – Nigdy, przenigdy tego nie rób.’
Upadła, tak sromotnie upadła,
a on cofnął swoją dłoń. Musiała iść sama
przez ciemną noc. Nie zabrał jej ze sobą. Tak tęskniła za każdym kocham, za jego milczenie, dotykiem i
słowem. Tęskniła za jego cierpliwością i troską, jaką nad nią roztaczał.
Tęskniła za jego zapachem i każdą chwilą.
‘- Chciałbym, żebyśmy mieli domek z ogródkiem i pasa,
a nawet dwa. Chcę wyrzucać śmieci, kopać ogródek pod kapustę i gotować z tobą
ogórkową na obiad, chcę zupełnie zwykłego życia. Chcę życia z tobą – spoważniał
nieco, podtrzymując zamglone spojrzenie Scarlett. Chcę zasypiać i budzić się,
mając cię w ramionach. Chcę chodzić do sklepu po bułki i podpaski dla ciebie.
Chcę się z tobą kłócić o kolor serwetek i zaraz godzić bardzo mocno. Chcę
znosić twoje humory i koić twoje lęki. Chcę, byś ty koiła moje. Chcę się z tobą
zestarzeć, Scarlett – nieustannie patrzył w jej oczy, które z każdym kolejnym
jego słowem bardziej zachodziły łzami. Bródka, którą delikatnie ujmował
opuszkami, drżała. Nieznacznie zwilżyła końcówką języka pełne wargi, wciąż nie
mogąc wyrzec słowa. – Ej, Maleńka, ja nie chciałem wyciskać z ciebie łez –
zaśmiał się cichutko i pogładził jej policzek wierzchem dłoni.’
Tak bardzo brakowało jej jego
głosu, szelestu kroków, gdy nosił Liama, jego cudownej ojcowskiej miłością,
jaką nad nim roztaczał. Tak bardzo tęskniła za jego przerażeniem przed zmianą
pampersa i ślinieniem się ich synka. Tak bardzo tęskniła za jego ostrożnością,
gdy go przebierał i kapał. Tak bardzo tęskniła za nimi.
‘- Czemu płaczesz?
- Pewnie z tego samego powodu, co ty – odparła,
wyciągając rękę do zapięcia śpiochów i zapięła odpięty guziczek. – Nasz nowy
początek – szepnęła.
- Póki mamy
Liama, będziemy trwać, Scarlett. Nasz syn nosi w sobie ciebie i mnie, jest
owocem nas, najpiękniejszym kwiatem, choćby walił się świat, póki mamy jego,
będziemy niezniszczalni, a nasza miłość nieśmiertelna. Liam jest
najdoskonalszym wyrazem miłości. On jest naszą miłością.’
Zacisnęła powieki, gdy po
policzkach płynęły jej kolejne łzy. Wyśpiewując kolejne wersy, uderzała
piąstkami w uda, wykładając w każdy dźwięk całą swoją miłość, jakby dzięki temu
mogła cofnąć czas.
‘- Wiesz, co stwierdziłam, kiedy wysiadłam z auta i
uświadomiłam sobie, że pierwszy raz tak naprawdę wróciłam tu po dłuższej
nieobecności?
- Co takiego? – spytał z czułością.
- Pomyślałam,
że nigdy wcześniej nie było mi tak dobrze wracać do domu. Mamy swoje
miejsce na ziemi, Tom. Wreszcie je mamy..’
Nie marzyła już o niczym
innym, jak znaleźć się w jego ramionach. Tak bardzo pragnęła, by ją złapał, by
i ona mogła uchronić jego. Tylko razem mogli przejść przez tą burzę. Tylko
razem mogli iść dalej, a rozmijali się. Bolało ją tak bardzo. Tak bardzo, że aż
brakło tchu. Straciła dziecko, a i miłość jej życia wymykała jej się z rąk. To
było już za dużo.
‘- A jeśli nie
będziesz mnie chciała, to cię porwę, ukradnę i ukryję. Złapię cię i już nigdy
nie wypuszczę – wyszeptał czule i uśmiechnął się tak, że ugięły się pod nią
kolana. Tak, specyficznie, jak tylko on umiał, uniósł ku górze kąciki ust, ale
najpiękniejsze było to, że tak cudownie śmiały się też jego oczy. Pochylił się
i delikatnie objął jej wargi swoimi; pocałunek, choć tak subtelny oddał
wszystkie te niewypowiedziane słowa, które zawisły gdzieś między nimi.
- Nie nadejdzie dzień, w którym przestanę cię chcieć.
To jest po prostu niemożliwe. Bez względu na to, czy wsuniesz mi na palec
obrączkę, czy powiesz tak i podpiszesz sobie na mnie papier, czy też do końca
życia będziemy mieszkać w naszym domku z twoimi psami i tym okropnym kotem, z
gromadą dzieci i stertą rachunków, ja nigdy nie przestanę cię chcieć. Nawet, gdybym wylądowała na drugim krańcu
świata, nawet, gdyby oddzieliła mnie od ciebie nieuczciwość i zawiść ludzka,
nawet, gdyby kazali zapomnieć i nie kochać, nigdy nie przestanę cię chcieć.
Nawet, gdybyś ty przestał chcieć mnie – uśmiechnął się szeroko, jakby
odkrył coś niesamowitego.’
Otaczał ją chłód. Przenikliwy
chłód, którego imię brzmi samotność. Nie zdawała sobie sprawy z tego jak
brzmiała. Nie miała pojęcia, czy przypadkiem nie fałszowała. Wszystkie czynniki
zewnętrzne znikły w czasie, kiedy brzmiała muzyka. Bolało ją tak bardzo. Bolało
do cna. Skończyła cicho śpiewać i gdy znów zaległa cisza, powoli uniosła
powieki. Załzawionymi oczyma wpatrywała się w Isobel i dźwiękowców. Czuła się
naga i odarta ze wszystkiego, nawet z bólu, ale to naraz stało się takie
uskrzydlające. Siedziała taka skulona, zapadnięta w sobie, a to co przed chwilą
zaprezentowała, było kwintesencją starań jakie włożyli w nagranie tego utworu.
Isobel była pewna, że nie będzie powtórki.
- I jak? – zapytała cichutko.
- Scarlett – odparł Chriss,
jeden z techników. – To było wielkie. Od dziś możesz mnie wyciągać z łóżka
nawet codziennie.
- Nie wiem, jak to zrobiłaś,
ale wiem, że to jeden z najlepszych twoich wokali. Chodź, posłuchamy, co
stworzyłaś – Isobel dumnie przywołała ja do siebie i uśmiechnęła się, ku
zdziwieniu wszystkich, zupełnie szczerze.
If you lift me up…
just
get me through this night.