29 czerwca 2011

54. Miłość jest to jakieś nie wiadomo co, przychodzące nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak, i sprawiające ból nie wiadomo dlaczego.

Tytuł: Luís de Camões


- Zamknijcie za mną dom – odparowała, biegiem mijając Toby’ego i wcisnęła mu w rękę zapasowe klucze.
- Jak to? Chcesz jechać sama? – zaprotestował. – Jest późno, a ty jesteś zmęczona – starał się użyć jak najbardziej łagodnego i zarazem przekonywującego tonu, ale średnio mu wyszło, bo dotąd bywał tylko przekonujący. Będąc w pokoju zmieniła tylko buty na takie, których obcas był mniejszy niż piętnaście centymetrów i to go trochę uspokoiło, choć nie był pewien, czy powinien puszczać ją samą. Był jej pracownikiem, ale jednym z nielicznych, którzy mieli wgląd w jej prywatne sprawy. Szanował ją i lubił, bywała heterą, ale wiedział, jaka wrażliwa z niej dziewczyna. Choć był od niej dwa razy większy i potężnie przewyższał ją wzrostem, przestawiała go po kątach, kiedy miała taki nastrój, ale jednocześnie ufała mu w kwestii bezpieczeństwa i wówczas bezwzględnie mu się podporządkowywała. Jednak nie tym razem. Scarlett bez słowa wsiadła do auta, rzucając torebkę na fotel pasażera i w ekspresowym tempie przygotowała się do jazdy. Solidnie przygazowała, zapinając pas.
- Zadbajcie o wszystko – wsunęła na nos okulary, chociaż była już ciemna noc. – Dzięki, Toby – odparła, ruszając z piskiem opon i odjechała, zostawiając za sobą tylko kurz i zmącony żwir na podjeździe.
- Nie podoba mi się to – Max stanął obok niego, wciąż trzymając w ręce pogniecione zdjęcie.
- Zamykamy i spadamy. Na dobrą sprawę powinienem być w domu. Leah pewnie się niecierpliwi – rzucił ostatnie spojrzenie w kierunku pustej już alejki, w uszach wciąż dźwięczał mu pomruk auta i szelest żwiru.

Pomysł kupna nowego auta to był impuls. Była jeszcze w ciąży, gdy uznała, że nie może wozić dziecka w takiej puszce, jak jej porsche. Audi TT RS było jej słabością odkąd je zobaczyła przypadkiem w salonie, gdy Tom zamierzał się na swoje R8. To nic, że niewiele łączyło je z autem rodzinnym. Uznała, że to najpiękniejsze juto jakie widziała, a Tom bez słowa spełnił jej zachciankę. Ani razu nie miała okazji przewieźć nim Liama. To chyba nazywa się ironią losu. Jechała nim dopiero kilka razy. Pachniało nowością i chyba to było jej potrzebne; coś nowego, coś innego, coś bez przeszłości. Auto idealnie trzymało się drogi. Nie musiała zbytnio skupiać się na prowadzeniu. Mknęła autostradą, sto sześćdziesiąt na godzinę, szybę miała nieco uchyloną. Silny powiew wiatru mierzwił jej włosy, otrzeźwiał ją. Cicha muzyka płynęła z radia, jednak przyjemne dźwięki i chłodny wiatr nie usunęły z jej myśli, aż nader wyraźnego wspomnienia zdjęć. Przyspieszyła. Na liczniku było już prawie sto osiemdziesiąt. Autostrada A115 ciągnęła się niczym prosta nitka makaronu spaghetti. Ta prędkość dodawała jej sił. Niemal unosiła ją nad ziemią. Przez chwilę czuła się wolna, choć przewijające się przed jej oczami obrazy przyszpilały ją do asfaltu. Scarlett najbardziej bolało to, że Tom był taki szczęśliwy na tych fotografiach. Szczęśliwy przy dziecku, które było niemal kropka w kropkę podobne do niego. I ta kobieta. Ładna blondynka, prawdopodobnie matka dziecka złudnie przypominającego Toma. Tom, jego troskliwe spojrzenie, tęskny uśmiech. Dziecko, wyciągnięte do niego rączki, pełne radości. Ona, zadowolona, spokojna, patrząca na nich jak na cały swój świat. Wskazówka prędkościomierza sięgnęła dwustu. Łzy zamazały jej widok, więc zdjęła nogę z gazu. Zamrugała gwałtownie i zobaczyła tablicę kierunkową, więc zaczęła ostro hamować i skręciła, mało co nie przejechawszy zjazdu. Łzy ciekły jej z oczu. Ona, dziecko i Tom. Z trudem powstrzymała się przed wybuchem. Wciągnęła gwałtownie powietrze. Otworzyła szerzej okno, a chłodne wieczorne powietrze osuszyło jej twarz. Przyjemne zimno powoli łagodziło opuchliznę. Ilość kilometrów malała, czas w trasie rósł, ale nijak dodało jej to otuchy. Bała się coraz bardziej. Bała się tego, co tam zastanie. Bała się Toma. Bała się tego, co się z nim działo, co mogło zdarzyć się – na oko – cztery lata wcześniej. Ta kobieta miała dziecko, podobne do niego dziecko. To dziecko dawało mu radość. Nie odzywał się do niej od dwóch tygodni. Wolał je od budowania ich świata. Może znudziło go robienie tego po raz enty?
- Niech cię szlag! Niech cię szlag! Niech cię szlag! – krzyczała, zanosząc się szlochem. Wypominał jej, że uciekła, a sam pozwalał im znikać, spędzając czas z dzieckiem, które nie musiało być jego i kobietą, która mogła mu je dać! A ona o niczym nie wiedziała. Nie miała pojęcia o ich istnieniu i o wielu innych rzeczach, które tkwiły w nim, których nigdy nie poznała i nie miała pewności, czy pozna. Tom miał w sobie wiele mroku i teraz domyślała się jego przyczyn. Widziała te zdjęcia, choć patrzyła na nie krótką chwilę wystarczyło, by zgliszcza jej świata zmieniły się w proch. Nie miała już nic. Brutalna prawda zwaliła ją z nóg, ale nie miała wystraczająco dużo siły, by poddać się jej destrukcyjnej mocy. Musiała wiedzieć, jak było naprawdę. Kim była dla niego ta kobieta, to dziecko, bo choć wszystko wskazywało na to, że nijak znała miłość swojego życia, to nie pojmowała, by mogło być tak naprawdę. Tom ją kochał – w to wierzyła, a cała reszta musiała być koszmarnym nieporozumieniem. Tylko, kim było to dziecko? Albo raczej, czyje…
Nie dawało jej to spokoju. Tak jak milion innych piętrzących się spraw, z którymi musiała radzić sobie sama. Odwykła od tego. Tom zburzył jej mur i obiecał ją chronić i nie dotrzymał słowa. Zostawił ją samą; bez siły, bez zasad, bez niego. Prawie jak na autopilocie dojechała do domu rodzinnego Toma. Wybiła kod i brama powoli zaczęła się otwierać, dało jej to krótką chwilę na oddech i zebranie się do kupy. Auto wydało z siebie cichy pomruk, gdy wjeżdżała na podwórze. Zaparkowała obok samochodu Billa i sięgnęła do torebki po zdjęcia. Miała wrażenie, że papier parzył ją w dłoń. Idąc, zauważyła, że siedzieli w kuchni.Pprzy zapalonym świetle doskonale widziała wszystkie cztery sylwetki. Byli rodziną. Patrząc na nich była w stanie wyobrazić sobie młodszą Simone i młodszego Gordona oraz dwóch urwisów wyglądających jak dwie identyczne krople wody. Widziała jak śmieją się i opowiadają o czymś rodzicom. Widziała pobłażające uśmiechy i dumę w oczach Simone i Gordona. Ta myśl była dla niej niewyobrażalnie bolesna. Bo poczuła się samotna, pusta i odosobniona. Wzięła głęboki oddech i energicznie otworzyła drzwi. Obcasy stukały o kafelki w holu, niepokojąc domowników, jednak poruszała się zbyt szybko, żeby zdążyli zareagować. Wtargnęła do kuchni. Siedzieli przy stole, śmiejąc się. Sączyli czerwone wino i odniosła wrażenie, że stała się właśnie piątym kołem u wozu. Minął ułamek sekundy, a Scarlett wydawało się, że to cała wieczność. Wszyscy zamilkli przypatrując się jej w oniemieniu. Rozerwała kopertę i bez słowa rzuciła zdjęcia na stół. Plik rozsypał się tuż przed nim. Nie spojrzał na nią, gdy weszła. Nie patrzył i teraz. Wbił wzrok w zdjęcia.
- Nasze dziecko umarło – zaczęła cichym, zdławionym głosem. – Codziennie jest między nami ciszej. Nie rozmawiamy. Wyjeżdżasz. Wiem, to też moja wina – cedziła. – Nie odzywasz się. To dlatego? – wskazała brodą na fotografie, choć Tom na nią nie patrzył. – Kim ona jest? – głos Scarlett był coraz bardziej drżący, ale wciąż się trzymała. Jeszcze była w stanie nie pozwolić sobie na słabość. Cisza, która zaległa w kuchni, gęstniała z każdą chwilą. Wywoływała gęsią skórkę. Czuł, siłą podświadomości słyszał jej ciężki oddech, bo w głowie huczały mu jego własne myśli. Przed oczami miał obraz, który pragnął oglądać w innej odsłonie. Chciał Scarlett i Liama w jej objęciach. Chciał jej uśmiechu i jego wesołych, nieskoordynowanych krzyków. Chciał patrzeć na niego, gdy będzie miał trzy, pięć, dziesięć lat. Chciał jego rodzeństwa i gromkiej, dziecięcej wrzawy. Chciał miłości, która dotąd otulała go z każdym jej słowem i dotykiem, a został z niczym. Nie potrafił na nią nawet spojrzeć. Nie potrafił jej odpowiedzieć. Bo nie znał odpowiedzi. Cisza między nimi stała się tak wielka, że nie potrafił jej przełamać. Lena. David. On. Lena stojąca na uboczu. David garnący się do niego. I on zadziwiająco zadowolony. A gdzie Scarlett? Gdzie Liam? Gdzie miłość? To wszystko zabrnęło za daleko, a on nie umiał się już wycofać. Wiedział, że coś właśnie pękało, a on nie zrobił nic, by temu zapobiec. – Nie odpowiesz mi? Nie spojrzysz na mnie? Aż tak bardzo się mnie brzydzisz? Budzę w tobie tak wielki wstręt? Nie chcesz mnie już? – szeptała. – Tom, po prostu mi to powiedz. – warknęła, choć nie była pewna, czy nie zabrzmiało to jak jęk. – Nie ma cię. Jjeśli chciałeś mnie ukarać, udało ci się. Odkąd cię nie ma… nie ma nas, Tom. Nie ma nas. Znikamy. Boże, spójrz na mnie! – krzyknęła, świdrując go wzrokiem. Mimowolnie, wiedziony impulsem odwrócił wzrok. Nie widział jej blisko dwa tygodnie. Jeśli wtedy była cieniem samej siebie, tak teraz… wyglądała, jak dawniej. Nienagannie ubrana, umalowana, jedynie włosy miała rozwiane wiatrem. Z tą różnicą, że tak niesamowicie daleko było jej do dawnej siebie. Mówiły o tym jej gesty, jej słowa, jej postawa. Była swoją połową; zapadnięte policzki, cienie pod oczami, zgarbione ramiona i oczy, w które nie śmiał spojrzeć. Zmarniała odkąd wyjechał. Była niczym mała, przestraszona dziewczynka, która za wszelką cenę nie chciała pokazać, że się bała. Patrzył na nią, świdrował ją spojrzeniem i nie mógł wyrzec słowa. Widział słone łzy na jej policzkach, czując jak jego samego zaczynają piec oczy. Odwrócił wzrok. Nie chciał widzieć jak drży. Nie chciał czuć, że słabła. Nie chciał być świadkiem jej przegranej. I swojej własnej. Rwało go do niej, ale nie umiał zrobić najmniejszego gestu, by przywołać ją do siebie. Cierpienie, milczenie, rozłąka sparaliżowały go od wewnątrz. – Co to za dziecko? To nie Liam. Ono nam go nie zwróci! Ono jest twoje? Tom, o co w tym wszystkim chodzi? – szeptała coraz słabiej. – Ja mogę dać ci dużo zdrowych dzieci, Tom. Możemy je mieć. Zrobię wszystko, by tak było, ale nie możesz mnie zostawić samej. Ale jeżeli nie będziesz mnie kochał… jeżeli nie będziemy się kochać… Musimy się kochać, Tom! Powiedz, że tak… - szeptała przez łzy, a on wciąż milczał. Patrzył w zdjęcia, jak zaklęty. Cały był spięty, cud, że nie eksplodował. Siedział, jak na szpilkach i czuł jej wzrok. Miażdżyła go błagalnym spojrzeniem, a on choć wewnątrz pękał na milion kawałków, nie potrafił dać jej choćby jednego znaku. Zupełnie jakby to nieruchome ciało nie należało do gotującego się z emocji ducha. Nie widział, jak ugięły się pod nią kolana, usłyszał szelest. Bill w porę złapał ją w pół. – Niech cię szlag, Kaulitz. Niech cię szlag! – po tym usłyszał już tylko, jak wybiegła. A Bill za nią. Zdjęcia tkwiły wciąż przed nim. Ładnie wykadrowane, kolorowe. Wyglądali na nich jak rodzina. Patrzył na nie i nie widział tam siebie, tylko złudnie podobnego do niego chłopaka. Ale było już za późno.
- Co ty wyprawiasz, synku? – zapytała Simone słabym z emocji głosem. Z trudem podniósł spojrzenie na matkę i tylko na to wystarczyło mu sił. Patrzył w identyczne jak jego brązowe oczy i nie znalazł odpowiedzi na to pytanie. Nie wiedział już nic. Nie znał niczego. Zwłaszcza siebie.

Scarlett z trudem złapała równowagę, zbiegając ze schodków i w pędzie otworzyła samochód. Bill był tuż za nią. Słyszała jego nawoływania, ale nie była w stanie się zatrzymać. Właśnie stało się coś, czego opisać nie umiała. Bała się, że tak wyglądał koniec. Z walącym sercem wsiadła do samochodu i zatrzasnęła drzwi, które w tej samej chwili otworzyły się.
- Scarlett, nie jedź! – krzyknął, wpychając się niemal do środka. Miała problem z trafieniem kluczykiem do stacyjki, a cenne sekundy mijały. – Scarlett, nie! – zatrzymał jej ręce, zdzierając naskórek kłykci, otarłszy ręką o kierownicę. Nic nie poczuł. Słyszał dudnienie własnej krwi, myśli pędziły w szaleńczej gonitwie, a on usilnie próbował wyłapać jakąś, która da mu znaleźć sposób na zapobiegnięcie najgorszej z możliwych zbrodni. Bo przecież nie godzi się zabić miłość! – Scarlett! – krzyknął, a ona nie potrafiła przestać się szamotać. Z całej siły przytulił ją do siebie, nie zważając na brak miejsca w samochodzie. Dopiero wtedy się uspokoiła i wybuchła gorzkim szlochem. – Zostań na noc. Jest prawie druga.
- Nie – odparła, uspokajając się momentalnie. Na powrót stała się opanowana i wyniosła, a głos przesiąknięty chłodem. Rozklejenie, to było ostatnie, na co mogła sobie pozwolić. Nie zniosłaby nocy z Tomem pod jednym dachem. Choć nie marzyła o niczym innym, jak o tym, by wybiegł za nią i wyjaśnił jej wszystko, by nie pozwolił jej odejść, tak mierziła ją myśl o tym, że obecnej sytuacji mógłby być tuż obok. To wszystko bolało tak bardzo. Czuła się skołowana. Jego milczenie, jego nieme potwierdzenie paliły jej serce, otumaniły myśli. Nie mogła się skoncentrować, racjonalnie rozumować, ale wiedziała jedno. Musiała jak najszybciej stamtąd odjechać.
- Scarlett, zabijesz się! – warknął, spoglądając jej w oczy. Brunetka tylko wyszarpnęła dłoń z uścisku Billa, rzucając mu groźne spojrzenie. Niechętnie wycofał się z auta.
- Może i byłoby lepiej. Oszczędziłabym sobie bólu – Przez krótką chwilę patrzyła mu w oczy. Zobaczył w nich gniew, żal i rozdarcie, ale przede wszystkim strach. To on ją teraz prowadził. Chwyciła za klamkę, zmuszając, by się wycofał.
- Wiesz, że mówią przez ciebie emocje. Scarlett, jedyne o co cię proszę to, to byś jechała ostrożnie – nie odpowiedziała, zacisnęła jedynie szczękę, patrząc na niego o kilka sekund za długo, by zrozumiał, że mógł być o nią spokojny. Odsunął się, a dziewczyna zatrzasnęła drzwiczki i ani się obejrzał, ruszyła z piskiem opon. I już jej nie było. Stał tak kilka chwil, póki pomruk silnika nie umilkł zupełnie i starał się zebrać myśli.
Kiedy wrócił do kuchni, panowała tam napięta atmosfera. Gordon wciąż siedział za stołem, mama kuliła się obok niego płacząc, a Tom stał oparty o blat szafek. Wiele się nie zastanawiając, podszedł i z całej siły przyłożył Tomowi w szczękę. Simone zerwała się z krzesła przestraszona głuchym plasknięciem. Podnosząc wzrok, zobaczyła jak Tom oddycha się w bok pod naporem pięści Billa i jak niemal od razu oddaje mu równym z równą, jeśli nie większą siłą. Wszystko działo się tak szybko, że nie zauważyła, który powalił ich na podłogę. Tłukli się, klnąc nieprzyzwoicie. Spojrzała przerażona na Gordona, jednak on powstrzymał ją, ujmując pod ramię i wyprowadził z kuchni. Zupełnie, jakby nie widział, co robili. Nim wyszła, zdążyła zauważyć, jak Tom przygwożdża brata do podłogi, wyzywając go od najgorszych, a ten wyplątując spod niego ręce, chwycił go za szyję.
- Gordon, oni się pozabijają – pisnęła przerażona, jednak mąż trzymał ją stanowczo za przedramię.
- Mało razy tłukli się w dzieciństwie? – spojrzał na nią zatroskany.
- Dlaczego ich nie powstrzymasz? Ja nie dam rady, ale ty…
- Bo im szybciej wyrzucą to z siebie, tym szybciej dojdą ze sobą do ładu – odparł spokojnie, siadając na ławce i szafce na buty jednocześnie. Nasłuchiwała kilka krótkich chwil, jednak przemożna potrzeba zrobienia czegoś była silniejsza. Wyrwała się z uścisku Gordona i porwawszy chustę z wieszaka przy drzwiach, wybiegła na dwór. Nie miała pojęcia, jak udało jej się dotrzeć na miejsce, ani ile zajęło jej to czasu. Ocknęła się, kiedy drzwi otworzyła jej Lena. Serce Simone waliło jak szalone, a spuchnięta od płaczu twarz piekła poszczypana wiatrem.
- Zostaw Toma w spokoju – wyrzuciła z siebie, łapiąc oddech. – Już raz zniszczyłaś mu życie i jesteś na najlepszej drodze, żeby zrobić to znów! Zostaw Toma w spokoju! – wycedziła i odwróciwszy się na pięcie odeszła, zostawiając oniemiałą Lenę z mętlikiem myśli.
Dziewczyna zamknęła drzwi i oparłszy się o nie plecami, zsunęła się na podłogę i siedziała tak. Był środek nocy, wizyta Simone zaskoczyła ją, ale nie obudziła. Źle sypiała od kilku dni. Tom, David i ona. Nie miała pojęcia do czego to wszystko prowadziło. Uległa pokusie słodkiej przyszłości, ale nie miała pewności, czy mogła być tak piękna, jak jej obiecano. Wyjęła z kieszeni szlafroka telefon i wybrała odpowiedni numer. Odebrano po trzecim sygnale.
- Nie mogę tak dłużej. Była u mnie jego matka, a ja i bez tego wiem, że nie pomagam, a tylko szkodzę – wyszeptała.
- Nie pieprz – usłyszała krótką, zwięzłą i przesiąkniętą pełnym wrogości twardym akcentem odpowiedź, po której poczuła, jak wzdłuż pleców przebiegły jej dreszcze.
- Łatwo ci mówić. Nie masz serca.
- Widzisz, o ile dzięki temu życie staje się łatwiejsze?
- To się nie uda. On mnie nie kocha i nie pokocha z prostej przyczyny – kocha Scarlett. Nawet David tu nie pomoże. Czekałam z telefonem do ciebie, bo liczyłam, że coś się zmieni, ale on jest wobec mnie szorstki, zachwyca się małym, ale to minie. I odejdzie, a ja nie chcę cierpieć. To był błąd. Nie powinnyśmy tego zaczynać.
- Och – westchnęła. – Ależ ty masz gadanego. Myszko, wyjdź ze swojego domku w kątku i rozejrzyj się. Jesteś ty, twój syn i Tom. Wierz mi na słowo, że Tom będzie mięciutki i urobisz go jak rozgrzaną plastelinę. Tylko zacznij wreszcie lepić! Nie po to wydałam majątek na to, żeby zrobić z ciebie ludzi, żebyś teraz czmychnęła do kąta. Zawarłyśmy umowę, Lena. Ty robisz swoje, ja robię swoje – i rozłączyła się, a dziewczyna siedziała tak jeszcze długo, patrząc w zalany mrokiem korytarz i zastanawiała się, czy to wątpliwe szczęście było warte swojej ceny.

Świtało już, kiedy postanowiła, że nie wycofa się. Nie mogła, choćby ze względu na Davida. Jeśli Tom wyjedzie, wytłumaczy mu, że miał przecież swój wielki świat, do którego oni nie należeli. Tak będzie łatwiej, niż gdyby teraz zaprzestała pozwalać mu na spotkania z Tomem. David potrzebował ojca, a Tom dawał mu choć namiastkę ojcowskiego zainteresowania. Nie wiedziała, co się mogło stać, ale zdecydowała spróbować. Poszła do swojej sypialni i prędko przebrała się pierwsze, co wpadło jej w dłonie – szorty i powyciągany T-shirt. Zabrała klucze i pobiegła w stronę posesji Trümperów, zastanawiając się, czy ta wyrwa w obrodzeniu wciąż nie została naprawiona. Wstyd było jej się do tego przyznać, ale krótko po przeprowadzce, kiedy było jej naprawdę przykro, wkradała się do ogrodu i wchodziła do domku na drzewie, by powspominać. Obeszła ogrodzenie przeciskając się między gałęziami i wysoka trawą na łące za ogrodzeniem. Ignorując fakt, że płot był wysoki i ciężko było się na niego wskrobać, zaryzykowała, wykorzystując do tego wyłamaną sztachetkę. Przeskoczyła na drugą stronę, modląc się, by pies był na podwórzu i chyłkiem przemknęła do drzewa, na którym był domek. Drabinka była odczepiona, co znaczyło, że ktoś był w środku. Bill albo Tom. Wóz albo przewóz. Zaryzykowała i wspięła się poi szczebelkach, najciszej jak umiała, by mieć choć cień szansy na ewentualną ucieczkę. W środku paliło się mdłe światło. Wyciągnęła szyję, starając się zajrzeć do środka. Zobaczyła czubek białego reeboka, co mogło oznaczać tylko i wyłącznie, że jego właścicielem był Tom. Odetchnęła i już swobodniej wspięła się na szczyt drabinki. Podciągnęła się na podest i siedziała krótką chwilę, by uspokoić oddech. Od czterech lat marzyła o tej chwili, a ani trochę się nie przygotowała. Wyglądała, jak ostatnie nieszczęście. Byle jaki strój, nieuczesana i rozespana, a raczej niedospana. Odetchnęła po raz kolejny i odsunąwszy kotarę, weszła do środka. Tom leżał na materacu, paląc. Doskonale pamiętała jak robił to, gdy byli razem i w dziwny sposób ja to fascynowało. Gdy wsuwał papierosa między wargi, zaciągał się i powoli wypuszczał dym, nie mrużąc oczu. Coś ścisnęło ją w środku, za serce. Był taki do cna smutny, nie udało mu się tego ukryć nawet wtedy, gdy spłoszony prędko podniósł się do pozycji siedzącej i posłał jej pełne wrogości spojrzenie. Weszła w głąb domku, nie wiedząc, co powiedzieć. Przyglądała mu się, nie mogąc oderwać oczu. Widywała go niemal codziennie, ale nigdy nie przyglądała mu się tak naprawdę, a może nie widziała po prostu. Przez te wszystkie lata był dla niej gniewnym nastolatkiem, w tych wielkich ciuchach, dredach na głowie i sercem pełnym marzeń. Był niegrzecznym chłopcem, który stawał się ułożony tylko dla niej. Widziała, jak się zmieniał, słyszała dziesiątki wywiadów o tym, jak nie wierzył w miłość! A ona wiedziała, że to przez nią, że złamała mu serce. A teraz miała przed sobą mężczyznę. Chłopiec, którego znała i kochała odszedł, odmieniony przez kobietę, którą kochał. I to nie ona była tą kobietą, ale nie umiała już stamtąd wyjść. Za bardzo pragnęła tej krótkiej chwili z nim, by znów mogła choć odrobinę wyobrazić sobie, że było jak dawniej. Zdawszy sobie sprawę z tego, że patrzyła na niego zbyt długo, przesunęła się nieco, jakby to mogło skłonić Toma do jakiejś reakcji. A on po prostu wpatrywał się nią. Tymi ciemnymi, pełnymi bólu oczyma. Tymi, które tak ukochała. Tymi, którymi on niegdyś kochał ją. W tej wymiętej koszuli i powycieranych spodniach wyglądał niemal jak kiedyś. Ale ona wiedziała, że dawno przestał być tym, którego znała. Westchnęła ciężko, mimowolnie stając w  świetle lampki. Tom zmrużył oczy, baczniej jej się przyglądając.
- Ja… twoja mama u mnie była i pomyślałam… - mruknęła, spuszczając wzrok. Tom zdusił peta na puszce po coli i z powrotem spojrzał na nią. Zrobiło mu się jakoś dziwnie. Nie wiedział, czy winę ponosiło światło igrające w jej blond włosach, rozespana twarz, czy może ten frywolny strój, tak bardzo przypominający mu dawną ją. Czuł się skołowany; zdjęciami, wizytą Scarlett, samym sobą, tym, że nie czuł już żalu do niej. Tego żalu, który pielęgnował w sobie od tylu lat. W ciągu kilku dni, Lena stała się miłym wspomnieniem i częścią jego teraźniejszości. Było mu z tym tak dziwnie, bo nauczył się żyć z wrogością wobec niej, a teraz nagle zniknęła i nie miał się czym bronić.
- Jak się tutaj dostałaś? – sięgnął po kolejną puszkę coli i otworzywszy ją, pociągnął solidny łyk. Lena zauważyła, że walało się tam ich mnóstwo. Nie mogła mieć pojęcia, że dzięki temu zapija potrzebę sięgnięcia po alkohol. Taki myk.
- Ja… przeszłam przez ogrodzenie. Wiem, że nie powinnam, ale czułam, że cię tu znajdę, bo Tom – uważnie stawiając kroki między śmieciami, podeszła do niego i przyklękła przed nim. Przycupnęła na swoich nogach i złożywszy dłonie na udach, spojrzała mu w oczy. – Twoja mama zarzuciła mi, że próbuję zniszczyć ci życie, ale ja nie robię niczego specjalnie. Przyznaję, że  przenosząc się tutaj liczyłam na coś, ale teraz… Tom, nie chcę szkodzić. Mamy wspólną przeszłość, jaka by nie była, to już minęło i nie chcę, by miało wpływ na nasze kontakty. Wiem, że po tym, co zrobiłam to trudne, jeśli nie niemożliwe, ale ja naprawdę nie chce sprawiać ci kłopotów.
- Ja nie rozumiem, Lena. Nie rozumiem niczego, co się teraz dzieje – wyszeptał, podnosząc wzrok znad puszki i spojrzał jej prosto w oczy.  Coś nią wstrząsnęło. W oczach Toma kryło się tak wielkie, nieposkromione cierpienie, niema prośba, wołanie o pomoc. Nie była pewna, na ile mogła sobie pozwolić. Tak bardzo bała się, że przekroczy granicę, a Tom na powrót stanie się nieprzystępny, jednak niepewnie uniosła dłoń do jego policzka i nieśmiało pogładziła go. Na skórze czuła przyjemne kłucie jego kilkudniowego zarostu. Na krótką chwile zamarł, jakby wahał się, czy tego chciał, lecz nie odrzucił jej. Niepewnie wtulił się w jej dłoń i przymknął oczy. Tak bardzo potrzebował, by ktoś zalał go morzem miłości, która mogłaby ukoić jego ból. Zachłannie przypatrywała mu się, korzystając z bezkarności jaką dawały jej jego przymknięte oczy. Dopiero z bliska zauważyła, że miał pękniętą wargę i spuchnięty policzek. Mimowolnie dotknęła zasychającej ranki, a Tom syknął gwałtownie otwierając oczy. Poraziło ją spojrzenie jego niemal czarnych oczu. Zabrała dłoń. – Rozmawialiśmy z Billem – kiwnęła rozumnie głową, doskonale wiedząc, jak sprytnie dogadały się ich pięści,, czego rezultat widziała na jego twarzy. Wiedziała też, że to przez nią.
- Pamiętam te wasze rozmowy – zaśmiała się, choć zdawała sobie sprawę z tego, że to nie na miejscu. Tom podniósł na nią wzrok i choć jego wargi ledwo drgnęły, uraczył ją namiastką uśmiechu. Zatrzymał spojrzenie na jej twarzy, na chwilę zbyt długą, niż mówiła o tym przyzwoitość, ale gdy usłyszał jej śmiech, przypomniał sobie, jak bardzo go lubił. Uśmiechnęła się znów, trochę zakłopotana jego spojrzeniem i nieporadnie usiadła na materacu, obok niego. Tom przeniósł spojrzenie z powrotem na czubki swoich butów. – Tom, ja… wiem, że to wszystko, co się z tobą działo, to moja wina, ale chciałabym, żebyś wiedział, że mój wybór spowodowany był twoim dobrem. Jakkolwiek teraz to brzmi, wtedy popełniłam błąd i nie mogłam cię nim obarczać. Dlatego odeszłam – wypowiedziała to z trudem, dławiąc się własnymi słowami, ale nie mogła być tam z nim, nie wyjawiając mu prawdy. Zupełnie jakby mogło to coś zmienić. Bardzo starała się być opanowaną. Zaciskała dłonie, trzymając je między kolanami i czekała, a ułamki sekund wydały jej się wiecznością.
- Puściłaś się z innym – stwierdził, nie zapytał. I choć zabolały ją te słowa, były przecież zupełnie zgodne z prawdą. Jednak w jego ustach wydały się jej podwójnie ciężkie.  
- Tak, trafnie to ująłeś – westchnęła. – Pewnie, gdybym nie zaszła w ciążę, inaczej bym to rozegrała, ale… wolałam, byś mnie nienawidził. Wiem, że to tekst rodem z jakiegoś dramatu, ale naprawdę tak było, Tom. Tak też poleciła mi matka, żeby odejść prawie bez słowa, pozwolić ci nie wiedzieć. Przeniosłyśmy się do Bawarii. Zostawiła ojca i zaczęłyśmy na nowo, wiesz, nie przestał pić. Dwa lata temu dostałyśmy pismo, że znaleziono go martwego, więc wyprawiłyśmy pogrzeb, choć wcale nie miałam na to ochoty. Nie zasłużył, by go opłakiwać – zamilkła na chwilę, by zaraz zebrać się w sobie i kontynuować. Tom na nią nie patrzył, a ona nie miała odwagi, by spojrzeć na niego. Nie wiedział, ile ja to kosztowało i dobrze, bo nie chciałaby od niego litości. – Ale David jak każde dziecko z każdym dniem bardziej potrzebował ojca, a ja nie wiedziałam co robić…i wciąż chowałam w sobie uczucie do ciebie. Dlatego osiedliłyśmy się w Loitsche, bo gdzieś tam w środku liczyłam, że to coś zmieni i że znów będziemy razem. To głupie, ale wtedy jeszcze się łudziłam. Kiedy ujawniliście wasz związek, poczułam zawód, ale też cieszyłam się, bo wiedziałam, że uwolniła cię ode mnie. I cieszę się wciąż, ale nie chcę żebyś znikał znów z mojego, z naszego życia.
- To egoizm – odparł chłodno.
- Wiem. Ale tym swoim egoizmem chcę ci jakoś pomóc, a jednocześnie mieć cię dla siebie, chociaż na chwilę. To tak źle?
- Nie wiem, Lena – zaskoczył ją, gdy naglę spojrzał jej prosto w twarz. – Wczoraj cię nienawidziłem, a dziś… a dziś już sam nie wiem. Bo nie wiem niczego. Nie mam pojęcia, co będzie ze mną, ze Scarlett, z życiem. Do dziś martwiłem się, co będzie, gdyby David był moim synem…
- A chciałbyś? – zapytała z nadzieją w głosie, której nie zdołała ukryć.
- Nie – odparł krótko, nie mrugnąwszy nawet okiem.
- Tak myślałam – pokiwała głową i objąwszy rękoma podkulone pod siebie nogi, oparła brodę na kolanach.
- A czego się spodziewałaś? Że nagle postanowię być wzorowym tatusiem twojego dziecka tak w zastępstwie za moje własne? Może faktycznie, polubiłem twojego syna, ale Lena, moje dziecko nie żyje. Wyobrażasz to sobie? – znów gwałtownie zwrócił ku niej wzrok. Przestraszona spojrzała mu w oczy, zawierał on tyle bólu, ile ona nie potrafiła sobie nawet wyobrazić. – I wiesz, co jest w tym najgorsze? Najgorsze jest to, że gdybym nie był egoistą i skupił się na Liamie, a nie na Scarlett, on mógłby żyć, bo gdybym wstał dziesięć razy zobaczyć co u niego, a nie był… z nią. Mógłbym coś zauważyć, zawiadomić pogotowie, cokolwiek! Dlatego nie chcę się do niego przywiązywać, nie chcę kochać go miłością, która zawsze będzie należała do Liama. Nie chcę oszukiwać ani jego ani siebie, Lena – wciąż mocno się w nią wpatrywał, jakby oczekiwał, że tego nie zniesie, a jednak Lena nie odwróciła wzroku. Zlękniona, drżąca patrzyła mu prosto w oczy, zupełnie nie ogarniając tego, co się w nich kryło. Powinno jej być przykro albo powinna być zła za ostre słowa skierowane do jej synka, ale gdy przez krótką chwilę próbowała postawić się na jego miejscu, nie poczuła niczego prócz smutku. Było jej tak bardzo żal Toma.
- Nie zamierzam ci go narzucać, Tom. David jest mój. Nie odrzuciłeś go za pierwszym razem, więc podszedł kolejny, bo ma bzika na punkcie Tokio Hotel. Wielbi cię, jak tysiące twoich fanów. A poza tym, on lgnie do facetów. Jest oczkiem w głowie wszystkich sąsiadów, bo potrzebuje ojca. Ja, choć kocham go najbardziej w świecie, nie zastąpię mu go. Pojawiłeś się ty, kolejny samiec, więc garnie się do ciebie. Nie będę mu na to pozwalać, jeżeli nie będziesz tego chciał.
- Myślałem, że po tym, jak mnie zostawiłaś, nie spotka mnie już nic gorszego, ale było gorzej. Moje życie było jedną wielką marnością. A potem pojawiła się Scarlett – uśmiechnął się, a Lena poczuła się nieswojo, bo wiedziała, że każda myśl o niej budzi w nim coraz to większą miłość. – Przy niej nauczyłem się żyć… żyć pełnią życia. Dała mi miłość o jakiej istnieniu nie miałem pojęcia, wszystko było sielskie i anielskie, a potem okazało się, że jest w ciąży, a ja spanikowałem, przeraziłem się, ale jednocześnie nigdy nic nie dało mi większego szczęścia. Liam był miłością samą w sobie i niczego więcej na nie było potrzeba. A potem umarł i skończyło się wszystko. Skończyło się szczęście, miłość i skończyliśmy się my. A ja nie chcę jej stracić. Kocham ją, jak nigdy nikogo miłością, której nie da się opisać. A teraz pojawiasz się ty i choć chcę, nie umiem cię nienawidzić. I jeszcze David. Wiesz, myślałem, że on jest moim synem i dlatego bawisz się w podchody. To podobieństwo… - zamyślił się chwilę, po czym obdarzył ja kolejnym gwałtownym i chłodnym spojrzeniem. – Jesteś pewna? – kiwnęła głową.
- Nie wiedziałam, że aż tak bardzo namieszałam.
- Ktoś mnie tu dorwał i zrobił nam zdjęcia. Dostała je Scarlett i była tu, ale nie chcę i nie zamierzam o tym gadać.
- W porządku – uśmiechnęła się blado na wypadek, gdyby Tom to zauważył. Jednak on, zupełnie jakby jej tam nie było, wstał i przeszukawszy kieszenie, wyciągnął papierosy. Odpalił jednego i zaciągnąwszy się mocno, odchylił głowę do tyłu. Tak bardzo chciałby zapomnieć. Odejść i utonąć w zapomnieniu, ale nie potrafił. Nie potrafił być, ani odejść. Trwał w marazmie, którego przełamać nie umiał i bał się przyznać przed samym sobą, że bez niej długo nie będzie potrafił. A czas uciekał.
*

- Dziękuję – mruknęła w pośpiechu, po czym zatrzasnęła komórkę i wrzuciła ją do torebki, z kolei torebkę niedbale porzuciła przy schodach. Wbiegła na górę i po omacku dotarła do sypialni. Włączyła światło, nie bacząc na to, że ją oślepiło, pobiegła do garderoby i wyciągnąwszy pierwszą lepszą walizkę, zaczęła wpychać do niej pierwsze lepsze ubrania. Próbowała wyłączyć myślenie, jednak z czuciem okazało się znacznie trudniej. Tłumiła w sobie ból. Calutką drogę nie uroniła ani jednej łzy, nie wykrzyczała ani jednego słowa złości. Nie złorzeczyła, ani nie rozpaczała nad tym, co się stało. Prowadziła, zdejmując nogę z gazy tylko wtedy, gdy było to absolutnie konieczne. Działała na automacie. Czuła się wyzuta, pusta, zmęczona. Najbardziej czuła się zmęczona. Cały ból zlał się w jedno, nieprzespane godziny i ten wielki strach, odebrały jej siły. Pragnęła już tylko zniknąć. Wepchnąwszy ostatnią parę butów, zaciągnęła walizkę do sypialni, gdzie w pędzie zabrała z łazienki kosmetyczkę, nie bardzo interesując się tym, co do niej wrzuciła i zamknęła bagaż. Kiedy schodziła na dół, zadzwonił taksówkarz. W dziesięć minut później zostawiła za sobą pusty dom pogrążony w mgle brzasku.
*

Świtało już, gdy usłyszał na sobą skrzypienie drzwi. Nie zwracając na to uwagi, skupił ją na wschodzącym słońcu, jakby jego pierwsze, ciepłe promienie mogły ogrzać jego skostniałe serce. Odkąd odprowadził Lenę do domu, siedział na schodach, licząc, że uda mu się dojść do ładu ze sobą samym. Niełatwo było mu przyjąć fakt, że nienawiść do niej zniknęła na przestrzeni lat, choć wydawało mu się, że było inaczej. Po prostu się odkochał, a miłość Scarlett zobojętniła go na złe wspomnienia. No, właśnie. Scarlett. Dopiero, kiedy tak siedział i myślał o tym wszystkim ze względnym spokojem, dotarło do niego, jak musiała poczuć się widząc jego, Lenę i Davida. Gdy ból po stracie Liama był wciąż tak świeży, musiała poczuć się zdradzona. Ktoś usiadł obok niego, jednak nie otworzył oczu, chcąc zachować jeszcze chwilkę jej obraz. Była taka smutna, gdy prosiła go o wyjaśnienia, a on nie dał jej choćby jednego słowa. Miał wrażenie, że postąpił gorzej niż ona, gdy zamilkła na tyle długich tygodni. Pogubił się w tym wszystkim i nie potrafił przypomnieć sobie chwili, w której to się zaczęło. Nie wiedział, czy to wtedy, gdy znalazł go tego feralnego ranka, czy wtedy, gdy Scarlett po raz pierwszy go odepchnęła, czy może w jeszcze innej z tak wielu tragicznych chwil. Nie wiedział, co powodowało nim, gdy wyjeżdżał w chwili, w której ona zapragnęła wrócić, ani wtedy, gdy nie zareagował, widząc błyskający w oddali flesz. Najbardziej nie pojmował, dlaczego nie wyjaśnił jej czegokolwiek, gdy przyszła do niego z ostatkami wiary, bo go kochała. Kochała go…

- Tom, po prostu mi to powiedz. – warknęła, choć nie była pewna, czy nie zabrzmiało to jak jęk. – Nie ma cię. Jeśli chciałeś mnie ukarać, udało ci się. Odkąd cię nie ma… nie ma nas, Tom. Nie ma nas. Znikamy. Boże, spójrz na mnie! – krzyknęła, świdrując go wzrokiem. Mimowolnie, wiedziony impulsem odwrócił wzrok. Nie widział jej blisko dwa tygodnie. Jeśli wtedy była cieniem samej siebie, tak teraz… wyglądała, jak dawniej. Nienagannie ubrana, umalowana, jedynie włosy miała rozwiane wiatrem. Z tą różnicą, że tak niesamowicie daleko było jej do dawnej siebie. Mówiły o tym jej gesty, jej słowa, jej postawa. Była swoją połową; zapadnięte policzki, cienie pod oczami, zgarbione ramiona i oczy, w które nie śmiał spojrzeć. Zmarniała odkąd wyjechał. Była niczym mała, przestraszona dziewczynka, która za wszelką cenę nie chciała pokazać, że się bała. Patrzył na nią, świdrował ją spojrzeniem i nie mógł wyrzec słowa. Widział słone łzy na jej policzkach, czując jak jego samego zaczynają piec oczy. Odwrócił wzrok. Nie chciał widzieć jak drży. Nie chciał czuć, że słabła. Nie chciał być świadkiem jej przegranej. I swojej własnej. Rwało go do niej, ale nie umiał zrobić najmniejszego gestu, by przywołać ją do siebie. Cierpienie, milczenie, rozłąka sparaliżowały go od wewnątrz. – Co to za dziecko? To nie Liam. Ono nam go nie zwróci! Ono jest twoje? Tom, o co w tym wszystkim chodzi? – szeptała coraz słabiej. – Ja mogę dać ci dużo zdrowych dzieci, Tom. Możemy je mieć. Zrobię wszystko, by tak było, ale nie możesz mnie zostawić samej. Ale jeżeli nie będziesz mnie kochał… jeżeli nie będziemy się kochać… Musimy się kochać, Tom! Powiedz, że tak…

- Musimy, musimy, musimy – powtórzył cicho, chowając głowę między rękoma opartymi na udach. Miała absolutną rację we wszystkim, jak zawsze, ale… wciąż czuł, że nie był gotowy na tą konfrontację. Wciąż miał w sobie to uczucie, które podpowiadało mu, że jeszcze nie nadszedł czas, że jeszcze musiało coś się zdarzyć, by mógł podjąć decyzję. A Tom zbyt obawiał się tego, co mogło zdarzyć się poza bezpieczną oazą rodzinnego domu, by przeciwstawić się mu. Jego uszu doszło westchnienie, ale i bez tego wiedział, kto siedział obok niego. – Co, znów chcesz dać mi w pysk?
- Wieeesz, co? – ziewnął. – Chętnie, ale poczekam, aż znów zrobisz coś, co jeszcze bardziej pogorszy twoją i tak nieciekawą sytuację.
- Dzięki, wiedziałem, że na brata mogę zawsze liczyć – podniósłszy głowę, skwasił się, mimowolnie dotykając strupka na wardze, po czym zagryzł ją i skwasił się jeszcze mocniej.
- Możesz – spokojny ton Billa nie pomagał Tomowi. Budził w nim tylko większe poczucie winy.  – Wolałbym, żebyś mi powiedział, dlaczego z taką pasją bruździsz sobie w życiu? Wiesz, ja czuję, że jest ci źle, w pewien sposób doświadczam twojego cierpienia, ale nie wiem, skąd to się bierze. Co tobą powoduje – Tom myślał dłuższą chwilę, nim znów spojrzał na Billa.  
- Nie wiem – odparł spoglądając wprost w niemal identyczne brązowe oczy. Bill nie ponaglał, nie oczekiwał, nie narzucał, ale był. Z całym swoim natłokiem pytań, milczeniem i zrozumieniem. I to było dobrem w całym otaczającym go złu.
- Ostatnio zawsze tak odpowiadasz.
- Bo naprawdę nie wiem. Dlatego tu jestem, by nie musieć podejmować żadnych decyzji, ale wychodzi na to, że nawet bezczynnością wszystko psuję.
- Tobie się tylko wydaje, że tutaj znika odpowiedzialność za to, co mówisz i robisz. Lena, David, Scarlett. Problemy nie znikają, gdy od nich uciekasz. Wręcz przeciwnie, piętrzą się.
- Wiem.
- Więc?
- Więc to nie zmienia tego, że nie wiem, co dzieje się z moim życiem. Zgubiłem się, Bill, a jej nie ma obok, żeby wziąć mnie za rękę i wyciągnąć z tego gówna.
- Bo musisz wyciągnąć się sam. Teraz to Scarlett potrzebuje tego, żeby ktoś podał jej rękę.  Ona już raz to dla ciebie zrobiła, a nawet dwa licząc dzisiejszą noc. Spieprzyłeś sprawę – Tom odwrócił wzrok i spojrzał pod słońce. Wśród chłodu poranka, jego ciepłe promienie przypominały mu o tym, że jeszcze mogło być lepiej. Nie wiedział kiedy i jak, ale miał nadzieję. Przyćmiewało ją milion bolesnych spraw, ale czuł ją pod skórą.
- Wiem, ale… - zaciął się i więcej niczego już nie powiedział. Utkwił wzrok gdzieś w przestrzeni, w gruncie rzeczy nie wiedząc, na co patrzył. Było mu tak pusto.
- Zaraz otwierają, idę po papierosy – Bill wstał, a Tom kiwnąwszy głową, podniósł się ociężale, rozprostowując ścierpnięte mięśnie i wszedł do domu. Potrzebował snu. Długiego kojącego snu, który pozwoli mu zapomnieć.  
*

Obudziła się, gdy do pokoju wdarły się pierwsze promienie popołudniowego słońca i pierwsze, co poczuła to pulsujący, katorżniczy ból głowy. Nie mogła poruszyć się ani o centymetr, by nie wywołać kolejnej jego fali. Leżała tak jeszcze dość długo, nie była w stanie określić ile. Wszystko byłoby w porządku, gdyby po kilku minutach słodkiego odrętwienia nie powrócił jej trzeźwy umysł. Zbombardowały ją czarne myśli, pozostawiły zgliszcza, z których snuł się dym z jej nadziei. Kończył się sierpień, a ona zamiast patrzeć, jak Liam rośnie z dnia na dzień, przygotowywać się do powrotu na scenę, systematyzować życie, tkwiła w sypialni z widokiem na wieżę Eiffla z potężnym kacem i milionem nieuporządkowanych myśli, które przyprawiały ją o mdłości. Z trudem musiała przyznać, że pierwszy raz od bardzo dawna nie radziła sobie. Pogubiła się. Nie wiedziała, co robić, w którą stronę iść. Ból spowodowany śmiercią Liama był w niej, rana sączyła się i zadawała jej ból w momentach, kiedy najmniej się tego spodziewała, ale była w stanie zmusić się do tego, by żyć. Jednak, kiedy Toma miało przy niej nie być, ta walka traciła sens. Scarlett wzięła głęboki oddech i starając się poruszać jak najmniej, podniosła się do pozycji siedzącej. Rozejrzała się po pokoju, mrużąc oczy. Walizki w drzwiach, pusta karafka i szklaneczka obok łóżka, a ona sama nie pofatygowała się nawet zdjąć żakietu. Wszystko pamiętała jak przez mgłę. Podróż do Loitsche, lotnisko, samolot, prawie pusty terminal, taksówka i Paryż o poranku, samotność i morze alkoholu. W pokoju było duszno, zdjęła okrycie i skrzywiła się. Chciała krzyczeć; z bólu, ze smutku, z bezradności. Uciekła i co dalej? Scarlett z trudem podniosła się z łóżka i boso przeszła do kuchni. W szafkach dzwoniły tylko naczynia, więc sięgnęła szklankę i nalała do niej wody. Wypiła duszkiem. Uciekła i co dalej? To pytanie ciążyło jej w głowie bardziej niż ilość wypitego alkoholu. Była tak bardzo  sama i tak bardzo się bała. Miała ochotę płakać, ale brakowało jej sił. Zagryzła wagę i starając się patrzeć w górę, pohamowała łzy. Przeczesała palcami splątane włosy i rozejrzała się jeszcze raz. Liv nie zostawiła niczego na czarną godzinę.
- Prysznic, zakupy, kawa i rogaliki. Dasz radę, Scarlett – odstawiła szklankę i szurając nogami, wróciła do sypialni.

Come home.  It’s all I’ve ever known.
Just come home.

15 czerwca 2011

53. Czasami strach stanowi ostrzeżenie. To jakby ktoś położył ci dłoń na ramieniu, mówiąc: Nie idź dalej.

Tytuł: Luanne Rice

Bill, podszedłszy do drzewa, spojrzał w górę i na wątpliwej wytrzymałości drabinkę z grubego sznura, zastanawiając się, ile lat temu ostatnio po niej wchodził. Doszedłszy do wniosku, że odpowiedź jest zdecydowanie mniej niż bardziej pocieszająca, więc nie myśląc wiele chwycił się drabinki i zaczął wspinać się w górę, nie myśląc o tym, ile dzieliło go od bezpiecznego podłoża. Wszystko wydawało mu się tak kruche i niepewne, że zupełnie zapomniał, jakie było jego docelowe zamierzenie tej karkołomnej wspinaczki. Kiedy wreszcie udało mu się stanąć na pewnym gruncie, miał pewne problemy z przyjęciem jakiejkolwiek pozycji, bo okazało się, że na ganku jest zdecydowanie o wiele mniej miejsca, niż było kilka lat wcześniej! Zsunął ze stop letnie kapcie i rozsunąwszy kotarę wszedł do środka.
- Nie sądziłem, że zaaklimatyzowałeś się tutaj, aż do tego stopnia – odparł rozglądając się po pomieszczeniu. Domek był ich ostatnią pamiątką po ojcu. Gordon go przerabiał i wzmacniał, ale to Jörg wybudował go dla nich. Kto by pomyślał, że od tego czasu minęło już jakieś piętnaście lat. Odrzucił to – jedno z nielicznych radosnych – wspomnienie o ojcu. Po domku walało się mnóstwo papierów, butelek i puszek po napojach. Pod ścianą z oknem wychodzącym na pola leżał stary materac, a na nim śpiwór w nieładzie. W kącie stała gitara akustyczna, a obok niej stary zeszyt z zaznaczoną ołówkiem stroną. Pośród tego bałaganu siedział Tom. Paląc, mrużył oczy i wpatrywał się w skurczonego i troszkę oniemiałego Billa.
- Dobrze mi się tu śpi – mruknął.
- Widzę – nie bacząc na to, że Tom nie kwapił się, żeby zrobić mu miejsce, Bill bez pardonu wepchnął się obok niego, zmuszając go żeby siedział nieco skromniej. Tom pachniał papierosami i nie golił przynajmniej trzy dni. Wiedział, bo jego zarost wyglądał w tej chwili podobnie. Mimowolnie powiódł dłonią do brody, przesuwając po niej palcami wskazującym i kciukiem, Zabrał mu z dłoni ledwo co odpalonego papierosa i zaciągnął się mocno. Straszy bliźniak westchnął beznadziejnie i odpalił kolejnego. W tym, że palili w drewnianym domku, nie było absolutnie nic dziwnego, żadna dewiacja. – Tom, co ty odpierdzielasz, co? – zapytał po chwili milczenia, której jego bliźniak nie miał najmniejszego zamiaru przełamać. Spojrzał na niego i wydmuchnąwszy Billowi dym prosto w twarz, odwrócił znów wzrok.
- Co masz na myśli? – odparł, gasząc kilka chwil później niedopałek w puszce z resztką wygazowanej coli.
- Żartujesz sobie?! – Bill prychnął, opryskując sobie brodę śliną. Starł ją poirytowany i wrogo spojrzał na brata.
- Oczywiście, mów mi panie Żartownisiu – zironizował.
- Przede mną nie musisz zakładać maski, Tom –szepnął brunet, zdając sobie sprawę, w czym tkwił problem. Przecież czuł tak wiele z jego bólu. Sarkazm, milczenie, wrogość, ignorancja i wszystko, co biło w te nuty, to tarcza obronna jego brata. Zapomniał o niej, bo Tom długo nie potrzebował się nią zasłaniać. – Scarlett siedzi w Stanach, ty jesteś tutaj. Oboje cierpicie, ale za cholerę nie chcecie przez to przejść razem. Nie rozumiem.
- Jak to w Stanach? – gwałtownie odwrócił głowę, bacznie spoglądając na Billa. Ten pokręcił tylko głową, dopalając papierosa. Wreszcie coś go zainteresowało.
- Poleciała tam jakieś…. pięć dni temu. Z tego, co wiem, to nagrała piosenkę i zostaje trochę dłużej, żeby od razu nagrać teledysk. Nie wiem, jak Isobel to robi, ale działa cuda. Wszystko załatwia od tak – pstryknął palcami i wzruszył ramionami, jakby skuteczność menager Scarlett mało go obchodziła.
- Rozkłada nogi przed kim trzeba, więc wszystko ma na wczoraj – odparł z goryczą. Bill przez chwilę przyswajał sens jego słów, po czym pobladł.
- Tom, czy..? Ty chyba nie chcesz powiedzieć, że..? Ona tobie..? – jąkał się, żarliwie wbijając wzrok w profil brata. – O mamuniu – jęknął nagle oświecony.
- To najpodlejsza suka, jaką znam. Skręca mnie, wiedząc, że ona kieruje karierą Scarlett.
- Ale ona nie wie.
- Nie – mruknął.
- Gdybyś jej powiedział, od razu zwolniłaby Isobel. Wiesz, że ponad karierę przedkłada wasz związek – Bill, mówiąc to, położył wyraźny nacisk na ostatnie zdanie. – Opowiedz mi.
- Nie powiem jej, nie ma powodu jej denerwować.
- Jak to, nie ma powodu? Isobel chciała wskoczyć ci do łóżka, a ty mówisz, że nie ma powodu?
- Nie dam jej tej satysfakcji i nie pobiegnę do Scarlett na skargę.
- Gówno prawda, panie Damsobieradęsam.
- Przestań pieprzyć, Bill – warknął. Sięgnął do paczki po kolejnego papierosa, ale żadnego już nie znalazł. Zaklął pod nosem i cisnął nią przed siebie.
- Nie wiem, jak się czujesz, Tom. Ale nie wyobrażam sobie stracić dziecka. Kochałem Liama, to był cudowny dzieciak. Fakt, jedynym dzieckiem, z jakim miałem do czynienia był Nico, ale Liam był mi bliższy, bo to przecież też moja krew. No i mój chrześniak. Zdążałem pokochać Candy. Wiem, że jesteśmy młodzi i takie słowa w moich ustach mogą brzmieć niewiarygodnie, biorąc pod uwagę nasz wcześniejszy tryb życia, ale ja chciałem, żeby ona była kiedyś moją córką. Czasem zapominam, że mam niecałe dwadzieścia dwa lata i czuję się taki stary i zmęczony życiem. Przerósł mnie ich wyjazd. Też się tu zamknąłem i długo nie potrafiłem wrócić. Zebrałem się do kupy, kiedy dowiedziałem się, że Liam umarł. Choć straciłem je obie, wiem, że to jest niczym w porównaniu do tego, co przeżywacie wy. Ja mam szansę na to, by kiedyś je spotkać i zobaczyć, jak ułożyły sobie życie. Ty nie usłyszysz jego pierwszego słowa, ani…
- Zamknij się! – Tom odwrócił głowę w przeciwną stronę, zaciskając powieki, by nie wydostały się spod nich łzy. Siedział tak, z całych sił ściskając materac, tak mocno, że zbielały mu kłykcie.
- Ani nie zobaczysz jak stawia pierwszy krok czy uśmiecha się od ucha do ucha – Bill kontynuował niestrudzenie, ignorując protesty brata. Bolały go jego własne słowa, ale musiał to wszystko powiedzieć, bo może była szansa, że coś zmienią. – Ominie cię jego pierwszy dzień w szkole, zdarte kolana, uwagi, granie w piłkę i jazda na rowerze. Nie…
- Musisz mi to robić?! – wykrzyknął, spoglądając na Billa zamglonymi, pełnymi cierpienia oczyma.  – Ja to wszystko wiem, do cholery! – schował twarz w dłoniach i skulił się w sobie.
- Nie będziesz go pouczał przed pierwszą randką, ani uświadamiał na temat antykoncepcji. Nie będziesz stresował się jego maturą i patrzył, jak znajduje swój cel i swoje miejsce. To wszystko nie nadejdzie, bo Liama już nie ma.
- Brawo, Sherlocku – warknął, wycierając oczy.
- Ale nie skończył się świat. Wciąż masz Scarlett, która może dać ci jeszcze dziesięcioro dzieci, które wypełnią ciszę i pustkę, które przyniosła śmierć Liama. Nic go nie zastąpi, ale nowe dziecko może znaleźć miejsce w twoim sercu obok miejsca Liama i rana z czasem się zabliźni. Scarlett da ci je, bo potrzebuje tej miłości tak samo jak ty. Tom, ona żyje i najbardziej w świecie cię teraz potrzebuje. Tak jak ty potrzebujesz jej. Możesz mówić, co chcesz, ale usychasz bez niej, a ona bez ciebie. Mistrzowsko oddalacie się od siebie. Odbieracie sobie nadzieję, że wszystko jeszcze będzie dobrze. Ona wyciągnęła do ciebie rękę, teraz twoja kolej. Tom pozwól wam cierpieć razem i wspólnie się z tego cierpienia otrząsnąć. Ja nie miałem tego szczęścia, musiałem poradzić sobie sam – skończył, wpatrując się w drgającą na szyi bliźniaka żyłkę. Tom milczał, uparcie patrząc przed siebie, a Bill czekał. Nie wiedział, ile minut upłynęło, zanim Tom znów się odezwał, ale nie były to słowa, których on oczekiwał. Wówczas byłoby zbyt pięknie.
- To nie jest takie proste.
- Oczywiście, że nie jest. Bo życie nie jest łatwe. Trzeba chcieć, trzeba się starać, trzeba próbować. Pytanie, czemu nie chcesz? Chodzi o Lenę – nie czekając na odpowiedź, udzielił jej sobie sam. Ciszę uznał za odpowiedź twierdzącą. – O co chodzi, Tom? Sentymenty? A może chodzi o nie twoje dziecko? – ‘nie twoje’ bardzo wyraźnie zaakcentował.
- Skąd wiesz, że ono nie jest moje? Może jest, a wtedy nie będę mógł tego tak zostawić.
- Tom, David to nie Liam i nigdy ci go nie zastąpi. Lena chce wciągnąć cię w swoją grę. Po co się tu przeniosła, po co włazi ci w drogę i paraduje przed tobą z dzieciakiem? Wie, że cierpisz i chce to wykorzystać. Nie ufaj jej, nie łódź się, że ten mały ujmie ci bólu. Bierz dupę w troki i ratuj swój związek – powiedział ostrzej niż zamierzał, świdrując brata wzrokiem.
- To nie jest takie proste – powtórzył Tom i podniósłszy się z materaca, po prostu wyszedł z domku. Uciekł, a Bill doskonale wiedział dokąd. Westchnął ciężko i omiótł wzrokiem pomieszczenie. Zatrzymał go na zeszycie. Nie mogąc się powstrzymać, otworzył na zaznaczonej stronie i szybko przejrzał tekst. Kolejny świetny kawałek. Jeśli Tom zgodziłby się je nagrać na płytę, mieliby platynę w kieszeni. Zamknął notes i zrezygnowany wyszedł z domku. Mama wołała na obiad.
*

- Scarlett? Co ty tutaj robisz? – Sophie, zdziwiona, wpuściła córkę do domu. Brunetka rzuciła torbę na podłogę i z całych sił przytuliła się do mamy. Tonąc w matczynych objęciach, tuliła się do Sophie tak kilka długich chwil.
- Stęskniłam się, więc musiałam wpaść się przytulić – odparła swym łamiącym serce, dziecinnym tonem. – Jutro o dwunastej mam samolot – Scarlett zsunęła ze stóp szpilki, a Soph w tym czasie objęła ją szybkim, acz wprawnym, bo matczynym spojrzeniem. Znów schudła. Talię miała tak cienką, jakiej jeszcze u niej nie widziała, a biodra jeszcze tak niedawno pełne i kobiece były niemal połową siebie. Wąskie rurki z wysokim stanem i wpuszczona w nie luźna bluzka nie zniwelowały wizualnie jej nadmiernej chudości. Wyglądała jak zawsze świetnie, ale mizerniała w oczach, co coraz bardziej martwiło Sophie. – Może coś ugotujemy?
- Nie chcesz odpocząć? – spytała zatroskana.
- Mamo, nie przyleciałam tu na parę godzin, żeby odpoczywać. Tam cały wolny czas poświęcam na odpoczynek, bo nie mogę patrzeć na szczęście Liv. Wszędzie chodzą razem. A to spacery, a to wychodzą do knajp, a to ze mną. I ten cholernie błogi wyraz ich twarzy, gdy są razem. Wiem, że powinnam się cieszyć, ale nie umiem. Chcę już wrócić do domu – wzruszyła ramionami, patrząc ponad ramieniem mamy.
- Więc chodźmy – Sophie wzięła córkę pod ramię i skierowała się do kuchni. – Kiedy skończysz pracę nad singlem?
- Myślę, że za tydzień powinnam być w domu. Chcę wszystkiego dopilnować sama. Koncept teledysku już powstał. Pojutrze mam sesję promo, wywiad do Vanity Fair, zdjęcia z tej sesji trafią na rozkładówkę Vanity. Z resztą, będzie ją robić Liv. Zostawiłam ją z Georgiem sam na sam. Może pójdą po rozum do głowy i powiedzą na głos to, co jest oczywiste i nie będą się już tak przy mnie maślić.  Choć w sumie to może być już tylko gorzej – skrzywiła się.
- To już niedługo – uśmiechnęła się wyrozumiale. – Kochanie, Tom wróci – Sophie otworzyła czerwone wino i nalała go do dwóch kieliszków. Brunetka wzruszyła tylko ramionami. Soph podała Scarlett jeden i nim przy niej usiadła, wstawiła wodę na makaron. – Spaghetti? – dziewczyna skinęła głową, upijając łyczek.
- Ta bomba kaloryczna o tej porze mnie zabije, ale cóż. Przyjechałam na maminy obiad.
- Nie zaszkodzi ci, a wręcz przeciwnie. Wyglądasz coraz gorzej.
- Dzięki mamo – westchnęła. – Cieszę się, że znów się wszystko zaczyna. Wrzesień już mam cały rozplanowany, październik prawie też. Do końca sierpnia będę jedną nogą w domu, a drugą w Stanach. Mam tak wiele rzeczy do zrobienia. Szykuje się scena, szykują się stroje i choreo. A ja muszę to ogarnąć, bo inaczej Isobel jest zdolna zaplanować mi stugodzinny harmonogram dnia. A ja nie chcę zrezygnować z domu. Mam nadzieję, że znów będę go mieć.
- Scarlett – Sophie nakryła garnek pokrywką i podeszła do córki. Objęła ją ramieniem i przytuliła policzek do czubka jej głowy. – Wciąż go masz. Zarówno ten, jak i stworzony wraz z Tomem.
- Mój dom jest tam, gdzie jest Tom. A on mnie w nim nie chce – chlipnęła. – To jest beznadziejne. Najpierw Liam, a z nim Tom. Nawet nie wiem, kiedy odszedł i on. To moja wina, bo zostawiłam go samego, ale jeśli on bardziej odsunie się ode mnie, to ja nie wiem, co będzie… - rozpłakała się na dobre i mocno wtuliła w mamę.
- Będzie dobrze i wbij to sobie do głowy. Powinnaś rzucić wszystko w diabły i już przy nim być.
- Nie mogę, jestem mu to winna – wychrypiała.
- Och, córeczko – Sophie pogładziła ją po głowie i plecach, pozwalając się wypłakać. – Nie tak powinno to wszystko wyglądać, ale los kpi sobie z nas, kiedy przyjdzie mu na to ochota. Jesteś silna i wiem, że dasz radę znów wziąć się z życiem pod boki.
- Nie wiem mamo, nic już nie jest takie samo. I nie będzie. Zupełnie się pogubiłam – westchnęła żałośnie, wtulając się mocniej w mateczną pierś. Tuliła się tak jeszcze długo, dopóki woda nie zaczęła wrzeć, a pokrywka tańczyć na garnku. Wówczas Sophie ucałowała Scarlett w czubek głowy i bardzo mocną ją uściskała, po czym odeszła, by włożyć makaron do wody. – Wiesz co, mamo? Nie pojmuję tego wszystkiego. Naprawdę nie pojmuję, a jeśli kiedyś  narzekałam na bezład w życiu, to teraz to istny huragan, to trąba powietrzna, która splądrowała wszystko – odetchnęła głęboko, chcąc wyzbyć się z głosu drżenia. – Chcę pracować, chcę iść dalej, chcę robić to, o co tak długo walczyłam, ale nie chcę tego wszystkiego bez Toma. Nie chcę. On jest moim wczoraj, dziś i jutro. Jeśli on do mnie nie wróci, jeśli nie spróbujemy żyć od nowa, to ja już nigdy nie będę w stanie pokochać kogokolwiek. On jest pierwszy, jedyny i ostatni – odparła z naciskiem i upiwszy spory łyk wina, wstała od blatu i zabrała się za przygotowywanie sosu.

- Gustav, jesteś aniołem – uśmiechnęła się do przyjaciela, przytulając go na powitanie. – Na myśl, że miałam jechać taksówką,  dostawałam gęsiej skórki! Jechałam nią wczoraj i ten kozak od siedmiu boleści, kierowca, całą drogę próbował mnie poderwać! Mówcie, co chcecie, ale nie zamierzam tutaj jeździć już taksówkami! – westchnęła teatralnie, odrzucając do tyłu włosy. Końcówki smagnęły Gustava w nos, na co zmarszczył go, a Sophie widząc jego minę, parsknęła śmiechem. Scarlett błędnie myślała, że jej opowieść stała się powodem do śmiechu najpierw mamy, a zaraz po niej perkusisty, więc żachnęła się i znów odrzuciła do tyłu włosy i znów smagnęła nimi chłopaka, co wywołało kolejną salwę śmiechu. – To wcale nie jest zabawne – burknęła.
- Wiem, kochanie – Soph starła łezkę z oka, uśmiechając się do Gustava. – Ale… nieważne, nie chodziło mi o ciebie – brunetka wzruszyła ramionami i wsunęła na stopy szpilki.
- Zdzwonimy się, jak wrócę – odparła, podchodząc do mamy i mocno ją przytuliła. Sophie odwzajemniła uścisk, szepcząc córce słowa pociechę, na które odpowiadała jedynie kiwaniem głowy.
- Koniecznie, daj znać, jak już cos ustalisz z Isobel.
- Dam – ucałowała mamę w policzek i niechętnie wyswobodziwszy się z uścisku, sięgnęła po niebotycznych rozmiarów torebkę. Musiała wszystko w nią zmieścić, bo stanowiła jej jedyny bagaż. W chwili, gdy zamierzała nacisnąć klamkę, rozdzwonił się domofon. Scarlett spojrzała pytająco na mamę, a ta pokręciła głową na znak, że nie wie, kto to mógł być.
- Shie i Jul wracają pojutrze – odparła podnosząc słuchawkę. – Tak?
- Dzie-dzień dobry, ciociu – po drugiej zabrzmiał słaby i drżący głos.
- Nie rozumiem, z kim mam przyjemność?
- Margo. Margarett Weisberg. J-ja przepraszam, że ciocię nachodzę, ale nie mam dokąd pójść. Proszę, niech ciocia pozwoli mi wejść, ja wszystko wyjaśnię. Bardzo proszę, niech ciocia… - nie dokończyła, ponieważ wybuchła gorzkim płaczem. Sophie westchnęła i przydusiła przycisk otwierający bramę.
- Wejdź – odparła z rezerwą i odłożyła słuchawkę. – Czuję kłopoty – mruknęła, nim stanęła obok brunetki i otworzyła drzwi, do których zbliżała się rudowłosa dziewczyna. Wyglądała marnie. W jeansach i krzywo zapiętej bluzeczce, potarganych włosach i rozmazanym makijażem, ani trochę nie przypominała dostojnej córki swojej siostry. Zatrzymała się w progu, pod ostrzałem spojrzeń całej trójki, zapadła się sobie jeszcze bardziej. – Proszę – Soph szerzej otworzyła drzwi, a dziewczyna przemknęła do środka ze spuszczoną głową.
- Dzień dobry – podniosła speszone spojrzenie najpierw na Sophie, a potem na Scarlett, która przyglądała jej się podejrzliwie i Gustava, patrzącego na nią z ciekawością i sympatią. – Ja prze-przepraszam ciocię i was też, za najście, ale ja naprawdę nie miałam dokąd pójść – głos jej drżał, a spojrzenie miała pełne błagalnego wyczekiwania. Sophie zrobiło się jej żal.
- Co się stało, Margarett?
- Ja wyprowadziłam się z domu, bo… byłam zaręczona – wyrzuciła z siebie z grymasem żalu na twarzy. – Rodzice ustalili to małżeństwo z rodzicami Paula. Podstawili mi go pod nos, a ja nie miałam pojęcia, że oni o wszystkim wiedzą! Akurat rozstałam się z długoletnim chłopakiem, a on był taki troskliwy i opiekuńczy, związaliśmy się, było cudownie i nie wiedzieć kiedy ukląkł przede mną z pierścionkiem, a ja byłam tak oszołomiona, że się zgodziłam. Bo widzi ciocia, moje rodzeństwo było zawsze rodzicom posłuszne. Spotykali się z ludźmi z elity, wybrali sugerowane przez rodziców studia, poddali się im, a ja zawsze byłam czarną owcą. Poszłam do Akademii Sztuk Pięknych zamiast na ekonomię, spotykałam się z niżej urodzonym chłopakiem, miałam wielu biedniejszych od siebie przyjaciół i… dzięki Paulowi wreszcie zrobiłam coś, co im się podobało i byłam z tego taka dumna, ale… ja nie umiem żyć nieswoim zżyciem. Zdałam sobie sprawę, że on mnie nie kocha, że jestem kartą przetargową do kariery politycznej mojego ojca. Bo ojciec Paula jest wysoko postawionym politykiem… i to mnie tak ubodło, ale tez mi uświadomiło, że ja wcale nie żałuję, że nie czuję do niego nic poza sympatią, że chcę robić to, co dyktuje mi serce, że nie pasuję do tego świata… oddałam mu pierścionek. Rodzice zrobili mi awanturę, a kiedy nie uległam, zablokowali moje konta. Postawili ultimatum. Spakowałam się i wyszłam. Ciociu… - posłała Sophie bezradne spojrzenie. – Ja wiem, że ciocia też była potępiona przez rodzinę. Ja wychowywałam się z Shie’em. Ja niedawno dowiedziałam się prawdy, że ciocia była w podobnej sytuacji i dlatego przyszłam prosić o pomoc, bo tylko ciocia może mnie zrozumieć – Margo świdrowała ją wzrokiem, a Scarlett, oparłszy się z wrażenia o komodę, uniosła znacząco brwi. Sophie była zdziwiona i zakłopotana. Czuła, jakby miała związane ręce. Obawiała się pojawienia tej dziewczyny. Jednak z drugiej strony to jej siostrzenica i przecież nie mogła…
- Nie wiem, co mam powiedzieć, Margarett.
- Całe życie obracałam się wśród mistrzów pozoru. Moja matka i ciotki nienawidzą cię, a wiesz, dlaczego? Bo ci zazdroszczą. Kiedy ty zaczynałaś od zera ze swoim ukochanym, one spotykały się z chłopcami, którzy podobali się dziadkowi, a potem powychodziły za tych, którzy dali więcej. Zapachy stworzone Durand Corporation powinny być niesamowicie gorzkie, po ilości żółci, którą wtoczyły w nią matka i ciotki. Moi rodzice zawsze byli dla siebie uprzejmi, ale nigdy czuli. Ojciec wciąż zmienia kochanki, a matka wyjeżdża rzekomo do SPA. Za każdym razem, gdy opowiadała, jak wielką hańbę przyniosłaś rodzinie, widziałam w niej ten sam tęskny wyraz twarzy. Ciociu możesz mi nie wierzyć, ale los dał ci najwięcej szczęścia. A ja przyszłam tu, bo wierzę, że ciocia mnie zrozumie i mi jakoś pomoże, choć chyba nie mam prawa – Sophie odetchnęła głęboko, czując się skołowana natłokiem informacji. Przeczesała palcami włosy i znów odetchnęła.
- Musimy porozmawiać, Margarett. Ale teraz… co ja mam z tobą zrobić. Zaraz spóźnię się na spotkanie – głośno wypuściła powietrze z płuc, przeczesując palcami włosy. Rozejrzała się bezradnie, jakby rozwiązanie leżało na podłodze.
- Niech jedzie z nami. Odwieziemy Scarlett na lotnisko, a potem zabiorę ją na obiad. Kiedy pani wróci odstawię ją do domu – Scarlett zszokowana ilością słów, które Gustav wypowiedział jednym ciągiem, nawet nie ośmielała się wcinać swojego zdania, gdyż czuła, że to sprawa wyższej wagi. – Co ty na to? – zwrócił się do dziewczyny. Ona wbiła wzrok najpierw w podłogę, a potem w Sophie, która w zamyśleniu pokiwała głową.
- Dysponujesz czasem do szesnastej, Gustavie? – chłopak kiwnął głową i zaczął obszukiwać kieszenie w poszukiwaniu kluczyków.
- No to jedźmy – Scarlett jeszcze raz ucałowała mamę i ruszyła przodem. Margo założyła plecak i skierowała się za nią.
- Bagaż możesz zostawić tutaj.
- Dziękuję, ciociu – posłała kobiecie pełne wdzięczności spojrzenie i prędko ruszyła za Gustavem. Sophie zamknęła za nimi drzwi i oparła się o nie plecami. – Co ty szykujesz, mamo? – wbiła wzrok w sufit, jakby mogła w nim znaleźć odpowiedź i lekko odepchnęła się od drzwi, uzmysławiając sobie, jak bardzo była już spóźniona.
*

Chłopiec do niego podbiegł. Bez słowa wyskrobał się na ławkę i zaczął śpiewać. To stało się już niemal tradycją. Za każdym razem, gdy Lena z Davidem zastawali go w parku, malec mu śpiewał własne interpretacje piosenek Tokio Hotel. Tym razem padło na ‘Rette mich’. Nie trafił w żaden dźwięk, a te w które bił oddawał zupełnie po swojemu, słowa tez przekręcał i to było tak niesamowicie słodko absorbujące, że nawet nie zauważył, kiedy Lena zbliżyła się do nich i usiadła obok niego. Przy niej znów czuł się jak siedemnastolatek. Nie kochał już jej, nie miał nawet żalu, ale wspomnienie tego wszystkiego bardzo go krępowało. Choć nie dawał tego po sobie poznać, czuł się przy niej zupełnie osaczony. Nie zadał jej tego podstawowego pytania. Nie chciał nie mógł. Bał się. Wolał żyć w fikcji, w której przebywanie z chłopcem koiło jego ból i dawało świadomość, że nie był jego.
- Wciąż o tobie mówi. Lubi cię – szepnęła, zbliżając się do jego ucha. Ciepły oddech musnął skórę Toma i przeszedł go dreszcz. Powoli oderwał oczy od dziecka i spojrzał na Lenę, mrużąc oczy bacznie się jej przyglądał dłuższą chwilę. Wystarczającą, by się speszyła.
- Czego ty ode mnie chcesz? – widząc przechodzącego obok nich mężczyznę, ściszył głos, jednak nie zniknęła z niego pełna chłodu rezerwa. Mężczyzna minął ich, przyglądając im się bacznie. Tom go nie rozpoznał. Gdzieś w podświadomości, jakiś impuls podsunął mu, że powinien się tym zainteresować, ale zbytnio zajmowały go inne sprawy, by mógł się tym przejąć.
- A czego mogę od ciebie chcieć? – uśmiechnęła się szeroko. W jej zaróżowionych policzkach pojawiły się dołeczki, a Tomowi przewróciło się w żołądku. – Mieszkam tu, ty też tu chwilowo mieszkasz. Moje dziecko cię uwielbia, spotykamy się przypadkiem w parku czy na ulicy. Nie poluję na ciebie, bez obaw – posłała mu kolejny serdeczny uśmiech i przeniosła wzrok na synka, który kończył występ. – Brawo! – zaczęła klaskać i porwała go w ramiona nad nogami Toma. Skrzywił się, kiedy malec zaczął piszczeć wesoło i wierzgać nóżkami, kopiąc go. Jego ból był zbyt świeży, by mógł znosić obecność tego dziecka, które tak łudząco podobne do niego, które mogłoby też być za kilka lat Liamem. Jego śmiech wwiercał mu się w serce i duszę. Najzwyczajniej w świecie bolał. Przełknął ślinę, by rozluźnić ściśnięte gardło.
- Przeniosłaś się tu z Hamburga, a to dziecko… - urwał, widząc, jak David wpatrywał się w niego swoimi dużymi, ciemnymi oczami. – Cześć, kolego – wysilił się na uśmiech i wstawszy, odszedł bez słowa.
*

Sophie, wracając z kuchni, przyglądała się Margarett. Nawet wizualnie nie pasowała do swojej rodziny. Miała rude włosy, bladą cerę, piegi i zielone oczy. W sumie, to je łączyło. Ta soczysta zieleń oczu. Była dużo wyższa od matki i sióstr, bardzo szczupła i pięknie się uśmiechała. A tego jej matka i siostry nie potrafiły. Dziewczyna odwróciła się, najwyraźniej czując na sobie spojrzenie ciotki, więc Sophie uśmiechnęła się do niej.
- Ja naprawdę nie wiem, jak cioci dziękować. Nie jestem już dzieckiem, a kiedy straciłam grunt pod nogami, zupełnie nie umiałam ogarnąć sytuacji. Rodzice zablokowali wszystkie moje konta, zostałam bez grosza przy duszy, a do znajomych zwrócić się nie mogłam, bo nigdy nie miałam prawdziwych przyjaciół. Gdyby nie ciocia… naprawdę nie wiem – westchnęła ciężko, mimowolnie poprawiając sukienkę.
- Kochanie – Soph zasępiła się na moment. – Ile ty masz właściwie lat? Niezbyt orientuję się w poczynaniach moich sióstr.
- Dwadzieścia pięć. Skończyłam Akademię Sztuk Pięknych i zostały mi dwa lata psychologii. Pewnie będę musiała je przerwać, bo za szkołę płacili rodzice. Ani jeden ani drugi kierunek nie był po ich myśli. Ojciec pewnie wciąż liczył, że dzięki małżeństwu z Paulem pójdę po rozum do głowy i skończę tą jego wymarzoną ekonomię.
- A ten Paul…? Mówiłaś, że jego ojcem jest polityk, czy masz może na myśli Paula Bindera Juniora?
- Tak, a zna go ciocia? – zapytała zdziwiona, odrobinę niepewnie sięgając po filiżankę z herbatą.
- Oczywiście, był również narzeczonym Liv. Przykra historia – Margo westchnęła beznadziejnie i zapatrzyła się na widok za oknem.
- Ciociu, czuję się kompletnie bezradna.
- Na razie zostaniesz tutaj, jeśli twoi rodzice nie zmądrzeją i nie odszukają cię, będziemy martwić się, co zrobić dalej.
- Nie chcę być cioci utrzymanką.
- Nie będziesz. Jeśli Anna nie skontaktuje się z tobą w ciągu tygodnia, zaczniesz pracować. Na początek znajdę ci coś w DC, a kiedy staniesz na nogi, zdecydujesz, co zrobić ze swoim życiem.
- Dziękuję – chlipnęła, odstawiając filiżankę i rzuciła się Sophie na szyję. – Ciocia jest wspaniała. Ja myślałam, że ciocia odprawi mnie z kwitkiem, bo po tych złośliwościach, które ciocia zaznała od rodziny, ma ciocia do tego pełne prawo – płakała, wtulając się ramię Sophie.
- Nie wtrącaj w każdy człon zdania słowa ‘ciocia’, to strasznie drętwe – zaśmiała się.
- A ciocia niech nie mówi na mnie Margarett. To kojarzy mi się z całą drętwotą mojego życia. Wolę Margo.
- W porządku – uśmiechnęła się pokrzepiająco, a dziewczyna usiadła z powrotem na sofę i odetchnęła spokojnie.
- Trochę się boję, a jak ty się czułaś? Na początku. Ja wiem, że to zupełnie inne sytuacje, ale chodzi mi o to zaczynanie od zera – upiła spory łyk herbaty, wpatrując się zamyśloną ciotkę. Sophie też nie przypominała swoich sióstr. Była najmłodsza i najładniejsza. Jej matce i ciotkom urodę zabrał żal, który w sobie nosiły.
- Ja miałam Nico i jego cudownego ojca. Jego brat, Richard też nam pomagał.Wprawdzie jeszcze się uczył, ale był dobrym dzieckiem. Żyliśmy bardzo biednie, teść chorował. Zmarł, kiedy Scarlett miała osiem lat. Uwielbiał dziewczynki, choć był bardzo surowym w obyciu człowiekiem. Kiedy trafiłam do tego męskiego domu, byłam jeszcze dzieckiem, na dobrą sprawę. Ale pomimo surowości obyczajów, jakie panowały w tym domu… oni bardzo się kochali i tą miłość się bezsprzecznie wyczuwało. Nim doszłam do siebie po urodzeniu Shie’a, minęło sporo czasu. Przynajmniej dwa tygodnie leżałam w łóżku, bo wystąpiły drobne komplikacje, ale zajmowali się mną tak bardzo troskliwie, to było cudowne, bo Nico mógłby być w tym wieku jeszcze przecież niedojrzały, ale on po prostu przyjął na barki obecny stan rzeczy. Odebrano nam dziecko, dostał za to mnie. Musiał mnie utrzymać i zapewnić nam byt. Zebrałam się do kupy i prowadziłam dom. Nie mogliśmy pozwolić sobie na załamanie się. Musieliśmy walczyć o to, by nam się udało. Na łzy pozwalałam sobie tylko nocami. Teraz to widzę, Nico wziął na siebie całe cierpienie, byleby tylko pomóc mnie. Był cudowny – uśmiechnęła się smutno, ale nie płakała. Nauczyła się kochać jego wspomnienie, nie roniąc łez.
- Ja czytałam o Scarlett – zaczęła cicho. – Kiedy widziałam ją dziś… aż trudno uwierzyć, że nosi w sobie cierpienie. Ona nawet na obcasach jest ode mnie niższa, a ma się wrażenie, jakby przewyższała wszystkich. Bije od niej taka moc, z tego jak mówi, jak się porusza, jak patrzy. Mam wrażenie, że nie można nie czuć przed nią respektu i nie kochać jej. W innym wypadku można ją chyba tylko nienawidzić.
- Moja córka jest mistrzynią kamuflażu, wierz mi. Jest bardzo złożona i nawet ja nie mam pewności, czy wiem, co w niej siedzi. Chyba w tym tkwi jej fenomen. Ludzie myślą, że jest otwartą książką, gdy tak naprawdę to niezgłębiona tajemnica. Była miła? – zapytała podejrzliwie, na co Margo roześmiała się dźwięcznie.
- Tak, znaczy… była bardzo zdystansowana, ale uprzejma. Spędziłyśmy niewiele czasu razem. Byłam w aucie, gdy Gustav czekał z nią na odlot. Dostałam kawę i miałam czas na ochłonięcie. Gustav też jest bardzo miły. Poszliśmy na obiad i po prostu rozmawialiśmy, omijając problemy szerokim łukiem. Zwykle niżsi ode mnie mężczyźni mnie krępują, ale przy nim czułam się dobrze.
- Gustav jest aniołem – uśmiechnęła się. W tej samej chwili drzwi otworzyły się i do domu weszła rumiana Julie, a za nią Shie z zaśmiewającym się w niebogłosy Nico. Margo odwróciła się, a jej usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu na widok kuzyna.
- Shiiiieee! – pisnęła i zerwała się z sofy. Szatyn odstawił synka i mocno uściskał dziewczynę, która z impetem wpadła mu w ramiona.
- Wyrosłaś – potargał jej miedziane włosy i serdecznie ucałował w sam środek czoła. – Scarlett mówiła, że czeka mnie w domu niespodzianka, ale nie sądziłem, że aż tak wielka. Moja ulubiona kuzynka! Pozwól, że przedstawię ci moją cudowną żonę, Julie i syna, Nico. Prawda, że wspaniali? – uśmiechnął się od ucha do ucha, szturchając w bok Margo. Radośnie pokiwała głową, wyciągając dłoń w kierunku zdezorientowanej blondynki.
- Czeka nas długa rozmowa, więc zaparzę jeszcze herbaty – odparła Sophie, po czym skonsternowana opuściła salon.
*

Liv z westchnieniem ulgi opadła na łóżko i przeciągnęła się niczym kotka. Przymknęła powieki i dłuższa chwilę delektowała się miękkością materaca i błogą ciszą.
- Jak wy możecie żyć w takim tempie? – uchyliła jedno oko, śledząc poczynania Georga. Zdjął z oparcia fotele jej jeansy i rozwalił się na nim. Uśmiechał się leniwie do niej, a Liv wywróciła tylko oczami.
- Jak będziesz sławna, to się przekonasz.
- Nie będę, ja zamierzam już zawsze stać po przeciwnej stronie aparatu. To Scarlett jest tą pozującą do zdjęć, a ja tą, która je robi. Taki jest naturalny porządek rzeczy, a ja nie mam ku temu żadnych zastrzeżeń, bo to ona wbrew temu, co można o niej myśleć, gdy była dzieckiem, jest urodzoną gwiazdą. Ale do tego chyba można przywyknąć, co? Jakby nie było, jakoś żyjesz.
- Wiesz, Scarlett O’Connor i jedna czwarta Tokio Hotel, to w sumie chyba nie aż taka mała atrakcja. W sumie nie rozdaliśmy wielu autografów – wzruszył ramionami, wyjmując z kieszeni mazak i rzucił go w bliżej nieokreślonym kierunku na dywan. – To były przedbiegi, tutaj w L.A. jesteśmy na dobrą sprawę prawie, że anonimowi. I to jest naprawdę fajne, Liv.
- I tak bolą mnie nogi. Nie miałam pojęcia, że ustawienie jednego teledysku, to tyle biegania! – zsunęła ze stóp japonki i podciągnąwszy pod siebie jedną nogę założyła na nią drugą, przebierając palcami stóp. Georg wpatrywał się w nie dłuższą chwilę, nim wstał i podszedł do niej.
- Przywykniesz – odparł z uśmiechem. Przykląkł jednym kolanem na materacu i ujął stopę dziewczyny i oparłszy ją na swoim brzuchu, zaczął ją masować. Liv wydała z siebie zadowolony pomruk i ułożyła się wygodniej. Palce szatyna wprawnie uciskały czułe miejsca na jej stopie i całe napięcie powoli zaczęło opuszczać jej zmęczone ciało.
- Zdolny jesteś – uśmiechnęła się szeroko, podkładając ręce pod głowę. – Chyba dam ci etat.
- Myślę, że cię na mnie nie stać – mruknął pod nosem, na co szurnęła go piętą. Zaśmiał się cicho i spoglądając na nią spod oka, zaczął powoli przesuwać dłońmi wzdłuż śródstopia, do kostki, gładził delikatnie łydkę, kreśląc na jej skórze rozmaite wzorki. Liv zaśmiała się cicho, patrząc Georgowi prosto w twarz. Nie zatrzymała go. Połaskotał ją pod kolanem, a ona zachichotała, mimowolnie uginając nogę. Ukląkł na materacu, sunąc dłońmi dalej ku jej udom. Zagryzła dolną wargę, gdy jego palce wsunęły się pod nogawię szortów, drażniąc wrażliwą skórę wnętrza ud. Liv milczała, ani na chwilę nie spuszczając go z oka. Leniwie błądził dłońmi po jej ciele, dopóki nie znalazł się tuż obok niej, obejmując ją ściśle ramieniem. Dłoń szatyna spoczęła na biodrze Liv. Spojrzała na niego jakby troszkę spłoszona, muskając opuszkiem jego szorstki policzek.
- Przyjaciele nie robią takich rzeczy – szepnęła. Georg pokręcił głową i pocałował ją namiętnie. A później mówiła nimi już tylko niewypowiedziana miłość.
*

Kto by pomyślał, że dni spędzane na usilnym zapominaniu miną tak szybko. Scarlett czuła się w tej kwestii niemal mistrzem. Pracowała za pięciu. Była nieznośna, dokładna, wręcz perfekcyjna, uparta i bardzo, bardzo trudna dla społeczeństwa, ale dzięki jej humorom teledysk powstał w tempie ekspresowym. Skrupulatnie wypełniała, polecenia reżysera, który z łatwością zmienił jej zamysł w konkret. Jeśli była wymagająca wobec innych, tak od siebie żądała trzy razy więcej. Powtórek było niewiele. Wszystko dorowadziła do stanu sobie doskonałego i zadowolona wracała do domu. Ostatnie dni obfitowały w nawał zajęć. Nie mogła zbyt dużo myśleć, ani przejmować się problemami, które zostawiła w Niemczech. Jedynie nocami, gdy zbyt zmęczona, by spać rozmyślała, nachodziły ją trudne myśli, z którymi nie mogła się uporać. Na stoliczku miała w pogotowiu proszki, które przepisał jej Schulz, ale była po nich zbyt rozbita i nietrzeźwo myśląca. Zalewała się kawą, podbierała Liv papierosy i wciąż prawie nic nie jadła. Nie mogła, przy każdej próbie wmuszenia czegoś w siebie, jej żołądek protestował. Czuła się pusta, wyprana z uczuć, ale pokrzepiona pracą, którą wykonała, choć niewiele jej to pomagało. Cisza, która zbombardował ją Tom, stawała się nie do zniesienia.
Kiedy tylko opuściła lotnisko – sama, bo gołąbeczki zostały jeszcze w LA. Wciąż upierali się, że są tylko przyjaciółmi, ale Scarlett nie widziała chyba drugiej tak zadurzonej w sobie pary. W sumie, to Liv upierała się, że są tylko przyjaciółmi, a Georg niechętnie potakiwał. Scarlett cieszyła się, że nie musiała już znosić tego ich szczęścia. Jej cierpliwość też miała swoje granice. Byli głupi, a raczej jej siostra była głupia, że wciąż trzymała Georga na dystans. Mogliby z łatwością mieć to, o czym ona tak marzyła. Więc, kiedy opuściła lotnisko, Toby czekał już na nią w wypożyczonym Nissanie. Wsiadła na tylnie siedzenie i odetchnęła. Było późno, prawie dwudziesta druga, więc obyło się bez ekscesów. W towarzystwie Maxa, jej drugiego zaufanego bodyguarda, przemknęła niemal niezauważona przez terminal. Odetchnęła z ulgą i zsunąwszy z nosa okulary, osunęła się na siedzeniu, opierając głowę na zagłówku. Marzyła tylko o jednym, by zastała zapalone na ganku światło i Toma na tarasie z psami, przed telewizorem, z gitarą albo w łóżku. Byleby tylko już wrócił. Zalążek nadziei, który, gdzieś tam tlił się w niej przez całą drogę z lotniska, zgasł, gdy powitała ją grobowa cisza. Toby i Max pomogli jej wnieść bagaże i oddalili się, by sprawdzić posesję. Scarlett zdążyła otworzyć walizki w sypialni, ale uznała, że nie miała ochoty teraz się rozpakowywać, więc zeszła na dół, do kuchni. Otworzyła wodę niegazowaną i wypiła niemal jedną trzecią duszkiem prosto z butelki. Poszła do toalety, a gdy wróciła, w holu czekał na nią Max.
- Czysto, wszystkie drzwi masz zamknięte. Jest ciemno, ale nie wydaje mi się, by był tu ktokolwiek, bo chłopaki przecież przyjeżdżali karmić psy i niczego nie zauważyli. Jesteś pewna, że nie mam tu kogoś przysłać?
- Dziękuję – uśmiechnęła się z wysiłkiem. – Poradzę sobie, pozamykam za wami drzwi i pójdę spać.
- Zobacz, co mam – Toby wszedł do holu, niosąc pakunek. Grubą kopertę w foliówce z próżniowym zamknięciem. Scarlett obrzuciła prędkim spojrzeniem obu mężczyzn i wzięła zawiniątko. – Musiała tu leżeć odkąd chłopaki byli tu ostatnio. Ktoś bardzo chciał byś ją dostała, skoro tak szczelnie zapakował. Musiał przerzucić ją przez bramę, bo do worka był przywiązany kamień.
- Pokaż, pewnie kolejny list miłosny – przeczytała swoje imię, wypisane fikuśnymi zawijasami na kopercie, wyjęła ją z folii i oderwała jeden z krótszych końców. Ku jej zaskoczeniu nie był to długi list czy jakaś własnoręczna praca, a plik zdjęć. Kiedy odwróciła je na właściwą stronę, zamarła. W filmach w takich momentach wszystko leci z rąk, a jej palce jak na złość kurczowo zaciskały się na dobrej jakości papierze fotograficznym ukazującym obraz z jej najgorszych koszmarów. Trzy radosne twarze śmiały się do niej z niemal każdej kolejnej fotografii. – Niech cię szlag, Kaulitz! – warknęła, wciskając zdjęcia z powrotem do koperty i odwróciwszy się na pięcie, ruszyła biegiem na piętro. – Samochód! – krzyknęła, pokonując pierwsze schody, a po kilku kolejnych zreflektowała się i przystanęła. – Proszę – rzuciła przez ramię i ruszyła dalej.
- Który?! – odkrzyknął za nią Toby.
- Audi! – zdążyli dosłyszeć, nim trzasnęły za nią drzwi sypialni. Ochroniarze spojrzeli po sobie, a później na podłogę, na której leżało jedno zdjęcie. Przedstawiało Toma kucającego przed małym chłopcem, na pierwszy rzut oka złudnie podobnego do niego oraz kobietę stojącą dwa kroki od nich z wyrazem błogiego zadowolenia na twarzy. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby Tom nie śmiał się tak radośnie do chłopca i gdyby maluch nie wydawał się być jego kilkanaście lat młodszą wersją.
- Pójdę po ten samochód – odparł Max, podnosząc zdjęcie i natomiast je zmiął.
- Coś czuję, że mogą nastąpić problemy z happy endem – odpowiedział mu Toby, słysząc ciężkie kroki na piętrze. 
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo