Tytuł: François de La Rochefoucauld
Sophie przyłożyła do skroni opuszki palców wskazujących i
środkowych, po czym zaczęła je rozmasowywać delikatnymi kolistymi ruchami.
Odetchnęła kilka razy i opadła na skórzane oparcie fotela.
- Głowa mnie rozbolała od tych rubryczek.
- Za dużo pracujesz – Dominik przysiadł na rogu biurka i postawił
przed nią filiżankę kawy, której przyjemny aromat nieco ją otrzeźwił. Sophie
uśmiechnęła się z wdzięcznością i upiła spory łyk, znów patrząc w raport.
- Martwi mnie to, że nasza sprzedaż wzrosła jedynie o dwa
procent w stosunku do ubiegłego roku. Nie mam jeszcze danych z sierpnia, ale w
lipcu wzrost był jedynie trzyprocentowy, w czerwcu pięcioprocentowy, a w maju
tylko dwu. To mało. Ostatnio dużo myślałam nad tym, co moglibyśmy zrobić, aby
podwyższyć sprzedaż – upiła kolejny łyk i odstawiła filiżankę. – Jesteśmy jedną
z czołowych marek. Nasza korporacja rozrasta się z każdym rokiem. Jesteśmy
solidni, konkurencyjni i dobrzy, ale brak nam świeżości.
- To był mocny wstęp – odparł z uśmiechem. Sophie skarciła
go spojrzeniem i wróciła do swoich zapisków.
- Kosmetyki, które tworzymy od lat szczycą się popularnością
wśród konsumentów. Ulepszamy receptury, uatrakcyjniamy oferty, ale na tym
koniec, a ja postanowiłam rozszerzyć działalność. Na początek pomyślałam o
perfumach. Stworzymy linie, które urozmaicą dotychczasowe oferty. Spójrz na
przykład na linię z białą herbatą, nagietkiem i ogórkiem. Nie mówię tu o
perfumach pachnących jak ogórek, ale o zapachu, który nie pomiesza się z
aromatem kremu czy balsamu, ale zdominuje go, a jednocześnie skomponuje się z
nim. Później może uda nam się pozyskać linię zapachowe jakichś gwiazdek, co
doda nam rozgłosu. Nie przeczę, że myślałam już o wprowadzeniu na rynek linii
zapachowej Scarlett. To egoistyczne z mojej strony, ale myślę, że zyskalibyśmy
na tym. Jednak to odległe plany – spojrzała na prawnika w pełni z siebie
zadowolona, czekając na jego reakcję. On się tylko uśmiechnął. Wstał i zaczął
krążyć po gabinecie.
- Wiesz, Soph? Kiedy przejmowałem sprawy ojca, w tym twoją,
nie sądziłem, że ta zahukana gospodyni może stać się rekinem finansjery.
Przeszłaś olbrzymią metamorfozę. Myślę, że ci, którzy wątpili w twoje
powodzenie, teraz bardzo cię szanują.
- Człowiek dostosowuje się do sytuacji. Gdybym nie
odziedziczyła milionowej korporacji, wiąż byłabym gospodynią. Niewykluczone, że
pogrążoną w głębokiej depresji. Po ślubie z Nico, nawet nie dopuszczałam do
siebie myśli, że w jakikolwiek sposób wrócę do dawnego życia. Przez dwadzieścia
lat poznałam jego zupełnie inną stronę, tą znacznie bardziej prawdziwą. Dostrzegłam
coś więcej, niż widok z okien sali lustrzanej. A potem Nico odszedł, a ja
zostałam sama z dorastającymi córkami, niezapłaconymi rachunkami i stratą po
miłości mojego życia, a potem pojawiła się mama stawiając mnie w punkcie
wyjścia. Jednak nie było już przy mnie Nico. Musiałam przez ten ból przejść
sama. A kiedy udało mi się uporać się z nienawiścią do własnej matki i pozwolić
sobie znów ją kochać, ona też odeszła i zostawiła mi miliony, które
przysporzyły mi kolejne kłopoty, choć nie musiałam martwic się o to, czy będę
mieć na chleb. I tak z zahukanej dziewczynki, nieszczęśliwej nastolatki, zranionej
matki, gospodyni i wdowy stałam się bizneswoman. A to ostatnie, o co
posądziłabym się kiedykolwiek. I mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że bez
twojej pomocy nie poradziłabym sobie – uśmiechnęła się delikatnie i krótką
chwilę spoglądała na Dominika stojącego przy oknie. Wpatrywał się w nią znad
parującej kawy i miała wrażenie, że rozumiał. Dominik Fitzner był niezwykle
tajemniczym człowiekiem. Niewiele o nim wiedziała, a wydawało jej się, że łączy
ich więź, którą w duchu nazywała przyjaźnią. Oficjalnie był jednak wciąż jej
podwładnym. Odstawił filiżankę na etażerkę i odwrócił się w kierunku Sophie
wsuwając ręce do kieszeni. A ona, jakby wstydząc się swoich myśli, obrzuciła go
krótkim spojrzeniem i płonąc – tak bardzo rzadkim u niej – rumieńcem, skupiła
się znów na broszurach. Jednak spokoju nie dawała jej myśl, że nigdy dotąd nie
postrzegała prawnika, jako interesującego mężczyzny, a jedynie, jako pomocnika.
Dominik był wysoki, barczysty i bardzo dobrze zbudowany. Znacznie różnił się od
chucher, z którymi współpracował w kancelarii. Budowa jego ciała bardziej
odpowiadała ochroniarzowi niźli intelektualiście.
- Moja żona odeszła ode mnie, kiedy moja córka miała cztery
lata – Sophie gwałtownie podniosła głowę i wbiła w niego zaskoczone spojrzenie.
– W wychowaniu Laury pomogli mi rodzice, a najbardziej matka, która zastępowała
jej własna matkę. Charlotte, moja żona, od dnia, w którym odeszła nie odezwała
się do nas ani razu. Rozwód został przeprowadzony za pośrednictwem jej
prawnika. Wyparła się nawet swojego dziecka. Laura cierpiała, przez wiele
miesięcy łkała nocami wzywając matkę, a ja czuwałem przy niej, chcąc dać jej,
choć trochę otuchy. Nie ożeniłem się po raz kolejny, bo uważałem, że kobieta,
którą poślubiłbym, nie byłaby w stanie obdarzyć bezkresną miłością pasierbicę. Bałem
się, że Laura mogłaby ucierpieć przez moje kolejne małżeństwo. Nie stroniłem od
kobiet, ale zawsze najważniejsza była dla mnie córka. Nie raz czułem, że
chciałbym jeszcze założyć rodzinę, bo przecież miałem tylko dwadzieścia osiem
lat, kiedy zostałem sam, ale myśl, że moja dziewczynka mogłaby poczuć się
odrzucona, była silniejsza. Dlatego kobiety były w moim życiu, ale znikały, gdy
tylko zaczynało zanosić się na coś więcej. Unikałem uczuć i zobowiązań, choć to
nie zawsze było zgodne z tym, czego pragnąłem. Dlatego myślę, że masz rację
Soph. Przystosowujemy się.
- Nigdy nie mówiłeś o sobie – odparła, wstając zza biurka. Oparła
się biodrem o jego bok i splotła ręce na piersi. – Życie plecie najróżniejsze
scenariusze, tak odmienne od naszych pobożnych życzeń.
- Laura urodziła się, kiedy jeszcze studiowałem. Może,
gdybyśmy byli od początku normalną rodziną, a nie taką na weekendy, wszystko
potoczyłoby się inaczej, ale widocznie tak miało być. Kiedy dorastała,
dopytywała o matkę. Wynająłem prywatnego detektywa, który odnalazł Charlotte.
Miała drugiego męża i trójkę dzieci. To nie wystarczyło Laurze. Nie wierzyła. Pojechaliśmy
tam i zobaczyła ją. Witała swoje dwie córki, które pewnie wróciły ze szkoły.
Śmiała się i przytulała je. Od tego dnia, Laura już nigdy nie wspomniała o
matce. A miała wtedy tylko czternaście lat. Ona przystosowała się chyba sto
razy lepiej, niż ja.
- Myślę, że dzieci mają to do siebie. Sam wiesz, jakie są
moje dziewczynki, jaki jest Shie – zamyśliła się chwilę. – Mam wrażenie, że
jeśli zaraz nie poprawię sobie humoru, to zacznę płakać. Może napijemy się
czegoś mocniejszego? Mam w barku dobrego Merlota. Dostałam od Shie’a i Jul po
ich powrocie z podróży po Francji.
- Myślisz, że wino pomoże?
- Nie, ale jest smaczne i nie chcę dłużej siedzieć w
papierach, jest przecież sobota. Tobie też się raczej nie spieszy, więc chyba
nic nie stoi na przeszkodzie, prawda?
- Tak, mój kot jest na wczasach z Laurą.
- Masz kota? – zapytała zdziwiona, a Dominik uśmiechnął się
rozbrajająco.
- Zatem prowadź – otworzył drzwi i przepuścił Sophie
przodem.
*
Kilometry uciekały niepostrzeżenie i nie wiedzieć, kiedy
znalazł się w Berlinie. Już nie raz przekonał się o tym, że do domu zawsze
wraca się szybciej, jednak teraz droga minęła mu w rekordowym czasie. Zajechał
do supermarketu i zrobił solidne zakupy na przygotowanie wieczoru, który
zaplanował w nocy, nim wreszcie udało mu się zasnąć. Był podekscytowany.
Nastawił się maksymalnie na powodzenie i nie widział innej możliwości. Kupił ulubione
wino Scarlett, starannie dobrał składniki na kolację i jej ulubiony deser.
Wszystko sprawiało mu radość, nawet oglądanie pomidorów. Gdzieś wewnątrz jakaś
część niego przewidywała ewentualne niepowodzenie, że może Scarlett nie spodoba
się to wszystko albo nie będzie chciała z nim rozmawiać, ale choć ta niepewność
nie dawała mu spokoju, wydawała się niczym w porównaniu z wielką nadzieją,
która unosiła go nad ziemią przy każdym kroku. Zatrzymał się tuż przed bramą,
która powoli otwierała się przed nim. Była dopiero jedenasta, a już doskwierał
ogromny upał, szybko pociągnął spory łyk wody i wjechał na posesję. Jechał
powoli, auto wydawało z siebie cichy pomruk, rozglądał się i chłonął widok
bujnych drzew, chroniących ich przed ciekawskimi spojrzeniami z ulicy. Zatrzymał
się przed wejściem do domu, nie trudząc się wjeżdżaniem do garażu. Lekko wbiegł
po schodach i wyjąwszy pęk kluczy, otworzył drzwi i wszedł do środka. W domu
panował zaduch, jakby od dawna go nie wietrzono. Zaniepokoiło go to.
Niemożliwe, żeby Scarlett nie otwierała okien. Zajrzał do salonu, potem kuchni
i jadalni, już wtedy coś w środku mówiło mu, że nie znajdzie tam Scarlett.
- Scarlett – zawołał, wbiegając na piętro. Wpadł do pokoju
Liama, jednak stać go było tylko na krótkie zerknięcie. Wystarczyło, by się
przekonać, że jej tam nie ma. Na samym końcu wpadł do sypialni. Wiedział, że
jej tam nie znajdzie, ale i tak obrzucił pokój krótkim spojrzeniem. Zaciągnięte
zasłony, duszne powietrze, w którym wyczuwał jeszcze ostatki woni jej perfum. Łóżko
było idealnie zasłane, jakby nie spała w nim od dawna. Zszedł na dół i zajrzał
do kuchni. Żadnych śladów jej obecności. Wydało mu się to dziwne, ale uznał, że
nie powinien panikować. W końcu było przedpołudnie, mogła gdzieś wyjść.
Wniósł swoje rzeczy, zakupy i zjadł porządne śniadanie, bo
rano w Loitsche nie był w stanie nic przełknąć. Włączył radio, pozmywał
naczynia i uznał, że zacznie od sprzątania. Wniósł swoje rzeczy do garderoby i
ku swojemu zdziwieniu, zastał tam wciąż nierozpakowane walizki Scarlett.
Obrzucił wzrokiem małe pomieszczenie i przebrał się w czarne spodnie od dresu i
szary T-shirt. Coś w głębi podświadomości podpowiadało mu, że coś nie grało,
jednak Tom był zbyt zaaferowany wielkim powitaniem, by zwrócić na to uwagę.
Wysprzątał parter i pokoje na piętrze, które używali. Wypuścił psy i bawił się
z nimi. Kot, gdzieś przepadł, ale miał nadzieję, że wyruszył jedynie na jakieś
łowy. Około osiemnastej zabrał się za przygotowanie kolacji, niepewny czy
zdąży, a przed dwudziestą pierwszą nakrył już do stołu. W piekarniku czekał
kurczak, o którego złocista skórkę walczył do ostatniej chwili, sałatkę musiał
jeszcze jedynie doprawić sosem winegret i przygotować sos czekoladowy do
deseru. Jednak tym zamierzał zająć się na samym końcu. Potem pognał pod
prysznic, ale kiedy wyszedł z łazienki odświeżony w czystym stroju, czuł, że
Scarlett nie wróci. Wszedł z powrotem do garderoby i rozejrzał się. Klasyczne
czarne Louboutiny leżały niedbale rzucone obok walizek i to było jedyne, co
świadczyło o tym, że Scarlett w ogóle była w domu. Wieszaki zostały porozsuwane
jakby w pośpiechu. Szedł powoli, sunąc dłonią po miękkich materiałach jej
rzeczy, dostrzegł jej turkusową sukienkę. Tą, którą miała na sobie ten jeden
jedyny raz. Pamiętał ten wieczór z każdym najmniejszym szczegółem, jakby
wydarzył się wczoraj, a przecież upłynęło już tyle czasu. Tyle miesięcy,
decyzji i uczuć, które mogłyby się nie zdarzyć i tych, które pragnąłby wciąż
przezywać od nowa. Byli wtedy tacy szczęśliwi. Choć zupełnie niepewni przyszłości,
ale nie liczyli się z niczym więcej prócz samych siebie. To było takie naiwne,
ale dobre i nie bolało.
Choć nie miał apetytu, zjadł trochę z tego, co przygotował i
włóczył się bez sensu po domu, który bez niej, nawet zamkniętej w jednym z
pokoi, nie był już jego domem. Bo jego
dom był tam, gdzie znajdowała się ona.
Zabrał papierosy i usiadł na tarasie. Rufus i Coca
stęsknione ułożyły się u jego nóg i niemal od razu zasnęły kamiennym snem. A
Tom siedział wpatrując się w otulone mrokiem drzewa. Wszystko było nie tak.
Papierosy znikały z paczki jeden za drugim, a oczy piekły go coraz bardziej.
Naiwnie liczył, że ona będzie czekała na niego z kapciami w ręku. Przecież to
Scarlett. Ona mogła być wszędzie. Mogła wyjechać, mogła być u mamy, mogła
nocować w jakimś hotelu. Miał do czynienia z nią, która zawsze siłą osłaniała
swoje lęki. Nie docenił tego. Zbyt długo nie musiała się bać, by o tym wciąż
pamiętał. Kiedy sobie to uświadomił, zaczął odczuwać lęk, bo jeśli przekroczył
granicę…
Odetchnął głęboko zamykając
za sobą drzwi wejściowe. Zsunął ze stóp buty, a telefon, klucze i dokumenty
zostawił na szafce. W domu panowała przyjemna cisza, którą mąciła jedynie cicha
melodia płynąca z salonu. Zachodząc tam, nie potrafił nie uśmiechnąć się.
Scarlett na wpół siedząco leżała na sofie, jej długie włosy spływały gęstymi
lokami po jej oparciu, a Liam spał słodko na jej piersi z główką wtuloną w
kącik jej szyi. Ona miała przymknięte oczy, jednak troskliwie tuliła maleństwo
do siebie. Nie spała. Poznał to po uśmiechu wkradającym się na jej twarz, gdy
przysiadł obok. Sennie uchyliła powieki, by uśmiechnąć się cieplej i pozwolić
mu ująć swoją dłoń. Spojrzała na niego tymi swoimi turkusowo niebieskimi
oczami, a on miał wrażenie, że spogląda na niego całe bogactwo tego świata.
- I jak? – zapytała
cicho.
- W sumie, kiedy Bill
przestanie panikować, jakby dostał okres, może się czegoś dowiem. W sumie, to
ustaliliśmy tylko, że we wrześniu, najpóźniej październiku wracamy do pracy.
Poskładamy to co mamy, uogólnimy zarys. Wiesz, każdy z nas ma inna wizję. Bill
chce żebym śpiewał.
- Ale ty tego nie
zrobisz – pokręcił głową.
- Wiesz dobrze, jak
jest z moim wokalem. To przyniosłoby zbyt wiele konsekwencji. On śpiewa, ja
gram i robię chórki. Wystarczy.
- Śpiewasz tylko dla
mnie – uśmiechnęła się szeroko, przekrzywiając głowę.
- Żebyś wiedziała –
odparł i pochyliwszy się nieco, pocałował ją. Scarlett mocniej ścisnęła jego
rękę i westchnęła rozkosznie.
- Tak czekaliśmy tu na
ciebie, ale Liam nie wytrzymał napięcia i pojadł z obu stron, jakby z jednej
było mało i zasnął. A ja nie miałam sumienia go budzić, więc się stąd nie
ruszałam, a poza tym, chciałam tu być, jak wrócisz.
- Wiesz, co? Ta
świadomość, że jesteście tu, że wreszcie mam, do kogo wracać, jest tym czego mi
zawsze brakowało.
- Zawsze będę na
ciebie czekać, Tom – odparła, ciepło patrząc mu w oczy. I widział w nich tylko
miłość. I swoje miejsce na Ziemi.
Świtało już, kiedy zziębnięty ruszył się z fotela i
zagoniwszy rozespane psy do zagrody, zdecydował się położyć, choć nie miał
pewności, czy uda mu się zasnąć. Pamiętał tamto popołudnie ze zbyt bolesną
dokładnością. Pamiętał jej dziecięcy głos, czułość, z jaką obchodziła się z
Liamem. Scarlett była dzielna, twarda i bojowa, ale jednocześnie nie znał
cieplejszej i bardziej kochającej kobiety niż ona. A teraz bała się. Był tego
pewien i nawet nie mógł przypuszczać, czym jej lęk się okaże. Uświadomił sobie
jedno. Nie było jej w domu przynajmniej od kilku dni. Nie czekała, bo pozwolił jej odejść. I musiał ją znaleźć.
*
Delektując się ciszą, popijała latte macchiato. Telefon
milczał. Od ostatniej rozmowy z Isobel nikt inny nie próbował kontaktować się z
nią. Z jednej strony ją to cieszyło, bo chciała być naprawdę sama, a z drugiej
było jej smutno, że nikt nie zainteresował się nią od tylu dni. Postanowiła,
więc, że go wyłączy. Wzięła telefon ze stolika i chwilę obracała go w dłoniach,
po czym zdecydowanie wcisnęła odpowiedni guzik. I tym oto sposobem odcięła
ostatnią nić łączącą ją z resztą świata. Została już tylko ona. I milion
kłopotów na głowie.
Odkąd zobaczyła te zdjęcia minęło już sporo czasu. Zdążyła
ochłonąć i poukładać wszystkie uczucia, które targały nią od momentu zobaczenia
zdjęć po przekroczenie progu mieszkania Liv. Przemyślała wszystko milion razy,
wylała hektolitry łez, starała się zrozumieć, co powodowało Tomem, ale
brakowało jej pomysłów. Wiedziała jedynie, że pogubili się oboje. Ona
skrzywdziła go pierwsza. Zamiast być z nim, gdy opłakiwała Liama, zamknęła się
na wszystkich i cierpiała sama, pozwalając, by i on cierpiał w samotności. Tom
musiał wtedy udźwignąć zbyt wiele. I dlatego, gdy ona wreszcie przełamała się,
by znów zacząć żyć, on postanowił uciec. I tu znajdowała się luka. Nie miała
zielonego pojęcia, kim była dziewczyna, z którą go sfotografowano, ani czyje
było dziecko. Co stało się w domu? Do jakich doszedł wniosków i co czuł? Ani
przez chwilę nie brała pod uwagę tego, że dziecko było jego, bo nie wierzyła,
że mógłby ją tak okłamać. Tom ją kochał, a ona kochała Toma i to było pewne,
jak innego na tym świecie, jednak między nimi pojawiło się coś, co sprawiło, że
ona siedziała teraz sama w Des 2 Moulins, a on w Loistche, bo nie sądziła, by
był już w Berlinie.
Najbardziej nie dawało jej spokoju to, kim była ta kobieta,
a jeszcze bardziej to, kim była dla Toma. Scarrlett znała już go trochę i
wiedziała, że jego reakcja nie wzięła się znikąd. Gdyby nic dla niego nie
znaczyła, nie zignorowałby jej. Wytłumaczyłby. Dlatego wiedziała, że w Loitsche
coś zaszło. Bała się myśleć, co. Najbardziej bolało ją to, że Tom nie chciał
dać jej odpowiedzi, że nie chciał wyjaśnić tego wszystkiego, że milczał. I nie
wiedziała, co teraz dalej będzie…
- Scarlett? – usłyszała cichy szept z bardzo francuskim
akcentem. Oderwała wzrok od ludzi za szybą i przeniosła go na drobną
nastolatkę. Uśmiechnęła się i usiadła na krześle bardziej po ludzku, a nie jak
jakiś basza. – Czy ja mogłabym..? – drżącymi dłońmi położyła na stole serwetkę
i flamaster. Była tak blada i przejęta, że Scarlett wydawało się, że zaraz zemdleje.
- Pewnie, usiądź – uśmiechnęła
się serdecznie i sięgnęła po papier i pisak. – Jak ci na imię? – spytała po
francusku, w duchu ciesząc się, że raz na lata świetlne miała okazję wcielić w
życie te wszystkie lekcje francuskiego ze szkoły średniej.
- Elodie – odpowiedziała
nieśmiało. Scarlett podpisała zamaszyście serwetkę pod spodem dodając drobną
dedykację. Po czym oddała jej papier i flamaster. – Dziękuję.
- Wszystkiego dobrego, Elodie –
uśmiechnęła się znów, a pod dziewczyna, jakby ugięły się nogi, gdy mówiła
słabym z emocji głosem;
- Czekamy na ciebie, Scarlett. Nie możemy doczekać się
koncertów. ‘Lift me up’ jest niesamowite, czekamy na teledysk i… na ciebie.
Moje przyjaciółki też cię kochają i wszystkie życzymy ci, jak najlepiej, ale
najważniejsze, żebyś wszystko sobie poukładała. Nie słuchaj tych wszystkich
piśmideł i tych ludzi, którzy w ciebie nie wierzą. My w ciebie wierzymy i
czekamy – złapała łapczywie oddech, płonąc rumieńcem, a Scarlett oniemiała w
pierwszej chwili znów się uśmiechnęła, ale już nie tak radośnie, jak przed
chwilą. Dziewczyna składała jej zawoalowane kondolencje. Wiedziała, że wiele
ich jeszcze usłyszy, ale ani trochę nie była gotowa.
- To miłe, co mówisz. Dziękuję. Cieszę się, że mam takie
wsparcie. Mam nadzieję, że wasza cierpliwość nie zostanie zawiedziona – Scarlett,
starając się zachować pozory opanowania, rozciągnęła usta w smutnym uśmiechu.
Nigdy nie próbowała grać, bo wiedziała, że to jej daleko nie zaprowadzi.
- Na pewno nie zawiedziesz – dziewczyna uśmiechnęła się pokrzepiająco
i dygnęła z roztargnienia, niemal pobiegła do stolika w drugim końcu sali,
gdzie czekała na nią jakaś kobieta. Scarlett upiła łyk kawy i znów przeniosła
wzrok za szybę. Smutek mieszał się z pocieszeniem, cierpienie z nadzieją i sama
już nie wiedziała, co czuła. Wspomnienie Liama za każdym razem rozsierdzało
ranę w jej sercu. I choć wiedziała, że musi to znieść, ta wiedza nie czyniła
tego ani odrobinę łatwiejszym. W jednej chwili zrobiło jej się niewyobrażalnie
ciężko. Wielka gula urosła jej w gardle, a łzy same zaczęły cisnąć się do oczu.
Spazmatycznie wciągnęła powietrze, nie chcąc rozkleić się publicznie i prędko
odnalazła w torebce portfel. Rzuciła na stolik banknot i wsunęła na nos
okulary. Opuszczając lokal, zerknęła jeszcze w stronę stolika zajmowanego przez
Elodie i prawdopodobnie jej matkę. Kobieta prawdopodobnie mniej więcej w wieku
Sophie, z uwagą i pobłażliwym uśmiechem spoglądała na dziewczynę i ta więź,
która najpewniej je łączyła tak bardzo uderzyła Scarlett, bo jej Liam nie
zwierzy się nigdy z żadnego przeżycia. Przeczesała palcami włosy i wychodząc na
zewnątrz, zachłysnęła się powietrzem. Krążyła
jeszcze długo, póki nie trafiła do najbliższego parku. Tam przysiadła na jednej
z ławek i z ulgą zsunęła ze stóp wysokie buty. Starała się oddychać głęboko i
nie rozmyślać, ale to było co dzień trudniejsze. Wyciągnęła się wygodnie na
ławeczce, trawa łaskotała jej stopy, a słonko muskało skórę. Było tak
przyjemnie i mogłoby być o wiele bardziej, gdyby miała przy sobie synka i Toma
u boku. Westchnęła ciężko i rozejrzała się wokół. Między drzewami błysnął
flesz. Jutro będzie huczało. Sięgnęła do torby po telefon, ale przypomniała
sobie, że przecież go wyłączyła. Odłożyła, więc ją z powrotem i ulokowała wzrok
w górującej nad horyzontem wieży Eiffla.
- Scarlett? – usłyszała za sobą niski, melodyjny głos, a tuż
po chwili przyjemną twarz młodego chłopaka, który nieco zakłopotany i nieco
rozradowany stanął przed nią w całej swojej okazałości przynajmniej metra
dziewięćdziesiąt.
- Tak?
- Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale mógłbym prosić o
autograf?
- Pewnie – usiadła prosto i wzięła od niego zeszyt i
długopis. – Jak ci na imię? – spojrzała na niego znienacka, przyłapując na tym,
że się jej przyglądał. Uśmiechnęła się, unosząc ku górze jeden kącik ust i
czekała, aż się zreflektuje. Poczerwieniał, a ona zdała sobie sprawę, że
założyła bluzkę z dekoltem.
- Chloe – wyparował, po czym poczerwieniał zupełnie, a
Scarlett parsknęła śmiechem. Serdecznym, radosnym śmiechem, który był jej obcy
od tak dawna.
- Wybacz – odchrząknęła, a on tez się uśmiechnął.
- Bernard, mam na imię Bernard. Chloe to moja dziewczyna i
byłbym wdzięczny za dedykację dla niej. Szaleje za tobą.
- A ty zalejesz za nią? – odparła, składając podpis.
- Tak – odpowiedział, zwieszając głowę, jakby to było coś
wstydliwego.
- Więc Chloe jest szczęściarą – brunetka oddała mu zeszyt,
opierając się znów na ławce.
- Dzięki, a mógłbym jeszcze prosić o zdjęcie? – skinęła
głową i wstała, wygładzając bluzkę.
- Zaczekaj – podtrzymała się jego ramienia, wsuwając na
stopy wysokie szpilki i poczuła, jak zamarł. Uśmiechnęła się pod nosem, zdając
sobie sprawę, że igra z biednym chłopakiem, który na dobrą sprawę mógł być jej
rówieśnikiem. Odrzuciła włosy do tyłu i przeczesała je palcami. Stanęła obok niego
i ładnie się uśmiechnęła. Flesz rozbłysnął, a chłopak odetchnął. Scarlett
wróciła na miejsce.
- Chloe nie może się doczekać, kiedy zagrasz w Paryżu.
- Myślę, że całkiem niedługo, ale konkretnych terminów
jeszcze nie ustaliłam.
- Bo wiesz, tak sobie teraz pomyślałem… nie chcę, żebyś
pomyślała, że się narzucam, ale…
- Ale…? – spojrzała na niego unosząc brew, a on się
spłoszył. Wciąż onieśmielała, ucieszyło ją to. Bo choć było to próżne, ale
pokrzepiające. Chociaż tutaj nic się nie zmieniło. – Naprawdę nie gryzę –
uśmiechnęła się zaczepnie, a Bernard wreszcie przypomniał sobie, że jest
facetem i nie wypadało się tak się peszyć. Odchrząknął i spojrzał na Scarlett.
- Chloe ma urodziny trzydziestego listopada i pomyślałem, że
gdybyś miała możliwość i chęć wyznać ten dzień na koncert tutaj, sprawiłabyś
jej największą radość. Ale oczywiście, ja wiem, że to nie takie proste.
- Trzydziesty listopada. Zobaczę, co da się zrobić.
- Naprawdę, byłoby niesamowicie! To jej osiemnastka i
chciałbym sprawić jej szczególny prezent. Dzięki, Scarlett. Dzięki, że w ogóle
cię to interesuje – uśmiechnął się, już znacznie pewniej. – To nie
przeszkadzam, trzymaj się i wiesz, nie daj się – brunetka skinęła głową,
odwzajemniając uśmiech.
Zbliżała się czwarta, więc zebrała się w sobie i ruszyła ku
najbliższemu postojowi taksówek. Zanim tam dotarła, rozdała jeszcze kilkanaście
autografów i zapozowała do kilku zdjęć. Fani dziwili się, że była bez ochrony,
jednak ona jedynie wzruszała ramionami. Bardzo pochlebiało jej całe to wsparcie,
ale i tak brakowało jej tego najważniejszego. Jadąc do mieszkania Liv,
zobaczyła idącego chodnikiem mężczyznę trzymającego w ramionach kilkuletnią
dziewczynkę. Rozpuszczone blond włosy powiewały na letnim wietrze i śmiała się
perliście, słuchając czegoś, co mówił jej – najpewniej – ojciec. Scarlett
odwróciła wzrok, gdy taksówka minęła ich, a jej twarz rozpromieniło
wspomnienie.
Trzasnęły drzwi.
Dziewczynka czekała na to od kilku godzin, biegając od okna do okna. Jak na
złość, teraz musiała być na górze. Ile sił w nogach w nogach biegła na
spotkanie z tatą. Schody dłużyły się w nieskończoność dla jej pulchnego ciałka,
a długie, pszeniczne loki powiewały za nią niczym złota chmura. Tata stał
drzwiach, czekając na nią z szerokim uśmiechem i rozpostartymi ramionami. Była
tak szczęśliwa, bo wrócił! Wreszcie wrócił po tylu tygodniach nieobecności.
Będzie ją przytulał, opowiadał bajki, słuchał jak śpiewa nowe piosenki i gra
utwory, których nauczyła się w tym czasie na lekcjach fortepianu. Wreszcie dla
kogoś będzie najważniejsza i zrozumiana. Bo tata wiedział, dlaczego tak bardzo
lubiła muzykę! Mama nie. Mama wciąż krzyczała, gdy śpiewała całymi dniami albo
ćwiczyła grę. Mama nie lubiła muzyki. Już zeskakiwała z ostatniego stopnia, gdy
z kuchni wypaliła Liv i pierwsza wpadła w ramiona taty. Uniósł ją wysoko do
góry, wyściskał i ucałował w czoło, a potem mocno ją przytulił. Liv śmiała się
i zasypywała tatę potokiem słów, a Scarlett zebrało się na płacz. Stała na
ostatnim schodku, wpatrując się w nich i czuła, że zaraz wybuchnie. Zaraz po
przyjściu ze szkoły prędko odrobiła lekcje, założyła najładniejszą niebieską
sukienkę i długo czesała gęste loki, by błyszczały w najmniejszym nawet
świetle. Starała się tak bardzo, by tata nie martwił się tym, jak bardzo
tęskniła, a Liv jak zwykle ją uprzedziła. To nic, że była starsza, że miała już
dziewięć lat. Ona zawsze wolała mamę i miały swoje sprawy, a Scarlett tak
bardzo zależało na spotkaniu z tatą! Stała tak ze zwieszoną głową, wpatrując
się w niebieską lamówkę białych podkolanówek. Całe popołudnie nosiła czarne
lakierki, żeby nie psuć efektu kapciami i na nic! Bo uprzedziła ją Liv. Liv
była wyższa, szybsza i szczuplejsza. Zawsze wygrywała. Była wygadana, sprytna i
zaradna. Nie to co ona. Ona nie miała nic prócz głosu. Tylko on wyróżniał ją z
tłumu. Była tylko dzieckiem, ale widziała, jak koledzy i koleżanki traktują
Liv, a jak ją. Liv lubili wszyscy, a ją prosili o pomoc. Czuła jak wielkie łzy
spływają po jej policzkach i moczą sukienkę. Ale to już nie miało znaczenia,
ani to, że jej pyzata twarz będzie jeszcze bardziej spuchnięta. I tak była
brzydka. Pociągnęła nosem i splotła dłonie wykręcając palce. Nie tak to sobie
wymarzyła. Kochała Liv bezwarunkową miłością i lepszej siostry mieć by nie
mogła, bo Liv kochała ją tak samo mocno, ale tak czekała na powrót taty! Poczuła,
jak ktoś chwycił ja pod brodę i uniósł głowę wyżej. Jej oczom ukazała się
ukochana twarz taty i jego dobrotliwy uśmiech.
- Tatuś? – zapytała
drżącym głosem.
- Moja księżniczka –
otarł łzy z jej policzków. – Dlaczego te piękne oczy płaczą? – zapytał cicho,
tak by tylko ona usłyszała. A Scarlett rozszlochała się na dobre. Tata ukucnął
przed nią i mocno ją przytulił. Mocno objęła go za szyję i poszybowała w raz z
nim do góry. Trzymał ją w ramionach i wcale nie była za ciężka, jak często
mówiła mama.
- B-bo Liv była
pierwsza – odparła zawstydzona, bo wiedziała już, że płakała niepotrzebnie.
Tata kochał ją tak samo. I Liv też. I ona kochała Liv. W tej samej chwili
poczuła uszczypnięcie w łydkę.
- Beksa – odburknęła
jej siostra. – Przecież wiesz, że cię kocham – odparła z pełnym szczerości,
ujmującym uśmiechem. Już wtedy miała te dołeczki w policzkach. Scarlett skinęła
głową i na krótką chwile ich spojrzenia się spotkały. Bliźniacze serca w dwóch
różnych ciałach. Niemal jednocześnie nieznacznie skinęły głowami i Scarlett
mocno wtuliła się w ramie taty.
- Jeszcze nie
powiedziałem ci, jak pięknie dziś wyglądasz, księżniczko.
- Dziękuję, tatusiu.
Cieszę się, że już wróciłeś. Bardzo za tobą tęskniłam.
- Ja za tobą bardziej,
ale nikomu nie mów, zwłaszcza mamie – oboje spojrzeli w pełnej konspiracji na
Sophie, która bardzo wiarygodnie pozorowała zazdrość o to, że córka wyprzedziła
ją w tęsknotach. Scarlett zachichotała i znów mocno przytuliła się do taty.
Rodzice nigdy nie faworyzowali żadnej z nich. Uczuły wielką
miłość z ich strony, jednak samo z siebie zawsze układało się tak, że ona była
córeczką tatusia, a Liv córeczką mamusi. Nigdy nie było między nimi siostrzanej
zawiści czy zazdrości. Czasem tylko coś nie układało się po myśli jednej z
nich. Teraz rozumiała już wcześniejszą niechęć matki wobec jej miłości do
muzyki. Teraz wiedziała, że Sophie bała się, że jej córki powielą jej los, że
ich marzenia zostaną im odebrane. Każde z rodziców chroniło je inaczej. Tata
obstawał murem za jej wielkimi planami, a mama popierała pragmatyzm Liv. Tak to
już było. A teraz ku zdziwieniu wszystkich i samych siebie szczególnie,
stanowiły nierozerwalną trójcę, zespół, w którym nie było słabych ogniw, bo
odkąd odszedł najważniejszy mężczyzna w ich życiu, stały się dla siebie
wszystkim. Nie od razu, oczywiście. Był też Shie, ale on był ich nowym obiektem
uwielbienia, a poza tym nie był kobietą.
Widok ojców i córek zawsze był jej szczególnie bliski.
Pewnie dlatego, że jej samej tak bardzo brakowało oparcia, jakim był dla niej
tata. Kiedy dowiedziała się, że urodziła chłopca, nie miało to najmniejszego
znaczenia, bo tak bardzo cieszyła się, że urodziła zdrowe i silne dziecko,
jednak gdzieś tam w podświadomości pragnęła córki, o której nie raz mówił Tom.
Jeszcze w ciąży, oczami wyobraźni widziała taką małą cherubinkę w ramionach
Toma. A później, kiedy Liam był już na świecie, pragnęła, by miał siostrę
równie doskonałą, jak on. A teraz nie miała ani synka, ani córki, ani nawet
Toma. Czekało na nią puste mieszkanie w obcym mieście. Rzekomo w mieście
miłości.