28 lipca 2011

56. Rozłąka osłabia mierne uczucie, a wzmaga wielkie, jak wiatr gasi świecę, a rozpala ogień.

Tytuł:  François de La Rochefoucauld


Sophie przyłożyła do skroni opuszki palców wskazujących i środkowych, po czym zaczęła je rozmasowywać delikatnymi kolistymi ruchami. Odetchnęła kilka razy i opadła na skórzane oparcie fotela.
- Głowa mnie rozbolała od tych rubryczek.
- Za dużo pracujesz – Dominik przysiadł na rogu biurka i postawił przed nią filiżankę kawy, której przyjemny aromat nieco ją otrzeźwił. Sophie uśmiechnęła się z wdzięcznością i upiła spory łyk, znów patrząc w raport.
- Martwi mnie to, że nasza sprzedaż wzrosła jedynie o dwa procent w stosunku do ubiegłego roku. Nie mam jeszcze danych z sierpnia, ale w lipcu wzrost był jedynie trzyprocentowy, w czerwcu pięcioprocentowy, a w maju tylko dwu. To mało. Ostatnio dużo myślałam nad tym, co moglibyśmy zrobić, aby podwyższyć sprzedaż – upiła kolejny łyk i odstawiła filiżankę. – Jesteśmy jedną z czołowych marek. Nasza korporacja rozrasta się z każdym rokiem. Jesteśmy solidni, konkurencyjni i dobrzy, ale brak nam świeżości.
- To był mocny wstęp – odparł z uśmiechem. Sophie skarciła go spojrzeniem i wróciła do swoich zapisków.
- Kosmetyki, które tworzymy od lat szczycą się popularnością wśród konsumentów. Ulepszamy receptury, uatrakcyjniamy oferty, ale na tym koniec, a ja postanowiłam rozszerzyć działalność. Na początek pomyślałam o perfumach. Stworzymy linie, które urozmaicą dotychczasowe oferty. Spójrz na przykład na linię z białą herbatą, nagietkiem i ogórkiem. Nie mówię tu o perfumach pachnących jak ogórek, ale o zapachu, który nie pomiesza się z aromatem kremu czy balsamu, ale zdominuje go, a jednocześnie skomponuje się z nim. Później może uda nam się pozyskać linię zapachowe jakichś gwiazdek, co doda nam rozgłosu. Nie przeczę, że myślałam już o wprowadzeniu na rynek linii zapachowej Scarlett. To egoistyczne z mojej strony, ale myślę, że zyskalibyśmy na tym. Jednak to odległe plany – spojrzała na prawnika w pełni z siebie zadowolona, czekając na jego reakcję. On się tylko uśmiechnął. Wstał i zaczął krążyć po gabinecie.
- Wiesz, Soph? Kiedy przejmowałem sprawy ojca, w tym twoją, nie sądziłem, że ta zahukana gospodyni może stać się rekinem finansjery. Przeszłaś olbrzymią metamorfozę. Myślę, że ci, którzy wątpili w twoje powodzenie, teraz bardzo cię szanują.
- Człowiek dostosowuje się do sytuacji. Gdybym nie odziedziczyła milionowej korporacji, wiąż byłabym gospodynią. Niewykluczone, że pogrążoną w głębokiej depresji. Po ślubie z Nico, nawet nie dopuszczałam do siebie myśli, że w jakikolwiek sposób wrócę do dawnego życia. Przez dwadzieścia lat poznałam jego zupełnie inną stronę, tą znacznie bardziej prawdziwą. Dostrzegłam coś więcej, niż widok z okien sali lustrzanej. A potem Nico odszedł, a ja zostałam sama z dorastającymi córkami, niezapłaconymi rachunkami i stratą po miłości mojego życia, a potem pojawiła się mama stawiając mnie w punkcie wyjścia. Jednak nie było już przy mnie Nico. Musiałam przez ten ból przejść sama. A kiedy udało mi się uporać się z nienawiścią do własnej matki i pozwolić sobie znów ją kochać, ona też odeszła i zostawiła mi miliony, które przysporzyły mi kolejne kłopoty, choć nie musiałam martwic się o to, czy będę mieć na chleb. I tak z zahukanej dziewczynki, nieszczęśliwej nastolatki, zranionej matki, gospodyni i wdowy stałam się bizneswoman. A to ostatnie, o co posądziłabym się kiedykolwiek. I mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że bez twojej pomocy nie poradziłabym sobie – uśmiechnęła się delikatnie i krótką chwilę spoglądała na Dominika stojącego przy oknie. Wpatrywał się w nią znad parującej kawy i miała wrażenie, że rozumiał. Dominik Fitzner był niezwykle tajemniczym człowiekiem. Niewiele o nim wiedziała, a wydawało jej się, że łączy ich więź, którą w duchu nazywała przyjaźnią. Oficjalnie był jednak wciąż jej podwładnym. Odstawił filiżankę na etażerkę i odwrócił się w kierunku Sophie wsuwając ręce do kieszeni. A ona, jakby wstydząc się swoich myśli, obrzuciła go krótkim spojrzeniem i płonąc – tak bardzo rzadkim u niej – rumieńcem, skupiła się znów na broszurach. Jednak spokoju nie dawała jej myśl, że nigdy dotąd nie postrzegała prawnika, jako interesującego mężczyzny, a jedynie, jako pomocnika. Dominik był wysoki, barczysty i bardzo dobrze zbudowany. Znacznie różnił się od chucher, z którymi współpracował w kancelarii. Budowa jego ciała bardziej odpowiadała ochroniarzowi niźli intelektualiście.
- Moja żona odeszła ode mnie, kiedy moja córka miała cztery lata – Sophie gwałtownie podniosła głowę i wbiła w niego zaskoczone spojrzenie. – W wychowaniu Laury pomogli mi rodzice, a najbardziej matka, która zastępowała jej własna matkę. Charlotte, moja żona, od dnia, w którym odeszła nie odezwała się do nas ani razu. Rozwód został przeprowadzony za pośrednictwem jej prawnika. Wyparła się nawet swojego dziecka. Laura cierpiała, przez wiele miesięcy łkała nocami wzywając matkę, a ja czuwałem przy niej, chcąc dać jej, choć trochę otuchy. Nie ożeniłem się po raz kolejny, bo uważałem, że kobieta, którą poślubiłbym, nie byłaby w stanie obdarzyć bezkresną miłością pasierbicę. Bałem się, że Laura mogłaby ucierpieć przez moje kolejne małżeństwo. Nie stroniłem od kobiet, ale zawsze najważniejsza była dla mnie córka. Nie raz czułem, że chciałbym jeszcze założyć rodzinę, bo przecież miałem tylko dwadzieścia osiem lat, kiedy zostałem sam, ale myśl, że moja dziewczynka mogłaby poczuć się odrzucona, była silniejsza. Dlatego kobiety były w moim życiu, ale znikały, gdy tylko zaczynało zanosić się na coś więcej. Unikałem uczuć i zobowiązań, choć to nie zawsze było zgodne z tym, czego pragnąłem. Dlatego myślę, że masz rację Soph. Przystosowujemy się.
- Nigdy nie mówiłeś o sobie – odparła, wstając zza biurka. Oparła się biodrem o jego bok i splotła ręce na piersi. – Życie plecie najróżniejsze scenariusze, tak odmienne od naszych pobożnych życzeń.
- Laura urodziła się, kiedy jeszcze studiowałem. Może, gdybyśmy byli od początku normalną rodziną, a nie taką na weekendy, wszystko potoczyłoby się inaczej, ale widocznie tak miało być. Kiedy dorastała, dopytywała o matkę. Wynająłem prywatnego detektywa, który odnalazł Charlotte. Miała drugiego męża i trójkę dzieci. To nie wystarczyło Laurze. Nie wierzyła. Pojechaliśmy tam i zobaczyła ją. Witała swoje dwie córki, które pewnie wróciły ze szkoły. Śmiała się i przytulała je. Od tego dnia, Laura już nigdy nie wspomniała o matce. A miała wtedy tylko czternaście lat. Ona przystosowała się chyba sto razy lepiej, niż ja.
- Myślę, że dzieci mają to do siebie. Sam wiesz, jakie są moje dziewczynki, jaki jest Shie – zamyśliła się chwilę. – Mam wrażenie, że jeśli zaraz nie poprawię sobie humoru, to zacznę płakać. Może napijemy się czegoś mocniejszego? Mam w barku dobrego Merlota. Dostałam od Shie’a i Jul po ich powrocie z podróży po Francji.
- Myślisz, że wino pomoże?
- Nie, ale jest smaczne i nie chcę dłużej siedzieć w papierach, jest przecież sobota. Tobie też się raczej nie spieszy, więc chyba nic nie stoi na przeszkodzie, prawda?
- Tak, mój kot jest na wczasach z Laurą.
- Masz kota? – zapytała zdziwiona, a Dominik uśmiechnął się rozbrajająco.
- Zatem prowadź – otworzył drzwi i przepuścił Sophie przodem.

Kilometry uciekały niepostrzeżenie i nie wiedzieć, kiedy znalazł się w Berlinie. Już nie raz przekonał się o tym, że do domu zawsze wraca się szybciej, jednak teraz droga minęła mu w rekordowym czasie. Zajechał do supermarketu i zrobił solidne zakupy na przygotowanie wieczoru, który zaplanował w nocy, nim wreszcie udało mu się zasnąć. Był podekscytowany. Nastawił się maksymalnie na powodzenie i nie widział innej możliwości. Kupił ulubione wino Scarlett, starannie dobrał składniki na kolację i jej ulubiony deser. Wszystko sprawiało mu radość, nawet oglądanie pomidorów. Gdzieś wewnątrz jakaś część niego przewidywała ewentualne niepowodzenie, że może Scarlett nie spodoba się to wszystko albo nie będzie chciała z nim rozmawiać, ale choć ta niepewność nie dawała mu spokoju, wydawała się niczym w porównaniu z wielką nadzieją, która unosiła go nad ziemią przy każdym kroku. Zatrzymał się tuż przed bramą, która powoli otwierała się przed nim. Była dopiero jedenasta, a już doskwierał ogromny upał, szybko pociągnął spory łyk wody i wjechał na posesję. Jechał powoli, auto wydawało z siebie cichy pomruk, rozglądał się i chłonął widok bujnych drzew, chroniących ich przed ciekawskimi spojrzeniami z ulicy. Zatrzymał się przed wejściem do domu, nie trudząc się wjeżdżaniem do garażu. Lekko wbiegł po schodach i wyjąwszy pęk kluczy, otworzył drzwi i wszedł do środka. W domu panował zaduch, jakby od dawna go nie wietrzono. Zaniepokoiło go to. Niemożliwe, żeby Scarlett nie otwierała okien. Zajrzał do salonu, potem kuchni i jadalni, już wtedy coś w środku mówiło mu, że nie znajdzie tam Scarlett.
- Scarlett – zawołał, wbiegając na piętro. Wpadł do pokoju Liama, jednak stać go było tylko na krótkie zerknięcie. Wystarczyło, by się przekonać, że jej tam nie ma. Na samym końcu wpadł do sypialni. Wiedział, że jej tam nie znajdzie, ale i tak obrzucił pokój krótkim spojrzeniem. Zaciągnięte zasłony, duszne powietrze, w którym wyczuwał jeszcze ostatki woni jej perfum. Łóżko było idealnie zasłane, jakby nie spała w nim od dawna. Zszedł na dół i zajrzał do kuchni. Żadnych śladów jej obecności. Wydało mu się to dziwne, ale uznał, że nie powinien panikować. W końcu było przedpołudnie, mogła gdzieś wyjść. 
Wniósł swoje rzeczy, zakupy i zjadł porządne śniadanie, bo rano w Loitsche nie był w stanie nic przełknąć. Włączył radio, pozmywał naczynia i uznał, że zacznie od sprzątania. Wniósł swoje rzeczy do garderoby i ku swojemu zdziwieniu, zastał tam wciąż nierozpakowane walizki Scarlett. Obrzucił wzrokiem małe pomieszczenie i przebrał się w czarne spodnie od dresu i szary T-shirt. Coś w głębi podświadomości podpowiadało mu, że coś nie grało, jednak Tom był zbyt zaaferowany wielkim powitaniem, by zwrócić na to uwagę. Wysprzątał parter i pokoje na piętrze, które używali. Wypuścił psy i bawił się z nimi. Kot, gdzieś przepadł, ale miał nadzieję, że wyruszył jedynie na jakieś łowy. Około osiemnastej zabrał się za przygotowanie kolacji, niepewny czy zdąży, a przed dwudziestą pierwszą nakrył już do stołu. W piekarniku czekał kurczak, o którego złocista skórkę walczył do ostatniej chwili, sałatkę musiał jeszcze jedynie doprawić sosem winegret i przygotować sos czekoladowy do deseru. Jednak tym zamierzał zająć się na samym końcu. Potem pognał pod prysznic, ale kiedy wyszedł z łazienki odświeżony w czystym stroju, czuł, że Scarlett nie wróci. Wszedł z powrotem do garderoby i rozejrzał się. Klasyczne czarne Louboutiny leżały niedbale rzucone obok walizek i to było jedyne, co świadczyło o tym, że Scarlett w ogóle była w domu. Wieszaki zostały porozsuwane jakby w pośpiechu. Szedł powoli, sunąc dłonią po miękkich materiałach jej rzeczy, dostrzegł jej turkusową sukienkę. Tą, którą miała na sobie ten jeden jedyny raz. Pamiętał ten wieczór z każdym najmniejszym szczegółem, jakby wydarzył się wczoraj, a przecież upłynęło już tyle czasu. Tyle miesięcy, decyzji i uczuć, które mogłyby się nie zdarzyć i tych, które pragnąłby wciąż przezywać od nowa. Byli wtedy tacy szczęśliwi. Choć zupełnie niepewni przyszłości, ale nie liczyli się z niczym więcej prócz samych siebie. To było takie naiwne, ale dobre i nie bolało.
Choć nie miał apetytu, zjadł trochę z tego, co przygotował i włóczył się bez sensu po domu, który bez niej, nawet zamkniętej w jednym z pokoi, nie był już jego domem. Bo jego dom był tam, gdzie znajdowała się ona.
Zabrał papierosy i usiadł na tarasie. Rufus i Coca stęsknione ułożyły się u jego nóg i niemal od razu zasnęły kamiennym snem. A Tom siedział wpatrując się w otulone mrokiem drzewa. Wszystko było nie tak. Papierosy znikały z paczki jeden za drugim, a oczy piekły go coraz bardziej. Naiwnie liczył, że ona będzie czekała na niego z kapciami w ręku. Przecież to Scarlett. Ona mogła być wszędzie. Mogła wyjechać, mogła być u mamy, mogła nocować w jakimś hotelu. Miał do czynienia z nią, która zawsze siłą osłaniała swoje lęki. Nie docenił tego. Zbyt długo nie musiała się bać, by o tym wciąż pamiętał. Kiedy sobie to uświadomił, zaczął odczuwać lęk, bo jeśli przekroczył granicę…

Odetchnął głęboko zamykając za sobą drzwi wejściowe. Zsunął ze stóp buty, a telefon, klucze i dokumenty zostawił na szafce. W domu panowała przyjemna cisza, którą mąciła jedynie cicha melodia płynąca z salonu. Zachodząc tam, nie potrafił nie uśmiechnąć się. Scarlett na wpół siedząco leżała na sofie, jej długie włosy spływały gęstymi lokami po jej oparciu, a Liam spał słodko na jej piersi z główką wtuloną w kącik jej szyi. Ona miała przymknięte oczy, jednak troskliwie tuliła maleństwo do siebie. Nie spała. Poznał to po uśmiechu wkradającym się na jej twarz, gdy przysiadł obok. Sennie uchyliła powieki, by uśmiechnąć się cieplej i pozwolić mu ująć swoją dłoń. Spojrzała na niego tymi swoimi turkusowo niebieskimi oczami, a on miał wrażenie, że spogląda na niego całe bogactwo tego świata.
- I jak? – zapytała cicho.
- W sumie, kiedy Bill przestanie panikować, jakby dostał okres, może się czegoś dowiem. W sumie, to ustaliliśmy tylko, że we wrześniu, najpóźniej październiku wracamy do pracy. Poskładamy to co mamy, uogólnimy zarys. Wiesz, każdy z nas ma inna wizję. Bill chce żebym śpiewał.
- Ale ty tego nie zrobisz – pokręcił głową.
- Wiesz dobrze, jak jest z moim wokalem. To przyniosłoby zbyt wiele konsekwencji. On śpiewa, ja gram i robię chórki. Wystarczy.
- Śpiewasz tylko dla mnie – uśmiechnęła się szeroko, przekrzywiając głowę.
- Żebyś wiedziała – odparł i pochyliwszy się nieco, pocałował ją. Scarlett mocniej ścisnęła jego rękę i westchnęła rozkosznie.
- Tak czekaliśmy tu na ciebie, ale Liam nie wytrzymał napięcia i pojadł z obu stron, jakby z jednej było mało i zasnął. A ja nie miałam sumienia go budzić, więc się stąd nie ruszałam, a poza tym, chciałam tu być, jak wrócisz.
- Wiesz, co? Ta świadomość, że jesteście tu, że wreszcie mam, do kogo wracać, jest tym czego mi zawsze brakowało.
- Zawsze będę na ciebie czekać, Tom – odparła, ciepło patrząc mu w oczy. I widział w nich tylko miłość. I swoje miejsce na Ziemi.

Świtało już, kiedy zziębnięty ruszył się z fotela i zagoniwszy rozespane psy do zagrody, zdecydował się położyć, choć nie miał pewności, czy uda mu się zasnąć. Pamiętał tamto popołudnie ze zbyt bolesną dokładnością. Pamiętał jej dziecięcy głos, czułość, z jaką obchodziła się z Liamem. Scarlett była dzielna, twarda i bojowa, ale jednocześnie nie znał cieplejszej i bardziej kochającej kobiety niż ona. A teraz bała się. Był tego pewien i nawet nie mógł przypuszczać, czym jej lęk się okaże. Uświadomił sobie jedno. Nie było jej w domu przynajmniej od kilku dni. Nie czekała, bo pozwolił jej odejść. I musiał ją znaleźć.
*

Delektując się ciszą, popijała latte macchiato. Telefon milczał. Od ostatniej rozmowy z Isobel nikt inny nie próbował kontaktować się z nią. Z jednej strony ją to cieszyło, bo chciała być naprawdę sama, a z drugiej było jej smutno, że nikt nie zainteresował się nią od tylu dni. Postanowiła, więc, że go wyłączy. Wzięła telefon ze stolika i chwilę obracała go w dłoniach, po czym zdecydowanie wcisnęła odpowiedni guzik. I tym oto sposobem odcięła ostatnią nić łączącą ją z resztą świata. Została już tylko ona. I milion kłopotów na głowie.
Odkąd zobaczyła te zdjęcia minęło już sporo czasu. Zdążyła ochłonąć i poukładać wszystkie uczucia, które targały nią od momentu zobaczenia zdjęć po przekroczenie progu mieszkania Liv. Przemyślała wszystko milion razy, wylała hektolitry łez, starała się zrozumieć, co powodowało Tomem, ale brakowało jej pomysłów. Wiedziała jedynie, że pogubili się oboje. Ona skrzywdziła go pierwsza. Zamiast być z nim, gdy opłakiwała Liama, zamknęła się na wszystkich i cierpiała sama, pozwalając, by i on cierpiał w samotności. Tom musiał wtedy udźwignąć zbyt wiele. I dlatego, gdy ona wreszcie przełamała się, by znów zacząć żyć, on postanowił uciec. I tu znajdowała się luka. Nie miała zielonego pojęcia, kim była dziewczyna, z którą go sfotografowano, ani czyje było dziecko. Co stało się w domu? Do jakich doszedł wniosków i co czuł? Ani przez chwilę nie brała pod uwagę tego, że dziecko było jego, bo nie wierzyła, że mógłby ją tak okłamać. Tom ją kochał, a ona kochała Toma i to było pewne, jak innego na tym świecie, jednak między nimi pojawiło się coś, co sprawiło, że ona siedziała teraz sama w Des 2 Moulins, a on w Loistche, bo nie sądziła, by był już w Berlinie.
Najbardziej nie dawało jej spokoju to, kim była ta kobieta, a jeszcze bardziej to, kim była dla Toma. Scarrlett znała już go trochę i wiedziała, że jego reakcja nie wzięła się znikąd. Gdyby nic dla niego nie znaczyła, nie zignorowałby jej. Wytłumaczyłby. Dlatego wiedziała, że w Loitsche coś zaszło. Bała się myśleć, co. Najbardziej bolało ją to, że Tom nie chciał dać jej odpowiedzi, że nie chciał wyjaśnić tego wszystkiego, że milczał. I nie wiedziała, co teraz dalej będzie…
- Scarlett? – usłyszała cichy szept z bardzo francuskim akcentem. Oderwała wzrok od ludzi za szybą i przeniosła go na drobną nastolatkę. Uśmiechnęła się i usiadła na krześle bardziej po ludzku, a nie jak jakiś basza. – Czy ja mogłabym..? – drżącymi dłońmi położyła na stole serwetkę i flamaster. Była tak blada i przejęta, że Scarlett wydawało się, że zaraz zemdleje.
- Pewnie, usiądź – uśmiechnęła się serdecznie i sięgnęła po papier i pisak. – Jak ci na imię? – spytała po francusku, w duchu ciesząc się, że raz na lata świetlne miała okazję wcielić w życie te wszystkie lekcje francuskiego ze szkoły średniej.
- Elodie – odpowiedziała nieśmiało. Scarlett podpisała zamaszyście serwetkę pod spodem dodając drobną dedykację. Po czym oddała jej papier i flamaster. – Dziękuję.
- Wszystkiego dobrego, Elodie – uśmiechnęła się znów, a pod dziewczyna, jakby ugięły się nogi, gdy mówiła słabym z emocji głosem;
- Czekamy na ciebie, Scarlett. Nie możemy doczekać się koncertów. ‘Lift me up’ jest niesamowite, czekamy na teledysk i… na ciebie. Moje przyjaciółki też cię kochają i wszystkie życzymy ci, jak najlepiej, ale najważniejsze, żebyś wszystko sobie poukładała. Nie słuchaj tych wszystkich piśmideł i tych ludzi, którzy w ciebie nie wierzą. My w ciebie wierzymy i czekamy – złapała łapczywie oddech, płonąc rumieńcem, a Scarlett oniemiała w pierwszej chwili znów się uśmiechnęła, ale już nie tak radośnie, jak przed chwilą. Dziewczyna składała jej zawoalowane kondolencje. Wiedziała, że wiele ich jeszcze usłyszy, ale ani trochę nie była gotowa.
- To miłe, co mówisz. Dziękuję. Cieszę się, że mam takie wsparcie. Mam nadzieję, że wasza cierpliwość nie zostanie zawiedziona – Scarlett, starając się zachować pozory opanowania, rozciągnęła usta w smutnym uśmiechu. Nigdy nie próbowała grać, bo wiedziała, że to jej daleko nie zaprowadzi.
- Na pewno nie zawiedziesz – dziewczyna uśmiechnęła się pokrzepiająco i dygnęła z roztargnienia, niemal pobiegła do stolika w drugim końcu sali, gdzie czekała na nią jakaś kobieta. Scarlett upiła łyk kawy i znów przeniosła wzrok za szybę. Smutek mieszał się z pocieszeniem, cierpienie z nadzieją i sama już nie wiedziała, co czuła. Wspomnienie Liama za każdym razem rozsierdzało ranę w jej sercu. I choć wiedziała, że musi to znieść, ta wiedza nie czyniła tego ani odrobinę łatwiejszym. W jednej chwili zrobiło jej się niewyobrażalnie ciężko. Wielka gula urosła jej w gardle, a łzy same zaczęły cisnąć się do oczu. Spazmatycznie wciągnęła powietrze, nie chcąc rozkleić się publicznie i prędko odnalazła w torebce portfel. Rzuciła na stolik banknot i wsunęła na nos okulary. Opuszczając lokal, zerknęła jeszcze w stronę stolika zajmowanego przez Elodie i prawdopodobnie jej matkę. Kobieta prawdopodobnie mniej więcej w wieku Sophie, z uwagą i pobłażliwym uśmiechem spoglądała na dziewczynę i ta więź, która najpewniej je łączyła tak bardzo uderzyła Scarlett, bo jej Liam nie zwierzy się nigdy z żadnego przeżycia. Przeczesała palcami włosy i wychodząc na zewnątrz, zachłysnęła się powietrzem.  Krążyła jeszcze długo, póki nie trafiła do najbliższego parku. Tam przysiadła na jednej z ławek i z ulgą zsunęła ze stóp wysokie buty. Starała się oddychać głęboko i nie rozmyślać, ale to było co dzień trudniejsze. Wyciągnęła się wygodnie na ławeczce, trawa łaskotała jej stopy, a słonko muskało skórę. Było tak przyjemnie i mogłoby być o wiele bardziej, gdyby miała przy sobie synka i Toma u boku. Westchnęła ciężko i rozejrzała się wokół. Między drzewami błysnął flesz. Jutro będzie huczało. Sięgnęła do torby po telefon, ale przypomniała sobie, że przecież go wyłączyła. Odłożyła, więc ją z powrotem i ulokowała wzrok w górującej nad horyzontem wieży Eiffla.
- Scarlett? – usłyszała za sobą niski, melodyjny głos, a tuż po chwili przyjemną twarz młodego chłopaka, który nieco zakłopotany i nieco rozradowany stanął przed nią w całej swojej okazałości przynajmniej metra dziewięćdziesiąt.
- Tak?
- Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale mógłbym prosić o autograf?
- Pewnie – usiadła prosto i wzięła od niego zeszyt i długopis. – Jak ci na imię? – spojrzała na niego znienacka, przyłapując na tym, że się jej przyglądał. Uśmiechnęła się, unosząc ku górze jeden kącik ust i czekała, aż się zreflektuje. Poczerwieniał, a ona zdała sobie sprawę, że założyła bluzkę z dekoltem.
- Chloe – wyparował, po czym poczerwieniał zupełnie, a Scarlett parsknęła śmiechem. Serdecznym, radosnym śmiechem, który był jej obcy od tak dawna.
- Wybacz – odchrząknęła, a on tez się uśmiechnął.
- Bernard, mam na imię Bernard. Chloe to moja dziewczyna i byłbym wdzięczny za dedykację dla niej. Szaleje za tobą.
- A ty zalejesz za nią? – odparła, składając podpis.
- Tak – odpowiedział, zwieszając głowę, jakby to było coś wstydliwego.
- Więc Chloe jest szczęściarą – brunetka oddała mu zeszyt, opierając się znów na ławce.
- Dzięki, a mógłbym jeszcze prosić o zdjęcie? – skinęła głową i wstała, wygładzając bluzkę.
- Zaczekaj – podtrzymała się jego ramienia, wsuwając na stopy wysokie szpilki i poczuła, jak zamarł. Uśmiechnęła się pod nosem, zdając sobie sprawę, że igra z biednym chłopakiem, który na dobrą sprawę mógł być jej rówieśnikiem. Odrzuciła włosy do tyłu i przeczesała je palcami. Stanęła obok niego i ładnie się uśmiechnęła. Flesz rozbłysnął, a chłopak odetchnął. Scarlett wróciła na miejsce.
- Chloe nie może się doczekać, kiedy zagrasz w Paryżu.
- Myślę, że całkiem niedługo, ale konkretnych terminów jeszcze nie ustaliłam.
- Bo wiesz, tak sobie teraz pomyślałem… nie chcę, żebyś pomyślała, że się narzucam, ale…
- Ale…? – spojrzała na niego unosząc brew, a on się spłoszył. Wciąż onieśmielała, ucieszyło ją to. Bo choć było to próżne, ale pokrzepiające. Chociaż tutaj nic się nie zmieniło. – Naprawdę nie gryzę – uśmiechnęła się zaczepnie, a Bernard wreszcie przypomniał sobie, że jest facetem i nie wypadało się tak się peszyć. Odchrząknął i spojrzał na Scarlett.
- Chloe ma urodziny trzydziestego listopada i pomyślałem, że gdybyś miała możliwość i chęć wyznać ten dzień na koncert tutaj, sprawiłabyś jej największą radość. Ale oczywiście, ja wiem, że to nie takie proste.
- Trzydziesty listopada. Zobaczę, co da się zrobić.
- Naprawdę, byłoby niesamowicie! To jej osiemnastka i chciałbym sprawić jej szczególny prezent. Dzięki, Scarlett. Dzięki, że w ogóle cię to interesuje – uśmiechnął się, już znacznie pewniej. – To nie przeszkadzam, trzymaj się i wiesz, nie daj się – brunetka skinęła głową, odwzajemniając uśmiech.
Zbliżała się czwarta, więc zebrała się w sobie i ruszyła ku najbliższemu postojowi taksówek. Zanim tam dotarła, rozdała jeszcze kilkanaście autografów i zapozowała do kilku zdjęć. Fani dziwili się, że była bez ochrony, jednak ona jedynie wzruszała ramionami. Bardzo pochlebiało jej całe to wsparcie, ale i tak brakowało jej tego najważniejszego. Jadąc do mieszkania Liv, zobaczyła idącego chodnikiem mężczyznę trzymającego w ramionach kilkuletnią dziewczynkę. Rozpuszczone blond włosy powiewały na letnim wietrze i śmiała się perliście, słuchając czegoś, co mówił jej – najpewniej – ojciec. Scarlett odwróciła wzrok, gdy taksówka minęła ich, a jej twarz rozpromieniło wspomnienie.

Trzasnęły drzwi. Dziewczynka czekała na to od kilku godzin, biegając od okna do okna. Jak na złość, teraz musiała być na górze. Ile sił w nogach w nogach biegła na spotkanie z tatą. Schody dłużyły się w nieskończoność dla jej pulchnego ciałka, a długie, pszeniczne loki powiewały za nią niczym złota chmura. Tata stał drzwiach, czekając na nią z szerokim uśmiechem i rozpostartymi ramionami. Była tak szczęśliwa, bo wrócił! Wreszcie wrócił po tylu tygodniach nieobecności. Będzie ją przytulał, opowiadał bajki, słuchał jak śpiewa nowe piosenki i gra utwory, których nauczyła się w tym czasie na lekcjach fortepianu. Wreszcie dla kogoś będzie najważniejsza i zrozumiana. Bo tata wiedział, dlaczego tak bardzo lubiła muzykę! Mama nie. Mama wciąż krzyczała, gdy śpiewała całymi dniami albo ćwiczyła grę. Mama nie lubiła muzyki. Już zeskakiwała z ostatniego stopnia, gdy z kuchni wypaliła Liv i pierwsza wpadła w ramiona taty. Uniósł ją wysoko do góry, wyściskał i ucałował w czoło, a potem mocno ją przytulił. Liv śmiała się i zasypywała tatę potokiem słów, a Scarlett zebrało się na płacz. Stała na ostatnim schodku, wpatrując się w nich i czuła, że zaraz wybuchnie. Zaraz po przyjściu ze szkoły prędko odrobiła lekcje, założyła najładniejszą niebieską sukienkę i długo czesała gęste loki, by błyszczały w najmniejszym nawet świetle. Starała się tak bardzo, by tata nie martwił się tym, jak bardzo tęskniła, a Liv jak zwykle ją uprzedziła. To nic, że była starsza, że miała już dziewięć lat. Ona zawsze wolała mamę i miały swoje sprawy, a Scarlett tak bardzo zależało na spotkaniu z tatą! Stała tak ze zwieszoną głową, wpatrując się w niebieską lamówkę białych podkolanówek. Całe popołudnie nosiła czarne lakierki, żeby nie psuć efektu kapciami i na nic! Bo uprzedziła ją Liv. Liv była wyższa, szybsza i szczuplejsza. Zawsze wygrywała. Była wygadana, sprytna i zaradna. Nie to co ona. Ona nie miała nic prócz głosu. Tylko on wyróżniał ją z tłumu. Była tylko dzieckiem, ale widziała, jak koledzy i koleżanki traktują Liv, a jak ją. Liv lubili wszyscy, a ją prosili o pomoc. Czuła jak wielkie łzy spływają po jej policzkach i moczą sukienkę. Ale to już nie miało znaczenia, ani to, że jej pyzata twarz będzie jeszcze bardziej spuchnięta. I tak była brzydka. Pociągnęła nosem i splotła dłonie wykręcając palce. Nie tak to sobie wymarzyła. Kochała Liv bezwarunkową miłością i lepszej siostry mieć by nie mogła, bo Liv kochała ją tak samo mocno, ale tak czekała na powrót taty! Poczuła, jak ktoś chwycił ja pod brodę i uniósł głowę wyżej. Jej oczom ukazała się ukochana twarz taty i jego dobrotliwy uśmiech.
- Tatuś? – zapytała drżącym głosem.
- Moja księżniczka – otarł łzy z jej policzków. – Dlaczego te piękne oczy płaczą? – zapytał cicho, tak by tylko ona usłyszała. A Scarlett rozszlochała się na dobre. Tata ukucnął przed nią i mocno ją przytulił. Mocno objęła go za szyję i poszybowała w raz z nim do góry. Trzymał ją w ramionach i wcale nie była za ciężka, jak często mówiła mama.
- B-bo Liv była pierwsza – odparła zawstydzona, bo wiedziała już, że płakała niepotrzebnie. Tata kochał ją tak samo. I Liv też. I ona kochała Liv. W tej samej chwili poczuła uszczypnięcie w łydkę.
- Beksa – odburknęła jej siostra. – Przecież wiesz, że cię kocham – odparła z pełnym szczerości, ujmującym uśmiechem. Już wtedy miała te dołeczki w policzkach. Scarlett skinęła głową i na krótką chwile ich spojrzenia się spotkały. Bliźniacze serca w dwóch różnych ciałach. Niemal jednocześnie nieznacznie skinęły głowami i Scarlett mocno wtuliła się w ramie taty.
- Jeszcze nie powiedziałem ci, jak pięknie dziś wyglądasz, księżniczko.
- Dziękuję, tatusiu. Cieszę się, że już wróciłeś. Bardzo za tobą tęskniłam.
- Ja za tobą bardziej, ale nikomu nie mów, zwłaszcza mamie – oboje spojrzeli w pełnej konspiracji na Sophie, która bardzo wiarygodnie pozorowała zazdrość o to, że córka wyprzedziła ją w tęsknotach. Scarlett zachichotała i znów mocno przytuliła się do taty.

Rodzice nigdy nie faworyzowali żadnej z nich. Uczuły wielką miłość z ich strony, jednak samo z siebie zawsze układało się tak, że ona była córeczką tatusia, a Liv córeczką mamusi. Nigdy nie było między nimi siostrzanej zawiści czy zazdrości. Czasem tylko coś nie układało się po myśli jednej z nich. Teraz rozumiała już wcześniejszą niechęć matki wobec jej miłości do muzyki. Teraz wiedziała, że Sophie bała się, że jej córki powielą jej los, że ich marzenia zostaną im odebrane. Każde z rodziców chroniło je inaczej. Tata obstawał murem za jej wielkimi planami, a mama popierała pragmatyzm Liv. Tak to już było. A teraz ku zdziwieniu wszystkich i samych siebie szczególnie, stanowiły nierozerwalną trójcę, zespół, w którym nie było słabych ogniw, bo odkąd odszedł najważniejszy mężczyzna w ich życiu, stały się dla siebie wszystkim. Nie od razu, oczywiście. Był też Shie, ale on był ich nowym obiektem uwielbienia, a poza tym nie był kobietą.
Widok ojców i córek zawsze był jej szczególnie bliski. Pewnie dlatego, że jej samej tak bardzo brakowało oparcia, jakim był dla niej tata. Kiedy dowiedziała się, że urodziła chłopca, nie miało to najmniejszego znaczenia, bo tak bardzo cieszyła się, że urodziła zdrowe i silne dziecko, jednak gdzieś tam w podświadomości pragnęła córki, o której nie raz mówił Tom. Jeszcze w ciąży, oczami wyobraźni widziała taką małą cherubinkę w ramionach Toma. A później, kiedy Liam był już na świecie, pragnęła, by miał siostrę równie doskonałą, jak on. A teraz nie miała ani synka, ani córki, ani nawet Toma. Czekało na nią puste mieszkanie w obcym mieście. Rzekomo w mieście miłości. 

16 lipca 2011

55. …but it just dawned on me, you lost a son, it's fighting you. It's dark, let me turn on the lights and brighten it and enlighten you.

Tytuł: Dr Dre & Eminem (feat. Skylar Grey) ‘I need a doctor’


Krojąc chleb, zdał sobie sprawę, że zatoczył koło.  Mniej więcej przed trzema  laty był w podobnej sytuacji. Obcowanie ze samym sobą budziło w nim  niesmak.  Nie widział sensu, zatracił cel w życiu. Był zagubiony.  Wówczas jedyną możliwość ulżenia sobie widział w alkoholu i przygodnych kobietach. Bo bał się chłodu i samotności. Whisky rozgrzewała go i tumaniła uczucia, a kolejne dziewczęta sprawiały, że noc przestawała być długa i zimna. Ale potem pojawiła się Scarlett. Scarlett swoją butą, uporem, niezłomną wiarą i buńczucznym spojrzeniem na świat przypomniała mu o tym, co kochał i do czego dążył. Scarlett stała się jego światem, jego życiem, jego miłością. I wtedy się odnalazł. Wszystko nabrało barw, cel znów stał się jasny, a droga ku niemu łatwiejsza, a on sam z czasem przestał nienawidzić siebie samego, bo nauczył się znów być panem swojego losu, a stało się tak, bo Scarlett niczym jaśniejąca na niebie gwiazda wskazywała mu drogę, dzięki jej obecności i bezkresnej miłości trzymał się kursu.  Uśmiechnął się na samą myśl. Ona była miłością w każdym najdrobniejszym nawet szczególe. A potem nagle skończyło się wszystko. Umarł Liam, Scarlett odwróciła się od niego zapadając się w swoim cierpieniu, a on został sam z walką ze sobą samym, wszystkimi tymi powszednimi sprawami, które spoczęły na jego barkach. Doszedł do wniosku, że nie miał nawet sposobności, by znaleźć chwilę na ból, by pozwolić sobie na cierpienie. Dlatego przyjechał do Loitsche. By móc zatopić się w bólu i żałobie. By to pomogło mu zebrać w sobie siłę. Miał nadzieję, że po kilku dniach wróci i będą próbować, ale nie potrafił.  Nie pomyślał jednak, że łatwiej byłoby im we dwoje. Od samego początku. I wyrósł między nimi kolejny mur. Ten wydawał mu się nie do przejścia. Była nim Lena. I David. Jej odpowiedź na temat ojcostwa wciąż nie dawała mu spokoju. Jakiś wewnętrzy głos mówił mu, że droga do rozwiązania jest długa i daleka. Wiedział, że powinien nie zastanawiać się ani chwili dłużej, pojechać do Berlina i wyjaśnić wszystko Scarlett, ale czuł, że nie był na to gotowy. Wiedział, że nie mógł stanąć przed nią w rozsypce, niepewny tego, co chciał jej powiedzieć. Każdy kolejny  dzień działał na ich nie korzyść. Cisza między nimi rosła, ale Tom wiedział jedno – kochał ją i zamierzał spełnić, co obiecał: ‘- A jeśli nie będziesz mnie chciała, to cię porwę, ukradnę i ukryję. Złapię cię i już nigdy nie wypuszczę.’ I w tej samej chwili, w której o tym pomyślał, tak bardzo za nią zatęsknił. Sięgnął po pomidora i począł kroić cienkie plastry. Woda zaczynała się gotować, ale on miał w głowie tylko jedno – jej obraz.

Było już po piętnastej. Od godziny powinni być w drodze, a Scarlett jak nie było, tak nie było. Odkąd zaczęła się cała ta płytowa wrzawa, ciężko było spotkać się z nią o umówionej godzinie, ale trzygodzinne spóźnienie to była już przesada! Znosił to wszystko cierpliwie, ale dziś miał dosyć. Nie żeby był jakoś przewrażliwiony na punkcie swoich urodzin, ale mama ich prosiła, by przyjechali! Zamierzała przygotować coś na tą okazję i bardzo jej na tym zależało. Bill był już w domu od rana i wydzwaniał do niego co pół godziny, jakby to mogło coś zdziałać. Powinien raczej dzwonić do Scarlett zamiast do niego, ale po co? Ona przecież nie odbierała! Miał dosyć kręcenia się po działce, bo obszedł już całą wzdłuż i wszerz, a niczego dobrego to nie przyniosło, więc zaczął spulchniać ziemię na kolejne drzewko owocowe. Było gorąco, choć nie był pewien czy to faktycznie temperatura czy emocje go tak grzały. Scarlett obiecała, że będzie na czas, że nie pozwoli, by coś ją zatrzymało. Obiecała, że ten dzień będzie ich i jak zwykle nie dotrzymała. Denerwowało go, że kiedy znikała w studiu czy na spotkaniach dotyczących płyty, reszta świata – a konkretnie on – przestawała się liczyć. Odrzucił łopatę i zaczął zdejmować T-shirt, coś zaplątało mu się wokół szyi, zaklął siarczyście i wyjąwszy ręce z rękawów sięgnął do szyi. Nitka zaplątała się w łańcuszek. Łańcuszek, na którym była zawieszona jego połowa serduszka. Westchnął ciężko i odplątał nitkę. Ciekaw był, czy Scarlett nosiła swoje. Odrzucił koszulkę i kopał dalej. Dochodziła czwarta, a Scarlett wciąż nie było. Coraz mocniej ściskał trzonek szpadla i z coraz to większą siłą kopał w ziemi. Tak go to zaabsorbowało, że nie słyszał samochodu, ani jej nawoływań. Z letargu wyrwał go dopiero delikatny dotyk jej dłoni. Odwrócił się gwałtownie i spojrzał na nią rozeźlony. Nie zauważył, że miała mokre oczy.
- Znowu to samo! – warknął – Znoszę jakoś to, że wiecznie się wszędzie spóźniasz i o wszystkim zapominasz, ale dziś przesadziłaś! Nie dość, że wymknęłaś się rano jak złodziej, to jeszcze raczyłaś przyjechać cztery godziny po czasie! Prosiłem cię, mówiłem, że mamie tak bardzo zależy! Ale nie. Jakieś tam spotkanie z jakimiś tam ludźmi była ważniejsze niż moja jedna jedyna prośba! – oddychał ciężko, patrząc na nią z góry i tak zaabsorbował się swoją tyradą, że zupełnie nie zauważył, jak jej ufnie wpatrzone w niego niebieskie oczy napełniały się łzami. Dopiero, gdy skończył i zdał sobie sprawę, że ona milczy, a po jej policzkach płyną łzy. Zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy aby jego reakcja była adekwatna do przewinienia, ale nie zauważył w swoim wybuchu czegoś, co mogłoby doprowadzić ją do łez, wręcz przeciwnie – spodziewał się jakiejś ciętej riposty albo zupełnej ignorancji. – Scarlett? – zapytał zupełnie zbity z machu i mimowolnie cofnął się o krok, jakby bał się, że winny był jakiejś jej krzywdzie. Patrzył przenikliwie, czując narastające wyrzuty sumienia, bo nie potrafił znieść myśli, że mogła płakać przez niego, gdy z jej drżących ust padły dwa zmieniające całe ich życie słowa.
- Będziesz ojcem – powiedziawszy to, instynktownie objęła brzuch dłońmi, jakby od pierwszej chwili naturalnym dla niej było chronienie tego maleństwa. – Dlatego się spóźniłam. Byłam u lekarza i… musiałam się z tym oswoić. Sama.
- Jesteś w ciąży? – zapytał po długiej milczącej chwili, a Scarlett stając się na powrót sobą, wyprostowała ramiona i dumne zadarła podbródek, spoglądając na Toma z naturalną sobie butą. Pomimo, że jej stóp nie odziewały jak zwykle buty na kosmicznie wysokim obcasie, a zwykle baleriny, zdawała się przewyższać go wzrostem, tak wielki był jej hart ducha.
- To miałam na myśli, mówiąc, że będziesz ojcem – odparła tym swoim słodkim, dziecinnym tonem, choć nawet w szoku w jaki wprawiła go jej nowina wychwycił ironię. Zbliżyła się i nie spuszczając z niego wzroku, wyjęła mu z rąk łopatę i odrzuciła ją na bok. Złączyła swoje z jego dłońmi i uśmiechnęła się. – Chciałam powiedzieć ci inaczej. Chciałam znaleźć odpowiednią chwilę, gdy będę składać ci życzenia, ale zmusiłeś mnie – mrugnęła filuternie, co nieco złagodziło jego rysy. – Domyślałam się już od tygodnia, ale dopiero dziś mogłam mieć wizytę. Chciałam być pewna. Wszystkiego najlepszego, Tom – patrzył na nią dłuższą chwilę, aż obraz zamazał mu się przed oczami. Myślał, że to jej łzy zamgliły mu widok jej turkusowych tęczówek, ale w porę zdał sobie sprawę, że to jego własne. Niedbale wytarł oczy wierzchem dłoni i śmiejąc się jak ostatni zakochany kretyn, starł opuszkami słone krople z jej policzków. Scarlett zawtórowała mu śmiechem, a on nie mając lepszego pomysłu, po prostu ją pocałował. Myśli kołatały mu w głowie, a serce waliło jak oszalałe. Czuł się otumaniony, a jakas nieznana mu energia rozrywała go od wewnątrz. Całował ją długo i gorąco, zaborczo trzymając jej drobne ciało w ramionach. Nie umiał ogarnąć myślą tego, co usłyszał, bał się zrobić czy powiedzieć cokolwiek, bo nie chciał jej zranić swoją reakcją, ale tak naprawdę nie wiedział, jak zareagować, bo był w totalnym szoku. Pierwszy raz miał zostać ojcem.
- To jakieś szaleństwo – wyszeptał, ujmując twarz dziewczyny w dłonie. Brunetka wzruszyła ramionami i mocno objęła go w pasie. Przywarła do niego i dopiero wtedy rozluźniła się.
- Bałam się twojej reakcji.
- Ja chyba jeszcze nie zareagowałem.
- Wstyd mi, ale po wyjściu od lekarza płakałam długo w samochodzie. Wydało mi się, że to koniec.
- A mi się wydaje, że to nowy początek – pocałował ją w czubek głowy, czując jak drży i mocno przytulił ją do siebie. – Moja dziewczynka.
- Boję się, Tom – westchnęła, bardziej przywierając do jego ciała. – Teraz? W październiku wydaję płytę. Miała być promocja, trasa, muzyka… a będzie dziecko. Kiedy siedziałam tam, to… jedną krótką chwileczkę pomyślałam… ale zaraz tak bardzo się tego zawstydziłam, bo wcale tego nie chcę i ono będzie, a ja już je kocham i wiem, że wszystko się jakoś ułoży, ale i tak boję się bardzo…
- Niemożliwe. To raczej ja powinien się bać, bo będziesz jeszcze bardziej przestawiać wszystkich po kątach - mruknął zaczepnie wprost do ucha Scarlett.  
- Wstręciuch – burknęła, szturchając go biodrem. – Naprawdę się boję. Nie wiem, co teraz będzie…
- Będzie dobrze. Będziesz ty, będę ja i będzie ono. Choć… chyba ogarnia mnie panika. Chcieliśmy tego, ale…
- Przestań! Tylko jedno z nas może panikować. Byłam pierwsza – zaśmiał się i przytulił ją do siebie, całując w czubek głowy.
- Wszystko będzie dobrze, Maleńka. Wychodzi na to, że oficjalnie staliśmy się rodziną. Prawie mamy dom, psy znajdą się ze dwa, jeszcze tylko drzewo, no i syn!
- A jeśli to będzie dziewczynka?
- To postaram się o to, żeby miała brata – odparł dumnie, a Scarlett rozpłakała się; ze szczęścia, z radości, a może ze strachu, więc tulił ją do siebie, starając się nie dać ponieść panice.

Uśmiechnął się na myśl, że wszystko, co działo się potem jeszcze bardziej opóźniło ich wyjazd do Loitsche, ale to już ani trochę mu nie wadziło. Mama wybaczyła im, dowiadując się, co Scarlett sprezentowała mu na te dwudzieste pierwsze urodziny. To był szok. Jeśli w pierwszej chwili zareagował nad wyraz spokojnie, tak później strach zamęczał go przez bardzo długi czas. Rozmawiał z każdym znanym mu ojcem, wyjaśniał wszystkie niuanse, ale jak widać nie wystarczyło tego, by był w stanie ochronić swojego syna, kiedy nadeszła na to pora. Ułożył plasterki pomidora kolejno na sałacie, żółtym serze i rzodkiewce, po czym sięgnął po pieprz i sól. Jego życie było jak te pieprz i sól, czasem przez pomyłkę z domieszką cukru. Posłodził herbatę i zabrawszy talerz i kubek, wyszedł na werandę. Ciszę wieczoru mąciły świerszcze, a on siedział, jadł kanapki i popijał je słodką herbatą i wszystko byłoby w porządku, gdyby znajdował się w zupełnie innym miejscu, przy zupełnie innej kobiecie - pomyślał, gdy zobaczył Lenę zbliżającą się do bramy.

Jednak Tom nie mógł w najśmielszych domysłach przypuszczać, w jakich okolicznościach przyjdzie mu spełnić obietnicę.
*

Odetchnęła głęboko, odrzucając głowę do tyłu i spojrzała w niebo. Paryż spowijała noc, a sklepienie miliony gwiazd. Powinna się bać, w końcu pierwszy raz od dawna nie miała przy sobie kogoś, kto czuwałby nad nią. Wiedziała też, że już dawno powinna zebrać się i wrócić do mieszkania Liv. Wynajęte Audi A6 czekało na nią na parkingu kilkanaście metrów dalej, ale Scarlett nie mogła się zmobilizować, by ruszyć się z miejsca. Miała stamtąd niemal doskonały widok na Łuk Triumfalny, ale patrzenie na niego, jakoś nie pomagało jej poczuć w sobie czegokolwiek, co wiązałoby się z triumfem. Wręcz przeciwnie czuła się przegraną. Z mapą w ręku włóczyła się niemal cały dzień po Montmartrze potem po Polach Elizejskich aż wreszcie dotarła niemal pod Łuk. Bardzo długo walczyła z uporczywymi myślami, ale na nic jej się to zdało, bo i tak ją dopadły. Ze śmiercią można się pogodzić, żyć dalej z bólem w sercu, z raną, która zabliźnia się powoli. Można spać, jeść, oddychać funkcjonować, a poczucie straty znajdowało swoje miejsce i było po prostu. Niczym drzazga w stopie wbita płytko. Sprawia ból, ale nie na tyle, by rozrzewniać się nad nim na każdym kroku. Zrozumiała to za późno i obecna sytuacja była owocem jej reakcji, ale z drugiej strony wiedziała, że nie mogła wtedy inaczej i błędne koło się zamykało. Tom bardzo długo przychodził do niej z wyciągniętą ręką. Prosił, czekał, sam zajął się wszystkim, czym powinni zająć się oboje. Cierpieli w samotności, gdy powinni cierpieć razem. Więc na początku nie dziwiło jej, że kiedy wyszła mu naprzeciw, odwrócił się, ale teraz… zdawała sobie sprawę, że jeśli szybko nie dojdą ze sobą do ładu, to będzie z nimi marnie. Jednak nie mogła zdzierżyć tego, że Tom nie pofatygował się z choćby najmniejszym wyjaśnieniem. Jakoś nie potrafiła uwierzyć w to, by ją oszukiwał przez tyle czasu, ale chciała tylko kilku słów wyjaśnienia, a darowałaby mu każdy milczący dzień, każdą chwilę tęsknoty i każdą łzę. Ale on tego z jakiegoś powodu nie chciał i to nie dawało jej spokoju. Co było w nim takiego, co ukrywał, że oddalał się od niej. Chciała wrzeszczeć, chciała krzyczeć, tak bardzo tęskniła. Chciała go już z powrotem tak bardzo, bardzo. Rozdzwonił się jej telefon. Odebrała.
- Mów.
- Dzwonię się upewnić, czy szykujesz się do wylotu.
- Nie. Zupełnie zapomniałam. Przełóż spotkania na przyszły tydzień.
- Żartujesz?
- Albo, wiesz co? Na za dwa tygodnie, póki co nie zamierzam się stąd fatygować.
- Że niby skąd?! Scarlett, czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że znów się wszystko opóźni? Dwoję się i troję, żeby jak najkorzystniej znów wprowadzić cię na rynek, a ty to sobie olewasz? Bo co? Bo masz okres? – ofuknęła ją rozdrażniona nie na żarty Isobel. Scarlett wygodnie rozparła się na ławce i wywróciwszy teatralnie oczami, odparła nad wyraz spokojnie;
- Po pierwsze, jestem w Paryżu. Po drugie, płacę ci za to, żebyś panowała nad sytuacją. Po trzecie, nie mam okresu.
- Więc? – warknęła.
- Relanium? Nie irytuj się tak, bo na twojej pięknej buzi pojawią się zmarszczki, a tego byśmy nie chciały. Wyluzuj, Isobel. Mam taki kaprys, więc siedzę w Paryżu. Tom jest w domu, więc czemu ja nie mogę być tu?
- Wszystko jasne.
- Słucham?
- Nic. Kiedy raczysz pojawić się w L.A.?
- Na początku września. Mniemam, że wszystko jest już załatwione.
- Jak zwykle – usłyszała i rozłączyła się. Podniosła się z ławki i zabrawszy torebkę, ruszyła w stronę auta. Drogę do mieszkania Liv znała tyle o ile, więc błądziła dwa razy, ale kiedy wreszcie dotarła, była z siebie dumna. Zabrała z bagażnika zakupy, które kisiły się w nim pół dnia i powoli skierowała się do windy. Marzyła o niczym innym, jak tylko o tym, by zasnąć kamiennym snem i nie myśleć. Miała już tego dosyć. Myślenie ją wykańczało. Kiedy drzwi windy otworzyły się na jej piętrze, w tym samym momencie z windy obok wyszedł Pierre. Uśmiechnął się szeroko na widok Scarlett i szeroko rozpostarł ramiona. Ona uśmiechnęła się i odstawiwszy tobołki na podłogę, pozwoliła mu się mocno przytulić. Tak bardzo tego potrzebowała. Pierre pachniał słodko, zawsze kojarzył jej się z lukrowanymi ciastkami albo słodką herbatą, tak diametralnie inaczej niż Tom.
- Jak się ma moja dziewczynka? – Scarlett westchnęła i objęła go rękoma w pasie.
- Lepiej, dzięki tym proszkom, które mi dałeś, wczoraj nie męczył mnie kac.
- A na serio? – mruknął jej do ucha. Lubiła jego głos. Był taki gładki i niski. Kojarzył jej się z jedwabiem. Westchnęła znów.
- Nie pytaj, Pierre. Nie chcę już płakać. Dosyć mam łez, ucieczek i samotności. Oddałabym wszystko, żeby mieć ich obu. Wszystko.
- Wiem, kochanie – szepnął i przytulił ją mocniej. – Jeśli nie chcesz być dzisiaj sama, przyjdź do nas. Zrobimy piżama-party.
- Nie, dzięki, ale zostanę z jakimś łzawym romansidłem. Mam ostatnio zaległości w czytaniu. Kupiłam wczoraj kilka książek.
- Ale whisky dziś zostawisz w spokoju? – zapytał, marszcząc podejrzliwie brwi.
- Nie musisz mi mówić, że mam słabą głowę. Wiem to najlepiej – zaśmiała się, ale w jej głosie brakło wesołości. Stanęła na palcach i ucałowała sąsiada w policzek. – Dzięki – zabrała siatki i odeszła w stronę mieszkania, a Pierre stał tak jeszcze chwile, zastanawiając się, ile stracą oboje za cenę sławy.
*

- Jaka dzina?
- Mówi się, która godzina.
- Jaka dzina! – Nico tupnął nóżką i poraziwszy mamę morderczym spojrzeniem, obrażony wydął wargi i usiadł w swoim małym krzesełku. – Jaka! – wykrzyknął znów, a Julie tylko popatrzyła na niego z powątpiewaniem.
- Jak dalej będziesz taki niegrzeczny, to nie powiem ci, kiedy przychodzi wujek Gustav.
- Jakaaaaa – przeciągnął żałośnie, rozszlochując się przy tym. Julie nie zniosła dłużej bycia srogą mamą, wzięła synka na ręce i przytuliła go do siebie.
- No już – ucałowała go w główkę, a Nico ziewnął przeciągle wtulając się w ramię mamy. – Ktoś tu jest śpiący.
- Nie, do bujka ce – potarł oczka i znów położył główkę na ramieniu Jul. – Jaka dzina, mamaaaa?
- Która, Nico. Mówi się ‘która godzina?’ – westchnęła ciężko, ospale wspinając się schodami na piętro. Nim dotarła do pokoju synka, ten spał już spokojnie. Ułożyła go na jego tapczaniku, okryła cienkim kocykiem i zostawiwszy uchylone drzwi, wróciła na dół, gdzie Shie witał się z Gustavem. Ucałował ją w policzek, a Julie uraczyła go szerokim uśmiechem. – Miło cię widzieć, Gustav.
- Ślicznie wyglądasz, Jul. Dziewczynka? – zapytał lekko się rumieniąc.
- Okaże się – odparła, wzruszając ramionami, jednak Shie najwyraźniej miał zupełnie inne zdanie, gdyż przybrawszy swą niezbicie pewną siebie minę, objął Jul i dumny spojrzał na przyjaciela.
- Nie bez powodu mówią o mnie Strzelec Wyborowy – dziewczyna parsknęła śmiechem i wyswobodziwszy się z objęć męża, spojrzała na niego litościwie i wywróciła oczami.
- Czego się napijesz, Gustav?
- Coś zimnego, jeśli można.
- Pewnie – uśmiechnęła się i spojrzała na Shie’a. – A ty, Strzelcu?
- Właśnie zaparzyłem kawę, ale nie zdążyłem sobie nalać, mogłabyś?
- Po to pytam, kochanie – odparła słodkim głosem i odwróciwszy się wdzięcznie na pięcie, wyszła z holu do kuchni. Shie pokręcił głową i wskazał blondynowi salon.
Nim zdążyli się dobrze rozsiąść, Julie była już z powrotem. Podała napoje i usiadła na sofie obok męża, zakładając nogi na małą pufę stojącą tuż obok. – Więc z czym do mnie przychodzisz? – zapytał, upiwszy łyk kawy. Gustav chwilę obracał szklankę w dłoni, wpatrując się w falującą weń ciecz, nim zdecydował się podnieść wzrok i przemówić.
- Pomogłeś Billowi dokonać niemal niemożliwego, więc pomyślałem, że może mógłbyś pomóc i mnie.
- Domyślam się, że chodzi o Caroline.
- Nie inaczej – chłopak wyjął z kieszeni wymięty już list i podał go przyjacielowi. Shie w skupieniu prześledził wzrokiem tekst i oddał kartkę.
- Melanie Rosner.
- Myślę, że skoro podała mi to nazwisko, nie jest to jakiś majak czy kolejne kłamstwo. Myślę, że podała mi je w jakimś celu. Może to, co mogę odkryć ma ją jakoś usprawiedliwić? Przecież nazwiska nie zmienia się od tak.
- Zawsze mogła mieć fałszywe dokumenty. W każdym razie musimy zacząć od sprawdzenia Melanie Rosner. Zaraz wrócę – Shie prędko wyszedł z pokoju, jednocześnie dzwoniąc do kogoś. Julie sięgnęła po szklankę ze swoim sokiem i upiła spory łyk. Usadowiła się wygodniej i położyła rękę na swoim pokaźnym już brzuchu.
- Długo zbierałem się w sobie, żeby przeczytać ten list, a jeszcze dłużej, by coś z nim zrobić, ale uznałem, że zasługuję naprawdę po tym wszystkim, co zrobiłem.
- Masz absolutną rację, chciałabym tego samego.  Jakież to wszystko pokręcone… - westchnęła. Do pokoju wpadła zdyszana Margo i opadła na fotel. Ledwo łapała oddech, nie zawracając sobie głowy powinnościami, chwyciła pierwsza lepszą szklankę, która okazała się Gustava i wypiła zawartość duszkiem do dna.
- Cześć – odparła, odstawiając szklankę. – Te psy to diabły wcielone! A ja chciałam tylko dobrze.
- Co jest? – spytała Julie, uśmiechając się pod nosem na widok rozwichrzonych włosów kuzynki.  
- Bawiłam się z psami! Myślałam, że porzucam im patyk, pobiegam i będą zadowolone, a one chciały mnie wykończyć! Przez ostatnie pięć minut miałam wrażenie, że wyzionę ducha! One sa niewyżyte. A czy ja wam czasem nie przeszkodziłam? – zapytała, wyrzuciwszy wszystko z siebie na jednym wdechu. Gustav uśmiechnął się pobłażliwie i pokręcił głową, w tej samej chwili wrócił Shie. Przyciśniętą do ucha słuchawkę podtrzymywał ramieniem i niósł włączonego już laptopa, wpisując coś jedną ręką.
- Zaraz zaloguję się do bazy i sprawdzę. Myślę, że wolałbyś załatwić to drogą raczej nieoficjalną – położył komputer przed sobą i krótką chwilę wstukiwał coś, marszcząc czoło. – Wygląda na to, że w całych Niemczech jest ich dwieście trzydzieści cztery. Nie znamy jej wieku, więc załóżmy, że podała ci swój prawdziwy wiek.
- Dwadzieścia trzy lata – odparł Gustav, mimowolnie pochylając się do przodu.
- To zawęziło krąg poszukiwań do siedmiu. Pozwól tu do mnie – chłopak przysiadł się obok Shie’a i w milczeniu przyglądali się kolejnym fotografiom.
- To żadna z nich – odparł po chwili i wydawało się, jakby jego nadzieje się rozwiały. Shie najwidoczniej odczytał jego myśli, gdyż zaczął wpisywać inną kombinacje danych.
- Sprawdźmy między piętnastym, a dwudziestym piątym rokiem życia.  Myślę, że jeśli podała prawdziwe nazwisko, jej wiek nie będzie oscylował w innych granicach. Nie wierzę, by była pod trzydziestkę – wyświetliła się kolejna lista i obaj w skupieniu przeglądali ją.
- Myślę, że to ona. Tak, to Caroline – Gustav momentalnie spiął się i wskazał, kiwając głową. – Melanie Rosner urodzona dwunastego stycznia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego pierwszego. Uważana za zaginioną od dwudziestego lutego dwa tysiące ósmego. Niekarana – przeczytał na głos i poczuł, jakby ktoś uderzył go pięścią w brzuch.
- Musiała mieć fałszywe dokumenty. Z resztą – Shie potarł twarz dłońmi, głośno wciągając powietrze. – Odpowiedź na pytanie, co doprowadziło do tego, że zaczęła ćpać i najprawdopodobniej uciekła z domu, znajdziesz właśnie tam. Do Kiel jest kawałek drogi, dlatego wezmę jutro wolne i pojadę tam z tobą, żeby było ci raźniej- Gustav wpatrywał się w przestrzeń dłuższą chwilę, jakby notował w pamięci wszystkie informacje, a później powiódł niewidzącym wzrokiem po Julie, Margo i Shie’u i pokręcił głową.
- Dzieki, Shie. Wystarczająco dużo dla mnie zrobiłeś. Pojadę sam. Zapiszę tylko sobie to wszystko, co tutaj się znajduje.
- Ale może ja mogłabym ci pomóc. Gadam za pięciu, więc nie będzie ci nudno, a na miejscu pomogę ci improwizować w razie potrzeby, bo pewnie niekoniecznie będą chcieli z tobą gadać. Mogę też prowadzić – Margo energicznie pokiwała głową wpatrując się w zakłopotanego blondyna. Shie i Julie przypatrywali się całej scenie z boku, a w ich głowach zaświtała myśl, co do tych dwojga, ale żadne z nich nie zdradziło się z tym. Julie otuliła jedynie ręką brzuch. – Siedzę w domu bezczynnie i nawijam biednej Jul makaron na uszy, a tak przydam ci się przynajmniej. Jestem postronna, więc może uda mi się jakoś ci pomóc.
- Sam nie wiem. Nie chcę wam więcej sprawiać kłopotu. To ja musze rozwiązać problem dziewczyny-narkomanki z mroczna przeszłością.
- Ale to żaden problem, Gustav. Pomogłeś mi, kiedy się tu zjawiłam. Chciałabym pomóc i tobie – uśmiechnęła się serdecznie, a on w całej swojej konsternacji musiał przyznać, że ta dziewczyna miała czarujący uśmiech. Shie stanął za nią i spojrzał przekonująco na blondyna.
- Prześlę ci najważniejsze informację, dodatkowo dowiem się co nieco o jej rodzinie i przeszłości. Wszystko wieczorem znajdziesz w skrzynce.
- No dobrze, dam ci znać, kiedy wybierzemy się do Kiel.
- Okej, będę czekać na twoją wiadomość. Dzięki, Gustav – uśmiechnęła się znów i lekkim krokiem wyszła z pokoju. Chłopak speszył się i podziękowawszy Shie’owi, pożegnał się i wyszedł.
*


Głośna muzyka wydobywająca się z jego wnętrza niemal doprowadzała masywne auto do drżenia. Jeździł długo i bez celu, czując, że powinien jechać, ale nie wiedział gdzie. Najchętniej prostu przed siebie, ale wiedział, że dalsza ucieczka nie miała sensu. Zabrnął wystarczająco daleko. Oparł głowę na zagłówku i zamknął oczy. Potężny bas czuł aż w żołądku, jednak ta głośna muzyka pomagała mu wyciszyć myśli.
Liam – David. Scarlett – Lena. Przyszłość – przeszłość.  Życie.
Miał to uczucie tuż pod skórą. To, gdy pogubisz się i nie wiesz, co dalej robić, jednak podświadomość podszeptuje ci coś, czego ty nie słuchasz i czujesz się z tym źle. Stoisz w miejscu, zamiast iść dalej.
W tym wypadku blokowała go Lena. Nie tyle, dlatego, że coś do niej czuł, ale dlatego, że spokoju nie dawała mu sprawa Davida. Powiedziała, że nie był jego synem, ale gdzieś wewnątrz jego świadomości iskrzyła się inna myśl, że jednak nie mówiła prawdy.

Świeciło słońce, wiał ciepły letni wiatr. Pranie furkotało na wietrze. Dookoła pachniało wiatrem, latem i kwitowym proszkiem. Scarlett zawzięcie zdejmowała suche rzeczy z linki, a on z uporem przeszkadzał jej, krążąc za nią i niespodziewanie wychylając się zza swetra albo prześcieradła. Ona tylko piorunowała go spojrzeniem i spała groźnie. Nie sposób było ją zatrzymać, dziarsko stawała na palcach, by sięgnąć linki i ani myślała prosić go o pomoc. W końcu znalazł sposób, by zwrócić jej uwagę, bo jak miał błagać o wybaczenie swych niegodnych czynów, gdy zawzięcie go ignorowała? Zdjął z linki jej czarny, koronkowy biustonosz i stanął tuż przed nią, gdy zdjęła ze sznura prześcieradło. Biustonosz zadyndał przed jej oczami, policzki nabrały kolor purpury, a oczy posłały w jego kierunku milion razy silniejszy grom.
- Przegiąłeś – warknęła. To był czerwiec, znali się kilka miesięcy. Tomowi zdarzało się wówczas jeszcze powiedzieć coś lub potraktować ją w sposób, jaki potępiała. Swoją drogą, ona nauczyła go, by pożądanie płynęło z uwielbienia a nie zwyczajnej żądzy. Porwała swój biustonosz i cisnęła go do kosza z wypranymi rzeczami.
- Dlaczego zawsze jesteś taka?
- Jaka? – zatrzymała się, chwytając się pod boki i spojrzała na niego uważnie gotowa do kolejnej potyczki.
- Wojownicza – wyraźnie zbiło ją to z tropu, jednak nie poddała się na długo temu zwątpieniu. Patrzyła na niego dłuższą chwilę tymi cudownymi, tak czysto niebieskimi oczyma, jakby zastanawiała się nad odpowiedzią, ale Tom był pewien, że znała ją, chciała tylko dać im obojgu chwilę czasu.
- Tego nauczyło mnie życie. Wszędzie muszę rozpychać się łokciami. W szkole, w domu, musiałam nawet pracując u Karla. To mój sposób na przetrwanie. Ty wybrałeś alkohol i kobiety. Ja nie okazuję uczuć, by nie dać ich zranić i walczę zawsze i o wszystko.
- Obwiodłaś się grubszym murem, niż sądziłem.
- Udało ci się go zburzyć.
- Nie do końca. Wciąż tkwi w tobie strach, który wiedzie cię do obrony, bo gdybyś się nie bała, nie zaczynałabyś się bronić – odrzekł spokojnie, a Scarlett wpatrywała się w niego, jakby zawiedziona. – Jestem dobry, co? Ale dopiero się uczę. Uczę się ciebie, powoli odkrywam twoje wnętrze i dochodzę do coraz bardziej trafnych wniosków, niż byś tego chciała, prawda? Dlatego się bronisz, bo kruszę ścianę, która jest między nami i boisz się, bo tracisz swoją tarczę, nie masz za czym się schować.
- Jesteś dobry – odparła markotnie. – Jednak nic nie poradzę na to, że boję się, że znikniesz, a ja zostanę z niczym. Wierz mi, moje zasady i cały ten ‘mur’ – w powietrzu zrobiła znak cudzysłowu – są podporą, gdy wszystko inne zawodzi.
- Wiesz, ja też umiem nie dać za wygraną. Umiem walczyć, jeśli mi zależy, a teraz mi zależy, nawet bardziej, niż bym tego chciał. Uczucia są dla mnie trudne, bo nie umiem z nimi żyć. Bardzo długo je tłumiłem i teraz, kiedy wzbudzasz ich we mnie tak wiele, czuję się skołowany, ale wiem, że warto, bo jesteś dla mnie bardzo ważna. Mam dwadzieścia lat, prawie dwadzieścia, a moje życie bardzo długo było zwyczajnym gównem. Dopóki cię nie poznałem – uśmiechnął się do dziewczyny i przestąpiwszy krok bliżej, delikatnie położył dłoń na jej talii. Drugą sięgnął do jej policzka i odgarnął z niego długi lok, który wysmyknął się z kucyka na czubku jej głowy. – Przy tobie na nowo uczę się wielu rzeczy, o których zdążyłem zapomnieć. Między innymi tego, jak powinienem na ciebie patrzeć, jak cię dotykać i jak do ciebie mówić, jak okazywać ci szacunek. Nie chciałem, byś dziś poczuła się dotknięta. Wiem, jak reagujesz na takie zachowanie i wiem też, że ja nie mam taryfy ulgowej, ale nic nie poradzę na to, jak bardzo mi się podobasz, bo jesteś naprawdę cudowna Scarlett – uśmiechnął się znów, a dziewczyna spłoszona opuściła wzrok. – Będziesz się jeszcze gniewać? – zapytał miękko, choć widział, że złość już ją opuściła.
- Chyba nie umiem czuć do ciebie złości dłużej niż pięć minut. Może mi być jedynie smutno. Wiem, że długa droga przed nami. Widzę, że się starasz i wyganiasz z siebie swoje mroczne alter ego. Doceniam to – uśmiechnęła się smutno. Od śmierci Nico minęły cztery miesiące, a w jej oczach czaił się tak wielki, przygnębiający go smutek. Chciał go odpędzić, ale nie miał najmniejszego pomysłu, jak mógłby to zrobić. – Już nieważne – machnęła niedbale ręką i odwróciła się do linki, by dalej zbierać pranie. Jednak on miał inne plany. Nie zważając na to, że jedna z bluzek wypadła jej z rąk, przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił.
- Przepraszam – szepnął ledwo słyszalnie i tylko mocniej zacieśnił uścisk.

Muzyka dudniła i dudniła, aż zrobiło mu się nieprzyjemnie. W końcu wyłączył ją zupełnie. Na siedzeniu pasażera leżały papierosy, więc zabrał je i wysiadł z samochodu. Oparł się o drzwi po stronie kierowcy i rozejrzał się dookoła. Otaczały go pola i łąki, w zupełnej oddali lasy, a gdzieś tam hen za nim rysowały się zabudowania Loitsche. Wsunął papierosa między wargi i odpalił go. Zaciągnął się mocno i odchylił głowę, przymykając powieki, gdy tytoniowy dym wypełnił jego płuca. Pozwolił, by zaciągając się raz za razem, wyciszył się i dał myślom płynąć. Potarł dłonią brodę, wyczuwając pod palcami kilkudniowy zarost. Pobyt w domu diametralnie zmienił jego nawyki. Zaciągnął się znów, mrużąc oczy, gdy dym poleciał prosto w nie. Przemożne uczucie, że coś w tym wszystkim nie grało nie dawało mu spokoju, mąciło myśli i uniemożliwiało racjonalne spojrzenie na rozwiązanie tej pogmatwanej łamigłówki, która ktoś potocznie nazwał życiem. Niedopałek skończył swój marny żywot pod jego butem. Rozejrzał się znów i łapczywie wciągnął do płuc świeże powietrze. Podrapał stopą łydkę i wsiadł do auta, zostawiając uchylone drzwi. Marne były szanse, że ktokolwiek mógł tamtędy jechać. Zapadł się w wygodnym siedzeniu i z powrotem włączył muzykę. Z głośników zaczęła sączyć się tam sama piosenka. Ściszył znacznie i oparł się wygodnie. W domu liczył na samotność, ale tak naprawdę tam wszędzie było wszystkich pełno i choć doszedł do wniosku, że taki mały powrót do czasów dziecinnych nie był jednak taki zły, nie miał czasu na myślenie, bynajmniej tyle ile by chciał.

Dźwięczny, dziewczęcy śmiech sprowadził go na ziemię. Leniwie otworzył oczy i siląc się podniósł głowę, by rozejrzeć się dokoła. Siedziała po przeciwnej stronie materaca, zaśmiewając się w głos, a on nie miał pojęcia, o co mogło chodzić. Włosy spływały kaskadą po jej nagim ramieniu, a niedbale założona koszula odsłaniała więcej niż wskazywała na to przyzwoitość. Spojrzał na nią nie do końca przytomny, a ona odrzuciwszy głowę do tyłu, wybuchła kolejną salwą śmiechu. Usiadł i objąwszy rękoma przykryte cienką kołdrą nogi, przyglądał się jej, ciesząc oko widokiem roześmianej Leny. Oczy błyszczały jej radośnie i ta radość płynęła też z każdego jej gestu. Lubił w niej tą żywiołową bezpretensjonalność.
- Jestem okropna, ale musiało ci się coś śnić i wyglądałeś tak zabawnie… - odrzekła posyłając mu niewinne spojrzenie. Tom pokręcił pobłażliwie głową, a jego dredy rozsypały mu się na ramionach i plecach. Opadł na poduszki wypuszczając głośno powietrze, a Lena zaśmiała się znów. – Myślałam sobie o tym, że tu jestem i ciężko mi uwierzyć, że poznałam twoją mamę i że wiesz… będę już zawsze wspominać ten domek – gdyby patrzył, zobaczyłby, że się zarumieniła na wspomnienie rzeczy, które jeszcze całkiem niedawno działy się między nimi. Wyjrzała za okno, a Tom, przeniósłszy na nią w tej właśnie chwili wzrok, był przekonany, że po jej twarzy przebiegł cień smutku.
- To wyjątkowe miejsce i zabieram tu tylko wyjątkowe osoby – uśmiechnął się szelmowsko, a ona się rozpromieniła.
- Jestem wyjątkowa?
- Chyba w to nie wątpisz. Prasa trąbi od spekulacji o Ann Kathrin czy tych wszystkich dziewczynach, których nigdy nie było, a mnie to nie obchodzi, bo mam ciebie. Pomagasz mi uciec od tej całej nagonki na mnie.
- Ann Kathrin akurat nie jest ściemą – żachnęła się. – Gdyby wiedziała, pewnie by mnie zamordowała.
- No nie, ale wiesz, co mam na myśli. Choćby Ann Kathrin, czy te z którymi w ogóle się spotykałem… no cholera, mam siedemnaście lat, kocha mnie pół Europy, więc chyba nie zgrzeszyłem korzystając z życia – wykrzyknął niby obrażony, na co Lena tylko pokręciła głową, uśmiechając się pod nosem. – Lubię to, że jesteśmy razem, dlatego cię tutaj zabrałem – wzruszył ramionami, jakby go to nic nie obchodziło i podłożył pod głowę ręce.
- Teraz jest dobrze, bo jesteś w Hamburgu i możemy się tam spotykać, ale kiedy dokończycie Zimmer’a, pojedziecie w trasę i dobre się skończy. Musisz zdawać sobie sprawę, że tysiące dziewczyn wskoczy ci do łóżka na jedno kiwnięcie palcem.
- Wiesz przecież, że nie liczy się tylko seks. Nie z tobą. Póki będziemy razem w moim życiu nie pojawi się żadna inna – spojrzał jej prosto w oczy, a jej spojrzenie mówiło, że mu wierzyła, a on faktycznie nie kłamał. W związek z Leną zaangażował się bardziej, niż powinien, jako siedemnastolatek.
- No dobrze – uśmiechnęła się zalotnie i rozpinając guziki koszuli, którą miała na sobie, zaczęła zbliżać się ku niemu. – Musimy się pospieszyć, by zdążyć wrócić do pokoi nim twoja mama wstanie.
- Myślę, że zdążymy – odparł z uśmiechem, wyciągając do niej ręce.

Patrząc na to wszystko z przestrzeni czasu wiedział, że Lena była jego pierwszą młodzieńczą miłością. To uczucie nie było tak żarliwe, jak mu się zawsze wydawało. Myśląc racjonalnie, zakochał się po prostu. Jednak wówczas tak bardzo oddziaływało na niego to uczucie, że nie widział poza nią świata. Zerwała z nim mailem i pewnie, gdyby był jakimś tam Tomem skądś tam nie zrobiłoby to na nim tak wielkiego wrażenia, jak tego wieczoru, gdy będąc w trasie daleko od domu, przeczytał jej list. Wówczas skończyło się wszystko. Zaślepiony złością, smutkiem czy czymkolwiek, co nim wtedy powodowało zmarnował zbyt wiele czasu, gdy tak naprawdę forma przerosła treść tamtych zdarzeń. W porównaniu z tym, co przeżywał teraz to jak pryszcz na nosie przy epidemii grypy. Lena była przeszłością, uczuciem, które wygasło. A Scarlett. Scarlett, to miłość, która płonęła w nim każdego dnia bardziej. Tak mocno, że aż bolało. Scarlett to miłość, która nie przeminie z wiatrem. Przymknął powieki i zaciskając dłonie w pięści, niemal wbił je w tapicerkę. Jakżeż on za nią tęsknił! Z trudem przełknął ślinę i otworzył oczy. Szukał trudności, szukał niejasności, gdy to było tak bardzo proste. Musi do niej wrócić. Musi zrobić wszystko, by mu na to pozwoliła. Bo przecież nie mogli się nie kochać. Musi wreszcie przejść przez cierpienie, sprawić by ból zmalał, ale z nią. Tylko, aż i po prostu z nią. Już wiedział, co zrobi. Przekręcił kluczyk w stacyjce i auto wydało z siebie cichy pomruk. Zawrócił i ruszył w kierunku Loitsche. Już wiedział i poczuł, jakby ogromny kamień spadł mu z serca.

To bring me back to life.

Zatrzymawszy się pod jej domem zdał sobie sprawę, że był tam po raz pierwszy. Jednak zbyt przejął się tym, że wreszcie wiedział, co powinien zrobić, że wreszcie zrozumiał, że miał tylko jeden z możliwych wyborów, by dbać o konwenanse, faceta po drugiej stronie ulicy, który udawał, że go nie ma czy kogokolwiek innego. Zamknął auto i niemal biegiem wpadł na podwórko, a potem pod drzwi. Nacisnął dzwonek raz, drugi i trzeci. Otworzywszy, Lena była wyraźnie zdziwiona jego wizytą. Wpuściła go i rzuciła mu niepewne spojrzenie.
- Stało się coś? – zapytała cicho. – Usypiam Davida. Mamy nie ma, więc…
- Zaczekam.
- Okej – uśmiechnęła się i pierwsza ruszyła w głąb domu. – Po lewej jest kuchnia, czuj się jak u siebie. Weź sobie cos do picia czy coś, a dzienny na samym końcu korytarza. David robi się już mięciutki, więc powinnam niedługo wrócić. – Lena poszła do synka, a on poszedł do kuchni. W lodówce znalazł sok, a na suszarce szklankę, więc poczęstował się i wolnym krokiem przeszedł do salonu. Było już szaro, więc włączył światło i rozsiadł się na kanapie.
Czekając tak, zastanawiał się, jak to byłoby, gdyby David był jego synem. Jednak nie jako dziecko zamiast Liama, ale jako syn, o którego istnieniu nie wiedział, a który pojawił się w jego życiu. Kobiety nazywają to intuicją, ale on nie bez powodu nie mógł pogodzić się z odpowiedzią Leny. Czuł, że to nie było wszystko. Postanowił się tym zając, jednak najpierw…
- Wróciłam – odparła miękko i usiadła obok niego. 
… Scarlett.
- Cieszę się. Przepraszam, że przyjeżdżam o tej porze – odstawił szklankę na stolik obok. – Ale nagle poczułem, że chcę pogadać.
- Ojej… jeszcze miesiąc temu nie sądziłam, że dożyję tego dnia – uśmiechnęła się i przechyliwszy głowę w bok, spojrzała na niego przekornie, a może zalotnie? Jednak jego uwagę najbardziej przykuł fakt, że tylko Scarlett potrafiła pochylać głowę w bok tak i patrzeć w taki sposób, że wydawało mu się, jakby rozjechał go pociąg.
- Myślałem dziś o nas, o tym, co było.
- Naprawdę? Myślisz jeszcze o tym? – byłby ślepcem, gdyby nie zauważył, jak bardzo posmutniała, ale nie mógł czuć wyrzutów. Musiał zrobić to jedno, by przekonać się… by upewnić się, że jego uczucia wobec niej wypaliły się.
- Ostatnio zbyt często. A ty? Tęskniłaś czasem?
- Każdego dnia – odparła cicho, opuszczając wzrok. – Nie pytaj Tom. Nie chcę o tym mówić. Zniszczyłam nas i żałowałam każdego dnia – jej głos zaczął drżeć. Tom oblizał wargi. Miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z klatki piersiowej. Nie był taki zestresowany od niepamiętnych czasów. Ostatnio takie emocje wyzwoliła w nim pierwsza oficjalna randa ze Scarlett, której finał był jego jednym z najpiękniejszych wspomnień. Uśmiechnął się pod nosem.
- O czym myślisz? – zapytała, najwyraźniej dostrzegając ten mały gest.
- O przeszłości – odparł, spoglądając na nią ciepło. – Byliśmy fajną parą.
- Dlaczego o tym mówisz?
- Bo uważam, że nie można iść do przodu, nie zamknąwszy spraw z przeszłości, a ja chcę wreszcie ruszyć z miejsca.
- Wracasz do niej – wyszeptała, nie próbując nawet ukryć wzruszenia. Kilka samotnych łez spłynęło po jej policzkach, nim znów podniosła na niego wzrok. – To oczywiste, wiem, ale… to było miłe, kiedy tu byłeś – Tom doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie miała na myśli domu rodzinnego i to niewypowiedziane życzenie było kolejnym powodem, dla którego postanowił zrobić, to co miał zrobić.
- Lena, wiesz, że nas już nie ma, minęło tyle czasu. Nie jesteśmy już zakochanymi dzieciakami. Los pokpił z nas obojga i oboje musimy walczyć o swoje. Masz cudownego syna. Masz to, co mnie los odebrał.
- A ona… - zaczęła, ale nie miała na tyle odwagi, by skończyć. Wiedziała, że to bez sensu.
- Masz rację. Każde z nas coś straciło, ale mamy jeszcze czas. Masz dopiero dwadzieścia lat. Jesteś śliczna, nawet ładniejsza niż wtedy, bo nie jesteś już dziewczyną, czas uczynił z ciebie piękną kobietę – uśmiechnął się i pogładził dłonią jej policzek. Lena mimowolnie wtuliła się w jego rękę. – Czas, byśmy skończyli z przeszłością i pozwolili sobie odejść – pochylił się w jej stronę i ująwszy jej twarz również drugą dłonią, delikatnie musnął jej wargi. Nie odepchnęła go. Przysunął się bliżej i pocałował ją czule. Usłyszał jej westchnienie i poczuł, jak bardzo starała się nie rozpłakać. Odsunął się od niej i spojrzał jej w oczy. – Zasługujesz na coś więcej niż tylko wspomnienia.
- Tom –szepnęła beznadziejnie, jakby jeszcze wierzyła, że uda jej się znaleźć sposób, by go przy sobie zatrzymać. – Tom… - szepnęła, a z jej oczu płynęły łzy. – Proszę… - wyszeptała, a łzy płynęły coraz obficiej po jej policzkach, wzdłuż jego smukłych placów czule go ujmujących, by zniknąć między jej lekko rozchylonymi wargami. Wiedział, o co prosiła. Czuł, że był jej to winien. Ten krótki pocałunek przypieczętował chwilę, w której definitywnie uwolnił się od niej. Więc był jej to winien. Pogładził opuszkiem kciuka jej policzek, rozmazując stróżkę łez. Dotknął jej ust swoimi i czule scałował z nich łzy. Nic nie czuł. Nic nie czuł. Zapraszająco uchyliła wargi, a on delikatnie obrysował je czubkiem języka, by wsunąć go między nie i pocałować ją długo i namiętnie, tak jak kiedyś ją kochał. Włożył w ta pieszczotę całe swe zaangażowanie. Dla niego to był koniec. Dla niej dopiero początek końca. Wiedział, że jeszcze do niej wróci, ale wówczas będzie już od niej wolny. I ta myśl uskrzydliła go.
Odsunął się od niej, a Lena załkała. Przytulił ją, a ona tak bardzo chłonęła z tego dotyku. Położyła głowę na jego ramieniu i objęła jego szuję ręką, dotykając jego karku, szyi, szorstkiej brody. Tak jakby chciała zapamiętać.
- Lena – szepnął. – Wiesz, polubiłem Davida i jeśli nie miałabyś nic przeciwko temu, chciałbym spotykać się z wami od czasu do czasu, ale teraz… teraz muszę już iść – bez słowa odsunęła się od niego i usiadła sztywno.
- Idź. Przepraszam za moje zachowanie. Po prostu… czasem miarka się przebiera. Przepraszam – nie patrzyła na niego. Splotła dłonie na kolanach, jakby bała się, że ręce jej nie posłuchają i zrobią coś głupiego. Tom wstał i pocałował ją w czoło. A potem wyszedł. Drzwi trzasnęły, a jej serce rozsypało się na milion kawałków. 
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo