21 września 2011

59. Idziemy przez świat samotnie, ale jeśli mamy szczęście, to przez jedną chwilę należymy do kogoś i ta jedna chwila pozwala nam przetrwać całe wypełnione samotnością życie.

Tytuł; Paullina Simons
Tatiana i Aleksander

Przygotowania szły pełną parą. Scarlett czerpała z tego garściami, niczym dziecko cieszyła się każdą najdrobniejszą rzeczą; ładnym stosem drewna, równym kręgiem kamieni, lampionami, które Gordon zawiesił wszędzie, gdzie tylko się dało, by rozjaśnić ogród. Śpiewała piosenki płynące z radia, nijak przejmując się tym, czy zostanie przyłapana przez wszechobecnych fotografów amatorów bądź tych, dzięki którym mogła trafić na okładkę jakiegoś piśmidła. Zdziwieni zaproszeniem goście zaczęli przybywać po południu. Pierwszy był Bill, która załatwił sobie iście ogniskową wałówkę. Przyjechał uśmiechnięty od ucha do ucha w koszuli z jakimś hawajskim motywem, twierdząc, że zamierza czuć się jak na wakacjach. Przeszczęśliwa brunetka rzuciła mu się na szyję, zmuszając, by rzucił swoje pakunki i ją przytulił. Bill spojrzał pytająco na Toma, a on tylko wzruszył ramionami i odszedł w stronę szopy po kolejną porcję drewna do ogniska. Scarlett ucałowała go w policzek i rzekłszy, że cieszy się, że przyjechał, popędziła gdzieś dalej w podskokach. Włosy zaplotła w dwa warkocze i ubrana w wielką koszulkę Toma i getry, przy swoim metrze sześćdziesiąt z haczykiem wyglądała, jak dziecko. Dzielnie nosiła drewno, co chwila odsuwając z twarzy kosmyki włosów. Przy każdej możliwej okazji tuliła się do Toma, a on był wielce tym zadowolony. Bill zastawał się wtulonych w siebie w garażu, w kuchni, w szopie i w korytarzu, koło ogniska i za domem. Byli nierozłączni i wydawało się, że czas się cofnął, a oni znów są u progu wspólnego bycia bez traumatycznych przeżyć i cierpienia. Kiedy dołączyła do nich cała reszta; Shie i Julie z Nico, Liv z Georgiem i Gustavem oraz Margo i Sophie z Dominikiem, który został zaproszony osobiście przez Scarlett, bo zaczęła traktować go już jak członka rodziny. Czekała ją jednak niespodzianka, bo wraz z nim pojawiła się Laura, córka Dominika. Scarlett była już zupełnie szczęśliwa, mając przy sobie wszystkich najbliższych, a Tomowi robiło się lżej na sercu, gdy widział jej radość.
Gdy zapadł zmrok, a ognisko płonęło pełnym ogniem i zebrali się już wszyscy, ciszę, która zapadła na krótką chwilę, przerwało westchnienie Scarlett.
- Nawet nie wiecie, jak bardzo tego pragnęłam. Byśmy byli tak razem, wszyscy. Ostatnio działo się tak wiele, chociaż pozornie to nic i chyba zbyt często się mijaliśmy w tym całym pomylonym biegu – Scarlett patrzyła w ogień, a Tom obejmował ją ramieniem. Po jej wystąpieniu zrobiło się zupełnie nostalgicznie.
- Matko, S.! Aleś narzuciła klimat! – wykrzyknął Shie, manewrując kijkiem nad ogniem. – Gdyby nie ten pęd, nie miałabyś brata detektywa – uśmiechnął się szeroko, puszczając brunetce oczko.
- Tere fere – wywróciła oczami, wtulając się w Toma. – Nie musisz się tak chwalić, każdy wie, że jesteś super gliną i że cię rozchwytują po całym świecie – wystawiła bratu język i bardziej schowała się pod ramieniem Toma, który usiłował nie strącić w ognisko specyfików, które piekł.
- Spokój, dzieci – Sophie odezwała się stanowczym i pełnym dostojeństwa tonem i upiła spory łyk piwa. Bez makijażu, w jeansach i grubej bluzie, z włosami związanymi w kucyk wyglądała prawie tak samo, jak kilka lat wcześniej, gdy była jeszcze tylko mamą.
- Tak jest, Pani Prezes – Scarlett zasalutowała, posyłając mamie przekorny uśmiech. Sophie pokręciła głową z dezaprobatą i zasunęła zamek bluzy pod samą szyję.
- W ogóle to – zaczęła niepewnie Laura. – Chyba fajnie mieć taką dużą rodzinę, co?
- To jest bardzo fajne, ale w sumie dopiero teraz. Jak byłyśmy małe, to byliśmy tylko w czwórkę. Wielką rodziną jesteśmy dopiero od niedawna i mając to doświadczenie mogę szczerze powiedzieć, że to jest fajnie – Liv uśmiechnęła się szeroko. Laura odpowiedziała jej takim samym uśmiechem i pokiwała rozumnie głową, choć nie mogła nic o tym wiedzieć, bo wychowywała się przecież tylko z tatą i dziadkami. Wieczór upływał szybko i błogo. Tom grał na gitarze, a Scarlett śpiewała. Liv szalała z aparatem i kamerą na przemian i zupełnie jawnie pozwalała adorować się Georgowi. Natomiast Margo, Gustav i Bill z zaróżowionymi ogniem twarzami rozmawiali o czymś niemal cały czas, popijając kolejne piwka. Shie i Julie zmieniali się, co jakiś czas w zaglądaniu do Nico, a Dominik, Laura i Sophie udzielali się we wszystkim po trochu. Kiedy Scarlett na nich patrzyła miała nieodparte wrażenie, że wyglądali razem jak rodzina, ale nie czuła zazdrości. Cieszyła się, że mama odnajdowała się znów w życiu. Najadła się za wszystkie czasy; piankami, pieczonymi ziemniakami i kiełbaskami, które Tom dzielnie piekł, sam smażąc się w ogniu paleniska. Wypiła ze trzy piwa i choć szumiało jej w głowie i w gruncie rzeczy w ogóle jej nie smakowały, bo były paskudnie gorzkie, nic a nic jej to nie obchodziło. Patrzyła w ogień i choć obraz nieco zamazywał jej się przed oczami, czuła się dobrze. Pierwszy raz od bardzo dawna była spokojna. Siedziała sobie tak, chłonąc przyjemne ciepełko bijące od ogniska, kiedy to tuż obok jej twarz pojawiła się dłoń. Odwróciła głowę, doskonale wiedząc, do kogo należała. Uśmiechnęła się i schowała swoją w dużej dłoni Toma. Troszkę plątał jej się krok, ale prowadzona przez niego, czuła się jakby frunęła. Odeszli kilka kroków na tyle blisko, żeby słyszeć muzykę, ale tez na tyle daleko, by oddalić się od wszystkich. Tom zamknął Scarlett w czułym uścisku, a ona objęła go rękoma w pasie. Zaczęli bujać się w rytm muzyki, ignorując jakiekolwiek kroki. Scarlett deptała co chwilę Toma, mrucząc pod nosem ‘ups’ albo ‘o matko kochana’, a on kwitował to pobłażliwym uśmiechem.
- Ktoś tu się wciął? – zapytał, przyciągając dziewczynę mocniej do siebie.
- Oj tam, oj tam. Dziś jest mi tak doooooooobrze – wyciągnęła w górę ręce i niespodziewanie wygięła plecy w łuk, niemal robiąc mostek. Tom, nie będąc przygotowanym na taki zwrot akcji, ledwo ją utrzymał, a Scarlett roześmiała się radośnie. – Miałeś cudowny pomysł – spojrzała na niego spod rzęs i znów wtuliła się w tors chłopaka. – Chciałabym, żeby dziś, teraz było zawsze.
- No, przecież jest. Zawsze to powtarzasz.
- No taaaaak, ale wiesz, o co mi chodzi. Żadnych zmartwień, żadnych obowiązków, żadnych planów i wspomnień. Wrócimy tam i co będzie? – spojrzała na Toma troszkę mętnym wzrokiem. Uznał, że chyba wypiła za mało, skoro wciąż martwiły ją takie rzeczy, jak dzień jutrzejszy. Odgarnął jej włosy z policzka i pogładził go delikatnie.
- Jak wrócimy, to zrobimy cos fajnego. Żadnych zmartwień – jej twarz się rozpromieniła, jakby zapewnienie Toma wystarczyło, by uwierzyła, że wszystko będzie w porządku.
- Co takiego? – posłała Tomowi przekorne spojrzenie i przekrzywiła głowę w ten zupełnie rozmiękczający go sposób.
- Hmmm – zamyślił się chwilę, przytulając ją do siebie. – Będziemy robić nic albo zupełnie dużo zupełnie razem i tylko w dwoje – mruknął do ucha Scarlett, a ona zachichotała niczym niedoświadczona nastolatka i mógł przysiąc, że się zarumieniła.
- Ale ja przecież wyjeżdżam – burknęła.
- A kto powiedział, że cię wypuszczę?
- Fakt – uśmiechnęła się od ucha do ucha. – Ale kiedy Isobel wyjdzie i udzieli wywiadu za mnie, będzie na ciebie. Nie chciałabym, żeby śpiewała – parsknęła śmiechem, przypominając sobie próbkę umiejętności swojej menager. Gdzieś z boku doleciało do niej, że z radia płynie szybka piosenka, więc zakręciła biodrami, zmuszając Toma, by zmienił rytm. Zaczęła wywijać, kręcić się, zmysłowo balansować biodrami i ocierać się o niego, a Tom próbując dorównać jej jakimkolwiek układem kroków, pląsał w nieokreślonym rytmie. Balansowali tak ciałami, tworząc coś, co ciężko nazwać było tańcem, jeśli już to jakimś wygibasem, gdy Scarlett nagle zamarła i zbladła na tyle mocno, by dostrzegł to w mroku. – Boże, Liam – wyszeptała, a do oczu napłynęły jej łzy. – Tom my się bawimy, a przecież… - zaczęła drżeć, więc Tom natychmiast mocno przygarnął ją do siebie. Przytulił ją mocno, szepcząc jej cichutko na uspokojenie. – Jak mogłam zapomnieć… Tom – podniosła głowę, spoglądając na niego załzawionymi oczyma. Widząc cierpienie wyzierające z tych cudownych oczu, postanowił, co zrobi, gdy Scarlett wyjedzie. Musiał wreszcie doprowadzić pewne sprawy do końca, by móc w pełni budować z nią ich nowy świat.
- Nie, Maleńka. Nie mów tak. Liam wolałby mieć szczęśliwą mamę. Wiem, że to oklepana gadka, ale tak jest. Jeśli byłabyś szczęśliwa, to on też. A teraz, kiedy go nie ma… ten ból będzie w nas długo. Ba, na zawsze, ale życie toczy się dalej. Fakt, tańczyć nie musimy, ale musimy żyć dalej. I to ognisko jest właśnie po to, żeby żyć dalej – pocałował brunetkę w czubek głowy i jeszcze raz mocno do siebie przytulił. Po tym objął ją ramieniem, przyciągając ją do swego boku i powoli poprowadził ją w stronę ogniska.
- Och, Tom – pociągnęła nosem i mocno przywarła do jego boku.

Liv zdecydowanie nieumiejętnie lewą ręką chwyciła gryf gitary, a prawą musnęła opuszkami struny, a w efekcie tego instrument wydał z siebie skrzypliwy dźwięk. Pokręciła zdegustowana głową, mając nadzieję, że nikt poza nią tego nie słyszał. Przeliczyła się, słysząc koło ucha chichot. Niski, gardłowy, ale wciąż chichot. Poczuła dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa. Zawsze, kiedy był w pobliżu i choćby muskał dłonią jej własną, czy mówił, patrząc tym swoim przeszywającym wzrokiem, reagowała w ten sposób. Objął ją rękoma w talii i oparł głowę na ramieniu dziewczyny.
- Czyżbyś zamierzała mnie wykolegować z zespołu?
- Tak, to był mój popis – mruknęła, opierając się o tors szatyna. – Myślę, że chłopaki bez wahania zastąpią mną ciebie – uśmiechnęła się, gdy Georg w odpowiedzi ułożył poprawie jej dłonie na instrumencie.
- Tak zrobisz lepsze wrażenie – szepnął jej do ucha, dociskając jej palce do odpowiednich strun i ująwszy drugą jej dłoń, delikatnie musnął nią struny. Gitara wydała z siebie pawie czysty, ładny dźwięk, co niewątpliwie uradowało Liv.
- Chyba masz rację, to otworzy drzwi do mojej wielkiej, muzycznej kariery. A właśnie, kiedy lecicie? Bo ja siedemnastego mam sesję ze Scarlett.
- Wiesz, powinnaś zapytać swojej siostry, bo to ona dyryguje naszymi terminami – Liv zmarszczyła brwi, nie bardzo wiedząc, co Georg miał na myśli i spojrzała na niego pytająco, skłaniając go do rozwinięcia myśli przeciągłym mruknięciem. – Oj, no. Tom powiedział, że jeśli David nie dopasuje naszych terminów do Scarlett, to on nigdzie nie leci, a przynajmniej nie wtedy, kiedy ona miałaby zostać tu, a on polecieć. Dlatego leci mniej więcej w tym samym czasie i wracamy też plus minus w ten sam dzień. Pewnie Jost przyparłby go do muru, gdyby Bill nie poparł braciszka całym swoim bytowaniem, a mnie to w sumie obojętne. Zrobię, co mam do zrobienia i wracam. Do ciebie – dodał po chwili z nikłym uśmiechem na ustach. Liv uroczo się zarumieniła i zapewne nie wiedząc, co powinna powiedzieć, obruszyła się i pewniej chwyciła gitarę.
- Poucz mnie – poprosiła wciąż lekko zawstydzona.

Tom wziął na ręce na wpół śpiącą Scarlett i uchwyciwszy spojrzenie Shie’a wskazał, dokąd się udaje. Szatyn przytaknął, a on pewniej ujmując mamroczącą coś pod nosem brunetkę, skierował się w stronę domu. Musiał przyznać, że to był udany wieczór. Pomijając małe załamanie nastoju wynikłe z powodu ich wspólnego tańca, był naprawdę zadowolony. Szkoda mu było już odchodzić od ogniska. Zrobiło się nastrojowo, gdy ogień powoli już dogasał i niemal każdy tulił się do kogoś, a na pierwszy plan wypływały same melancholijne tematy. Gdy patrzył na Shie’a i Julie, gdzieś w środku zazdrościł im. Życiowe zawirowania najpewniej mieli już za sobą. Byli szczęśliwym i nieprawdopodobnie zgodnym małżeństwem, mieli zdrowe i pełne energii dziecko, a w drodze kolejne i choć przecież nie zawsze było idealnie, oni opierali się wszelkim burzom. Tom zazdrościł im szczęścia, ale tego, że ich dziecko rosło w oczach, że nikt nie czyhał na to, aby im pokrzyżować plany i namieszać w życiu i tego, że ich problemy nie wynikały z ludzkiej zawiści, a kolei losu. Kiedy myślał o tym zbyt długo, zaczynał żałować, a tego nie chciał. Pewniej objął Scarlett, która zarzuciwszy mu ręce na szyję, niczym mantrę powtarzała, że nie była pijana i z pewnym trudem otworzywszy drzwi, wszedł do domu i skierował się do swojego pokoju, gdzie położył ją do łóżka.
- Nie jestem pijana – mruknęła wtulając się w poduszkę i zwijając się w kłębek, przez co utrudniła mu zdejmowanie jej butów.
- No pewnie – zaśmiał się pod nosem, rozwiązując jej trampka. Sapnął, gdy schowała nogi pod kołdrę. Odrzucił ją i rozwiązywał dalej.
- Tooooom – jęknęła. – Co ty robisz, przecież zdejmę sama, no. Umiem chyba, nie? – z trudem podniosła głowę, spoglądając na niego jednym okiem. Wykorzystał ten moment i prędko pozbawił ją butów.
- No już nic nie robię.
- To dobrze, bo ja naprawdę nie jestem pijana – ciężko opuściła głowę na poduszkę i zapadła się w niej, nie mając sił nawet się przykryć. Zrobił to za nią i usiadł na podłodze przy łóżku, postanawiając zaczekać, aż Scarlett zaśnie. Wypiła chyba pięć piw, choć wszystkim na około powtarzała, że są paskudne i nie wie, co w nią wstąpiło. W sumie on też tego nie wiedział. Wypaliła prawie pół paczki jego papierosów i wydawało mu się, że czuła się świetnie. Psychicznie, bo z ogólnym samopoczuciem rano pewnie będzie u niej średnio. Oparł głowę na materacu, przyglądając się jej wtulonej w poduszkę twarzy. Dziś jej trochę nie poznawał. Była głośna, rozgadana i taka bardzo, jakby za wszelką cenę pragnęła się dobrze bawić. Wiedział, że nie chciała go martwić, że pragnęła pokazać mu, że wszystko wraca do normy, ale zapomniała o tym, że on jak mało, kto potrafi ją rozgryźć. Odsunął z jej twarzy zabłąkany kosmyk, delikatnie muskając jej policzek, a Scarlett uśmiechnęła się przez sen. Wszystko wydawało się iść ku dobremu, ale Tom był pewien, że przed nimi jeszcze długa droga. Ten dzień był jak wyjęty z innej bajki. Pełen szczęścia i beztroski, ale za kila godzin miał nadejść ranek, już zupełnie zwykły i trochę obawiał się, co przyniesie powrót do Berlina i obowiązków. Oddychała miarowo, spała już głęboko i choć niezbyt przyjemnie pachniała alkoholem, papierosami i dymem, to wciąż widział w niej swoją księżniczkę i to go uspokoiło, bo czuł, że pomimo wszystko, wciąż nią była. Czuł, że otaczające ich problemy, choć nieraz ich różniły, to nie zabiły ani kawałeczka ich miłości. Podniósł się z podłogi i ucałowawszy ją w czoło, wyszedł z pokoju.
Kiedy wrócił do ogrodu, zastał Georga grającego na gitarze jakąś smętną piosenkę i – co go niemało zdziwiło – wtórującą mu śpiewem Liv. Starsza siostra Scarlett nie miała jej talentu, ale całkiem przyzwoity, czysto brzmiący i zupełnie chropowaty głos. ‘Wish you were here’ brzmiało w jej wykonaniu nieźle. Usiadł obok Billa i skinął głową w odpowiedzi na jego pytające spojrzenie.
- Spójrz na nich – mruknął Bill, wskazując na Georga i Liv. – Oni mogliby mieć z nas wszystkich najlepiej. Bo Liv nie musi obawiać się o swoje życie, a Georg nie użera się z przeszłością. Mogliby być razem po prostu, a tego nie chcą, Tom. Nie rozumiem – mówił cicho, tak by słyszał go tylko jego brat. Jednak małe były szanse na to, by słowa Billa dotarły do kogokolwiek innego, bo wszyscy pozostali trwając w sennym rozmarzeniu wsłuchiwali się w kolejny grany utwór przez Liv i Georga. Tom przyglądał się im dłuższą chwilę, po czym przeniósł wzrok na brata.
- Dołujesz się.
- No, kurde, Tom.
- Oni będą razem, są na dobrej drodze. Ja uporam się z przeszłością i zrobię wszystko, żeby uszczęśliwić Scarlett. A Rainie niedługo przestanie obawiać się o swoje życie i podejmie decyzję, ale ty… musisz żyć. Ona może nie wrócić, a tobie czas przecieka między palcami. Wiesz, co. Laura cały wieczór patrzyła na ciebie, jak na torcik z wisienką. Teraz z resztą też patrzy – Tom podchwycił wzrok dziewczyny i uśmiechnął się do niej, unosząc ku górze jeden kącik ust. – Pomyśl, co z tym zrobić – Tom klepnął brata w kolano i zabrawszy mu piwo, uniósł butelkę na znak toastu w kierunku Laury i pociągnął spory łyk. Potem oddał Billowi butelkę i poszedł do Georga z zamiarem pokazania mu, kto najlepiej w świecie potrafi grać na gitarze.
*

W domu panował chłód. Nie był przyjemny, jak w upalne letni dni, ale przenikający, budzący dreszcze. Scarlett rozejrzała się dookoła, jakby chciała upewnić się, czy to aby na pewno to samo miejsce, które jakiś czas temu opuściła. Wydawałoby, że wszystko było takie samo – bo w gruncie rzeczy było, ale jednocześnie nic nie wydawało się takie, jak przed wyjazdem. Zmieniła się aura i zimno, które czuła nie było tylko spowodowane wychłodzeniem pomieszczeń. Było w tym, coś jeszcze. Wiedziała, że czeka ich długa droga, nim znów na nowo wzniecą dawny płomień w ich życiu. Zdjęła buty i rzuciła torebkę na podłogę. Powoli obeszła parter, rozglądając się ostrożnie, jakby obawiała się, że coś zaraz wyskoczy zza rogu. Coś było nie tak. Ona to wiedziała i była pewna, że Tom tez to czuł, ale chyba oboje zbyt bardzo pragnęli, by było dobrze, żeby przyznać się do niepokojów. Weszła do kuchni i przysunąwszy stopą kosz na śmieci, otworzyła lodówkę. Ktoś to w końcu musiał zrobić. Wyrzuciła samo-chodzące resztki jedzenia, o których nie przyszło im do głowy pomyśleć przed wyjazdem. Jednak chyba nie było szans na to, by myślała wówczas o jedzeniu w lodówce. Kilka jogurtów wciąż nadawało się do spożycia, więc w połączeniu z muesli i płatkami czekoladowymi mogła uważać, że mieli obiad. Nie miała siły sprawdzać przydatności innych produktów, poza spleśniałym chlebem, który mówił sam za siebie. Zawiązała szczelnie worek i zeszła z nim do kotłowni. Wrzuciła go do specjalnego żeliwnego kosza i podpaliła. Nie uważała wyrzucania jedzenia, nawet zepsutego. Zabezpieczyła palenisko i przeszła do piwnicy mając nadzieję spotkać tam kotka. Zaniedbała go zupełnie i pewnie już jej nie poznawał. Miała nadzieję, że Max zajął się nim należycie, ale po czasie, który upłynął, niczego nie mogła być pewna. W ogóle miała wrażenie, jakby minęło przynajmniej kilka lat od momentu, kiedy ostatni raz była w tym domu szczęśliwa. Te dobre chwile zasnuła mgła i klarowne wydawały jej się tylko wydarzenia ostatnich tygodni. Poczuła, że nie chciała już tam być. Ten dom był pomnikiem czegoś, co zburzyła śmierć Liama i Scarlett nie wiedziała, co z tym powinna zrobić.
- Kicia, Kiiiicia – wołała miękko, jednak w pomieszczeniu nie dało się słyszeć nawet najmniejszego szelestu. Znalazła pustą miseczkę i częściowo rozwinięty motek wełny. Obeszła wszystkie pomieszczenia piwniczne i zrezygnowana wróciła na parter. Tom schodził z piętra, widząc jej zrozpaczoną minę, zmarszczył brwi, posyłając Scarlett pytające spojrzenie. – Kicia… - jęknęła, a jej oczy napełniły się łzami.
- Ach – westchnął i otoczył dziewczynę ramionami. – Nie chciałem ci mówić, żeby nie zepsuć ci humoru, Maleńka, ale kilka dni temu dzwonił do mnie Max i powiedział, że kiedy przyjechał nakarmić zwierzaki, kot uciekł. Otworzył drzwi garażu, a ona zwiała. Czekał długo, ale nie wróciła. Zostawił nawet uchylone okienko, ale już się nie pojawiła. Pewnie dosyć miała samotności.
- Nie potrafię zająć się kotem, a co dopiero dzieckiem – odparła drżącym głosem, ale zdając sobie sprawę, co powiedziała, nabrała gwałtownie powietrza i wypuściła je głośno. – Wiem, wiem, wiem – odpowiedziała sama sobie, nim Tom zdążył cokolwiek odpowiedzieć. Przytulił ją mocniej.
- Wypuściłem Cocę i Rufusa, póki jesteśmy w domu. Niech sobie poużywają wolności.
- No pewnie, długo były puszczone samopas – odsunęła się od niego z ciężkim westchnieniem i poszła znów do kuchni. Uchyliła okno i wstawiła wodę w czajniku elektrycznym. – Zanim wyjadę muszę trochę tu ogarnąć. Jest pełno kurzu i taki zaduch. Myślę, że chyba powinniśmy wezwać ogrodnika, ogród za bardzo się zapuścił i… - zawahała się i smętnie oparła się o blat. Zagryzła dolną wargę, powoli podnosząc wzrok na Toma. – Musimy jakoś ożywić to miejsce. Ta cisza, echo w niemal każdym pomieszczeniu, to mnie dobija, a jestem tu dopiero pół godziny. Ten dom… on… - pokręciła głową i prędko odwróciła się, gdy czajnik się wyłączył. Sięgnęła dwa kubki i wrzuciła do nich torebki owocowej herbaty. Zalała je i stała tak chwilę tyłem, wdychając słodki zapach. Tom podszedł do Scarlett i przytulił się do jej pleców, obejmując ją rękoma w talii.
- Jest za cichy, za smutny, za wielki, za pusty dla nas dwojga, wiem. Kiedy wrócimy tu znów tchniemy życie w te mury. Te tygodnie szybko miną, a potem zajmiemy się sobą i naszym życiem. Dobrze? – Scarlett zacisnęła dłonie na rękach Toma i żarliwie pokiwała twierdząco głową.
- A może… - odwróciła się w jego ramionach, spoglądając nań lśniącymi oczyma. – A może wynajmiemy coś w centrum, na jakiś czas… - wzruszyła ramionami, jakby pojęcie ‘jakiś czas’ nie miało znaczenia. – Zanim wszystkiego nie poukładamy.
-  Pomyślimy, Maleńka – przyciągnął ją do siebie i ucałował w czoło. Tom wiedział, że do uporania się z przeszłością nie wystarczy zmiana adresu. Wiedział, że potrzeba dużo, dużo więcej czasu, wysiłku i łez. A tego ostatniego pewnie będzie pod dostatkiem.
*

Sophie objęła krytycznym spojrzeniem swoje lustrzane odbicie. Jedno pasemko włosów wysmyknęło się z upięcia, więc poprawiła wsuwkę i wygładziła błękitną sukienkę koktajlową w kolano. Miała wąski rękaw do łokcia i dekolt w kwadracie. Była elegancka i skromna. Zupełnie, jak Sophie teraz. Uśmiechnęła się na myśl, że Nico złapałby się za głowę, widząc ją taką. Była lepszą wersją samej siebie, gdyby wybrała drogę, którą przeznaczyli jej rodzice. Wsunęła stopy w pantofle na wysokim obcasie i obejrzała się jeszcze raz. Chyba wyglądała ładnie.
- Mamo, dokąd idziesz? – z zamyślenia wyrwał ją głos Liv. Nie zauważyła, że córka stała w drzwiach jej sypialni oparta o futrynę. Przyglądała się jej bacznie. Sophie czuła, że się rumieni, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. Dotąd nie zastanawiała się nad tym, co pomyślą sobie jej dzieci. – Dominik – Liv odpowiedziała sama sobie, wchodząc do pokoju. Starannie zamknęła za sobą drzwi i podeszła do toaletki, na której stała szkatułka z biżuterią mamy.
- Nie wiem, czy powinnam – odparła nieco zawstydzona.
- Tata wiedział, że był miłością twojego życia. Ty wiesz, że on był miłością twojego. I tego już nic nie zmieni. Taty już nie ma, a ty jesteś jeszcze taka młoda i jestem pewna, że gdyby mógł dać nam swoje ostatnie słowo, tobie kazałby ułożyć sobie życie od nowa. Bo rzecz, której zawsze pragnął najbardziej, to twoje szczęście, mamo – Liv uśmiechnęła się, wyjmując perłowe kolczyki i podała je mamie. – Na szyję nic nie zakładaj, bo masz niewielki dekolt.
- To tylko kolacja.
- Wiem, nie mówię, że masz zaraz się z nim wiązać. Mam na myśli to, że powinnaś pozwolić sobie na luz. Jeżeli tylko jesteś na to gotowa – podała mamie szminkę w odcieniu wina i zaczekała, aż mama dokończy makijaż. – Bomba.
- Nie myślę o nim w kategorii potencjalnego partnera. Dominik jest mi wielkim oparciem i chyba bardzo przywiązałam się do jego pomocy. Jest mi bliski, bo dzięki niemu stanęłam no nogi, jako prezes DC. Zaczynałam przy nim i… chyba się zaprzyjaźniliśmy, ale nie wiem, czy mam prawo tak nazywać tą relację. Sama nie wiem, Liv. Lubię go i z chęcią idę na to spotkanie, bo potrzebuję odmiany, ale to nie zmienia faktu, że się obawiam. Wciąż kocham twojego ojca.
- Wiem – Liv stanęła obok mamy i objęła ją ramieniem. – Dorastałyśmy w poczuciu wielkiej miłości, jaka was łączyła. Nie musisz tego mówić. Pewnie dlatego nie mogę dojść do ładu z Hagenem, bo wymagam za dużo – uśmiechnęła się szeroko. – Myślę, że pasowałaby tu jeszcze ta perłowa bransoleta z kompletu od kolczyków – w domu rozległ się dźwięk dzwonka. – Baw się dobrze, mamo – Liv ucałowała Sophie w policzek i wybiegła z pokoju, by otworzyć drzwi. Kobieta westchnęła i spryskawszy się perfumami, zabrała torebkę i wyszła z pokoju, nie mając pojęcia, czy to właśnie było to, co powinna uczynić.
*

Dziesiątego września była na pokazie mody Charlotte Ronson w Nowym Jorku, jedenastego udzielała wywiadu dla ‘People’, a następnie była na pokazie kolekcji Y-3 projektu Yohji Yamamoto. Dwunastego poleciała do Los Angeles, gdzie wieczorem spotkała się z Liv, Tomem i Billem. Trzynastego wróciła do Nowego Jorku, gdzie pojawiła się na pokazie Rodarte, czternastego pokazała się u Elie’ego Tahari, natomiast piętnastego, co właściwie było punktem kulminacyjnym jej obecności podczas tygodnia mody, oglądała pokaz Calvina Kleina. Nie małym zaskoczeniem było dla niej, gdy tuz przed nosem po wybiegu przemaszerował przed nią nikt inny, jak Javier Fontaine. Jak zwykle zachowała niezmącony spokój. W sumie ten człowiek był jej obojętny. Na zakończenie dnia zaplanowano przyjęcie, na którym Scarlett miała wystąpić. To było dla niej punktem programu.


Uśmiechając się delikatnie, przeszła przez tłum zebranych i weszła na podest, gdzie miała wystąpić. W akompaniamencie cichych braw, usiadła na wysokim stołku, który dla niej przygotowano i mrugnęła do mężczyzny siedzącego za fortepianem. Ujęła w dłonie mikrofon i szepnęła krótkie; ‘thank you’. Stres, który towarzyszył jej w ciągu ostatnich kilku godzin, zniknął w momencie, w którym zabrzmiały pierwsze dźwięki piosenki. Nie liczyło się to, że miała obok siebie największe sławy świata show-businessu, ważna była tylko muzyka. Niemal z namaszczeniem wyśpiewała pierwsze wersy piosenki, bo już bez obaw wierzyła w każdy kolejny wers, w każde słowo. Wiedziała, że znalazła mężczyznę, któremu zaufała i chłopca, dzięki któremu wierzyła w tą miłość.  I choć nauczyła się już, że życie to bardziej łzy rozpaczy niż łzy szczęścia, choć bała się tego, co niosła za sobą miłość, wiedziała, że znalazła na zawsze, że droga, którą szła, była tą jej. Uchyliła powieki, a na jej usta wpłynął delikatny uśmiech. Przed oczami miała Toma. Jego uśmiech, czułe spojrzenie. Czuła dotyk jego dłoni i słyszała tembr głosu. Miłość była źródłem jej inspiracji, a Tom był jej miłością. Nie umiała śpiewać o niej i nie łączyć go z nią. Nie mogła, bo stanowili jedność. Synonim uczuć. Jej pełne wargi ułożyły się w delikatnym uśmiechu, gdy tak bliskie jej słowa wypływały z niej w postaci czystych dźwięków. Tak bardzo kochała na te krótkie chwile stawać się muzyką. Isobel uznała, że to dziwna polityka wykonywać zapomnianą piosenkę z albumu, gdy niedawno wypuściła singla, ale Scarlett była apolityczna, więc rozumowanie Isobel nijak ją obchodziło. Uznała, że to czas na ten utwór, że czas by go zaśpiewała. Czuła, że to właściwy czas i miejsce. Spojrzała wprost w oko kamery, zaciskając w piąstkę wyciągniętą przed siebie dłoń.

I am bound to you.

Bill odwrócił się, słysząc szczęk kluczy w misie. Kilka sekund później w salonie pojawił się Tom. Nic nie mówiąc, klapnął obok brata i zapatrzył się w telewizor. Był środek nocy, a on jechał przez pół miasta, żeby pogadać z Billem, a tu pojawia się ona. Nie wiedział, że występ Scarlett będzie transmitowany. Spojrzała w kamerę, jakby wiedząc, że on na nią patrzy. Dziwne, czuł się, jakby ona czuła to samo. Wyglądała ślicznie. Miała krótką dopasowaną koronkową sukienkę bez rękawów ze stójką. Gdyby nie podszewka, zakrywająca to, co mógł oglądać jedynie on, byłby piekielnie zazdrosny. Jej piękne włosy opadały wijącą się kaskadą na plecy i ramiona, delikatnie umalowana twarz emanowała uczuciem. Uśmiechnął się.
- Nie mówiła mi, że będzie transmisja.
- Bo nie miało być. Babka w MTV mówiła, że to decyzja organizatorów z ostatniej chwili. Mieli wyłączność – Tom puścił słowa brata mimo uszu, gdy usłyszał w telewizji pisk i brawa, ale jego uwagę przykuła Scarlett, która zszedłszy ze stołka, przeszła kilka kroków, a jej filigranowa postać, zdawała się wypełniać całą przestrzeń. Jej głos niósł się swą siłą i wiarą. Nie wiedział, czy to za sprawą dobrego sprzętu Billa, czy to faktycznie ta wielka determinacja, jak mu się wydawało, ale był zachwycony, jak zawsze.

I am bound to you.

Doskonale znał i pamiętał tą piosenkę. Kiedy czytał tekst, wiedział, co miał za sobą nieść, ale dopiero, gdy usłyszał ją w wykonaniu Scarlett, poczuł to na własnej skórze. Scarlett była fenomenem i o ile wiedział, że oni byli dobrym zespołem, tak ona nie mieściła się w żadnej kategorii. Była ponad wszystkim.
- Wiesz, Scarlett jest bardzo przestraszona tym wszystkim, co dzieje się między nami. A ja nie chcę, żeby ona się bała. Dość między nami niepokojów. Dlatego postanowiłem raz na zawsze zrobić porządek z przeszłością – Bill powoli przeniósł wzrok na Toma zapatrzonego w ekran.
- Zrobisz badania – odparł, bo wiedział. Nie musieli dzielić się informacjami, by wiedzieć tak kardynalne rzeczy.
- Jutro jadę porozmawiać z Leną. Ona upierała się, że David nie jest mój, ale wystarczy wziąć do ręki któreś z naszych zdjęć i porównać je z nim i… ja nie wierzę w to. Nie ma aż takich przypadków.
- Może, ale wiesz, Lena też była blondynką jak była młodsza, ma ciemne oczy i on nie musi być twój.
- Mam głęboką nadzieję, że tak będzie, bo nie wyobrażam sobie, co byłoby, gdyby między mną a Scarlett pojawił się jeszcze David. Lubię tego dzieciaka, bo pomógł mi pozbierać się po Liamie, ale… chcę, żeby to Scarlett była matką moich dzieci. A myślę o nim codziennie, siedzi w mojej głowie i nie daje mi spokoju. Nie mogę się z tego wygrzebać, póki nie upewnię się, że nie jest mój.
- W takich chwilach doceniam to, że jako nastolatek byłem ‘forever alone’ – westchnął. Tom prychnął i wyciągnął się wygodniej na kanapie. Zsunął ze stóp buty i założył nogi na szklany stolik. Scarlett zeszła ze stołka i stojąc na brzegu prowizorycznej sceny, wyśpiewywała kolejne wersy, wkładając w to każdy najmniejszy pokład swoich sił. Przyciskała zaciśniętą piąstkę do serca, by wraz z ostatnimi delikatnie wyśpiewanymi słowami wyciągnąć ja w górę i ukłonić się nisko. Rozbrzmiały brawa i zniknęła mu z oczu.
- A propos, co z Laurą? – uśmiechnął się cwano, spoglądając na Billa spod uniesionej brwi.
- Jak to, co? Nic. Pogawędziliśmy i tyle. To nie jest dziewczyna, którą można tak po prostu przelecieć. Swoją drogą, chyba nie mam ochoty na seks z żadną. Uczenie się życia bez Rainie wcale nie jest proste. Tym bardziej, kiedy jej obraz wciąż jest świeży w mojej głowie. Może za pół roku, może za rok, ale na pewno i nie teraz – wyraz twarzy Toma wyrażał zupełny sceptycyzm, co Bill skwitował wywróceniem oczu. – Wiem, że chciałeś dobrze.
- Chyba za dużo i za często.
- Tom, Scarlett jest dużą dziewczynką i myślę, że gdyby David okazał się twoim dzieckiem, to jakoś to przełknie, bo przecież został poczęty długo przed waszym poznaniem się, co nie?
- Niby tak, ale widzisz, to będzie dla niej kolejny cios.
- Nic z tym nie zrobisz, a czas najwyższy, żebyś wszystko poukładał. Robisz uniki, masz przez to wyrzuty sumienia i wydaje ci się, że ona to czuje i przez to tworzą się między wami napięcia. Scarlett teraz będzie w trasie niemal non stop, więc załatw sprawę jak należy i powiedz jej o wszystkim.
- Boję się, wiesz? – Tom spojrzał na Billa. Wprost w czekoladowe tęczówki, identyczne jak jego własne. Lubił to uczucie, gdy nie musiał mówić, by Bill wiedział, co czuł. – Boję się, że to się posypie jeszcze bardziej. Kochamy się i co z tego, skoro wciąż coś się pieprzy.
- Czasem miłość po prostu nie wystarcza. Spójrz na mnie i Rainie… albo nie. To zbyt drastyczny przypadek. Na Liv i Georga. Kochają się. To widać na kilometr, ale czy to wystarczy, żeby byli razem? Nie, bo się nie starają oboje. To nic, że Geoś wychodzi z siebie i staje obok, Liv wciąż się waha i przez to snują się jak te dwa nieszczęścia. Musicie oboje pracować nad sobą, żeby to wypaliło. Inaczej, nawet wasza wielka miłość będzie niczym w stosunku do złośliwości rzeczy martwych.
- Wiem, Bill. Dlatego jutro jadę do Loitsche. Jeżeli Lena nie zgodzi się na badania, zmuszę ją do tego.
- Mówią o Scarlett – odparł Bill po chwili ciszy. Obaj zwrócili wzrok w stronę telewizora.
*

Musiała bardzo się starać, żeby nie roześmiać się w głos. Rozmawiała z Beyonce i Fergie, Taylor Swift i Kelly Rowland. Dzięki zabiegom Isobel została przedstawiona wielu wpływowym osobom ze świata mody i nie tylko. Zewsząd opływały ją pochlebstwa – mniej lub bardziej szczere. Czuła się oszołomiona i brakowało jej za sobą Toma, który po prostu złapałby ją za rękę. Cofając się kroczek nie wyczuwała jego torsu, a jedynie przecinała powietrze. To nie dodawało jej pewności siebie, ale przecież zanim pojawił się w jej życiu też jakoś funkcjonowała i to całkiem nieźle.
Czując niekomfortową duszność, przeprosiła Isobel i człowieka odpowiedzialnego za stronę marketingową kolekcji Dsquared. Przemierzywszy niepostrzeżenie salę bankietową, uchyliła drzwi balkonowe i z ulgą wysmyknęła się na zewnątrz. Odetchnęła głęboko, opierając dłonie na chłodnej balustradzie i spojrzała w niebo. Skrzyło się milionem gwiazd.
- Męczy cię tłok? – jej uszu dobiegł cichy, głęboki i lekko chrapliwy głos. Poczuła przebiegające po plecach dreszcze. Skądś go już znała. Odwróciła się powoli, pragnąc nie dać po sobie poznać, że obecność intruza wywarła na niej jakiekolwiek wrażenie.
- Raczej duchota – odparła powoli, mierząc uważnym spojrzeniem przystojna twarz Javiera Fontaine. Zrównał się z nią i oparł o poręcz.
- Nie pomyśl, że cię prześladuję. Po prostu uznałem, że to dobry moment na złagodzenie twojego zapewne paskudnego zdania o mnie – Scarlett spojrzała na niego spod uniesionych brwi. Była nieco zdziwiona tą odmianą.
- No proszę, czyli jednak masz w sobie trochę pokory.
- Naprawdę przepraszam za wszystko, co powiedziałem, zrobiłem, a nie powinienem albo inaczej, za to, czego nie zrobiłem, a powinienem – wyciągnął do niej dłoń, a Scarlett patrzyła na Javiera dłuższą chwilę, po czym z wahaniem pozwoliła mu uścisnąć własną.
- W porządku, ale i tak jesteś na warunkowym.
- W porządku – uśmiechnął się od ucha do ucha i Scarlett musiała przyznać, że miał czarujący uśmiech. – Gwoli dalszego zadośćuczynienia zapraszam na drinka. Ponoć barman serwuje tu całkiem niezłe – Scarlett przyglądała mu się moment, jakby w jego twarzy mogła znaleźć cień czegoś nieszczerego, po czym z wahaniem skinęła głową. 
Javier Fontaine stał się dla niej w tej chwili zagadką. Nie czuła do niego niechęci, ani żadnej sympatii. W tej chwili zaimponował jej sposób, w jaki podał jej ramię i pozwolił przejść pierwszej. Spodobało jej się jego spojrzenie i uroczy uśmiech. Spodobało jej się to, że adorował ją ktoś inny niż Tom i było to takie… naturalne. Nie czuła się osaczona, ani rozbierana wzrokiem, jak to zwykle bywało. Dlatego zgodziła się na drinka. Bo to był przyjemny wieczór.

Późną nocą, kiedy siedziała w jego aucie, jadąc do hotelu, zastanawiała się, dlaczego przystała na tą propozycję. W końcu kierowca tylko czekał na to, by wezwała go do siebie, a ona wsiadła do samochodu z człowiekiem, którego wcześniej nie lubiła, potem stał się jej obojętny, a tego wieczoru po prostu miły. Nie wiedziała jeszcze, co to wszystko znaczyło, ale czuła się dobrze. Wszystko się układało, było na jak najlepszej drodze ku temu, by wróciło do normy. A Javier? Spojrzała na niego, prowadził w skupieniu, nijak przejmując się wiecznym ruchem Nowego Jorku. Javier był dla niej dowodem na to, że istnieją mężczyźni, którzy w normalny sposób potrafią okazać kobiecie zainteresowanie i to ją urzekło. Pod hotelem pierwszy wysiadł z auta i otworzył jej drzwi. A na pożegnanie ucałował jej dłoń.
- Scarlett, czy mogę liczyć na to, że jeśli spotkamy się gdzieś, w jakiejś przyszłości, to ofiarujesz mi swój czas i wypijesz ze mną kawę? – Brunetka uśmiechnęła się i patrzyła na niego chwilę, przekrzywiając głowę w swój ulubiony sposób.
- Próbuj, a czy ci się uda, to kto wie? – odparła z tajemniczym uśmiechem i odeszła lekko kołysząc biodrami i zabierając ze sobą jego zafascynowane spojrzenie. Kiedy weszła do hotelu, rozdzwonił się jej telefon. Z czułym uśmiechem na ustach zaakceptowała połączenie i przyłożyła słuchawkę do ucha. – Cześć, Tooom. Nie masz pojęcia, ile się dziś wydarzyło… - dalsze słowa umknęły postronnym  słuchaczom, gdyż Scarlett w towarzystwie Toby’ego zniknęła za drzwiami windy. 
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo