Tytuł; Paullina Simons
Tatiana i Aleksander
Przygotowania szły pełną parą. Scarlett czerpała z tego
garściami, niczym dziecko cieszyła się każdą najdrobniejszą rzeczą; ładnym
stosem drewna, równym kręgiem kamieni, lampionami, które Gordon zawiesił
wszędzie, gdzie tylko się dało, by rozjaśnić ogród. Śpiewała piosenki płynące z
radia, nijak przejmując się tym, czy zostanie przyłapana przez wszechobecnych
fotografów amatorów bądź tych, dzięki którym mogła trafić na okładkę jakiegoś
piśmidła. Zdziwieni zaproszeniem goście zaczęli przybywać po południu. Pierwszy
był Bill, która załatwił sobie iście ogniskową wałówkę. Przyjechał uśmiechnięty
od ucha do ucha w koszuli z jakimś hawajskim motywem, twierdząc, że zamierza
czuć się jak na wakacjach. Przeszczęśliwa brunetka rzuciła mu się na szyję,
zmuszając, by rzucił swoje pakunki i ją przytulił. Bill spojrzał pytająco na
Toma, a on tylko wzruszył ramionami i odszedł w stronę szopy po kolejną porcję
drewna do ogniska. Scarlett ucałowała go w policzek i rzekłszy, że cieszy się,
że przyjechał, popędziła gdzieś dalej w podskokach. Włosy zaplotła w dwa
warkocze i ubrana w wielką koszulkę Toma i getry, przy swoim metrze
sześćdziesiąt z haczykiem wyglądała, jak dziecko. Dzielnie nosiła drewno, co
chwila odsuwając z twarzy kosmyki włosów. Przy każdej możliwej okazji tuliła
się do Toma, a on był wielce tym zadowolony. Bill zastawał się wtulonych w
siebie w garażu, w kuchni, w szopie i w korytarzu, koło ogniska i za domem.
Byli nierozłączni i wydawało się, że czas się cofnął, a oni znów są u progu
wspólnego bycia bez traumatycznych przeżyć i cierpienia. Kiedy dołączyła do
nich cała reszta; Shie i Julie z Nico, Liv z Georgiem i Gustavem oraz Margo i Sophie
z Dominikiem, który został zaproszony osobiście przez Scarlett, bo zaczęła
traktować go już jak członka rodziny. Czekała ją jednak niespodzianka, bo wraz
z nim pojawiła się Laura, córka Dominika. Scarlett była już zupełnie
szczęśliwa, mając przy sobie wszystkich najbliższych, a Tomowi robiło się lżej
na sercu, gdy widział jej radość.
Gdy zapadł zmrok, a ognisko płonęło pełnym ogniem i zebrali
się już wszyscy, ciszę, która zapadła na krótką chwilę, przerwało westchnienie
Scarlett.
- Nawet nie wiecie, jak bardzo tego pragnęłam. Byśmy byli
tak razem, wszyscy. Ostatnio działo się tak wiele, chociaż pozornie to nic i
chyba zbyt często się mijaliśmy w tym całym pomylonym biegu – Scarlett patrzyła
w ogień, a Tom obejmował ją ramieniem. Po jej wystąpieniu zrobiło się zupełnie
nostalgicznie.
- Matko, S.! Aleś narzuciła klimat! – wykrzyknął Shie,
manewrując kijkiem nad ogniem. – Gdyby nie ten pęd, nie miałabyś brata
detektywa – uśmiechnął się szeroko, puszczając brunetce oczko.
- Tere fere – wywróciła oczami, wtulając się w Toma. – Nie
musisz się tak chwalić, każdy wie, że jesteś super gliną i że cię rozchwytują
po całym świecie – wystawiła bratu język i bardziej schowała się pod ramieniem
Toma, który usiłował nie strącić w ognisko specyfików, które piekł.
- Spokój, dzieci – Sophie odezwała się stanowczym i pełnym
dostojeństwa tonem i upiła spory łyk piwa. Bez makijażu, w jeansach i grubej
bluzie, z włosami związanymi w kucyk wyglądała prawie tak samo, jak kilka lat
wcześniej, gdy była jeszcze tylko mamą.
- Tak jest, Pani Prezes – Scarlett zasalutowała, posyłając
mamie przekorny uśmiech. Sophie pokręciła głową z dezaprobatą i zasunęła zamek
bluzy pod samą szyję.
- W ogóle to – zaczęła niepewnie Laura. – Chyba fajnie mieć
taką dużą rodzinę, co?
- To jest bardzo fajne, ale w sumie dopiero teraz. Jak
byłyśmy małe, to byliśmy tylko w czwórkę. Wielką rodziną jesteśmy dopiero od
niedawna i mając to doświadczenie mogę szczerze powiedzieć, że to jest fajnie –
Liv uśmiechnęła się szeroko. Laura odpowiedziała jej takim samym uśmiechem i
pokiwała rozumnie głową, choć nie mogła nic o tym wiedzieć, bo wychowywała się
przecież tylko z tatą i dziadkami. Wieczór upływał szybko i błogo. Tom grał na
gitarze, a Scarlett śpiewała. Liv szalała z aparatem i kamerą na przemian i
zupełnie jawnie pozwalała adorować się Georgowi. Natomiast Margo, Gustav i Bill
z zaróżowionymi ogniem twarzami rozmawiali o czymś niemal cały czas, popijając
kolejne piwka. Shie i Julie zmieniali się, co jakiś czas w zaglądaniu do Nico,
a Dominik, Laura i Sophie udzielali się we wszystkim po trochu. Kiedy Scarlett
na nich patrzyła miała nieodparte wrażenie, że wyglądali razem jak rodzina, ale
nie czuła zazdrości. Cieszyła się, że mama odnajdowała się znów w życiu. Najadła
się za wszystkie czasy; piankami, pieczonymi ziemniakami i kiełbaskami, które
Tom dzielnie piekł, sam smażąc się w ogniu paleniska. Wypiła ze trzy piwa i
choć szumiało jej w głowie i w gruncie rzeczy w ogóle jej nie smakowały, bo
były paskudnie gorzkie, nic a nic jej to nie obchodziło. Patrzyła w ogień i
choć obraz nieco zamazywał jej się przed oczami, czuła się dobrze. Pierwszy raz
od bardzo dawna była spokojna. Siedziała sobie tak, chłonąc przyjemne ciepełko
bijące od ogniska, kiedy to tuż obok jej twarz pojawiła się dłoń. Odwróciła
głowę, doskonale wiedząc, do kogo należała. Uśmiechnęła się i schowała swoją w
dużej dłoni Toma. Troszkę plątał jej się krok, ale prowadzona przez niego,
czuła się jakby frunęła. Odeszli kilka kroków na tyle blisko, żeby słyszeć
muzykę, ale tez na tyle daleko, by oddalić się od wszystkich. Tom zamknął
Scarlett w czułym uścisku, a ona objęła go rękoma w pasie. Zaczęli bujać się w
rytm muzyki, ignorując jakiekolwiek kroki. Scarlett deptała co chwilę Toma,
mrucząc pod nosem ‘ups’ albo ‘o matko kochana’, a on kwitował to pobłażliwym
uśmiechem.
- Ktoś tu się wciął? – zapytał, przyciągając dziewczynę
mocniej do siebie.
- Oj tam, oj tam. Dziś jest mi tak doooooooobrze –
wyciągnęła w górę ręce i niespodziewanie wygięła plecy w łuk, niemal robiąc
mostek. Tom, nie będąc przygotowanym na taki zwrot akcji, ledwo ją utrzymał, a
Scarlett roześmiała się radośnie. – Miałeś cudowny pomysł – spojrzała na niego
spod rzęs i znów wtuliła się w tors chłopaka. – Chciałabym, żeby dziś, teraz
było zawsze.
- No, przecież jest. Zawsze to powtarzasz.
- No taaaaak, ale wiesz, o co mi chodzi. Żadnych zmartwień,
żadnych obowiązków, żadnych planów i wspomnień. Wrócimy tam i co będzie? –
spojrzała na Toma troszkę mętnym wzrokiem. Uznał, że chyba wypiła za mało,
skoro wciąż martwiły ją takie rzeczy, jak dzień jutrzejszy. Odgarnął jej włosy
z policzka i pogładził go delikatnie.
- Jak wrócimy, to zrobimy cos fajnego. Żadnych zmartwień –
jej twarz się rozpromieniła, jakby zapewnienie Toma wystarczyło, by uwierzyła,
że wszystko będzie w porządku.
- Co takiego? – posłała Tomowi przekorne spojrzenie i
przekrzywiła głowę w ten zupełnie rozmiękczający go sposób.
- Hmmm – zamyślił się chwilę, przytulając ją do siebie. –
Będziemy robić nic albo zupełnie dużo zupełnie razem i tylko w dwoje – mruknął
do ucha Scarlett, a ona zachichotała niczym niedoświadczona nastolatka i mógł
przysiąc, że się zarumieniła.
- Ale ja przecież wyjeżdżam – burknęła.
- A kto powiedział, że cię wypuszczę?
- Fakt – uśmiechnęła się od ucha do ucha. – Ale kiedy Isobel
wyjdzie i udzieli wywiadu za mnie, będzie na ciebie. Nie chciałabym, żeby
śpiewała – parsknęła śmiechem, przypominając sobie próbkę umiejętności swojej
menager. Gdzieś z boku doleciało do niej, że z radia płynie szybka piosenka,
więc zakręciła biodrami, zmuszając Toma, by zmienił rytm. Zaczęła wywijać,
kręcić się, zmysłowo balansować biodrami i ocierać się o niego, a Tom próbując
dorównać jej jakimkolwiek układem kroków, pląsał w nieokreślonym rytmie. Balansowali
tak ciałami, tworząc coś, co ciężko nazwać było tańcem, jeśli już to jakimś
wygibasem, gdy Scarlett nagle zamarła i zbladła na tyle mocno, by dostrzegł to
w mroku. – Boże, Liam – wyszeptała, a do oczu napłynęły jej łzy. – Tom my się
bawimy, a przecież… - zaczęła drżeć, więc Tom natychmiast mocno przygarnął ją
do siebie. Przytulił ją mocno, szepcząc jej cichutko na uspokojenie. – Jak mogłam
zapomnieć… Tom – podniosła głowę, spoglądając na niego załzawionymi oczyma.
Widząc cierpienie wyzierające z tych cudownych oczu, postanowił, co zrobi, gdy
Scarlett wyjedzie. Musiał wreszcie doprowadzić pewne sprawy do końca, by móc w
pełni budować z nią ich nowy świat.
- Nie, Maleńka. Nie mów tak. Liam wolałby mieć szczęśliwą
mamę. Wiem, że to oklepana gadka, ale tak jest. Jeśli byłabyś szczęśliwa, to on
też. A teraz, kiedy go nie ma… ten ból będzie w nas długo. Ba, na zawsze, ale
życie toczy się dalej. Fakt, tańczyć nie musimy, ale musimy żyć dalej. I to
ognisko jest właśnie po to, żeby żyć dalej – pocałował brunetkę w czubek głowy
i jeszcze raz mocno do siebie przytulił. Po tym objął ją ramieniem,
przyciągając ją do swego boku i powoli poprowadził ją w stronę ogniska.
- Och, Tom – pociągnęła nosem i mocno przywarła do jego
boku.
Liv zdecydowanie nieumiejętnie lewą ręką chwyciła gryf
gitary, a prawą musnęła opuszkami struny, a w efekcie tego instrument wydał z
siebie skrzypliwy dźwięk. Pokręciła zdegustowana głową, mając nadzieję, że nikt
poza nią tego nie słyszał. Przeliczyła się, słysząc koło ucha chichot. Niski,
gardłowy, ale wciąż chichot. Poczuła dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa.
Zawsze, kiedy był w pobliżu i choćby muskał dłonią jej własną, czy mówił,
patrząc tym swoim przeszywającym wzrokiem, reagowała w ten sposób. Objął ją
rękoma w talii i oparł głowę na ramieniu dziewczyny.
- Czyżbyś zamierzała mnie wykolegować z zespołu?
- Tak, to był mój popis – mruknęła, opierając się o tors
szatyna. – Myślę, że chłopaki bez wahania zastąpią mną ciebie – uśmiechnęła
się, gdy Georg w odpowiedzi ułożył poprawie jej dłonie na instrumencie.
- Tak zrobisz lepsze wrażenie – szepnął jej do ucha,
dociskając jej palce do odpowiednich strun i ująwszy drugą jej dłoń, delikatnie
musnął nią struny. Gitara wydała z siebie pawie czysty, ładny dźwięk, co
niewątpliwie uradowało Liv.
- Chyba masz rację, to otworzy drzwi do mojej wielkiej,
muzycznej kariery. A właśnie, kiedy lecicie? Bo ja siedemnastego mam sesję ze
Scarlett.
- Wiesz, powinnaś zapytać swojej siostry, bo to ona dyryguje
naszymi terminami – Liv zmarszczyła brwi, nie bardzo wiedząc, co Georg miał na
myśli i spojrzała na niego pytająco, skłaniając go do rozwinięcia myśli
przeciągłym mruknięciem. – Oj, no. Tom powiedział, że jeśli David nie dopasuje
naszych terminów do Scarlett, to on nigdzie nie leci, a przynajmniej nie wtedy,
kiedy ona miałaby zostać tu, a on polecieć. Dlatego leci mniej więcej w tym
samym czasie i wracamy też plus minus w ten sam dzień. Pewnie Jost przyparłby
go do muru, gdyby Bill nie poparł braciszka całym swoim bytowaniem, a mnie to w
sumie obojętne. Zrobię, co mam do zrobienia i wracam. Do ciebie – dodał po
chwili z nikłym uśmiechem na ustach. Liv uroczo się zarumieniła i zapewne nie
wiedząc, co powinna powiedzieć, obruszyła się i pewniej chwyciła gitarę.
- Poucz mnie – poprosiła wciąż lekko zawstydzona.
Tom wziął na ręce na wpół śpiącą Scarlett i uchwyciwszy
spojrzenie Shie’a wskazał, dokąd się udaje. Szatyn przytaknął, a on pewniej
ujmując mamroczącą coś pod nosem brunetkę, skierował się w stronę domu. Musiał
przyznać, że to był udany wieczór. Pomijając małe załamanie nastoju wynikłe z
powodu ich wspólnego tańca, był naprawdę zadowolony. Szkoda mu było już
odchodzić od ogniska. Zrobiło się nastrojowo, gdy ogień powoli już dogasał i
niemal każdy tulił się do kogoś, a na pierwszy plan wypływały same
melancholijne tematy. Gdy patrzył na Shie’a i Julie, gdzieś w środku zazdrościł
im. Życiowe zawirowania najpewniej mieli już za sobą. Byli szczęśliwym i
nieprawdopodobnie zgodnym małżeństwem, mieli zdrowe i pełne energii dziecko, a
w drodze kolejne i choć przecież nie zawsze było idealnie, oni opierali się
wszelkim burzom. Tom zazdrościł im szczęścia, ale tego, że ich dziecko rosło w
oczach, że nikt nie czyhał na to, aby im pokrzyżować plany i namieszać w życiu
i tego, że ich problemy nie wynikały z ludzkiej zawiści, a kolei losu. Kiedy
myślał o tym zbyt długo, zaczynał żałować, a tego nie chciał. Pewniej objął
Scarlett, która zarzuciwszy mu ręce na szyję, niczym mantrę powtarzała, że nie
była pijana i z pewnym trudem otworzywszy drzwi, wszedł do domu i skierował się
do swojego pokoju, gdzie położył ją do łóżka.
- Nie jestem pijana – mruknęła wtulając się w poduszkę i
zwijając się w kłębek, przez co utrudniła mu zdejmowanie jej butów.
- No pewnie – zaśmiał się pod nosem, rozwiązując jej
trampka. Sapnął, gdy schowała nogi pod kołdrę. Odrzucił ją i rozwiązywał dalej.
- Tooooom – jęknęła. – Co ty robisz, przecież zdejmę sama,
no. Umiem chyba, nie? – z trudem podniosła głowę, spoglądając na niego jednym
okiem. Wykorzystał ten moment i prędko pozbawił ją butów.
- No już nic nie robię.
- To dobrze, bo ja naprawdę nie jestem pijana – ciężko
opuściła głowę na poduszkę i zapadła się w niej, nie mając sił nawet się
przykryć. Zrobił to za nią i usiadł na podłodze przy łóżku, postanawiając
zaczekać, aż Scarlett zaśnie. Wypiła chyba pięć piw, choć wszystkim na około
powtarzała, że są paskudne i nie wie, co w nią wstąpiło. W sumie on też tego
nie wiedział. Wypaliła prawie pół paczki jego papierosów i wydawało mu się, że
czuła się świetnie. Psychicznie, bo z ogólnym samopoczuciem rano pewnie będzie
u niej średnio. Oparł głowę na materacu, przyglądając się jej wtulonej w
poduszkę twarzy. Dziś jej trochę nie poznawał. Była głośna, rozgadana i taka
bardzo, jakby za wszelką cenę pragnęła się dobrze bawić. Wiedział, że nie
chciała go martwić, że pragnęła pokazać mu, że wszystko wraca do normy, ale
zapomniała o tym, że on jak mało, kto potrafi ją rozgryźć. Odsunął z jej twarzy
zabłąkany kosmyk, delikatnie muskając jej policzek, a Scarlett uśmiechnęła się
przez sen. Wszystko wydawało się iść ku dobremu, ale Tom był pewien, że przed
nimi jeszcze długa droga. Ten dzień był jak wyjęty z innej bajki. Pełen
szczęścia i beztroski, ale za kila godzin miał nadejść ranek, już zupełnie
zwykły i trochę obawiał się, co przyniesie powrót do Berlina i obowiązków. Oddychała
miarowo, spała już głęboko i choć niezbyt przyjemnie pachniała alkoholem,
papierosami i dymem, to wciąż widział w niej swoją księżniczkę i to go
uspokoiło, bo czuł, że pomimo wszystko, wciąż nią była. Czuł, że otaczające ich
problemy, choć nieraz ich różniły, to nie zabiły ani kawałeczka ich miłości.
Podniósł się z podłogi i ucałowawszy ją w czoło, wyszedł z pokoju.
Kiedy wrócił do ogrodu, zastał Georga grającego na gitarze
jakąś smętną piosenkę i – co go niemało zdziwiło – wtórującą mu śpiewem Liv. Starsza
siostra Scarlett nie miała jej talentu, ale całkiem przyzwoity, czysto brzmiący
i zupełnie chropowaty głos. ‘Wish you
were here’ brzmiało w jej wykonaniu nieźle. Usiadł obok Billa i skinął
głową w odpowiedzi na jego pytające spojrzenie.
- Spójrz na nich – mruknął Bill, wskazując na Georga i Liv.
– Oni mogliby mieć z nas wszystkich najlepiej. Bo Liv nie musi obawiać się o
swoje życie, a Georg nie użera się z przeszłością. Mogliby być razem po prostu,
a tego nie chcą, Tom. Nie rozumiem – mówił cicho, tak by słyszał go tylko jego
brat. Jednak małe były szanse na to, by słowa Billa dotarły do kogokolwiek
innego, bo wszyscy pozostali trwając w sennym rozmarzeniu wsłuchiwali się w
kolejny grany utwór przez Liv i Georga. Tom przyglądał się im dłuższą chwilę,
po czym przeniósł wzrok na brata.
- Dołujesz się.
- No, kurde, Tom.
- Oni będą razem, są na dobrej drodze. Ja uporam się z
przeszłością i zrobię wszystko, żeby uszczęśliwić Scarlett. A Rainie niedługo
przestanie obawiać się o swoje życie i podejmie decyzję, ale ty… musisz żyć.
Ona może nie wrócić, a tobie czas przecieka między palcami. Wiesz, co. Laura
cały wieczór patrzyła na ciebie, jak na torcik z wisienką. Teraz z resztą też
patrzy – Tom podchwycił wzrok dziewczyny i uśmiechnął się do niej, unosząc ku
górze jeden kącik ust. – Pomyśl, co z tym zrobić – Tom klepnął brata w kolano i
zabrawszy mu piwo, uniósł butelkę na znak toastu w kierunku Laury i pociągnął
spory łyk. Potem oddał Billowi butelkę i poszedł do Georga z zamiarem pokazania
mu, kto najlepiej w świecie potrafi grać na gitarze.
*
W domu panował chłód. Nie był przyjemny, jak w upalne letni
dni, ale przenikający, budzący dreszcze. Scarlett rozejrzała się dookoła, jakby
chciała upewnić się, czy to aby na pewno to samo miejsce, które jakiś czas temu
opuściła. Wydawałoby, że wszystko było takie samo – bo w gruncie rzeczy było,
ale jednocześnie nic nie wydawało się takie, jak przed wyjazdem. Zmieniła się
aura i zimno, które czuła nie było tylko spowodowane wychłodzeniem pomieszczeń.
Było w tym, coś jeszcze. Wiedziała, że czeka ich długa droga, nim znów na nowo
wzniecą dawny płomień w ich życiu. Zdjęła buty i rzuciła torebkę na podłogę.
Powoli obeszła parter, rozglądając się ostrożnie, jakby obawiała się, że coś
zaraz wyskoczy zza rogu. Coś było nie tak. Ona to wiedziała i była pewna, że
Tom tez to czuł, ale chyba oboje zbyt bardzo pragnęli, by było dobrze, żeby
przyznać się do niepokojów. Weszła do kuchni i przysunąwszy stopą kosz na
śmieci, otworzyła lodówkę. Ktoś to w końcu musiał zrobić. Wyrzuciła
samo-chodzące resztki jedzenia, o których nie przyszło im do głowy pomyśleć
przed wyjazdem. Jednak chyba nie było szans na to, by myślała wówczas o
jedzeniu w lodówce. Kilka jogurtów wciąż nadawało się do spożycia, więc w
połączeniu z muesli i płatkami czekoladowymi mogła uważać, że mieli obiad. Nie
miała siły sprawdzać przydatności innych produktów, poza spleśniałym chlebem,
który mówił sam za siebie. Zawiązała szczelnie worek i zeszła z nim do
kotłowni. Wrzuciła go do specjalnego żeliwnego kosza i podpaliła. Nie uważała
wyrzucania jedzenia, nawet zepsutego. Zabezpieczyła palenisko i przeszła do
piwnicy mając nadzieję spotkać tam kotka. Zaniedbała go zupełnie i pewnie już
jej nie poznawał. Miała nadzieję, że Max zajął się nim należycie, ale po
czasie, który upłynął, niczego nie mogła być pewna. W ogóle miała wrażenie,
jakby minęło przynajmniej kilka lat od momentu, kiedy ostatni raz była w tym
domu szczęśliwa. Te dobre chwile zasnuła mgła i klarowne wydawały jej się tylko
wydarzenia ostatnich tygodni. Poczuła, że nie chciała już tam być. Ten dom był
pomnikiem czegoś, co zburzyła śmierć Liama i Scarlett nie wiedziała, co z tym
powinna zrobić.
- Kicia, Kiiiicia – wołała miękko, jednak w pomieszczeniu
nie dało się słyszeć nawet najmniejszego szelestu. Znalazła pustą miseczkę i
częściowo rozwinięty motek wełny. Obeszła wszystkie pomieszczenia piwniczne i
zrezygnowana wróciła na parter. Tom schodził z piętra, widząc jej zrozpaczoną
minę, zmarszczył brwi, posyłając Scarlett pytające spojrzenie. – Kicia… -
jęknęła, a jej oczy napełniły się łzami.
- Ach – westchnął i otoczył dziewczynę ramionami. – Nie
chciałem ci mówić, żeby nie zepsuć ci humoru, Maleńka, ale kilka dni temu
dzwonił do mnie Max i powiedział, że kiedy przyjechał nakarmić zwierzaki, kot
uciekł. Otworzył drzwi garażu, a ona zwiała. Czekał długo, ale nie wróciła.
Zostawił nawet uchylone okienko, ale już się nie pojawiła. Pewnie dosyć miała
samotności.
- Nie potrafię zająć się kotem, a co dopiero dzieckiem –
odparła drżącym głosem, ale zdając sobie sprawę, co powiedziała, nabrała
gwałtownie powietrza i wypuściła je głośno. – Wiem, wiem, wiem – odpowiedziała
sama sobie, nim Tom zdążył cokolwiek odpowiedzieć. Przytulił ją mocniej.
- Wypuściłem Cocę i Rufusa, póki jesteśmy w domu. Niech
sobie poużywają wolności.
- No pewnie, długo były puszczone samopas – odsunęła się od
niego z ciężkim westchnieniem i poszła znów do kuchni. Uchyliła okno i wstawiła
wodę w czajniku elektrycznym. – Zanim wyjadę muszę trochę tu ogarnąć. Jest
pełno kurzu i taki zaduch. Myślę, że chyba powinniśmy wezwać ogrodnika, ogród
za bardzo się zapuścił i… - zawahała się i smętnie oparła się o blat. Zagryzła
dolną wargę, powoli podnosząc wzrok na Toma. – Musimy jakoś ożywić to miejsce. Ta
cisza, echo w niemal każdym pomieszczeniu, to mnie dobija, a jestem tu dopiero
pół godziny. Ten dom… on… - pokręciła głową i prędko odwróciła się, gdy czajnik
się wyłączył. Sięgnęła dwa kubki i wrzuciła do nich torebki owocowej herbaty.
Zalała je i stała tak chwilę tyłem, wdychając słodki zapach. Tom podszedł do
Scarlett i przytulił się do jej pleców, obejmując ją rękoma w talii.
- Jest za cichy, za smutny, za wielki, za pusty dla nas
dwojga, wiem. Kiedy wrócimy tu znów
tchniemy życie w te mury. Te tygodnie szybko miną, a potem zajmiemy się
sobą i naszym życiem. Dobrze? – Scarlett zacisnęła dłonie na rękach Toma i
żarliwie pokiwała twierdząco głową.
- A może… - odwróciła się w jego ramionach, spoglądając nań
lśniącymi oczyma. – A może wynajmiemy coś w centrum, na jakiś czas… - wzruszyła
ramionami, jakby pojęcie ‘jakiś czas’ nie miało znaczenia. – Zanim wszystkiego
nie poukładamy.
- Pomyślimy, Maleńka
– przyciągnął ją do siebie i ucałował w czoło. Tom wiedział, że do uporania się
z przeszłością nie wystarczy zmiana adresu. Wiedział, że potrzeba dużo, dużo
więcej czasu, wysiłku i łez. A tego ostatniego pewnie będzie pod dostatkiem.
*
Sophie objęła krytycznym spojrzeniem swoje lustrzane
odbicie. Jedno pasemko włosów wysmyknęło się z upięcia, więc poprawiła wsuwkę i
wygładziła błękitną sukienkę koktajlową w kolano. Miała wąski rękaw do łokcia i
dekolt w kwadracie. Była elegancka i skromna. Zupełnie, jak Sophie teraz. Uśmiechnęła
się na myśl, że Nico złapałby się za głowę, widząc ją taką. Była lepszą wersją
samej siebie, gdyby wybrała drogę, którą przeznaczyli jej rodzice. Wsunęła
stopy w pantofle na wysokim obcasie i obejrzała się jeszcze raz. Chyba
wyglądała ładnie.
- Mamo, dokąd idziesz? – z zamyślenia wyrwał ją głos Liv.
Nie zauważyła, że córka stała w drzwiach jej sypialni oparta o futrynę.
Przyglądała się jej bacznie. Sophie czuła, że się rumieni, nie bardzo wiedząc,
co odpowiedzieć. Dotąd nie zastanawiała się nad tym, co pomyślą sobie jej
dzieci. – Dominik – Liv odpowiedziała sama sobie, wchodząc do pokoju. Starannie
zamknęła za sobą drzwi i podeszła do toaletki, na której stała szkatułka z
biżuterią mamy.
- Nie wiem, czy powinnam – odparła nieco zawstydzona.
- Tata wiedział, że był miłością twojego życia. Ty wiesz, że
on był miłością twojego. I tego już nic nie zmieni. Taty już nie ma, a ty
jesteś jeszcze taka młoda i jestem pewna, że gdyby mógł dać nam swoje ostatnie
słowo, tobie kazałby ułożyć sobie życie od nowa. Bo rzecz, której zawsze
pragnął najbardziej, to twoje szczęście, mamo – Liv uśmiechnęła się, wyjmując
perłowe kolczyki i podała je mamie. – Na szyję nic nie zakładaj, bo masz
niewielki dekolt.
- To tylko kolacja.
- Wiem, nie mówię, że masz zaraz się z nim wiązać. Mam na
myśli to, że powinnaś pozwolić sobie na luz. Jeżeli tylko jesteś na to gotowa –
podała mamie szminkę w odcieniu wina i zaczekała, aż mama dokończy makijaż. –
Bomba.
- Nie myślę o nim w kategorii potencjalnego partnera.
Dominik jest mi wielkim oparciem i chyba bardzo przywiązałam się do jego
pomocy. Jest mi bliski, bo dzięki niemu stanęłam no nogi, jako prezes DC. Zaczynałam
przy nim i… chyba się zaprzyjaźniliśmy, ale nie wiem, czy mam prawo tak nazywać
tą relację. Sama nie wiem, Liv. Lubię go i z chęcią idę na to spotkanie, bo
potrzebuję odmiany, ale to nie zmienia faktu, że się obawiam. Wciąż kocham
twojego ojca.
- Wiem – Liv stanęła obok mamy i objęła ją ramieniem. –
Dorastałyśmy w poczuciu wielkiej miłości, jaka was łączyła. Nie musisz tego
mówić. Pewnie dlatego nie mogę dojść do ładu z Hagenem, bo wymagam za dużo –
uśmiechnęła się szeroko. – Myślę, że pasowałaby tu jeszcze ta perłowa bransoleta
z kompletu od kolczyków – w domu rozległ się dźwięk dzwonka. – Baw się dobrze,
mamo – Liv ucałowała Sophie w policzek i wybiegła z pokoju, by otworzyć drzwi.
Kobieta westchnęła i spryskawszy się perfumami, zabrała torebkę i wyszła z
pokoju, nie mając pojęcia, czy to właśnie było to, co powinna uczynić.
*
Dziesiątego września była na pokazie mody Charlotte Ronson w
Nowym Jorku, jedenastego udzielała wywiadu dla ‘People’, a następnie była na
pokazie kolekcji Y-3 projektu Yohji Yamamoto. Dwunastego poleciała do Los
Angeles, gdzie wieczorem spotkała się z Liv, Tomem i Billem. Trzynastego
wróciła do Nowego Jorku, gdzie pojawiła się na pokazie Rodarte, czternastego
pokazała się u Elie’ego Tahari, natomiast piętnastego, co właściwie było
punktem kulminacyjnym jej obecności podczas tygodnia mody, oglądała pokaz
Calvina Kleina. Nie małym zaskoczeniem było dla niej, gdy tuz przed nosem po
wybiegu przemaszerował przed nią nikt inny, jak Javier Fontaine. Jak zwykle
zachowała niezmącony spokój. W sumie ten człowiek był jej obojętny. Na
zakończenie dnia zaplanowano przyjęcie, na którym Scarlett miała wystąpić. To
było dla niej punktem programu.
Uśmiechając się delikatnie, przeszła przez tłum zebranych i
weszła na podest, gdzie miała wystąpić. W akompaniamencie cichych braw, usiadła
na wysokim stołku, który dla niej przygotowano i mrugnęła do mężczyzny
siedzącego za fortepianem. Ujęła w dłonie mikrofon i szepnęła krótkie; ‘thank
you’. Stres, który towarzyszył jej w ciągu ostatnich kilku godzin, zniknął w
momencie, w którym zabrzmiały pierwsze dźwięki piosenki. Nie liczyło się to, że
miała obok siebie największe sławy świata show-businessu, ważna była tylko
muzyka. Niemal z namaszczeniem wyśpiewała pierwsze wersy piosenki, bo już bez
obaw wierzyła w każdy kolejny wers, w każde słowo. Wiedziała, że znalazła
mężczyznę, któremu zaufała i chłopca, dzięki któremu wierzyła w tą miłość. I choć nauczyła się już, że życie to bardziej
łzy rozpaczy niż łzy szczęścia, choć bała się tego, co niosła za sobą miłość,
wiedziała, że znalazła na zawsze, że droga, którą szła, była tą jej. Uchyliła
powieki, a na jej usta wpłynął delikatny uśmiech. Przed oczami miała Toma. Jego
uśmiech, czułe spojrzenie. Czuła dotyk jego dłoni i słyszała tembr głosu.
Miłość była źródłem jej inspiracji, a Tom był jej miłością. Nie umiała śpiewać
o niej i nie łączyć go z nią. Nie mogła, bo stanowili jedność. Synonim uczuć.
Jej pełne wargi ułożyły się w delikatnym uśmiechu, gdy tak bliskie jej słowa
wypływały z niej w postaci czystych dźwięków. Tak bardzo kochała na te krótkie
chwile stawać się muzyką. Isobel uznała, że to dziwna polityka wykonywać
zapomnianą piosenkę z albumu, gdy niedawno wypuściła singla, ale Scarlett była
apolityczna, więc rozumowanie Isobel nijak ją obchodziło. Uznała, że to czas na
ten utwór, że czas by go zaśpiewała. Czuła, że to właściwy czas i miejsce. Spojrzała
wprost w oko kamery, zaciskając w piąstkę wyciągniętą przed siebie dłoń.
I am bound to you.
Bill odwrócił się, słysząc szczęk kluczy w misie. Kilka
sekund później w salonie pojawił się Tom. Nic nie mówiąc, klapnął obok brata i
zapatrzył się w telewizor. Był środek nocy, a on jechał przez pół miasta, żeby
pogadać z Billem, a tu pojawia się ona. Nie wiedział, że występ Scarlett będzie
transmitowany. Spojrzała w kamerę, jakby wiedząc, że on na nią patrzy. Dziwne,
czuł się, jakby ona czuła to samo. Wyglądała ślicznie. Miała krótką dopasowaną
koronkową sukienkę bez rękawów ze stójką. Gdyby nie podszewka, zakrywająca to,
co mógł oglądać jedynie on, byłby piekielnie zazdrosny. Jej piękne włosy
opadały wijącą się kaskadą na plecy i ramiona, delikatnie umalowana twarz
emanowała uczuciem. Uśmiechnął się.
- Nie mówiła mi, że będzie transmisja.
- Bo nie miało być. Babka w MTV mówiła, że to decyzja
organizatorów z ostatniej chwili. Mieli wyłączność – Tom puścił słowa brata
mimo uszu, gdy usłyszał w telewizji pisk i brawa, ale jego uwagę przykuła
Scarlett, która zszedłszy ze stołka, przeszła kilka kroków, a jej filigranowa
postać, zdawała się wypełniać całą przestrzeń. Jej głos niósł się swą siłą i
wiarą. Nie wiedział, czy to za sprawą dobrego sprzętu Billa, czy to faktycznie
ta wielka determinacja, jak mu się wydawało, ale był zachwycony, jak zawsze.
I am bound to you.
Doskonale znał i pamiętał tą piosenkę. Kiedy czytał tekst,
wiedział, co miał za sobą nieść, ale dopiero, gdy usłyszał ją w wykonaniu
Scarlett, poczuł to na własnej skórze. Scarlett była fenomenem i o ile
wiedział, że oni byli dobrym zespołem, tak ona nie mieściła się w żadnej
kategorii. Była ponad wszystkim.
- Wiesz, Scarlett jest bardzo przestraszona tym wszystkim,
co dzieje się między nami. A ja nie chcę, żeby ona się bała. Dość między nami
niepokojów. Dlatego postanowiłem raz na zawsze zrobić porządek z przeszłością –
Bill powoli przeniósł wzrok na Toma zapatrzonego w ekran.
- Zrobisz badania – odparł, bo wiedział. Nie musieli dzielić
się informacjami, by wiedzieć tak kardynalne rzeczy.
- Jutro jadę porozmawiać z Leną. Ona upierała się, że David
nie jest mój, ale wystarczy wziąć do ręki któreś z naszych zdjęć i porównać je
z nim i… ja nie wierzę w to. Nie ma aż takich przypadków.
- Może, ale wiesz, Lena też była blondynką jak była młodsza,
ma ciemne oczy i on nie musi być twój.
- Mam głęboką nadzieję, że tak będzie, bo nie wyobrażam
sobie, co byłoby, gdyby między mną a Scarlett pojawił się jeszcze David. Lubię
tego dzieciaka, bo pomógł mi pozbierać się po Liamie, ale… chcę, żeby to
Scarlett była matką moich dzieci. A myślę o nim codziennie, siedzi w mojej
głowie i nie daje mi spokoju. Nie mogę się z tego wygrzebać, póki nie upewnię
się, że nie jest mój.
- W takich chwilach doceniam to, że jako nastolatek byłem
‘forever alone’ – westchnął. Tom prychnął i wyciągnął się wygodniej na kanapie.
Zsunął ze stóp buty i założył nogi na szklany stolik. Scarlett zeszła ze stołka
i stojąc na brzegu prowizorycznej sceny, wyśpiewywała kolejne wersy, wkładając
w to każdy najmniejszy pokład swoich sił. Przyciskała zaciśniętą piąstkę do
serca, by wraz z ostatnimi delikatnie wyśpiewanymi słowami wyciągnąć ja w górę
i ukłonić się nisko. Rozbrzmiały brawa i zniknęła mu z oczu.
- A propos, co z Laurą? – uśmiechnął się cwano, spoglądając
na Billa spod uniesionej brwi.
- Jak to, co? Nic. Pogawędziliśmy i tyle. To nie jest
dziewczyna, którą można tak po prostu przelecieć. Swoją drogą, chyba nie mam
ochoty na seks z żadną. Uczenie się życia bez Rainie wcale nie jest proste. Tym
bardziej, kiedy jej obraz wciąż jest świeży w mojej głowie. Może za pół roku,
może za rok, ale na pewno i nie teraz – wyraz twarzy Toma wyrażał zupełny
sceptycyzm, co Bill skwitował wywróceniem oczu. – Wiem, że chciałeś dobrze.
- Chyba za dużo i za często.
- Tom, Scarlett jest dużą dziewczynką i myślę, że gdyby David
okazał się twoim dzieckiem, to jakoś to przełknie, bo przecież został poczęty
długo przed waszym poznaniem się, co nie?
- Niby tak, ale widzisz, to będzie dla niej kolejny cios.
- Nic z tym nie zrobisz, a czas najwyższy, żebyś wszystko
poukładał. Robisz uniki, masz przez to wyrzuty sumienia i wydaje ci się, że ona
to czuje i przez to tworzą się między wami napięcia. Scarlett teraz będzie w
trasie niemal non stop, więc załatw sprawę jak należy i powiedz jej o
wszystkim.
- Boję się, wiesz? – Tom spojrzał na Billa. Wprost w
czekoladowe tęczówki, identyczne jak jego własne. Lubił to uczucie, gdy nie
musiał mówić, by Bill wiedział, co czuł. – Boję się, że to się posypie jeszcze
bardziej. Kochamy się i co z tego, skoro wciąż coś się pieprzy.
- Czasem miłość po
prostu nie wystarcza. Spójrz na mnie i Rainie… albo nie. To zbyt drastyczny
przypadek. Na Liv i Georga. Kochają się. To widać na kilometr, ale czy to
wystarczy, żeby byli razem? Nie, bo się nie starają oboje. To nic, że Geoś wychodzi
z siebie i staje obok, Liv wciąż się waha i przez to snują się jak te dwa
nieszczęścia. Musicie oboje pracować nad sobą, żeby to wypaliło. Inaczej, nawet
wasza wielka miłość będzie niczym w stosunku do złośliwości rzeczy martwych.
- Wiem, Bill. Dlatego jutro jadę do Loitsche. Jeżeli Lena
nie zgodzi się na badania, zmuszę ją do tego.
- Mówią o Scarlett – odparł Bill po chwili ciszy. Obaj
zwrócili wzrok w stronę telewizora.
*
Musiała bardzo się starać, żeby nie roześmiać się w głos.
Rozmawiała z Beyonce i Fergie, Taylor Swift i Kelly Rowland. Dzięki zabiegom
Isobel została przedstawiona wielu wpływowym osobom ze świata mody i nie tylko.
Zewsząd opływały ją pochlebstwa – mniej lub bardziej szczere. Czuła się
oszołomiona i brakowało jej za sobą Toma, który po prostu złapałby ją za rękę.
Cofając się kroczek nie wyczuwała jego torsu, a jedynie przecinała powietrze. To
nie dodawało jej pewności siebie, ale przecież zanim pojawił się w jej życiu
też jakoś funkcjonowała i to całkiem nieźle.
Czując niekomfortową duszność, przeprosiła Isobel i
człowieka odpowiedzialnego za stronę marketingową kolekcji Dsquared.
Przemierzywszy niepostrzeżenie salę bankietową, uchyliła drzwi balkonowe i z
ulgą wysmyknęła się na zewnątrz. Odetchnęła głęboko, opierając dłonie na
chłodnej balustradzie i spojrzała w niebo. Skrzyło się milionem gwiazd.
- Męczy cię tłok? – jej uszu dobiegł cichy, głęboki i lekko
chrapliwy głos. Poczuła przebiegające po plecach dreszcze. Skądś go już znała.
Odwróciła się powoli, pragnąc nie dać po sobie poznać, że obecność intruza
wywarła na niej jakiekolwiek wrażenie.
- Raczej duchota – odparła powoli, mierząc uważnym
spojrzeniem przystojna twarz Javiera Fontaine. Zrównał się z nią i oparł o
poręcz.
- Nie pomyśl, że cię prześladuję. Po prostu uznałem, że to
dobry moment na złagodzenie twojego zapewne paskudnego zdania o mnie – Scarlett
spojrzała na niego spod uniesionych brwi. Była nieco zdziwiona tą odmianą.
- No proszę, czyli jednak masz w sobie trochę pokory.
- Naprawdę przepraszam za wszystko, co powiedziałem,
zrobiłem, a nie powinienem albo inaczej, za to, czego nie zrobiłem, a
powinienem – wyciągnął do niej dłoń, a Scarlett patrzyła na Javiera dłuższą
chwilę, po czym z wahaniem pozwoliła mu uścisnąć własną.
- W porządku, ale i tak jesteś na warunkowym.
- W porządku – uśmiechnął się od ucha do ucha i Scarlett
musiała przyznać, że miał czarujący uśmiech. – Gwoli dalszego zadośćuczynienia
zapraszam na drinka. Ponoć barman serwuje tu całkiem niezłe – Scarlett
przyglądała mu się moment, jakby w jego twarzy mogła znaleźć cień czegoś
nieszczerego, po czym z wahaniem skinęła głową.
Javier Fontaine stał się dla niej w tej chwili zagadką. Nie
czuła do niego niechęci, ani żadnej sympatii. W tej chwili zaimponował jej
sposób, w jaki podał jej ramię i pozwolił przejść pierwszej. Spodobało jej się
jego spojrzenie i uroczy uśmiech. Spodobało jej się to, że adorował ją ktoś
inny niż Tom i było to takie… naturalne. Nie czuła się osaczona, ani rozbierana
wzrokiem, jak to zwykle bywało. Dlatego zgodziła się na drinka. Bo to był
przyjemny wieczór.
Późną nocą, kiedy siedziała w jego aucie, jadąc do hotelu,
zastanawiała się, dlaczego przystała na tą propozycję. W końcu kierowca tylko
czekał na to, by wezwała go do siebie, a ona wsiadła do samochodu z
człowiekiem, którego wcześniej nie lubiła, potem stał się jej obojętny, a tego
wieczoru po prostu miły. Nie wiedziała jeszcze, co to wszystko znaczyło, ale czuła
się dobrze. Wszystko się układało, było na jak najlepszej drodze ku temu, by
wróciło do normy. A Javier? Spojrzała na niego, prowadził w skupieniu, nijak
przejmując się wiecznym ruchem Nowego Jorku. Javier był dla niej dowodem na to,
że istnieją mężczyźni, którzy w normalny sposób potrafią okazać kobiecie
zainteresowanie i to ją urzekło. Pod hotelem pierwszy wysiadł z auta i otworzył
jej drzwi. A na pożegnanie ucałował jej dłoń.
- Scarlett, czy mogę liczyć na to, że jeśli spotkamy się
gdzieś, w jakiejś przyszłości, to ofiarujesz mi swój czas i wypijesz ze mną
kawę? – Brunetka uśmiechnęła się i patrzyła na niego chwilę, przekrzywiając głowę
w swój ulubiony sposób.
- Próbuj, a czy ci się uda, to kto wie? – odparła z
tajemniczym uśmiechem i odeszła lekko kołysząc biodrami i zabierając ze sobą
jego zafascynowane spojrzenie. Kiedy weszła do hotelu, rozdzwonił się jej
telefon. Z czułym uśmiechem na ustach zaakceptowała połączenie i przyłożyła
słuchawkę do ucha. – Cześć, Tooom. Nie masz pojęcia, ile się dziś wydarzyło… -
dalsze słowa umknęły postronnym
słuchaczom, gdyż Scarlett w towarzystwie Toby’ego zniknęła za drzwiami
windy.