25 października 2011

61. And it's killin' me, when you're away. I wanna leave and I wanna stay. And if I try to win the fight, my heart would overrule my mind. And I'm not strong enough to stay away.

Tytuł: Apocaliptyca ‘Not strong enough’
*

Wyjęła ze skrzynki cały pęk korespondencji. Połowa wylądowała w śmietniku, bo sprzedaż wysyłkowa, promocje i okazje specjalnie jej nie interesowały, jednak uwagę Scarlett przykuła pocztówka z widokiem LA. Ciekawa odwróciła ją i od razu prychnęła, czytając tekst.

‘L.A. bez Ciebie nie jest takie samo. J.’

- Przegiąłeś kolego – mruknęła do siebie i wcisnęła kartkę do kieszeni jeansów. Jeszcze tego brakowało, że Javier zaczął robić jej takie numery. No i skąd on znał jej prywatny adres? Martwiło ją, że coraz więcej osób wiedziało, gdzie mieszkali. Zdążyła się zorientować, że Javier ją podrywał, ale była temu bierna, bo nijak obchodziło ja to, co Fontaine robił. Fakt faktem musiała przyznać przed sobą, że przez chwilę schlebiało jej to, jak wielkim darzył ją zainteresowaniem, ale nie dała mu najmniejszego znaku, że miał prawo robić cokolwiek więcej, niż adorować ją! A ta kartka to już zbyt wiele. Powinna być bardziej szorstka, sprowadzić go od razu do pionu. Jej błąd. Jednak teraz nie miała czasu na to, by się tym przejmować. Sprawą zajmie się, gdy spotka go znów i nie zamierzała być miła. W tym momencie musiała dokończyć pakowanie, a czasu wcale jej nie przybywało.


Włożyła do walizki kolejną rzecz i założywszy ręce na biodra, rozejrzała się wokół siebie, starając się wyłowić spośród stert ubrań coś, co chciała zabrać. Niemal wszystkie rzeczy były czarne, więc ciężko raczej było jej wyłowić coś bez podnoszenia z podłogi. Udało jej się dostrzec jedynie jaśniejsze jeansy, więc schyliła się po nie, a gdy się wyprostowała z powrotem, poczuła jak oplatają ją ręce Toma. Uśmiechnęła się, wtulając się w jego tors. Położyła swoje na dłoniach Toma, zamkniętych na jej brzuchu. To było wszystko, czego potrzebowała. Jego zapach. Jego dotyk. Jego ciepły oddech na szyi. Wiedziała, że to nie czas na rozklejanie się, ale co mogła na to, że tak bardzo nie chciała już wyjeżdżać? To co się działo to tylko przedsmak. Czekało ich więcej rozłąk, więcej czasu, który miał ich dzielić, więcej miejsc, w których mieli być bez siebie. Wciągnęła gwałtownie powietrze nosem, chcąc pozbyć się kluchy, która zaczęła ściskać jej gardło.
- Nie wyjeżdżaj – wyszeptał, mocniej przyciągając ją do siebie. Scarlett zwiesiła głowę, zagryzając wargę. Nie sądziła, że każde kolejne pożegnanie będzie trudniejsze od poprzedniego. Miniony weekend był tym, czego tak od dawna pragnęła. To był spokój, odpoczynek i dobra zabawa, po prostu. Bez fleszy i całej tej sławy. W ciągu tego weekendu była po prostu dziewczyną po prostu Toma. Spędzili czas z rodzeństwem, byli na obiedzie u Sophie, a w domu nie robili nic, co nie sprawiałoby im przyjemności. Obejrzeli ‘Pearl Harbor’, czyli tradycji stało się za dość, ‘Dirty Dancing’, ‘Przeminęło z wiatrem’ i kilka innych filmów, które ona oglądała z dziką radością, a Tom starał się na nich nie umrzeć z nudów. Choć, gdy łamał się Titanic, mocno ścisnął ją za rękę, więc tak zupełnie obojętne to mu to wszystko nie było. Leniuchowali i zwyczajnie nic nie robili, a Tom nie wypuszczał jej z objęć. Czuła się bezpiecznie i pewnie, jak teraz.
- Wiesz, że jestem w stanie to zrobić, więc nie igraj z ogniem – miała wielką nadzieję, że głos jej nie zdradzi i zabrzmi naturalnie. Powiodła opuszkiem wzdłuż jego ręki, zaznaczając ścieżkę wypukłych żył na jego przedramionach.
- Staram się, ale nie wychodzi mi siedzenie gdziekolwiek indziej, kiedy ty jesteś tu. Sama – powoli odgarnął włosy Scarlett na jedno ramię i pocałował ją w szyję. Westchnęła cichutko, przymykając powieki.
- Zawsze, kiedy jesteśmy o krok bliżej do ułożenia sobie wszystkiego, któreś z nas musi się wycofać. Chcę, żeby już był ten listopad. Chcę już wrócić.
- Nasz listopad trwa od trzech lat, a ty nigdzie nie odchodzisz, byś musiała wracać. Byliśmy, jesteśmy i będziemy razem, nawet jeśli podzielą nas kilometry, miejsce albo czas, ale… nie wyjeżdżaj – mruknął wprost do jej ucha, a Scarlett przeszedł dreszcz.

Now tell me where else would you go.

In the morning we can fight in the shadows of ourselves.
A job is just a job, stay a little while.

Niechętnie wyswobodziła się z objęć Toma i zsunęła z łóżka walizkę, niemal wysypując z niej wszystko. Usiadła na materacu i spoglądając Tomowi w oczy, wyciągnęła ku niemu rękę.
- Chcę cię mieć.
- Przecież mnie masz – odparł, ujmując jej dłoń i zaśmiał się w głos, odrzucając do tyłu głowę. Zdał sobie sprawę z tego, że to musiało brzmieć, jak w telenoweli. Znów, jak zawsze, nieważne.
Scarlett delikatnie opadła na pościel i ufnie patrząc w jego oczy, czekała, aż znajdzie się obok niej, a wtedy pocałowała go. Długo i leniwie, całą swoją uwagę wkładając w każdy najdrobniejszy szczegół. Całowała go tak, jakby nic się nie liczyło i nie gonił ich czas, ani zobowiązania. A on oddawał je jej z żarliwością tak wielką, jakby jej usta były końcem i początkiem, jakby były wszystkim, co miał i kochał. Bo tak było. I trzymał ją w ramionach, trzymał i nie puszczał…
A na samolot zdążyła w ostatniej chwili. Choć wolałby, żeby się spóźniła.
*

Jak zwykle spóźniona wparowała do budynku, w którym miała odbyć się sesja promująca najnowszą kolekcję Fendi. Praca na rzecz Lagerfelda średnio jej się uśmiechała, bo noszenie dziwnych kiecek jego pomysłu, nie przodowało na jej liście pragnień, ale uległa, gdy management uznał, że to podziała korzystnie na jej wielki powrót. Ten dzień nie zaczął się zbyt ciekawie. Wylała na siebie kawę, gdy usiłowała dobudzić się przed szóstą, okazało się, że zapomniała z domu pary butów, na której jej zależało, nie zmrużyła oka w nocy, bo była zbyt przejęta sesją i w dodatku się spóźniła. Pewnie wszystko przez to, że myślami wciąż była z Tomem, w ich domu, a konkretniej – łóżku. Uśmiechnęła się na ta myśl, ale ten uśmiech zaraz zniknął z jej twarzy, gdy zdała sobie sprawę, co ją dziś czekało. Nie pomagał jej tez fakt, że był na dobrą sprawę zupełnie blisko, bo w LA, a nie dane im będzie się spotkać, bo ona wieczorem leci do Paryża, a on zostaje tam z chłopakami. Szybkim krokiem przemierzała skład, magazyn, cokolwiek to było, trzęsąc się z zimna. Drogę zaszła jej Liv.
- Dzwoniłam do ciebie.
- Zostawiłam telefon w hotelu – burknęła, rozpinając po drodze suwak skórzanej kurtki.
- Nie dzwoniłam tak zupełnie bez celu - zaczęła, a Scarlett obrzuciła siostrę krótkim, nieco zdziwionym spojrzeniem. Liv była skonsternowana, a to raczej do niej nie pasowało.  – Chciałam ci powiedzieć, że…
- Cześć, Scarlett. Będziemy razem pracować! – Javier wyrósł przed nią, jak spod ziemi, jak zwykle nienagannie ubrany, uczesany, świeży, pachnący i uśmiechnięty, pomimo tego, że było dopiero po siódmej. Scarlett o mało nie wylała na siebie kolejnej porcji kawy. – Cieszysz się? – zapytał, a na jego usta wpłynął szeroki uśmiech. Najgorsze w nim było to, że wydawał się szczery.
- Nie posiadam się z radości. Nie widać? - burknęła i jeszcze nieco nieprzytomna wpatrywała się w niego chwilę, po czym jakby oprzytomniała i wcisnęła Liv swoją torebkę i kubek z kawą. – Ty – wskazała na niego palcem. – Słuchaj no, panie labezciebieniejesttakiesamo – wycedziła, zbliżając się do niego coraz bardziej i groźnie wymachując palcem. W końcu wbiła go w jego tors, mrożąc go złowrogim spojrzeniem. – Jeszcze raz odwalisz mi taki numer, a skopię ci tyłek – mówiła cicho, niemal nie otwierając ust i patrzyła mu prosto w oczy. Były brązowe. Nawet nie mrugnął.
- Nie wiem, o czym mówisz – odparł, wzruszając ramionami.
- Nie pogrążaj się, Fontaine. Nie życzę sobie więcej takich sytuacji. Zawiodłam się na tobie, wiesz? Myślałam, że może okażesz się kimś, z kim od czasu do czasu mogę wyskoczyć na kawę czy coś, a ty okazałeś się po prostu… jak wszyscy. – Po tym, nie czekając na odpowiedź, odeszła, a Liv za nią. Starsza z sióstr przeczuwała, że czeka ją długa i mozolna praca, biorąc pod uwagę nastrój Scarlett i scenę z Javierem, choć szczerze, zupełnie nie wiedziała, o co chodziło. Więc jak miała dokonać tego cudu, który miał zaowocować pełną magnetycznego przyciągania przeklętych kochanków?
*


Pięć tygodni później.

Październik przemknął mu między palcami szybciej niż kiedykolwiek mógłby się tego spodziewać. Z niedowierzaniem spoglądał na wyświetlacz telefonu; 25 październik 2011. Cały ten czas spędzili w rozjazdach. Wideokonferencje były najwyższą formą ich kontaktu, by chociaż mogli na siebie popatrzeć. W całym tym minionym czasie widzieli się trzy razy. Raz Scarlett wpadła do domu, gdy leciała z Los Angeles do Paryża, innym razem on wybrał się do Londynu, a później jakoś udało im się trafić na siebie w LA. Od samego początku wiedzieli, że to nie będzie łatwe. Jednak nie sądził, że wszystko stanie się aż tak trudne. Płytę nagrywali w aż nieprawdopodobnie szybkim tempie. Bill skupił się na pracy, jak nigdy. To stało się jego życiowym celem. Najlepsza z płyt, jakie wydali – to jego mantra. Pisał, próbował, wciąż spotykał się z tekściarzami i kompozytorami, chcąc udoskonalić melodie, które stworzył też Tom. Jednak on stał w tym jedną nogą, nie dwoma jak zawsze. Teraz muzyka nie musiała być ucieczką, była dopełnieniem, pozwalała mu na chwilę nie myśleć, nie tęsknić. Wszyscy czterej jakoś zaangażowali się w produkcję w jakiś inny niż dotąd sposób. Nowa płyta dla każdego z nich znaczyła coś innego. Teraz, gdy wreszcie wrócił do domu, pustego domu, ze świadomością, że pomieszka w nim sam kolejne tygodnie, nie miał ochoty w nim być. Postanowił pojechać do mamy, choć z drugiej strony… wyników wciąż nie było. A on nie miał pewności, czy był gotowy na spotkanie z Leną i Davidem. Zdjął kurtkę i zsunął ze stóp adidasy. Zajrzał do salonu, jakby mogło go coś tam zaskoczyć, a potem poszedł do kuchni. Na blacie czekała na niego obrośnięta pleśniowym puszkiem szklanka, której nie umył, nim wyjechał. Krzywiąc się, wstawił ją do zlewu i odkręcił maksymalnie gorącą wodę. Pleśń po chwili spłynęła do odpływu. Wziął dzbanek elektryczny i napełnił go wodą. Zakręcił kurek i włączył urządzenie. Powinien wybrać się na zakupy. Znów do jedzenia miał tylko płatki i makaron. Chyba, że w lodówce było jeszcze coś, co nie straciło ważności. Zalał sobie owocową herbatę i z kubkiem wybrał się na piętro. Nie chciało mu się zabrać bagaży. Uznał, że najpierw uporządkuje bałagan, który zostawili po sobie podczas pakowania. W sypialni zastał pobojowisko. Porozrzucane ubrania Scarlett, a między nimi jego własne, gdy zbierał się do wyjazdu. Upił łyk, starając się nie poparzyć i odstawił kubek na toaletkę Scarlett. Zebrał naręcze swoich rzeczy i zaniósł je do garderoby, potem to samo zrobił z częścią ubrań Scarlett. Dzięki temu znalazły się buty, których nigdzie nie mogła znaleźć. Słabo mu się robiło na myśl o tym, że miałby to wszystko składać i chować na miejsca. Nie był pewien czy tego dokona. Nieco zrezygnowany stertą, która urosła pośrodku garderoby, wziął swoją herbatę i usiadł na łóżku, zamierzając powziąć jakieś dalsze plany. Siedział tak chwilę kontemplując otaczający go bałagan, kiedy to pod stopą wyczuł jakiś materiał. Schylił się i podniósł ze schodka jeansy Scarlett. Te same, które bardzo śpieszno było mu zdjąć z niej, kiedy byli tu ostatni raz razem. Ostawił kubek na stolik nocny i złożył je na pół. Wtedy wyczuł coś w kieszeni. Wiedziony ciekawością wyjął ową rzecz z kieszeni. A okazała się pocztówką.

‘L.A. bez Ciebie nie jest takie samo. J.’

Coś go ścisnęło w środku, albo prościej rzecz ujmując, zalała go krew. Wpatrywał się w kartkę, pamiętając zdjęcia, które przyszły pocztą i połączył je z tym, że niczego mu o tej kartce nie powiedziała. Poczuł, jakby dostał obuchem w głowę. Kołomyja myśli odebrała mu możność jasnego rozumowania. To przecież bez sensu. Za dużo razem przeszli, żeby Scarlett kręciła coś na boku. Przecież się kochali. Odetchnął głęboko i cisnął kartką w powietrze. Musi to zbadać. Nie może pozwolić sobie na wyciąganie pochopnych wniosków! Choć w duchu już odpowiedział sobie na to pytanie. Zerwał się i biegiem pognał na dół, porwał torbę z laptopem i usiadł na schodach, nie trudząc się chodzeniem do salonu. Czuł niepokój. Czuł, że coś było nie tak. Laptop włączał się w nieskończoność. Miał wrażenie, jakby grunt palił mu się pod nogami. Wreszcie, uruchomił przeglądarkę i w google wpisał; Scarlett O’Connor. Pojawiła się lista najróżniejszych stron. Ominął oficjalną i wybrał w miarę profesjonalnie wyglądającą stronę fanowską. Zaatakowało go mnóstwo zdjęć i krzykliwych napisów. Musiał odczekać chwilę, aż wszystkie się otworzą. Najpierw zobaczył siebie przed trzema godzinami na lotnisku, strona była amerykańska, więc chcąc nie chcąc musiał przyznać, że informacje krążą w zastraszającym tempie. Do zdjęć dodano krótki opis, który zignorował, bo nie to go interesowało. Przesuwał suwak strony w dół. On, Scarlett, on z chłopakami, Scarlett pod hotelem, Scarlett z Liv w jakiejś knajpie, znów on, Scarlett z całym sztabem ludzi i już miał przesuwać dalej, gdy obok niej dostrzegł tą przeklętą blond czuprynę. Wyglądało tak, jakby ten goguś starał się asekurować Scarlett. Jej twarzy nie bardzo było widać. Napięcie spotęgowało się w nim, gdy w następnym artykule zobaczył Scarlett i jego, wychodzących z jakiegoś budynku i w kolejnym, gdy szli gdzieś razem z kawą. Sfotografowano ich też podczas kolacji z Lagerfeld’em, a później, gdy razem wsiadali do taksówki. Scarlett nie wyglądała na nieszczęśliwą, a gdyby zaczął tak analizować ilość nieodebranych połączeń i urywanych rozmów… Miał ochotę cisnąć laptopem, ale przecież wiedział o kampanii Fendi. Jednak nie mógł znieść tego uśmieszku na twarzy Fontaine, gdy patrzył na Scarlett i jej nic niemówiącej miny. Szukał kolejnych i za każdym razem czuł większą złość, bo coraz bardziej zdawało mu się, że przestają wyglądać na ludzi, którzy tylko ze sobą współpracowali. Tu coś mówił jej na ucho, a ona się śmiała, na innym patrzyła na niego, słuchając uważnie. To nie wyglądało dobrze. Serce o mało nie wyskoczyło mu z piersi. Ale przecież to nie mogła być prawda. To musiała być jedynie jego wyobraźnia. Przecież Scarlett mówiła, że go nie lubi! W ogóle nie docierało do niego to wszystko. Ta kartka, zdjęcia, to musiała być jakaś koszmarna pomyłka. Niemożliwe. Po prostu niemożliwe, żeby Scarlett i ten modelczyna… o nie. To po prostu było nie do przejścia. Nie mieściło mu się w głowie. Chciał coś zrobić, ale nie wiedział co. Chciał mieć jakiś plan, ale nie mógł zebrać myśli. Przecież nie mogłaby spotykać się z tamtym, a jemu powtarzać, że kochała. Nie mogłaby oddawać mu się w taki sposób, gdyby miała tamtego w myślach. To nie byłaby Scarlett. Nie odeszłaby bez pożegnania, przecież obiecali sobie.


I've searched the universe
and found myself within' her eyes.

Dlaczego, więc czuł ten przeszywający go na wskroś niepokój, drażniący każdy koniuszek nerwów? Przecież to Scarlett sprawiła, że znów poczuł w sobie życie, że znów zechciał żyć. To Scarlett nauczyła go kochać i pokazała mu, co było właściwe. To przy niej nauczył się, kim tak naprawdę był. Dała mu tak wiele. Nie mogła odejść. Nie mogła przestać go kochać. To niewykonalne po tym wszystkim. Nie wierzył, by po tych trzech wspólnych latach mieli się rozstać. To przerastało jego zdolność rozumowania. Dlatego musiał coś zrobić. Musiał, po prostu.

Odłożył komputer i wyciągnął z kieszeni telefon. Wybrawszy numer, przycisnął go do ucha i nerwowo wstał. Jeden sygnał, drugi, trzeci, czwarty, piąty… cześć, jeśli masz coś ważnego zostaw wiadomość.
- Niech to szlag! – poirytowany rozłączył się i niewiele myśląc, zabrawszy dokumenty i portfel, wyszedł z domu, ledwo pamiętając o pozmykaniu drzwi.
*

- Javier, nie masz jej obłapywać, jakbyś zaraz miał ją przyprzeć do tej ściany! – Liv straciła cierpliwość i cisnęła aparatem w swoją asystentkę. – To ma być subtelne. Przecież prezentujecie beże i róże, tak? Karl nie chce tu obscenicznych gestów! Z resztą, Scarlett będzie śpiewać, nie możesz ograniczyć jej ruchu! – zrezygnowana usiadła na stopniu i schowała twarz w dłoniach. To był zbyt długi dzień. Sesja należała do tych behind the scenes i Liv miała uwiecznić prace Scarlett i Javiera do ostatniego ich wspólnego pokazu. Fontaine korzystał z każdej możliwej okazji, żeby jej dotknąć albo się o nią otrzeć, a jej siostra oganiała się jak oparzona, przez co tracili sporo świetnych ujęć. Mieli być subtelni i romantyczni, a on zachowywał się, jakby organizowali orgię. Scarlett włożyła mikrofon do stojaka i wzięła od kogoś z ekipy szlafrok.
- Ja cię Javier nie ogarniam. Najpierw gadasz o tym, jak to nieszlachetnie się zachowujesz i jak bardzo tego żałujesz, a potem znów robisz to samo. Gorzej niż napalony gówniarz – zniesmaczona pokręciła głową i zeszła z wybiegu. Nie widziała, jak zacisnął ręce w pięści i wbił w nią rozeźlone spojrzenie. Na siebie, na nią, na wszystko. Zabrał się i poszedł do swojej garderoby. Wszystko szło nie tak. – Dajmy sobie dziś już spokój i tak niczego nie zrobimy. Jutro o dziewiątej, okej? Jakby ktoś miał do was pretensje, powiedzcie, że to ja tak zarządziłam – uśmiechnęła się do zmęczonej ekipy i zniknęła za kulisami.

Była dopiero osiemnasta, a Scarlett już ledwo żyła. Cały dzień spędziła na przymierzaniu strojów i próbach show. W między czasie udzielała wywiadu dla „Teen Vogue” i miała serdecznie wszystkiego dosyć. No i Javier. Od rana naprzykrzał się jej. Docinał, rzucał niesmacznymi tekstami, no i dotykał ją przy każdej możliwej okazji. A to doprowadzało brunetkę do szewskiej pasji. Zatrzymała się, czekając, aż Liv zrówna się z nią. Szła rozanielona powłuczając nogami, więc Scarlett była pewna, że rozmawiała z Georgiem. W końcu wrócili dziś ze Stanów. Sama chętnie porozmawiałaby z Tomem, ale rano w tym pośpiechu zapomniała telefonu z hotelu. Musiała zaczekać jeszcze jakąś godzinę. O tej porze na mieście były jeszcze straszne korki. Liv wreszcie skończyła rozmawiać i – dosłownie – w podskokach dołączyła do niej. Scarlett cieszyła się, że Liv wreszcie się układało i chyba powoli dochodziła do wniosku, że związek z Georgiem to będzie zupełne przeciwieństwo tego z Paulem. W końcu minęło już tyle czasu. No właśnie, za chwilę będą mieć trzecią rocznicę. Musi przygotować coś specjalnego. Uśmiechnęła się na tą myśl i zwróciła do siostry;
- I co? – zapytała, a siostra spojrzała na nią rozmarzona. Scarlett mimowolnie wybuchła śmiechem. Liv w takim stanie to wręcz niemożliwość.
- Tęskni za mną. Ma szczęście, inaczej porachowałabym mu kości – odparła buńczucznie.
- Ty za nim też.
- No ba. Nie widziałam się z nim, odkąd wparowali tu z Tomem i wiesz… - tu zrobiła sugestywną minę i cmoknęła teatralnie. – Brak mi go – Scarlett znów wybuchła śmiechem. Nie poznawała swojej siostry. Spojrzała na zewnątrz. O przeszklone ściany zaczął uderzać rzęsisty deszcz. – O nie. Parasol zostawiłam w hotelu. Przecież w LA nigdy nie pada! – burknęła niezadowolona. Scarlett pokręciła głową i zajrzała do swojej bezdennej torebki. Było tam wszystko poza parasolem.
- Świetnie. Zmokniemy, ale co tam. Może urosnę – zaśmiała się pod nosem, a Liv poczochrała jej włosy. – Liv! – ni stąd ni zowąd wyminął je Javier i otworzył szeroko drzwi, wystawiając na zewnątrz rękę z dużym, rodzinnym parasolem. Spojrzał na Scarlett skruszony.
- Przepraszam. Zachowałem się dziś, jak idiota. Nie byłem sobą. Naprawdę, przepraszam – Scarlett obrzuciła go krótkim spojrzeniem, sceptycznie unosząc brew i ominęła go, wychodząc na deszcz.
- Masz u mnie krechę, Fontaine. Po prostu.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, jestem idiotą, ale przy tobie nie umiem inaczej. Scarlett – słysząc to, wybuchła śmiechem, odrzucając głowę do tyłu. Bardzo starała się, żeby wyszło naturalnie, choć zupełnie nie było jej do śmiechu. W sumie, to miała ochotę się rozpłakać.


Wciągnęła nosem powietrze i rozejrzała się za taksówką. I nagle, jakby coś ją tknęło. Poczuła to, co czuje się, gdy ktoś ci się bardzo przygląda. Ścisnęło ją w żołądku i wtedy go zobaczyła. Stał kilkanaście metrów od niej, przemoknięty i wpatrywał się w nią. Scarlett nawet nie czuła, że przestało na nią padać, że Javier stoi obok niej z parasolem. Nie docierało do niej, jak to wszystko wygląda i nie miała zielonego pojęcia, co widział Tom i jak to odebrał. Widziała tylko jego i serce omal nie wyskoczyło jej z piersi uradowane. Nie spodziewałaby się go tam, tego wieczoru! Jak bardzo za nim tęskniła... Uśmiechnęła się szeroko i ruszyła w jego stronę. Nie zdawała sobie z tego wszystkiego sprawy, dopóki nie zobaczyła, jak Tom kręci zrezygnowany głową, odwraca się na pięcie i szybko rusza w stronę taksówki.
- Tom! – krzyknęła, a on nic. Szedł żwawo, ignorując jej nawoływania. – Tom! – krzyczała i nawet nie zdawała sobie sprawy, że biegła. A on się nie odwrócił się. I nie zaszczycił jej jednym spojrzeniem. Wsiadł do taksówki i odjechał, nim zdążyła go dogonić. Zatrzymała się i nie rozumiała. O co, do cholery, chodzi? Dlaczego przyjechał i odjechał? Dlaczego przed nią uciekł?  Przecież Tom wiedział, że Javier był jej obojętny. Przecież nie robili niczego złego, a w dodatku była z nimi Liv. Przecież wiedział. Mówiła mu o wszystkim, o tym jak wyglądała kampania i wszystko z nią związane. Może ktoś mu czegoś nagadał? Albo znów obsmarowali ją w gazecie? Dlaczego nie zaczekał? Dlaczego nie chciał porozmawiać? Co go ugryzło? Co takiego zobaczył, że nie chciał nawet z nią porozmawiać? Było jej zimno, drżała na całym ciele. Przemoknięte włosy lepiły się jej do twarzy. Odwróciła się. Liv stała obok Javiera pod tym nieszczęsnym, rodzinnym parasolem i przypatrywali się jej zasmuceni. Nie miała pojęcia, że płakała, a czarne smugi płynęły po jej policzkach. Chyba nie czuła nic. Tylko pustkę. Nie pojmowała, co skłoniło Toma do tego… i nagle ją olśniło. Bo Tom nie przyjechał po to, by się z nią spotkać. Tom przyjechał po to, by na własne oczy zobaczyć to, o czym musiał gdzieś przeczytać… Przyjechał po prawdę, a zobaczył ją z Javierem. Ale przecież ona nawet z nim nie rozmawiała!  Javier pierwszy ruszył w jej kierunku i już zaczął rozpinać płaszcz, już miał coś powiedzieć, gdy dotarło do niej to wszystko. Gdy dotarło do niej to, co musiało zaniepokoić Toma. Widziała to jak na starym filmie, w zwolnionym tempie. Obrazy, które odepchnęły od niej Toma. – Zostaw mnie! – zerwała się biegiem do Liv. Spojrzała jej w oczy, łapiąc za ramiona. – Muszę to wyjaśnić. To jest pomyłka, ja muszę to wyjaśnić. On myśli, że ja i Javier… Liv, ja muszę to wyjaśnić.
- Jedziemy do hotelu – zarządziła, nie wytrącając się z równowagi. Ktoś tu musiał trzeźwo myśleć. –  Zarezerwuję ci lot, a ty się przygotujesz. Jesteś cała przemoczona, przemarznięta i zmęczona – objęła Scarlett ramieniem i skierowała się w stronę postoju taksówek. Na odchodne rzuciła Fontaine’owi wrogie spojrzenie i powoli pokiwała przecząco głową. Nie pozwoli, żeby ktoś zniszczył życie jej siostrzyczki. – Zobaczysz, wszystko sobie wyjaśnicie.

To było jak cios w brzuch. Coś, co jest uczuciem abstrakcyjnym do momentu przeżycia. A wtedy odbiera dech w piersi. Bo widząc zdjęcia, które dostał pocztą, kartkę, czy nawet te fotografie w Internecie, nie sądził, że to okaże się tak banalne, tak przewidywalne i tak tanie. Tak smutne. Tak raniące. Złapał pierwszy lepszy lot do Berlina. Długo nie musiał czekać. Podczas lotu, trzeciego już tego dnia, rozłożył to wszystko na czynniki pierwsze, bo może się pomylił..? Może nie miał racji i zupełnie niesłusznie skazał Scarlett na to, na co ją skazał. Bo, no właśnie? Co jej zrobił? Scenę? Owszem. A co czuła? Co czuł on? Nie wiedział. Wszystko nagle zaczęło układać mu się w głowie. Dostał zdjęcia Scarlett i tego Fontaine’a. Zignorował je. Scarlett mówiła mu, że działa jej na nerwy. A potem nie zwracał uwagi na to, że przestała o nim mówić, że widział w Internecie ich wspólne zdjęcia w dziesiątkach miejsc. Smutek bijący od niej, uznał za wynik tęsknoty, a może to było nieczyste sumienie? Może on nie dostrzegał oczywistości? Może tak bardzo pragnął wyjść na prostą, że nie spostrzegł, że Scarlett już odpuściła? Może powinien odejść? Może powinien trzymać się z daleka, ale nie potrafił. Zostać też nie umiał, bo wiedział, że nie byłby w stanie z nią teraz rozmawiać. Sam nie wiedział, dlaczego. Po prostu…, jeżeli to wszystko okazałoby się prawdą, nie potrafiłby zachować spokoju, a jeśli to tylko pomyłka… kiedyś na pewno to sobie wyjaśnią. Teraz pragnął tylko znaleźć się z dala od Paryża, od niej, od niego. Chciał z całych sił trzymać się od tego z daleka. Bez względu na wszystko.


And it's killin' me, when you're away
and I wanna leave and I wanna stay.

Chciał krzyczeć, chciał bić. Chciał sie napić. Chciał zrobić cokolwiek, co ujmie mu tego przeklętego bólu z piersi. Już nie wiedział, co o tym myśleć. Nie wiedział, czy zostać czy iść, bo tak bardzo rozdarty był między swoją dumą, a miłością, jaką ją darzył. Wchodząc do samolotu, chciał się wycofać, ale przypomniał sobie, co zobaczył, gdy przyjechał na miejsce. Fontaine czekał z parasolem, a Scarlett śmiejąc się, z Liv pod rękę, wyszła za nim. I ten jego uśmiech, gdy go spostrzegł. Ta mina, która mówiła, do kogo teraz należała. Nie był w stanie tego znieść. Ta niewiedza go dobijała. Nie był wystarczająco silny, by temu podołać. Kochał ją za bardzo, by pozwolić rozumowi przyjąć fakt, że jego ukochana, dobra, Scarlett go oszukała. Nie potrafił. To nie mogło być prawdą, bo jeśli było, jeśli ona okazała się zła, to znak, że nie ma na tym świecie dobra, ani piękna. Zawsze odpowiedź znajdował w jej oczach, a teraz zasnuła je ściana deszczu. Nie potrafił odkryć prawdy, dlatego czując zawód, odpuścił. Nie mogąc zostać i nie mogąc iść. Odpuścił. Było mu zimno. Wbił się w fotel i poprosił o whisky.

I’ll never say goodbye.

Bolała go głowa. Miał wrażenie, że zaraz eksploduje. W Berlinie wylądował w nocy, a potem zaraz zabrał kilka rzeczy i wybrał się w podróż do Loitsche. Być może to było lekkomyślne, jechać w takim stanie, ale nie obchodziło go to. Kiedy oczy zamykały mu się już same, zatrzymał się na jakiejś stacji i pospał może godzinę. Gdy dojechał na miejsce, siedział w samochodzie przed bramą i nie miał w sobie tyle sił, żeby wysiąść i otworzyć ją, żeby wycisnąć głupi kod. Było mu tak beznadziejnie i bezsilnie, tak niewyobrażalnie pusto i ciężko. Załkał i dopiera ta nieoczekiwana własna reakcja wyrwała go z letargu. Wytarł oczy rękawem bluzy i zebrał się w sobie, żeby wjechać na podwórze. Było po szóstej, więc nie zdziwił się, kiedy mama wyparowała z domu ciasno otulona szlafrokiem. Była opuchnięta i zaspana, ale od razu zauważyła, że coś działo się nie tak.
- Tom? – on tylko spojrzał na nią swoimi, niemal identycznymi czekoladowymi tęczówkami i pokręcił głową. Wyraz jego twarzy mówił sam za siebie. Cierpienie zeń bijące, było aż nader wyraźne. Wyminął mamę i zarzuciwszy torbę na ramię, poszedł do domu. Nie miał siły mówić, czegokolwiek, ani tłumaczyć też nie. Simone stała tak i patrzyła krótką chwilę, nim zimne, jesienne powietrze owiało jej bose nogi. Zadrżała i szybko wróciła do domu. Działo się coś złego. Wiedziała to.

Spał może trzy godziny. Wypił kawę, spalił mnóstwo papierosów i zjadł kęs jajecznicy, którą przygotowała mu mama. O nic więcej nie pytała, a on nie odezwał się ani słowem, poza kilkoma zdawkowymi zdaniami. W domu panowała grobowa cisza. Gordon ulotnił się z samego rana, mamrocząc coś o zrobieniu czegoś w pracy, a mama patrzyła na niego smutnym wzrokiem, próbując domyślić się, co zaszło. Tom nie chciał jej nic mówić, bo nawet nie wiedział co. Bo przecież nie bardzo wiedział, o co w tym wszystkim chodziło. Wmusił w siebie jeszcze trzy kęsy, zagryzł to chlebem i odstawił talerz do zlewu. Ucałował mamę w czoło i wyszedł. Nie chciał katować jej swoim milczeniem i nie wiedział, o czym mogliby rozmawiać, nie przywołując tematu jego wizyty i kiepskiej miny, więc wolał wyjść. Idąc ulicą, wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer. Odebrała po trzech sygnałach.
- Stało się coś? – zapytała ostro.
- Porozmawiaj ze mną – szepnął, choć i tu głos go zawiódł. Zachrypiał i odkaszlnął.
- Tom? – głos Leny złagodniał. – Co jest? Jesteś w domu?
- Przyjdź do parku, dobrze? – powiedział to i od razu się rozłączył. Wielka gula ścisnęła mu gardło i nie był pewien, czy udałoby mu się cokolwiek z siebie wydusić.
Usiadł na ławce i odpalił papierosa. Popadł w niebyt, skupiając się na zaciąganiu dymem i wypuszczaniu go z płuc. Tak było łatwiej. Wciąż był zbyt skołowany, żeby racjonalnie przeanalizować wszystko. Ucieczki weszły im w krew. Nie mógł myśleć o tym na spokojnie, gdy przed oczami miał ten zadowolony uśmiech Javiera. Nie był nawet w stanie poskładać wszystkiego do kupy. Skrawki zdarzeń, wspomnienia bombardowały go, tworząc w jego głowie jeszcze większy mętlik. Kończył piątego papierosa, gdy usłyszał chrzęst żwiru na alejce. Lena szła szybko, ciasno otulając się kurtką. Jemu zimno nie przeszkadzało, bo coś bolało go bardziej, niż jego własne uczucia. Usiadła obok i wbiła w niego wzrok. Była jeszcze trochę zaspana.
- Co się stało? – zapytała cicho, ani na moment nie odwracając spojrzenia.
- Sam nie wiem – odpowiedział, siląc się na nonszalancję. Nie wyszło, bo drżał mu głos. Patrzył przed siebie, bo nie był już pewny niczego, nawet swoich reakcji.
- Wiesz, inaczej by cię tu nie było.
- Wydaje mi się, że Scarlett już mnie nie kocha – inne sformułowanie nie przeszłoby mu przez gardło. Nie umiał powiedzieć ‘zdradziła mnie’ albo ‘spotyka się z kimś innym’. Westchnął ciężko i schował ręce do kieszeni. Chciał rozmowy z Leną, ale nie wiedział, co mógłby jej powiedzieć. Było mu po prostu źle i nie chciał być sam. A ona wydała mu się najodpowiedniejsza. Nie wiedział czemu? Może podświadomie czuł, że zrozumie?
- Niemożliwe – odpowiedziała bez cienia wątpliwości. – Czy chodzi o tego Javiera? – Tom spojrzał na nią pytająco, a dziewczyna pokręciła głową. – U nas w samie są też gazety, no i koleżanka, która je sprzedaje, powiedziała mi, co piszą. Pojawiały się ich zdjęcia i różne spekulacje, ale uznałam, że to tylko sztuczna sensacja. Nie wyglądało mi to na żaden romans.
- Byłem tam, Lena. Poleciałem do Paryża, żeby wyjaśnić wszystko, ale po tym, co zobaczyłem, nie potrzebowałem już słów… i tak mi, kurwa, z tym źle – oderwał się gwałtownie od oparcia ławki i spojrzał Lenie prosto w oczy. – Nie wiem, co o tym myśleć. Nie wiem, co czuję, bo jedna część mnie chce iść do niej i wykrzyczeć to wszystko, ułożyć jakoś, a druga część pamięta to, co widziała i to sprawia, że nogi wrastają mi w ziemię. A ja ją tak, kurwa, kocham. Nie ogarniam, Lena. Niczego, kurwa, nie ogarniam – oparł ugięte ręce na kolanach i schował twarz w dłoniach, wydając z siebie niezidentyfikowany dźwięk, jakby próbował powstrzymać szloch i wyszedł z tego jęk. Szatynka westchnęła ciężko i rozejrzała się dookoła. Jakby wśród drzew mogła znaleźć coś, co pomogłoby Tomowi. Złamane serce boli najbardziej, wiedziała o tym doskonale. Przeczesała palcami włosy i krótką chwilę wahała się. Bo wciąż miała w sobie jakąś namiastkę żalu do niego, ale jak mogła nie pomóc mu w takiej chwili? Przysunęła się bliżej i przytuliła się do jego pleców, obejmując Toma najściślej jak mogła. To była też chwila dla niej. Bezkarnie mogła przylgnąć do niego i słuchać jak oddychał ciężko, jak biło mu serce.
- Jeżeli z nią nie pogadasz, nigdy nie będziesz wiedział. A ja jestem przekonana, że wszystko sobie wyjaśnicie – mówiąc to, delikatnie musnęła wargami miejsce mniej więcej na wysokości łopatki Toma. Nie mógł tego czuć, miał na sobie kurtkę, więc przytuliła go mocniej. – Będzie dobrze, zobaczysz. Nie z takich problemów wychodziliście.

Lena przytulała go, udając, że nie czuła, jak cały drżał tłumiąc wybuch, a Tom udawał, że w ogóle tego nie robił, że tak ogromna gula w jego gardle wcale nie istniała, a wezbrane emocje, nie szukają zeń ujścia. I siedzieli tak jeszcze długo, dopóki nie usłyszeli energicznego stukotu obcasów na betonie. Wówczas oboje spojrzeli w stronę, z której dochodził ów dźwięk. 

10 października 2011

60. Czasami wiemy, że coś się wydarzy, nawet jeśli nie uświadamiamy sobie tej wiedzy. Żyjemy w teraźniejszości, ale przez cały czas tkwi w nas przyszłość.

Tytuł: Paul Auster
Noc wyroczni
*

Nigdy nie spodziewałby się po sobie tego, że całą drogę z Berlina aż do Loitsche będzie jechał przepisowo. Ani razu nie przekroczył prędkości, ba, jechał nawet wolniej niż powinien. Pierwszy raz tak bardzo nie spieszyło mu się do domu. Nie miał pojęcia, co tam zastanie, jak zareaguje Lena. Liczył na to, że skoro była pewna wyniku, zgodzi się bez wahania. Chciał załatwić sprawę szybko, bo przecież i tak będzie musiał długo czekać na wynik. Choć on pod skórą już czuł, już wiedział. Zacisnął dłonie na kierownicy i zjechawszy z autostrady, przyspieszył, chcąc mieć to za sobą. Uwierała go myśl kolejnych wielkich zmian w życiu, jakie mógł przynieść wynik testu, ale z drugiej strony wiedział, że nie mógł zacząć ze Scarlett od nowa, mając w zanadrzu tą nierozwiązaną zagadkę przeszłości. Bał się po prostu, tego jak zareagowałaby dowiadując się o chłopcu, którego miał z inną kobietą, który żył. Scarlett mówiła o tym coraz rzadziej, ale on wiedział, że wciąż tak samo winiła się za śmierć Liama. Z resztą on też, on winił siebie. To było między nimi, jak niewypowiedziane oskarżenie. David byłby kolejnym zawirowaniem, ale… on już nie chciał uciekać przed życiem.
Zaparkował na podjeździe. Mama Leny powiedziała mu, że była z Davidem na spacerze. Więc chcąc nie chcąc poszedł do parku. Krążył przez dłuższą chwilę, nim ich zauważył. Lena siedziała na ławce, łapiąc jesienne słońce, a David jeździł na rowerku w pobliżu miejsca, gdzie się znajdowała. Musiał przyznać, że Lena była ładna, taka zwyczajnie ładna. Nie musiała się malować ani stroić, żeby przykuć męską uwagę. Na przykład jego. Wygodnie rozparta na ławeczce wyciągała przed siebie zgrabne nogi odziane jedynie w szorty i przeczesywała palcami jasnobrązowe włosy. Nie, żeby był zamroczony jej urodą, zapominał o Scarlett, czy coś, ale Lena była po prostu urocza i nie mógł jej tego odebrać. No, ale w końcu nie przyjechał po to, żeby dumać nad jej urodą. Przyspieszył kroku, a David go spostrzegł. Zatrzymał rowerek i uśmiechnął się szeroko.
- Mamo, patrz! – Lena leniwie przeniosła wzrok we wskazanym przez synka kierunku i uśmiech zastygł na jej ustach. – Tom! – chłopiec wykrzyknął radośnie i podbiegł do niego. Wpatrywała się w Toma ostrzegawczo, jakby samą swoją obecnością mógł narobić bałaganu. W pierwszej chwili nie wiedział, co zrobić, bo nie spodziewał się takiej radości na swój widok. David wpadł w jego ramiona i roześmiał się w głos, gdy Tom podniósł go wysoko i okręcił się wokół własnej osi. Chłopiec zapiszczał, a on nie potrafił się nie uśmiechnąć. Usadowił go wygodnie w swoich objęciach i skinął Lenie.
- Co cię do nas sprowadza? – zapytała, wstając z ławki i podeszła do nich.
- Wiesz, co, David? Mam coś dla ciebie.
- Autooo? – zapytał słodkim głosem.
- Tak się składa, że auto – postawił malca na ziemi i ukucnął obok niego, potem sięgnął do głębokiej kieszeni i wyciągnął z niej Hot Wheels’a wyścigówkę. Chłopcu aż oczy zapłonęły z radości.
- Dzięki, Tom – uściskał go i pobiegł się bawić kawałek dalej, gdzie beton był równiejszy.
- Chciałbym badań, Lena – odparł po prostu, skupiając na niej uwagę.
- Mówiłam ci, że David nie jest twoim synem.
- Nie rozumiesz – wyjął z kieszeni papierosy i odpalił jednego. Zaciągnął się mocno i powoli wypuścił dym z płuc. Odetchnął głęboko i spojrzał znów na nią. Jej oczy faktycznie barwą przypominały jego własne. Może jednak to była prawda… – Może to egoizm z mojej strony, ale po tym wszystkim nie umiem żyć dalej, nie mając zupełnej pewności, że on nie jest mój.
- To jest egoizm, Tom. Wielki egoizm. Jakim prawem rościsz sobie cokolwiek wobec mojego syna?
- Spójrz na niego, Lena! – powiedział podniesionym głosem i wskazał na chłopca. – Nie zastanawia cię to, że jak tak bardzo podobny do mnie?
- Nie, bo wiem, jak wyglądał gość, który go począł – jej ton nie znosił sprzeciwu. Jeśli w grę wchodził David, Lena przestawała być niepewna i bojaźliwa. – David potrzebuje ojca. To więcej niż pewne. Choć ja staram się, jak mogę, to nigdy go nie zastąpię. Bo nie zbuduję z nim fortecy, nie nauczę grać w piłkę i nie pogadam z nim o męskich sprawach, tak jak zrobiłby to facet. On potrzebuje kogoś, kto pokocha go jak własnego. Wiesz, o co mnie kiedyś spytał? ‘Mamusiu, czy Tom mógłby być moim tatą?’ - zmieniła głos, udając dziecko. – I co ja mam mu mówić w takich chwilach? Tak, Davidzie. Tom będzie twoim tatą w każdą trzecią środę miesiąca. Odpowiada ci to, synku? – zironizowała. – On potrzebuje stabilizacji, matki i ojca, a ja choćbym nie wiadomo jak się starała, nie uczynię tego sama. Wierzę, że ktoś kiedyś stanie się dla niego ojcem, ale wątpię byś był to ty, który pojawiasz się i znikasz. Co dadzą te badania? Co z tego, jeśli jakimś cudem okazałbyś się jego ojcem, skoro i tak byś nim nie był! Masz Scarlett i to z nią chcesz mieć dzieci, a David jest tylko… zagadką, którą musisz rozwiązać dla spokoju sumienia, a on tylko robi sobie nadzieję, bo nie rozumie, że i tak odejdziesz do swojego życia. Nie zamierzam pozwolić na to, żebyś złamał mojemu synowi serce – żywo gestykulowania, a swoją tyradę zakończyła, wbijając mu palec w klatkę piersiową. Była zirytowana, aż cała drżała na ciele, a on po prostu słuchał jej bezgłośnej ody o samotności. Rozumiał jej obawy, w przeszłości nie grzał nigdzie długo miejsca. Jednak był też pewien, że w głębi duszy wiedziała, że nie zawinąłby się z ich życia, gdyby okazało się, że David był jego dzieckiem. Nie chciała narażać go na kolejne złe doświadczenia, ale. On też tego nie chciał. Walczyła o swoje dziecko i nie chciała dać go skrzywdzić, ale on tego nie chciał. Decydując się na badanie, wziął na siebie ewentualność odpowiedzialności, jaka mogłaby spocząć na nim wraz z pozytywnym wynikiem. A jeśli będzie negatywny? Nie miał pojęcia, co wtedy.
- Leno, gdybym nie był pewien tego, że przyjmę odpowiedzialność za to, co przyniosą wyniki, nie prosiłbym cię o to.
- Będą negatywne – odparła, jakby znudzona jego wiarą w to, że będzie inaczej.
- Pozwól mi się o tym przekonać.
- Wtedy wrócisz do swojej bajki.
- Lena, masz prawo być rozgoryczona, bo życie nie było dla ciebie zbyt proste, ale nie wiń mnie za to, że tak jest, bo to ty podjęłaś wtedy decyzję, nie ja, a poza tym niewiele o mnie wiesz. Sporo się zmieniło – obruszył się i odpalając kolejnego papierosa, usiadł na ławce. To widocznie zbiło ją z pantałyku, bo zamilkła z krzywą miną, jakby słowa Toma paliły ją w przełyk.  – Jeżeli David okaże się moim synem zrobię wszystko, aby być dla niego jak najlepszym ojcem, jeżeli nim faktycznie nie jest, będę dla niego tym, kim jestem do tej pory, jeżeli mi na to pozwolisz. Ale nie możesz mi uniemożliwić wykonania tych badań, bo umiem liczyć i pamiętam, że nocami nie rozwiązywaliśmy krzyżówek. To wszystko staje się zbyt jasne – po kilkunastu pełnych napięcia sekundach skapitulowała. Zapadła się w sobie i bezradnie usiadła obok. Patrzyła na chłopca dłuższą chwilę, po czym przeniosła wzrok na Toma.
- Co muszę zrobić? – uśmiechnął się i wyrzuciwszy niedopałek, przytulił Lenę.
- Dziękuję.
*

Butelka wina była już do połowy opróżniona, a świeczki powoli dogasały. Gustav, spostrzegłszy to, poszedł po kolejne. Kiedy rozjaśniły nieco pokój, dostrzegł błyszczące oczy Margo. Już w Loitsche na ognisku spostrzegł, że nie miała zbyt mocnej głowy. Upiła kolejny łyk i podkupiła pod siebie nogi, uśmiechając się przyjaźnie.
- To mówisz, że miałeś tylko dwie dziewczyny?
- No tak. Najpierw była Natalie, jeszcze w szkole, a potem Caroline, no Melanie. Wiesz, nie jestem typem macho – mówiąc to, uśmiechnął się zawstydzony.
- Wiesz, nie wiem, czy to nie jest lepsze. Ja chyba miałam w swoim życiu zbyt wielu facetów, a Paul przebrał miarę.
- To znaczy – zmarszczył rozumnie brwi – że przerzucasz się na kobiety? – Margo wybuchła śmiechem, celując w blondyna poduszką.
- Nie, głuptasie. To znaczy, że robię sobie przerwę i nie zamierzam być niczyją dziewczyną, narzeczoną, ani tym bardziej żoną – uśmiechnęła się szeroko, upijając kolejny łyk wina.
- Ciekawa perspektywa.
- Gustav, co zrobisz ze sobą teraz? Rozwiązałeś sprawę Melanie, jesteś w jak najlepszych stosunkach z rodziną, nagrywacie i wszystko niby jest okej, ale chyba jest coś poza muzyką, nie?
- Będę żył – odpowiedział po chwili myślenia. – Po prostu, tak jak żyją zwykli ludzie, no i ci znani przez pół świata – wzruszył ramionami, jakby pojęcie sławy go peszyło.
- Chyba nie sądziłeś, że to aż tak daleko zajdzie, co?
- Nie. Nie mogłem wyjść z podziwu, kiedy Europa była nasza, a co dopiero, gdy pojechaliśmy do Ameryki. Potem to był już tylko coraz większy kosmos.
- Pytam, bo… ty jesteś inny niż chłopaki. Nawet Geoś lubi posiedzieć na świeczniku, a ty jesteś taki… mam wrażenie, że jakbym cię znała przed tą całą sławą, to byłbyś taki sam. No, może nie do końca, bo minęło parę lat, ale wiesz, o co chodzi.
- Georg to nasza maskotka, choć stoi trochę z tyłu, a bliźniaki… znasz ich już troszkę. Oni są do tego stworzeni, cały ten blichtr to ich żywioł.
- Lubię pobrzdąkać na gitarze, choć śpiewam koszmarnie.
- Pokażesz mi? – Gustav uśmiechnął się nieśmiało, dolewając wina. Margo miała wrażenie, że był nią onieśmielony, ale to nie przeszkadzało mu w dogadywaniu się z nią. Pokiwała ochoczo głową, a on wskazał na drzwi pokoju Georga. – Listing ma u siebie swoje ulubienice – poderwała się radośnie z miejsca i żwawo ruszyła do pokoju szatyna, choć krok miała nieco chwiejny.
*


Osiemnastego września inaugurowała galę rozdania nagród Emmy. Dla Scarlett był to jeszcze większy szok niż ten, który przeżyła podczas tygodnia mody. Bo jakby nie było to dziwne uczucie stanąć oko w oko z samym doktorem House’m czy Niną Dobrev, dziewczyną jej ulubionych wampirów! Diane Lane, Julia Stiles, Michael J. Fox, Gwyneth Paltrow, Kate Winslet czy Justin Timberlake, oni wszyscy tam byli i kiedy Isobel przedstawiła ją Kate czy Gwyneth, była onieśmielona, bo w głowie pojawiał jej się obraz, jak wyła przed telewizorem oglądając ‘Titanic’a’ czy ‘Wielkie nadzieje’. Dopiero, kiedy Isobel upomniała ją, żeby nie robiła takich wielkich oczu, podziałało to na nią, jak kubeł zimnej wody. Czyja, jak czyja, ale krytyka Isobel zawsze działała na nią jak płachta na byka.
Tego wieczoru przeżyła dwa cudowne momenty. Pierwszy, kiedy jej limuzyna zatrzymała się przed Nokia Theater, drzwiczki otworzyły się, a ona w swojej olśniewającej sukience braci Caten wysiadła z niej i wszystkie spojrzenia zwróciły się w jej kierunku. Wiedziała, że wyglądała pięknie. Mając za sobą Toby’ego i Isobel oraz cały sztab ludzi, który znajdował się już w budynku, delektowała się chwilą, idąc powoli po czerwonym dywanie, pozowała do zdjęć, prezentując swoje wdzięki i machała do fanów, a kiedy zbliżała się ku końcowi, Isobel dyskretnie podała jej flamaster, by mogła rozdać kilka autografów i to było w tej całej paradzie najlepsze.
- Scarlett, czy to prawda, że jesteś znów z Tomem?
- Scarlett, a to prawda, że nagrywasz z Tokio Hotel?
- Scarlett, chodzą głosy, że jesteś znów w ciąży. Będzie trasa?
- Scarlett, a… - podniosła głowę, zaprzestając podpisywania zdjęć i notesów, spojrzała na grupkę, spośród której płynęły te wszystkie pytania i choć Isobel szturchała ją już, żeby przeszła dalej, odpowiedziała.
- Nie wierzcie plotkom – uśmiechnęła i puściwszy oko do fanów, pozwoliła poprowadzić się do budynku.
Kolejnym cudownym momentem był występ. Na sali panował mrok, goście szeptali, a ona wraz z pierwszymi dźwiękami ‘Lady Marmelade’ i jaskrawą grą świateł rozświetliła cały budynek. Cover LaBelle grało już wielu, ale Scarlett zadbała o to, by jej wersję zapamiętali wszyscy. Na scenie była w swoim żywiole. To był jej czas i jej miejsce. Nagrodzono ją wielkimi brawami, a później, gdy siedziała już na widowni wśród tych wszystkich ludzi, tak trudno było jej uwierzyć, że to działo się naprawdę. Chociaż jej bajka trwała już prawie rok.
After Party oferowało szeroką gamę alkoholi i najróżniejszych zakąsek. Na początku czuła się troszkę obco, bo jednak większość gwiazd znała się i gdzieś tam każdy z każdym gawędził na boku. Ona siedząc przy stoliku w towarzystwie Isobel, znudzona sączyła drinka, bo jej towarzyszka była zajęta wysyłaniem maili jednego za drugim. Rzekomo coś załatwiła. Jej samotność nie trwała długo. Liv dopełniła swoich obowiązków i zostawiwszy sprzęt, przyszła jej na ratunek.
- Dziwię się, że mnie tu wpuścili.
- Kazałam im – Scarlett uśmiechnęła się szeroko, opadając na oparcie krzesełka.
- Zdjęć zrobiłam chyba z tysiąc. Obejrzałam pobieżnie te z występu i myślę, że będą doskonałe do bookletu. Na czerwonym wypadłaś jak zwykle olśniewająco. Ta uniesiona dłoń machająca do ludzi przywodzi na myśl, wypisz wymaluj, Elżbietę. Kate raczej nigdy nie opanuje tak doskonale tej skomplikowanej czynności.
- Spadaj – prychnęła i upiła łyk drinka. – Po północy się zwijamy. Nikogo tu nie znam i strasznie mi się nudzi.
- Użyj uroku osobistego, Scarlett – Isobel uniosła głowę znad telefonu i posłała brunetce ironiczny uśmiech.
- Wystarczy, że ty używasz go za nas dwie.
- Kogo moje oczy widzą! – Scarlett odwróciła się nieco zbyt szybko, zaskoczona czyjąś obecnością. Jak się okazało nie wszyscy byli jej zupełnie obcy.
- Javier? – nieco zbita z tropu obserwowała, jak z pełną galanterią przedstawia się Liv i Isobel.
- Prawda? Co takiego model może robić na gali filmowej? Nic innego, jak robić dobre wrażenie – uśmiechnął się szeroko. – Można? – usiadł nie czekając na odpowiedź i skinął na kelnera. – Gin z tonikiem.  Byłaś dziś świetna – zwrócił się do Scarlett.
- Dziękuję. Wracam do formy.
- Wybacz mi wścibstwo, ale czy słusznie obiło mi się o uszy, że nawiązujesz współpracę z Karlem?
- Tymczasowo. Pokażę się na kilku pokazach, coś zaśpiewam. Jednak to tylko epizod. Bardziej zamierzam związać się z Dsquared.
- Czyli jednak w każdej plotce jest ziarnko prawdy – uśmiechnął się, popijając gin, który właśnie podał mu kelner. Uniosła sceptycznie brew, wytrzymując jego spojrzenie. Przekrzywiła głowę w ten swój specyficzny sposób i wbiła w Javiera pełne niedowierzania spojrzenie.
- Powiedz mi, w co ty grasz?
- W nic, pierwszy raz od dawna nie mam ochoty na gierki – odparł, nie mrugnąwszy nawet okiem.
- Nie wiem, co chcę o tobie myśleć – Javier oparł się na stoliczku i pochylił się w kierunku Scarlett.
- Same miłe rzeczy – uśmiechnął się uroczo, mrugając przyjaźnie do przysłuchującej się im Liv.
- Pamiętaj kolego, że ona jest zajęta i nie zanosi się na zmiany. A Tom bywa porywczy, więc… jeśli nie chcesz przejść na przymusowe zwolnienie lekarskie, lepiej trzymaj dystans – starsza z sióstr skwitowała swoją wypowiedź uśmiechem i podniosła się z krzesełka. – Jedziemy? – Scarlett skinęła głową i wstała z miejsca, a Javier razem z nią. Isobel zupełnie nie reagowała na bodźce zewnętrzne, więc brunetka uraczyła ją jedynie krótkim ‘do jutra’.
- Może was odwieźć?
- Dzięki, ale mój kierowca już na nas czeka – skinęła i pożegnała go uśmiechem. Z powrotem usiadł na krześle i dopił gin. Isobel podniosła głowę znad wyświetlacza swojego telefonu i przyglądała mu się dłuższą chwilę.
- Nie twoja liga – skwitował to wzruszeniem ramion i odszedł.
*

Poskładał ostatnią partię wysuszonego prania i pochował w odpowiednich mięsach w garderobie. Gdyby Scarlett była w domu, pewnie nie zrobiłby tego, bo nie pozwoliłoby mu na to ego, ale tego ranka, gdy wstał spłynęła na niego jakaś nieznana wena twórcza, więc nie tłamsił jej w zarodku, tylko przystąpił do działania. Był pewien, że Scarlett to wszystko zauważy i będzie w ciężkim szoku. Samotne mieszkanie w tym ogromnym domu było dla niego ciężkie do przejścia, dlatego spał z Rufusem i Cocą. Scarlett ukatrupiłaby go za to, więc planował przed jej powrotem zmienić też pościel. Zrobił ogromne zakupy, ćwiczył gotowanie, bo chciał przyrządzić dla niej coś dobrego, napisał dwie piosenki, ułożył trzy linie melodyczne, sporo pracował z Billem, czego owocem miało być wejście do studia, ale dopiero w przyszłym tygodniu, bo przecież Scarlett miała wrócić na weekend, więc nie był na tyle głupi, żeby wyjechać w tym czasie do pracy. Brakowało mu jej. Tęsknił za nią cały czas. Bo wypełniała cały dom, całą jego przestrzeń życiową. Widział ją w kuchni, w łazience, w salonie, w studiu, w sali lustrzanej, czy w sypialni… pamiętał, co mówiła, co robiła. Był pewien, że sam nie mógłby żyć w tym domu, był nie tylko zbyt duży dla niego samego, ale nie poradziłby sobie z emocjami, które wiązały się z nim. Wyszedł z sypialni na korytarz i powoli przeszedł do drzwi prowadzących na taras. Rozciągał się z niego widok na tył ich posiadłości. Na cały ogród; sad i kwiaty, ogródek warzywny. Mieli piękny dom, dobre życie, ale wciąż czuł, że czegoś w nim brakowało. David dzielnie zniósł wizytę w klinice. W nagrodę kupił mu duże auto, którym sam mógł jeździć. Miał pedały i prawdziwy akumulator, jeśli zachciałoby mu się wygód. Chłopiec był zachwycony, a on podzielał to szczęście. Przywiązał się do niego i do myśli, że może być jego synem. Fakt, że wynik prawdopodobnie będzie negatywny trochę nie mieścił mu się w głowie. To go trochę gubiło. Sam nie wiedział, co czuł, nie potrafił się w tych myślach i uczuciach odnaleźć. Pewnie dlatego też tak bardzo chciał zadowolić Scarlett, żeby była szczęśliwa w ciągu tych dwóch, krótkich dni, które razem spędzą. Wyciągnął z kieszeni papierosy i odpalił jednego. Mocno się zaciągnął i trwał w takim zawieszeniu kilka sekund, nim poczuł jak dym rozchodzi się powoli po jego płucach. Wypuścił go powoli i uchylił powieki. Myślał o tym, żeby znów rzucić. Scarlett go o to nie prosiła, ale pewnie byłaby zadowolona. Ale to jeszcze nie teraz, poczeka na lepszy moment. Może wtedy, gdy w domu znów będzie wszystko musiało być sterylne i zdrowe? Miała teraz zobowiązania i nie nacieszyła się jeszcze prawdziwą karierą, ale on – choć z trudem – musiał sam przed sobą się przyznać, że nie marzył o niczym innym, jak o tym by mieli dziecko. Bał się tego, bo przecież mogło się znów zdarzyć wszystko, ale ponad te lęki pragnął, by dała mu kolejne dziecko. Wierzył, że teraz wszystko byłoby już dobrze. Może mieliby córeczkę? Z jej cudownymi, niebieskimi oczami? Wiedział, że nie mógł jej tego teraz powiedzieć, że to był ten moment, ale utwierdzał się w decyzji, by w trzecią rocznicę ich poznania się zapytać ją o to jedno, najważniejsze ‘tak’. Bo był pewien, że Scarlett to miłość jego życia i nie chciał zwlekać. Chciał dać jej to, o czym marzyła, a jedną z takich rzeczy był tradycyjny ślub i wesele. Wciąż tkwiła między nimi cisza tych spędzonych osobno tygodni i wiedział, że będzie doskwierać im nie raz. Zgasił peta na balustradzie i schodząc z tarasu wrzucił go do śmietniczki. Wyszedł na podwórze i wypuścił psy. Ganiały jak szalone, a on powoli przespacerował się do skrzynki. Chyba trzy dni nie sprawdzał już poczty. Alejka prowadząca do bramy wjazdowej na pieszo wydawała się o wiele dłuższa, niż kiedy jechał samochodem. W skrzynce znalazł stos reklam i… grubą szarą kopertę. Reklamy od razu wrzucił do kontenera, a kopertę prędko rozerwał. Historia lubi się powtarzać, a on wietrzył już kolejne zawirowania. Nie miał pojęcia, kto był taki uczynny, ale bardzo nie lubił tego kogoś. Scarlett. Scarlett i Liv. Scarlett, Liv i Isobel. Scarlett na ulicy. Scarlett i… jakiś blondyn? Zagryzł wargę przeglądając kolejne zdjęcia. Rozmawiała z nim na ulicy. Myśl, że jakiś fircyk się do niej zalecał podniosła mu ciśnienie i w pierwszym odruchu chciał żądać sprawiedliwości, ale wiedział, jak takie sytuacje się dla nich kończyły. Wyglądała jak zawsze cudownie, więc nie dziwił się facetowi, że był w nią wpatrzony. Widział tylko skrawek jego profilu, ale skądś go kojarzył. Był wysoki i szczupły, ale przy tym dobrze zbudowany. Wyglądał nienagannie, jak wyjęty z jakiegoś żurnala. Nie podobało mu się, że facet wgapiał się w Scarlett, ale nie widział w tym nic zdrożnego. Rozmawiali na ulicy, a Toby ledwo mieszcząc się w kadrze był w pobliżu. Ktoś chciał burzy w szklance wody, ale on nie zamierzał do tego dopuścić. Zdjęcia nic nie mówiły. Ot, zwykła rozmowa. Wsadził je pod pachę i bardziej martwiąc się tym, że ktoś niepowołany znał ich prywatny adres, niż zawartością koperty, wrócił do domu i wrzucił zdjęcia do swojej szafki. Nie da się zwariować. Idąc do kuchni odszukał w kieszeni telefon i sprawdził, czy miał jakieś wiadomości. Jedna. Od: Scarlett.

‘Za piętnaście minut zaczyna się odprawa. Trzymaj kciuki, żeby samolot nie postanowił się rozbić. Chcę już być na miejscu, chcę wysiąść z tej przeklętej maszyny i zobaczyć Ciebie. Kocham i tęsknię.’

Spojrzał na zegarek, obliczył różnicę czasu, długość lotu i wydedukował, o której powinien być na lotnisku. Od kiedy przeczytał tą wiadomość, czas wlókł się jeszcze bardziej.

Fala ludzi wypłynęła z tunelu, a on gorączkowo biegając wzrokiem po ich twarzach, wypatrywał tej właściwej. W sumie powinien szukać wzrokiem na poziomie szyj tych wszystkich ludzi, ale uznał, że może jednak Toby bardziej rzuci mu się w oczy. Nie pomylił się. Spostrzegł ochroniarza, który wychodził, jako ostatni, a przed nim ta filigranowa brunetka, która pomimo swojej delikatności wypełniała całą przestrzeń. Wokół zaczęły trzaskać flesze, w tle rozniosły się podekscytowane głosy. On starał się tego nie zauważać. Wpatrywał się w nią, czekając aż go zauważy. Wsunął ręce do kieszeni, uśmiechając się coraz szerzej, gdy zupełnie nieświadoma jego obecności zawzięcie pisała sms’a. Domyślał się, że do niego i nie mylił się, bo krótką chwilę później, poczuł wibracje w kieszeni. Pozwoliła swoim Louboutin’om spędzić lot w walizce, bo miała na sobie zwyczajne modne w ostatnim czasie jazzówki. Wpędziło go to w nie lada konsternację, bo Scarlett nie nosiła butów na obcasie tylko w wyjątkowo ekstremalnych sytuacjach. Powoli podniosła głowę, wrzuciwszy telefon do bezdennej torebki i obrzuciła wzrokiem ludzi przed sobą. W pierwszej chwili go nie spostrzegła, lecz kiedy to zrobiła… ten widok był bezcenny. Gapie mieli uciechę. Zobaczywszy go, na moment zamarła, a ułamek sekundy później cisnęła w Toby’ego torebką i biegiem ruszyła w jego stronę. O mały włos, a potrąciłaby strażnika, ale pewnie nawet tego nie zauważyła. Z piskiem wpadła w jego ramiona. Chwycił ją mocno i przytulił ją, unosząc kilkanaście centymetrów ponad posadzkę. Oplotła rękoma jego szyję i pocałowała gorąco. Zaśmiał się, czując jak jej wargi napierały na jego własne. Zacieśnił uścisk swoich ramion wokół talii Scarlett i poczuł, że mógłby ją tak trzymać już do końca świata. Westchnęła rozrzewniona i wtuliła się w niego z całych sił, gdy stała pewnie na podłodze.
- Czeeeeść – mruknęła cicho.
- Cześć – ucałował ją w czubek głowy i odsunął od siebie, ale tylko po to, żeby objąć ją ramieniem. Wziął torebkę od Toby’ego i zarzucił ją sobie na ramię. – Sugerowałbym, żebyśmy przenieśli się w bardziej kameralne miejsce – powiedział z cwanym uśmiechem, na co Scarlett rozejrzała się, dostrzegając gapiów, między którymi krążyli spieszący się podróżni. Wzruszyła ramionami i pomachała do nich, uśmiechając się uroczo. Toby osłaniał ich, dzielnie tworząc sztuczny tłum, jednak Scarlett nie omieszkała dać kilku autografów i zapozować do zdjęć, gdy fani ją o to prosili, a Tom, choć wolałby jechać do domu, nie pozostał jej dłużny. Już widział to poruszenie faktem, że wreszcie komuś udało się zdobyć ich wspólne nieoficjalne zdjęcie. Potem, kiedy udało im się, jako tako dotrzeć do samochodu, poprosił Toby’ego żeby prowadził i sam rozsiadł się z tyłu ze Scarlett.
- Jestem skonana. Isobel tak szczelnie wypełnia mi plan dnia, że ledwo mam czas pomyśleć o tym, że jestem zmęczona. Jeszcze Fashion Week w Paryżu i będę mieć trochę wolnego, choć tez nie dużo, bo będę musiała lecieć do Nowego Jorku na przymiarki strojów na trasę. A potem Ellen DeGeneres i masa innych rzeczy.
- Dwudziestego ósmego lecimy do Los Angeles. Tam z Jostem spotkamy się z paroma ludźmi. Jeśli mamy zdążyć do wiosny, musimy dograć jeszcze parę spraw. Chociaż muszę ci powiedzieć, że jestem zadowolony. Wyskoczyliśmy z chłopakami do Hamburga i to siedzenie w studio przyniosło niezłe efekty.
- Och, wiesz co? – westchnęła przeciągle. – Jakby udawało nam się jakoś zgrywać terminy, to może nie będzie tak źle.
- Myślę, że nie będzie, więc nie licz na to, że zerwę z tobą tylko dlatego, że będziemy się mijać w drzwiach – Scarlett zaśmiała się pod nosem i pokręciła głową.
- Spróbowałbyś – mruknęła, przywierając do boku Toma. Objął ja ramieniem i ucałował w czubek głowy.
- Życie mi jeszcze miłe, Maleńka – uśmiechnął się od ucha do ucha, a Scarlett, podchwyciwszy aluzję, wbiła mu łokieć w żebra. Zgiął się, zaskoczony siłą uderzenia i spojrzał na brunetkę. Uniosła w górę jedną brew spoglądając na niego z wyższością. Parsknął śmiechem, a Scarlett mu zawtórowała. Objął ją znów, a ona nie mając nic przeciwko, wtuliła się w jego tors.

Kiedy Tom otworzył przed nią drzwi do domu i przeszła przez próg, nie czuła już tego nieprzyjemnego chłodu. Zostawiła torebkę w holu i nie czekając na Toma, przeszła do kuchni. Usiadła przy blacie na wysokim stołku i sięgnęła po dzbanek z sokiem pomarańczowym. Nalała sobie trochę i z lubością upiła spory łyk. Przeciągnęła się i rozejrzała dookoła. Było czyściutko, nigdzie nie zostały żadne ślady po próbach gotowania przez Toma. Była pod wrażeniem. Musiała ściągnąć go myślami, bo zjawił się w kuchni, gdy wstawiała pustą szklankę do zlewu.
- Max przyjechał po Toby’ego, no i zaniosłem twoje rzeczy do góry – uśmiechnął się nieznacznie, a Scarlett podeszła do niego, przeciągając się niczym kotka. Zarzuciła mu ręce na szyję i pociągnęła go w dół, by schylił się na tyle, żeby mogła go pocałować. Objął ją rękami w talii i mocno przyciągnął do siebie.
- Dziękuję – mruknęła wprost w jego wargi. – Jestem głodna, a ty?
- No w sumie rano zjadłem tylko tosty na śniadanie.
- W takim razie pójdę się odświeżyć i coś przygotuję – pocałowała go jeszcze raz krótko i ruszyła do wyjścia. Tom odprowadził ją spojrzeniem. Sięgające pośladków loki falowały przy każdym jej płynnym ruchu. Wciąż była zbyt szczupła. A wyjazdy na pewno nie sprzyjały jej we wzmocnieniu. Usiadł na miejscu, gdzie przed chwilą siedziała Scarlett i odetchnął. Przez ostatnią godzinę nie skupiał się na niczym innym poza jej powrotem, ale teraz, kiedy już była w domu i emocje powoli opadały, niepewności wróciły. Nierozwiązana sprawa wyników spędzała mu sen z powiek. Obawiał się też, że swoim zachowaniem może wzbudzić w niej jakieś wątpliwości. Kiedy jej nie było nie musiał kontrolować smętnej miny, a teraz mogłaby wyjść z tego katastrofa.
Usłyszał, że woda na górze przestała szumieć, więc wstał i zostawiwszy w holu buty, poszedł na piętro. Zastał Scarlett w sypialni, paradującą w samej bieliźnie i wielkim turbanie na głowie. Spostrzegłszy go, uśmiechnęła się i zniknęła w garderobie. – Tooooom? – zawołała go krótką chwilę później. Wsunął ręce do kieszeni i poszedł do niej.
- Co jest? – zapytał opierając się o framugę.
- Sięgniesz mi dresy? – podszedł i nie wysilając się zbytnio, wyjął z górnej półki sportowe spodnie Scarlett. – Dziękuję, chyba przydałaby mi się tu drabina, bo kiedy już najdzie mnie wena na coś, czego prawie wcale nie noszę nigdy nie mogę sięgnąć i muszę przynosić krzesełko. Wciągnęła je na siebie i uśmiechnęła się do Toma. – Całe szczęście, że mam ciebie, bo jesteś taki wysooooki i siiiilny – odparła z przesadzonym uwielbieniem, po czym uśmiechnęła się szelmowsko i zabrała się za szukanie, czegoś, co nadawałoby się do dresów.
- Nie chciałem tego mówić głośno, bo to oczywiste – odparł, stając za brunetką i zatrzymał jej ręce. Zamknął jej dłonie we własnych i objął ją w talii. Pocałował ją w szyję, a Scarlett mruknęła z zadowoleniem. – Pachniesz grejpfrutem.
- Kupiłam nowy żel. Uznałam, że czas na małą odmianę od wanilii.
- Dobrze, że już jesteś – przytulił ją bardziej. Obecność Scarlett była taka kojąca. Rozluźnił się, a problemy, które zaprzątały mu głowę pod jej nieobecność, wydały się nieistotne.
- Chciałabym już nie wyjeżdżać.
- Chcesz, bo aż palisz się na to wszystko.
- Ale nie na tyle, żeby być tam bez ciebie.
- Do godziny piętnastej w poniedziałek będziemy razem i chyba zaraz przekonasz się jak bardzo – zaśmiała się cicho, odwracając się w jego ramionach. Zadarła głowę, spoglądając na niego zadziornie.
- Nie jesteś głodny? – zapytała, przekrzywiając głowę i objęła Toma rękoma w pasie.
- To chyba może poczekać – uśmiechnął się jeszcze szerzej i pocałował Scarlett bardzo, bardzo namiętnie.
*

W pośpiechu pochyliła się do przodu i energicznie pokręciła głową na wszystkie strony, po czym równie gwałtownie się wyprostowała. Burza czarnych loków przybrała na objętości, co szybko zmieniła, zaczesując je palcami do tyłu i spinając w niski kucyk. A raczej koński ogon, bo sięgający niemal pośladków Scarlett. Wsunęła stopy w czarne czółenka i podbiegła do zapinającego koszulę Toma. Stanęła do niego tyłem i jednocześnie usiłowała założyć kolczyki.
- Możesz zapiąć mi sukienkę? – uniosła do góry włosy i doszła do wniosku, że gdyby pozbyła się ich trochę, byłoby jej naprawdę lżej. Tom zapiął suwak i nie omieszkał przy okazji pocałować jej w szyję. Zaśmiała się cicho i opuściła włosy. Stanęła obok niego przodem do lustra i zaczęła poprawiać kosmyki, które zbytnio wystawały z upięcia. Obrzuciła krytycznym spojrzeniem swoje odbicie i skrzywiła się nieznacznie. – Czy ja nie wyglądam zbyt poważnie? – miała na sobie prostą małą czarną z rękawem trzy czwarte, sięgającą za połowę uda. Tom spojrzał na nią trochę zdziwiony, po czym pokręcił głową.
- Nie wydaje mi się.
- Muszę się przebrać – odparła po kilku sekundach namysłu i wyszedłszy z butów, popędziła do garderoby.
- Scarlett, jesteśmy już spóźnieni! – załamał ręce i spoglądając w swoje odbicie, wzruszył ramionami, jakby w tafli lustra mógł znaleźć sprzymierzeńca. Wiedząc, że w półgodzinnym spóźnieniu raczej się nie zmieszczą, wyjął z kieszeni telefon z zamiarem napisania do Shie’a.
Jakież było zaskoczenie Toma, gdy Scarlett wpadła z powrotem do pokoju niecałe pięć minut później, wpychając koszulę do spodni. Tym razem miała na sobie białą bluzkę nie do końca dopasowaną, włożoną w zaprasowane na kant, zwężane do dołu ciemno szare spodnie do kostki. Do tego czarne szelki i oczywiście Louboutin’y, z których wyszła chwilę wcześniej. Złapała kopertówkę i okręciła się wokół własnej osi.
- Jakbyś wypuścił mnie z łóżka o odpowiedniej porze, a potem nie przeszkodził mi w łazience, to byłabym na czas – mówiąc to wywróciła teatralnie oczami, a on uśmiechnął się z powątpiewaniem. – Jedźmy, bo sobie pójdą.
- Myślę, że nasze rodzeństwo przywykło już do tego, że zdarza nam się mieć poślizgi – Scarlett zaśmiała się pod nosem i zabrawszy płaszcz, skierowała się do wyjścia. Tom szybko dorównał jej kroku.
Restaurację o wdzięcznej nazwie ‘Yosoy’ znaleźli bez większych problemów, kiedy udało im się wreszcie przebić przez miasto. W sobotni wieczór to nie należało do rzeczy łatwych. Na parkingu Tom zauważył auto Billa, więc zaparkował obok niego. Prędko wysiadł z samochodu i otworzył drzwi przed Scarlett, racząc ją usłużnym ukłonem. Zaśmiała się w głos, zwracając uwagę kilku osób przed budynkiem, a spostrzegłszy to, chwyciła Toma za rękę i siląc się na nonszalancję, czym prędzej ruszyła ku wejściu. Tego wieczoru chciała być po prostu Scarlett. Zabrano ich odzienie i kelner poprowadził ich do stolika, gdzie czekali już na nich wszyscy.
- Czeeeeeść, strasznie was przepraszam za spóźnienie – uśmiechnęła się uroczo, witając po kolei z każdym. Wspólne wyjście była kolejnym pomysłem Toma na spędzanie czasu, jak każda normalna para. Tym oto sposobem wylądowali w Yosoy w towarzystwie Shie’a i Julie, Billa oraz Liv i Georga. Georg nie kwalifikował się na niczyjego brata, ale Liv ostatnimi czasy pozwalała mu nie odstępować się na krok. Tom odsunął Scarlett krzesło i zaraz usiadł obok niej. – Ale się stęskniłam – opadła na oparcie z głębokim westchnieniem i przyjrzała się każdemu z uwagą.
- Czy mam sądzić, że właśnie z tego względu kazaliście nam na siebie tyle czekać? – Liv trąciła kolanem siostrę pod stołem, a Scarlett spiorunowała ją spojrzeniem.
- Ślicznie wyglądasz Jul – odparła, zupełnie ignorując siostrę.
- Dzięki – uśmiechnęła się szeroko i objęła rękoma swój wielki brzuch. – Mama wciąż nam powtarzała, że wyglądam zbyt ładnie jak na córkę, więc zrobiliśmy dodatkowe USG. Nie żebym nie brała pod uwagę ewentualności, że będziemy mieć kolejnego chłopca, ale no wiesz… - speszyła się troszkę, jakby bojąc się, że jej matczyne uczucia zostaną poddane pod jakąś wątpliwość. Scarlett uśmiechnęła się ze zrozumieniem i podała kelnerowi zamówienie. Po niej zrobił to Tom.
- Wybraliście imiona?
- Alice Catherine albo Roxanne, a dla chłopca Nathan, po dziadku – powiedział Shie.
- Ładne – westchnęła, instynktownie szukając za sobą Toma. Wyczuł to i przysunął się bliżej, obejmując Scarlett ramieniem.
- Lepiej powiedz, co robiłaś w Stanach – Bill, wymieniwszy z Tomem konspiracyjne spojrzenia, zagaił, znajdując daleki dzieciom temat.
- Praca z Isobel to ciężka orka. Byłaby najszczęśliwsza, gdybym nie odpoczywała. Poza występem na Emmy, no i tygodniem mody, pracowałam trochę z Lindą, a potem z Glenem i Mattem1 . Udzieliłam wywiadu dl ‘OK’, ‘People’ i ‘Rolling Stones’. Później robiliśmy do tego sesję. Miałam spotkanie z choreografem i ustaliłam ostatnie szczegóły z głównym krawcem. To dopiero zalążek.
- Nie uważasz, że Isobel wyciska cię jak cytrynę?
- Bil – spojrzała na niego wymownie. – Nie po to wróciłam do domu, żeby wałkować temat Isobel. Nie możemy pomówić o spuchniętych łydkach Jul albo maślanych oczach Georga? – szatyn posłał Scarlett mordercze spojrzenie, na co wszyscy wybuchli śmiechem. Z nim włącznie. Resztę wieczoru spędziła tak, jak marzyła o tym od dawna. Miała przy sobie Toma i najbliższych. Jedli dobre rzeczy, popijali pyszne wino i nie martwili się niczym. Przynajmniej nikt nie mówił o tym głośno.
*

1 Linda Perry, Glen Ballard, Matt Morris. 
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo