Tytuł: Apocaliptyca ‘Not strong
enough’
*
Wyjęła ze skrzynki cały pęk korespondencji.
Połowa wylądowała w śmietniku, bo sprzedaż wysyłkowa, promocje i okazje
specjalnie jej nie interesowały, jednak uwagę Scarlett przykuła pocztówka z
widokiem LA. Ciekawa odwróciła ją i od razu prychnęła, czytając tekst.
‘L.A. bez Ciebie nie jest takie samo. J.’
- Przegiąłeś kolego – mruknęła do
siebie i wcisnęła kartkę do kieszeni jeansów. Jeszcze tego brakowało, że Javier
zaczął robić jej takie numery. No i skąd on znał jej prywatny adres? Martwiło
ją, że coraz więcej osób wiedziało, gdzie mieszkali. Zdążyła się zorientować,
że Javier ją podrywał, ale była temu bierna, bo nijak obchodziło ja to, co
Fontaine robił. Fakt faktem musiała przyznać przed sobą, że przez chwilę
schlebiało jej to, jak wielkim darzył ją zainteresowaniem, ale nie dała mu
najmniejszego znaku, że miał prawo robić cokolwiek więcej, niż adorować ją! A
ta kartka to już zbyt wiele. Powinna być bardziej szorstka, sprowadzić go od
razu do pionu. Jej błąd. Jednak teraz nie miała czasu na to, by się tym
przejmować. Sprawą zajmie się, gdy spotka go znów i nie zamierzała być miła. W
tym momencie musiała dokończyć pakowanie, a czasu wcale jej nie przybywało.
Włożyła do walizki kolejną rzecz i
założywszy ręce na biodra, rozejrzała się wokół siebie, starając się wyłowić
spośród stert ubrań coś, co chciała zabrać. Niemal wszystkie rzeczy były
czarne, więc ciężko raczej było jej wyłowić coś bez podnoszenia z podłogi.
Udało jej się dostrzec jedynie jaśniejsze jeansy, więc schyliła się po nie, a
gdy się wyprostowała z powrotem, poczuła jak oplatają ją ręce Toma. Uśmiechnęła
się, wtulając się w jego tors. Położyła swoje na dłoniach Toma, zamkniętych na
jej brzuchu. To było wszystko, czego potrzebowała. Jego zapach. Jego dotyk.
Jego ciepły oddech na szyi. Wiedziała, że to nie czas na rozklejanie się, ale
co mogła na to, że tak bardzo nie chciała już wyjeżdżać? To co się działo to
tylko przedsmak. Czekało ich więcej rozłąk, więcej czasu, który miał ich
dzielić, więcej miejsc, w których mieli być bez siebie. Wciągnęła gwałtownie
powietrze nosem, chcąc pozbyć się kluchy, która zaczęła ściskać jej gardło.
- Nie wyjeżdżaj – wyszeptał,
mocniej przyciągając ją do siebie. Scarlett zwiesiła głowę, zagryzając wargę.
Nie sądziła, że każde kolejne pożegnanie będzie trudniejsze od poprzedniego.
Miniony weekend był tym, czego tak od dawna pragnęła. To był spokój, odpoczynek
i dobra zabawa, po prostu. Bez fleszy i całej tej sławy. W ciągu tego weekendu
była po prostu dziewczyną po prostu Toma. Spędzili czas z rodzeństwem, byli na
obiedzie u Sophie, a w domu nie robili nic, co nie sprawiałoby im przyjemności.
Obejrzeli ‘Pearl Harbor’, czyli tradycji stało się za dość, ‘Dirty Dancing’,
‘Przeminęło z wiatrem’ i kilka innych filmów, które ona oglądała z dziką
radością, a Tom starał się na nich nie umrzeć z nudów. Choć, gdy łamał się
Titanic, mocno ścisnął ją za rękę, więc tak zupełnie obojętne to mu to wszystko
nie było. Leniuchowali i zwyczajnie nic nie robili, a Tom nie wypuszczał jej z
objęć. Czuła się bezpiecznie i pewnie, jak teraz.
- Wiesz, że jestem w stanie to
zrobić, więc nie igraj z ogniem – miała wielką nadzieję, że głos jej nie
zdradzi i zabrzmi naturalnie. Powiodła opuszkiem wzdłuż jego ręki, zaznaczając
ścieżkę wypukłych żył na jego przedramionach.
- Staram się, ale nie wychodzi mi
siedzenie gdziekolwiek indziej, kiedy ty jesteś tu. Sama – powoli odgarnął
włosy Scarlett na jedno ramię i pocałował ją w szyję. Westchnęła cichutko,
przymykając powieki.
- Zawsze, kiedy jesteśmy o krok
bliżej do ułożenia sobie wszystkiego, któreś z nas musi się wycofać. Chcę, żeby
już był ten listopad. Chcę już wrócić.
- Nasz listopad trwa od trzech
lat, a ty nigdzie nie odchodzisz, byś musiała wracać. Byliśmy, jesteśmy i
będziemy razem, nawet jeśli podzielą nas kilometry, miejsce albo czas, ale… nie
wyjeżdżaj – mruknął wprost do jej ucha, a Scarlett przeszedł dreszcz.
Now tell me where else would you
go.
In the morning we can fight in the shadows of ourselves.
A job is just a job, stay a little while.
Niechętnie wyswobodziła się z
objęć Toma i zsunęła z łóżka walizkę, niemal wysypując z niej wszystko. Usiadła
na materacu i spoglądając Tomowi w oczy, wyciągnęła ku niemu rękę.
- Chcę cię mieć.
- Przecież mnie masz – odparł,
ujmując jej dłoń i zaśmiał się w głos, odrzucając do tyłu głowę. Zdał sobie
sprawę z tego, że to musiało brzmieć, jak w telenoweli. Znów, jak zawsze,
nieważne.
Scarlett delikatnie opadła na
pościel i ufnie patrząc w jego oczy, czekała, aż znajdzie się obok niej, a
wtedy pocałowała go. Długo i leniwie, całą swoją uwagę wkładając w każdy
najdrobniejszy szczegół. Całowała go tak, jakby nic się nie liczyło i nie gonił
ich czas, ani zobowiązania. A on oddawał je jej z żarliwością tak wielką, jakby
jej usta były końcem i początkiem, jakby były wszystkim, co miał i kochał. Bo
tak było. I trzymał ją w ramionach, trzymał i nie puszczał…
A na samolot zdążyła w ostatniej
chwili. Choć wolałby, żeby się spóźniła.
*
Jak zwykle spóźniona wparowała do
budynku, w którym miała odbyć się sesja promująca najnowszą kolekcję Fendi.
Praca na rzecz Lagerfelda średnio jej się uśmiechała, bo noszenie dziwnych
kiecek jego pomysłu, nie przodowało na jej liście pragnień, ale uległa, gdy management
uznał, że to podziała korzystnie na jej wielki powrót. Ten dzień nie zaczął się
zbyt ciekawie. Wylała na siebie kawę, gdy usiłowała dobudzić się przed szóstą,
okazało się, że zapomniała z domu pary butów, na której jej zależało, nie
zmrużyła oka w nocy, bo była zbyt przejęta sesją i w dodatku się spóźniła. Pewnie
wszystko przez to, że myślami wciąż była z Tomem, w ich domu, a konkretniej –
łóżku. Uśmiechnęła się na ta myśl, ale ten uśmiech zaraz zniknął z jej twarzy,
gdy zdała sobie sprawę, co ją dziś czekało. Nie pomagał jej tez fakt, że był na
dobrą sprawę zupełnie blisko, bo w LA, a nie dane im będzie się spotkać, bo ona
wieczorem leci do Paryża, a on zostaje tam z chłopakami. Szybkim krokiem
przemierzała skład, magazyn, cokolwiek to było, trzęsąc się z zimna. Drogę
zaszła jej Liv.
- Dzwoniłam do ciebie.
- Zostawiłam telefon w hotelu –
burknęła, rozpinając po drodze suwak skórzanej kurtki.
- Nie dzwoniłam tak zupełnie bez
celu - zaczęła, a Scarlett obrzuciła siostrę krótkim, nieco zdziwionym
spojrzeniem. Liv była skonsternowana, a to raczej do niej nie pasowało. – Chciałam ci powiedzieć, że…
- Cześć, Scarlett. Będziemy razem
pracować! – Javier wyrósł przed nią, jak spod ziemi, jak zwykle nienagannie
ubrany, uczesany, świeży, pachnący i uśmiechnięty, pomimo tego, że było dopiero
po siódmej. Scarlett o mało nie wylała na siebie kolejnej porcji kawy. –
Cieszysz się? – zapytał, a na jego usta wpłynął szeroki uśmiech. Najgorsze w
nim było to, że wydawał się szczery.
- Nie posiadam się z radości. Nie
widać? - burknęła i jeszcze nieco nieprzytomna wpatrywała się w niego chwilę,
po czym jakby oprzytomniała i wcisnęła Liv swoją torebkę i kubek z kawą. – Ty –
wskazała na niego palcem. – Słuchaj no, panie labezciebieniejesttakiesamo –
wycedziła, zbliżając się do niego coraz bardziej i groźnie wymachując palcem. W
końcu wbiła go w jego tors, mrożąc go złowrogim spojrzeniem. – Jeszcze raz
odwalisz mi taki numer, a skopię ci tyłek – mówiła cicho, niemal nie otwierając
ust i patrzyła mu prosto w oczy. Były brązowe. Nawet nie mrugnął.
- Nie wiem, o czym mówisz –
odparł, wzruszając ramionami.
- Nie pogrążaj się, Fontaine. Nie
życzę sobie więcej takich sytuacji. Zawiodłam się na tobie, wiesz? Myślałam, że
może okażesz się kimś, z kim od czasu do czasu mogę wyskoczyć na kawę czy coś,
a ty okazałeś się po prostu… jak wszyscy. – Po tym, nie czekając na odpowiedź,
odeszła, a Liv za nią. Starsza z sióstr przeczuwała, że czeka ją długa i
mozolna praca, biorąc pod uwagę nastrój Scarlett i scenę z Javierem, choć
szczerze, zupełnie nie wiedziała, o co chodziło. Więc jak miała dokonać tego
cudu, który miał zaowocować pełną magnetycznego przyciągania przeklętych
kochanków?
*
Pięć tygodni później.
Październik przemknął mu między
palcami szybciej niż kiedykolwiek mógłby się tego spodziewać. Z niedowierzaniem
spoglądał na wyświetlacz telefonu; 25 październik 2011. Cały ten czas spędzili
w rozjazdach. Wideokonferencje były najwyższą formą ich kontaktu, by chociaż
mogli na siebie popatrzeć. W całym tym minionym czasie widzieli się trzy razy.
Raz Scarlett wpadła do domu, gdy leciała z Los Angeles do Paryża, innym razem
on wybrał się do Londynu, a później jakoś udało im się trafić na siebie w LA.
Od samego początku wiedzieli, że to nie będzie łatwe. Jednak nie sądził, że
wszystko stanie się aż tak trudne. Płytę nagrywali w aż nieprawdopodobnie
szybkim tempie. Bill skupił się na pracy, jak nigdy. To stało się jego życiowym
celem. Najlepsza z płyt, jakie wydali – to jego mantra. Pisał, próbował, wciąż
spotykał się z tekściarzami i kompozytorami, chcąc udoskonalić melodie, które
stworzył też Tom. Jednak on stał w tym jedną nogą, nie dwoma jak zawsze. Teraz
muzyka nie musiała być ucieczką, była dopełnieniem, pozwalała mu na chwilę nie
myśleć, nie tęsknić. Wszyscy czterej jakoś zaangażowali się w produkcję w jakiś
inny niż dotąd sposób. Nowa płyta dla każdego z nich znaczyła coś innego.
Teraz, gdy wreszcie wrócił do domu, pustego domu, ze świadomością, że pomieszka
w nim sam kolejne tygodnie, nie miał ochoty w nim być. Postanowił pojechać do
mamy, choć z drugiej strony… wyników wciąż nie było. A on nie miał pewności,
czy był gotowy na spotkanie z Leną i Davidem. Zdjął kurtkę i zsunął ze stóp
adidasy. Zajrzał do salonu, jakby mogło go coś tam zaskoczyć, a potem poszedł
do kuchni. Na blacie czekała na niego obrośnięta pleśniowym puszkiem szklanka,
której nie umył, nim wyjechał. Krzywiąc się, wstawił ją do zlewu i odkręcił
maksymalnie gorącą wodę. Pleśń po chwili spłynęła do odpływu. Wziął dzbanek
elektryczny i napełnił go wodą. Zakręcił kurek i włączył urządzenie. Powinien
wybrać się na zakupy. Znów do jedzenia miał tylko płatki i makaron. Chyba, że w
lodówce było jeszcze coś, co nie straciło ważności. Zalał sobie owocową herbatę
i z kubkiem wybrał się na piętro. Nie chciało mu się zabrać bagaży. Uznał, że
najpierw uporządkuje bałagan, który zostawili po sobie podczas pakowania. W
sypialni zastał pobojowisko. Porozrzucane ubrania Scarlett, a między nimi jego
własne, gdy zbierał się do wyjazdu. Upił łyk, starając się nie poparzyć i
odstawił kubek na toaletkę Scarlett. Zebrał naręcze swoich rzeczy i zaniósł je
do garderoby, potem to samo zrobił z częścią ubrań Scarlett. Dzięki temu
znalazły się buty, których nigdzie nie mogła znaleźć. Słabo mu się robiło na
myśl o tym, że miałby to wszystko składać i chować na miejsca. Nie był pewien
czy tego dokona. Nieco zrezygnowany stertą, która urosła pośrodku garderoby,
wziął swoją herbatę i usiadł na łóżku, zamierzając powziąć jakieś dalsze plany.
Siedział tak chwilę kontemplując otaczający go bałagan, kiedy to pod stopą
wyczuł jakiś materiał. Schylił się i podniósł ze schodka jeansy Scarlett. Te
same, które bardzo śpieszno było mu zdjąć z niej, kiedy byli tu ostatni raz
razem. Ostawił kubek na stolik nocny i złożył je na pół. Wtedy wyczuł coś w
kieszeni. Wiedziony ciekawością wyjął ową rzecz z kieszeni. A okazała się
pocztówką.
‘L.A. bez Ciebie nie jest takie samo. J.’
Coś go ścisnęło w środku, albo
prościej rzecz ujmując, zalała go krew. Wpatrywał się w kartkę, pamiętając
zdjęcia, które przyszły pocztą i połączył je z tym, że niczego mu o tej kartce
nie powiedziała. Poczuł, jakby dostał obuchem w głowę. Kołomyja myśli odebrała
mu możność jasnego rozumowania. To przecież bez sensu. Za dużo razem przeszli,
żeby Scarlett kręciła coś na boku. Przecież się kochali. Odetchnął głęboko i
cisnął kartką w powietrze. Musi to zbadać. Nie może pozwolić sobie na wyciąganie
pochopnych wniosków! Choć w duchu już odpowiedział sobie na to pytanie. Zerwał
się i biegiem pognał na dół, porwał torbę z laptopem i usiadł na schodach, nie
trudząc się chodzeniem do salonu. Czuł niepokój. Czuł, że coś było nie tak.
Laptop włączał się w nieskończoność. Miał wrażenie, jakby grunt palił mu się
pod nogami. Wreszcie, uruchomił przeglądarkę i w google wpisał; Scarlett
O’Connor. Pojawiła się lista najróżniejszych stron. Ominął oficjalną i wybrał w
miarę profesjonalnie wyglądającą stronę fanowską. Zaatakowało go mnóstwo zdjęć
i krzykliwych napisów. Musiał odczekać chwilę, aż wszystkie się otworzą.
Najpierw zobaczył siebie przed trzema godzinami na lotnisku, strona była
amerykańska, więc chcąc nie chcąc musiał przyznać, że informacje krążą w
zastraszającym tempie. Do zdjęć dodano krótki opis, który zignorował, bo nie to
go interesowało. Przesuwał suwak strony w dół. On, Scarlett, on z chłopakami,
Scarlett pod hotelem, Scarlett z Liv w jakiejś knajpie, znów on, Scarlett z
całym sztabem ludzi i już miał przesuwać dalej, gdy obok niej dostrzegł tą
przeklętą blond czuprynę. Wyglądało tak, jakby ten goguś starał się asekurować
Scarlett. Jej twarzy nie bardzo było widać. Napięcie spotęgowało się w nim, gdy
w następnym artykule zobaczył Scarlett i jego, wychodzących z jakiegoś budynku
i w kolejnym, gdy szli gdzieś razem z kawą. Sfotografowano ich też podczas
kolacji z Lagerfeld’em, a później, gdy razem wsiadali do taksówki. Scarlett nie
wyglądała na nieszczęśliwą, a gdyby zaczął tak analizować ilość nieodebranych
połączeń i urywanych rozmów… Miał ochotę cisnąć laptopem, ale przecież wiedział
o kampanii Fendi. Jednak nie mógł znieść tego uśmieszku na twarzy Fontaine, gdy
patrzył na Scarlett i jej nic niemówiącej miny. Szukał kolejnych i za każdym
razem czuł większą złość, bo coraz bardziej zdawało mu się, że przestają
wyglądać na ludzi, którzy tylko ze sobą współpracowali. Tu coś mówił jej na
ucho, a ona się śmiała, na innym patrzyła na niego, słuchając uważnie. To nie
wyglądało dobrze. Serce o mało nie wyskoczyło mu z piersi. Ale przecież to nie
mogła być prawda. To musiała być jedynie jego wyobraźnia. Przecież Scarlett
mówiła, że go nie lubi! W ogóle nie docierało do niego to wszystko. Ta kartka,
zdjęcia, to musiała być jakaś koszmarna pomyłka. Niemożliwe. Po prostu
niemożliwe, żeby Scarlett i ten modelczyna… o nie. To po prostu było nie do
przejścia. Nie mieściło mu się w głowie. Chciał coś zrobić, ale nie wiedział
co. Chciał mieć jakiś plan, ale nie mógł zebrać myśli. Przecież nie mogłaby
spotykać się z tamtym, a jemu powtarzać, że kochała. Nie mogłaby oddawać mu się
w taki sposób, gdyby miała tamtego w myślach. To nie byłaby Scarlett. Nie
odeszłaby bez pożegnania, przecież obiecali sobie.
I've searched the universe
and found myself within' her eyes.
Dlaczego, więc
czuł ten przeszywający go na wskroś niepokój, drażniący każdy koniuszek nerwów?
Przecież to Scarlett sprawiła, że znów poczuł w sobie życie, że znów zechciał
żyć. To Scarlett nauczyła go kochać i pokazała mu, co było właściwe. To przy
niej nauczył się, kim tak naprawdę był. Dała mu tak wiele. Nie mogła odejść.
Nie mogła przestać go kochać. To niewykonalne po tym wszystkim. Nie wierzył, by
po tych trzech wspólnych latach mieli się rozstać. To przerastało jego zdolność
rozumowania. Dlatego musiał coś zrobić. Musiał, po prostu.
Odłożył komputer i wyciągnął z
kieszeni telefon. Wybrawszy numer, przycisnął go do ucha i nerwowo wstał. Jeden
sygnał, drugi, trzeci, czwarty, piąty… cześć,
jeśli masz coś ważnego zostaw wiadomość.
- Niech to szlag! – poirytowany
rozłączył się i niewiele myśląc, zabrawszy dokumenty i portfel, wyszedł z domu,
ledwo pamiętając o pozmykaniu drzwi.
*
- Javier, nie masz jej obłapywać,
jakbyś zaraz miał ją przyprzeć do tej ściany! – Liv straciła cierpliwość i
cisnęła aparatem w swoją asystentkę. – To ma być subtelne. Przecież
prezentujecie beże i róże, tak? Karl nie chce tu obscenicznych gestów! Z
resztą, Scarlett będzie śpiewać, nie możesz ograniczyć jej ruchu! – zrezygnowana
usiadła na stopniu i schowała twarz w dłoniach. To był zbyt długi dzień. Sesja
należała do tych behind the scenes i Liv miała uwiecznić prace Scarlett i
Javiera do ostatniego ich wspólnego pokazu. Fontaine korzystał z każdej
możliwej okazji, żeby jej dotknąć albo się o nią otrzeć, a jej siostra oganiała
się jak oparzona, przez co tracili sporo świetnych ujęć. Mieli być subtelni i
romantyczni, a on zachowywał się, jakby organizowali orgię. Scarlett włożyła
mikrofon do stojaka i wzięła od kogoś z ekipy szlafrok.
- Ja cię Javier nie ogarniam.
Najpierw gadasz o tym, jak to nieszlachetnie się zachowujesz i jak bardzo tego
żałujesz, a potem znów robisz to samo. Gorzej niż napalony gówniarz –
zniesmaczona pokręciła głową i zeszła z wybiegu. Nie widziała, jak zacisnął
ręce w pięści i wbił w nią rozeźlone spojrzenie. Na siebie, na nią, na
wszystko. Zabrał się i poszedł do swojej garderoby. Wszystko szło nie tak. –
Dajmy sobie dziś już spokój i tak niczego nie zrobimy. Jutro o dziewiątej,
okej? Jakby ktoś miał do was pretensje, powiedzcie, że to ja tak zarządziłam –
uśmiechnęła się do zmęczonej ekipy i zniknęła za kulisami.
Była dopiero osiemnasta, a
Scarlett już ledwo żyła. Cały dzień spędziła na przymierzaniu strojów i próbach
show. W między czasie udzielała wywiadu dla „Teen Vogue” i miała serdecznie
wszystkiego dosyć. No i Javier. Od rana naprzykrzał się jej. Docinał, rzucał
niesmacznymi tekstami, no i dotykał ją przy każdej możliwej okazji. A to
doprowadzało brunetkę do szewskiej pasji. Zatrzymała się, czekając, aż Liv
zrówna się z nią. Szła rozanielona powłuczając nogami, więc Scarlett była
pewna, że rozmawiała z Georgiem. W końcu wrócili dziś ze Stanów. Sama chętnie
porozmawiałaby z Tomem, ale rano w tym pośpiechu zapomniała telefonu z hotelu.
Musiała zaczekać jeszcze jakąś godzinę. O tej porze na mieście były jeszcze
straszne korki. Liv wreszcie skończyła rozmawiać i – dosłownie – w podskokach
dołączyła do niej. Scarlett cieszyła się, że Liv wreszcie się układało i chyba
powoli dochodziła do wniosku, że związek z Georgiem to będzie zupełne
przeciwieństwo tego z Paulem. W końcu minęło już tyle czasu. No właśnie, za
chwilę będą mieć trzecią rocznicę. Musi przygotować coś specjalnego.
Uśmiechnęła się na tą myśl i zwróciła do siostry;
- I co? – zapytała, a siostra
spojrzała na nią rozmarzona. Scarlett mimowolnie wybuchła śmiechem. Liv w takim
stanie to wręcz niemożliwość.
- Tęskni za mną. Ma szczęście,
inaczej porachowałabym mu kości – odparła buńczucznie.
- Ty za nim też.
- No ba. Nie widziałam się z nim,
odkąd wparowali tu z Tomem i wiesz… - tu zrobiła sugestywną minę i cmoknęła
teatralnie. – Brak mi go – Scarlett znów wybuchła śmiechem. Nie poznawała
swojej siostry. Spojrzała na zewnątrz. O przeszklone ściany zaczął uderzać
rzęsisty deszcz. – O nie. Parasol zostawiłam w hotelu. Przecież w LA nigdy nie
pada! – burknęła niezadowolona. Scarlett pokręciła głową i zajrzała do swojej
bezdennej torebki. Było tam wszystko poza parasolem.
- Świetnie. Zmokniemy, ale co tam.
Może urosnę – zaśmiała się pod nosem, a Liv poczochrała jej włosy. – Liv! – ni
stąd ni zowąd wyminął je Javier i otworzył szeroko drzwi, wystawiając na
zewnątrz rękę z dużym, rodzinnym parasolem. Spojrzał na Scarlett skruszony.
- Przepraszam. Zachowałem się
dziś, jak idiota. Nie byłem sobą. Naprawdę, przepraszam – Scarlett obrzuciła go
krótkim spojrzeniem, sceptycznie unosząc brew i ominęła go, wychodząc na
deszcz.
- Masz u mnie krechę, Fontaine. Po
prostu.
- Przepraszam, przepraszam,
przepraszam, przepraszam, jestem idiotą, ale przy tobie nie umiem inaczej.
Scarlett – słysząc to, wybuchła śmiechem, odrzucając głowę do tyłu. Bardzo
starała się, żeby wyszło naturalnie, choć zupełnie nie było jej do śmiechu. W
sumie, to miała ochotę się rozpłakać.
Wciągnęła nosem powietrze i
rozejrzała się za taksówką. I nagle, jakby coś ją tknęło. Poczuła to, co czuje
się, gdy ktoś ci się bardzo przygląda. Ścisnęło ją w żołądku i wtedy go
zobaczyła. Stał kilkanaście metrów od niej, przemoknięty i wpatrywał się w nią.
Scarlett nawet nie czuła, że przestało na nią padać, że Javier stoi obok niej z
parasolem. Nie docierało do niej, jak to wszystko wygląda i nie miała zielonego
pojęcia, co widział Tom i jak to odebrał. Widziała tylko jego i serce omal nie
wyskoczyło jej z piersi uradowane. Nie spodziewałaby się go tam, tego wieczoru!
Jak bardzo za nim tęskniła... Uśmiechnęła się szeroko i ruszyła w jego stronę. Nie
zdawała sobie z tego wszystkiego sprawy, dopóki nie zobaczyła, jak Tom kręci
zrezygnowany głową, odwraca się na pięcie i szybko rusza w stronę taksówki.
- Tom! – krzyknęła, a on nic.
Szedł żwawo, ignorując jej nawoływania. – Tom! – krzyczała i nawet nie zdawała
sobie sprawy, że biegła. A on się nie odwrócił się. I nie zaszczycił jej jednym
spojrzeniem. Wsiadł do taksówki i odjechał, nim zdążyła go dogonić. Zatrzymała
się i nie rozumiała. O co, do cholery, chodzi? Dlaczego przyjechał i odjechał?
Dlaczego przed nią uciekł? Przecież Tom
wiedział, że Javier był jej obojętny. Przecież nie robili niczego złego, a w
dodatku była z nimi Liv. Przecież wiedział. Mówiła mu o wszystkim, o tym jak
wyglądała kampania i wszystko z nią związane. Może ktoś mu czegoś nagadał? Albo
znów obsmarowali ją w gazecie? Dlaczego nie zaczekał? Dlaczego nie chciał
porozmawiać? Co go ugryzło? Co takiego zobaczył, że nie chciał nawet z nią
porozmawiać? Było jej zimno, drżała na całym ciele. Przemoknięte włosy lepiły
się jej do twarzy. Odwróciła się. Liv stała obok Javiera pod tym nieszczęsnym,
rodzinnym parasolem i przypatrywali się jej zasmuceni. Nie miała pojęcia, że
płakała, a czarne smugi płynęły po jej policzkach. Chyba nie czuła nic. Tylko
pustkę. Nie pojmowała, co skłoniło Toma do tego… i nagle ją olśniło. Bo Tom nie
przyjechał po to, by się z nią spotkać. Tom przyjechał po to, by na własne oczy
zobaczyć to, o czym musiał gdzieś przeczytać… Przyjechał po prawdę, a zobaczył
ją z Javierem. Ale przecież ona nawet z nim nie rozmawiała! Javier pierwszy ruszył w jej kierunku i już
zaczął rozpinać płaszcz, już miał coś powiedzieć, gdy dotarło do niej to
wszystko. Gdy dotarło do niej to, co musiało zaniepokoić Toma. Widziała to jak
na starym filmie, w zwolnionym tempie. Obrazy, które odepchnęły od niej Toma. –
Zostaw mnie! – zerwała się biegiem do Liv. Spojrzała jej w oczy, łapiąc za
ramiona. – Muszę to wyjaśnić. To jest pomyłka, ja muszę to wyjaśnić. On myśli,
że ja i Javier… Liv, ja muszę to wyjaśnić.
- Jedziemy do hotelu – zarządziła,
nie wytrącając się z równowagi. Ktoś tu musiał trzeźwo myśleć. – Zarezerwuję ci lot, a ty się przygotujesz.
Jesteś cała przemoczona, przemarznięta i zmęczona – objęła Scarlett ramieniem i
skierowała się w stronę postoju taksówek. Na odchodne rzuciła Fontaine’owi
wrogie spojrzenie i powoli pokiwała przecząco głową. Nie pozwoli, żeby ktoś
zniszczył życie jej siostrzyczki. – Zobaczysz, wszystko sobie wyjaśnicie.
To było jak cios w brzuch. Coś, co
jest uczuciem abstrakcyjnym do momentu przeżycia. A wtedy odbiera dech w
piersi. Bo widząc zdjęcia, które dostał pocztą, kartkę, czy nawet te fotografie
w Internecie, nie sądził, że to okaże się tak banalne, tak przewidywalne i tak
tanie. Tak smutne. Tak raniące. Złapał pierwszy lepszy lot do Berlina. Długo
nie musiał czekać. Podczas lotu, trzeciego już tego dnia, rozłożył to wszystko
na czynniki pierwsze, bo może się pomylił..? Może nie miał racji i zupełnie
niesłusznie skazał Scarlett na to, na co ją skazał. Bo, no właśnie? Co jej
zrobił? Scenę? Owszem. A co czuła? Co czuł on? Nie wiedział. Wszystko nagle
zaczęło układać mu się w głowie. Dostał zdjęcia Scarlett i tego Fontaine’a. Zignorował
je. Scarlett mówiła mu, że działa jej na nerwy. A potem nie zwracał uwagi na
to, że przestała o nim mówić, że widział w Internecie ich wspólne zdjęcia w
dziesiątkach miejsc. Smutek bijący od niej, uznał za wynik tęsknoty, a może to
było nieczyste sumienie? Może on nie dostrzegał oczywistości? Może tak bardzo
pragnął wyjść na prostą, że nie spostrzegł, że Scarlett już odpuściła? Może
powinien odejść? Może powinien trzymać się z daleka, ale nie potrafił. Zostać
też nie umiał, bo wiedział, że nie byłby w stanie z nią teraz rozmawiać. Sam
nie wiedział, dlaczego. Po prostu…, jeżeli to wszystko okazałoby się prawdą,
nie potrafiłby zachować spokoju, a jeśli to tylko pomyłka… kiedyś na pewno to
sobie wyjaśnią. Teraz pragnął tylko znaleźć się z dala od Paryża, od niej, od
niego. Chciał z całych sił trzymać się od tego z daleka. Bez względu na wszystko.
And it's killin' me, when you're away
and I wanna leave and I wanna stay.
Chciał krzyczeć, chciał bić. Chciał sie
napić. Chciał zrobić cokolwiek, co ujmie mu tego przeklętego bólu z piersi. Już
nie wiedział, co o tym myśleć. Nie wiedział, czy zostać czy iść, bo tak bardzo
rozdarty był między swoją dumą, a miłością, jaką ją darzył. Wchodząc do
samolotu, chciał się wycofać, ale przypomniał sobie, co zobaczył, gdy
przyjechał na miejsce. Fontaine czekał z parasolem, a Scarlett śmiejąc się, z
Liv pod rękę, wyszła za nim. I ten jego uśmiech, gdy go spostrzegł. Ta mina,
która mówiła, do kogo teraz należała. Nie był w stanie tego znieść. Ta
niewiedza go dobijała. Nie był wystarczająco silny, by temu podołać. Kochał ją
za bardzo, by pozwolić rozumowi przyjąć fakt, że jego ukochana, dobra, Scarlett
go oszukała. Nie potrafił. To nie mogło być prawdą, bo jeśli było, jeśli ona
okazała się zła, to znak, że nie ma na tym świecie dobra, ani piękna. Zawsze
odpowiedź znajdował w jej oczach, a teraz zasnuła je ściana deszczu. Nie
potrafił odkryć prawdy, dlatego czując zawód, odpuścił. Nie mogąc zostać i nie
mogąc iść. Odpuścił. Było mu zimno. Wbił się w fotel i poprosił o whisky.
I’ll never say goodbye.
Bolała go głowa. Miał wrażenie, że
zaraz eksploduje. W Berlinie wylądował w nocy, a potem zaraz zabrał kilka
rzeczy i wybrał się w podróż do Loitsche. Być może to było lekkomyślne, jechać
w takim stanie, ale nie obchodziło go to. Kiedy oczy zamykały mu się już same,
zatrzymał się na jakiejś stacji i pospał może godzinę. Gdy dojechał na miejsce,
siedział w samochodzie przed bramą i nie miał w sobie tyle sił, żeby wysiąść i
otworzyć ją, żeby wycisnąć głupi kod. Było mu tak beznadziejnie i bezsilnie,
tak niewyobrażalnie pusto i ciężko. Załkał i dopiera ta nieoczekiwana własna
reakcja wyrwała go z letargu. Wytarł oczy rękawem bluzy i zebrał się w sobie,
żeby wjechać na podwórze. Było po szóstej, więc nie zdziwił się, kiedy mama
wyparowała z domu ciasno otulona szlafrokiem. Była opuchnięta i zaspana, ale od
razu zauważyła, że coś działo się nie tak.
- Tom? – on tylko spojrzał na nią
swoimi, niemal identycznymi czekoladowymi tęczówkami i pokręcił głową. Wyraz
jego twarzy mówił sam za siebie. Cierpienie zeń bijące, było aż nader wyraźne.
Wyminął mamę i zarzuciwszy torbę na ramię, poszedł do domu. Nie miał siły
mówić, czegokolwiek, ani tłumaczyć też nie. Simone stała tak i patrzyła krótką
chwilę, nim zimne, jesienne powietrze owiało jej bose nogi. Zadrżała i szybko
wróciła do domu. Działo się coś złego. Wiedziała to.
Spał może trzy godziny. Wypił
kawę, spalił mnóstwo papierosów i zjadł kęs jajecznicy, którą przygotowała mu
mama. O nic więcej nie pytała, a on nie odezwał się ani słowem, poza kilkoma
zdawkowymi zdaniami. W domu panowała grobowa cisza. Gordon ulotnił się z samego
rana, mamrocząc coś o zrobieniu czegoś w pracy, a mama patrzyła na niego
smutnym wzrokiem, próbując domyślić się, co zaszło. Tom nie chciał jej nic
mówić, bo nawet nie wiedział co. Bo przecież nie bardzo wiedział, o co w tym
wszystkim chodziło. Wmusił w siebie jeszcze trzy kęsy, zagryzł to chlebem i
odstawił talerz do zlewu. Ucałował mamę w czoło i wyszedł. Nie chciał katować
jej swoim milczeniem i nie wiedział, o czym mogliby rozmawiać, nie przywołując
tematu jego wizyty i kiepskiej miny, więc wolał wyjść. Idąc ulicą, wyjął z
kieszeni telefon i wybrał numer. Odebrała po trzech sygnałach.
- Stało się coś? – zapytała ostro.
- Porozmawiaj ze mną – szepnął,
choć i tu głos go zawiódł. Zachrypiał i odkaszlnął.
- Tom? – głos Leny złagodniał. –
Co jest? Jesteś w domu?
- Przyjdź do parku, dobrze? –
powiedział to i od razu się rozłączył. Wielka gula ścisnęła mu gardło i nie był
pewien, czy udałoby mu się cokolwiek z siebie wydusić.
Usiadł na ławce i odpalił
papierosa. Popadł w niebyt, skupiając się na zaciąganiu dymem i wypuszczaniu go
z płuc. Tak było łatwiej. Wciąż był zbyt skołowany, żeby racjonalnie
przeanalizować wszystko. Ucieczki weszły im w krew. Nie mógł myśleć o tym na
spokojnie, gdy przed oczami miał ten zadowolony uśmiech Javiera. Nie był nawet
w stanie poskładać wszystkiego do kupy. Skrawki zdarzeń, wspomnienia
bombardowały go, tworząc w jego głowie jeszcze większy mętlik. Kończył piątego
papierosa, gdy usłyszał chrzęst żwiru na alejce. Lena szła szybko, ciasno
otulając się kurtką. Jemu zimno nie przeszkadzało, bo coś bolało go bardziej,
niż jego własne uczucia. Usiadła obok i wbiła w niego wzrok. Była jeszcze
trochę zaspana.
- Co się stało? – zapytała cicho,
ani na moment nie odwracając spojrzenia.
- Sam nie wiem – odpowiedział,
siląc się na nonszalancję. Nie wyszło, bo drżał mu głos. Patrzył przed siebie,
bo nie był już pewny niczego, nawet swoich reakcji.
- Wiesz, inaczej by cię tu nie
było.
- Wydaje mi się, że Scarlett już
mnie nie kocha – inne sformułowanie nie przeszłoby mu przez gardło. Nie umiał
powiedzieć ‘zdradziła mnie’ albo ‘spotyka się z kimś innym’. Westchnął ciężko i
schował ręce do kieszeni. Chciał rozmowy z Leną, ale nie wiedział, co mógłby
jej powiedzieć. Było mu po prostu źle i nie chciał być sam. A ona wydała mu się
najodpowiedniejsza. Nie wiedział czemu? Może podświadomie czuł, że zrozumie?
- Niemożliwe – odpowiedziała bez
cienia wątpliwości. – Czy chodzi o tego Javiera? – Tom spojrzał na nią pytająco,
a dziewczyna pokręciła głową. – U nas w samie są też gazety, no i koleżanka,
która je sprzedaje, powiedziała mi, co piszą. Pojawiały się ich zdjęcia i różne
spekulacje, ale uznałam, że to tylko sztuczna sensacja. Nie wyglądało mi to na
żaden romans.
- Byłem tam, Lena. Poleciałem do
Paryża, żeby wyjaśnić wszystko, ale po tym, co zobaczyłem, nie potrzebowałem
już słów… i tak mi, kurwa, z tym źle – oderwał się gwałtownie od oparcia ławki
i spojrzał Lenie prosto w oczy. – Nie wiem, co o tym myśleć. Nie wiem, co
czuję, bo jedna część mnie chce iść do niej i wykrzyczeć to wszystko, ułożyć
jakoś, a druga część pamięta to, co widziała i to sprawia, że nogi wrastają mi
w ziemię. A ja ją tak, kurwa, kocham. Nie ogarniam, Lena. Niczego, kurwa, nie
ogarniam – oparł ugięte ręce na kolanach i schował twarz w dłoniach, wydając z
siebie niezidentyfikowany dźwięk, jakby próbował powstrzymać szloch i wyszedł z
tego jęk. Szatynka westchnęła ciężko i rozejrzała się dookoła. Jakby wśród
drzew mogła znaleźć coś, co pomogłoby Tomowi. Złamane serce boli najbardziej,
wiedziała o tym doskonale. Przeczesała palcami włosy i krótką chwilę wahała
się. Bo wciąż miała w sobie jakąś namiastkę żalu do niego, ale jak mogła nie
pomóc mu w takiej chwili? Przysunęła się bliżej i przytuliła się do jego
pleców, obejmując Toma najściślej jak mogła. To była też chwila dla niej.
Bezkarnie mogła przylgnąć do niego i słuchać jak oddychał ciężko, jak biło mu
serce.
- Jeżeli z nią nie pogadasz, nigdy
nie będziesz wiedział. A ja jestem przekonana, że wszystko sobie wyjaśnicie –
mówiąc to, delikatnie musnęła wargami miejsce mniej więcej na wysokości łopatki
Toma. Nie mógł tego czuć, miał na sobie kurtkę, więc przytuliła go mocniej. –
Będzie dobrze, zobaczysz. Nie z takich problemów wychodziliście.
Lena przytulała go, udając, że nie
czuła, jak cały drżał tłumiąc wybuch, a Tom udawał, że w ogóle tego nie robił,
że tak ogromna gula w jego gardle wcale nie istniała, a wezbrane emocje, nie
szukają zeń ujścia. I siedzieli tak jeszcze długo, dopóki nie usłyszeli
energicznego stukotu obcasów na betonie. Wówczas oboje spojrzeli w stronę, z
której dochodził ów dźwięk.