28 listopada 2011

63. Pewne rzeczy nigdy nie umierają; one cichną na jakiś czas, ale nigdy nie umierają.

Tytuł: Santa Montefiore
Spotkamy się pod drzewem Ombu
*


Czytając to, co zamieściłam poniżej, możecie odczuć pewien dyskomfort spowodowany zmianą formowania not. Mam nadzieję, że nie wprowadzi to żadnego chaosu, ale sądzę też, że jeśli nie przy tym, to przy następnym poście wszystko wyda się wam klarowne.
Zatem może od początku.
Prolog odnosi się do bliżej nieokreślonej przyszłości, co łatwo było wywnioskować, czytając później post 1. W Prologu Scarlett była już dorosłą kobietą, zaś akcja działa się w najważniejszym dniu jej życia. Notka 1. przeniosła nas do przeszłości, aby pokazać, jak doszło do tego, że znalazła się na ślubnym kobiercu. Zdarzenia od tego momentu toczyły się w czasie teraźniejszym bohaterom. Czyli od 1. listopada 2008 roku, aż do notki 62, która zamknęła pierwszą część Prinza, tj. 26. Października 2011 roku. Roboczo nazywam sobie to ‘czarną częścią’. Tutaj ukazałam początku Scarlett i Toma, ta część historii objęła przyczyny i część skutków wszystkiego, co działo się później. Początkowo miałam zawszeć to wszystko krócej, jednak aby nie uronić niczego ważnego, nieco się to wszystko rozwlekło. Chcąc opisać dokładnie wszystko, co działo się później, potrzebowałabym przynajmniej 5 lat, aby przejść przez okres, który teraz nastąpi w Prinzu oraz to, co będzie działo się potem. Nie mogę też pominąć zdarzeń spomiędzy rozstania S i T, a prologiem, znaczy zdarzeniami, które będą dalej miały miejsce, więc zamieszczę kilka postów z wyrywkami, najważniejszymi momentami z okresu tych lat dzielących rozstanie Scarlett i Toma, a prolog, do którego nie omieszkam wrócić. To tak mniej więcej. Tłumaczę to wszystko, abyście się nie pogubiły. Z resztą daty umiejscawiają te wszystkie zdarzenia i wydaje mi się, że przedstawię to wystarczająco jasno.
 *

Minęły trzy lata.

Tak, drogi czytelniku, minęły całe trzy lata. Choć wydaje się, że od chwili, w której on odszedł, nie odwracając się za siebie, a ona nie pobiegła za nim, by zmusić go do tego, minęło zaledwie kilka krótkich chwil. Pięć dni? Dziesięć? Może dwa tygodnie? Nie, nie popełniłam błędu określając datę, ani zapisując poniższe fragmenty. Od dnia rozstania Scarlett i Toma zmieniło się wszystko. Zmienił się czas, zmieniły się miejsca, zmienili się oni.

Pytanie, czy zmieniła się też i miłość?

Jednak, bez obaw, nie przejdę bez słowa obok tak wielkiego kawałka czasu. Nie mogę opowiedzieć tej historii do końca bez wspomnienia kluczowych zdarzeń, które miały miejsce w ciągu tych trzech lat. Trzydziestu sześciu miesięcy. Tysiąca dziewięćdziesięciu pięciu dni. Dziesiątek tysięcy godzin, które upłynęły między dwoma niemal najważniejszymi zdarzeniami w życiu Scarlett i Toma. Opowiem o wszystkim, ale po kolei.

Scarlett siedzi przy stole w kuchni. Jest ubrana w pastelowo-zielony dres, a włosy ma związane w niedbały kok na czubku głowy. Nieodmiennie zimno jej w stopy, więc podkula je pod siebie. Ma na nosie okulary, do których w żaden sposób nie może przywyknąć i marszczy go, zapisując coś swym koślawym pismem w twardo oprawionym zeszycie.
Jest listopad. Jeśli skupiałaś się na szczegółach, pamiętasz, że uwielbia ten miesiąc. Pomimo pluchy, jest zachwycona, że wreszcie nadszedł. Uwielbia jego tajemniczość, ale teraz coś ją martwi. Nie cieszy się, jak zawsze, bo wie, że coś niebawem definitywnie dobiegnie końca, pomimo tego, iż wszyscy uważają, że stanie się wręcz przeciwnie, że to będzie nowy początek. Ona nie jest tego pewna. Już nie.
Odkłada pióro i spogląda na zalane deszczem okna. Coś jej się przypomniało.

Wróćmy, zatem do chwil, gdy odszedł, a z jej oczy zniknął blask, który nadawał im tylko on.

3 dni od rozstania; 29.10.2011r.

Lał deszcz. Bezlitośnie uderzał w przednią szybę samochodu, walił w dach. Scarlett czuła się, jak w puszce. Beznamiętnie patrzyła przed siebie, ale nie widziała wiele poza krótkimi chwilami, gdy wycieraczki zbierały wodę. Auto toczyło się powoli alejką wjazdową prowadzącą do domu. Choć dziś to słowo już nie pasowało do tego budynku. Był już tylko miejscem, gdzie kiedyś była szczęśliwa. Kojarzył jej się jedynie z Tomem. Nie mogłaby już tam mieszkać, po prostu. Tak wszystko przesiąknięte było nim. Nie przespałaby ani jednej nocy, bo wszystko przypominałoby jej o życiu, które już przeminęło. Odpięła pas, wiedziała, że musi tam wejść, choćby po to, żeby zabrać swoje rzeczy i wyrzucić jedzenie, bo była pewna, że Tom – o ile się tam zjawi – tego nie zrobi. Przecież prędzej czy później nadejdzie czas, gdy trzeba będzie coś zrobić z tym… budynkiem. Od Billa wiedziała, że zapadł się pod ziemię i dla dobra samej siebie wolała, aby prędko się spod niej nie wyłaniał.
- Shie, mógłbyś tam wejść pierwszy i zobaczyć, czy jego na pewno nie ma w środku? – zapytała zmęczonym głosem, wyciągając w stronę brata pęk kluczy.
- Pewnie – odpiął pas i szybko wysiadł z samochodu. Kilkoma susami znalazł się pod drzwiami. Nacisnął klamkę, a gdy nie ustąpiła, włożył klucz do zamka. Zniknął w środku na kilka chwil, po czym wyszedł i gestem przywołał Scarlett. Wzięła głęboki oddech i spojrzała na drzwi frontowe, a przed jej oczami stanęła scena tak bliska, a zaraz tak dawna.

- Pamiętam, jak rok temu staliśmy tutaj i otaczało nas gołe pole. A dziś… - urwała, nie mogąc znaleźć słów. To wszystko było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.
- Poczekaj – odparł z nic nie mówiącym uśmiechem na twarzy. Poprowadził ją do wejścia, z zadowoleniem wpatrując się w fasadę. Pokonali kilka schodów, i zatrzymawszy się przed solidnymi drzwiami z ciemnego drewna, Tom majestatycznym gestem wsunął klucz do zamka, a kiedy ten zgrzytnął, otworzył na oścież drzwi. Ze środka uderzyło ich ciepło przemieszone z zapachem nowości, farb, klejów i drewna. Odchrząknął i wziąwszy na ręce wiedzącą już, co się święci Scarlett, dumnie przeszedł przez próg. Mocno zacisnęła ręce na szyi chłopaka, całując jego skroń. Ułamek chwili, jeden krok, a wszystko, jakby nagle się zmieniło. Wewnątrz, złożył na jej ustach gorący pocałunek, po czym postawił ją na podłodze. Obcasy stuknęły o nowiutkie panele. –Witaj w domu, Maleńka – wyszeptał, spoglądając jej w oczy. Jego dłoń przemknęła wzdłuż jej puszystego policzka. Patrzyły na nią oczy pełne miłości, bo przecież wystarczyła.
- W naszym domu – dodała, ufnie wtulając się w jego tors.

Ścisnęło ją w gardle. Łzy zbiegły się do oczu. Wtedy wszystko było takie bajecznie dobre. Wejście tam było dla niej niemal niewykonalnym wyczynem. Jak mogła zmierzyć się tym ogromem wspomnień, które już teraz szargały jej zbolałe serce? Nosiła ubrania Julie, bo wszystkie swoje miała właśnie tu i musiała przecież kiedyś wybrać się po nie. Ale wiedziała, że stając w progu wszystko będzie jeszcze trudniejsze.
Zagryzła malinowe wargi i prędko rozejrzała się wokół. Park, po którym spacerowali. Ogród, w którym bawili się z psami, taras, na którym przesiadywała z Liamem i wcześniej, będąc jeszcze w ciąży. Tyle pięknych rzeczy. Ale pamiętała też przerażenie na twarzy Toma, gdy znalazł nieżyjącego już synka, ciszę, jaka zaległa w ich życiu, jej samotność, gdy spędzała wlokące się w nieskończoność dni w zamkniętym pokoju. Prędko wyszła z samochodu i nie myśląc wiele weszła do domu. Shie za nią. Zmokła troszkę, ale nie czuła tego. Niczym taran wparowała do kuchni, starając się nie czuć zapachów ich domu, ich życia. Wciąż wyczuwało się zapach świeżego drewna i lakierów. Widząc szklankę, stojącą na zlewie, próbowała nie domyślać się, co Tom z niej pił, co wówczas robił, jak się czuł, ani jak wyglądał. Tak bardzo chciała być na niego zła, nienawidzić go, ale tak bardzo tęskniła, czuła się tak bezmiernie samotna, czuła tak wielki żal, że nie umiała chcieć niczego innego, jak nieustannego płaczu. Marzyła, by wrócił, wyjaśnił, żeby wszystko wróciło do normy, ale wiedziała, że tak się nie stanie i to odbierało jej wszelką chęć do czegokolwiek. Umyła ową szklankę, kubki, z których pili jeszcze razem i zostawiła je na suszarce. Zacisnęła zęby i zaczęła wrzucać wszystkie puszki i słoiki, pleśniejącą wędlinę i ser, wszystko, co było w lodówce, aby się nie zepsuło. Wyrzuciła do worka, który trzymał Shie wszystko, co nie nadawało się już do niczego. Gdy on poszedł spalić te rzeczy, przełożyła do kartonu żywność, która mogła być jeszcze spożyta. Być może to było irracjonalne, bo kto zajmuje się jedzeniem w momencie, gdy wali mu się życie, ale… uznała to za słuszne. Wiedziała, że musi postępować tak, jak należy. Była pewna, że żadne z nich prędko nie zjawi się tam. Przynajmniej do czasu, gdy opadną emocje i zabliźnią się rany, a to nie mogło prędko nastąpić. Dziwne, bo nie przewidywała, aby mogli się jeszcze pogodzić. Po prostu nie miała nadziei. Łzy zaczęły cisnąć się jej do oczu i tak trudno było jej je powstrzymać. Pobiegła do łazienki i ochlapała twarz zimną wodą. Podniosła głowę i spojrzała w lustro. Strużki wody spływały po jej skórze; po powiekach, policzkach, nosie i brodzie, skapując z niej albo niknąc w lokach przylegających do twarzy Scarlett. Przechyliła głowę w ten znany sobie sposób i patrzyła na siebie. Zbliżyła się do tafli i spojrzała w odbicie swoich oczu. Były tak samo niebieskie, jak miesiąc temu. Dziś miały odcień szafiru. Pewnie, dlatego, że w nocy dużo płakała, a i teraz łzy cisnęły jej się do oczu. Nie widziała w nich nic poza smutkiem. Odsunęła się i przechyliła głowę w drugą stronę. Jej włosy napuszyły się po kąpieli w deszczu, przeczesała je palcami i odrzuciła je na plecy. Były już takie ciężkie. Poskręcane sięgały jej końca pleców, a rozprostowane pewnie zakryłyby jej pupę. Czuła się zmęczona ich ciężarem. A może tak zmęczyło ją życie? Zdjęła z nadgarstka gumkę i związała je w niski kucyk, teraz nie mogły jej przeszkadzać. Ogarnęła wzrokiem łazienkę i wyszła. Płacz ani na chwilę nie przestał dławić jej w gardle, lecz Scarlett nie złamała się ani razu, nie pozwoliła sobie na słabość. Wiedziała, że to doprowadziłoby do katastrofy tak, jak po śmierci Liama. Szła, nie myśląc o niczym i zbierając swoje rzeczy. Pakowała je, upychała byle jak do walizek, kartonów i pudeł. Największą chwilę załamania miała, gdy w pralni zdejmowała z suszarki swoje ubrania i obok wisiały te Toma. Mimowolnie zabrała je i zostawiła na łóżku w sypialni. Dopiero tam zdała sobie sprawę z tego, że to zrobiła. Patrzyła na nie i czuła, jak jej gardło ściskało się coraz mocniej.
- Ej – Shie podszedł do Scarlett i uniósł jej głowę, ujmując ją za brodę dwoma palcami. Była zmuszona spojrzeć mu w oczy. To ją zawsze uspokajało, bo Shie miał oczy taty. – To są tylko jego ciuchy. Nic więcej, okej? – pokiwała głową, jednocześnie spoglądając w górę, by uniemożliwić łzom płynięcie. Brat ją przytulił, ale natychmiast się wyswobodziła.
- Skoro mam nie ryczeć, to nie rób mi takich rzeczy – Shie się uśmiechnął, a ona odwzajemniła ten gest. Udał jej się jedynie smutny grymas, ale to przecież zawsze coś. Kiwnęła głową na znak, że da sobie radę i Shie wrócił do pakowania jej butów. Między rzuconymi na pościel rzeczami dostrzegła koszulkę. Tą, którą kupili razem. Tą pierwszą walentynkową. Bez wahania wyjęła ją ze sterty rzeczy Toma i poskładawszy ją pośpiesznie, włożyła między swoje ubrania. To samo zrobiła z jego sławetną szarą bluzą, którą uwielbiała jeszcze wtedy, zanim go poznała. Zobaczyła ją wśród innych wiszących w szafie… to było silniejsze od niej. Nie była świeżo prana. Pachniała Tomem; papierosami, perfumami i całym nim, po prostu. Stłumiła kolejny atak szlochu, przepuszczony na nią przez jej własne, zdradliwe uczucia. Zapięła walizkę i zaczęła opróżniać kolejne półki. To tyle, jeśli chodziło o pamiątki po Tomie. Zdjęcia też zabrała, prawie wszystkie. Zostawiła kilka łudząc się, że może on zechce mieć po nich jakąś pamiątkę. Wiedziała, że to głupie. Przecież wybrał. Dał jej jasno do zrozumienia, ile dla niego znaczyła. To przypomniało jej, że nie podzieliło ich małe nieporozumienie, a wielka katastrofa. Niczym rażona piorunem zabrała się do pracy. Byle wynieść się stamtąd jak najszybciej.
Kiedy siedziała już w aucie, a wszystkie jej rzeczy i część drobiazgów, które chciała zabrać ze sobą spoczywały na tylnym siedzeniu i w bagażniku, było jej dziwnie pusto. Może to dziwne, że ledwo, co się pokłócili, a ona zarządziła już przeprowadzkę, ale wiedziała, że zrobienie tego za miesiąc niczego nie zmieni, a ona potrzebowała swoich ubrań. Na finalny pokaz Fendi zdążyła w ostatniej chwili, zupełnie rozchełstana, ubrana w miarę małą tunikę Liv i jakieś getry. Wypadła doskonale. Gruba warstwa makijażu i odpowiedni strój zrobiły swoje. Idealnie zagrała przeklętą kochankę, śpiewając przy tym ‘Fever’. Javierowi też nie mogła niczego zarzucić podczas występu, bo zagrali się niemal doskonale, pomimo tak nielicznych prób. Jednak poza czasem występu, nie uraczyła go ani jednym spojrzeniem. Obwiniała go, przynajmniej po części za to, co się stało. Wciąż nie docierało do niej, że ich związek rozpadł się nie tylko z powodu jej domniemanego romansu z Javierem. Byłby niczym, gdyby Tom nie podjął innej decyzji. Stąd jej wyprowadzka. Wolała zabrać wszystko teraz, niż za kilka tygodni, gdy wzburzone emocje opadną. Wtedy rozgrzebałaby rany od nowa, a tego nie chciała. Teraz miała to już z głowy, mogła pogrążyć się w smutku albo iść dalej. Jeszcze nie wiedziała, co zrobi. Jednak jej myśli najwyraźniej rozgryzł Shie.
- Co teraz zrobisz, Scarlett? – brama zamknęła się za nimi, więc wyjechał na ulicę. Spojrzał na krótką chwilę na siostrę, a ona wzruszyła na to ramionami.
- Wrócę do mojego pokoju, zawsze go lubiłam. Ściany są tak fioletowe, jak powinny. Nigdzie nie dostałam podobnego odcienia. Ten spreparował tata. Wiesz co, Shie? Szkoda, że go nie znałeś, ale i bez tego prawie niczym się od niego nie różnisz.
- Fajnie – uśmiechnął się. – Ale i tak nie zmienisz tematu – brunetka pokręciła tylko głową i westchnęła ciężko. Kiedy oddychała miała wrażenie, że coś bardzo ciężkiego spoczywa na jej piersi.
- Za chwilę zaczynam trasę. Reedycja na dniach będzie w sklepach. Zacznie się promocja. Zrobię, co mam do zrobienia, a resztą zajmę się później. Nie mam wyjścia – wzruszyła ramionami, pragnąc wypaść wiarygodnie. Nie chciała, by ktokolwiek się martwił. Ludzie się rozstają i jakoś sobie z tym radzą. Ona też musiała. Miała przecież jeszcze muzykę. I cieszyło ją to, bo gdyby nie miała ani Toma, ani muzyki, chyba nie miałaby powodu, żeby budzić się rano. Została jej już jedna jedyna miłość i zamierzała oddać jej całe serce.
*

4 dni od rozstania; 30. października 2011r.

Trzasnęły drzwi. Bill poderwał się z kanapy i pełen niepokoju przeszedł do korytarza. Miał deja vu. Doskonale pamiętał, jak Tom wracał nocami, rankami, nawet popołudniami w stanie zupełnego rozkładu po nocy spędzonej z jakąś panną X. To działo się trzy lata wcześniej, a on właśnie teraz odniósł wrażenie, jakby to było wczoraj. Od kilku dni nie mógł skontaktować się bratem. Zapadł się pod ziemię. Odchodzili z mamą od zmysłów, póki Tom nie napisał do niej sms’a, o jakże wszystko mówiącej treści: ‘nie martw się’. Potem wyłączył telefon, bo w żaden sposób nie można było się z nim skontaktować. A teraz wraca, nagle. Nie, żeby Bill nie był z tego zadowolony, ale po tym, czego się dowiedział, był pewien, że nie mogło być dobrze. W tej właśnie chwili jego obawy stały się ciałem. Tom wyglądał jak nieboskie stworzenie. Zarośnięty, wymięty, śmierdział papierosami i wódką. Bill oparł się o ścianę i czekał. Jego brat rzucił na podłogę torbę, niedbale ściągnął kurtkę i zdjął buty. Zupełnie, jakby Billa tam nie było i wszystko szło w jak najlepszym porządku. Potem wziął swoją torbę i ruszył do dawnego pokoju.
- Gdzie byłeś? – zapytał stając w drzwiach pokoju brata. Tom ignorował go dłuższą chwilę. Wyrzucił na podłogę rzeczy z torby. I deptając po nich, podszedł do szafy. Była pusta. Tom zaklął pod nosem. Potem spojrzał na Billa, jakby to on był wszystkiemu winien.
- Byłem w Cuxhaven. Liczyłem, że ochłonę, ale nie wyszło, więc jadę dalej. Muszę tylko pojechać po rzeczy. Sądzisz, że ona wróciła do naszego domu? – spojrzał na Billa i sam odpowiedział sobie na pytanie. – Nie, pewnie nie – pokręcił głową i zaczął przeszukiwać pokój, najwyraźniej licząc, że znajdzie coś, co będzie mu potrzebne. Mówił bez cienia emocji, zachowywał, jakby koniec to rozstanie nie wywarło na nim wrażenia i wyglądał, jakby tych trzech lat ze Scarlett nie było. Jakby dalej był tym zagubionym chłopcem.
- Za dużo jodu i już ci bije, czy co? – prychnął i odepchnąwszy się od framugi, wszedł do pokoju.
- O co ci chodzi? – fuknął, ciskając torbą na podłogę.
- O to, że przez kilka pieprzonych zdjęć i marketingowe zagrywki przestałeś wierzyć dziewczynie, która kochasz. Sam zajebiście długo walczyłeś o to, żeby wierzono tobie, a nie gazetom, a teraz robisz coś wprost odwrotnego. Nie ogarniam cię Tom. Nie rozmawiałem jeszcze ze Scarlett, bo ona nie chce rozmawiać z nikim, ale cokolwiek zrobiłeś, to zabiłeś ją tym. Zabrała swoje rzeczy z waszego domu. Nie musisz się martwić, że ją tam spotkasz.
- Pierdolisz, nie widziałeś tego. Nie wiesz, jak się zachowywała, ani jak to wyglądało. Nie wiesz, co tam się stało, ani co czułem. Nie masz zielonego pojęcia, co się miedzy nami działo!
- To może, do cholery, mi powiesz?
- Nie chce mi się – odparł już bez cienia emocji, wziął torbę i wyminął brata. – Wyjeżdżam, nie wiem, kiedy wrócę.
- Pewnie uciekaj. Widzę, że historia zatacza koło. Spisałeś się, Tom. Ciekawe tylko, czy zastanawiałeś się nad tym, czy sam byłeś w porządku – odparł smętnie, gdy jego bliźniak w pośpiechu ubierał buty. Patrzył na niego i czuł, jakby i on coś stracił.
*

6 dni od rozstania; 1 listopada 2011r.

Otworzyła oczy i przymknęła je znów. Potem na powrót je otworzyła. Czarne źrenice bystro lustrowały każdy kącik pokoju. Co rano czuła się nieswojo, budząc się w dawnym pokoju. Lubiła swoje fioletowe ściany i miękki dywan, ale… odwykła od tego. Nie, żeby jej pokój wydał się za mały w porównaniu do pokoi, jakie miała w tamtym… budynku. Po prostu nauczyła się już inaczej żyć i powrót do macierzy był dla niej po prostu trudny. Wszystko z resztą było teraz trudne. Telefony się urywały, gazety spekulowały na milion sposobów na temat ich rozstania, wszelakie media i Internet po prostu huczały. Paparazzi czyhali wszędzie, nie mogła wyjść z domu bez otoczenia przez dziennikarzy. Była już tym zmęczona. Z resztą, jak wszystkim. Ostatnio zdarzyło się po prostu za dużo. Odrzuciła kołdrę i wstała z łóżka. Codziennie musiała używać siły woli, aby się do tego zmusić. Powoli poszła do łazienki, gdzie splotła włosy w warkocz, opłukała twarz zimną wodą i umyła zęby. Spoglądając w swoje odbicie, westchnęła ciężko. Wyglądała jak karykatura samej siebie. Wchodząc z powrotem do pokoju, przypadkiem spojrzała na kalendarz. Pierwszy listopada. Coś ścisnęło ją w środku. Dziś obchodziliby trzecią rocznicę. I znów te łzy. Nie miała siły ich hamować, więc pozwoliła im płynąć. Usiadła na łóżku i sięgnąwszy chusteczki, zaniosła się szlochem. Trzy lata. Zwyczajne pary w tym czasie zdążą się poznać, przeżyć pierwsze zauroczenie, zakochać się i być może zaręczyć, jeśli uznają, że są dla siebie stworzeni, może i nawet wziąć ślub. A ona? Walczyła z Tomem, ubzdurała sobie, że wyciągnie go z dołka i udało jej się. W dodatku beznadziejnie się w nim zakochała. Straciła ojca, zyskała babcię, którą też zaraz straciła i poznała brata. Zakochiwała się każdego dnia bardziej, ni stąd niż zowąd zaczęła robić karierę i nie widziała świata poza Tomem. W końcu zaszła w ciążę, stała się obrzydliwie sławna i zaczęła budować z nim dom. Dom, który miał być ich schronieniem przed wszelką złością tego świata. I tak było. A potem miała tez i Liama; symbol miłości najdoskonalszej, ale on umarł i całe jej życie zaczęło stawać się jednym, wielkim koszmarem, który swój finał miał ledwo tydzień temu. To nie było normalne. Może dlatego, że ona nigdy nie była normalną dziewczyną? Wydmuchała głośno nos i cisnęła chusteczkę na podłogę. Ileż można wyć?
- Jesteś beznadziejna, Scarlett – mruknęła do siebie, wstając i podeszła do swojej szafy. Połowa jej ubrań wciąż spoczywała w walizkach i kartonach, bo jej szafa nie była tego w stanie pomieścić. O butach nie wspominając. Założyła ciepły, sięgający połowy uda czarny sweter z golfem, getry i grube skarpety do kolan, które umarszczyła na kostkach. Spojrzała w swoje odbicie i nie poznała dziewczyny, którą zobaczyła. Wymizerowana, blada, opuchnięta i z podkrążonymi oczami. Nie była tą, która nigdy się nie poddawała. Nie była dzielna, ani niezłomna. Nie była twarda. Znów była tą małą, zakompleksioną dziewczynką, której złamano serce. Była ta, która znów będzie musiała poświęcić siebie, by siebie odzyskać. I bała się tego. Nie była już otyła ani nieśmiała, ale zawiedziona miłość bolała tak samo, a nawet sto razy mocniej. Obawiała się, że wyczerpała już swoje pokłady silnej woli. Nienawidziła tego uczucia beznadziejnej bezradności. Nie wiedziała czy stać czy siedzieć, śmiać się czy płakać, zostać czy iść, nic. Najgorsze było w tym wszystkim to, że za dwa dni zaczynała próby do trasy, a sama była w totalnej rozsypce. Może praca pozwoli jej przejść z tym do porządku dziennego? Jeszcze raz wydmuchała nos i wyszła z pokoju. Zbiegła schodami do holu, gdzie Liv rozmawiała z kimś przez telefon. Widząc siostrę, oderwała słuchawkę od ucha.
- Dzwoni Javier.
- Nie ma mnie – powiedziała, kierując się do kuchni.
- Scarlett mówi, że jej nie ma – usłyszała jeszcze za sobą i mimowolnie się uśmiechnęła. Liv nigdy nie owijała w bawełnę. Wzięła sok grejpfrutowy i zapełniła nim szklankę niemal po brzegi. Upijając spory łyk, usłyszała, jak Liv żegna się z Javierem i zaraz siedziała już naprzeciw niej. – Powiedział, że nie spocznie, póki nie przestaniesz mieć do niego żalu, że czuje się wykorzystany, bo choć wie, że zachowywał się niestosownie wiedząc, że masz faceta, to i tak posłużono się nim, aby ostatecznie was rozdzielić. Użył niemal dokładnie tych samych słów – Scarlett wzruszyła ramionami i napiła się soku.
- Nie obchodzi mnie to.
- Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć – odparła, a Scarlett spojrzała na siostrę spod czoła, jakby powiedziała coś dziwnego.
- Niemożliwe – zironizowała. – Tak się składa, że ja też. Choć od jakiegoś tygodnia nie robię niczego innego. Beznadzieja – mruknęła i ciężko westchnęła. – Wiesz, że ja nigdy nie brałam pod uwagę tego, że moglibyśmy się rozstać? A jemu przyszło to z taką łatwością… - westchnęła.
- Gadałam z Billem.
- No i co?
- Tom wyjechał. Nie wie, gdzie, ale kiedy wrócił, żeby się przepakować, to był w kiepskim stanie. Nie chciał gadać, nie chciał w ogóle poruszać tematu waszego rozejścia. Bill mówił, że zgrywał twardziela, ale tak naprawdę jest w rozsypce. Tak jak ty. To musi być nieporozumienie. Oboje widzieliście coś, co wyglądało, jak wyglądało i oboje wyciągnęliście błędne wnioski – Scarlett znów wzruszyła ramionami.
- Liv, ja nic już nie zrobię. Pasuję. Poszłam do niego, chciałam to wyjaśnić, a on najpierw próbował zrobić ze mnie dziwkę, a potem odwrócił się dupą i odszedł. Z Leną. Dla mnie to jednoznaczny sygnał.
- Pochrzanione – mruknęła i zeszła ze stołka. Otworzyła lodówkę i westchnęła zrezygnowana. – Nie jadłaś nic pewnie, nie? – odpowiedziała jej cisza, którą uznała za potwierdzenie. – W takim razie zrobię kanapki a’la Liv.
- Nie jestem głodna – odwróciła się do Scarlett i spojrzała na nią, jak na przybysza z kosmosu. – Chyba sobie ze mnie kpisz skóro naciągnięta na kości.
- Liv, nie marudź – burknęła.
- Sama nie marudź, żądam, abyśmy razem zjadły śniadanie. Nie masz innego wyjścia – Scarlett uniosła ręce w górę w poddańczym geście.
- Mogę zjeść grahamkę z serem. Zrobię kawę – wstawiła szklankę do zlewu i nalała wody do czajnika. Wzięła dwa kubki i wsypała po czubatej łyżeczce kawy rozpuszczalnej do każdego z nich. Piły taką samą kawę odkąd w ogóle rozsmakowały się w jej piciu. Liv sprawnie przygotowała posiłek, a Scarlett zaparzyła napój. Kiedy tak siedziały razem, jedząc wspólne śniadanie, chyba obie poczuły, jakby cofnęły się w czasie. Jakby nadal miały naście lat i spędzały leniwe przedpołudnie. Scarlett uśmiechnęła się na tą myśl.
- Myślisz o tym samym, co ja? – zagadnęła Liv. Telepatia wciąż działała.
- Tęsknię do tych czasów, gdy martwiłam się tylko tym, czy zdam z matmy i czy mama nie zabroni mi śpiewać u Karla. W sumie chyba go odwiedzę. Może urządzę jakiś mini koncert? To chyba dobra myśl. Karl dużo dla mnie zrobił, czas, bym ja zrobiła coś dla Vanilientraum.
- Fajna myśl. Tam jest dobre światło, mogłabym ci zrobić niezłe zdjęcia.
- Ty zawsze robisz niezłe zdjęcia – Scarlett trąciła siostrę łokciem, puszczając do niej oko. To wcale nie było takie trudne. To odnajdywanie światełka w tunelu. Z Liv zawsze było łatwiej.
- A propos, jutro lecę do Nowego Jorku, robię sesję Albie. Wiesz, szczery wywiad, pt. ‘Jak to jest być matką dwójki dzieci i topową aktorką jednocześnie’. No i dolecę do ciebie około piątku.
- Po co, przecież w sobotę mam spotkanie w ‘Electric Lady’, muszę dograć to i owo, a przy tym spotykam się z dyrektorem artystycznym, z którym ty też musisz się zobaczyć. Dlatego nie ma sensu, żebyś latała w tą i z powrotem.
- Kiedy zaczynasz próby? – zapytała gryząc kęs.
- W poniedziałek. Nie wiem czy trzy tygodnie to nie za mało, ale chyba damy radę. Zespół już pracuje od tygodnia. Isobel nad wszystkim czuwa, ale chcę być tam jak najszybciej, bo nie wiem, czy nie zechce zmienić mojej wizji, jak to z nią nie raz bywało.
- O, cholera! – ich uwagę przykuł nagły okrzyk Julie. – O jasna cholera! – zerwały się z miejsc i pobiegły do schodów, z których schodziła ich szwagierka. Kurczowo trzymała jedną ręką poręcz, a drugą swój wielki brzuch. – O cholera – jęknęła znów. Scarlett i Liv stały u podnóża schodów wpatrując się w nią i w mokre plamy na nogawkach jej spodni. Były bardziej zszokowane tym, że Jul znała takie słowo, niż tym, że najwyraźniej zaczęła rodzić. Miesiąc przed terminem. To oprzytomniło Scarlett.
- Wyprowadź samochód – poleciła Liv, a sama dwoma susami doskoczyła do Julie. Podtrzymała ją za rękę i w pasie, po czym bezpiecznie sprowadziła ze schodów. – Czekaj tu na mnie i mierz skurcze, pójdę po twoją torbę – powiedziała, pomagając usiąść Julie na krześle.
- Przynieś mi suche rzeczy.
- Okej – Scarlett pędem pokonała schody i wpadła do sypialni Julie i Shie’a. Tam uświadomiła sobie, że przecież był jeszcze Nico, który jakby nigdy nic, bawił się na podłodze. Uśmiechnęła się do niego, kiedy odwrócił się sprawdzając, kto przyszedł. – Ciocia zaraz do ciebie przyjdzie, baw się grzecznie – wzięła bieliznę, spodnie i torbę Julie, którą spakowała kilka dni wcześniej. Całe szczęście, że zdążyła to zrobić. Za chwilę, kiedy Julie była już prawie gotowa, a Scarlett pomagała jej założyć buty, Nico stanął u szczyt schodów.
- Mamusiu, dzie idzies?
- Twoja siostrzyczka chce już wyjść z mojego brzuszka – uśmiechnęła się, choć Scarlett czuła, jak bardzo była zdenerwowana. Termin porodu miała wyznaczony na dziewiątego grudnia.
- Zostanę z tobą i pobawimy się w coś fajnego – Scarlett poszła po niego i trzymając go na rękach, stanęła obok Jul, by mogli się pożegnać.
- Mamusia niedługo wróci, skarbeczku – ucałowała go w czoło i czuła pogładziła po buzi. – Bądź dzielny, ja też będę, ale tylko wtedy, jeśli będę wiedziała, że ty jesteś twardy. W końcu póki nie wróci tatuś, jesteś jedynym mężczyzną w domu. Musisz zaopiekować się ciocią, okej? – chłopiec pokiwał głową i wyciągnął ręce do mamy. Julie przytuliła go jeszcze raz, starając się zignorować skurcz.
- Zadzwonię do Shie’a – powiedziała, przytulając bratanka.
- Dziękuję – Scarlett ucałowała szwagierkę w policzek i uścisnęła ją, by dodać jej otuchy. Kiedy wyszły, a Scarlett zadzwoniła do Shie’a, który mało co nie zemdlał po usłyszeniu tej wiadomości i lekarki prowadzącej Julie, zabrała Nico do kuchni i poszukała w szafce żelki.
- Co chciałbyś robić?
- Baja, baja!
- Mama chyba nie pozwala ci oglądać ich w dzień, nie? – spojrzała na malca, a on zrobił niewinną minę. Z każdym dniem był bardziej podobny do swojego taty. – Ale dziś chyba zrobimy wyjątek, co o tym myślisz? – Nico pokiwał radośnie głową i zabrał jej z ręki żelki. Uśmiechnęła się, poprawiając chłopca w swoich rękach. – Co oglądamy?
- Boba – odparł uszczęśliwiony. Pokiwała twierdząco głową i w salonie usadowiła go na sofie, a zaraz po tym otworzyła mu żelki. Włączyła bajkę i usiadła obok. Oglądając ją z nim, z całych sił starała się nie myśleć o tym, że jej synek też mógłby teraz być z nią. Byłoby o niebo łatwiej.

9 godzin później, 21:35

Nico spał już od godziny, ale Scarlett dopiero teraz wyszła z jego pokoju. Siedziała w fotelu obok jego łóżka i wpatrywała się w niego, wdychała zapach dziecięcego pokoju i marzyła, a raczej wspominała. Wspominała dobre chwile, bo była pewna, że w najbliższym czasie wielu takich nie zazna. Obcowanie z Nico i świadomość, że Julie za chwilę wyda na świat kolejne dziecko nie ułatwiały jej. Patrzyła jak maluch zdrowo rośnie, codziennie zaskakuje czymś nowym, jak wielką był radością. Nie obwiniała nikogo za swój los, nie zazdrościła tez Julie w ten zły sposób, po prostu było jej ciężko patrzeć na to szczęście i nieustannie nie przypominać sobie o własnej stracie. Weszła do kuchni, spakowała zmywarkę i wzięła ciastko z czekoladą. Chrupała je, stojąc oparta o blat w kuchni, kiedy usłyszała trzaśnięcie drzwi. Shie i Liv wrócili. Szybko poszła do przedpokoju. Rozmawiała z siostrą trzy godziny wcześniej i wciąż maleństwa nie było na świecie. Shie wyglądał, jakby zdjęli go z krzyża, a Liv jakby była pijana. Patrzyła na nich w oczekiwaniu, a oni nic.
- Shie, i co? – ta cisza ją przeraziła. W głowie miała już milion czarnych scenariuszy. Przecież nie mogło coś pójść nie tak. – Shie, cholera – podeszła bliżej, łapiąc go za przedramię. – Urodziła? – pokiwał twierdząco głową. – To córeczka? Jest zdrowa? – znów pokiwał głową, a Liv parsknęła śmiechem. Zgięła się wpół i śmiała się, zasłaniając usta dłonią. – Shie! – brat spojrzał nią, spojrzał jej w oczy i przełknął ślinę.
- Dwie – odparł jak w amoku.
- Co dwie? Jul i maleństwo, tak? Dobrze się czują? – już skręcało ją od środka i miała ochotę solidnie przydzwonić bratu, ale w końcu właśnie został ojcem i nie mogła zbyt wiele od niego wymagać, ale mógłby powiedzieć jej cokolwiek! Tym razem pokręcił głową.
- Dwie córki, Scarlett. Mam dwie córki – patrzyli na siebie dłuższą chwilę, a Liv dalej zanosiła się śmiechem. Widocznie na nią stres też nie działał zbyt dobrze.
- Dwie córki? – powtórzyła za nim i w tej samej chwili powietrze stało się dla niej za gęste. Ogromny ciężar spoczął na jej piersi i na moment miała ciemność przed oczami. Shie i Julie mieli już troje dzieci. Troje zdrowych dzieci. Pod powiekami zbiegły jej się łzy, ale nie mogła przecież. Nie mogła tego zrobić bratu. Wysiliła się na uśmiech. Zrobiła wszystko, by rozciągnąć wargi w radosnym uśmiechu, ale Liv już się nie śmiała. Pojęła i Shie też zdążył to zauważyć.
- Scarlett? – zapytał, ale ona pokręciła głową.
- Nie – powiedziała stanowczo. – Jak to w ogóle możliwe? Przecież Jul miała regularne USG – zapytała zaciekawiona, ona liczyła się w tej chwili najmniej.
- Nie mam pojęcia – wzruszył ramionami. Wciąż był w ciężkim szoku. – Wiesz mi, że mało co, a bym tam zemdlał – Scarlett uśmiechnęła się już pewniej, wyobrażając sobie, jak jej wielki jak dąb brat mdleje na sali porodowej.
- Gratuluję braciszku – przytuliła się do niego mocno. – Gratuluję i choć zazdroszczę wam tego podwójnego szczęścia, gratuluję ci z całych sił. – Shie przygarnął ją do siebie i stali tak we dwoje, póki Liv nie dołączyła do nich, obejmując ich oboje. – Jak będą mieć na imię?
- Lexie i Roxy – odparł, a ona się zaśmiała.
- Słodko – powiedziała tylko i wtuliła twarz w jego sweter, nie chcąc by którekolwiek z rodzeństwa zobaczyło jej łzy.
*

13 dni od rozstania; 8 listopada 2011r.

Szedł boso brzegiem morza. Woda raz po raz muskała jego stopy, a gwiazdy na czarnym niebie migotały radośnie. Piękna brunetka u jego boku hojnie obdarowana przez naturę wszelkimi atrybutami opowiadała mu jakąś miejscową legendę. Spędzili razem miły wieczór. Rzucał zdawkowe pytania, a ona mówiła mu wszystko. Nie słuchał zbytnio, ale miała miły głos, zmysłowy, nieco ochrypły. Wiedział jedynie, że studiowała i on jako Europejczyk bardzo jej się spodobał. Otwarcie przyznała, że nigdy z żadnym nie była. Nie miała pojęcia, że był sławny, nie skojarzyła go w żaden sposób. Belize to był idealny wybór. Mieszkała w miasteczku, ale nie miała nic przeciwko, gdy zaproponował, żeby poszli do jego hotelu na drinka.
Obejmował ją teraz ramieniem, opuszkami palców muskał jej delikatną skórę. Sukienka, którą miała na sobie zakrywała mniej, niż powinna. Nie dawała wielkiego pola do popisu wyobraźni, jednak nie przeszkadzało mu to. Marisa nie wydawała się być dziewczyną, która liczyła na coś więcej niż przelotna znajomość.
- Tak właściwie to, czym ty się zajmujesz? – spojrzała na niego swoimi bystrymi niemal czarnymi oczyma, uśmiechając się zalotnie. Nie wiedział, co powiedzieć. Nie chciał przyznać się do tego, że był znany.
- Wszystkim po trochu – uśmiechnął się, unosząc jeden kącik ust. – Lubię pograć na gitarze i pracuję. Nic szczególnego.
- A masz jakąś rodzinę? – Tom uśmiechnął się znów i pokręcił głową. Liczył, że nie będzie dociekliwa. – No, wybacz – oburzyła się w żartach. – Ale ja opisałam ci każde z mojej siódemki rodzeństwa, rodziców też i babcię. Nie możesz być taki tajemniczy – posłała mu kolejny uśmiech. Odkąd tu przybył, spotkał już kilka dziewcząt, z którymi spędzał miłe wieczory, czasem i noce, ale Marisa była bystra. Choć zdawało się, że liczyła tylko na dobrą zabawę, miała w sobie coś więcej niż tylko urodę. I to mu się podobało. Skupiała jego uwagę na sobie i to było dobre, bo nie myślał o tym, co zostawił w Niemczech. Choć to było trudne. Czasem ponad jego możliwości, bo jak nie myśleć o tym, że właśnie miłość jego życia się skończyła? Chował to w sobie, nie wiedział, jak dobrze, ale bardzo go to wszystko bolało. Śmierć Liama to był tylko początek, choć już wtedy wydawało mu się, że świat się skończył, ale miał jeszcze Scarlett. Choć i ona coraz bardziej wymykała mu się z rąk. Pozornie wszystko wróciło do normy, ale tak naprawdę cisza, która zaległa między nimi nie została wypełniona. To tkwiło między nimi jak drzazga. Jego pchało do Leny, wiedział, że to złe. Ale Lena była mu ostoją w burzliwym życiu u boku Scarlett i teraz czuł, że tylko jej mógł już ufać, że pomimo tego co ich podzieliło, to tylko ona była z nim szczera. Nie brał tu pod uwagę Billa czy mamy, oni byli zbyt emocjonalnie w to zaangażowani. A Lena po prostu słuchała. Po prostu była. Do tego jeszcze był David. Nawet, jeżeli nie okaże się jego ojcem, Tom chciał być z nim blisko. Bo żadne dziecko nie powinno być smutne. Jednak teraz… teraz musiał być daleko od tego wszystkiego. Daleko od świadomości, że Scarlett też potrafiła do zranić, że jej miłość gdzieś się zgubiła. Utonęła w ciszy, nie wytrwała próby. A wydawało mu się, że mogło być wieczna.
- No mam – odpowiedział, zdając sobie sprawę, że zbyt długo milczał. – Mam brata, mamę i ojczyma. Z ojcem nie utrzymuję kontaktu. Rozmawiam z nim od wielkiego dzwonu.
- W ogóle, co lubisz? – zagadnęła, gdy odeszli od recepcji. Tom spojrzał na nią z ukosa i uśmiechnął się wymownie.
- Powiem ci w pokoju – odparł, wpuszczając ją pierwszą do windy. Chyba znowu zaczął bać się samotnych nocy. Chyba znów cisza stała się dla niego zbyt głośna, a przebywanie ze samym sobą zbyt trudne. Kiedy drzwi windy zamknęły się za nimi zdał sobie sprawę, że wrócił do początku to go przeraziło. Przeraziło, bo wiedział, że drugiej takiej, jak Scarlett już na swojej drodze nie spotka i jeśli upadnie, to nikt nie pomoże mu wstać. Był zdany sam na siebie.
Dlaczego to wszystko musiało się stać, Scarlett? Dlaczego musieliśmy zniknąć, skoro mieliśmy być wieczni? Spojrzał na Marisę. Wpatrywała się w niego bystrymi oczyma. Odniósł wrażenie, jakby tym spojrzeniem poznawała każdy jego sekret. Uśmiechnął się filuternie. Nie przyjechał tu po to, żeby się nad sobą roztkliwiać. Już nie było na to czasu. 

5 listopada 2011

62. Odszedł, a z jej oczu zniknął blask. Blask, który nadawał im tylko on.

Życie od samego początku nie było dla niej łatwe. Najpierw paraliżująca nieśmiałość, otyłość, wyobcowanie z grona rówieśników. Potem beznadziejne zakochanie w Mike’u. W międzyczasie coraz bardziej pogarszające się jej relacje z mamą. Później wielki zawód, ucieczka, zmiana szkoły, wielka praca nad sobą i kolejne pojawienie się Mike’a w jej życiu. Potem poznała Toma, co na początku nie było łatwe, by z nim obcować. W całkiem niedługim czasie umarł tata i jej świat legł w gruzach. Jednak jakoś ruszyła do przodu i poukładała swoje życie. Życie, którego nierozerwalną częścią był też Tom. Wszystko zdawało się wychodzić na prostą. Pojawiały się problemy, ale udawało im się je przezwyciężyć. Nawet zawiść ludzką. Byli szczęśliwi. Byli razem we wszystkim i ze sobą. To była sielanka. Nie licząc problemów dnia codziennego żyli jak w idylli. Dopóki nie umarł Liam. Wtedy wszystkie lęki, wszystkie niepewności, każda najmniejsza rzecz, która dotąd wydawała się nieistotna, nieznacząca, urosła do olbrzymich rozmiarów. I te wszystkie rzeczy wybudowały między nimi mur. Bardzo gruby mur, który trudno było im przezwyciężyć. Oboje popełnili w tym czasie bardzo wiele błędów, które schowali w podświadomość, darowali je sobie po prostu, bo się kochali. Postanowili nie patrzeć na te czarne tygodnie, które spędzili z dala od siebie, tylko skupić się na przyszłości; na wspólnej przyszłości, którą postanowili razem zbudować. Wówczas nie spodziewała się, że te czarne tygodnie będą mogły odbić się na nich aż takim echem.
Coś poszło nie tak, gdzieś zagubili pewną część siebie, bez której nie mogą dalej normalnie być. Bez której ich wzajemne zaufanie osłabia się, powstają między nimi nieporozumienia, przemilczenia, bez której zaczynają się mijać. Brak tego elementu osłabił jej czujność na zaloty Javiera i pozwolił jej je aprobować, a Toma pchnął w ramiona Leny. Na ta myśl miała chęć znów płakać. Spojrzała na okładkę czasopisma i zacisnęła dłoń na papierze. Widniało na niej zdjęcie, niekoniecznie dobrej jakości, ale wystarczającej, by w dużym przybliżeniu widać było jego treść. Toma i Lenę. Całujących się Toma i Lenę. Lecąc z Paryża do Berlina, nie myślała o niczym innym, jak tylko ubłaganie Toma, by uwierzył jej, że z Javierem nie łączyło ją nic poza pracą. Jednak, kiedy na lotnisku zobaczyła tą gazetę, zmieniła zdanie. Zniknęły wszelkie wyrzuty sumienia, które zdążyła sobie wmówić od momentu, w którym Tom zniknął jej z oczu. A on nie przyjechał po prawdę, jak szlachetnie sobie wpierała, on przyjechał po pretekst, żeby zwalić winę na nią i pójść sobie do Leny. Łzy złości, żalu, smutku cisnęły jej się do oczu i nie krępowała się. Pozwoliła im płynąć, by później nie pozwolić sobie na słabość, gdy stanie z nim oko w oko. Nie zrobiła niczego złego. Jadąc z Liv do Loitsche, siląc się na spokój, prześledziła wszystkie doniesienia z Internetu, dokładnie zanalizowała obraz jej relacji z Javierem, jaki powstał w sieci i zrozumiała, co zobaczył Tom. Ludzi wyimaginowali romans. Paprazzi robili wszystko, by sfotografować ich w sytuacjach, które mogły wyglądać na niejednoznaczne. Lagerfeld w umowie, jaką z podpisała, wyraźnie zażyczył sobie, by jej relacje z Javierem, przynajmniej publicznie, wyglądały na przyjacielskie. Chcąc nie chcąc, robiła to. Uśmiechała się, gawędziła z nim podczas wspólnych posiłków, oboje byli bardzo przyjaźni dla mediów, będąc żywą reklamą kampanii nowej linii odzieżowej Fendi. To dało Javierowi pewność. Z resztą, może ona sama mu ją dała?
Doskonale pamiętała, jak przyszedł przeprosić ją po raz pierwszy, kiedy zaprosił ją na drinka i był po prostu miły. Nie patrzył jej chamsko w dekolt, gawędzili o byle czym. Spędziła miły wieczór z osobą, która wydawała jej się po prostu sympatyczna. Javier nigdy nie kojarzył jej się z kimś, kto mógłby być dla niej potencjalnym materiałem na partnera. Jednak nie powstrzymała go, gdy zaczął posyłać jej rozanielone spojrzenia, a jedynie nie zwracała na nie uwagi. Nie skarciła go, gdy jego zachowanie stało się nico bardziej poufałe, bo wciąż nie przekroczył granicy, dopóki nie dostała od niego tej przeklętej kartki. A ona tylko chciała mieć w tym całym showbizie kogoś, kto będzie do niej zwyczajnie nastawiony. Ostatnimi czasy czuła się bardzo samotna i choć to dziwne potrzebowała akceptacji. Nie chciała czytać w gazetach czy rankingach internetowych o tym, że jest najseksowniejszą dziewczyną wśród gwiazd albo najbardziej utalentowaną, nie chciała by jej to wciąż powtarzano i patrzono na nią z podziwem, jak na nietykalny eksponat, a Javier podszedł do niej bez tej rezerwy i to ją przekonało. Jak widać popełniła błąd, jednak to nie usprawiedliwia tego, co zrobił Tom… ona nigdy nie pozwoliła nawet, by Javier ją choćby objął ramieniem! A on całował się z tą dziewuchą!
Była zła, smutna, zawiedziona i miała ochotę roznieść ten samochód tylko dlatego, że tak wolno jechał. Liv nie pozwoliła jej prowadzić. Kazała usiąść Scarlett z tyłu i odpoczywać, a ona przekopywała Internet. Połączyła wszystkie fakty, odszukała stare zdjęcia. Znalazła te z okładki. A najbardziej zabolało ją to, że całował się z nią tuż przed tym, jak wrócił do niej. I tego nie mogła pojąć. Jak mogli być razem tyle czasu i nie zauważyła niczego. Czyżby tak grał? O co w tym wszystkim chodziło? Jak mógł planować ich przyszłość, gdy przy pierwszej okazji uciekł do innej? Tak bardzo bolało ją to, że Tom ją oszukał. Tom, który był jej prawdą, wiarą, nadzieją i miłością. Jej Tom. Nawet nie zdała sobie sprawy z tego, że zaczęła łkać, póki nie usłyszała zawodzenia i nie pojęła, że to jej własne. Odłożyła gazetę na komputer, mimowolnie spoglądając na zdjęcie Toma z Lena i tym chłopcem w parku. Wygląd tego malca był tą myślą, której nie pozwalała sobie dopuścić do świadomości. Opadła na fotel i wytarła oczy.
- Skarbie, nie płacz – Liv zatroskana spojrzała we wsteczne lusterko. Scarlett lubiła głos siostry, był taki cichy, spokojny i dosyć niski, a przy tym lekko ochrypły. Zawsze tak bardzo kojący, ale nie tym razem. Spojrzała na nią i pokręciła głową.
- To koniec, Liv. Czuję to – powiedziała łamiącym się głosem.
- Nie, no, co ty pierdzielisz. Ja wiem, że niektórym się nie udaje, ale wy stanowicie wyjątek od reguły pod każdym względem. Niemożliwe, Scarlett. To jest po prostu niemożliwe – Scarlett znów pokręciła głową i zrezygnowana przeczesała palcami włosy. Niektóre kosmyki przykleiły się do jej wilgotnej od łez twarzy, a inne zmierzwiły po prostu.
- Masz tam jeszcze ten termos z kawą? – Liv przytaknęła i podała go siostrze. Potem gwałtownie zwolniła i skręciła w drogę prowadzącą do Loitsche. Scarlett zabolał brzuch, żołądek ścisnął się jej i nie była pewna, czy da radę wypić tą kawę. Sączyła małymi łyczkami, mając nadzieję, że jej żołądek się nie zbuntuje. – Boję się, wiesz? Tom zawsze był jedyną osobą, no poza tobą, której nigdy się nie wstydziłam. Mogłam mówić mu wszystko i o wszystkim, a on zawsze rozumiał. A teraz… boję się tej rozmowy, jak niczego wcześniej. Ale ja mu obiecałam, że wybiorę jego. Obiecałam mu, do cholery, a on? On odchodzi bez słowa.
- Na pewno to wyjaśnicie wszystko. No nie może być inaczej – Liv zaparkowała przed bramą wjazdową. – Poczekam tu na ciebie, może pójdę do Simone i czegoś się dowiem – Scarlett kiwnęła głową i oddawszy siostrze kubeczek, zabrała gazetę i wyszła z auta.
- Boże, pomóż. Pomóż mi nie upaść po raz kolejny, bo nikt mnie już nie złapie – wyszeptała, wchodząc na podwórko.  

Chodnik był zbyt nierówny, a jej obcasy za wysokie. Pogoda zbyt zimna, a jej kurtka za cienka, jak na końcówkę października. Czuła się zupełnie niegotowa, roztrzęsiona. Wiedziała, że źle wyglądała. Opuchnięta płaczem twarz, rozwiane włosy, nieco wymięty strój, ale… jakie to teraz miało znaczenie? Szła najszybciej, jak potrafiła, ściskając w dłoniach gazetę. Z jednej strony cieszyła się, że będą rozmawiać w parku, bo nikt im tam nie przeszkodzi, nie podsłucha. Po drodze nie spotkała nikogo. Będą mieć pełny komfort. No, może poza tym przejmującym zimnem. Cały czas w duchu powtarzała sobie, że musi być silna, że nie może się rozpłakać. Przywoływała przed oczy obraz okładki gazety i wiele innych, jakie widziała w sieci. Wyrzuty sumienie w tej sytuacji były zbędne. Całował ją. Całował ją, a zaraz potem przybiegł do Scarlett. Starała się oddychać spokojnie, ale przychodziło jej to z coraz większym trudem. Czuła, że była już blisko. W parku panowała cisza. Ta cisza ciążyła jej w głowie, obsypywała jej ciało gęsią skórką, budziła lęk. Najgorszy był właśnie ten strach. Bo co teraz będzie? W dłoniach ściskała tą nieszczęsną gazetę. Była zła, tak bardzo zła, że to właśnie ona, że do niej poszedł Tom. Do dziewczyny, która niegdyś tak bardzo go skrzywdziła. To ona była mu pomocą, oparciem w chwilach, gdy uciekał od niej, od domu! Łzy znowu cisnęły jej się do oczu, nogi plątały, gdy szła to nierównym chodniku. Była zmęczona, zła i zrozpaczona, bo podświadomie czuła, że żadne z nich nie wyjdzie zwycięsko z tej rozmowy. A najbardziej bała się tego, że nie wyjdą z niej razem.
- O! – niemal wykrzyknęła, gdy skręciwszy w alejkę, która jak jej się wydawało, prowadziła do najdalej oddalonego skrawka parku. Widok, który zastała, w pierwszej chwili ugiął pod nią nogi. Zrobiło jej się gorąco, potem zimno i znów gorąco. Chyba zaczęła drżeć, ale to nie miało znaczenia, bo nogi same zaczęły ją nieść w ich kierunku. Czara się przelała. Miała już dosyć bycia oszukiwaną, dosyć miała jego kłamstw. Ciekawe, w czym jeszcze zataił przed nią prawdę? Chciała zamknąć oczy, ale nie zrobiła tego. Twardo patrzyła na nich i zapamiętywała każdy najmniejszy szczegół tego obrazu. Tom siedział pochylony, opierał ugięte w łokciach ręce na kolanach. Głowę miał zwieszoną. A ona przytulała się do jego pleców. Jedną ręką go obejmowała, a drugą ujmowała jego dłoń. Te splecione palce, zwrócone ku sobie twarze. Ten obraz wrył się dokładnie w jej pamięć. Scarlett nagle zechciała ich rozszarpać. Przyspieszyła. Jej kroki poniosły się głośnym echem. Usłyszeli ją i oboje spojrzeli w jej stronę. Tom się nie speszył, a Lena wręcz przeciwnie. Jak oparzona oderwała się od niego. On jedynie nieco się wyprostował. Scarlett miała ochotę zaśmiać się w głos, ale nie zrobiła tego, bo byłby to śmiech przez łzy. Zatrzymała się tuż przed Tomem i cisnęła w niego gazetą. – I ty śmiesz robić mi sceny zazdrości? – wysyczała przez zaciśnięte zęby, patrząc mu prosto w oczy. Siląc się na nonszalancję, wziął pismo, które poleciało na siedzisko ławki i przyjrzał się okładce. Lena spurpurowiała, widząc zdjęcia, a on nawet nie mrugnął okiem. Scarlett zauważyła, jak napiął wszystkie mięśnie, a żyłka drgała mu pod skórą na szyi. Czyli go ruszyło. Już zapomniała, jak to jest musieć nie okazywać żadnych emocji. Zwłaszcza przy nim nigdy nie musiała tego robić, w końcu to on ja nauczył nie bać się odczuć. – Będziesz tak siedział i wpatrywał się w swój profil, czy może raczysz ze mną porozmawiać, bo ja w przeciwieństwie do ciebie nie odwróciłam się na pięcie i nie odeszłam bez słowa. Choć mogłabym, widząc ten śliczny obrazek, który tu zastałam – mówiła cicho i prosto do niego, tak jakby Leny przy nich nie było.
- Gówno wiesz – warknął, podnosząc na Scarlett wzrok znad okładki. Cisnął gazetą w chodnik i zacisnął dłonie na kolanach. Spojrzał wrogo na nią, a Scarlett, choć przestraszona, zniosła jego wzrok, dumnie zadzierając podbródek.
- Być może gówno wiem, ale całkiem nieźle widzę – warknęła i na moment odwróciła się do Leny. – A ty paniusiu masz zamiar tak siedzieć i udawać przerażone ciele? – szatynka zapadła się w sobie i tylko pokręciła głową z zamiarem wstania, jednak Tom jej nie pozwolił. Nie odwracając wzroku od Scarlett, załapał Lenę za rękę i zmusił, by została.
- Ona się stąd nigdzie nie ruszy. To ciebie nikt tutaj nie zapraszał – odparł chłodno, a Scarlett miała wrażenie, jakby te słowa były nożem rozkrawającym jej serce na pół. Jakby można było je bardziej zdruzgotać. Zaniemówiła, wpatrując się w niego, a Tom wykorzystał to i podniósł się z ławki. Górował nad nią nie tylko opanowaniem, ale przede wszystkim wzrostem, przeszywał spojrzeniem i to wcale nie budowało jej pewności siebie. Pamiętała o zdjęciach. Przywoływała w myślach ich wspólny obraz, byleby tylko nie myśleć. Zacisnęła dłonie w piąstki i wyprostowała się. Nie będzie nią pomiatał. To ona nosiła jego zwłoki. To ona wyciągała go z dołka. To ona była tą, dzięki której wyszedł na prostą i zaczął żyć jak człowiek, więc nie będzie traktował jej przedmiotowo! W ogóle, z jakiej racji dała zapędzić się w kozi róg, skoro to on został złapany na gorącym uczynku, nie ona! Wyprostowała się i zmrużyła oczy do wąskich szparek, mrożąc go spojrzeniem.
- O co ci tak właściwie chodzi? Szukasz pretekstu? Tam masz najlepszy – palcem wskazała na gazetę. – Trzeba było pieprzyć się z tą dziewuchą przed samym obiektywem, to nie musiałbyś dziś ze mną rozmawiać skoro to ci tak bardzo nie w smak – obserwowała uważnie reakcje Toma i najgorsze w tym było to, że nie zauważała żadnej. Tom po prostu przywdział maskę. Po trzech latach z nią, znów chował się przed nią za maską. Gdyby miał czyste sumienie….
- Nie obrażaj jej – zagroził, podchodząc kroczek bliżej. Scarlett wyrwana z zamyślenia, momentalnie się otrząsnęła i bojowo zadarła głowę, spoglądając mu prosto w oczy. Nie było w tym czułości. Tylko pojedynek, kto wytrwa dłużej.
- Bo co? Znów podniesiesz na mnie rękę? – zapytała złośliwym tonem, ociekającym nieprzyjemną dla ucha słodyczą. Trafiła w sedno, zbiła go z tropu. Wiedziała, że zabolało. Z największym trudem nie odwróciła wzroku, nie pozwoliła łzom płynąć. Twardo patrzyła mu w twarz Żadnych emocji.
- To nie było fair – powiedział szybko.
- A ty postąpiłeś fair? – zaatakowała go, korzystając z chwili jego nieuwagi. – Uciekłeś z Paryża, dając mi do zrozumienia, że nakryłeś mnie na gorącym uczynku, gdzieś mając to, czy to, co widziałeś było prawdą, czy nie. Głupia myślałam, że znów ktoś chciał wsadzić kij między nas, ale nie. Ty po prostu szukałeś sposobu, żeby przybiec do niej – wskazała na Lenę, krzywiąc się nieznacznie. Tamta siedziała wbita w kąt ławki, ze zwieszoną głową. Scarlett miała nadzieję, że w tej chwili pragnęła zniknąć. – Trzeba było powiedzieć od razu. Oszczędziłabym sobie drogi – zironizowała. Czuła się głupio. Stała na środku parkowej uliczki, mierząc się z Tomem spojrzeniami, mówili sobie same przykre rzeczy i wcale jej się to nie podobało, ale czuła, że nie można inaczej. Oboje zabrnęli w to za daleko. Oboje popełnili masę błędów, a do tego jeszcze Lena…Javier się nie liczył, on był tylko pionkiem w rękach medialnej machiny, aby doprowadzić do tego, co się stało. On jej nie obchodził, bo to już nie miało znaczenia w poprawie czy pogorszeniu sytuacji między nią, a Tomem. Jednak Lena… Tom się z nią całował. Spędzał masę czasu. Ktoś zadbał o to, aby wszystko zostało pieczołowicie uwiecznione, ale Toma to nie obchodziło. Liczyło się tylko to, co wydawało mu się, że widział, a ona nie miała sił prosić, by jej uwierzył. Bo ona nie miała sił wierzyć jemu. Świadomość bycia tą drugą była przytłaczająca. Na to nie pozwoli nigdy. Za nic w świecie nie pozwoli mu krzywdzić się w ten sposób. Jak on mógł… przecież mówił, że... Kątem oka spoglądała na Lenę, która odważyła się podnieść wzrok. Ona była śliczna, taka dziewczęca i zwyczajna. Nie mogła dziwić się temu, dlaczego Tom stracił dla niej głowę, ale to mogło oznaczać jedno… czyżby już jej nie kochał? – Nic już nie powiesz? – zapytała, gdy wciąż milczał.
- A prowadzanie się z tym paniczykiem, czym było według ciebie, Scarlett? – patrzył jej prosto w oczy, słowa cedził, aż nader dokładnie.
- Nie prowadzałam się z nim! – warknęła, czując uderzającą ją falę gorąca. Nie miała przecież dać ponieść się emocjom. – Mówiłam ci o kampanii, mówiłam ci o sesjach, mówiłam ci o tym, jaki on ma do mnie stosunek. Wtedy jakoś ci to nie przeszkadzało. Zostawiłeś tą sprawę mnie, a gdy już doszły do ciebie te nieszczęsne pogłoski, to nawet nie raczyłeś porozmawiać ze mną, tylko zawinąłeś się, żeby przybiec prosto do swojej wybawicielki. Jak widać role się odwróciły i nie przeszkadza ci, że mizdrzysz się z tą bezczelną suką, która koncertowo złamała ci życie.
- Nie obrażaj mnie! – jej uszu dobiegł piskliwy krzyk Leny i zagotowało się w niej, przeniosła wzrok na Lenę i podeszła o krok bliżej, czując, że zbiera się w niej chęć mordu.
- Nie wtrącaj się – warknęła, robiąc kolejny krok w jej stronę, a Tom zagrodził jej przejście, posyłając jej jedno wymowne spojrzenie. Stali zbyt blisko siebie, czuła na twarzy jego przyspieszony oddech. Czuła jego zapach. To było zbyt wiele i tak była na granicy wybuchu. Odsunęła się.
- Zostaw ją w spokoju. Nie mieszaj jej do tego.
- Już to zrobiłeś – odparła chłodno. – Zrobiłeś to wtedy, kiedy po raz pierwszy wybrałeś ją zamiast mnie – głos jej nie drżał, była spokojna. Wreszcie organizm przypomniał sobie, jak chować w sobie strach. Patrzyła mu prostu w oczy, twardo stojąc na ziemi. Nie da mu tej satysfakcji. I kto by pomyślał, że to właśnie przed Tomem będzie musiała się znów bronić… – Powiedz mi, do cholery, o co ci tak naprawdę chodzi! – odparła wreszcie. – Mam dosyć tej przepychanki. Mam dosyć ucieczek, półprawd i niedomówień. Bądźmy wreszcie ze sobą szczerzy! Choć nie wiem, czy to jeszcze potrafisz! – wybuchła i mając ochotę zacząć się z nim szarpać, odwróciła się na pięcie i przeszła kilka energicznych kroków. Nie sądziła, że słowa Toma znów wbiją ją w podłoże.
- Co mam ci, kurwa, powiedzieć?! Że ona pomogła mi, kiedy ty obraziłaś się na cały świat i wolałaś taplać się w cierpieniu sama, zamiast przejść przez to ze mną? Że mnie rozumie i potrafi po prostu słuchać? Że ma dla mnie czas? Że nie goni wiatru w polu, że potrafi skupić się na mnie i być mi oparciem? Co mam ci powiedzieć, że jest dla mnie tym, kim powinnaś być ty? – Scarlett powoli odwróciła się, mając wrażenie, że zaraz upadnie. Każde słowo Toma wypowiedziane z aż nader wyczuwalnym żalem, wnikało w nią powoli i boleśnie. Wpatrywał się w nią równie zaskoczony, co ona. Czekając na jej reakcję, jak na swoją własną. Spojrzała mu w oczy; nie zimno, nie wrogo. Po prostu. Choć nie było w tym czułości. I mogłoby się wydawać, że w tej właśnie chwili coś się zmieniło. Coś w nich pękło. Cos pchnęło ich ku sobie. To jedno spojrzenie, które zburzy najgrubszy mur. To jedno spojrzenie, które niweczy wszystkie niesnaski. To jedno spojrzenie miłości.
Ale tak dzieje się tylko w filmach. Scarlett nie znalazła w oczach Toma tej wielkiej miłością, która zawsze ja otulała, nawet podczas najgorszej burzy. Po prostu jej nie było. Wypaliła się?
Na krótką chwilę przymknęła powieki, by zaraz unieść je z powrotem, choć z ogromnym trudem.
- Może powinieneś – zaczęła cicho, zbliżając się do niego na odległość na tyle bezpieczną, by nie odczuwała jego bliskości. Ani na sekundę nie oderwała od niego spojrzenia, gdy zbierając w sobie zdruzgotana wolę, przemówiła znów. Znacznie pewniej. – Może powinieneś powiedzieć mi to wtedy, kiedy pierwszy raz przyszło ci na myśl. Może powinieneś wtedy, nim pierwszy raz poszedłeś do niej a nie do mnie. Może powinieneś wtedy, kiedy był na to czas. Wtedy, gdy była szansa na to, byśmy nie znaleźli się tutaj!
- A może, gdybyś ty swoje uroki zostawiła dla mnie, a nie wdzięczyła się przed tym chłoptasiem, nie doszłoby do tego – powiedział to z tak wielkim opanowaniem, że zaczęło ja to przerażać. Jak mógł być taki spokojny, gdy właśnie ich być, a raczej nie być, stawało się coraz bardziej realne! – Trzeba było nie puszczać się z nim, to pewnie nie byłoby całej sprawy – to stało się poza jej wolą. Zacisnęła dłoń w piąstkę i z całej swojej wątłej siły zamachnęła się. Nie była na tyle silna, ani szybka, by zdążyć zadać mu cios, nim zatrzymał jej rękę. Złapał Scarlett za nadgarstek. Zabolało ją. Bez najmniejszego trudu ścisnął jej kruchą rękę swoją silną dłonią.
- Nie waż się nigdy więcej tego robić – wycedził przez zaciśnięte zęby. Trzymał ją tak jeszcze chwilę w żelaznym uścisku, póki nie szarpnęła i nie wyrwała się. Spojrzał na nią z wyższością. Scarlett po raz kolejny zniosła to spojrzenie, a wręcz przeciwnie, podtrzymała je.
- Wiesz co, Kaulitz? Nienawidzę cię – zaśmiała się gorzko, patrząc na niego z obrzydzeniem. – Już rozumiem, dlaczego wciąż wpierasz mi, że spałam z Javierem. Ty po prostu mierzysz mnie swoją miarą! – zaśmiała się znów, ale tak daleko było jej do wesołości. To było takie bez sensu. Zawody w tym, kto zrani się bardziej. – Wiesz – podjęła zaraz. – Ja już zdążyłam zapomnieć, z jakim zaangażowaniem grzałeś pościele zawsze chętnym, uroczym panienkom. To przecież leży w twojej naturze, ta… niestałość. To i tak dziwne, że wytrwałeś tak długo, a może nie byłam jedyna? – wzruszyła ramionami i spojrzała na Lenę. – Lepiej uważaj, w co się pakujesz – przeniosła z powrotem wzrok na Toma i uśmiechnęła się do niego. – Już wszystko rozumiem. Zatęskniło ci się do dawnego życia. Czas odświeżyć nawyki, a może i kontakty? Jedna przez tyle czasu, to już zbyt nudno, nie? – uniosła brew i choć cała w środku się gotowała, znów wzruszyła tylko ramionami.
- Zamknij się, Scarlett! Jakim prawem wyciągasz to teraz? Może po to, żeby wybielić siebie? W końcu postąpiłaś nie gorzej. Idąc tym tropem, to może Javier był twoim pierwszym w drodze ku rozwiązłości? Niezły początek.
- Pieprz się – warknęła. – Nie chcesz mi wierzyć, to mi nie wierz. Mam to gdzieś. Nie chce mi się dłużej z tobą targować, kto gorzej, kto więcej. Uważasz, że cię zdradziłam, w porządku. W takim razie nie ustępuję ci kroku! – odparowała, mając już naprawdę serdecznie dosyć. Była zmęczona, a jej umysł pracował na coraz wolniejszych obrotach i wymyślanie ciętych ripost przychodziło jej z coraz większym trudem. Mierzyli się wzrokiem jeszcze dłuższą chwilę. Żadne z nich nie odpuściło. Oboje zacięci i nieprzejednani. Upadli w banale bezsensu. Nie raz powtarzali, że są jak z telenoweli, że wciąż mówili sobie, jak bardzo się kochają i skończyli tak. W taniej scenie rodem z brazylijskiego tasiemca. Może te słowa były warte tyle, ile w tej telenoweli?


W najgorszym ze snów nie sądziła, że to będzie tak właśnie wyglądało. W pewnym momencie, gdy tak patrzyli na siebie, Tom po prostu się odwrócił. A ona nie zapamiętała z tego spojrzenia nic prócz pustki. To przeważyło szalę. Pustka między nimi. Zamknięte serca i rozwiązane języki. Było jak w zwolnionym tempie. Widziała to aż nader dokładnie. Odwrócił się, jakby zapadnięty w sobie, z przygarbionymi ramionami. I po prostu zaczął iść. Zaczął odchodzić. Zatrzymał się przy ławce, na której siedziała Lena i wyciągnął do niej dłoń, nie racząc Scarlett ani jednym spojrzeniem. Lena, zupełnie niepewna, spojrzała najpierw na niego, potem na Scarlett i znów na niego, by nieśmiało wstać i pozwolić mu objąć się ramieniem. Wybrał. Po prostu ruszył przed siebie, nie odwracając się wstecz. Nie odwracając się do niej. Lena to zrobiła. Przelęknionym wzrokiem spoglądała na Scarlett ponad jego ramieniem, jednak musiał jej tego zabronić, bo zaraz przestała. Odwróciła wzrok, jakby patrzenie na Scarlett było czymś wstydliwym. Na jej twarzy nie było triumfu, ani na jego chyba też. Scarlett nie czuła choćby cienia satysfakcji. Czuła się jedną wielką przegraną. Bo… do czego to doszło? Co właśnie się stało? Co oni najlepszego zrobili? Łzy napłynęły jej do oczu, gdy zdała sobie sprawę, co właśnie stało. Spełnił się jej najgorszy sen. Wiał wiatr, tarmosił strony gazety. Tańczyły między jednym artykułem a kolejnym, by zatrzymać się na kolorowym zdjęciu Scarlett i Toma. Jej pierwsze Grammy. Czerwony dywan. Ujawnienie ich związku. Byli tacy szczęśliwi; kariery obojga kwitły, budowali dom, czekali na Liama, wszystko się układało i nie liczyło się nic, poza ich miłością. To było tak niedawno, bo w lutym, a wydawało się, jakby upłynęły całe wieki. Kartka poderwała się i opadła, a jej oczom ukazał się znów ten feralny pocałunek. Chyba wciąż w to nie wierzyła. Podniosła wzrok na oddalających się Toma i Lenę. Nie odwrócił się. Ani razu. Scarlett wciągnęła nosem chłodne, jesienne powietrze i odgarnęła z twarzy włosy, które wręcz boleśnie targał jej wiatr. Spojrzała jeszcze raz w jego kierunku, lecz tylko po to, by dokładnie zapamiętać każdy szczegół jego wyboru, po czym wyszeptała;
- A obiecałeś, że odwrócisz się, nim odejdziesz – a słowa te, uleciały z wiatrem. Przeminęły z wiatrem. Już nigdzie jej się nie spieszyło. Odwróciła się do niknących w oddali postaci i ruszyła w kierunku, z którego przyszła. Wiatr wciąż targał jej włosy, nogi plątały się ze zmęczenia, a oczy nie gromadziły już łez. Pozwoliła im płynąć. I w tej właśnie chwili, jej niedawno posklejane z drobnych kawałeczków serce, znów pękło na milion kawałków. I płakała już głośno. A jej łaknie niknęło w szumie wiatru.
Tak właśnie wyglądał koniec? Tak właśnie wyglądała chwila, której bała się śmiertelnie, odkąd zrozumiała, że go kocha? Nie padło żadne słowo, które świadczyłoby o tym, że to był ich koniec. Ale przecież nie musiało, wystarczył jej wybór, którego dokonał Tom.

Odszedł, a z jej oczu zniknął blask. Blask, który nadawał im tylko on.
*

- Oszalałeś, ty zupełnie oszalałeś! – wykrzyknęła Lena, kiedy wyszli już z parku i skierowali się w kierunku jej domu. – Ona przyszła do ciebie, żeby to wszystko wyjaśnić, a ty tak po prostu pozwoliłeś jej myśleć, że miała rację. Jak mogłeś pozwolić jej wierzyć, że coś nas łączy?! – wyrwała się z uścisku Toma i odwróciła się do niego przodem, zaczynając iść tyłem.
- Przepraszam – odparł, wzruszając ramionami.
- Cholera, ty nie mnie masz przepraszać! Czy ty zdajesz sobie sprawę, że właśnie doprowadziłeś do końca swojego związku? Związku, który cię uratował? A teraz ty zamiast spróbować z nią porozmawiać, uniosłeś się dumą.
- Przepraszam, że cię w to wciągnąłem – odparł znów, jakby w ogóle nie słuchał tego, co mówiła.
- Jesteś idiotą, Tom! Tu nie chodzi o mnie. Chodzi o to, jak łatwo odpuściłeś, jak zrezygnowałeś z tego, co kochasz. Godzinę temu mówiłeś, że jest dla ciebie wszystkim, a teraz ją zostawiłeś. W dodatku też nie byłeś święty. Ona miała sporo racji. Byłeś ze mną wtedy, kiedy powinieneś być z nią! Popełniłeś błąd. Mieliście to, o czym marzy wielu, a pozwoliłeś temu upaść. Jesteś głupi – odparła beznamiętnie i odwracając się, dorównała mu kroku.
- Przepraszam, Lena, ale ja muszę iść – wyglądał, jakby dopiero ocknął się z zamyślenia. Przepraszam, ja muszę… po prostu muszę – nic więcej nie mówiąc, zostawił ją kilkadziesiąt metrów przed jej domem, znacznie przyspieszając. Westchnęła ciężko, gdy znikał jej z oczu, taki przybity i zgarbiony, a jego ciało otaczała chmura dymu papierosowego. Wiedziała już, że dzień, w którym wpuściła Isobel Bieglow Parker do swojego domu, był pierwszym dniem katastrofy, która właśnie się ziściła.
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo