3 miesiąc od
rozstania; 7. stycznia 2012r.
Po upojnej nocy spędzonej z Erin w londyńskim Hiltonie
uznał, że nie sprawiło mu to żadnej satysfakcji poza tą iście fizyczną. Była
miła i ładna. Poznali się w barze hotelu. Była atrakcyjna, sama się przysiadła
i gawędzili cały wieczór. W Londynie była z rodzicami. Dorobili się majątku, postanowili
zwiedzić Europę. Oni wieczór spędzali w Royal Albert Hall na koncercie
Londyńskiej Orkiestry Symfonicznej. Jak stwierdziła, to nie były jej klimaty,
więc została. Chciała wyciągnąć Toma do klubu. Zaprzeczył, mówiąc, że był w
żałobie. Wtedy pacnęła się teatralnie w czoło i przeprosiła. Po czym
zaproponowała, że pokaże mu widok z okna swojego pokoju. Owego widoku nie
widział, ale kiedy wychodził z jej pokoju czuł jeszcze większą pustkę niż
wtedy, kiedy tam wchodził. Chyba właśnie wtedy pojął, że przygodne kobiety nie
sprawią, że noce staną się cieplejsze. Następnego ranka zarezerwował najbliższy
lot do Dublina. Stamtąd pokierował się do Wicklow County1, gdzie
zarezerwował pokój w hotelu, a raczej pensjonacie i złapał oddech. Pierwszą
myślą, jaka wpadła mu do głowy, gdy zobaczył jak piękne było to miejsce, było
„muszę zabrać tu Scarlett”. Bardzo go to zabolało. Przyjazd tam był impulsem i
zastanawiał się, po co to zrobił. Chyba zbyt wiele razy widział ze Scarlett
„PS. Kocham cię”. Jednak tam było tak pięknie, że nawet on niezbyt czuły na
przyrodę, był zachwycony. Tam mógł być po prostu sobą. Z dala od wszystkiego.
Natura i on. On sam ze sobą. Na początku nie bardzo wiedział, czy to dobrze,
ale z każdym kolejnym dniem przekonywał się, jak wiele wniosków mógł wyciągnąć
w tej głuszy. Spacerował, pił kawę w kawiarniach, leżał całe dnie w łóżku przed
telewizorem i to nie w jakichś luksusach. Warunki tego pensjonatu przypominały
mu dom, nim stali się bogaci. Obserwował ludzi, czasem dał jakiś autograf,
rozmawiał miejscowymi i to było takie zwyczajne, ludzkie, przyjemne. Problemy,
z którymi się borykał traciły na sile i zaczynał dostrzegać światełko w tunelu.
Nie był już rozgoryczony. Nie próbował zagłuszyć serca wódką i seksem. Zrobił
coś przeciwnego, bo w miejscu takim jak to kłamstwo nie miało racji bytu.
Zaczął rozmawiać ze sobą, jakkolwiek irracjonalnie to brzmi i dzięki temu
rozgrzeszył się z wielu przewinień. Analizował całe swoje życie. To przed Tokio
Hotel. To na samym początku. Lenę. Okres po niej. A wreszcie Scarlett i to, co
miało nastąpić po niej.
W tej chwili pewien był dwóch rzeczy. Pierwsza to to, że
wciąż kochał Scarlett do stopnia, którego nie był w stanie określić. Druga to
to, że jego miłość nie zmieniała obecnego stanu rzeczy. Wyrządzili sobie zbyt
wiele krzywd. Miał do niej żal. Bo to nie tylko on przestał mówić. Ona też
zamilkła. Po tym czasie i tych wszystkich przemyśleniach wiedział, że momentem,
który zachwiał jej zaufanie, była noc i dzień narodzin Liama. Wtedy coś pękło.
A on? Tutaj nie musiał myśleć zbyt długo. Stało się to jeszcze wcześniej.
Przestał jej mówić o wszystkim, gdy spotkał Lenę w Loitsche. Wówczas stała się
jego mrocznym sekretem. Nie sądził, że mały kamień mógł wywołać lawinę. On
ukrywał przed nią fakt pojawienia się Leny, a Scarlett miała do niego
ograniczone zaufanie, choć wydawałoby się, że wszystko było w porządku. Gdyby
czuła się pewna jego miłości, nie szukałaby pociechy i aprobaty ze strony
Fontaine’, a i tak mógłby wymieniać wszystkie przyczyny i możliwe powody ich upadku,
ale wiedział, że to nie miało sensu. Mleko się rozlało. Musiał posprzątać. Jego
związek ze Scarlett był skończony. Czuł to. On sam położył jemu kres, kiedy
Scarlett przyjechała za nim do Loitsche. Znał ją już na tyle, że wiedział, że
coś w niej wtedy zabił. Ta sprawa była już zamknięta. Rozejrzał się. Pomimo
zimy, było tam niesamowicie. Zawrócił. Zdążył poznać okolice, ale nie na tyle,
by wybierać się na niekończące się wędrówki. Musiał pomyśleć, co z Leną. Bo to,
że zajmie się Davidem, było dla niego oczywiste. Przecież musiał dla kogoś żyć.
*
3 miesiąc od
rozstania; 20.stycznia 2012r.
Delikatna satyna opadła na pościel, połyskując w świetle
lamp. Dało się słyszeć jej słabe westchnienie i szelest wciąganego materiału. W
pokoju zrobiło się jaśniej, gdy podkręciła światło. Stanęła przed lustrem i
zmierzyła się krytycznym spojrzeniem. Suwak sukienki dopiął się tylko do
połowy. No i wyglądała w niej jak w rajstopie. Miała ochotę się rozpłakać.
Kontrola nad sobą to ostatnie, co jej pozostało, a była na jak najlepszej
drodze, żeby stracić i to. Stanęła profilem do lustra i przyjrzała się sobie
uważnie. Brzuch sterczał jej, jakby najadła się grochu. Od tego momentu
nienawidziła fast-foodów. Jak miała wyglądać, jeśli żywiła się niezdrowo i
nieregularnie, a do tego pochłaniała tony słodyczy. Najwidoczniej wysiłek
fizyczny związany z trasą to było za mało, żeby jej organizm zdołał sobie z tym
poradzić. Nie miała pojęcia, co na siebie założyć. Wszystkie rzeczy, jakie
wypakowała, to te które kupiła, bo wszystkie inne były jej za luźne. Teraz
byłyby bardziej pasowne.
- Beznadzieja totalna – mruknęła, próbując wyswobodzić się z
sukienki i pozbawić się widoku samej siebie, który nijak jej odpowiadał. Znów
została w samej bieliźnie, a sukienka leżała sponiewierana obok. Na co dzień
nosiła legginsy i koszulki, bluzy, swetry, w zależności od temperatury i nie
zawracała sobie głowy tym, jak utyła. Ledwo miała czas na odpoczynek, więc to,
co miała na sobie w wolnych chwilach było najmniej istotne. Spojrzała na siebie
jeszcze raz i dotknęła swojego brzucha. Kiedy ostatnio był taki wypukły, nosiła
pod sercem Liama. Żałość ścisnęła ją za serce. W zeszłym roku wszystko było
lepsze, zapowiadało się tak pięknie. Ona była taka szczęśliwa. Miała wtedy
wszystko. Chyba to było za dużo, skoro los odebrał jej to, nie bacząc na nic.
Została sama, nie miała już ani Toma, ani dziecka, ani szczęścia, ani siły.
Nawet muzyka nie napełniała jej mocą, jak dawniej. Westchnęła znów, czując jak
zaczynają marznąć jej stopy. Musiała się ubrać. Otworzyła szafę i zaczęła
przeglądać jej zawartość.
Początek okazał się niemal doskonały. Koncertowała w
Niemczech; jeden land – jeden koncert. Ku jej zdziwieniu hale pękały w szwach.
Wszystko szło pomyślnie. Nie szwankował sprzęt, tancerze nie mylili się w
układach, a ona w tekstach. Bardzo bała się tych występów. Bo przecież miała
wykonać utwory, które rozsierdzały rany, wciąż zbyt świeże. Aby ułatwić sobie
to wszystko, trochę zmieniono repertuar. Początkowo był bardzo podobny do tego
z pierwszej trasy, ale przecież w tym chodziło nie tylko na odegranie tych
dziewięćdziesięciu minut, nie tylko o pracę, o obowiązek. W całym tym harmidrze
zapominała, jak bardzo kochała śpiewać. Dlatego po raz kolejny postawiła na
swoim, pomimo sprzeciwów Isobel i zmieniła tracklistę. Kosztowało to wszystkich
trochę zachodu, bo wplotła w nią też covery, ale koniec końców była zadowolona,
bo na scenie tylko kilka razy miała ochotę się rozpłakać. A głos drżał jej
tylko w ‘Bound to you’. To był całkiem niezły wynik. Była pewna, że gdyby była
tam sama, czułaby się o wiele gorzej, ale Bill towarzyszył jej podczas każdego
koncertu. Liv też, ale ona robiła zdjęcia. A Bill stał za kulisami, na tyle
ukryty by nie dosięgnął go wzrok fanów i na tyle widoczny, by mogła utrzymać z
nim kontakt wzrokowy. Wiedziała, że gdyby coś się stało, że gdyby tylko tego
potrzebowała, wtargnąłby na scenę nie przejmując się niczym. Ta trasa, te
wszystkie piosenki były jej własnym, ostatecznym rozliczeniem z przeszłością,
więc musiała zaśpiewać też jedną szczególną. Bill zdziwił się, gdy zapytała,
czy miałby coś przeciw, gdyby zaśpiewała jedną z ich piosenek. Żaden z nich nie
miał nic przeciwko. Żaden oprócz Toma, bo z nim kontakt był raczej niemożliwy.
A poza tym nie miała najmniejszej ochoty na konfrontację z nim. Czuła się w
rozterce. W głębi duszy nigdy nie przestała kochać ich muzyki, bo przecież
znaczyła dla niej tak wiele. Miała dylemat, ale w końcu zdecydowała się na
piosenkę, od której wszystko się zaczęło. ‘Durch den Monsun’ idealnie wpasowała
się w klimat. Choć chętnie zaśpiewałaby też kilka innych. Repertuar tej trasy opiewał wszystkie emocje,
które nagromadziły się w niej przez cały ten okres. Śpiewała o swojej złości,
smutku, bezsilności, o swojej miłości i zawodzie. Śpiewała o wszystkim, z czego
chciała się rozliczyć i wiedziała, że była na dobrej drodze. I’m tour 2 było
końcem jej początku. Później postanowiła zmienić wszystko i zacząć znów żyć.
Sama.
Dzisiejszy wieczór był dla niej wyjątkowo. Dlatego usiłowała
wyglądać ładnie, ale co z tego, skoro w nic nie mogła się wcisnąć. Nie wiedzieć
czemu postanowiła wystąpić u Karla. Vanillientraum to był jej początek. Tam
zaczęła spełniać marzenia i odnalazła miłość swojego życia i kiedy zbliżała się
ku pewnemu końcowi, musiała pojawić się i tam. A Karlowi przyda się taka
gratka. Długo głowiła się i przymierzała, aż w końcu dzięki czarnym jeansom
Julie i swoim bluzkom; jednak bardzo dopasowanej na szerokich ramiączkach i
drugiej niczym worek z dekoltem w łódkę zawadiacko odsłaniającym jedno ramię, a
także niezawodnym Louboutin’om udało jej się stworzyć strój, który względnie ją
zadowalał. Włosy luźno splotła w warkocz, który spoczywał na zasłoniętym
ramieniu, a pojedyncze kosmyki opadały jej na twarz. Mocniej podkreśliła oczy i
spryskała się perfumami. Orzeźwiające na bazie grejpfruta i bergamotki. Coś
nowego dla nowej niej. Na koniec narzuciła na siebie ramoneskę i wychodząc z
pokoju z kopertówką pod pachą, czuła się prawie tak jak trzy lata temu, gdy z
sercem na ramieniu wybierała się do Karla śpiewać. Tamte problemy wydały jej
się teraz niczym w porównaniu do tego, co przechodziła teraz. Kiedy pokonywała
ostatnie schodki usłyszała pełen podziwu gwizd Shie’a, który bawił się z Nico w
salonie.
- Siostra, miażdżysz system – Scarlett zaśmiała się
dźwięcznie i pokręciła głową.
- Jasne, gdyby nie spodnie Julie pewnie poszłabym w piżamie.
- I byłabyś oryginalna – uśmiechnął się serdecznie i ustawił
kolejny klocek na dachu budynku, który z Nico konstruowali. – Bill dzwonił do
mnie, bo do ciebie nie mógł się dodzwonić i stwierdził, że nie wyrobi się i
musicie spotkać się na miejscu. A Liv jest w łazience, stwierdziła, że musi i
że też musisz, ale poczekać.
- Nie mam wyjścia – mruknęła i usiadła na oparciu fotela.
*
Decyzję o powrocie do domu podjął równie spontanicznie, jak
tą o wyjeździe. Spakował się, wymeldował i znalazł transport do Dublina.
Stamtąd prosto do Berlina. Spodziewał się, że mieszkanie zastanie puste, ale
nie myślał, że wyda mu się to takie przygnębiające. Czasy, kiedy mieszkali tam
we czwórkę minęły już chyba bezpowrotnie. Lodówka była zaopatrzona, więc pewnie
któryś tam jednak pomieszkiwał. Zajrzał do pokoi – Georg. Przecież nie mógł
wyjechać, gdy Liv była na miejscu. Rzucił swoje rzeczy w pokoju. Nastawił wodę
i wstawił frytki do mikrofali. Zalał sobie rosół instant i po chwili wyjął
frytki. Sól, ketchup, usiadł do stołu, zaczął jeść. Nagle pomyślał, jakie to
jest do kitu. Wyjeżdżając z Irlandii, miał nadzieję, że jakoś to będzie. Wróci,
zacznie jakoś planować swoje dni, może popracuje nad piosenkami, zacznie
spędzać czas z Davidem. Jednak, kiedy już był tu na miejscu, wydało mu się to
bez sensu, bo wciąż jedną nogą był w swojej przeszłości. Kiedy maczał kolejną
frytkę w ketchupie przypomniało mu się coś.
‘Na wpół wypalony
papieros żarzył się w jego prawej dłoni, a w drugiej kurczowo ściskał drewnianą
ramkę, w której widniało zdjęcie czterech nastolatków.
‘Rozdanie Comet
2005, pierwszy krok ku zatraceniu’.
Byli po prostu
szczęśliwi, po prostu roześmiani, po prostu prawdziwi. W tym momencie zdawało
mu się, że całkiem sobie obcy. Jeden z nich nawet wyglądał jak on. Był tylko
troszkę młodszy, bardziej niewinny i nieskażony sławą. Ten chłopak wydawał mu
się nawet bliski, ale nie potrafił sobie przypomnieć, co mógł czuć. Jego
radość, jego emocje, jego satysfakcja zdawały mu się całkiem kosmicznymi. Było
mu tak jakoś obojętnie. Wszystko zdawało się nie mieć znaczenia. Chwycił
stojącą obok jego nogi szklaneczkę i jednym haustem wychylił jej zawartość.
Kropelka bursztynowego płynu spłynęła mu po brodzie. Wytarł ją rękawem i mocno
zaciągnął się papierosem. Czuł się pusty, wypalony, niezdolny do czegokolwiek.
Zdało mu się, że nie znał już siebie samego. Tak bardzo boleśnie panoszyło się
w nim uczucie samozatracenia. Tak bardzo boleśnie nie miał pojęcia, co się
wokół niego działo. Ta jedna fotografia uświadomiła mu, jak bardzo się pogubił.
Już dawno nie czuł tego, co tamtego wieczoru. Nie pamiętał nawet jak to było.
Nastawienie na mieć, niż na być zabrało mu to, czego tak usilnie szukał. Choć
dalej to robił, jego poszukiwania zawsze kończyły się nie tam gdzie powinny.
Jeśli nie w knajpach, to przy coraz to innych, piękniejszych kobietach, które
aż lgnęły do niego. Poczuł się jak śmieć. Wszyscy chcieli dać mu wszystko, a w
zasadzie nie miał już nic. Nawet samego siebie. […] Żyjąc pełnią życia przestał
mieć czas na życie. Nie wiedział, co czuł i kim był. Nie wiedział nic i ta
pustka wywiercała w jego umyślne ogromną dziurę, która boleśnie przypominała mu
o fakcie, że tamten Tom już nie istniał i nic nie było w stanie go wskrzesić.
Zabił sam siebie. Jego dobra passa, uśmiech losu i Ci wszyscy, którzy rzekomo
dawali mu wszystko, litry wypitego alkoholu, dziesiątki kobiet, które
przewinęły się przez jego łóżko i każde inne najmniejsze ogniwo zapomnienia
pchały go nieuchronnie w stronę przepaści, zabijały go. Ta świadomość odbierała
mu resztki czegoś, co już w zasadzie nie istniało. Czuł się nikim. Czuł się
zużytą, niepotrzebną gwiazdką, która zdatna była tylko do tego, żeby ładnie
uśmiechać się do kamery, z pamięci uderzyć parę razy kostką w struny gitary,
poudawać, że wszystko go bawiło. Gwiazdką, która zabiwszy Toma panoszyła się na
jego miejscu. Kariera tak bardzo upragniona, ta stanowiąca najwyższy szczyt
marzeń, ta której poświęcił życie, odebrała mu je. […] Zgasił niedopałek i znów
napełnił do połowy szklaneczkę bursztynowym płynem. Uniósł ją do góry i
spoglądając na falujący weń płyn, uśmiechnął się ironicznie. – Za was chłopcy, śpijcie w pokoju. –
Opróżnił szkło i zamachnąwszy się, z całej siły uderzył nią w ścianę
naprzeciw. Bo nie było tamtych ich. Nie
było tamtego jego. Byli tylko oni obecni. Oni zepsuci. Oni zgubieni. Szklanka z hukiem roztrząsnęła się na tysiące
drobniutkich kawałeczków, zupełnie jak jego życie. Też było w zupełnej
rozsypce. On był w zupełnej rozsypce. Wstał i wsunąwszy do kieszeni obszernych
spodni paczkę papierosów, wyszedł z mieszkania. Znów ku zapomnieniu. Kolejny
krok do przepaści. […]
Zatrzymał się w
miejscu i rozejrzał dookoła. Nie pamiętał tego miejsca. Wydawało mu się całkiem
obce, nieznane. Zdał sobie sprawę, że
znów się zgubił. […] Przed oczami ujrzał spory szyld ‘Vanillientraum’. Bez
zastanowienia wszedł do środka[…]
Ujrzał dziewczynę.
Tak bardzo delikatną w sile jej głosu. Miała zamknięte oczy. Długie czarne
włosy okalały jej słodką, tak bardzo niewinną buzię. Była piękna. Czarna
sukienka podkreślała jej zgrabne ciało. Była tam nim, ale myślą lawirowała
gdzieś zupełnie indziej. Nawet nie zauważyła, jak rozsunęła jej się sukienka i
przez długie rozcięcie prezentowała się jej zgrabna noga. Była mu w dziwny
sposób bliska, a jednocześnie tak odległa. […] Tak bardzo oddawała się muzyce.
Zdawała się być słodką nutą, tak bardzo prawdziwa, tak bardzo oddana temu, co
robiła. Przypominała mu kogoś sprzed lat. Przypominała mu chłopaka, którego
kiedyś znał.’3
Tam, to wszystko się zaczęło. Tam musi również skończyć.
Postanowił, że tego wieczoru pójdzie do ‘Vanillientraum’ i postawi krzyżyk na
przeszłości. Wypije za nią po raz ostatni. A rano pojedzie do Davida. Taki
plan, choć skromny bardzo mu pomógł. Poczuł się dzięki temu lepiej. Skończył
frytki, wypił rosół i miał chęć działania. Zastanawiał się czy nie zadzwonić do
mamy, Billa albo Leny, ale zrezygnował z tego. W zamian postanowił wziąć
prysznic i przebrać się do wyjścia, dochodziła już siedemnasta. Pierwszy raz od
dawna śpiewał pod prysznicem.
*
- Scarlett?
- Witaj, Karl – brunetka uśmiechnęła się, pozwalając
uścisnąć się dawnemu szefowi. – Pomyślałam, że warto odwiedzić stare kąty. Co
powiesz na mały występ?
- Naprawdę? Dziś jest kiepski ruch.
- Kiepski? Widzę całkiem sporo ludzi – rozejrzała się po
pomieszczeniu. Sama jeszcze nie została zauważona.
- Dziewczyna, która u mnie ostatnio śpiewa, chyba dziś
dostanie wolne.
- Zapłać jej albo ja jej zapłacę, bez różnicy. Nie chcę
żeby cierpiała przez moje fanaberie – znów się uśmiechnęła, bo niesamowicie
czuła się znów w tym miejscu. Wróciły dawne wspomnienia, ale nie raniły jej, bo
przecież były dobre.
- Załatwione, a co u mamy?
- Będzie tu dziś. Trzyma się całkiem nieźle, radzi sobie
lepiej, niż wszyscy przypuszczaliśmy. Ona chyba także jest tym zaskoczona.
- A ty? – zapytał wchodząc za bar.
- Zrób mi lepiej niebieskiego drinka – brak odpowiedzi
zbyła wzruszeniem ramion. – Tylko słabiutki, bardzo słabiutki. A ty Liv? –
odwróciła się do siostry.
- Sok grejpfrutowy poproszę, prowadzę przecież – usiadły
ze Scarlett na wysokich stołkach, a Toby i Max obok nich. Billa, Georga, Margo
i mamy wciąż nie było. Siostry gawędziły jeszcze trochę z właścicielem lokalu.
Był bardzo ciekaw tego, co działo się ze Scarlett od czasu, kiedy zrezygnowała z
pracy u niego. Co by nie było, mógł szczycić się tym, że tu śpiewała.
- Wiesz, sporo klientów upewniało się, czy ta nowa
gwiazda, to ta sama dziewczyna, która tu występowała. Fajnie móc się tobą chwalić
– uśmiechnął się i mrugnął do niej.
- Czasem mi tego brakuje. Śpiewania po prostu, ale to, co
mam, jest dla mnie teraz wszystkim, co trzyma mnie w kupie.
- Byłem z moją Marie na twoim koncercie tutaj w Berlinie.
Uwielbia cię, a moja żona powtarza, że ma już dosyć nieustannego słuchania tych
samym piosenek. Musisz wydać nową płytę.
- Na razie koncertuję. Potem zamierzam wejść do studia,
bo mam już parę rzeczy i chcę je wypróbować. Ile twoja córka ma lat?
- Siedemnaście. Czasem mam wrażenie, że nie buntuje się
tak bardzo, bo uważa, że musi stać się taka jak ty. Nie bronię jej, bo wiem, że
to może być dobre. Nie jesteś jak ci wszyscy z show-biznesu.
- Oj, Karl – pokręciła głową i znów się uśmiechnęła.
Pobyt w tym miejscu był dla niej jak lekarstwo. – To może zadzwoń, żeby
przyjechała? Chętnie z nią pogadam. Mieć siedemnaście lat nie zawsze jest
łatwe. W ogóle, cieszę się, że tu jestem. Wiesz, nie żebym uważała się za Bóg
wie kogo, ale sama mam idoli, więc jeśli twoja córka się ucieszy… - wzruszyła
ramiona i upiła spory łyk drinka.
- Zaraz zadzwonię, w bo w sumie nie wpadłem na to –
odszedł, a Scarlett odwróciła się na stołku przodem do sali. Niewiele się
zmieniło. Karl wymienił lampy, chyba odnowił stoliki i krzesła. Klimat był ten
sam. Czuła się tu jak w domu. Wciąż pamiętała tą wolność, którą zyskała, gdy
pierwszy raz zaśpiewała na małej, prowizorycznej scenie, którą zorganizował dla
niej. A teraz była już niemal profesjonalna. Stał na niej fortepian. Ciekawa
była, kto teraz śpiewa. Julian – nieco oniemiały na jej widok – powiedział jej,
że garderoba, którą zwykła nazywać klitkę na zapleczu, wciąż nią była. Poszła
tam i zapukała. Odpowiedział jej dźwięczny, energiczny głos. Weszła do środka.
Pokój wciąż wyglądał tak samo.
- Cześć – powiedziała, by zwrócić na siebie uwagę.
Dziewczyna zajęta była robieniem makijażu. W pierwszej chwili zamarła, a gdy
odwróciła się, musiała przeżyć jeszcze większy szok faktem, że jej się nie
wydawało, bo patrzyła na Scarlett, najwyraźniej analizując zdarzenie. Brunetka
przywykła do tego. Uśmiechnęła się i usiadła na krzesełku niedaleko toaletki,
przy której siedziała tamta. Wykorzystała ten moment na przyjrzenie się jej.
Miała włosy w intensywnym odcieniu kasztana, brązowe oczy i jasną cerę. Musiała
być dosyć wysoka i smukła. Miała na sobie sukienkę, przypominającą styl lat
dwudziestych i w ten sam sposób zakręcone włosy. – Mam nadzieję, że ci nie
przeszkadzam.
- Nie, nie – pokręciła głową. Brunetka wyciągnęła do niej
rękę.
- Jestem Scarlett.
- Wiem. Znaczy, Nadine – uścisnęła ją nieco speszona.
- Śpiewałam tu przed tobą i byłam ciekawa, kto teraz to
robi. No i szperam po starych kątach. Poprosiłam Karla o to, żebym mogła coś
dziś zaśpiewać. Nie masz nic przeciwko? – dziewczyna znów energicznie pokręciła
głową.
- Nie, nie.
- Chociaż ciebie też chętnie posłucham. Za ile zaczynasz?
- Miałam wyjść za piętnaście minut.
- Więc będę czekać na twój występ – Nadine westchnęła
zawstydzona.
- Miałam śpiewać twoją piosenkę i teraz mi głupio.
- To zaśpiewajmy ją razem – odparła, jakby to była
najnaturalniejsza rzecz pod słońcem. Nadine oniemiała jeszcze bardziej i
pobielała na twarzy.
- Spalę ją.
- Więc poćwiczymy – Scarlett uśmiechnęła się życzliwie,
ale to nie sprawiło, by dziewczyna zdołała się uspokoić. Była spięta. –
Posłuchaj. Ja jestem tylko dziewczyną, której się trochę udało. Nie żadną
królową Elżbietą, więc nie denerwuj się tak. Jeszcze całkiem niedawno
siedziałam na twoim miejscu i wyobrażałam sobie, że ta scena to Wembley czy Madison
Square Garden. Może ty za jakiś czas zasiądziesz na moim. To, że już nie muszę
sobie wyobrażać wielkich scen, nie zmienia tego, że jestem zwykłą dziewczyną,
więc easy girl – uśmiechnęła się znów. – Okej?
- Okej – Nadine kiwnęła głową łapiąc oddech. – Ale to
wiesz, takie… dziwne uczucie.
- Znam je – Scarlett klepnęła się w kolano i rozejrzała
po garderobie, po czym skupiła wzrok na Nadine i zapytała: więc, co chciałaś
śpiewać?
Zdążyła zagrać już kilka piosenek. To miła odmienność od
rozkrzyczanych hal koncertowych. Pierwsze dwie zaśpiewała z Nadine. Dziewczyna
nieco się rozluźniła, ale wciąż spoglądała na nią z uwielbieniem przemieszanym
z obawą. To był minus sławy, ale z drugiej strony rozumiała to, bo sama
dostawała białej gorączki, gdy spotykała w LA jakąś gwiazdę, nawet teraz, gdy
sama nią była i obracała się wśród nich na tym show-biznesowym firmamencie.
Przed każdą wtrącała jakiś komentarz, opowiadała krótką historię. Nie pojawił
się nikt z aparatem, czy kamerą, więc miała nadzieję, że następnego dnia nikt o
tym nie przeczyta. Tylko Liv, co chwila robiła jej jakieś zdjęcia. Za każdym
razem otrzymywała wielkie brawa, a kolejne historie łączące się z piosenkami
rozliczały ją z przeszłością. Było jej coraz lżej. Upiła spory łyk wody i
spojrzała na gości.
- Pamiętam swoje początki tutaj. Pamiętam piosenkę, a
raczej wieczór, gdy ją śpiewałam. Wieczór, który zmienił wszystko. Bo przecież,
choć nieświadomie, sama kazałam mu być. Więc kiedy już tak śpiewam o tym
wszystkim, co chciałabym z siebie wyrzucić, chyba powinnam zaśpiewać i ją, bo
skoro od niej wszystko się zaczęło, to na niej powinno się też skończyć.
Zaczęła grać. Po prostu. Bo nie znalazła już w głowie
kolejnych słów, którymi mogłaby opisać stan swojej duszy w momencie, w którym
uświadomiła sobie, że właśnie zatoczyła koło. Została sama ze złamanym sercem i
zranioną duszą. Znów ratowała ją tylko muzyka. Z tą różnicą, że taty już nie
było. I cierpiała o niebo mocniej. Wszystko, co zdarzyło się od momentu, gdy
śpiewała ją tutaj po raz pierwszy i ostatni, wywarły na niej ogromne piętno i
nic nie mogło być już takie samo. Jednak śpiewanie tego utworu przynosiło jej
ulgę. Tak jak wcześniejsze wiązały się z wieloma konkretnymi sytuacjami, tak ta
była czysta. Od niej się tylko wszystko
zaczęło i tylko nią mogła to wszystko
skończyć, ale bała się, że nie da rady, więc po raz ostatni otworzyła na nią
swoje serce, bo wiedziała, że nigdy więcej już jej nie zaśpiewa. Nie podnosiła
wzroku. Nie otwierała oczu. Doskonale znała nuty. Palce same wiedziały, w które
klawisze uderzyć. Wiedziała, że gdyby choćby na chwilę otworzyła oczy,
rozsypałaby się, bo jego nie będzie już przy stoliku w kącie.
Wchodząc do lokalu uznał, że grają tu Scarlett. Poczuł
dyskomfort, ale uznał znów, że sprzęt stereo to nic strasznego. Nie wpadło mu
do głowy, że I will be nie było na
płycie. Podszedł do baru, zamówił whisky. Jedną szklaneczkę. Barman – o dziwo
ten sam, spoglądał na niego dziwnie, więc nie zmieniło się chociaż to. Kiedy
przechodził do ‘swojego stolika’ ludzie bardzo dziwnie mu się przyglądali.
Podniósł wzrok. Padł najpierw na Billa. Tą czuprynę poznałby wszędzie, a potem
dotarło do niego, że dźwięk nie był stereo. Sophie, Margo, Liv i Georg
siedzieli obok jego brata, a jego stolik stał wolny. Nie spojrzał w kierunku
sceny. Nie był w stanie. Zbyt dobrze wyczuwał cierpienie w jej głosie. Z
walącym sercem usiadł do stolika. Szum zwrócił uwagę Billa. Spojrzał na niego
robiąc wielkie oczy. Niemo spytał, co on tu robił. Tom już sam tego nie
wiedział, więc wzruszył jedynie ramionami. Próbował go ignorować, więc nie
minęła minuta, a Bill już siedział obok niego.
- Co ty tu robisz? Skąd wiedziałeś?
- Co wiedziałem?
- No o Scarlett, że tu zaśpiewa?
- Nie miałem zielonego pojęcia! Wróciłem z Irlandii i
postanowiłem przyjść tutaj, bo tutaj wszystko się zaczęło i… wiem, że to
idiotyczne – spojrzał krótko na Billa, nieco niepewnie, zbyt płochliwie. – Bo
pomyślałem sobie, że jeśli przyjdę tutaj, wypiję symboliczna szklaneczkę whisky
i pożegnam się z… tym wszystkim, to łatwiej będzie mi zacząć od początku.
Podjąłem decyzję, Bill. Już wiem, co muszę zrobić.
- A myślisz, że po co ona tu dziś przyszła? Myślisz, że
po co śpiewa tą piosenkę? Oboje jesteście tak samo głupi. Chociaż nie, to tobie
przydałoby się pałą przez łeb – powiedział i wrócił do stolika. Liv mało nie
przwierciła go wzrokiem, zmuszając do zeznań. Jakby to było takie łatwe.
Pogodzić się i już. Za późno na to. Za późno na słowa, które powinny paść wiele
miesięcy wcześniej.
I wiedział, że już nie był. Nie stał na początku drugi,
by stawić czoło przeznaczeniu. Już nie umiał odpowiedzieć na jej wołanie. Już
nie czas na to. Teraz każde z nich musiało odnaleźć własną, już nie wspólną.
Może za jakiś czas będą w stanie spojrzeć sobie w twarz i porozmawiać jak ludzie,
których kiedyś coś łączyło. Teraz było w nim za dużo żalu. Podniósł na nią
wzrok. Była taka piękna. Dojrzała, kobieca, zupełnie inna od tej nastolatki,
którą zastał tu trzy lata wcześniej. Kochał ją do szaleństwa, kochał tak, że
bolało, ale w tej miłość tkwił żal. Żal słów niewypowiedzianych. Miał go do
siebie, że nie umiał z nią rozmawiać, że popełnił tyle błędów, których nie
umiał naprawić i do niej, że odsunęła się, że zwątpiła, że szukała gdzie
indziej tego, co on mógł dać jej w nadmiarze. Nie chodziło o Fontaine’a.
Chodziło o to, że przestał jej wystarczać, że przestał być pierwszym, do
którego zdążała. Tu nie chodziło o zazdrość, chodziło o wiarę i zaufanie.
Zabrakło ich. I miłość nie wystarczyła, choć było jej pod dostatkiem. I
wiedział, że uważała tak samo. Więc czemu nie poszedł do niej i nie prosił o
wybaczenie, o to by dali sobie szansę? Może już sam w nią nie wierzył. Miał
teraz Davida i to on był najważniejszy. Jego rozterki musiały zejść na bok, bo
przecież wybrał wtedy w parku. Zostawił Scarlett i poszedł z Leną i choć milion
razy zastanawiał się, czy wybrał odpowiednio, wciąż nie znał odpowiedzi. Może
kiedyś zrozumie.
Kiedy muzyka ucichła, odsunęła od siebie mikrofon, by
nikt nie usłyszał jej ciężkiego oddechu. Ta piosenka wyssała z niej wszystkie
siły. Rozległy się brawa. A ona siedziała z opuszczoną głową i starała się
uspokoić oddech, by być w stanie zaśpiewać kolejną. Ostatnią. Miała już dosyć.
Czuła się wyczerpana. Odsunęła z twarzy kilka niesfornych kosmyków włosów,
które opadły jej na twarz podczas śpiewania i podsunęła sobie znów mikrofon.
- Piosenki, które dziś zaśpiewałam, to był dla mnie taki
bieg przez życie. Choć zaczęłam od końca, a skończyłam na tej, która rozpoczęła
najlepszy czas w moim życiu. Smutno mi, że to już koniec, ale teraz, kiedy ją
zaśpiewałam, jest mi lżej, bo postawiłam kropkę nad ‘i’. Chyba mogę iść dalej.
Na razie nie zastanawiam się, co przyniesie jutro, bo to zbyt trudne, ale wszystko będzie dobrze, prawda? Dziękuję, że chcieliście tego wszystkiego
wysłuchać, bo to był raczej mój osobisty koncert życzeń, niż… - tu urwała, bo
po pomieszczeniu poniosła się fala gromkich braw. Zaśmiała się wdzięcznie i
unosząc głowę, powiedziała ‘dziękuję’. Wtedy go zobaczyła. Zamarła, bo w
pierwszej chwili myślała, że wyobraźnia płata jej figla. Siedział niedbale
rozparty na krzesełku, przy tym
stoliku i popijał whisky. Prędko zamknęła i otworzyła oczy, pragnąc by zjawa
zniknęła. Ale on był prawdziwy. Na krótką chwilę opuścił wzrok, ale zaraz znów
go podniósł i ich spojrzenia się spotkały.
‘Patrzył na nią.
Takimi ufnymi, smutnymi oczami. Patrzył, a w niej coś pękło. […] Uchwyciwszy
jej spojrzenie, uniósł do góry szklaneczkę na znak toastu i uśmiechnął się
gorzko, po czym wypił do dna.’3
Tym razem jego oczy nie były ufne, ani się gorzko nie
uśmiechał. Patrzył na nią pustym wzrokiem, a ona mu nie uległa. Twardo
podtrzymała jego spojrzenie i dumnie zadarła głowę. Nie wiedziała, o co grali.
Znała jego oczy i widziała w nich żal. Taki sam, jak jej własny. Tu nie było
miejsca na wygraną, oboje przegrali. A mur był już nie do pokonania. Cisza się
przedłużała, a wszystkie spojrzenia padły właśnie na nich. Niema batalia
dobiegał końca, gdy opróżnił szklaneczkę do dna i porywając kurtkę zerwał się z
miejsca, ruszył do wyjścia.
- Na sam koniec Fighter
– miała nadzieję, że usłyszał.
*
3. miesiąc od
rozstania; 21. Stycznia 2012r.
Dziś pierwszy raz
od bardzo wielu dni obudziłam się dzięki promieniom słońca. Nie za pomocą
budzika czy odgłosów zza drzwi. Do mojego pokoju wkradło się zimowe słońce i
pierwszy raz od dawna uśmiechnęłam się, bo chciałam. Mamy styczeń. Nie ma
śniegu. Mamy za to słońce. Choć mnie i tak było zimno. Założyłam sweter i
ciepłe skarpety, ale wychodząc z pokoju zrozumiałam, że tego rodzaju chłodu nie
ogrzeje nawet najgrubsza wełna. To zimno, to brak ciebie. Tęsknię za tobą tak
bardzo, jak… jak nie wiem. To jest takie bolesne. Zapiera mi dech. Wyrywa serce
w każdej minucie, w której uświadamiam sobie nasz koniec. Codziennie wieczorem,
gdy pozwalam powiekom opaść, odnajduję obraz naszych szczęśliwych dni. Dlatego
nie lubię się budzić. Bo każdy ranek to kolejny brak ciebie. Pamiętam nas
sprzed roku. Jeszcze nim powiedzieliśmy o nas światu. Nosiłam pod sercem naszą
miłość, która kwitła codziennie bardziej. Pamiętam, że wtedy nie odczuwałam
chłodu, choć mróz w tamtą zimę dawał nam się we znaki. Ogrzewałeś moje dłonie
swoimi, nakładałeś na moje ramiona swoje ciepłe bluzy i szeptałeś ‘kocham’ i to
właśnie wtedy było mi najcieplej. Twoja miłość dawała więcej ciepła niż letnie
promienie słońca. Pamiętam, jak wsuwałeś mi do ust kostkę czekolady jogurtowej
mówiąc, że najsłodszej dziewczynie na świecie, należy się najsłodsza czekolada.
A potem całowałeś mnie radośnie, twierdząc, że też chcesz trochę tej słodyczy.
W takich chwilach czułam, że mam wszystko. Nigdy nie żałowałam tego, że bycie z
tobą niesie za sobą pewne ograniczania. Nie chodziliśmy do kina, ani na
spacery. Nie zabierałeś mnie na kolacje, ani do klubów, ale mi to nie
przeszkadzało, bo bycie z tobą było dla mnie wszystkim, czego potrzebowałam. Te
nieliczne chwile, gdy oboje zapominaliśmy o twojej sławie i o moim sukcesie
były najlepszą rekompensatą za każdą randkę, na której nie byliśmy. Pamiętam,
kiedy kładłeś ręce na moim brzuchu i czekałeś, kiedy dziecko się poruszy. Potrafiłeś
siedzieć tak i godzinę, koniec końców zupełnie do mnie przytulony i tak lubiłam
te chwile. A kiedy już je poczułeś spoglądałeś na mnie taki szczęśliwy, mówiąc,
że nie potrafisz uwierzyć, że ono tam naprawdę jest, żyje, rozwija się, że jest
takie zupełnie nasze. Widziałam, jak się bałeś. Zawsze wtedy przychodziłeś do
mnie, żeby się przytulić, a ja tak lubiłam twoją bliskość, bo choć o tym nie
mówiłam, dodawała mi sił i też się nie bałam. Wiesz, Liam nas spoił do granic
niemożliwości, a jego odejście postawiło między nami mur.
Nie daliśmy rady,
Tom.
Pamiętam moment, w
którym zrozumiałam, że zaczął się poród. Ty spałeś pijany do nieprzytomności, a
lęki, które w sobie dotąd nosiłam spiętrzyły się i urosły do niepojętych
rozmiarów. Nie wiedziałam, co robić. Bałam się. Nie rozumiałam, co się ze mną
dzieje, choć znałam już kolejne etapy i wiedziałam, co oznaczają. I wiesz,
wtedy chyba coś we mnie pękło. A potem te wszystkie uczucia zaczęły tworzyć
tamę. Tamę, która przeobraziła się w mur. Ty też się na mnie zamknąłeś i
zamiast to wszystko powiedzieć, nosiliśmy w sobie żale i one nas przerosły.
Nie wiem, co dziś o
mnie myślisz. Kiedy cię wczoraj zobaczyłam, chciałam umrzeć. Nie byłam
przygotowana na spotkanie z tobą. Byłeś znów taki daleki. Jak pierwszego wieczoru.
A ja wciąż za bardzo za tobą tęsknię, bym mogła obojętnie patrzeć na ciebie i
wiedząc, że nie przyjdziesz do mnie z uśmiechem i nie powiesz, jak bardzo
jesteś ze mnie dumny. Dumny, że uporałam się z przeszłością. Dziś stoję u progu
nowego etapu mojego życia. Tak postanowiłam. Wczorajszy wieczór miał zamknąć
ten opieczętowany twoim imieniem, ale… to wcale nie okazało się łatwe, kiedy
cię zobaczyłam. Przypomniałam sobie wszystkie nasze dobre chwile. Twoje
pocałunki, melodyjny głos, czuły szept. Twoje silne ręce i to poczucie
bezpieczeństwa, gdy stawałeś za mną, by coś dla mnie sięgnąć, czy po to by mnie
po prostu przytulić. Jak na złość te złe nie chciały przychodzić mi na myśl. Życie
z tobą było najlepszym czasem w moim życiu, wiem, że to właśnie te trzy lata
będę w sercu nazywać najszczęśliwszymi, choć nie było nam łatwo. Mam dopiero
dwadzieścia lat, ale wiem, że drugi tak dobry okres już nie nadejdzie. Być może
kiedyś przestanę cię kochać. Dam namiastkę miłości innemu mężczyźnie, ale wiem,
że nigdy nie będzie ona już tak silna jak ta, którą darzę ciebie. Myślałam, że
zabiłeś we mnie tą miłość w momencie, gdy wybrałeś Lenę. Chciałam być na ciebie
zła i cię nienawidzić, ale zwyczajnie nie umiem, bo za bardzo cię kocham.
Wiesz, że byłabym w stanie wybaczyć ci to? Przyszłam do ciebie po prawdę, bo
tego się własne nauczyłam przy tobie, by zawsze dociekać prawdy, lecz ty mnie
odrzuciłeś. Nie chciałeś prawdy, a ja drugi raz już po nią nie pójdę.
Wczoraj miałam
cichą nadzieję, że może Bill powiedział ci o występie i przyszedłeś… do mnie.
Przez krótką chwilę wierzyłam, że znów wszystko może zacząć się na nowo, ale
szybko przestałam. I znów pękło mi serce, bo zrozumiałam, że ty tego nie
chcesz.
Nie chcesz mnie
już, Tom.
Nie wiem, co mam o
tym myśleć, bo oto stają przede mną dwa obrazy. Ten, w którym mówisz mi, że
jestem twoim światem oraz ten, w którym odchodzisz. Mój własny wtedy legł w
gruzach. Nie wiem, czy kiedykolwiek uwierzę jeszcze w jakieś ‘kocham’, bo jak
mam wierzyć, skoro twoje mnie zawiodło? Pamiętam, kiedy wypowiedziałeś to po
raz pierwszy, ale ja wiedziałam już od dawna. Bo twoja miłość dotykała mnie
codziennie. To było najlepsze, co mnie w życiu spotkało. Właśnie twoja miłość.
Nie sława, spełnianie marzeń, a właśnie ty.
A najgorsze jest
to, że wiem, że ten czas mam już za sobą.
Wiem, że muszę
dalej żyć. Staram się i od dziś będę się starać bardziej, ale boli mnie to, że
odszedłeś tak po prostu. Bez zastanowienia, czy to wszystko nie jest jakąś
pomyłką. Od razu założyłeś, że cię zdradzam i sam poszedłeś do Leny. Boli mnie
twoja niewiara. Pamiętasz? Już raz oddaliła nas od siebie. I teraz tak łatwo
dałeś się swojej niewierze. Tego nie mogę pojąć, dlaczego tak łatwo odpuściłeś?
Dlaczego odejście było dla ciebie takie proste. Bez wyjaśnień. Bez słow. Wybrałeś
to, co chciałeś zobaczyć. Wiem, że nie jestem bez winy. Pozwoliłam się mu
adorować, ale… kiedy byłeś tak daleko, ja czułam się taka samotna, choć spałeś
obok. Nie wiem, czy kiedykolwiek to zrozumiesz. Nie wiem, czy będziesz chciał.
Ja jeszcze długi czas nie będę tego umieć, bo nie potrafię przejść do porządku
dziennego z faktem, że tak po prostu odszedłeś. Mój strach i twój upór. Nasz
mur.
Kocham cię, Tom.
Kocham i długo nie przestanę, ale właśnie dziś zamykam tą miłość głęboko w
sercu i postanawiam iść dalej. Sama i bez ciebie. O własnych siłach. Zamykam
najlepsze dni mojego życia w pudełku wiecznej pamięci i otwieram nowe – puste.
Zupełnie jak ja.
Wiem, że nie było
łatwo mnie kochać, ale wierzyłam, że tobie się to uda.’
Zamknęła czarny notatnik i odłożyła pióro. Przewróciła
się z brzucha na plecy i leżała tak kilka długich chwil. W głowie miała pustkę
i słyszała, jak krew dudniła jej w żyłach, jak stukało jej serce. Czuła wiotka
i bezwolna. Od rana czuła się niezbyt dobrze. Przeczuwała miesiączkę, która
odkąd wróciła po narodzinach Liama, stała się bardzo nieregularna. Pamiętnik
postanowiła prowadzić kilka dni wcześniej. Robiła to, jako dziecko, a potem,
jako nastolatka. A teraz potrzebowała tego, żeby wyrzucić z siebie uczucia, o
których nie potrafiła mówić. Zamierzała notować wtedy, kiedy poczuje taką
potrzebę i w każde kolejne urodziny Liama. Nie wiedziała, czy to ma sens.
Wiedziała, że potrzebowała jakichś celów, a to mógł być jeden z nich. Ból
brzucha nasilał się, więc postanowiła wziąć jakiś lek. Wstała i zakręciło jej
się w głowie. Coś było nie tak. W łazience przekonała się, że jej
przypuszczenia się sprawdziły. Zażyła lek i rozsiadła się na kanapie razem z
poduszką elektryczną i kocem. Włączyła telewizję, akurat nadawali jakiś serial.
Starała się skupić na oglądaniu, ale ból wzrastał. Skupiła się, starając skupić
myśli na czymś innym niż ból. Odwykła od tego, że musi zmagać się z tą
niedogodnością. Leżała tak, nie wiedziała jak długo, pocąc się jak kot i
zwijając coraz mocniej w kłębek. To stawało się nie do wytrzymania. W takich
chwilach zawsze był przy niej Tom. Kładł jej rękę na brzuchu albo masował
krzyże i od razu robiło jej się lżej. W pokoju pojawiła się Jul z kawą.
- Co jest, Si?
- Brzuch mnie boli – jęknęła.
- Brałaś coś? – brunetka skinęła głową. Podkręciła
poduszkę i bardziej docisnęła ją do brzucha. Ból stawał się silniejszy i zaczął
promieniować do krzyży. – Kiedy?
- Pół godziny temu.
- Powinna działać już. Podać ci następną? – zapytała
zatroskana, siadając obok. Scarlett pokręciła głową.
- Muszę iść do toalety – odrzuciła koc i poduszkę, po
czym z trudem wstała i niemal od razu zgięła się w pół wydając z siebie
zdławiony okrzyk. Julie poderwała się z miejsca rozchlapując kawę i podtrzymała
szwagierkę.
- Boże, Scarlett. Ty krwawisz! – objęła ją w pasie i
pomogła usiąść. – Nie ruszaj się, pójdę po Shie’a. Zawiezie cię na pogotowie.
*
1 Wicklow County to miejsce, gdzie m.in.
toczyła się akcja filmu pt. „Ps. Kocham cię”.
2 I’m to skrót od ‘Introduce myself ’
tytułu płyty Scarlett.
3 Fragmenty postu numer 1.