22 stycznia 2012

65. To było najlepsze, co mnie w życiu spotkało. Właśnie twoja miłość. Nie sława, spełnianie marzeń, a właśnie ty. A najgorsze jest to, że wiem, że ten czas mam już za sobą.


3 miesiąc od rozstania; 7. stycznia 2012r.

Po upojnej nocy spędzonej z Erin w londyńskim Hiltonie uznał, że nie sprawiło mu to żadnej satysfakcji poza tą iście fizyczną. Była miła i ładna. Poznali się w barze hotelu. Była atrakcyjna, sama się przysiadła i gawędzili cały wieczór. W Londynie była z rodzicami. Dorobili się majątku, postanowili zwiedzić Europę. Oni wieczór spędzali w Royal Albert Hall na koncercie Londyńskiej Orkiestry Symfonicznej. Jak stwierdziła, to nie były jej klimaty, więc została. Chciała wyciągnąć Toma do klubu. Zaprzeczył, mówiąc, że był w żałobie. Wtedy pacnęła się teatralnie w czoło i przeprosiła. Po czym zaproponowała, że pokaże mu widok z okna swojego pokoju. Owego widoku nie widział, ale kiedy wychodził z jej pokoju czuł jeszcze większą pustkę niż wtedy, kiedy tam wchodził. Chyba właśnie wtedy pojął, że przygodne kobiety nie sprawią, że noce staną się cieplejsze. Następnego ranka zarezerwował najbliższy lot do Dublina. Stamtąd pokierował się do Wicklow County1, gdzie zarezerwował pokój w hotelu, a raczej pensjonacie i złapał oddech. Pierwszą myślą, jaka wpadła mu do głowy, gdy zobaczył jak piękne było to miejsce, było „muszę zabrać tu Scarlett”. Bardzo go to zabolało. Przyjazd tam był impulsem i zastanawiał się, po co to zrobił. Chyba zbyt wiele razy widział ze Scarlett „PS. Kocham cię”. Jednak tam było tak pięknie, że nawet on niezbyt czuły na przyrodę, był zachwycony. Tam mógł być po prostu sobą. Z dala od wszystkiego. Natura i on. On sam ze sobą. Na początku nie bardzo wiedział, czy to dobrze, ale z każdym kolejnym dniem przekonywał się, jak wiele wniosków mógł wyciągnąć w tej głuszy. Spacerował, pił kawę w kawiarniach, leżał całe dnie w łóżku przed telewizorem i to nie w jakichś luksusach. Warunki tego pensjonatu przypominały mu dom, nim stali się bogaci. Obserwował ludzi, czasem dał jakiś autograf, rozmawiał miejscowymi i to było takie zwyczajne, ludzkie, przyjemne. Problemy, z którymi się borykał traciły na sile i zaczynał dostrzegać światełko w tunelu. Nie był już rozgoryczony. Nie próbował zagłuszyć serca wódką i seksem. Zrobił coś przeciwnego, bo w miejscu takim jak to kłamstwo nie miało racji bytu. Zaczął rozmawiać ze sobą, jakkolwiek irracjonalnie to brzmi i dzięki temu rozgrzeszył się z wielu przewinień. Analizował całe swoje życie. To przed Tokio Hotel. To na samym początku. Lenę. Okres po niej. A wreszcie Scarlett i to, co miało nastąpić po niej.
W tej chwili pewien był dwóch rzeczy. Pierwsza to to, że wciąż kochał Scarlett do stopnia, którego nie był w stanie określić. Druga to to, że jego miłość nie zmieniała obecnego stanu rzeczy. Wyrządzili sobie zbyt wiele krzywd. Miał do niej żal. Bo to nie tylko on przestał mówić. Ona też zamilkła. Po tym czasie i tych wszystkich przemyśleniach wiedział, że momentem, który zachwiał jej zaufanie, była noc i dzień narodzin Liama. Wtedy coś pękło. A on? Tutaj nie musiał myśleć zbyt długo. Stało się to jeszcze wcześniej. Przestał jej mówić o wszystkim, gdy spotkał Lenę w Loitsche. Wówczas stała się jego mrocznym sekretem. Nie sądził, że mały kamień mógł wywołać lawinę. On ukrywał przed nią fakt pojawienia się Leny, a Scarlett miała do niego ograniczone zaufanie, choć wydawałoby się, że wszystko było w porządku. Gdyby czuła się pewna jego miłości, nie szukałaby pociechy i aprobaty ze strony Fontaine’, a i tak mógłby wymieniać wszystkie przyczyny i możliwe powody ich upadku, ale wiedział, że to nie miało sensu. Mleko się rozlało. Musiał posprzątać. Jego związek ze Scarlett był skończony. Czuł to. On sam położył jemu kres, kiedy Scarlett przyjechała za nim do Loitsche. Znał ją już na tyle, że wiedział, że coś w niej wtedy zabił. Ta sprawa była już zamknięta. Rozejrzał się. Pomimo zimy, było tam niesamowicie. Zawrócił. Zdążył poznać okolice, ale nie na tyle, by wybierać się na niekończące się wędrówki. Musiał pomyśleć, co z Leną. Bo to, że zajmie się Davidem, było dla niego oczywiste. Przecież musiał dla kogoś żyć.
*

3 miesiąc od rozstania; 20.stycznia 2012r.

Delikatna satyna opadła na pościel, połyskując w świetle lamp. Dało się słyszeć jej słabe westchnienie i szelest wciąganego materiału. W pokoju zrobiło się jaśniej, gdy podkręciła światło. Stanęła przed lustrem i zmierzyła się krytycznym spojrzeniem. Suwak sukienki dopiął się tylko do połowy. No i wyglądała w niej jak w rajstopie. Miała ochotę się rozpłakać. Kontrola nad sobą to ostatnie, co jej pozostało, a była na jak najlepszej drodze, żeby stracić i to. Stanęła profilem do lustra i przyjrzała się sobie uważnie. Brzuch sterczał jej, jakby najadła się grochu. Od tego momentu nienawidziła fast-foodów. Jak miała wyglądać, jeśli żywiła się niezdrowo i nieregularnie, a do tego pochłaniała tony słodyczy. Najwidoczniej wysiłek fizyczny związany z trasą to było za mało, żeby jej organizm zdołał sobie z tym poradzić. Nie miała pojęcia, co na siebie założyć. Wszystkie rzeczy, jakie wypakowała, to te które kupiła, bo wszystkie inne były jej za luźne. Teraz byłyby bardziej pasowne.
- Beznadzieja totalna – mruknęła, próbując wyswobodzić się z sukienki i pozbawić się widoku samej siebie, który nijak jej odpowiadał. Znów została w samej bieliźnie, a sukienka leżała sponiewierana obok. Na co dzień nosiła legginsy i koszulki, bluzy, swetry, w zależności od temperatury i nie zawracała sobie głowy tym, jak utyła. Ledwo miała czas na odpoczynek, więc to, co miała na sobie w wolnych chwilach było najmniej istotne. Spojrzała na siebie jeszcze raz i dotknęła swojego brzucha. Kiedy ostatnio był taki wypukły, nosiła pod sercem Liama. Żałość ścisnęła ją za serce. W zeszłym roku wszystko było lepsze, zapowiadało się tak pięknie. Ona była taka szczęśliwa. Miała wtedy wszystko. Chyba to było za dużo, skoro los odebrał jej to, nie bacząc na nic. Została sama, nie miała już ani Toma, ani dziecka, ani szczęścia, ani siły. Nawet muzyka nie napełniała jej mocą, jak dawniej. Westchnęła znów, czując jak zaczynają marznąć jej stopy. Musiała się ubrać. Otworzyła szafę i zaczęła przeglądać jej zawartość.
Początek okazał się niemal doskonały. Koncertowała w Niemczech; jeden land – jeden koncert. Ku jej zdziwieniu hale pękały w szwach. Wszystko szło pomyślnie. Nie szwankował sprzęt, tancerze nie mylili się w układach, a ona w tekstach. Bardzo bała się tych występów. Bo przecież miała wykonać utwory, które rozsierdzały rany, wciąż zbyt świeże. Aby ułatwić sobie to wszystko, trochę zmieniono repertuar. Początkowo był bardzo podobny do tego z pierwszej trasy, ale przecież w tym chodziło nie tylko na odegranie tych dziewięćdziesięciu minut, nie tylko o pracę, o obowiązek. W całym tym harmidrze zapominała, jak bardzo kochała śpiewać. Dlatego po raz kolejny postawiła na swoim, pomimo sprzeciwów Isobel i zmieniła tracklistę. Kosztowało to wszystkich trochę zachodu, bo wplotła w nią też covery, ale koniec końców była zadowolona, bo na scenie tylko kilka razy miała ochotę się rozpłakać. A głos drżał jej tylko w ‘Bound to you’. To był całkiem niezły wynik. Była pewna, że gdyby była tam sama, czułaby się o wiele gorzej, ale Bill towarzyszył jej podczas każdego koncertu. Liv też, ale ona robiła zdjęcia. A Bill stał za kulisami, na tyle ukryty by nie dosięgnął go wzrok fanów i na tyle widoczny, by mogła utrzymać z nim kontakt wzrokowy. Wiedziała, że gdyby coś się stało, że gdyby tylko tego potrzebowała, wtargnąłby na scenę nie przejmując się niczym. Ta trasa, te wszystkie piosenki były jej własnym, ostatecznym rozliczeniem z przeszłością, więc musiała zaśpiewać też jedną szczególną. Bill zdziwił się, gdy zapytała, czy miałby coś przeciw, gdyby zaśpiewała jedną z ich piosenek. Żaden z nich nie miał nic przeciwko. Żaden oprócz Toma, bo z nim kontakt był raczej niemożliwy. A poza tym nie miała najmniejszej ochoty na konfrontację z nim. Czuła się w rozterce. W głębi duszy nigdy nie przestała kochać ich muzyki, bo przecież znaczyła dla niej tak wiele. Miała dylemat, ale w końcu zdecydowała się na piosenkę, od której wszystko się zaczęło. ‘Durch den Monsun’ idealnie wpasowała się w klimat. Choć chętnie zaśpiewałaby też kilka innych.  Repertuar tej trasy opiewał wszystkie emocje, które nagromadziły się w niej przez cały ten okres. Śpiewała o swojej złości, smutku, bezsilności, o swojej miłości i zawodzie. Śpiewała o wszystkim, z czego chciała się rozliczyć i wiedziała, że była na dobrej drodze. I’m tour 2 było końcem jej początku. Później postanowiła zmienić wszystko i zacząć znów żyć. Sama.
Dzisiejszy wieczór był dla niej wyjątkowo. Dlatego usiłowała wyglądać ładnie, ale co z tego, skoro w nic nie mogła się wcisnąć. Nie wiedzieć czemu postanowiła wystąpić u Karla. Vanillientraum to był jej początek. Tam zaczęła spełniać marzenia i odnalazła miłość swojego życia i kiedy zbliżała się ku pewnemu końcowi, musiała pojawić się i tam. A Karlowi przyda się taka gratka. Długo głowiła się i przymierzała, aż w końcu dzięki czarnym jeansom Julie i swoim bluzkom; jednak bardzo dopasowanej na szerokich ramiączkach i drugiej niczym worek z dekoltem w łódkę zawadiacko odsłaniającym jedno ramię, a także niezawodnym Louboutin’om udało jej się stworzyć strój, który względnie ją zadowalał. Włosy luźno splotła w warkocz, który spoczywał na zasłoniętym ramieniu, a pojedyncze kosmyki opadały jej na twarz. Mocniej podkreśliła oczy i spryskała się perfumami. Orzeźwiające na bazie grejpfruta i bergamotki. Coś nowego dla nowej niej. Na koniec narzuciła na siebie ramoneskę i wychodząc z pokoju z kopertówką pod pachą, czuła się prawie tak jak trzy lata temu, gdy z sercem na ramieniu wybierała się do Karla śpiewać. Tamte problemy wydały jej się teraz niczym w porównaniu do tego, co przechodziła teraz. Kiedy pokonywała ostatnie schodki usłyszała pełen podziwu gwizd Shie’a, który bawił się z Nico w salonie.
- Siostra, miażdżysz system – Scarlett zaśmiała się dźwięcznie i pokręciła głową.
- Jasne, gdyby nie spodnie Julie pewnie poszłabym w piżamie.
- I byłabyś oryginalna – uśmiechnął się serdecznie i ustawił kolejny klocek na dachu budynku, który z Nico konstruowali. – Bill dzwonił do mnie, bo do ciebie nie mógł się dodzwonić i stwierdził, że nie wyrobi się i musicie spotkać się na miejscu. A Liv jest w łazience, stwierdziła, że musi i że też musisz, ale poczekać.
- Nie mam wyjścia – mruknęła i usiadła na oparciu fotela.
*

Decyzję o powrocie do domu podjął równie spontanicznie, jak tą o wyjeździe. Spakował się, wymeldował i znalazł transport do Dublina. Stamtąd prosto do Berlina. Spodziewał się, że mieszkanie zastanie puste, ale nie myślał, że wyda mu się to takie przygnębiające. Czasy, kiedy mieszkali tam we czwórkę minęły już chyba bezpowrotnie. Lodówka była zaopatrzona, więc pewnie któryś tam jednak pomieszkiwał. Zajrzał do pokoi – Georg. Przecież nie mógł wyjechać, gdy Liv była na miejscu. Rzucił swoje rzeczy w pokoju. Nastawił wodę i wstawił frytki do mikrofali. Zalał sobie rosół instant i po chwili wyjął frytki. Sól, ketchup, usiadł do stołu, zaczął jeść. Nagle pomyślał, jakie to jest do kitu. Wyjeżdżając z Irlandii, miał nadzieję, że jakoś to będzie. Wróci, zacznie jakoś planować swoje dni, może popracuje nad piosenkami, zacznie spędzać czas z Davidem. Jednak, kiedy już był tu na miejscu, wydało mu się to bez sensu, bo wciąż jedną nogą był w swojej przeszłości. Kiedy maczał kolejną frytkę w ketchupie przypomniało mu się coś.

‘Na wpół wypalony papieros żarzył się w jego prawej dłoni, a w drugiej kurczowo ściskał drewnianą ramkę, w której widniało zdjęcie czterech nastolatków.
‘Rozdanie Comet 2005, pierwszy krok ku zatraceniu’.
Byli po prostu szczęśliwi, po prostu roześmiani, po prostu prawdziwi. W tym momencie zdawało mu się, że całkiem sobie obcy. Jeden z nich nawet wyglądał jak on. Był tylko troszkę młodszy, bardziej niewinny i nieskażony sławą. Ten chłopak wydawał mu się nawet bliski, ale nie potrafił sobie przypomnieć, co mógł czuć. Jego radość, jego emocje, jego satysfakcja zdawały mu się całkiem kosmicznymi. Było mu tak jakoś obojętnie. Wszystko zdawało się nie mieć znaczenia. Chwycił stojącą obok jego nogi szklaneczkę i jednym haustem wychylił jej zawartość. Kropelka bursztynowego płynu spłynęła mu po brodzie. Wytarł ją rękawem i mocno zaciągnął się papierosem. Czuł się pusty, wypalony, niezdolny do czegokolwiek. Zdało mu się, że nie znał już siebie samego. Tak bardzo boleśnie panoszyło się w nim uczucie samozatracenia. Tak bardzo boleśnie nie miał pojęcia, co się wokół niego działo. Ta jedna fotografia uświadomiła mu, jak bardzo się pogubił. Już dawno nie czuł tego, co tamtego wieczoru. Nie pamiętał nawet jak to było. Nastawienie na mieć, niż na być zabrało mu to, czego tak usilnie szukał. Choć dalej to robił, jego poszukiwania zawsze kończyły się nie tam gdzie powinny. Jeśli nie w knajpach, to przy coraz to innych, piękniejszych kobietach, które aż lgnęły do niego. Poczuł się jak śmieć. Wszyscy chcieli dać mu wszystko, a w zasadzie nie miał już nic. Nawet samego siebie. […] Żyjąc pełnią życia przestał mieć czas na życie. Nie wiedział, co czuł i kim był. Nie wiedział nic i ta pustka wywiercała w jego umyślne ogromną dziurę, która boleśnie przypominała mu o fakcie, że tamten Tom już nie istniał i nic nie było w stanie go wskrzesić. Zabił sam siebie. Jego dobra passa, uśmiech losu i Ci wszyscy, którzy rzekomo dawali mu wszystko, litry wypitego alkoholu, dziesiątki kobiet, które przewinęły się przez jego łóżko i każde inne najmniejsze ogniwo zapomnienia pchały go nieuchronnie w stronę przepaści, zabijały go. Ta świadomość odbierała mu resztki czegoś, co już w zasadzie nie istniało. Czuł się nikim. Czuł się zużytą, niepotrzebną gwiazdką, która zdatna była tylko do tego, żeby ładnie uśmiechać się do kamery, z pamięci uderzyć parę razy kostką w struny gitary, poudawać, że wszystko go bawiło. Gwiazdką, która zabiwszy Toma panoszyła się na jego miejscu. Kariera tak bardzo upragniona, ta stanowiąca najwyższy szczyt marzeń, ta której poświęcił życie, odebrała mu je. […] Zgasił niedopałek i znów napełnił do połowy szklaneczkę bursztynowym płynem. Uniósł ją do góry i spoglądając na falujący weń płyn, uśmiechnął się ironicznie. – Za was chłopcy, śpijcie w pokoju. – Opróżnił szkło i zamachnąwszy się, z całej siły uderzył nią w ścianę naprzeciw.  Bo nie było tamtych ich. Nie było tamtego jego. Byli tylko oni obecni. Oni zepsuci. Oni zgubieni. Szklanka z hukiem roztrząsnęła się na tysiące drobniutkich kawałeczków, zupełnie jak jego życie. Też było w zupełnej rozsypce. On był w zupełnej rozsypce. Wstał i wsunąwszy do kieszeni obszernych spodni paczkę papierosów, wyszedł z mieszkania. Znów ku zapomnieniu. Kolejny krok do przepaści. […]
Zatrzymał się w miejscu i rozejrzał dookoła. Nie pamiętał tego miejsca. Wydawało mu się całkiem obce, nieznane. Zdał sobie sprawę, że znów się zgubił. […] Przed oczami ujrzał spory szyld ‘Vanillientraum’. Bez zastanowienia wszedł do środka[…]

Ujrzał dziewczynę. Tak bardzo delikatną w sile jej głosu. Miała zamknięte oczy. Długie czarne włosy okalały jej słodką, tak bardzo niewinną buzię. Była piękna. Czarna sukienka podkreślała jej zgrabne ciało. Była tam nim, ale myślą lawirowała gdzieś zupełnie indziej. Nawet nie zauważyła, jak rozsunęła jej się sukienka i przez długie rozcięcie prezentowała się jej zgrabna noga. Była mu w dziwny sposób bliska, a jednocześnie tak odległa. […] Tak bardzo oddawała się muzyce. Zdawała się być słodką nutą, tak bardzo prawdziwa, tak bardzo oddana temu, co robiła. Przypominała mu kogoś sprzed lat. Przypominała mu chłopaka, którego kiedyś znał.’3

Tam, to wszystko się zaczęło. Tam musi również skończyć. Postanowił, że tego wieczoru pójdzie do ‘Vanillientraum’ i postawi krzyżyk na przeszłości. Wypije za nią po raz ostatni. A rano pojedzie do Davida. Taki plan, choć skromny bardzo mu pomógł. Poczuł się dzięki temu lepiej. Skończył frytki, wypił rosół i miał chęć działania. Zastanawiał się czy nie zadzwonić do mamy, Billa albo Leny, ale zrezygnował z tego. W zamian postanowił wziąć prysznic i przebrać się do wyjścia, dochodziła już siedemnasta. Pierwszy raz od dawna śpiewał pod prysznicem.
*

- Scarlett?
- Witaj, Karl – brunetka uśmiechnęła się, pozwalając uścisnąć się dawnemu szefowi. – Pomyślałam, że warto odwiedzić stare kąty. Co powiesz na mały występ?
- Naprawdę? Dziś jest kiepski ruch.
- Kiepski? Widzę całkiem sporo ludzi – rozejrzała się po pomieszczeniu. Sama jeszcze nie została zauważona.
- Dziewczyna, która u mnie ostatnio śpiewa, chyba dziś dostanie wolne.
- Zapłać jej albo ja jej zapłacę, bez różnicy. Nie chcę żeby cierpiała przez moje fanaberie – znów się uśmiechnęła, bo niesamowicie czuła się znów w tym miejscu. Wróciły dawne wspomnienia, ale nie raniły jej, bo przecież były dobre.
- Załatwione, a co u mamy?
- Będzie tu dziś. Trzyma się całkiem nieźle, radzi sobie lepiej, niż wszyscy przypuszczaliśmy. Ona chyba także jest tym zaskoczona.
- A ty? – zapytał wchodząc za bar.
- Zrób mi lepiej niebieskiego drinka – brak odpowiedzi zbyła wzruszeniem ramion. – Tylko słabiutki, bardzo słabiutki. A ty Liv? – odwróciła się do siostry.
- Sok grejpfrutowy poproszę, prowadzę przecież – usiadły ze Scarlett na wysokich stołkach, a Toby i Max obok nich. Billa, Georga, Margo i mamy wciąż nie było. Siostry gawędziły jeszcze trochę z właścicielem lokalu. Był bardzo ciekaw tego, co działo się ze Scarlett od czasu, kiedy zrezygnowała z pracy u niego. Co by nie było, mógł szczycić się tym, że tu śpiewała.
- Wiesz, sporo klientów upewniało się, czy ta nowa gwiazda, to ta sama dziewczyna, która tu występowała. Fajnie móc się tobą chwalić – uśmiechnął się i mrugnął do niej.
- Czasem mi tego brakuje. Śpiewania po prostu, ale to, co mam, jest dla mnie teraz wszystkim, co trzyma mnie w kupie.
- Byłem z moją Marie na twoim koncercie tutaj w Berlinie. Uwielbia cię, a moja żona powtarza, że ma już dosyć nieustannego słuchania tych samym piosenek. Musisz wydać nową płytę.
- Na razie koncertuję. Potem zamierzam wejść do studia, bo mam już parę rzeczy i chcę je wypróbować. Ile twoja córka ma lat?
- Siedemnaście. Czasem mam wrażenie, że nie buntuje się tak bardzo, bo uważa, że musi stać się taka jak ty. Nie bronię jej, bo wiem, że to może być dobre. Nie jesteś jak ci wszyscy z show-biznesu.
- Oj, Karl – pokręciła głową i znów się uśmiechnęła. Pobyt w tym miejscu był dla niej jak lekarstwo. – To może zadzwoń, żeby przyjechała? Chętnie z nią pogadam. Mieć siedemnaście lat nie zawsze jest łatwe. W ogóle, cieszę się, że tu jestem. Wiesz, nie żebym uważała się za Bóg wie kogo, ale sama mam idoli, więc jeśli twoja córka się ucieszy… - wzruszyła ramiona i upiła spory łyk drinka.
- Zaraz zadzwonię, w bo w sumie nie wpadłem na to – odszedł, a Scarlett odwróciła się na stołku przodem do sali. Niewiele się zmieniło. Karl wymienił lampy, chyba odnowił stoliki i krzesła. Klimat był ten sam. Czuła się tu jak w domu. Wciąż pamiętała tą wolność, którą zyskała, gdy pierwszy raz zaśpiewała na małej, prowizorycznej scenie, którą zorganizował dla niej. A teraz była już niemal profesjonalna. Stał na niej fortepian. Ciekawa była, kto teraz śpiewa. Julian – nieco oniemiały na jej widok – powiedział jej, że garderoba, którą zwykła nazywać klitkę na zapleczu, wciąż nią była. Poszła tam i zapukała. Odpowiedział jej dźwięczny, energiczny głos. Weszła do środka. Pokój wciąż wyglądał tak samo.
- Cześć – powiedziała, by zwrócić na siebie uwagę. Dziewczyna zajęta była robieniem makijażu. W pierwszej chwili zamarła, a gdy odwróciła się, musiała przeżyć jeszcze większy szok faktem, że jej się nie wydawało, bo patrzyła na Scarlett, najwyraźniej analizując zdarzenie. Brunetka przywykła do tego. Uśmiechnęła się i usiadła na krzesełku niedaleko toaletki, przy której siedziała tamta. Wykorzystała ten moment na przyjrzenie się jej. Miała włosy w intensywnym odcieniu kasztana, brązowe oczy i jasną cerę. Musiała być dosyć wysoka i smukła. Miała na sobie sukienkę, przypominającą styl lat dwudziestych i w ten sam sposób zakręcone włosy. – Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam.
- Nie, nie – pokręciła głową. Brunetka wyciągnęła do niej rękę.
- Jestem Scarlett.
- Wiem. Znaczy, Nadine – uścisnęła ją nieco speszona.
- Śpiewałam tu przed tobą i byłam ciekawa, kto teraz to robi. No i szperam po starych kątach. Poprosiłam Karla o to, żebym mogła coś dziś zaśpiewać. Nie masz nic przeciwko? – dziewczyna znów energicznie pokręciła głową.
- Nie, nie.
- Chociaż ciebie też chętnie posłucham. Za ile zaczynasz?
- Miałam wyjść za piętnaście minut.
- Więc będę czekać na twój występ – Nadine westchnęła zawstydzona.
- Miałam śpiewać twoją piosenkę i teraz mi głupio.
- To zaśpiewajmy ją razem – odparła, jakby to była najnaturalniejsza rzecz pod słońcem. Nadine oniemiała jeszcze bardziej i pobielała na twarzy.
- Spalę ją.
- Więc poćwiczymy – Scarlett uśmiechnęła się życzliwie, ale to nie sprawiło, by dziewczyna zdołała się uspokoić. Była spięta. – Posłuchaj. Ja jestem tylko dziewczyną, której się trochę udało. Nie żadną królową Elżbietą, więc nie denerwuj się tak. Jeszcze całkiem niedawno siedziałam na twoim miejscu i wyobrażałam sobie, że ta scena to Wembley czy Madison Square Garden. Może ty za jakiś czas zasiądziesz na moim. To, że już nie muszę sobie wyobrażać wielkich scen, nie zmienia tego, że jestem zwykłą dziewczyną, więc easy girl – uśmiechnęła się znów. – Okej?
- Okej – Nadine kiwnęła głową łapiąc oddech. – Ale to wiesz, takie… dziwne uczucie.
- Znam je – Scarlett klepnęła się w kolano i rozejrzała po garderobie, po czym skupiła wzrok na Nadine i zapytała: więc, co chciałaś śpiewać?

Zdążyła zagrać już kilka piosenek. To miła odmienność od rozkrzyczanych hal koncertowych. Pierwsze dwie zaśpiewała z Nadine. Dziewczyna nieco się rozluźniła, ale wciąż spoglądała na nią z uwielbieniem przemieszanym z obawą. To był minus sławy, ale z drugiej strony rozumiała to, bo sama dostawała białej gorączki, gdy spotykała w LA jakąś gwiazdę, nawet teraz, gdy sama nią była i obracała się wśród nich na tym show-biznesowym firmamencie. Przed każdą wtrącała jakiś komentarz, opowiadała krótką historię. Nie pojawił się nikt z aparatem, czy kamerą, więc miała nadzieję, że następnego dnia nikt o tym nie przeczyta. Tylko Liv, co chwila robiła jej jakieś zdjęcia. Za każdym razem otrzymywała wielkie brawa, a kolejne historie łączące się z piosenkami rozliczały ją z przeszłością. Było jej coraz lżej. Upiła spory łyk wody i spojrzała na gości.
- Pamiętam swoje początki tutaj. Pamiętam piosenkę, a raczej wieczór, gdy ją śpiewałam. Wieczór, który zmienił wszystko. Bo przecież, choć nieświadomie, sama kazałam mu być. Więc kiedy już tak śpiewam o tym wszystkim, co chciałabym z siebie wyrzucić, chyba powinnam zaśpiewać i ją, bo skoro od niej wszystko się zaczęło, to na niej powinno się też skończyć.


Zaczęła grać. Po prostu. Bo nie znalazła już w głowie kolejnych słów, którymi mogłaby opisać stan swojej duszy w momencie, w którym uświadomiła sobie, że właśnie zatoczyła koło. Została sama ze złamanym sercem i zranioną duszą. Znów ratowała ją tylko muzyka. Z tą różnicą, że taty już nie było. I cierpiała o niebo mocniej. Wszystko, co zdarzyło się od momentu, gdy śpiewała ją tutaj po raz pierwszy i ostatni, wywarły na niej ogromne piętno i nic nie mogło być już takie samo. Jednak śpiewanie tego utworu przynosiło jej ulgę. Tak jak wcześniejsze wiązały się z wieloma konkretnymi sytuacjami, tak ta była czysta. Od niej się tylko wszystko zaczęło i tylko nią mogła to wszystko skończyć, ale bała się, że nie da rady, więc po raz ostatni otworzyła na nią swoje serce, bo wiedziała, że nigdy więcej już jej nie zaśpiewa. Nie podnosiła wzroku. Nie otwierała oczu. Doskonale znała nuty. Palce same wiedziały, w które klawisze uderzyć. Wiedziała, że gdyby choćby na chwilę otworzyła oczy, rozsypałaby się, bo jego nie będzie już przy stoliku w kącie.

Wchodząc do lokalu uznał, że grają tu Scarlett. Poczuł dyskomfort, ale uznał znów, że sprzęt stereo to nic strasznego. Nie wpadło mu do głowy, że I will be nie było na płycie. Podszedł do baru, zamówił whisky. Jedną szklaneczkę. Barman – o dziwo ten sam, spoglądał na niego dziwnie, więc nie zmieniło się chociaż to. Kiedy przechodził do ‘swojego stolika’ ludzie bardzo dziwnie mu się przyglądali. Podniósł wzrok. Padł najpierw na Billa. Tą czuprynę poznałby wszędzie, a potem dotarło do niego, że dźwięk nie był stereo. Sophie, Margo, Liv i Georg siedzieli obok jego brata, a jego stolik stał wolny. Nie spojrzał w kierunku sceny. Nie był w stanie. Zbyt dobrze wyczuwał cierpienie w jej głosie. Z walącym sercem usiadł do stolika. Szum zwrócił uwagę Billa. Spojrzał na niego robiąc wielkie oczy. Niemo spytał, co on tu robił. Tom już sam tego nie wiedział, więc wzruszył jedynie ramionami. Próbował go ignorować, więc nie minęła minuta, a Bill już siedział obok niego.
- Co ty tu robisz? Skąd wiedziałeś?
- Co wiedziałem?
- No o Scarlett, że tu zaśpiewa?
- Nie miałem zielonego pojęcia! Wróciłem z Irlandii i postanowiłem przyjść tutaj, bo tutaj wszystko się zaczęło i… wiem, że to idiotyczne – spojrzał krótko na Billa, nieco niepewnie, zbyt płochliwie. – Bo pomyślałem sobie, że jeśli przyjdę tutaj, wypiję symboliczna szklaneczkę whisky i pożegnam się z… tym wszystkim, to łatwiej będzie mi zacząć od początku. Podjąłem decyzję, Bill. Już wiem, co muszę zrobić.
- A myślisz, że po co ona tu dziś przyszła? Myślisz, że po co śpiewa tą piosenkę? Oboje jesteście tak samo głupi. Chociaż nie, to tobie przydałoby się pałą przez łeb – powiedział i wrócił do stolika. Liv mało nie przwierciła go wzrokiem, zmuszając do zeznań. Jakby to było takie łatwe. Pogodzić się i już. Za późno na to. Za późno na słowa, które powinny paść wiele miesięcy wcześniej.
I wiedział, że już nie był. Nie stał na początku drugi, by stawić czoło przeznaczeniu. Już nie umiał odpowiedzieć na jej wołanie. Już nie czas na to. Teraz każde z nich musiało odnaleźć własną, już nie wspólną. Może za jakiś czas będą w stanie spojrzeć sobie w twarz i porozmawiać jak ludzie, których kiedyś coś łączyło. Teraz było w nim za dużo żalu. Podniósł na nią wzrok. Była taka piękna. Dojrzała, kobieca, zupełnie inna od tej nastolatki, którą zastał tu trzy lata wcześniej. Kochał ją do szaleństwa, kochał tak, że bolało, ale w tej miłość tkwił żal. Żal słów niewypowiedzianych. Miał go do siebie, że nie umiał z nią rozmawiać, że popełnił tyle błędów, których nie umiał naprawić i do niej, że odsunęła się, że zwątpiła, że szukała gdzie indziej tego, co on mógł dać jej w nadmiarze. Nie chodziło o Fontaine’a. Chodziło o to, że przestał jej wystarczać, że przestał być pierwszym, do którego zdążała. Tu nie chodziło o zazdrość, chodziło o wiarę i zaufanie. Zabrakło ich. I miłość nie wystarczyła, choć było jej pod dostatkiem. I wiedział, że uważała tak samo. Więc czemu nie poszedł do niej i nie prosił o wybaczenie, o to by dali sobie szansę? Może już sam w nią nie wierzył. Miał teraz Davida i to on był najważniejszy. Jego rozterki musiały zejść na bok, bo przecież wybrał wtedy w parku. Zostawił Scarlett i poszedł z Leną i choć milion razy zastanawiał się, czy wybrał odpowiednio, wciąż nie znał odpowiedzi. Może kiedyś zrozumie.

Kiedy muzyka ucichła, odsunęła od siebie mikrofon, by nikt nie usłyszał jej ciężkiego oddechu. Ta piosenka wyssała z niej wszystkie siły. Rozległy się brawa. A ona siedziała z opuszczoną głową i starała się uspokoić oddech, by być w stanie zaśpiewać kolejną. Ostatnią. Miała już dosyć. Czuła się wyczerpana. Odsunęła z twarzy kilka niesfornych kosmyków włosów, które opadły jej na twarz podczas śpiewania i podsunęła sobie znów mikrofon.
- Piosenki, które dziś zaśpiewałam, to był dla mnie taki bieg przez życie. Choć zaczęłam od końca, a skończyłam na tej, która rozpoczęła najlepszy czas w moim życiu. Smutno mi, że to już koniec, ale teraz, kiedy ją zaśpiewałam, jest mi lżej, bo postawiłam kropkę nad ‘i’. Chyba mogę iść dalej. Na razie nie zastanawiam się, co przyniesie jutro, bo to zbyt trudne, ale wszystko będzie dobrze, prawda?  Dziękuję, że chcieliście tego wszystkiego wysłuchać, bo to był raczej mój osobisty koncert życzeń, niż… - tu urwała, bo po pomieszczeniu poniosła się fala gromkich braw. Zaśmiała się wdzięcznie i unosząc głowę, powiedziała ‘dziękuję’. Wtedy go zobaczyła. Zamarła, bo w pierwszej chwili myślała, że wyobraźnia płata jej figla. Siedział niedbale rozparty na krzesełku, przy tym stoliku i popijał whisky. Prędko zamknęła i otworzyła oczy, pragnąc by zjawa zniknęła. Ale on był prawdziwy. Na krótką chwilę opuścił wzrok, ale zaraz znów go podniósł i ich spojrzenia się spotkały.

‘Patrzył na nią. Takimi ufnymi, smutnymi oczami. Patrzył, a w niej coś pękło. […] Uchwyciwszy jej spojrzenie, uniósł do góry szklaneczkę na znak toastu i uśmiechnął się gorzko, po czym wypił do dna.’3

Tym razem jego oczy nie były ufne, ani się gorzko nie uśmiechał. Patrzył na nią pustym wzrokiem, a ona mu nie uległa. Twardo podtrzymała jego spojrzenie i dumnie zadarła głowę. Nie wiedziała, o co grali. Znała jego oczy i widziała w nich żal. Taki sam, jak jej własny. Tu nie było miejsca na wygraną, oboje przegrali. A mur był już nie do pokonania. Cisza się przedłużała, a wszystkie spojrzenia padły właśnie na nich. Niema batalia dobiegał końca, gdy opróżnił szklaneczkę do dna i porywając kurtkę zerwał się z miejsca, ruszył do wyjścia.
- Na sam koniec Fighter – miała nadzieję, że usłyszał.
*

3. miesiąc od rozstania; 21. Stycznia 2012r.

Dziś pierwszy raz od bardzo wielu dni obudziłam się dzięki promieniom słońca. Nie za pomocą budzika czy odgłosów zza drzwi. Do mojego pokoju wkradło się zimowe słońce i pierwszy raz od dawna uśmiechnęłam się, bo chciałam. Mamy styczeń. Nie ma śniegu. Mamy za to słońce. Choć mnie i tak było zimno. Założyłam sweter i ciepłe skarpety, ale wychodząc z pokoju zrozumiałam, że tego rodzaju chłodu nie ogrzeje nawet najgrubsza wełna. To zimno, to brak ciebie. Tęsknię za tobą tak bardzo, jak… jak nie wiem. To jest takie bolesne. Zapiera mi dech. Wyrywa serce w każdej minucie, w której uświadamiam sobie nasz koniec. Codziennie wieczorem, gdy pozwalam powiekom opaść, odnajduję obraz naszych szczęśliwych dni. Dlatego nie lubię się budzić. Bo każdy ranek to kolejny brak ciebie. Pamiętam nas sprzed roku. Jeszcze nim powiedzieliśmy o nas światu. Nosiłam pod sercem naszą miłość, która kwitła codziennie bardziej. Pamiętam, że wtedy nie odczuwałam chłodu, choć mróz w tamtą zimę dawał nam się we znaki. Ogrzewałeś moje dłonie swoimi, nakładałeś na moje ramiona swoje ciepłe bluzy i szeptałeś ‘kocham’ i to właśnie wtedy było mi najcieplej. Twoja miłość dawała więcej ciepła niż letnie promienie słońca. Pamiętam, jak wsuwałeś mi do ust kostkę czekolady jogurtowej mówiąc, że najsłodszej dziewczynie na świecie, należy się najsłodsza czekolada. A potem całowałeś mnie radośnie, twierdząc, że też chcesz trochę tej słodyczy. W takich chwilach czułam, że mam wszystko. Nigdy nie żałowałam tego, że bycie z tobą niesie za sobą pewne ograniczania. Nie chodziliśmy do kina, ani na spacery. Nie zabierałeś mnie na kolacje, ani do klubów, ale mi to nie przeszkadzało, bo bycie z tobą było dla mnie wszystkim, czego potrzebowałam. Te nieliczne chwile, gdy oboje zapominaliśmy o twojej sławie i o moim sukcesie były najlepszą rekompensatą za każdą randkę, na której nie byliśmy. Pamiętam, kiedy kładłeś ręce na moim brzuchu i czekałeś, kiedy dziecko się poruszy. Potrafiłeś siedzieć tak i godzinę, koniec końców zupełnie do mnie przytulony i tak lubiłam te chwile. A kiedy już je poczułeś spoglądałeś na mnie taki szczęśliwy, mówiąc, że nie potrafisz uwierzyć, że ono tam naprawdę jest, żyje, rozwija się, że jest takie zupełnie nasze. Widziałam, jak się bałeś. Zawsze wtedy przychodziłeś do mnie, żeby się przytulić, a ja tak lubiłam twoją bliskość, bo choć o tym nie mówiłam, dodawała mi sił i też się nie bałam. Wiesz, Liam nas spoił do granic niemożliwości, a jego odejście postawiło między nami mur.
Nie daliśmy rady, Tom.
Pamiętam moment, w którym zrozumiałam, że zaczął się poród. Ty spałeś pijany do nieprzytomności, a lęki, które w sobie dotąd nosiłam spiętrzyły się i urosły do niepojętych rozmiarów. Nie wiedziałam, co robić. Bałam się. Nie rozumiałam, co się ze mną dzieje, choć znałam już kolejne etapy i wiedziałam, co oznaczają. I wiesz, wtedy chyba coś we mnie pękło. A potem te wszystkie uczucia zaczęły tworzyć tamę. Tamę, która przeobraziła się w mur. Ty też się na mnie zamknąłeś i zamiast to wszystko powiedzieć, nosiliśmy w sobie żale i one nas przerosły.
Nie wiem, co dziś o mnie myślisz. Kiedy cię wczoraj zobaczyłam, chciałam umrzeć. Nie byłam przygotowana na spotkanie z tobą. Byłeś znów taki daleki. Jak pierwszego wieczoru. A ja wciąż za bardzo za tobą tęsknię, bym mogła obojętnie patrzeć na ciebie i wiedząc, że nie przyjdziesz do mnie z uśmiechem i nie powiesz, jak bardzo jesteś ze mnie dumny. Dumny, że uporałam się z przeszłością. Dziś stoję u progu nowego etapu mojego życia. Tak postanowiłam. Wczorajszy wieczór miał zamknąć ten opieczętowany twoim imieniem, ale… to wcale nie okazało się łatwe, kiedy cię zobaczyłam. Przypomniałam sobie wszystkie nasze dobre chwile. Twoje pocałunki, melodyjny głos, czuły szept. Twoje silne ręce i to poczucie bezpieczeństwa, gdy stawałeś za mną, by coś dla mnie sięgnąć, czy po to by mnie po prostu przytulić. Jak na złość te złe nie chciały przychodzić mi na myśl. Życie z tobą było najlepszym czasem w moim życiu, wiem, że to właśnie te trzy lata będę w sercu nazywać najszczęśliwszymi, choć nie było nam łatwo. Mam dopiero dwadzieścia lat, ale wiem, że drugi tak dobry okres już nie nadejdzie. Być może kiedyś przestanę cię kochać. Dam namiastkę miłości innemu mężczyźnie, ale wiem, że nigdy nie będzie ona już tak silna jak ta, którą darzę ciebie. Myślałam, że zabiłeś we mnie tą miłość w momencie, gdy wybrałeś Lenę. Chciałam być na ciebie zła i cię nienawidzić, ale zwyczajnie nie umiem, bo za bardzo cię kocham. Wiesz, że byłabym w stanie wybaczyć ci to? Przyszłam do ciebie po prawdę, bo tego się własne nauczyłam przy tobie, by zawsze dociekać prawdy, lecz ty mnie odrzuciłeś. Nie chciałeś prawdy, a ja drugi raz już po nią nie pójdę.
Wczoraj miałam cichą nadzieję, że może Bill powiedział ci o występie i przyszedłeś… do mnie. Przez krótką chwilę wierzyłam, że znów wszystko może zacząć się na nowo, ale szybko przestałam. I znów pękło mi serce, bo zrozumiałam, że ty tego nie chcesz.
Nie chcesz mnie już, Tom.
Nie wiem, co mam o tym myśleć, bo oto stają przede mną dwa obrazy. Ten, w którym mówisz mi, że jestem twoim światem oraz ten, w którym odchodzisz. Mój własny wtedy legł w gruzach. Nie wiem, czy kiedykolwiek uwierzę jeszcze w jakieś ‘kocham’, bo jak mam wierzyć, skoro twoje mnie zawiodło? Pamiętam, kiedy wypowiedziałeś to po raz pierwszy, ale ja wiedziałam już od dawna. Bo twoja miłość dotykała mnie codziennie. To było najlepsze, co mnie w życiu spotkało. Właśnie twoja miłość. Nie sława, spełnianie marzeń, a właśnie ty.
A najgorsze jest to, że wiem, że ten czas mam już za sobą.
Wiem, że muszę dalej żyć. Staram się i od dziś będę się starać bardziej, ale boli mnie to, że odszedłeś tak po prostu. Bez zastanowienia, czy to wszystko nie jest jakąś pomyłką. Od razu założyłeś, że cię zdradzam i sam poszedłeś do Leny. Boli mnie twoja niewiara. Pamiętasz? Już raz oddaliła nas od siebie. I teraz tak łatwo dałeś się swojej niewierze. Tego nie mogę pojąć, dlaczego tak łatwo odpuściłeś? Dlaczego odejście było dla ciebie takie proste. Bez wyjaśnień. Bez słow. Wybrałeś to, co chciałeś zobaczyć. Wiem, że nie jestem bez winy. Pozwoliłam się mu adorować, ale… kiedy byłeś tak daleko, ja czułam się taka samotna, choć spałeś obok. Nie wiem, czy kiedykolwiek to zrozumiesz. Nie wiem, czy będziesz chciał. Ja jeszcze długi czas nie będę tego umieć, bo nie potrafię przejść do porządku dziennego z faktem, że tak po prostu odszedłeś. Mój strach i twój upór. Nasz mur.
Kocham cię, Tom. Kocham i długo nie przestanę, ale właśnie dziś zamykam tą miłość głęboko w sercu i postanawiam iść dalej. Sama i bez ciebie. O własnych siłach. Zamykam najlepsze dni mojego życia w pudełku wiecznej pamięci i otwieram nowe – puste. Zupełnie jak ja.
Wiem, że nie było łatwo mnie kochać, ale wierzyłam, że tobie się to uda.’

Zamknęła czarny notatnik i odłożyła pióro. Przewróciła się z brzucha na plecy i leżała tak kilka długich chwil. W głowie miała pustkę i słyszała, jak krew dudniła jej w żyłach, jak stukało jej serce. Czuła wiotka i bezwolna. Od rana czuła się niezbyt dobrze. Przeczuwała miesiączkę, która odkąd wróciła po narodzinach Liama, stała się bardzo nieregularna. Pamiętnik postanowiła prowadzić kilka dni wcześniej. Robiła to, jako dziecko, a potem, jako nastolatka. A teraz potrzebowała tego, żeby wyrzucić z siebie uczucia, o których nie potrafiła mówić. Zamierzała notować wtedy, kiedy poczuje taką potrzebę i w każde kolejne urodziny Liama. Nie wiedziała, czy to ma sens. Wiedziała, że potrzebowała jakichś celów, a to mógł być jeden z nich. Ból brzucha nasilał się, więc postanowiła wziąć jakiś lek. Wstała i zakręciło jej się w głowie. Coś było nie tak. W łazience przekonała się, że jej przypuszczenia się sprawdziły. Zażyła lek i rozsiadła się na kanapie razem z poduszką elektryczną i kocem. Włączyła telewizję, akurat nadawali jakiś serial. Starała się skupić na oglądaniu, ale ból wzrastał. Skupiła się, starając skupić myśli na czymś innym niż ból. Odwykła od tego, że musi zmagać się z tą niedogodnością. Leżała tak, nie wiedziała jak długo, pocąc się jak kot i zwijając coraz mocniej w kłębek. To stawało się nie do wytrzymania. W takich chwilach zawsze był przy niej Tom. Kładł jej rękę na brzuchu albo masował krzyże i od razu robiło jej się lżej. W pokoju pojawiła się Jul z kawą.
- Co jest, Si?
- Brzuch mnie boli – jęknęła.
- Brałaś coś? – brunetka skinęła głową. Podkręciła poduszkę i bardziej docisnęła ją do brzucha. Ból stawał się silniejszy i zaczął promieniować do krzyży. – Kiedy?
- Pół godziny temu.
- Powinna działać już. Podać ci następną? – zapytała zatroskana, siadając obok. Scarlett pokręciła głową.
- Muszę iść do toalety – odrzuciła koc i poduszkę, po czym z trudem wstała i niemal od razu zgięła się w pół wydając z siebie zdławiony okrzyk. Julie poderwała się z miejsca rozchlapując kawę i podtrzymała szwagierkę.
- Boże, Scarlett. Ty krwawisz! – objęła ją w pasie i pomogła usiąść. – Nie ruszaj się, pójdę po Shie’a. Zawiezie cię na pogotowie.  
*

1 Wicklow County to miejsce, gdzie m.in. toczyła się akcja filmu pt. „Ps. Kocham cię”.
2 I’m to skrót od ‘Introduce myself ’ tytułu płyty Scarlett.
3 Fragmenty postu numer 1.
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo