17 lutego 2012

66. Błędy – wszyscy je popełniamy. Zazwyczaj mamy najlepsze intencje jak trzymanie czegoś w tajemnicy, by kogoś chronić. Albo chcemy oddalić się od osoby, którą się staliśmy. Czasami nie wiemy nawet, jakie błędy popełniliśmy. Ale żaden błąd nie zdarza się bez powodu. Daje nam lekcje czegoś, czego w innym wypadku byśmy nie zrozumieli.

Tytuł. Gossip Girl
*

3. miesiąc od rozstania; 21. stycznia 2012r.

Biegła, stąpała lekko wśród traw. Słońce przyjemnie grzało, a kłosy muskały jej skórę. Czuła się wypoczęta, szczęśliwa, bezpieczna. Wiedziała, że to sen, i że był dobry. Nie widziała siebie, a jedynie to, co roztaczało się wokół. Patrzyła na świat swymi oczyma i czuła, że była w pełni sobą; pełną energii, silną i gotową chwytać każdą chwilę. Kierowała się słabo udeptaną ścieżką, a przed nią biegła najwyżej sześcioletnia dziewczynka. Śmiała się równie głośno, jak ona. Grube blond loki podrygiwały wdzięcznie przy każdym jej kroku, a chabrowa sukienka małej kontrastowała z jej oliwkową skórą. Dziewczynka biegła, a ona czuła, że bardzo ją kochała. Tak bardzo, bardzo mocno, że aż coś ściskało ją w środku, gdy spoglądała na tą szczęśliwą istotkę. Było jej tak lekko na duszy, a cierpienie, z jakim się borykała, nim zasnęła, odpłynęło gdzieś w głąb jej świadomości. Nie istniało, zdawało się być przeszłością. Mała się zatrzymała i odwróciła do niej twarzą. Scarlett jeszcze nigdy nie widziała takiej ślicznej buzi, ani oczu w kolorze tak nasyconego turkusu. Dziewczynka przechyliła głowę tak, jak to robiła ona sama i uśmiechnęła się, a Scarlett stanęła łapiąc oddech.
- Mamo, nauczysz mnie pleść wianki? – skinęła głową, a dziewczynka w podskokach ruszyła przed siebie, zbierając, co ładniejsze kwiatki.
- Uważaj na siebie, Malutka! – usłyszała za sobą, nim silne ramiona oplotły ją w talii. Ten głos poznałaby wszędzie. Głęboki, lekko ochrypły, pełen troski i… miłości. Czuła jego siłę. Wiedziała, że mogła jej się poddać. Ufnie zapadła się w jego ramionach, wdychając jego zapach – mydła i mężczyzny. Nim znów utkwiła wzrok w dziewczynce, splotła swoje z jego dłońmi. Znała je aż za dobrze. Wtulił policzek w jej włosy. Miały taki sam odcień, jak włosy dziewczynki. Powiodła za nią spojrzeniem. Goniła motyle, tuląc do siebie naręcze kwiatów. Scarlett poddała się chwili, czując się najszczęśliwszą kobietą na Ziemi. Wzięła głęboki oddech i popatrzyła jeszcze chwilę na dziewczynkę. Na swoją córeczkę. Na swoją śliczną, silną i zdrową córeczkę. Ten widok rozmiękczał jej serce, odwróciła się nieco, by na niego spojrzeć, by podzielić się z nim tym szczęściem…

…ale obudziła się. Nie była to kwiecista łąka, ani rozgrzana słońcem ziemia, tylko sala szpitalna. Była trochę otumaniona, w pierwszej chwili nic nie pamiętała i minął dłuższy moment, nim zdała sobie sprawę, dlaczego tam była. Wszystko ją bolało. Katem oka spostrzegła, jak pielęgniarka wychodziła z pokoju. Nie bardzo przyswajała rzeczywistość. Gdzieś w podświadomości czuła, że stało się coś złego, ale nie otrzeźwiała na tyle, by to przyjąć. Na stoliku dostrzegła wodę. Sięgnęła po nią, mało jej nie strącając i zwilżyła usta. Potem opadła na poduszki, czując się wyczerpana tą czynnością, jak wielogodzinnym maratonem. Schulz statecznie wszedł do sali, jednak wyraz jego twarzy zdradzał, jakie przyniósł wieści. Był zatroskany. Spojrzał w kartę, poprawił kroplówkę, dopiero wtedy utkwił wzrok w niej.
- Witaj, Scarlett – przysiadł na brzegu materaca.
- Doktorze..? – mężczyzna wpatrywał się w nią chwilę, jakby zupełnie nie wiedział, od czego zacząć.
- Już wszystko jest pod kontrolą. Musisz wypocząć, dobrze się odżywiać i przede wszystkim wzmocnić się. Ostatnie miesiące zrujnowały twoją odporność. Należy ci się solidna reprymenda za to, że tak o siebie nie dbasz – łypnął na nią ostrzegawczo, ale w tej samej chwili jakby przypomniał sobie, z czym przyszedł z zmarkotniał. Ten lekarz nigdy nie miewał problemów z mówieniem wprost, więc swoim zachowaniem zasiał w niej niepokój.
- No dobrze, ale co mi się stało? Jeszcze nigdy nie czułam takiego bólu.
- Czy ty wiedziałaś?
- O czym? – zapytała zaniepokojona. – Doktorze, proszę mówić jaśniej – jęknęła zmartwiona, na co on znów zebrał się w sobie i spojrzał na nią wzrokiem pełnym troski.  
- Powiedz mi, jak się czułaś w ciągu ostatnich dni?
- Byłam osłabiona, trochę obolała. Spodziewałam się miesiączki, więc kiepskie samopoczucie nie było niczym nadzwyczajnym. Odkąd wróciła po Liamie, to byłby trzeci raz. Wszystko mi się rozregulowało, ale pobolewał mnie brzuch i zaczęły się plamienia, więc uznałam, że coś się ruszyło, ale jaki to ma związek? – patrzyła na lekarza nieustępliwie, a on wyraźnie przygnębiony uciekał wzrokiem, dopóki nie zdecydował się odezwać.
- To nie była miesiączka.
- A co? – zapadło milczenie, a Scarlett nie miała pojęcia, co w lekarza wstąpiło, że bawił się z nią w zgadywanki. W tym momencie coś zaskoczyło. Jej umysł zaczął pracować na podwójnych obrotach. Skojarzyła fakty. Kiepskie samopoczucie, plamienia, potworny ból. Lekarz musiał dotrzeć jej reakcję, poderwał się z miejsca i podszedł bliżej. A ona nie mogąc dopuścić do siebie świadomości tego, co właśnie usiłował jej powiedzieć, opadła na poduszki, zasłaniając usta dłonią. Spojrzała na niego przerażona.
- Byłaś w ciąży. Mniej więcej w czternastym tygodniu.
- Pan się myli, pan się musi mylić… nie, nie. No przecież… - oddychała płytko, zbladła. Patrzyła na niego błędnym wzrokiem, zupełnie przerażona, jakby prawda otaczała ją z każdej strony, nie dając szansy na ucieczkę. Skuliła się w sobie, wydając zdławiony okrzyk i skręciła się na bok, ignorując ból w całym ciele. Do oczu napłynęły jej łzy, ale szok, jaki doznała był tak wielki, że nie zdołały popłynąć. Leżała tak chwilę oszołomiona, przestraszona, z pękającym po raz kolejny sercem. Nie docierał do niej fakt, że nosiła pod sercem dziecko, nie mając o tym pojęcia i że przed chwilą je straciła. To było zupełnie absurdalne. Niemożliwe. Przecież Bóg nie mógł ukarać jej aż tak bardzo.
- Scarlett? – wymówił jej imię kilkakrotnie, ale ona usłyszała go dopiero po jakimś czasie. Spojrzała na niego oczyma zwierzęcia w potrzasku.
- Proszę powiedzieć, że się pan pomylił. Proszę... –  wyszeptała, tuląc do siebie kołdrę. Skuliła się jeszcze mocniej, ginąc w sobie coraz bardziej.
- Tak bardzo mi przykro… - dotknął jej ramienia, ale Scarlett nawet nie poczuła. Otępiała patrzyła w nicość, bezgłośnie płacząc. – Czekam na wyniki badań, potem powiem ci więcej. Bardzo mi przykro, naprawdę – w jego głosie pobrzmiewała autentyczna troska, ale ona tego nie słyszała. Zapadła się w sobie i nie czuła nic, prócz bólu rozrywającego ją od wewnątrz.
Po wyjściu lekarza nic się nie zmieniło. Na korytarzu rozbrzmiewały kroki ludzi, głosy pacjentów i stukot kółek wózków pielęgniarek, ale w Scarlett zaległa cisza. Na około nic się nie zmieniło. Jej świat się zawalił, jednak wszyscy żyli dalej, nie mając o tym pojęcia. Już znała to uczucie otumanienia rzeczywistością. Myśli napływały w maksymalnym tempie, ale niemal zupełnie ich do siebie nie dopuszczała. Tak samo czuła się, gdy umarł Liam. A teraz… teraz nie tylko miała opłakiwać śmierć dziecka, które nosiła pod sercem, ale tez fakt, że nie miała o nim pojęcia. Jak to możliwe, że była w ciąży i niczego nie zauważyła? Lekarz musiał się pomylić. Zagryzła dolną wargę, czując, jak fala boleści wypełnia ją po brzegi. Czuła nadchodzący wybuch. Bolało ją ciało. Bolało serce. Wydawało jej się, że pęka na milion kawałków. Jak to możliwe, by straciła kolejne dziecko, ostatnią nić łączącą ją z Tomem. Jak to możliwe, że je miała? Przerzuciła się na drugi bok, wtulając twarz w kołdrę. Nienawidziła tego szpitala. Nienawidziła tego, że tam była. Załkała, z całych sił gryząc pościel. To było niemożliwe, niemożliwe, niemożliwe! Nie mogła być w ciąży i nawet tego nie czuć. Zaniosła się szlochem, mimowolnie wydając z siebie przeraźliwy jęk. Usłyszała to pielęgniarka. Bez słowa weszła do pokoju i wstrzyknęła coś w jej kroplówkę. Do Scarlett nie dotarło, co zrobiła. Nim to się stało, zasnęła.

Otwierając oczy, czuła się otępiała. Raziło ją światło, czuła niemal fizyczny ból spowodowany jaskrawością jarzeniówek. Zmrużyła oczy i rozejrzała się po pokoju. Typowa, tonąca w bieli sala szpitalna. Kiedy była tu po porodzie, znalazła się w znacznie ładniejszym pomieszczeniu. Tam było kolorowo. Mrugała powoli, próbując przyzwyczaić oczy do światła, ale przychodziło jej to z trudem. Leki, które dostała sprawiły, że nie była w stanie zebrać myśli i bolała ją głowa. Z trudem podniosła się, podpierając się na ugiętym łokciu. Miała spierzchnięte wargi i czuła suchość w ustach. Musiała… rozejrzała się i na stoliczku dostrzegła wodę, którą piła wcześniej. Sięgnęła po nią niezdarnie i łapczywie wypiła kilka łyków. Odstawiła ją i umęczona tą drobną czynnością, opadła na poduszki. Oddychała ciężko, a każdy kolejny wdech przywracał ją do rzeczywistości. Ból. Krew. Dziecko. Dziecko, o którym nie wiedziała. Nie wiedziała. Nie wiedziała. Nie wiedziała. Jak mogła nie wiedzieć? Jak mogła nie czuć, że była w ciąży? Przy Liamie zorientowała się prawie od razu. Czuła to. A teraz nie pojawiły się mdłości, ani wstręt do pokarmów. Miesiączki i tak nie miała, więc nie mogła zniknąć. Nie rozumiała, dlaczego nie pojawiły się żadne objawy. Gdyby tylko zdała sobie sprawę, że nosiła pod sercem namiastkę miłości jej i Toma… Zrobiłaby wszystko, żeby maleństwo było zdrowe. Przykułaby się na całe dziewięć miesięcy do łóżka, jeśli to byłoby konieczne. Nie przemęczałaby się, nie popalałaby, nie piłaby alkoholu, jadłaby zdrowiej i regularniej, wysypiałaby się, porzuciłaby katorżnicze treningi. To znów była jej wina. Przecież logika mówiła sama za siebie. Przybyło jej trochę kilogramów, pojawił się brzuch, a ona nie pojęła… przecież trenowała i jej ciało było względnie smukłe poza boczkami i tym brzuchem, który tak zignorowała. Przypomniała sobie za cisną sukienkę przed występem. Wtedy… przemknęła jej przez głowę myśl. Jednak była zbyt ulotna, by zastanowiła się nad nią dłużej. Załkała, wtulając twarz w poduszkę. Czuła się taka zmęczona. To znów była jej wina. Miała dziecko. Malutką istotkę, która pomogłaby jej żyć dalej. A może Tom zechciałby wrócić? Może przypomniałby sobie, jak bardzo ją kochał? Była taka zła, smutna i nieszczęśliwa. Na siebie, na niego, na wszystko. Nie chciała tam leżeć. Czuła się taka naga i odarta z prywatności. Chciała stamtąd wyjść i zniknąć. Otuliła się kołdrą i skryła w niej twarz. Usłyszała czyjeś kroki, ale nie chciała się odwracać. Ktokolwiek to był, nie mogła spojrzeć mu w twarz. Po chwili poczuła, jak ta osoba kładzie się za nią i mocno ją do siebie przytula. Pragnęła, by oplotły ją silne ramiona Toma. Pragnęła usłyszeć, że ją kochał i że poradzą sobie z tym, ale to była tylko mama. Scarlett wyczuła jej perfumy. Sophie mocno przytuliła ją i nie wyrzekła ani słowa. Chyba żadna z nich nie była na nie gotowa. Poczuła chłód, ale wiedziała, że nie ogrzeje jej żaden koc, bo to jej serce skuwało zimno.
*

Zaparkował auto pod bramą, zgasił silnik i wyjął kluczyk ze stacyjki. Chciał wysiąść, ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Bał się tej rozmowy, bo zdawał sobie sprawę, że to zmieni wszystko i już nie będzie odwrotu. Ale nie chciał go mieć. Niewiele wiedział teraz o swoim życiu, więc wizja skupienia się na Davidzie dawała mu namiastkę poczucia stabilizacji, której bardzo teraz potrzebował. Nie sądził, że kiedykolwiek to poczuje. Nie sądził, że stabilizacja i chęć przynależności okażą się dla niego tak ważne. Miał dwadzieścia dopiero dwadzieścia dwa lata. Uświadomił to sobie teraz, siedząc w tym aucie. Właśnie w tym momencie zrozumiał, co miał na myśli Bill, mówiąc, że czuł się stary i zmęczony. Westchnął ciężko i wysiadł. Za dużo już rozmyślał. Za długo rozkładał wszystko na czynniki pierwsze, a za mało robił. W związku ze Scarlett też i przez to wszystko upadło. Nie mógł pozwolić sobie na stagnację, żeby nie zabić ostatniej nadziei, jaka mu została. Wciągnął z bagażnika prezent dla Davida. Nie miał pojęcia, co kupić. W końcu zdecydował się na wielką ciężarówkę z różnymi częściami wymiennymi. Miał nadzieję, że chłopcu się to spodoba. Nie potrafił jeszcze nazywać go swoim synem, ale często to powtarzał, aby się oswoić.
Bramka była uchylona, więc wszedł. Mama Leny krzątała się na podwórku. Widząc go, zbliżyła się mając nieprzenikniony wyraz twarzy.
- Tom, wiem, że moja córka w przeszłości postąpiła źle, decydując za was oboje i być może ja nie powinnam robić tego w tej chwili, ale ostrzegam cię. Jeżeli wejdziesz tam dziś, dasz mojemu wnukowi nadzieję i odejdziesz, to lepiej zrób to od razu. Zarówno Lena, jak i David przeszli więcej niż powinni, nie funduj im kolejnego zawodu – patrzył na zmęczoną twarz kobiety, która musiała być mniej więcej w wieku jego mamy, jednak wyglądała o kilkanaście lat starzej. Lena nigdy nie zwierzała się z tego, co działo się w jej domu poza ogólnikami. Jednak każda zmarszczka na twarzy jej matki mówiła sama za siebie o wszystkim, co przeszły. Nie chciał przysparzać jej kolejnych.
- Ja biorę odpowiedzialność za swoje czyny, proszę pani. Gdybym wiedział, zrobiłbym to dużo wcześniej. Mogła pani słyszeć o mnie różne rzeczy, ale to nieważne. Prosząc Lenę o zrobienie badań wiedziałem, z czym to się wiąże. Zdawałem sobie sprawę z tego, ile ryzykowałem. Nie mogłem jednak żyć dalej, wiedząc, że istniała możliwość, że David jest… - urwał, a słowo ‘syn’ uwięzło mu w gardle. – Mój – dokończył. – A teraz, kiedy jestem tego pewien, nie mógłbym układać swoje życia na nowo, mając świadomość, że to dziecko wychowuje się bez ojca, mając go. Zbyt dobrze znam ten rodzaj samotności – powiedział patrząc kobiecie w oczy. Skinęła głową.
- Lena jest z Davidem w domu – odparła i odeszła do swojej pracy.
Kiedy wszedł do środka, zastały go radosne dźwięki dziecięcej piosenki. Szedł za melodią, aż do saloniku, gdzie z telewizji rozbrzmiewała piosenka, a Lena z Davidem na rękach wywijała w jej takt, kręcąc piruety. Chłopiec zaśmiewał się w głos, a ona uśmiechała się czule. W prostym golfie w morskim kolorze i dopasowanych zwężanych jeansach wyglądała bardzo atrakcyjnie. Wiedział, że nie na to powinien zwracać uwagę, ani na jej kucyk podrygujący w takt kroków też nie. Poczuł się winny, jakby zdradzał Scarlett. Choć to przecież irracjonalne, biorąc pod uwagę fakt, ile kobiet przewinęło się przez jej łóżko, odkąd się rozstali. To wszystko było dziwne. David spostrzegł go pierwszy.
- Tom! – wykrzyknął uszczęśliwiony, a Lena zamarła. Spojrzała na niego niepewna i zestawiła synka na podłogę. Potem wyłączyła telewizor. Malec podbiegł do Toma, a gdy zobaczył, że prezent był dla niego, zaświeciły mu się oczy.
- Cześć, kolego – Tom postawił pakunek na podłodze i ukucnął przed chłopcem. Lena zbladła, jakby spodziewała się, że zaraz powie ‘wiesz, co? Jestem twoim tatusiem’. A on tylko uściskał Davida, który rzucił mu się na szyję.
- To moje? – upewnił się, gdy rączki już rwały mu się do rozpakowywania.
- Tak jest – odparł z uśmiechem, a chłopiec zaczął rozrywać papier.
- David, chyba o czymś zapomniałeś – upomniała go mama.
- Dzięki, Tom – maluch spojrzał na niego krótką chwilę, a jemu przemknęło przez myśl, jak patrzyłby na niego, gdyby wiedział, że miał przed sobą ojca.
- Porozmawiamy? – zapytał ją już dużo chłodniejszym tonem niż tym, którym mówił do Davida. Skinęła głową i rzuciwszy synkowi ostatnie spojrzenie, poprowadziła Toma do kuchni. – W razie co, to wołaj – rzucił na odchodne, a chłopiec w roztargnieniu kiwnął głową. Lena od razu wstawiła wodę i wyjęła ciastka z iście babcinego kredensu. Zupełnie ignorując obecność Toma, – albo przynajmniej próbowała to robić – znęcała się nad ciastkami, układając z nich jakąś kompozycję na talerzyku. A on stał i czekał. Nie chciał kawy ani ciastek. Potrzebował rozmowy, żeby to wszystko raz na zawsze wyjaśnić. W końcu zdecydowała się odwrócić do niego, a kiedy to zrobiła, stawiając talerz na stole, cała zbladła.
- Siadaj – wskazała na krzesło. – Czego się napijesz?
- Czegokolwiek. Nie po to tu przyszedłem – na te słowa Lena speszyła się jeszcze bardziej i prędko wrzuciła do kubków dwie saszetki herbaty. Zalała je i postawiła na blacie. Zapachniało malinami. Zrobiła to tak szybko, że ledwo mrugnął, a ona już siedziała. Chyba nie tylko jego to wiele kosztowało.
- Więc? – przysunęła swój kubek i objęła go dłońmi. – Co postanowiłeś? – po raz pierwszy spojrzała na niego otwarcie, biorąc przy tym głęboki oddech.
- Nie pojawiłbym się tu, gdybym zmienił zdanie.
- Minęło sporo czasu – wzruszyła ramionami, jakby to nie miało znaczenia, a ona nie myślała o nim, co noc. – Musisz być pewien, że chcesz wkroczyć w jego życie. Inaczej ci na to nie pozwolę – skinął głową. Wziął z talerzyka ciastko, ale nie zaczął jeść. Obracał je w palcach, a cukier, którym było posypane, kruszył się na blat.
- Czy facet, który według ciebie był jego ojcem, istniał naprawdę? – porzucił obserwacje drobinek cukru i ulokował spojrzenie w Lenie. To jedno z pytań, które dręczyło go najbardziej, bo wciąż nie do końca wierzył, że ona naprawdę nie wiedziała. Skinęła głową.
- Istniał. Chyba miał na imię Bastian. Poznałam go na imprezie. Ciebie nie było. Tęskniłam, byłam zła i rozgoryczona. Brat mojej koleżanki był barmanem, upiłam się i… - znów wzruszyła ramionami. Ten gest okazał się jej sposobem na zbywanie dręczących myśli. – Gdybym nie była przekonana, że David jest jego, nigdy bym nie odeszła. A to się zbiegło w czasie. Ty i on – żyłka na szyi Toma zadrgała, gdy spiął się, słysząc, jak mówiła o tym tak po prostu, że przez chwilę był tym drugim albo jednym z dwóch. Nie wiedział, co gorsze. W tym samym momencie uderzyła go myśl. Bardzo przykra myśl. Historia zatoczyła koło. Znów okazał się jednym z dwóch. Lena najwyraźniej pomyślała, że to z jej przyczyny tak się zdenerwował, bo zupełnie zapadała się w sobie.
- Nieważne – odparł po chwili. – Wiesz, wciąż ciężko mi uwierzyć, że naprawdę nie wiedziałaś – odłamał kawałek ciastka i wsunął go do ust. Przeżuwał powoli, jakby to było niewykonalne i starał się zebrać myśli. Nie sądził, że podczas tego spotkania, będzie się czuł aż tak dziwnie. – Nie powiem mu od razu. Chcę złapać z nim kontakt, poznać go, oswoić ze sobą. Chcę, żeby traktował mnie jak kogoś bliskiego, znajomego. Chcę, żeby ta granica najpierw zniknęła, nim wyjaśnię mu, kim dla niego jestem.
- Dobrze – odparła po prostu, próbując się uśmiechnąć.
- Nie mogę obiecać ci, że będę przyjeżdżał regularnie, ale obiecuję, że będę odwiedzał Davida w każdej wolnej chwili.
- Rozumiem. Nie wymagam od ciebie coniedzielnych obiadków. Chcę tylko, żebyś był w jego życiu, skoro się na to zdecydowałeś. Wiem, że masz do mnie żal, ale ja naprawdę nie wiedziałam. Nie masz pojęcia, jak bardzo cię wtedy kochałam i odejście od ciebie było najgorszym, co mi się w życiu przytrafiło, ale wiedziałam, że skoro cię zdradziłam, nie mam prawa przy tobie być. Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, załamałam się. Rozpaczałam po naszym rozstaniu, w dodatku w domu było coraz gorzej. Straciłam głowę. Mama myślała za nas dwie. To wszystko było, minęło. Skupiłam się na Davidzie. Pracuję w samoobsługowym na kasie i to jest ostatnie, o czym marzyłam, ale widocznie taki mój los. Moje życie jest o niebo lepsze niż to, które miałabym, gdybyśmy zostały u ojca. Mamy dom, wiedzie nam się skromnie, ale nie biednie. Jesteśmy zdrowi. Nauczyłam się myśleć innymi kategoriami, niż kiedyś. W głębi serca wierzę, że na mojej drodze pojawi się ktoś, kto pokocha nas oboje, kto będzie mu ojcem. Nie wiem, co myśleć o tobie. Boję się tego, że wkroczysz w nasze życie, ale z drugiej strony już w nim jesteś. Mam nadzieję, że dasz Davidowi to, o czym on tak marzy, bo nie pragnie niczego innego, jak mieć tatę. Wiem, że będzie ciężko. Ta rozmowa jest najlepszym dowodem na to, że już jest… ale Tom. Nie mówię tego wszystkiego, żeby się wygadać. Już tego nie potrzebuję. Nie od ciebie. Chcę po prostu, żebyś nie czuł żadnej presji. Jesteś tu mile widziany. David za tobą przepada, a z mojej strony nie musisz się niczego obawiać – uśmiechnęła się smętnie i upiła łyk już przestudzonej herbaty. Tom siedział chwilę bez słowa, przetrawiając jej słowa. Spojrzał za okno. Loitsche nie zmieniało się, pomimo upływu czasu. Było jedynym pewnym miejscem na świecie. A jak bardzo zmienił się on?
- Rozumiem.
- Cieszę się. On ma dopiero niecałe pięć lat. Macie jeszcze mnóstwo czasu, a David i tak cię uwielbia.  Wnosisz w jego życie coś nowego, tajemniczego, cały ten wielki świat, którego on zupełnie nie rozumie.  Choć on chyba za dużo pojmuje jak na swój wiek. Byłoby mu lżej z brakiem świadomości pewnych rzeczy.
- Nie skrzywdzę go – Tom spojrzał wprost na Lenę, a ona była pewna, że nie kłamał. Jego oczy nigdy nie oszukiwały. A teraz mówiły jej, że mogła mu uwierzyć i że bardzo cierpiał. Zapadła cisza. Ona popijała herbatę, on patrzył w okno, a David prowadził monolog bardziej w swoim języku, niż dla nich zrozumiałym. W tej chwili, gdy było tak zwyczajnie, żeby nie powiedzieć rodzinnie, na Lenę spłynął spokój i odetchnęła z ulgą. Dawno tak się nie czuła.
- Gdyby ktoś kilka lat temu opowiedział ci o życiu, jakie teraz masz, uwierzyłabyś? – zapytał po chwili znów na nią spoglądając.
- Pewnie nie.
- Ja też nie. Nigdy bym nie uwierzył, że życie może być tak popie’przone – westchnął ciężko i rzucił ciasteczko na stół.
*

4 miesiąc od rozstania; druga połowa lutego 2012r.

Scarlett po wyjściu ze szpitala miała jeszcze 4 wolne dni. Zgodnie z zaleceniami Schulza zażywała witaminy i wszelkie wzmacniające medykamenty. Jadła wszystko, co mama, Liv albo Julie podstawiły jej pod nos. Dużo spała i wypoczywała. W sumie to nie wychodziła z łóżka. Jednak nie zamknęła się na wszystko i wszystkich, tak jak stało się po śmierci Liama. Swoje cierpienie zagłuszała snem, a jeśli nie przychodził wspomagała się jakimiś ziołowymi tabletkami, które przepisał jej lekarz. Mało mówiła, a o utraconym dziecku nie chciała rozmawiać wcale. W dodatku wymogła na domownikach, by nigdy nikomu nie pisnęli o tym ani słowa. Dowiedział się tylko Georg, bo powiedziała mu Liv, będąc w pierwszym szoku. Więc na nim też spoczął przymus milczenia. W tym wypadku Scarlett nie miała cienia wyrzutów sumienia. Postanowiła, że to nie może wyjść poza ściany ich domu. Nie może przede wszystkim dotrzeć do Toma. Więc zmuszenie bliskich do dotrzymania tajemnicy było niewielką ceną wedle tego, co mogłoby się zdarzyć, gdyby ta wiadomość poszła dalej.
Kiedy nadszedł dzień jej wylotu do Stanów i spakowana szykowała się do wyjścia, było w niej coś, co wcześniej nie istniało. Piętno, które pozostawiła w niej przelana czara cierpienia. Powróciła dawna zaciętość, ale gdy nikt nie patrzył, zwieszała ramiona i opuszczała głowę. Jej oczy patrzyły chłodno, ale głębiej była tylko pustka. Kroki stawiała pewnie, ale już nie tak energicznie, zupełnie jakby uszło z niej powietrze. Układała usta w cudowne uśmiechy, ale nie było w nich radości. Scarlett na powrót stała się mistrzynią kamuflażu. Sophie wiedziała, że to kolejna ucieczka jej córki i nie mogła jej zatrzymać.
Kilka dni później siedziała do późnej nocy razem z Liv i Shie’em, czekając na transmisję na żywo z jej koncertu, nie mogła się nadziwić, że postawa Scarlett niemal nie różniła się od tej z koncertów w Niemczech. Śpiewała najpiękniej, tylko troszkę częściej drżał jej głos. Mówiła do fanów i utrzymywała z nimi kontakt. Koncert miał tylko kilka przerw więcej, bo wciąż nie odzyskała kondycji. Patrząc na nią, nikt nie mógł się domyślić, że w ciągu tych dwóch tygodni przerwy między częściami trasy, po raz kolejny złamało jej się życie. 
Wieść o jej pobycie w szpitalu dotarła do mediów. Wydała oświadczenie, że to zasłabnięcie spowodowane przemęczeniem, stąd więcej przerw w czasie show i nikt nie pytał o więcej. Nawet Isobel. Wydawałoby się, że zaczęła żyć na nowo. Jednak serce matki wiedziało najlepiej.

Liv przeżuła kolejny kawałek kurczaka i skrzywiła się. Spojrzała na ekran telewizora, swój talerz, a potem na Georga. Skrzywiła się jeszcze bardziej, czując, że mdłości nie są chwilowe i niemal rzuciwszy naczynie na stolik pobiegła do łazienki. Szatyn spojrzał na ledwo ruszony posiłek i powąchał swoje jedzenie. Zamówił je tam gdzie zawsze, więc powinno być świeże. Dziewczyna wróciła po chwili i z ciężkim westchnieniem opadła na kanapę. Była blada.
- W porządku? – zapytał, kiedy z powrotem sięgała po swój talerz.
- Tak – skinęła. – Jadłam na obiad odmrażaną pizzę. To pewnie to – uśmiechnęła się i nabiła na widelec warzywa i kawałek kurczaka. Nie dodała, że pizza była przedwczoraj i że wymiotowała już kilka razy. Nie zdążyła dobrze przeżuć, gdy znów pobladła i pobiegła do łazienki. Georg zaniepokojony poszedł za nią. Nie wiedział, czy mógł wejść, ale uznał, że widział ją w gorszym stanie. Pochylała się nad muszlą, mocno ściskając brzuch. Drżała i wiła się w torsjach, co mu się zdecydowanie nie podobało. Przykucnął obok niej i odsunął jej włosy z twarzy. Zebrał je wszystkie z tyłu i podtrzymywał. Sięgnął ręcznik i położył go sobie na kolanach. Gładził ją po plecach, a spięte mięśnie, choć na krótką chwilę się rozluźniały. Kiedy już nie miała czego zwymiotować, a skurcze żołądka powoli ustępowały, siedziała tak na podłodze, opierając się o deskę i oddychała ciężko. Wzięła ręcznik z kolan Georga i otarła usta. A on gładził ją po plecach i spoglądał na nią zatroskany.
- Powinnaś iść do lekarza. Ostatnio jesteś jakaś nie do życia. Przepisze ci witaminy, czy coś innego i staniesz na nogi. Pewnie dopadło cię zimowe osłabienie – uśmiechnął się pokrzepiająco i podniósł się z kucek. Pomógł Liv wstać, a ona zachwiała się.
- Cho’lera – mruknęła. Oparła się o umywalkę i spojrzała w lustro. Wyglądała jak śmierć. – Ogarnę się i zaraz przyjdę.
- Zrobię ci herbatę – powiedział, rzucając jej uważne spojrzenie i wyszedł. Liv opłukała twarz wodą i poszczypała policzki, żeby nabrały trochę kolorów. Wciąż bolał ją żołądek i w ogóle bolało ją wszystko. Przeczesała palcami włosy i rozejrzała się po łazience. Nie nabałaganiła. Wrzuciła ręcznik do brudów i spuściła wodę. Potem znów spojrzała w lustro i dokładnie się sobie przyjrzała. Wygładziła ubranie, poprawiła włosy i spojrzała sobie w oczy, przybliżając twarz do lutra na tyle, że niemal dotykała je nosem.
- Nie i już – powiedziała twardo do siebie, po czym wyszła z łazienki.
*

5 miesiąc od rozstania; 14. marca 2012r.

Introduce Myself Tour odniosła druzgocący sukces. Na każdym koncercie hale wypełnione były niemal po brzegi, publiczność nagradzała ją głośnymi owacjami i brawami. Jej kariera kwitła. Wszyscy chcieli jej wszędzie. To powinno napawać ją szczęściem. Jej marzenia się spełniały codziennie bardziej. Ale ona czuła się, jakby pokonała wielką górę i dotarła na ten przysłowiowy szczyt i nic tam nie zastała.
Dwunastego lutego odbyła się pięćdziesiąta czwarta gala rozdań nagród Grammy. Wygrała w kategorii najlepszy album pop, album roku, piosenka roku i nagranie roku. Miała na sobie piękną czarną sukienkę. Była prosta; odkryte ramiona, długa, miękko opływająca jej ciało, z rozporkiem na udzie sięgającym o wiele wyżej niż nakazywała przyzwoitość. Włosy, dzięki długim zabiegom fryzjerskim lśniły, spływając kaskadą loków po jej plecach. Zaśpiewała ‘Lift me up’, zrobiła furorę – zarówno na scenie, jak i na czerwonym dywanie, po czym wróciła do hotelu, kiedy tylko gala dobiegła końca. Wcześniej, podczas sesji w Press Room’ie z trudem obejmowała wszystkie cztery statuetki. Powinna być dumna, a czuła się tylko zmęczona. Dzięki wrodzonej gracji nikt nic nie zauważył i wszyscy kochali ją tylko bardziej. Oczywiście, nie licząc tych, którzy poprzez zazdrość nie życzyli jej najlepiej. Na gali pojawiła się w towarzystwie Isobel i Billa, który intuicyjnie powstrzymywał ją w każdej chwili, gdy pragnęła uciec. Roiło się po tym od spekulacji, że może wymieniła braci. Starała się stłamsić je w zarodku, mówiąc podczas wywiadu na czerwonym dywanie, z jakiego powodu był tam z nią Bill. Jednak nie ustrzegło ich to od plotek. Tym jednak nie bardzo się przejmowała. Początkowo chciała iść z Shie’em, ale wszyscy uznali, że lepiej będzie, jeśli jej brat chcący zrobić karierę w policji, nie wystawi się do blasku fleszy. I tak oto w jej zasobie znalazły się kolejne cztery statuetki. Drugi raz z rzędu była najlepsza, ale czy to czyniło ją szczęśliwą?
W poprzednim tygodniu wystąpiła u Jay’a Leno i Ellen Degeneres, która pytała całkiem szczerze i bez ogródek o kwestie, o których Scarlett pragnęła nawet nie myśleć. Tom, Liam, przeszłośc, przyszłość. Kilka razy drżał jej głos i być może pozwoliła złości zbyt mocno w nim pobrzmiewać, ale w sumie to nie dbała o to. Miała prawo do rozżalenia. Mówiła krótko i niezbyt wylewnie o przyczynach, trochę więcej o swoich uczuciach wedle nowej sytuacji, ale nie nazbyt dużo, bo już raz wyjaśniała tą kwestię podczas konferencji prasowej poprzedzającej trasę. Wcześniej była też u Jimmy’ego Kimmel’a i w ‘Wetten, dass…’. Pytano ją niemal o to samo. Płyta, trasa, sukces, plany na przyszłość i tak nawiasem, jak sobie radziła po rozstaniu z Tomem. Aż cisnęło jej się na usta, ‘ byłoby lepiej, gdybym miesiąc temu nie straciła drugiego dziecka’, ale czuła, że chyba nawet nie byłaby zdolna tego wypowiedzieć na głos. Najlepszy w tym wszystkim był czas, który spędzała na scenie. Muzyka dawała jej siłę. Śpiewała całą sobą i chyba to było słychać. Isobel wciąż przynosiła jej pisemka z pochwałami. Dostała kilka naręczy róż od tajemniczego osobnika. W pierwszej chwili łudziła się, że to może Tom, ale pismo w liścikach było zupełnie inne. Miała tylko nadzieję, że nie musiała się tego obawiać.
A teraz trzeci dzień spędzała już w łóżku. Wiedziała, że musiała wrócić do domu. Nie mogła ukrywać się przed rodziną. Przed dziećmi. Nie mogła ich winić za to, że straciła własne. Wiedziała, że wróci, ale potrzebowała jeszcze kilku dni na słabość, na żal i pogrążanie się w beznadziei.
Opłakiwała siebie, zerwanie z Tomem, Liama i poronienie. Całe dwa dni sączyła z siebie hektolitry łez, ale nie poczuła ulgi, więc przestała. W ciszy rozkładała swoje życie na czynniki pierwsze. Od początku do chwili, w której się znalazła i niewiele jej to dało. A najgorsze w tym wszystkim było to, że czuła się niezdolna do odczuwania bólu. Chciała cierpieć, żeby się oczyścić, ale nie potrafiła. Czuła się sparaliżowana, skostniała, pusta wewnątrz. Tylko ta pustka sprawiała jej ból. Był jakby stłumiony. Miała wrażenie, że cała jej żałość została zamknięta szczelnie w czymś, co zagłuszało jej uczucia. Przez tą powłokę przedostawała się tylko namiastka ogromu emocji, jaki w sobie miała i doskwierała jej. Przypominała o swoim istnieniu, by Scarlett wiedziała, że to w niej tkwiło, ale nie naprzykrzała jej się na tyle mocno, by nie mogła tego znieść. I to było znacznie gorsze, niż gdyby odczuwała w pełni, bo nie była ani przytomna, ani cierpiąca i sama nie wiedziała już, czym i kim była. W tym poczuciu spędziła w łóżku kolejne trzy dni. Nie działo się nic. Spała, jadła, patrzyła w sufit, czasem odebrała telefon, który dzwonił nieustannie. Obejrzała mnóstwo melodramatów ze łzawymi zakończeniami, przeczytała kilka książek, pisała i dalej patrzyła w sufit. Robiła to mechanicznie, nie czuła nic w środku. Jakby wypłakała z siebie wszystkie łzy, a jej serce stało się jałowe. Wiedziała, że to złe. Bała się tego, co przynoszą kolejne dni. Nie chciała się wypalić doszczętnie. Przecież miała dopiero dwadzieścia lat! Mając nadzieję, że znów zacznie czuć, że odtaje, postanowiła, że czas na powrót do domu.
*

5 miesiąc od rozstania; 22. marca 2012r.

Na dworze wciąż było ponuro. Popadywał deszcz, zieleń przypominała zgniliznę i nijak kojarzyła się z wiosenną świeżością, no i nie było najcieplej, ale to nie przeszkadzało Davidowi spędzać niemal całych dni na świeżym powietrzu. A zwłaszcza wtedy, gdy był u niego Tom.
Z przyjemnością patrzyła, jak bawił się z Cocą i Rufusem. Biegał za nimi, próbował je tresować i piorunował je spojrzeniem, gdy któreś polizało go po policzku, wygłaszając wielce srogą tyradę. Pokochał te psy, a one z czasem polubiły i jego. A nad wszystkim czuwał Tom. Dla Leny było to nowe doświadczenie. Nie musiała dźwigać całego ciężaru odpowiedzialności za synka sama. Choćby teraz. Piła w spokoju kawę, przyglądała się Davidowi, jak się bawił, ale nie musiała mieć oczy w koło głowy w obawie, że zrobi sobie krzywdę, bo wiedziała, że Tom do tego nie dopuści. Czuła się z tym wspaniale. Ich kontakt stawał się coraz lepszy. David był zachwycony męskim towarzystwem. W mig nauczył się wiązać buty, gdy tłumaczył mu to Tom, a jej próby były bezskuteczne. Jadł bez grymasów, żeby dostać od niego pochwałę. Wzorowo chodził do przedszkola, uczył się nowych rzeczy, bo wiedział, że Tom z uwagą prześledzi każde jego poczynanie przy następnej wizycie i że dostanie od niego pochwałę albo reprymendę. Fakt faktem Tom ani razu nie powiedział jeszcze chłopcu złego słowa, ale mały czuł przed nim taki respekt, że nie dał mu na to ani jednego powodu. David był nim zafascynowany. Pokochał go. Lena to wiedziała. I nie czuła się zazdrosna, gdy przed snem opowiadał tylko i wyłącznie o tym, co robił z Tomem, bo wiedziała, że po jakimś czasie wszystko ucichnie. Teraz dla obu to była nowość. Tom był oddany synowi. W czasie, jaki razem spędzali był na nim stuprocentowo skupiony. Na razie to on do nich przychodził do nich. Na początku było niezręcznie, przesiadywali w salonie, mama Leny wciąż gdzieś się kręciła, jakby bała się, że Tom skrzywdzi jej wnuka. Potem David zabierał go do pokoju, a kiedy się ociepliło, zaczęli wychodzić na dwór. Kiedy pierwsze skrępowanie minęło, obaj byli zadowoleni. David chłonął obecność Toma jak gąbka, a Tom cieszył się z zaufania, jakim od początku obdarzył go synek. Choć nie mogła powiedzieć, że nie był nieco zachowawczy. Jakby wciąż badał teren. W ich domu nie czuł się w pełni swobodnie, jakby zdawał sobie sprawę, że był na kontrolowanym. Lena mu ufała. Widziała, jak przy Davidzie się staje się szczęśliwszy. Jego ściągnięta smutkiem twarz zaczynała kraśnieć radością, odprężał się i śmiał. Jakby zapominał o życiu, które miał poza czasem spędzanym w ich domu.
Coca przewróciła Davida. Lena w pierwszym odruchu chciała wybiec na podwórko i pomóc mu, ale zaczekała i wiedziała, że dobrze robi. Chłopczyk przestraszył się i niepewnie spojrzał na górującego nad nim psa. Tom zareagował natychmiast. Skarcił ją, na co Coca skuliła się u jego nóg. Pomógł synkowi wstać, jego otrzepał kurtkę i spodnie. Ukucnął przed nim i mówił do niego, na co David zaprzeczył. Tom uszczypnął go w nos, a on zaczął się śmiać i dalej biegał. Coca skarcona wciąż czekała na reprymendę, którą zaraz dostała. A potem markotna pobiegła za Rufusem.
Lena chyba czuła się szczęśliwa. Zapomniała już o tym uczuciu, ale teraz miała nadzieję, że długo go nie zapomni. Jej wzrok mimowolnie prześlizgiwał się z Davida na Toma. Wciąż miała do niego słabość. Nie potrafiła sprecyzować tego uczucia, ale ono było. Tak bardzo się teraz zmienił. Nie był zbuntowanym chłopcem w dredach. Był już mężczyzną i to niezwykle przystojnym. Westchnęła, odstawiając kubek na szafkę. Powinna przygotować im coś do jedzenia, bo świeże powietrze na pewno ich wygłodzi. Lubiła myśleć o nich, jako o ‘swoich chłopach’, nawet jeśli byli nimi tylko w jej głowie.
- Wstawiłabyś pranie, a nie wystawasz pod tym oknem – jej mama dziarsko wkroczyła do kuchni, a ton wcale nie był przyjemny. Nie pochwalała jej zaangażowania w relacje Toma i Davida. Chyba w ogóle nie pochwalała Toma w ich życiu.
- Dobrze, mamo – wzięła kubek i wstawiła go do zlewu. – Potem przygotuję im coś do jedzenia.
- Jak chcesz, ale przypilnuj, żeby David się nie przeziębił. On pewnie o to nie zadba – pokręciła głową i wyszła z pomieszczenia. Lena westchnęła. Tom kilka razy poprawiał mu czapkę i sprawdzał czy nie poluźnił mu się szalik. Mogła być spokojna. Rzuciła ostatnie spojrzenie za okno i weszła do łazienki, rozmyślając, co dobrego dla nich przyrządzić.
*

- Sto lat, sto lat, sto lat! – Candy-Taylor wpadła do pokoju Rainie-Catherine, głośno wyśpiewując jej ‘Sto lat’. Podniosła się jeszcze trochę zaspana, a córka wpadła jej w ramiona, wypowiadając nieskładne życzenia. Ta niczego nieświadoma dziewczynka była jedynym dobrem, jakie miała na świecie.
- Dziękuję – ucałowała ją w czoło i mocno przytuliła. Z Taylor wtuloną w ramię, oglądała rysunek, który od niej dostała. – Piękny – jeszcze raz ucałowała ją w czoło i mocno do siebie przytuliła. – Wskakuj pod kołdrę – powiedziała łamiącym się głosem i odrzuciła kołdrę, by Taylor mogła się położyć i okryła ją. – Może zrobisz sobie dziś wolne? Ja też mam. Uczcimy jakoś te moje urodziny, dobrze? Zrobimy coś fajnego.
- No pewnie! – mała wtuliła się w mamę jeszcze mocniej, najwyraźniej nie spostrzegając jej nienaturalnie cichego głosu. Catherine spojrzała jeszcze raz na obrazek; błękitne niebo, zielona trawa, na niej koc i kosz piknikowy. A obok trójka rzucających do siebie ludzi. One dwie i… nie musiała pytać, kto był trzeci. Jej córeczka miała wielki talent, jeżeli chodziło o rysunek i oddała wiele szczegółów. Trzeci był Bill, taki, jakiego widziały go ostatnim razem w dniu jego urodzin. Wszyscy troje byli szczęśliwi. U góry widniał napis, po niemiecku. ‘Tak spędzimy twoje urodziny za jakiś czas. Kocham cię, mamusiu.’ Catherine coś ścisnęło w środku. Niczego nie pragnęła teraz bardziej, jak być znów Rainie – Rainie Billa. Chlipnęła, nim zdążyła się powstrzymać. Taylor to zauważyła i badawczo spojrzała na mamę.
- Sprawiłam ci przykrość tym rysunkiem, mamo?
- Nie, cukiereczku. Po prostu, bardzo bym chciała, żeby tak wyglądały moje urodziny.
- Ja też, dlatego zrobiłam taki obrazek, żebyśmy pamiętały, że kiedyś tak będzie. Dołączą do nas wszyscy; Tom, Scarlett, Liv, Georg, Shie, Julie i dzieciaczki i pani Sophie, pani Simone, pan Gordon, Georg, Gustav i och. Mamusiu będzie tak. Obiecaj, że będzie – Taylor spojrzała na nią wyczekująco, a prośba w jej oczach była tak przejmująca, że Catherine pękało serce, gdy wiedziała, że musi zranić córkę.
- Nie mogę, kochanie. Nasza przygoda może trwać jeszcze bardzo długo, może zawsze – nie powiedziała nic na to. Jedynie smutno potaknęła.
- Pan Armstrong przyjedzie dziś na kolację?
- Tak, aż z Saint Louis. Ma dla nas jakieś wieści.
- A on będzie twoim chłopakiem? – Catherine spojrzała zdziwiona na Taylor. Nie wiedziała, skąd przyszła jej do głowy taka możliwość.
- Nie, dlaczego myślisz, że miałby być?
- Bo on na ciebie czasem patrzy prawie tak jak Bill.
- Naprawdę? – dziewczynka skinęła głową i nawinęła na palec jasnobrązowy kosmyk włosów mamy.
- Chyba cię lubi, ale ja bym nie chciała żebyś miała jakiegoś chłopaka. Bo mógłby być jak Hans. Twoim chłopakiem może być tylko Bill, bo on nas kocha – Catherine pogładziła córkę po policzku i uśmiechnęła się, wycierając ostatnie łzy.
- Nie będzie chłopaka. Jesteśmy tylko we dwie – dziewczynka, jakby uspokojona wtuliła się w mamę i odetchnęła zadowolona.
Ucieczka uwolniła je od Hansa. Z ich życia zniknęła przemoc i strach. Została niepewność, ale już nie tak często ściskała w pięści klucz idąc ulicą, żeby się bronić w razie potrzeby. Minął już niemal rok odkąd uwolniły się od Hansa, ale ona nie czuła się wolna. Właśnie kończyła dwadzieścia pięć lat, więc powinna cieszyć się młodością, odchowaną córką i tym, że mogły swobodnie oddychać, ale nie czuła tego. Rany wciąż były zbyt świeże, a tęsknota nie pozwalała im się goić. Sączyła się z nich jak ropa, a ona nie znała sposobu, żeby to zatrzymać. Źle jej z tym było. Bardzo często było jej źle. Obiecano im nowe, spokojne życie. A one tułały się po kraju, wciąż zmieniając tożsamości i była tym zwyczajnie zmęczona. Nie miała pewności, czy Armstrong nie wpadnie do nich z wieścią, że znów są śledzone. Nienawidziła pakować zawsze tej samej granatowej walizki. Nienawidziła zostawiać kolejnych mieszkań i niszczyć dowodów tożsamości. Nienawidziła dowiadywać się, że odtąd nazywała się Parker, Moor, Thomas, czy Stanley. Nienawidziła zmieniać imion i widzieć zawodu w oczach córki, że znów muszą uciekać, gdy ona wreszcie znalazła koleżanki. Chciała dać swojej dziewczynce spokojne dzieciństwo i głównie dlatego zgodziła się na to szaleństwo. Nie mogła tego zrobić i coraz częściej zastanawiała się, czy ta wieczna ucieczka wciąż miała sens.
*

6 miesiąc od rozstania; 27. marca 2012r.

Przeglądając swój kalendarz zdała sobie sprawę, że właśnie zaczął się szósty miesiąc odkąd rozstała się z Tomem. W pierwszej chwili ciężko było jej w to uwierzyć, a w następnej w to, że ten czas przeciekł jej między palcami, a jeszcze mocniej nie wierzyła w to, że wytrwała bez niego tak długo. Westchnęła ciężko i zatrzasnęła kalendarz. Była głupia, kiedy zapominała, dlaczego się rozstali. Wciąż skupiała się na tym, jak bardzo tęskniła, zamiast na tym dlaczego musiała tęsknić. Wiedziała, że nie nauczy się żyć bez tego tępego bólu w klatce piersiowej, jeśli nie uświadomi sobie, że to on nie chciał prawdy. To on wybrał Lenę. To on odszedł. To on zwątpił i to on zdecydował pochopnie. To była jego wina. Zacisnęła dłonie w piąstki i wstała z fotela. Spojrzała w lustro i dumnie zadarła podbródek. Trzymanie się prosto, to jej sposób na nie załamywanie się. Za każdym razem przechodząc obok lustra i widząc swoje odbicie, przypominała sobie, że nie ma mocy, która sprawiłaby, że nie poradzi sobie z życiem. Musiała dać sobie radę. Było jej niewyobrażalnie ciężko i czasem tak bolało, gdy próbowała zaczerpnąć tchu, ale wiedziała, że musi to przetrwać. Los pokazał jej, że nic już nie łączyło ją z Tomem. Gdy odebrał jej dziecko, to tak jakby odciął nić, która nie pozwalała im zbytnio oddalić się od siebie, choć znajdowali się zupełnie daleko. Nie było już nic. Tylko wspomnienia, żal, złość i ta przeklęta tęsknota, którą musiała zwalczyć. Scarlett wiedziała, że sobie poradzi. Tata by tego chciał. Wspierał ją, gdy próbowała otrząsnąć się po Mike’u. Teraz też, by to zrobił, więc nie mogła go zawieść. Wyszła z pokoju i skierowała się na parter. Miała już plan. Postanowiła zająć się karierą. Skoro nie zanosiło się na to, by ułożyły się jej prywatne sprawy, chciała spełnić swoje każde marzenie związane z muzyką. A w przyszłości nie wykluczała ewentualności związania się z kimś. Wiedziała, że to prędko nie nastąpi. Jej miłość do Toma była zbyt silna, żeby wypuściła ją od razu ze swych sideł. Ale miała plan, to się liczyło i postanowiła, że kiedyś będzie szczęśliwa. Kiedyś jej się uda. Zdziwiła się widząc ogromny kosz mandarynek. Spojrzała pytająco na Shie’a, który odebrał przesyłkę. Postawił go na komodzie i w odpowiedzi na jej pytające spojrzenie, jedynie wzruszył ramionami.
- Do ciebie – rzucił na odchodne. W razie, gdyby nie była tego pewna. Sięgnęła po liścik. Pismo było takie samo, jak to przy kwiatach, które dostawała. Ale teraz autor nie był już anonimowy.

‘Mam wielką nadzieję, że te mandarynki przyniosą wiosnę do twojego serca.
Javier
Ps. Będę zabiegał o twoje wybaczenie tak długo, jak będzie to konieczne.’

Westchnęła ciężko i spojrzała na okrąglutkie, wyglądające smakowicie owoce. Uwielbiała mandarynki. Powinna zezłościć się na Javiera, że zdobył jej prywatny adres i ośmielił się napisać po tym wszystkim, co się stało, ale… nie czuła złości. Wszystko było jej obojętne. Widok dzieci nie sprawił, że jej uczucia odżyły. Bolało bardziej, ale niewiele to zmieniło. A teraz ich unikała, co było trudne, gdy Nico garnął się do niej. Sięgnęła po mandarynkę i oderwała kawałek skórki. Pachniała niesamowicie. Nie wiedziała, co z tym wszystkim zrobić. Miała już dosyć rozmyślań i planów. Chciała, żeby było dobrze. Chciała tylko poczuć się lepiej. Nic więcej. 
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo