22 maja 2012

70. Ani czas, ani mądrości nie odmieniają człowieka, bo odmienić istotę ludzką zdolna jest tylko miłość.

Tytuł: Paulo Coelho
Jedenaście minut

Lestat.
*

9. miesiąc od rozstania; lipiec 2012

Przyjemny, letni wiatr rozwiewał włosy Scarlett, gdy delektując się ciszą i ciepłem, czytała na tarasie. Wszystko zostało już w pełni zagospodarowane. Pracownicy zniknęli z jej mieszkania kilka tygodni wcześniej, a ona zdążyła się już trochę zadomowić. Cały taras wyglądał jak z bajki. Wcześniej nie zdawała sobie sprawy z tego, że można stworzyć ogród na dachu. Więc miała swój kącik wypoczynkowy, altanę z prawdziwego zdarzenia, zieleń, kwiaty i zioła, wśród których łapała słonko, choć tkwiła w środku miasta. Na stoliku leżało opasłe tomisko Przeminęło z wiatrem, które niedawno skończyła czytać, a ona trzymała na kolanach otwartą na jednej z pierwszych stron Scarlett. Nigdy nie sięgała po tą kontynuację, bo jakoś nie ciągnęło jej do czegoś, co było rozwinięciem powieści, a nie wyszło spod pióra Mitchell. Jednak teraz, gdy miała dużo wolnego czasu i zbyt wiele poświęcała go na myślenie, uznała, że czas najwyższy przeczytać tą książkę po raz kolejny i zajrzeć do jej ciągu dalszego. Większość życia porównywano ją do głównej bohaterki, nie tylko przez wzgląd na imię, więc łudziła się, że kiedy zagłębi się w jej historię, znajdzie odpowiedzi na dręczące ją pytania. Mimowolnie zerknęła na ostatnią stronę. Scarlett wygrała swoje szczęście. Nie poddawała się, walczyła. Często zaliczała upadki, ale z każdego się podnosiła. Miała swoje wspaniałych dzieci. Brunetkę bulwersowało, że tak bardzo je ignorowała. Jednak nie to było najistotniejsze, bo nie odgrywały one wielkich ról w życiu ich matki. Scarlett pochłaniała każde słowo. Już zapomniała, jak bardzo kiedyś lubiła tą powieść. Zwłaszcza, gdy było jej smutno, wracała do fragmentów, gdzie główna bohaterka radziła sobie ze wszystkim i pomimo wszystko. Kiedyś też tak umiała, teraz już nie była tego taka pewna. Irytowało ją to, że nie potrafiła zebrać się w sobie i zmienić wszystko, jak kiedyś.
Gdy Rhett znów odrzucił Scarlett, zamknęła książkę z trzaskiem. Skrzywdziła go, ale czy musiał być taki zgniewany? Taki hardy i nieugięty? Powinien wcześniej rozwiązać problemy, jakie ich dzieliły, a nie odwracać się od niej, gdy obojgu było im ciężko. Skądże ona to znała…Wróciła do mieszkania, dzierżąc pod pachą książki i stanęła na – jak to nazywała – balkonie. Podobało jej się to rozwiązanie. Za sobą miała drzwi do pokoi, a przed sobą nieogarnioną przestrzeń. Twórca tego pomysłu był dla niej geniuszem. Zaniosła książki do sypialni i po drodze zajrzała do swojej łazienki, potem do pokoi gościnnych i łączącej je kolejnej łazienki, a potem do sali lustrzanej, którą kazała zrobić z dwóch pozostałych pokoi gościnnych. Nie uważała, by kiedykolwiek potrzebowała więcej. Jeszcze nikt u niej nie nocował i nie zanosiło się na to, więc cztery sypialnie dla gości były przesadą. Lubiła czasem przechadzać się po domu, bo napawał ją dumą. Wszystko, co tam było zawdzięczała sobie i cieszyła się z każdego najmniejszego bibelotu. Wszystko było wypieszczone i wysprzątane, bo gdy jej się nudziło – zajmowała się właśnie tym.
Kiedy postanowiła się wyprowadzić z domu rodzinnego, widziała światełko w tunelu. Własne mieszkanie miało być jej sposobem na dojście do siebie. Wkładała w nie całą swoją energię i zaangażowanie, dzięki czemu odpychała niechciane myśli. Była zaaferowana do tego stopnia, że nawet nie zauważyła, kiedy wszystko zostało wykończone, a ona, siedząc samotnie w dzień taki jak ten, musiała przyznać, że to nie był jej gwarant szczęścia, że dzięki temu mieszkaniu nie czuła się wiele lepiej. Wciąż czegoś jej brakowało.
I jeszcze nie wiedziała czego.

Godzinę później, gdy kontynuując lekturę dopijała latte macchiato, rozdzwonił się domofon. Nie ten, którym bezpośrednio otwierała bramę, a potem drzwi, ale ten, którym łączyła się z dozorcą. Zdziwiła się, bo nikogo się nie spodziewała.
- Tak?
- Pani O’Connor, przyszła jakaś pani i twierdzi, że bezzwłocznie musi się z panią widzieć. Nie mam nikogo na liście gości i nie wiem, co zrobić.
- W porządku, panie Bachmann. Jak się nazywa? – tu nastała chwila ciszy, ale Scarlett już przeczuwała, kto ją odwiedził.
- Przyszła pani Bieglow-Parker.
- Niech pan ją wpuści – odparła i odłożyła słuchawkę. Mogła się spodziewać, że Isobel do niej przyjdzie. W końcu od kilku miesięcy nigdzie się nie pojawiła, a to oznaczało mniejszy strumyk gotówki spływający do kieszeni jej menager. Pognała do garderoby, gdzie wciągnęła na siebie czarną, długą bluzkę na ramiączkach. Powyciągany T-shirt nie był najlepszym strojem na powitanie nieskazitelnej Isobel. Przeczesała palcami włosy, ale zdawała sobie sprawę, że dawno straciła nad nimi kontrolę. Sięgały jej pośladków, a nawet częściowo je zakrywały i pogodziła się z tym, że może nad nimi zapanować tylko, jeśli ściśnie je w warkoczu. Lubiła swoje loki, ale były bardzo męczące. Więc sobie darowała. Zamiast dzwonka usłyszała donośne pukanie.
- Jestem w szoku, że pofatygowałaś się na tą prowincję – mruknęła, gdy wpuszczała Isobel do środka.
- No, no, no. Nieźle się tu urządziłaś – odparła, jakby zupełnie nie słyszała słów Scarlett. – Nie posądziłabym cię o taką fantazję.
- Dzięki, Isobel – dziewczyna wywróciła oczami i ruszyła do kuchni. – Chcesz coś do picia?
- Wodę gazowaną, jeżeli masz.
- Pewnie, że mam. Siadaj – zabrała ze stołu swoją szklankę i książkę. – Co cię sprowadza?
- Rozumiem, że pytasz retorycznie – odparła Isobel, wyjmując z torebki netbooka. – Słuchaj, Scarlett. Ja rozumiem, że życie osobiste nie układa ci się, jak z bajki, ale musisz wiedzieć, że nikt nie ma lekko – spojrzała krytycznie na brunetkę, a potem na palemkę w swojej wodzie. Upiła spory łyk i kontynuowała tyradę. – Zaczynasz karierę wyśmienicie, tak jak marzyłby sobie każdy muzyk. Z miejsca wskakujesz na pierwsze miejsca. Potem znikasz, rodzisz dziecko, nie ma cię. Potem znikasz jeszcze bardziej, bo je tracisz. A kiedy rozstajesz się z Tomem, Internet huczy od plotek. Potem wracasz. Znów jesteś na szczycie, jakbyś pstryknęła palcem i masz. Świat cię kocha coraz bardziej, bo wie, ile przeszłaś. A potem znowu znikasz i nie ma cię i nie ma. Ludzie spekulują, tworzą miliony plotek, jesteś na językach niemal nieustannie odkąd skończyłaś promocję reedycji, twoja popularność ani na chwilę nie maleje, ludzie kupują płyty, ale Scarlett. To nie będzie trwać wiecznie. Ludzie czekają w napięciu, bo wydaje im się, że nagrywasz. W dodatku w sieci pojawiły się zdjęcia z tym całym Timem – dziewczyna spojrzała na nią zaskoczona. – Tak, sprawdzili go i dokładnie wiedzą, z kim się spotykasz, gdzie, a nawet kiedy. Więc sensacja jest ogromna, bo nie nastąpiło wielkie pojednanie z Tomem, a pojawił się inny przystojniak, więc. Scarlett, nie każę ci nagrywać nowej płyty, bo wiem, że nie zrobisz tego póki, nie zechcesz, ale zacznij się znów pokazywać. Zorganizuję ci jakieś występy, może mini koncert, w sierpniu jest MTV Video Music Awards, więc możesz tam iść. Będziesz dla nich gratką. Nie zmuszam cię do nieustającej pracy, chodzi o to, żeby ona była w miarę ciągła. Ludzie nie są do ciebie przywiązani na zawsze. W każdej chwili mogą odejść. Może wydasz singla, który mógłby mieć premierę na gali albo w jakimś programie. Musisz coś robić, cokolwiek, co utrzyma cię na powierzchni. Muzyka może i jest twoją pasją, ale teraz to też praca, a o pracę trzeba dbać – Scarlett, która dotąd stałą oparta o blat szafki, usiadła i popatrzyła chwilę na Isobel zajętą pisaniem czegoś.
- Wiem, że muszę pracować. Wiem, że nie mogę zaniedbywać fanów. Dlatego zgodziłam się na twittera i sumiennie go prowadzę. Wiem też, że to tylko namiastka i oni czekają na moją muzykę. Ostatnio wrzuciłam im krótkie nagranie z nową piosenką i świetnie się przyjęło. To mało, ale na razie musi im wystarczyć. Wiem, że inni też mają źle, ale ja nie jestem inni. Teraz mam czas dla siebie i układam sobie wszystko w głowie. Napisałam kilka piosenek i układałam melodie. Pracowałam też z Mattem, podsyłam chłopakom teksty i pracują nad muzyką. Nie siedzę bezczynnie, ale nie zamierzam dopuścić do tego, żebym zaczęła myśleć o muzyce jak o pracy. Mów, co chcesz. Kiedy będę gotowa wrócić, zrobię to.
- Scarlett, jesteś gorsza niż dziecko – odparła zniesmaczona.
- Trudno. Wybacz Isobel, ale to ty pracujesz dla mnie, a nie ja dla ciebie – kobieta uniosła jedynie brwi, jakby zaskoczona uwagą Scarlett.
- Jak sobie chcesz, ale masz rację, pracuję i telefony tego całego Fontaine wcale mi tego nie ułatwiają.
- Co on ma do tego?
- Wydzwania, pisze, robi wszystko, żeby dostać możliwość spotkania się z tobą. Znaczy nie on, jego menager.
- Jeszcze tego mi brakowało – prychnęła.
- To każ mu się odwalić i tyle.
- Pomyślę o nim później i dam ci znać, co zrobić.
- Zatem namyślaj się szybko. Pamiętaj, że czas to pieniądz – powiedziawszy to, wstała i nie siląc się na większe pożegnania, skierowała się do wyjścia, ale mniej więcej w połowie drogi zawróciła. – Zapomniałabym. Ostatnio pomyślałam, że mogłabyś zająć się dobroczynnością. Wiesz, wspomóc budowę studni w Sudanie albo jakieś biedne dzieci. Dzięki temu ludzie wiedzieliby, że jesteś i masz powód, żeby nie robić muzyki. Chociaż na chwilę – powiedziawszy to, wyszła. Scarlett stała tak jeszcze przy drzwiach dłuższą chwilę, rozmyślając nad minionymi dwudziestoma minutami i nas tym wszystkim, co powiedziała jej Isobel. Muzyka, gale, dobroczynność. Wszystko było interesem, ale Scarlett nie miała jeszcze pewności, co z nim zrobić. Co istotniejsze, Isobel mogła przekazać jej to wszystko przez telefon czy podczas wideokonferencji. Koniec końców doszła do wniosku, że menager pewnie chciała ją sprawdzić. Wzruszyła ramionami i wróciła do książki. O całej reszcie wolała pomyśleć później.
*

Na początku były mdłości i te wszystkie inne przykre objawy. Fakt, nie na tyle, by mogła się skarżyć, ale uprzykrzały jej życie. Potem martwiła się dodatkowo tym, co pomyśli Scarlett. A teraz, kiedy Scarlett wiedziała i teoretycznie nie musiała się tym martwić, upały nasilały się coraz bardziej i nie wiedziała już, na co narzekać. Miała coraz większy brzuch, bolał ją kręgosłup, dziecko kopało i miażdżyło jej wnętrzności, puchły jej nogi i nie miała kostek, a w dodatku nie widziała już swoich nóg, bo brzuch był za duży. W dodatku bała się skarżyć na cokolwiek, by znów nie dostać kazania na temat tego, jak bardzo szkodzi dziecku swoim nastawieniem. A co z nią? Czy ktoś w ogóle pytał, jak się z tym wszystkim czuła? Przecież ona już nie była zła na dziecko, że było była. Złościła się na swoje poczucie, a to była przecież różnica! Widząc kanapę w jednym ze sklepów z akcesoriami dla dzieci, wyprzedziła Georga i natychmiast usiadła. Zignorowała pytanie sprzedawczyni, czy mogła w czymś pomóc, bo wiedziała, że Georg się tym zajmie. Siedziała tak i siedziała, a myśli powoli kołowały w jej głowie. Czuła się już tak bardzo zmęczona, że nie przejmowała się konwenansami. Wiedziała, że nie odsapnie zbyt długo, bo przyszły tatuś robi jedynie wstępne oględziny, a kiedy przyjdzie co do jakichś decyzji, będzie musiała się podnieść. A tego nie chciała, bo kanapa była zbyt wygodna, a ona już zbyt zmęczona tym całym kupnem wyprawki. Przymknęła oczy, dosłownie na chwilkę, a kiedy została wyrwana z drzemki, co zdziwiło ją samą, - bo przecież ona nigdy nie przysypiała tak znienacka! – przed oczami miała siostrę, a nie Georga. Zmarszczyła brwi, siadając prosto i pytająco spojrzała na Scarlett. Brunetka westchnęła i usiadła obok.
- Georg zadzwonił do mnie jakąś godzinę temu, twierdząc, że trochę nie ogarnia – odparła, po czym dodała karcącym tonem. – I, że ty mu nie pomagasz.
- No Scarlett, no. Jak ja mam skupić się na czymkolwiek, kiedy nie radzę sobie sama ze sobą. Wszystko mnie boli, jest mi duszno i serce wciąż wali mi jak szalone. W dodatku dziecko, co chwila urządza sobie mecz piłki nożnej. Nogi mi tak spuchły, że pewnie wyglądają jak dwa balerony. Czuję się brzydka i zmęczona, w dodatku zaczynam przypominać orkę! Więc nie oczekuj ode mnie, że będę interesować się jakimiś tam zakupami – wykrzyknęła, na szczęście nie na tyle głośno, by ktoś ją usłyszał i rozpłakała się. Scarlett już zdążyła zapomnieć, jak to było, gdy wzruszała się czytając skład jogurtu. Przysunęła się bliżej i przytuliła siostrę. Wciąż miała do niej żal, ale za bardzo ją kochała, by pozwolić mu wziąć nad sobą górę. A Liv za bardzo potrzebowała jej pomocy. Dlatego schowała dumę do kieszeni, zignorowała ścisk w żołądku na widok pękatego brzucha siostry i od razu po telefonie szatyna, przyjechała do galerii. Miała ze sobą Toby’ego, więc niczego się nie obawiała. No, może poza konfrontacją z Liv. Jednak widząc beznadzieję, w jakiej pogrążyła się jej siostra, wszystkie obawy Scarlett minęły.
- Czyli jest kiepsko.
- Nawet bardzo – odparł Georg, który najwyraźniej przysłuchiwał się im.
- Obejrzałeś wózki? – zapytała, uśmiechając się do niego pokrzepiająco.
- Tu są najfajniejsze.
- Mówiłam, że tak będzie. Kupowaliśmy tu głęboki dla Liama, Jul i Shie też stąd mają. Z resztą w tym sklepie jest dobry wybór wszystkiego. Choć pączuszku – wstała i pociągnęła Liv za rękę. – Pomogę ci przez to przebrnąć.
- Georg jest zły – mruknęła do Scarlett, kiedy wchodzili do działu wózków.
- Wcale nie jestem zły.
- Widzę – burknęła znów i wzięła go pod ramię. – Jesteś cudowny, że się tak przejmujesz, chociaż ja nie umiem.
- To właśnie ty powinnaś się przejmować – Liv westchnęła, a Georg się naburmuszył. Szli tak chwilę zasępieni, a Scarlett się zdenerwowała.
- Okej, gołąbeczki. Mnie też nie jest łatwo być tu, teraz, z wami i generalnie nie jestem jakaś kwitnąca, więc zróbmy to po prostu. Wybierzmy najlepszą wyprawkę na świecie i miejmy to z głowy – para popatrzyła na Scarlett tak, jakby właśnie uświadomili sobie, dlaczego nie czuła się zbyt dobrze w tym otoczeniu i oboje przybrali smutne miny, nie wiedząc najwyraźniej, co powiedzieć. – No, już. Znam te spojrzenia – mruknęła.
- Przepraszam – szepnęła Liv.
- Za ubrankami stoi ktoś z aparatem, więc nie róbmy tu dramy. W domu popłaczemy sobie razem – pomachała do obiektywu ukrytego między śpiochami i ruszyła w kierunku ostatniego rzędu wózków. Zatrzymała się przy granatowym, a w zasadzie szmaragdowym z dodatkami w kolorze ecru. – Wiem, że to dziewczynka, ale nie uważacie, że jest słodki? Te duże koła dodają mu takiej delikatności.
- Lubię takie retro – uśmiechnęła się smutno, co Georg najwyraźniej uznał za gest aprobaty, więc zaraz przywołał ekspedientkę, by przygotowała wózek do kupna, a oni skierowali się w kierunku działu z zastawą dla niemowląt.
- A tak a propos tego paparazzi. Chyba wcześniej nie fotografowano was razem, nie?
- No nie – szatyn wzruszył ramionami. – To stałoby się prędzej czy później. Przecież nie możemy wiecznie wciskać kitu, że jesteśmy sami i czekamy na prawdziwą, wielką miłość. Ja już swoją znalazłem i nie zamierzam się z tym kryć – na te słowa Liv oblała się rumieńcem i wzięła z półki jedną z butelek. Scarlett skinęła głową i zwróciła się do siostry.
- Ta jest jeszcze za duża, musicie mieć mniejszą. Sto dwadzieścia pięć mililitrów wystarczy, jeśli będziesz karmić piersią, a wygląda na to, że będziesz – brunetka rzuciła krótkie spojrzenie na powiększone piersi siostry. – To butelka przyda ci się tylko do herbatki koperkowej, jeśli będzie bolał ją brzuszek, no i później, jak podrośnie i zacznie pić herbatki czy soczki – Liv spojrzała na Scarlett, jakby mówiła o niestworzonych rzeczach i zrezygnowana odstawiła butelkę. Wzięła jedną z mniejszych i ustawiła ją w koszu, który pchał Georg.
- Nie mam o niczym pojęcia.
- To zacznij czytać poradniki dla przyszłych mamuś. W większości mijają się z prawdą i nijak te rady mają się co do wychowywania dzieci, ale znajdziesz tam takie podstawowe rzeczy, które trochę cię oświecą, a poza tym będziesz uczyć się z dnia na dzień. To, że ja cieszyłam się moim dzieckiem, nie sprawiło, że umiałam wszystko od początku. Byłam przerażona, kiedy pierwszy raz trzymałam Liama na rękach. Bałam się, że skrzywdzę go swoją niewiedzą, ale macierzyństwo przychodzi samo. W pewnym momencie, po prostu wiesz, czego potrzebuje twoje dziecko – Scarlett, mówiąc to, miała na ustach rozmarzony uśmiech, jakby była myślami, gdzieś w kwietniu czy maju ubiegłego roku. Zaraz jednak wróciła na ziemię i uważnie spojrzała na Liv. – Dużo o tobie myślałam, o tej twojej niechęci, o niezadowoleniu…
- Ja nie czuję do niej niechęci. Ja już sama nie wiem, co czuję – przerwała, wzruszając ramionami.
- Wydaje mi się, że pokochasz ją, gdy tylko weźmiesz ją na ręce. To staje się zupełnie naturalne, by je kochać. To maleństwo… - westchnęła i uśmiechnęła się do swoich wspomnień. –  Obiecuję ci, siostrzyczko, że we wrześniu wspomnisz moje słowa – w oczach Liv znów zebrały się łzy, które szybko starła.
- Boję się.
- Wiem.
- A jeśli zrobię coś nie tak? Jeśli nie będę umiała być dla niej dobra?
- Słuchaj, nie ma znaczenia, jaką kupisz butelkę czy wózek. Nie ma znaczenia, czy będziesz ubierać ją na różowo czy w paski. Dla tego maleństwa liczy się to, czy je kochasz. Ono siedzi w twoim brzuchu i nic nie rozumie, ale wie, że się smucisz. I gadanie, że masz się ogarnąć czy je pokochać, nic nie da, póki sama tego nie poczujesz. Masz mnie na wyłączność, będę w tym z tobą i wyjaśnię ci każdą wątpliwość, choć wiedzę mam niewielką. Pomogę ci poradzić sobie z tym wszystkim, ale ty musisz mi powiedzieć, co w tobie naprawdę siedzi. Dziecko to wielka odpowiedzialność i rozumiem twój lęk, ale wiem też, że kiedy ją zobaczysz i przytulisz, ona stanie centrum twojego świata i wszystko, czym się teraz trapisz, wyda ci się nieważne.
- Chyba się pogubiłam, Scarlett – Liv niepewnie spojrzała w stronę szatyna, który uważnie śledził rozmowę. Nie dał po sobie poznać, co czuł, widząc tą zmianę w Liv. To nie było wiele, ale przynajmniej dała po sobie poznać, że nie czuła niechęci do tego maleństwa, że coś się w niej kruszy. Pokazała coś, co on już dawno powinien był zauważyć.
- Pogadamy o tym w domu. Dziś zostajesz ze mną na noc. A teraz potrzebujecie jeszcze szczotkę do włosów, artykuły kąpielowe, no i wanienkę oczywiście. A potem pójdziemy do ubranek, choć chyba wystarczy kupić na początek wyprawkę do szpitala, bo przecież, ja mam masę rzeczy po Liamie, a Julie po Nico i dziewczynkach. Nie ma sensu, żebyście za dużo kupowali. Chyba, że chcecie – przerwawszy monolog, odwróciła się do Liv i Georga i widząc ich miny, przejęła od niego wózek z zakupami. – Idę do akcesoriów kąpielowych. Poczekam tam na was – uśmiechnęła i dziarsko ruszyła przez sklep. Momentami dużo kosztowało ją zachowanie spokoju, ale wiedziała, że teraz były już ważniejsze rzeczy niż jej smutek. Musiała go schować do kieszeni. Ucieczka nic nie dała, bo przecież spotkała się z rodziną i musiała stawiać czoła wspomnieniom. Musiała stawiać czoła wszystkiemu. Dlatego robiła wszystko, by czuć się jak najswobodniej w sklepie z artykułami dziecięcymi i ignorowała ucisk w sercu. Kiedyś musiał przecież zelżeć.
Georg wprowadził Liv między regały z ubrankami i bucikami. Objął delikatnie ramiona dziewczyny i spojrzał jej w oczy.
- Przepraszam, Liv – szepnął i czule pocałował ją w czoło, a potem mocno do siebie przytulił. Jej duży brzuch uciskał jego własny, ale on już zdążył polubić ten ucisk. Za każdym razem uświadamiał mu, że życie to coś znacznie większego niż gonitwa dnia codziennego. – Dopiero teraz, kiedy rozmawiałaś ze Scarlett zdałem sobie sprawę, że coś się w tobie zmieniło. Chyba za bardzo nastawiłem się na to, że muszę bronić tego dziecka, że musze robić wszystko, żeby wiedziało, że jest kochane, że aż nie zauważyłem, że ty już nie jesteś mu przeciwna, bo nie jesteś? – spojrzał dziewczynie w oczy, uniemożliwiając jakąkolwiek ucieczkę, delikatnie trzymając palcami jej podbródek.
- Nie wiem – szepnęła drżącym głosem. – To nie jest tak, że ja go nie chcę, ale nie jest też tak, że go chcę. Świadomość, że będę mieć dziecko przeraża mnie, sprawia, że chcę zdjąć ten brzuch i uciec, ale… kiedy czuję jej ruchy, kiedy ją widzę na USG, to coś we mnie pęka…
- Dlaczego mi o tym nie mówiłaś?
- Georg, a czy my ostatnio rozmawiamy? Albo się kłócimy, albo oglądamy rzeczy dla dziecka, albo mówimy o niebieskich migdałach, albo oglądamy filmy czy się przytulamy. To dziecko postawiło między nami mur i byłam na nie przez to zła, a w dodatku ty wciąż mnie krytykowałeś za to, co czułam , więc jak miałam ci cokolwiek powiedzieć? Poza tym, ja już nie chcę więcej nikogo zawieść. Mam dosyć bycia powodem zmartwień.
- Nie jesteś – mruknął i pogładził jej policzek.
- Jestem, byłam. Wiem, że wszystko układa się źle, ale odkąd jestem w ciąży, to tylko się pogarsza. Dlatego ciężko mi je przyjąć z radością, gdy przez nie wszystko się waliło, ale… już tak nie myślę do końca. Ono jest ze mną od kilku miesięcy i… ono jest częścią mnie.
- Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy – uśmiechnął się krótko i znów przytulił Liv. – Wszystko nam się ułoży.
- Kupmy to wszystko i jedźmy do domu, dobrze? – bez słowa wziął ją za rękę i ruszyli w kierunku działu, w którym czekała Scarlett. Georg czuł się nieswojo zmyślą, że był tak zapatrzony w całą tą sytuację, że nawet nie dostrzegł najważniejszego – zmian w Liv. A przecież tak bardzo ich chciał. Widział ją niezadowoloną ze wszystkiego, narzekającą i wiecznie smutną, ale nie dostrzegł, że pobudki jakimi się kierowała, uległy zmianie. Może dlatego, że dopiero dziś zobaczył ją z pewnej perspektywy. Przysłuchiwał się tej rozmowie ze Scarlett, tak jakby go tam nie było. Patrzył na siostry, na pozór zupełnie inne, ale jednak takie same. Zrozumiał, że Liv była tym wszystkim tak bardzo przygnębiona, bo pragnęła oddać Scarlett to, co zgotował jej los, bo wiedziała, że jej siostra tego ponad wszystko chciała. A kiedy Scarlett przyjęła stan rzeczy, Liv oswoiła się ze swoją sytuacją, bo pojęła, że siostra nie miała jej za złe, że życie dało im zupełnie nie to, o czym marzyły. Jednak on choć tkwił w samym środku tych zmian, nie widział ich. Choć patrzył cały czas. Za bardzo skupił się na przygotowywaniu wszystkiego, na ogarnianiu całej sytuacji, że zapomniał o Liv i o tym, jak bardzo ją kochał. Bo teraz, gdy szli tak razem wśród tych wszystkich dziecięcych rzeczy, gdy obejmował ją ręką w talii i czuł jak bardzo była szczupła, pomimo coraz większego brzucha, zrobiło mu się niesamowicie głupio. Naszły go wyrzuty sumienia, że tak bardzo ją zaniedbał, a przecież to Liv zawsze była najważniejsza. Od dnia, w którym ją poznał, stała się centrum jego świata i był niesamowicie wdzięczny Scarlett, że mu o tym dziś przypomniała. Wychodzi na to, że on też mógł się w swoim życiu pogubić, choć ułożył tyle planów. Scarlett uśmiechnęła się na ich widok i pokazała im intensywnie różową wanienkę.
- Musi mieć coś różowego, nie? – Liv na to tylko wywróciła oczami, a Georg zaczął się śmiać. Tak po prostu.
*

20 lipca 2012r.

Dopracowywanie piosenek było teraz dla niego dosyć męczące, ale chyba wszyscy czterej odwykli już od ciężkiej pracy. Nie spieszyli się, dbali, by utwory brzmiały jak najlepiej i Tom złapał się na tym, że znów myślał o muzyce, jak o przyjemności, a nie pracy, terminach i tyłach, które wciąż mieli. Ciekaw był końcowego efektu. Jednak jeszcze bardziej lubił wracać ze Stanów, do domu, do Leny i Davida i spędzać z nimi czas na robieniu wszystkiego i niczego. Lubił bawić się z synem w domu, odpoczywać z Leną albo zabierać ich do miejsc, w których nigdy wcześniej nie byli. Cieszył się, widząc zachwyt na ich twarzach. Cieszył się wiedząc, że dawał im szczęście. Nie tęsknił za imprezami, hulaszczym życiem, czy kobietami w łóżku. Wypalił się już w tym. Nie chciał tego. To mogło być dziwne. Miał te niecałe dwadzieścia trzy lata, więc powinien czerpać z życia garściami, bawić się i oddychać pełną piersią. Jednak to już go nie fascynowało. Był dumny, kiedy nauczył Davida jeździć na rowerze bez kółek, kiedy nauczył go liczyć do dziesięciu albo całego alfabetu. Był dumny, kiedy David rzępolił na małej gitarze, którą dla niego kupił i kiedy śpiewał piosenki, które zupełnie bez ładu i składu, Tomowi wydawały się najpiękniejsze. To była jego codzienność, to była jego pełnia życia. Lena za godzinę miała skończyć pracę, a jej mama spędzała u swojej siostry ‘urlop od wnuczka’. Dlatego on zajmował się Davidem. Pewnie robiłby to też, gdyby pani Braun była w domu, ale na pewno opiekowałby się nim u siebie, czy gdziekolwiek indziej, byleby nie przy niej, bo ta kobieta wciąż darzyła go niewielką sympatią i raczej się unikali. Jakby to on był wszystkiemu winny.
Zmierzchało, powinien położyć już Davida spać, ale tak dobrze siedziało mu się na świeżym powietrzu. Noc była taka ciepła. Widział kątem oka, jak synek bawił się w domu. Ułożył się wygodniej i na moment przymknął powieki. Pachniało latem i świeżą trawą. Skosił ją tego popołudnia. Usłyszał szarpnięcie struny. Zostawił gitarę w domu i zakazał Davidowi ruszania jej. Mógł bawić się wszystkimi, ale nie tą. Ta była Tomowi szczególnie bliska, a poza tym pisał melodię i była mu potrzebna. Spojrzał w kierunku otwartych drzwi balkonowych. Chłopczyk bawił się swoim autem. Może trącił ją przypadkiem. Niebo był czyste, iskrzyło się na nim milion gwiazd. Wciąż lubił na nie patrzeć. Choć to nie było już to samo, gdy nie robił tego ze Scarlett. Westchnął i usłyszał znów ciche brzdąknięcie.
- David, nie ruszaj mojej gitary. Mówiłem ci coś o tym – mówiąc to, nieznacznie podniósł ton. Chłopiec pojawił się w drzwiach, niewinnie splatając za sobą ręce.
- Nie rusam, tatusiu.
- W porządku, pobaw się jeszcze chwilę i idziemy spać. Musisz być w łóżku, zanim mama wróci.
- Dobze – synek zniknął mu z pola widzenia. Nieznacznie przymknął drzwi, ale Tom tego nie zauważył. Usłyszał dopiero po kilku minutach, gdy najpierw rozległ się głośny dźwięk gitary, a zaraz potem huk, gdy spadła na podłogę. Tom zerwał się na równe nogi i wpadł przestraszony do pokoju. Instrument leżał na podłodze, a David siedział przerażony, mocno trzymając się za palec. Był bliski wybuchu, ale to też umknęło Tomowi.
- Co ci mówiłem?! – krzyknął, podchodząc bliżej. – Miałeś nie tykać tej gitary, prosiłem cię o to! – podniósł ją z podłogi. David musiał grzebać przy strunach i naprężyć je, bo jedna z nich wystrzeliła i dyndała przy gryfie.  – I po co ci to było? Prosiłem cię, David, no! – powiedział z pretensją w głosie, jakby zapomniał, że rozmawiał z dzieckiem. – Zrobiłeś bardzo brzydko! Jest mi przykro, synek – westchnął ciężko, kładąc gitarę na stoliku i odwrócił się do malca, chcąc kontynuować swoją tyradę, ale to co zobaczył, odebrało mu mowę. David siedział na kanapie sparaliżowany strachem, a między palcami ściekała mu krew. Po policzkach płynęły mu łzy, ale nie wydał z siebie ani jednego dźwięku, tak bardzo się bał. Przecież tata nigdy nie krzyczał. Poczuł się tak, jakby ktoś sprezentował mu solidny policzek. – Boże, David – dopadł do chłopca i ukląkł przy nim. – Pokaż, co się stało? – synek zabrał rękę i odwrócił głowę, jakby wstydził się swojej słabości. Tom miał wrażenie, jakby żołądek skręcał mu się w supeł. – No już, jeśli nie pokażesz mnie, będę musiał jechać z tobą na pogotowie – malec spojrzał na niego przerażony i wyciągnął rękę. Miał wyrzuty sumienia, że doprowadził do takiej sytuacji. Paliło go w brzuchu. Rączka Davida była gorąca, cały był rozpalony od wstrzymywanego wybuchu, a włosy przykleiły się do jego spoconego czoła, a z opuszka płynęła mu krew. Ostra struna ścięła jego koniuszek, gdy pękała. Krwi było dużo i wyglądało to groźnie, ale Tom z doświadczenia wiedział, że wystarczy plaster. Trochę go to uspokoiło, ale i tak wciąż zalewały go siódme poty. David milczał jak zaklęty i był zupełnie spięty. Poczuł się zagrożony. Nie sądził, że jego syn potrafił tak się w sobie zaprzeć. Patrzył na niego spod byka, choć w oczach zaczynały gromadzić mu się łzy. – Nic ci nie będzie, idziemy po plaster – wziął synka na ręce, ignorując fakt, że umazał go krwią i zaniósł Davida do łazienki. Stając przed umywalką, posadził go na swojej ugiętej nodze i dokładnie umył mu rączki. Chłopczyk cały czas milczał, Tom widział jak starał się być silny. Zapomniał o gitarze. Zapomniał, że był zły. Pękało mu serce, bo jego dziecko cierpiało. Nigdy wcześniej nie dochodziło do takich sytuacji. Nigdy nawet nie musiał podnosić głosu, bo synek zawsze go słuchał. Nie miał pojęcia, co się dziś stało, ale to nie był czas na myślenie. Posadził chłopca na pralce i gorączkowo szukał wody utlenionej i plastra. Kiedy wywrócił do góry nogami szafkę i znalazł apteczkę, spojrzał na synka. Bródka mu drżała, ale nie patrzył na Toma. Wbił wzrok w podłogę, trzymając wyciągniętą przed siebie rękę. Tom zastanawiał się, jak tak małe dziecko mogło być tak uparte. – David – powiedział stanowczo, ale z troską. – Teraz cię zaboli, bo mam wodę utlenioną, ale to dlatego, żeby umyła wszystkie brzydkie bakterie z twojej rączki. Zaciśnij zęby i bądź dzielny. Tata się pospieszy – wyciągnął dłoń chłopca nad umywalkę, żeby tam skapywała reszta wody i krwi. Kiedy polał lekarstwem paluszek chłopca, stało się coś, czego absolutnie się teraz nie spodziewał. David wrzasnął na całe gardło i zaczął przeraźliwie płakać. Toma znów zalało gorąco, synek płakał, wierzgał i się wyrywał, więc z trudem udało mu się zakleić jego palec. Jeszcze nie słyszał, by David tak krzyczał. Pował go w ramiona i usiadł z nim na sedesie. Uważając na skaleczenie, mocno przytulił go do siebie i zaczął kołysać się, szepcząc słowa pociechy. A David szarpał się chwilę, póki woda utleniona nie przestała działać, a potem szlochał tylko bezsilnie tkwiąc w ramionach Toma.
- Boli, tata. Boli – pojękiwał, wtulając się w ramię Toma. – Gdzie mama? Ja chcę do mamy!
- Mama już niedługo wróci. Przepraszam syneczku, że cię przestraszyłem, ale nie wiedziałem, co się stało, jak ta gitara spadła. Przepraszam – szepnął, całując spoconą głowę Davida.
- Chcę do mamy – malec wytarł nos w koszulkę Toma, ale zupełnie go to nie obeszło. Nie miał pojęcia, co zrobić, żeby David się uspokoił. Nigdy nie był w takiej sytuacji. Kiedy chłopiec się przewracał albo ranił się w czasie zabawy, zawsze Lena się tym zajmowała. A wcześniej, kiedy Liama bolał brzuszek albo kiedy płakał, bo trzeba było zmienić mu pampersa, też Scarlett sobie z tym radziła. On stał z boku, starając się pomóc, a teraz… nie miał pojęcia, jak mógłby ulżyć swojemu dziecku. Siedział z nim w tej łazience dziesięć, piętnaście, czy dwadzieścia minut. Nie wiedział, zupełnie stracił rachubę. David względnie przestał płakać, pochlipywał już tylko, powtarzając, że boli, więc Tom zdecydował się ruszyć. Pewnie trzymał go w ramionach, tak żeby nic więcej go nie zabolało i poszedł do jego pokoju. Położył Davida na łóżku, po czym zdjął mu buty i skarpetki. Jeśli jeden raz będzie spał w ubraniu, to nic mu się nie stanie. Nawet do głowy mu nie przyszło, żeby męczyć go jeszcze ubieraniem piżamy. Malec wtulił się w poduszkę, wciąż niepewnie spoglądając na ojca. Tom okrył go i usiadł na podłodze, tuż przy łóżku, żeby być na równi z synkiem. Oparł głowę blisko głowy Davida.
- Boli cię? – chłopczyk skinął głową. – Przepraszam, synku. Nie powianiem krzyczeć, ale ty nie powinieneś też ruszać moich rzeczy bez pozwolenia. Stała ci się przez to krzywda. Gdybyś powiedział, pokazałbym ci gitarę – znów pokiwał głową, a do oczu napłynęły mu łzy. – No, już, już. Nie płacz – Tom pogłaskał go po głowie i po pleckach. – Już wszystko w porządku. Mama niedługo wróci i znajdzie lekarstwo na twój paluszek. Pośpiewać ci?
- To co wcoraj – szepnął, a po policzku popłynęła mu łza. Tomowi coś miażdżyło wnętrzności, kiedy tak patrzył na Davida. Nie mógł patrzeć, jak jego syn tak się smucił. Do tej pory nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo pokochał tego chłopca. Ta miłość stała się jego codziennością, odruchem naturalnym, więc nawet się nad tym nie zastanawiał. Te kilka miesięcy bardzo ich do siebie zbliżyły. Dopiero dziś, w tej absurdalnej sytuacji, pojął jak mocno był już ojcem. Zaczął cicho nucić, gładząc synka po plecach. Patrzyli na siebie, a z oczu Davida sączyły się łzy. Kiedy przestały płynąć, powoli zasnął, oddychając płytko i niespokojnie.


Paląc już kolejnego papierosa, siedział na schodach, zastanawiając się, dlaczego dał plamę. Co poszło nie tak, skoro zawsze dobrze radził sobie z Davidem, nawet kiedy ten trochę dokazywał. Czyżby gitara była od niego ważniejsza? Analizował całe to zajście i sam już nie wiedział, co myśleć. David nie był dzieckiem bez skazy, wyjętym z jakiegoś podręcznika dla rodziców, ale nigdy nie doszło do tego, żeby był nieusłuchany. Chyba jeszcze mało wiedział o rodzicielstwie. Najgorsze jednak było to, że jego synek się zranił, przestraszył i teraz spał jak królik. A on czuł się, jak ostatni dupek wiedząc, że mógł zareagować inaczej. Mógł porozmawiać z nim na spokojnie, bo przecież był już wystarczająco wystraszony skaleczonym palcem, ale poniosło go. Nie zauważył, co się stało i po prostu poniosło go, kiedy David złamał jego zakaz, kiedy wydawało mu się, że z gitarą mogło stać się coś złego. A to przecież tylko gitara. Usłyszał skrzypnięcie bramki i uświadomił sobie, że będzie musiał o wszystkim opowiedzieć Lenie. Przewrażliwionej na punkcie Davida Lenie.
Idąc chodnikiem spostrzegła Toma palącego na schodach. Choć to chyba duże słowo. Siedział zgarbiony, chowając głowę między skrzyżowanymi na kolanach rękoma, a w jego dłoni żarzył się papieros. Nie musiała pytać, bo już czuła, że coś nie grało.
- Hej – stanęła przed nim, przyglądając mu się badawczo. Zaciągnął się papierosem i zdeptał niedopałek.
- Cześć – odparł ciężko. Na jego jasnym T-shircie dostrzegła krew. Był brudny i posklejany. Ukucnęła przed Tomem. Rzuciła obok torebkę i wsparła się na jego kolanie, żeby nie stracić równowagi.
- Co jest?
- Chyba nie nadaję się na ojca.
- Tom? – wpatrywała się w niego coraz bardziej zaniepokojona. – Coś z Davidem? Był niegrzeczny? Stało mu się coś? Mówże.
- Tak i nie. Skaleczył się, ale to nic poważnego. Opatrzyłem wszystko i śpi już – westchnął znów i spojrzał niepewnie na Lenę. – Pisałem, potem wyszedłem, żeby się przewietrzyć, a on się bawił. Prosiłem, nawet nakazałem, żeby nie ruszał mi gitary. Przyjął to, bawił się. Nie sądziłem, że ta cisza może znaczyć, że broił. Kiedy pierwszy raz usłyszałem, że coś mieszał, powinienem się tym zainteresować… - speszony zwrócił wzrok na – pech chciał – dekolt Leny. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, a ona za nim bojąc się, że straci równowagę. Przeszedł kilka kroków. – Poprosiłem, żeby był grzeczny, żeby nie ruszał, a on nie burzył się. A chwilę usłyszałem, jak gitara spadła na podłogę i zamiast najpierw spojrzeć, a potem gadać, nakrzyczałem na niego. a potem zobaczyłem, że krwawi, że jest taki przerażony. Spanikowałem, nie wiedziałem, co robić. Zachowałem się, jak gówniarz – w głosie Toma, Lena wyraźnie słyszała udręczenie. Dla niej takie sytuacje nie były niczym nowym. David był przykładnie niesfornym dzieckiem, cudownie odmienionym na czas odwiedzin taty, ale to przecież kiedyś musiało się skończyć. Zaczął broić przy Tomie, więc to najlepszy dowód na to, że przywykł do jego obecności. Z jednej strony cieszyła się, że Tom się przejął, bo to znak, że mu zależało, ale nie zamierzała go dłużej męczyć. Milczał, ramiona miał zapadnięte i wydawał się zupełnie przybity. Nie tego chciała. Wszyscy troje się przecież uczyli się nowego życia. Mieli prawo do błędów. Stanęła za nim i położyła mu dłoń na ramieniu. Nie powinna w tej chwili myśleć o tym, że jedynym czego chciała, to przytulić się do niego. Przesunęła ją delikatnie, wciąż walcząc ze sobą. I przegrała. Ta walka od zawsze była przegrana. Objęła Toma w pasie i mocno przywarła do jego pleców. Nie byli razem. Partnerowali sobie, jako rodzice wspólnego dziecka, ale nie łączyła ich żadna czułość. Żadne z nich sobie na to nie pozwalało. A teraz… teraz chciał przerwać ten mur, bo czuła, że to moment, w którym mogła sobie na to pozwolić. Tom jej nie odrzucił. Nakrył swoimi jej ręce, chyba zdziwiony tym, że nie nakrzyczała na niego, ani nie miała żadnych pretensji.
- To normalne. David jest przecież żywym dzieckiem i wciąż coś broi, ale nigdy dotąd nie dokuczył tobie, bo czuł respekt. Dziś pokusa była silniejsza. Przecież ja też na niego krzyczę, karzę go. To część rodzicielstwa. Nie da się wychować dziecka, jedynie głaszcząc go po głowie. A ty miałeś wyjątkowo przykry chrzest bojowy. Bo nie dość, że nabroił, to jeszcze się skaleczył, ale do jutra mu przejdzie. Moralniak pojawia się zawsze, kiedy reagujesz za ostro, ale nie jesteśmy z drewna. Jesteśmy ludźmi i wychowujemy małego człowieka. Takie rzeczy po prostu się zdarzają – skończywszy mówić, niby przypadkiem musnęła ustami plecy Toma. Poczuła, jak przebiegł go dreszcz.
- Nie gniewasz się? – zapytał nieco nie wyraźnie. Odkaszlnął.
- Pewnie, że nie. Jutro wyjaśnicie sobie z Davidem wszystko na spokojnie i będzie cacy – odetchnął, a Lena chcąc nie chcąc puściła Toma i stanęła przed nim. – Nie zadręczaj się – uśmiechnęła się i poklepała go po przedramieniu. – Początki zawsze są trudne, a ten przełom musiał w końcu nadejść. On nie mógł być wiecznie idealny przy tobie, bo nie byłby sobą – Tom uśmiechnął się pod nosem, jakby właśnie uświadomił sobie, po kim David odziedziczył charakterek. Jakby mimowolnie, wręcz instynktownie wyciągnął ręce i przyciągnął dziewczynę do siebie. To był dla niego ciężki dzień. Ze zmęczeniem zawsze najlepiej radził sobie, mając blisko Scarlett, teraz miał Lenę, ale było dobrze. Cieszył się z tego. – To ciężka orka, nie?
- Wychowywanie dziecka? A jakże – odparła śmiejąc się pod nosem. – Dopiero się przekonasz, co to znaczy być tatusiem, jak David w pełni stanie się znów sobą. Dotąd zdecydowanie się hamował, ale to też ma dobre strony. Dzisiejsza sytuacja świadczy o tym, że czuje się przy tobie swobodnie i nie boi się zacząć kombinować. Fakt, przekombinował, ale to chyba naprawdę nic złego. Jutro obejrzę odniesione rany i wydam wyrok.
- Przestraszyłem się w sumie, bo to chyba wyglądało groźnie.
- Wiem, domyślam się. W emocjach wszystko wygląda gorzej, ale poradziłeś sobie, skoro David nie przybiegł sam do mnie do sklepu.
- A bywało tak? – spojrzał na Lenę zaciekawiony, a ona pokiwała głową.
- Ze dwa lata temu przybiegł do mnie do pracy umazany pastą, z miną taką jakby wymknął się FBI i dumny z siebie uznał, że uciekł babci, bo chciała mu umyć zęby, a jego zęby boją się szczoteczki. Mama przerażona przybiegła za nim, jak już wpadła na to, gdzie mógł pójść i też najadła się strachu, bo nigdy wcześniej nie postępował w ten sposób. Widzisz, to dziecko. Ma milion pomysłów, na które ty byś nie wpadł.
- Zmieniłaś się – powiedział po chwili. Lena wyswobodziła się z objęć Toma i spojrzała na niego przelotnie. Powoli ruszyli w kierunku domu, zabierając po drodze swoje rzeczy.
- Dostosowałam się. Wiem, co masz na myśli, bo wiele samotnych matek, czy lepiej – wiele nastoletnich matek kończy różnie. Ja się dostosowałam. Wyłączyłam dawne życie, poświęciłam się dziecku. Nie wyobrażałam sobie, by mogło być inaczej. Dzięki pomocy mamy i cioci z Monachium skończyłam szkołę. Musiałam pogodzić potrzeby niemowlęcia z nauką i nie było łatwo. Dostałam porządnie w skórę, ale wiem, że całe to poświęcenie nie poszło na marne, bo David jest dobrym dzieckiem – w kuchni nastawiła wodę i przygotowała sobie kanapkę. – Czasem pomstowałam do losu, że nie wychodzę na imprezy, do kina czy na zakupy z koleżankami, tylko zmieniam pampersy i nie przesypiam nocy przez wyżynające się ząbki, ale to chyba normalne, kiedy zmienia się wszystko. Jednak nigdy przez myśl nigdy mi nie przeszło, że mogłoby go nie być, a ja może teraz byłabym na studiach czy robiłabym inne rzeczy, które robią młode dziewczyny. Teraz już chyba dojrzałam. David sprawił, że tak się stało. Uczynił moje życie dobrym i poukładanym, choć pozornie ominęło mnie sporo za jego przyczyną. Tamta Lena odeszła w dniu, w którym musiałam zrobić ci, to co zrobiłam. Ta, którą znasz teraz, rodziła się w bólach każdego następnego dnia i chyba wciąż się zmieniam – wzruszyła ramionami i popiła ostatni kęs kanapki. Siedzieli tak jeszcze trochę i oboje na poważnie zajęli się jedzeniem. Lena nie chciała za dużo mówić na temat atmosfery, bo nie chciała spłoszyć Toma, ale było tak… rodzinnie. David spał, a oni jedli razem posiłek, gawędząc albo milcząc. Później, gdy odłożyła już pozmywane naczynia do szafek, Tom zaczął zbierać się do wyjścia. – Dochodzi pierwsza, może prześpisz się tutaj? Po co niepokoić twoją mamę o tej porze – spojrzał na nią, jakby zaskoczony. Patrzyli na siebie chwilę w milczeniu.
- W porządku – odparł, siadając z powrotem na krześle.
- Zaraz pójdę ścielić, tylko zajrzę do Davida.

Wchodząc do pokoju, nie pomyślał nawet, że może powinien zapukać. Wkroczył do środka, a nim zdążył wypowiedzieć choćby jedno słowo, odebrało mu mowę. To były sekundy. Po niemal nagim ciele Leny miękko spłynął materiał jej koszulki nocnej. Wiedział, że powinien odwrócić wzrok. Jakby fala gorąca buchnęła w jego wnętrzu. Nagą widział ją nie raz, ale była wtedy jeszcze podlotkiem. Teraz miał przed sobą kobietę, którą wyrzeźbiło macierzyństwo i niezbyt łatwe życie. Widział ją całą jedynie w ułamku chwili, ale to wystarczyło, by przypomniał sobie, co ich łączyło. Była wysoka i szczupła, a jej zgrabne nogi nie raz mąciły mu w głowie, jak teraz. Wyciągnęła włosy spod koszulki, a kiedy wypuściła je z dłoni i opadły na jej plecy, wydało mu się to aż nazbyt nieprzyzwoite. Wtedy się odwróciła, jakby dotarło do niej, że nie była sama. Speszyli się oboje. Tom chciał wyjść, ale Lena powstrzymała go przywołując gestem.
- Przyszedłem w sumie powiedzieć dobranoc. Powinienem zapukać, przepraszam – bąknął naprawdę skruszony i nie wiedzieć czemu, to ją rozbawiło. Zaczęła się śmiać i podeszła do niego, pobłażliwie kręcąc głową.
- Nigdy bym się tego po tobie nie spodziewała – powiedziała w odpowiedzi na pytające spojrzenie Toma. – Ty się przecież nie peszysz, nie czujesz skruchy, ani nie opuszczasz wzroku, gdy widzisz nagą dziewczynę. Czy ty jesteś jakiś chory? – zawtórował jej, gdy zdał sobie sprawę z tego, co się właśnie stało.
- Chyba się starzeję – odparł i jakby nie wiedząc, co ze sobą zrobić, potarł ręką tył głowy. Lena znów się zaśmiała i słyszał w tym jej śmiechu, jakąś taką wielką radość.
- Pasuje ci spanie?
- Pewnie, piżama też – Lena obrzuciła go uważnym spojrzeniem. Miał na sobie jej największy T-shirt. To nic, że był różowy i jakiś taki troszkę obcisły. Zagryzła dolną wargę, by znów nie wybuchnąć śmiechem i była przy tym zupełnie nieświadoma tego, co ta mała rzecz robiła właśnie z Tomem.
- Wyglądasz bardzo męsko – powiedziała spoglądając na wielki napis na przodzie koszulki: I’m sweet.
- Wiem, jak zawsze – odparł z tą sobie znaną nonszalancją i zniewolił ją uśmiechem, który tak bardzo kiedyś kochała. Poczuła się taka… poczuła, że bardzo by chciała, aby stało się to, co im obojgu przemknęło przez myśl już w momencie, gdy poprosiła, by został, choć wtedy nawet przez myśl jej to nie przeszło. Żadne z nich dotąd raczej nie brało pod uwagę takiej możliwości, ale… Błąd. Ona już chciała. Bez względu na to, jakie miałaby ponieść konsekwencje, chciała. Kochała go kiedyś, a teraz wciąż czuła… coś. Od ponad pięciu lat nie spotykała się z żadnym chłopakiem. A teraz była tutaj z nim, sama. Z facetem, który był ojcem jej dziecka i który ją tak pociągał. Odkąd została sama z Davidem była bierna we wszystkim, co dotyczyło niej samej. Przechodziła obok swojego życia osobistego, bo uważała, że powinna skupić się na dziecku. A teraz… teraz czuła w sobie determinację. Czuła, że miała prawo do szczęścia, nawet, jeśli trwałoby tylko chwilę. Spojrzała na Toma. Oboje zamilkli, bo chyba żadne z nich nie wiedziało, co teraz powiedzieć. Przestąpiła z nogi na nogę. Była trochę zażenowana i miała wrażenie, że Tom też, jakby wciąż zastanawiał się, co zrobić. Lena skrępowała się nieco, jednak ta niepewność wobec tego, co zrobi teraz Tom, obudziła w niej żar, którego dawno nie czuła. Położył dłoń na jej talii. Wiedział, że to szaleństwo. Ustalili, że będą przyjaciółmi, partnerami, wszystkim, ale nie parą, nie kochankami. To mieli za sobą. Jednak przecież takie układy nigdy się nie udają. To z jego strony naiwne myśleć, że zostając tu, prześpi się jedynie w gościnnym. Przecież to wisiało między nimi już od jakiegoś czasu. A Lena zawsze go pociągała. Była urocza sama w sobie. Spojrzał na nią. Nerwowo oblizała wargi, czekając, co zrobi. Zmełł w dłoni materiał jej koszulki, przez co podniosła się, pokazując jej biodro. Pocałował ją. Krótko i czule, jakby wciąż sprawdzał, czy nie zechce się wycofać. – Lena? – szepnął jej wprost do ucha, muskając wargami jego płatek. Zadrżała. Była taka delikatna.
- Nie wycofuj się. Ja nie zamierzam – nie czekając na więcej, wziął ją na ręce i przymknął drzwi kopniakiem. Oddychała szybko, patrzyła na niego wzrokiem pełnym niecierpliwości i niepewności. Kiedy pocałował ją znów, kładąc ją między poduszkami, kurczowo chwyciła Toma za szyję, całą sobą przywierając do jego torsu. Nie była już bezwolna i wątła. Całowała go żarliwie i pasją, jakby nasycić się nim nie mogła. A Tom poczuł się oszołomiony jej bliskością, radością, jaką miał w sobie każdy jej dotyk. Lena oplotła go nogami w pasie, przez co czuł ją mocno i ona czuła jego. To podziałało na niego podwójnie. Spojrzał na nią spod uniesionej brwi. Lena zaśmiała się, sięgając dłońmi do napisu na T-shircie. Zaczęła powoli obrysowywać napis, jednak Tom przerwał jej w połowie literki ‘s’, zdejmując z siebie koszulkę. Dłonie Leny znów zawędrowały na jego tors, by zaznaczyć dotykiem każdy jego mięsień. Teraz to on się uśmiechnął. Dawno z nikim nie był, a wcześniej kiedy sypiał z wieloma kobietami po rozstaniu ze Scarlett, żadna z nich nie była tak uroczo niezdarna jak Lena. Pozwolił jej badać swoje ciało, choć przychodziło mu to z trudem. Chciał jej, po prostu. Kiedy jej ręce splotły się na jego karku i przyciągnęły go bliżej, pocałował ją. Długo i namiętnie. Wszystko działo się szybko, a zarazem powoli. Jeszcze tego wieczora żadne z nich nie podejrzewało, że dojdzie między nimi do takiego zbliżenia, a teraz trzymał ją w ramionach. Zniknęła odpowiedzialna i troskliwa mama, miał teraz przy sobie spragnioną czułości dziewczynę, która zbyt długo musiała być sama. I chciał jej to dać. Kiedy między kolejnymi pocałunkami zdjął z niej piżamę i leżała przed nim taka niemal naga, z roziskrzonymi oczyma, taka sama jaką pamiętał ją z czasów, gdy tak bardzo się kochali. Dojrzała, zmieniła się. Jej ciało, choć zupełnie nieidealne, wydawało mu się doskonałe. Sycił oczy i pieścił dotykiem jej małe, choć pełne piersi, całował jej płaski brzuch, gładził uda i łydki. Lena oddychała ciężko, momentami prowadziła jego ręce. Oboje pamiętali siebie, pamiętali swoje ciała, ale jednocześnie wszystko było nowe, inne. Kiedy czuł na swojej skórze dotyk dłoni Leny, chciał wziąć ją już i od zaraz, ale czekał. Jej nienasycone spojrzenie trzymało go w ryzach. Pocałowała go. Całowała go szaleńczo, wijąc się pod jego dotykiem. Podrażnił jej pierś, ścisnął ją, dotykał sprawiając, że jęknęła. Poddała się temu, a w jednej chwili zamarła. Spojrzał na Lenę, zamglonym wzrokiem nie radząc sobie już zupełnie tym, że jej dłonie zawędrowały do jego bokserek. Wbiła w niego spojrzenie, a jego szyję owionął jej ciężki oddech.
- Tom, ja od dawna… ja nie – zająknęła się.
- Wiem. Radzimy sobie całkiem nieźle – pocałował ją w czoło i pozbył się bielizny zarówno jej, jak i swojej. Kiedy stało się to, na co tak obje czekali, Lena zachłysnęła się powietrzem. Zacisnęła dłonie na plecach Toma, wyginając ciało w łuk, a gdy znaleźli już wspólny rytm, spojrzała na niego i uśmiechnęła się. Tom pocałował ją i nadał im szybsze tempo. Ciaśniej oplotła go nogami, chcąc być jak najbliżej. I była. Czuła to. Zapomniała o troskach i tym wszystkim, co zajmowało ją wcześniej. Nie myślała o tym, co było właściwe, ani jakie mogło mieć konsekwencje. Płynęła z nim i czuła, że Tom był tam naprawdę z nią. To wystarczyło.
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo