17 grudnia 2012

80. Zam­knij drzwi, zmień płytę, pos­przątaj dom, strzep­nij kurz. Przes­tań być tym, kim jes­teś. Mu­sisz zro­zumieć, że to nie jest gra znaczo­nymi kar­ta­mi. Raz wyg­ry­wamy, raz przeg­ry­wamy.

Tytuł: Paulo Coelho ‘Zahir’

*
17. grudnia 2013r.

Świece dogasały, wino pozostało niedopite w kieliszkach, a film dawno się skończył. Margo leżała rozwalona na swoim łóżku. Miała na sobie dresy, T-shirt ze świnką Piggy i grube wełniane skarpety, a co najlepsze czuła się wyśmienicie. Wypili razem prawie dwie butelki wina, więc nieco szumiało jej w głowie, ale wciąż była przytomna i mogła patrzeć jak Gustav przysypia, słuchając jej gadania. Parsknęła śmiechem, a on przebudził się niespokojnie i spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem.
- Przepraszam – szepnęła i wyłączyła telewizor. – Jestem głupolem.
- To tylko wino – ziewnął i z trudem wyciągnął spod siebie kołdrę. Trochę się z tym gramolił i wysypał z paczki resztę chipsów, ale nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Margo zrzuciła paczkę i trochę niezdarnie zgarnęła ręką okruchy na podłogę.
- Od zawsze uważam, że lepiej się śmiać niż płakać. Zwłaszcza z siebie.
- Przecież teraz wszystko u ciebie okej – odparł nieco sennie, kładąc się na boku, twarzą do Margo.
- Czy ja wiem. Mam dwadzieścia siedem lat, matka się mnie wyrzekła, dalej nie wiem, czego chcę od życia, pracuję u ciotki, mieszkam u ciotki i nawet nie spróbowałam zacząć żyć na własne konto, bo jestem zbyt wielkim tchórzem.
- Myślę, że to i tak niewielka dewiacja w porównaniu z tym, co dzieje się w twoim otoczeniu. Jesteś zdrowa, nawet twoje poharatane serce powoli zbiera się do kupy. To już jest powód do radości – Margo milczała chwilę, intensywnie wpatrując się w swoje ręce splecione na brzuchu. Kiedy głośno zaczerpnęła haust powietrza, Gustav zorientował się, że tłumiła płacz. Po winie zawsze się rozmiękczała, ale tym razem to było coś więcej. – Margo? – dotknął jej ramienia opuszkami palców, ale ona tylko pokręciła głową.
- Nie jestem tak do końca zdrowa – powiedziała przez zaciśnięte żeby i spojrzała na Gustava. – Nie mogę mieć dzieci – patrzył na nią dłuższą chwilę, po czym usiadł i dalej przypatrywał jej się. – Czasem tak jest, że trafia się wybrakowany egzemplarz i akurat jestem nim ja – Gustava ta wiadomość wyraźnie przygwoździła. Margo, nic nie mówiąc, żyła w rodzinie, gdzie z dziećmi jest „co rok prorok” i nawet nie skarżyła się, z radością zajmowała się dziećmi. Nikt nie pomyślałby, co w sobie nosiła. – Powiedz coś – ponagliła go piskliwym głosem.
- To niczego nie zmienia, Margo. Niczego. Dla mnie dalej jesteś najlepsza osobą, jaką spotkałem w życiu. Gdyby nie ty, skończyłbym w psychiatryku. Pojawiłaś się w moim życiu w najlepszym momencie i już zawsze będziesz jedną z najbliższych mi osób. Jesteś wspaniała i tyle, a jak kiedyś będziesz chciała mieć dzieci, to je zaadoptujesz – Margo przez chwilę przyglądała mu się bez słowa, po czym padła Gustavowi w ramiona i mocno się w niego wtuliła.
- Nikt o tym nie wie.
- I tak zostanie póki będziesz tego chciała.
- Nie gadajmy o tym na razie, dobra? Opowiem ci o wszystkim na trzeźwo – pogłaskał ją po plecach, a Margo wgramoliła mu się na kolana, nie pozwalając wyswobodzić się z objęć. Musieli wyglądać nieco komicznie, ale to nie miało żadnego znaczenia. Westchnęła sobie i pociągnęła nosem. Być może ona była ważna dla Gustava i pomogła mu, ale to on był dla niej największym oparciem. Był przy niej od momentu, gdy zapukała do drzwi Sophie i to zupełnie dosłownie. Po wszystkim, co przeszła, nie sądziła, by była w stanie kiedykolwiek pokochać jakiegoś mężczyznę, ale jeśli miałaby jakiegoś wybrać, to na pewno byłby to Gustav.
*

26. miesiąc od rozstania; 20. grudnia 2013r.

Scarlett czuła się wciąż troszkę skrępowana. Nie przywykła do przebywania wśród osób, które przebijały ją pewnością siebie. To ona siała kontrowersję i onieśmielała ludzi. A teraz znalazła się w sytuacji, gdy to mężczyzna onieśmielał ją, patrząc na nią tak, jak pragnęłaby tego każda pewna swojej wartości dziewczyna. Takiego spojrzenia pragnęłaby każda. Kiedyś doświadczyła już siły takiej niemalże aroganckiej pewności siebie. Miał to w sobie Mike. Jednak wtedy czuła się z tym źle. Z tym, jak na nią patrzył i jak do niej mówił. Z tym, w jaki sposób próbował się do niej zbliżyć. Mierził ją. W jego obecności oblewały ją zimne poty. Być może to była kwestia poczucia własnej wartości, a być może intencji, ale w towarzystwie Jima i pod jarzmem jego palącego spojrzenia nie czuła się źle. Był szarmancki i pełen dostojeństwa, a przy tym zupełnie nonszalancki. Jednym zdaniem potrafił odebrać jej mowę. A to zdarzało się niewielu osobom. Długo mogłaby go opisywać. Był dla niej zagadką. Taką, którą chciała rozwiązać. Ciekawił ją. Zainteresował. Ujęła w dłonie kieliszek z winem i zaczęła delikatnie nim kołysać. Po prostu potrzebowała mieć zajęte ręce. To było ich trzecie spotkanie. W minioną niedzielę oczywiście zjawiła się w Osterii Mozza. Fakt, zupełnie celowo spóźniła się niemal dwadzieścia minut, jednak Jim uparcie czekał. Na jej widok odebrało mu mowę i trzy godziny strojenia się tak, aby wyglądać na niewystrojoną opłaciły się. Tego wieczoru miała na sobie bordową, dopasowaną sukienkę w stylu pin-up, czarne botki i włosy upięte w kok. Odkąd obcięła włosy, mogła swobodnie nosić tą fryzurę, bez obawy, że ciężar włosów przeciąży jej głowę do tyłu. Jima tym razem też zafascynował jej widok, jednak lepiej się z tym zakamuflował. Nie musiał nic mówić. Swoją opinię wydał jednym spojrzeniem i to jej wystarczyło. Coraz bardziej podobała jej się ta znajomość. Znów miała powód, żeby się stroić i kupować nowe sukienki. Zaczęła zastanawiać się, co zrobić, żeby kogoś oczarować i to było bardzo miłe, bo dawno nie miała dla kogo tak się starać. W LA była sama. Od kilku tygodni nie widziała się z rodziną, więc wszystkie emocje związane z Jimem wylewała Gin. Cieszyła się, że nowa menager okazała się godna zaufania nie tylko na polu zawodowym, ale też prywatnym, bo gdyby miała być z tym wszystkim sama, to chyba by oszalała. Tęskniła za rodziną i chciała ściągnąć do siebie Liv, ale przez telefon dowiedziała się od niej, że przeżywają z Georgiem swój renesans, więc zrezygnowała z tego. Wtedy uświadomiła sobie, jak bardzo brak jej dawnej relacji z siostrą i tego, że miały siebie na wyłączność. Mogła zaprosić jeszcze Laurę albo Margo, ale to nie byłoby to samo, no i też miały swoje obowiązki. A z Gin znalazła wspólny język. Poznała też jej męża Paula i córeczkę Cherrie. Mała miała sześć lat, a do tego była zupełnie urocza i bardzo charyzmatyczna. Gin ją uwielbiała, ale Cherrie była zdecydowanie córeczką tatusia. Scarlett skądś znała tą relację. Kelner przyniósł kolację, więc mogli swobodnie pogrążyć się w rozmowie. Musiała przyznać, że czuła się wciąż zestresowana. Upiła łyk wina. Liczyła, że ją trochę rozluźni.
Jim znalazł kameralną restaurację, gdzie nie spotkali żadnego paparazzo. Nie miała problemu z pojawianiem się publicznie u jego boku, jednak wolała zachować umiar, gdyż nie miała pewności, czy to się nie skończy szybciej niż zaczęło. Miał dwadzieścia pięć lat i wizję wielkiej kariery przed sobą. Był aktorem, grał w drugim już serialu, który stał się popularny na całym świecie. Ubiegał się o rolę w poważnym filmie i wydawał się być spełnionym, pełnym pasji człowiekiem. Czekała tylko na moment, kiedy bańka mydlana pęknie i okaże się, że wcale nie był taki idealny.
- Scarlett, jesteś tu? – zapytał delikatnie muskając palcami jej dłoń. Iskra strzeliła. Przeszył ją dreszcz.
- Wybacz – uśmiechnęła się uroczo i upiła kolejny łyk wina. – O co pytałeś?
- Kiedy lecisz do domu?
- Jutro o dwunastej mam lot.
- Więc kiedy cię znów zobaczę? – zapytał spoglądając jej w oczy. Ani na chwilę nie stracił animuszu. Lubiła jego pewność siebie, nie była wymuszona, ani przesadna. Była po prostu męska. To trochę jej schlebiało. Nawet bardzo mocno. Ta jego pewność – sposób, w jaki na nią patrzył – sprawiała, że znów czuła się taka… doskonała. Już zapomniała, jakie to uczucie i miło było sobie je przypomnieć.
- W Sylwestra występuję na Times Square, więc możemy spotkać się trzydziestego, co ty na to?
-  Świetnie. Będę wyczekiwać – uśmiechnął się i ujął jej dłoń nad stołem. – W ogóle, co ty o tym wszystkim myślisz?
- Masz na myśli ciebie i mnie? – chłopak skinął głową, a ona zamyśliła się na moment. Przekrzywiła głowę i spojrzała na niego z pewnością, z jaką on spoglądał na nią. Był wyraźnie zadowolony. – Pijemy dobre wino, raczymy się pysznym jedzeniem, rozmawiamy na wiele ciekawych tematów i wychodzi na to, że całkiem przyjemnie spędzam czas w twoim towarzystwie, więc póki co dostrzegam same plusy, Jim – wymawiając jego imię, wyraźnie je zaakcentowała. – Ciekawa jestem twojego zdania.
- Nie podałaś mi się na tacy. Nie jesteś, jak niemal wszystkie dziewczyny, z którymi miałem do czynienia. Zachwyciłaś mnie od pierwszej chwili, kiedy zobaczyłem cię w Spider Clubie. Podoba mi się to, jaka jesteś i że się tego nie wstydzisz. Jesteś dojrzała i mądra, a do tego piekielnie ładna. To się często nie trafia, Scarlett – dziewczyna uśmiechnęła się i uniosła kieliszek w geście toastu.
- Za kolejny miły wieczór – Jim skinął głową i delikatnie uderzył kieliszkiem o jej kieliszek.
Minęła godzina, a po niej następna. Jim wciąż znajdował nowe tematy do rozmowy, zabawiał ją i adorował. To była jej pierwsza randka z prawdziwego zdarzenia. Z Tomem na takie nie chodziła, Tim nie zdążył przygotować niczego na większą skalę, a Javierowi na to nie pozwalała. Nie myślała o Tomie i nie czuła się winna. Gdzieś tam w środku wydawało jej się, że tak może wyglądać jej życie po życiu z Tomem. I to dawało jej nadzieję.
Tuż po wyjściu z restauracji, kiedy miała już wsiadać do auta, Jim zaskoczył ją po raz kolejny. Zniknął na krótką chwilę, by wrócić z torebką. Wręczył ją Scarlett, a ona nieco skonsternowana zajrzała do środka i oczarowana wyjęła jej zawartość.
- Nie jestem oryginalny, ale będąc na zakupach zobaczyłem go i pomyślałem, że chciałbym, żebyś patrząc na niego, myślała o mnie – Scarlett uśmiechnęła się szeroko i spojrzała na pluszaka.
- Dziękuję, jest cudowny. Uwielbiam maskotki – uraczyła Jima kolejnym uroczym uśmiechem i westchnęła rozkosznie. Przyjrzała się misiowi. Był dwukolorowy – jasnobrązowy z jeszcze jaśniejszym brzuszkiem i pyszczkiem. – Jest wspaniały. Tylko, że ja nie kupiłam niczego dla ciebie. Jeszcze nawet nie zaczęłam kupować prezentów. Zaskoczyłeś mnie – uśmiechnęła się znów, zaskoczona tym, że to przychodziło jej samo. Tak po prostu.
- To nic, nie oczekiwałem tego. Jest jednak jedna rzecz, która będzie dla mnie doskonałym prezentem – powiedział podchwytując jej wzrok. Spojrzenie miał ciepłe i szczere, ale jednocześnie kryło się w nim coś, jakaś iskra, której jeszcze nie rozumiała. Iskra, która grzała jej wnętrze.
- Co takiego? – zapytała z przekorą, a oczy błyszczały jej wesoło. Dawno nikt nie sprawił jej takiej radości. Momentami zastanawiała się, do czego ta znajomość ją prowadziła. Kim był dla niej Jim? Czy to miało sens? Czy może być kolejnym facetem, którym usiłowała zapełnić pustkę po Tomie? Na to pytanie z pewnością odpowiadała sobie: nie. Pustki po Tomie nikt nie był w stanie zapełnić. Ona miała tkwić w niej jeszcze długo, przekonała się o tym będąc z Timem. Jim był kimś, kto rozjaśnił jej życie. Wniósł w nie radość. Sprawił, że znów poczuła się piękną dziewczyną. Nie komplementował jej, nie słodził, nie przypodobywał się na siłę. Znał swoją wartość i nie uciekał się do tanich sztuczek, by ją skusić. Był sobą i to wystarczyło. Ceniła to w nim. Nie do końca umiała nazwać te jego cechy. Tą pewność siebie, swobodę konwersacji, arogancję przemieszaną z nonszalancją i całą tą klasę, która od niego biła. Stanowił mieszankę wybuchową i to ją intrygowało.
- Zastanawiałem się, czy dostanę od ciebie w twarz, gdybym cię pocałował – nagle stał się poważny. Patrzył na nią jeszcze intensywniej, ale nie było w tym natarczywości. Oczekiwał jej reakcji.   
- Nie dowiesz się, póki nie spróbujesz – odrzekła przybierając nic niemówiący wyraz twarzy. Ominęła go i kilka kroków dalej, wyrzuciła do śmietnika torebkę, by powoli wrócić do niego. Jim badał ją wzrokiem, pozwoliła mu na to spojrzenie, bo coś w tej intensywności przyciągało ją do niego. Nie oczekiwała od niego wielkiej miłości, bo nie była na nią gotowa. Dzięki Jimowi dowiadywała się, jak czuje się dziewczyna, o którą ktoś zabiega. Nie na skróty, jak Javier i nie bez życia, jak Tim. Tom w jej rankingu się nie klasyfikował, bo inaczej nikt nie wypadłby dobrze. A teraz stali tak pod czerwonym zadaszeniem, patrząc na siebie i wyczekując. Scarlett sama przed sobą dała mu zielone światło. Zastanawiała się tylko, kiedy je wykorzysta. Szybko wziął się do rzeczy, jednak nie przeszkadzało jej to, bo nie oczekiwała od tej znajomości czegoś głębszego. Uważała, że wszystko było na swoim miejscu. Dobrze czuła się w towarzystwie Jima. Był przystojny i inteligentny. Nie gwiazdorzył i nie obnosił się ze sławą, przynajmniej w jej towarzystwie. Będąc z nim czuła się jedyną dziewczyną, jaka się dla niego liczyła, bo w jej obecności nie interesował się nikim innym. Patrzył tylko na nią. Miło spędzała z nim czas i na to się nastawiła. Takie było zamierzenie. Coś takiego jak miłość na razie dla niej nie istniało. Bo serce wciąż miała zajęte. Upłynęło może kilkanaście sekund, nie więcej. Nie było w tym nic wzniosłego. Jim po prostu uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Chyba zaryzykuję – objął ją ręką w talii i przyciągnął Scarlett do siebie. Spojrzał jej znów w oczy i musnął opuszkiem policzek. Wargi miał miękkie, a pocałunek był delikatny. Miły.
- Tylko na tyle cię stać? – zapytała figlarnie, choć przed samą sobą musiała przyznać, że na moment odebrało jej mowę. Zupełnie zapomniała jakie to wspaniałe uczucie. Lubiła pocałunki Toma, później całował ją Tim, więc nie miała zbyt wielkiego doświadczenia, jednak ten jej się podobał. W ogóle Jim jej się podobał. Po tak długim czasie walki o każdy szczęśliwy moment, ciężko było jej przyjąć do wiadomości fakt, że było po prostu dobrze. Jeszcze ciężej przyswajała to, że zauroczyła się kimś innym niż Tom, ale… pomimo tych porównań nie zalegał jej w myślach. Nie ciążył jej w tej chwili na sercu. Scarlett była już zmęczona tęsknotą za nim. Była zmęczona smutkiem i ciągłymi upadkami. Potrzebowała kogoś, kto będzie jej światełkiem nadziei i tym kimś był Jim. Czuła to.
- Jesteś konkretną dziewczyną – przyciągnął ją bliżej siebie i o jakichkolwiek barierach osobistych nie było już mowy. Ramiona miał silne i dobrze jej było w tych objęciach. 
- Bardzo – zarzuciła Jimowi ręce na szyję i pozwoliła mu przejąć kontrolę. Na chwilę. Całował ją długo i żarliwie, a Scarlett już ani razu nie pomyślała o Tomie. Miała w głowie przyjemną pustkę. W końcu. W końcu udało jej się na moment zapomnieć.
*

22. grudnia 2013r.

Wspominał, jadąc do Loitsche. Czasy, kiedy jeszcze nie znał Scarlett, kiedy ją poznał i z nią był. Myślał o ich pierwszych tygodniach, miesiącach razem. Myślał o tym, jacy byli dla siebie, kim byli dla siebie. Potem analizował to, w jaki sposób zmieniała się ich relacja. Próbował wychwycić moment, w którym przestali być dla siebie jedynym miejscem na Ziemi. Minęło już pięć lat, odkąd ją poznał. Nie miał pojęcia, kiedy ten czas upłynął, ani jakim sposobem tak wiele się zmieniło. Czasem ogarnia człowieka takie uczucie, że nie potrafi poradzić sobie z otaczającą go rzeczywistością. Nagle, ni stąd ni zowąd uświadamia sobie wiele rzeczy na raz i to go przerasta. Tak właśnie czuł się Tom. Jakby dostał obuchem w głowę. Już pięć lat. Zdążył zyskać i stracić wszystko, co miał. Był na zero. Bilans, mogłoby się wydawać, pozytywny. Jednak on uważał, że było wręcz odwrotnie. Nim poznał Scarlett miał wszystko, czego mógł pragnąć nastolatek i stracił to. Gdy była jego dostał od losu to, czego mógł pragnąć mężczyzna i stracił to. Zostały mu wspomnienia, żal do siebie i żal do niej. Został mu David, który okazał się szczęściem w tym całym nieszczęściu. Więc tak, to zarazem najlepszy i najgorszy czas w jego życiu. Wciąż nie wiedział, co z tym zrobić. Wciąż tkwił pośrodku.
Ostatnio trochę zaniedbał Davida. Ze względu na kiepskie układy z Leną, trudno było mu się zmobilizować do odwiedzin syna. Tęsknił za nim i często dzwonił albo rozmawiał z nim przez skype’a, ale to nie było to samo. David stanowił jego siłę napędową. Dla niego starał się pracować nad sobą, wznowił terapię i nie krył się przed Billem ze swoimi słabościami. Wiedział, że musiał być bez zarzutu ze względu na syna i to trzymało go w ryzach. Jednak nie był szczęśliwy. Na chwilę zapominał, kiedy tworzył, spędzał nieliczne dni z przyjaciółmi albo z Davidem. Każdy inny dzień, moment, miesiąc przepełniały wspomnienia i to go przytłaczało. W końcu musiał przyznać, że wciąż sobie nie poradził z przeszłością. Wlokła się za nim, jak kula za skazańcem.
Postanowił pobyć w domu przynajmniej do Nowego Roku. W Berlinie nic na niego nie czekało, a tu miał szansę spędzić więcej czasu z synem. Bill umówił się z Laurą, więc miał dotrzeć później. W sumie miał szansę pobyć z mamą sam na sam. Może ona olśni go, jak powinien postąpić w stosunku do Leny i do siebie samego też. David był za mały na to, żeby już nie uwzględniał jej w planach wizyt. Jeśli chciał być z nim sam na sam, musiał odstawiać go wieczorem, bo chłopczyk nie chciał zasypiać bez mamy. Raz udało mu się nakłonić go, żeby spędził noc w jego domu i było całkiem fajnie, bo razem z Billem, mamą i Gordonem grali w gry i zabawiali go. Jednak już o siódmej rano następnego dnia musiał go odprowadzić. David wciąż nie czuł się w pełni swobodnie w jego obecności. Rozumiał jego przywiązanie. Do niedawna mama i babcia były centrum jego świata. On-Tata wciąż jeszcze stanowił tylko dodatek. Uczył się, jak być ojcem i nie mogąc być nim na pełen etat, akceptował cały ten układ. Choć patrzenie i co gorsza przymus utrzymywania stałego kontaktu z Leną był mu solą w oku, przyjął to z grymasem. Chcąc mieć Davida, musiał wziąć ją w pakiecie. Coraz bardziej skłaniał się ku rozmowie z nią. Nie zamierzał wrócić do poprzedniej zażyłości. Nie ufał jej już ani trochę i choć miał świadomość, że kierowały nią zagubienie, miłość i chęć zapewnienia dziecku przyszłości, to nie był w stanie zrozumieć, jak mogła być tak fałszywa. Pocieszała go i zapewniała, że ze Scarlett wszystko się ułoży, a potem biegła złożyć Isobel relację, żeby przyczynić się do rozbicia ich związku. Jak można być aż tak podłym, a może naiwnym? Nerwowo wcisnął ‘play’ na panelu sprzętu grającego. Wnętrze auta wypełnił potężny bas, a on odetchnął. Nie cierpiał samotnych podróży, bo za dużo wtedy rozmyślał. Za bardzo analizował przeszłość, a za słabo skupiał się na przyszłości.

Ważne jest, aby poz­wo­lić pew­nym rzeczom odejść. Uwol­nić się od nich. Od­ciąć. Zam­knąć cykl. Nie z po­wodu du­my, słabości czy pychy, ale po pros­tu dla­tego, że na coś już nie ma miej­sca w Twoim życiu.


Zam­knij drzwi, zmień płytę, pos­przątaj dom, strzep­nij kurz. Przes­tań być tym, kim jes­teś. Mu­sisz zro­zumieć, że to nie jest gra znaczo­nymi kar­ta­mi. Raz wyg­ry­wamy, raz przeg­ry­wamy.


Nie ocze­kuj, że in­ni Ci coś zwrócą, do­cenią Twój wy­siłek, od­kryją Twój ge­niusz, od­wza­jem­nią Twoją miłość.

Tom jeszcze tego nie potrafił.
*

22. grudnia 2013r.
Berlin, późny wieczór

Siarczysty mróz nie sprzyjał spacerom. Termometry wskazywało przynajmniej minus dziesięć stopni, jeśli nie piętnaście, jednak droga z restauracji do domu Laury wcale nie dłużyła się Billowi. Byli pod wpływem, więc narażali się na zamarznięcie, ale nie planował tego, by mieli przysiąść na jakiejś ławeczce i już z niej nie wstać. Mógł zadzwonić po któregoś z ochroniarzy, ale doza anonimowości, jaką dostarczyła im restauracja, w której jedli, była tak piękna, że nie chciał tego psuć. A poza tym dali już chłopakom wolne, bo teoretycznie powinien siedzieć teraz z mamą, Tomem i Gordonem przed kominkiem i popijać grzańca, w domu, w Loitsche.
Laura pokrzyżowała mu plany. Zadzwoniła kilka godzin przed wyjazdem, a on nie umiał jej odmówić. Bo kto chciałby siedzieć w domu sam, tuż przed świętami? Dominik nie wrócił jeszcze ze służbowego wyjazdu, więc nie mogła, a raczej nie chciała jechać bez niego do rodziny. Wolała mieć tatę u boku. A jemu spodobała się wizja wieczoru z Laurą. Bo naprawdę ją polubił. Czasami wydawała mu się jedyną osobą, która była w stanie go zrozumieć.
Nie zakochiwał się w niej, co to, to nie. Nie była też jego przyjaciółką, bo w przyjaźń damsko-męską nie wierzył. Byli ze sobą blisko, więc wolał nie wchodzić w szczegóły, żeby się nie zaplątać we własnych uczuciach. Wszystko dotąd wystarczająco się pogmatwało. Laura pomagała mu prostować swoje życie, choć momentami robiła to zupełnie nieświadomie.
Gdzieś tam w głębi serca wiedział, że mogła czuć do niego coś więcej, jednak wolał się do tego przed sobą nie przyznawać. Tak było bezpieczniej. Chciał uniknąć komplikacji tak długo jak tylko się dało.
Laura wciskała ręce głęboko w kieszenie płaszcza i kuliła się w sobie, chcąc jak najmocniej skryć się w wełnianym szalu, jednak przejmujący chłód nie przeszkadzał jej w nieustannym mówieniu. Kiedy spotykały się z Margo nie było mocy, żeby ktoś mógł je przegadać. Momentami przekrzykiwały same siebie. Bill lubił to w niej. Sam był gadułą, jednak słuchanie jej sprawiało mu przyjemność, kiedy tak nakręcała się do niemożliwości, opowiadając żywo i z radością.
- Nie mam pojęcia, co skusiło mnie, żeby chcieć iść pieszo. Chyba zapomniałam, że założyłam cienkie rajstopy i te przeklęte kozaki na szpilce – sapnęła w szalik, a wokół jej twarzy pojawiła się chmurka pary. Katem oka łypała na bruneta.
- Pamiętaj, że chciałem wezwać taksówkę, ale uwiodłaś mnie wizją spaceru w ciszy i spokoju, bez autografów – wzruszył ramionami i sam schował ręce do kieszeni. – Już niedaleko.
- Wiem o tym, dlatego nic nie mówię! – wykrzyknęła krzesząc z siebie resztki entuzjazmu. Bill przemilczał fakt, że buzia nie zamykała się jej ani na chwilę. Choć to nie było uciążliwe. Laura nie paplała bez ładu i składu. Uśmiechnął się pod nosem. – Jejku! Jaki ziąb. Bill, ja chcę już wiosnę.
- Ja wolę lato, wiosną wszędzie pełno jest robactwa i nie mam spokoju, jak jestem u mamy.
- A latem to niby nie? – spojrzała na niego sceptycznie.
- No też, ale mniej. Nienawidzę tego latającego i pełzającego czegoś – mówiąc to wzdrygnął się i zrobił obrzydzoną minę.  – Poczekaj, muszę wezwać taksówkę, bo nie zamierzam iść od ciebie pieszo. To pół Berlina – Laura roześmiała się widząc jego przerażony wyraz twarzy. Gdy wyjmował telefon z kieszeni, zawahała się jedynie na ułamek sekundy, po czym zebrała w sobie całą odwagę, jaką miała.
- Może wejdziesz na herbatę, czy coś. Możesz nawet spać w gościnnym. Tata wraca dopiero jutro późnym popołudniem, a ja nie chcę siedzieć sama w domu i oglądać Kevina po raz wtóry. W waszym mieszkaniu też będziesz sam – Bill popatrzył na Laurę nieco zdziwiony jej propozycją, przeanalizował ją szybko, mając świadomość, że już się w duchu zgodził. Żal mu było patrzeć na jej smętną minę. Jednak nie był to też czysty altruizm, bo nie uśmiechało mu się wracać do pustego mieszkania.
- A masz sok malinowy? – zapytał spoglądając na nią podejrzliwie.
- Mam – odpowiedziała radośnie. – Pomarańczowy, wiśniowy, kiwi i kilka innych też.
- Kupiłaś mnie – odparł uśmiechając się szeroko i przyspieszyli kroku. Nawet nie wiedział, w którym momencie objął Laurę. Zauważył to dopiero, kiedy wjeżdżając na właściwe piętro spojrzał na ich odbicie w lustrze. Ścisnęło go coś w środku, bo go głowy wpadło mu, że to niewłaściwe. Nie tyle to, że objął Laurę ramieniem, lecz to, że podobało mu się to. To, że czuł się dobrze obejmując ją.
Czy to oznaczało, że mniej kochał Rainie? Dziewczyna zauważyła nagłą zmianę nastroju Billa i to, że jak oparzony zabrał rękę z jej pleców. Spojrzała na niego podejrzliwie.
- Bill, nie robisz niczego złego. Zaczynasz żyć na nowo. Jestem dumna z tego, że zdecydowałeś się spędzić ze mną ten i poprzednie wieczory. Z tego, że wolisz moje towarzystwo od liczenia kropek na suficie w swoim pokoju.
- Skąd wiesz, o czym pomyślałem?
- Kobieca intuicja – uśmiechnęła się do niego ciepło i wyszła z windy. – To tutaj. Zaznaczam, że chyba nie mam w domu żadnego alkoholu, więc nici z ubzdryngolenia się na smutno.
- Ech, nie ma chlania, nie ma piżama party – odarł odpowiadając uśmiechem i poszedł za Laurą. Nie chciał wracać do mieszkania. Nie robił niczego złego. Spotkania z Laurą nie oznaczały tego, że przestawał kochać Rainie. Przecież wciąż czekał, a Laura pomagała mu to przetrwać. Nie robił niczego złego. Nie robił. Z takim oto postanowieniem zamknął za sobą drzwi jej mieszkania.
*

Wigilia

Auto śmigało po pokoju z głośnym brzękiem imitującym warkot silnika. David jeszcze nie do końca radził sobie z pilotem obsługującym zabawkę, ale z wielką radością wypróbowywał każdą opcję. Pojazd kilka rady uderzył w stojak choinki, przez co chwiała się niebezpiecznie, ale nikt, a zwłaszcza Lena, nie śmiał go upominać. Stojąc w drzwiach przyglądała się szczęśliwemu synkowi i nie mogła się nadziwić, ile radości przyniosło mu jedno krótkie spotkanie z tatą. Tom pokazał mu prezenty od Simone, Billa i od siebie, tłumacząc z powagą, że Gwiazdor wpadł do nich wcześniej i poprosił o przekazanie prezentów, bo nie mieściły mu się w saniach. David zaaprobował taki przebieg sytuacji, prosząc, by Tom podziękował Gwiazdorowi za ten trud, jeśli go gdzieś spotka. Lena widziała, że ten z trudem powstrzymywał śmiech, ale synek chyba w niczym się nie połapał. Ich widok wystarczył, by poczuła się szczęśliwa. Tom na powitanie powiedział jej jedynie ‘cześć’ i poprosił, czy mogłaby zawołać Davida.  Pragnęła, by niechęć zniknęła z jego głosu i spojrzenia, ale jednoczenie nie oczekiwała od niego przebaczenia. Nie liczyła na nie. Wiedziała, że zrobiła coś, czego nie potrafił przebaczyć. Zdradziła go. Przywykła już do tego stanu rzeczy. Jedynym, co bolało ją najbardziej, było to, że David tak za nim tęsknił. Bo spotykali się dużo rzadziej. Mogła mieć jedynie nadzieję, że kiedyś Tom będzie potrafił spojrzeć jej w twarz i nie czuć nienawiści, dzięki czemu częściej będzie odwiedzał Davida. Nie winiła go za to. Wiedziała, że robił, co mógł. Ona popełniła błąd i płacili za niego wszyscy troje. Po raz kolejny. Historia lubiła się powtarzać. Tak bardzo się zamyśliła, że nie spostrzegła, że zbliżył się do niej. Ocknęła się, kiedy chrząknął.
- Leno? – zapytał, mierząc poważnym, niezbyt przychylnym spojrzeniem.
- Tak? Potrzeba ci czegoś? – zapytała, mimowolnie prostując się i wygładzając sweter.
- Chciałbym z tobą porozmawiać, póki David jest zajęty zabawą. Potem zabiorę go na spacer, jeśli nie masz nic przeciwko – mówił spokojnie i bez emocji. Zupełnie jakby załatwiał urzędowe sprawy. Poczuła się zrezygnowana, choć przecież nie czekała na nic więcej.
- Oczywiście, chodź do kuchni – odwróciła się i prędko przeszła przez korytarz. Z nerwów zabolał ją brzuch. Nie rozmawiali od tylu miesięcy. Co mogło się stać? Wskazała Tomowi krzesło, ale sama nie usiadła. Oparła się o szafkę i splotła ręce pod biustem. Tom, wbrew jej nadziei, stanął naprzeciw niej i przysiadł na blacie stołu.
- Ostatnio dużo myślałem o Davidzie i całej tej sytuacji. Widzę, jak bardzo źle znosi to, że nasza relacja uległa zmianie i zastanawiałem się, co mogę z tym zrobić. Chyba dorosłem do tego, żeby coś zmienić – powiedział chowając ręce do kieszeni spodni. – Nie bardzo wiem, jak się za to zabrać, bo wciąż mam do ciebie żal – odparł patrząc jej prosto w oczy. Miała wrażenie, że kurczyła się pod tym spojrzeniem. – Więc to jest trudne, ale dla dobra naszego syna chciałbym stworzyć choćby pozory. Moje uczucia względem ciebie nie mają już nic do rzeczy – zamilkł, a Lena niepewna, czy zamierzał kontynuować, odczekała chwilę, nim twierdząco skinęła głową.
- Nie chcę po raz kolejny utwierdzać cię w przekonaniu, jak bardzo żałuję. Dostosuję się do tego, co postanowisz. Przykro mi, że nasz syn cierpi. Nie oddam mu tego, co było, więc jeśli masz jakiś pomysł na poukładanie tego wszystkiego, chętnie cię wysłucham – odpowiedziała nieco drżącym głosem. Tom przez krótką chwilę mierzył ją uważnym spojrzeniem, jakby upewniał się czy mówiła prawdę.
- To będzie trudne, ale chcę, żeby myślał, że wszystko jest między nami w porządku. Oczywiście mam na myśli sytuacje, w których będziemy z nim we dwójkę. Nie jest głupi i widzi, że coś jest nie tak. To nie do końca fair, ale wydaje mi się, że póki nie podrośnie, to najlepsze wyjście. Ze swojej strony obiecuję ci, że postaram się wykrzesać wszelkie pokłady sympatii względem ciebie – Lena nie była do końca pewna, czy ironizował czy nie, więc przemilczała. Ssało ją w żołądku i mdliło. Najchętniej uciekłaby z tej kuchni, bo miała wrażenie, że stawała się coraz mniejsza, a Tom coraz bardziej wrogi.
- Pytał mnie nie raz, dlaczego już u nas nie śpisz i dlaczego przychodzisz tak rzadko. Powiedziałam mu, że sprawiłam ci przykrość, że nie ma w tym żadnej winy i że dużo pracujesz. Mówię to zawsze, gdy pyta. On ma już sześć lat i rozumie coraz więcej, dlatego cieszę się, że wyszedłeś z taką inicjatywą, choć nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić.  
- Musisz też w końcu zdecydować się na potwierdzenie albo zaprzeczenie plotkom. Jost już nie raz żądał ode mnie reakcji. Media wciąż spekulują.
- Wiem – westchnęła ciężko. – Chciałabym go uchronić przed całym tym szumem. Nie chcę tu reporterów.
- Zajmę się tym, ale musisz podjąć decyzję – odparł krótko.
- Wiem, wiem, wiem. Gdyby nauczycielka ze szkoły nie była znajomą mamy, pewnie już rozniosłoby się, że nosi twoje nazwisko. To trudne dla niego i dla nas. Masz rację, trzeba to rozwiązać. Widywano was razem i ludzie gadają. Dzieci w szkole też mówią różne rzeczy, a on jest taki dzielny… - powiedziała z rozrzewnieniem i pierwszy raz odważyła się spojrzeć Tomowi w twarz. Wyglądał na zmartwionego, zmęczonego i zrezygnowanego. Najwidoczniej nie tylko jej było ciężko z całą tą sytuacją.
- David jest wszystkim, co mi zostało – powiedział nagle, zbijając Lenę z machu tym przypływem szczerości. – Kiedyś wydawało mi się, że może gdyby wszystko potoczyło się inaczej i gdyby on nie był mój, to udałoby mi się poukładać swoje życie, ale teraz… z każdym dniem kocham go bardziej, a gdy straciłem wszystko inne, stał się moją jedną nadzieją na przyszłość. Dlatego wiedz, że zrobię wszystko, żeby był szczęśliwy.
- Wiem – szepnęła, ganiąc się w duchu za to, że nie potrafiła powiedzieć nic więcej. Ujęło ją to wyznanie Toma, choć przecież wiedziała o tym od dawna. Oplotła się rękoma i powoli przeszła do wyjścia. Nie spodziewała się, by miał jej coś jeszcze do powiedzenia. Nie chciała ranić się jego widokiem. Choć, czy po takim czasie mogła czuć się gorzej? – Ubiorę go – powiedziała wychodząc. Za każdym razem, gdy widziała Toma, przypominało jej o sobie całe poczucie winy, które dźwigała. Kiedyś kochała Toma, potem zauroczyła się nim od nowa. Wydawało jej się nawet, że go wciąż kochała, ale teraz po tych wszystkich miesiąca martwej ciszy między nimi nie była już tego taka pewna. To też ją martwiło, bo przez ostatnie lata, to właśnie miłość do Toma dawała jej siłę i przysparzała cierpień. Wizja tej miłości była jej celem. Była matką Davida, ale też dziewczyną ze złamanym sercem, a teraz gdy nie była już tak pewna swoich uczuć, została z pustką w dłoniach i nie wiedziała, co z tym zrobić. – Synku, chcesz iść na spacer z tatą? – David odwrócił się i uśmiechnął od ucha do ucha. Zostawił zabawkę i podbiegł do mamy.
- A możemy wziąć sanki? – Lena uśmiechnęła się do chłopca i skinęła głową. Nim zdążyła go ucałować, podbiegł do szafki i zaczął zakładać buty. – Tato, tato chodźmy na sanki!
*

27.miesiąc od rozstania; 8. stycznia 2014r.

Intensywny zapach kawy, która pojawiła się tuż przed Scarlett, wytrącił ją z zamyślenia. Uśmiechnęła się do kelnera i podziękowała, gdy postawił przed nią croissant’a. Nalała do kawy mleka i wsypała cukier. Po świętach w domu, powinna przejść na jakąś porządną dietę, ale mając świadomość, że już za kilka dni miała zacząć treningi, skutecznie wybiła jej z głowy myśl o jakiejkolwiek diecie. Mama w tym roku przeszła samą siebie, więc od wigilijnej wieczerzy po wieczór drugiego dnia Świąt jej życie krążyło tylko i wyłącznie wokół jedzenia. Teraz wydawało jej się to straszne i niemożliwe, ale musiała przyznać, że rodzinne święta były tym, czego potrzebowała.
Najbardziej cieszyła się z tego, że czas spędzony z Roxie, Lexie, Saoirse i Nico był przepełniony zabawą i radością. Patrząc na nich i zajmując się nimi, nie myślała o tym, że byli dziećmi, które mogłaby mieć. Odczuwała jedynie sympatię. Choć brakowało jej Liama, przestała wreszcie łączyć inne dzieci z jego stratą. Miała swoją tęsknotę i nie przelewała jej na innych. Ból, który towarzyszył jej, gdy patrzyła na nie, zniknął niemal zupełnie i to dało jej największą motywację do ciężkiej pracy mającej nadejść tuż po przerwie świątecznej. Wspomniała Liama, wspominała Toma, wspominała też tatę, ale zrozumiała przy tym, że jej życie ruszyło dalej. Czas cierpienia zostawiła już za sobą. Choć nie zamierzała przestać odwiedzać dzieci. Wiedziała, że będzie to robiła tak długo, jak tylko to będzie możliwe. Z zamyślenia wyrwało ją delikatny pocałunek w policzek. Uśmiechnęła się i spojrzała na przybysza.
- Przepraszam za spóźnienie – Javier uśmiechnął się speszony i usiadł naprzeciw Scarlett.
- Nic się nie stało. Zdążyłam zamówić sobie śniadanie. Zjesz coś? – pokręcił przecząco głową.
- Wypiłem kawę po drodze.
- No wiesz, co? Mam sama jeść? Zapamiętaj sobie na przyszłość. Jeśli nie chcesz wpędzić kobiety w kompleksy, nie każ jej jeść samej – popatrzyła na niego spod przymrużonych powiek tak długo i uparcie, póki Javier nie skapitulował. Oboje wiedzieli, że miał do niej słabość i był gotów zgodzić się na wszystko, czego zechciała. Scarlett uśmiechnęła się szeroko, kiedy przywołał kelnera i z lubością wgryzła się w swój rogalik. – Jest pyszny – powiedziała i upiła łyk kawy.
- Nie wątpię, moja droga.
- Brakowało mi słońca, kiedy byłam w domu – powiedziała spoglądając za okno. W Los Angeles, nawet w styczniu mogła czuć się jak wiosną. Między innymi za to je lubiła. – A jak tobie minęły święta? – zapytała zostawiając kawę i rogalika. Tak naprawdę nie miała pojęcia, z kim Javier mógłby spędzić święta. Nie rozmawiali na tematy związane z rodziną, czy przeszłością i uważała to za bardzo wygodne, ale w tej chwili ciekawiło ją, czy Javier miał kogoś, z kim mógłby spędzić święta.
- Wiesz, moja ‘rodzina’ – mówiąc to uczynił gest przypominający cudzysłów. – Nie jest zbyt tradycyjna. Była uroczysta kolacja, wręczenie prezentów, a później każdy zajął się sobą. Ja wybrałem stok, spędziłem dwa dni szusując na nartach i snowboardzie. – Scarlett zmarszczyła brwi nieco zdziwiona.
- Nie spędziłeś świąt w Paryżu?
- Nie, tym razem padło na Alpy. Wiesz, w mojej rodzinie święta mają znaczenie tylko i wyłącznie rekreacyjne. W zeszłym roku spędziliśmy je na Majorce.
- Lubisz to?
- Czy lubię? – zasępił się. – Wiesz, nie bardzo znam inne sposoby na spędzanie świąt.
- Nigdy nie rozmawialiśmy na takie tematy, ale ja chętnie posłucham o tym, jak wyglądały kiedyś. W ogóle niewiele wiem o twojej przeszłości – nie bardzo wiedziała, jak powinna ubrać w słowa to pytanie. Liczyła, że Javier sam opowie jej o sobie. Teraz bardzo ją to zaintrygowało. Zdała sobie sprawę, że dotąd myślała o nim tylko w kategorii człowieka z okładki żurnala. A przecież on też miał święta. To była głupia, ale piorunująca myśl.
- Nie jest to ani ciekawe, ani miłe, ale jeśli chcesz, opowiem ci – uśmiechnął się i upił łyk kawy, która kilka chwil wcześniej pojawiła się na stoliku. – Nie znam moich biologicznych rodziców. Jestem tu z tobą dzięki resztce człowieczeństwa, zapewne matki, która porzuciła mnie w tym, jak to mówią, oknie życia. Wychowywałem się w sierocińcu. Miałem tam ciepło, jedzenie i możliwość chodzenia do szkoły. Opiekunki nie ofiarowały nam wiele uczucia, ale były miłe. Jednak ja i tak stałem się łobuzem. Nie pytaj dlaczego. Sam nie wiem. Wiesz, koledzy, całe towarzystwo. Wypadało być gniewnym w mojej sytuacji – wzruszył ramionami tak, jakby to było coś jak najbardziej normalnego. Scarlett nie potrafiła sobie wyobrazić tego człowieka, jako kogoś z marginesu. To nie była ta bajka. – Bo Paryż, moja droga, to nie tylko butiki i romantyczne miejsca – uśmiechnął się do niej i upił łyk kawy. Była bardzo przejęta. – Paryż, to też gangi, meliny i paskudne dzielnice, z których nie trafia się na salony. Zacząłem uciekać po lekcjach albo i z lekcji, oczywiście ze starszymi dzieciakami. Miałem może jedenaście lat. Nie wiem, czy to był gang. To chyba za duże słowo. Dziś wydaje mi się, że to była po prostu grupa bardzo zagubionych dzieciaków, których nikt nie chciał. Nauczyłem się kraść, palić i pić. Wszystko. Większość ludzi uważa, że taki dzieciak jest już skończony. Może stałoby się tak i ze mną, gdyby nie to, że znalazłem tam miejsce dla siebie. Nie chodzi o to, że polubiłem policyjne naloty. Kilku z tamtejszych chłopaków tańczyło i nauczyli mnie. To stało się moją ucieczką. Miałem jakiś cel. Chciałem być w tym dobry. Dalej kradłem i żyłem na krawędzi, ale szybko okazało się, że miałem talent. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że ja też coś znaczę. Kilka razy do roku dom mody Chanel organizował przyjęcie charytatywne, na którym zbierano datki na Domy Dziecka. To były spore pieniądze, więc wysyłano na te przyjęcia najładniejsze i najbardziej utalentowane dzieciaki. Dyrektorka uznała, że jestem dobry i powinienem się pokazać. Miałem piętnaście lat. Wiesz, to wydawało mi się poniżej honoru, żeby wyginać się przed tą bandą snobów, ale poszedłem. Musiałem. Wiesz, nie było po tym happy endu. Po kilku tygodniach pojawiła się rodzina, która chciała mnie adoptować. To się nie zdarzało dzieciakom w moim wieku. Dostałem nazwisko, dobre nazwisko. Posłali mnie do szkoły, na kursy, nauczyli manier. Klasyczna historia kaczątka, które zmieniło się w łabędzia. Po skończeniu osiemnastu lat dowiedziałem się, że od początku chodziło o to, żeby mnie oszlifować. Kral zobaczył we mnie potencjał. Chciał mnie. Wiesz, on też był dzieciakiem w podobnej sytuacji do mojej. Może dzięki temu wybrał właśnie mnie. To wydaje się nieprawdopodobne, ale tak było. Dziś jadam lunche z Karlem Lagerfeld’em, bywam na jego przyjęciach i powtarzam wszystkim, że mnie stworzył.
- A jesteś szczęśliwy? – zapytała cicho, z trudem artykułując to proste zdanie.
- Nie przejmuj się – odpowiedział z ciepłym uśmiechem na twarzy. Wyciągnął rękę ponad stołem i serdecznie uścisnął dłoń Scarlett. – Ja już dawno przestałem rozpamiętywać przeszłość. Nikt tak naprawdę jej nie zna. Dla mediów jestem cudownym dzieckiem Karla. Ciebie darzę wielką sympatią, więc uznałem za stosowne, abyś wiedziała – uśmiechnął się znów, a Scarlett spróbowała pójść w jego ślady. Jednak była zbyt przejęta, by się uśmiechać. – Jestem wdzięczy losowi za to, że mogłem osiągnąć to, co mam. Staram się spełniać i żyć tak, by nikt nie pożałował tego, że mi kiedykolwiek pomógł. Choć, jak sama wiesz, ideałem cnót nie jestem. Nie wiem, czy powinnaś pytać mnie o to, czy jestem szczęśliwy. Nie wiem, czy ludzie mojego pokroju są w stanie osiągnąć stan, jakim jest szczęście. Jesteś cudowna i twoja reakcja tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że warto było powiedzieć ci o tym. Wszystko dzieje się po coś, czy nie tak? – dziewczyna skinęła głową i napiła się kawy. Wciąż była oszołomiona.
- Zaskakujesz mnie na każdym kroku, Javier. Mógłbyś mieć w sobie całe pokłady goryczy, a wygląda na to, że jest zupełnie inaczej.
- Bo jest. Cieszę się, że nie zostałem na ulicy, z tamtymi chłopakami. Wielu z nich pewnie już nie żyje. Nie mam powodów do goryczy. Lepiej powiedz mi, co z tym twoim przystojniakiem? – uśmiechnął się zdecydowanie zbyt ironicznie, zbyt arogancko i zbyt zaczepnie. Ale do licha! Lubiła to w nim.
- Całkiem nieźle. Odkąd jestem w LA widzieliśmy się już z sześć razy. Podoba mi się – odparła zadowolona. – Doświadczam przy nim zupełnie innego życia, a raczej zupełnie inne strony związku.
- Jesteście razem?
- Nie wiem – odpowiedziała. – Serio, nie zastanawiałam się nad tym. Jakoś nie wymagam od niego deklaracji, bo jest mi dobrze tak, jak jest. Nie chcę miłości i wyznań. Chcę coś przeżyć i Jim zdecydowanie dostarcza mi wielu przeżyć – uśmiechnęła się szeroko i ugryzła kolejny kawałek croissant’a. Javier pokręciła w niedowierzaniu głową, a ona cieszyła się w duchu, że właśnie dopowiadał sobie swój własny scenariusz do jej opowieści.
- Jesteś niemożliwa.
- Wiem – wzruszyła ramionami przybierając niewinny wyraz twarzy. – A jak ta twoja ostatnia? Nannette? Dobrałeś się do niej, czy nie? – mrugnęła przekornie, spoglądając na Javiera zaczepnie. Wzniósł ręce do nieba i popatrzył na nią z udawanym oburzeniem.
- Jak śmiesz pytać mnie o tak intymne szczegóły! To nie przystoi damie!
- Och, doprawdy, panie Fontaine. Niech pan nie będzie małostkowy – powachlowała się dłonią trzepocząc rzęsami.
- Owszem – powiedział po chwili. – Jednak dobieranie się do tych wszystkich niewiast, które pozwalają na to ze zbyt słabo ukrywaną ochotą, przestaje mnie bawić. Taka to smutna prawda. Sam Casanova zaczyna się nudzić.
- Czyli gonimy króliczka, a nie łapiemy.
- Powiedzmy – popatrzył na Scarlett wymownie, a ona udając, że tego nie spostrzegła, dopiła kawę. Sprawdziła godzinę i zatrwożona przewróciła oczami. Jeszcze jej tego nie powiedział, ale uwielbiał, gdy to robiła.
- Cudownie się z tobą rozmawia, ale Gin mnie zatłucze, jak znów się spóźnię. Zdzwonimy się – uraczyła Javiera ostatnim uśmiechem i z gracją poderwała się z miejsca. W przelocie ucałowała go w policzek na pożegnanie i już jej nie było. Javier rozsiadł się wygodnie na krześle i przywołał kelnera. Poprosił o rachunek, myśląc o spotkaniu ze Scarlett. Ufała mu i w końcu udało mu się w pełni zatrzeć złe wrażenie, jakie wywarł na początku. A to znaczyło dla niego bardzo wiele. Nauczył się, że nie może popełniać dwa razy takich samych błędów, bo Scarlett była zbyt ważna.
*

1 Paulo Coelho, Zahir
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo