2 stycznia 2013

81. To irracjonalne uczucie, że nie zmieniło się nic, gdy wszystko było już inne.

Dla Was wszystkich i mnie samej, 
aby nadchodzący rok był lepszy od minionego. 
*

28. miesiąc od rozstania; koniec stycznia 2014

Uśmiechała się. Uśmiechała się szczerze i z czystej potrzeby serca. Uśmiechała się, słysząc kolejne pytania i odpowiadając na nie. Czuła się swobodnie, spokojnie i zupełnie na miejscu. Tak działały na nią wizyty u dzieci. Choć nie musiała już martwić się o utrzymanie tego ośrodka, nawet przez myśl nie przeszło Scarlett, żeby przestać ich odwiedzać. Miała świadomość, że kiedyś to będzie musiało nastąpić. Nawet sama doktor Bähr wspominała, że dla dobra swojego i dzieci powinna odwiedzać je coraz bardziej sporadycznie. Najpierw uznała to za niesprawiedliwe, ale kiedy przemyślała tą sprawę dokładnie, przyznała terapeutce rację. One przywiązywały się za każdym razem bardziej, ona też. Najlepszym przykładem była Jessica. Dyrektor Domu Dziecka mówiła jej, że dziewczynka opowiadała opiekunkom o tym, że Scarlett na pewno kiedyś ją stamtąd zabierze. To była przyczyna, dla której postanowiła rzadziej odwiedzać dzieci. Czuła się źle z tym, że nieświadomie zrobiła coś, co dało dziewczynce nadzieję. Bardzo lubiła Jessicę. Widziała w tej niej siebie sprzed lat, ale to nie zmieniało niczego. Nie mogła jej zabrać, choć musiała przyznać szczerze, że myślała o tym. Jednak to było niemożliwe, bo jak mogła zapewnić byt komuś zależnemu od niej, skoro sama nie była jeszcze do końca pewna siebie? A druga sprawa, była wciąż w rozjazdach, pracowała dużo. To nie było możliwe. No i czy byłaby gotowa na adopcję? Miała dopiero dwadzieścia dwa lata. Straciła swoje własne dzieci. Nie była gotowa na posiadanie kolejnego, a co dopiero takiego, które po wielu przejściach potrzebowało wzmożonego zainteresowania i wielkiej miłości. W duchu przyznawała, że sama tego pragnęła. Dalej robiła dużo, by pozyskiwać sponsorów, a co istotniejsze, by znaleźć rodziców dla tych dzieciaków. Jednak była tylko piosenkarką i nie miała zbyt wielkich wpływów.  No i na pierwszym miejscu zawsze lądowały jej własne sprawy, aby niczego nie zawalić. Promowała płytę pełną parą i teraz to Blackheart było jej oczkiem w głowie.
- Scarlett? – obok niej przysiadł Lukas. Miał siedemnaście lat, przypominał wyrośnięty por, a jego nos i usta były zdecydowanie nieproporcjonalne w stosunku do reszty twarzy. Jednak zapowiadał się na przystojnego chłopca. – Możemy na słowo? – zapytał trochę nieśmiało. Skinęła głową i przeszła do korytarzyka.  
- Słucham cię – odparła serdecznie skupiając na nim swoją uwagę. Już się nie peszył, podobnie jak reszta dzieci. Na początku, rozmawiając z nią, zachowywali się, jakby mieli do czynienia z bóstwem. Choć w sumie nie powinna nazywać go dzieckiem, bo wcale nie był tak dużo od niej młodszy, jednak jakoś weszło jej w krew mówienie o nich wszystkich ‘dzieci’. 
- Chodzi o to, że jakiś czas temu poznałem dziewczynę i teraz chyba ze sobą chodzimy. Dopiero po świętach odważyłem się powiedzieć jej, gdzie mieszkam i w ogóle, bo bałem się, że nie będzie chciała takiego, wiesz, wyrzutka.
- Ej – Scarlett zaprotestowała, co dobitnie podkreśliła lekkim klepnięciem Lukasa w ramię. – Nie jesteś wyrzutkiem. To, że nie żyjesz w tradycyjnej rodzinie, nie oznacza, że mniej znaczysz. Kapewu? – spojrzała na niego uważnie, wyczekując reakcji.
- No wiem, wiem. No matter, what they say1 – odparł wywracając oczami, a Scarlett uśmiechnęła się pod nosem.
- Nie masz mi tego mówić, masz w to wierzyć, ale kontynuuj, co z twoją dziewczyną? – zagadnęła łagodnie.
- No, w każdym razie, powiedziałem jej też o tym, że bywasz u nas, a ona cię uwielbia. Ma wszystko, co wydałaś. Każdą gazetę, plakat i w ogóle. No i poprosiła mnie, żebym zdobył dla niej twój podpis na płycie. Fajnie by było, jakbyś machnęła coś ładnego. Da się? – podsunął jej płytę. Wzięła ją od niego spoglądając na okładkę. Lubiła ją.
- No pewnie, jak chcesz możemy jej nagrać jakieś pozdrowienia nawet – zażartowała, jednak Lukas najwyraźniej wziął to na poważnie. Wyjął telefon z kieszeni spodni. Scarlett odszukała w torebce flamaster i zabrała się za dedykację. – Jak twoja dziewczyna ma na imię?
- Mia – odpowiedział, a w tonie jego głosu dało się słyszeć uwielbienie.
- Cudnie – podpis zakończyła wywijasem i oddała chłopakowi płytę. – Włączaj kamerę. Po tylu występach przed nią, nie powinnam się stresować, ale chyba to jest włączone w mój zawód. – Odetchnęła, przeczesała palcami włosy w nowym odcieniu blond i spojrzała w obiektyw. – Cześć Mia. Lukas powiedział mi, że lubisz moją muzykę, więc pomyśleliśmy o małych pozdrowieniach dla ciebie. No, więc pozdrawiam cię, ściskam i całuję – tu wysłała kilka całusów w stronę obiektywu. – I życzę ci wszystkiego dobrego! Do zobaczenia na koncercie. Jak będę grać w Berlinie, macie  ode mnie wlotkę– uśmiechnęła się, pomachała do kamerki, a chłopak wyłączył nagrywanie.
- Dzięki, Scarlett. Zaplusuję u niej – uśmiechnął się od ucha do ucha, po czym schował do bluzy telefon i płytę. Odszedł zadowolony, a ona mogła wrócić do opowieści na temat trasy koncertowej. Dziewczynki były niesamowicie zainteresowane strojami i przygotowaniem trasy od podszewki. Chłopcy pytali o szczegóły techniczne. Choć był już koniec stycznia zaśpiewali razem kilka kolęd i piosenek świątecznych. Jessica niewiele mówiła, za to słuchała Scarlett i cały czas przypatrywała się jej. Jakby czekała na znak. Dziewczyna widziała to, ale długo starała się ignorować. Źle się z tym czuła. Ignorowanie jej nie mogło polepszyć sytuacji. W tym momencie zrozumiała, że nadszedł czas na poważną rozmowę z dyrektorką. Będzie musiała dostosować się do tego, co okaże się najlepsze dla dzieci.
- Jessica, a co u ciebie? Jak w szkole? – zapytała siadając obok dziewczynki. Ta się rozpromieniła, racząc Scarlett szerokim uśmiechem.
- Mam same dwóje i jedynki1 – odpowiedziała dumna. – W tym tygodniu dostałam jedną trójkę, ale to dlatego, że zasiedziałam się na lekcjach fortepianu i nie nauczyłam się za bardzo, ale nie ściągałam, a inni ściągali – mówiąc to przyglądała się uważnie Scarlett. Wyczekiwała jej reakcji. Łaknęła pochwały.
- To ładnie, bardzo ładnie. Nie wolno oszukiwać. Cieszę się, że jesteś gotowa dostać gorszą ocenę i pozostać uczciwą – Jessica rozpromieniła się jeszcze bardziej. – Ja w szkole czasem ściągałam, ale teraz myślę, że to było niewłaściwe. Oszustwo prędzej czy później zawsze wychodzi na jaw.
- Dawno cię u nas nie było – zagadnęła niepewnie.
- Wiesz, promowałam płytę. Długo byłam w Ameryce, nawet do domu rzadko przyjeżdżałam, więc nie mogłam pojawić się u was – popatrzyła serdecznie na dziewczynkę i wzięła od niej rysunek. Obejrzała go dokładnie. Przedstawiał jakąś wioskę zimą. – To twój? Śliczny. Jesteś bardzo utalentowana.
- Trochę się wzorowałam na obrazku w książce, ale rysowałam sama – Scarlett oddała jej kartkę. Jessica złożyła ją starannie i położyła sobie na kolanach. Scarlett popatrzyła na nią uważnie. Miała jasne włosy i delikatne rysy twarzy. Była wyważona i spokojna. Dobrze się uczyła i w przyszłości mogła wiele osiągnąć. Gdyby tylko w siebie uwierzyła. Gdyby tylko miała kogoś, kto w nią uwierzy. Scarlett zrobiło się smutno. Po raz kolejny zapragnęła pomóc tej dziewczynce i po raz kolejny uświadomiła sobie, że nie mogła.
- Kiedyś osiągniesz wielkie rzeczy, ale musisz na to pracować i nigdy się nie poddawać – odparła spoglądając jej w oczy, a Jessica skinęła głową. – Pamiętaj o tym – odparła poważnie. Choć piętnaście minut wcześniej była pewna, że kolejną wizytę odbędzie całkiem niedługo, teraz nie miała już takiej pewności. Wstała z miejsca i wyciągnęła do Jessici rękę, a drugą do innej siedzącej obok dziewczynki. – Chodźcie, pośpiewamy jeszcze trochę.
*

6. lutego 2014, Alpy austriackie, Zell am See

Mróz szczypał w nosy i policzki, lecz promienie ostrego, zimowego słońca sprawiały, że dało się zapomnieć o szczypiących policzkach. Widoki kurortu zapierały dech w piersiach. Do szczęścia nie potrzeba było nart ani snowboardu. Wystarczyło rozglądać się dookoła. Jednak Gustav i Margo postawili na mniej romantyczny zestaw wypoczynkowy, niż podziwianie widoków. Od kilku dni szusowali na stokach, popijali grzańce i korzystali ze wszystkich udogodnień, jakie oferował im hotel, czyli na przykład z basenu lub sauny.
Nie wybrali się tam sami. Margo i Gustavowi towarzyszyła jego siostra Francesca z narzeczonym Mathias’em. To był urlop, jakiego potrzebowali. Urlop od wszystkiego, bo wyłączając sielankę Shie’a i Julie, każdego coś dręczyło. Funkcjonowanie w takiej atmosferze było co najmniej trudne. Margo, odkąd zwierzyła mu się ze swojej tajemnicy, stała się jakaś nieswoja, więc ta rozrywka bardzo jej się przydała. Widział, że odżyła. A jemu też to nie zaszkodziło. Pierwszy raz od dawna nie skupiał się na sobie i swoim dołku. Odkąd poznał Margo, skutecznie odciągała go od zadręczania się, ale teraz to było coś innego. Teraz wreszcie miał kogoś, kto absorbował go na tyle, by nie myślał o sobie. Caroline wryła mu się w psychikę tak bardzo, że nie umiał o niej zapomnieć. Była w nim. Była wspomnieniem, wizją przyszłości, jaką miał wieść. Przy Margo zacierała się. Wciąż w nim była, ale z miesiąca na miesiąc coraz bardziej bledła. A teraz, kiedy zastanawiał się nad tym wszystkim, doszedł do wniosku, że chyba przebolał. Nie zastanawiał się już, co byłoby gdyby. Znów miał cel w życiu, miał sens. Cieszył się z tego, co robił. A teraz był przy Margo i w końcu czuł się komuś potrzebny.
Francie i Mat poszli już spać, a oni wciąż siedzieli przed kominkiem dopijając zimne już grzane wino. Francesca nic nie mówiła, ale on znał swoją siostrę i wiedział, że snuła już plany matrymonialne względem niego i Margo. Kiedyś nawet chciał jej wyjaśnić, na czym polegała ich relacja, ale uznał to za bezcelowe. Francie była ślepo zakochana i wszędzie widziała ludzi, których mogłaby zeswatać, więc ze strzępieniem języka wolał zaczekać, aż przejrzy na oczy. - Gustav, czy ty naprawdę myślisz, że ja jeszcze mogę jakoś ułożyć sobie życie? – zapytała spoglądając na niego sennie. Kanapa, na której siedzieli była tak miękka i wygodna, a on czuł się tak bardzo zmęczony, że nie miał sił odwrócić się do niej. Od czasu, gdy powiedziała mu, że była bezpłodna, nie rozmawiali na ten temat. Zachowywała się jak zawsze, jakby tamtej rozmowy nie było.
- Myślę, że robisz to cały czas – odstawił szklankę na etażerkę i ociężale przewrócił głowę na bok tak, aby mógł popatrzeć na Margo. – Radzisz sobie naprawdę dobrze. Skończyłaś studia, pracujesz, masz przyjaciół. Wiesz, po tych przebojach z matką i w ogóle mogłabyś zgorzknieć, ale ty się nie dałaś.
- Boję się, że jak kiedyś będę chciała wyjść za mąż, to ten facet mnie nie zechce. Bo kto by chciał kobietę, która nie może podjąć się swojego podstawowego zadania? – odwróciła wzrok i zacisnęła powieki. Długo tarła twarz dłońmi, nim znów popatrzyła na Gustava.  Margo wstydziła się słabości, więc udawał, że tego nie widział.
- W dzisiejszych czasach można sobie z tym poradzić na wiele sposobów. Margo, kiedy spotkasz tego właściwego i serio będzie właściwy, to zaakcentuje cię taką, jaką jesteś. Ja bym cię zaakceptował – uśmiechnął się ciepło i wyciągnął do niej rękę. Gdy Margo chwyciła jego dłoń, mocno ją uścisnął.
- Dziękuję, że jesteś. Jesteś najlepszym facetem, jakiego w życiu spotkałam.
- Chyba się uzupełniamy. Ty wyciągasz z dołka mnie, ja wyciągam ciebie. Pełna asekuracja – uśmiechnęła się smutno i spojrzała w ogień.
- Nie tak wyobrażałam sobie moje życie. W pierwotnym planie miałam robić zupełnie inne rzeczy.
- A zastanawiałaś się kiedyś, czy teraz nie czujesz się szczęśliwsza niż w swoim pierwotnym planie? – Margo, jakby zupełnie nie spodziewając się takiej odpowiedzi, spojrzała na niego nieco zdziwiona. Nie powiedziała nic, jedynie wpatrywała się w Gustava. Nie puściła jego dłoni, tylko długo nad czymś myślała. Nie miał zielonego pojęcia o czym, ale wolał nie pytać. Był pewien, że prędzej czy później się dowie.
                                                              *

28. miesiąc od rozstania; 15. lutego 2014, Berlin - cmentarz miejski

Padał śnieg. Wszystko, co okiem sięgnąć pokrywała biała szata. To niewątpliwie piękny widok, ale kiedy rano musiał odśnieżyć wjazd, żeby móc opuścić Loitsche, nie było już tak miło. Ostatnie trzy dni spędził w domu. W każde popołudnie spotykał się z Davidem. To było przyjemne. Codziennie rano mama stawiała mu śniadanie pod nos, wysypiał się i nigdzie nie spieszył. Dni upływały szybko, czas z Davidem umykał mu nie wiedzieć kiedy. To wszystko było takie bezpieczne, spokojne i dobre. Jednak… czuł, że to nie to, czym powinien żyć. Mając dwadzieścia cztery lata, nie chciał jeszcze zakładać kapci i rozsiadać się w fotelu. Za wcześnie na to. Na początku podobała mu się ta monotonia. Mógł w nią uciec przed problemami. Mógł schować się przed cierpieniem. Jednak chyba dojrzał do tego, żeby wreszcie przestał chować się za Davidem i domowymi obiadkami. Trwał w marazmie przez ponad dwa lata, wystarczyło. I tak zmarnował zbyt wiele czasu. Nie miał jeszcze pomysłu na to, co zrobić ze swoim życiem. Tokio Hotel znów było bardziej pasją, niż pracą. Wszyscy czterej uczciwie mogli przyznać, że do studia wchodzili tylko wtedy, kiedy się im chciało. Czyli coraz rzadziej. Bill zaczął zajmować się modą, a on nie robił nic konstruktywnego. Był twarzą kilku kampanii, wciąż pozował do zdjęć i udzielał wywiadów, ale to tylko dodatki. Nie miał nowego celu. To go najbardziej dręczyło. Nie wiedział, co mógłby robić w czasie, kiedy nie nagrywali płyt, nie koncertowali, ani nie byli Tokio Hotel. Moda nie bardzo go interesowała, więc pójście w ślady Billa nie wchodziło w grę. Od zawsze tylko grał na gitarze. Od dziecka zajmował się nauką gry, nie miał czasu na próbowanie bycia dobrym w czymś innym. Od wielu osób słyszał, że był taki wspaniały i utalentowany, a na dobrą sprawę umiał tylko grać na gitarze. To nie było jakieś wielkie osiągnięcie. Może wystarczyło piętnastolatkowi, by poczuł się ważny, ale facetowi o dziesięć lat starszemu już nie. Takiemu było potrzeba znacznie więcej. Uświadomienie sobie tego zawstydziło go. Jakby miał napisać swoje CV, nie byłoby zbyt imponujące. Musiał odnaleźć w sobie coś, co mogłaby stać się jego pasją i pracą. Nie chciał osiąść na laurach i żyć z tego, co zarobili na ostatniej płycie. Chciał zająć się czymś, chciał mieć powód, żeby rano wstawać z łóżka i wychodzić z domu. Musiał tylko wymyślić, co to mogłoby być. Naciągnął bardziej na głowę czapkę i podsunął pod samą szyję suwak kurtki. Mróz nie malał, śnieg sypał coraz bardziej. Zima postanowiła odkuć się na ludziach za wszystkie czasy. Skręcił w kolejną alejkę. Do grobu Liama trzeba było przejść kawałek drogi. Cmentarz był ogromny i koniec końców uznał, że to dobrze, bo dzięki temu żadnemu paparazzo nie chciało się przeszukiwać go, żeby udokumentować miejsce spoczynku ich syna. Obok leżał Nico, więc to byłoby tym bardziej nieprzyjemne, gdyby do sieci trafiły takie zdjęcia. Spojrzał na lilię, którą niósł w ręce. Póki co mróz jej nie zaszkodził.
W Loitsche miał zostać do początku następnego tygodnia, ale nie mógł sobie tam znaleźć miejsca. Nie wiedział, co robić, czym zająć ręce. Wolał znaleźć się sam w pustym mieszkaniu w Berlinie, niż miotać się w Loitsche i znosić pytające spojrzenia mamy. Jakiś wewnętrzny głos kazał mu wrócić. Dlatego rano wsiadł w samochód, wrócił do Berlina, zostawił bagaże i wybrał się na cmentarz. Davidowi poświęcał dużo czasu, jego drugiemu synowi też się to należało. Zdawał sobie sprawę z tego, że to trochę pokraczne myślenie. Liam przecież nie potrzebował już niczego od niego. Jednak Tom bardzo, bardzo mocno potrzebował Liama. W końcu dotarł do miejsca, w którym znajdował się grób. Przykląkł i niedbale wykonał znak krzyża. Tego nauczył się od Scarlett. Czuł, że dla Liama powinien wierzyć w Boga. To dziwne, bo nigdy nie przykładał do tego wagi. Dopiero, kiedy zobaczył jej żarliwość, gdy modliła się za ich syna, coś w nim drgnęło. Dlatego Bóg kojarzył mu się z Liamem. Chyba nawet wierzył w to, że ich synek był teraz aniołkiem. Może śmiał się z nieporadności rodziców? A może było mu przykro, że ich drogi się rozeszły? A może to wszystko ściema i robił z siebie idiotę? Położył na płycie nagrobnej lilię i podniósł się z kucek. Liam Nathaniel Kaulitz – kruszynka, która uczyniła jego życie najpiękniejszym snem i najgorszym koszmarem. Poczuł ścisk w gardle, kiedy przypomniał sobie, jak trzymał go na rękach. To irracjonalne, ale poczuł też jego ciepło i zapach. Zacisnął powieki. Przełknął raz i drugi, wziął głęboki oddech. Pociągając nosem sięgnął do kieszeni po małego znicza. Był biały, w kształcie kuli. Zupełnie zwyczajny. Mieścił mu się w dłoni, jak Liam, kiedy był zupełnie malutki. Bez trudu mieścił mu się w dłoniach. Drżały mu ręce, kiedy odpalał zapałkę. Płatki śniegu zniweczyły, kilka prób. Na usta cisnęło mu się przekleństwo, gdy tuż na knotkiem pojawił się płomyk. Płomyk, którego bynajmniej nie wzniecił on sam. Zaskoczony kilka sekund wpatrywał się w dłonie trzymające zapałkę. Znał je. Gdy cofnęła rękę i powoli kilka razy potrząsnęła nią, by zgasić zapałkę, podniósł wzrok. Czy to możliwe, żeby spotkali się tutaj, nad grobem Liama przypadkiem? Widok Scarlett zaskoczył Toma nie tylko dlatego, że nie słyszał jej kroków, ani dlatego, że jej się nie spodziewał. Był zdumiony dlatego, że w pierwszej chwili przez myśl przemknęło mu, że to nie mogła być ona. Na zewnątrz zmieniła się diametralnie. Wyglądała zupełnie inaczej, niż jego dziewczynka. Czarne loki zniknęły dawno temu, więc powinien przestać się dziwić, gdy widział ją w innym uczesaniu. Jednak jakoś nie umiał, Scarlett w jego myślach zawsze była małą czarnulką. Stał się zbyt sentymentalny. Teraz na miejscu czarnych loków pojawiły się inne, znacznie krótsze w jakimś odcieniu blondu. Nie znał się na tym. Na głowie miała luźną czapkę, złudnie podobną do jego własnej. Ubrana była w ciepłą zimową kurtkę, czarne spodnie i płaskie kozaki z wysoką cholewką. Bez swoich ukochanych obcasów była taka niska. Już zapomniał, jak to było trzymać ją w ramionach. Taką drobną. Nie umalowała się i w tym wszystkim, jak się przed nim pojawiła, poczuł, że pomimo tej całej zmiany wyglądu, miał przed sobą swoją księżniczkę. Tak jakby do niego wróciła. To irracjonalne uczucie, że nie zmieniło się nic, gdy wszystko było już inne.
Choć to pewnie przez miejsce i okoliczność. Liam ich tak bardzo kiedyś łączył.
Zmrużyła powieki i przekrzywiła głowę w ten swój sposób. Nienawidził tęsknoty, która go ogarnęła w chwili, gdy była tak blisko. A jeszcze bardziej nienawidził świadomości, że to niczego nie zmieni. Nie teraz. Świdrowała go tym intensywnym, niebieskim spojrzeniem, a Tomowi zdawało się, że ta kilkunastosekundowa cisza, dobra cisza była znamieniem rozejmu. Nie wiedział jeszcze tylko, co to oznaczało. Spłynął na niego spokój. Chrząknął i postawił znicz na nagrobku. Chyba powinien coś powiedzieć.
- Dzięki – mruknął, kiedy znów stał naprzeciw Scarlett.
- Nie ma za co – odpowiedziała odpalając swój znicz. Ustawiła go obok kwiatka, obok białej lilii takiej samej jak ta od Toma. – Ty też przynosisz mu wciąż tylko białe lilie? – zapytała patrząc na niego uważnie. Tom krótko skinął głową. Przyjęła to do wiadomości, nie mówiąc nic, ale widać było, że ją to zadowoliło. – Nie spodziewałam się, że cię tu dzisiaj spotkam – ciągnęła dalej, jakby nie do końca wiedziała, czy powinna to robić.
- Wróciłem do Berlina i poczułem, że chcę go odwiedzić. Dawno mnie tu nie było – przytaknęła. Nie skomentowała tego. Tak naprawdę Tom nie wiedział, co mogła sobie teraz myśleć. Czuł się trochę niezręcznie. Scarlett milczała chwilę wpatrując się w litery składające się na imię i nazwisko Liama. Westchnęła, naciągając czapkę na uszy.
- Dziś jest piąta rocznica śmierci taty, przyjechałam z mamą, Liv i Shie’em. Są w tyle, bo kupowali jeszcze znicze. Ja przyszłam pobyć z Liamem – Tom w pierwszym momencie trochę speszył się, uświadamiając sobie, że zupełnie zapomniał, że to było w lutym i że to ten dzień. Przypomniał sobie za to dokładnie wszystko, co działo się pięć lat wcześniej i nie mógł dać wiary, że upłynęło już tyle czasu.
- Ciężko uwierzyć, że to już tyle czasu – wypowiedział na głos swoje myśli, zastanawiając się, co się właśnie dzieje. Dotąd skakali sobie do gardeł albo ignorowali się zupełnie, a teraz po prostu rozmawiali. Scarlett starła śnieg z ławeczki i przysiadła na niej obejmując spojrzeniem nagrobki. Tom poczuł się nieswojo stojąc tak nad nią, więc przysiadł obok. Jednak nie był przygotowany na to, co zobaczył w jej oczach, kiedy niespodziewanie na niego spojrzała. Zawsze zdradzały jej uczucia. Było tak i tym razem.
- Nasz syn miałby już prawie trzy lata. To dopiero szmat czasu.
- Nim przyszłaś, myślałem o tym, że jeszcze pamiętam, jak go przytulałem, słyszałem jego radosne piski, widziałem buzię. Mieliśmy wspaniałego syna, Scarlett.
- Kiedy mieliśmy Liama, mieliśmy wszystko, a gdy go straciliśmy, to wszystko wypadło nam z rąk – powiedziała smętnie. Tom nie był pewien, czy powinien na nią patrzeć, lecz się odważył. Nie płakała. Była jakby odrętwiała, oczy miała zamglone. Chyba nie było jej stać na łzy. Nie wiedział już niczego o Scarlett, więc nie powinien wysnuwać żadnych wniosków. Jednak spędzone wspólnie lata i nabyte wówczas nawyki brały górę.
- Tęsknisz czasem za tamtym życiem? – zapytał niepewnie, ale już nie patrzył na nią. Czuł, że nie powinien. Coś wewnątrz mówiło mu, że to ważny moment, a on nie chciał tego psuć. Po raz kolejny.
- Codziennie – odpowiedziała cicho, a w tym jednym słowie pobrzmiewała ta sama tęsknota, z którą zmagał się on sam. Machinalnie wyciągnął z kieszeni papierosy i odpalił jednego. Scarlett popatrzyła na niego w sposób, którego nie umiał rozszyfrować, a Tom przypomniał sobie, że nie tolerowała, gdy palił przy niej. Chciał zgasić, ale go powstrzymała. Pokręciła głową i sama sięgnęła do jego paczki po papierosa i zapalniczkę.
- Ty palisz? – zapytał zszokowany.
- Nie – odparła wydmuchując dym. – Znaczy czasem. Najczęściej w chwilach, kiedy powiedzenie: kur’wa, to za mało – westchnęła i zaciągnęła się znów. Tom nic nie odpowiedział, bo nie wiedział co. Miał przed sobą dziewczynę, którą kiedyś znał lepiej, niż ona sama, a teraz wydawała mu się zupełnie obca. Zrobiło mu się jakoś zimno. Spoglądał na nią kątem oka i chyba nie do końca mógł uwierzyć w to wszystko. W to, jak bardzo Scarlett się zmieniła. Więc skoro ona była taka inna, to jak bardzo zmienił się on? – Jak ma się David? – zdziwiła go tym pytaniem. Popatrzył na nią uważnie, jakby doszukując się w niej ironii, ale jej nie znalazł.
- Rośnie jak na drożdżach. Za każdym razem zadziwia mnie czymś innym. Jest niesamowity. To moje oczko w głowie, choć muszę przyznać szczerze, że ciężko znoszę te spotkania. Znaczy się te, które są u nich w domu. Matka Leny ze mną nie rozmawia, a ja z kolei nie mam przyjemności rozmawiać z Leną, więc ta atmosfera nie wpływa najlepiej na Davida. Kiedy mogę zabieram go do domu albo do Berlina, ale wiesz jest mały, więc za długo bez mamy nie wytrzymuje – zdając sobie sprawę z tego, że się rozgadał, zamilkł. Scarlett pokiwała głową ze zrozumieniem i zaciągnąwszy się ostatni raz, zdeptała niedopałek.
- A co u Simone?
- Wiesz, jest zaaferowana tym, że często jesteśmy w domu, więc wróciła na maminy pełen etat. Namalowała ostatnio kilka niezłych obrazów, ale raczej zawiesi je w domu. Przynajmniej nie mówiła nic o tym, że chciałaby je sprzedać.
- Zawsze mi się podobało to z jaką pasją malowała – uśmiechnęła się do swoich wspomnień. Wsunęła złożone słonie między złączone nogi i tupnęła kilka razy. – Ale dzisiaj zimno.
- Odwykłem od takich niskich temperatur.
- Ja też. Ostatnio spędzam więcej czasu w Stanach, niż tu.
- Słyszałem, że odniosłaś kolejny sukces – Scarlett pokiwała głową i spojrzała na niego krótko.
- Udało mi się, chyba ludzie o mnie nie zapomnieli. Blackheart to nie tylko sukces komercyjny, ale przede wszystkim mój własny. Ta płyta to kolejny kamień milowy, jeśli wiesz, co mam na myśli – popatrzyła na niego znów. W jej oczach dostrzegł hardość, którą widywał przez ostatnie miesiące.
- Wiem. Słuchałem jej. Rozumiem wszystko, co chciałaś tam powiedzieć. A przynajmniej tak mi się wydaje. Wiem, do kogo mówiłaś – mówiąc to poczuł się niezręcznie. Znów. Scarlett nie kontynuowała. Musiała uznać, że skoro zrozumiał przekaz, to powinno pójść mu to w pięty. I poszło.
- To dobrze – odpowiedziała twardo. Zacisnęła zęby i wstała z ławki. Podeszła do grobu Nico patrząc na zdjęcie umieszczone obok napisu. – Nie podoba mi się to, że mama uparła się na płytę ze zdjęciem. Przez to tylko bardziej czuję, że go nie ma – zamilkła na monet, jakby wahała się, czy powinna powiedzieć, to co zamierzała. Jednak zaryzykowała. – W ogóle, to nigdy nie powiedziałam ci, że bardzo podoba mi się nagrobek Liama – odwróciła się do Toma. – Nie powinieneś go wybierać sam, wiem o tym, ale myślę, że wybrałabym to samo – mówiła przez ściśnięte gardło, a oczy znów miała zaszklone. – Zawsze chciałam ci to powiedzieć, ale nigdy nie było okazji. Chociaż to nie ma znaczenia.
- Ma – odpowiedział, mierząc ją uważnym spojrzeniem. – Wszystko ma znaczenie – odwrócił się, usłyszawszy za sobą głosy. To była rodzina Scarlett. – Zostawię was – powiedział i przyklęknąwszy, wykonał ten niedbały znak krzyża. Scarlett uśmiechnęła się pod nosem. Nie mógł tego widzieć. Nim odszedł, popatrzył na nią krótko, a ona nie odwróciła wzroku. Sama nie wiedziała, co to mogło znaczyć. To spojrzenie. Doktor Bähr pochwaliłaby ją.
W pierwszej chwili, kiedy go zobaczyła nad grobem Liama, chciała uciec. Odeszła kilka kroków, po czym uznała, że to śmieszne. Zawsze stawiała czoła wszystkiemu, co napotykała na swojej drodze. Musiał nadejść też czas na konfrontację z Tomem. To miejsce było bezpieczne. Miała niemal zupełną pewność, że żadne z nich nie wznieci awantury nad grobem ich syna. Kiedy nie kłócili się, nie wypominali sobie wszystkiego, poczuła się dobrze. Nie zapomniała nagle, co ich podzieliło, ale dotarło do niej, że czuła się na tyle dojrzała, by móc z nim chwilę porozmawiać. Nie była pewna, czy nie popłakałaby się w którymś momencie, ale nie obawiała się tego. Nie umiała wywnioskować, co chodziło mu po głowie, ale zauważyła, że Tom nie był już osobą, którą znała. Stanął przed nią zupełnie inny facet i dotarło do niej, jak wiele zmieniło się przez te dwa lata. Oboje stanęli na zerowych pozycjach. Byli innymi ludźmi. A co z tą miłością? Patrząc na niego, czując jego zapach i wzrok na sobie zatęskniła. Przypomniała sobie, że wciąż nosiła go w sercu. Tom trochę utył. Zobaczyła to po jego bardziej zaokrąglonych policzkach. Zawsze to ona była pyzą. Teraz prawie jej dorównywał. Zmężniał, wydawał jej się szerszy w barkach, niż wtedy, gdy byli razem. W ogóle stał się, jakby innym człowiekiem. Było w nim coś takiego znajomego i obcego jednocześnie. Sama nie wiedziała, co myśleć o tym spotkaniu i tych wszystkich uczuciach, które przyniosło, ale to nie bolało. Już nie bolało.
- Scarlett? – poczuła, jak czyjaś dłoń ścisnęła jej ramię. Odwróciła się i zobaczyła Liv. – Dobrze się czujesz? – zapytała troskliwie. Blondynka skinęła głową.
- Nie ma o czym mówić. Porozmawialiśmy chwilę i już – mówiąc to wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się do siostry.
- Skoro rozmawialiście i obeszło się bez rękoczynów, to właśnie jest o czym mówić.
- Muszę to przetrawić – złapała Liv za rękę i pociągnęła ją za sobą do mamy i Shie’a. – Teraz jesteśmy u naszych chłopaków.
*

19. lutego 2014r.

- Masz jakąś sukienkę w stylu lat sześćdziesiątych, czy coś w ten deseń?
- Cześć, Jim. Wszystko u mnie okej. Też cieszę się, że cię słyszę. Też się stęskniłam – sarknęła, a rozmówca roześmiał się do słuchawki.
- Jak zwykle słodka – powiedział zaczepnie. – Właśnie dowiedziałem się o świetnym miejscu i zamierzam cię tam zabrać, jak tylko się spotkamy.
- I do tego jest mi potrzebna taka sukienka? – zapytała nieco zdzwiona. Wsunęła słuchawkę między policzek a ramię i zaczęła przesuwać wieszaki w garderobie. Tak się składało, że telefon Jima zaskoczył Scarlett, kiedy planowała, co założyć na randkę z nim.
- Tak, jest niezbędna.    
- Domyślam się, że nie powiesz mi, co to za miejsce? – upewniła się.
- No pewnie, że nie – zaśmiał się znów.
- Ojej no, wiesz, że nie lubię nie wiedzieć – zaprotestowała, wywracając oczami. Wyjęła dwie sukienki i przeszła z nimi do sypialni. Ułożyła je na łóżku i przyjrzała się im dokładnie, dokonując selekcji.
- Dzięki mnie ćwiczysz cierpliwość, czy to nie szlachetne? – oczami wyobraźni widziała, jak uśmiechał się chytrze. Scarlett też się uśmiechnęła. Lubiła Jima. Nie traktowała go jak kumpla. Podobał jej się i musiała przyznać, że coraz bardziej. Nie zakochiwała się. To była czysto hedonistyczna relacja. Oboje spędzali ze sobą miło czas i to jej wystarczyło. Serce miała zamknięte, nie brało w tym udziału.
- Panie Felston, grabisz sobie – powiedziała z udawaną wrogością. Zabrała jedną z sukienek i odniosła z powrotem do garderoby. Skoro życzył sobie lata sześćdziesiąte, to będzie je miał. Wzięła telefon do ręki, bo cierpło jej już ramię.
- Wiem, wiem. W dniu wymierzenia sprawiedliwości nastąpi płacz i zgrzytanie zębów.
- Otóż to – zatrzymała się przed lustrem i dostrzegłszy pod okiem odrobinę rozmazanej kredki, starła ją. – Panie Felston, nie wywiniesz się – starała się, by jej ton ociekał grozą, ale wyszło jej to raczej średnio.
- Nie mogę się doczekać. A tak w ogóle to, co u ciebie słychać? Kiedy będziesz w LA?
- Jutro rano mam lot. Javier odbierze mnie z lotniska i zawiezie do hotelu, a potem na spotkanie z Gin. Muszę omówić z nią strategię. Pozmieniały mi się terminy i już nie bardzo wiem, kiedy występuję, w jakim miejscu.
- Następnym razem ja będę twoim szoferem – odparł nieco urażony, a Scarlett zaśmiała się pod nosem. Zabrzmiał jak naburmuszony nastolatek. Musiała w duchu przyznać, że podobało jej się to, że był zazdrosny o Javiera. Choć nie miał podstaw.
- Ty masz zdjęcia, chyba, że cię wykopali i nic o tym nie wiem.
- Nie przyszło im to jeszcze do głowy, więc wolę nie mówić o tym głośno.
- Okej, mówmy cicho – zniżyła głos do szeptu, a Jim znów zaczął się śmiać. Kontakty z nim były takie nieskomplikowane. Rozmawiali beztrosko o głupotach. Zdarzało się, że żadne z nich nie bardzo wiedziało, o co tak naprawdę chodziło na początku. Jednak Jim we wszystkim miał tą swoją nonszalancję. Bez względu na to, czy żartował, czy mówił poważnie. Był takim facetem z krwi i kości. Takim, jakby wypisz-wymaluj z ekranu kinowego. Czasem zastanawiała, czy tacy po prostu do cna męscy faceci istnieli naprawdę, czy Jim był wytworem jej wyobraźni. Miał w sobie coś pierwotnego i to ją pociągało.
- Jesteś niepoprawna.
- Czy kiedykolwiek mówiłam, że jest inaczej? – zapytała niewinnie.
- Racja – odparł. Scarlett jeszcze raz rzuciła okiem na sukienkę. Uznała, że będzie idealna. Jimowi oczy wyjdą na widok lat sześćdziesiątych, jakie mu zaserwuje. – Jak będę jeszcze miał dla ciebie jakieś zadanie domowe, to dam ci znać. A tymczasem muszę się pożegnać, bo na planie nie mogą sobie dać beze mnie rady. Jestem niezastąpiony, jak widać. 
- Jesteś głównym bohaterem. Siłą rzeczy jesteś istotny w większości scen, więc sobie nie dodawaj – powiedziała zaczepnie. Wyszła z sypialni i rozglądając się po mieszkaniu, powoli schodziła na dół. Zatrzymała się na antresoli i podniosła jakiś zapomniany papierek.
- Burzysz – mruknął zmysłowo, a Scarlett po raz kolejny wywróciła oczami.
- Lubię to – usiadła na stołku w kuchni i odsłoniła roletę. – Lubię siać zamęt i kontrowersję – ściszyła głos do szeptu, starając się by był równie zmysłowy. Zwilżyła wargi koniuszkiem języka. Przy Jimie przypominała sobie i uczyła się na nowo, jak zdobywać. Przy Tomie sytuacja była stosunkowo ułatwiona, bo patrząc na ich związek z perspektywy czasu, dostrzegała, że ich znajomość nie mogła potoczyć się inaczej. A z Jimem było jak z jedną wielką niewiadomą. Nic nie było oczywiste, każda sytuacja była nowa i to jej się podobało. – Miałeś się rozłączyć – odparła już zwyczajnym tonem.  
- Zapomniałem – odparł z głębokim westchnieniem. – W takim razie rozłączam się teraz. Trzymaj się panno niepoprawna – nim zdążyła odpowiedzieć, usłyszała sygnał w słuchawce. Odłożyła komórkę i rozejrzała się po kuchni. Nie miała już czego sprzątać. Nie bardzo miała też czym się zająć. Nie lubiła dni tuż przed wyjazdem i tuż po przyjeździe. Czuła się wtedy jak gość w swoim własnym domu. Choć określenie tego mieszkania domem, było raczej zbyt wybujałe. To było raczej miejsce, w którym tymczasowo żyła. Nie miała pewności, czy nie zechce wrócić do mamy. Choć teraz miała mało czasu na samotność, to chodziło jej to po głowie od jakiegoś czasu. Po trasie i całej promocji, gdy wszystko ucichnie też musiała coś ze sobą zrobić. A samotność nie byłą dobrym kompanem w jej sytuacji. Na razie wolała o tym nie myśleć. Cieszyła się całą tą wrzawą, zamieszaniem i brakiem czasu na nudę. Dzięki temu coraz rzadziej odwiedzała doktor Bähr. Uznała, że im mniej miała czasu, tym bardziej te wizyty stawały się niepotrzebne. Dzięki temu odżyła. Nie miała poczucia, że wciąż coś było nie tak. Chyba powoli się regenerowała. Czasem nawet zdarzało jej się pomyśleć, że życie jeszcze mogło okazać się dobre. Zeskoczyła ze stołka i otworzyła lodówkę. Skoro nie miała czego sprzątać, postanowiła coś ugotować.
*

20. lutego 2014, Los Angeles, Santa Monica

Kalifornię uwielbiała za to, że nawet zimą nie musiała obawiać się tam chłodu. Temperatura w dzień wahała się między dziesięcioma a piętnastoma stopniami Celsjusza. Czasem przygrzewało nawet do dwudziestu.  Odetchnęła głęboko, wygodniej rozsiadła się na siedzeniu i zadowolona spojrzała na Javiera. Prowadził spokojnie, w ogóle nie przejmując się korkami.
- Jim jest o ciebie zazdrosny – zagadnęła, a on się uśmiechnął. Popatrzył na Scarlett, jednak bariera okularów przeciwsłonecznych uniemożliwiała obojgu odgadnięcie reakcji na to stwierdzenie.
- Cieszysz się? – zapytał w pełni skupiony na przejeździe przez skrzyżowanie. Przyspieszył zdążając w ostatniej chwili przed czerwonym.
- Z jednej strony tak. Wiem, że mu zależy i to daje mi poczucie bezpieczeństwa. Znaczy, że wiesz, że nie obraca pięciu innych panienek na boku, bo stara się o mnie. W takim sensie.
- Masz władzę. A ty ją lubisz – Scarlett przez moment zastanawiała się nad tym, co powiedział, bo nigdy nie postrzegała swojej relacji z Jimem, jako wali o władzę, ale. Javier miał trochę racji. Na pierwszy rzut oka wyglądało to tak, jakby to Jim rządził. Wymyślał gdzie pójdą, co będą robić. Niejako narzucał tempo i zasady, ale tak naprawdę to ona wyznaczała granice. Jim kierował ich związkiem, ale tylko tam, gdzie pozwoliła. Uśmiechnęła się. – Spodobało ci się.
- Tak. W sumie nigdy o tym nie myślałam. O tym, kto rządzi.
- Skarbie, masz większą władzę, niż ci się wydaje – mówiąc to uniósł okulary i popatrzył na Scarlett bardzo wymownie. Doskonale wiedziała, że Javier bardzo chciałby być na miejscu Jima. Jednak twardo trzymał się swojej roli i wolał przyjaźń niż nic. Bo gdyby zaczął o nią zabiegać, pewnie musiała by skończyć tą znajomość, więc cieszyła się, że wszystko układało się tak, a nie inaczej.  
- Skoro tak mówisz – uśmiechnęła się cwano mrugając do Javiera. – Do kiedy zostajesz w mieście?
- Wczoraj podpisałem kontrakt i będę twarzą nowej linii Hugo Bossa. Wiesz, nie jest to nic wielkiego, ale pomyślałem sobie, że przyda mi się odmiana i przyjąłem tą propozycję. Zostanę tu jeszcze kilka dni, bo trzeba coś ustalić. Nie wiem dokładnie, mój agent się tym zajmuje.
- Lubię te zapachy. Raz zrujnowałyśmy się z Liv i kupiłyśmy tacie takie perfumy pod choinkę.
- No to wiesz, teraz będziesz miała okazję wąchać je zawsze, kiedy będę obok.  
- Nie posiadam się z radości – odparła delikatnie szturchając Javiera w ramię.
- Mam czekać na ciebie? – zapytał, kiedy jechali już Colorado Street. Scarlett pokręciła przecząco głową.
- Po spotkaniu pójdziemy coś zjeść z Gin. Później pewnie pójdę spać. Zmiana czasu zawsze źle na mnie działa. Dziękuję ci, że zechciałeś być moim szoferem – uśmiechnęła się i odpiąwszy pas, pochyliła się w stronę Javiera i pocałowała go w policzek.
- Warto było – odparł zadowolony i z powrotem nasunął okulary na nos. – Spotkamy się, nim wyjadę? – zawołał za nią, gdy już wysiadła.
- No pewnie – odkrzyknęła i pomachała mu na pożegnanie. Javier odjechał, a Scarlett zadowolona weszła do budynku wytwórni.
 *

1 Christina Aguilera Beautiful
2 Przypominam, że w Niemczech skala ocen jest odwrotna do skali przyjętej w Polsce. 

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo