30 kwietnia 2013

84. I remember years ago. Someone told me I should take caution when it comes to love.

Tytuł: James Arthur  Impossible

30 miesiąc od rozstania 19. kwietnia 2014
Nowy Jork, Upper East Side

Całe szczęście, że nikt nie widział teraz ani miny Billa, ani miny Toma. Siedzieli na tylnym siedzeniu taksówki – oczywiście żółtej – z szeroko otwartymi oczyma. Wyglądali trochę jak dzieci wprowadzone do bardzo dobrze wyposażonego działu z zabawkami. Przyswajali otoczenie w milczeniu i pełnej konsternacji. Taksówka wiozła ich do hotelu Franklin, gdzie wynajęli apartament. Znaleźli go w Internecie. Robiąc rezerwację zagrali w coś na rodzaj „chybił-trafił”. Mieli nadzieję, że ta decyzja okaże się trafna. Bill wybrał lokalizację. Ten cały wielki plan, to był jego pomysł, więc Tom dał mu pełną dowolność. On w tym czasie skupił się na znacznie istotniejszej kwestii. A mianowicie na Davidzie. Nie bardzo wiedział, jak wytłumaczyć synkowi powód tego nagłego wyjazdu. Kiedy nie byli w trasie, widywał się z nim co tydzień, a jeśli mu się to z jakichś przyczyn nie udawało, to odwiedzał go co dwa tygodnie. Choć to było trudne, bo bardzo tęsknił. Nigdy nie spodziewałby się, że tak mocno pokocha tego chłopca. Kiedyś się tego bał. Teraz widział, że bezpodstawnie, bo David stał się jego jedynym światełkiem w życiu. Syn trzymał go w ryzach, sprawiał, że miał w życiu jakiś cel. Był tym, co się dla niego naprawdę liczyło, ale przecież nie mógł zabarykadować się w Loitsche już na zawsze.
Tym razem miał wyjechać na znacznie dłużej, więc musiał uprzedzić o tym Davida. Jego synek był niepocieszony, ale Tom wyjaśnił mu, że wujek Bill bardzo potrzebował wakacji. A on jako jego brat chciał mu towarzyszyć i wspierać go, gdy miał problemy. David zrozumiał to nad wyraz dobrze w swój dziecięcy sposób. Umówili się, że będą rozmawiać przez skype’a, a Tom odwiedzi go najszybciej jak się da. To było dla Toma najważniejsze, żeby tym ‘szaleństwem’ nie skrzywdzić Davida. Bo to naprawdę było szaleństwo. Nagle, ni stąd ni zowąd wybrali się do Ameryki. Po co? Tom sądził, że nawet Bill tego do końca nie wiedział, ale może tego im było trzeba? Obaj osiedli niemal zupełnie, mieli przerwę od koncertów i nagrań, więc nie robili nic. Nawet dla siebie. Taki wyjazd mógł pomóc im oczyścić umysły. Byli już kilka razy w Nowym Jorku, ale nie mieli okazji pozwiedzać. Czas spędzali albo w studiach nagraniowych albo wieziono ich prosto do klubu, w którym akurat grali koncert. A teraz mogli poznać to miasto od podszewki. Bill nakręcał się na to przez prawie cały lot, póki nie usnął. Gadaniem o planach i tym, co będą robić, zagłuszał wszystkie swoje wątpliwości, ale Tom wiedział, że to chwilowe. Kiedy emocje opadną, brat powie mu wszystko, co go nękało. Ten wyjazd był dla nich szansą na odbudowę ich relacji. W życiu każdego z nich działo się tak dużo, że trochę się od siebie odsunęli. On skupiał się na zapominaniu o Scarlett i uczeniu się tego, jak być ojcem. A Bill próbował żyć bez Rainie, uwikłał się w „przyjaźń” z Laurą i nie wyszło z tego nic dobrego. Może, gdyby częściej rozmawiali, to ustrzegłby Billa przed tym? A może dobrze, że tak stało? Laura ucierpiała, jednak ta relacja nie mogła stać się niczym więcej, niż tym czym była. Tom przypuszczał, że Laura odsunęła się od swojego życia, żeby być blisko jego brata. W końcu spędzali ze sobą mnóstwo czasu. Prawie jak para i nie dało się ukryć, że ona chciała, aby właśnie tym się stali. A Bill tego nie dostrzegał albo udawał, że nie dostrzega. W każdym razie, mogli bardzo skorzystać na tej zmianie otoczenia. Tom za cel postawił sobie odwrócenie uwagi brata od Laury, niewykluczone, że będzie musiał wykorzystać do tego jaką długonogą śliczność. Sam też taką nie pogardzi. W końcu nic go już nie powstrzymywało. Chciał żyć tak, by być w zgodzie ze sobą. Nie musiała dostosowywać się do nikogo. Nie było już Scarlett, ani Leny. Może czas na kogoś zupełnie nowego? Ta myśl trochę uspokoiła Toma. W mieście, w którym mogli być anonimowi, nie mogło się im nie udać. Taksówka zatrzymała się. Spojrzał przez okno i ujrzał fasadę hotelu. wyglądała jak na zdjęciu, to już coś.
- Czy to jest to, czego potrzebowałeś? – Tom zapytał brata, gdy wjeżdżali windą na przedostatnie piętro hotelu. Bill popatrzył na swoje odbicie w windzie, poprawił czapkę z daszkiem i wzruszył ramionami.
- Na razie nie wiem. Jest tak jak zawsze, kiedy meldowaliśmy się z w hotelu. Z tym, że nie ścigamy się, która winda wjedzie pierwsza – mówiąc to uśmiechnął się półgębkiem. Tom zawsze uważał, że to durne rozdzielać się z Gustavem i Georgiem, żeby jechać dwoma różnymi windami i robić wyścigi. Ale to była tradycja, a raczej ich rytuał. Nie pamiętał od jak dawna, więc wydawało mu się, że robili to od zawsze.
- Wiesz, teraz nic nas nie ściga. Nie było fanek pod hotelem, nie ma planów i nikt niczego nam nie narzuca. Nie wiem, jak ty, ale ja zaraz idę spać. Jestem wykończony.
- Mam nadzieję, że łóżka będą wygodne. Od dawna dobrze nie spałem – wysiedli z windy i skierowali się korytarzem w stronę ich apartamentu. Było niemal zupełnie cicho. Recepcjonista powiedział im, że na razie mieszkają na piętrze sami. Jedynymi odgłosami były ich kroki i terkot kółek ich walizek. To była przyjemna odmiana.
- Wieczorem możemy poszukać jakiejś knajpy i iść coś zjeść. Co ty na to? – Bill pokiwał głową, zatrzymując się przed odpowiednimi drzwiami. Tom otworzył je i wszedł do środka. Bill poszedł zanim. Zostawił bagaż i podszedł do okna. Otworzył je i głośno odetchnął.
- Całkiem nieźle. Bałem się, że będzie gorzej – Tom popatrzył na brata, nie będąc do końca pewnym, czy mówił o ich apartamencie.
*

Los Angeles, Venice – przedpołudnie

Scarlett przeciągnęła się, jedną ręką niechcący uderzając o tors Jima. Zaśmiał się i ujął jej dłoń, całując przegub. Przetoczyła się na brzuch i popatrzyła na niego z zaczepnie. Jim wciąż był zagadką, a im więcej czasu z nim spędzała, tym bardziej wydawał jej się tajemniczy. Nie wiedzieć czemu, odpowiadał jej taki stan rzeczy. To sprawiało, że nie czuła się zobligowana do tego, by ich relacja stawała się bardziej emocjonalna. Przysunęła się bliżej i wsparłszy się na łokciach, pocałowała go.
- To wręcz nieprzyzwoite prowadzić taki tryb życia.
- Powiedz mi, czy zrobiłoby to jakąś różnicę, gdybyśmy najpierw odsiedzieli swoje w kinie, restauracji czy gdziekolwiek? – Scarlett na to tylko wywróciła oczami.
- Niestety, chyba masz rację.  
- A tak, jest miło, przyjemnie i to w domowym zaciszu.
- Wybacz, ale tego królestwa bieli nie nazwałabym domem – wskazała na jego sypialnię.
- Z kolei teraz, chyba ty masz rację.
- To dlaczego tak mieszkasz? – Jima nie peszyło, gdy świdrowała go spojrzeniem. Jego nic nie peszyło. Nie okazywał uczuć, kiedy coś było nie tak, kiedy złościł się albo gdy coś go dotknęło. Był świetnym aktorem. Zawsze wiedział, co powiedzieć, czy jak się zachować. To wydawało jej się czasami zbyt wystudiowane, ale uznawała takie zachowanie za efekt uboczny życia na świeczniku.
- Kupiłem to mieszkanie za pierwsze duże pieniądze, jakie zarobiłem. Jest znakiem mojego sukcesu. No i wygodnie mi tu. Ta biel czasem mi przeszkadza, ale nie spędzam tu na tyle czasu, by bawić się w remonty.
- Nie jesteś zbyt sentymentalny – odparła.
- Cóż, raczej nie.
- To chyba trochę ułatwia życie. Ja trzymam nawet stare bilety kolejowe – wzruszyła ramionami, jak zawsze gdy chciała zbyć rzeczy, które były dla niej naprawdę ważne. Jim zaśmiał się pod nosem.
- Wiesz, co? – Scarlett uniosła brwi, skupiając całą uwagę na tym, co miał zaraz powiedzieć. – Może nie jestem sentymentalny, ale cierpię na inną przypadłość – Jim przyciągnął ją bliżej siebie. Pocałował Scarlett, a gdy znów na nią spojrzał, jego oczy mówiły to samo, co słowa. – Nie mogę się tobą, nasycić. Czy to nie dziwne? – zapytał, a ona znów wywróciła oczami.
- Spóźnię się na lunch z Javierem – mruknęła, gdy Jim położył ją na plecach, całując jej obojczyki.
- Wybaczy ci, jak zawsze – odparł, spoglądając na nią pełnym pożądania spojrzeniem, a potem ją pocałował. Nie tylko jeden raz.  
*

26. kwietnia 2014, Magdeburg

Francesca wyglądała uroczo. Była wyższa od Gustava i bardzo szczupła, więc wyglądała niezwykle ładnie w dopasowanej do ciała sukience, rozszerzającej się poniżej bioder aż do samej ziemi. Margo dawno nie była na tak wzruszającym ślubie. Rzadko bywała na ślubach, bo większa część rodziny się od niej odwróciła, ale tak czy siak ten był wyjątkowy. Siostra poprosiła Gustava na świadka, więc myślała, że będzie trochę zagubiona wśród jego licznych bliskich, ale na szczęście Margo, Georg także był zaproszony, a razem z nim Liv. Dzięki temu było jej raźniej, kiedy Gustav nie mógł być przy niej. Georg i Liv większość czasu wlepiali w siebie rozmarzone spojrzenia, tańcząc i tuląc się do siebie. Aura ślubu najwyraźniej nastrajała ich bardzo romantycznie. Margo gdzieś w głębi serca zazdrościła im tego. Taka miłość musiała być piękna. Margo była zakochana raz. Nie był to Paul Binder. Jego nie dało się kochać. Teraz tak uważała. Po czasie dostrzegła wiele rzeczy. Była nastolatką, kiedy poznała Maxa. Wtedy wydawał jej się ucieleśnieniem marzeń. Chodzili razem na warsztaty malarskie. To był najlepszy rok w jej życiu. Czasem wydawało jej się, że unosiła się nad ziemią, gdy z nim przebywała. A potem poznał inną i wielka miłość dobiegła końca. Swoje późniejsze związki Margo uważała za lekcje pod tytułem: „kto ma miękkie serce, ten musi mieć twardy tyłek”. Być może gdyby bardziej w siebie wierzyła i nie postrzegała swojej urody pod pryzmatem zbyt wysokiego wzrostu, byłoby inaczej. Była naiwna i wierzyła w zbyt wiele kłamstw, gdy tylko spotykała kogoś, kto lubił ją taką, jaką była. Dlatego teraz nie chciała już żadnej wielkiej miłości. Nie wierzyła, że mogła ją spotkać. Widziała ją u Liv i Georga, u Julie i Shie’a, teraz u Francie i jej męża. Wcześniej widziała ją u Scarlett i Toma. Taka miłość się zdarzała, ale nie każdemu. Bo gdyby każdy miał ją przeżyć i żyć nią, to Scarlett i Tom nie byliby osobno, a Bill nie usychałby z tęsknoty za Rainie. Nie zawsze ludzie doczekiwali się sprawiedliwości i ona była jednym z nich. Tak sądziła. Gustav był jej buforem na cały ten szczęśliwy świat. Wzajemnie pomagali sobie zwalczać wszystkie smutki i odpędzać przeszłość. Akceptował ją w pełni i to było najpiękniejsze. Za to lubiła go najbardziej. Nie przeszkadzały mu jej dziwactwa, nawet to, że pod wpływem weny malowała w jego zeszycie od pomysłów na piosenki. Nie wadziło mu to, że była od niego wyższa, że nosiła buty na obcasie, że nie mogła mieć dzieci, że miała wszystkie swoje lęki i niepewności. Gustav był człowiekiem praktycznym i po prostu pomagał jej radzić sobie z tym wszystkim. Nie kochała go. Nie umiała. On także jej nie kochał. Wciąż w sercu nosił Caroline. I to nie miało się prędko zmienić. Może, gdyby wiedział, co się z nią stało to byłoby mu łatwiej. Margo robiła wszystko, by cienie Caroline nie tłamsiły go. Wyciągała go z mroku, od samego początku. Cieszyło ją, że był ktoś, kto jej potrzebował. Lat jej nie ubywało, teoretycznie powinna się ustatkować. Nie mogła też wiecznie mieszkać u ciotki. Powinna coś zrobić ze swoim życiem, ale nie miała pojęcia co. Jakiekolwiek zamążpójście nie wchodziło w grę. Nie chciała tego. Nie miała nawet partnera. Choć nie, ona i Gustav tworzyli bardzo zgrany team. Byli partnerami, ale nie łączyła ich miłość, więc jak mogliby być ze sobą? Margo czuła, że nie była zdolna do miłości, ale bała się samotności, więc co mogła zrobić? Co powinna zrobić? Popatrzyła na Liv i Georga, bujali się w rytmie wolnej piosenki. Jej kuzynka miała przymknięte oczy, opierała głowę na ramieniu Georga i widać po niej było, że nic jej w tym momencie nie brakowało do szczęścia. Nie zauważyła, kiedy Gustav przysiadł się do niej.
- Fajnie się na nich patrzy, nie? – zapytał wyrywając Margo z zamyślenia. Skinęła głową i uśmiechnęła się do niego.
- Cały czas się dziwię, że Liv jeszcze nie zgodziła się na zamieszkanie z Georgiem. Saoirse ma już prawie dwa lata, więc chyba dobrze by było dla niej, gdyby przestali żyć na dwa domy.
- Są na dobrej drodze. Oglądali już dwa mieszkania.
- Bardzo się zmieniła odkąd ją poznałam.
- Kiedy ja ją poznałem była  cieniem dziewczyny, którą jest dziś. To duży progres. Wygląda na to, że im dłuższa i bardziej wyboista droga, tym większy happy end – mówiąc to popatrzył wymownie na Magro, a ona tylko pokręciła głową kryjąc uśmiech.  
- Na filozofie ci się zebrało – mrugnęła do niego i sięgnęła po winogrono. Jedząc, patrzyła na Francescę i Mathiasa. – Twoja siostra wygląda dziś fantastycznie.
- To prawda, uroda Schäferów nie jest powalająca, ale Francie wygląda dziś cudownie. Wiesz, że chodziła kiedyś z Georgiem? – Margo uniosła brwi w zdziwieniu i czekała na ciąg dalszy. – Trwało to może ze dwa miesiące, a potem rzuciła go dla jakiegoś aktorzyny ze spalonego teatru. Miała wtedy jakieś siedemnaście lat, on piętnaście, więc wyobraź sobie cóż to był za dramat. Ten cały aktor, jak się okazało należał tylko do kółka w swojej szkole, więc moja zawiedziona siostra zostawiła go jeszcze szybciej niż Georga. Koniec końców chodziła ze szkolnym omnibusem, który rzekomo uwiódł ją swoją wiedzą. Jednak jej wiedza najwidoczniej nie uwodziła go wystarczająco, bo zostawił ją tuż przed ważną klasówką i groziło jej powtarzanie klasy, ale na horyzoncie pojawił się wzgardzony Georg, który jak się okazało był całkiem niezły z algebry i tak to połączyła ich przyjaźń – Margo uśmiechnęła się od ucha do ucha, widząc jak Gustav przestał dusić rozbawienie. Bardzo starał się, by ta historia brzmiał dramatycznie.
- Jejku, nie sądziłam, że Francie to taka łamaczka serc.
- Georg nie cierpiał długo.
- To jakaś pociecha – zaśmiała się, wyobrażając sobie Francescę i Georga razem. Niemożliwe.
- Zatańczymy? – Gustav wstał, podając Margo rękę.
- Jeszcze się pytasz – wstała radośnie, prezentując swoją sukienkę. Była jasna, w delikatnym odcieniu szarości, prosta, bez rękawów i ze stójką zapinaną na jeden guzik z przodu. Poniżej była wycięta „łezka”. Sukienka sięgała Margo do połowy uda. W połączeniu z intensywnym kolorem jej włosów i dodatkami, wyglądała ładnie. Tak przynajmniej sądził Gustav. Jednak żadne z nich nie mogło wiedzieć, że gdy Liv i Georg wrócili do stolika, zgodnie uznali, że Margo i Gustav bardzo do siebie pasowali, pomimo każdej dzielącej ich różnicy.
*

31. miesiąc od rozstania; 28. kwietnia 2014, Nowy Jork, CBS Studio 

- Gwiazdeczko, czy wiesz, że twoje koncertowe wykonanie The good life na youtube obejrzało dwa i pół miliona razy – Scarlett uśmiechnęła się pod nosem i wróciła do przeglądania notatek Gin. Nie wiedziała, że to był dopiero początek nowin. – Someone who cares i Life starts now miało kolejno pięć i siedem milionów odtworzeń.Nie wspomnę już o reszcie. Adam Gontier został zapytany o to w jednym z wywiadów powiedział, że chciałby zamienić słowo z osobą, która zaśpiewała te piosenki lepiej od niego. Podobno nie wyglądał na przygnębionego.
- Chętnie zamienię z nim to słowo – odpowiedziała.
- Zdajesz sobie sprawę, że taka ilość wyświetleń w tak krótkim czasie od wypuszczenia DVD to jest duży sukces?
- Oczywiście, że to wiem, Gin – Scarlett wywróciła oczami. Tylko tyle mogła zrobić będąc w rękach charakteryzatorki. – Covery to był jeden z lepszych pomysłów na tą płytę. Jestem zadowolona z moich własnych piosenek, ale na tych coverach wyrosłam muzycznie, więc nie mogły wypaść źle.
- Na pewno będą cię o to pytać w tym wywiadzie. Dlatego mówię ci, jak to wygląda liczbowo. O Jima i Javiera też pewnie spytają – Scarlett wzruszyła ramionami.
- Mam to gdzieś – menager przyjęła to skinieniem głowy. Ani trochę nie zdziwiła jej ta odpowiedź.  
- Wczoraj widziałam na JustJared1 wasze zdjęcia przed Osteria Mozza.
- Bo byłam tam z Jimem. Tam zawsze są paparazzi. Jak byłam z Javieram na koncercie Thirty seconds to mars też nas podłapali. Przywykłam, Gin. Moje zdjęcia są wszędzie, a to że komuś nie odpowiada z kim się spotykam, to nie moja sprawa. Nie robię nic złego. Z resztą spotykam się nie tylko z nimi, wciąż robią mi z kimś zdjęcia. Mam wielu znajomych z branży. W końcu będąc z daleka od rodziny chyba mam prawo spędzać z nimi czas?
- Ja to wiem, skarbie – Gin uśmiechnęła się pokrzepiająco. – Kiedy wracasz do domu?
- W przyszły poniedziałek mam ostatni wywiad. U Lettermana. Potem będę mogła polecieć.
- Organizatorzy Comet ucieszyli się, kiedy potwierdziłam twoją obecność.
- Nie wiem, co zaśpiewam. Nie wiem, w co się ubiorę. Same dylematy – odparła mrugając do Gin. – Co u Cherrie?
- Pytała, kiedy nas odwiedzisz – Scarlett uśmiechnęła się po raz kolejny, co wywołało u makijażystki kolejne ciężkie westchnienie. – Okej, już się nie odzywam. Niech pani dokończy.
*

1. maja 2014, Nowy Jork

Czarne warkocze rozsypały się na plecach Toma, gdy zebrał je wszystkie i wyciągnął spod kraciastej koszuli. Wygładził T-shirt, który miał pod nią i poprawił jej poły. Przechylił głowę najpierw na jedną stronę, a potem na drugą mierząc się krytycznym spojrzeniem. Bill parsknął śmiechem.
- No proszę, wyszykowałeś się szybciej niż ja. Nie wierzę – mruknął, sięgając po swoje perfumy. Bill wzruszył ramionami.
- Nie idziemy tam gdzie wczoraj. Było okropnie, ta dziewczyna uwiesiła się na mnie i już myślałem, że się nie uwolnię – przewrócił oczami wzdychając teatralnie.
- Oczywiście, że nie. Mówiłem ci, że to zbyt popularne miejsce, ale się uparłeś. Na dziś wybrałem coś innego – Bill uniósł brwi w zdziwieniu. Dotąd to on wybierał miejsca. Teraz Tom przejął pałeczkę. Minęło już sporo dni odkąd przylecieli do Nowego Jorku, ale wciąż niewiele rozmawiali o tym, co ich tu sprowadziło. Bill nie poruszał tematu Laury, a Tom aż do tej pory nie chciał ciągnąć go za język, choć to było przecież nieuniknione. Obaj to wiedzieli. Popatrzył uważnie na brata i po prostu wypalił: Jak było z Laurą? –Szli już ulicą, Bill nie miał gdzie uciec, wyglądał na zdziwionego, ale to nie przeszkadzało Tomowi. Wystarczyło już udawania, że w tym całym wyjeździe chodziło o nic.
- Skąd ci to przyszło do głowy? – przeczesał palcami czarne włosy, a kilka bransoletek zadźwięczało na jego nadgarstku.
- Jesteśmy tu już ze dwa tygodnie, a nawet dłużej, a tak naprawdę nie zaczęliśmy rozmawiać.
- Przecież rozmawiamy cały czas! – zaperzył się.
- Nie udawaj debila – Tom posłał bratu wymowne spojrzenie i ten w końcu odpuścił.
- Masz rację, ale ja chyba boję się o tym gadać.
- A jak inaczej chcesz się z tym uporać? – Bill sapnął i obejrzał się nerwowo. Gdzieś w tłumie na chodniku ktoś krzyknął jego imię, ale nie do niego. Wciąż nie umiał oswoić się z tym, że niewiele osób zwracało na nich uwagę.
- Wiesz, fajnie było – wzruszył ramionami, uśmiechając się pod nosem. – Nie  jestem jakimś tam casanovą, sam wiesz, jak jest – spojrzał na Toma, a on skinął głową. Bill, odkąd wyjechała Rainie, poza Laurą spotykał się tylko z kilkoma dziewczynami i to tylko, gdy Tom wyciągnął go na jakąś imprezę. Oczywiście jednorazowo i dawno temu. – Jak już trochę wytrzeźwiałem, poukładałem to, co między nami się działo w tą noc, to ile z siebie dała, to pojąłem, o co jej chodziło. Wiesz, wcześniej nie dopuszczałem do siebie myśli, że Laura się we mnie zakochała. Paskudnie wyszło. Ona może myślała, że to coś zmieni, a jak tylko uświadomiłem sobie, że ona mnie nawet specjalnie nie kręci jako kobieta.
- Laura ma nietypową urodę, ale nie powiesz chyba, że jest nieładna. Ma świetny tyłek – odparł ze znawstwem. Bill prychnął pod nosem.
- Jest ładna, oczywiście. Chodziło mi o to, że nie mam ochoty na więcej. Byłem pijany i wyposzczony. To chyba okrutne – skwasił się.
- Życiowe – Tom wzruszył ramionami.
- Cały czas zastanawiam się, jakby to było z Rainie. Nie umiem o niej zapomnieć.
- Rainie miała w sobie takie ciepło. Jak Scarlett. Były zupełnie różne, ale to jedno je łączyło.
- No. Masz rację. Myślisz wciąż o Scarlett? – zapytał, a Tom popatrzył na niego jak na idiotę.
- Mógłbym przespać się z całą żeńską populacją, a i tak bym o niej nie zapomniał. Mamy przesrane, dlatego uważam, że musimy się dziś spić na smutno – odpowiedział i zatrzymał się wskazując schodki prowadzące w dół. Na ściśnie widniał szyld.
- Your Daddy? Serio? – Bill popatrzył na brata sceptycznie, a on uśmiechnął się od ucha do ucha.
*

3. maja 2014, Berlin

Julie zdziwiła się słysząc domofon. Nie spodziewała się nikogo, trzymając Lexie na rękach niezgrabnie podniosła słuchawkę.
- Tak, słucham?
- Cześć Jul, mogę wejść?
- No pewnie – blondynka wdusiła guzik otwierający furtkę i wyszła przed dom. Laura powoli zbliżała się do nich. Nie wyglądała najlepiej. Ucałowała mamę i córkę na powitanie. – Wszystko w porządku? – Julie zapytała ją, gdy siedziały już w salonie. – Wyglądasz kiepsko.
- Pewnie – machnęła ręką, uśmiechając się półgębkiem. – Mam teraz straszną kołomyję na uczelni. Siedzę tam od rana do wieczora. Niedosypiam, niedojadam, także wiesz… - wzruszyła ramionami. W tej chwili do pokoju weszła Liv a za nią przydreptała Saoirse. Lexie zeszła z kolan mamy i podbiegła do kuzynki. Naradzały się moment, Saoirse dała Lexie jedno ciastko, którego nie zdążyła zjeść i poszły razem na koc, układać kolcki.
- Ty masz jeszcze rok, nie? Tego drugiego kierunku – zapytała Liv, moszcząc się w fotelu z kubkiem kawy. Celowo usiadła tak, żeby widzieć córkę i bratanicę.
- Tak, niestety. Mam już dosyć studiów. Chciałabym zacząć pracować, choć wiem, że wtedy będę mówiła co innego.
- Mnie nigdy nie ciągnęło na studia – Liv skrzywiła się wspominając szkołę.
- Tata jest niepocieszony, bo nie poszłam na prawo i nie wie, komu ma przekazać kancelarię. Po cichu jeszcze liczy, że wyjdę za prawnika – uśmiechnęła się, ale przyjaciółki dostrzegły, że posmutniała.
- Laura, widać, że coś jest nie tak. Przyszłaś tu z konkretnego powodu, wyduś to – Julie uważniej się jej przyjrzała.
- Chodzi o Billa – odparowała Liv.
- Skąd ci to przyszło do głowy? – Laura oburzyła się, a ona tylko popatrzyła na nią z politowaniem.
- Zadurzyłaś się w nim – stwierdziła Julie, starając się brzmieć jak najbardziej łagodnie. Nie oszczędziły jej. Przeszły do kontrataku. Laura czuła się przyparta do muru, ale czy nie po to tam poszła? Żeby w końcu wyrzucić to siebie? Julie i Liv posłały sobie porozumiewawcze spojrzenia. Laura była wyraźnie zawstydzona. Miotała się w sobie. Już nie była taka pewna, czy dobrze zrobiła przychodząc tam. Z jednej strony wstydziła się swojej naiwności, z drugiej potrzebowała usłyszeć od kogoś, że sama zakręciła sobie sznur na szyi. Nie mogła już dłużej szukać usprawiedliwień. Ubzdurała sobie, że powoli przekona go do siebie. Była wszystkim, czego potrzebował. Z własnej woli. Zakochała się, a on nie. Koniec bajki. Westchnęła.
- Tylko z wami mogę o tym pogadać. Raz, że nie chcę zaszkodzić Billowi tym, że informacje o nas poznałyby osoby trzecie, a dwa nie ufam w tej kwestii moim koleżankom. Nie powiedziałam nawet przyjaciółce.
- No pewnie, z nami możesz pogadać. Co się stało? – Lexie trafiła Saoirse klockiem w rękę i dziewczynka zaczęła płakać. Liv zawołała ją do siebie i przytuliła. Kuzynka zaraz przybiegła ją przeprosić. Kiedy dziewczynki znów poszły się bawić, Laura wciąż milczała.
- Jestem idiotką, bo zakochałam się w facecie, który jakby liczyć w kilometrach jest dla mnie nieodstępny, jak życie na Uranie.
- Powiedziałaś mu to? – Laura popatrzyła na Liv przerażona.
- No coś ty, za to zrobiłam coś gorszego – odparła gorzko, a kiedy nie usłyszała odpowiedzi, kontynuowała. – Przespałam się z nim – chciało jej się wyć, ale zachowała zimną krew. Dziewczyny zaniemówiły. – Wiem, że to kretyństwo z mojej strony i szczyt naiwności, ale to samo wyszło. Byliśmy pijani – schowała twarz w dłoniach i mocno potarła nimi twarz. Trwała tak dłuższą chwilę. Kiedy powiedziała to na głos, poczuła się jeszcze gorzej. – Nie jestem dziewczyną, która sypia z kim popadnie. W tym sęk. Jakbym była, to bym się tak nie przejęła.
- Teraz Bill czuje się winny, ty czujesz się zraniona, a wasz kontakt się zerwał. Ty masz do siebie żal, bo straciłaś możliwość na jakąkolwiek relację z nim i cierpisz, bo zdajesz sobie sprawę, że to koniec.
- Jakież to przewidywalne, nie? – posłała Liv gorzki uśmiech, a ona wzruszyła ramionami.
- Niestety. Seks rzadko kiedy jest drogą do wielkiej miłości.
- Ty akurat nie powinnaś tego mówić – odparła Julie. Skarciła szwagierkę spojrzeniem. Liv nie była mistrzynią delikatności. Julie bardzo współczuła Laurze. Już dawno zauważyła, że zauroczyła się Billem, ale to wydawało się niegroźne. Jak widać, tylko wydawało.
- No, dobra, ale wiesz, o co mi chodzi. On nie zakocha się w tobie po tym, jak mu uległaś. Myślę, że możesz zapomnieć o tym, że wrócicie do tego, co było. On wyjechał, prędko pewnie nie wróci. Bill to jeden z najbardziej skrzywdzonych ludzi, jakich znam. A znam go długo i dobrze. Wiem, że sprawa się posypała. On wciąż kocha Rainie i nie wygrasz z jej duchem, póki on nie pogodzi się z tym, że ona nie wróci, a to szybko nie nastąpi. Oszukiwał siebie i ciebie tym, że to się uda. Może w duchu na to liczył, ale Bill jest niesamowicie emocjonalny i wydaje mi się, że ma równie duże wyrzuty sumienia, co ty – Laura sapnęła gniewnie. Była zła na siebie i swoją naiwność. Straciła sporo czasu angażując się w coś, co wysysało z niej energię. Nie umiała być zła na Billa. On skorzystał z tego, co mu sama podsunęła. Coraz bardziej wkurzała się na siebie. Im bardziej uświadamiała sobie swoją głupotę, tym większa stawała się jej irytacja.
- Najgorsze jest to, że zrezygnowałam z fajnego chłopaka, bo liczyłam, że uda mi się go zmienić.
- Każdy z nas popełnia błędy – Julie uśmiechnęła się pokrzepiająco. – Ale może to i lepiej? To tak czy siak skończyłoby się źle. Im szybciej, tym lepiej. Wrócisz do siebie, do swojego życia, kiedyś zapomnisz. Każdy z nas czasem źle lokuje uczucia. A Bill jest takim człowiekiem, że nietrudno go pokochać.
- Chcesz mi powiedzieć, że wszyscy na około widzieli, że się zadurzyłam?
- Nie – Julie pokręciła głową. – Myślę, że jeśli już, to braliśmy pod uwagę, że to się może tak skończyć. Martwiliśmy się o was, po prostu. Ja to dostrzegłam, ale myślę, że możesz być spokojna. Jestem pewna, że ta wasza przyjaźń bardzo pomogła Billowi. Szkoda tylko, że odsunęłaś się trochę od reszty swojego życia.
- Taka stara, a taka głupia – westchnęła. W głębi serca Laura cieszyła się, że przełamała się i zdecydowała porozmawiać o tym wszystkim. Od ostatniego spotkania z Billem żyła jak na autopilocie. Była załamana. Powinna przewidzieć, że to się tak skończy, ale była zbyt naiwna i zaślepiona, by to dostrzec. Dopóki nie poszła z nim do łóżka tłumiła w sobie to uczucie. Wmawiała sobie, że nie było tym, co czuła. Cieszyła się z tego, co miała, choć wciąż chciała więcej. A on nie mógł jej tego dać. Wcześniej już nie raz mogło do tego dość, to świadczyło o tym, że naprawdę nie czuł do niej nic poza zwykłą sympatią. To chyba było najgorsze. Ta świadomość, że była zakochana w kimś, dla kogo była tylko koleżanką. – Chyba wyjadę na wakacje. Zdam egzaminy najszybciej jak się da i wyjadę. Może nad morze…ale najpierw pójdę na siłownię albo pobiegać. Cokolwiek. Inaczej wybuchnę – Liv uśmiechnęła się do Laury.
- Kłopoty sercowe to moja specjalność. Potrzebujesz odreagować, a zatem wykpijmy facetów. Pokażmy im, że my mamy ich gdzieś. Bądźmy wyzwolone i szczęśliwe.  Jak będziesz miała ochotę, to przyjdź w któryś wieczór, położymy dzieci i pójdziemy w tango. Ty, Juls, Margo i ja. Chyba, że moja szanowna siostra się zjawi, to i ona. Zrobimy się na bóstwo, pójdziemy w tango i pokażemy środkowy palec każdemu facetowi, który ośmieli się podejść. Co ty na to? – Liv poruszyła wymownie brwiami. Laura nie umiała się nie uśmiechnąć. W całej tej beznadziei cieszyła się, że wciąż miała koleżanki i nie musiała być sama.
- Wybacz mi droga szwagierko, że ośmielam się burzyć tą feministyczną aurę, ale ja nie mogę narzekać na mojego męża. Wręcz przeciwnie uważam, że lepszy mi się nie mógł trafić.
- Jest na to wytłumaczenie – odpowiedziała z pełną powagą. – Shie jest O’Connorem. Wprawdzie nosi inne nazwisko, ale niepodważalnym faktem jest to, że to O’Connor, a my mamy to do siebie, że jesteśmy doskonali, więc mój brat pomimo tego, że jest facetem, to się po prostu udał – wzruszyła ramionami, robiąc minę taką, jakby opowiadała o rzeczach najbardziej oczywistych i absolutnie niepodważalnych osobom nie do końca sprawnym umysłowo. – Biorąc pod uwagę fakt, że masz do czynienia z wyjątkiem, oznacza to, że nigdy nie czekają cię takie rozterki, jak nas szare śmiertelniczki, które oddałyśmy serca tak nieidealnym stworzeniom jakimi są zwykli faceci, nie O’Connorowie.
- To byłoby dziwne – wtrąciła Laura, a Liv machnęła na to ręką.
- A zatem – podkreśliła. – Oznacza to, że możesz zupełnie niezobowiązująco przyłączyć się do naszego ruchu wyzwolenia. Swoim środkowym palcem wspomożesz Laurę, na ten przykład.
- Pasuje. Cieszę się, że mój środkowy palec może ci pomóc – Julie zaczęła się śmiać, a Liv i Laura zawtórowały jej. Laurze nie do końca było do śmiechu, ale dzięki tym próbom rozluźnienia sytuacji czuła się trochę lepiej. Nie musiała zmagać się sama z wyrzutami sumienia, ze smutkiem, zawodem i wszystkim, co sama sobie zgotowała. No, prawie sama. Zawsze troska dzielona na dwoje jest troszkę mniej przykra. Teraz podzieliła ją na troje, więc miała nadzieję, że za tydzień dwa albo pół roku zapomni. Sama do końca nie wiedziała, czy powinna winić siebie, czy Billa. Swoją naiwność, czy to, że nie potrafił jej pokochać? Jej złudzenia zostały rozwiane. Może to i lepiej? W końcu przestała się łudzić, że jakimś cudem Bill przestanie traktować ją jak przyjaciółkę.  Sparzyła się i teraz musiała już tylko wygoić rany. To łatwiejsze niż trzymanie ręki w ogniu. A co ważniejsze – Liv i Julie jej nie potępiły. Może nie była aż tak skończoną naiwniaczką, jak jej się wydawało?
*


4. maja 2014, Los Angeles, Venice

Przyjemnie ciepły wiatr wkradał się do pokoju przez szeroko otwarte okno. Pomiatał kosmykami włosów Scarlett łaskocząc ją w policzek. Obudziła się. Śnieżnobiałe pomieszczenie i ostre promienie słońca w pierwszej chwili poraziły ją w oczy. Pachniało ładną pogodą, o ile istniał taki zapach. W każdym razie Scarlett go poczuła. Odetchnęła głęboko i otworzyła szeroko oczy. Chciały się z powrotem zamknąć, ale nie pozwoliła im na to. Skręciła głowę w bok, napotykając uważne spojrzenie Jima. Świdrował ją wzrokiem, po prostu patrzył. Był spokojny i delikatnie  uśmiechnięty. Wyglądał doskonale jak woskowa figura u madame Tussauds.
- Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek obudziła się przed tobą – Jim sięgnął po jej dłoń i ucałował jej wewnętrzną stronę, ani na sekundę nie odrywając oczu od Scarlett.
- Nie potrzebuję dużo snu. Z resztą, szkoda mi marnować na to czas, skoro mogę patrzeć jak ty śpisz. To fascynujący widok.
- Jak zwykle czarujesz – przetoczyła się na bok i podparła głowę na ugiętej ręce. Tak samo jak Jim.
- Nie mijam się z prawdą. Jesteś niesamowita we wszystkim, co robisz. Z przyjemnością obserwuję, gdy śpisz, oddychasz, mówisz, chodzisz, jesteś… moją fascynacją – odpowiedział tym swoim niskim, lekko ochrypłym, doskonale wymodulowanym głosem.
- Co, w takim razie, zaobserwowałeś, gdy spałam? – zapytała wsuwając rękę pod kołdrę. Objęła Jima w pasie i przysunęła się bliżej. Dłoń Scarlett spoczęła na jego biodrze. Jego kąciki ust uniosły się lekko ku górze, nie dał po sobie poznać, jak bardzo rozproszył go ten dotyk. Jim pozwalał sobie na pełną utratę kontroli tylko, gdy się kochali. Czasem zastanawiała się, dlaczego tak mocno dbał o to, by nie zdradzać emocji.
- Śpisz z lekko uchylonymi ustami. To wielce kuszący widok – odparł i pocałował ją. – Mruczysz i czasem mówisz coś zupełnie niezrozumiałego. Choć ostatnio posłałaś psa do budy – Scarlett parsknęła śmiechem, wtulając się w umięśniony tors Jima. Przygarnął ją do siebie, a ona westchnęła rozkosznie. Lubiła czuć się mała w jego ramionach. Dotąd bardzo jej tego brakowało. Ucałowała miejsce tuż pod jego obojczykiem i popatrzyła znów na Jima. – Przytulasz się albo odwracasz plecami. Czasem próbujesz mnie zepchnąć i robisz przy tym różne miny. Jesteś nieprzewidywalna nawet przez sen.
- Przynajmniej się nie nudzisz – mruknęła zaczepnie.
- Nie mam na to szans – powiedział spoglądając Scarlett prosto w oczy. Trwali tak chwilę, póki nie zagubiła się w jego ciemnych, niemal czarnych oczach. Pochłaniał ją spojrzeniem. Niemalże dosłownie. Dotknęła dłonią policzka Jima, a on sięgnął do jej ust. Najpierw pocałował ją delikatnie. Ledwie musnął jej wargi swoimi. Uśmiechnęła się. Wciąż patrzył jej w oczy, jakby sprawdzał jej reakcję, ale to ona pierwsza odkryła jego własną. Pocałowała go mocniej i zwodziła go tak, póki nie skłonił jej, by rozchyliła wargi. Przylgnęła do niego, żarliwie oddając pocałunek, a Jim nie zwlekał. Nie wiedzieć kiedy znalazła się nad nim, gdy znów zaczynał wszystko od początku. Całował ją, dotykał, badał każdy skrawek jej ciała, by prowadzić ją do granic, by nie myślała, nie zastanawiała się, nie czuła. I tak było. Zapominała o świecie, o sobie, o wszystkim.


Kiedy się przebudziła znów, Jima nie było. Przeciągnęła się i spojrzała na zegarek: piętnasta dwadzieścia cztery. Westchnęła i przeciągnęła się znów. Musiała się doprowadzić do porządku. Prowadziła taki tryb życia, że wolała się nad tym nie roztrząsać. Jeszcze przypadkiem doszłaby do wniosku, że powinna przestać tracić czas albo coś podobnego. Lepiej to zostawić. Na poduszce Jima spostrzegła kartkę. Pusta lodówka. Zakupy. Nie uciekaj mi nigdzie – przeczytała i odłożyła papier. Wstała, po czym chwilę kręciła się po pokoju szukając czegoś do ubrania. Znalazła koszulę Jima, więc narzuciła ją na siebie i niedbale zapięła kilka guzików. Boso poszła do łazienki, przemyła twarz wodą pozbywając się resztek makijażu. Palcami przeczesała zburzone loki. Miała trochę opuchniętą twarz – efekt zbyt długiego snu. Trochę też bolała ją głowa. Przeszła do salonu, gdzie otworzyła szeroko okno. Rozejrzała się i dotarło do niej, że nigdy tak naprawdę nie oglądała tego mieszkania. Zazwyczaj od wejścia pokonywali stałą trasę. Podobnie było z wyjściem. Powoli chodziła po pokoju oglądając obrazy i kilka statuetek. To mieszkanie aż raziło minimalizmem. Nie było, żadnych zdjęć ani pamiątek. Jakby nie miał wspomnień. U niej zdjęcia były wszędzie. Chciała czuć namiastkę bliskości z rodziną. No, ale każdy lubił, co innego. Musiała zapytać go o rodzinę. Chłodne panele były przyjemnym odstępstwem od ciepłego powietrza wdzierającego się do pomieszczenia. Przeszył ją dreszcz. Stanęła przed regałem z książkami wiodąc wzrokiem po tytułach. King, Patterson, Child, Christie, Encyklopedia Ludzi Kina, Książka kucharska, Margaret Mitchell… i na tym się zatrzymała. Zaciekawiło ją to, że Jim miał Przeminęło z wiatrem. Wprawdzie kiedyś wspomniała coś o tym, że lubiła tą książkę, ale nie przypuszczałaby, że Jim przeczytałby ją z tego względu. Powieść była w jednym tomie, oprawiona w doskonałego rodzaju skórę, inkrustowana złotem. Sięgnęła po nią. Czasem lubiła po prostu przewertować tą książkę, poczytać wyrwane z kontekstu zdania. Im była starsza, im więcej przeszła tym mniej podobieństwa widziała między sobą, a główną bohaterką. Jednak wciąż łączyło je jedno – nie umiały dogonić własnego szczęścia. Otworzyła na przypadkowej stronie: Nie mogę teraz o tym myśleć, bo oszaleję. Pomyślę o tym jutro.2 To akurat niewątpliwie do niej pasowało. Martwienie się czymkolwiek było ostatnim, czym zajmowała myśli. To nie było do końca dobre, ale na pewno łatwiejsze. Z uśmiechem przewertowała strony: Sama wejdź na arenę. Lwy są już głodne.3 Nie mogła powiedzieć, że to także nie odnosiło się do niej w jakiś sposób. Widziała w tym tyle siebie, ile chciała zobaczyć. Taka prawda. Była Scarlett, ale nie O’Hara, ale O’Connor. Choć nazwiska też wydawały się nie być przypadkowe. Cóż, kto wie, jakie miało być jej przeznaczenie? Miała tylko nadzieję, że nie podzieli losów bohaterki tej powieści. Podobieństwa podobieństwami, ale nie mogła dać się zwariować. Zaczęła dalej przerzucać karty, aż otworzyły się na zaznaczonej czymś stronie. W oczy rzuciło jej się: Od dawna sądzę, że przydałoby ci się lanie4, nim sięgnęła po kartonik, który okazał się fotografią. Książka wypadła jej z rąk i z hukiem spadła na podłogę, gdy zobaczyła, co przedstawiało.
Wpatrywała się w nie długą chwilę. Drżały jej dłonie, zaschło w ustach.
Samara, Natasha, Basty, Brigitte, Mateo, Alphie, Christine, Liv, ona i Mike.
Jo robił zdjęcie. Kiedy on pozował pstrykał Mateo. Dokładnie to pamiętała.
W głowie jej dudniło. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że to jej własne serce biło tak głośno. Wpatrywała się w ramię, które ją obejmowało. W ramię Mike’a. Tak bardzo chciała, żeby zniknęło, żeby mogła wypalić je wzrokiem.

- Si, chodź do zdjęcia! – Liv podbiegła do niej i wyciągnęła dziewczynie książkę z rąk. – Chodź, zrobimy sobie zdjęcie.
- Coś ty, ja nie chcę. Zasłonię pół kadru – skuliła się w sobie chowając za ucho jasno blond kosmyk.
- Nie pleć bzdur, chodź – Liv złapała ją za rękę, ale Scarlett się zaparła.
- Liv, nie chcę, no. Wiesz, jak okropnie wychodzę na zdjęciach – naburmuszyła się i złapała z powrotem książkę.
- Ja myślę, że się mylisz – zamarła słysząc głos Mike’a. Podniosła na niego wzrok i odruchowo wygładziła bluzkę. Marzyła, żeby jej fałdki zniknęły, żeby była śliczna i zgrabna, żeby nie było tylko Scarlett. Mike zbliżał się wpatrując się w nią. Tak, jakby nie widział Liv i całego ładnego świata wokół. Usiadł obok, ale nim to zrobił spojrzał wymownie na Liv. Załamała ręce i odeszła.
- Nie chcę zdjęcia, Mike – powiedziała cicho, zupełnie jakby nie swoim głosem. Cała drżała w środku i czuła jakby miała zemdleć. Jak zawsze, gdy z nią rozmawiał. – Mogę je zrobić.
- Ale ja nie chcę, żebyś ty je robiła – odparł uśmiechając się do niej w sposób, w jaki nie uśmiechał się do nikogo. To zaparło jej dech. Znała wszystkie jego uśmiechy i ten najcudowniejszy podarował właśnie jej. – Chcę, żeby stanęła obok mnie.
- No co ty… - powiedziała zawstydzona. – Nie chcę, Mike. Nie namawiaj mnie.
- Będę – uśmiechnął się znów, patrząc jej prosto w oczy. Rozpływała się pod wpływem tego intensywnego spojrzenia jego brązowych oczu. – Zrób to dla mnie, jeśli nie chcesz dla wszystkich. Proszę – słowo ‘proszę’ wymówił cicho i wręcz… intymnie. Nie umiała mu odmówić. Patrzyła tak chwilę na niego, nie potrafiąc wydusić z siebie słowa.
- No dobrze, ale stanę tak, żeby mnie jak najmniej było widać.
Tak też się stało. Stanęła w drugim rzędzie. Na fotografii prezentowała się od piersi w górę, a Mike obejmował ją ramieniem. To było tak wspaniałe, że sparaliżowało ją, gdy jego kciuk delikatnie muskał jej ramię. To była jedna z najpiękniejszych chwil, jaką dotąd przeżyła.

On ujęty był w całości. Luźne spodnie, za duży T-shirt, białe Nike. Niemal łysa głowa, mocno zarysowane kości policzkowe i szczęki. Pięknie wykrojone usta i te ciemne oczy. Mike był jednym z najprzystojniejszych mężczyzn, jakich znała. Choć wyrządził jej wiele krzywd, to jedno się nie zmieniło. Był piękny i zły. Nie żył. Nie było go już. Powinna odetchnąć.
Ale skąd Jim miał to zdjęcie?
Nie słyszała jak wszedł. Nie usłyszała, jak podszedł i stanął za nią. Usłyszała dopiero, jak podniósł książkę i odstawił ją na miejsce. Jego twarz jak zwykle nie wyrażała nic. Popatrzył na zdjęcie, a potem na nią.
- Skąd je, do chole’ry, masz? – zapytała cicho. Głos odmówił jej posłuszeństwa. Cała skostniała. Nie sądziła, że samo wspomnienie Mike’a tak na nią zadziała. Była bezwolna wobec jego destrukcyjnej siły, nawet po tylu latach.
- Zdobyłem.
- Jak to ‘zdobyłem’? – chciało jej się płakać, ale to był moment na to. Nie mogła się złamać, póki nie usłyszy wyjaśnień od Jima.
- Jesteś moją obsesją, Scarlett. Mówiłem ci – uśmiechnął się, a ona miała wrażenie, że skądś znała ten uśmiech. Gdzieś na dnie umysłu przewinęła się ta myśl, ale była zbyt skołowana, by skupić się na niej. Umknęła.
- Jak mogłeś je zdobyć, skoro miały je tylko osoby ze zdjęcia? Co to wszystko znaczy, Jim? – zapytała piskliwym głosem, emocje ścisnęły jej gardło. Było jej zimno. Chciała stamtąd wyjść, jak najszybciej. Czuła, że ten sterylny pokój ją osaczał. Mężczyzna pokręcił tylko głową. Podszedł bliżej i wyjął jej zdjęcie z dłoni.
- Nic nie znaczy. Szukałem informacji na twój temat. Jeszcze zanim się poznaliśmy. Zafascynowałaś mnie od momentu, gdy tylko pierwszy raz cię zobaczyłem. To zdjęcie było na Facebook’u jednego z twoich dawnych znajomych, u Alphiego – Scarlett poczuła, jak wszystko się w niej ściska. Nie była przestraszona, to coś innego. Nie wiedziała co. Jakby trybiki w jej głowie zaczęły pracować na podwójnych obrotach, ale nie potrafiła skojarzyć. – Napisałem do niego, poprosiłem o kontakt. Sprzedał mi je. Dla niego najwyraźniej nie miało wartości.
- Po co ci to głupie zdjęcie? – zapytała z uporem, wpatrywała się w niego. Szukała oznak jakichkolwiek emocji. Jim był zupełnie spokojny. Dla niego nic się nie stało.
- Bo chciałem je mieć. Scarlett, nie masz nawet pojęcia o tym, jaka wtedy byłaś doskonała – popatrzyła na fotografię. Widziała na niej tylko grubą nastolatkę z wyrazem błogości na twarzy, bo obejmował ją najwspanialszy chłopak w szkole, w okolicy, na świecie. Pokręciła głową.
- To dla mnie za dużo. Nie masz pojęcia, co wtedy przechodziłam. Nie chcę na nie patrzeć. Wyrzuć je – potarła ramiona dłońmi. Rozejrzała się nerwowo po pokoju.
- Przepraszam – dotknął dłonią policzek Scarlett, ale się odsunęła. – Nie chciałem cię skrzywdzić. To była namiastka ciebie. Teraz mogę się go pozbyć – przedarł je na pół, a później jeszcze raz i rzucił na podłogę. – Zapomniałem o jego istnieniu. Gdybym tylko wiedział, jakie emocje w tobie wzbudzi, nigdy bym go nie zostawił – skinęła głową, popatrzyła mu w oczy, ale nie dostrzegła w nich nic.
- Muszę iść – wyminęła go i zniknęła w sypialni. Nie minęło pięć minut, a była już ubrana w swoje rzeczy z poprzedniego wieczoru i szła do drzwi. A Jim wciąż stał w tym samym miejscu i patrzył, jak wychodziła. Drzwi trzasnęły oznajmiając kłopoty. Pozbierał zdjęcie i poszedł do kuchni, bo wciąż był głodny. To, że go zostawiła nie zmieniło chociaż tego jednego.
*


2, 3, 4 Margaret Mitchell, Przeminęło z wiatrem

3 kwietnia 2013

83. Things are changed.

17. marca 2014


Obudził się nagle, z dziwnym przeświadczeniem, że coś było nie tak. Obudził się z lękiem. To nic normalnego. Ostatni raz coś takiego stało się przed jakimś ważnym koncertem czy wystąpieniem, a jeszcze wcześniej w szkole, jak gnębili ich starsi uczniowie. Niechętnie przypomniał sobie, gdzie był i przede wszystkim –  dlaczego. Jęknął cicho, zasłaniając oczy ręką. Chciał, żeby go tam nie było. Jak mógł tak bardzo dać się ponieść? Leżał tak jeszcze chwilę, nim zebrał się w sobie i wstał. Miniony wieczór zaczął się w salonie, miał moment przejściowy w łazience i kulminację w sypialni. Wstyd mu było, że pozwolił sobie na tak wiele. To w końcu była Laura. Laura – przyjaciółka. Wiedział, że zaprzepaścił to. Czuł, że ona nie będzie potrafiła tak po prostu przejść z tym do porządku dziennego. Jakby nic się nie stało. Z resztą. On też nie umiałby chodzić z nią do kina, na kolacje, czy przesiadywać u niego czy u niej w mieszkaniu, nie pamiętając tego, co się zdarzyło. Albo zwikłaliby się w romans bez przeszłości albo z czasem zaczęliby odsuwać się od siebie i ranić się. Czuł, że stracił kogoś ważnego. To nie było dobre odczucie. Jego rzeczy leżały niedbale złożone w nogach łóżka. Nie miał żadnej pewności co do tego, jak ona się zachowa. Najbardziej obawiał się tego, że zarzuci mu ręce na szyję i zaświergocze coś w stylu; cześć kochanie, jak ci się spało? Nie zniósłby tego, bo…po tej nocy był pewien, że nigdy nic ich nie połączy. Miał nadzieję, że takie rzeczy działy się tylko w filmach. Z resztą, Laura nie była żadną trzpiotką. Pewnie miotała się jak on. Ubrał się i stwierdziwszy, że nie mógł wiecznie siedzieć w tym pokoju, poszedł do kuchni. Stanął w drzwiach, Laura zmywała. Miała na sobie jeansy i zielony sweterek. Włosy związała w kucyk na czubku głowy. Wyglądała jak dziewczyna, którą mógłby co rano zastawać w kuchni, czy gdziekolwiek w swoim życiu. Sęk w tym, że nie chciał. I to był największy argument na to, że ta noc była niewłaściwa. Choć z drugiej strony dała mu przecież pewność, ale jakim kosztem… Odwróciła się do niego i posłała mu miły uśmiech. Nie bardzo umiał wyczuć jej nastrój.
- Cześć – powiedziała odkładając na suszarkę kolejny talerz.
- Hej – mruknął i usiadł na krześle. Uznał, że nie mógł wiecznie stać w przejściu. To tak jakby nie umiał się określić.
- Chcesz kawy? – zapytała wycierając zlew. Wciąż na niego nie patrzyła. – Zrobiłam świeżą. Zaraz zrobię jakieś śniadanie.
- Nie rób sobie problemu – utkwił spojrzenie w jej plecach, czekając aż wreszcie się do niego odwróci. Zamiast tego, zaczęła wycierać mokre naczynia. Chciała zachować się naturalnie, ale w jej ruchach dostrzegł nerwowość.
- Laura…
- Nic nie mów – ucięła.
- Jak nie mam nic mówić? – zdziwił się. Nie spodziewał się po niej takiej szorstkości. – Wybacz, ale sypianie z kimś, a zwłaszcza z kimś, z kim miałem wrażenie, że się przyjaźnię, to nie jest dla mnie normalność. Więc przykro mi bardzo, ale nie będę siedział cicho, bo to niezręczne – zdenerwował się i za słabo to ukrył. Najchętniej zapaliłby, ale ani Laura, ani Dominik nie tolerowali dymu papierosowego w mieszkaniu. Splótł ręce na stole i wbił wzrok w jej plecy.
- Dobrze, więc mów. Ja nie zamierzam.
- Jesteś zła na siebie, czy na mnie? Bo czegoś tu nie rozumiem. Nie byłem tam wczoraj sam – zrezygnował z prób ukrywania rozdrażnienia, skoro ona nie chciała się wysilić nawet na tyle.
- Cho’lera – cisnęła ręcznikiem na szafkę i odłożyła talerz. Wyszła z kuchni nie patrząc na niego.
- Laura… - poszedł za nią aż na sam balkon. Świeże powietrze dawało namiastkę swobody. Było zimno, ale starał się tego nie zauważać. No i żałował, że nie wziął papierosów. – Skakanie sobie do gardeł, nie jest najlepszym wyjściem.
- Przepraszam – mruknęła opierając się szeroko rozstawionymi rękoma o barierkę. – Czuję się skołowana.
- Nie tylko ty. Trochę puściliśmy cugle – popatrzyła na niego spod czoła. – No dobra, bardzo. Chyba nie wiem, co teraz powinienem zrobić, bo nigdy nie byłem w takiej sytuacji.
- Masz dwa wyjścia: albo mówisz mi, że od dawna o tym marzyłeś i jesteś szczęśliwy, że w końcu zbliżyliśmy się do siebie albo przeprosimy się za ten wybuch pierwotnych instynktów i skwaszony pojedziesz do domu – spojrzała krótko na Billa, a on wyraźnie nie wiedział co powiedzieć. – Bez obaw. Wiem, którą opcję wybierzesz – odepchnęła się od barierki i przeszła na drugą stronę balkonu, jakby chciała znaleźć się jak najdalej od niego. Nie dziwił się. Też chętnie by zwiał. Zdziwiła go gorycz bijąca od Laury. Zupełnie, jakby spodziewała się po nim czegoś innego.
- Wiesz, dziś chyba przemawiają przez nas emocje. Wprawdzie inne niż wczoraj, ale to też nie ułatwia – podszedł do Laury i stanął przed nią. Widział, z jakim trudem spojrzała mu w twarz. – Nie wiem jeszcze, co o tym myśleć. Było mi z tobą cudownie, bo jesteś cudowna, ale nie jestem pewien, czy przypadkiem nie zepsuliśmy czegoś. Przepraszam, jeśli cię zawiodłem – była bliska łez, a Bill nie czuł się odpowiednią osobą, która mogłaby je ukoić. Nie w tej sytuacji. Odchodząc delikatnie uścisnął jej ramię. Musiał to jakoś rozwiązać, ale nie dziś. Może nie postąpił szlachetnie, ale nie umiał zachować się w takiej sytuacji. To Tom był – niestety, choć może w tej sytuacji stety – specem od takich rozmów, od radzenia sobie w takich chwilach. Bill dawno nie czuł się tak zagubiony i wolny jednocześnie. Źle czuł się z tym, że nie spełnił oczekiwań Laury, ale z drugiej strony upewnił się w swoich uczuciach. Laura była świetną dziewczyną. Była mądra, śliczna i zabawna. Do tego dobrze gotowała i potrafiła odnaleźć się w niemal każdej życiowej sytuacji. A on nic do niej nie czuł. To ironia. Miał pod nosem cudowną dziewczynę, która najprawdopodobniej się w nim durzyła, a on jej nie chciał. Musiał pogadać z Tomem i to natychmiast.

- Mówisz – Tom przycisnął słuchawkę ramieniem, szukając w kieszeni papierosów. Wyszedł na werandę i wsunął jednego do ust.
- Ja pier’dolę – usłyszał jęk brata, a potem w słuchawce zaległa cisza. Odpalił papierosa i powoli się zaciągnął. Bill milczał, w tle słyszał trzaski. Bill musiał być gdzieś na zewnątrz.
- Też się cieszę, że cię słyszę, braciszku. Niepotrzebnie się martwisz, u mnie wszystko okej – wydmuchnął dym i wywrócił oczami. Kiedy uświadomił sobie, że to zrobił, skwasił się mimowolnie. Teatralne gesty, to była działka Billa. I Scarlett – skarcił się w duchu za tą myśl. Nie potrzebował teraz natrętnych wspomnień, ani tęsknot. Czy to nie dziwne, że duch ich miłości wciąż go nawiedzał?
- Ja pier’dolę – jęknął znów i tym razem w tle Tom usłyszał trzaśnięcie drzwi i cichy szum pracującego silnika.
- Aż boję się zapytać, kogo – odpowiedział depcząc niedopałek. Zaczęło padać, a wraz z deszczem wróciły do niego wspomnienia z tą werandą i ze Scarlett. Na całe szczęście brat uwolnił go od rozmyślania na ten temat.
- Spałem z Laurą – odparł i zamilkł. Znów.
- O, kur’wa – z wrażenia Tom przysiadł na wiklinowej ławce. Poczuł się przytłoczony tą wiadomością. Bill przespał się dziewczyną, która wodziła za nim maślanym wzrokiem. Tom nie mógł mu wypominać przygód  na jedną noc, ale on przynajmniej trafniej dobierał partnerki. A z tego mogły być tylko kłopoty. Dlaczego nie założył, że po tej nocy, będą jeść sobie z dzióbków? Bo znał swojego brata. Brata bliźniaka. Biorąc pod uwagę to, czego się właśnie dowiedział, mógł wreszcie wytłumaczyć swój skiśnięty nastrój. Od rana chodził z przeświadczeniem, że coś było nie tak. No i miał rację. Czasem przestawał przykładać wagę do wyjątkowości, jaką obdarowała ich natura. Posiadanie bliźniaka, to nie tylko posiadanie kopii samego siebie; zarówno z wyglądu jak i osobowości. To było też wielkie brzemię i wielki dar. Bo empatia, telepatia, współodczuwanie, jakkolwiek to się nazywało, które ich łączyło było czymś wspaniałym, co pomagało im i odróżniało od innych, ale było też brzemieniem. Bo nie tylko bardziej odczuwał radość, gdy cieszył się Bill. Ale zdecydowanie bardziej cierpiał, gdy cierpiał jego brat. Wiedzieli o tym wszyscy i nie była to żadna tajemnica, ale nikt tego nie mógł zrozumieć. Nikt, kto nie miał bliźniaka. I choć miał dwadzieścia cztery lata i mogłoby się wydawać, że na takie gadanie był już za stary, to nie była to prawda. Jeśli chodziło o jego brata, to nigdy nie było za późno. Bill dotąd nie wspominał, że Laura interesowała go w ten sposób. Prędzej spodziewałby się tego, że była jego rękawem do wylewania łez tęsknoty, snucia wspomnień i nierealnych planów, że była substytutem kobiety, z którą pragnął być i sposobem na zabicie czasu, jakkolwiek okrutnie to brzmiało. Chyba wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że podkochiwała się w Billu, ale nie próbowała zmienić układu między nimi. Nie starała się sprawić, że zechciałby z nią być. Może wiedziała, że nie miała szans ze wspomnieniem Rainie? Przez to niespełnione uczucie Billa, całą jego tkliwość i smutek, Tom zapomniał, że jego brat był tylko facetem. Biorąc pod uwagę ilość wieczorów spędzonych sam na sam z Laurą, w dodatku zakrapianych alkoholem, to stało się i tak późno. Bill długo walczył z przeświadczeniem, że spotykając się z jakąkolwiek inną dziewczyną zdradzał Rainie. Najwidoczniej stało się coś, co sprawiło, że zapomniał o tym.
- No – westchnął. – Nie wiem, czy gorzej mi z tym, że to się w ogóle stało, czy z tym, że uświadomiłem sobie, że zupełnie nic do niej nie czuję.
- Wyluzuj – to jedyne, co przyszło Tomowi do głowy. Musiał szybko wziąć się w garść. – Słuchaj, jako ktoś, kto spał z połową żeńskiej populacji, daję ci rozgrzeszenie. Fakt, że to była Laura nie wróży niczego dobrego dla waszej znajomości, ale nie możesz brać tego tak bardzo do siebie – Bill westchnął żałośnie.
- Dobra. Jadę do Loitsche, wszystko ci opowiem w domu, ale wiem jedno. Spiep’rzyłem fajną przyjaźń – rozłączył się, a Tom machinalnie wsunął telefon do kieszeni. Bill się mylił. Nie popsuł przyjaźni, bo czegoś takiego jak przyjaźń damsko-męska nie istniało. Jego brat zrobił coś gorszego. Prawdopodobnie złamał Laurze serce. Czekała ich ciężka rozmowa, ale z drugiej strony dawno nie mieli czasu tylko dla siebie. Upiją się na smutno, mama ich nakarmi, a jutro będą mieć kaca i świat stanie się lepszy.
*

30. miesiąc od rozstania; 27. marca 2014, Berlin

Niczego nieświadoma Roxanne weszła do pokoju i usiadła na dywanie obok swoich zabawek. Zaczęła dyscyplinować misia w tylko sobie znanym języku i na tyle ją to pochłonęło, że dopiero po chwili zorientowała się, że telewizor jest włączony i że ktoś był z nią w pokoju. Podniosła głowę i popatrzyła w kierunku sofy. Krótką chwilę łączyła fakty, uśmiechnęła się w najcudowniejszy na świecie sposób i czym prędzej podbiegła do niej.
- Ciocia – powiedziała wskrobując się na sofę. Scarlett pomogła jej i posadziła dziewczynkę na swoich kolanach. Mała przytuliła się, a ona zamknęła ją w swoich ramionach. Pachniała dzieckiem, oliwką i płynem do płukania. Scarlett rozkoszowała się tą wonią, póki Roxie nie znudziło się przytulanie do cioci, czyli bardzo szybko.
- Cześć, szkrabie – połaskotała ją w boczki, a mała zaśmiała się w głos.
- Długo cię nie było – bratanica popatrzyła na nią z wyrzutem.
- Byłam w pracy – odpowiedziała, zakładając za ucho jasnobrązowe włoski Roxie. Dziewczynka była zaspana i opuchnięta, musiała się dopiero obudzić. Była prześliczna, niesamowicie podobna do mamy z oczami i kolorem włosów swojego taty. Doskonała mieszanka. Lexie odróżniał od niej kolor oczu. Miała zielone, jak babcia. Obie wydawały się być uosobieniem dziecięcego piękna.  – Gdzie masz mamę?
- Szykuje mleko. Lexie jeszcze śpi – odparła i zajęła się reklamą, którą akurat emitowano w telewizji. Usadowiła się wygodnie na kolanach cioci i zapomniała o świecie. Scarlett sięgnęła po miskę z płatkami, którą odstawiła przed powitaniem z Roxanne. Zaczęła jeść, kiedy z kuchni usłyszała wołanie Julie. Jej córka jednak zdążyła już zapomnieć o mleku. Roxie i Lexie jak na trzylatki były bardzo rozwinięte. Dużo mówiły i były bardzo sprytne. Czasami aż za bardzo. We dwie potrafiły tak zakręcić Nico, że nie raz źle na tym wychodził. Nie był tak obrotny, jak one i nie w głowie mu były psoty. Miał dużo spokojniejszy charakter od sióstr, które były jak żywe srebro. Wszędzie ich było pełno, wszystko je ciekawiło i wszystkiego chciały spróbować. A on zazwyczaj siadał z ulubionymi zabawkami albo oglądał bajkę i pozwalał o sobie zapomnieć. Dokazywał, oczywiście był przecież dzieckiem, ale nie tak często jak bliźniaczki. Przejął cały spokój i wyważenie za ich trójkę. Roxie była prowodyrką. Była bliźniaczką Alfa, jak  nazywali ją rodzice. Lexie nie pozwalała sobie mieszać w planach, jednak czasem była pół kroku za siostrą i polegała na niej. Razem dopełniały się znakomicie i najlepszych psot dokonywały razem, przyprawiając rodziców o zatrzymanie akcji serca. I nie tylko rodziców.
Julie przeświadczona o tym, że Roxie znów coś zmajstrowała przy telewizorze, poszła za nią do pokoju dziennego i zdziwiła się, gdy jej córka siedziała wtulona w Scarlett. Szwagierka miała na sobie szary dres, żadnego makijażu i włosy związane w koczka na czubku głowy. Swoją drogą, Julie nie mogła jakoś przywyknąć do tego, że Scarlett była blondynką. Jej czarne loki stanowiły niemal legendę, a teraz gdy były słoneczne i dużo krótsze, jakoś nie mogła się na to przestawić. To chyba też dlatego, że te wszystkie zmiany w ich życiu były trudne do przyswojenia.
- Co ty tu robisz? – zapytała zdziwiona siadając obok niej. – Coś mnie ominęło? – Scarlett pokręciła głową, przeżuwając kolejny kęs.
- Zepsuło się u mnie ogrzewanie. Było zimno jak w psiarni, bo coś poszło w nocy. Dali niby jakieś elektryczne piecyki, ale to nic nie grzało. Wiesz, to dawało ciepło ledwo na jeden pokój. No, więc spakowałam się i przyjechałam, a że pora była nieludzka, to włączyłam sobie telewizor i oglądam seriale.
- O której tu byłaś? – Roxie przypomniała sobie o mleku i wzięła od mamy butelkę.
- Trochę po piątej – odpowiedziała ziewając rozdzierająco.
- Mogłaś iść spać do siebie przecież.
- Wiem, ale nie chciałam hałasować. To raz, a dwa skusiła mnie ta cisza w domu. Wspominałam sobie. No i nadrobiłam zaległości w moich serialach. Wtedy nie byłam śpiąca. Teraz się najadłam i trochę mnie zmuliło, więc nie wykluczone, że położę się na trochę.
- My też pójdziemy. Może ten skowronek jeszcze zaśnie – Julie z uśmiechem porwała córkę z objęć Scarlett i trzymając ją na rękach, oparła ją o swoje biodro. – Powiedz cioci, że my wymyślić zabawy dla ciebie, Lexie i Nico, jak wstaniecie później.
- Tak – Roxie zadowolona przytuliła się do mamy mrużąc sennie oczy i dalej piła swoje mleko. Scarlett uśmiechnęła się i mrugnęła do bratanicy.
- I tak pewnie zaraz wykonam drugi kurs z Lexie. Dobrze, że Nico nie pije już mleka z butelki, bo bym chyba oszalała.
- Zawsze możesz przenieść kuchnię do sypialni albo odwrotnie – Julie wywróciła tylko oczami i wyszła z pokoju, tuląc coraz bardziej senną Roxanne. Scarlett westchnęła tęsknie, patrząc na dziewczynkę w objęciach mamy. Zastanawiała się, czy ona też kiedyś będzie mieć tak kochane dzieci? Czy będzie je mieć w ogóle? Kiedyś wydawało jej się, że jedynym ojcem jej dzieci mógłby być Tom. Teraz nie wyobrażała sobie, by mogła je mieć z kimkolwiek. Nie z kimś takim jak Jim. Nawet z kimś tak zrównoważonym jak Javier. Może nie poznała jeszcze tego właściwego? Skręciło ją w żołądku. jak mogła nie poznać, skoro wielką miłość miała już za sobą? W chwilach takich jak ta bardzo chciała mieć możliwość poznania przyszłości. Chociaż tego, czy ułoży sobie jakoś życie. Czy będzie szczęśliwa, bo ta niemoc, niewiedza, brak pewności napawały ją lękiem. Nie lubiła tego uczucia braku gwarancji na to, że pozna kogoś, kogo pokocha. Czasem bała się, że już zawsze będzie sama. Bo miała za sobą. Wzięła koleją porcję płatków i wróciła do oglądania serialu. Nie interesował jej już tak bardzo jak wcześniej.
*

 30. miesiąc od rozstania; 9. kwietnia 2014

David bardzo mocno skupił się na tym, żeby równo kręcić pedałami. Natomiast Tom skupiał się na tym, żeby utrzymać synka w równowadze, co nie było proste, bo David co chwila wyrywał na boki. Mocno trzymał kij, dzięki któremu prowadził rower chłopca.
- Tato, chcę sam! – powiedział rozemocjonowany.
- Na pewno?
- Tak, tak, tak! – wykrzyknął.
- No to, uwaga! – Tom ostrożnie puścił kij, starając się wciąż asekurować syna. David pokazał, że nie nadaremno nazywał się Kaulitz, bo jechał zupełnie dobrze. Tom zdziwił się, kiedy chłopiec powiedział mu, że nie umiał jeździć rowerem. Mówił, że mama albo babcia czasami sadzały go na swoich rowerach i prowadziły, ale nigdy nie nauczyły go jeździć samodzielnie. Dumny tatuś od razu zabrał się do rzeczy. Poszukał stary rower Billa, bo jego rowery, prócz ostatniego, zostały zezłomowane, bo nie dało się już na nich jeździć. Podarował go Davidowi i ucieszył się bardziej, niż z nowego. To była ich trzecia lekcja, David nie mógłby radzić sobie lepiej.
- Udało mi się, tata! – wykrzyknął radośnie. – Hamuję!
- Ostrożnie – Tom podbiegł bliżej, gotowy łapać chłopca, gdyby stracił równowagę. Jednak poradził sobie po mistrzowsku. Zachwiał się, kiedy musiał zdecydować, którą nogę postawić na ziemi jako pierwszą, ale i to opanował. Postawił rower na stópkę i wziął się pod boki, patrząc uważnie na ojca.
- I jak? – powaga wymalowana na jego twarzy była ujmująca.
- Kupię ci super wypasionego BMXa, żebyś mógł ćwiczyć jakieś akrobacje, mistrzu – z uśmiechem poczochrał jasne włosy synka i wyciągnął do niego rękę. – Gratuluję Panu – David uścisnął mu dłoń. Bardzo poważnie wziął do siebie oficjalne gratulacje od taty. Od samego początku bardzo starał się, żeby przypodobać się Tomowi. A nie musiał, bo jemu podobało się wszystko, co robił David. Czasem w duchu był zadowolony, nawet gdy broił, bo jego pomysłowość była nad wyraz rozwinięta.
- Dzięki – uśmiechnął się szeroko ukazując swoje nie do końca wyrośnięte jedynki. Tom za jego plecami zauważył jakieś dziewczyny, które przypatrywały się im i robiły zdjęcia albo nagrywały film. Zignorował je. To i tak luksus, że nie otaczały go na środku ulicy.
- Idziemy do mamy? – David skinął głową i wrócił do roweru.
- Będzie w szoku, że się tak szybko nauczyłem – zatoczył spory łuk prowadząc rower, nim na niego wsiadł.
- Następnym razem nauczę cię skręcać, ale to może jak będziemy w Loitsche, bo tutaj przygląda się nam za dużo ludzi.
- Ciągle robią zdjęcia – odparł, próbując samodzielnie ruszyć. Dwa razy się zachwiał, za trzecim, kiedy Tom chciał mu pomóc, od razu ruszył z miejsca. Uśmiechnął się pod nosem i powoli szedł obok roweru, asekurując syna. Minęli nastolatki, które już ani trochę nie kryły się z tym, że ich obserwowały. Posyłały Tomowi zalotne uśmiechy, mówiąc coś między sobą. Jego uszu doszło tylko: wyrobił się i tak samo słodki, jak on. Mógł więc przypuszczać, że podobieństwo między nimi dostrzegała nie tylko rodzina. Skinął im nieznacznie i znów skupił uwagę na synu. Nie uszli daleko, gdy napotkali kolejną grupkę. Byli niedaleko szkoły, mógł trafniej wybrać park. Dziewczyny, na oko maturzystki, mierzyły go łakomym wzrokiem. Nie golił się już z pięć dni i ubrał się w szary dres, żeby było mu wygodnie bawić się z Davidem. Całe swoje gwiazdorstwo zostawił w jakimś kącie i nie chciało mu się przypominać o nim. To popołudnie poświęcał synowi i guzik go obchodziły, czy był wystarczająco sexy, jak na Kaulitza. Chyba jednak te dziewczyny wiele nie potrzebowały, by się nim zachwycić, bo jedna z nich mocno mu się przyglądała, a jej spojrzenie było dosyć sugestywne. Kiedyś by mu to odpowiadało. Miał kaptur na głowie, ale to już nie była wystarczająca bariera, by zapewnić sobie anonimowość. Kiedy oddalili się wystarczająco, David znów się odezwał. – Tak już będzie zawsze?
- Wcześniej też nam robili zdjęcia, z tą różnicą, że nie wiedzieli kim jesteś. A teraz wiedzą i robią ich jeszcze więcej, ale myślę, że za jakiś czas im się znudzi. Fani są zazwyczaj mili i nie przeszkadza mi aż tak mocno, że robią te zdjęcia. Póki mi nie przeszkadzają. Z dziennikarzami bywa różnie, czasem mają złe intencje i chcą, żeby to co robię wyglądało na coś złego. Na konferencji powiedziałem, że mają cię zostawić w spokoju i nie mają do czego się przyczepić, ale wielu dziennikarzy po prostu szuka sensacji. Nie obchodzi ich, co ktoś naprawdę robi. Niektórzy są mili – chłopiec spojrzał na niego bardzo szybko, żeby przypadkiem nie stracić równowagi, a Tom się do niego uśmiechnął.
- Lubią cię.
- Fani tak, a z dziennikarzami różnie bywa, ale sam wiesz najlepiej, że nie każdego da się lubić.
- Wiem. Ja nie lubię Dennisa. Jest niemiły dla innych, myśli, że wszystko mu wolno i uważa się za króla świata. Nawet nie słucha pani Ivonne.
- No, więc widzisz, że z tym lubieniem różnie bywa – Tom poklepał synka po plecach. – Poćwiczymy hamowanie. Rozpędź się, a jak powiem: stop, to będziesz hamował, dobra? – David nie potrzebował większej zachęty. Do samego wyjścia z parku rozpędzał się i hamował, a Tom wylewnie chwalił jego umiejętności. W oczy rzuciło mu się jeszcze kilka osób, które go rozpoznały, ale nie przejmował się tym. Bo to naprawdę nie było takie złe, gdy nie robili nic innego prócz patrzenia i fotografowania. W duchu musiał przyznać, że czuł się dumny będąc tam z synem. Nie dlatego, że na oczach ludzi nauczył Davida jeździć rowerem. Był dumny, bo David był wspaniałym chłopcem i sama jego obecność nobilitowała. Czuł, że David to najlepsze, co w życiu miał, choć niewiele dał z siebie w jego wychowania. Miał nadzieję, że za jakiś czas będzie zadowolony z tego, jakim był dla niego ojcem. Tom zdawał sobie sprawę z tego, że przemawiał przez niego brak obiektywizmu, ale nie interesował się tym. David był jego oczkiem w głowie.

- Mówiłam Panu, że nie będę komentować żadnego z pańskich pytań. Nie jestem osobą publiczną i nie zamierzam udzielać żadnych wywiadów. Proszę skierować swoje wątpliwości do Toma – Lena odparła rzeczowo i konkretnie. Siedziała przy stoliku przed kawiarnią umiejscowioną tuż przy parku, gdy spostrzegł ją jakiś dziennikarz. Dotąd nie sądziła, że jej twarz była tak rozpoznawalna.
- Czy to oznacza, że macie coś do ukrycia? – podsunął dyktafon niemal pod same usta Leny. Była zdenerwowana i nie wiedziała, co zrobić w tej sytuacji. Nie omawiali z Tomem tego, co powinna mówić w takich przypadkach i to był błąd. Odsunęła dyktafon i łypnęła na niego gniewnie. Nie była taką gąską za jaką ją uważał, miała ochotę powiedzieć mu, co myślała o takich jak on, ale to byłoby złe dla Toma, więc się powstrzymała.
- Proszę się nie wysilać – uśmiechnęła się sympatycznie i wypiła łyk soku, który ledwo zdążyła tknąć, nim ten się pojawił.
- Pani Braun, fani chcą znać Pani stanowisko w całej tej sprawie. Tom Kaulitz był dotąd postrzegany jako człowiek o niezbyt dobrej reputacji. Ojcostwo odmieniło jego medialny wizerunek o sto osiemdziesiąt stopni. Nikt dotąd nie zapytał Pani, jakie jest Pani stanowisko, jako matki dziecka, o którym ostatnio zrobiło się bardzo głośno.
- Jeżeli w tej chwili nie da mi Pan spokoju, to wezwę ochronę – odpowiedziała, lecz nie zdążyła spełnić swojej groźby, bo dostrzegła zbliżającego się Toma. Po przyjściu z parku musieli zostawić z Davidem rower w samochodzie. Poczuła się lepiej na jego widok. Wiedziała, że załagodzi sprawę z dziennikarzem.
- Co tu się dzieje? – zapytał podejrzliwie. David od razu stanął obok mamy. Lena objęła go ramieniem.
- Ten Pan usiłuje przeprowadzić ze mną wywiad i nie przyjmuje do wiadomości, że nie będę udzielać żadnych odpowiedzi.
- Skoro media Pani twierdzi, że nie odpowie, to dlaczego nie uszanuje Pan jej decyzji? Wydawało mi się, że kwestie związane z Leną i Davidem zostały już przede mnie wyjaśnione, to raz. Dwa, nie przypominam sobie, bym widział pańską legitymację i trzy, to mój czas wolny i nie czuję się zobligowany, by odpowiadać na którekolwiek z pańskich pytań – Tom znalazł w sobie i starał się wykorzystać całe pokłady kurtuazji, jakie tylko miał. Wystarczyło spojrzeć na tego człowieka, by wiedzieć, że pracuje dla brukowca, jeśli faktycznie był dziennikarzem. – Wyraziłem się jasno, co do niepokojenia mojej rodziny i bliskich, więc jeżeli nie chce Pan skończyć w prokuraturze z zarzutem nękania, to proszę sobie iść.
- Czyżbyś miał coś do ukrycia, Tom, skoro nie chcesz, żebym zadawał pytania twojej dziewczynie?
- Chodźmy – Tom ogarnął ramieniem Lenę i Davida, rzucił ostatnie spojrzenie ustawiającemu aparat mężczyźnie i oddalił się bez słowa. – Widzisz synku, właśnie takich dziennikarzy nie lubię – zabrał rękę, gdy znaleźli się w bezpiecznej odległości. – Nie naprzykrzał ci się bardzo? – zapytał z uprzejmością, która mogła wynikać tylko z niezbyt dużej sympatii. Lena pokręciła głową.
- Byłaś dzielna, mamo – David był wyraźnie zadowolony, a ona uśmiechnęła się i objęła synka ramieniem.
- Nie wiedziałam, co mówić, żeby ci nie zaszkodzić. Musimy ustalić, jak mam zachować się w takich sytuacjach.
- W porządku, zajmiemy się tym. O której macie pociąg?
- O szesnastej – David pierwszy raz jechał pociągiem. Dlatego tym razem, to on z Leną przyjechał do Berlina, by mógł przekonać się, jak wygląda podróż koleją. Był zachwycony.
- W takim razie teraz pojedziemy do mieszkania, przygotujesz jakieś kanapki, czy co tam będziesz chciała, a potem odwiozę was na dworzec i pojadę na cmentarz.
- Do Liama? – David utkwił uważne spojrzenie w tacie.
- Tak – uśmiechnął się niemrawo. – Dziś skończyłby trzy lata.
- Mogę zrobić dla niego obrazek? Dałbyś mu następnym razem – dla Davida to była najwyraźniej bardzo ważna sprawa. Patrzył poważnie na tatę, a Tom bardzo chciał w tej chwili być sam. Coś ścisnęło go za gardło i nie potrafił wydusić z siebie słowa. Skinął głową, a chłopiec wyraźnie się ucieszył. – Wiem, że to tylko obrazek, ale nie mam innego brata i chcę mu dać prezent – Lena nie chcąc, żeby David  poruszał ten trudny temat, zagaiła;
- Nie powiedziałeś mi nawet, jak ci poszło na lekcji jazdy – David momentalnie się rozpromienił, zapomniał o poprzednim temacie rozmowy i zaczął żywo opowiadać, a Tom pierwszy raz od dawna pomyślał ciepło o Lenie.
*

Chicago, Allstate Arena

Scarlett upiła duży łyk wody, wzięła głęboki oddech i poprawiła odsłuch. Nie minęły cztery minuty, a ona była już gotowa, by wrócić na scenę. W tym czasie nawet zdążyła się przebrać. Włosy miała upięte w bezkształtny kok na czubku głowy, loki układały się same. Skórzany strój zmieniła na zwężane jeansy i bezkształtną bluzkę z podobizną Marilyn Monroe. Była luźna, z króciutkim rękawem, szeroki dekolt odsłaniał ramiona. W zależności od tego, jak się ułożyła. Scarlett było potwornie gorąco, więc taka bluzka była najwygodniejsza. Nogom zmęczonym bieganiem, tańcem i wszelkimi innymi akrobacjami na wysokich obcasach pozwoliła odpocząć w niskich workerach wysadzanych ćwiekami. W czasie koncertu przebierała się pięć razy i to był już trzeci. Show było zaplanowane z wielką pompą. Jednak wszystko zaplanowano tak, by się nie przeforsowała. Teraz miała chwilę wytchnienia przy spokojniejszych utworach. Koncertowała od trzech tygodni, ale momentami wypadała z rytmu. Trasa po Stanach Zjednoczonych była testem przed wielkim światowym tournée. Teraz musiały sprawdzić się układy choreograficzne, przejścia między piosenkami, stroje, scenografia, muzyka – wszystko, a przede wszystkim musiała sprawdzić się ona sama. Choć tego dnia myślami była gdzieś indziej. Gin mówiła do niej coś o tym, że hala pęka w szwach, że wykupione są wszystkie miejsca, ale nie słuchała. Kiedy managerka klepnęła ją w pupę, wywróciła oczami z roztargnieniem i wróciła na scenę. Wyłoniła się z mroku prosto w snop światła. Muzyka, do której w przerwie tancerze wykonywali choreografię, zamilkła. Uśmiechnęła się i wsunęła za ucho niesforny lok.
- Sacramento, jak się bawicie? – zapytała wyjmując mikrofon ze stojaka. Odpowiedział jej dziki wrzask. – Chyba całkiem nieźle – hala znów zawrzała. Scarlett uśmiechnęła się szeroko i powoli ruszyła w kierunku podwyższenia, na którym wcześniej tańczyła. Przysiadła na nim. -  Wiecie, co? Dzisiaj jest wyjątkowy dzień. Jest mi z wami cudownie, ale mimo wszystko chciałabym być teraz w domu. Wiecie czemu? – kontynuowała nie czekając na odpowiedź. – Mój syn dzisiaj skończyłby trzy lata. Chciałabym położyć kwiatek na jego grobie – w tym momencie w hali podniosły się krzyki, wśród których rozbrzmiewało; kocham cię, Scarlett. Uśmiechnęła się. – Też was kocham – odpowiedziała z nostalgią w głosie. – W sumie to już powinnam śpiewać, przez to gadanie pewnie przetrzymam was tu z dziesięć minut dłużej. Gniewacie się? – spytała podnosząc się z siedziska, a tłum rozgorzał w przeczącej odpowiedzi. Uśmiechnęła się, powoli idąc w kierunku środka sceny. – Chciałam się z wami podzielić tym, że dzisiejszy dzień, to nie jest taki zwykły dzień. Tęsknię za moim synkiem – wzruszyła ramionami, jakby to wcale nie było ważne. Z medialnego punktu widzenia pogrążała się taką prywatą, ale nie przejmowała się tym. Od początku mówiła to, co uważała za słuszne i za to właśnie ją kochano. Za szczerość. – Zaśpiewamy mu? – w tym momencie zaczęła nucić pierwsze słowa Tears in heaven i wystawiła mikrofon w kierunku fanów. Odśpiewali pierwszą zwrotkę, a ona powtórzyła ostatnie wersy.


I must be strong and carry on,

'cause I know I don't belong here in heaven.

- Dziękuję. Jesteście cudowni – uśmiechnęła się, wzdychając. – To była najpiękniejsza wersja tej piosenki, jaką znam. Eric Clapton byłby wzruszony tym, że została tak zaśpiewana – umieściła mikrofon w stojaku i popatrzyła na zebrany tłum. Niewiele widziała przez światła i błyskające lampy, ale i tak się uśmiechała, bo dokładnie widziała ich oczami wyobraźni. – Wróćmy z nieba na ziemię. Teraz trochę wam pośpiewam, bo w końcu po to tu jesteśmy. A teraz piosenka bardzo mi bliska. Z resztą. Cała Blackheart jest mi bliska, więc mówienie tego przy każdym utworze jest bezsensowne, ale za każdym razem to prawda. Znacie ją, znacie słowa, na pewno rozumiecie dlaczego.


Zaległa cisza, którą powoli, coraz głośniej zaczęły łamać pierwsze dźwięki muzyki. Scarlett objęła rękoma mikrofon i zbliżyła się ku niemu. Przymknęła oczy, a obrazy pojawiły się natychmiast. Jak zawsze. Spokojna i pewna pozwoliła prowadzić dźwiękom. Słowa potoczyły się z jej ust instynktownie, jakby same chciały wpaść w takt muzyki, a ona dała porwać się nurtowi wspomnień.

Dzielił ich bar. Patrzyła na niego uważnie, dokładnie lustrowała go spojrzeniem. Siedzieli naprzeciw siebie. On sączył drinka, ona polerowała szkło. Uśmiechnęła się nieznacznie, chowając za ucho kosmyk włosów, który wymknął się z jej kucyka.
- Jesteś szczęśliwy, Tom? W życiu, jakie wiedziesz? – zapytała ni stąd ni zowąd.
- Wiesz dobrze, że byłem bardzo nieszczęśliwy w życiu, jakie wiodłem – odparł beznamiętnie i zdjął z głowy czapkę. Szczere rozmowy wciąż stanowiły dla niego problem, ale cieszyła się, bo był gotów na coraz więcej.
- Więc co robisz, żeby to zmienić? – czyszcząc szklankę nie spuszczała wzroku z Toma. Doszli do porozumienia, umówili się na wiele rzeczy, ale ona wciąż czuła, że musiała ratować tego zagubionego chłopca. Miał tendencje do upadków, a raczej chciał, by wszyscy widzieli w nim tylko upadki, a ona nie ani na chwilę nie porzuciła zamiaru, by to zmienić.
- Spotykam się z tobą – odpowiedział z cwanym uśmiechem i objął ją długim spojrzeniem.
- Wiesz, że to za mało. Nie wygram z demonami twojej przeszłości. Musisz sam tego dokonać – odpowiedziała z bolesną dla niego szczerością. Wiedziała, że sięgając do dna, osiągnie więcej niż bawiąc się w ładne słówka.
- Myślisz, że mam jakieś? – pokiwała twierdząco głową.
- Gdybyś ich nie miał, nie znalazłbyś się w miejscu, w którym jesteś.
- Cieszę się, że jestem w tym miejscu – powiedział wyciągając do niej rękę ponad barem. Podała mu ją z wahaniem, a on uścisnął jej dłoń. – Gdyby nie moja przeszłość, nie poznałbym ciebie. A to byłaby wielka strata – uśmiechnął się w swój uwodzicielski sposób, by do końca nie miała pewności, czy mówił serio, czy nie. Choć ona przecież i tak wiedziała. – Każde z nas ma w sobie demony, z którymi musi się uporać. Nie tylko ja mam za sobą przeszłość – popatrzył jej w oczy. Było to długie i świdrujące spojrzenie. Była zdziwiona, bo przecież Tom wiedział o niej mniej, niż ona o nim. Czyżby w którymś momencie zdradziło ją zachowanie? Scarlett musiała w duchu przyznać mu rację. Jeszcze niejedna walka przed nią. Przed nimi.

Otworzyła oczy i wyjęła mikrofon ze stojaka. Idąc tyłem cofnęła się kilka kroków i śpiewała dalej.

Potknęła się. Serce zabiło jej mocniej, bo oczami wyobraźni widziała już, jak lądowała na chodniku. Milion czarnych scenariuszy przetoczyło się jej przez głowę w tym jednym ułamku sekundy. Tom złapał ją niemal od razu, jakby instynktownie wyczuwał zagrożenie. Przycisnął Scarlett mocno do siebie, a jej ośmiomiesięczny brzuch zmiażdżył jego własny.
- Nie rób mi tego – szepnął. Przyglądając się jej uważnie, cały zbladł.
- Wszystko w porządku – uśmiechnęła się i sięgnęła dłonią do jego policzka. Pogładziła go, a Tom nieznacznie skinął głową.
- Przestraszyłem się – przytulił ją mocniej, a Scarlett oplotła Toma rękoma w pasie. Był przewrażliwiony na punkcie jej bezpieczeństwa. Gdyby mógł cały czas nosiłby ją na rękach.
- Ja też, ale nic się nie stało. Musimy zmienić nawierzchnię na podjeździe. Ten żwir jest zdradziecki – powiedziała, spoglądając na niego z czułością.
- Jutro się tym zajmę – odparł z pełnym przekonaniem. Scarlett poczuła cudowne ciepło na sercu. Tom tak bardzo się o nią troszczył. – Nie pozwolę, żeby stała ci się jakakolwiek krzywda. Chronienie cię już od dawna jest moim priorytetem, Maleńka. Zawsze cię złapię – łzy zaczęły gromadzić się pod jej powiekami. Nie chciała teraz płakać, więc wspięła się na palce i pocałowała go delikatnie. Tom nie potrzebował większej zachęty. Bardziej przytulił ją do siebie, pewnie trzymając ją w talii, a drugą dłoń wplótł w jej włosy i całował ją dokładnie, wręcz z namaszczeniem. Kusił ją, skłaniał, by rozchyliła wargi. Tak bardzo lubiła jego pocałunki – pełne uczucia, zaangażowania i namiętności. W końcu uległa pod naporem jego ust, oddała pocałunek z tak ogromną żarliwością, którą chciała przekazać mu całą wdzięczność za miłość, jaką dawał jej każdego dnia. Był jej melodią. Był jej najdoskonalszą piosenką. Przy nim czuła, że mogła wygrać każdą walkę, że nic nie było na tyle straszne, by ją pokonać. Jego miłość była jej orężem i pragnęła wyśpiewać to całemu światu. Patrząc na niego wiedziała, że miała przed oczami to, co chciała oglądać każdego dnia do końca życia. Patrząc Tomowi w twarz widziała swoje przeznaczenie.

Popatrzyła na fanów śpiewających z nią. Uśmiechnęła się.

O2 Arena wybuchła feerią barw i owacjami fanów. Scarlett złapała oddech, łapczywie wypiła kilka łyków wody, w momencie, gdy makijażystka poprawiała jej rozmazany makijaż, podano jej mikrofon i wybiegła z powrotem na scenę w akompaniamencie muzyki. Publiczność rozgorzała. Uśmiechnęła się od ucha do ucha rozkładając szeroko ręce. Odchyliła głowę do tyłu i oddychała głęboko. Czuła, jak krew dudniła jej w żyłach. Powiew powietrza targał jej włosy. Tłum fanów skandował jej imię. Marzenia stały się jawą. Teraz jest zawsze.
- Londyn – powiedziała idąc na skraj sceny. – Nie mogłabym odejść bez zaśpiewania jednej, szczególnej piosenki. W życiu dotyka nas wiele tragedii i szczerze, moglibyśmy się poddać. Moglibyśmy już po prostu nie wstać i poddać naszą drogę do celu, ale tak się nie dzieje, bo każdy upadek czyni nas silniejszym i sprytniejszymi. Każdy upadek czyni naszą skórę twardszą, staje się lekcją. Podnosimy się, bo nie zawsze jest ktoś, kto chce nas złapać.

Muzyka zamilkła. Fani podnieśli aplauz. Stała na środku sceny, oddychała ciężko. Patrzyła na te kilkanaście tysięcy ludzi, którzy przyszli tam dla niej.

Cause when I open my mouth my whole heart comes out. Cause when I open my mouth, theres no place to hide. Everything that I’ve been feeling runs wild and free. I’m singing, cause I’m winning.

Imma sing for me.

Owacje nie ustawały. Ukłoniła się raz i drugi. Publiczność krzyczała jej imię. Uśmiechała się. Myśli, które kołowały jej w głowie. Wspomnienia, które nierozerwalnie wiązały się z każdą frazą, nie pokonały jej. Dały jej siłę. Stanęła w momencie swoje życia, w którym wspomnienia związane z przeszłością, stały się jej siłą, a nie słabością. W takich chwilach czuła, że wszystko jeszcze mogło być dobrze.
- Dziękuję, że śpiewaliście ze mną. Każdy z nas powinien mieć piosenkę, którą może zaśpiewać dla siebie i poczuć siłę. Teraz chciałabym wykonać dla was cover. Z tym utworem wiążą się moje rockowe początki. Nim zapoznałam się z muzyką AC/DC bardzo długo znałam tylko tą jedną ich piosenkę. Chicago, odkryjmy naszą własną Highway to hell!

I znów w jej żyłach popłynęła melodia.
*

17. kwietnia 2014

Auto wjechało na podwórko. Simone odchyliła firankę i wyjrzała przez okno. Uśmiechnęła się widząc syna wysiadającego z samochodu. Z roztargnieniem zamknął pojazd i poprawił czapkę na głowie. Wbiegł na werandę i niemal od razu trzasnęły drzwi. Simone przeniosła wzrok na Toma.
- Jestem waszą matką od dwudziestu czterech lat i często wciąż nie rozumiem, jak możecie być tacy sami i zupełnie różni jednocześnie – Bill wparował do kuchni i od razu miało się wrażenie, że wypełniał całą przestrzeń. Tom skinął głową w odpowiedzi i uśmiechnął się do mamy. Podał rękę bratu. Bill ucałował Simone w policzek i przysiadł się do nich. Zdjął czapkę, którą tak pieczołowicie wciąż poprawiał.
- Tom, mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia – powiedział nie siląc się na żadne wstępy, bliźniak popatrzył na niego  zdziwiony. – Wyjeżdżamy.
- Co ci znowu wpadło do głowy? – zapytał nie mając pojęcia o co chodzi. – Chcesz uciec przed Laurą, czy co? – Bill zbył go machnięciem ręki. Tom czuł, że coś było nie tak, a jego brat chciał to zatuszować żywiołowością.
- Co ty, nie widziałem jej od tamtego czasu – Simone spoglądała raz na jednego, raz na drugiego syna, nie mając pojęcia o co mogło chodzić. Tym bardziej, gdy padło imię Laury. – Obaj potrzebujemy wakacji. Nie chcę jechać na żadne Karaiby, Fidżi czy jakieś tam Baleary. Wymyśliłem idealne miejsce! – wykrzyknął z wyrazem geniuszu na twarzy. Gdyby byli bohaterami kreskówki, nad jego głową pojawiłaby się świecąca żarówka. Tom zmarszczył brwi, doszukując się w tym haczyka. Bill patrzył na niego wyczekująco.
- No? – zapytał niepewnie.
- Pojedziemy do Nowego Jorku! – był wyraźnie zadowolony ze swojego pomysłu. Tom jednak wciąż czegoś nie rozumiał, brakowało mu elementu, który połączyłby wszystkie części układanki.
- Wciąż czegoś nie łapię. Ty nie masz takich pomysłów bez powodu. To ja tu jestem od zwiewania do egzotycznych krajów – Bill popatrzył na niego tak, jakby przypomniał sobie o istotnym elemencie.
- Dziś mija pięć lat odkąd poznałem Rainie i postanowiłem, że czas najwyższy żebym zrobił coś ze swoim życiem.
- Uda ci się to w Nowym Jorku?
- Nie wiem, ale tam będziemy anonimowi. Będziemy mogli chodzić do pubów i na zakupy. Będziemy mogli chodzić po ulicach bez obaw, że ktoś nas rozpozna. Tam będziemy mieć spokój. Nie mogę pojechać tam sam. Nie wyobrażam sobie zaczynać życia od początku bez ciebie – Tom popatrzył na Billa zdziwiony tą niespodziewaną deklaracją. Był tak zaaferowany swoim pomysłem, tak bardzo w niego wierzył, jakby to była jego ostatnia nadzieja. Bo tak było. Tom zdał sobie sprawę z tego, że dla Bill ten wyjazd był ostatnią szansą na nowy start. W miejscach, które znali, to było niemożliwe. Teraz Tom pojął, o co w tym wszystkim teraz. Dostrzegł, ile Bill krył w sobie przez cały ten czas. Trybiki zaskoczyły. Machina ruszyła. Spoglądali na siebie krótką chwilę, a Simone wiedziała, że znów to robili – porozumiewali się bez słów. Nigdy nie mogła tego pojąć i pewnie nigdy nie zrozumie. Bill uniósł lekko brwi. Tom przekrzywił głowę. Obaj delikatnie się uśmiechnęli.
- No to muszę się spakować – odparł starszy bliźniak. 
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo