Tytuł: James Arthur Impossible
30 miesiąc od
rozstania 19. kwietnia 2014
Nowy Jork, Upper
East Side
Całe szczęście, że nikt nie widział teraz ani miny Billa,
ani miny Toma. Siedzieli na tylnym siedzeniu taksówki – oczywiście żółtej – z
szeroko otwartymi oczyma. Wyglądali trochę jak dzieci wprowadzone do bardzo
dobrze wyposażonego działu z zabawkami. Przyswajali otoczenie w milczeniu i
pełnej konsternacji. Taksówka wiozła ich do hotelu Franklin, gdzie wynajęli
apartament. Znaleźli go w Internecie. Robiąc rezerwację zagrali w coś na rodzaj
„chybił-trafił”. Mieli nadzieję, że ta decyzja okaże się trafna. Bill wybrał
lokalizację. Ten cały wielki plan, to był jego pomysł, więc Tom dał mu pełną
dowolność. On w tym czasie skupił się na znacznie istotniejszej kwestii. A mianowicie
na Davidzie. Nie bardzo wiedział, jak wytłumaczyć synkowi powód tego nagłego
wyjazdu. Kiedy nie byli w trasie, widywał się z nim co tydzień, a jeśli mu się
to z jakichś przyczyn nie udawało, to odwiedzał go co dwa tygodnie. Choć to
było trudne, bo bardzo tęsknił. Nigdy nie spodziewałby się, że tak mocno
pokocha tego chłopca. Kiedyś się tego bał. Teraz widział, że bezpodstawnie, bo
David stał się jego jedynym światełkiem w życiu. Syn trzymał go w ryzach,
sprawiał, że miał w życiu jakiś cel. Był tym, co się dla niego naprawdę
liczyło, ale przecież nie mógł zabarykadować się w Loitsche już na zawsze.
Tym razem miał wyjechać na znacznie dłużej, więc musiał uprzedzić
o tym Davida. Jego synek był niepocieszony, ale Tom wyjaśnił mu, że wujek Bill
bardzo potrzebował wakacji. A on jako jego brat chciał mu towarzyszyć i wspierać
go, gdy miał problemy. David zrozumiał to nad wyraz dobrze w swój dziecięcy
sposób. Umówili się, że będą rozmawiać przez skype’a, a Tom odwiedzi go
najszybciej jak się da. To było dla Toma najważniejsze, żeby tym ‘szaleństwem’
nie skrzywdzić Davida. Bo to naprawdę było szaleństwo. Nagle, ni stąd ni zowąd
wybrali się do Ameryki. Po co? Tom sądził, że nawet Bill tego do końca nie
wiedział, ale może tego im było trzeba? Obaj osiedli niemal zupełnie, mieli
przerwę od koncertów i nagrań, więc nie robili nic. Nawet dla siebie. Taki
wyjazd mógł pomóc im oczyścić umysły. Byli już kilka razy w Nowym Jorku, ale
nie mieli okazji pozwiedzać. Czas spędzali albo w studiach nagraniowych albo
wieziono ich prosto do klubu, w którym akurat grali koncert. A teraz mogli
poznać to miasto od podszewki. Bill nakręcał się na to przez prawie cały lot,
póki nie usnął. Gadaniem o planach i tym, co będą robić, zagłuszał wszystkie
swoje wątpliwości, ale Tom wiedział, że to chwilowe. Kiedy emocje opadną, brat
powie mu wszystko, co go nękało. Ten wyjazd był dla nich szansą na odbudowę ich
relacji. W życiu każdego z nich działo się tak dużo, że trochę się od siebie
odsunęli. On skupiał się na zapominaniu o Scarlett i uczeniu się tego, jak być
ojcem. A Bill próbował żyć bez Rainie, uwikłał się w „przyjaźń” z Laurą i nie
wyszło z tego nic dobrego. Może, gdyby częściej rozmawiali, to ustrzegłby Billa
przed tym? A może dobrze, że tak stało? Laura ucierpiała, jednak ta relacja nie
mogła stać się niczym więcej, niż tym czym była. Tom przypuszczał, że Laura
odsunęła się od swojego życia, żeby być blisko jego brata. W końcu spędzali ze
sobą mnóstwo czasu. Prawie jak para i nie dało się ukryć, że ona chciała, aby
właśnie tym się stali. A Bill tego nie dostrzegał albo udawał, że nie
dostrzega. W każdym razie, mogli bardzo skorzystać na tej zmianie otoczenia.
Tom za cel postawił sobie odwrócenie uwagi brata od Laury, niewykluczone, że
będzie musiał wykorzystać do tego jaką długonogą śliczność. Sam też taką nie
pogardzi. W końcu nic go już nie powstrzymywało. Chciał żyć tak, by być w
zgodzie ze sobą. Nie musiała dostosowywać się do nikogo. Nie było już Scarlett,
ani Leny. Może czas na kogoś zupełnie nowego? Ta myśl trochę uspokoiła Toma. W
mieście, w którym mogli być anonimowi, nie mogło się im nie udać. Taksówka
zatrzymała się. Spojrzał przez okno i ujrzał fasadę hotelu. wyglądała jak na zdjęciu,
to już coś.
- Czy to jest to, czego potrzebowałeś? – Tom zapytał
brata, gdy wjeżdżali windą na przedostatnie piętro hotelu. Bill popatrzył na
swoje odbicie w windzie, poprawił czapkę z daszkiem i wzruszył ramionami.
- Na razie nie wiem. Jest tak jak zawsze, kiedy
meldowaliśmy się z w hotelu. Z tym, że nie ścigamy się, która winda wjedzie
pierwsza – mówiąc to uśmiechnął się półgębkiem. Tom zawsze uważał, że to durne
rozdzielać się z Gustavem i Georgiem, żeby jechać dwoma różnymi windami i robić
wyścigi. Ale to była tradycja, a raczej ich rytuał. Nie pamiętał od jak dawna, więc
wydawało mu się, że robili to od zawsze.
- Wiesz, teraz nic nas nie ściga. Nie było fanek pod
hotelem, nie ma planów i nikt niczego nam nie narzuca. Nie wiem, jak ty, ale ja
zaraz idę spać. Jestem wykończony.
- Mam nadzieję, że łóżka będą wygodne. Od dawna dobrze
nie spałem – wysiedli z windy i skierowali się korytarzem w stronę ich
apartamentu. Było niemal zupełnie cicho. Recepcjonista powiedział im, że na
razie mieszkają na piętrze sami. Jedynymi odgłosami były ich kroki i terkot
kółek ich walizek. To była przyjemna odmiana.
- Wieczorem możemy poszukać jakiejś knajpy i iść coś
zjeść. Co ty na to? – Bill pokiwał głową, zatrzymując się przed odpowiednimi
drzwiami. Tom otworzył je i wszedł do środka. Bill poszedł zanim. Zostawił
bagaż i podszedł do okna. Otworzył je i głośno odetchnął.
- Całkiem nieźle. Bałem się, że będzie gorzej – Tom
popatrzył na brata, nie będąc do końca pewnym, czy mówił o ich apartamencie.
*
Los Angeles, Venice
– przedpołudnie
Scarlett przeciągnęła się, jedną ręką niechcący uderzając
o tors Jima. Zaśmiał się i ujął jej dłoń, całując przegub. Przetoczyła się na
brzuch i popatrzyła na niego z zaczepnie. Jim wciąż był zagadką, a im więcej
czasu z nim spędzała, tym bardziej wydawał jej się tajemniczy. Nie wiedzieć
czemu, odpowiadał jej taki stan rzeczy. To sprawiało, że nie czuła się
zobligowana do tego, by ich relacja stawała się bardziej emocjonalna. Przysunęła
się bliżej i wsparłszy się na łokciach, pocałowała go.
- To wręcz nieprzyzwoite prowadzić taki tryb życia.
- Powiedz mi, czy zrobiłoby to jakąś różnicę, gdybyśmy
najpierw odsiedzieli swoje w kinie, restauracji czy gdziekolwiek? – Scarlett na
to tylko wywróciła oczami.
- Niestety, chyba masz rację.
- A tak, jest miło, przyjemnie i to w domowym zaciszu.
- Wybacz, ale tego królestwa bieli nie nazwałabym domem –
wskazała na jego sypialnię.
- Z kolei teraz, chyba ty masz rację.
- To dlaczego tak mieszkasz? – Jima nie peszyło, gdy
świdrowała go spojrzeniem. Jego nic nie peszyło. Nie okazywał uczuć, kiedy coś
było nie tak, kiedy złościł się albo gdy coś go dotknęło. Był świetnym aktorem.
Zawsze wiedział, co powiedzieć, czy jak się zachować. To wydawało jej się
czasami zbyt wystudiowane, ale uznawała takie zachowanie za efekt uboczny życia
na świeczniku.
- Kupiłem to mieszkanie za pierwsze duże pieniądze, jakie
zarobiłem. Jest znakiem mojego sukcesu. No i wygodnie mi tu. Ta biel czasem mi
przeszkadza, ale nie spędzam tu na tyle czasu, by bawić się w remonty.
- Nie jesteś zbyt sentymentalny – odparła.
- Cóż, raczej nie.
- To chyba trochę ułatwia życie. Ja trzymam nawet stare
bilety kolejowe – wzruszyła ramionami, jak zawsze gdy chciała zbyć rzeczy,
które były dla niej naprawdę ważne. Jim zaśmiał się pod nosem.
- Wiesz, co? – Scarlett uniosła brwi, skupiając całą
uwagę na tym, co miał zaraz powiedzieć. – Może nie jestem sentymentalny, ale
cierpię na inną przypadłość – Jim przyciągnął ją bliżej siebie. Pocałował
Scarlett, a gdy znów na nią spojrzał, jego oczy mówiły to samo, co słowa. – Nie
mogę się tobą, nasycić. Czy to nie dziwne? – zapytał, a ona znów wywróciła
oczami.
- Spóźnię się na lunch z Javierem – mruknęła, gdy Jim
położył ją na plecach, całując jej obojczyki.
- Wybaczy ci, jak zawsze – odparł, spoglądając na nią
pełnym pożądania spojrzeniem, a potem ją pocałował. Nie tylko jeden raz.
*
26. kwietnia 2014,
Magdeburg
Francesca wyglądała uroczo. Była wyższa od Gustava i
bardzo szczupła, więc wyglądała niezwykle ładnie w dopasowanej do ciała sukience,
rozszerzającej się poniżej bioder aż do samej ziemi. Margo dawno nie była na
tak wzruszającym ślubie. Rzadko bywała na ślubach, bo większa część rodziny się
od niej odwróciła, ale tak czy siak ten był wyjątkowy. Siostra poprosiła Gustava
na świadka, więc myślała, że będzie trochę zagubiona wśród jego licznych
bliskich, ale na szczęście Margo, Georg także był zaproszony, a razem z nim
Liv. Dzięki temu było jej raźniej, kiedy Gustav nie mógł być przy niej. Georg i
Liv większość czasu wlepiali w siebie rozmarzone spojrzenia, tańcząc i tuląc
się do siebie. Aura ślubu najwyraźniej nastrajała ich bardzo romantycznie.
Margo gdzieś w głębi serca zazdrościła im tego. Taka miłość musiała być piękna.
Margo była zakochana raz. Nie był to Paul Binder. Jego nie dało się kochać.
Teraz tak uważała. Po czasie dostrzegła wiele rzeczy. Była nastolatką, kiedy
poznała Maxa. Wtedy wydawał jej się ucieleśnieniem marzeń. Chodzili razem na
warsztaty malarskie. To był najlepszy rok w jej życiu. Czasem wydawało jej się,
że unosiła się nad ziemią, gdy z nim przebywała. A potem poznał inną i wielka
miłość dobiegła końca. Swoje późniejsze związki Margo uważała za lekcje pod
tytułem: „kto ma miękkie serce, ten musi mieć twardy tyłek”. Być może gdyby
bardziej w siebie wierzyła i nie postrzegała swojej urody pod pryzmatem zbyt
wysokiego wzrostu, byłoby inaczej. Była naiwna i wierzyła w zbyt wiele kłamstw,
gdy tylko spotykała kogoś, kto lubił ją taką, jaką była. Dlatego teraz nie
chciała już żadnej wielkiej miłości. Nie wierzyła, że mogła ją spotkać.
Widziała ją u Liv i Georga, u Julie i Shie’a, teraz u Francie i jej męża.
Wcześniej widziała ją u Scarlett i Toma. Taka miłość się zdarzała, ale nie
każdemu. Bo gdyby każdy miał ją przeżyć i żyć nią, to Scarlett i Tom nie byliby
osobno, a Bill nie usychałby z tęsknoty za Rainie. Nie zawsze ludzie
doczekiwali się sprawiedliwości i ona była jednym z nich. Tak sądziła. Gustav
był jej buforem na cały ten szczęśliwy świat. Wzajemnie pomagali sobie zwalczać
wszystkie smutki i odpędzać przeszłość. Akceptował ją w pełni i to było
najpiękniejsze. Za to lubiła go najbardziej. Nie przeszkadzały mu jej
dziwactwa, nawet to, że pod wpływem weny malowała w jego zeszycie od pomysłów
na piosenki. Nie wadziło mu to, że była od niego wyższa, że nosiła buty na obcasie,
że nie mogła mieć dzieci, że miała wszystkie swoje lęki i niepewności. Gustav
był człowiekiem praktycznym i po prostu pomagał jej radzić sobie z tym
wszystkim. Nie kochała go. Nie umiała. On także jej nie kochał. Wciąż w sercu
nosił Caroline. I to nie miało się prędko zmienić. Może, gdyby wiedział, co się
z nią stało to byłoby mu łatwiej. Margo robiła wszystko, by cienie Caroline nie
tłamsiły go. Wyciągała go z mroku, od samego początku. Cieszyło ją, że był
ktoś, kto jej potrzebował. Lat jej nie ubywało, teoretycznie powinna się
ustatkować. Nie mogła też wiecznie mieszkać u ciotki. Powinna coś zrobić ze
swoim życiem, ale nie miała pojęcia co. Jakiekolwiek zamążpójście nie wchodziło
w grę. Nie chciała tego. Nie miała nawet partnera. Choć nie, ona i Gustav
tworzyli bardzo zgrany team. Byli partnerami, ale nie łączyła ich miłość, więc jak
mogliby być ze sobą? Margo czuła, że nie była zdolna do miłości, ale bała się
samotności, więc co mogła zrobić? Co powinna zrobić? Popatrzyła na Liv i
Georga, bujali się w rytmie wolnej piosenki. Jej kuzynka miała przymknięte
oczy, opierała głowę na ramieniu Georga i widać po niej było, że nic jej w tym
momencie nie brakowało do szczęścia. Nie zauważyła, kiedy Gustav przysiadł się
do niej.
- Fajnie się na nich patrzy, nie? – zapytał wyrywając
Margo z zamyślenia. Skinęła głową i uśmiechnęła się do niego.
- Cały czas się dziwię, że Liv jeszcze nie zgodziła się
na zamieszkanie z Georgiem. Saoirse ma już prawie dwa lata, więc chyba dobrze
by było dla niej, gdyby przestali żyć na dwa domy.
- Są na dobrej drodze. Oglądali już dwa mieszkania.
- Bardzo się zmieniła odkąd ją poznałam.
- Kiedy ja ją poznałem była cieniem dziewczyny, którą jest dziś. To duży
progres. Wygląda na to, że im dłuższa i bardziej wyboista droga, tym większy
happy end – mówiąc to popatrzył wymownie na Magro, a ona tylko pokręciła głową
kryjąc uśmiech.
- Na filozofie ci się zebrało – mrugnęła do niego i
sięgnęła po winogrono. Jedząc, patrzyła na Francescę i Mathiasa. – Twoja
siostra wygląda dziś fantastycznie.
- To prawda, uroda Schäferów nie jest powalająca, ale Francie wygląda dziś
cudownie. Wiesz, że chodziła kiedyś z Georgiem? – Margo uniosła brwi w
zdziwieniu i czekała na ciąg dalszy. – Trwało to może ze dwa miesiące, a potem
rzuciła go dla jakiegoś aktorzyny ze spalonego teatru. Miała wtedy jakieś
siedemnaście lat, on piętnaście, więc wyobraź sobie cóż to był za dramat. Ten
cały aktor, jak się okazało należał tylko do kółka w swojej szkole, więc moja
zawiedziona siostra zostawiła go jeszcze szybciej niż Georga. Koniec końców
chodziła ze szkolnym omnibusem, który rzekomo uwiódł ją swoją wiedzą. Jednak
jej wiedza najwidoczniej nie uwodziła go wystarczająco, bo zostawił ją tuż
przed ważną klasówką i groziło jej powtarzanie klasy, ale na horyzoncie pojawił
się wzgardzony Georg, który jak się okazało był całkiem niezły z algebry i tak
to połączyła ich przyjaźń – Margo uśmiechnęła się od ucha do ucha, widząc jak
Gustav przestał dusić rozbawienie. Bardzo starał się, by ta historia brzmiał
dramatycznie.
- Jejku, nie sądziłam, że Francie to taka łamaczka serc.
- Georg nie cierpiał długo.
- To jakaś pociecha – zaśmiała się, wyobrażając sobie
Francescę i Georga razem. Niemożliwe.
- Zatańczymy? – Gustav wstał, podając Margo rękę.
- Jeszcze się pytasz – wstała radośnie, prezentując swoją
sukienkę. Była jasna, w delikatnym odcieniu szarości, prosta, bez rękawów i ze
stójką zapinaną na jeden guzik z przodu. Poniżej była wycięta „łezka”. Sukienka
sięgała Margo do połowy uda. W połączeniu z intensywnym kolorem jej włosów i
dodatkami, wyglądała ładnie. Tak przynajmniej sądził Gustav. Jednak żadne z
nich nie mogło wiedzieć, że gdy Liv i Georg wrócili do stolika, zgodnie uznali,
że Margo i Gustav bardzo do siebie pasowali, pomimo każdej dzielącej ich
różnicy.
*
31. miesiąc od
rozstania; 28. kwietnia 2014, Nowy Jork, CBS Studio
- Gwiazdeczko, czy wiesz, że twoje koncertowe wykonanie The good life na youtube obejrzało dwa i
pół miliona razy – Scarlett uśmiechnęła się pod nosem i wróciła do przeglądania
notatek Gin. Nie wiedziała, że to był dopiero początek nowin. – Someone who cares i Life starts now miało kolejno pięć i siedem milionów odtworzeń.Nie wspomnę już o reszcie. Adam
Gontier został zapytany o to w jednym z wywiadów powiedział, że chciałby
zamienić słowo z osobą, która zaśpiewała te piosenki lepiej od niego. Podobno
nie wyglądał na przygnębionego.
- Chętnie zamienię z nim to słowo – odpowiedziała.
- Zdajesz sobie sprawę, że taka ilość wyświetleń w tak
krótkim czasie od wypuszczenia DVD to jest duży sukces?
- Oczywiście, że to wiem, Gin – Scarlett wywróciła
oczami. Tylko tyle mogła zrobić będąc w rękach charakteryzatorki. – Covery to
był jeden z lepszych pomysłów na tą płytę. Jestem zadowolona z moich własnych
piosenek, ale na tych coverach wyrosłam muzycznie, więc nie mogły wypaść źle.
- Na pewno będą cię o to pytać w tym wywiadzie. Dlatego
mówię ci, jak to wygląda liczbowo. O Jima i Javiera też pewnie spytają –
Scarlett wzruszyła ramionami.
- Mam to gdzieś – menager przyjęła to skinieniem głowy.
Ani trochę nie zdziwiła jej ta odpowiedź.
- Wczoraj widziałam na JustJared1 wasze
zdjęcia przed Osteria Mozza.
- Bo byłam tam z Jimem. Tam zawsze są paparazzi. Jak
byłam z Javieram na koncercie Thirty seconds to mars też nas podłapali.
Przywykłam, Gin. Moje zdjęcia są wszędzie, a to że komuś nie odpowiada z kim
się spotykam, to nie moja sprawa. Nie robię nic złego. Z resztą spotykam się
nie tylko z nimi, wciąż robią mi z kimś zdjęcia. Mam wielu znajomych z branży.
W końcu będąc z daleka od rodziny chyba mam prawo spędzać z nimi czas?
- Ja to wiem, skarbie – Gin uśmiechnęła się
pokrzepiająco. – Kiedy wracasz do domu?
- W przyszły poniedziałek mam ostatni wywiad. U Lettermana.
Potem będę mogła polecieć.
- Organizatorzy Comet ucieszyli się, kiedy potwierdziłam
twoją obecność.
- Nie wiem, co zaśpiewam. Nie wiem, w co się ubiorę. Same
dylematy – odparła mrugając do Gin. – Co u Cherrie?
- Pytała, kiedy nas odwiedzisz – Scarlett uśmiechnęła się
po raz kolejny, co wywołało u makijażystki kolejne ciężkie westchnienie. –
Okej, już się nie odzywam. Niech pani dokończy.
*
1. maja 2014, Nowy Jork
Czarne warkocze rozsypały się na plecach Toma, gdy zebrał
je wszystkie i wyciągnął spod kraciastej koszuli. Wygładził T-shirt, który miał
pod nią i poprawił jej poły. Przechylił głowę najpierw na jedną stronę, a potem
na drugą mierząc się krytycznym spojrzeniem. Bill parsknął śmiechem.
- No proszę, wyszykowałeś się szybciej niż ja. Nie wierzę
– mruknął, sięgając po swoje perfumy. Bill wzruszył ramionami.
- Nie idziemy tam gdzie wczoraj. Było okropnie, ta
dziewczyna uwiesiła się na mnie i już myślałem, że się nie uwolnię – przewrócił
oczami wzdychając teatralnie.
- Oczywiście, że nie. Mówiłem ci, że to zbyt popularne
miejsce, ale się uparłeś. Na dziś wybrałem coś innego – Bill uniósł brwi w
zdziwieniu. Dotąd to on wybierał miejsca. Teraz Tom przejął pałeczkę. Minęło
już sporo dni odkąd przylecieli do Nowego Jorku, ale wciąż niewiele rozmawiali
o tym, co ich tu sprowadziło. Bill nie poruszał tematu Laury, a Tom aż do tej
pory nie chciał ciągnąć go za język, choć to było przecież nieuniknione. Obaj
to wiedzieli. Popatrzył uważnie na brata i po prostu wypalił: Jak było z Laurą?
–Szli już ulicą, Bill nie miał gdzie uciec, wyglądał na zdziwionego, ale to nie
przeszkadzało Tomowi. Wystarczyło już udawania, że w tym całym wyjeździe chodziło
o nic.
- Skąd ci to przyszło do głowy? – przeczesał palcami
czarne włosy, a kilka bransoletek zadźwięczało na jego nadgarstku.
- Jesteśmy tu już ze dwa tygodnie, a nawet dłużej, a tak
naprawdę nie zaczęliśmy rozmawiać.
- Przecież rozmawiamy cały czas! – zaperzył się.
- Nie udawaj debila – Tom posłał bratu wymowne spojrzenie
i ten w końcu odpuścił.
- Masz rację, ale ja chyba boję się o tym gadać.
- A jak inaczej chcesz się z tym uporać? – Bill sapnął i
obejrzał się nerwowo. Gdzieś w tłumie na chodniku ktoś krzyknął jego imię, ale
nie do niego. Wciąż nie umiał oswoić się z tym, że niewiele osób zwracało na
nich uwagę.
- Wiesz, fajnie było – wzruszył ramionami, uśmiechając
się pod nosem. – Nie jestem jakimś tam
casanovą, sam wiesz, jak jest – spojrzał na Toma, a on skinął głową. Bill,
odkąd wyjechała Rainie, poza Laurą spotykał się tylko z kilkoma dziewczynami i
to tylko, gdy Tom wyciągnął go na jakąś imprezę. Oczywiście jednorazowo i dawno
temu. – Jak już trochę wytrzeźwiałem, poukładałem to, co między nami się działo
w tą noc, to ile z siebie dała, to pojąłem, o co jej chodziło. Wiesz, wcześniej
nie dopuszczałem do siebie myśli, że Laura się we mnie zakochała. Paskudnie
wyszło. Ona może myślała, że to coś zmieni, a jak tylko uświadomiłem sobie, że
ona mnie nawet specjalnie nie kręci jako kobieta.
- Laura ma nietypową
urodę, ale nie powiesz chyba, że jest nieładna. Ma świetny tyłek – odparł ze
znawstwem. Bill prychnął pod nosem.
- Jest ładna,
oczywiście. Chodziło mi o to, że nie mam ochoty na więcej. Byłem pijany i
wyposzczony. To chyba okrutne – skwasił się.
- Życiowe – Tom
wzruszył ramionami.
- Cały czas
zastanawiam się, jakby to było z Rainie. Nie umiem o niej zapomnieć.
- Rainie miała w sobie
takie ciepło. Jak Scarlett. Były zupełnie różne, ale to jedno je łączyło.
- No. Masz rację.
Myślisz wciąż o Scarlett? – zapytał, a Tom popatrzył na niego jak na idiotę.
- Mógłbym przespać się
z całą żeńską populacją, a i tak bym o niej nie zapomniał. Mamy przesrane,
dlatego uważam, że musimy się dziś spić na smutno – odpowiedział i zatrzymał
się wskazując schodki prowadzące w dół. Na ściśnie widniał szyld.
- Your Daddy? Serio? – Bill popatrzył na brata sceptycznie, a on
uśmiechnął się od ucha do ucha.
*
3. maja 2014, Berlin
Julie zdziwiła się słysząc domofon. Nie spodziewała się
nikogo, trzymając Lexie na rękach niezgrabnie podniosła słuchawkę.
- Tak, słucham?
- Cześć Jul, mogę wejść?
- No pewnie – blondynka wdusiła guzik otwierający furtkę
i wyszła przed dom. Laura powoli zbliżała się do nich. Nie wyglądała najlepiej.
Ucałowała mamę i córkę na powitanie. – Wszystko w porządku? – Julie zapytała
ją, gdy siedziały już w salonie. – Wyglądasz kiepsko.
- Pewnie – machnęła ręką, uśmiechając się półgębkiem. –
Mam teraz straszną kołomyję na uczelni. Siedzę tam od rana do wieczora.
Niedosypiam, niedojadam, także wiesz… - wzruszyła ramionami. W tej chwili do
pokoju weszła Liv a za nią przydreptała Saoirse. Lexie zeszła z kolan mamy i
podbiegła do kuzynki. Naradzały się moment, Saoirse dała Lexie jedno ciastko,
którego nie zdążyła zjeść i poszły razem na koc, układać kolcki.
- Ty masz jeszcze rok, nie? Tego drugiego kierunku –
zapytała Liv, moszcząc się w fotelu z kubkiem kawy. Celowo usiadła tak, żeby
widzieć córkę i bratanicę.
- Tak, niestety. Mam już dosyć studiów. Chciałabym zacząć
pracować, choć wiem, że wtedy będę mówiła co innego.
- Mnie nigdy nie ciągnęło na studia – Liv skrzywiła się
wspominając szkołę.
- Tata jest niepocieszony, bo nie poszłam na prawo i nie
wie, komu ma przekazać kancelarię. Po cichu jeszcze liczy, że wyjdę za prawnika
– uśmiechnęła się, ale przyjaciółki dostrzegły, że posmutniała.
- Laura, widać, że coś jest nie tak. Przyszłaś tu z
konkretnego powodu, wyduś to – Julie uważniej się jej przyjrzała.
- Chodzi o Billa – odparowała Liv.
- Skąd ci to przyszło do głowy? – Laura oburzyła się, a
ona tylko popatrzyła na nią z politowaniem.
- Zadurzyłaś się w nim – stwierdziła Julie, starając się
brzmieć jak najbardziej łagodnie. Nie oszczędziły jej. Przeszły do kontrataku.
Laura czuła się przyparta do muru, ale czy nie po to tam poszła? Żeby w końcu
wyrzucić to siebie? Julie i Liv posłały sobie porozumiewawcze spojrzenia. Laura
była wyraźnie zawstydzona. Miotała się w sobie. Już nie była taka pewna, czy
dobrze zrobiła przychodząc tam. Z jednej strony wstydziła się swojej naiwności,
z drugiej potrzebowała usłyszeć od kogoś, że sama zakręciła sobie sznur na
szyi. Nie mogła już dłużej szukać usprawiedliwień. Ubzdurała sobie, że powoli
przekona go do siebie. Była wszystkim, czego potrzebował. Z własnej woli.
Zakochała się, a on nie. Koniec bajki. Westchnęła.
- Tylko z wami mogę o tym pogadać. Raz, że nie chcę
zaszkodzić Billowi tym, że informacje o nas poznałyby osoby trzecie, a dwa nie
ufam w tej kwestii moim koleżankom. Nie powiedziałam nawet przyjaciółce.
- No pewnie, z nami możesz pogadać. Co się stało? – Lexie
trafiła Saoirse klockiem w rękę i dziewczynka zaczęła płakać. Liv zawołała ją
do siebie i przytuliła. Kuzynka zaraz przybiegła ją przeprosić. Kiedy
dziewczynki znów poszły się bawić, Laura wciąż milczała.
- Jestem idiotką, bo zakochałam się w facecie, który
jakby liczyć w kilometrach jest dla mnie nieodstępny, jak życie na Uranie.
- Powiedziałaś mu to? – Laura popatrzyła na Liv
przerażona.
- No coś ty, za to zrobiłam coś gorszego – odparła
gorzko, a kiedy nie usłyszała odpowiedzi, kontynuowała. – Przespałam się z nim
– chciało jej się wyć, ale zachowała zimną krew. Dziewczyny zaniemówiły. –
Wiem, że to kretyństwo z mojej strony i szczyt naiwności, ale to samo wyszło. Byliśmy
pijani – schowała twarz w dłoniach i mocno potarła nimi twarz. Trwała tak
dłuższą chwilę. Kiedy powiedziała to na głos, poczuła się jeszcze gorzej. – Nie
jestem dziewczyną, która sypia z kim popadnie. W tym sęk. Jakbym była, to bym
się tak nie przejęła.
- Teraz Bill czuje się winny, ty czujesz się zraniona, a
wasz kontakt się zerwał. Ty masz do siebie żal, bo straciłaś możliwość na
jakąkolwiek relację z nim i cierpisz, bo zdajesz sobie sprawę, że to koniec.
- Jakież to przewidywalne, nie? – posłała Liv gorzki
uśmiech, a ona wzruszyła ramionami.
- Niestety. Seks rzadko kiedy jest drogą do wielkiej
miłości.
- Ty akurat nie powinnaś tego mówić – odparła Julie. Skarciła
szwagierkę spojrzeniem. Liv nie była mistrzynią delikatności. Julie bardzo
współczuła Laurze. Już dawno zauważyła, że zauroczyła się Billem, ale to
wydawało się niegroźne. Jak widać, tylko wydawało.
- No, dobra, ale wiesz, o co mi chodzi. On nie zakocha
się w tobie po tym, jak mu uległaś. Myślę, że możesz zapomnieć o tym, że
wrócicie do tego, co było. On wyjechał, prędko pewnie nie wróci. Bill to jeden
z najbardziej skrzywdzonych ludzi, jakich znam. A znam go długo i dobrze. Wiem,
że sprawa się posypała. On wciąż kocha Rainie i nie wygrasz z jej duchem, póki
on nie pogodzi się z tym, że ona nie wróci, a to szybko nie nastąpi. Oszukiwał
siebie i ciebie tym, że to się uda. Może w duchu na to liczył, ale Bill jest
niesamowicie emocjonalny i wydaje mi się, że ma równie duże wyrzuty sumienia,
co ty – Laura sapnęła gniewnie. Była zła na siebie i swoją naiwność. Straciła
sporo czasu angażując się w coś, co wysysało z niej energię. Nie umiała być zła
na Billa. On skorzystał z tego, co mu sama podsunęła. Coraz bardziej wkurzała
się na siebie. Im bardziej uświadamiała sobie swoją głupotę, tym większa
stawała się jej irytacja.
- Najgorsze jest to, że zrezygnowałam z fajnego chłopaka,
bo liczyłam, że uda mi się go zmienić.
- Każdy z nas popełnia błędy – Julie uśmiechnęła się
pokrzepiająco. – Ale może to i lepiej? To tak czy siak skończyłoby się źle. Im
szybciej, tym lepiej. Wrócisz do siebie, do swojego życia, kiedyś zapomnisz.
Każdy z nas czasem źle lokuje uczucia. A Bill jest takim człowiekiem, że
nietrudno go pokochać.
- Chcesz mi powiedzieć, że wszyscy na około widzieli, że
się zadurzyłam?
- Nie – Julie pokręciła głową. – Myślę, że jeśli już, to
braliśmy pod uwagę, że to się może tak skończyć. Martwiliśmy się o was, po
prostu. Ja to dostrzegłam, ale myślę, że możesz być spokojna. Jestem pewna, że
ta wasza przyjaźń bardzo pomogła Billowi. Szkoda tylko, że odsunęłaś się trochę
od reszty swojego życia.
- Taka stara, a taka głupia – westchnęła. W głębi serca
Laura cieszyła się, że przełamała się i zdecydowała porozmawiać o tym
wszystkim. Od ostatniego spotkania z Billem żyła jak na autopilocie. Była załamana.
Powinna przewidzieć, że to się tak skończy, ale była zbyt naiwna i zaślepiona,
by to dostrzec. Dopóki nie poszła z nim do łóżka tłumiła w sobie to uczucie.
Wmawiała sobie, że nie było tym, co czuła. Cieszyła się z tego, co miała, choć
wciąż chciała więcej. A on nie mógł jej tego dać. Wcześniej już nie raz mogło
do tego dość, to świadczyło o tym, że naprawdę nie czuł do niej nic poza zwykłą
sympatią. To chyba było najgorsze. Ta świadomość, że była zakochana w kimś, dla
kogo była tylko koleżanką. – Chyba wyjadę na wakacje. Zdam egzaminy najszybciej
jak się da i wyjadę. Może nad morze…ale najpierw pójdę na siłownię albo
pobiegać. Cokolwiek. Inaczej wybuchnę – Liv uśmiechnęła się do Laury.
- Kłopoty sercowe to moja specjalność. Potrzebujesz
odreagować, a zatem wykpijmy facetów. Pokażmy im, że my mamy ich gdzieś. Bądźmy
wyzwolone i szczęśliwe. Jak będziesz
miała ochotę, to przyjdź w któryś wieczór, położymy dzieci i pójdziemy w tango.
Ty, Juls, Margo i ja. Chyba, że moja szanowna siostra się zjawi, to i ona.
Zrobimy się na bóstwo, pójdziemy w tango i pokażemy środkowy palec każdemu
facetowi, który ośmieli się podejść. Co ty na to? – Liv poruszyła wymownie
brwiami. Laura nie umiała się nie uśmiechnąć. W całej tej beznadziei cieszyła
się, że wciąż miała koleżanki i nie musiała być sama.
- Wybacz mi droga szwagierko, że ośmielam się burzyć tą
feministyczną aurę, ale ja nie mogę narzekać na mojego męża. Wręcz przeciwnie
uważam, że lepszy mi się nie mógł trafić.
- Jest na to wytłumaczenie – odpowiedziała z pełną
powagą. – Shie jest O’Connorem. Wprawdzie nosi inne nazwisko, ale
niepodważalnym faktem jest to, że to O’Connor, a my mamy to do siebie, że
jesteśmy doskonali, więc mój brat pomimo tego, że jest facetem, to się po
prostu udał – wzruszyła ramionami, robiąc minę taką, jakby opowiadała o
rzeczach najbardziej oczywistych i absolutnie niepodważalnych osobom nie do
końca sprawnym umysłowo. – Biorąc pod uwagę fakt, że masz do czynienia z
wyjątkiem, oznacza to, że nigdy nie czekają cię takie rozterki, jak nas szare
śmiertelniczki, które oddałyśmy serca tak nieidealnym stworzeniom jakimi są
zwykli faceci, nie O’Connorowie.
- To byłoby dziwne – wtrąciła Laura, a Liv machnęła na to
ręką.
- A zatem – podkreśliła. – Oznacza to, że możesz zupełnie
niezobowiązująco przyłączyć się do naszego ruchu wyzwolenia. Swoim środkowym
palcem wspomożesz Laurę, na ten przykład.
- Pasuje. Cieszę się, że mój środkowy palec może ci pomóc
– Julie zaczęła się śmiać, a Liv i Laura zawtórowały jej. Laurze nie do końca
było do śmiechu, ale dzięki tym próbom rozluźnienia sytuacji czuła się trochę
lepiej. Nie musiała zmagać się sama z wyrzutami sumienia, ze smutkiem, zawodem
i wszystkim, co sama sobie zgotowała. No, prawie sama. Zawsze troska dzielona
na dwoje jest troszkę mniej przykra. Teraz podzieliła ją na troje, więc miała
nadzieję, że za tydzień dwa albo pół roku zapomni. Sama do końca nie wiedziała,
czy powinna winić siebie, czy Billa. Swoją naiwność, czy to, że nie potrafił
jej pokochać? Jej złudzenia zostały rozwiane. Może to i lepiej? W końcu
przestała się łudzić, że jakimś cudem Bill przestanie traktować ją jak
przyjaciółkę. Sparzyła się i teraz
musiała już tylko wygoić rany. To łatwiejsze niż trzymanie ręki w ogniu. A co
ważniejsze – Liv i Julie jej nie potępiły. Może nie była aż tak skończoną
naiwniaczką, jak jej się wydawało?
*
4. maja 2014, Los
Angeles, Venice
Przyjemnie ciepły wiatr wkradał się do pokoju przez
szeroko otwarte okno. Pomiatał kosmykami włosów Scarlett łaskocząc ją w
policzek. Obudziła się. Śnieżnobiałe pomieszczenie i ostre promienie słońca w
pierwszej chwili poraziły ją w oczy. Pachniało ładną pogodą, o ile istniał taki
zapach. W każdym razie Scarlett go poczuła. Odetchnęła głęboko i otworzyła
szeroko oczy. Chciały się z powrotem zamknąć, ale nie pozwoliła im na to.
Skręciła głowę w bok, napotykając uważne spojrzenie Jima. Świdrował ją wzrokiem,
po prostu patrzył. Był spokojny i delikatnie
uśmiechnięty. Wyglądał doskonale jak woskowa figura u madame Tussauds.
- Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek obudziła się
przed tobą – Jim sięgnął po jej dłoń i ucałował jej wewnętrzną stronę, ani na
sekundę nie odrywając oczu od Scarlett.
- Nie potrzebuję dużo snu. Z resztą, szkoda mi marnować
na to czas, skoro mogę patrzeć jak ty śpisz. To fascynujący widok.
- Jak zwykle czarujesz – przetoczyła się na bok i
podparła głowę na ugiętej ręce. Tak samo jak Jim.
- Nie mijam się z prawdą. Jesteś niesamowita we
wszystkim, co robisz. Z przyjemnością obserwuję, gdy śpisz, oddychasz, mówisz,
chodzisz, jesteś… moją fascynacją – odpowiedział tym swoim niskim, lekko
ochrypłym, doskonale wymodulowanym głosem.
- Co, w takim razie, zaobserwowałeś, gdy spałam? –
zapytała wsuwając rękę pod kołdrę. Objęła Jima w pasie i przysunęła się bliżej.
Dłoń Scarlett spoczęła na jego biodrze. Jego kąciki ust uniosły się lekko ku
górze, nie dał po sobie poznać, jak bardzo rozproszył go ten dotyk. Jim pozwalał
sobie na pełną utratę kontroli tylko, gdy się kochali. Czasem zastanawiała się,
dlaczego tak mocno dbał o to, by nie zdradzać emocji.
- Śpisz z lekko uchylonymi ustami. To wielce kuszący
widok – odparł i pocałował ją. – Mruczysz i czasem mówisz coś zupełnie
niezrozumiałego. Choć ostatnio posłałaś psa do budy – Scarlett parsknęła
śmiechem, wtulając się w umięśniony tors Jima. Przygarnął ją do siebie, a ona
westchnęła rozkosznie. Lubiła czuć się mała w jego ramionach. Dotąd bardzo jej
tego brakowało. Ucałowała miejsce tuż pod jego obojczykiem i popatrzyła znów na
Jima. – Przytulasz się albo odwracasz plecami. Czasem próbujesz mnie zepchnąć i
robisz przy tym różne miny. Jesteś nieprzewidywalna nawet przez sen.
- Przynajmniej się nie nudzisz – mruknęła zaczepnie.
- Nie mam na to szans – powiedział spoglądając Scarlett
prosto w oczy. Trwali tak chwilę, póki nie zagubiła się w jego ciemnych, niemal
czarnych oczach. Pochłaniał ją spojrzeniem. Niemalże dosłownie. Dotknęła dłonią
policzka Jima, a on sięgnął do jej ust. Najpierw pocałował ją delikatnie.
Ledwie musnął jej wargi swoimi. Uśmiechnęła się. Wciąż patrzył jej w oczy,
jakby sprawdzał jej reakcję, ale to ona pierwsza odkryła jego własną.
Pocałowała go mocniej i zwodziła go tak, póki nie skłonił jej, by rozchyliła
wargi. Przylgnęła do niego, żarliwie oddając pocałunek, a Jim nie zwlekał. Nie
wiedzieć kiedy znalazła się nad nim, gdy znów zaczynał wszystko od początku. Całował
ją, dotykał, badał każdy skrawek jej ciała, by prowadzić ją do granic, by nie
myślała, nie zastanawiała się, nie czuła. I tak było. Zapominała o świecie, o
sobie, o wszystkim.
Kiedy się przebudziła znów, Jima nie było. Przeciągnęła się
i spojrzała na zegarek: piętnasta dwadzieścia cztery. Westchnęła i przeciągnęła
się znów. Musiała się doprowadzić do porządku. Prowadziła taki tryb życia, że
wolała się nad tym nie roztrząsać. Jeszcze przypadkiem doszłaby do wniosku, że
powinna przestać tracić czas albo coś podobnego. Lepiej to zostawić. Na poduszce
Jima spostrzegła kartkę. Pusta lodówka. Zakupy.
Nie uciekaj mi nigdzie – przeczytała i odłożyła papier. Wstała, po czym
chwilę kręciła się po pokoju szukając czegoś do ubrania. Znalazła koszulę Jima,
więc narzuciła ją na siebie i niedbale zapięła kilka guzików. Boso poszła do
łazienki, przemyła twarz wodą pozbywając się resztek makijażu. Palcami przeczesała
zburzone loki. Miała trochę opuchniętą twarz – efekt zbyt długiego snu. Trochę też
bolała ją głowa. Przeszła do salonu, gdzie otworzyła szeroko okno. Rozejrzała się
i dotarło do niej, że nigdy tak naprawdę nie oglądała tego mieszkania. Zazwyczaj
od wejścia pokonywali stałą trasę. Podobnie było z wyjściem. Powoli chodziła po
pokoju oglądając obrazy i kilka statuetek. To mieszkanie aż raziło
minimalizmem. Nie było, żadnych zdjęć ani pamiątek. Jakby nie miał wspomnień. U
niej zdjęcia były wszędzie. Chciała czuć namiastkę bliskości z rodziną. No, ale
każdy lubił, co innego. Musiała zapytać go o rodzinę. Chłodne panele były
przyjemnym odstępstwem od ciepłego powietrza wdzierającego się do
pomieszczenia. Przeszył ją dreszcz. Stanęła przed regałem z książkami wiodąc
wzrokiem po tytułach. King, Patterson, Child, Christie, Encyklopedia Ludzi Kina,
Książka kucharska, Margaret Mitchell… i na tym się zatrzymała. Zaciekawiło ją
to, że Jim miał Przeminęło z wiatrem.
Wprawdzie kiedyś wspomniała coś o tym, że lubiła tą książkę, ale nie
przypuszczałaby, że Jim przeczytałby ją z tego względu. Powieść była w jednym
tomie, oprawiona w doskonałego rodzaju skórę, inkrustowana złotem. Sięgnęła po
nią. Czasem lubiła po prostu przewertować tą książkę, poczytać wyrwane z
kontekstu zdania. Im była starsza, im więcej przeszła tym mniej podobieństwa widziała
między sobą, a główną bohaterką. Jednak wciąż łączyło je jedno – nie umiały
dogonić własnego szczęścia. Otworzyła na przypadkowej stronie: Nie mogę teraz o tym myśleć, bo oszaleję.
Pomyślę o tym jutro.2 To akurat niewątpliwie do niej pasowało. Martwienie
się czymkolwiek było ostatnim, czym zajmowała myśli. To nie było do końca
dobre, ale na pewno łatwiejsze. Z uśmiechem przewertowała strony: Sama wejdź na arenę. Lwy są już głodne.3
Nie mogła powiedzieć, że to także nie odnosiło się do niej w jakiś sposób. Widziała
w tym tyle siebie, ile chciała zobaczyć. Taka prawda. Była Scarlett, ale nie O’Hara,
ale O’Connor. Choć nazwiska też wydawały się nie być przypadkowe. Cóż, kto wie,
jakie miało być jej przeznaczenie? Miała tylko nadzieję, że nie podzieli losów
bohaterki tej powieści. Podobieństwa podobieństwami, ale nie mogła dać się
zwariować. Zaczęła dalej przerzucać karty, aż otworzyły się na zaznaczonej
czymś stronie. W oczy rzuciło jej się: Od
dawna sądzę, że przydałoby ci się lanie4, nim sięgnęła po
kartonik, który okazał się fotografią. Książka wypadła jej z rąk i z hukiem
spadła na podłogę, gdy zobaczyła, co przedstawiało.
Wpatrywała się w nie długą chwilę. Drżały jej dłonie,
zaschło w ustach.
Samara,
Natasha, Basty, Brigitte, Mateo, Alphie, Christine, Liv,
ona i Mike.
Jo robił zdjęcie. Kiedy on pozował pstrykał Mateo. Dokładnie
to pamiętała.
W głowie jej dudniło. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę
z tego, że to jej własne serce biło tak głośno. Wpatrywała się w ramię, które
ją obejmowało. W ramię Mike’a. Tak bardzo chciała, żeby zniknęło, żeby mogła
wypalić je wzrokiem.
- Si, chodź do
zdjęcia! – Liv podbiegła do niej i wyciągnęła dziewczynie książkę z rąk. –
Chodź, zrobimy sobie zdjęcie.
- Coś ty, ja nie
chcę. Zasłonię pół kadru – skuliła się w sobie chowając za ucho jasno blond
kosmyk.
- Nie pleć bzdur,
chodź – Liv złapała ją za rękę, ale Scarlett się zaparła.
- Liv, nie chcę,
no. Wiesz, jak okropnie wychodzę na zdjęciach – naburmuszyła się i złapała z
powrotem książkę.
- Ja myślę, że się
mylisz – zamarła słysząc głos Mike’a. Podniosła na niego wzrok i odruchowo
wygładziła bluzkę. Marzyła, żeby jej fałdki zniknęły, żeby była śliczna i
zgrabna, żeby nie było tylko Scarlett. Mike zbliżał się wpatrując się w nią. Tak,
jakby nie widział Liv i całego ładnego świata wokół. Usiadł obok, ale nim to
zrobił spojrzał wymownie na Liv. Załamała ręce i odeszła.
- Nie chcę zdjęcia,
Mike – powiedziała cicho, zupełnie jakby nie swoim głosem. Cała drżała w środku
i czuła jakby miała zemdleć. Jak zawsze, gdy z nią rozmawiał. – Mogę je zrobić.
- Ale ja nie chcę,
żebyś ty je robiła – odparł uśmiechając się do niej w sposób, w jaki nie
uśmiechał się do nikogo. To zaparło jej dech. Znała wszystkie jego uśmiechy i
ten najcudowniejszy podarował właśnie jej. – Chcę, żeby stanęła obok mnie.
- No co ty… -
powiedziała zawstydzona. – Nie chcę, Mike. Nie namawiaj mnie.
- Będę – uśmiechnął
się znów, patrząc jej prosto w oczy. Rozpływała się pod wpływem tego
intensywnego spojrzenia jego brązowych oczu. – Zrób to dla mnie, jeśli nie
chcesz dla wszystkich. Proszę – słowo ‘proszę’ wymówił cicho i wręcz… intymnie.
Nie umiała mu odmówić. Patrzyła tak chwilę na niego, nie potrafiąc wydusić z
siebie słowa.
- No dobrze, ale
stanę tak, żeby mnie jak najmniej było widać.
Tak też się stało. Stanęła
w drugim rzędzie. Na fotografii prezentowała się od piersi w górę, a Mike
obejmował ją ramieniem. To było tak wspaniałe, że sparaliżowało ją, gdy jego
kciuk delikatnie muskał jej ramię. To była jedna z najpiękniejszych chwil, jaką
dotąd przeżyła.
On ujęty był w całości. Luźne spodnie, za duży T-shirt,
białe Nike. Niemal łysa głowa, mocno zarysowane kości policzkowe i szczęki. Pięknie
wykrojone usta i te ciemne oczy. Mike był jednym z najprzystojniejszych
mężczyzn, jakich znała. Choć wyrządził jej wiele krzywd, to jedno się nie
zmieniło. Był piękny i zły. Nie żył. Nie było go już. Powinna odetchnąć.
Ale skąd Jim miał to zdjęcie?
Nie słyszała jak wszedł. Nie usłyszała, jak podszedł i
stanął za nią. Usłyszała dopiero, jak podniósł książkę i odstawił ją na
miejsce. Jego twarz jak zwykle nie wyrażała nic. Popatrzył na zdjęcie, a potem
na nią.
- Skąd je, do chole’ry, masz? – zapytała cicho. Głos odmówił
jej posłuszeństwa. Cała skostniała. Nie sądziła, że samo wspomnienie Mike’a tak
na nią zadziała. Była bezwolna wobec jego destrukcyjnej siły, nawet po tylu
latach.
- Zdobyłem.
- Jak to ‘zdobyłem’? – chciało jej się płakać, ale to był
moment na to. Nie mogła się złamać, póki nie usłyszy wyjaśnień od Jima.
- Jesteś moją obsesją, Scarlett. Mówiłem ci – uśmiechnął się,
a ona miała wrażenie, że skądś znała ten uśmiech. Gdzieś na dnie umysłu
przewinęła się ta myśl, ale była zbyt
skołowana, by skupić się na niej. Umknęła.
- Jak mogłeś je zdobyć, skoro miały je tylko osoby ze
zdjęcia? Co to wszystko znaczy, Jim? – zapytała piskliwym głosem, emocje
ścisnęły jej gardło. Było jej zimno. Chciała stamtąd wyjść, jak najszybciej. Czuła,
że ten sterylny pokój ją osaczał. Mężczyzna pokręcił tylko głową. Podszedł bliżej
i wyjął jej zdjęcie z dłoni.
- Nic nie znaczy. Szukałem informacji na twój temat. Jeszcze
zanim się poznaliśmy. Zafascynowałaś mnie od momentu, gdy tylko pierwszy raz
cię zobaczyłem. To zdjęcie było na Facebook’u jednego z twoich dawnych
znajomych, u Alphiego – Scarlett poczuła, jak wszystko się w niej ściska. Nie
była przestraszona, to coś innego. Nie wiedziała co. Jakby trybiki w jej głowie
zaczęły pracować na podwójnych obrotach, ale nie potrafiła skojarzyć. –
Napisałem do niego, poprosiłem o kontakt. Sprzedał mi je. Dla niego najwyraźniej
nie miało wartości.
- Po co ci to głupie zdjęcie? – zapytała z uporem, wpatrywała
się w niego. Szukała oznak jakichkolwiek emocji. Jim był zupełnie spokojny. Dla
niego nic się nie stało.
- Bo chciałem je mieć. Scarlett, nie masz nawet pojęcia o
tym, jaka wtedy byłaś doskonała – popatrzyła na fotografię. Widziała na niej
tylko grubą nastolatkę z wyrazem błogości na twarzy, bo obejmował ją
najwspanialszy chłopak w szkole, w okolicy, na świecie. Pokręciła głową.
- To dla mnie za dużo. Nie masz pojęcia, co wtedy
przechodziłam. Nie chcę na nie patrzeć. Wyrzuć je – potarła ramiona dłońmi. Rozejrzała
się nerwowo po pokoju.
- Przepraszam – dotknął dłonią policzek Scarlett, ale się
odsunęła. – Nie chciałem cię skrzywdzić. To była namiastka ciebie. Teraz mogę
się go pozbyć – przedarł je na pół, a później jeszcze raz i rzucił na podłogę. –
Zapomniałem o jego istnieniu. Gdybym tylko wiedział, jakie emocje w tobie wzbudzi,
nigdy bym go nie zostawił – skinęła głową, popatrzyła mu w oczy, ale nie
dostrzegła w nich nic.
- Muszę iść – wyminęła go i zniknęła w sypialni. Nie minęło
pięć minut, a była już ubrana w swoje rzeczy z poprzedniego wieczoru i szła do
drzwi. A Jim wciąż stał w tym samym miejscu i patrzył, jak wychodziła. Drzwi trzasnęły
oznajmiając kłopoty. Pozbierał zdjęcie i poszedł do kuchni, bo wciąż był
głodny. To, że go zostawiła nie zmieniło chociaż tego jednego.
*
2, 3, 4 Margaret Mitchell, Przeminęło
z wiatrem