23 czerwca 2013

87. W drodze.

Dyrektorowi Kreatywnemu, Specjalistce ds. Genialnych Dialogów,
Osobie, która sprowadza mnie na ziemię, gdy zbytnio popłynę z pomysłami,
Korektorowi wszelakich odchyleń (nie tylko tych w tekście),
Osobie, bez której nie raz zostałabym daleko w polu z pisaniem, planowaniem, czymkolwiek.
Osobie, która wyciąga mnie z niemocy twórczej, cierpliwie wysłuchuje moich niekończących się wywodów na temat fabuły, Toma, znów fabuły i znów Toma, no i Toma i fabuły.
Pani Niezastąpionej, czyli krótko mówiąc – Katalin.


I wszystkim tatusiom, a w szczególności jednemu.
*

15. maja 2014, Berlin

Słońce przygrzewało, bez kwitł i odurzał zapachem, a świeże, wiosenne powietrze dodawało energii. Po długiej zimie tak piękna wiosna była doskonałą nagrodą. Sophie upiła łyk mrożonej kawy i wygodniej rozsiadła się na leżaku. Z domu wyłoniła się Liv i zasunęła za sobą drzwi tarasowe.
- Przymknę, żeby ciepło nie weszło do salonu – usiadła na drugim leżaku i sięgnęła po szklankę z sokiem, którego nie zdążyła wypić wcześniej. Opróżniła ją i skrzywiła się. – Ciepły.
- Jakbyś pozwoliła Sisi być samodzielną i pozwoliła trochę wykazać się Georgowi, to byłby wciąż zimny – Sophie poprawiła słomkowy kapelusz i popatrzyła na córkę nieco rozbawiona. Nadopiekuńczość Liv była niejednokrotnie tematem żartów rodziny. Nikt już nie pamiętał o jej niechęci podczas ciąży, ani o tym jak źle była nastawiona do faktu, że miała zostać matką. Teraz, jeśli chodziło o Saoirse, to Liv była wzorcowym przykładem nadopiekuńczej matki. Zachwycało ją każe zdrowe beknięcie córki i choć starała się z tym nie obnosić, nie bardzo jej to wychodziło.
- Musiała się dobudzić. Wiesz, że lubi się wtedy do mnie przytulić – broniła się. – No i mamo, Sisi? – Sophie uśmiechnęła się szeroko, na co Liv wywróciła oczami.
- Kiedy znajdziesz ładniejsze zdrobnienie jej imienia, to przestanę ją tak nazywać.
- A nie może być po prostu Saoirse?
- Saoirse ślicznie się wymawia, ale dla takiej kruszynki musi być jakieś zdrobnienie. Ty byłaś od zawsze Hanie albo Livsy, a Scarlett była Lettsy póki pozwalała tak na siebie mówić i to wam pasowało, bo byłyście małe i śliczne.
- Albo mała Si – odparła z uśmiechem. – Właśnie! Muszę znowu zacząć ją tym gnębić – wydawała się być zupełnie zadowolona z tego pomysłu. Sophie dostrzegła, że jej córki, a w szczególności Liv, w pewnych kwestiach nigdy nie staną się dojrzałe.
- Martwię się – powiedziała nagle. Liv popatrzyła na mamę skonsternowana, nie bardzo wiedząc, o co mogło jej chodzić. – O Scarlett. Od wczoraj myślę o Jimie i nie spodobał mi się.
- Czemu? – Liv usiadła przodem do mamy splatając nogi ‘po turecku’. – Domyślam się, że nie mówisz o jego ładnej buzi.
- Nie chciałam mówić o tym przy Scarlett, bo jest wystarczająco zagubiona i nie chcę dodawać jej niepewności, ale w nim jest coś dziwnego. Jest niebywale przystojny, ma maniery godne jakiegoś arystokraty, wysławia się perfekcyjnie, no i jest taki pod każdym względem doskonały. Odnajduje się w każdym temacie, zawsze ma odpowiedź i odniosłam wrażenie, jakby starał się zdominować Scarlett. Jakby chciał mieć wszystko pod kontrolą. Zauważyłaś, że jak przyszli z ogrodu i zapytałam, co chcieliby do picia, to odpowiedział za nich dwoje? A ona się nie zbuntowała. No i pomijając to, jest taki… mam wrażenie, że skądś go znam. Jest w nim coś znajomego. Nie wiem, chód, postura, sposób mówienia. Naprawdę nie wiem co, ale coś mi nie pasuje.
- Może to przez ten serial?
- Nie, widziałam zaledwie kilka odcinków.
- Jim jest złożony, trochę zblazowany i w ogóle, ale umie ją docenić, a to jest jej teraz potrzebne. Póki nie robi niczego złego, nie skreślam go. Bo mamo – Liv popatrzyła na mamę trochę niepewnie, jakby nie była pewna, czy może poruszyć taki temat. – Ona najpierw była śmiertelnie zakochana w Mike’u. Skrzywdził ją. Potem spotkała Toma, z którym miała wszystko. Dostała taki pakiet miłości, o jakim marzy każdy. Ja mam wrażenie, że to była ta wielka miłość, o której piszą książki. To też straciła. Do tego Liam, to drugie dziecko. Ona prędko nie będzie w stanie pokochać kogokolwiek. A Jim jest kimś, kto dostarcza jej rozrywki. Z nim była chyba w każdym możliwym lokalu w LA, chodzą na koncerty, do kina. Znaczy chodzili. Wiesz, ja myślę, że ona tego teraz potrzebuje, żeby być z kimś bez żadnych dramatów. Bo ona sama chyba nie wie, czego chce. Czasem mam wrażenie, że ja wchłonęłam jej osobowość, a ona moją. Miota się, jak ja jeszcze niedawno, a ja jestem mamuśką pierwsza klasa.
- Pomijając dni, kiedy zachowujesz się, jak nadąsana kotka przy wyborze mieszkania – mama błysnęła uśmiechem, a Liv wytknęła jej język.
- Czepisz się. Wiesz, o co mi chodzi – wzruszyła ramionami.
- Wiem, Liv. To nie zmienia faktu, że martwię się o Scarlett. Nie marzę o niczym innym, jak o tym, żeby jej życie choć trochę się ustabilizowało.
- Dasz wiarę, że to trwa już… - zamyśliła się na moment. – Jakieś dwa i pół roku? A nawet więcej, trzy lata, bo przecież wszystko zaczęło się walić po tym, jak umarł Liam – Sophie pokręciła głową i zasmucona popatrzyła na starszą córkę. Liv się zmieniła. Była o wiele dojrzalsza niż jeszcze rok wcześniej, nie mówiąc o czasie sprzed ciąży. Sophie była przerażona faktem, że Liv będzie mieć dziecko. Wczesne rodzicielstwo stało się domeną ich rodziny, ale Liv była zupełnie na to niegotowa. Miała swoje wielkie marzenia i Sophie bała się, że nie udźwignie zmian, jakie miało przynieść macierzyństwo, ale stało się zupełnie inaczej. Liv dojrzała i choć czasem miała swoje lęki i fanaberie, które zazwyczaj kończyły się cichymi dniami z Georgiem, to zmiany jakie uczyniło w niej pojawienie się Saoirse, były kolosalne. Stała się odpowiedzialna i bardziej stabilna emocjonalnie. Córka była centrum jej wszechświata i to do niej dostosowywała swoje plany.
Fotografowała, miała wspaniałe dziecko i Georga, który szalał za nią coraz bardziej. Przez nią też. Była spełniona i szczęśliwa. Wyglądało na to, że zgarnęła cały deficyt radości życia i dla Scarlett pozostały tylko zgryzoty. Młodsza córka Sophie, choć wydawała się spokojna i pogodzona z życiem, wciąż błądziła. Scarlett, jakby szła do celu, ale nie wiedziała, czym ten cel był. Śpiewała, była aktywna zawodowo, pracowała nad muzyką, dużo czasu spędzała w domu albo w LA z Jimem lub Javierem, ale Sophie wiedziała, że to wszystko nie dawało jej szczęścia. Tak jakby jej szczęście odeszło razem z Tomem. To bardzo niepokoiło Sophie, bo była wobec tego bezsilna. Nie miała możliwości pomóc swojej córce. To boli, gdy matka musi patrzeć na cierpienie swojego dziecka.
Drzwi tarasowe odsunęły się i pojawił się w nich Georg z Saoirse na rękach. Dziewczynka siedziała wygodnie na tatowej ręce i opierała główkę na jego ramieniu. Obserwowała wszystko swoimi ogromnymi oczami. Zobaczywszy mamę, od razu się ożywiła. Liv odwróciła się i uśmiechnęła się szeroko, widząc tą dwójkę. Georg przysiadł obok niej, a Saoirse od razu wyciągnęła do niej ręce i uciekła z kolan taty.
- No wiesz? – zapytał urażony. – Mama pojawiła się na horyzoncie i już zwiewasz? – córka obdarzyła go promiennym uśmiechem i wtuliła się w mamę. Liv ucałowała ją w czubek głowy.
- Dużo zjadła? – szatyn pokręcił głową.
- Wypiła za to cały sok.
- To było do przewidzenia. Tylko nasza córka popija zupę sokiem – Sophie uśmiechnęła się i sięgnęła po gazetę, którą czytała wcześniej.
- Georg, co u chłopców? – zapytała, nim wróciła do lektury.
- Gustav jest w domu, a bliźniaki wciąż w Nowym Jorku. Tom podobno kogoś poznał, ale Bill był wyjątkowo tajemniczy w tej kwestii. Niebawem przylecą, żeby Tom mógł się spotkać z Davidem. Jak na moje oko, to chyba przeliczyli się, co do tego wyjazdu, bo Bill już nie tryska energią tak jak na początku. Szukają wiatru w polu, zamiast pomyśleć, w czym tkwi problem.
- Nie są tacy mądrzy, jak my – odparła Liv, puszczając Georgowi oko. Popatrzył na nią spod uniesionych brwi.
- Co ty nie powiesz? – Sophie zaśmiała się pod nosem słysząc jego sceptycyzm.
- Chciałabym, żebyśmy wrócili do tego mieszkania, w którym się pokłóciliśmy – powiedziała ni stąd, ni zowąd. – Uznajmy to za dobry omen – uśmiechnęła się szeroko, ale w głębi serca nie była taka pewna siebie. Temat mieszkania był dla niej bardzo ciężki, bo się bała. Oprócz epizodu w Paryżu nigdy nie mieszkała sama. A teraz ma rodzinę. To byłaby wielka rzecz zamieszkać razem, we trójkę. Tak powinna zrobić jako matka, bo Saoirse zasługiwała na pełną rodzinę. Już raz stchórzyła, ale teraz wie, na co się przygotować. Ostatnio myślała o kolorze ścian w kuchni. To chyba dobry znak?
- Serio?
- Nie. Żartuję, wiesz? – żachnęła się. – Oczywiście, że serio. Nie przykułam do niego wielkiej uwagi, ale pamiętam, że było dobrze usytułowane i ładne. Zadzwonię jutro i zapytam, czy jest wolne wciąż, okej? – szatyn zadowolony pokiwał głową i objął Liv ramieniem. Odetchnęła.
- Ale jesteś pewna, że pewna? Żeby nie było znów, jak ostatnio – powiedział ostrożnie łypiąc na nią z boku.
- Tak. Jestem pewna, że pewna na serio, serio – wolną ręką chwyciła dłoń Georga. Popatrzył na nią i uśmiechnął się. Tak zwyczajnie, sympatycznie. Sophie obserwowała ich kątem oka i tylko utwierdziła się w przekonaniu, że w tym wypadku zakończenie mogło być tylko szczęśliwe. Liv i Georg pokonali ogromną drogę. Oboje zmienili się i dojrzeli. Oboje się starali. Sophie znała swoją córkę i jej lęki, ale wiedziała też, że Liv nauczyła się stawiać im czoła i robić wszystko, by znikły, bo miała dla kogo walczyć. Saoirse była odpowiednią motywacją, a Georg jej w tym pomagał, był zawsze obok, zawsze z miłością. Nie był bardzo wylewny i czuły, ale kiedy patrzył na Liv, Sophie nie miała wątpliwości, co do tego, że zrobi wszystko, by jej córka i wnuczka były szczęśliwe. Sophie też tak się czuła widząc ich razem.
*

31. miesiąc od rozstania; 19. maja. 2014, Nowy Jork

Z okien ich apartamentu nie rozciągał się powalający widok. Nie było nic z tych obrazków, które można znaleźć w sieci. Jednak ani Tomowi, ani Billowi to nie przeszkadzało, bo raczej niewiele czasu poświęcali na wyglądanie za okno. Byli już miesiąc w Nowym Jorku. Bill wyobrażał sobie, że ten wyjazd nagle odmieni ich życie, ale póki co nic się nie zdarzyło. To właśnie był ten kiepski moment, w którym okazało się, że wielkie ‘buuuum’, na które czekali, nie nadeszło. Wyszli na scenę, a widownia była pusta. Tak jakby. Fakt, poznał Amy. Spędził z nią kilka udanych popołudni, ale nie czuł, żeby to jakkolwiek zmieniło jego życie. Jeśli liczył na cudowną odmianę, to mógł się nie doczekać. Czasami myślał, że lepiej byłoby wrócić do domu. Przynajmniej miałby blisko Davida, a tak… tęsknił. Skype to nie to samo, co wspólne spacery, gra w piłkę, czy cokolwiek. Jednak z drugiej strony pobyt w Nowym Jorku dawał mu złudzenie odgrodzenia się od problemów. Choć przecież miał je tam rozwiązać, to nie zbliżał się do nich. Powrót do rzeczywistości był dla niego jak radioaktywne odpady. Omijał to na kilometr. Nie postępował zgodnie z planem. Obijali się, chodzili do pubów, robili za kupy. Nie produktywnego. Co gorsza, nie pomagało. Jednak żaden z nich nie chciał głośno przyznać, że nie wyszło im to wszystko jak chcieli. W domu brakowałoby mu Amy, ale zastanawiał się, czy to wszystko miało jakikolwiek sens.
- Co jest? – Bill wszedł do pokoju z paczką żelków, przeżuwając je jak krowa trawę. Klapnął na sofie i położył nogi na oparciu fotela stojącego obok.
- Nic, zastanawiam się, jak ci powiedzieć to, co mam ci do powiedzenia – Bill popatrzył na brata z przerażeniem. Przestał jeść. Tom parsknął śmiechem i usiadł obok. – Nie mów nie.
- To może powiedz mi, o co ci chodzi.
- Bo ostatnio Amy pytała mnie, co robisz, kiedy my wychodzimy. No i tak gadaliśmy o tym naszym pobycie tutaj i wymyśliła, żebyś któregoś razu też przyszedł. Uznałem, że nie będziesz chciał, bo we trójkę i w ogóle. Wtedy zaproponowała, że zaprosi koleżankę. Zarzekała się, że jest normalna i nie będziemy następnego dnia na rozkładówce wszystkich brukowców. Powiedziałem, że pogadam z tobą.
- Podwójna randka? Serio? – mlasnął, wrzucając do ust kilka żelków. – Pogięło cię – popukał się palcem w czoło, patrząc na Toma sceptycznie.
- Też tak sobie pomyślałem, ale to nie będzie randka. Bo ja nie chodzę z Amy na randki. To nie ten etap. Wypijemy kilka piw, pogadamy. Będzie nieźle. No i nie będę się czuł winny, że zostałeś sam w hotelu. Mama też mi będzie wdzięczna za to, że nie będziesz mordował jej skype’em o nieludzki porach.
- Ona cię bierze pod pantofel, Tom.
- Nie, staram się robić rzeczy, których dotąd nie robiłem.
- Wiesz, byłbym zachwycony podwójną randką z tobą, Scarlett i Rainie. Wtedy nie musiałbyś dwa razy mówić, ale tak? Amy jest spoko, przynajmniej po pijaku, ale ta obca laska… to będzie dziwne.
- Nie wiem, czy pamiętasz, ale Rainie jest w jakimś nieznanym nam mieście, a Scarlett… a Scarlett nie ma – Bill patrzył na niego spode łba. – Jest tylko Amy i jej koleżanka – młodszy bliźniak wpatrywał się w niego jeszcze chwilę. Chyba wyczuł, jak mu na tym zależało.
- Okej – uniósł ręce w poddańczym geście. – Ale jak okaże się, że jest dziwnie, to oznajmiam, że moje rybki boją się wody i muszę przy nich być, po czym wychodzę – teraz to Tom patrzył na niego, jak na idiotę. Parsknął śmiechem.
- W porządku. Jak usłyszę, że twoje rybki boją się wody, czy coś w ten deseń, to wychodzimy.
- Lubisz Amy?
- Zależy jak definiujesz lubić.
- Randki, wymiana bakterii, płynów ustrojowych i te sprawy, zaręczyny, ślub, domek z ogródkiem? – Tom wywrócił oczami, kręcąc głową z niedowierzaniem. Bill potrafił wszystko doskonale ubrać w słowa.
- Pasa i dom z ogrodem już mam, na razie nie chcę innego.
- Czyli nie zaiskrzyło? – zapytał rzucając na podłogę pustą paczkę.
- To nie tak. Lubię ją, cieszą mnie spotkania, myślę o niej, bo jest naprawdę świetną dziewczyną. Jest śliczna, mądra, zabawna i ma cięty język. Nie da się z nią nudzić, bo wciąż wpada na jakieś szalone pomysły i chce wszędzie chodzić, oglądać i w ogóle, ale sam nie wiem.
- Nie zaiskrzyło. Z resztą, jak mogło, skoro wciąż nosisz na szyi wisiorek, który miałeś ze Scarlett – Tom był wyraźnie zdziwiony tym, że Bill to wiedział. Instynktownie sięgnął ręką do łańcuszka, aby upewnić się, że wciąż tam był. Choć przecież nie zdjął go ani razu. Nie umiał przestać nosić tej połówki serduszka. Choć to irracjonalne po takim czasie. To wiązało się z ogromną częścią jego życia, a tego nie da się wyrzucić z serca i pamięci. Nosił ten wisiorek razem z innym i sądził, że był niewidoczny.
- Nie potrafię go zdjąć – wzruszył ramionami, jakby to nie miało znaczenia.
- Tak się składa, że Scarlett też chyba ma problem z obsługą zapinki łańcuszka – teraz Tom był jeszcze bardziej zdzwiony. Ostatnim czego się spodziewał było to, że Scarlett też niosła swoją połowę serca. Myślał, że skończyła z nim definitywnie, a przynajmniej mogły o tym świadczyć zdjęcia, które widział w Internecie kilka tygodni temu. Była niesamowicie piękna w naturalnym kolorze włosów. Jako brunetka bardzo mu się podobała, ale teraz dostrzegł, że w blondzie była jeszcze ładniejsza. No i Felston, który na każdym zdjęciu wgapiał się w nią, jak ciele w malowane wrota. Nie dziwił mu się. W sukience w biało-granatowe paski, espadrylach i słomkowym kapeluszu wyglądała, jak wyjęta z jakiegoś filmu. No i ten uśmiech. Na niektórych był też Fontaine. Tam nie widział jej tak dobrze, bo siedzieli w jakiejś knajpie. Ciekaw był, co ją łączyło z tymi dwoma. Z dwojga złego Fontaine nie mierził go tak, jak Felston. Chociaż przecież jakikolwiek facet u jej boku, ani trochę mu się nie podobał. Doskonale wiedział, że nie mógł tak myśleć. Wciąż był zazdrosny i martwił się o nią. Mimowolnie. Generalnie o tym nie myślał, ale kiedy widział ją z kimś, skakało mu ciśnienie. Tak było i przestał z tym walczyć. Skutki ich rozstania pewnie będą dawać mu się we znaki jeszcze długo.  
- Nie spodziewałem się tego.
- Bo wy oboje udajecie, że ruszyliście dalej, że nic się nie stało i wszystko jest super, ale żadne z was nie zdejmie tego choler’nego łańcuszka, bo wciąż się kochacie, choć staracie sobie wmówić, że jest inaczej – wstał z kanapy. – Gdzie idziemy?
- Do pubu, o ósmej – Tom patrzył, jak brat zniknął w łazience i podszedł do okna. Świadomość, że Scarlett też nie umiała z nim skończyć, wcale nie pomagała mu budować nowych relacji. Musiał coś z tym zrobić, bo stracił całą ochotę na wieczorne wyjście.

Amy i jej tajemnicza koleżanka, która, jak się potem okazało, miała na imię Elizabeth, ale jak większość kobiet noszących to imię wolała, by mówiono do niej Beth. Zatem Amy i Beth sprawiły, że Tom zapomniał o swoich rozterkach związanych z rozmową z Billem. Jego bliźniak też wydawał się bawić całkiem nieźle. Może nie fantastycznie, ale przynajmniej nie był ostentacyjnie znudzony.
Beth stanowiła zupełne przeciwieństwo Amy. Pewnie dlatego tak bardzo się lubiły. Beth była brunetką z grzywką niemal wchodzącą jej do oczu i dziwacznym kokiem na czubku głowy. Miała zielone oczy i mleczną cerę. Tom musiał przyznać, że nie była najpiękniejsza, ale jej oczy bardzo przykuwały uwagę. Była kilka centymetrów niższa od Amy, czego nie starała się tuszować wysokimi obcasami. Odziewała się w falbany, szyfony i inne fruwające rzeczy. Tym razem miała na sobie kremową bluzkę z żabotem, złudnie podobną do koszuli Billa, ale w to Tom wolał nie wnikać, bo musiałby się zacząć zastanawiać, gdzie jego brat szukał inspiracji. Tak czy owak wydawała się sympatyczna. Odbywały razem staż, wcześniej razem studiowały, a teraz razem wynajmowały mieszkanie, choć jej rodzice mieszkali na obrzeżach Manhattanu. Tom podejrzewał, że też szukała niezależności. Tyle zdołał się dowiedzieć od początku ich spotkania. Ku jego uldze rozmowa toczyła się swobodnie, na temat wszystkiego poza ich sławą. Wydawało się tak, jakby żadnej z nich to nie interesowało. Podobało mu się to. Tom zdawał sobie sprawę, że a Ameryce nie byli tak sławni, jak w Europie, ale mimo wszystko nie raz został zaczepiony na ulicy. Nowy Jork dawał mu anonimowość, mógł wtopić się w tłum, ale to nie sprawiało, że nikt go nie rozpoznawał. A w tym pubie czuł się zupełnie swobodnie, bo nikt nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. A przynajmniej nie zauważył tego. Tom objął wzrokiem dziewczyny i wygodnie rozparł się na krześle. Pociągnął łyk piwa.
- Nie rozumiem – powiedział zwracając na siebie uwagę całej trójki. – Jak takie dziewczyny jak wy mogą być wciąż wolne – Bill uniósł brwi w zdziwieniu. Zawsze uważał, że Tom miał lepsza gadkę na podryw, ale w sumie. Po ich wcześniejszej rozmowie nie powinien sądzić, że Tom chciał którąkolwiek z nich poderwać. Czasem, kiedy tak wychodzili wieczorami i przebywali wśród różnych ludzi, zastanawiał się, dlaczego nie mogli być po prostu dwoma młodymi facetami, którzy spędzają wieczór w gronie ładnych dziewczyn. Dlaczego nie potrafił pożegnać się Rainie i ruszyć dalej. Dlaczego tom nie umiał otrząsnąć się po Scarlett. Dlaczego to wszystko musiało być takie trudne? Tak, jak teraz. Mieli przed sobą dwie śliczne dziewczyny. Mógłby zaprosić Beth na kawę czy na drinka, ale nie chciał. Nigdy nie umiał angażować się w związek bez uczuć. Tom był w lepszej sytuacji. Umawiał się z Amy, lubił ją i była szansa, że z czasem przełamie się i będzie z tego coś więcej, bo Amy wydawała się być naprawdę dobra dla niego. Przeciwieństwo Scarlett, czyli to czego teraz potrzebował. Ona też chyba go lubiła. Bill nie umiał ocenić, jak bardzo, ale sposób w jaki na niego spoglądała, mówił sam za siebie.
- Gadki nie ma po mnie – mruknął, popijając swoje piwo. Dziewczyny się roześmiały.
- Nie wiem – odparła Beth. – Pewnie z podobnych względów, dla których wy też jesteście sami. Byłam w jednym długim związku i po tym, jakoś nie miałam ochoty na inne. Nie poznałam nikogo, z kim chciałabym być dłużej. Tak chyba jest, nie? Obracasz się wśród wielu ludzi i wszyscy są nijacy, póki nie zobaczysz tej właściwej osoby.
- Czasem to nie jest takie oczywiste – Amy uśmiechnęła się pod nosem, spoglądając na koleżankę. – Beth to niepoprawna romantyczka. Ilość powieści, które przeczytała nie liczy się już w dziesiątkach.
- Znam jedną osobę o podobnych upodobaniach – odparł Tom. Bill popatrzył na niego zaskoczony tym, że nawiązał do Scarlett. Nie w oczywisty sposób, nie sądził, by dziewczyny jakkolwiek połączyły ją z tym, ale sam fakt, że o niej wspomniał, był znaczący. Coś się ruszyło, bo zaczynał o niej wspominać, tak po prostu.
- Ja przynajmniej nie jestem niewrażliwa na romantyzm – mruknęła, łypiąc na Amy. Była wyraźnie zawstydzona długim językiem blondynki.
- Chyba tylko dlatego ze sobą wytrzymujecie, co? Każda ciągnie w innym kierunku – Amy uśmiechnęła się do Billa, kiwając głową. Napiła się piwa.
- Choć mój pedantyzm i jej bałaganiarstwo czasem spotykają się po drodze i wtedy wychodzi z tego huragan.
- Skądś to znam – Bill błysnął uśmiechem i popatrzył na brata. Paczka po żelkach zniknęła z podłogi w niewytłumaczalny sposób, kiedy pofatygował się, żeby w końcu ją podnieść. Tom nie mógł znieść, że nie została sprzątnięta i choć zarzekał się, że nie będzie po nim sprzątał, to i tak to robił. Mimo wygody, Bill starał się nie przeciągać struny i mieszkając znów z Tomem, trochę panował nad zostawianiem swoich rzeczy i śmieci, gdzie popadnie. No, ale tylko trochę.
Nie chciał robić sobie zbyt wielkich nadziei, ale coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że Tom i Amy bardzo dobrze dogadaliby się ze sobą. Cieszyłby się, jakby chociaż jego brat ułożył sobie jakoś życie, ale to w tej chwili były tylko jego płonne nadzieje. Za dobrze się znali. Za dużo rzeczy było nie tak, choć żaden o tym nie mówił.
- Co was tu w ogóle sprowadza? – najwyraźniej Amy nie mówiła Beth nic na ich temat, skoro pytała o to. W sumie wygodniej byłoby, jakby ten temat nie został poruszony, ale przynajmniej wiadomo było, że Amy nie przekazywała przyjaciółce ploteczek po każdym spotkaniu z Tomem. Choć przecież pytała o rzecz oczywistą. Nie powinien się martwić, bo nie musiał mówić zupełnej prawdy.
- Chcieliśmy zmienić otoczenie. Przed nami praca nad albumem, szukamy tu dystansu – Bill miał nadzieję, że wybrnął, ale w Beth najwyraźniej obudziła się dziennikarska dociekliwość.
- Znaleźliście go? – nie mógł świrować. Skoro Amy za nią ręczyła, musiała być w porządku. Nie mogli uciekać przed każdym nowopoznanym człowiekiem. Tak się nie dało. No i po raz kolejny powtórzył sobie, że nie pytała o nic prywatnego.
- Jesteśmy w drodze – uśmiechnął się i dopił piwo. – Jeszcze po jednym? – zapytał podnosząc się z krzesła. Było to pytanie retoryczne, ale uznał, że to najlepszy sposób na ucieczkę. Kiedy odchodził do baru usłyszał, jak Amy poruszała jakiś inny temat. O ile dobrze usłyszał, mówiła o dobroczynnych dla zdrowia właściwościach brokuł i zielonej fasolki. Czyli podjął idealny moment na odmarsz. Na myśl o brokułach robiło mu się słabo.
*

32. miesiąc od rozstania; 27. maja 2014, Beverly Hills

Scarlett nie mogła powiedzieć, że jej spotkania z Jimem były takie jak na początku albo takie, jak jeszcze całkiem niedawno, czyli krótko mówiąc – bez ubrań. Z przestrzeni czasu to wydawało jej się bardzo dziwne. Cała ta ich relacja. A pomimo tego, wciąż miała do niego słabość. Musiała też uczciwie przyznać, że zaczęła go obserwować. W sumie to od przylotu do Los Angeles widziała się z nim raz, ale była czujna. Samo wyszło. Tak, jak wyszedł z niego inny człowiek. Oczami wyobraźni widziała scenę z filmu o maltretowaniu kobiet. Dlaczego tego nie skończyła? Bo ją, kurczę, do niego ciągnęło. Kiedy objął ją ramieniem i przytulił do siebie, gdy szli brzegiem oceanu, czuła się fantastycznie. Miał coś niesamowitego w oczach. Uwielbiała je. Były niemal czarne i tak nieziemsko hipnotyzujące, że nie umiała się im oprzeć. Bardzo lubiła, jak na nią patrzył. Czuła się wtedy najbardziej wyjątkowa. Sama nie wiedziała, skąd brała się u niej ta potrzeba uwielbienia z jego strony. Była i już. Teraz, gdy jechała z Javierem jego autem i tak popatrzyła na jego profil, stwierdziła, że jego byłoby łatwiej pokochać. Javier, pod swoją maską macho, był zupełnie czarujący i czuły. Nieskomplikowany. Bez tajemnic. Był chyba spełnieniem marzeń każdej dziewczyny.
Pytanie brzmiało, dlaczego nie potrafiła zaangażować się w związek, z którymś z dwóch obłędnych przystojniaków, którzy o nią zabiegali.  Fakt, Jimowi pozwoliła na więcej, ale taki był plan. aby łączył ich tylko pociąg fizyczny, nie chciała niczego więcej. Nie potrzebowała zaangażowania. Po prostu z Jima emanowało coś takiego, co uświadamiało dziewczynie, że na wielką miłość nie miała co liczyć. Chyba dlatego go wybrała, aby nie było komplikacji. Wiadomo, polubiła go, bo ciężko nie przywiązać się choć trochę, ale ta relacja kończyła się na zauroczeniu. Z Javierem by tak nie potrafiła, zbyt dobrze go znała i wiedziała, że on pragnął czegoś więcej. Fakt, wiedział, że z jej strony może liczyć tylko na przyjaźń i chyba na razie mu to wystarczało. Scarlett nie była pewna, jak długo. Nie miała też pewności, co do słuszności swoich czynów, ale póki nie przekona się, jak to wszystko wyjdzie, nie miała szansy się dowiedzieć. Javier zaparkował przed restauracją, popatrzył na nią i wsunął na nos okulary przeciwsłoneczne.
- Paparazzi są za drzewami – Scarlett skinęła głową i odszukała w torebce swoje okulary. Nim poprawiła się w lusterku, Javier otworzył przed nią drzwi i podał jej rękę. Miała wyjątkowo wysokie szpilki, więc chcąc wyjść z sytuacji z gracją, potrzebowała jego pomocy już przy wsiadaniu. Bo Javier jeździł Kią Sportage, więc wsiadanie i wysiadanie było nieco bardziej złożoną czynnością, jeśli było się tak genialną i zdecydowało się na czternastocentymetrowy obcas. Była nieco zażenowana.
- Ja tylko chciałam dorównać ci wzrostem – wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się uroczo. Javier pokręcił głową i objął ją ramieniem. Pozwoliła mu na to, mając szansę nieco schować się przed obiektywami aparatów. – Chciałabym z tobą porozmawiać o Jimie – odparła chwilę później, siadając przy stoliku.
- Ze mną? Przecież ja go nawet nie znam.
- Wiem, ale może mi pomożesz. Ostatnio jest między nami dziwnie – westchnęła.
- Nie powinnaś o tym pogadać z Liv? – mężczyzna nie do końca pojął jej intencje. – Wiesz, nie jestem specem od związków.
- Nie, w tym sensie. Spokojnie – uśmiechnęła się przeglądając kartę dań. – Mam ochotę na sorbet truskawkowy – Javier przywołał kelnera i złożył zamówienie. Rozmawiali o błahostkach, póki nie otrzymali deserów. – Chodzi mi o to, że obaj jesteście… - zastanowiła się moment. – Podobni medialnie - dokończyła. – Obaj stanowicie obiekt westchnień wielu kobiet, tych sławnych i tych zupełnie nie. Łudzę się, że może podsuniesz mi jego tok myślenia – zawiesiła głos, najwyraźniej nie będąc zadowoloną z tego, co powiedziała. – Och, sama nie wiem, o co mi tak naprawdę chodzi, po prostu martwię się trochę. Najpierw znalazłam u niego zdjęcie, którego fizycznie nie miał prawa mieć, a potem nakrzyczał na mnie i był… bardzo nieprzyjemny. Fakt wyjaśnił mi wszystko i przyjęłam to, ale wiesz. Jestem nieufna, a przez to jest dziwnie.
- Pytałaś go skąd ma to zdjęcie? – Scarlett skinęła głową. – Sądzisz, że faktycznie może je mieć z tego źródła? – tutaj się zawahała. Jim przyznał, że miał je od Alphie’go, ale skąd wiedział, że Alphie je miał? Z Facebooka. Musiała to sprawdzić. Uśmiechnęła się.
- Trafne pytanie, kiedy sprawdzę, czy faktycznie może je mieć od tej osoby, upewnię się, że nie kłamie. Nie wpadłam na to. Uwielbiam cię – uśmiechnęła się szeroko i skosztowała swój sorbet. Javier jedynie odwzajemnił uśmiech.
- Nie jest agresywny? – blondynka znów zaprzeczyła ruchem głowy.
- To było jednorazowe, jeśli się powtórzy, powiem mu ciao. Z resztą wtedy zaczęłam wypytywać go o bardzo prywatne rzeczy, jakby on poruszył temat Toma, to też zapałałabym chęcią mordu.
- Wiesz, ma Cherie  – uśmiechnął się łagodnie. – Nie chcę nic ujmować twojej sile, ale myślę, że w razie bójki, Felston miałby nieco większe szanse – Scarlett wywróciła oczami, oblizując łyżeczkę.
- Ten sorbet smakuje obłędnie, a poza tym, to nie znasz moich możliwości – mrugnęła zaczepnie do Javiera i zaczęła znów jeść.
- Dobrze, już nic nie mówię – uniósł ręce w poddańczym geście. Przyglądał jej się. Czuła to, ale nie podniosła wzroku. Nie wiedziała, co powinna zrobić, bo przyłapując Javiera na jawnym patrzeniu na siebie, musiałaby być gotową na niezbyt komfortową rozmowę, a tego jeszcze nie chciała. Powoli odłożyła łyżeczkę i podniosła na niego wzrok. Napotkała spojrzenie Javiera i uśmiechnęła się, bo to wydało jej się słuszne w tej chwili.
- A teraz powiedz mi, jak twoje romanse – uśmiechnęła się jeszcze szerzej, a Javier zaczął przytaczać jej anegdotki z salonów. Dzięki niemu mogła być na bieżąco, kto z kim i dlaczego.

Scarlett spędziła z Javierem całe popołudnie i część wieczoru. Na moment zapomniała o swojej Facebook’owej misji. W ogóle zapomniała o swoich zmartwieniach, bo Javier postarał się o to, aby nie robiła niczego innego poza śmianiem się. W pewnym momencie myślała, że ich wyproszą. On był naprawdę wspaniały i cały niefortunny początek ich znajomości wydawał jej się teraz mglistym wspomnieniem.
Wyszedłszy z łazienki, osuszyła włosy ręcznikiem i wciągnęła na siebie duży T-shirt z Homerem Simpsonem. Rzuciła ręcznik na łóżko i sięgnęła po szczotkę leżącą obok laptopa. Wtedy przypomniała sobie o Facebook’u. Kiedy zalogowała się na stronę, wahała się przez moment. Sprawdzając Jima, potwierdzi przed samą sobą, że zupełnie mu nie ufała. Czy chciała tego? Czy nie powinna okazać trochę wiary po tym , jak pofatygował się do niej do Niemiec tylko po to, żeby ją przeprosić? Jej dłonie na sekundę zawisły nad klawiaturą.
Odpowiedź brzmiała: nie.
Była tylko dziewczyną, która przeszła zbyt dużo, żeby bawić się w niepewności. Mogła to sprawdzić i nie mówić mu o tym. Czy to takie straszne? Scarlett potrzebowała pewności, co do tego, czy mogła mu zaufać. Bo tak to już bywa, że gdy ktoś to zaufanie raz naruszy, to potem ciężko je odbudować. A ona nie zamierzała inwestować w znajomość z człowiekiem, który robił jakieś dziwne rzeczy za jej plecami. Przecież Jim mógł poprosić ją o jakieś zdjęcia z przeszłości. Pokazałaby mu, choć przecież umówili się, że interesuje ich tylko chwila obecna i dają sobie spokój z pytaniami. Coś nie dawało jej spokoju od momentu, kiedy znalazła to zdjęcie. Teraz mogła uzyskać odpowiedzi i zamierzała to zrobić.
Prędko wpisała w wyszukiwarkę imię: Albert. Tylko jak on się nazywał? Myślała chwilę zanim skojarzyła. Jak ta kobieta z Bundestagu. Wpisała dalej: Steinbach. Nic. Kilka Albertów Steinbachów, ale żaden nie był właściwym. Zawęziła krąg poszukiwań. Zaczęła szukać po pseudonimie, nie tylko na Facebook’u, ale w ogóle w sieci. Alphie też nigdzie się nie znalazło. Nie była bardzo bystra, jeśli chodziło o komputery, ale nie sądziła, by coś przeoczyła. Zaczęła szukać innych starych znajomych począwszy od Natashy i Samary. Przy okazji dowiedziała się, że Natasha wyszła za mąż i miała syna.. Troszeczkę ją zaniepokoiło to, że nie mogła go w żaden sposób znaleźć. Bo nie chodziło już o to, że Alphie nie miał Facebook’a. Mógł go dezaktywować od tamtego czasu. Problem tkwił w tym, że on w ogóle nie istniał w sieci. Nie przewijał się w komentarzach jej dawnych znajomych. Brigitte studiowała w Austrii, Christine wyszła za Mateo, a Basty wyemigrował do Wielkiej Brytanii. O Alphie’em ani słowa. Cała piątka była w kręgu swoich znajomych, a jego nie było. Nie podobało jej się to. Skoro Alphie wsiąkł, to jakim cudem Jim miał od niego zdjęcie? Opadła na oparcie kanapy wpatrując się w ekran komputera. Na szukaniu spędziła kolejne trzy godziny, ale nie znalazła nic. Poczuła niepokój. Mogłaby napisać wiadomość do Bastiana, ale po takim czasie to byłoby bardzo dziwne. Musiała zrobić coś innego. Mogłaby postawić Jima pod ścianą, ale po co? Wyszłaby na idiotkę. Musiała to załatwić inaczej, skoro nie był z nią szczery.
Była tylko ciekawa: dlaczego?
Szybko wyłączyła komputer i odsunęła go daleko od siebie, jakby parzył albo był radioaktywny. Był środek nocy, ale pomimo tego poszukała DVD, które kupiła i włączyła sobie jakiś lekki film. Nie chciała iść spać w ciszy i ciemności. Czuła się taka poddenerwowana i niespokojna. Usnęła nad ranem, tuż przed samym końcem filmu. Bo nawet Josh Duhamel nie pomógł jej zbyt szybko się wyciszyć.
*

1.06.2014, Nowy Jork

Od pierwszego wyjścia we czwórkę spotkali się tak jeszcze dwa razy. Potem Bill już nie chciał, bo uznał, że to poprowadzi go w rejony, w które nie chciał zawędrować. Nie wykluczał, że da się namówić na takie spotkanie jeszcze raz czy dwa, ale nie podobała mu się granica między Tomem i Amy, a nim i Beth. Nie chciał, żeby wyglądali, jak dwie pary na wspólnej randce. Lubił Beth, ale nie widział siebie z nią w jakiejkolwiek przyszłości. Tom to uszanował. Bill i tak poczynił postępy. Jego uraz do przelotnych znajomości spowodowany nieudanym końcem przyjaźni z Laurą, wciąż był zbyt silny. Nie chciał powtórki z rozrywki z Beth. Była ładna, zgrabna i wyraźnie jej się podobał. To mu wystarczyło. Bo była raczej bezpośrednia. Tom zaakceptował decyzję brata i wrócił do spotkań z Amy sam na sam.
Teraz był pierwszy raz w jej mieszkaniu. Zaprosiła go, bo chciała żeby spróbował w końcu jej kuchni. Wciąż opowiadała mu o swoich pomysłach, więc czemu nie? Ile można chodzić do pubów i kafejek. Beth pisała jakiś felieton, którym chciała zaimponować komuś w redakcji. Wszedł za Amy do kuchni. Ładnie pachniało. Usiadł przy stoliku, a ona wróciła do gotowania. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Była ładna. Jasne meble, jasnozielone ściany. Na stosiku przed nim leżała korespondencja. Mimowolnie łypnął okiem. Chciał tylko zerknąć, żeby dowiedzieć się, jakie Amy miała nazwisko i zdziwił się.
- Emma White? – wypowiedział swoje myśli na głos i spojrzał na nią z dozą konsternacji w oczach. Amy zaśmiała się, słysząc powątpiewanie i przerażenie w jego pytaniu i pokiwała głową.
- Nazywam się Emma White.
- Dlaczego nie Amy? – zmarszczył brwi, niezadowolony ze skonstruowania wypowiedzianego pytania, a Amy, czy Emma, znów uśmiechnęła się szeroko.
- Stara historia – machnęła nożem i wróciła do siekania.
- Czyli nie ukrywasz przede mną swojej tożsamości? – dziewczyna parsknęła śmiechem i pokręciła głową. Zabrała deskę i odwróciła się, by przerzucić cebulę na patelnię.
- Rodzice nazywali mnie Emi, a ja sama kiedy uczyłam się mówić, zaczęłam wymawiać to jak Amy i tak zostało. Dziwnie się czuję, kiedy ktoś nazywa mnie prawdziwym imieniem. Choć nie cierpię być Amy, to przylgnęło to do mnie tak bardzo, że nie umiem być już Emmą. Emmą byłam tylko dla niektórych wykładowców na studiach. Moja mama też mnie tak nazywa, kiedy po raz enty odmawiam jej powrotu do domu. Cała historia.
- Emma – wypowiedział, a ona uśmiechnęła się pod nosem słysząc, w jaki sposób to zrobił. – To ładne imię.
- Wiem, że jest ładne.
- Pasuje do ciebie – odparł wpatrując się w jej plecy i smukłą szyję.
- Może i pasuje, ale tak przywykłam do Amy, że wiesz. Nie zawsze pamiętam, żeby zareagować,  kiedy ktoś nazywa mnie Emmą – zabrała się do mieszania czegoś czym, po chwili zaczęła napełniać makaron cannelloni. Nie trwało to długo, gdy wstawiła do piekarnika naczynie żaroodporne. Potem umyła ręce i usiadła naprzeciw Toma. – 10 minut.
- Tworzysz cuda? – dziewczyna pokręciła głową i spojrzała na nadawcę listu. Zwykła reklama. Rzuciła kopertę z powrotem na stół.
- Ciekawa jestem, czy ci będzie smakowało. Kiedyś jadłam coś podobnego w jakiejś knajpie, ale było coś nie tak z farszem, więc zmodyfikowałam przepis. To moja trzecia próba, Beth nie była zadowolona z dwóch poprzednich, ale myślę, że tym razem będzie okej.
- Beth też jest wegetarianką?
- Coś ty – pokręciła głową. – Jest gotowa zabić za porządny kawałek kotleta. Dlatego mamy ścisłe granice w zamrażarce. Choć nie lubi gotować, więc najczęściej żywi się tym, co ugotuję, a że gotuję codziennie wypróbowując to, co wpadnie mi do głowy, to wiesz. Wychodzi na tym nieźle – Tom objął Amy spojrzeniem. Miała na sobie krótką spódniczkę w duże kwiaty i luźną dzianinową bluzkę. Wyglądała, jak zawsze ładnie, choć mniej retro niż zwykle. Pasowało do niej taki styl, ale do niej pasowało chyba wszystko. W dodatku był zachwycony jej krótkimi włosami. Nie spotkał jeszcze żadnej dziewczyny, której tak bardzo pasowałaby taka fryzura. Dzięki temu miała wyeksponowaną twarz. A była urocza. No i te brązowe oczy. Amy miała śliczne oczy. – O matko, Tom. Nie patrz tak na mnie – szturchnęła kolanem jego kolano i wstała od stolika. Była wyraźnie zawstydzona. Sprawdziła jedzenie i krótką chwilę później wyjęła je z piekarnika. Nadziała kawałek na widelec i dmuchając, żeby wystygło podeszła z tym do Toma. Podsunęła widelec do jego ust, a on niepewny swojego losu zjadł. Przeżuwał powoli, jakby jedzenie miało mu eksplodować z ustach. Amy spoglądała na niego wyczekując. Pokiwał głową.
- Dobre. Serio dobre – uśmiechnął się i odetchnął jakby z ulgą. Amy tego nie zauważyła i całe szczęście, bo on tak naprawdę nie wiedział, czego się spodziewać po tym jej gotowaniu. Nie dość, że to było wegetariańskie, to jeszcze jakby się okazało niesmaczne, to miałby problem. Bo nie wiedziałby, co powiedzieć, ale w sumie teraz też nie wiedział, bo bardzo mu zasmakowało.
- Cieszę się. Mogę już wpisać ten przepis do mojej karty dań – odparła zadowolona, nakrywając stół. Po chwili przed Tomem wylądowała solidna porcja makaronu i lampka wina. Amy usiadła naprzeciw i stuknęła kieliszkiem o jego kieliszek. – Za marzenia. Wiesz, to piaty przepis, który będę podawać w mojej knajpie.
- Pokażesz mi inne? – zapytał, kiedy przeżuł. Dziewczyna z ochotą pokiwała głową. – Jak sobie wyobrażasz otwarcie tej restauracji?
- Musisz psuć mi tą chwilę? Rzadko kiedy udaje mi się dopracować przepis przy trzech podejściach. Nie mam ani grosza, bo życie tu nie jest tanie. Pewnie będę musiała wziąć kredyt, ale najpierw chcę skończyć staż. Jak mnie zatrudnią na stałe, to będę myśleć, co dalej.
- Uda ci się.
- Po czym wnosisz? – zapytała z uśmiechem.
- Bo taka jesteś. Wciąż znam cię słabo, ale masz w sobie determinację i wolę walki o siebie, gdyby tak nie było, to byłabyś żoną farmera i uczyłabyś w szkole w Jefferson – Amy była wyraźnie poruszona tym, co powiedział Tom. Uśmiechnęła się i delikatnie złapała go za rękę.
- Obyś miał rację. Obyś miał rację. Obyś miał rację – odetchnęła. – Zawsze powtarzam trzy razy, jeśli bardzo chcę, by coś się spełniło. Ostatnio tak zrobiłam po aplikacji na staż. No i się udało. O matko, zapomniałam o Beth! – zabrała rękę i wyciągnęła się na krześle, jakby dzięki temu mogła przekrzyczeć muzykę w pokoju koleżanki. – Beth, jedzenie! – krzyknęła, a dziesięć sekund później muzyka ucichła. – Jeśli o to chodzi, to zawsze słyszy. Gorzej, jak krzyknę: Beth, twoja kolejka ze sprzątaniem. Wtedy jest głucha jak pień – powiedziała kręcąc głową. Tom uśmiechnął się pod nosem. Amy była jak wulkan energii i lubił ją coraz bardziej. Miło się poczuł, kiedy złapała go za rękę. To było takie niewinne i czułe zarazem. Nie było w niej nic z wyrachowania i to chyba była jedna z rzeczy, które cenił w niej najbardziej.
*

3. czerwca 2014, Loitsche

Nie był w domu od jakichś sześciu tygodni. Czuł się z tym dziwnie. Do tej pory o tym nie myślał. Czas płynął, a on po prostu to przyjmował. Zapełniał go. O niemal wszystkim myślał w kresi przyszłości, a nie robił niemal nic. Nie starał się nawet zabrać za rozwiązywanie problemów. Bill też, a nawet bardziej. Momentami popadał w skrajności, bo bywało, że był zadowolony z tego, że znajdował się z dala od swoich rozterek, o których w domu myślał znacznie więcej, niż poza nim. Jednak przez większość czasu zwyczajnie tęsknił. Do wyjazdy spotkania z Davidem dominowały w jego planach tygodniowych, czy miesięcznych, czy w ogóle życiowych. Całą resztę ustawiał sobie pod wyjazdy do Loitsche. Chyba, że chodziło na przykład o trasę czy inne ważne zobowiązania. Wtedy siłą rzeczy musiał zachować hierarchię ważności, ale odkąd wkroczył w życie Davida nie było tak, by nie widział się z nim tak długo. Czuł w związku z tym wyrzuty sumienia. Zaniedbał syna, bo myślał, że w tym wypadku cel uświęcał środki, ale nie był już tego taki pewien. Wprawdzie poznał Amy i spotkania z nią były jedną z lepszych części tych sześciu tygodni, ale nie były tak dobre, by nie czuł się nie w porządku w stosunku do syna.
Bill pewnie jeszcze spał, ale on chciał jak najszybciej zobaczyć się z Davidem. Siedzieli z mamą i Gordonem do późna. Powiedziała mu o wizycie Scarlett. To go po prostu zszokowało. Przyjaźń jego mamy z mamą Scarlett była nieprzerwana, pomimo ich rozstania, ale nie spodziewałby się, że Scarlett sama zjawi się w jego domu. Nie był zły. Zastanawiał się tylko: dlaczego? Wspomnienia? Ucieczka od swoich problemów? Co innego? Mama mówiła mu, że była trochę przygaszona i szukała we wszystkim wesołości. Nie starała się wracać do wspomnień, ani tego co przeżyła w ich domu. Rozmawiały o błahostkach, bawiła się z psami i była zadowolona, że znów się tam znalazła. Nie było w tym nic wielkiego. A jednak Tomowi nie dawało spokoju pytanie: co ją tam sprowadziło? Ona przewijała się w wielu rozmowach, wspomnieniach, w życiu Billa, Georga, Gustava i siłą rzeczy nie mógł uciec od niej. W dodatku dowiadywał się o tym, że wciąż nosiła swoje pół serduszka albo że odwiedziła jego mamę. Nie potrafił zerwać tej nici, która ich wciąż w jakiś sposób łączyła. I chyba dlatego nie potrafił zacząć myśleć poważnie o Amy. Musiał coś z tym zrobić.
Wszedł na posesję. Umówił się z Leną, że zrobi Davidowi niespodziankę przed szkołą. Musiał przyznać, że coraz lepiej dogadywali się jako współpracujący rodzice. Nie był jej największym fanem, ale umiał nie patrzeć na nią wrogo. Jeśli chodziło o Davida potrafili znaleźć wspólny język i to wystarczało. Zapukał. Krótką chwilę później otworzyła mu. Uśmiechnął się zdawkowo i wszedł dalej. Poszła do kuchni, więc skierował się za nią. Bez grzeczności, czy pytań, na które nie chciał odpowiedzi. David siedział przy stole i jadł śniadanie. Albo mu się wydawało albo urósł. Nikt nie mógł zdawać sobie sprawy z tego, jak bardzo ucieszył go widok tego dziecka. David był teraz najjaśniejszym punktem jego życia. Nie był wzorowym ojcem. Popełniał błędy i wciąż niewiele wiedział o tym, co to znaczy być rodzicem, ale znów czuł tą bezwarunkową miłość. Wypełniała jego serce i pozwalała zapomnieć o pustce. David był po prostu wspaniały. Miał dwadzieścia pięć lat, siedmioletniego syna i jak tak o tym myślał, to wydawało mu się to zupełnie abstrakcyjne. Będąc ojcem, czuł się dużo starszy. To przychodziło samo. Czasem zapominał, ile miał lat i jak mógłby z tego korzystać. W ogóle zapominał o wielu rzeczach. Spokojny tryb życia wydał mu się najwłaściwszy. Zmienił cele i priorytety. Czasem, aż sam siebie nie poznawał.
Stał tak i patrzył. David skończył jeść i odsunął talerz.
- Najadłeś się? – pokiwał głową i zszedł z krzesła, kiedy się odwrócił i dostrzegł ojca opierającego się o framugę, oczy mu rozbłysły.
- Tata! – podbiegł, a Tom czekał na niego z otwartymi ramionami. Mocno wtulił się w niego, a Tom zamknął syna w niedźwiedzim uścisku. – Ale cię długo nie było! – powiedział i przytulił się jeszcze mocniej. Małe ręce mocno obejmowało go za szyję, trzymając się kurczowo. Tulił go z całych sił, czując jak mocno tęsknił z tym chłopcem. To taki rodzaj tęsknoty, który tli się gdzieś w środku, ale pojawia się tak naprawdę dopiero, kiedy spotyka się tą osobę, za którą się tak tęskni.
- Wiem, jestem paskudny, że cię na tak długo zostawiłem.
- Nie. Na Skyp’e nie było tak źle, ale tęskniłem! Na długo przyjechałeś? – zapytał, kiedy stał już pewnie na podłodze.
- Na kilka dni. Tak sobie pomyślałem, że może odprowadzę cię dziś do szkoły, a później odbiorę – David ochoczo pokiwał głową.
- Możemy mamo? – Lena uśmiechnęła się i podała Davidowi plecak.
- Jeżeli będziecie mieć z tatą takie życzenie, możecie spędzić razem cały dzień, ale pod warunkiem, że odrobicie lekcje.
- No pewnie – chłopiec uściskał mamę i nawet pozwolił pocałować się w policzek. – Ubiorę buty.
- Dziękuję – Tom posłał Lenie wdzięczny uśmiech. – Możesz być pewna, że już nie zostawię go na tak długo. Przekonałem się, że kiedy nie ma w moim życiu Davida, to czegoś w nim brak.
- Ciężko sobie zrobić wakacje od bycia ojcem.
- Nie da się. Choć nie taki był mój cel.
- Wiem – uśmiechnęła się. – David kończy o trzynastej, ja przed czternastą wychodzę do pracy, więc jakby coś było wam potrzebne, to po prostu przyjdź. Dobrze byłoby jakby wrócił do dwudziestej pierwszej. Ciężko go rano ściągnąć z łóżka.
- W porządku. Jakby się coś działo, będę dzwonić, ale myślę, że sobie poradzimy – David zjawił się gotowy, z założonym plecakiem i popatrzył wyczekująco na tatę. Tom poczochrał mu włosy i ruszyli do wyjścia. Synek zaczął opowiadać mu o wszystkich zaległościach, zanim zdążyli wyjść z domu i wtedy Tom pomyślał, że znalazł to, czego brakowało mu w Nowym Jorku.


6 czerwca 2013

86. Życie nie jest obrazem, w który można wpasować postacie i sytuacje. Życie jest jak film, w którym wszystko może się zdarzyć.

31. miesiąc od rozstania; 11. maja 2014, Berlin

Scarlett tym razem nie pukała. Wiedziała, że bliźniaków nie było w mieszkaniu, Gustava prawdopodobnie też. Mogła zastać tylko Georga, więc weszła. Poczuła przeciąg. Zdziwiła się, bo przecież musiała tu być Saoirse. Zamknęła starannie drzwi i powoli weszła w głąb mieszkania, jakby obawiała się tego, co miała tam zastać. Jej tenisówki cicho stukały o panele. Pierwszy raz nie myślała o chwilach, które spędziła w tych pokojach. Od mamy dowiedziała się tylko, że Liv z samego rana zabrała Saoirse, mleczka i płyny czyszczące i pojechała do Georga. Scarlett zjadła śniadanie z Sophie, odpoczęła, przebrała się i postanowiła zbadać, co stało się z jej siostrą.
Zastanawiała ją ta cisza. I przeciąg. Po prawej zerknęła do salonu i kuchni. Pusto. Po lewej minęła drzwi pokojów Billa, Toma i Gustava. Drzwi do pokoju Georga były otwarte. Weszła tam. Widok, który zastała sprawił, że oniemiała.
- Liv? – zapytała, przyglądając się siostrze pucującej okno. Stała na taborecie i czyściła szybę z taką zaciętością, że niewiele brakowało, a zrobiłaby w niej dziurę. Warto zaznaczyć, że Liv nienawidziła myć okien. W dzieciństwie Scarlett podwajała kieszonkowe, kiedy mama kazała im umyć okna w swoich pokojach. Dziewczyna gwałtownie odwróciła się niedowierzając, że widziała siostrę. Zeskoczyła ze stołka i wyrzuciła na podłogę papierowy ręcznik, którym polerowała szybę.
- W końcu! – przytuliła Scarlett.
- Mam nadzieję, że nie mówisz tego, bo masz jeszcze jakieś okna do mycia? – Liv parsknęła śmiechem i niespiesznie wypuściła Scarlett ze swojego uścisku. Coś było na rzeczy. Jej siostra nie zachowywała się normalnie.
- Znajdzie się z dziesięć.
- Nie stać cię – odparła z szerokim uśmiechem.
- Hej, teraz mam większe kieszonkowe – pacnęła Scarlett w ramię i pierwsza wyszła z pokoju. – Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że cię widzę. Wiedziałaś, kiedy wrócić.
- Pokłóciłaś się z Georgiem – Liv tylko spojrzała na nią krótko i rzuciła się na fotel. Scarlett rozsiadła się na kanapie. Liv zamiast potwierdzić lub zaprzeczyć, objęła ją uważnym spojrzeniem. Dopiero teraz to dostrzegła. Jeansy, tenisówki i koszulka z krótkim rękawem. W dodatku z napisem: are you kidding me? To nie było podobne do jej siostry.
- Przechodzisz przemianę wewnętrzną? – zapytała marszcząc brwi.
- Co?
- Nie wyglądasz jak ty – wskazała na nią ręką.
- Nie – odparła śmiejąc się pod nosem. – Jadę odwiedzić Simone. To, że nie jest już moją teściową, nie oznacza, że przestałam ją lubić. Potrzebuję takiej wycieczki, to była spontaniczna decyzja, ale nie zmieniaj tematu – wbiła w Liv spojrzenie swoich niebieskich oczu. Jej siostra nie miała żadnych szans na to, aby mu umknąć.
- Znów popełniłam błąd – odparła biorąc głęboki oddech. Scarlett czekała. – Jak wiesz, zaproponowałam, żebyśmy obejrzeli mieszkania, a kiedy przyszło, co do czego, to stchórzyłam.
- Nie pojawiłaś się na oględzinach?
- Nie, no co ty. Po prostu… nie umiałam się zaangażować. Georg ma do mnie żal, że kiedy robimy krok w przód, ja robię dwa w tył.
- I ma chłopak świętą rację – odpowiedziała z niezbyt tęgą miną. – Opowiedz mi – rozsiadła się wygodniej i z uwagą popatrzyła na siostrę. Liv znów schudła. Miała szarą cerę i podkrążone oczy. Zawsze tak reagowała na stres.
- Byłam szczęśliwa, kiedy powiedziałam mu, że może to czas, żeby zacząć szukać mieszkania. Saoirse ma prawie dwa lata, a my wciąż żyjemy na dwa domy. To ja umówiłam nas na te oględziny i jadąc tam, naprawdę się cieszyłam, ale kiedy weszłam do pierwszego mieszkania, poczułam, jakbym znalazła się w klatce z lwem. No i wycofałam się, nie umiałam słuchać, oglądać, cieszyć się. A Georg na początku był naprawdę zachwycony całą tą naszą wyprawą. Jestem zła na siebie, że nie umiem tego zmienić – Liv była wyraźnie udręczona całą sytuacją. Westchnęła ciężko lokując w siostrze swoje zmęczone spojrzenie.
- Przecież to normalne, że boisz się zmian. Jesteś wybitnym przypadkiem ucieczek przed przywiązaniem, ale chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak wielką pokonałaś drogę. Nie wiem, jak wy to nazywacie z Georgiem, ale jesteście razem, wychowujecie córkę, układacie to wszystko i co najważniejsze udaje wam się. Nie jesteś już zranioną dziewczyną, która boi się miłości i chowa się przed nią. Jesteś wspaniałą matką, realizującą swoje pasje młodą kobietą, po uszy zakochaną w facecie, który kocha cię tak samo albo i mocniej, ale dajesz się dominować swoim lękom. I w tym nie ma nic dziwnego. Wspólne mieszkanie jest jak twój słoń. A słonia je się po kawałku – uśmiechnęła się do Liv. – Zrobiłaś krok. Uciekłaś potem, to fakt, ale to już coś. Ruszyłaś z miejsca. Jeśli opowiesz o tym wszystkim Georgowi, on to zrozumie i następnym razem, kiedy będziecie oglądać mieszkania, to będzie wiedział, ile cię to kosztuje. Tylko on musi wiedzieć, że ty tego chcesz, bo teraz mógł pomyśleć, że zmieniłaś zdanie. Mam rację? – Liv pokiwała głową.
- Wiesz, nie mogę spać od tego czasu i myślę, jak to wszystko rozwiązać. Pomyślałam, że jeśli wymyję okna i podłogi, jeśli wysprzątam wszystko, to on zrozumie, że mi zależy – wzruszyła ramionami, jakby obawiała się, że Scarlett wyśmieje jej teorię.
- Skoro zabrałaś się za mycie okien, to musi być coś na rzeczy – starsza z sióstr uśmiechnęła się przelotnie i wstała z fotela. Podeszła do okna. – A gdzie oni są?
- Georg teraz średnio chce przebywać ze mną w jednym pokoju, więc zabrał Saoirse i poszedł z nią na spacer.
- Jak z nim szczerze pogadasz, to zapomni o tym i spróbujecie znów.
- Wiesz – odwróciła się i popatrzyła na Scarlett. – Jedno mi się nawet podobało i jest całkiem blisko stąd i od ciebie.
- Powiedz mu to – Scarlett wstała i podeszła do Liv. – Ostatnio myślałam o tym, że żyjemy tak bardzo inaczej, niż chciałyśmy.
- To zabawne. Teraz nie wyobrażam sobie, bym mogła żyć jak kiedyś, bez Saoirse i Georga, bez poczucia, że mam dokąd wracać. A tak bardzo się przed tym broniłam.
- Cieszę się, że twoja zmiana okazała się wyjść ci na lepsze – Scarlett splotła ręce na piersi i podeszła bliżej okna. – Zazdroszczę ci tego.
- Nie lubisz swojego życia? Nie cieszysz się z tej sławy? Z występów, koncertów, ciągłych zaproszeń do programów i gdzie się da? To twoje pięć minut, kiedyś zwiążesz się z kimś na stałe, założysz rodzinę i to się skończy. Korzystaj z tego, Scarlett. Wiem, że ty zawsze chciałaś czegoś innego, niż ja. Ale pomyśl. Robisz to, co kochasz. Zarabiasz na życie dzięki pasji, poznajesz mnóstwo fantastycznych ludzi, fani cię kochają, masz wielkie szczęście.
- Ale nie mam dokąd wracać – popatrzyła na smutno na siostrę. Nie chciała, żeby ta rozmowa zeszła na takie tory. Nie chciała się smucić, bo potrzebowała trochę radości. Nie chciała myśleć o Jimie, ani o przeszłości. Liv była wyraźnie zbita z tropu. Odnajdywanie mocnych stron stylu życia Scarlett nie wyszło jej tak, jak chciała.
- Masz nas.
- Ty masz swoją rodzinę, Shie też. Mama jest ciągle w rozjazdach. Każde z nas ma swoje życie, nie mogę wiecznie wisieć na czyimś ramieniu.
- A Jim? – Scarlett tylko machnęła ręką. – Co jest? – wzruszyła ramionami.
- Nigdy nie chciałam, żeby ten nasz związek przeszedł na bardziej emocjonalny etap. Lubię go i tyle. Lubię spędzać z nim czas. Na początku było naprawdę fajnie. Chodziliśmy do klubów, restauracji i różnych ciekawych miejsc, ale odkąd zaczęliśmy ze sobą sypiać, on najchętniej nie wychodziłby z łóżka. To tak, jakby robił to wszystko, żeby mnie zwabić i teraz uznał, że nie musi się starać. Nie przeszkadzało mi to, bo choć nie ma między nami takiej intymności, jaka łączyła mnie z Tomem, to jest mi z nim dobrze. Rozumiemy się na tym polu – popatrzyła na Liv, szukając u niej zrozumienia i znalazła je. Liv skinęła głową słuchając uważnie. – Kilka dni temu znalazłam u niego zdjęcie, nasze zdjęcie. Znaczy… pamiętasz, jak krótko przed tym, jak Mike… jak robiliśmy to zdjęcie, do którego nie chciałam pozować? – Liv skinęła głową. – On je miał, powiedział, że kupił je od Alphiego. To mnie totalnie rozbiło. Poczułam się tak, jakby Mike wrócił, ale przecież nie mogłam dać się zwariować. To tylko zdjęcie. Jim ma bzika na moim punkcie. Chciał je mieć, żeby poznać moją przeszłość. Dużo mnie wypytywał, okej. Ale kiedy ja zaczęłam pytać jego, zrobił się szorstki i taki… zły. Pokłóciliśmy się i wróciłam. Skoro chce ze mną tylko seksu, to nie ma prawa grzebać w mojej przeszłości. Wtedy ja zostawię jego dawne życie. Nie zamierzam się do niego odzywać, póki mnie nie przeprosi. Jim to tylko towarzystwo na samotne wieczory, nic więcej. To nie jest ktoś, do kogo chcę wracać.
- Skarbie – Liv ujęła siostrę za rękę. – Czy ty jesteś pewna tego, że jesteś dziewczyną, której wystarczy towarzystwo na samotne wieczory?
- Mam jeszcze Javiera, ale z kolei z nim nie mogę przekroczyć pewnej granicy. On wciąż na coś liczy.
- To etap przejściowy. Nie masz pojęcia, kiedy na twojej drodze stanie ktoś, do kogo będziesz chciała wracać. A może już stanął, a jeszcze o tym nie wiesz? – Liv uśmiechnęła się pokrzepiająco i mocno uściskała Scarlett. – Moje problemy to pikuś. Ugotuję coś Hagenowi, a potem odpowiednio go przeproszę – uśmiechnęła się wymownie, spoglądając na siostrę. Scarlett tylko wywróciła oczami. – Gustav nieprędko wróci, bo jest z Margo w Monachium. Nie wiem, czy wiesz, ale awansowała w firmie i pojechała coś załatwić w czyimś tam imieniu. Wiesz, że ja się nie znam na tym wszystkim. Wnioskuję też, że nie wiesz, że mama była z Dominikiem już dwa razy na kolacji i raz w kinie. Coś chyba jest na rzeczy.
- To i tak późno, biorąc pod uwagę to, że niemal wsiąkł do naszej rodziny. Masz coś przeciwko temu, że się spotykają? Bo ja myślę, że to jest dla mamy świetny moment. Ma dopiero czterdzieści trzy lata, a jeśli Dominik ma w sobie tyle cierpliwości, żeby poczekać, aż mama pozwoli sobie na to, żeby dać tacie odejść, to będzie z nich ładna para.
- Też tak myślę, mama odżyła dzięki temu. Ma się dla kogo starać.
- A co u Laury? – Liv zrobiła wielkie oczy i zaczęła machać dłońmi tak szybko, jakby miała zaraz odlecieć.
- Ty nic nie wiesz! – pisnęła. – Bill przespał się z nią – Scarlett zrobiła wielkie oczy. – Dlatego wyjechali z Tomem. Bo po tym ja się z nią przespał, zrozumiał, że zupełnie nic do niej nie czuje. No i wiesz, była drama. Bill zaczął przechodzić przez jakieś egzystencjonalne zwątpienie, no i było mu głupio, bo przecież musiał wiedzieć, że Laura się w nim zadurzyła. No i wyjechali, szaleją w Nowym Jorku. Tom był tu tylko raz, żeby się zobaczyć z Davidem i siedzą tam już prawie miesiąc. A Laura wróciła do dawnych znajomych i zadzwoniła do mnie raz. Także chyba pogodziła się z tym.
- O ja cię, ale numer – Scarlett usiadła na oparciu kanapy. – No, ale skoro się z nią przespał, to znaczy, że trochę ruszył do przodu.
- Tom zarzekał się, że znajdzie mu bardzo dużo długonogich zapomnień. Sobie pewnie też – skrzywiła się, niepewnie spoglądając na Scarlett. Ona tylko wzruszyła ramionami.
- To już nie mój problem. Po części też dlatego chcę pojechać do Loitsche, żeby mieć wspomnienia stamtąd niezwiązane z nim. To będzie trudne, bo spotkam się z jego matką, ale wiesz, o co chodzi. Dobra, jadę. Chcę wrócić przed wieczorem. Obiecałam Jul, że zajmę się dziećmi, chce wyciągnąć gdzieś Shie’a.
- Jestem z ciebie dumna. Nie tylko ja pokonałam wielką drogę – Scarlett uśmiechnęła się i uściskała siostrę. – Powodzenia z Georgiem i ucałuj ode mnie Saoirse – uściskała Liv jeszcze raz i zaraz jej nie było. Niechętnie wróciła do pucowania okna.

Simone podniosła głowę znad kolorowanki, słysząc podjeżdżające pod bramę auto. Nie poznała go w pierwszej chwili. Dopiero, kiedy brama zaczęła się otwierać, pojęła do kogo należało to czarne BMW. David z wrażenia aż otworzył buzię, kiedy przyglądał się, jak samochód powoli wjeżdżał na podwórko.
- Ale fura – powiedział, nie odrywając wzroku od auta. – Kto to babciu?
- Zaraz się przekonamy – wstała od stolika. – Rysuj, kochanie. Zaraz do ciebie wrócę – Simone zeszła z werandy, gdy Scarlett wysiadała z samochodu. Cóż to mogło oznaczać? – Kogo moje oczy widzą! – uśmiechnęła się, ściskając blondynkę na powitanie.
- Niemożliwe, co? – Scarlett uśmiechnęła się i cofnęła do samochodu. – Kupiłam coś – otworzyła bagażnik i sięgnęła po kartonik. – Na osłodę życia – podała go Simone, a ona zajrzała do środka.
- Kremówka, uwielbiam kremówkę. Skąd wiedziałaś? – szeroko uśmiechnęła się do dziewczyny, ale ona spoglądała już w inną stronę. Mina Scarlett nieco zrzedła. Simone zdała sobie sprawę, że zapomniała ją uprzedzić. Popatrzyła tam, gdzie ona. David stał na schodach. Wiedziała, co dostrzegła Scarlett. Miała świadomość tego, ile ten widok dla niej znaczył, a przede wszystkim, co oznaczał. Scarlett zobaczyła chłopca, niemal identycznego, jak ten, którego oglądała na zdjęciach zrobionych kilkanaście lat temu. Simone dostrzegła w niej wahanie, ale nie tylko. Zobaczyła też smutek i tęsknotę. To było widać bardziej, niż Scarlett by tego chciała. – Zapomniałam ci powiedzieć – szepnęła. Dziewczyna uśmiechnęła się, zbliżając się do chłopca stojącego na werandzie.
- Cześć, David. Pamiętasz mnie? – skinął głową, a ona wyciągnęła do niego rękę. Niepewnie ją uścisnął. – Mam nadzieję, że lubisz kremówkę.
- Babcia zawsze piecze kremówkę, jak tata nas odwiedza, bo obaj bardzo lubimy – odpowiedział nieco zawstydzony. Scarlett skinęła głową. To było jedno z ulubionych ciast Toma. Stąd wiedziała, że lubi je Simone, bo nie raz o tym słyszała. Teraz mogła się domyślić, po kim to upodobanie miał David.
- Cieszę się, że udało mi się trafić też w twój smak – uśmiechnęła się, a chłopczyk wrócił do kolorowania. Simone skierowała się do kuchni, a Scarlett za nią. – Jaki on jest już duży – powiedziała siadając przy stole.
- W październiku skończy siedem lat – Simone pokroiła ostrożnie ciasto i przełożyła je na talerz, z wyjątkiem jednego kawałka, który położyła na małym talerzyku. Obok niego znalazło kilka żelków. – Po dzieciach najbardziej widać upływ czasu – nalała do szklanki soku. – Zaniosę mu to – Simone wyszła, a Scarlett rozejrzała się po kuchni. Niewiele się zmieniła. Kolory zostały odświeżone, pojawiła się nowa lodówka i kuchenka gazowa. Wciąż czuła się tam, jak w domu. To smutne. Simone wróciła. Nastawiła wodę na kawę i wszystko prędko przygotowała. Po chwili siedziała już naprzeciwko Scarlett.
- Nico skończy już pięć lat, Roxie i Lexie trzy, a Saoirse dwa. Niesamowite, co? – uśmiechnęła się smutno, obejmując kubek dłońmi. Simone musiała wybrać dla niej akurat ten, z którego lubiła pić. Pamiętała, ale przypadek okazał się być dla niej bardzo brutalny. – Liam też skończyłby trzy lata. Wyobrażasz to sobie? Bo ja nie. Nie umiem go sobie wyobrazić. Nie mam pojęcia, jak mógłby wyglądać mój syn. To straszne – westchnęła ciężko, ale nie zebrało jej się na płacz. Czasem wydawało jej się, że wyczerpała swój limit łez. A później okazywało się, że jednak nie.
- Liam był do złudzenia podobny do Toma, gdy był malutki. Nie obraź się za to co powiem, ale zupełnie jak David. Zauważyłaś to, prawda? Podobieństwo staje się nieprawdopodobnie ogromne.
- Może tak wyglądałby mój syn. Może byłby zupełnie. Może nagle okazałby się podobny do mnie. Tego już się nie dowiem. Liam był dla mnie doskonały i tak już zostanie na zawsze. Mogę sobie jedynie wyobrażać, jak idzie do szkoły i na pierwszą randkę albo jak odkrywa swoje pasje. O tym marzę, wiesz? Wyobrażam sobie, jak wyglądałoby jego życie, ale nie wiem, jak wyglądałby on. Jego twarz jest zawsze zamazana. Wiem, że w każdym z tych wyobrażeń przechodzimy przez to we trójkę. Ale to tylko marzenia, a ja nie przyjechałam tu po to, żeby płakać. Stęskniłam się za tobą i tym miejscem. A David… - westchnęła. – David jest tym, co ja straciłam. Jest też synem Toma i choć po takim czasie nie powinnam brać tego tak emocjonalnie, to nie mam na to wpływu. Jest zdrowy i wspaniale się rozwija, więc wnioskuję, że wina za śmierć naszych dzieci musi spoczywać po mojej stronie. Widocznie jestem wadliwa.
- Nie mów tak – Simone chwyciła dziewczynę za rękę. – Zobaczysz, że urodzisz jeszcze kilka zdrowych dzieci. Tak się czasem po prostu dzieje. Nie umiem tego wyjaśnić. Życie ma dla nas najdziwniejsze scenariusze.
- Nieważne – machnęła ręką. – To sprawy wałkowane już milion razy, a ja nie przyjechałam tu, żeby się smucić – upiła łyk kawy. – Zrobiłam sobie tą wycieczkę, bo nagle stwierdziłam, że tego potrzebuję. Nie pytaj dlaczego, bo nie wiem.
- Cieszę się, że przyjechałaś.
- Ja też, choć nie przewidziałam niespodzianki, którą tu zastałam, ale chyba nie zdawałam sobie sprawy z tego, że David oprócz bycia synem Toma jest też twoim wnukiem – uśmiechnęła się zdając sobie sprawę z tego, że naprawdę wcześniej nie myślała o Davidzie jako o wnuku Simone i bratanku Billa.
- Sama długo nie umiałam przywyknąć do tej myśli. Długo był dla mnie synem Leny. Leny, która sprowadziła na nas mnóstwo nieszczęść. David nie jest ze mną często. Jego babcia wyjechała do swojej siostry, a Lena jest w pracy, więc pilnuję go w tym czasie.
- Masz z nim dobry kontakt?
- Nad wyraz dobry. Jest zafascynowany domem i wszystkim, co wiąże się z Tomem. Uwielbia oglądać zdjęcia i na okrągło chciałby słuchać historii o tym, jak bliźniacy byli mali. A ja go polubiłam, to dobre i mądre dziecko. Lena ma swoje za uszami, ale dobrze go wychowała.
- Tom pewnie bardzo go kocha – Simone słysząc to stwierdzenie, spojrzała uważnie na Scarlett. Wydawała się być zupełnie spokojna. Zdradził ją jedynie delikatnie drżący głos. Przyjrzała się jej. Była nieco inna niż kiedyś. Wróciła do naturalnego koloru włosów, nie ubierała się już tylko na czarno, inaczej się malowała. Zewnętrznie zmieniła się bardzo, ale wewnątrz była wciąż tą samą zagubioną dziewczyną ze złamanym sercem. Starała się być dzielna i obojętna na wspomnienia, ale to tylko obrona. Znów otaczała się murem przed wspomnieniami, przed uczuciami. Zupełnie, jak wtedy gdy ją poznała. Historia lubi się powtarzać. Ciekawe tylko, jaki będzie jej finał.
Życie nie jest obrazem, w który można wpasować postacie i sytuacje. Życie jest jak film, w którym wszystko może się zdarzyć. Simone bardzo liczyła na szczęśliwe zakończenie, jakiekolwiek by ono nie było. Bez tego mogło być ciężko. Im wszystkim. Nawet bardzo.
Miała przeczucie, że drogi Toma i Scarlett nie rozeszły się na zawsze. Nie była tylko pewna, w jaki sposób znów się splotą. Oboje zbyt mocno tkwili w życiu, które razem wiedli. Uświadomiła to sobie patrząc na swoją niedoszłą synową. Widziała w niej to, co tkwiło w jej synu. Bała się tylko, co z tego wyniknie.
- To trudny temat dla nas obu, ale powiem ci, że po tym, jak się rozstaliście, David stał się jedynym, co trzymało go w pionie. Tak jest do dziś – Scarlett pokiwała głową. Obróciła kubek w dłoniach i napiła się. Wydawała się być skrępowana rozmową o Tomie, ale jednocześnie wychwytywała każde słowo o nim.
- Mnie brakowało takiego oparcia, ale ważne, że oboje sobie z tym poradziliśmy – uśmiechnęła się. – Simone, czy mama ostatnio z tobą rozmawiała? – zapytała spoglądając na nią uważnie.
- Tak – skinęła głową. – Bodaj w zeszłym tygodniu – odparła ostrożnie nie bardzo wiedząc, o co mogło chodzić Scarlett.
- A opowiadała ci coś o Dominiku? – Simone uśmiechnęła szeroko. Pokiwała głową. – A może zdradzisz mi coś? Bo mama chyba się ciut obawia naszej reakcji i nie wspomniała nawet słowem, że się z nim spotyka. A ja będę szczęśliwa, kiedy ona będzie szczęśliwa. Tata był jedyny w swoim rodzaju, ale… ona dopiero przekroczyła czterdziestkę i należy jej się ktoś miły. A Dominik taki jest. Wiem, że jej nie skrzywdzi.
- Może przespacerujemy się po ogrodzie i powiem ci, co wiem – Scarlett ochoczo pokiwała głową. Bardzo chciała znów zobaczyć ten ogród. Wiązało się z nim wiele wspomnień, ale nie mogła o tym mówić na głos. Simone wstała od stołu i pierwsza opuściła kuchnie, a Scarlett poszła tuż za nią, zadowolona bardziej niż mogłaby przypuszczać.
*

13. maja 2014, Nowy Jork

Bill, wychodząc z łazienki, zobaczył Toma głupio uśmiechającego się do telefonu. Dawno go takiego nie widział. To dobry znak. Jego brat potrzebował impulsu, żeby ruszyć z miejsca. Po raz kolejny. Po tym, jak nie udało mu się z Leną, był jeszcze bardziej nieufny. W sumie to mu się nie dziwił. Bo kto umiałby ufać, kiedy szpiegowała go osoba, której ufał niemalże bezgranicznie? Amy była jedną, wielką niewiadomą. Odkąd się poznali upłynęło już trochę czasu. Tom raz zaprosił ją na kawę. Wrócił zadowolony, a Bill nie do końca wiedział, co jego brat o tym wszystkim myślał, bo stał się bardzo tajemniczy, jeśli chodziło o nowopoznaną dziewczynę. W każdym razie nie wyglądał na kogoś, kogo poraził piorun miłości. Bill obstawiał, że na zauroczeniu się skończy, ale któż mógł to wiedzieć? Chrząknął, a Tom momentalnie spoważniał. Wyciągnął się na łóżku i splótł ręce pod głową.
- Amy? – zapytał jego bliźniak, zaczynając przeglądać zawartość swojej szafy. Tom milczał, więc porzucił tą czynność i spojrzał wymownie na brata. – Na którą się z nią umówiłeś?
- Za godzinę.
- Gdzie?
-Napisała, że wybierze miejsce. Umówiliśmy się pod tym pubem.
- Chcesz iść sam? – Tom popatrzył zdziwiony na Billa. Najwyraźniej zdążył zapomnieć, że na miasto wychodzili zazwyczaj z ochroniarzem albo co gorsza uznał, że chciał iść z nim. – No, bez ochrony – dopowiedział wywracając oczami.
- Chyba tak. Może mnie nie zjedzą.
- No, wiesz – Bill wzruszył ramionami i przysiadł w nogach łóżka. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie zamierzał z siebie tego wyrzucić.
- Wrócę na wieczór. Nie odwołujemy naszych planów – brunet popatrzył na niego zdziwiony, jakby nie spodziewał się, że Tom odgadnie, co miał na myśli.
- A czy ja coś mówię? – starszy bliźniak zaśmiał się pod nosem, kręcąc głową.
- Nie musisz – odpowiedział. – Co będziesz robił, jak wyjdę? – podniósł się i usiadł obok brata. Bill wzruszył ramionami.
- Może zadzwonię do mamy, znaczy przez Skype’a, potem może coś obejrzę. Zobaczę.
- Nie jesteś zły, że wychodzę?
- Zgłupiałeś? – Bill szturchnął brata ramieniem. – Nie lubię siedzieć sam, ale z racji, że od miesiąca spędzamy ze sobą czas dwadzieścia cztery na siedem, to taka rozłąka nam się przyda.
- Coś w tym jest – Tom uśmiechnął się i wstając klepnął Billa po ramieniu. Może i spędzali ze sobą cały czas, ale nie czuł, żeby to było za dużo. Zdążył zapomnieć, że we dwóch sprawdzali się naprawdę dobrze. Żadnego udawania, ukrywania uczuć, czy czegokolwiek. Byli bliźniakami i to wystarczyło, żeby nie mieli przesytu przebywania ze sobą. Tak myślał. Gadali o głupotach i o poważnych sprawach. Czasem nawet udawało im się wyciągnąć na wierzch rzeczy, przez które znaleźli się w Nowym Jorku. Byli na dobrej drodze.
Kiedy jakiś czas później zobaczył Amy czekającą na niego pod pubem też czuł, że wszystko szło jak należy. Nie wiedział, dlaczego tak było. Poznał ją zupełnie przypadkiem. Jakby Bill nie zaprowadził go w to miejsce, nie spotkałby jej. A była naprawdę miła. Czasem zastanawiał się, jak bardzo przypadkowe są przypadki. Uśmiechnęła się na jego widok i pomachała mu. Nie bardzo wiedział, jak powinien się z nią przywitać. Ostatnim razem wyszło samo, bo musieli szybko chować się przed deszczem, więc ominęło go to, poza zwykłym ‘cześć’, a teraz..? Nie znali się na tyle dobrze, żeby ją przytulić albo pocałować w policzek. Ale powiedzenie ‘dzień dobry’, ‘witaj’ albo czegoś w tym stylu to za mało. Musiał zdać się na los.
- Heeeej – uśmiechnęła się jeszcze szerzej i wyciągnęła ku niemu rękę, którą z ulgą uścisnął. Problem rozwiązał się sam, znów. Szczęście mu dopisywało. W tym momencie doszedł do wniosku, że nigdy nie miał takich problemów. To było coś nowego, innego, niż początki znajomości, które miał dotąd. Nie głowił się, co zrobić, żeby jak najszybciej znaleźć się w pokoju hotelowym albo u dziewczyny, którą poznał, tylko jak się z nią przywitać, żeby jej nie urazić. Znacząca zmiana. Dojrzał? Bo w tej chwili nie miał najmniejszej ochoty na jednonocne eskapady. Czuł się tym zmęczony. W ogóle był zmęczony. Amy pojawiła się w odpowiednim momencie, bo sprawiała, że chciało mu się uśmiechać.
- Cześć, długo czekasz? – zerknął na zegarek. Był przed czasem.
- Chwilę, ale spokojnie – odpowiedziała, jakby odgadując, że właśnie zastanawiał się, czy się aby nie spóźnił. – Jesteś na czas, to ja przyszłam wcześniej, bo miałam pewne sprawy w okolicy i wyrobiłam się szybciej, niż sądziłam.
- Okej, więc prowadź – zapędził się, aby gestem wskazać drogę, ale nie bardzo wiedział, który kierunek wybrać. Amy spojrzała na niego, uśmiechnęła się unosząc jeden kącik ust ku górze. Swoją drogą, robiła to zupełnie inaczej, niż on. W jego wykonaniu to było cwane, a w jej – urocze. Nie umiał tego opisać, ale na jej ładnej buzi, nawet grymas wydawał się miły. Dodatkowo w jej oczach czaiła się radość, jednak nie była to radość spowodowana jego osobą. Ona była taka z natury. Po prostu. Emanowała radością i to się udzielało.
- Bill nie miał ci za złe, że wychodzisz? Zapytała bawiąc się suwakiem swojej skórzanej kurtki.
- Nie – pokręcił głową. – Mamy plany na wieczór, a popołudniami, jeśli nie wychodzimy, to i tak zazwyczaj zajmujemy się różnymi rzeczami. On zazwyczaj oblega skype’a albo coś ogląda, a ja też coś oglądam, grzebię w sieci albo czytam. Czasem siedzimy razem przed telewizorem, ale od miesiąca jesteśmy ze sobą bez przerwy, więc te popołudnia w samotności są dobre dla nas obu. Nawet, jeśli dzieli nas tylko ściana – zerknął na nią. Amy uważnie go słuchała. Zauważył, że podtrzymywała kontakt wzrokowy z rozmówcą. Troszkę do to peszyło, bo miała w tych swoich oczach coś dziwnego. Patrzyła, jakby świdrowała go wzrokiem i w pierwszej chwili nie wiedział, skąd znał to spojrzenie. Bo już ktoś tak na niego patrzył. Już ktoś świdrował go spojrzeniem. Zerknął na nią jeszcze raz, miała brązowe oczy. Tamto spojrzenie było niebieskie. Zdziwił się po raz kolejny. Dotąd nie sądził, by ktoś umiał patrzeć na niego tak, jak ona. A jednak. Dziwnie się z tym poczuł, bo ta intensywność była naprawdę pesząca, ale nie sądził, żeby robiła to specjalnie.
- Co lubisz czytać? – podchwyciła i wyraźnie się zainteresowała. On natomiast spostrzegł migawkę aparatu. Trudno. Stało się. Plotka już pewnie poszła w eter.
- Czasem coś, co powinienem przeczytać jeszcze w szkole, częściej kryminały albo fantasy, ale nie jestem wielkim fanem książek. Scarlett mnie do nich zachęciła – odparł i dopiero po kilkunastu sekundach zdał sobie sprawę, że wymówił jej imię. Wyszło mu to zupełnie naturalnie. To było dziwne. Wymówił imię Scarlett bez żadnego dramatu; nie było ucisku w sercu, skrajnych emocji, ani niczego podobnego. Spodobało mu się to. Poczuł jedynie rozrzewnienie. Myśl o Scarlett była po prostu miła. Uśmiechnął się do siebie. Amy spoglądała na niego, ale nie wydawała się być jakkolwiek poruszona tym, że padło między nimi imię jego byłej. Skinęła głową i spojrzała przed siebie.
- Ja zaczytuję się w biografiach i romansach – zerknęła na niego, jakby zawstydzona. – Moje wieczory w Nowym Jorku są zazwyczaj długie.
- Nie jesteś tu szczęśliwa?
- Jestem. O wiele bardziej, niż byłabym w rodzinnym mieście. Tutaj żyję szybko, czasem szwendam się ze znajomymi dzień w dzień, a czasem siedzę dwa tygodnie w domu. Zależy jak wiatr zawieje. Minusem mieszkania tu jest brak kogoś bliskiego, siostry, przyjaciela, czy kogokolwiek, ale do Jefferson nie wrócę – zmarszczyła czoło, a na jej twarzy wymalowała się determinacja. Amy była klasycznym przykładem spełniania swojego „American Dream”. Była amerykanką, więc nie musiała opuszczać rodzinnego kraju, ale wyobrażał sobie, że dla niej wyjazd z Jefferson był czymś takim, jak dla niego opuszczenie Loitsche – wielkim przełomem. Uciekła do wielkiego miasta szukać szczęścia, ale okazało się, że nawet tam niełatwo je znaleźć. Skądś to znał.
- Pamiętam, jak wyrwałem się z Loitsche. Wiesz, wielki świat, cała ta wielka wrzawa, koncerty, na które przychodzi tysiąc ludzi, potem pięć tysięcy i więcej, a nie dziesięć osób, to wydawało mi się takie niesamowite i wspaniałe. Zwłaszcza, że znajdowałem się poza domem. Dopiero potem zacząłem odczuwać, co znaczy żyć na walizkach i z daleka od bliskich. Dziś pewnie zrobiłbym to samo, bo muzyka jest moim planem na życie, w sumie to jedynym, ale było trudno. Teraz szukam swojego miejsca.
- Nie chcę wciskać się w nie swoje sprawy, ale pewnie myślałeś, że je znalazłeś, a teraz jest ci ciężej, niż wcześniej. To musi być paskudne. Ja wciąż jestem w drodze. Nie miałam żadnego przystanku, tęsknię jedynie za wyobrażeniami o życiu, jakie mogłabym mieć. Jeszcze nie wiem, czego chcę, choć czas najwyższy, żebym się tego dowiedziała. To mnie trochę frustruje. Ten przymus podjęcia decyzji pt. „Co zrobić ze swoim dalszym życiem”. A ja chyba nie jestem na to gotowa. Nadal czuję się, jak osiemnastolatka, choć stuknęło mi już dwadzieścia sześć i powinnam coś ze sobą zrobić. Nie wiem, co będzie dla mnie dobre. Nowy Jork wcale nie jest taki doskonały, jak się wszystkim wydaje i odpowiedzi nie podają się same na talerzu – Tom odniósł wrażenie, jakby nadawali z Amy na tych samych falach. To było niesamowite, że niespodziewanie na jego drodze pojawił się ktoś, kto miał podobne dylematy. Nie była obarczona taką przeszłością, jak on i miała w sobie radość. Bardzo chciał z nią rozmawiać. Musiał jej zaufać, musiał podjąć to ryzyko, a co najważniejsze – chciał tego.
- Zauważyłem. Jestem tu miesiąc i nie czuję się ani trochę mądrzejszy – Amy zaśmiała się, kręcąc głową.
- Ciekawe, czy wystarczy ci cierpliwości, żeby tu być, dopóki nie wymyślisz, co ze sobą teraz zrobić. To tu – wskazała na szyld kawiarni. Z zewnątrz była bardzo w jej stylu – retro i nieco nietypowo. Ciekaw był, co było w środku. Zupełnie jak z Amy. Weszła do lokalu, a on za nią i od razu, w pierwszej chwili uderzył go zapach pomarańczy. To musiało być miłe miejsce.
*

14. maja 2014, Berlin

Scarlett spryskała płynem ekran telewizora i energicznie przetarła go ścierką – raz, drugi i piąty, póki nie lśnił. Podeszła do szklanego stolika i powtórzyła czynność. Po powrocie z cmentarza musiała się czymś zająć. To zawsze wytrącało ją z równowagi. Tata skończyłby dopiero czterdzieści sześć lat, a nie było go już od pięciu. To wydawało się Scarlett najbardziej niesprawiedliwą rzeczą na świecie. Odejście Liama było inne. Straciła przez to cząstkę siebie, ale on był malutki, ledwo pojawił się na świecie i już z niego zniknął. Był iskierką. A tata żył, miał jeszcze tyle rzeczy do zrobienia. Miał przed sobą ogromną przeszłość i jeszcze większą przyszłość. Miał ją zaprowadzić do ołtarza i nosić na barana jej dzieci. Brakowało jej jego zapachu i kojącego głosu. Brakowało jej wspólnych wieczorów albo porannego picia kawy. Brakowało jej jego powrotów. Bo ostatnim razem, gdy wyszedł, już nie wrócił. To nie tak, że śmierć taty była dla niej bardziej bolesna, niż śmierć jej dziecka. To był inny rodzaj cierpienia. Tak samo plądrowało serce, ale bolało mimo wszystko inaczej. Każde urodziny czy rocznice były trudne do przeżycia.
- Saoirse zasnęła – Liv klapnęła na sofie i założyła nogi na stolik.
- Zdzielę ci zaraz – powiedziała spoglądając wymownie na nogi siostry.
- Czepiasz się – posłała Scarlett buziaka w powietrzu i zdjęła nogi ze stolika. – Georg już trochę zmiękł. Dzwonił, czy przyjadę dziś z Saoirse. Moja kampania okienna jednak odniosła skutek.
- To nie rozmawiałaś z nim od wtedy? – zapytała stawiając na stoliku misę z maminą kompozycją kamieni.
- Rozmawiałam, ale tak wiesz, służbowo. Pytał o małą, co u mnie, ale tak bez emocji. Nawet kolacja, którą zrobiłam wtedy sama od A do Z, nie pomogła. Wie, jak średnio idzie mi gotowanie, więc powinien docenić mój gest. Dopiero dziś chyba mu się zatęskniło. Był u rodziców i pewnie zebrało mu się na rozmyślanie. Muszę się teraz postarać bardziej. Nie chcę go znów zawieść.
- Wiem, że teraz będzie lepiej. Przeżyłaś pierwszy szok, wprawdzie boleśnie, ale koniec końców nie było tak źle. Jak na twoje możliwości, oczywiście – Scarlett uśmiechnęła się szeroko, puszczając siostrze oko. Stanęła na środku pokoju, założyła ręce na biodra i rozejrzała się dookoła. Chyba nie było już czego sprzątać.
- I love skater boys ­– Liv przypatrzyła jej się, przekrzywiając głowę. Scarlett w pierwszym momencie nie wiedziała, o co jej chodziło.
- A ja myślałam, że Georga – zadrwiła, siadając w fotelu.
- Puknij się w czoło, ciołku – uśmiechnęła się od ucha do ucha, wskazując koszulkę siostry. Scarlett doznała olśnienia i wywróciła oczami. To była jedna z jej ulubionych koszulek – krótsza z przodu, dłuższa z tyłu, w kolorze ecru i z dużym ciemnoszarym napisem z przodu. Kupiła ją kiedyś będąc na zakupach z Tomem. Nie powinna jej lubić z tego powodu. A jednak.
- Kochałam tylko jednego – odparła z westchnieniem.
- Nie wchodzimy w te rejony, kochaniutka, onienienienienienie – Liv pogroziła Scarlett palcem. – Lepiej mi powiedz, co zrobisz z Jimem – blondynka wzruszyła ramionami.
- To zależy od tego, co on zrobi. Jeśli się już nie odezwie, to jego strata, a jeśli mnie przeprosi, to pomyślę, czy chce to dalej ciągnąć.
- Nie popadasz w stany maniakalno-depresyjne spowodowane brakiem jego osoby .
- A wyglądam? – Liv uniosła brwi i oszacowała siostrę wzrokiem. Pokręciła przecząco głową. – No właśnie. Podpadł mi i chyba nie będę umiała już wrócić do tego, co było – Liv uważnie popatrzyła na Scarlett. Życie było bardzo niesprawiedliwe. Scarlett marzyła o stabilizacji. Chciała miłości, domu, dzieci, ogródka i gotowania obiadów, a była ostatnią osobą, której to się teraz mogło przytrafić. A ona, Liv od zawsze chciała niezależności, a znajdowała się na prostej drodze ku założeniu rodziny. W zasadzie już ją miała. To smutne, że Scarlett teraz tak… błądziła, szła po omacku i dążyła do czegoś, ale nie było to dla niej jakoś szczególnie ważne. Potrzebowała iskry. Wydawało się, że wszystko było w porządku, ale Scarlett wciąż była połową dziewczyny, którą była kiedyś. I nie chodziło tu o wygląd.  Liv znała ją, jak nikt na świecie i wiedziała, że jej siostra po prostu nie była szczęśliwa. Owszem, spełniała się zawodowo i to dawało jej radość. Poukładała sobie wszystko względem rodziny, więc czuła się dobrze w domu i wśród bliskich, ale brakowało jej tego, co napędzało ją do działania – miłości. Wielu myślało, że Scarlett jest taka złożona i nieprzystępna. Tak naprawdę była ciepła i kochająca, zupełnie prosta i otwarta, jeśli tylko miała przy sobie tych, których kochała. Miłość była tym, co ją otwierało. Miała jej w sobie niezliczone pokłady, a nie było przy niej osoby, na którą mogłaby ją przelać. Wpakowała się w związek bez przyszłości. W dodatku dający jej więcej kłopotów, niż pożytku. Miała też przyjaciela, który był nią zauroczony, a ona nim nie. Jednak żaden z nich nie był w stanie obudzić w niej ognia, werwy, które miała w sobie wcześniej. Liv obawiała się, że może nie znaleźć się nikt inny, kto znalazłby drogę do jej siostry. Nikt, oprócz niego. I to ją niepokoiło. Martwiła się o Scarlett. W domu rozległ się dźwięk dzwonka. Z kuchni wyłoniła się mama i podeszła do domofonu. Słuchała chwilę, po czym pojawiła się w drzwiach salonu.
- Scarlett, masz gościa – miała dosyć niewyraźną minę.
- Kto? – zapytała zdziwiona.
- Jim – ta informacja sprawiła, że dziewczyna zaniemówiła na chwilę. Westchnęła. Nie była ani uradowana, ani zmartwiona. Tak jakby to nie miało znaczenia.
- Wpuść go – wstała z siedziska i wygładziła ubranie. Poprawiła koczka i podeszła do drzwi. W końcu Jim nigdy nie widział jej w szortach i związanych włosach. Mógł doznać szoku, ale nie bardzo ją to obchodziło. Mama i Liv stworzyły front w salonie. Scarlett zerknęła na nie przez ramię. Wyglądały, jakby szykowały się do skoku, żeby bronić ją przed Jimem. Cudownie było je mieć – świadomość, że nie była sama. Usłyszała dzwonek. Odetchnęła, wyprostowała się i otworzyła drzwi. Po drugiej stronie zastała tego samego nienagannie ubranego człowieka, o mącącej zmysły urodzie i magnetyzującym obyciu. Człowieka, którego spojrzenie potrafiło sprawić, że serce zaczynało bić mocniej. Nie miała zielonego pojęcia, co on w sobie miał czy gdzie się tego nauczył. Jim był chodzącą doskonałością. A teraz spoglądał na nią ze skruchą.
- Będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, jeśli poświęcisz mi klika minut i pozwolisz wszystko wyjaśnić – odparł cicho, wręcz intymnie. Odsunęła się i wpuściła go do środka.
- Chodźmy do ogrodu – wsunęła na stopy japonki i skierowała się do salonu. Mama i Liv mocno mu się przyglądały. – Mamo, to jest Jim – podszedł do Sophie i przedstawił się, szarmancko całując jej dłoń. – Liv znasz – skinęła mu na powitanie, a Scarlett już szła do ogrodu. – Dzieci są zajęte, więc nikt nie powinien nam tu przeszkadzać – szła powoli, a on dorównywał jej kroku. Spoglądał na nią.
- W pierwszej kolejności pragnę cię przeprosić. Zachowałem się niedopuszczalnie – odwróciła się, żeby spojrzeć mu w oczy. Nie mówiły nic. – To wszystko dlatego, że rozmowy o przeszłości są dla mnie trudne. Denerwuję się, bo wstydzę się tego, skąd pochodzę.
- Dlaczego?
- Wszyscy mają mnie za takiego wspaniałego, wyjątkowego i niepowtarzalnego. Wychwalają mój kunszt. Moja nieciekawa przeszłość średnio pasuje do mojego wizerunku.
- Ja nie jestem wszyscy.
- Wiem, ale to była moja reakcja obronna. Zachowałem się wtedy jak palant, bo jedyne o czym wtedy myślałem, to było zostawienie tego tematu. Moja przeszłość to rzecz, której strzegę jak oka w głowie. Nie wie o niej nikt. Nikt nie ma pojęcia, o czymkolwiek z tego okresu. To tabu. Już nawet prawie nie pytają o to w wywiadach, bo nie mówię o tym. Po prostu nie.
- Nie mogłeś tak od razu? – spojrzała na niego znów.
- To były chwile, kierowały mną emocje. Pamiętasz, jak zareagowałaś na to przeklęte zdjęcie? – pamiętała. – Ze mną było podobnie, kiedy zaczęłaś wypytywać. Poczułem się zaszczuty – to akurat umiała zrozumieć. Może pochopnie go oceniła?
- W takim razie musimy ustalić granice. Nie chcesz rozmawiać o przeszłości? Okej. O mojej też nie będziemy. Jeśli są jeszcze jakieś tematy, których nie zdzierżysz, to powiedz. Bo ja nie pozwolę się tak traktować.
- Wiem – zatrzymał się gwałtownie i stanął przed Scarlett. Ujął jej ręce i spojrzał jej głęboko w oczy. Był poruszony. – Wiem i nie dopuszczę do tego, by taka sytuacja jeszcze kiedykolwiek miała miejsce. Jeśli coś nie będzie mi pasowało, to powiem ci o tym. Jednak proszę, nie skreślaj mnie. Jesteś najjaśniejszym punktem mojego życia. Ono kręci się wokół ciebie – uniósł dłonie Scarlett i ucałował je, cały czas patrząc jej w oczy.
- Potrzebuję czasu. Doceniam to, że się tu pofatygowałeś i to, że wyjaśniłeś mi wszystko. Jednak to nie zmienia faktu, że czuję się urażona i jest mi zwyczajnie przykro.
- Przepraszam, po stokroć przepraszam – jeszcze raz ucałował jej dłonie.
- Odezwę się do ciebie po powrocie do LA.

- Jesteś niesamowita – po raz kolejny ucałował jej dłonie i ta jego determinacja troszkę zmiękczyła Scarlett. Wciąż była zła, bo bardzo ją dotknęło to wszystko, co wówczas powiedział, ale starał się. On też uczył się przy niej bycia w związku, więc nie mogła go tak kategorycznie skreślać. Musiała wziąć na wstrzymanie i dać mu szansę. Sobie też. Jim spoglądał na nią z żarliwością. Już odwykła od tego świdrującego wzroku. Z jednej strony lubiła to, że patrzył na nią, jakby odczytywał wszystko, co nosiła w sobie, ale z drugiej strony trochę ją to krępowało. Jim był bardzo kontrastowym człowiekiem i trzeba było ogromnej cierpliwości, żeby to wszystko zaakceptować. Zaskoczył ją swoim przyjazdem. Spodziewała się, że zadzwoni albo napisze do niej. Może odwiedzi w Los Angeles, ale nie przyszłoby jej do głowy, że pofatyguje się do Niemiec. To miłe i znaczyło, że nie była mu obojętna. Cieszyła się, że był ktoś, komu nie była obojętna. Jim był bardzo absorbujący, ale to może też było jej potrzebne? Popatrzyła na niego nieco mniej chłodno. Wyczekiwał. Westchnęła – skapitulowała. Puścił jej dłonie, ale tylko po to, żeby ją przytulić. Pozwoliła mu. 
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo