27 września 2013

91. Jeśli wykluczy się niemożliwe, to co pozostanie choćby całkiem nieprawdopodobne, musi być prawdą.

Tytuł: Terry Pratchett Straż! Straż!
***

3.10.2013
Tło u góry jest błękitne, czy ja mam coś z oczami?
Jestem zachwycona nowym szablonem. Wprawdzie zastanawiam się nad zmianą tła bocznego, bo wydaje mi się, że może rozpraszać przy czytaniu. Przeszkadzają wam te wzorki? 

Jeśli chodzi o nagłówek to uwielbiam go. Wprawdzie dopiero teraz zauważyłam, że zabiłam dredy Toma, ale to chyba z wrażenia. W każdym razie i tak go uwielbiam. Jeśli będę miała chwilę, żeby przy nich podziergać, to to zrobię.
W fabule szykują się zmiany, więc Prinz także musiał przybrać inną szatę. Mnie się bardzobardzobardzobardzo podoba.
Swoje trzy grosze musiałam zamieścić tutaj, ponieważ ramka z tekstem nie przyjmuje tego, co do niej wpisuję. Blogspot ma chyba słabszy dzień. 
To na razie tyle. 
Ściskam!
***


32. miesiąc od rozstania; 11. czerwca 2014, Nowy Jork, Hotel Franklin

Tom poprawił dredowy koczek na głowie, po czym krytycznie ocenił swoje lustrzane odbicie. Odpiął trzeci guzik koszuli i skinął głową z aprobatą. Sięgnął po telefon i portfel, schował je do kieszeni i wyszedł z pokoju. Bill stał przed lustrem i zaczesywał włosy. Artystyczny nieład tworzył już prawię godzinę. Tom przeszedł do aneksu kuchennego i dopił swój sok. Wygrzebał z opakowania dwa ostatnie ciastka i zjadł je. Kiedy wrócił do brata, ten kończył swoją fryzurę.
- Shiro i tak będzie obojętne, w którą stronę ułożą ci się włosy – odparł siadając na oparciu fotela. Bill tylko wywrócił oczami.
- Od tak dawno nie pokazywałem się publicznie, że zapomniałem, jak to jest układać włosy. Daj mi tą chwilę przyjemności, okej?
- Przecież to tylko obiad z Shiro i Shay – drążył, spoglądając na brata z drwiącą miną. Shiro Gutzie i Shay Todd byli znajomymi bliźniaków. Był producentem muzycznym i partnerem życiowym, jak i zawodowym Shay.
- W publicznym miejscu – podkreślił. – Ja nie liczę na to, że obfotografują mnie z każdej strony, ale skoro pokażę się w miejscu, gdzie notabene kręcą się paparazzi, to nie chce wyglądać jak lump. Poza tym, czas pomyśleć o jakiejś reklamie dla zespołu, a nie plotkach, że jestem na odwyku w Ameryce.
- Okej, nie wnikam – Tom uniósł ręce w poddańczym geście. – Wieczór aktualny? – Bill zerknął na niego i skinął głową.
- Powinienem wrócić około ósmej.
- To ja też postaram się być w tym czasie.
- O ile cię Amy wypuści – uśmiechnął się szelmowsko do swojego odbicia i użył perfum. – Chyba niebawem musimy zacząć myśleć, co dalej. Ale może pogadamy o tym wieczorem, co? – popatrzył na bliźniaka. Tom pokiwał smętnie głową. Bill zdążył się już przekonać, że nowojorskie eskapady z dala od domu nie przynoszą mu więcej szczęścia, niż pobyt w Loitsche, czy w Berlinie. Zwiedzanie każdej knajpy czy pubu na Upper East Side zaczynało go nudzić. Czasem spotykali się we czwórkę z Amy i Beth albo z samą Amy, ale to też było już za mało. Musiał otwarcie przyznać, że ucieczka do Nowego Jorku nie była tym, czego szukał, ale na to przyjdzie jeszcze czas. Najpierw musiał poznać plany Toma. Jego związek z Amy rozwijał się, o ile można było tak nazwać tą relację i Bill nie chciał mieszać bratu w głowie, choć wiedział, że Tomem i tak targały wątpliwości. Po wyjściu z hotelu pożegnali się i każdy udał się w swoim kierunku.
Z Amy spotkał się w niewielkiej włoskiej restauracji. Zjedli obiad, gawędząc o jej pracy i jego dniu. Potem zabrała Toma na spacer. Krążyli po zatłoczonych ulicach, póki nie dotarli do parku. Okazało się, że był położony całkiem niedaleko mieszkania Amy. Szli w milczeniu. Tom się rozglądał. Było tam całkiem ładnie. Popołudniowe słońce przedzierało się przez korony drzew, jakieś dzieci jeździły na rowerach i deskorolkach, a kilka mam spacerowało ze swoimi pociechami. Cisza i spokój, choć tuż obok na ulicy panował zupełny zgiełk.
- Tutaj się relaksuję – odparła po chwili. Dłoń Amy przypadkiem musnęła jego własną. Chwycił ją za rękę i popatrzył na nią z uśmiechem. Na ułamek sekundy wstrzymała oddech. Tak mu się przynajmniej wydawało. – Wymyślam tematy artykułów, którymi mogłabym zaskoczyć redaktorkę albo ogólnie sobie rozmyślam. O życiu.
- Co ci wychodzi z tych rozmyślań?
- Figa z makiem – uśmiechnęła się szeroko. Tom lubił jej uśmiech. Szli powoli, a on spoglądał jej w oczy. Były brązowe i pełne radości. Lubił na nią patrzeć, bo Amy była radością sama w sobie. Lubił przy niej być. Lubił z nią rozmawiać. Lubił. Tylko i aż. Sam nie wiedział. – Powinnam wiedzieć, co zrobić ze swoim życiem. Mam dwadzieścia sześć lat, a nie jestem pewna, czy po stażu przedłużą mi umowę, czy będę mieć na czynsz? W tym wieku powinnam mieć jakiś plan. Ja wiem? Dzieci, męża, stałą pracę, psa? Łatwiej byłoby spakować się i wrócić do Jefferson, ale gdybym to zrobiła, to utknęłabym tam na zawsze.
- Rozwiązania zjawiają się wtedy, kiedy ich potrzebujesz. Fakt, nie zawsze są słuszne, ale to inna kwestia. Teraz masz staż, potem może zahaczysz się tam na stałe, a jak nie, to z referencjami z Elle na pewno dostaniesz pracę w jakiejś mniejszej gazecie.
- Optymista – powiedziała lekko ściskając jego dłoń.
- Uczę się od najlepszych – uśmiechnął się szeroko, mrugając do Amy.
- A ty? Co robiłbyś gdyby nie Tokio Hotel? – nie spodziewał się takiego pytania. Sam nigdy go sobie nie zadał. Kim byłby, gdyby nie Tokio Hotel? Od zawsze grał na gitarze i marzył, aby występować na scenach całego świata. Najpierw dążył do tego, robił wszystko, aby być dobrym w tym, co robił, a potem to zaczęło się dziać. Z dnia na dzień stali się sławni, a potem wchłonęli do tego świata, do takiego życia. Pomimo tych wszystkich zawirowań, wciąż grał i wciąż był w zespole. To stanowiło jedną stałą, jedyny punkt oparcia w jego życiu. Więc kim byłby Tom Kaulitz, gdyby nie Tokio Hotel? Nie ma Toma Kaulitza bez gitary, bez zespołu, bez tego życia. Chyba nie umiał sobie tego wyobrazić. Oczywiście, kiedyś myślał o zakończeniu kariery, o znalezieniu jakiegoś zajęcia na miejscu, ale to wszystko było, kiedy miał Scarlett i Liama. Potem zapomniał o takich planach, bo znów tylko zespół i gitara trzymały go w pionie. No i David, ale to odrębna część jego życia.
- Zastrzeliłaś mnie – powiedział po chwili. – Nie wiem, co bym robił. Nie mam pojęcia.
- Na pewno jest coś, co robiłeś oprócz grania na gitarze.
- Dużo jeździłem na rowerze. Miałem świetnego BMX’a – odparł po kolejnej chwili namysłu. – Deskę też miałem niezłą.
- No widzisz. Czyli zespół i gitara to nie jedyny sens twojego życia – skwitowała, a Tom pokręcił głową, uśmiechając się przy tym.
- Tak, na pewno zrobiłbym karierę jeżdżąc rowerem – zironizował.
- Niekoniecznie jeżdżąc rowerem – naprostowała. – Ale skoro lubiłeś to, to ta branża mogłaby być dla ciebie alternatywą albo jeśli nie chciałbyś wychodzić z muzyki, to może gitary? Wiesz, zawsze można jakoś połączyć swoją pasję z pracą. Przynajmniej można się starać.
- Nie musiałem nigdy o tym myśleć, ani się tym martwić. Odkąd odkryłem gitarę, to stał się mój cel. Chciałem grać z Billem. Dążyliśmy do tego od dzieciaka, a kiedy trzeba było decydować o swojej przyszłości, to my byliśmy u szczytu sławy. Fakt zdałem maturę, ale to była tylko formalność, zby mieć papierek. Nigdy nie wiązałem życia z czymś innym niż muzyka. Nigdy nie musiałem zastanawiać się nad innym zajęciem, bo kiedy był na to czas, ja już miałem swój plan na przyszłość. A teraz kiedy o tym myślę to wiem, że gdyby nie sława, to byłbym nikim.
- Nie byłbyś nikim – powiedziała, zatrzymując się. Stanęła naprzeciw Toma i chwyciła go za obie ręce. – Mam wrażenie, że ty zupełnie siebie nie doceniasz, a nawet nie lubisz. Jesteś dobrym człowiekiem, wspaniałym bratem, założę się, że także niesamowitym ojcem, utalentowanym muzykiem. Bill i mama ubóstwiają cię. Masz wielu przyjaciół i bliskich, dla których wiele znaczysz, więc gdybyś nie był sławny, gdybyś po maturze musiał podjąć pracę, po prostu robiłbyś coś innego. Może miałbyś własny interes, może sprzedawałbyś gitary, może byłbyś… kimkolwiek, ale nie byłbyś nikim. Bo ty na pewno jesteś kimś. I to kimś wyjątkowym. Ja tak uważam – uśmiechnęła się i mocniej splotła jego palce ze swoimi.  
- Dziękuję, Amy. Wiele osób mówi mi, że kto jak to, ale ja nie powinienem mieć problemów z wiarą w siebie, ale tak po prostu jest. W moim życiu wydarzyło się wiele złego. Część z tych rzeczy jest poniekąd spowodowana moją winą. Ciebie lubię i trochę boję się, że jeśli pozwolę sobie na więcej, to znów stanie się coś przykrego – Tom był wyraźnie zażenowany swoimi słowami. Odwykł od otwartego mówienia o uczuciach. Potrafił to tylko przy Scarlett, a teraz jej już nie było, a w jego życiu coraz bardziej zakorzeniała się Amy i czuł się skołowany, bo nie miał pewności, dokąd to wszystko prowadziło.
- Wszystko będzie dobrze – powiedziała z pokrzepiającym uśmiechem na ustach, a jemu, jako pierwsze przyszło na myśl to, że nie zapewniła go, że będzie czekać na dole, by go złapać. To irracjonalne, bo nie myślał o tym od blisko trzech lat. Ciężko mu było uwierzyć, że tak długo nie mówił o miłości, a przecież kiedyś stanowiła jego codzienność. Trochę go to zmroziło. Zdał sobie sprawę, jak długo już miotał się usilnie starając się zacząć od nowa. Te wszystkie banały, którymi karmili się na co dzień, wydawały mu się do cna prawdziwe. Kiedyś wierzył, że tylko Scarlett mogła go ochronić. Chciałby wierzyć teraz, że ktokolwiek był w stanie to zrobić, ale już nie potrafił. Wiara w coś takiego, w coś podobnie mocnego jak to, co łączyło go ze Scarlett równała się jej osobie. Tylko z nią łączyła go miłość tak silna, że aż bolesna. To już przeżył, teraz mógł liczyć tylko na substytut. Ale czy Amy była zamiennikiem? Na pewno nie. Amy była niesamowita, ale jeszcze nie wiedział, kim była dla niego. Dalej się uśmiechała spoglądając na niego swoimi ślicznymi, brązowymi oczami. Wierzyła w niego. Ta jej wiara dodawała Tomowi animuszu. Przy niej czuł się wyjątkowo. Odkąd rozstał się ze Scarlett nie rozmawiał tak z żadną dziewczyną. A Amy potrafiła rozmawiać. Potrafiła słuchać i często słyszała więcej, niż chciał powiedzieć. Ufał jej. Do tej pory ani razu jej nie pocałował. W sumie nie wiedział dlaczego, a teraz uznał, że to był ten moment. Jego dwadzieścia sekund brawury. Podchwycił jej spojrzenie i uśmiechnął się delikatnie. Pochylił się, a ona czekała. Nie odsunęła się. Musnął wargami jej usta. To było miłe. Spróbował jeszcze raz, znacznie odważniej, a ona go nie odrzuciła. Nawet się nie zawahała. Oddała pocałunek. Miała delikatne, miękkie wargi. Aż chciało się je całować, więc robił to. Minęła dłuższa chwila, zanim oderwali się od siebie. Amy była niespeszona, a Tom jakby zaskoczony. Mocniej splótł ich dłonie. Przez dłuższy moment nic nie mówiła.
- Chociaż raz zabrakło ci słów. Zaznaczę to w kalendarzu – powiedział, kiedy znów ruszyli parkową alejką.
- Żebyś wiedział. Nie sądziłam, że kiedykolwiek to zrobisz.
- Dlaczego? – popatrzył na nią uważnie, a Amy wzruszyła ramionami.
- Nie jesteśmy jak jakaś przyszła para. Po prostu rozmawiamy, ja dla ciebie gotuję. Spotykamy się. Nie oczekiwałam, że zrobisz coś więcej, bo ty wciąż nie wiesz, czego chcesz. Jesteś ze mną, ale często tylko ciałem. Lubię spędzać z tobą czas, ale bardziej cenię sobie nasze przyjacielskie rozmowy, niż możliwość krótkiego romansu. Dlatego nie rób niczego, czego nie jesteś pewien, ok? – uśmiechnęła się serdecznie. – Jakkolwiek to zabrzmiało – zaśmiała się, a Tom jej zawtórował. – Choć podobało mi się to, nie powiem – mrugnęła do niego, a Tom pokręcił głową. Bezpośredniość Amy mogłaby zawstydzić niejednego. Bo jak może poczuć się facet, który słyszy od dziewczyny, żeby nie robił, niczego czego nie był pewien? A jemu to się nie wydawało niewłaściwe, bo wiedział, na czym stał. Amy nie rościła sobie niczego i dzięki tej świadomości poczuł ulgę. Nie musiał martwić się tym, że jeszcze się w niej nie zakochał. Bo – po prawdzie – miewał już takie myśli. Zastanawiał się, czy był w porządku wobec Amy, spotykając się z nią, coraz bardziej zbliżając się do niej i nie zakochując się. Lubił ją i nie wiedział co dalej. Cieszył się z tego, że znajomość z nią od samego początku nie wiązała się z żadnymi komplikacjami. Nie kłócili się, nie było między nimi żadnych spięć, ani presji. Każda chwila z nią była przepełniona czymś pozytywnym. Z jednej strony to było najlepsze, co mogło go spotkać, a z drugiej gdzieś w podświadomości czekał tylko na moment, kiedy to się z jakiegoś powodu skończy. A teraz jeszcze usłyszał, że ona nie oczekuje od niego, że się w niej zakocha. Może ona także nie żywiła do niego żadnych głębszych uczuć? Popatrzył na nią. Uśmiechała się delikatnie. Krótkie, blond włosy jak zwykle miała w lekkim nieładzie. Oczu w tej chwili nie widział, ale był pewien, że jak zwykle były radosne. Za to właśnie lubił Amy. Za radość.
*

17. czerwca 2014, Los Angeles – Hotel Sheraton

Dni umykały. Po prostu znikały – jeden za drugim. Wypełniały je spotkania, zdjęcia, wywiady i przymiarki. Scarlett wpadła w wir pracy. Wstawała około szóstej, kładła się nie wcześniej niż o dwudziestej trzeciej. Była zmęczona, kiedy się budziła i jeszcze bardziej utrudzona, gdy zasypiała. Myśli o Jimie wciąż ją gnębiły. Dzwonił dwa razy, ale miała szczęście, mogąc z czystym sumieniem zbyć go nawałem pracy . Raz zrobiła to osobiście, a raz za pośrednictwem Liv, która towarzyszyła jej niemal cały czas. Gin wiedziała tylko tyle, że jeśli siostry nie mogło być przy Scarlett, to musiała towarzyszyć jej sama albo zapewnić jej doborową ochronę. Managerka nie została wtajemniczona w to dlaczego miała być aż tak pilnowana, ale uszanowała prośbę swojej podopiecznej. Gdyby chodziło o to, że nachodził ją jakiś fan, czy ktokolwiek inny, to Gin wiedziałaby, ale ta sprawa była prywatna i nie zamierzała wtajemniczać nikogo z zewnątrz. W ogóle chciała, by wiedziało jak najmniej osób.
Dzięki temu, że miała bardzo dużo na głowie, zamartwianie się zeszło na boczny tor. Była to też dla niej szansa na nabranie dystansu. Wiedziała, z czym musiała się zmierzyć, dostała czas na zaakceptowanie tego, więc w odpowiednim momencie mogła być w stanie przejść do działania. Tak się przynajmniej łudziła.
Georg miał odebrać Shie’a wieczorem. Brat wcześniej nie mógł przylecieć ze względu na obowiązki zawodowe, jednak od ich rozmowy codziennie pisał lub dzwonił upewniając się, czy wszystko było w porządku. O ile w takiej sytuacji mogło być w porządku. Julie wiedziała tyle, że Scarlett mogła być w niebezpieczeństwie i prosiła go o pomoc w cichym załatwieniu tej sprawy. Z dala od mediów. A mama sądziła, że leci na kolejne szkolenie do Quantico. Scarlett miała nadzieję, że te tajemnice skończą się, jak najszybciej.
Premiera singla została przesunięta o dwa tygodnie. Kilka dni jej słabej formy zaważyło na istotnych sprawach. Musiała teraz podwójnie wziąć się do pracy, aby nadrobić straty. Po raz kolejny miała pracować z Davidem LaChapelle. Prywatnie bardzo się lubili, więc udało się jakoś załagodzić sprawę z przesuniętymi terminami. Spotkała się z nim osobiście. Teraz już niemal wszystkie decyzje zostały podjęte, scenografia, kostiumy i aktorzy – wybrani. Tego ostatniego bała się najbardziej. Mężczyzna, który miał towarzyszyć jej w teledysku, został wybrany podczas jej nieobecności. Uczestniczyła w castingu, wstępnie go zaakceptowała, ale teraz nie była do końca pewna, czy zdoła zmusić się do tego, by dotykał ją jakikolwiek obcy facet.
- Wprawdzie nie jestem znawcą kuchni, ale sądzę, że jeśli dalej będziesz tak zamaszyście mieszać ten sos, to zachlapiesz nim cały pokój – z zamyślenia wyrwał ją Javier. Scarlett spojrzała na niego roztargniona, nim dotarł do niej sens jego słów. Siedział naprzeciw niej przy stoliku w części dziennej apartamentu. Miał na sobie sprane jeansy, biały podkoszulek i rozpiętą koszulę z podwiniętymi rękawami. Jego zawsze idealnie wystylizowane włosy były niedbale zmierzwione. Popijał piwo korzenne. Brakowało mu tylko wykałaczki w ustach. Scarlett uśmiechnęła się przepraszająco, wzruszając ramionami. Javier chyba już przywykł do tego, że często odpływała myślami. Zostawiła w spokoju miskę z sosem i tak nie miała czym go doprawić, więc na co jej mieszanie? Musiała zacząć panować nad odruchami.
- Niebawem będzie mój brat. Chciałabym coś ugotować. Mieszkanie w hotelu zaczyna wychodzić mi bokiem, bo nawet nie mogę zabunkrować się w kuchni i zająć rąk lepieniem klusek, czy czymkolwiek.
- Gotujesz, kiedy się denerwujesz? – zapytał z zainteresowaniem, a blondynka potwierdziła skinieniem głowy.
- Kiedy umarł tata, upiekłam tyle ciastek, że mama rozdawała je potem każdemu, kto się nawinął – westchnęła. – Nie wiem, skąd to się bierze, ale gotowanie pomaga mi się uspokoić. Dlatego frustruje mnie brak kuchni w tym apartamencie. Staram się wszystko ułożyć sobie w głowie, ale generalnie to marnie mi idzie – odparła odstawiając miseczkę z sosem obok naczynia z zapiekanką. Zamówiła kolację. Najpierw pomyślała, że wyjdą na miasto, ale potem stwierdziła, że to bez sensu, bo i tak będą czekać na moment, kiedy wrócą do hotelu i będą mogli swobodnie porozmawiać. Zamówiła chyba trochę za wcześnie albo Georg i Shie się spóźniali. Sama już nie wiedziała. Wolałaby sama przygotować kolację dla brata. Nie tylko dlatego, żeby zająć ręce, po prostu lubiła przygotowywać rzeczy, które później smakowały innym. Bill zajadał się zawsze wszystkim, co ugotowała. Głośno i wyraźnie chwalił jej kuchnię. Wpadał na obiad albo kolację, kiedy tylko mógł albo kiedy wiedział, co przygotowywała. Często Tom z prób przywoził ze sobą nadbagaż w postaci braciszka. On sam nie rozgadywał się na temat jej zdolności kulinarnych. Po prostu wiedziała, że mu smakowało. Nie musiał tego mówić, jak wielu rzeczy z resztą. Ale to właśnie jego pochwały najwięcej dla niej znaczyły. I wystarczyło, by powiedział coś w stylu: było pyszne, skarbie i popatrzył na nią w ten swój cudowny sposób, by poczuła się najbardziej w świecie doceniona. Choć… o czym ona właściwie teraz myślała?
- Trochę tego wszystkiego nie rozumiem – odparł po chwili. – Wiesz, że możesz mi zaufać? – zapytał, upiwszy kolejny łyk. Scarlett popatrzyła uważnie na Javiera. Był diablo przystojny. I to było pierwsze, co przyszło jej do głowy. Pytanie: dlaczego myślała o tym akurat teraz? Najpierw cudowny Tom, a zaraz piękny Javier? Chyba miała większe problemy ze sobą, niż sądziła. Przytaknęła.
- Przepraszam. Jestem ci winna wyjaśnienia, ale nie wiem, co mogłabym ci powiedzieć – popatrzyła na niego po trosze bezradnie i po trosze przepraszająco. Naprawdę chciała być wobec niego w porządku i chyba mogła to zrobić tylko wtedy, gdy będzie z nim szczera. – Muszę poukładać te wszystkie rzeczy i mam nadzieję, że Shie mi w tym pomoże. W tej chwili mam przed sobą zbyt wiele niewiadomych.   
- Nie jestem głupi – drążył. – Twój brat jest policjantem i to całkiem niezłym z tego, co mówiłaś. Ostatnio nigdzie nie ruszasz się bez Maxa. Błądzisz, gdzieś myślami. Jesteś bez przerwy czujna. Wydajesz się czymś bardzo przejmować i jestem pewien, że nie chodzi o wasze zerwanie. Dodałem dwa do dwóch. Czy Jim czymś ci groził? – zapytał zmartwiony. Scarlett pojęła, że dla Javiera to musiało wyglądać inaczej niż dla niej. Fakt, nie wiedział o niczym i dzięki temu przy nim zachowywała resztki normalności, ale jego teoria mogła być jeszcze gorsza niż jej własna. Nie chciała, żeby się martwił. Przykryła naczynie z zapiekanką i prędko podeszła do Javiera. Popatrzyła na niego uważnie, zmuszając go by odwzajemnił jej spojrzenie.
- Opacznie to wszystko zrozumiałeś – powiedziała kładąc dłoń na jego przedramieniu. – Wprawdzie czuję się trochę zaniepokojona sprawą z Jimem, ale to nie jest tak, że on mnie prześladuje czy coś. Muszę tą sprawę skonsultować z Shie’em. Potem, kiedy już będę wiedziała, co o tym myśleć, powiem ci. Pomagasz mi, więc zasługujesz na to, by wiedzieć. Nie poradziłabym sobie bez ciebie – uśmiechnęła się blado. Javier sięgnął dłonią do jej policzka i odgarnął z niego blond kosmyk. Delikatnie wsunął go za ucho dziewczyny.
- Zawsze będę dla ciebie – powiedział cicho. – Jeszcze tego nie zauważyłaś? – serce Scarlett zabiło mocniej, gdy uświadomiła sobie, że dystans między nimi niebezpiecznie się zmniejszył. Westchnęła i ucałowała go w policzek. Najpierw rozważała jego aparycję, a zaraz potem czekała na moment, żeby od niego zwiać.
Brawo za zdecydowanie, Scarlett.
 - Wiem i dziękuję ci za to – odeszła do niego i nalała sobie soku grejpfrutowego. Świat mógł się kończyć, ale ona potrzebowała tego napoju jak powietrza.
- Twój brat długo tu zabawi? – podjął po chwili. Scarlett oparła się o tył kanapy i wzruszyła ramionami.
- Na pewno kilka dni. To zależy od tego, jak bardzo będzie musiał mi pomóc.
- A nie będzie wam tu za ciasno? – zatoczył koło butelką od piwa, wskazując na pokój.
- Rozmawiałam o tym z Liv i Georgiem. Saoirse zwolni pokój dla Shie’a. Będzie spała z rodzicami. To duży apartament.
- Wiesz, nie pomyśl, że się wtrącam, ale czy nie byłoby wam wygodniej, gdybyście ulokowali się u mnie? Mieszkam sam i byłbym zadowolony, gdyby moje mieszkanie trochę ożyło. Pracuję ostatnio nad kampanią dla Armaniego, więc wracam późno. Mielibyście dużo miejsca, spokój i wygodę. A ja czułbym się szczęśliwszy wracając do mieszkania, w którym ktoś jest.
- Och, to cudowne z twojej strony, ale nie wiem, co na to moje rodzeństwo. Porozmawiam z nimi, gdy zaznajomię Shie’a z moją sprawą i wtedy podejmiemy jakąś decyzję, dobrze? Nie chcę, żeby czuł się niekomfortowo – uśmiechnęła się wdzięcznie, stawiając szklankę na stoliku.
- Jak tylko zechcesz. Moja propozycja jest zawsze aktualna.
- Dziękuję. Zostaniesz na kolacji? – zapytała zerkając na zapiekankę. Kombinowała, co zrobić, aby nie wystygła za mocno. Koniec końców owinęła naczynie ręcznikiem i włożyła je pod kołdrę. Nie chciała zamawiać po raz drugi.  
- Nie, macie sporo rodzinnych spraw do nadrobienia. Poza tym jestem na dzisiaj umówiony z jednym ze sponsorów. Wyobraź sobie, że przyjdzie z córką – uśmiechnął się cwano, mrugając do Scarlett. Pokręciła głową śmiejąc się pod nosem.
- Tylko jej się tak nie pokazuj – zmierzyła go spojrzeniem. – Bo od razu będzie chciała przejść do deseru, a nawet do wisienki – poruszyła znacząco brwiami, a Javier tylko bezradnie pokręcił głową. No tak, był taki biedny i rozchwytywany, a w dodatku nie umiał odmawiać tym wszystkim pięknym dziewczynom, kiedy go adorowały. I cóż on miał zrobić? Nie mógł łamać im serc odmową. To byłoby takie straszne!
- Proszę cię, mam już przygotowany garnitur z nowej kolekcji. Teraz powinienem nawet spać w Armanim.
- Myślę, że córka twojego sponsora nie miałaby nic przeciwko, gdybyś z całej gamy produktów wybrał tylko perfumy.
- O czym ty myślisz! – niby zgorszony schował twarz w dłoniach, a Scarlett zachichotała. Nie robiła tego od tak dawna, że zupełnie zapomniała, jakie to uczucie. Poczuła się z tym dziwnie. Bo z jednej strony wciąż gnębił ją strach, a z drugiej znów się śmiała. Nie miała pojęcia, jak te obie strony mogły spotkać się po drodze. Ucisk w żołądku wrócił. – Jesteś niepoprawna. Idę od ciebie. Idę! – dopił piwo i z wrodzoną sobie nonszalancją wstał z krzesła. Podszedł, ucałował ją w czoło i zasalutował jej niedbale. – Jesteśmy w kontakcie.
- Zawsze – odpowiedziała idąc za Javierem. Wyszedł, a ona skręciła do pokoju, w którym Liv bawiła się z Saoirse.
- Śmiałaś się – odparła starsza z sióstr, wskazując palcem. – Słyszałam – jej ton był żartobliwie oskarżycielski, ale pełen zadowolenia uśmiech Liv mówił sam za siebie. Scarlett jedynie wzruszyła ramionami siadając obok siostry.

Dwie godziny później, kiedy Saoirse już spała, a rodzeństwo siedziało w salonie po kolacji, Scarlett powoli kończyła swoją opowieść. Powiedziała bratu wszystko: począwszy od znalezienia zdjęcia, aż po ostatnie spotkanie z Jimem i przeszukiwanie mieszkania. Wspomagała się fiszkami, które przygotowała i Liv, która raz po raz dodawała jakieś szczegóły. Czuła się wyczerpana, ale jednocześnie zadowolona z tego, że udało jej się przebrnąć przez to wszystko jeszcze raz. Ze zdumieniem stwierdziła, że było jej łatwiej niż za pierwszym razem. Nie czuła się przytłoczona, a jedynie smutna i nieco rozżalona.
- Coś jeszcze nie daje mi spokoju – mruknęła, starając się po raz kolejny wyciągnąć z tyłu umysłu tą informację. – Chodzi o to, jak się do mnie zwracał. Wiem, że to mnie w pewien sposób niepokoiło, ale nie na tyle, bym to szczególnie zakodowała. Wiecie, o co mi chodzi – machnęła ręką zła, że nie umiała uświadomić sobie tej jednej, na pewno istotnej rzeczy. – Jestem pewna, że coś przeoczyłam. Mam nadzieję, że mnie olśni. Bo czuję, że mam gdzieś lukę – westchnęła. – Poza tym wiesz już wszystko. Nie po łebkach, jak opowiedziałam ci na skypie, ale kompletnie. Wiesz tyle, ile wiem sama – odetchnęła po raz kolejny i upiła solidny łyk piwa. Było gorzkie i niesmaczne, ale tym razem jej to nie przeszkadzało. – Gdybym nie uparła się, co do tego zdjęcia, to pewnie żyłabym w nieświadomości. Nie miałabym pojęcia, że zadaję się z człowiekiem o dwóch twarzach – kolejny łyk. Tym razem się skrzywiła. – Shie, czy nie masz wrażenia, że zrobiłam z igły widły? Bo to mi nie daje spokoju, że może to wszystko wyolbrzymiłam. Może robię dużo hałasu o nic?
- Szczerze ci powiem, że to jest trochę nietypowa sprawa – odparł po chwili. – Nie mogę postawić mu zarzutów tak po prostu. Nawet nie chcę się w to aż tak pakować. To nie jest moja jurysdykcja. Za dużo brudnej roboty i tłumaczeń. Sam nie wiem. Zgłoszenie tego, jako przestępstwa, to ostateczność. Znaczy się, to co robił i robi Jim kwalifikuje się do zbadania przez policję, ale to drugorzędna sprawa. Najbardziej interesuje mnie dotarcie do tego, kim on jest naprawdę. Moglibyśmy wysłać do badania jego dna, ale nie poślę cię tam po raz kolejny. Przeanalizuję to, co mi tutaj zapisałaś, bo brak mi punktu zaczepienia. Mam mętlik w głowie i muszę ułożyć wszystko, co od ciebie wiem – Shie wypuścił głośno powietrze i popatrzył na Scarlett. Miała wrażenie, że trybiki w jego głowie pracowały jak szalone. Shie wszedł w swoją rolę i w tej chwili był policjantem bardziej niż bratem. – Gdyby został aresztowany, to poznanie jego prawdziwej tożsamości byłoby łatwiejsze, ale to też nie jest takie oczywiste. Ta sprawa ma niską szkodliwość społeczną, no chyba, że maczał palce w śmierci tamtego chłopaka. Jednak nie sądzę, skoro prawdziwy Jim zginał podczas strzelaniny, więc zanim doszłoby do tego, że policja zajęłaby się dociekaniem jego prawdziwej tożsamości, to minęłoby sporo czasu, zostałabyś w to wciągnięta i ja też. Chcę spróbować inaczej. Z innej strony – blondynka skinęła głową. W pełni akceptowała plan działania brata, jakikolwiek by on nie był. Chciała po prostu dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. Bez angażowania policji i wzbudzania zainteresowania mediów.
- Zastanawiałam się, kto z mojej przeszłości mógłby chcieć namieszać mi w życiu, ale nic sensownego nie wymyśliłam. Wszystko zaczęło się od zdjęcia, a zdjęcie kojarzy mi się tylko z Mike’em, ale on nie żyje i na tym mój trop się kończy – wzruszyła ramionami. – Bo widzisz, w szkole nie miałam zbyt wielu znajomych. Obracałam się tylko w gronie naszej paczki, a potem jak się przeniosłam, żeby uciec od Mike’a, to trafiłam właśnie do jego szkoły. Czyli z deszczu pod rynnę. Tam trzymałam się tylko z Liv, a jak jej nie było to z kilkoma innymi dziewczynami. Nie spotykałam się wtedy z nikim. Najpierw leczyłam się z Mike’a, a potem poznałam Toma. Nie kojarzę żadnego faceta, który mógłby nie lubić mnie tak, żeby… - zacięła się, bo w sumie nie wiedziała, co mógłby zrobić ktoś, kto miał jej coś za złe. Nie chciało jej to przejść przez gardło, ani nawet przez myśl. – Nie ma żadnych zdjęć Jima sprzed jego serialowej kariery, więc nie wiem, jak wyglądał zanim go tak wystylizowali, ale tak czy siak nie kojarzę jego twarzy z kimkolwiek.  
- Nie wydaje ci się to podejrzane? – Shie przypatrzył się jej uważnie. Kiedy tak spoglądał na nią oczami taty, czasem czuła się dziwnie. Na przykład teraz. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła się winna. A przecież nie miała powodów. Miała wrażenie, że zawodziła tatę nie potrafiąc ruszyć ze swoim życiem, ani uporządkować go samodzielnie.
- Tu wszystko jest podejrzane, Scarlett. Daj mi miejsce, żebym mógł rozłożyć się ze swoimi zabawkami. Pomyślę, ale będziesz musiała mi pomóc, bo jeszcze nie zakodowałem wszystkiego.
- Nie chcesz odpocząć?
- Spałem w samolocie, a poza tym wiesz, inne strefy czasowe – dziewczyna pokiwała głową i zebrała wszystkie swoje fiszki. Podniosła się, a Shie poszedł za nią. Jak się okazało był przygotowany do sprawy bardzo konkretnie. Miał mnóstwo kolorowych karteczek samoprzylepnych i flamastrów. Pomyślał nawet o tablicy korkowej, którą jak się okazało, kupili z Georgiem po drodze. Tak jak mnóstwo innych akcesoriów. Jej brat był wzrokowcem i wszystko musiał sobie rozpisać albo rozrysować. Poprosił, żeby pokazała mu aktualne zdjęcia Jima oraz wszystkich osób zamieszanych w tą sprawę. Miał tu na myśli jej dawnych znajomych, których wypytywała o zdjęcie, a także wszystkich innych, których wymieniła w swojej opowieści. Na samym końcu pokazała mu Mike’a i Serenę. Wszystko to zgrał na pendrive’a, wyszedł i po kilkunastu minutach wrócił z kolorowymi wydrukami. Przypiął wszystkie te zdjęcia do ściany, a konkretniej, to przykleił taśmą samoprzylepną. Potem je podpisał. Dalej przyszła kolej na karteczki. Przymocował je w odpowiedniej kolejności do tablicy korkowej. Poprosił Scarlett o daty w przybliżeniu. To raczej nie miało wielkiego znaczenia, ale skoro robił to po swojemu, musiało być dokładnie. Pracowali tak jeszcze godzinę, może dwie. Scarlett była zupełnie wyczerpana i rozbolała ją głowa. Dochodziła północ, gdy zajrzała do nich Liv.
- Jak wam idzie? – usiadła obok siostry i spojrzała na wszystko, co stworzyli. Wszędzie było mnóstwo zdjęć, kartek i karteczek, na których pozapisywali fakty i skojarzenia. Na tablicy korkowej powstała swojego rodzaju sieć, w której centrum znajdował się Jim.
- Zbieram informacje. Nie doznałem żadnego olśnienia – obrzucił spojrzeniem swoje dzieło. – Jestem pewien jednego: znał was albo osobę, która była z wami blisko. Teraz zastanawiam się, co skłoniło go do zmiany nazwiska – usiadł na krześle naprzeciw dziewczyn. – Ludzie robią to zazwyczaj, kiedy są członkami programu ochrony świadków. Imię i nazwisko można także zmienić, jeśli z jakichś ważnych powodów jesteśmy z nich niezadowoleni albo, gdy nazwisko ma jakieś pejoratywne znaczenie w przenośni lub dosłownie. W takim wypadku to dzieje się w pełni legalnie. Wiecie o tym. Jednak ludzie robią to też poza prawem. Czasem, kiedy je łamią i chcą zacząć od nowa albo kiedy czują zagrożenie i boją zwrócić się do policji albo też kiedy chcą popełnić przestępstwo. Powodów jest wiele. Przeczucie mówi mi, że Jimem kierowało coś znacznie innego. I to nie jest tylko domysł, bo mamy jeszcze tego zmarłego chłopca. Musiał zadać sobie wiele trudu, żeby przejąć tożsamość kogoś faktycznie istniejącego. Łatwiej byłoby, gdyby po prostu kupił sobie papiery na czarnym rynku. To byłoby trudniejsze do wykrycia. Poprosiłem chłopaków, aby przepuścili przez system zdjęcie Jima i sprawdzili, czy aby na pewno nie zaszła jakaś pomyłka. To nie wykazało niczego szczególnego. Czekam na więcej informacji. Więc jednego jesteśmy pewni – Jim nie jest Jimem, ale to wiecie. Poprosiłem o te zdjęcia, bo być może w zestawieniu z twarzami twoich innych znajomych, okaże się znajomy. Znaczy znajomy z przeszłości.
- A czy to, że kupił to nazwisko nie przestępstwem? – zapytała Liv, wpatrując się w twarze dawnych znajomych.
- Jak mówiłem, mógłbym to zgłosić, ale policja zaczęłaby dochodzić, skąd wiem takie rzeczy, to raz. A druga rzecz jest taka, że jeśli Jim poniósłby konsekwencje za bezprawne przywłaszczenie sobie danych osobowych zmarłego, to prawdopodobnie nie mielibyśmy szans powęszyć przy nim – Scarlett na moment wyłączyła się z rozmowy, wpatrując się w zdjęcia i napisy, które teoretycznie mogły powiedzieć jej coś o tym, kim tak naprawdę był Jim Felston. Tam kryła się odpowiedź, ale on jej nie widziała. Ta plątanina słów i obrazów, które znała już na pamięć, nic jej nie mówiła. Czuła się skołowana i zmęczona. Bolała ją głową i była dobita tym, że na dobrą sprawę wiedziała mniej, niż przed przybyciem Shie’a. Chyba liczyła na mały cud, olśnienie, czy znak z nieba. Nic nie nadeszło. Z trudem zgramoliła się z łóżka, na którym do tej pory siedziała i podeszła do ściany. Piekły ją już oczy, a przez to intensywniej wpatrywała się w sieć zgromadzonych informacji. Nie zauważyła, kiedy jej rodzeństwo zamilkło.
- A jeśli ja go wcale nie znałam? A jeśli ubzdurałam to sobie, żeby było mi łatwiej wyjaśnić to wszystko? A jeśli to ktoś zupełnie obcy i nigdy nie dojdę do tego, skąd mnie znał i w jaki sposób zebrał informacje? Może to całe samozwańcze śledztwo jest na nic? Może powinnam zostawić go i po prostu zająć się swoim życiem? – jej głos przepełniony był bezsilnością. Po raz kolejny zwątpiła. Odwróciła się do brata i siostry. Jej twarz wyrażała równie wielkie przygnębienie. Westchnęła ciężko. – Gdybym nie zaczęła czepiać się i drążyć po znalezieniu tego zdjęcia, miałabym święty spokój.
- Nieprawda – odparła Liv. – Głowiłabyś się, o co w tym wszystkim chodziło i miałabyś do siebie pretensje, że nie rozwiązałaś tej sprawy, bo ty zawsze doprowadzasz wszystko do końca. Miałabyś guzik, a nie święty spokój – podniosła się i objęła siostrę ramieniem. – A teraz osobiście położę cię spać. Jutro spojrzysz na te świstki zupełnie inaczej – nie czekając na pozwolenie, poprowadziła Scarlett do drzwi. Odwróciła się, dając bratu znać, że zaraz wróci. Liv czuła, że musiała porozmawiać z nim otwarcie o tym, jakie naprawdę mieli szansę na poznanie prawdy. Scarlett w tej chwili nie była gotowa na wysłuchiwanie, że wcale nie jest tak łatwo poradzić sobie z tego typu sprawą. Liv miała kilka sugestii i musiała omówić je z Shie’em. Bo tego wszystkiego było już zbyt wiele i to rozgrzebywanie przeszłości ciągnęło się zbyt długo.
*

18. czerwca 2014, Loitsche

David po mistrzowsku jeździł rowerem bez dodatkowych kółek. Zdaniem Toma, oczywiście. Specjalnie dla syna odkurzył swój stary rower. Gordon pomógł mu zreperować go nieco, wymienić dętkę w przednim kole i ogólnie go odnowić. Cieszył się z tego nie tylko dlatego, że nie musiał chodzić pieszo za piratującym rowerem synem, ale przede wszystkim dlatego, że spędził z ojczymem świetne popołudnie. Od bardzo wielu miesięcy nie mieli na to sposobności, więc naprawa roweru dla obu okazała się świetnym pomysłem. W końcu to Gordon pokazał mu jak być mężczyzną i to dzięki niemu odnalazł swoją życiową ścieżkę. Zrobił dla niego więcej, niż jego rodzony ojciec. Gdy minęli tablicę z napisem Loitsche, David ostro przyspieszył.
- Ej, ej! Chłopie, bo cię nie dogonię! – krzyknął ze śmiechem. Jego synek wydawał się być w siódmym niebie. – Mama nauczyła cię tak piratować? – chłopak zwolnił i zaczekał, aż tata do niego dołączy. Miał różowe policzki i rozwiane włosy. Tom widział w nim kopię siebie sprzed prawie dwudziestu lat i to wydawało mu się zupełnie niesamowite.
- Z mamą też czasem jeżdżę, ale częściej z Benem. Mama nie lubi jeździć rowerem ze mną, bo nie nadąża. –  Ben? Jaki Ben? Tom nie znał żadnego Bena, a przynajmniej nie kojarzył żadnego Bena z Loitsche. Choć przez tyle lat rotacja ludzi mogła być duża. Zwolnił i zaczekał aż David też nieco zwolni. Nie chciał, żeby synek przewrócił się przez ich rozmowę.
- Kto to jest Ben? – zapytał ostrożnie.
- No, Ben przywiózł mi rower od ciebie. Potem za jakiś czas przyjechał nas odwiedzić, a teraz przyjeżdża często i zabiera mamę na randki – Tom musiał przyswoić tą wiadomość. Gwoli ścisłości – Ben to jego ochroniarz. Zaczął dla niego pracować, kiedy poprosił, by Max i Toby zaczęli ochraniać Scarlett, gdy zaczęła karierę. Wysyłając Davidowi rower, zlecił mu, aby zawiózł go do Loitsche i przygotował do użytku, aby Lena nie musiała nikogo o to prosić. Nie mógł nawet przypuszczać, że to się tak skończy. Nie żeby miał coś przeciwko, ale nie spodziewał się tego.
- Mama lubi Bena? – chłopiec żywo pokiwał głową, przez co o mały włos, a wjechałby w koło roweru Toma.
- Wiesz, tato? – zerknął na niego, a w oczach tego siedmiolatka było tyle powagi, jak jeszcze nigdy.
- Słucham? – zapytał siląc się na uśmiech.
- Odkąd mama poznała Bena, uśmiecha się tak, jak kiedyś uśmiechała się patrząc na ciebie – ta informacja była kropką nad „i”. Tom miał do Leny jedynie sentyment i resztki żalu, ale informacja o tym, że spotykała się z kimś, dotknęła go. Znał Benedikta i wiedział, że to dobry facet, ale i tak ubodło go to, że Lena zaczęła układać sobie życie. Jak widać udawało się wszystkim tylko nie jemu. No i Billowi, ale w tym wypadku można uznać, że to rodzinne. – Jesteś smutny?
- Nie no, co ty. Cieszę się, że mama układa sobie życie, ale zdziwiłem się, bo Ben pracuje dla mnie, a ja nic nie wiedziałem.
- Bo mieszkasz w Ameryce – David zauważył rezolutnie, a Tom nie mógł się nie zgodzić. Przez pobyt w Stanach więcej mu umykało, niż przybywało. Miał tam Amy – okej, ale czy do tego jednego plusa umiał znaleźć kolejne? Na co dzień o tym nie myślał. Mijały jeden za drugim, przywykł do życia w Nowym Jorku, ale trochę tęsknił za domem i takim zwykłym życiem. Czuł, że jego miejsce nie było w pobliżu Upper East Side. Chyba nadchodził czas na kolejną poważną rozmowę z Billem.
- Lubisz Bena?
- Tak. Jest w porządku. Czasem kupuje mi fajne rzeczy, gra ze mną w piłkę albo zabiera na rower. Fajnie z nim jest, ale wolałbym, żebyś to był ty, tato.
- Ja też chciałbym spędzać z tobą więcej czasu synku. Postaram się zrobić wszystko, żebyśmy widywali się częściej – David zerknął na niego i skinął głową.
- Ścigamy się? – zapytał z szelmowskim uśmiechem i zaczął szybko pedałować. Tom odczekał chwilę i wykrzykując, że nigdy go nie dogoni, przyspieszył, ale tak żeby go oczywiście nie prześcignąć.
*

19. czerwca 2014, Los Angeles, Pacific Palisades

Scarlett nosiła się z propozycją Javiera, aż do tego ranka. Jednak ostatnie dwie doby spędzone na krążeniu między hotelowymi pokojami przekonały ją, że warto przedstawić rodzeństwu ofertę Javiera. Shie opierał się najdłużej. W końcu nie znał przyjaciela siostry i taka przeprowadzka wydawała mu się kłopotliwa. Georg także nie był szczęśliwy, ale tkwili w zawieszeniu od dwóch dni i w końcu uznał, że może na świeżym gruncie coś nowego wpadnie im do głów. Prawda była taka, że Scarlett dużo pracowała, a pomysłów na sprawę Jima im nie przybywało. Liv podała bratu do sprawdzenia kilka nazwisk chłopaków, którzy interesowali się Scarlett jeszcze za czasów szkoły, ale to nic nie dało. Wszyscy, poza mandatami za prędkość, mieli czyste konta. Tak więc po poranku pełnym wątpliwości, Shie stwierdził, że było mu obojętne, gdzie mieszkał. Chciał doprowadzić tą sprawę do końca. Georg uznał, że się dostosuje, a Liv, choć nic nie mówiła, cieszyła się z takiego obrotu spraw, bo Javier miał dobry wpływ na jej siostrę. Scarlett powiadomiła go o decyzji rodzeństwa i umówiła się z nim na przeprowadzkę. Takim oto sposobem po kilku godzinach znajdowali się w mieszkaniu z pięknym widokiem na ocean.
Koniec końców nie spodziewała się, że jej rodzeństwo przystanie na tą propozycję, bo Javier był jej przyjacielem, a dla nich kimś zupełnie obcym i mieszkanie u niego  mogło wiązać się z pewnym dyskomfortem. Jednak w hotelu też nie byli u siebie, a ona mogła wreszcie gotować.
Shie instalował się w pokoju, Liv i Georg wzięli Saoirse na spacer, a ona patrzyła na ocean. Javier chwilowo gdzieś zniknął.
Wówczas zupełnie niechcący zadała sobie pytanie: co teraz? Bawiła się w detektywa. Czyniła poszukiwania, dociekała prawdy. Za wszelką cenę chciała dowiedzieć się, skąd Jim miał zdjęcie i dlaczego kłamał, kim był i skąd ją znał? Powtarzała to jak mantrę. Doszło do tego, że dowiedziała się, że sypiała z kimś zupełnie obcym. Z kimś, o kim nie miała zielonego pojęcia, bo pokazał jej tylko maskę. Fałszywą maskę i wszedł w jedną ze swoich ról. Dlatego tym bardziej zrobiło jej się źle, kiedy wymeldowując się z hotelu otrzymała przesyłkę. Były to kwiaty od Jima z dopiskiem: Z każdym dniem szaleję za tobą coraz bardziej, maleńka. Odezwij się. Wszyscy zgodnie uznali, że przez Jima zaczynała przemawiać desperacja. Nie zagłębiała się w to, co napisał. Przebiegła wzrokiem po treści listu i wyrzuciła go.
Stała teraz sama w salonie Javiera i nie miała zielonego pojęcia, co dalej. Naiwnie łudziła się, że Shie od razu znajdzie rozwiązanie. Niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki da jej odpowiedzi, a ona będzie mogła być znów szczęśliwa. A było zupełnie odwrotnie. Z każdym kolejnym dniem stawała się coraz bardziej zmęczona i zniechęcona. Shie starał się, szukał rozwiązań, zadawał jej wiele pytań i uruchomił dla niej swoje kontakty, co nie było takie proste,  ale to wciąż nic nie dawało. Brakowało im katalizatora, który przyczyni się do uruchomienia tej machiny. Brakowało im tego, co siedziało ukryte w zakątku jej umysłu i nie chciało się ujawnić. Bo była pewna, że coś przeoczyła. To ją frustrowało. Napawało złością. Doprowadzało do furii.
Bo spała z człowiekiem, który okłamywał ją od pierwszego dnia. Spała z kimś, kto był wobec niej nieszczery. Spała z nim. Zaufała mu. Dała mu to, co było dla niej tak ważne. A on to wykorzystał zwodząc ją swoją nieszczerością. Gdyby na siłę nie chciała zacząć żyć na nowo, teraz nie zmagałaby się z całą tą niewiadomą. Od początku wiedziała, że Jim nie stanowił materiału na stały związek, a ona nie sprawdzi się w takim luźnym układzie. Jednak łudziła się, wmawiała sobie, że jej to wystarczy, że znajomość oparta na pociągu fizycznym będzie lekarstwem na jej problemy. Okłamywała sama siebie, więc jak bardzo kłamał Jim? Po prostu nie powiedział całej prawdy, tak jak było mu wygodnie, a zatem do kogo powinna mieć tak naprawdę pretensje? Poczuła falę gorąca zalewającą ją od środka. Z trudem powstrzymała mdłości. Odetchnęła. Postarała się skupić myśli. Popatrzyła na ocean. Wiele trudu przynosiło jej nie nienawidzenie siebie. Uciekała od tych myśli, by nie czuć się zupełnie źle ze samą sobą. By nie brzydzić się siebie. Bo poddała pod wątpliwość to, o co zawsze tak walczyła. Nie była pewna, czy wciąż darzyła siebie samą szacunkiem. Usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się i ujrzała brata. Wyszedł z pokoju z pustą szklanką w ręce.
- Myślisz, że Javier będzie miał coś przeciwko temu, abym coś zjadł? – zapytał, zbliżając się do niej. Scarlett pokręciła głową i uśmiechnęła się. Wieczny głód jej brata był świetnym sposobem na zajęcie rąk.
- Na pewno nie, kazał nam czuć się tu jak w domu. Ugotuję ci coś, dobrze? – Shie uśmiechnął się szeroko i objął siostrę ramieniem, gdy szli do kuchni. – Rozmawiałeś z Jul? – zapytała, a brat nie potrzebował większej zachęty, by zacząć mówić. Temat jego żony nigdy się dla niego nie kończył, a ona odetchnęła z ulgą, szykując jedzenie i słuchając o szwagierce i bratankach. Dzięki temu mogła próbować wmawiać sobie, że ją też czeka dobre życie. Kiedyś.
*

22. czerwca 2014, Berlin

Gustav nie bardzo wiedział, skąd Margo wytrzasnęła to miejsce, ale podobało mu się. Przyjemny park, mało ludzi, słońce przebijające się przez korony drzew i śpiew ptaków, gdzieś tam w górze. To było naprawdę miłe popołudnie. Miał wprawdzie wyrzuty sumienia, że to nie on zaplanował dzień jej urodzin, ale przynajmniej wiedział, że była zadowolona, bo zorganizowała wszystko tak, jak chciała. Margo miała zmysł przywódczy i do tego lubiła wskazywać palcem, ołówkiem, widelcem, czy czymkolwiek, co akurat miała w dłoni. Mogłaby być generałem i świetnie wychodziłoby jej to.
Stanowiła sprzeczność. Na przykład teraz. Miała na sobie kwiecistą sukienkę z krótkim rękawem, długą do kostek, rozszerzaną od pasa, z dużymi wyłogami. Była zapinana na guziki od góry do dołu. Sprawiała wrażenie, jakby wyciągnęła ją z lat trzydziestych. Swoje rudawe loki przykryła słomkowym kapeluszem, co sprawiało, że wyglądała jak nie z tej bajki. Ostatnio podcięła włosy, więc jej twarz okalało kasztanowo-rude słońce. Gustav lubił patrzeć na Margo i rozmawiać z nią. Lubił ich niewymagający związek, choć nie był pewien, czy tą relację mógł nazywać „związkiem”. Po prostu byli dla siebie zawsze. Od pierwszego dnia, kiedy Margo zapłakana przyszła do Sophie. To jakieś trzy lata… aż dziwne, że to już tyle czasu. Nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Nie był już nastolatkiem, perkusistą w zespole, cichym marzycielem. Był już dorosły, przeżył wielką miłość i przeogromną stratę. Przeżył złamane serce. A potem pojawiła się Margo i zaczęła prostować jego życie swoim zaraźliwym śmiechem i donośnym głosem, swoim pełnym przekory spojrzeniem i tym, że nie przeszkadzało jej, że był od niej niższy. Naprawiała jego życie swoją energią i wewnętrzną siłą, której w głębi ducha jej zazdrościł. Nie miała pojęcia, że całą swoją osobą z każdym kolejnym dniem bardziej odciągała go od dna. Wyleczyła go. Blizna w jego sercu pozostała, ale Gustav czuł się wyleczony. Margo była niczym plaster. Przy niej nie przejmował się raną. Z nią o niej zapominał. I żył. Po odejściu Caroline nie sądził, że kiedykolwiek będzie jeszcze żyć. A teraz wiedział, że wszystko szło dobrze. Czuł to. Z Margo nie łączyły go żadne fajerwerki. To było dojrzałe i takie… właściwe. Z Margo wszystko było właściwe. Czyż nie tak powinno być?
Popatrzył na nią. Leżał na kocu, z głową na jej udach. Opierała się o drzewo i patrzyła w dal. Znów coś ją martwiło. A Gustav nie lubił, kiedy Margo się martwiła. Wolał, kiedy mówiła bez ustanku, kiedy wybuchała śmiechem albo ciągała go do różnych dziwnych miejsc. Podniósł się i usiadł tak, aby siedzieć przodem do niej. Wśród wałówki, którą przygotowała na ten piknik, to wcale nie było takie proste. Uznał, że może znów myślała o dzieciach? Ostatnimi czasy nie wracała już do tematu swojej bezpłodności, ale może to jeden z tych dni, kiedy najbardziej nad tym ubolewała? Gustavowi było ciężko mówić z nią o tym, bo nie znał sposobu, by jakoś jej pomóc. Na to nie miał lekarstwa. Margo była dla niego cudowna taka, jaka była. Smucił się z nią, ale tak naprawdę, nie umiał wyobrazić sobie, co czuła mając świadomość, że nigdy nie będzie miała własnych dzieci. Jednak od samego początku akceptował ją w pełni i ten fakt niczego nie zmienił. Choć przecież nie byli razem w oczywisty sposób. Nie planowali dzieci, ani wspólnej przyszłości, ale Gustav pod skórą czuł, że Margo stanowiła nieodłączny element reszty jego życia. Tak po prostu.
- Margo? – zapytał cicho, jakby obawiał się, że może zburzyć doskonałość tego miejsca. Popatrzyła na niego i uśmiechnęła się. Sięgnęła po jego rękę i chwyciła ją.
- Julie chciała mi urządzić imprezę, ale to nie jest ten dzień. Te urodziny są dla mnie inne.
- Myślę, że kuzynostwo nie popuści ci jakiejś flaszeczki, kiedy wszyscy wrócą do domu – kobieta uśmiechnęła się i pokiwała głową. Wyglądała na nieco przestraszoną. Miała zimne dłonie.
- Kończę dziś dwadzieścia osiem lat, Gustav.
- Wiem – uśmiechnął się. – Jednak nie wypada wypominać damie jej wieku – odparł podnosząc jej dłoń do swoich ust i ucałował ją lekko.
- Kiedy przyszłam do cioci nie miałam nic. Ona i Scarlett przyjęły mnie z rezerwą. Ty dałeś mi czystą kartę, bo mnie nie znałeś. Lubimy się od tego pierwszego dnia, nie? – Gustav pokiwał głową, przeczuwając, że szykowała się większa przemowa. – No więc, wtedy nie miałam nic. Tylko kilka ubrań w torbie i parę Euro w portfelu. Rodzona matka się mnie wyparła. Zerwałam zaręczyny. Nie miałam pewności, czy uda mi się skończyć studia, ani co ze sobą powinnam zrobić. Wtedy myślałam, że to koniec, a po jakimś czasie zrozumiałam, że to tak naprawdę był mój początek. Skończyłam swoje oba kierunki, a dzięki pracy w Durand Corporation zrobiłam trzeci fakultet, więc mam dobrą pracę i mogę realizować moje pasje jednocześnie, a do tego mam obok siebie najbardziej życzliwych ludzi na świecie. No i mam ciebie – uśmiechnęła się krótko, zerkając na Gustava. – Moje życie jest teraz dobre. Pomimo tego, co przeszłam czuję, że mogę być szczęśliwa, ale nie czułabym tego, gdyby nie ty. Noszę w sobie tą myśl już od jakiegoś czasu i wciąż bałam się, że mnie wyśmiejesz albo będziesz zły, ale na litość boską… kończę dwadzieścia osiem lat i nie powinnam być takim tchórzem – westchnęła i rozejrzała się po parku szukając wsparcia. Za moment znów spojrzała na Gustava. – Dlatego chciałam być dzisiaj z tobą sama. I proszę nie wyśmiej tego, co powiem, dobrze? – zapytała z tak wielką nadzieją wymalowaną na twarzy, że aż poczuł się zakłopotany. Jakby kiedykolwiek wyśmiał jej problemy.
- Czy ja kiedykolwiek to zrobiłem? – zapytał dobrotliwie, ściskając jej lodowatą dłoń.
- No nie, ale wolałam się upewnić. Gustav – zaczęła spoglądając blondynowi w oczy. – Spędzamy ze sobą każdą wolną chwilę, dzielimy się wszystkim, jeździmy razem na wakacje, na spotkania rodzinne, na wycieczki i na zakupy. Zdarzyło ci się kupować dla mnie podpaski albo używać mojej szczoteczki do zębów. Lubimy to samo pieczywo i nie znosimy fety. Pijemy taką samą kawę i kichamy jak najęci od zapachu ostrej papryki. Oboje boimy się horrorów i nie lubimy rozlewu krwi w filmach. Słuchamy podobnej muzyki i w ogóle… łączy nas coś o wiele trwalszego niż niejedno małżeństwo i pomyślałam sobie, że może moglibyśmy spędzić razem dobre życie. Może moglibyśmy wziąć ślub – powiedziawszy to, wydawała się wstrzymać powietrze. Może moglibyśmy wziąć ślub – to chyba były oświadczyny. Spłynęły na Gustava tak po prostu. W sumie, to nie czuł się zaskoczony tą propozycją. Ślub z Margo. Życie z Margo. To wydawało się logiczne. To wskazywałaby kolej rzeczy. Życie z Margo. Tego właśnie chciał? Chciał z nią być od rana do wieczora, od poniedziałku do piątku, od stycznia do grudnia i od teraz na zawsze? Chciał. Tak. Chciał być z Margo. Ta myśl była jak ostatnia część układanki.  Element wskoczył na miejsce i Gustav poczuł się kompletny. Jakby właśnie do tego zmierzał całe swoje życie.
- Tak – odpowiedział uśmiechając się. – Dlaczego nie pomyślałem o tym wcześniej? Przecież to jest to, czego nam potrzeba. Przecież i tak będziemy dla siebie zawsze, więc czemu nie mielibyśmy się pobrać? – Margo odetchnęła i wyglądała, jakby wróciło jej krążenie.
- Serio? Chcesz się ze mną ożenić? Nie przeszkadza ci, że nie dam ci dzieci, że nie kochasz mnie szaleńczo? Że nie kochasz mnie w ogóle? – miała naprawdę ogromne oczy, kiedy tak na niego patrzyła z niepewnością.
- A kto ci powiedział, że nie kocham cię wcale? Czy ty też nie kochasz mnie wcale? – zapytał, a ona uśmiechnęła się. Tak jak tylko ona potrafiła i nie zważając na to, że stratuje jedzenie, przytuliła się do Gustava. A on zamknął ją w mocnym uścisku. W tym momencie poczuł, że wszystko działo się jak trzeba. Poza tym, że to ona oświadczyła się jemu, a nie on jej.
- A kiedy? – zapytała po dłuższej chwili, siedząc na swoim poprzednim miejscu. Kiedy zrzuciła z siebie swoją niepewność, odzyskała humor i zadowolona zajadała rodzynki w czekoladzie.
- Jak najszybciej, nie?
- Jutro rano możemy iść do Urzędu Stanu Cywilnego i zobaczymy, jakie są wolne terminy – Margo uśmiechnęła się znów. – Nie wierzę. Myślałam, że powiesz mi, że zwariowałam, że zepsuję naszą przyjaźń.
- A nie możemy przyjaźnić się jako małżonkowie? Margo, ja nie wyobrażam sobie spędzić życie z kimś innym. Myśl o jakiejkolwiek innej kobiecie przeraża mnie. Caroline kochałem nad życie i ona mi to życie odebrała, a ty… tchnęłaś we mnie coś nowego. Gdybyś zakochała się w kimś innym, pewnie już zawsze byłbym sam.
- Będziemy dobrym małżeństwem, Gustav. A jeśli kiedyś będziesz chciał, żebyśmy się rozstali, to po prostu mi powiesz. A jak chcielibyśmy mieć dzieci, to zaadoptujemy je albo zwrócimy się do surogatki… kiedy rozważałam, czy zapytać cię o małżeństwo, uznałam, że jest wiele możliwości. Czeka nas dobre życie. Z tobą nie może być inaczej – sięgnęła po dłoń Gustava, a on mocno ją uścisnął. To nic, że postanowili wziąć ślub, a jeszcze nigdy nie pocałował jej w usta. Takie rzeczy nie miały znaczenia, kiedy miało się obok właściwą osobę, bo przy niej na wszystko przychodził czas.
*

22. czerwca 2014, Los Angeles, Pacific Palisades

- Opowiedz mi, jak było z tym Mike’em – zapytał Shie, kiedy wszyscy razem siedzieli po kolacji przygotowanej oczywiście przez Scarlett. Blondynka nie spodziewała się tego pytania, choć przecież powinna, bo nie padło do tej pory. A musiało. Serce zabiło jej mocniej i poczuła chłód. Westchnęła, zerkając na Javiera. Mimo wszystko trochę krępowała się opowiadać o swojej pierwszej, naiwnej miłości. W dodatku tak bardzo bolesnej. Starał się nie okazywać ożywienia, jakie wzbudziła w nim ta kwestia. To zrozumiałe, że chciał wiedzieć, bo wciąż miał blade pojęcie o całej sprawie.
Swoją drogą Javier był naprawdę szczęśliwy, że u niego zamieszkali. Początkowo myślała, że zrobił to dla niej, a jej rodzeństwo przyjął na doczepkę, ale cały czas rozpieszczał Saoirse, o ile można było bardziej, często wspominał, jak miło było mu ich gościć i zachwycał się kuchnią Scarlett. Bo jakby nie patrzeć, wszyscy zastawali ją tam najczęściej. Opiekował się nią i dbał, żeby nie zaprzątała sobie myśli troskami. Usuwał się, kiedy rodzeństwo miało swoje „burze mózgów” i nie pytał, kiedy kolejny dzień kończył się coraz bardziej smętną miną Scarlett. Była mu za to bardzo wdzięczna, bo sytuacja w jakiej wszyscy się znaleźli była co najmniej dziwna. Zamieszkali u niego głowiąc się nad owianą tajemnicą sprawą, nie wyjaśniając mu niemal nic. Javier wykazał się wielką wyrozumiałością.
Liv chodziła poddenerwowana. Shie był nieustanie skupiony, a Georg działał jak katalizator. O Saoirse nie wspominając. Wziął sobie niezłą gromadkę na plecy, ale wydawał się być z tego zadowolony. Scarlett zerknęła na brata. mimowolnie ściskając dłonie.
- Wszyscy poza nim byliśmy z jednej szkoły. Samara, Natasha, Christina, Bastian, Alphie, my dwie,  no wszyscy, których już poznałeś z imienia i nazwiska. Sporo nas było. Mike przyłączył się poprzez Alphie’go. Znali się z jakichś warsztatów tanecznych. Mike szybko stał się liderem, bo co tu dużo mówić, był najlepszy i to powie każdy, nawet Liv – na te słowa starsza z sióstr skinęła głową.
- Był piekielnie dobry – potwierdziła z niesmakiem. –  Przed nim nie widziałam nikogo, kto ruszałby się w taki sposób.
- A on był nie tylko dobry, ale też charyzmatyczny i bardzo przystojny – Scarlett kontynuowała. Wciąż miażdżyła sobie palce. Nie umknęło to uwadze Liv.  – No i potrafił czarować, więc nietrudno było zakochać się w nim, a on wiedział, jak to wykorzystać. Dziewczyny lgnęły do niego, a on oczywiście wybierał najładniejsze. Ja wtedy byłam… inna – westchnęła nerwowo. – Shie, widziałeś moje zdjęcia – mówiąc to ponownie zerknęła na brata. – Nie tylko wyglądałam inaczej, ale przede wszystkim zupełnie w siebie nie wierzyłam i uważałam się za niezbyt wartościową. Oczywiście, beznadziejnie się w nim zakochałam, mając świadomość swojej przegranej pozycji. Wodziłam za nim nieprzytomnym wzrokiem, wypłakiwałam się Liv w rękaw i byłam gotowa zrobić dla niego wszystko – wzruszyła ramionami, jakby chciała pokazać, że to nic wielkiego. Jednak drżący głos Scarlett i napięcie, którego nie dało się nie zauważyć, mówiły same za siebie. Liv zaczęła obawiać się, że nim jej siostra skończy opowiadać, to jej dłonie będą kwalifikowały się do włożenia w gips. – Dowiedział się o tym w jakiś sposób i zabawił się mną – ponownie wzruszyła ramionami, ale zaczęła drżeć. – Przez pewien czas zachowywał się tak, jakby faktycznie mnie lubił. Uwierzyłam, że taki chłopak jak on mógł zakochać się w dziewczynie, jaką wtedy byłam. Pozwolił mi na to – dodała cichutko. – Wierzyłam, że mój przeciętny wygląd nic nie znaczył, bo po prostu mnie polubił, bo na to zasłużyłam swoją… służalczością – pokręciła głową, opuszczając ją. – Wtedy też powstało zdjęcie, od którego zaczęła się cała ta afera. To trwało kilka tygodni, a potem zrobił ze mnie pośmiewisko. Powiedział mi przy wszystkich głośno i wyraźnie, że nigdy nie zadałby się z kimś takim jak ja – westchnęła ciężko. W jej głosie dało się słyszeć złość i zarazem bezradność. Nie patrzyła na Shie’a, ani tym bardziej na Javiera. Nie potrafiła. Trzymała zaciśnięte ręce na podołku i skupiła na nich wzrok. Tak było łatwiej. I pomyśleć, że po takim czasie tamte zdarzenia wciąż tak bardzo ją raniły. Wprawdzie nie była już tamtą osobą, ale doskonale pamiętała cierpienie, jakiego przez niego doznała. Pamiętała, jak bardzo siebie nie lubiła, jak mocno czuła się poniżona. Nie tylko w oczach innych, ale przede wszystkim Liv i swoich. Wylała wiele łez, zanim zrozumiała, że to on był nic nie wart, a nie ona. – Ja tak naprawdę go nie znałam. Dopiero po czasie to sobie uświadomiłam. Nie wiedziałam nawet, gdzie się uczył. Był Mike’em, cudownym Mike’em, w którym kochały się dziewczyny, który imponował chłopakom. Niewielu miało pojęcie, że to człowiek o dwóch twarzach. Wszyscy poszli za nim i nikt nie przejął się tym, że odeszłam. W szkole uciekałam przed ludźmi, miałam tylko Liv. I walczyłam wtedy. Walczyłam ze sobą, bo postanowiłam, że nikt nie będzie oceniał mnie przez pryzmat mojego wyglądu. Zaczęłam zabiegać o to, by szanowano mnie za to, kim jestem, a nie jaki mam rozmiar. I to nie stało się łatwiejsze przez zrzucenie kilogramów i noszenie bluzek z dekoltem. Jednak zyskałam pewność siebie i siłę, o której istnieniu wcześniej nie miałam pojęcia. Okazało się, że szkoła do której się przeniosłyśmy, to jego szkoła. Stawiałam mu czoła każdego dnia, podczas każdej lekcji. I czułam satysfakcję, gdy to on zaczął chodzić za mną. To jemu zależało, a ja nim gardziłam. W jego mniemaniu w końcu zasłużyłam na jego uwagę. Byłam wystarczająco ładna i zgrabna, żeby mógł się ze mną pokazywać. To na początku było niegroźne, z łatwością go sprowadzałam do pionu, ale nie odpuszczał i w pewnym momencie zaczął zachowywać się dziwnie. Jakby to, że jego urok już na mnie nie działał, frustrowało go. Zaczął mnie nagabywać, śledzić… jakby miał obsesję. Zaczęłam się go bać. Odgrażał mi się, że jeszcze będę jego, że będę o to prosić, że tak czy siak mnie zdobędzie – drżenie w głosie Scarlett stało się już dla niej niemożliwe do opanowania. Oddychała płytko, skupiając się na słowach i ignorując całą resztę. Shie zerknął na Liv, a ona patrzyła uważnie na siostrę. Była niczym lwica gotowa zaatakować w chwili zagrożenia jej najbliższych. – A potem zdarzył się ten wypadek. Być może to czyni ze mnie złą osobę, ale poczułam ulgę. Nie musiałam martwić się tym, że on jeszcze kiedykolwiek stanie na mojej drodze. Choć chyba nigdy nie zapomnę, jak bardzo nienawidziłam siebie przez niego i to już na zawsze we mnie zostanie – zakończyła swoją opowieść, uświadamiając sobie, że ból, który odczuwała, był także fizyczny. Tak mocno zaciskała ręce, że przecięła paznokciem skórę tuż nad palcem wskazującym. Powoli podniosła wzrok na brata. – Wiele dziewczyn przechodzi nieszczęśliwe zakochania. Nie ja pierwsza, nie ostatnia – starała się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego smutny grymas. Nie chciała wypaść tak żałośnie i załamać się przy pierwszym wspomnieniu Mike’a. Dotąd nie reagowała aż tak emocjonalnie. Napięcie ostatnich dni wzięło nad nią górę i już nie umiała odpowiadać za swoje reakcje. Chciała to naprawić, ale czuła się zbyt słaba, żeby tego dokonać. To straszne uczucie. 
- Nie wiecie, co z nią wtedy się działo – dodała Liv. – To nie brzmi tak groźnie, jak wyglądało naprawdę. On zniszczył ją psychicznie. Scarlett obwarowała się grubym i wysokim murem. Schowała za nim swoje emocje i to było straszne. Straszne dla mnie, bo widziałam, jak bardzo cierpiała. Przywdziała maskę. Wiele rzeczy sobie wmawiała. Na przykład to, że była brzydka albo przesadnie gruba. Fakt, była pulchna, ale nie tak jak ona siebie widzi. Te kompleksy odebrały jej pewność siebie i sprawiły, że stała się nieśmiała. Przez to bardzo łatwo nią manipulował. Po tym, jak z nią postąpił przestała ufać ludziom. Dla nastolatki to jednak trochę za dużo nieszczęścia – Liv znów obrzuciła siostrę spojrzeniem. Była blada. Wyglądała, jakby cała krew odpłynęła jej z twarzy. Miała rozbiegane spojrzenie i całość nie rokowała najlepiej. Obawiała się wybuchu, omdlenia albo jeszcze gorszego. – Wszędzie widziała podstęp, wydawało jej się, że każdy chciał z niej zakpić. Dlatego w nowej szkole nie miałyśmy zbyt wielu znajomych, bo Scarlett nastawiła się negatywnie do świata. Znaczy, do rówieśników, bo nauczyciele za nią przepadali. To skomplikowane. Wszystko zaczęło się zmieniać, jak poznała Toma. Jednak myślę, że postępowanie naszej siostry w okresie po Mike’u i przed Tomem, to temat na długą rozmowę i nie ma sensu roztrząsać tego teraz. – Shie skinął głową.
- Bo chodziło mi o to – podjął – jak wyglądała ta wasza relacja, czy ktoś mógł się jej przyglądać i wyciągać wnioski, które teraz są podstawą do zachowania Jima. Czy może ten Mike miał jakiegoś bliskiego kolegę? Kogokolwiek, kto teraz mógłby kończyć to, co tamten zaczął. Szukam powiązań – starsza z sióstr zastanawiała się dłuższą chwilę, po czym zaprzeczyła. Scarlett odpłynęła gdzieś myślani, jednak wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć.
- On jest dobrym aktorem – dodał Javier, co chwila spoglądając na Scarlett z niepokojem. Musiał martwić się podwójnie, nie wiedząc, o co w tym wszystkim chodzi. Jednak w tym momencie, żadne z rodzeństwa nie myślało o tym, aby opowiadać mu całą historię. Choć być może należało to zrobić. Scarlett, kiedy nie martwiła się Jimem, zastanawiała się, co powiedzieć Javierowi. To także ją trapiło. Dwa dni wcześniej przyznał, że zaczynał domyślać się, o co chodzi, a ona po raz kolejny obiecała mu, że wszystkiego się dowie. Od tego czasu nie podjął tematu. Doceniała jego cierpliwość, ale nie teraz. Teraz czuła, jakby miała rozpaść się na milion kawałków. Ogarniało ją nieznane dotąd uczucie. Było tak silne, że nie potrafiła mu się sprzeciwić. Paraliżowało ją od środka. Odpływała.
- Racja. Widziałem kilka odcinków jego serialu – odparł Georg. – On tam gra człowieka prowadzącego podwójne życie i skurczybyk naprawdę dobrze się sprawdza w roli idealnego synalka i kochasia i jako boss nocnego życia w LA.
- Chyba już nigdy nie będę ci wypominać twojego uwielbienia wobec seriali – powiedziała Liv z delikatnym uśmiechem na ustach. Czułość z jaką patrzyła na szatyna, nie umknęła Scarlett. Miło jej się zrobiło na sercu, gdy widziała ich miłość opierającą się temu całemu paskudztwu, w którym siedzieli razem z nią. Też potrzebowała takiej ucieczki. Teraz czuła się pusta i sama. Wystawiona na uderzenia z każdej możliwej strony. Kręciło jej się w głowie, a dojmujący chłód nie pozwalał jej zebrać myśli. Coś ściskało ją w środku. Coś, jakby strach. Zajmował jej ciało kawałek po kawałku.
- Więc łatwiej mu udawać – skomentował Javier.
- Mike umarł, ale jego duch gnębi mnie zza grobu – Scarlett wtrąciła znienacka, jakby nie słuchała, o czym mówili wcześniej. Miała matowy głos. Kolejny powrót do przeszłości odebrał jej siły, bo nie miała już miłości, która zregenerowałaby je. – Być może nie ma nic wspólnego z Jimem, ale on w tym jest. Nie zniknął. Zaczęło się od zdjęcia i czuję, że jego widomo wróciło – westchnęła. Potarła ramiona rękoma. Między palcami zasychała jej krew, która wysączyła się z ranki.
- Scarlett, on nie żyje – w głosie Liv dało się słyszeć twarde nuty. Popatrzyła siostrze prosto w oczy. Nie wiedziała, co mogłoby nią wstrząsnąć i wprowadzić na właściwy tor. Nie miała już na to pomysłów. – Nie żyje – podkreśliła.
- Wiem, ale czuję jego obecność – jakby na potwierdzenie rozejrzała się po pokoju, po czym zatrzymała wzrok na bracie. Czuła, jak to uczucie zbierało się w niej. – Ta sprawa siłą rzeczy ma związek z nim. Jim musi też go mieć – powiedziała rozedrganym głosem. – Ale wciąż nie mam pojęcia jaki – w tym momencie telefon Javiera zabrzęczał i odbierając, powiedział bezgłośnie, że to jego agent i wyszedł. – Boję się – szepnęła, uświadamiając sobie, że uczuciem, które ją od wewnątrz unieruchamiało, był strach. Poczuła ucisk w żołądku. – Boję się, że Jim ma związek z Mike’em, że to jest jakaś wielka manipulacja, że jak się dowie, że drążę tą sprawę, to będzie chciał zrobić krzywdę mnie, komuś z moich bliskich albo sama nie wiem, że okaże się, że jest naprawdę zły – wyszeptała gorączkowo, czując lęk przed tym, co wypływało z jej ust. Póki nie wyrzekła tego na głos, nie brzmiało tak groźnie. Sądziła, że kontrolowała swoje domysły, a teraz wszystkie strachy otuliły ją jak gruby koc. – Frustruje mnie to, że wciąż nie możemy odkryć, o co w tym chodzi – zacisnęła dłonie w piąstki i uderzyła nimi o swoje kolana. Wydawała się cała drżeć. – Błądzimy po omacku i czepiamy się kosmicznych teorii, nie mając nic lepszego, a czas ucieka. Boję się tego, że nie wiem, kim on jest. To najbardziej nie daje mi spokoju, bo choć próbuję przypomnieć sobie więcej, to nie potrafię. Nie umiem włączyć go do żadnego z etapów mojego życia. Nie wiem, kim mógł być i to mnie dobija, bo wiem, że póki nie połączymy go z kimkolwiek, to nic się nie zmieni. Nie ruszy dalej, a ja chcę, żeby w końcu się zmieniło – odparła żałośnie, wszczepiając palce we włosy. Głos jej się załamał, a oddech stał się bardziej płytki i nierówny. Shie popatrzył na Liv. Była czujna. – Chcę przestać się bać, chcę w końcu zacząć żyć od nowa. Chcę mieć kontrolę nad czymkolwiek, bo teraz wszystko, co robię, wymyka mi się z rąk – rozejrzała się po pokoju, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Chciała siedzieć i wstać, iść i zostać, zamilknąć i krzyczeć. Opanowała ją niemoc. Czuła paniczny strach i wewnętrzny ucisk, jakby coś miażdżyło jej organy. Zaczęła się miotać. – Nic nie jest zależne ode mnie. Nad niczym nie panuję i nie wiem, naprawdę nie wiem, co dalej – mówiła gorączkowo błądząc wzrokiem między rodzeństwem. – Ale przede wszystkim boję się, tak bardzo, bardzo się boję – drżała na całym ciele i wydawało się, że traci oddech. Shie błyskawicznie podniósł się z miejsca, ukucnął przed siostrą i mocno ją przytulił. Liv zupełnie nie wiedziała, co się działo. Nie widziała, by Scarlett kiedykolwiek wcześniej wpadła w taki stan. Wspomnienia o Mike’u musiały mocno wytrącić ją z równowagi, a teraz to wcale nie było trudne, biorąc pod uwagę, że nerwy miała napięte jak postronki.
- Oddychaj, Scarlett – powiedziawszy to, sam płynnie wciągał nosem powietrze i wypuścił ustami. – Oddychaj. To tylko panika. Spokojnie. Oddychaj, siostrzyczko. Jestem przy tobie i ani na chwilę cię nie zostawię – jego głos był opanowany, a ruchy systematyczne, gdy gładził ją po plecach. – No, już. Oddychaj. To mija, ale musisz próbować – Georg wyszedł, żeby Scarlett nie czuła się skrępowana, kiedy już się uspokoi. A Liv siedziała jak na szpilkach na swoim miejscu naprzeciw siostry. Jej wahania nastrojów stawały się coraz bardziej drastyczne. Obserwowała, jak Shie zamknął ją w swoich ramionach, dając jej poczucie bezpieczeństwa i słuchała, jak mówił do niej kojąco, acz stanowczo. Tego właśnie potrzebowała Scarlett – osoby, która da jej poczucie bezpieczeństwa. Być może Javier był tą osobą, ale ona nie chciała go do siebie dopuścić. Dźwigała swój ciężar sama. Nie do końca, bo miała przy sobie rodzeństwo, ale Liv doskonale wiedziała, gdzie leżał problem. I była pewna, że w tym względzie prędko lepiej nie będzie. Scarlett odrobinę się uspokoiła. Tkwiła w objęciach brata sparaliżowana intensywnością lęku, którego właśnie doznała. Był jak kleszcze, które nie chciały puścić. Nie potrafiła określić tego, co się właśnie stało. Nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, co mówiła, ani co się z nią działo. Wpadła w czarną dziurę i ocknęła się dopiero po chwili. Starała się oddychać, ale to nie było już takie proste.
- Kiedy był przy mnie Tom, nawet najgorsze nie było takie straszne – odparła po chwili słabym i zmęczonym głosem. – Przy nim zawsze bałam się mniej, a teraz boję się niemal nieustannie – szeptała, łapiąc krótkie oddechy. – Nie tylko przez Jima. Boję się prawie cały czas odkąd odszedł – rozszlochała się, a Shie tylko mocniej ją przytulił. Odwrócił się do Liv, a ona tylko bezradnie pokręciła głową. Scarlett płakała, a żadne z nich niewiele mogło zrobić. Do pokoju wszedł Javier. Zdziwił się sceną, którą zastał, więc chciał wycofać się z powrotem do swojej sypialni, jednak Liv go powstrzymała. Scarlett targana spazmami płaczu długo nie mogła się uspokoić. Tak, jakby wylewał się z niej cały lęk nagromadzony przez ostatnie tygodnie. Javier był wyraźnie zakłopotany, ale Liv odzyskała zimną krew. Chwilę zastanawiała się, co zrobić. Potem znalazła ziołowe tabletki uspokajające, które od przylotu do Los Angeles miała przy sobie „w razie potrzeby”. Wprawdzie, kiedy je kupowała myślała o sobie, ale teraz przydały się doskonale. Wyjęła dwie, zabrała szklankę z napojem, choć nie wiedziała czyim i podeszła do siostry. Scarlett była już zupełnie spokojna. Wzburzone emocje sprawiły, że opadła z sił. Liv podała jej tabletki i picie.
- To ziołówki, poczujesz się lepiej – ukucnęła przed siostrą i dopilnowała, by je zażyła. – Javier dopilnuje, żebyś zasnęła, a Shie i ja pogłówkujemy. Kiedy się obudzisz postanowimy coś razem, bo tak jak jest teraz dłużej być nie może. Wykończysz się nerwowo, a ja nie zamierzam do tego dopuścić. – brat odsunął się od Scarlett na tyle, żeby Javier mógł wziąć ją na ręce. Blondynka w ogóle nie protestowała. Wpadła w kolejną skrajność. Wtuliła się w kącik szyi szatyna i pozwoliła zanieść się do pokoju. Liv głośno wypuściła powietrze, siadając w miejscu, gdzie poprzednio siedziała jej siostra. Popatrzyła na Shie’a, a on pokręcił tylko głową. Podszedł do okna, pocierając ręką tył głowy.
- Zadzwonię do Juls i bierzemy się do roboty – odparł po chwili i wyszedł z pokoju.

Javier delikatnie położył Scarlett na łóżku w jej pokoju. Zapalił lampkę na nocnym stoliku i zsunął z jej stóp japonki. Patrzyła na niego bez słowa. Sięgnął po skotłowaną w nogach kołdrę i przykrył ją. Omiótł  ją spojrzeniem, nie wiedząc, co więcej mógłby zrobić. Jasne włosy ułożyły się wokół jej głowy niczym aureola. Nie wiedział, czy powinien zostać, czy zostawić ją samą. Postanowił odejść.
- Zostań – powiedziała, nie odrywając wzroku od Javiera. Odwrócił się. – Zachowuję się jak histeryczka, przepraszam. Nie rozumiem samej siebie. Nigdy wcześniej tak nie reagowałam. Raz zanoszę się płaczem, a za chwilę nie potrafię ruszyć palcem albo roznoszę wszystko dookoła. A najgorsze jest to, że nad tym nie panuję – Javier zbliżył się do Scarlett i przysiadł na brzegu materaca.
- Nie przejmuj się tym – odparł ujmując dłoń blondynki. – Twój brat w końcu wpadnie na właściwy trop i wszystko będzie dobrze.
- Jim nie skrzywdził mnie fizycznie  – odparła po chwili. – Nawet nie kłóciliśmy się poza tym jednym razem, o którym ci mówiłam. On myśli, że niebawem się spotkamy i będzie cacy. Wydaje mi się to niemożliwe, że on nie wie i że czeka na mnie, bo tak długo obchodziłam w koło temat tego zdjęcia i jego intencji, że teraz już sama nie wiem, gdzie są fakty, a gdzie moje domysły. Nakręciłam spiralę niepewności i wpadłam w nią. Czy to nie chore?
- Wiesz, gdybyś od razu zwróciła się o pomoc, pewnie byłby trochę inaczej. A jeśli Shie nic nie wymyśli, to zostaje konfrontacja. Nic ci nie szkodzi. Cokolwiek zrobił, prędzej czy później się wyda. – Scarlett westchnęła.
- Opowiem ci jutro. Obiecuję, bo nie będę już czekać na cud.
- Ja będę jutro i pojutrze. Nigdzie się nie wybieram. Najważniejsze dla mnie jest, żebyś odpoczęła.
- Powinnam być z Liv i Shie’em – odparła zerkając w stronę drzwi.
- Powinnaś zasnąć – odpowiedział z troską w głosie.
- Zostaniesz ze mną? – Javier skinął głową. Zdziwił się, kiedy dziewczyna przesunęła się na środek łóżka, robiąc mu miejsce. Puścił jej dłoń i z pewnym wahaniem położył się obok. Najpierw niezbyt blisko, ale przy nim Scarlett wyraźnie się rozluźniła. Leżała na boku, plecami do niego. Przysunął się bliżej, a ona sięgnęła po jego rękę. Przytulił ją. – Dziękuję – powiedziała cicho. A Javier nie potrafił się nie uśmiechnąć. Nie powinien, bo Scarlett cierpiała, a dzięki temu spełniały się jego pragnienia, więc w całej tej sytuacji ta nikła doza egoizmu z jego strony nie mogła zdziałać nic złego. Bo w tym momencie poczuł się szczęśliwy.


Shie krążył po pokoju. Liv siedziała spięta na jego łóżku. Tępo wgapiała się w telewizor, akurat emitowano program Davida Letterman’a z udziałem Scarlett. Występowała, choć trochę nietypowo. Co jakiś zatrzymywał się przed ścianą i analizował zawartość fiszek. Po raz milionowy.
- Słuchaj – odparł w końcu. – Skoro Scarlett czuje, że ta sprawa może mieć związek z tym całym Mike’em, to może sprawdźmy to. Jeśli okaże się, że to ślepa uliczka, to sprawdzimy całą resztę – Liv przytaknęła. – Powiedz mi, co się z nim stało? – wziął krzesło i usiadł naprzeciw siostry.
- Jechał ze swoją przybraną siostrą, mieli wypadek. Z wielką prędkością wjechali w barierkę na ostrym zakręcie, gdzieś w jakimś szczerym polu. Zanim ktoś to zauważył, auto doszczętnie spłonęło.
- A co z nimi?
- To było dziwne. Bo kiedy badali to auto, okazało się, że ich nie było w środku. Kilka metrów od wraku znaleźli krew na barierce, mówili, że Sereny. A niecały kilometr dalej Mike’a. Rodzina wyprawiła im pogrzeb, ale oficjalnie są uważani za zaginionych.
- To dlaczego Scarlett mówiła, że on nie żyje? – zapytał marszcząc brwi.
- Bo ona o tym nie wie. To wyszło na jaw jakiś czas po wypadku, dowiedziałam się zupełnie przypadkiem. Nie mówiłam jej, bo nie chciałam burzyć jej poczucia bezpieczeństwa. Może powinnam… - popatrzyła na brata, ale on już kombinował. Zamyślił się z powrotem nie zwracając uwagi na jej niepewności.
- Nie wiesz, jak ta sprawa się skończyła? – Liv zaprzeczyła. Shie wstał i sięgnął po telefon. Sprawdził godzinę i obliczył różnicę czasu. Potem wybrał numer.
- Berthie? – zagadnął. – Cudownie, że cię zastałem. Mam ogromną prośbę, czy mogłabyś zejść do archiwum i sprawdzić dla mnie jedne akta? – zapytał pokornie. Kobieta po drugiej stronie mówiła do niego dłuższą chwilę. – To dla mnie bardzo ważne. Sprawa osobista – odparł, po czym znów słuchał rozmówczyni. – Chodzi mi o wypadek z dwa tysiące dziewiątego roku. Michael Miller i Serena – zerknął na fiszki. – Serena Torres. Chciałbym, żebyś sprawdziła, z jakim skutkiem została zamknięta ta sprawa – sięgnął notes i długopis, w razie gdyby mogły się przydać. – Tak, poczekam. Nie śpiesz się – zerknął na Liv. Ona westchnęła, podnosząc się z materaca i zajrzała do salonu. Georg rozmawiał z Javierem. Ustalili, że opowie mu wszystko z grubsza. Przynajmniej oszczędzą Scarlett zbędnych emocji. Shie wciąż czekał. Poszła po coś do picia, a kiedy wracała znów popatrzyła na Javiera. Był wyraźnie poruszony. Georg posłał jej przelotny uśmiech. Odpowiedziała mu tym samym. Kiedy wróciła do pokoju, Shie kończył już rozmowę. – Jestem zobowiązany, Bertho. Do zobaczenia – odparł sympatycznie i rozłączył się. Liv postawiła na stoliku szklankę z colą dla niego, a sama upiła solidny łyk. – Mike Miller nie jest uznany za zmarłego. Byli poszukiwani w całych Niemczech, na próżno. On może żyć. Mógł wyjechać, zmienić nazwisko, zrobić karierę. Sam nie wiem, czy to ma sens?
- Mike był gotów zrobić wszystko, aby dostać Scarlett.
- Być może zrobił.
- Shie, to ją zniszczy – wyszeptała spoglądając na brata z trwogą wymalowaną na twarzy.
- Skoro rodzina wyprawiła mu pogrzeb, nie mając większych podstaw, by sądzić, że on faktycznie nie żył, to można by uznać, że chcieli wyciszyć sprawę. Pogrzebali go, powiedzieli światu, że Mike umarł, a on gdzieś w klinice poddawał się operacji. W dzisiejszych czasach można zrobić wszystko, jeśli tylko ma się pieniądze. Nawet mógł zmienić głos za pomocą zabiegu – wyjaśnił, wciąż wpatrując się w fotografie obu mężczyzn.
- To by tłumaczyło Alphie’go, ich wspólne zdjęcie i te wszystkie informacje o Scarlett, które posiadał – pokręciła głową z niedowierzaniem. - Że też nie wpadłam na to wcześniej! Sama pierwsza upierałam się, że on nie żyje, mając w głowie to, że może być inaczej – zaczęła krążyć po pokoju. – Shie, myślisz, że to możliwe? Mógłby mieć aż tak silną obsesję, by udawać zmarłego, żeby zacząć od nowa? Musiałby się zoperować – dodała, podchodząc do brata. Shie odczepił zdjęcie Jima i zdjęcie Mike’a. Powiesił je obok siebie. Przyglądali się im dłuższą chwilę. Liv zadrżała. To nie mogło być prawdziwe. Niemożliwe, żeby zmienił swoją twarz, nazwisko i życie, żeby przespać się kilka razy z jej siostrą, bo zakładała, że o to mu chodziło. O zemstę, nawet jeśli miałaby się nigdy nie dowiedzieć, dopiąłby swego. A może w pewnym momencie powiedziałby jej prawdę? Może miał jakiś chory plan, który skrupulatnie wypełniał? Nie można być przecież aż tak złym. Nie można?
Ilość powielających się szczegółów była zatrważająca. Nos, usta, układ oczu, kości policzkowe. Twarz Jima nieco różniła się od twarzy Mike’a, ale to nie mógł być przypadek. Mike żył? Mike, od którego Scarlett tak długo uciekała, przed którym tak długo się broniła i z którego tak boleśnie się leczyła? Żył i niszczył ją. Nieświadomie, ale po raz kolejny stał się powodem jej nieszczęścia. Liv nie miała pojęcia, jak przekazać siostrze tą teorię. Przecież to było niemożliwe! Mike nie mógł żyć. To nie mógł być on.
- Ludzie są zdolni do bardzo złych rzeczy, Liv – odparł skupiony. Cały czas analizował fotografię. – Musiałbym wysłać je do technika, ale na oko widać podobieństwo.
- Jak my jej to powiemy? – zapytała, mając wielką nadzieję, że Shie wymyśli jakiś cudowny sposób na uniknięcie kolejnych przykrości dla ich siostry.
- Na razie nic jej nie powiemy. Wyślę te zdjęcia znajomemu, zobaczymy co nam powie, a potem przedstawimy jej fakty. W tym wypadku nie możemy mieć niewiadomych, to kwestia zbyt bolesna, żeby się mylić.
- Jak można być tak podłym, Shie? Albo tak ślepym? – skrzywiła się. – Przecież od początku mogliśmy to zauważyć. To moja głupota, bo pięciu lat on dla nas, dla niej nie żył. To wydawało się oczywiste i fakt, że to nie do końca prawda, wyparował mi z mózgu. Jestem głupia. Wierzyć w to, było znacznie wygodniej, bo byłam zbyt zajęta sobą, żeby skupiać się na nim, skoro stał się już mroczną przeszłością.
- Jeśli wykluczy się niemożliwe, to co pozostanie, choćby całkiem nieprawdopodobne, musi być prawdą – zacytował. – Gdyby Scarlett wtedy o tym wiedziała, to nic by nie dało. Tylko częściej odwracałaby się za siebie. Teraz też pewnie nie dostrzegłaby go w Jimie. Praca w policji nauczyła mnie, że każdy szczegół ma znaczenie, bo może odmienić przebieg całego śledztwa. Scarlett wciąż powtarza, że ma coś na końcu języka. To na pewno element łączący Jima i Mike’a. Drobny i łatwy do przeoczenia, żbyt oczywisty, by go wychwycić – Shie popatrzył na Liv. – Teraz właśnie wykluczamy niemożliwe. Mike żyje, zdjął skórę jak wąż i wpełzł w życie naszej siostry. To wydaje się niemożliwe, ale po wstawieniu tego czynnika w równanie, dostajemy klarowny wynik. W tym wypadku rezultatem jest to, że Mike, bez względu na intencje, krzywdzi Scarlett. Jeszcze nie wiem jak, ale znajdziemy sposób, żeby zniknął raz na zawsze.

Scarlett przebudziła się, w pierwszej chwili nie kojarząc, gdzie się znajdowała. Czuła się otumaniona. Nie miała pewności, czy to zasługa tabletek czy sytuacji. Leżała, kodując fakty i zapragnęła znów zasnąć. Niemożliwe. Oddychała głęboko, aby się trochę otrzeźwić i nagle uświadomiła sobie coś.
Maleńka.
Jim mówił do niej per maleńka. Tak jak Tom i Mike. Tom nie miał nic wspólnego z tamtymi czasami, więc na pewno chodziło o Mike’a. Po raz kolejny jego duch odzywał się z przeszłości. Scarlett postanowiła powiedzieć o tym Shie’owi. To niewiele, bo tylko kolejna ścieżka prowadząca do jednej i tej samej osoby. W dodatku nieżyjącej osoby, więc to marny trop. Kiedy wstawała z łóżka przemknęło jej przez myśl, że może Mike miał kolegę, którego wtajemniczył w swoją obsesję na jej punkcie.
Obsesja.
To także wydało jej się znajome, ale nakazała sobie uspokoić się. Zdecydowała, że opowie Shie’owi o tym, co w końcu jej się przypomniało. Jim wykazywał zbyt duże zainteresowanie jej osobą, być może faktycznie miał fioła na jej punkcie? Przeszły ją ciarki. Wzdrygnęła się, sięgając po telefon.
Dwudziesta trzecia osiemnaście. Wsunęła go do kieszeni, a na stopy założyła klapki, które nosiła wcześniej. Działo się to trochę po omacku, ale udało się. Wyszła z pokoju zasłaniając oczy przed światłem. Spała około godziny, a czuła się jak na potężnym kacu. Nikogo nie było w salonie, w łazience słyszała szum wody. Co zmieniło to, że przypomniała sobie, że Jim mówił do niej „maleńka” i że miał na jej punkcie obsesję? Świadczyło to o tym, że był większym świrem, niż sądziła. Nie prowadziło ich donikąd. Bo Mike nie żył i co z tego, że mógł znać Jima. Co z tego, że mogli się kolegować i Jim teraz prowadził z nią jakąś grę w imieniu kolegi? Skoro to i tak nie mówiło im, kim Jim był naprawdę. Pierwsze zadowolenie spowodowane tym, że sobie przypomniała, minęło i znów poczuła się przyparta do muru. Dalej tkwiła w kropce. Otworzyła szerzej drzwi, stając w progu. To, co usłyszała, wmurowało ją w podłogę.

Teraz właśnie wykluczamy niemożliwe. Mike żyje, zdjął skórę jak wąż i wpełzł w życie naszej siostry. To wydaje się niemożliwe, ale po wstawieniu tego czynnika w równanie, dostajemy klarowny wynik. W tym wypadku rezultatem jest to, że Mike, bez względu na intencje, krzywdzi Scarlett. Jeszcze nie wiem jak, ale znajdziemy sposób, żeby zniknął raz na zawsze.

Mike? Mike? Mike?! Jakim cudem Shie mógł sądzić coś takiego? Chciała odpowiedzi, ale przecież nie mógł wyciągnąć go zza grobu. Mike żyje. Jakim sposobem Mike mógł żyć, skoro od pięciu lat uchodził za zmarłego? To wydaje się niemożliwe, ale po wstawieniu tego czynnika w równanie, dostajemy klarowny wynik. Jeśli Jim byłby Mike’em znałby Alphie’go i miałby zdjęcie ich paczki, znałby szczegóły z jej życia. Dlatego denerwował się, gdy pytała o przeszłość i z tego właśnie powodu nie było żadnych zdjęć, zanim zaistniał w mediach. Mike żyje? To nie mogła być prawda. Wykluczamy niemożliwe. Wpadła w jego zasadzkę. Zapuścił na nią sidła. Złapał ją. Dopiął swego. Mike żył. Jego plan się ziścił. Zemsta się dokonała.
Łapczywie zaczerpnęła powietrza, zdając sobie sprawę z tego, że nie oddychała. Liv i Shie odwrócili się w jej stronę, odsłaniając zdjęcia dwóch twarzy. Widywała je codziennie będąc w tym pokoju. Miała je wyryte głęboko w pamięci, a jednak się nie domyśliła. Nie poznała go. Nie była wystarczająco czujna. Te dwa zdjęcia. To było takie oczywiste. Mike żył. Znów stała nad przepaścią. Znów runęła w dół.
- Zabiję skur’wysyna – pisnęła na wpół z płaczem, na wpół z wściekłością. Odwróciła się na pięcie i podbiegła do drzwi mieszkania. Nie miała planu, ani nie myślała co robi. Zaślepiła ją złość i cierpienie. Na szafce zauważyła kluczyki do Kii Javiera. Porwała je i wybiegła z mieszkania. A Shie za nią.

Jeśli wykluczy się niemożliwe, to co pozostanie, choćby całkiem nieprawdopodobne, musi być prawdą.

Najgorsze z niemożliwych właśnie stało się prawdą.

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo