29 listopada 2013

94. Light of hope.

33. miesiąc od rozstania; 5. lipca 2014

- Nie wiem, dlaczego to zawsze ja, ale pójdę po następną kolejkę – odparła Amy, wstając od stolika. Bliźniacy spojrzeli po sobie uśmiechając się pod nosem. Tom opróżnił swój kufel i odsunął go od siebie, dając znak, że się zgadza. Dziewczyna zniknęła w tłumie gości.
- Ta dziewczyna ma lepsze zdrowie niż dwustukilowy chłop – mruknął Bill, sprawdzając telefon. – Gustav napisał, że ślub jest o szesnastej.
- Wyobrażasz ich sobie, jako małżeństwo? – Tom popatrzył sceptycznie na brata. – Gustav chyba wciąż nie do końca przebolał Caroline. A Margo, pomimo tej całej swojej radości, ma w sobie jakiś smutek. Też jest skaleczona. Nie jestem pewien, czy to doby powód do małżeństwa.
- Powiedział facet, który wmawia sobie, że chętnie spędzi resztę życia bez… - zawiesił się na moment szukając słowa. – Kobiety swojego życia – Tom tylko prychnął, nie siląc się na komentarz. – Jeśli chodzi o Margo i Gustava – podjął po chwili. – To sam nie wiem. Oni pasują do siebie. Lubią te same rzeczy, śmieszy ich to samo i wiesz. Margo napędza Gustava, a on ją spowalnia i patrząc na nich z boku, wydaje się, że są mocno związani, ale czy oni się kochają? Nie każdego łączy to, co ciebie i Scarlett. Popatrz na mnie i Rainie. Nasz związek, a nawet nie związek, to były emocje. Jej krzywda uniemożliwiła nam jakikolwiek kontakt fizyczny i ja to przyjąłem, bo kocham ją tak mocno, że nie wyobrażałem sobie, by postąpić inaczej. Sama jej obecność, to że była w tym samym pokoju, wystarczyło, bym był szczęśliwy. Może z nimi jest tak samo? – popatrzył na Toma, a on wzruszył ramionami. Jednak jego uwadze nie umknęło to, że Bill powiedział „kocham”, a nie „kochałem”.
Rozejrzał się za Amy. Powinna była już wrócić, ale nigdzie jej nie widział.
- Może tak jest. Może oni będą najszczęśliwsi spośród nas wszystkich? – nie musiał mówić głośno, że miał na myśli siebie i jego. Bo przecież Liv i Georg tryskali szczęściem na kilometr, Julie i Shie trwali niezmiennie w swojej sielance, Scarlett też ułożyła sobie życie, teraz przyszła kolej na Margo i Gustava. A oni? Bill został ze swoim złamanym sercem, a on? Co tak właściwie czuł i czego tak naprawdę chciał? Skoro nie mógł mieć tego, czego pragnął najbardziej?
- Chcesz tu wrócić po ich ślubie? – Tom po raz kolejny wzruszył ramionami. Billa to wyraźnie irytowało, ale nic nie powiedział. – Ja chyba nie. Rozmawiałem z Shie’em. Mówił, że Laura u nich bywa bardzo rzadko, a Julie wspominała nawet o jakimś jej chłopaku.
- Chcesz powiedzieć, że głównym powodem, dla którego tu przyjechaliśmy była ucieczka przed Laurą? – zapytał z niedowierzaniem, choć przecież domyślał się tego. To całe gadanie o zmianie życia, to tylko pretekst.
- No nie, ale była jednym z powodów, dla których musiałem się zastanowić nad sobą.
- I zastanowiłeś się? Bo zawsze, kiedy zaczynałem ten temat nie reagowałeś najlepiej.
- Sam nie wiem. Kocham Rainie i nie umiem związać się z żadną inną. Najlepszym przykładem są Laura, Beth i ta… jak jej tam było, Joyleen, z którą chciałeś mnie spiknąć.
- Joyleen chętnie uleczyłaby twoje smutki – zironizował, przypominając sobie długonogą blondynkę, najwyraźniej zaprzyjaźnioną z chirurgiem plastycznym, która bardzo starała się wkupić w łaski Billa. Tom był wtedy na tyle wstawiony, że bardzo mocno jej w tym pomagał, a jego biedny, zapędzony w kozi róg brat w końcu wyszedł z lokalu pod pretekstem chęci na papierosa i już nie wrócił. Tom musiał przeprosić niezadowoloną Joyleen i dogonił brata. Najpierw chciał mu zrobić kawał, stawiając przed nim dziewczynę zupełnie nie w jego typie, a potem stwierdził, że może taka przygoda pomogłaby Billowi. Na trzeźwo uznał, że to był średni pomysł.
- Myślę, że szybko znalazła pocieszenie – obaj parsknęli śmiechem. – No, ale sam widzisz. Nie umiem przestać za nią tęsknić. Nie umiem ułożyć sobie życia z kimś innym. Nie wiem, jak długo jeszcze będę czekał, ale wierzę, że kiedy spotkam ją gdzieś przypadkiem, może nawet tu w Nowym Jorku, to dowiem się, że już wszystko okej, że nie uciekają i będziemy mogli zacząć od nowa.
- Myślę, że gdyby były wolne, to wiedziałbyś pierwszy – Tom posłał bratu pokrzepiające spojrzenie, a ten skinął głową. Zmienili się. Wystarczyło spojrzeć na to, jak teraz wyglądali. On wrócił do dredów, Bill ściął włosy na krótko. Takie symboliczne zmiany były ważne. Zwłaszcza, jeśli niewiele potrafili zmienić w życiu. Będąc w Nowym Jorku skupili się na sobie. Cztery raz w tygodniu chodzili na siłownię. Bill brał lekcje śpiewu, on grał, komponował. Zwiedzili wszystkie warte zobaczenia miejsce. Byli nawet na Statule Wolności. Bill obkupił się na tyle, że musiał także dokupić walizki, jeżeli chciał zabrać wszystkie swoje rzeczy. to były wakacje. Inaczej nie można było nazwać tego czasu w Nowym Jorku. Odpoczęli, zatęsknili, teraz mogli wrócić. Tom nie był pewien, jak wiele zmieniło się w nich samych, ale o tym mogli się przekonać tylko po powrocie. W życiu. W starciu z rzeczywistością. Spotykając Laurę. Spotykając Scarlett. Robiąc muzykę. Idąc dalej. Rozejrzał się jeszcze raz. Dostrzegł Amy przedzierającą się przez tłum. Nie miała piw. Dopiero, kiedy zbliżyła się do ich stolika, spostrzegł, że nie była sama. Jej twarz rozjaśniał szeroki uśmiech. Zupełnie jakby przed północą zaświeciło słońce.
- Chłopcy, wybaczcie mi, ale was opuszczę – siliła się na nonszalancję, ale Tom zdążył ją już na tyle poznać, że wiedział, że roznosiło ją od środka. – Poznajcie Neal’a – wszyscy trzej wymienili uściski dłoni. Rozpoznał ich oczywiście, ale wyglądał, jakby miał to gdzieś. I dobrze. Miał około trzydziestu lat, metr osiemdziesiąt wzrostu. Był szczupły i wyglądał na nauczyciela angielskiego. Spoglądał na świat kruszącym serce spojrzeniem i cały wydawał się być ulubieńcem wszystkich. Pomijając fakt, że miał na sobie sweter w kratkę z dekoltem w serek, wydawał się niegroźny. – Zaprosił mnie na kolację, a raczej coś w ten deseń, bo już raczej późno. Także, Tom – zerknęła na niego porozumiewawczo. – Odezwę się. – Wyszli równie szybko jak się pojawili. Tom i Bill wymienili zdziwione spojrzenia.
- Jeżeli zastanawiałeś się, jak rozwiązać sytuację z Amy, to chyba masz odpowiedź – skwitował Bill, ociężale wychodząc z ich boksu. – Idę po to piwo.
*

6. lipca 2014, Berlin

Jessica przysiadła na ławce pod rzucającym cień dębem. Ogród należący do Domu Dziecka, w którym mieszkała, był jedynym miejscem, gdzie mogła znaleźć trochę spokoju. We wszystkich pokojach kręciły się dzieciaki. Maluchy bawiły się w piaskownicy nieopodal, a starsi kręcili się wszędzie po trochu. Otworzyła prowizoryczną, wykonaną przez siebie kopertę. Była ozdobiona wycinankami i kolorowymi napisami. Zrobiła ją mając jakieś osiem lat. Wtedy jeszcze liczyła na to, że ktoś weźmie ją do siebie, ciocia Amanda, Sophie albo wujek Anton. Jednak nikt po nią nie przyszedł. Jedynym śladem po rodzinie jaki miała, była mała paczka, która przyszła do niej przed dwoma laty. Były w niej zdjęcia i broszka mamy. Cieszyła się ze zdjęć, bo zdążyła zapomnieć twarze rodziców. Większość z nich trzymała w pudełku, ale kilka szczególnych schowała do tej koperty. Portret mamy budził w niej najwięcej wspomnień. Olivia Gartner-Hoff była piękna. Miała brązowe włosy, delikatne rysy i szare oczy. Była wysoka, smukła i wyglądała, jakby codziennie rano wychodziła z okładki czasopisma, choć często miała na sobie dresy i luźną koszulkę. Choć… być może Jessica tak ją sobie tylko wyobrażała. W końcu mama umarła siedem lat wcześniej. Następna fotografia przedstawiała tatę trzymającego malutką Jessicę na rękach. To po nim Jessica odziedziczyła urodę. Daniel Hoff był śniady, miał ciemne włosy, brązowe oczy i dołeczki w policzkach. Kolejna fotografia przedstawiała całą ich trójkę. Jessica mogła mieć wtedy pięć lat. Mama trzymała ją za rękę, a ona uśmiechała się ukazując brak górnej jedynki. Nie pamiętała, kiedy zrobiono to zdjęcie. W ogóle niewiele pamiętała ze swojego życia przed zamieszkaniem w Domu Dziecka. Wyjęła kolejne zdjęcie. Nim zdążyła przyjrzeć się twarzy mamy i cioci Amandy, poczuła czyjąś obecność. Podniosła głowę i zobaczyła Mię. Była od niej dwa lata młodsza, ale znacznie większa. Mieszkała w Domu Dziecka od urodzenia i nie lubiła każdego dziecka, które miało jakieś wspomnienia  z domu. A teraz, kiedy zaczynały dojrzewać, nienawidziła każdej ładniejszej od niej dziewczyny. W tym Jessici.
- Słucham? – zapytała, kiedy Mia nie mówiła nic, wpatrując się w nią z wyraźną wrogością.
- Przecież nic nie mówiłam, żebyś musiała słuchać.
- To czego ode mnie chcesz? – zapytała, starając się zatrzymać sympatię w głosie.
- Jesteś głupia, jeżeli myślisz, że oglądanie tych durnych zdjęć coś zmieni. Nikt cię nie chce, Jessica.
- Ciebie też nie, Mia – odparła cicho.
- Nie twój zakichany interes! – warknęła, wyrywając zdjęcia z rąk dziewczyny.
- Oddaj mi to! Sama zaczęłaś – sięgnęła po swoją własność, ale młodsza koleżanka zdążyła się odsunąć. Wsadziła zdjęcia pod pachę, trzymając jedno z nich w rękach. Jessica podbiegła do niej, ale Mia uciekła jej drąc zdjęcie. Pozostałe upadły na trawę, kiedy odbiegała. Wyrzuciła kawałki na trawę i zniknęła w budynku. Jessica bojąc się, że fotografie zostały zniszczone, pozbierała je szybko. Obejrzała je pobieżnie i zebrała kawałki ostatniego zdjęcia. To to, na którym była mama z ciocią Amandą. Włożyła wszystkie kawałki do koperty i ruszyła w kierunku domu. Musiała jak najszybciej posklejać to zdjęcie. Musiała, bo jeżeli wyrzuci je, to straci kolejny fragment swojej przeszłości. A nie mogła na to pozwolić, bo miała jej zbyt mało. Zignorowała kłucie w sercu. Miało biegała, musiała złapać ją kolka. Mocno trzymała kopertę, w razie gdyby Mia chciała ją znów jej odebrać.  Dziewczynki nigdzie nie było, więc pobiegła do swojego pokoju. Powinna na nią donieść, ale czekała na zdarzenie, które doprowadzi ją do ostateczności. Nie lubiła skarżyć. Ułożyła fotografię jak puzzle i znalazła taśmę. Twarz cioci Amandy była przerwana na pół, ale postarała się mocno, żeby po sklejeniu szkoda była jak najmniejsza. Mama na szczęście ucierpiała niewiele. Ostrożnie przykleiła taśmę i przyjrzała się swojemu dziełu. Było dalekie od oryginały, ale przynajmniej w jednym kawałku. Schowała je do koperty, kopertę do pudełka, a pudełko pod łóżko. Żeby Mia nie znalazła go, gdyby trafiła do pokoju Jessici. Cały czas kłuło ją w sercu, więc położyła się na łóżku. Anity, jej rok starszej współlokatorki, nie było. Miała piętnaście lat i ostatnio zaczęła wymykać się z Adamem, jednym ze starszych chłopców. Odetchnęła głęboko i zamknęła oczy. Już nie raz ją tak bolało, więc na pewno to minie. Starała się myśleć o dobrych rzeczach. Próbowała przypomnieć sobie głosy rodziców, wyobrażała sobie, co byłoby, gdyby żyli. A kiedy nie umiała tego zrobić, wyobrażała sobie swoje spotkania ze Scarlett. Bardzo chciała, żeby zostały przyjaciółkami i tęskniła, kiedy nie odwiedzała ich już prawie wcale. W marzeniach chodziły razem do kina, do parku, na ciastko. Scarlett ją rozumiała, a ona bardzo potrzebowała kogoś, kto ją rozumie, bo sama często nie wiedziała, co myśleć. Potrzebowała kogoś, kto jej doradzi. Komu będzie na niej zależało. Potrzebowała rodziców, ale ich już nigdy nie odzyska. Dlatego pragnęła mieć przyjaciół. W szkole lubiła kilka koleżanek. Tu w Domu Dziecka spędzała dużo czasu z Ann Marie, ale ona różniła się od niej i często twierdziła, że Jessica wymyślała albo filozofowała. To podcinało jej skrzydła. Z trudem podniosła się z łóżka i zeszła na dół. W pokoju dziennym nie było nikogo. Usiadła do pianina i zaczęła grać. Odetchnęła i poczuła, że smutki oddalają się. Więc grała dalej. Grała i grała. 
*

8. lipca 2014, Los Angeles, Pacific Palisades

Scarlett zebrała ze stołu ostatnie półmiski i zaniosła je do zlewu. Wprawdzie nie powinna zabierać się za zmywanie w tej eleganckiej sukience, ale chciała jak najszybciej zapakować zmywarkę, pomyć, co trzeba i iść spać. Zdjęła szpilki i zabrała się do pracy. Javier poszedł odprowadzić gości.
To był szalony dzień. Rano dowiedziała się, że w restauracji nastąpiła pomyłka i nie mają rezerwacji, więc Javier poprosił ją, żeby przygotowała kolację dla ośmiu osób. Wzbraniała się rękami i nogami, ale w końcu uległa. Siedziała mu na głowie, więc chociaż tak mogła mu się odwdzięczyć. Dopiero później powiedział jej, że to nie będą zwykli znajomi, tylko Karl Lagerfeld i kilka innych osób ze świata mody. Nogi miała jak z waty, wiedząc, że gotuje dla samego Lagerfelda. Nie była pewna, czy jej zdolności kulinarne były wystarczające na przyjęcie takiego gościa. Javier przyniósł dla niej sukienkę z ostatniej kolekcji. Niestety różową, a konkretnie biskupią, ale i tak miała ogromne opory przed założeniem jej. Była dopasowana, lekko zwężana ku dołowi z dekoltem w łódkę z przodu i odkrytymi plecami. Fason był śliczny i leżała idealnie. Sięgała jej do kolan, więc założyła klasyczne Louboutiny, aby nieco wydłużyć sobie nogi. Włosy upięła w kok, a oczy podkreśliła kreską u góry. Czuła się ładna i uznała, że powinna znów bardziej dbać o wygląd, bo to poprawia jej samopoczucie. Nie do końca wiedziała, jaką miała pełnić rolę tego wieczoru. Kucharki czy gospodyni? Kiedy umówił się na kolację w restauracji, miał iść sam, bo ona kategorycznie odmówiła. Jednak, kiedy okazało się, że zaprosił przyjaciół do domu, nie bardzo miała gdzie się podziać. Tym bardziej, że odprawiła ochronę. A sama nie zamierzała nigdzie wychodzić. Za bardzo się bała. Dlatego, gdy Javier zaczął improwizować, wymyślając kolację w domu i gdy poprosił ją o przyrządzenie jej, nie miała innego wyjścia, jak zostać i towarzyszyć mu. Wiedziała, że był zadowolony i zerkał na nią z dumą, kiedy jego przyjaciele chwalili jej potrawy. Chyba chciał, by pomyśleli, że nieoficjalnie stanowili parę. Nie mówił o tym głośno, ale w jego trosce dopatrywała się o wiele więcej niż przyjazną sympatię. Scarlett czuła się rozdarta, bo potrzebowała go, a z drugiej strony nie chciała go ranić. Zatem powinna odejść, zamieszkać w hotelu, czy gdziekolwiek, żeby nie dawać mu nadziei, ale za bardzo się bała, aby to zrobić. Co jeśli Mike dowiedziałby się, gdzie mieszkała i zrobiłby jej krzywdę? Nie potrafiła znieść myśli o kolejnej konfrontacji z nim. Nie wyobrażała sobie, żeby mogła go znów spotkać, ale wiedziała, że nie rzucił swoich gróźb na wiatr. Wiedziała, że prędzej czy później przyjdzie do niej i będzie chciał się mścić. Dlatego z czystego egoizmu nie wyprowadzała się od Javiera. Przy tym robiła wszystko, żeby nie wysyłać mu żadnych mylnych sygnałów. Zachowywała dystans. Cały czas od ponad dwóch tygodni. Lubiła rozmawiać się z Javierem. Wyczuła, że pomimo mnóstwa znajomych była bardzo samotnym człowiekiem. Zdziwiła się, kiedy okazało się, że skończył ekonomię z wyróżnieniem i sam prowadził swoje interesy. Javier wydawał się ideałem. Wprawdzie jego pewność siebie balansowała na granicy arogancji, ale Scarlett zdążyła już poznać, że to jego sposób na niedopuszczanie do siebie ludzi. To jego szklana ściana. Wszyscy go uwielbiali i wszyscy coś od niego chcieli. Niewiele miał osób, które lubiły go za osobowość, a nie za pozycję w towarzystwie. Scarlett już nie raz zastanawiała się, dlaczego nie potrafiła go pokochać. W ciągu bezsennych nocy zastanawiała się, jakby to było, gdyby byli razem. Jak wyglądałoby ich życie? Czy byłaby szczęśliwa? Czy nauczyłaby się go kochać, skoro już go mocno lubiła? Czasem wydawało jej się, że mogłaby spróbować. Nie bała się go. Nie czuła przed nim lęku. Może dlatego, że tkwił z nią w tym od początku, dobrze się przy nim czuła. Może gdyby związała się z nim, lęk w końcu by przeminął? W trakcie takich nocy, tuż przed zaśnięciem była pewna, że rano powie mu o swoich przemyśleniach, ale za każdym razem, kiedy spotykała go w kuchni, docierało do niej, że to niemożliwe. Czuła się bezsilna i zmęczona swoim strachem, swoimi rozterkami, swoim życiem. Tym, jak mocno przepełniał je smutek. Chciała przyjąć jego wsparcie, ale wciąż coś ją powstrzymywało.
Tego wieczoru uśmiechała się, udzielała w rozmowie, ale nie za bardzo chciała znajdować się w towarzystwie. Pewniej czuła się w samotności albo sama z Javierem. Czuła dyskomfort będąc z innymi ludźmi. Choć to dziwne, bo oni przecież nie byli Mike’em. Oni jej nie skrzywdzili, ale Scarlett nie umiała już ufać ludziom. Ta opcja wyłączyła się w niej w chwili, kiedy została oszukana o jeden raz za dużo. Źle czuła się przy obcych, źle czuła się przy znajomych. Kiedy ktoś dotykał jej przypadkiem dostawała gęsiej skórki. Nie rozumiała tej reakcji. Przecież Mike jej nie zgwałcił, nie skrzywdził fizycznie. Wszystko działo się za jej przyzwoleniem, a nawet z jej inicjatywy, więc dlaczego? Czuła się źle z całą tą świadomością, że Jim to tak naprawdę Mike, ale skąd ten wstręt przed kontaktem z innymi? Potrzebowała rozmowy z doktor Bähr, a do jej powrotu do Niemiec jeszcze tyle dni. Nie potrafiła podołać temu wszystkiemu. Chciała uciec, schować się, ale wiedziała, że teraz nie mogła uciec. Miała przed sobą występ podczas Good Morning America i potem mogła wrócić do domu. Wykonała ogromną pracę przy promocji singla. Była z siebie dumna, bo ostatnie dwa tygodnie przetrwała tylko dzięki samozaparciu. Chciała odpocząć. Chociaż chwilę nie pamiętać i nie czuć. Czasami wydawało jej się, że dłużej nie wytrzyma, ale kiedy budziła się następnego dnia, okazywało się, że mogła. Wstawała rano, wychodziła z mieszkania w towarzystwie Rona i Steve’a, a potem robiła swoje. Uśmiechała się olśniewająco, śpiewała z całego serca, odpowiadała na pytania albo pozowała. I przekonywała się, że potrafiła przeżyć kolejny dzień.  Miała cichą nadzieję, że w domu uda jej się dojść do siebie. Bo skoro czas nie pomagał, to co innego mogło? Skończyła pakować zmywarkę i odkręciła wodę. Zaczęła myć kryształowe półmiski, kiedy w kuchni zjawił się Javier. Podwinął rękawy koszuli i wziął z szafki lniany ręcznik. Mogłoby się wydawać, że mężczyzna o jego prezencji w kuchni będzie wyglądał śmiesznie. Jednak Javier nawet z różową szmatką w ręce stanowił najlepszy okaz stuprocentowej męskości. A ona mieszkała z nim pod jednym dachem i jej to nie ruszało. Czy to nie dziwne?
- To osobliwy widok – odparł, a Scarlett czuła jego wzrok na sobie. To był kolejny argument przemawiający za nim. Nie patrzył na nią źle. Jakkolwiek to brzmiało. Jego spojrzenie nigdy nie sprawiało, że się przestraszyła albo speszyła. Mike czasem tak patrzył, ale wtedy to ignorowała. Javier zawsze patrzył na nią z zainteresowaniem albo zachwytem. – Bosa dziewczyna zmywająca naczynia w sukience od Chanel – Scarlett zerknęła na niego przez ramię i uśmiechnęła się pod nosem.
- Patrz, bo nieprędko doświadczysz takiego widoku. Gdyby to nie były kryształy, to nawet by mi nie przyszło do głowy, żeby pozmywać.
- Wiem, sam powinienem to zrobić, bo ty pomogłaś mi dziś, aż nadto. Dziękuję Scarlett, gdyby nie ty pewnie zamówiłbym jakiś catering na szybko i jestem pewien, że Karl by grymasił.
- Nie ma sprawy, przynajmniej mogłam ci się odwdzięczyć za gościnę. Swoją drogą nie sądziłam, że Karl to taka maruda – Javier błysnął uśmiechem, odbierając od niej ostatnią miskę.
- Wiesz, on przeszedł dużo, jako dziecko i teraz oddaje to sobie z nawiązką przy każdej okazji. To ekscentryk, ale ma dobre serce. Wiesz, stworzył mnie, więc już zawsze będę mu wdzięczny. Nie wiem, gdzie bym był, gdyby nie on. Do dziś nie wiem, co go podkusiło, żeby dać mi szansę.
- Może dostrzegł w tobie swoją samotność – odparła wycierając zlew ściereczką. Javier trawił chwilę te słowa, przyglądając się blondynce.
- Może – odpowiedział, przewieszając ręcznik przez uchwyt piekarnika. – W każdym razie dziękuję. Byłaś gdzieś gwiazdą – uśmiechnął się do dziewczyny, a ona pokręciła głową uśmiechając się pod nosem. Rozlała do kieliszków pozostałe wino i podała mu jeden.
- Kiedy lecisz do Paryża? – zapytała siadając w fotelu w salonie. Podkuliła pod siebie nogi i rozmasowała palce lewej stopy. Javier przysiadł na oparciu sofy.
- W niedzielę.
- Ja mam samolot pojutrze o dziesiątej. Po południu będę miała próbę. Wieczorem chciałam spotkać się z Billem. W czwartek po GMA1 mam wywiad do Cosmopolitana i sesję z Peggy Sirotą. Wieczorem lecę do domu, bo Margo jeszcze nie ma sukienki i czeka z tym na mnie. Nie wiem dlaczego, bo przecież Julie ma świetny gust. Liv też nie skrzywdziłaby jej swoimi pomysłami, a mama to już w ogóle uwielbia skromność, więc znalazłaby na pewno coś ładnego.
- Jesteś dla niej ważna, więc liczy na twoją pomoc.
- To miłe – odparła z westchnieniem i dopiła wino.
- To znaczy, że na razie nie wracasz do Los Angeles. Spotkamy się? – zapytał nieco niepewnie.
- Przecież będziemy w kontakcie – uśmiechnęła się i ociężale opuściła nogi na podłogę. Czuła się zupełnie wykończona. Nie chciała wdawać się w zawiłości związane z jej relacją z Javierem. Odstawiła kieliszek na stolik. – Idę spać, to był długi dzień – poklepała Javiera po ramieniu, zgarnęła swoje szpilki i powoli poszła do swojej sypialni. Nie wiedziała, że mężczyzna odprowadził ją spojrzeniem. Tęsknym spojrzeniem. Nie wiedziała też, że pomimo zmęczenia nie spał tej nocy, myśląc o niej i o tym, jak mógłby ją zatrzymać i sprawić, by go pokochała. Nie miała też pojęcia o tym, że na każde pytanie odpowiadała mu cisza.
*

9. lipca 2014, Berlin

Margo z zadowoleniem odhaczyła kolejny punkt z listy pt. Do załatwienia przed ślubem. Oczywiście wystarczyłoby ją zatytułować Do załatwienia, ale te dwa ostatnie słowa sprawiały jej nieopisaną radość, kiedy na nie spoglądała. Więc czemu miała ją sobie odbierać? Mało spała, niewiele jadła, ciągle gdzieś biegła. Pomimo tego, że nie organizowali tradycyjnego wesela, mieli mnóstwo do załatwienia. Współczuła parom organizującym imprezy z pełnym pakietem weselnym. Odetchnęła sięgając do torebki po wodę. Upiła duży łyk i podała butelkę Gustavowi.
- Mamy menu, zamówiliśmy tort, mamy muzykę, mamy fotografa – wyliczała. – Pojedziemy teraz po obrączki?
- Możemy jechać. Na którą jesteś umówiona na próbną fryzurę? – Margo się skrzywiła.
- Nie rozumiem, dlaczego Julie tak bardzo się na to uparła – mruknęła, sprawdzając godzinę w kalendarzu. – Na szesnastą.
- To spokojnie zdążymy. Może wyskoczymy wcześniej na jakiś obiad?
- Pewnie, jestem już głodna – Gustav przekręcił kluczyk w stacyjce, a silnik Audi zamruczał. Margo włączyła cicho radio.
- Wiesz co? – dziewczyna spojrzała na blondyna. – Chyba o czymś zapomnieliśmy – powiedział z rozbawieniem.
- Matko kochana, co to takiego?! – zapytała robiąc wielkie oczy.
- Nie wybraliśmy świadków.
- Fakt – pacnęła się ręką w czoło. – To taki niezauważalny szczegół, że faktycznie łatwo zapomnieć – Gustav roześmiał się, ale jej nie było do śmiechu. – Francie i Shie? – zapytała.
- Czytasz mi w myślach – odpowiedział, sięgając po jej rękę i ucałował jej wierzch. Do niedawna czułość w ich wykonaniu to było trzymanie się za ręce, klepanie po ramieniu albo przytulanie w trudnych chwilach. A teraz łapali się za ręce, nawet wtedy kiedy to zupełnie nie było konieczne. Gustav obejmował ja ramieniem, całował w czoło albo w skroń, czy po rękach. Uczyli się tej bliskości. Przedwczoraj byli na kolacji, a potem gdy odwiózł ją do domu, to pocałował ją pierwszy raz. Czuła się jak nastolatka na pierwszej randce, a przecież za tydzień mieli wziąć ślub. Choć to chyba było w tym wszystkim najfajniejsze. Uczyli się siebie od podstaw, choć doskonale się znali. Każdy dzień przynosił coś nowego, wiec wspólne życie zapowiadało się na pełne niespodzianek. Nie mogła się doczekać, kiedy razem zamieszkają i zaczną żyć ze sobą tak naprawdę. Będą gotować, czytać książki, słuchać muzyki, chodzić do kina i robić wszystko na co tylko będą mieli ochotę, bo przecież czekało ich całe wspólne życie. Margo miała wrażenie, jakby szykowała się na wielką wyprawę pełną przygód i radości. To może nieodpowiednia postawa, jak na dwudziestoośmioletnią kobietę, ale nie obchodziło jej, czy wydawała się wystarczająco dojrzała, bo w końcu była szczęśliwa.
*

11. lipca 2014, Sacramento

Siedem nieprzespanych nocy. Siedem nieprzytomnych dni. Taki był rekonesans tygodnia, który minął od momentu, w którym Rainie dowiedziała się, że są wolne. Przestała tytułować się w myślach Indią. Znów mogła być Rainie. Choć nigdy nie lubiła swojego imienia, bo uważała je za bardzo smutne, to teraz nie pragnęła niczego innego, niż tego aby każdy nazywał ją jej prawdziwym imieniem. W ogóle nie marzyła o niczym innym, jak to by porzucić pozory życia i zacząć na nowo. Po raz ostatni. Rainie chciała przekonać się, kim tak naprawdę była. Bo przez to jak żyła, nigdy się tego nie dowiedziała. Była skrzywdzonym dzieckiem, potem kobietą i matką. Przez chwilę czuła się kochana, a jeszcze później, co kilka miesięcy stawała się kimś innym. Te skrawki życia, które wiodła, nie pozwoliły jej poznać siebie. Kim była teraz Rainie Everett? Kim była tak naprawdę?
Drzwi mieszkania trzasnęły, plecak huknął o podłogę. Candy wróciła. Weszła do kuchni nachmurzona. Nalała sobie soku i usiadła za stołem. Rainie odwróciła się od okna w stronę córki i czekała. Teraz, kiedy Candy dorastała, musiała nauczyć się, jak z nią postępować. Choć początki były trudne. Sama nigdy nie przechodziła przez ten tak zwany „trudny okres”. Nie zdążyła, bo nim się obejrzała, to już musiała dorosnąć do roli matki. Nie miała czasu na humory. Dlatego teraz uczyła się razem z Candy, jak zapanować nad burzą hormonów.
- Pokłóciłam się z Charlie – burknęła po chwili. Odgarnęła z twarzy krótsze kosmyki i popatrzyła na mamę. Rainie opierała się biodrem o parapet, ręce splotła pod biustem. – Ona sądzi, że mnie interesuje Jamie. Wyobrażasz sobie? Przecież nie raz mówiłam jej, że on jest dla mnie jak kolega. Jak rano poszłyśmy do parku, to on też akurat był i powiedział mi „cześć”. Rozpętała mi przez to piekło. Miałam ochotę wrócić bez plecaka, ale mam tam płyty i nie mogłam ich zostawić u niej w domu.
- Charlie jest despotyczna. Pewnie jest zła, że Jamie nie zwrócił na nią uwagi, tylko na ciebie – Ranie odparła ostrożnie.
- No, bo oni nie mają w ogóle zajęć razem. Ona go poznała przeze mnie i zamiast zagadać po ludzku, to się wścieka, że on jej nie zauważa. Zupełnie jakby miała dziesięć lat – skrzywiła. Jakby to była tak bardzo odległa przeszłość. Rainie wydawało się, że jej córka wciąż była małym, nieporadnym dzieckiem. Trudno przyswajała fakt, że to już nastolatka. – W ogóle wkurza mnie to, że ona wciąż gada o chłopakach. Kayla o ciuchach i chłopakach, a Debbie i Megan stoją w ich cieniu. Co z tego, że się stawiam, jak potem wychodzą takie sytuacje. Lubię je, ale czasem to ponad moje nerwy, mamo – powiedziała zrezygnowana.
- Ja myślę, że ostatnio spotykałyście się zbyt często. Dacie sobie luzu jakiś czas i wszystko wróci do normy.
- Nie wiem. Na razie mam dosyć – uniosła ręce w poddańczym geście, wychylając się nieco do tyłu i z głowy spadły jej okulary. – Kurczę! – warknęła.
- Zjemy coś? – zapytała chcąc zmienić temat na mniej drażliwy.
- Może być. Nic nie zjadłam na mieście przez ta kłótnię.
- Mam pieczarkową od wczoraj i mogę zrobić naleśniki.
- A może zupa i pójdziemy na lody? – zapytała zerkając na mamę anielskim wzrokiem. Złość momentalnie z niej wyparowała. Tak to już teraz było. Przychodziła burza z piorunami, a potem Candy była dalej sobą.
- Niech ci będzie, na uleczenie strat moralnych – dziewczynka uśmiechnęła się radośnie i podeszła do zlewu, żeby umyć ręce. Nakryła do stołu, a Rainie podgrzała zupę. Jadły przez chwilę w milczeniu. Zapatrzyła się przez okno, nie wiedząc, że była obserwowana przez córkę. Candy doskonale zdawała sobie sprawę z tego, dlaczego mama była taka zdołowana przez ostatni tydzień. Nie przestała kochać Billa. Chciała do niego wrócić, ale bała się, że on ułożył sobie życie, bo w brukowcach pojawiły się zdjęcia jego, Toma i jakichś dwóch kobiet. Byli od dawna w Nowym Jorku i obawiała się, że został tam dla jakieś dziewczyny. Nie musiała tego, mówić, żeby Candy się domyślała. Sama miała takie myśli. Bez wahania zostawiłaby życie w Ameryce, gdyby tylko miała cień pewności, że Bill wciąż je kochał. A te kobiety, brunetka i blondynka, były bardzo ładne. Bo gdyby już ich nie chciał, to Candy wolała zostać w Sacramento, bo w Niemczech bez niego byłoby jej zbyt smutno.
- Mamo, co robimy z tą naszą wolnością? – zapytała po chwili. – Męczy cię to, że możemy wrócić i nie wiesz, czy powinnyśmy. – Rainie patrzyła przez moment na córkę spod uniesionych brwi. Za każdym razem zaskakiwało ją to, jak dobrze potrafiła odgadnąć rzeczy, o których ona tylko myślała.
- A co chciałabyś, żebyśmy zrobiły? – zapytała odkładając łyżkę.
- Spakujmy się, kupmy bilet do Berlina, zapytajmy Billa, czy wciąż nas kocha i upewnijmy się, czy jest tam dla nas miejsce, a jeśli nie, to wróćmy tu albo gdziekolwiek. W każdym innym miejscu będziemy same, mamo. Może znajdę koleżanki albo wrócę do tych. Może ty będzie też je miała albo jakiegoś chłopaka, ale to tam mamy rodzinę. Bill, Tom, Scarlett, Sophie, Simone, Liv, Georg, oni wszyscy. To nasza rodzina i jeśli do nich nie wrócimy, to chyba nigdzie nie będziemy czuć się jak w domu – powiedziała cicho, a Rainie wpatrywała się w córkę szeroko otwartymi oczami. Dojrzałość jej córki była ponadprzeciętna. Czasem przerażało ją to, że jej dziecko wie i rozumie tak dużo.
- Chciałabyś po raz ostatni zmienić nazwisko, spakować się i wrócić? – zapytała.
- A po co nam ta wolność, jeśli przeżyjemy ją same? – Rainie, choć poruszona, uśmiechnęła się.
- Tak po prostu?
- Mamo, czasem mam wrażenie, że to ja mam trzynaście lat, tylko ty. – Candy wywróciła oczami, a Rainie się roześmiała. Słowa córki przyniosły jej ulgę. Zmusiły do pozwolenia sobie na to, by marzyć o powrocie. Bo właśnie to spędzało jej sen z powiek. Pragnienie powrotu i świadomość tego, że to niemożliwe. Bill miał ułożyć sobie życie. Wedle tego, co pisały gazety, znalazł sobie kogoś. Jednak na żadnym zdjęciu nie wyglądał na szczęśliwego. Nieraz się śmiał, ale ten uśmiech nie sięgał jego oczu. Więc czy istniało prawdopodobieństwo, że wciąż coś do niej czuł? Czy powinny rezygnować z tego, co miały i po raz kolejny wywrócić swoje życie do góry nogami?
- Chciałabyś porzucić koleżanki, szkołę, to co teraz mamy i bez żadnej pewności, że nam się uda, polecieć do Niemiec?
- Tak – dziewczynka odpowiedziała bez wahania.
- Wiesz, że Billa może tam nie być, że może ułożył sobie życie, że może będziemy musiały wrócić tu albo polecić gdzieś indziej, żeby znów zacząć od nowa?
- Tak – powiedziała uśmiechając się do mamy. – Ja o tym myślę tak samo dużo jak ty. Jakoś nie umiem tu żyć, odkąd wiem, że możemy wrócić do domu – wstała od stołu i stanęła za plecami Rainie. Przytuliła się do niej. – I chyba nawet trochę sprowokowałam Charlie do kłótni. Nie chcę, żeby za mną tęskniły, jeśli wyjedziemy.
- Candy… - blondynka odwróciła się do córki. – Ja nie chcę, żebyś zawiodła się, jeśli to się nie uda.
- Mamo, zawiodłam się już tyle razy, że jeden w tą czy w tą nie zrobi mi różnicy. A ja już wymyśliłam, co zrobimy, jeżeli Bill powie, że nie ma dla nas miejsca w jego życiu.
- Co takiego zrobimy? – zapytała z czułością. Czuła, jak wzruszenie ściskało jej gardło. Candy była taka pewna siebie. Nie chciała zniszczyć jej marzeń, ale bała się, że tak będzie. Jej córka zaczynała swoje życie od nowa już tyle razy, że w końcu mogła stracić poczucie przynależności gdziekolwiek. Rainie nie chciała, by już zawsze prowadziły nomadzki tryb życia.
- Jeżeli okaże się, że Bill już o nas zapomniał, to przeniesiemy się do Londynu.
- Do Londynu? Dlaczego akurat tam?
- Bo Amerykę zwiedziałyśmy wystarczająco, a tam też się mówi po angielsku, więc nie musiałybyśmy uczyć się języka. A ja nie chcę mieszkać w Niemczech, jeżeli będziemy mieszkać dalej same. Za dużo kojarzy mi się z Hansem. – Serce Rainie biło, jak szalone. Ono już podjęło decyzję. Egoistyczną decyzję. Rozum wciąż bronił się przed tym, czego tak pragnęła. Jednak Candy miała rację. Nie mogły być szczęśliwe, wiedząc, że on być może wciąż na nie czekał.
- Córeczko, obiecuję ci, że to nasza ostatnia ucieczka – wyszeptała, a Candy mocno się do niej przytuliła. – Obiecuję, że ostatni raz zaczynamy od nowa.
- Mamo, zadzwonisz do Grega? – zapytała z nadzieją w głosie. Rainie pokiwała głową. Córka pobiegła po jej komórkę, a ona drżącymi rękoma wybrała jedynkę. Grega Armstronga miała na szybkim wybieraniu. Odebrał po trzech sygnałach. I wtedy znów wszystko się zaczęło.
*

14. lipca 2014, Berlin

Podczas ceremonii Margo i Gustav cały czas patrzyli sobie w oczy. Ona miała na ustach rozanielony uśmiech, a on nieprzytomny wyraz twarzy. Wyglądali, jak zupełnie inni ludzie, którzy dotąd kryli się w tej pragmatycznej, skrytej dwójce. W urzędzie spędzili niecałą godzinę. Shie podał obrączki, Francie trzymała bukiet Margo. Był ze stokrotek. Kierowniczka złożyła im życzenia i polał się szampan. Margo wyglądała cudownie w prostej, białej, lekko dopasowanej sukience, którą kupiły ze Scarlett. Sięgała jej kolan, była bez rękawów, z niewielkim, okrągłym dekoltem dodatkowo rozciętym na środku aż do linii piersi. Skromna sukienka i płaskie baletki, nieco niwelowały różnicę wzrostu między parą młodą. Mama Gustava miała wilgotne oczy, a Margo udawała, że nie odczuwa braku swojej. Obiad upłynął w miłej, rodzinnej atmosferze. Panna Młoda często wybuchała śmiechem, a Pan Młody patrzył na nią z radością wymalowaną na twarzy. Choć miało nie być wielkich tańców, to właśnie Gustav pierwszy wyciągnął żonę na parkiet i prędko z niego nie zeszli.
Scarlett siedziała przy stoliku z mamą, Liv, Georgiem i Saoirse. Czuła się swobodnie, bo stolik przy którym siedział Tom, Bill i Shie z rodziną był nieco od nich oddalony. Widziała go w urzędzie, ale nie mieli okazji, aby się przywitać. I dobrze. A potem zobaczyła go na parkiecie, kiedy tańczył z Margo i Francie. Została na chwilę sama, bo jej siostra okupowała parkiet ze swoim lubym, a mama zajęła się Saoirse. Mogła przyglądać się wszystkim. Ostatni raz w pełnym składzie spotkali się na jej dwudziestych urodzinach. Dziś ten dzień wydawał się jej oddalony o całe dekady.
- Co tak siedzisz? – Bill pojawił się znikąd i dosiadając się do niej, ucałował ją w policzek. Wzruszyła ramionami.
- Moje towarzystwo mnie opuściło.
- Więc oto jestem – odparł z uśmiechem. – Ładnie wyglądasz. Zmieniłaś się odkąd widzieliśmy się po raz ostatni – dodał.
- Dziękuję. Skróciłam włosy – odparła, chowając kosmyk za ucho. Systematycznie skracała włosy, aby pozbyć się tych farbowanych. Simon podsyłał jej wciąż nowe odzywki i zalecał różne zabiegi, aby przywrócić dobrą kondycję jej naturalnemu kolorowi włosów. Kręciły się jak dawniej i wyglądały całkiem przyzwoicie. Jej blond był o kilka tonów ciemniejszy, ale to normalne po tylu latach farbowania. Długo zastanawiała się, co założyć na ten nietradycyjny ślub. Nie chciała się zbytnio wystroić, ani tym bardziej zbagatelizować wagi tego wydarzenia. Dlatego zdecydowała się na jasnozieloną sukienkę z matowej tafty. Miała szerokie ramiączka, a od pasa w dół była poszerzana na kształt litery A, sięgała Scarlett do połowy uda. Włosy spięła w węzeł tuż nad karkiem. Na szyję założyła naszyjnik, który dostała od Toma po urodzeniu Liama. Liv przygadywała jej, że to rubinowe serce oceanu. Dopasowała do niego delikatne kolczyki. Jasna zieleń i mocna czerwień, to dosyć kontrastowe połączenie, ale podobało jej się. Wyraźnie podkreśliła oczy, usta pociągnęła szminką w kolorze pudrowego różu. Do tego dobrała czarną kopertówkę i klasyczne szpilki Christiana Louboutina. Wprawdzie nie dogadała się z mamą w kwestii ubioru i obie miały zielone sukienki, ale ta mamy była raczej oliwkowa, więc nie wypadły aż tak źle. Jednak podobała się sobie. Włożyła dużo trudu w to, aby ładnie wyglądać. W sobotę opowiedziała wszystko mamie, Julie i Margo, bo nie chciała mieć już przed nimi tajemnic. No i przede wszystkim pragnęła wytłumaczyć wyjazd Shie’a. Sophie podejrzewała, że działo się coś niedobrego, jednak nie spodziewała się takiej niespodzianki. Nie ona jedna. Od tego czasu mama bacznie ją obserwowała. Nie ukrywała swojego kiepskiego nastroju, ale nie chciała dawać powodów do zmartwień. Zwłaszcza w tak radosnym okresie. Umówiła się na wizytę z doktor Bähr, więc nieco się uspokoiła. Była w kontakcie z Javierem, pomagała w dopięciu ostatnich szczegółów związanych ze ślubem i musiała przyznać, że ogólnie czuła się lepiej, niż w Los Angeles. Nie miała czasu na myślenie.
- Dlaczego jesteś smutna? – zapytał nie siląc się na dalsze grzeczności. Brakowało jej spostrzegawczości i bezpośredniości Billa. Brakowało jej ich rozmów i tego, że bardzo wiele rozumiał. Chciała mu o wszystkim opowiedzieć, ale to wiązało się z tym, że podzieli się tymi nowinami z Tomem. Nie odbierała tego jako cos złego, ale jako oczywistość. Nie chciała, żeby Tom wiedział o tej porażce. Nie chciała, żeby wiedział, że tej obietnicy też nie zdołał dotrzymać. Nie chciała, by ktokolwiek litował się nad nią. Wiedzieli ci, którzy musieli. Od powrotu do Berlina miała przy sobie cały czas Toby’ego i Maxa. Roy i Steve zostali w Stanach. Z nimi za plecami czuła się lepiej.
- Jestem? – udała, że nie wiedziała, o co chodziło, ale Billa nie dało się tak łatwo oszukać. Spojrzał na nią w taki sposób, że nie miała wątpliwości, że nie zamierzał odpuścić jej odpowiedzi. Brakowało jej jego troski.
- Tęskniłam za tobą – odparła, mając resztki nadziei, że da się odwieść od tematu. Bill prychnął.
- I dlatego jesteś smutna? – zerknął na nią z ukosa, a Scarlett przewróciła oczami.
- Tak, bo zwiałeś z Nowego Jorku, nim zdążyłam tam przylecieć. Powinnam się obrazić.
- Jasne, jasne. Rozmawialiśmy o tym i wtedy nie wydawałaś się śmiertelnie stęskniona. – Jednym z prezentów Billa dla Młodej Pary była karta z życzeniami wypisana przez Larsa Ulricha – perkusistę Metallici. Biorąc pod uwagę fakt, że miał na załatwienie tego tylko kilka dni, można uznać, że dokonał cudu. Znajomości Davida też.
- No dobra, no – uśmiechnęła się. – W sumie dobrze wyszło, bo wszystko mi się przedłużyła i z sesji jechałam prosto na lotnisko. Wracacie jeszcze do Nowego Jorku?
- Nie – pokręcił głową. – Zrozumiałem, że nawet na Przylądku Dobrej Nadziei nie znajdę tego, czego szukam. Czas wrócić na ziemię i pogodzić się z tym, że ona nie wróci. Od września zaczynamy przesłuchania do DSDS2.
- Inaczej sobie to wszystko wymarzyliśmy, co? – zapytała siląc się na pokrzepiający uśmiech. To co mówił Bill, był bardzo smutne, bo oznaczało, że nie tylko ona miotała się, nie mogąc znaleźć swojego miejsca na ziemi.
- Nie spotykasz się już z Felstonem? – zapytał, przyglądając się jej z uwagą. Zaprzeczyła ruchem głowy. Rozmowa o tym człowieku, to ostatnie czego chciała. – A Fontaine?
- Bardzo mi pomaga, to cudowny przyjaciel – odparła bez emocji.
- ja też jestem twoim przyjacielem – obruszył się. Najwyraźniej Bill nie czuł się dobrze z tym, że znajdował się na jednej „półce” z człowiekiem, którego wciąż obwiniał za rozpad jej związku z Tomem.
- Bez obaw. Ciebie kocham bardziej – uśmiechnęła się, a Bill jej zawtórował.
- Idę zapalić, chcesz? – zapytał, podnosząc się z miejsca.
- Może potem – odpowiedziała. Bill odszedł, a Scarlett dalej przyglądała się tańczącym parom. Popijała białe wino. Sala tej restauracji była bardzo kameralna, co idealnie nadawało się dla małej liczby gości. Julie pomogła Margo wybrać dekoracje, a w zasadzie zajęła się nimi od podstaw. Scarlett czuła się jak przeniesiona do lat dwudziestych. Styl retro idealnie pasował do jej kuzynki. Margo wydawała się być wyjęta z tej epoki. Gdyby jeszcze stylizowała się w ten sposób, to wrażenie byłoby jeszcze mocniejsze. Obejrzawszy dokładnie cały wystrój, wróciła do obserwowania tańczących par. nie, żeby im zazdrościła. Tańczyła z każdym mężczyzną na weselu. Nawet z Nico. Z resztą z Roxie, Lexie i Saoirse też. W kółeczku. Musiała zdjąć buty, ale dziewczynki były zachwycone. Oczywiście nie tańczyła z Tomem, ale tego raczej nie trzeba tłumaczyć. Zespół zaczął grać balladę Bruno Marsa. Scarlett słyszała ją kiedyś na żywo w oryginale. Była piękna, ale smutna, nieodpowiednia na wesele. Jednak czuła mocny związek z tą piosenką i ilekroć ją słyszała, była wzruszona.


Patrząc na tańczące pary i kontemplując piosenkę, nie zauważyła wyciągniętej w swoim kierunku dłoni. Poczuła czyjąś obecność i dopiero wtedy go dostrzegła. Mimo woli serce zabiło jej o wiele mocniej, niż powinno. Tego to się nie spodziewała. Spojrzała prosto w jego czekoladowe oczy, w których tyle razy zdarzyło jej się zatonąć. Nie było w nich już żalu, złości, ani cierpienia, które widziała, wtedy kiedy ostatni raz spojrzała na niego z tak bliska.
- Zatańczysz? – to chyba jej się śniło. Ona i Tom? Po trzech latach unikania się, sporów i wzajemnych żali? A jednak skinęła głową. Ujęła jego dłoń, a on poprowadził ją w stronę parkietu, zwracając uwagę niemal całej rodziny. Margo posłała Scarlett zadowolony uśmiech ponad ramieniem męża. Już sobie wyobrażała wielkie pojednanie na swoim weselu. Scarlett nie wiedziała, czy to przypadkiem, czy specjalnie, ale tańczyli do wolnej piosenki, więc zachowanie bezpiecznego dystansu było niemożliwe. Tom objął ją w talii, a ona położyła dłonie na jego przedramionach. Poczuła, jak jego mięśnie napięły się pod cienkim materiałem koszuli. Swoją drogą, Tom był jednym z tych mężczyzn, którzy zostali stworzeni do noszenia garnituru. Z resztą, on został stworzony chyba po to, by wyglądać doskonale. Przekonała się o tym już przed kilkoma laty. Bujali się w rytm muzyki. Scarlett nie miała odwagi podnieść na niego wzroku, ale czuła na sobie jego spojrzenie. Twardo wpatrywała się w guzik jego koszuli, starając się nie patrzeć tam, gdzie ta koszula się rozchodziła. – Zastanawiałem się, czy nie każesz mi się odwalić – zagadnął, a Scarlett uśmiechnęła się pod nosem, zerkając na Toma.
- Już nie jestem na ciebie zła – odpowiedziała szczerze. Szczerość to jedyne, co jej pozostało. A z drugiej strony… nie umiała go okłamywać. Nawet teraz. Po tylu latach.
- Kto by pomyślał, że do tego dojdzie, ale zawsze lubiłem z tobą tańczyć. A poza tym… jesteśmy na siebie skazani, czy tego chcemy czy nie, bo mamy wspólnych przyjaciół i nasze rodziny też się przyjaźnią. Nie chcę się z tobą kłócić. – Scarlett skinęła głową, bo nie przychodziła jej do głowy inna odpowiedź. Tom najwyraźniej powziął taką sama taktykę, jak ona. Scarlett myślała głównie o tym, że pomimo wszystkiego, co się między nimi zmieniło, co ich poróżniło, to ona czuła się w jego ramionach wciąż tak samo bezpiecznie. To było tak rzadkie uczucie, że rozbroiło ją zupełnie. Tak jak jego kolejne słowa. – Żałuję, że nie zabierałem cię na prawdziwe randki – odparł. Dla niej to zaczynało robić się zbyt wiele. Poczuła, jak coś w niej pękło. Po raz kolejny.
- Nie robiliśmy wielu rzeczy, które powinniśmy robić, Tom – powiedziała, spoglądając na niego i tylko na tyle było ją stać, gdy bombardowały ją wspomnienia. Te dobre.
- Ta piosenka jest trochę o nas, nie sądzisz?
- Dlatego poprosiłeś mnie do tańca? – zerknęła na niego odważniej. To nic, że za każdym razem serce chciało wyskoczyć z jej piersi.
- Chyba tak – znów skinęła głową. Odnosiła wielki sukces, mogąc jakkolwiek reagować. Bliskość Toma działała na nią rozklejająco. Czuła jego ciepło, jego zapach, jego dotyk. A najgorsze to, że jego dotyk nie napawał jej lekiem. Jego dotyku chciała więcej. Przy nim się nie bała. Przy nim czuła, że nic jej nie groziło. Nawet Mike, który knuł gdzieś zemstę.
- Jest zbyt smutna, jak na wesele – podjęła po chwili.
- Żonkisiom to nie przeszkadza – odparł, spoglądając na tańczących Młodych.
- Mnie w sumie też nie – powiedziała, patrząc na niego. Skorzystała z okazji, że Tom przyglądał się Margo i Gustavowi. Jego przystojna twarz była dokładnie taka, jaką zapamiętała. Wprawdzie zmężniał, spoważniał i znikły z niej wszelkie ślady chłopięcości, jednak nie stracił swojego uroku. Jego usta układały się w zaczepny uśmiech, którym raczył wszystkich, a oczy spoglądały na świat z mądrością, której nabywa się wraz z doświadczeniami, zarówno dobrymi, jak i trudnymi. Czuła się przy nim dobrze, a jednocześnie świadomość, że piosenka zaraz się skończy, a ona znów zostanie sama ze swoim lękiem, paraliżowała ją. Dlaczego to musiał być on? Dlaczego to właśnie był tym, który samą swoją obecnością odejmował każdy jej strach, który sprawiał, że przyszłość nie wydawała się zasnuta tak ciemnymi barwami. Podchwycił jej spojrzenie. Z trudem powstrzymała się przed opuszczeniem wzroku, ale wtedy pogrążyłaby się zupełnie. Było coś w tym jego spojrzeniu… coś nieuchwytnego. Coś, co budziło jeszcze więcej wspomnień. Uśmiechnęła się nieznacznie.
- Ładnie wyglądasz – powiedział, odwzajemniając gest.
- Och, dziękuję. Już drugi Kaulitz mi to dziś powiedział, więc coś musi być na rzeczy – pokręcił głową i cały czas się uśmiechał. Jego dłoń pewnie spoczywała na jej plecach. Nie zbyt wysoko, ani nie zbyt nisko, jednak na tyle by przypomnieć o łączącej ich kiedyś zażyłości. Scarlett czuła pod palcami jego mięśnie i z trudem odrzucała myśli o tym, jak wyglądały teraz. Mimowolnie zagryzła dolną wargę, próbując sprowadzić się na ziemię. Tom wywołał w niej tak wiele sprzecznych emocji. Jak zawsze. Jednak najsilniejsze były wspomnienia. Na co dzień o tym nie myślała. Najczęściej wspominała te złe rzeczy, bo tak łatwo zapomnieć o tym, co było dobre. A przecież mieli tak wiele dobrego. – Może nie powinnam tego mówić – zaczęła cicho, a Tom skupił na niej całą swoją uwagę. Już zapomniała, jak to było czuć się, jak jedyna osoba na świecie, gdy tak patrzył. – Jedno się nie zmieniło, choć przecież tak wiele uległo zmianie.
- Co takiego? – zapytał.
- Sprawiasz, że czuję się bezpiecznie, nie wiem dlaczego, ale jest mi to teraz bardzo potrzebne. Nie sądziłam, że aż tak bardzo. Dużo się ostatnio działo w moim życiu.
- Czyli moja samolubna chęć zatańczenia z tobą, okazała się mieć jakąś wartość.
- Chyba tak. – uśmiechnęła się delikatnie.
- Wiesz, ja myślę, że coś jeszcze nie uległo zmianie – dodał, kiedy piosenka dobiegała końca.
- Co takiego? – zainteresowała się, nie wiedzą, co mógł mieć na myśli.
- Jakbym miał pod ręką jakieś lustro, to pewnie powiedziałbym to co zawsze – odparł lekko, a Scarlett się roześmiała. Tak po prostu. Po tylu tygodniach smutku, nie sądziła, że jeszcze potrafiła to robić. A jednak. Muzyka się zmieniła. Czar prysł. Stanęli na parkiecie. Tom zabrał rękę, a Scarlett się odsunęła. Poczuła, że to moment, w którym osiągnęli rozejm. Minęły trzy lata. Oni się zmienili. Życie się zmieniło. Czas wyjąć trupy z szafy i zakopać je. Razem z toporem wojennym. – Dziękuję pani – uśmiechnął się i lekko skłonił. Scarlett dygnęła. Bill czekał przy wyjściu na taras machając paczką papierosów. Oboje ruszyli w jego kierunku. Pierwszy raz od trzech lat w tym samym.

__________________________
1 GMA – Good Morning America to poranny program nadawany przez stację ABC z Nowego Jorku.

2 DSDS – Deutschland sucht den Superstar to niemiecki talent show. 

11 listopada 2013

93. Jar of hearts.

33. miesiąc od rozstania; 27. czerwca 2014, Berlin

Margo, skończywszy posiłek, sięgnęła po dzbanek z sokiem pomarańczowym i obdzieliła wszystkich. Zerknęła na dzieci, które zdążyły już odejść od stołu i bawiły się w salonie. Lexie usiłowała namówić Saoirse, żeby zgodziła się na zabawę w dom. Miała być córką Lexie. Jednak Saoirse nie wyglądała na zainteresowaną. Cóż, ciężko dziwić się dwulatce, że miała inne priorytety niż zabawa w dom. Roxie sztorcowała swoje lalki, a Nico wydawał się stronić od damskiego towarzystwa sióstr i kuzynki. Zajął się swoimi Hot Wheels’ami nieco oddalony od nich. Margo już kilka dni nosiła się z powiadomieniem rodziny o ślubie, ale nie potrafiła wybrać odpowiedniej okazji. Rzadko zdarzało się, że jedli razem, więc zamierzała skorzystać z chwili i zebrała się na odwagę. Wiedziała, że to będzie trudne i liczyła się z tym, że bliscy nie zrozumieją tej decyzji. Tym bardziej teraz, kiedy kupili z Gustavem pierścionek, chciała przestać trzymać zaręczyny w tajemnicy. Warto dodać, że to był piękny pierścionek. Złoty z zielonym oczkiem. Zachwyciła się nim od pierwszego momentu, gdy tylko go zobaczyła. A Gustav nie oponował, a nawet, kiedy tylko sfinalizował sprawę, oficjalnie poprosił ją o rękę. U jubilera, przy wszystkich klientach. Choć sama oświadczyła mu się pierwsza, była zupełnie wzruszona.
- Nie nalałam wam tego soku bez powodu – odparła oficjalnym tonem, patrząc po kolei na Liv, Sophie, Julie i Shie’a, który zamierzając się napić, w połowie drogi do ust zatrzymał rękę ze szklanką. Uniósł brwi i podchwycił rozradowane spojrzenie kuzynki. – Mam cichą nadzieję ciociu, że po tym co usłyszycie ode mnie, wyciągniesz jakieś wińsko.
- Nie mogę się doczekać, żeby wydobyć z czeluści piwnicznych jakieś dobre chardonnay – odpowiedziała z uśmiechem.
- A więc – Margo wyprostowała się dumnie. – Wychodzę za mąż – odparła zadowolona, a na jej usta wpłynął szeroki uśmiech. Przy stole zapadła cisza, którą mąciły tylko głosy dzieci dobiegające z salonu. – Wiedziałam, że nie będziecie mdleć z radości – mruknęła po chwili.
- Masz na myśli, że bierzecie z Gustavem ślub? – pierwsza zreflektowała się Liv, choć jej oczy wciąż miały niedowierzający wyraz. Niemal od początku Margo i Gustav wciąż słyszeli od rodziny i przyjaciół, że wyglądają jak dobre małżeństwo i pytano ich czy coś nie było na rzeczy, a kiedy w końcu coś zaczęło się dziać, to okazało się, że perspektywa ich małżeństwa stanowiła wielki szok.
- Tak, dokładnie to mam na myśli. Nie trzymałam innego narzeczonego w szafie.
- Ojej, ale nas zaskoczyłaś. W sumie to nawet oczywiste, że pasujecie do siebie, ale chyba za długo wybijaliście wszystkim z głowy, że łączy was coś poza przyjaźnią – Julie była zawstydzona swoją pierwszą reakcją. Doskonale pamiętała, jak jej rodzina zareagowała na wiadomość o jej związku z Shie’em. Nie chciała, by ktokolwiek czuł się tak, jak ona w tamtej chwili.
- W porządku – Margo machnęła ręką. – Tydzień temu nie byliśmy jeszcze parą.
- W takim razie, co się stało, że postanowiliście wziąć ślub? – zapytała Sophie. – To poważna decyzja.
- Być może wydaje się wam, że to bez sensu, bo tak nagle i pozornie bez podstaw, ale prawda jest taka, że jesteśmy razem od pierwszego dnia. Nasze drogi przecięły się w momencie, kiedy oboje byliśmy pozbawieni nadziei. Gustav był moją niańką, kiedy ciocia jeszcze nie wiedziała, co ze mną zrobić. Potem ja pomogłam mu przejść przez spotkanie z matką Caroline i… samo wyszło, że zaczęliśmy spędzać ze sobą każdą chwilę. Mieliśmy siebie i to dało nam obojgu poczucie bezpieczeństwa. Czułam, że tak musi być i już. Kiedy to zrozumiałam, poczułam, że nie umiałabym się związać z kimś innym prócz Gustava i wtedy pomyślałam, że powinniśmy się pobrać. Nie ma między nami płomieni, ale to już przeżyłam, a to co łączy mnie z nim, znaczy dla mnie więcej niż wszystko. Chyba nie umiem podać konkretnej przyczyny. Gustav bierze mnie taką jaką jestem, pełen pakiet. Przy nim po prostu niczego się nie wstydzę i nie obawiam. – Julie spostrzegła pierścionek i natychmiast sięgnęła po rękę Margo ponad talerzem swojego męża. Oczy jej rozbłysły.
- Toż to szmaragd! – wykrzyknęła zachwycona. – Jak ci się oświadczył?
- W zasadzie, to… - zabrała rękę i sama przypatrzyła się pierścionkowi. – Ja oświadczyłam się jemu – Liv roześmiała się serdecznie.
- Jesteś cudowna. Coś takiego chyba mogłabyś zrobić tylko ty – Margo wzruszyła ramionami. – Ale jednej rzeczy nie rozumiem. Dlaczego chcesz wziąć z nim ślub, skoro go nie kochasz?
- A kto powiedział, że go nie kocham? To nie jest taka miłość, jaka łączy was – popatrzyła na Julie i Shie’a. – Albo ciebie i Georga – te słowa skierowała do Liv. – Jednak to jest miłość. Ja to wiem. Czuję to. Szaleńcze zakochanie przeżyłam kilka lat temu. Potem byłam w tym ustawionym związku z Paulem, a teraz kiedy jestem z Gustavem, wiem, że to jest właściwe. W końcu jestem z kimś, przy kim czuję, że to jest dobre. Oboje przeszliśmy dużo, targa nami wiele nieoczywistych uczuć, potrzebujemy siebie. Kiedy jestem z Gustavem, jestem szczęśliwa i spokojna. Nie potrzebuję więcej – Sophie wstała od stołu i przytuliła siostrzenicę.
- Kochanie, jeśli małżeństwo z Gustavem jest tym, czego pragniesz, ja pomogę ci we wszystkim.
- Dziękuję, ciociu – dziewczyna uśmiechnęła się, mocno odwzajemniając uścisk.
- Wybraliście już datę? – zapytała z powrotem zajmując miejsce przy stole.
- Nie. W poniedziałek idziemy do Urzędu Stanu Cywilnego. Wybierzemy pierwszy wolny dzień. Nie chcemy wielkiego wesela, tylko skromne przyjęcie w jakiejś restauracji.
- Czyli na wariata? – Julie zapytała uśmiechając się szeroko.
- Tak i powiem ci, że dawno nie byłam tak pewna, że postępuję, jak powinnam.
- Oooch – blondynka westchnęła, przytulając się do ramienia Shie’a. – Pamiętasz, jak my przygotowywaliśmy się do ślubu? To tylko trzy lata temu, a wydaje się, że dużo więcej.
- To był najlepszy czas, skarbie – szatyn pocałował krótko Julie. – Ale to fakt, często zapominam, że to tylko trzy lata, ale pewnie dlatego, że dużo się w tym czasie działo.
- Liam się wtedy urodził – Sophie odparła z westchnieniem. – Jak patrzę na wasze dziewczynki, to ciężko mi uwierzyć, że byłby taki duży jak one. A nawet większy, bo przecież był starszy.
- Strasznie było mi przykro, że Scarlett nie mogło być z nami, a Tom wyglądał jak zdjęty z krzyża, ale fakt, że Liam urodził się w dniu naszego ślubu, wydawał mi się dobrą wróżbą… - Julie odwróciła się i zerknęła na swoje dzieci, po czym bardziej przysunęła się do Shie’a.
- Wolałabym, żebyśmy borykali się z takimi problemami, jak wtedy, niż z tym co dzieje się teraz – mruknęła Liv, zerkając na brata. – Ale cieszę się, że w końcu zdarzy się coś pozytywnego. Nie mogę się doczekać waszego ślubu – odparła z uśmiechem, ściskając dłoń kuzynki.
- Kiedy załatwimy formalności, zaczniemy szukać jakiegoś lokum, a póki go nie znajdziemy, wprowadzimy się do mieszkania zespołu.
- Georg i tak praktycznie mieszka tutaj – dodała Liv. – Może będziemy sąsiadkami? – zapytała, a Margo skwitowała to uśmiechem. – My też wznawiamy poszukiwania. Chciałabym znaleźć coś blisko Scarlett.
- Martwię się o nią – Sophie wciąż nie wiedziała wszystkiego. Scarlett zabroniła mówić mamie, ale Liv nie była pewna, czy długo uda jej się utrzymać prawdę w tajemnicy. Shie twardo obstawał przy tym, aby powiedzieć wszystkim, dlaczego polecieli do Scarlett. Głównie po to, aby uczulić rodzinę na ewentualne pojawienie się Mike’a. Nie rozumiał, dlaczego jego siostra nie chciała o tym mówić. – Zanim wróci do domu minie jeszcze sporo czasu.
- Musi pracować. Zerwanie terminów kosztowałoby ją sporo pieniędzy, a poza tym promocja jest ważna. W L.A. ma dobrą opiekę. Javier prędzej wyszedłby z siebie i stanął obok, niż pozwolił, żeby stała jej się krzywda.
- Wiem, Liv – powiedziała Sophie. – Jednak niepokoję się o nią.
- Bo jesteś najlepszą mamą na świecie – odparła Liv, zaczynając zbierać talerze. – Pozmywam, a potem musimy zacząć oglądać sukienki. Margo, musisz mieć obłędną sukienkę – dziewczyna zajęła się sprzątaniem, nie chcąc zagłębiać się w temat siostry, bo była pewna, że wygadałaby się, gdyby rozmowa toczyła się wokół niej. A postanowiła, że jeszcze poczeka. Do następnej rozmowy ze Scarlett, potem zdecyduje, czy powiedzieć mamie.
*

28. czerwca 2014, Nowy Jork

- Idę po następną kolejkę – Amy energicznie wstała od stołu, zostawiając bliźniaków samych. Ostatnio dosyć często wychodzili razem. A jeśli zdarzało się, że Tom widywał się z nią sam, to te spotkania miały zupełnie inny charakter. Taki… kumpelski. Więc nawet, jeżeli zamarzyłoby mu się związać się z Amy, to raczej nic by z tego nie wyszło. Sam nie wiedział, czy za mało się starał, czy może po prostu do siebie nie pasowali, ale chyba odpowiadało mu to, że wszystko stało się między nimi jasne.
- To już nic ten tego? – Bill skwapliwie skinął w kierunku Amy, dając bratu znać, co miał na myśli. Tom pokręcił głową. – Może to i lepiej. Amy jest boska, ale nie wyobrażam sobie ciebie na stałe tutaj, ani jej w Niemczech.
- A gdzie sobie nas wyobrażasz? – zapytał obracając w dłoniach telefon. Bill zmarszczył brwi, podchwytując, o co chodziło jego bliźniakowi. Dawno nie poruszali tego tematu.
- Życie tutaj jest fajne, ale wydaliśmy mnóstwo pieniędzy na ten wyjazd, a nic nie zrobiliśmy. Nawet chyba nie zacząłem myśleć o tym, przez co chciałem tu przyjechać – odpowiedział. Upper East Side nie zapierało już tchu w piersi tak, jak w dniu, w którym przybyli do Nowego Jorku. To miasto, choć piękne, nie było tym czego szukali. Wiedzieli to obaj, ale cały czas dojrzewali do tego, żeby powiedzieć o tym na głos.
- Laura już na pewno zapomniała. Georg mówił mi, że raz po raz odzywa się do dziewczyn, czasem przychodzi z ojcem i wygląda na zadowoloną z życia.
- Nie chodzi tylko o Laurę, ale o całe moje życie, odkąd Rainie wyjechała. Wiesz, jest puste. Wrócimy do domu, spędzimy czas z mamą, potem zaczną się przesłuchania do DSDS1, po programie wejdziemy do studia i będziemy robić, to co zwykle, ale przecież w życiu nie chodzi tylko o zarabianie pieniędzy. A co z miłością, Tom? Myślisz, że obaj mamy ją już za sobą? – starszy bliźniak nie odpowiadał dłuższą chwilę. Bo w zasadzie nie znał odpowiedzi na to pytanie. Bill stracił dziewczynę, którą kochał i nie miał szans na to, by ją odzyskać. A on? Czy rozstanie ze Scarlett było ostateczne? Czy faktycznie postąpił wtedy właściwie? Minęły prawie trzy lata odkąd się rozeszli. Minęły ponad trzy lata odkąd był ostatni raz naprawdę szczęśliwy. Oboje pozwolili sobie na to rozstanie. Czy to oznacza, że nie kochali się na tyle mocno, by walczyć? A może to, że wciąż o niej myślał oznaczało, że wciąż istniała dla nich szansa? Spojrzał na Billa, który nie wyglądał najlepiej. Pokręcił głową.
- Nie mam pojęcia. Tak naprawdę nie wiem, co jest właściwe, a co nie. Kiedyś mieliśmy plan: grać koncerty, nagrywać płyty, bawić się. Mieliśmy to robić całe życie, a teraz… zauważyłeś, że muzyka przestała być dla nas tak ważna? A teraz zarabiamy dzięki pasji, więc powinniśmy być szczęśliwi, ale nie jesteśmy, bo muzyka nie jest naszą jedyną miłością. Zmieniliśmy się, dorośliśmy. Mamy inne priorytety, ale to wcale nie czyni wszystkiego łatwiejszym. Jest tylko trudniej. Chciałbym wierzyć, że obaj mamy miłość przed sobą, ale przez to, co przeżyłem ze Scarlett, wiem, że to ona jest moją prawdziwą miłością. Każda następna, jeśli nadejdą, może być tylko mniejsza.
- Jesteśmy beznadziejni – odparł po chwili. – Ale ty bardziej, bo wciąż o niej myślisz. Nie jest dla ciebie tylko dziewczyną, z którą łączy cię burzliwa przyszłość. Czasem mam wrażenie, że traktujesz czas bez niej, jako przerwę, po której znów się z nią zwiążesz. – Tom spojrzał na brata oszołomiony, tym co od niego usłyszał. Przerwa? Trzy lata rozstania miałyby być przerwą? Nie wyobrażał sobie dnia, w którym miałby stanąć przed nią i powiedzieć: hej, minęło sporo czasu, nie uważasz, że to odpowiednia chwila, żeby do siebie wrócić?
Samotnie przeszli przez najtrudniejsze chwile swojego życia. To dokonało w nich wiele nieodwracalnych zmian. A przecież ich związku, nie zniszczyła Lena, Fontaine, czy śmierć Liama. To zaczęło dziać się dużo wcześniej, a wszystkie problemy, z którymi borykali się pod koniec, tylko przypierały ich do podłoża, a nie powalały na ziemię. Kochał Scarlett. Nie wypierał tego. Dzięki niej naprawił siebie i swoje życie. Spędził z nią najpiękniejsze chwile w życiu. Była matką jego syna. A nawet dwóch… Nie mógł jej nie kochać po tym wszystkim, co mu dała. Stanowiła najważniejszą część jego życia. Tak ważną, że nie przypominał sobie nic ważniejszego przed nią, ani po niej. Czy to oznaczało, że chciałby znów z nią być? Ta myśl go poraziła. Czy mógłby znów być ze Scarlett? Myślał o tym podczas wielu bezsennych nocy, ale czy to miałoby rację bytu za dnia?
Amy wróciła z piwem. Tom tylko zerknął na Billa, który zauważył reakcję brata. Wyglądał na zadowolonego. Dał mu do myślenia. Bo czy istniała szansa na to, że zdołają pokonać wszystkie demony przeszłości? A co ważniejsze, czy ona czuła to samo?
*

30. czerwca 2014, Los Angeles, Pacific Palisades


W mieszkaniu panował półmrok. Słońce już niemal zupełnie skryło się za horyzontem. Kolejny dzień dobiegał końca. Przetrwała go. Przywołała uśmiech na usta odpowiednią ilość razy. Odpowiedziała na wystarczającą ilość pytań. Z pozowaniem było najlepiej. Ellen von Unwerth przygotowała dla niej dosyć mroczny scenariusz, więc ta współpraca przyszła jej z największą łatwością. Wszystkie swoje obowiązki wykonywała precyzyjnie. Na każdej czynności, czy odpowiedzi skupiała się ponad stan i właśnie dzięki temu przetrwała ostatni tydzień.
Łatwo było być niezłomną, kiedy wciąż trzymały ją negatywne emocje. Kiedy była zła, potrafiła wziąć się w garść. Teraz było trudniej, kiedy uświadamiała sobie z każdą chwilą więcej. W tym wypadku czas nie działał na jej korzyć. Bo podczas kolejnych bezsennych nocy, zbyt wiele razy odtwarzała przebieg znajomości z nim. Tęskniła zbyt mocno za tym dobrem, którego doświadczyła z Tomem. Za mocno żałowała, że to już nie wróci. Wspominała zbyt wiele.

- Scarlett. Scarlett. Scarlett. Nie bądź taka niedostępna. Przecież wiem, że się ze mną bawisz. - Zatrzymała się gwałtownie, głośno prychając, na co Mike uśmiechnął się jeszcze podlej. Nie miała pojęcia, na co leciały te wszystkie dziewczyny. Już nie.
- Prędzej zginę  – syknęła zajadliwie. - Nie rozumiesz jak się do ciebie mówi? Daj mi święty spokój. – Odwróciła się gwałtownie, chcąc odejść, jednak Mike zatrzymał ją, chwytając na przedramię. Szarpnął, przez co lekko się zachwiała, jednak to wystarczyło, by wykorzystał sytuację i wciągnął ją w swoje objęcia. Jego dłonie powędrowały wprost na pośladki Scarlett. Momentalnie zrobiło się jej niedobrze, gorąco i słabo jednocześnie. Jego dotyk palił jej skórę. Czuła, jakby miliony niewidzialnych igieł raniło ją tam, gdzie jej ciało stykało się z jego ciałem. Poczuła się brudna. Zaczęła się szamotać, ale on tylko zacieśniał uścisk. Na nic szły jej próby. Patrzył nań z cwanym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Trzymając ją niczym w pułapce, pochylił się tuż nad uchem brunetki, muskając nosem jej pachnące wanilią włosy.
- Zawsze dostaję to, czego chcę, Maleńka – szarpnęła po raz kolejny, najmocniej jak mogła, ale to tylko pogorszyło sytuację. Jego słowa podziałały na nią jak płachta na byka. Palce mocniej wpiły się w jej pośladki. […] Poczuła się upokorzona, jak lekka panienka, którą każdy mógł brać gdzie i kiedy chciał. Zawładnęła nią panika, w głowie huczało jej jedno: musiała się wyswobodzić, przechytrzyć jego siłę. Nikt nie miał prawa robić takich rzeczy. Nikt, a zwłaszcza on. Szarpnęła znów, tym razem zabolało, coś przeskoczyło jej w ramieniu, jego palce mocniej wbiły się w jej skórę. Mike biernie stał, trzymając ją w żelaznym uścisku, jakby jej szamotanie nie robiło na nim żadnego wrażenia. Uśmiechał się przy tym, jak ostatni szelma, a Scarlett pragnęła mu ten uśmieszek skutecznie zetrzeć z twarzy. Nie miała pojęcia, że był aż tak silny. Mike wydawał się niepozorny. W akcie desperacji, nieporadnie uniosła nogę i wbiła obcas w czubek jego buta.
- Nie tym razem  – warknęła, odsuwając się od niego szybko, gdy puścił ją niczym poparzony, krzywiąc się z bólu. Dla pewności cofnęła się jeszcze kilka kroków, spoglądając na niego z obrzydzeniem. Momentalnie jej ulżyło, odzyskała równowagę, a wraz z nią swoją pewność. Choć serce waliło jej jak oszalałe, wiedziała, że najgorsze za nią. Wróciło racjonalne myślenie. Oblizując wyschnięte wargi, rozejrzała się szybko dokoła. Oddychała szybko i nierówno, stojąc z rękoma założonymi na biodra. Czekała, aż przestanie się miotać i wyprostuje się. Miała ochotę go zabić długo i boleśnie. Uspokoiła oddech, wygładziła ubranie i zaciskając pięści, mroziła go nienawistnym spojrzeniem. Miała ochotę rzucić się na niego z pięściami, miała ochotę wybuchnąć, a pomimo tego stała twardo, dumnie unosząc głowę. Nic nie było na tyle złe, by miała dać się ponieść emocjom. Nic. W końcu przestał się miotać. Oburzony ruszył w jej kierunku. To były sekundy. Instynktownie zamachnęła się, trafiając w sam nos. Promieniujący ból rozszedł się po jej ręce. Usłyszała krzyk, jak się okazało Michaela, wzmożony szum na korytarzu i jej własne syknięcie. Strzepnęła dłoń, jakby to miało sprawić, że ból zniknie. Ścisnęła ją mocno drugą dłonią. Oczy zaszły jej mgłą, więc zacisnęła je ma moment. Gdy je otworzyła, zobaczyła, że ktoś podszedł do niego, chciał mu pomóc, a ten wrogo odganiał się, jak od natrętnej muchy, trzymając się za nos. Skrzywiła się. Skoro ją zabolało tak bardzo, to jemu musiało być gorzej. To poprawiło jej nastrój. Nikt nie będzie jej poniżał. Tym bardziej on.2

Przez pierwsze dwa dni nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, że Jim to Mike. Wiedziała to. Skonfrontowała się z nim. Otrzymała potwierdzenie. Jednak nie potrafiła myśleć o tym człowieku, jako o Mike’u. Jej mózg uparcie trzymał się wersji, że Mike nie żyje, a to co się działo to tylko… jakiś koszmar. Czuła złość, niechęć, obrzydzenie, wszystko co negatywne, ale nie potrafiła uosobić Mike’a w ciele Jima. W jej głowie funkcjonowali jako dwie różne osoby. A potem śniło jej się, że Jim próbował zmusić ją do seksu, a w ostatniej chwili zdjął maskę, taką gumową twarz jakie często widuje się w filmach i gwałtu na niej dokonał Mike. Z tego snu obudziła z się z krzykiem. Przypomniał jej każdy dotyk, każdy pocałunek, każde zbliżenie. I potem uświadomiła sobie, że to Mike, że robiła to wszystko z nim, że oddawała mu się tak chętnie, że robił z nią, co chciał. Mike. Nikt inny.
Wtedy nastąpił przełom. Zalała ją fala obrzydzenia, nie tyle do niego, co do siebie. Wróciło pytanie: jak mogła go nie rozpoznać?
Przed laty znała go na wylot. Jego fizyczność. Godzinami badała każde zdjęcie, wpatrywała się w niego, kiedy tylko mogła. Nocami wyobrażała sobie, że zakochiwał się w niej, że uważał ją za piękną. Wiedziała, gdzie miał blizny, a gdzie znamiona. Jego głos rozpoznałaby w kakofonii innych. Jego chód wyróżniał go na tle wszystkich. Jego gesty, mimika, spojrzenie. Wszystko. Swojego czasu Mike znaczył dla niej więcej niż wszystko. Więc…
Jak mogła go nie rozpoznać?
Bo nie chciała.
Mike należał do przeszłości. Miał nie żyć. Miał już nie wrócić. Miał zniknąć raz na zawsze, więc jak mogła dopatrywać się go w kimś innym? Ludzie przecież bywają podobni. Łatwiej było wierzyć, że patrzył tak samo przez przypadek. Łatwiej było wierzyć, że jego głos brzmiał podobnie przez przypadek. Łatwiej było wierzyć, że nazywał ją maleńką przez przypadek. Łatwiej było wierzyć, że zdjęcie zdobył przez przypadek. Łatwiej było wierzyć, że przypadkiem dowiedział się o Alphie’m. Że to wszystko było jednym, wielkim przypadkiem. Jednak w życiu nie ma przypadków. Nie ma aż takich. A Mike zadbał o to, by w jego planie nic nie działo się przypadkiem.
Mike. Tak trudno było nazywać go właściwym imieniem. Kiedy myślała o nim Jim, wciąż mogła sobie wmawiać, że takie imię nosił naprawdę. Jednak to nie był już czas na wykręty. Musiała stawić czoła prawdzie. Zmagała się z nią od kilku dni i każdy kolejny nie czynił jej łatwiejszej.
Każdy kolejny dzień nie sprawiał, że potrafiła pogodzić się z faktem, że oddała ciało temu, którego dotyku się bała.
Czy to nie dziwne, że nie czuła lęku od samego początku? Były momenty, że się go obawiała, że miała opory, ale ona natychmiast umiał je rozwiać. Czyżby jakaś mała część jej serca wciąż kochała Mike’a? Tego Mike’a, którego nosiła w sercu i w głowie? Bo tego prawdziwego nie sposób było kochać. Scarlett uwielbiła jego obraz, który stworzyła. To niezwykłe, że w przypadku Toma od samego początku widziała go prawdziwego. Niezupełnie, ale nigdy nie doszło do tego, by jej obraz niego samego zderzył się z prawdziwym Tomem. Bo Mike każdego dnia uświadamiał jej, że nie był tym, którego tak wielbiła. A ona ślepo w niego wierzyła. A jak widać nie każdy zasługiwał na wiarę.
Ktoś mógłby powiedzieć, że wyolbrzymiała. W końcu nigdy nie wziął jej siłą. Zawsze spotykała się z nim dobrowolnie. Lubiła te spotkania. Cieszyła się na nie. Więc w czym problem?
Odpowiedź była prosta. Znała ją od kilku dni.
Problem tkwił w tym, że Jim nie był Jimem, że Jim był Mike’em. Od związku z Jimem oczekiwała tylko rozrywki. Wciąż miała poharatane serce, więc nie potrzebowała kolejnych zawirowań. Spędzanie z nim czasu należało do bardzo przyjemnych. Nie mogła zaprzeczyć. Póki nie znalazła zdjęcia, wszystko działo się tak jak chciała. Jednak potem okazało się, że ją oszukiwał. To wystarczyło, by zerwała tą znajomość. Jednak fakt, że podawał się za kogoś, kim nie był. Fakt, że Jim Felston to tak naprawdę Michael Miller, powalił ją na deski. Bo to, że Jim okazał się Mike’em nie sprawiło, że jego dotyk, pocałunki, czy czułe słowa stały się mniej przyjemne. One wciąż sprawiały jej tyle samo przyjemności. A świadomość, że wyszły od Mike’a przyprawiała ją o mdłości. Bo z radością oddawała się największemu wrogowi. Swojemu najczarniejszemu strachowi.
Wciąż pamiętała, jak bardzo bała się jego dotyku. Jaki wywoływał reakcje. Jak ciało zdradzało strach przed nim szybciej, niż myśli.

Obce kroki utonęły w dźwięku jej obcasów rytmicznie uderzających o chodnik. Dopiero, gdy znów poczuła jego dłoń na swoim pośladku, dotarł do niej dźwięk jego kroków, a gorący oddech owiał jej szyję, wywołując nieprzyjemny dreszcz. Nie musiała spoglądać na Mike’a, by wiedzieć, że to on dorównał jej kroku. Nikt inny nie zrobiłby czegoś takiego. Jego dłonie były zimne, a dotyk palący. Ciałem Scarlett wstrząsnął silniejszy dreszcz, wróciło obrzydzenie. Jak oparzona zrzuciła jego dłoń ze swojej pupy, automatycznie odsuwając się od niego. Nie mieściło się jej w głowie, że można być tak chamskim, namolnym, głupim..! Odwróciła się energicznie, miażdżąc Mike’a nienawistnym spojrzeniem.
- Cześć, Maleńka. – Gdy chował ręce do kieszeni obszernej bluzy, na jego twarz wpłynął szatański uśmiech. Patrzył na Scarlett w taki dziwny sposób. Jego spojrzenie było zamglone, jakby nieobecne, a przy tym pewne siebie, nawet wrogie. Jego oczy napawały ją lękiem. Miała ochotę mu je wydrapać, by już nigdy więcej tak na nią nie spoglądał. Jednak jedynie przyspieszyła kroku, nie patrząc więcej na Mike’a. Tom szedł już w jej stronę, a jego twarz ściągnął gniew i chociaż zbliżał się coraz bardziej, Scarlett zdawało się, że wciąż był za daleko. Mike nie dając za wygraną, dorównał jej kroku i mocno przyciągając do siebie, objął Scarlett w tali. Jego dłoń powędrowała zdecydowanie za nisko. Nie wytrzymała, z całych swoich sił strząsnęła ją z siebie, odskakując od Michaela najdalej jak mogła. Skóra zaczęła palić ją, jakby żarzyło się na niej milion ogni.
- Zostaw mnie w spokoju, idioto! Czy ty nie rozumiesz, jak się do ciebie po ludzku mówi?! Nie dotykaj mnie! Nie mów do mnie! Nie zbliżaj się! – Nie wytrzymała. Bo ile można? Zatrzymała się gwałtownie, odwracając się do niego. Zadarła głowę do góry, spoglądając na niego nienawistnie. – Nigdy więcej tego nie rób. – Zaakcentowała dokładnie każde słowo, wkładając w nie moc całej swojej niechęci do niego, nawet nie mrugnąwszy przy tym okiem. Mike, choć nieco zaskoczony jej reakcją, nie stracił nic ze swego animuszu. Uśmiechnął się jeszcze podlej. Jego twarz zawisła tuż nad buzią Scarlett, czuła jego lekko przyspieszony oddech i miała ochotę uciec. Nie zrobiła tego.
- Nie byłbym tego taki pewien. - Nim zdążyła wykrztusić z siebie słowo, poczuła jak silne dłonie, ujmują ją za ramiona i delikatnie acz stanowczo odciągają do tyłu. Później wszystko działo się już tak szybko. […] Znów siła mocy jej lęku brała górę nad nią samą. Stawała ponad nie wszystkie. Ufnie pozwoliła Tomowi przesunąć się w tył, by mógł stanąć z nim twarzą w twarz, by zapamiętać te nikczemne rysy, by ją obronić przed przeszłością. Gdy zaciskał pięści, czuł jak krew burzyła mu się w żyłach, instynktownie zamachnął się mocno, trafiając prosto w nos. […] Niechętnie oderwał się od Mike’a, poddając się nerwowym szeptom i dotykowi drżących dłoni Scarlett. Cofając się, nie spuszczał go z oczu, piorunując złowrogim spojrzeniem. Mike próbował zatamować krwotok z nosa, mamrocząc do siebie. Nawet nie usiłował ruszać za Tomem. Był zbyt zajęty sobą. Scarlett nie była pewna, czy brak reakcji był taki dobry w jego przypadku. Tom gwałtownie wyswobodził dłoń z uścisku Scarlett i szybko podszedł do Mike’a. Chwycił go za materiał bluzy, brutalnie zmuszając do podniesienia się w górę i spojrzenia na siebie.
- Jeszcze raz dowiem się, że niepokoisz Scarlett, a nie ręczę za siebie. I obiecuję ci, że skończysz dużo gorzej niż ze złamanym nosem. – Wysyczał przez zaciśnięte zęby, na co Mike uśmiechnął się perfidnie, jakby to nie on dostał manto, jakby to nie on był przegrany. Lekceważąco spoglądał na Toma.
- Warto ci brudzić rączki dla takiej małej dziwki, chłoptasiu? Tracisz czas i tak ci nie da. – Tom znów zamachnął się, ale jego rękę zatrzymały drobne dłonie Scarlett. Tak mocno drżała. Mocno chwyciła ją, patrząc na niego intensywnie, ignorując obecność Mike’a.
- Nie warto. On już jest nikim, Tom. To on tapla się w brudach swojego dna. Nie warto. – Szeptała gorączkowo, kurczowo trzymając się Toma. Mięśnie jego ciała stopniowo, rozluźniały się, gdy powoli przesuwała dłonie po jego ręce, tak, by w końcu ująć ją pod ramię i mocno przywrzeć do niej. Patrząc na Mike’a groźnie przez kilka chwil, mocno odepchnął go, a ten zatoczył się, ale nie upadł.
- Tknij ją, a przefasonuję ci tą parszywą buźkę. – Tom otoczył Scarlett ramieniem i posławszy chłopakowi ostatnie wrogie spojrzenie, ruszyli w kierunku samochodu. Mocniej przytulił do siebie brunetkę, pozwalając jej skryć się w swoich objęciach. Cały czas trzęsła się, choć bardzo starała się by jej krok był żwawy.
- I tak wezmę pierwszy! – Usłyszała za sobą, na co Tom zatrzymał się gwałtownie, chcąc wrócić znów, jednak Scarlett mocniej przytuliła się do niego, nie pozwalając mu ruszyć się z miejsca. Zadarła głowę, spoglądając mu w oczy. Jej turkusowe tęczówki pociemniały. Przepełniał je nieopisany smutek. Scarlett nie tchórzyła z byle powodu, nie uciekała przed problemami i nie chowała się pod byle pretekstem, a to w jakim była stanie po tym spotkaniu z Mike’em przechodziło wszelkie wyobrażenie.
- Nie idź, Tom. Nie daj mu tej satysfakcji. On chce wyprowadzić cię z równowagi. Nie idź, proszę. -  Szeptała, a jej głos wydawał się taki słaby. Taki, jakby nie jej własny. Nie wyczuwał w nim jej siły i przekonania.
- Wszystko okej? - Wierzchem drugiej ręki pogładził jej policzek.
- Z tobą tak. – Wtuliła się w ramię Toma, gdy prowadził ją do auta. Otworzył drzwi, a później zamknął je za Scarlett. Szybko zajął miejsce za kierownicą. Zapinając pas, spojrzał w jego stronę. Mike patrzył na nich, cały czas śmiejąc się podle. Ociekał krwią. Był cały brudny, a i tak ten parszywy uśmieszek nie schodził mu z twarzy.3

Więc dlaczego jej instynkt zachowawczy nie zadziałał teraz? Dlaczego tego nie wyczuła? Nie mogła pojąć, co ją omamiło. Przecież on nie był aż tak bardzo inny. Miał inną twarz i zniknął jego tatuaż z przegubu, ale wciąż był tak samo wysoki, wciąż miał to swoje przeszywające spojrzenie. Czy była aż tak zaślepiona, że nie dostrzegała oczywistości? Tak bardzo chciała ułożyć sobie życie na nowo, że narobiła ogromnego bałaganu. Spojrzała na szczotkę, którą trzymała w ręce, już dawno zapomnianą i odłożyła ją na materac. Niedbale związała włosy w supeł nad karkiem. Westchnęła i popatrzyła na słońce niknące za horyzontem. Dlaczego zawsze wracały tyle złe chwile z przeszłości? Dlaczego nie powtarzały się dobre rzeczy? Dlaczego nie mogła przypadkiem wpaść na Toma? Dlaczego nie mogło się okazać, że te wszystkie straszne rzeczy się nie zdarzyły, a oni wciąż potrafili być razem? Dlaczego to musiał być Mike? Bo nic nie działo się przypadkiem?
I tak oto wracamy do punktu wyjścia, gdzie spoglądała na te wszystkie zdarzenia z przeświadczeniem, że sama wpuściła się w bagno. Mike był złym człowiekiem. Uknuł ten cały plan, żeby ją w końcu zdobyć. To nawet podobne do niego. Ale ona? Gdyby nie szła w zaparte i za wszelką nie starała się żyć „na luzie”, to on nie dopiąłby swego, a ona miałaby święty spokój.
Był koniec czerwca, więc pogoda w Los Angeles była doskonała. W mieszkaniu temperatura wynosiła około dwudziestu stopni, a Scarlett zrobiło się zimno. Otuliła się rękoma, pocierając dłońmi ramiona. Dotyk. Za każdym razem, kiedy dotykała swojej skóry myjąc się albo ubierając, przypominała sobie dotyk Mike’a. A co gorsza musiała zmierzyć się z tym, że go lubiła. Sprawiał jej przyjemność. Okropieństwo całej tej sytuacji polegało na tym, że bliskość z nim dawała jej ogromną rozkosz. Bliskość z Mike’em. Czy to nie groteska? Czy gdyby ktoś zawiązał jej oczy i nie umiałaby rozpoznać, że to on, to czy czułaby się tak samo? Świadomość, że było jej z nim dobrze, przytłaczała ją. Czuła się brudna. Jak wtedy, gdy ją dotykał. Wspomnienia chwil, które z nim spędziła, były miłe i jednocześnie z tego właśnie względu napawały ją obrzydzeniem. Nie tyle do niego, co do siebie. Bo po raz kolejny wszystko sprowadzało się do tego samego pytania: jak mogła go nie rozpoznać?
Drzwi pokoju uchyliły się, a Javier zajrzał do środka. Odwróciła się, siląc się na uśmiech.
- Cześć, jak ci minął dzień? – zapytała przesuwając się nieco w bok, tak, by mógł usiąść. Zajął miejsce przy niej, ale zachował odległość. Zdążył wyczuć, że stroniła od jakiegokolwiek kontaktu fizycznego. Nie dotykała go i robiła wszystko, by on, czy ktokolwiek inny, nie dotykał jej.
- Już niebawem będę olśniewał z każdego bilbordu w mieście. Oczywiście w garniturze od Armaniego.
- Czyli nic nowego.
- A ty co dziś robiłaś? – zapytał obrzucając ją ukradkowym spojrzeniem. Makijaż nie przykrył zmęczenia malującego się na jej twarzy.
- Wszystko mamy dopięte. Jutro teledysk wskoczy na Vevo. Udało się – odetchnęła. – Teraz tylko kilka programów i mogę wracać do domu.
- Aż tak źle ci tu ze mną? – zapytał zerkając na nią z ukosa.
- Wiesz, że nie – spojrzała Javierowi w oczy. – Gdyby nie ty, nie byłabym w stanie wytrwać tutaj sama. Ochrona nie opuszcza mnie na krok, ale nie zniosłabym samotności po tym wszystkim.
- Wiem. Chciałem się droczyć, ale mi nie wyszło – wzruszył ramionami, nie spuszczając jej z oczu. – Widzę, co się z tobą dzieje i nie wiem, jak ci pomóc.
- Już nie możesz bardziej – odpowiedziała, posłając mu kolejny słaby uśmiech.
- Chyba mogę – powiedział po chwili milczenia. – Zrobię kolację, bo założę się, że nic nie jadłaś pół dnia.
- Nie zaprzeczę.
- W takim razie zawołam cię – dziewczyna pokiwała głową, a Javier podniósł się i skierował do wyjścia. Przyjrzała mu się. Javier był dobrym człowiekiem. Przeszedł wiele. Nie miał oddanych przyjaciół, ani rodziny. Czuła, jak bardzo zależało mu na niej. Wiedziała, że pragnął, by odwzajemniła jego uczucia, bo chciał założyć rodzinę, której nie miał. A ona teraz nie marzyła o niczym innym, jak o tym, by to odwzajemnić. Z Javierem byłoby jej tak dobrze. Otaczałby ją miłością i dawał poczucie bezpieczeństwa. Pewnie mieliby piękne i zdolne dzieci. Dostrzegała tą tęsknotę w jego oczach za każdym razem, kiedy przyłapywała go na tym, że się jej przyglądał. Chciałaby móc z nim być. Chciałaby móc przeżyć z nim dobre życie. Odgoniłby jej lęki. Była tego pewna. Dałby jej wszystko, ale… Scarlett zatrzymała go słowami, które zdziwiły ją tak samo, jak i jego.
- Chciałabym cię kochać, Javier – spojrzała na niego, a on milczał dłuższą chwilę, przyswajając jej słowa. Skinął głową i wydawało się, jakby stanie tam i patrzenie na nią nagle stało się dla niego trudnością.
- Chciałbym, żebyś mnie kochała. Nawet nie wiesz, jak bardzo – odpowiedział i wyszedł z pokoju. Nie potrzeba było więcej słów. Mówiły wszystko. O każdym lęku. O każdym niewypowiedzianym marzeniu. O wszystkim, co się wydarzyło. O wszystkim, co nie wydarzy się nigdy.
*

Berlin

Po kilku autografach dla córek pracownic Ratusza, Gustavowi i Margo udało się wejść do biura kierowniczki Urzędu Stanu Cywilnego. Zmierzyła ich uważnym spojrzeniem, które mówiło, skądś go znam i przywołała na usta serdeczny uśmiech. Po wymianie uprzejmości zajęli miejsca przed jej biurkiem.
- Czym mogę państwu służyć? – zapytała, jakby mieli jakiś wybór, co do usług, które mogła im świadczyć.
- Chcielibyśmy zarezerwować termin ślubu – odpowiedział Gustav.
- Najbliższy – dodała Margo. Spojrzeli na siebie, uśmiechając się w ten znamienny sposób dla osób szczęśliwych, które jako jedyne wiedzą, dlaczego tak naprawdę się cieszą.
- Dobrze, więc zobaczmy – kobieta otworzyła odpowiedni program w komputerze. – Najbliższa wolna sobota, to trzynasty września – zakomunikowała, poprawiając okulary na nosie.
- Odpada – odparł Gustav, zerkając na Margo.
- Najbliższa wolna niedziela, to dwudziesty trzeci sierpnia – kontynuowała.
- Też odpada – powiedziała Margo. Kierowniczka westchnęła i wpisała coś na klawiaturze.
- W takim razie poniedziałek. Czternasty lipca – popatrzyła na parę, a oni na siebie. Uśmiechnęli się jeszcze szerzej, o ile to było możliwe. Margo skinęła głową.
- Odpowiada nam – powiedział Gustav.
- W takim razie poproszę państwa o dowody tożsamości. Dopełnimy formalności. – Kilkanaście minut później, kiedy opuszczali Urząd Stanu Cywilnego, Margo wyglądała, jakby ktoś dodał jej skrzydeł. Gustav chwycił ją za rękę. To była dla nich nowość, ale oboje zdążyli to polubić. Wizja wspólnego życia przepełniona poznawaniem takich drobnych, miłych gestów, dla większości oczywistych, obojgu wydawała się cudowna. Bo każdy dzień przynosił im coś nowego.
- Teraz musimy wybrać jakąś restaurację, nie sądzisz? – zapytała, gdy wsiadali do auta.
- Masz jakiś typ?
- Co myślisz o tej, w której świętowaliśmy urodziny Julie? Jest tam nawet miejsce na tańce, gdyby ktoś reflektował – zapięła pas i założyła okulary przeciwsłoneczne na czubek głowy.
- Pojedziemy tam, zorientujemy się. A jak nic nie wskóramy, to zapytamy Sophie. Ona najczęściej stołuje się na mieście – powiedział, bacznie obserwując ulicę, gdy chciał włączyć się do ruchu.
- Dobra myśl. Tak myślę o liczbie gości. Wiesz, z mojej strony będzie niewiele osób. Matce wyślę zawiadomienie, nie chcę żeby była ze mną tego dnia. Będą Sophie, Shie, Julie, Liv, oczywiście Georg, Scarlett i tyle. Spoza rodziny to jeszcze bliźniacy. No i może Dominik. On przecież jest prawie jak rodzina. Problem stanowi Laura – zerknęła na narzeczonego, skinął głową.
- Zorientujemy się, jak wygląda sytuacja z nią. Nie chcę napięć. Ma być miło. Z mojej strony będą rodzice, no i Francie z Mathias’em. Myślałem o mojej matce chrzestnej, to jest siostra mojej mamy, z mężem. Mój ojciec chrzestny nie żyje, ale chciałbym zaprosić jego żonę. Szwagierkę mojego taty. Mam jeszcze kilka ciotek i kuzynostwo oczywiście, ale raczej nie chcemy dużego przyjęcia, prawda? – Margo pokiwała głową. – Zastanawiałem się nad Simone i Gordonem. Są dla mnie jak rodzina.
- Więc ich zaprośmy – uśmiechnęła się. – To ile to jest osób? – zamyśliła się, wyliczając na palcach. – Dwadzieścia jeden osób z Laurą i dziećmi, o ile dobrze liczę. To i tak dużo.
- No, ale chyba mniej się nie da. Możemy zrezygnować jedynie z Trümperów i Fitznerów.
- Ale czy chcemy? To są tylko cztery osoby, a skoro przyjęcie zrobimy w restauracji, to już nie robi różnicy.
- Masz rację. A co z muzyką?
- W sumie nie myślałam o tańcach, ale możemy wynająć jakiś zespół, który będzie rzępolił do obiadu.
- Idealnie – Gustav popatrzył na Margo, a ona rozpłynęła się w uśmiechu. Kiedy ze sobą przebywali, wszystko było dobre i właściwe. Nie sprzeczali się ze sobą, nie obrażali się na siebie. W wielu sprawach mieli takie samo zdanie. Było między nimi tak dobrze, że aż nieprawdopodobnie.
- W takim razie mamy plan. Restauracja, potem musimy zorientować się, co do zespołu. Musimy też zdecydować o formie zaproszeń, czy elektroniczne, czy tradycyjne. No i fotograf. Nie chcę prosić Liv. Zrobi nam jakieś zdjęcia w domu, ale na przyjęciu powinna mieć spokój.
- Może kogoś zna? – zapytał, wzruszając ramionami.
- Dobre! – wykrzyknęła. – Poczekaj, jak to muszę wszystko zanotować, bo zapomnę i skończymy bez jedzenia albo grajków – powiedziała, przeszukując torebkę w celu znalezienia kartki i długopisu.
- Jeszcze musimy się ubrać – odparł z pobłażliwym uśmiechem. Margo zesztywniała.
- A wiesz, że to zupełnie wyleciało mi z głowy? – powiedziała ze zgrozą w głosie. – Julie zasypała mnie jakimiś żurnalami, ale ja chcę najprostszą sukienkę, jaka istnieje. Coś czuję, że będę musiała w tą misję zaangażować Scarlett.
- Myślę, że w każdej będziesz wyglądała pięknie – powiedział wjeżdżając na parking przed restauracją.
- Nawet w bezie? – zerknęła na Gustava podejrzliwie, a on się tylko uśmiechnął.
*

4. lipca 2014, Sacramento

India odłożyła gazetę, słysząc dzwonek do drzwi. Czyżby to któreś z rodziców przyjechała wcześniej odebrać swoje dziecko? Nie spodziewała się nikogo, bo wszystkie koleżanki Candy już przyjechały. Podeszła i zerknęła przez wizjer. Greg Armstrong? Szybko otworzyła, mając na myśli najgorsze. Jednak mężczyzna nie wszedł w pośpiechu, zarzucając ją informacjami o konieczności natychmiastowej wyprowadzki. Jak to zwykle bywało. Uraczył Indię uśmiechem i uścisnął jej dłoń. Zaprosiła go do kuchni, zupełnie nie wiedząc, o co mogło chodzić tym razem.
- Czy Candy powinna słyszeć to, co masz do powiedzenia? – zapytała niepewnie.
- Myślę, że może i tak uczestniczy w waszych sprawach od początku – dziewczyna prędko przywołała córkę. Przyszła roześmiana. Uwielbiała nocowanie z koleżankami, spoważniała widząc policjanta. India miała wrażenie, że jej córka wreszcie zaczęła zapuszczać korzenie, nawiązała przyjaźnie i odnalazła się wśród rówieśników. Dlatego mimo pogodnej miny policjanta bała się tego, co miał do powiedzenia.
- Co się stało? – zapytała stając obok mamy.
- Mam dla was dobrą wiadomość. Dziś popołudniu dostałem wiadomość z Niemiec i miałem przylecieć jutro, ale wiem, jakie to dla was ważne, dlatego przyleciałem już dziś – Candy położyła rękę na ramieniu mamy, zaciskając na nim palce. Wizyty Grega Armstronga od zawsze kojarzyły się obu ze stresem. – Gertrude Frommer nie żyje – odparł. – Zmarła kilka dni temu, znalazła ją ekipa sprzątająca jej dom. Zawiadomili policję i tutaj zaczyna się najciekawsza część historii. Twoi teściowie mieli dwoje dzieci. Hansa i sześć lat młodszą Johannę. W latach siedemdziesiątych medycyna nie potrafiła zbyt dobrze radzić sobie z nadpobudliwością dzieci i innymi tego typu zaburzeniami. Wykrywano te najbardziej widoczne. Najczęściej te, które odbijały się też na fizyczności dzieci, więc nikt nie podejrzewał nawet, że Hans był dzieckiem z ogromnymi problemami. Źle przyjął siostrę, konkurencję. Nie zbliżał się do niej, reagował agresją, kiedy mówiono o niej. Jako, że sam nie mówił zbyt dobrze, swoją niechęć wyrażał poprzez napady złości. Aż w końcu jego nienawiść do dziecka, które zabrało większość uwagi rodziców, wzięła górę. Udusił kilkumiesięczną siostrę poduszką. Po tym incydencie Hans odbywał regularne wizyty u dziecięcego psychiatry i dopiero wówczas wyszło na jaw, że wszystkie jego objawy, czyli późna mowa, niemal zupełny brak zdolności do nauki, brak koncentracji, nadpobudliwość i wiele innych są wynikiem upośledzenia umysłowego. Czyli krótko rzecz ujmując, Hans cierpi na różnego rodzaju zaburzenia psychiczne. Nie będę jednak wchodził w szczegóły. To nieco zatarło się przez lata. Wszystkie informacje mam z akt jego matki. Prowadziła bardzo dokładną dokumentację dotyczącą jego choroby.
- To by wiele tłumaczyło – India odparła po chwili, kiedy zdała sobie sprawę, że Greg czekał na jej reakcję.
- On najprawdopodobniej resztę swojego życia spędzi w zakładzie zamkniętym. Wszczęto już w tej sprawie dochodzenie. Jego matka złożyła fundusz, aby zawsze znalazły się pieniądze na jego utrzymanie. A resztę majątku przeznaczyła na ściganie was – India pokiwała głową. Po tym wszystkim, co przeszła, taka informacja nie stanowiła dla niej większego szoku.
- No tak, to oczywiste. Jej syn siedzi w psychiatryku, a mąż umarł w więzieniu. Przez nas – zerknęła na Candy, ale z jej miny nic nie dało się wyczytać.
- No więc ścigała was, co również odkryliśmy po jej śmierci. Oprócz funduszu na rzecz Hansa, cały jej majątek pójdzie pod młotek. Ekipa, która opróżniała dom, znalazła te wszystkie dokumenty poświadczające, iż to ona wynajmowała ludzi, którzy mieli zrobić wam krzywdę. Więc… - popatrzył na Indię. – Jesteście wolne.
- Powtórz to, proszę – powiedziała, choć w jej oczach gromadziły się łzy.
- Jesteście wolne – powtórzył dobitniej, a matka i córka rzuciły się sobie w ramiona. Ściskały się, płacząc i śmiejąc na przemian, bo choć teoretycznie miały wolność od momentu opuszczenia Niemiec, to tak naprawdę tylko wpadły w inny rodzaj niewoli.
- Jesteś pewien? – zapytała mocno obejmując Candy ramieniem.
- W tej sprawie toczy się śledztwo w Niemczech, będę was informował na bieżąco, jednak możecie być niemal pewne, że wasza ucieczka dobiegła końca. Możecie zacząć żyć w spokoju, mając pewność, że nie zjawię się, zmuszając was do kolejnej przeprowadzki.
- Dziękuję – powiedziała uśmiechając się z wdzięcznością. – Idź do koleżanek, jutro o wszystkim porozmawiamy, dobrze? – powiedziała spoglądając uważnie na córkę. – Greg wszystko mi dokładnie opowie i poukładam to sobie w głowie.
- Dobrze, mamo – Candy przytuliła się do mamy, a India ucałowała ją w czubek głowy.
- Na ta okazję możecie zamówić sobie cos dobrego z dziewczynami.
- Okej – powiedziała wycofując się do swojego pokoju. India miała wrażenie, że jej córką zanuciła pod nosem I want to break free, ale nie była pewna, czy to czasem wyobraźnie nie podsuwała jej takich rzeczy. Mogły być w końcu wolne. Mogły podróżować i ułożyć sobie życie w jednym miejscu bez obawy, że jeden telefon albo jedna wizyta zburzy cały świat, który udało im się wybudować. Candy nie będzie już wciąż nowa w szkole, a ona nie będzie wciąż zmieniać pracy. Kupią sobie ładne rzeczy do mieszkania, bo nie będą musiały martwić się tym, że podczas kolejnej wyprowadzki całe wyposażenie zostanie w mieszkaniu. Zaczną podróżować i korzystać z życia. Wyjrzała przez okno. Niebo było pełne gwiazd. Zupełnie jak w nocy, gdy poznała tego człowieka, który od pięciu nieprzerwanie był jej symbolem wolności. Wolności, która wreszcie mogła mieć naprawdę. Usiadła naprzeciw Grega i poprosiła: Opowiedz mi to wszystko raz jeszcze.

_________________________________
1 DSDS – Deutschland Sucht Den Superstar – niemiecki Talent Show.
2 Fragment postu nr 17
3 Fragment postu nr 18
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo