24 grudnia 2013

All I want for Christmas is you.

Kochane,
na te święta pragnę wam życzyć – zupełnie nieoryginalnie – wszystkiego, co najlepsze i najpiękniejsze.

Życzę wam wspaniałych chwil do przeżycia, wspaniałych miejsc do zobaczenia, wspaniałych ludzi do poznania, cudownych przyjaciół do przezywania radości, niezwykłych książek do przeczytania, muzyki do okrycia, niespotykanych smaków do spróbowania, niepowtarzalnych emocji do poczucia, marzeń do spełnienia, a przede wszystkim największej miłości do kochania, do czucia, do przeżycia, do trwania i życia.

Życzę wam spełnienia wszystkiego, co dla was dobre i piękne, aby wasze marzenia stały się planami, a plany celami. Abyście osiągnęły wszystko, co tylko można mieć.

A na te najbliższe 3 dni, życzę wam spokojnej, rodzinnej atmosfery, pyszności na stole i wielu prezentów pod choinką.

Całuję świątecznie!


 A poniżej mały prezent świąteczny ode mnie ;)


Boże Narodzenie 2010, Berlin

W domu O’Connorów chyba jeszcze nigdy nie było tak tłoczno. Tak radośnie też dawno nie było. Sophie i Simone prześcigały się w kuchni w przygotowywaniu świątecznych smakołyków, a Gordon, Liv, Bill, Shie i Nico ubierali choinkę. Było ich niemal więcej niż bombek, więc co chwilę się deptali, zabierali sobie ozdoby i przekrzykiwali się, gdzie powinna wisieć każda błyskotka. Jedynie Nico wydawał się najbardziej zadowolony, bo tata trzymał go w ramionach i pozwalał miąć łańcuchy. Julie i Tom nakrywali do stołu, a Scarlett najpierw grała kolędy, a potem wycwaniła się i włączyła świąteczną składankę. Nie omieszkała śpiewać razem z Johnem Lennonem, Bingiem Crosbym, Mariah Carey i wszystkimi pozostałymi, jeśli tylko znała słowa. Bill i Liv jej wtórowali. Nawet Gordon nucił pod nosem. Krążyła między nimi, przyglądając się postępowi w ubieraniu choinki, a raczej jego brakowi. Liv, co chwilę wybuchała śmiechem, więc raczej nie miała możliwości zawieszenia czegokolwiek na drzewku, bo Bill wciąż odwracał jej uwagę. Scarlett zajrzała do kuchni, gdzie mama i Simone omawiały taktykę przygotowywania ryb i sałatki ziemniaczanej z powagą tak wielką, jakby czyniły plany przejęcia kontroli nad światem. Ciasteczka jeszcze siedziały w piekarniku. Uśmiechnęła się, widząc przejęcie na twarzach obu mam. Pierwszy raz przygotowywały takie święta. Dla Sophie takie zamieszanie było dobrym sposobem na odwrócenie uwagi od pustego miejsca dla Nico. Z resztą, dla Liv i Scarlett też. To drugie święta bez niego, ale wcale nie łatwiejsze.
Przeszła do jadalni, gdzie Julie i Tom rozważali ułożenie sztućców i talerzy.  Przypatrzyła mu się z rozrzewnieniem. Skupiony był bardzo pociągający. Marszczył brwi wskazując, gdzie powinny stać półmiski tak, aby wszystko zmieściło się na stole i z uwagą słuchał odpowiedzi Jul. Wyglądali, jakby chcieli stawiać kontrę mamie i Simone w walce o dominację. Jednak choinka to najmniej stresująca świąteczna alternatywa. Marszczył brwi i zagryzał dolną wargę. Przypatrywała się każdemu jego ruchowi, jak zahipnotyzowana. Odkąd zmienił fryzurę podobał jej się jeszcze bardziej. Wyglądał tak dostojnie i męsko, tak po swojemu jednocześnie. Odkąd spodziewali się dziecka, Tom bardzo się zmienił. Jakby wydoroślał. Zniknął chłopiec, a pojawił się odpowiedzialny przyszły ojciec rodziny. Wydawało się, że jego problemy zmalały, bo miał wiele innych spraw, na których musiał się skupić. Zmiana fryzury stanowiła symbol zmian. Uznał, że skoro wchodził w nowy etap życia, to powinien coś w sobie zmienić. Zdecydował, że włosy to najlepszy pomysł. Scarlett nie była do końca przekonana, co do słuszności tej decyzji, ale nie ingerowała. Po fakcie przekonała się, że jeśli w dredach go uwielbiała, tak w warkoczykach szalała za nim bez pamięci. W ogóle ciąża wyzwalała w niej nieznane dotąd uczucia. Chciała go cały czas. Potrzebowała go na okrągło. Kochała go szaleńczo. Nie potrafiła obejść się bez niego, więc czas spędzony na rozłące dłużył się niesamowicie, nawet jeżeli spełniała swoje marzenia i promowała płytę.
Tego wieczoru miał na sobie czarne jeansy i grafitowy sweter z golfem na metalowym, grubym zamku. Kupując ten sweter dla niego, nie pomyliła się, sądząc, że będzie mu w nim bardzo do twarzy. Choć przecież jemu było dobrze we wszystkim. Weszła w głąb pomieszczenia, zwracając na siebie uwagę.
- Myślę, że to wygląda ślicznie – odparła, obrzucając wzrokiem stół. – Ale znając nas, to po dwóch minutach cały ten idealny ład zniknie, jak wszyscy rzucą się na te pyszności, które już czuć z kuchni.
- Racja – Tom uśmiechnął się od ucha do ucha, odstawił półmisek i skorzystał z okazji, żeby podejść do Scarlett. Objął ją, kładąc rękę na jej wciąż niewielkim brzuszku i pocałował ją. Sumiennie wywiązywał się z powierzonych mu obowiązków i pomagał Julie, jak tylko umiał najlepiej, nie widział Scarlett. W innym wypadku zupełnie nie umiał się skupić, na tym co robił. Zupełnie, jakby byli ze sobą dwa miesiące, a nie dwa lata. Odkąd dowiedzieli się o ciąży, przeżywali swój renesans. Nie sądził, by można było się bardziej w niej zakochać, ale doświadczał tego każdego dnia. Zwłaszcza, że już ze sobą mieszkali. Trochę u niej, trochę w Loitsche, trochę w mieszkaniu zespołu, ale cały czas razem. Ich zobowiązania muzyczne rozdzielały ich na wystarczająco długo, by mieli jeszcze rozstawać się z własnej woli. Nie chciał stracić ani jednego dnia z ciąży. To w końcu było ich pierwsze dziecko. Drugi raz już im się to nie przydarzy. Spojrzał jej prosto w oczy i się uśmiechnął. Miały odcień spokojnego, letniego nieba. Kraśniała w nich radość.
- Kocham cię – szepnęła, choć nie musiała, bo Julie dyskretnie ulotniła się z pokoju. – Cieszę się, że spędzimy te święta wszyscy razem – odpowiedział uśmiechem, pochylił się i pocałował ją znów. Usta Scarlett smakowały malinową landrynką. Była taka malutka w jego ramionach. Na nogach miała kapcie z uszami królików, które zupełnie nie pasowały do odświętnego stroju, ale ona i tak wyglądała cudownie. Liv zaplotła jej luźnego, francuskiego warkocza. Nie malowała się, ale przecież nie musiała, bo i tak była najpiękniejsza. Na wigilijną kolację założyła morelową sukienkę przed kolana, która podkreślała jej delikatnie zaokrąglony brzuch, czarne ciepłe rajstopy i czarny sweterek. Scarlett to najbardziej zjawiskowa kobieta pod słońcem i już przestał bronić się przed faktem, że chciałby jej to powtarzać na okrągło. Oplotła go rękami w pasie i przytuliła się. Ciąża wyzwalała w niej dwa razy większą potrzebę czułości. Nieustannie przytulała się do niego. Chciała, żeby ją głaskał i całował. Wydawała się zupełnie bezbronna i delikatna. Nosiła jego dziecko. Należała jej się wszelka ochrona i wszelkie dogodności, jakich tylko pragnęła. Pocałował ją w czubek nosa.
- To nasze pierwsze wspólne święta. Nie sądziłem, że nas będzie już troje i że nasze rodziny spędzą je razem – pogładził jej brzuszek, a ona nakryła jego dłoń swoją. Żałowała, że maleństwo było za małe, żeby mogło kopać.
- Ale to jest cudowne, bo żadne z nas nie tęskni za domem - odpowiedziała.
- Mój dom jest tam gdzie ty – szepnął, a Scarlett uraczyła go najpiękniejszym uśmiechem, jaki widział w życiu. Wrażenie, że jej uśmiechy są najpiękniejsze w jego życiu miewał średnio trzy razy dziennie.
- Za rok może spędzimy święta tylko we trójkę? – podjęła. – Zamkniemy się gdzieś z naszym maleństwem i będziemy razem zupełnie szczęśliwi. To byłoby takie nasze własne Boże Narodzenie, bo wszystko czego chcę na święta to ty – powiedziała, zerkając na Toma. Przechyliła głowę w ten swój niesamowity sposób, a jemu chlupnęło w żołądku.
- Ja też nie potrzebuję więcej – podniósł dłoń do jej miękkiego policzka i delikatnie go pogładził. – Bo wszystko, czego chcę na święta i na zawsze, to ty.

- Na zawsze – westchnęła. – Podoba mi się – uśmiechnęła się i rozejrzała się po pokoju. Chwyciła Toma za rękę i poprowadziła w tylko sobie znane miejsce. Zdziwił się, kiedy zatrzymała się w przejściu między korytarzem, a salonem. Popatrzył na Scarlett pytająco, a ona wskazała w górę. Stali pod jemiołą. Nie musiała mówić nic więcej. Objął ją w talii, a ona zarzuciła mu ręce na szyję. Przyciągnął ją zupełnie blisko siebie i pocałował. Czuł dotyk jej brzucha, jej dłonie na skórze, landrynkowe usta i nie potrzebował więcej. Do szczęścia. 

20 grudnia 2013

95. Just give me one more try.

18. lipca 2014, Berlin

Słońce grzało niemiłosiernie. Opiekunki rozłożyły basen dla mniejszych dzieciaków i starsze, w tym Jessica, miały ich pilnować. Zrobiłaby to z chęcią, bo dzięki temu mogła się trochę opalić, no i uwielbiała maluchy. Miała kilka swoich ulubienic, którym czytała i z którymi się chętnie bawiła. Sarah, sześciolatka uwielbiała, kiedy opowiadała jej bajki o księżniczkach. Leonie, siedmiolatka lubiła, kiedy Jessica bawiła się z nią lalkami. Marta, też sześciolatka uczyła się czytać i czekała, kiedy Jessica będzie jej pilnować. Była jeszcze Luca, siedmiolatek. Jego uczyła grać na pianinie. Był niesamowicie zdolny. A Clara rysowała tak pięknie, że Jessica aż jej zazdrościła. A miała tylko osiem lat. Uwielbiała ich wszystkich i chętnie obdzielała ich swoim wolnym czasem. Jednak w ciągu ostatnich kilku dni czuła się tak źle, że nie była w stanie zająć się żadnym z nich choćby przez chwilę. Nie miała pojęcia, co się działa, ale nie chciała nic mówić opiekunkom, żeby przypadkiem nie kazały jej iść do lekarza. Swoje samopoczucie zganiała na upał. Czekała na deszcz i była pewna, że wtedy jej się polepszy. Ignorując kłucie w sercu, założyła szorty, klapki, poprawiła górną część stroju kąpielowego i wyszła na dwór. Chociaż nie mogła bawić się z dziećmi, postanowiła trochę z nimi posiedzieć. Słońce grzało niemiłosiernie. Jessica nie mogła sobie poradzić z coraz wyższą temperaturą. A może to ona stawała się coraz bardziej gorąca?
Czesała włosy Leonie, kiedy Mia, popchnąwszy jednego z chłopców, podeszła do nich. Stanęła nad nimi, zasłaniając słońce. Dziewczynka skuliła się w sobie.
- Nie bój się – Jessica szepnęła do młodszej koleżanki. – Mia tylko tak strasznie wygląda.
- Żebyś się nie zdziwiła – warknęła, wyrywając szczotkę z ręki dziewczyny. Leonie krzyknęła, kiedy Mia pociągnęła ją za włosy. Jessica zerwała się na równe nogi, oburzona zachowaniem dziewczynki.
- Zostaw ją! – krzyknęła, robiąc krok w kierunku Mii. – Mnie możesz dokuczać, ale małą zostaw w spokoju.
- Uważaj sobie – najeżyła się, groźnie spoglądając na nią.
- To ty tu przyszłaś i zaczęłaś. Odczep się – burknęła. Chciała odejść i znaleźć Leonie, która przestraszona uciekła do opiekunki. Jednak Mia miała inne plany. Popchnęła Jessicę, a ona zachwiała się i upadła. Zadowolona odeszła, kołysząc się jak pierwszorzędny chuligan. Rozjuszona bezczelnym zachowaniem młodszej koleżanki, Jessica poderwała się na równe nogi i pobiegła za nią. – Co ty sobie wyobrażasz?! – krzyczała, wzbudzając zainteresowanie innych dzieci. – Myślisz, że kim ty jesteś, żeby tak się zachowywać? Jesteś taka sama, jak Leonie i jak ja. Kto dał ci prawo, żeby robić innym krzywdę?! – biegła za Mią, ale tamta nie zwracała na nią uwagi. – Jesteś najsmutniejszym dzieckiem, jakie znam! – wrzasnęła i zachłysnęła się powietrzem. Coś rozerwało jej serce, sprawiając ból, jakiego jeszcze nigdy nie czuła. Złapała się kogoś, gdy nogi ugięły się pod nią, ale i tak osunęła się na ziemię i ostatnim, co czuła, był ból. Ogromny ból.
*

33. miesiąc od rozstania, 19. lipca 2014

Klimatyzacja zepsuła się w nocy, fachowcy mieli zjawić się w każdej chwili, ale to nie zmieniło faktu, że upał dawał się niemiłosiernie we znaki. Czterdzieści stopni w cieniu. Jak żyć w takim skwarze? Podkoszulek kleił się do pleców Scarlett, a szorty wydawały się zbytecznym odzieniem, ale w takich warunkach nago też czułaby się zbyt ubrana. Pokroiła cytrynę, a plasterki wrzuciła do dzbanka z wodą. No i lód, dużo lodu. Wypełniła szklankę, po czym wypiła duszkiem. W takim mieszkaniu, jak jej nie powinno być aż tak gorąco. Zapłaciła za luksus, więc należało jej się ochłodzenie. Wzięła mały sekator i zdecydowana na tą nierówną walkę z upałem na tarasie. W końcu dochodziła szesnasta. Temperatura powinna maleć! Była w połowie drogi na dach, kiedy zadzwonił domofon.
- To znak – mruknęła, zbiegając ze schodów. – Tak? – powiedziała podniósłszy słuchawkę. Dodatkowy ochroniarz siedział w dyżurce razem ze strażnikiem. Max i Toby zmieniali się przy niej. Teraz Toby drzemał w jej salonie. Sebastian, ów dodatkowy ochroniarz, oznajmił jej, że przyjechał pan Fontaine i czy miał pozwolić mu wejść. W pierwszej chwili zaniemówiła, bo Javier był ostatnią osobą, której się spodziewała. Miał spędzić najbliższe dwa tygodnie w Paryżu. Kazała go wpuścić, żałując, że nie założyła stanika. Prędko poprawiła koka na czubku głowy. Toby podniósł się i spojrzał na nią pytająco, kiedy w mieszkaniu rozległ się brzęk dzwonka. – Javier – odpowiedziała, podchodząc do drzwi. Otworzyła je i jak zwykle miała wrażenie, że wyszedł prosto z okładki modowego czasopisma. Nieład na głowie, badawcze spojrzenie i niby niedbały strój, który w jego wydaniu wyglądał aż za dobrze. Luźne, przewiewne spodenki rodem z Hawajów i podkoszulek, który podkreślał wszystkie jego mięśnie. Pomijając rzecz jasna te, które były odsłonięte. Wydawało się, że jego upał nie dotyczył. Poczuła się niechlujna, spocona i zaniedbana. Pożałowała luźnej podkoszulki mocno wyciętej pod pachami i ze sporym dekoltem z napisem: so damn hot. To nic, że była z przodu krótsza i odsłaniała jej brzuch. Przed momentem myślała o tym, że chciałaby chodzić nago, a teraz poczuła się za bardzo roznegliżowana. Tym bardziej, że łakome spojrzenie Javiera nie umknęło jej uwadze. Uśmiechnęła się i wpuściła go do środka. – Co ty tutaj robisz? – zapytała, kiedy całował ją w policzek.
- Zdjęcia zostały przełożone. Mam wolne do odwołania i pomyślałem, że cię odwiedzę.
- Świetnie – powiedziała. – Chodź, pewnie chce ci się pić – ruszyła w stronę kuchni, zostawiając za sobą rozglądającego się Javiera. – Toby też chcesz?
- Wypiję wszystko – odpowiedział ochroniarz. Wymienili z Javierem uścisk dłoni i kilka zdawkowych uwag o pogodzie. Scarlett podała im szklanki pełne chłodnej wody z cytryną.
- Muszę kupić napoje izotoniczne – odparła, kiedy wypili. – W takich dniach, jak dzisiejszy żałuję, że nie chciałam mieć tu basenu – westchnęła i usiadła w fotelu. – Czegokolwiek, co mogłoby chłodzić. – Toby odstawił pustą szklankę na stolik.
- Pójdę zapalić – powiedział i skierował się na taras. Scarlett patrzyła jak znika na piętrze.
- Już prawie mieszkają u mnie z Maxem – skwitowała. – Wczoraj do Maxa przyjechała żona z synkiem, bo musieli wypełnić jakieś kwity do skarbówki i koniec końców Mia została ze mną, a Max pojechał to wszystko załatwić.
- Jakbyś wróciła do mamy, to nie musiałabyś mieć ich przy sobie dwadzieścia cztery godziny na dobę – powiedział z nutą dezaprobaty w głosie. Scarlett machnęła na to ręką.
- Wiem, ale jakoś nie mogę. Potrzebuję samotności – odparła, nie patrząc na niego. – Byłam u doktor Bähr. Pojutrze też idę. Potrzebuję kilku wizyt.
- Wcale mnie to nie dziwi – powiedział miękko. Gdyby Scarlett popatrzyła na Javiera, dostrzegłaby troskę w jego oczach. – Nie pokazywał się? – nie musiał wyjaśniać, o kogo mu chodziło. Scarlett pokręciła głową. Wyglądała, jakby momentalnie uszło z niej powietrze. Poczuł, że musiał się nią zaopiekować. Sama w tym wielkim mieszkaniu wyglądała na bardzo zagubioną. A może mu się tak tylko wydawało, bo najbardziej w świecie chciał być obok niej?
- Liv wyczytała w Internecie, że zapadł się pod ziemię po zakończeniu zdjęć. Boję się, że zaszył się gdzieś, żeby przygotować odpowiednio okrutną wendetę – jej głos wydawał się dziarski, jednak Javierowi nie umknęło, że zaczęła nerwowo zaciskać dłonie.
- Toby nie jest tutaj tylko na wszelki wypadek – odparł spokojnie. Sam nie wiedział, dlaczego zaczął to mówić, ale słowa po prostu popłynęły. – Toby jest z tobą, bo boisz się, że Mike znajdzie drogę do twojej twierdzy. Boisz się też, że bliscy odkryją twój strach, więc jesteś tutaj, choć sto razy bardziej wolałabyś mieszkać z rodziną – patrzył na nią, na jej zbierające się w oczach łzy. Patrzył i nie ruszał się, bo właśnie zaryzykował wszystko. Mogła go przepędzić. Mogła chcieć, żeby został. Sam do końca nie wiedział, dlaczego to powiedział. W sumie to było niepotrzebne. Wysunął dość śmiałe wnioski, jednak poznał ją na tyle, by wiedzieć. Nie chciał, by myślała o nim, jak o kimś, kto akceptuje wszystko i działa tak, jak ona zachce. Chciał, by traktowała go jak osobę, której mogła bezgranicznie zaufać, jak kogoś kto ją rozumiał i potrafił pomóc. Scarlett nie lubiła być demaskowana, ale cała ta sprawa z Mike’em sprawiła, że nie umiała już za bardzo skrywać się za maską. Jej niebieskie oczy stały się niemal granatowe. Wzięła głęboki oddech.
- Masz rację – odpowiedziała, zupełnie zaskakując tym Javiera. – Czułabym się bezpieczniej w domu pełnym ludzi, ale nie zamierzam ich narażać. Toby i Max są cały czas ze mną. Mike, nawet jakby chciał, nie dostanie się tutaj niezauważony, ponieważ ochrona ma wgląd w monitoring całego terenu. Nic mi nie będzie, a jeżeli dojdzie do konfrontacji, to nie dam się zaskoczyć. Nie będę sama – powiedziała na tyle stanowczo, na ile było ją stać w tej chwili. Zadarła głowę, posyłając Javierowi bojowe spojrzenie. Broniła się, jak mogła. Już dawno zauważył, że im większy odczuwała strach, im mocniej czuła się niepewna, tym bardziej starała się być niezłomna i pewnie siebie.
- Nie będziesz sama – powiedział podchodząc do niej. – Bo ja będę z tobą – dodał kucając przed nią. – Nie zostawię cię teraz samej – uśmiechnął się delikatnie i ujął jej dłoń.
- A twoje zobowiązania? – zapytała zaskoczona.
- Mam dwa tygodnie wolnego. Reżyser dostał zawału dzień przed rozpoczęciem zdjęć, więc obstawiam, że zdjęcia rozpoczną się nawet za miesiąc.
- Nie masz innych planów? – upewniała się dalej, nie mając pewności, czy bardziej chciała by został, czy żeby odjechał, by nie musiała zastanawiać się, co z nim zrobić.
- Nie wiem, czy zauważyłaś, ale od jakiegoś czasu to właśnie na tobie opierają się wszystkie moje plany – odpowiedział, a na jego ustach zabłąkał się delikatny, lekko pobłażliwy uśmiech.
- Javier… - westchnęła. Z jednej strony jego obecność napawała ją spokojem. Czuła się przy nim bezpieczna i wiedziała, że obroniłby ją przed wszystkim. Począwszy od Mike’a i skończywszy na komarze. Dlatego bardzo cieszyłaby się, gdyby Javier został, zamieszkał z nią i nie odstępował jej na krok. Jednak z drugiej strony wiedziała, że on ją kochał, a przynajmniej tak mu się wydawało. On, Javier Fontaine, człowiek, który słynął z cynizmu i arogancji, przy niej stawał się aniołem. Dla niej. Wciąż myślała tylko o tym, by nie dawać mu nadziei, by nie utwierdzać go w przekonaniu, że jeżeli będzie cierpliwy, to w końcu ona odwzajemni jego uczucie. Nie miała sił na to, aby skutki jego obecności stały się dla niej kolejnym powodem do zmartwień. Nie chciała go ranić, bo zasługiwał na wszystko, co najlepsze, a ona nie potrafiła mu tego dać. Jej wyraz twarzy musiał mówić sam za siebie, bo Javier postanowił rozwiać jej niewypowiedziane wątpliwości.
- Wiesz dobrze, jakie jest moje stanowisko. Nie oczekuję od ciebie, że nagle się we mnie zakochasz. Mam cichą nadzieję, że kiedyś ten dzień nadejdzie, ale póki co, po prostu jestem z tobą i dla ciebie. Teraz moim priorytetem jest twoje bezpieczeństwo.
- Jesteś za dobry dla kogoś, kto nie potrafi odwzajemnić twoich uczuć. Jesteś za dobry dla mnie – westchnęła, posyłając mu długie spojrzenie spod rzęs. Czuła ulgę i niepokój.
- Wydaje ci się – uniósł jej dłoń do swoich ust i ucałował jej wewnętrzną stronę. – Pozwól mi tylko być – Scarlett rozważała te słowa przez chwilę, intensywnie wpatrując się w Javiera. Widziała w nim dobroć, czułość, troskę. Widziała miłość, a ona tak bardzo potrzebowała miłości. Do tąd nie zadręczała się swoją samotnością, ale w takich chwilach jak ta, uświadamiała sobie, jak bardzo potrzebowała, by ktoś ją kochał. Bała się przyjąć jego miłość, żeby nie skrzywdzić go tym, ale tak bardzo pragnęła mieć przy sobie kogoś, kto będzie z nią, kto ją ochroni, kto pocieszy, że byłą skłonna zaryzykować. Miała dosyć zmagania się ze wszystkim w pojedynkę. Chciała w końcu poczuć, że nie była sama. A Javier był gotów na to, aż za nadto. Stał za nią murem. Chciał być jej oparciem. Chciał ją wspierać. Chciał ją kochać. Czy mogła na to pozwolić?
- Mam wyrzuty sumienia.
- Wiec przestań je mieć. Jestem tu z własnej woli. Nie zmuszasz mnie do niczego, nie nakłaniasz, nie wykorzystujesz. Uwielbiam cię i chcę być przy tobie. Chcę cię chronić i dbać o ciebie – mówiąc to podniósł się i przysiadł na stoliku na wprost niej. Patrzył Scarlett prosto w oczy. Widziała w nich tylko troskę. – Na początek będę twoim osobistym ochroniarzem. Chcę być blisko ciebie, to mój egoizm, nie twój – uśmiechnął się, a Scarlett odwzajemniła ten gest. Javier zasługiwał na kobietę, która pokocha go całym sercem i odwzajemni to, co on dawał z siebie. Dlatego tak mocno dręczyły ją jej własne uczucia. Bo bała się, że nigdy nie stanie się taka kobietą.
Tą zdecydowanie zbyt intymną atmosferę przerwał telefon. Drown Three Days Grace oznaczało, że dzwonił ktoś spoza rodziny. Pobiegła do kuchni, gdzie zostawiła komórkę i odebrała. Choć kilkanaście sekund później stwierdziła, że wolałaby nie zdążyć dobiec do aparatu. Wołałby, żeby jej największym zmartwieniem pozostało to, czy była godna Javiera, czy taki układ mógł się udać. Wolałaby nie wiedzieć.
- Pani dyrektor? – powiedziała, opierając się biodrem o stolik śniadaniowy.
- Scarlett… - kobieta westchnęła ciężko. – Wiem, że to co mam ci do powiedzenia nie dotyczy cię w żaden sposób, ale z racji, że polubiłaś Jessicę, postanowiłam cię powiadomić. Prosiła, bym do ciebie zadzwoniła.
- Jess? Co jej się stało? – zaniepokoiła się. Mocniej ścisnęła słuchawkę, przycisnęła ją do ucha, jakby to mogło sprawić, że będzie lepiej słyszeć. Potarła bosą stopą łydkę, a potem oparła jedną stopę na drugiej. Już nie wiedziała, co robić, żeby nie czuła tego wszechpanującego gorąca. I lęku.
- Ona umiera, Scarlett – te słowa spadły na blondynkę, niczym szafot. Zamurowało ją. Na ułamek chwili straciła oddech. Jessica umiera? To chyba jakiś kiepski żart. Jak to możliwe, żeby kolejna osoba, którą pokochała mogła odejść? Scarlett nie odwiedzała ostatnio Domu Dziecka, ale to nie tylko przez całe to zamieszanie z Mike’em. Ustaliły z dyrektorką, że tak będzie lepiej, jeżeli jej wizyty staną się sporadyczne i niezapowiedziane, żeby dzieciaki nie czekały na nią. Bardzo przeżyła rozstanie z Jessicą, ale wiedziała, że tak będzie lepiej. W tej kwestii nie mogła być ani odrobinę egoistką. Bo to, że nie spotykała się z nią już tak często, nie oznaczało, że przestała ja lubić. Tęskniła za tą dziewczyną, a teraz okazało się, że ona może umrzeć. Niemożliwe. To musiała być pomyłka. Musiała milczeć zbyt długo. Dyrektorka - Marie Bauer - chrząknęła. – Słyszysz mnie? – miała zmęczony, smutny głos.
- Tak – wyszeptała. – Dlaczego? – nie umiała być silna, ani zachować spokoju. Chciała płakać. Stojąc pośrodku swojej kuchni, w tym skwarze, opierając stopę na stopie, czując pot ściekający między piersiami, chciała płakać w tym przeklętym upale.
- Jej serce… - westchnęła, a blondynce wydawało się, że kobieta zbierała w sobie siły, żeby przekazać jej tą wiadomość. Była bardzo związana z dziećmi. Nie miała własnych i opieka nad sierotami była jej głównym celem w życiu. – Jej serce jest za duże i przez to pracuje gorzej. A nawet bardzo źle. Zostały jej jakieś trzy miesiące życia, bo w takim tempie, w jakim to się dzieje jej serce nie da rady pracować dłużej. Nie do końca rozumiem na czym polega ta wada i skąd się wzięła, lekarz powiadomił mnie o tym spiesząc na kolejne badania. Czekam na więcej informacji – mówiła powoli, jakby dławiła się słowami.
- Ja nie rozumiem, nie wiedziała pani o tym? Jak to możliwe? – to się nie mieściło Scarlett w głowie. Jak Jessica mogła mieć tak poważną wadę i żyć bez żadnych powikłań? Jak mogli nie wiedzieć?
- Wszystko było z nią w porządku. Wprawdzie nie ćwiczyła na zajęciach sportowych, ale poza tym nie miała żadnych wskazań lekarskich. W kartę wpisano jej, że zwolnienie ma z powodu astmy, a nie z powodu wady serca. Ja nawet nie wiem, czy ta wada została u niej kiedykolwiek wykryta. Serce mi się kraje, kiedy ona leży tam sama i nie ma nikogo, kto przyszedłby ją przytulić. Kto by ją kochał – dodała, a Scarlett nie mogła tego dłużej słuchać. Łzy cisnęły się jej do oczu. Serce ściskało się z żalu. Jessica była wspaniałą, mądrą dziewczyną. Miała ogromny talent i wspaniałe życie przed sobą. Los odebrał jej rodziców, zasłużyła na szansę. Na życie.
- Który to szpital? – zapytała gorączkowo. Nie chciała dłużej prowadzić tej rozmowy przez telefon.  Musiała coś zrobić. Musiała tam pojechać. Musiała jej pomóc. Nie mogła pozwolić, żeby umarło kolejne dziecko, które kochała.
- Friedrichshain – padła odpowiedź.
- Będę za godzinę – rozłączyła się i szybko wyszła z kuchni. Javier spoglądał na nią zaniepokojony. – Toby! – krzyknęła, wbiegając na antresolę. Mężczyzna wyłonił się zza drzwi na taras. – Proszę, przygotuj auto, bo za piętnaście minut jedziemy do Friedrichshain.
- Coś się stało? – Javier wciąż stał na dole. Odwróciła się, biorąc głęboki oddech. Tylko działając nie załamie się. Tylko działanie mogło pomóc. Nie mogła poddać się panice. Nie mogła być smutna, ani załamana. Musiała tam jechać.
- Jessica jest w szpitalu – wykrzyknęła, wpadając do swojej sypialni. Na stercie rzeczy do schowania znalazła prostą, dzianinową sukienkę na szerokich ramiączkach. Nie trudziła się prasowaniem. Wciągnęła ją na siebie, tym razem nie pomijając biustonosza. Porwała płaskie sandały i torebkę. Nie minęło dziesięć minut, a siedzieli już w BMW. Prowadził Toby, ona nie była w stanie. Javier złapał ją za rękę. Nie cofnęła jej. Nerwowo spoglądała na drogę, klnąc w duchu na bezmyślnych kierowców, którzy tarasowali im drogę. Ściskało ją w żołądku, mdłości nie pozwalały jej racjonalnie myśleć. Potrzebowała planu. Musiała coś wymyślić. Spojrzała na Javiera, który nie spuszczał z niej wzroku. Nawet nie spytała, czy wolałby wrócić do hotelu. Po prostu pojechał z nią. Do Mercure’a było nie zbyt daleko, więc Toby zawsze mógł go odwieźć. Choć w duchu przyznawała, że wolałaby, żeby został z nią. Panicznie bała się tego, co jeszcze mogła usłyszeć od Marie Bauer. Panicznie bała się tego, że nie było już odwrotu, że los Jessici został przesądzony. Toby zatrzymał się przed wejściem, by Scarlett mogła jak najszybciej odnaleźć dyrektorkę Domu Dziecka. Wypadła z auta jak z procy, a Javier za nią. Dziewczyna w recepcji nieco zdębiała na jej widok, ale szybko odzyskała rezon i pokierowała Scarlett na właściwe piętro.
Dyrektorka nerwowo spacerowała przed wejściem na OIOM. Scarlett podbiegła do niej, a ona ogarnięta rozpaczą, aż uściskała Scarlett.
- Tak się cieszę, że jesteś! – powiedziała, ignorując obecność Javiera. – Jessica przechodzi koleją serię badań; EKG, RTG i echo.
- Marie, proszę mi powiedzieć, co właściwie się stało? – zapytała, siadając na plastikowym krześle. Czuła się rozedrgana od środka. Chciała działać, ale nie wiedziała, jak. Kobieta poszła w jej ślady, a Javier stał.
- Jest u nas taka dziewczynka - Mia. Ona upodobała sobie dokuczanie innym dzieciom, zwłaszcza Jessice. Wczoraj pokłóciły się o coś bardzo mocno, do tego stopnia, że Jessica zaczęła gonić Mię i w pewnym momencie po prostu upadła. Lekarze musieli ją resuscytować. Myślałam, że umarła. Świadomość odzyskała dopiero dzisiaj i pierwsze, o co poprosiła, to telefon do ciebie, abyś ją odwiedziła. Wahałam się, ale ona mocno nalegała. Kiedy dowiedziałam się jak bardzo poważny jest jej stan, zaraz zadzwoniłam.
- Na czym polega ta wada?
- To przerost mięśnia sercowego, spowodowany kardiomiopatią. Lekarz powiedział, że to musiało dotąd przebiegać bezobjawowo. A trauma, jaką przeżyła, późniejszy stres i stany lękowe, przez które przechodziła, musiały stopniowo powiększać tą wadę. Wysiłek fizyczny podziałał jak zapalnik. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że praca jej serca nie ustabilizuje się tak po prostu. Jej serce nie jest w stanie pracować normalnie. Jest za duże, nie obkurcza się prawidłowo, krew nie jest dobrze filtrowana, czego skutkiem jest niedotlenienie. Cały ten proces ruszył i jest jak bomba z opóźnionym zapłonem. Wybuchnie za miesiąc, dwa lub cztery, ale jej rokowania są tragiczne – słowa dyrektorki odbiły się echem po pustym korytarzu, a jeszcze głośniej pobrzmiewały w głowie Scarlett. Jak to możliwe, że wszystko było dobrze i nagle bach! Koniec. Choroba. Wyrok. Śmierć.
- Jest jakieś wyjście? – zapytała cicho.
- Transplantacja.
- Musi czekać – stwierdziła, nie zapytała. Kolejki do przeszczepów były ogromne.
- Siedemset tysięcy Euro – kobieta odpowiedziała na niezadane pytanie. – Jessica jest ubezpieczona i oczywiście przysługuje jej ta operacja, ale jest dwudziesta czwarta na liście. Ona tego nie dożyje, Scarlett… - Marie popatrzyła bezradnie na blondynkę. – Dom Dziecka nie jest w stanie uzbierać takiej kwoty.
- Powariowali? Tyle pieniędzy – westchnęła. – Skąd my tyle weźmiemy? – dyrektorka wzruszyła bezradnie ramionami.
- Jak mam spojrzeć temu dziecku w twarz i przyznać, że nie ma dla niej ratunku? Pracuję z dziećmi od dwudziestu lat i nigdy nie przytrafiła mi się taka sytuacja. Żadne z moich podopiecznych nie umarło, żadnego nie dotknęła taka choroba – głos jej się załamał, mechanicznie przytknęła chusteczkę do nosa.
- Mogę przekazać darowiznę, mogę poprosić o nią mamę i chłopaków z Tokio Hotel, ale to wciąż będzie za mało – powiedziała, gdy myśli Scarlett odpłynęły w kierunku liczb.
- Możesz też poprosić mnie o pieniądze – Javier włączył się do rozmowy, kładąc dłoń na jej ramieniu. Spojrzała na niego zaskoczona, jakby zupełnie zapomniała o jego istnieniu.
- Wiem – szepnęła. – Javier, co ja mam zrobić? – zapytała z żałością w głosie. Usiadł, zerkając raz na Marie, a raz na nią. Scarlett wydawała się dziarska i morowa, ale jej przestraszone spojrzenie mówiło samo za siebie. Zawisła nad nią śmierć kolejnej osoby, która była jej bliska. A on mógł być obok. To egoistyczne i niewłaściwe, ale cieszył się, że to stało się teraz, kiedy mógł ją wesprzeć.  
- Jessica chciała cię zobaczyć, prawda? – spojrzał znów na dyrektorkę, a ona pokiwała głową. – W takim razie musisz wziąć się w garść, zanim ją zobaczysz. Ona musi widzieć, że ty jesteś silna, wtedy sama się nie podda – powiedział miękko.
- Ja sobie nie wyobrażam tego, że ona może umrzeć. To jest niemożliwe –  wyszeptała, patrząc w pustkę. Zacisnęła dłonie w piąstki mnąc materiał jasnozielonej sukienki. Oddychała ciężko. Javier wiedział, że toczyła wewnętrzną bitwę, starając się znaleźć rozwiązanie już, teraz.
- Ona jeszcze nie umarła, Scarlett – dziewczyna popatrzyła na niego przerażona, jakby pojęła sens słowa umierać dopiero, kiedy on je wypowiedział. – Masz czas.
- Jak możesz mówić, że mam czas? – oburzyła się, odsuwając się. Jego ręka zsunęła się z jej ramienia.
- Bo masz. Wyrok zapadł, ale lekarze będą robić wszystko, żeby utrzymać ją przy życiu, a ty żeby zdobyć pieniądze na operację.
- Mogę przekazać darowiznę, Durand Corporation także, chłopaki z Tokio Hotel na pewno też pomogą – powtórzyła, spoglądając na dyrektorkę Domu Dziecka.
- Ja także – Scarlett spojrzała na Javiera i wzięła głęboki oddech. Jego słowa wyciągnęły ją z dołka, w który zaczęła wpadać. Świadomość, że Jessice groziła śmierć przerażała ją. Jeszcze do końca to wszystko do niej nie docierało, ale czuła przemożną potrzebę działania. Nie mogła pozwolić sobie na nic innego. To takie dziwne. Dowiedziała się o całej tej sytuacji i w pierwszej chwili mało nie zemdlała, gdy przytłoczyła ją waga tych słów. A teraz siedziała na szpitalnym korytarzu z zupełnie rozsypaną dyrektorką Domu Dziecka przed sobą i Javierem za sobą. W tym momencie wiedziała jedno, musiała coś zrobić. Musiała sprawić, że Jessica dostanie szansę. Bo za dużo wokół niej czaiło się śmierci. Postanowiła, że tym razem ją przechytrzy. Popatrzyła uważnie na Marie.
- Wiadomo, kiedy te badania się skończą i czy będę miała szansę z nią porozmawiać?
- Lekarz obiecał jej dwie minuty z tobą, jeżeli się zjawisz.
- W takim razie niech mi pani jeszcze raz dokładnie opowie, jak to się stało – poprosiła, a dyrektorka ponownie rozpoczęła swoją opowieść.
*

Nowy Jork, Holiday Inn

Amy promieniała. Miała na sobie letnią sukienkę - wydekoltowaną i dosyć dopasowaną, co było do niej zupełnie niepodobne. Lubowała się w bezkształtnych, dziwnych rzeczach z etnicznymi motywami, a teraz widział na niej sukienkę w kwiatki! Tom jej nie poznawał. Wyglądała cudownie. Rozkoszowała się rogalikiem i popijała kawę. Tom przyleciał do Nowego Jorku późnym wieczorem poprzedniego dnia, więc umówili się na śniadanie. Postanowił się z nią pożegnać. Cokolwiek to miało oznaczać.
W czasie, kiedy był w Niemczech wymienili kilka e-maili, bo Amy nie miała czasu na rozmowy. Nie czuł się dotknięty czy zawiedziony. To przesądzone, że żadnej pary z nich nie będzie. Nie tylko przez Neala, który dominował w treści jej wiadomości, ale głównie przez to, że nie było między nimi tego czegoś. To co stało się na weselu Margo i Gustava teraz też miało ogromne znaczenie. Nie miał w głowie kogokolwiek innego. Nie po tym, jak znów trzymał Scarlett w ramionach. Myślał o tym prawie cały czas. Bill wypytywał go o szczegóły, ale nie umiał o tym rozmawiać. Nie umiał mówić o tym, że mając jej drobne ciało przy sobie, zapomniał o całych trzech latach, które ich dzieliły. Nie potrafił sobie z tym poradzić. Wspomnienia jej dotyku, jej zapachu, jej głosu, całej jej samej nie dawały o sobie zapomnieć. Zaczął rozmyślać co byłoby, gdyby… i to doprowadzało go zdecydowanie nie tam, gdzie powinno. Dlatego zdecydował się spotkać z Amy. Musiał zakończyć swoje tournée po świecie, które zaczął tuż po rozstaniu. Czas najwyższy zacząć coś robić. David go potrzebował. Musiał w końcu osiąść.
- Emmo White, nie poznaję cię – odparł uśmiechając się szeroko. Skończyła jeść. On nie miał apetytu, za to upił łyk kawy.
- Tom, ja wiem, że Beth próbowała nas skojarzyć. Bill też nie raz insynuował, jakobyśmy byli już parą i mam nadzieję, że nie czujesz dyskomfortu przez to, że nam nie wyszło? – pokręcił głową, uśmiechając się jeszcze szerzej. Jak zwykle przechodziła do rzeczy, rasowa dziennikarka.
- No co ty, lubię mieć w tobie przyjaciółkę. Kiedyś już to ustaliliśmy – uśmiechnął się szeroko.
- To świetnie. Domyślam się, że przyleciałeś się pożegnać – odłożyła rogalika i strzepnęła okruszki z palców.
- Mam nadzieję, że nie na zawsze.
- Ja też, bo lubię cię, Tom – mrugnęła do niego. Miała w oczach radość. Zawiedziona dziewczyna, którą poznał kilka miesięcy wcześniej w pubie zniknęła bez śladu.
- Zaprosisz mnie na otwarcie swojej restauracji?
- Będziesz pierwszym, którego nakarmię – odparła dumnie.
- A Neal? – zapytał z podchwytliwą miną.
- Neala zamierzam karmić zawsze i wciąż – spoważniała. – Ale tak serio, spotykamy się dopiero kilka dni, a ja już zwariowałam na jego punkcie – westchnęła bezradnie. – Ale chyba z wzajemnością.
- Cieszę się, że jesteś szczęśliwa, Amy – powiedział, chwytając jej dłoń ponad stolikiem.
- A jak było na weselu?
- Lepiej, niż myślałem – powiedział zadowolony. Chyba nie powinien się tak ekscytować. W końcu to był tylko taniec. W dodatku nie rozmawiali zbyt wiele. Więc dlaczego miał wrażenie, jakby w ciągu tych kilku minut pękł mur, który ich dzielił?
- Widziałeś Scarlett? – ożywiła się.
- Więcej, tańczyłem z nią – odpowiedział, a Amy zrobiła wielkie oczy. – Wyobraź sobie, że nawet zamieniliśmy parę słów i chyba żadne z nas nie chciało zabić drugiego.
- Wiesz, co? – odparła po krótkiej chwili namysłu. – Kiedy stwierdziłam, że miłości z nas nie będzie, zastanawiałam się, dlaczego. Przecież oboje jesteśmy fajni, dobrze się ze sobą dogadujemy i w ogóle – Tom zmarszczył brwi, posyłając jej pytające spojrzenie i zastanawiał się, co miał ich brak związku z jego tańcem ze Scarlett, ale Amy nie przejmowała się nim i kontynuowała. – A kilka dni później trafiłam na jakąś plotkarską stronę, na której umieszczono zbiór waszych zdjęć zrobionych przez paparazzi. Sama nie wiem z jakiej okazji, po takim czasie. Zobaczyłam, jak na siebie patrzyliście i pojęłam, że jest tylko jedna dziewczyna, którą kochasz. To jest odpowiedź na wszystkie inne pytania.  
- To było przecież dawno, Amy – wzruszyła ramionami, chcąc pokazać, że to nie miało znaczenia. jakby faktycznie nie miało. – To, co nas łączyło, było tak ogromne, że ja sam czasem nie rozumiałem, jak można tak mocno kochać, ale wiesz przecież, dlaczego się rozstaliśmy. Nie jesteśmy razem. Każde z nas poszło w swoją stronę. Wydałem grube pieniądze na terapię, żeby to zrozumieć.
- Wiem, roztrząsaliśmy ten temat – pokiwała głową, spoglądając na Toma tak, jakby dawała mu do zrozumienia, że owszem, przytaknie, ale i tak powie mu swoje. Bezbłędnie odebrał jej zamiar. – Przestaliście ze sobą rozmawiać o ważnych sprawach, ogólnie o wszystkim, co było chociaż trochę ważne. Wszelkie znaki ostrzegawcze, tłumiliście wielkimi wyznaniami i seksem. Potem pojawiła się twoja dawna miłość, zacząłeś uważać, że jej syn, to też twój syn. Scarlett zaczęła współpracować z Javierem Fontaine, on ją adorował, a ona nie kazała mu przestać i wydawało ci się, że cię z nim zdradziła. Tak nawiasem, wierzysz w to, że cię zdradziła? – zapytała, przewiercając Toma spojrzeniem. Nie wiedział, dlaczego o tym rozmawiali, ale tym razem nie chciał ucinać tematu. Amy była obiektywna, a on chciał o tym posłuchać.
- W sumie to nie – odparł, zdając sobie sprawę z bezsensu sytuacji. – Teraz już nie – poprawił się. To jej wystarczyło, żeby dalej podjęła swój wywód.
- No, więc wydawało ci się, że cię z nim zdradziła. Za sprawą mediów i tej całej Isobel, to wszystko wyszło na jaw. Pojawiła się złość. Chciałeś się odegrać, ignorując świadomość, że sam nie byłeś wobec niej fair, więc odszedłeś i to z Leną. Koniec pieśni. Złamałeś jej serce. Swoje także. Potem obrzucaliście się mięsem przy każdej możliwej okazji. Dalej nastała cisza, nie spotykaliście się zbyt wiele, aż do tej imprezy rodzinnej, podczas której Scarlett przypadkiem dowiedziała się, że David jest jednak twoim synem. Uznała, że to twoje kolejne kłamstwo i nie lubiła cię jeszcze bardziej. W ciągu następnych miesięcy nie widywaliście się, aż do dnia, w którym spotkaliście się na cmentarzu i pierwszy raz pogadaliście w miarę normalnie. Potem znów nie działo się nic znaczącego, aż do wesela. Co pominęłam?
- To, że ukryła przede mną fakt, że nosiła moje drugie dziecko – dodał cierpko.
- Racja, ale to mieściło się w czasie, kiedy obrzucaliście się mięsem – Tom niechętnie przytaknął. W ustach innej osoby cała ta historia brzmiała niesamowicie niedorzecznie. Dobrze, że Amy nie wdawała się w szczegóły. Gdyby usłyszał z jej ust wszystko od początku do końca, pewnie straciłby do siebie szacunek. Bo jak można doprowadzić do takiego absurdu? Amy wiedziała wszystko, bo jej ufał. Nie miał oporów przed opowiedzeniem jej swojej historii. Oboje nie raz wywnętrzali się przed sobą ze smutków sprzed lat. Nie była jak wszystkie dziewczyny przed i po Scarlett. Amy była wyjątkowa. – Zmierzam do tego, że wtedy byliście przytłoczeni przeszłością i śmiercią dziecka. Z  tym związało się zachwianie wiary w siebie w łączące was uczucie, skoro tak łatwo daliście się podpuścić. Oboje potrzebowaliście czasu, ale myślę, że minęło go już zbyt wiele. Już dawno powinniście ze sobą pogadać, bo jeżeli Scarlett kocha cię tak, jak ty kochasz ją, to szczera rozmowa może być początkiem odbudowy waszego związku. Nawaliła komunikacja, więc nie rozumiem, dlaczego nie pogadaliście po miesiącu, dwóch czy pięciu. Przecież o to właśnie chodziło. A w miłości nie ma czegoś takiego jak duma, czy ego. Jeśli stają się ważniejsze od tej drugiej osoby, to guzik wychodzi z takiego związku. Powinnam powiedzieć ci to już dawno – zakończyła. Cały czas trzymała go za rękę i spoglądała mu w oczy. Mówiła z troską w głosie i spojrzeniu. Tom czuł się przytłoczony wspomnieniami i tym, co od niej usłyszał – oczywistą oczywistością. Przecież zaczęli od rozmów. Właściwie to Scarlett mówiła, a on nie chciał słyszeć, ale potem mówili. Rozmawiali i przekonywali się, jak wiele sprzecznych uczuć ich łączyło. Rozmawiali o swoich troskach, trudnych przeżyciach, o swoim bólu i niemocy wobec braku pewności siebie. Rozmawiali o planach i marzeniach. Rozmawiali o tym, co będzie jutro i jakie było dzisiaj. Rozmawiali o wszystkim, a potem nagle przestali. Tom nie pamiętał dnia, w którym to się stało. Nie wiedział, czy ten proces trwał tydzień, miesiąc, czy pół roku. Jednak był pewien, że to nie stało się nagle. Milkli z czasem. Może wtedy, kiedy wydawała na świat ich syna sama, bez jego wsparcia? A może jeszcze wcześniej? Nie miał też pojęcia, czy to on zamilkł pierwszy, czy może ona?

Chciałbym, żebyśmy mieli domek z ogródkiem i psa, a nawet dwa. Chcę wyrzucać śmieci, kopać ogródek pod kapustę i gotować z tobą ogórkową na obiad, chcę zupełnie zwykłego życia. Chcę życia z tobą – spoważniał nieco, podtrzymując zamglone spojrzenie Scarlett. – Chcę zasypiać i budzić się, mając cię w ramionach. Chcę chodzić do sklepu po bułki i podpaski dla ciebie. Chcę się z tobą kłócić o kolor serwetek i zaraz godzić bardzo mocno. Chcę znosić twoje humory i koić twoje lęki. Chcę, byś ty koiła moje. Chcę się z tobą zestarzeć, Scarlett – nieustannie patrzył w jej oczy, które z każdym kolejnym jego słowem bardziej zachodziły łzami.1

Dlaczego przypomniał sobie o tym właśnie teraz? Pamiętał, jak opowiadała Candy bajkę, jak rozmawiali o dzieciach, jak pierwszy raz w życiu zapragnął mieć dom, własny dom. Własną rodzinę. Miał tylko dwadzieścia lat, a to marzenie stało się w tamtym momencie największe. Spełniło się na chwilę. Teraz marzył dalej. Już mu się nie podobało, że Amy poruszyła ten temat. Przywołał zbyt wiele wspomnień.

Zasypiała kołysana jego spokojnym oddechem. Dopiero teraz zobaczył, jak bardzo była wykończona. Dopiero teraz, gdy nie musiała panować nad sytuacją, pozwoliła sobie na zmęczenie. Przygarnął ją bliżej siebie, delikatnie gładząc po plecach. 
- Tom? – mruknęła na pół śpiąc. 
- Co, Maleńka? – spytał troskliwie. 
- Będziemy mieli kiedyś dom i już żadne z nas nigdy nie będzie samo.2

Miał dom. Miał najwspanialszy dom. Miał cudowne życie. Kiedy zaczęło się psuć? Kiedy przestał je doceniać? Kiedy przestało być najważniejsze? Kiedy ona przestała być najważniejsza? Kiedy zaczął bać się mówić jej prawdę? Jak długo był szczęśliwy? Jak długo czuł się nieszczęśliwy? Czym było jego szczęście? Kiedy je stracił? Kiedy je miał? Dlaczego tak się stało? Dlaczego zaczęło się psuć? Dlaczego pozwolił szczęściu wymknąć się z rąk?

- Tom? – Amy delikatnie ścisnęła jego dłoń. Popatrzył na nią zaskoczony tym, że odpłynął. Dostrzegł w jej oczach pytanie.
- Przepraszam, myślałem o tym, co mi powiedziałaś.
- I co wymyśliłeś?
- Może masz rację, może powinniśmy pogadać, ale czuję, że to nie jest ten moment. Nie mogę wrócić do Berlina i tak po prostu zapukać do jej drzwi. Ona ma swoje życie. Nie mam prawa tak po prostu go burzyć.
- A jak myślisz, co czuła, kiedy tańczyliście? – zdziwiła go ta nagła zmiana frontu. Amy zachowywała się podejrzanie. Zupełnie, jakby chciała mu coś uświadomić, ale nie zamierzała powiedzieć tego wprost. Cała Amy.
- Powiedziała, że czuje się przy mnie bezpiecznie, pomimo wszystkiego, co się stało – słysząc to, uśmiechnęła się. – Dlaczego się śmiejesz? – zapytał.
- Nie śmieję, tylko uśmiecham. Mam wrażenie, że oboje błądzicie we mgle.
- Ams, dlaczego my właściwie o tym rozmawiamy? – obruszył się, obawiając się, że blondynka za chwilę zmusi go do deklaracji uczuć. – Zerwaliśmy prawie trzy lata temu. Każde z nas ma swoje życie, nie róbmy z tego jednego tańca takiego halo.
- Okej – uniosła ręce w poddańczym geście. – Nie było tematu. – Tom popatrzył na nią podejrzliwie dopatrując się podstępu w takiej łatwej kapitulacji. Jednak Amy zajęła się swoją kawą i wyglądała, jakby nie zamierzała kontynuować.
- Powinnaś być psychologiem, zarabiałabyś miliony – dziewczyna uśmiechnęła się, kręcąc głową.
- Twój przypadek jest książkowy, dlatego jestem taka mądra – odparła, po czym dopiła kawę. – Pójdziemy na spacer? Znalazłam idealne miejsce na moją restaurację. – Tom poprosił kelnera, by dopisał śniadanie do jego rachunku i wyszli. Zmiana tematu zdecydowanie mu się podobała. Czuł się przytłoczony całą tą rozmową.
Kiedy opuszczali hotel, pojawiło się kilku paparazzich. Amy chwyciła go pod rękę, zakrywając twarz torebką. Tom nie odwracając się na nich, szybko odszedł w kierunku taksówek, zamierzając odjechać przecznicę lub dwie i zgubić ich.
*

21. lipca 2014, Berlin – szpital w Friedrichshain.

Borsuk Tommy przemknął na swoim odrzutowym rowerze przez Konwaliową Polanę. Przestraszył małe króliczki bawiące się z kaczuszkami nad brzegiem stawu. Ich mama Katia pogroziła borsukowi palcem, ale on nawet się nie odwrócił, tylko pognał dalej. Zupełnie jakby się paliło. Wiewiórka Klara obserwowała całe zajście z gałęzi dębu na skraju Poziomkowego Lasu i postanowiła dać Tommy’emu nauczkę. Przecież nie można straszyć króliczków i kaczuszek!

Scarlett nie miała już pomysłu na to, co robić, czekając aż Jessica się obudzi. Zaczęła rysować w swoim notesie kaczuszkę na wodzie. A potem przypomniały jej się bajki, które opowiadała Liamowi - o borsuku Tommy’m i wiewiórce Klarze, więc zaczęła notować. Przypominała sobie ich różne przygody, imiona mieszkańców Poziomkowego Lasu i Konwaliowej Polany. Najpierw zapisała historyjkę o tym, jak to wiewiórka Klara znalazła pod paprocią króliczka Stefana i zaopiekowała się nim, jak własnym synkiem. Potem przypomniała sobie historyjkę o tym, jak borsuk Tommy znalazł niebieski koralik i dał go biedronce Beatrycze, zamiast Klarze. Tytułowała każdą historyjkę i tak od siódmej rano do popołudnia powstały: Klara jest zazdrosna, Tommy dostaje rower odrzutowy, Klara się potyka, Klara coś znajduje, Szczęśliwy borsuk, Klara i kaczuszki i kilka innych. Scarlett zupełnie zapomniała, jak tworzyła takie historyjki na poczekaniu. Candy je uwielbiała, a potem opowiadała je Liamowi. On nie rozumiał, ale skupił uwagę na jej głosie. Przynajmniej na chwilę. Dzięki życiu mieszkańców Konwaliowego Lasu zapomniała o tym, jak bardzo martwiła się Jessicą. Dziewczynka była zbyt słaba, by Scarlett mogła się z nią zobaczyć, więc od dwóch dni mieszkała na szpitalnym korytarzu. Javier rano pojechał po swoje rzeczy do hotelu, żeby przenieść je do niej. Miał przywieźć jej coś na przebranie. Po tym, jak poznała stan Jessici, odnalazła lekarza, który bardzo pomógł Gustavowi, kiedy Caroline leżała w szpitalu. Wprawdzie miał zupełnie inną specjalizację, ale uznała, że zdoła dowiedzieć więcej, niż ona. Zadzwoniła do Gustava na Maui, ignorując różnicę czasu, poprosiła go o nazwisko. Alexander Hoffmann okazał się tak samo serdeczny, jak mówił Gustav. Scarlett wyjaśniła, skąd o nim słyszała i dlaczego zdecydowała się poprosić go o pomoc. Lekarz od razu zainterweniował. Wypytał o stan Jessici i dokładnie wyjaśnił Scarlett i Marie Bauer, co teraz powinny zrobić i jakie mają szansę. Kiedy ubrał to wszystko w proste słowa, stan dziewczynki nie wydawał się, aż tak tragiczny, niż wtedy kiedy mówił o nim kardiolog, używając wielu trudnych terminów. Hoffmann potwierdził to, co już wiedziała. Serce Jessici mogło wytrzymać jeszcze kilka miesięcy. Prawdopodobnie wcześniej nie dostrzeżono żadnych objawów. Całe szczęście, że to stało się teraz, kiedy transplantacja mogła ją jeszcze uratować. I oczywiście muszą czekać, chyba że znajdą fundusze na operację. Obiecał interesować się jej sprawą i informować Scarlett. Poczuła, że nie wszystko przesądzone. Ciepłe spojrzenie i spokojny głos lekarza dały jej nadzieję. Na odchodne zapytał o Gustava. Dowiedziawszy się, że właśnie się ożenił, popropsił by go pozdrowiła i serdecznie pogratulowała. Miała wrażenie, że lekarz bardzo się ucieszył na wieść, że ułożył sobie życie.
Cały czas spędzała w szpitalu. Javier większość czasu spędzał z nią, ale widziała, że się nudził, więc raz prosiła go, żeby gdzieś pojechał lub poszedł. Wiedziała, że współczuł i chciał być przy niej, ale nie był w żaden sposób związany z Jessicą, więc rozumiała jego znużenie. Dla zabicia czasu opowiadała mu o dzieciach, o Jessice najwięcej. Chętnie słuchał. On je rozumiał. Wychował się w podobnym ośrodku. Znał ich uczucia, pragnienia, marzenia. Obiecał pomóc. Scarlett poprosiła mamę o poruszenie sprawy darowizny na spotkaniu zarządu, rozmawiała też z Billem i skontaktowała się z Dominikiem w sprawie swojej darowizny. Javier też poczynił kroki w tym kierunku. Jednak wciąż nie wiedziała, co zrobić z brakującą sumą. W pokoju Jessici zrobił się ruch. Przez szybę zobaczyła uwijające się pielęgniarki, za moment do pokoju przyszedł lekarz. W pierwszej chwili się przestraszyła. Podeszła do okna, chcąc coś zobaczyć, ale plecy pielęgniarek uniemożliwiły jej to. poczuła ucisk w żołądku, spodziewając się najgorszego. W pewnym momencie kobiety rozstąpiły się, a ona dostrzegła, że Jessica miała otwarte oczy, a aparatura nie pokazywała prostej linii. Kamień spadł jej z serca. Dziewczynka coś powiedziała, a lekarz wskazał na szybę. Patrzyła na nią. Scarlett przyłożyła dłoń do szyby i uśmiechnęła się. Usta Jessici ułożyły się w ledwo dostrzegalny uśmiech. Powoli przymknęła i otworzyła oczy. Scarlett poczuła, jak do oczu napłynęły jej łzy. Tak bardzo się przestraszyła, że Jessica odeszła, a ona nawet nie mogła jej przytulić. Na korytarzu pojawiła się pielęgniarka z maseczką ochronną i fartuchem.
- Ona jest bardzo słaba, nie powinna spotykać się z nikim, ale cały czas prosi o panią. Doktor Kruger przystał na krótkie spotkanie w ramach wyjątku.
- Dziękuję bardzo – odparła z wdzięcznością. Naciągnęła na siebie fartuch, założyła maskę i na drżących nogach weszła do pokoju. Pielęgniarki wciąż sprawdzały parametry życiowe Jessici. Zapisywały coś, mierzyły jej ciśnienie i temperaturę. – Ależ mi stracha napędziłaś, skarbie – powiedziała siadając na krześle, które dotąd zajmowała pielęgniarka. Delikatnie chwyciła dłoń dziewczynki. Wpatrywała się w Scarlett swoimi ciemnymi, mądrymi oczami i nic nie mówiła. Była taka słaba i krucha. Scarlett miała wrażenie, że w ciągu tych kilku dni, stracił na wadze.
- Chciałam cię zobaczyć, zanim umrę – odparła cicho i ochryple.
- Ty się nigdzie nie wybierasz, już moja w tym głowa – powiedziała stanowczo, starając się stłamsić drżenie w głosie. Musiała być silna. Musiała wierzyć, że uda się ją uratować.
- Słyszałam lekarza, kiedy rozmawiał z pielęgniarkami. Myśleli, że śpię. To nic, Scarlett – zapewniła, jakby wisząca nad nią śmierć nie była groźniejsza od skaleczonego kolana. – Moje życie zawsze było smutne. Nigdy nie miałam zbyt wielu koleżanek, potem umarli rodzice. W Domu Dziecka też nigdy się nie odnalazłam. Poznanie ciebie to najlepsza rzecz w moim życiu. Chciałam cię tylko jeszcze zobaczyć – słysząc to, Scarlett poczuła, jak coś w niej pękło. Jessica pogodziła się z losem. Przypieczętowała go. Nie zamierzała walczyć, ani mieć pretensji. W jej oczach nie było strachu, ani żalu. Ona pogodziła się z tym, co ją spotkało.
- Nie umrzesz – odpowiedziała, bo nie miała pojęcia, co innego mogłaby powiedzieć. Wyznanie Jessici zmiotło ją zupełnie. – Obiecuję ci, że zrobię wszystko, żeby cię uratować. Nie umrzesz, już moja w tym głowa. Ty musisz tylko odpoczywać i planować, co zrobisz, kiedy już wyzdrowiejesz – uścisnęła dłoń dziewczynki, starając się uśmiechnąć.
- Nikt mnie nie kocha. Nie trudź się. Nie chcę tam wracać. Może to i lepiej, że umrę? – oddychała powoli, jakby ważyła każde tchnienie. Cały czas patrzyła na Scarlett. Lustrowała dokładnie jej twarz ponad maseczką.
- A nie pomyślałaś, że ja cię kocham? Siedziałam tu od dwóch dni i czekałam, aż się obudzisz – powiedziała czule, ignorując świadomość konsekwencji, jakie przyniosą te słowa. Nie mogła pozwolić, żeby Jessica leżała tam sama i smutna, myśląc, że nie było na świecie osoby, która mogłaby ją kochać. Patrzyła na Scarlett, jakby nie wierzyła w jej słowa. Patrzyła dopatrując się w jej twarzy kłamstwa. – Dlatego masz się trzymać, bo jeżeli umrzesz to się na ciebie obrażę, jasne? Złamiesz mi serce, jeżeli się poddasz – powiedziała dziarsko. W obliczu cierpienia z jakim zmagała się ta dziewczynka, czuła, że jej problemy nic nie znaczyły. Nawet Mike. Wydawał się nic nie znaczącym kaprysem losu, z którym musiała się zmierzyć. Walka o Jessicę, to była prawdziwa tragedia. Po policzku dziewczynki popłynęła łza. Scarlett otarła ją czule, już nie powstrzymując własnych. – Nie wolno ci płakać. Musisz dbać o swoje serduszko. Obiecujesz? – Jessica pokiwała nieznacznie głową. Przy łóżku pojawiła się pielęgniarka, dając jej znak, że powinna już wyjść. Pokiwała głową. Wstała, cały czas ściskając jej dłoń. – Wrócę do ciebie. Będzie tu pani dyrektor, a ja wrócę na pewno. Może z gotowym pomysłem, jak ci pomóc – zsunęła maseczkę i posłała Jessice uśmiech. Wychodząc z pokoju, czuła że nadszedł kolejny dzień, który odmieni jej życie. Wiedziała, że odmieni ją samą. Nie mogła pozwolić Jessice umrzeć. Musiała ją uratować. Nie zdołała uchronić własnych dzieci, więc musi pomóc tej dziewczynce. Była to sobie winna. Uświadomiła to sobie pisząc bajki, które wymyślała dla Liama. Była sobie winna to, aby uratować Jessicę, aby uratować dziecko, które kiedyś było zdrowym dzieckiem, zdrowej matki. Teraz była chora i nie miała mamy. To szansa Scarlett na odkupienie. To jej szansa na życie.

________________________________
1 Fragment postu nr 28.
2 Fragment postu nr 31.
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo