Tytuł:
Bonnie Tyler Total eclipse of my heart
Dla T. za te cudowności, które mi podsyłasz.
33. miesiąc od rozstania; 26 lipca 2014
Rozdzwonił się telefon, a za nim dwa następne. I tak
przez cały dzień. Od kilku dni. Mieszkanie Scarlett stało się ‘centrum
dowodzenia’. Od momentu zjawienia się Gin, która ściągnęła za sobą ‘kilka
potrzebnych osób’ i Cherrie swoją córeczkę, mieszkanie tętniło życiem. Pojawiła
się jedna z asystentek Davida Josta, który pomagał Gin w kontaktach z
niemieckim oddziałem wytwórni. Mia Kreuz przychodziła punkt dziewiąta i
wychodziła jako ostatnia. Była gorliwa i zaangażowana. Liczyła na awans, ale
liczyło się to, że pracowała za trzech.
Scarlett, jako że była związana kontraktem z wytwórnią,
zarówno tą w Niemczech, jak i tą w Stanach, musiała uzyskać zgodę na
organizację tego koncertu, co było pierwszym zadaniem Gin, nim przyleciała do
Niemiec. Patrick Renner zajmował się mailami, aukcją na E-bay’u i wszystkim, co
dokonywało się za pomocą komputera i Internetu. Pracował także Javier, który
uruchamiał swoje kontakty i możliwości, chcąc pozyskać środki albo sponsorów. W
Ameryce została asystentka Gin – Vanessa Johnsson, która była łącznikiem
managerki Scarlett i załatwiała wszystkie zlecone przez nią sprawy. Pierwszy
problem pojawił się, kiedy padło pytanie: gdzie zorganizować koncert? Niemcy
czy Stany? Berlin czy Monachium? Nowy Jork czy Los Angeles? Częściowo rozwiązał
się, gdy przedłożyli stosowne prośby o darmowe udostępnienie hal koncertowych,
bo większość właścicieli od razu odmówiła. Czekali na decyzje od berlińskich O2
World i Berlin Arena, hamburskiej Color Line Arena, nowojorskiej Barclays
Center i Madison Square Garden, a także Nokia Theater i Staples Center w Los
Angeles. Scarlett miała świadomość, że tak ogromne hale, jak Madison Square
Garden albo Staples Center wątpliwie wyrażą zgodę, ale uznała, że trzeba szukać
wszędzie. Kolejną ważną zgodą, na którą czekała, była decyzja od firmy
obsługującej koncerty. Potrzebowali przecież sceny i nagłośnienia. Nie mogła
wziąć tych wszystkich ludzi do swojego ogródka, nawet tak ogromnego jak ten w
domu Toma i jej. No i sponsorzy, sponsorzy, sponsorzy. Codziennie odwiedzała
Jessicę. Jej stan był stabilny, ale wciąż ciężki. Za każdym razem, jak patrzyła
na tą dziewczynkę, czuła, że musi walczyć. Do końca. Pocieszało ją to, że
osoby, które prosiła o pomoc, nie odmawiały od razu. Pierwszy zgodził się James
Arthur. Gin wykonała telefon do jego menagera, a on oddzwonił osobiście
oznajmiając, że chętnie da cały koncert, jeżeli to tylko jej pomoże. Poczuła
się uskrzydlona. Ed Sheeran obiecał dać odpowiedź w ciągu dwóch dni. Czyli do
jutra. Zgodził się także Chester Bennington. Gin śmiała się, że jeżeli będzie
rozmawiała z każdym tym swoim dziecinnym, łapiącym za serce głosem, to na
koncercie zagrają sami mężczyźni. Katy Perry odmówiła ze względu na trasę
koncertową, ale obiecała pomóc finansowo. Kelly Clarkson, jako świeżo upieczona
mama też przejęła się losem dziecka i zdecydowała się przekazać jakąś kwotę.
Scarlett nie sądziła, że ci wszyscy sławni i zabiegani ludzi, wykażą się aż
taką empatią. Zupełnie zapominała, że sama była równie sławna. Jeżeli nie
bardziej. Kiedy nie rozmawiała przez telefon, prowadziła Twitter’a i
Facebook’a. Informowała fanów na bieżąco. Oni także zareagowali bardziej, niż
przypuszczała. W kilku miastach zorganizowano zbiórki pieniędzy. Dzieci ze
wszystkich Oddziałów Domu Dziecka w Berlinie miały prowadzić zbiórki w szkołach
i pod kościołami. Scarlett czuła się oszołomiona i podniesiona na duchu. W
dodatku rano zadzwonił Bill, uprzedzając, że odwiedzi ją około południa.
Tęskniła za nim. Przez te nowojorskie eskapady, zupełnie stracili kontakt. Westchnęła
i rozejrzała się po mieszkaniu. Jej salon przypominał pobojowisko. Pojawiły się
dwa biurka z jej kuchennymi krzesłami, Gin krążyła między nimi, niczym generał
i rozmawiała z kimś przez telefon, żywo gestykulując. Cherrie wyszła z pokoju i
stanęła na antresoli. Przetarła oczy i popatrzyła na mamę. A potem na Scarlett.
Dziewczyna zauważyła ją i natychmiast do niej podeszła.
- Co tam, szkrabie? Nie oglądasz już bajki? – dziewczynka
pokręciła głową.
- Zasnęłam, a jak się obudziłam, to nie wiedziałam, gdzie
jestem – Scarlett ukucnęła przy niej i pogładziła ją po buzi, a potem schowała
jej włosy za ucho.
- Pewnie przeraziły cię te dziwnie brzmiące głosy, co? –
w pokoju słychać było na przemian niemiecki i angielski, a chwilami oba na raz.
– Uczeszemy włosy? – zapytała zerkając na jej rozczochraną, rudą czuprynę. Wprawdzie
włosy Gin były ksztanowo-rude, ale Cherrie przejęła od mamy tylko rudy barwnik.
Miała ogniste loczki, piegowatą buzię i ogromne szarozielone oczy. Scarlett
zachwyciła się nią od pierwszej chwili, gdy ją zobaczyła. Dziewczynka pokiwała
głową i pozwoliła się poprowadzić na dół. Gin posłała blondynce wdzięczne
spojrzenie i przełączyła rozmowę, w międzyczasie wydając Patrickowi polecenia.
Cherrie zawsze zostawała w domu z tatą albo dziadkami, ale tym razem Gin nie
miała czasu załatwić opieki, a jej mąż był poza domem, więc musiała radzić
sobie sama. Cherrie grzecznie siedziała na pufie, a Scarlett zaplatała jej
francuskiego warkocza.
- Pobawisz się ze mną lalkami? Max kupił mi Barbie, a
sama nie lubię – zapytała nieśmiało. Scarlett wydelegowała Maxa po wyprawkę dla
dziewczynki. Kazała mu kupić zabawki, kolorowanki, kredki, bloki, wszystko,
czym mogłaby się bawić. Sęk w tym, że małej najbardziej doskwierał brak
towarzystwa.
- Potem, dobrze? – zerknęła na dziewczynkę, oceniając
swoje dzieło. – Teraz muszę jeszcze troszkę popracować z mamą i Javierem. Chcesz
obejrzeć bajkę?
- Chciałabym Barbie
w świecie mody – powiedziała po krótkim zastanowieniu.
- W takim razie zaraz poszukamy i włączymy – Cherrie znów
chwyciła Scarlett za rękę i wróciły do pokoju. Gin posłała córce buziaka w
powietrzu, a ona złapała go i przyłożyła do swojego policzka. Wszystkie trzy
uśmiechnęły się.
Potem, kiedy Cherrie zajęła się oglądaniem bajki,
Scarlett wróciła do salonu. Javier właśnie skończył rozmowę telefoniczną i
podszedł do niej niosąc plik świeżo wydrukowanych kartek.
- Właśnie rozmawiałem z Ines Cartier, która współpracuje
z Enzo – był to jeden z projektantów Domu Mody Chanel. – Powiedziała mi, że
spotka się z nim jutro i spróbuje porozmawiać na temat tego projektu, ale nie
jestem pewien, czy odda jedną ze swoich perełek za darmo – Scarlett pokiwała
głową. – Jeśli nie, postaram się wydębić od Karla jakieś pieniądze.
- Nie chcę, żebyś miał problemy przez to, że mi pomagasz
– Javier popatrzył na nią sceptycznie i tylko pokręcił głową. W domu rozległ
się dźwięk domofonu. Gin, stojąc najbliżej drzwi, podniosła słuchawkę.
- To Bill – krzyknęła do blondynki.
- Wpuść go i powiedz, że jest otwarte – managerka
spełniła polecenie, otwierając zasuwy. Potem wróciła do swoich zajęć.
- Tutaj masz spis rzeczy, o które się ubiegam. Dopisałem,
z kim rozmawiałem i dodałem numery kontaktowe w razie czego, żebyś miała
wszystko uporządkowane. Czy Dominik kontroluje te nasze poczynania? – upewnił
się.
- Tak, sprawdził każde pism, które sporządziliśmy. Pomógł
mi napisać kilka próśb. Wiesz, ja nie sądziłam, że organizacja koncertu to taka
wielka biurokracja. Na początku naiwnie myślałam, że dostanę kawałek podłogi,
zaproszę gości, a ludzie kupią bilety i już – Javier uśmiechnął się. Usłyszała,
że drzwi mieszkania się otworzyły. Spojrzała w tamtą stronę i dostrzegła Billa.
Uśmiechnęła się. Za nim wszedł Tom. Serce postanowiło wyskoczyć jej z piersi.
Czy ona kiedykolwiek zareaguje na niego mniej emocjonalnie? Niewiele myślała o
nim od wesela. Nie miała czasu na rozmyślanie o nim, o swoich rozterkach
sercowych. Zakopali topór wojenny, ale żeby miał do niej przyjść, żeby mieli
zacząć rozmawiać? Zbyt piękne, żeby było możliwe. Zatrzymała na nim wzrok na
tyle za długo, by w pierwszej chwili nie dostrzec Candy wyłaniającej się zza
bliźniaków.
- Niespodzianka! – wykrzyknęła, a pod Scarlett ugięły się
nogi. Tuż za nią weszła Rainie, nieco oszołomiona. Blondynka musiała
przytrzymać się Javiera. On oczywiście objął ją tak mocno, jakby miała zemdleć.
- Nie wierzę! – wykrzyknęła i biegiem ruszyła w stronę
gości. Candy wpadła jej w ramiona i wtuliła się w nią z całych sił. – Nie
wierzę – powiedziała, nie mogąc powstrzymać łez. – Cukiereczku, to naprawdę ty?
– zapytała spoglądając na kraśniejącą radością twarz nastolatki. – Aleś ty
ładna – powiedziała ściskając ją znów.
- Nieprawda. Ty jesteś najładniejsza – odparła z
westchnieniem. – Ale tęskniłam! – wykrzyknęła, gdy już miały się puścić, ale
znów przytuliła się do Scarlett. Ta ze śmiechem odwzajemniła uścisk.
- Udusisz mnie i padnę trupem! – wykrzyknęła.
- Tom cię pozbiera – szepnęła jej do ucha, a Scarlett
tylko pokręciła głową.
- Jesteś niemożliwa – uścisnęła ją ostatni raz. – Pozwól
mi przywitać się z twoją mamą. – Candy odsunęła się, a Scarlett podeszła do
stojącej między bliźniakami Rainie. Starała się nie patrzeć na Toma.
Uśmiechnęła się spoglądając na Rainie. Była zupełnie inną kobietą, niż ta
zlękniona, którą żegnała. – Witaj w domu – powiedziała, obejmując ją.
- Scarlett nie wierzę, że tu jestem, że to się dzieje
naprawdę – szepnęła, odwzajemniając uścisk. Stały tak przez chwilę, a blondynka
delikatnie gładziła Rainie po plecach. Cała drżała.
- Och, skarbie – westchnęła. – Jesteś taka dzielna. Nie
masz pojęcia, jak cieszę się, że cię widzę – odparła całując Rainie w oba
policzki.
- Chyba mam – uśmiechnęła się.
- Trafiłyście w istne pandemonium. Moje mieszkanie jest
teraz niczym baza wojskowa albo raczej okopy, bo zapowiada się ostra walka –
odparła dziarsko, licząc, że klucha z gardła zniknie.
- Bill opowiadał mi dziś o tej dziewczynce. Czy mogę ci
jakoś pomóc? – zapytała obejmując Scarlett troskliwym spojrzeniem.
- Na razie tkwimy we wnioskach, prośbach i głównie
odmowach. Szukamy sponsorów, bo marne szanse, że ktokolwiek zechce zrobić
cokolwiek za darmo, ale to dopiero trzy dni i ja się nie poddaję.
- Kto jak kto, ale nie sądzę, żebyś ty odpuściła – odparł
Bill, przypominając tym samym o swojej obecności. Scarlett uśmiechnęła się i
wskazała na niego palcem.
- Ty – dźgnęła go w pierś. – Nic mi nie powiedziałeś.
Dlaczego nie przyznałeś się, że wróciły? – odparła, kiedy witał się z nią,
całując ją w policzek. Przytulił ją, a ona wbrew sobie zareagowała jak zwykle.
- Bo dostałem surowy zakaz, dziewczyny chciały zrobić ci
niespodziankę.
- Okej, okej. Udało wam się – machnęła ręką, uznając, że
powinna przywitać się z Tomem. Nie miała pewności, czy była gotowa na to, żeby
na niego spojrzeć, ale przecież musiała. – Cześć, Tom – uśmiechnęła się do
niego, posyłając mu krótkie spojrzenie. Nie zdawała sobie sprawy, że ten moment
bacznie obserwowało osiem par oczu.
- Cześć – posłał jej serdeczny uśmiech i nie bacząc na
nic podszedł, po czym delikatnie dotknął ręką jej talii i ucałował ją w
policzek. Scarlett dostała zawrotu głowy. Przymknęła oczy, chłonąc jego zapach.
Tylko nie to. Tylko nie to. Tylko nie to. Tam stoi Javier. Javier. To jemu
zdecydowałaś się dać szansę. Zagryzła wargę, starając się przywrócić się do
pionu.
- Muszę wam przedstawić parę osób – ruszyła energicznie
przodem, chwytając Candy pod rękę. Musiała jak najprędzej od niego uciec. Teraz
dziewczynka była niemal jej wzrostu. Przedstawiła im Gin, a także Mię i
Patricka. Bliźniacy znali asystentkę Josta, więc wymienili jedynie skinienia.
Serce waliło jej jak oszalałe, gdy zbliżyli się do Javiera, który cały czas
bacznie obserwował sytuację. – To jest Javier Fontaine, bez niego zginęłabym w
tym całym bałaganie – powiedziała, nie patrząc na Toma. – A to Rainie i Candy,
no i Bill i Tom, ale bliźniaków chyba znasz – spuściła głowę, stając obok
niego. Nie zdziwił ją fakt, że Tom nie uścisnął mu ręki. Stał z rękoma w
kieszeni, nieco w tyle. – Pewnie chce wam się pić? – zapytała przebiegając
wzrokiem po gościach. – Zapraszam do kuchni, opowiem wam, co udało nam się
zrobić – ruszyła przodem chcąc jak najszybciej uwolnić się od tej niezręcznej
sytuacji.
- Scarlett, ja zajmę się Enzo – odparł Javier, a ona
odwróciła się i skinęła, starając się uśmiechnąć. Wchodząc do kuchni
przypomniała sobie, że nie było w niej krzeseł.
- Zapomniałam, że krzesła są w salonie – mruknęła. –
Bill, zaprowadź na taras, dobrze? Ja zaraz przyniosę coś do picia. – Blondyn przytaknął,
po czym zabrał dziewczyny i Toma na dach. Czuła się skołowana. Rainie i Candy
wróciły. Pierwszy szok. Tom ją odwiedził. Drugi szok. Stanął oko w oko z
Javierem. Totalna porażka. To, co ich poróżniło to była już przeszłość, ale
fakt, że tym ziarnem niezgody był między innymi Javier, który nie odstępował
jej teraz na krok, mógł źle o niej świadczyć. Nie chciała, żeby Tom myślał, że
go zdradzała, nawet jeżeli nic ich już nie łączyło. Może nadszedł czas, żeby porozmawiać?
W końcu, kiedy tańczyli razem na weselu, coś się zmieniło. Stało się coś
dobrego, a ona tak dobrze czuła się przy Tomie. Może powinni wyjaśnić wszystkie
niesnaski, żeby nie było już niepewności i żali? Może. Jednak na pewno nie
teraz. Teraz miała na głowie koncert. Jessica była najważniejsza. Poprawiła
sukienkę, postawiła na tacy szklanki, sprite’a i sok pomarańczowy. Odetchnęła i
ruszyła na dach.
Drzwi lekko uchyliły się, kiedy pchnęła je stopą. Tom
zdążył ustawić się w miejscu na tyle strategicznym, by pójście jej z pomocą
wyglądało zupełnie naturalnie. Czuł się idiotycznie, jak nastolatek
kombinujący, jak włożyć dziewczynie rękę pod spódnicę, ale to nie miało
znaczenia. Był w jej mieszkaniu, miał szansę z nią porozmawiać. To więcej, niż
liczył dostać. Choć w pierwszym momencie, kiedy wszedł za Billem do mieszkania
i zobaczył ją stojącą obok Fontaine’a, to ciśnienie skoczyło mu do dwustu
dwudziestu. Pomyślał sobie: straciłeś szansę, Tom. Ona jest jego.
Włosy upięła w koka na czubku głowy, nie umalowała się, a
na sobie miała luźną gniecioną sukienkę na cienkich ramiączkach, sięgającą
podłogi. Była czarna i ściągnięta w pasie na gumce. Scarlett wyglądała w niej
jakby chciała się ukryć. Gdyby nie gumka w pasie wyglądałaby jak w worku. Stała
taka drobna, obok Fontaine’a, który górował na nią wzrostem i gabarytami.
Wydawała się zupełnie bezbronna. Potem zobaczyła Candy i Rainie i tak
pokraśniała radością, jakby prosto w ręce spadła jej gwiazdka z nieba. Na niego
zwróciła uwagę na samym końcu. Czekał na to. Wiedział, że zdziwiła ją jego
obecność, ale dostrzegł też, że to było bardziej, niż mniej pozytywne. Nie
umknęła mu też jej reakcja, kiedy ją pocałował. W tym momencie upewnił się, że
nie wszystko stracone. Fontaine mógł sobie u niej mieszkać i rozsiewać na prawo
i lewo swój urok osobisty, ale Tom wiedział, że Scarlett w małej części wciąż
była jego. Drzwi otworzyły się szerzej, a on zareagował prawie natychmiastowo.
Podtrzymał je, odbierając od Scarlett tacę, a ona posłała mu wdzięczny uśmiech.
Był mistrzem kamuflażu. Candy nie chciała odejść od barierki. Bill i Rainie
siedzieli przy stoliku.
- Scarlett, ty tu masz raj na ziemi. Ogród na dachu! – Candy
rozpostarła ramiona i lekko wychyliła się.
- Nie szarżuj za bardzo, bo nikt tu nie umie latać, żeby
cię złapać – odparła z uśmiechem. – Chcesz soku czy sprite’a?
- Sok – odpowiedziała, niechętnie odchodząc. – Mamo
będziemy kiedyś tak mieć? – zapytała z nadzieją w głosie. Rainie tylko
pokręciła głową, uśmiechając się pod nosem.
- Cukiereczku, możesz tu przychodzić kiedy tylko
zechcesz. Zazwyczaj cierpię na brak towarzystwa.
- Serio? – Candy aż podskoczyła z radości. Scarlett
przytaknęła. – O ja cię! – podeszła do blondynki i mocno ją przytuliła. O mało
co nie wylała soku.
- Wiesz, co? Jak na ciebie patrzę to nie mogę się
nadziwić, że nie jesteś już dziewczynką, tylko małą kobietą. Niesamowite, jak
się zmieniłaś – odparła odgarniając włosy z twarzy Candy. – No i urosłaś.
- Siedem centymetrów – odparła z dumą.
- W takim razie zaraz mnie przerośniesz, a w tym wyścigu
to ja z tobą już nie wygram.
- Och, tam – machnęła ręką, odchodząc od Scarlett. – Wygrywasz
we wszystkich innych – odparła urzeczona. – Moje koleżanki w Sacramento
kupowały sobie podobne ciuchy do tych, które widziały u ciebie. Wiesz, bluzki,
spodnie, czapki. Jesteś wzorem, wyznaczasz trendy i w ogóle, więc musisz
uważać, żeby nie nosić różowej panterki – odparła z pełną powagą, po czym
parsknęła śmiechem, a wszyscy jej zawtórowali.
- Jakoś nie wyobrażam sobie Scarlett w różowej panterce –
Bill posłał Candy rozbawione spojrzenie, opierając się wygodniej na ławce.
Jedna rękę położył na oparciu, obejmując Rainie. Jej powrót tchnął w niego
pewność siebie, która zniknęła wraz z jej odejściem. Scarlett przypomniała coś
sobie. Różowa panterka. Ścisnęło ją w żołądku. Niechcący zerknęła na Toma.
Patrzył na nią, a w jego oczach czaiło się rozbawienie. Spąsowiała i odwróciła
wzrok. Najwyraźniej ich myśli pobiegły w tym samym kierunku. A najgorsze, że
wciąż miała w szufladzie te przeklęte majtki.
- Skarbie, mam coś
dla ciebie – Tom pocałował Scarlett na powitanie i przysiadł obok niej. Podał
jej małą jednorazówkę. Zdziwiona zajrzała do jej wnętrza i ujrzała różowe coś.
Wyjęła zawartość, którą okazały się różowe figi w panterkę. Popatrzyła na niego
spod wysoko uniesionych brwi. Nie wyglądały, jak coś z kolekcji Victoria’s
Secret. – Pomyślałem, że chciałbym cię w nich zobaczyć – powiedział z
szelmowskim uśmiechem. – A potem je z ciebie zdjąć – dodał, uśmiechając się
jeszcze szerzej.
- Poczuję się prawdziwą
kobietą mając na siebie taką zmysłową bieliznę. Ty wiesz, czego mi trzeba –
odpowiedziała, zalotnie trzepocząc rzęsami. Tom roześmiał się i pocałował
Scarlett. A potem nakłonił ją do przymiarki.
Starając się zachować rezon podała picie, a potem usiadła
na ostatnim wolnym krześle. Obok Toma oczywiście. Odetchnęła. Spojrzała na
Rainie, Candy i Billa siedzących obok siebie. Dziewczyny wyglądały na zmęczone,
ale szczęście, które od nich emanowało, było po prostu zaraźliwe. Uśmiechnęła
się.
- W końcu coś się zaczyna układać – powiedziała nie
odrywając od nich wzroku. – Jak to się stało, że mogłyście wrócić? – bolały ją
nogi. Uniosła jedną i pokręciła stopą. Co za ulga. To samo zrobiła z drugą.
Czarny lakier zaczął już odpryskiwać.
- Umarła matka Hansa. To ona na nas polowała – Rainie,
mówiąc to, miała tak chłodny głos, zupełnie do niej nie podobny. Wyglądała,
jakby to nie robiło na niej wrażenia, ale Scarlett udało się podchwycić jej
spojrzenie. Wystarczyło. – Trwało kilka tygodni, zanim to wyszło na jaw.
Umarła, pieniądze przeszły na utrzymanie Hansa w psychiatryku, dom miał iść pod
młotek. Ekipa sprzątająca znalazła dziwne dokumenty i przekazała je policji.
- Shie wiedział?
- Nie – pokręciła głową. – Sprawa poszła od razu do góry,
a potem do Stanów. Blitz’a przenieśli, więc nikt nie wiedział, że był z tym
jakkolwiek związany.
- Kiedyś opowiem ci o wszystkich miastach, w których
mieszkałyśmy i jak się nazywałyśmy – wtrąciła Candy.
- Jestem bardzo ciekawa, jakie nosiłaś imiona. To chyba
było w tym wszystkim najzabawniejsze, co? – dziewczynka przytaknęła.
- Najgorsze było Taylor. Ja nie wiem, jak można dać
dziecku na imię Taylor? Przecież nawet nie wiadomo, czy to męskie czy żeńskie –
skrzywiła się, wzruszając ramionami.
- Nie ma to, jak Candy, co? – wtrącił Tom, a ona tylko
się uśmiechnęła.
- Tak w ogóle – zaczął Bill. – To nie kłamałem mówiąc ci
przez telefon, że mam sprawę. Dziewczyny chciały cię odwiedzić, jako pierwszą,
ale przede wszystkim jesteśmy tu dlatego, że ktoś tu dziś kończy dwadzieścia trzy
– wstał i natychmiast zamknął blondynkę w niedźwiedzim uścisku. – Wszystkiego
najlepszego, Scarlett. Z naciskiem na najlepszego.
- Dziękuję – powiedziała nieco zbita z tropu. – Ja
zupełnie zapomniałam, że to dziś. Nie miałam pojęcia, że dziś dwudziesty
szósty. Muszę zadzwonić do Liv, koniecznie – mamrotała, zamknięta w jego
żelaznych objęciach.
- Jakbyś więcej myślała o sobie, to byś pamiętała –
odpowiedział, przypatrując się jej. Wiedziała, że Bill próbował wyczytać z jej
twarzy, co o tym wszystkim sądziła i jak naprawdę się czuła, ale ona tylko się
uśmiechnęła. Nie miała na to sił, ani czasu. Z resztą. Bill nie wiedział o
najgorszym.
- Ja się teraz nie liczę. Teraz ważna jest tylko Jessica,
jeżeli przeżyje, ja odzyskam spokój.
- Przeżyje – dodał i ucałował ją w czoło. Scarlett była
boso, więc przy Billu czuła się jak dziecko. Z reszta nie tylko przy nim, bo
gdy przyjęła wylewne życzenia od Ranie i Candy, stanął przed nią Tom.
- Nie wiem, co mógłbym ci życzyć – zaczął, mając
świadomość, że są obserwowani. Oboje mieli. – Jakoś nigdy życzenia się nie
spełniały, ale chciałbym, żebyś była szczęśliwa. Powinnaś być, bo na to
zasługujesz. Mam nadzieję, że uda ci się pomóc Jessice. Ja chętnie pomogę
tobie, bo to pewnie bardzo dużo spraw do załatwiania. Wszyscy ci pomożemy –
dodał. – Dlatego najbardziej życzę ci,
żebyś była szczęśliwa – patrzył jej prosto w oczy i miała wrażenie, że widzi
wszystko. Każdy jej niepokój, każdy lęk i każdą tęsknotę. Bała się, że wyczyta
zbyt wiele, ale nie potrafiła odwrócić wzroku. Za bardzo tęskniła za jego
spojrzeniem pełnym ciepła i troski. Znów poczuła się jak na weselu Margo i
Gustava. Przesłaniał jej świat, a ona nie potrzebowała więcej. Przy nim czuła
się mała i krucha, ale też bezpieczna. To chyba dzięki tym jego dłoniom, którymi
delikatnie ujął ją za przedramiona, gdy całował ją w policzek. Pachniał tak
samo. Mimowolnie zaciągnęła się tym zapachem. Zauważył to.
- Pachniesz tak samo – wyrwało jej się, spąsowiała i
opuściła głowę, mając nadzieję, że nikt tego nie dosłyszał. Tom tylko ucałował
ją w drugi policzek i odsunął się powoli. Poczuła pustkę. Było trzydzieści
stopni, a ona miała wrażenie, że kiedy nie miała go obok, to zrobiło się
chłodniej. – Dziękuję – tylko tyle zdołała powiedzieć.
- Mamy dla ciebie drobny prezent – Bill podał Candy
pudełeczko, a ona niemal w podskokach podeszła, by podać je Scarlett. Blondynka
otworzyła pakunek i znalazła w nim wisiorek z niebieskim kamieniem. Kolor był
bardzo podobny do odcienia jej oczu.
- Jest piękny – spojrzała na wszystkich, uśmiechając się
z wdzięcznością. – Dziękuję. Najlepszym prezentem jesteście wy – te słowa
skierowała do Rainie i Candy. – Nie potrzeba mi więcej, ale dziękuję. Jest
cudowny. Takiego kamienia jeszcze nie mam.
- Tom wybierał – Candy szepnęła jej to na ucho, gdy
zapinała łańcuszek na szyi Scarlett. Jednak zrobiła to tak głośno, że
niemożliwością było, aby ta wiadomość pozostała między nimi. Uśmiechnęła się
pod nosem i zerknęła na niego. Jakież to wszystko było dziwne. Popatrzyła jak
niebieski kamień mienił się w słońcu tuż nad jej piersiami. Oddychała trochę
zbyt nierówno, ale nie zdołała tego ukryć, gdy wszystkie pary oczy skupiły się
na błyskotce. W tym momencie przypomniało się jej, jak kiedyś powiedział, że
zawsze gdy kupował jej biżuterię z niebieskim kamieniem to szukał odcienia
oddającego kolor jej oczu. Teraz prawie mu się udało. Niemożliwe. Niemożliwe.
Niemożliwe.
- Rozpieszczacie mnie – tylko tyle mogła dodać. Za sobą
usłyszała chrząknięcie. Javier trochę niepewnie wkroczył na dach, niosąc jej
telefon.
- Liv dobijała się do ciebie już dwa razy – nie popatrzył
na nikogo prócz niej. Stanął na moment obok Scarlett i podał jej telefon.
- Dziękuję – powiedziała, odbierając od niego aparat. Odszedł
powoli, nie spiesząc się, jakby chciał pokazać, że wcale nie czuł się piątym
kołem u wozu. Westchnęła, odprowadzając go wzrokiem. Ta sytuacja trochę ją
przerastała. Czuła się głupio mając pod swoim dachem Toma i Javiera. Nie bardzo
wiedząc, co powinna ze sobą zrobić, sprawdziła połączenia i wiadomości.
- Muszę do niej potem zadzwonić. Mam tylko nadzieję, że
nie wyskoczy z żadnym przyjęciem, bo biorąc pod uwagę fakt, że moje mieszkanie
przypomina teraz biuro, to średnio to widzę.
- Georg mówił mi, że dziś i jutro oglądają mieszkania –
odparł Tom.
- W czerwcu przepadło im jedno, jak byli u ciebie –
Scarlett popatrzyła zdziwiona na Billa. Nic o tym nie wiedziała. Liv nie
powiedziała jej, że byli o krok od kupna. – W sumie to się dziwię, że woleli
urlop w Stanach, niż sfinalizowanie mieszkania – wzruszył ramionami, nie
zauważając jej miny. Był skupiony na Rainie. Blondynka mocno wciągnęła
powietrze. Urlop. Urlop w Stanach. Odetchnęła głęboko. Tylko spokojnie,
Scarlett. On nie powiedział nic złego. Sumując to, co działo się w czerwcu,
nazwanie tego urlopem to kolosalne niedopowiedzenie. Nie mogła mu tego
powiedzieć. Odetchnęła jeszcze raz. Zerknęła na swoich gości. Tom przyglądał
jej się uważnie. Bill i Rainie byli zbyt pochłonięci szeptaniem sobie czegoś,
żeby zauważyć, że coś się stało.
- Wszystko w porządku? – zapytał, a ona machinalnie
pokiwała głową. – Zbladłaś – troska w jego głosie dobijała ją. Nie mogła tego
słuchać. Nie rozumiała dlaczego.
- Wszystko okej. Wydaje ci się – wysiliła się na uśmiech,
biorąc kolejny głęboki oddech. Skinął głową, jednak miała wrażenie, że nie
uwierzył. W końcu to był Tom. Minęły trzy lata, ale to wciąż był Tom. Odwrócił
wzrok w kierunku drzwi, powędrowała za nim spojrzeniem i dostrzegła swój
ratunek.
- Cherrie, skarbie. Chodź tu do mnie – uśmiechnęła się
ciepło i prędko podeszła do dziewczynki. Trzymała w ręce dwie lalki Barbie.
- Myślałam, że jesteś sama. Bo potem już minęło i
myślałam, że teraz się pobawimy – Scarlett wzięła za rękę nieco zawstydzoną
siedmiolatkę.
- Przedstawię ci moich przyjaciół. To są: Candy, Rainie,
Bill i Tom – wskazała na każdego po kolei. – A to jest Cherrie, najsłodsza
wisienka jaką znam – usiadła i pozwoliła małej przytulić się do swojego boku.
- Ale masz fajne imię. Podobne do mojego, bo obie
jesteśmy jak coś słodkiego – Candy uśmiechnęła się szeroko, a dziewczynka
nieśmiało odpowiedziała jej tym samym.
- Cherrie uwielbia lalki Barbie. Bawimy się, kiedy tylko
mogę, ale teraz jest tutaj straszny młyn, więc musi zajmować się sama sobą.
- Mamusia też się ze mną nie bawi – poskarżyła się.
- To córka Gin, jakbyście nie zauważyli podobieństwa –
odparła całując rude włosy dziewczynki. Czułość Scarlett w stosunku do tej
małej mogła umknąć jedynie Candy, która jeszcze nie spostrzegała takich
niuansów. Jednak to właśnie ona przejęła inicjatywę.
- Mogę pobawić się z tobą? Już nie mam swoich lalek i
chętnie zobaczę twoje – Cherrie ożywiła się i chwyciła Candy za rękę,
wyprowadzając ją z dachu.
- Nosi poszarpane jeansy i torby z ćwiekami, ale jak
przyjdzie co do czego to traci głowę dla lalki – powiedziała Rainie uśmiechając
się pod nosem.
- Ona jest teraz w takim wieku, już nie dziecko, ale
jeszcze nie kobieta.
- W Sacramento miałam taką koleżankę z dwójką dzieci.
Candy zawsze szła tam ze mną i zajmowała się jej dziećmi. Nie wychodziła z ich
pokoju, póki nie zmusiłam jej do wyjścia.
- Twoja córka jest niesamowita – uśmiechnęła się.
- Scarlett, gdzie jest toaleta? – Rainie zapytała nagle, energicznie
odstawiła szklankę, podnosząc się z siedziska. Scarlett wskazała jej drogę i
została sama z bliźniakami. Nie wiedziała, czy to dobrze. Miała ogromny mętlik
w głowie. Jessica, Javier, powrót dziewczyn, Tom. Dużo tego. Nie mogła zbyt
długo zastanawiać się nad swoim położeniem, bo nim wrócili do rozmowy,
rozdzwonił się telefon Billa. Posłał jej przepraszające spojrzenie i odszedł na
bok. Nie wiedząc, co zrobić, powachlowała się dłonią.
- Ciekawa jestem, kiedy te upały zmaleją. Skwar mnie
wykańcza. Dopiero wczoraj naprawili mi klimatyzację, więc miałam tutaj
piekarnik. Większość okien mam od południa – paplała starając się na niego nie
patrzeć. Tom nie był tak skrępowany, jak ona. Wydawał się zupełnie spokojny i
świadomy tego, po co się tam znalazł. To też ją frustrowało, bo nie wiedziała,
jakie były jego pobudki.
- To dlaczego nosisz czarną, długą sukienkę? – zapytał świdrując
ją spojrzeniem – Przed kim się chowasz – zażartował. Scarlett spłoszyła się,
zaskoczona tym pytaniem. Serce zaczęło bić jej jak oszalałe. To niemożliwe,
żeby on wiedział. To niemożliwe, żeby się domyślił. Przecież zachowywała się
normalnie. Nie rozmawiali od trzech lat. Skąd mógł wiedzieć? Nie spodziewała
się takiego obrotu spraw, nie zdołała ukryć swojej reakcji. Nie pomyślała, że
próbował rozładować atmosferę. Po prostu uznała, że się domyślił i to ją
zgubiło. On dostrzegł jej reakcję. Chyba zdziwił się tym, że potraktowała to
poważnie. Przyjrzał jej się bacznie. – Scarlett? Chowasz się? – głos zniżył
niemal do szeptu. Pokręciła głową. Musiała z tego wybrnąć. Owszem, nie myślała
teraz o niczym innym, jak o tym, żeby znowu uczynił wszystkie lęki mniej
strasznymi, ale nie mogła dać się zwariować.
- No co ty – machnęła ręka. – Nie mogę wyglądać jak
wypluta, kiedy przez moje mieszkanie przewija się tyle osób. A taka sukienka
jest wygodna, nie lepi się do skóry. Skąd pomysł, że się chowam? – wysiliła się
na uśmiech. Sięgnęła po szklankę i napiła się powoli. Potrzebowała czasu. Czy
Bill albo Rainie nie mogliby już wrócić? – Co u Davida? – zapytała, nie dając
Tomowi szansy na drążenie tematu.
- Dziś do niego jadę. Dawno się z nim nie widziałem.
Wszystko przez tą Amerykę.
- Jakiś czas temu odwiedziłam Simone. Ona akurat go
pilnowała. Twój syn jest wspaniałym chłopcem – powiedziała zupełnie szczerze. Tom
wahał się kilka sekund, jakby nie miał pewności, czy za jej słowami nie kryła
się ironia. Dopiero potem pozwolił sobie na dumę. Uśmiechnął się. – Pomimo
całej mojej niechęci do Leny muszę przyznać, że dobrze go wychowała.
- Czasem żałuję, że nie miałem w tym udziału od początku
– Scarlett powoli pokiwała głową. Świadomość, że Tom miał syna, wciąż raniła
ją. Zazdrościła mu tego. Musiała bardzo uważać, żeby się nie zdradzić. Ale
przecież teraz miała Jessicę. Teraz ona stała się centrum jej świata. Walczyła
o jej życie. Chciała uczynić je pięknym. To był jej cel, jej sens. To, że Tom do
niej przyszedł, niczego nie zmieniło. Między nimi dalej zalegały gruzy
przeszłości, nawet jeżeli teraz przyjaźnie ze sobą rozmawiali. On miał syna, a
ona swoją misję. I Javiera. Nie mogła zapomnieć, że miała Javiera.
- Straciłbyś coś innego – odparła wymijająco. – Zawsze
coś tracimy – dodała cicho. Nie chciała na niego patrzeć. Nie mogła. Patrzenie
na niego teraz, po tych minutach, które spędził w jej mieszkaniu, nagle stało
się trudne.
- A kiedy zyskujemy?
- O to jest znacznie trudniej – przez chwilę zbierała się
w sobie, żeby podnieść wzrok. Nie mogła wiecznie gapić się na szklankę.
Spojrzała na niego. Kogo miała przed sobą? Wyglądał złudnie podobnie. Kiedyś
znała jego ciało na pamięć. Każdy centymetr. Wiedziała, gdzie miał znamiona,
gdzie blizny. Teraz dostrzegała tylko więcej tatuaży, inną fryzurę. Kim był
człowiek, który przed nią siedział? Czy była w nim choć odrobina tego, którego
znała? Zrobiło jej się smutno. Przecież byli dla siebie wszystkim, jak mogli to
zaprzepaścić? Patrzyła na niego i klapki spadły jej z oczu. Tom był miłością jej
życia. Dlaczego teraz znaleźli się w tym miejscu? Dlaczego byli wobec siebie
uprzejmi, pełni kurtuazji, obcy?
Siedziała obok człowieka, któremu urodziła dziecko, którego kiedyś kochała
całym swoim życiem, z którym chciała dzielić przyszłość, więc dlaczego ten oto
człowiek wydawał jej się kimś zupełnie innym, choć zupełnie takim samym?
Dlaczego na dole był Javier, który czekał, aż powie mu, że może ją kochać, że
pozwala mu na to. Dlaczego doprowadziła do tego, że wpuściła do swojego życia
największego wroga? Dlaczego była tak ślepa i naiwna? Dlaczego mniej lub
bardziej świadomie chciała sobie coś udowodnić? Dlaczego nie pozwoliła sobie na
szczerość, na wyklarowanie uczuć? Dlaczego żyła tak, jakby jej życie skończyło
się przed trzema laty? Dlaczego to wszystko się stało? Dlaczego nie walczyli?
Dlaczego nie byli szczerzy? Dlaczego przestali rozmawiać? Dlaczego? Dlaczego
nie mogła być w końcu szczęśliwa? Z kim odnajdzie to szczęście? Kto jest jej
szczęściem? Niechcący zatrzymała wzrok na jego oczach. Zawsze w nich odnajdowała
spokój. Dlaczego nie umiała odnaleźć spokoju w oczach Javiera? Dlaczego to on
nie kojarzył się jej ze spokojem i bezpieczeństwem? Dlaczego nie potrafiła
powiedzieć jednego tak, wykonać
jednego gestu, aby wiedział, że się zgadza? Patrzyła w oczy Toma i poczuła się
bardzo, bardzo nieszczęśliwa i samotna. Bo to właśnie w jego oczach znajdowała
to, co próbowała znaleźć u Javiera, a wcześniej Jima i Tima.
- Nie wiem – szepnął. A Scarlett nie miała pewności, czy
to odpowiedź na jej niezadane pytania, czy na to o czym mówili, choć sama już
nie wiedziała, co to było. Już nic nie rozumiała i znów czuła się zagubiona.
Czego Tom chciał? Po co tu przyszedł? Chciał ją dręczyć? Niemożliwe. W jego
oczach nie było cienia złości. Więc o co chodziło? Dlaczego przyszedł z Billem
i Rainie, skoro planował odwiedzić syna?
- Kiedyś nadejdzie taki moment, kiedy będziemy musieli
porozmawiać, ale nie dziś, ani jutro – podjęła, choć sama do końca nie
wiedziała czemu. Teraz, z nim nic nie było oczywiste. – Teraz Jessica jest moim
priorytetem. To jak potoczy się moje życie, jest zależne od tego, czy zdołam ją
uratować.
- Scarlett, ale chyba bierzesz pod uwagę to, że operacja
może się nie powieść? Już nie chodzi o samą zbiórkę pieniędzy, ale przecież
przeszczep może się nie przyjąć – zaniepokoił się. Miała wrażenie, że wysunął
się do przodu, jakby chciał być bliżej, ale może tylko jej się wydawało?
- Wiem, że może się nie przyjąć, ale jeżeli nie uda mi
się jej uratować to tak, jakbym straciła kolejne dziecko. Czuję, że jej życie
to szansa na moje odkupienie – głos jej zadrżał. – Nie czujesz się winny, Tom?
Nie zastanawiasz się czasem, czy gdybyś zostawił go wtedy z nami, to może on by
przeżył? Bo ja rozważałam to milion razy. A może gdybym nie przeciążyła się w
trasie, to tamto dziecko udałoby się uratować? Może mielibyśmy drugiego syna,
może udałoby się jeszcze cokolwiek uratować. Nie myślisz czasem o tym? –
patrzyła mu prosto w oczy, drżąc na całym ciele. Nie odpowiedział. Spuścił
głowę, zaciskając pięści. Starała się opanować. Odetchnęła głęboko raz, drugi i
trzeci. Nie powinna była tak reagować. Ten dzień ją wykończył. Nie miała prawa
obarczać go swoimi rozterkami. – Przepraszam – odparła już nieco spokojniej. –
Nie powinnam – wyprostowała się, unosząc głowę. – W każdym razie chodziło mi o
to, że jeśli ją uratuję, to będę czuła się mniej winna. Życie za życie.
- Scarlett twoja determinacja jest tak ogromna, że sam
Bóg nie będzie miał śmiałości, żeby ci się przeciwstawić. Jestem najlepszym
przykładem na to, że jeżeli się zaweźmiesz, to możesz dokonać wszystkiego –
uśmiechnęła się, mimowolnie. Co się z tobą - do cholery - dzieje, dziewczyno?
- Dzięki – mruknęła, kiwając głową. Zobaczyła, że zbliżał
się Bill. Zaraz za nim przyszła Rainie. Scarlett miała wrażenie, że to sam na sam z Tomem było ukartowane.
Pewnie rozmawiała z nim z łazienki.
- Będziemy się zbierać, co? – zaproponowała. – Musimy
odwiedzić dziś jeszcze kilka miejsc.
Późnym wieczorem
zamknęła drzwi za mamą, Liv, Georgiem, Julie, Shie’em i dziećmi.
Słaniała się na nogach, ale postanowiła przygotować kolację. Kiedy przekładała
na talerz warzywa, do kuchni wszedł Javier. Prosto spod prysznica. Z włosów
kapała mu woda. Miała na sobie tylko spodenki. Jego tors zawsze odbierał jej
mowę na kilka sekund. Traciła przez niego koncentrację. Przesunęła talerz w
jego stronę, postawiła na stole sok i szklanki. Potem usiadła. W końcu. Czując
zapach jego żelu pod prysznic, poczuła się brudna i nieświeża. Jedli w
milczeniu. Czuła się niesamowicie skołowana po całym tym dniu. Javier
nadskakiwał jej z każdej możliwej strony. Tom był miły, drugi raz od trzech
lat. Rozmawiali. Obnażyła się przed nim. Przyjrzał ją po pół godzinie rozmowy,
co Javierowi nie udało się po tylu tygodniach wspólnego mieszkania. Nie powinna
ich porównywać, bo Toma już nie było i nie będzie, a Javier towarzyszył jej
cały czas. Powinna o tym pamiętać.
- Mam nadzieję, że nie czułeś się bardzo nieswojo przez
to, że Tom tu przyszedł – odparła, kiedy posiliła się na tyle, żeby móc
rozmawiać.
- Nie powiem, żebym się nie zdziwił jego widokiem. To
było trochę żenujące, ale bywałem w gorszych sytuacjach – uśmiechnął się. Upił
łyk soku i kontynuował jedzenie. – Pyszne.
- Cieszę się –
odpowiedziała, wracając do posiłku. Albo jej się wydawało albo Javier
naburmuszył się trochę. Czyżby był zazdrosny o Toma? To dziwne, przecież nie
stało się nic, co wymagałoby zazdrości. A może liczył, że zaprosi go na dach?
Przecież sam zostawił ich, tłumacząc się negocjacjami. Może chciał, żeby
pokazała, kto był teraz dla niej ważny? Ale czy była gotowa na to, żeby związać
się z nim? Przecież wciąż paraliżowało ją za każdym razem, gdy ktoś ją dotykał.
Mimowolnie wzdrygała się i uciekała gdzie pieprz rośnie. Nawet, kiedy przytulił
ją Bill. Tylko nie wtedy, gdy przytulił ją Tom… Od dawna nie czuła się tak
zmieszana i zagubiona. Nie rozumiała całej tej sytuacji, ale pewnym było, że
trudniej przychodziło jej życie pod jednym dachem z Javierem, kiedy pojawił się
Tom. Znów nie będzie umiała o nim zapomnieć.
*
27. lipca 2014
Saorise biegała po pokoju wydając z siebie dzikie okrzyki
radości. Echo niosło się doskonale, więc poczyniała sobie ile mogła. Była
zaróżowiona na twarzy, a włosy rozwiały jej się na wszystkie strony.
Przedstawicielka firmy deweloperskiej spoglądała na nią jakby odrobinę
niepewna, co to dziecko mogło jeszcze zrobić. Liv po raz trzeci obeszła
mieszkanie. Była zachwycona. Oglądali już ente z rzędu. To było idealne i w
całkiem dobrym położeniu. Zatrzymała się przy oknie w kuchni. To mogła być ich
kuchnia. Jasnozielone ściany, meble w kolorze wenge, dużo światła. Okno było od
wschodu, więc poranne kawy zapowiadały się idealnie. Wszystko mogło stać się
dobre, tylko ich. Mogli zakończyć życie na trzy domy. Mogli w końcu znaleźć
swoje własne miejsce, przestać żyć w rozjazdach. Mogli dać swojej córce
prawdziwy dom. Nawet nie zauważyła, kiedy podszedł do niej Georg. Dotknął jej
ramienia. Odwróciła się wyrwana z zamyślenia. Uśmiechnął się, a ona założyła mu
ręce na szyję.
- Myślę, że to jest to – odparła tym swoim lekko
ochrypłym głosem. Póki do niego nie przywykł, dostawał dreszczy zawsze, gdy coś
mówiła. Z resztą, na jej widok ciarki nieustannie biegły mu po plecach. Tak to
już na niego działała ta niepokorna Liv Hannah.
- Jesteś pewna? – zapytał, kładąc dłonie na jej talii. –
Uprzedzam, że kupno mieszkania wiąże się ze stabilizacją, przywiązaniem do
jednego miejsca, a przede wszystkim uniemożliwia ucieczki – ostatnie dwa słowa
wyraźnie podkreślił. – Żadnych ucieczek, uników, wycofywania i bzdur, że miłość
zniewala, a dziecko zmusza do porzucenia marzeń. Dlatego jeszcze raz pytam, czy
jesteś na to gotowa? – uśmiechał się, mówił żartobliwym tonem, ale Liv widziała
w oczach Georga, że za tą lekkością kryło się poważne pytanie. Ale ona nie
chciała już uciekać. Naprawdę. Chciała mu pokazać, jaki był dla niej ważny i
jak mocno go kochała. Chciała stabilizacji i pełnej rodziny dla Saoirse.
Chciała kawałka podłogi tylko dla nich. Popatrzyła mu w oczy, po czym odparła:
- Świadoma praw i obowiązków wynikających z kupna mieszkania
uroczyście oświadczam, że zamieszkam z Georgiem i Saoirse i przyrzekam, że
uczynię wszystko, aby nasze wspólne mieszkanie było zgodne, szczęśliwe i
trwałe.1 – szatyn przez moment mierzył ją poważnym spojrzeniem, a
potem bez słowa przytulił. – Ja już nie chcę uciekać, Georg – szepnęła wprost
do jego ucha.
- W takim razie kupmy to nasze gniazdko, żebyśmy mogli je
jak najszybciej uwić – ucałował ją w nos, chwycił za rękę i ruszyli tam, skąd
dobiegał radosny krzyk Saoirse.2
*
34. miesiąc od
rozstania; 2.08.2014, Berlin
Pikanie respiratora wciąż działało tak samo rozpraszająco.
Dobre wieści: stan Jessici nie uległ pogorszeniu. Złe wieści: czas ucieka.
Scarlett odwiedzała ją codziennie, a jeśli załatwiała sprawy związane z
koncertem i nie mogła do niej pojechać, to prawie codziennie. Kupiła jej
wszystko czego potrzebowała – bloki, ołówki, zeszyty nutowe, a nawet laptopa i
telefon. Z dwóch ostatnich mogła korzystać tylko krótko i niecodziennie. Zatem,
jeżeli miała siłę, to rysowała. Pisała też nuty. Scarlett była pod wrażeniem
tego, co Jessica robiła bez pomocy jakiegokolwiek instrumentu.
- Przegraj to w domu i sprawdź, dobrze? W trzeciej
sekwencji na pewno są błędy.
- Nagram to i jutro odsłuchasz.
- Musisz je poprawić, ale myślę, że to może być ładna
melodia.
- Jess, wszystko co robisz, jest ładne – Scarlett
uśmiechnęła, lekko trącając dziewczynkę w rękę. – Bill, Rainie i Candy bardzo
chcieliby cię poznać. Zwłaszcza Candy.
- Bill Kaulitz? – zapytała unosząc wysoko brwi.
- Owszem, Bill Kaulitz.
- O kurka wodna – mruknęła. – Powinnam się umalować albo
coś? A może dostanę piżamę w niebieskie kropki, zamiast różowych? – Scarlett
roześmiała się, a Jessica poszła w jej ślady. Była blada, osłabiona, wypadały
jej włosy i wyglądała bardzo mizernie, bo schudła kilka kilogramów, ale wciąż
żyła i zaczęła odzyskiwać wiarę w to, że przeżyje. Scarlett czuła się
pokrzepiona lepszym stanem psychicznym dziewczynki, bo im bardziej wierzyła,
tym mocniej walczyła.
- Mam nadzieję, że jutro przyniosę ci kolejne wieści.
Szkoda, że One Direction nie może wystąpić. Lubisz ich, prawda? – nastolatka
machnęła ręką. Scarlett wiedziała, że był zespół, który lubiła bardziej. –
James Arthur, Ed Sheeran, Linkin Park, Little Mix i Thrity Second to Mars to na
razie całkiem dobry wynik.
- Lubię Wings Little Mix. Speard your wings, my little butterfly. Don't let what they say, keep
you up at night and If they give you… Shh... then they can walk on by –
zanuciła. Delikatny głos zadrżał. Emocje, wysiłek, za dużo jak na jej
zmęczone serce.
- Skarbie, rozwiniesz swoje skrzydła, jak cię tylko
troszkę podreperują. Już moja w tym głowa – Scarlett posłała jej swój
najładniejszy uśmiech i zmieniła temat. Nie mogła rozkleić się przy Jessice,
ani pozwolić rozkleić się jej.
Opadła ciężko na fotel. Oparła głowę na zagłówku, a nogi
położyła na szklany stolik. Rano miała wideo rozmowę z Ryan’em Tedder’em.
Musiała się przygotować, bo bardzo zależało jej, żeby One Republic wystąpiło na
koncercie. Miała cichą nadzieję, że współpraca, która mieli podjąć w ubiegłym
roku okaże się argumentem za, a nie przeciw. Pomimo tego, że nie doszła do
skutku. Rano musiała wykonać wiele telefonów, odpisać na maile i robić
wszystko, wszystko, wszystko. Była już przemęczona, ale przynajmniej zbyt wiele
nie myślała. Poczuła dłonie na ramionach. W pierwszej chwili zesztywniała, ale
zaraz nakazała sobie spokój. Miała na sobie bluzkę, była spięta, nic złego się
nie działo. Javier masował jej ramiona przez chwilę. Wytrzymała jakieś trzy
minuty, a potem poderwała się pod pretekstem sięgnięcia po telefon.
- Załatwiłeś wszystko? – zapytała, kiedy usiadł naprzeciw
niej.
- Na plan wracam za tydzień, na około pięć dni.
Przeniesiesz się do mamy? – zapytał z nadzieją z głosie. Naburmuszenie po
wizycie Tom minęło mu już następnego ranka.
- Nie, Max i Toby będą u mnie na zmianę.
- Ufasz im? – zapytał, a Scarlett posłała mu oburzone
spojrzenie.
- Niemniej niż tobie – powiedziała ostrzej, niż
zamierzała. – To najlepsza ochrona, jaką mogłabym mieć. Najpierw pracowali dla
Tokio Hotel, a potem Tom poprosił o przydzielenie im mnie, ponieważ są
najlepsi. Widzieli niejedno i słyszeli niejedno, są prawie jak rodzina.
- W porządku – uśmiechnął się, wygodniej rozsiadając się
w fotelu. Mogłoby się wydawać, że taki rosły mężczyzna jak on będzie wyglądał
karykaturalnie w tym dość małym meblu, ale nie. Javier wszędzie wyglądał, jakby
był tam stworzony.
- Czy Enzo w końcu się zdeklarował?
- Tak, ofiarowanie projektu to zbyt duża strata dla
takiego artysty jak on. Poprosiłem o coś niedokończonego albo odrzuconego,
wtedy uznał, że nie odda czegoś, co nie jest doskonałe, więc podziękowałem mu
za poświęcony czas. Poradzimy sobie inaczej – wzruszył ramionami, jakby to nie
miało znaczenia, ale Scarlett widziała po jego minie, że odmowę projektanta
odebrał jako osobisty afront. Javier bardzo się starał. Renegocjował umowę,
przekazując dwa procent swojego zysku z kampanii na operację Jessici. Rozmawiał
z wieloma ludźmi, prosił ich o pomoc i widać było, że misja Scarlett stała się
też jego misją. Nie chciał o tym mówić, zbywał ją już od kilku dni, a ona
bardzo chciała wiedzieć, dlaczego aż tak się zaangażował. Przyglądała mu się
przez moment, zastanawiając się, jak ubrać w słowa to, co chciała powiedzieć.
Podchwycił jej spojrzenie i się uśmiechnął. Kosmyk włosów opadł mu na jedno
oko. Niedbale go odgarnął, przeczesując włosy palcami. Lubiła, gdy to robił.
- Wiem, że chcesz mi pomóc. Doceniam twoje starania, ale
czuję, że robisz to nie tylko dla mnie. O co chodzi Javier? Bo nie wierzę, że
tak mocno polubiłeś Jessicę, że podrywasz niebo i ziemię, żeby ją uratować –
pokręcił głową, wzdychając ciężko, a ona nie ustępowała. Cały czas wpatrywała
się w niego, dając mu do zrozumienia, że nie zamierzała odpuścić.
- Ty nigdy nie dajesz za wygraną – mruknął, a ona
przytaknęła. – To nic wielkiego, po prostu chcę pomóc, okej?
- Nie, nie okej. Masz być ze mną szczery – uniósł ręce w
poddańczym geście i spanął trochę rozeźlony.
- Scarlett widziałem ją w tym łóżku podłączoną do
dziesiątków kabli. Widziałem ją tam samą, bez matki, ojca, czy ciotki.
Zobaczyłem ją tam samą i pomyślałem, że skoro Karl postanowił zaryzykować dla
mnie, uratować mnie, to ja powinienem przekazać tą szansę dalej. Uratowanie
Jessici to mój sposób na spłacenie długu, który zaciągnąłem od losu, kiedy Karl
mnie przygarnął. Dostałem szansę i chcę dać ją komuś innemu. A Jessica ona jest
takim dzieckiem, jakim ja byłem. Ona przechodzi przez to, przez co sam
przeszedłem.
- Och, Javier – westchnęła, zła na siebie, że pociągnęła
go za język. Wszystko stało się jasne. To jednak była poważna sprawa. Powinna
poczekać, aż sam jej powie. Sama miała podobne pobudki, więc nie miała prawa
wymagać od niego zwierzeń. Poderwała się z miejsca i podeszła do niego.
Przysiadła na boku jego fotela. Od razu objął ją ramieniem. Znów musiała walczyć
ze sobą, żeby się nie spiąć, ale to nie było teraz najważniejsze. – Nie
powinnam zmuszać cię do wyznań.
- Dobrze zrobiłaś, sam nie jestem do nich skory.
- Myślę, że skoro oboje tak mocno o nią walczymy, to nie
może się nie udać – uśmiechnęła się, ściskając jego rękę. – Masz ochotę na
piwo? – wstała, nie czekając na odpowiedź. Nie mogła tam za długo siedzieć. –
Bo ja się napiję – odparła, kierując się do kuchni. Miała nadzieję, że w
lodówce znajdzie dobry alkohol i chociaż kilka odpowiedzi.
*
4. sierpnia 2014,
Loitsche
Promienie porannego, ostrego słońca wpadały do pokoju
przez niezasłonięte okno. Oświetlały jej twarz, niknęły w jasnych włosach,
tańczyły w złotych refleksach. Miała delikatnie uchylone usta. Oddychała
spokojnie. Cała była spokojna. Nie zaciskała nerwowo rąk, nie spoglądała wciąż na
zegarek. Nie była spięta i przestraszona. Była zupełnie inna, choć wciąż najcudowniejsza.
I mógł znów patrzeć na nią. Na kobietę swojego życia.
Jak każdego ranka nie umiał uwierzyć, że to się działo
naprawdę, że miał ją obok siebie. Budził się pierwszy i patrzył. Po prostu
patrzył na nią, nie mogąc nacieszyć oczu. Była taka piękna, delikatna, wręcz
nierealna. Pachniała różami. Wciąż bał się zrobić za dużo, bo choć mówiła mu,
że wiele się zmieniło, że te trzy lata zdołały ją trochę uleczyć, to on za nic
nie chciał jej skrzywdzić, gdy w końcu znów ją miał. Wręcz celebrował jej
obecność, nadskakując jej na każdym kroku i zgadzając się na wszystko, czego
tylko chciała. Zupełnie, jakby miała zaraz zniknąć. Ścierpł, ale nie chciał się
ruszać, nie chciał jej obudzić. Siedział po turecku w nogach łóżka. Odetchnął. To
był ich dziewiąty dzień. Te spędzone z nią umykały niepostrzeżenie. Te bez niej
wlekły się wieczność. A on wiedział, że prawdziwa wieczność dopiero nadejdzie,
bo spędzi ją z nią. Przetrwali najgorszą próbę. Mieli już nigdy się nie
spotkać. Mieli żyć dalej, a pomimo tego oboje nie potrafili. Patrząc na nią
miał wrażenie, że wciąż tak niewiele wiedzą o sobie, ale to wszystko musiało
przyjść z czasem. Przed ich wyjazdem wyrywali życiu chwile pełne smutku i
niepewności, a teraz mieli wszystko; czas, spokój i siebie. Bill nie mógłby
dostać większego prezentu od losu. Jego dar westchnął i leniwie otworzył oczy.
Rainie uśmiechnęła się i ziewnęła. A potem ziewnęła jeszcze raz. Spoglądała na
niego nieprzytomnie, powoli wracając do świadomości.
- Która godzina? – wychrypiała.
- Po siódmej – odpowiedział. Zmarszczyła brwi.
- I ty już nie śpisz?
- Po co mam marnować czas na sen, kiedy mogę patrzeć na
ciebie. Wyspałem się, jak ciebie nie było – Rainie roześmiała się cicho.
Pokręciła głową i zamrugała kilkakrotnie. Podniosła się na łokciu, przeczesała
ręką włosy i rozejrzała się po pokoju. Wciąż była trochę nieprzytomna.
- Jesteś niemożliwy. Czemu siedzisz tak daleko?
- Żeby cię nie obudzić.
- Ale ja już nie śpię. Nie lubię, jak jesteś tak daleko. Wolę
mieć cię obok – uśmiechnęła się, odrzucając kołdrę. Przeszła na czworakach po
materacu i przysiadła na piętach tuż przed Billem. Przez moment widział jej
piersi, gdy zbliżała się pochylona. Kolanem dotykała jego nogi. Dziwne, że
zarejestrował właśnie ten fakt. – Zastanawia mnie jedna rzecz – odgarnęła włosy
z twarzy i popatrzyła na Billa uważnie. – Jestem tu już ponad tydzień, a ty
mnie jeszcze nie pocałowałeś – odparła tak po prostu, jakby pytała go, czy chciał
kawę. Tamta Rainie nigdy nie zdobyłaby się na takie słowa. Ta Rainie wiedziała
już, że miała prawo żądać wszystkiego, co najlepsze. Oczywiście, że jej nie
pocałował, bo nie miał pewności, czy tego chciała. Wiedział, co przeszła, więc
jak mógłby wywierać na niej jakąkolwiek presję? Czekał na moment, w którym
zyska pewność, że Rainie chciała, żeby ją całował i dotykał. Nie zniósłby
myśli, że się go bała. Musiał milczeć zbyt długo, bo Rainie westchnęła.
Chwyciła go za rękę. – Planowałam to powiedzieć przy innej okazji, ale powiem
teraz – spojrzała mu prosto w oczy. – Przed moim wyjazdem nasz związek był
raczej… platoniczny. Z wiadomych przyczyn nie byłam gotowa na fizyczną
bliskość. Teraz też chyba nie do końca jestem, ale chcę, żebyś wiedział, że w
Stanach leczyłam się. Chodziłam na terapię prawie w każdym miejscu. Tam, gdzie
udało nam się zostać dłużej niż miesiąc, zaczynałam spotkania z terapeutą.
Najdłużej leczyłam się w Sacramento i to naprawdę pomogło. Nie czuję się już
jak… skorupa. Wprawdzie wciąż nie widzę w sobie kobiety, ale nie wzdrygam się
na każdy dotyk. Potrzebuję, żebyś mnie przytulał i całował, bo ja wiem, że to
jest dobre, bo mnie kochasz. Jak mam się dowiedzieć, czy tego pragnę, skoro obchodzisz
się ze mną jak z jajkiem? – uśmiechnęła się – Tęskniłam za twoim dotykiem, bo
twój dotyk jest dobry. Nie wiem, czy będę umiała być dla ciebie prawdziwą
kobietą. Nie wiem, czy kiedykolwiek nauczę się czerpać przyjemność z seksu, ale
chcę spróbować. Dla ciebie. Nie dziś, nie jutro. Pewnie nie za miesiąc, ale
kiedyś spróbuję i zanim to nadejdzie musisz mnie nauczyć, jak to jest być
blisko. Dlatego musisz mnie pocałować – uśmiechnęła się jeszcze szerzej i
przysunęła się jeszcze bliżej. Bill rozplótł nogi, więc przybliżyła się jeszcze
bardziej. Siedziała na pietach, wpatrując się w niego swoimi miodowymi oczami. Nie
było w nich zmieszania, lęku, czy obrzydzenia. Jedynie odrobina niepewności. Nie
spodziewał się takiego wyznania z jej strony. Nie spodziewał się, że w ogóle
poruszy ten temat. Jednak ta Rainie nie bała się już własnego cienia. Ta Rainie
pragnęła prawdziwego, dobrego życia. Poczuł w sercu ogromną czułość. Najchętniej
wziąłby ją w ramiona od razu.
- Jesteś bezgranicznie piękna i obiecuję ci, że zrobię
wszystko, żebyś tak się czuła. Bo jesteś kobietą w największym tego słowa
znaczeniu. Jesteś doskonała, Rainie – uśmiechnął się, czule dotykając blizny na
jej ramieniu. – Bez względu na to, ile czasu nam to zajmie sprawię, że
poczujesz się warta tyle ile faktycznie znaczysz. Dla mnie – odgarnął jej włosy
z ramienia i schował kilka kosmyków za ucho. Pocałował jej bliznę.
- Wziąłeś sobie niełatwy kawałek chleba – odparła.
- Życie bez wyzwań jest nie dla mnie. Ostatnie trzy lata
były największym. Teraz poradzę sobie już ze wszystkim – Rainie sięgnęła jego
rękę i położyła sobie na biodrze, drugą przyłożyła do swojego policzka i
wtuliła się w nią. – To takie niesamowite móc znów cię dotykać – szepnął
oczarowany jej delikatnością, jej dotykiem, jej zapachem. Zahipnotyzowała go.
- Żyjmy tak, jakby
jutra nie było. Pamiętasz? Już nie musimy. Każde jutro jest przed nami –
pokręcił głową, jakby chciał odpędzić to wspomnienie. Pochylił się i delikatnie
musnął jej wargi. Uśmiechnęła się. Pocałował ją znów, nie wierząc, że jej miękkie
usta były prawdziwe. Śnił na jawie. Jawa stała się snem.
_________________________________
1 Zmieniony tekst cywilnej przysięgi
małżeńskiej.