31 marca 2014

100. Say something.

36. miesiąc od rozstania; 6. października 2014

Scarlett, wysiadając z auta, zapięła zamek skórzanej kurtki. Pomimo ciepłego października, wieczory stawały się coraz chłodniejsze. Zamknęła samochód i skierowała się do domu. Na podjeździe stał nieznane auto, z obcokrajową rejestracją. Korzystając z klucza, który przy sobie nosiła, weszła do środka i owionął ją przyjemny zapach świeżo upieczonego ciasta. Uwielbiała wracać do mamy. To jedyne miejsce, które teraz potrafiła nazywać domem. Słysząc jej głos, zostawiła swoje pakunki i skierowała się prosto do salonu. Stanąwszy w wejściu,  ugięły się pod nią nogi. Zastała tam mamę i człowieka, który jak nikt przypominał jej ojca. Te same ramiona, plecy, kształt głowy, kolor włosów. Gdyby stanęli obok siebie tyłem, nie sposób byłoby ich rozróżnić. Widok wujka na moment ją zamurował. Nie widziała go od bardzo, bardzo dawna i zapomniała już, jak jego widok działał na nią po odejściu taty. Mama ją spostrzegła i uśmiechnęła się. Scarlett powoli weszła do salonu. Odetchnęła, nie mogła rozkleić się na samym wejściu.
- Niech mnie gęś kopnie – odparła, starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo wstrząsnął nią widok wujka. – Rico O’Connor. Nie wierzę – wuj odwrócił się do niej, uśmiechając szeroko.
- Moja sławna chrześnica, proszę, proszę – wstał i podszedł do niej. Po chwili znalazła się w silnym uścisku wujka. Rico był nieco wyższy od taty, używał innych perfum, ich twarze nie były zupełnie podobne, a przede wszystkim nie był jej tatą, ale za to jej ulubionym wujkiem. Jednym z niewielu, których znała. Widywała go bardzo rzadko. Wyjechał na studia do Szwajcarii, w tym czasie umarł dziadek i Rico nie umiał już wrócić do rodzinnego miasta, a co dopiero domu. Tam się ożenił i miał dwoje dzieci. Był sześć lat młodszy o taty. W pewnym momencie nakazał jej i Liv przestać nazywać się wujkiem. Został po prostu Rico. Dziadkowie celowo wybrali mu imię, które można było zdrabniać w ten sposób. Babci bardzo podobało się nazywać synów Nico i Rico. Szkoda, że cieszyła się tym tak krótko. Umarła, kiedy młodszy miał dwa lata. Od narodzin Ricardo walczyła z powikłaniami ciążowymi. Medycyna nie umiała znaleźć i poradzić sobie z ich źródłem. Urodziła go mając trzydzieści siedem lat. Nie był planowanym dzieckiem. Jako, że nie należeli do majętnych, utrzymanie trzyosobowej rodziny przysparzało im problemów, a kiedy urodził się drugi syn, stało się jeszcze trudniejsze. Po śmierci babci, dziadek został sam z dwojgiem małych dzieci, choć sam nie był już młody. Wychował synów twardą ręką. Nie był zły, czy zgorzkniały, po prostu stanowczy. Robił wszystko, by jego synowie mieli lepsze życie niż on sam. Nauczył ich ciężkiej pracy i zaradności, ale także miłości, bo w swojej surowości bardzo ich kochał. Porzucił rodzinę w Irlandii, w Niemczech miał tylko krewnych żony. Ci zaś nie interesowali się losem jej dzieci. W kraju źle się działo. Wschodnie Niemcy przechodziły wielki kryzys, każdy zgarniał w swoją stronę. Złagodniał dopiero, kiedy w domu pojawiła się kobieta i zdjęła z jego barków cześć obowiązków. Rico nosił w sobie poczucie winy. Jako dziecko i nastolatek uważał, że to z jego powodu matka umarła. Możliwe, że właśnie dlatego tak szybko uciekł z domu, w którym wszystko ją przypominało.
- Jaka tragedia się stała, że znalazłeś się w Berlinie? – zapytała, unosząc brew, kiedy siedzieli już we trójkę w salonie. Nie miała nic złego na myśli. Wprawdzie Ricardo ostatni raz odwiedził ich z okazji pogrzebu taty, obiecał przyjechać zobaczyć Liama, ale nie zdążył i potem już się nie pojawił, ale nie chciała mu robić wyrzutów. Składało się po prostu tak, że wracał z powodów pogrzebów czy wesel.
- Przenosimy się do Niemiec. Niedawno umarła mama Sary. Nie miała zbyt wielu krewnych i pomyśleliśmy, że nie chcemy zostać zupełnie sami. Tutaj mamy was i większą część rodziny. Po drodze odwiedziłem wuja Leona w Bad Belzig. – Wuj Leon to brat babci. Nie utrzymywali zbyt dużego kontaktu. Rodzina najprawdopodobniej obawiała się, że spadnie na nich obowiązek wychowania chłopców. – Chciałbym odnowić kontakt z kuzynami, z większością rodziny.
- Ostatnio rozmawiałam z waszą kuzynką Julią. Zdziwił mnie jej telefon, ale okazało się, że jej córka Anna wychodzi za mąż i chcieli zaprosić nas na wesele. To miłe. Może to dobra okazja na odnowienie kontaktu – z kolei Anna to córka siostry babci Scarlett. Mieszkała w Ferch nad jeziorem Schwielow. Scarlett nie miałaby oporów, żeby tam pojechać, choćby tylko dla widoków.
- Ja nie mam nic przeciwko, żebyś się gdzieś tu przeniósł – uśmiechnęła się. – Co na to Luka i Katherine?
- Luka nie był zbyt szczęśliwy. Ma tam wielu kolegów, gra w drużynie koszykarskiej, odnoszą sporo sukcesów. Pocieszył go fakt, że Berlin to stolica, więc będzie mógł znaleźć sobie jakąś dobrą drużynę.. Za to Trinie jest szczęśliwa. Uwielbia cię i na każdym kroku chwali się tym, że jest twoją kuzynką. – Rico ożenił się jeszcze w czasie studiów. Przydarzyła im się Katherine. Teraz miała szesnaście lat, a Luka trzynaście.
- Macie już na oku jakieś mieszkanie?
- Tak, dostaliśmy już pieniądze za dom i działkę w Uster. Mieszkamy w motelu i intensywnie szukamy. Przyjechaliśmy przed dwoma dniami.
- Rico? Czyś ty zwariował? – oburzyła się Sophie. – Dlaczego nie przyszliście od razu do mnie? Przecież możecie mieszkać tutaj, dopóki czegoś nie znajdziecie. To wciąż twój dom.
- Zrzekłem się go, Soph. Nie żałuję tego – odparł z ciepłym uśmiechem. – No i nie przyszedłem tu, żeby czegokolwiek od ciebie chcieć. Przyszedłem, bo chcę naprawić relacje, które zamierały, kiedy mieszkałem w Szwajcarii. Moi rodzice nie żyją, brat też. Któż mi został? Jesteście jedyną pamiątką, jaką mam po Nico. A Shie’a widziałem raz. Chcę to wszystko naprawić – odparł szczerze. Widać było po nim, że zjawienie się w domu rodzinnym wiele go kosztowało.
- To nie zmienia faktu, że możecie tu mieszkać – nalegała.
- Moglibyście mieszkać też u mnie, ale moje mieszkanie to teraz pobojowisko, więc lepiej wam będzie u mamy. To karygodne, żebyście gnieździli się w motelu, gdy tutaj stoi tyle wolnych pokoi. No i najlepiej nas poznasz, gdy będziesz na miejscu – Scarlett poczuła się w obowiązku pójść mamie z pomocą. Miała tak rzadko kontakt z rodziną, że postanowiła zrobić wszystko, żeby zatrzymać wujka na dłużej. Po prawdzie nie znała rodziny mamy. Babcię i Margo poznała jako pierwsze i zapewne jako jedyne. Ciotki nie zamierzały nawiązać jakiejkolwiek więzi z mamą, gdyż na pewno wciąż trzymały urazę za to, że nie dostały nic w spadku. Mama wspominała raz o rozmowie ze swoją kuzynką z Francji, z którą spędzała wakacje, jako dziecko. Jednak zjednoczenie rodziny po dwudziestu sześciu latach graniczyło z cudem. Dlatego została im nieliczna rodzina taty. Rico, z którym rozmawiali z okazji świat czy urodzin, a także kilku kuzynów, którym Sophie wciąż wysyłała kartki. W Irlandii żyło jeszcze rodzeństwo dziadka, ale po takim czasie uznali, że nie było sensu próbować nawiązać z nimi kontaktu, ponieważ dziadek został wyklęty i wydziedziczony przez swojego ojca, gdy zdecydował się zostawić ojcowiznę dla Niemki. Scarlett od zawsze chciała mieć dużą i trzymającą się razem rodzinę. Jako dziecko smuciła się, że spotykają się tylko z nielicznymi członkami rodziny i to bardzo rzadko. Odkąd pojawił się Shie, wszystko powoli się zmieniało. To bardzo ją cieszyło.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, ale porozmawiam o tym z Sarą, dobrze? – odparł, chcąc je udobruchać.
- Sprawicie mi ogromną przyjemność mieszkając tutaj. Nico byłby szczęśliwy wiedząc, że wróciłeś do domu – Sophie dodała, mając nadzieję, że powołanie się na niego przemówi Rico do rozsądku.
- Porozmawiam z Sarą. Obiecuję – zapewnił.
- Dziękuję – Sophie uśmiechnęła się i zerknęła na córkę, wpatrzoną w wujka.  Doskonale wiedziała, o czym Scarlett mogła myśleć. Nie chciała, żeby zaległa ciężka atmosfera. Pierwsze spotkanie po takim czasie nie sprzyjało przywoływaniu wspomnień. – A co u ciebie, skarbie? Jak koncert?
- Wyprzedany – odparła z dumą. – Wypuścimy drugą turę biletów, bo zostawiliśmy nieobsadzone loże vip. Nie spodziewałam się aż takiego zainteresowania.
- Trinie ostatnio nie mówi o niczym innym, jak ten koncert. Też kupiła bilet.
- Cudownie – Scarlett się rozpromieniła. – Zabiorę ją za kulisy albo na after party. Bilety z wejściem na backstage rozeszły się najszybciej. Tyle gwiazd w jednym miejscu. Bajeczka, a Jessica ostatnio jest stabilna. Słaba, ale dzielna. Wszystko zmierza we właściwym kierunku.
- To cudownie. Koncert już za pasem, prawie wszystkie pieniądze są na koncie, więc może być tylko lepiej. 
- Mam wielką nadzieję, mamo. Właśnie wracam z próby z Billem. Jutro po południu leci do Monachium. Mamy bardzo mało czasu na dopracowanie piosenki, ale muszę powiedzieć, że świetnie się zgraliśmy. Trochę obawiałam się, kiedy mi zaproponował ten duet, ale sądzę, że to idealny moment na wspólną piosenkę.
- A co u Javiera? Przyjedziesz z nim w niedzielę?
- Tak, przyjdziemy. Wczoraj wrócił z Los Angeles. – odpowiedziała. Wprawdzie nie do końca odnajdowała się w ich relacji, ale w domu wszyscy bardzo go lubili. Czuł się swobodnie przy jej rodzinie. Sam nigdy takiej nie miał. Był zachwycony harmidrem, krzykami dzieci, mówieniem jeden przez drugiego. Czasem miała wrażenie, że nie chciał stamtąd wychodzić. Dlatego utarło się, że w niedzielę przychodzili na obiad i zostawali do późnego wieczora, a on pozwalał zamęczać się dzieciom i wciągał się we wszystkie domowe obowiązki. Nie mogła mu tego odebrać. Raz poczuła impuls i go pocałowała. Chyba chciała sprawdzić siebie, czy znów zobaczy przed oczami twarz Jima. Ku jej zdziwieniu tak się nie stało. Wciąż miewała swoje koszmary, ale było jej lżej, kiedy pozwalała się objąć. Szybciej się uspokajała, zasypiała. Javier wciąż nie wiedział, o czym śniła, ale teraz było lepiej. Inaczej. Częściej przytulała się do niego, on ją całował i dbał o nią. Czuła się kochana i potrzebna. Wprawdzie nie wiedziała, co czuła do niego. Była to mieszanina sympatii i niepokoju, ale na chwilę obecną było jej z nim dobrze. Nie chciała, żeby odszedł, choć nie umiała z nim być w stu procentach. Coś wciąż ją blokowało. Jednak nie zastanawiała się nad tym. Była zbyt zmęczona gonitwą, zbyt przytłoczona problemami, by roztrząsać ten jeden aspekt jej życia, w którym panował względny spokój. – Jest Juls? Mam prezenty dla dzieci – uśmiechnęła się i wstała z kanapy. – Zaraz do was wrócę, ale stęskniłam się za tymi diabłami i muszę się przywitać – odparła lekko. Czasem miała do siebie żal, że odsunęła się od rodziny na tak długi czas. Teraz było jej wstyd, że nie skupiła się na kochaniu dzieci swojego rodzeństwa, tylko pozwoliła sobie na odsunięcie się od nich. Pojęła, jak bardzo krzywdziła tym siebie i innych. Jessica i inne dzieci z Domu Dziecka pokazały jej, jak wielki popełniała błąd. Teraz rozpieszczała bratanków i siostrzenicę, zabierała na wycieczki i kupowała im mnóstwo prezentów. Bawiła się z nimi i patrzyła jak rosły. Czasem wyobrażała sobie Liama między nimi, to trochę bolało, ale nie było to takie cierpienie jak na początku. Chyba dorosła do oswojenia się z tym bólem. On był, ale rana nieco się zabliźniła. Kochała Nico, Roxie, Lexie i Saoirse. To były wspaniałe dzieci i chociaż nie jej własne, dawały tak wiele nadziei i radości, że nie umiała już pojąć, jak kiedyś mogła myśleć inaczej. Każdy radzi sobie z cierpieniem w odmienny sposób. Rozumiała już, dlaczego Tom od razu skupił się na Davidzie. Ona wtedy po raz kolejny uciekła. Może gdyby była twarda i została, dochodzenie do siebie nie zeszłoby jej tak długo. Jednak wnioski wyciąga się po fakcie. Zabrała paczki, które zostawiła w przedpokoju i ruszyła na piętro, skąd dobiegała wrzawa dzieci.

Wyszedłszy spod prysznica, wycierała ciało w miękki, puchaty ręcznik. Nie patrzyła na siebie, stała tyłem do lustra, a jak się dało to poza jego zasięgiem. Każdą czynność, która wiązała się z jej nagością, wykonywała bez spoglądania na siebie. Przynajmniej do momentu założenia bielizny i jakiegoś okrycia. Nie lubiła na siebie patrzeć, bo ciało kojarzyło jej się z dotykiem. A dotyk z Mike’em. Potem czuła się nieswojo, a nocą wracał koszmar. Choć koszmary pojawiały się, nawet jeśli o nim nie myślała, to i tak nie potrafiła zmusić do ponownego polubienia swojego ciała. Siłą rzeczy kojarzyło jej się przyjemnością, którą dawał jej największy wróg. Czuła się zmęczona brakiem władzy wobec samej siebie, ale nie umiała tego zmienić. Doktor Bähr też.
U mamy spędziła więcej czasu niż przewidywała. Wizyta Rico trochę ją rozchwiała, bo przywróciła wiele wspomnień. Jednak pomimo tego, że przyprawiały ją o ten nieprzyjemny uścisk smutku w sercu, to miały w sobie coś dobrego. W takich chwilach brak taty bolał najbardziej, ale jednocześnie mówienie o nim przynosiło ulgę. Czuła się jakaś taka lekka, choć troszkę smutna. Jakby płakała bardzo długo i oczyściła się, choć przecież nie uroniła ani jednej łzy. Javier zrobił kolację, zasypał ją kolejną porcją nowinek z wielkiego świata, więc Scarlett nie miała zbyt wiele czasu na rozmyślanie. Do tego momentu. Ciążyło jej to, że Mike budził w niej wstręt do samej siebie. Ciążyło jej to, że chciała związać się z Javierem, ale nie potrafiła. A najbardziej ciążył jej fakt, że Tom siedział uparcie z tyłu jej głowy i nie pozwalał zająć się układaniem życia na nowo. Po co był miły i pokazywał, że wciąż pamiętał? Po co przy każdym spotkaniu patrzył na nią tak, że nogi same uginały się pod nią? Po co był taki pomocny i serdeczny? Po co gawędził z nią i taki… taki jak kiedyś? Tak bardzo chciała pokochać Javiera. Tak bardzo pragnęła móc dać mu to, co on ofiarowywał jej każdego dnia. Był cudowny, kochający i troskliwy. Dlaczego nie mogła tak po prostu otworzyć się na niego? Weszła do pokoju i jakby na potwierdzenie swoich własnych myśli, zachwyciła się jego widokiem. Czuła wewnętrzne rozdarcie. Z jednej strony był Mike. Wspomnienie tego, jak jej dotykał. Wspomnienie tego, że zjednoczyła się z największym wrogiem. Wspomnienie, które budził w niej odrazę do siebie, do mężczyzn, do dotyku. A z drugiej strony miała tą przemożną potrzebę bycia kochaną. Tą, która pchnęła ją do pocałunku z Javierem. Tą, która sprawiała, że nie mogła przestać na niego patrzeć i być przy nim. Tą, która była zmęczona i wyczerpana walką w pojedynkę. Wiedziała jedno. Opadła z sił, nie potrafiła być dzielna i niezłomna, a Javier trwał przy niej i dbał o nią. Był jej oparciem. Omiotła go spojrzeniem. Spał na brzuchu. Prześcieradło, którym był okryty zaplątało się w jego lekko ugiętą nogę. Mięśnie pleców drgały delikatnie, gdy oddychał miarowo. Jedną rękę podłożył pod poduszkę i wyglądał tak niesamowicie apetycznie, że nie potrafiła się zdecydować, co ciąży jej bardziej: to jak bardzo jej się podobał, czy to jak źle czuła się ze sobą. Miała przy sobie tak niesamowicie przystojnego mężczyznę obdarzonego ogromnym kochającym sercem, a nie umiała odwzajemnić choć odrobiny jego uczuć. Patrząc na niego, poczuła, że musi coś zrobić, żeby uwolnić się od obaw, od przeszłości od Mike’a, a nawet od Toma. Poczuła, że musi wziąć siebie i swoje uczucia w swoje ręce. Jeszcze nie wiedziała jak, ale postanowiła coś zrobić. Cokolwiek. Miała dosyć tej bezsilności i rozdzierającej samotności. Tej wewnętrznej samotności. Zapięła ostatnie guziki piżamy i ostrożnie, starając się nie obudzić Javiera, weszła do łóżka. Niepisana granica między nimi dalej była nienaruszona. Ona miała swoją kołdrę, a on spał pod prześcieradłem. Wiecznie było mu gorąco, a jej zimno. Położyła się i okryła lekko. W sumie to nie była senna. Dzień obfitował w emocje, ale chyba zbytnio wytrąciła się z równowagi, by mogła teraz zasnąć. Zerknęła na Javiera. Spoglądał na nią jednym okiem. Drugie przyciskał do poduszki. Kiedy go spostrzegła, uśmiechnął się.
- Myślałam, że śpisz.
- Przysnąłem, ale się przebudziłem przed chwilą. Zmiana strefy daje mi się we znaki – podniósł się i przekręcił na bok. Prześcieradło zamotało się jeszcze bardziej i uwadze Scarlett nie umknął jego umięśniony brzuch, ścieżka ciemnych włosów i linia bokserek zsuniętych zdecydowanie za nisko. Westchnęła i zaczęła wiercić się na miejscu, żeby nie spostrzegł, gdzie spoczął jej wzrok i myśli.
- Szalony dzień, co? – zagadnęła.
- Niebawem będę musiał wrócić do Paryża. Zaczną się pokazy i powinienem być stale na miejscu.
- Rozumiem – odparła z delikatnym uśmiechem. – Przyzwyczaiłam się, że tu jesteś, ale jakoś będę musiała sobie poradzić – wyjaśniła. – Zawsze sobie radziłam – dodała stanowczo. – Mike zapadł się pod ziemię. Liv monituje portale plotkarskie. Nikt go nie widział od… - zawiesiła się, gdy żadne właściwe słowo nie chciało przejść jej przez gardło. – Tamtego czasu.
- Może zamieszkasz u mamy? – zapytał z troską w głosie.
- Jeśli zajdzie taka potrzeba, to tak, ale mam nadzieję, że ochrona mi wystarczy. Kiedy wyjedziesz, znów zaangażuję Maxa i Toby’ego jednoczenie. No i dwóch kolejnych.
- Cieszę się – odparł wyraźnie zadowolony. – Dzięki temu będę mógł się skupić na czymś innym, niż twoje bezpieczeństwo – sięgnął ręką do jej policzka i czule go pogładził. Patrzył jej w oczy, dotykając ją delikatnie. Scarlett znała ten wzrok. Spoglądał na tak nią niezliczoną ilość razy. Prosił o pozwolenie. Podniosła rękę i położyła ją na jego karku. Delikatnie pogładziła go palcami i przyciągnęła Javiera do siebie. Pocałował ją. Najpierw ostrożnie, jakby bojąc się, że zaraz go odepchnie, a potem coraz mocniej, coraz żarliwiej, coraz bardziej tęsknie. Westchnęła, oddając pocałunek. Kiedy wyczuł, że wszystko było w porządku, że Scarlett nie spięła się, nie zamarła pod wpływem złych wspomnień, odważył się na więcej. Nieśpiesznie przeniósł dłoń na jej talię, a potem na biodro. Satyna ślizgała się na jej skórze. Zacisnął palce, a ona westchnęła rozkosznie. Przyciągnęła go bliżej i oplotła go mocno ramionami. Javier odsunął się od Scarlett na moment, by znów zerknąć jej w oczy. Uśmiechnęła się, by upewnić go, że nie zmieniła zdania. Sprawiał, że czuła się bezpieczna. Nie potrzebowała teraz więcej. Nie chciała myśleć, o niczym innym. Zmusiła go, by opadł na plecy i zaraz przygniotła go swoim ciężarem. Przytulił ją mocno do siebie i pocałował znów. Zaśmiała się cicho, gdy przygryzł jej wargę. Wplotła palce w jego włosy i w odwecie pociągnęła za nie, a potem znów spojrzała na niego. Przymknęła powieki. Podniosła je. Mike’a nie było. Jima też. Była ona i był Javier.
*

11. października 2014, Berlin

Julie przysiadła na brzegu łóżka wcierając w ręce krem kokosowy. Była szczęśliwa, że ten dzień dobiegł końca. Roxie i Lexie złapały przeziębienie, więc to tylko kwestia czasu, jak zarazi się też Nico. Dochodziła dwudziesta trzecia i cała trójka nareszcie spała. Jak na złość żadne nie chciało zasnąć z tatą, więc zsunęli łóżka dziewczynek i dzieci spały razem. Odseparowywanie Nico nie miało sensu. Poczytała im bajki o Klarze i Tommy’m, a potem leżała przy nich jeszcze prawie godzinę, gdyż jak zwykle przed snem jej dzieci miały dużo do powiedzenia. Potem doglądał ich Shie, a ona wzięła prysznic, bo nie była w stanie dłużej już funkcjonować. Łupało ją w krzyżu, więc miarka ewidentnie się przebrała.
- Śpią? – zapytała, gdy Shie wszedł do sypialni, posyłając jej zmęczony uśmiech. Skinął głową. Nie oczekiwała bardziej rozbudowanej odpowiedzi. Był dwanaście godzin na służbie, a potem jeszcze zajmował się dziećmi. Padała z nóg, ale teraz jej kolej, by zajęła się nim. Lubiła te wieczorne chwile, kiedy dzieci już spały, a oni mieli chociaż chwilę dla siebie. Nawet, jeżeli Shie zasypiał w połowie zdania. Idąc w stronę komody z bielizną rozwiązał ręcznik, a ten niedbale zsunął się z jego bioder. Julie zerknęła w kierunku nagiego męża, uśmiechając się pod nosem. Shie był jak młody bóg: wysoki, silny, barczysty i niesamowicie przystojny. Byli razem już tyle lat, a ona wciąż nie mogła się nim nacieszyć. Codziennie kochała go bardziej. Życie z Shie’em było wszystkim, co pragnęła mieć. Doskonale pamiętała dzień, w którym się poznali. Była nowa w szkole i samotna. Jej siostra – Madelaine, jak zwykle zjednała sobie nowych znajomych niemal od samego wejścia. Była zabawna i towarzyska. Lubiła koloryzować, ale nie na tyle, by to co mówiła wyglądało na nieprawdziwe, więc wszyscy chętnie jej słuchali. Julie nie mogła pojąć, jak to możliwe, że Madelaine, choć dwa lata młodsza, była znacznie bardziej zaradna niż ona. Dlatego też, w dniu, w którym poznała Shie’a sama błądziła po szkole. Stała przed planem budynku, zastanawiając się, jak trafić do kolejnej sali, gdy usłyszała nad sobą jego głęboki, spokojny głos. Zapytał, czy przypadkiem się nie zgubiła. To dziwne, ale pierwszym, co zapamiętała z tamtej chwili, to kolor jego bluzy. Miał na sobie szarą, sportową bluzę z kapturem z herbem szkoły. Być może utkwiło jej to w głowie, ponieważ pierwszym, co zobaczyła, gdy się do niego odwróciła, była właśnie ta bluza. Ze swoim sięgała mu ledwo do ramion. Speszyła się, bo w pierwszej chwili pomyślała, że chciał zrobić sobie dowcip z nowej, niewydarzonej uczennicy, ale kiedy spojrzała mu w oczy, wiedziała, że ten cudowny chłopak nie mógł być zły. Taki właśnie jej się wydał – cudowny. Wysoki, dobrze zbudowany, przystojny. Taki, jakich widuje się w amerykańskich serialach dla nastolatków. Miał taką dobrą twarz i pełne ciepła spojrzenie. Teraz, po latach z tamtego chłopca pozostały już tylko oczy. Shie mocno zmężniał, ukształtowało go życie, ale jego oczy pozostały niezmienne. Udało jej się odpowiedzieć. A on się przedstawił. Nie był rozbawiony jej zakłopotaniem. Nie patrzył krzywo na jej skromne ubranie. Nie przeszkadzało mu to, że miała kilka kilogramów za dużo. Wręcz przeciwnie. Od pierwszej chwili patrzył na nią tak, jakby była jedyna i najwspanialsza. Jakby była najpiękniejsza. Na początku nie zdawała sobie z tego sprawy, ale po jakimś czasie sam wyjawił jej, czym było przepełnione to spojrzenie. Shie powiedział jej, że od pierwszej chwili gdy spostrzegł ją na korytarzu pełnym uczniów, zafascynowała go. Nie rozumiała dlaczego. Była najbardziej przeciętną dziewczyną, jak tylko można było – niska, przy kości, pucułowata. A on patrzył na nią na jak na ósmy cud. Odprowadził ją pod salę, gawędzili aż do dzwonka, a po  lekcji czekał na nią, żeby zaprowadzić ją do kolejnej klasy. I tak aż do końca dnia. Dopiero, kiedy odprowadzał ją do domu przyznał się, że swoje zajęcia skończył już po trzeciej lekcji, a ona miała ich osiem. Schemat powielał się każdego dnia, dopóki Julie zupełnie nie odnalazła się w szkole. Wówczas już nie tylko Shie, czekał na nią, ale także ona na niego. Ich miłość zrodziła się z przyjaźni. Byli dwójką dzieciaków, których życie dalekie było od ideałów. Nadawali na tych samych falach, rozumieli się, rozmawiali o rzeczach, których dotąd nie wiedział nikt. Babcia Shie’a negowała ten związek przez niskie urodzenie Julie. Natomiast jej matka uznała, że znalezienie bogatego męża to największe, co jej się w życiu udało. Madelaine nienawidziła jej za to, że już pierwszego dnia poznała chłopaka takiego jak Shie’a. Zmądrzała dopiero, kiedy poznała swojego narzeczonego. Czyli niedawno. Julie cieszyła się, że udało jej się nawiązać jakiś kontakt z rodziną, choć wciąż wolała zachowywać dystans. Nie umiała im zaufać po tylu latach złego traktowania.
Już po kilku tygodniach znajomości z Shie’em przekonała się, że należał do tych chłopaków, który ze względu na swoją pozycję, mógł mieć wszystko, ale nie chciał niczego. Był kapitanem drużyny koszykarskiej i pływackiej. Miał bardzo dobre stopnie i należał do samorządu szkolnego. Dziewczyny dosłownie biły się o niego, a on nie zwracał na nie większej uwagi. Julie stała się przedmiotem plotek, bo „co mogła mieć w sobie taka dziewczyna jak ona?”. Shie’a zawsze otaczał wianuszek ludzi. Nie robił nic, by stać się gwiazdą, a ludzie i tak do niego lgnęli. Był uprzejmy, pomagał słabszym kolegom w nauce, udzielał się w wolontariacie, co później zaczęła też robić Julie. Shie był z gruntu dobry i to przyciągało do niego innych i narażało na krzywdy. Dlatego też nie dopuszczał blisko siebie zbyt wielu. To pokazało Julie, jakie było jej zadanie: dać mu miłość, której nie dostał od najbliższych i chronić jego dobre serce. Sumiennie wprowadziła swój plan w życie. Nie raz kosztowało ją to pokonanie własnej nieśmiałości, ale robiła to, bo nie mając mięśni i dwóch metrów wzrostu, mogła go bronić tylko słowem. Do dziś kochanie go to było jej naczelne zadanie i cieszyła się, że mogła oddawać się temu w pełni. Cieszyła się, że taki mężczyzna, jak Shie pokochał właśnie ją i pozwolił dać sobie całe pokłady miłości, jakie gromadziła przez wszystkie lata bycia niewidzialną przy młodszej siostrze. Jednak od dłuższego czasu chciała czegoś więcej. Bycie matką i żoną było wspaniałe, ale miała tylko dwadzieścia cztery lata i pragnęła sprawdzić swoich sił na innych polach.
Dłonie już dawno miała suche. Spojrzała na nie, jakby dopiero przypomniała sobie o ich istnieniu i podniosła się z posłania. Shie, wciąż nagi, szukał bielizny. Podeszła do niego i mrucząc, przytuliła się do jego pleców. Objęła go rękoma w pasie i pocałowała w okolicach łopatki.
- Nie dasz mi się ubrać? – zapytał, a ona wymruczała odpowiedź przeczącą. Zaśmiał się, odwracając przodem do żony. – Dzięki Bogu za wolne niedziele.
- Shie. Muszę ci coś powiedzieć – odparła znacznie poważniej, starając się ignorować fakt, że przytulała się do zupełnie nagiego męża.
- Będzie nas sześcioro? – zapytał, unosząc ku górze brew.
- Nie! No co ty – odparła, energicznie kręcąc głową. – Żeby było nas sześcioro, dziewczynki muszą trochę podrosnąć. Osiwiałabym z nimi i maleństwem, ale nie o tym miałam mówić.
- Miałaś taką minę, że wolałem się upewnić – wywróciła oczami, mocniej przytuliła się do męża, po czym spojrzała mu głęboko w oczy.
- Och, Shie – westchnęła, dając sobie czas na zebranie się w sobie, by powiedzieć to, co miała do powiedzenia. – Bo ja chciałabym iść na studia. Wiem, że rok akademicki już się zaczął, ale stwierdziłam, że jeżeli teraz nie spróbuję, to później już wcale, bo skoro mamy w planach kolejne dzieci, to nie będę chciała już wychodzić z domu. Teraz jest na to dobry moment, bo Nico jest już duży, dziewczynki też. A to byłyby dwa weekendy w miesiącu i myślę, że sobie poradzimy – kończąc,  uśmiechnęła się najładniej, jak umiała. Czuła się, jak na sprawdzianie. Z wrażenia zupełnie zapomniała, że rozmawiała ze swoim mężem, a nie komisją poprawkową.
- Skarbie – podjął po chwili milczenia. Przyglądał się jej uważnie, jakby badając, czy miała w zanadrzu coś jeszcze. – Czy założyłaś, że będę miał coś przeciwko? – Julie zastanowiła się chwilę, analizując pytanie męża. Zawstydziła się, kiedy uświadomiła sobie, że uznała, że Shie nie wyrazi zgody i nakaże jej siedzenie w domu. Teraz uznała to za głupotę. Czy Shie kiedykolwiek odmówił jej czegoś?
- Chyba tak – zasępiła się. – Nigdy nie poruszaliśmy tematu mojej edukacji, bo kiedy był na to czas, czekaliśmy na narodziny Nico, a później działo się tyle rzeczy, że moja ewentualna chęć podjęcia dalszej nauki to ostatnia rzecz, o jakiej mogliśmy myśleć, a ja zawsze chciałam iść na studia. Niekoniecznie pod kątem jakiejś wielkiej kariery, ale żeby tego spróbować. Tak dla siebie. Nikt w mojej rodzinie nie skończył studiów. Co ty na to? – zapytała miękko.
- Juls, kochanie, jeżeli chcesz się uczyć, to absolutnie nie mam nic przeciwko – pogładził opuszkiem jej policzek i pocałował ja krótko. – Ja rozwijam się zawodowo. Zrobiłem licencję, skończyłem studia, szkolę się w Stanach. Robię to, co zawsze chciałem robić i dołożę wszelkich starań, żebyś ty też mogła spełniać się nie tylko jako matka i żona, ale na każdej innej płaszczyźnie, jaka ci się zamarzy.
- Dzięki – odparła, uśmiechając się. – Już znalazłam trzy uczelnie, które mają wydziały stosunkowo niedaleko. Pozostało tylko wybrać.
- Pokażesz mi je jutro, a w poniedziałek zajmiemy się formalnościami, co ty na to?
- Jesteś cudowny – mruknęła, całując go w miejscu, do którego dosięgała, czyli na wysokości jego klatki piersiowej. – Jak patrzyłam na to, co działo się z Liv, Scarlett, Billem, Tomem, Gustavem, to bardzo chciałam im pomóc, a nie bardzo umiałam. Nie rozumiałam, co w nich siedzi. Mam cichą nadzieję, że studiowanie psychologii trochę poszerzy moje horyzonty. Może będę umiała komuś pomóc.
- Świetnie się do tego nadajesz. Umiesz słuchać, trafnie wyciągasz wnioski, myślisz analitycznie. Potrafisz dostrzec drugie dno i czytasz między wierszami. Już teraz jesteś ogromnym oparciem dla mnie, dla nas wszystkich i myślę, że po tych studiach będziesz miała w zanadrzu broń, która nigdy nie chybi, bo nic ci już nie umknie – na te słowa Julie się mocno rozpromieniła. Shie pochylił się i pocałował ją w czoło.
- Usta mam niżej mój mężu – odparła bardzo poważnie, a potem ułożyła wargi w dziobek. Shie roześmiał się i pocałował ją tak, jak sobie życzyła. – Tak lepiej – odparła zadowolona. Sięgnęła ręką za siebie, do jego dłoni, w której trzymał swoje bokserki. Zabrała mu je i rzuciła na podłogę. Popatrzyła mu w oczu i uśmiechnęła się słodko. – Dziś ci się już nie przydadzą.
- Dwunastogodzinna służba, marudne dzieci i nienasycona żona. Jak żyć? – odparł niby ze zgrozą, biorąc Julie na ręce. Wzruszyła ramionami, robiąc niewinną minę.
- Sądzę, że jesteś w kiepskim położeniu, panie detektywie. Może powinieneś nocować w swoim biurze?
- To  kuszące, ale nie mogę. Jestem człowiekiem honoru, kocham moją żonę i nie darowałbym sobie, gdyby poczuła się urażona tym, że nie wykonuję swoich mężowskich powinności – powiedział, uśmiechając się szeroko.
- Jakiś ty szlachetny – prychnęła i nie dodała już niczego więcej, ponieważ Shie zadbał o to, by miała zajęte usta.
*

 20. października 2014

Bill, zamknąwszy za sobą drzwi, rzucił klucze na szafkę i starał się jednocześnie zdjąć buty i kurtkę, przez co zaplątał się w rękawach. Zaklął cicho, odplątał nitkę, która zakręciła się wokół guzika jego koszuli i wyswobodził się z okrycia. Ziewając, poszedł prosto do sypialni. Rainie leżała w łóżku i czytała. Uwielbiał wracać do domu, mając świadomość, że ona w nim była. Uwielbiał moment, w którym spostrzegał ją. Czy to w kuchni, czy w salonie, czy sypialni. Ta jedna krótka chwila, kiedy po raz kolejny przekonywał się, że jego życie to nie sen. Tylko cudowna jawa. Położył telefon na stoliku i jak stał, rzucił się na łóżko obok niej. Głową uderzył w twardą okładkę książki, ale się tym nie przejął. Przytulił się do niej, kładąc głowę na jej piersi. Rainie objęła go rękoma i pocałowała w czoło.
- I jak poszło? – zapytała. Bill zaczerpnął głęboki oddech. Pachniała kwiatami. Wtulił się w nią bardziej, a Rainie delikatnie przeczesywała palcami jego włosy.
- Dobrze – wymruczał. – To niesamowite. Mamy ze Scarlett zupełnie inne głosy, a w tej piosence brzmimy lepiej, niż idealnie. Jak to usłyszałem po raz pierwszy, to aż miałem ciarki. Ona śpiewa o swoim smutku, a ja o swoim szczęściu. Nie sądziłem, że to może się udać, kiedy skończyliśmy pisać tą piosenkę, a to chyba jedna z najlepszych, jakie tworzyłem.
- Nie mogę się doczekać, kiedy ją usłyszę.
-  Spodoba ci się.
- A jak Candy?
- Była zachwycona. Scarlett miała filmy, tonę słodyczy i zasłaną podłogę przed telewizorem.
- A Javier? – dopytywała. W ciągu ostatnich dni relacja Scarlett i Javiera z boku wyglądała bardzo dziwnie. Jednego dnia gruchali, jak dwa gołąbki, a innego, ona przemykała jak cień, a on był poddenerwowany. Rainie domyślała się, że chodziło niezdecydowanie Scarlett. Jednak tak, czy siak martwiła się o nią. Scarlett była zupełnie rozchwiana emocjonalnie, przytłoczona i niepewna tego, co powinna zrobić ze swoim życiem. To pchało ją w ramiona Javiera, a potem od niego odrzucało, co nie wpływało korzystnie na nich i innych. Rainie sądziła, że podchody Toma też miały wpływ na jej zachowanie. Tak, jak koncert zapowiadał się sukcesem, tak życie prywatne Scarlett wyglądało, jakby zaraz miało się rozsypać.
- Miał jakieś dokumenty do przejrzenia. Uznał, że zamknie się z nimi w pokoju, z dala od księżniczek Disneya – Rainie przez chwilę nie odpowiadała, metodycznie gładząc głowę Billa. W końcu westchnęła. Znał ten sposób. Postanowiła mu o czymś powiedzieć. Przesunął się nieznacznie, by móc na nią spojrzeć.
- Po tej wizycie, co sądzisz na temat tego, co ci mówiłam o Scarlett i Javierze?
- Nie sądzę, żeby byli razem. Powiedziałaby mi, to po pierwsze, a po drugie… może faktycznie zbliżyli się do siebie. To w sumie widać, ale to nie jest taka bliskość, jaka może łączyć ludzi, którzy się kochają.
- Ona go nie kocha. Nie przyszło ci do głowy, że jest z nim, bo boi się samotności? – zapytała zmartwiona.
- Próbowała tego z Jimem i nie wyszła na tym najlepiej.
- No dobra. Sama mi mówiła, że z nim była tylko fizycznie. Jednak i tak przejechała się na nim, więc teoretycznie powinna wiedzieć, że związki bez miłości nie są dla niej. Jednak z Javierem jest inaczej. On się w niej zakochał i robi wszystko, żeby ona poczuła to samo. On się o nią troszczy, dba o nią, jest przy niej w każdej chwili, a ona jest mocno poharatana. Potrzebuje tego.
- Tom to idiota – burknął.
- W tym wypadku muszę się zgodzić. Wiem, że on czeka na idealny moment i chce z nią porozmawiać, kiedy wszystko się uspokoi, ale moim zdaniem popełnia błąd, bo w tym czasie, kiedy on czeka na wielkie tarant, Javier krok po kroku ją zdobywa. Ja wiem, że ona dostrzega jego zmianę. Sama mi o tym mówiła, ale wydaje mi się, że strategia Toma tylko ją wypłoszyła. Bo ona nie rozumie jego pobudek. Dlatego chowa się w bezpiecznych ramionach Javiera.
- Chyba powinnaś mu to powiedzieć – mruknął, łypiąc na Rainie jednym okiem. .
- Nie – pokręciła głową. – Nie posłucha mnie. On boi się odtrącenia. Ułożył sobie plan i nie bierze pod uwagę porażki, ale jednocześnie bardzo się jej obawia. Może dlatego zwleka, a nie powinien. To straszne, że wszyscy wkoło domyślają się, co on czuje i co chce zrobić, a ona jest tego nieświadoma. Nie wiem, jak to możliwe. Ostatnio próbowałam z nią o tym porozmawiać, ale uznała, że woli nie skupiać się na Tomie, bo to nie chce kolejnych komplikacji w swoim życiu.
- Już dawno powinien pojechać do niej i szczerze pogadać.
- No oczywiście – skwitowała i znów na moment zaległa cisza. Bill przytulał się do niej, a Rainie gładziła go po głowie. Było dobrze, wszystko na swoim miejscu.
- Jak dobrze, że my nie mamy takich problemów – dodał po chwili i uśmiechnął się z czułością. Rainie odpowiedziała mu tym samym. Ponownie wplotła palce w jego włosy, a on przytulił policzek do jej piersi. Ucałował ją przez materiał piżamy. Od powrotu do Niemiec Rainie nieco przytyła, nabrała kolorów i stała tak wspaniała, jak jeszcze nigdy dotąd. Pachniała słodko, a jej głosu mógłby słuchać nieustannie do końca swojego życia. Stała się jego esencją. Tak, jak przez minione lata stanowiła cień każdej jego chwili, tak teraz dominowała je. Wyznaczała kierunek. Nie było tak łatwo, jak mogłoby się wydawać. Piętno, jakie odcisnęło na niej wcześniejsze życie, dawało o sobie znać w najmniej oczekiwanych sytuacjach. Terapia pomogła jej uporać się z przeszłością, z tym co robił jej Hans, ale takie rzeczy nie znikają, ot tak sobie. Szli swoją drogą pomału, ale skutecznie. Jako, że Bill miał zobowiązania w DSDS, nie działo się to tak, jakby tego naprawdę chcieli, ale mieli siebie. Byli razem. Mógł zadzwonić, wysłać maila czy smsa, a ona odpowiadała natychmiastowo. Miał ją. Tęsknił, ale nie umierał rozpaczy spowodowanej tęsknotą, która miała nigdy się nie skończyć. Uwielbiał, kiedy Rainie go dotykała. Miała niesamowicie delikatne dłonie. Przeczesywała palcami jego włosy, gładziła policzki, trzymała go za rękę. W tym jej dotyku było coś takiego… jakby potrzebowała upewnić się, że byli razem naprawdę, że to się działo, a nie tylko wydawało, marzyło. Oboje wciąż potrzebowali to sprawdzać.
- Odebrałam dziś wszystkie wyniki – zagadnęła.
- I co? – zainteresował się.
- Wszystko w porządku. Jestem zdrowa od stóp do głów. Sophie skontaktowała się z Schulzem, żeby porozmawiał z moim lekarzem. Sprawdził dokładnie miejsca, gdzie miała krwiaki i zrosty. Jedyne, co mu się nie podobało, to zszycie mojej rany na ramieniu, ale to robił kolega Hansa, który nie dotrwał do końca medycyny, więc…- urwała, widząc minę Billa. – Także wiesz, jestem zdrowa jak ryba. Nie musisz się martwić.
- Wiesz, najbardziej chodziło mi o stare urazy.
- Wiem – odparła, czule gładząc jego policzek. - Nie sądziłam, że moje życie może być jeszcze takie dobre.
- Będzie lepsze – szepnął i opierając się na łokciach po bokach blondynki, podciągnął się wyżej. Zajrzał w jej miodowe oczy i pocałował ją delikatnie. Nie kochali się jeszcze. Rainie coraz bardziej oswajała się z bliskością. Pozwalała jemu i sobie na coraz więcej, ale w jej oczach wciąż czaił się strach. Nie pokazała mu się nago. Owszem widział kawałek jej brzucha albo nogi, gdy się ubierała, ale wciąż obawiała się pokazać mu ciało, które uważała za zupełnie nieidealne. Nie naciskał. Kochał ją każdym oddechem i wierzył, że za jakiś czas przeszłość odejdzie w zapomnienie.
- Jadłeś?
- Scarlett nie chciała wypuścić mnie bez kolacji – odparł z pobłażliwym uśmiechem. – Wezmę prysznic i zaraz wracam – pocałował ją raz jeszcze i prędko zniknął w łazience. Rainie sięgnęła po kubek, upiła łyk herbaty i wróciła do lektury. Chwilę później usłyszała brzęk swojego telefonu. Odczytała wiadomość od Candy, zachwyconej wieczorem u Scarlett. Odpowiedziała jej, po czym zaczęła szukać miejsca, w którym skończyła czytać. Uwielbiała powieści Johna Grishama. Odkąd przed kilkoma laty ze swojej przyczyny zainteresowała się kwestiami prawnymi, tak teraz najchętniej zaczytywała się w thrillerach prawniczych. Po tym, co przeszła  potrzebowała takich książek. Potrzebowała rozwiązanych spraw i dobrych zakończeń. Dlatego czytywała też biografie, historie oparte na faktach i powieści obyczajowe. Słysząc, że drzwi łazienki otworzyły się, zaznaczyła stronę i odłożyła książkę. Bill zjawił się w pokoju, susząc ręcznikiem włosy. Potknął się o własne buty i zaklął cicho. Rainie parsknęła śmiechem.
- Twoje bałaganiarstwo kiedyś cię zabije – błysnął uśmiechem i rzucił ręcznik na podłogę.
- Takiego mnie masz – wzruszył ramionami, spoglądając na nią z dziecięcą niewinnością w oczach, a ona tylko  prychnęła po raz kolejny.
- Już ja znam te twoje sztuczki, nie nabierzesz mnie – odparła, robiąc mu miejsce obok siebie. Wyjęła poduszkę spod pleców i położyła się. – To jaki jest plan na jutro? – zapytała, kiedy wtuliła się w jego ramię. Zasypiali tak niemal co wieczór. Bill obejmował ją, przytulał albo po prostu trzymał dłoń blisko niej, czy to w talii, czy na plecach. Zupełnie jakby obawiał się, że zniknie do rana.
- Wiesz, co? Pomyślimy jutro – powiedział obejmując ją ręką w talii. Położył dłoń na miękkim brzuchu Rainie i delikatnie pogładził to miejsce. Uwielbiał ją taką delikatną. – Jesteśmy sami. Szkoda, że jest tak późno, powinienem zabrać cię gdzieś. Następnym razem wybierzemy się do kina albo na kolację.
- Zgrzeszyłam i zjadłam lody, które Tom chomikował w zamrażarce, więc nie jestem głodna. Wolę, żebyśmy zostali tutaj, razem – odparła, po czym zamilkła na chwilę, nie mogąc podjąć tematu. Zdecydowała się dopiero po dłuższej chwili. – Bill? – zagadnęła.
- Tak, skarbie? – instynktownie mocniej przytulił Rainie do siebie.
- Dzisiaj… kiedy miałam wizytę u ginekologa, zapytał mnie, czy chciałabym jakieś tabletki antykoncepcyjne, czy coś innego. Powiedziałam, że nie. No i pytał, czy chodziłam na terapię i takie tam różne. Czy nie potrzebuję pomocy, w związku z tym, co robił mi Hans, czy to nie rzutuje na nasz związek. No i po tym zaczęłam się zastanawiać. Cieszę się z postępów, które robimy. Przeraża mnie to, że mam dwadzieścia siedem lat, a zachowuję się, jak pruderyjna trzpiotka, więc poważnie zaczęłam myśleć, czy nie powinnam się dalej leczyć. Chcę być z tobą w pełnym tego słowa znaczeniu. Chcę dać ci kiedyś dzieci. Między innymi dlatego nie chciałam żadnych tabletek. Zdaję sobie sprawę z tego, że w środku jestem sucha jak wiór. Nie wiem nawet, czy będę w stanie kiedykolwiek zajść w ciążę, dlatego ich nie chcę. To kolejna komplikacja. Pomyślałam, że powinieneś wiedzieć – zerknęła na Billa katem oka, ale leżeli tak, że widziała tylko jego brodę.
- Powiem ci, co myślę – odruchowo przygarnął ją bliżej siebie. – Jeżeli czujesz potrzebę sięgnięcia po pomoc, zgłoszę się do mojej terapeutki, która znajdzie dla ciebie najlepszego specjalistę. Nie mogę poświęcać nam tyle czasu, ile bym chciał i tak musimy wyszarpywać te chwile pomiędzy programem, a przygotowywaniami do koncertu. Przez  to nie poczuliśmy jeszcze, jak to jest być tak naprawdę razem bez pośpiechu i naglących terminów, ale jestem pewien, że kiedy wszystko się uładzi, oswoisz się ze mną.
- Źle mnie zrozumiałeś – uśmiechnęła się czule. Wyswobodziła się z jego objęć i usiadła. Wolała na niego patrzeć. Odwróciła się, przysiadając na nogach – Nie chodzi o to, że czuję się przy tobie nieswojo. Już na samym początku mówiłam ci, że musimy próbować, żebym mogła przekonać się, gdzie leży moja granica. Chodzi mi o to, że wszystko podporządkowujesz pode mnie i nie zostawiasz nic dla siebie. A ja chciałabym nauczyć się kochać z tobą i ciebie, jak kobieta. Dlatego zaczęłam myśleć o ponownej terapii.
- Nigdzie mi się nie spieszy – położył dłoń na udzie Rainie i uścisnął je delikatnie. Nie zabrał jej później, tylko głodził delikatnie jej nogę przez materiał piżamy.  – Owszem, bardzo chciałbym kochać się z tobą, ale to nie jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, że mam cię przy sobie, że wróciłaś, że nie znikniesz. Na resztę przyjdzie czas.
- Gdzieś ty się człowieku uchował – uśmiechnęła się szeroko. – Teraz mamy bardzo mało czasu dla siebie i wszystko wydaje się takie na chwilę. Chciałabym, żebyś już wrócił, żebyś miał trochę czasu, bo mam wrażenie, że robimy wszystko tak na łapu-capu.
- Kończymy nagrania. Do odcinków na żywo będzie troszkę luźniej. Nie mogę się doczekać, kiedy będziemy tylko we dwoje.
- Z Candy – dodała.
- Tą kwestię mam z nią już dokładnie omówioną – błysnął przebiegłym uśmiechem. – Zawarliśmy umowę.
- Jaką? – zmarszyła brwi, posyłając Billowi pytające spojrzenie. Nie umknął  jej przebiegły wyraz twarzy blondyna.
- Zabiorę cię na tydzień albo dwa, a ona zostanie ze Scarlett albo z Tomem w Loitsche, a w zamian latem pojedziemy na wakacje, gdzie jej się żywnie zamarzy.
- Cwany jesteś – mruknęła.
- Myślę, że nawet bardzo – odparł zadowolony ze swojego pomysłu.
- Muszę to przedyskutować z moją równie cwaną córką – zasępiła się.
- Myślę, że będzie pierwsza w kolejce, żeby spakować ci walizkę.
- To straszne, że moje własne dziecko tak łatwo mnie sprzedało – odparła, uśmiechając się pobłażliwie.
- Chce, żebyś była szczęśliwa. Tak jak ja.
- Wiesz, co mnie uszczęśliwi? – zapytała. Bill zaprzeczył. – Jeżeli trochę popróbujemy – uśmiechnęła się szeroko, odpinając kilka guzików swojej piżamy.
*

24. października 2014, Berlin – O2 World

Scarlett nie pamiętała, kiedy ostatnio denerwowała się tak mocno. No i nie wierzyła. Tak bardzo nie potrafiła uwierzyć, że praca jej ostatnich miesięcy właśnie miała zostać ukoronowana. Pieniądze z biletów już wpłynęły na konto, większość darowizn także. Mieli prawie całą kwotę. To niesamowite. Już tylko odrobinka brakowała, by mogli zgłosić Jessicę do zabiegu i czekać. W liście Funduszu Zdrowia podskoczyła o dwa oczka na liście. Owe dwie osoby zdążyły umrzeć, nim doczekały się serca. Dlatego Scarlett skupiła całą swoją uwagę na zbiórce. Starała się nie myśleć o tym, że teraz mogłoby się nie udać.  Zbyt wiele wysiłku włożyła w zdobycie pieniędzy, za bardzo pokochała Jessicę, by teraz coś mogło pójść nie tak. Gwiazdy przygotowywały się do występu. Od samego rana trwały próby. Jessica śledziła wszystko ze szpitala. Towarzyszyły jej Rainie i Candy. Do telewizora została podpięta kamera i w czasie koncertu mieli łączyć się z nią. Scarlett była tym faktem zachwycona. No i niespodzianka, którą dla niej miała. To była wisienka na torcie. Javier pełnił rolę konferansjera. Nie wiedziała, jakie mogłaby powierzyć mu zadanie na ten wieczór. Za ogrom pracy, jaki włożył w przygotowanie tego koncertu, musiał się pokazać. Jako, że nie miał talentu wokalnego, ale prezencję nieskazitelną, obsadzenie go w roli prowadzącego koncertu było najlepszym wyjściem. Póki co, scena zasnuta była czarną kotarą. Ona miała otworzyć całe show. Piosenka, którą zaraz miała wykonać, była niezwykle symboliczna i zależało jej, by wypaść idealnie. Dla Jessici i dla siebie też. Ostrożnie, aby nie zniszczyć sukienki, wyszła ze swojej garderoby i skierowała się do drzwi obok. Słysząc ochrypły głos Taylor Momsen, weszła pukając.
- Gotowi? – zapytała, wychylając się zza drzwi.
- Jak nigdy – odparł Ben. Uśmiechnęła się, wycofując na korytarz. Następnie skierowała się do kolejnej garderoby. Słysząc śmiech, weszła bez pukania. Perrie, Jesy, Jade i Leigh-Anne siedziały przy okrągłym stoliku, rozśpiewując się. Jesy nuciła Wings.  
- I jak dziewczyny? – zapytała.
- Grzecznie czekamy na swoja kolej – odpowiedziała Perrie.
- Cudownie. Sama nie mogę doczekać się waszego występu.
- Masz boską sukienkę – westchnęła Jade.
- Dzięki – uśmiechnęła się spoglądając na swoją kreację. Była warta grzechu. Zamieniła z dziewczynami jeszcze kilka słów i udała się do kolejnych garderób, by pogawędzić z innymi gośćmi. Zostało piętnaście minut do koncertu, gdy wchodziła do pokoju zajmowanego przez 30 Seconds to Mars. Zapukała, ale nikt nie uprzedził jej, że Shannon będzie bez koszulki. – Och, jestem w niebie – westchnęła teatralnie.
- Żebyś wiedziała – mrugnął do niej, a Jared uśmiechnął się pod nosem. Tommo stroił gitarę, nic nie mówiąc.
- I jak panowie, czegoś wam potrzeba?
- Nie, mamo – Jared znów błysnął uśmiechem, a Scarlett wywróciła oczami. – Mam tu moje ulubione batony, więc mogę stąd nie wychodzić.
- To może powinnam je zabrać na scenę, żebyś jednak wyszedł? – zapytała, uśmiechając się przekornie.
- To bardzo podstępne, ale może się udać – odpowiedział. Scarlett zamieniła z nimi jeszcze kilka słów, po czym wycofała się i udała do ostatniej garderoby zajmowanej przez Tokio Hotel. Bill się rozśpiewywał, Tom i Georg brzdąkali na gitarach, a Gustav leżał na sofie ze słuchawkami na uszach. Wyglądał, jakby spał.
- Jestem taka zestresowana – powiedziała, wchodząc do pokoju. Bill zamilkł i otaksował ją spojrzeniem pełnym aprobaty. Potem wymownie zacmokał. Roześmiała się, każąc mu popukać się w czoło. Fakt, czuła się ładna. Zerknęła na Toma. Nie zdążył odwrócić wzroku, którym ją pochłaniał. Dzisiejsza piosenka, a nawet wszystkie trzy, które miała zaśpiewać, powinny dać mu do zrozumienia. Miała taką nadzieję, choć… co właściwie chciała mu przekazać? Co on próbował przekazać jej? – Usiadłabym, ale nie mogę, bo się wygniecie. Gotowi? – uznała, że zadała to pytanie tyle razy w ciągu ostatniej godziny, że weszło jej w krew.
- W sumie to też się stresuję, ale myślę, że wypadniemy bosko – Bill poprawił brwi i przygładził włosy.
- Mam taką nadzieję. Nie wierzę, że to już dziś, że się udało.
- Odwaliłaś kawał dobrej roboty – wtrącił Tom. Jego głos… był taki przepełniony dumą. A może jej się wydawało? Może to jej zdradliwa wyobraźnia podsuwała jej te wszystkie pomysły? Może on był po prostu grzeczny, a ona tylko chciała widzieć coś więcej, żeby móc odsuwać się od Javiera? Westchnęła.
- Musze iść do Simona. Chciał poprawić jeszcze moje włosy. Do zobaczenia za chwilę – uśmiechnęła się na odchodne i opuściła garderobę. Powoli przeszła do własnej, gdzie czekał na nią fryzjer i stylistka Ostatnie spojrzenie w lustro. Na otwarcie koncertu wybrała białą sukienkę. Była długa, dopasowana w talii i rozszerzana ku dołowi, z trójkątnym dekoltem. Sięgała do samej ziemi i miała tren, który ciągnął się za nią, troszkę nie za dużo. Miała długie, wąskie rękawy, a dzięki długiemu rozporkowi z przodu nie zaplatała się w materiał. Simon naniósł ostatnie poprawki na jej fryzurę. Jej włosy nie pozwalały na zbyt wiele kombinacji, więc zgodziła się na chwilowe przedłużenie. Simon dopiął jej warkocz, który splótł w kłosa na boku. Drobny splot zaczął się nad jej uchem po lewej stronie głowy i ciągnął się przez tył głowy do prawej, aby zniknąć w warkoczu. Oczy przyciemniła, a usta pociągnęła delikatną, różowo-koralową pomadką. Poprawiła sukienkę, a technicy wpięli w nią cały osprzęt. Simon poprowadził ją na tył sceny i stanęła w wyciągu, którym miała dostać się na górę. Gdyby nie ogromne schody, z których będzie śpiewała, weszłaby normalnie. Dźwiękowiec podał jej mikrofon. Przeżegnała się. Machina ruszyła.

Show must go on.

28 marca 2014

Liebster Awards

Okej. Nie wiem, co się dzieje. Nie wiem, o co chodzi. Nie wiem, skąd to się wzięło, ani co to jest, ale zostałam nominowana do Liebster Awards i to dwukrotnie. (Ktoś bardzo nie chce, żebym napisała rozdział licencjatu). Anna i Miss Margaret, thank you so much!
Generalnie pierwsze słyszę o tej całej idei, ale ktoś mnie w czymś nominował i w dodatku to coś ma w nazwie „awards”, więc no. To wielki zaszczyt :D

„Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, wiec daje możliwości ich rozpowszechniania. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.

Jeśli chodzi o nominację, to mam problem, bo aktualnie nie czytam niemalże niczego. Dlatego będę kombinować. Nie mam szans, żebym wysupłała 11 blogów, ale zrobię, co się da.

Nie będę rozdzielać nominacji. Odpowiem na oba zestawy pytań w tym poście. Najpierw pytania Anny, gdyż nominowała mnie jako pierwsza.

1.Wolisz pisać przy muzyce, czy w ciszy?
To zależy od tego, co piszę. Ostatnio piszę w ciszy, ale mam pewną pulę piosenek, które są przeznaczone do poszczególnych postów i fragmentów. Kiedy przychodzi ich kolej, piszę tylko przy tych piosenkach.

2. Dlaczego piszesz?
Bo to kocham. Dzięki pisaniu stałam się tym, kim jestem teraz. To moja pasja, moja miłość, moja ucieczka, mój sposób na niektóre problemy. Pisanie to mój sposób na bycie. Nie umiałabym już nie pisać.

3. Uważasz siebie za Alien? Dlaczego tak/nie?
Tak. Chyba tak. Wprawdzie zazwyczaj nigdzie się nie udzielam, jedynie zdarza mi się głosować na nich w jakichś konkursach, ani nie kupiłam żadnej płyty TH, ale na swój sposób wciąż ich kocham. To raczej sentyment, bo wypełnili okres mojego dojrzewania. Ich muzyka w pewien sposób mnie ukształtowała i nie umiałabym ich porzucić. Ich muzyki słucham raczej sporadycznie, ale czekam na nową, na koncert, na te emocje. Bo chociaż „wyrosłam z nich”, to wciąż są częścią mojego życia, a ja czuję się – poniekąd – częścią społeczności, którą zainicjowali. Tak, czuję się Alienem, choć już nie tak mocno jak kiedyś.

4. Jak zaczęłaś swoją przygodę z pisaniem?
Wymyśliłam w głowie entą historyjkę i uznałam, że powinnam ją zapisać, że trzeba to jakoś uporządkować. Znalazłam zeszyt i zaczęłam spisywać pomysły, opowiadania, które składały się głównie z dialogów i wszystko, co przyszło mi do głowy. Potem stwierdziłam, że szybciej będzie na komputerze, bo nie nadążałam pisać wszystkiego, co wymyślałam. No i tak pisałam, pisałam, pisałam. No i nie przestałam do dziś. Zmieniają się tylko nośniki.

5. Jaka tematyka książki najbardziej cię interesuje?
Zdecydowanie kryminał, thriller. Uwielbiam zagadki, odrobinę grozy, ale nie za dużo. Horrory mnie przerażają. Uwielbiam biografie, obyczaje i książki na faktach. Kocham książki historyczne. Mam bzika na punkcie Tudorów i Yorków. Ostatnio zainteresowałam się też Marią Stuart. Nie pogardzę też dobrym romansem, ale musi być naprawdę dobry. Fabuła ciekawa, opiewająca coś więcej, niż sceny erotyczne i wyznawanie miłości xD

6. Jak bardzo twoi bohaterowie cię przypominają?
Za bardzo. Nie tyle mnie, bo nie uosabiam się z nikim, ale w każdego władowałam mnóstwo swoich przeżyć, emocji, leków. Prinz to taki mój pamiętnik, poniekąd. Choć muszę powiedzieć, że często robię to nieświadomie. Ostatnio wróciłam do jakiegoś fragmentu i aż zdziwiłam się, jak bardzo oddawał pewną sytuację i związane z nią emocje.

7. Sugerujesz się podpowiedziami czytelników w kwestii fabuły twojej historii?
Rzadko. Jeżeli decyduję się na to, to tylko w kwestiach, do których sama nie jestem przekonana, które są w jakiś sposób ruchome. Czasami sugestia czytelnika rzuca nowe światło na daną sprawę, podkreśla oczywistości albo wytyka błędy. Świadomie lub nie.

8. Czy jesteś zadowolona z tego, co tworzysz, czy sądzisz, że mogłabyś coś zrobić lepiej? Dlaczego?

Jestem zadowolona. Prinz to około 1000 stron tekstu, prawie 6 lat mojego życia, więc nie sposób, żeby nie znalazły się tam rzeczy, z których nie jestem zadowolona, ale w 95% wszystko jest tak, jak być powinno.

9. Masz jakieś hobby poza pisaniem? Jeśli tak - dlaczego tak cię to kręci?
Generalnie mam mało wolnego czasu. Pisanie pochłania jego większość, ale uwielbiam piec ciasta i gotować. Kiedyś grałam na gitarze, ale teraz to odeszło w kąt.

10. Gdybyś mogła wybrać, wolałabyś być kompletnie zła czy kompletnie dobra? Dlaczego?
Zdecydowanie dobra. Ludzie do szpiku źli są nieszczęśliwi, a ci dobrze, chociaż często dostają od życia manto za swoją dobroć, prędzej czy później wychodzą na swoje, bo wszystko, co robimy wraca.

11. Co przeszkadza ci w czytaniu? Co sprawia, że odkładasz książkę/wyłączasz stronę bloga?
Bolące oczy, późna godzina, konieczność wyjścia z autobusu albo brak czasu. Raczej nie

Pytania Miss Margaret.

1.Gdybyś była mężczyzną, jaką aktorkę chciałabyś znaleźć w swoim łóżku i dlaczego?
Miałabym dylemat między Scarlett Johansson a Holland Roden. Obie są niesamowicie piękne i zgrabne i jako kobieta obu zazdroszczę. Gdybym była facetem chciałabym którąś z nich. Koniec końców chyba padłoby na Scarlett. Ma świetne piersi i tyłek :D

2. Jaki jest Twój ulubiony serial i co byś mogła mi o nim powiedzieć, jak mnie nim zainteresować, jak przekonać bym go obejrzała?
„Teen Wolf” aktualnie. Co mogłabym powiedzieć, żeby nim zainteresować? Otworzyłabym przeglądarkę i kolejno wpisywałabym: Dylan O’Brien, Tyler Hoechlin, Daniel Sharman, Tyler Posey, a jeśli to byłoby za mało mogłabym wpisać jeszcze kilku przystojniaków z obsady xD A tak mówiąc serio. Szczerze mówiąc, nie wiem, co mogłabym powiedzieć, aby zainteresować tym serialem, bo kiedy opisuję fabułę, czy postacie, to brzmi śmiesznie. Dlatego powiem tylko, że jeżeli klimat fantastyki, wilków i innych niestworzonych postaci jest ci bliski, to obejrzyj, bo warto. Choć muszę powiedzieć, że nawet ktoś nie lubi takich klimatów, to jest spora szansa, że fabuła spodoba mu się na tyle, że postacie fantastyczne nie będą mu przeszkadzać.
Chyba nie zrobię kariery w reklamie xd

3. Jacy są Twoi ulubieni aktorzy (pierwsza trójka) i dlaczego?
O matko. Ulubieni aktorzy. Leonardo DiCaprio (ubolewam każdego roku, gdy Oscar go omija), Tom Hanks, Johnny Depp. Ostatnio mam bzika na punkcie Jareda Leto i Dylana O’Briena myślę, że mają u mnie miejsce 3B :D Uwielbiam wielu aktorów.

4. Jaki jest najgorszy film jaki przyszło Ci kiedykolwiek oglądać?
Movie 43. Ja nie wiem, kto miał tak beznadziejny pomysł, a co gorsza, jakim cudem ci wszyscy aktorzy chcieli w nim zagrać.

5. Czy kiedykolwiek zainspirował Cię jakiś film? Czym i jaki był tego skutek?
John Q, kiedy go oglądałam, wymyśliłam wątek Jessici. Poza tym nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek indziej zainspirowała się jakimś filmem. Zazwyczaj płaczę na filmach, więc nie bardzo mam, jak skupiać się na czerpaniu z nich.

6. Czy masz jakąś ulubioną postać z filmu/serialu z którą się utożsamiasz? Dlaczego?
Zazwyczaj nie. Jednak kiedy zaczęłam oglądać Pretty little liars, uznałam, że jestem połączeniem Spencer Hastings i Hanny Marin. Dlaczego? Zawsze tak się jakoś dzieje, że wiodę prym, mam rolę „mózga” w grupie. Natomiast, jeżeli chodzi o Hannę, to mam jej wrażliwość i kompleksy.

7. Co sprawia, że mogłabyś oglądać jakiś film po dziesięć tysięcy razy i wciąż byłoby Ci go mało?
Nie mam pojęcia, co to takiego. Film, jak człowiek, musi mieć w sobie to coś. Czasem jest to fabuła, czasem charyzma aktorów, kreowanie postaci, ciekawa, wzruszająca fabuła. Na to składa się bardzo wiele elementów.

8. Wolisz oglądać filmy czy czytać książki?
Książki, zdecydowanie.

9. Czy znasz kogoś kogo spokojnie mogłabyś posłać na plan filmowy, dać rolę i umieścić przed kamerą?
Taaak. Mam taką koleżankę na studiach. Byłąby idealna do roli komediowych.

10. Wolisz filmy, które zmuszają do myślenia czy te kompletnie ogłupiające?
Zdecydowanie to pierwsze. Nie przepadam za komediami, a gdy są zupełnie bezmózgie to już zupełnie. Lubię filmy skłaniające do myślenia, z wielowymiarowymi postaciami, ciekawą, nieoczywistą fabułą i tym faktorem wyjątkowości, który sprawia, że ciężko mi zapomnieć o tej produkcji.

11. Masz jakąś ulubioną serię filmową? Jeśli tak, to co to jest?
Władca pierścieni, to seria mojego „dzieciństwa”. Jako nastolatka wypatrywałam oczy za Legolasem :D Uwielbiam też Harrego Pottera i coraz mocniej przekonuję się do Igrzysk śmierci. Choć nie przepadam za Tomem Cruise’m to z chęcią oglądam Mission Impossible. Jednak Władca Pierścieni to mój zdecydowany nr 1.

Moje pytania:
1.      Jaka piosenka najlepiej cię opisuje?
2.      Jakim zwierzęciem mogłabyś być, gdybyś nie była człowiekiem i dlaczego?
3.      Gdybyś mogła przez jeden dzień być kimś innym, kimś sławnym, kto by to był i dlaczego?
4.      Jaka książka najbardziej zapadła ci w pamięć i dlaczego?
5.      Masz jakiś autorytet? Jeśli tak, kto to jest i dlaczego?
6.      Gdybyś mogła wybrać jeden talent, dzięki któremu zdobyłabyś sławę  uznanie, co by to było? No i oczywiście, dlaczego?
7.      Masz ulubioną książkę? Jeśli tak to jaką?
8.      Co sprawia, że jesteś szczęśliwa?
9.      Co zainspirowało cię do stworzenia historii, którą opisujesz? Jaka była pierwsza scena, która ją zapoczątkowała?
10.  Czy masz ulubioną piosenkę Tokio Hotel? Jeśli tak to jaką?
11.  Jak pisanie wpływa na twoje życie?

Nominuję:


Nie miałam pojęcia, kogo mogłabym nominować. Dlatego niecnie wykorzystałam opcję obserwatorzy i wybrałam czytelniczki, które mają blogi. No cóż. Niestety mam kosmiczne zaległości w czytaniu opowiadań i nie mam pojęcia, co się teraz pisze. 

(100 powstało już w połowie)

3 marca 2014

99. What about now?

Zapomniałam o dedykacji:

Dla MajS,
za każde Twoje słowo.
*

35. miesiąc od rozstania; 17. września 2014, Berlin

Margo zastała Gustava siedzącego na tarasie. Gdyby palił, pewnie miałby w ustach papierosa, ale na szczęście jej mąż był odporny na ten nałóg. Choć wolałaby papierosy od jego myśli o przeszłości. Od spotkania Caroline minęły trzy dni. Trzy długie dni pełne ciszy i smutku w jego oczach. Bała się tego. Wzięli ślub z zupełnie nietypowych powodów i dlatego pojawienie się na ich drodze największego symbolu przeszłości Gustava mogło mocno zachwiać życie, które powoli razem budowali. On kochał Caroline ponad wszystko. Ponad siebie, ponad rodzinę, ponad wyrzeczenia i trudności. Kochał? Czy to był na pewno czas przeszły?
Poznała go w momencie, kiedy ta miłość została sponiewierana. Leczenie Caroline było jego jedyną nadzieją. Kiedy wyglądało na to, że przynosi efekty, nie mógł być szczęśliwszy, a potem ni stąd ni zowąd ona mu to wszystko zabrała. Po wielu trudach, po tym jak musiała zaprzeć się samej siebie, żeby wyjść z nałogu, uciekła z ośrodka, zostawiając go z niczym. Margo obawiała się, że te wszystkie wspomnienia doszczętnie zburzą to, co zbudowali. Gustav kochał Caroline. A ją… ją też kochał, ale czy wystarczająco mocno, żeby dwa miesiące po ślubie to się nie rozpadło? Przysiadła obok niego. Nie miała na tyle odwagi, żeby usiąść mu na kolanach albo chociażby go dotknąć. Milczała. Na słowa też nie miała odwagi. Poza niezbędnymi uwagami nie mówił nic. Nie wracał do spotkania Caroline. Nie wyrażał najmniejszej opinii na temat tego, co zaszło. Milczał. To wystarczyło Margo za odpowiedź i dlatego bardzo mocno się bała. Szczęście trwało dwa krótkie miesiące. Czyżby nadszedł jego koniec? Niemożliwe. Nie mogła na to pozwolić. Wierzyła, że Gustav też na to nie pozwoli. Jednak i tak się bała.
- Przepraszam – odparł po chwili.
- Nie masz za co – odpowiedziała starając się przybrać jak najbardziej optymistyczny ton. Uśmiechnęła się, zerkając na niego.
- Mam. Oboje o tym wiemy, ale chyba nie radzę sobie z tym, że ją zobaczyłem. Sądziłem, że ona nie żyje. Myślałem, że mam to za sobą. Tamto życie. Dlatego to tak bardzo wytrąciło mnie z równowagi. Mniej zdziwiłbym się widząc moją zmarłą babcię.
- Wiem o tym.
- Muszę się uporać z tym, co czuję.
- Nie będę cię poganiać.
- Ale wiesz z czego zdałem sobie sprawę?
- Powiedz mi – zebrała się na odwagę i dotknęła jego ręki. Delikatnie wsunęła swoją w jego dłoń, a Gustav ścisnął ich palce. Kamień spadł jej z serca. Nie odtrącił jej.
- Uświadomiłem sobie, jak wyglądałoby moje życie przy niej. Zobaczyłem to na zasadzie kontrastu i sądzę, że przy niej byłbym bardzo nieszczęśliwym człowiekiem. Wciąż zastanawiałbym się, czy wróci do domu, czy może odwiedzi mnie policja i oznajmi, że Caroline leży gdzieś martwa, bo poszła na złoty. Żyłbym w ciągłej niepewności. A ty dajesz mi ciepło, miłość i zrozumienie – spojrzał na Margo i mocniej uścisnął jej dłoń. – Ty dajesz mi życie, a ona niosła za sobą tylko śmierć. Cieszę się, że cię mam, że jesteś, że przyszłaś tu i chcesz pocieszyć mnie po tym, jak oberwałem od niej po raz kolejny. Choć wiesz, że myślę o kobiecie, którą kiedyś kochałem. Jesteś cudowna, Margo – ucałował jej dłoń i przytulił do niej policzek. – Jesteś najlepszym, co mnie spotkało, ale dziś proszę cię o czas.
- Dostaniesz go tyle ile potrzebujesz, mężu. Nie ślubowałam ci tylko w dobrym zdrowiu i radości. Ślubowałam ci też w trudach i tego dotrzymam. Martwię się o ciebie. Nie chcę, żebyś cierpiał.
- Nie cierpię. Po prostu zaskoczył mnie fakt, że ona żyje. Łatwiej było się pogodzić z jej odejściem, kiedy sądziłem, że umarła. Muszę ochłonąć i pozwolić tym wspomnieniom wchłonąć się z powrotem.
- Poczekam – uśmiechnęła się delikatnie.
- Nie kocham jej już. Kocham wspomnienie, ale to nawet chyba nie jest miłość. Co to miłość uczę się od ciebie, żono – Margo wzięła głęboki oddech, żeby łzy nie wymknęły się jej spod kontroli. Pochyliła się i na moment przytuliła się do niego.
- Będę pilnować, żebyś mi za daleko nie uciekł – podniosła się i wygładziła sukienkę. Nową, brzoskwiniową. Chciała mu się w niej podobać, ale chyba nie zauważył. – Zaraz będzie tort – dodała na odchodne.

Saoirse z radością przyjmowała każdy prezent. Mniej chętnie rozdawała buziaki, ale jak na dwulatkę, dzielnie zniosła ten koncert czułości. Liv kupiła jej specjalnie na urodziny śliczną, zieloną sukienkę, która miała współgrać z kolorem jej oczu. Loczki związała jej w palemkę na czubku głowy i tak oto Saoirse Listing prezentowała się jak okaz niewinności. Dobrze, że chociaż stwarzała taki pozór, bo jak tylko z pomocą taty udało jej się odpakować wszystkie prezenty, to znów stała się sobą i wszędzie było jej pełno. Jej białe rajstopki szybko zapomniały, że były białe.
Przyjęcie urodzinowe miało odbyć się w mieszkaniu Liv i Georga, jednak jako że wciąż niemal świeciło pustkami, więc organizacja przyjęcia okazała się niemożliwa. A wszystko przez to, że Liv nie potrafiła zdecydować się, w jakim stylu chciała urządzić mieszkanie. Uznała, że nigdzie im się nie spieszyło, mieli czas i mogła pozwolić sobie, żeby wszystko zostało dokładnie przemyślane. 
Na drugie urodziny Saoirse została zaproszona cała rodzina. Rodzina dosłownie i w przenośni. Przyjechali rodzice Georga, jego babcia, a także Pierre i Hugo. Nie zabrało też Simone i Gordona, a nawet Dominika. To była świetna okazja na przygotowanie spotkania wszystkich najbliższych, na co zazwyczaj nikt nie miał czasu. Dzieci bawiły się w salonie, a Candy, jako że nie czuła się wystarczająco dorosła, by siedzieć ze starszymi, postanowiła zająć się maluchami. Scarlett raz po raz zostawała wyciągana przez swoją chrześniaczkę do zabawy, ponieważ bardzo zapulsowała u niej najnowszą Barbie. Dostała jeszcze dwie inne, więc Candy najbardziej zainteresowała opieką właśnie nad Saoirse. Lexie i Roxie zajęły się budowaniem z klocków, a Nico kolorował.
Blondynka zdążyła wrócić do jadalni z zamiarem dopicia i tak już zimnej kawy, gdy w drzwiach stanął mocno spóźniony Tom. Prędko zdjął buty i odwiesił kurtkę, starając się nie robić zbyt wielkiego zamieszania. Przywitał go Georg. Saoirse, wiedząc na co się szykuje, przyszła do niego, mamrocząc po swojemu „cześć wujku”. Wziął ją na ręce i wręczył prezent. Scarlett poczuła, jak coś ścisnęło jej się w sercu. Dziewczynka była zachwycona różowym papierem w fioletowe serduszka, który zapowiadał bardzo dziewczyńską zawartość. Tom uśmiechnął się, spoglądając na rozradowaną Saoirse, a Scarlett coś się przypomniało. Znów.

Scarlett, wchodząc do sypialni, przeciągnęła się niczym kotka. Gniazdko uwite z kołdry, w którym spał Liam, jeszcze wtedy kiedy wychodziła wziąć prysznic, było puste, a chłopiec spoczywał na kolanach taty, wierzgając i wydając z siebie niezidentyfikowane piski. Tom wykładał mu coś bardzo uważnie i z wielką powagą, wymachując przy tym palcem. Liama zdecydowanie bardziej interesował poruszający się palec ojca, niż jego wykład. Westchnęła przeciągle, kręcąc głową. Miała cichą nadzieję, że Liam będzie już spał do pierwszej nocnej pobudki. Rozpuściła włosy i przeczesała je palcami, po czym przeszła do swoich chłopców. Zburzyła gniazdko, odrzucając kołdrę i przygotowała łóżko do snu. Kiedy już usadowiła się wygodnie, wzięła synka od Toma, a on sam obszedł łóżko i położył się obok.
- Zachowujesz się, jakbyś nie jadł miesiąc – skarciła go głosem pełnym rozbawienia, kiedy chłopiec wyczuł jej bliskość i zaczął wydawać z siebie charakterystyczne postękiwanie. Malec najwyraźniej nie wziął do siebie reprymendy mamy, bo kiedy tylko przystawiła go do piersi, zaczął jeść z wielkim zapałem. Swoją malutką rączką objął jej pełną pierś i zaczął ją delikatnie poklepywać. Zaśmiała się cicho i spojrzała na Toma, który przyglądał się wszystkiemu. Leżał na boku, wspierając głowę na ugiętej ręce. Wyglądał na zafascynowanego poczynaniami Liama. – Byłam dziś u lekarza – odparła, uśmiechając się szerzej.
- Co powiedział? – zapytał, gładząc opuszkiem najpierw pyzaty policzek synka, a potem jego mamy. Scarlett westchnęła pod wpływem jego czułego dotyku. Tom nie mógł odmówić sobie skradnięcia pocałunku z jej miękkich ust, a gdy chciał się już odsunąć, przytrzymała go, obejmując wolną ręką jego kark i na powrót przyciągnęła go do siebie, by pocałować go długo i leniwie.
- Powiedział, że bardzo ładnie się zagoiłam i już tylko ode mnie zależy, kiedy będę gotowa, by… - udała, że próbuje przypomnieć sobie słowa lekarza. – By ukrócić męki mego lubego i zakończyć jego niepokalaną uciechami cielesnymi egzystencję – odrzekła tonem znawcy, lecz w jej oczach kryła się wesołość.
- Znając Schulza, użył mniej poetyckich określeń – powiedział z łobuzerskim uśmiechem, a Scarlett pokiwała głową, śmiejąc się cicho.
- Tak się zastanawiam, czy wciąż obstajesz przy tej gromadzie dzieci?
- Oczywiście, Liam musi mieć mnóstwo rodzeństwa i osobiście dopilnuję, by to przedsięwzięcie zostało solidnie przeprowadzone, ale najpierw będę musiał poćwiczyć, bo po tylu miesiącach nie mam pewności, czy wciąż potrafię zabrać się do rzeczy – odparł zupełnie poważnie, na co Scarlett wybuchła śmiechem, budząc tym Liama. Westchnęła i delikatnie podsunęła mu pierś. Zupełnie niezadowolony z tego, że wyrwano go z pierwszego snu, zaczął płakać, na co brunetka uśmiechnęła się słodko do Toma.
- Pooooonoś go – poprosiła. W czasie, kiedy wziął chłopca i zaczął z nim wędrówkę po pokoju, zapięła koszulę i wygodnie ułożyła się na posłaniu. Tak bardzo ukochała sobie widok Toma, kołyszącego ich synka. Uświadomiła sobie, że to nigdy nie zostało uwiecznione, więc prędko chwyciła telefon i zrobiła kilka zdjęć pod każdym możliwym kątem i z każdej możliwej strony. Byli razem tak cudowni. Byli miłością jej życia. Tom ze swoją kojącą siłą i Liam tak kruchy i bezbronny w jego ramionach. Trzymał go pionowo, a malec opierając policzek na ramieniu taty, już niemal spał. Ślina toczyła się z jego buzi, spływając po ramieniu Toma, ale on zdawał się tego nie czuć. Jedną rękę trzymał pod pupą Liama, a drugą na pleckach i gładził je delikatnie. Malec budził się jeszcze kilka razy i zasnął dopiero, kiedy solidnie mu się odbiło. Tom cierpliwie nosił go jeszcze kilka długich chwil, by upewnić się, że spał spokojnie. Był wobec niego taki delikatny i ostrożny, tak dbał, by było mu dobrze i wygodnie. Tom był cudownym ojcem. Kiedy skierował się do drzwi, by zanieść maluszka do jego pokoju, Scarlett zrobiła jeszcze jedno zdjęcie, na którym uwieczniła szerokie ramiona Toma i malutką główkę Liama ufnie wtulonego w ojca1.

- Rośnij zdrowa – powiedział, całując ją w policzek, a dziewczynka posłała mu swój najbardziej ujmujący uśmiech. Charyzmy raczej nie odziedziczyła po tatusiu. Scarlett uśmiechnęła się do siebie. Nie wiedziała, czy bardziej do wspomnień, czy może do obrazka, któremu się przyglądała. Tom za każdym razem zmuszał ją do refleksji, jednak do tej pory widok jego z dzieckiem sprawiał jej ból. Dziś czuła jedynie nostalgię, może rozrzewnienie. Nie przeżywała tego, nie targały nią skrajne emocje. To przeminęło. Zostały wspomnienia i to było takie… napawające spokojem. Oswoiła się z tym, jak wpływa na nią jego towarzystwo. Zakopali topór wojenny. Nie czuła się wyczerpana emocjami za każdym razem, gdy go widziała. W pewnym momencie zaszła diametralna zmiana. Dobra zmiana.  Odetchnęła, spoglądając w jego kierunku. W ramionach Toma dziewczynka wydawała się taka malutka i bezpieczna. Mówił coś do niej, a ona śmiała się. Połaskotał ją po brzuszku, a ona pisnęła z radości. „Odpakujesz?” – poprosiła, a on postawił ją na podłodze i pomógł rozerwać papier. Był skupiony na niej i nie przejmował się tym, że się nie przywitał z resztą rodziny. Zajął się jubilatką. Była najważniejsza. Popisywała się przed wujkiem. Biegała wokół niego, skakała, starała się rozrywać opakowanie, a on ją chwalił i mówił do niej, jak do dorosłej. Zachwycona jego atencją, wydawała z siebie radosne okrzyki. Liv oczywiście dokumentowała ten moment. W całym tym zamieszaniu nie mógł spostrzec, że był obserwowany przez jedną parę niebieskich oczu. Nie mógł wiedzieć, że pierwszy raz od dawna te wspomnienia przyniosły uśmiech, a nie łzy. Pomógł dziewczynce wyjąć lalkę z drucików i poskładać akcesoria. Mała, uradowana kolejnym prezentem, podbiegła do Scarlett i znów chwyciła ją za rękę. Blondynka, chcąc nie chcąc, pozwoliła się do niego zaprowadzić i przykucnęła. Tom zerknął na nią, ale dalej walczył z opakowaniem zabawki.
- Ciocia, patrz! – wskazała na lalkę. – Taka sama jak od ciebie! – powiedziała głosem pełnym zachwytu i ukucnęła obok Toma. Zdziwiony podniósł wzrok na blondynkę.
- Taka sama? – zapytał, a ona pokiwała głową. Żadne z nich nie skomentowało tego faktu. W sumie nie powinno ich to dziwić. – Może powinniśmy wymienić na inną, co Sisi? Po co ci dwie takie same – zagadnął.
- Ma być – odparła buńczucznie, tuląc lalkę do siebie. Uśmiechnął się i pokiwał głową.
- Skarbie, a co się mówi, kiedy dostajemy prezent? – Saoirse popatrzyła skonsternowana na ciocię. – Dzię..? – zaczęła.
- Dziękuję! – mała wykrzyknęła uradowana, że jej się przypomniało i pobiegła do Candy pokazać jej nowy nabytek. Tom zaczął zbierać śmieci. Scarlett pozbierała resztę zabawek i zaniosła je dziewczynkom.
- Tak w ogóle to: cześć – odparł, kiedy spotkali się w holu. Scarlett uśmiechnęła się, odpowiadając mu, a Tom zbliżył się i objąwszy ją delikatnie ręką w pasie, ucałował ją w policzek. Robił to za każdym razem, gdy się widzieli. Witał się z nią tak, by móc ją dotknąć i pocałować. Nieważne, że ciśnienie skakało je do dwustu dwudziestu, gdy czuła jego dotyk. A co najważniejsze bardzo, ale to bardzo jej się to podobało. Starała się zachować, jakby wcale nic nie poczuła. – Muszę ci o czymś powiedzieć, tylko się przywitam – odparł, kiedy przepuszczał ją wejściu. Na całe szczęście nie mogła wiedzieć, że wykorzystał okazję, by dokładnie jej się przyjrzeć. Tym razem miała na sobie koralową, lekko rozkloszowaną sukienkę przed kolano z dekoltem w łódkę i  rękawem trzy czwarte. Usiadła i napiła się kawy. Liv uśmiechnęła się do niej konspiracyjnie i puściła jej oko. Scarlett miała świadomość, że rodzina snuła plany ich rychłego zejścia. Jednak starała się o tym nie myśleć. Nie mogła do tego wracać, bo to jeszcze bardziej skomplikowałoby jej i tak skomplikowaną sytuację. Mieszkała z Javierem, a serce biło jej jak szalone, kiedy Tom przypadkowo ją dotknął. Coś tu nie grało. Musiała to wszystko uporządkować, pozbierać myśli, ale nie teraz. Teraz zajmowała się Jessicą i wystarczył jej fakt, że nie skakali sobie do gardeł. – Przepraszam, że się spóźniłem – odparł, kiedy już siedział, a potem spojrzał na nią. – Dzwonił do mnie zarządca cmentarza.
- Co się stało? – spytała.
- Ktoś ukradł mosiądz z nagrobka Liama.
- Świetnie – westchnęła. – Mosiądz jest w cenie – pokręciła głową zrezygnowana. Ktoś okradł grób ich synka. Przed chwilą wspominała, jak cudownie było, gdy Tom nosił go w ramionach, a teraz musiała myśleć o tym, czym zastąpić litery na jego płycie nagrobnej. – Musimy wstawić nowe litery i krzyż. Coś jeszcze zginęło? – zapytała zmartwiona.
- Nie, na szczęście nie.
- A u Nico? Sprawdzałeś? – wytrąciła się Sophie.
- Wszystko jest w porządku. Znaczy wydaje mi się, że chcieli ukraść wieczną lampkę, bo wygląda, jakby ktoś próbował ją wyrwać, ale generalnie wszystko wygląda dobrze.
- No tak, Nico ma żeliwne.
- Gnoje – mruknęła Scarlett. – Musimy to załatwić. Chyba nie warto znów kłaść mosiądzu, bo zniknie – zastanawiała się.
- Możemy wybrać żeliwne litery albo złocenie.
- Tylko na ciemnym granicie to nie będzie dobrze wyglądać. Chyba, że te żeliwne litery będą pozłocone.
- Trzeba byłoby to załatwić z kamieniarzem. Mogę zająć się tym, jeśli nie masz czasu – zaproponował.
- Nie będziesz załatwiał tego sam. Wystarczy, że raz już to zrobiłeś – podniosła spojrzenie na jego oczy. Jak zwykle spotkała w nich zrozumienie. Miała wrażenie, że był zadowolony z jej odpowiedzi. – Ja jestem tutaj do niedzieli, potem lecę do Londynu.
- Ja mogę jechać nawet jutro.
- Świetnie. Możemy to załatwić rano?
- Jak najbardziej – odparł, przypatrując się Scarlett. Od bardzo dawna nie rozmawiali ze sobą o takich zwykłych sprawach. Nie konsultowali się w kwestiach związanych z utrzymaniem domu, ani tych dotyczących nagrobka. W ogóle nie mieli ze sobą kontaktu, więc taka zwykła wymiana zdań obojgu wydawała się czymś niesamowitym. Zupełnie, jakby poznawali się po raz kolejny. Inne rozmowy przy stole ucichły, ale Scarlett tego nie zauważyła. Była zbyt zaabsorbowana naruszeniem grobu Liama. To byłą dla niej świętość, którą ktoś zniszczył. Zupełnie, jakby uczyniono jej dziecku krzywdę.
Natomiast Tom miał świadomość, że wszyscy im kibicowali. Od momentu rozstania, życzyli im zejścia. Nasłuchiwali, czy w ich wypowiedziach nie kryją się aluzje albo cokolwiek, co pomoże pojąć, co tak właściwie między nimi się działo. Sam chciałby to wiedzieć. Jego postawa świadczyła o tym, że byli w naprawdę dobrych stosunkach. Scarlett chyba nie postrzegała tego, jako próby powrotu. Miała zbyt wiele na głowie, żeby skupiać się na tym. Nie łudził się, że poświęcała mu wiele czasu. Bill powiedział mu, że cieszyła się, że znów ze sobą normalnie rozmawiali. Nie wspominała nic o tym, że jego intencje wydawały się jej czymś innym, niż próbą nawiązania porozumienia. Dla Toma to był dobry znak, bo chciał w tym momencie decydować o tak ważnych sprawach, jak ich związek. Jednocześnie miał świadomość tego, że musiał trzymać rękę na pulsie, pokazywać Scarlett, że przy niej był. Ryzykował i czekał, bo miała teraz tak dużo na głowie. Mogłaby źle odczytać jego zamiary, a tego nie chciał. Ta rozmowa, te decyzje, to wszystko musiało odbyć się w dobrym miejscu i czasie. Nie w momencie, kiedy walczyła o życie Jessici, a on był w nieustannych rozjazdach. Wiedział, że igrał z ogniem, bo w każdej chwili Fontaine mógł zrobić coś, co mu ją odbierze, ale podświadomie czuł, że wszystko skończy się dobrze. Wszystko mówiło mu, że Scarlett czuła to samo, choć jeszcze nie pozwoliła sobie na uświadomienie tego. Czuł jak reagowała na jego dotyk. W tym względzie zmieniło się bardzo niewiele i wciąż pachniała wanilią. Spojrzał na Billa. Brat uśmiechnął się do niego i objął Rainie ramieniem. Wszystko szło idealnie.
- A jak daleko jesteś z koncertem? – z zamyślenia wyrwał go głos Sophie. Ponownie utkwił wzrok w Scarlett. Na ustach miała szminkę pod kolor do sukienki. Znacznie skróciła włosy. Jednak pomimo tego, że nie prezentowały się tak imponująco, jak wcześniej, to musiał stwierdzić, że w naturalnym blondzie było jej bardzo do twarzy. Ożywiła się.
- Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent koncert odbędzie się dwudziestego czwartego października. Wszelkie banery reklamowe, plakaty i bilety są gotowe. Trzeba je tylko wydrukować. To będzie ekspresowa akcja, ale wszystko ruszy dopiero w poniedziałek, kiedy spotkam się z Dirty Mouses.
- A czemu to od nich zależy? – zapytała Rainie.
- Bo to ulubiony zespół Jess. Jeżeli będą mogli się pojawić tego dnia, to organizujemy się w piątek, a jeżeli nie, to każdy inny dzień. Mamy dowolność, ponieważ hala nie będzie użytkowana w tych dniach.
- Jak udało ci się załatwić to wszystko za darmo? – tym razem zapytała ją Julie.
- Firma organizująca koncerty nie chciała nam pomóc, więc złożyłam oświadczenie, że obsłużą moją następną trasę, jeżeli tym razem nie wezmą pieniędzy. Współpracowałam z nimi przy pierwszej Introduce Myself, są dobrzy, więc się nie wahałam. A jeżeli chodzi o halę, to obiecałam grać tam każdy koncert jaki dam w Berlinie. Strasznie dużo biurokracji, ale się udało. Jessica nie wie, że jest szansa na pojawienie się Dirty Mouses. Chcę jej zrobić niespodziankę. Wymyśliłam, że chłopaki pojadą do niej do szpitala i zagrają medley jej ulubionych piosenek. Dlatego lecę osobiście.
- Pokochałaś tą małą, co? – wtrącił Pierre.
- Ona jest niesamowita – odparła z czułością. – W sumie mogłaby być moją siostrą, ale… wizyty w Domu Dziecka pokazały mi, że moja tragedia ma w pewien sposób drugą stronę medalu. Bo istnieją nie tylko rodzice, którzy tracą dzieci, a też dzieci, które tracą rodziców – w jej głosie dało się słyszeć melancholię, ale nie żal, który do nie dawna towarzyszył każdemu wspomnieniu o dzieciach. – To mnie otrzeźwiło. Poznałam tam trzydzieści sześć historii dzieci, które straciły rodziców, których rodzice nie chcieli, które są same i jak niczego pragną miłości. Ja tą miłość miałam i starałam się dać im z siebie jak najwięcej. Jednak jestem jedna i nie mogłam pokochać każdego. Nie mogłam pomóc każdemu. Funduję stypendia, szukam dla nich pracy, robię, co mogę, ale to wciąż za mało. A Jessica nigdy niczego ode mnie nie oczekiwała, tylko patrzyła błagając o zainteresowanie. Przeraziłam się, jak bardzo była samotna. Jak bardzo cierpiała. Większość tamtejszych dzieci nie zna swoich rodziców albo słabo ich pamięta, a ona miała cudowny dom, kochających mamę i tatę. Straciła to wszystko przez wypadek. Żaden krewny nie chciał się nią zaopiekować, więc jako siedmiolatka musiała zamieszkać w Domu Dziecka. Ona chyba do tej pory nie pogodziła się z tym wszystkim. Jest niesamowicie mądra i dobra. Czuję, że muszę nad nią czuwać.
- Co zrobisz, kiedy operacja się powiedzie?
- Zapewnię jej jak najlepsze warunki. Niestety nie mogę jej zabrać do siebie, ale będę robić wszystko, żeby było jej dobrze.
- W takich chwilach czujesz, że cała ta sława, szum i wielkie pieniądze mają sens – dodał Bill, a Scarlett pokiwała głową.
- Wiesz, nie można zmusić nikogo do wydawania pieniędzy na cele charytatywne, ale uważam, że każdy komu sprzyjał los, powinien to dobro przekazywać dalej. Ja już znalazłam swój sposób. Coraz częściej myślę o założeniu fundacji.
- Słowiczku, jesteś najlepszą osobą, jaką znam – Pierre podszedł do Scarlett i wyściskał ją z całych sił. Potem ucałował ją w oba policzki. Roześmiała się, odwzajemniając ten koncert czułości. Pewnie posłałby więcej peanów na jej cześć, gdyby do pokoju nie wpadł Nico. Skierował się prosto do cioci i wskrobał na jej kolana. Ubrudził jej sukienkę czekoladą, ale nie zwróciła na to uwagi.
- Co sobie pan życzy? – spytała, spoglądając z czułością na bratanka.
- Ciociu, czy napisałaś jakieś nowe bajki? – zapytał z nadzieją w głosie.
- No pewnie. Mam je dziś przy sobie i koniecznie potrzebuję twojej oceny, co ty na to?
- Chętnie! – wykrzyknął, rozpromieniając się. – A są z borsukiem?
- Oczywiście, znów napsocił Klarze – uśmiechnęła się. Nico uwielbiał borsuka Tommy’ego. Zawsze wyczekiwał bajek, w których odgrywał główną rolę. Zaśmiewał się z jego psikusów i zazwyczaj wtedy czytanie do snu przynosiło odwrotny skutek.
- A co to za bajki? – zainteresowała się Rainie.
- Ciocia pisze bajki o wiewiórce Klarze i borsuku Tommy’m, którzy mieszkają w Poziomkowym Lesie. Ten borsuk ciągle dokucza innym zwierzątkom, a wiewiórka uczy go, jak powinien postępować – wyjaśnił.  
- Borsuk Tommy? – Bill uśmiechnął się, unosząc brwi. Zerknął na brata, który nie wyglądał na zaskoczonego. Natomiast Scarlett miała lekko zaróżowione policzki. Nie wiedział, czy to od dźwigania Nico, czy tematu borsuka Tommy’ego, ale śmiał skłaniać się ku temu drugiemu. – Szkoda, że nie osiołek – dodał, co wywołało śmiech u niektórych.
- Te bajki powstały dla Liama – odparła, nie spoglądając na Toma. – Wróciłam do nich, kiedy przesiadywałam godzinami pod salą Jessici.
- Dużo ich masz?
- Całkiem sporo. Nie mam zbyt wiele czasu na pisanie. Robię to w wolnych chwilach, a potem Julie i Liv testują je na dzieciach. Candy też je czytała.
- Czy twój borsuk jest dalej tak samo paskudny, jak był kiedyś? – słysząc pytanie Toma, a raczej tembr jego głosu, dostała gęsiej skórki. Nie mogła go zignorować, a Nico nie czuł się w obowiązku składania kolejnych wyjaśnień na temat jej bajek. Te historyjki były kolejnym ogniwem z przeszłości, które ich łączyło. Miała wrażenie, że w tym pytaniu kryło się znacznie więcej, niż wypowiedział na głos. Miała wrażenie, że chciał sprawdzić, czy pamiętała. Nie raz wymyślali wspólnie najróżniejsze głupstwa, próbując skłonić Liama do spania. Ich śmiech tylko wybijał go ze snu, ale to były jedne z najlepszych chwil, które spędzili we trójkę.
- Tak – uśmiechnęła się, spoglądając na niego. – Stale robi Klarze psikusy. – To Tom wymyślił borsuka. Scarlett chciała, żeby to była mysz i miał mieć na imię Rupert. Uległa, kiedy miała już dosyć jego wtrąceń typu: Tak, synku to mysz, ale musisz wiedzieć, że wewnętrznie czuje się borsukiem. Nie mogła skupić się na opowiadaniu Liamowi bajki, gdy w myślach miała mysz z borsuczym kryzysem osobowości. Tak więc powstał borsuk Tommy.
- Wydanie tych bajek to byłby niezły pomysł – dodał.
- Następny! – sapnęła. – Dzieciom wystarczy, że będą spisane w zeszycie. Prawda, Nico? – chłopiec pokiwał głową i popatrzył na ciocię.
- A może dziś sama mi opowiesz?
- Z przyjemnością. Może razem wymyślimy coś nowego? Będziesz miał jakieś pomysły? – chłopiec piszcząc z radości, zeskoczył z jej kolan i wybiegł z pokoju. Po chwili dało się słyszeć, jak chwalił się siostrom, że będzie wymyślał z ciocią bajki. Rozmowa przy stole znów toczyła się własnym torem. Scarlett starła chusteczką czekoladę i sprawdziła maile. Javier był w teraz w Francji, więc zazwyczaj korzystali z tej formy kontaktu. Odpisała, po czym schowała telefon do torebki i podniosła wzrok, czując, że była obserwowana. Patrzył na nią. W pierwszej chwili przestraszyła się, że spłonie rumieńcem albo się speszy. Jednak nic takiego się nie stało. Podtrzymała jego spojrzenie i uśmiechnęła się lekko. Znajdowali się w pokoju pełnym ludzi, ale czuła, jakby byli tam sami. To nawet w jej głowie brzmiało zupełnie banalnie. Westchnęła. Minęły trzy lata. Oboje bardzo się zmienili. Jednak w takich chwilach miała wrażenie, że to wszystko przez co razem przeszli, zespoliło ich na tyle mocno, że rozumieli się bez słów. Od powrotu bliźniaków z Nowego Jorku, ich relacje uległy dużej zmianie. Być może minęło wystarczająco dużo czasu? Być może cały ich żal zdążył się już wypalić? Być może dojrzeli do tego, by być ponad wszelkimi niesnaskami, skoro tak czy siak musieli tolerować swoje towarzystwo? Jednak przecież to, co czuła w stosunku do Toma, to nie była tylko akceptacja jego osoby w towarzystwie. Co czuła patrząc na niego? Byli dwójką ludzi, których silnie łączyła przeszłość, bardzo zagmatwana przeszłość, więc chyba powinna przywyknąć do tego, że w wielu momentach będą nasuwać im się te same skojarzenia, a niektóre słowa będą już zawsze miały szczególne znaczenie.
Nie rozumiała jeszcze tego, co w tym momencie przeżywała, ale wiedziała, że to było dobre.
*

20. września 2014, Loitsche

Jak w każdy wolny weekend, Tom zabierał do siebie Davida. Jako, że w poniedziałek zaczynały się przesłuchania do DSDS, chciał w pełni wykorzystać ten czas. To i tak niewystarczająco, aby przestał czuć się winny, że poświęca mu tak mało czasu, ale starał się. Życie w rozjazdach okazało się jeszcze trudniejsze, niż to w trasie. Z jednej strony podobała mu się wizja bycia jurorem. To coś nowego, coś czego jeszcze nie robił i choć nie miał pewności, czy się do tego nadawał, to chciał spróbować. Jednak z drugiej strony chciał już wrócić, a najlepiej nigdzie nie wyjeżdżać. Najbardziej pragnął wyznać Scarlett swoje uczucia, bo świadomość, że zmarnował już tyle czasu dobijała go. Teraz nie miał na to większego wpływu i postanowił skupić się na synu. Związał włosy w koczek i narzucił bluzę. Sam jeszcze nie wiedział, co będą robić z Davidem. Lena miała go przyprowadzić, więc wyszedł na werandę i zapalił papierosa. Mama poszła na spacer, Gordon załatwiał sprawy w Magdeburgu, a Bill, Rainie i Candy jeszcze spali. Gdyby David nie zażyczył sobie spotkać się z nim z samego rana, to też jeszcze by spał. Zaciągnął się dymem i powoli wypuścił go z płuc. Bill, odkąd rzucił w Nowym Jorku, nie tykał papierosów. On jakoś nie mógł się zebrać. Nie miał motywacji, żeby przestać palić. Coca leniwie podbiegła do niego i położyła się u jego stóp, czekając na drapanie za uchem. Nie zawiódł jej oczekiwań. Dopalił i zajął się psem. Zachwycona położyła się na plecach, posyłając mu swoje najbardziej proszące spojrzenie, a Tom śmiejąc się, głaskał ją i nadrapywał w jej ulubionych miejscach. Dla psów też miał teraz mało czasu. Rufus podbiegł do bramy i zaczął szczekać. Od początku tak reagował na Lenę. Tom podniósł się z miejsca, zostawiając zawiedzoną Cocę i poszedł otworzyć bramę. David przyjechał rowerem, jak miał w zwyczaju. Przybili sobie piątkę i pojechał zaparkować. Jak zwykle wymienił z Leną uprzejmości, podała mu plecak syna i pouczyła, jak miał podać mu lekarstwo na kaszel. Miała już odejść, ale cofnęła się, wzdychając ciężko. Ułamek chwili wahała się, czy zacząć mówić.
- Powinieneś wiedzieć, że David miewa ostatnio problemy w szkole – zaczęła niechętnie.
- Jak to? Nauka mu nie idzie? – zainteresował się.
- Nie, to nie to. Z niewiadomych mi przyczyn, dzieci dokuczają mu na twój temat. Tak, jak ustaliliśmy David oficjalnie nosi twoje nazwisko i od tego czasu dzieci naigrywają się z niego. Nie przyznał mi  się do tego. Dowiedziałam się dopiero od wychowawczyni, kiedy zostałam wezwana do szkoły. David dwukrotnie pobił się z jednym z chłopców. W domu powiedział mi, że tamten chłopiec docinał mu, że nie ma taty w domu, że może oglądać cię tylko w telewizji i tym podobne. Nie mam pojęcia, skąd to się bierze, ale David stał się nerwowy i nie lubi chodzić do szkoły. No i wciąż dochodzi do rękoczynów. Nauczycielka obiecała mi obserwować sytuację, spróbować znaleźć źródło tych docinek, bo sama była z szokowana, że dziecko wpadło na taki pomysł.
- Porozmawiam z nim – zapewnił ja, oglądając się na syna. David witał się z psem. Lena także popatrzyła w tym kierunku.
- Próbowałam do niego dotrzeć, ale on nie chce mówić. Kiedy poruszam ten temat wścieka się i na tym się kończy.
- Dobrze, że mi o tym powiedziałaś. Spróbuję dowiedzieć się, o co chodzi.
- Dziękuję – wysiliła się na zmartwiony uśmiech. – Nie chcę absorbować cię tym, co mogę rozwiązać sama, ale tym razem nie obejdę się bez ciebie.
- Daj spokój, to też mój syn i chcę wiedzieć wszystko – odpowiedział. Pokiwała głową.
- Dobrze, że jesteś, bo David bardzo cię potrzebuje – powiedziała, nim synek podbiegł do nich.
- Przywitałem się z Cocą! – wykrzyknął zadowolony.
- A może byś tak się ze mną przywitał, co? – spytał niby urażony, przyklękając. Rozłożył ramiona, a David przytulił się do niego. Uściskał go równi mocno i podniósł się. Chłopiec wcale nie był już taki mały, ani taki lekki, żeby nosić go na rękach. – No, tak lepiej. Pożegnaj się z mamą i zabieram cię na wycieczkę – zadecydował, synek uścisnął go mocniej z radości i wychylił się, żeby pocałować mamę. Lena przytuliła go i odeszła. A Tom zabrał go do garażu. Problem, co do formy spędzania wspólnej soboty rozwiązał się sam.
Pół godziny później Tom zatrzymał auto na zupełnym pustkowiu. David był zawiedziony końcem podróży. Uwielbiał jeździć z tatą, zwłaszcza Audi R8. Lena miała nie najnowszy model Volkswagena Polo i jazda tym autem nie dostarczała mu tyle emocji, co podróże z Tomem.
- Wysiadamy kolego – zarządził, a chłopiec niechętnie odpiął pas.
- Dlaczego tu przyjechaliśmy? – zapytał chwilę później, kiedy szli polną ścieżką. David mocno trzymał się jego ręki. Swoją drogą, bardzo to lubił. Sam nie wiedział dlaczego, ale kiedy szedł z synem za rękę, czuł jakąś taką dziwną radość. Może dumę? Zadowolenie? Sam nie umiał rozgryźć tych uczuć.  Spojrzał na niego. David miał już prawie siedem lat. Ominęło go sporo. Nie widział jego pierwszego kroku, ani nie słyszał jego pierwszego słowa. Nie towarzyszył mu pierwszego dnia w szkole. Trochę tego żałował. Miał wspaniałego syna i nie wyobrażał sobie życia bez niego. Jednak czasem wciąż zastanawiał się, jak to możliwe, że ten mały człowiek był połową niego samego. Jak to możliwe, że on przypadkiem stworzył takie wspaniałe dziecko. Był głupi i niedojrzały, ale David to jego najlepszy w skutkach błąd młodości. Tom chciałby mieć go na co dzień, ale wiedział, że to niemożliwe. Nie wyobrażał sobie siebie pomagającego mu przy lekcjach albo karzącego go. Może to egoizm z jego strony, ale mimo wszystko, tak było dobrze. Choć dużo dałby za więcej czasu z synem. No, ale nie mógł mieć ciastka i zjeść ciastka.
- To jedno z moich ulubionych miejsc. Często zatrzymuję się tutaj, jeżeli muszę o czymś pomyśleć.
- Dziś będziesz o czymś rozmyślał? – zapytał, spoglądając na tatę swoimi brązowymi oczami.
- Nie, dziś chciałem z tobą pogadać.
- O czym? – zaciekawił się.
- O szkole, o kolegach – zaczął, bacznie przyglądając się synkowi.
- Nie chcę mówić o szkole – burknął, wyszarpując rękę.
- Chyba musimy. Mama się martwi, a chyba nie chcesz, żeby była smutna – powiedział spokojnie.
- Nie chcę, ale nie chcę też o tym rozmawiać, tato! – odparował, przyspieszając.
- David – upomniał go, podnosząc nieznacznie głos. Tom nie lubił używać tego tonu, ale - niestety lub stety - zawsze działał. Do niedawna nie wiedział, że potrafił tak modulować głosem. Ojcostwo uczy wielu rzeczy. Chłopiec poczuł się skarcony, bo nie tylko zwolnił, ale też skulił się w sobie. – Zabrałem cię tutaj, bo chciałem, żebyśmy pogadali jak mężczyźni. Mama za bardzo by to przeżywała, a tu słyszą nas tylko robale – synek wciąż na niego nie patrzył. Szedł równo z nim, ale twardo patrzył w ziemię. – Podobno inne dzieci śmieją się z ciebie, to prawda? – zapytał łagodnie. Nie miał zielonego pojęcia, jak przeprowadza się takie rozmowy. Ojca nigdy nie było w domu, a Gordon nigdy nie starał się zająć jego miejsca. Owszem karał ich, pouczał, ale od takich rozmów zawsze była mama. – Odpowiedz mi – ponaglił, gdy David nie kwapił się do rozmowy. – Czy dzieje się tak, bo nie mieszkasz z mamą i tatą, jak inne dzieci? Bo wiesz, wujek Bill i ja, też mieszkaliśmy tylko z mamą przez jakiś czas. Wiesz, że dziadek Gordon jest moim przyszywanym tatą. Ten prawdziwy zostawił nas, gdy mieliśmy tyle lat co ty. Wiem, co przechodzisz synku. Dlatego chciałem o tym z tobą pogadać.
- Nie chodzi o to – mruknął.
- A o co?
- Tia, Matheo i Daniel też nie mieszkają ze swoimi tatusiami. Sophie nie ma mamusi, a Johannes mieszka z dziadkami, bo nie ma rodziców. Pani w szkole rozmawiała z nami o rodzinie, o tym, że jeśli mieszka się bez mamy i taty, to nie jest zła rodzina, tylko inna – wyjaśnił, rozluźniając się odrobinę.
- Pani ma rację. To miło, że mówiła z wami o tym – zachęcił.
- Chodzi o to, że tata Patricka powiedział, że cię zna i że ty jesteś głupi. No i Patrick powtarza to wszystkim w szkole – powiedział z ociaganiem.
- Jak nazywa się Patrick?
- Möller.
- I ty pobiłeś się z nim, bo mówił, że jestem głupi? – chłopiec pokiwał głową, mocno kopiąc kamień, który leżał przed nim na drodze. Tom zatrzymał się i przykucnął, łapiąc Davida za rękę. Synek nie chciał na niego spojrzeć. Uparcie wpatrywał się w czubki swoich trampek. – Broniłeś mnie? – zdecydowanie nie powinien się uśmiechać w tej chwili, ale nie mógł nic poradzić na to, że syn rozłożył go na łopatki. Poczuł się zupełnie rozczulony.
- Bo on śmiał się ze mnie przy innych dzieciach, że jestem głupi, bo mam głupiego tatę i to głupio nazywać się Kaulitz.
- Synku – tylko tyle zdołał powiedzieć. Przytulił Davida, a on nie będąc pewnym swojego losu, stał sztywno. Tom poklepał go po plecach. – Wszystko jest w porządku.
- Naprawdę? – zdziwiony podniósł wzrok na tatę.
- Nie jestem zadowolony z tego, że się biłeś. Nie można rozwiązywać konfliktów siłą, ale jestem dumny z tego, że nie pozwoliłeś się obrażać. Rozumiesz? – chłopiec pokiwał głową. – Dlaczego nie powiedziałeś mamie, jaki był prawdziwy powód tej bójki?
- Bo nie chciałem, żebyś wiedział, że ktoś się z ciebie wyśmiewa.
- Ja się tym nie przejmują i ty też nie powinieneś – uśmiechnął się. – Niestety nie każdy dorosły postępuje mądrze. Tata Patricka zachował się brzydko wyśmiewając się mnie przy synu. Może mnie nie lubić, bo znamy się ze szkoły, ale nie powinien uczyć swojego dziecka niechęci do innych ludzi. Żaden z nich mnie nie zna, ciebie też nie i oceniają nas po pozorach, po tym, co im się wydaje, a to nieładnie. Najlepiej będzie, jeżeli opowiemy o wszystkim twojej wychowawczyni, a wtedy ona zaprosi do szkoły tatę Patricka i mnie także, wtedy będziemy mogli wszystko wyjaśnić. Także niczym się nie przejmuj. Porozmawiam z mamą i wszystko załatwimy. Patrick nie będzie ci więcej dokuczał – powiedział, spoglądając na wprost na chłopca.
- Będzie. Bo jestem skarżypytą – mruknął niezadowolony.
- Byłbyś skarżypytą, gdybyś chodził na skargę za każdym razem, gdy ktoś na ciebie krzywo spojrzy albo zabierze ci ołówek, ale to jest ważna sprawa, a o ważnych rzeczach należy mówić rodzicom. Czy Patrick to jedyny problem, przez który nie chcesz się uczyć i chodzić do szkoły? – David pokiwał głową. – A czy inne dzieci też ci dokuczają?
- Tylko, jeśli on zacznie.
- W takim razie niczym już się nie martw. Jeszcze dziś zadzwonimy do twojej wychowawczyni, żebym mógł spotkać się z tatą Patricka i twoją wychowawczynią z samego rana w poniedziałek, zanim polecę do Monachium – synek niechętnie pokiwał głową. – Co powiesz na to, żebyśmy przeszli się jeszcze kawałek, a potem wrócili do Loitsche na jakiś dobry deser? Może babcia coś przygotuje albo ciocia Rainie?
- Tak! – uradował się. – A będę mógł pobawić się z Candy?
- Jeśli będzie chciała, to jak najbardziej.
- To chodźmy! – zarządził i ruszył przodem. Tom odetchnął głęboko i dogonił synka. Obawiał się, że sprawa okaże się poważniejsza. Dzieci były okrutne i lubiły powtarzać osądy rodziców. Anton Möller był trzy lata starszy od Toma, ale chodzili do tej samej klasy. Nigdy się nie lubili. Tom i Bill byli outsiderami, a on usilnie starał się wszystkim imponować i gwiazdorzyć. Lubił się na nich wyżywać. Jako, że w szkole nie byli zbyt lubiani, przychodziło mu to z łatwością. A teraz dawne niesnaski przelewał na dziecko. Najwyraźniej dojrzałość Antona Möllera nie wzrosła od czasów gimnazjum. Jednak Tom się zmienił. Nie był już tym zepchniętym na margines nastolatkiem, który zrozumienie znajdował w wąskim gronie przyjaciół. Znał siebie, wiedział, kim był i co liczyło się dla niego. A David był dla niego ważny, jeżeli nie najważniejszy i zamierzał go bronić. Wiedział, że nie dopuści do tego, by jego syn przeżywał to, co on sam przechodził w szkole. David miał ojca. W tym momencie Tom uświadomił sobie, że musiał mocniej starać się, by być dla Davida takim tatą, jakiego sam pragnął. W końcu obiecał. Sobie.  
*

36. miesiąc od rozstania; 27. września 2014, Berlin

- Najgorsze nie są dla mnie arytmia albo utraty przytomności – odezwała się Jessica. Scarlett, zdziwiona tym, że dziewczyna nie spała, popatrzyła na nią trochę nieprzytomnie. Zamknęła zeszyt. Borsuk Tommy musiał zaczekać. – Najgorzej jest wtedy, kiedy próbuję zaczerpnąć powietrza, a ono nie wędruje do moich płuc, tylko gdzieś indziej. Znaczy, ja czuję, jakby szło do wątroby, czy gdzieś. Takie oddychanie bez zaczerpnięcia tchu. Bo to nie jest też tak, że się duszę. Po prostu niewystarczająco oddycham – patrzyła na Scarlett beznamiętnym wzrokiem. Nabrzmiała na twarzy, co przy znaczniej utracie wagi wyglądało trochę karykaturalnie, ale ten wniosek blondynka zachowała dla siebie. Jessica wystarczająco podupadła na duchu. Jej organizm wyraźnie słabł. Zażywała coraz więcej leków, nieustannie monitorowano pracę jej serca. Scarlett bardzo bała się, że nie zdążą.
- Często tak jest? – zapytała.
- Coraz częściej.
- Mówiłaś o tym lekarzom?
- Nie musiałam. Raz podsłuchałam ich rozmowę. Oni o tym wiedzą, a ja z kolei wiem, że jest coraz gorzej. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo zacznę oddychać przez maszynę. Scarlett, inni z kardiomiopatią żyją względnie normalnie, gdy czekają na przeszczep. Biorą leki i mogą być w domu, a ja od prawie trzech miesięcy nie opuściłam szpitala. Wniosek nasuwa się sam.
- Skarbie, kiedy tylko uzbieramy pieniądze, automatycznie wskakujesz na pierwsze miejsce na liście, bo będziemy mogli zapłacić za zabieg. Jeszcze miesiąc. Chciałabym, żeby koncert odbył się szybciej, ale się nie da – przysunęła się bliżej, chwytając Jessicę za rękę.
- Nikt nie umrze na pstryk – mruknęła.
- Nie, na pstryk nie, ale codziennie umierają tysiące osób w całych Niemczech i wierzę, że któraś z nich będzie zgodna i wcześniej podpisała zgodę na przeszczep. – Jessica bez przekonania pokiwała głową.  
- Obiecaj mi, że jeżeli nie dożyję przeszczepu, to te pieniądze uratują życie komuś innemu – poprosiła, ściskając dłoń blondynki.
- Dobrze, obiecuję, ale wierzę, że to nie będzie konieczne – zapewniła. Taki był plan. Jeżeli Jessica nie dożyje do przeszczepu, to pieniądze zostaną przekazane najbardziej potrzebującej osobie. Jednak wizja, że Jessice mogłoby się nie udać, była dla Scarlett tak nierealna, że nie umiała jej przyjąć do wiadomości. Nawet nie próbowała o tym myśleć, bo zaraz wpadała w panikę.


Siedziała u Jessici jeszcze godzinę, starając się poprawić jej humor. Opowiedziała jej o piosence, nad którą pracowała z Billem i o tym, że Adam Lambert zdeklarował swoją obecność w ostatniej chwili. Koncert zapowiadał się większym sukcesem, niż Scarlett przypuszczała. Jako, że jechała prosto z lotniska, była zmęczona i marzyła tylko o tym, żeby odpocząć. Javier przyleciał do Berlina dwa dni przed nią. Trochę dziwnie czuła się z tym, że wracał do jej mieszkania jak do siebie. A z drugiej strony nie wyobrażała sobie, że mogłaby być teraz sama. Max wniósł jej walizki, zostawił je w przedpokoju i tam pożegnała się z nim. Zdjęła wysokie botki i skórzaną kurtkę. Po drodze rzuciła torebkę na fotel i skierowała się do kuchni, skąd dobiegał przyjemny zapach. Uśmiechnęła się, widząc Javiera pieczołowicie doprawiającego coś. W fartuszku było mu całkiem do twarzy. Ostatnio zaczął nosić nieco dłuższe włosy, które teraz nonszalancko zaczesywał palcami do tyłu. Było w tym geście coś niesamowicie pociągającego. Do tego spłowiałe spodnie i koszulka opinająca jego muskularne ramiona. Czy to, że nogi miękły jej w kolanach na jego widok, to dobra oznaka? Tak, chyba tak. Nie czuła paraliżującego zimna na myśl o mężczyźnie, więc chyba powoli wracała do siebie. W Londynie śniła swój koszmar tylko dwa razy. To też napawało nadzieją. Oparła się o framugę, czekając aż Javier ją zauważy. Zamieszał na jednej patelni i podkręcił gaz pod drugą. Zaczął nucić! Odwrócił się i zamierzał najprawdopodobniej wrócić do krojenia papryki, gdy ją spostrzegł.
- Niespodzianka! – wykrzyknęła, uśmiechając się do niego. Zostawił nóż i podszedł do niej. Ucałował ją w policzek, a potem przytulił. Nie protestowała. Po ciężkiej rozmowie z Jessicą bardzo go potrzebowała. Objęła go rękoma w pasie i przytuliła policzek do jego torsu.
- Już myślałem, że się ciebie nie doczekam. Skąd ta wylewność? – zapytał, ciaśniej otulając ją rękoma.
- Wizyta u Jess trochę mnie dobiła. Ona jest coraz bardziej przybita. Jak wyjeżdżałam, to trzymała się jeszcze jako tako. W międzyczasie nasiliła się arytmia, do tego dochodzą problemy z oddychaniem i wydaje mi się, że wyzdrowienie traktuje, jako miłe marzenie, które się nie spełni. A ja sobie nie wyobrażam tego, że ona nie doczeka. Po prostu nie – westchnęła w jego koszulkę, nie mając pojęcia, jak wiele ta chwila znaczyła dla Javiera. Pogładził ją po plecach, a ona nieśpiesznie odsunęła się od niego.
- Nie powiem, że wszystko będzie dobrze, ale wiem, że póki ty nie przestaniesz wierzyć, to ona też będzie.
- To mnie pociesza – westchnęła znów i podeszła do lodówki. Wzięła butelkę wody i zapełniła nią szklankę do połowy. Wypiła duszkiem. – Co jemy? – zapytała, siadając na wysokim stołku przy blacie roboczym. Po drugiej stronie był niewielki podest, więc kiedy coś gotowała znajdowała się na odpowiedniej wysokości.
- W twojej książce kucharskiej znalazłem przepis na chińską patelnię, cokolwiek to znaczy i postanowiłem spróbować.
- Dziwnie nazwane, ale smaczne. Często to gotuję, kiedy potrzebuję coś na szybko. Jeżeli jeszcze nie smażyłeś cebuli, to smaczniejsza jest zeszklona z odrobiną soli niż przesmażona na ciemne złoto, choć chyba tak jest w przepisie.
- Masz rację, ale na szczęście jeszcze nie popełniłem tego błędu i nie tykałem się cebuli – posłał Scarlett promienny uśmiech, a ona go odwzajemniła, choć nieco mniej promiennie.
- W takim razie oddalę się, żeby ci się nie wcinać w gary i pójdę wziąć prysznic – odparła zeskakując ze stołka. – Swoją drogą do twarzy ci w fartuszku – mrugnęła do niego i opuściła kuchnię, zostawiając Javiera z uśmiechem równie szerokim, co jeszcze chwilę wcześniej.

Wprawdzie cebula była nieco zbyt mocno przysmażona, ale całość bardzo smakowała Scarlett. Jak mogło jej nie smakować, skoro dostała jedzenie pod nos i kieliszek wina do ręki? Usadowiła się wygodnie na kanapie z kolejnym kieliszkiem wina w dłoni i czekała, aż Javier do niej dołączy. Zechciała obejrzeć film, a najlepiej taki, który nie skłania do myślenia, a wręcz przeciwnie – odmóżdża. Zaczęła skakać po kanałach w telewizji, nim na coś się zdecydują. Javier po chwili wrócił, przynosząc chipsy i ciastka z galaretką wiśniową. Od razu porwała jedno. Usiadł obok i kolejne dziesięć minut nie mogli wybrać filmu. W końcu Scarlett stwierdziła, że jako kobieta ma podwójny głos i wybrała Brzydką prawdę, swoją decyzję motywując tym, iż uwielbiała Katherine Heigl i Gerarda Butlera. Z takimi argumentami Javier nie miał dyskusji. Z resztą, i tak większość filmu obserwował, jak śmiała się Scarlett. Fabuła niewiele go interesowała. Po trzecim kieliszku wina, Scarlett sięgnęła po chipsy i zaczęła zagryzać nimi ciastka.
- Dolać ci? – upewnił się.
- W żadnym wypadku, nie lubię się upijać.
- Tylko pytam – uśmiechnął się.
- Teraz ja spytam ciebie – odparła, opierając się o róg sofy. Siedziała teraz prawie przodem do niego. – Powiedz mi coś, czego o tobie nie wiem.
- Ale wymyśliłaś – prychnął, ale nie zdołał ukryć uśmiechu. – Nie wiem, czego jeszcze o mnie nie wiesz. Nie mam zbyt wielu tajemnic, wszystkie znasz.
- Na pewno masz jakieś, nie wierzę, że nie – zamyśliła się na moment. –  Próbowałeś kiedykolwiek szukać swojej matki? – zapytała. Javier nie zdziwił się jej pytaniem. Przywykł do tego, że Scarlett wyskakiwała z takimi rzeczami, jak Filip z konopi.
- To trochę, jak rzucanie się z motyką na słońce, ale szukałem. Nie tyle matki, co rodzeństwa. Zostawiła mnie w okienku życia z listem, w którym napisała, jak się nazywam. Dobre i to, bo sporo dzieciaków podrzucano bez jakichkolwiek informacji. Nie mogłem wiedzieć, czy to prawdziwe nazwisko, czy takie jej się po prostu podobało, ale poszedłem tym tropem. Zacząłem szukać dzieci o takim naziwsku, które zostały oddane do adopcji w Paryżu. Znalazłem chłopca, którego podrzucono do okna życia trzy lata przede mną. Adrien Fontaine zginął w wypadku samochodowym, prowadząc po pijanemu i w dodatku bez prawa jazdy. Nie wiem, czy to był mój brat. Później dotarłem do Georgette Fontaine. Została podrzucona rok po mnie i adoptowana kilka miesięcy później. Dane adopcji przepadły po likwidacji ośrodka. W ogólnych dokumentach znalazłem tylko wzmiankę o niej. Następna była Irene Fontaine oddana cztery lata po mnie. Spotkałem się z nią, poprosiłem o badania, na które się zgodziła. Miałem cichą nadzieję, że okaże się moją siostrą. Wprawdzie znalazłem ją w jakiejś melinie, ale chciałem jej pomóc. Okazało się, że nie była ze mną spokrewniona. Po tym zażądała ode mnie rekompensaty za fatygę, grożąc że pójdzie do prasy. Zapłaciłem i wymogłem pisemne oświadczenie, że nigdy już się do mnie nie zwróci. Przestałem szukać, bo to było zbyt wyczerpujące emocjonalnie. Nie chciałem się zawieść po raz kolejny. Jednak po kilku miesiącach coś mnie tknęło i zleciłem rozszerzenie poszukiwań w promieniu pięćdziesięciu kilometrów od Paryża. W Meaux znaleziono Louise Fontaine. Została podrzucona do okna życia z listem takim, jak mój. Pismo na pierwszy rzut oka wydało mi się podobne, aż dziwne, że takie rzeczy są zachowywane. W każdym razie istnieje prawdopodobieństwo, że mam pięć lat starszą siostrę.
- Prawdopodobieństwo? – zapytała.
- Nie skontaktowałem się z nią – odparł.
- Dlaczego? – zdziwiła się. Przyjrzała mu się uważnie, przekrzywiając głowę w ten swój ulubiony sposób.
- Chyba wolę mieć złudzenia, że ona gdzieś tam jest, niż przeżyć kolejny zawód.
- Och, Javier – westchnęła, przysuwając się do niego. Delikatnie dotknęła jego ramienia. Popatrzył na nią bez cienia żalu, w sumie ciężko było wyczytać z niego jakiekolwiek uczucia. – Powinieneś spotkać się z nią – powiedziała w końcu. – Wiesz coś o niej?
- Wyszła za mąż, nazywa się teraz Pacal. Ma troje dzieci, nie pracuje, mieszka na przedmieściach Meaux.
- Tym bardziej, powinieneś spróbować. Nie ma więcej tropów. To ostatnia szansa, jeśli okaże się kolejnym ślepym trafem, będziesz mógł ruszyć dalej i zapomnieć. Z doświadczenia wiem, że fajnie jest mieć siostrę.
- Boję się, Scarlett – zerknął na nią, wzruszając ramionami.
- Nie ryzykując, nie wygrasz.
- Mogę też przegrać, a nie wiem, czy jestem gotowy na porażkę.
- Spróbuję cię przekonać i musisz mi obiecać, że jeżeli mi się uda, to skontaktujesz się z nią – uśmiechała się przebiegle, a w oczach miała błyski. Nie wiedział, co kombinowała, ale chciał się przekonać. Scarlett uklękła na sofie i przysiadła na pietach, położyła dłonie na ramionach Javiera i spojrzała mu prosto w oczy. W tym momencie nie zastanawiała się, czy to co robiła była szalone, czy nie. Pozwoliła instynktowi kierować sobą, bez względu na to, czy tego pożałuje, czy nie. – To jak?
- Chyba nie mam wyjścia, bo masz plan – dziewczyna roześmiała się, kiwając głową, a potem pochyliła się i go pocałowała.

________________________________
1 W tekście użyłam fragment postu nr 49. 
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo