22 kwietnia 2014

101. Say something, I’m giving up to you. I'll be the one, if you want me to.

Tytuł: Great Big World feat. Christina Aguilera Say something

Ten post dedykuję wszystkim, którzy tak tłumnie odwiedzali Prinza w ostatnich dniach.  
(Tak, tak. Podglądałam statystyki i przeżyłam bardzo miły szok.)
Jednak przede wszystkim dedykacja płynie do tych, którzy mnie tak mocno wspierają, czekają i po prostu są. 
To tak niesamowicie budujące. 
*

36. miesiąc od rozstania; 24. Października 2014, Berlin – O2 Arena


Muzyka zaczęła grać. Wzięła głęboki oddech, a kotara opadła. Tłum rozgorzał krzykiem. Popatrzyła na tysiące ludzi, którzy przyszli tam, by dawać nadzieję i już się nie bała. Wyśpiewała pierwsze słowa. Każde kolejne samo wpadało w dźwięk. Czuła się doskonale na swoim miejscu. Powoli pokonała kilka schodów,
a pojedyncze dźwięki scalały się w jedno. Kochała tą piosenkę całym sercem. Powstała krótko po tym, jak Tom odwiedził ją w jej urodziny. Nie czekała, by wypuścić ją na kolejnym krążku. To nie byłby już te same emocje.
Rozejrzała się. Hala pękała w szwach. Każdy obecny tam człowiek był darem życia dla Jessici. Uskrzydlona tą myślą uśmiechnęła się, wyciągając przed siebie zaciśniętą w piąstkę dłoń i unosząc ją ku górze rękę, zatoczyła nią łuk, by powoli opuścić ją w niżej i przyłożyć do serca. Kolejnych kilka kroków w dół. Podtrzymała sukienkę, a tren delikatnie sunął się za nią. Drżała, ale jej głos brzmiał czysto. Uczucia przytłaczały Scarlett. Otworzyła całą skrzynię przeszłości opieczętowaną imieniem Toma. To był ogromny krok, choć czuła, że właściwy, to i tak obawiała się go. Potrzebowała powiedzieć to, co nosiła w sobie od dawna. Scarlett rozpierała ekscytacja przemieszana ze strachem. Chciała biec. Chciała krzyczeć. Chciała frunąć. Ale jednocześnie bała się ruszyć z miejsca. Dwa imiona. Przeszłość. Przyszłość. Jedna decyzja. Tak wiele niedomówień.

In a cold night, there will be no fair fights. There will be no good night, to turn and walk away.
Burn me with fire, drown me with rain. I’m gonna wake up screaming your name.

Tuż obok niej rozgorzały sztuczne płomienie. Stąpając w rytmie muzyki, zeszła nieco niżej.  Ta piosenka stanowiła pomost z przeszłością. Mówiła głośno i wyraźnie, że czuła i pamiętała, że ta miłość istniała, że wspomnienia nie wyblakły, że Tom już na zawsze odcisnął piętno w jej sercu i życiu. Jednak teraz była gotowa przetrwać. Sama. Po wszystkim, co zdarzyło się w ciągu tych trzech lat, po tym wszystkim, co ostatnio zgotował jej Mike, stała się silna i niezłomna. Choć w zupełnie inny sposób. Teraz pragnęła stawić czoła całemu światu i nie bała się swoich słabości. Dla siebie. I dla Jessici. Dzień, w którym Jessica otrzyma nowe serce, będzie pierwszym dniem nowego życia Scarlett.

Whatever happens here. We remain.

Tom wciąż był jej pierwszą myślą i ostatnim wspomnieniem.  Odciskał ślad nawet w jej planach na przyszłość, ale w końcu była gotowa to zaakceptować. Nie miała żalu i wciąż tęskniła, jednak gotowa była iść naprzód z całym bagażem, jaki miała na swoich barkach. Ze świadomością niepewności, jaką niosła przyszłość, wiedziała, że przetrwa. Ponownie docisnęła piąstkę do serca, wkładając w słowa refrenu całą swoją moc i zaangażowanie.

We remain.
Now, we talk about our wasted future, but, we take a good look around.
No, we never let it slow us down.


W jednej garderob, przed ogromnym telewizorem siedział Tom. Wpatrywał się w opadającą kotarę, w filigranową postać Scarlett, wyłaniającą się zza sztucznego dymu. Wyglądała tak pięknie, że bardziej nie można było. Wręcz rozsadzała go od środka chęć, by pójść do niej i powiedzieć wszystko już, teraz. Mocno musiał nad sobą panować, by usiedzieć w miejscu. Scarlett była miłością jego życia. Jedyną prawdziwą i ostatnią. Czuł żal, wiedząc, że dni uciekały, a on wciąż nawet nie zaczął prosić jej o szansę dla nich. Zasłuchany przypatrywał jej się z uwielbieniem. Biała sukienka dodawała jej niewinności, czyniła jeszcze bardziej kruchą. Jednak kiedy tylko wyrzuciła z siebie pierwsze słowa, pozory znikały i każdy mógł się domyślić, jak wiele przeszła. Scarlett nie była już nastolatką z wielkim potencjałem. Stała się dorosłą kobietą świadomą swoich możliwości. W jej głosie dało się słyszeć wszystko, co przeszła. Trzeba było tylko umieć słuchać. Stał się mocniejszy, mroczniejszy, nabrał głębi, której wcześniej u niej nie słyszał, niesamowicie dojrzał. Muzyka, która tworzyła bardzo dojrzała. Tom od pierwszej linijki wiedział, że ta piosenka nie była o Jimie, Javierze, czy nawet Mike’u. Od pierwszego słowa czuł, że ta piosenka została napisana z myślą o nim. Dlaczego? Sam nie wiedział, ale czuł to. Podpowiadał mu to instynkt. Ten sam, który nakazywał mu iść do niej i poprosić o czas i rozmowę. Odebrał ją jako sygnał, że wciąż pamiętała, że wciąż coś czuła, że wciąż tęskniła. Nie poczytywał tego utworu jako zielonego światła, czy nadziei dla siebie. Był niemal pewien, że chciała mu przekazać, że pomimo tego wszystkiego, co się zdarzyło, pomimo tych wszystkich błędów, wciąż wiele ich łączyło. Tak, jakby chciała mu powiedzieć: uwalniam cię. To zupełnie irracjonalne, bo przecież właśnie tego nie chciał. Nie mógł dopuścić do tego, żeby pozwoliła odejść jemu i sobie. Igrał z ogniem o wiele bardziej niebezpiecznym niż ten, który tańczył wokół niej w trakcie piosenki. Widział ją z Fontainem i miał świadomość, że szansa wyślizgiwała mu się z rak z każdym kolejnym dniem, ale wierzył, że w swoim czasie uda mu się wszystko naprawić. A to już niedługo. Miał nadzieję, bo tak bardzo ją kochał.

Burn me with fire, drown me with rain. I’m gonna wake up screaming your name.

Scarlett stanęła na pewnym gruncie i w otoczeniu płomieni stanowczym krokiem przecięła scenę. Tren ciągnął się za nią, jak za królową, a ona wyprostowana i z podniesioną głową chciała spłonąć i utonąć. Nie mógł się nadziwić i napatrzeć. Materiał sukienki miękko opływał jej ciało, długie rozcięcie pokazywało zgrabne nogi. Była taka pewna siebie. Emanowała siłą. Sam nie wiedział, jak to się stało, ale gdy widział ją kilka dni wcześniej, była zupełnie inna. Taka, jaką widywał ją w ciągu ostatnich miesięcy. Smutna, niepewna i zmęczona. Czy stało się coś, co sprawiło, że tak bardzo się odmieniła? Czy może chodziło o to, że była już tak blisko celu? Tom z czysto egoistycznych pobudek miał wielką nadzieję, że chodziło o sprawy Jessici. Nadzieja dodawała jej skrzydeł. I te skrzydła czyniły ją oszałamiająco piękną. Patrzył na jej pełne gracji ruchy, jak płynęło po scenie, czyniąc swój występ dziełem sztuki. Osobowość dekady. Najlepszy głos naszej generacji. Pierwsza na liście najpiękniejszych wokalistek. Pani jego życia. Królowa jego serca. Zatrzymała się, by z ogromnym przejęciem wyśpiewać ostatnie wersy. Na scenie pojawiła się sztuczna mgła, a ona niczym anioł zdawała się unosić ku górze. Muzyka cichła, a ona nie poruszając się, ani o centymetr stała przyciskając zaciśniętą dłoń do serca. Scarlett była mistrzynią symboli i ukrytych znaczeń. Po raz kolejny zrozumiał. Ukłoniła się, a tłum rozgorzał kakofonią owacji i braw.

- Proszę Państwa! Jedyna i niepowtarzalna Scarlett O’Connor! – Javier z wodzoną sobie gracją wkroczył na scenę, a ona po raz kolejny ukłoniła się nisko. Dołączył do niej, podał jej ramię i razem przeszli na środek sceny. Owacje nie cichły, Scarlett dalej posyłała całusy i kłaniała się. W końcu przestała i z uśmiechem czekała aż ucichną. Dzięki temu miała chwilę na przypatrzenie się całej publiczności. Wszystkie miejsca, co do jednego, były zajęte.
- Dziękuję – odparła w końcu. Westchnęła, gdy owacje na nowo rozgorzały. – Hej, mogę coś powiedzieć? – zapytała ze śmiechem, choć i to nagrodzono brawami, jednak te zaraz ucichły. – Dziękuję każdemu z was za to, że tu jesteście. Za to, że chcieliście przyjść tu dziś i wspomóc Jessicę. Ona bardzo chciała być tu dziś i podziękować wam osobiście, ale jej stan zdrowia na to nie pozwolił. Jestem przekonana, że jest z nami całym sercem, a zanim wy się o tym przekonacie, przedstawiam wam Javiera – uśmiechnęła się spoglądając na szatyna. Wyglądał nienagannie w eleganckich, czarnych spodniach i koszuli w kolorze ecru, która kontrastując z jego śniadą cerą, czyniła go jeszcze przystojniejszym. Wywinięte do łokci rękawy i włosy w artystycznym nieładzie stanowiły kropkę nad „i”. W takim zestawie mógł tylko zwalać z nóg. Na scenie musieli świetnie razem wyglądać. Szkoda, że za nią nie wszystko było takie ładne i proste. Przyjęto go bardzo pozytywnie, czego dowodem była salwa dziewczęcych pisków. – Do tej pory widywaliśmy go tylko na bilbordach, ale dziś jest tu z nami, by uświetnić to wydarzenie. Wielkie brawa! – odsunęła się o krok, oklaskując go, by stanął w blasku reflektorów w pełnej krasie.
- To ja dziękuję – odparł z pełnym skromności uśmiechem na ustach. – Bardzo cieszę się, że mogę tutaj dziś z wami być i zapowiadać artystów, którzy zdecydowali się wesprzeć tak szczytny cel. Witajcie! – uniósł rękę w geście powitania. Halę zalała kakofonia wyrazów zachwytu od gwizdów, przez wrzaski, aż po brawa. Minęło dopiero pięć minut, a skala wysokości dźwięku została rozsadzona.
- Jak mówiłam, Jessica nie może być dziś z nami ciałem, ale zadbałam oto, by w pełni była z nami duchem. Ogląda nas w telewizji, a co więcej możemy się kontaktować dzięki kamerze, która znajduje się w jej sali. Oczywiście nie byłoby to możliwe, gdyby nie hojni sponsorzy, którzy ufundowali taki sprzęt dla szpitala. Chyba czas najwyższy, żeby wypróbować to cacko – Scarlett odwróciła się i spojrzała na ogromny telebim, przed którym jeszcze niedawno stały schody, na których występowała. Po krótkiej chwili na ekranie pojawiła się uśmiechnięta twarz Jessici. – Cześć, skarbie! Słyszysz nas?
- Tak, słyszę – odpowiedziała. Mówiła cicho, ale wyraźnie. Nie mogła forsować się wstawaniem, więc na pół siedziała dodatkowo wsparta na miękkich poduszkach. Wyglądała, jakby dopiero się obudziła i jednocześnie za chwilę miała zasnąć. Leki sprawiały, że była ospała. Czasem wręcz nieprzytomna, a do tego puchła, choć mocno straciła na wadze. – Witajcie kochani. Dziękuję, że jesteście. Gdyby nie wy, ten koncert by się nie odbył. Kiedy dostanę nowe serce, będę was wszystkich bardzo mocno kochać. Nie wiem, czy to stare pomieści aż tyle osób do ukochania – powiedziała, siląc się na uśmiech.
- Podoba ci się? – Scarlett zatoczyła ręką koło, wskazując na ludzi.
- Bardzo. Prawie, jakbym z wami była.
- Bo jesteś – uśmiechnęła się ciepło. – Za chwilę kolejny występ. Mam nadzieję, że ci się spodoba. Chciałabyś coś jeszcze powiedzieć nim na chwilę się rozłączymy? – Jessica pokiwała głową. Nerwowo schowała kosmyk włosów za ucho i popatrzyła w oko kamery. Scarlett wiedziała, że obok niej siedzą Rainie i Candy. Czuwały nad nią i powinna być spokojna, ale mimo wszystko Scarlett bała się, że właśnie teraz, gdy iściło się niemożliwe, stan Jessici pogorszy się.
- Życzę wszystkim wspaniałych wrażeń i jeszcze raz z serca dziękuję. Wprawdzie nie jest ono zbyt wiarygodne, bo może w każdej chwili odmówić współpracy, ale i tak dziękuję, że zechcieliście poświęcić czas i pieniądze, żeby mi pomóc. Dobro wraca i gorąco wierzę w to, że wróci do każdego z was – Scarlett odczekała chwilę, by te słowa zakorzeniły się w każdym, kto je usłyszał. Nie do wiary, ile mądrości miała w sobie ta czternastolatka.
- Będziemy się z tobą łączyć i wymieniać wrażenia, a teraz mam do przekazania jeszcze jedną ważną rzecz – posłała Jessice buziaka i kiedy połączenie zostało przerwane, Scarlett odwróciła się z powrotem do publiczności. – Jako, że nasz koncert jest transmitowany na żywo, uruchomiliśmy specjalną linię telefoniczną. Możecie dzwonić i przekazywać swoje dobre słowo dla Jessici. Javier zaraz poda wam numer, nie chcę odbierać mu pracy – uśmiechnęła się znów, a hala po raz kolejny zawrzała. – Na naszym Facebooku jest numer konta, który widnieje także na pasku w dole ekranów waszych telewizorów. Jeżeli ktokolwiek chciałby przekazać choćby symboliczną kwotę, to wciąż jest taka możliwość. W związku z tym mam też niespodziankę. Spośród wszystkich osób, które przekazały datki wylosujemy jedną, które spędzi dzień ze mną, Tomem, Billem, Gustavem albo Georgiem – fani znów nagrodzili ją brawami i okrzykami. – A teraz zostawiam was z Javierem – uśmiechnęła się i pomachała do publiczności, po czym  powoli oddaliła się w kierunku kulis. Za sceną czekała na nią Liv i Gin, obsługa koncertu i mama. Scarlett popatrzyła na nie rozpromieniona. – Zrobiłam to – odparła. – Zrobiłam to na sto procent – pisnęła radośnie. Miała chęć skakać, ale technicy ograniczyli jej ruchy. Cierpliwie czekała, aż odepną ją od aparatury nagłaśniającej.
- Skarbie, już urywają się telefony – menager objęła ją ramieniem i wszystkie cztery udały się do garderoby Scarlett.
- Wiedziałam, że to będzie dobry występ, ale… nie sądziłam, że będzie aż tak dobry. Czuję to – powiedziała podekscytowana.
- Byłaś niesamowita.
- Jeszcze wciąż nie wierzę. Jesteśmy tu. Udało się. Brakuje nam niecałe sto tysięcy. Już prawie ją mam. Na początku chyba nie wierzyłam, że zdołam znaleźć aż tylu sponsorów i artystów chętnych do pomocy.
- Myślę, że ta kwota jest mniejsza. Ludzie mocno przejęli się twoimi apelami. W ciągu ostatnich dni przyjęliśmy sporo wpływów. Nie chcę budzić w tobie zbyt wielu nadziei, ale w ciągu kilku następnych dni powinniśmy mieć całą kwotę – Scarlett uśmiechnęła się szeroko i odetchnęła. Nie mogła myśleć o tym teraz. Nie mogła się rozpraszać. Czekało ją jeszcze kilka występów. Koncert miał trwać prawie trzy godziny. Musiała odetchnąć. Liv wróciła do robienia zdjęć, bo na scenę wkraczał Ed Sheeran. Sophie poszła do loży vipów, gdzie siedziała razem z kilkoma poważnymi sponsorami, a Gin zajęła swoje strategiczne miejsce, żeby dalej odbierać telefony i odpowiadać na maile.

Scarlett odetchnęła, kiedy siedziała z powrotem na fotelu, przed lustrem, w swojej garderobie. Simon uwalniał jej włosy, a ona robiła w głowie listę rzeczy, których musiała dopilnować, nim wróci na scenę. Myśli rozpłynęły się jej w głowie, gdy wplótł palce w jej włosy i zaczął delikatnie masować skórę jej głowy. Był najlepszym fryzjerem, jakiego miał świat. I cudownym przyjacielem. Odetchnęła pozwalając sobie na tą chwilę odpoczynku. Wysunęła stopy z butów. Piętnastocentymetrowe obcasy to było za dużo, nawet na nią. Była zachwycona swoim występem. Każdy dźwięk wyśpiewała tak, jak sobie wymarzyła. Każde słowo miało takie znaczenie, jakie chciała mu nadać. Piosenka była do Toma. Powiedziałaby to każdemu, kto zapytałby o to. Ostatnio śpiewała do niego tak emocjonalnie podczas gali MTV EMA. Większość utworów na Blackheart nosiło w sobie znamię jej cierpienia, jej złamanego serca i jej smutku, jednak niektóre piosenki po prostu wżerały się w jej serce. Musiała je zaśpiewać, żeby się uwolnić. W Walk away bardzo pragnęła tej wolności. Chciała, by jej serce wreszcie wyzbyło się miłości do Toma. We remain tą miłość akceptowało. Pragnęła powiedzieć mu: Tak, Tom, wciąż cię kocham, ale idę dalej pomimo tej miłości. Bez ciebie. Zostawiam nas i naszą przeszłość. Akceptuję wszystko, co mieliśmy, co uczyniliśmy. Tulę do serca każde wspomnienie ciebie, ale czas bym uwolniła się i poszła dalej. Tobie też zwracam wolność.
Do takich refleksji skłoniły ją ostatnie tygodnie. Wprawdzie utwór powstał wcześniej i kierowało nią coś innego, ale kiedy go dopracowała… wiedziała, że to właśnie to, co miała teraz do przekazania. W jej związku z Javierem, bo chyba tak mogła to nazywać, działo się dziwnie. Czuła coraz większą presję z tego strony. Robił to pewnie nieświadomie, bo bardzo starał się dawać jej przestrzeń, którą potrzebowała, ale odkąd pozwoliła mu się dotykać, zauważyła ogromną zmianę w ich relacji. Odkąd stało się to, co się stało, było źle. Ona to czuła, on to wiedział. On dalej sypiał jej w łóżku, a ona odgradzała się od niego puchowym murem. Co gorsza koszmary znów się nasiliły, więc rzadko dobrze sypiała. Próbowała rozmawiać o tym z doktor Bähr, ale niewiele jej to dało. Bo znała ich przyczynę, ale nie potrafiła doszukać się lekarstwa. Jak się okazało, nie był nim Javier. Starał się załagodzić tamtą sytuację. Wspierał ją mocniej, zapewniał o tym, jaka była dla niego ważna i że wszystko przed nimi. Starał się ukryć swoje zażenowanie, a ona wstyd. Ciężko było jej mieszkać z nim pod jednym dachem, ale miała wielką nadzieję, że kiedy on wróci do swoich obowiązków i odpoczną trochę od siebie, to wszystko powoli się naprawi albo rozejdzie samo. Nie lubiła mówić koniec, ale nie miała też pewności, czy chciała stracić Javiera, czy była na to gotowa. W ciągu ostatnich dni doszła do jednego podstawowego wniosku: nie była gotowa na nową miłość. Nie była w stanie stworzyć związku z kimkolwiek. Uświadomiła sobie to tamtej nocy z Javierem. Przekonywała się o tym za każdym razem, gdy próbowała. Tim, Javier, no i oczywiście Jim. Z nikim jej nie wychodziło. Być może nie umiałaby być nawet Tomem. Być może gdyby uświadomiła to sobie to wcześniej, nie wpakowałaby się w tą toksyczną relację z Jimem. Być może wiedziałaby, jak postąpić z Javierem. A teraz, kiedy miała wrażenie, że już nigdy nie poczuje się w pełni kobietą, straciła nadzieję na spełnienie swoich marzeń o miłości i rodzinie. To, jak czuła się sama ze sobą, uniemożliwiało jej stworzenie jakiejkolwiek głębszej relacji z kimkolwiek. Była słaba, ale nie obawiała się już swojej słabości. Była smutna, ale akceptowała już swoje uczucia. Była niepewna siebie, ale umiała już radzić sobie ze swoimi wadami. Miała swój sposób i choć wiedziała, że nie potrafiła zbudować muru, takiego jak kiedyś, ani stworzyć zasad, które mógłby stanowić wyściółkę jej ścieżki życiowej, to wiedziała, że sobie poradzi. Jak zawsze, jak Scarlett. W jej życiu dalej panował chaos, ale pomimo wielu złych rzeczy, które wciąż doświadczała, czuła się lepiej, bo zrzuciła z siebie bagaż przeszłości. Poczytywała to jako ogromny sukces i właśnie dzięki temu wiedziała, że przetrwa.
Otworzyła oczy. Simon kończył układać jej włosy. Czasem tęskniła za swoimi długimi kędziorami, ale ta fryzura była o wiele wygodniejsza. Mogła czesać się, jak tylko sobie wymyśliła, a jednocześnie włosy jej nie ciążyły. Nabrały zdrowego blasku, kręciły się i falowały. Teraz jej naturalny kolor był ciemniejszy niż przed pierwszym farbowaniem. Kiedyś jej włosy miała kolor pszenicznego blondu, teraz była bardziej złoty, słoneczny. Podobał jej się. Simon traktował je keratyną przy każdej możliwej okazji, odżywiał je i dbał o nie, więc stawały się coraz piękniejsze. Uśmiechnęła się do swojego odbicia. Czasem nie poznawała dziewczyny, którą w nim widziała. Innym razem widziała w nim kogoś, kogo kiedyś znała, a jeszcze innym razem rozpoznawała w swoim odbiciu kobietę, która stała się pod jarzmem zdarzeń ostatnich lat.
Naprawdę mam już dwadzieścia trzy lata? A może dopiero? Jej twarz odbijała każdy przeżyty dzień. W jej oczach czaiły się wszystkie uczucia, które temu towarzyszyły. Dlatego nie każdemu pozwalała w nie patrzeć. Bo jej oczy zdradzały zbyt wiele. Sięgnęła po czerwoną szminkę i poprawiła makijaż. Czas się przebrać. Na występ z Billem miała przygotowany biały gorset zapinany z przodu rzędem guzików i białe spodenki z wysokim stanem, które wkładała pod ten gorset. Na to założyła długą spódnicę, czy narzutkę, wiązaną z przodu, w talii. Sięgała ziemi i ciągnęła się za nią, ale mniej niż tren sukni. Jako, że była wiązana z przodu, rozchodziła się na boki i Scarlett nie musiała obawiać się, że potknie się o nią. Na dole wyszyto ją złotymi, fioletowymi i bladoróżowymi kwiatami. W końcu miała wyglądać, jak kwiecień. Na późniejszą część koncertu miała już wygodniejsze stroje. Powoli przebrała, ćwicząc poszczególne frazy. Na scenie brzmiało teraz Numb Linkin Park. Musiała zacząć się przygotowywać. Po nich występowali The Pretty Reckless, następni byli Scarlett i Bill. Prześpiewała swoją frazę, dokładnie przyjrzała się sobie i odwróciła się do Simona.
- Jesteś najpiękniejsza, kochanie. Gdybym tylko nie kochał tak szaleńczo Marcelli, byłbym pierwszy w kolejce do ciebie.
- Wiem – uśmiechnęła się, mrugając do niego. Marcella była stylistką. Scarlett nieraz z nią współpracowała. Dobrali się jak w korcu maku. Jeżeli się kłócili to o fryzurę albo strój. Nie mieli większych kłopotów. Oboje wyglądali, jak wyjęci z okładki modowej gazety i żyli w wielkim świecie sławnych ludzi. Niby z boku, ale jednak na świeczniku. Simon zajmował się włosami Julii Roberts, Kelly Clarkson, Demi Lovato i kilku innych znanych kobiet.  Scarlett oboje lubiła i ceniła. Miała już wychodzić z garderoby, kiedy pukając zamaszyście, wszedł Bill. – A gdybym była naga? – zapytała zaczepnie.
- Punkt dla mnie – uśmiechnął się od ucha do ucha, a Scarlett mu zawtórowała. Nie mogła się doczekać ich wspólnego występu. Nie denerwowała się. Wiedziała, że wszystko pójdzie dobrze. Ich wspólny wykon był niespodzianką. Bardzo ciekawiła ją reakcja fanów. Simon dostrzegł jakąś błędną falę na jej głowie, więc zabrał się za poprawki. Scarlett oszacowała go spojrzeniem. Był październikiem, więc wziął to sobie do serca. Miał czarne spodnie z dosyć wąskimi nogawkami i granatową koszulę. Trzy guziki zostały odpięte, więc widać było skrawek jego tatuażu. Rękawy podwinął, więc koniec końców prezentował się zupełnie nonszalancko. Mogliby podać sobie z Javierem dłonie, ale ta uwagę zostawiła dla siebie. Bill w ostatnim czasie stał się piekielnie przystojny. Tego też nie powiedziała na głos. Jedynie zagwizdała z uznaniem, uśmiechając się do niego łobuzersko. Wywrócił oczami i spojrzał w lustro, przeczesując palcami swoja blond czuprynę. Simon ukończył dzieła, odsunął się i spojrzał na nich.
- Doskonały kwiecień i idealny październik – Scarlett rozpromieniła się i podtrzymując się ramienia fryzjera, wsunęła na stopy już nieco niższe kremowe czółenka. I tak była najniższa z całego towarzystwa.
- Idziemy? Taylor zaraz schodzi – odparła, zerkając na Billa. Skinął głową, a blondynka porwawszy ostatni łyk wody, ruszyła przodem.


The Pretty Reckless zeszło ze sceny, a Javier nie pojawił się z zapowiedzią następnego artysty. Zapadła ciemność. Muzyka zaczęła grać nieznany nikomu utwór. Widownia zamilkła w niepewności i dopiero po chwili rozgorzała feerią braw. Bill wyszedł z lewej strony sceny otoczony mdłym, błękitno-szarym światłem, a Scarlett z prawej. Zaczął śpiewać i z każdym jego słowem i krokiem Scarlett włączano kolejne reflektory tworząc wrażenie, jakby jaśniało dzięki niej. Na telebimie za nimi pojawił się obraz kwietnia. Rozkwitające z każdym kolejnym słowem drzewa i kwiaty, śnieżnobiałe gołębie siadające na gałęziach.

Sunrise in her eyes. 
Fire in her heart.


Stanęli obok siebie chwytając się za ręce. Bill patrzył Scarlett w oczy, a ona uśmiechała się delikatnie. Wprawdzie był tam z nią i patrzył jej w oczy, ale tak naprawdę widział zupełnie inną twarz. Widział cudowne miodowe oczy, w których zakochał się tamtego kwietniowego wieczora. Widział dobrą, piękną twarz, z którą budził się i zasypiał. Słyszał delikatny, melodyjny głos, którego mógłby słuchać do końca swoich dni. On miał w sobie radość, miał szczęście i błogość, więc ta piosenka była bardziej październikiem Scarlett, niż jego kwietniem, ale Bill przystał na to. Duet ze Scarlett to kwestia poruszana już dziesiątki razy przez ich menagerów i producentów. Oni sami rozmawiali o tym wielokrotni, ale dotąd nie mieli piosenki, która nadawałby się na to. Musiała być idealna i ta taka była.

Darkest cloud, endless storm raining from his heart. 

Coldest snow, deepest blue tearing down his will.


Za ich plecami widniały ogołocone drzewa. Na ich gałęziach siedziały kruki. Zacinał deszcz, wiał silny wiatr. Październik. Mroczny, złowrogi październik. Przyciemniono światła. W tle muzyki dało się słyszeć zawodzenie wiatru i stukot kropel deszczu. Ten dźwięk był ledwo słyszalny, ale nie dało się go pominąć.

October and April.

Scarlett musiała pożegnać się ze swoim październikiem. Dwa dni. Za dwa dni upłyną trzy lata odkąd rozstała się z Tomem. Idealny moment na pożegnanie. Na pożegnanie z cierpieniem, nie z nim. Jej relacja z Tomem stawała się coraz bardziej cywilizowana. Mieli wspólną przeszłość i poprzez swoich bliskich, także przyszłość. Scarlett nauczyła się już trzymać swoją miłość do Toma w najpiękniejszym zakątku serca. Tam, gdzie spoczywało jej matczyne uczucie. Miłość do jej chłopców była najpiękniejszym, co ją w życiu spotkało, ale nadszedł moment, w którym umiała już pogodzić się z ich stratą.  Nauczyła się kochać ich wspomnienia i nie cierpieć już tak mocno. A teraz, śpiewając kolejny hymn swojego serca, nie widziała, ani fanów, ani nawet Billa. Przypomniała sobie coś innego. Powód, dla którego powstała ta piosenka.

W pewnym momencie, gdy tak patrzyli na siebie, Tom po prostu się odwrócił. A ona nie zapamiętała z tego spojrzenia nic prócz pustki. To przeważyło szalę. Pustka między nimi. Zamknięte serca i rozwiązane języki. Odwrócił się, jakby zapadnięty w sobie, z przygarbionymi ramionami. I po prostu zaczął iść. Zaczął odchodzić Wybrał. Po prostu ruszył przed siebie, nie odwracając się wstecz. Nie odwracając się do niej. Co oni najlepszego zrobili? Łzy napłynęły jej do oczu, gdy zdała sobie sprawę, co właśnie stało. Spełnił się jej najgorszy sen. Podniosła wzrok na oddalających się Toma i Lenę. Nie odwrócił się. Ani razu. Scarlett wciągnęła nosem chłodne, jesienne powietrze i odgarnęła z twarzy włosy, które boleśnie targał wiatr. Spojrzała jeszcze raz w jego kierunku, lecz tylko po to, by dokładnie zapamiętać każdy szczegół jego wyboru, po czym wyszeptała;
- A obiecałeś, że odwrócisz się, nim odejdziesz – a słowa te, uleciały z wiatrem. Przeminęły z wiatrem. Odwróciła się od niknących w oddali postaci i ruszyła w kierunku, z którego przyszła. Wiatr wciąż targał jej włosami, nogi plątały się ze zmęczenia, a oczy nie gromadziły już łez. Pozwoliła im płynąć. I w tej właśnie chwili jej niedawno posklejane z drobnych kawałeczków serce, znów pękło na milion kawałków. I płakała już głośno. A jej łkanie niknęło w szumie wiatru.[i]

Październik.

Śpiewali nie ruszając się z miejsca. Kołysali w rytm muzyki swoimi splecionymi rękami. Spoglądali sobie w oczy, a na ich twarzach majaczyły delikatne uśmiechy. Scarlett przed oczami miała Toma. Ostatnia myśl przed zaśnięciem i pierwsza o poranku. Kiedyś, w innym życiu byli listopadem. Teraz był on październikiem i choć to złoty miesiąc, jej kojarzył się ze smutkiem. Dlaczego po takim czasie znów zaczęła wracać do tamtych dni? Dlaczego teraz, kiedy każde z nich poszło w swoją stronę? Zastanawiała się nad tym, kiedy pracowali nad piosenką. Dlaczego właśnie teraz chciała zaśpiewać o tym, że rozumie ich koniec? Kiedy tworzyli October and April, rozkładała ten feralny październikowy dzień na części pierwsze. Po raz milionowy, ale tym razem jakoś bardziej racjonalnie. Już nie cierpiała. Nie płakała. Nie zawodziła, ale jednocześnie to nie oznaczało, że nie czuła niczego. Dotąd nie skupiła się na czymś bardzo istotnym. Coś wciąż jej umykało, kiedy wracała myślami do tego dnia. Wiedziała, że istniał brakujący element układanki, ale nie potrafiła go znaleźć. Uświadomiła to sobie stojąc na wielkiej scenie i śpiewając tą piosenkę. Tak bardzo przywykła do bólu towarzyszącego wspomnieniom, że go nie zauważała. Stał się czymś stałym, więc nie spostrzegła, kiedy zniknął. Jej serce już nie pękało za każdym razem, gdy o tym myślała. Nie pękało, gdy myślała o Tomie. W zasadzie już od jakiegoś czasu nie odczuwała tego dojmującego bólu, który towarzyszył jej odkąd się rozstali. To było już tylko wspomnienie. Bez żalu. Bez pretensji. Z dozą smutku i nostalgii.

This fatal love was like poison right from the start.

Ta świadomość uszczęśliwiła ją i zaniepokoiła. Uszczęśliwiła, bo to oznaczało, że troszkę się uleczyła. Pogodzenie się z przeszłością stanowiło kamień milowy w jej życiu. Jednak z drugiej strony oznaczało, że coś definitywnie dobiegło końca. Ona też odwróciła się od niego i odeszła. Powinna być tylko szczęśliwa, ale w tym momencie przypieczętowało się ich rozstanie. Po trzech latach. Może to irracjonalne, że zajęło jej to tyle czasu, ale… Definitywnie się skończyli. Nie ma nadziei na jakikolwiek powrót. Nie wierzyła w niego od samego początku, bo sama od zawsze powtarzała, że nie ma powrotów, ale poczuła jakby… zawód? Czy to znaczyło, że odrobinę wierzyłaś, że wróci? Scarlett trochę zaskoczyła samą siebie tą myślą.

Hate and love.
This fatal love was like poison right from the start.
October and april.

Razem ruszyli powoli wybiegiem. Trzymali się za ręce i spoglądając sobie w oczy śpiewali. Ostatnie wersy. Ostatnie słowa. Październik i kwiecień. Scarlett wiedziała, że wyglądali doskonale. Nie zrobili dosłownie nic. Żadnych tancerzy, żadnej scenografii. Tylko oni i zmieniające się tło. Kwitnący kwiecień lub deszczowy październik. A jednak Scarlett czuła, że to było takie… doskonałe.
Muzyka ucichła. Scarlett i Bill spoglądali na siebie. Serce biło jej jak oszalałe, a on wyglądał na zachwyconego. Fani zaczęli wiwatować, a gdyby można było ocenić stopień natężenia kolorami, to dookoła byłoby czerwono. Stało się coś pięknego. Wiedziała to Scarlett i wiedział to Bill. Stanęli przodem  do publiczności i ukłonili się. Zrobili tak jeszcze dwa razy, kłaniając się fanom po prawej i po lewej stronie.
- Dziękujemy! – machając do ludzi, cofnęli się na scenę, po czym ukłonili się po raz kolejny. – Jesteście cudowni. Dziękuję bardzo, bardzo mocno – westchnęła, uśmiechając się nostalgicznie.
- Jesteście wspaniali, bo przyszliście tutaj i pomagacie. To nie tylko zabawa, gratka dla fanów muzyki. To przede wszystkim misja ratunkowa i teraz uczestniczymy w niej wszyscy – zatoczył ręką szerokie koło, wskazując na całą halę i kiwając głową z uznaniem. Hala zawrzała, a Bill uśmiechnął się tak, jak tylko on potrafił. – Scarlett, ty jesteś wspaniała – dodał, zwracając się ku niej, a owacje nie ustawały. – Każdy dzień twojej pracy, twoja walka. Jesteś niesamowita i czuję się zaszczycony, że mogłem stanąć dziś z tobą na jednej scenie i zaśpiewać z takiej pięknej okazji – ucałował ją w policzek i przytulił, a ona zaskoczona takim obrotem spraw, po prostu mu na to pozwoliła. Uśmiechnęła się wtulając nos w tors Billa. Obłędnie pachniał i w dodatku wszystko szło doskonale. Jeszcze gdyby tylko Jessica mogła z nimi tam być, wówczas nie mogłaby chcieć więcej.
- Och, dobra, dobra – wyswobodziła się z objęć Billa, zerkając na niego radośnie. – Rozkleję się i będzie po mnie, a do końca daleko – machnęła ręką i zwróciła się do publiczności. – Po tym, jak Taylor i chłopaki rozgrzali was co nieco, czas na zwolnienie tempa, ale o tym opowie wam Javier – zaćwierkała i dokładnie w tej chwili szatyn wyłonił się zza sceny swoim firmowym krokiem, wodząc na pokuszenie dziewczęta w pierwszych rzędach. Zaczął zapowiedź, a Scarlett chwyciła się ramienia Billa, żeby nie wywinąć na koniec orła. Dopiero, kiedy zniknęli w kuluarach, z piskiem rzuciła mu się na szyję. – Nie musiałeś, ale to co powiedziałeś, było słodkie – odparła radośnie, kiedy Bill łapał ją, by nie upadła.
- To nie tylko koncertowa gadanina, uważam, że jesteś wspaniała – odpowiedział, stawiając blondynkę na podłodze. – Masz cudowne, ogromne serce, które zasługuje choć na odrobinę z tego, co z siebie daje.
- Serio, nie mów mi dziś takich rzeczy, bo przez te wszystkie emocje płacz mam na wierzchu – ostrzegła, ale w jej oczach czaił się uśmiech, co ostatnio stanowiło niezwykle rzadki widok. Technicy odpięli ich od odsłuchów, więc powoli ruszyli w kierunku garderob.
- Okej, okej, ale wiesz, że to prawda – machnęła ręką, którą zaraz chwyciła Billa pod ramię. Za dużo materiału plączącego się między nogami, za dużo emocji i zbyt wysokie obcasy, by mogła być pewna swojego kroku.
- Mogę cię o coś zapytać? – zagaił, kiedy umknęli wszelkim wścibskim oczom i uszom. Scarlett popatrzyła na niego pytająco, potakując. – Chodzi mi o te piosenki. We remain, October and april i Say something. One wszystkie mają wspólny mianownik. Byłbym idiotą, gdybym nie domyślił się, że chcesz w ten sposób powiedzieć Tomowi koniec – zawiesił głos na moment,  jakby z wahaniem. – To się skończyło? – spojrzał Scarlett prosto w oczy. Świdrował ją spojrzeniem. To, że mieli niemal takie same oczy mocno wytrąciło ją z równowagi. To, że spoglądał niemal tak samo, jak jego bliźniak, rzuciło ją na deski, ale doskonale rozumiała o co mu chodziło. Chciał wiedzieć, czy przestała kochać Toma. Był jego bratem, a jej przyjacielem. Znał ich oboje. Pragnął ich szczęścia. Westchnęła.
- Wciąż go kocham Bill – uśmiechnęła się smutno. – Moja miłość do Toma jest teraz jak stara blizna. Zagoiła się i zjaśniała, ale wciąż ją czuję. Minął kolejny rok i dojrzałam do tego, by w końcu się otrząsnąć, przestać cierpieć i zacząć znów żyć. Straciłam tak wiele czasu na ból. Nie chcę już dłużej – przyjął to do wiadomości. Pokiwał głową. Ruszyli dalej korytarzem. – Say something przyszło do mnie samo. Kiedy Ian i Chad pojawili się u mnie z propozycją współpracy na rzecz Jessici, kiedy pierwszy raz ją usłyszałam… zainspirowała mnie. Nie mogłam jej nie zaśpiewać, nie tylko dlatego, że sprzedaż singla częściowo podbudowuje konto operacji. Ona po prostu jest zbyt piękna, by jej nie zaśpiewać. Zakochałam się w niej. Żałuję, że nie jest moja, ale myślę, że doskonale się zgraliśmy. No i przypadkiem wpasowała się w temat.  
- Ty jesteś tak dobra, że najlepsze piosenki znajdują cię same – odparł serdecznie.
- Mam szczęście. Chociaż w muzyce mi dopisuje.
- Co z Javierem? – zapytał znienacka, gdy stali już pod drzwiami garderoby Scarlett.
- Jak to: co z Javierem? – zdziwiła się.
- Kilka tygodni temu wglądaliście, jakbyście byli dosyć blisko, a teraz czuć nadciagającą burzę. Myślałem, że jest ci z nim dobrze – powiedział zerkając na nią zachowawczo. – Wierz mi lub nie, ale chciałem, żebyś w końcu sobie wszystko ułożyła. Nawet z nim.
- Nie mówmy o tym – odparła po dłuższej chwili zastanowienia i nie patrzenia na Billa. Pod żadnym pozorem nie chciała o tym mówić.  Nie chciała nawet o tym mysleć. Fakt, ledwo tolerowała Javiera, ale jeszcze mnie tolerowała siebie. Miała nadzieję, że to nie było aż tak widoczne, ale najwyraźniej uważne oko Billa wychwyciło wszystko. Musiała się skupic, to nie był moment na roztrząsanie tej sytuacji. Działo się zbyt wiele dobrych rzeczy, żeby psuć je roztkliwianiem się nad sobą. Łatwiej było żegnać się z dawnym cierpieniem, niż stawiać czoła obecnemu życiu. Uśmiechnęła się niezręcznie do Billa i uciekła od dalszych pytań, wymawiając się przygotowaniami do następnego wyjścia.

W czasie, kiedy scenę zdobywał Adam Lambert, Scarlett skonsultowała z Gin wszystkie sprawy organizacyjne, które należało uzgodnić. Podczas koncertu na konto Jessici wpłynęło prawie dziesięć tysięcy euro. Scarlett była zachwycona aktywnością ludzi. Skrzynkę mailową zalała fala wiadomości, a telefon dzwonił nieustannie. Potem przebrała się w swoją przedostatnią kreację. Jej występ z Great Big World przewidziała, jako przedostatni. Na samym końcu, jako gość specjalny mieli zagrać Dirty Mouses. Ułożenie planu koncertu zajęło jej i Gin sporo czasu. Zadbała o to, by po akustycznym występie Eda Sheeran’a zagrali bardzo żywiołowi Thrity Seconds to Mars, a nie na przykład James Arthur, którego występ miał mieć podobny klimat jak wykon Eda. Artyści biorący udział w koncercie byli bardzo różnorodni, więc układ wystąpień również musiał taki być. Po występie Adama miała nastąpić przerwa, podczas której Scarlett zamierzała połączyć się z Jessicą. Simon poprawił jej fryzurę, a ona przyjrzała się swojemu odbiciu. Założyła czarne body z rękawem do łokcia i wyciętym na okrągło, niezbyt głębokim dekoltem i jeansy w takim samym kolorze. Całości dopełniał skórzany pas z metalową, ordynarną klamrą i botki na wysokiej koturnie zdobione z tyłu dżetami. Na szyi miała tylko łańcuszek ze swoją połową serduszka i smerfetką, które je zakrywała. Nie umiała zdjąć tego wisiorka. Miała go na sobie zawsze, z wyjątkiem okazji, kiedy zakładała inna biżuterię, czyli rzadko. Choć oddzielała się od przeszłości, to serduszko przypominało jej, że kiedyś znów będzie wieść dobre życie. To był jej talizman nadziei. Simon spryskał jej włosy utrwalaczem, który pachniał jak landrynki. Otulona tym słodkim zapachem wyszła z garderoby, by technicy po raz kolejny podpięli ją do nagłośnienia. Tokio Hotel czekało na swoją kolej. Tom i Georg sprawdzali gitary, Gustav bawił się pałeczkami, a Bill siedział na głośniku i nucił coś pod nosem. Zmierzył ją pełnym uznania wzrokiem i mrugnął. Myślała, że do niej, ale kiedy się odwróciła, przekonała się, że jednak się myliła. Tom przypatrywał się jej z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie wiedząc, co z tym fantem zrobić, uśmiechnęła się do niego. Powoli odwzajemnił gest, tak jak umiał tylko on. Jego uśmiech stopniowo rozjaśniał mu twarz, by w końcu sięgnąć też jego oczu. Kiedyś tak bardzo to lubiła. Kiedyś. Jego uśmiech wciąż ją czarował.
- Hej – wzdrygnęła się, kiedy Javier niespodziewanie zaszedł ją od tyłu. Minęła może sekunda albo i pół, kiedy patrzyła jeszcze na Toma. W tym krótkim czasie odniosła wrażenie, że ta cieniutka nić, która na samym początku połączyła ich smutne serca, wcale nie została zerwana. To była tak ulotna i zarazem irracjonalna myśl, że zaraz skarciła się za nią. Zebrała w sobie całą sympatię, jaką miała do Javiera, by móc spojrzeć mu w twarz bez wstydu.
- Tak?
- Rozmawiałem z człowiekiem z centrali. Mamy czas na maksymalnie trzy telefony.
- W porządku. Jakieś nowiny? – nie pokręcił głową i sięgnął do przenośnej lodówki po wodę. Stał dalej obok niej, a Scarlett czuła się spięta i przytłoczona jego sylwetką. Do tamtej nocy nie przeszkadzało jej, że był taki wysoki i dominujący. Teraz czuła się przy nim jak mysz przy wielkim kocurze. Wiedziała, że nie powinna, ale stało się. Zdarzyło się. Przyczyny mają swoje skutki. – Jak się czujesz? Do tej pory wszystko idzie świetnie. – zagaił.
- Jest cudownie, Javier. Jest lepiej, niż marzyłam – starała się uśmiechnąć, a on udawał, że nie widzi jej zmieszania. Udawał, że nie dostrzega, jak źle czuła się w jego towarzystwie, jak ciążyły jej ostatnie tygodnie i brnął naprzód. Starał się to wszystko naprawić, a ona nienawidziła tego, jak się teraz czuła. Nienawidziła tego, co się między nimi stało. Nienawidziła uczuć, które w niej siedziały. Chyba wolała już swoją dawną tęsknotę. Z nią umiała sobie poradzić. To, co w tym momencie trawiło jej serce i duszę było o wiele trudniejsze. Bo tęsknota, złamane serce – to jest proste. Mają swój powód. Mają swoje przyczyny. Istnieje szansa, że kiedyś nadejdzie moment uleczenia. Może nowa miłość. Może zapomnienie. Może po prostu czas. A jak wyleczyć kobietę, która nie czuje się już dłużej kobietą? Znów zaczęła nosić swoje dawne ubrania. Oto ja: skrajność skrajności – Scarlett O’Connor. Tak jak jeszcze całkiem niedawno kryła się za workowatymi ubraniami, tak teraz nie potrafiła. Po tym co się stało nie znajdowała już żadnych pokładów wiary w siebie. Tamta noc zniszczyła je wszystkie. Czuła się ze sobą tak samo źle, jak po konfrontacji z Mike’em, ale potrzebowała poczuć, że wciąż była kobietą. Celowo tak dopasowała kreacje na ten koncert, by móc w ten sposób odrobinę się podbudować. Wygląd stanowił jej najsilniejszą broń i uznała, że czas znów uzbroić się w nią. Bo jak miała walczyć ze sobą i światem, skoro jej pewność siebie legła w gruzach? Musiała stworzyć jej pozory. Prezentowała nogi, pokreśliła swoje kształty, przybrała na usta uwodzicielski uśmiech i mogła stawiać światu czoła. Nikt nie musiał wiedzieć, że jej ciało było tylko powłoką nieadekwatną do stanu ducha, bo gdyby odzwierciedlało samopoczucie, to byłaby blada, płaska i wysuszona. Nie powinna o tym myśleć. Nie powinna teraz, kiedy stała obok Javiera, trzy metry od Toma. Nie powinna, gdy wokół miała tyle szczęścia i nadziei. Udawało jej się to przez ostatnie tygodnie, udawało jej się tego dnia  od samego ranka, więc dlaczego dołowała się tym właśnie teraz?  Odwykła od noszenia ekstrawaganckich ubrań. Od kilku miesięcy chowała się za luźnymi sukienkami i dużymi swetrami, ale to już jej nie pomagało. Odkąd tylko pozbierała się po odrzuceniu przez Mike’a, to właśnie wygląd i jej własne zasady stanowiły jej terczę obronną. Nauczyła się zachowywać tak, żeby czarować, uwodzić i flirtować, żeby odwracać uwagę od swoich lęków i niedoskonałości krótką spódniczką albo dekoltem. Lubiła tak się ubierać, ale teraz to było coś więcej. Potrzebowała wyzywającej Scarlett, żeby iść dalej. Pozbierała się po rozstaniu, porzuciła żal, odsunęła od siebie przeszłość. To wszystko przynosiło jej już tak ogromnego bólu i cierpienia. Wciąż przeżywała i kiedy zbyt długo roztrząsała niektóre sprawy, to odczuwała smutek, ale to przecież zupełnie normalne. Pogodziła się z tym wszystkim, pozwoliła przeszłości odejść, ale to nie rozwiązywało jej problemów. Nie myślała teraz o pustce, która wstąpiła na miejsce żalu i smutku. Myślała o tym, kim stała się w ciągu ostatnich tygodni, jak bardzo ją zniszczyły. A może to trwało już miesiące? Stała się skorupą. Jim sprawił, że stała się skorupą. Javier próbował to naprawić, ale jak widać nie była do tego zdolna. Zepsuła się. Nie umiała już. Straciła siebie. Straciła swoja pewność i niezależność, czyli wszystko o co tak kiedyś walczyła. Mike zabrał jej wnętrze. Ukradł ją jej samej. Zostawił tylko ciało. Zużył je i zostawił. Odebrał jej wszystko. A najgorsze było to, że nie miała pojęcia, jak to naprawić. Salwa braw i krzyków wyrwała ją z zamyślenia. Javier odszedł, nawet tego nie zauważyła. Westchnęła. Nie mogła myśleć o tym, co straciła, tylko o tym, jak wiele udało jej się zyskać. W ciągu tego dnia zdarzył się ogrom dobrego. Na tym musiała się skupić. To był priorytet, a wszystkie swoje niepewności musiała schować do kieszeni, to nie czas na nie. Adam zszedł ze sceny, a ona dołączyła do Javiera. Szli ramię w ramię, a Scarlett starała się zachować taka odległość, by go przypadkiem nie dotknąć. Machała do fanów i posyłała im całusy. Zajęli swoje stałe miejsce tuż przy brzegu sceny.
- Dajemy czadu, co? – zapytała uśmiechając się filuternie. Odpowiedział jej ogromny wrzask. Pokiwała głową z uznaniem. – Tak myślałam – odparła zadowolona. – Chyba nadszedł czas, żeby znów połączyć się z naszą główną zainteresowaną.
- Jeżeli okaże się, że Jess jest niezadowolona, to zwijamy manele i idziemy do domu? – zapytał publiczność, a oni znów zawrzeli. – Taki entuzjazm przekonałby każdego – uśmiechnął się od ucha do ucha, a za jego plecami na telebimie pojawiła się Jessica.
- Jestem bardzo zadowolona i bardzo mi się podoba – odparła uśmiechając się delikatnie.
- Kamień z serca! – Javier uśmiechnął się jeszcze szerzej, a dziewczynka odwzajemniła ten gest. – Zaraz będziemy odbierać telefony do ciebie. Jesteś ciekawa, co ludzie mają ci do przekazania?
- Bardzo. Jestem zachwycona każdym występem. To niesamowite, że słucham ulubionych piosenek prawie na żywo. Mam nadzieję, że za jakiś czas będę mogła iść na prawdziwy koncert.
- Osobiście tego dopilnuję, jak stanie się… - Scarlett zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu. - SamaWieszCo – wysyczała, a Jessica znów się uśmiechnęła i cały tłum za plecami blondynki rozgorzał owacjami.
- Och, skoro już mogę przemawiać, to chyba to zrobię. Z tej szpitalnej sali to wcale nie takie trudne. Koncert niebawem się skończy i chciałabym powiedzieć coś dla mnie ważnego – zatrzymała się na moment i spojrzała wprost w oko kamery. – Kiedy zginęli moi rodzice, myślałam, że nic dobrego już mnie nie spotka. Byłam bardzo smutna, a moje serce złamane. Później okazało się, że faktycznie jest chore i wtedy przekonałam się, że wcale nie jestem sama. Okazało się, że na świecie wciąż jest mnóstwo dobrych ludzi, skorych do pomocy. Są wśród nas także anioły i jednym z nich jest Scarlett. Zrobiła dla mnie tyle, jak jeszcze nigdy nikt. Dzięki niej i waszemu wsparciu dostanę szansę na zdrowie. Dzięki takim aniołom, jak ty spełniają się marzenia. Dzięki tobie może uda mi się wyzdrowieć. Być może dzięki tobie, kiedyś będę mogła też komuś pomóc. Jeżeli uda mi się przeżyć, to moje serce po części będzie biło dla ciebie już na zawsze. Wprawdzie na razie jest zepsute, ale z całego serca dziękuję każdemu, kto przyczynił się do tego, bym mogła żyć – głoś jej się łamał, ale zdołała jakoś skończyć swoją wypowiedź. Scarlett nie potrafiła powstrzymać łez, a kilkudziesięciotysięczna hala zamilkła. Jessica patrzyła w oko kamery, a jej twarz choć zmęczona, wyrażała zupełny spokój. Scarlett poprzysięgła sobie, że nie może pozwolić jej umrzeć. Nie teraz. Nie po tym cudzie, którego wspólnie dokonali.
- Skarbie – szepnęła, wzdychając ciężko. Cokolwiek chciałaby więcej powiedzieć i tak utonęłoby w kakofonii okrzyków i braw. Czekała, patrząc na telebim. Przez tą całą przed koncertową bieganinę, chyba nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo pokochała tą dziewczynkę. Z ciężkim sercem odwróciła się do publiczności. – Po tak pięknej przemowie czas na kilka miłych słów dla Jess. Poprosimy o połączenie z pierwszym widzem.

Kolejnych kilka minut wypełniło mnóstwo serdeczności. Scarlett poprosiła o zwiększenie liczby telefonów. Połączono się z pięcioma osobami. Konwersację zostawiła Javierowi, sama spoglądała na uszczęśliwioną twarz Jessici. Dla takiej chwili walczyła przez ostatnie miesiące. Dla tego uśmiechu byłaby gotowa przejść przez całą ta batalię raz jeszcze.
- Czas na ostatni telefon nim oddamy scenę kolejnej gwieździe. Prosimy o połączenie – słysząc zapowiedź, Scarlett uśmiechnęła się, wiedząc, że czujne oko kamery wychwytywało absolutnie wszystko.
- W zasadzie – z głośników popłynął niski, męski głos. Zachłysnęła się powietrzem. Poczuła, że słabnie. Poznała go od razu. Przeszył ją dreszcz. Zrobiło jej się gorąco, miała wrażenie, że jej ciało to lejąca masa. Jedynie siłą woli utrzymała się w pionie. Wbiła wzrok w głośnik, jakby dzięki temu mogła go zobaczyć. – To chciałbym powiedzieć tylko jedną rzecz.
- Prosimy – Javier zachęcał, nie mając pojęcia, kto dzwonił.
- Jestem wszędzie, gdzie spojrzysz – odparł spokojnie, cedząc dokładnie każde słowo. Poniosły się po hali. Roztrzaskały się w głowie Scarlett. Nie mogąc powstrzymać przypływu paniki, rozejrzała się po hali. Po tych słowach nastąpiła pauza i przerwano połączenie. Scarlett miała wrażenie, że zaraz zemdleje. Było jej raz zimno, a raz gorąco. Mike wrócił. W chwili, kiedy nie mogłaby się obronić. Spojrzała na dziesiątki tysięcy ludzi. Jestem wszędzie, gdzie spojrzysz. A jeżeli tu był? Jeżeli cały czas ją obserwował? Jeżeli groziło jej niebezpieczeństwo? Cała drżała. Musiała stamtąd uciec. Jak najszybciej. Musiała zniknąć mu z oczu, ale przecież nie mogła tak po prostu odejść. W arenie były tysiące ludzi, za sobą miała Jessicę. Siląc się na spokój, przywołała na twarz śliczny uśmiech i dołączyła do Javiera.
- Cóż za oryginalny przekaz! Dziękujemy – pomachała do Jessici. – To co? Kolejne show? – zagadnęła mając wielką nadzieje, że głos jej nie zdradził.
- Moi mili państwo przed wami Tokio Hotel! – wykrzyknął, hala rozgorzała, a Scarlett posyłając uśmiechy i machając do fanów, czmychnęła ze sceny. Dopiero tam, siadając w pierwszym wolnym miejscu, znów rozpadła się na milion kawałków. Miała problemy z oddychaniem. Było jej duszo. Dławiła się. Dusiła. Podbiegła do niej Liv, a za nią Javier. Patrzyła na siostrę błędnym wzrokiem, walcząc o oddech.
- Spokojnie – siostra złapała Scarlett za ramiona. – Spokojnie – powtórzyła stanowczo, patrząc jej w oczy. – Oddychaj – wydawała polecenia. – Wdech – spokojnie nabrała powietrza. – I wydech – wypuściła je. Powtarzała tą czynność dopóki Scarlett nie złapała tchu. – No już – przytuliła ją. – Wszystko słyszałam – odparła rytmicznie gładząc ją po plecach.
- Nie przyszło mi do głowy, że to on – w głosie Javiera wyraźnie dało się słyszeć poczucie winy. – Przepraszam Scarlett, nie wpadłem na to, że te słowa mogą być skierowane do ciebie – nie odpowiedziała, wciąż drżąc w ramionach siostry.
- Jesteś bezpieczna. Przy nas nie ma szans do ciebie dotrzeć.
- A jeśli on tu jest? – wyszeptała, rwącym głosem.
- Złożyłaś doniesienie na policji. Jeżeli zamierza podróżować pod swoim nazwiskiem to może być natychmiast złapany. Może zostać też rozpoznany. Nie sądzę, żeby fatygował się tu tylko po to, żeby przestraszyć cię telefonem.
- On nie da mi spokoju – wyszlochała.
- Złapiemy go – usłyszały za sobą głos Shie’a. Scarlett poczuła, jak spłynął na nią spokój, gdy padła bratu w objęcia.
- On mnie skrzywdzi.
- Nie. Jesteśmy tu wszyscy, nic ci się nie stanie. Jutro złożysz doniesienie tutejszej policji. Toby już organizuje obstawę after party. Zaraz będzie się tu roić od ochrony. Nie jest na tyle głupi, żeby ryzykować zdemaskowaniem. Liv ma rację. Na pewno chciał cię nastraszyć – powiedział spokojnie, pewnie trzymając siostrę w ramionach.  
- Ja wiedziałam, że on wróci, ale minęło tyle czasu, że straciłam czujność. – Już nie płakała. Nie drżała. Była spięta, a głos miała matowy. Jedynie w jej oczach można było dostrzec, jak bardzo się bała. – Musze stąd iść – zerwała z siebie wszelkie kabelki i ruszyła w kierunku garderoby. Rodzeństwo razem z nią. Javier nie odważył się pokazywać jej się na oczy. Miał wrażenie, że po tym wszystkim, co przeszła, oczekiwała od niego, że będzie wiedział. Przecież towarzyszył jej w całej tej potyczce z Jimem. Jak mógł nie zauważyć? Miał wrażenie, że właśnie mimowolnie zniszczył kolejną część wątłego porozumienia między nimi. A Kaulitz zataczał coraz węższe kręgi wokół Scarlett. Zauważył to jeszcze latem. Potem przy każdej okazji starał się być blisko, a ona tego nie zauważała. Traktowała go z sympatią i uprzejmością. Ceniła sobie poprawę relacji z Tomem, a przecież Javier nie mógł jej uświadomić, że jego zdaniem to coś więcej. Sam wykopałby sobie grób. Zakochanie w Scarlett to jednocześnie  jedna z najgorszych i najlepszych rzeczy, jakie mu się przytrafiły. Najłatwiej byłoby odejść i przełknąć porażkę, zwłaszcza po tym co zaszło miedzy nimi tamtej nocy. Jednak nie umiał zostawić jej samej i lubił Jessicę. Bardzo chciał jej pomóc i doprowadzić tą sprawę do końca. Chciał pomagać Scarlett na każdym kroku, ale ona była tak bardzo zamknięta w sobie, pomimo swojego ostrego języka i odważnego stylu bycia. Skrywała wiele tajemnic. Wciąż goiła się po swoich życiowych upadkach i dlatego bardzo starał się być cierpliwym, ale z każdym kolejnym dniem to stawało się coraz trudniejsze. Chciał mieć ją dla siebie i pokazać, że miłość nie rani, że można kochać bez dram i cierpienia. Jednak jej serce wciąż należało do innego, a teraz jeszcze była w niebezpieczeństwie. Miał coraz mniej czasu i żadnych pomysłów, jak naprawić sytuację. Klnąc pod nosem szybko oddalił się do swojej garderoby.

Umiejętność zatrzaskiwania w sobie wszelkich emocji u Scarlett czasem przerażała Liv. W jednej chwili dygotała ze strachu, a w następnej zacięła się i nie sposób było po niej poznać, co czuła albo myślała. Teraz poprawiała makijaż, a Simon układał jej włosy tak, by wyglądały jak w artystycznym nieładzie. Ktoś obcy nie zorientowałby się, że przed chwilą wróciła do swojego życiowego koszmaru. Shie krążył po garderobie, radząc się zwierzchnika, co powinni zrobić w tej sytuacji. Tak mocno ściskał słuchawkę, że zbielały mu kłykcie. Liv obiecała Georgowi, że zrobi mu ładne zdjęcia, ale nie mogła teraz zostawić Scarlett. Inni fotografowie muszą mu wystarczyć. Poprawki dobiegły końca, do pomieszczania weszła Gin razem z szefem ochrony. We czwórkę zaczęli omawiać sytuację, a Scarlett zachowywała się, jakby omawiali zapotrzebowanie na napoje, a nie kwestie bezpieczeństwa. Była spokojna, stanowcza i rzeczowa. Liv bardzo bała się o swoją siostrę.

Nie wyglądało na to, by ktokolwiek zorientował się, że coś poszło nie tak. Podwojono już i tak liczną ochronę. Nad samą Scarlett czuwał Shie, Max i Toby, a także dwóch innych ochroniarzy Mateo i Daniel. Mieli obstawić tyły sceny. Przed nią także pojawili się strażnicy.
Czuła się zupełnie rozbita i nie chciała występować. Obawiała się, że cały czas myśli będzie zaprzątało jej pytanie, czy Mike był gdzieś w tłumie? Odetchnęła. Przecież o to mu chodziło. Chciał, by cały czas myślała tylko o nim i o tym, co planował. Jeżeli chciał ja zastraszyć, to udało mu się. Pewnie będzie próbował dalej, póki nie znajdzie okazji, by stanąć z nią twarzą w twarz. A nie będzie to dla niego łatwe, chyba że znów zmienił twarz. Ta myśl przerażała ją równie mocno, jak on sam. Co jeśli Mike znów zmienił wygląd i wkradnie się w jej otoczenie? Nie musiał robić operacji. Był aktorem, znał mnóstwo sztuczek. Musiała ograniczyć kontakty z obcymi i nie wychodzić nigdzie samotnie. Wówczas nie mógł nic jej zrobić. Nie była bezbronna. Miała przy sobie ludzi, którzy dbali o nią i troszczyli się o jej bezpieczeństwo. Shie w mgnieniu oka zorganizował ochronę, choć nie był na służbie i w nie swoim okręgu. Liv nie odstępowała jej na krok, a pod drzwiami stało dwóch ochroniarzy. Musiała wierzyć, że nie postanowi jej zastrzelić gdzieś z tłumu. To nie byłoby w jego stylu. On pragnął, by straciła przez niego głowę. Chciał, by myślała o nim i bała się go. Znała go na tyle, by to wiedzieć. Ten telefon był początkiem. Zrobił pierwszy krok, a ona za żadne skarby nie pozwoli mu myśleć, że osiągnął cel. To go wkurzy. Być może zmusi do działania, a wtedy popełni błąd. Popełnił już nie jeden. W końcu powinie mu się noga. W końcu policja go znajdzie i już żadna operacja, ani zniknięcie nie pozwoli mu wrócić. Nie miała nadziei, że to jednorazowy incydent. Znała Mike przed laty. Nie znosił porażek i lubił mścić się. Biorąc pod uwagę to, co zrobił, by zbliżyć się do niej, jako inna osoba, mogło znaczyć tylko, że było z nim gorzej.
Bała się i jej wcześniejsze priorytety odsunęły się na bok. Nie czuła się już taka waleczna i bojowa, jak kilka godzin wcześniej. Bała się i miała wrażenie, że nie zdoła zaśpiewać Say something tak, jak chciała. Przebrała się po raz enty tego wieczoru. Ostatnia suknia była imponująca. Zakochała się w niej od pierwszej chwili, gdy ja zobaczyła. Kolorystyka jej garderoby na każde wyjście doskonale oddawała klimat występów, była dumna z tego, jak zbudowała ten wieczór. Wszystkie swoje występy. Teraz, kiedy czekał ją ostatni i zdawałoby się, że najmniej wymagający, okazało się, że w tym stanie ducha stanowi dla niej górę lodową, na którą musiała się wspiąć. Przekaz tego utworu był niesamowity. Stanowił znak zapytania dla jej własnych uczuć. Po tym wszystkim, co powiedziała poprzez wcześniejsze utwory, ten mówił chyba najwięcej. Fragment, który miała zaśpiewać okazał się kwintesencją jej uczuć. Zupełnie, jakby powstał przed pięcioma minutami i miał oddać natężenie emocjonalne całej tej sytuacji.
Wsunęła na stopy klasyczne czółenka od Louboutin’a i opuściła ciężki materiał sukni. Była czarna, co nietrudno przewidzieć. Przyjrzała się sobie. Choć we wcześniejszych strojach czuła się dobrze, to właśnie ten idealnie oddawał jej charakter i samopoczucie. Wyglądała troszkę tak, jakby kilka razy owinęła się materiałem, umarszczyła go na piersi i pod spodem podpięła szerokim pasem, by nie opadł. Ten pas składał się z sześciu skórzanych pasków z czarnymi sprzączkami. Zamiast ramiączek miał takie same pojedyncze paski. Całość układała się miękkimi falami i rozchodziła w kształcie litery A do samego dołu. Była na tyle długa, że nie widać było nawet butów, bez żadnych wykwintnych ozdób, ani rozcięć. Paski nadawały jej nieco drapieżny charakter i to wystarczyło. Skromna, piękna i charakterystyczna. Na szyi miała ogromny szafir, który dostała od mamy na ostatnie urodziny. Żałowała, że nie mogła spędzić w tej kreacji całego wieczoru, bo była perfekcyjna. Może właśnie ta sukienka pomoże jej wykrzesać z siebie pewność i odwagę, by stanąć na scenie i zaśpiewać bez zająknięcia? Większość wieczory była szczęśliwa. Roznosiła ją energia i czuła pełną moc do działania. A teraz nie pragnęła niczego innego, jak to by wreszcie się skończył. Chciała znaleźć się w swoim łóżku i zakopać się w kołdrze. Sama.

Thrity Seconds to Mars zeszło ze sceny, kiedy Scarlett przygotowywała się do występu. Ustalali z Ian’em i Chadem ostatnie szczegóły, a technicy podpinali ich do odsłuchu. Widząc Shie’a i Toby’ego czuła się nieco spokojniejsza, ale świadomość, że Mike wrócił i ośmielił się zagrozić jej przy tysiącach fanów w hali i setek tysięcy przed telewizorami, nie mieściła jej się w głowie. Zawsze lubił robić wrażenie. Bardzo starała się odsunąć myśli o nim, ale to wcale nie było łatwe. Mogła udawać, że jej to nie ruszało i przybierać kamienną maskę, ale wewnątrz cała truchlała. Jared posłał jej promienny uśmiech, a ona jemu całusa. Tak właśnie Scarlett O’Connor radziła sobie ze światem. Słodka i urocza. Wytrwanie nie okazało się łatwiejsze, kiedy z korytarza wyłonili się Bill i Tom. Wiedziała, że nie zdąży czmychnąć na scenę, a za wszelką cenę nie mogła dać po sobie poznać, że coś było nie tak. Choć Bill miał zaskakująco dobre oko do jej nastrojów.
- Aleś ty dziś piękna. Jak to możliwe, że za każdym razem wyglądasz lepiej, a teraz to już przeszłaś samą siebie – odparł z chochlikowatym uśmiechem. Ujął jej dłoń i ostentacyjnie tuż przed swoim bratem okręcił Scarlett w koło. Javier wyszedł na scenę, żeby zapowiedzieć występ, więc zaraz mogła uciec. Do paszczy lwa. Przez moment spojrzała na Toma, który przypatrywał jej się bardzo intensywnie. To co zobaczyła w jego oczach bardzo mocno ją zastanowiło. Bo jak to możliwe, że po tym wszystkim patrzył na nią z takim upodobaniem, a nawet – bała się użyć tego słowa nawet w myślach – z zachwytem?
- Dziękuję – odparła słodko. – Też podoba mi się tak sukienka. Jest obłędnie piękna.
- Nie tylko sukienka jest obłędnie piękna – dodał Tom, co wprawiło ją w tak wielkie osłupienie, że aż zaniemówiła. Nie zdążyła ukryć swoich emocji, które on bezbłędnie odczytał. Uśmiechnął się w taki sposób, że jej serce stopniało i na ułamek chwili zdołała zapomnieć o Mike’u. – To, że nie jesteśmy razem, nie oznacza, że przestałem uważać cię za piękną, Scarlett – jego głos był taki… pełen przekonania, a jego głęboka barwa podziałała na nią tak, jak zawsze odkąd usłyszała go po raz pierwszy. – Wręcz przeciwnie – kontynuował. – Uważam, że ze stajesz się coraz piękniejsza.
- Matko kochana, nie rób mi tego – odparła lekko, starając się zażartować, kiedy już pozbierała się i odzyskała mowę. Obawiała się, że zajęło jej to o kilka sekund za długo. – Po takich komplementach cała się rozpływam. Kto za mnie wystąpi? – przywołała na twarz filuterny uśmiech.
- Jestem w niebie – westchnął Bill. – Stoicie obok siebie i nie skaczecie sobie do gardeł. Gdybym się modlił, to moje modlitwy właśnie zostałyby wysłuchane – założył ręce w akcje dziękczynnym, a Scarlett i Tom jedynie wymienili uśmiechy. Żadne z nich nie wiedziało, co na ten temat odpowiedzieć. – A tak nawiasem mówiąc, co znaczył ten ostatni telefon? – Bill wbił w nią uważne spojrzenie. Już miała podać mu jakąś zręczną odpowiedź, gdy Ian przywołał ją na występ. Uśmiechnęła się na odchodne, czując niewymierna ulgę. Nie lubiła kłamać.
- Coś jest nie tak – odparł Tom. – Widziałem jej minę, kiedy usłyszała tego kolesia.
- Dowiemy się później, a teraz musimy zobaczyć występ. Nikomu nie pozwoliła posłuchać tej piosenki. Jestem piekielnie ciekawy, co wymyślili – ponaglił go Bill.


Ian zaczął grać, a ona ustawiła się na swoim miejscu. Na razie nikt jej jeszcze nie dostrzegł. Chłopcy bardzo mocno się denerwowali. Dotąd byli nieznanym zespołem. Duet z nią mógł wciągnąć ich na szczyty list. To ich pierwszy występ przed tak wielką publicznością i bardzo chciała, by im się udało, bo byli po prostu niezwykli; wrażliwi i utalentowani. Ten wieczór potwierdzi, czy Say something osiągnie komercyjny sukces, jednak Scarlett była niemal pewna, że tak będzie. Ta piosenka była zbyt piękna, by jej nie docenić.
Jednak ona sama nie mogła być pewna, czy nie polegnie. Nie mogła być pewna swoich emocji, a przez to także i głosu. W tej chwili czuła się poruszona tym, co przed momentem stało się między nią, a Tomem. To, jak mówił i patrzył na nią, przeniosło ją do chwil, kiedy jej życie było jeszcze dobre. Drżała i obawiała się, że kamery uchwycą to, co się z nią działo.

Say something. I’m giving up on you.

Powoli ruszyła z miejsca, by jak najszybciej znaleźć się przy fortepianie i chwycić się go. Ian śpiewał, drżał mu głos i słowa, które słyszała już tyle razy nabrały dla niej innego brzmienia. Idąc włączyła się w wokal. Nie zafałszowała, niemal idealnie trafiła w dźwięk. Szła powoli, a snop światła oświetlał ją coraz mocniej. Na scenie panował mrok. Rozjaśniały ją jedynie żarówki umieszczone wzdłuż brzegów i reflektory skierowane na Scarlett i Iana. Makisimum w minimum.

And I am feeling so small. It was over my head. I know nothing at all.

Ona także nic nie wiedziała. Postanowienia, które jeszcze kilka godzin wcześniej wydawały się klarowne i odpowiednie. Teraz zupełnie rozmyły się pod wpływem uśmiechu, którym uraczył ją Tom. Jej wola miała kolor jego oczu i brzmiała barwą jego głosu. Dlaczego była tak bardzo od niego zależna? Dlaczego wystarczyło jego słowo, by jej serce przypominało sobie, jak bardzo go kochało? Nie przyznać się do tego, jak silna wciąż była jej miłość do Toma. Nie mogła powiedzieć tego na głos, bo zburzyłaby wszystko, co sobie ostatnio zbudowała. Choć czy Mike nie zrobił tego za nią, gdy wypowiedział te cztery, zdawałoby się nic nieznaczące słowa? Czy nie zburzył właśnie gruzów jej wiary w jutro? Czy nie zdeptał jej nadziei, że kiedyś wszystko znów się ułoży? Czy wszystko, co stworzyła przez ostatnie tygodnie właśnie nie rozpadło się w proch? Miał, co chciał. Zawładnął nią. Nie mógł tego zrobić fizycznie, więc zabrał się za jej psychikę. A Scarlett już nie wiedziała, jak powinna się bronić. Odebrał jej wszystko. Skalał nawet ten piękny dzień. Nie panowała już nad niczym. Nie miała siebie i swoich zasad, za którymi mogłaby się schować. Nie było muru. Stała na środku sceny ogromnej przed tysiącami ludzi, z których każdy mógł być nim. Była bezbronna. W tej właśnie chwili zapragnęła, by Tom spełnił swoją obietnicę. By ona mogła wypełnić własną. Tak, to nie był Javier. Tak, to od zawsze był Tom. Tylko Tom. A teraz on nie należał już do jej życia. Miał własne, dalekie od niej. I czuła się bardzo, bardzo samotna.

 I will swallow my pride. 
You're the one that I love.


Tom jak zaczarowany wpatrywał się w ekran. Żałował, że nie mógł stać obok patrząc wprost na nią. Żałował, że nie mógł podejść i powiedzieć jej, że nie pozwoli na to, by z niego zrezygnowała. Jej twarz wyrażała tak bezbrzeżny smutek, że zaczął zastanawiać się, czy to na pewno tylko emocje związane z piosenką. Jej głos… Tom miał wrażenie, że to w jaki sposób śpiewała wyrażało jej niemą prośbę, by nie pozwolił jej odejść. Czy to było możliwe po takim czasie? Czy możliwym było, że ona czuła dokładnie to samo, co on? Zaniepokoił się. Po jej policzkach potoczyło się kilka samotnych łez, gdy z tak wielką wiarą powtarzała refren. I wtedy coś sobie przypomniał.

Zastanawiała się przez moment, lokując spojrzenie w nieuchwytnym punkcie. Dopiero po chwili, gdy zebrała się w sobie, westchnęła i poprosiła, patrząc mu prosto w oczy:
- Obiecaj mi, że jeśli kiedykolwiek zechcesz odejść, odwrócisz się, nim znikniesz.
- Obiecuję. – Machinalnie wypowiedział te słowa, jakby poza świadomością, zahipnotyzowany spojrzeniem jej niebieskich oczu. Nie pojmował do końca sensu prośby brunetki. Nie rozumiał, dlaczego w chwili, w której się pogodzili, napominała o jakimkolwiek rozstaniu. Ścisnęło go w żołądku. Przecież oni nie rozstaną się nigdy. Nigdy na zawsze. Przejął go wyraz jej spojrzenia. Coś przyszło mu do głowy. Zastanawiał się przez moment, jakby dobierając słowa, po czym pewnie rzekł;
- Gdybyś mogła dokonać wyboru, między spełnieniem marzeń, wystawnym życiem i karierą, a czymś zupełnie odwrotnym? Życiem z dala od blasku fleszy, sławy, całego tego showbiznesowego huku, ale za to pełnym spokoju, stabilizacji i miłości. W małym domku z ogródkiem i Burkiem w zagrodzie, co byś wybrała? – zaskoczył ją, zauważył to. Doskonale wiedziała, że nijak chodziło o życie w domku z ogródkiem albo karierę muzyczną. Tu chodziło o niego. Usiadła, po czym wstała z łóżka. Powoli podeszła do drzwi, a on miał wrażenie, że to właśnie jej odpowiedź, że nie umiała powiedzieć mu, że muzyka była dla niej najważniejsza. Zatrzymawszy się przy nich, odwróciła się do niego i przeczesawszy rozwichrzone włosy palcami, spojrzała mu prosto w oczy.
- Wybrałabym ciebie – wyszeptała, nie będąc pewną, czy dosłyszał jej słowa, i wyszła z pokoju. Nie widziała, że na twarzy Toma pojawił się delikatny uśmiech.[ii]

Nieobecnym wzrokiem patrzyła, gdzieś w dal, a w jej niebieskich oczach lśniły łzy. Powoli szła w kierunku środka sceny. Głos jej drżał i było w tym wszystkim tak wiele prawdy. Każdy jej występ był niesamowity. Każdym przekazywała coś światu. Jednak teraz… Tom czuł, że kryło się za tym coś więcej. Nie była już tak pewna siebie i energiczna, jak na początku. Wyglądała, jakby zaraz miała rozpaść się na kawałki. Ktoś obcy mógł pomyśleć, że to ta piosenka, że tak ją przezywa, że chce wzruszyć i sama się wzrusza. Ostatnie słowa wypowiedziała, jakby z błaganiem i to sprawiło, że jego świat wywrócił się do góry nogami.
Spełniła swoją obietnicę. Ta świadomość poraziła go. Scarlett przecież dotrzymała słowa. Oskarżył ją o zdradę. Uciekł, zostawił ją. Nie dotrzymał słowa. Odszedł, nie odwracając się, nawet dwa razy. A ona wybrała jego. Przełknęła swoją dumę i pojechała za nim do Loitsche. Przyszła do niego, nawet wtedy, gdy zobaczyła go z Leną. Upokorzył ją, bardziej ceniąc sobie dziewczynę, która go zdradziła, a Scarlett i tak została. Chciała prawdy. Chciała wszystko wyjaśnić, a on był tak zaślepiony, tak bardzo chciał usprawiedliwić siebie, że nie dostrzegał oczywistej prawdy. Scarlett wybrała jego, a on odszedł nie racząc jej jednym spojrzeniem. Zemdliło go, zebrało mu się na wymioty i gdyby nie to, że była tak absolutnie piękna i krucha na tej scenie, pewnie by zwymiotował. Poczuł w ustach gorycz. To sam jego wyboru. Jak to możliwe, że tą najbardziej oczywistą prawdę uświadomił sobie dopiero po tylu latach? Podjął decyzję. Musiał porozmawiać z nią najszybciej, jak się da. Musiał błagać ją o wybaczenie. Nie widział innej możliwości. Zdawał sobie sprawę, że nie był bez winy, a teraz jakby spadły mu klapki z oczu i ujrzał, jak bardzo przyczynił się do tego, że się rozstali. Był winny tego, że stracił życie na całe trzy lata. Nikt inny. Scarlett z melancholijnym uśmiechem uściskała Iana Axel’a. przedstawiła go publiczności i poinformowała, że już następnego dnia można będzie kupić ich wspólnego singla. Zachęcała do kupna płyty, która miała ukazać się już niebawem i zapewniła, że Great Big World na pewno będą koncertować w Niemczech. Patrzyłby na nią dalej, gdyby nie to, że koncert dobiegł końca, a przynajmniej takie mieli stworzyć wrażenie. Bill ponaglił go. Tom porwał swoją czapkę i wyszedł z garderoby. Czuł się zaniepokojony jej zachowaniem. Miał wrażenie, że coś było nie tak i musiał, jak najszybciej znaleźć się jak najbliżej Scarlett.
Kiedy weszli na scenę, ona rozmawiała z Jessicą. Fontaine nie odstępował jej na krok. Miał niezbyt tęgą minę. Jessica dziękowała każdemu artyście, mówiła, które piosenki są jej ulubionymi i o tym, jak bardzo cieszyła się, że mogła ich widzieć prawie na żywo, a z kolei ci pozdrawiali ją i przesyłali najlepsze życzenia. Tom musiał przyznać, że Scarlett dokonała czegoś niesamowitego. Wszyscy goście stanęli murem wzdłuż sceny uniemożliwiając dojrzenie tego, co działo się za nimi, czyli instalacji instrumentów Dirty Mouses. To kolejna rzecz, za którą podziwiał Scarlett. Nie dość, że udało jej się nakłonić do pomocy wielu topowych artystów, którzy w dodatku byli ulubieńcami Jessici, to jeszcze w zupełnej tajemnicy przemyciła chłopaków Dirty Mouses, by zrobić jej niespodziankę.
- Niestety wszystko, co dobre kiedyś się kończy – odparła, smętnie wzruszając ramionami. – Dziękuję, że byliście dziś z nami – skłoniła się, bijąc brawo dla publiczności, która wybuchła owacjami. – Wielkie słowa podziękowania dla tych wspaniałych artystów, którzy z dobrego serca byli tu dziś z nami! – wskazała na gwiazdy stojące na scenie, a fani zawrzeli bardziej. – Moi mili państwo Linkin Park, Thrity Seconds to Mars, James Arthur, Ed Sheeran, Little Mix, One Republic, The Pretty Reckless, Adam Lambert i Tokio Hotel! Wielkie brawa! – rozległy się głośne owacje, a publiczność zaczęła skandować imię Scarlett, jak się okazało za przykładem Toma, Billa i Adama. Reszta gwiazd poszła w ich ślady. Blondynka ukłoniła się nisko w każdą stronę. – Dziękuję – uśmiechnęła się. Minęła długa chwila, nim hala ucichła. – To był wspaniały wieczór, ale niestety to już koniec – w tej właśnie chwili za plecami muzycznych gości, rozbrzmiały pierwsze dźwięki gitary. Ben Huntsman wokalista Dirty Mouses zaintonował pierwsze słowa This is not over ich ostatniego przeboju. Hala rozgorzała wrzaskiem, a Scarlett tylko spoglądała na Jessicę. Jej mina wskazywała na to, że niespodzianka udała się idealnie. Zmarszczyła brwi, jakby nie była pewna, czy to fragment nagrania, czy występ na żywo. Ben wyłonił się spomiędzy innych artystów, którzy powoli rozchodzili się na boki.
- To w żadnym wypadku nie jest jeszcze koniec! – Ben dołączył do Scarlett. za jego plecami słychać było perkusję i gitarę elektryczną grające intro.
- Moi mili państwo – odparła z szerokim uśmiechem. – Skarbie – popatrzyła w kamerę, tak by Jessica wiedziała, że mówiła do niej. – Alex Whitworth, Harry Whitworth, Jack Reeve, Theo Kershaw i Ben Huntsman! Dirty Mouses! – ciche brzdąkanie gitary przerodziło się ostre brzmienie, a z cienia wyłonili się pozostali członkowie zespołu. Hala oszalała. Jessica wyglądała, jakby właśnie trafiła do nieba. – To wszystko specjalnie dla ciebie, Jess – posłała jej buziaka, a ekran zaciemnił się, co oznaczało, że przerwano połączenie. Powoli skierowała się do zejścia ze sceny, oddając ją chłopakom. Po drodze przybiła piątkę z Jackowi, jednemu z gitarzystów. Za kulisami czekali na nią bliźniacy, Shie i ochrona. Czuła się, jak otumaniona. Wszystkie emocje, zarówno dobre jak i te złe, rozsadzały ja od środka. Jednak udało się. W tej samej chwili dopadła do niej Gin, oznajmiając, że anonimowy darczyńca przekazał Jessice brakującą sumę. Mieli więcej, niż było potrzeba. Informacja została przekazana dalej i prawdopodobnie z samego rana Jessica zostanie zgłoszona do operacji. Pozostało im czekać na serce. Jej dziewczynka dostanie szansę na życie. Nawet nie wiedziała, jak dobrnęła do końca koncertu. Pamiętała tylko, jak zapraszała wszystkich artystów na After Party. Javier nie odstępował jej na krok, zarzekając się, że drugi raz nie pozwoli sobie na zaniedbanie. Była zbyt zmęczona, by mu tego zakazać. Krążyła między gośćmi, gawędząc z nimi i popijając szampana. Bez alkoholu nie byłaby w stanie uśmiechać się i prowadzić beztroskich rozmów. Rainie i Candy przyjechały na chwilę na przyjęcie, żeby dziewczynka mogła osobiście poznać swoich ulubieńców. Bill, niczym dumny tatuś, przedstawił ją każdemu. Rainie w tym czasie rozmawiała ze Scarlett. Jessica zasnęła, w czasie koncertu nie działo się nic złego. Istniało zagrożenie, że silne emocje związane z całym tym wydarzeniem sprawią, że Jessica poczuje się gorzej, ale mieli szczęście, skoro jej serce poradziło sobie z tym wszystkim. Przeżyła chwile radości. To powinno jej tylko pomóc. Scarlett uzgodniła z lekarzem, że jeżeli podczas koncertu jej stan się nie pogorszy, to zezwoli na spotkanie Jessici z chłopakami z Dirty Mouses. Wszystko zapowiadało się na to, że Jessica spełni jedno ze swoich największych marzeń. Na krótką chwilę Scarlett poczuła się zadowolona.
Później, kiedy sięgała po drugi kieliszek szampana, poczuła, że ktoś stał za nią. Powoli odwróciła się i z trudem powstrzymała się przed westchnieniem ulgi. To nie Javier. Ani Tom. To tylko Jared. Facet, w którym jako nastolatka kochała się prawie tak samo mocno, jak w Tomie. I kto by pomyślał, że stanie się jej przyjacielem z branży?
- Jak się czujesz? – zapytał, zamawiając szkocką.
- Udało się – odparła z delikatnym uśmiechem. – Jeszcze tydzień temu nie wyobrażałam sobie tej chwili. A Tobie się podobało? Shannon przed chwilą stwierdził, że mógłby tak co tydzień – cmoknęła teatralnie. – Twój brat jest wielkim pochlebcą.
- Jesteśmy uroczy z natury. Leto już tak mają.
- Zapamiętam to sobie. Poznałeś Candy? – zagadnęła.
- Oby więcej takich fanek – przyznał, śmiejąc się serdecznie.
- Bardzo zaprzyjaźniła się z Jessicą. Spędza u niej każdą wolną chwilę. Myślę, że te dziewczyńskie ploty to jedna z lepszych kuracji, jaką Jess mogłaby mieć. Martwię się, że Candy w każdej chwili może stracić przyjaciółkę. Jesteśmy już tak blisko celu. Myślałam, że to mnie uspokoi, ale boję się bardziej.
- Twoja wiara jest tak wielka, że nie może być inaczej, niż dobrze. Zrobiłaś wielką rzecz, Scarlett – odparł z uznaniem. – Zgromadziłaś tutaj tylu ludzi, którzy pewnie nie wiedzieli, jak mogliby dobrze wykorzystać swoją sławę. Dajesz przykład. Pokazujesz, że sukces i sława to coś więcej, niż portale plotkarskie i pozowanie do zdjęć. Wśród nas powinno być więcej takich osób jak ty. Większość z nas stara się pomagać, ale ty maksymalnie wykrystalizowałaś swój cel. Wiesz, czego chcesz i idziesz po to – pokiwała głową w zamyśleniu i uśmiechnęła się z wdzięcznością. Po chwili dołączył do nich Cherster Bennington i Taylor Momsen. Nie wiedzieć kiedy Scarlett osuszyła czwarty kieliszek szampana. Przeprosiła gości i skierowała się na taras, by zaczerpnąć powietrza. Mijała właśnie Toma gawędzącego z Alexem i Jackiem na temat jakiegoś modelu Gibsona, gdy rozdzwonił się jej telefon i usłyszała trzy słowa, które sprawiły, że jej wątła wiara załamała się: Jessica miała zapaść. Miała wrażenie, że świat wokół niej zawirował. Nogi same się pod nią ugięły i gdyby nie to, że Alex stał tak blisko i ją podtrzymał, to upadłaby. Tom natychmiast zareagował i objął ją ramieniem, podtrzymując w talii.
- Co się stało? Źle się czujesz? – nerwowo pokręciła głową.
- Ja musze jechać. Jessica – zająknęła się, z trudem powstrzymując drżenie głosu. – Jessica miała zapaść – popatrzyła na niego błędnym wzrokiem. Była przerażona. Wyrwała się z jego objęć i gorączkowo rozejrzała się po sali bankietowej. – Gdzie Toby? Gdzie Mój samochód? Muszę do niej jechać! – ruszyła na korytarz, a Tom za nią.
- Zaczekaj – chwycił ją za rękę i zmusił, by się zatrzymała. Popatrzyła na niego z mieszaniną irytacji i niepewności.  – Pojadę z tobą, zawiozę cię. Chcesz? – nie siląc się na odpowiedź, prawie biegiem, na tyle na ile pozwalały jej wysokie obcasy, ruszyła do wyjścia. Tom bez trudu dorównał jej kroku. – Chodźmy do tylnego wyjścia. Na głównym placu roi się od dziennikarzy.
- Dobrze – szepnęła gorączko. – Tylko szybko. Proszę cię, szybko.
- Na szczęście przed chwilą skończyły mi się papierosy i musiałem po nie iść do samochodu, a potem nie chciało mi się zanosić kluczyków do garderoby. To się nazywa wyczucie – starał się zachować lekki ton, ale miał wrażenie, że Scarlett go nie słuchała. Myślami była już w szpitalu. Kiedy wyszli na dwór buchnęło na nich chłodne wieczorne powietrze, a ona miała na sobie tylko sukienkę. Zadrżała z zimna, ale nie zwróciła na to uwagi. Kierując się do auta, zdjął swój sweter i nałożył go Scarlett na ramiona. Popatrzyła na niego zaskoczona, jakby nie pamiętała o jego obecności.
- Dzięki. Który to twój?
- Audi Billa – wskazał na białe auto stojące kilkanaście metrów dalej. Scarlett przyspieszyła. Potknęła się o nierówność na chodniku i zaklęła pod nosem i to ostatnie, co powiedziała dopóki nie dojechali do szpitala.


Widzę Cię teraz tu, przez zimną szybę. Żeby choć jeden dotyk, jeden szept. Biją o taflę dłonie.
Jak mam przejść?

Wparowała do środka jak burza. Personel znał ją tam, ale Tom dostrzegł zdziwienie niektórych, gdy zobaczyli jego. Czuł już pierwsze strony, ale to nie miała żadnego znaczenia. Był ze Scarlett. Mógł jej pomóc i choć rozmowa z nią znów odbiegła w czasie, to czuł się spokojniejszy. Dzięki takim sytuacjom przekona ją, że mogła na nim polegać. Małymi krokami zdobędzie znów jej zaufanie, ale tym też nie przejmował się tak mocno, bo dotarli na intensywną opiekę. Scarlett weszła do przedsionka sali dziewczynki, by porozmawiać z lekarzem, a on przez szybę zobaczył nieprzytomną albo śpiącą Jessicę. Wprawdzie był u niej tylko kilka razy, ale bardzo ją polubił. Była jedną z tych osób, których nie dało się nie polubić. A teraz leżała podpięta pod całą tą aparaturę, balansując między życiem a śmiercią. Nie wyobrażał sobie, co stałoby się ze Scarlett, gdyby Jessica umarła. Patrzył jak z trudem powstrzymuje łzy, jak ciężko opierała się o ścianę, jak płytko oddychała. W jego swetrze sięgającym jej prawie do kolan wyglądała tak bardzo żałośnie. Słuchała lekarza i patrzyła na niego, jak na Boga, który mógł darować lub odebrać życie małej. Tom cofnął się do przeciwległej ściany i przysiadł na krześle. Postanowił powiadomić Billa, by wytłumaczyć ich nagłe zniknięcie. Minął kwadrans, a potem następny. Co kilka minut zerkał przez szybę, by zobaczyć co się działo. Scarlett siedziała przy Jessice, trzymając ją za rękę. W końcu drzwi się otworzyły u wyłoniła się z nich, ciskając ochraniaczami do kosza.
Jej obcasy stuknęły o posadzkę, gdy podeszła do ściany i oparła się o nią. Oddychała bardzo powoli, jakby przychodziło jej to z trudem. Nie patrzyła na niego. Stała tak chwilę. Tom nie odzywał się i nie patrzył na nią, bo chciał żeby sama pozbierała się do kupy. Jej milczenie przeciągało się, a on coraz bardziej się niepokoił.
- To się dzieje, Tom – odezwała się w końciu – Równia pochyła. Weszła w ostatnią fazę – podniósł się i podszedł o krok, ale zaraz się zatrzymał. Nie wiedział, czy mógł. Ona także tego nie wiedziała. Czuła, że zaraz znów się rozpadnie, jeżeli coś się nie zdarzy. Zdarzyło się zbyt wiele, jak na jeden dzień. Czy to mało, że musiała zmagać się z powrotem Mike’a? Czy to mało, że Tom teraz był tutaj z nią, a ona nie mogła tak po prostu paść w jego ramiona? Czy to mało, że Javier na każdym kroku przypominał jej, że kocha ją, a ona jego nie? Czy to mało, że Jessica walczyła o każdy dzień? Nie mogła tak pozostać? Musiało jej się pogorszyć? Musiała stanąć o krok bliżej śmierci, gdy oni byli o krok bliżej znalezienia serca dla niej? Odwróciła głowę, napotkała zmartwione spojrzenie Toma. On, cały on to było więcej, niż mogła znieść. Nie potrafiła już dłużej hamować łez. Nie potrafiła już dłużej sobie radzić. Życie ją przerosło. Ze zdławionym jękiem osunęła się po ścianie. Szlochała, kuląc się w sobie. Nie chciała jego współczucia, ani litości. Nie chciała, by widział jej łzy, ale nie umiała ich zatrzymać. Przycisnęła dłonie do twarzy, kryjąc się za nimi, gdy poczuła jego dłonie na swoich ramionach. Podniósł ją i zamknął w swoich bezpiecznych ramionach. Przycisnęła policzek do jego serca. Słyszała jak szybko biło. Przytulił ją mocno. Dokładnie tak, jak robił to zawsze, gdy się bała albo smuciła. W całej beznadziei tej sytuacji przytłoczyła ją jedna myśl. Jedna ogromna, zajmująca myśl: czuła się na swoim miejscu. W ramionach Toma czuła się dokładnie na swoim miejscu. Mimowolnie rozszlochała się jeszcze bardziej. Czy mogło być jeszcze trudniej? Czy mogło stać się coś, co pognębi ją bardziej, niż widmo śmierci, widomo Mike’a i widmo swojej jedynej,utraconej miłości?

Miałaś nie płakać, miałaś być twarda – co z Tobą jest? 
Miałaś nie tęsknić, miałaś już nie śnić – zapomnieć mnie.

Miałaś nie płakać, świat poukładać – żeby miał sens.

- Jestem przy tobie – szepnął, a jej piąstki zacisnęły się na materiale jego koszulki. Szlochała, starając się uspokoić, ale im bardziej próbowała, tym gorzej jej szło. Tom czekał. Mógłby tak stać i do końca życia, gdyby tylko nie ruszała się z jego objęć. Nie wiedział, czy płakała przez pogorszenie stanu Jessici, czy może nad nimi. Nie wiedział, jak daleko mógł się posunąć, by jej pomóc. Delikatnie pogładził jej plecy. Dotknął policzkiem czubka jej głowy. Pachniała landrynkami. Miał ochotę krzyczeć. Miał ją, a jednocześnie była zupełnie nie jego. Była tuż obok i zupełnie daleko. Zadrżała w jego ramionach. Oddychała ciężko. Cały czas mocno ściskała poły jego koszulki. Chciał, by go potrzebowała. By znów stał się pierwszym, do którego zwróci się ze wszystkim.
- Mam wrażenie, że ktoś właśnie włączył sekundnik – odparła cicho, ochrypłym głosem. Puściła go i odsunęła się, a on niechętnie pozwolił jej na to. Miała przekrwione oczy i spuchniętą twarz, ale dla niego i tak była najpiękniejsza. Tak bardzo chciał sprawić, że jej oczy już nigdy nie będą wylewały łez smutku. Przyczynił się do zbyt wielu. – Przepraszam – odkaszlnęła. – Emocje wzięły nade mną górę – poprawiła sweter, który zsunął się z jej ramienia. – Lekarz mówi, że to kwestia kilku tygodni. Nici ze spotkania z chłopkami. Candy też nie będzie mogła jej zbyt często odwiedzać. Nie mam już nad niczym władzy – szepnęła z żalem, a łzy znów napłynęły jej do oczy. Odetchnęła głęboko. – Kiedy zbierałam pieniądze, czułam, że pomagam. Teraz mogę już tylko czekać. A najgorsze jest to, że takie zapaści mogą się powtarzać i jeżeli nadejdzie o jedna za dużo, to Jessica już nie wróci.
- Ona przetrwa – powiedział spoglądając jej prosto w oczy. – Wie, że ma dla kogo. Przetrwa, bo ty na to liczysz. Przetrwa, bo jest silna, a ty nie pozwolisz jej zrezygnować – położył dłonie na ramionach Scarlett i jeszcze raz przygarnął ją do siebie. On też nie pozwoli jej zrezygnować. Tym razem już nie płakała. Wtuliła się w niego tak, jak zwykła to robić, jakby czas się zatrzymał, jakby wszystkie złe słowa nie padły, jakby łzy nie popłynęły, a serca nie zostały złamane.







[i] Fragment postu nr 62
[ii] Fragment postu nr 22. 
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo