19 czerwca 2014

103. To nie czas na to, żeby się cofać.

Rzadko ostatnio dedykuję, ale tym razem mam taką potrzebę.
Ten post jest dla wszystkich dobrych duszek, które mnie wspierają.
Nie zawsze jest łatwo, dlatego przesyłam podziękowania i ukłony tym,
którym chce się być przy mnie i wspomagać mnie dobrym słowem.
***

37. miesiąc od rozstania; 2. listopada 2014, Berlin

Przymknęła powieki, dając chwilę wytchnienia zmęczonym oczom. Kilka sekund później otworzyła je znów, by dalej wpatrywać się w swoje lustrzane odbicie. Lśniące blond loki upięte z tyłu, prawie w pełni odsłaniały jej buzię, z wyjątkiem kilku niesfornych kosmyków, które frywolnie opadały na jej czoło i policzki. Turkusowo błękitne tęczówki okolone kotarą gęstych rzęs, podkreślał cień o podobnej barwie, a pełne wargi czerwona szminka. Gdy poprawiała się na krzesełku, materiał jasnego, atłasowego szlafroczka zsunął się z jej uda, ukazując zgrabną nogę okrytą białymi pończochami. Szczelniej otuliła się materiałem, wzdychając ciężko. W tafli lustra, odbijała się sukienka wisząca na drzwiach szafy tuż za jej plecami. Biała, skromna, wykonana z najlepszej francuskiej koronki, a koronka ta zdobiona była najprawdziwszymi diamentami. Warta miliony. Prezent ślubny od narzeczonego. Z każdą kolejną sekundą, podczas której wpatrywała się w nią, odczuwała coraz większą ochotę na to, by podejść i rozerwać ją na drobne kawałki. Czuła jakąś dziwną niechęć do tego zwitku tkanin, które kojarzyły jej się z tym, co miało już niebawem nastąpić. Zaciskając mocno powieki energicznie położyła ugięte łokcie na blacie toaletki i oparła czoło na swoich dłoniach. Starała się oddychać głęboko. Bolał ją brzuch. Miała wrażenie, jakby coś wiązało jej żołądek w supełek. Była niemożliwie zdenerwowana i przede wszystkim niezdecydowana. Coś boleśnie uciskało ją przy sercu, wręcz rozrywając od wewnątrz. Tak źle nie czuła się nigdy. No, prawie nigdy. Targały nią wątpliwości. Wszystko od wewnątrz krzyczało, żeby uciekała jak najdalej i jak najprędzej. Mówiło jej, że popełnia największy błąd w życiu. Ale czy takiego lęku nie ma każda Panna Młoda? Jeszcze całkiem niedawno nie mogła doczekać się tej upragnionej soboty. Cieszyła się każdym najmniejszym punktem przygotowań. Była szczęśliwa, że wreszcie spotkała osobę, która chciała próbować ją pokochać, która usiłowała nauczyć się ją zrozumieć i sprawić, by więcej nie zechciała uciec. Nie była pewna, czy istniał drugi mężczyzna, który byłby to w stanie zrobić, gdy Tom już nie chciał.
Javier chciał to wszystko osiągnąć. Próbował pokochać ją z całym bagażem strasznych przeżyć i tyloma niedoskonałościami. Javier był dobry. Był zawsze, wszędzie i kiedy tylko go potrzebowała. Nigdy nie pozwalał jej być samej. Nie pozwalał jej się bać. I wreszcie miała wrażenie, że jest z nią dla niej samej, że był gotów bronić ją przed nią samą. Wydawało jej się, że go kochała. Wydawało jej się, że miała wszystko. Wydawało jej się, że była szczęśliwa.
Wszystko jej się wydawało, bo pojawił się on, który jednym spojrzeniem zburzył cały ład i porządek w jej życiu. Harmonię, którą tak mozolnie budowała, kiedy jego już nie było. Całą pewność, że żyła jak chciała, że to było właśnie jej szczęście, że udało jej się je odnaleźć. Od tej chwili nie wiedziała już nic. Nie cieszyła się ze spotkań z Javierem, nie mogła patrzeć na swoją sukienkę, nie umiała słuchać o przygotowaniach, nie potrafiła sobie wyobrazić dalszego życia. Nie mogła, bo uśpione wspomnienia zbudziły się ze snu. Te, które tak głęboko zakopała w swoim sercu, nie pozwalając im ani na chwilę wyjść na światło dzienne. Miały swoje miejsce w zapomnianym kąciku serca, nakazała im odejść tak jak odszedł on. Tamtego dnia postanowiła, że już nigdy do nich nie powróci. Nie dotrzymała. Nie dotrzymała, bo jednym spojrzeniem wyburzył mur, którym obwarowała zakątek serca nazwany jego imieniem. Uniosła głowę i pochylając się do przodu, przeniosła ciężar ciała na skrzyżowane ręce spoczywające na blacie. Głęboko westchnęła. Tępo wpatrywała się w swoje odbicie i choć bardzo nie chciała, zastanawiała się, którymi drzwiami mogłaby uciec niezauważona. Biała sukienka rzucała jej się w oczy połyskując w mdłym świetle kinkietu, nawet, gdy próbowała patrzeć w innym kierunku. Jej czysty kolor rażąco kontrastował z hebanowymi meblami, nie pozwalając się przeoczyć. Nie mogła znieść bezradności wobec swojej beznadziejnej miłości, wobec tego, którego zaprzysięgła sobie nienawidzić. Nie potrafiła. Tak kocha się raz, więc czym było jej uczucie do Javiera? Kim był on sam? Uderzając dłonią w blat toaletki, energicznie odsunęła krzesełko i wstawszy, szybko podeszła do okna. Zaplotła ręce na piersiach, kierując wzrok na białe orchidee, poustawiane wzdłuż alei wjazdowej. Javier zażyczył sobie, by sprowadzić je aż z Europy Południowej. Chciał, by jego ślub był niezapomniany. Nie tylko dla niego, dla świata też, jeśli nie przede wszystkim. Pragnął by mu zazdroszczono. Chciał by podziwiano rozmach uroczystości i piękno kobiety, którą  miał poślubić. Chciał, by oprawa tej uroczystości była tak niespotykana jak orchidee w listopadzie. Javier chciał. Javier był inny. Inny niż Ci, których znała. Bywały chwile, kiedy nieba chciał jej przychylić. Okazywał jej czułość, cierpliwość, znosił jej humory i nieustanne ucieczki. Wtedy wydawało jej się, że był lekarstwem na jej złamane serce. Jakby wyczuwał, czego jej było potrzeba, bez względu czy to było tylko czułe słowo, pocałunek czy też jakiś prezent. Javier zawsze wiedział wszystko, znał radę. W gruncie rzeczy Javier zdominował całe jej życie, kiedy wydawało jej się, że właśnie przy nim była zupełnie wolna. Wszystko zaczynało się i kończyło na Javierze. Dlaczego zdała sobie z tego sprawę i jednocześnie zaczęło jej to przeszkadzać właśnie dziś? Dziś, kiedy od chwili, w której miała zostać jego żoną dzieliły ją zaledwie godziny. Do jej umysłu zaczęło napływać tysiące wątpliwości i natrętnych pytań. A wszystko sprowadzało się do tego, że na jej drodze znów stanął on. Każda wątpliwość rodziła się z tego nikłego, prawie niezauważalnego dotyku, zapachu, który wkradł się do jej nozdrzy i koloru mlecznej czekolady w jego spojrzeniu. Miał takie miłe dłonie, takie kojące spojrzenie. Wdychając powietrze nadal czuła jego zapach. Niezmiennie ten sam. Nawet przez sen wiedziałaby, że to właśnie on. Tylko on pachniał tak pięknie. Javier nie miał takich perfum. Nie sugerował się jej zdaniem.  Zrezygnowana znów usiadła przy toaletce i spojrzała w swoje odbicie. Zmora przeszłości wróciła razem z nim. A razem z nim wróciła pogrzebana miłość. Miłość, która miała być zapomniana. Miłość, która nie miała już prawa istnieć. Już za chwilę wszystko miało się odmienić, a ona nie była już pewna czy tego chciała. Podświadomie zaczynała porównywać Javiera, którego miała, który był i jego, którego już nie było, który stanowił jedynie wspomnienie. Nader żywe wspomnienie. Bezradnie oparła się na miękkim obiciu krzesełka. Słysząc pukanie potarła dłońmi policzki chcąc nadać im naturalny kolor i ostatni raz spojrzała w lustro.

A w jej oczach nie było blasku. Blasku, który nadawał im tylko On.

- Proszę! – zawołała, a po chwili w pokoju zjawiła się Liv. Wyglądała pięknie w dopasowanej, granatowej sukience w kolano. Miała odkryte ramiona i białą kokardę w granatowe kropki tuż pod biustem. Była bardzo w stylu retro, co w jakiś pokręcony sposób pasowało do Liv. Uśmiechnęła się i podeszła do Scarlett.
- Pomóc ci się ubrać?
- To już? – zapytała zdziwiona. Czas umknął gdzieś niepostrzeżenie. Siostra pokiwała twierdząco głową i podeszła do szafy po sukienkę.
- Matko, jaka ona jest piękna – odparła zdejmując sukienkę z wieszaka. Scarlett nawet nie spojrzała w tamtym kierunku. Z ociąganiem podniosła się z krzesełka i zsunęła z ramion satynową podomkę. Bielizna, którą miała na sobie, wykonana z najlepszej koronki była delikatna i tak cienka, że równie dobrze mogłaby jej na sobie nie mieć. Liv obrzuciła siostrę znaczącym spojrzeniem. – Javierowi się spodoba.
- Jemu podoba się wszystko – odparła znużona.
- Hej – delikatnie odłożyła sukienkę i podeszła do Scarlett. – Nie wyglądasz, jak szczęśliwa Panna Młoda – odparła, a w odpowiedzi otrzymała jedno smutne spojrzenie Scarlett. – Tom nie przyszedł do ciebie przez te wszystkie lata, więc nie przyjdzie i dziś.
- Nie chodzi tylko o niego. Nie jestem pewna, czy ślub to dobre rozwiązanie. Nie kocham Javiera tak, jak kochałam Toma.
- To dlaczego przyjęłaś jego oświadczyny?
- Bo chciałam go tak pokochać.
- Miłość to bardzo skomplikowana sprawa, a wy wyglądacie, jak idealnie dobrani. Jesteście oboje tak bezgranicznie piękni, tak doskonali, że nie sposób oderwać od was oczy. Do tej pory nie mówiłaś nic o tym, że czujesz się niepewna. Myślałam, że to świadoma decyzja, że kochasz Javiera.
- Kocham go w jakiś sposób. Bardzo chcę go pokochać tak, jak kochałam Toma. Chcę żebyśmy stworzyli wspaniały dom, pełen miłości i dzieci – uśmiechnęła się blado, a w jej niebieskich oczach zalśnił smutek. – Mam już dwadzieścia pięć lat. Chciałabym założyć rodzinę.
- Javier też o tym marzy. Nie dalej, jak dwie godziny temu mówił mi, że nie może doczekać się, kiedy zaczniecie wspólnie żyć, kiedy oficjalnie będziecie rodziną – zamilkła, lecz zaraz podjęła znów. – Tom też tego chciał, ale nie umiał o ciebie zawalczyć, prosić cię o wybaczenie, o kolejną szansę. Nie chciał spróbować, zacząć od nowa. A jeżeli przemknęło mu to przez myśl, to nie zrobił niczego, żeby tak się stało. A Javier robi to codziennie. Pomyśl o tym – przytuliła Scarlett, ucałowała ją w policzek i wyszła, zostawiając ją samą z tak ogromnym dylematem.

Nawa kościoła pyszniła się pięknie ustrojonymi orchideami. Białymi i różowymi. Światła ustawiono tak, by podkreślić kamienie szlachetne w sukni Scarlett. Połyskiwały przy każdym jej kroku. Zaschło jej w gardle. Nogi uginały się przy każdym kroku i pewnie upadłaby, gdyby Rico jej nie podtrzymywał. Wszystko działo się, jakby poza jej wolą. Była tak zdenerwowana, że nie spostrzegła, kiedy nadeszła pora na przysięgę. Ocknęła się kiedy ksiądz przewiązywał ich dłonie stułą. Spojrzała na nie z przerażeniem i w pierwszej chwili zapragnęła wyrwać rękę. Serce waliło jej jak oszalałe. Odwróciła się nieznacznie. Liv posłała jej pokrzepiający uśmiech. Potem spojrzała na Javiera. Patrzył na nią pełnym uwielbienia wzrokiem, uśmiechał się jak zawsze cudownie i ściskał jej dłoń. Odrobinę zbyt mocno. Ksiądz wypowiedział pierwsze słowa przysięgi, a on je powtórzył.
- Ja, Javier biorę sobie ciebie Scarlett Mario za żonę… - słysząc to, poczuła ucisk w żołądku. Za żonę. To brzmiało tak poważnie i nieodwracalnie. Przecież miała wybór. Mogła się wycofać, ale jednak założyła tą przeklętą sukienkę i przyjechała do kościoła. Patrzyła na swojego przyszłego męża i z trudem powstrzymywała atak paniki. Czy tak czuła się każda Panna Młoda? Każda chciała uciec? Każda czuła tak ogromny strach, a nawet niechęć? Nie dosłyszała końca przysięgi Javiera, bo drzwi kościoła otworzyły się z hukiem. Odwróciła się gwałtownie, podobnie, jak wszyscy zebrani i ujrzała tego, którego pragnęła zobaczyć każdego dnia w ciągu minionych lat. Wydawał się nie przejmować niczym, jakby to, że właśnie przerwał ślub nie miało żadnego znaczenia, jakby to że kościół obwarowali dziennikarze, nie stanowiło żadnej niedogodności. Szedł powoli, swoim lekko chwiejnym krokiem. Twarz miał spokojną, nieodgadnioną. Zatrzymał się równo w połowie nawy. Dał jej wybór. Ich spojrzenia spotkały się. Cały ten stracony czas zniknął. Jakby wszystko, co złe się nie zdarzyło. W jego oczach odnalazła to, co utraciła w dniu ich rozstania. Miłość. Wyciągnął rękę i zachęcił ją delikatnym gestem, jakby chciał powiedzieć; no chodź, kochanie.
- Scarlett – tylko tyle. Niezbyt głośno, ani zbyt cicho. Tak, by go usłyszała i tak, by uszanować święte miejsce, w którym się znajdowali. Patrzyła na niego. Javier mocniej ścisnął jej dłoń, szepcząc jej imię, ale ona nie umiała skupić się na nim. Nie mogła nawet spojrzeć na swojego przyszłego męża. Nie mogła znieść myśli, że miałby zostać jej mężem. Przeraziła się tym, jak blisko było do tego, by popełniła największy błąd w życiu. Mając przed sobą Toma, poczuła spokój. Cały stres, niepokój, panika – wszystko to zniknęło, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wahała się jeszcze przez krótką chwilę, choć jej serce dokonało już wyboru. Dokonało go w momencie, gdy dostrzegła Toma popychającego ciężkie, dwuskrzydłowe drzwi. Przyszedł, żeby uratować ją przed nią samą. Nie powiedział nic więcej. Nie wykonał żadnego innego gestu. Czekał. Dał jej wybór. Nie liczył się z nikim poza nią.
- Scarlett! – Javier niemal warknął szarpiąc jej dłoń. Spojrzała na niego i dostrzegła złość. Ledwo zauważalnie pokręciła głową i wyrwała rękę z jego uścisku. Stuła upadła na schodek.
- Przepraszam – szepnęła. Odwróciła się i powoli zeszła ze schodów. Zsunęła z palca ogromny brylant, który od niego dostała i położyła go na klęczniku. Poczuła się lekka. Mijając Liv, zerknęła na nią krótko. Nie mogła odgadnąć uczuć siostry. Nie przyspieszyła kroku. Dumnie kroczyła nawą w kierunku swojego przeznaczenia. Tom nie ruszył się z miejsca. Musiała pokonać taką samą drogę, jaką pokonał on. Cały czas patrzyła mu w oczy. Czaiła się w nich radość. Kiedy już prawie mogła go dotknąć, usłyszała za sobą pełen nienawiści głos Javiera.
- Oddaj mi moją sukienkę – odwróciła się zaskoczona i spojrzała na to diamentowe dzieło sztuki. Chciała ją oddać, oczywiście, ale nie od razu. Nie na środku kościoła, ale jemu najwyraźniej o to chodziło. Chciał, żeby skompromitowała się przed rodziną i przyjaciółmi, tak jak ona upokorzyła jego, ale Scarlett nie czuła wstydu. Podeszła jeszcze o krok i odwróciła się tyłem do Toma, by rozpiął suwak. Zrobił to i delikatnie musnął kciukiem jej kark. Nim zsunęła materiał z ramion ukazując światu swoją niemal zupełną nagość, okrył ją swoją kurtką. Sukienka wylądowała niczym wianuszek wokół jej stóp. Wsunęła ręce w rękawy i otuliła się szczelnie. Ubranie pachniało nim. tym samym zapachem, którego używał przed laty. Tym, który tak lubiła. Podał jej dłoń, a ona ostrożnie obeszła sukienkę. Potem wyszli z kościoła w akompaniamencie szeptów i trzasków aparatów. Świat stał przed nimi otworem.

I wtedy obudziła się. Jak zwykle z krzykiem. Serce waliło jej jak oszalałe. Spociła się i zaschło jej w ustach. To przecież nie był koszmar. To tylko sen o jej ślubie z Javierem. Czy to mogło wywołać u niej, aż tak silny lęk? Skąd taki sen? Czyżby tak przejęła się ich kłótnią? Przecież nie myślała o tym, kiedy szła spać. Zburzyła się, kiedy zorientowała się, że odebrał telefon od Toma, ale koniec końców bardziej przejęła się tym, że Tom do niej zadzwonił, niż sporem z Javierem. Ślub z nim? Jej umysł podczas snu podpowiadał jej różne, dziwne rzeczy. Koszmary o Mike’u stały się tradycją. Rzadko kiedy śniło jej się coś innego, niż wypadające włosy, nieistniejące stwory, zęby, czy inne dziwne rzeczy. Dopóki nie pojawiły się koszmary, bardzo rzadko pamiętała swoje sny. Skąd ten ślub? Rozejrzała się. Przejaśniało się. Spojrzała na zegarek: 6.52. Starała się wyrównać oddech. Leżała sztywno przez chwilę, wracając do równowagi. Coś się nie zgadzało. Coś jej umykało. Dopiero, kiedy stała pod prysznicem, uświadomiła sobie, co było nie tak. Javier. Nie pojawił się, kiedy obudziła się z krzykiem i to wcale nie okazało się straszne. Bardziej z równowagi wyprowadził ją sen, niż brak Javiera. To raczej nie wróżyło dobrze. Musiała przetrawić, co to mogło znaczyć? Czy podświadomość chciała jej coś powiedzieć? Ten sen był rodem z opery mydlanej. Zjawia się Tom, ratuje ją przed życiową pomyłką i uciekają razem w stronę zachodzącego słońca. Nierealne. Za to jakie piękne. Wiedziała, że nie mogła o tym rozmyślać cały dzień. Potrzebowała rozmowy z Liv, dlatego postanowiła, że najpierw zajmie się obowiązkami, a potem będzie mogła roztrząsać swoją sytuację.

Kiedy przekonała się, że Javiera nie było w mieszkaniu, przywołała ochronę, przygotowała śniadanie i zajrzała do swojego terminarza. Musiała uzupełnić zapasy i postanowiła, że sama pojedzie do sklepu, zamiast zamawiać towar przez Internet. Wizyta w spożywczym mogła być świetną kuracją odstresowującą. Potem zadzwoniła do Liv i umówiły się w nowym mieszkaniu, które Scarlett ostatnim razem widziała w stanie surowym. Do listy zadań dodała przygotowanie posiłku, który łatwo będzie odgrzać w mikrofalówce, która w chwili obecnej stanowiła jeden z niewielu sprzętów w nowej kuchni Liv. Podobał jej się ten plan. Posilona, zabrała się do działania.
Krążenie między półkami, porównywanie produktów, wąchanie owoców i rozmyślanie nad tym, który jogurt wybrać, było przyjemną odskocznią od jej codziennych problemów. Spędziła w supermarkecie prawie dwie godziny, zwiedziła wszystkie działy i czuła się cudownie. Na tyle, na ile mogła czuć się w tym momencie. Leo i Sebastian pchali pełne wózki, a ona maszerowała między nimi. Fani zatrzymali ją tylko kilka razy. Zdjęć na tle mrożonek, czy warzyw jeszcze nie miała. Nadszedł czas, by to zmienić. Rozdała kilka autografów i poznała kilka kuchennych rad na temat produktów, przy których była przyłapana przez fanów. Przed sklepem czekali już dziennikarze. Mogła się tego spodziewać. Po koncercie jej popularność wzrosła bardziej i gdzie się nie ruszyła, tam byli dziennikarze. Mimo, że nie była zadowolona z ich obecności, pomachała do nich i zajęła się zakupami. Bash ładował je do bagażnika, a Leo pilnował, by nikt się do niej nie zakradł. Reporterzy zbliżyli się. Trzaskali zdjęcia, zadawali pytania. Wiele z nich dotyczyło Jima, co dziwne, bo przecież już dawno nie pokazywała się z nim publicznie. Stawiła temu czoła, bo jakie miała inne wyjście? Potem pojechała do Jessici. Jednak ona spała. Dopisała kilka zdań do kolejnej bajki o Klarze i Tommy’m. Po godzinie uznała, że czekanie, aż Jessica się obudzi było bezowocne, więc nabazgrała dla niej list i wróciła do mieszkania. Javiera dalej nie było. Przeprowadziła wideokonferencję z Gin. Dzięki temu zapełniła swój i tak wypchany terminarz. Sukces koncertu okazał się być większy, niż przypuszczali. Oferty współpracy szturmem uderzały w management. Chciano jej w programach telewizyjnych, miała udzielać wywiadów i brać udział w sesjach zdjęciowych. Mogła być wszędzie, ale teraz nie bardzo się tym interesowała, bo mogła myśleć tylko o Jessice i ewentualnie o Javierze. No i o Tomie. Postanowiła do niego oddzwonić, ale jeszcze nie potrafiła zebrać się na odwagę. To głupie, bo pewnie chciał zapytać o jakąś głupotę, ale dla niej jego pierwszy telefon od trzech lat, oznaczał wiele.
Tak, wciąż coś czuła.
Nie, nie wiedziała, co z tym zrobić.

Po dwudziestej stała przed drzwiami mieszkania Liv. Leo trzymał kolację, Bash przekąski i wino, a ona miała kwiatka, prezent na nowe. Saoirse umiała zasypiać z tatą, babcią, ciocią, każdym kto opowie jej bajkę i udostępni ucho do potrzymania. Dzięki temu Liv była wolna o tak wczesnej porze. Otworzyła już po pierwszym dzwonku. Wskazała ochroniarzom kuchnię, gdzie mieli zostawić jedzenie i przywitała się z siostrą.
- To prawie, jak nocowanie – odparła z uśmiechem. Scarlett podała jej kwiatka i rozejrzała się po korytarzu. Ściany miały ciemny, butelkowy kolor, który łamały obrazki w bardzo jasnym odcieniu zieleni. Tak jasnym, że z daleka wyglądał na biały. Oprócz tych ozdób w przedpokoju znajdował się jedynie wieszak. Liv miała ogromny problem ze zdecydowaniem się na jakieś meble. Salon świecił pustkami. Beżowe ściany ładnie odbijały światło, przez co wydawał się przytulny pomimo braku mebli. Kuchni posiadała już szafki. Ciemny orzech ładnie komponował się z niebieskimi ścianami. Efekt psuł brak porządnego stołu, kuchenki i lodówki. Najwyraźniej mikrofalówka wystarczała Liv i Georgowi. – Lodówka też będzie drewniana – odparła, jakby czytała w myślach Scarlett. – Kuchenkę zabudujemy, a piekarnik będzie umieszony w tej wnęce – wskazała na dziurę w ścianie.
- Piekarnik na tej wysokości to jest świetne rozwiązanie. W ogóle podoba mi się ta kuchnia. Jakie będą wykończenia? – zapytała, przechadzając się po pomieszczeniu. Dotknęła drzwiczek szafki wiszącej. Otworzyła je i zamknęła.
- W zaprawionej błękitem bieli.
- Świetnie – dotknęła chropowatej powierzchni szybki wstawionej w drzwiczki owej szafki. – W całym mieszkaniu tak będzie? – Liv przytaknęła. – Widzę, że twoja wizja powoli się klaruje – dodała z uśmiechem.
- Wymyśliłam taki marynarski motyw. Oczywiście nie uświadczysz tu żadnych kół ratunkowych, ani kotwic, ale wiesz, o co mi chodzi. Łazienka ma jedną ścianę w biało-granatowe paski.
- Podoba mi się. Muszę to zobaczyć – zainteresowała się i skierowała do wyjścia z kuchni
- Salon będzie inny. Jeszcze nie wiem jaki, ale inny – Liv zamyśliła się, a Scarlett weszła do łazienki. Faktycznie jedna ze ścian była w granatowo-białe marynarskie paski, a pozostałe trzy białe. Wyposażenie było granatowe, a wykończenia czerwone. Dalej odwiedziła pokój Saoirse. W stylu nie lubiącej różu księżniczki prezentował się bardzo ładnie. Dużo jasnych, pastelowych barw. Seledyny, beże, pomarańcze, żółcie i błękity. Tapeta była w jasnym odcieniu żółtego z kolorowymi balonikami. Pokój miał duże okno, z tego co wywnioskowała z opowieści Liv, znajdował się od południa, więc na pewno był jasny. Sypialnia nie została pomalowana na żaden kolor, natomiast pokój gościnny miał ściany w przyjemnym, delikatnym odcieniu pomarańczy. Mieszkanie zapowiadało się na piękne, gdy tylko siostra Scarlett odważy się zupełnie je wykończyć. Trwało to długo i wiele kosztowało Liv, ale Scarlett wiedziała, na czym polegał jej problem. Do wzięcia zupełnej odpowiedzialności za swoje decyzje zmierzała powoli, krok po kroku. Walczyła ze sobą i każdy kolejny mebel był przykładem jej małych zwycięstw. Obawiała się, że kiedy ukończą to mieszkanie, to klamka zapadnie, nie będzie odwrotu, a odwlekanie tego, dawało jej czas na oswojenie się. Liv zabrała się za odgrzewanie kolacji. Scarlett przeniosła stolik i krzesełka do salonu. Postawiła je przy oknie z widokiem na pobliski park. Położenie tego mieszkania było wręcz idealne. Przedszkole, przychodnia, park, wszystko znajdowało się niemal pod nosem. Przysiadła na plastikowym krzesełku i sprawdziła połączenia. Żadnych. Javier milczał nieugięcie. Na maile od Gin postanowiła odpisać rano. Teraz miała wolne. Swój wymarzony wieczór z siostrą. Zadzwoniła do szpitala i upewniła się, czy z Jessicą wszystko było w porządku. Liv przyniosła talerze, sztućce i piwo. – Patrz – odparła uradowana. – Pamiętasz? – wskazała na butelkę. Scarlett uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Jak mogłabym zapomnieć – porwała piwo i upiła łyk.
- Szmuglowałyśmy je do pokoju –było stosunkowo tanie i niskoprocentowe. Miało cytrynowo podobny smak i Scarlett piła je ostatni raz grubo przed osiemnastką, ale wieczory przy tym trunku były jednymi z najlepszych jakie miała. – Zobaczyłam je dziś w sklepie i uznałam, że tradycji musi stać się za dość – uniosła butelkę na znak toastu i stuknęła o butelkę młodszej siostry.
- Za nasz wieczór – uśmiechnęła się i upiła łyk. – Ale lura – skrzywiła się i upiła kolejny.
- Ale i tak ci smakuje – Liv odstawiła butelkę i wróciła do kuchni. Scarlett podświetliła ekran telefonu i zerknęła na spis połączeń, pamiętając, że coś miała sprawdzić. Widząc połączenie od Toma, przypomniało jej się, że chciała oddzwonić. Nie była na to gotowa. To śmieszne, ale nie potrafiła porozmawiać z nim przez telefon. Jednak, jeżeli nie odezwie się wcale, to też źle. Dlatego postanowiła wysłać wiadomość. Tylko, co mogła napisać? Cześć. To już coś. Jesteś mistrzem, Scarlett. Wiem, że dzwoniłeś. Kolejne mistrzostwo. Stało się coś? No tak, zawsze przenikliwa. Jessica jest stabilna. Na szczęście jej stan utrzymuje się bez zmian. Nie łudzę się, że wróci do tego, jak czuła się przed zapaścią, ale cieszę się z tego, co jest. Po co innego miałby dzwonić, jeżeli nie po to, by sprawdzić, co z Jess? Javier zapomniał przekazać mi, że dzwoniłeś, więc jeżeli wciąż masz jakąś sprawę, to jestem pod telefonem. Miłego wieczoru ;)  Wysłała, nie czytając tego ponownie. Czuła się, jak idiotka. Dziwna sytuacja. Nie spodziewała się, że Tom odpisze. Nie wiedziała nawet, czy byli w domu, czy w Monachium. Nie orientowała się na jakim etapie znajdowało się DSDS. W ogóle czuła się niezręcznie, bo nie wiedziała, co powiedział mu Javier. Starała się o tym nie myśleć, ale to było trudne. Pomogła Liv z jedzeniem i przez chwilę jadły w ciszy, delektując się pierwszym wspólnym posiłkiem od bardzo dawna.
- Jak Saoirse? – zagadnęła.
- Juls i Shie zaplanowali na wieczór seans filmowy. Mieli włączyć dzieciakom Minionki, więc mojej córce matka przestała być potrzebna. No i ma pod ręką swoją ulubioną zabawkę. Ostatnio powiedziała mi przed spaniem, że tata też ma fajne uszy.
- Czyli prawie skreśliła cię ze swojego życia – zaśmiała się.
- Tak, tak jakby. Odkąd moje uszy nie są jedyne, to wiesz. Tracę sens istnienia – mrugnęła, popijając piwo.
- Saoirse chyba troszkę się wyciszyła, odkąd mieszkacie we trójkę, nie?
- Nie jest już taka nieznośna. Na szczęście, bo zaczynałam martwić się tym, jak się zachowywała. Wiesz, wychowywał ją każdy. Trochę ja, a jak mnie nie było, to ten kto akurat miał czas. Wiem, że to moja wina, ale chyba już lepiej radzę sobie z organizowaniem czasu.
- Saoirse z natury jest dominująca. Widziałam, jak przyporządkowała sobie Nico. Jednak to fakt. Był czas, kiedy mocno wymykała się spod kontroli. Sisi jest fajnym dzieckiem i szkoda byłoby, jakby powieliła stereotyp jedynaków.
- Staram się – westchnęła. – Ale nie okiełznam jej zupełnie, dopóki nie zamieszkamy sami. Wiem, że ludzie mieszkają całymi rodzinami w jednym domu i sobie radzą, ale nas tam jest chyba trochę za dużo. Margo i Gustav, Shie z Jul i dzieciakami, my we trójkę i mama z Dominikiem. On wprawdzie u nas nie mieszka, ale zazwyczaj pracują w domu. Laura fruwa gdzieś z tym swoim chłopakiem, więc on dużo czasu spędza u nas albo zabiera gdzieś mamę. Czasem wpadasz ty, a w przyszłym tygodniu wprowadzi się Rico z rodziną. Robi się tłoczno.
- Kiedy Margo i Gustav się wyniosą, to zrobi się pusto – powiedziała, ukradkiem zerkając na telefon. To tylko kolejny mail.
- Myślę, że będzie w sam raz. Rico szuka domu, więc zabawią na kilka miesięcy, zanim Margo i Gustav znajdą mieszkanie albo dom, to też potrwa, więc myślę, że nie zginą tam w samotności. A ja czuję, że jeżeli nie pójdziemy na swoje, to nie poukładamy sobie wszystkiego.
- To akurat świetnie rozumiem. Zanim się wybudowaliśmy, mieszkaliśmy głównie tu w Berlinie i brakowało mi tej przestrzeni tylko dla nas.
- Nie wiem, jak będzie w przyszłości. Może zapragnę domu na przedmieściach, ale na razie czuję, że to jest nasze miejsce. Mam blisko do ciebie, do mamy też nie za daleko. Okolica jest przyjemna, osiedle strzeżone. Nawet jest tutaj plac zabaw.
- Jak się z tym wszystkim czujesz? – zapytała, kończąc jedzenie. Wzięła swoje piwo i podkurczyła nogi, opierając stopy na brzegu siedziska. Liv najwyraźniej nie spodziewała się takiego pytania. Popatrzyła przez moment na siostrę i upiła spory łyk piwa.
- Dziwnie. Mam dziecko, faceta, kupiliśmy mieszkanie. Czasem sobie myślę: jasna cholera, Liv. Co ty właściwie robisz? Bo to jest zupełnie sprzeczne z tym, czego chciałam od życia. Miały być podróże, zdjęcia, cały świat, a zapuszczam korzenie. Są dni, kiedy marzy mi się, żeby zrobić coś szalonego, polecieć gdzieś, zrobić coś, ale potem spoglądam na Saoirse i to odchodzi. Realizuję się zawodowo, mam cudowną córkę i faceta, który mnie kocha. Jesteśmy rodziną, mamy swoje miejsce. Myślę, że uczę się być szczęśliwa.
- Zmieniłaś się – odparła. Obracała butelkę w dłoniach, zdrapując paznokciem etykietkę. – Czasem nie mogę uwierzyć w to, gdzie zaniosło nas życie.
- Jak byłyśmy małe, to chyba nawet w marzeniach nie wierzyłyśmy w to, że faktycznie będziemy robić to, co kochamy.
- Śpiewałabym do dezodorantu, a ty pastwiłabyś się nad każdym, chodząc za nim z aparatem.
- Brakuje mi tego. Naszej czwórki – westchnęła.
- Gdyby tata to wszystko widział, pewnie pokiwałaby głową z niedowierzaniem i uśmiechnąłby się w ten swój dziwny sposób.
- Co ty – zaśmiała się. – Powiedziałby – przerwała i odkaszlnęła. – Widzisz, Lettsy. Od zawsze w ciebie wierzyłem. Wiedziałem, że spełnisz swoje marzenia, bo jesteś silna i dzielna. Dążysz do tego, żeby być szczęśliwą.
- To twoja interpretacja – burknęła, ale uśmiechnęła się pod nosem.
- W stylu taty – dodała Liv.
- Fakt. Bardzo w stylu taty.
- Byłoby mu przykro, że jesteś nieszczęśliwa – Scarlett popatrzyła na siostrę tymi swoimi ogromnymi, niebieskimi oczami. Przez moment Liv wydawało się, że blondynka poczuła się szczuta.
- Jess jest stabilna, więc mam nadzieję. Kto wie, może już niedługo będzie miała nowe serce. Wtedy poczuję się szczęśliwsza – zapewniła. Mówiła to zupełnie bez przekonania, że chyba nawet sama sobie nie uwierzyła. Zdziwiła się. Kiedyś doskonale potrafiła ukrywać emocje, a teraz nawet nie przychodziło jej do głowy, żeby zakładać tamtą maskę. Wypaliła się. Udawanie kosztowało ją zbyt wiele. Nie miała swojego muru, więc na nic jej to już się nie zdawało.
- Nie możesz chować się za Jessicą. Rozumiem, że dbanie o nią wypełnia teraz twój czas, ale przykro mi patrzeć, jak coraz mocniej włazisz w bagno. Dlaczego wciąż mieszkasz z Javierem?
- Nie chcę mieszkać sama – odparła, wzruszając ramionami.
- To wróć do domu. Każ mu wrócić do siebie. Dlaczego na złość sobie pakujesz się w związek, który nie ma przyszłości? Widzę, że nie chcesz z nim być. To czuć na kilometr. Opędzasz się od niego, jak od muchy. W ogóle ostatnio jesteś zupełnie rozdrażniona.
- A jaka mam być? – odparowała trochę za ostro. Odetchnęła i popatrzyła na siostrę. – Cały czas zastanawiam się, czy Jessica właśnie nie umiera. Mike znów mnie prześladuje. Próbuję rozwiązać sytuację z Javierem. Chciałabym, żeby coś w końcu zaczęło się układać. Cała moja nadzieja w Jess. Troszczenie się o nią trzyma mnie w kupie.
- Ja wiem, że jesteś nieufna po tej całej sytuacji z Mike’em, ale co jest z tobą i Javierem? Był czas, kiedy wydawało się, że macie się ku sobie, że chcesz spróbować, a teraz za każdym razem, gdy znajduje się obok, ty się zamykasz. Z resztą, odnoszę wrażenie, że zamykasz się przy prawie każdym. Widzę, że coś jest nie tak, ale ty mi nic nie mówisz. Martwię się – Liv odstawiła butelkę i całą uwagę skupiła na siostrze. Scarlett poczuła się przyparta do muru, ale nie w złym znaczeniu. W końcu ktoś zauważył, że działo się coś nie tak. Nie umiała się do tego przyznać sama. Poczuła ulgę, gdy usłyszała pytanie Liv. Mówiła dużo, a gdy chodziło ważne rzeczy, nie potrafiła się otworzyć. Ciężko przychodziło jej mówienie o trudnych uczuciach. Kiedyś potrafiła mówić o wszystkim. Teraz czuła się trochę skrępowana nawet przed Liv.
- Próbowałam… - westchnęła. – Próbowałam zbliżyć się do Javiera. Najpierw go pocałowałam i chciałam zobaczyć, co z tego wyjdzie. On się o mnie troszczył, trochę wykorzystał to, że zatarłam tą granicę między nami. Ja wiem, że on liczy na jakąś miłość między nami, a ja bardzo chciałam też to poczuć, ale nie umiem, kiedy na horyzoncie wciąż pojawia się Tom. I to nie tak zwyczajnie, jak przez te trzy lata. Mam wrażenie, że chce naprawić relacje między nami, a ja nie wiem, co o tym myśleć. No, ale starałam się. Próbowałam stworzyć z nim coś, na co zasługuje. Chciałam odwzajemnić to uczucie i miałam dosyć tego wrażenia, że jestem brudna przez dotyk Mike’a. To jest najgorsze. Czuję się naznaczona. Nie mogę na siebie patrzeć. Brzydzę się sobą, Liv – popatrzyła na starszą siostrę tak, jakby bała się, że dostrzeże w niej dezaprobatę, ale znalazła tylko zrozumienie. – To bardzo męczące. Rozmawiałam o tym z doktor Bähr. Nie zdradziła mi żadnej cudownej tajemnicy, jak sobie z tym poradzić. Ja chciałam w końcu poczuć się, jak kobieta, więc jednej nocy sprowokowałam go i uprawialiśmy seks.
- On jest taki w tobie zakochany, a jak przychodzi, co do czego, to straszna lapa z niego – mruknęła. – Po tym, co jest z tobą teraz, wnioskuję, że z tym też sobie nie poradził – Scarlett pokręciła głową.
- Nie do końca. Był czuły, dbał bardziej o mnie, niż o siebie, ale sęk w tym, że… - westchnęła, maltretując etykietę na butelce. Nie patrzyła na siostrę. – Nic nie czułam, Liv. Totalnie nic. Jakbym była z drewna. On się starał, ale ja nie potrafiłam. To było straszne. Poczułam się taka… upokorzona. Bo miałam nadzieję, że on zmyje ze mnie ślady Mike’a, że sprawi, że poczuję się lepiej, a stało się odwrotnie. Czuję się pusta, odarta z siebie. Nie mam już nic. Moje ciało, moje serce, moja dusza. Cała jestem skażona Mike’em – Liv spoglądała na nią przez chwilę zupełnie przerażona. Nie zdawała sobie sprawy z tego, co działo się z jej siostrą. Nikt nie zdawał sobie z tego sprawy. Bliscy wiedzieli o Mike’u, o tym, co zrobił, ale chyba żadne z nich tak naprawdę nie zastanowiło się, co to oznaczało dla Scarlett. Pojmowali tragizm tej sytuacji, ale jej dramat stanowił dla nich coś abstrakcyjnego. Troszczyli się o nią i martwili, ale nie rozumieli.  
- Skarbie, czemu mi wcześniej nie powiedziałaś? – Scarlett wzruszyła ramionami, wciąż nie patrząc na Liv. – Chodź – podniosła się i wyciągnęła do niej rękę. – Zapalimy – dziewczyna nie protestowała. Nie, żeby była wielką fanką palenia, ale czasem nie odmawiała. To jeden z tych dni. Na balkonie owiewało je zimne, listopadowe powietrze. Liv odpaliła jej papierosa i mocno się zaciągnęła.
- Wczoraj minęło sześć lat, odkąd poznałam Toma – powiedziała po chwili. W oddali słyszały dźwięki miasta.
- To już sześć? O mamo, jak ten czas leci – wydmuchnęła dym. Oparła się plecami o barierkę tak, by móc spoglądać wprost na siostrę.
- Dzwonił do mnie przedwczoraj, jak byłam na kolacji u mamy. Zostawiłam telefon w domu i Javier odebrał. Nie powiedział mi o tym. Ścięliśmy się o to wczoraj i od tego czasu go nie widziałam. W ogóle od tego nieudanego seksu nie umiem z nim przebywać. Za każdym razem jak na niego patrzę, to przypominam sobie własną niemoc i czuję się bardziej upokorzona.
- Każ mu się wynieść. Ciągnięcie tego nie ma sensu.
- Jeszcze miałam sen – kontynuowała, sięgając po kolejnego papierosa. Było jej zimno i drżała, ale przynajmniej coś czuła. – Śnił mi się ślub z Javierem. Tom zjawił się w ostatnim momencie. Javier był trochę, jak Mike. Gdy wybrałam Toma, chciał mnie upokorzyć, ale Tom mnie przed tym uchronił. W ogóle ochronił mnie przede mną.
- Chciałabyś tego? – zapytała, a Scarlett wzruszyła ramionami. – Siostra, pomyśl, czego chcesz. Przestań zwodzić Javiera. Porozmawiaj z Tomem. Cokolwiek. Wszyscy widzą, że Tom chce ułożyć sobie wszystko z tobą. Nie wiem, czy chce, żebyście się zeszli, ale na pewno chce się ostatecznie pogodzić. A Javier wodzi za tobą oczami, odkąd tylko się poznaliście. Nie zasługuje na to, żeby czekać na coś, co się nie zdarzy.
- Wiem – powiedziała niemrawo.
- Wiem, że wiesz. Zrób coś w końcu z tym. Boisz się być sama, ale to nie jest powód, żebyś dawała fałszywe nadzieje Javierowi. To egoizm, a ty przecież taka nie jesteś.
- Nie wiem, jaka jestem, Liv. Nie wiem, co powinnam. Czuję się zmęczona i stara – westchnęła i zaciągnęła się znów. Wiedziała, że postępowała źle, ale nie potrafiła tego zmienić. Musiała uporać się ze zbyt wieloma rzeczami, żeby komplikować jeszcze to.
- To nie może być łatwe. Znalazłaś się w gównianej sytuacji, ale twoim zadaniem jest wyjść z niej, a nie pogarszać ją. Nie kochasz Javiera i nie pokochasz go. Nie oszukujmy się. Nie jesteś gotowa na nową miłość. A on już wystarczająco długo chodził za tobą, jak piesek merdając ogonkiem.
- Proszę cię, nie jestem aż tak okropna – oburzyła się.
- Serio? Scarlett jesteś cudowna, ale prawda jest taka, że wiesz, co Javier czuje i nie liczysz się z tym. Robisz wszystko, żeby tobie było dobrze i bezpiecznie, a co z nim? – Liv nie oceniała, nie patrzyła z góry. Przedstawiała istniejące fakty i Scarlett zdawała sobie sprawę z tego, że długo nie mogła z nimi walczyć. Przecież nie była złym człowiekiem, więc o co w tym chodziło?
- Nie masz pojęcia, jak dbałam o to, żeby nie robił sobie nadziei. Często powtarzałam mu, że nie odwzajemniam jego uczuć. Potem spróbowałam i bardzo chciałam, żeby się udało, ale nie wyszło i powiedziałam mu, że to jednak nie zagra – wyjaśniła udręczona.
- Ale chciałaś, żeby dalej z tobą mieszkał – Liv nie ustępowała. Bardzo chciała, żeby Scarlett dostrzegła, gdzie leżał problem w całej tej sytuacji. Chciała jej pomóc i nie znała innego sposoby, niż ten który kiedyś stosowała na niej Scarlett. Prawda i tylko prawda. – Pozwoliłaś, żeby dalej w głowie snuł plan na to, że jeżeli będzie wytrwały, to go zechcesz.
- I dlatego znów zaczyna grać nie czysto? – broniła się. – Dlatego odbiera telefon akurat od Toma? Znów stara się rozłożyć nade mną ten cholerny parasol?
- Nie mówię, że jest bez winy, ale łatwiej jest zrzucić wszystko na niego, nie? On jest taki be, bo robi wszystko, żeby cię zdobyć?
- Liv, proszę cię, akurat ty nie jesteś ekspertem w kwestii uczuć – zdusiła niedopałek i weszła do środka, a starsza siostra za nią. Nie ustępowała. Wiedziała, że nie mogła. To nie był czas, aby się cofać.
- Nie jestem ekspertem w kwestii uczuć, ale nigdy nikogo nie oszukiwałam. Pomijam związek z Paulem, a wszystkie które miałam zanim związała się z Georgiem, opierały się na bardzo jasnych zasadach. – Ty oszukujesz samą siebie, a Javierowi dajesz nadzieje, które nigdy się nie spełnią.
- Pozmywam – mruknęła, nawet nie spoglądając na siostrę. Jednak Liv miała wrażenie, że do Scarlett dotarło to, co wcześniej nosiła w sobie. Chciała wyjaśnić sytuację z Javierem, ale się bała. Miała świadomość, że musiała w jakiś sposób się zdeklarować, ale decyzja, żeby to zrobić jeszcze w niej nie dojrzała. Może ta rozmowa popchnie ją ku temu chociaż odrobinę. Jednak Liv martwiła się czymś innym. Co będzie z nią po tym, co doświadczyła z Mike’em? Co jeżeli nie pozbiera się po tym? Jeżeli nie będzie umiała związać się z nikim, ani nie pozwoli nikomu zbliżyć się do siebie? Scarlett pragnęła mieć u boku kochającego mężczyznę i dać mu gromadkę dzieci, co jeżeli Mike odebrał jej na to szanse, bo nie pozbiera się z tego? Liv widziała, jak bardzo zamknęła się w sobie, jak wycofała się. Zniknęła jej dawna brawura. Starała się nie pokazywać światu swoich lęków, ale wszystkiego nie zdołała ukryć. Spojrzała w stronę kuchni. Scarlett pastwiła się nad talerzami. Liv postanowiła jej pomóc. Podeszła do stolika, żeby zebrać butelki, kiedy wyświetlacz telefony Scarlett i pojawiło się tam imię, którego nie spodziewałaby się zobaczyć.
Wiadomość od: Tom.
*


Tom od dawna nie spędzał weekend w domu. Lena wyszła z Benem, więc zajmował się Davidem. Cieszył się, że ułożyła sobie życie, bo chociaż nie potrafił jej zupełnie wybaczyć i traktować ją z sympatią należytą matce jego dziecka, to życzył jej dobrze. Straciła szansę na wybór ścieżki, jaką chciałaby iść w swoim życiu i poświęciła je dziecku, więc powinna mieć swoje szczęście. Czym ono by nie było. David już spał, rodzice wyjechali do teatru w Magdeburgu, Bill z Rainie i Candy mieli przyjechać rano. Nie narzekał na to, że spędzał ten wieczór, ale wolałby mieć towarzystwo. Chciał zaprosić na piwo Andreasa, bo nie widział się z nim od bardzo dawna, ale on już plany. Został mu wieczór gier z synem. Fajnie było. Relacja, którą cały czas budowali, pogłębiała się i czuł, że powoli stają w tym miejscu, w którym mogliby stać, gdyby wiedział o nim od początku. Grali w gry ruchowe, więc synek szybko padł. A Tom miał wieczór dla siebie. Włączył kanał VH1. Jak na złośc emitowano jakiś program o Scarlett. Wypowiadała się właśnie na temat trasy Blackheart. Miała już jasne włosy. Platynowe z czarnymi pasemkami. Wyglądała zupełnie obco. Jak ktoś, kogo nigdy nie znał.
- To chyba nie jest żadną tajemnicą, że moją największa inspiracją dla tej płyty było złamane serce. Nie zamierzam źle mówić o Tomie. Mieliśmy coś wielkiego, ale to się skończyło i na tym poprzestańmy.
Dalej prezenter opowiedział o tym, że mieli dziecko, które umarło, że oboje starali się uratować ten związek, ale to nie wystarczyło. Mówił o tym, że Scarlett pisała bardzo dużo i szybko nagrała płytę, jednak wcześniej pojawiła się piosenka, którą pokochał cały świat. W tym momencie na ekranie pojawił się jeden z pracowników studia nagraniowego.
- Dostałem telefon w środku nocy. Zadzwoniła do mnie Isobel, ówczesna menager Scarlett i powiedziała, że natychmiast nagrywamy. Pojechałem do studia. Zaraz po mnie przyjechały Scarlett i jej menager. Scarlett wyglądała na zaspaną, ale wykazała się maksymalnym skupieniem. Weszła do pokoju nagrań, założyła na uszy słuchawki, usiadła na stołku, zamknęła oczy i śpiewała. W ciągu tych kilku minut doświadczyłem czegoś, co nie jest dane każdemu. Zrobiła to perfekcyjnie. Wersja, którą wtedy nagraliśmy jest na płycie. Nie ma na niej poprawek, dźwięk jest czysty bez korekt. Ona dokonała czegoś, co potrafi tylko kilka osób w tej branży. Zaśpiewała tak pięknie, że bardziej się nie da. To trafiło prosto do mojego serca. Po wszystkim pojechałem do domu, obudziłem moją narzeczoną i powiedziałem jej: Sandy, kocham cię. Nie chcę cię stracić. „Lift me up” to bardzo smutna piosenka. Daje nadzieję, ale jest bardzo smutna. Bo Scarlett wtedy taka była.
Tom doskonale wiedział, kiedy została nagrana. On był w Loitsche, a Scarlett wróciła do pracy po śmierci Liama. To było w czasie, kiedy zaczął pozwalać jej odejść, kiedy sam zaczął odchodzić. Lektor opowiadał o sukcesie komercyjnym piosenki, a potem przypomniał o jednym z występów. Kolejny kamień milowy w karierze Scarlett. W tym momencie pokazano ten występ.


Była taka doskonała na scenie. Poza nią też, ale scena czyniła z nią coś, czego nie dało się opisać słowami. Nie potrafiła panować nad mimiką, ani gestami. Emocje przelewały się w każdym jej ruchu, a wtedy aż nader wyraźnie było w niej cierpienie. Gdyby go zdradziła, to nie cierpiałaby tak bardzo, jak mógł być tak ślepy? Nie zmienił programu. Postanowił po pokutować słuchając bólu w jej głosie. Scarlett od zawsze preferowała minimalizm. Ten występ był tak skromny, scena wręcz surowa i na samym środku ona. Miała czarną sukienkę sięgającą podłogi. Miała szerokie rękawy, głęboki trójkątny dekolt i rozszerzała się nieco powyżej kolan w dół. Włosy upięła w bezładny kok na czubku głowy. Kilka kosmyków opadało jej na twarz. Była przeraźliwie smutna, bezsilna i zupełnie pogodzona z porażką. Śpiewała, by ją podnieść i przeprowadzić przez noc, ale wyglądało na to, że już w to nie wierzyła. Ta piosenka powstała krótko przed ich rozstaniem i wróciła do niej dopiero po takim czasie. Ranił go jej widok i nie mógł znieść myśli, że przyczynił się do tego. Patrzył przez chwilę w ekran telewizora, słuchał jej przesiąkniętego bólem głosu i myślał. Nie miał pojęcia, co mógłby jej odpisać. To oczywiste, że Fontaine nic jej nie powiedział. Tom przejrzał jego gierkę. Chciał pokazać mu, że Scarlett teraz związała się z innym, że nie miał szans, że już go nie chciała. Ale Tom w to nie wierzył. Nie wierzył, że tego nie można jeszcze naprawić. Nie potrafił wyobrazić sobie takiej możliwości, że Scarlett już by go nie chciała. Tych kilka momentów, które razem ostatnio przeżyli, dawało mu nadzieję. Nim wymyślił dla niej jakąś odpowiedź, postanowił zajrzeć do folderu, który trwał nietknięty od trzech lat. Założył nawet na niego hasło, żeby ktoś nie otworzył go przypadkiem. Był niczym puszka Pandory. Wiedział, że jeżeli powróci do tych wspomnień, nie cofnie się już przed uczuciami, które żywił do Scarlett. Sięgnął ręką do szyi. Połowa serduszka wisiała na swoim miejscu. Zerknął na telewizor. Scarlett śpiewała. Kamera powoli zbliżała się do jej twarzy. Spojrzał na jej szyję. Serduszko błysnęło w świetle reflektorów. To nagranie było po około roku od ich rozstania, a ona wciąż je nosiła, więc jak mógł nie wierzyć w to, że wszystko pójdzie dobrze? Zaczął przeglądać zdjęcia i filmy. Wiele z nich było nieudanych i z przypadku. Na prawie wszystkich byli razem. Śmiali się, wygłupiali, byli poważni, rozmarzeni, szczęśliwi, smutni, załamani, pełni nadziei. Podnosili się nawzajem. Byli sobie oparciem. Wierzyli w siebie. Ufali sobie. Słuchali siebie. Mówili do siebie. Wspierali się. Kochali się. Byli ze sobą w każdym możliwym tego słowa znaczeniu. Chociaż, kiedy teraz myślał o całym ich związku, to musiał przyznać, że nie był idealny. Zwłaszcza pod koniec, nawet wtedy nim wszystko zaczęło się psuć. W pewnym momencie przestali sobie ufać bezgranicznie. Nie rozmawiali o wszystkim. On zaczął ukrywać Davida, a Scarlett miała przed nim tajemnice. Coś ich hamowało, coś onieśmielało. Nie potrafił zrozumieć, co to było. Tak bardzo chciał to wszystko wyjaśnić, opowiedzieć jej co czuł wtedy i co teraz. Liczył, że ona znała odpowiedź. Pragnął znów z nią rozmawiać, bo brakowało mu jej nie tylko jako partnerki, ale też jako przyjaciółki. Ze Scarlett rozmawiało się łatwo, bo doskonale umiała słuchać. Brakowało mu wszystkiego, co się z nią wiązało. Bardzo chciał, żeby to co spróbuje naprawić, od początku spoczywało na podstawach prawdy. Postanowił, że porozmawia z nią, gdy tylko wróci do Berlina. Bez względu na okoliczności. Zatrzymał przeglądanie zdjęć na jednym z jej portretów. Zdjęcie zrobiono pod słońce, ale dzięki temu jej twarz wyglądała jakoś tak błogo i anielsko. Uśmiechała się do niego, a pojedyncze kosmyki niesione wiatrem muskały jej policzki. Uśmiechnął się do fotografii. Wziął do ręki telefon i postanowił odpisać. Miło, że napisałaś mi o Jess. Trzymam za nią kciuki. Gdybyś potrzebowała pomocy, wiedz, że możesz na mnie liczyć. Dzwoniłem, bo martwiłem się o ciebie. Wiem, że to, co zaszło w szpitalu nie jest bez znaczenia. Odniosłem wrażenie, że sprawy stoją u ciebie nie najlepiej i czuję, że nie chodzi tylko o Jess. Wciąż trochę cię znam. Chciałem spytać, co słuchać i jak się masz, bo sporo o tobie myślałem i martwię się o ciebie. To wciąż aktualne ;) Wysłał. Nie miał zielonego pojęcia,  jak powinien jej przekazać to, co chciał, bo bał się, że okaże się zbyt sugestywny. Skrzywdził Scarlett i musiał postępować bardzo rozsądnie. Nie miał pewności, czy ona tak naprawdę chciała, żeby znów zbliżyli się do siebie. Choć z drugiej strony za każdym razem, gdy znajdowała się obok niego, reagowała tak jak kiedyś. W tych kilku krótkich chwilach miał wrażenie, że nic się nie zmieniło. Przypomniał sobie, jak odwiedził ją w urodziny. Była bardzo spłoszona i niepewna. Już wtedy działo się coś złego, a jednak przy nim wracała do siebie. Nie mógł być tego pewien, ale skoro nie związała się z Fontaine’m, to dlaczego z nim mieszkała? Musiał być tego jakiś powód. Może czegoś się bała? Już na weselu Margo i Gustava była bardzo posępna. Może chciała, żeby ktoś był z nią w mieszkaniu? Mogła przenieść się do domu, ale organizowała koncert, więc wygodniej było zostać u siebie. Jeżeli się czegoś bała, to wyjaśniało, dlaczego od kilku miesięcy była przestraszona i wycofana, a przede wszystkim, dlaczego mieszkał z nią Fontaine. Wybaczyła mu i zaprzyjaźniła się z nią. On chciał czegoś więcej, a ona chyba nie. Była z Felstonem, potem pozwoliła Fontaine’owi zamieszkać u siebie. W mediach pojawiły się spekulacje, że wylądował nad odwyku, że leczy się psychiatrycznie, że miał depresję. Może o to chodziło? Może ją skrzywdził? Ta myśl zaskoczyła Toma i uznał, że to też by się zgadzało. Może z Felston’em faktycznie coś było nie tak. Może jej groził albo ją skrzywdził? Może ją prześladował? Dlatego zamieszkała z Fontaine’m, żeby czuć się bezpieczniej. Na próbach przed koncertem zawsze zjawiała się z ochroną. Zrobiło mu się źle na tą myśl. Najchętniej wsiadłby w samochód i pojechał do niej, żeby się upewnić, czy wszystko było dobrze. Jeżeli faktycznie Felston jej groził, jeżeli była w niebezpieczeństwie? Tom gorączkowo analizował wszystkie sytuacje, których był świadkiem. Próby, wizyty w szpitalu, koncert. Myślał tak intensywnie, że aż rozbolała go głowa. Gdzieś z tyłu głowy klarowała się ta właściwa myśl, ale nie potrafił przypomnieć sobie tego jednego szczegółu. Coś mu umykało. Odetchnął. Postanowił sprawdzić, co u Davida. Nakrył go lepiej kołdrą i odsunął włosy z jego buzi. Jego syn uparł się, że chciał mieć długie jak on. Lena pozwoliła mu nieco zapuścić włosy, ale już zaczynały go denerwować, więc była szansa na to, że niebawem mu się znudzi. Wrócił do pokoju i przejrzał kilka kolejnych zdjęć. Osiemnastka Scarlett. Zdjęcie z Candy. Miała zaróżowione policzki i trawę we włosach. Była roześmiana i szczęśliwa. Zerknął na telewizor. Matt Morris wypowiadał się na temat pracy ze Scarlett. podświetlił ekran telefonu. Odpisała. Uśmiechnął się i odblokował wyświetlacz. Nie przejmuj się mną. Niepotrzebnie. Kiedy z Jessicą będzie lepiej, ja też odżyję. Teraz każdy telefon sprawia, że ściska mnie w środku. To jak czekanie na wybuch bomby z opóźnionym zapłonem. Jestem u Listingów, Liv cię pozdrawia ;) Mam nadzieję, że miło spędzasz wieczór. Jestem, a nie jesteśmy. To spodobało mu się najbardziej. Wprawdzie nie czuł się uspokojony, bo nie do końca wierzył w to, że chodziło tylko o stan Jessici. Choć, co on mógł wiedzieć o niej po takim czasie? Ma nadzieję, że miło spędza wieczór. Zaśmiał się cicho i przerzucił kilka kolejnych zdjęć. Scarlett w ciąży. Miała na sobie czarną wyłanianą sukienkę z golfem. Stała lekko bokiem, była okrągła na twarzy i rumiana, opowiadała coś żywo gestykulując. Jakim był głupcem, że pozwolił sobie na to, by ją stracić? Spędzam bardzo męski wieczór, ale niestety mój kompan śpi już od dziewiątej. Ograł mnie we wszystko, w co się dało i padł. Bill jest w Berlinie, rodziców nie ma, więc lenię się. Przekaż Liv, że mają u mnie kropkę, bo jeszcze nie widziałam ich mieszkania ;) To niesamowite. Nie do końca wierzył w to, że tak po prostu wymieniali smsy ze Scarlett. Podobało mu się to. W telewizji pokazywano migawki z jej koncertów. Przerzucał dalej zdjęci, gdy na ekranie laptopa pojawił się komunikat: dzwoni Amy. Uśmiechnął się szeroko i zaakceptował połączenie. Kiedy ujrzał rozanieloną twarz przyjaciółki, uśmiechnął się jeszcze szerzej. Uwielbiał ją, ale gdy tak na nią patrzył, to nie wyobrażał sobie, jak kiedyś mógł chcieć z nią być. Pokochał ją jak siostrę. Chyba z wzajemnością. Tęsknił za Amy.
- Cześć przystojniaku – mruknęła, machając do niego. Posłał jej całusa, a ona się roześmiała. Za jej plecami przemknął Neal. Nie sądził, że Amy była w stanie tak bezwarunkowo stracić dla kogoś głowę, ale najwyraźniej nauczyciel angielskiego z Nowego Jorku miał w sobie to coś. Włączył światło, żeby go lepiej widziała i postawił obok siebie butelkę coli. Przeczuwał, że ta rozmowa prędko się nie skończy.
*

Telefon zadzwonił dokładnie o 2:43. Scarlett już dawno spała. Trochę przez alkohol, trochę przez zmęczenie. W każdym razie wtulała się w rąbek jedynej poduszki, jaką Liv miała w mieszkaniu. Całą resztę zajęła jej siostra. Mrużąc oczy przed jaskrawym światłem bijącym od wyświetlacza, odebrała. Wiadomość była krótka. Mamy serce. Leci z Düsseldorfu. Przygotowujemy Jessicę. Podziękowała lekarzowi i jak oparzona wyskoczyła spod koca. Liv przebudziła się. Scarlett pospiesznie wyjaśniła jej, o co chodzi. Zawiadomiła ochronę i po chwili wybiegła z mieszkania siostry. w szpitalu znalazła się dokładnie po dwudziestu pięciu minutach. Sebastian dosyć lekko podszedł do kwestii przepisów drogowych. Jessica wciąż znajdowała się w swojej sali. Kiedy zobaczyła Scarlett, wyglądała, jakby jej ulżyło.
- Masz jeszcze chwilę, żeby nawtykać swojemu sercu za to, że się zepsuło – uśmiechnęła się, siadając obok niej. – No i musimy wymyślić jakieś powitanie dla nowego.
- Cieszę się, że przyjechałaś. Dziękuję za wszystko, Scarlett. Tak na wszelki wypadek. Jesteś dla mnie, jak siostra i mama. Kocham cię – szepnęła, z trudem powstrzymując łzy.
- Ja też cię kocham, skarbie, ale nie masz się ze mną żegnać. Za bardzo się starałam, żebyś teraz wywinęła mi taki numer – uścisnęła dłoń nastolatki i uśmiechnęła się do niej. Bała się, serce waliło jej jak oszalałe, a łzy cisnęły się do oczu, ale nie mogła się rozpłakać. Jessica musiała wiedzieć, że ona miała nadzieję.
- Boję się – spojrzenie Jessici było tak pełne lęku, że Scarlett musiała się mocno starać, by nie zacząć płakać. Musiała być silna dla niej.
- Wiem, ale jestem pewna, że wszystko się uda. Ty też musisz wierzyć, a już stuprocentowo tak będzie.
- Będziesz tu? – zapytała cicho.
- Będę czekać, dopóki się nie obudzisz – uśmiechnęła się, gładząc ją po włosach.
- Dziękuję – szepnęła. Nie miała sił na nic więcej. Do pokoju weszła para pielęgniarzy. Scarlett przytuliła Jessicę, pocałowała ją w czoło i ukradkiem, kiedy już ją zabierano, przeżegnała się. Teraz mogła się już tylko modlić. Chwilę później do szpitala przyjechała jedna z opiekunek Jessici. Zdała jej relację, podała przybliżony czas operacji i zapewniła, że będzie czekać. Kobieta, nieco uspokojona, wróciła do domu. Scarlett wysłała powiadomienie do wszystkich zainteresowanych sprawą Jessici. Do Javiera też. Nie odpisał. Zjawił się w szpitalu po godzinie. Był nieogolony i wyglądał, jakby nie zdążył położyć się spać. Wprawdzie pachniał mydłem, ale wciąż dało się wyczuć od niego alkohol. Najpierw trzymał się z dala od niej. Później krążył po korytarzu. A gdy upłynęła kolejna godzina, przysiadł obok niej i spojrzał na nią pełnym skruchy wzrokiem.
- Przepraszam – powiedział, a Scarlett skinęła głową. Nie miała siły myśleć o tym, czy faktycznie przyjęła te przeprosiny, czy nie. Jej relacja z Javierem nie znaczyła teraz nic. Nie zależało jej na tym, czy było mu przykro, czy nie. Od trzech godzin jej życie tkwiło w zawieszeniu. Serce zamarło. Oddech wiązł jej w gardle. W ciągu trzech minionych godzin i przynajmniej trzech następnych wyżyły się losy jej odkupienia, więc Javier nie znaczył nic. Myśli błądziły jej w głowie. Nie umiała skupić się na niczym konkretnym. Czuła się pusta i bezwolna, jakby to o jej życie walczono na sali operacyjnej. Miała wrażenie, że wszystko działo się poza nią. Przed siódmą zjawiły się Liv i mama. Toby i Max zmienili Sebastiana i Leona. Przed ósmą przyjechała dyrektorka Domu Dziecka. Kiedy sprawdzała godzinę, zegar w jej telefonie wskazywał 9:13. Dostała wiadomość. Odstawię Davida do domu i przyjadę do Berlina w razie, gdybyś mnie potrzebowała. Dzwoń śmiało. To dziwne. Ten krótki sms od Toma przyszedł w momencie, kiedy zmęczony lekarz opuścił blok operacyjny. Usłyszała od niego: operacja się udała, następne dwie doby pokażą nam, czy przeszczep się przyjmie. A wtedy jej serce zaczęło bić. Czuła, że oddychała. Znów żyła.

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo