24 lipca 2014

105. Just a little bit more l o v e.


37. miesiąc od rozstania; 25. listopada 2014, Berlin

Obudziła się. Powieki jej ciążyły, nie bardzo kontaktowała ze światem. Bolała ją głowa, ale to normalne, gdy śpi się krótko. Znów dręczyły ją koszmary. Znów budziła się kilka razy. Śniła swój przeklęty sen. Mike nie opuścił jej, ani na jedną noc w ostatnim czasie. Śniła też dziwne rzeczy związane z Javierem. Spojrzała na zegarek. Dochodziła ósma. Odetchnęła i przeciągnęła się. Nie rozmawiała z nim, odkąd się wyprowadził. Zadzwoniła raz, po części przez wyrzuty sumienia i po części przez niepewność, gdzie udał się, gdy wyprowadził się od niej w tak wielkim pośpiechu. Nie zabrał wszystkiego, więc spakowała resztę i wysłała na jego adres w Pacific Palisades. Tylko tyle mogła zrobić. Wstała, wzięła prysznic, sprawdziła skrzynkę mailową. Zjadła śniadanie, pogawędziła chwilę z Julie, pomogła jej przygotować śniadanie dla dziewczynek, a potem zaprosiła na śniadanie Maxa i Toby’ego. Jej ochrona zmieniała się codziennie o dziewiątej. Ustalili taką godzinę, żeby nikt nie musiał zrywać się bladym świtem, gdy ona zazwyczaj spała o tej porze. Chyba, że działo się coś wyjątkowego albo wylatywała gdzieś, wtedy ustalali inną porę. Za chwilę mieli przyjechać Bash i Matt, który zastąpił Leo. Nie lubiła wypuszczać ochrony bez śniadania. Praca pracą, ale prywatnie przecież się lubili. Z radia płynęły hity ostatniego lata. Julie zmywała, a dziewczynki bawiły się w salonie. Takie ranki stanowiły niesamowitą odskocznię od życie, jakie wiodła z Javierem. Dopiero teraz widziała, że przetrzymywanie go na siłę było błędem. W domu czuła się o wiele bezpieczniej. Dopiła kawę i wsunęła stopy w kapcie.
- Pójdę do skrzynki. Mama wspominała coś o liście, na który czekała.
- Idę z tobą – odparł Toby. Odłożył kanapkę i otrzepał ręce.
- Nie musisz – zapewniła. – Do skrzynki mam piętnaście metrów.
- Scarlett, nie po to strzeżemy cię całą dobę, żeby ten szajbus dopadł cię, gdy wyjdziesz sama na trzy minuty do skrzynki na listy.
- Cenna uwaga – uśmiechnęła się smętnie i wsunęła na nogi swoje sportowe buty. Toby upił łyk kawy i po chwili szli do skrzynki. Opowiadał Scarlett o swojej córeczce, która niedawno zaczęła przedszkole. Nadia chwaliła się wszystkim dzieciom, że kilka razy bawiła się lalkami ze Scarlett O’Connor. Nie każde wiedziało, kim owa Scarlett O’Connor była, jednak te, które dostrzegały powagę sytuacji, obrały Nadię za swoją prowodyrkę, co bardzo podobało się córce Toby’ego. Ochroniarz wiedział pod jaką presją żyła Scarlett. Towarzyszył jej w wielu trudnych chwilach. Znał ją odkąd zaczęła spotykać się z Tomem. Wiedział o niej więcej, niż niektórzy z jej najbliższych. Dlatego starał się ją rozweselać. Sypał historyjkami o swojej córce, jak z rękawa, więc śmiała się, gdy otwierała skrzynkę pocztową i wyjmowała pocztę. Śmiała się, gdy przeglądała kolejne reklamy. Śmiała się do chwili, gdy trafiła na kopertę, na której widniało jej imię wyklejone kolorowymi literkami z gazety. Jęknęła żałośnie, upuszczając pozostałą korespondencję i rozerwała kopertę. Toby natychmiast pozbierał pozostałe listy i rozejrzał się po okolicy. Przywołał Maxa.

LA bez ciebie nie jest takie samo, dlatego postanowiłem odwiedzić Berlin. Miłe, prawda? Nie mogę doczekać się spotkania. Ty też, maleńka?

Natychmiast pokazała kartkę Toby’emu. Przeczytał zawartość i posłał Scarlett zmartwione spojrzenie. Ostrożnie włożyła ją do koperty. W końcu może jakimś cudem policja znajdzie tam odciski palców inne niż jej. Ochrona odprowadziła ją do domu, a potem udali się na obchód terenu. Czuła się przegrana. Czuła się osaczona. Czuła się pusta i zniszczona. Umieściła kopertę w woreczku foliowym i zostawiła na stole. Odsunęła się od niej, jakby była radioaktywna. Mike tam był. Zbliżył się do jej domu. Już nie było miejsca, w którym mogłaby czuć się bezpiecznie. Przebrała się i pod obstawa udała się na policję. Tam przeszła przez tą samą procedurę składania zeznań. Shie starał się ułatwić to najbardziej, jak się dało, ale nie mógł jej przed tym uchronić.
Czy po dostaniu anonimu nie powinna drżeć ze strachu, panikować, szaleć, odchodzić od zmysłów, cokolwiek? To nie było tak, że się nie bała. Wiedziała, że to Mike i na samą myśl robiło jej się zimno, ale nie potrafiła chyba odczuwać tak silnego lęku po tym, co ostatnimi czasy doświadczyła. Była znużona, trochę otępiała, zmęczona i zupełnie bezwolna. Tak, czuła się bezwolna. Bo Mike mógł być wszędzie, a ona nie mogła nic z tym zrobić. Poprosiła Matta i Basha by zawieźli ją na cmentarz. Być może tam będzie miała szansę na odnalezienie choć odrobiny spokoju.

Tom zdziwił się widząc żółtą różę na nagrobku Liama. Nikt nigdy nie przynosił kwiatów innych, niż białe. A jeszcze lepiej, innych niż białe lilie. Obejrzał kwiatek. Być może zjawił się jakiś fan? Cmentarz nie był odosobniony. Znajdowały się tam groby wielu mieszkańców Berlina, więc kto wie. Obok ułożył swojego kwiatka, postawił znicz i odpalił go.
Od dawna nie był w Berlinie. Krążył między Monachium a Loitsche. Martwił się, że nie mógł poświęcić czasu Scarlett, ale miał tak dużo na głowie, że nie dało się. David miał zapalenie płuc. Jedna z uczestniczek musiała odejść z programu i trochę kosztowało ich znalezienie kogoś na jej miejsce. Wynikły jakieś problemy z etapem na Karaibach, przez co został przełożony. Do tego sprawy w wytwórni. Z tego co wiedział od Billa, to Fontaine pracował we Francji, więc nie musiał się nim martwić. Scarlett realizowała swoje zobowiązania, więc wszystko zostało pod kontrolą. Planował do niej napisać po wizycie u Liama, bo nie czuł się jeszcze na tyle pewnie, żeby do niej zadzwonić.  Usunął liście z płyty i z chodniczka wokół grobu. Zapalił drugi znicz u Nico. Odrzucił na bok kilka gałązek i liście, które musiały być pozostałością po ostatniej wichurze. Ciemny marmur wydał mu się najlepszym materiałem na nagrobek. Nie miał wtedy wsparcia Scarlett, wszystko się sypało i nie widział innej możliwości, jak wybrać taki kolor. Wcześniej litery były mosiężne. Teraz zdecydowali się na posrebrzany żeliwny stop, którego mieli nadzieję nikt nie zapragnie ukraść. Wyjął z kieszeni papierosy i odpalił jednego. Wierzył, że Liam nie złościł się o to, ale tak już się przyjęło, że kiedy siedział u niego, to lubił palić. Lepiej mu się myślało. Zazwyczaj marzył o mamie Liama, więc istniała nadzieja, że synek daruje mu to. Rozsiadł się wygodniej i rozejrzał się po cmentarzu. Pustki. W taką pogodę nikomu nie chciało się odwiedzać z natury smutnego miejsca. Tym lepiej. Miał chwilę dla siebie. Może uda mu się wymyślić, jak zbliżyć się do Scarlett i sprawić, żeby mu znów zaufała. Nie sądził, że kilka minut później okazja nadejdzie sama. Bill radził mu, żeby po prostu zadzwonił i umówił się z nią na kawę. Jednak Bill był teraz bardzo mądry w kwestii miłości, bo Rainie nie odchodziła dalej, niż na wyciagnięcie ręki. Bill był wtajemniczony we wszystko wcześniej i teraz, ale tak naprawdę nie mógł wiedzieć, jak te zaszłości odsuwają ich od siebie. nie pozwalały na zwyczajność, na bezpośredniość. Przeszłość stanowiła granicę, którą mogli przekraczać na polu neutralnym, ale gdy chodziło o sprawy związane bezpośrednio z nimi, gruzy nie pozwalały przejść. Choć chwilami wydawałoby się, że kruszeją. Spalił do końca i rozejrzał się znów, aby dotrzeć tam, gdzie spoczywał Liam, należało podejść pod górkę albo wspiąć się schodami i przejść kilkoma alejkami. Dlatego pierwszego dostrzegł Bash’a, jako że mierzył dwa metry bez jednego centymetra. Potem pojawił się nieco niższy Matt, a dopiero na samym końcu jego maleństwo. Rozczulił się zupełnie, widząc ją taką małą i drobną między dwoma barczystymi mężczyznami. Wspierała się o ramię Bash’a. Szła powoli, zupełnie zamyślona. Była smutna. Na głowie miała ciepłą czapkę, spod której wymykały się jej złote loki. Nie umalowała się, a w puchowej kurtce, czarnych jeansach i zwyczajnych, zimowych butach wyglądała po prostu przepięknie. Nie potrzebowała makijażu, ani pięknych strojów, żeby być królową świata. J e g o świata. Matt powiedział coś do niej, a potem spojrzała w kierunku Toma. Blado się uśmiechnęła. Gdy znaleźli się kilkanaście metrów od grobów, ochroniarze zatrzymali się, a Scarlett powoli podeszła. Uklękła przed nagrobkiem, położyła swoją białą lilię obok tej, którą przyniósł Tom i podobnie jak on, obejrzała żółtą różę. Spoglądała na kwiaty w milczeniu i skupieniu. Tom wiedział, że się modliła. Podniósł się z ławeczki. Po chwili Scarlett wstała i odwróciła się do niego. Nie miał jej za złe kolejności. Zbliżyła się, a on jak miał w zwyczaju, ucałował ją w policzek, delikatnie przytrzymując ją w talii. Sądził, że nie tylko on czuł, że w tym drobnym geście było coś tylko ich, coś wręcz intymnego.
- To chyba już tradycja, że się tu spotykamy – powiedziała, siadając na ławeczce. Dołączył do niej.
- To, co nas tutaj sprowadza, najbardziej nas łączy.
- A jego utrata najbardziej nas podzieliła. – Miała rację. Śmierć Liama była punktem zapalnym wszystkiego, co doprowadziło do ich rozstania. Niewyjaśnione sprawy gromadziły się między nimi, a odejścia ich synka zerwało tamę, która trzymała je w bezpiecznej odległości. – Co czujesz, gdy siedzimy tutaj razem? – zapytała zerkając na Toma. Rozmawiali. Tak po prostu rozmawiali i nie mógłby czuć się w tej chwili lepiej. Chociaż fakt, że siedzieli nad grobem swojego syna, niszczył radość tej chwili, ale może właśnie to robił Liam? Znów ich łączył.
- Myślę, że Liam chciałby nas tutaj razem – odparł cicho, bo głos go zawodził. – Tak powinno być od początku. Tylko ty rozumiesz, co przechodzę odwiedzając jego grób. Tylko ty wiesz, jak bardzo boli mnie, że nasz syn leży tu, gdy mógłby być szczęśliwym dzieckiem. Tylko ty wiesz, że dziewiętnastego każdego miesiąca nie umiem być szczęśliwy, choćby działy się najlepsze rzeczy – popatrzył na Scarlett, a w jego oczach kryło się cierpienie rodzica, który utracił ukochane dziecko. W jej spojrzeniu dostrzegł to samo. To porozumienie łączyło ich nawet, gdy wydawało im się, że żywili do siebie tylko nienawiść.
- Masz rację – odparła. Oczy miała zaczerwienione, a głos drżący. – Powinniśmy być w tym wszystkim razem. Do dziś żałuję, że cię wtedy zostawiłam.
- Nie da się tego zmienić. Jesteśmy tu u naszego syna i jedyne, co możemy dla niego zrobić, to dobrze żyć. Przede wszystkim, żyć dalej, choć to nie jest łatwe – westchnął. Odruchowo się rozejrzał. Bash i Matt palili, uważnie wodząc wzrokiem po okolicy. Jakby czekali, aż ktoś wyskoczy zza krzaków i zaatakuje Scarlett. Tom zatrzymał na moment tą myśl. A co, jeśli ona faktycznie czegoś się bała? Zerknął na nią, chciał zapytać, ale podjęła poprzedni temat.
- Ty masz szansę przelać tą miłość na Davida. To wielkie szczęście mieć takiego syna. Spotkałam go zaledwie kilka razy, ale zdążyłam się przekonać, że jest mądrym i dobrym dzieckiem – Tom spojrzał uważnie na Scarlett. Choć wspominała nie raz, że uważała Davida za dobre dziecko, wciąż jakby się obawiał, że kryło się pod tym coś więcej, ale jej spojrzenie było zupełnie szczere. Wypełniła go duma.
- Jestem szczęśliwy, że go mam, ale nigdy nie było tak, że zastąpił mi Liama – popatrzył na nią znów, jakby chciał się upewnić, że mu wierzyła. – Liam był jedyny i nie powtarzalny. Był nasz, Scarlett – pod wpływem chwili, impulsu, tej intymnej atmosfery między nimi ujął jej dłoń, którą opierała na ławce i uścisnął ją. Popatrzyła na niego zaskoczona, ale nie cofnęła ręki. – Kocham Davida i cieszę się, że jestem ojcem takiego fajnego, małego człowieka, ale Liam to Liam, a David to David – zakończył dosyć stanowczo, a ona pokiwała głową. Zastanawiała się przez moment, po czym powiedziała;
- Walczę o Jessicę nie tylko dlatego, że tak ją lubię. Jestem w tym trochę egoistką. Walczę o nią, bo chciałabym pozbyć się chociaż odrobiny poczucia winy. Chcę uratować czyjeś życie. Jego nie zdołałam, ale ona żyje. Chciałabym, żeby było mi troszeczkę lżej.
- I jak jest? – zapytał. Wiedział, że to błędna logika, ale nie zamierzał teraz wyciągać tego tematu. Cieszył go fakt, że rozmawiali, że było tak zwyczajnie. Tak bardzo tęsknił za rozmowami z nią. Każda minuta była na wagę złota. Pragnął zatrzymać ją jak najdłużej.
- Przeszczep się przyjął. Jess dochodzi do siebie. Jest coraz lepiej – starała się przybrać rześki ton głosu, ale Scarlett nigdy nie umiała go okłamywać. Najwyraźniej to się nie zmieniło.
- A jak ty się czujesz? – zapytał troskliwie, a ona przez moment nie odpowiadała. Spoglądała na niego, jakby szukała właściwej odpowiedzi. Chciał, żeby mówiła prawdę, a nie to co należało. Chciał, żeby czuła się przy nim pewnie, żeby mu ufała. Pokręciła głową, patrząc na Toma krótko.
- Nie chcesz wiedzieć – zaśmiała się gorzko.
- No właśnie chciałbym – zapewnił, mocniej ściskając jej dłoń. Wtedy ją cofnęła. Splotła obie na swoich kolanach i popatrzyła przed siebie, znów wykonała przeczący gest, jakby chciała odsunąć od siebie odpowiedź na to pytanie. – Chciałbym, żebyś mi powiedziała. Kiedyś potrafiłem ci pomóc. Jestem pewien, że teraz też będę potrafił – odparł cicho, bardzo starał przekonać ją do swoich szczerych intencji. Nie wiedział tylko jak.
- Nie sądzę, żeby ktokolwiek mógł mi teraz pomóc – stwierdziła. To nie było użalanie się nad sobą, ani marudzenie. Przedstawiła fakt. Spojrzała mu prosto w oczy. Bardzo bojowo, jakby stawiała wyzwanie światu. Cokolwiek działo się w jej życiu nie mogło być dobre. Jej zachowanie, to co powiedziała i obstawa nie wróżyły dobrze. Wydawała się przygaszona, nawet przestraszona. Czegoś się bała.
- Pozwól mi spróbować – zaczął delikatnie, patrząc na nią uważnie. Znów pokręciła głową. Nie potrafiła na niego spojrzeć. Widział w jej oczach łzy, zamrugała kilka razy, odetchnęła i dalej twardo patrzyła przed siebie. – Zrobię wszystko, co w mojej mocy – zapewnił. – Pozwól mi tylko spróbować – poprosił. – Nie myśl o tym, co było. Tym zajmiemy się jutro, ale dziś widzę, że coś cię martwi, czegoś się boisz, a ja bardzo chcę ci pomóc. Tylko mi powiedz – mówił miękko, spoglądając na nią nieprzerwanie. Żadnemu z nich nie przeszło w tej chwili do głowy, że kiedyś już odbyli podobną rozmowę. Być może miała ona miejsce na cmentarzu. Już kiedyś Tom prosił Scarlett, by otworzyła się na niego, by pozwoliła mu sobie pomagać, by mówiła do niego. Historia zatocza koło. Być może tak właśnie wyglądają drugie szanse.
Scarlett wreszcie odważyła się popatrzeć na Toma. Być może, gdyby nie kolejna wiadomość od Mike’a, byłaby twardsza, ale w tym momencie nie potrafiła być samodzielna. Może, gdyby to nie był Tom, łatwiej umiałaby odmówić. Jednak właśnie w tej chwili musiała przypomnieć sobie, jak dobrze poczuła się w jego ramionach na weselu Margo i Gustava, a potem w szpitalu. Jej głupie serce musiało przypomnieć sobie, że wciąż go chciała. To nie dawało jej spokoju. Ta myśl, że choć upłynęło tak wiele czasu, choć zmieniły się miejsca, choć zmienili się oni, to ta miłość wciąż była. Do tej pory zastanawiała się, czy tylko w niej. Czy Tom też ją chciał? Zastanawiała się. Nie miała pewności, czy czyniąc ten jeden krok za dużo, nie doprowadzi do tego, że jej serce zostanie złamane po raz kolejny. Nie mogła pozwolić sobie na to, by utraciła resztki dumy, które pozostały jej po spotkaniu z Mike’em. Po tym, co po sobie zostawił. Stała się ta chwila. Tom popatrzył na nią. Spoglądał jej prosto w oczy i wiedziała, że nie tylko ona wciąż t o czuła. W tym jednym spojrzeniu odnalazła wszelką pewności, że się nie myliła. To było piękne i przerażające jednocześnie. T o znów się działo. Szczelnie zamknięte zakamarki serca otwierały się, wypuszczając uczucia głęboko tam schowane. Tak bardzo chciała zniknąć. Wydawało jej się, że jeżeli nie ukryje się gdzieś, to Mike odbierze jej także to. Te ostatnie dobre uczucia, które miała tylko dla siebie, które ratowały ją przed upadkiem. Pragnęła ukryć się gdzieś, gdzie Mike jej nie znajdzie, ale nie miała pewności, czy istniało takie miejsce, w którym stałaby się dla niego niewidzialna. W jednej chwili naiwnie pomyślała, że Tom znał takie miejsce i jej myśli przeistoczyły się w słowa.
- A możesz ukryć mnie przed światem? – zapytała na poły ironicznie, na poły z nadzieją, choć więcej było w tym goryczy. – Chociaż na chwilę – szepnęła, bo tak naprawdę znajdowała się już na krawędzi.
- Jak długo zechcesz – odparł, podnosząc się z miejsca. Dwadzieścia sekund brawury. Może to właśnie był ten moment, gdy mógł wygrać swoje wszystko. Jeszcze nie wiedział, gdzie znajdowało się to miejsce, w którym schowa ją dla świata, ale wiedział, że to zrobi. To był t e n moment. – Zabiorę cię w miejsce, gdzie odpoczniesz, będziesz mieć spokój i twoja obecność nie zdziwi nikogo – zapewnił ją, wpadając na najbardziej oczywisty pomysł. Zapewne tez najlepszy. Popatrzyła na niego zaskoczona tą propozycją. Zupełnie, jakby przed chwilą nie zapewnił jej, że chciał pomóc, a ona nie prosiła go o to. Zerkała raz na niego, a raz na jego dłoń. Uśmiechnął się ciepło i zachęcił ją gestem. – W gratisie  dorzucam najlepszą herbatę malinową, jaką kiedykolwiek piłaś.
- I tak nie może być gorzej – westchnęła, nie mając pojęcia, jak bardzo się myliła. Podniosła się z miejsca i podała Tomowi rękę. Dwadzieścia sekund brawury. Plus niespokojne serce. Czuła, że to zupełne wariactwo iść z człowiekiem, z którym dopiero od niedawna normalnie rozmawiała. Jednak wciąż pamiętała tego, którego tak kochała. To z nim chciała udać się na koniec świata. Pytanie, czy on wciąż istniał? Czy istniała ta ona, którą kochał on?
- No cóż – zaczął. – Twoja odpowiedź nie jest dla mnie najwyższym komplementem, ale przemilczę to – powiedział, kiedy zbliżali się do ochrony. Uświadomiła sobie, jak zabrzmiały jej słowa i zaśmiała się cicho. Poczuła się troszkę głupio. Zupełnie, jakby czas spędzony z nim był najgorszą ostatecznością, a przecież czuła coś zupełne innego.
- To jest szalone – westchnęła.          
- Czym jest życie bez ryzyka? – zagadnął, gdy zatrzymali się przy Matt’cie i Bash’u, nieco zdziwionymi takim obrotem sytuacji. – Zabieram ją – powiedział, a ochroniarze spojrzeli pytająco na Scarlett. Zawahała się przez moment. Czy mogła udać się gdziekolwiek bez ochrony, gdy Mike śledził każdy jej ruch? Czy przy Tomie mogła czuć się bezpieczna? Chyba znała odpowiedź. Przynajmniej na to drugie pytanie. Nie potrafiła wytłumaczyć tego, że od momentu, gdy spotkali się na cmentarzu, poczuła się lepiej. Po prostu. Wystarczyła jego obecność. Starała się o tym nie myśleć, ale jak miała przestać, skoro pierwszy raz od wielu dni co chwilę nie oglądała się za siebie? Czuła się głupio z tym, że tak reagowała na Toma. Po takim czasie, po tylu złych słowach, on wciąż był tym, do którego chciała uciec. Czy tak właśnie powinno być? Czy tak wyglądało przeznaczenie?
- Jedźcie do domów, gdyby coś mnie niepokoiło, to zaraz dam wam znać – poleciła.
- Jestem pod telefonem – zapewnił Bash. – Poinformuję też Toby’ego i Maxa – powiedział.  Posłała mu wdzięczne spojrzenie i całą czwórką opuścili cmentarz. Po uprzednim sprawdzeniu obu aut, ochrona wsiadła do wynajętej Hondy, a Scarlett i Tom do jego Audi. Q7 nie było tak szpanerskie, jak R8, ale znacznie bardziej praktyczne. Kiedy ruszyli, Scarlett nie potrafiła uwierzyć, że siedziała z Tomem w jego aucie i jechała gdzieś. Gdzie? Nawet nie wiedziała. Nie bardzo rozumiała też, dlaczego się zgodziła. Powinna odmówić. Nic ich przecież nie łączyło. Nic prócz tego kawałka granitu, który miał przypominać im już zawsze o tym, co mieli i co stracili. Może to aura cmentarza? Chyba za dużo o nim myślała. Wspominała ich wspólne życie, te dobre chwile. Może to spowodowało, że uprzejmość Toma wydała się jej czymś więcej. Trochę się tego przestraszyła. To kolejna rzecz, której się obawiała. Za dużo już ich. Trochę przez to oklapła i zrobiło jej się nieprzyjemnie. Zupełnie jak w chwili, gdy przypominasz sobie jakąś bardzo zawstydzającą rzecz. Chcesz się zapaść pod ziemię. Ona też chciała. Przez swoje głupie serce. Głupią nadzieję. Głupią brawurę, której dała się ponieść. Zupełnie już nie wiedziała, co myśleć.
- Zastanawia mnie jedna rzecz – zagadnął po kilkunastu minutach jazdy w milczeniu. Zerknął na Scarlett, a ona popatrzyła na Toma. – Dlaczego potrzebujesz, aż dwóch ochroniarzy? Czy nawet czterech? – musiała liczyć się z tym, że o to zapyta. Bash i Matt bardzo sumiennie wykonywali swoje zadania i dokładnie sprawdzali, czy gdzieś nie czaiło się zagrożenie. – Twoi chłopcy wyglądali, jakby tylko czekali, aż ktoś się na ciebie rzuci.
- Dobrzy są, co? – odparła, mając nadzieję na zmianę tematu. Nie wiedziała, czy chciała o tym mówić. – Nie byłam pewna, czy będę umiała zaufać komuś poza Toby’m i Max’em, ale Sebastian i Matt są bardzo profesjonalni i świetnie mi się z nimi współpracuje.
- Inaczej nie pozwoliłabyś im ochraniać się – posłał Scarlett szybki uśmiech. – Jednak to nie zmienia faktu, że nie odpowiedziałaś, dlaczego potrzebujesz stałej ochrony – spojrzał na nią tak, że nie miała już złudzeń, że Tom da się zwieść albo, że przestanie się interesować. Troszczył się o nią. Zauważyła, że w ostatnich tygodniach, a może nawet miesiącach bardzo martwił się o jej sprawy, więc może mogła powiedzieć mu chociaż odrobinkę? Była bardzo skołowana. Z jednej strony chciała wyjawić mu wszystko i zrzucić z siebie ten ciężar, a z drugiej pamiętała o tym, co ich podzieliło.
- Ktoś mi grozi – powiedziała w końcu. Tom chyba nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Przeżył w swojej karierze różne epizody z natrętnymi fanami, stalkerami, czy haterami, ale dotąd to nigdy nie okazywało się niebezpieczne. Scarlett patrzyła na niego, oczekując jakiejś reakcji, a on prowadził i wydawał się intensywnie nad czymś myśleć. Zaniepokoiła się. Dopiero po krótkiej chwili, kiedy uważniej mu się przyjrzała, dostrzegła, jak mocno zaciskał dłonie na kierownicy, a żyłka na jego szyi pulsowała. Odwróciła wzrok. Wolała nie patrzeć.
- Teraz rozumiem – odpowiedział po długiej chwili ciszy. – Wiedziałem, że się czegoś boisz. Już wtedy twoim mieszkaniu zauważyłem, że się kryjesz. Chowałaś się w sobie. Nie bardzo wiem, jak ująć to w słowa, ale dostrzegłem to – zerknęła na niego i nie było w nim irytacji. Tylko troska.
- Naprawdę? – zdziwiła się. Trochę jej ulżyło, bo wydawało jej się, że Tom mógł pomyśleć sobie o niej coś złego. Choć przecież to jej grożono, więc nie miałby podstaw. Zdjęła czapkę, a jej niesforne włosy nastroszyły się. Przeczesała palcami loki. Odkąd je skróciła stały się nie do opanowania.
- Nie rozumiem, dlaczego ktoś chce zrobić ci coś złego. Przecież pomagasz, jestem dobra dla fanów.  Długo to trwa? – zapytał. Był bardzo skupiony, jakby oceniał, sondował sytuację.
- Tak – westchnęła ciężko. – Od czerwca – ta informacja zszokowała Toma zupełnie. Zwolnił, a potem zatrzymał się na czerwonym świetle. Przypatrzył się Scarlett, która nie potrafiła popatrzeć na niego, zupełnie jakby miała powód do wstydu.
- Zgłosiłaś to na policję? – przytaknęła. – A czy wiesz, kto to? – dopytywał. Miał tak zmartwiony, pełen troski głos, że nie potrafiła być twarda. Pękała z każdą chwilą bardziej. To był w końcu Tom, a ona pomimo wszystkiego, co się zdarzyło, nie potrafiła oprzeć się temu, że przy nim czuła się bezpiecznie, jak w d o m u. Mogła mu zdradzić ten najgorszy z sekretów?

Szli sobie spokojnie, z wyjątkiem cichych okrzyków radości, które Scarlett wydawała z siebie, kiedy tylko wyniki znów przyszły jej na myśl, a on uśmiechał się pod nosem, widząc jej rozradowaną buzię, gdy ni stąd ni zowąd wyrósł przed nimi Mike. Scarlett gwałtownie zatrzymała się, mocno ściskając rękę Toma. Mimowolnie napiął wszystkie mięśnie. Mike uśmiechnął się cwano, splatając ręce na torsie.
- No proszę, kogo ja tu widzę, pan Gwiazda i pani… - zasępił się na chwilę. – No właśnie, Scarlett, jak się do ciebie zwracać? – spytał, jakby nigdy nic mrugając do niej Zmrużyła oczy, układając usta w dzióbek i otaksowała do spojrzeniem. Powoli i dokładnie.
- Ty? Per pani, nie inaczej – posłała mu nienawistne spojrzenie, pozwalając, by Tom przepuścił ją przodem, mijając chłopaka. Bez przerwy mocno trzymał ją za rękę. Nie pozwoliła sobie na to, by zadrżeć. Szła dumnie wyprostowana, wysoko unosząc głowę. Jej lęk zdradzały jedynie lodowate dłonie.
- Spotkamy się jeszcze, proszę pani! – krzyknął za nimi. Z jego głosu sączył się jad i przekonanie, że zawsze dopnie swego. Tom otoczył ją ramieniem, przygarniając blisko siebie. Doszli do tej samej sygnalizacji, a Scarlett milczała. Była spięta i przestraszona. Mike musiał zepsuć nawet tą chwilę. Ujął w swoje jej małą dłoń i ucałował ją lekko.
- Kiedy przejdziemy na drugą stronę, zamkniesz za sobą etap opieczętowany jego imieniem. Raz na zawsze – zapewnił ją, patrząc prosto w turkusowe tęczówki dziewczyny.
- Wierzę ci – szepnęła, uśmiechając się słabo. Spojrzała na pasy, a potem na Toma. Wzięła głęboki oddech i mocno ścisnąwszy jego dłoń, uczyniła pierwszy krok, a za nim kolejny i kolejny, aż wreszcie stanęli na chodniku po przeciwnej stronie. Puściła jego rękę, wygładzając sukienkę. Spojrzała na alejkę, w której wciąż widziała Mike’a. Patrzył na nich. Odetchnęła, spoglądając Tomowi w oczy. Odrzuciła strach, zacisnęła dłonie w piąstki, chcąc znów być dzielną – Michaelu Miller od tej pory nie istniejesz i niech cię piekło pochłonie – jakby na potwierdzenie, przytaknęła sobie skinieniem głowy i wplótłszy rękę pod ramię Toma, spojrzała mu w oczy. – Teraz jest już tylko Tom – uśmiechnęła się słodko, a on nie mógł jej nie pocałować.

Przypomniała sobie, jak spotkała Mike’a po raz ostatni. Łudziła się, że zniknie z jej życia wraz z końcem szkoły. A on już pewnie wtedy miał swój plan. Może jeszcze w szkole przygotowywał zmianę tożsamości. Kim musieli być jego rodzice, skoro przystali na to wszystko. A Serena? Scarlett zupełnie o niej zapomniała. Ciekawiło ją, czy postąpiła jak brat, czy żyła sobie gdzieś indziej. Zdążyli ruszyć, ale Tom wciąż spoglądał na nią zmartwiony. Skoro siedziała w tym samochodzie i zdecydowała się uciec z nim, należała mu się prawda. Im szybciej mu powie, tym lżej jej będzie.
- Nie wiem, czy pamiętasz, ale kiedy byliśmy razem, obiecałeś mi, że Mike zniknie – Tom wyraźnie nie rozumiał. To logiczne. Dla niego Michael Miller dawno nie żył. – Nie pomyśl, że mam do ciebie jakieś pretensje – zapewniła, nerwowo chowając włosy za ucho. Tom prowadził, nieustannie zerkając na Scarlett. – Chodzi mi o to, że nie mogłeś dotrzymać słowa, bo nikt nie może mi pomóc. Bo on żyje i to on mnie prześladuje – była zdumiona, że udało jej się wydusić to z siebie. Nie popłakała się, ani nie drżał jej głos. Nie mocno. To ogromny sukces.
- Jak to? – zapytał zszokowany. Częściej patrzył na nią, niż na drogę i to jej się nie podobało. Nie, żeby mu nie ufała, ale nie chciała mu przekazywać takich informacji, kiedy kierowali się na… no właśnie. Już znała tą trasę. Jechali do Loitsche. Poczuła ulgę i żal jednocześnie. Bo tam mogli być bezpieczni, ale jednocześnie narażeni na atak Mike’a, jeżeli jechał za nimi. Mogła spodziewać się nawet tego. Włosy zjeżyły jej się na karku na samą myśl. Mimowolnie się odwróciła, żeby zerknąć, czy nikt ich nie śledził. Nie powinna była odwoływać ochrony. Postanowiła ich wezwać z powrotem.
- Nie chcę o tym mówić, kiedy prowadzisz – zasugerowała, a Tom od razu zjechał na pobocze, włączając awaryjne światła. Na szczęście nie zdążyli wyjechać z miasta i nie znajdowali się na autostradzie. Wciąż zerkała w lusterko, czy jakieś auto nie zatrzymuje się w pobliżu. – Mike żyje. Nie zginął w tamtym wypadku. Nie będę ci teraz opowiadać, jak się o tym dowiedziałam. Skonfrontowałam się z nim, a on zapowiedział, że to nie koniec, że jeszcze mnie dopadnie. To było w czerwcu – na sekundkę przeniosła wzrok ze wstecznego lusterka na Toma. – Do koncertu zapadł się pod ziemię. Ten dziwny telefon: jestem wszędzie, gdzie spojrzysz, był od niego. A potem zaczął wysyłać mi anonimy. Stąd ochrona. Zgłosiłam sprawę na policję w Los Angeles i tutaj, ale on wsiąkł jak kamfora.
- Ten człowiek był chory psychicznie już wtedy. Miał na twoim punkcie obsesję – patrzył na Scarlett wyraźnie przestraszony. Nawet nie zszokowany, po prostu przestraszony. – Czy on cię skrzywdził?
- Nie udało mu się– odparła cicho. – Bardzo się boję, Tom – znów zerknęła na niego na chwilkę. – Nawet teraz wciąż patrzę w to głupie lusterko i sprawdzam, czy jakieś auto nas nie śledzi – westchnęła. – Może nie powinnam cię w to wciągać. Policja go szuka, ale dotąd bezskutecznie. Nie mam zbyt twardych zarzutów. Nie mam nawet dowodów, że to on. Boję się, że to się może szybko nie skończyć, a jestem już bardzo zmęczona.
- Ben jest u Leny, gdyby coś się działo, to pomoże. Możesz też wezwać swoją ochronę, ale przy mnie będziesz bezpieczna – zapewnił ją z tak dużym przekonaniem, że w tej jednej chwili mu wierzyła. – Nie dociera do mnie, kim musi być ten człowiek, skoro zrobił coś takiego. Jak bardzo on jest chory. Wymyślimy coś. Poradzimy sobie z nim – znów ujął jej dłoń i ścisnął ją delikatnie. My. Dwie literki, jedno krótkie słowo, a ona topniała. Tom patrzył na Scarlett i nie mógł uwierzyć, że takie rzeczy mogą dziać się naprawdę. W filmach, w książkach, okej. Ale w życiu? Patrzył na nią i w ułamku chwili miał wrażenie, że widzi ją tak naprawdę. Była blada, zmęczona, przestraszona, miała cienie pod oczami i zapadnięte policzki, jakby nie jadła zbyt wiele i nie spała. Była tak szczupła, że obie opcje wchodziły w grę. Najgorsze, że emanowała od niej wielka niepewność, wielki strach, zupełnie się wycofała. To ją przytłoczyło, przyparło do muru, ale nie tego, który kiedyś miała. Do muru, od którego nie było ucieczki, ani wyjścia. Teraz to rozumiał. Może nie miał racji we wszystkim, ale łączył fakty. Znał ją na tyle, by móc dostrzec to wszystko. Obserwował ją od tamtej urodzinowej wizyty i miał niemal pewność, że Scarlett potrzebowała kogoś, kto ją obroni. Kogoś, kto złapie ją, gdy będzie upadać i ochroni ją przed nią samą. Patrząc w jej smutne, przestraszone oczy, po raz kolejny upewnił się, że chciał być tym, dzięki któremu przestanie się bać. Scarlett załapała go i ochroniła. Teraz jego kolej. – Nie pozwolę cię skrzywdzić – po raz kolejny postawił na swoje dwadzieścia sekund brawury, uniósł jej dłoń do swoich ust i patrząc jej prosto w oczy, czule ją ucałował. W oczach miała łzy, ale mocno starała się je powstrzymać. Skinęła głową, bo głos uwiązł jej w gardle. Bardzo mocno chciała mu wierzyć. Bardzo.


Przez resztę drogi do Loitsche niewiele rozmawiali. Tom starał się przyswoić fakt, że Mike żył i zagrażał Scarlett. Wydawało mu się to zupełnie abstrakcyjne. Normalni ludzie nie walczyli z kimś, kto robi operacje plastyczne albo zmienia tożsamość. A Scarlett musiała zmierzyć się z tym i tym, a na dodatek tą osobą był ktoś, kogo szczerze nienawidziła. Jeszcze nie wiedział, jak to zrobi, ale musiał jej pomóc. W końcu Mike nie mógł rozpłynąć się w powietrzu. Prędzej czy później policja go znajdzie. A Tom postanowił zrobić wszystko, żeby Scarlett chociaż trochę odetchnęła. Wprawdzie nie zabrała swoich rzeczy, nie miała nawet torebki, ale w domu znajdowały się rzeczy Rainie i mamy, więc na pewno coś się dla niej znajdzie. Nie bardzo wiedział, jak powinien to wszystko rozwiązać logistycznie, bo jedyne czego był pewien to to, że powinien działać, a nie rozmyślać. Jednak łatwiej było skupić się na tym, skąd wziąć dla niej szczoteczkę do zębów, niż na tym, czy dom jest wystarczająco zabezpieczony przed intruzami. Dawno nie czuł się tak rozbity. Miał ją w końcu przy sobie i  powinien być szczęśliwy, a jedyne o czym myślał to to, czy była przy nim bezpieczna. Historia zataczała naprawdę wielkie koło.
Parzył herbatę, Scarlett była w łazience. Może to był właśnie moment, na który czekał? Mieli szansę na rozmowę, czas dla siebie. Musiał wierzyć, że nic złego ich nie czekało, że dany im czas, przyniesie coś dobrego. Czekał na to od pół roku. Miał być jej oparciem. Miał ją złapać. Miał ją podtrzymać. Miał sprawić, że odzyska wiarę i pewność siebie. Miał być tym, u którego będzie szukała pocieszenia. Miał ochronić przed wszelkim zagrożeniem.
Chciał być tym, którego kochała.
Weszła do kuchni, kiedy zalał herbatę. W powietrzu unosił się zapach owoców. Stanęła w progu, naciągając na dłonie rękawy swetra. Właśnie to najlepiej zapamiętał z tej chwili. Ją, taką drobną i smutną, osnutą zapachem cytrusów. Chciał zabrać ją do salonu, ale może kuchnia faktycznie stanowiła lepsze miejsce na rozmowę. Pierwszą prawdziwą rozmowę. Postawił napoje na stole. Scarlett podeszła i usiadła na jednym z krzeseł.
- Przyjemnie tu jest, tak przytulnie, rodzinnie – powiedziała, obejmując kubek dłońmi. Potem zamilkła i Tomowi wydawało się, że wahała się, czy zacząć mówić, czy nie. Patrząc na nią, nie mógł uwierzyć, że dziewczyna, którą kiedyś znał, to ta sama przestraszona, wątła i niepewna, która siedziała przed nim. Wydawała się zupełnie zahukana. W końcu podniosła odrobinę wzrok, odważyła się. – Trochę to dziwne, że siedzimy tu razem. Jakby ktoś to przepowiedział, jakiś czas temu, to bym nie uwierzyła.
- Cieszę się, że w końcu tu razem siedzimy – uśmiechnął się, patrząc wprost na Scarlett. – Od dawna zależało mi na rozmowie z tobą, ale wciąż wydawało mi się, że to nieodpowiedni moment. Najpierw nie chciałem wchodzić w twoje życie z butami, potem pomagałaś Jessice, a ostatnio ja miałem mnóstwo na głowie. Nasze dzisiejsze spotkanie to chyba jakiś znak, że nadeszła właściwa chwila. Choć żałuję, że to nie stało się pół roku temu.
- O czym chciałeś ze mną porozmawiać? – zaciekawiła się.
- Chcę wyjaśnić wszystko, co wtedy zaszło – pokiwała głową i upiła łyk herbaty.
- Przepraszam, jeżeli uznasz, że nie powinnam tego mówić. Bo pewnie nie powinnam – wzruszyła ramionami, jakby to wcale nie było ważne. – Ostatnie miesiące były dla mnie, jak koszmar. A dziś, z tobą jest jakoś lepiej. Przy tobie zawsze bałam się mniej, dlatego dziękuję, że mogę tu być. Dziękuję, Tom – szepnęła, w oczach zgromadziły jej się łzy. Starała się, żeby nie wypłynęły, ale emocje wzięły nad nią górę. Stróżki popłynęły po jej policzkach. Natychmiast je starła. – Przepraszam – Tom wstał, wyjął z szuflady chusteczki i podał jej jedną. Ukucnął przed Scarlett i spojrzał w jej oczy. Miały nienaturalnie mocny odcień. Zawsze tak się działo, gdy płakała. Czasem stawały się prawie bezbarwne. Niemal przejrzyste. Otarła oczy i wydmuchała nos. Nie patrzyła na niego, a on czekał. – Przepraszam – powiedziała znów.
- Nie – odpowiedział stanowczo. Może za bardzo. Tego się nie spodziewała. Spojrzała na niego zdziwiona, może trochę wystraszona. Nie wiedział, bo wciąż się czegoś bała. – Nie przepraszaj mnie. Nie wolno ci. Nie za to. Nie wiem, jak mam ci to powiedzieć. Nie przygotowałem się na to, ale chcę, żebyś wiedziała, że twoja obecność tutaj, to wszystko, czego potrzebuję – zatrzymał się na moment, sprawdzając jej reakcję. Jej i tak duże oczy otworzyły się szeroko, ale nie było w tym zawodu czy zniesmaczenia. Była zaskoczona, po prostu. Czasy, gdy chował się ze swoimi uczuciami i pragnieniami, minęły. Wiedział, czego chciał. Wiedział, że zasługiwał na szczęście. Tym właśnie była dla niego Scarlett. – To nie minęło. Moje uczucia. Dlatego zrobię wszystko, żebyś była bezpieczna. Cokolwiek nas czeka po powrocie do Berlina chcę, żebyś wiedziała, że masz mnie po swojej stronie. Obojętne co – zapewnił żarliwie.  
- Boję się – szepnęła, po czym popatrzyła na niego. Pierwszy raz naprawdę na niego popatrzyła. Widział, ile ją to kosztowało. Jak bardzo została skrzywdzona, skoro nie potrafiła już patrzeć w oczy? Ona, Scarlett, która nie lękała się stawić czoła najgorszemu. Pozwoliła mu zajrzeć w swoje pełne strachu oczy. Pozwoliła mu zajrzeć do swojej duszy. Pozwoliła mu przejąć część ciężaru, który dźwigała każdego dnia. Miał wrażenie, że tym jednym spojrzeniem ofiarowała mu więcej, niż ludziom, który obracali się wokół niej na co dzień. Wielu wydawało się, że jej mur nie istniał. Jemu chyba też. Jednak właśnie teraz był grubszy niż kiedykolwiek wcześniej. Podniósł się, ciągnąc ją za sobą i mocno ją przytulił. Podobny moment dzielili w szpitalu, po pogorszeniu się stanu Jessici, ale wówczas po prostu się załamała, straciła kontrolę. Teraz była przy nim świadomie. Dzieliła się z nim swoim brzemieniem.
- Tutaj nic ci nie grozi. Obiecałem, że schowam cię przed światem i słowa dotrzymam. Odkąd zaczęli pojawiać się tutaj nadgorliwi dziennikarze, po tym, jak oficjalnie ogłosiłem, że David jest moim synem, zainstalowałem monitoring i specjalny alarm, gdy coś dużego przedostaje się na posesję. To sprytny sprzęt. Wykryje zagrożenie i poinformuje firmę ochroniarską – cały czas obejmował Scarlett. W pierwszej chwili stała sztywno w jego uścisku. Dopiero po dłużej chwili, niepewnie objęła go rękoma w pasie.
- Nie umiem się odnaleźć w tej chwili. Ty, ja, my razem.
- Nie próbuj. Po prostu bądź, Scarlett – krótką chwilę rozważała jego słowa, a potem mocno przytuliła się do Toma. Czuła się zupełnie oszołomiona tym, co się właśnie działo. On najwyraźniej nie przezywał tego tak, jak ona. Ich relacje od dłuższego czasu zaczynały układać się coraz lepiej. Tom wydawał się sądzić, że jest jak być powinno, jakby to, że jeszcze rok temu omijali się szerokim łukiem nie miało znaczenia. Cieszyło ją to, bo to co przed chwilą Tom jej powiedział, bardzo wiele znaczyło, ale z drugiej strony, to co ich podzieliło, wciąż między nimi było. Liczyła, że to spotkanie pomoże im wyjaśnić pewne sprawy. Musieli je wyjaśnić. Potrzebowała choć jednej stałej w swoim pełnym zawirowań życiu.
Chwilę później znów siedzieli naprzeciw siebie. Scarlett popijała herbatę, a Tom ją obserwował.
- Poznałam go w klubie – podjęła po chwili milczenia. Uznała, że Tomowi należała się ta historia, skoro już znalazła się w jego domu, skoro poznał jej część, skoro jej pomagał. – Byłam tam z Gin, dopiero zaczęłyśmy współpracę. Spodobał mi się jego sposób bycia. Chyba dlatego, że zupełnie różnił się od ciebie – zerknęła na Toma, ale ciężko było wyczytać cokolwiek z jego twarzy. Słuchał uważnie. – Spotkałam się z nim raz, drugi i trzeci. Uznałam, że to nie jest człowiek na długi, poważny związek, więc postanowiłam spróbować. Od początku wiedziałam, że związki bez miłości są nie dla mnie, ale pchałam się w to, bo chyba chciałam sobie udowodnić, że mogę – westchnęła. Mówienie o tym było trudne, bo wiązało się ze sposobem, jakim radziła sobie z ich rozstaniem. Albo nie radziła. – Głupio mówić mi o tym właśnie tobie, ale chyba powinnam.
- Nic nie musisz. Na tym mi zależy. Nie musze znać tej historii, jeżeli nie chcesz o tym mówić – uśmiechnął się i krótko uścisnął jej dłoń.
- Chcę, bo jeżeli opowiem ci o tym, to potem będzie łatwiej. Jestem tu, pomagasz mi. Musisz wiedzieć, dlaczego to wszystko się stało.
- Jestem tutaj dla ciebie. Tym razem bez obietnic – popatrzyła znów lekko zaskoczona. Tom nie miał pewności czy taka ofensywa to dobra metoda, ale skoro nie wahał się, to dlaczego nie miał postępować zgodnie z tym, jak dyktowało mu serce? Zawiódł ją wtedy. Teraz już nie zamierzał. Nawet, jeżeli powie mu, że nie da się ich uratować. Tom i tak postanowił pomóc Scarlett. Bo ją kochał. Teraz, gdy siedziała zaledwie metr od niego, to uczucie stało się jeszcze bardziej oczywiste. Nie kryło się za urazą czy żalem. Po prostu znów odżyło i chociaż Scarlett była nieco zagubiona w tym, jak się zachowywał, czuł, że postępował dobrze.
- Wstydzę się tego, jak wtedy postępowałam. Bo to nie byłam ja. To była jakaś rozgoryczona wersja mnie, która próbowała sobie udowodnić, że umie żyć na luzie, że miłość nie jest jej potrzebna. Moje serce było wtedy bardzo chore. Mocno cierpiało – zerknęła znów na niego i westchnęła ciężko. – Popełniłam sporo błędów. Największym z nich było to, że oszukiwałam siebie. Angażowałam się w ten związek, wmawiałam sobie, że to wszystko, co wydawało mi się złe, to tylko moja wyobraźnia. Nie dopuszczałam do siebie sygnałów, które ostrzegały mnie przed nim. Potem znalazłam zdjęcie. Nie wiem, czy pamiętasz, ale to ostatnie, które sobie zrobiłam przed całą tą wielką przemianą. Był tam on, ja i cała nasza paczka.
- Wiem, o którym mówisz.
- Znalazłam je w Przeminęło z wiatrem. Nasze zdjęcie, w tej właśnie książce, czy to nie wystarczający sygnał, że coś było nie tak? Oczywiście znalazł wyjaśnienie, ale to było za dużo dla mnie. Zdjęcie, niemal unikatowe, u Jima? Zaczęłam drążyć, a Liv mi w tym pomogła. Powiedział mi, że sprzedał mu je Alphie. Pogrążył się tym, bo okazało się, że Alphie nie żyje, a jego zdjęcie jest w domu jego mamy. Wtedy przeprowadziłyśmy z Liv małe śledztwo, w którym okazało się, że facet, który podaje się za Jima Felstona to ktoś zupełnie inny. Zaczęłam się bać. Poprosiłam o pomoc Shie’a. Próbowaliśmy ustalić, kim jest ten człowiek bez ingerencji policji. Bo przecież kłamstwo nie podlega paragrafom. Shie był w LA, Liv i Georg też. Wtedy Javier zaproponował, byśmy u niego zamieszkali. Krążenie między hotelowymi pokojami nie pomagało. Musiałam opowiedzieć mu tą historię, wciągnąć go w to. W jednym z pokoi Shie stworzył coś na rodzaj makiety. Były tam zdjęcia, karteczki z informacjami, wszystko co mogło pomóc. Nawet zamiłowanie Georga do CSI bardzo się przydało – uśmiechnęła się krótko. – Cały czas coś nie dawało mi spokoju. Wiedziałam, że umykał mi jakiś fakt. Jednej nocy wstałam, żeby jeszcze raz przyjrzeć się temu, co zebraliśmy. Na ścianie wisiało zdjęcie Mike’a i Jima. Obok siebie. Poczułam się, jakby ktoś potraktował mnie prądem. Pojechałam do niego od razu. Nastąpiła przykra wymiana zdań, którą dokładnie słyszeli Liv, Georg i Javier. Wtedy, kiedy go zdemaskowałam, powiedział, że to nie koniec. No i zapadł się pod ziemię. Do koncertu. Od tego czasu dostaję anonimy. On dopiero się rozkręca. Chce żebym o nim myślała, żebym się zastanawiała się, kiedy znów i gdzie pojawi się wiadomość. Dopiął swego i to mnie wykańcza – zakończyła smętnie. – Mam dosyć cierpienia. Mam dosyć bycia jego ofiarą. Przeszłam już przez to w życiu, dlaczego muszę znów? – podniosła na niego wzrok. Miała suche oczy. Nie wiedział, że opowiadała policji tą historię tyle razy, że zdążyła uodpornić się na smutek, który jej towarzyszył.
- Zgłosiłaś to policji? – upewnił się, a ona pokiwała głową.
- W Stanach i tutaj w Berlinie. Badają ponownie sprawę śmierci jego i Sereny. Jednak to nie jest takie proste. Jako dowody mam tylko przypuszczenia i anonimy, które mógł wysłać każdy. Nie stawił się w LA na komendzie, żeby złożyć wyjaśnienia. Nie mógł, ponieważ jakimś cudem znalazł się tutaj. Shie twierdzi, że gdyby poszedł tam na policję, to odkryliby, że ukradł tożsamość tamtego chłopca, dlatego zaczął się ukrywać. Oni już o tym wiedzą, więc na dobrą sprawę, rozpoczęli postępowanie w tej sprawie. Boję się, że on znów zmieni wygląd, że znajdzie się w moim otoczeniu i że skrzywdzi mnie albo kogoś mi bliskiego – głos zaczynał jej się łamać. Upiła łyk już zimnej herbaty i spojrzała na Toma.
- Masz ochronę, oni nie odstępują cię na krok, więc nie dotrze do ciebie, a teraz jesteś ze mną. Tutaj jesteś bezpieczna.
- Najgorsze jest to, że nie mam nad tym żadnej władzy. To nie ja ustalam zasady. Muszę grać w jego grę. Boję się, Tom. Strach towarzyszy mi już od tak dawna, że nie pamiętam, jak to jest gdy się nie bałam.
- Scarlett – dotknął jej dłoni, a gdy jej nie cofnęła, to mocno ją uścisnął. – Gdybym tylko mógł zrobić coś, cokolwiek. Powiedz mi – pokiwała głową. Nie mógł znieść smutku w jej oczach. Chciał ukryć ją gdzieś na końcu świata, gdy tamten nie mógłby jej znaleźć.
- Dlaczego Tom? – spytała, a on nie bardzo wiedział, co miała na myśli. – Najpierw omijaliśmy się szerokim łukiem, a potem ty znikasz, a gdy wracasz zachowujesz się tak, jakby tych lat nie było. Jakbyśmy nie wypowiedzieli tylu złych słów, jakbyśmy nie wyrządzili sobie tych krzywd – gdy to mówiła jej oczy wypełniły się łzami. Patrzyła na niego i przez jedną krótką chwilę zastanawiał się, co bardziej wolała usłyszeć, ale przecież była tam z nim. Przez ostatnie pół roku dokładnie rozważał każde ich spotkanie. To była nagroda za jego cierpliwość. Nakrył drugą dłonią jej własne, popatrzył jej w oczy, bo bardzo chciał, żeby mu uwierzyła.
- Wyjechaliśmy do Nowego Jorku, bo Bill wierzył, że w ten sposób nauczy się żyć bez Rainie. Próbował, naprawdę próbował, a ja byłem tam z nim i zastanawiałem się, co to zmienia u mnie. Poznawałem Davida, starałem się być jego ojcem, szukałem swojej drogi. Wszystkie poprzednie okazały się niewłaściwe. Nie wiedziałem, w czym problem. Czas mijał, a nie działo się lepiej. Liczyłem, że dostanę tam swój świeży start i krótko po przylocie poznałem Amy. Ona była zupełnie inna, niż dziewczyny, które znałem. Inna od ciebie. Nie chciała mnie, bo jestem sławny i przy kasie. Traktowała mnie, jak zwykłego człowieka – przerwał, a Scarlett przytaknęła. Wiedział, że znalazła zależność. – Na początku wydawało mi się, że może coś z tego wyjdzie, ale szybko uznaliśmy, że nadajemy się na przyjaciół, ale nigdy w życiu na parę. Amy była szczera i lubiła drążyć. Zadawała milion pytań, uważnie słuchała odpowiedzi i kodowała, a potem ni stąd ni zowąd wyskakiwała z diagnozą. Pomogła mi uświadomić sobie kilka ważnych rzeczy. dzięki niej zacząłem zastanawiać się, kim jest Tom Kaulitz bez Tokio Hotel? Kim jest Tom? Kim jest Tom bez Scarlett? I wiesz, co pierwsze przyszło mi na myśl? – uśmiechnął się delikatnie. – Tom bez Scarlett jest nikim – jej ogromne oczy, znów przybrały wielkość spodków. Wpatrywała się w niego, a jej zimne dłonie spoczywały między jego własnymi. Wiedział, że spędzili ze sobą dopiero kilka godzin, a on raczył ją rewelacjami, ale po co kryć coś oczywistego? Postanowił kontynuować. – Możesz mi nie wierzyć, bo wtedy postąpiłem dokładnie odwrotnie wobec tego, co teraz mówię, ale… kiedy uświadomiłem sobie, że powodem, dla którego nie mogłem ruszyć ze swoim życiem były moje uczucia do ciebie, poczułem ulgę, bo wreszcie wypowiedziałem na głos to, co czułem od bardzo dawna. Pozwoliłem sobie przyznać się, że wciąż cię kocham i nagle wszystko okazało się proste. Niedługo potem było wesele Margo i Gustava. Postanowiłem zaryzykować i poprosić cię do tańca. Wtedy przekonałem się, że nie wszystko stracone, bo chociaż nie chciałaś pokazać, co czułaś, ja wiedziałem – uśmiechnął się na wspomnienie tamtego dnia. – Żałuję, że zwlekałem, że poprosiłem cię o rozmowę już wtedy. Ale wtedy byłaś tak blisko z Fontainem. Wydawało mi się, że nie mam prawa ingerować w twoje życie ze swoimi uczuciami. Dlatego czekałem do twoich urodzin. Powrót Rainie był kolejnym idealnym pretekstem, żeby cię odwiedzić. Chciałem chociaż najmniejszego sygnału, że mogę wyobrażać sobie, że możemy żyć w zgodzie, ale ty byłaś zajęta organizacją koncertu, Fontaine nie spuszczał cię z oka. Nie chciałem, żebyś pomyślała, że próbuję wykorzystać okazję. Dlatego czekałem – nic nie mówiła. Oczy miała zaszklone. Dolna warga jej drżała. Odkąd znał Scarlett, do dnia w którym się rozstali, nie widział jej tak słabej. Śmierć Liama złamała jej serce, ale nawet wtedy nie była słaba. Była pokonana, ale nie słaba. Teraz straciła wszelką wolę walki. Była bezwolna. Była przerażona. Czuła się samotna. Nie potrafiła uwierzyć, że ta chwila, ten moment, że były prawdziwe. Wiedział to. Widział to w jej oczach. – Nie powiedziałem tego dlatego, żebyś czuła się do czegokolwiek zobligowana. Mówię to, bo nie chcę już dłużej udawać, że nic nie czuję. Pomogę ci, zaopiekuję się tobą, zrobię wszystko, co w mojej mocy, żebyś poczuła się lepiej, żebyś chociaż na chwilę zapomniała o nim. Wiem, że przeszłość leży między nami, ona nie zniknie, ale nią zajmiemy się jutro albo pojutrze, kiedy poczujesz się lepiej, dobrze? Teraz pozwól mi sobie pomóc, za długo musiałaś walczyć sama. – Dobre oczy Toma spoglądały na nią z czułością i nie wiedzieć dlaczego, gdy wypowiedział tych pięć magicznych słów, wybuchła płaczem. Niekontrolowanym, spazmatycznym płaczem, który on koił, trzymając ją w swoich objęciach godzinę, a może i pięć minut. Dla niej to był bezczas, w którym chociaż na chwilę zrzuciła z ramion cały strach i całą niepewność, które dźwigała od rana do wieczora, od zmierzchu do świtu. Naprawdę straciła poczucie czasu. Straciła wszelką kontrolę. Pozwoliła sobie na szloch, na spazm, na łkanie, na beznadziejny płacz, a Tom po prostu trzymał ją w ramionach. Czuła jego zapach. Czuła jego siłę, która zawsze kojarzyła jej się z bezpieczeństwem. Czuła, że to wszystko okazało się prawdą. Czuła, że miała w końcu coś dla siebie. Coś, co nie pozwolił jej już niżej upadać. Coś, co cofnęło ją znad krawędzi. Coś, co sprawiło, że ból łagodniał. Coś, co pozwała jej wierzyć, że Tom ocali ją przed lękiem. Uchroni przed upadkiem. Obroni przed nią samą.
Tom dał jej coś, w co mogła uwierzyć. Bez słów. Bez obietnic. Bez przyrzeczeń. Bez wyznań. Dał jej wiarę. Dał jej wszystko, czego potrzebowała. Otworzył drzwi. Z lękiem obserwowała, jak zamknięte za nimi uczucia i wspomnienia wyłaniały się. Musieli stawić im czoła. Musieli się z nimi uporać.
Mogli  w r e s z c i e  czuć.

7 lipca 2014

104. Never get to heaven.


37. miesiąc od rozstania; 5. listopada 2014.

Wchodząc do mieszkania, Scarlett rzuciła na podłogę torebkę, niedbale zsunęła ze stóp płaskie botki, a w salonie zostawiła kurtkę. Była skonana. Cały dzień spędziła przy Jessice, która raz budziła się, a raz zasypiała. Lekarze stawiali dobre prognozy, ale kto mógł wiedzieć, co się stanie? Marzyła tylko o tym, żeby odpocząć, bo kolejny dzień miał być dla niej pracowity. Nim dotarła do schodów, u ich szczytu stanął Javier. W stroju wyjściowym. Uśmiechnął się i zbiegł lekko, by się z nią przywitać. Ucałował ją w policzek, spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się jeszcze czulej.
- Zabieram cię dziś na kolację – odparł. W jego głosie pobrzmiewała pewność i brak możliwości sprzeciwu. Popatrzyła na niego sceptycznie z zamiarem wykręcenia się, ale nie dał jej takiej szansy. – Nie, proszę cię. Zarezerwowałem stolik w Ristorante Essenza. Nie musisz się nawet przebierać – zapewnił żarliwie. Słysząc nazwę tej knajpy, Scarlett poczuła jeszcze większą niechęć do tego wyjścia, bo jedna z tych restauracji, do których chodzili z Tomem najczęściej. Javier musiał wiedzieć, że lubiła tam jeść. Chciał dobrze, ale wyszło jak zwykle. Javier robił wszystko, żeby załagodzić sprawy między nimi. Był troskliwy, czuły i starał się wyprzedzać jej potrzeby o dwa kroki. Próbował, więc nie powinna tego psuć. Westchnęła.
- Przebiorę się – odparła i powoli wspięła się na piętro. Nie miała siły, żeby się z nim spierać, a może zgadzając się na jego propozycję chciała po prostu uciszyć wyrzuty sumienia? Była  mu to winna. W pokoju od razu skierowała się do garderoby. Zdjęła ubranie i wciągnęła na siebie czarne, jeansy do kostki z wysokim stanem i zamkiem z tyłu, zamieniła skarpetki na cieplejsze, bo było jej bardzo zimno. Jak zwykle z resztą. Włosy związała w wysoki kucyk, a na górę ubrała krótki, pleciony sweterek lila z dekoltem w serek. Do tego skórzane botki na koturnie. Czuła się zupełnie niewyjściowo, ale nie potrafiła odmówić Javierowi. Czuła się zbyt winna, zbyt przytłoczona, zbyt niepewna decyzji, które musiała podjąć, żeby go w tej chwili po raz kolejny odrzucić. Scarlett źle czuła się z tym, jak odsuwała się od Javiera, ale po tym, co powiedziała jej Liv, nie umiała inaczej. Za nic nie chciała dawać mu nadziei, których nie mogła spełnić, jednak powiedzenie mu tego, to było dla niej zbyt wiele. Dlatego szła na tą kolację, mając nadzieję, że stanie się coś, co pomoże jej uniknąć skrzywdzenia siebie i jego.
Niespełna godzinę później siedzieli przy stoliku w zacisznej części restauracji, czekając na zamówienie. Starała się myśleć pozytywnie, odprężyć się, zapomnieć na chwilę o problemach. Przez te wszystkie przykre zdarzenia, które miały miejsce w ostatnich miesiącach, zapomniała, jak bardzo lubiła spędzać czas z Javierem. Poczuła się głupio, o ile można było bardziej. Łączyła ich taka fajna przyjaźń. Owszem, Javier cały czas na coś liczył, ale gdyby zatrzymała to w odpowiednim momencie, to może mieliby szansę, jakoś ułożyć sprawy między sobą. A ona przez swoje głupie, naiwne marzenie, że kiedyś go pokocha, zniszczyła wszystko, bo przecież i tak wiedziała, że nie potrafi być w związku bez miłości. Miała świadomość, że to nie tylko jej wina, że Javier też miał swoje za uszami, ale była egoistką. Przestraszoną, niepewną siebie egoistką. – Cieszę się, że tu przyszliśmy – odparła, chcąc w końcu przełamać ciszę, która towarzyszyła im odkąd przestali konsultować zamówienie. Wiedziała, że byli fotografowani, przez okno widziała reporterów czekających na zewnątrz. W domu byłoby spokojniej, ale nie mogła wiecznie chować się w czterech ścianach.
- Należy ci się chwila odpoczynku. Pracujesz niestrudzenie i zapominasz o sobie. Nawet podkładem nie zatuszujesz sińców pod oczami. Powinnaś troszeczkę zwolnić, bo inaczej się wykończysz. Wyjeżdżam za kilka dni i martwię się o ciebie – w jego głosie brzmiała troska i tak wielkie uczucie, że poczuła się jeszcze gorzej. Nie potrafiła już dźwigać brzemienia jego miłości. Nie potrafiła go pokochać i nie mogła dłużej go odtrącać. Nie chciała krzywdzić Javiera. Zasługiwał na miłość. Na kogoś, kto mu ją da, a ona uniemożliwiała mu znalezienie właściwej osoby.
- Kiedy Jessica się ustabilizuje, może zacznę się wysypiać.
- Mam nadzieję, że to się stanie szybko. Ze względu na nią i na ciebie. Martwię się o ciebie – powiedział czule.
- Już zapomniałam, jak to jest nie martwić się – westchnęła, zastanawiając się, jak zmienić temat. – Ten wieczór to naprawdę świetny pomysł. Dzięki tobie wypadłam ze stałej trasy szpital-dom – podsunęła.
- O to mi chodziło. Nie dojadasz, nie dosypiasz, wciąż się martwisz, jesteś nieobecna. Tęsknię z tą tobą, która wciąż coś opowiadała, wszędzie pędziła i była chociaż trochę radosna – nie dał się zwieść. Najprawdopodobniej domyślał się, że próbowała przeprowadzić rozmowę na inne tory. Od kilku dni robił właśnie to, pokazywał jak bardzo się troszczył i jaka była dla niego ważna, nie pozwalając ani sobie, ani jej na to, żeby relacje między nimi uładziły się same. Utracili naturalną przyjemność bycia ze sobą, która łączyła ich jeszcze całkiem niedawno. Javier chyba za bardzo próbował jej się przypodobać.
- Mnie też tego brakuje, choć nie sądziłam, że kiedykolwiek będę tęsknić za tamtymi czasami – sięgnęła po swój kieliszek i upiła łyk Chianti. Po chwili na stole pojawiło się jedzenie, więc starała się skupić na posiłku. Ostatnio nie przychodziło jej to z łatwością.
- Zastanawiałem się nad czymś – podjął po chwili. Scarlett poczuła skurcz w żołądku. W głowie miała milion niewygodnych rzeczy, które Javier mógł przemyśliwać.
- Tak? – spytała, nie spoglądając na niego. Powoli odłożyła widelec i znów sięgnęła po wino.
- Gdzie mam się udać po powrocie z Francji? Do Los Angeles, czy chcesz, żebym wrócił tu? – nadzieja w jego głosie była tak wielka, że nie potrafiła jej znieść. Dusiła ją. Przypierała do muru. Javier nie skrywał już swoich uczuć i to było najgorsze. Być może wyolbrzymiała swój wkład w całą tą sytuację, ale to nie zmieniało faktu, że nie umiała odnaleźć się w jego towarzystwie. Jednak nie zastanawiała się nad tym, czy chciała, żeby znów u niej zamieszkał. Trwali w tym dziwnym układzie od czerwca, żyli z dnia na dzień, więc nie wybiegała tak daleko w przyszłość. Gdyby Javier sam zdecydował się wrócić do LA, miałaby problem z głowy, a tak, to na niej spoczywała odpowiedzialność za kolejną decyzję. Nie pomagał jej. Tak bardzo przywykła do tego, że Javier mieszkał u niej, że przestała zastanawiać się na tym, czy to było właściwe. Czy tego chciała? Jeszcze kilka dni temu uciekła z własnego mieszkania, zamiast oczekiwać, że to on zniknie na tą noc albo na zawsze. Zaplatała się w sieć własnych leków. Zbyt długo chowała się przed nimi.  Teraz, kiedy musiała wyjść im naprzeciw przytłaczały ją zupełnie.
- Nie wiem, gdzie będę wtedy – odparła wymijająco, ale to najwyraźniej nie wystarczyło Javierowi, bo czekał na ciąg dalszy. – Jutro mam spotkanie w wytwórni, gdzie ustalimy mój grafik. Najprawdopodobniej będę w Los Angeles albo Nowym Jorku, więc nie wiem, czy jest sens, żebyś tu przylatywał, gdy ja będę poza domem. Umówimy się pod koniec twojego pobytu we Francji, dobrze? – przytaknął niezbyt zadowolony z takiej odpowiedzi i wrócił do jedzenia. Scarlett, dłubiąc w swoim makaronie, starała się spojrzeć na Javiera obiektywnie. Po tym wszystkim, co się stało, to dosyć trudne. Starała się wziąć pod uwagę całe dobro, które jej uczynił i te ostatnie wpadki. Tego pierwszego było znacznie więcej. Javier był cudowną osobą. Nie mogła zaprzeczyć. Pomógł jej bardzo, kiedy bała się zwrócić do innych. Był przy niej, kiedy uciekała przed światem i przed sobą. Zawsze mogła na niego liczyć. Kochał ją, więc za wszelką cenę starał się ją zdobyć. Mogła to negować? Nie pochwalała jego metod. Jednak teraz, gdy spoglądała na jego przystojną twarz i wyrafinowane ruchy – on nawet przeżuwał z klasą! – to poczuła się jak ostatnia oszustka. Bo okłamując siebie, krzywdziła jego. Wmawiała sobie, że go pokocha, że jeżeli go pocałuje, to na pewno uda jej się poczuć do niego coś więcej niż sympatię. Wmawiała sobie, że go pokocha, jeżeli zetrze z niej dotyk Mike’a. Wmawiała sobie, że jeżeli będzie sobie wmawiać, że było coraz lepiej i coraz bliżej, to tak będzie. Wmawiała sobie, że nie zauważała tego, że jej taktyka nie działa. Chciała być blisko, a uciekała. Chciała być miła, a warczała na niego. Chciała go pokochać, a darzyła go niechęcią. Była zła na siebie, bo nie potrafiła go pokochać i winiła go za to, że on zakochał się w niej. Wpadła w błędne koło i nie potrafiła się z niego wydostać. Javier był tak niesamowicie dobrym i kochanym człowiekiem, dlaczego nie umiała zmienić swoich uczuć?
- Dlaczego mi się przypatrujesz? – zagadnął, przyłapując ją na tym. Postarała się uśmiechnąć.
- Miło się na ciebie patrzy, więc czemu nie? – powinna bardziej uważać na słowa.
- Jasne, jasne – pokręcił głową z dezaprobatą, ale Scarlett widziała, że sprawiła mu tymi słowami przyjemność. – Nie smakuje ci? – wskazał na jej niemal nietknięte jedzenie.
- Jest pyszne, ale ostatnio ciężko mi cokolwiek zjeść.
- Widać – mruknął, zerkając na jej zbyt szczupłe dłonie. – Spróbuj choć trochę – uśmiechnął się zachęcająco i dolał wina do ich kieliszków. Westchnęła i nadziała makaron na widelec. Zmuszała się do jedzenia, dopóki z jej talerza nie zniknęła jedna trzecia porcji. Była z siebie dumna.
- Bardzo się cieszę, że jesteś ze mną – powiedział spoglądając Scarlett w oczy. Wiedziała, że się cieszył. Nie miała jednak pewności, jak interpretował to wspólne wyjście.
- Już zapomniałam, jak dobrze układało się między nami – zaczęła trochę niezręcznie. Nie wiedziała, czy powinna poruszać ten temat, ale stało się. Westchnęła, po czym upiła łyk wina.
- Chciałbym, żeby znów tak było, jak w LA, jak tutaj. Może tak być, Scarlett – uśmiechnął się delikatnie. W jego oczach kryła się ogromna nadzieja. Jakby chciał powiedzieć: kochaj mnie, proszę. Kochaj. Ten jego czuły wyraz twarzy, spojrzenie, niepewny uśmiech, to wszystko suma wiary w coś, co nie mogło zaistnieć. Tak bardzo chciałaby mu to dać, ale po prostu nie mogła. Bolało ją, że przysporzy mu smutku. Bolało ją to, że nie potrafiła uleczyć siebie, że on nie potrafił uleczyć jej. Może postępowała źle trzymając go przy sobie, ale nie była winna wszystkiemu. Nie mogła nic poradzić na to, kim była, ani co czuła. To rzeczy niezależne od niej. Starała się. Nikt nie miał prawa zarzucić jej, że nie próbowała. Po prostu nie wyszło.
- Mam nadzieję, że uda się naprawić naszą przyjaźń – starała się położyć delikatny nacisk na słowo przyjaźń, ale miała wrażenie, że Javier zdawał się nie słyszeć niczego, co mogłoby pokrzyżować mu szyki. Wydawało jej się, że ta kolacja była częścią, jakiegoś większego planu. Aż bała się, co wymyślił. Chyba najbardziej przykre w tym wszystkim było to, że przestali ze sobą rozmawiać. Ona nie potrafiła być z nim szczera. Hamowała się, kontrolowała to, co mówiła, a on próbował jej we wszystkim dogodzić. Cały czas przyznawał jej rację, niemal błogosławił ziemię, po której stąpała, a przecież nie o to w tym wszystkim chodziło.
- Mówiłem ci nie raz, że to wszystko, co się zdarzyło, to nie jest nic, czego nie dałoby się poprawić. Oboje nawaliliśmy. Musimy tylko  pomyśleć, co zrobić, żebyśmy wyszli z tej sytuacji obronną ręką. Ciężko mi patrzeć na ciebie taką nieobecną, zdenerwowaną. Wiem, że martwisz się o Jess, ale zdaje sobie też sprawę z tego, że męczysz się z tym, co jest między nami. Zrobię wszystko, żeby było lepiej, naprawdę – zapewnił żarliwie, a Scarlett uniosła kieliszek.
- Za lepsze jutro – odparła. Nie potrafiła dodać nic więcej. Nie umiała mu jakoś odpowiedzieć, bo zaczynał boleć ją brzuch. Javier delikatnie stuknął szkłem o szkło. Uśmiechnął się, jakby pokrzepiony i wypili. Jak mogła dopuścić, żeby doszło do czegoś takiego? Przecież wiedziała. Od dawna wiedziała, że tak nie powinno być. Dlaczego nie posłuchała swojego wewnętrznego głosu, tylko szła w zaparte wmawiając sobie coś, co nigdy nie miała prawa bytu? Dlaczego doprowadziła do momentu, w którym nie mogła znieść obecności Javiera? Dlaczego pozwoliła na to, żeby czuła przy nim skrępowanie? Dlaczego wszystko musiało być takie trudne? Dlaczego w jej życiu pojawiały się same trudności?
Bo takie po prostu było życie – trudne, pełne komplikacji, wyzwań i niepowodzeń, aby odnaleźć w nim szczęście należało słuchać swojego serca i postępować właściwie. Nie łatwo, ale właściwie. Wiedziała to. Powtarzała to każdemu, kto miał problemy, więc dlaczego sama nie potrafiła zastosować się do swoich rad?
*

6. listopada 2014, Berlin

Margo, niepewna swojego losu, siedziała w samochodzie Gustava, nie bardzo wiedząc, gdzie ją wiózł. Zapewnił, że to niespodzianka i że na pewno jej się spodoba. Wierzyła mu, chociaż trochę się obawiała. Starali się spędzać dużo czasu we dwoje, ale to było trudne mieszkając na trzy domy. W każdym z nich kręcił się ktoś inny i chwilę tylko dla siebie znajdowali albo w sypialni albo wychodząc na miasto. Oboje mieli tego już dosyć, ale wciąż odkładali oglądanie mieszkań i domów, bo wypadało coś innego, ważniejszego. Margo bardzo chciała, żeby w końcu zamieszkali sami. Francie, siostra Gustava, zaraz po ślubie przeniosła się z mężem do własnego mieszkania. Gustav w prezencie ślubnym ofiarował im jedną czwartą sumy, połowę rodzice obojga stron, a ostatnią ćwierć uzbierali sami. Takim sposobem mieszkali w cudownym, czteropokojowym mieszkanku w Magdeburgu. Wprawdzie ich staż był większy niż Margo i Gustava, jednak zazdrościła im. Żyli na swoim i co ważniejsze – spodziewali się dziecka. Francie wyglądała okropnie. Wciąż wymiotowała i nie mogła nic jeść, ale Margo dawno nie spotkała tak szczęśliwego człowieka. Francesca była trzy lata starsza od Gustava i już przed ślubem rozmawiali z Mathias’em o dziecku, ale do tej pory im się nie udawało. Teraz mieli już wszystko. Czekali na swojego pierwszego chłopca. A Gustav nie miał ani mieszkania, ani dziecka. Nie zapowiadało się na żadne. Margo rozejrzała się po okolicy. Znaleźli się osiedli domków jednorodzinnych w Tempelhof. Zerknęła na męża, a on się uśmiechnął, domyślając się, że Margo wiedziała już, o co chodziło.
- Znalazłem bardzo ciekawą ofertę i pozwoliłem sobie obejrzeć wczoraj ten dom – zatrzymał się przed jedną z posesji. Okalał ją wysoki żywopłot, więc niewiele mogła zobaczyć. Przed bramą czekała na nich kobieta.
- Witam – odparła, uśmiechając się profesjonalnie i podała Margo dłoń. Miała silny uścisk. – Anna Groβmeier.
- Margarett Schäfer – odpowiedziała, chełpiąc się chwilą wypowiedzenia swojego nowego nazwiska. Kobieta przywitała się z Gustavem i otworzyła bramkę, zachęcająco przepuszczając ich przodem. Nikt nic ni mówił, pozwalając oswoić się Margo z tym, co zobaczyła. Za ogrodzeniem znajdowało się duże podwórze obsadzone drzewami i czymś, co w listopadzie nie przypominało kwiatów, ale na pewno nimi miało być. Dom nie należał do największych, ale urzekł ją. Był biały, z jasnymi oknami i drzwiami. Nad frontowymi znajdował się mały daszek. Po prawej stronie domu był wjazd prowadzący do garażu utrzymanego w takim samym stylu, co dom. Margo zerknęła na Gustava, a on tylko się uśmiechnął.
- Zanim wejdziemy do domu, może pokażę drugą część ogrodu – deweloperka weszła na chodnik okalający dom. Z tyłu, przy domu znajdował się taras i duży ogród, w którym rosło tylko kilka drzew owocowych. Z tyłu był niewielki basen. Dom wyglądał od tej strony magicznie. Mnóstwo okien. Musiał być bardzo jasny.
- Cudownie – szepnęła, ściskając Gustava za rękę, gdy szli do drzwi frontowych. Wnętrze domu okazało się równie piękne, jak jego otoczenie. Na parterze wchodziło się do przestronnego holu. Po lewej znajdowała się toaleta i garderoba na odzienie wierzchnie, dalej obszerne delikatnie zakręcane schody na piętro, a za nimi pokój gospodarczy. Na wprost znajdował się otwarty salon połączony z jadalnią. Natomiast po prawej duża kuchni, do której można było wejść z holu i z salonu. Z pokoju dziennego można było wyjść na taras. Na piętrze, w centrum znajdowała się galeria i schody. Wokół nich rozmieszczono pomieszczenia. Od strony frontu była łazienka, a od ogrodu druga. Po lewej stronie  domu znajdowała się sypialnia z obszerną garderobą, a po prawej dwa mniejsze pokoje. Wszędzie okna, dużo światła i przestrzeń. Niezbyt duża, aby czuło się dyskomfort spowodowany pustką. Taka w sam raz. Niemal nigdzie nie było mebli, ale to nie przeszkadzało jej wyobrazić sobie ich dwójki, a może i trójki z jakimś ślicznym chłopcem lub dziewczynką, które mogliby zaadoptować. Ten dom, ogród, okolica, wszystko było doskonałe.
- Całkiem niedaleko znajdują się supermarkety, szkoła podstawowa, szpital też nie jest położony bardzo daleko. To cicha okolica – zapewniła deweloperka, jednak Margo tego nie potrzebowała. Oczy błyszczały jej z radości, a cała aż drżała hamując jej wybuch.
- Moglibyśmy zostać przez chwilę sami? – zapytał, a kobieta usłużnie wyszła. – Podoba ci się?
- Gustav, tu jest doskonale! Ten dom jest przepiękny. Wymaga remontu, ale to nie będzie jakaś ogromna rzecz. Chcę tu zostać. Nie chcę oglądać innych – zapewniła. Stali w sypialni. Rozejrzała się i westchnęła. – Chciałabym tu mieszkać. To może być nasze miejsce. Wystarczająco daleko od rodziny, ale na tyle blisko, żeby szybko do nich pojechać.
- Nie wydaje ci się za duży? – żarliwie zaprzeczyła.
- Jeżeli dzieci to aktualna sprawa, to absolutnie nie jest za duży. Będę sprzątać i pielić. Tu rosną drzewa owocowe, więc będziemy mieć swoje jabłka albo śliwki. Cokolwiek to jest!
- Mnie też się tu podoba – powiedział, biorąc Margo za rękę i poprowadził w stronę okna z widokiem na ogród. – Tu może być nasz dom.
- Aby się upewnić, obejrzyjmy jeszcze dwa w podobnym metrażu, dobrze? Jeszcze dziś albo jutro. Kiedykolwiek – Gustav popatrzył na Margo w milczeniu. Ich relacje jeszcze odbiegały od idealnych, ale działo się coraz lepiej. Daleko im było do dawnych czułości i całej żarliwości, jaka ich łączyła, ale powoli wracali do siebie. Patrzył na jej zaróżowione policzki i szczęście, którym emanowała na kilometr. Margo cieszyły najdrobniejsze rzeczy. Ładny wzór na talerzu, kwiatek, który kupił jej od ulicznej sprzedawczyni, słońce w listopadzie, udane ciasteczka, wszystko, ale dawno nie widział jej tak bezbrzeżnie szczęśliwej, jak w tym momencie. Potrzebował jej dotknąć i zrobił to. Musnął dłonią jej policzek, a ona wtuliła się w nią.
- Musiałem się upewnić, czy na pewno tu jesteś, czy tylko mi się śni – uśmiechnął się do swojej żony, a ona po prostu zarzuciła mu ręce na szyję i go pocałowała.
- Jeżeli to sen, to najpiękniejszy, jaki miałam w życiu. Pośpieszmy się Gustav. Chcę, żebyśmy mieli dom – skinął głową, ujął ją za rękę i poprowadził do deweloperki, żeby spełnić marzenie Margo. On też chciał mieć dom, choć tak naprawdę wiedział, że to ona była jego domem.
*


Minęły trzy lata. Pomyślała. Choć wydaje się, że od chwili, w której on odszedł, nie odwracając się za siebie, a ona nie pobiegła za nim, by zmusić go do tego, minęło zaledwie kilka krótkich chwil. Pięć dni? Dziesięć? Może dwa tygodnie? Od dnia rozstania Scarlett i Toma zmieniło się wszystko. Zmienił się czas, zmieniły się miejsca, zmienili się oni.

Pytanie, czy zmieniła się też i miłość?

Scarlett siedziała przy stole w kuchni. Była ubrana w pastelowo-zielony dres, a włosy miała związane w niedbały kok na czubku głowy. Nieodmiennie zimno jej w stopy, więc podkuliła je pod siebie. Miała na nosie okulary, do których w żaden sposób nie mogła przywyknąć i marszczyła go, zapisując coś swym koślawym pismem w twardo oprawionym zeszycie. Był listopad, uwielbiała ten miesiąc. Pomimo pluchy, była zachwycona, że wreszcie nadszedł. Uwielbiała jego tajemniczość, ale teraz coś ją martwiło. Nie cieszyła się, jak zawsze, bo wiedziała, że coś niebawem definitywnie dobiegnie końca. Odłożyła pióro i spojrzała na zalane deszczem okna1. Czuwając przy Jess, miała czas na rozmyślanie, ale też nie próżnowała. Spisała pomysł na kolejną bajkę. Postanowiła, że zatytułuje ją Klara spada z roweru. Pracowała nad piosenką, która wpadła jej do głowy jeszcze w szpitalu, kiedy usłyszała kroki na schodach. Bała się tej rozmowy, poczuła dreszcze i skurcze w żołądku. Nie wiedziała, czego spodziewać się po minionym wieczorze. Upiła łyk herbaty malinowej, która dawno zdążyła wystygnąć. Tej nocy znów śniła o przerwanym ślubie. Czuła, że to znak. Czuła, że musiała opowiedzieć się po którejś ze stron. Wybiec z kościoła, albo zostać w nim, choć wydawało jej się to zupełnie niemożliwe. Chociaż… chyba już dawno wyszła z tego kościoła. Już dawno przerwała ceremonię, tylko usilnie wmawiała sobie, że to nic nie znaczyło. Zerknęła w kierunku schodów. Javier posłał jej promienny uśmiech. Wyglądał perfekcyjnie, choć dopiero dochodziła szósta. Jak to możliwe, że on zawsze prezentował się tak, jakby zszedł z rozkładówki? Ich wspólna kolacja obudziła w nim dawną determinację. Wyglądał na zadowolonego.
- Cześć – przywitał się, wchodząc do pomieszczenia. Odpowiedziała mu tym samym. Otworzył lodówkę i wyjął z niej małą butelkę wody. Wypił niemal wszystko duszkiem. Scarlett przypatrywała mu się, miotając się ze sobą, czy to właściwy moment na tą rozmowę. – Jak się spało? – zagadnął.
- Nie najlepiej, a tobie? – zapytała. Od tamtej feralnej nocy, Javier spał w swojej sypialni. Pomimo tego, że koszmar o Mike’u wracał, nie pozwoliła mu już przychodzić, gdy budziła się z krzykiem. Nie potrafiła. Tej nocy spała zaledwie cztery godziny. Ostatnimi czasy nie potrafiła spać dłużej.
- Nie narzekam – uśmiechnął się. – Idę pobiegać. Potrzebujesz coś ze sklepu?
- Nie, dzięki – odwzajemniła gest. – Zaraz wychodzę do Jess – wprawdzie nie miała pewności, czy wpuszczą ją tak z rana, ale postanowiła zorientować się, jak minęła noc. No i nie chciała być w domu, kiedy wróci Javier. Uznała, że woli poczekać z rozmową do wieczora. Nie czuła się gotowa do tej konfrontacji.  
- Dołączę później – posłał jej swój najpiękniejszy uśmiech, a Scarlett poczuła falę wyrzutów sumienia. Chyba znów niechcący dała mu nadzieję albo sam ją sobie dopowiedział. Przecież nie zrobiła nic sugestywnego podczas tej kolacji. Zachowywała się najbardziej neutralnie, jak potrafiła.
- W porządku – odpowiedziała, a Javier wyszedł. Tak to wyglądało. On starał się nawiązać kontakt, a ona nie potrafiła go podtrzymać. Dusiła się w jego towarzystwie. Czuła wyrzuty sumienia. Była zła na siebie i na niego, że nie umiał odpuścić. Czuła się zupełnie rozbita. Cały ten stres i niepewności bardzo ciążyły Scarlett, ale tak bardzo bała się zostać sama. Bez względu na to, jak przykre stawały się relacje między nią, a Javierem, on jednak był obok. Nawet, jeżeli nie rozmawiali. Choć czy właśnie nie na tym polegał jej problem? Liv zarzuciła jej egoizm. Powiedziała, że trzymała przy sobie Javiera, zachowywała dystans i pozwalała mu wierzyć, że może jego starania w końcu coś dadzą. Trzymała go blisko na wszelki wypadek, pozwalając, by miał nadzieje, by starał się coraz bardziej, by stawał się coraz bardziej zdesperowany, by te wszystkie przykre słowa padły. To brzmiało strasznie nawet w jej głowie, ale wykorzystała go. Tłumaczyła swoje zachowanie próbą zbliżenia się do niego. Jednak chyba tak naprawdę nigdy nie wierzyła w to, że mogłaby go pokochać. Czy czując się tak, jak czuła się teraz, była w stanie pokochać kogokolwiek? Miniony wieczór był najlepszym przykładem na to, że on we wszystkim będzie dopatrywał się nadziei, a ona będzie uważać na każdy gest i słowo, by mu ich nie dać. Tak nie powinno się dziać. Zerknęła za okno. Lał deszcz. Miała mnóstwo do zrobienia. Poszła do garderoby, gdzie wciągnęła na siebie jeansy, czarny, luźny sweterek i wczorajsze skórzane botki na koturnie. Pociągnęła rzęsy tuszem, a usta malinową szminką. Miała spotkanie w wytwórni, więc powinna jakoś się prezentować. Te rozmowy i ustalenia zawsze były bardzo nużące. Ona chciała jednego, a management widział to inaczej. Wykładała swoje racje, oni je odpierali i tak w kółko, póki nie docierało do nich, że nie da sobą manipulować. Bo co innego ufać im w kwestii wizerunku i wszystkich tych PR-owych sztuczek, a co innego decydować o tym z kim rozmawiać, u kogo miała wystąpić i z jaką piosenką, czy tym podobne. Jeżeli chodziło o to drugie, to zawsze stawiała na swoim. Występ na MTV EMA już niemal dopięła na ostatni guzik, po południu czekała ją przymiarka sukienki. W wytwórni musiała dokonać ostatecznych ustaleń, co do jej grafiku. Dlatego dzień zapowiadał się na długi. Najchętniej zaszyłaby się w szpitalu i doglądała Jessici, ale nie mogła sobie na to pozwolić. Sukces koncertu wywołał lawinę propozycji. Czekało ją kilka wywiadów, sesji zdjęciowych, występów w talk show’ach, wszyscy chcieli usłyszeć ją z nowymi piosenkami. Cieszyła się na to, ale bała się, że gdy straci Jessicę z oczu, to stanie się coś złego. Z drugiej strony nie mogła dać się zwariować. Operacja się powiodła. Jessica dużo spała, ale po części był to efekt uboczny leków, które jej podawano. Wszystko wskazywało na to, że będzie mogła normalnie funkcjonować. Oczywiście do końca życia będzie zażywać leki i stosować się do zaleceń lekarzy, ale będzie ż y ć. Scarlett też powinna spróbować, bo od jakiegoś czasu unikała tego, kryjąc się za ratowaniem życia Jessici. Może powrót do obowiązków muzycznych to dobry sposób? Zajmie się muzyką. Lepiej wypromuje Hope, EP-kę, którą wydała z okazji koncertu, wykorzysta to zainteresowanie na skłanianie ludzi do oddawania krwi, szpiku i składania deklaracji oddawania narządów w razie śmierci. To może mieć dobry skutek, nie tylko dla jej kariery. Tęskniła już za prowadzeniem samochodu. Tęskniła za swoim BMW, ale dla swojego dobra pozwalała się wozić. Na tę okazję wynajęła opancerzoną Hondę CRV i grzecznie siadała z tyłu. Wiedziała, że nie miała innego wyjścia, jak troszczyć się o swoje bezpieczeństwo, ale to ją męczyło. Nie mogła wyskoczyć na zakupy, ani nawet po chleb do piekarni. Wszędzie chodziła z obstawą. Ochrona nawet pomieszkiwała u niej, gdy była sama. To zakrawało już na paranoję, ale za bardzo bała się, że Mike wyrośnie spod ziemi, gdyby tylko została na chwilę sama. Gdy zakładała kurtkę, usłyszała dźwięk przychodzącego maila. Wyjęła telefon z torebki i odświeżyła skrzynkę pocztową. Nadawca zablokowany. Ścisnęło ją w żołądku.

Jestem. Jestem przy tobie. Jestem z tobą. Jestem za tobą. Jestem przed tobą. Jestem. Tęskniłaś, maleńka?

Jęknęła, z trudem łapiąc oddech. Czyżby ściągnęła go myślami? Telefon podczas koncertu to był pierwszy sygnał jego obecności. Zalążek tego, co wykluło się w jego chorej głowie. Ta wiadomość utwierdziła ją w przekonaniu, że będzie ich jeszcze wiele. Mike dopiero się rozkręcał, a ona musiała wejść w jego grę, jeżeli chciała wyjść z tego cało. Przestraszona i zrezygnowana, wybrała numer brata i opuściła mieszkanie, zamykając je na cztery spusty.


Dwanaście niekończących się godzin później, znów siedziała w tym samym miejscu, ubrana w miętowy dres. Jednak tym razem nie miała przy sobie ani notatnika, ani telefonu, ani niczego, czym mogłaby zająć ręce. Była zmęczona, głodna i smutna. Dzień obfitował w same dobre nowiny. Jessica czuła się coraz lepiej, a terminarz muzyczny został ułożony wedle jej życzenia. Najpierw Niemcy i Wielka Brytania, a potem dopiero Stany Zjednoczone. Gin miała za zadanie dograć terminy, więc mogłaby być spokojna, gdyby wszystko inne grało, jak należy. Złożyła doniesienie na policję. Mieli zbadać, skąd został wysłany mail. Nie sądziła, żeby udało się to zweryfikować, a nawet jeśli, to będzie to ślepy traf. Mike nie był głupi. Prędko nie popełni błędu. Zamierzał dręczyć ją, przypominać jej o swoim istnieniu i pojawiać się tam, gdzie w ogóle się go nie spodziewała. Policja doradzała jej zdemaskowanie go przed mediami. Wówczas istniałoby prawdopodobieństwo, że dostrzegłby go ktoś i doniósł na policję. W końcu Scarlett była bardzo lubiana przez fanów. Odmówiła. Na razie czekała. Czuła, że powinna wstrzymać się przed publiczną nagonką. Nie chciała zostać uznana za nawiedzoną ex-dziewczynę, która mściła się w ten sposób. Bo Jim oficjalnie znajdował się w klinice psychiatrycznej, na bliżej nieznanym leczeniu, więc jak mógłby ją dręczyć z zakładu zamkniętego? Cały dzień przejmowała się Mike’em, więc nie miała czasu myśleć o Javierze, ale problem przez to nie zniknął. Musiała w końcu zmierzyć się z nim. Nie chciała tego dłużej odwlekać. Ten dzień i tak nie mógł stać się gorszy. Wolała załatwić przykre rzeczy za jednym zamachem. Javier brał prysznic. Ona już to zrobiła. Musiała zmyć z siebie brud całego dnia, ale nie udało się jej zmyć trosk i niepewności. Nie mogła też pozbyć się odpowiedzialności za słowa, które miała wypowiedzieć. Czuła się przestraszona mailem Mike’a, przerażona tym, co przyniesie następny dzień i panikowała na samą myśl o reszcie swojego życia. Odkąd tylko zdecydowała się porozmawiać z Javierem, odkąd mu wybaczyła jego udział w rozstaniu z Tomem, ze wszystkich sił starał się zrekompensować wszystko, co złe. Próbował też skraść jej względy, bo jak twierdził, zakochał się w niej. Starała się być uczciwa. Podkreślała, że mogła dać mu jedynie przyjaźń, a on zapewniał ją, że to mu na razie wystarczy. Ona dawała mu swoją serdeczność, zainteresowanie i troskę, a on opiekował się nią, czuła się przy nim bezpiecznie, zwłaszcza po tym, jak był świadkiem jej upokorzenia przed Mike’em. Jednak, kiedy zamieszkał u niej, sytuacja zaczęła się zmieniać. Ona stawała się coraz bardziej zdesperowana niemocą wobec samej siebie, a on próbował zbliżyć się do niej, sprawić, że pokocha go tak, jak on ją. Brak jej odwzajemnienia zagęszczał atmosferę, bo on dwoił się i troił, żeby to zmienić, a ona ze wszystkich sił starała przekonać siebie, że chciała z nim być, że mogła go pokochać. Wtedy popełniła pierwszy błąd i go pocałowała. To otworzyło drogę do innych czułości, których jej nie stronił, gdy tylko na to pozwalała. Stał się odważniejszy. Bardziej o nią zabiegał. Adorował ją. Czuł się uprawniony do tego, a ona go nie zatrzymywała, bo cały czas wierzyła, że się uda albo chciała wierzyć i w ten sposób tłumaczyła fakt, że trzymała go przy sobie. Jednak gwoździem do trumny ich trudnej relacji był ta upiorna noc, kiedy sprowokowała go do seksu. Zdawała sobie sprawę, że ich jakkolwiek nazwany związek umarł tej nocy. Zamknęła się jeszcze bardziej. Jeszcze mocniej nie lubiła swojego ciała. Jeszcze bardziej gardziła sobą. Łudziła się, że Javier sprawi, że te uczucia znikną, tak jak sprawiał, że mniej bała się, gdy był przy niej w te noce, gdy budziła się z krzykiem. Nie miał aż takiej mocy. Nie udało się. Była egoistką, chcąc, żeby został. On był egoistą, wykorzystując pomaganie jej, żeby się do niej zbliżyć. Zniszczyli coś bardzo wartościowego. Było jej smutno, że straciła Javiera jako przyjaciela, ale teraz mogło być już tylko gorzej. Bała się i nie miała pojęcia, co czekało ją następnego dnia, ale wiedziała, że nie mogła tego dłużej ciągnąć. Męczyło ją nieustanne kontrolowanie się i pilnowanie, żeby nie powiedziała dwóch słów za dużo. Musiała kontrolować we własnym domu, więc coś było już nie tak. Mieszkanie było jej ostoją. Tam chowała się przed światem, przed problemami i przed Mike’em. To miejsce miało zapewnić jej spokój, a dopóki mieszkał z nią Javier, wracanie tam stawało się kolejnym bojowym zadaniem. Nie chciała psuć już więcej. Nie wymagała od życia wspaniałości, rzeczy niespotykanych, nad wyraz i zapierających dech. Pragnęła tylko odrobiny normalności. Usłyszała, że drzwi od pokoju Javiera zamknęły się z cichym trzaskiem. Po chwili zjawił się w kuchni. 
- Widzę, że kolacja szykuje się nam wyborna – rzucił żartobliwie, wskazując na ciemne pieczywo pozostawione na szafce. Scarlett na tym zakończyła przygotowywanie kolacji. Nie mogła myśleć o jedzeniu, kiedy jej głowę zaprzątały poważniejsze rzeczy. – Przygotuję coś, bo widzę, że jesteś zmęczona – zaoferował usłużnie. Uśmiechnął się serdecznie, ale jego oczy pozostały pełne niepewności. To przelało czarę. Miała dosyć tego, że wciąż uniżał się przed nią, byleby tylko przypodobać się jej. Miała dosyć przesłodzonego sposobu mówienia, którego w stosunku do niej używał, całej tej uniżoności, przymilności i bycia kimś, kim nie był na pewno. Tęskniła za Javierem, z którym zaprzyjaźniła się przed dwoma laty.
- Nie teraz – westchnęła. Była piekielnie głodna, ale nie przeżyłaby tego posiłku. – Musimy porozmawiać.
- Stało się coś? – zaniepokoił się i momentalnie skupił na niej całą swoją uwagę. Usiadł przy stole i przypatrzył się jej. – Coś nie tak? – dopytywał, gdy nie odpowiedziała od razu. – Mike znów ci groził? – zmartwił się, ale ona pokręciła głową, nie chciała teraz mówić o mailu. Nie miała tyle siły.
- Chodzi o naszą sytuację – zaczęła, nie patrząc na niego. – Tak dalej nie może być – wydusiła.
- Ale jak to? – zdziwił się. – Jeszcze wczoraj wszystko było w porządku.
- Od dawna nic nie jest w porządku – westchnęła, spoglądając na niego zmęczonym wzrokiem.
- Nie rozumiem – kręcił bezradnie głową, wyraźnie zaskoczony.
- Nie możemy dłużej razem mieszkać. Chcę, żebyś z Francji wrócił do siebie. Myślałam nad tym od kilku dni. Ta sytuacja nie może się dalej ciągnąć. Krzywdzimy się nawzajem – powiedziała powoli, ważąc każde słowo. Widziała, jak twarz Javiera zmieniała się. Irytacja powoli zastępowała zaskoczenie. Miała nadzieję na szybką i bezbolesną rozmowę, ale nic nie wskazywało na to, żeby jej życzenie miało się spełnić.
- Jak to: krzywdzimy? – zaperzył się, coraz mocniej zbity z tropu. Westchnęła znów. Nie bardzo wiedziała, jak to delikatnie ująć. Nie chciała mu umniejszyć albo go obrazić. Była wdzięczna Javierowi za wszystko, co dla niej zrobił, ale ostatnie tygodnie przesłoniły te dobre chwile.
- Nie widzisz, że od pewnego czasu dzieje się między nami nie najlepiej? – zapytała, spoglądając na niego najbardziej spokojnie, jak potrafiła. – Mam tego dosyć. Jestem zmęczona unikami, wymówkami i całą tą gęstą atmosferą – powiedziała po chwili.
- Do tej pory się nie skarżyłaś – zaprotestował, mierząc ją oburzonym spojrzeniem.
- Cały czas miałam nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży, ale tak się nie stało, a ja nie chcę dojść do momentu, w którym będziemy ranić się tak bardzo, że zaczniemy się nienawidzić – brzmiało to trochę na wyrost, ale daleko nie miała się z prawdą. W głębi duszy musiała przyznać, że miała do niego coraz większy żal o to, że nie potrafił się domyślić i odpuścić.
- Kto tu kogo rani? O czym ty mówisz? – wyglądał, jakby naprawdę nie rozumiał, o co jej chodziło. Jakby to nie on mieszkał z nią i to nie on uczestniczył w tym wszystkim. Jakby to nie jego unikała, jakby to nie on patrzył na nią z żalem i tęsknotą. Jakby to wszystko działo się z dala od niego, jakby nie był głównym zainteresowanym.
- Ty się starasz, a ja ciebie unikam – westchnęła. –  Nie potrafię pogodzić się z tym, co między nami zaszło. Wiem, że to moja wina. Sama tego chciałam. Potrzebuję czasu, żeby nauczyć się żyć ze sobą i nie będę w stanie tego zrobić, jeżeli codziennie będę patrzeć na ciebie i zastanawiać się, jak bardzo ranię cię tym, że nie potrafię odwzajemnić twoich uczuć.
- Przecież mówiłem ci, że dam ci czas, że poczekam – próbował przybrać spokojny, cierpliwy ton.
- Mówiłeś, ale tego nie robisz. Może tego nie kontrolujesz, ale patrzysz na mnie tak…- zawahała się, bo zabrało jej słów. Nie chciała użyć nieodpowiednich, nie chciała umniejszać jego uczuciom. – Z miłością – dodała w końcu. – Nie mogę znieść nadziei w twoich oczach i tego, że wierzysz, że starasz się, a to nic nie daje. Nie chcę, żebyś w końcu mnie znienawidził – szepnęła ze łzami w oczach.
- Nie ma szans, żebym cię znienawidził – zapewnił ją łagodnie, jakby przed momentem się nie uniósł. Miała wrażenie, że czepiał się każdej możliwości. Miotał się między gniewam, a czułością i nawet teraz nie potrafił pokazać tego, co naprawdę czuł. Wciąż chciał się dostosować. Sięgnął przez stół po jej dłoń, ale cofnął rękę. Scarlett schowała ręce pod stół.
- Dajmy sobie czas – odparła, siląc się na uśmiech. – Wrócisz do LA, ja zajmę się pracą, poukładam swoje życie. Będę cię informować o stanie zdrowia Jess albo sam będziesz się z nią kontaktował. Nie wiem – potarła twarz dłońmi. – Jednak wiem, że musisz się wyprowadzić – stanowczość, jaka zabrzmiała w ostatnim zdaniu, nie spodobała się Javierowi. Przyjrzał się Scarlett spod przymrużonych oczu, myśląc o czymś intensywnie. Poczuła się dziwnie, jakby ją oceniał.
- A czy to nie jest czasem tak, że chcesz mieć wolną rękę, bo Kaulitz znów zawrócił ci w głowie? – tego się nie spodziewała. Sapnęła. Tego już za wiele. Nie wiedziała, co powiedzieć. Jak on mógł? Ostatnie, co przychodziło jej teraz do głowy to spotykanie się z kimkolwiek. Nawet, a może szczególnie z Tomem. Martwił się, owszem. Nie poprosiła go o przyjazd do szpitala podczas operacji, ani później, ale byli w stałym kontakcie sms’owym, co wyraźnie działało Javierowi na nerwy, ale nie było w tym nic romantycznego. Tom wspierał ją, gdy Javier skupił się na tym, żeby wkupić się w jej łaski. Nadskakiwał jej z każdej możliwej strony, ale zupełnie nie dostrzegał tego, czego potrzebowała.  
- Nie przesadzasz aby? – zapytała starając się zachować spokój.
- To by miało sens – ożywił się. Wyglądał na zadowolonego ze swoje odkrycia. Wskazał na nią palcem. – Każesz mi się wynieść, odnawiasz z nim kontakt i voila! – mruknął zniesmaczony. On naprawdę wierzył w to, co mówił. Nie mieściło jej się to w głowie. Coś tu nie grało. Coś w zachowaniu Javiera. Nie chciało jej się wierzyć, że wymyślił taką teorię. Wpatrywała się w niego chwilę, starając się zebrać myśli. Zupełnie osłupiała.
- To jest śmieszne, wiesz? Nawet nie śmieszne, żenujące. Nie spodziewałam się po tobie takiej małostkowości, Javier – popatrzyła na niego i przez moment miała wrażenie, że widziała obcą osobę. Jego wyraz twarzy, pełen goryczy i zaciętości. Nie wyglądał, jak człowiek, którego znała. – Nie potrafię przebywać z tobą w jednym pokoju. Boli mnie to, ale tak jest. To moja wina. Nie powinnam była zaczynać tego wszystkiego, najpierw cię pocałowałam, a potem… - machnęła ręką, nie potrafiąc wypowiedzieć tego na głos. – Zdaję sobie sprawę, że w dużej mierze to przeze mnie jest między nami tak, a nie inaczej. Przykro mi, że do tego doszło, ale czasu nie cofnę.
- Przykro? – prychnął. – Operacja się udała, Kaulitz na horyzoncie, więc możesz spokojnie kopnąć mnie w dupę? – Zaniemówiła. Nie poznawała go. On był… patrzyła na niego i potrafiła uwierzyć, że Javier którego znała i siedzący przed nią mężczyzna, to ta sama osoba. To całe zakochanie, te wielkie słowa wyparowały. On nie wyglądał jak ktoś zakochany, tylko zaślepiony. Nie zdeterminowany, a zdesperowany. Jak mogła tego nie dostrzec wcześniej? Jego obecność nagle stała się dusząca. Zdecydowanie bardziej niż do tej pory. Miał coś takiego w spojrzeniu, w wyrazie twarzy, że poczuła się bardzo nieswojo.
- Javier, przecież niczego ci nie obiecałam! Od samego początku powtarzałam, że chcę, żeby nam się udało, ale nie zmienię swoich uczuć i doskonale wiedziałeś o tym! – miała dosyć spychania w kozi róg. Musiała jakoś z tego wybrnąć. On musiał wyjść. Jak najszybciej.  
- Oczywiście, że nie. Jesteś mądra i zostawiłaś sobie wyjście awaryjne. Co z tego, że nie raz mówiłem ci, że cię kocham. Ty wolałaś bezpiecznie spróbować i zepchnąć mnie z powrotem za podwójną linię.
- O czym ty mówisz? Jaką podwójną linię? – zaperzyła się, zrywając z miejsca. Odsunęła się i oparła o szafkę. Zwiększenie dystansu było w tej chwili bardzo wskazane. – Za każdym razem, kiedy powtarzałam ci, że moje uczucia są niezmienione, zapewniałeś mnie, że poczekasz, że jesteś tu z własnej woli, że do niczego cię nie zmuszam, więc co to, do cholery, ma znaczyć? – spiorunowała go wzrokiem, ale potulny Javier gdzieś wyparował, więc jedynie podtrzymał jej spojrzenie. – Jeszcze przed chwilą sam to potwierdziłeś! – mało brakowało, a zaczęłaby tupać. Czuła jakby jej słowa trafiały do niego, jak groch o ścianę.
- Wiem jedno, Scarlett – popatrzył na nią przeszywająco, a w jego oczach czaiła się złość. – Wykorzystałaś mnie. Najpierw ukrywałaś się u mnie w LA, potem ściągnęłaś mnie tutaj. Byłem twoją bezpieczną opcją. Wedle swoich nastrojów raz pozwalałaś mi się zbliżyć, a innym razem odsuwałaś mnie od siebie. Tak, jak ci było wygodnie. A teraz przestałem być ci potrzebny, więc każesz mi się wynieść. Sprytne – pokiwał głową, niby z uznaniem, ale jego głos ociekał ironią. Nie mieściło jej się w głowie, że Javier mógł mieć takie pomysły. Wyglądało, jakby mówił jedno, a myślał coś zupełnie innego. Jakby udawał. Jakby był nieszczery. Jakby dotąd postępował wbrew sobie.
- Mam świadomość tego, że postępowałam nie do końca fair, ale trochę przesadzasz – oburzyła się. Już nie miała skrupułów. Nie mogło być gorzej. Nie dało się ich uratować, więc musiała chronić siebie. – Sam oferowałeś pomoc. Przyjechałeś do mnie z własnej woli i zaproponowałeś, że zostaniesz dopóki sprawa z Mike’em się nie wyjaśni, więc nie rób z siebie wielkiego pokrzywdzonego, bo nikt cię do niczego nie zmuszał! – fuknęła, odwzajemniając jego nieprzyjemne spojrzenie. Splotła ręce na piersi, wyprostowała się i zadarła głowę. Javier był jedną z niewielu osób, przy których nie musiała udawać. Te czasy najwyraźniej dobiegły końca. Nie rozumiała tej sytuacji, jego zachowania. Chciała, żeby już wyszedł, nic więcej. Czuła się niepewnie i zupełnie nieswojo. Tak jak  jeszcze nigdy przy Javierze.
- Wiesz co? Łatwo ci powiedzieć, nikt cię nie zmuszał. A jak inaczej miałem się do ciebie zbliżyć? Jak miałem pokazać ci, że zawsze możesz na mnie liczyć? Jestem przeklęty twoim urokiem od dnia, w którym zobaczyłem cię po raz pierwszy. Żyję w ten sposób i choć próbowałem wybić sobie ciebie z głowy, to nie potrafię. Zakochałem się w tobie i robiłem wszystko, żeby na ciebie zasłużyć, chociaż aniołem to ty nie jesteś – prychnął.
- I nigdy nie byłam – odpowiedziała. – Nigdy nie mówiłam, że nim jestem. To nie moja wina, że twoje uczucia są takie, a nie inne. Starałam się je odwzajemnić, ale nie byłam w stanie i zasłużenie na cokolwiek nie gra tu żadnej roli. Jesteś cudownym człowiekiem i należy ci się wielka miłość, kobieta, która będzie potrafiła przyjąć i odwzajemnić to, co oferujesz. Bardzo chciałabym cię kochać, bo bycie z tobą może być wspaniałe, ale cały szkopuł w tym, że nie umiem.
- Dlaczego nie spróbujesz? – zapytał gorączkowo.
- Próbowałam, Javier. Wszystko, co dziś uważam za błąd, było rozpaczliwą próbą odwzajemniania twoich uczuć. Moje życie byłoby wspaniałe, gdybym tylko potrafiła.
- Twoje, twoje, twoje – burknął. – To bardzo egoistyczne, wiesz? Próbowałaś się zbliżyć, próbowałaś odwzajemnić, ale nigdy tak naprawdę nie pozwoliłaś mi ze sobą być. A ja czekałem i jak ten ostatni idiota starałem się zdobyć choć odrobinę twoich względów – warknął. Znów się zdenerwował. Przeszył Scarlett pełnym wyrzutu spojrzeniem.
- A nie pomyślałeś, że starałeś się za bardzo? Kiedy zaczęliśmy się spotykać, byłeś świetnym, pewnym siebie facetem. W mediach uchodzisz za bożyszcza, kobiety mdleją na twój widok i wielu chciałoby stanąć na twoim miejscu. Miałeś swoje życie, swoje pasje, byłeś sobą, a kim stałeś się przy mnie? Nie chcę cię obrazić, ale wolałam tamtego człowieka. Ten wiecznie podporządkowany i uległy nie jest tym, którego tak lubiłam.
- Świetnie – huknął ręką w stół i gwałtownie poderwał się z miejsca. – Jestem pantoflarzem, tak? Starałem się za bardzo? I jestem tak bardzo, bardzo zły, bo ośmieliłem się ciebie pokochać? – szydził, a Scarlett próbowała nie zamknąć się w sobie. Ta rozmowa kosztowała ją wiele, bo nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć Javierowi. Nie miała argumentów. Podobnie jak on. Po prostu potrzebowała przestrzeni.
-  Nie odwracaj kota ogonem – westchnęła.
- A nie jest tak? Chodziłem za tobą, jak pies na sznurku, a tobie wciąż coś nie pasowało!
- A kto ci kazał chodzić za mną, jak pies na sznurku?! Tak, Scarlett. Masz rację, Scarlett. Już się robi. Nic się nie martw, sam się tym zajmę. Zrobię kolację. Posprzątam. Pojadę, pójdę, zrobię – wymieniała.  – Zgadzałeś się ze wszystkim, przytakiwałeś każdemu mojemu słowu i to miało mi się tak podobać? Nie raz dziękowałam ci za wsparcie, bo twoja obecność nie raz była mi bardziej potrzebna, niż rodziny, ale co innego dawać wsparcie, a co innego wleźć pod pantofel.
- Ty sama nie wiesz, czego chcesz – wycedził.
- Wiem, że chcę świętego spokoju i proszę, żebyś się wyprowadził – powiedziała spokojnie, patrząc wprost na niego.
- Jesteś egoistką, Scarlett. Jesteś cholerną egoistką i nawet tego nie widzisz.
- W takim razie nic nie powinno powstrzymać cię przed wyprowadzką – warknęła. Miała dosyć. Javier w ogóle nie dostrzegał swojej winy. Uważał się za największego pokrzywdzonego, przeczył sam sobie. Ta sytuacją była zupełnie kuriozalna.
- Na życzenie – ukłonił się pełnym ironii gestem i wyszedł z kuchni. Nie ruszała się z miejsca, dopóki po kilkunastu minutach nie usłyszała trzaśnięcia drzwi. Wtedy odetchnęła. Rozwiązała sprawę Javiera i co teraz? Osunęła się na krzesło i gorzko zapłakała.
*                                    

14. listopada 2014, Glasgow

Scarlett bała się mieszkać sama. W noc po kłótni z Javierem nie zmrużyła oka. Ochrona dalej towarzyszyła jej na każdym kroku tym bardziej, że po kilku dniach dostała kolejny mail mający przypomnieć jej, że Mike wiedział o niej wszystko. A najgorsze, że mogło tak faktycznie być. Złożyła kolejne doniesienie, ale to wciąż było za mała na ochronę policyjną. Jej niezawodni aniołowie stróżowie towarzyszyli jej na każdym kroku. Sophie przeznaczyła dla nich jeden z pokoi gościnnych, gdzie znajdował się także podgląd monitoringu zamontowanego specjalnie ze względu na Scarlett. Niewiele ją to pocieszyło, ale stanowiło chociaż namiastkę kontroli nad sytuacją.
Jessica miała się coraz lepiej i to była jedyna naprawdę dobra rzecz, która działa się w ostatnim czasie. Javier zupełnie zerwał z nią kontakt. Napisała do niego wiadomość, na którą nie odpowiedział, więc odpuściła, uznając, że potrzebował czasu na przemyślenie wszystkiego. Zastanawiała się nie raz, dlaczego to ich „rozstanie” wyglądało właśnie w taki sposób. Dlaczego Javier postąpił w tak bezmyślny sposób, dlaczego zrzucał na nią winę za swoje decyzje i obarczał ją czymś, czego nie popełniła. Szukał wyjaśnienia? Chciał zrzucić na kogoś winę? Nie mógł znieść tego, że jego plan zdobywania jej krok po kroku legł w gruzach? Nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Było jej przykro. Brakowało jej go, ale po tym wszystkim, co się zdarzyło, nie tęskniła. Nie była do tego zdolna. Wycierpiała już zbyt dużo.
Na galę przybyła sama. To tylko dwa dni, a Scarlett nie chciała angażować swoich bliskich i zmuszać do zmiany planów. Zastanawiając się, kogo zabrać ze sobą, uświadomiła sobie, że została zupełnie sama. Każdy z jej bliskich miał swoje życie, swoje plany, swoje sprawy. Nawet mama pochłonęła się sprawami firmy i znajomością z Dominikiem na tyle, że mniej uczestniczyła w życia Scarlett. Zrobiło jej się przykro. Liv zajmowała się wykańczaniem mieszkania. Julie studiowała i prowadziła dom, a Shie pracował, dbał o żonę i dzieci. Margo i Gustav oszaleli na punkcie swojego nowego domu, który z dziką radością remontowali. W dużej mierze samodzielnie. Bill i Rainie kwitli. Krążyli między Monachium, a Berlinem. Spędzali ze sobą każdą chwilę. Jako, że Scarlett była na miejscu, często zajmowała się Candy, kiedy chodziła do szkoły. No i Tom. Na dobrą sprawę był w podobnej sytuacji do niej, jednak miał Davida i program, w który mocno się zaangażował. Kiedy wymienili kilka maili, wspominał, że starał się najbardziej, jak mógł wspierać i pouczać uczestników programu. Poważnie zajął się tą sprawą, a wolny czas poświęcał Davidowi. Ona zamknęła się w świecie ratowania Jessici i nawet nie zauważyła, kiedy wypadła poza obieg. Ta świadomość bardzo jej ciążyła. Dotąd miała Javiera, ale właśnie w tym momencie wiedziała już, że chowanie się za nim i jego obecnością, to najgorsze, co mogła zrobić. Teraz została sama. Mieszkała z rodziną, ale nie czuła się jej częścią, jak kiedyś. Obecność Rico, Sary i ich dzieci pozwalała jej oderwać myśli, ale to nie to samo. Oni też szukali czterech ścian dla siebie. Z trwogą przyznała sama przed sobą, że wszyscy się rozwijali, szli na przód, a ona stała w miejscu. Została w tyle. Nie tylko przez ostatnie pół roku, gdy skupiła się na ratowaniu Jessici, ale przez ostatnie trzy lata znacznie oddaliła się od rodziny i przyjaciół. Straciła wiele, przeoczyła równie dużo i nie była pewna, czy potrafiła ich dogonić.
Do Glasgow zabrała ze sobą Katherine. Miała szesnaście lat i bzika na punkcie gwiazd. Uwielbiała Scarlett, pokazała jej wszystkie fankluby i strony fanów, jakie tylko znała. Powiedziała jej dużo o fanach i tym, co robią przy okazji koncertów. To była cenna wiedza dla Scarlett i wielka radość dla jej kuzynki. Katherine siedziała na widowni razem z Gin i kilkoma osobami z managementu, które pojawiły się ze Scarlett na gali. Scarlett kupiła jej śliczną sukienkę i oddała w ręce Simona, by zajął się jej ciemnymi, gęstymi włosami. Nastolatka była wniebowzięta. Przez część imprezy towarzyszyła im, ale teraz musiała zająć się przygotowaniem do występu.
Na czerwonym dywanie Scarlett miała na sobie sukienkę z czarnej koronki projektu braci Caten. Połyskiwała kamieniami szlachetnymi w blasku fleszy. Miała syreni krój, podkład od piersi do końca pupy, więc mocno prześwitywała. Była nieco zbyt strojna, jak na gust Scarlett. dlatego na występ wybrała coś znacznie bardziej skromnego. Też czarną sukienkę, dopasowaną, w podobnym syrenim kroju.  Cienkie ramiączka i dekolt zdobiła delikatna falbanka, tak samo dół sukienki2. Uznała, że to w zupełności wystarczy. Simon delikatnie ujarzmił jej włosy, ale chciała, by nie układał ich w misterne fryzury. Podpiął je nieco, więc wydawały się krótsze niż w rzeczywistości. Technicy podpięli ją pod aparaturę dźwiękową. Czekała na swoją kolej. Nie denerwowała się, nie powtarzała tekstu. Znała go na pamięć. Nie raz wykonywała tą piosenkę na trasie. Była jej ostatnim singlem, więc uznała, że wykona właśnie ją. Postanowiła nie promować na gali Hope, bo to nie za nią otrzymała trzy statuetki EMA. Dostała znak, że Rihanna zeszła już ze sceny z nagrodą, więc przeszła w wyznaczone miejsce obok fortepianu. Podest miał wyłonić się spod sceny wraz z nią i Ed’em jej pianistą. Odetchnęła.


Ed zaczął grać, a widownia zawrzała. Machina powoli ruszyła i podest zaczął wyłaniać się ponad scenę wśród sztucznej mgły. Scarlett odetchnęła jeszcze raz, pewniej ujęła mikrofon i wsparła się ręką o fortepian. Publiczność głośno ją dopingowała. Mimowolnie uśmiechnęła się. Tak bardzo lubiła występować. To sprawiało jej ogromną przyjemność, nawet gdy życie waliło jej się na głowę. Przymknęła powieki, wczuwając się w muzykę.

- Jesteś wszystkim tym, czego brakowało mi wcześniej, wiesz?
- Więc masz już wszystko – wyszeptała. I choć nie miała przed sobą nic pewnego i jutro mogło przynieść wszystko, chciała, by ich chwila trwała nadal.

Pamiętała wszystko. Każde ważne słowo, które nie zostało dotrzymane. Nie dawała jej spokoju jedna rzecz. Szczególnie jedna. Kim był dla niej Tom? Kim stał się teraz? Mówi się, że to nie nienawiść jest przeciwieństwem miłości, a obojętność. Przez cały ten czas uczucia, jakie wobec siebie żywili były intensywne, może niekoniecznie związane z nienawiścią, ale na pewno bardzo silne. Były złość, żal, pogarda, czy smutek, ale na pewno nie obojętność. Teraz wydawałoby się, że łączy ich dosyć serdeczna znajomość oparta na wzajemnej trosce. Jednak przecież nie było tak do końca dobrze i miło, jak mogłoby się wydawać, bo wciąż tkwiły między nimi gruzy przeszłości. Wiele rzeczy nie zostało wyjaśnionych, wiele niewypowiedzianych. Scarlett przez cały ten czas tłumiła w sobie uczucia, które wciąż żywiła do Toma. Tłumiła w sobie miłością, która za nic w świecie nie chciała zniknąć. Miała zrobić z nią teraz, gdy Tom znów pojawił się w jej życiu?

To takie niezwykłe i zupełnie proste jednocześnie. Najgorsze jest to, że wszystko dzieje się po prostu. Tak po prostu go zauważyłam. Tak po prostu go poznałam. Tak po prostu skakaliśmy sobie do gardeł. Tak po prostu się pogodziliśmy, a teraz tak po prostu… ja od bardzo dawna nie robiłam niczego tak po prostu i czuję się zupełnie skołowana. Lubię, gdy jest obok, nie za coś. Lubię po prostu, bo jest. Ostatnio działo się bardzo dużo w moim życiu i choć to ja miałam wspierać jego, to Tom podtrzymuje mój świat, by nie upadł.

Tak po prostu. Teraz Tom też tak po prostu był obok niej. Wkroczył znów na jej ścieżkę z urodzinowym prezentem i poczuciem bezpieczeństwa, które przy nim odczuwała. Jak to możliwe, że po tym wszystkim, co sobie wyrządzili, to właśnie przy nim znajdowała spokój? Jak to możliwe, że działał na nią kojąco nawet, gdy nie układało się między nimi dobrze?

Nie nadejdzie dzień, w którym przestanę cię chcieć. To jest po prostu niemożliwe. Bez względu na to, czy wsuniesz mi na palec obrączkę, czy powiesz tak i podpiszesz sobie na mnie papier, czy też do końca życia będziemy mieszkać w naszym domku z twoimi psami i tym okropnym kotem, z gromadą dzieci i stertą rachunków, ja nigdy nie przestanę cię chcieć. Nawet, gdybym wylądowała na drugim krańcu świata, nawet, gdyby oddzieliła mnie od ciebie nieuczciwość i zawiść ludzka, nawet, gdyby kazali zapomnieć i nie kochać, nigdy nie przestanę cię chcieć. Nawet, gdybyś ty przestał chcieć mnie.

Nie dotrzymali tak wielu obietnic. Złamali tak dużo danych słów. Pozwolili, żeby ich wiara osłabła, a w niezachwiane zaufanie wkradła się niepewność. Dokonali wielu karygodnych czynów swojej miłości. Prawdopodobnie już na nią nie zasługiwali. Po trzech latach. W innym czasie. W innym miejscu. W innych okolicznościach. Wciąż go chciała.

- Tak bardzo cię kocham, Scarlett. Tak bardzo cię kocham – szeptał gorączkowo wprost do jej ucha. – Obiecaj, że nigdy nie rozstaniemy się na zawsze – dziewczyna ufnie tkwiła w ramionach Toma, metodycznymi ruchami gładząc jego plecy. Czekała, aż się uspokoi, aż wyrówna oddech.
- Głuptasie, przecież to pewne, jak to, że teraz tu stoimy – uśmiechnęła się i wyciągając się w górę, musnęła wargami szyję chłopaka.

Rozejrzała się. Ludzie byli zachwyceni. Scarlett starała się brzmieć czysto. Nie dopuścić do tego, by jej głos drżał. Obiecaj, że nigdy nie rozstaniemy się na zawsze. Wykonywanie bardzo emocjonalnych piosenek zawsze wiązało się ze wspomnieniami, ale czy to możliwe, że ich życiowe drogi znów wiodły ich ku sobie?
Stąpała ostrożnie, kierując się na środek sceny. Publiczność wiwatowała, a ona Ed’em za fortepianem, chórkami w tle i muzyką w sercu uświadomiła sobie, że wciąż czekała na jego powrót do domu. Sama bardzo pragnęła do niego powrócić.
Piosenka powoli dobiegała końca. Cóż więcej jej zostało? Kim była stojąc na scenie tu i teraz? Kim stała się w ciągu minionych lat? Jak wiele zyskała? Ile straciła? Jak zmieniło się jej życie? Ostatnimi czasy często zadawała sobie te pytania. Bo obserwowanie bliskich i porównywanie ich ze sobą to jedno, ale akceptowanie zmian, zdarzeń, zrządzeń losu, to drugie. Musiała znów uporządkować swoje życie. A może teraz, gdy pozwoliła sobie czuć wszystko, co dotąd skrywała, odpowiedź okaże się łatwiejsza. O ile cokolwiek w jej życiu mogło stać się łatwiejsze.

Ukłoniła się nisko i otulona feerią braw zeszła ze sceny.
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo