26 listopada 2014

111. A żyć możesz tylko dzięki temu, za co mógłbyś umrzeć…

Tytuł: Antoine de Saint-Exupéry  

11. grudnia 2014, Willemstad

Scarlett przebudzając się, poczuła chłód. Otworzyła oczy, a przyszło jej to z trudem i zanotowała, że Tom odsunął się od niej. Zaprotestowała, a przynajmniej wydawało jej się, że to zrobiła. Najważniejsze, że poskutkowało, bo Tom zareagował. Położył się z powrotem obok niej. Podparł głowę na ugiętej ręce i uśmiechnął się czule.
- Co mówiłaś? – zapytał, całując ją w policzek, a potem w usta.
- Nie mam zielonego pojęcia – wymamrotała, walcząc z powiekami. Otoczyła jego szyję ręką. – Nie idź – sapnęła.
- Sto razy wolałbym zostać tu z tobą – pogładził jej rozgrzany policzek.
- To zostań. Poradzą sobie – mruknęła, zamykając oczy.
- Wrócę za kilka godzin – odpowiedział, ale te słowa już rozpłynęły się gdzieś w podświadomości Scarlett. Wiedziała, że pocałował ją na odchodne, ale nie pamiętała tego, gdy obudziła się znów kilka godzin później. Czuła się zupełnie wyspana. Chyba nawet za bardzo. Miała ciężkie powieki i ciężką głowę. Wszystko miała ciężkie. Leżała bardzo długo, wpatrując się w sufit i kontemplując fakt, że spała tyle godzin, w dodatku bez koszmarów. To było niesamowicie przyjemne uczucie, od bardzo dawna go nie doświadczała. Rozkoszowała się tą błogością i ociężałością. Nic nie musiała. Niczego nie chciała. Po prostu leżała w miękkiej, pachnącej Tomem pościeli. W końcu zdecydowała się podnieść, a gdy to zrobiła, czekała ją miła niespodzianka. A nawet dwie. Przy drzwiach stał stolik ze śniadaniem. A na fotelu leżały rzeczy dla niej. Czarna, koronkowa bielizna, choć zupełnie prosta i skromna, długa, granatowa sukienka z gniecionego materiału, z motywem dużych kwiatów, w pasie ściągnięta gumką i krótka jeansowa kurtka z rękawem trzy czwarte, a do tego mocno zabudowane sandały na koturnie. Nie miała pojęcia, skąd Tom to wszystko wytrzasnął, ale ubrania były śliczne. Zadbał, żeby czuła się komfortowo. Natychmiast sięgnęła po telefon i napisała podziękowania. Odpowiedział, nim zdążyła odłożyć telefon.

Dla ciebie wszystko, skarbie.

Uśmiechnęła się do telefonu. Tak, śmiała się do telefonu, jakby znów miała siedemnaście lat. Przygryzła dolną wargę, komponując odpowiedź.

Wróć do mnie. Chcę ci powiedzieć: dziękuję.

Z telefonem w dłoni podeszła do okna. Otworzyła je na oścież, żeby móc bardziej chłonąć cudowną atmosferę tego miejsca. Ktokolwiek, kiedykolwiek powiedział, że Karaiby były przereklamowane, musiał być głupi albo niewrażliwy na piękno. Przed Scarlett rozpościerał się wspaniały widok na morze. Hotel znajdował się bardzo blisko plaży, więc mogła podziwiać, jak złoty piasek mieszał się z błękitną wodą. Czuła powiew wiatru, który jakby bardziej wypełniał jej płuca. Był świeży i delikatny.

Nie mów tego, bo zostawię tu Billa z Mateo i Dieterem, a to nie byłoby wskazane. Konferencja kończy się za jakieś dwadzieścia minut, potem jeszcze jakaś sesja. Jestem osiem pięter niżej, więc wrócę za jakąś godzinę i...

W odpowiedzi wysłała serduszko i zabrała się za śniadanie. Zjadła je, siedząc przy oknie i rozmawiając z mamą przez skype’a. Mama martwiła się, bo Scarlett przedstawiła całą sytuację dosyć czarno. W emocjach wydawało jej się to wszystko bardziej straszne, niż faktycznie było. Musiała trochę uspokoić Sophie. Wiedziała, że przesadziła z paniką, ale wtedy faktycznie była przerażona. Nie czytała maili od niego, zminimalizowała każdą ewentualną styczność z nim, ale to nie rozwiązywało problemu. Nie wiedziała jeszcze, jak usunąć go ze swojego życia, ale teraz ważniejsze było naprawienie relacji z Tomem, a raczej ułożenie ich na nowo. Zerknęła na ubrania, które dla niej kupił. Były ładne i pozwalały jej się ukryć, ale nie chciała tego robić wiecznie. Chciała się przełamać i znów czuć się dobrze ze sobą. Dla siebie i dla niego. Kryjące sukienki mogły sprawdzić się przez chwilę, ale prawda była taka, że jej samej przestawało to wystarczać. Wewnętrzna walka ze sobą męczyła ją coraz mocniej. Ile można nie patrzeć w lustro? Ile można kryć się za przepastnymi ubraniami? Po rozmowie z mamą, wzięła prysznic, ułożyła włosy za pomocą dosyć ograniczonych narzędzi i nałożyła makijaż. Ciemno różowa szminka całkiem dobrze pasowała do kwiatów na sukience. Chciała wyglądać ładnie dla Toma, bo on tak bardzo starał się, żeby ona czuła się dobrze. Opłaciło się, bo gdy wrócił do pokoju, przygotowała się prawie zupełnie, akurat wpinała w uszy jedyne kolczyki, jakie miała przy sobie. Duże złote koła. Upięła włosy nad karkiem, starając się wyeksponować, to co się dało. Stanął w progu, kilka kroków od niej i patrzył. Uśmiechnęła się i okręciła się wokół własnej osi. Była boso, więc musiała unieść sukienkę, by jej nie podeptać. W oczach Toma dostrzegła uwielbienie. Miał to samo rozmarzone spojrzenie, jak ona, gdy patrzyła na niego. To miłe nie musieć już kryć się z tym.
- Ładnie? – zapytała, choć nie musiała. Przytaknął bardzo zadowolony. Zamknął za sobą drzwi, a wtedy Scarlett podeszła do niego powoli. Odetchnęła głęboko i nawet zafalowała biodrami. On mógł na nią patrzeć. On mógł widzieć w niej wszystko.
- Jesteś absolutnie najbardziej zjawiskową kobietą, jaka kiedykolwiek żyła. Nikt mi nie wmówi, że jest inaczej – uśmiechnęła się szeroko, absolutnie wiedząc, że to nieprawda, ale dla niego mogło tak być, czyż nie? Tylko dla niego chciała być najbardziej zjawiskowa i zacząć nosić znów ładne rzeczy.
- Muszę jeszcze włożyć buty i umalować usta. Nie zrobiłam tego wcześniej, bo muszę zrobić coś – mówiąc to, zarzuciła Tomowi ręce na szyję i przyciągnęła go do siebie. Bite trzydzieści centymetrów w dół. A potem go pocałowała. Bardzo powoli, bardzo czule i bardzo namiętnie. Objął ją w talii, zamykając dłonie na jej biodrach. W tej właśnie chwili Scarlett poczuła się bardzo świadoma siebie i swojego ciała. Toma też. Jakby podwójnie czuła jego zapach, jego dotyk, jego bliskość. Zupełnie, jakby dotąd trwała pod osłoną, nie mogąc czuć, ani doświadczać tak naprawdę. Coś pękło. Zasłona opadła. Była tam z nim najzupełniej w świecie naprawdę. Poczuła się lekko oszołomiona.
- Dziękuję – szepnęła prosto w jego usta, nie będąc zupełnie pewną, czy dziękowała mu tylko za rzeczy. Sprawiał, że znów zaczynała żyć. Czuła się bezpieczna. Czuła się zupełnie właściwa i adekwatna. Tylko trochę wciąż nienawidziła siebie. To trochę stanowiło istotny szczegół, z którym tak bardzo chciała się uporać. Tom pocałował ją jeszcze raz krótko w usta, a potem w czoło.
- Zamówiłem te ciuchy, bo zabieram cię na zakupy. Przy tej pogodzie zimowa kurtka raczej odpada. Zamierzam kupić ci dużo ładnych rzeczy, choćby tylko i wyłącznie dlatego, żeby móc patrzeć, jak w nich wyglądasz – przesunął dłonie niżej, muskając palcami pośladki Scarlett. – Jestem paskudnym egoistą – westchnął teatralnie. –  Jednak zawsze najładniej jest ci w tym – sięgnął dłonią do jej szyi i wziął w palce połowę serduszka, teraz ukrytą za medalikiem.
- Dlatego nigdy go nie zdejmuję – Tom objął Scarlett i mocno przytulił do siebie. Żadne z nich już nic więcej nie dodało, bo żadne z nich nie pozbyło się swojej połowy wisiorka ani na chwilę. Nie potrzeba na to słów. Wszystko przecież było jasne.
- Rainie tu przyleci. Bill pozazdrościł – Scarlett roześmiała się. – Obmyśliliśmy chytry plan na dziś wieczór. Wychodzimy we czwórkę, dlatego potrzebujesz wystrzałowej kiecki.
- W takim razie umaluję usta i możemy iść – odsunęła się, rozglądając się w poszukiwaniu szminki, ale Tom ją powstrzymał, przyciągając do siebie i całując po raz kolejny. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak przetrwała bez niego tyle czasu.
- Skoro zamierzasz pomalować usta i nie będę mógł cię całować, to musze wykorzystać ostatnią okazję – mruknął, wtulając nos w jej szyję. Skubał raz po raz jej wrażliwą skórę. Zachichotała i odepchnęła Toma od siebie.
- Myślę, że szminka nie powinna stanowić dla ciebie jakiejś wielkiej przeszkody. Radziłeś sobie z większymi trudnościami – mrugnęła do niego. Tom westchnął głęboko i zrobił coś, czego raczej by się nie spodziewała. Klepnął ją po pupie, aż zaświszczało. Pisnęła i odwróciła się zaskoczona, a on z rękoma w kieszeniach i miną niewinnego, udawał, że nie wiedział, o co chodziło. Roześmiała się. W głos. Pogroziła Tomowi palcem. Wróciło do niej szczęście. Miało jego głos, spojrzenie i uśmiech. Było nim. Umalowała się szybko, założyła buty i kurtkę. Po chwili stanęła przed nim gotowa, w pełnym szyku bojowym. Zagwizdał z uznaniem.

Bill dzwonił trzy razy w ciągu godziny. Ubolewał nad tym, że nie mógł robić z nimi zakupów, że się nudził i że samolot tak wolno leciał. Do przylotu Rainie miał jeszcze prawie dwie godziny. Pomiędzy jego telefonami zdążyli obejść kilka butików, gdzie Scarlett kupiła jakieś drobiazgi. Trzeci telefon Billa towarzyszył zakupowi czółenek z najnowszej kolekcji Jimmy’ego Choo. Gdy miała już buty, warto dodać, że przepiękne, mogła zwojować cały świat. A szczególnie zrobić Mike’owi na złość. Nie była fanką manifestowania swoich uczuć w miejscach publicznych, ale tym razem ani trochę się nie wzbraniała, gdy Tom pocałował ją na środku ulicy, w najbardziej uczęszczanej części miasta. Ani za pierwszym razem, ani za każdym kolejnym. Szminka nie przeszkadzała mu ani odrobinę. Kilkanaście razy zatrzymywali się do zdjęć i autografów. Miała wielką nadzieję, że taki plan zadziała, a poza tym bardzo jej się podobało nieukrywanie bycia z Tomem. Wprawdzie „ujawnili się” już wcześniej, kilka miesięcy przed narodzinami Liama, ale to było coś innego. Teraz czuła się, jak zwykła dziewczyna, która wybrała się na zakupy ze swoim chłopakiem. Ich kolejnym celem był sklep, który od samego wejścia bardzo przypadł Scarlett do gustu. Pracownica przygotowywała dla niej wszystko, czego sobie zażyczyła, więc ku swojej uciesze, nie musiała zbyt wiele krążyć między ubraniami. Tom wygodnie rozsiadł się na sofie przed przymierzalnią, a ona zniknęła w środku z naręczem ubrań. Ekspedientka, co chwilę coś przynosiła, bo jak się okazało, Tom miał swoją wizję, co do tego, czego Scarlett potrzebowała. Przymierzyła kilkanaście bluzek, spódnic i spodni, a także milion innych rzeczy, za każdym razem prezentując się Tomowi. Dobieranie kolejnych ubrań owocowało potrzebą zakupienia kolejnych butów, ale jemu to najzupełniej w świecie odpowiadało. Patrzył i opiniował. Był w siódmym niebie. W końcu sięgnęła po sukienkę, której wcześniej nie widziała wśród przyniesionych rzeczy. Była granatowa, z małym rękawkiem i dekoltem w łódkę. Spódnicę miała rozkloszowaną, w kształcie litery „A”. Nie byłoby w niej nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że w miejscu łączenia spódnicy z bluzką odsłaniała brzuch i plecy. Obie części łączyły cienkie paseczki na bocznych szwach. Przymierzyła ją z pewną rezerwą, bo nie wiedziała, czy czuła się gotowa, na taki krok, ale… spodobała się sobie. Nowe szpilki będą idealnie pasowały. Miała tak szczuły brzuch i wąską talię, jak nigdy. Kilka lat wcześniej dałaby się pokroić za możliwość noszenia obcisłej spódniczki albo odsłoniętego brzucha, a teraz nawet przez głowę jej to nie przechodziło. Wygładziła materiał i wyszła z przebieralni. Coś musiało w tym być, bo Tom aż wstał na jej widok.
- Idealnie – podszedł do niej, uśmiechając się szeroko. Wziął ją za rękę i okręcił wokół jej osi. Materiał zafalował. – To jest dokładnie to, czego potrzebujesz na dzisiejszy wieczór.
- Zadecydowałeś, że powinnam kupić też trzy poprzednie, więc czy to rozsądne, żeby brać też czwartą? – zapytała, przyglądając mu się podejrzliwie.
- Gdybyś chciała moglibyśmy kupić wszystko z tego sklepu i z każdego innego – powiedział, lustrując ją od stóp po czubek głowy.
- Poszedłbyś pod most, jak nic! – roześmiała się, a Tom przyciągnął ją do siebie i pocałował.
- Poszłabyś ze mną – mruknął w szyję Scarlett. Objęła go w pasie, musnęła nosem policzek i pocałowała go znów. Czuła się uzależniona od niego. Od jego dotyku, zapachu, głosu. Potrzebowała być blisko niego. Nagle wszystko, co tak bardzo ją przerażało, gdzieś wyparowało. Była tylko ona i był Tom.
- Nie – odparła między pocałunkami. – Sprzedałabym te ciuchy, żebyśmy mieli na własny karton.
- Moja kobieta, zawsze zaradna – pokiwał głową z uznaniem i przytulił Scarlett mocniej. Tym razem dłonie Toma znalazły się w miejscu, gdzie plecy ciężko nazywać już plecami, a jej to nie przeszkadzało. Na Karaibach musiała działać magia. Tutaj nie było miejsca na jej słabości.
- Już wiesz, kto będzie trzymał kasę – uśmiechnęła się, przygryzając dolną wargę. Tom skupił się najpierw na tej czynności, mimowolnie wilżąc koniuszkiem języka własne usta. Gdy wreszcie spojrzał Scarlett w oczy, czuła się całkiem ubawiona władzą, jaką nad nim miała. Wystarczyło tak niewiele.
- Targujesz się? Teraz? – zapytał, udając oburzenie i mocniej przycisnął ją do siebie. Będąc tak bardzo blisko niego, zrozumiała, dlaczego nie w smak były mu dyskusje. To coś nowego. W ciągu pierwszych kilkunastu sekund jej ciało odmówiło współpracy. Zupełnie, jakby przed chwilą nie pomyślała o magii Karaibów. Odetchnęła i nakazała sobie spokój. To był Tom.
- Kobieta wie, kiedy może ugrać najwięcej – mrugnęła do niego i zrobiła to, o czym myślała odkąd klepnął ją po pupie. Uszczypnęła go. Mocno. A potem poprawiła klapsem i zgrabnie oddaliła się do przebieralni, pozostawiając oniemiałego Toma za sobą. Zamknąwszy drzwi, zachichotała. Po chwili uchyliła je znów. Tom dalej stał, jak wcześniej. Roześmiała się, zakrywając dłonią usta.
- Nie wiesz, z kim właśnie zadarłaś – odrzekł powoli, mierząc ją od stóp do głów. Nie, żeby jego głos brzmiał nisko i ochryple. Nie, żeby od tego coś ścisnęło ją w żołądku i niżej też. Otworzyła szeroko oczy zaskoczona swoją własną reakcją. Wydawało jej się, że jej ciało nie było zdolne do odczuwania, a przy Tomie okazywało się, że to zupełnie nieprawda.


Przymknęła z powrotem drzwi i zdjęła sukienkę. Sięgnęła po ostatnią rzecz, którą planowała przymierzyć. Celowo zostawiła to na koniec, bo cały czas zastanawiała się, czy w ogóle to przymierzy. Nawet w myślach nie potrafiła nazywać rzeczy po imieniu. Chodziło o bikini. Śliczne. Dosyć mocno zabudowane figi i stanik – bardotka, z tymże nie na dwóch ramiączkach tylko na jednym szerszym, przekładanym na szyi. Strój był bardzo retro. Granatowy w białe kropeczki. Majtki wykończono białą falbanką przy gumce, a stanik górą wzdłuż miseczek. Dodatkowo miał czerwoną kokardkę pośrodku, między piersiami. Dotąd robiła wszystko, żeby schować się za ubraniami. Czy była gotowa na to, żeby wyjść na plażę w tak skąpym stroju? Jak, skoro do tej pory nie potrafiła stanąć przed lustrem w samej bieliźnie? Sama przed sobą. Jak doszło do tego, że tak bardzo nie lubiła siebie? Przeraziła się tym. W pełni zdawała sobie sprawę ze swoich uczuć, ale w tym momencie, jakby… dostrzegła je w kontekście całego swojego życia. Konsekwencji, jakie przyniosą na przestrzeni kolejnych miesięcy i lat. No właśnie? Czy tak już zawsze miało wyglądać jej życie? Czy zawsze miała zastanawiać się, czy strój nie okaże się zbyt odważny? Czy ktoś nie spojrzał na nią z podtekstem? Czy ktoś nie powiedział jej czegoś niestosownego? Czy już zawsze będzie bać się ludzi? Czy będzie uciekać przed Tomem? Czy nie będzie wciąż wałkować w głowie tego, co robił jej Mike? Czy już zawsze będzie unikać bliskości, bo była z nim? Czy już zawsze będzie bać się zbliżać do ludzi, bo mogą ją oszukać? Czy już zawsze będzie takim tchórzem uciekającym przed sobą? Miała tego dosyć. Tylko żyjąc normalnie, mogła go pokonać. Tylko będąc szczęśliwą, mogła sprawić, że on przegra sromotnie. Tylko próbując, mogła wrócić do swojego życia. Była już tak daleko. To, że stała w tej przebieralni i nie gryzła przy tym palców, było jej sukcesem. Zrobiła już tak wiele. Latem była wrakiem człowieka. Skorupą. Tom tchnął w nią życie. Teraz zapragnęła oddychać pełną piersią. Chciała więcej. Miała do tego prawo.

Shatter me.

Założyła kostium. Szybko, żeby nie mogła się zawahać. Dotknęła falbanek, wygładziła je. Poprawiła wszystko i popatrzyła na siebie. W przebieralni pełnej luster nic nie mogło się ukryć. Otaczały ją z każdej strony. Bez odwracania się widziała siebie z przodu, z tyłu i z boku. Ona sama osaczała się, nie mając drogi ucieczki. Wszędzie ona i jej grzechy. To ją przeraziło. Nie potrafiła już więcej podnieść wzroku. Po prostu. Wstąpił w nią paraliż i nie władała sobą. Wpatrywała się w falbanki i kropeczki, ale nie umiała spojrzeć w swoje odbicie. Coś w jej odsłoniętym ciele sprawiło, że poczuła się bardzo, bardzo źle. Na nic racjonalizm. Na nic powtarzanie, że to już minęło, że musi ruszyć dalej. Na nic wiara, że tylko szczęście pokona jego zło. Na nic magia Karaibów. Czuła się brudna. Czuła się odarta z godności. Czuła się brzydka i tak bardzo, bardzo nieodpowiednia. Tak bardzo nie-własna. Tak obca. Poczucie, że pozbawił ją wszelkiej wartości, pewności i siły wróciło. Wydawało jej się, że czas, który upłynął pomógł jej pogodzić się ze sobą, chociaż po części. To jednak w niej było. Tkwiło pod skórą, jak drzazga. Nie chciało wyjść. Tak bardzo tego nienawidziła. Tak jak jego. I swojego ciała w tej chwili. Nie wiedziała, ile to trwało, ale kiedy drzwi się uchyliły i do przebieralni wślizgnął się Tom, pojęła, że zwlekała zbyt długo. Stanął tuż za nią. Bardzo blisko, ale nie na tyle, by jej dotknąć.
- Nie masz pojęcia, jak piękna jesteś. Czujesz te okropne rzeczy, które uniemożliwiają ci bycie sobą i nie chcesz nawet na siebie popatrzeć – powiedział smutno, z rezygnacją w głosie.
- Nie potrafię – szepnęła.
- Zrobiłbym wszystko, żeby ci pomóc, żeby zdjąć to z ciebie, ale nie umiem. Nie mogę więcej, niż być przy tobie i wspierać cię – skupiła się na oddychaniu, na głosie Toma i znaczeniu tego, co mówił. Próbowała nie być w swojej skórze. Przymknęła powieki, gdy położył dłonie na jej nagich ramionach. Nie patrzyła już na falbanki. Przed oczami miała tylko ciemność. – Chyba przeczuwałem, że prędzej czy później stanie się coś, co sprawi, że poczujesz się źle – delikatnie zacisnął dłonie na jej ramionach, a ona potwierdziła. Przynajmniej tak jej się wydawało. – Nim tu przyleciałaś dużo o nas myślałem, o tym co mi opowiedziałaś i wydaje mi się, że spoglądasz na tą całą sytuację, relację z nim tylko jednostronnie. – Chyba trochę przestraszyła się tej przemowy. Bała się, że Tom powie coś, co może sprowadzić ją do jeszcze mroczniejszych sfer, a tego już by nie zniosła. Bała się, że powie coś, czego nie będzie w stanie zaakceptować. Coś, czego być może dotąd do siebie nie dopuszczała. – Powiedziałaś mi, że z Jimem wiązała cię tylko dobra zabawa. Domyślam się, że musiałaś go lubić, że wzbudzał w tobie zaufanie, skoro doszło do tego, że poszłaś z nim do łóżka. Gdyby to był jakiś John Smith to nie byłoby problemu. Kilka randek, mile spędzony czas i ciao. Jednak to był on. Mike. Dopiął swego, dostał ciebie, jak zawsze chciał i to boli. Bo osoba, której nienawidzisz, dostała to, czego chciała. Dlatego każdy dotyk, każda pieszczota, czy pocałunek kojarzy ci się z czymś złym. Bo dawałaś to jemu. Dlatego nie potrafisz teraz spojrzeć na siebie i zobaczyć, jak bardzo seksownie wyglądasz w tym kostiumie. Dlatego nie doceniasz siebie – pomasował delikatnie jej ramiona. Nie było opcji, żeby nie spostrzegł, jak bardzo była spięta. Dlaczego Tom wyciągnął te wszystkie brudy właśnie w tym momencie? Gdy było już trochę lepiej? Nie zwiała tylko dlatego, że go kochała, że mu ufała, no i nie oszukujmy się. Dlatego, że ją trzymał. Delikatnie, bo delikatnie, ale miał ją pod kontrolę. Warto dodać, że była półnaga. To też ją powstrzymywało. Dlatego słuchała go, a wszystko co mówił, otwierało zakamarki, które miała nadzieję pozostawić zamknięte. Serce waliło jej coraz mocniej, oddech rwał się i zupełnie nie wiedziała, czy zniesie więcej. – Wydaje mi się, że ty nie zdajesz sobie sprawy z jednej podstawowej rzeczy – pochylił się bliżej. Czuła to. – Ty też go wykorzystałaś – usłyszała obok swojego ucha. Te słowa podziałały na nią, jak cios kamieniem w głowę. Otumaniły ją. Zwaliły z nóg. – Ty też zrobiłaś sobie z niego zabawkę. Czerpałaś z tego taką samą przyjemność, jak on. I choć teraz wydaje ci się to ohydne i niemoralne, to prawda jest taka, że zabawiłaś się nim w takim samym stopniu, jak on tobą. Przynajmniej w tej jednej kwestii – oddychała płytko. Nie potrafiła objąć rozumem tego momentu. Przerastał ją, a Tom mówił dalej. – Ja też nie jestem święty. Przed tobą i po tobie spotykałem się z wieloma kobietami. Z bardzo niewielu znajomości mogę być choć odrobinę dumny. I gdyby popatrzeć na to z tej perspektywy, nie zachowałem się lepiej niż on – przerwał. Nie wiedziała, czy czekał na jej reakcję, czy szukał słów, ale nie była gotowa, żeby coś powiedzieć. Tom zburzył wszystko, co zdążyła poukładać, żeby wprowadzić nowy porządek. Czy mógł czuć się tak, jak ona w te chwili, gdy właziła z butami w jego problemy i zabraniała pić? Czy czuł się tak, gdy prawiła mu kazania i umoralniała go na każdym kroku? To ironia. Historia zatoczyła koło. Teraz to ona znajdowała się na dnie i Tom był jej niezbędny, żeby się z niego podźwignąć. A przecież zawsze powtarzała, że nigdy nie mogło dziać się tak źle, żeby nie wstać. Gówno prawda. – W każdym razie – podjął. – Zmierzam do tego, że być może cały swój żal i poczucie winy ulokowałaś właśnie w tym… wstręcie do siebie. Może to jest twój sposób na poradzenie sobie z wieloma trudnymi uczuciami. Masz punkt, w którym możesz ulokować swoją złość i robisz to. Sam nie wiem? Może się mylę, ale już nic mądrzejszego nie potrafię wymyślić. Radzisz sobie coraz lepiej, powoli otwierasz się na mnie, na świat i to jest cudowne, ale wciąż coś w tobie jest, jakiś mrok, do którego nie mogę dotrzeć – zamilkł, ale nie odezwał się już. Delikatnie masował jej ramiona. Była tak spięta, że aż bolało. Przed oczami, w ciemności migotały kolorowe punkciki. Zbyt długo zaciskała powieki. Starała się kontrolować oddech. To pojawiło się znienacka i otuliło ją jak kokon. Wspomnienia, obrazy, dźwięki i zapachy te, o których tak bardzo chciała zapomnieć. Jim, Mike, Jim, Mike. Jesteś moją obsesją. Jim, Mike, Jim, Mike. Jestem wszędzie, gdzie spojrzysz. Jim, Mike, Jim, Mike. Tęskniłaś? Jim Miller. Mike Felston. Jim. Mike. Miller. Felston. Jim Felston. Mike Miller. Jestem. Jestem przy tobie. Jestem z tobą. Jestem za tobą. Jestem przed tobą. Jestem. Tęskniłaś, maleńka? Zacisnęła dłonie w pięści. Zasługiwała na więcej. Zasługiwała na uwolnienie się od niego. Chciała wrzeszczeć. Chciała bić. Chciała coś zniszczyć. Podniosła szybko głowę i otworzyła oczy. Świat zawirował, a kolorowe plamy przesłoniły jej widok. Oddychała szybko. Szlag trafił kontrolę.
- Wyjdź – szepnęła. Nie miała sił na tą konfrontację. Nie czuła się zdolna do udźwignięcia tych wszystkich słów. Nie spodziewała się ich od Toma. Chciała zostać sama. Chciała się ubrać. Otuliła się rękoma. – Wyjdź – powtórzyła.
- Skarbie nie miałem nic złego na myśli – zapewnił.
- Nikt mnie nie rozumie. Nikt nie potrafi zrozumieć, co czuję. Miałam nadzieję, że ty będziesz ostatnią osobą, która posądzi mnie o to, że wyolbrzymiam, ale nie rozumiesz, więc wyjdź – warknęła.
- Nie twierdzę, że wyolbrzymiasz. Chodzi mi o to, że może to, że nie umiesz spojrzeć w lustro, wiąże się z tym, że nie możesz wyładować złości na nim, więc wyładowujesz ją na sobie – odsunął się, głośno wypuszczając powietrze. Tom nie zwracał uwagi na jej reakcję. Miał cel i dążył do niego. – Scarlett, ja nie jestem psychologiem. Kocham cię i chcę, żebyś wyszła z tego gówna. Chcę lepszego życia dla ciebie. Dla nas – patrzyła na Toma, jak zaszczute zwierzę. Widział, że chciała uciec i schować się przed nim i przed sobą. Okoliczności na to nie pozwalały, więc czuła się osaczona. – Nie patrz tak na mnie – westchnął.
- Więc wyjdź, to nie będę patrzeć! – krzyknęła zła, przerażona i bardzo, bardzo zagubiona.
- Nie, nie zostawię cię tuż po tym, jak wywołałem w twojej głowie burzę. Nie musisz do mnie mówić, odwrócę się, ale zostanę – Scarlett przeszywała go spojrzeniem. Próbowała wystraszyć, zniechęcić, ale on nie był już tym chłopakiem, który pozwalała wymknąć się miłości z rąk. Zdążył nauczyć się, że nie mógł odwracać się od niej bez względu na to, co się działo. Czekał. Scarlett wpatrywała się w niego tak, jakby jednocześnie błagała go o pomoc i chciała odepchnąć.
- On siedzi w mojej głowie – powiedziała cicho. Skapitulowała. Ramiona jej opadły. Wola walki też. Tom sięgnął po kurtkę jeansową i nakrył jej ramiona, by miała na sobie chociaż namiastkę ubrania. – Siedzi i zabija mnie. Czasem jest lepiej, czasem jest gorzej, ale właśnie teraz czuję, widzę i słyszę wszystko, co z nim i przez niego doświadczyłam. Nienawidzę tego. Bo kiedy patrzę na swoje nogi, na brzuch, ręce i piersi, to widzę jak je dotyka. Czuję, jak sprawia mi to przyjemność. Słyszę, jak mówię, żeby nie przestawał i nienawidzę, że chciałam tego od niego – była zła i bezsilna. Głos ją zawodził, ciało drżało. Wszystko wymykało się z rąk. Tom mówił rzeczy, których nie chciała słyszeć. Dlaczego to nie mogło po prostu odejść?
- Przypomnij sobie, jak on błagał cię o więcej, bo nie wierzę, że tego nie robił. Przypomnij sobie i odmów mu. Pozwól sobie pamiętać. Musisz świadomie pozwolić sobie myśleć o tym, żeby odsunąć od siebie te wszystkie wspomnienia, że usunąć go raz na zawsze. – Często było tak, że gdy spędzali ze sobą noc, to Jim budził ją, by kochali się kilka razy, gdy nie zawsze chciała, to znajdował sposób, żeby ją przekonać. Wydawał się nienasycony. Dopiero teraz rozumiała dlaczego. Doskonale pamiętała jego wzrok. Ten świdrujący, pożerający ją wzrok, który teraz budził w niej tylko wstręt. No dalej, Scarlett. Chodź do mnie. Sprawię, że znów odlecisz. Pamiętała, jak przychodziła. Pamiętała, jak dobrze wiedział, jak ją dotykać i co robić, żeby nie śniło jej się odmawiać. Widziała go jasno i klarownie. Doskonałe ciało, piękna twarz. Wyobraziła sobie tą sytuację. Ona i on. Twarzą w twarz. Prosi ją, by przyszła. A ona mu odmawia i odchodzi. To ona odeszła. To ona powiedziała nie. To ona go przejrzała. To ona poznała prawdę. Żadne oszustwo nie mogło być doskonałe. Wyswobodziła się z tego chorego układu i pokonało go, więc dlaczego pozwalała mu wmawiać sobie, że wciąż miał nad nią władzę? To tylko cholerne maile. To tylko próba przestraszenia jej. Czuwała nad nią ochrona. Zgłosiła sprawę na policję. Miała rodzinę. Miała Toma.  Zasługiwała na więcej. Chciała więcej. Była tam. Była z Tomem. To on trwał przy niej. To on jej pomagał. To on ją kochał.
- Zabawiłam się nim? – zapytała, a na jej usta wpłynął mały uśmieszek. Oddychała ciężko. Trzęsła się. Tom powiedział, że tkwił w niej mrok, do którego nie miał dostępu. Ona to samo powiedziała kiedyś jemu. Nie skończyło się zbyt dobrze dla nich. Jednak teraz się mylił. Właśnie zapalił światło. Ona zabawiła się Jimem? Pomyślała o tym przez chwilę. Dopiero wtedy zaczęły docierać do niej obrazy, kiedy to ona podejmowała decyzje, kiedy to ona sterowała nim, wiedząc, jak bardzo zależało mu na tym, żeby pozwoliła mu zbliżyć się do siebie. To ona miała władzę. To ona rządziła, bo to ona pozwalała mu się dotykać. To ona go wykorzystała. Ta jedna myśl otworzyła furtkę dla bardzo wielu wspomnień sytuacji, kiedy to on się poddawał. Robił to, żeby osiągnąć cel, ale fakt był taki, że to jemu zależało bardziej. To on robił wszystko, żeby go nie odrzuciła. Ta jedna zbawienna myśl rozwiązała supeł, który ściskał jej wnętrzności. Poczuła ulgę. Tak nagle. Wszystko niemal zniknęło tak szybko, jak się pojawiło.
- Oczywiście. Wzięłaś od niego najlepsze, co mógł ci dać. Tego człowieka raczej nie stać na coś więcej niż walory estetyczne i sprawne członki – słysząc to, uniosła brwi, a Tom uśmiechnął się zabawnie.
- Gdzieś po drodze umknęło mi to, że przecież chciałam od niego tylko seksu. Takie było założenie. Od momentu, gdy spotkałam się z nim pierwszy raz, wiedziałam, że nie będzie z tego miłości. Chciałam udowodnić sobie, że jestem zdolna do takiej relacji z kimś innym niż ty. No i dostałam to, ale prawda o nim tak bardzo mnie przygniotła, że zapomniałam o drugiej stronie medalu – rozważała. Części układanki powoli wsuwały się na swoje miejsce. Trybiki pracowały zawzięcie. Tom zasiał ziarno, które kiełkowało w ekspresowym tempie.
- Bo ty zawsze wiesz czego chcesz i to dostajesz – odparł przypatrując się odbiciu jej twarzy. Widział więcej, niż chciała pokazać. Scarlett nie wiedziała, kiedy nabył tą umiejętność. Raz wdawała się błogosławieństwem, bo nie musiała mówić wszystkiego, a innym razem odkrywała to, co powinno zostać zamknięte.  
- Kiedyś naprawdę tak było – wzruszyła ramionami.
- Jest nadal. Gdybyś nie walczyła o to, co dla ciebie ważne, to nie stałabyś tu ze mną. Nie pojechałabyś do Loitsche, nie rozmawiałabyś ze mną, nie pozwoliłabyś mi przypomnieć ci tego, o czym chcesz zapomnieć. Jesteś najsilniejszą osobą, jaką znam, tylko chwilowo wyładowały ci się baterie, ale jestem tu i za chwilę będziesz jak nowa – znów stanął za nią i masował dalej jej ramiona. Na boso sięgała mu poniżej brody. Mała i krucha, a w tym kostiumie też i naga. Popatrzyła w soje odbicie i mimowolnie się skrzywiła. Choć przecież wyglądała ładnie.
- Nie pamiętam, kiedy ostatnio patrzyłam na siebie dłużej niż pięć sekund.
- I jak wrażenia? – zapytał, a Scarlett wpatrywała się w siebie, jak w jakiś obiekt. Poddawała obraz analizie. Przekrzywiła głowę i krytycznie lustrowała swoją sylwetkę. Świadczyły o tym ściągnięte brwi.
- Jestem chuda.
- Jak nigdy – uśmiechnął się pod nosem. – Zadbam, żebyś dobrze jadła.
- Nie podobam ci się? – zagadnęła. – Kiedyś dałabym wszystko, żeby ważyć te czterdzieści trzy.
- To mniej niż podnoszę na siłce, skarbie – przesunął dłonie na jej kark i masował go opuszkami palców. – Podobasz mi się. Zawsze. Jeżeli przytyjesz kolejne czterdzieści, też będę szczęśliwy.
- W to akurat średnio wierzę. No, ale pomińmy, raczej mi to nie grozi. Nie mogę jeść, zazwyczaj nie mam apetytu.
- Jakoś nie zauważyłem.
- Bo przy tobie mi smakuje – odparła, a Tom uśmiechnął się szeroko.
- I jak ja mam sobie radzić z tą doskonałością, którą dźwigam każdego dnia?
- Musisz być naprawdę bardzo, bardzo dzielny – odpowiedziała przybierając poważny ton.  
- No nie? Codziennie widzę to piękną twarz – mówiąc to spoglądał w odbicie oczu Scarlett. Cały czas delikatnie masował jej kark. To było tak przyjemne, że nawet nie zwróciła uwagi, że ją masował. Rozluźniła się. – Widzę to zmysłowe ciało i nie mogę się nadziwić, że jest moje – uśmiechnął się i powiódł palcami wzdłuż rąk Scarlett, by spleść ich palce razem. – Wszystko jest w nim doskonałe. Każda linia, każda krągłość, każda wypukłość – kalejdoskop jej własnych odczuć dekoncentrował Scarlett. Czuła się rozbita i zagubiona między lękiem, a pragnieniem. Jeszcze przed chwilą odrzucał ją każdy kawałek niej samej, a teraz chłonęła sposób, w jaki dotykał ją Tom. Ta nieustanna huśtawka mogła sprowadzić na nią szaleństwo. Jej własne emocje rozdzierały ją pomiędzy sobą. A Tom czynił ją kompletną. Ich splecione dłonie dodawały jej siły, gdy powoli mierzył ją wzrokiem. Robił to już nie raz, nawet przed godziną, ale teraz czuła jakby widział ją naprawdę i po raz pierwszy. Jakby ona widziała siebie w ten sposób. Jego pełne aprobaty spojrzenie pozwalało jej odzyskać oddech. To jej ciało. Należało do niej. Mogła oddać je, komu chciała. Mogła postępować, w jaki sposób chciała. Nikt nie miał możności rościć sobie wobec niej żadnych praw. Zwłaszcza człowiek, który oszukiwał ją, okłamywał i chciał skrzywdzić. Przymknęła na moment powieki, opierając głowę na torsie Toma. Przed oczami stanęły jej wspomnienia. Ona i Mike. Nie ona i Jim. Ona i Mike spleceni w miłosnym uścisku. Sceny, które starała się wyprzeć z pamięci. Jej krzyki. Jego szepty. Jesteś moją obsesją. Pozwoliła mu na to. Chciała tego. Byli dorosłymi ludźmi, którzy postanowili spędzić czas w ten sposób. Ona postanowiła, że wykorzysta reputację i osobowość tego człowieka, żeby zapomnieć, jak to było, gdy dotykał jej Tom. To ona podjęła decyzję. To ona postanowiła przyjść na ich pierwszą randkę. To ona pierwsza zasugerowała, żeby uprawiali seks. To ona postanowiła użyć jego, żeby osiągnąć swoje cele. Tom miał rację. Ona wykorzystała Mike’a. Cały czas to ona miała przewagę, dlatego teraz był tak bardzo zdesperowany. Dlatego ją śledził. Dlatego ją straszył. Bo przegrywał.
Uśmiechnęła się, powoli otwierając oczy. Odetchnęła. Tom stał tuż za nią. Przesuwając się, poczuła jak szorstki materiał jego spodni otarł się o jej pośladki i uda. Czuła się wyczulona, jakby rozdrażniona. Wszystko docierało do niej podwójnie, każdy dźwięk, gest, dotyk.
- Postanowiłam z nim być, żeby zetrzeć z siebie twój dotyk. Musisz…- odetchnęła głęboko, nim zdecydowała się dokończyć zdanie. – Musisz znów mnie dotykać, żeby zniknął ze mnie wszelki ślad po nim. – Tom pokiwał głową. Powoli, z rozmysłem. Przyglądał się Scarlett, która kurczowo ściskała jego dłonie. Cokolwiek stało się teraz w jej głowie, było dobre.
- Kupisz ten kostium, prawda?
- I pójdziemy na plażę – uśmiechnęła się, a on miał wrażenie, że cały jego świat się rozjaśnił. W jej uśmiechu było coś swojskiego, coś starego, coś co dobrze znał. Zupełnie, jakby w jakiś sposób udało im się przegnać widmo Mike’a. Nie zamierzał na razie wracać do tematu. Scarlett musiała to wszystko przemyśleć.
- Czy nie uważasz, że ładnie razem wyglądamy? – zagadnął, a ona się roześmiała. Zawtórował jej. Puścił jej ręce, a potem położył dłonie na biodrach Scarlett. Niemal widział, jak trybiki w jej głowie pracowały, nakazując sobie spokój.
- Wciąż to powtarzasz.
- Bo to prawda – przesunął dłonie na jej talię. Była tak szczupła, że niewiele brakowało, a zetknąłby palce, gdy ją obejmował. Pogłaskał jej brzuch, opuszkiem zatoczył koło wokół pępka. W odbiciu uważnie śledziła jego poczynania. Potem przesunął dłoń na jej biodro, by tam delikatnie gładzić skórę. Metoda małych kroków. Metoda małych dotyków. – Kocham cię i dotykam cię, żeby wyrazić tą miłość.
- Wiem – szepnęła. Odwróciła się przodem do Toma, a on zamknął ją w swoich objęciach. Teraz gładził jej plecy. – Sprzedawczyni pomyśli, że robimy tu coś brzydkiego.
- Niech myśli – wzruszył ramionami. – Kupimy dużo rzeczy, więc nic jej nie może przeszkadzać.
- Dziękuję ci, że mnie znosisz, że na mnie czekasz – odparła spoglądając Tomowi w oczy. Przebieralnia w sklepie była średnio udanym miejscem na poważne rozmowy, ale w końcu los lubi stawiać ludzi w dziwnych sytuacjach.
- Czekanie na ciebie to całkiem fajna sprawa – uśmiechnął się w ten swój kaulitzowy sposób i nie istniała taka możliwość, żeby nie ugięły się pod nią nogi. – Staram się działać metodycznie. Nie jestem psychologiem, ale znam cię, obserwowałem cię przez ostatnie dni. Obserwowałem cię od lipca – uśmiechnął się znów. Tylko jego uśmiech był taki… sugestywny, zmysłowy i bardzo dosłowny. A może wydawało jej się tak, bo doskonale znała uśmiechy Toma? – No i wydaje mi się, że trochę nakręciłaś się na spiralę całej tej Mike’owej sytuacji. Ciśnienie rośnie, bo on zaczyna postępować coraz agresywnej, a ty cały czas wałkujesz w głowie w ten temat i wiesz, tak sobie myślę, czy z wilka nie zrobił się smok – odetchnął. Ciężko. To bardzo delikatny temat i zupełnie nie wiedział, jak Scarlett zareaguje na jego sugestie, ale nie była z papieru, choć mogłoby się wydawać, że tak ją traktował. A ona po prostu patrzyła na niego tymi swoimi ogromnymi, niebieskimi oczami. Sarni wzrok, tak to się mówi. Cały czas uspokajająco gładził ją po plecach. Nie uważał, że nie miała racji czując się źle. Doszedł do wniosku, że za bardzo się w tym zatraciła i obawiał się, do czego to mogło doprowadzić. Nie mógł zrozumieć, przez co przechodziła. Po prostu robił wszystko, żeby ją z tego wyciągnąć.
- Mówiąc po chłopsku, przesadzam – odparła po chwili.
- Nie, znaczy nie do końca. Chciałbym, żebyś pomyślała o tym, co ci tu dziś powiedziałem. Jeżeli nie mam racji, będziemy dalej pracować nad rozwiązaniem.
- Mógłbyś odnieść to, czego nie kupimy?  – zapytała i odsunęła się. Spodziewał się oporu, kontry, a nawet tego, że obrazi się na niego. Czegokolwiek. Emocji, w końcu tak ważne dla niej było, żeby nie przeinaczać jej uczuć. Nim wyszedł, zerknął na nią raz jeszcze. Słońce zgasło.
*

Berlin

Margo ostrożnie zeszła z drabiny i odstawiła ją. Odeszła kilka kroków i spojrzała na swoje dzieło. Główna ściana, a konkretnie jej środkowa część została pokryta malowidłem stanowiącym ich portret. Dokładnie przyjrzała się swojemu dziełu. Wykańczała je ostatnie dwa dni. Pracowała nad detalami. Było pochmurno i brak naturalnego światła nie ułatwiał jej zadania. Szukała głębi. Igrała między światłem a cieniem. Aż w końcu poczuła, że dzieło zostało ukończone. Patrzyła na nie i czuła dumę. To był ich portret. To byli oni. Wyszła na korytarz i nasłuchiwała młotka. Kuchnia.
- Gustaaaaaav! – zawołała, po czym jeszcze raz zerknęła na swoją pracę. Szanowny mąż pojawił się na korytarzu, jedząc ciasteczko. Dla niej przyniósł drugie. Wsunął je jej do ust i krótko pocałował Margo. – Skończyłam – odparła z dumą.
- No to dalej, dalej, dalej – ponaglił ją. Zasłoniła mu oczy rękami i poprowadziła do pokoju. Zatrzymała się w odpowiedniej odległości na wprost malowidła. Odetchnęła i zabrała ręce. Gustav patrzył. Chyba nie denerwowała się tak bardzo na egzaminach na studiach. Jako wzór nie wzięła żadnego z ich wspólnych zdjęć. Połączyła dwa. Pochodziły z jej urodzin, gdy zapytała go, czy wezmą ślub. Jedno zrobił jej Gustav. Siedziała na kocu, w swojej kwiecistej sukience. Częściowo siedziała na ugiętych nogach, a częściowo zakrywała je sukienka. Drugie wykonała ona. Siedział po drugiej stronie koca i patrzył na nią. W oryginale spoglądał w obiektyw, ale to zmieniła. Pomiędzy nimi tkwił koszyk z pysznościami, wino i kwiatki. Soczyście zielony odcień trawy poza kocem stopniowo łagodniał, aż w końcu przeszedł w jasną delikatną zieleń na reszcie ściany. Fałszywa skromność nie była na miejscu. Wyszło pięknie. Oddała ich emocje, nastrój, piękno otoczenia. Byli bardzo szczęśliwi i patrząc na ten obraz, czuła to. Upłynęło kilka milczących minut, zanim Gustav odwrócił się, zamrugał, odetchnął, powiedział cokolwiek. – To jest najlepszy portret ślubny, jaki ktokolwiek, kiedykolwiek mógł mieć. To jest przepiękne, Margo. Jesteś niesamowita – zbliżył się do niej, objął ją w talii i pocałował. – Jesteś wirtuozem pędzla. 
- Och – westchnęła, uśmiechając się szeroko. – Nikt nigdy nie nazwał mnie wirtuozem czegokolwiek, więc to wspaniale i cieszę się, że ci się podoba.
- Kiedy wykończymy wszystko, to będzie najpiękniejsze miejsce w całym domu.
- Myślisz, że zdążymy urządzić przyjęcie jeszcze przed świętami?
- Postaramy się. Moja mama bardzo liczy na to, że spędzimy święta z nim. Tym bardziej teraz, gdy urodził się Louis.
- Ciocia będzie niepocieszona, ale zróbmy to. Święta z twoją rodziną.
- W takim razie musimy zaplanować dokończenie remontu i przyjęcie. Wolałbym, żeby mieć je z głowy przed świętami.
- W takim razie zamówmy malarzy do głównej i gościnnej sypialni. W międzyczasie dokończymy malowanie tutaj. Fachowcy zajmą się detalami, a my kupimy brakujące meble.
- Brzmi jak plan – odparł, a Margo posłała mu kolejny szeroki uśmiech.
- Zatem do dzieła – przybili sobie piątkę, dali buziaka i wrócili do pracy.
*


12. grudnia 2014, Willemstad

Rainie przyleciała o czasie. Męki Billa dobiegły końca. Spędzili we czwórkę popołudnie. Zjedli wspólny obiad w knajpce serwującej lokalne dania i korzystali z rozrywek, jakie oferował im hotel. Tom chyba nigdy jeszcze nie widział tak beztroskiej i szczęśliwej Rainie. Pływała z Billem w basenie, chlapali się wodą i wydawało się, że wszystko co złe, nigdy się nie zdarzyło. Czy dla niego i Scarlett też była na to nadzieja? Wczesnym wieczorem Scarlett wymówiła się bólem głowy, choć Tom doskonale wiedział, że nie chodziło o to. Była zła. Na niego lub na siebie. Siedziała zamyślona większość czasu. Błądziła gdzieś w swoim mroku i odmówiła mu dostępu do swoich myśli. Rzucił ziarno i nie miał już pewności, czy przypadkiem nie przysporzył sobie zbierania chwastów. W nocy obudziła się z krzykiem, ale nie chciała powiedzieć mu, o czym śniła. Zwinęła się w kłębek plecami do niego. Przed południem zjedli we czwórkę późne śniadanie. Prosił Bill, żeby udawali z Rainie, że nie widzieli, w jakim była nastroju. Nie chciał pogarszać sprawy. Choć może gdyby oni wyrazili jakieś zainteresowanie, to coś by się zmieniło? Tom już sam nie wiedział, co było dobre, a co złe. Jak postępować, jak jej pomóc. Wyglądała kiepsko. Niewiele rozmawiali. Wszystko wydawało się, jak najbardziej normalne, ale nie było. Scarlett odsunęła się od niego. Mylił się w swoich wnioskach? Doktor Bähr też się myliła?
Tak, zrobił to. Zadzwonił do terapeutki, nie wiedząc, jak pomóc Scarlett. Nie oczekiwał, że zdradzi mu szczegóły terapii. Potrzebował porady dla siebie, żeby jej jeszcze bardziej nie zniechęcić. Katherina wiedziała wszystko o Mike’u. Być może więcej, niż on. Scarlett najpierw szukała pomocy u niej. Poleciła mu, by nie ukrywał swoich podejrzeń. Gdyby były niesłuszne, nie proponowałaby mu tego przecież. Prawda? Sam pogubił się w tym, co czuła Scarlett i jak powinien się nią zająć. Zauważył, że z biegiem czasu coraz bardziej demonizowała Mike’a. Nienawidził go i życzył mu wszystkiego najgorszego, ale zaniepokoił się, gdy w jej opowieściach stawał się coraz straszniejszy, a Scarlett coraz bardziej nieswoja. Zapętliła się i przestała dostrzegać to, co działo wokół. Skupiła się na tym, jak źle czuła się z tym, że podstępem uwiódł ją, ale zapominała, że on nie zniknął, że być może odnalazł ich na Karaibach, że być może obserwował ją, czekał na nią. Tu, w Berlinie, czy w Nowym Jorku, ale czekał i był w gotowości, a ona? W pewnym momencie Tom nie wytrzymał. Miał dosyć jej obrazy na cały świat, jej marazmu i walki nie o to, o co powinna walczyć. To wyglądało tak, jakby stanął przeciw niej. Jakby broniła się przed złem, które mógł jej uczynić, a on tylko robił wszystko, żeby ją uratować, żeby ją złapać i ochronić przed nią samą. Odłożył laptopa i podszedł do łóżka.
- Idziemy na spacer – wyciągnął do niej rękę, zachęcając gestem.
- Nie mam ochoty – odparła, zerkając na niego.
- Nie odwracaj się ode mnie – powiedział, patrząc jej w oczy. Zawahała się. Temu nie mogła odmówić. Westchnęła i odłożyła książkę. Poprzedniego dnia kupiła sobie najnowszy kryminał Maxime’a Chattam’a. Idealny klimat na jej nastrój. Wsunęła na stopy japonki i wygładziła ubranie. Dziś miała na sobie nowy kombinezon: uszyty z delikatnego, przewiewnego materiału w kolorze mięty, bez rękawów i z krótkimi nogawkami. Wyglądała pięknie. Nawet tanie, różowe japonki z pianki nie psuły efektu. Nie podała mu ręki. Szła pierwsza, dopóki nie dotarli do windy. Potem zrównała się z nim, a nawet chowała się za nim, gdy wychodzili z hotelu w kierunku plaży. – Jesteś na mnie zła – zagadnął, gdy oddalili się już na tyle, by nikt im nie przeszkadzał. Dziesięć metrów za nimi szedł Toby.
- Nie jestem – odpowiedziała. Dokładność, z jaką wyartykułowała każdą głoskę świadczyła o czymś zupełnie przeciwnym.
- Scarlett, proszę cię. Darujmy sobie – powiedział łagodnie.
- To był twój pomysł, żeby wyjść - odparowała.
- Martwię się o ciebie.
- Rozumiem – rzuciła mu krótkie spojrzenie. – Wiem, że się martwisz, że niepokoi cię to, co się dzieje, ale najwyraźniej mnie nie rozumiesz, skoro uważasz, że przesadzam. Jeszcze nie wiem, co o tym myśleć, więc nawet nie udaję, że dobrze się bawię – wyjaśniła. Patrzyła przed siebie. Raźno dotrzymywała mu kroku, choć starał się iść wolno. Kiedy tak na nią patrzył, czuł przemożną potrzebę ochraniania jej. Może to dlatego, że była taka malutka. Może dlatego, że taka drobna i krucha. Może to przez te ogromne oczy, z których potrafił wyczytać wszystko. Może to dlatego, że była taka dzielna i waleczna. Nawet teraz, gdy szła obok niego, emanowała od niej bojowość. Może to dlatego, że zawsze chciała radzić sobie sama, chociaż go potrzebowała. A może to dlatego, że ją kochał? Nawet teraz, gdy próbowała spierać się o coś, w co sama wątpiła, nie myślał o niczym innym, jak o tym, żeby ją chronić. A żeby ją chronić, musiał mówić prawdę. Chronić ją przed nią samą. Tak jak ona ochroniła jego. Dopiero niedawno zrozumiał tą zależność.
- Nie jestem w stanie zrozumieć, co czujesz, bo nigdy tego nie przeżyłem. Jednak to nie zmienia faktu, że boję się o ciebie, bo dziś w nocy pojąłem, że dzieje się coś złego.
- Oczywiście, że się dzieje. Już się stało – mruknęła.
- Pojąłem – kontynuował. – Że bardziej przejmujesz się tym, że spałaś z Mike’em, niż tym, że on cię prześladuje. Wcześniej tego nie dostrzegałem. Stanęłaś z nim twarzą w twarz na lotnisku, gdzie mógł coś ci zrobić, przystawić nóż, pistolet, zmusić jakkolwiek do tego, żebyś z nim poszła, a wydaje się, jakbyś już o tym nie pamiętała. Jednak cały czas rozpamiętujesz, że dobrowolnie i z pełną chęcią poszłaś z tym człowiekiem do łóżka. Wiem, że nie zrobiłabyś tego, gdybyś wiedziała, że to on, ale zrobiłaś to. To się stało, minęło, a to, że ci zagraża jest wciąż aktualne – starał się mówić łagodnie, żeby jeszcze bardziej nie pogorszyć sprawy, ale to chyba już się stało.
- No nie? Serio? Nie pamiętam o tym? – prychnęła niedowierzając. – Tom, za kogo ty mnie masz?
- Pogubiłaś się, Scarlett i chcę ci pomóc.
- Oczywiście, że się pogubiłam, ale to nie oznacza, że lekceważę jego zagrożenie! – wykrzyknęła wyrzucając ręce. Widział, jak bardzo chciała uciec. Ostatnio otwarte konfrontacje bardzo ją peszyły. Nawet przy nim czuła się nieswojo. Miotała się jak ryba wyrzucona na brzeg. Gotowa była złapać się nawet brzytwy, ale w tej chwili nie miała nawet tego.
- Ile razy mówiłaś mi o tym, co zrobić z jego groźbami, a ile o tym, że nienawidzisz faktu, że z nim spałaś?
- Jesteś okropny! – wykrzyknęła i odeszła od niego. Wyprzedziła go o kilka kroków, choć wyraźnie widział, że już zaczynała się męczyć. Nogi grzęzły jej w piasku. Była rozgniewana. Tom starał się zachować spokój. Czuł, jak pętla zaciskała mu się na szyi, ale powiedział A. Czas na B.
- Może i jestem okropny, ale przynajmniej nie odsuwam od siebie niewygodnych rzeczy i nie udaję, że ich nie ma – odwróciła się, posyłając mu lodowate spojrzenie. Wiatr targał jej włosami i ubraniem. Wydawało mu się, że zaraz ją porwie. Walczyła. Nie chciała przyznać się do tego, że pogubiła się w swoim zagubieniu.
- Dlaczego mi to robisz? Dlaczego ty też mnie ranisz? Przecież mnie kochasz?! – patrzyła na niego w taki sposób, że gotów był przeprosić ją za wszystko i próbować załagodzić sprawę, ale przecież nie tędy droga. Kochał ją i chciał dla niej jak najlepiej. Nie czas na ucieczki. Te dobiegły już końca.
- Właśnie dlatego, że cię kocham, zamierzam sprowadzić cię z powrotem – powiedział spokojnie.
- Nie, ty ciągniesz mnie z powrotem na dno. Nie chcę tam być. Nie chcę o tym myśleć. Nie rób mi tego! – ukryła twarz w dłoniach. Bo to jedyne schronienie jakie teraz miała. Była tylko ona, jej lęki i bezkresne morze.

Got me hoping you'll save me right now. 

- Nie przestanę, dopóki się nie otrząśniesz. Bo to nie seks z nim jest problemem. Problemem jest to, że w każdej chwili może pojawić się znikąd i przystawić ci pistolet do głowy! – załamał ręce, nie wiedząc, co mógłby powiedzieć, jak do niej dotrzeć. – Nie stracę cię drugi raz! Nie przeżyłbym, gdybym stracił cię po raz drugi – dwoma susami doskoczył do niej i chwycił ją za ramiona. – Jesteś moim wszystkim i nie mogę patrzeć, jak przepadasz. Nie dam ci spaść. Nie dam ci upaść. Jestem tu po to, żeby cię złapać i zrobię to, czy ci się to podoba czy nie – wstrząsnął nią, patrząc jej prosto w oczy, wyciągnął wszystkie karty, jakie miał. Koniec przemyśleń i rozwikłań. Nie potrafił już bardziej wymyślić, dlaczego tak się działo, ani dlaczego to spotkało właśnie ich. Dlaczego ona musiała zmagać się z tak wieloma trudami. Stało się. On też nie raz czuł się podle po nocy z dziewczyną, z którą nie powinien spać. Nie raz czuł się podle, budząc się na kacu. Czuł się podle, gdy ją zawodził. Gdy przegapił narodziny pierwszego syna. Obu pierwszych synów. Gdy sięgał po alkohol. Gdy mówił rzeczy, które ją raniły. Czuł się podle i nienawidził siebie w bardzo wielu sytuacjach, ale otrząsnął się, bo ona była dla niego. Czekała. – Otrząśnij się, bo życie nam ucieknie – powiedział już spokojnie. Dla odmiany pogładził jej ramiona i puścił ją. Potem odwrócił się w stronę morza. Potrzebował ochłonąć. Ona też. Skończyła mu się amunicja. Gdzieś tam w duchu liczył, że taka terapia szokowa jakoś zadziała i wyciągnie ją z tego błędnego koła samoumartwienia. Co jeśli to nie pomoże? Jak do niej dotrzeć? Jak jej pomóc? Miał ją. Odzyskał ją. Była znów jego. Jednak co z tego, skoro zamknęła się za szklanym murem razem w towarzystwie strachu i zranionej dumy?


So crazy in love…
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo