24 grudnia 2014

112. Człowiek jest, o ile kocha.



13. grudnia 2014, Willemstad

Krew, wszędzie krew. Spojrzała na swój brzuch i uda, całe zalane krwią. Z niej także sączyła się krew. Biała sukienka, którą miała na sobie, z każdą koleją sekundą stawała się coraz bardziej purpurowa.
Bolało, wszystko bolało. Płuca od łapania krótkich oddechów. Ręce od prób uwolnienia się. Nogi od kopania i wierzgania. Brzuch od jego uderzeń. Najbardziej bolało ją w środku od tego, jak bardzo ją skrzywdził.
Próbowała się okryć, zasłonić skrawkami porwanej sukienki, ale nie dało się. Liczne dziury i rozdarcia odsłaniały jej piersi, brzuch, nogi. Nie miała gdzie się ukryć. Podniosła wzrok. Stał kilka kroków dalej, paląc. Patrzył na nią z pogardą i triumfem. Wokół niezapiętego rozporka jego białych spodni wykwitły plamy jej krwi. 
- Mówiłem ci, że zawsze dostaję to, czego chcę – odparł pełen satysfakcji. – Widzisz, dziś nawet krzyczałaś właściwe imię – uśmiechnął się zajadliwie.
- Mógłbyś mnie tu zabić, a i tak nigdy nie będę twoja – wychrypiała.
- Nie musisz być moja. Miałem cię, po co więcej? – wzruszył ramionami, wrzucił pet do zapomnianej szklanki stojącej na stole. – Wmawiasz mi, że nie ma mnie w twojej głowie, ale widzisz, maleńka – podszedł bliżej i pochylił się nad nią. Starała się nie opuścić wzroku, ale nie była w stanie. Wstyd i upokorzenie odebrały jej tą zdolność. – Gdybym nie siedział w twojej głowie, to nie znalazłabyś się tu dziś. Jestem wszędzie. Mam cię – uśmiechnął się znów, a nią wstrząsnął dreszcz. – Jestem nie tylko w twoim ciele, ale też w twojej głowie. Sama pozwalasz mi wygrać – musnął kciukiem jej policzek, a potem ujął brodę. Patrzył na nią przez chwilę. W oczach miał triumf. Cały był triumfem. – Zniszczę wszystko. Zniszczę ciebie i wszystko, na czym ci zależy. A wszystko przez ciebie. To twoja wina – odepchnął ją i roześmiał się. Głośno, demonicznie.

Obudziła się. Gwałtownie. Sen skończył się, jak ukrócony przez gilotynę. Nie wiedziała, gdzie się znajdowała, ani co się działo. Wszystko wciąż ją bolało. W ustach czuła gorycz, a w nosie zapach potu i krwi. Oddychała płytko, łapczywie. Bała się.
Minęła długa chwila, nim doszła do siebie. Zrozumiała, że to sen, że Mike był daleko. Jednak w głowie wciąż przebrzmiewało jej: to twoja wina. To jej wina, że ją wykorzystał? To jej wina, że miał złe zamiary? To jej wina, że miał obsesję? Nie. To nie była jej wina, bez względu na wszystko miała świadomość, że winę za te uczynki ponosił on. Niszczył wszystko, co jej pozostało. Niszczył jej wakacje, niszczył ją samą, niszczył jej bliskich. Przez niego obraziła się na Toma. Bała się, co nastąpi, gdy wróci do domu. Bała się zaczerpnąć powietrza, by i w tym nie pojawił się on. Nie potrafiła znieść tego dłużej. Brudził jej myśli, jej słowa, jej uczucia. Brudził wszystko, za co się zabierała, nawet zanim przyszło jej to do głowy. Opanował ją. Istniał w każdej jej komórce, jak morderczy wirus.
Chcąc otrząsnąć się z tego koszmaru, postanowiła wziąć prysznic. Stała pod strumieniem bardzo ciepłej wody, czekając, aż zmyje resztki snu, ale to nie następowało. To twoja wina ciążyło jej w żołądku, jak kamień. Czy to wszystko jej wina? Może Mike miał rację? Gdyby postępowała inaczej, ostrożniej, to może nie rozwścieczyłaby go w szkole albo gdyby nie chciała uszczęśliwić się na siłę, to nie związałaby się z nim? A może wtedy on zachowałby się agresywniej? Może skrzywdziłby ją tak czy siak? Co mogła zrobić inaczej? Jak powinna postąpić? Zagubiła się zupełnie, już nie wiedziała, co było dobre, a co nie. Gdzie popełniała błędy, a gdzie zachowywała się właściwie? Zabolał ją brzuch. Ukucnęła, chowając twarz w dłoniach. Nienawidziła tego uczucia. Wszystkie niepokojące myśli zaczęły ją na raz bombardować. Czuła wstyd, złość, niedowierzanie. Chciała zniknąć. Coś tak mocno łapało ją za serce. Miała dosyć. Pragnęła, żeby to zaczęło dotyczyć kogoś innego. Co więcej? Co mogła zrobić więcej? Mike zniszczył wszystko, co jej zostało. Nie mogła znieść, że przez niego poróżniła się z Tomem. Tylko on pomagał jej się w tym wszystkim odnaleźć, a teraz uważał, że przesadzała. Miał rację? To Mike zrobił jej to wszystko. To przez niego czuła się tak źle. To on ponosił całą winę za każdą złą rzecz, która ją ostatnio spotkała. Dlaczego nie wystarczyło mu to, że byli razem, zanim go zdemaskowała? Dlaczego nie mógł odpuścić i żyć swoim życiem? Co z nim nie tak? Co z nią? Dlaczego wewnątrz czuła, że oszukiwała samą siebie? Starała się oddychać głęboko, wyrzucić z siebie ten ciężar. Nie pomogło, gdy dokładnie wyszorowała całe ciało, ani wtedy gdy nakazała sobie patrzeć w lustro, gdy wycierała się i ubierała. Rozumiała tylko jedną rzecz. Jednej była pewna. Jedna wykrystalizowała się dokładnie.

Zgubiła się.
Upadła.

To stało się tak żałośnie jasne. Znalazła się na dnie pełnym mułu jej grzechów i lęków. A najgorsze, że szła w zaparte nie pozwalając nikomu pomóc. Brnęła w tym brudzie. Tonęła w nim. Odpychała od siebie rzeczywistość, zakopując się w przeszłości. Rozpamiętywała i znikała wśród wspomnień. Mówiła głośno o ruszaniu dalej i pozostawianiu przeszłości za sobą, o tym, że musi stawić czoła Mike’owi, że teraz życie należało do niej i Toma. A tak naprawdę oszukiwała siebie, bo wciąż chowała się za błędem, jaki popełniła wiążąc się z Mike’em. Wciąż zrzucała wszystkie swoje problemy na niego, na to, że zbliżyła się do niego za bardzo. Tom miał rację. Ten fakt ciążył jej najmocniej. Tom miał rację, a ona za bardzo się bała, żeby to potwierdzić. Zgubiła się wśród lęków, prawd i wyobrażeń. Mike zdominował ją w zupełności. Pozwoliła mu na to. W tym śnie, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, miał rację. Wygrał, a ona mu na to pozwoliła. Istniał w każdej sekundzie jej życia, a ona była zbyt słaba, żeby przyznać, że sobie z tym nie radzi. Westchnęła. To niesamowite, jak ulżyło jej, gdy pozwoliła sobie przyjąć prawdę.
Gdzie Tom?
Rozejrzała się po pokoju. Nie było telefonu i portfela. Wsunęła na nos okulary i wychodząc, zadzwoniła do Toby’ego. Potem zapukała do drzwi pokoju Billa i Rainie. Usłyszała leniwe ‘prooooszę’. Zastała ich w pełnej błogości. Rainie leżała wygodnie na poduszkach i czytała książkę, a Bill w poprzek łóżka opierał głowę na jej udach i przeglądał coś w laptopie. Mimowolnie się uśmiechnęła. Kiedyś ta błogość należała do niej i Toma. Teraz role się odwróciły. Byli tacy śliczni i zakochani. Zostawili problemy daleko za sobą i po prostu celebrowali każdą chwilę razem. To było tak boleśnie cudowne, bo bardzo im zazdrościła.
- Wiecie, gdzie jest Tom? – zapytała, skłaniając Billa do podniesienia się do pozycji siedzącej.
- Był tutaj jakieś dwie godziny temu. Myślałem, że już wrócił – zasępił się.
- Nie mówił, gdzie szedł? – zmarkotniała. Nie sądziła, że znalezienie go będzie łatwe, ale kiedy to okazało się prawdą, zrobiło jej się przykro. Nie widziała sensu w dzwonieniu do niego.
- Sprawdź na plaży albo nad basenem. Mówił coś o łapaniu słońca, choć wydaje mi się, że to ściema – odparł.
- Miał mnie dosyć – stwierdziła, wzruszając ramionami. – Poszukam go – uśmiechnęła się smutno i wyszła z pokoju, zostawiając ich mocno zaniepokojonych. Tom wspominał, że nie szło tak gładko, jak planowali, ale żadne z nich nie sądziło, że poróżnili się aż tak mocno. Wprawdzie nie jedli sobie z dziobków, ale czym mogła narazić się Scarlett, że po tym wszystkim Tom tak odsunął się od niej? Bill odłożył laptopa i zabrał Rainie książkę, po czym przytulił się do jej brzucha.
- Ach, te dramaty – mruknął, całując jej pępek przez materiał bluzki.
- Scarlett ma do przejścia długą drogę – odparła, przeczesująca palcami włosy Billa.
- Nie porównuj jej ze sobą. Wiem, że dużo przeszła, ale to się nie umywa do piekła, w którym ty byłaś.
- Skutek jest podobny – odpowiedziała łagodnie. Bill był mocno zdeterminowany, żeby podkreślać jej przemianę, a dla Rainie to po prostu walka od normalne życie, którą jakimś cudem wygrała. Scarlett robiła to samo. Przyczyny były inne, ale to nie umniejszało demonom, które musiała pokonać. Rainie to rozumiała. Bill nie.
- Kocham ją, ale to nie zmienia faktu, że jest histeryczką z tendencją do przesady, gdy już przestaje kontrolować swoje emocje – skwitował. To fakt. Musiała przyznać mu rację. Scarlett w odczuciu Rainie była bardzo emocjonalna i większość uczuć miała na wierzchu, jeżeli akurat nie postanowiła schować ich głęboko. Tutaj popadała w skrajności: bryła lodu albo Etna w czasie wielkiego wybuchu. Tym razem stało się coś gorszego. Bryła lodu wydała z siebie lawę, co stanowiło trudne połączenie. Dla otoczenia i dla niej samej.
- To chyba lepsze, niż to, jak nie pokazywała żadnych – zagadnęła.
- Tak, ale gdyby nie była tak uparta, to obojgu byłoby łatwiej – Bill nie dawał za wygraną. Może miał racje, ale wciąż nie rozumiał ciężaru, jaki wiązał się z tym, co czuła Scarlett. Oceniał ją pod innym pryzmatem. Oceniał ją wedle innych kategorii. A tutaj nie można było wydawać osądów. W każdej formie krzywdziły.  
- Do tego, co najlepsze, wiedzie najbardziej kręta droga – skwitowała. Nie chciała już o tym rozmawiać. Wiedziała, że Scarlett dorosła do pewnych decyzji albo uświadomiła coś obie. To mogła przynieść tylko dobre skutki. Bill podniósł się i przysunął bliżej niej. Oparł się na łokciach po obu stronach ramion Rainie i pocałował ją. Oplotła go rękoma na wysokości żeber i przyciągnęła do siebie. – Jak zwykle wykorzystujesz sytuację – mruknęła między pocałunkami. Bill roześmiał się pod nosem.
- To wszystko przez to, że jesteś taka mądra.
- Ja wiem, to przez te mądrości nie możesz beze mnie żyć – gdy znów ją całował, udzielił niezrozumiałej odpowiedzi, ale nie wnikała. Było zbyt przyjemnie. Minęło sporo czasu, nim znów się odezwał.
- Co dziś robimy?
- Zobaczymy na jakim etapie będzie tych dwoje. Chciałabym wyjść gdzieś z nimi. Może potańczyć? – uśmiechnęła się, a Bill wywrócił oczami. Doskonale wiedziała, że nie był w tym mistrzem, ale uwielbiała, gdy się dla niej starał.
- To będzie prawdziwy dowód mojej miłości – Rainie przytaknęła i pisnęła radośnie, gdy po raz kolejny zaatakował ją pocałunkami.

Scarlett sprawdziła restaurację, bar i basen, potem spa i siłownię, a Toma nigdzie nie było. Musiała iść na plażę, która nie należała do małych. Zupełnie nie wiedziała, w którą stronę się wybrać, więc wybrała tą, w którą do tej pory chodzili we dwoje. Kilkaset metrów od hotelu był załom, bardziej spokojny niż reszta plaży. Łączył się z zagajnikiem poprzez niewielkie wzniesienie. Toby szedł kawałek za nią, ale i tak co chwila sprawdzała, czy nigdzie nie zniknął. Grzęzła w piasku, ale to była niewielka cena, bo znalazła Toma. Siedział zapatrzony w wodę i maltretował w rękach źdźbło trawy. Skinęła na Toby’ego, który pozostał odpowiednio daleko i zbliżyła się do Toma. Jak mogła wątpić w niego? Cokolwiek robił, to dla jej dobra. Cokolwiek próbował, to dlatego, żeby żyło im się lepiej. Chciał jej bezpieczeństwa i spokoju, a ona zezłościła się, bo mówił prawdę. Tym razem to on się jej nie bał. Tym razem to on widział klarownie sytuację. Tym razem to on wyciągał do niej pomocną dłoń. Przekonała się, jak trudno ją przyjąć, jak trudno być w tej gorszej sytuacji. Role się odwróciły. To ona stała się zgubioną Księżniczką.
- W co ja się wpakowałem? Pomyślał Tom, siedząc na skarpie, skąpany w słonecznym blasku. Nie lepiej było wziąć sobie jakąś Jessicę Albę albo Scarlett Johansson? Zapytywał siebie patrząc na spokojne, morskie fale. Po co ja ją brałem? Teraz mam same problemy. Dumał wielce zafrasowany. Jest niewdzięczna i uparta. Nie potrafi znieść prawdy i twardo upiera się przy swoim. A w cholerę z taką. Machnął ręką, nim odszedł zdegustowany. – Tom zdziwił się, słysząc Scarlett. Nie spodziewał jej się, to na pewno. Jeszcze rano obawiał się, że wrócą do Berlina w kiepskich nastrojach, ale była tu. Zbliżała się do niego, mówić coś rodem z kiepskiego romansu. Starała się modulować głosem, by wypaść narracyjnie, ale gdy tylko spojrzał na nią, widział niepokój. Przyjął tą gałązkę oliwną. W końcu czekał na nią. Uśmiechnął się delikatnie. Tak na początek. – To byłby świetny wstęp do rozdziału jakiegoś dramatu albo powieści grozy. Zależy, co byłoby dalej.
- Całe szczęście, że śpiewasz, a nie piszesz książki – odpowiedział i mrugnął do niej, a Scarlett wzruszyła ramionami i usiadła obok niego. Ulżyło jej. Słyszał, jak wzdychała. Wysunęła stopy z pełnych piasku klapek i podkurczyła nogi, obejmując je rękoma.
- Może i tak, ale nie napisałam jeszcze piosenki, w której przyznałabym, jaka jestem durna – nie spodziewał się takiej samokrytyki. W ogóle nie wiedział, czego się spodziewać, bo chociaż to była jego Scarlett, to uczył się na nowo przewidywać jej postępowanie, które ostatnimi czasy należało do bardzo nieobliczalnych.
- Nie jesteś durna, tylko zagubiona, a to potężna różnica – pokiwała głową i milczała przez moment. Musiała zbierać się w sobie albo szukać słów, bo była spięta i coś w tym, jak spoglądała przed siebie, mówiło mu, że to nie mogło być dla niej łatwe. Choć wiedział to i bez tego. Trochę obawiał się, co wymyśliła. Przerażała go wizja jakiegoś: to dla mnie za trudne, nie możemy być razem. Tkwili po środku plątaniny faktów i strachów. Ciężko znaleźć z tego wyjście. Wiedział tylko, że chciał iść z nią. Gdziekolwiek.
- Do tej pory śniło mi się, że Mike próbował mnie zgwałcić. Sen urywał się, gdy twarz Jima stawała się twarzą Mike’a. – Słysząc to, zamarł. Scarlett nigdy nie opowiadała mu o swoich snach. Nie chciała przyznać, jakie koszmary dręczyły ją prawie każdej nocy. Nie sądził, że były aż tak straszne. Choć budziła się zlana potem i wystraszona, nie sądził, że były aż tak potworne. – Dziś śniło mi się, że zrobił to. Czułam ból, cierpiałam, bałam się. Byłam taka sponiewierana i upokorzona. Krwawiłam. On był w mojej krwi. Triumfował. Zabrał mi duszę i ciało, mówiąc, że to moja wina. I wiesz co? Miał rację.
- Skarbie, nie…- zaczął, ale mu przerwała. Chciał jej pomóc. Chciał jej ulżyć, ale nie pozwalała. Twardo patrzyła przed siebie, mocno obejmując się rękami.
- Miał rację. Ona cały czas wygrywa, bo mu na to pozwalam. Rozpamiętuję to, że z nim sypiałam. Wciąż wałkuję ten temat, jakby nie zdarzyło się nic gorszego, a wciąż dzieją się gorsze rzeczy. Cały czas wpuszczam go do siebie. Nie dostrzegam tego, co dzieje się wokół mnie, bo widzę tylko tą jedną rzecz. Cala moja energia zużywa się na walce z wspomnieniami i przez to nie mam już siły stawiać czoła prawdzie. Pozwalam mu na przejmowanie kontroli nade mną. Pozwalam mu wygrywać. Wiem, że już o tym rozmawialiśmy, że mówiłam o tym, że muszę ruszyć dalej, że muszę zapomnieć i być z tobą, ale tylko o tym mówiłam. Powtarzałam, że tak musi być, a przez swój strach i upór, cały czas pozwalałam mu niszczyć swoje życie. Powiedział, że zniszczy je, że zniszczy wszystko, co piękne i dobre. I robi to moimi rękoma. Moimi słowami. Moimi czynami. Sama siebie niszczę. Przepraszam, że obraziłam się na ciebie za to, że powiedziałeś mi prawdę.
- Nie gniewam się – powiedział miękko i spojrzał nią. Jej niebieskie oczy kryły w sobie tajemnice, które chciałby poznać.– Po prostu czekałem, aż przemyślisz sobie wszystko – chciał ją przytulić, ale nie był pewien, czy powinien. Postanowił nie dotykać jej, dopóki sama tego nie zechce. – Nigdy nie mówiłaś mi o swoich snach… - powiedział cicho.
- Wstydziłam się ich. Świadczą o tym, że on jest w każdej części mnie, ale… - zawahała się. – Mam wrażenie, że to co przyśniło mi się dzisiaj, było uzupełnieniem tamtego koszmaru. To było tak straszne, bo czułabym, jakby to zdarzyło się naprawdę, ale ocknęłam się. Pojęłam, że uciekam przed nim, bojąc się, że zniszczy mnie do końca i sama to sobie robiłam. Spełniałam swoje koszmary. Pomóż mi, Tom – poprosiła, spoglądając niego z lękiem i nadzieją.
- Złapię cię i ochronię – powiedział, obejmując Scarlett ramieniem i przytulił ją do siebie. – Wszystko dzieje się po coś. Sama wciąż to powtarzasz, musimy tylko dowiedzieć się, dlaczego dzieje się to – odparł, całując jej włosy. Odetchnęła i mocno wtuliła się w Toma. To właśnie to, czego brakowało jej w ciągu ostatnich dni.
- Miałam wieści od Liv. Wszędzie huczy od plotek.
- Cieszysz się?
- Jeżeli to faktycznie okaże się sposobem na pokazanie mu, że nie przejmuję się jego zagraniami…- wzruszyła ramionami. – Myślałam, że pobyt tutaj pomoże mi złapać dystans, ale mam wrażenie, że w każdej chwili jest gorzej i czuję, że nie mam już miejsca, gdzie poczuję się bezpiecznie.
- Jest takie jedno – odpowiedział, szczelniej zamykając Scarlett w swoich objęciach. – Właśnie się w nim znajdujesz.
- To dobre miejsce – mruknęła, przelotnie całując Toma w szyję. Przyszło jej to zupełnie naturalnie. To irracjonalne napięcie, które towarzyszyło jej, kiedy była blisko niego, zniknęło. Wreszcie zniknęło. Może to ten koszmar, w którym Mike ostatecznie odebrał jej godność, odegnał jej lęki? Odetchnęła i popatrzyła na wodę. Powietrze jakby bardziej wypełniało jej płuca, a słońce przyjemniej muskało skórę. Nie potrafiła określić tej zmiany, ale czuła, że zaszła. Coś w niej. Coś w nich.

Wchodząc do pokoju, Tom usłyszał, jak Scarlett nuciła I can’t get you out of my head. To była świetna odmiana od ciszy, która towarzyszyła ich wspólnemu mieszkaniu w ciągu ostatnich dni. Siedziała na łóżku, malując paznokcie. Włosy związała w palemkę na czubku głowy, która wdzięcznie podrygiwała, gdy kiwała głową w rytm piosenki. Stanął w drzwiach, nie mając serca jej przerywać. Jeżeli ta kłótnia miała jakikolwiek pożytek, to było nim zyskanie absolutnej pewności, że życie bez Scarlett jest w połowie puste. Przekonał się, że umiał bez niej być. Miał syna, bliskich, jakieś swoje sprawy, ale z nią to wszystko zyskiwało większy sens. Z nią bardziej chciał i bardziej czuł. Był kompletny. W ciągu tych przeklętych dwóch dni, gdy boczyła się na niego, czegoś mu brakowało. To było jej nucenie, jej paplanina, jej zapach i jej bliskość. To, że po prostu była w tym samym pokoju, ignorując go, nie wystarczało. Potrzebował jej dla siebie, żeby wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Była jak słońce, które oświetlało jego dni. Banalne i wyświechtane, ale zupełnie prawdziwe.
- Zarezerwowałem lot – zagadnął, gdy zauważyła go, przerywając na któreś kolei na, na, na. – O dziewiętnastej mamy bezpośredni do Berlina. Wcześniej tylko z przesiadką.
- Jak dla mnie idealnie. Różnica czasu i tak będzie ciężka do przejścia – przytaknął i podszedł do łóżka. Usiadł obok Scarlett i uginając materac wywrócił buteleczkę z lakierem. Złapał ją, nim zalała się pościel, ale sam ubrudził sobie palce wściekle różowym lakierem.
- Ble – wzdrygnął się, czując ostry zapach.
- Uważaj, bo się pobrudzisz – roześmiała się, odbierając mu z rąk buteleczkę.
- Czy ten kolor sprawia, że jestem bardziej męski? – zapytał wachlując się dłonią. Usiłował też zatrzepotać rzęsami, ale nie wyszło tak jak planował. Jednak to wcale nie było takie proste. Czuł, jakby mrugał, bo coś wpadło mu do oka. No i zapewne to robił. Scarlett roześmiała się bardziej, więc mógł tak trzepotać rzęsami cały dzień.
- Śmiało, nie wstydź się. Mogę tobie też pomalować, jeżeli ocalała jeszcze jakaś odrobina lakieru – odpowiedziała, mocząc wacik w zmywaczu. Potem sięgnęła po jego dłoń i zmyła lakier. Jej dotyk był delikatny i czuły. Zupełnie jakby opatrywała jakąś wielką ranę, a nie zmywała tą śmierdzącą maź.
- Siostro, tu mnie boli – powiedział, stukając palcami w swoje palce. – I tu – wskazał na skroń.
- To na pewno – odparła, odsuwając wszystkie groźne narzędzia od Toma. Nie pomalowała jeszcze trzech paznokci, ale biorąc pod uwagę fakt, że pomazała się zmywaczem, ten trud był zbyteczny. – Wiesz, jak to się mówi: paluszek i główka…- krytyczny ton nie wadził czułemu spojrzeniu i delikatnym pocałunkom na obu jego skroniach. Ujęła jego głowę w dłonie i spojrzała Tomowi w oczy. W jej błękitnych tęczówkach igrały wesołe iskierki. Tak bardzo dawno nie doświadczał tego widoku.
- Siostro, chyba mi gorzej – załkał. – To boli – dotknął swoich ust, a Scarlett zachichotała. Tak. Scarlett. Zachichotała. A potem zaaplikowała mu najsłodsze lekarstwo. Pocałowała go, ale jak! Delikatnie musnęła jego wargi, a potem przesunęła się i usiadła na jego kolanach, przodem do niego. Oplotła go nogami w pasie i przysunęła się tak bardzo, bardzo blisko, a potem znów go pocałowała. Bardzo powoli, bardzo czule i bardzo, bardzo miło. Objął ją, przyciskając do siebie i nikt nie mógłby już wcisnąć między nich szpilki. Wtedy znów stała się do cna jego. Do momentu, w którym Bill wkroczył do pokoju, poprzedzając to głośnym pukaniem. Nie raczył zaczekać na zaproszenie.
- No tak, mogłem się domyślić – zacmokał teatralnie. Za nim w drzwiach pojawiła się Rainie. Miała na sobie śliczny jednoczęściowy kostium kąpielowy. Miał niewielki serduszkowy dekolt i ramiączka zapinane na szyi. Dół był też kryjący, bo miał bardzo krótkie nogawki. Był miętowy z motywem dużych jasnych kwiatów. Krył w większości blizny, więc na pewno dawał jej sporo komfortu. Biodra przewiązała kilka kremowym pareo. Patrząc na nią, Scarlett pomyślała o swoim nowym bikini. Żal byłoby go nie założyć w taką pogodę.
- Bill wymyślił, że musimy wykorzystać basem albo iść na plażę, co chętnie poparłam, bo w Berlinie jest minus pięć moim drodzy. Przykra rzeczywistość będzie przykra.
- Zróbmy to – Scarlett przelotnie spojrzała na Toma, ale to wystarczyło, żeby dostrzegł prawdziwą radość w jej oczach. Bill i Ranie wyszli, żeby poszukać dobrego miejsca dla nich, a Tom przebrał się błyskawicznie i spakował rzeczy, które im się przydadzą. Cały czas zastanawiał się, czy Scarlett założy nowy kostium, bo przecież tak wiele kosztowało ją założenie go w sklepie. A tutaj w grę wchodzili jeszcze patrzący na nią ludzie. Dlatego zaparło mu dech, gdy wyszła z łazienki w tym właśnie kostiumie. Była bosa, z rozczochranymi włosami i nie mogłaby być piękniejsza. Uśmiechnęła się do niego tak, że tym uśmiechem mogłaby rozświetlić cały świat. Okręciła się wokół własnej osi, a potem znów na niego popatrzyła spod rzęs.
- Nie pytaj mnie jak wyglądasz – odparł, lustrując ją od stóp do głów, uśmiechnęła się i posłała mu buziaka w powietrzu. Sięgnęła po frotkę z kosmetyczki i związała włosy w kok na czubku głowy. Wsunęła na nią też okulary, a na stopy sandały na wysokiej koturnie. Nie miała pareo jak Rainie, więc założyła krótką spódniczkę z falbanek. On założył po prostu spodenki z jakimś hawajskim wzorem i klapki. Nie czuł się tak efektowny, jak Scarlett. Chociaż fryzury mieli podobne. Roześmiał się pod nosem, gdy to zauważył.
- Musisz mi to powiedzieć – poprosiła. – Założyłam jednoczęściowy kostium, który dokupiłam i już prawie stamtąd wyszłam, ale pomyślałam, co dziś śniłam. Wtedy się przebrałam. To nie jest tak, że nagle czuję się fenomenalnie ze sobą i to wszystko odeszło. Staram się. Chcę starać się już teraz, a nie za dzień czy miesiąc. – Tom patrzył na nią przez moment, a potem uśmiechnął się w taki sposób, który wystarczył za każdy największy komplement. Tego dnia czuła przypływ sił. Wystarczyło pozwolić sobie na prawdę. Spojrzała w głąb siebie i zaakceptowała to, co próbowali powiedzieć jej inni. Zwłaszcza Tom. To było zadziwiająco skuteczne lekarstwo. Jej życie w ostatnim czasie było zupełnie zwariowane, więc przestała już się głowić, dlaczego w tym momencie czuła się dobrze, a w kolejnym to mogło się zmienić. Cieszyła się chwilą. Odpoczywali w raju. Miała Toma. Czego chcieć więcej? Jeszcze raz okręciła się wokół własnej osi, zerkając na Toma. Patrzył na nią z tak wielką czułością, która ogrzewała jej przestraszone serce. To spojrzenie sprawiało, że zyskiwała odwagę. Była pewna, że jeżeli paparazzi znów ich wytropią, to Internet wybuchnie. Tom miał na sobie tylko szorty kąpielowe. Wszystkie jego cudowne mięśnie zostały wystawione na widok. To naturalne, że nie sposób inaczej wybrać się na plażę, ale do tej pory unikał spotykania się z reporterami, będąc w takim wydaniu. A jej się to wydanie, jak najbardziej jej się podobało. Miała najprzystojniejszego mężczyznę na świecie, a co!
- W sumie – zaczął, nim podszedł do niej i spojrzał jej głęboko w oczy. – Chyba nie ma takiego komplementu, który nadawałaby się dla ciebie – uśmiechnął się bezradnie i pocałował ją krótko. Ujął jej twarz w dłonie. – Jedno jest pewne. Jesteś najpiękniejsza. Tak śliczna, że brak mi słów. Nie ma znaczenia, czy masz na sobie taki kostium czy moją flanelową piżamę. Efekt jest taki sam. Dla mnie jesteś najpiękniejsza.
- Chyba o to mi chodziło – szepnęła, chwytając jego ręce za nadgarstki i wtuliła policzek w dłoń Toma.
- I jestem z ciebie dumny, że się odważyłaś. Nawet, gdybyś wyszła na plażę w śpiochach, to byłoby okej. Nie myśl nigdy, że jest inaczej, ale teraz jestem dumny, bo wciąż mam najodważniejszą dziewczynę na świecie – pogłaskał jej policzki. Patrzyli na siebie, uśmiechając się delikatnie i nic więcej w tej chwili nie było im potrzebne. Nastąpiło pełne zrozumienie. Byli oni. Była miłość. Było wszystko.
*


24. grudnia 2014, Berlin.

- Shie, Julie, Nico, Roxie, Lexie, Liv, Georg, Saoirse, Rico, Sarah, Kitty, Luka, Simone, Gordon, Bill, Rainie, Candy, Dominik, Laura, Scarlett, Tom i ja – wymieniała Sophie, wskazując kolejno na nakryte miejsca przy stole.
- Jeszcze tata i wędrowiec – dodała Liv, zastawiając kolejne dwa miejsca. Ostatnie. Po remoncie domu zagospodarowali tą jadalnię na takie właśnie okazje. Stół dla dwudziestu czterech osób, na co dzień nie był wykorzystywany, jednak przy okazji takich świąt okazywał się zbawienny. Sophie jeszcze nigdy nie organizowała tak wielkich świąt. A pomyśleć, że Margo i Gustav wyjechali do jego rodziców, więc do stołu zasiadały dwie osoby mniej.
- Brakuje tylko Jess – powiedziała Candy, stawiając na stole świeczniki.
- Może za rok będzie mogła świętować z nami – Liv pomogła jej odmierzyć odległość, aby je równo ustawić. Z salonu dobiegała spokojna świąteczna muzyka. Dawno nie było tak dobrze. Liv też opuściły już wszystkie troski. Czekała, aż zastanie Georga w miarę samego, żeby mu powiedzieć. Zostawiła mamę i Candy, chcąc go poszukać. Starał się odciągnąć Saoirse od świeczek na stoliku. Bardzo zainteresowała się płomykami. Usiadła obok niego, starając się ignorować gwar rozmów. – Dostałam okres – szepnęła. Popatrzył na nią i pokiwał głową. Nie był bezgranicznie uradowany, ani zasmucony. Pogodził się z wynikiem, jaki by nie był. Jak to Georg. On umiał brać życie, jak szło. A potem ją pocałował. Krótko, ale wiedziała, co chciał przez to powiedzieć. Wiedziała, że akceptował jej ulgę. – Kocham cię – szepnęła, a on się uśmiechnął i bezgłośnie powiedział to samo. Zabrała córeczkę i podniosła się, całując ją w czoło.
- Chodź, zobaczymy, co robią dzieci – Saoirse nie potrzebowała większej zachęty. Tom w tym czasie rozmawiał z Rico i Dominikiem. Kątem oka sprawdzał, czy Scarlett nie wróciła już ze swojej sypialni. Dotąd, razem z mamą i Julie pełniła dyżur w kuchni, upiekła nawet jego ulubione świąteczne ciastka. Poszła się przebrać, nie było jej może ze dwadzieścia minut, a on już potrzebował ją odszukać. Nie wyobrażał sobie, żeby teraz mogli mieszkać oddzielnie. Po powrocie z Karaibów nie odstępowali się na krok. A raczej on dbał o to, żeby nie odstępować jej na krok. Był dwa dni w Loitsche, żeby pobyć z Davidem, a poza tym, cały czas spędzał z nią. Zabrał ją do kina, na kolację, na spacer i dwa razy przysłał jej prezent. Raz bukiet kwiatów, oczywiście orchidei, a za drugim razem kompozycję jej ulubionych czekoladek. Wyświechtane, oczywiście, ale jakże właściwe. Planował kolejne atrakcje, ale po Nowym Roku, teraz chciał mieć ją tylko dla siebie. Słysząc: aleś ty piękna z ust Sophie, natychmiast się odwrócił. Faktycznie, była piękna. Wróciła niepostrzeżenie. Miała na sobie bardzo klasyczną, chabrową sukienkę za kolano. Była bardzo dopasowana i podkreślała jej smukłą sylwetkę. Skromny dekolt w łódkę, rękawy trzy czwarte i beżowe czółenka z trójkątnym noskiem dodawały jej elegancji. Jednak nie omieszkał zauważyć, że na szyi miała rubin, który dał jej po narodzinach Liama. Był może zbyt toporny do tej sukienki, ale bardzo docenił fakt, że go założyła. W uszach miała dopasowane kolczyki, a na ręce bransoletkę. Włosy upięła w kok nad karkiem. Umalowała się delikatnie, więc wyglądała… no idealnie. Co tu dużo mówić. Tom też postarał się dla Scarlett. Założył jeden z nielicznych garniturów, które posiadał. Czarny, sportowy, a pod marynarkę jasnokremowy, porostu T-shirt. Włosy związał – uwaga – w koczek na dole. Coś ostatnimi czasy dopasowywali się z fryzurami. Chciał się jej podobać. Kiedy udało jej się odejść od zachwyconych mam, skierowała się prosto do niego. Zawiesiła na nim wzrok, a potem zlustrowała go od dołu do góry i uśmiechnęła się z aprobatą. To wystarczyło. Wiedział, że trafił. Odwdzięczył się tym samym. Roześmiała się pod nosem i podeszła do niego lekko kręcąc biodrami. Wiodła go na pokuszenie. Gdy tylko znalazła się w zasięgu jego rąk, przyciągnął ją do siebie i pocałował.
- Przez ciebie nie będę mógł się skupić.
- O to mi chodziło – mruknęła w jego szyję, gdy znów wtuliła się w niego. – Ale ty też wyglądasz całkiem apetycznie, mój drogi.
- O to mi chodziło – szepnął prosto do jej ucha. Stali tak przytuleni, patrząc na bliskich krzątających się w salonie. Rozmawiali swobodnie, śmiali się i żartowali. Dzieci bawiły się, będąc wszędzie. Laura omijała Billa, ale Scarlett była pewna, że nastrój wieczoru wigilijnego sprawi, że się pogodzą. Wielka choinka pachniała ożywczo, mieszając się z zapachami z kuchni, co naprawdę oznaczało święta. Lampki mrugały, ogień w kominku trzaskał. Czego trzeba było więcej? Dom w tym roku na każdym kroku zdradzał, że nadeszły święta. W ogrodzie stała rodzina reniferów, lampki świeciły na kilku drzewkach, a na drzwiach wisiał wieniec. W przedpokoju pod sufitem zwisły świerkowe girlandy ozdobione bombkami. W każdym pomieszczeniu znajdował się stroik, ale to w salonie skumulowało się wszystko. Piękna choinka, ozdoby na ścianach, skarpety na kominku. Brakowało tylko śniegu za oknem. Scarlett przypomniała sobie o jeszcze jednej świątecznej ozdobie, którą zainstalowała sama.
- Mama zaraz zacznie naganiać do stołu, więc musimy się pospieszyć – wzięła Toma za rękę i poprowadziła za sobą do przedpokoju. Tam nad drzwiami wejściowymi wisiała jemioła. Roześmiał się widząc gałązkę przytwierdzoną kolorową taśmą do kinkietu. Stanęli pod nią, na tyle na ile to było możliwe. – To są nasze nowe święta, choć nie pierwsze, ale prowadzą nas ku czemuś, co kiedyś będziemy nazywać wiecznością. Tak myślę. To straszne, ale chyba nigdy nie całowaliśmy się pod jemiołą, więc to najlepsza okazja, żeby zapoczątkować tą tradycję – uśmiechnęła się, wzdychając. – Na życzenia przyjdzie jeszcze czas, ale chcę ci już teraz powiedzieć, że mam nadzieję, że to nasze małe Boże Narodzenie jest przypieczętowaniem nowych nas. To, co w nas się zmieniło, co polepszyło, co dojrzało. Wierzę, że szczęście, które mamy dziś, które się zasiało, będzie z nami przez cały rok. Nawet, jeśli będzie trudno.
- To sobie poradzimy – uśmiechnął się. – Ty jesteś moim świętem, moim prezentem, moją radością i wierzę, że masz rację. Kocham cię, Maleńka. Niech te święta będą początkiem lepszej części naszego życia – a potem ją pocałował. W tle grały kolędy i brzmiały serdeczne głosy ich bliskich. W kominku trzaskał ogień, ale prawdziwe iskry rozpaliły się w ich sercach. Oboje wierzyli w świąteczny cud, w świąteczne dobro, w nawrócenie. Oboje wierzyli, że za kilka dni całe zło, którego doświadczali okaże się wspomnieniem, lekcją, nauczką, ale tak naprawdę w tym momencie dla Scarlett i Toma liczył się ten pocałunek pod jemiołą. To zawsze, które trwało teraz. To teraz, które było ich zawsze.

Bo przecież były święta. A w święta wszystko mogło się zdarzyć. 


Kochane! 
Z okazji świąt, które już, jakby nie było, mamy, życzę Wam... radości i spokoju w tych najbliższych dniach. Odpocznijcie, załpcie oddech. Niech to nie będzie tylko maraton jedzenia i picia, ale przede wszystkim dobry czas dla Was. 
Życzę wam także, każdej z osobna, wszystkiego co najpiękniejsze w waszych życiach, losach, abyście odnalzały to, czego szukacie, abyście spełniły to, do czego dążycie, abyście żyły najpiękniej i najlepiej dla każdej z Was. 
Przede wszystkim, abyście odnalazły szczęście, aby kryło się w każdej chwili, którą przeżywacie. 

No i oczywiście, jak najwięcej radości płynącej z prznależenia do naszej skromnej, prinzowej rodziny. 
Bo już nią jesteśmy. 
xoxo


Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo