26. grudnia 2014, Los
Angeles – Palisades Park
Dwa miesiące to za mało, żeby przestać kogoś kochać. Dwa
miesiące to wystarczająco dużo, żeby uświadomić sobie, czym ta miłość tak
naprawdę była. Choć dwa miesiące to wciąż za mało, żeby ułożyć sobie życie. Dwa
miesiące to wciąż, wciąż za mało, żeby pogodzić się ze stratą. Dwa miesiące to
wieczność, jeżeli wracasz do pustego mieszkania i nie umiesz wypełnić pustki.
Jednak Javier nie odebrał ani jednego telefonu od
Scarlett. Przeczytał wiadomość, którą mu wysłała, życzenia świąteczne też. Było jej przykro.
Żałowała, że to wszystko ułożyło się w taki sposób. Rozumiał to. Scarlett była
empatyczna i serdeczna. Musiała mieć wyrzuty sumienia. Słusznie. Zraniła go. On
sam nie był bez winy, ale skoro w ogóle nie czuła do niego tego, co on czuł do
niej, to po co go zwodziła? Cały czas bolało go to, bo kochał ją. A
przynajmniej tak mu się wydawało. Może raczej, był zakochany w niej? Sam nie
wiedział. Gdyby tak naprawdę ją kochał, to czy tak łatwo pogodziłby się z tym,
jak skończyli ze sobą? Nie walczyłby o nią? Jaki pożytek miałby z niej, gdyby
jednak zdecydowała się z nim być, skoro oczywistym było, że wciąż kochała
Kaulitza i wystarczyło słowo, żeby mieli swój happy end. Nie byłby z nią
szczęśliwy. Zmuszałaby się do zakochania w nim. Próbowała tego. Nie udało się. Po
co mu to? Smutno, że stracili kontakt, bo Scarlett była świetnym człowiekiem,
po prostu. Do rozmów, życia, wszystkiego. Tylko nie była właściwa dla niego.
Bardzo szkoda. Na samo wspomnienie tych dobrych chwil tracił panowanie. Po
prostu. To był dobry czas nawet, jeżeli oszukiwał sam siebie wierząc, że im się
uda. Nawet, jeżeli usiłował przekonać ją, podświadomie godząc się z porażką. Dlatego
zaczął biegać. Z bezsilności, samotności, złości. To był najbezpieczniejszy
sposób na pozbycie się negatywnych emocji. Nie zawsze pracował, nie zawsze
potrafił znaleźć sobie zajęcie, więc chodził na siłownię i biegał. Szczególnie
lubił ten park. Znajdował się blisko wody, zajmował dużą powierzchnię, więc
mógł biegać do upadłego i nie powtarzać tras, a przede wszystkim znajdował się
niedaleko jego apartamentu, więc nie musiał dojeżdżać tam samochodem. Dochodziła
siódma, więc słońce nie grzało jeszcze tak mocno, a w parku tylko raz po raz spotykał
innych biegaczy. Skierował się w stronę mniej uczęszczanej części, chcąc zyskać
więcej przestrzeni. Zbliżał się do szlaku przy granicy z plażą. Błękitna woda,
plaża, słońce przedzierające się przez korony drzew. Żyć nie umierać. Oddychał
miarowo, biegnąc koncentrował się na uderzeniach swojego serca. Tak było
dobrze. Pustka w głowie, równe tempo, uciekające kilometry. Ludzie zaczęli znikać, został sam. To mu
odpowiadało, ale po przebiegnięciu kilkuset metrów, spostrzegł dziewczynę
siedzącą na ławce. Chciał się odwrócić, żeby ona nie mogła poznać jego, ale coś
przykuło jego uwagę. Sekunda. Jedno oka mgnienie. Z ręki wypadł jej telefon,
gdy łapała się za brzuch. Ogromny, ciążowy brzuch. Miała długie proste włosy,
trochę rozczochrane i była ubrana bardzo skromnie, więc w pierwszej chwili
pomyślał, że to jakaś żebraczka albo narkomanka. Niestety widywał takie już.
Gdy zbliżył się na odległość kilku metrów, spostrzegł, że nie była żadną
bezdomną. Jej telefon leżał porzucony na chodniku, a ona zwijała się z bólu.
Nie mógł tego tak zostawić. Zatrzymał się obok niej, a ona popatrzyła na niego
zdziwiona czyjąś obecnością.
- Czy potrzebuje Pani pomocy? – zapytał, obrzucając ją
uważnym spojrzeniem. Przez krótką chwilę oceniała go, ale kolejna fala bólu
zmusiła ją do podjęcia szybciej decyzji.
- Rozładował mi się
telefon i nie mogę wezwać pomocy, a boli mnie strasznie. Nie rozumiem, co się
dzieje. To za wcześnie – urwała, krzywiąc się i łapiąc za brzuch. – Myślałam,
że zdołam wyjść z parku, ale bardzo mnie boli i boję się, że coś jest nie tak –
Javier przykucnął przed nią. Zupełnie nie wiedział, co robić w takich
sytuacjach. – Nigdy w życiu nie miałem do czynienia z żadną kobietą w ciąży,
więc musisz mi pomóc. Mówmy sobie po imieniu. Jestem Javier – uśmiechnął się nerwowo,
wystukując numer ratunkowy. Przykładając słuchawkę do ucha pożałował, że nie
przyjechał samochodem. Na jej jasnych spodenkach zobaczył krew.
- A ja Darcy – wydyszała, oddychając tak, jak uczą w
szkołach rodzenia. Jednak nie wyglądało na to, żeby jej pomagało. Była blada i
mocno spocona, co nie mogło być wynikiem temperatury powietrza.
- Potrzebna jest karetka przy do parku Palisades –
powiedział, gdy tylko ktoś odebrał. – Znalazłem kobietę, która rodzi. Wygląda
na to, że coś jest nie tak – kobieta w słuchawce zapytała o skurcze, więc przekazał
pytanie.
- Nie mogłam zmierzyć, ale to mogą być dwie-trzy minuty –
powtórzył odpowiedź. Zadawała mu milion pytań, na które nie mógł znać
odpowiedzi i nie nadążał przekazywać ich dziewczynie.
- Ona krwawi – dodał, jeszcze raz zerkając na spodenki
Darcy, która przez swój brzuch, nie mogła tego dostrzec. Brunatna krew ciekła
jej po udzie. – I to mocno. Jesteśmy przy plaży, jakiś kilometr od wschodniego
wejścia. Wydaje mi się, że najbliższa droga kończy się kilkaset metrów stad,
ale nie mam pewności – słuchał kobiety po drugiej stronie linii i zupełnie nie potrafił
się zorganizować. Nie wiedział, gdzie dokładnie byli. Zostawił na chwilę Darcy
i ruszył biegiem, szukając punktu orientacyjnego. Po jakichś sześciuset metrach
znalazł zejście na plażę przy jakiejś restauracji. Opisał to wszystko
dyspozytorce. Ze słuchawką przy uchu wrócił do dziewczyny. Pot lał się z niej
strumieniami, a i tak była kredowo blada. Sam czuł, jak pot ciekł mu po
plecach. Koszulka cała przesiąkła. Przekazywał Darcy pytania od ratowniczki i
powtarzał odpowiedzi. Z trudem skupiała myśli, żeby ich udzielać. Bardzo ją
bolało i nie umiała znaleźć pozycji, która mogła jej trochę ulżyć. Czuł się
skrępowany tą sytuacją. Dziewczyna też. Próbowała zachowywać się normalnie, ale
ból musiał być nie do zniesienia, bo wiła się, siedząc na ławce. Próbowała
wstać, ale zaraz traciła równowagę. Jeszcze nigdy nie widział kobiety w tak
zaawansowanej ciąży, ani tak krwawiącej, ani tak cierpiącej. Wszystkie, z którymi
miał styczność były piękne, czyste i pachnące. Bał się, że coś się jej stanie
albo dziecko albo że pogotowie przyjedzie za późno. Przecież czas musiał się
liczyć, skoro to dziecko najprawdopodobniej się rodziło. Bo musiało skoro ona
miała taki wielki brzuch, a po nogach ciekła jej krew. Coś się działo. Poczuł
ulgę, kiedy jakieś dziesięć minut później usłyszał syrenę. Ruszył znów biegiem
w kierunku lekarzy, żeby przypadkiem nie poszli w inną stronę i przyprowadził
ich do Darcy. Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Javier chciał pojechać z
nimi, żeby dowiedzieć się, czy z nią wszystko w porządku, ale oczywiście mu
zabroniono. Karetka odjechała, a on został na plaży i zupełnie nie wiedział, co
ze sobą zrobić. Wrócił na ścieżkę i koło ławki znalazł zapomniany telefon
dziewczyny. Schował go do kieszeni i truchtem wrócił do mieszkania. Musiał go
zwrócić, ale na pewno nie wypadało, żeby zjawił się teraz w szpitalu. Nawet nie
wiedział, jak ona się nazywała. Co za dziwna sytuacja. Znalazł w mieszkaniu
uniwersalną ładowarkę, żeby uruchomić telefon, w razie gdyby jej bliscy czy
chłopak zaczęli jej szukać. Wziął prysznic i próbował zająć się swoimi
sprawami. Wieczorem wybrał się na kolację ze znajomymi, a kiedy wrócił, jej
telefon wciąż milczał. Może dzwoniła do kogoś ze szpitala? Jednak spokoju nie
dawał mu fakt, że dziewczyna, która w każdej chwili mogła urodzić, była sama w
parku, wcześnie rano i to w słabo uczęszczanej części. Było w niej coś, co nie
dawało mu spokoju. W całym tym popłochu nie zauważył wiele, nie zastanawiał się
nad detalami, ale… było w niej coś. Sam nie wiedział co. Wydawała się być
jeszcze dzieckiem, choć ogromny brzuch jasno i wyraźnie głosił, że pod sercem
nosiła własne. Kiepsko spał tej nocy. Chyba te wszystkie emocje wzięły nad nim
górę. Z samego rana wybrał się na zakupy, nie chcąc iść do niej z pustą ręką. W
sklepie z akcesoriami dla dzieci kupił podstawową wyprawkę dla malucha, choć
udało mu się to tylko i wyłącznie dzięki pomocy ekspedientki, a dla Darcy coś
dobrego do jedzenia na wzmocnienie. To też poleciała mu sprzedawczyni. Sam nie
wiedział, czy dobrze robił, ale sprawa tej dziewczyny nie dawała mu spokoju.
Musiał upewnić się, czy wszystko z nią było w porządku. Na miejscu uznał, że
nie bardzo wiedział, jak się do niej dostać, bo przecież nie znał jej nazwiska,
ani nie był członkiem rodziny. Jednak odszukał oddział położniczy i postanowił
spróbować.
- Chciałbym odwiedzić dziewczynę, Darcy, którą
przywieziono tu wczoraj. Mam jej rzeczy. Znalazłem ją w parku i wezwałem
pogotowie. Jestem pewien, że będzie chciała ze mną porozmawiać, bo mam jej
rzeczy, które upuściła – pielęgniarka zmierzyła go bacznym wzrokiem, po czym
wybrała numer i przekazała wiadomość o nim. Czekała przez chwilę, po czym
potwierdziła i odłożyła słuchawkę.
- Pokój sześćset osiem.
- Dziękuję pani bardzo – uśmiechnął się, dziękując
żarliwie pielęgniarce, po czym odszedł. Idąc do niej rozważał całą tą sytuację.
Po raz setny. Zdążył kilka razy
dokładnie odtworzyć przebieg zdarzeń. Wprawdzie nie pamiętał wszystkiego, ale był
pewien jednego. Darcy była bardzo młoda. Rysy jej twarzy były delikatne, wręcz
dziecinne. Do tego, co już zauważył, była sama w tym parku. Nikt nie zadbał o
to, żeby miała naładowany telefon. Nikt nie dbał o to, żeby sama nie włóczyła
się po mieście, będąc o włos od rozwiązania. Co więcej, nikt nie pojawił się w
szpitalu. Na pewno chcieli kogoś powiadomić, więc pytanie, czy miała tak złą
rodzinę, chłopaka? Czy była samotna? Dlatego nie mógł tego tak zostawić. Musiał
dowiedzieć się, co z nią. Czy mógł jej jakoś pomóc? Co ją sprowadziło do tego
momentu życia? Dotarł pod właściwe drzwi i zapukał, po czym od razu wszedł. Na
sali nie było nikogo oprócz niej. Stały tam jeszcze dwa wolne łóżka. To
należące do Darcy znajdowało się pod oknem. Leżała trochę na boku, plecami do
niego, kiedy się zbliżył, zobaczył, że karmiła maleństwo. Poczuł się, jak
intruz. To taki intymny moment, a on go naruszył. Boleśnie poczuł, że to nie
jego życie i nie jego miejsce. Czuł, że tam nie pasował. Obszedł łóżko i
dostawił sobie krzesełko. Z lubością wpatrywała się w maleństwo śpiące przy jej
piersi, a on starał się skupiać wzrok na jej twarzy. Była zmęczona, blada i
bardzo zmizerowana, ale tkwiło w tym jakieś piękno. Czy właśnie to dostrzegł w
parku? Położył telefon na stoliczku.
- Chyba powinienem przynieść ci kwiaty, ale nie
wiedziałem, w jakim stanie będziesz. Chciałem się tylko upewnić, czy wszystko z
tobą w porządku – uśmiechnął się skruszony. – Ale mam to – wskazał na pakunki i
postawił je na podłodze. Ten ze smakołykami dla Darcy umieścił na stoliku.
- W porządku. To miłe, że się mną przejąłeś. Dziękuję –
uśmiechnęła się słabo. – Dziękuję za pomoc i telefon. Nawet nie pamiętałam, że
go nie mam przy sobie.
- Czy jest coś, co mógłbym jeszcze dla ciebie zrobić?
Może powiadomić kogoś? Przywieźć coś albo kupić? – zapytał zerkając na dziecko.
Była czerwona i spuchnięta, więc ciężko stwierdzić, czy podobna do Darcy.
- Nie, dziękuję – uśmiechnęła się sennie. – Zrobiłeś dla
mnie więcej, niż ktokolwiek. Z resztą, gdyby nie ty, nie wiem, czy wyszłybyśmy
z tego cało – głos jej zadrżał. – Lekarz powiedział, że z moją dziewczynką
mogło być źle – spojrzała na Javiera swoimi ogromnymi szarymi oczami, które
okazały się bardzo, bardzo smutne. Wcześniej tego nie dostrzegł, ale to właśnie
jej oczy zdradzały to, co próbowała zamaskować dzielną miną.
- Każdy zrobiłby to samo – niezręcznie poklepał ją po
ramieniu, nie wiedząc, jak zareagować. – Cieszę się, że karetka zdążyła i że
obie macie się dobrze. Skoro już tu jestem, chciałbym się na coś przydać.
Powiedz, czego potrzebujesz? Przyjdzie ktoś do ciebie? Pomoże ci?
- Nie, damy sobie radę – zapewniła. Przymknęła powieki i
odetchnęła. Zupełnie, jakby walczyła ze łzami. Jakby godziła się z tym, co
miała w głowie, czego nie zdradziły jej oczy. Javier znał to uczucie, gdy
musisz podźwignąć się i dalej nieść swój ciężar. Zbyt dobrze je znał.
- To nie moja sprawa, ale chcę mieć pewność, że sobie
poradzicie. Bo jeżeli nie ma, kto ci pomóc, to chętnie pozałatwiam jakieś
rzeczy dla ciebie.
- Teraz ma się kto nami zająć. Nie musisz zawracać sobie
głowy – wysiliła się na uśmiech i z trudem poprawiła się na łóżku. Krzywiąc
się, zacisnęła zęby, a potem odetchnęła. Czuł, że coś było na rzeczy, bo
przecież gdyby miała rodzinę, to dbaliby o nią w tym czasie. Ktoś byłby przy
niej. Ktoś dzwoniłby na ten telefon.
- W porządku, nie chcę się narzucać, ale Darcy, jeśli
potrzebujesz ubrań albo innych rzeczy, mogę je dla ciebie przywieźć. To nie
jest żaden problem. Chętnie ci pomogę – zapewnił.
- To i tak za dużo. Ktoś inny pobiegłby inną ścieżką, a
ty mi pomogłeś. To dla mnie wiele znaczy, ale nie chcę cię już dłużej
zatrzymywać. Na pewno masz ważne sprawy – upierała się. Nie powinien się
narzucać. Może faktycznie ktoś jej pomoże? Jednak doskonale znał tą potrzebę
zachowania twarzy. Duma przede wszystkim. Bez względu na to, jak źle się
działo, ciężko się ugiąć. Zwłaszcza przed obcym. Gdy całe życie walczysz sam,
nie umiesz przyjąć wyciągniętej dłoni. Nawet, gdy toniesz. On tak robił.
- Po prostu wydaje mi się, że teraz źle się czujesz i nie
powinnaś się przemęczać.
- Moim rodzice wyjechali z miasta, miałam siedzieć w
domu, a zachciało mi się chodzenia. To moja wina, co się stało i mam wielkie
szczęście, że wszystko skończyło się dobrze. Zawiadomię ich, skoro mam już
telefon – uśmiechnęła się i wskazała na aparat. Wydawało mu się, że głos jej
drżał i miał wrażenie, że gdy wyjdzie, Darcy będzie płakała cały dzień. Nie,
żeby tak dobrze znał się na kobietach, ale znał samotność. Znał bezsilność.
Znał strach przed jutrem. A ona wyglądała na taką, co bardzo się bała.
- Nie chcę się narzucać – uśmiechnął się, zastanawiając
się, co mógł jeszcze zrobić. Popatrzyła na niego twardo. Nie wrogo, po prostu
wiedział, że była zbyt dumna, żeby przyjąć pomoc od obcej osoby. Bo przecież
tym był, jakimś facetem, który biegał w parku i zadzwonił po karetkę. Niczym
więcej. A on sobie wyobrażał nie wiadomo co. A przecież tym właśnie był: obcym
facetem, który zadzwonił po karetkę. - W porządku – wstał i odstawił krzesełko.
Nie mógł włazić w jej życie z butami. Skoro uznała, że nie potrzebowała jego
pomocy, to musiało tak być. Na pewno miała przyjaciół, którzy o nią zadbają.
Nie znał jej i nie mógł oceniać jej, jako nieporadnej, skoro przytrafiła jej
się taka sytuacja. – To jest moja wizytówka. W razie czego – wyjął kartonik z
portfela i uśmiechnął się do dziewczyny. – Odpoczywajcie – odparł, kierując się
do wyjścia.
- Jeszcze raz dziękuję, Javier – powiedziała cicho,
odwróciwszy się do niego na tyle, na ile pozwalało jej dziecko przy piersi. I
wtedy coś się zmieniło. Być może to światło, które nadało specyficzny kolor jej
blond włosom, a może wyraz jej oczu. Być może to jej śliczna, delikatna twarz,
a może…? Jednak w tym momencie zobaczył ją jakoś inaczej. W jego głowie
urodziła się myśl, której nie potrafił zwalczyć, gdy pożegnał się z Darcy, ani gdy wracał do domu. Do
apartamentu. Do pustego apartamentu. Wtedy zrobiło mu się jakoś ciężko, jakoś
pusto. Znów.
*
31. grudnia 2014,
Berlin
Scarlett była zachwycona wizją występowania na jednej
scenie razem z chłopakami. Nie dosłownie razem, ale i tak podobało jej się to.
Jako zespół trochę już zardzewieli, bo prawda była taka, że muzyka zeszła u
nich na dużo dalszy plan. Gustav, wciąż świeżo upieczony żonkoś, skupiał się
tylko na Margo i wykańczaniu domu, a myślami był w sklepach meblowych,
marketach budowalnych i z Margo w łóżku. Marny z niego pożytek. Georg
statusiał. Co tu dużo mówić. Saoirse owinęła go sobie wokół palca i choć
wymykał się na siłownię, przez co bądź, co bądź wyglądał jak pięć milionów
dolarów, to i tak żaden z niego lew sceniczny. Zdziwił się, kiedy padła
propozycja, żeby wystąpili pod Bramą Brandenburską. Bill trochę pisał, ale to
były piosenki o miłości, często padało w nich imię Rainie, więc ciężko było
brać je na poważnie. Miał w zanadrzu kilka dobrych utworów, to fakt. Z jedną
Scarlett mu nawet pomagała, ale to wciąż za mało, żeby wejść do studia. Tom, a
to niespodzianka, ostatnio komponował jak szalony. Czas, którego nie spędzali razem,
poświęcał na pisanie i to owocowało. Wciąż pokazywał jej coś nowego, rozsyłał
to chłopakom i pracował. Nie było to nie wiadomo ile nowej muzyki, ale jako
fanka Tokio Hotel w każdym możliwym tych słów znaczeniu, Scarlett musiała
przyznać, że to mógł być dobry materiał. Na ten występ mieli przygotować medley
czterech piosenek. Scarlett nie byłaby sobą, gdyby nie wcisnęła swoich trzech
groszy i nie wymogła na nich obietnicy, że wykonają też Ich bin nich ich. Tak więc tym oto sposobem, w tą sylwestrową noc
Tokio Hotel miało wykonać Wo sind eure
Hände, Noise, oczywiście Ich bin nich
ich i Screamin’. Długo debatowali z Davidem, co powinni zagrać, dopóki
Gustav nie stwierdził oczywistości. Dlaczego nie zagrać czegoś, co nie jest
bardzo znane? Gdyby zagrali Durch den
Monsun, World behind my wall, Schrei, czy Automatic na przykład, to byłoby typowo. Najwidoczniej wrócił
myślami do nich spomiędzy sof albo lodówek, bo podczas całej dyskusji podsunął
wiele ciekawych pomysłów. Nie mieli nowego materiału, więc przyszło im wybrać.
Scarlett zarezerwowała już jedną piosenkę, więc Gustav wybrał Wo sind eure Hände, Georg Screamin’, a bliźniacy jednogłośnie
opowiedzieli się za Noise. Wilk syty
i owca cała. Próbowali od dwóch dni, towarzyszyła im prawie cały czas, gdy sama
nie miała prób. Postanowiła, że zaśpiewa na tym koncercie da próbkę nowego
materiału, Best of me i Stronger than ever we fragmentach, które
powstały całkiem niedawno na skutek tych wszystkich złych zdarzeń, a na koniec Fighter niemal w całości. Dlatego
wybrała tylko trzy piosenki. Spędzili większość czasu dzieląc się sceną, gdy
nie musieli dzielić jej z innymi artystami. Teraz odbywał się soundcheck.
Scarlett miała wejść na scenę zaraz po nich. Wciąż zerkała na Toma, który
wyraźnie był w swoim żywiole. Noise zaraz
miało przejść w Ich bin nich ich i
już nie mogła się doczekać. Niewielki tłumek gapiów wiwatował. Fanki
wrzeszczały i śpiewały. W momencie, którym Tom zaczął grać wstęp do piosenki,
poczuła przyjemne ciepło w sercu. To zawsze była jej ulubiona piosenka. Nawet,
jeśli bardzo, bardzo wierzyła w DDM, nawet jeśli bardzo podnosiło ją na duchu,
to właśnie Ich bin nich ich było jej
ukochane. Nawet teraz po tylu latach uwielbiała tą piosenkę. Poprawiła czapkę
na głowie i podeszła bliżej. Miała dwie opcje: albo dalej chować się za
głośnikiem albo wejść na scenę i patrzeć z bliska, jak Tom grał. Nie
zastanawiała się długo. Wkroczyła na scenę, starannie omijając kable, co
spotkało się z protestem kogoś z produkcji, ale to nie miało najmniejszego znaczenia.
Podeszła do Toma tak, żeby mu nie przeszkodzić, ale żeby od razu ją zobaczył.
Ludzie ściskający się pod sceną zaczęli głośniej wiwatować, co zwróciło uwagę
pracowników, innych gości i chłopaków. Bill uśmiechnął się do niej szeroko i
śpiewając ich bin nich ich, wenn du nicht
bei mir bist, dotknął miejsca, gdzie miał serce, a potem wyciągnął dłoń w
jej stronę. Zaśmiała się i posłała mu całusa, po czym wreszcie spojrzała na
Toma. Mrugnął do niej, grając. Stała bliziutko, nucąc razem z Billem. Patrzyli
sobie w oczy i to było po prostu magiczne. Dla niej ta piosenka znaczyła bardzo
wiele. Dla Toma też. W nieco innym kontekście, ale jedno było już pewne, bez
siebie nie znaczyli nic. Bez względu na to, jaka była geneza tego utworu. Gdy
tak nuciła, nie spostrzegła, że podsunął jej mikrofon do ust, dzięki czemu
przez moment, znów śpiewała z Billem w duecie. Fani znów krzyczeli, śpiewali i
wiwatowali. Niemal wszyscy mieli w rękach kamery albo telefony, więc za chwilę
to miało pójść w eter. Roześmiała się i kręcąc głową, oddała Tomowi mikrofon.
Nie chciała im przeszkadzać, tylko być blisko. Patrzenie na niego gry grał to
było coś, co mogła robić godzinami. Bo nawet mając ją w zasięgu wzroku, co
zazwyczaj działało na niego dekoncentrująco, nie wytrącało go z tego muzycznego
transu. Istniał tylko on i gitara. Był tak niesamowicie pociągający. Włosy
wciąż opadały mu na twarz, wysmyknąwszy się z koczka, odgarniał je nerwowym
ruchem i to też miał w sobie coś zmysłowego. Ona prawdopodobnie nie była w tym
względzie obiektywna, ale fanki za jej plecami to na pewno. Piszczały jak
nawiedzone za każdym razem, gdy robił cokolwiek. Gdy podnosił rękę, robił krok,
odsuwał włosy z twarzy. A on był jej. Taka figa. Uśmiechnęła się. Tom pochylił
się, zerkając na nią przelotnie, a ona sięgnęła ręką do tych rozwianych
kosmyków i schowała mu je za ucho. Uśmiechnął się figlarnie, mrugając do niej i
znów skupił na grze. Piosenka zaczęła zmieniać rytm, gdy Bill wyśpiewywał
ostatni fragment, a potem Tom niespodziewanie zaczął grać Screamin’. Czekała na swój soundcheck, na swój wieczorny występ.
Wiedziała, że gdy stanie na scenie, to nie będzie się bać. Mike mógł wysyłać
jej anonimy i śledzić ją. Mógł próbować wejść jej do głowy, ale wiedziała, że
gdy stanie na scenie, to też da mu przekaz. Pierwszy i ostatni. Ostatni raz
przelała swoje uczucia do niego w piosenkę. Ostatni raz zaśpiewa o takim
strachu i bólu. Tak, jak po rozstaniu z Tomem z trudem wykonywała na scenie You lost me, tak teraz do Mika zaśpiewa
z wielką przyjemnością. Pokaże mu gdzie jego miejsce. Tak jak robiła to odkąd
poznała, że nie był jej wart. Kochała tą siłę, którą czuła, gdy śpiewała Fightera. Ta piosenka dawała jej siłę,
wypełniała ją mocą. Na koncertach działo się wtedy coś niesamowitego. Mocne
brzmienia, drżenie spowodowane dźwiękiem, śpiew ludzi i ona. Za każdym razem,
gdy ją wykonywała, rodziła się na nowo. Zerknęła na Toma, który znów odsuwał
włosy z twarzy. Taka zwykła czynność, w jej wykonaniu zupełnie niezauważalna, a
on przykuwał uwagę. W końcu to był
o n. Co tu dużo
mówić. O co pytać. Dlatego tym bardziej cieszyła się, że tej nocy znów zaśpiewa
Fightera. Dla niego chciała wyjść ze
skorup, rodząc się na nowo. Dla niego mogłaby wszystko.
I will rise
undefided. I will not let you bring me down.
Stojąc przed setkami tysięcy, może i milionem ludzi czuła
jak wzrastała w sobie. Dumnie kroczyła po scenie. Śpiewała całą sobą. Oddawała
tym słowom wszystko. Bo tak bardzo pragnęła, że mogłyby mieć moc sprawczą.
I’m stronger than
ever. You made me this way.
Nic nie dzieje się bez przyczyny? Czy nie tak właśnie
powtarzał jej tata? Czy nie w to wierzyła od zawsze? Czy nie tym tłumaczyła
sobie i innym wszystkie życiowe doświadczenia? Zwłaszcza te trudne. Dzięki
wierze w to, że wszystko działo się po coś, podnosiła się z każdego upadku. Ta
wiara uczyniła ją tym, kim się stała. Dlaczego o tym zapomniała?
Stronger. Smarter. Wiser.
F i g h t e r.
Brakowało jej tchu. Energia rozsadzała ją od wewnątrz.
Mroźne powietrze szczypało jej rozgrzane policzki. Głos nie zawiódł jej ani razu,
dźwięki płynęły czysto i mocno. Dawno nie czuła się tak można i zdolna do
wszystkiego. Będzie pamiętać. To uczyni ją silniejszą, mądrzejszą,
sprytniejszą.
Gdy po raz ostatni wyrzuciła zaciśniętą pięść w górę,
tłum zawrzał. To nie tylko aplauz. To był dzięki, nieposkromiony okrzyk bojowy.
Inaczej nie umiała tego nazwać. Choć światła trochę ją oślepiały, widziała te
wszystkie ręce uniesione w górę, te dłonie zaciśnięte w pięści. Nie była sama.
Ci wszyscy ludzie, zupełnie nieświadomi powagi sytuacji dali wyraz temu, czego
słowa już nie potrafiły przekazać.
Kiedy schodziła ze sceny, czuła, jakby wstąpiły w nią
nowe siły. Miała wrażenie, jakby dostała skrzydeł. Nie bała się. Porzuciła
siebie i odnalazła siebie. Bo wszystko działo się po coś. Nie miała pewności,
czy Best of me i Stronger than ever zostaną kiedykolwiek nagrane. W tej chwili nie
wiedziała, czy podczas nagrywania albumu będzie chciała do tego wracać, ale
teraz tylko te piosenki mogła zaśpiewać. Nie rozumiała tego, ale tak jak pisarz
wie, jakich słów użyć w każdym momencie tworzenia swojego dzieła, tak ona
doskonale wyczuwała, kiedy przychodzi czas danej piosenki. Być może każdy tak
miał, ale ona po prostu działała instynktownie. Nie słuchała nikogo w kwestii
dobory repertuaru. Nie raz kończyło się to sporem z managementem, ale miała te
swoje przeczucia i one dobrze ją prowadziły. Teraz dzięki nim, dzięki utworom,
które wybrała, czuła, że stała się kompletna. Odnalazła pogubione części
siebie. Tom czekał na nią zaraz przy schodach, więc ledwo zeszła ze sceny, a
już znalazła się w jego ramionach. Unosząc ją nad ziemią, odszedł kilka kroków
i pocałował ją. Nie puścił jej nawet, kiedy wyplątywała się z kabli.
Uśmiechnęła się szeroko, tak lekka na sercu i szczęśliwa. Pocałował ją znów i przyciągnął
do siebie. Wśród tych wszystkich ludzi, dziesiątek aparatów i kamer sprawy
między nimi stały się jasne i oficjalne, w razie gdyby zdjęcia z Karaibów nie
wystarczyły. I nie przerażało jej to.
- Kiedy śpiewałam, czułam, jakbym mówiła: pieprz się, Mike. Miałam wrażenie, że on
tam był i bardzo chciałabym, żeby się wkurzył. Bo jestem naprawdę szczęśliwa –
spojrzała na Toma, gdy objął ją ramieniem i poprowadził do namiotu, gdzie
wieczór spędzali wszyscy zaproszeni artyści.
- Dawno nie dałaś takiego czadu, Maleńka – uśmiechnął się
szeroko, przyciskając ją do siebie na znak aprobaty.
- Nie umiem tego wyjaśnić, ale… to tak jakbym przewodziła
prąd i jakby ta moc wypływała ze mnie. Jakbym emitowała ją z siebie. To dziwne,
ale tak właśnie się czułam – wzruszyła ramionami.
- Wiesz, dziś jest ostatni dzień tego szalonego roku.
Musiało dojść do jakiegoś spięcia.
- Oby go poraziło – weszli do namiotu, w którym dudniły
muzyka grana przez DJ’a i gwar rozmów. Rozejrzała się, szukając znajomych
twarzy, ale było ich zbyt wiele, żeby jej się udało od razu kogoś rozpoznać.
Impreza trwała w najlepsze. Namiot był duży i urządzony, jak klub. Był bar,
podest dla DJ, loże i stoliki, a także miejsce do tańczenia. Każdy mógł znaleźć
coś dla siebie, a kto chciał mógł wyjść na plac i oglądać to, co działo się na
scenie. – Gdzie chłopaki? – zapytała, gdy już wybrali dla siebie drinki. Tom
sprite’a, a ona coś co nazywało się Fever.
Całkiem smaczne, w kolorze miąższu grejpfruta.
- Georg pilnuje pakowanie sprzętu, Liv robiła ci zdjęcia,
więc zaraz przyjdzie, Margo i Gustav już pojechali, bo chcieli sami dopilnować
imprezy. Margo przeżywała, że wszyscy przygotowują jej parapetówkę, tylko nie
ona. A Bill i Rainie gdzieś się tu kręcą.
- Rainie ślicznie wygląda – westchnęła i w tym momencie
wyłoniła się z tłumu z Billem u boku. Promieniała. Miała na sobie śliczną
koralową sukienkę z lekko połyskujących frędzli. Pokazywała jej zgrabne nogi, a
kryła defekty, które Rainie starannie ukrywała. Uśmiechała się i błyszczała
przy Billu, który patrzył w nią, jak w obrazek. Przedstawiał ją każdemu i z
dumą głosił światu, jak bardzo był zakochany. Tabloidy oszaleją, że w końcu
pojawiła się jakaś jedyna na jego drodze i skończy mówić o tym, że czeka na
prawdziwą miłość. – Muszę się przebrać – odparła, patrząc na Rainie.
- Jak dla mnie wyglądasz bardzo apetycznie – mruknął jej
do ucha, a Scarlett zaśmiała się pod nosem. Miała na sobie skórzany kombinezon
i botki na cienkiej szpilce. Bardzo wysokie, efektowne, ale chciała już je
zdjąć. Kombinezon był bardzo ciasno, świetnie prezentowała się w nim na scenie,
ale zupełnie niewygodnie nosiło się go. Usiedli w jednej z łóż, czekając na
Rainie i Billa, którzy bardzo powoli przedzierali się przez tłum znanych i
mniej znanych. Scarlett nie chciała afiszować się aż tak bardzo. Uznała, że
najlepiej będzie, jeśli będą po prostu razem, bez wciskania się w obiektyw. A
obiektyw i tak sam ich znajdzie. Nie myliła się. Powoli sączyła drinka, raz po
raz zerkając na Toma, który nie wyglądał na ani trochę pokrzywdzonego tym, że
nie pił alkoholu.
- Poradziłem sobie z tym – odparł, jakby czytał jej w
myślach. Musiała zbyt długo spoglądać na jego szklankę. – Chodziłem do doktor
Bähr, a potem do specjalisty od uzależnień. Wiesz, mój problem to nie była
potrzeba picia alkoholu, tylko to, co czyniło mnie tak przybitym, żeby pić.
Przekonasz się, że nawet jeśli czasem sięgam po alkohol, to nie ma to już na mnie
takiego wpływu. Mam to za sobą, ale rzadko piję, bo to kojarzy mi się ze złym
czasem w życiu.
- Kiedyś nazywałam cię zagubionym Księciem, wiesz? –
powiedziała, dotykając jego policzka i gładząc go delikatnie. – A ty naprawdę
przez to przeszedłeś. Rzetelnie uporałeś się z życiem, a ja mam wrażenie, że
cały czas uciekałam i to dopiero przede mną.
- Ja nie widzę problemu. Po prostu sobie poradzimy –
sięgnął dłoń Scarlett i ucałował jej wnętrze. Spoglądając w jego oczy,
przekonała się, że naprawdę w to wierzył. Wydawało się, że nic go nie przeraża,
gdy ona bała się wciąż. Bardzo się zmienił. Każdego dnia przekonywała się, jak mocno
dojrzał. To jej imponowało. Bo teraz to on ciągnął jej w górę. Znał odpowiedzi
i radził sobie z każdym problemem. Czuła się wspaniale, bo mogła zupełnie na
nim polegać, ale z drugiej strony straciła swoją życiową autonomię i bardzo
pragnęła ją odzyskać.
Liv, Georg, Rainie i Bill rozmawiali z Oliverem Poucherem,
Heidi Klum i Sarą Connor, która gościnnie zgodziła się wystąpić podczas imprezy.
Powoli przesuwali się w stronę wyjścia, jednak dołączało do nich coraz więcej
znajomych i ciężko było opuścić imprezę. Kiedy w końcu się udało, Scarlett
przebrała się w swojej tak zwanej garderobie, w coś znacznie wygodniejszego.
Skórzany, bardzo obcisły kostium momentami wpijał jej się w ciało. Założyła
czarne getry, długą beżową bluzeczkę w poziome, nieco prześwitujące, złotawe paski
i sweterek. Obowiązkowo wciągnęła na głowę czapkę. No i botki na obcasie, które
też uwielbiała i dodawały jej kilka centymetrów, dzięki którym nie czuła się
taka mała przy Tomie. Na całe szczęście, na parapetówce obowiązywała pełna
dowolność stroju.
Nowa asystentka Scarlett, Heike Bergstein zabrała jej
rzeczy. W zasadzie, to Heike była asystentką jej stylisty, którego zatrudniła
po wyraźnych naleganiach Gin. Skoro każda gwiazda miała stylistę, to ona też
musiała. Okazało się, że Alexis był mistrzem w swoim fachu. Miał cudowny zmysł
dobierania garderoby, a przy okazji dowiedziała się wiele rzeczy na temat
swojej skóry, włosów, paznokci, kolorystyki i wielu innych rzeczy, nad którymi
nigdy się nie zastanawiała. Alexis na stałe przebywał w Stanach, a Heike była
jego rękoma i oczyma w Niemczech. Przynajmniej, gdy chodziło o takie
jednorazowe, niewielkie występy. Przy okazji był dobrym przyjacielem Simona,
więc Scarlett wiedziała, że mogła mu zaufać. I dzięki temu nie musiała
przejmować się swoimi rzeczami, ani tym, by je spakować, bo od tego miała
Heike.
Gdy dotarli już pod dom Margo i Gustava, który wyglądał
bajecznie w zimowej oprawie. Nie spadło wiele śniegu, ale mróz utrzymywał go,
co tworzyło piękny klimat. Do domu prowadziła ścieżka, nieco po łuku, a od
wjazdu oddzielał ją klomb z oczkiem wodnym otoczonym kamieniami i niskimi
krzewami, które teraz otulał śnieg. Po lewej znajdował się sad. Scarlett była
pewna, że wiosną i latem to wszystko wygląda bajecznie. Jako, że uznała, że nie
warto zakładać kurtki, przemarzła, idąc z auta do domu. Gdy tylko Margo
otworzyła drzwi, z radością weszła do środka, gdzie panowało cudowne ciepło. Muzyka
grała, przyjaciele śmiali się bawili, a kiedy Margo odsłoniła swoje dzieło w
salonie, zabawa zaczęła się na całego. To nic, że dochodziła trzecia. Impreza
dopiero się zaczynała. Bawiła się tak świetnie, że kiedy obudziła się
następnego ranka, głowa bardzo mocno jej ciążyła. Tom zdążył przygotować jej coś
do jedzenia i przynieść jakieś proszki. Później okazało się, że rano dawno
minęło i dochodziła szesnasta. Nowy Rok miał się już całkiem dobrze.
Zjadła, wypiła mocną herbatę z cytryną i trochę ożyła.
Tom siedział w nogach łóżka, przeglądając coś w Internecie. Odstawiła tacę na
wolne miejsce na kołdrze i przeciągnęła się.
- Chyba żyję – uśmiechnął się pod nosem, zamknął laptopa
i skupił uwagę na Scarlett.
- W takim razie mam pomysł.
- Zamieniam się w słuch – usadowiła się wygodnie i oparła
o wezgłowie.
- Pojedźmy do domu – zaproponował. Nie musiał uściślać, o
jaki dom chodziło. Oboje wciąż nosili przy sobie klucze do niego. Oboje dbali o
ten budynek, choć żadne z nich nie było w nim od bardzo dawna. Dom. Ich dom.
Relikt przeszłości.
- Jedźmy – zgodziła się. Wzięła gorący prysznic, a potem
poszukała ciepłych ubrań. Znalazła sweter z symbolem Batmana, czarne jeansy i
niskie botki na traktorowej podeszwie. Nie wiedziała, kiedy ochrona ostatnio
uruchamiała ogrzewanie, więc zabrała też puchową kurtkę. Tom miał na sobie
jedną ze swoich ulubionych bluz, więc wiedziała, że w razie czego zmieszczą się
w niej oboje. Drogę spędzili w przyjaznym milczeniu. Wprawdzie Scarlett trochę
się denerwowała, ale musieli wrócić tam prędzej czy później, żeby zdecydować,
co dalej. Pierwszy dzień nowego roku, to dobry moment na podsumowania i
decyzje. Czy zamieszkają tam kiedykolwiek? Czy w końcu zdecydują się go
sprzedać? Utrzymanie domu i ogrodu kosztowało niemało. I kiedy o tym myślała,
to wyglądało trochę tak, jakby oboje na siłę trzymali się tego domu, że nie
pozwolić przeszłości odejść. Ich wspólnej przeszłości. Ale teraz kiedy mieli
przed sobą wspólną przyszłość…?
Tuż przed bramą, Tom wyjął pilota ze schowka i wydawało
się, jakby nigdy go stamtąd nie wyjmował. Żwir na wjeździe wymagał wymiany, ale
drzewa dalej wymagały imponująco. Bardzo brakowało jej tego parku. Teren przed
domem wyglądał na zadbany i uprzątnięty, kiedy wysiedli, rozejrzała się
zdziwiona, że wszystko wyglądało tak, jakby nigdy nie wyprowadzili się stamtąd.
- Ostatni raz byłam tutaj po swoje rzeczy.
- Ja przyjechałem raz jakieś dwa lata temu, kiedy włączył
się alarm i było podejrzenie włamania, ale w sumie okazało się, że to tylko
błąd systemu – Scarlett zaczęła szukać kluczy w torebce, ale Tom uprzedził ją i
odnalazł właściwy w swoim zestawie. Uśmiechnęła się.
- Kiedy się wyprowadzałam, wiedziałam, że to koniec, ale
nie umiałam odciąć się od tego miejsca, nie potrafiłam odpiąć kluczy czy przestać
przelewać pieniędzy na utrzymanie domu.
- To dziwne, nie? – powiedział, kiedy otworzył drzwi i
wyłączył alarm. – Max i Matt powinni tu zaraz być. – W domu panował zaduch, ale
nie taki, jaki panuje w domu, który stoi pusty kilka lat, ale kilka tygodni.
Podłogi i meble pokrywała cienka warstwa kurzu. – Wynająłem sprzątaczkę –
wyjaśnił widząc zdziwioną minę Scarlett. – Mama jednego z naszych ochroniarzy
potrzebowała pieniędzy, żeby sobie dorobić. Wiedziałem, że to zaufana osoba, że
zdjęcia naszego domu nie znajdą się w Internecie. Przychodzi tu, co trzy
miesiące razem z chłopakami, kiedy włączają ogrzewanie i sprawdzają wszystko.
Była też przed świętami, więc pewnie jest stosunkowo czysto. Nie kazałem nic
przestawiać, tylko odkurzać i zmywać podłogi.
- Oboje postępowaliśmy bardzo dziwnie, nie jak ludzie,
którzy pogodzili się z końcem, ale może gdzieś tam w środku oboje liczyliśmy,
że kiedyś wrócimy tu razem.
- I oto jesteśmy – Tom stanął za Scarlett i przytulił ją
do siebie. Patrzyli przed siebie na przestronny hol, wejście do salonu po
prawej, schody na piętro i kuchnię po lewej. Wszystko wyglądało tak, jakby
wyszli stamtąd zaledwie kilka tygodni wcześniej. Jakby to wszystko się nie
zdarzyło. Jakby nic się nie zmieniło. Ich dom nie nosił w sobie takich ran, jak
oni. Ich dom. Ich ostoja. Miejsce, które miało chronić ich i ułatwiać im
przejście przez wszystkie trudności, które jak się okazało pojawiły się już
zanim na dobre się wprowadzili, a potem było tylko gorzej. Dom, w którym działy
się same złe rzeczy. Dom, który naznaczyły ból i strata.
- Chyba boję się iść dalej – powiedziała, mocniej
chowając się w objęciach Toma. – Kiedyś tak bardzo kochałam to miejsce, a
teraz? Mieliśmy tu być szczęśliwy, a ja pamiętam tylko rozpacz.
- Ja pamiętam też dobre chwile – pocałował Scarlett w czubek
głowy i wziął ją za rękę, po czym pociągnął za sobą do salonu. Wskazał miejsce
w centralnej części, w której kiedyś był koc Liama. – Pamiętasz, ile fajnych
dni spędziliśmy na tym kocu. Przytulaliśmy się, rozmawialiśmy, bawiliśmy się z
Liamem, a potem on spał, a my dalej leżeliśmy razem. Oglądaliśmy filmy i
słuchaliśmy muzyki. To były jedne z najlepszych dni w moim życiu – uśmiechnął się
do niej i poprowadził dalej, gdzie stał fortepian. – Pamiętam, jak grałaś. Liam
uwielbiał tego słuchać. Zasypiał najszybciej, kiedy grałaś mu kołysanki. – A potem
poprowadził ją do wnęk w ścianie, w których stały fotografie, teraz mocno
przerzedzone. – To moje ulubione zdjęcie – wskazał na jedno Liama. Zrobione z
bardzo bliska, pokazywało jeden z jego pierwszych uśmiechów. Miał na sobie
śpioszki z motywem Supermana. – Nasz synek chyba nie mógł ładniej tu wyglądać –
czuł jak szklą mu się oczy, ale nie walczył z tym. To był czas na łzy. Wtedy ich
razem nie wylewali. Zerknął na Scarlett, która też płakała i mocno ją
przytulił. – Mieliśmy tu dobre dni. Byliśmy szczęśliwi.
- Wiem, ale tak trudno utrzymać te wspomnienia, gdy
zdarzyło się tyle złego – wtuliła się mocniej. – Tak bardzo za nim tęsknię,
Tom. Tak bardzo chciałabym, żeby nasz chłopiec z nami był – rozszlochała się na
dobre. – Jak mamy żyć w tym domu, skoro wszystko tutaj kojarzy się z nim.
- Wiesz, że poświęciłbym wszystko, żeby go odzyskać –
wyszeptał zdławionym głosem. Miał ściśnięte gardło. Dawno nie płakał. Dawno nic
tak nie poruszyło nim, żeby w oczach pojawiły mu się łzy. Chyba były
zarezerwowane tylko dla jednej, małej duszyczki.
- Nie masz pojęcia, jak cierpiałam, kiedy Julie urodziła
zdrowe bliźniaczki, a potem ja straciłam nasze maleństwo, a potem Liv ukrywała
przede mną ciążę. Nigdy nie życzyłam im
źle, po prostu bardzo zazdrościłam i byłam zła na Liv, że ona nie chciała
Saoirse, że żałowała.
- Byliśmy tacy młodzi i niedoświadczeni. Kochaliśmy go,
jak mogliśmy, ale nasz synek chyba był za dobry dla nas. Wiesz, nauczyłaś mnie
wierzyć, że on jest gdzieś tam u góry i mu dobrze, że o to chodziło.
- Powiesimy to zdjęcie na honorowym miejscu –
stwierdziła, biorąc je do rąk.
- I to nie jest złe, że im zazdrościłaś – powiedział,
spoglądając Scarlett w oczy. Pokiwała głową i odstawiła ramkę. Chwyciła Toma za
rękę i poszli dalej. W kuchni nic się nie zmieniło. Nawet dwa kubki, z których
musieli pić nim oboje opuścili dom, wciąż stały na suszarce. Scarlett zajrzała
do szafek; zastawa, garnki, akcesoria, wszystko na swoim miejscu. Ochrona
przyjechała i od razu zaczęli krążyć po ogrodzie, a oni zajrzeli do sali lustrzanej,
a potem poszli na piętro. Scarlett weszła do zielonego i niebieskiego pokoju. Łóżka
i meble nakryte były folią, podobnie jak wyposażenie salonu. W każdym pokoju
wszystko zostało zabezpieczone.
- To ty? – zapytała.
- Tak, poprosiłem o to panią Baumann i chłopaków. Meble by
zniszczały – stwierdził, a Scarlett przytaknęła. Tom zdawał sobie sprawę, że ta
dbałość o dom była na wyrost, ale czuł, że powinien o niego dbać, bo inaczej
kolejna część niego samego też pokryje się kurzem. Dopiero, gdy obeszła
wszystkie pokoje, skierowała się do dwóch ostatnich – ich sypialni i pokoju
Liama. Folia psuła cały efekt. Ich cudowne łóżko nie prezentowało się tak jak
wcześniej. Weszła po schodkach i usiadła na materacu. Tom nie rozważał jeszcze,
czy chciałby tutaj mieszkać. To był wspaniały dom. Włożyli wiele pracy w budowę
i wykończenie. Sami szukali mebli, dodatków, każdego detalu. Kopał fundamenty i
pracował przy budowie. To była wielka krwawica, żeby stworzyć dla nich kawałek
własnego świata i kochał to miejsce i może nawet marzył o tym, żeby kiedyś
wrócić, ale odkąd przestąpił próg, miał wrażenie, że przeszłość zaczęła
zaciskać palce na jego szyi. Wszystkie złe rzeczy, które uczynił, które
wyrządzono jemu, to kumulowało się w tym domu. To tutaj odrzucił Isobel i
sprowokował ją do zemsty. To przez jego odtrącenie namówiła Lenę do szpiegowania
go. Nie żałował, że to zrobił. Isobel kojarzyła mu się z wężem, obślizgła i
przebiegła. Załował, że nie powiedział tego Scarlett. Zostawił ją na moment i
wyszedł na balkon. Widział Matta i Maxa sprawdzających ogrodzenie. Odpalił
papierosa. To w tym domu umarł Liam. To w tym domu dźwigali żałobę. Każde osobno.
To w tym domu okłamywał Scarlett, nie mówiąc jej o Davidzie. To przez te
wątpliwości zostawił ją, gdy była gotowa wrócić i poszedł do Leny. To przez
kłamstwa, które spiętrzyły się w tym domu. O w nim odkrywali swoje domniemane
zdrady. To tutaj wykrzykiwali słowa nienawiści. Te ściany pochłonęły wiele
goryczy. To w tym domu próbowali wspólnie stanąć na nogi, ale dzieliło ich już
znacznie więcej, niż mury kolejnych pokojów. To tutaj zwątpili w siebie. To tutaj
cierpieli. To tutaj postanowili odejść i nigdy więcej nie wrócić. Czy ten dom
mógł przynieść im dobrą przyszłość? Wrócił do sypialni, ale Scarlett już w niej
nie było. Zajrzał do garderoby, gdzie niedbale leżało kilka ich rzeczy. Jakaś bluzka,
zapomniane skarpety czy sweter. Znalazł ją w pokoju Liama. Stała przy łóżeczku,
ściskając w dłoniach poduszkę.
- Jeszcze odrobinę czuć – szepnęła i podała mu ją. Przystawił
materiał do nosa, ale wyczuł tylko kurz. Pomimo tego przytaknął. Odłożyła ją na
miejsce i nakryła łóżeczko folią. Rozejrzała się po pokoju. Było w nim trochę
zabawek, ale żadnych rzeczy. Zostawiła sobie kilka par ulubionych śpioszków, a
resztę oddała dla dzieci z Domu Dziecka. Jednak nawet wtedy nie przyszła do
tego domu. Rzeczy przywieźli dla niej Julie i Shie. Powiedziała o tym Tomowi, a
on przyjął. Od początku uważał, że należało pozbyć się jego rzeczy. Zbyt wiele
przypominały. Obeszła pokój, dotykając niemal wszystkiego. A potem przyszła do
niego i mocno się przytuliła. – Tom – szepnęła. – Zdajesz sobie sprawę z tego,
że nie możemy tutaj mieszkać? – zapytała, podnosząc głowę i spoglądając na
niego smutno.
- Wiem, skarbie. Nie umiałbym – pocałował ją. Nie wiedział,
co innego mógłby zrobić w tak smutnej chwili. Potrzebował jej bliskości, jej
miłości, jej nadziei. Całował ją długo, bo nie umiał wrócić, a czucie jej to
coś, czego najbardziej potrzebował.
- Sprzedamy go – powiedziała, kiedy kierowali się do
wyjścia. Zamknął drzwi i włączył alarm. Miał wrażenie, że jakaś brama w jego
głowie zamknęła się z hukiem.
- Przeznaczymy te pieniądze na budowę albo kupno – dodał.
- Część możemy przeznaczyć na badania prenatalne dla
kobiet, żeby już w ciąży wykrywać wszelkie zagrożenia.
- To dobry pomysł – uśmiechnął się i złapał ją za rękę,
kiedy szli porozmawiać z ochroną. Kilkanaście minut później, rozeszli się do
swoich samochodów. Na posesji, ani w garażu nie było żądnych śladów, więc mogli
spokojnie wrócić do domu. Do domu. Czy nie opuszczali go właśnie? Matt i Max
jechali pierwsi swoim SUVem. Tom otworzył bramę, ale auto ochrony i tak zatrzymało
się tuż przed nią. Po chwili podszedł do nich niosąc pakunek. Tom spojrzał na
Scarlett i jej mina wskazywała na to, że doskonale wiedziała, co było w środku.
- To leżało tuż przy bramie – Max podał mu woreczek foliowy
przymocowany do kamienia. Chwytał ostrożnie, żeby zostawić jak najmniej śladów.
W środku znajdowała się kartka z wiadomością. Druk głosił:
Ślicznie wczoraj
śpiewałaś, maleńka, ale to nie wystarczy, żebym się wystraszył. Myślę, że w ten
sposób chcesz zatuszować, że to ja wystraszyłem ciebie. Nic z tych rzeczy. Znam
cię. Mnie nie nabierzesz. Jestem wszędzie, bo bardzo mi na tobie zależy.
Ps. Ślicznie
wyglądasz w tej morelowej piżamce, w której ostatnio spałaś, ale wolę cię nago.
Scarlett patrzyła w tekst i wydawało się, że nie
oddychała. Szybko wyszukał w schowku inna fioliówkę i włożył do środka kamień. Oddał
go Max’owi i polecił, żeby jechali do Shie’a na posterunek. Kiedy ochroniarz
odszedł, ujął twarz Scarlett w dłonie i spojrzał jej w oczy.
- On chce cię tylko przestraszyć – starał się być
spokojny, ale w środku aż się gotował. Kim był ten człowiek, skoro prześladował
ją nawet we własnym domu? Jakim cudem podejrzał ją? Jakim cudem wiedział to
wszystko. – On nie jest cholerną alfą i omegą. W końcu popełni błąd.
- On był w domu – wyszeptała. – Nawet w domu nie jestem
bezpieczna…- w jej oczach znów pojawiły się łzy. Tom mocno ją przytulił. Czuł
się zupełnie bezradny. Nie potrafił jej pomóc. A tez szaleniec chodził wolno. Mógł
tu być. Mógł być wszędzie. To go otrzeźwiło.
- Jedziemy stąd – ruszył z piskiem opon, ledwo pamiętając
o zamknięciu bramy. Musiał być sposób na to, żeby jej pomóc. Musiał być sposób
na to, żeby go złapać. Tom m u s i a ł dowiedzieć się jak.