23 stycznia 2015

113. How to get away with love.


26. grudnia 2014, Los Angeles – Palisades Park

Dwa miesiące to za mało, żeby przestać kogoś kochać. Dwa miesiące to wystarczająco dużo, żeby uświadomić sobie, czym ta miłość tak naprawdę była. Choć dwa miesiące to wciąż za mało, żeby ułożyć sobie życie. Dwa miesiące to wciąż, wciąż za mało, żeby pogodzić się ze stratą. Dwa miesiące to wieczność, jeżeli wracasz do pustego mieszkania i nie umiesz wypełnić pustki.
Jednak Javier nie odebrał ani jednego telefonu od Scarlett. Przeczytał wiadomość, którą mu wysłała,  życzenia świąteczne też. Było jej przykro. Żałowała, że to wszystko ułożyło się w taki sposób. Rozumiał to. Scarlett była empatyczna i serdeczna. Musiała mieć wyrzuty sumienia. Słusznie. Zraniła go. On sam nie był bez winy, ale skoro w ogóle nie czuła do niego tego, co on czuł do niej, to po co go zwodziła? Cały czas bolało go to, bo kochał ją. A przynajmniej tak mu się wydawało. Może raczej, był zakochany w niej? Sam nie wiedział. Gdyby tak naprawdę ją kochał, to czy tak łatwo pogodziłby się z tym, jak skończyli ze sobą? Nie walczyłby o nią? Jaki pożytek miałby z niej, gdyby jednak zdecydowała się z nim być, skoro oczywistym było, że wciąż kochała Kaulitza i wystarczyło słowo, żeby mieli swój happy end. Nie byłby z nią szczęśliwy. Zmuszałaby się do zakochania w nim. Próbowała tego. Nie udało się. Po co mu to? Smutno, że stracili kontakt, bo Scarlett była świetnym człowiekiem, po prostu. Do rozmów, życia, wszystkiego. Tylko nie była właściwa dla niego. Bardzo szkoda. Na samo wspomnienie tych dobrych chwil tracił panowanie. Po prostu. To był dobry czas nawet, jeżeli oszukiwał sam siebie wierząc, że im się uda. Nawet, jeżeli usiłował przekonać ją, podświadomie godząc się z porażką. Dlatego zaczął biegać. Z bezsilności, samotności, złości. To był najbezpieczniejszy sposób na pozbycie się negatywnych emocji. Nie zawsze pracował, nie zawsze potrafił znaleźć sobie zajęcie, więc chodził na siłownię i biegał. Szczególnie lubił ten park. Znajdował się blisko wody, zajmował dużą powierzchnię, więc mógł biegać do upadłego i nie powtarzać tras, a przede wszystkim znajdował się niedaleko jego apartamentu, więc nie musiał dojeżdżać tam samochodem. Dochodziła siódma, więc słońce nie grzało jeszcze tak mocno, a w parku tylko raz po raz spotykał innych biegaczy. Skierował się w stronę mniej uczęszczanej części, chcąc zyskać więcej przestrzeni. Zbliżał się do szlaku przy granicy z plażą. Błękitna woda, plaża, słońce przedzierające się przez korony drzew. Żyć nie umierać. Oddychał miarowo, biegnąc koncentrował się na uderzeniach swojego serca. Tak było dobrze. Pustka w głowie, równe tempo, uciekające kilometry.  Ludzie zaczęli znikać, został sam. To mu odpowiadało, ale po przebiegnięciu kilkuset metrów, spostrzegł dziewczynę siedzącą na ławce. Chciał się odwrócić, żeby ona nie mogła poznać jego, ale coś przykuło jego uwagę. Sekunda. Jedno oka mgnienie. Z ręki wypadł jej telefon, gdy łapała się za brzuch. Ogromny, ciążowy brzuch. Miała długie proste włosy, trochę rozczochrane i była ubrana bardzo skromnie, więc w pierwszej chwili pomyślał, że to jakaś żebraczka albo narkomanka. Niestety widywał takie już. Gdy zbliżył się na odległość kilku metrów, spostrzegł, że nie była żadną bezdomną. Jej telefon leżał porzucony na chodniku, a ona zwijała się z bólu. Nie mógł tego tak zostawić. Zatrzymał się obok niej, a ona popatrzyła na niego zdziwiona czyjąś obecnością.
- Czy potrzebuje Pani pomocy? – zapytał, obrzucając ją uważnym spojrzeniem. Przez krótką chwilę oceniała go, ale kolejna fala bólu zmusiła ją do podjęcia szybciej decyzji.
- Rozładował mi się telefon i nie mogę wezwać pomocy, a boli mnie strasznie. Nie rozumiem, co się dzieje. To za wcześnie – urwała, krzywiąc się i łapiąc za brzuch. – Myślałam, że zdołam wyjść z parku, ale bardzo mnie boli i boję się, że coś jest nie tak – Javier przykucnął przed nią. Zupełnie nie wiedział, co robić w takich sytuacjach. – Nigdy w życiu nie miałem do czynienia z żadną kobietą w ciąży, więc musisz mi pomóc. Mówmy sobie po imieniu. Jestem Javier – uśmiechnął się nerwowo, wystukując numer ratunkowy. Przykładając słuchawkę do ucha pożałował, że nie przyjechał samochodem. Na jej jasnych spodenkach zobaczył krew.
- A ja Darcy – wydyszała, oddychając tak, jak uczą w szkołach rodzenia. Jednak nie wyglądało na to, żeby jej pomagało. Była blada i mocno spocona, co nie mogło być wynikiem temperatury powietrza.
- Potrzebna jest karetka przy do parku Palisades – powiedział, gdy tylko ktoś odebrał. – Znalazłem kobietę, która rodzi. Wygląda na to, że coś jest nie tak – kobieta w słuchawce zapytała o skurcze, więc przekazał pytanie.
- Nie mogłam zmierzyć, ale to mogą być dwie-trzy minuty – powtórzył odpowiedź. Zadawała mu milion pytań, na które nie mógł znać odpowiedzi i nie nadążał przekazywać ich dziewczynie.
- Ona krwawi – dodał, jeszcze raz zerkając na spodenki Darcy, która przez swój brzuch, nie mogła tego dostrzec. Brunatna krew ciekła jej po udzie. – I to mocno. Jesteśmy przy plaży, jakiś kilometr od wschodniego wejścia. Wydaje mi się, że najbliższa droga kończy się kilkaset metrów stad, ale nie mam pewności – słuchał kobiety po drugiej stronie linii i zupełnie nie potrafił się zorganizować. Nie wiedział, gdzie dokładnie byli. Zostawił na chwilę Darcy i ruszył biegiem, szukając punktu orientacyjnego. Po jakichś sześciuset metrach znalazł zejście na plażę przy jakiejś restauracji. Opisał to wszystko dyspozytorce. Ze słuchawką przy uchu wrócił do dziewczyny. Pot lał się z niej strumieniami, a i tak była kredowo blada. Sam czuł, jak pot ciekł mu po plecach. Koszulka cała przesiąkła. Przekazywał Darcy pytania od ratowniczki i powtarzał odpowiedzi. Z trudem skupiała myśli, żeby ich udzielać. Bardzo ją bolało i nie umiała znaleźć pozycji, która mogła jej trochę ulżyć. Czuł się skrępowany tą sytuacją. Dziewczyna też. Próbowała zachowywać się normalnie, ale ból musiał być nie do zniesienia, bo wiła się, siedząc na ławce. Próbowała wstać, ale zaraz traciła równowagę. Jeszcze nigdy nie widział kobiety w tak zaawansowanej ciąży, ani tak krwawiącej, ani tak cierpiącej. Wszystkie, z którymi miał styczność były piękne, czyste i pachnące. Bał się, że coś się jej stanie albo dziecko albo że pogotowie przyjedzie za późno. Przecież czas musiał się liczyć, skoro to dziecko najprawdopodobniej się rodziło. Bo musiało skoro ona miała taki wielki brzuch, a po nogach ciekła jej krew. Coś się działo. Poczuł ulgę, kiedy jakieś dziesięć minut później usłyszał syrenę. Ruszył znów biegiem w kierunku lekarzy, żeby przypadkiem nie poszli w inną stronę i przyprowadził ich do Darcy. Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Javier chciał pojechać z nimi, żeby dowiedzieć się, czy z nią wszystko w porządku, ale oczywiście mu zabroniono. Karetka odjechała, a on został na plaży i zupełnie nie wiedział, co ze sobą zrobić. Wrócił na ścieżkę i koło ławki znalazł zapomniany telefon dziewczyny. Schował go do kieszeni i truchtem wrócił do mieszkania. Musiał go zwrócić, ale na pewno nie wypadało, żeby zjawił się teraz w szpitalu. Nawet nie wiedział, jak ona się nazywała. Co za dziwna sytuacja. Znalazł w mieszkaniu uniwersalną ładowarkę, żeby uruchomić telefon, w razie gdyby jej bliscy czy chłopak zaczęli jej szukać. Wziął prysznic i próbował zająć się swoimi sprawami. Wieczorem wybrał się na kolację ze znajomymi, a kiedy wrócił, jej telefon wciąż milczał. Może dzwoniła do kogoś ze szpitala? Jednak spokoju nie dawał mu fakt, że dziewczyna, która w każdej chwili mogła urodzić, była sama w parku, wcześnie rano i to w słabo uczęszczanej części. Było w niej coś, co nie dawało mu spokoju. W całym tym popłochu nie zauważył wiele, nie zastanawiał się nad detalami, ale… było w niej coś. Sam nie wiedział co. Wydawała się być jeszcze dzieckiem, choć ogromny brzuch jasno i wyraźnie głosił, że pod sercem nosiła własne. Kiepsko spał tej nocy. Chyba te wszystkie emocje wzięły nad nim górę. Z samego rana wybrał się na zakupy, nie chcąc iść do niej z pustą ręką. W sklepie z akcesoriami dla dzieci kupił podstawową wyprawkę dla malucha, choć udało mu się to tylko i wyłącznie dzięki pomocy ekspedientki, a dla Darcy coś dobrego do jedzenia na wzmocnienie. To też poleciała mu sprzedawczyni. Sam nie wiedział, czy dobrze robił, ale sprawa tej dziewczyny nie dawała mu spokoju. Musiał upewnić się, czy wszystko z nią było w porządku. Na miejscu uznał, że nie bardzo wiedział, jak się do niej dostać, bo przecież nie znał jej nazwiska, ani nie był członkiem rodziny. Jednak odszukał oddział położniczy i postanowił spróbować.
- Chciałbym odwiedzić dziewczynę, Darcy, którą przywieziono tu wczoraj. Mam jej rzeczy. Znalazłem ją w parku i wezwałem pogotowie. Jestem pewien, że będzie chciała ze mną porozmawiać, bo mam jej rzeczy, które upuściła – pielęgniarka zmierzyła go bacznym wzrokiem, po czym wybrała numer i przekazała wiadomość o nim. Czekała przez chwilę, po czym potwierdziła i odłożyła słuchawkę.
- Pokój sześćset osiem.
- Dziękuję pani bardzo – uśmiechnął się, dziękując żarliwie pielęgniarce, po czym odszedł. Idąc do niej rozważał całą tą sytuację. Po raz setny.  Zdążył kilka razy dokładnie odtworzyć przebieg zdarzeń. Wprawdzie nie pamiętał wszystkiego, ale był pewien jednego. Darcy była bardzo młoda. Rysy jej twarzy były delikatne, wręcz dziecinne. Do tego, co już zauważył, była sama w tym parku. Nikt nie zadbał o to, żeby miała naładowany telefon. Nikt nie dbał o to, żeby sama nie włóczyła się po mieście, będąc o włos od rozwiązania. Co więcej, nikt nie pojawił się w szpitalu. Na pewno chcieli kogoś powiadomić, więc pytanie, czy miała tak złą rodzinę, chłopaka? Czy była samotna? Dlatego nie mógł tego tak zostawić. Musiał dowiedzieć się, co z nią. Czy mógł jej jakoś pomóc? Co ją sprowadziło do tego momentu życia? Dotarł pod właściwe drzwi i zapukał, po czym od razu wszedł. Na sali nie było nikogo oprócz niej. Stały tam jeszcze dwa wolne łóżka. To należące do Darcy znajdowało się pod oknem. Leżała trochę na boku, plecami do niego, kiedy się zbliżył, zobaczył, że karmiła maleństwo. Poczuł się, jak intruz. To taki intymny moment, a on go naruszył. Boleśnie poczuł, że to nie jego życie i nie jego miejsce. Czuł, że tam nie pasował. Obszedł łóżko i dostawił sobie krzesełko. Z lubością wpatrywała się w maleństwo śpiące przy jej piersi, a on starał się skupiać wzrok na jej twarzy. Była zmęczona, blada i bardzo zmizerowana, ale tkwiło w tym jakieś piękno. Czy właśnie to dostrzegł w parku? Położył telefon na stoliczku.
- Chyba powinienem przynieść ci kwiaty, ale nie wiedziałem, w jakim stanie będziesz. Chciałem się tylko upewnić, czy wszystko z tobą w porządku – uśmiechnął się skruszony. – Ale mam to – wskazał na pakunki i postawił je na podłodze. Ten ze smakołykami dla Darcy umieścił na stoliku.
- W porządku. To miłe, że się mną przejąłeś. Dziękuję – uśmiechnęła się słabo. – Dziękuję za pomoc i telefon. Nawet nie pamiętałam, że go nie mam przy sobie.
- Czy jest coś, co mógłbym jeszcze dla ciebie zrobić? Może powiadomić kogoś? Przywieźć coś albo kupić? – zapytał zerkając na dziecko. Była czerwona i spuchnięta, więc ciężko stwierdzić, czy podobna do Darcy.
- Nie, dziękuję – uśmiechnęła się sennie. – Zrobiłeś dla mnie więcej, niż ktokolwiek. Z resztą, gdyby nie ty, nie wiem, czy wyszłybyśmy z tego cało – głos jej zadrżał. – Lekarz powiedział, że z moją dziewczynką mogło być źle – spojrzała na Javiera swoimi ogromnymi szarymi oczami, które okazały się bardzo, bardzo smutne. Wcześniej tego nie dostrzegł, ale to właśnie jej oczy zdradzały to, co próbowała zamaskować dzielną miną.
- Każdy zrobiłby to samo – niezręcznie poklepał ją po ramieniu, nie wiedząc, jak zareagować. – Cieszę się, że karetka zdążyła i że obie macie się dobrze. Skoro już tu jestem, chciałbym się na coś przydać. Powiedz, czego potrzebujesz? Przyjdzie ktoś do ciebie? Pomoże ci?
- Nie, damy sobie radę – zapewniła. Przymknęła powieki i odetchnęła. Zupełnie, jakby walczyła ze łzami. Jakby godziła się z tym, co miała w głowie, czego nie zdradziły jej oczy. Javier znał to uczucie, gdy musisz podźwignąć się i dalej nieść swój ciężar. Zbyt dobrze je znał.
- To nie moja sprawa, ale chcę mieć pewność, że sobie poradzicie. Bo jeżeli nie ma, kto ci pomóc, to chętnie pozałatwiam jakieś rzeczy dla ciebie.
- Teraz ma się kto nami zająć. Nie musisz zawracać sobie głowy – wysiliła się na uśmiech i z trudem poprawiła się na łóżku. Krzywiąc się, zacisnęła zęby, a potem odetchnęła. Czuł, że coś było na rzeczy, bo przecież gdyby miała rodzinę, to dbaliby o nią w tym czasie. Ktoś byłby przy niej. Ktoś dzwoniłby na ten telefon.
- W porządku, nie chcę się narzucać, ale Darcy, jeśli potrzebujesz ubrań albo innych rzeczy, mogę je dla ciebie przywieźć. To nie jest żaden problem. Chętnie ci pomogę – zapewnił.
- To i tak za dużo. Ktoś inny pobiegłby inną ścieżką, a ty mi pomogłeś. To dla mnie wiele znaczy, ale nie chcę cię już dłużej zatrzymywać. Na pewno masz ważne sprawy – upierała się. Nie powinien się narzucać. Może faktycznie ktoś jej pomoże? Jednak doskonale znał tą potrzebę zachowania twarzy. Duma przede wszystkim. Bez względu na to, jak źle się działo, ciężko się ugiąć. Zwłaszcza przed obcym. Gdy całe życie walczysz sam, nie umiesz przyjąć wyciągniętej dłoni. Nawet, gdy toniesz. On tak robił.
- Po prostu wydaje mi się, że teraz źle się czujesz i nie powinnaś się przemęczać.
- Moim rodzice wyjechali z miasta, miałam siedzieć w domu, a zachciało mi się chodzenia. To moja wina, co się stało i mam wielkie szczęście, że wszystko skończyło się dobrze. Zawiadomię ich, skoro mam już telefon – uśmiechnęła się i wskazała na aparat. Wydawało mu się, że głos jej drżał i miał wrażenie, że gdy wyjdzie, Darcy będzie płakała cały dzień. Nie, żeby tak dobrze znał się na kobietach, ale znał samotność. Znał bezsilność. Znał strach przed jutrem. A ona wyglądała na taką, co bardzo się bała.
- Nie chcę się narzucać – uśmiechnął się, zastanawiając się, co mógł jeszcze zrobić. Popatrzyła na niego twardo. Nie wrogo, po prostu wiedział, że była zbyt dumna, żeby przyjąć pomoc od obcej osoby. Bo przecież tym był, jakimś facetem, który biegał w parku i zadzwonił po karetkę. Niczym więcej. A on sobie wyobrażał nie wiadomo co. A przecież tym właśnie był: obcym facetem, który zadzwonił po karetkę. - W porządku – wstał i odstawił krzesełko. Nie mógł włazić w jej życie z butami. Skoro uznała, że nie potrzebowała jego pomocy, to musiało tak być. Na pewno miała przyjaciół, którzy o nią zadbają. Nie znał jej i nie mógł oceniać jej, jako nieporadnej, skoro przytrafiła jej się taka sytuacja. – To jest moja wizytówka. W razie czego – wyjął kartonik z portfela i uśmiechnął się do dziewczyny. – Odpoczywajcie – odparł, kierując się do wyjścia.
- Jeszcze raz dziękuję, Javier – powiedziała cicho, odwróciwszy się do niego na tyle, na ile pozwalało jej dziecko przy piersi. I wtedy coś się zmieniło. Być może to światło, które nadało specyficzny kolor jej blond włosom, a może wyraz jej oczu. Być może to jej śliczna, delikatna twarz, a może…? Jednak w tym momencie zobaczył ją jakoś inaczej. W jego głowie urodziła się myśl, której nie potrafił zwalczyć, gdy pożegnał się z Darcy, ani gdy wracał do domu. Do apartamentu. Do pustego apartamentu. Wtedy zrobiło mu się jakoś ciężko, jakoś pusto. Znów.
*

31. grudnia 2014, Berlin

Scarlett była zachwycona wizją występowania na jednej scenie razem z chłopakami. Nie dosłownie razem, ale i tak podobało jej się to. Jako zespół trochę już zardzewieli, bo prawda była taka, że muzyka zeszła u nich na dużo dalszy plan. Gustav, wciąż świeżo upieczony żonkoś, skupiał się tylko na Margo i wykańczaniu domu, a myślami był w sklepach meblowych, marketach budowalnych i z Margo w łóżku. Marny z niego pożytek. Georg statusiał. Co tu dużo mówić. Saoirse owinęła go sobie wokół palca i choć wymykał się na siłownię, przez co bądź, co bądź wyglądał jak pięć milionów dolarów, to i tak żaden z niego lew sceniczny. Zdziwił się, kiedy padła propozycja, żeby wystąpili pod Bramą Brandenburską. Bill trochę pisał, ale to były piosenki o miłości, często padało w nich imię Rainie, więc ciężko było brać je na poważnie. Miał w zanadrzu kilka dobrych utworów, to fakt. Z jedną Scarlett mu nawet pomagała, ale to wciąż za mało, żeby wejść do studia. Tom, a to niespodzianka, ostatnio komponował jak szalony. Czas, którego nie spędzali razem, poświęcał na pisanie i to owocowało. Wciąż pokazywał jej coś nowego, rozsyłał to chłopakom i pracował. Nie było to nie wiadomo ile nowej muzyki, ale jako fanka Tokio Hotel w każdym możliwym tych słów znaczeniu, Scarlett musiała przyznać, że to mógł być dobry materiał. Na ten występ mieli przygotować medley czterech piosenek. Scarlett nie byłaby sobą, gdyby nie wcisnęła swoich trzech groszy i nie wymogła na nich obietnicy, że wykonają też Ich bin nich ich. Tak więc tym oto sposobem, w tą sylwestrową noc Tokio Hotel miało wykonać Wo sind eure Hände, Noise, oczywiście Ich bin nich ich  i Screamin’. Długo debatowali z Davidem, co powinni zagrać, dopóki Gustav nie stwierdził oczywistości. Dlaczego nie zagrać czegoś, co nie jest bardzo znane? Gdyby zagrali Durch den Monsun, World behind my wall, Schrei, czy Automatic na przykład, to byłoby typowo. Najwidoczniej wrócił myślami do nich spomiędzy sof albo lodówek, bo podczas całej dyskusji podsunął wiele ciekawych pomysłów. Nie mieli nowego materiału, więc przyszło im wybrać. Scarlett zarezerwowała już jedną piosenkę, więc Gustav wybrał Wo sind eure Hände, Georg Screamin’, a bliźniacy jednogłośnie opowiedzieli się za Noise. Wilk syty i owca cała. Próbowali od dwóch dni, towarzyszyła im prawie cały czas, gdy sama nie miała prób. Postanowiła, że zaśpiewa na tym koncercie da próbkę nowego materiału, Best of me i Stronger than ever we fragmentach, które powstały całkiem niedawno na skutek tych wszystkich złych zdarzeń, a na koniec Fighter niemal w całości. Dlatego wybrała tylko trzy piosenki. Spędzili większość czasu dzieląc się sceną, gdy nie musieli dzielić jej z innymi artystami. Teraz odbywał się soundcheck. Scarlett miała wejść na scenę zaraz po nich. Wciąż zerkała na Toma, który wyraźnie był w swoim żywiole. Noise zaraz miało przejść w Ich bin nich ich i już nie mogła się doczekać. Niewielki tłumek gapiów wiwatował. Fanki wrzeszczały i śpiewały. W momencie, którym Tom zaczął grać wstęp do piosenki, poczuła przyjemne ciepło w sercu. To zawsze była jej ulubiona piosenka. Nawet, jeśli bardzo, bardzo wierzyła w DDM, nawet jeśli bardzo podnosiło ją na duchu, to właśnie Ich bin nich ich było jej ukochane. Nawet teraz po tylu latach uwielbiała tą piosenkę. Poprawiła czapkę na głowie i podeszła bliżej. Miała dwie opcje: albo dalej chować się za głośnikiem albo wejść na scenę i patrzeć z bliska, jak Tom grał. Nie zastanawiała się długo. Wkroczyła na scenę, starannie omijając kable, co spotkało się z protestem kogoś z produkcji, ale to nie miało najmniejszego znaczenia. Podeszła do Toma tak, żeby mu nie przeszkodzić, ale żeby od razu ją zobaczył. Ludzie ściskający się pod sceną zaczęli głośniej wiwatować, co zwróciło uwagę pracowników, innych gości i chłopaków. Bill uśmiechnął się do niej szeroko i śpiewając ich bin nich ich, wenn du nicht bei mir bist, dotknął miejsca, gdzie miał serce, a potem wyciągnął dłoń w jej stronę. Zaśmiała się i posłała mu całusa, po czym wreszcie spojrzała na Toma. Mrugnął do niej, grając. Stała bliziutko, nucąc razem z Billem. Patrzyli sobie w oczy i to było po prostu magiczne. Dla niej ta piosenka znaczyła bardzo wiele. Dla Toma też. W nieco innym kontekście, ale jedno było już pewne, bez siebie nie znaczyli nic. Bez względu na to, jaka była geneza tego utworu. Gdy tak nuciła, nie spostrzegła, że podsunął jej mikrofon do ust, dzięki czemu przez moment, znów śpiewała z Billem w duecie. Fani znów krzyczeli, śpiewali i wiwatowali. Niemal wszyscy mieli w rękach kamery albo telefony, więc za chwilę to miało pójść w eter. Roześmiała się i kręcąc głową, oddała Tomowi mikrofon. Nie chciała im przeszkadzać, tylko być blisko. Patrzenie na niego gry grał to było coś, co mogła robić godzinami. Bo nawet mając ją w zasięgu wzroku, co zazwyczaj działało na niego dekoncentrująco, nie wytrącało go z tego muzycznego transu. Istniał tylko on i gitara. Był tak niesamowicie pociągający. Włosy wciąż opadały mu na twarz, wysmyknąwszy się z koczka, odgarniał je nerwowym ruchem i to też miał w sobie coś zmysłowego. Ona prawdopodobnie nie była w tym względzie obiektywna, ale fanki za jej plecami to na pewno. Piszczały jak nawiedzone za każdym razem, gdy robił cokolwiek. Gdy podnosił rękę, robił krok, odsuwał włosy z twarzy. A on był jej. Taka figa. Uśmiechnęła się. Tom pochylił się, zerkając na nią przelotnie, a ona sięgnęła ręką do tych rozwianych kosmyków i schowała mu je za ucho. Uśmiechnął się figlarnie, mrugając do niej i znów skupił na grze. Piosenka zaczęła zmieniać rytm, gdy Bill wyśpiewywał ostatni fragment, a potem Tom niespodziewanie zaczął grać Screamin’. Czekała na swój soundcheck, na swój wieczorny występ. Wiedziała, że gdy stanie na scenie, to nie będzie się bać. Mike mógł wysyłać jej anonimy i śledzić ją. Mógł próbować wejść jej do głowy, ale wiedziała, że gdy stanie na scenie, to też da mu przekaz. Pierwszy i ostatni. Ostatni raz przelała swoje uczucia do niego w piosenkę. Ostatni raz zaśpiewa o takim strachu i bólu. Tak, jak po rozstaniu z Tomem z trudem wykonywała na scenie You lost me, tak teraz do Mika zaśpiewa z wielką przyjemnością. Pokaże mu gdzie jego miejsce. Tak jak robiła to odkąd poznała, że nie był jej wart. Kochała tą siłę, którą czuła, gdy śpiewała Fightera. Ta piosenka dawała jej siłę, wypełniała ją mocą. Na koncertach działo się wtedy coś niesamowitego. Mocne brzmienia, drżenie spowodowane dźwiękiem, śpiew ludzi i ona. Za każdym razem, gdy ją wykonywała, rodziła się na nowo. Zerknęła na Toma, który znów odsuwał włosy z twarzy. Taka zwykła czynność, w jej wykonaniu zupełnie niezauważalna, a on przykuwał uwagę. W końcu to był
o n. Co tu dużo mówić. O co pytać. Dlatego tym bardziej cieszyła się, że tej nocy znów zaśpiewa Fightera. Dla niego chciała wyjść ze skorup, rodząc się na nowo. Dla niego mogłaby wszystko.

I will rise undefided. I will not let you bring me down.

Stojąc przed setkami tysięcy, może i milionem ludzi czuła jak wzrastała w sobie. Dumnie kroczyła po scenie. Śpiewała całą sobą. Oddawała tym słowom wszystko. Bo tak bardzo pragnęła, że mogłyby mieć moc sprawczą.

I’m stronger than ever. You made me this way.

Nic nie dzieje się bez przyczyny? Czy nie tak właśnie powtarzał jej tata? Czy nie w to wierzyła od zawsze? Czy nie tym tłumaczyła sobie i innym wszystkie życiowe doświadczenia? Zwłaszcza te trudne. Dzięki wierze w to, że wszystko działo się po coś, podnosiła się z każdego upadku. Ta wiara uczyniła ją tym, kim się stała. Dlaczego o tym zapomniała?

Stronger. Smarter. Wiser. F i g h t e r.

Brakowało jej tchu. Energia rozsadzała ją od wewnątrz. Mroźne powietrze szczypało jej rozgrzane policzki. Głos nie zawiódł jej ani razu, dźwięki płynęły czysto i mocno. Dawno nie czuła się tak można i zdolna do wszystkiego. Będzie pamiętać. To uczyni ją silniejszą, mądrzejszą, sprytniejszą.
Gdy po raz ostatni wyrzuciła zaciśniętą pięść w górę, tłum zawrzał. To nie tylko aplauz. To był dzięki, nieposkromiony okrzyk bojowy. Inaczej nie umiała tego nazwać. Choć światła trochę ją oślepiały, widziała te wszystkie ręce uniesione w górę, te dłonie zaciśnięte w pięści. Nie była sama. Ci wszyscy ludzie, zupełnie nieświadomi powagi sytuacji dali wyraz temu, czego słowa już nie potrafiły przekazać. 
Kiedy schodziła ze sceny, czuła, jakby wstąpiły w nią nowe siły. Miała wrażenie, jakby dostała skrzydeł. Nie bała się. Porzuciła siebie i odnalazła siebie. Bo wszystko działo się po coś. Nie miała pewności, czy Best of me i Stronger than ever zostaną kiedykolwiek nagrane. W tej chwili nie wiedziała, czy podczas nagrywania albumu będzie chciała do tego wracać, ale teraz tylko te piosenki mogła zaśpiewać. Nie rozumiała tego, ale tak jak pisarz wie, jakich słów użyć w każdym momencie tworzenia swojego dzieła, tak ona doskonale wyczuwała, kiedy przychodzi czas danej piosenki. Być może każdy tak miał, ale ona po prostu działała instynktownie. Nie słuchała nikogo w kwestii dobory repertuaru. Nie raz kończyło się to sporem z managementem, ale miała te swoje przeczucia i one dobrze ją prowadziły. Teraz dzięki nim, dzięki utworom, które wybrała, czuła, że stała się kompletna. Odnalazła pogubione części siebie. Tom czekał na nią zaraz przy schodach, więc ledwo zeszła ze sceny, a już znalazła się w jego ramionach. Unosząc ją nad ziemią, odszedł kilka kroków i pocałował ją. Nie puścił jej nawet, kiedy wyplątywała się z kabli. Uśmiechnęła się szeroko, tak lekka na sercu i szczęśliwa. Pocałował ją znów i przyciągnął do siebie. Wśród tych wszystkich ludzi, dziesiątek aparatów i kamer sprawy między nimi stały się jasne i oficjalne, w razie gdyby zdjęcia z Karaibów nie wystarczyły. I nie przerażało jej to.
- Kiedy śpiewałam, czułam, jakbym mówiła: pieprz się, Mike. Miałam wrażenie, że on tam był i bardzo chciałabym, żeby się wkurzył. Bo jestem naprawdę szczęśliwa – spojrzała na Toma, gdy objął ją ramieniem i poprowadził do namiotu, gdzie wieczór spędzali wszyscy zaproszeni artyści.
- Dawno nie dałaś takiego czadu, Maleńka – uśmiechnął się szeroko, przyciskając ją do siebie na znak aprobaty.
- Nie umiem tego wyjaśnić, ale… to tak jakbym przewodziła prąd i jakby ta moc wypływała ze mnie. Jakbym emitowała ją z siebie. To dziwne, ale tak właśnie się czułam – wzruszyła ramionami.
- Wiesz, dziś jest ostatni dzień tego szalonego roku. Musiało dojść do jakiegoś spięcia.
- Oby go poraziło – weszli do namiotu, w którym dudniły muzyka grana przez DJ’a i gwar rozmów. Rozejrzała się, szukając znajomych twarzy, ale było ich zbyt wiele, żeby jej się udało od razu kogoś rozpoznać. Impreza trwała w najlepsze. Namiot był duży i urządzony, jak klub. Był bar, podest dla DJ, loże i stoliki, a także miejsce do tańczenia. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie, a kto chciał mógł wyjść na plac i oglądać to, co działo się na scenie. – Gdzie chłopaki? – zapytała, gdy już wybrali dla siebie drinki. Tom sprite’a, a ona coś co nazywało się Fever. Całkiem smaczne, w kolorze miąższu grejpfruta.
- Georg pilnuje pakowanie sprzętu, Liv robiła ci zdjęcia, więc zaraz przyjdzie, Margo i Gustav już pojechali, bo chcieli sami dopilnować imprezy. Margo przeżywała, że wszyscy przygotowują jej parapetówkę, tylko nie ona. A Bill i Rainie gdzieś się tu kręcą.
- Rainie ślicznie wygląda – westchnęła i w tym momencie wyłoniła się z tłumu z Billem u boku. Promieniała. Miała na sobie śliczną koralową sukienkę z lekko połyskujących frędzli. Pokazywała jej zgrabne nogi, a kryła defekty, które Rainie starannie ukrywała. Uśmiechała się i błyszczała przy Billu, który patrzył w nią, jak w obrazek. Przedstawiał ją każdemu i z dumą głosił światu, jak bardzo był zakochany. Tabloidy oszaleją, że w końcu pojawiła się jakaś jedyna na jego drodze i skończy mówić o tym, że czeka na prawdziwą miłość. – Muszę się przebrać – odparła, patrząc na Rainie.
- Jak dla mnie wyglądasz bardzo apetycznie – mruknął jej do ucha, a Scarlett zaśmiała się pod nosem. Miała na sobie skórzany kombinezon i botki na cienkiej szpilce. Bardzo wysokie, efektowne, ale chciała już je zdjąć. Kombinezon był bardzo ciasno, świetnie prezentowała się w nim na scenie, ale zupełnie niewygodnie nosiło się go. Usiedli w jednej z łóż, czekając na Rainie i Billa, którzy bardzo powoli przedzierali się przez tłum znanych i mniej znanych. Scarlett nie chciała afiszować się aż tak bardzo. Uznała, że najlepiej będzie, jeśli będą po prostu razem, bez wciskania się w obiektyw. A obiektyw i tak sam ich znajdzie. Nie myliła się. Powoli sączyła drinka, raz po raz zerkając na Toma, który nie wyglądał na ani trochę pokrzywdzonego tym, że nie pił alkoholu.
- Poradziłem sobie z tym – odparł, jakby czytał jej w myślach. Musiała zbyt długo spoglądać na jego szklankę. – Chodziłem do doktor Bähr, a potem do specjalisty od uzależnień. Wiesz, mój problem to nie była potrzeba picia alkoholu, tylko to, co czyniło mnie tak przybitym, żeby pić. Przekonasz się, że nawet jeśli czasem sięgam po alkohol, to nie ma to już na mnie takiego wpływu. Mam to za sobą, ale rzadko piję, bo to kojarzy mi się ze złym czasem w życiu.
- Kiedyś nazywałam cię zagubionym Księciem, wiesz? – powiedziała, dotykając jego policzka i gładząc go delikatnie. – A ty naprawdę przez to przeszedłeś. Rzetelnie uporałeś się z życiem, a ja mam wrażenie, że cały czas uciekałam i to dopiero przede mną.
- Ja nie widzę problemu. Po prostu sobie poradzimy – sięgnął dłoń Scarlett i ucałował jej wnętrze. Spoglądając w jego oczy, przekonała się, że naprawdę w to wierzył. Wydawało się, że nic go nie przeraża, gdy ona bała się wciąż. Bardzo się zmienił. Każdego dnia przekonywała się, jak mocno dojrzał. To jej imponowało. Bo teraz to on ciągnął jej w górę. Znał odpowiedzi i radził sobie z każdym problemem. Czuła się wspaniale, bo mogła zupełnie na nim polegać, ale z drugiej strony straciła swoją życiową autonomię i bardzo pragnęła ją odzyskać.
Liv, Georg, Rainie i Bill rozmawiali z Oliverem Poucherem, Heidi Klum i Sarą Connor, która gościnnie zgodziła się wystąpić podczas imprezy. Powoli przesuwali się w stronę wyjścia, jednak dołączało do nich coraz więcej znajomych i ciężko było opuścić imprezę. Kiedy w końcu się udało, Scarlett przebrała się w swojej tak zwanej garderobie, w coś znacznie wygodniejszego. Skórzany, bardzo obcisły kostium momentami wpijał jej się w ciało. Założyła czarne getry, długą beżową bluzeczkę w poziome, nieco prześwitujące, złotawe paski i sweterek. Obowiązkowo wciągnęła na głowę czapkę. No i botki na obcasie, które też uwielbiała i dodawały jej kilka centymetrów, dzięki którym nie czuła się taka mała przy Tomie. Na całe szczęście, na parapetówce obowiązywała pełna dowolność stroju.
Nowa asystentka Scarlett, Heike Bergstein zabrała jej rzeczy. W zasadzie, to Heike była asystentką jej stylisty, którego zatrudniła po wyraźnych naleganiach Gin. Skoro każda gwiazda miała stylistę, to ona też musiała. Okazało się, że Alexis był mistrzem w swoim fachu. Miał cudowny zmysł dobierania garderoby, a przy okazji dowiedziała się wiele rzeczy na temat swojej skóry, włosów, paznokci, kolorystyki i wielu innych rzeczy, nad którymi nigdy się nie zastanawiała. Alexis na stałe przebywał w Stanach, a Heike była jego rękoma i oczyma w Niemczech. Przynajmniej, gdy chodziło o takie jednorazowe, niewielkie występy. Przy okazji był dobrym przyjacielem Simona, więc Scarlett wiedziała, że mogła mu zaufać. I dzięki temu nie musiała przejmować się swoimi rzeczami, ani tym, by je spakować, bo od tego miała Heike.
Gdy dotarli już pod dom Margo i Gustava, który wyglądał bajecznie w zimowej oprawie. Nie spadło wiele śniegu, ale mróz utrzymywał go, co tworzyło piękny klimat. Do domu prowadziła ścieżka, nieco po łuku, a od wjazdu oddzielał ją klomb z oczkiem wodnym otoczonym kamieniami i niskimi krzewami, które teraz otulał śnieg. Po lewej znajdował się sad. Scarlett była pewna, że wiosną i latem to wszystko wygląda bajecznie. Jako, że uznała, że nie warto zakładać kurtki, przemarzła, idąc z auta do domu. Gdy tylko Margo otworzyła drzwi, z radością weszła do środka, gdzie panowało cudowne ciepło. Muzyka grała, przyjaciele śmiali się bawili, a kiedy Margo odsłoniła swoje dzieło w salonie, zabawa zaczęła się na całego. To nic, że dochodziła trzecia. Impreza dopiero się zaczynała. Bawiła się tak świetnie, że kiedy obudziła się następnego ranka, głowa bardzo mocno jej ciążyła. Tom zdążył przygotować jej coś do jedzenia i przynieść jakieś proszki. Później okazało się, że rano dawno minęło i dochodziła szesnasta. Nowy Rok miał się już całkiem dobrze.
Zjadła, wypiła mocną herbatę z cytryną i trochę ożyła. Tom siedział w nogach łóżka, przeglądając coś w Internecie. Odstawiła tacę na wolne miejsce na kołdrze i przeciągnęła się.
- Chyba żyję – uśmiechnął się pod nosem, zamknął laptopa i skupił uwagę na Scarlett.
- W takim razie mam pomysł.
- Zamieniam się w słuch – usadowiła się wygodnie i oparła o wezgłowie.
- Pojedźmy do domu – zaproponował. Nie musiał uściślać, o jaki dom chodziło. Oboje wciąż nosili przy sobie klucze do niego. Oboje dbali o ten budynek, choć żadne z nich nie było w nim od bardzo dawna. Dom. Ich dom. Relikt przeszłości.
- Jedźmy – zgodziła się. Wzięła gorący prysznic, a potem poszukała ciepłych ubrań. Znalazła sweter z symbolem Batmana, czarne jeansy i niskie botki na traktorowej podeszwie. Nie wiedziała, kiedy ochrona ostatnio uruchamiała ogrzewanie, więc zabrała też puchową kurtkę. Tom miał na sobie jedną ze swoich ulubionych bluz, więc wiedziała, że w razie czego zmieszczą się w niej oboje. Drogę spędzili w przyjaznym milczeniu. Wprawdzie Scarlett trochę się denerwowała, ale musieli wrócić tam prędzej czy później, żeby zdecydować, co dalej. Pierwszy dzień nowego roku, to dobry moment na podsumowania i decyzje. Czy zamieszkają tam kiedykolwiek? Czy w końcu zdecydują się go sprzedać? Utrzymanie domu i ogrodu kosztowało niemało. I kiedy o tym myślała, to wyglądało trochę tak, jakby oboje na siłę trzymali się tego domu, że nie pozwolić przeszłości odejść. Ich wspólnej przeszłości. Ale teraz kiedy mieli przed sobą wspólną przyszłość…?
Tuż przed bramą, Tom wyjął pilota ze schowka i wydawało się, jakby nigdy go stamtąd nie wyjmował. Żwir na wjeździe wymagał wymiany, ale drzewa dalej wymagały imponująco. Bardzo brakowało jej tego parku. Teren przed domem wyglądał na zadbany i uprzątnięty, kiedy wysiedli, rozejrzała się zdziwiona, że wszystko wyglądało tak, jakby nigdy nie wyprowadzili się stamtąd.
- Ostatni raz byłam tutaj po swoje rzeczy.
- Ja przyjechałem raz jakieś dwa lata temu, kiedy włączył się alarm i było podejrzenie włamania, ale w sumie okazało się, że to tylko błąd systemu – Scarlett zaczęła szukać kluczy w torebce, ale Tom uprzedził ją i odnalazł właściwy w swoim zestawie. Uśmiechnęła się.
- Kiedy się wyprowadzałam, wiedziałam, że to koniec, ale nie umiałam odciąć się od tego miejsca, nie potrafiłam odpiąć kluczy czy przestać przelewać pieniędzy na utrzymanie domu.
- To dziwne, nie? – powiedział, kiedy otworzył drzwi i wyłączył alarm. – Max i Matt powinni tu zaraz być. – W domu panował zaduch, ale nie taki, jaki panuje w domu, który stoi pusty kilka lat, ale kilka tygodni. Podłogi i meble pokrywała cienka warstwa kurzu. – Wynająłem sprzątaczkę – wyjaśnił widząc zdziwioną minę Scarlett. – Mama jednego z naszych ochroniarzy potrzebowała pieniędzy, żeby sobie dorobić. Wiedziałem, że to zaufana osoba, że zdjęcia naszego domu nie znajdą się w Internecie. Przychodzi tu, co trzy miesiące razem z chłopakami, kiedy włączają ogrzewanie i sprawdzają wszystko. Była też przed świętami, więc pewnie jest stosunkowo czysto. Nie kazałem nic przestawiać, tylko odkurzać i zmywać podłogi.
- Oboje postępowaliśmy bardzo dziwnie, nie jak ludzie, którzy pogodzili się z końcem, ale może gdzieś tam w środku oboje liczyliśmy, że kiedyś wrócimy tu razem.
- I oto jesteśmy – Tom stanął za Scarlett i przytulił ją do siebie. Patrzyli przed siebie na przestronny hol, wejście do salonu po prawej, schody na piętro i kuchnię po lewej. Wszystko wyglądało tak, jakby wyszli stamtąd zaledwie kilka tygodni wcześniej. Jakby to wszystko się nie zdarzyło. Jakby nic się nie zmieniło. Ich dom nie nosił w sobie takich ran, jak oni. Ich dom. Ich ostoja. Miejsce, które miało chronić ich i ułatwiać im przejście przez wszystkie trudności, które jak się okazało pojawiły się już zanim na dobre się wprowadzili, a potem było tylko gorzej. Dom, w którym działy się same złe rzeczy. Dom, który naznaczyły ból i strata.
- Chyba boję się iść dalej – powiedziała, mocniej chowając się w objęciach Toma. – Kiedyś tak bardzo kochałam to miejsce, a teraz? Mieliśmy tu być szczęśliwy, a ja pamiętam tylko rozpacz.
- Ja pamiętam też dobre chwile – pocałował Scarlett w czubek głowy i wziął ją za rękę, po czym pociągnął za sobą do salonu. Wskazał miejsce w centralnej części, w której kiedyś był koc Liama. – Pamiętasz, ile fajnych dni spędziliśmy na tym kocu. Przytulaliśmy się, rozmawialiśmy, bawiliśmy się z Liamem, a potem on spał, a my dalej leżeliśmy razem. Oglądaliśmy filmy i słuchaliśmy muzyki. To były jedne z najlepszych dni w moim życiu – uśmiechnął się do niej i poprowadził dalej, gdzie stał fortepian. – Pamiętam, jak grałaś. Liam uwielbiał tego słuchać. Zasypiał najszybciej, kiedy grałaś mu kołysanki. – A potem poprowadził ją do wnęk w ścianie, w których stały fotografie, teraz mocno przerzedzone. – To moje ulubione zdjęcie – wskazał na jedno Liama. Zrobione z bardzo bliska, pokazywało jeden z jego pierwszych uśmiechów. Miał na sobie śpioszki z motywem Supermana. – Nasz synek chyba nie mógł ładniej tu wyglądać – czuł jak szklą mu się oczy, ale nie walczył z tym. To był czas na łzy. Wtedy ich razem nie wylewali. Zerknął na Scarlett, która też płakała i mocno ją przytulił. – Mieliśmy tu dobre dni. Byliśmy szczęśliwi.
- Wiem, ale tak trudno utrzymać te wspomnienia, gdy zdarzyło się tyle złego – wtuliła się mocniej. – Tak bardzo za nim tęsknię, Tom. Tak bardzo chciałabym, żeby nasz chłopiec z nami był – rozszlochała się na dobre. – Jak mamy żyć w tym domu, skoro wszystko tutaj kojarzy się z nim.
- Wiesz, że poświęciłbym wszystko, żeby go odzyskać – wyszeptał zdławionym głosem. Miał ściśnięte gardło. Dawno nie płakał. Dawno nic tak nie poruszyło nim, żeby w oczach pojawiły mu się łzy. Chyba były zarezerwowane tylko dla jednej, małej duszyczki.
- Nie masz pojęcia, jak cierpiałam, kiedy Julie urodziła zdrowe bliźniaczki, a potem ja straciłam nasze maleństwo, a potem Liv ukrywała przede mną ciążę.  Nigdy nie życzyłam im źle, po prostu bardzo zazdrościłam i byłam zła na Liv, że ona nie chciała Saoirse, że żałowała.
- Byliśmy tacy młodzi i niedoświadczeni. Kochaliśmy go, jak mogliśmy, ale nasz synek chyba był za dobry dla nas. Wiesz, nauczyłaś mnie wierzyć, że on jest gdzieś tam u góry i mu dobrze, że o to chodziło.
- Powiesimy to zdjęcie na honorowym miejscu – stwierdziła, biorąc je do rąk.
- I to nie jest złe, że im zazdrościłaś – powiedział, spoglądając Scarlett w oczy. Pokiwała głową i odstawiła ramkę. Chwyciła Toma za rękę i poszli dalej. W kuchni nic się nie zmieniło. Nawet dwa kubki, z których musieli pić nim oboje opuścili dom, wciąż stały na suszarce. Scarlett zajrzała do szafek; zastawa, garnki, akcesoria, wszystko na swoim miejscu. Ochrona przyjechała i od razu zaczęli krążyć po ogrodzie, a oni zajrzeli do sali lustrzanej, a potem poszli na piętro. Scarlett weszła do zielonego i niebieskiego pokoju. Łóżka i meble nakryte były folią, podobnie jak wyposażenie salonu. W każdym pokoju wszystko zostało zabezpieczone.
- To ty? – zapytała.
- Tak, poprosiłem o to panią Baumann i chłopaków. Meble by zniszczały – stwierdził, a Scarlett przytaknęła. Tom zdawał sobie sprawę, że ta dbałość o dom była na wyrost, ale czuł, że powinien o niego dbać, bo inaczej kolejna część niego samego też pokryje się kurzem. Dopiero, gdy obeszła wszystkie pokoje, skierowała się do dwóch ostatnich – ich sypialni i pokoju Liama. Folia psuła cały efekt. Ich cudowne łóżko nie prezentowało się tak jak wcześniej. Weszła po schodkach i usiadła na materacu. Tom nie rozważał jeszcze, czy chciałby tutaj mieszkać. To był wspaniały dom. Włożyli wiele pracy w budowę i wykończenie. Sami szukali mebli, dodatków, każdego detalu. Kopał fundamenty i pracował przy budowie. To była wielka krwawica, żeby stworzyć dla nich kawałek własnego świata i kochał to miejsce i może nawet marzył o tym, żeby kiedyś wrócić, ale odkąd przestąpił próg, miał wrażenie, że przeszłość zaczęła zaciskać palce na jego szyi. Wszystkie złe rzeczy, które uczynił, które wyrządzono jemu, to kumulowało się w tym domu. To tutaj odrzucił Isobel i sprowokował ją do zemsty. To przez jego odtrącenie namówiła Lenę do szpiegowania go. Nie żałował, że to zrobił. Isobel kojarzyła mu się z wężem, obślizgła i przebiegła. Załował, że nie powiedział tego Scarlett. Zostawił ją na moment i wyszedł na balkon. Widział Matta i Maxa sprawdzających ogrodzenie. Odpalił papierosa. To w tym domu umarł Liam. To w tym domu dźwigali żałobę. Każde osobno. To w tym domu okłamywał Scarlett, nie mówiąc jej o Davidzie. To przez te wątpliwości zostawił ją, gdy była gotowa wrócić i poszedł do Leny. To przez kłamstwa, które spiętrzyły się w tym domu. O w nim odkrywali swoje domniemane zdrady. To tutaj wykrzykiwali słowa nienawiści. Te ściany pochłonęły wiele goryczy. To w tym domu próbowali wspólnie stanąć na nogi, ale dzieliło ich już znacznie więcej, niż mury kolejnych pokojów. To tutaj zwątpili w siebie. To tutaj cierpieli. To tutaj postanowili odejść i nigdy więcej nie wrócić. Czy ten dom mógł przynieść im dobrą przyszłość? Wrócił do sypialni, ale Scarlett już w niej nie było. Zajrzał do garderoby, gdzie niedbale leżało kilka ich rzeczy. Jakaś bluzka, zapomniane skarpety czy sweter. Znalazł ją w pokoju Liama. Stała przy łóżeczku, ściskając w dłoniach poduszkę.
- Jeszcze odrobinę czuć – szepnęła i podała mu ją. Przystawił materiał do nosa, ale wyczuł tylko kurz. Pomimo tego przytaknął. Odłożyła ją na miejsce i nakryła łóżeczko folią. Rozejrzała się po pokoju. Było w nim trochę zabawek, ale żadnych rzeczy. Zostawiła sobie kilka par ulubionych śpioszków, a resztę oddała dla dzieci z Domu Dziecka. Jednak nawet wtedy nie przyszła do tego domu. Rzeczy przywieźli dla niej Julie i Shie. Powiedziała o tym Tomowi, a on przyjął. Od początku uważał, że należało pozbyć się jego rzeczy. Zbyt wiele przypominały. Obeszła pokój, dotykając niemal wszystkiego. A potem przyszła do niego i mocno się przytuliła. – Tom – szepnęła. – Zdajesz sobie sprawę z tego, że nie możemy tutaj mieszkać? – zapytała, podnosząc głowę i spoglądając na niego smutno.
- Wiem, skarbie. Nie umiałbym – pocałował ją. Nie wiedział, co innego mógłby zrobić w tak smutnej chwili. Potrzebował jej bliskości, jej miłości, jej nadziei. Całował ją długo, bo nie umiał wrócić, a czucie jej to coś, czego najbardziej potrzebował.
- Sprzedamy go – powiedziała, kiedy kierowali się do wyjścia. Zamknął drzwi i włączył alarm. Miał wrażenie, że jakaś brama w jego głowie zamknęła się z hukiem.
- Przeznaczymy te pieniądze na budowę albo kupno – dodał.
- Część możemy przeznaczyć na badania prenatalne dla kobiet, żeby już w ciąży wykrywać wszelkie zagrożenia.
- To dobry pomysł – uśmiechnął się i złapał ją za rękę, kiedy szli porozmawiać z ochroną. Kilkanaście minut później, rozeszli się do swoich samochodów. Na posesji, ani w garażu nie było żądnych śladów, więc mogli spokojnie wrócić do domu. Do domu. Czy nie opuszczali go właśnie? Matt i Max jechali pierwsi swoim SUVem. Tom otworzył bramę, ale auto ochrony i tak zatrzymało się tuż przed nią. Po chwili podszedł do nich niosąc pakunek. Tom spojrzał na Scarlett i jej mina wskazywała na to, że doskonale wiedziała, co było w środku.
- To leżało tuż przy bramie – Max podał mu woreczek foliowy przymocowany do kamienia. Chwytał ostrożnie, żeby zostawić jak najmniej śladów. W środku znajdowała się kartka z wiadomością. Druk głosił:

Ślicznie wczoraj śpiewałaś, maleńka, ale to nie wystarczy, żebym się wystraszył. Myślę, że w ten sposób chcesz zatuszować, że to ja wystraszyłem ciebie. Nic z tych rzeczy. Znam cię. Mnie nie nabierzesz. Jestem wszędzie, bo bardzo mi na tobie zależy.
Ps. Ślicznie wyglądasz w tej morelowej piżamce, w której ostatnio spałaś, ale wolę cię nago.

Scarlett patrzyła w tekst i wydawało się, że nie oddychała. Szybko wyszukał w schowku inna fioliówkę i włożył do środka kamień. Oddał go Max’owi i polecił, żeby jechali do Shie’a na posterunek. Kiedy ochroniarz odszedł, ujął twarz Scarlett w dłonie i spojrzał jej w oczy.
- On chce cię tylko przestraszyć – starał się być spokojny, ale w środku aż się gotował. Kim był ten człowiek, skoro prześladował ją nawet we własnym domu? Jakim cudem podejrzał ją? Jakim cudem wiedział to wszystko. – On nie jest cholerną alfą i omegą. W końcu popełni błąd.
- On był w domu – wyszeptała. – Nawet w domu nie jestem bezpieczna…- w jej oczach znów pojawiły się łzy. Tom mocno ją przytulił. Czuł się zupełnie bezradny. Nie potrafił jej pomóc. A tez szaleniec chodził wolno. Mógł tu być. Mógł być wszędzie. To go otrzeźwiło.

- Jedziemy stąd – ruszył z piskiem opon, ledwo pamiętając o zamknięciu bramy. Musiał być sposób na to, żeby jej pomóc. Musiał być sposób na to, żeby go złapać. Tom m u s i a ł dowiedzieć się jak. 
  
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo