23 lutego 2015

114. Miłość jest tyranem, wiesz? Nie da się jej uniknąć ani utrzymać na dystans. Przy­bywa, albo wraca, albo też zstępuje, wszystko jedno, i właściwie możemy tylko podnieść ręce do góry i być dobrej myśli, prawda?

Tytuł: Jonathan Carroll

5. stycznia 2015, Los Angeles, Szpital Uniwersytecki UCLA

Obiecał sobie, że da spokój. Miał się nie interesować, zostawić ją w spokoju. Znalazł ją w parku, udzielił jej pomocy i upewnił się, że miała wszystko, czego potrzebowała. Przygotował dla niej prezent i kartę z życzeniami. Wystarczy.
Wystarczy, Javier.
Powtarzał to do znudzenia przez ostatnie dni. Bardzo mocno przekonywał siebie, że wydawało mu się, że Darcy kłamała, bo chciał komuś pomóc, a ona okazała się idealną ku temu osobą. Tak mu się wydawało. Na pewno mu się wydawało. Nie powinien się narzucać. Miała swoje życie. Jak każdy inny. Po co miał w nie wchodzić z butami? Nie potrzebowała go. Nie miał prawa ingerować w jej sprawy. To nie były jego sprawy.
Wystarczy, Javier.
Jednak nie był wystarczająco przekonywujący w stosunku do siebie samego, bo wciąż sprawdzał, co z Darcy. Miała powikłania i do tej pory leżała w szpitalu. Oczywiście nie dowiedział się tego od niej. Choć, tak, zapisał sobie jej numer, kiedy ładował jej telefon. Tak, nie miał do tego prawa. Jednak, tak, zrobił to. Bardzo chciał uwierzyć, że mówiła prawdę. Tak, jak starał się wmówić sobie, że powinien zostawić ją i wrócić do swojego życia. Nawet, jeżeli go okłamała. Cóż, nie musiała mówić mu w końcu niczego. Nic jej do tego nie obligowało. Jednak, tak, nie potrafił zostawić tego w spokoju. Czuł, po prostu czuł, że nie czekało na nią nic dobrego.
Dlatego, tak, poszedł do szpitala i podając się za jej brata, uzyskał informacje na jej temat. To wcale nie było takie trudne. Obiecał sobie, że kiedy upewni się, co do jej stanu zdrowia, to odpuści, ale potem zapytał, czy ktoś poza nim odwiedzał Darcy i gdy powiedziano mu, że poza nim nikt o nią nie pytał, to nie umiał już odpuścić. Wiedział, że okłamała go, bo chciała, żeby dał jej spokój, ale zbyt dobrze znał życie spędzone na radzeniu sobie w pojedynkę, żeby zostawić ją w spokoju. Była młoda, miała malutkie dziecko. To wymagało pieniędzy. Ona sama też nie prosiła o powiadomienie rodziny, więc kto jej pomagał? Gdzie jej rodzice, którzy rzekomo mieli niebawem wrócić do domu? Czy oni w ogóle istnieli? To mu nie dawało spokoju. Męczyło go. Przypominał sobie całą tą sytuację. Przeanalizował ją od początku do końca i wydawało mu się, był niemal pewny, że Darcy była zupełnie sama. Tego ranka, gdy golił się, przypomniał sobie wyraz jej oczu. Zrozumiał skąd go znał. Widywał go za każdym razem, gdy spoglądał w lustro. Dlatego właśnie parkował pod szpitalem.

Dowiedział się, że ją wypisują. Może pogoni go w cholerę, ale nie darowałby sobie, gdyby stało się jej coś złego. Musiał się upewnić. Była samotna, nawet jeżeli gdzieś tam miała rodzinę. On też był samotny. A ile da się zmieścić samotności w jednym, krótkim życiu? Jeżeli mógł jej jakoś pomóc, to gotów był na to już teraz, ale wciąż miał nadzieję, że tylko mu się wydawało, że po prostu zmierzył ją swoją miarą.
Choć kilka razy był w szpitalu, tylko raz odwiedził Darcy. W sumie dwa, ale o jednym wiedziała. Kiedy kilka dni wcześniej zebrał się na odwagę, żeby z nią porozmawiać, zastał ją śpiącą, więc zostawił prezent i zniknął. Co innego podawać się za jej brata i pytać o stan zdrowia, a co innego przeszkadzać jej w rekonwalescencji. Tak przynajmniej to sobie tłumaczył.
Kupił kwiaty. Białe róże. Nie wiedział, jakie powinno się dawać kobiecie opuszczającej szpital z nowonarodzonym dzieckiem. Nie mógł zapytać o to żadnej znajomej, bo nie chciał, by cokolwiek się wydało. Przynajmniej na razie Darcy była tajemnicą, nawet dla niego samego. Znał drogę do jej sali. Ukłonił się pielęgniarce, którą już kiedyś widział. Jego kłamstwo przeszło gładko. Nikt go nie rozpoznał, a jeśli tak się stało, to zachował to dla siebie. Jego wizyta wydawała się zupełnie naturalna. Jakby faktycznie był jej bratem, bo nie ośmielił się podawać za kogoś innego. Jego oszustwo przylgnęło do niego, jak najlepsza koszula. Gdy o tym nie myślał, wydawało mu się, że to wszystko prawda. Chciałby, żeby nią było.
Minął kontuar, za którym siedziała pielęgniarka. Przywitał się, kierując się do pokoju Darcy.
- Przepraszam! – zawołała za nim. Odwrócił się, posyłając jej pytające spojrzenie. – Pan jest bratem Darcy Mohler, prawda? – potwierdził skinieniem głowy i podszedł bliżej. – To dosyć niezręczna sprawa.
- Proszę, śmiało – zachęcił ją uśmiechem. Takim, jakim czarował z okładek czasopism. Młoda pielęgniarka wydawała się nico zakłopotana.
- Pani Mohler czeka na wypis i mianowicie chodzi o to, że pańska siostra nie jest ubezpieczona i w związku z tym trzeba pokryć koszty leczenia. Pani Mohler została już o tym poinformowana, ale z tego, co przekazała lekarzowi nie stać jej na uiszczenie tej opłaty. Pytała o możliwość rozłożenia tej kwoty na raty – pielęgniarka wskazała na monitor, gdzie widniała suma, którą Darcy musiała zapłacić. Javier nie podejrzewał, żeby było ją stać nawet na raty – Nie powinnam tego robić, znaczy przekazywać panu tej informacji i to, co zaraz powiem będzie bardzo nieprofesjonalne, ale bardzo polubiłam panią Darcy i skoro pan jest jej bratem… – wyraźnie zaakcentowała słowo pan, wymownie spoglądając na Javiera, co dało mu do zrozumienia, że jednak został rozpoznany.
- Nie ma problemu – przerwał jej, widząc, jak bardzo niezręcznie czuła się, próbując przekazać mu, że powinien zapłacić. – Proszę przygotować wszystkie dokumenty, zajrzę do siostry, a potem zajmę się formalnościami. To moje niedopatrzenie, że Darcy nie została ubezpieczona.
- Wprawdzie pani Mohler mówiła, żeby pana tym nie kłopotać, ale z tego, co wiem, ma zbyt wiele trosk na głowie. Chciałam jakoś pomóc.
- To szlachetne z pani strony – Javier uśmiechnął się serdecznie, zerkając na plakietkę z imieniem pielęgniarki. – Monique – uśmiechnął się znów i ruszył do pokoju Darcy. Wiedziała już, że czuwał nad nią i trochę obawiał się, że nie będzie zadowolona. Poprzednim razem, gdy ją odwiedził, przyniósł rzeczy na wypis dla niej i dla dziecka, bo uświadomił obie, że jej ubrania były zakrwawione. W prawdzie nie miał prawa zakładać, że nikt o nią nie zadba, ale cóż. Tak właśnie zrobił. Zwolnił tuż przed drzwiami jej pokoju. Nasłuchiwał, czy ktoś oprócz niej znajdował się w środku, ale przywitała go tylko cisza. Zapukał i dopiero po krótkiej chwili usłyszał proszę. Darcy nie wyglądała na zdziwioną, gdy go zobaczyła. Spokojnie zaplatała swoje długie włosy w warkocz, przemawiając cicho do maleństwa leżącego w łóżeczku stojącym przy niej. Miała na sobie rzeczy od niego. Szare bawełniane getry i miętową bluzeczkę z rękawem trzy-czwarte. Sięgała jej do połowy biodra. Kupił je w dziale mama i dziecko. Cieszył się, że trafił. – Witaj, Darcy – odparł, gdy nieco zbliżył się do niej. Dzieliło ich szpitalne łóżko. Delikatnie położył na nim kwiaty. Dziewczyna uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Dzień dobry, Javier – wyszeptała. – Dziękuję – wskazała na kwiaty, a potem na siebie. – To nie było konieczne.
- Chyba jednak było – przysiadł na brzegu materaca, żeby ukryć swoje skrępowanie. Nagle sytuacja wydała mu się zupełnie kosmiczna. Patrzył, jak dziewczyna przebierała córeczkę. Była jej mamą zaledwie kilka dni, a już doskonale radziła sobie z jej malutkim ciałkiem. Zręcznie zdejmowała szpitalne ubranka. – Przepraszam, że podawałem się za twojego brata i tak pokrętnie dowiadywałem się o ciebie, ale martwiłem się.
- Niepotrzebnie – uśmiechnęła się uspokajająco. – Mamy się w jak najlepszym porządku. Wprawdzie moi rodzice wrócą dopiero za kilka dni, ale damy sobie radę przez ten czas – nie patrzyła na niego, a jej ruchy stały się bardziej nerwowe. Starała się mówić lekko, ale nie udało jej się ukryć drżenia głosu. Javier przez chwilę milczał, zastanawiając się, jak zacząć temat. W praktyce, ta rozmowa okazała się trudniejsza niż w jego głowie.
- Darcy, dlaczego nikt cię nie odwiedził? – zamarła. Zaledwie na moment, ale zaskoczył ją.
- Skąd ten pomysł? Byli u mnie przyjaciele.
- Podawanie się za twojego brata ma swoje plusy. Wiem, że nikogo nie było. Rozumiem, że mi nie ufasz. Jestem tylko obcym facetem, który wezwał dla ciebie karetkę, ale bardzo chciałbym ci pomóc, bo widzę, że potrzebujesz pomocy.
- Wiesz, co? – złapała się pod boki. – Idź do domu, Javier. Dziękuję ci za ciuchy i te wszystkie drobiazgi. To miłe, że się przejąłeś, ale już wystarczy. Fajnie, że masz kasę i możesz działać dobroczynnie, ale nie naprawisz mi życia bukietem kwiatów, czy nową bluzką.
- Nie to miałem na myśli – powiedział spokojnie, wstając.
- To co? – zapytała bojowo. Spojrzała na niego z góry, gotowa bronić wszystkiego, co miała. Nie wiedział, ile miała lat. Co najwyżej osiemnaście, ale wyglądała na mniej. Powinna mieć wsparcie, skoro tak szybko musiała wkroczyć w dorosłość. – To nie jest już twój problem. Pomogłeś mi, dziękuję, ale dlaczego przez to rościsz sobie prawo do mieszania się w moje sprawy? Jesteś tylko obym facetem z parku, to wszystko – posłała mu ostatnie ostre spojrzenie i wróciła do przebierania dziecka, które zaczęło kwilić. Co więcej mógł dodać? Kim był, żeby tu przychodzić?
Jak zwykle facetem, który chciał za dużo.
- Masz rację, przepraszam – mówiąc to, wycofał się na korytarz. W recepcji dokonał wszystkich formalności, a potem opuścił szpital. Jadąc windą w dół, zastanawiał się, czy było coś, co mógłby jeszcze zrobić. Czuł się żałośnie. Zupełnie, jak wtedy, gdy zabiegał o miłość Scarlett. Jednak wtedy… wtedy podświadomie czuł, że to nie mogło się udać. Bardziej to wiedział, tym usilniej walczył. A teraz rozumiał. Rozumiał Darcy. Siedząc w aucie, tuż przed wejściem do szpitala, rozważał to, co zobaczył w jej dokumentach. Imiona rodziców: nieznane. Ojciec dziecka: nieznany. Jak mogła ufać komukolwiek, skoro dotąd wszyscy ją zawiedli? Dlatego nie odjechał. Bo chociaż był obcym facetem z parku, postanowił, że on jej nie zostawi. Widząc, jak drzwi otwierają się i wyłania się z nich Darcy z dzieckiem na ręku i plastikową torbą z logiem szpitala w drugiej, wycofał i podjechał do chodnika. W pierwszej chwili go zignorowała. Otworzył okno i jechał obok niej powolutku. – Nie jestem żadnym prześladowcą, Darcy – powiedział, widząc jej zbolałą minę.
- Dlaczego za mnie zapłaciłeś? – zapytała, zatrzymując się gwałtownie. Dziecko zapłakało jej objęciach. Wyglądała bardzo żałośnie. Była blada i zmęczona. Te kilka kroków kosztowało ją dużo wysiłku.
- Bo nie masz nikogo, kto zrobiłby to dla ciebie.
- Jesteś taki dziwny – westchnęła, a Javier wysiadł i szybko obszedł samochód. Wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć. – Spotykasz jakąś obcą dziewczynę i płacisz za nią? Z każdym napotkanym człowiekiem tak postępujesz?
- Tylko z rodzącymi dziewczynami napotkanymi w odludnej części Pacific Palisades, które są zdane same na siebie i zbyt dzielne, żeby przyjąć pomoc – tego się nie spodziewała. Już chciała coś odpowiedzieć, ale ją zamurowało. Wykorzystał ten moment. – Nie musisz już kłamać. Wiem, że nie masz rodziny. Nie wnikam, gdzie są twoi przyjaciele, ani ojciec dziecka. Pozwól mi sobie pomóc. Zawiozę cię do domu, upewnię się, że masz, co jeść i wszystkie potrzebne przybory dla dziecka, a potem zniknę, bo będę pewny, że przypadkowa dziewczyna, którą spotkałem w parku sobie poradzi. – Darcy oddychała ciężko, a tuż przy linii włosów Javier dostrzegł kilka kropel potu. Była zbyt słaba, żeby samodzielnie dotrzeć do swojego domu, nawet jeżeli mieszkała blisko parku. Musiała dojść do jego samego wniosku, bo westchnęła ciężko, mierząc go uważnym i bardzo niepewnym spojrzeniem.
- No dobra, może faktycznie nie najlepiej się czuję – westchnęła zrezygnowana, a Javier natychmiast pomógł jej wsiąść do środka. Wprawdzie nie miał fotelika, bo nie był aż tak przewidywalny, żeby na to wpaść, ale posadził Darcy z tyłu i miał nadzieję, że dowiezie ją w całości. Jeszcze nigdy nie miał żadnej kolizji, więc czemu to miałoby się zdarzyć teraz? Przez całą drogę nie odezwała się ani słowem, poza cichym nuceniem córeczce. Javier też nie bardzo wiedział, co powiedzieć, więc po prostu jechał, stosując się do wskazówek, które podała mu Darcy. Czuł się zestresowany. Podczas pokazów trzymała go adrenalina, ale nie nerwy. Podczas sesji i kręcenia spotów, robił, co miał robić bez większych emocji. A teraz, gdy wiózł w swoim aucie dziewczynę z maleńkim dzieckiem, denerwował się prawie tak, jak przed pierwszym spotkaniem z Karlem Lagerfeldem. Ta rozmowa odmieniła jego życie. Przeniosła go z ciemnej na jasną stronę życia. Czy po tych wszystkich wzlotach i upadkach, po zawodzie, jaki przeżył przez Scarlett, po tych wszystkich imprezach, obcych ludziach, którzy nieustannie kręcili się wokół niego, po dziesiątkach dziewczyn, które przewinęły się przez jego serce i łóżko, czy po tym wszystkim Darcy mogła być jego odkupieniem? Zerknął w lusterko. Patrzyła na swoją córeczkę, uśmiechając się do niej. Była taka młoda i delikatna, ale coś w jej ruchach, gestach, spojrzeniach mówiło mu, że była znacznie dojrzalsza, niż wskazywała jej metryka. Miała dziewiętnaście lat. Całe życie przed sobą. Milion wyborów i maleńkie dziecko do wychowania. Co on robił mając dziewiętnaście lat? Chodził po najlepszych wybiegach, pozował do zdjęć u najlepszych fotografów, korzystał z życia. Porzucił przeszłość. Stał się Javierem Fontaine, jakim marzył, żeby być. Bogaty i beztroski. Szedł przed siebie, zdobywał kolejne szczyty. To nie tak, że dostał to na tacy. Karl zapewnił mu „rodzinę”, która dbała o jego edukację i przysposobienie do kariery. Musiał bardzo się napracować, żeby z ulicznego chłopca stać się królem wybiegów. Przez te wszystkie lata wciąż się starał. Czy Darcy była jego odkupieniem? Szansą na znalezienie właściwej drogi, która wiodła dalej niż do końca wybiegu?
- Co robiłaś w Pacific Palisades? Przecież to daleko stąd. – zapytał, kiedy zaparkował pod kamienicą, w której mieszkała Darcy. Westchnęła.
- Szłam do lekarza. Niedaleko parku, raz w tygodniu przyjmuje lekarz, który zajmuje się kobietami w ciąży, które nie mają ubezpieczenia. Przyjmuje dwie godziny i trzeba być tam bardzo wcześnie, żeby się załapać. Wtedy mi się nie udało.
- Nie ma nigdzie nikogo, kto mógłby ci pomóc? – zapytał, dokładnie lustrując jej twarz. Odpoczęła trochę przez drogę i nabrała kolorów. Wyglądała znacznie zdrowiej, ale Javier i tak nie umiał sobie wyobrazić, jak ona sobie poradzi.
- Javier…- westchnęła znów, spoglądając na niego z sympatią i trochę tak, jakby nie znał życia. – W Los Angeles są tysiące dziewczyn, kobiet, dzieci w takiej sytuacji. Lądują pod mostem, zabijają siebie, dzieci, oddają je albo próbują przetrwać i ja to zrobię, bo już nie jestem sama – gdy to powiedziała, odniósł wrażenie, że pożałowała tych słów. Jakby za bardzo się otworzyła. – Mam miejsce w domu samotnej matki. Pomogą mi tam, przynajmniej na początku, a potem sobie poradzę.
- Gdybym mógł…- przerwała mu gestem, wyciągając uniesioną dłoń przed siebie.
- Pomogłeś mi bardziej, niż ktokolwiek przez całe moje życie. Dziękuję, Javier – uśmiechnęła się, a maleństwo poruszyło się w jej objęciach. – Za pomoc w parku, za rzeczy, za odwiedziny, za zapłacenie rachunku. Nie będę hipokrytką i nie powiem, że oddam. Będę twoją dłużniczką do końca życia. Jednak najbardziej dziękuję ci za to, że jesteś dobrym człowiekiem i przejąłeś się mną.
- Wiesz, że chętnie pomógłbym ci do momentu, aż staniesz na nogi – odwrócił się i spojrzał jej twarz. Jakkolwiek to niedorzecznie brzmiało, bo przecież wciąż byli wobec siebie zupełnie obcy, to chciał jej pomóc, żeby miała łatwiej, żeby nie musiała aż tyle walczyć. Było w niej coś, co sprawiało, że chciał się nią opiekować.
- Wiem, ale nie mam prawa tego oczekiwać. To czas, by dorosnąć – powiedziała stanowczo.
- Coś czuję, że dorosłaś już dawno – uśmiechnął się smutno, a Darcy mu zawtórowała. Zabrał jej rzeczy i pomógł wysiąść, a potem zaprowadził ją na piąte piętro w budynku bez windy. Szli prawie czterdzieści minut, bo Darcy była jeszcze słaba. Bardzo nie chciał jej tam zostawiać, bo z każdym kolejnym krokiem uświadamiał sobie, jak bardzo to miejsce nie nadawało się dla matki i dziecka. Dla kogokolwiek. Kojarzyło mu się z tymi brudnymi klatkami schodowymi, na których jako chłopiec ukrywał się ze starszymi kolegami i palił papierosy. Kamienica nie wyglądała najgorzej, choć szara i bura z zewnątrz prezentowała się lepiej, niż w środku. Klatki schodowe od dawna nie widziały farby, ani wody, bo zapach, który się tam unosił zdecydowanie nie zniewalał. Darcy była tak wykończona, że nie zwracała na to uwagi. Z nadzieją spoglądała w górę, ciężko pokonując kolejne stopnie. Kiedy wreszcie dotarli na właściwe piętro, już od progu powitała ich woń trawki. Javier nie wróżył w tym nic dobrego.
- To mieszkanie wspólnotowe – wyjaśniła, przechodząc nad stertą ubrań. – Tańszy wynajem – wzruszyła ramionami, zerkając na Javiera. Starając się nie patrzeć na boki, kierowała się prosto do swojego pokoju. Jednak Javier przyjrzał się wszystkiemu uważnie. Pożółkła tapeta odchodziła w kilku miejscach. W rogach ktoś przybił ją gwoździami, a na dole odstawała smętnie. Linoleum też już najlepsze lata miało za sobą, ale chyba dawno nie widziało wody, bo Javier czuł, jak kleiło mu się do butów. Na kanapie w pierwszym pokoju leżał upalony współlokator Darcy. Nawet nie zauważył, że ktoś wszedł do mieszkania. Pokój był całkiem duży i słoneczny, ale zupełnie zabałaganiony i prześmierdnięty trawką i papierosami. Zza kolejnych drzwi dobiegała dosyć głośna muzyka. Wisiało na niej kilka tabliczek, które oględnie rzecz ujmując, głosiły, żeby nie wchodzić. Za kolejnymi ktoś uprawiał seks. Drzwi od kuchni i łazienki, jak mniemał, były zamknięte. W końcu Darcy dotarła do swojego pokoju. Był zupełnie malutki. Stała w nim komoda, wąskie łóżko, a przy nim miniaturowy stolik do kawy i zniszczone łóżeczko turystyczne. Javier położył jej rzeczy na łóżku i rozejrzał się. Powietrze zatęchło, ale było czysto. Widać, że Darcy dbała o porządek.  
- Jak długo chcesz tu zostać? – zapytał, wychylając się na korytarz.
- Do jutra. Zadzwonię do opieki społecznej i dowiem się, kiedy mogę się przenieść. Może nawet dziś wieczorem? – uśmiechnęła się pokrzepiająco. Choć Javier nie miał pewności, czy pocieszała siebie czy jego.
- Może mam zostać i zawieźć cię tam? – zapytał z nadzieją, której nie zdołał ukryć.
- Poradzę sobie, wezmę taksówkę. Mam trochę zaoszczędzone, niewiele, bo kilkaset dolarów, ale na początek wystarczy – zapewniła go. Usiadła na łóżku, tuląc córeczkę i odetchnęła z wyraźną ulgą. Wyglądała, jakby zaraz miała zasnąć.
- No dobrze, chyba nie mam już więcej argumentów na to, żeby zostać i jakoś ci pomóc – poddał się. Nie mógł być już bardziej natrętny. Zaproponował jej wszystko, co mógł. Chciał dobrze, ale Darcy tego nie potrzebowała albo była zbyt dumna, żeby się do tego przyznać. Musiał to uszanować. No, a druga sprawa. Wydawała się być bardzo zmęczona, a przy nim na pewno nie odpoczęłaby spokojnie.
- Dziękuję, ale spójrz na siebie: ty od stóp do głów w Armanim, tutaj? Za jeden twój garnitur jadłabym cały miesiąc albo i dłużej.
- Darcy…- to nie był wyrzut, ale poczuł się głupio. To nie jego wina, że był bogaty, a ona biedna. Widząc, że chciał protestować, pokręciła głową. Westchnął. Zrobił, co mógł. – No dobrze. Pozwól mi chociaż zrobić zakupy, żebyś miała, co jeść, dobrze? – przytaknęła. Chociaż z tym nie mogła walczyć. W końcu potrzebowała jedzenia.  
- Na to chętnie przystanę, bo nie wyobrażam sobie drugi raz wchodzić po tych schodach – odparła z wdzięcznością. Uśmiechnęła się i trochę, jakby rozluźniła. Musiała poczuć, że nie musiała już dłużej odrzucać jego pomocy i wyraźnie jej ulżyło. Cały czas przytulała do siebie córeczkę. Zupełnie, jakby bała się, że gdy ją zostawi, to mała zniknie.
- W takim razie niebawem wracam – odparł i opuścił mieszkanie. Wrócił po godzinie z dwiema torbami pełnymi zdrowego jedzenia. Darcy dziękowała mu jeszcze kilkanaście razy, a nim wyszedł zostawił jej dwie wizytówki i poprosił, żeby zapisała sobie jego numer w telefonie. Udało mu się też wsunąć w kocyk dziewczynki kilka banknotów. Tak na wszelki wypadek. Dziecko przecież kosztowało. Prosił także, żeby dzwoniła, gdyby kiedykolwiek potrzebowała pomocy, ale nie sądził, żeby to zrobiła. Darcy była twarda. Gotowa mieszkać w domu samotnej matki, niż przyjąć pomoc obcego mężczyzny. Istniało wiele dziewczyn, które nie przepuściłoby takiej okazji. Chyba właśnie dlatego, Darcy wydała mu się taka wartościowa.
Z przykrością wracał do swojego pustego mieszkania. Przez krótką chwilę łudził się, że może ktoś je wypełni. Tak, jak jego życie.
*

7. stycznia 2015, Berlin

Wszystko wydawało codzienne, normalne, zupełnie nienadzwyczajne, a jednak każdy oddech obciążało jarzmo niepewności. Zawsze jak wtedy, gdy masz jakiś problem, gdy nie umiesz się z nim zmierzyć lub jest tak trudny do pokonania, że po prostu nie masz na to sił. Może też jak wtedy, gdy dźwigasz więcej niż zdołasz unieść.
Tak oddychała Scarlett – ciężko, drżąco i ze znużeniem. Jakby każdy oddech był zbyt wielkim wysiłkiem. Tom nie sądził, żeby zdawała sobie z tego sprawę. Tak jak z tego, że obserwował ją od kilku ostatnich dni. Nie, żeby nie robił tego wcześniej. Teraz stał się bardziej uważny. Dbał, żeby odwracać jej uwagę, gdy odpływała myślami, zagadywać ją, gdy zbyt długo patrzyła w jeden punkt albo rozśmieszać, kiedy stawała się smutna. Obserwował, jak spała. Zaczął czuwać po tym, jak pierwszy raz obudziła się z krzykiem. Koszmary wróciły. A teraz po prostu patrzył na nią, bo sen i tak nie przychodził. Musiał nad nią czuwać. Chociaż tyle mógł zrobić.
Zwracał uwagę na wszystko; spojrzenia, gesty, nawet oddechy. Uczył się jej od nowa. Chciał wiedzieć, gdy tylko coś działo się nie tak. Chciał dostrzegać niuanse, żeby móc reagować, bronić ją i chronić. Tylko tyle mógł. Miał związane ręce. Nie był w stanie wyśledzić Mike’a, ani złapać go. Nie mógł w żaden sposób przeciwstawić się złu, które czynił. Dlatego chciał niwelować skutki, stać się tarczą dla Scarlett. Musiał coś robić, bo nie mógł już dłużej znieść tego smutku w jej oczach.
W Nowy Rok, gdy załatwili już formalności na policji, wrócili do domu Sophie. Tom miał nadzieję, że gwar, który tam panował, pomoże Scarlett dojść do siebie. Nie udało się. Była przerażona, a gdy wreszcie zasnęła, szybko obudziła się zlana potem i jeszcze bardziej przestraszona. Dlatego następnego dnia zabrał ją do Loitsche. Tęsknił za Davidem, ale przede wszystkim miał nadzieję, że zmiana otoczenia uspokoi ją. Nie łudził się, że zostaną niezauważeni, dlatego razem z nimi pojechało czterech ochroniarzy. Jeszcze tego samego dnia pojawili się reporterzy, więc zapomnieli o prywatności. Okazało się, że zmiana miejsca niewiele pomogła, bo sny nie odeszły. Scarlett bała się zasypiać. A on nie miał już żadnej mocy, żeby coś z tym zrobić. Nienawidził bezradności. Nienawidził, kiedy miał związane ręce. Próbowała rozmawiać, oglądać filmy albo czytać, ale prędzej czy później i tak zasypiała, bo była zbyt zmęczona niepewnością i walką z sennością, a potem się śniła koszmary i budziła się z krzykiem. W sobotę było DSDS, więc w piątkę z Billem, Rainie i Candy pojechali do Monachium. Jednak nawet tam, po dniu pełnym wrażeń Scarlett nie przespała nocy. To działo się zawsze między trzecią, a czwartą, więc gdy tylko zaczęła kręcić się nerwowo, Tom próbował ją uspokoić, ale na nic to się zdało. Koszmar wrócił, nie mógł jej dobudzić, aż sama się ocknęła. Jak zawsze zlana potem, wystraszona i z walącym sercem. Nie zasnęli już tej nocy. Leżała przytulona do niego i niewiele rozmawiali. Wszystkie słowa, które mogły zostać wypowiedziane, już padły. Nie było, o czym dyskutować. Bo póki on był na wolności, Scarlett nie była w stanie odzyskać spokoju. Z Monachium udali się do Loitsche, a tego ranka wrócili do Berlina. Zespół miał spotkanie z Davidem Jostem, a Scarlett musiała pozałatwiać rzeczy z Gin. No i nie mogli ukrywać się tam przez wieczność.
Policja nic nie wskórała. Nie zdobyli nowych poszlak, nie było śladów, ani odcisków, jak na każdym poprzednim anonimie. Wysyłał jej z najdziwniejszych miejsc, a te które dostawała fizycznie, były pozbawione wszelkich śladów, zupełnie sterylne. Jak chłopak, który miał ledwo piątkę z matmy, mógł wymyślić taką intrygę? Tom nie wierzył, żeby był w tym sam. Policja miała zbadać jego rodzinę, ale jakie mieli podstawy, skoro tamci potwierdzili, że Mike nie żyje? Nie brali bardzo na poważnie całej tej sprawy, pomimo tego, że Scarlett opowiedziała im swoją historię z Mike’em. Od samego początku. Fakt, że sfingował swoją śmierć, żeby zaciągnąć ją do łóżka, nikomu nie wydał się wiarygodny. Bo to faktycznie brzmiało mało wiarygodnie, ale przerażona Scarlett już tak. Już sam nie wiedział, co musiałoby się stać, żeby uwierzyli w jej wersję wydarzeń?
Tom zdusił peta, rozejrzał się po tonącym w mroku podwórzu i wszedł do domu Sophie. Większość rodziny jeszcze siedziała w salonie. Rico i Sara, Sophie, Shie i Scarlett. Dochodziła dwunasta. Julie poszła do dzieci, bo któreś z nich się przebudziło, a Kitty i Luka już spali, bo mieli szkołę. Trochę brakowało w tych wieczornych posiedzeniach Liv, Georga, Margo i Gustava, ale z drugiej strony Tom zazdrościł im, że mieli już swoje własne miejsca. Rico i Sara też byli blisko kupna, bo znaleźli już trzy miejsca, które bardzo im się podobały. Dom był przeludniony jeszcze niedawno, a dojdzie do tego, że opustoszeje. Tom usiadł obok Scarlett, która kuliła się w rogu kanapy. Wydawała się tam taka mała i krucha. Miał wrażenie, że rozluźniła się, kiedy znalazł się obok. Otoczył ją ramieniem, przyciągając ją do siebie, a ona wtuliła się w niego i oparła głowę na jego torsie. Nie mógł się nie uśmiechnąć. Starał się nie szczerzyć do siebie, ale za każdym razem, kiedy uświadamiał sobie, że znów ją miał, to po prostu się uśmiechał. Delikatnie gładził ją po plecach, a Scarlett bawiła się rzemykami na nadgarstku jego drugiej ręki. Tak po prostu. Jeżeli po ich ponownym zejściu był między nimi jakiś dystans, a przecież bardzo był, to już zniknął. Bycie razem, bycie blisko znów stało się łatwe.
- Dominik powiedział mi dziś, że ten chłopak, z którym spotyka się Laura, zaproponował jej wspólne mieszkanie – odparła Sophie.
- Jak on miał na imię? – zapytał Shie. – Philip?
- Tak, jest szewcem i choć brzmi to dość niewinnie, zakład, który prowadzi z ojcem, jest jednym z pierwszych, które powstały w Berlinie. Mają długą historię i całkiem spore zainteresowanie, bo jak się okazało Philip ma dar do tworzenia butów i podobno potrafi naprawić każdą, nawet zupełnie zniszczoną parę. Kto wie, może nasza Laura zostanie żoną kolejnego designera obywia, który zrewolucjonizuje świat mody?
- Dobrze wiedzieć – Scarlett ożywiła się. – Może zaprojektuje dla mnie coś specjalnego. Chyba musimy go poznać, skoro to takie poważne. Zamieszka z nim?
- Dominik twierdzi, że raczej tak. Są razem już dosyć długo. Wygląda na to, że Laura wyleczyła się z Billa i jest z nim szczęśliwa.
- Może w końcu będziemy mogli spędzać razem czas, bez ukrywania się po kątach jednego albo drugiego – mrugnęła do Toma, a on tylko pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem. Oczywiście, że podchwycił. Jakiś czas wcześniej sami nie zachowywali się bardziej cywilizowanie.
- Jak on przeżyje wyprowadzkę ukochanej córeczki? – spytała Julie, która zdążyła wrócić do pokoju.
- Myślę, że ciężko. Od zawsze byli tylko we dwoje. Zwłaszcza, gdy odeszła mama Dominika, a tata przeniósł się w góry, ale nie jest jednym z tych ojców, którzy za wszelką cenę zatrzymują córki przy sobie.
- Ma ciebie, więc jakoś sobie poradzi – Scarlett uśmiechnęła się do mamy, która zbyła jej uwagę. Nikt głośno nie mówił o tym, że Sophie i Dominik byli parą. Bo oficjalnie to chyba się nie działo. Wychodzili razem, on nie raz nocował w ich domu i na pewno kochał Sophie. W to nikt nie wątpił, jednak ona cały czas obawiała się, że jeśli pozwoli sobie na ponowny związek, to nie uszanuje małżeństwa z Nico. Zwłaszcza, gdy pojawił się Rico, który mocno o nim przypominał. Jednak coś się działo, a Dominikowi bardzo zależało, więc dawał przestrzeń Sophie. Tyle ile jej potrzebowała. Przynajmniej tak to wyglądało z boku.
- Nico dziś dostał pochwałę za czytanie. Niewiele dzieci w jego grupie robi to tak płynnie, jak on – odparła dumnie Julie. Shie uśmiechnął się z zadowoleniem tak wielkim, jakby jego syn odkrył nowy pierwiastek, ale Tom to rozumiał, bo sam tak reagował na postępy Davida. Czasem zachowywał się, jakby tylko jego dziecko nauczyło się liczyć, ale nie każdy musiał to wiedzieć. Bill wytknął mu to parę razy, ale skoro sam wszedł w rolę dumnego ojca Candy, szybko przestał żartować z Toma. Wprawdzie Candy nie nazywała Billa tatą, bo przynajmniej na razie żadne z nich tego nie potrzebowało, ale sam fakt, że był ktoś taki w jej życiu, dodał jej skrzydeł. Chłonęła jego pochwały, jak gąbka.
- Ależ mam zdolnego wnuka – ucieszyła się Sophie.
- Masz bardzo zdolne wnuki – odparła Scarlett. – Liv dziś mi mówiła, że Saoirse ustawia dzieci w przedszkolu. Ona kiedyś zostanie prezydentem, mówię wam. – Scarlett przyjmowała pozycję coraz bardziej horyzontalną. Zgrabnie wkomponowała się w niego pod jego ramieniem, skuliła się w tajemny sposób i przybrała tak ekonomiczny rozmiar, że śmiało mógłby ją wziąć pod pachę i wynieść. Największym plusem całej tej sytuacji było to, że Scarlett pozbyła się swoich zahamowań, a przynajmniej w dużej mierze jej się to udało. Już nie uciekała przed nim. Wręcz przeciwnie potrzebowała nieustannego przytulania, dotykania i całowania. Zupełnie, jakby musiała nadrobić czas, gdy przed tym uciekała. Tomowi bardzo to odpowiadało.
- Dobrze, że Liv ją posłała. Saoirse nudziła się sama w domu, nawet kiedy mieszkali jeszcze tutaj. Nico, Roxie i Lexi szli do szkoły, a ona zostawała i psociła, a tak Liv może popracować, a ona spożytkuje trochę energii – Sophie zajmowała fotel pomiędzy kanapami, na których siedzieli pozostali. Nawet w ulubionym swetrze i getrach wyglądała majestatycznie. To dziwne słowo i być może nie do końca pasowało, ale odkąd przejęła firmę stała się zupełnie inną osobą. Stała się arystokratyczna, ale w dobry sposób. Najwyraźniej bycie prezesem takiej korporacji nie wiązało się z nie przynoszeniem pracy do domu. W każdym razie przyszła teściowa Toma była w jego oczach takim… protectorem. Dbała o każdego. Troszczyła się o problemy dzieci i bliskich. Nie tak typowo, jak każda mama. To całe dziel i rządź u Sophie wypływało z troski i chęci pomocy każdemu, jakkolwiek pokrętnie to brzmiało. Tom bardzo ją za to szanował, bo podźwignęła się w powielu stratach i wciąż była wspaniałym człowiekiem.
- Też się muszę pochwalić – stwierdziła Julie. – Zdałam egzamin w sobotę, przy pierwszym podejściu jako jedna z pięciu osób, którym się udało. A jest nas pięćdziesięciu trzech w grupie – uśmiechnęła się szeroko, kłaniając się w gwarze gratulacji. Shie puchł z dumy. Objął Julie i pocałował, szepcąc coś na ucho. Miał w sobie to, co Scarlett. Był jak kot; karmić, pieścić i rozpuszczać. Musieli mieć to po ojcu. Tak Tom to sobie tłumaczył, bo Liv była inna, bardziej powściągliwa, tak jak Sophie. Jeden rodzinny wieczór, a ile spostrzeżeń.
- Te studia to świetny pomysł – wtrąciła Sara. – Odchowałaś dzieci, więc możesz zająć się sobą.
- Zawsze marzyłam o pójściu na psychologię, a teraz jest najlepszy czas, bo nie wykluczamy jeszcze jednego dziecka w przyszłości, a Nico, Roxie i Lexie są w takim wieku, że już odrośli, ale jeszcze nie wymagają pomocy przy nauce, czy innych zajęciach, więc to jest ten moment – Shie bardziej przytulił Julie, przytakując jej słowom. Jeżeli cukierkowa miłość istniała, to łączyła właśnie ich. Byli słodcy do obrzydzenia. Choć niewykluczone, że on i Scarlett też tak wyglądali. Istniało takie prawdopodobieństwo, więc. To już inny temat. Julie teraz pokazywała wszystkim, którzy w nią wątpili, jak bardzo się mylili. Nauka sprawiała jej wielką przyjemność. Czytała opasłe lektury, pisała eseje i uczyła się szybko wszystkiego. Nigdy nie nudziła się na wykładach i skrupulatnie wszystko notowała. Bycie mamą i żoną nie podupadło przez jej studia, bo wszystko to lubiła. Lubiła być kurą domową, ale też lubiła się uczyć, więc radziła sobie, choć oczywiście miała pomoc. Rodzina Julie musiała być wielkim szoku, że ta rzekomo gorsza córka, tak dobrze poradziła sobie w życiu.
- Mnie się bardzo podoba ta opcja z jeszcze jednym dzieckiem, bo jak już dojdziemy do momentu, kiedy będziemy mieć dzieci, to nawet Saoirse już podrośnie i nasze maleństwo będzie potrzebowało kuzyna w swoim wieku – Shie i Julie roześmiali się na ten pomysł, a Tom popatrzył na Scarlett spod uniesionej brwi. Był ciekaw, co wymyśliła.
- To ty chcesz czekać do emerytury, czy jak? – uśmiechnęła się słodko, a on zrobił zdjęcie w swojej pamięci. Tak rzadko widywał ją taką. Być może ten leniwy wieczór był tym, czego potrzebowała, żeby się rozluźnić?
- No, do emerytury nie, ale wiesz – zawiesiła głos. – To nie działa tak, o – pstryknęła palcami, wywracając przy tym oczami.
- Wiem, jak to działa, skarbie – odparł rozbawiony i pocałował ją w czoło, a bliscy zawtórowali im śmiechem.
- No, ale to nie zmienia faktu, że moja teoria jest słuszna. David w tym roku kończy osiem lat, więc będzie miał sporo młodsze rodzeństwo. Nico kończy sześć, bliźniaczki cztery, a Saoirse trzy, więc różnica wieku będzie spora. Chociaż… – zasępiła się na moment. Ułożyła usta w dziobek i dokładnie obejrzała swoją prawą dłoń. Najpierw z bliska, a potem wyciągnęła ją najlepiej jak mogła rozszerzając i złączając palce. – Póki co, to ja nic tu nie widzę, więc nie ma o czym mówić.
- Mocne – odpowiedział Tom z miną pokonanego. Scarlett doskonale wiedziała, że najchętniej wcisnąłby jej na palec najpiękniejszy pierścionek świata już teraz, a nawet obrączkę, żeby już nikt nie mógł ich tak łatwo rozdzielić, ale wystarczyło, że oni oboje to wiedzieli. Miło było prowadzić tą swobodną dyskusję. Brakowało mu takich wieczorów. Chwycił jej dłoń i pocałował serdeczny palec, po czym uśmiechnął się zerkając jej w oczy.
- Teraz już wiesz, co masz zrobić, Tom – podsunął Shie.
- Scarlett tak się zgrywa, ale nie zna dnia, ani godziny, kiedy z radością zgodzi się zostać moją żoną – odpowiedział lekkim tonem, ale patrząc wciąż w oczy Scarlett. Oboje smakowali się w tym ostatnim słowie. Cały czas bawiła się rzemykami na jego ręce. Poczuł, jak wsunęła palec pod nie i pogładziła delikatną skórę pod spodem nadgarstka. Uwielbiał to jak porozumiewali się bez słów. Jedno spojrzenie, jeden dotyk, a oboje wiedzieli.
- Scarlett Kaulitz – powiedziała Julie. Co, dziwne nikt poza nimi wcześniej nie powiedział tego na głos. Brzmiało dobrze. – A może zostaniesz przy swoim? – zapytała ciekawa.
- Będę dwóch nazwisk – odparła bez wahania. – Wprawdzie teraz jest Shie i rozważacie zmianę nazwiska, jest też Luka, więc dalej ma kto je nosić dalej, ale chyba chcę je w ten sposób zachować. Nie umiem tego wyjaśnić.
- O’Connor - Kaulitz też brzmi świetnie, Maleńka – zapewnił, trochę mocniej głaskając jej plecy, w odpowiedzi uśmiechnęła się melancholijnie. Nie rozmawiali na ten temat, nawet wtedy gdy byli razem. Nie doszli do tego, żeby rozmawiać o nazwisku, ślubie, czy czymkolwiek, co się z tym wiązało. Oboje chcieli, żeby to nastąpiło, ale Scarlett nie naciskała, a on wciąż czekał na odpowiedni moment. No i się nie doczekał. Może powinien wyciągnąć wnioski?
- W sumie, to nie było okazji, żeby o tym porozmawiać, ale uznaliśmy z Juls, a raczej ja zdecydowałem, że chciałbym nosić rodowe nazwisko. Mogliśmy zrobić to już wcześniej, ale nie czułem się O’Connorem. Teraz, kiedy zapuściłem korzenie, będę szczęśliwy mogąc nosić nazwisko taty – odparł bardziej do Sophie, niż do reszty rodziny. Oczy nieco jej się zaszkliły, pokiwała głową z czułym uśmiechem na twarzy.
- Tata byłby szczęśliwy, że znów będziesz w pełni nasz.
- To będzie sporo załatwiania, papierów i biurokracji, bo nie chcę po prostu zmienić nazwiska. Chcę posprzątać cały ten bałagan, który narobili dziadkowie po tym, jak odebrali mnie wam.
- Ze wszystkim ci pomogę. – Tom dawno nie wiedział Sophie tak szczęśliwej. To musiała być rzecz, która mocno leżała jej na sercu. W sumie nie dziwne. On też lepiej się poczuł, kiedy zaczął nosić jego nazwisko. To chyba naturalna potrzeba każdego rodzica. – Jutro porozmawiam z Dominikiem na ten temat – wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a w pokoju zapadła dobra cisza. Siedzieli tak trochę, ważąc ten moment.
- Dobrze się siedzi, ale rano trzeba wstać do pracy – pierwszy poderwał się Rico, za nim Sara, a potem Shie, a kiedy poszedł on, to też Julie. Sophie zebrała kubki, które zostały na stoliku i odniosła je do kuchni. Wracając, pożegnała się z Tomem i Scarlett, po czym poszła do swojej sypialni. W domu zaległa cisza. Łamały ją pojedyncze odgłosy z góry. Wszędzie pogaszono światła. Mrok w salonie rozpraszała jedynie choinka i mdłe światło lampy. Zrobiło się przytulnie i sennie. Tom lubił to pomieszczenie. Tu zawsze coś się działo. Rzadko cichły rozmowy. Ktoś oglądał telewizję albo pił kawę. Julie czasem się uczyła, dzieci się bawiły, Sophie pracowała. To miejsce, w którym toczyło się życie w tym domu. Na jednym z foteli widniała plama po soku wiśniowym, której nie dało się doprać, a na ścianie prezentowało się dzieło Roxie. Teraz stoi tam biblioteczka, bo kto robiłby remont przez kilka obrazków na tapecie? Takie rodzinne spotkania najlepiej sprawdzały się w salonie, bo kuchnia nie mieściła wszystkich. Rozglądając się po tym pokoju, choć doskonale go znał, pomyślał, że chciałby, żeby salon w ich przyszłym domu też był taki przytulny i rodzinny. Nie tak wielki i pusty, jak w tym, który mieli. Tom był pewien, że ich nowy dom będzie zupełnie inny, o wiele bardziej ciepły i gościnny. Przede wszystkim będzie pełen. Scarlett ociężale uniosła się i popatrzyła na niego sennie. Włosy jej się rozczochrały, a tusz pod okiem rozmazał. Nie mogłaby być piękniejsza. 
- Idziemy? – zapytała. Na policzku miała odciśnięty wzór jego swetra. Pogłaskał to miejsce, przytakując. Wstał, podał jej rękę i już jej nie puścił. Pogasili światła i pomału, trzymając się za ręce, poszli do jej pokoju. Co dziwne, Scarlett nie zmieniła w nim nic, poza odświeżeniem koloru. Ściany dalej były śliwkowe, tak jak tego dnia, gdy obudził się tam po raz pierwszy zupełnie skacowany i nieświadomy, co się z nim działo. Nie chciała nowych mebli, z wyjątkiem łóżka, bo w starym oboje się nie mieścili. Dalej miała swoje biurko, fotel i wiklinowy stoliczek, komodę i szafę z lustrem. Wszystko, jak wtedy, gdy się poznali. Kiedy zapytał ją, dlaczego nie chciała zmian, powiedziała mu, że nie robi tego pewnie z tych samych względów, dla których on nie zmienia nic w swoim pokoju. Nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Fakt. On też niczego nie zmienił. Od bardzo wielu lat jego pokój w Loitsche wyglądał tak samo. Jedna stała rzecz w świecie pełnym zmian. Oaza, kryjówka przed szybkim życiem, które wiedli. Może teraz mógłby coś zrobić, ale nie widział już takiej potrzeby, skoro jego azyl znajdował się gdzieś indziej? Popatrzył na Scarlett. Zdążyła założyć piżamę, więc szybko zrobił to samo i położył się obok niej. Znowu wtuliła się w niego. Byli zupełnie kompatybilni. Pasowali do siebie w każdej konfiguracji. Położyła dłoń na jego klatce piersiowej, a on dalej gładził ją po plecach. Lubiła to. Kolejna nowa rzecz. – Dominik zaprosił mamę na weekend w Cuxhaven.
- Czyli robi się coraz bardziej poważnie.
- Ona ma tylko czterdzieści trzy lata, na dobrą sprawę mogą mieć jeszcze dzieci.
- Jakoś nie widzę twojej mamy w pieluchach.
- No, ja też nie, ale wiesz. Są młodzi i mam nadzieję, że mama się odważy, bo należy jej się szczęście. Tata był jedyny i wszyscy to wiemy, ale Dominik też ma za sobą wielką miłość. Wprawdzie jego żona zdradziła go i złamała mu serce wiele lat temu, ale chodzi o to, że oboje mają za sobą doświadczenia. Obojgu należy się kolejna szansa.
- Myślę, że Sophie dojrzewa do tego.
- A może my też, gdzieś wyjedziemy? Wprawdzie mam teraz trochę zobowiązań w Stanach, ale jak wrócę? Pomyślimy? – uśmiechnęła się słodko, robiąc maślane oczy. Cudowny widok i Tom chętnie targowałby się tylko po to, żeby dalej prezentowała swoje uroki. Jednak fakt był taki, że zaplanował już dla nich wyjazd, ale póki co Scarlett nie musiała o tym wiedzieć. Wybrał bardzo specjalne miejsce.
- Gdzie tylko zechcesz. Możemy wszystko, Maleńka – pocałował ją krótko i popatrzył na nią z uśmiechem. Odsunął z jej twarzy kilka zabłąkanych kosmyków. – Ciepłe kraje, narty, tropiki, dżungla, biegun północny, gdzie ci się zamarzy.
- Myślę, że dopóki nie zrobi się ciepło, możemy odwiedzić kilka miejsc, a potem, wiosną standardowo Paryż, Rzym, Madryd, Lizbona, Londyn. Potrzebujemy kilku romantycznych wycieczek.
- Brzmi, jak plan – skwitował z uśmiechem. Przy niej to było łatwe; śmianie się, dobre samopoczucie. To się po prostu działo, bo bycie z nią, z miłością sprawiało, że czuł się bardziej żywy niż kiedykolwiek indziej. Scarlett dawała mu energię i chęć do zrobienia wszystkiego, żeby tylko ją uszczęśliwić. Banalne? Tak. Prawdziwe? A jakże!
- Nie mogę się doczekać, kiedy Jessica wróci. Przed koncertem spędzałam z nią każdą wolną chwilę, a teraz nie ma jej wcale i bardzo mi jej brakuje.
- Masz jakieś wieści? – zapytał.
- Czuje się dobrze, już nie leży, jest w całkiem niezłej formie. Nadrabia zaległości ze szkoły, ma zabiegi i generalnie mało czasu na tęsknoty. Obawiam się tylko, że ciężko zniesie powrót do domu dziecka. Nie było jej tam pół roku. Najpierw szpital, a potem sanatorium, gdzie panują inne warunki niż w domu dziecka. Będzie znów dzieliła pokój z inną dziewczyną i wróci do szarej rzeczywistości.
- Poradzi sobie. Teraz ma nas – odparł, a Scarlett momentalnie się rozpromieniła. Od samego początku, już od wakacji wiedział, że jeśli uda mu się znów być ze Scarlett, to Jessica będzie nieodłączną częścią ich życia. Bał się tego, bo on też musiał wziąć za nią odpowiedzialność. Nie dlatego, że jej nie lubił. Uważał, że Jess była fantastyczną nastolatką, mądrą i utalentowaną. Chdziło o to, że nawet jeśli nie zamieszka z nimi do momentu, gdy skończy osiemnaście lat, to będzie integralną częścią ich życia. Nie jak córka, ale przynajmniej jak siostra. Będą za nią odpowiadać i wpływać na to, jakim stanie się człowiekiem. To wydawało się trudne, gdy chodziło o jego własne dziecko, a co dopiero, gdy w grę wchodziła dziewczyna mająca już sporo doświadczenia w życiu. Tego się obawiał, że nie da rady, ale chciał spróbować. To nie to, że interesował się nią ze względu na Scarlett. Bardzo polubił Jessicę i zależało mu na jej losie.
- Cudownie, gdy tak mówisz. Nie wyobrażam sobie, żeby Jessica zniknęła z mojego życia, dlatego bardzo się cieszę, że ją lubisz – przytuliła się bardziej i pocałowała miejsce, gdzie znajdowało się jego serce.
- Jej nie da się nie lubić – odparł, też całując Scarlett, ale w usta. Była taka delikatna. Zdążył zapomnieć, jak czuły był jej dotyk, jak słodkie dawała pocałunki. Wydawało mu się, że pamiętał, ale to co miał w głowie, to był jakiś wyidealizowany obraz tego, jacy byli. Rzeczywistość stała się milion razy lepsza.
*

13. stycznia 2015, Berlin

Największą rzeczą dla Scarlett był teraz występ na halftime show razem z Katy Perry i Lennym Kravitz’em. Kiedy dostała tą propozycję w okolicy listopada i grudnia, o mało nie zemdlała. Występ z Katy to było coś, ale Lenny Kravitz? Podczas tej wizyty w Stanach, wszystko zostało dopięte na ostatni guzik, włącznie z jej strojem. Spotkała się z Katy. Znały się już wcześniej, ale nie miały okazji, żeby poznać się lepiej. Pomimo tego, że Scarlett już długo funkcjonowała w przemyśle muzycznym, to takie spotkania zawsze budziły w niej emocje. Miała wywiad i sesję dla Vanity Fair i Us Weekley, związane z zakończeniem promocji Blackheart, promocją Hope, a w szczególności We remain, które wciąż utrzymywało się bardzo wysoko na liście Billboardu. Nagrywała też dla PopCrush. Wykonała Again Lennego Kravitz’a, bo tak bardzo rozemocjonowała się tym wspólnym występem i Love me like I do Ellie Goulding. Później nagrywała sesję dla Capital FM, gdzie wykonała All about that bass Meghan Trainor, Crazy in love Beyonce i I see fire Ed’a Sheeran’a. Jako ostatni był występ dla iTunes i Spotify. Tak wykonywała głównie swoje piosenki, ale też kilka coverów. W szczególności Stay with me Sama Smith’a, Bohemian Rhapsody Queen, Pretty Hurts Beyonce, Love runs out One Republic, Watch over you i In loving memory Alter Bridge i Life starts now Three Days Grace. Ostatnia była wizyta w studiu Billboardu, gdzie zaśpiewała We remain, bo dzielnie trzymało się w dziesiątce i całą setlistę swoich utworów. Miała kilka spotkań w wytwórni i niemal cały czas spędzała z Gin. Tom wiedział, że miała też sesję w studiu nagraniowym, swoim ukochanym Electric Lady, ale nie chciała zdradzić, nad czym pracowała.
Najważniejsze dla niego było to, że za kilka godzin miała być znów w Berlinie. Gdyby nie sobotni program na żywo w DSDS, byłby tam z nią, ale ustalili, że to bez sensu, żeby latał w tą i z powrotem. Tęsknił i martwił się o nią, ale w tym czasie nie dostała żądnej podejrzanej wiadomości, więc albo Mike utknął w Niemczech albo czekał na inną okazję.
Tom krążył po supermarkecie i cóż… nikt go nie rozpoznał. Sprawiło mu to dziką przyjemność. Kupował paprykę, mandarynki, żelki, chipsy, czekoladę, mleko, mąkę i różne inne rzeczy. Chodził między alejkami i oglądał towary. Nawet, jeśli nie miał pewności, czy się przydadzą, to i tak je pakował do koszyka, bo odczuwał wręcz perwersyjną przyjemność z tej zwykłej czynności jaką jest robienie zakupów. Żałował, że nie było przy nim Scarlett, bo na pewno też podobałoby się jej kupowanie. Rozważał, jakie owoce kupić, jakie warzywa, jakie słodycze, jakie przekąski, jakie produkty na kolację, którą chciał przygotować na jej powitanie. Raz dorwała go fanka, kiedy zastanawiał się nad mąką pszenną i kukurydzianą. Kiedy dawał jej autograf i pozował do zdjęcia, poprosił o radę, ale nie umiała mu pomóc, więc wziął obie. Spędził w tym supermarkecie chyba dwie godziny i rozdał jeszcze kilka autografów, ale koniec końców musiał przyznać, że dawno zrobił takich udanych zakupów. Choć nie miał jeszcze pojęcia, co ugotować. Wyszedł obładowany, kalkulując, co potrafił przygotować poza makaronem z serem. Rozważał poproszenie o pomoc Julie, oczywiście tylko jako mocy doradczej, bo chciał wszystko zrobić sam. Włącznie z brownie. Tego był pewien, bo Scarlett je uwielbiała. No i plus dla tego ciasta był taki, że smakowało nawet, jako zakalec. Zapakował wszystkie zakupy do samochodu i zamknąwszy bagażnik, wyjął z kieszeni papierosy. Odpalił jednego zaciągając się mocno. Mróz zelżał, zniknęło trochę śniegu, świeciło słońce. Pogoda świetna. Planował przywieźć Davida na dzień czy dwa. Batalia z Leną, żeby opuścił szkołę, musiała być ciężka, ale inaczej do przełomu kwietnia i maja nie miałby szans na widywanie z synem, poza jego domem. Bo w tygodniu Lena nie pozwalała go nigdzie zabierać. Jak dla Toma to była wymówka, żeby utrudnić im kontakt, ale starał się brać to na spokój. Stawiała w niezręcznym położeniu jego relacje z Benem, dlatego Ben przestał dla nich pracować. To nie spodobało się Lenie, bo zamiast w Berlinie pracował w Hamburgu. Uznała, że Tom zrobił to celowo, żeby utrudnić jej życie, choć sama doprowadziła do sytuacji, gdzie pojawił się między nimi konflikt interesów. Tom zupełnie nie umiał się z nią dogadać. Zupełnie, jakby wstąpił w nią inny człowiek. Mógł mieć tylko nadzieję, że to minie, bo nie chciał szkodzić Davidowi jeszcze większym konfliktem między nimi. Przede wszystkim chciał regularnie widywać się z synem, co teraz znacznie mu utrudniała. Zwłaszcza, kiedy skończy się program i zdecydowanie już nigdy nie podejmie się czegoś takiego, zamierzał starać się o częstsze spotkania z Davidem. Zaciągnął się znów dymem, szukając w kieszeni telefonu, kiedy usłyszał za sobą ciężkie kroki. Przygotowany na spotkanie z fanami, odwrócił się powoli z przyjazną miną. Jednak jedyne co zobaczył to masywna pięść zmierzająca ku jego twarzy. Uderzenie było szybkie i niemożliwe do uniknięcia. Zabolało. Po nim pojawiły się kolejne. Było ich trzech. Nie miał szans się bronić.
- Co to kurwa ma być? Czego ode mnie chcecie? – próbował się osłaniać, ale ciosów było zbyt wiele. Naparł na jednego z nich, chcąc wydostać się spomiędzy nich, ale odepchnęli go jak szmacianą lalkę. Uderzenia napływały z każdej strony. Głowa, brzuch, plecy. Bolało piekielnie i działo się szybko. Gwałtownie wciągnął powietrze, kiedy jedno z uderzeń trafiło w żebra. Miał wrażenie, że pękły wszystkie. Napastnicy mieli kominiarki, a on nie potrafił ich odeprzeć. Nie mówili nic, tylko bili. Dostał w oko, czuł jak ból rozchodził się po czaszce. Zamroczyło go na moment, a ci wykorzystali to, żeby zwalić go z nóg. Upadł i dostał solidnego kopa w brzuch, a kolejnego w plecy. I tyle było po nich. Odeszli. A Tom leżał na betonie, obok swojego auta, plując krwią. Ludzie zbiegli się dopiero, kiedy napastników nie było w pobliżu. Ktoś wezwał karetkę, ale tego już nie spostrzegł, bo stracił przytomność. 
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo