21 marca 2015

115. Cokolwiek pomiędzy ludźmi kończy się – znaczy: nigdy nie zaczęło się. Gdyby prawdziwie się zaczęło – nie skończyłoby się. Skończyło się, bo nie zaczęło się. Cokolwiek prawdziwie się zaczyna – nigdy się nie kończy.

Tytuł: Edward Stachura
Fabula rasa. Z wypowiedzi rozproszonych

13. stycznia 2015, Berlin, lotnisko – późny wieczór

Wielka miłość i wielka kariera rzadko chcą iść ze sobą w parze. Gdy rozwija się jedno, to drugie podupada, bo równe dzielenie czasu nie wchodzi w grę. Wtedy i miłość i kariera działają na pół gwizdka. Więc, albo kochasz całym sercem i pozwalasz, żeby praca zeszła na dalszy plan albo oddajesz się pracy i pozwalasz, żeby życie prywatne nie zawsze kwitło.
Scarlett spędziła prawie cały lot na rozmyślaniu o tym. Gin podsunęła ten temat na ich ostatnim spotkaniu. Kariera Scarlett była w świetnym momencie. Mogła przedłużyć dobrą passę nagrywając kolejny album. Wytwórnia zaproponowała jej kontrakt na warunkach, których tylko głupi by nie przyjął. Dlatego Gin zapytała ją, jakie mieli z Tomem plany, a Scarlett nie umiała jej na to odpowiedzieć. Owszem mieli być razem. To pewne. No, ale co dalej? Odkąd wrócili do siebie ich życie kręciło się wokół Mike’a. Obawiali się go. Ukrywali się przed nim. Spiskowali, jak go przechytrzyć. Tom pocieszał ją, gdy dostawała kolejne anonimy. Ona starała się żyć normalnie i naprostować wszystkie swoje skrzywienia, które wpływały na jej związek z Tomem. Jednak co by się nie działo, w centrum był Mike. Niepozornie ukryty za działaniem, które miało ich od niego uwolnić. Jednak to wciąż on był gwiazdą w ich związku. Więc co dalej? Czy mogli pozbyć się tego, gdy on wciąż gdzieś tam czyhał?
Przeprowadzili wiele rozmów o tym, co zrobić, jak sobie poradzić. Rozmawiali między sobą. Rozmawiali z Shie’em. Rozmawiali z Rainie. Ona rozmawiała z Rainie; długo i wielokrotnie. Wypowiedzieli setki, tysiące słów, starając się pomóc sobie, znaleźć wyjście, choć odrobinę normalności. Czy to coś dało? Mike dalej był w centrum, a ona nie robiła nic innego poza martwieniem się o to, kiedy znów uderzy.
Czyli… pozwalała mu osiągnąć to, czego chciał. Siedział jej w głowie. Już nie paraliżował jej relacji z ludźmi, ale cały czas siedział jej pod skórą. Był we wszystkim, co robiła. Nawet teraz, będąc w Nowym Jorku, podczas sesji przyłapywała się na tym, że rozmyślała nad tym, co mógł planować. Nie nakręcała się, nie bała bardziej, niż dotychczas. Po prostu pozwalała mu być w centrum swojego życia.
Jednak ciężko o nim nie myśleć. Ten człowiek skutecznie próbował ją straszyć, realizując zemstę za to, że rozgryzła jego plan, że odkryła ego przemianę. Mike był szalony, ale też sprytny. Popełnił błąd, co kosztowało go zdemaskowaniem, ale teraz już sobie na to nie pozwalał. Umiejętnie wkradał się w jej myśli za każdym razem, kiedy udało jej się wrócić do normalności po poprzednim anonimie. Dokładnie wiedział, ile należy odczekać, żeby odczuła to podwójnie. Tak, jak ten list na wjeździe ich domu. Zjawił się znikąd.
Czasem zastanawiała się, czy działał sam? Bo jeśli tak, to jak mógł być aż tak zorganizowany? Jak mógł być wszędzie? Jak mógł ją śledzić na każdym kroku? Gdyby nie to, że obok siedziało jej dwóch ochroniarzy, cały lot spędziłaby na oglądaniu się po pokładzie, czy przypadkiem, któraś twarz nie należy do niego. O ile znów nie zmienił swojego wyglądu. To przerażające. Bardzo, bardzo, bardzo przerażające. Do szpiku kości.
Jednak nie była do końca bezbronna. Pokonała długą drogę. Oczywiście dzięki Tomowi. Wkradł się w jej życie niepostrzeżenie. Teraz już dokładnie nie wiedziała kiedy? Czy to w dniu jej urodzin, gdy przyszedł z Rainie, Candy i Billem? Czy może już na przyjęciu weselnym Margo i Gustava? A może jeszcze wcześniej, choć nie umiała przypomnieć sobie tej chwili? Wkradł się w jej życie i po prostu w nim został, dając jej poczucie bezpieczeństwa i namiastkę spokoju, choć wokół szalała burza. Mącił jej w głowie, nie pozwalała sobie marzyć o tym, by wrócili do siebie, ale Tom był. Pomagał jej. Po prostu stał u jej boku, niczego nie oczekując. Chciał do niej wrócić, ale w całej tej pokręconej sytuacji, stawiał jej dobro na pierwszym miejscu. W sumie byłoby jej łatwiej, mając go u boku, ale to minęło. Działy się różne rzeczy. Spotkanie na cmentarzu, u Liama było najwłaściwszą.
W tym momencie życia była słaba i bezbronna, zbyt przerażona ponownym pojawieniem się Mike’a w jej życiu, żeby zacząć sobie z tym radzić. Okradziona ze wszystkiego, o co niegdyś zaciekle walczyła, została z pustymi rękoma. Tom, swoim pojawieniem się, wypełnił ją. Wtedy była skorupą, bez życia.
Bała się siebie. Bała się innych ludzi. Bała się jego. Z trudem znosiła obecność obcych, nie wspominając już o dotyku. Nawet najbliższych. Nie potrafiła znieść dotyku Toma. To było w tym wszystkim najgorsze. On, który był jej ostoją w tych wszystkich zawirowaniach, bliskością sprawiał, że cierpła jej skóra, ale i z tym sobie poradzili. Tom ze swoją cierpliwością odegnał jej lęki. W ciągu tych kilku miesięcy zaszła w niej drastyczna zmiana. Z przestraszonej i niepewnej siebie stała się dużo mniej przestraszona i niepewna siebie. Przypomniał jej, kim była i ile znaczyła. Wygonił Mike’a z jej głowy na tyle, by mogła normalnie żyć.
Teraz potrzebowała go każdą cząstką siebie. Już nie uciekała od niego, a wręcz przeciwnie – lgnęła do niego. Nie wiedziała, kiedy dokładnie to się stało. To dziwne, że takie ważne rzeczy dzieją się niepostrzeżenie, ale w pewnym momencie nie potrafiła sobie wyobrazić, że nie było go blisko niej, że nie przytulał jej, nie całował, nie trzymał za rękę, nie dotykał jej, gdy blisko stali lub siedzieli. Potrzebowała tego kontaktu nieustannie. Zupełnie, jakby przeszła w drugą skrajność. No i tak powinno być. Choć temat seksu wciąż między nimi nie istniał. Źle się z tym czuła. Nie raz rozmawiała o tym z Rainie. Usłyszała wszystko, co mogła usłyszeć. Wymyśliła wszystko, co mogła wymyślić. Jednak wciąż nie potrafiła się przełamać. Pozwalała sobie na coraz więcej. Już nie tylko przytulali się, całowali i trzymali za ręce. Szli nieco dalej, ale ona zawsze uciekała. Wiedziała, że dla Toma to nie raz było trudne. W końcu nie był z drewna. Ona też nie, a jednak… paraliżowała ją myśl, że Mike zniszczył w niej umiejętność cieszenia się z tego. Bała się, że kiedy przyjdzie, co do czego, to zawiedzie Toma, więc zawsze się wycofywała.
Jeszcze rano śpiewała Put some sugar on me w jednej z nowojorskich stacji radiowych i wieczór wydawał jej się odległym, wręcz niemożliwym do osiągnięcia momentem w ciągu dnia, a teraz samolot przygotowywał się do lądowania. Dzień przemknął nie wiedzieć kiedy, ale za to lot ciągnął się w nieskończoność. Jedynym, co ją pocieszało, było to, że Tom prawdopodobnie czekał na nią na lotnisku. Przeczuwała, że planował coś specjalnego na wieczór, bo kiedy smsowali rano dawał jej bardzo niejednoznaczne odpowiedzi i zadawał dziwne pytania, przez co wyczuwała niespodziankę. Dlatego do bagażu podręcznego zabrała rzeczy, w których wyglądałaby na mniej zmęczoną po locie, niż faktycznie była. Krótko przed lądowaniem założyła legginsy ze skóry, bordową szyfonową koszulę, która była przezroczysta na rękawach i plecach. Do tego ubrała botki na koturnie, upięła włosy w wysoki kucyk i umalowała się. Chciała, żeby Tom zdziwił się na jej widok, bo zazwyczaj podczas lotów w taką porę roku nosiła zwykłe getry, wygodne buty i ciepłe swetry. Była zmęczona i znużona. W ciągu dnia i licznych podróży po Nowym Jorku do rozgłośni i na wywiady, pod niemal każdymi drzwiami czekali na nią fani, więc droga od drzwi do auta nie trwała trzydziestu sekund, ale przynajmniej piętnaście minut. Każdego innego dnia cieszyłyby ją spotkania z fanami, ale tym razem marzyła tylko o tym, żeby siedzieć w samolocie, a najlepiej to być już w Berlinie. Z Tomem. Teraz, gdy już udało jej się opuścić samolot i odzyskać bagaż, szła razem z Toby’m i Matt’emm, gawędząc z nimi i szukając wzrokiem Toma. Sprawdziła telefon, ale nie miała od niego żadnych wiadomości. Oczywiście mogli wziąć taksówkę, ale skoro obiecał, że przyjedzie, to znaczyło, że coś go zatrzymało albo oślepła i go nie dostrzegała.
- Powinien już być – mruknęła nieco zawiedziona.
- Tam są Shie i Georg – powiedział Toby, wskazując jej kierunek. W obu rękach niósł bagaże, więc nie zrobił tego zbyt precyzyjnie, ale Scarlett od razu dostrzegła brata. Nie spodobało jej się zastępstwo. Od kilku godzin wyczekiwała spotkania z Tomem. Już zapomniała, jak bardzo tęskniła podczas tych służbowych wyjazdów. To okrutne, ale z drugiej strony cudowne, że znów miała do kogo tęsknić. Wcześniej wyjeżdżała i wracała. Po prostu. Miał być Tom, więc dlaczego zamiast niego pojawili się Shie i Georg? A może to niespodzianka? Może wysłał chłopaków, bo coś zaplanował? Tylko dlaczego obu? Przyspieszyła kroku, w roztargnieniu nie dostrzegając ich nietęgich min. Skupiła się na tym, że Tom powinien tam stać, a go nie było.
- Cześć – przywitała się najpierw z bratem, a potem z Georgiem. – Co się stało, że wita mnie cały komitet? Gdzie Tom?
- Chodźmy do auta – zarządził Shie. – Tutaj jest za dużo ludzi, zaraz złapią cię fani.
- Co jest? – spojrzała kolejno na brata i Georga. Niechętnie posłuchała ich i kryjąc się pomiędzy tymi czterema wielkimi facetami szła w stronę wyjścia. Nie bardzo rozumiała, o co w tym wszystkim chodziło. Nie podobał jej się ton Shie’a. Nigdy nie był w stosunku do niej taki kategoryczny. Postanowiła, że przemilczy to i zaczeka, aż sam powie jej, o co chodziło. Po prawdzie czuła się zbyt zmęczona, żeby się z nim spierać. Tęskniła za Tomem już tyle, że pół godziny wiele nie zmieni. Gdy już dotarli na parking, Shie otworzył jej drzwi, a Georg poszedł z Max’em i Toby’m zapakować bagaże. Usiadła z tyłu, nie chcąc zmuszać Shie’a wkomponowania się w tylne siedzenie. Audi Georga nie należało do małych, ale tak czy siak byłoby mu ciasno. Była dobrą i przede wszystkim kompaktową siostrą. Miała dla siebie sporo przestrzeni. Zajął miejsce pasażera.
- Jak lot? – zapytał, odwracając się nieco do niej.
- Długi i nudny – westchnęła. Drzwiczki bagażnika trzasnęły i chwilę później Georg pojawił się w aucie.
- Po chłopaków przyjechała żona Toby’ego – wyjaśnił uruchamiając silnik.
- No dobrze, skoro już to wiemy, to powiedzcie mi, gdzie jest Tom – szatyn zerknął na jej brata. Shie ledwo zauważalnie skinął głową, ale nie umknęło to Scarlett. Spojrzała na niego spod przymrużonych powiek, wietrząc podstęp. To było bardzo podejrzane. Słaba konspiracja.
- Wszystko z nim okej – zaczął, patrząc na nią uważnie. – Jednak musisz wiedzieć, że Tom jest w szpitalu – odparł z powagą. Nie tego się spodziewała. Miał powiedzieć: Tom czeka na ciebie w domu. Tom prosił nas, żebyśmy cię odebrali, bo musiał coś załatwić. Tom musiał pojechać do Davida. Czy, Tom zatrzasnął się w łazience. To miała być niespodzianka. Tego oczekiwała. Tom w szpitalu?
- Co się stało? – zapytała zaskoczona. Jakim cudem Tom mógł być w szpitalu? Przecież wszystko było z nim w porządku. Nie chorował. Zrobił coś sobie? Miał wypadek?
- Ktoś na niego napadł – powiedział z miną człowieka, który bardzo nie chciał tego mówić. – Ale nic mu nie jest – dodał szybko. Uważnie jej się przyglądał. Shie przez ostatnie miesiące bardzo mocno zbliżył się ze Scarlett. Od czasu, gdy pomógł jej odkryć Mike’a w Los Angeles, połączyła ich więź, której wcześniej nie mieli. Te trudne uczucia, przykre zdarzenia zespoiły ich, więc poznał ją lepiej, niż w ciągu tych lat, odkąd wrócił do domu. Rozpoznawał jej reakcje, a w szczególności nadchodzący atak paniki. Być może to praktyka nabyta w policji, być może byli do siebie podobni. Jednak znał ją i mógł przewidzieć, że albo zacznie histeryzować albo będzie nieludzko opanowana. Tego jednego nigdy nie wiedział. Teraz wpatrywała się w niego, pobladła i z szeroko otwartymi oczami. Malował się w nich strach. – Zawieziemy cię do niego. Jest późno, ale Tom ma prywatną salę, więc będziesz mogła zostać u niego nawet do rana.
- Ale jak to się stało? Okradli go? Chcieli pieniędzy? Samochodu? Co się stało? Dlaczego nie miał ochrony? Przecież zawsze do miasta jeździł z ochroną.
- To nie moja jurysdykcja, ale zdołałem dowiedzieć się od znajomego, że nic nie zginęło. Świadek zdarzenia powiedział policji, że napastnicy podeszli do Toma, pobili go i odeszli. To starszy mężczyzna, więc bał się ingerować, ale natychmiast wezwał pogotowie i udzielił Tomowi pierwszej pomocy – starał się mówić rzeczowo i jak najbardziej optymistycznie, ale był pewien, że Scarlett załamie się, jak zobaczy Toma. Teraz była w szoku i nie docierało do niej, co się stało. Może to i lepiej. Samochód to nie najlepsze miejsce na przekazywanie takich informacji.
- Nie rozumiem – schowała twarz w dłoniach, wzdychając ciężko. – Dlaczego ktoś chciał go pobić? – potarła policzki i oczy, zapominając o makijażu. Rozmazała się, przez co wyglądała jeszcze bardziej żałośnie. – Ilu ich było? – zapytała, zdając sobie sprawę z tego, że użył liczby mnogiej.
- Trzech – odpowiedział. Pokręciła głową, nie potrafiąc przyswoić faktu, że ktoś tak po prostu skrzywdził Toma. Bez powodu. Każda przemoc była bez sensowna, a Tom przecież nic im nie zrobił. Czy to dlatego, że był sławny? Może go rozpoznali i postanowili mu dokopać, tak dla zasady? Myślała gorączkowo starając się znaleźć jakieś rozsądne wyjście. Dlaczego Tom? Dlaczego ktoś skrzywdził jej Toma?
- Nie rozumiem…- jęknęła. Popatrzyła na brata, jakby mógł dać jej odpowiedź. – Dlaczego trzech facetów napadło na niego w biały dzień?
- Nie wiem, Scarlett. Policja sprawdza monitoring, a kiedy Tom poczuje się lepiej, złoży zeznania. Świadek twierdzi, że byli zamaskowani, ale może on coś dostrzegł.
- On jest nieprzytomny? Mówiłeś, że wszystko z nim okej! – poderwała się do przodu, łapiąc brata za ramię. Chciał odpowiedzieć, ale Georg go uprzedził
- Po prostu śpi – odparł, spoglądając na nią uspokajało we wsteczne lusterko. – Zrobili mu badania, a teraz na noc dali mu coś przeciwbólowego, bo jest potłuczony, ale żyje i nie stało mu się nic poważnego. Tego się trzymajmy – powiedział spokojnie, acz stanowczo.
- Jest u niego Bill. Simone ma przyjechać jutro. Pewnie prześpi całą noc. Nie wiem wiele, bo sporo czas spędziłem na dowiadywaniu się, co tam się stało. Pojechałem z Billem odebrać jego auto i wyglądało, jakby faktycznie nic nie zginęło. Mam znajomego na tamtym komisariacie, ale nie był na służbie w tym czasie, więc trochę zajęło, zanim przekazał mi jakieś informacje.
- Dziękuję, Shie – posłała bratu pełne wdzięczności spojrzenie i ciężko opadła na oparcie tylnej kanapy.
- Nie szło zbyt łatwo, więc obiecałem mu wejściówki na twój koncert dla jego dziewczyny. Mam nadzieję, że się nie gniewasz.
- Chętnie wpuszczę całą jego rodzinę na scenę, jeśli to pomoże. – Z racji późnej godziny niezbyt nasilony ruch na ulicach umożliwił im szybki przejazd z lotniska do szpitala. W całym tym życiowym pędzie, strachu przed Mike’em zapomniała, co kiedyś bardzo lubiła robić. Wyjrzała przez okno. Niebo iskrzyło się milionem gwiazd. Było czyste i piękne. Jako nastolatka spędzała godziny przesiadując na parapecie i wpatrując się w nocne niebo. Marzyła wtedy o wielkiej karierze i wielkiej miłości. Miała teraz oba. Dokąd ją to zaprowadziło? Postanowiła, że gdy tylko Tom wydobrzeje, zaczną chodzić na spacery, nawet jeśli miałoby im towarzyszyć dziesięciu ochroniarzy. Postanowiła, że gdy tylko Tom wydobrzeje znów będą robić zwykłe rzeczy. Postanowiła, że już nie da się zwariować. Nie straci więcej czasu. Już i tak wiele im umknęło. Niech tylko Tom wydobrzeje.
Georg zatrzymał się przed głównym wejściem. Wysiadła, a Shie z nią. Gdy tylko postawiła pierwszy krok, poślizgnęła się. Gdyby Shie nie był blisko i nie przytrzymała się go, to leżałaby jak długa na chodniku. W Stanach zima była mniej uciążliwa. Śnieg stopniał w ciągu dnia, a teraz wieczorem znów zamarzł, a ona chciała ładnie wyglądać i założyła wysokie koturny. Idealne połączenie.
- Uważaj, żebyś się nie poślizgnęła – zagadnął, obejmując ją ramieniem, a Scarlett kurczowo złapała się jego kurtki, chcąc dotrzeć do drzwi w jednym kawałku.
- Dzięki – mruknęła, ale mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem. W środku czekali na nich Matt i Bash. Musieli zostać powiadomieni o tym, że z lotniska pojadą do szpitala. Jednak Scarlett nie przejmowała się tym, to skąd zjawili się ochroniarze, nie miało najmniejszego znaczenia. Skinęła im na powitanie. Ruszyli za nimi w kierunku windy. W środku przypadkiem spojrzała w swoje odbicie i przeraziła się. – Shie, czemu nie powiedziałeś mi, że wyglądam jak straszydło? – szturchnęła brata w bok, który w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami, a jego mina mówiła: jestem tylko facetem, nie znam się na tym. Poprawianie makijażu na moment odciągnęło jej myśli od tego, jak źle mogło być z Tomem. Bardzo starała się zachować spokój, bo przecież brat i Georg zapewniali ją, że nie było z nim aż tak źle. Póki go nie widziała, nie mogła panikować. Przecież nie oszukiwaliby jej, bo i tak zaraz zobaczy Toma. Winda zatrzymała się na właściwym piętrze, drzwi otworzyły się i wyszli na korytarz. Nie musiała pytać, który to pokój. Na drugim końcu korytarza dostrzegła dwóch ochroniarzy stojących pod jedną z sal. Nie czekając, ruszyła w ich stronę prawie biegiem. Ostatni razw szpitalu była u Jessici. Miała nadzieję, że prędko nie będzie musiała się w nim znów znaleźć. A jednak. Przerażająco białe ściany i beżowe linoleum na podłodze wydawały jej się tak samo obrzydliwe, jak wcześniej. Powitała ich skinieniem i weszła do środka. W pierwszym momencie widok zasłonił jej Bill. Ścisnął jej się żołądek i mocniej zabiło serce, bo fakt, że Tom leżał w tym szpitalu stał się namacalny. Zanim go zobaczyła, to wydawało się mniej straszne. Odwrócił się, gdy się pojawiła i wtedy go zobaczyła. To wszystko nie tak. Nie tak miało być. Nie miało mu dolegać nic poważnego. Mimowolnie zakryła usta dłonią, wydając z siebie piskliwy jęk. Tom wyglądał… podbite oko, spuchnięte do tego stopnia, że nie była pewna czy zdoła je otworzyć, nabrzmiałe policzki i pęknięta warga, zadrapania na twarzy, zabandażowana ręka, wszędzie mnóstwo krwi, której nikt do tej pory nie zmył. Bill zerwał się z miejsca i przytulił ją, zasłaniając jej Toma.
- To na szczęście tylko tak źle wygląda – powiedział mocno przyciskając ją do siebie. Wyczekiwał pojawienia się Scarlett. To on zabronił powiadamiać jej telefonicznie. Wiedział, że odchodziłaby od zmysłów przez cały lot. W tym wypadku najlepsza była nieświadomość. Wiediał to najlepiej, bo kiedy zadzwonili do niego z policji i usłyszał, że Tom został pobity i przewożono go do szpitala, to jakby świat zawalił mu się pod nogami. Zabrakło mu powietrza. Serce, jakby zwolniło. I najgorsze było to, że czuł, że coś było nie tak, ale nawet przez mu nie przeszło, że to dotyczyło Toma. Kto przewidziałby coś takiego? Dopóki nie zobaczył go całego, jedynie poobijanego, czuł jakby coś w nim więdło, umierało. Wiedział, że Tom żył, ale… to był jego bliźniak. Od zawsze chronili siebie nawzajem. Od zawsze byli dla siebie najważniejsi. Co stałoby się z nim, gdyby Toma zabrakło? Nie potrafił o tym myśleć, dlatego skupił się na działaniu. Zadbał o sprowadzenie jego samochodu, rozplanował, jak powiadomić Scarlett, żeby nie odeszła od zmysłów, a potem siedział przy Tomie i dziękował wszystkiemu, co było potężniejsze od nich, że nie odebrało mu brata. – Jest pokiereszowany, ale w środku nie ma wielkich obrażeń. Ma pęknięte żebro, ale to się przecież zrośnie. Mogło być gorzej – uspokajał ją, trzymając ją w mocnym uścisku. Przed salą zatrzymali się Shie, Bash i Matt. Nie był do końca pewien, czy Scarlett zaraz się nie rozsypie, więc postanowił wszystko, żeby tak nie było. Musieli stawić temu czoła i zrobić wszystko, żeby Tom jak najszybciej wydobrzał. Był zmartwiony i przestraszony. Ktoś skrzywdził jego brata. W biały dzień. Podeszli do niego, pobili go i odeszli. Jak takie coś mogło zostać bez kary? Co będzie następne?
- Dlaczego to się stało, Bill? – zapytała, spoglądając na blondyna. Czuł się odpowiedzialny. Scarlett nie mogła się załamać. Musiał zmotywować ją działania. Musiał obudzić w niej obrońcę. Powinna skupić się tym, żeby Tom wyzdrowiał. Nie na tym, że go pobito. O ile to mogło zostać rozdzielone. – Przecież on nic nikomu nie zrobił.
- Myślę, że ci kolesie po prostu szukali rozrywki. Nie mam innego wyjaśnienia. Nic nie zginęło, auto bez szwanku – zapewnił ją. Była blada, roztrzęsiona i przestraszona. Widział, jak starała się trzymać, ale równocześnie czuł, jak drżała. Sama potrzebowała ochrony. Potrzebowała Toma, żeby pomógł jej przejść przez to wszystko, a stało się tak, że to znów ona musiała stać się silna.
- Tom coś mówił? – Bill odsunął się, a ona zebrała się w sobie, żeby znów na niego spojrzeć. Jak ktoś mógł być tak okrutny? Jak można skrzywdzić drugiego człowieka dla zabawy? Nie potrafiła tego pojąć. Serce pękało jej na kawałki, gdy na niego patrzyła.
- Niewiele. Najpierw był oszołomiony, a potem zamulony przez środki przeciwbólowe. W międzyczasie wciąż zabierali go na badania, więc niewiele wiem. Lekarz powiedział, że w ciągu doby okaże się, czy ma wstrząśnienie mózgu i jeżeli dalsze badania nic poważnego nie wykażą, to wypiszą go za dwa-trzy dni.
- Byłeś tu cały czas?
- Tak – skinął głową. – Jak tylko zadzwonili z policji, od razu tu przyjechałem. Znaczy, kiedy zabrali go na badania, to pojechaliśmy z Shie’em po jego auto. Chyba planował jakąś kolację, bo w bagażniku było mnóstwo jedzenia. – Zdecydowanie nie powinien tego mówić. Tom planował coś miłego na powitanie i ci gnoje pobili go. Zabrali im jeszcze więcej czasu. Obiecała sobie, że będzie silna, ale łzy i tak napłynęły jej do oczu. Odetchnęła głęboko. – Dobra, zostawię cię z nim. Pójdę po kawę czy coś – skinęła głową, a Bill nim wyszedł ucałował ją w czoło. Niby nic nieznaczący gest, ale zrobił to z taką troską, że jeszcze bardziej zachciało jej się płakać. W tej chwili uświadomiła sobie, że przecież on też cierpiał. On był bliźniakiem Toma. Ona mógł przeżywać to bardziej niż ona. Tak bardzo przejęła się tym, jak źle było z Tomem, że zupełnie zapomniała o Billu.
- Bill? – zatrzymała go. Odwrócił się, spoglądając na nią pytająco, a ona po prostu go przytuliła. Wcześniej to on przytulał ją. Teraz jej kolej. Była od niego dwa razy mniejsza, ale starała się dać mu jak najwięcej. – Wszystko będzie dobrze – pokiwał głową i wyszedł. Odetchnęła i przysiadła na krzesełku, na którym wcześniej siedział blondyn. Tom drzemał. Ktoś jednak próbował zmyć krew z jego twarzy. W efekcie rozmazał ją jeszcze bardziej. Postanowiła, że sama się tym zajmie, bo kto zatroszczy się o niego lepiej niż ona? Przysunęła się bliżej. Jego zabandażowana ręka leżała wzdłuż ciała, a zdrową, prawą trzymał na brzuchu. Ujęła ją delikatnie. Wtedy wszystko puściło. Poczuła, jak całe napięcie ją opuszcza, mięśnie się rozluźniają, a lęk malał. Tom był obok. Mógł z tego wyjść w ciągu kilku tygodni. Nie skończył na intensywnej terapii, ani połamany. Jego ręka była trochę pokiereszowana, ale nie złamana, bo nie założyli mu gipsu. Miała nadzieję, że jego oko tylko spuchło i nie będzie z tego żadnych powikłań. Musiała wierzyć i mieć nadzieję. Tom potrzebował jej optymizmu. Była pewna, że dzięki temu szybciej wydobrzeje. Rozejrzała się po pokoju. Był niewielki. Oprócz stolika przy łóżku i telewizora na ścianie, stały tam jeszcze dwa krzesła i fotel. Okno wychodziło na ulicę. Kolorystyka taka sama jak na korytarzu – białe ściany i beżowe linoleum na podłodze. Pomimo tego, że sala była prywatna, wcale nie wyglądała lepiej. Co dziwne, a czego wcześniej nie zauważyła, na stoliku stał wąski wazonik z żółtą różą. Kto przyniósł Tomowi kwiat? Zaciekawiona puściła jego rękę i wyszła na korytarz, gdzie czekali na nią. Bill przyniósł ją kawę. Wzięła jedną z wdzięcznością.
- Przyniosłem ci też kanapkę, bo domyślam się, że nic nie jadłaś – podał jej opakowanie z ogromną kanapką w kształcie trójkąta.
- Dziękuję – uśmiechnęła się. – Kto przyniósł tą żółtą różę?
- No właśnie nie wiem. Pielęgniarka powiedziała, że dostarczono ją przez kwiaciarnię. Nic więcej nie wiem, bo w tym czasie pojechałem po auto z Shie’em.
- Dziwne – westchnęła. – No, ale nieważne. W każdym razie pomyślałam sobie, że może pojedziesz do domu? Jesteś tutaj cały czas, widzę, że ledwo stoisz.
- Oboje nie jesteśmy tu potrzebni – stwierdził. Nie bronił się mocno, żeby zostać. Doskonale wiedział, że nie marzyła o niczym innym, jak o tym, żeby zostać sama z Tomem. Nawet, jeśli spał. A w ostrym świetle jarzeniówek wyglądał jeszcze gorzej. Miał podkrążone oczy, był blady i taki wymizerowany w charakterystyczny sposób dla osób, które przeszły silny wstrząs. Scarlett była pewna, że choć chciał pilnować brata, to równie mocno potrzebował znaleźć się teraz z Rainie. Westchnął, kiwając głową. Jakby sam sobie odpowiadał na pytanie. – Policja może tu być zaraz po obchodzie. Pielęgniarka mówiła, że w nocy będą sprawdzać kroplówkę. Potrzebujesz czegoś?
- Nie, mam już wszystko – wskazała na kawę i kanapkę w swoich rękach. – To samo tyczy się was – powiedziała do ochrony. – Myślę, że wystarczy, jak zostaną ze mną Matt i Bash, wy przyjedziecie rano i zmieńcie ich – Tim i Jacob, który został zatrudniony na miejsce Bena, przyjęli jej polecenie.
- Jeśli tylko będziesz czegoś potrzebowała to od razu dzwoń – zastrzegł Bill.
- No pewnie, a gdy tylko coś się zmieni dam ci znać.
- Mnie też – Shie przytulił ją i dziarsko poklepał ją po plecach. Pożegnała się też z Billem i Georgiem. Jeszcze przez chwilę zapewniali ją, że ma dzwonić, a później ona musiała zapewniać ich, że na pewno nic nie potrzebowała, po czym odeszli w towarzystwie Jacoba i Tima. Zanim wróciła do Toma, zaproponowała Matt’owi i Bash’owi, żeby wzięli sobie krzesełka przed salę, a gdy już została z nim sama, natychmiast usiadła obok łóżka i przytuliła się do ręki Toma. Z tego wszystkiego nawet nie zdjęła kurtki, więc było jej trochę ciepło, ale to już nie miało znaczenia. Był blisko. Był bezpieczny. Teraz już nic nie mogło mu się stać. Tuląc się do niego i patrząc jak oddychał, jak spał, ona też się uspokajała. Ostatnia godzina była szalona. Nawet nie zdążyła tego wszystkiego dobrze przetworzyć, a już była przy Tomie. Już wszystko musiało być dobrze. Starała się uspokoić, wygonić z głowy niewygodne myśli, ale to okazało się trudniejsze, niż przypuszczała. Adrenalina opadała, w szpitalu panowała niemal zupełna cisza, a w niej wciąż huczało. Wszystko było wspaniale i nagle: buch! Ktoś zburzył ich względną sielankę, napadając na Toma. Jak to możliwe? Nie urodziła się wczoraj i doskonale zdawała sobie sprawę, że pobicia i rabunki zdarzały się na porządku dziennym, ale żeby w biały dzień, na monitorowanym parkingu? Dziwiło ją to, że niczego nie zabrali. Po prostu przyszli i pobili go. Kto tak robi?
Tom spał mocno. Musieli podać mu silne środki przeciwbólowe. Jej egoistyczna część chciała, żeby przebudził się chociaż na chwilę. Potrzebowała od niego jednego słowa, jednego spojrzenia. Potrzebowała, żeby sam zapewnił ją, że to wcale nie było tak straszne, jak wyglądało. Jej racjonalna część ganiła tą egoistyczną, bo wiedziała, że potrzebował snu. Wtedy nie czuł bólu, a rany szybciej się goiły. Może gdy rano się obudzi, to będzie już troszkę lepiej? Przysunęła się jeszcze bliżej, bo zabolały ją plecy. Mogła podstawić sobie fotel, ale nie chciała puszczać jego ręki nawet na moment. Pocałowała jego obtarte kłykcie i znów wtuliła się w jego dłoń, cały czas ją trzymając. I tak została do rana.
*

Drzwi zamknęły się za Billem z cichym trzaskiem. Oparł się o nie, nie mając już chęci na nic. Nie odłożył kluczy, nie zdjął kurtki. Dochodziła północ. To był jeden z najdłuższych dni, jakie przeżył. Był tak zmęczony, że nie miał nawet sił na to zmęczenie. Światło padające z pokoju rozświetliło mrok panujący na korytarzy, gdy Rainie wyszła z sypialni i prędko podeszła do niego. Nie pytając po prostu go przytuliła. Pamiętał, że raz zbierał Toma spod tych drzwi. Zbierał go wielokrotnie, ale ten raz był szczególny, bo wtedy coś naprawdę zaczęło się zmieniać. Tragicznie, bo niemal uderzył Scarlett, ale to nim wstrząsnęło. Zaczął wracać. To było ile? Sześć lat wcześniej. Nie dowierzał, że to aż tyle. Mocno objął Rainie. Jej ciepło, jej dotyk, jej zapach, to koiło go. Odetchnął. Był w domu. Tom był w dobrych rękach.
- Wyliże się. Parę lat temu nie raz gorzej oberwał w szkole i nikt tak nad nim nie skakał – odparł, siląc się na lekki ton. Rainie popatrzyła na niego spod uniesionej brwi. – Nie dobra, może nie tak bardzo i w sumie to się przejmuję.
- Wiem, że się martwisz. Nie bez powodu wyglądasz, jakbyś przeszedł przez magiel.
- Nie mówiliśmy tego Scarlett, ale Shie zasugerował, że to mogło być zaplanowane przez Mike’a.
- Sądzi, że posunąłby się do tego?
- To jest takie pochrzanione, Rainie. Policja nawet nie bierze na poważnie tego tropu, bo jego rodzina upiera się, że on nie żyje. Bo wiesz, po tym jak nakryła go w LA i on zapadł się pod ziemię, nie miała jeszcze podstaw, żeby to zgłosić. Po tym, jak zaczął nękać ją w dniu koncertu, zgłosiła to policji, ale oni odrzucają opcję z nim, bo to mało prawdopodobne, żeby ktoś sfingował swoją śmierć, żeby zdobyć dziewczynę.
- A jednak – westchnęła.
- Stoimy w martwym punkcie, bo to już nie tylko listy i maile, nie kamienie na podjeździe, ale napaść. Jestem skłonny wierzyć, że faktycznie tak było. Pobili go i rozpłynęli się. Sądzę, że to ostrzeżenie. Nie stała mu się wielka krzywda, ale wygląda tragicznie.
- Sądzisz, że to wiadomość dla Scarlett, żeby nie spotykała się z Tomem?
- Internet zalewają ich szczęśliwe zdjęcia. Podstawiają się reporterom, żeby pokazać Mike’owi, że się go nie boją, a on się mści. Shie zna tą sprawę od początku. Siedzi w tym ze Scarlett, przeraża mnie to, że może mieć rację, ale ona chyba na razie nie powinna wiedzieć.
- Domyśli się, nie da się jej przed tym uchronić.
- Dopiero, co się zeszli, a takie rzeczy się dzieją. To niesprawiedliwe – westchnął. Popatrzył na Rainie i mimowolnie się uśmiechnął. – Kocham cię – ujął jej twarz w dłonie i odsunął włosy z jej policzków. Popatrzył w jej miodowe oczy. Patrzyły na niego spokojnie i z miłością. Jej rozbiegany, przestraszony wzrok sprzed lat zniknął. Uśmiechnęła się delikatnie i stając na palcach, pocałowała go.
- Chodź – wzięła go za rękę i poprowadziła za sobą do pokoju. Miała na sobie tylko spory, sprany T-shirt. Jej długie blond włosy wiły się na końcach. Była taka piękna. Zamknęła za nimi drzwi sypialni i uśmiechnęła się nieśmiało. Wtedy zrozumiał. Zrobiło mu się gorąco, bo jeśli dobrze pojął, co miała na myśli… nigdy jej nie popędzał. Nigdy nie naciskał i nigdy nie potrzebował jej bardziej, niż teraz. Stanęła przed nim i rozpięła suwak jego kurtki. Zdjęła ją z niego i rzuciła na fotel. To samo zrobiła ze swetrem.
- Rainie? – zapytał, chwytając ją za rękę. Popatrzyła mu w oczy, wsuwając dłonie pod materiał jego koszulki. Mięśnie mimowolnie napięły się pod wpływem jego dotyku. Jej delikatne dłonie parzyły jego skórę. Przesuwała je w górę, zgarniając jego koszulkę. Uważnie przypatrując się swojemu dziełu, po drodze zarysowywała opuszkami każdy mięsień na jego brzuchu i klatce, sprawiając, że czuł je zdecydowanie bardziej niż zwykle. Pomógł jej, zdejmując T-shirt przez głowę. Uśmiechnęła się. Objęła go w pasie i pocałowała miejsce, gdzie znajdowało się jego serce. Rainie była doskonała. Jak inaczej mógł opisać jej wspaniałość? Kochał każdy milimetr jej ciała, sposób, w jaki na niego teraz patrzyła, jej dotyk delikatny i tak bardzo zmysłowy. Tracił rozum. Rainie była doskonała z każdą swoją skazą. Chciał scałować każde wspomnienie i nanieść na nie nowe. Pocałował ją, wsuwając dłoń pod jej koszulkę. Musnął jej udo i pośladek, czując jak pojawiła się na nich gęsia skórka. Dalej ze zdziwieniem odkrył, że nie miała na sobie majtek. Uśmiechnęła się figlarnie, więc pocałował ją znów i dalej badał to, co miała pod koszulką. Ścisnął jej pupę i powiódł dłońmi wyżej. Zupełnie jak ona, zbierał materiał, aż wreszcie zdjął jej piżamę. Stanęła przed nim naga, jak jeszcze nigdy wcześniej. W pierwszej sekundzie zauważył, że chciała uciec, ale w kolejnej już wyprostowała ramiona i odsunęła z nich włosy. Każda jej blizna dodawała jej piękna, potwierdzała jej siłę. Widywał Rainie w bieliźnie, więc niemal zupełnie nagą, jednak to nie to samo. Każda miękkość, każda krzywizna, każdy płynny kształt jej ciała stanowiły razem najdoskonalszy obraz piękna. Odsunął się o pół kroku. Powoli objął ją spojrzeniem od stóp, przez zgrabne nogi, kobieco zaokrąglone biodra i brzuszek, po pełne piersi falujące w płytkim oddechu, aż po ukochane usta i najcudowniejsze w świecie miodowe oczy. – Chyba nie jestem wystarczająco dobry, żeby móc być z tobą. Jesteś zbyt piękna.
- Och – westchnęła. – Nie bądź dziś poetą – uśmiechnęła się, okręciła wokół własnej osi, dając mu pełen widok na siebie. Musiało ją to dużo kosztować, wiedział, jak wstydziła się blizn, dlatego kochał ją jeszcze mocniej. Za jej odwagę. Nim podszedł, zdjął spodnie i bieliznę. Nie chciał, żeby tylko ona czuła się naga. Uśmiechnęła się znów, kiedy zobaczyła, co zdążyło się z nim zadziać.
- Zawsze będę, kim zechcesz – podszedł i objął ją w talii, przyciągając ją do siebie. Rainie zarzuciła mu ręce na szyję, pocałowała go żarliwie i to samo w sobie było bardzo zmysłowym doświadczeniem. Czuł się podle, ale ona potrafiła naprawić wszystko. Całując ją, skierował się w stronę łóżka. Usiadła, ciągnąc go za sobą, a potem położyła się, nie puszczając go, ani nie przerywając pocałunku. Jej bliskość oszałamiała. Pachniała grejpfrutem i limonką. Jej dłonie na jego plecach, na jego ramionach, na jego brzuchu. Jej dłonie coraz niżej. Za każdym razem szli o krok dalej, ale teraz Rainie zachwycała go. Każdym pocałunkiem zdejmowała z jego barków ciężar minionego dnia. Czuł się coraz lżejszy, coraz szczęśliwszy, coraz mocniej otumaniony jej słodyczą. Przerywając pocałunek, spojrzał jej w oczy. Chciał mieć pewność, że ona ją miała. Jej zaróżowione policzki, nabrzmiałe usta. Była najpiękniejsza. Sięgnął po jej lewą rękę i ucałował jej wnętrze, a potem bliznę na środku pomiędzy łokciem, a nadgarstkiem, a potem ślad po przypaleniu papierosem na wewnętrznej stronie bicepsa. Dalej całował jej obojczyki. Oba, bardzo dokładnie, a zwłaszcza nierówny, półokrągły ślad po szarpanej ranie od butelce. Na prawej piersi miała dwa ślady po papierosie. Ucałował oba, a po nich sutki. Po jednej i drugiej stronie. Doskonale wiedział, że na brzuchu nie miała blizn, ale na prawym boku owszem. To jeszcze z czasów dzieciństwa, nadziała się na gałąź, bawiąc się w parku. Wycałował to miejsce, brzuch też i lewy bok i pępek. Nie ominął żadnego miejsca. Na lewym biodrze, tu gdzie zaczynał się pośladek miała kilkucentymetrową bliznę po metalowej witce, którą nie wiedzieć czemu, miał Hans. Po wewnętrznej stronie lewego uda znajdowała się wyjątkowo brzydko zszyta blizna po szkle. Nie zapomniał o niej. Naznaczył pocałunkami każdy ze śladów, które zostawił po sobie Hans. To ostatni raz, kiedy należały do niego. Od teraz były śladami jego miłości. Rainie rozsunęła szerzej nogi. Popatrzył na nią. Była taka piękna, zupełnie jego. Pocałował ją w tym miejscu. To, jakby ją zaskoczyło, ale nie wzbraniała się. Pocałował ją znów. Pieścił palcem, nim podniósł się i zawisł nad nią, odnalazł jej usta, szepcząc zapewnienia o swojej miłości.
- Czy możemy uważać, że to mój pierwszy raz? – spytała, przeczesując palcami jego włosy.
- To przecież jest pierwszy raz – odpowiedział, całując ją czule. – Twój, mój, nasz – uśmiechnął się. – Pierwszy, bo z prawdziwej miłości – taka odpowiedź zadowoliła Rainie. Przylgnęła mocno do niego, gdy ją całował, gdy działo się to. Powoli, centymetr po centymetrze Hans znikał z ostatniego fragmentu jej życia. Miał pozostać już tylko złym wspomnieniem. Teraz była już tylko miłość. Bill starał się dać jej to jak najpiękniej, jak najlepiej, jak najczulej, bo zasługiwała na to, żeby było wspaniale po każdym koszmarze, który przeżyła oddając ciało wbrew swojej woli. Oddychała ciężko, dawała i oddawała pocałunki, zaciskała dłonie na jego ciele szepcząc i zapewniając go o tym, że to właśnie to miejsce i ten czas. Chciała go pocieszyć, a przychyliła mu nieba, do którego poszybowała pierwsza, a on zaraz za nią. To też ją zaskoczyło. Patrzyła na Billa szeroko otwartymi oczami, oddychając ciężko i płytko. Obejmowała go, trzymała się kurczowo, mocno oplatała go nogami. – Coś nie tak, skarbie? – zapytał, całując ją w skroń. Pokręciła głową.
- Ja… - uśmiechnęła się speszona. – Ja przecież nigdy…- wskazała głową w dół, pomiędzy ich wciąż splecione ciała. Wtedy sobie uświadomił, co miała na myśli. – To miłe – uśmiechnęła się szerzej, a on się roześmiał. Pocałował ją znów i na moment wyplątał się z jej objęć, ale tylko po to, żeby położyć się obok.
- Miłe – powtórzył powoli. – Popracujemy nad tym, żebyś zastąpiła miłe innym określeniem, na przykład nieziemskie albo wystrzałowe, czy nie wiem, obłędne – zaśmiała się, wtulając się w jego ramię. Miała taki dźwięczny śmiech. Pokonali ostatnią barierę, zburzyli ostatni most łączący ją z tamtym życiem. I to tak niespodziewanie. Bill planował stworzyć dla niej idealny wieczór, a stało się tak, że to Rainie jak zawsze okazała się idealna dla niego. Zupełnie niespodziewanie. Wiedziała, co zrobić, żeby dać mu bliskość, której potrzebował. Nawet, jeśli sama miała pewne obawy, zrobiła to dla niego. Teraz on postanowił przygotować coś specjalnego dla niej i przyłożyć się do rzeczy znacznie lepiej.
- Bałam się, Bill, ale kiedy cię zobaczyłam, pomyślałam, że to jest ten moment. Życie jest takie kruche, nie chcę iść przez nie opłotkami. Od teraz chcę brać z niego jeszcze więcej. Chcę wszystkiego – pocałowała jego tors i popatrzyła na niego. Czuł się upojony nią, urzeczony jej bliskością. Jej ciało przy jego ciele. Tego potrzebował. Życie było za krótkie. Chciał wszystkiego. Wszystkiego z nią.
- Wszystko będzie nasze. Od dziś – odparł, a Rainie uraczyła go najsłodszym uśmiechem, a po nim jeszcze słodszym pocałunkiem.
*

14. stycznia 2015, Berlin – szpital

Scarlett nie pamiętała momentu, w którym zasnęła. Wpatrywała się w śpiącego Toma, starając się nie myśleć zbyt wiele. Planowała miłe rzeczy, które będą robić, gdy wydobrzeje. Sprawdzała w głowie listę miejsc, które mogliby odwiedzić. Rozmyślała o Jessice i jej rychłym powrocie z sanatorium, od domowych bieżących sprawach, ogólnie o wszystkim, byleby nie o tym, że ktoś napadł na Toma. A teraz było już jasno, potwornie bolała ją szyja, nie przytulała się do ręki Toma, ale na wpół leżała na materacu obok niego, a czyjaś dłoń gładziła jej włosy. Dłoń. Jej. Włosy. Podniosła się gwałtownie i zabolało piekielnie. Przeklęła pod nosem, masując kark. Musiała spędzić tak kilka godzin. Tom się przebudził. Patrzył na nią jednym okiem. Natychmiast zapomniała o swoich ścierpniętych plecach i bolącej szyi. Obudził się, patrzył na nią, głaskał ją. Spoglądali tak na siebie dłuższą chwilę.
- Cześć – szepnęła w końcu. Głos ją zawiódł. Poczuła potworną gulę ściskającą jej gardło.
- Mogę cię zjeść? – wychrypiał, a ona zaśmiała się, hamując łzy. Miała być radosna, ale za bardzo się bała, za długo czekała, zbyt wiele myśli miała w głowie, żeby temu podołać. Łzy zamazywały jej widzenie, ale nie na tyle, żeby nie dostrzegła, jak wyciągał do niej rękę. Ostrożnie przytuliła się do niego, a on przycisnął ją do siebie na tyle, na ile pozwolił mu brak sił.
- Boli cię? – zapytała, bojąc się poruszyć.
- Nie, skarbie. Teraz już nic mnie nie boli.
- Nie wierzę – podniosła głowę, piorunując go spojrzeniem, ale zamiast tego pojawiły się kolejne łzy. – Chciałam nie płakać – poskarżyła się.
- Nie powinnaś. Chociaż jakbym siebie zobaczył, to też pewnie bym płakał – powiedział, nieznacznie gładząc jej ramię. Ręka nie była pokaleczona, ale obita i też nie w pełni sprawna, ale Scarlett nie musiała o tym wiedzieć. Przytulał ją tak mocno, jak mógł i chociaż trochę bolało go w klatce, gdy była w takiej pozycji, nie zamierzał jej o tym mówić. Nie chciał, żeby oddaliła się choćby o centymetr. Za bardzo bał się, że już jej nie zobaczy. Kiedy zdał sobie sprawę, że nie skończy się na jednym kopniaku czy ciosie. Kiedy już leżał na chodniku, w głowie miał to, że może już jej więcej nie zobaczyć, nie dotknąć, nie usłyszeć. Życie z nią było zbyt krótkie. Kiedy starał się unikać kolejnych ciosów, najbardziej bał się, że to mógł być koniec życia z nią. To było zbyt mało. Dlatego postanowił, że już jej nie wypuści, nawet na pięć minut. Obudził się pół godziny, może godzinę przed nią. Było jeszcze ciemno. W każdym razie, gdy się ocknął, bał się otworzyć oczy, bo gdyby nie siedziała obok… jaki sens byłby w budzeniu się? Ale wróciła, trwała przy jego łóżku. Czuł się spokojny. Spokojny, bo będąc przy nim, z ochroną, nic nie mogło jej się przytrafić. Leki przeciwbólowe przestawały działać. Kroplówka dawno się skończyła. Zaczął odczuwać każdy cios i nie potrafił sobie wyobrazić, że coś takiego mogłoby spotkać ją. Zaczął rozmyślać i jedyne sensowne wytłumaczenie tego, że znalazł się w tym szpitalu, nosiło imię na M. Nie wiedział, czy Shie, policja, Scarlett, ktokolwiek doszedł do takiego wniosku. Pamiętał jednak słowa jednego z tych oprychów. Kolejna lekcja będzie dla niej. To więcej niż jasne, kto za tym stał. Najgorsze było to, że posuwał się coraz dalej, do coraz bardziej desperackich czynów. Jakiej lekcji mógł chcieć udzielić Scarlett? Zamierzał ją pobić? Porwać? Tom nie umiał sobie tego wyobrazić, ale bał się. Piekielnie się bał. Co miało być następne? Skąd spodziewać się ataku? Bał się tak bardzo, że tęsknił za otumanieniem, jakie dawały mu leki. Jak mógł ochronić Scarlett? Póki tu z nim siedziała, a ochrona pilnowała drzwi, mogli czuć się bezpieczni, ale jak długo można żyć w takiej klatce? Jak długo wytrzymają? Kiedy w końcu ten szaleniec się pomyli i wpadnie w ręce policji? Jego życie ze Scarlett było zbyt krótkie, zbyt wiele w nim było zła. Zasługiwali przecież na więcej. Zasługiwali na szczęście.
- Podobasz mi się nawet we wszystkich odcieniach czerwieni i fioletu – zapewniła. To nie był jeszcze właściwy moment na to, żeby wspominać o tym, dlaczego znalazł się w tym miejscu. Miał ją obok siebie, to wystarczyło. Tak bardzo za nią tęsknił, że aż nie wierzył, że już wróciła. Tylko do niego. – Czy będzie cię bolało, jeśli bardzo, bardzo delikatnie pocałuję cię w usta? – zapytała, uśmiechając się czule. Łzy wsiąkły w pościel, już więcej nie mogła ich wylewać. Chciał jej szczęśliwej. Kosztem wszystkiego.
- Myślę, że to może mi nawet pomóc – nie mógł za bardzo się uśmiechać, bo bolała go szczęka i spękane usta, ale kiedy tylko dotknęła go swoimi ciepłymi i miękkimi wargami, od razu poczuł się lepiej. Byłoby cudownie, gdyby kontynuowała, ale przerwała im pielęgniarka, pojawiając się z kolejną kroplówką. 
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo