Tytuł: Edward Stachura
Fabula rasa. Z
wypowiedzi rozproszonych
13. stycznia 2015,
Berlin, lotnisko – późny wieczór
Wielka miłość i wielka kariera rzadko chcą iść ze sobą w
parze. Gdy rozwija się jedno, to drugie podupada, bo równe dzielenie czasu nie
wchodzi w grę. Wtedy i miłość i kariera działają na pół gwizdka. Więc, albo
kochasz całym sercem i pozwalasz, żeby praca zeszła na dalszy plan albo
oddajesz się pracy i pozwalasz, żeby życie prywatne nie zawsze kwitło.
Scarlett spędziła prawie cały lot na rozmyślaniu o tym. Gin
podsunęła ten temat na ich ostatnim spotkaniu. Kariera Scarlett była w świetnym
momencie. Mogła przedłużyć dobrą passę nagrywając kolejny album. Wytwórnia
zaproponowała jej kontrakt na warunkach, których tylko głupi by nie przyjął. Dlatego
Gin zapytała ją, jakie mieli z Tomem plany, a Scarlett nie umiała jej na to
odpowiedzieć. Owszem mieli być razem. To pewne. No, ale co dalej? Odkąd wrócili
do siebie ich życie kręciło się wokół Mike’a. Obawiali się go. Ukrywali się
przed nim. Spiskowali, jak go przechytrzyć. Tom pocieszał ją, gdy dostawała
kolejne anonimy. Ona starała się żyć normalnie i naprostować wszystkie swoje
skrzywienia, które wpływały na jej związek z Tomem. Jednak co by się nie
działo, w centrum był Mike. Niepozornie ukryty za działaniem, które miało ich
od niego uwolnić. Jednak to wciąż on był gwiazdą w ich związku. Więc co dalej? Czy
mogli pozbyć się tego, gdy on wciąż gdzieś tam czyhał?
Przeprowadzili wiele rozmów o tym, co zrobić, jak sobie
poradzić. Rozmawiali między sobą. Rozmawiali z Shie’em. Rozmawiali z Rainie.
Ona rozmawiała z Rainie; długo i wielokrotnie. Wypowiedzieli setki, tysiące
słów, starając się pomóc sobie, znaleźć wyjście, choć odrobinę normalności. Czy
to coś dało? Mike dalej był w centrum, a ona nie robiła nic innego poza
martwieniem się o to, kiedy znów uderzy.
Czyli… pozwalała mu osiągnąć to, czego chciał. Siedział
jej w głowie. Już nie paraliżował jej relacji z ludźmi, ale cały czas siedział
jej pod skórą. Był we wszystkim, co robiła. Nawet teraz, będąc w Nowym Jorku,
podczas sesji przyłapywała się na tym, że rozmyślała nad tym, co mógł planować.
Nie nakręcała się, nie bała bardziej, niż dotychczas. Po prostu pozwalała mu
być w centrum swojego życia.
Jednak ciężko o nim nie myśleć. Ten człowiek skutecznie
próbował ją straszyć, realizując zemstę za to, że rozgryzła jego plan, że
odkryła ego przemianę. Mike był szalony, ale też sprytny. Popełnił błąd, co
kosztowało go zdemaskowaniem, ale teraz już sobie na to nie pozwalał.
Umiejętnie wkradał się w jej myśli za każdym razem, kiedy udało jej się wrócić
do normalności po poprzednim anonimie. Dokładnie wiedział, ile należy odczekać,
żeby odczuła to podwójnie. Tak, jak ten list na wjeździe ich domu. Zjawił się
znikąd.
Czasem zastanawiała się, czy działał sam? Bo jeśli tak,
to jak mógł być aż tak zorganizowany? Jak mógł być wszędzie? Jak mógł ją
śledzić na każdym kroku? Gdyby nie to, że obok siedziało jej dwóch ochroniarzy,
cały lot spędziłaby na oglądaniu się po pokładzie, czy przypadkiem, któraś
twarz nie należy do niego. O ile znów nie zmienił swojego wyglądu. To
przerażające. Bardzo, bardzo, bardzo przerażające. Do szpiku kości.
Jednak nie była do końca bezbronna. Pokonała długą drogę.
Oczywiście dzięki Tomowi. Wkradł się w jej życie niepostrzeżenie. Teraz już
dokładnie nie wiedziała kiedy? Czy to w dniu jej urodzin, gdy przyszedł z
Rainie, Candy i Billem? Czy może już na przyjęciu weselnym Margo i Gustava? A
może jeszcze wcześniej, choć nie umiała przypomnieć sobie tej chwili? Wkradł
się w jej życie i po prostu w nim został, dając jej poczucie bezpieczeństwa i
namiastkę spokoju, choć wokół szalała burza. Mącił jej w głowie, nie pozwalała
sobie marzyć o tym, by wrócili do siebie, ale Tom był. Pomagał jej. Po prostu
stał u jej boku, niczego nie oczekując. Chciał do niej wrócić, ale w całej tej
pokręconej sytuacji, stawiał jej dobro na pierwszym miejscu. W sumie byłoby jej
łatwiej, mając go u boku, ale to minęło. Działy się różne rzeczy. Spotkanie na
cmentarzu, u Liama było najwłaściwszą.
W tym momencie życia była słaba i bezbronna, zbyt
przerażona ponownym pojawieniem się Mike’a w jej życiu, żeby zacząć sobie z tym
radzić. Okradziona ze wszystkiego, o co niegdyś zaciekle walczyła, została z
pustymi rękoma. Tom, swoim pojawieniem się, wypełnił ją. Wtedy była skorupą,
bez życia.
Bała się siebie. Bała się innych ludzi. Bała się jego. Z
trudem znosiła obecność obcych, nie wspominając już o dotyku. Nawet
najbliższych. Nie potrafiła znieść dotyku Toma. To było w tym wszystkim
najgorsze. On, który był jej ostoją w tych wszystkich zawirowaniach, bliskością
sprawiał, że cierpła jej skóra, ale i z tym sobie poradzili. Tom ze swoją
cierpliwością odegnał jej lęki. W ciągu tych kilku miesięcy zaszła w niej
drastyczna zmiana. Z przestraszonej i niepewnej siebie stała się dużo mniej
przestraszona i niepewna siebie. Przypomniał jej, kim była i ile znaczyła.
Wygonił Mike’a z jej głowy na tyle, by mogła normalnie żyć.
Teraz potrzebowała go każdą cząstką siebie. Już nie
uciekała od niego, a wręcz przeciwnie – lgnęła do niego. Nie wiedziała, kiedy
dokładnie to się stało. To dziwne, że takie ważne rzeczy dzieją się
niepostrzeżenie, ale w pewnym momencie nie potrafiła sobie wyobrazić, że nie
było go blisko niej, że nie przytulał jej, nie całował, nie trzymał za rękę,
nie dotykał jej, gdy blisko stali lub siedzieli. Potrzebowała tego kontaktu
nieustannie. Zupełnie, jakby przeszła w drugą skrajność. No i tak powinno być.
Choć temat seksu wciąż między nimi nie istniał. Źle się z tym czuła. Nie raz
rozmawiała o tym z Rainie. Usłyszała wszystko, co mogła usłyszeć. Wymyśliła wszystko,
co mogła wymyślić. Jednak wciąż nie potrafiła się przełamać. Pozwalała sobie na
coraz więcej. Już nie tylko przytulali się, całowali i trzymali za ręce. Szli nieco
dalej, ale ona zawsze uciekała. Wiedziała, że dla Toma to nie raz było trudne.
W końcu nie był z drewna. Ona też nie, a jednak… paraliżowała ją myśl, że Mike
zniszczył w niej umiejętność cieszenia się z tego. Bała się, że kiedy przyjdzie,
co do czego, to zawiedzie Toma, więc zawsze się wycofywała.
Jeszcze rano śpiewała Put
some sugar on me w jednej z nowojorskich stacji radiowych i wieczór wydawał
jej się odległym, wręcz niemożliwym do osiągnięcia momentem w ciągu dnia, a
teraz samolot przygotowywał się do lądowania. Dzień przemknął nie wiedzieć
kiedy, ale za to lot ciągnął się w nieskończoność. Jedynym, co ją pocieszało,
było to, że Tom prawdopodobnie czekał na nią na lotnisku. Przeczuwała, że
planował coś specjalnego na wieczór, bo kiedy smsowali rano dawał jej bardzo
niejednoznaczne odpowiedzi i zadawał dziwne pytania, przez co wyczuwała
niespodziankę. Dlatego do bagażu podręcznego zabrała rzeczy, w których
wyglądałaby na mniej zmęczoną po locie, niż faktycznie była. Krótko przed
lądowaniem założyła legginsy ze skóry, bordową szyfonową koszulę, która była
przezroczysta na rękawach i plecach. Do tego ubrała botki na koturnie, upięła
włosy w wysoki kucyk i umalowała się. Chciała, żeby Tom zdziwił się na jej
widok, bo zazwyczaj podczas lotów w taką porę roku nosiła zwykłe getry, wygodne
buty i ciepłe swetry. Była zmęczona i znużona. W ciągu dnia i licznych podróży
po Nowym Jorku do rozgłośni i na wywiady, pod niemal każdymi drzwiami czekali
na nią fani, więc droga od drzwi do auta nie trwała trzydziestu sekund, ale
przynajmniej piętnaście minut. Każdego innego dnia cieszyłyby ją spotkania z fanami,
ale tym razem marzyła tylko o tym, żeby siedzieć w samolocie, a najlepiej to
być już w Berlinie. Z Tomem. Teraz, gdy już udało jej się opuścić samolot i
odzyskać bagaż, szła razem z Toby’m i Matt’emm, gawędząc z nimi i szukając
wzrokiem Toma. Sprawdziła telefon, ale nie miała od niego żadnych wiadomości.
Oczywiście mogli wziąć taksówkę, ale skoro obiecał, że przyjedzie, to znaczyło,
że coś go zatrzymało albo oślepła i go nie dostrzegała.
- Powinien już być – mruknęła nieco zawiedziona.
- Tam są Shie i Georg – powiedział Toby, wskazując jej
kierunek. W obu rękach niósł bagaże, więc nie zrobił tego zbyt precyzyjnie, ale
Scarlett od razu dostrzegła brata. Nie spodobało jej się zastępstwo. Od kilku
godzin wyczekiwała spotkania z Tomem. Już zapomniała, jak bardzo tęskniła
podczas tych służbowych wyjazdów. To okrutne, ale z drugiej strony cudowne, że
znów miała do kogo tęsknić. Wcześniej wyjeżdżała i wracała. Po prostu. Miał być
Tom, więc dlaczego zamiast niego pojawili się Shie i Georg? A może to niespodzianka?
Może wysłał chłopaków, bo coś zaplanował? Tylko dlaczego obu? Przyspieszyła
kroku, w roztargnieniu nie dostrzegając ich nietęgich min. Skupiła się na tym,
że Tom powinien tam stać, a go nie było.
- Cześć – przywitała się najpierw z bratem, a potem z
Georgiem. – Co się stało, że wita mnie cały komitet? Gdzie Tom?
- Chodźmy do auta – zarządził Shie. – Tutaj jest za dużo
ludzi, zaraz złapią cię fani.
- Co jest? – spojrzała kolejno na brata i Georga. Niechętnie
posłuchała ich i kryjąc się pomiędzy tymi czterema wielkimi facetami szła w
stronę wyjścia. Nie bardzo rozumiała, o co w tym wszystkim chodziło. Nie
podobał jej się ton Shie’a. Nigdy nie był w stosunku do niej taki kategoryczny.
Postanowiła, że przemilczy to i zaczeka, aż sam powie jej, o co chodziło. Po
prawdzie czuła się zbyt zmęczona, żeby się z nim spierać. Tęskniła za Tomem już
tyle, że pół godziny wiele nie zmieni. Gdy już dotarli na parking, Shie
otworzył jej drzwi, a Georg poszedł z Max’em i Toby’m zapakować bagaże. Usiadła
z tyłu, nie chcąc zmuszać Shie’a wkomponowania się w tylne siedzenie. Audi
Georga nie należało do małych, ale tak czy siak byłoby mu ciasno. Była dobrą i
przede wszystkim kompaktową siostrą. Miała dla siebie sporo przestrzeni. Zajął
miejsce pasażera.
- Jak lot? – zapytał, odwracając się nieco do niej.
- Długi i nudny – westchnęła. Drzwiczki bagażnika
trzasnęły i chwilę później Georg pojawił się w aucie.
- Po chłopaków przyjechała żona Toby’ego – wyjaśnił
uruchamiając silnik.
- No dobrze, skoro już to wiemy, to powiedzcie mi, gdzie
jest Tom – szatyn zerknął na jej brata. Shie ledwo zauważalnie skinął głową,
ale nie umknęło to Scarlett. Spojrzała na niego spod przymrużonych powiek,
wietrząc podstęp. To było bardzo podejrzane. Słaba konspiracja.
- Wszystko z nim okej – zaczął, patrząc na nią uważnie. –
Jednak musisz wiedzieć, że Tom jest w szpitalu – odparł z powagą. Nie tego się
spodziewała. Miał powiedzieć: Tom czeka
na ciebie w domu. Tom prosił nas, żebyśmy cię odebrali, bo musiał coś załatwić.
Tom musiał pojechać do Davida. Czy, Tom zatrzasnął się w łazience. To miała
być niespodzianka. Tego oczekiwała. Tom w szpitalu?
- Co się stało? – zapytała zaskoczona. Jakim cudem Tom
mógł być w szpitalu? Przecież wszystko było z nim w porządku. Nie chorował.
Zrobił coś sobie? Miał wypadek?
- Ktoś na niego napadł – powiedział z miną człowieka,
który bardzo nie chciał tego mówić. – Ale nic mu nie jest – dodał szybko.
Uważnie jej się przyglądał. Shie przez ostatnie miesiące bardzo mocno zbliżył
się ze Scarlett. Od czasu, gdy pomógł jej odkryć Mike’a w Los Angeles,
połączyła ich więź, której wcześniej nie mieli. Te trudne uczucia, przykre
zdarzenia zespoiły ich, więc poznał ją lepiej, niż w ciągu tych lat, odkąd
wrócił do domu. Rozpoznawał jej reakcje, a w szczególności nadchodzący atak
paniki. Być może to praktyka nabyta w policji, być może byli do siebie podobni.
Jednak znał ją i mógł przewidzieć, że albo zacznie histeryzować albo będzie
nieludzko opanowana. Tego jednego nigdy nie wiedział. Teraz wpatrywała się w
niego, pobladła i z szeroko otwartymi oczami. Malował się w nich strach. –
Zawieziemy cię do niego. Jest późno, ale Tom ma prywatną salę, więc będziesz
mogła zostać u niego nawet do rana.
- Ale jak to się stało? Okradli go? Chcieli pieniędzy?
Samochodu? Co się stało? Dlaczego nie miał ochrony? Przecież zawsze do miasta
jeździł z ochroną.
- To nie moja jurysdykcja, ale zdołałem dowiedzieć się od
znajomego, że nic nie zginęło. Świadek zdarzenia powiedział policji, że napastnicy
podeszli do Toma, pobili go i odeszli. To starszy mężczyzna, więc bał się
ingerować, ale natychmiast wezwał pogotowie i udzielił Tomowi pierwszej pomocy
– starał się mówić rzeczowo i jak najbardziej optymistycznie, ale był pewien,
że Scarlett załamie się, jak zobaczy Toma. Teraz była w szoku i nie docierało
do niej, co się stało. Może to i lepiej. Samochód to nie najlepsze miejsce na
przekazywanie takich informacji.
- Nie rozumiem – schowała twarz w dłoniach, wzdychając
ciężko. – Dlaczego ktoś chciał go pobić? – potarła policzki i oczy, zapominając
o makijażu. Rozmazała się, przez co wyglądała jeszcze bardziej żałośnie. – Ilu
ich było? – zapytała, zdając sobie sprawę z tego, że użył liczby mnogiej.
- Trzech – odpowiedział. Pokręciła głową, nie potrafiąc
przyswoić faktu, że ktoś tak po prostu skrzywdził Toma. Bez powodu. Każda
przemoc była bez sensowna, a Tom przecież nic im nie zrobił. Czy to dlatego, że
był sławny? Może go rozpoznali i postanowili mu dokopać, tak dla zasady? Myślała
gorączkowo starając się znaleźć jakieś rozsądne wyjście. Dlaczego Tom? Dlaczego
ktoś skrzywdził jej Toma?
- Nie rozumiem…- jęknęła. Popatrzyła na brata, jakby mógł
dać jej odpowiedź. – Dlaczego trzech facetów napadło na niego w biały dzień?
- Nie wiem, Scarlett. Policja sprawdza monitoring, a
kiedy Tom poczuje się lepiej, złoży zeznania. Świadek twierdzi, że byli
zamaskowani, ale może on coś dostrzegł.
- On jest nieprzytomny? Mówiłeś, że wszystko z nim okej!
– poderwała się do przodu, łapiąc brata za ramię. Chciał odpowiedzieć, ale
Georg go uprzedził
- Po prostu śpi – odparł, spoglądając na nią uspokajało
we wsteczne lusterko. – Zrobili mu badania, a teraz na noc dali mu coś
przeciwbólowego, bo jest potłuczony, ale żyje i nie stało mu się nic poważnego.
Tego się trzymajmy – powiedział spokojnie, acz stanowczo.
- Jest u niego Bill. Simone ma przyjechać jutro. Pewnie
prześpi całą noc. Nie wiem wiele, bo sporo czas spędziłem na dowiadywaniu się,
co tam się stało. Pojechałem z Billem odebrać jego auto i wyglądało, jakby
faktycznie nic nie zginęło. Mam znajomego na tamtym komisariacie, ale nie był
na służbie w tym czasie, więc trochę zajęło, zanim przekazał mi jakieś
informacje.
- Dziękuję, Shie – posłała bratu pełne wdzięczności
spojrzenie i ciężko opadła na oparcie tylnej kanapy.
- Nie szło zbyt łatwo, więc obiecałem mu wejściówki na
twój koncert dla jego dziewczyny. Mam nadzieję, że się nie gniewasz.
- Chętnie wpuszczę całą jego rodzinę na scenę, jeśli to
pomoże. – Z racji późnej godziny niezbyt nasilony ruch na ulicach umożliwił im
szybki przejazd z lotniska do szpitala. W całym tym życiowym pędzie, strachu
przed Mike’em zapomniała, co kiedyś bardzo lubiła robić. Wyjrzała przez okno.
Niebo iskrzyło się milionem gwiazd. Było czyste i piękne. Jako nastolatka
spędzała godziny przesiadując na parapecie i wpatrując się w nocne niebo.
Marzyła wtedy o wielkiej karierze i wielkiej miłości. Miała teraz oba. Dokąd ją
to zaprowadziło? Postanowiła, że gdy tylko Tom wydobrzeje, zaczną chodzić na
spacery, nawet jeśli miałoby im towarzyszyć dziesięciu ochroniarzy. Postanowiła,
że gdy tylko Tom wydobrzeje znów będą robić zwykłe rzeczy. Postanowiła, że już
nie da się zwariować. Nie straci więcej czasu. Już i tak wiele im umknęło.
Niech tylko Tom wydobrzeje.
Georg zatrzymał się przed głównym wejściem. Wysiadła, a
Shie z nią. Gdy tylko postawiła pierwszy krok, poślizgnęła się. Gdyby Shie nie
był blisko i nie przytrzymała się go, to leżałaby jak długa na chodniku. W
Stanach zima była mniej uciążliwa. Śnieg stopniał w ciągu dnia, a teraz
wieczorem znów zamarzł, a ona chciała ładnie wyglądać i założyła wysokie
koturny. Idealne połączenie.
- Uważaj, żebyś się nie poślizgnęła – zagadnął, obejmując
ją ramieniem, a Scarlett kurczowo złapała się jego kurtki, chcąc dotrzeć do
drzwi w jednym kawałku.
- Dzięki – mruknęła, ale mimowolnie uśmiechnęła się pod
nosem. W środku czekali na nich Matt i Bash. Musieli zostać powiadomieni o tym,
że z lotniska pojadą do szpitala. Jednak Scarlett nie przejmowała się tym, to
skąd zjawili się ochroniarze, nie miało najmniejszego znaczenia. Skinęła im na
powitanie. Ruszyli za nimi w kierunku windy. W środku przypadkiem spojrzała w
swoje odbicie i przeraziła się. – Shie, czemu nie powiedziałeś mi, że wyglądam
jak straszydło? – szturchnęła brata w bok, który w odpowiedzi tylko wzruszył
ramionami, a jego mina mówiła: jestem
tylko facetem, nie znam się na tym. Poprawianie makijażu na moment
odciągnęło jej myśli od tego, jak źle mogło być z Tomem. Bardzo starała się
zachować spokój, bo przecież brat i Georg zapewniali ją, że nie było z nim aż
tak źle. Póki go nie widziała, nie mogła panikować. Przecież nie oszukiwaliby
jej, bo i tak zaraz zobaczy Toma. Winda zatrzymała się na właściwym piętrze,
drzwi otworzyły się i wyszli na korytarz. Nie musiała pytać, który to pokój. Na
drugim końcu korytarza dostrzegła dwóch ochroniarzy stojących pod jedną z sal.
Nie czekając, ruszyła w ich stronę prawie biegiem. Ostatni razw szpitalu była u
Jessici. Miała nadzieję, że prędko nie będzie musiała się w nim znów znaleźć. A
jednak. Przerażająco białe ściany i beżowe linoleum na podłodze wydawały jej się
tak samo obrzydliwe, jak wcześniej. Powitała ich skinieniem i weszła do środka.
W pierwszym momencie widok zasłonił jej Bill. Ścisnął jej się żołądek i mocniej
zabiło serce, bo fakt, że Tom leżał w tym szpitalu stał się namacalny. Zanim go
zobaczyła, to wydawało się mniej straszne. Odwrócił się, gdy się pojawiła i
wtedy go zobaczyła. To wszystko nie tak. Nie tak miało być. Nie miało mu
dolegać nic poważnego. Mimowolnie zakryła usta dłonią, wydając z siebie
piskliwy jęk. Tom wyglądał… podbite oko, spuchnięte do tego stopnia, że nie
była pewna czy zdoła je otworzyć, nabrzmiałe policzki i pęknięta warga,
zadrapania na twarzy, zabandażowana ręka, wszędzie mnóstwo krwi, której nikt do
tej pory nie zmył. Bill zerwał się z miejsca i przytulił ją, zasłaniając jej
Toma.
- To na szczęście tylko tak źle wygląda – powiedział
mocno przyciskając ją do siebie. Wyczekiwał pojawienia się Scarlett. To on
zabronił powiadamiać jej telefonicznie. Wiedział, że odchodziłaby od zmysłów
przez cały lot. W tym wypadku najlepsza była nieświadomość. Wiediał to
najlepiej, bo kiedy zadzwonili do niego z policji i usłyszał, że Tom został
pobity i przewożono go do szpitala, to jakby świat zawalił mu się pod nogami.
Zabrakło mu powietrza. Serce, jakby zwolniło. I najgorsze było to, że czuł, że
coś było nie tak, ale nawet przez mu nie przeszło, że to dotyczyło Toma. Kto
przewidziałby coś takiego? Dopóki nie zobaczył go całego, jedynie poobijanego,
czuł jakby coś w nim więdło, umierało. Wiedział, że Tom żył, ale… to był jego
bliźniak. Od zawsze chronili siebie nawzajem. Od zawsze byli dla siebie
najważniejsi. Co stałoby się z nim, gdyby Toma zabrakło? Nie potrafił o tym
myśleć, dlatego skupił się na działaniu. Zadbał o sprowadzenie jego samochodu,
rozplanował, jak powiadomić Scarlett, żeby nie odeszła od zmysłów, a potem
siedział przy Tomie i dziękował wszystkiemu, co było potężniejsze od nich, że
nie odebrało mu brata. – Jest pokiereszowany, ale w środku nie ma wielkich
obrażeń. Ma pęknięte żebro, ale to się przecież zrośnie. Mogło być gorzej –
uspokajał ją, trzymając ją w mocnym uścisku. Przed salą zatrzymali się Shie,
Bash i Matt. Nie był do końca pewien, czy Scarlett zaraz się nie rozsypie, więc
postanowił wszystko, żeby tak nie było. Musieli stawić temu czoła i zrobić
wszystko, żeby Tom jak najszybciej wydobrzał. Był zmartwiony i przestraszony.
Ktoś skrzywdził jego brata. W biały dzień. Podeszli do niego, pobili go i
odeszli. Jak takie coś mogło zostać bez kary? Co będzie następne?
- Dlaczego to się stało, Bill? – zapytała, spoglądając na
blondyna. Czuł się odpowiedzialny. Scarlett nie mogła się załamać. Musiał
zmotywować ją działania. Musiał obudzić w niej obrońcę. Powinna skupić się tym,
żeby Tom wyzdrowiał. Nie na tym, że go pobito. O ile to mogło zostać
rozdzielone. – Przecież on nic nikomu nie zrobił.
- Myślę, że ci kolesie po prostu szukali rozrywki. Nie
mam innego wyjaśnienia. Nic nie zginęło, auto bez szwanku – zapewnił ją. Była
blada, roztrzęsiona i przestraszona. Widział, jak starała się trzymać, ale
równocześnie czuł, jak drżała. Sama potrzebowała ochrony. Potrzebowała Toma,
żeby pomógł jej przejść przez to wszystko, a stało się tak, że to znów ona
musiała stać się silna.
- Tom coś mówił? – Bill odsunął się, a ona zebrała się w
sobie, żeby znów na niego spojrzeć. Jak ktoś mógł być tak okrutny? Jak można
skrzywdzić drugiego człowieka dla zabawy? Nie potrafiła tego pojąć. Serce
pękało jej na kawałki, gdy na niego patrzyła.
- Niewiele. Najpierw był oszołomiony, a potem zamulony
przez środki przeciwbólowe. W międzyczasie wciąż zabierali go na badania, więc
niewiele wiem. Lekarz powiedział, że w ciągu doby okaże się, czy ma
wstrząśnienie mózgu i jeżeli dalsze badania nic poważnego nie wykażą, to
wypiszą go za dwa-trzy dni.
- Byłeś tu cały czas?
- Tak – skinął głową. – Jak tylko zadzwonili z policji,
od razu tu przyjechałem. Znaczy, kiedy zabrali go na badania, to pojechaliśmy z
Shie’em po jego auto. Chyba planował jakąś kolację, bo w bagażniku było mnóstwo
jedzenia. – Zdecydowanie nie powinien tego mówić. Tom planował coś miłego na
powitanie i ci gnoje pobili go. Zabrali im jeszcze więcej czasu. Obiecała
sobie, że będzie silna, ale łzy i tak napłynęły jej do oczu. Odetchnęła
głęboko. – Dobra, zostawię cię z nim. Pójdę po kawę czy coś – skinęła głową, a
Bill nim wyszedł ucałował ją w czoło. Niby nic nieznaczący gest, ale zrobił to
z taką troską, że jeszcze bardziej zachciało jej się płakać. W tej chwili
uświadomiła sobie, że przecież on też cierpiał. On był bliźniakiem Toma. Ona
mógł przeżywać to bardziej niż ona. Tak bardzo przejęła się tym, jak źle było z
Tomem, że zupełnie zapomniała o Billu.
- Bill? – zatrzymała go. Odwrócił się, spoglądając na nią
pytająco, a ona po prostu go przytuliła. Wcześniej to on przytulał ją. Teraz
jej kolej. Była od niego dwa razy mniejsza, ale starała się dać mu jak
najwięcej. – Wszystko będzie dobrze – pokiwał głową i wyszedł. Odetchnęła i
przysiadła na krzesełku, na którym wcześniej siedział blondyn. Tom drzemał. Ktoś
jednak próbował zmyć krew z jego twarzy. W efekcie rozmazał ją jeszcze bardziej.
Postanowiła, że sama się tym zajmie, bo kto zatroszczy się o niego lepiej niż
ona? Przysunęła się bliżej. Jego zabandażowana ręka leżała wzdłuż ciała, a
zdrową, prawą trzymał na brzuchu. Ujęła ją delikatnie. Wtedy wszystko puściło.
Poczuła, jak całe napięcie ją opuszcza, mięśnie się rozluźniają, a lęk malał. Tom
był obok. Mógł z tego wyjść w ciągu kilku tygodni. Nie skończył na intensywnej
terapii, ani połamany. Jego ręka była trochę pokiereszowana, ale nie złamana,
bo nie założyli mu gipsu. Miała nadzieję, że jego oko tylko spuchło i nie
będzie z tego żadnych powikłań. Musiała wierzyć i mieć nadzieję. Tom
potrzebował jej optymizmu. Była pewna, że dzięki temu szybciej wydobrzeje.
Rozejrzała się po pokoju. Był niewielki. Oprócz stolika przy łóżku i telewizora
na ścianie, stały tam jeszcze dwa krzesła i fotel. Okno wychodziło na ulicę.
Kolorystyka taka sama jak na korytarzu – białe ściany i beżowe linoleum na
podłodze. Pomimo tego, że sala była prywatna, wcale nie wyglądała lepiej. Co
dziwne, a czego wcześniej nie zauważyła, na stoliku stał wąski wazonik z żółtą
różą. Kto przyniósł Tomowi kwiat? Zaciekawiona puściła jego rękę i wyszła na
korytarz, gdzie czekali na nią. Bill przyniósł ją kawę. Wzięła jedną z
wdzięcznością.
- Przyniosłem ci też kanapkę, bo domyślam się, że nic nie
jadłaś – podał jej opakowanie z ogromną kanapką w kształcie trójkąta.
- Dziękuję – uśmiechnęła się. – Kto przyniósł tą żółtą
różę?
- No właśnie nie wiem. Pielęgniarka powiedziała, że dostarczono
ją przez kwiaciarnię. Nic więcej nie wiem, bo w tym czasie pojechałem po auto z
Shie’em.
- Dziwne – westchnęła. – No, ale nieważne. W każdym razie
pomyślałam sobie, że może pojedziesz do domu? Jesteś tutaj cały czas, widzę, że
ledwo stoisz.
- Oboje nie jesteśmy tu potrzebni – stwierdził. Nie
bronił się mocno, żeby zostać. Doskonale wiedział, że nie marzyła o niczym
innym, jak o tym, żeby zostać sama z Tomem. Nawet, jeśli spał. A w ostrym
świetle jarzeniówek wyglądał jeszcze gorzej. Miał podkrążone oczy, był blady i
taki wymizerowany w charakterystyczny sposób dla osób, które przeszły silny
wstrząs. Scarlett była pewna, że choć chciał pilnować brata, to równie mocno
potrzebował znaleźć się teraz z Rainie. Westchnął, kiwając głową. Jakby sam
sobie odpowiadał na pytanie. – Policja może tu być zaraz po obchodzie.
Pielęgniarka mówiła, że w nocy będą sprawdzać kroplówkę. Potrzebujesz czegoś?
- Nie, mam już wszystko – wskazała na kawę i kanapkę w
swoich rękach. – To samo tyczy się was – powiedziała do ochrony. – Myślę, że
wystarczy, jak zostaną ze mną Matt i Bash, wy przyjedziecie rano i zmieńcie ich
– Tim i Jacob, który został zatrudniony na miejsce Bena, przyjęli jej
polecenie.
- Jeśli tylko będziesz czegoś potrzebowała to od razu
dzwoń – zastrzegł Bill.
- No pewnie, a gdy tylko coś się zmieni dam ci znać.
- Mnie też – Shie przytulił ją i dziarsko poklepał ją po
plecach. Pożegnała się też z Billem i Georgiem. Jeszcze przez chwilę zapewniali
ją, że ma dzwonić, a później ona musiała zapewniać ich, że na pewno nic nie
potrzebowała, po czym odeszli w towarzystwie Jacoba i Tima. Zanim wróciła do
Toma, zaproponowała Matt’owi i Bash’owi, żeby wzięli sobie krzesełka przed
salę, a gdy już została z nim sama, natychmiast usiadła obok łóżka i przytuliła
się do ręki Toma. Z tego wszystkiego nawet nie zdjęła kurtki, więc było jej
trochę ciepło, ale to już nie miało znaczenia. Był blisko. Był bezpieczny.
Teraz już nic nie mogło mu się stać. Tuląc się do niego i patrząc jak oddychał,
jak spał, ona też się uspokajała. Ostatnia godzina była szalona. Nawet nie zdążyła
tego wszystkiego dobrze przetworzyć, a już była przy Tomie. Już wszystko
musiało być dobrze. Starała się uspokoić, wygonić z głowy niewygodne myśli, ale
to okazało się trudniejsze, niż przypuszczała. Adrenalina opadała, w szpitalu
panowała niemal zupełna cisza, a w niej wciąż huczało. Wszystko było wspaniale
i nagle: buch! Ktoś zburzył ich względną sielankę, napadając na Toma. Jak to
możliwe? Nie urodziła się wczoraj i doskonale zdawała sobie sprawę, że pobicia
i rabunki zdarzały się na porządku dziennym, ale żeby w biały dzień, na
monitorowanym parkingu? Dziwiło ją to, że niczego nie zabrali. Po prostu
przyszli i pobili go. Kto tak robi?
Tom spał mocno. Musieli podać mu silne środki
przeciwbólowe. Jej egoistyczna część chciała, żeby przebudził się chociaż na
chwilę. Potrzebowała od niego jednego słowa, jednego spojrzenia. Potrzebowała,
żeby sam zapewnił ją, że to wcale nie było tak straszne, jak wyglądało. Jej
racjonalna część ganiła tą egoistyczną, bo wiedziała, że potrzebował snu. Wtedy
nie czuł bólu, a rany szybciej się goiły. Może gdy rano się obudzi, to będzie
już troszkę lepiej? Przysunęła się jeszcze bliżej, bo zabolały ją plecy. Mogła
podstawić sobie fotel, ale nie chciała puszczać jego ręki nawet na moment. Pocałowała
jego obtarte kłykcie i znów wtuliła się w jego dłoń, cały czas ją trzymając. I
tak została do rana.
*
Drzwi zamknęły się za Billem z cichym trzaskiem. Oparł
się o nie, nie mając już chęci na nic. Nie odłożył kluczy, nie zdjął kurtki.
Dochodziła północ. To był jeden z najdłuższych dni, jakie przeżył. Był tak
zmęczony, że nie miał nawet sił na to zmęczenie. Światło padające z pokoju
rozświetliło mrok panujący na korytarzy, gdy Rainie wyszła z sypialni i prędko
podeszła do niego. Nie pytając po prostu go przytuliła. Pamiętał, że raz
zbierał Toma spod tych drzwi. Zbierał go wielokrotnie, ale ten raz był
szczególny, bo wtedy coś naprawdę zaczęło się zmieniać. Tragicznie, bo niemal
uderzył Scarlett, ale to nim wstrząsnęło. Zaczął wracać. To było ile? Sześć lat
wcześniej. Nie dowierzał, że to aż tyle. Mocno objął Rainie. Jej ciepło, jej
dotyk, jej zapach, to koiło go. Odetchnął. Był w domu. Tom był w dobrych
rękach.
- Wyliże się. Parę lat temu nie raz gorzej oberwał w
szkole i nikt tak nad nim nie skakał – odparł, siląc się na lekki ton. Rainie
popatrzyła na niego spod uniesionej brwi. – Nie dobra, może nie tak bardzo i w
sumie to się przejmuję.
- Wiem, że się martwisz. Nie bez powodu wyglądasz, jakbyś
przeszedł przez magiel.
- Nie mówiliśmy tego Scarlett, ale Shie zasugerował, że
to mogło być zaplanowane przez Mike’a.
- Sądzi, że posunąłby się do tego?
- To jest takie pochrzanione, Rainie. Policja nawet nie
bierze na poważnie tego tropu, bo jego rodzina upiera się, że on nie żyje. Bo
wiesz, po tym jak nakryła go w LA i on zapadł się pod ziemię, nie miała jeszcze
podstaw, żeby to zgłosić. Po tym, jak zaczął nękać ją w dniu koncertu, zgłosiła
to policji, ale oni odrzucają opcję z nim, bo to mało prawdopodobne, żeby ktoś
sfingował swoją śmierć, żeby zdobyć dziewczynę.
- A jednak – westchnęła.
- Stoimy w martwym punkcie, bo to już nie tylko listy i
maile, nie kamienie na podjeździe, ale napaść. Jestem skłonny wierzyć, że
faktycznie tak było. Pobili go i rozpłynęli się. Sądzę, że to ostrzeżenie. Nie
stała mu się wielka krzywda, ale wygląda tragicznie.
- Sądzisz, że to wiadomość dla Scarlett, żeby nie
spotykała się z Tomem?
- Internet zalewają ich szczęśliwe zdjęcia. Podstawiają
się reporterom, żeby pokazać Mike’owi, że się go nie boją, a on się mści. Shie
zna tą sprawę od początku. Siedzi w tym ze Scarlett, przeraża mnie to, że może
mieć rację, ale ona chyba na razie nie powinna wiedzieć.
- Domyśli się, nie da się jej przed tym uchronić.
- Dopiero, co się zeszli, a takie rzeczy się dzieją. To
niesprawiedliwe – westchnął. Popatrzył na Rainie i mimowolnie się uśmiechnął. –
Kocham cię – ujął jej twarz w dłonie i odsunął włosy z jej policzków. Popatrzył
w jej miodowe oczy. Patrzyły na niego spokojnie i z miłością. Jej rozbiegany,
przestraszony wzrok sprzed lat zniknął. Uśmiechnęła się delikatnie i stając na
palcach, pocałowała go.
- Chodź – wzięła go za rękę i poprowadziła za sobą do
pokoju. Miała na sobie tylko spory, sprany T-shirt. Jej długie blond włosy wiły
się na końcach. Była taka piękna. Zamknęła za nimi drzwi sypialni i uśmiechnęła
się nieśmiało. Wtedy zrozumiał. Zrobiło mu się gorąco, bo jeśli dobrze pojął,
co miała na myśli… nigdy jej nie popędzał. Nigdy nie naciskał i nigdy nie
potrzebował jej bardziej, niż teraz. Stanęła przed nim i rozpięła suwak jego
kurtki. Zdjęła ją z niego i rzuciła na fotel. To samo zrobiła ze swetrem.
- Rainie? – zapytał, chwytając ją za rękę. Popatrzyła mu
w oczy, wsuwając dłonie pod materiał jego koszulki. Mięśnie mimowolnie napięły
się pod wpływem jego dotyku. Jej delikatne dłonie parzyły jego skórę. Przesuwała
je w górę, zgarniając jego koszulkę. Uważnie przypatrując się swojemu dziełu,
po drodze zarysowywała opuszkami każdy mięsień na jego brzuchu i klatce,
sprawiając, że czuł je zdecydowanie bardziej niż zwykle. Pomógł jej, zdejmując
T-shirt przez głowę. Uśmiechnęła się. Objęła go w pasie i pocałowała miejsce,
gdzie znajdowało się jego serce. Rainie była doskonała. Jak inaczej mógł opisać
jej wspaniałość? Kochał każdy milimetr jej ciała, sposób, w jaki na niego teraz
patrzyła, jej dotyk delikatny i tak bardzo zmysłowy. Tracił rozum. Rainie była
doskonała z każdą swoją skazą. Chciał scałować każde wspomnienie i nanieść na
nie nowe. Pocałował ją, wsuwając dłoń pod jej koszulkę. Musnął jej udo i
pośladek, czując jak pojawiła się na nich gęsia skórka. Dalej ze zdziwieniem
odkrył, że nie miała na sobie majtek. Uśmiechnęła się figlarnie, więc pocałował
ją znów i dalej badał to, co miała pod koszulką. Ścisnął jej pupę i powiódł
dłońmi wyżej. Zupełnie jak ona, zbierał materiał, aż wreszcie zdjął jej piżamę.
Stanęła przed nim naga, jak jeszcze nigdy wcześniej. W pierwszej sekundzie
zauważył, że chciała uciec, ale w kolejnej już wyprostowała ramiona i odsunęła
z nich włosy. Każda jej blizna dodawała jej piękna, potwierdzała jej siłę. Widywał
Rainie w bieliźnie, więc niemal zupełnie nagą, jednak to nie to samo. Każda
miękkość, każda krzywizna, każdy płynny kształt jej ciała stanowiły razem
najdoskonalszy obraz piękna. Odsunął się o pół kroku. Powoli objął ją
spojrzeniem od stóp, przez zgrabne nogi, kobieco zaokrąglone biodra i brzuszek,
po pełne piersi falujące w płytkim oddechu, aż po ukochane usta i
najcudowniejsze w świecie miodowe oczy. – Chyba nie jestem wystarczająco dobry,
żeby móc być z tobą. Jesteś zbyt piękna.
- Och – westchnęła. – Nie bądź dziś poetą – uśmiechnęła
się, okręciła wokół własnej osi, dając mu pełen widok na siebie. Musiało ją to
dużo kosztować, wiedział, jak wstydziła się blizn, dlatego kochał ją jeszcze
mocniej. Za jej odwagę. Nim podszedł, zdjął spodnie i bieliznę. Nie chciał,
żeby tylko ona czuła się naga. Uśmiechnęła się znów, kiedy zobaczyła, co
zdążyło się z nim zadziać.
- Zawsze będę, kim zechcesz – podszedł i objął ją w
talii, przyciągając ją do siebie. Rainie zarzuciła mu ręce na szyję, pocałowała
go żarliwie i to samo w sobie było bardzo zmysłowym doświadczeniem. Czuł się
podle, ale ona potrafiła naprawić wszystko. Całując ją, skierował się w stronę
łóżka. Usiadła, ciągnąc go za sobą, a potem położyła się, nie puszczając go,
ani nie przerywając pocałunku. Jej bliskość oszałamiała. Pachniała grejpfrutem
i limonką. Jej dłonie na jego plecach, na jego ramionach, na jego brzuchu. Jej
dłonie coraz niżej. Za każdym razem szli o krok dalej, ale teraz Rainie zachwycała
go. Każdym pocałunkiem zdejmowała z jego barków ciężar minionego dnia. Czuł się
coraz lżejszy, coraz szczęśliwszy, coraz mocniej otumaniony jej słodyczą. Przerywając
pocałunek, spojrzał jej w oczy. Chciał mieć pewność, że ona ją miała. Jej
zaróżowione policzki, nabrzmiałe usta. Była najpiękniejsza. Sięgnął po jej lewą
rękę i ucałował jej wnętrze, a potem bliznę na środku pomiędzy łokciem, a
nadgarstkiem, a potem ślad po przypaleniu papierosem na wewnętrznej stronie
bicepsa. Dalej całował jej obojczyki. Oba, bardzo dokładnie, a zwłaszcza
nierówny, półokrągły ślad po szarpanej ranie od butelce. Na prawej piersi miała
dwa ślady po papierosie. Ucałował oba, a po nich sutki. Po jednej i drugiej
stronie. Doskonale wiedział, że na brzuchu nie miała blizn, ale na prawym boku
owszem. To jeszcze z czasów dzieciństwa, nadziała się na gałąź, bawiąc się w
parku. Wycałował to miejsce, brzuch też i lewy bok i pępek. Nie ominął żadnego
miejsca. Na lewym biodrze, tu gdzie zaczynał się pośladek miała
kilkucentymetrową bliznę po metalowej witce, którą nie wiedzieć czemu, miał
Hans. Po wewnętrznej stronie lewego uda znajdowała się wyjątkowo brzydko zszyta
blizna po szkle. Nie zapomniał o niej. Naznaczył pocałunkami każdy ze śladów,
które zostawił po sobie Hans. To ostatni raz, kiedy należały do niego. Od teraz
były śladami jego miłości. Rainie rozsunęła szerzej nogi. Popatrzył na nią.
Była taka piękna, zupełnie jego. Pocałował ją w tym miejscu. To, jakby ją zaskoczyło, ale nie wzbraniała się.
Pocałował ją znów. Pieścił palcem, nim podniósł się i zawisł nad nią, odnalazł
jej usta, szepcząc zapewnienia o swojej miłości.
- Czy możemy uważać, że to mój pierwszy raz? – spytała,
przeczesując palcami jego włosy.
- To przecież jest pierwszy raz – odpowiedział, całując
ją czule. – Twój, mój, nasz – uśmiechnął się. – Pierwszy, bo z prawdziwej
miłości – taka odpowiedź zadowoliła Rainie. Przylgnęła mocno do niego, gdy ją
całował, gdy działo się to. Powoli,
centymetr po centymetrze Hans znikał z ostatniego fragmentu jej życia. Miał
pozostać już tylko złym wspomnieniem. Teraz była już tylko miłość. Bill starał
się dać jej to jak najpiękniej, jak najlepiej, jak najczulej, bo zasługiwała na
to, żeby było wspaniale po każdym koszmarze, który przeżyła oddając ciało wbrew
swojej woli. Oddychała ciężko, dawała i oddawała pocałunki, zaciskała dłonie na
jego ciele szepcząc i zapewniając go o tym, że to właśnie to miejsce i ten
czas. Chciała go pocieszyć, a przychyliła mu nieba, do którego poszybowała
pierwsza, a on zaraz za nią. To też ją zaskoczyło. Patrzyła na Billa szeroko
otwartymi oczami, oddychając ciężko i płytko. Obejmowała go, trzymała się
kurczowo, mocno oplatała go nogami. – Coś nie tak, skarbie? – zapytał, całując
ją w skroń. Pokręciła głową.
- Ja… - uśmiechnęła się speszona. – Ja przecież nigdy…-
wskazała głową w dół, pomiędzy ich wciąż splecione ciała. Wtedy sobie uświadomił,
co miała na myśli. – To miłe – uśmiechnęła się szerzej, a on się roześmiał.
Pocałował ją znów i na moment wyplątał się z jej objęć, ale tylko po to, żeby
położyć się obok.
- Miłe – powtórzył powoli. – Popracujemy nad tym, żebyś
zastąpiła miłe innym określeniem, na przykład nieziemskie albo wystrzałowe, czy
nie wiem, obłędne – zaśmiała się, wtulając się w jego ramię. Miała taki
dźwięczny śmiech. Pokonali ostatnią barierę, zburzyli ostatni most łączący ją z
tamtym życiem. I to tak niespodziewanie. Bill planował stworzyć dla niej
idealny wieczór, a stało się tak, że to Rainie jak zawsze okazała się idealna
dla niego. Zupełnie niespodziewanie. Wiedziała, co zrobić, żeby dać mu
bliskość, której potrzebował. Nawet, jeśli sama miała pewne obawy, zrobiła to
dla niego. Teraz on postanowił przygotować coś specjalnego dla niej i przyłożyć
się do rzeczy znacznie lepiej.
- Bałam się, Bill, ale kiedy cię zobaczyłam, pomyślałam,
że to jest ten moment. Życie jest takie kruche, nie chcę iść przez nie
opłotkami. Od teraz chcę brać z niego jeszcze więcej. Chcę wszystkiego –
pocałowała jego tors i popatrzyła na niego. Czuł się upojony nią, urzeczony jej
bliskością. Jej ciało przy jego ciele. Tego potrzebował. Życie było za krótkie.
Chciał wszystkiego. Wszystkiego z nią.
- Wszystko będzie nasze. Od dziś – odparł, a Rainie
uraczyła go najsłodszym uśmiechem, a po nim jeszcze słodszym pocałunkiem.
*
14. stycznia 2015,
Berlin – szpital
Scarlett nie pamiętała momentu, w którym zasnęła.
Wpatrywała się w śpiącego Toma, starając się nie myśleć zbyt wiele. Planowała
miłe rzeczy, które będą robić, gdy wydobrzeje. Sprawdzała w głowie listę
miejsc, które mogliby odwiedzić. Rozmyślała o Jessice i jej rychłym powrocie z
sanatorium, od domowych bieżących sprawach, ogólnie o wszystkim, byleby nie o
tym, że ktoś napadł na Toma. A teraz było już jasno, potwornie bolała ją szyja,
nie przytulała się do ręki Toma, ale na wpół leżała na materacu obok niego, a
czyjaś dłoń gładziła jej włosy. Dłoń. Jej. Włosy. Podniosła się gwałtownie i zabolało
piekielnie. Przeklęła pod nosem, masując kark. Musiała spędzić tak kilka
godzin. Tom się przebudził. Patrzył na nią jednym okiem. Natychmiast zapomniała
o swoich ścierpniętych plecach i bolącej szyi. Obudził się, patrzył na nią,
głaskał ją. Spoglądali tak na siebie dłuższą chwilę.
- Cześć – szepnęła w końcu. Głos ją zawiódł. Poczuła
potworną gulę ściskającą jej gardło.
- Mogę cię zjeść? – wychrypiał, a ona zaśmiała się,
hamując łzy. Miała być radosna, ale za bardzo się bała, za długo czekała, zbyt wiele
myśli miała w głowie, żeby temu podołać. Łzy zamazywały jej widzenie, ale nie
na tyle, żeby nie dostrzegła, jak wyciągał do niej rękę. Ostrożnie przytuliła
się do niego, a on przycisnął ją do siebie na tyle, na ile pozwolił mu brak
sił.
- Boli cię? – zapytała, bojąc się poruszyć.
- Nie, skarbie. Teraz już nic mnie nie boli.
- Nie wierzę – podniosła głowę, piorunując go
spojrzeniem, ale zamiast tego pojawiły się kolejne łzy. – Chciałam nie płakać –
poskarżyła się.
- Nie powinnaś. Chociaż jakbym siebie zobaczył, to też
pewnie bym płakał – powiedział, nieznacznie gładząc jej ramię. Ręka nie była
pokaleczona, ale obita i też nie w pełni sprawna, ale Scarlett nie musiała o
tym wiedzieć. Przytulał ją tak mocno, jak mógł i chociaż trochę bolało go w klatce,
gdy była w takiej pozycji, nie zamierzał jej o tym mówić. Nie chciał, żeby
oddaliła się choćby o centymetr. Za bardzo bał się, że już jej nie zobaczy.
Kiedy zdał sobie sprawę, że nie skończy się na jednym kopniaku czy ciosie.
Kiedy już leżał na chodniku, w głowie miał to, że może już jej więcej nie
zobaczyć, nie dotknąć, nie usłyszeć. Życie z nią było zbyt krótkie. Kiedy starał
się unikać kolejnych ciosów, najbardziej bał się, że to mógł być koniec życia z
nią. To było zbyt mało. Dlatego postanowił, że już jej nie wypuści, nawet na
pięć minut. Obudził się pół godziny, może godzinę przed nią. Było jeszcze
ciemno. W każdym razie, gdy się ocknął, bał się otworzyć oczy, bo gdyby nie
siedziała obok… jaki sens byłby w budzeniu się? Ale wróciła, trwała przy jego
łóżku. Czuł się spokojny. Spokojny, bo będąc przy nim, z ochroną, nic nie mogło
jej się przytrafić. Leki przeciwbólowe przestawały działać. Kroplówka dawno się
skończyła. Zaczął odczuwać każdy cios i nie potrafił sobie wyobrazić, że coś
takiego mogłoby spotkać ją. Zaczął rozmyślać i jedyne sensowne wytłumaczenie tego,
że znalazł się w tym szpitalu, nosiło imię na M. Nie wiedział, czy Shie,
policja, Scarlett, ktokolwiek doszedł do takiego wniosku. Pamiętał jednak słowa
jednego z tych oprychów. Kolejna lekcja
będzie dla niej. To więcej niż jasne, kto za tym stał. Najgorsze było to,
że posuwał się coraz dalej, do coraz bardziej desperackich czynów. Jakiej lekcji
mógł chcieć udzielić Scarlett? Zamierzał ją pobić? Porwać? Tom nie umiał sobie
tego wyobrazić, ale bał się. Piekielnie się bał. Co miało być następne? Skąd spodziewać
się ataku? Bał się tak bardzo, że tęsknił za otumanieniem, jakie dawały mu
leki. Jak mógł ochronić Scarlett? Póki tu z nim siedziała, a ochrona pilnowała
drzwi, mogli czuć się bezpieczni, ale jak długo można żyć w takiej klatce? Jak długo
wytrzymają? Kiedy w końcu ten szaleniec się pomyli i wpadnie w ręce policji? Jego
życie ze Scarlett było zbyt krótkie, zbyt wiele w nim było zła. Zasługiwali przecież
na więcej. Zasługiwali na szczęście.
- Podobasz mi się nawet we wszystkich odcieniach
czerwieni i fioletu – zapewniła. To nie był jeszcze właściwy moment na to, żeby
wspominać o tym, dlaczego znalazł się w tym miejscu. Miał ją obok siebie, to
wystarczyło. Tak bardzo za nią tęsknił, że aż nie wierzył, że już wróciła. Tylko
do niego. – Czy będzie cię bolało, jeśli bardzo, bardzo delikatnie pocałuję cię
w usta? – zapytała, uśmiechając się czule. Łzy wsiąkły w pościel, już więcej
nie mogła ich wylewać. Chciał jej szczęśliwej. Kosztem wszystkiego.
- Myślę, że to może mi nawet pomóc – nie mógł za bardzo
się uśmiechać, bo bolała go szczęka i spękane usta, ale kiedy tylko dotknęła go
swoimi ciepłymi i miękkimi wargami, od razu poczuł się lepiej. Byłoby cudownie,
gdyby kontynuowała, ale przerwała im pielęgniarka, pojawiając się z kolejną
kroplówką.