Tytuł: Tokio Hotel Zoom
14. stycznia 2015,
Berlin
Dochodziła siódma. Bill doskonale zdawał sobie sprawę, że
Rainie powinna wstać i przygotować śniadanie dla Candy, ale przestał się tym
przejmować, kiedy usłyszał, jak sama krzątała się w kuchni. Miała trzynaście
lat i doskonale potrafiła robić kanapki. Do szkoły woził ją ochroniarz, więc Rainie
mogła spokojnie pospać. On sam przebudził się już dosyć dawno. Niewiele spał
tej nocy. Zbyt dużo emocji. Najpierw strach o Toma, a potem Rainie… Nie
przypuszczałby, że zaskoczy go w ten sposób. Owszem powoli zmierzali ku temu,
żeby przełamać i tą barierę, ale nie sądził, że Rainie była już gotowa. A ona
zrobiła to. Oddała mu się cała, wiedząc, że była mu najbardziej potrzebna. Mama
miała wyjechać z Loitsche lada moment, więc spodziewał się jej za kilka godzin.
Umówili się tak, żeby dać Scarlett i Tomowi trochę czasu razem. Kiedy zacznie
się obchód i kolejne badania, już nie będą mieli go zbyt wiele. Do tego dojdzie
policja i zeznania. Mało czasu i zbyt wiele trudnych spraw.
Rainie poruszyła się obok niego. Spała zwinięta w kłębek
poniżej poduszki, obejmując go jedną ręką. Pod żadnym pozorem nie chciał się
ruszyć, żeby jej nie obudzić. No, ale matczyny zegar biologiczny wziął górę.
Kręciła się przez moment, póki nie ocknęła się zupełnie. Podniosła się na
łokciu, wzdychając ciężko. Włosy opadły jej na twarz, była bardzo nieprzytomna.
Uśmiechnął się na ten widok.
- Dzień dobry – powiedział, sięgając do jej twarzy, żeby
odsunąć kosmyki. Musiał na nią spojrzeć. Ciekaw był, co kryło się w jej oczach.
Czy nie żałowała?
- Jesteśmy spóźnieni? – zapytała, mrużąc oczy i marszcząc
czoło. Chyba mocno myślała, jeszcze nie oprzytomniała.
- Od dłuższego czasu słyszę, jak Candy krząta się po
domu. Sądzę, że daje nam chwilę wytchnienia po wczorajszym dniu. Za piętnaście
minut, ktoś po nią będzie – odparł, zerkając na zegarek. – Jak się masz? –
słysząc to pytanie, Rainie zarumieniła się, co zachwyciło Billa, bo nie sądził,
że z dnia na dzień mogła stawać się piękniejsza. Czy to normalne, że tak mu się
podobała?
- Myślę – zaczęła, podnosząc na niego wzrok i racząc go
spojrzeniem pełnym miłości. Jej złote tęczówki lśniły. W tym momencie Bill był
pewien, że Bóg istniał, bo jak inaczej na jego drodze mogła pojawić się istota
tak doskonała jak Rainie? – Myślę, że powinniśmy zajmować się tym częściej,
żeby statystki och, tak przebiły
liczbowo te, które mam na swoim koncie – uśmiechnęła się szeroko, a on jej
zawtórował. Życzył każdemu takiej miłości. To najdoskonalsze uczucie na
świecie.
- Kocham cię, skarbie – powiedział, przyciągając ją do
siebie. Przytuliła się do niego, zupełnie naga, tak cudowna i miękka. W
przeciwieństwie do niego. – Mojej mamy nie będzie jeszcze około trzech godzin.
Myślę, że mamy trochę czasu – zagadnął, a Rainie zaśmiała się pod nosem.
Pocałowała kawałek skóry na jego piersi, wolny od tatuaży i podniosła się nieco
wyżej, żeby sięgnąć jego ust.
- Ja ciebie też – szepnęła, spoglądając mu w oczy. –
Zajrzę do Candy, a jak wyjdzie to do ciebie wrócę – pocałowała go znów, krótko
i wstała, nakładając na siebie koszulkę nocną, która dotąd leżała sponiewierana
na podłodze. Przygładziła włosy i gdy zamykała za sobą drzwi, pomachała mu na
pożegnanie. Bill przeciągnął się i uśmiechnął od ucha do ucha. To niewłaściwe,
biorąc pod uwagę fakt, że jego brat leżał w szpitalu, ale czuł, że z Tomem
wszystko było w porządku. Scarlett się nim zajmowała, więc Bill mógł dać sobie
chwilę luzu, bo jak się okazało, nawet najgorszy dzień, mógł mieć dobre
zakończenie.
Scarlett opuściła szpital przed jedenastą, po wizycie
policji i przyjeździe Sophie. Tom wiedział niewiele. Opowiedział, jak wyglądała
cała sytuacja pod supermarketem. Nie rozpoznał twarzy, nie widział ich w ogóle,
nie miał pojęcia, kto mógł go napaść. Scarlett słuchała tego wszystkiego, pytań
funkcjonariusza i wpatrywała się w tą nieszczęsną żółtą różę, mając przeczucie,
że gdzieś już ją widziała. Później zjawiła się Simone razem z Billem i Rainie,
roztoczyła nad Tomem swoje matczyne skrzydła, więc Scarlett postanowiła zrobić
to, co do niej należało. Nie chciała się z nim rozstawać, ale zrobiła to, dając
czas matce i synom, po czym w towarzystwie ochrony udała się na cmentarz. Być
może to nierozsądne zaglądać tam w takiej chwili, ale potrzebowała pójść do
Liama. Otoczona przez Toby’ego i Max’a powoli pokonywała odległość dzielącą ją
od bramy po miejsce, gdzie spoczywali Liam i tata. Było ślisko, a ona wciąż
miała na sobie te przeklęte buty, w których chciała zrobić wielkie wejście.
Mocno trzymała się swoich ochroniarzy. Śnieg nieco topniał, ale nie wyglądało
na to, żeby miał zniknąć na stałe. Lubiła zimę, ale nie taką. Nie, rozchlapaną
i brudną. Podniosła głowę czując, jak coś zaczęło spadać na jej twarz. Deszcz.
Oczywiście. Po co komu śnieg w styczniu. Dbając o to, żeby nie połamać nóg,
przyspieszyła kroku. Nie miała kwiatka dla Liama, ale obiecała sobie, że
następnym razem przywiezie najładniejsze białe lilie, jakie tylko uda jej się
znaleźć. Rozejrzała się po cmentarzu. W ciągu ostatnich lat przybyło wiele
grobów. Wszystkie wyglądały podobnie, ale każdy zamykał w sobie inną historię. Przy
jednym z nich spostrzegła starszą kobietę odzianą w czerń. Na płycie, w
granitowej ramie widniało zdjęcie młodego chłopaka. Syn? Brat? Ukochany? Czy
Scarlett potrafiłby pochować swoje dziecko, gdyby odeszło mając piętnaście,
dwadzieścia lat? Czy zniosłaby to? Wyobraziła sobie Liama, jako nastolatka.
Była pewna, że wyglądałby jak Tom. Może miałby dredy? A może nosiłby irokeza? Wyglądałby
tak samo cudownie jak ojciec, więc czy ruszyłaby dalej, gdyby straciła swojego
chłopca, mając go tak długo? Może to, że Bóg zabrał go do siebie tak wcześnie,
było największą łaską w całym tym nieszczęściu? Liam Nathaniel Kaulitz, jej
maleńki chłopiec. Za każdym razem, kiedy spoglądała na napis na płycie, jej
matczyne serce pękało na kawałki, ale potrafiła już nie płakać zawsze, gdy
odwiedzała cmentarz. Minęły prawie cztery lata. Aż cztery lata. Jej chłopiec
chodziłby już do przedszkola. Drugi pewnie też. Miała ogromną nadzieję, że Bóg
miał dla niej jakiś plan, skoro zesłał na nią tyle nieszczęścia. Zabrał jej
dwóch chłopców. Na szczęście oddał trzeciego. Teraz żyła dla niego. Uwagę
Scarlett przykuło coś innego. Trzy żółte róże. Jedna zgniła, przylepiona do
granitu. Druga nieco świeższa, ale już zwiędła. Trzecia świeża, jakby dopiero
co przyniesiona. Żółte róże. Tom w szpitalu dostał jedną. Liam miał na swoim grobie
już trzy. Kto przynosił żółte róże, skoro wszyscy wiedzieli, że Liam dostaje
tylko białe lilie? Zebrała je, chusteczką starła to, co przykleiło się do
płyty. Nico nie miał takich kwiatów, więc na pewno nie przyniósł ich ktoś z
rodziny. Gdyby ktoś bliski przysłał kwiaty Tomowi, podpisałby się. Kolejna
rzecz, Tom dostał tą różę tuż po przywiezieniu do szpitala, gdy bliscy jeszcze
nie wiedzieli o napaści. Kto daje im żółte róże?
- Nie mam pojęcia, kto je przynosi – westchnęła, podając
Max’owi zebrane śmieci. – Mógłbyś je wyrzucić? – zapytała. – Kto w ogóle daje
żółte róże? Czy one czasem nie oznaczają zdrady? – zastanawiała się, zerkając
na Toby’ego.
- Raz kupiłem je mojej Mii. Nie odzywała się ze trzy dni,
bo myślała, że ją zdradzam.
- Zdrada, nieszczerość, złe intencje – szepnęła. – No
tak, niby to oznaczają – popatrzyła na nagrobek i wtedy pojęła. Olśniło ją.
Prawda spadła na nią jak grom z jasnego nieba. – Boże… - szepnęła siadając na
ławeczce. – To Mike – przerażona, spojrzała na Toby’ego. – To Mike kazał go
pobić. To on.
- Sądzisz tak przez te kwiaty? – zainteresował się.
- Tak, to sygnał – zerwała się z miejsca. – Chciał, żebym
wiedziała, że to on! Milczał przez ostatni tydzień tylko dlatego, że szykował
coś większego. On kazał pobić Toma! On go skrzywdził, żeby odegrać się na mnie!
Musimy jechać, Toby – rzuciła krótkie spojrzenie na grób i dziarsko ruszyła
przodem. Mike uderzył w Toma. Skrzywdził osobę, którą kochała. Chciał pokazać
jej, kto rządził w tej grze, ale nie miał pojęcia, że zadarł z nią o jeden raz
za dużo. O dziwo, lęk na chwilę zniknął. Czuła złość, paskudną, dojmującą
złość. Stłamsiła ją w sobie, wiedząc, że to nie miejsce na nerwy. Mógł ich
obserwować. Mógł być tuż obok. Już nigdy więcej nie dostanie satysfakcji. Chćby
najmniejszej. Będzie robić co się da, żeby pokrzyżować mu plany.
- Co chcesz zrobić? – zapytał Toby, kiedy już we trójkę
zbliżali się do bram cmentarza. Scarlett nie miała pojęcia. To pytanie za sto
punktów. Bała się piekielnie, bo jednak
się bała, bo skoro raz wynajął zbirów, żeby pobić Toma, to do czego mógł być
zdolny teraz? Kto miał być następny? To nie mogło dłużej trwać. Nie miał prawa
sięgać, po kogo chciał, ani krzywdzić jej bliskich. Nie miał prawa krzywdzić
jej. Już wystarczająco długo bawił się z nią w kotka i myszkę. Otworzyła oczy.
Poczuła zimne, styczniowe powietrze wypełniające jej płuca i chciała krzyczeć.
Tak bardzo bała się wspomnień z nim związanych, że zbagatelizowała realne
zagrożenie. Tom jej to mówił, starał się pokazać, uświadomić prawdę, a ona wciąż
tego nie pojęła, więc leżał w szpitalu. Przez nią. Bo ją kochał.
- To, co powinnam zrobić już dawno. Opowiem wszystko
policji – odparła i kiedy usłyszała własne słowa, nabrały mocy urzędowej i
wydały jej się nieco mniej straszne. Musiała otworzyć puszkę Pandory. To
największy afront, jaki mogła uczynić Mike’owi.
- A czy przypadkiem nie zgłaszałaś już nękania? –
zapytał. Toby znał ją już wiele lat, a ona znała Toby’ego. Był jej najbardziej
zaufanym pracownikiem. Ochraniał Tokio Hotel, zanim ich poznała, a potem zaczął
pracować dla niej. Wiedziała, że mogła mu ufać w każdej sprawie, bo nie tylko
wykonywał swoją pracę. Naprawdę się troszczył o nią i jej bliskich z
wzajemnością.
- Oczywiście, że zgłaszałam. W LA i tutaj, ale nie pokazywałam
nikomu tego, co udało nam się uzbierać, kiedy Shie pomagał mi go rozgryźć.
Liczyłam, że wskazanie wystarczy, ale już się nie łudzę, że to samo się
skończy. Nie wiem, co ja sobie myślałam, chłopaki – odsapnęła dopiero w aucie.
Opadła ciężko na tylną kanapę i odpięła kurtkę. To za dużo, jak na jedną
dziewczynę. Rozejrzała się po ulicy, mając wrażenie, że Mike za chwile wyskoczy
zza jakiegoś auta. Znacznie łatwiej było zgrywać odważną, kiedy musiała się
trzymać. Za kurtyną to o wiele trudniejsze. Dlatego postanowiła działać. Gdy
jechali do domu, zadzwoniła do Liv i wyjaśniła jej wszystko. W domu zjadła
porządne śniadanie, wzięła prysznic, przebrała się stosownie do tego, co
zamierzała zrobić, czyli w jeansy, błękitną koszulę, którą zapięła pod samą
szyję i dosyć luźny szmaragdowy sweter z dekoltem w serek. Nie miała pojęcia,
jak powinno ubierać się, gdy idzie się złożyć doniesienie, więc dla dodania
sobie pewności założyła zimowe botki na grubym obcasie i platformie z
protektorem. Nie umalowała się, a włosy upięła w niedbały kok na czubku głowy.
Chciała wyglądać ładnie, ale na niewystrojoną. Choć może lepsze wrażenie
zrobiłaby gdyby poszła tam we wczorajszym stroju z rozmazanym makijażem. W domu
byli tylko Julie i Nico, który leczył przeziębienie. Poprosiła szwagierkę, żeby
zawiadomiła jej brata, gdzie się udaje. Wiedziała, że powinna zrobić to sama,
bez brata policjanta za plecami. Jednak wygadana siostra mogła okazać się
niezbędna. Siostra, która przede wszystkim znała wszystkie fakty. Scarlett
zabrała karton z całą dokumentacją, którą nazbierali z Shie’em w LA. Wtedy
liczyła, że nigdy więcej nie będzie musiała do tego wracać. Myliła się. Mike
stał się zbyt groźny, żeby zachować dla siebie te wszystkie fakty. Bała się
potwornie, jednak idąc za ciosem, nie miała czasu na myślenie. Jadąc na
posterunek, starała się ułożyć wszystko w głowie, ale było tego zbyt wiele,
zbyt trudnego do opisania. Na miejscu czekała na nią Liv. Mocno uściskała
siostrę i w asyście ochrony weszły na komisariat. Została zatrzymana już na
wejściu, ponieważ jej karton mógł być wypełniony materiałami wybuchowymi.
Oczywiście. Gdy już przeszła kontrolę, skierowała się do pierwszego policjanta,
którego zauważyła. – Przepraszam – zatrzymała go. Zdziwił się na jej widok.
Obrzucił ją ciekawskim spojrzeniem, zanim przybrał profesjonalny wyraz twarzy. –
Szukam funkcjonariusza odpowiedzialnego za sprawę Toma Kaulitz – młody
policjant obrzucił ją jeszcze jednym, nieco bardziej uważnym spojrzeniem, po
czym skinął głową.
- Proszę chwilę tu zaczekać – odszedł w kierunku dyżurki,
gdzie wykonał telefon. Scarlett popatrzyła na Liv, która uśmiechnęła się
pokrzepiająco, szepcząc, że wszystko będzie dobrze. Chciała w to wierzyć. Max
trzymał puszkę Pandory. Odetchnęła głęboko. Robiła to dla Toma, dla bliskich,
którzy mogliby zostać skrzywdzeni w następnej kolejności, a przede wszystkim
dla siebie. Bo zasługiwała na życie wolne od Mike’a. Co jeśli postanowiłby
zabrać któreś z dzieci albo mamę? Nie potrafiła sobie wyobrazić, co mógłby
chcieć zrobić. To zbyt przerażające, zbyt straszne, zbyt nierealne. Jedyne, co
teraz się liczyło, to zapewnienie bezpieczeństwa sobie i swoim bliskim. Dlatego
musiała przebrnąć przez tą straszną opowieść. Odetchnęła głęboko i przysiadła
na jednym z krzesełek stojących pod ścianą. Westchnęła znów. Czuła, jakby coś
przygniatało jej płuca i nabieranie powietrza okazywało się zbyt trudne.
Rozejrzała się. Ten posterunek wyglądał skromniej, niż ten, w którym pracował Shie.
Był starszy, jakby zatrzymał się w latach osiemdziesiątych. Po prawej stronie
od wejścia znajdowała się dyżurka, gdzie młody policjant cały czas z kimś
rozmawiał. Oni znajdowali się po lewej, w poczekalni zastawionej krzesełkami. Z
torebki Scarlett dało się słyszeć dźwięk przychodzącej wiadomości. W pierwszej
chwili pomyślała, że coś z Tomem. Natychmiast sprawdziła. Numer nieznany. Poczuła
ucisk w żołądku.
Jak ma się pan
Gwiazda? Nie sądzę, żeby pójście na policję było rozsądne. Już raz robiłaś
dochodzenie ze swoim dużym braciszkiem. Nie sądzisz, że wystarczy? Może
potrzebne ci kolejne ostrzeżenie? Lepiej idź po rozum do swojej ślicznej główki
i wróć do mnie. Wciąż czekam, ale powoli tracę cierpliwość.
Ręce zatrząsały się jej do tego stopnia, że niemal
upuściła telefon. Niedbale wpakowała go do torebki, jakby parzył. Liv zerknęła
na nią pytająco, a ona tylko pokręciła głową, bo spostrzegła, że zbliżał się do
nich ten funkcjonariusz.
- Detektyw Bergman za chwilę do pani przyjdzie, proszę
zaczekać – odparł uprzejmie, po czym szybko się oddalił. Scarlett popatrzyła na
Max’a, czy aby na pewno trzymał karton z dokumentami. Czy nie wyparował
przypadkiem.
- Dostałam wiadomość od Mike’a – szepnęła, po przywołaniu
siostry do siebie. Natychmiast usiadła obok, czekając na więcej. – Boję się, że
teraz skrzywdzi Shie’a albo kogoś, kto nie będzie w stanie się obronić… -
potarła twarz rękoma, starając się odnaleźć spokój. Tak trudno trzymać emocje w
ryzach, gdy zagrożenie okazuje się z każdą chwilą większe. Odetchnęła znów.
Głośno wypuściła powietrze. Kiedyś umiała zachować spokój, nawet w najgorszej
sytuacji. Teraz też musiała się na to zdobyć. Nawet, jeśli zalewała ją
wściekłość. Nawet, jeśli przerażenie zjadało ją od środka. Było jej słabo od
tego lęku, ale musiała pozostać niewzruszona. Chodziło o wyższe dobro. Chodziło
o powrót do normalności. – To się musi skończyć, Liv. Nie spocznę póki czegoś
nie wymyślę, bo skąd mogę wiedzieć, czy następnym razem nie naśle pięciu
wielkich facetów na ciebie albo mamę?
- Podwoimy ochronę. Teraz już nie ma opcji, żeby
ktokolwiek ruszył się, gdzieś bez pleców – odparła rzeczowo. – Szczególnie w
przedszkolu postawimy ochronę, ktoś będzie czuwał nad dziećmi. Nie damy mu się
– uścisnęła rękę Scarlett. Wydawała się zupełnie spokojna i pewna swego. Taka
była Liv. Zawsze praktyczna, logiczna i z otwartym umysłem.
- Napisz do wszystkich, że dziś wieczorem spotykamy się w
domu. Rico nie jest do końca świadomy, z czym się zmagam. Muszę powiedzieć
prawdę – myśl, że będzie musiała obnażyć te paskudne tygodnie napawała ją
obrzydzeniem, ale sytuacja tego wymagała. Chciała zatrzymać to w tajemnicy, ale
siłą rzeczy prawda o Mike’u wychodziła na jaw, więc musiała wyjaśnić wszystko
do końca. Ona nie miała się czego wstydzić. Kitty i Luka też potrzebowała
ochrony. Nie mogła pozwolić, żeby coś stało się dzieciom. Nikomu. – No i ktoś
musi pojechać do Loitsche, żeby chronić Gordona i Davida – myślała gorączkowo,
żałując, że nie miała przy sobie notatnika. Dlatego mówiła do Liv i do swoich
ochroniarzy, żeby wszystko zostało zapamiętane, a potem zrobione i środki
ostrożności podjęte. Przydałaby się Heike, która stworzyłaby listę rzeczy do
zrobienia. Na jej szczycie stanęłoby: unieszkodliwić Mike’a. No, ale Heike nic
nie wiedziała i nie mogła wiedzieć.
Tak naprawdę nie miała pewności, czy policja jej pomoże.
Zgłosiła nękanie w Los Angeles. Zgłosiła nękanie w Berlinie, ale nikt nie wziął
jej na poważnie, bo Mike zapadł się pod ziemię. Z resztą, dlaczego taki sławny
aktor jak Jim Felston miałby chcieć ją prześladować? Nikt nie wierzył jej, że
anonimy są od niego. Owszem, Shie zadbał o to, żeby wszystko zostało wzięte pod
lupę, ale nikt go jakoś mocno nie szukał. Przyjmowali kolejne listy i maile,
ale to ginęło na ich liście priorytetów. W końcu była tylko przewrażliwioną
piosenkarką. Wprawdzie nie przedstawiała wcześniej swoich poszlak, bo nie chciała
przyznawać się do udziału Shie’a, żeby nie narobić mu jakichś problemów, ale
teraz nie miała innego wyjścia, jak zmierzyć się z tym. Z korytarza wyłonił się
wysoki mężczyzna około czterdziestki. Dosyć szczupły, choć z zaczątkami
brzuszka widocznymi pod marynarką. Miał twarz o kwadratowej szczęce ukrytej pod
gęstym zarostem i przenikliwe zielone oczy. Nie był przystojny, ale zwracał
uwagę. Trochę przerażał. Przyszedł prosto do niej.
- Detektyw Arno Bergman, w czym mogę pani pomóc? –
przedstawił się, wyciągając rękę w kierunku Scarlett. Uścisnęła ją, podnosząc
się z siedziska.
- Wiem, kto pobił Toma – odparła, spoglądając mu w oczy.
Musiała zadrzeć wysoko głowę, ale nie pozwoliła sobie pokazać mu, że ją
onieśmielał. Musiała być konkretna i rzeczowa. - Chciałabym panu o tym
opowiedzieć – dodała. – To moja siostra, Liv – wskazała na dziewczynę. – Ma
bezpośredni udział w tej całej piekielnej sytuacji.
- To zaskakujące, co pani mówi, bo przed chwilą ze
szpitala wrócił jeden z funkcjonariuszy, który odebrał uzupełnienie zeznań pana
Kaulitz’a, który także przypomniał sobie, kto go pobił. – Scarlett popatrzyła
zaskoczona na siostrę. Czyżby Tom także się domyślił? Liv tylko nieznacznie
wzruszyła ramionami. – Mimo tego zapraszam – wskazał kierunek, po czym ruszył
przodem. Scarlett odetchnęła po raz niezliczony, ale było jej tak ciężko, że
musiała, a potem poszła za nim. Zaprowadził ich do niewielkiego gabinetu. Ściany
były beżowe, podłoga pokryta ciemnozielonym linoleum, a lampy jarzeniowe. Jak w
jakimś serialu. Poza biurkiem znajdowała się tam jakaś szafa na dokumenty i
stolik z czajnikiem elektrycznym. Wskazał krzesło, żeby usiadła. Odebrała
karton od Max’a i zajęła miejsce. Liv obok niej. Ochrona wycofała się na
korytarz.
- Mogę wiedzieć, co pani tam ma? – zainteresował się.
- Przy wejściu sprawdzono już, czy nie ma tam bomby.
Chociaż w sumie to jest, ale zdążyła już rozwalić moje życie, więc dla pana
jest niegroźna – odpowiedziała. Pudło było cięższe niż sądziła, a może to nerwy
odebrały jej siły?
- Co ma pani przez to na myśli? – zdjęła wieko i
postawiła karton na biurku policjanta. Zajrzał do środka, po czym umieścił
dyktafon we właściwym miejscu, uruchamiając go.
- Osobą, która zleciła pobicie Toma jest Mike Miller,
który obecnie podaje się za Jima Felstona, który był obywatelem amerykańskim.
- Czy to przypadkiem nie jest aktor? – zdziwił się.
Ciężko było wyczytać coś z jego twarzy, ale to go wyraźnie zaskoczyło.
- Owszem, przez pewien czas byłam z nim związana, ale
zakończyłam ten związek, kiedy poznałam jego prawdziwą tożsamość – wyjaśniła.
Już samo wspomnienie tego człowieka przyprawiało ją o mdłości, jak miała mówić
o nim od początku?
- Dlaczego jego prawdziwa tożsamość była dla pani nie do
przyjęcia?
- Ponieważ okazało się, że to Mike Miller, który zniszczył
mi życie i oficjalnie nie żył. Opowiem panu od początku, jeżeli mogę? –
mężczyzna skinął głową, wskazując na dyktafon. Scarlett odetchnęła głęboko po
raz milionowy tego dnia i zaczęła mówić.
- Mike był moją pierwszą miłością – zaczęła, zerkając na
policjanta. Mimowolnie się skrzywił. Maska profesjonalizmu na moment upadła. –
Tak, wiem, jak to brzmi – dodała nieco ostrzej, niż powinna. Mężczyzna wzruszył
nieznacznie ramionami i dał jej sygnał, żeby kontynuowała. – Jako nastolatka
byłam w niego ślepo zapatrzona, a on mnie nie chciał. Upokorzył mnie przed
przyjaciółmi, złamał mi serce. On lubił okrucieństwo. Znęcał się nad słabszymi,
nad zwierzętami. Był zepsuty. W końcu otworzyłam oczy, czułam się zraniona do
tego stopnia, że zmieniłam szkołę, a on podążył za mną. Zmieniłam się, więc uznał,
że byłam wystarczająco dobra dla niego, ale wtedy już wiedziałam, jaki był
naprawdę, więc go unikałam. Zaczął nagabywać mnie, żebym umówiła się z nim. Najpierw
delikatni, niby w żartach, swobodnie przekonywał mnie do siebie, ale byłam
nieugięta. Po niecałym roku prób stał się mocno dokuczliwy. Groził mi,
upokarzał mnie przy innych uczniach, czyhał na mnie, gdy wracałam do domu,
groził mi nawet, a to nasiliło się, gdy związałam się z Tomem. Bałam się go.
Zachowywał się, jakby... miał obsesję – te dwa słowa wstrząsnęły nią. Jim nie
raz powtarzał, że była jego obsesją, a ona nic sobie z tego nie robiła. Kolejny
sygnał, który przegapiła. – Pilnowałam, żeby chodzić do szkoły z Liv albo żeby
ktoś mnie zawoził i odbierał. Nie pomyślałam, żeby iść po pomoc na policję, bo…
sama nie wiem. Wydawało mi się, że takie groźne rzeczy dotyczą innych ludzi, a
nie mnie. Może gdyby dostał zakaz zbliżania się albo coś podobnego, to dziś bym
tu nie siedziała… - westchnęła, zerkając na policjanta. Słuchał. – Potem
skończyłam szkołę, zniknął z mojego życia. Byłam wolna i szczęśliwa. Krótko po
tym okazało się, że miał wypadek samochodowy ze swoją przyrodnią siostrą. Auto
doszczętnie spłonęło, a ciał nie odnaleziono. Długo sądziłam, że były zwęglone,
wypalone, a dopiero niedawno dowiedziałam się, że ich w tym samochodzie nie
było. Nie wnikałam w to. Mike’a nie było, więc czułam się spokojna. Zapomniałam
o nim. Na początku ubiegłego roku poznałam Jima. Zaczęliśmy się spotykać i
bardzo go lubiłam. Wprawdzie czułam, że coś było nie tak, ale ignorowałam to,
bo sądziłam, że po prostu wmawiam sobie argumenty przeciw. Dopóki nie znalazłam
u niego zdjęcia, którego nie miał prawa mieć – przerwała na moment. Przyszedł
czas na tą gorszą część. Nie była pewna, czym to skończy się dla niej albo dla
Shie’a, ale została jej już tylko prawda. Nie miała żadnej innej broni przeciw
Mike’owi. Ściśnięty żołądek i żółć podchodząca do gardła nie pomagały, ale
musiała. Zacisnęła dłonie w piąstki kryjąc je w rękawach płaszcza. – Nie jestem
pewna, czy to co panu teraz powiem, będzie zgodne z prawem, ale dopuściłam się
zła koniecznego, żeby odkryć tą prawdę.
- Przekonajmy się – odpowiedział. Scarlett czuła, jakby
przez tą opowieść o jej zakochaniu, policjant bagatelizował sprawę. Nie umiała
zinterpretować jego wyrazu twarzy. Czuła się przez to mocniej skrępowana.
- Zdjęcie, o którym wspomniałam, zrobiono mnie i moim
najbliższym przyjaciołom w czasach, kiedy byłam zakochana w Mike’u. Miało je
tylko kilka osób. Dodatkowo wszystkie egzemplarze były podpisane przez nas,
więc nawet odbitka nie byłaby wiarygodną repliką. To mi nie dawało spokoju.
Zapytałam go o to, skąd je ma. Odparł, że kupił je od jednego z moich
znajomych, bo chciał mieć oryginalne zdjęcie, na którym jestem. Nie kupiłam
tego. Zaczęłam drążyć. Czułam, że muszę. Miałam w swoim życiu za dużo
cierpienia i kłamstw, żeby tkwić w związku bez szczerości. Liv podpowiedziała
mi, żebym poszukała informacji na Facebook’u, a kiedy to niewiele dało,
zadeklarowała się, że odwiedzi osoby będące na tym zdjęciu i zapyta. Nie
wierzyłam, że to pomoże, ale co szkodziło spróbować? Jim powiedział mi, że
kupił je od Alphie’go, a kiedy Liv odwiedziła jego dom, okazało się, że on nie
żyje, a jego fotografia wisiła na ścianie. To doszczętnie zburzyło moje
zaufanie do Jima i zaczęłam śledztwo. Wiedziałam, że nie powie mi prawdy, więc
drążyłam temat. Wynik był dla mnie katastrofalny. Zburzył wszystko, w co
wierzyłam od dnia, w którym poznałam Jima. Wszystko, co udało mi się znaleźć
znajduje się w tym pudełku i zostawię to do pańskiej dyspozycji. Nie ma tam
bezpośredniego dowodu na to, że Jim to Mike, ale uzbierałam wiele poszlak.
Największą z nich są ich zdjęcia. Na oko widać podobieństwo. Kolejna rzecz to
fakt, że Mike ukradł tożsamość Jima Felstona. Był nim czarny chłopiec, który
zginał w porachunkach mafijnych. Na pewno macie jakieś maszyny badające DNA.
Jest tam też szklanka, z której pił i grzebień oraz kilka innych rzeczy, które
zabrałam z jego mieszkania. Ja wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie, ale jestem
pewna, że to Mike.
- Z całym szacunkiem, ale jak to się wiąże z pobiciem? –
odparł, wyraźnie starając się nie przekroczyć granic profesjonalizmu. Jednak
nie dało się ukryć, że miał bardzo ambiwalentny stosunek do jej opowieści.
- Och – sapnęła, zdając sobie sprawę, że pominęła
najważniejsze. – Jim, w czasie, kiedy spotykałam się z nim, wciąż powtarzał mi,
że jestem jego obsesją. Był zaborczy i próbował mnie kontrolować. Kiedy
wyjawiłam mu, że znam prawdę, którą z resztą potwierdził, zaczął się odgrażać. Zapewnił
mnie, że nie zostawię go tak po prostu, że nie mam do tego prawa. Kilka tygodni
później dostałam pierwszy anonim. Wszystkie są w posiadaniu policji, ponieważ
zgłosiłam tą sprawę. Ostatnio nie przychodziły żadne, a potem pobili Toma. Dziś
dostałam wiadomość – wyjęła telefon z torebki i pokazała smsa Bergmanowi. –
Wiem, że to mógł wysłać każdy, ale ja wiem, że to on. Póki dręczył tylko mnie,
jakoś sobie radziłam, ale teraz grozi moim bliskim. To musi się wreszcie
skończyć.
- Pan Kaulitz w swoich zeznaniach powiedział
funkcjonariuszowi, że jeden z napastników straszył go mówiąc, cytuję: kolejna
lekcja będzie dla niej, więc wnoszę, że miał na myśli panią. – Scarlett
przymknęła powieki. Odetchnęła albo raczej westchnęła. Bardzo ciężko, jakby nie
była w stanie dłużej przyjmować tlenu. Więc co? Naśle na nią pięciu zbirów? Tak
bardzo chciała się załamać i uciec, schować się pod łóżkiem i spędzić tam
resztę życia, ale to nie był czas, by się cofać. Tom leżał w szpitalu. Jutro
mógł znaleźć się w nim ktoś inny. Może ona sama. Nie mogła przyzwalać na zło.
Musiała stawić mu czoła. Mike od początku był jej problemem, od dnia, w którym
się w nim zakochała. Wystarczająco długo był bezkarny. Zabrał jej wystarczająco
dużo życia.
- Tak, musiało chodzić o mnie. Każdy list od Mike’a jest próbą
wpłynięcia na mnie, bym wróciła. Choć nie mam pojęcia, jak on to sobie
wyobraża. Brzydzę się nim. Kto normalny finguje swoją śmierć, żeby zrobić sobie
operację plastyczną i ukraść komuś tożsamość, tylko po to, żeby zdobyć
dziewczynę i przespać się z nią? – doskonale wiedziała, jak to brzmiało.
Niewiarygodnie. Bo serio. Kto normalny kupuje tożsamość, żeby się z kimś
przespać?
- Musi pani przyznać, że całość brzmi dosyć osobliwie – tego
się właśnie obawiała. Policjant starał się jej delikatnie pokazać, że jej nie
wierzy, że wyssała tą historię z palca. Zerknęła na Liv, która w wielkim
skupieniu przypatrywała się Bergmanowi.
- Bo ta sytuacja jest osobliwa – odparła tym swoim
ochrypłym głosem. Długo się nie odzywała, więc jej chrypka była jeszcze
większa. Nawet Scarlett dostała gęsiej skórki. – Detektywie, proszę wybaczyć,
ale nie jesteśmy tu po to, żeby wcisnąć panu jakiś kit. Po co? To właśnie
Scarlett najbardziej zależy na tym, żeby złapać tych oprychów i Mike’a w
szczególności. Jak pan wie, z auta nic nie zginęło i nic nie zostało
uszkodzone. Poza Tomem oczywiście. Czyli łatwo stwierdzić, że nie był to napad
na tle rabunkowym, prawda?
- Z całym szacunkiem pani O’Connor, ale nie wydaje mi
się, żeby była pani policjantką – odpowiedział twardo, mierząc ją mocnym,
nieprzystępnym spojrzeniem. Nie zrobiło to na niej szczególnego wrażenia. Nie
ustępowała.
- Z całym szacunkiem, ale pan nim jest, a moja siostra
przedstawiła panu fakty, przyniosła pudło z poszlakami, które na pewno
doprowadzą pana do sprawcy, a pan nawet nie chce tego sprawdzić, bo historia
brzmi osobliwie? – Scarlett widziała, że jej siostrze podniosło się ciśnienie.
Chciała zacząć ją uciszać, ale Liv najwyraźniej już skończyła. Usiadła prosto i
popatrzyła na detektywa Bergmana.
- W mojej historii przeważa motyw pierwszej miłości i
romansu. Nie brzmi to zbyt poważnie. Rozumiem, kogo obchodzą romanse jakiejś
tam piosenkarki? Sęk w tym, że tu najbardziej chodzi o skrzywioną psychikę
Mike’a i to do czego doprowadziła jego obsesja. Na moim punkcie. To nie jest
coś, czym się chełpię. Nie kolekcjonuję męskiego uwielbienia. Boję się go. Grozi
mi, a teraz zlecił pobicie Toma. Nie wiem, kto będzie następny? To raczej
zakrawa pod paragraf, nawet jeżeli nie będzie pan zainteresowany kwestią
upozorowania śmierci, nielegalnego przekroczenia granicy i kradzieży tożsamości
zmarłej osoby – policjant dłuższą chwilę wpatrywał się w pudło, mając bardzo
nieprzenikniony wyraz twarzy. Uderzyła w jego kompetencje. To dosyć ryzykowne.
Mógł je zaraz wykopać za drzwi, przez to zdenerwowała się jeszcze mocniej.
Jeśli on jej nie uwierzy, to do kogo miałaby zwrócić się po pomoc? Czując, jak
zalewają ją kolejne fale gorąca, odpięła płaszcz. Zupełnie zapomniała, że
ubrała się specjalnie na tą okazję.
- Dlaczego przyszła pani z tym do mnie, a nie do
policjanta, któremu zgłaszała pani swoją sprawę? – był bardzo nieprzekonany,
ale chwycił haczyk. Widać było to w jego postawie. To już coś.
- Anonimy zgłosiłam na komendzie, na której pracuje mój
brat. Do niego poszłam w pierwszej kolejności. Jednak sądzę, że tamtejsi
policjanci mają mnie za przewrażliwioną gwiazdkę, która ma brata w policji i
korzysta z tego. Chętnie pokazałabym panu te wszystkie listy, ale są one w
posiadaniu tamtejszych funkcjonariuszy. Przyszłam tutaj, ponieważ oczekuję, że
ktoś weźmie mnie w końcu na poważnie.
- Jak nazywa się pani brat?
- Detektyw Shie Durand – podkreśliła jego funkcję, bo
była taka sama jak Bergmana. Niewielu policjantów w wieku Shie’a zaszło aż tak
daleko. W swoim rejonie był jedynym. Wykształcenie i przygotowanie do zawodu,
jakie otrzymał, to najlepsze co mu zostało po babce. – Jego zwierzchnik to
Mario Blitz, nie znam stopnia – mężczyzna pokiwał głową, jakby teraz wszystko
nabrało dla niego sensu. Nie bardzo rozumiała tą sytuację.
- Pani zgłoszenie zostanie odnotowane. Włączymy je do akt
sprawy, ponieważ pan Kaulitz zgłosił podobne podejrzenie, ale nie jestem pewien,
czy będziemy w stanie ściągnąć tutaj poważanego aktora, bo pani wydaje się, że
nie jest tym, za kogo się podaje – starał się cedzić słowa, ale nie nazbyt
udolnie. Jego ton i wyraźnie zaakcentowane, bo
pani się wydaje, sprawiły, że w Scarlett zagotowała się krew. Przyszła do
nich z gotowymi dowodami, z całą teorią, którą gotowa była wyłożyć największą
dokładnością. Podała im winnego, którego j e d y n i e musieli złapać.
- A mnie się wydaje, że kiedy wyjdę, zignoruje pan
wszystko, co powiedziałam, zamknie to w swojej szafce i będzie się zastanawiał,
kiedy zamknąć sprawę z powodu braku dowodów. Tak się składa, że Jim Felston
zapadł się pod ziemię, więc go pan tutaj nie ściągnie. Ciężko, żeby udzielał
się na ściankach Hollywoodu, skoro mnie prześladuje.
- Nerwy nie są potrzebne, pani O’Connor – zapewnił ją
nieco łagodniej. Jak głupią blondynkę. To przelało czarę goryczy.
- Jak mam się nie denerwować, kiedy ten szaleniec zlecił
pobicie człowieka, którego kocham?! Ja wiem, że to jest Mike – tracąc kontrolę,
uderzyła pięścią w blat biurka detektywa. Spojrzał na nią groźnie, ale tego nie
widziała. – Przyznał mi się do wszystkiego prosto w twarz! Przykro mi, że nie
miałam przy sobie kamery, żeby to uwiecznić! – warknęła, nerwowo podnosząc się
z miejsca. Miała już dosyć braku zainteresowania wszystkim, co mówiła. Czym
zajmowała się policja? Jak łapali przestępców, skoro ignorowali podstawiane pod
nos dowody? – Może on musi przyjść tutaj, przedstawić się i dygnąć, jak każdy
porządny psychopata, żebyście mi w końcu uwierzyli?! – rzuciła policjantowi
wściekłe spojrzenie i zaczęła zapinać płaszcz. Złość i frustracją ją zaślepiły.
Musiała na czymś je wyładować. Guziki były jedyną opcją, jeśli nie chciała
zdemolować mu gabinetu.
- Proszę o spokój – również wstał, starając się
zachowywać fachowo, uspokajał ją. – Na pewno znajdziemy jakieś rozwiązanie z
tej sytuacji, a nerwy nic tu nie pomogą.
- Dostał pan pod sam nos wszystko, żeby zacząć tą sprawę.
Jeżeli zbada pan wszystko, co przygotowałam, uzyska pan podobne wnioski. Nie ma
nigdzie oświadczenia, w którym zawarte jest przyznanie do winy, ale dzięki temu
ma pan o sto procent więcej, niż miał pan godzinę temu. Nad czym pan się
zastanawia? – zapytała oburzona. Mężczyzna nieco zmieszał się swoim brakiem
profesjonalizmu. Oparł się o biurko rękoma, pochylając nieco do przodu.
Wydawało się, jakby cała ta historia bardzo mu nie odpowiadała. Cóż, jej też.
- Nie mogę tak po prostu wydać nakazu aresztowania, tu w
grę może wchodzić przestępstwo międzynarodowe. Potrzeba większej ostrożności.
Nie mogę postawić całej policji na nogi, bo pani przyniosła karton papierów –
mówił rzeczowo, ale w jego głosie dało się słyszeć, że nie był na nie.
Wreszcie.
- Więc proszę coś z tym zrobić. Od pół roku muszę chować
się pod miotłą albo obstawiać czterema ochroniarzami, bo ten człowiek chce
zrobić mi krzywdę, a teraz to dzieje się także mojej rodzinie. Od czego jest
policja, jeśli nie od łapania przestępców?
- Przyjrzę się temu, ale niczego nie mogę obiecać –
zapewnił. Scarlett trochę się uspokoiła. Nie wygonił jej z gabinetu. Nie kazał
iść do diabła ze swoimi teoriami. Musiała wymóc na nim, że sprawdzi jej
poszlaki.
- Chwila – Liv także wstała. Popatrzyła najpierw na
siostrę, a potem na policjanta. – Mamy nagranie, kiedy przyznaje się do winy.
Przecież, kiedy pojechałaś się z nim skonfrontować, to miałaś to całe
połączenie z nami – to jedno zdanie wystarczyło, żeby Scarlett się
rozpromieniła. Wiedziała, że ci faceci usłyszą także tę część o jej
poczynaniach seksualnych, ale to nie miało znaczenia. Ważne, że usłyszą
fragment o tym, jak Jim przyznawał się do bycia Mike’em.
- Sam pan widzi, w tym kartonie znajdą się odpowiedzi na
większość pańskich pytań. Kiedy pan to przeanalizuje, zrozumie pan dlaczego
uważam, że Jim Felston to Mike Miller, który jest za wszystko odpowiedzialny.
- Niczego nie obiecuję, ale przyjmę pani zeznania i te
materiały, jako dowód rzeczowy, który zostanie szczegółowo przeanalizowany.
- Dziękuję – wysiliła się na uprzejmy uśmiech. – W razie
potrzeby wyjaśnię wszystko, co okaże się niezrozumiałe. Badałam te materiały
tyle czasu, że znam je na pamięć. – Poczuła ulgę. To już krok. Niewielki, ale
przynajmniej coś miało zacząć się dziać. Policja przyjrzy się temu, co
zgromadziła, więc będą musieli przyjąć fakt, że Mike dopuścił się przestępstwa.
Nie spodziewała się, że zaraz tu wkroczy Interpol i rozpocznie się wielka
obława. Ulżyło jej, bo wreszcie przestał być bezkarny. Detektyw Bergman
przywołał innego funkcjonariusza, który zaewidencjonował wszystko, co Scarlett
przyniosła. Mnóstwo biurokracji, ale udało się. Choć niechętnie, policja
musiała przyjąć jej teorię. To jeszcze nic nie wnosiło, ale czuła odrobinę
bezpieczniej. Jej sekret znalazł się we właściwym miejscu.
Kiedy późnym popołudniem opuszczała komisariat, czuła, że
wreszcie coś się ruszyło. Choć z drugiej strony miała świadomość, że gdyby
wcześniej zaniosła na policję wszystkie swoje poszlaki, mogłoby być inaczej.
Jedyną rzeczą, którą udało się ustalić policji, było to, że rodzice Mike’a z
nim współpracują. Tak wnioskowała. Ich zdaniem ich syn nie żył. Grób tak czy
siak był pusty, bo żadne ciało nie zostało w nim złożone. Jednak czy to nie
dziwne, że nie dociekali, dlaczego dwoje ich dzieci wyparowało z wraku
samochodu? Nie interesowało jej, co stało się z Sereną. Świat był lepszy bez
niej, ale Mike? Musieli mu pomagać. Gdzieś musiał wsiąknąć, żeby niszczyć jej
życie.
Powietrze stało się mroźne. Czuła, jak szczypało jej
policzki, nos i płuca, gdy brała głęboki oddech. Czuła, jak powietrze wypełnia
ją życiem. Czuła. Słyszała. Widziała. Zupełnie, jakby ktoś przekłuł bańkę
mydlaną, w której siedziała.
- Myślisz, że to coś zmieni? – zapytała, kiedy szły z Liv
na parking. Toby już grzał auto, a Max im towarzyszył. Ziewnęła. Liv wzruszyła
ramionami, po czym sięgnęła do torebki po papierosy. To tyle, jeśli chodziło o
rzucenie palenia dla dobra dziecka.
- Nie wiem, myślę, że tak, bo nie będą już szukać innych
winnych, tylko zajmą się rozpracowywaniem Mike’a – odpaliła i zaciągnęła się
mocno. Scarlett sprawdziła telefon. Shie czekał w domu. – Mam nadzieje, że
wezmą się za to bardziej poważnie. Ten facet wyglądał, jakbyś opowiadała mu
jakąś zmyśloną historyjkę.
- Czułam się głupio, kiedy opowiadałam o tym, że byłam
zakochana w Mike’u, bo później jego twarz cały czas mówiła mi: co mnie to
obchodzi, że byłaś zakochana. Jesteś naiwna – mruknęła. – Musiałam to
powiedzieć, żeby to miał sens. Chociaż sama już nie wiem, czy powiedziałam to
właściwie. Bałam się – odparła, spoglądając na siostrę. Liv chwyciła ją za rękę
i mocno splotła ich palce. Jak kiedyś.
- Wiesz, co jest najgorsze? – zaczęła po chwili. Stanęły
obok samochodu. Liv dopalała papierosa. – Mogłam już w czerwcu zanieść policji
nagranie z tym, jak przyznaje się do tego, że sfałszował swoją śmierć i
nielegalnie zdobył nowe nazwisko. Miałabym go z głowy.
- A może mściłby się jeszcze gorzej? Teraz ma do
stracenia karierę, wtedy nie miałby nic. Zakończymy to – zapewniła ją. Max
otworzył przed nimi drzwi auta, a potem je zatrzasnął. Scarlett oparła głowę o
zagłówek i zapragnęła zasnąć. Przespać to i obudzić się, gdy wszystko już
będzie dobrze.
*
Tom przebudził się, słysząc skrzypienie. Bill siedział
przy jego łóżku, walcząc z zamknięciem szafki stojącej obok. Przypatrywał się
przez moment, nie mogąc się nadziwić, jak jego nezdarny brat radził sobie tyle
lat z byciem frontmanem ich zespołu.
- Przyniosłem ci fajki – odparł niczego nieświadomy.
Zostawił niedomknięte drzwiczki. – I żelki i pianki, bo pewnie nie możesz gryźć
twardych żelków, więc ja je zjem, ale ci przyniosłem – był zupełnie zadowolony
ze swojego pomysły. Miał na twarzy głupkowaty uśmiech, którego Tom nie
rozumiał.
- Papierosy też wypalisz, bo dzisiaj raczej nie wstanę,
zajebiście bolą mnie żebra – skrzywił się, starając się położyć inaczej na
posłaniu. Ścierpł. Bill pomógł mu się podnieść i poprawił poduszkę. Wygładził
ją, przykrył Toma i na sam koniec cmoknął Toma w czoło z pierwszorzędnym
mlaśnięciem. Zupełnie, jak ich mama jakiś czas wcześniej. – Jeszcze nie umieram
– odparł, krzywiąc się. – Gdzie mama?
- Rainie zabrała ją do domu, żeby coś zjadła i odświeżyła
się trochę. Ma przyjść Scarlett, więc mama pewnie wróci rano.
- Rozmawiałeś z nią? – próbował sięgnąć telefon, ale
niestety ręka bolała go na tyle, że nie mógł go chwycić. Bill podał mu
urządzenie, spoglądając z troską na brata, gdy krzywił się z bólu. Miał
nadzieję, że z dłonią Toma wszystko będzie w porządku. Gdyby nie mógł już grać,
straciłby swój cel. Nie mogliby już dłużej być zespołem. Miłość do Scarlett to
jedno, ale Tom ubóstwił gitary. Nie mógłby żyć bez gry.
- Tak, dzwoniła do mnie, wracając z komisariatu. Kazała
mi wyrzucić tą żółtą różę, bo była od tego gnoja. Między innymi przez ten kwiat
się domyśliła. Jakbyś jej powiedział, co oni ci mówili, to wiedziałaby od razu.
Nie możecie tego znów robić. Takich rzeczy nie można ukrywać, inaczej to was
zaprowadzi w to samo miejsce, w którym ostatnio skończyliście – powiedział z
lekkim wyrzutem. – Drugi raz to nie wypali Tom. W zdrowiu i w chorobie. W
radości i w biedzie.
- Wiem, ale ona jest taka przybita tym wszystkim, że nie
potrafię martwić jej bardziej. Bill, jak patrzę na nią, to widzę tylko kupkę
smutku. Ona stara się nie poddawać, cieszyć się z dobrych chwil i naprawdę robi
to, ale mam wrażenie, że z każdym dniem ubywa jej po trochu. Kocham ją i to cholernie
boli, kiedy kobieta mojego życia cierpi, a ja nie mogę zrobić nic, żeby jej
pomóc. – Bill milczał. Nie wiedział, co powiedzieć. Tom miał rację. Poza
wspieraniem jej nie mógł zrobić nic więcej. A związane ręce to najgorsze, co
może być dla faceta, gdy jego ukochana ma kłopoty. Sam znał to uczucie
doskonale. Kochał ich oboje. Widział, jak Scarlett dźwigała swoje brzemię.
Coraz mocniej przyciskało ją do podłoża. Kurczyła się pod jego ciężarem. Doszło
do tego, że została skrzywdzona najbliższa jej osoba. Zaczęła działać. Przez
telefon miała bardzo energiczny głos. Może, jeśli skupi się na działaniu, to
łatwiej to wszystko zniesie. Miał taką nadzieję. Działanie to najlepsze wyjście
w takiej sytuacji.
- Zaniosła na policję wszystkie te nagrania, zdjęcia i dokumenty,
które miała.
- Ona nie chciała ich pokazać, nawet mnie. Mówiła, że to
upokarza ją, jako kobietę. Skoro zdecydowała się zanieść to na policję… - Tom
westchnął. Odłożył telefon na materac, nie mając żadnych naglących wiadomości. Miał
nadzieję, że Scarlett zdąży do niego przyjechać, zanim podadzą mu środki
przeciw bólowe i zaśnie. Milczeli przez chwilę, a to wystarczyło, żeby Bill
znów miał na twarzy ten głupkowaty uśmiech. Zamyślił się. Tom przypatrywał mu
się przez chwilę. Wprawdzie jednym okiem, bo drugie opatrzono mu po
posmarowaniu jakąś maścią, ale to nie zmieniało faktu, że jego brat szczerzył
się, jak myszy do sera. – Obstawiam, że albo cieszysz się, że nie umarłem albo
wygrałeś w totka – zagadnął po chwili, a jego brat ocknął się, nieco roztargniony.
Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, o co chodzi, a potem znów się uśmiechnął.
- Lepiej – odpowiedział, a jego wyraz twarzy przypominał
kota, który zjadł wszystkie kurczęta z gniazda. Tom przypatrzył mu się, mrużąc
oczy, a w zasadzie oko. Robił to dłuższą chwilę, czekając, aż Bill pęknie i
długo nie musiał czekać. – Poszliśmy z Rainie o krok dalej – odparł wymijająco.
- O krok dalej? Czyli mam rozumieć, że usiadłeś obok, a
nie na kanapie po drugiej stronie pokoju? – zażartował, na co Bill się żachnął
wywracając oczami. Rozpędził się, żeby walnąć brata w ramię, ale w porę się
zatrzymał, bo to było to bolące.
- Idiota – mruknął. – O krok dalej, czyli to oznacza, że
nasz związek już nigdy nie będzie w żaden sposób platoniczny, czubku – wyjaśnił
z wyższością w głosie. Tom roześmiał się, widząc, jak jego brat ewoluował w
napuszonego pawia.
- Przynajmniej raz udało ci się mnie wyprzedzić –
skwitował, a Bill wywrócił znów oczami. – Ale tak na serio, to się cieszę, że
wszystko się wam układa – uśmiechnął się, a jego bliźniak poklepał go w nogę,
na znak zgody. Nogi to jedyne miejsce na ciele, które go nie bolało.
- Nie licz na szczegóły – wskazał na niego palcem. – Ale
powiem ci, że oświadczę się Rainie.
- Nie pytam co tam się działo, skoro dziś planujesz się
oświadczyć.
- Zabawne – blondyn spiorunował brata spojrzeniem. –
Chciałem od dawna, ale nie miałem pierścionka, a potem żadna okazja nie
wydawała się dobra. Postanowiłem, że poczekam do urodzin Rainie. Zacznę
wszystko załatwiać już wcześniej i tu będę liczył na pomoc twoją i Scarlett –
Tom pokiwał głową. – Myślę, że kolejne zajęcie jej się przyda. Nie zamierzam
zrobić wszystkiego bez Rainie, ale chcę załatwić te najgorsze formalności, bo
pobierzemy się w rocznicę naszego poznania, siedemnastego kwietnia. To jest
piątek, więc nie powinno być żadnego problemu z restauracją, ani urzędem. Badam
Rainie już od dłuższego czasu, więc wiem, jak chciałaby, żeby wyglądał nasz
ślub. Po tym, jak się oświadczę będziemy załatwiać dekorację, muzykę, stroje,
te wszystkie miłe rzeczy. Bardzo chciałbym, żeby Scarlett zaśpiewała i żebyś ty
zagrał na pierwszy taniec. To będzie dla niej niespodzianka.
- Co tylko zechcesz – Tom zapewnił go z uśmiechem na
ustach. W końcu miało stać się coś dobrego. Potrzebowali takiej chwili szczęścia.
Wiem, że prosiłeś mamę o pierścionek babci, więc ja tego nie zrobiłem, ale
kupiłem jej najpiękniejszy, jaki tylko mogłem znaleźć. Byłem po niego w Paryżu.
- Kiedy? – Tom zdziwił się, bo nie przypominał sobie,
żeby Bill gdzieś wyjeżdżał.
- Na początku grudnia, to była wycieczka na jedno
popołudnie – wzruszył ramionami, jakby to nic nie znaczyło. – W tym roku Rainie
skończy dwadzieścia osiem lat. Nasz związek jest świeży i wciąż się uczymy, ale
wiem, że ona marzy o dziecku, które pocznie i donosi we właściwy sposób. Marzy
o domu pełnym miłości i przede wszystkim chce stabilizacji dla Candy, a ja jak
nigdy w życiu jestem gotów jej to dać.
- O ten pierścionek prosiłem, kiedy urodził się Liam, ale
potem oddałem go mamie, bo bałem się, że gdzieś przepadnie. Babcia i dziadek
przeżyli razem pięćdziesiąt lat. Żyliby dalej, gdyby babcia nie dostała tego
wylewu, gdyby nie odeszła i nie zabrała dziadka ze sobą. Uznałem to za dobry
omen. Pamiętam ich, jak siedzieli razem na tej ławce przed ich domem i trzymali
się za ręce, a oboje mieli prawie po osiemdziesiąt lat. Chcę tego dla siebie.
Chcę żyć i umrzeć razem ze Scarlett, dlatego poprosiłem znów o ten pierścionek.
Wierzę, że babcia chciałaby, żeby któryś z nas dał go swojej ukochanej. Nie
jesteś zły? – zapytał, a Bill od razu zaprzeczył. Uśmiechnął się z nostalgią.
- Sądzę, że to jest właściwe. Bardziej pasuje do
Scarlett, niż do Rainie. Wiesz co? – przeciągnął się. – Mamy po dwadzieścia
pięć lat, świat u stóp, a planujemy śluby. Dziesięć lat temu wyśmiałbym każdego,
kto wróżyłby nam taką przyszłość.
- Sądzę, że powinniśmy wejść do studia i dokończyć album.
Ostatnio wymyśliłem bębny w Louder than
love. Sądzę, że powinniśmy to wypróbować.
- Co sądzisz, żeby zorganizować wielkie światowe tournée,
połączone z wielką światową podróżą poślubną? – Tom zaśmiał się z aprobatą.
Bardzo podobał mu się kierunek, w którym zmierzali. Muzyka, ich ukochane
kobiety, plany na przyszłość, wizja dobrego życia. Muszą to mieć. Muszą zrobić
wszystko, żeby to mieć.
- Dobry plan – potwierdził i w tej samej chwili drzwi
otworzyły się zamaszyście. Do sali dziarsko wkroczyła Scarlett. Bracia
spojrzeli po sobie, mając nadzieję, że nic nie słyszała. Jednak biorąc pod
uwagę fakt, że pod drzwiami stało dwóch ochroniarzy, to mało prawdopodobne,
żeby stała tam i podsłuchiwała. To nie w jej stylu.
- Co jest dobrym planem? – spytała, stawiając siatki na
podłodze. Ucałowała Billa w policzek, a potem, wybierając prawą, zdrowszą
stronę, usiadła na brzegu łóżka i pocałowała go delikatnie. Tom objął ją ręką w
pasie. Zdjęła płaszcz i położyła go w nogach łóżka. – To co z tym planem? –
zagadnęła spoglądając na bliźniaków.
- Ogólnie gadaliśmy, co dalej, jak już Tom wyjdzie –
wyjaśnił Bill. Niewiele minął się z prawdą. Jego chwała. Tom nie chciał kłamstw,
nawet jeśli chodziło o utrzymanie w tajemnicy oświadczyn.
- Mam nadzieję, że skończy się na stłuczeniu, bo teraz
boli, kiedy poruszam palcami. To niby tylko lewa ręka, ale też mi jest
potrzebna.
- Twoja lewa ręka jest tak samo niezbędna jak prawa – oburzyła
się, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie. W odpowiedzi poklepał ją po pupie. –
Zrobimy rehabilitację, fizjoterapię, masaże, czy cokolwiek innego, co będzie w
stanie pomóc. Na razie twoja lewa ręka ma wakacje – powiedziała czule, po czym
delikatnie pogładziła wierzch jego lewej dłoni.
- Jadę do mamy i Rainie, zabiorę dziewczyny na jakiś
obiad, może mama nie będzie się tak zamartwiała.
- Nie powinna wiedzieć – mruknął Tom. – Niepotrzebnie
panikuje.
- A później wypominałaby mi do końca życia, że zataiłem
przed nią takie wieści. Nie dzięki. Za bardzo lubię sernik – żachnął się, po
czym energicznie wstał z miejsca. – Zostawiam was. Przyjadę rano z mamą –
powiedział, pożegnał się i wyszedł. Scarlett i Tom patrzyli na siebie w
milczeniu. On głaskał ją wzdłuż pleców, aż do pośladków, a ona gładziła jego
rękę. Uśmiechała się delikatnie, on nie mógł, bo spękane wargi mu na to nie
pozwalały. Kiedyś, gdy nie gonili niedoścignionego spędzali mnóstwo czasu na
wpatrywanie się w swoje oczy. To po prostu przyjemne zatapiać się w jego
cudownie ciepłych, czekoladowych oczach. Tak łatwiej zapomnieć o całym
koszmarnym dniu. Odkąd przekroczyła próg tego pokoju, poczuła się lepiej,
bezpieczniej, swobodniej. Wszystkie nerwy i niepokoje odpłynęły, bo mogła być z
Tomem.
- Co zrobili z twoim okiem? – spytała w końcu.
- Posmarowali czymś tą opuchliznę i zakleili. Podobno za
dzień, dwa obrzęk ma zniknąć, zostanie siniak, ale generalnie chyba jest już
trochę lepiej, bo czułem mrowienie, a potem mogłem już trochę otworzyć to oko.
Lekarz powiedział też, że zatrzymają mnie dwa, trzy dni, żeby upewnić się, czy
nie mam wstrząśnienia, a potem będę mógł już wyjść.
- Fantastycznie – uśmiechnęła się i pocałowała go. –
Jutro prawdopodobnie dowiem się, czy moje dowody przeciw Mike’owi mają jakąś
wagę.
- Nie powinnaś iść tam sama – zatroskał się.
- Byłam z Liv. Znalazł grób Liama i zostawił tam te
kwiaty. Tak się domyśliłam. Zabrałam to pudło i pojechałam na policję, żeby
zaczęli szukać we właściwym miejscu. Tom, skoro on posunął się do tego, żeby
skrzywdzić ciebie, to co będzie dalej? Boję się, że z tej zazdrości zrobi ci
coś gorszego. Wybrał ciebie, co ciebie kocham, bo ty mnie masz – poczuła
napływające do oczu łzy. Zagryzła dolną wargę, starając się je powstrzymać. Myśl,
że Tomowi mogłoby stać się coś gorszego, była… jej najgorszym lękiem,
najczarniejszym strachem.
- Przykro mi, że musiałaś pokazać im te nagrania.
- Wstydzę się wszystkiego, co z nim robiłam. Ścina mnie
na myśl, że będą o tym słuchać obcy faceci, ale w tej chwili jestem gotowa
opowiedzieć o tym podczas transmisji na cały świat, jeśli to mogłoby pomóc go
schwytać – dotknęła delikatnie ust Toma. Były suche i spękane. – Mam taki
balsam, poczekaj – sięgnęła go torebki i wyjęła pudełeczko z kremem. Wzięła
odrobinę na opuszkę i posmarowała usta Toma. – Truskawkowy, powinien ci
smakować – uśmiechnęła się, a on nieznacznie odpowiedział tym samym.
- Jesteśmy tylko ludźmi. Robiłaś to, na co miałaś ochotę.
To nie jest powód do wstydu, Maleńka – odparł, mocniej przyciągając ją do siebie.
Na tyle, na ile pozwalała mu jedna ręka, a potem znów głaskał jej plecy.
- Powinnam posłuchać cię wtedy, na Karaibach. Miałeś
rację. Tak bardzo roztrząsałam fakt, że podobał mi się seks z Mike’em, że nie
czułam realności zagrożenia, jakie teraz niesie. Dotarło to do mnie dopiero,
kiedy skrzywdził ciebie. Co byłby, gdyby wymyślił porwać któreś z dzieci? –
westchnęła ciężko, chowając twarz w dłoniach. Odetchnęła znów i potarła nimi
twarz. Potrzebowała pięciu minut zapomnienia. Nie zanosiło się. – Przywiozłam
ci dobre rzeczy, ale pewnie niepotrzebnie, bo Simone na pewno już cię nakarmiła
– Tom tylko pokiwał głową z zadowoleniem. – Będzie na później. Za chwilę będę
musiała podjechać do domu na video konferencję z Gin, bo są jakieś problemy z
nagraniami, ale potem do ciebie wrócę. Przywiozłam filmy, więc coś ci włączę
albo sobie będziesz spał – zaproponowała, a potem pocałowała Toma. Potrzebowała
czuć go blisko. Czuła się samotna i opuszczona, gdy nie stał za nią. Objął ją,
nie pozwalając jej odsunąć się od siebie. Przytuliła go delikatnie, opierając
łokcie ponad jego ramionami, po obu stronach jego głowy. Jej twarz zawisła tuż
nad jego twarzą.
- Tak jest dobrze – szepnął, a ona w odpowiedzi musnęła
nosem jego nos. Jak kiedyś.
- Już nikt nigdy mi ciebie nie odbierze – powiedziała
cichutko, a łzy znów napłynęły do jej oczu. Dmuchnęła w nie. Na razie pomogło.
– Ostatnio jestem straszną beksą. Mam już tego powyżej uszu – mruknęła.
- Wolę, jak płaczesz, co chwilę, niż jak nie robisz tego
wcale – zapewnił.
- To rób tak, żebym płakała ze szczęścia.
- Postaram się – uśmiechnął się, a ona pocałowała go po
raz kolejny. Balsam nieco zmiękczył jego wargi, smakował truskawkami. Przytulała
się do niego jeszcze długą chwilę, a potem po raz kolejny posmarowała mu usta, żeby
się goiły, włączyła Pana i Panią Smith,
pożegnała się i wyszła. Toby czekał pod salą. Droga do domu upłynęła jej w
całkiem przyjemnej atmosferze. Opowiadał o swojej córeczce i jej wyczynach w
szkole. Zaczęła pierwszą klasę i czuła się przez to bardzo ważna. Poczuła się
głodna, więc przed powrotem do szpitala postanowiła zjeść kolację. Miała ochotę
na tosty. Postanowiła, jak najszybciej odbyć tą rozmowę, bo myśl o jedzeniu
sprawiła, że nie potrafiła skupić się na niczym innym. Gdy dotarli na miejsce i
brama zaczęła się otwierać, zobaczyła, że coś na niej wisi. Poprosiła Toby’ego,
żeby przyniósł tą rzecz. Nauczony poprzednimi incydentami chwycił pakunek w
chusteczkę i tak podał go Scarlett. Był to próżniowo zamykany woreczek, a w
środku znajdowała się kartka, której treść głosiła:
Zaczynasz mnie
irytować. Po co poszłaś na policję? Sądzisz, że oni są w stanie mnie
powstrzymać? Powinnaś wiedzieć, że prawdziwy mężczyzna jest w stanie zrobić
wszystko dla swojej kobiety. A ty jesteś moja. Od samego początku. Jesteś moją
obsesją. Jesteś moim celem. A ja jestem w tobie. Dlatego lepiej to przemyśl. Następna
lekcja będzie dla ciebie.
Ps. Ładny zielony sweterek,
ale lepiej ci bez niczego.
W pierwszym odruchu chciała to zgnieść, ale powstrzymała
się. mogły zostać odciski palców. Przyszedł pod jej dom. Był na tyle bezczelny,
żeby stanąć pod bramą i zostawić tą wiadomość. Przekraczał wszystkie możliwe
granice. Był bezczelny. Był świrem. To jej nie przestraszyło. Poczuła, jak
zalewała ją wściekłość. Pierwotna, czysta wściekłość. Pragnęła go zabić.
Pragnęła, żeby konał w męczarniach za każdą złą myśl o niej i jej rodzinie.
Nawet nie zauważyła, jak podjechali pod dom. Zostawiła pakunek na siedzeniu i
wyskoczyła z auta. Podbiegła trochę bliżej drogi i rozejrzała się. niczego nie
było widać. Dała się słyszeć jedynie szum aut z głównej ulicy. Okręciła się
wokół własnej osi wściekle rozglądając się za jakimkolwiek śladem jego
obecności. Nie wytrzymała.
- No dalej! – wrzasnęła. – Wyłaź tchórzu! Wyłaź
gdziekolwiek siedzisz i stań ze mną twarzą w twarz zanim znów napiszesz mi jaki
mam sweter! Nie boję się ciebie skurwysynie! Nie boję się ciebie, ani trochę!
Słyszysz! Mam gdzieś twoje groźby! Nie wygrasz, nie uda ci się! słyszysz?! –
wrzeszczała biegnąć bliżej bramy, poślizgnęła się i z trudem złapała równowagę.
– Nie boję się ciebie, do kurwy nędzy! – krzycząc, słyszała jedynie szum krwi,
więc przestraszyła się, gdy ktoś od tyłu złapał ją za ramiona. Zaczęła się
szarpać.
- To ja – Shie odwrócił ją przodem do siebie, żeby
uniknąć kolejnych wrzasków. – Co ty wyprawiasz? Jego już tu dawno nie ma. Nie
daj mu tej satysfakcji, nie pokazuj, że pościły ci nerwy – polecił. Scarlett
patrzyła na brata niewidzącym wzrokiem, nie wiedząc tak naprawdę, co się stało.
Nie rozumiała swojej reakcji, ale o dziwo. Poczuła się lepiej, kiedy
wykrzyczała to wszystko, mocno jej ulżyło. Miała siłę do walki. Brat prowadził
ją do domu, a ona poczuła się mocna. Ciężar, który dźwigała, jakby spadł z jej
ramion. Oddychała głębiej, słyszała wyraźniej, widziała ostrzej. Jakby klapki
spadły jej z oczu. Może zamiast dusić w sobie wszystko, powinna dać temu jakieś
ujście? Może to był sposób? Shie pomógł jej zdjąć płaszcz, a Toby przyniósł jej
torebkę i list.
- Dziękuję – popatrzyła na brata. Był zziębnięty. Wyszedł
po nią w krótkim rękawie. – Musimy to zgłosić – oddychała ciężko, wciąż
dochodząc do siebie po wybuchu. Z kuchni wyszły mama i Liv. Patrzyły na nią z
troską. – Muszę coś zrobić.
- No na pewno wybieganie na ulicę w środku nocy nie jest
najlepszym pomysłem – mama skarciła ją. Scarlett posłała się przepraszające
spojrzenie, ale nie żałowała, że to się stało. Jej krzyk otworzył w jej głowie jakąś
klapkę. To ją poruszyło. To sprawiło, że przypomniała sobie, że musi walczyć. Przypomniała
sobie, że kiedyś walczyła każdego dnia i nie brakowało jej zapału. Musiała ochronić
swoich bliskich. Musiała ochronić Toma.
- Musimy coś wymyślić – powiedziała hardo. Rozejrzała się.
Dzieci oglądały bajkę w salonie, a Julie zaglądała na korytarz co się działo. Oddychała
płytko. Nie mogła dojść do siebie. Serce waliło jej jak oszalałe, a krew dudniła
w uszach. Była blisko rozwiązania. Siedziało z tyłu jej głowy. Trybiki musiały
tylko zaskoczyć.
- Na pewno nie staniesz z nim twarzą w twarz – zironizowała
Liv, posyłając jej wymowne spojrzenie. Pstryk. Scarlett popatrzyła na nią. Stanąć
z nim twarzą w twarz. Wygarnąć mu. Zmusić go do konfrontacji. Sprowokować go. Pomóc
policji go schwytać. Trybiki w jej głowie ruszyły. Wywołanie wilka z lasu i
stanięcie z nim twarzą w twarz to jedyne i najlepsze rozwiązanie. W innym
wypadku będą walczyć z nim bez ustanku, bo miał za sobą kogoś, kto pomagał mu
tkwić pod ziemią. Musiała go sprowokować do wyjścia. Tylko ona mogła to zrobić.
- O nienienienienienienienie! – usłyszała za sobą. Groźny
głos Shie’a wyrwał ją z zamyślenia. – Nawet o tym nie myśl – pogroził jej
palcem. Podszedł bliżej, starając się użyć całego swojego policyjnego
autorytetu, ale nie zwróciła na to uwagi. Ważniejsze było to, jak skłonić Mike’a
do spotkania, ale na jej warunkach.
- Scarlett – usłyszała grzmiący głos mamy. Popatrzyła na
nią, choć tak naprawdę jej nie widziała. W głowie miała obraz życia po Mike’u.
Piękny obraz życia bez niego. Był na wyciągnięcie ręki. Jak mogła nie
spróbwować?
________________________________
Święta się już skończyły, ale i tak życzę każdej wszystkiego, co najlepsze, najpiękniejsze i najwłaściwsze dla każdej z was.