Tytuł: Autor nieznany
Kaśkowi, w podzięce za motywację,
która doprowadziła
mnie tu gdzie jestem.
I nie mam na myśli
tylko i wyłącznie tej notki.
Króliczkowi, należy ci się wielkie dziękuję za
całokształt.
Chciałaś 10 000
słów, więc specjalnie dla ciebie napisałam jakieś 10 700.
*
22. stycznia 2015,
Berlin
Pielgrzymki do mieszkania Scarlett skończyły się po tym,
jak wszyscy odwiedzili Toma i sprawdzili, czy faktycznie miał się tak dobrze,
jak mówił lub pisał. Kontrola przebiegła pomyślnie, a rosół, który Scarlett
ugotowała dla Toma, zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach. Podobnie, jak
szarlotka ze skórką pomarańczową i maślane bułki. No, ale nie powinna się
dziwić, skoro Bill spędził z nimi najwięcej czasu. David Jost mocno pracował
nad oświadczeniem dla prasy, ale koniec końców zdecydowali, że najlepiej będzie,
jeśli sami nagrają jakiś filmik i opublikują go na portalach społecznościowych.
Dzięki temu nie trzeba było zwoływać prasy, ani organizować konferencji. Mniej
zamieszania. Ludzie bombardowali ich Twittera, Facebooka, oficjalną skrzynkę
mailową, a dziennikarze wystawali dzień i noc pod bramą wjazdową na teren
kamienicy, w której mieściło się mieszkanie zespołu, a od tego ranka, gdy
przyjechali za Billem pod dom Scarlett, także i pod jej bramą. Ustalili, że Liv
będzie nagrywać swoim magicznym sprzętem, a później Patrick Renner, człowiek,
który zajmował się jej oficjalną stroną i wszelkimi socialmediami, miał później
wstawić to na oficjalne konta jej i Tokio Hotel. W salonie trwały przygotowania
do nagrania. Liv sprawdzała sprzęt, a ochroniarze pod komendą Josta
dostosowywali ustawienie mebli, tak by na Scarlett i Toma padało odpowiednie
światło. Mieszkanie znów stało się pobojowiskiem, jak wtedy, gdy przygotowywali
koncert dla Jessici.
Poprawiała makijaż, kiedy Tom powoli wyłonił się z
łazienki. Po wyrazie jego twarzy wnioskowała, że coś go bolało. Odłożyła pędzel
i popatrzyła na niego w odbiciu. Nim spostrzegł jej uważne spojrzenie, przybrał
pogodny wyraz twarzy. Pokręciła głową z dezaprobatą.
- Żebra? – spytała, a on tylko pokiwał głową i przysiadł
na łóżku. Przeczesała palcami włosy i sięgnęła po pomadkę w odcieniu nude.
Pociągnęła nią usta i zacmokała. Chyba wyglądała dobrze. Wytuszowane rzęsy i
jasna pomadka. Założyła jeansy i lekko dopasowaną koszulę w mocnym malinowym
kolorze. Podwinęła rękawy do łokcia i zostawiła dwa odpięte guziki. Ładnie, ale
domowo. Toma wystroiła w jeansowe spodnie w podobnym odcieniu do jej własnych i
T-shirt z długim rękawem z motywem różnobarwnych kleksów i jeden z jego
ulubionych bezrękawników. Włosy związała mu w coś na rodzaj koczka nad karkiem.
Był rekonwalescentem. Nie musiał olśniewać. Choć dla niej i tak wyglądał
świetnie, nawet z podbitym okiem. Celowo nie tuszowali obrażeń. Z policją
ustaliła, że nie będzie zdradzała personaliów Mike’a. To nie czas na to.
Bergman wreszcie zaczął podejmować jakieś konkretne kroki, więc nie chciała mu
się sprzeciwiać. Może tak było rozsądniej? Wyglądała chyba całkiem dobrze, więc
wstała od toaletki i podeszła do Toma. Przysiadła obok niego i oparła policzek
na jego ramieniu. – Jesteś pewien, że to ja powinnam usiąść tam z tobą, a nie
Bill? – zapytała. Tom nie miał, co do tego wątpliwości ani przez chwilę. Ona
rozważała różne możliwości.
- Bill nie jest moją dziewczyną, ani na pewno nie jest
moją przyszłą żoną – uśmiechnął się na te słowa, jakby sprawiły mu przyjemność.
– Jesteśmy parą, co pokazywaliśmy już nie raz, wystawiając się przed obiektywy.
To naturalne, że jesteś ze mną po tym, jak wyszedłem ze szpitala. No i druga sprawa,
nie chodzi tylko o moich fanów, ale też o twoich, a już na pewno o naszych
wspólnych.
- Masz rację – powiedziała, zerkając krótko na Toma.
Chwyciła go pod ramię, mocniej przytulając się do jego ręki. Zaczęła delikatnie
masować kostki prawej dłoni. Fizjoterapeuta pokazał jej jak wykonywać niektóre
ćwiczenia i masaże, więc poświęcała temu sporo czasu. Tom wcale się nie
uskarżał. – Jesteśmy w tym razem.
- Może żyłka mu pęknie, jak cię ze mną zobaczy –
powiedział, uśmiechając się pod nosem.
- Warto mieć nadzieję – skwitowała i niechętnie wstała, a
Tom za nią. Powoli wyszli z sypialni i zeszli do salonu. Widziała, że go
bolało. Chciała załatwić to jak najszybciej. Dlatego ucieszyła się, że zastali
wszystko w pełni przygotowane. Jak na film kręcony w domowych warunkach,
wymagał wiele zachodu. Tom usiadł na sofie, krzywiąc się. – Powinnam pomóc ci
się ubrać – odparła zmartwiona, zajmując miejsce obok niego. Odpowiedział nieznacznie
kręcąc głową. Podkuliła pod siebie nogi i przysiadła na nich. Blisko Toma. Ujął
jej rękę i splótł je na jej udzie. Nie wiedziała, jak powinni wyglądać. Ani
zbyt oficjalnie, ani zbyt luźno. Chyba było dobrze. Odetchnęła, on odkaszlnął.
Popatrzyła na Liv, która dokonywała ostatnich poprawek.
- Nie ustaliliśmy, co macie powiedzieć – Jost wydawał się
wyraźnie zaniepokojony tym faktem. Zbliżył się, wertując kartki, jakby mógł
znaleźć w nich odpowiedź.
- Nie sądzę, żeby to było potrzebne. Nie róbmy z tego
większej szopki, niż to konieczne – odpowiedział menagerowi. Ten wycofał się i
stanął obok innych. Liv zerknęła na nich, a potem dając im znak, włączyła
kamerę. Tom uśmiechnął się miło. – Witajcie – przywitał się. – Dowiedziałem się,
że wielu z was dopytywało o mój stan zdrowia. Dziękuję za troskę – uśmiechnął
się znów, z wdzięcznością.
- Pomyśleliśmy, że na pewno chcielibyście upewnić się na
własne oczy, czy z Tomem wszystko w porządku, więc o to on – Scarlett
popatrzyła na niego, a on zerknął na nią. – Być może jeszcze nie wygląda, ale
ma się coraz lepiej. Najgorsze za nami – dodała.
- Dementując wszelkie plotki, które krążą w eterze,
przyznaję, że prawdą jest to, że trafiłem do szpitala, ponieważ napadnięto na
mnie. Ktoś nasłał na mnie tych ludzi i wciąż nie zostali ujęci, ale policja
pracuje nad tym i wierzę, że osoba, która życzyła mi źle, odpowie za swoje
czyny – odparł poważnie, twardo spoglądając w oko kamery. – Na szczęście nie
stało mi się nic poważnego. Poza tym, że nieco straciłem na urodzie i jestem
trochę poobijany, czuję się nieźle. Scarlett twierdzi, że blizny są seksowne,
więc nie narzekam – popatrzył znów na nią, uśmiechając się w ten swój
zniewalający, kaulitzowy sposób. Zaśmiała się, kręcąc głową.
- Jak widzicie, Tom ma się całkiem nieźle – mrugnęła do
kamery, wciąż się uśmiechając. – Poję go rosołem i galaretką, karmię różnymi
przysmakami, żeby jak najszybciej wrócił do zdrowia. Mam nadzieję, że nieco was
uspokoiliśmy – Tom uścisnął jej dłoń. Nagrywanie tego filmu było dosyć
niezręczne, ale co innego mogli zrobić? Jak przekonać ludzi, żeby zniknęli spod
ich drzwi? Nie łudziła się, że pozbędą się reporterów, bo ci tak czy siak będą
wyczekiwać na możliwość sfotografowania poobijanego Toma, ale istniała szansa,
że fani przestaną go wypatrywać i wrócą do domów. Przynajmniej część z nich. – Przez
chwilę było groźnie, ale to już minęło. Rekonwalescencja Toma ma swoje plusy,
bo spędzamy mnóstwo czasu razem i z naszymi bliskimi.
- Kremówka Scarlett to siódme niebo – wzniósł oczy do
rzeczonego nieba, co przy jego podbitym oku wyglądało dosyć dziwnie, ale nie w
tym rzecz. Wydawał się autentycznie urzeczony wspomnieniem kremówki, którą jadł
jakąś godzinę wcześniej. – W związku z tym, że muszę spędzić trochę czasu w
domu, przepraszam widzów DSDS za swoją nieobecność. Możecie być pewni, że moje
miejsce zajmie ktoś, kogo się nie spodziewacie – tu uśmiechnął się szelmowsko,
oczami wyobraźni widząc Georga, który stara się być bardzo fachowy w ocenianiu
uczestników.
- Na pewno będziemy informować was o stanie zdrowia Toma,
ale wierzę, że będzie już tylko lepiej. Sprawdzajcie nasze strony internetowe i
profile na portalach społecznościowych. Zarówno Tokio Hotel, jak i ja planujemy
trochę porozpieszczać was nowinkami, więc pozostańmy w łączności – podsumowała.
Mimowolnie, bardziej przywarła do ramienia Toma, nieznacznie opierając się na
nim. Nie mogła wiedzieć, że tych kilka minut czułości wywoła w Internecie morze
zachwytów i nieodłącznie falę nienawiści. Liv spoglądała w ekranik, aprobująco
kiwając głową. Kamera kochała tych dwoje. Razem wyglądali obrzydliwie słodko i
była pewna, że w ciągu kilku godzin gify z tego nagrania zaleją Tumblr’y i inne
fanowskie strony. Biorąc pod uwagę reaserch, który ostatnio zrobiła, miała
pewność, że to nagranie będzie uwielbione przez fanów. Ludzie łaknęli Scarlett
i Toma razem. Znała niewiele sławnych par, które miałyby takie wsparcie od
odbiorców, a biorąc pod uwagę grupę wiekową, do której oboje trafiali, to tym
bardziej niesamowite. Najwidoczniej fani dorastali razem z nimi i to się Liv
podobało, bo mogła być pewna, że jej siostry nie spotka nic niemiłego dlatego,
że była dziewczyną Toma. Oczywiście wciąż istniały osoby, które wierzyły, że
prędzej czy później zrealizują swoje przeznaczenie i połączą się w wiecznej
miłości ze Scarlett albo Tomem, ale ich odsetek był niewielki w porównaniu do
tych, którzy ich wspierali.
- Jeszcze raz dziękuję za wasze wsparcie i
zainteresowanie. Aliens i Fighters są najlepsi.
- Kochamy was – Scarlett uśmiechnęła się słodko i posłała
całusa w oko kamery, a Tom pomachał. Uśmiechali się jeszcze przez chwilę, póki
Liv nie dała im znaku, że wyłączyła nagrywanie. Jako, że kamera została
podłączona do laptopa, film zapisał się od razu na dysku. Zabrała się za
obróbkę, żeby Patrick mógł zająć się swoją pracą. David zaczął zbierać swoje
rzeczy, Heike porządkowała coś w papierach. Dwóch techników zabrało się za
rozmontowywanie oświetlenia. Bill poszedł do kuchni, a Tom podążył za nim.
Scarlett uznała, że wszyscy zasłużyli na kolejną porcję kremówki, więc
dołączyła do bliźniaków.
*
Los Angeles,
Pacific Palisades
Łatwo przywyknąć do dobrego. Minęło zaledwie kilka dni, a
Javier nie chciał już pamiętać, jak czuł się, mieszkając samotnie. To tak,
jakby tamto życie znikło, zalane kleksem doskonałości ostatnich dni. Nie
przeszkadzało mu nawet, kiedy Hazel budziła się w nocy i głośno płakała, gdy
była głodna albo, gdy Darcy ją przebierała. W jego domu wreszcie pojawiło się
jakieś życie, w pokojach poczuł obecność nie tylko swoją własną. Lubił
znajdować śpioszki w suszarni albo butelkę z niedopitą herbatą koperkową
pomiędzy Jackiem Danielsem a sokiem jabłkowym. Darcy bardzo starała się nie
bałaganić, zbierać swoje rzeczy i zachowywać się tak, jakby ich nie było, a
Javier nie narzekał, nie ponaglał jej. Wystarczało mu to - krótkie rozmowy albo
mijanie w przejściu. Po prostu nie był już sam. To znaczyło więcej niż
wszystko.
Początek roku nie obfitował w zbyt wiele pracy. Wprawdzie
ustawił sobie spotkania i przyjęcia, na których miał się pojawiać, ale nie
absorbowało go to tak bardzo, jak chciał zanim w jego życiu znów pojawiła się
Darcy. Koniec końców to całkiem dobrze, bo dzięki temu nie spędzał całych dni
poza domem i mógł cieszyć się świadomością ich obecności. Jakkolwiek to było
irracjonalne. Nie wiedział, jak długo będzie chciała zostać. Nie narzucał jej pomocy,
nie próbował na siłę zagadywać, ale lubił sprawdzać i przypominać sobie, że one
gdzieś tam były. Wprawdzie większość czasu spały, bo wciąż regenerowały się po
swoim burzliwym początku, ale b y ł y.
Wrócił zadowolony. Podpisał kontrakt na kampanię dla Hugo
Bossa. Lubił pracować w kampaniach reklamowych, bo to dawało dobre pieniądze, a
nie wymagało tyle pracy, co przygotowanie pokazu. Jego agent załatwił mu
świetne warunki, więc nie zostało mu nic więcej, jak tylko przyczynić się do
tego, żeby świetnie wyglądać na billboardach. Zamyślony, na początku nie
usłyszał jej. Dopiero, kiedy wszedł w głąb mieszkania i zbliżył się do salonu, poznał,
jak Darcy śpiewała Hazel. Nie miała zbyt ładnego głosu, ale delikatność i
czułość, z jakimi to robiła, rekompensowały wszelkie braki. Miłość je niwelowała.
Nie chcąc przeszkadzać, stanął w drzwiach prowadzących do pokoju. Siedziała na
sofie, opierając stopy na blisko przystawionej, pufie a na jej nogach leżała
Hazel. Dzięki temu, że Darcy trzymała stopy wyżej, dziewczynka leżała pod kątem
i mogła patrzeć na mamę, a co ważniejsze, mama miała idealny widok na nią.
Śpiewała jej, gładziła opuszkiem drobne policzki córeczki, uśmiechała się do
niej i łaskotała ją. Dziewczynka była jeszcze zbyt malutka, żeby reagować, ale
minionego wieczoru uśmiechnęła się, co bardzo wzruszyło Darcy. Był to jeszcze
zupełnie nieświadomy gest, ale i tak przyszła pochwalić się Javierowi. Po raz
pierwszy to ona przyszła z czymś do niego, więc uznał to za ogromne wydarzenie.
Nie chcąc dłużej skrywać swojej obecności, wszedł do salonu. Zostawił klucze,
telefon i portfel na stoliku. Dziewczyna popatrzyła na niego, nie przerywając
nucenia, więc się uśmiechnął, a ona mu nieśmiało odpowiedziała. Zdjął buty i
marynarkę, po czym odpinając górne guziki koszuli, przeszedł do kuchni. Darcy
była bardzo zawstydzona za każdym razem, kiedy mieli ze sobą styczność. Została
zmuszona do zamieszkania z obcym facetem. Nie miała środków do życia, ani wizji
jakiejkolwiek pomocy. Los zdał ją na niego. Musiała mu zaufać, choć widział, że
nie zanosiło się na to. Nie oczekiwał, że przekona się do niego z dnia na dzień.
Jednak chciał zapracować na zaufanie Darcy. Dodał dwa do dwóch i zyskał
pewność, że przeszła bardzo wiele w swoim krótkim życiu. Rozważał, jak mógłby
jej pomóc. Był pewien, że nie będzie chciała mieszkać u niego zbyt długo. Dla
niej to zło konieczne. Pragnęła samowystarczalności i rozumiał to. Nie
wiedział, jakie miała wykształcenie, ale chciał użyć swoich wpływów, żeby
dostała taką pracę, która umożliwi jej utrzymanie, opłacenie żłobka i godne życie
dla nich obu. Jeszcze nie wiedział, jak jej to powie, ale prawda była taka, że
mając małe dziecko, ciężko byłoby jej znaleźć jakąkolwiek pracę z
wynagrodzeniem, które pokryłoby potrzeby ich obu. Wyjął z lodówki małą butelkę
wody i opóźnił ją za jednym razem. Był głodny, bo choć wprawdzie jego spotkanie
odbywało się podczas lunchu, to nie zjadł zbyt wiele. Zajrzał do szafek, a
potem znów do lodówki, nie bardzo wiedząc, co ugotować. Przez te poszukiwania
nie usłyszał, jak Darcy weszła do kuchni. Uśmiechnął się na jej widok. Nie
pozwoliła mu kupić żadnych rzeczy dla siebie, a z poprzedniego mieszkania
zabrała niewiele ubrań, bo większość z nich rozciągnęła w czasie ciąży. Jednak
pomimo skromnych środków wyglądała ładnie. Zwyczajne getry, dłuższa bluzka z
motywem Atomówek i włosy związane w koński ogon tworzyły uroczą całość. Hazel
opierała głowę na jej ramieniu, już prawie spała, a ona trzymała ją za plecki i
pupę. Dziewczynka była tak drobna i malutka, że w ramionach mamy wydawała się
kruszyną.
- Nie umiem za bardzo gotować, ale pomyślałam sobie, że
przygotuję coś do jedzenia, więc gdy Hazel spała zrobiłam makaron z serem.
Znalazłam też babeczki w proszku, więc je upiekłam. Nie było foremek, więc
wykorzystałam naczynie żaroodporne – odparła niepewna, czy dobrze postąpiła.
Wciąż pytała, czy mogła użyć niemal każdej rzeczy, której potrzebowała. Zdawał
sobie sprawę, że mocno ją to męczyło. Jego też.
- Fantastycznie, bo jestem bardzo głodny – uśmiechnął z
wdzięcznością i podążył za nią. Jedną ręką trzymała córkę, a drugą uruchomiła
mikrofalę.
- Babeczki jeszcze się pieką – dodała. Javier popatrzył w
tamtą stronę i dopiero zauważył, że urządzenie pracowało. Nie był pewien, czy
kiedykolwiek wcześniej używał piekarnika.
- W takim razie wyjmę talerze – zarządził. Darcy
przytaknęła, po czym zajęła się kontrolowaniem posiłku. Hazel zasnęła twardo
kołysana podczas tych czynności, więc nim jedzenie wylądowało na stole, Darcy odniosła
córeczkę do pokoju. Nie miała dla niej łóżeczka, ani innego wyposażenia, bo nie
pozwoliła Javierowi niczego kupić, więc kładła ją na środku łóżka i obkładała
ze wszystkich stron poduszkami. Wprawdzie Hazel była za mała, żeby się
przesunąć, ale Darcy wolała dmuchać na zimne. Kiedy wróciła do kuchni, Javier
stawiał na stół dzbanek z sokiem i szklanki. Nałożyła porcje dla nich; sobie
mniejszą, a jemu całkiem sporą. Stresowała ją wizja spędzenia z nim sam na sam
kilkunastu minut podczas jedzenia, ale czuła, że powinna coś zrobić, żeby się
odwdzięczyć za gościnę. Starała się sprzątać i zostawiać jak najmniej śladów
swojej obecności, ale przecież mieszkali wspólnie i nie dało się zrobić tak,
żeby w ogóle nie stawała na jego drodze. Kiedy Hazel spała, a ona nie mogła,
rozmyślała nad całą tą sytuacją. Nad swoją sytuacją. Racjonalna część jej
umysłu wskazywała jej, że gdyby Javier nie chciał jej u siebie, to by jej nie
zaprosił. Dałby jej trochę pieniędzy i zostawił samą sobie, a on dbał o nie od
chwili, kiedy wpadł na nią w parku. Nie był złym człowiekiem. Wręcz przeciwnie.
Codziennie przekonywała się, że był serdeczny i uczynny, ale złamane serce
Darcy nie pozwalało jej uwierzyć, że istniał ktoś taki jak on, z gruntu dobry i
ofiarny. Nie potrafiła uwierzyć, że Javier nie chciał czegoś w zamian albo, czy
nie zostawi jej na lodzie, kiedy zmieni się jego kaprys. Wiedziała, że tak się
nie stanie, że to niemożliwe, ale jej serce i tak było przerażone.
- Jak ci minął dzień? – spytała, gdy stukanie widelców o
talerze zaczęło ją drażnić, podobnie jak cisza, która panowała między nimi.
- W najbliższym czasie będę wyskakiwał z lodówki, jako
twarz Hugo Bossa – odpowiedział, mrugając do niej. – Podpisałem dziś kontrakt,
który negocjowałem od jakiegoś czasu. Pracę zacznę jakoś w marcu. Kampania
wychodzi w czerwcu, więc mam zajęcie na kilka miesięcy. Do tego dojdą też
pokazy, ale wychodzę dopiero z jesienną kolekcją, która póki co, jest w
szwalni.
- Pracujesz wyłącznie dla Chanel? – zainteresowała,
jedząc. Nalała soku dla nich obojga.
- Tak, jeżeli chodzi o pokazy, to tak. Prezentuję tylko
kolekcje od Chanel.
- Lagerfeld mnie trochę przeraża – odparła zawstydzona. Chciała
podtrzymać tą rozmowę, bo na dobrą sprawę mówiła tylko do Hazel. Javier był jej
jedynym możliwym rozmówcą na chwilę obecną. Gdy zaszła w ciążę straciła
wszystkie koleżanki. Przestała być dla nich atrakcyjna. Nie mogła zamykać się w
pokoju z dzieckiem. Potrzebowała kogoś, kto potrafi mówić. Nawet, jeżeli bardzo
zawstydzały ją rozmowy z Javierem. Nawet, jeśli nie czuła się wystarczająco
mądra, żeby z nim mówić.
- On jest specyficzny, ale bardzo go szanuję i chyba
lubię. Tylko dzięki niemu jestem tym, kim jestem. Miałem szczęście, że mnie
zauważył – odparł, zerkając przelotnie na dziewczynę. Nawet, jeśli próbował
narzucić swobodny ton rozmowy, ona i tak bardzo krępowała się być z nim w
jednym pomieszczeniu, więc odpuścił. Darcy musiała się oswoić z nim. Był
cierpliwy. Przy Scarlett potrzebował bardzo wiele cierpliwości, która, bądź co
bądź, nie opłaciła się, ale wiedział, że warto. Darcy była miłym człowiekiem,
potrzebowała przyjaciela, a on potrzebował przyjaciółki. Bardzo chciał, żeby
mogli po prostu rozmawiać.
- Nie każdemu się trafia – westchnęła grzebiąc w talerzu.
- Twoje dopiero przyjdzie. Może nie w formie Karla
Lagerfelda, ale w wersji specjalnej dla ciebie. Teraz wszystko jakoś się ułoży.
Nie wiem jak, ale znajdziesz dla siebie rozwiązanie – Darcy pokiwała głową bez
przekonania, po czym nadziała na widelec kawałek makaronu. Bycie zależnym od
kogokolwiek to najgorsze, co mogło jej się przytrafić. Dotąd sama kontrolowała
swoje życie. Pozwoliła sobie odpuścić na te kilka miłych miesięcy, gdy związała
się z Graysonem, gdy roztaczał przed nią piękną wizję przyszłości. Opiekował
się nią. Dbał o nią. Wtedy zapomniała o ostrożności. Zapomniała, że musiała
polegać na sobie, chcąc przetrwać. W jego świecie wszystko stawało się
łatwiejsze i ona też pragnęła tak żyć. Bez codziennej walki. Co jej z tego
przyszło? Miała dziecko i żadnych środków do życia. Była zdana na Javiera i to,
jakie miał wobec niej plany. Mogła wyprowadzić się od niego, ale dokąd? Na ulicę?
Pod most? Do przytułku? Czy w ogóle przyjęłoby ją do jakiejś noclegowni? Co by
jadła? Jak zadbałaby o zdrowie Hazel? Nie mogła odrzucić jego pomocy. Choć
czuła się upokorzona byciem zależną od niego, nie mogła odrzucić jego pomocy.
Gdyby to zrobiła straciłaby dziecko w bardzo krótkim czasie. Jakkolwiek była
przerażona sytuacją, w jakiej się znalazła, nie miała prawa odbierać godnego
życia swojemu dziecku. – A jak wy spędziłyście dzień? – zagadnął, widząc, że
Darcy odpłynęła myślami, w jakieś niebezpieczne tereny.
- Hazel jest zupełnie rozregulowana, jeśli mogę tak
powiedzieć. Nie wie, kiedy jest dzień, a kiedy noc. Śpi jak jej się zamarzy. Gdy
udało mi się ją uśpić, czytałam trochę w Internecie o tym, jak przestawić
dziecko. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że użyłam twojego laptopa? –
spytała skrępowana. Javier uśmiechnął się uspokajająco i zaprzeczył. – No i
będę próbowała uczyć ją, że śpi się w nocy. Bo teraz, gdy mamy tutaj u ciebie
ciszę i spokój, mocno odczuwam to, jak ona nieregularnie śpi.
- Wiesz, nie znam się na dzieciach, ale pomogę ci przy
niej, jeśli mi pozwolisz.
- Nie chcę przeszkadzać ci bardziej niż to konieczne –
westchnęła ciężko, nie podnosząc na niego wzroku.
- Darcy, mam nadzieję, że w ciągu następnych dni oswoisz
się z mieszkaniem tutaj i przestaniesz winić siebie za to, że musisz skorzystać
z mojej gościny – chciała zaprotestować, ale uciszył ją gestem. – Jestem
zadowolony, że mogę was tutaj mieć. Ten dom jest pusty i nieprzyjemny, gdy
mieszkam w nim sam. Dlatego powtarzam ci jeszcze raz – uśmiechnął się
serdecznie. – Możesz korzystać ze wszystkiego bez pytania mnie o zgodę, a
jeżeli będziesz czegoś potrzebowała dla siebie lub Hazel, wystarczy, że
powiesz.
- To, że u ciebie mieszkam, nie oznacza, że będę na tobie
żerować – zaprotestowała, ale jej wzrok wciąż uparcie spoczywał na makaronie.
- Po co mi pieniądze, skoro nie mogę ich wydać na coś
dobrego? Dostałem szansę od Karla. On też wydał pieniądze, żeby mi pomóc, żeby
mnie utrzymać i wykształcić. Zainwestował we mnie, bo wierzył, że warto. Do tej
pory nie miałem możliwości przekazać to dobro dalej.
- Tak o mnie myślisz? Jako o możliwości spłacenia długu
wobec życia? – zapytała, zbierając w sobie odwagę i przypatrując mu się
uważnie. Javier był szczery. Nie ukrywał tego, co myśli i nie raz ją to
zwodziło. Dotąd żyła w świecie pełnym kłamstw. Prawda okazała się być dla niej
nie zawsze zrozumiała. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć.
- Poniekąd – odpowiedział. – Kiedy natknąłem się na
ciebie w parku, sądziłem, że mam ci po prostu pomóc, więc wezwałem pogotowie i
nie widziałem w tym większego zrządzenia losu. Potem znalazłem twój telefon i
postanowiłem ci go oddać, ale zainteresowało mnie to, że nikt się o ciebie nie
martwił. Przeczuwałem, że jesteś sama na świecie. Nie wiem, może jedna sierota
potrafi wyczuć inną? – wzruszył ramionami, jakby to co mówił nie miało mieć
znaczenia. – A potem po prostu czułem, że w jakiś sposób jestem za ciebie
odpowiedzialny. Nie wiem dlaczego – kolejne wzruszenie ramion. – Wtedy zacząłem
myśleć, że może nie pojawiłaś się na mojej drodze bez powodu. Może to właśnie
tobie mam przekazać to, co sam otrzymałem od Karla – spojrzał na nią. Naprawdę
spojrzał. Miała wrażenie, że świdrował wzrokiem nie tylko jej twarz, ale ją
całą. Czuła, jakby wniknął w głąb jej duszy. Poruszyło ją to. Nie rozumiała
tego, ale coś w niej drgnęło. Spoglądali na siebie tak przez chwilę, a potem
Javier wrócił do jedzenia. Darcy nie wiedziała, co powiedzieć. Nie znała dobrej
odpowiedzi.
*
23. stycznia 2015,
Berlin
Tom spał od kilku godzin. Po zażyciu leków
przeciwbólowych nie potrzebował wiele, żeby zasnąć. Scarlett też próbowała, ale
gonitwa myśli sprawiała, że sen nie przychodził. Po pięciu godzinach od
publikacji, filmik obejrzało kilkaset tysięcy osób. Posypały się wpisy na
Twitterze, Facebooku, komentarze na Instagarmie i maile na ich oficjalnych
kontach. To się działo i to w szalonym tempie. Tego wieczoru na Twitterze w
trendach królował hasztag #supportfortands albo #lovesupportsandt, to Liv
powiadomiła ich o tej akcji fanów. Z samego rana, choć w Stanach była jeszcze
noc, Gin zadzwoniła do niej i przekazała jej, że telefony urywają się, bo chcą
jej i ich razem w we wszelkich możliwych programach. Nawet Oprah zaprosiła ich
do siebie. Każdy chciał usłyszeć ich historię. Ludzie zaczęli okopywać fakty na
temat ich związku. Media zalała fala spekulacji. Gdy się rozstali, Tokio Hotel
nie było tak popularne, jak teraz, a ona dopiero zaczynała karierę. Młodość
tłumaczyła burzliwe rozstania. Przez to ogromne zainteresowanie nimi, Scarlett
zaczęła rozważać, czy istniała szansa na to, żeby jakoś wykorzystać tą falę
przeciw Mike’owi. A potem dostała wiadomość: Nie wyciągasz wniosków. Dostaniesz nauczkę. Przestraszyła się. Tom
już spał, więc zadzwoniła do Shie’a. Przez krótką, nieprzyjemną chwilę poczuła
się obco. Zeszła do ochrony, żeby upewnić się, czy nic złego się nie działo.
Powiedziała im o wiadomości. Kolejny zastrzeżony numer. Z przekazaniem tego
policji mogła zaczekać do rana. Być może uda im się zlokalizować, skąd wysłano wiadomość
albo sam aparat, który najpewniej już znalazł się w jakimś koszu na śmieci. Potem
wróciła do łóżka, ale było jej zimno i nie umiała już się rozgrzać. Przytuliła
się do pleców Toma. Spał tak twardo, że nawet tego nie poczuł, ale było troszkę
lepiej. Długo drżała ze strachu, nim do głowy przyszła jej myśl, że to może ona
powinna dać nauczkę Mike’owi. Skoro śledził to, co publikowała, może powinna
pokazać mu, że była gotowa wyjawić jego prawdziwą tożsamość i pokazać światu
całą jego historię. Tylko jak zrobić to tak, żeby miało odpowiednie
odzwierciedlenie w mediach? Wstając po raz kolejny, pomyślała, że czas
najwyższy, żeby Gin dowiedziała się o wszystkim. Nie wiedziała jeszcze, co
mogłaby zrobić, ale czuła, że Gin mogłaby jej pomóc. Jako kobieta i jako osoba
znająca media.
Schodząc na parter, otuliła się bluzą Toma. Zapięła zamek
i założyła kaptur na głowę. Nie wiedziała dlaczego, ale w ten sposób czuła się
bezpieczniej. Podkręciła ogrzewanie i podeszła do fortepianu. Podniosła klapę,
odsłaniając czarno-białe klawisze. Dawno nie grała. Nim ich dotknęła popatrzyła
na widok za oknem. Właśnie dlatego pokochała to mieszkanie. Przeszklone ściany
dawały jej poczucie wolności. Kochała patrzeć na swoje miasto. Berlin nocą był
piękny. Najpiękniejszy. Uderzyła w jeden z klawiszy, a potem w następne.
Odetchnęła. Melodia, która kotłowała się w jej głowie, wreszcie mogła zabrzmieć.
Poczuła, jakby ogromny ciężar spadł jej z serca. Grała, choć nieidealnie, ale
pozwoliła sobie płynąć. Muzyka znów zawrzała w jej żyłach. Serce tłukło się w
piersi, słyszała dudnienie krwi, czuła, że nie mogła przerwać. Muzyka
zaistniała w niej. Wszystko inne przestało. Brakło słów do tej melodii, ale
wiedziała, że gdzieś są właściwe. Wiedziała, że je znajdzie. Wiedziała, że to
melodia, która rozpoczęła nowy etap w niej, jako artystce. Czuła wolność.
Czuła, jakby gnała przed siebie i nic już jej nie powstrzymywało. Nie było
Mike’a, ani strachu. Była ona, taka jaką czuła siebie naprawdę. Niczym
nieskrępowana pędziła wśród dźwięków, tworząc je, będąc nimi i pochłaniając je.
Nie rozumiała skąd się brały, bo dotąd znała tylko fragment, ale pragnęła je
zapamiętać. Dźwięki, które nosiła dotąd w głowie, wylewały się z niej jak
rzeka. Gwałtownie, wartko, dziko. Dopóki nie ucichły. Równie szybko, jak
rozbrzmiały. Oszołomiona zatrzymała się. Łapała urywane oddechy. Słyszała
tętent swojego serca. Powoli otworzyła oczy. Mrok rozpraszało delikatne światło
kinkietów, których ona sama nie włączała. Rozejrzała się. Berlin wyglądał tak
samo, jak przed chwilą. Odwróciła się. Tom opierał się o kanapę. Przysiadł na
jej tylnej części. Przyglądał się jej. Był rozespany i jakby… poruszony.
- Obudziłam cię? – spytała, a on przytaknął. Wstała z
ławeczki i zbliżyła się do niego. – Nie chciałam, ale… - zacięła się. Nie
wiedziała, dlaczego zaczęła grać. To stało się samo. Pokręciła głową i
wzruszyła ramionami. Wskazała na fortepian, a potem znów wzruszyła ramionami.
Sama nie rozumiała, co właśnie się stało. Popatrzyła znów na Toma, a on tylko
się uśmiechnął, a zaraz potem ujął w dłonie jej twarz i pocałował Scarlett.
Naprawdę ją pocałował, tak jak mężczyzna całuje kobietę. Zaskoczył ją tym. Nie
było między nimi gwałtowności, odkąd do siebie wrócili. Serce zabiło jej
bardziej, choć jeszcze nie zdążyło się uspokoić, ale nie chciała uciekać. Tak,
jakby muzyka wypędziła z niej lęki. Jakby była czystą kartą. Chciała, żeby to Tom zapisał na niej właściwe słowa. Delikatnie
objęła go w pasie i oddała pocałunek. Rozkoszowała się dotykiem jego ust, które
powoli odzyskiwały dawną miękkość. Przymknęła powieki, skupiając się na tym,
jak dobrze było czuć bliskość Toma, jak czułe były jego usta i jego język,
który pieścił jej własny. Chłonęła dotyk jego dłoni, które wędrowały od jej
policzków, przez szyję, a gdy zsunęły kaptur z jej głowy i rozpięły suwak
bluzy, dotykały jej talii i brzucha. Choć miała na sobie koszulkę nocną, czuła
parzący dotyk jego dłoni. Skóra Scarlett stawała się gorąca, tam gdzie ją
musnęły. Jej brzuch i plecy. Jego palce zbierały cienką bawełnę, unosząc ją ku
górze. Materiał był delikatny, ale gdy sunął po jej skórze miała wrażenie, że
nagle stał się szorstki. Drażnił ją. Wszystko odczuwała podwójnie. Jej
świadomość działała na zwiększonych obrotach. Odbierała go z całą mocną, z
pełną świadomością. Nie wiedzieć kiedy stała się tak wrażliwa na dotyk. A
jeszcze całkiem niedawno wydawało jej się to zupełnie niemożliwe. Sądziła, że
ta sfera życia pozostała dla niej zamknięta. Całował ją delikatnie, dając jej
chwilę na przywyknięcie do jego dłoni na jej piersiach. Całował ją mocno, gdy
jego palce zaciskały się i rozluźniały, gdy pieścił ją, przykładając do tego
wielką wagę. Złapała urywany oddech, gdy na chwilę przerwała pocałunek.
Popatrzyła na Toma, który utkwił wzrok w niej. Badał jej twarz, uśmiechając się
delikatnie.
- To była jedna z najpiękniejszych melodii, jakie
słyszałem.
- Uwolniła mnie
– szepnęła, patrząc Tomowi prosto w oczy. Stały się niemal czarne. Kryło się w
nich pożądanie. Nie bała się go. – Jestem jak…
- Czysta karta –
dokończył za nią, a Scarlett pokiwała tylko głową. Myślała przed chwilą
dokładnie o tym samym. Uśmiechnęła się, sięgając znów jego ust. Stanęła na
palcach, zrzucając Tomowi ręce na szyję i przywarła do niego mocniej. Chciała
czuć na sobie jego ręce. To takie uzdrawiające. Całowała go mocno i bardzo nie
chciała przestać. Czuła go tak blisko. Jego ciało przy jej ciele i nagle
wiedziała, że to właściwe, że to ten moment. Potrzebowała go jak nigdy
wcześniej. Przyciągnęła Toma bliżej, przytuliła mocniej, on przesuwając dłonie
z jej piersi na plecy, zamknął uścisk na jej pośladkach. Przycisnęła się mocno
do niego, a on uniósł ją do góry i jęknął, ale nie z rozkoszy, lecz z bólu.
Natychmiast wypuścił ją, a bose stopy Scarlett z głuchym plaskiem stanęły na
podłodze. Tom skrzywił się, pochylając się do przodu. – Kurwa – szepnął, łapiąc
się w miejscu, gdy znajdowały się jego pęknięte żebra.
- O mój Boże – szepnęła spanikowana. – Gdzie cię boli?
Chcesz usiąść? – spytała podtrzymując go za ramię. Pokręcił głową, zaciskając
zęby. Puściła go, odsunęła się, czekając, aż ból zelży. Jak mogła być tak
głupia? Dała się ponieść chwili i przez to Tom cierpiał. Chciałą mu pomóc, ale
wiedziała najlepiej, że w takiej chwili nie powinna zbliżać się do niego.
Musiało minąć. Trwali tak przez moment w zupełnym zawieszeniu. Tom trzymał się
za bok, a ona przestała oddychać. A co jeśli dźwigając ją, uszkodził się
bardziej? Czekała na sygnał, żeby jechać do szpitala albo wzywać lekarza.
Cokolwiek. Tom stał tak, zaciskając zęby, a potem parsknął. Najpierw zaśmiał
się cicho, pod nosem. Prostując się powoli, otworzył oczy i zerknął na
Scarlett. Widząc jej zatroskaną minę, zaśmiał się znów.
- Czuję się, jak kaleka. Dobrze, że nie chrupnęło mi w
krzyżu – powiedział śmiejąc się dalej, a Scarlett podchwyciła. Fakt, zabolało
go w dosyć strategicznym momencie. Sięgnął do jej policzka i pogładził ją. – Co
za wstyd – dodał, kręcąc głową z dezaprobatą, ale nie przestawał się śmiać.
- Z dwojga złego – zaczęła, podchodząc bliżej i
przytulając się do Toma. – Gorzej byłoby, gdyby zawiodła inna część twojego
ciała – odparła, strzelając gumką od bokserek Toma. Zerknęła na niego, a on
pogroził jej palcem i pocałował ją znów.
- O to się nie bój – odparł, spoglądając na nią bardzo
sugestywnie. – Posmarujesz mnie maścią? – zapytał, a Scarlett przytaknęła. Na
złamane czy pęknięte żebra nie było lekarstwa. Nie dało się ich włożyć w gips.
Na początku owijała Toma bandażem elastycznym, ale to niewiele dawało. Teraz
stosował tylko maść. – Muszę być w pełni sprawny najszybciej, jak się da –
powiedział, spoglądając na nią z uśmiechem. Zachichotała. Chciała, żeby był w
pełni gotowy.
- To był mały falstart – śmiejąc się i obejmując, powoli
ruszyli do sypialni. Minęli smutną Marilyn. Oni wydawali się zupełnie
szczęśliwi. W pokoju Tom położył się do łóżka i odsłonił żebra, a Scarlett
włączyła światło i wyjęła maść z koszyczka z lekarstwami, w który zaopatrzyła
się po wyjściu Toma ze szpitala. Zerknęła na zegarek. Dochodziło w pół do
trzeciej. Żadne z nich nie powiedziało nic więcej na temat tego, co stało się w
salonie. Kiedy z odpowiednią dokładnością nasmarowała bolące miejsce maścią
przeciwbólową, włączyli film, bo żadne z nich nie mogło zasnąć.
*
24. stycznia 2015,
Los Angeles, Pacific Palisades
Darcy krążyła z Hazel po pokoju. Musiało jej się odbić, na
co się nie zanosiło. Zamiast tego dziewczynka przysypiała, tuląc policzek do
ramienia mamy. Karmienie dziecka, co trzy godziny, to naiwna mrzonka twórców
książek o rodzicielstwie. Hazel domagała się jedzenia, co godzinę. Chyba, że
szczęśliwie udało się tak, że zasnęła na dłużej. Jednak przestawienie jej ze
spania w dzień na spanie w nocy było trudne. Kiedy jej córeczka po prostu
zasypiała, nie umiała jej obudzić. Wyglądała zbyt słodko. Tak przecież nie
można. Czuła się w tym trochę zagubiona, ale nie znała nikogo, kogo mogłaby
zapytać. Miała dziewiętnaście lat, wciąż niewiele wiedziała o życiu, a na jej
barkach spoczęło pokierowanie rozwojem małego człowieka. Nie potrafiła poradzić
sobie z wyregulowaniem snu dziecka, a co będzie, kiedy w grę wejdą większe sprawy?
Co dziewczyna bez korzeni mogła dać swojemu dziecku? Nie wiedziała nic o
świecie, nie znała się na ludziach. Na jej drodze pojawiali się tylko tacy,
którzy ją wykorzystywali. Ciekawe, co powiedziałby Grayson, gdyby ją teraz
zobaczył? Pewnie byłby zły, że nie usunęła ciąży. Hazel stanowiłaby skazę w
jego życiorysie. Nigdy nie pozwoli na to, żeby jej córeczka poczuła się gorsza
przez to, że jej ojciec okazał się ostatnim draniem. To wiedziała na pewno.
Hazel miała więcej niż Darcy. Choć brakowało im perspektyw, Darcy z całego
serca kochała swoją małą dziewczynkę. Cokolwiek miało stać się w ich życiu,
Darcy kochała ją ponad wszystko, choć miała ją dopiero dwadzieścia osiem dni.
W chwili, gdy o tym pomyślała, Hazel zdrowo beknęła i
trochę się jej ulało. Sięgnęła po chusteczkę nawilżającą i otarła jej buzię, a
potem swoją bluzkę. Dochodziła dwudziesta, więc usiadła i zaczęła kołysać
córeczkę. Nie mogła nauczyć jej noszenia, więc siadała zawsze, gdy ją usypiała.
Nosiła ją tylko do odbicia. Próbowała jakoś to sobie układać, ale minęło
dopiero kilka dni i każde postanowienie, czy zasada, jakie tworzyła,
najczęściej wymykały jej się spod kontroli. Kontrola była ostatnim, co teraz
miała, żeby utrzymać się w całości. Musiała działać powoli, ale bała się i
chciała wszystko załatwić na raz. Choć chyba tak się nie dało. Głaskała małą po
plecach i nuciła jej cicho, kiedy usłyszała, jak otwierały się drzwi. Spędziła
sama większość dnia, więc trochę jej ulżyło, że Javier już wrócił. Po przedwczorajszej
rozmowie trochę mniej denerwowała się w jego towarzystwie. To była ich pierwsza
prawdziwa rozmowa, która zawierała coś więcej, niż zapytanie o samopoczucie. Dziewięć
dni. Tego ranka spojrzała na kalendarz i aż zdziwiła się, że mieszkała u niego aż
dziewięć dni, a on nie pytał, nie wymagał od niej opowieści, ani wyjawiania
przyczyn, dlaczego znalazła się w takiej sytuacji. Przemyślała to wszystko
jeszcze raz, analizując jego postawę i to, co jej powiedział, jakoś tak trochę
się rozluźniła. Poczucie, że była intruzem w jego domu minimalnie zelżało.
Javier był szczery, wydawał się dobry. Nie sądziła, że prędko mu zaufa, ale
może istniała szansa na to, że będą sobie wzajemnie pomagać, skoro mieszkała w
jego domu?
Klucze brzęknęły, kiedy kładł je na stoliku. Zajrzał do
salonu, więc odwróciła się, posyłając mu uśmiech na powitanie. Wskazał na
torby, wyglądało, jakby miał w nich jedzenie zapakowane na wynos. Skinęła
głową, a on poszedł do kuchni. Hazel już spała, ale trzeba było ją jeszcze
chwilę poprzytulać. Zmęczyła się w ciągu ostatnich godzin, więc szybko
odpłynęła, ale Darcy obstawiała, że obudzi się wtedy, kiedy ona będzie chciała
się położyć i będzie rześka jak jutrzenka przez połowę nocy. Wstała i powoli
skierowała się do ich pokoju. Znajdował się na samym końcu korytarza, dosyć
daleko od sypialni Javiera, więc nocami nie przeszkadzały mu, aż tak bardzo.
Choć Hazel miała mocne płuca, więc na pewno ją słyszał. Potrafiła dać solidny
koncert, kiedy bolał ją brzuszek. Mijając kuchnię, zobaczyła, że Javier
odgrzewał jedzenie. Przygotował niezłą ucztę, ciekawa była, co to za okazja.
Delikatnie ułożyła córeczkę między poduszkową fortecą i przyciemniła światło. Okryła
ją kołdrą i po raz kolejny sprawdziła, czy mogła ją zostawić. Nie miała niani,
więc zostawiła otwarte drzwi, a potem wygładziła bluzkę i poszła do Javiera.
Wracał z salonu do kuchni. Zajrzała tam. Jedzenie znikło.
- Pomyślałem, że możemy zjeść w pokoju. Kupiłem kilka
DVD, bo chciałbym dziś coś obejrzeć. Będziesz mi towarzyszyć? – zapytał
zabierając kolejne przekąski. Podał Darcy kieliszki i sok.
- Pewnie, dziś wyjątkowo nie mam planów na wieczór –
uśmiechnęła się, a Javier jej zawtórował. W salonie zastała suto zastawioną
ławę. Jedzenie przełożył z pojemników na talerze. Stała też tam otwarta butelka
wina, przekąski i słodycze. Aż niepodobne do niego.
- Nie wiem, jak to jest z jedzeniem podczas karmienia,
mam nadzieję, że ci nie zaszkodzi – zerknęła na swój talerz. Grillowana pierś z
kurczaka, dużo warzyw i frytki. Poza fasolą wszystko jej odpowiadało. Widząc te
przysmaki, poczuła jak bardzo była głodna. Zajmując się córeczką, nie miała
zbyt wiele czasu na to, żeby jeść. Nadziała na widelec frytkę i z lubością
wsunęła ją do ust.
- Dobre – mruknęła. – Co oglądamy? – zapytała
przeżuwając.
- Możesz się śmiać, ale nie widziałem żadnej ekranizacji
Marvela. Chciałbym zacząć od początku.
- Brzmi świetnie, też nie jestem zbyt na bieżąco – Javier
od raz zabrał się za uruchomienie dvd, a Darcy jadła. Była tak głodna, że nie
mogła wysilić się na odrobinę kultury i poczekać na niego. Pochylanie się do
ławy nie było zbyt wygodne, więc podkuliła pod siebie nogi i postawiła na nich
talerz. Nim wkomponowała się w fotel, Javier zdążył włączyć film. – Co to za
okazja, że tak dziś ucztujemy? – zagadnęła. Javier przez chwilę milczał, wpatrując
się w ekran telewizora. Chyba nie spodziewał się tego pytania albo liczył, że
nie padnie. Odłożył widelec na talerz i jakby niezadowolony zerknął na Darcy.
- Mam urodziny – wydawał się bardzo zniesmaczony tym
faktem.
- Och – mruknęła. Tego nie przewidziała. Wydawało jej
się, że może znów podpisał jakiś dobry kontrakt, czy może odniósł inny sukces,
ale nie sądziła, że Javier zechce spędzić taki ważny wieczór z nią. Miał
przecież wielu przyjaciół. – Nie chciałeś urządzić, jakieś imprezy albo
zaprosić przyjaciół? Mogłabym posiedzieć z Hazel w pokoju – odparła. Naprawdę
nie rozumiała, dlaczego wolał seans przed telewizorem od imprezy w gronie znajomych.
Światowych, eleganckich znajomych, a nie nastoletniej matki, w brudnej od
ulewania koszulce. Javier pokręcił głową, jakby mówiła coś niedorzecznego.
- Nie przepadam za urodzinami, bo nigdy nie miałam przy
sobie kogoś, z kim chciałbym spędzić ten dzień. Zazwyczaj wyprawiałem jakąś
huczną imprezę, żeby zaprosić ludzi, którzy mogli przyczynić się do rozwoju mojej
kariery, no i kilku przyjaciół. Tylko, że w tym mieście, w kręgach, w których
się obracam ciężko o prawdziwych przyjaciół. Mam kilka bliskich osób, ale to
nie są ludzie, którym powierzyłbym życie i największe tajemnice. Rok temu
spędziłem urodziny ze Scarlett. Była chyba jedyną osobą, której naprawdę ufałem.
Obyło się bez hucznej imprezy i wielkiego szumu. Podobało mi się – Darcy czytała o nich w jakimś brukowcu. Nie
spodziewała się prawdy, ale z tego, co wiedziała, to mieli się ku sobie, on
mieszkał z nią w Berlinie, a potem nagle Javier wrócił do Los Angeles. Sam. Nie
czuła się upoważniona do tego, żeby pytać, więc słuchała. – Gdyby ciebie tu nie
było, to pewnie zrobiłbym kolejną wielką fetę, ale to nie coś, o czym marzę.
Byłem już na bardzo wielu imprezach, a wieczorów filmowych w miłym towarzystwie
przeżyłem niewiele.
- Ja też zazwyczaj sama spędzam urodziny. W domu dziecka
prawie codziennie ktoś miał jakieś święto, więc one nie miały znaczenia. Miło
mi, że mogę dotrzymać ci towarzystwa – uśmiechnęła się. – A tak w ogóle to,
które to? – zapytała, nim wrócili do jedzenia.
- Dwudzieste siódme – odpowiedział, a ona przytaknęła.
Spodziewała się, że był od niej kilka lat starszy, ale nie wyglądał na
trzydziestkę, więc wiele się nie myliła.
- Ja mam prawie dwadzieścia, skończę w maju – wyjaśniła,
czując dziwną potrzebę powiedzenia tego. A potem podniosła się ze swojego
siedziska i usiadła obok Javiera. – Wszystkiego najlepszego – życzyła,
spoglądając mu prosto w oczy. Pierwszy raz zebrała w sobie odwagę, żeby to
zrobić. Uśmiechnął się z wdzięcznością i włączył ponowne odtwarzanie. Jedli w
ciszy, oglądając film i raz po raz komentując śmieszne sytuacje. A co
najważniejsze, było sympatycznie. Po prostu miło i sympatycznie.
*
7. lutego 2015,
Berlin
Scarlett nie raz oglądała w telewizji niejedno Halftime
Show podczas inauguracji Super Bowl. Za każdym razem robiło to na niej
wrażenie. Występ Beyonce był oszałamiający. To coś więcej niż występ, to
cudowne show. Święto muzyki. Opening Bruno Marsa był ucztą dla oka i ucha, ale
to co zaplanowała Katy, przebiło jej najśmielsze oczekiwania. Praca z nią była
największą przyjemnością. Czuła się zaszczycona, mogąc stanąć obok niej i
Lennego Kravitz’a. I kissed the girl w
jego wykonaniu mogłaby słuchać wciąż. Z resztą, jak każdą piosenkę w jego
wykonaniu. Scarlett po cichu liczyła na Hot
n’ cold albo ET, ale kiedy
okazało się, że będzie śpiewała Teenage
dream była też zadowolona. Cały ten występ był niesamowitym przeżyciem dla
niej. Świadomość, że za rok to ona będzie główną gwiazdą dodawała jej skrzydeł.
Czekała, aż wszystko stanie się oficjalne, żeby mogła zaprosić swoich gości.
Marzyła o tym i czekała na to.
Gin wciąż pytała, dlaczego odmawia udziału w programach,
skoro wszyscy tak bardzo ją zapraszali. Wtedy opowiedziała jej całą historię o
Mike’u. Czuła się wyczerpana kolejnym razem, gdy musiała do tego wracać, ale
wiedziała, że Gin musiała poznać prawdę. Podpowiedziała jej, że pomysł z
wywiadem na wyłączność był bardzo dobry. Stanowił nie tylko przynętę dla
Mike’a, ale także umożliwiał jej zarobienie całkiem niezłych pieniędzy.
Scarlett i Tom na kanapie w jej mieszkaniu odpowiadający na prywatne pytania. Do
tego kilka ujęć na smutną Marilyn i fortepian, za którym prezentowała się
panorama Berlina. Jak dla Gin, to strzał w dziesiątkę. Uprzedziła Scarlett, że
musiała być gotowa na wyjawienie tożsamości Mike, opowiedzenia, jak doszło do
tego, że stał się Jimem Felston’em i wylania po raz kolejny całej czary
goryczy. Zdawała sobie sprawę z tego i bardzo jej się to nie podobało, ale
chciała to zrobić, jeżeli publiczna nagonka na niego mogła coś wskórać. Jeszcze
nie wiedziała, jak to miało wyglądać, ale pozwoliła machinie ruszyć. Gin
obiecała zająć się wyłowieniem stacji, która da najwięcej, a kiedy to się
stanie, będą musieli przygotować taki wyciek do prasy, który mógłby go zwabić.
Potrzebna była konsultacja z policją i Scarlett czuła się zupełnie przytłoczona
tym wszystkim. Wróciła do domu zadowolona i przytłoczona. Nie wiedziała, co
bardziej. Tom czuł się coraz lepiej. Jessica za dwa dni miała wrócić z
sanatorium. Czekało na nią samo dobro. Pakowała zmywarkę po kolacji, kiedy
rozdzwonił się domofon. Po chwili Bash zjawił się w kuchni, oznajmiając, że przyszła
Liv. Scarlett dalej spokojnie sprzątała naczynia, czekając aż zjawi się jej
siostra. Kilka chwil później pojawiła się, robiąc jak zwykle dużo rabanu.
Gawędziła chwilę z Tomem, który oglądał telewizję w salonie, po czym wielce
zadowolona wmaszerowała do kuchni. Scarlett zerknęła na nią, dziwiąc się, że
była tak wystrojona.
- Zapomniałam o czymś? – zapytała, przyjmując całusa od
siostry. Przypatrzyła jej się znów. Przydymione oko i czerwona szminka, botki
na obcasie, bardzo dopasowane jeansy i bluzka z mocno wykrojonym dekoltem. Liv
nigdy się nie malowała, a jeśli już to rzęsy. W dodatku założyła wysokie buty,
a nie pochodną trampek i bluzkę z dekoltem, zamiast T-shirtu z superbohaterem.
- Nie – Liv okręciła się wokół własnej osi, zupełnie
uszczęśliwiona. – Dziś jest święto zabierania młodszych sióstr na imprezę.
Mogłaś o tym nie wiedzieć. Nie piszą tego w każdym kalendarzu – stwierdziła rezolutnie.
Przysiadła na krzesełku, odrzucając swoje rude włosy na plecy. Scarlett
popatrzyła na nią spod uniewionych brwi.
- Chyba się czegoś naćpałaś – odpowiedziała.
- Biorąc pod uwagę, że po Super Bowl nasz kolega napisał
ci, że wolałby, żebyś ujeżdżała jego, a nie tego mechanicznego konia na scenie,
a potem…po twoim powrocie, co to było? – spojrzała na młodszą siostrę pytająco,
jakby nie mogła sobie przypomnieć, choć Scarlett doskonale wiedziała, że Liv
pamiętała każde słowo. Westchnęła.
- Przysłał mi moje zdjęcie zrobione na lotnisku po tym,
jak przyleciałam ze Stanów i napisał, że tęsknił – odparła znużona.
- No, więc właśnie, dlatego dziś jest dzień zabierania
młodszych sióstr na imprezę. Tom dał ci błogosławieństwo. Zamierza dziś nie
zażyć leków, bo zapewniłam mu towarzystwo Georga i Jacka Danielsa. Pewnie nie
znasz – odparła skromnie, machając na to ręką i uśmiechnęła się niewinnie.
Scarlett zaśmiała się pod nosem, kręcąc głową. – A poza tym – zaznaczyła
wyraźnie, unosząc ku górze palec wskazujący, nim Scarlett zdążyła jakkolwiek
zaprzeczyć. – Wystroiłam się, jak choinka na święta, więc nie zmarnujesz mi tego
odmową. Rzadko bywam super laską. Hagenowi bardzo spodobało się to jak wyglądam
i prawie przekonał mnie, żebym została w domu – zastrzegła. – Wierz mi, miał
mocne argumenty – dodała, uśmiechając się znacząco.
- Specjalnie się tak wystroiłaś, żeby mieć na mnie haka –
Scarlett wskazała na nią oskarżycielsko, a Liv uśmiechnęła się od ucha do ucha
bardzo z siebie zadowolona. Mało brakowało, żeby zaczęła głupkowato chichotać.
- Winna – uniosła ręce w poddańczym geście. – Nie
pamiętam, kiedy ostatnio gdzieś wyszłyśmy razem. – To fakt. Scarlett też tego
nie pamiętała. Westchnęła. Może to nie był taki zły pomysł? Zerknęła jeszcze
raz na swoją siostrę. Też chciała się wystroić. Poza plażowym strojem, który
przywdziała na występ, nie przykładała za bardzo wagi do stroju. – Tak się
składa, że Margo i Jul będą na nas czekały na miejscu. – Czyli słowo się
rzekło, tak czy siak nie miała wyboru. Chociaż i tak przekonała się do tego
pomysłu. Chciała wyglądać, jak Liv. Chciała się zabawić. Uśmiechnęła się
chytrze do niej, a Liv zaklaskała w ręce. – Do dzieła! – Scarlett uruchomiała
zmywarkę i starła blaty. Jej podstępna siostra siedziała już z Tomem w salonie,
kiedy dołączyła do nich.
- Na pewno nie masz nic przeciwko temu, żebym wyszła z
dziewczynami? – zapytała, stając za nim i przytulając się do niego.
- Jeden warunek – odparł, chwytając Scarlett za rękę.
Popatrzyła na niego pytająco, a on przysunął twarz do jej twarzy i szepnął
wprost do jej ucha. – Chcę, żebyś mi się spodobała – a potem musnął ustami
płatek jej ucha. Poczuła, jak wzdłuż kręgosłupa przebiegł jej dreszcz. Tom
uśmiechnął się wymownie, a odpowiedziała tym samym zagryzając wargę.
- Kiepski warunek, bo podobam ci się zawsze – pocałowała
go krótko i wstała z sofy. Postanowiła wyglądać tak, że Tom też nie zechce
wypuścić jej z domu. Spodobała jej się ta wizja. Odświeżyła się w ekspresowym
tempie, a potem wybrała ładną bieliznę. Postawiła na koronkę i czerń. Kilka
kosmyków włosów upięła wysoko nad czołem, pozwalając im się wić i kręcić bez
większych starań. Umalowała się, robiąc kreskę na górnej powiece, a usta pociągnęła
szminką w odcieniu szkarłatu. Przebiła Liv. Zdecydowanie. Później zajrzała do
garderoby. Odsunęła wieszaki z długimi sukienkami, w których lubowała się w
zeszłe lato. Sięgnęła po te, których jeszcze nie zdążyła założyć. Wybrała mocno
dopasowaną, czarną. Była z materiału imitującego ażur. Liv kiedyś nazwała ją
bandażową sukienką. Miała mocno wykrojone ramiona i niewielkie, okrągłe
wycięcie pod szyją. Była bardzo dopasowana, podkreślała wszystko, co dało się
podkreślić. Sięgała jej do pół uda. Scarlett pierwszy raz wykorzystała to, że
była tak szczupła i czuła się z tym fenomenalnie, bo kilka lat wcześniej dałaby
się pokroić za taką figurę. Na sam koniec podeszła do swojej szafy z butami i
przyjrzała się swojej kolekcji. Koniec końców wybrała ostatnio ulubione
louboutiny Lady Tucson. Obejrzała się
w dużym lustrze zajmującym połowę jednej ze ścian w garderobie. Uznała, że
wyglądała ładnie. Może nawet zbyt wyzywająco, ale czy nie o to chodziło? Kilka
lat temu ubierała się w ten sposób, nawet gdy szła do sklepu po mleko. Spryskała
się Lady Million Paco Rabane, jednymi
z jej ulubionych w ostatnim czasie. Chyba musiała tego wieczory stać się znów
prawdziwą Lady. Wybierała wszystko,
co było jej ulubione. Wzięła kopertówkę w kolorze swoich butów. Ni to jasny
róż, ni to beż. Zabrała telefon i kilka niezbędnych rzeczy, po czym wybrała
jeden z płaszczy. Tym razem w kolorze ecru, zbliżony do butów. Celowo nie
założyła go w garderobie, żeby zrobić wielkie wejście dla Toma. Wyrobiła się w
niecałą godzinę, co uznała za całkiem przyzwoity czas. Nim wyszła z sypialni,
zrobiła sobie selfie i wstawiła je na Instagrama. Jej obcasy stukały, gdy
schodziła w dół, co przykuło uwagę Toma i Liv. Skupiła się na tym, jak na nią
patrzył i nie potrzebowała już więcej zapewnień. Osiągnęła zamierzony efekt. Omiótł
ją wzrokiem od stóp po czubek głowy. Uśmiechnął się powoli, leniwie. Nie wstał
z miejsca tak, jak zrobiła to Liv. Chwyciła się pod boki i popatrzyła na nią
spod zmrużonych oczu.
- To ja miałam być superlaską – odparła z udawaną
pretensją, a Scarlett się roześmiała. Odmaszerowała po swoją kurtkę. Pierwszy
raz od dawna czuła się, jak superlaska. Cokolwiek to znaczyło. Już zapomniała,
jakie to przyjemne. Nie ubrała się ładnie tylko dla Toma, ani żeby zadowolić
Liv. Wystroiła się dla siebie, bo tego potrzebowała. Już nie chciała uciekać.
Już nie chciała się chować. Już nie chciała się cofać. Odłożyła płaszcz i
torebkę na oparcie kanapy, po czym okręciła się wokół własnej osi zupełnie
świadoma tego, jak bardzo krótka i obcisła była ta sukienka.
- Chyba nie powinienem chcieć, żebyś mi się spodobała –
odparł, wpatrując się w nią, jak w obrazek. – Wyglądasz tak, jak chciałbym,
żebyś wyglądała tylko dla mnie – mruknął, wstając i ani na moment nie oderwał
od niej wzroku. Położył dłonie na biodrach Scarlett i przyciągnął ją do siebie.
Patrzył jej w oczy, a ona chłonęła to spojrzenie. Kochał ją najmocniej tymi
tęczówkami w odcieniu mlecznej czekolady. Przekrzywiła głowę, tak jak niegdyś
miała w zwyczaju i uśmiechnęła się filuternie.
- Pomyśl sobie, że pójdę tam, będę pić i tańczyć, a inni
będą mogli tylko patrzeć. Odprawię każdego faceta i nawet na niego nie spojrzę,
bo to wszystko jest twoje – mruknęła zalotnie, zakładając mu ręce na szyję. Podrażniła
paznokciami jego kark.
- Kiedy tak mówisz, coraz bardziej przekonuję się, że ta
impreza to kiepski pomysł – zaśmiała się nisko, gardłowo, po czym pocałowała go
delikatnie. Nie mogła przecież rozmazać szminki. Czuła się uwodzicielska i
zmysłowa. Jak kobieta. Od wielu miesięcy nie czuła się kobietą, a teraz ta świadomość
uderzyła w nią gwałtownie i upoiła, niczym najlepszy szampan.
- Poprawię, jak wrócę – zapewniła i wymknęła się z jego
objęć. Wydawało jej się, że usłyszała warknięcie, ale nie mogła być tego pewna.
Zakładając płaszcz, zerknęła na Toma. Przypatrywał jej się w ten sam żarliwy
sposób. Na odchodne zatrzymała się przy nim i nadstawiła policzek. Całując ją,
zdecydowanie zbyt długo, uszczypnął ją w pupę. Pogroziła mu palcem i dołączyła
do Liv, która już się niecierpliwiła. Dawno nie czuła się tak dobrze.
Max został z Tomem, a Bash towarzyszył im. Usiadły z Liv
z tyłu bardzo zadowolone ze swojego wyjścia. Teraz chciała dać siostrze nagrodę
za ten pomysł. Margo i Julie już na nie czekały. Scarlett czuła się piękna i
szczęśliwa. Troski wyparowały. Całą drogę plotkowały, jak za dawnych lat.
Dopiero teraz, kiedy miały swój siostrzany moment, Scarlett poczuła, jak bardzo
za tym tęskniła. Nim weszły do klubu, zrobiły sobie kolejne zdjęcie, które
powędrowało w eter. Parkingowy odstawił auto, a Bash nie odstępował ich ani na
moment. Muzyka wydawała się idealna do tańca i Scarlett gotowała była wkroczyć
na parkiet od razu, ale Liv ją powstrzymała, uznając, że najpierw powinny
zaprawić swoje nogi. Kuzynka i szwagierka wykorzystały to wyjście, żeby
wystroić się jak one. Julie pierwszy raz od dawien dawna wycisnęła się w
sukienkę, a Margo przywdziała jedną ze swoich etno bluzek. Nie byłoby w tym nic
dziwnego, gdyby nie to, że była niemal przejrzysta, a ona nie miała
biustonosza.
- Dzikie i wolne – wykrzyknęła na powitanie, a potem
przytuliła Scarlett. Pierwszy toast wzniosły za swoje świetne nogi. Co było
pomysłem Liv. Kogóżby innego? Drugi toast za to, że są takimi superlaskami.
Znów inicjatywa jej siostry. Trzeci za to, że wreszcie wyrwały się gdzieś same,
żeby się zabawić. Czwarty za to, żeby się nie upić. Za każdym razem wódka miała
inny kolor. A potem poszły tańczyć. Bash siedział w ich loży, mając je na oku.
Scarlett od dawna tak się nie bawiła. Szalały, pląsały, wiły się, robiły
zdjęcia, co tylko. Już zapomniała, jak bardzo lubiła tańczyć. To wieczór
przypominania. Raz po raz zerkała, co działo się wokół. Zwracały uwagę.
Niejeden mężczyzna przyglądał im się z zainteresowaniem. Pewnie ją rozpoznano. W
pewnym momencie, któryś odważył się podejść do niej. Odprawiła go z dziką
satysfakcją w sercu i kamienną twarzą. Nie miała pojęcia, czy tańczyły godzinę,
dwie, czy pięć, ale czuła, jakby wszystkie złe emocje wychodziły z niej przy
każdym ruchu, przy każdym oddechu, przy każdej kropli potu. Wiedziała, że
ludzie robili zdjęcia. Liv jej pokazywała, sama też dostrzegła kilka komórek.
Nie wybrały na tyle renomowanego klubu, żeby mieć pełną anonimowość, ale nie o
nią chodziło. Kręciła biodrami, unosiła ręce, zamykała oczy. Czuła się, jak w
amoku. Przyjemnym, odczulającym, odwrażliwiającym amoku. Po raz kolejny czyjeś
ręce wylądowały na jej talii. Otworzyła oczy i pierwsze, co dostrzegła to
uważne spojrzenie Margo. Nie odskoczyła, nie uciekła. Obcy dotyk ją raził, ale
nie przerażał już. Bez pośpiechu zdjęła z siebie całkiem zadbane dłonie.
Odwróciła się i choć była niższa, spojrzała na niego z góry. Wyglądał na
całkiem zadowolonego i świadomego tego, do kogo próbować „uderzyć”. Wprawdzie
był całkiem przystojny, ale jego sposób bycia jednoznacznie kojarzył jej się z
Mike’m, czy Jimem, jak kto woli. Spojrzała mu w oczy, wyraźnie kręcąc głową, na
co on wykonał przywołujący gest, jakby chciał ją tym zachęcić. Uniosła jedną
brew, obrzucając go krytycznym spojrzeniem i znów wyraźnie zaprzeczyła.
Chłopak, czy może już mężczyzna wydawał się niezrażony, więc chwyciła Julie za
rękę i skierowała się do baru. Bash podążył za nimi.
- Tom wykończyłby się nerwowo, gdyby wiedział, ilu
facetów, będzie robiło brzydkie rzeczy z myślą o tobie – odparła Julie,
trącając Scarlett ramieniem. Roześmiała się, przywołując barmana. Zamówiła
drinki, które miały najciekawsze nazwy. Oparła się o bar, a dziewczyny otoczyły
ją. Obserwowała bawiący się tłum ponad ich ramionami. Kolorowe światła
przyprawiały ją o miły zawrót głowy. Czuła, jakby wirowała. Czuła w sobie
dudnienie basów. Postanowiła iść na imprezę z Tomem, bo uświadomiła sobie, że
nigdy nie byli w takim klubie, żeby potańczyć. Na pewno im się spodoba. Jej już
się spodobało. Nim barman przygotował ich napoje, podszedł inny, niosąc
soczyście czerwonego drinka. Pochylił się do niej, więc Scarlett odchyliła się
do niego, spoglądając przez ramię.
- Dla pani, od szatyna z brodą w błękitnej koszuli –
wskazał na drugi koniec baru, przysuwając szklaneczkę do Scarlett. Podziękowała
skinieniem barmanowi, nim popatrzyła we wskazanym przez niego kierunku. Jej
uwagę przykuł kolor drinka mężczyzny w błękitnej koszuli, taki sam jak ten,
który zamówił dla niej. A potem spojrzała na jego twarz. Zmienił fryzurę i
dorobił się, własnego lub nie, bujnego zarostu, ale to był on. Poznałaby go
wszędzie. W pierwszej sekundzie kleszcze paniki objęły ją ciasno. Sparaliżowały
ją. Zmroziły krew. Na moment straciła oddech. Patrzył na nią i uśmiechał się.
Wiedział, że w takim tłumie był bez karny.
- Bash! – zawołała, nie odwracając wzroku. Choć czuła, że
drży, a nogi chciały się ugiąć pod nią, była twarda. Już nigdy nie da mu
wygrać. To pierwsza i najjaśniejsza myśl, która pojawiła się w jej głowie. Była
bezpieczna. Miała ochroniarza, Liv, Julie i Margo. Nie zaczęła krzyczeć. Nie
uciekła. Nie schowała się. Wśród tylu ludzi nie mógł nic jej zrobić. Złapała
rękę Liv, która była najbliżej. Nie wiedziała, czy spojrzały tam, gdzie ona,
ale zaraz poczuła przy sobie masywne ciało ochroniarza.
- Mam wezwać ochronę? – zapytał, a Scarlett zaprzeczyła.
Powoli odwróciła się i spostrzegła, że Liv, Margo i Julie zastygły w
przerażeniu, czekając na jej reakcję.
- Ucieknie, nim zdążysz cokolwiek zrobić – powiedziała do
niego. Przyjął, potakując.
- To, co w takim razie? – zapytał. Popatrzyła na niego, nieznacznie
zruszając ramionami. Nie miała pojęcia, co zrobić. Nie mogła znów zacząć się
bawić, bo byłaby łatwym celem. Nie mogła zrobić rabanu, bo ulotniłby się równie
szybko, jak się pojawił. Nie mogła wyjść, bo pozwoliłaby mu znów wygrać. Wytrzymała
jego spojrzenie, a potem zignorowała go, odwracając się z obojętnością. Udało
się. Tylko, co dalej?
- Chcesz wrócić do domu? – Margo stanęła blisko niej
zasłaniając mu widok na Scarlett. Blondynka zaprzeczyła. Była przestraszona,
ale czuła, że to dobry moment, żeby coś zrobić. Wiedziała to. Korciło ją od
wewnątrz. To ten moment. Nie mogła czekać, aż ustalą termin wywiadu, aż zacznie
go prowokować. Może to moment na to, żeby wyciągnąć go z cienia. Tylko jak? Był
tam z nią, musiała to wykorzystać. Nie mogła podejść do niego, ani wyciągnąć go
z tłumu. Nie chciała się narażać. Co mogła zrobić? Margo podała ich drinki.
Sączyła swój, ignorując ten kupiony przez Mike’a. Rozejrzała się. Wciąż tam
siedział. Zamówił to samo, co ona. Rozejrzała się znów i dostrzegła to, czego potrzebowała.
Punkt zapalny. Odwróciła się i przywołała barmana. Zapytała o to, co musiała
wiedzieć, a gdy potwierdził, była pewna swego. Bała się, ale czuła też, jak
adrenalina zaczęła robić swoje. Upiła jeszcze łyk drinka i uśmiechnęła się
uspokajająco do swoich towarzyszek. Starając się żywo gestykulować, poprosiła
Bash’a, żeby towarzyszył jej w drodze do łazienki. Skłoniła dziewczyny, żeby
zostały, tłumacząc, że potrzebowała chwili dla siebie. Bardzo chciała, żeby się
udało. Bardzo, bardzo chciała, żeby złapał przynętę. Obserwowała dokładnie
korytarz, który prowadził do toalet. Tuż przed drzwiami zatrzymała się
gwałtownie i starając się wyglądać na zakłopotaną, poprosiła Bash’a, żeby
przyniósł jej torebkę. Nie chciał jej zostawić. Zaproponował, że napisze do
Liv, żeby ją przyniosła, ale była uparta. Uznała, że w łazience nic nie mogło
jej się stać. Odszedł niechętnie, a ona weszła do pomieszczenia. Zdawała sobie
sprawę, jak grubymi nićmi to było szyte, ale miała nadzieję. Rozejrzała się. Barman
miał rację. Odetchnęła. Opłukała ręce. Starła odrobinę tuszu, który ukruszył
się z jej rzęs.
- Dwadzieścia
sekund brawury – szepnęła, oddychając jeszcze raz. Bardzo głęboko. Wewnątrz
cała drżała, ale patrząc w swoje odbicie, widziała zupełnie spokojną osobę. Uśmiechnęła
się do siebie, jakby dodawała sobie otuchy. Poprawiała fryzurę, gdy drzwi
uchyliły się. Nie musiała długo czekać. Za dobrze go znała, żeby nie mieć
pewności, że złapie przynętę. Wpełzł do środka, niczym wąż. Uśmiechał się, jak
prawdziwy gad i to jego odrażające spojrzenie, ślizgające się po jej ciele.
Zadarła głowę. Popatrzyła na niego z wyższością.
- Kolejna twarz, żeby dobrać się do mnie? – zakpiła.
Oparła się o marmurowy blat przy umywalkach i splotła ręce na piersi,
przyglądając się mu uważnie. Oceniała go. Był niespokojny. Konfrontacja odbyła
się na nie jego gruncie, nie tak jak zaplanował. Nie miał planu, a jeśli go
miał, to znalazła furtkę, żeby go wyprowadzić z równowagi. Wiedział, że igrał z
ogniem. Miała przewagę, bo wydawała się zupełnie spokojna, a on pragnął, żeby
się bała.
- Wiedziałem, że długo beze mnie nie wytrzymasz –
powiedział swoim niskim, zmysłowym głosem, który kiedyś tak lubiła, a teraz
przyprawiał ją o mdłości. Był bardziej Mike’a, niż Jima. Nie miała pojęcia, jak
żył udając nawet barwę głosu.
- Zastanawiam się, ile jeszcze masek założysz, żeby
podjąć kolejną nieudaną próbę – zbliżał się, zataczając półokręgi, jak dziki
zwierz polujący na swoją ofiarę. Chciał być nonszalancki, ale widziała w nim
napięcie. Jakby szykował się do ataku.
- Jak widać, ta była udana – przyznał z triumfem
wymalowanym na twarzy. Grał, widziała jak niespokojnie zaciskał dłonie. Przez
ułamek chwili zastanawiała się, jak ciężko było mu żyć z jego szaleństwem. Co
siedziało w jego głowie?
- Gdybym nie chciała, żebyś się tu znalazł, to by cię tu
nie było – odparła uśmiechając się ironicznie. – Tak chyba można podsumować
całą naszą relację – stwierdziła. – W zasadzie, to jak mam cię nazywać? Jike? A
może Mimes? Mim brzmi dziwie, nie sądzisz? Chyba, że dziś nazywasz się inaczej?
Nowe nazwisko, nowe imię? – spodobało jej się to. Improwizowała, ale po fakcie
uznała, że to świetna zaczepka. Ciekawe, kim czuł się bardziej? Którym życiem
chciał żyć? Fani łączyli imiona sławnych par, czy bohaterów filmowych, książkowych.
A on też stanowił jakąś parę. Psychicznego z obłąkanym. Był jak gorsza wersja Jekyll’a
i Hyde’a. Też zasługiwał na ksywkę. Rozluźniła się nieco. To ona miała
przewagę. Nie chciał jej skrzywdzić, ale upokorzyć. Nagrywały ich kamery. Bash
miał zjawić się lada moment. Wszystko pod kontrolą. Miała to, czego chciała.
Bordowo-złota stylizacja tej toalety sprzyjała sytuacji. Czuła się trochę
odrealniona. Po ponad pół roku stanęła z nim twarzą w twarz i to ona trzymała
karty. Wystrój pasowała do jej sukienki i do roli, jaką teraz sobie narzuciła.
Panowała nad sytuacją. Pierwszy raz, odkąd to wszystko się zaczęło, to ona
kontrolowała sytuację. To sprawiło, że spłynął na nią spokój. To irracjonalne,
skoro miała przed sobą człowieka, który zlecił pobicie Toma, ale nie bała się.
Wiedziała, że jego chory umysł pragnął dominacji, zwycięstwa nad nią, a nie jej
fizycznej krzywdy.
- Kiedy wreszcie zmądrzejesz i przejdą ci te fochy? Mam
już dosyć biegania za tobą. Puszczasz się z Kaulitz’em, puszczałaś z Fontaine’m
i nie wiadomo z kim po drodze. Byłem już wystarczająco cierpliwy – odparł
znużonym tonem. Zupełnie, jakby była niegrzecznym dzieckiem. Podjęła grę. Jeśli
wejdziesz między wrony…
- No właśnie? Kiedy skończysz te przebieranki? –
zagadnęła, zaczepnie. – Nie ruszają mnie twoje pogróżki. Lada dzień wyjawię
całą prawdę o tobie, policja już cię sprawdza. Może wydaje ci się, że jesteś
sprytny, ale jak widać nie do końca, skoro tu stoisz – zakpiła, obrzucając go
zniesmaczonym spojrzeniem. Splotła ręce na piersi. Dzieliły ich jakieś dwa
metry.
- Ubierasz się, jak dziwka, a mnie krytykujesz? – oburzył
się. – Myślisz, że to jest fajne, że musiałem porzucić moją twarz i udawać
kogoś innego? Lubiłem siebie. Wkurwia mnie bycie tym całym Felston’em, ale
zrobiłem to dla ciebie, suko, a ty jesteś niewdzięczna – zbliżył się do niej,
zrywając z twarzy brodę. Oddychał ciężko, a na zaczerwienionej skórze zostały
ślady kleju. Rzucił ją na podłogę i spojrzał na nią z góry. Te oczy. Dlaczego
nie poznała jego oczu. Zaczęła się bać, ale stała twardo. Nie poruszyła się,
choć znalazł się tak blisko. Jego zapach ją obrzydzał. – Nie doceniasz tego, że
się starałem. Masz gdzieś to, że wciąż się nie poddaję, ale ja jestem cierpliwy
– uśmiechnął się do swoich myśli w ten odległy, obłąkańczy sposób. Cofnął się
pół kroku i popatrzył na nią. Zmierzył ją od dołu do góry. – Mam cię tu dziś.
Będę miał znów, kiedy nie będziesz z obstawą – zapewnił, spoglądając jej w oczy.
Tliło się w nich pożądanie. Chore, obrzydliwe pożądanie.
- W sumie to ja mam ciebie – uśmiechnęła się gorzko, ignorując
falę mdłości. Pod splecionymi rękoma zaciskała dłonie w piąstki. Nie wiedziała,
czy to pot, czy krew, ale poczuła wilgoć wewnątrz nich. Musiała być twarda.
Zaraz przyjdzie Bash. Ile minęło? Pięć minut? Zanim dotrze do baru i z powrotem
przez tłum potrzeba jeszcze dwóch-trzech. – Sprowadziłam cię tu, żebyś się
odkrył – powiedziała, podnosząc na niego wzrok. Twardo, odważnie, śmiało. –
Twierdzisz, że jesteś wszędzie i wiesz wszystko, ale tym razem to ja byłam
sprytniejsza. Zgadnij, jak bardzo cię oszukałam? – uśmiechnęła się uroczo, a on
zdziczał. Zupełnie, jakby ktoś powiedział mu: mamy cię! Jesteś w ukrytej kamerze! Co daleko nie miałoby się z
prawdą. Rozejrzał się po pomieszczeniu, strzelał oczami, szukając zagrożenia.
Zupełnie, jakby z kabin mieli wyskoczyć policjanci. Popatrzył na nią i na blat.
Niczego nie dostrzegł. Wystraszył się.
- Ty kurwo, jeszcze pożałujesz – syknął, biorąc zamach i
spoliczkował ją. Siła uderzenia była tak duża, że odrzuciło ją do tyłu i
straciła równowagę. Odwróciła się, łapiąc blat. Zabolało. Miała wrażenie, jakby
próbował oderwać jej głowę. Piekło potwornie. Przez kilka sekund nic nie
widziała i nie słyszała. Zamroczyło ją, a kiedy po chwili się otrząsnęła, jego
już nie było. Drzwi powoli zamykały się za nim. Oparła się rękoma o zimny
marmur i odetchnęła. Złapała oddech, drugi, trzeci. Mocno trzymała się
kamienia. Czuła zimno. Łapała oddechy. Przechytrzyła go. Po chwili podniosła
wzrok na swoje odbicie. Jej czerwony policzek piekł. Odkręciła zimną wodę i
namoczyła papierowy ręcznik, żeby go nieco schłodzić. Skupiła się na oddechu. Chłodziła
policzek i odchyla, czekając na Bash’a. Dwadzieścia sekund brawury, które
przekuła na sześć minut zwycięstwa. Waliło jej serce. Z trudem wyrównała
oddech. Namoczyła następny ręcznik. Woda skapywała jej po ręce, na sukienkę.
Drugą mocno trzymała się marmuru. Wygrała. Po chwili do łazienki wparowała Liv,
wymachując jej torebką. Ona też rozejrzała się tak, jakby ktoś miał wyskoczyć z
kabin. Pewnie oczekiwała Mike’a.
- Scarlett?! – widząc siostrę, natychmiast do niej
podbiegła. – Bash powiedział mi, że odesłałaś go po torebkę i od razu
wiedziałam, że coś nie tak. Czułam, że coś kombinujesz – wyjęła jej z ręki
rozmoczony papier i przyjrzała się policzkowi młodszej siostry. – Coś ty
najlepszego zrobiła? – zapytała z przyganą, ale natychmiast zaczęła opatrywać
jej policzek. Robiła to, co Scarlett. Moczyła ręczniki i chłodziła piekącą
skórę. Tylko, że jej nie trzęsły się ręce. Scarlett poddała się jej zabiegom. Teraz
mogło dziać się wszystko.
- Przechytrzyłam go – szepnęła, spoglądając siostrze w
oczy.
- Jesteś głupia – odpowiedziała, wycierając na sucho jej
szyję i rękę. – Czy ty to planowałaś od początku? Dlatego zgodziłaś się na to
wyjście? – popatrzyła na nią surowo, oceniając szkody. Potem zaczęła delikatnie
dmuchać na jej policzek. Chłodny oddech Liv przynosił jej ulgę.
- Nie, nie od razu. Nie wpadłabym na to, że odnajdzie
klub po tych kilku zdjęciach, które wstawiłyśmy, ale nie doceniłam go, a kiedy
już się tu zjawił… jak mogłam nie wykorzystać tej okazji, Liv? – jej siostra
nie miała na to odpowiedzi. Patrzyła na nią przez chwilę, a potem zrezygnowana pokręciła
głową. Nie mogła przyznać, że Scarlett słusznie się naraziła, ale tak samo nie
mogła powiedzieć, że zrobiła źle, zmuszając go do konfrontacji. – Gdybyś wiedziała,
to mógłby nie dać się tu zwabić. Chodziło o to, żebyście nic nie podejrzewały. Wiem,
że to żaden serial kryminalny, ale musiałam wykorzystać tą okazję – odparła, starając
się udobruchać siostrę. Liv niechętnie przytaknęła.
- I co? Udało ci się? – zapytała nieco sceptycznie. – Jak
Tom cię zobaczy, to już nigdy cię samej nie wypuści.
- Trudno – uśmiechnęła się blado. – Przekonasz się, jak
znajdziemy szefa tej tancbudy. Bash przyszedł z tobą? Musi go tu przyprowadzić –
stwierdziła i nie patrząc w lustro, ruszyła w kierunku drzwi. Warto było. Dwadzieścia
sekund brawury przekute na sześć minut zwycięstwa. Kto wie? Może dzięki temu
uda jej się wygonić go ze swojego życia na zawsze?