21 maja 2015

118. Nie wiem, czy wystarczy nam sił, żeby tak kochać w zagubionych drogach życia, żeby w górskich potokach pisać imię miłości, nie wiem czy wystarczy nam sił, żeby dzielić się uczuciem jak chlebem, kiedy w oczach lśnią łzy nadziei, a w sercu brzmią kroki przeszłości.

Tytuł: Autor nieznany

Kaśkowi, w podzięce za motywację,
która doprowadziła mnie tu gdzie jestem.
I nie mam na myśli tylko i wyłącznie tej notki.

Króliczkowi, należy ci się wielkie dziękuję za całokształt.
Chciałaś 10 000 słów, więc specjalnie dla ciebie napisałam jakieś 10 700. 
*

22. stycznia 2015, Berlin

Pielgrzymki do mieszkania Scarlett skończyły się po tym, jak wszyscy odwiedzili Toma i sprawdzili, czy faktycznie miał się tak dobrze, jak mówił lub pisał. Kontrola przebiegła pomyślnie, a rosół, który Scarlett ugotowała dla Toma, zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach. Podobnie, jak szarlotka ze skórką pomarańczową i maślane bułki. No, ale nie powinna się dziwić, skoro Bill spędził z nimi najwięcej czasu. David Jost mocno pracował nad oświadczeniem dla prasy, ale koniec końców zdecydowali, że najlepiej będzie, jeśli sami nagrają jakiś filmik i opublikują go na portalach społecznościowych. Dzięki temu nie trzeba było zwoływać prasy, ani organizować konferencji. Mniej zamieszania. Ludzie bombardowali ich Twittera, Facebooka, oficjalną skrzynkę mailową, a dziennikarze wystawali dzień i noc pod bramą wjazdową na teren kamienicy, w której mieściło się mieszkanie zespołu, a od tego ranka, gdy przyjechali za Billem pod dom Scarlett, także i pod jej bramą. Ustalili, że Liv będzie nagrywać swoim magicznym sprzętem, a później Patrick Renner, człowiek, który zajmował się jej oficjalną stroną i wszelkimi socialmediami, miał później wstawić to na oficjalne konta jej i Tokio Hotel. W salonie trwały przygotowania do nagrania. Liv sprawdzała sprzęt, a ochroniarze pod komendą Josta dostosowywali ustawienie mebli, tak by na Scarlett i Toma padało odpowiednie światło. Mieszkanie znów stało się pobojowiskiem, jak wtedy, gdy przygotowywali koncert dla Jessici.
Poprawiała makijaż, kiedy Tom powoli wyłonił się z łazienki. Po wyrazie jego twarzy wnioskowała, że coś go bolało. Odłożyła pędzel i popatrzyła na niego w odbiciu. Nim spostrzegł jej uważne spojrzenie, przybrał pogodny wyraz twarzy. Pokręciła głową z dezaprobatą.
- Żebra? – spytała, a on tylko pokiwał głową i przysiadł na łóżku. Przeczesała palcami włosy i sięgnęła po pomadkę w odcieniu nude. Pociągnęła nią usta i zacmokała. Chyba wyglądała dobrze. Wytuszowane rzęsy i jasna pomadka. Założyła jeansy i lekko dopasowaną koszulę w mocnym malinowym kolorze. Podwinęła rękawy do łokcia i zostawiła dwa odpięte guziki. Ładnie, ale domowo. Toma wystroiła w jeansowe spodnie w podobnym odcieniu do jej własnych i T-shirt z długim rękawem z motywem różnobarwnych kleksów i jeden z jego ulubionych bezrękawników. Włosy związała mu w coś na rodzaj koczka nad karkiem. Był rekonwalescentem. Nie musiał olśniewać. Choć dla niej i tak wyglądał świetnie, nawet z podbitym okiem. Celowo nie tuszowali obrażeń. Z policją ustaliła, że nie będzie zdradzała personaliów Mike’a. To nie czas na to. Bergman wreszcie zaczął podejmować jakieś konkretne kroki, więc nie chciała mu się sprzeciwiać. Może tak było rozsądniej? Wyglądała chyba całkiem dobrze, więc wstała od toaletki i podeszła do Toma. Przysiadła obok niego i oparła policzek na jego ramieniu. – Jesteś pewien, że to ja powinnam usiąść tam z tobą, a nie Bill? – zapytała. Tom nie miał, co do tego wątpliwości ani przez chwilę. Ona rozważała różne możliwości.
- Bill nie jest moją dziewczyną, ani na pewno nie jest moją przyszłą żoną – uśmiechnął się na te słowa, jakby sprawiły mu przyjemność. – Jesteśmy parą, co pokazywaliśmy już nie raz, wystawiając się przed obiektywy. To naturalne, że jesteś ze mną po tym, jak wyszedłem ze szpitala. No i druga sprawa, nie chodzi tylko o moich fanów, ale też o twoich, a już na pewno o naszych wspólnych.
- Masz rację – powiedziała, zerkając krótko na Toma. Chwyciła go pod ramię, mocniej przytulając się do jego ręki. Zaczęła delikatnie masować kostki prawej dłoni. Fizjoterapeuta pokazał jej jak wykonywać niektóre ćwiczenia i masaże, więc poświęcała temu sporo czasu. Tom wcale się nie uskarżał. – Jesteśmy w tym razem.
- Może żyłka mu pęknie, jak cię ze mną zobaczy – powiedział, uśmiechając się pod nosem.
- Warto mieć nadzieję – skwitowała i niechętnie wstała, a Tom za nią. Powoli wyszli z sypialni i zeszli do salonu. Widziała, że go bolało. Chciała załatwić to jak najszybciej. Dlatego ucieszyła się, że zastali wszystko w pełni przygotowane. Jak na film kręcony w domowych warunkach, wymagał wiele zachodu. Tom usiadł na sofie, krzywiąc się. – Powinnam pomóc ci się ubrać – odparła zmartwiona, zajmując miejsce obok niego. Odpowiedział nieznacznie kręcąc głową. Podkuliła pod siebie nogi i przysiadła na nich. Blisko Toma. Ujął jej rękę i splótł je na jej udzie. Nie wiedziała, jak powinni wyglądać. Ani zbyt oficjalnie, ani zbyt luźno. Chyba było dobrze. Odetchnęła, on odkaszlnął. Popatrzyła na Liv, która dokonywała ostatnich poprawek.
- Nie ustaliliśmy, co macie powiedzieć – Jost wydawał się wyraźnie zaniepokojony tym faktem. Zbliżył się, wertując kartki, jakby mógł znaleźć w nich odpowiedź.
- Nie sądzę, żeby to było potrzebne. Nie róbmy z tego większej szopki, niż to konieczne – odpowiedział menagerowi. Ten wycofał się i stanął obok innych. Liv zerknęła na nich, a potem dając im znak, włączyła kamerę. Tom uśmiechnął się miło. – Witajcie – przywitał się. – Dowiedziałem się, że wielu z was dopytywało o mój stan zdrowia. Dziękuję za troskę – uśmiechnął się znów, z wdzięcznością.
- Pomyśleliśmy, że na pewno chcielibyście upewnić się na własne oczy, czy z Tomem wszystko w porządku, więc o to on – Scarlett popatrzyła na niego, a on zerknął na nią. – Być może jeszcze nie wygląda, ale ma się coraz lepiej. Najgorsze za nami – dodała.
- Dementując wszelkie plotki, które krążą w eterze, przyznaję, że prawdą jest to, że trafiłem do szpitala, ponieważ napadnięto na mnie. Ktoś nasłał na mnie tych ludzi i wciąż nie zostali ujęci, ale policja pracuje nad tym i wierzę, że osoba, która życzyła mi źle, odpowie za swoje czyny – odparł poważnie, twardo spoglądając w oko kamery. – Na szczęście nie stało mi się nic poważnego. Poza tym, że nieco straciłem na urodzie i jestem trochę poobijany, czuję się nieźle. Scarlett twierdzi, że blizny są seksowne, więc nie narzekam – popatrzył znów na nią, uśmiechając się w ten swój zniewalający, kaulitzowy sposób. Zaśmiała się, kręcąc głową.
- Jak widzicie, Tom ma się całkiem nieźle – mrugnęła do kamery, wciąż się uśmiechając. – Poję go rosołem i galaretką, karmię różnymi przysmakami, żeby jak najszybciej wrócił do zdrowia. Mam nadzieję, że nieco was uspokoiliśmy – Tom uścisnął jej dłoń. Nagrywanie tego filmu było dosyć niezręczne, ale co innego mogli zrobić? Jak przekonać ludzi, żeby zniknęli spod ich drzwi? Nie łudziła się, że pozbędą się reporterów, bo ci tak czy siak będą wyczekiwać na możliwość sfotografowania poobijanego Toma, ale istniała szansa, że fani przestaną go wypatrywać i wrócą do domów. Przynajmniej część z nich. – Przez chwilę było groźnie, ale to już minęło. Rekonwalescencja Toma ma swoje plusy, bo spędzamy mnóstwo czasu razem i z naszymi bliskimi.
- Kremówka Scarlett to siódme niebo – wzniósł oczy do rzeczonego nieba, co przy jego podbitym oku wyglądało dosyć dziwnie, ale nie w tym rzecz. Wydawał się autentycznie urzeczony wspomnieniem kremówki, którą jadł jakąś godzinę wcześniej. – W związku z tym, że muszę spędzić trochę czasu w domu, przepraszam widzów DSDS za swoją nieobecność. Możecie być pewni, że moje miejsce zajmie ktoś, kogo się nie spodziewacie – tu uśmiechnął się szelmowsko, oczami wyobraźni widząc Georga, który stara się być bardzo fachowy w ocenianiu uczestników.
- Na pewno będziemy informować was o stanie zdrowia Toma, ale wierzę, że będzie już tylko lepiej. Sprawdzajcie nasze strony internetowe i profile na portalach społecznościowych. Zarówno Tokio Hotel, jak i ja planujemy trochę porozpieszczać was nowinkami, więc pozostańmy w łączności – podsumowała. Mimowolnie, bardziej przywarła do ramienia Toma, nieznacznie opierając się na nim. Nie mogła wiedzieć, że tych kilka minut czułości wywoła w Internecie morze zachwytów i nieodłącznie falę nienawiści. Liv spoglądała w ekranik, aprobująco kiwając głową. Kamera kochała tych dwoje. Razem wyglądali obrzydliwie słodko i była pewna, że w ciągu kilku godzin gify z tego nagrania zaleją Tumblr’y i inne fanowskie strony. Biorąc pod uwagę reaserch, który ostatnio zrobiła, miała pewność, że to nagranie będzie uwielbione przez fanów. Ludzie łaknęli Scarlett i Toma razem. Znała niewiele sławnych par, które miałyby takie wsparcie od odbiorców, a biorąc pod uwagę grupę wiekową, do której oboje trafiali, to tym bardziej niesamowite. Najwidoczniej fani dorastali razem z nimi i to się Liv podobało, bo mogła być pewna, że jej siostry nie spotka nic niemiłego dlatego, że była dziewczyną Toma. Oczywiście wciąż istniały osoby, które wierzyły, że prędzej czy później zrealizują swoje przeznaczenie i połączą się w wiecznej miłości ze Scarlett albo Tomem, ale ich odsetek był niewielki w porównaniu do tych, którzy ich wspierali.
- Jeszcze raz dziękuję za wasze wsparcie i zainteresowanie. Aliens i Fighters są najlepsi.
- Kochamy was – Scarlett uśmiechnęła się słodko i posłała całusa w oko kamery, a Tom pomachał. Uśmiechali się jeszcze przez chwilę, póki Liv nie dała im znaku, że wyłączyła nagrywanie. Jako, że kamera została podłączona do laptopa, film zapisał się od razu na dysku. Zabrała się za obróbkę, żeby Patrick mógł zająć się swoją pracą. David zaczął zbierać swoje rzeczy, Heike porządkowała coś w papierach. Dwóch techników zabrało się za rozmontowywanie oświetlenia. Bill poszedł do kuchni, a Tom podążył za nim. Scarlett uznała, że wszyscy zasłużyli na kolejną porcję kremówki, więc dołączyła do bliźniaków.
*

Los Angeles, Pacific Palisades

Łatwo przywyknąć do dobrego. Minęło zaledwie kilka dni, a Javier nie chciał już pamiętać, jak czuł się, mieszkając samotnie. To tak, jakby tamto życie znikło, zalane kleksem doskonałości ostatnich dni. Nie przeszkadzało mu nawet, kiedy Hazel budziła się w nocy i głośno płakała, gdy była głodna albo, gdy Darcy ją przebierała. W jego domu wreszcie pojawiło się jakieś życie, w pokojach poczuł obecność nie tylko swoją własną. Lubił znajdować śpioszki w suszarni albo butelkę z niedopitą herbatą koperkową pomiędzy Jackiem Danielsem a sokiem jabłkowym. Darcy bardzo starała się nie bałaganić, zbierać swoje rzeczy i zachowywać się tak, jakby ich nie było, a Javier nie narzekał, nie ponaglał jej. Wystarczało mu to - krótkie rozmowy albo mijanie w przejściu. Po prostu nie był już sam. To znaczyło więcej niż wszystko.
Początek roku nie obfitował w zbyt wiele pracy. Wprawdzie ustawił sobie spotkania i przyjęcia, na których miał się pojawiać, ale nie absorbowało go to tak bardzo, jak chciał zanim w jego życiu znów pojawiła się Darcy. Koniec końców to całkiem dobrze, bo dzięki temu nie spędzał całych dni poza domem i mógł cieszyć się świadomością ich obecności. Jakkolwiek to było irracjonalne. Nie wiedział, jak długo będzie chciała zostać. Nie narzucał jej pomocy, nie próbował na siłę zagadywać, ale lubił sprawdzać i przypominać sobie, że one gdzieś tam były. Wprawdzie większość czasu spały, bo wciąż regenerowały się po swoim burzliwym początku, ale b y ł y.
Wrócił zadowolony. Podpisał kontrakt na kampanię dla Hugo Bossa. Lubił pracować w kampaniach reklamowych, bo to dawało dobre pieniądze, a nie wymagało tyle pracy, co przygotowanie pokazu. Jego agent załatwił mu świetne warunki, więc nie zostało mu nic więcej, jak tylko przyczynić się do tego, żeby świetnie wyglądać na billboardach. Zamyślony, na początku nie usłyszał jej. Dopiero, kiedy wszedł w głąb mieszkania i zbliżył się do salonu, poznał, jak Darcy śpiewała Hazel. Nie miała zbyt ładnego głosu, ale delikatność i czułość, z jakimi to robiła, rekompensowały wszelkie braki. Miłość je niwelowała. Nie chcąc przeszkadzać, stanął w drzwiach prowadzących do pokoju. Siedziała na sofie, opierając stopy na blisko przystawionej, pufie a na jej nogach leżała Hazel. Dzięki temu, że Darcy trzymała stopy wyżej, dziewczynka leżała pod kątem i mogła patrzeć na mamę, a co ważniejsze, mama miała idealny widok na nią. Śpiewała jej, gładziła opuszkiem drobne policzki córeczki, uśmiechała się do niej i łaskotała ją. Dziewczynka była jeszcze zbyt malutka, żeby reagować, ale minionego wieczoru uśmiechnęła się, co bardzo wzruszyło Darcy. Był to jeszcze zupełnie nieświadomy gest, ale i tak przyszła pochwalić się Javierowi. Po raz pierwszy to ona przyszła z czymś do niego, więc uznał to za ogromne wydarzenie. Nie chcąc dłużej skrywać swojej obecności, wszedł do salonu. Zostawił klucze, telefon i portfel na stoliku. Dziewczyna popatrzyła na niego, nie przerywając nucenia, więc się uśmiechnął, a ona mu nieśmiało odpowiedziała. Zdjął buty i marynarkę, po czym odpinając górne guziki koszuli, przeszedł do kuchni. Darcy była bardzo zawstydzona za każdym razem, kiedy mieli ze sobą styczność. Została zmuszona do zamieszkania z obcym facetem. Nie miała środków do życia, ani wizji jakiejkolwiek pomocy. Los zdał ją na niego. Musiała mu zaufać, choć widział, że nie zanosiło się na to. Nie oczekiwał, że przekona się do niego z dnia na dzień. Jednak chciał zapracować na zaufanie Darcy. Dodał dwa do dwóch i zyskał pewność, że przeszła bardzo wiele w swoim krótkim życiu. Rozważał, jak mógłby jej pomóc. Był pewien, że nie będzie chciała mieszkać u niego zbyt długo. Dla niej to zło konieczne. Pragnęła samowystarczalności i rozumiał to. Nie wiedział, jakie miała wykształcenie, ale chciał użyć swoich wpływów, żeby dostała taką pracę, która umożliwi jej utrzymanie, opłacenie żłobka i godne życie dla nich obu. Jeszcze nie wiedział, jak jej to powie, ale prawda była taka, że mając małe dziecko, ciężko byłoby jej znaleźć jakąkolwiek pracę z wynagrodzeniem, które pokryłoby potrzeby ich obu. Wyjął z lodówki małą butelkę wody i opóźnił ją za jednym razem. Był głodny, bo choć wprawdzie jego spotkanie odbywało się podczas lunchu, to nie zjadł zbyt wiele. Zajrzał do szafek, a potem znów do lodówki, nie bardzo wiedząc, co ugotować. Przez te poszukiwania nie usłyszał, jak Darcy weszła do kuchni. Uśmiechnął się na jej widok. Nie pozwoliła mu kupić żadnych rzeczy dla siebie, a z poprzedniego mieszkania zabrała niewiele ubrań, bo większość z nich rozciągnęła w czasie ciąży. Jednak pomimo skromnych środków wyglądała ładnie. Zwyczajne getry, dłuższa bluzka z motywem Atomówek i włosy związane w koński ogon tworzyły uroczą całość. Hazel opierała głowę na jej ramieniu, już prawie spała, a ona trzymała ją za plecki i pupę. Dziewczynka była tak drobna i malutka, że w ramionach mamy wydawała się kruszyną.
- Nie umiem za bardzo gotować, ale pomyślałam sobie, że przygotuję coś do jedzenia, więc gdy Hazel spała zrobiłam makaron z serem. Znalazłam też babeczki w proszku, więc je upiekłam. Nie było foremek, więc wykorzystałam naczynie żaroodporne – odparła niepewna, czy dobrze postąpiła. Wciąż pytała, czy mogła użyć niemal każdej rzeczy, której potrzebowała. Zdawał sobie sprawę, że mocno ją to męczyło. Jego też.
- Fantastycznie, bo jestem bardzo głodny – uśmiechnął z wdzięcznością i podążył za nią. Jedną ręką trzymała córkę, a drugą uruchomiła mikrofalę.
- Babeczki jeszcze się pieką – dodała. Javier popatrzył w tamtą stronę i dopiero zauważył, że urządzenie pracowało. Nie był pewien, czy kiedykolwiek wcześniej używał piekarnika.
- W takim razie wyjmę talerze – zarządził. Darcy przytaknęła, po czym zajęła się kontrolowaniem posiłku. Hazel zasnęła twardo kołysana podczas tych czynności, więc nim jedzenie wylądowało na stole, Darcy odniosła córeczkę do pokoju. Nie miała dla niej łóżeczka, ani innego wyposażenia, bo nie pozwoliła Javierowi niczego kupić, więc kładła ją na środku łóżka i obkładała ze wszystkich stron poduszkami. Wprawdzie Hazel była za mała, żeby się przesunąć, ale Darcy wolała dmuchać na zimne. Kiedy wróciła do kuchni, Javier stawiał na stół dzbanek z sokiem i szklanki. Nałożyła porcje dla nich; sobie mniejszą, a jemu całkiem sporą. Stresowała ją wizja spędzenia z nim sam na sam kilkunastu minut podczas jedzenia, ale czuła, że powinna coś zrobić, żeby się odwdzięczyć za gościnę. Starała się sprzątać i zostawiać jak najmniej śladów swojej obecności, ale przecież mieszkali wspólnie i nie dało się zrobić tak, żeby w ogóle nie stawała na jego drodze. Kiedy Hazel spała, a ona nie mogła, rozmyślała nad całą tą sytuacją. Nad swoją sytuacją. Racjonalna część jej umysłu wskazywała jej, że gdyby Javier nie chciał jej u siebie, to by jej nie zaprosił. Dałby jej trochę pieniędzy i zostawił samą sobie, a on dbał o nie od chwili, kiedy wpadł na nią w parku. Nie był złym człowiekiem. Wręcz przeciwnie. Codziennie przekonywała się, że był serdeczny i uczynny, ale złamane serce Darcy nie pozwalało jej uwierzyć, że istniał ktoś taki jak on, z gruntu dobry i ofiarny. Nie potrafiła uwierzyć, że Javier nie chciał czegoś w zamian albo, czy nie zostawi jej na lodzie, kiedy zmieni się jego kaprys. Wiedziała, że tak się nie stanie, że to niemożliwe, ale jej serce i tak było przerażone.
- Jak ci minął dzień? – spytała, gdy stukanie widelców o talerze zaczęło ją drażnić, podobnie jak cisza, która panowała między nimi.
- W najbliższym czasie będę wyskakiwał z lodówki, jako twarz Hugo Bossa – odpowiedział, mrugając do niej. – Podpisałem dziś kontrakt, który negocjowałem od jakiegoś czasu. Pracę zacznę jakoś w marcu. Kampania wychodzi w czerwcu, więc mam zajęcie na kilka miesięcy. Do tego dojdą też pokazy, ale wychodzę dopiero z jesienną kolekcją, która póki co, jest w szwalni.
- Pracujesz wyłącznie dla Chanel? – zainteresowała, jedząc. Nalała soku dla nich obojga.
- Tak, jeżeli chodzi o pokazy, to tak. Prezentuję tylko kolekcje od Chanel.
- Lagerfeld mnie trochę przeraża – odparła zawstydzona. Chciała podtrzymać tą rozmowę, bo na dobrą sprawę mówiła tylko do Hazel. Javier był jej jedynym możliwym rozmówcą na chwilę obecną. Gdy zaszła w ciążę straciła wszystkie koleżanki. Przestała być dla nich atrakcyjna. Nie mogła zamykać się w pokoju z dzieckiem. Potrzebowała kogoś, kto potrafi mówić. Nawet, jeżeli bardzo zawstydzały ją rozmowy z Javierem. Nawet, jeśli nie czuła się wystarczająco mądra, żeby z nim mówić.
- On jest specyficzny, ale bardzo go szanuję i chyba lubię. Tylko dzięki niemu jestem tym, kim jestem. Miałem szczęście, że mnie zauważył – odparł, zerkając przelotnie na dziewczynę. Nawet, jeśli próbował narzucić swobodny ton rozmowy, ona i tak bardzo krępowała się być z nim w jednym pomieszczeniu, więc odpuścił. Darcy musiała się oswoić z nim. Był cierpliwy. Przy Scarlett potrzebował bardzo wiele cierpliwości, która, bądź co bądź, nie opłaciła się, ale wiedział, że warto. Darcy była miłym człowiekiem, potrzebowała przyjaciela, a on potrzebował przyjaciółki. Bardzo chciał, żeby mogli po prostu rozmawiać.
- Nie każdemu się trafia – westchnęła grzebiąc w talerzu.
- Twoje dopiero przyjdzie. Może nie w formie Karla Lagerfelda, ale w wersji specjalnej dla ciebie. Teraz wszystko jakoś się ułoży. Nie wiem jak, ale znajdziesz dla siebie rozwiązanie – Darcy pokiwała głową bez przekonania, po czym nadziała na widelec kawałek makaronu. Bycie zależnym od kogokolwiek to najgorsze, co mogło jej się przytrafić. Dotąd sama kontrolowała swoje życie. Pozwoliła sobie odpuścić na te kilka miłych miesięcy, gdy związała się z Graysonem, gdy roztaczał przed nią piękną wizję przyszłości. Opiekował się nią. Dbał o nią. Wtedy zapomniała o ostrożności. Zapomniała, że musiała polegać na sobie, chcąc przetrwać. W jego świecie wszystko stawało się łatwiejsze i ona też pragnęła tak żyć. Bez codziennej walki. Co jej z tego przyszło? Miała dziecko i żadnych środków do życia. Była zdana na Javiera i to, jakie miał wobec niej plany. Mogła wyprowadzić się od niego, ale dokąd? Na ulicę? Pod most? Do przytułku? Czy w ogóle przyjęłoby ją do jakiejś noclegowni? Co by jadła? Jak zadbałaby o zdrowie Hazel? Nie mogła odrzucić jego pomocy. Choć czuła się upokorzona byciem zależną od niego, nie mogła odrzucić jego pomocy. Gdyby to zrobiła straciłaby dziecko w bardzo krótkim czasie. Jakkolwiek była przerażona sytuacją, w jakiej się znalazła, nie miała prawa odbierać godnego życia swojemu dziecku. – A jak wy spędziłyście dzień? – zagadnął, widząc, że Darcy odpłynęła myślami, w jakieś niebezpieczne tereny.
- Hazel jest zupełnie rozregulowana, jeśli mogę tak powiedzieć. Nie wie, kiedy jest dzień, a kiedy noc. Śpi jak jej się zamarzy. Gdy udało mi się ją uśpić, czytałam trochę w Internecie o tym, jak przestawić dziecko. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że użyłam twojego laptopa? – spytała skrępowana. Javier uśmiechnął się uspokajająco i zaprzeczył. – No i będę próbowała uczyć ją, że śpi się w nocy. Bo teraz, gdy mamy tutaj u ciebie ciszę i spokój, mocno odczuwam to, jak ona nieregularnie śpi.
- Wiesz, nie znam się na dzieciach, ale pomogę ci przy niej, jeśli mi pozwolisz.
- Nie chcę przeszkadzać ci bardziej niż to konieczne – westchnęła ciężko, nie podnosząc na niego wzroku.
- Darcy, mam nadzieję, że w ciągu następnych dni oswoisz się z mieszkaniem tutaj i przestaniesz winić siebie za to, że musisz skorzystać z mojej gościny – chciała zaprotestować, ale uciszył ją gestem. – Jestem zadowolony, że mogę was tutaj mieć. Ten dom jest pusty i nieprzyjemny, gdy mieszkam w nim sam. Dlatego powtarzam ci jeszcze raz – uśmiechnął się serdecznie. – Możesz korzystać ze wszystkiego bez pytania mnie o zgodę, a jeżeli będziesz czegoś potrzebowała dla siebie lub Hazel, wystarczy, że powiesz.
- To, że u ciebie mieszkam, nie oznacza, że będę na tobie żerować – zaprotestowała, ale jej wzrok wciąż uparcie spoczywał na makaronie.
- Po co mi pieniądze, skoro nie mogę ich wydać na coś dobrego? Dostałem szansę od Karla. On też wydał pieniądze, żeby mi pomóc, żeby mnie utrzymać i wykształcić. Zainwestował we mnie, bo wierzył, że warto. Do tej pory nie miałem możliwości przekazać to dobro dalej.
- Tak o mnie myślisz? Jako o możliwości spłacenia długu wobec życia? – zapytała, zbierając w sobie odwagę i przypatrując mu się uważnie. Javier był szczery. Nie ukrywał tego, co myśli i nie raz ją to zwodziło. Dotąd żyła w świecie pełnym kłamstw. Prawda okazała się być dla niej nie zawsze zrozumiała. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć.
- Poniekąd – odpowiedział. – Kiedy natknąłem się na ciebie w parku, sądziłem, że mam ci po prostu pomóc, więc wezwałem pogotowie i nie widziałem w tym większego zrządzenia losu. Potem znalazłem twój telefon i postanowiłem ci go oddać, ale zainteresowało mnie to, że nikt się o ciebie nie martwił. Przeczuwałem, że jesteś sama na świecie. Nie wiem, może jedna sierota potrafi wyczuć inną? – wzruszył ramionami, jakby to co mówił nie miało mieć znaczenia. – A potem po prostu czułem, że w jakiś sposób jestem za ciebie odpowiedzialny. Nie wiem dlaczego – kolejne wzruszenie ramion. – Wtedy zacząłem myśleć, że może nie pojawiłaś się na mojej drodze bez powodu. Może to właśnie tobie mam przekazać to, co sam otrzymałem od Karla – spojrzał na nią. Naprawdę spojrzał. Miała wrażenie, że świdrował wzrokiem nie tylko jej twarz, ale ją całą. Czuła, jakby wniknął w głąb jej duszy. Poruszyło ją to. Nie rozumiała tego, ale coś w niej drgnęło. Spoglądali na siebie tak przez chwilę, a potem Javier wrócił do jedzenia. Darcy nie wiedziała, co powiedzieć. Nie znała dobrej odpowiedzi.
*

23. stycznia 2015, Berlin

Tom spał od kilku godzin. Po zażyciu leków przeciwbólowych nie potrzebował wiele, żeby zasnąć. Scarlett też próbowała, ale gonitwa myśli sprawiała, że sen nie przychodził. Po pięciu godzinach od publikacji, filmik obejrzało kilkaset tysięcy osób. Posypały się wpisy na Twitterze, Facebooku, komentarze na Instagarmie i maile na ich oficjalnych kontach. To się działo i to w szalonym tempie. Tego wieczoru na Twitterze w trendach królował hasztag #supportfortands albo #lovesupportsandt, to Liv powiadomiła ich o tej akcji fanów. Z samego rana, choć w Stanach była jeszcze noc, Gin zadzwoniła do niej i przekazała jej, że telefony urywają się, bo chcą jej i ich razem w we wszelkich możliwych programach. Nawet Oprah zaprosiła ich do siebie. Każdy chciał usłyszeć ich historię. Ludzie zaczęli okopywać fakty na temat ich związku. Media zalała fala spekulacji. Gdy się rozstali, Tokio Hotel nie było tak popularne, jak teraz, a ona dopiero zaczynała karierę. Młodość tłumaczyła burzliwe rozstania. Przez to ogromne zainteresowanie nimi, Scarlett zaczęła rozważać, czy istniała szansa na to, żeby jakoś wykorzystać tą falę przeciw Mike’owi. A potem dostała wiadomość: Nie wyciągasz wniosków. Dostaniesz nauczkę. Przestraszyła się. Tom już spał, więc zadzwoniła do Shie’a. Przez krótką, nieprzyjemną chwilę poczuła się obco. Zeszła do ochrony, żeby upewnić się, czy nic złego się nie działo. Powiedziała im o wiadomości. Kolejny zastrzeżony numer. Z przekazaniem tego policji mogła zaczekać do rana. Być może uda im się zlokalizować, skąd wysłano wiadomość albo sam aparat, który najpewniej już znalazł się w jakimś koszu na śmieci. Potem wróciła do łóżka, ale było jej zimno i nie umiała już się rozgrzać. Przytuliła się do pleców Toma. Spał tak twardo, że nawet tego nie poczuł, ale było troszkę lepiej. Długo drżała ze strachu, nim do głowy przyszła jej myśl, że to może ona powinna dać nauczkę Mike’owi. Skoro śledził to, co publikowała, może powinna pokazać mu, że była gotowa wyjawić jego prawdziwą tożsamość i pokazać światu całą jego historię. Tylko jak zrobić to tak, żeby miało odpowiednie odzwierciedlenie w mediach? Wstając po raz kolejny, pomyślała, że czas najwyższy, żeby Gin dowiedziała się o wszystkim. Nie wiedziała jeszcze, co mogłaby zrobić, ale czuła, że Gin mogłaby jej pomóc. Jako kobieta i jako osoba znająca media.
Schodząc na parter, otuliła się bluzą Toma. Zapięła zamek i założyła kaptur na głowę. Nie wiedziała dlaczego, ale w ten sposób czuła się bezpieczniej. Podkręciła ogrzewanie i podeszła do fortepianu. Podniosła klapę, odsłaniając czarno-białe klawisze. Dawno nie grała. Nim ich dotknęła popatrzyła na widok za oknem. Właśnie dlatego pokochała to mieszkanie. Przeszklone ściany dawały jej poczucie wolności. Kochała patrzeć na swoje miasto. Berlin nocą był piękny. Najpiękniejszy. Uderzyła w jeden z klawiszy, a potem w następne. Odetchnęła. Melodia, która kotłowała się w jej głowie, wreszcie mogła zabrzmieć. Poczuła, jakby ogromny ciężar spadł jej z serca. Grała, choć nieidealnie, ale pozwoliła sobie płynąć. Muzyka znów zawrzała w jej żyłach. Serce tłukło się w piersi, słyszała dudnienie krwi, czuła, że nie mogła przerwać. Muzyka zaistniała w niej. Wszystko inne przestało. Brakło słów do tej melodii, ale wiedziała, że gdzieś są właściwe. Wiedziała, że je znajdzie. Wiedziała, że to melodia, która rozpoczęła nowy etap w niej, jako artystce. Czuła wolność. Czuła, jakby gnała przed siebie i nic już jej nie powstrzymywało. Nie było Mike’a, ani strachu. Była ona, taka jaką czuła siebie naprawdę. Niczym nieskrępowana pędziła wśród dźwięków, tworząc je, będąc nimi i pochłaniając je. Nie rozumiała skąd się brały, bo dotąd znała tylko fragment, ale pragnęła je zapamiętać. Dźwięki, które nosiła dotąd w głowie, wylewały się z niej jak rzeka. Gwałtownie, wartko, dziko. Dopóki nie ucichły. Równie szybko, jak rozbrzmiały. Oszołomiona zatrzymała się. Łapała urywane oddechy. Słyszała tętent swojego serca. Powoli otworzyła oczy. Mrok rozpraszało delikatne światło kinkietów, których ona sama nie włączała. Rozejrzała się. Berlin wyglądał tak samo, jak przed chwilą. Odwróciła się. Tom opierał się o kanapę. Przysiadł na jej tylnej części. Przyglądał się jej. Był rozespany i jakby… poruszony.
- Obudziłam cię? – spytała, a on przytaknął. Wstała z ławeczki i zbliżyła się do niego. – Nie chciałam, ale… - zacięła się. Nie wiedziała, dlaczego zaczęła grać. To stało się samo. Pokręciła głową i wzruszyła ramionami. Wskazała na fortepian, a potem znów wzruszyła ramionami. Sama nie rozumiała, co właśnie się stało. Popatrzyła znów na Toma, a on tylko się uśmiechnął, a zaraz potem ujął w dłonie jej twarz i pocałował Scarlett. Naprawdę ją pocałował, tak jak mężczyzna całuje kobietę. Zaskoczył ją tym. Nie było między nimi gwałtowności, odkąd do siebie wrócili. Serce zabiło jej bardziej, choć jeszcze nie zdążyło się uspokoić, ale nie chciała uciekać. Tak, jakby muzyka wypędziła z niej lęki. Jakby była czystą kartą. Chciała, żeby to Tom zapisał na niej właściwe słowa. Delikatnie objęła go w pasie i oddała pocałunek. Rozkoszowała się dotykiem jego ust, które powoli odzyskiwały dawną miękkość. Przymknęła powieki, skupiając się na tym, jak dobrze było czuć bliskość Toma, jak czułe były jego usta i jego język, który pieścił jej własny. Chłonęła dotyk jego dłoni, które wędrowały od jej policzków, przez szyję, a gdy zsunęły kaptur z jej głowy i rozpięły suwak bluzy, dotykały jej talii i brzucha. Choć miała na sobie koszulkę nocną, czuła parzący dotyk jego dłoni. Skóra Scarlett stawała się gorąca, tam gdzie ją musnęły. Jej brzuch i plecy. Jego palce zbierały cienką bawełnę, unosząc ją ku górze. Materiał był delikatny, ale gdy sunął po jej skórze miała wrażenie, że nagle stał się szorstki. Drażnił ją. Wszystko odczuwała podwójnie. Jej świadomość działała na zwiększonych obrotach. Odbierała go z całą mocną, z pełną świadomością. Nie wiedzieć kiedy stała się tak wrażliwa na dotyk. A jeszcze całkiem niedawno wydawało jej się to zupełnie niemożliwe. Sądziła, że ta sfera życia pozostała dla niej zamknięta. Całował ją delikatnie, dając jej chwilę na przywyknięcie do jego dłoni na jej piersiach. Całował ją mocno, gdy jego palce zaciskały się i rozluźniały, gdy pieścił ją, przykładając do tego wielką wagę. Złapała urywany oddech, gdy na chwilę przerwała pocałunek. Popatrzyła na Toma, który utkwił wzrok w niej. Badał jej twarz, uśmiechając się delikatnie.
- To była jedna z najpiękniejszych melodii, jakie słyszałem.
- Uwolniła mnie – szepnęła, patrząc Tomowi prosto w oczy. Stały się niemal czarne. Kryło się w nich pożądanie. Nie bała się go. – Jestem jak…
- Czysta karta – dokończył za nią, a Scarlett pokiwała tylko głową. Myślała przed chwilą dokładnie o tym samym. Uśmiechnęła się, sięgając znów jego ust. Stanęła na palcach, zrzucając Tomowi ręce na szyję i przywarła do niego mocniej. Chciała czuć na sobie jego ręce. To takie uzdrawiające. Całowała go mocno i bardzo nie chciała przestać. Czuła go tak blisko. Jego ciało przy jej ciele i nagle wiedziała, że to właściwe, że to ten moment. Potrzebowała go jak nigdy wcześniej. Przyciągnęła Toma bliżej, przytuliła mocniej, on przesuwając dłonie z jej piersi na plecy, zamknął uścisk na jej pośladkach. Przycisnęła się mocno do niego, a on uniósł ją do góry i jęknął, ale nie z rozkoszy, lecz z bólu. Natychmiast wypuścił ją, a bose stopy Scarlett z głuchym plaskiem stanęły na podłodze. Tom skrzywił się, pochylając się do przodu. – Kurwa – szepnął, łapiąc się w miejscu, gdy znajdowały się jego pęknięte żebra.
- O mój Boże – szepnęła spanikowana. – Gdzie cię boli? Chcesz usiąść? – spytała podtrzymując go za ramię. Pokręcił głową, zaciskając zęby. Puściła go, odsunęła się, czekając, aż ból zelży. Jak mogła być tak głupia? Dała się ponieść chwili i przez to Tom cierpiał. Chciałą mu pomóc, ale wiedziała najlepiej, że w takiej chwili nie powinna zbliżać się do niego. Musiało minąć. Trwali tak przez moment w zupełnym zawieszeniu. Tom trzymał się za bok, a ona przestała oddychać. A co jeśli dźwigając ją, uszkodził się bardziej? Czekała na sygnał, żeby jechać do szpitala albo wzywać lekarza. Cokolwiek. Tom stał tak, zaciskając zęby, a potem parsknął. Najpierw zaśmiał się cicho, pod nosem. Prostując się powoli, otworzył oczy i zerknął na Scarlett. Widząc jej zatroskaną minę, zaśmiał się znów.
- Czuję się, jak kaleka. Dobrze, że nie chrupnęło mi w krzyżu – powiedział śmiejąc się dalej, a Scarlett podchwyciła. Fakt, zabolało go w dosyć strategicznym momencie. Sięgnął do jej policzka i pogładził ją. – Co za wstyd – dodał, kręcąc głową z dezaprobatą, ale nie przestawał się śmiać.
- Z dwojga złego – zaczęła, podchodząc bliżej i przytulając się do Toma. – Gorzej byłoby, gdyby zawiodła inna część twojego ciała – odparła, strzelając gumką od bokserek Toma. Zerknęła na niego, a on pogroził jej palcem i pocałował ją znów.
- O to się nie bój – odparł, spoglądając na nią bardzo sugestywnie. – Posmarujesz mnie maścią? – zapytał, a Scarlett przytaknęła. Na złamane czy pęknięte żebra nie było lekarstwa. Nie dało się ich włożyć w gips. Na początku owijała Toma bandażem elastycznym, ale to niewiele dawało. Teraz stosował tylko maść. – Muszę być w pełni sprawny najszybciej, jak się da – powiedział, spoglądając na nią z uśmiechem. Zachichotała. Chciała, żeby był w pełni gotowy.  
- To był mały falstart – śmiejąc się i obejmując, powoli ruszyli do sypialni. Minęli smutną Marilyn. Oni wydawali się zupełnie szczęśliwi. W pokoju Tom położył się do łóżka i odsłonił żebra, a Scarlett włączyła światło i wyjęła maść z koszyczka z lekarstwami, w który zaopatrzyła się po wyjściu Toma ze szpitala. Zerknęła na zegarek. Dochodziło w pół do trzeciej. Żadne z nich nie powiedziało nic więcej na temat tego, co stało się w salonie. Kiedy z odpowiednią dokładnością nasmarowała bolące miejsce maścią przeciwbólową, włączyli film, bo żadne z nich nie mogło zasnąć.
*

24. stycznia 2015, Los Angeles, Pacific Palisades

Darcy krążyła z Hazel po pokoju. Musiało jej się odbić, na co się nie zanosiło. Zamiast tego dziewczynka przysypiała, tuląc policzek do ramienia mamy. Karmienie dziecka, co trzy godziny, to naiwna mrzonka twórców książek o rodzicielstwie. Hazel domagała się jedzenia, co godzinę. Chyba, że szczęśliwie udało się tak, że zasnęła na dłużej. Jednak przestawienie jej ze spania w dzień na spanie w nocy było trudne. Kiedy jej córeczka po prostu zasypiała, nie umiała jej obudzić. Wyglądała zbyt słodko. Tak przecież nie można. Czuła się w tym trochę zagubiona, ale nie znała nikogo, kogo mogłaby zapytać. Miała dziewiętnaście lat, wciąż niewiele wiedziała o życiu, a na jej barkach spoczęło pokierowanie rozwojem małego człowieka. Nie potrafiła poradzić sobie z wyregulowaniem snu dziecka, a co będzie, kiedy w grę wejdą większe sprawy? Co dziewczyna bez korzeni mogła dać swojemu dziecku? Nie wiedziała nic o świecie, nie znała się na ludziach. Na jej drodze pojawiali się tylko tacy, którzy ją wykorzystywali. Ciekawe, co powiedziałby Grayson, gdyby ją teraz zobaczył? Pewnie byłby zły, że nie usunęła ciąży. Hazel stanowiłaby skazę w jego życiorysie. Nigdy nie pozwoli na to, żeby jej córeczka poczuła się gorsza przez to, że jej ojciec okazał się ostatnim draniem. To wiedziała na pewno. Hazel miała więcej niż Darcy. Choć brakowało im perspektyw, Darcy z całego serca kochała swoją małą dziewczynkę. Cokolwiek miało stać się w ich życiu, Darcy kochała ją ponad wszystko, choć miała ją dopiero dwadzieścia osiem dni.
W chwili, gdy o tym pomyślała, Hazel zdrowo beknęła i trochę się jej ulało. Sięgnęła po chusteczkę nawilżającą i otarła jej buzię, a potem swoją bluzkę. Dochodziła dwudziesta, więc usiadła i zaczęła kołysać córeczkę. Nie mogła nauczyć jej noszenia, więc siadała zawsze, gdy ją usypiała. Nosiła ją tylko do odbicia. Próbowała jakoś to sobie układać, ale minęło dopiero kilka dni i każde postanowienie, czy zasada, jakie tworzyła, najczęściej wymykały jej się spod kontroli. Kontrola była ostatnim, co teraz miała, żeby utrzymać się w całości. Musiała działać powoli, ale bała się i chciała wszystko załatwić na raz. Choć chyba tak się nie dało. Głaskała małą po plecach i nuciła jej cicho, kiedy usłyszała, jak otwierały się drzwi. Spędziła sama większość dnia, więc trochę jej ulżyło, że Javier już wrócił. Po przedwczorajszej rozmowie trochę mniej denerwowała się w jego towarzystwie. To była ich pierwsza prawdziwa rozmowa, która zawierała coś więcej, niż zapytanie o samopoczucie. Dziewięć dni. Tego ranka spojrzała na kalendarz i aż zdziwiła się, że mieszkała u niego aż dziewięć dni, a on nie pytał, nie wymagał od niej opowieści, ani wyjawiania przyczyn, dlaczego znalazła się w takiej sytuacji. Przemyślała to wszystko jeszcze raz, analizując jego postawę i to, co jej powiedział, jakoś tak trochę się rozluźniła. Poczucie, że była intruzem w jego domu minimalnie zelżało. Javier był szczery, wydawał się dobry. Nie sądziła, że prędko mu zaufa, ale może istniała szansa na to, że będą sobie wzajemnie pomagać, skoro mieszkała w jego domu?
Klucze brzęknęły, kiedy kładł je na stoliku. Zajrzał do salonu, więc odwróciła się, posyłając mu uśmiech na powitanie. Wskazał na torby, wyglądało, jakby miał w nich jedzenie zapakowane na wynos. Skinęła głową, a on poszedł do kuchni. Hazel już spała, ale trzeba było ją jeszcze chwilę poprzytulać. Zmęczyła się w ciągu ostatnich godzin, więc szybko odpłynęła, ale Darcy obstawiała, że obudzi się wtedy, kiedy ona będzie chciała się położyć i będzie rześka jak jutrzenka przez połowę nocy. Wstała i powoli skierowała się do ich pokoju. Znajdował się na samym końcu korytarza, dosyć daleko od sypialni Javiera, więc nocami nie przeszkadzały mu, aż tak bardzo. Choć Hazel miała mocne płuca, więc na pewno ją słyszał. Potrafiła dać solidny koncert, kiedy bolał ją brzuszek. Mijając kuchnię, zobaczyła, że Javier odgrzewał jedzenie. Przygotował niezłą ucztę, ciekawa była, co to za okazja. Delikatnie ułożyła córeczkę między poduszkową fortecą i przyciemniła światło. Okryła ją kołdrą i po raz kolejny sprawdziła, czy mogła ją zostawić. Nie miała niani, więc zostawiła otwarte drzwi, a potem wygładziła bluzkę i poszła do Javiera. Wracał z salonu do kuchni. Zajrzała tam. Jedzenie znikło.
- Pomyślałem, że możemy zjeść w pokoju. Kupiłem kilka DVD, bo chciałbym dziś coś obejrzeć. Będziesz mi towarzyszyć? – zapytał zabierając kolejne przekąski. Podał Darcy kieliszki i sok.
- Pewnie, dziś wyjątkowo nie mam planów na wieczór – uśmiechnęła się, a Javier jej zawtórował. W salonie zastała suto zastawioną ławę. Jedzenie przełożył z pojemników na talerze. Stała też tam otwarta butelka wina, przekąski i słodycze. Aż niepodobne do niego.
- Nie wiem, jak to jest z jedzeniem podczas karmienia, mam nadzieję, że ci nie zaszkodzi – zerknęła na swój talerz. Grillowana pierś z kurczaka, dużo warzyw i frytki. Poza fasolą wszystko jej odpowiadało. Widząc te przysmaki, poczuła jak bardzo była głodna. Zajmując się córeczką, nie miała zbyt wiele czasu na to, żeby jeść. Nadziała na widelec frytkę i z lubością wsunęła ją do ust.
- Dobre – mruknęła. – Co oglądamy? – zapytała przeżuwając.
- Możesz się śmiać, ale nie widziałem żadnej ekranizacji Marvela. Chciałbym zacząć od początku.
- Brzmi świetnie, też nie jestem zbyt na bieżąco – Javier od raz zabrał się za uruchomienie dvd, a Darcy jadła. Była tak głodna, że nie mogła wysilić się na odrobinę kultury i poczekać na niego. Pochylanie się do ławy nie było zbyt wygodne, więc podkuliła pod siebie nogi i postawiła na nich talerz. Nim wkomponowała się w fotel, Javier zdążył włączyć film. – Co to za okazja, że tak dziś ucztujemy? – zagadnęła. Javier przez chwilę milczał, wpatrując się w ekran telewizora. Chyba nie spodziewał się tego pytania albo liczył, że nie padnie. Odłożył widelec na talerz i jakby niezadowolony zerknął na Darcy.
- Mam urodziny – wydawał się bardzo zniesmaczony tym faktem.
- Och – mruknęła. Tego nie przewidziała. Wydawało jej się, że może znów podpisał jakiś dobry kontrakt, czy może odniósł inny sukces, ale nie sądziła, że Javier zechce spędzić taki ważny wieczór z nią. Miał przecież wielu przyjaciół. – Nie chciałeś urządzić, jakieś imprezy albo zaprosić przyjaciół? Mogłabym posiedzieć z Hazel w pokoju – odparła. Naprawdę nie rozumiała, dlaczego wolał seans przed telewizorem od imprezy w gronie znajomych. Światowych, eleganckich znajomych, a nie nastoletniej matki, w brudnej od ulewania koszulce. Javier pokręcił głową, jakby mówiła coś niedorzecznego.
- Nie przepadam za urodzinami, bo nigdy nie miałam przy sobie kogoś, z kim chciałbym spędzić ten dzień. Zazwyczaj wyprawiałem jakąś huczną imprezę, żeby zaprosić ludzi, którzy mogli przyczynić się do rozwoju mojej kariery, no i kilku przyjaciół. Tylko, że w tym mieście, w kręgach, w których się obracam ciężko o prawdziwych przyjaciół. Mam kilka bliskich osób, ale to nie są ludzie, którym powierzyłbym życie i największe tajemnice. Rok temu spędziłem urodziny ze Scarlett. Była chyba jedyną osobą, której naprawdę ufałem. Obyło się bez hucznej imprezy i wielkiego szumu. Podobało mi się  – Darcy czytała o nich w jakimś brukowcu. Nie spodziewała się prawdy, ale z tego, co wiedziała, to mieli się ku sobie, on mieszkał z nią w Berlinie, a potem nagle Javier wrócił do Los Angeles. Sam. Nie czuła się upoważniona do tego, żeby pytać, więc słuchała. – Gdyby ciebie tu nie było, to pewnie zrobiłbym kolejną wielką fetę, ale to nie coś, o czym marzę. Byłem już na bardzo wielu imprezach, a wieczorów filmowych w miłym towarzystwie przeżyłem niewiele.
- Ja też zazwyczaj sama spędzam urodziny. W domu dziecka prawie codziennie ktoś miał jakieś święto, więc one nie miały znaczenia. Miło mi, że mogę dotrzymać ci towarzystwa – uśmiechnęła się. – A tak w ogóle to, które to? – zapytała, nim wrócili do jedzenia.
- Dwudzieste siódme – odpowiedział, a ona przytaknęła. Spodziewała się, że był od niej kilka lat starszy, ale nie wyglądał na trzydziestkę, więc wiele się nie myliła.
- Ja mam prawie dwadzieścia, skończę w maju – wyjaśniła, czując dziwną potrzebę powiedzenia tego. A potem podniosła się ze swojego siedziska i usiadła obok Javiera. – Wszystkiego najlepszego – życzyła, spoglądając mu prosto w oczy. Pierwszy raz zebrała w sobie odwagę, żeby to zrobić. Uśmiechnął się z wdzięcznością i włączył ponowne odtwarzanie. Jedli w ciszy, oglądając film i raz po raz komentując śmieszne sytuacje. A co najważniejsze, było sympatycznie. Po prostu miło i sympatycznie.
*

7. lutego 2015, Berlin

Scarlett nie raz oglądała w telewizji niejedno Halftime Show podczas inauguracji Super Bowl. Za każdym razem robiło to na niej wrażenie. Występ Beyonce był oszałamiający. To coś więcej niż występ, to cudowne show. Święto muzyki. Opening Bruno Marsa był ucztą dla oka i ucha, ale to co zaplanowała Katy, przebiło jej najśmielsze oczekiwania. Praca z nią była największą przyjemnością. Czuła się zaszczycona, mogąc stanąć obok niej i Lennego Kravitz’a. I kissed the girl w jego wykonaniu mogłaby słuchać wciąż. Z resztą, jak każdą piosenkę w jego wykonaniu. Scarlett po cichu liczyła na Hot n’ cold albo ET, ale kiedy okazało się, że będzie śpiewała Teenage dream była też zadowolona. Cały ten występ był niesamowitym przeżyciem dla niej. Świadomość, że za rok to ona będzie główną gwiazdą dodawała jej skrzydeł. Czekała, aż wszystko stanie się oficjalne, żeby mogła zaprosić swoich gości. Marzyła o tym i czekała na to.
Gin wciąż pytała, dlaczego odmawia udziału w programach, skoro wszyscy tak bardzo ją zapraszali. Wtedy opowiedziała jej całą historię o Mike’u. Czuła się wyczerpana kolejnym razem, gdy musiała do tego wracać, ale wiedziała, że Gin musiała poznać prawdę. Podpowiedziała jej, że pomysł z wywiadem na wyłączność był bardzo dobry. Stanowił nie tylko przynętę dla Mike’a, ale także umożliwiał jej zarobienie całkiem niezłych pieniędzy. Scarlett i Tom na kanapie w jej mieszkaniu odpowiadający na prywatne pytania. Do tego kilka ujęć na smutną Marilyn i fortepian, za którym prezentowała się panorama Berlina. Jak dla Gin, to strzał w dziesiątkę. Uprzedziła Scarlett, że musiała być gotowa na wyjawienie tożsamości Mike, opowiedzenia, jak doszło do tego, że stał się Jimem Felston’em i wylania po raz kolejny całej czary goryczy. Zdawała sobie sprawę z tego i bardzo jej się to nie podobało, ale chciała to zrobić, jeżeli publiczna nagonka na niego mogła coś wskórać. Jeszcze nie wiedziała, jak to miało wyglądać, ale pozwoliła machinie ruszyć. Gin obiecała zająć się wyłowieniem stacji, która da najwięcej, a kiedy to się stanie, będą musieli przygotować taki wyciek do prasy, który mógłby go zwabić. Potrzebna była konsultacja z policją i Scarlett czuła się zupełnie przytłoczona tym wszystkim. Wróciła do domu zadowolona i przytłoczona. Nie wiedziała, co bardziej. Tom czuł się coraz lepiej. Jessica za dwa dni miała wrócić z sanatorium. Czekało na nią samo dobro. Pakowała zmywarkę po kolacji, kiedy rozdzwonił się domofon. Po chwili Bash zjawił się w kuchni, oznajmiając, że przyszła Liv. Scarlett dalej spokojnie sprzątała naczynia, czekając aż zjawi się jej siostra. Kilka chwil później pojawiła się, robiąc jak zwykle dużo rabanu. Gawędziła chwilę z Tomem, który oglądał telewizję w salonie, po czym wielce zadowolona wmaszerowała do kuchni. Scarlett zerknęła na nią, dziwiąc się, że była tak wystrojona.
- Zapomniałam o czymś? – zapytała, przyjmując całusa od siostry. Przypatrzyła jej się znów. Przydymione oko i czerwona szminka, botki na obcasie, bardzo dopasowane jeansy i bluzka z mocno wykrojonym dekoltem. Liv nigdy się nie malowała, a jeśli już to rzęsy. W dodatku założyła wysokie buty, a nie pochodną trampek i bluzkę z dekoltem, zamiast T-shirtu z superbohaterem.
- Nie – Liv okręciła się wokół własnej osi, zupełnie uszczęśliwiona. – Dziś jest święto zabierania młodszych sióstr na imprezę. Mogłaś o tym nie wiedzieć. Nie piszą tego w każdym kalendarzu – stwierdziła rezolutnie. Przysiadła na krzesełku, odrzucając swoje rude włosy na plecy. Scarlett popatrzyła na nią spod uniewionych brwi.
- Chyba się czegoś naćpałaś – odpowiedziała.
- Biorąc pod uwagę, że po Super Bowl nasz kolega napisał ci, że wolałby, żebyś ujeżdżała jego, a nie tego mechanicznego konia na scenie, a potem…po twoim powrocie, co to było? – spojrzała na młodszą siostrę pytająco, jakby nie mogła sobie przypomnieć, choć Scarlett doskonale wiedziała, że Liv pamiętała każde słowo. Westchnęła.
- Przysłał mi moje zdjęcie zrobione na lotnisku po tym, jak przyleciałam ze Stanów i napisał, że tęsknił – odparła znużona.
- No, więc właśnie, dlatego dziś jest dzień zabierania młodszych sióstr na imprezę. Tom dał ci błogosławieństwo. Zamierza dziś nie zażyć leków, bo zapewniłam mu towarzystwo Georga i Jacka Danielsa. Pewnie nie znasz – odparła skromnie, machając na to ręką i uśmiechnęła się niewinnie. Scarlett zaśmiała się pod nosem, kręcąc głową. – A poza tym – zaznaczyła wyraźnie, unosząc ku górze palec wskazujący, nim Scarlett zdążyła jakkolwiek zaprzeczyć. – Wystroiłam się, jak choinka na święta, więc nie zmarnujesz mi tego odmową. Rzadko bywam super laską. Hagenowi bardzo spodobało się to jak wyglądam i prawie przekonał mnie, żebym została w domu – zastrzegła. – Wierz mi, miał mocne argumenty – dodała, uśmiechając się znacząco.
- Specjalnie się tak wystroiłaś, żeby mieć na mnie haka – Scarlett wskazała na nią oskarżycielsko, a Liv uśmiechnęła się od ucha do ucha bardzo z siebie zadowolona. Mało brakowało, żeby zaczęła głupkowato chichotać.
- Winna – uniosła ręce w poddańczym geście. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio gdzieś wyszłyśmy razem. – To fakt. Scarlett też tego nie pamiętała. Westchnęła. Może to nie był taki zły pomysł? Zerknęła jeszcze raz na swoją siostrę. Też chciała się wystroić. Poza plażowym strojem, który przywdziała na występ, nie przykładała za bardzo wagi do stroju. – Tak się składa, że Margo i Jul będą na nas czekały na miejscu. – Czyli słowo się rzekło, tak czy siak nie miała wyboru. Chociaż i tak przekonała się do tego pomysłu. Chciała wyglądać, jak Liv. Chciała się zabawić. Uśmiechnęła się chytrze do niej, a Liv zaklaskała w ręce. – Do dzieła! – Scarlett uruchomiała zmywarkę i starła blaty. Jej podstępna siostra siedziała już z Tomem w salonie, kiedy dołączyła do nich.
- Na pewno nie masz nic przeciwko temu, żebym wyszła z dziewczynami? – zapytała, stając za nim i przytulając się do niego.
- Jeden warunek – odparł, chwytając Scarlett za rękę. Popatrzyła na niego pytająco, a on przysunął twarz do jej twarzy i szepnął wprost do jej ucha. – Chcę, żebyś mi się spodobała – a potem musnął ustami płatek jej ucha. Poczuła, jak wzdłuż kręgosłupa przebiegł jej dreszcz. Tom uśmiechnął się wymownie, a odpowiedziała tym samym zagryzając wargę.
- Kiepski warunek, bo podobam ci się zawsze – pocałowała go krótko i wstała z sofy. Postanowiła wyglądać tak, że Tom też nie zechce wypuścić jej z domu. Spodobała jej się ta wizja. Odświeżyła się w ekspresowym tempie, a potem wybrała ładną bieliznę. Postawiła na koronkę i czerń. Kilka kosmyków włosów upięła wysoko nad czołem, pozwalając im się wić i kręcić bez większych starań. Umalowała się, robiąc kreskę na górnej powiece, a usta pociągnęła szminką w odcieniu szkarłatu. Przebiła Liv. Zdecydowanie. Później zajrzała do garderoby. Odsunęła wieszaki z długimi sukienkami, w których lubowała się w zeszłe lato. Sięgnęła po te, których jeszcze nie zdążyła założyć. Wybrała mocno dopasowaną, czarną. Była z materiału imitującego ażur. Liv kiedyś nazwała ją bandażową sukienką. Miała mocno wykrojone ramiona i niewielkie, okrągłe wycięcie pod szyją. Była bardzo dopasowana, podkreślała wszystko, co dało się podkreślić. Sięgała jej do pół uda. Scarlett pierwszy raz wykorzystała to, że była tak szczupła i czuła się z tym fenomenalnie, bo kilka lat wcześniej dałaby się pokroić za taką figurę. Na sam koniec podeszła do swojej szafy z butami i przyjrzała się swojej kolekcji. Koniec końców wybrała ostatnio ulubione louboutiny Lady Tucson. Obejrzała się w dużym lustrze zajmującym połowę jednej ze ścian w garderobie. Uznała, że wyglądała ładnie. Może nawet zbyt wyzywająco, ale czy nie o to chodziło? Kilka lat temu ubierała się w ten sposób, nawet gdy szła do sklepu po mleko. Spryskała się Lady Million Paco Rabane, jednymi z jej ulubionych w ostatnim czasie. Chyba musiała tego wieczory stać się znów prawdziwą Lady. Wybierała wszystko, co było jej ulubione. Wzięła kopertówkę w kolorze swoich butów. Ni to jasny róż, ni to beż. Zabrała telefon i kilka niezbędnych rzeczy, po czym wybrała jeden z płaszczy. Tym razem w kolorze ecru, zbliżony do butów. Celowo nie założyła go w garderobie, żeby zrobić wielkie wejście dla Toma. Wyrobiła się w niecałą godzinę, co uznała za całkiem przyzwoity czas. Nim wyszła z sypialni, zrobiła sobie selfie i wstawiła je na Instagrama. Jej obcasy stukały, gdy schodziła w dół, co przykuło uwagę Toma i Liv. Skupiła się na tym, jak na nią patrzył i nie potrzebowała już więcej zapewnień. Osiągnęła zamierzony efekt. Omiótł ją wzrokiem od stóp po czubek głowy. Uśmiechnął się powoli, leniwie. Nie wstał z miejsca tak, jak zrobiła to Liv. Chwyciła się pod boki i popatrzyła na nią spod zmrużonych oczu.
- To ja miałam być superlaską – odparła z udawaną pretensją, a Scarlett się roześmiała. Odmaszerowała po swoją kurtkę. Pierwszy raz od dawna czuła się, jak superlaska. Cokolwiek to znaczyło. Już zapomniała, jakie to przyjemne. Nie ubrała się ładnie tylko dla Toma, ani żeby zadowolić Liv. Wystroiła się dla siebie, bo tego potrzebowała. Już nie chciała uciekać. Już nie chciała się chować. Już nie chciała się cofać. Odłożyła płaszcz i torebkę na oparcie kanapy, po czym okręciła się wokół własnej osi zupełnie świadoma tego, jak bardzo krótka i obcisła była ta sukienka.
- Chyba nie powinienem chcieć, żebyś mi się spodobała – odparł, wpatrując się w nią, jak w obrazek. – Wyglądasz tak, jak chciałbym, żebyś wyglądała tylko dla mnie – mruknął, wstając i ani na moment nie oderwał od niej wzroku. Położył dłonie na biodrach Scarlett i przyciągnął ją do siebie. Patrzył jej w oczy, a ona chłonęła to spojrzenie. Kochał ją najmocniej tymi tęczówkami w odcieniu mlecznej czekolady. Przekrzywiła głowę, tak jak niegdyś miała w zwyczaju i uśmiechnęła się filuternie.
- Pomyśl sobie, że pójdę tam, będę pić i tańczyć, a inni będą mogli tylko patrzeć. Odprawię każdego faceta i nawet na niego nie spojrzę, bo to wszystko jest twoje – mruknęła zalotnie, zakładając mu ręce na szyję. Podrażniła paznokciami jego kark.
- Kiedy tak mówisz, coraz bardziej przekonuję się, że ta impreza to kiepski pomysł – zaśmiała się nisko, gardłowo, po czym pocałowała go delikatnie. Nie mogła przecież rozmazać szminki. Czuła się uwodzicielska i zmysłowa. Jak kobieta. Od wielu miesięcy nie czuła się kobietą, a teraz ta świadomość uderzyła w nią gwałtownie i upoiła, niczym najlepszy szampan.
- Poprawię, jak wrócę – zapewniła i wymknęła się z jego objęć. Wydawało jej się, że usłyszała warknięcie, ale nie mogła być tego pewna. Zakładając płaszcz, zerknęła na Toma. Przypatrywał jej się w ten sam żarliwy sposób. Na odchodne zatrzymała się przy nim i nadstawiła policzek. Całując ją, zdecydowanie zbyt długo, uszczypnął ją w pupę. Pogroziła mu palcem i dołączyła do Liv, która już się niecierpliwiła. Dawno nie czuła się tak dobrze.


Max został z Tomem, a Bash towarzyszył im. Usiadły z Liv z tyłu bardzo zadowolone ze swojego wyjścia. Teraz chciała dać siostrze nagrodę za ten pomysł. Margo i Julie już na nie czekały. Scarlett czuła się piękna i szczęśliwa. Troski wyparowały. Całą drogę plotkowały, jak za dawnych lat. Dopiero teraz, kiedy miały swój siostrzany moment, Scarlett poczuła, jak bardzo za tym tęskniła. Nim weszły do klubu, zrobiły sobie kolejne zdjęcie, które powędrowało w eter. Parkingowy odstawił auto, a Bash nie odstępował ich ani na moment. Muzyka wydawała się idealna do tańca i Scarlett gotowała była wkroczyć na parkiet od razu, ale Liv ją powstrzymała, uznając, że najpierw powinny zaprawić swoje nogi. Kuzynka i szwagierka wykorzystały to wyjście, żeby wystroić się jak one. Julie pierwszy raz od dawien dawna wycisnęła się w sukienkę, a Margo przywdziała jedną ze swoich etno bluzek. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że była niemal przejrzysta, a ona nie miała biustonosza.
- Dzikie i wolne – wykrzyknęła na powitanie, a potem przytuliła Scarlett. Pierwszy toast wzniosły za swoje świetne nogi. Co było pomysłem Liv. Kogóżby innego? Drugi toast za to, że są takimi superlaskami. Znów inicjatywa jej siostry. Trzeci za to, że wreszcie wyrwały się gdzieś same, żeby się zabawić. Czwarty za to, żeby się nie upić. Za każdym razem wódka miała inny kolor. A potem poszły tańczyć. Bash siedział w ich loży, mając je na oku. Scarlett od dawna tak się nie bawiła. Szalały, pląsały, wiły się, robiły zdjęcia, co tylko. Już zapomniała, jak bardzo lubiła tańczyć. To wieczór przypominania. Raz po raz zerkała, co działo się wokół. Zwracały uwagę. Niejeden mężczyzna przyglądał im się z zainteresowaniem. Pewnie ją rozpoznano. W pewnym momencie, któryś odważył się podejść do niej. Odprawiła go z dziką satysfakcją w sercu i kamienną twarzą. Nie miała pojęcia, czy tańczyły godzinę, dwie, czy pięć, ale czuła, jakby wszystkie złe emocje wychodziły z niej przy każdym ruchu, przy każdym oddechu, przy każdej kropli potu. Wiedziała, że ludzie robili zdjęcia. Liv jej pokazywała, sama też dostrzegła kilka komórek. Nie wybrały na tyle renomowanego klubu, żeby mieć pełną anonimowość, ale nie o nią chodziło. Kręciła biodrami, unosiła ręce, zamykała oczy. Czuła się, jak w amoku. Przyjemnym, odczulającym, odwrażliwiającym amoku. Po raz kolejny czyjeś ręce wylądowały na jej talii. Otworzyła oczy i pierwsze, co dostrzegła to uważne spojrzenie Margo. Nie odskoczyła, nie uciekła. Obcy dotyk ją raził, ale nie przerażał już. Bez pośpiechu zdjęła z siebie całkiem zadbane dłonie. Odwróciła się i choć była niższa, spojrzała na niego z góry. Wyglądał na całkiem zadowolonego i świadomego tego, do kogo próbować „uderzyć”. Wprawdzie był całkiem przystojny, ale jego sposób bycia jednoznacznie kojarzył jej się z Mike’m, czy Jimem, jak kto woli. Spojrzała mu w oczy, wyraźnie kręcąc głową, na co on wykonał przywołujący gest, jakby chciał ją tym zachęcić. Uniosła jedną brew, obrzucając go krytycznym spojrzeniem i znów wyraźnie zaprzeczyła. Chłopak, czy może już mężczyzna wydawał się niezrażony, więc chwyciła Julie za rękę i skierowała się do baru. Bash podążył za nimi.
- Tom wykończyłby się nerwowo, gdyby wiedział, ilu facetów, będzie robiło brzydkie rzeczy z myślą o tobie – odparła Julie, trącając Scarlett ramieniem. Roześmiała się, przywołując barmana. Zamówiła drinki, które miały najciekawsze nazwy. Oparła się o bar, a dziewczyny otoczyły ją. Obserwowała bawiący się tłum ponad ich ramionami. Kolorowe światła przyprawiały ją o miły zawrót głowy. Czuła, jakby wirowała. Czuła w sobie dudnienie basów. Postanowiła iść na imprezę z Tomem, bo uświadomiła sobie, że nigdy nie byli w takim klubie, żeby potańczyć. Na pewno im się spodoba. Jej już się spodobało. Nim barman przygotował ich napoje, podszedł inny, niosąc soczyście czerwonego drinka. Pochylił się do niej, więc Scarlett odchyliła się do niego, spoglądając przez ramię.
- Dla pani, od szatyna z brodą w błękitnej koszuli – wskazał na drugi koniec baru, przysuwając szklaneczkę do Scarlett. Podziękowała skinieniem barmanowi, nim popatrzyła we wskazanym przez niego kierunku. Jej uwagę przykuł kolor drinka mężczyzny w błękitnej koszuli, taki sam jak ten, który zamówił dla niej. A potem spojrzała na jego twarz. Zmienił fryzurę i dorobił się, własnego lub nie, bujnego zarostu, ale to był on. Poznałaby go wszędzie. W pierwszej sekundzie kleszcze paniki objęły ją ciasno. Sparaliżowały ją. Zmroziły krew. Na moment straciła oddech. Patrzył na nią i uśmiechał się. Wiedział, że w takim tłumie był bez karny.
- Bash! – zawołała, nie odwracając wzroku. Choć czuła, że drży, a nogi chciały się ugiąć pod nią, była twarda. Już nigdy nie da mu wygrać. To pierwsza i najjaśniejsza myśl, która pojawiła się w jej głowie. Była bezpieczna. Miała ochroniarza, Liv, Julie i Margo. Nie zaczęła krzyczeć. Nie uciekła. Nie schowała się. Wśród tylu ludzi nie mógł nic jej zrobić. Złapała rękę Liv, która była najbliżej. Nie wiedziała, czy spojrzały tam, gdzie ona, ale zaraz poczuła przy sobie masywne ciało ochroniarza.
- Mam wezwać ochronę? – zapytał, a Scarlett zaprzeczyła. Powoli odwróciła się i spostrzegła, że Liv, Margo i Julie zastygły w przerażeniu, czekając na jej reakcję.
- Ucieknie, nim zdążysz cokolwiek zrobić – powiedziała do niego. Przyjął, potakując.
- To, co w takim razie? – zapytał. Popatrzyła na niego, nieznacznie zruszając ramionami. Nie miała pojęcia, co zrobić. Nie mogła znów zacząć się bawić, bo byłaby łatwym celem. Nie mogła zrobić rabanu, bo ulotniłby się równie szybko, jak się pojawił. Nie mogła wyjść, bo pozwoliłaby mu znów wygrać. Wytrzymała jego spojrzenie, a potem zignorowała go, odwracając się z obojętnością. Udało się. Tylko, co dalej?
- Chcesz wrócić do domu? – Margo stanęła blisko niej zasłaniając mu widok na Scarlett. Blondynka zaprzeczyła. Była przestraszona, ale czuła, że to dobry moment, żeby coś zrobić. Wiedziała to. Korciło ją od wewnątrz. To ten moment. Nie mogła czekać, aż ustalą termin wywiadu, aż zacznie go prowokować. Może to moment na to, żeby wyciągnąć go z cienia. Tylko jak? Był tam z nią, musiała to wykorzystać. Nie mogła podejść do niego, ani wyciągnąć go z tłumu. Nie chciała się narażać. Co mogła zrobić? Margo podała ich drinki. Sączyła swój, ignorując ten kupiony przez Mike’a. Rozejrzała się. Wciąż tam siedział. Zamówił to samo, co ona. Rozejrzała się znów i dostrzegła to, czego potrzebowała. Punkt zapalny. Odwróciła się i przywołała barmana. Zapytała o to, co musiała wiedzieć, a gdy potwierdził, była pewna swego. Bała się, ale czuła też, jak adrenalina zaczęła robić swoje. Upiła jeszcze łyk drinka i uśmiechnęła się uspokajająco do swoich towarzyszek. Starając się żywo gestykulować, poprosiła Bash’a, żeby towarzyszył jej w drodze do łazienki. Skłoniła dziewczyny, żeby zostały, tłumacząc, że potrzebowała chwili dla siebie. Bardzo chciała, żeby się udało. Bardzo, bardzo chciała, żeby złapał przynętę. Obserwowała dokładnie korytarz, który prowadził do toalet. Tuż przed drzwiami zatrzymała się gwałtownie i starając się wyglądać na zakłopotaną, poprosiła Bash’a, żeby przyniósł jej torebkę. Nie chciał jej zostawić. Zaproponował, że napisze do Liv, żeby ją przyniosła, ale była uparta. Uznała, że w łazience nic nie mogło jej się stać. Odszedł niechętnie, a ona weszła do pomieszczenia. Zdawała sobie sprawę, jak grubymi nićmi to było szyte, ale miała nadzieję. Rozejrzała się. Barman miał rację. Odetchnęła. Opłukała ręce. Starła odrobinę tuszu, który ukruszył się z jej rzęs.
- Dwadzieścia sekund brawury – szepnęła, oddychając jeszcze raz. Bardzo głęboko. Wewnątrz cała drżała, ale patrząc w swoje odbicie, widziała zupełnie spokojną osobę. Uśmiechnęła się do siebie, jakby dodawała sobie otuchy. Poprawiała fryzurę, gdy drzwi uchyliły się. Nie musiała długo czekać. Za dobrze go znała, żeby nie mieć pewności, że złapie przynętę. Wpełzł do środka, niczym wąż. Uśmiechał się, jak prawdziwy gad i to jego odrażające spojrzenie, ślizgające się po jej ciele. Zadarła głowę. Popatrzyła na niego z wyższością.
- Kolejna twarz, żeby dobrać się do mnie? – zakpiła. Oparła się o marmurowy blat przy umywalkach i splotła ręce na piersi, przyglądając się mu uważnie. Oceniała go. Był niespokojny. Konfrontacja odbyła się na nie jego gruncie, nie tak jak zaplanował. Nie miał planu, a jeśli go miał, to znalazła furtkę, żeby go wyprowadzić z równowagi. Wiedział, że igrał z ogniem. Miała przewagę, bo wydawała się zupełnie spokojna, a on pragnął, żeby się bała.
- Wiedziałem, że długo beze mnie nie wytrzymasz – powiedział swoim niskim, zmysłowym głosem, który kiedyś tak lubiła, a teraz przyprawiał ją o mdłości. Był bardziej Mike’a, niż Jima. Nie miała pojęcia, jak żył udając nawet barwę głosu. 
- Zastanawiam się, ile jeszcze masek założysz, żeby podjąć kolejną nieudaną próbę – zbliżał się, zataczając półokręgi, jak dziki zwierz polujący na swoją ofiarę. Chciał być nonszalancki, ale widziała w nim napięcie. Jakby szykował się do ataku.
- Jak widać, ta była udana – przyznał z triumfem wymalowanym na twarzy. Grał, widziała jak niespokojnie zaciskał dłonie. Przez ułamek chwili zastanawiała się, jak ciężko było mu żyć z jego szaleństwem. Co siedziało w jego głowie?
- Gdybym nie chciała, żebyś się tu znalazł, to by cię tu nie było – odparła uśmiechając się ironicznie. – Tak chyba można podsumować całą naszą relację – stwierdziła. – W zasadzie, to jak mam cię nazywać? Jike? A może Mimes? Mim brzmi dziwie, nie sądzisz? Chyba, że dziś nazywasz się inaczej? Nowe nazwisko, nowe imię? – spodobało jej się to. Improwizowała, ale po fakcie uznała, że to świetna zaczepka. Ciekawe, kim czuł się bardziej? Którym życiem chciał żyć? Fani łączyli imiona sławnych par, czy bohaterów filmowych, książkowych. A on też stanowił jakąś parę. Psychicznego z obłąkanym. Był jak gorsza wersja Jekyll’a i Hyde’a. Też zasługiwał na ksywkę. Rozluźniła się nieco. To ona miała przewagę. Nie chciał jej skrzywdzić, ale upokorzyć. Nagrywały ich kamery. Bash miał zjawić się lada moment. Wszystko pod kontrolą. Miała to, czego chciała. Bordowo-złota stylizacja tej toalety sprzyjała sytuacji. Czuła się trochę odrealniona. Po ponad pół roku stanęła z nim twarzą w twarz i to ona trzymała karty. Wystrój pasowała do jej sukienki i do roli, jaką teraz sobie narzuciła. Panowała nad sytuacją. Pierwszy raz, odkąd to wszystko się zaczęło, to ona kontrolowała sytuację. To sprawiło, że spłynął na nią spokój. To irracjonalne, skoro miała przed sobą człowieka, który zlecił pobicie Toma, ale nie bała się. Wiedziała, że jego chory umysł pragnął dominacji, zwycięstwa nad nią, a nie jej fizycznej krzywdy.
- Kiedy wreszcie zmądrzejesz i przejdą ci te fochy? Mam już dosyć biegania za tobą. Puszczasz się z Kaulitz’em, puszczałaś z Fontaine’m i nie wiadomo z kim po drodze. Byłem już wystarczająco cierpliwy – odparł znużonym tonem. Zupełnie, jakby była niegrzecznym dzieckiem. Podjęła grę. Jeśli wejdziesz między wrony…
- No właśnie? Kiedy skończysz te przebieranki? – zagadnęła, zaczepnie. – Nie ruszają mnie twoje pogróżki. Lada dzień wyjawię całą prawdę o tobie, policja już cię sprawdza. Może wydaje ci się, że jesteś sprytny, ale jak widać nie do końca, skoro tu stoisz – zakpiła, obrzucając go zniesmaczonym spojrzeniem. Splotła ręce na piersi. Dzieliły ich jakieś dwa metry.
- Ubierasz się, jak dziwka, a mnie krytykujesz? – oburzył się. – Myślisz, że to jest fajne, że musiałem porzucić moją twarz i udawać kogoś innego? Lubiłem siebie. Wkurwia mnie bycie tym całym Felston’em, ale zrobiłem to dla ciebie, suko, a ty jesteś niewdzięczna – zbliżył się do niej, zrywając z twarzy brodę. Oddychał ciężko, a na zaczerwienionej skórze zostały ślady kleju. Rzucił ją na podłogę i spojrzał na nią z góry. Te oczy. Dlaczego nie poznała jego oczu. Zaczęła się bać, ale stała twardo. Nie poruszyła się, choć znalazł się tak blisko. Jego zapach ją obrzydzał. – Nie doceniasz tego, że się starałem. Masz gdzieś to, że wciąż się nie poddaję, ale ja jestem cierpliwy – uśmiechnął się do swoich myśli w ten odległy, obłąkańczy sposób. Cofnął się pół kroku i popatrzył na nią. Zmierzył ją od dołu do góry. – Mam cię tu dziś. Będę miał znów, kiedy nie będziesz z obstawą – zapewnił, spoglądając jej w oczy. Tliło się w nich pożądanie. Chore, obrzydliwe pożądanie.
- W sumie to ja mam ciebie – uśmiechnęła się gorzko, ignorując falę mdłości. Pod splecionymi rękoma zaciskała dłonie w piąstki. Nie wiedziała, czy to pot, czy krew, ale poczuła wilgoć wewnątrz nich. Musiała być twarda. Zaraz przyjdzie Bash. Ile minęło? Pięć minut? Zanim dotrze do baru i z powrotem przez tłum potrzeba jeszcze dwóch-trzech. – Sprowadziłam cię tu, żebyś się odkrył – powiedziała, podnosząc na niego wzrok. Twardo, odważnie, śmiało. – Twierdzisz, że jesteś wszędzie i wiesz wszystko, ale tym razem to ja byłam sprytniejsza. Zgadnij, jak bardzo cię oszukałam? – uśmiechnęła się uroczo, a on zdziczał. Zupełnie, jakby ktoś powiedział mu: mamy cię! Jesteś w ukrytej kamerze! Co daleko nie miałoby się z prawdą. Rozejrzał się po pomieszczeniu, strzelał oczami, szukając zagrożenia. Zupełnie, jakby z kabin mieli wyskoczyć policjanci. Popatrzył na nią i na blat. Niczego nie dostrzegł. Wystraszył się.
- Ty kurwo, jeszcze pożałujesz – syknął, biorąc zamach i spoliczkował ją. Siła uderzenia była tak duża, że odrzuciło ją do tyłu i straciła równowagę. Odwróciła się, łapiąc blat. Zabolało. Miała wrażenie, jakby próbował oderwać jej głowę. Piekło potwornie. Przez kilka sekund nic nie widziała i nie słyszała. Zamroczyło ją, a kiedy po chwili się otrząsnęła, jego już nie było. Drzwi powoli zamykały się za nim. Oparła się rękoma o zimny marmur i odetchnęła. Złapała oddech, drugi, trzeci. Mocno trzymała się kamienia. Czuła zimno. Łapała oddechy. Przechytrzyła go. Po chwili podniosła wzrok na swoje odbicie. Jej czerwony policzek piekł. Odkręciła zimną wodę i namoczyła papierowy ręcznik, żeby go nieco schłodzić. Skupiła się na oddechu. Chłodziła policzek i odchyla, czekając na Bash’a. Dwadzieścia sekund brawury, które przekuła na sześć minut zwycięstwa. Waliło jej serce. Z trudem wyrównała oddech. Namoczyła następny ręcznik. Woda skapywała jej po ręce, na sukienkę. Drugą mocno trzymała się marmuru. Wygrała. Po chwili do łazienki wparowała Liv, wymachując jej torebką. Ona też rozejrzała się tak, jakby ktoś miał wyskoczyć z kabin. Pewnie oczekiwała Mike’a.
- Scarlett?! – widząc siostrę, natychmiast do niej podbiegła. – Bash powiedział mi, że odesłałaś go po torebkę i od razu wiedziałam, że coś nie tak. Czułam, że coś kombinujesz – wyjęła jej z ręki rozmoczony papier i przyjrzała się policzkowi młodszej siostry. – Coś ty najlepszego zrobiła? – zapytała z przyganą, ale natychmiast zaczęła opatrywać jej policzek. Robiła to, co Scarlett. Moczyła ręczniki i chłodziła piekącą skórę. Tylko, że jej nie trzęsły się ręce. Scarlett poddała się jej zabiegom. Teraz mogło dziać się wszystko.  
- Przechytrzyłam go – szepnęła, spoglądając siostrze w oczy.
- Jesteś głupia – odpowiedziała, wycierając na sucho jej szyję i rękę. – Czy ty to planowałaś od początku? Dlatego zgodziłaś się na to wyjście? – popatrzyła na nią surowo, oceniając szkody. Potem zaczęła delikatnie dmuchać na jej policzek. Chłodny oddech Liv przynosił jej ulgę.
- Nie, nie od razu. Nie wpadłabym na to, że odnajdzie klub po tych kilku zdjęciach, które wstawiłyśmy, ale nie doceniłam go, a kiedy już się tu zjawił… jak mogłam nie wykorzystać tej okazji, Liv? – jej siostra nie miała na to odpowiedzi. Patrzyła na nią przez chwilę, a potem zrezygnowana pokręciła głową. Nie mogła przyznać, że Scarlett słusznie się naraziła, ale tak samo nie mogła powiedzieć, że zrobiła źle, zmuszając go do konfrontacji. – Gdybyś wiedziała, to mógłby nie dać się tu zwabić. Chodziło o to, żebyście nic nie podejrzewały. Wiem, że to żaden serial kryminalny, ale musiałam wykorzystać tą okazję – odparła, starając się udobruchać siostrę. Liv niechętnie przytaknęła.
- I co? Udało ci się? – zapytała nieco sceptycznie. – Jak Tom cię zobaczy, to już nigdy cię samej nie wypuści.
- Trudno – uśmiechnęła się blado. – Przekonasz się, jak znajdziemy szefa tej tancbudy. Bash przyszedł z tobą? Musi go tu przyprowadzić – stwierdziła i nie patrząc w lustro, ruszyła w kierunku drzwi. Warto było. Dwadzieścia sekund brawury przekute na sześć minut zwycięstwa. Kto wie? Może dzięki temu uda jej się wygonić go ze swojego życia na zawsze? 

1 maja 2015

117. Watch over you.

15. stycznia 2015, Los Angeles

Powrót do normalności wcale nie był taki trudny, jak Javierowi mogłoby się wydawać. Wystarczył jeden telefon do agenta, a okazało się, że miał mnóstwo spotkań, na których musiał być. Organizowano kolacje, lunche i przyjęcia, na których go oczekiwano. Wielu ludzi wydzwaniało prosząc o spotkanie z nim. W kilka chwil wypełnił terminarz na najbliższe tygodnie i całkiem nieźle szło mu niemyślenie o Darcy. O dziwo, o Scarlett nie myślał już prawie wcale. Jeszcze kilkanaście dni wcześniej tęsknota za nią wypełniała każdą chwilę jego życia, a teraz odeszła na dalszy plan. Nie zniknęła, ale tęsknota za nią nie przytłaczała go jak kilka tygodni wcześniej. Czyżby jego miłość nie była tak silna, jak sądził? Czy to naprawdę była miłość? Jeżeli się kogoś kocha, to nie zapomina się o nim tak szybko. Scarlett nie zapomniała o Kaulitz’u przez całe trzy lata. A co, jeśli Scarlett miała rację? Nawet się już na nią specjalnie nie gniewał. Upił łyk szampana i odstawił kieliszek na tacę kelnera, który przechodził obok niego. Wraz z przyjaciółmi został zaproszony na osiemnaste urodziny córki jednego z wiodących designerów. Nie sposób odmówić, dobra okazja na autoreklamę. Jako, że jego gwiazda ostatnio przycichła, musiał zacząć pojawiać się, gdzie trzeba, żeby zyskać kolejny intratny kontrakt. Towarzyszyły mu trzy piękne kobiety. Mindy znał już całkiem dobrze w każdym tego słowa znaczeniu. Do szczęścia zawsze wystarczała jej nowa błyskotka lub ciuszek. Alisson wciąż nie chciała się skusić na coś więcej niż wspólne wyjścia, ale był w stanie to zrozumieć, bo była zaręczona. Lubiła z nim z przebywać, bo wtedy zapominała o swojej utraconej szansie na pracę w modelingu. Urodziła dziecko mając dwadzieścia lat i nie udało jej się wrócić. Natomiast Geogie poznał całkiem niedawno, w klubie. Przedstawił mu ją bliski znajomy. Wciąż nie bardzo wiedział, co z nią zrobić, ale miała śliczne, ogromne oczy i usta jak lalka. W ogóle była śliczna jak lalka i dobrze wyglądała u jego boku. Na tą chwilę to wystarczyło. Lubił mieć przy sobie te piękne dziewczyny, ale nie cieszyły go tak jak wcześniej. Myślami odpływał do Darcy. Zastanawiał się, jak sobie radzi. Jubilatka wjechała na salę bankietową na pięknym Harleyu. Javier nie znał się na rocznikach, ale to mógł być świetnie zachowany pięćdziesiąty piąty. Jak dla niego zbytek ekstrawagancji, ale Maisie promieniała. Musiało się jej podobać bycie w centrum uwagi. Choć przez chwilę, bo dosłownie dwie minuty później, jej ojciec wrócił w blask świateł i spijał cały blichtr. Dziewczynie nie pomogła wspaniała kreacja, ani próby zwrócenia na siebie uwagi. Piła znacznie więcej niż przystoi gospodyni, tańczyła znacznie mniej przyzwoicie niż wypada, a kiedy miała dosyć chwyciła za rękę jakiegoś chłopaka, który nie spuszczał jej z oka cały wieczór i w towarzystwie butelki szampana, zniknęli z imprezy. Ojciec nawet nie spostrzegł, że z jego córką coś było nie tak. Javier obserwował to wszystko, udając, że słuchał swoich towarzyszek. Jego przyjaciel, na którego towarzystwo liczył najbardziej, zniknął w tłumie. Przytaknął Mindy słysząc jej pytający ton głosu, ale nie bardzo wiedział, o co chodziło. Wtedy zadzwonił jego telefon. Przeprosił swoje towarzyszki i nie spoglądając na wyświetlacz, natychmiast odebrał. Ktokolwiek to był, przyniósł mu ratunek.
- Javier? – do jego uszu dotarł słaby głos Darcy. Muzyka zagłuszała ją, przez co prawie nic nie słyszał.
- Chwileczkę, nic nie słyszę – wyszedł do holu, gdy było umiarkowanie cicho. – Tak? Powtórz?
- To ja, Darcy – usłyszał. Głos jej drżał, a w tle kwiliło dziecko. – Przepraszam, że cię niepokoję, ale czy byłaby taka możliwość, żebyś odebrał mnie z dworca?
- Darcy, co ty na litość boską, robisz na dworcu?! – zapytał, czując jak ciśnienie skoczyło mu do dwustu dwudziestu. Przecież miała być w domu samotnej matki! – Dobra, nieważne. Podaj mi adres – polecił, kierując się do drzwi. Nawet nie przyszło mu do głowy, żeby powiadomić kogokolwiek o swoim wyjściu. Biegnąc na parking, rozważał, jak długo będzie jechał pod podany adres. W ciągu dwudziestu minut, których potrzebował na dotarcie, w głowie przerobił milion możliwych scenariuszy. Bał się o Darcy. Zupełnie, jakby zdążyli stać się sobie bliscy. Kuriozalne, bo przecież tak naprawdę byli sobie obcy. Jednak martwił się, bo skoro była na dworcu, zamiast w domu samotnej matki, to znak, że coś poszło nie tak. Zaparkował na pierwszym lepszym miejscu blisko wejścia. Był późny wieczór, więc na szczęście znajdowało się tam niewiele aut. Kilka Greyhound’ów szykowało się do odjazdu. Wbiegł do środka, rozglądając się gorączkowo. Jakiś bezdomny spał na ławce, kilku podróżnych kręciło się w koło, czekając na swój kurs, a Darcy nie było. Poczekalnia była dosyć duża, więc szybko ruszył dalej. Minął tablicę z rozkładem, która pełniła też funkcję przepierzenia i tam ją znalazł. Siedziała sama, w kącie, tuląc do siebie dziecko. Kiedy podszedł bliżej, okazało się, że karmiła. Okryła szczelnie kocykiem siebie i córeczkę, żeby nikt nie domyślił się, co robiła. Chociaż to było oczywiste, przynajmniej dla niego. Miała przy sobie jedną niewielką torbę, jej włosy były niezbyt świeże, a ubranie poplamione na rękawie, jednak na pierwszy rzut oka wyglądała dobrze. Zbliżył się, starając się patrzeć jej w twarz, a nie na piersi, choć dobrze je zakryła. – Darcy, co się stało? – usiadł obok, pytając z troską.
- Przepraszam, że nadużywam twojej uprzejmości, ale gdybym nie zadzwoniła, musiałybyśmy spać tutaj – odparła bezradnie. Rozejrzała się wkoło z przestrachem. Siliła się na spokój, ale trudno było jej ukryć emocje. Dziecko to wyczuwała, bo kwiliło przy jej piersi.
- Nie wygaduj bzdur. Zabieram was do siebie. Wyglądasz na przemęczoną – zauważył. Podniósł jej torbę i odwrócił się, żeby mogła opuścić bluzkę. Przytuliła maleństwo i ruszyła za nim do wyjścia. Nawet w aucie, trzymała je bardzo mocno. Zupełnie, jakby oczekiwała na to, że ktoś odbierze jej córkę. Odezwała się dopiero, kiedy wyjechali spod dworca.
- Pierwszych kilka nocy spędziłam w mieszkaniu, bo kobieta, która obiecała mi miejsce, mówiła, że jedna z dziewczyn ma problemy z wyprowadzką – podjęła odpowiedź na pytanie, które zadał kilka minut wcześniej. – Zostałam, choć nie wiem, co działoby się, gdybym nie miała tego pokoju. Może wtedy by musieli mnie przyjąć? – zastanawiała się. – Andy był wciąż naćpany i organizował jakieś imprezy. Byli bardzo głośno i mała cały czas płakała. Nocami próbowałam ją uspokajać, a w dzień spałyśmy.  Gdy wreszcie dostałam telefon, że mogę przyjechać, zabrałam swoje rzeczy i pojechałam prosto do domu samotnej matki. Okazało się, że mieli jakiś nagły wypadek i przyjęli na moje miejsce inną dziewczynę z bliźniętami. Pozwolili mi zostać na noc, a rano podali mi adresy innych ośrodków. Cały dzień tłukłam się po LA, ale nic nie wskórałam, bo wszędzie, gdzie mogłam się zgłosić albo czekali na dziewczyny albo nie mogli mnie przyjąć, a wszystko, dlatego, że miałam wynajęty pokój. Nieważne, że mając dziecko, nie mogę wrócić do pracy, bo żłobek też kosztuje. Dwa dni mieszkałam w motelu, ale był tani i byle jaki, więc jak dziś wróciłam z poszukiwań, zastałam przetrzepany pokój. Ukradli mi wszystkie pieniądze. Nie wiedziałam, co zrobić – głos jej się łamał, a ciałem wstrząsnął spazm płaczu, który starała się stłumić. – Nie chciałam iść do przytułku, nie takie życie obiecałam mojej córeczce – popatrzyła na Javiera oczami pełnymi łez. Była bezradna i chociaż bardzo starała się wszystko podźwignąć i dać samodzielnie radę, nie udawało się. Miała maleńkie dziecko i pragnęła zapewnić mu godziwy byt, lepszy niż sama miała. A jak mogła tego dokonać, gdy znikąd nie dostała żadnej pomocy?
- Dlatego miałaś mój numer, gdyby stało się coś niespodziewanego. Wymyślimy coś, Darcy – zatrzymując się na światłach, posłał jej pełne otuchy spojrzenie. Nie miał pojęcia, jak powinien się zachować. W żaden sposób nie chciał jej urazić zbytnią poufałością, a martwił się i chciał jak najlepiej. – Mam duże mieszkanie, więc nawet nie zauważysz, że w nim jestem. Odpoczniecie, wyśpicie się, dobrze zjesz. Mam nadzieję, że poczujesz się swobodnie, a kiedy nabierzesz sił, będziesz w stanie postanowić, co dalej – uśmiechnął się, a dziewczyna nieśmiało skinęła głową. Musiała schować dumę do kieszeni; albo mu zaufa albo pójdzie na ulicę. Obrzuciła go krótkim spojrzeniem.
- Wyciągnęłam cię z imprezy? Przepraszam – westchnęła. Czuła się fatalnie, bo nienawidziła, gdy musiała być zależną od kogokolwiek. Nienawidziła prosić o pomoc. Nienawidziła czuć się bezradnie. Nienawidziła, gdy ktoś wystawiał ją do wiatru, a tak się składało, że to działo się przez całe jej życie. Nieustannie. Teraz na jej drodze pojawił się Javier. Bogaty, przystojny, inteligentny mężczyzna, który mógł mieć wszystko, kiedy przyjdzie chwila, gdy kopnie ją w tyłek i każe się wynosić? Jak mogła mu zaufać? Ostatnim mężczyzną, któremu zaufała i uwierzyła, był Grayson i co jej z tego przyszło? Została sama, w ciąży, bez przyjaciół, z niepewną przyszłością. Popatrzyła na swoją córeczkę. Nie kąpała jej od trzech dni, bo warunki w motelu na to nie pozwalały. Sama nie myła się od trzech dni. Czuła się fatalnie. Brudna, zmęczona i głodna. W dodatku nie miała ani grosza. Pieniądze, które zbierała, dawały jej odrobinę poczucia bezpieczeństwa. Wiedziała, że stać ją na noc w motelu, czy bilet autobusowy. A teraz nie miała nic. Musiała zaufać Javierowi, chociaż bardzo się bała. Był jej jedynym ratunkiem przed noclegownią. Nie wiedziała, co o nim myśleć. Teoretycznie wydawał się być dobrym człowiekiem, ale czy faktycznie tak było?
- Zgłosiłaś na policję kradzież?
- Tak, ale spisali protokół i wzruszyli ramionami, w tej dzielnicy to ponoć norma. Kiedy zapytałam ich, co mam zrobić z małym dzieckiem, bez pieniędzy i w środku nocy, to jeden z nich wcisnął mi w rękę dwadzieścia dolarów. Wyobrażasz to sobie? – pokręciła głową z rezygnacją i znów popatrzyła na córeczkę. Spała, oddychając miarowo. Darcy odkryła kocyk, uznając, że w aucie było zbyt ciepło, żeby tak otulała małą.
- Przykro mi, Darcy. Wiem, jak zależało ci na samodzielnym starcie – przyznał szczerze. Dziewczyna wzruszyła ramionami w odpowiedzi. Doskonale znał ten ruch. Miał nie wyrażać nic, a wyrażał wszystko. Kiedy tak na nią patrzył, wśród jej gestów, spojrzeń czy zachowań, widział siebie. Porzucone dziecko, szukające miłości. Jednak wydawało mu się, że Darcy była silniejsza niż on.
- Teraz zależy mi już tylko na bezpieczeństwie mojej córki – odparła bardziej stanowczo.
- No właśnie – zagadnął, otwierając pilotem bramę wjazdową na teren, gdzie znajdował się jego apartament. – Ja nawet nie wiem, jakie wybrałaś imię – uśmiechnął się, a Darcy odpowiedziała mu tym samym. Trochę się zawstydziła. Liczyła, że nie zapyta o to tak od razu, choć to przecież oczywiste. Każdy najpierw pyta o płeć, a potem o imię.
- Gdyby była chłopcem, nosiłaby twoje imię, bo dzięki tobie urodziła się zdrowa, ale nie jest chłopcem, więc moja koncepcja padła – zerknęła na niego, a Javier słuchał. Rzadko doświadczała tego, by ktokolwiek skupiał uwagę na tym, co mówiła i po prostu zwracał uwagę tylko ku niej. To trochę ją speszyło, ale starała się nie pokazać tego po sobie. – Podobało mi się wiele dziewczęcych imion. Zapisywałam je sobie w notesie jeszcze będąc w ciąży – zaczęła trochę śmielej. Uśmiechnęła się do śpiącej córeczki i wygładziła śpioszki przy jej szyi. – Pierwsza była Bonnie. Usłyszałam je gdzieś w sklepie i chyba trzy miesiące twardo nazywałam swój brzuch BonBon, choć nie miałam pojęcia, czy to dziewczynka czy chłopiec. Uważałam to imię za bardzo urocze, ale koniec końców czegoś w nim zabrakło. Następna była Lola Marie. To też gdzieś usłyszałam, chyba w parku. Jakaś nastolatka miała tak na imię. Bardzo mi się spodobało, ale ona wyglądała, jak mała dziwka i wystraszyłam się, że moja córka mogłaby to sobie przynieść z imieniem. Wiem, że to dziwne, ale wierzę, że imię buduje osobowość – znów zerknęła na Javiera. Przytaknął. – Kolejna inspiracja to Maddie. Uznałam, że jest śliczne, a Madeline pięknie brzmi, ale czegoś mi w nim brakowało. Mimo wszystko chyba trochę mdłe. Byłam trochę załamana tym, że nie mam koncepcji na imię, ale tuż przed rozwiązaniem przypomniałam sobie o babci Avie.
- Miałaś babcię? – zainteresował się. Zdążył już zaparkować w podziemnym garażu i wyłączyć silnik, ale nie spieszył się do wyjścia. Podobało mu się zaangażowanie, z jakim Darcy opowiadała o imionach. Nie wątpił w to, że będzie dobrą matką. Widział, jak dbała o każdy najmniejszy szczegół. Wywód na temat imienia tylko potwierdził jego przypuszczenia.
- Babcia Ava najpierw sprzątała u nas, a kiedy przeszła na emeryturę, to często nas odwiedzała. Byłyśmy blisko i miałam u niej zamieszkać po wyjściu z Domu Dziecka, ale umarła rok przed tym. Dlatego stwierdziłam, że Ava to bardzo dobre imię. Nosiła je wspaniała kobieta, brzmi ładnie i charakternie. Uznałam, że jeśli będę miała córkę, to będzie Avą. Dla chłopca od samego początku wybrałam imię Theodore. Malutki byłby Teddy’m, większy Ted’em, a dorosły Theodore’m. Na sali porodowej postanowiłam, że nazwę go Javier’em. No, ale kiedy urodziła się dziewczynka, to mój plan upadł, bo… gdyby nie ty moje dziecko umarłoby albo byłoby kalekie. Teraz nie umiem sobie poradzić, a co byłoby gdybym musiała wychować kalekie dziecko? Poszlibyśmy pod most – odetchnęła głęboko, gdy głos zaczął ją znów zawodzić. – Odłożyłam kwestię imienia na później. Przy naszym pożegnaniu spostrzegłam, że masz piwne oczy, ale na pomysł wpadłam dopiero przedwczoraj. Nie mogłam nazwać jej po prostu Ava. To nie to. Postanowiłam, że ze względu na ciebie będzie nosić imiona Hazel Ava i bardzo mi się to spodobało. Wreszcie trafiłam. – Gdy skończyła swoją opowieść, Darcy była rozpromieniona i nawet lekko zarumieniona. Mówienie o córeczce sprawiało jej wielką przyjemność. Javier cieszył się, że chciała się tym z nim podzielić, a jeszcze bardziej, w co nie mógł uwierzyć, że chciała nazwać dziecko na jego cześć. Był obcym mężczyzną, który wezwał kartkę, a ona chciała, by jej dziecko już zawsze miało w swoim życiu część niego. Nie bardzo wiedział, co powiedzieć, więc wysiadł i wyjął z bagażnika torbę Darcy, a potem otworzył przed nią drzwi. Tuląc maleństwo, nie umiała wysiąść z jego Kii, więc podtrzymał ją za łokieć. Uśmiechnęła się zażenowana.
- Nie wiem, co powiedzieć, Darcy – westchnął, gdy ruszyli w kierunku windy, a alarm cicho zadźwięczał za ich plecami. – Jeszcze nikt nigdy nie zrobił dla mnie czegoś takiego.
- Nie, Javier – powiedziała spoglądając na niego. – To dla mnie nikt nigdy nie zrobił tak wiele. Dzięki tobie mam zdrowe dziecko. Nie będę musiała wydawać tysięcy na leki albo oddać jej opiece społecznej – stwierdziła rzeczowo, ale z wdzięcznością.
- Jestem szczęśliwy, że już na zawsze w jakiś sposób będę z wami związany – uśmiechnął się serdecznie. Dawno nie czuł się tak dobrze. Nawet najbardziej prestiżowy pokaz mody nie mógł oddać tego, jak czuł się teraz. Żaden kontrakt, ani żadna okazja nie równały się z tym, jak bardzo był szczęśliwy. W końcu miał coś swojego. Wjechali na właściwe piętro. Wyszli na hol i Javier poprowadził Darcy do drzwi. Na każdym piętrze znajdowały się dwa apartamenty. Przynajmniej na czterech ostatnich piętrach. Niżej znajdowały się mniejsze mieszkania, a na samej górze ogromny penthouse. Budynek miał siedemnaście pięter, a Javier mieszkał na trzynastym. Otworzył drzwi i wszedł do środka. Włączył światło w holu i przepuścił Darcy przodem. Była wyraźnie oszołomiona tym, co zobaczyła. Zamknął drzwi i dołączył do niej. Ustawił przyćmione światło w salonie, żeby nie obudzić dziecka. Dziewczyna mocno je tuliła, rozglądała się po pokoju, ale najbardziej jej uwagę przykuła panorama miasta. Javier kupił to mieszkanie właśnie ze względu na ten krajobraz. Był to narożny pokój, więc dwie ściany były niemal zupełnie przeszklone dając przepiękny widok na miasto i ocean.
- To mnie trochę przytłoczyło – odparła, uświadamiając sobie, jak niegrzecznie zachowała się, przypatrując się wszystkiemu.
- Ja też tak zareagowałem, kiedy zobaczyłem to po raz pierwszy – wskazał na okna, podchodząc do nich. – Patrząc na tą przestrzeń uświadamiam sobie, że ja i moje problemy stanowimy malutką cząstkę czegoś wielkiego i to czasem pomaga – uśmiechnął się do Darcy, która nieco niepewnie stanęła obok niego. – Jesteś skonana, więc pokażę ci pokój, przygotuję pościel, a potem coś do jedzenia, bo na pewno nic nie jadłaś – odparł, a ona przytaknęła. Kiedy już znalazła się w tym pięknym mieszkaniu z najwspanialszym widokiem z okna, jaki kiedykolwiek widziała, jedynym czego pragnęła był sen. A ogromne łóżko w pokoju, który wskazał jej Javier, wyglądało jak cudowne zaproszenie. Zasnęła przytulając Hazel, nim Javier przyniósł świeżą pościel i ręczniki.
*

19. stycznia 2015, Berlin

Dużo, dużo pracy. Super Bowl zbliżał się wielkimi krokami. Już za kilka dni Scarlett miała udać się do Stanów, żeby dopiąć wszystko na ostatni guzik. Występ z Katy Perry i Lenny’m Kravitz’em zaowocował mnóstwem propozycji wywiadów i spotkań. Gin nie wszystkie przyjęła, bo Scarlett nie wszędzie chciała się pokazać. Jednak fakt był taki, że powinna popłynąć z tą falą popularności, wykorzystać ją na singla czy jakąś inną nowość, ale nie miała konkretnego planu. Nie wiedziała, co chciałaby wydać. Owszem, spędziła w studiu trochę czasu i materiał w pewnym stopniu był przygotowany. Pisała i komponowała, podsyłała teksty swoim muzykom, ale nie na albumową skalę. Nie nakładała na siebie presji. Wiedziała, że kiedy poczuję, że przyszedł czas na konkrety, to zabierze się za to. Nie teraz. Szef wytwórni był tym niepocieszony, ale nie podpisała jeszcze kontraktu na kolejny album, więc nie mógł jej niczego narzucić. Kolejna rzecz, która ją zajmowała, to fortyfikacja jej mieszkania. Ustalili z Tomem, że po jego wyjściu ze szpitala, przeniosą się właśnie tam. W domu rodzinnym Scarlett było za dużo ludzi na spokojną rekonwalescencję, a w mieszkaniu zespołu mogłoby im być ciasno. Jej loft stał pusty, więc dlaczego nie mieliby go wykorzystać? Uznała, że to świetna okazja, żeby pobyć razem. Spodziewała się nieustannego nalotu opiekunów i opiekunek, ale tak czy siak większość czasu mogli spędzać razem. No i wiedziała, że mając Toma obok, mogła zapewnić mu bezpieczeństwo. Jednak, żeby tak się stało, musiała się stworzyć sobie możliwość bycia spokojną, żeby nie nasłuchiwać i nie bać się każdego dźwięku. Dlatego na dachu i na korytarzu zamontowała dodatkowe kamery, a w pomieszczeniu gospodarczym urządziła pokój dla ochrony. Nie miała tam żadnych słoików, ani zbyt wielu gratów, więc po niewielkich przemianach, udało się stworzyć całkiem przyjemne pomieszczenie ze komputerami kontrolującymi monitoring i niewielką sofą. Firma ochroniarska postarała się o jak najlepszy sprzęt i rzetelnych techników, a Heike załatwiła dla niej pozwolenie na zamontowanie dodatkowych kamer. Dzięki temu będzie mogła ze spokojem doglądać Toma w swoim mieszkaniu, a ochrona będzie mieć na oku dach, gdyby jakimś cudem Mike się tam dostał i korytarz, gdyby za pomocą innego cudu, pojawił się na jej piętrze. Po wzmocnieniu ochrony, jeden dodatkowy człowiek znajdował się w stróżówce, a kolejny na jej piętrze. Wychodziła tylko z przynajmniej dwoma ochroniarzami, a kolejni zostali wysłani do Liv i Georga, Margo i Gustava, do Sophie i dwóch do Loitsche. Byli to sprawdzeni ludzie, pracujący w firmie od wielu lat. Żadnych nowych twarzy i ewentualnych niespodzianek.
W ostatnich dniach miała sporo na głowie. Musiała wytłumaczyć się przed Blitz’em, dlaczego zataiła dowody przed nimi i poszła z nimi do kogoś innego. Teraz, po czasie wiedziała, że to faktycznie nie najlepsze posunięcie w całej tej sprawie. Gdyby od razu dała policji nagranie, to bardziej zainteresowaliby się powiązaniem Mike’a z jej anonimami. No, ale ciężko myśleć racjonalnie, gdy czuje się nóż na gardle. Z tonu rozmowy wywnioskowała, że Blitz i Bergman niezbyt się lubili. Niezbyt przekonało go to, że czuła się ignorowana, a nękanie Mike’a brali niezbyt poważnie. Nie wspomniała o tym, że nie chciała robić problemów Shie’owi. Najbardziej trzymała się tego, że wstydziła się pokazać te wszystkie rzeczy, a pobicie Toma przeważyło szalę. Tak też było. Pobicie Toma uświadomiło jej, jak wielkim zagrożeniem był dla nich Mike. Wcześniej bała się go, ale stanowił coś w rodzaju mitu, legendy, która wisiała nad nią, ale nie w żaden fizyczny sposób nie doskwierała jej, więc gdy w bardzo fizyczny sposób skrzywdził Toma, ocknęła się. Szkoda, że musiało do tej dojść, żeby w końcu wzięła się w garść. Mimo wszystko starała się nie winić, tylko działać.
Z samego rana zrobiła zakupy, żeby móc przyrządzać dla Toma jego ulubione dania. Później sprzątała w mieszkaniu, a po południu zaczęła się szykować. Na tą okazję kupiła nową sukienkę. Zauważyła, że kiedy trochę bardziej się stroiła, to Tom był zadowolony. Prosta analogia. Podobała mu się, więc w ładnym stroju podobała mu się bardziej, a bardzo chciała, żeby była zadowolony, więc dbała o swoje stroje do szpitala. Sukienka była prosta; krój koszulki, do pół uda, z rękawem trzy czwarte i dekoltem w szpic, ale na plecach. Pod szyją miał tylko delikatnie zaokrąglone podcięcie. Cały efekt dawały tej sukience poziome nacięcia, które się strzępiły. Nie było ich zbyt wiele, ale bardzo się spodobały Scarlett. Dlatego wzięła właśnie tą sukienkę. Była oczywiście czarna, tak jak zamszowe kozaki na wysokim obcasie i platformie. Włosy związała w kucyk na czubku głowy. Założyła też cieliste pończochy dopasowane kolorem do bielizny. Raczej nie planowała, żeby Tom miał ją zobaczyć, ale sam fakt, że tak o wszystko zadbała, sprawił, że poczuła się lepiej. Umalowała się delikatnie – różowa szminka i wytuszowane rzęsy. Wszystko dla niego.
Do szpitala pojechała sama. Oczywiście z ochroną, ale swoim autem. Bill miał zawieźć Simone, która bardzo przejęła się przygotowaniem wypisowej wyprawki dla swojego, jakby nie było, starszego syna. Scarlett nie wtrącała się, zostawiła tą przestrzeń dla zmartwionej mamy. Dla niej nie miało znaczenia, czy wyjdzie ze szpitala w jeansach i bluzie czy w różowych trykotach. Dziękowała Bogu, że wszystko skończyło się takimi obrażeniami. Kiedy myślała, że mogli pobić go bardziej i uszkodzić organy albo którąś z rąk, przez co nie mógłby już grać… robiło jej się zimno, mdło i słabo. A potem ogarniała ją złość. Wielka, bardzo, bardzo silna złość i na tym poprzestawała. Zrobiła wszystko, co w jej mocy, żeby Tom czuł się dobrze w jej mieszkaniu. W głębi ducha chciała, żeby kiedyś nazwał je ich wspólnym, póki nie będą mieć czegoś naprawdę swojego. Kupiła kilka kompletów nowej pościeli, ręczniki i miękkie chodniczki do łazienki. W sklepie z akcesoriami do domu spędziła kilka godzin, szukając kubków, talerzy, czy innych drobiazgów, które będą dla nich ładne i nowe. Pod szpitalem była pierwsza, więc razem z Toby’m i Max’em udała się do sali Toma. Uśmiechnęła się do mężczyzn pilnujących jego pokoju i weszła do środka. Jeszcze leżał w łóżku, wygodnie rozpostarty w pościeli. Jedną nogę ugiął i na udzie opierał zeszyt, w którym zawzięcie coś notował. Widząc ją, natychmiast zatrzasnął go i odłożył. Spojrzała na niego podejrzliwie, ale tylko uśmiechnął się zawadiacko i wyciągnął do niej ręce. Na lewej miał już tylko kilka plastrów. Opuchlizna z oka zniknęła, został paskudny, ciemnofioletowy siniak. Odłożyła torebkę i zdjęła płaszcz, odwróciła się powoli. Zupełnie jak przewidziała, spoglądał na nią tak, jak lubiła. Jakby była najpiękniejsza. Uśmiechnęła się zupełnie zadowolona. Kontrolnie obrzuciła go uważnym spojrzeniem. W szpitalu musiał mieć na sobie piżamę, więc kupiła mu trzy: w błękitno-granatowe pionowe paski, szarą w czarne kropki i w zielono-beżową kratkę. Teraz miał na sobie tą niebieską. Była dumna z efektu, bo wyglądał zupełnie po szpitalnemu i za każdym razem, gdy na niego spoglądała, chciało jej się śmiać. Chociaż nawet w takiej piżamie wyglądał niesamowicie pociągająco. I słodko. I absolutnie uwielbiała go takiego. Wciąż wyciągał do niej ręce, więc podeszła do łóżka i pozwoliła mu się objąć.
- Cześć, Maleńka – powiedział, kiedy pocałowała go delikatnie. Miał spękane usta, choć sumiennie używał jej truskawkowego balsamu. Tom przytulił ją lewą ręką. Zwróciła na to uwagę. Zaraz potem stwierdziła, że taki był jego cel. Chciał pocwaniakować.
- Jak się masz? – spytała, a on w odpowiedzi uszczypnął ją w pupę. Był z siebie całkiem zadowolony. – Widzę, że z twoją ręką coraz lepiej – uśmiechnęła się i nie mogąc się powstrzymać, pocałowała Toma znów. Tym razem dłużej i bardziej. Objął ją obiema rękami, zamykając dłonie zupełnie na południu od pleców. Przy czym bardzo wyraźnie dał jej znać, jak bardzo sprawne miał palce, mocno ściskając jej pośladki.
- W tym momencie mam się świetnie – przyciągnął ją do siebie, skłaniając, żeby przysiadła na materacu. – Ślicznie dzisiaj wyglądasz, Maleńka – powiedział, spoglądając jej w oczy, a Scarlett nic nie mogła poradzić na to, że pokraśniała radością. Każdy najmniejszy komplement ze strony Toma dodawał jej skrzydeł.
- Dziękuję – mruknęła, zerkając mu w oczy. Przysunęła się bliżej i odsunęła mu włosy z twarzy, które wysmyknęły się z prowizorycznego kucyka. Delikatnie pogładziła opuszkiem palca strupki pod okiem. Gdy zeszła opuchlizna i widział normalnie, to oko nie wyglądało już tak strasznie, pomimo siniaka. – Ktoś puścił farbę do mediów. Stoją pod szpitalem. Zebrała się też spora grupa ludzi. Pewnie trzeba będzie wrzucić coś na waszego facebooka, czy coś. Cyknę ci fotkę, jak będziesz spał i dziewczyny oszaleją.
- Myślę, że one szaleją na moim punkcie i bez tego – odparł pewnie.
- Uważaj – pogroziła mu palcem, a Tom szeroko się uśmiechnął. – Pamiętaj, kto będzie gotował ci rosół – ostrzegła.
- Twierdzę, że one mnie kochają, a nie że ja tego chcę – sprostował, gładząc ją po talii i nodze.
- Wybrnąłeś – odparła, spoglądając na Toma spod ściągniętych brwi. – Wyjdziemy tyłem, już to załatwiłam. Moje mieszkanie też już jest gotowe. Systemy alarmowe i monitoring działają. Spałam tam dziś, chłopcy byli ze mną. Wszystko pod kontrolą. Jeśli Mike się tam pojawi, to poradzą sobie z nim i będzie po problemie – uśmiechnęła się delikatnie, wzruszając ramionami.
- Wszystko będzie dobrze, Maleńka – pogładził Scarlett po plecach, a potem przyciągnął ją do siebie. Delikatnie przytuliła się do niego, unikając jego stłuczonych żeber. Tom objął ją najszczelniej jak mógł i pocałował w czubek głowy. – Apetycznie pachniesz – mruknął w jej włosy.
- Czekolada i wanilia, jak kiedyś. Wróciłam do tego zapachu – odparła, uśmiechając się pod nosem. Tom lubił, kiedy używała tych perfum. Wiedziała, że popadała w skrajności, ale bardzo chciała, żeby czuł się dobrze. Był teraz najważniejszy. Zawsze pozostawał najważniejszy.
- Od zawsze kojarzyłaś mi się z wanilią. To twój zapach. Pewnie dlatego, że używałaś go odkąd pamiętam. To było dosyć trudne, kiedy nie byliśmy razem, bo za każdym razem, kiedy czułem wanilię, pojawiałaś mi się przed oczami.
- I patrz, gdzie się znaleźliśmy – odpowiedziała, podnosząc się. Spojrzała na niego ciepło, a potem ujęła jego dłoń. Lewą. Delikatnie masowała kostki, na których znajdowały się strupki.
- Sądzę, że jesteśmy tu gdzie powinniśmy. Wiesz, kiedy przyjadą moje ciuchy?
- Twoja mama uparła się, że sama dobierze ci garderobę. Bill już wczoraj przywiózł do mnie twoje rzeczy, ale Simone stwierdziła, że chce dla ciebie wybrać jakieś ubrania, więc nie oponowałam. Powinni zaraz być, bo umawialiśmy się na piętnastą. Pojedziemy prosto do mieszkania, zaprosiłam ich na obiad. Rainie i Candy mają dojechać do nas. A poteeeeeeeem – wyraźnie przeciągnęła słowo, pochylając się i całując Toma krótko. – Będziesz już tylko dla mnie. Ugotuję ci tyle rosołu ile zechcesz, będę cię poić galaretką i karmić żelkami.
- Cokolwiek powiedziałaś, wychwyciłem jedynie: będziesz już tylko dla mnie – Scarlett zaśmiała się i poklepała Toma po ramieniu. Trudne sprawy lepiej odłożyć na później. Nie potrafiła sobie wyobrazić następnego dnia. Tydzień wydawał jej się kosmicznie odległą przestrzenią, o miesiącu nie wspominając. Mike istniał fizycznie w ich życiu. Jakkolwiek próbowała to wypierać, pobicie Toma było jednoznacznym sygnałem na to, że ignorowanie go nic nie da. Musiała stawić temu czoła. Wymyślić coś. Pomysł z konfrontacją bardzo jej się spodobał. Mama, Shie i Liv sądzili, że zapomniała o tym, a ona wręcz przeciwnie, intensywnie nad nim rozmyślała. Jednak na razie wolała zostawić dla siebie wszystkie wnioski. Nie zamierzała działać sama. Nie była na tyle głupia, żeby znów rzucać się na niego samodzielnie, jak chciała zrobić to w Los Angeles. Potrzebowała idealnie dopracowanego planu, który zakończy tą sprawę raz na zawsze. Mike stworzył genialną intrygę, a ona musiała być lepsza. Dlatego nie mogła działać pochopnie. Postanowiła wrócić do swojego życia i pokazywania mu, że nie ruszało ją to, co robił. A co najważniejsze, Tom miał wyjść do domu i to był jej priorytet. Zamierzała zajmować się nim, żeby jak najszybciej wrócił do zdrowia, a potem stawić czoła Mike’owi. Skrzywdził ją po raz ostatni. Jej bliscy, dom, ich praca, wszystko było strzeżone. Mieli więcej ochrony niż rodzina królewska. Wciąż czekała na wyniki ekspertyz z policji. Nie spieszyło im się. Bergman nie był skłonny do przyjęcia jej teorii, choć była słuszna i oczywista. Wszystko toczyło się powoli, ale miała nadzieję. Wiedziała, że sprawa zmierzała w jakimś kierunku. Tom czuł się coraz lepiej. To najważniejsze. Jessica za kilka dni miała wrócić z sanatorium. Scarlett wiedziała, że postanowiła pomóc jej zaaklimatyzować się na nowo w domu dziecka. Do tego Super Bowl. Czekało ją wiele pracy, ale tego właśnie potrzebowała. – Wiesz, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że cię kocham? – wiedział, że tym zdaniem wyciągnie Scarlett z zamyślenia. Przepadła na kilka chwil, dzięki czemu on sam mógł po prostu wpatrywać się w nią. Jakkolwiek banalnie to brzmiało nawet w jego głowie, patrzenie na Scarlett było nigdy nienudzącą się czynnością. Zerknęła na niego zaciekawiona. Uniosła brwi, uśmiechając się jednym kącikiem ust. Podczas bezsennych nocy w szpitalu dużo rozmyślał o ich związku. Dużo myślał o sobie, o wszystkim, co zdarzyło się z nim od dwa tysiące ósmego roku. Miłość do Scarlett niemal od samego początku wydawała mu się oczywista, teraz już nawet nie pamiętał życia, gdy jej nie kochał. Jakby nie istniało. Dlatego w pewnym momencie zaczął zastanawiać się, kiedy tak naprawdę zaczął ją kochać? Czy to była jedna chwila? Czy składowa wielu dni? Sięgnął po dłoń Scarlett spoczywającą na jej udach i splótł ją z własną. Prawa ręka radziła sobie lepiej niż lewa, ale na szczęście groźba stałego urazu już minęła. Jego gitary mogły być spokojne. On też. – Wydaje mi się, że wtedy, kiedy zabrałaś mnie do swojego domu. Byłem zapruty, a ty się mną zajęłaś. Powiedziałaś, że zrobiłaś to nie po coś, ale dlatego, że jestem człowiekiem. W tamtym czasie często zapominałem, że jestem człowiekiem, a tobie od początku chodziło tylko o to. Niczego nie oczekiwałaś. Otaczały mnie dziesiątki dziewczyn, które chciały, żebym je przeleciał albo wylansował, a ty nie chciałaś nic, tylko mi pomóc – Scarlett uśmiechnęła się i delikatnie pogładziła wnętrze jego dłoni. – Nie pokochałem ci, bo mi pomogłaś. Pokochałem cię, bo zobaczyłaś we mnie prawdziwego m n i e. – Pochyliła się i złożyła na jego ustach delikatny pocałunek, a potem długo wpatrywała się w niego. Delikatnie głaskał ją po plecach, a ona wnętrze jego dłoni. Nastała chwila, którą można określić jako jedną z tych, których się nie zapomina.
- Zawsze wydawało mi się, że coś drgnęło, kiedy zająłeś się mną po pogrzebie taty. Wielu bliskich nie miało odwagi złożyć mi najzwyklejszych kondolencji, a co dopiero spojrzeć w twarz, a ty przyszedłeś do mnie. Oboje chyba wyczuwaliśmy, że coś się działo, ale… to wciąż było mało. Stanięcie twarzą w twarz ze śmiercią nie mogło być łatwe, a ty po prostu to zrobiłeś. Zaimponowałeś mi wtedy, ale pokochałem cię nie dlatego, że zająłeś się mną. Pokochałam cię, bo chodziło ci o mnie, o prawdziwą m n i e.
- Cholernie się wtedy bałem – westchnął. – Liv zaskoczyła mnie telefonem. Byłem przerażony, bo nie miałem pojęcia, co się robi lub mówi, gdy ktoś umiera, ale kiedy cię zobaczyłem… zacząłem po prostu działać. – Scarlett przytaknęła. Znów gdzieś odpływała myślami, jak mu się wydawało. Nie wiedział, czy wróciła do tych strasznych dni po śmierci jej ojca, czy zabłądziła gdzieś indziej.
- Nie potrafię określić momentu, w którym zaczęłam cię kochać. Mam wrażenie, że to się dzieje od zawsze – powiedziała, uśmiechając się delikatnie. – Próbowałam wymyślić, kiedy zaczęłam to czuć, ale nie pamiętam dni, kiedy tego nie czułam – powiedziała, a jej uśmiech stał się szerszy i cieplejszy. Sięgał jej oczu i ogrzał jego serce. Było tak cudownie, zwyczajnie, we dwoje, ale drzwi się otworzyły i do pokoju wmaszerowała Simone. Obrzuciła ich krótkim spojrzeniem i uśmiechnęła się radośnie.
- Bill pojechał po Rainie i Candy – stwierdziła. – To co? Czas do domu? – zapytała stawiając na łóżku Toma mała torbę podróżną. Natychmiast poderwał się z miejsca.

Obiad razem z Simone, Billem, Rainie i Candy upłynął im bardzo miło. Scarlett gotowała, a Candy jej pomagała. Opowiadała, co nowego u Jessici, bo jak się okazało, była bardziej na bieżąco. Wciąż smsowały, mailowały, wysyłały sobie zdjęcia. Candy pokazała wszystkim nagranie piosenki Chanderlier, które udało się wykonać przy pomocy koleżanki Jess z sanatorium. Scarlett usiadła z wrażenia. Jej talent był nieopisany, tak wspaniały, że aż przerażający. W tym momencie zrozumiała swoją mamę, która nie umiała jej pomóc. Zrozumiała, jak trudno musiało być jej z jednym dzieckiem biegającym z aparatem, a drugim nieustannie śpiewającym do dezodorantu. Wprawdzie ona wiedziała, jak pomóc Jessice, ale przecież ona miała dopiero czternaście lat. To za wcześnie. Musiała mocno przemyśleć, co z nią zrobić i omówić tą sprawę z dyrektorką Domu Dziecka. Wszystko po kolei. Chwilami wydawało jej się, że brała na siebie zbyt dużo, ale tak trzeba. Istniało mnóstwo spraw, które wymagały naprawienia. Podczas posiłku rozmawiali o samych przyjemnych sprawach. Nikt nie poruszył tematu siniaków, ani śledztwa. Skupiali się na przyszłości. Miło było słuchać o planach Simone na remont domu albo o rozważaniach Candy, co do ukierunkowania w szkole. Bill i Rainie wspominali o poszukiwaniach domu, a Scarlett i Tom spoglądali na siebie, wiedząc, że to nie najlepszy czas na słowa. Simone długo i wylewnie żegnała się z Tomem, bo planowała spakować się i wrócić do Loitsche. Gordon nie mógł się jej doczekać. Wydała mu milion przykazów, jak miał o siebie dbać i nawet cofnęła się z korytarza, żeby jeszcze raz go uściskać. Bill tylko wywracał oczami, a Rainie i Scarlett wymieniały porozumiewawcze spojrzenia. Gdy wreszcie drzwi zamknęły się za nimi, Tom poszedł się położyć. Poduszki i kołdry naciągnęła nową pościelą; granatową z dwoma pomarańczowymi pasami u góry i jednym szerszym na dole. Tom lubił to zestawienie kolorów, więc po raz kolejny pokierowała się jego gustem. Wcześniej spała pod śliczną białą pościelą z motywem polnych kwiatów. No, ale to najmniej ważne. Tom położył się, a ona zabrała się za sprzątanie. Kiedy wreszcie włożyła ostatni talerz do zmywarki, a kuchnia wyglądała już przyzwoicie, dołączyła do niego. Ociężale weszła na piętro, po czym zatrzymała się w drzwiach. Tom przeglądał coś w Internecie. Leżał w ubraniu, choć miał wziąć prysznic i założyć piżamę. Jak grzeczny pacjent. Uśmiechnęła się na tą myśl. Cudownie było go widzieć całego i zdrowego. W domu. Odkąd wrócili, czuła się tak, jakby ogromny ciężar spadł jej z serca. Podeszła do łóżka i wskrobała się na nie. Było odrobinę za wysokie dla niej. Nie wiedziała, dlaczego je kupiła. Tom zamknął laptopa i odłożył go na stolik, a Scarlett przysiadłszy na nogach, rozpuściła włosy i odetchnęła. Ten dzień był bardziej męczący niż sądziła. Tom mierzył ją tym swoim nieprzeniknionym spojrzeniem. Uśmiechnęła się i przysunęła bliżej. Mniej więcej na równi z jego pasem. Nie zauważyła, że sukienka podniosła się jej nieco, eksponując koronkowe wykończenie pończoch. Tomowi to na pewno nie umknęło. Patrząc jej w oczy, położył dłoń na jej udzie i wsunął ją pod sukienkę, zahaczając palcami o kawałek nagiej skóry. Nie spodziewała się tego. Popatrzyła zadziwiona na jego rękę, a potem na niego i w pierwszej chwili chciała uciec. Chciała, żeby ją zabrał. Potrzebowała sekundy lub dwóch, żeby uświadomić sobie, że to przecież Tom.
- Co jeszcze chowasz pod tą sukienką? – zapytał, muskając opuszkami skórę ponad pończochą.
- Same skarby – odparła, uśmiechając się tajemniczo. Przekrzywiła głowę w bok, zerkając na Toma spod rzęs. Nie chciała zagłębiać się w swoją kolejną niewłaściwą reakcję. Nie rozumiała tego. Lubiła, gdy ją przytulał, dotykał albo całował. Dlaczego w takim razie zawsze najpierw chciała uciekać? – Bardzo jesteś zmęczony?
- Po tych kilku dniach ciągłego leżenia czuję się wyczerpany po tym, jak musiałem siedzieć, ale chyba przeżyję – zaśmiał się, a ona mu zawtórowała. Wsunął dłoń głębiej, a palcami starał się zsunąć trochę jej pończochę. Używał lewej ręki, więc szło mu trochę opornie, ale Scarlett po prostu czekała, przyglądając się, skupieniu, jakie malowało się na jego twarzy. Wreszcie cienki materiał ustąpił. Nie miał łatwego zadania, bo założyła pończochy samonośne. Tom wydawał się być z siebie zadowolony. Jej sukienka znalazła się jeszcze wyżej, na tyle że widział jej bieliznę. Jego zadowolenie wyraźnie wzrosło, a Scarlett dalej przypatrywała mu się z zaciekawieniem. Mógłby pomóc sobie prawą, ale wolał poćwiczyć lewą. Wreszcie położył dłoń na jej nodze, palcami muskając materiał jej majtek. Kilka razy zacisnął pięść i wyprostował palce, przy czym działy się dwie rzeczy. Tom krzywił się, jakby nadmiernie wysilił rękę, co prawdopodobnie się stało, a ona bardzo wyraźnie czuła dotyk jego palców na swojej skórze, co nie było jej obojętne. Trochę ją to zaskoczyło. Cały czas wydawało jej się, że nie była zdolna do tego, żeby reagować na jego dotyk. Owszem zdarzało się, że robiło jej się całkiem gorąco, kiedy byli blisko, ale nie tak jak w tym momencie. Coś jakby się zmieniło. Odczuwała to naprawdę. Była w pełni świadoma jego bliskości. Czuła coś takiego już kilka razy odkąd do siebie wrócili, ale teraz… teraz to było coś zupełnie innego. Coś, co dało jej nadzieję na to, że być może będzie potrafiła być z Tomem w każdym tych słów znaczeniu. Chciała tego. Nie wiedziała, czy Tom to spostrzegł. Jednak nim to mogło się stać, ujęła jego dłoń i zaczęła delikatnie masować kostki i jej wewnętrzną środkową część.
- To, że wyszedłeś do domu, nie oznacza, że nagle będziesz zupełnie zdrowy – odparła z małą przyganą w głosie, ale zaraz po tym ucałowała wszystkie pięć kostek, szczególnie te, na których było najwięcej strupków.
- Powinnaś zostać lekarzem, Maleńka. Masz lecznicze właściwości – odparł, wygodniej opierając się o wezgłowie. Scarlett parsknęła śmiechem, kręcąc głową.
- Proszę cię, Tom – roześmiała się głośniej. – Jutro spytasz, czy bolało gdy spadałam z nieba?
- A bolało? – zapytał, spoglądając na nią z wielką powagą.
- Wciąż mam siniaki – odpowiedziała zbolałym głosem. – Ale ciebie musiało boleć bardziej, gdy wylądowałam na tobie – westchnęła z żalem. – Połamane żebra, podbite oko, niesprawna ręka. Warto było? – zagadnęła z bardzo sceptyczną miną. Tom wzruszył ramionami.
- Stało się, co ja na to mogę? – na to nie znalazła już odpowiedzi, bo rozdzwonił się jej telefon. Nie spodziewała się już nikogo o tej porze. Niechętnie przesunęła się na drugie brzeg łóżka i sięgnęła po aparat. Dzwonił Bergman. Natychmiast odebrała. Usłyszała dwa zdania, po czym się rozłączył.
- Są wyniki analizy odcisków palców, muszę jechać na komisariat – powiedziała, niemal zeskakując z łóżka. Znikając w garderobie, w biegu odpięła sukienkę. Poprawiła pończochę, nie chcą tracić czasu na zdejmowanie jej, po czym wciągnęła na siebie jeansy i czarny sweter z napisem iconic. Również w biegu zapinała zamki oficerek. Tom zdążył wstać z łóżka. Popatrzyła na niego, jak na niezrównoważonego. – Nawet o tym nie myśl – oznajmiła.
- Nie pojedziesz tam sama – odpowiedział, starając się iść szybko i nieruchomo, co było raczej niemożliwe, więc bolały go żebra.
- Skarbie, wiem, że jesteś moim rycerzem – odparła podchodząc do Toma. – Ale kilka godzin temu wyszedłeś ze szpitala i wciąż źle się czujesz. Gdybyś miał wyjść jutro, też nie poszedłbyś tam dzisiaj ze mną – delikatnie oparła dłonie na jego torsie i spojrzała mu głęboko w oczy. – Nawet gdybym zastała na tym posterunku samego Mike’a, to już się nie boję. Stawię czoła wszystkiemu, bo wiem, że z tobą wszystko dobrze. Dlatego masz tu zostać z Max’em, a ja pojadę z Bashem na posterunek.
- Nie chcę, żebyś przechodziła przez to sama – protestował.
- Tom, najgorsze, co mogło mnie spotkać, już minęło. Cokolwiek mówią te wyniki, to nie będzie tragiczne. Może dowiem się, z kim współpracuje Mike? Może ta osoba powie coś o nim? Wrócę najszybciej, jak się da – stanęła na palcach, żeby pocałować Toma, ale i tak była zbyt niska. Pochylił się i złożył na jej ustach czuły pocałunek.
- Uważaj na siebie – poprosił, a ona uśmiechnęła się ciepło. Nie warto było z nią wojować. Może, gdyby nie bolało go tak bardzo byłby w stanie bardziej się wykłócać, ale wiedział, że ważniejsze w tej chwili było to, żeby doszedł do siebie, żeby móc ją chronić. Jeden wyjazd nie zaważy o całej reszcie. Prędko zabrała telefon i torebkę, a ubierając się, tłumaczyła Sebastianowi, gdzie jadą. Po chwili drzwi trzasnęły, a Tom wrócił do łóżka, bo co lepszego mógł zrobić?

Po wejściu na posterunek, Scarlett od razu skierowała się do gabinetu Bergmana. Bash zatrzymał się, żeby powiadomić policjanta dyżurującego, po co i do kogo przyszła. Zapukała energicznie do drzwi, po czym weszła, nie czekając na pozwolenie, czym zdenerwowała policjanta już na wstępie. Obrzucił ją niezadowolonym spojrzeniem, po czym przywitał ją skinieniem. Wskazał krzesło, na którym natychmiast usiadła.
- Wygląda na to, pani O’Connor – zaczął, bez pośpiechu przeglądając jakieś dokumenty. – Wygląda na to, że naszym złoczyńcą jest dziesięciolatek.
- Jak to? – zdziwiła.
- Zdjęliśmy odciski palców, z przesyłki, którą otrzymała pani jako ostatnią. Zbadaliśmy je, o czym pani wie. Przed pięcioma godzinami otrzymaliśmy wynik i natychmiast sprowadziłem na posterunek osobę, która podrzuciła pani list – powiedział powoli i wyraźnie, jakby mówił do osoby niespełna rozumu.
- No dobrze, ale mógłby pan jaśniej? – ponagliła.
- Lis podrzucił Daniel Tischner, jak się okazało, zamieszkały przy tej samej ulicy, co pani matka.
- Jak to? – zapytała znów, nie rozumiejąc. Przecież zawsze mieli dobre układy z Tischnerami. U nich nie przelewało się jeszcze bardziej, niż u O’Connorów. Daniel był najmłodszym z siedmiorga dzieci. Sophie oddawała im, co lepsze rzeczy po Liv i Scarlett, a najstarszy z synów Tischnerów – Adam często kosił trawę w ich sadzie w zamian za drobną opłatę. Teraz już wyprowadził się z domu, a z tego co Scarlett wiedziała, Sophie nie miała już nic wspólnego z ich matką Johanną. Dlaczego Daniel miałby podrzucać jej anonimy?
- Chłopiec przyjechał tu razem z matką. Przyznał się do wszystkiego – odparł, a Scarlett poczuła, jak spływa na nią fala zrozumienia. Mike. Zlecił chłopcu, żeby podrzucił ten list. – Przyznała, że syn przyniósł do domu pieniądze, które rzekomo znalazł. Nie sądziła, że je ukradł, więc je przyjęła.
- On mu zapłacił. Przekupił go, żeby podrzucił ten list! – przerwała policjantowi, co też mu się nie spodobało.
- Proszę pozwolić mi skończyć – odparł ostrzej. Łypnęła na niego krótko. Był wyraźnie niezadowolony. – Proszę posłuchać – mówiąc to, odwrócił w stronę Scarlett dyktafon i wcisnął guzik. Zatrzeszczało, a potem rozbrzmiał dziecięcy głos.
- Ten pan powiedział mi, że mogę szybko zarobić pięćset euro. Powiedziałem mu, że nie będę kradł, a on się roześmiał i poklepał mnie po głowie. Wkurzyłem się, bo zrobił tak, jakby był dzieckiem, ale wyjął pieniądze. Bardzo, bardzo dużo pieniędzy. Nigdy nie mieliśmy tyle w domu. odliczył siedemset euro i powiedział, że jeśli zaniosę jeden list, to dostanę te pieniądze. To połowa tego, co zarabia tata. Miałem tylko zanieść list, więc dlaczego miałem się nie zgodzić? Dał mi kopertę w takim zamykanym worku. I wyjaśnił, co mam z tym zrobić. Powiedział, że to ma być do O’Connorów. Dał mi stówę i obiecał resztę po powrocie. Pobiegłem i zrobiłem jak kazał, zostawiłem list. Nie sądziłem, że to coś złego. Kiedy dawał mi pieniądze powiedział, że się spisałem, bo pani Scarlett będzie miała niespodziankę. No, a potem sobie poszedł.
- Czy pamiętasz jak wyglądał?
- Miał jasne włosy i przypominał mi tego aktora, co Anke ma go w pokoju na plakacie.
- U Anke, siostry Daniela wisi plakat Jima Felstona – dało się słyszeć głos matki chłopca. – Ma ich całe mnóstwo, jest w nim zakochana po uszy. Kiedy Scarlett od O’Connorów się z nim prowadzała, bardzo to przeżywała i miała nadzieję, że kiedyś przyjedzie z nim tutaj i moja Anke go spotka.
- W takim razie potwierdzasz, że to ten człowiek? – w tle dało się słyszeć szum papieru.
- Tak, to ten pan kazał mi zanieść list.
- Na razie dziękuję, zaraz ktoś do was przyjdzie – dyktafon zgrzytnął i zaległa cisza. Pierwsza myśl Scarlett to: Bergman umie być miły, ale zaraz potem uświadomiła sobie, że Mike krążył po ulicy, przy której stał jej rodzinny dom. Po ulicy, przy której mieszkali jej najbliżsi. To ją sprowadziło na zimię.
- Nawet, jeżeli nie chce mi pan uwierzyć w to, że Jim Felston jest Mike’em Millerem, to tak czy siak ma pan dowód na to, że Jim Felston zlecił wysłanie do mnie anonima. Jest mi bez różnicy, kogo pan skaże. Czy to Felston czy Miller, serio. Kogo to obchodzi? Niech pan złapie tego człowieka, bo zagraża już nie tylko mnie, ale też moim bliskim – odparła hardo. Bergman popatrzył na nią przeciągle. Wydawało się, jakby ważył słowa. – Ach i oczekuję, że chłopiec nie poniesie żadnych konsekwencji – zaznaczyła.
- Rzeczy, które pani przyniosła zostały poddane analizie. Możemy przypuszczać, że jest, jak pani mówi. Zeznania tego chłopca potwierdzają także, że anonimy są powiązane z osobą, którą pani wskazała – przyznał, ale w tonie jego głosu kryło się zwątpienie.
- Ale? – zapytała, spoglądając wyczekująco na policjanta.
- Póki co to człowiek widmo.
- W takim razie trzeba wywabić wilka z lasu – odpowiedziała. Pogodziła się z wizją konfrontacji z Mike’em. Była na nią gotowa. Czekała na nią. Chciała, żeby już się zdarzyła. Chciała żyć dalej. Była spokojna, opanowana i pewna siebie. Chyba nie tego spodziewał się Bergman. – Niech pan o tym pomyśli. Jeśli będzie trzeba, chętnie zagram rolę przynęty. Mam dosyć życia w strachu – powiedziała, wstając z miejsca. Pożegnała się z policjantem i opuściła jego gabinet. Bash czekał na nią przed pomieszczeniem. Uśmiechnęła się lekko do niego i ruszyła w kierunku wyjścia. Nie czuła się zagubiona, ani skonsternowana. Nie dowiedziała się niczego, co mogłoby ją zaskoczyć lub zszokować. Utwierdzała się w swoich przekonaniach. Podsunęła pomysł Bergmanowi. Był trudny w życiu, ale mądry. Wiedziała, że prędzej czy później wymyśli coś na rodzaj zasadzki. Czuła się spokojna. Myśli swobodnie krążyły jej w głowie. Serce biło miarowo. Uśmiechała się nawet. Wracając do Toma zalogowała się na twittera, gdzie zamieściła wpis:

Kocham dni, kiedy wszystko znów zaczyna się układać. Jestem szczęśliwa i spokojna. Zima się kończy, za chwilę nadejdzie wiosna. Poślijmy losowi szeroki uśmiech!


Do tego dodała zdjęcie, na którym uśmiechała się najpiękniej jak umiała. Podobnie zrobiła z instagramem, dodając mnóstwo szczęśliwych hasztagów. Mike może i wygrał kilka bitew, ale Scarlett podniosła się z klęczek, gotowa pójść na prawdziwą wojnę i wygrać ją z uśmiechem na twarzy. 
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo