3 czerwca 2015

119. Loving can heal. Loving can mend your soul. I swear it will get easier, remember that with every piece of you and it’s the only thing we take with us, when we die.

Tytuł: Ed Sheeran Photograph

8. lutego 2015, Berlin

Dochodziła szósta rano, kiedy Scarlett przekraczała próg mieszkania. Potwornie bolały ją nogi po wielu godzinach na wysokich obcasach. Czuła się brudna i sponiewierana. Miała wrażenie, że jej sukienka jest w strzępach i nic nie trzymało się razem. Jednak była zadowolona.
Nie sądziła, by całą sprawę udało się zachować w zupełnej tajemnicy, ale przynajmniej coś się stało. Do klubu została wezwana policja. Na jej życzenie przyjechali w cywilu, w tym Bergman. Bardzo zależało jej, żeby nie przerywać imprezy i nie zrobić zbędnego zamieszania. Został wezwany także lekarz, który stwierdził, to co zostało nagrane przez kamerę. Nagrania zostały zabezpieczone, a cała papierkowa robota miała zostać wykonana z samego rana. Złożyła zeznania, podobnie, jak Margo, Julie i Liv. Zrobił to także barman, który podał jej drinka od Mike’a. Policja musiała przejrzeć nagrania z całej nocy, żeby zweryfikować, kiedy zjawił się w klubie i jak długo ją obserwował. Ostatnie kilka godzin ciągnęło się w nieskończoność, ale wreszcie przeminęły. Wróciła do swojego mieszkania. Do Toma. Odłożyła klucze na stoliczek w przedpokoju, a Bash pomógł jej zdjąć płaszcz.
- Dziękuję, Bash – odparła, zerkając na niego z wdzięcznością. Miała nadzieję, że zdawał sobie sprawę z tego, że chodziło nie tylko o pomoc przy zdjęciu odzienia.
- Scarlett, jest mi przykro, że musisz przez to przechodzić. Myślę, że jesteś odważna, ale też strasznie nieodpowiedzialna – przyznał, na co blado się uśmiechnęła.
- To się dzieje już za długo, żebym postępowała rozważnie – odparła, po czym przeszła do salonu, gdzie przysiadła na fotelu i zdjęła buty. – Zaparz sobie kawę, zjedz coś. Co tylko potrzebujesz – poleciła. Sama wstąpiła do kuchni, gdzie napiła się wody. Była głodna, ale nie miała siły jeść. Powoli wspięła się na piętro, rzucając mętne spojrzenie smutnej Marilyn. Mając nadzieję, że Tom spał, cichutko weszła do pokoju. Zamknęła za sobą drzwi, odłożyła torebkę na fotel. Tom leżał na boku, plecami do niej. Nie mogła powstrzymać się i nie popatrzeć na niego. Dwadzieścia sekund brawury i wszystko skończyło się dobrze. Tom spał w domu, bezpieczny. Ona wróciła, bezpiecznie. Potrzebowała kąpieli albo chociaż prysznica. Musiała zmyć z siebie jarzmo ostatnich godzin. Stało się. Wiedziała, że będzie działo się dalej. Teraz Mike już nie odpuści, zrobi następny krok. Nie bała się już. Chciała doprowadzić to do końca, wszelkim kosztem. Idąc do łazienki zdjęła sukienkę. Rzuciła ją na podłogę, a potem pozbyła się bielizny. Rozpuściła włosy i zmyła makijaż. Krok po kroku. Marzyła o kąpieli, ale była na to zbyt zmęczona. Zasnęłaby w wannie. Weszła do kabiny i odkręciła wodę. Cudownie ciepła, wręcz gorąca parzyła i koiła jednocześnie jej ciało. Napięte mięśnie rozluźniały się, czuła, jak cały stres opuszczał ją z każdą kolejną kroplą wody.  Poszła na imprezę, a wróciła z dowodem obciążającym Mike’a. Bolała ją twarz, szczególnie policzek i szczęka. Prawdopodobnie będzie musiała ukrywać się przez kilka dni, ale to nie miało znaczenia. Tom na pewno będzie zły. Trochę się tego obawiała, bo ostatnie czego chciała, to spierać się z nim o to, co już się stało. Postąpiła nierozważnie, a jakże, ale czy konfrontacja z szaleńcem mogła być racjonalna? Gdyby nie odważyła się na to, pewnie dalej trzymałby ją w szachu, wysyłając jej zdjęcia i bezsensowne wiadomości. Teraz to ona przejęła kontrolę. Zapędziła go w róg. Uśmiechnęła się. Nie bała się go już. Czuła lęk przed zagrożeniem, jakie stwarzał, ale przestała bać się jego. Mike stał się w jej oczach biednym, godnym pożałowania chorym człowiekiem. Nikim więcej. N i k i m. Dosłownie. Dłuższą chwilę rozkoszowała się ciepłem, które otulało ją z każdej strony, temperaturą wody, która spływała po jej ciele. Dobrze, cicho, spokojnie. Oddychała równo, myśli już nie goniły w jej głowie. Odzyskiwała spokój. Była wykończona, ale jednocześnie zbyt poruszona, żeby spać.


Wybrała waniliowy żel, chcąc znaleźć się jak najbliżej siebie samej. Włosy umyła czekoladowym szamponem, bo tak pachniała zawsze, nim te wszystkie problemy nastały w jej życiu. Wokół niej zawisła waniliowo-czekoladowa chmura i otuliła ją, jak para, jak ciepło, jak dobre zakończenie.
Przez to nie usłyszała, jak drzwi łazienki otworzyły się, ani jak Tom zdjął z siebie ubranie. Poczuła jego obecność dopiero, gdy owionął ją chłód, kiedy otworzył drzwi kabiny. Odwróciła się zupełnie zaskoczona jego obecnością. Resztki pian spływały z jej ciała, a pachnąca chmura rozwiała się, gdy na nowo otworzył drzwi do świata, do którego musiała przecież wrócić. Stał przed nią zupełnie nagi, a żółto-zielony siniec w miejscu, gdzie miał pęknięte żebro, mocno kontrastował z pięknem jego ciała. Spoglądał na nią pytająco. Czekał, aż pozwoli mu przekroczyć ostatnią z granic. Patrzył na nią tak, jakby wiedział. To nią wstrząsnęło. Skąd? Odsunęła się, robiąc dla niego miejsce. Czuła, że to jedyne i właściwe, co teraz powinno się stać. Wszedł do środka górując nad nią wzrostem i gabarytami. Na raz tak bardzo wyraźne wydało jej się, jaka mała przy nim była. To nic nowego. Od zawsze znajdowała schronienie w jego ramionach, ale teraz miała wrażenie, jakby odbierała wszystko podwójnie. Jego szerokie barki, umięśnione ręce i tors, jego wzrost, każdy mięsień, każde znamię. Przyglądała mu się, chłonąć spojrzeniem każdy kawałek jego ciała, jego dobrego ciała, które cierpiało przez nią. Przypominała sobie każdy kawałek jego, żeby zapomnieć o tamtym. Tom nie wstydził się nagości, w przeciwieństwie do niej. Przebierał się przy niej, rozbierał do spania, czy ubierał rano. Dla niego to było naturalne, a ona wciąż czuła opór. Wydawała się dobie zbyt niedoskonała. Do tej pory nie widział jej nagiej. Dotąd wstydziła się swojego ciała, ale teraz nie mogła być bardziej świadoma i pewna siebie. Czuła się w pełni kobietą, godną i właściwą. Uleczoną. Tom nie był rozespany. Wyglądał, jakby w ogóle nie spał. Już chciała spytać, dlaczego, ale nie zdążyła, bo ją pocałował. Ujął jej twarz w dłonie i mocno ją pocałował. Lała się na nich woda, waniliowa chmura rozpłynęła się, a spoza kabiny zionął chłód, ale to nie miało znaczenia. Całował ją długo i mocno, jakby zaraz mieli się rozstać, jakby miał ją stracić albo jakby właśnie ją odzyskał. Ta żarliwość spłynęła też na nią. Oddawała jego pocałunki, ofiarowywała mu własne, łapczywie i nienasycenie. Wszystko, co zdarzyło się tego wieczoru, wyrwało w jej wnętrzu ogromną dziurę, którą tylko Tom mógł wypełnić. Potrzebowała go. Rozpaczliwie, szaleńczo potrzebowała go. Czuła, że bez niego rozpadnie się na kawałki. Czuła, że bez niego jej świat runie. 
- Dziś…- szepnęła i urwała, gdy na moment przerwała pocałunek.
- Wiem – odpowiedział, całując każdy milimetr jej twarzy. Otworzyła oczy, zaskoczona. – Wszystko wiem – dodał, uśmiechając się smutno. Przylgnęła do niego mocno, czując, że dłużej nie mogła trwać bez niego. Potrzebowała być blisko, najbardziej jak się da. Całował jej czoło i skronie, jej zdrowy policzek, a ten obolały najdelikatniej jak umiał, jej powieki, jej nos, jej brodę, jej szyję. Znaczył drobnymi pocałunkami niecierpliwą ścieżkę pełną urywanych oddechów i niepokoju. Ścisnęła go mocno. Nie pozwoliła mu się odsunąć, ani na centymetr.
- Nie jesteś zły? – zapytała drżącym głosem. Przerwał. Popatrzył jej prosto w oczy. Widziała w nich strach, i miłość, i pożądanie, i tęsknotę. Kochały ją te oczy. Takiej miłości nie da się powtórzyć, ani przeżyć dwukrotnie. On też jej potrzebował. Widziała to. Tą bliskość, którą można dać i dostać tylko w jeden sposób. Tylko dając i biorąc miłość.
- Byłem, ale nie potrafię, bo ważniejsze jest to, że nie przeżyłbym bez ciebie, ani jednej, kolejnej minuty mojego życia. Muszę być z tobą, bo inaczej wariuję. Nie masz pojęcia, co się ze mną działo, kiedy dowiedziałem się, co on ci zrobił. Kocham cię i mam ochotę zbić cię na kwaśne jabłko za to, że się tak naraziłaś, ale… - westchnął jakby boleśnie, gdy spoglądał na jej zaczerwieniony policzek. – Bardziej pragnę ciebie. Muszę cię mieć, bo za bardzo boję się, że cię stracę – szepnął, delikatnie głaskając jej twarz i szyję. Jakby rozpaczliwie. Jakby chciał zapamiętać fakturę jej skóry. Nie istniały słowa, które warte byłyby wypowiedzenia w tym momencie. W ich życiu brzmiało tak wiele słow. Teraz potrzebowała działania. Pociągnęła Toma za sobą, opierając się o ścianę, bo musiała mieć wsparcie, gdy uginały się pod nią nogi. Przesunęła dłońmi po jego plecach, barkach i ramionach wyczuwając każdy napięty pod skórą mięsień. Woda przestała płynąć, a Scarlett nawet nie zauważyła, kiedy Tom ją zakręcił. Ciekła po ich ciałach, zostawiając miejsce chłodowi. Choć oni zimna nie czuli. Splotła dłonie na karku Toma i przyciągnęła go niżej, a potem go pocałowała, gdy jego ręce błądziły po jej piersiach. Wprawne palce zaciskały się na nich i rozluźniały, drażniły wrażliwe miejsca, a potem przesunął je dalej na jej talię i biodra, a ona pogłębiła pocałunek, pragnąc więcej. Uwolniła jedną rękę i przesunęła ją na tors i brzuch Toma, którego mięśnie napięły się, gdy drażniła go paznokciami. Obrysowała opuszkiem pępek i powędrowała dalej. Czuła na sobie, jak bardzo jej chciał. Dotknęła go, zacisnęła na nim dłoń. Uśmiechnęła się, a on przerwał pocałunek. Dotknął jej spuchniętych warg, intensywnie wpatrując się w jej twarz. Uśmiechnęła się szerzej, zaciskając i rozluźniając palce. Jej dłoń współgrała w prowokującym spojrzeniem. Wsłuchała się w jego nierówny oddech, drgający, niepewny, wzburzony, jak jej własny.
- Nie tu – powiedziała prosto w usta Toma. Wiedziała, że jego żebra wciąż się nie zagoiły. Teraz o tym pamiętała. Pocałowała go krótko, miękko. Chwyciła Toma za rękę i ociekając wodą, poprowadziła go do łóżka. Wiedziała, że na nią patrzył. Czuła wzrok jego na swoich ramionach, wijących się końcówkach włosów, plecach, talii i pośladkach. Czuła go wszędzie i ta świadomość wypełniała ją przyjemnym ciepłem, które potęgowało to kumulujące się w dole jej brzucha. Zerknęła przez ramię i upewniła się. Tom uśmiechnął się. Przyciągnął ją do siebie. Przywarła do niego plecami. Wtulił nos w jej włosy tak intensywnie pachnące czekoladą. Powiódł dłońmi wzdłuż jej szyi, przez piersi tak wrażliwe na jego dotyk i aż do brzucha. Wciągnęła gwałtownie powietrze, gdy łaskotał jej talię, pępek, sunąc coraz niżej. Dotykał jej bioder i ud, by wreszcie jego dłonie dobrnęły tam, gdzie chciał od samego początku. Czuła go każdą cząstką siebie. Zachłysnęła się powietrzem, a Tom się zaśmiał wprost do jej ucha. Nisko, ochryple. Jego lewa dłoń miała się już całkiem nieźle. Czule uszczypnął ją w pośladek, a Scarlett mu się wymknęła. Śmiejąc się, weszła na łóżko i na czworakach przeczołgała się na środek. Ulokowała się wygodnie, przysiadając na nogach. Złożyła dłonie na swoich udach i spojrzała na Toma, wyczekująco. On wciąż stał przy łóżku i wpatrywał się w nią. Badał wzrokiem jej ciało, jakby nie mógł się napatrzeć. Uśmiechnęła się, przekrzywiając głowę i wyciągnęła do niego rękę w zapraszającym geście. A Tom wciąż się w nią wpatrywał. Miała nieodparte wrażenie, że nie wierzył, że znaleźli się w tym miejscu. Obrzuciła go tęsknym spojrzeniem. Uwielbiała na niego patrzeć. Kochała celebrować każdy centymetr jego wspaniałego ciała, ale nie teraz. Teraz chciała go mieć, a nie na niego patrzeć. Wszedł na materac, a Scarlett wyciągnęła obie ręce, żeby go przyciągnąć. Bez niego czuła, jak chłód wsiąkał w jej wilgotną skórę. Gdy już znalazł się w zasięgu jej rąk, otoczyła nimi jego kark i mocno go pocałowała. Woda ściekała z jego włosów, mącząc jej przedramiona, ale nie odczuwała już tego. Pachniał sobą. Wyczuwała woń papierosów, miętę, żel, którego używał pod prysznicem i jego samego. Specyficzny zapach, który rozpoznałaby wszędzie, bo należał tylko do niego. Tom pchnął ją lekko na poduszki. Poddała się temu. Położyła się, ciągnąc go za sobą. Ciaśniej otuliła go rękoma, mocno oplotła nogami jego biodra.
- Blisko – szepnął, nim ją pocałował. Dotykając jego skóry, czując ją pod swoimi dłońmi, ocierając udami jego boki i łydkami pośladki, miała wrażenie, że odkrywała go na nowo. To było zaskakująco mocne doświadczenie sensualne. Jakby przez ten czas, gdy unikała kontaktów fizycznych z innymi ludźmi, powstała w niej przestrzeń, którą trzeba było wypełnić.
- Bądź bliżej – odpowiedziała, gdy znajdowali się w miejscu, z którego odwrót stawał się niemożliwy. Tom pocałował ją znów, czule. Jego usta odzyskały już dawną miękkość. Uśmiechnęła się, wpatrując w niego. Widziała, że się starał, że chciał zrobić to jak należy, dla niej. Rozczulała ją ta troska. Wplotła palce w jego włosy. Z czułością. Z miłością. Lubiła je takie długie. Chyba nawet bardziej niż dredy, bardziej niż warkocze. Ich ciała znajdowały się na granicy. Brakowało niewiele. Scarlett poruszyła biodrami, ocierając się przy tym o niego. Pchnął lekko, drażniąc ją. Zaśmiała się, łapiąc urywane oddechy.
- Tak? – spytał, wygodniej wspierając się na łokciach po obu stronach jej ramion. W odpowiedzi poruszyła znów biodrami, paznokciami drapiąc jego kark. Przywierali do siebie. Pasowali idealnie.  Jej ciało wkomponowało się w jego ciało. Każda wypukłość w każdą wklęsłość.
- Nie drażnij lwa – wymruczała, starając się mieć ostrzegawczy ton, ale to też traciło na znaczeniu, gdy Tom był tak blisko. Skupiła się tylko na tym, że czuła go tuż przy sobie, a on wciąż czekał. Przygryzła dolną wargę, spoglądając Tomowi w oczy. Pocałował delikatnie górną i dolną, nim mocno wpił się w jej usta, jednocześnie robiąc to, czego oboje tak potrzebowali. Jęknęła, czując jak z każdą chwilą wypełniał ją bardziej. Jego ciało. Jej ciało. Ich ciało. To znów okazało się proste. Jak zwie połówki jabłka. Już nie czuła wahania, ani niepewności. Wypełnił ją sobą, ożywiając jej ciało. Tchnął w nią życie. Tchnął w nią czucie. Wśród jęków i rwanych oddechów. Ten moment przyćmił wszystkie dotychczasowe niepowodzenia z mężczyznami, którzy nastali po Tomie. Rozwiał wszystkie jej obawy. Każda niepewność zniknęła. Każdym ruchem, każdym pchnięciem, każdym pocałunkiem przypominał jej, jak bardzo była kobietą. Przeniosła jedną rękę na jego bok. Pogładziła siniec, pytająco spoglądając Tomowi w oczy, a on w odpowiedzi uśmiechnął się czule i wzmocnił swoje ruchy. Znalazła jego rytm, przywarła do niego mocniej. – Kocham cię, Tom – jęknęła, czując, że to był moment, w którym powinna go o tym znów zapewnić. Pocałował ją mocno, wsuwając dłoń w jej włosy. – Tom – na wpół wyszeptała, na wpół jęknęła, chcąc wymawiać jego imię bez końca.
- Ostatni – odpowiedział. Był pierwszy. Był ostatni. I tak naprawdę jedyny. Zupełnie jedyny w każdy możliwy sposób. Przytaknęła i mocno złapała się go, wbijając paznokcie w jego ramiona, gdy jej ciałem wstrząsnął spazm rozkoszy. Jęknęła, wciskając się w materac. Przyspieszył, by zaraz do niej dołączyć. Przez cudowną, wieczną chwilę byli w miejscu, gdzie mogli trafić tylko oboje. Tylko razem. Oddychali ciężko, uśmiechając się do siebie. Tom wtulił twarz w jej szyję. Całował jej skórę. Przytuliła go, wciąż mocno obejmując nogami. Minęła chwila, nim wypuściła go ze swoich objęć. Nie była w stanie. To, co stało się przed chwilą, zaparło jej dech, obudziło jej serce i duszę. Już nie tylko wyzbyła się lęku, zyskała nową odwagę. Choć wydawało jej się, że to niemożliwe. – Ja też cię kocham, Maleńka – odparł, całując ją przelotnie. Wstał i podkręcił ogrzewanie. Scarlett weszła pod kołdrę. Tom zniknął na moment w łazience i wrócił z ręcznikiem. Potem wytarł swoje włosy. Zrobiła to samo. Przeczesała je palcami, nie chcąc trudzić się tym w tej chwili. Rzuciła ręcznik na podłogę. Tom zaraz dołączył do niej. Kołdra na szczęście od spodu była sucha. Przytuliła się do niego, a on objął ją ramieniem. Pocałowała jego tors, a on ją w czubek głowy. Nie mówili nic dłuższą chwilę. Słowa nie były potrzebne. Uśmiechała się głupkowato. Czuła się szczęśliwa. Mike już zupełnie zniknął z jej życia. Nie istniał już w żądnym zakamarku jej ciała, ani serca. Nie panował nad nią. Wypędziła z siebie lęk. Wypędziła go z głowy, z serca, z ciała. Nie było go już. Zostało przykre wspomnienie. Wtuliła nos w pierś Toma. – Co tam? – zagadnął.
- Nie sądziłam, że pójdzie nam tak łatwo – odparła, zadzierając głowę i spoglądając na Toma. Uśmiechnął się zadowolony. Paw rozłożył ogon. – Bałam się, że nawalę – stwierdziła szczerze.  
- Ty? – zapytał, spoglądając na nią czule. – Skarbie, od samego początku wiedziałem, że sobie z tym poradzimy, bo za dobrze nam razem, żeby było inaczej – mówiąc to, położył się na boku i wsparł głowę na ugiętej ręce. Położył dłoń na biodrze Scarlett i przysunął ją bliżej w zupełnie władczy sposób. Podobało jej się to. Ułożyła się wygodniej, zakładając na niego jedną nogę.
- Z tobą wszystko jest łatwiejsze. Gdyby nie ty, pewnie dalej bałabym się życia i siebie samej. Nie założyłabym bikini, ani nie spojrzałabym w lustro. Uleczyłeś mnie – powiedziała miękko, kreśląc opuszkiem wzorki na torsie Toma. – To takie oczywiste, ale tylko z tobą jestem kompletna i właściwa.
- To chyba działa w obie strony – odparł sięgając po dłoń Scarlett i ucałował jej wnętrze. – Nie chodzi tylko o to, że dobrze nam było przed chwilą, bo nie tylko ja wypędziłem z ciebie demony. Ty robisz to dla mnie od początku. Przy tobie jestem lepszy i sądzę, że to najprawdziwszy dowód na to, że nie ma innej drogi dla nas, niż wspólna – to, co mówił także przypadło jej do gustu. Nie było dla nich innej drogi, niż wspólna. Jak mogła się łudzić, że mogło stać się inaczej? Oboje oszukiwali siebie, próbując poskładać swoje życie, a tylko splecione razem mogły okazać się spełnione.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że nie biorę tabletek – zmieniła temat, sprowadzając ich na ziemię z cudownej chmurki wielkich wyznań. Istniały sprawy, które musieli ustalić. Pamiętała o nich nawet w tak miłej chwili. – Przez ostatnie dwa tygodnie używałam plastrów, ale nie zastanawiałam się mocno nad tym, po prostu poprosiłam lekarza o cokolwiek – dodała, uśmiechając się pod nosem. – Przed wyjściem do klubu odkleiłam go, żeby nie był widoczny, a potem zupełnie o tym zapomniałam. Odwykłam od pamiętania o takich rzeczach. Dlatego musimy zastanowić się nad tym, jak bardzo ważna jest antykoncepcja i jak będziemy ją stosować. Do tej pory nigdy specjalnie się tym nie przejmowaliśmy i wyszedł z tego Liam – podsumowała, spoglądając na Toma, który przysłuchiwał jej się uważnie, kreśląc opuszkiem wzorki wewnątrz jej dłoni.
- Fakt – przyznał, wciąż skupiony na łaskotaniu jej skóry. Zabrała dłoń, a Tom pokiwał głową, jakby sam sobie na coś odpowiadał. – Nie lubimy prezerwatyw, więc może zostańmy przy tych plastrach. Nie będziesz musiała o nich pamiętać tak, jak o tabletkach, a jak czasem zapomnisz to przecież świat się nie zawali.
- Nie lubimy – przytaknęła, a Tom ją pocałował. Odepchnęła go lekko. – Skup się – ostrzegła go. – Przejdę się do lekarza i na coś się zdecyduję.
- Chcę mieć z tobą dzieci i na dobrą sprawę to nie jest aż takie ważne, ale… chyba chcę mieć ciebie jeszcze przez jakiś czas na wyłączność. Wiemy z czym się je ciąża i małe dziecko pod opieką. Za mało mi ciebie, żeby się tobą dzielić – odparł z czułym uśmiechem i znów pocałował Scarlett. Tym razem nie opierała mu się. oddała pocałunek, obejmując rękoma jego szyję i wplatając palce we włosy Toma.
- Też tak myślę. Mamy na to czas – odpowiedziała z uśmiechem, gdy odsunęła się od niego. – Jeszcze niedawno obsesyjnie skupiałam się na tym, że tylko dziecko mogło zapełnić pustkę, którą w sobie nosiłam. Wręcz desperacko tęskniłam za Liamem, za naszym nienarodzonym maleństwem, za tym, co dawało mi dziecko, ale to nie jest lekarstwo. Zrozumiałam, że muszę być w porządku ze sobą, żeby znowu zostać matką.
- Dajmy sobie czas na wszystko – uśmiechnął się, przypatrując się Scarlett i odsunął kilka kosmyków z jej twarzy. Potem czule pogładził jej policzek.
- Chyba jestem gotowa, żeby wejść do studia – odparła po chwili milczenia. Tom pokiwał głową, cofając dłoń. – Nie wiem, jak to miałoby wyglądać, ale czuję, że to czas na nową muzykę. Nie mam pojęcia, kiedy najdzie kolejny moment. Chcę zrobić to teraz.
- My też pracujemy nad nowym materiałem. To może się udać.
- Nie chciałam wydawać kolejnej smutnej płyty, w której gardzę facetem, notabene znów tym samym. Dlatego odrzucałam wszystkie propozycje kontraktu, chociaż za takie warunki artyści się zaprzedają, ale nie czułam celu. Nie wiedziałam, o czym miałabym śpiewać.
- Już wiesz? – zapytał, uśmiechając się delikatnie. Nie mógł się powstrzymać i pocałował Scarlett. Była taka słodka, gdy tak na niego spoglądała, a w oczach błyszczały te specyficzne ogniki, które miała w sobie tylko wtedy, gdy mówiła o muzyce.
- Wiem. Ta płyta będzie o poszukiwaniu swojej własnej wewnętrznej perfekcji, o stawaniu się dziełem sztuki. O tym, ile trzeba przejść dróg, żeby siebie poznać. Moje piosenki były o tym od początku, ale za bardzo skupiłam się na nienawidzeniu Mike’a, żeby to zauważyć. Dalej będę grała na koncertach Fightera, ale dlatego, że lubię tą piosenkę.
- Chyba to rozumiem. Czasem, kiedy jesteśmy w studiu albo nawet, kiedy pracuję nad czymś sam, to mam wrażenie, jakby to była nasza pierwsza płyta. Wszystko jest tak, jak chcemy. Nikt, niczego nam nie narzuca. Sami sobie sterem i okrętem. Jestem dumny z każdego dźwięku, który uda nam się stworzyć. Bawię się tym, to takie przyjemne – uśmiechnął się szeroko. – Myślę, że jeśli oboje zaczniemy teraz pracę, to na jesień wszystko będzie gotowe. Wtedy pogramy trochę koncertów, pojeździmy po świecie, odejdziemy od wszystkich negatywnych spraw, które nas tu trzymają, a kiedy wrócimy, to znajdziemy dom i tam zostaniemy – Scarlett słuchał, jak urzeczona. Nawet wizja rozłąki podczas trasy nie wydawała się taka straszna. Muzyka i oni. A potem dom, który razem stworzą, gdy będą już wolni od tego, co trzymało ich w kleszczach przez ostatnie lata, miesiące i tygodnie. Zostanie tylko dobro, które sami będą pielęgnować.
- Na koncercie będę stała w pierwszym rzędzie – odparła, wtulając się w Toma. – Ale żebym była w stanie, to muszę się przespać – mruknęła w jego szyję, a potem odsunęła się od niego, bo tak wtuleni w siebie nie mogli wygodnie się ułożyć. Zaśmiała się sennie, zwijając się u jego boku.
- To była długa noc – odparł, ale już nie odpowiedziała. Zasnęła niemal od razu, spokojnie z błogim wyrazem twarzy. Nim oczy zaczęły mu się kleić, przypatrywał się jej. Patrzenie na Scarlett było po prostu przyjemne. Czasem brakowało mu jej kruczoczarnych fal sięgających pośladków, jej opalonej skóry. Była taka, gdy się poznali, gdy się szaleńczo kochali i gdy się rozstali, a potem pojawiła się znów w jego życiu, zupełnie inna, eteryczna. Podobała mu się taka. Jej skóra była jaśniejsza, jakby brzoskwiniowa, a włosy naturalnie jasne. Nie umiał zdefiniować tego blondu. Była piękna i delikatna, ale ta wyrwa w czasie sprawiała, że zastanawiał się, co tam naprawdę stało się pomiędzy. Jaka była? Kim się stała w tylu trudnych rzeczach, których doświadczyła? Brakowało mu tego kawałka układanki, ale chyba już tak musiało pozostać. Przegapił ten czas. Miał ją przed i miał ją po. Z własnej woli stracił czas pomiędzy. Zasnął, gdy było już zupełnie jasno. Nie uchwycił momentu kiedy. Obudził się kilka godzin później, Scarlett spała. Spojrzał na zegarek, dochodziła czternasta. Leżał przez chwilę, zastanawiając się, co mogliby robić tego dnia. Wtedy przypomniał sobie o zajściu w klubie i postanowił, że zabierze Scarlett z Berlina. Przez moment rozważał kilka opcji. Zależało mu, żeby wrócić na walentynki, więc to nie mogła być zbyt długa wyprawa. Spojrzał w okno. Sypał śnieg. Natura przypomniała sobie o właściwościach zimy. Nie chciał jechać do Loitsche, wprawdzie tęsknił za Davidem, ale Bill przywiózł go, gdy Scarlett była w Stanach, więc postanowił, że poświęci synowi kilka dni po walentynkach. Chciał być w pełni sprawny, żeby zabrać go na sanki albo zapewnić mu inne atrakcje. W Loitsche bywali często, więc nie. Paryż, Madryt, Londyn, a może Wyspy Kanaryjskie? Nie. To nie ten moment. Na takie wakacje przyjdzie czas. Wstał cicho i ubierając się, głowił się nad odpowiednim miejscem, w którym Scarlett stanie się niewidzialna. I wtedy go olśniło. Musiał się pospieszyć, jeśli chcieli wylecieć jego tego popołudnia. Umył twarz i zęby, po czym zostawił na swojej poduszce wiadomość dla Scarlett: porywam cię dziś. Opuścił pokój, mając nadzieję, że nie obudzi się do jego powrotu i poszedł do kuchni, po drodze zabierając laptopa. Przygotował sobie kanapki i jedząc, kupił bilety lotnicze. Popił sokiem i przeszedł do ochrony. Max spoglądał w monitoring, a Toby czytał gazetę.
- Cześć – przywitał się z oboma przez uścisk dłoni. – Wszystko w porządku?
- Od powrotu Scarlett i Basha nic się nie działo.
- W porządku, Toby musimy pojechać w kilka miejsc – ochroniarz przytaknął, upił łyk kawy i ruszył za Tomem, a ten w samochodzie wszystko mu objaśnił. Toby prowadził, a Tom dzwonił. Zarezerwował noclegi i wynajął auto. Pozostało się spakować i pojechać na lotnisko. Toby też musiał zabrać trochę swoich rzeczy, jednak Tom był pewien, że wyrobią się na czas. Ochroniarz został w samochodzie zaparkowanym przed wejściem do ich wieżowca, a Tom poszedł po swoje rzeczy, robiąc w głowie listę spraw, które musiał załatwić przed wyjazdem. Niby to tylko kilka dni, ale wszystko wymagało perfekcyjnego zgrania. Zamyślony wszedł do mieszkania, które obecnie zajmowali tylko Rainie, Bill i Candy. Nie przyszło mu do głowy, żeby zadzwonić, bo do tej pory to nie było potrzebne. Zamknął za sobą drzwi i ruszył korytarzem. – Cześć, jest ktoś?! – krzyknął stając w drzwiach do salonu i zamarł. Ponad oparciem kanapy, która na jego szczęście stała tylną częścią do drzwi, ujrzał plecy Rainie. Nagie plecy Rainie. I dłonie jego brata, które mocno trzymały ją w talii. Oni także zastygli w przerażeniu, jak para nastolatków przyłapana na gorącym uczynku. – O kurwa – odwrócił się speszony.
- Tom, czy cię popieprzyło! – wrzasnął Bill, szamocząc się z ubraniami, na co wskazywały szelesty, głuche uderzenia i ciche przekleństwa jego brata. – Mógłbyś wchodzić trochę głośniej albo pukać albo dzwonić albo nie wiem, kurwa, co – zaperzył się, a jego głos stał się nienaturalnie wysoki. Po tej tyradzie zapadła cisza. Bill głośno sapał. Tom nie wiedział, co powiedzieć i bał się odwrócić. Zdarzało się, że Bill zastał go w łóżku z jakąś dziewczyną, ale nigdy odwrotnie. Ciężki oddech jego brata stanowił jedyny dźwięk, który dało się słyszeć przez kilkanaście długich sekund. A potem ktoś parsknął śmiechem. Rainie. Zaczęła się śmiać i dało się słyszeć, jak ciężko klapnęła na kanapę. W sumie to całkiem zabawna sytuacja. Tom przeanalizował całe zajęcie i jej zawtórował, trochę niepewnie odwracając się w kierunku pary. Miała na sobie koszulkę Billa i poduszkę na kolanach, a jego brat wciągnął spodnie. Śmiali się, a Bill mierzył go groźnym spojrzeniem, póki nie parsknął i dołączył do nich.
- Przecież zapytałem: cześć, jest ktoś? A to, że zostałem porażony takim widokiem…- wzruszył ramionami, udając zgorszonego. – To mogła być Candy – stwierdził.
- Nie, bo dziś wraca później, to raz. A dwa, jeździ po nią ochroniarz – fuknął Bill. Bardziej dla przekory niż przez zranione uczucia.
- Jest mi niezmiernie przykro, że wam przeszkodziłem, ale rzeczy Gustava i Hagena też się tu wciąż walają, więc nie jesteście bezpieczni – zerknął na Rainie, trochę obawiając się, że poczuła się zawstydzona albo przestraszyła się, kiedy przeszkodził im w tak intymnej chwili, ale na jej twarzy nie malowało się nic poza rozbawieniem. Była lekko zaczerwieniona, miała rozczochrane włosy i nabrzmiałe usta. Zamrugał intensywnie, chcąc powstrzymać swoje myśli. Nie powinny iść dalej. Mimowolnie rzucił okiem na jej nabrzmiałe sutki ukryte pod koszulką. Bardzo tego nie chciał, ale nie zakryła ich poduszką. Odkaszlnął.
- To najlepszy dowód na to, żebyśmy poszukali czegoś własnego, bo tak  zwane mieszkanie zespołu, jak widać wciąż nim jest – uśmiechnęła się pobłażliwie. – A teraz proszę wyjdźcie, bo musze znaleźć moje majtki – Bill natychmiast usłuchał, dwoma susami doskoczył do Toma i popchnął go w kierunku jego dawnego pokoju. Tom oddał mu kuksańca, uchylając się ze swoim chorym bokiem, ale Bill nie miał litości. Kopnął go w tyłek, nim przekroczyli próg.
- Jest mi naprawdę przykro – odparł, zerkając na brata, po czym rozpoczął poszukiwania swojego paszportu.
- Po co tu przyjechałeś? – zapytał, siadając na łóżku.
- Po dokumenty, zabieram stąd Scarlett na kilka dni – przeglądał teczki i przegródki, żałując, że odłączył paszport od pozostałych dokumentów i zostawił go w mieszkaniu. – Dziś w nocy miała starcie z Mike’em. Nic jej nie jest, ale sądzę, że póki policja bada to całe zajście, to nie powinno jej tutaj być – wyjął z półki stertę instrukcji od sprzętów elektronicznych i gdy odkładał je na stolik, spomiędzy kartek wypadł jego paszport. Zadowolony wcisnął znalezisko do tylnej kieszeni.
- Jak to się stało? – Bill zaniepokoił się.
- Liv zabrała ją do miasta, wstawiła zdjęcia na Instagrama, a on wyśledził ją po, chuj wie, czym – Tom wzruszył ramionami, nie mając pojęcia, czym kierował się ten człowiek i nie chciał tego wiedzieć. Nie chciał o nim myśleć, ani rozumować jego logiką. – Poszedł za nią do łazienki i tam jej groził. Ona trochę go sprowokowała, bo tam były kamery i koniec końców ją uderzył. Nie masz pojęcia, co się ze mną działo, jak Liv do mnie zadzwoniła. Wierz mi, że gdybym go spotkał, to ten skurwiel już by nie żył – starał się opanować, choć na samą myśl o nocnym zajściu, wszystko się w nim gotowało. Zacisnął dłonie w pięści i a potem rozprostował palce, chcąc się uspokoić. Powtórzył to kilkakrotnie. – Wezwali policję, przesłuchali świadków, zabezpieczyli nagranie i coś się ruszyło.
- Nie wierzę, że on podszedł tak blisko – Bill pokręcił głową z niedowierzaniem i spojrzał na Toma. Obrzucił go uważnym spojrzeniem, jakby go oceniał.
- Musicie na siebie uważać, kto wie, co on teraz zrobi – ostrzegł bliźniaka i rozejrzał się po pokoju, zastanawiając się, co jeszcze powinien zabrać. – I teraz najważniejsze. Potrzebuję waszej pomocy, Liv też, ale z nią już rozmawiałem. Skoro wyjeżdżam, musisz być moimi rękoma tutaj. Mamy sześć dni. Napiszę ci wszystko w mailu, teraz już muszę uciekać, bo musimy się jeszcze spakować, a na lotnisku mamy być za trzy godziny – rozejrzał się znów, a Bill przyglądał mu się przez chwilę. Trybiki w jego głowie pracowały intensywnie. Obliczył, co będzie za sześć dni. Zrobił wielkie oczy.
- No nie mów? – zapytał, uśmiechając się szeroko, a Tom mu zawtórował. Poderwał się z miejsca i uściskał brata. – Masz mnie do dyspozycji – odparł, gdy już wychodzili z pokoju. Rainie poprawiała poduszki na kanapie, w pełni ubrana.
- Do zobaczenia! – pożegnał się, machając do niej.
- Trzymaj się – odmachała, więc Tom skierował się do drzwi, ale nie mógł się powstrzymać i cofnął się do wejścia do salonu.
- Rainie – powiedział, opierając się o framugę tak, że widziała tylko jego głowę. – Masz fantastyczne plecy – odparł z uszanowaniem, a Bill słysząc to, z niepodobną do niego zwinnością, chwycił jedną z poduszek i cisnął nią w Toma, który oczywiście zdążył się uchylić. Na odchodne usłyszał: dzięki, Tom i śmiech brata i przyszłej szwagierki. Po drodze wstąpili w kilka miejsc. Tom musiał przygotować się na te kilka dni w dziczy. Scarlett nie wiedziała, z czym to się jadło. On tak. Dlatego kupił najpotrzebniejsze rzeczy. W tym zapach ich ulubionych żelków. Toby nie odstępował go na krok. Dwa razy został zatrzymany przez fanki, ale koniec końców uznał, że to dobrze, bo potwierdził się tylko jego poprawiający się stan zdrowia. Toby zostawił go pod apartamentowcem Scarlett i pojechał spakować swoje rzeczy. Po drodze Tom znalazł dla niego pensjonat znajdujący się w tej samej wiosce, do której udawali się oni. Zaproponował, żeby zabrał żonę, jeśli nie będzie jej przeszkadzała praca Toby’ego. W końcu miał im być potrzebny tylko w stolicy. Znał żonę Toby’ego. Ochroniarz pracował z nimi od początku, więc znali się świetnie. Dlaczego nie połączyć przyjemnego z pożytecznym? Wjeżdżając na właściwe piętro zarezerwował kolejny bilet, po czym zajrzał do paczek, upewniając się, czy wszystko, co powinno zostać schowane, zniknęło. Wchodząc do mieszkania, zastał swoją cudowną dziewczynę stojącą pośrodku salonu, rozczochraną, w niedbale założonej podomce. Materiał rozchodził się na dekolcie mocniej niż powinien, przez co od razu dostrzegł, że pod spodem była naga. To nie pomagało mu w spieszeniu się. Popatrzyła na niego spod zmarszczonych brwi.
- Co ty kombinujesz, Kaulitz? – założyła ręce na biodra, przyjmując bojową postawę. Droczyła się z nim, oboje to wiedzieli. Obojgu się podobało. Przekrzywiła głowę w bok, spoglądając mu prosto w oczy.
- Niespodzianka. Wznawiam cykl pod tytułem: Tom zabiera Scarlett na randki – odparł, lustrując ją od stóp po oczy kraśniejące radością. – Miałem nieplanowaną przerwę – dodał, odstawiając paczki obok sofy. – Mamy mało czasu – patrzył jej w oczy i zbliżał się powoli. Wyciągnęła ręce i splotła je na jego karku. Pocałował ją, a ona oddając pocałunek, mocniej przywarła do niego. Tom sięgnął do paska jej podomki i rozwiązał go. Przesunął dłonie na jej talię i pośladki. Ścisnął je.
- Tom – ostrzegła go między pocałunkami. – Max – dodała znów. Uśmiechnął się i pieszcząc jej skórę, złapał ją mocniej i podniósł Scarlett do góry. Pisnęła, instynktownie oplatając go nogami w pasie. – Twoje żebra – powiedziała przerywając pocałunek. Popatrzył na jej odsłonięte piersi i choć trochę zabolało go w boku, wiedział, że choćby miał połamać je do końca, nie wypuści jej z rąk.
- Wszystko z nimi okej – odparł, podrzucając ją w swoich objęciach i przyciskając bardziej do siebie. Skierował się na schody, mając nadzieję, że się nie potknie. Scarlett trzymała się go mocno, a jej nagą skórę drażnił chłodny materiał kurtki, której nie zdążył zdjąć. Dostała gęsiej skórki. Uśmiechnął się, całując jej obojczyk. Westchnęła. Była taka słodka i delikatna. Do schrupania. Była lekko spuchnięta po spaniu, a jej prawy policzek, choć odzyskał kolor, był nabrzmiały bardziej niż lewy.
- Czy my się, czasem nie spieszmy? – zapytała, rozpuszczając jego włosy i wplotła w nie palce. Pocałował ją w szyję, a potem w szczękę. Spojrzał na nią wymownie, popychając plecami drzwi sypialni.
- Owszem, dlatego musimy działać bardzo szybko – zaśmiała się, a potem znów mocno go pocałowała.
*

9. lutego 2015, Berlin

Margo nie spodziewała się gości z samego rana. Dlatego, korzystając z wolnego dnia, przygotowała późne śniadanie, które konsumowali, oglądając telewizję śniadaniową. Dzwonek do drzwi przed dziesiątą i widok Francesci ze śpiącym Louisem na ramieniu mocno ją zaskoczył.
- Ojej, Francie. Wejdź proszę – wpuściła szwagierkę do środka. – Stało się coś? – zapytała, gdy siostra Gustava podała jej dziecko, żeby móc zdjąć kurtkę i buty.
- Nie, nie. Matt miał tutaj jakieś szkolenie z pracy i postanowiłam się z nim zabrać i zrobić wam niespodziankę – uśmiechnęła się szeroko, całując Margo w policzek. W przedpokoju pojawił się Gustav, równie zdziwiony zjawieniem się siostry, jak jego małżonka. Zjawienie się kogokolwiek z rodziny w godzinach rannych graniczyło z cudem.
- To ci się udało – odparł z uśmiechem. – Właśnie jedliśmy śniadanie. Świetnie trafiłaś – zabrał jej torebkę i przepuścił przodem, a Margo nieco nieporadnie trzymając chłopczyka, ruszyła za nimi. Położyła go na sofie, a Francie rozpięła jego kombinezon. Chłopczyk nie zwracał uwagi na nic, co się z nim działo. Nakrył rączką oczy i spał dalej.
- Lou, jak jego ojciec, może spać w każdych warunkach – westchnęła, spoglądając na synka z czułością.
- Na co masz ochotę? Kawa, czy herbata? Pewnie trochę zmarzłaś – zaproponowała Margo, robiąc miejsce na stoliku. Francesca poprosiła o kawę i zaczęła opowiadać o tym, jak ciężko było im się wybrać z domu, bo wciąż coś się psuło i krzyżowało im plany. Mówiła zdecydowanie więcej niż Gustav, choć nie można było nazwać jej gadułą. Rodzeństwo miało mnóstwo wspólnych cech: takie same nosy i brązowe oczy, okrągłe, nieco pyzate twarze, jasne włosy, choć kolor Farncie przypominał odcieniem pszenicę. Wzrostem prawie dorównywała Gustavowi, a po ciąży stała się też dosyć zaokrąglona, jak on. Choć w ciąży nigdy nie był. Margo przyniosła kawę i talerzyk dla Francesci. – O której Matt kończy szkolenie? Pomyślałam sobie, że możemy poczekać na niego z kolacją. Zrobiłabym coś smacznego.
- A może zostaniecie na noc? – zaproponował Gustav.
- Mój mąż w przeciwieństwie do ciebie ma stałe godziny pracy – odparła uśmiechając się przekąsem.
- Racja, zapomniałem, że ktoś musi pracować, żebym ja mógł siedzieć w domu – odpowiedział, wzruszając ramionami. Margo poklepała męża po kolanie, jakby bardzo mu współczuła. Ona też miała stałe godziny pracy. Choć wzięła trzy dni wolnego, żeby przedłużyć weekend. Zjedli śniadanie gawędząc o sprawach związanych z rodziną i przyjaciółmi z Magdeburga, po czym Francie poszła do łazienki, a Margo i Gustav sprzątali ze stolika. Jednak najwyraźniej stukanie szkła i porcelany przeszkodziło chłopcu w spaniu, bo obudził się bardzo niezadowolony. Otworzył szeroko oczy i rozglądając się po obcym miejscu, zaczął się krzywić. Margo popatrzyła na Gustava nieco przestraszona. Potrafiła zajmować się dziećmi. Oczywiście, że tak. Uczestniczyła w wychowaniu trójki Julie i Shie’a, a potem Saoirse. Jednak nie chciała za bardzo rozbudzać w sobie tych wszystkich rodzicielskich uczuć, żeby nie cierpieć, gdy te maluchy wracały do swoich mam. Louis był kolejnym takim dzieckiem. Rozkosznie patrzyło się na niego. Cudownie przytulało się go i zajmowało się nim, ale też odczuwała wielki smutek, gdy oddawała go Francesce. Gustav zerknął w głąb korytarza, sprawdzając, czy jego siostra nie wracała. Natomiast Louis patrzył na nich niepewnie, a może nawet z pretensją, że nie byli jego mamą i usiadł. Rozglądał się, szukając jej, coraz bardziej czerwony na buzi i gotowy do płaczu.
- Ma! – krzyknął, co sprowadziło Margo na ziemię. Przykro nie przykro. Lou nie rozumiał, że jego ciocia miała swoje smutki. Wymagał opieki. Uśmiechnęła się i usiadła przy nim.
- Cześć, bąbelku. Jesteś u cioci Margo i wujka Gustava, pamiętasz nas? – nie sądziła, żeby niespełna roczne dziecko pamiętało takie rzeczy, ale czuła się niezręcznie, więc mówiła, co jej przyszło do głowy. Louis patrzył na nią niepewny swojego losu. Przygładziła jego rozczochrane włoski. – Mama zaraz przyjdzie, a tam jest wujek. Co on robi? – Gustav zostawił koszyk z chlebem i zbliżył się do nich. Ukucnął przy kanapie i delikatnie uścisnął dłoń bratanka.
- Cześć, chłopie. Jak się spało? – połaskotał go w szyję i po policzku, a maluch najwyraźniej oczekiwał czegoś innego, bo skrzywił się bardziej, będąc coraz bliższym płaczu.
- No nie płacz – powiedziała miękko, biorąc go na ręce. Był taki miękki, pachniał snem i oliwką.  Przytuliła go i wstała. – Zobaczymy, co widać za oknem? – zagadnęła, kierując się w stronę okna. Chłopczyk oparł głowę o jej policzek, bacznie obserwując, co się działo. Płacz miał na wierzchu, ale czekał. Oddychał ciężko, jakby mocno ze sobą walczył. Mocno złapał się łańcuszka, który Margo miała na szyi. – Popatrz, tam stoi samochód – odsunęła firanę i wskazała na podjazd. Bardzo starała się nie wdychać zapachu dziecka, ale to trudne, kiedy przytulał się do niej tuż przy jej nosie. Bardzo starała się nie cieszyć z tego, że mogło go przytulić i potrzymać na rękach. Ale to trudne, kiedy już go przytulała. Bardzo starała się nie myśleć o tym, że sama nigdy nie będzie miała takiego maleństwa. Ale to trudne, skoro niemal każdy w rodzinie miał małe dziecko. Przytuliła Louisa bardziej, kołysząc się z nim delikatnie. Nie usłyszała, jak Gustav podszedł do niej. Dopiero poczuła, kiedy pocałował jej ramię. Uśmiechnęła się, wskazując na malca. – Już nie chce płakać – odparła zadowolona, a on przyjrzał się chłopcu.
- No pewnie, że nie chce. To duży chłopak – uśmiechnął się i znów połaskotał siostrzeńca.
- Do twarzy wam z takim brzdącem – zawyrokowała Francie, wkraczając do pokoju. Była życzliwa i nie miała pojęcia, że wbiła Margo nóż w serce. Obojgu. Natomiast jej synek, słysząc mamę, rozpoczął koncert. Płakał wyciągając do niej ręce, a Francie przytuliła go ze śmiechem.
- Ależ z ciebie mężczyzna, Lou.
- W sumie to… - Margo spojrzała na męża ciężko wzdychając. – Nie zanosi się na to, żebyśmy mieli dzieci, bo ja nie mogę – powiedziała, zabierając ze stolika ostatnie rzeczy. Zupełnie, jakby to co właśnie z siebie wyrzuciła, nie miało znaczenia. Wyszła z pokoju, zostawiając Gustava z siostrą. Spojrzała na niego na poły zawstydzona i zszokowana.
- To nie jest coś, o czym mówimy przy kawie i ciasteczkach, Francie – odparł, nim zdążyła cokolwiek powiedzieć.
- Przykro mi – szepnęła skruszona.
- Nie masz za co – uśmiechnął się. – Nasz związek jest o tyle dziwny, że do pewnego momentu temat dzieci nie istniał. Margo powierzyła mi swoją tajemnicę na długo przed tym, zanim zdecydowaliśmy się zostać małżeństwem. Przyjąłem to, jako jej przyjaciel i nic nie zmieniło się, odkąd zostałem jej mężem. Chcę Margo – uśmiechnął się znów, poprawiając nogawkę spodni Louisa. Okazało się, że pod kombinezonem miał ubrany błękitny dres. Wyglądał bardzo stylowo. – Nasze dziecko gdzieś na nas czeka i prędzej czy później je poznamy.
- Przepraszam – odarła Margo, wracając do pokoju. – Zazwyczaj tak nie reaguję.
- To ja przepraszam – powiedziała Francesca. – Nigdy bym nie pomyślała…- urwała, nie wiedząc, co mogłaby dodać.
- Taka jestem – wzruszyła ramionami. – Mam niedziałające jajniki.
- A robiłaś te wszystkie badania? Lekarze nie próbowali naprawić tego farmakologicznie?
- W wieku piętnastu lat wciąż nie miałam miesiączki, więc mama wysłała mnie do ginekologa. Zrobili mi różne badania, prześwietlenia i różne dziwne rzeczy, których nie rozumiałam. Dostałam jakieś tabletki, okres się pojawił, ale wyniki tych badań wykazały, że nie mogę mieć dzieci. Lekarz jednoznacznie stwierdził, że to nieodwracalne i nie powinnam liczyć na to, że cokolwiek się zmieni.
- Nie próbowałaś badać się później? – zapytała, a Margo zaprzeczyła. Usiadła na sofie obok szwagierki, ściągając rękawy swetra na dłonie i wciskając je między uda. Czuła się skrępowana. Nigdy z nikim nie rozmawiała o tym tak otwarcie. Poinformowała o swojej bezpłodności Gustava i najbliższych, ale nie drążyła tematu i nie pozwalała na to innym.
- O wyniku tych badań nie powiedziałam nawet matce, dopiero Gustav… - uśmiechnęła się ciepło do męża. – Do tej pory nie związałam się z mężczyzną, przy którym myślałabym o posiadaniu dzieci. A teraz… starałam się o tym nie myśleć, chyba za bardzo boję się porażki i całej tej batalii. Nie chcę odbierać nam czasu na chodzenie od lekarza do lekarza. Bo skoro raz wynikło, że coś jest we mnie zepsute to, dlaczego teraz miałoby być inaczej?
- Tutaj cię zaskoczę – odparła Francesca. – Może dwa lata temu w naszej okolicy było głośno o kobiecie, która przez większość swojego życia sądziła, że była bezpłodna. Nie miała wcale miesiączki, co potem okazało się wynikiem zaburzeń hormonalnych i nie mogła zajść w ciążę. Nie wiem, dlaczego nikt jej wcześniej nie pomógł, ale to chyba dlatego, że była raczej biedna i wiesz… to taka trochę patologiczna okolica. Nie wiem dokładnie jak to wyszło, ale po wielu latach poszła do ginekologa i okazało się, że wystarczyło leczenie. Wniosła pozew do sądu przeciw tamtemu pierwszemu lekarzowi i zgarnęła sporo kasy. Przez ten pozew i cudownie narodzone bliźniaki stała się znana w całym mieście. Okazało się, że nie była bezpłodna, a niepłodna. Jeśli bylibyście na to gotowi, to kto wie? Może lepszy lekarz jest w stanie wam pomóc?
- Nie wiem, czy potrafiłabym przez to przejść – westchnęła Margo. – To trudne, ale już się z tym pogodziłam.
- Dziękuję, Francie – powiedział łagodnie. – Ale to niczego między nami nie zmienia. – Na poparcie swoich słów, Gustav stanął za Margo i położył dłoń na jej ramieniu. Poczuła, że to dla niej ważne. Jego wsparcie.
- Przepraszam, nie chcę niczego narzucać. Opowiedziałam wam o tym, żebyście wiedzieli, że takie rzeczy się zdarzają.
- To trudna sprawa, większość ludzi nie wie, jak powinno się zachować. Jakbym była ciężko chora – odparła, niby od niechcenia wzruszając ramionami. – Sądzę, że przyda nam się kawa i coś na osłodę – zarządziła, wstając z miejsca. Uśmiechnęła się do szwagierki i zostawiła ją z Gustavem. W milczeniu.
*

Dublin, Hotel Radisson

Słysząc szum wody w łazience, Tom zalogował się na swojego maila. Poprzedniego wieczoru zdążył przesłać Billowi tylko zdawkowe informacje, bo Scarlett wciąż kręciła się gdzieś w pobliżu. Nie spała podczas lotu, a potem, kiedy przenieśli się do hotelu, byli zbyt zajęci sobą, żeby zaprzątał sobie głowę wysyłaniem kolejnego listu. Nie mylił się i pomysł zabrania jej do Irlandii, okazał się w pełni trafiony. On odnalazł tu spokój. Miał nadzieję, że Scarlett także się uda. Była zachwycona nocnym Dublinem. Wprawdzie hotel znajdował się blisko lotniska, ale Tom zadbał o to, żeby mieli pokój z panoramą. Zwiedzanie zaplanował na dzień powrotu, wolał, żeby pokazali się publicznie przed wylotem, aby uniknąć ewentualnych nadgorliwców, którym przyszłoby do głowy śledzenie ich w drodze do Wicklow. Szczególnie jeden mógł stać się problematyczny. Wyjazd planował po śniadaniu, czyli około dziesiątej. Mieli niezbyt duży kawałek drogi do przejechania, ale nie miał pewności, jak będą wyglądały wiejskie drogi. Dlatego między innymi wynajął SUV’a, a nie sedana. Państwo Koch, Toby jednak przekonał do wyjazdu swoją żonę - Emilie, mieli jechać za nimi. Tom znalazł dla nich pensjonat w pobliżu ich domku. Zbieranie ze sobą ochrony wydawało mu się niepotrzebne. Bo nie wierzył, że Mike znajdzie ich w tej głuszy, ale musieli być ostrożni. Lepiej było przesadzić ze środkami ostrożności, niż nie zadbać o nie jak trzeba. Nie pamiętał, jak ściągał tam zasięg, więc postanowił napisać do Billa, nim Scarlett skończy brać prysznic. Choć milej byłoby dołączyć do niej, uaktywnił pole tekstowe i zaczął pisać.

Mam nadzieję, że zająłeś się sukienką i zleciłeś Liv dokładne sprawdzenie, jak Scarlett wtedy wyglądała. Bardzo chciałbym do tego wrócić. Musisz też pamiętać o przygotowaniu miejsca. Wiesz, ten stolik, no i scena przede wszystkim. Scena i jej sukienka. To jest dla mnie w jakiś pokręcony sposób najważniejsze. Nie zapomnij powiadomić wszystkich, o której i gdzie mają być. Opowiedz im, jak to ma wyglądać. Nikt nie może wzbudzić żadnych podejrzeń. Nawet, kiedy wrócimy wszystko musi wyglądać tak, jakbym nie planował niczego wielkiego, ot niespodzianka. Zadbaj o to, żeby Jessica nauczyła się słów. Jeśli trzeba, wynajmij nauczyciela, żeby miała poprawny akcent. Ona chyba wraca jutro, więc będzie mało czasu. Mam nadzieję, że nie będzie żadnego problemu z przepustką dla niej na ten wieczór. Może niech Liv i Rainie kupią dla niej sukienkę? Coś ładnego, żeby pasowało do piosenki. Umieram ze strachu na samą myśl, ale czuję, że Scarlett będzie zachwycona. Na chwilę obecną niczego więcej sobie nie przypominam.
Działaj, bracie. Moc z tobą.


Wysłał wiadomość i wylogował się z poczty. Woda w łazience ucichła, więc postanowił zamówić śniadanie. Po królewsku. Dla jego księżniczki. 
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo