19 lipca 2015

120. Well I don't know if I'm ready to be the man I have to be. I'll take a breath, I'll take her by my side . We stand in awe, we've created life.

Tytuł: Creed With armes wide open


Dziękuję za Wasze czekanie. 
*

10. lutego 2015, Berlin, Dom Dziecka

Jessica, choć zmęczona podróżą, za bardzo podekscytowała się planem Toma, żeby odpoczywać. Natychmiast znalazła nuty i tekst w Internecie, po czym usiadła do pianina, żeby spróbować. Z wrażenia zapomniała o tym, że wciąż krępowała się Billa, gdy miał słyszeć, jak śpiewała.
- Czy któreś z was zna hiszpański? – zapytała, nim zaczęła grać. Liv zbliżyła się z nieco skwaszoną miną i usiadła obok niej przy instrumencie.
- Generalnie to uczyłam się go przez trzy lata, ale opuściłam połowę lekcji. Scarlett była lepsza w uczeniu się języków, ale coś pamiętam. Spróbujmy – uśmiechnęła się i wzięła do ręki kartkę z tekstem. – Graj – poprosiła. Jessica świetnie poradziła sobie z melodią, a Liv wczytywała się w tekst, co chwila robiąc wielkie oczy. Wreszcie zaczęła nucić, co wprawiło Jessicę w osłupienie.
- Ty też śpiewasz? – zapytała, przerywając grę.
- Nigdy za tym specjalnie nie przepadałam – odparła, wzruszając ramionami.
- Raz śpiewała nawet ze Scarlett – wtrącił się Georg. – Były świetne, to jeden z lepszych wieczorów w Vanilientraum, jakie pamiętam – dodał, spoglądając wymownie na Liv. Uśmiechnęła się, wywracając oczami. Oboje pamiętali, jak bardzo ciągnęło ich do siebie już wtedy. Od pierwszego spotkania, od pierwszego uścisku dłoni. Georg wiedział. Liv potrzebowała więcej czasu na to, żeby pozwolić sobie wiedzieć. Doskonale pamiętał tą przestraszoną dziewczynę, która wpadła do klubu w rozchełstanej perłowej sukience i zupełnie nie wiedziała, co powinna ze sobą zrobić, ani dlaczego poddała się instynktowi i uciekła ze złotej klatki, w której zatrzaskiwała się wbrew swojej woli. Tak wiele zmieniło się od tamtego wieczoru. Przeszli długą i trudną drogę, ale warto było. Zrobiłby to jeszcze raz. Nawet, gdyby miało być dwa razy trudniej. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek po Paulu założyła tak bardzo elegancką sukienkę, choćby podobną do tamtych zbyt poważnych do jej młodego wieku. Dziś miała na sobie powyciągany wełniany sweter, a włosy związała w koczek na czubku głowy. Jej fryzura przypominała gniazdo, ale to była właśnie Liv. Nieumalowana, w wytartych jeansach. Czasem żałował, że nie eksponowała swojego ciała. Było piękne. Dla niego była najpiękniejsza. Czasem chętnie zobaczyłby ją w dopasowanej sukience albo bluzeczce z dekoltem, ale to Liv. Nie można orła zamknąć w klatce i wmówić mu, że tam przynależy. Przystawił stołek obok pianina i sięgnął po gitarę, którą przywiózł ze sobą. Jessica miała śpiewać do gitary. Tym razem bez jej ukochanych klawiszy.
- Ojacię – westchnęła. – Co za rodzina. Czy Saoirse wykazuje się już jakimś geniuszem? Połączenie takich genów musi być zabójcze – zapytała, uśmiechając się szeroko. Liv i Georg spojrzeli po sobie, nie potrafiąc ukryć dumy.
- Póki co jest geniuszem rozrabiania – odpowiedział Bill zamiast rodziców pławiących się w uwielbieniu wspomnienia swojej jedynaczki.
- Ciężko powiedzieć – dodała Liv. – Nie próbujemy jej ukierunkować. Jeśli zacznie się czymś interesować, to pomożemy jej w tym. Na razie jest bardzo typową prawie trzylatką.
- Fajnie tak – westchnęła. – Niewiele z tego pamiętam, ale wiem, że grałam na czym się dało. Miałam cymbałki, czym doprowadzałam mamę do szału, więc zapisali mnie na lekcje gry. Miałam chyba pięć lat. Bardzo miło to wspominam, bo to był czas mój i taty. Jeździliśmy na lekcje razem, on słuchał, a ja się uczyłam, a potem zabierał mnie na lody albo ciastko – uśmiechnęła się smutno. – Moim rodzicom słoń nadepnął na ucho, więc nie wiem, skąd to się wzięło u mnie, cała ta pasja – wzruszyła ramionami, wskazując na instrument.
- Myślę, że talent to jedna z rzeczy, które najmocniej łączą cię ze Scarlett. Jej dar też wziął się znikąd, bo nikt z naszej rodziny nie był utalentowany muzycznie. Zobaczyła w tobie siebie – Liv uśmiechnęła się do Jessici, a nastolatka przytaknęła. Widać było, jak wielkie wrażenie zrobiły na niej te słowa. Uśmiechnęła się do siebie, wyraźnie urzeczona porównaniem do Scarlett, ale szybko wzięła się w garść, przypominając sobie o zadaniu, które mieli do wykonania.
- Opowiedzcie mi jeszcze raz, jak to wszystko ma wyglądać – poprosiła, więc wszyscy troje wyłożyli przed nią cały plan Toma. Potem ćwiczyli piosenkę, którą śpiewała z niebywałym dla czternastolatki zrozumieniem. Była zachwycona każdą minutą, którą spędzili, pracując nad wieczorem Scarlett i Toma. Potem Liv i Rainie zabrały ją na zakupy. Oczywiście towarzyszyła im Candy. Kupiły sukienki. Candy wybrała coś mrocznego, co doskonale oddawało jej aktualny styl ubierania się. Prosta sukienka przed kolano, z krótką podszewką i dłuższym przejrzystym szyfonem. Gors na cienkich ramiączkach, na plecach miał wykrojone trzy poziome paski, które też zostały przesłonięte szyfonem, z tym, że od spodu. Podobnie z przodu, tuż nad pasem wykrojono pasek i podszyto go szyfonem. Rainie nie chciała przystać na taką sukienkę dla swojej wciąż trzynastoletniej córki, ale w końcu skapitulowała. Taki wieczór trafia się raz. Jessica, mająca zupełnie odmienny gust od swojej przyjaciółki, zdecydowała się na jasną sukienkę w delikatnym odcieniu pudrowego różu wpadającego w beż. Była dwuczęściowa. Bluzka miała umarszczony gumką łódkowy, szeroki dekolt i podobnie krótkie rękawki i dół, dzięki czemu powstały falbanki. Była dosyć luźna. Ściągała ją gumka w talii, co podkreślało talię Jessici. Spódnica miała wysoki stan, zaczynała się tam, gdzie kończyła się bluzka. Była cięta z koła, dopasowana do połowy bioder, a potem rozszerzała się ku dołowi. Materiał zdobiły duże purpurowe kwiaty. Spódnica sięgała Jessice przed kolana. Candy postulowała o buty na obcasie, jednak tego już nie zdołała przeforsować. Liv zamówiła w kwiaciarni odpowiednie kwiaty, w szczególności jeden dla Jessici, dopasowany do motywu na spódnicy. Dziewczynki były zachwycone. Opiekunki w Domu Dziecka obawiały się o to, czy Jessica nie dostała zbyt wielu emocji na raz, ale po powrocie dalej czuła się świetnie i od razu poszła ćwiczyć piosenkę.
- Myślę, że dzięki temu występowi i uczestnictwie w wielkim planie Toma, Jessica łatwiej przywyknie do dzielenia pokoju z AnnMarie i powrotu do rzeczywistości – stwierdziła Rainie, kiedy już we trzy wracały do domu.
- Te wszystkie dzieciaki tam są takie miłe, chętne do wszystkiego, gdy poświęca się im uwagę. Widziałaś tego chłopca? Martina? Jest w wieku Saoirse. Matka oddała go zaraz po porodzie, nawet na niego nie spojrzała – powiedziała gorzko, zatrzymując się na czerwonym świetle. – Kiedy sobie przypomnę, że nie chciałam mojej dziewczynki, robi mi się słabo. Te dzieci ani przez chwilę nie zawiniły niczym, żeby mieć takie życie.
- Nawet Mia się zmieniła – wtrąciła Candy z tylnego siedzenia. – Jess mówiła mi, że nie chciała nawet wyjść się przywitać. Podobno chodziła do psychologa przez ten czas, bardzo przejęła się tym, co robiła i nie dręczy już dzieci. Popłakała się, jak zobaczyła Jess.
- Jessica jest dobra i nie umiałabym nosić żalu. Tak mi się wydaje – Liv uśmiechnęła się, spoglądając we wsteczne lusterko. Candy jej przytaknęła. Ruszyła na zielonym i przy pierwszej okazji zmieniła pas, po czym skręciła w mniej ruchliwą ulicę. – Mogłyśmy zabrać Kitty na zakupy. Fajnie byłoby jakby zaprzyjaźniła się z wami.
- Możemy jechać jutro jeszcze raz. Nie widzę przeszkód – zaproponowała Candy, a Rainie tylko pokiwała głową z powątpiewaniem.
- Ja widzę twój sprawdzian z historii, droga córko – odpowiedziała, odwracając się do niej, przez co nastolatce wyraźnie zrzedła mina, gdy jej mama wspomniała o nauce. Pod tym względem ani trochę nie odbiegała od swoich koleżanek. W pełni angażowała się w sprawy związane z nocowaniem, domówkami, wychodzeniem do kina i tym podobnym, ale gdy w grę wchodziła nauka, to od razu okazywało się, że musiała zrobić mnóstwo innych rzeczy.
- Kitty jest spoko, ale chyba trochę za bardzo spina się tym, że jest starsza ode mnie – stwierdziła, ignorując temat sprawdzianu. – Chyba jeszcze nie ma zbyt wielu koleżanek w szkole. Widuję ją z taką Kayą i Rosie, czasem z Leni, ale generalnie pisze do mnie na przerwach, czy może przyjść. Wyprowadzają się na początku kwietnia z tego, co mówiła. Dobrze, że znaleźli dom nie tak daleko szkoły, bo znów musieliby zmieniać. Luka lepiej sobie radzi. Ma kilku kumpli, z którymi jest w drużynie. Nie tylko z klasy, a ciocia Sophie chyba nie jest zachwycona, co? – zagadnęła, wyłączając iPoda i chowając telefon.
- Zostanie z Shie’em, więc pewnie będzie jej trochę pusto po tym, jak mieszkaliśmy tam my, Margo i Gustav i jeszcze Rico. Było dosyć ciasno – odpowiedziała Liv. Musiała mocno zwolnić, bo jechali drogą osiedlową, na której co kilka metrów położony progi zwalniające.
- Lubię tłok, wolałam, jak mieszkaliście z nami, Margo i Gustav też. Było zabawniej – Liv znów uśmiechnęła się do wstecznego lusterka. – Dlatego czekam na rodzeństwo – odparowała, czym zadziwiła swoją mamę. Rainie odwróciła się do nastolatki, robiąc wielkie oczy.
- Ty chcesz mieć rodzeństwo? – zapytała zszokowana. W zasadzie nigdy nie rozmawiały na ten temat. Od zawsze trzymały się razem. Rainie i Candy stanowiły zespół, do którego jako pierwszego dopuściły Billa. Nie myślała o innych dzieciach. Te, które miała i straciła przez Hansa, stanowiły złożoność zbyt bolesnych wspomnień. Oczywiście chciała kiedyś spróbować z Billem. Ten temat przewinął się gdzieś między nimi, ale przecież było za wcześnie na takie plany. Minęło dopiero kilka miesięcy, odkąd zrezygnowały z ochrony policji. Jednak jakoś do tej pory nie myślała o tym, że Candy będzie piętnastolatką, czy może nawet siedemnastolatką, kiedy doczeka się rodzeństwa. Nie zastanawiała się nad tym, jakie konsekwencje odwlekania decyzji o posiadaniu kolejnego dziecka będzie ponosiła jej córka. Musiała to przemyśleć. Bardzo poważnie. Co będzie najlepsze dla niej? Co dla Billa? Co dla nich?
- No pewnie – odpowiedziała, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Dobrze by było, jakbyście wyrobili się z tym, zanim stuknie mi dwudziestka.
- Stanowimy bardzo nietypowy model rodziny, więc wszystko jest możliwe – odpowiedziała, uśmiechając się do Candy i mrugając do niej.
- Nie narzekam, że mam młodych rodziców – odparła zadowolona. Rainie uśmiechnęła się szerzej, zerkając na Liv, która odpowiedziała jej tym samym. Czasem nie mogła się nadziwić, jak bardzo elastyczna była jej córka. Idealnie dostosowywała się do każdej sytuacji. Wcześniej chodziło o przetrwanie. Teraz po prostu nie oczekiwała zbyt wiele. Brała wszystko takim, jakim było, bo spotykało ją coś dobrego. Miała dom, dwoje ludzi, którzy choć mogliby być jej starszym rodzeństwem, pełnili rolę jej rodziców. Nigdy nie nazwała Billa tatą, ale Rainie uważała, że tak było lepiej, bo nie pełnił roli jej ojca. Był opiekunem i przyjacielem, ale to nie miało związku z byciem rodzicem. Candy lubiła ich tak nazywać, ale chyba podświadomie czuła, że ich relacja dalece odbiegała od tradycyjnych. Rainie miała czternaście lat, kiedy ją urodziła. Bill w tym czasie był dwunastolatkiem. To wszystko składało się na tak skomplikowaną całość, że gdy tylko zaczynała o tym myśleć, bolała ją głowa. Dlatego odetchnęła i starając się skupić na czymś innym, rozejrzała się po okolicy, Liv wiozła je do mieszkania. Candy czekał sprawdzian z historii i to najważniejsza rzecz, której powinna dopilnować. Cała reszta mogła poczekać.
*

Mike Miller był niecierpliwym człowiekiem. Wychowany w luksusie, zawsze dostawał to, czego chciał. Zabawki – proszę. Najpierw samochodziki, potem trucki, potem auta sterowane, a potem jego własne. Rówieśnicy zaczynali od Volkswagenów, a on na osiemnastkę dostał nowego Jeepa. Wsparcie dla szkoły na nową salę komputerową w zamian za promocję do następnej klasy – jak najbardziej. Ojciec odszedł, kiedy miał pięć lat, a że zarabiał dobrze, więc płacił grube pieniądze na jego utrzymanie. Matka też dostawała swoją część, bo wyraziła zgodę na szybki i cichy rozwód. Mogła chodzić do kosmetyczki i do chirurga. Mogła robić wszystko, dzięki czemu rozkochała w sobie męża numer dwa. Mike miał dwanaście lat, kiedy wzięli ślub. Nowy tatuś płacił mu, żeby wychodził z domu albo, żeby w nim zostawał, a potem żeby nie mówił matce o jednej czy drugiej kochance, przy których został przyłapany. Jego ubrania, jego telefon, sprzęt stereo, wszystko, co miał, było najlepsze. Nagroda za jedno czy drugie ustępstwo, pójście na rękę, czy przemilczenie. Kto zastanawiał się nad tym, że były brudne? Dzięki temu z łatwością zdobywał dziewczyny. Udało mu się uwieść nawet Serenę, która na początku nie była zbyt zainteresowana nim ze względu na relację ich rodziców. Jej ojciec to mąż numer trzy. Niezbyt wymagający. Chyba faktycznie coś czuł do jego matki. Stefanie Ivonne Torres nawet po czterdziestce wyglądała dobrze. Zgubiła dwa poprzednie nazwiska i chełpiła się tym obcobrzmiącym. Dbała o to małżeństwo. Szkoda byłoby je zaprzepaścić. Jednak on robił swoje, był wytrwały. Dostał też ją. Miał każdą, która mu się spodobała. Z wyjątkiem Scarlett. Skąd mógł wiedzieć, że ta brzydka dziewczynka zmieni się w kogoś tak pięknego? Gdyby przewidział rozwój zdarzeń, może wykazałby się cierpliwością. Dlatego Mike Miller musiał przestać istnieć. Bo był niecierpliwy. Bo źle rozegrał sprawę. Puściły mu nerwy i zniechęcił Scarlett. W dodatku cały czas chowała się za Kaulitzem, a kiedy udało mu się spotkać ją samą, to coś szło nie po jego myśli i pogarszał sytuację.
Dlatego Jim Felston nie posiadał słabości. Jim Fleston był cierpliwy. Potrafił czekać na odpowiedni moment i wykorzystać go. Trwało to długo. Od chwili, gdy Mike Miller przestał istnieć, do momentu, kiedy w świecie pojawił się Jim Felston, on sam przeszedł długą drogę. Najpierw bolesna operacja, potem rekonwalescencja, lekcje aktorstwa, a szczególnie nauka modulowania głosem. To prawie dwa lata bardzo ciężkiej harówki. Matka zadbała o jego przemianę i spędziła z nim kilka miesięcy w Nowym Jorku. Nim ojciec Sereny zdobył dla niego tożsamość posługiwał się fałszywym dowodem. Samo przedostanie się z Niemiec do Stanów było upokarzające, ale udało się. Był tam. Pracował na swój sukces, bo wiedział, że cierpliwość się opłaci.
Serena się wyłamała. Zniknęła. Już nie chciała zdobywać Kaulitza. Poprawiła piersi i nos, a potem zwiała na Hawaje, czy temu podobne miejsce. Nie kontaktowała się z nim. Prawdopodobnie nie odzywała się nawet do ojca. Pieniądze pomogły mu dostać rolę. Okazało się, że był lepszy, niż wszyscy sądzili i jego postać z epizodycznej stała się główną. Wszystko szło świetnie. Był sławny. Dalej miał najlepsze rzeczy, samochody, dziewczyny. Miał wszystko, czego chciał, ale nie potrafił odnaleźć spokoju, bo wciąż czekał na Scarlett. Dla niej to wszystko. Czekał. Obserwował. Wyciągał wnioski. Wreszcie udało mu się ją złapać w Los Angeles. Jego cierpliwość się opłaciła. Dostał to, czego chciał. Miał ją, więc nie potrafił być jej wierny, bo osiągnął swój cel. Wszystko układało się świetnie; Scarlett, sława, najlepsze rzeczy. Dostał to, na co zasłużył.
Dlatego bardzo mu się nie spodobała jej reakcja na prawdę. Popełnił błąd zostawiając pamiątki z przeszłości. To jego wina. Przyznał to. Jednak ona nie powinna się tak oburzać. Byli innymi ludźmi. Przeszłość to przeszłość. Wciąż powtarzała to w swoich wywiadach.
Zepsuła tym jego plan. Zepsuła misternie układany plan, który działał przez tak wiele lat. Wszystko, by się udało, gdyby nie jej nieuzasadniony żal. Może i nawet rzuciłby ją za tydzień, czy dwa, bo spodziewał się po niej więcej, ale skoro potraktowała go w taki sposób, nie mój jej tego puścić płazem. Nie mógł, bo poświęcił swoje życie. Lubił je. Lubił siebie. Dla niej porzucił to wszystko.
Dlatego musiał ją ukarać.

Nałożył kaptur na głowę. Spod niego, na jego ramiona spływały kaskady rudych włosów. To zabawne, miał teraz ponad pięćdziesiąt peruk i dziesiątki elementów umożliwiających zmianę wyglądu twarzy. Już nigdy nie podda się operacji. Już nigdy nie przyniesie sobie takiego bólu. Nawet zemsta nie była tego warta. Spojrzał na płytę nagrobną. Michael Miller. Ur. 10.02.1990. Ukochany syn. Matka nie mogła kazać napisać czegoś w stylu spoczywaj w spokoju. To byłaby zbytnia hipokryzja.
- Wszystkiego najlepszego, stary – mruknął, nim odwrócił się i odszedł.
*

Irlandia, Wicklow

Temat: Sprawdź wszystko dziesięć razy.

Sprawdź wszystko dziesięć razy. Nie sądziłem, że będę aż tak zdenerwowany. Jak coś nie pójdzie to chyba się pochlastam. Kurwa. Musi być idealnie. Bill, obiecaj mi to. Załatw to tak, jakby chodziło o ciebie. Jestem idiotą, że postanowiłem wyjechać, zamiast wymyślić coś i zostać na miejscu, żeby wszystkiego dopilnować, ale ona tego potrzebowała. Wierzę, że się uda. Musi. Choć i tak jestem idiotą, bo pewnie o czymś zapomnę.
Czyli tak: Candy ma sukienkę, Jess ma sukienkę. Jess swoim śpiewem sprawi, że Scarlett się wzruszy. Bo ty się wzruszasz. Jesteś pewien, że sobie poradzi? To jednak hiszpański.
Teraz kwestia sukienki Scarlett. Tamtego wieczoru miała na sobie inną sukienkę, niż sądziłem. Nosiła krótką, a ja jednak bym chciał, żeby miała tą, co wtedy, gdy się poznaliśmy. Niech Liv znajdzie zdjęcia. Będzie wiedziała, o co mi chodzi. Te kiecki chyba są u Sophie. Nie wydaje mi się, żeby Scarlett je zabierała, skoro już nie pasują na nią. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli zmierzy je na Jess albo Candy, bo one mają teraz podobny rozmiar. Patrzyłem na metki, Scarlett nosi teraz 36. To będzie najtrudniejsze, ale musi jakoś ją dopasować. Może nie weźmie jakąś z tych, które Scarlett teraz nosi? No, nie wiem. Wymyśl coś. Znasz się, a jak nie to znajdź krawcową. Buty. Chyba najlepiej będzie, jak weźmie te jej ulubione. Jak one się, kurwa, nazywają. Daffodile! Ona je wciąż nosi. Chyba, że uznacie, że inne będą pasowały lepiej. Sprowadź Simona i Marcelę. Chyba, że to już będzie przesada? No. Przesada. Zacznie się domyślać. Przecież Liv ją uczesze i sama się umaluje. Dobra. Teraz kolejne zadanie dla ciebie. Wybierz jakieś rzeczy dla mnie, żeby pasowały do stroju Scarlett, ale kurwa, Bill. Tak, jak ja bym się ubrał, a nie jak ty byś mnie ubrał. Pamiętaj.
Sprawdź, czy muzyka będzie odpowiednia na cały wieczór. No i catering, ale menu miała zrobić Rainie. Wysłała już zamówienie? Szwedzki stół, trzech kelnerów. Myślę, że wystarczy. Niech mama i Gordon zatrzymają się u was. Prosto z lotniska odwiozę Scarlett i jadę na próbę. Potem muszę się przygotować. Dlatego wszystko inne musi być już gotowe. O czym zapomniałem? Na pewno zapomniałem.
Niech Georg zawiezie rano moją gitarę. Byłoby świetnie, jakby ją nastroił i sprawdził dźwięk. Tak samo z Jess. Niech zrobią próbę z instrumentami i wszystko przygotują.
Przypomnij wszystkim, że mają zachowywać się, jakby mieli swoje plany.
Czy dzieci zrobią to, o co prosiłem? Czy nie chcą?
Na razie nic więcej nie pamiętam. Będę pisał, a ty zdawaj mi relację na bieżąco.
T.

Wysłał wiadomość i wylogował się z poczty, chcąc uniknąć przypadkowej i zupełnie niepotrzebnej dekonspiracji, w razie gdyby Scarlett zobaczyła coś w jego telefonie. Wstawił wodę na kawę, zasypał kubki i w międzyczasie dokończył kanapki. Nie spał za dobrze, bo większość czasu poświęcał na planowanie albo patrzenie na nią. Koszmary odeszły. Odkąd spała przy nim, zniknęły. Nawet po spotkaniu z Mike’em nie wróciły ani razu. To dobry znak. Miał nadzieję, że tak zostanie. Dokończył kawę, zabrał śniadanie i poszedł do sypialni.
Dom, w którym mieszkali był stary. To na pewno można było o nim powiedzieć. Zbudowany z drewna, drewnem wyposażony. Właścicielka powiedziała mu, kiedy odwiedził Wicklow po raz pierwszy, że zbudował go jej dziadek. Czyli musiał mieć ponad sto lat, bo ona liczyła sobie przynajmniej sześćdziesiąt. Podobał mu się klimat tego miejsca, bo wchodząc do środka, czuło się, że przekraczało się próg domu, a nie zwykłego miejsca do zamieszkania. Białe firanki w oknach, wykrochmalona, pachnąca świeżością pościel, z solidnego, miłego w dotyku materiału. W pokoju dziennym jedynym niedrewnianym sprzętem był dwudziestojednocalowy telewizor kineskopowy. Kuchnia nie miała zmywarki, ale piecyk elektryczny i kuchenkę mikrofalową już tak. Łazienka nie należała do największych, ale musiała zostać wyremontowana przed kilkoma laty, bo płytki wyglądały ładnie, a wyposażenie nie było zniszczone. Oprócz ich sypialni w domu były jeszcze dwa pokoje, ale z nich nie korzystali. Podobało mu się wielkie łóżko w ich pokoju. Takich już nie produkowano. Solidny stelaż, który prawdopodobnie można wynieść tylko po rozmontowaniu, bo wyglądał jakby ważył tonę i został przystosowany dla mężczyzny o wzroście dwa zero pięć. Było im wygodnie. To musiał przyznać. W ogóle ten dom był niemal idealny dla nich. Nie potrzebowali trzech pięter i metrażu dla pięciu rodzin. Wybudowali sobie już taki i nie chcieli do niego wrócić. Nie dlatego, że zajmował zbyt dużą przestrzeń, po prostu Tom wiedział, że teraz chciałby mieszkać w bardziej przytulnym domu. Bez czterdziestometrowego salonu. Byli młodzi i chcieli wybudować sobie najpiękniejszy dom na świecie. Mieć swoje królestwo. Udało im się, ale piękno rzadko łączy się z wygodą i praktycznością. Natomiast ten mały, drewniany domek wydawał mu się spełnieniem marzeń. Kojarzył mu się ze szczęśliwą rodziną. To dziwne, ale od pierwszej chwili tak myślał. Odkąd zjawił się tam sam przed kilkoma laty. Teraz marzył o tym, że będą mieli dom dla szczęśliwej rodziny i że sami będą bardzo szczęśliwi.
Postawił tacę po swojej stronie łóżka i poszedł odsłonić okna. Dochodziła dziesiąta. Nie chciał już dłużej na nią czekać. Położył się, przesuwając tacę na środek, a potem pochylił się i pocałował ją delikatnie w usta. Zaczerpnęła powietrza, jakby powracanie do świadomości zmuszało ją do zużycia większej ilości tlenu. Powoli otworzyła oczy, przewracając się na bok i wtulając twarz w poduszkę. Odetchnęła jej zapachem.
- Nigdzie nie robią takiego płynu do płukania – mruknęła, spoglądając na niego znad miękkiej poszewki. Wciąż mocno wciskała w nią nos, co trochę zniekształciło jej głos. Rano wydawała mu się najpiękniejsza; taka delikatna i krucha. Resztki snu na powiekach i lekko zachrypnięty głos potęgowały to wrażenie. Miała wyjątkowo niebieskie oczy tego ranka. Ich kolor był jakiś taki nierzeczywisty. Jak cała ona. Uśmiechnął się.
- Nie wiem, czy zauważyłaś, ale pościel w Loitsche pachnie podobnie. Zwłaszcza latem, kiedy suszy się na dworze – odparł.
- W takim razie musimy kupić dom, gdzieś na obrzeżach. Jeszcze w Berlinie, ale trochę poza, żebyś mógł rozwiesić dla mnie sznur, na którym będę suszyła pościele. – Miała taki za domem, ale nie pojawiło się zbyt wiele okazji, żeby go wykorzystać. Podobnie, jak z innymi sprzętami w domu. Nie zdążyła ich użyć, bo powinny być przydatne później, a to później nie nadeszło.
- Jeśli zechcesz kupimy go nawet na księżycu – powiedział, całując ją znów. Uśmiechnęła się, oddając pocałunek. Objęła ręką jego szyję i przytrzymała go, by nie odsunął się zbyt szybko.
- Międzygalaktyczne mogą być drogie, więc zostańmy przy obrzeżach Berlina – odpowiedziała, mrugając do Toma. Zaśmiał się, podając jej kawę, a Scarlett podciągnęła się wyżej i oparła o wezgłowie. – Skoro o tym mowa – zaczęła, nim upiła łyk. – Po powrocie musimy wreszcie wystawić dom na sprzedaż, a wcześniej wynająć magazyn i przewieźć tam wszystko, co chcemy zatrzymać – Tom przytaknął, siadając obok Scarlett w ten sam sposób. Taca ze śniadaniem znalazła się pomiędzy nimi.
- Raczej nie będzie tego wiele – stwierdził.
- No tak, ale chyba chcę zatrzymać nasze łóżko. Ono było niesamowicie wygodne i duże, przecież robione na zamówienie. Do tego garnki, zastawa, jakieś inne drobiazgi czy poszczególne meble. Niektóre rzeczy dostaliśmy od naszych bliskich i szkoda, żeby nowy właściciel je wyrzucił.
- Ja bym chciał takie łóżko – odparł, rozpierając się wygodnie.
- Takiego raczej nie dostaniemy już nigdzie, ale możemy szukać wśród antyków – zaproponowała. – Mnie też się tu podoba. W takim domu mogłabym żyć.
- Bez studia? – zagadnął, spoglądając na niego podejrzliwie.
- Nawet bez studia – odpowiedziała, posyłając mu filuterny uśmiech i upiła łyk kawy. – Właśnie, musimy rozmontować cały sprzęt ze studia, chyba, że wliczymy je w cenę. No, ale nie każdy chce dom ze studiem. Musimy to przemyśleć.
- Mamy na to czas.
- Oczywiście, że mamy, ale widzisz. Zleciało już półtora miesiąca, odkąd zdecydowaliśmy się sprzedać dom. Odkładamy wszystko na później, bo później może być lepiej, ale co, jeśli nie będzie? – dobrze było wmawiać sobie, że zajmą się tym, kiedy sprawa z Mike’em trochę ucichnie albo kiedy nacieszą się sobą, ale czas uciekał, a posiadanie tego domu ciążyło Scarlett. Miała wrażenie, że kiedy go sprzedadzą, to wtedy ona sama pogodzi się z przeszłością.
- Będzie – zapewnił i uścisnął pokrzepiająco jej dłoń. Scarlett uśmiechnęła się krótko, westchnęła, po czym wzięła jedną z kanapek. Jak zwykle żółty ser i pomidor. Tom też zajął się jedzeniem. Gawędzili jedząc, planowali dzień. W międzyczasie zadzwonił Toby, żeby upewnić się, czy wszystko w porządku. Chwilę później, Scarlett usłyszała dźwięk przychodzącego smsa. Bez wahania chwyciła telefon. Nieznany numer od razu zepsuł jej humor. Westchnęła. Bez odczytywania zawartości wiedziała od kogo go dostała.
- Obcy numer – westchnęła, otwierając wiadomość. – To bardzo niegrzeczne z twojej strony – zaczęła czytać treść. – Jestem pewien, że pamiętasz, że mam dziś urodziny. Planowałem spędzić je w twoim towarzystwie, a ty po raz kolejny zniweczyłaś to, co postanowiłem. Nasze małe spotkanie przypomniało mi, jak bardzo ciągnie nas do siebie. Musimy jak najszybciej to powtórzyć. Ty na plecach, oczywiście. Nie myśl sobie, że schowałaś się przede mną. Znajdę cię. Jak zawsze – pokręciła głową zrezygnowana, rzucając telefon na kołdrę. Oparła się o wezgłowie, spoglądając na Toma. Nie skomentował od razu tego, co usłyszał. Dokończył kanapkę, choć przyszło mu to z trudem. Scarlett też niczego nie mówiła, bo po co? Jej dobry nastrój prysnął jak bańka mydlana. Nie lubił, gdy czuła się udręczona.  Mike zburzył jej miły poranek, ale Tom dostrzegł plus wynikający z treści tego smsa. Uświadomił to sobie przypadkiem, zastanawiając się, jak ją pocieszyć.
- On nie wie, gdzie jesteś – stwierdził. – Napisał, że cię znajdzie, czyli w chwili obecnej stracił cię z oczu. Nikt nas tu nie sfotografował, nie wstawiałaś do sieci zdjęć, więc nie ma opcji, że cię wytropi.
- Myślisz? – zapytała z nadzieją w głosie. Tom przytaknął, bo był tego pewny, na tyle na ile mógł. Niespodziewany wyjazd sprawił, że stali się niewidzialni. Mike zdał sobie sprawę z tego, że jej nie ma w Berlinie po obserwacji mieszkania i jej domu. Zrobił to szybko, ale nie od razu, więc mieli czas na spokojny wyjazd. Zapewne sądził, że Scarlett nie wytknie nosa z domu po ich spotkaniu w klubie, a ona zrobiła coś zupełnie odwrotnego. Zmieniła zasady gry. Tom martwił się tym wszystkim, ale nie w tej chwili. Wiedział, że byli bezpieczni. Ta myśl go uspokoiła. Już nie obawiał się, czy mogli wyjść na spacer czy kolację. Póki ktoś ich nie rozpozna, byli bezpieczni i wydawało mu się też, że nawet jeśli ktoś wrzuciłby ich zdjęcie do sieci to Mike i tak nie zaryzykowałby przylotu do Irlandii. Jednak zapewne przygotuje coś, gdy wrócą. Wtedy będą musieli być ostrożni. Scarlett wpatrywała się w osad po kawie na wewnętrznej ściance kubka. Widział, że się zmartwiła. Dał jej czas, żeby to przetrawiła. Dopił kawę i zjadł ostatnią kanapkę. Bo co innego można zrobić?
- Zróbmy coś – powiedziała nagle, jakby czytała w jego myślach. Odstawiła kawę na stoliczek, odrzuciła kołdrę i na czworaka zbliżyła się do niego. Chwyciła go za ramiona i usiadła na jego nogach, swoimi oplotła go w pasie i pocałowała go krótko. Objął ją i mocno przytulił.
- Co masz na myśli? – zapytał, wsuwając dłonie pod jej koszulkę od piżamy.
- Nie to co ty! – zaśmiała się, mimowolnie mocniej przyciskając się do Toma. Połaskotał ją po wrażliwej skórze w talii, a ona roześmiała się głośniej. Popatrzyła mu w oczy, śmiały się z nią. Tego potrzebował; świadomości, że przy nim czuła się bezpiecznie, że nie chciała już dłużej uciekać, a przeciwności były powodem do podjęcia walki, a nie ukrycia się. – Prószy śnieg – stwierdziła, spoglądając w okno. – Chodźmy na spacer.
- A może zostaniemy w domu? – zaproponował, przesuwając dłonie z talii Scarlett na jej piersi. – Co ty na to? – spytał, kiedy znów patrzyła na niego. Uśmiechnęła się błogo, zadowolona z tego, co czyniły jego palce. Przymknęła na moment powieki, odchylając głowę do tyłu. Mocniej zacisnęła dłonie na jego ramionach, a Tom przyciągnął ją bliżej i pocałował w szyję, a potem w oba obojczyki. Westchnęła i wyprostowała się. Złożył ostatnie pocałunki na jej szyi i oderwał usta od jej skóry pachnącej wanilią i czekoladą. Uśmiechnęła się do Toma, wplatając palce w jego rozpuszczone włosy i pocałowała go namiętnie. Zachęcony przesunął ręce z jej piersi do jej spodenek i wsunął palce pod ich gumkę, zaciskając je na pośladkach dziewczyny. Lubił, kiedy wychodziła z inicjatywą. Popierał wszelkie aktywności, do których niezbędna była ona i on. Rozochocony pogłębił pocałunek, a ona niespodziewanie go przerwała i jeszcze raz krótko musnęła jego wargi.
- Idziemy – mruknęła, wyswobadzając się z jego objęć. Próbował ją zatrzymać, mocno trzymając w ramionach, ale była nieugięta i tylko pogroziła mu palcem. Sapnął. Kiedy naiwnie sądził, że mu się udało, ona planowała, jak postawić na swoim. Scarlett. Po prostu. Nie mogąc zmobilizować się, żeby wstać, sięgnął po telefon i napisał Toby’emu wiadomość, że zamierzali wyjść. Uznał, że nie potrzebowali, żeby szedł z nimi. Czuł, że w Wicklow byli zupełnie bezpieczni.

Niespełna godzinę później wyszli ze swojego idealnego domku, kierując się w stronę przeciwną do głównej ulicy miasteczka. Wicklow nie było duże, jednak nie na tyle małe, żeby nie spotkali kogoś, kto ich rozpozna. Dom, który wynajmowali znajdował się na obrzeżach, więc wybrali drogę prowadzącą ku górom. Uznali, że tam mogą liczyć na odosobnienie. Po kilkuset metrach skręcili w dróżkę, którą zamiast asfaltu pokrywał śnieg. Połacie łąk i pól przykryte warstwą śniegu robiły wrażenie. Otoczone drewnianym płotem kojarzyły się z pastwiskami. Może nimi były? Powietrze było tak rześkie, że ciężko się nim nasycić.
- Musimy przyjechać tu wiosną – odparła Scarlett, rozglądając się wokoło. Mocno trzymała Toma za rękę, bojąc się, że upadnie. Uprzedził ją, że na tą wyprawę będzie potrzebowała wygodne rzeczy, dlatego zabrała swoje timberlandy, puchową kurtkę i jedną z ulubionych czapek z nadrukiem. Tym razem padło na xoxo. Z tego, co zauważył miała takich chyba ze dwadzieścia. On, w sumie trzy. Na swoje szczęście zabrał ciepłą czapkę zamiast takiej z daszkiem, bo zmarzłyby mu uszy. Górskie powietrze było znacznie chłodniejsze od berlińskiego. Geolokalizator wskazywał, że było minus dziesięć. Kto normalny wychodził na taki mróz?
- Sądzę, że to całkiem dobry pomysł. Może w maju? – zaproponował.
- Idealnie – uśmiechnęła się szeroko. – Szkoda, że w Berlinie nie ma takich widoków. Zapłaciłabym za to każdą cenę – powiedziała, wzdychając tęsknie.
- Jeśli dostaniemy za dom tyle, ile szacujemy, to powinno być nas stać na każdy widok.
- Poproszę Heike, żeby znalazła najlepszą agencję nieruchomości i umówiła nas. Zajmiemy się wystawieniem domu na sprzedaż i porozmawiamy z agentem o tym, jakiego domu szukamy. Bez pośpiechu, na pewno znajdziemy coś w sam raz dla nas – przytaknął z delikatnym uśmiechem na ustach. Planowanie przyszłości ze Scarlett dawało mu poczucie absolutnego spokoju i spełnienia. Przestrzeń, świeże powietrze, jej obecność, wizja życia z nią. Więcej niż mógłby marzyć.
- Rozmawiałaś już z Gin o tym, kiedy wejdziesz do studia? – zapytał po chwili. Żałował, że nie zabrał gitary. To miejsce działało na niego inspirująco. Od samego rana miał w głowie melodię, ale jeszcze nie wiedział, co z nią zrobić.
- Mam dziewięć utworów, których jestem pewna. Chcę je nagrać, a kiedy będę w Nowym Jorku i LA, chcę też popracować z Lindą Perry i Mattem Morrisem. Lubię z nimi pisać. Chcę też pracować z Premierem. Ostatnio Gin podesłała mi demo piosenki Marka Ronsona. Była całkiem w moim stylu. No i… - przerwała uśmiechając się głupkowato. Zupełnie jakby dostała ulubionego cukierka.
- No i..? – zachęcił ją, delikatnie ściskając jej dłoń. Scarlett popatrzyła na Toma, a na jej twarz wpłynął zupełnie szeroki uśmiech.
- Jared powiedział mi kiedyś przy okazji, że jeśli dopasuję się z czasem, to napiszemy coś razem – zaćwierkała. – Ja wiem, że nie mam już piętnastu lat, ale Tom – powiedziała, spoglądając mu w oczy, jakby chciała upewnić się, że słuchał. A przecież on słuchał każdego jej słowa. – Siedzę w tym biznesie już sześć lat, odniosłam spory sukces, jestem dziewczyną jednego z najbardziej gorących facetów w biznesie – tu nie mógł się nie uśmiechnąć znacząco, a ona wywróciła oczami. – W dodatku można powiedzieć, że przyjaźnię się z kilkoma osobami, które jeszcze sześć lat temu podziwiałam i marzyłam spotkać. Jared to fantastyczny człowiek i choć powinnam przestać się emocjonować, to za każdym razem, kiedy słyszę: daj znać, jak będziesz w LA, to wyskoczymy na lunch, to ciśnienie skacze mi do dwustu dwudziestu, bo kurka wodna, to jest ten Jared Leto, którego plakat wisiał obok twojego. Rozumiesz, o co mi chodzi? – zapytała, jakby po części zawstydzona swoją reakcją i jeszcze bardziej rozemocjonowana. Tom doskonale to rozumiał. Teraz już nauczył się przechodzić do porządku dziennego z faktem, że zdarzało mu się zupełnie przypadkiem współpracować z ludźmi, których kiedyś tylko podziwiał, ale to wciąż robiło na nim wrażenie. A biorąc pod uwagę fakt, że Scarlett potrafiła być bardziej ekstrawertyczna niż Bill, a niewiele osób umiało pobić jego bliźniaka w kwestii tryskania emocjami, to miał świadomość, że targało nią wiele sprzecznych uczuć. Widział to w sposobie jej mówienia i gestykulowania. Znów czytał z niej, jak z książki.
- Skarbie, to chyba normalne i świadczy o tym, że nie przeżarło cię to całe show biznesowe gówno.
- Gin jest cudotwórcą. Bardzo stara się umówić mnie na lunch ze Slashem i Myles’em, żeby zgodzili się zagrać ze mną na Superbowlu za rok. Nie wiem, czy nie jestem zbyt pop’owa dla nich. Martwię się tym – posmutniała nagle. Tom sam był wielkim fanem Slasha i podziwiał jego zdolności, a granie z nim stanowiło dla Scarlett przejście z grupy świeżych, wyprodukowanych muzyków do grona artystów, którzy się liczyli. Ona liczyła się już od jakiegoś czasu, ale potrzebowała potwierdzenia. Nie rozumiał, dlaczego miała jakiekolwiek wątpliwości, co do swojego miejsca na rynku. Była fenomenalna.
- Wiesz, Slash to legenda, ale ty po trzydziestu latach na scenie też nią będziesz – słysząc te słowa, Scarlett pokraśniała radością. Zatrzymała się i gwałtownie przyciągnęła Toma niżej, na tyle żeby mogła go pocałować. Mocno trzymała go za poły kurtki, a on objął ją w pasie. Była taka malutka bez tych swoich wysokich obcasów.
- Jestem dumna z Introduce myslef, bo to muzyczna opowieść o pierwszych dziewiętnastu latach mojego życia – podjęła, gdy ruszyli dalej. – Trasa przebiła moje najśmielsze oczekiwania. Wypełniłam Wembley. Dostałam Grammy. Spełniłam moje największe marzenie. Udało mi się dzięki mojej ciężkiej pracy i godzinach w studiu. No i twojemu wsparciu – dodała z uśmiechem. – Blackheart to… - zabrało jej słów, którymi nie skrzywdziłaby go, ale on doskonale wiedział, co powodowało Scarlett, gdy nagrywała ten album - ból. Ból, którego powodem był on sam. W dużej mierze.  
- To muzyczne mistrzostwo i czara goryczy – dokończył. Westchnęła.
- Siedziałam w studiu przez pół roku i robiłam wszystko, żeby ten album był perfekcyjny. Wiem, że muzycznie taki jest. Pracowałam nad głosem. Miałam kilku nauczycieli, wiem, że zapracowałam na każdą nagrodę, którą dostałam. Wiem, że na koncertach dałam z siebie wszystko, że ci ludzie, doskonale wiedzieli, co chcę im ofiarować. Patrzyłam na kilkanaście tysięcy fanów, którzy byli tam dla mnie. Powinnam czuć się mistrzem świata, ale ten sukces okupiłam cierpieniem. Nie dał mi satysfakcji. Liam, ty, dziecko… za dużo bólu. Za mało szczęścia. – Tom pokiwał głową, wiedząc, co miała na myśli. Wszystko, co robił po ich rozstaniu, nie dawało mu satysfakcji. Nie czuł radości. Dopóki nie dostał od losu Davida. – A te nowe piosenki pozbawione są bagażu, który niosły ze sobą dwie poprzednie płyty. Ona jest o… - zamyśliła się na moment, a Tom patrzył na nią, bo lubił ten wyraz skupienia i ekscytacji na jej twarzy, gdy mówiła o muzyce. – O poszukiwaniu własnej doskonałości, o dążeniu do niej. Niesie zupełnie inny przekaz. Bawię się muzyką, bawię słowem. Czerpię radość z każdego aspektu tworzenia. Czuję się wolna.
- Zastanawiam się… - zaczął, uznając, że to odpowiedni moment, żeby powiedzieć Scarlett o tej piosence. – Czy nie chciałabyś popracować z Tomem Kaulitz? – popatrzyła na niego zaskoczona, ale zdziwienie szubko zmieniło się w szeroki uśmiech.
- Nie chciałam cię absorbować, bo masz mnóstwo pracy przy produkcji waszego albumu, ale będę szczęśliwa, jeżeli zechcesz ze mną pisać! – wykrzyknęła, uwieszając się Tomowi na szyi. Pisnęła, gdy zachwiał się, ale utrzymał równowagę i ją w swoich objęciach. Wtuliła się w niego, a on mocno trzymał ją w ramionach.
- Napisałem coś – powiedział, ostrożnie stawiając Scarlett na śniegu. – Najpierw muzykę. Miałem w głowie melodię i nie umiałem jej do niczego dopasować. Zagrałem ten fragment i potem nagle zrobiło się z tego coś dużego. Grałem to, grałem, a potem pojawiły się słowa. Dużo pisałem w szpitalu. Potem trochę w domu. Wciąż nie wiem, czy tekst jest dobry, ale tylko ty możesz zaśpiewać tą piosenkę. Ona nie nadaje się dla Tokio Hotel. Czuję, jakbym napisał ją dla ciebie, o tobie, o mnie.
- Musisz mi ją pokazać – poprosiła, przytulając Toma w pasie. Odchyliła się lekko do tyłu, żeby móc na niego patrzeć. – To będzie moje kolejne spełnione marzenie – uśmiechnęła się, a Tom odwzajemnił ten gest. Objął ją rękoma, żeby nie upadła.
- Kiedy nic już nas nie ogranicza, ani wytwórnia, ani producenci, czuję się znowu tak, jak wtedy gdy graliśmy Schönes Mädchen auf dem All dla pięciu osób na festynie w Magdeburgu. Byliśmy osikani ze szczęścia, że ktoś przychodzi nas słuchać, że gramy swoją piosenkę, że wiesz. Bill napisał słowa, a my muzykę. Warto było czekać i się usamodzielnić. Nie żałuję żadnej z naszych płyt. Wszystko, co przeżyłem w ciągu ostatnich dziesięciu lat, było w większości warte przeżycia. Dużo się nauczyłem. Dorosłem muzycznie. Wiem, co chcę osiągnąć. Uwielbiam te godziny w studiu, kiedy próbuję, bawię się dźwiękiem, eksperymentuję, a potem biorę gitarę i mam doskonałą, czystą muzykę. Podoba mi się to.
- Od zawsze wiedziałam, że gitara to tylko twój front. Jesteś piekielnie utalentowany, kochanie – uśmiechnęła się czule, a Tom przyciągnął Scarlett bliżej i ją pocałował. Wiele osób mówiło mu w ostatnim czasie, że był zdolny, utalentowany, że wszystkich zaskoczył swoimi możliwościami, ale pochwały miały znaczenie tylko, kiedy słyszał je od niej. Poczuł się mile połechtany.
- Te kilka lat przerwy bardzo mi pomogło. Teraz wszystko jest lepsze. Robimy to na własny rachunek, bez szefów wytwórni nad głowami.
- Czyli mamy plan – odparła, gdy po chwili szli dalej. – Po powrocie popracujemy trochę. Fajnie byłoby, gdyby udało nam się pojechać w trasę w tym samym czasie. W ten sposób nie mijalibyśmy się.
- Mam lepszy pomysł – powiedział zadowolony i niepewny jednocześnie. Wiedział, że Scarlett była ich fanką kiedyś, wciąż doceniała ich muzykę, ale nie był pewien, czy ona, jako artystka będzie chciała zrobić coś takiego. – Pojedźmy w trasę razem. Scarlett i Tokio Hotel w jednej kilkumiesięcznej trasie. Bez pośpiechu, bez tęsknoty. Moglibyśmy dawać wspólne koncerty albo dzień po dniu w tym samym mieście. Zaoszczędzilibyśmy na sprzęcie, bo rozkładalibyśmy jedną scenę, a nie dwie. Moglibyśmy zaangażować tych samych muzyków wspierających i całą resztę.
- Słuchałam do momentu: bez pośpiechu, bez tęsknoty – odpowiedziała, po czym mocno ścisnęła jego dłoń, wykrzykując: Tom! To jest genialny pomysł. Chcę tego! – zaśmiała się serdecznie, a on poszedł w jej ślady – Rozmawiałeś już z chłopakami?
- Wstępnie. Wszyscy uznaliśmy, że to najlepszy pomysł w naszej sytuacji.
- Fantastycznie! – zatrzymała się znów, stając przed Tomem. – Dzięki temu moglibyśmy ze spokojem koncertować pół roku albo i osiem miesięcy. Ameryki, Europa, Azja, wszędzie, gdzie na nas czekają. Zróbmy to. Zgrajmy terminy i stwórzmy najlepsze show, jakie świat oglądał – westchnęła rozmarzona. Zarzuciła mu ręce na szyje i popatrzyła prosto w oczy. – Martwiłam się rozłąką. Bałam się jej.
- Dlatego musimy jej zapobiec – odpowiedział, a Scarlett żywiołowo przytaknęła, a potem go pocałowała. Długo i czule. – Czyli wracając do naszego planu – powiedział, gdy zawrócili, uznając, że dalszy spacer nie miał sensu, gdy co dwa kroki zatrzymywali się, żeby się objąć lub pocałować. – Wracamy do Berlina, nagrywamy piekielnie dobre albumy, promujemy je i jesienią jedziemy w trasę. Koncertujemy do świąt, potem robimy sobie kilkutygodniową przerwę i zaczynamy dalszą część trasy, która pewnie potrwa do maja, może nawet lipca, gdy uwzględnimy koleją przerwę albo dwie.
- Brzmi to tak, jakbyś omawiał ten plan nie tylko z chłopakami – stwierdziła, posyłając mu podejrzliwe spojrzenie, a Tom tylko się roześmiał w odpowiedzi. Fakty były takie, że wtajemniczył w swoją misję Josta i nawet Gin, chcąc dowiedzieć się, czy możliwe było zgranie ich terminarzy. Planował powiedzieć Scarlett o wszystkim po walentynkach, kiedy usłyszy piosenkę, którą dla niej napisał. Czuł się mistrzem, bo wiedzieli wszyscy oprócz Scarlett. Ściągnął do Berlina nawet Pierre’a i Hugo. Póki co był niemal na sto procent pewny, że wszystko wypadnie idealnie. Tak, jak jej się należało.
- Robiłem rozeznanie, Maleńka – odpowiedział, ściskając dłoń dziewczyny. – Po powrocie chciałbym spędzić z Davidem trochę czasu. Tęsknię za nim. Kiedy ja się ostatnio z nim widziałem? – odparł nieco przygaszony. Scarlett uścisnęła jego dłoń w pocieszającym geście i mocniej ścisnęła jego palce z własnymi.
- Pojedziesz do Loitsche, a potem na weekend przywieziesz go do Berlina, co ty na to? Mogę jechać z tobą i pracować tam.
- O ile Lena znów czegoś nie wymyśli – mruknął niezadowolony. Sięgnął po papierosy i odpalił jednego, mocno zaciągając się dymem. Scarlett schowała ręce do kieszeni, korzystając z okazji, że mogła ugrzać dłoń, którą wcześniej on trzymał. Przypatrywała mu się. Nie lubiła wąchać, jak palił, ale uwielbiała patrzeć jak to robił. Nie rozumiała tego fenomenu, ale Tom z papierosem niesamowicie ją pociągał.
- Byliście w sądzie, przecież zostało ustalone, że masz prawo do nieograniczonego kontaktu z synem, więc jeżeli zacznie robić większe problemy, to można temu zaradzić.
- Nie chciałbym, żeby doszło do tego, że David będzie musiał mówić w sądzie, gdzie chciałby mieszkać albo, czy lubi spędzać czas z tatusiem – odpowiedział niezadowolony. Zaciągnął się mocno, mrużąc oczy.
- Może Lena powinna mieć świadomość, że może do tego dojść. Ona na pewno nie chce źle dla dziecka. Zależy jej na ukaraniu ciebie, ale chyba nie bierze pod uwagę tego, że ty możesz pozwolić sobie na batalię w każdym sądzie. Ona niekoniecznie. Nie chciałabym, żeby do tego doszło, bo żadne dziecko na to nie zasługuje, ale jesteś jego ojcem i masz prawo widywać się z nim, wpływać na niego i wpływać na to, jakim będzie człowiekiem. – Scarlett starała się nie ingerować w sprawy między Tomem, a Leną, ale nie zamierzała pozwolić, żeby ta podstępna dziewucha utrudniała mu widzenia z synem. Wtargnęła do jego życia, zniszczyła je dwukrotnie, a teraz kombinowała coś po raz kolejny.
- Skarbie, pamiętam, jak Bill zadzwonił do mnie i powiedział mi o wynikach. Byłem wtedy na jakiejś wyspie, w sumie nie myślałem już o tym, jaki będzie werdykt – odparł, wypuszczając dym i zaciągając się znów. Powtórzył to kilka razy, po czym wyrzucił niedopałek. – Zrobiłem te badania, żeby mieć pewność, że cię nie okłamałem, kiedy mówiłem ci, że on nie jest moim synem, a potem było mi już bez różnicy, jaki będzie wynik, bo chciałem, żeby David był mój, choć cholernie się tego bałem. Wróciłem do Berlina, rzuciłem jej to w twarz, że mnie okłamała, a potem przyleciałem tu. Sam nie wiem dlaczego. Przypomniał mi się ten film i te zielone pola – wskazał na pokrytą śniegiem nieograniczone połacie dolin i wzniesień. – Chciałem tu być. Spędziłem tu trochę czasu, zastanawiając się, co właściwie powinienem zrobić, jak pokierować życiem, skoro miałem syna. Totalnie nie wiedziałem, co robić. Byłem taki zagubiony….- wzruszył ramionami, trochę bezradnie spoglądając na Scarlett. Potarł dłońmi, chcąc je rozgrzać i zdziwił się, uświadamiając sobie, że puścił rękę Scarlett. Natychmiast to naprawił, sięgając po jej dłoń schowaną w kieszeni kurtki. Mocno splótł ich palce. – A potem po prostu spędzałem z nim czas. Było trochę drętwo, trochę niepewnie. Nie umiałem być jego kumplem, a co dopiero ojcem. On mocno się starał, żeby mi zaimponować, ale to tylko dziecko. Broił, sprawdzał granice, a ja uczyłem się, jak go wychowywać. Lena jest dobrą matką. Nie mogę powiedzieć, że nie. David jest świetnym dzieckiem. Mój wkład jest niewielki – przerwał na moment, a Scarlett nie komentowała jego wypowiedzi. Nigdy nie rozmawiali na ten temat i chciała, żeby po prostu to powiedział. Tom wciąż czuł się trochę niekomfortowo, kiedy w rozmowie przewijały się ostatnie tygodnie ich związku. Podobnie, kiedy mówili o Davidzie. Nie rozumiała tego, bo chłopca bardzo lubiła i nie widziała innego wyjścia, jak jego uczestnictwo w ich wspólnym życiu. Tom to wiedział, ale wciąż zważał na słowa. Nie chciał jej skrzywdzić, czy zasugerować, że życie z Leną i Davidem okazało się lepsze od ich wspólnego. Ona widziała, że takie nie było. To dwa różne życia.  – Ale to mój syn i kocham go. Tęsknię za nim. Chcę uczestniczyć w odrabianiu lekcji, treningach i zabawie. Chcę, żeby przychodził do mnie po radę i zwierzał się ze swoich problemów. Mnie, a nie Benowi. Dlatego jeszcze bardziej frustruje mnie to, że Lena próbuje osłabić nasz kontakt, bo i tak nie mogę pozwolić sobie na to, że czekać na niego, gdy wraca ze szkoły albo kłaść go spać.
- Pewnie wyobraziła sobie szczęśliwą rodzinkę z Benem, a ty zrezygnowałeś z jego pracy i wizja upadła. Widują się tylko, kiedy on ma wolne. Dlatego robi ci na złość, jak przystało na dorosłą, dojrzałą kobietę i matkę – zironizowała. Tom odpalił kolejnego papierosa, a Scarlett znów ukryła dłonie w kieszeniach kurtki. Najchętniej wydrapałaby oczy Lenie i czekała z utęsknieniem na moment, w którym zrobi lub powie coś niewłaściwego w jej obecności. David nie zasługiwał na to, żeby wychowywać się z dala od taty, którego tak długo pragnął, a Tom nie zasługiwał na to, żeby nie móc widywać się z synem, którego kochał i o którego się troszczył. David był wspaniałym chłopcem, który z dnia na dzień stawał się coraz bardziej podobny do Toma. Wykazywał wiele zdolności i ambicję, by uczyć się, poznawać świat. Do tej pory Lena dbała o jego wychowanie, ale w ostatnich miesiącach jej zachowanie ciężko uznać za dobry przykład. Fundowała mu huśtawkę emocjonalną, co prędzej czy później nie mogło skończyć się dobrze. Wyszli na asfalt, gdy Tom gasił niedopałek. Objęła go jedną ręką w pasie i przytuliła się do niego. Przyciągnął ją do siebie i tak w milczeniu wrócili do domku. – Wiesz, co? – zagadnęła, gdy już uporała się z ciężkimi butami. Stały przemoczone pod kaloryferem. Nie pomogły wełniane skarpety, więc one też wylądowały na grzejniku. Zmarzła na kość. Jak zawsze w zimie. Podeszła do Toma i zarzuciła mu ręce na szyję. – Zimno mi – szepnęła blisko jego ucha i nim zdążył ją złapać, odsunęła się zdejmując sweter, pod którym nie miała nic więcej. Uśmiechnęła się zapraszająco do Toma i cisnęła w niego ubraniem, kierując się w stronę sypialni. Nim przekroczyła jej próg, już porwał ją w ramiona.
*

12. lutego 2015, Los Angeles, Pacific Palisades

Darcy przyspieszyła kroku, zdając sobie sprawę z tego, że dochodziła już czternasta. Obiecała się pospieszyć, ale nie chciała jechać taksówką. To było jej pierwsze wyjście bez Hazel, odkąd Hazel przyszła na świat. Ostatnie trzy godziny była tylko Darcy i poczuła się tak, jakby rozwinęła skrzydła. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo czuła się zmęczona, dopóki na moment nie wyrwała się z trybów macierzyństwa. Piekielnie bolały ją piersi i czuła, że mleko przemoczyło już stanik. Wolała nie spoglądać na okrągłe plamki na swojej bluzce. Gdyby była w domu, Hazel pewnie piłaby w tym czasie dwa albo trzy razy. Spojrzała znów na wyświetlacz komórki, upewniając się, czy Javier przypadkiem nie dzwonił, ale w ciągu ostatnich dwóch minut nic się nie zmieniło. Wiedziała, że przy nim jej dziewczynka była bezpieczna, ale też trochę się obawiała, bo nigdy jeszcze nie zostawała z nim tak długo. Zajmował się nią, kiedy Darcy szła pod prysznic, czy przygotowywała coś do jedzenia, ale to było zazwyczaj kilkanaście minut, no i nie traciła małej z oczu. Javier bardzo chciał z nią zostać. Wiedziała, że lubił się nią zajmować, a Hazel musiała też lubić jego, bo nie raz, kiedy Darcy nie potrafiła jej uspokoić, on radził sobie z tym doskonale. Brał ją na ręce, a ona po chwili już nie płakała. W dodatku wpatrywała się w niego, jak w obrazek i słuchała jak urzeczona każdego jego słowa. Na tyle, na ile mogło siedmiotygodniowe dziecko.
Wybierając w windzie przycisk z właściwym numerem piętra, złapała się na tym, że przez moment poczuła się, jakby wracała do domu. A potem przypomniała sobie, że była samotną młodą matką, bez grosza przy duszy, bez perspektyw, na utrzymaniu człowieka, którego znała siedem tygodni. To trochę podłamało ją na duchu, ale kiedy przekroczyła próg mieszkania i usłyszała radosne popiskiwanie swojej córeczki, cała ta sytuacja wydała jej się łatwiejsza. Zdała się na łaskę Javiera, żeby Hazel miała godne warunki. Takie, jakich sama nie byłaby w stanie jej dać.
Odłożyła klucze na szafkę w korytarzu i zsunęła ze stóp baleriny. Jedyne w miarę wyglądające buty, które jej zostały. Im bardziej zbliżała się do pokoju, tym lepiej słyszała, jak Javier przemawiał do jej córeczki. Miał dobry, ciepły głos i mówił same miłe rzeczy. Każda mała dziewczynka, powinna mieć tatę, który tak do niej mówi. Cichutko stanęła w drzwiach, opierając się o futrynę i patrzyła, jak Javier kołysał Hazel, krążąc z nią po pokoju. Dlaczego ojcem jej dziewczynki nie mógł okazać się facet taki jak Javier. On nigdy nie wyparłby się swojego dziecka. On może nie ucieszyłby się, ale wziąłby na siebie swoją część odpowiedzialności. Nie zachowałby się, jak Grayson. On nie zasługiwał na to, żeby mieć taką kochaną córeczkę jak Hazel. Skrzywdziłby ją swoją niedojrzałością i niezdolnością do kochania. Jak Darcy mogła być na tyle głupia, żeby dać mu omotać i uwierzyć w te wszystkie kłamstwa? Choć z drugiej strony, gdyby tego nie zrobiła, to nie miałaby Hazel i wciąż wierzyłaby w jego słowa, wciąż żyłaby tamtym pustym życiem. Chyba, że znudziłaby mu się do tego czasu i wyrzuciłby ją z niego, więc zostałaby z niczym. A dzięki swojej naiwności miała Hazel i pewność, że już nigdy więcej nie będzie sama.
- Widzę, że mojemu dziecku matka jest niepotrzebna – odparła, wchodząc głębiej do pokoju. Javier uśmiechnął się na jej widok. Wyglądał na zmęczonego, a na koszulce miał plamę po mleku.
- Trochę po twoim wyjściu, Haz zasnęła na jakieś dwadzieścia minut, a potem obudziła się z płaczem. Od tego czasu noszę ją cały czas. Czyli jakieś dwie godziny. Jej to się nawet podoba, więc nie pozwala mi usiąść nawet na chwilę. Czy to dziecko ma jakiś wbudowany czujnik na siadanie? – zapytał, jakby zrozpaczony, a Darcy roześmiała się wesoło, odbierając od niego córeczkę. Jak widać jej maleństwo trochę jej potrzebowało. Usiadła na kanapie, tyłem do Javiera i odpięła bluzkę, żeby nakarmić małą. Materiał był przemoczony, podobnie jak miseczki stanika. Coś okropnego. Kiedy Hazel mruczała z obudzeniem, wypowiadając skargi wprost do piersi Darcy, Javier masował ręce. Na siłowni podnosił dziesiątki kilogramów, a jej malutka córeczka, ważąca niecałe pięć, tak bardzo go zmęczyła.
- Hazel wie, że kiedy bierzesz ją na ręce, to wiąże się z noszeniem. Przyznaj, że zazwyczaj chodzisz z nią po mieszkaniu, pokazując jej widoki za oknem albo zabawki, więc się tego dopomina, bo to lubi. Ona może jeszcze widzi niewyraźnie, ale czuje, kto ją nosi. Ja zawsze z nią siedzę i nie mam mowy, żebym ją dźwigała. Teraz jest malutka, ale co zrobię, jak skończy rok? – odparła, zerkając na dziewczynkę. Zupełnie rozluźniona przytuliła się do mamy ssąc zapalczywie. Zazwyczaj wychodziła na karmienie, ale zdarzały się dni, jak ten, kiedy zwyczajnie nie chciało jej się ruszać z miejsca tylko po to, żeby dać mleko małej. Javier, jako dżentelmen, nie przyglądał się temu. Wiedział, że czuła się skrępowana i była mu wdzięczna, że to szanował.
- Co u lekarza? – zapytał, podchodząc do okna. Odetchnęła. W takich momentach miała wrażenie, że ten mężczyzna czytał jej w myślach.
- Wszystko w porządku. Pobrali mi krew do badania, zrobili też jakieś inne próby, a póki co dostałam kolejną receptę na żelazo i witaminy. Ginekolog powiedział, że teraz wystarczy, żebym przychodziła, co kilka miesięcy – miała nadzieję, że to wystarczy. Nie chciała wspominać o tym, że lekarz dał jej całą lekcję na temat antykoncepcji i rozpoczęcia współżycia z partnerem. To zbyt żenujące.
- Cieszę się – powiedział i uśmiechnął się z ulgą, ale tego nie mogła widzieć, ponieważ stał przy oknie tyłem do niej, a ona siedziała na kanapie również odwrócona do niego plecami. Wygląd Darcy poprawił się znacząco, odkąd zamieszkała u niego. Przytyła odrobinę, a z jej twarzy zniknęła kredowa bladość. Jednak to nie zmieniało faktu, że wciąż była za chuda, a jej anemia wydawała się nie znikać. Nieprzespane noce nie pomagały. Martwił się o jej stan zdrowia, bo to wiązałoby się z kolejnymi komplikacjami. Jak zająłby się jej dzieckiem, gdyby musiała trafić do szpitala? Przecież lewo poradził sobie przez trzy godziny, a co dopiero gdyby to miały być trzy dni? Darcy miała wystarczająco dużo kłopotów. Cieszył się, że udało się uniknąć kolejnego. – Mówili coś na temat twojej diety?
- Nie, powinnam jeść wszystko z wyjątkiem tych rzeczy, które mogą powodować kolki. Tak jak do tej pory. No i wiesz, żelazo, żebym pozbyła się anemii.
- To w takim razie ty zajmij się Hazel, a ja pójdę zrobić coś do jedzenia – odrzekł, wychodząc z pokoju. Darcy odetchnęła i wygodnie rozsiadła się na kanapie, przystawiając dziewczynkę do drugiej piersi. Przez chwilę znów czuła się, jak w domu.
*

14. lutego 2015, Irlandia, Wicklow

Pierwsze chwile po przebudzeniu zazwyczaj są pełne nieświadomości w świadomości. Dziwny, trudny do sprecyzowania stan, ale każdemu znajomy. Scarlett czuła ogromną senność, a jednocześnie wiedziała, że już po spaniu. Leżała tak kilka chwil, próbując przywołać sen. Na próżno. Stawała się coraz bardziej rześka. Myśli powoli klarowały się w jej głowie. Miłe otępienie ustępowało miejsca pełnej klarowności. Ostatni dzień ich cudownej ucieczki. Wolałaby o tym nie pamiętać. Wprawdzie nie mogła się doczekać spotkania z Jessicą, ale nie chciała jeszcze wyjeżdżać. W tej irlandzkiej głuszy było im tak dobrze. Mieli tylko siebie, dbali tylko o siebie, zajmowali się wyłącznie sobą. Nie istniały problemy, ani życie, które czekało na nich w Berlinie. Bardzo chciała zatrzymać te chwile. Chciała zatrzymać ich w tej chwili. Zaczerpnęła głęboko powietrza i otworzyła oczy. Pokój wypełniał ledwo rzedniejący mrok. Odetchnęła po raz kolejny. Pościel jeszcze trochę pachniała krochmalem. Cudowny zapach. Kojarzył jej się z domem. Przeciągnęła się, starając się nie obudzić Toma i sięgnęła po telefon. Dochodziła szósta. Sapnęła zrezygnowana, bo rzadko zdarzało się, że o tak wczesnej porze zwyczajnie nie czuła potrzeby snu. Zasypiali późno, bo około pierwszej, a ona zaledwie pięć godzin później czuła się rześka jak poranek. Uniosła się na łokciu, chcąc upewnić się, czy Tom na pewno spał. Jej wątpliwości rozwiały się, gdy mrucząc pod nosem, przewrócił się z boku na plecy. Została sama w niedoli. Przez kilka minut leżała sobie, rozkoszując się tym, że mogła poleżeć. Kiedy znów zacznie pracę w studiu, skończy się spanie do jedenastej. Myśl o tym, że będzie pracowała z Tomem, sprawiała, że mimowolnie się uśmiechała. Będą dzielić studio, co zdarzało się w ostatnich miesiącach, ale teraz na pewno będzie tak częściej, a potem będą wspólnie promować płyty i trasę. Podobało jej się to. Nie mogąc się doczekać, napisała smsa do Gin. Z całego serca chciała, żeby to się udało. W wolne dni będą mogli zwiedzać, Liv też pojedzie, bo będzie jej robiła oficjalne zdjęcia, a Margo i Rainie będą do nich dołączać w miarę możliwości. Wszystko zapowiadało się cudownie, a potem, kto wie? Może Tom jej się oświadczy? Może zrobi to na scenie, w którymś z miast? Może na Wembley albo w O2 World w Berlinie? A może na Times Square? A może na jakiejś plaży, gdy będą grali w Hiszpanii czy gdzieś, gdzie wstąpią w drodze na koncert? Po skończeniu trasy mogliby wziąć ślub i pomyśleć o dziecku. Za jakieś dwa lata? Czemu nie? Uśmiechnęła się na samą myśl. Po tych wszystkich trudach czekała ich cudowna przyszłość. Musieli pokonać jeszcze tylko jedną przeszkodę. Nosiła imię Mike albo Jim, jak kto wolał. Jednak czuła, że sobie poradzą. Wierzyła w to. Miała nadzieję.
Niebo za oknem dopiero co zaczynało się przejaśniać. Do ranka jeszcze wiele czasu. Scarlett zaczęła zastanawiać się, co mogłaby zrobić, a raczej, jak wypełnić czas. Nie musiała niczego sprzątać, bo nie robili bałaganu. Nie miała ze sobą laptopa, więc nie mogła pooglądać czegoś w Internecie. Nie chciało jej się odpowiadać na maile. To wiązałoby się ze wstaniem po ładowarkę od jej Iphone’a . Westchnęła, przewracając się na bok i ułożyła się wygodniej, podkładając rękę pod poduszkę, przez co zyskała lepsze oparcie dla głowy. Tom wciąż spał, jak zabity. Nie przeszkadzało mu, że się wierciła i przewracała z boku na bok. Patrząc na niego, na jego spokojną twarz, zaczęła zastanawiać się, czym właśnie się stawali. Obiecali sobie zadbać o to, żeby nie zabrnęli w ślepy zaułek, jak za pierwszym razem. Rozmawiali o wszystkim, nawet o tym, co bolało. Wywlekali zaszłości, żeby uniknąć popełnienia tych samych błędów w przyszłości. Tom wydawał się być zupełnie inny, niż wtedy. Minęło sporo czasu, oboje dojrzeli, ale widziała w nim coś jeszcze. Wolę walki. Walczył za siebie, za nią i za nich oboje. Robił wszystko, żeby im się udało. Już wiedział, że miłość nie zawsze wystarczała, dlatego dokładał wszelkich starań, żeby ich związek rozwijał się i kwitł. Stał się niesamowitym mężczyzną. Najlepszym, jakiego mogła mieć. Zagubiony Książę zniknął w odmętach przeszłości. Już dawno nim nie był. Stał się dojrzałym, odpowiedzialnym i pewnym swego mężczyzną. Wiedział, czego chciał i zmierzał po to, a w dodatku przypominał o tym jej samej. Przypomniał jej, jak sama kiedyś walczyła o swoje szczęście i każdego dnia swoim zachowaniem uczył ją, jak to robić. Najcudowniejsze w tym wszystkim było to, że każde słowo o swojej miłości, które kiedykolwiek wypowiedzieli, teraz działo się naprawdę. Doświadczała miłości w każdej sekundzie bycia z Tomem. Sięgnęła dłonią do jego policzka i odsunęła z niego kosmyk, który przykleił mu się do ust. Szorstki zarost podrażnił skórę jej palców. Tom był ucieleśnieniem wszystkiego, co pożądała w mężczyźnie. Od zawsze był jej ideałem. A teraz naprawdę należał do niej. Zapragnęła to poczuć. Podniosła się, opierając na ugiętej ręce i pochyliła się nad nim, delikatnie muskając jego usta. Oblizał się przez sen i przewrócił na bok, przodem do Scarlett. Uśmiechnęła się pod nosem i pocałowała go znów. Kilka jej loków wysunęło się zza ucha i połaskotało go w nos. Mrucząc przez sen, znów przewrócił się na plecy. Pocałowała go po raz kolejny, ale nico dłużej i udało się. Tom ocknął się, wystarczyło mu kilka sekund, żeby pojąć co się działo. Oddając pocałunek, przyciągnął do siebie Scarlett, a kiedy tego było za mało, wciągnął ją na siebie. Oparła ręce po obu stronach jego głowy i uśmiechnęła się do niego.
- Cześć – szepnęła.
- Cześć – odpowiedział, kładąc ręce na jej biodrach. Pod jej koszulką.
- Dziś są walentynki, wiesz? – zapytała, przysuwając twarz tuż do jego własnej. Tom jedynie przytaknął z cichym mruknięciem. To wystarczyło Scarlett. – Sądzę, że możemy je zacząć już teraz – szepnęła wprost do jego ucha, a potem ucałowała go tuż nad linią brody, kącik ust i wreszcie bardzo delikatnie jego wargi. Przytaknął znów, wpatrując się w nią. Jego dłonie mocniej zacisnęły się na jej udach, a zaraz na pośladkach, kiedy przesunęła się niżej, na wysokość jego pępka. Prostując się, mocniej zacisnęła uda na jego bokach. Tom gładził jej uda i pośladki, uśmiechając się niczym syty kocur. Chwyciła za dół koszuli nocnej i powoli zdjęła ją przez głowę.
- Proponuję przenieść walentynki na pozostałe trzysta sześćdziesiąt cztery dni w roku – mruknął, przesuwając dłonią, po jej podbrzuszu. Zadrżała. Odnalazł wrażliwe miejsce i drażnił je palcami przez chwilę. Popatrzyła Tomowi w oczy i powoli pochyliła się znów nad nim. Pocałowała go długo i leniwie. – Albo wystarczą mi takie pobudki – stwierdził, gdy zajmowała się pozbyciem się jego bokserek. Patrzył na jej smukłe ciało ukryte w półmroku. Na jej piersi i nabrzmiałe sutki, które pieścił, gdy tylko wróciła do zasięgu jego rąk. Jęknęła, kiedy odnalazła go i znów, kiedy znaleźli wspólny rytm. Patrzyła mu w oczy, przyciskając jego dłoń do swojej piersi i uśmiechała się zalotnie, kiedy drażnił się z nią, zmuszając ją do zwolnienia. Mocno chwyciła jego drugą dłoń, gdy pomagał jej utrzymać równowagę. A potem nagle pochyliła się, żeby go pocałować. Przyciągnął ją mocno do siebie, gdy namiętnie wpiła się w jego usta. Scarlett w miłości czuła się wolna. Zapomniała o wszystkim, co ją trapiło, czego bała się wcześniej. W miłości z Tomem jest umysł stawał się czysty. Chciała tylko dawać mu to, co sama od niego brała. Niepotrzebne były słowa. Wystarczyło, że patrzyła mu w oczy, kiedy czuła, że wszystko zaraz się skończy. Za szybko. Zbyt intensywnie. Dawała miłość. Brała miłość. Niepotrzebne jej były zapewnienia. A potem patrzyła na niego, ciężko dysząc, drżąc i starając się złapać oddech, kiedy i on znalazł się tam, gdzie ją samą zaprowadził. Trzymał ją, a on nie potrafiła puścić jego. Uśmiechała się i on też.

- Myślałam o nas – szepnęła, gdy oparła się na nim, i mocno przytuliła do Toma. Ciało przy ciele. Skóra przy skórze. Objął ją mocno, zamykając dłonie na jej pośladkach. – Te walentynki będą trwały całe życie, bo mamy to coś, Tom. Wiem to – szepnęła, wtulając twarz w kącik jego szyi. W odpowiedzi pocałował ją w czubek głowy i jeszcze mocniej przytulił. Znów poczuła się senna. Mogła jeszcze chwilkę pospać. 
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo