Tytuł: Creed With armes wide open
Dziękuję za Wasze czekanie.
*
10. lutego 2015,
Berlin, Dom Dziecka
Jessica, choć zmęczona podróżą, za bardzo podekscytowała
się planem Toma, żeby odpoczywać. Natychmiast znalazła nuty i tekst w
Internecie, po czym usiadła do pianina, żeby spróbować. Z wrażenia zapomniała o
tym, że wciąż krępowała się Billa, gdy miał słyszeć, jak śpiewała.
- Czy któreś z was zna hiszpański? – zapytała, nim
zaczęła grać. Liv zbliżyła się z nieco skwaszoną miną i usiadła obok niej przy
instrumencie.
- Generalnie to uczyłam się go przez trzy lata, ale
opuściłam połowę lekcji. Scarlett była lepsza w uczeniu się języków, ale coś
pamiętam. Spróbujmy – uśmiechnęła się i wzięła do ręki kartkę z tekstem. – Graj
– poprosiła. Jessica świetnie poradziła sobie z melodią, a Liv wczytywała się w
tekst, co chwila robiąc wielkie oczy. Wreszcie zaczęła nucić, co wprawiło
Jessicę w osłupienie.
- Ty też śpiewasz? – zapytała, przerywając grę.
- Nigdy za tym specjalnie nie przepadałam – odparła,
wzruszając ramionami.
- Raz śpiewała nawet ze Scarlett – wtrącił się Georg. –
Były świetne, to jeden z lepszych wieczorów w Vanilientraum, jakie pamiętam –
dodał, spoglądając wymownie na Liv. Uśmiechnęła się, wywracając oczami. Oboje
pamiętali, jak bardzo ciągnęło ich do siebie już wtedy. Od pierwszego
spotkania, od pierwszego uścisku dłoni. Georg wiedział. Liv potrzebowała więcej
czasu na to, żeby pozwolić sobie wiedzieć. Doskonale pamiętał tą przestraszoną
dziewczynę, która wpadła do klubu w rozchełstanej perłowej sukience i zupełnie
nie wiedziała, co powinna ze sobą zrobić, ani dlaczego poddała się instynktowi
i uciekła ze złotej klatki, w której zatrzaskiwała się wbrew swojej woli. Tak
wiele zmieniło się od tamtego wieczoru. Przeszli długą i trudną drogę, ale
warto było. Zrobiłby to jeszcze raz. Nawet, gdyby miało być dwa razy trudniej.
Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek po Paulu założyła tak bardzo elegancką sukienkę,
choćby podobną do tamtych zbyt poważnych do jej młodego wieku. Dziś miała na
sobie powyciągany wełniany sweter, a włosy związała w koczek na czubku głowy.
Jej fryzura przypominała gniazdo, ale to była właśnie Liv. Nieumalowana, w
wytartych jeansach. Czasem żałował, że nie eksponowała swojego ciała. Było
piękne. Dla niego była najpiękniejsza. Czasem chętnie zobaczyłby ją w dopasowanej
sukience albo bluzeczce z dekoltem, ale to Liv. Nie można orła zamknąć w klatce
i wmówić mu, że tam przynależy. Przystawił stołek obok pianina i sięgnął po
gitarę, którą przywiózł ze sobą. Jessica miała śpiewać do gitary. Tym razem bez
jej ukochanych klawiszy.
- Ojacię – westchnęła. – Co za rodzina. Czy Saoirse
wykazuje się już jakimś geniuszem? Połączenie takich genów musi być zabójcze –
zapytała, uśmiechając się szeroko. Liv i Georg spojrzeli po sobie, nie
potrafiąc ukryć dumy.
- Póki co jest geniuszem rozrabiania – odpowiedział Bill
zamiast rodziców pławiących się w uwielbieniu wspomnienia swojej jedynaczki.
- Ciężko powiedzieć – dodała Liv. – Nie próbujemy jej
ukierunkować. Jeśli zacznie się czymś interesować, to pomożemy jej w tym. Na
razie jest bardzo typową prawie trzylatką.
- Fajnie tak – westchnęła. – Niewiele z tego pamiętam,
ale wiem, że grałam na czym się dało. Miałam cymbałki, czym doprowadzałam mamę
do szału, więc zapisali mnie na lekcje gry. Miałam chyba pięć lat. Bardzo miło
to wspominam, bo to był czas mój i taty. Jeździliśmy na lekcje razem, on
słuchał, a ja się uczyłam, a potem zabierał mnie na lody albo ciastko – uśmiechnęła
się smutno. – Moim rodzicom słoń nadepnął na ucho, więc nie wiem, skąd to się
wzięło u mnie, cała ta pasja – wzruszyła ramionami, wskazując na instrument.
- Myślę, że talent to jedna z rzeczy, które najmocniej
łączą cię ze Scarlett. Jej dar też wziął się znikąd, bo nikt z naszej rodziny
nie był utalentowany muzycznie. Zobaczyła w tobie siebie – Liv uśmiechnęła się
do Jessici, a nastolatka przytaknęła. Widać było, jak wielkie wrażenie zrobiły
na niej te słowa. Uśmiechnęła się do siebie, wyraźnie urzeczona porównaniem do
Scarlett, ale szybko wzięła się w garść, przypominając sobie o zadaniu, które
mieli do wykonania.
- Opowiedzcie mi jeszcze raz, jak to wszystko ma wyglądać
– poprosiła, więc wszyscy troje wyłożyli przed nią cały plan Toma. Potem
ćwiczyli piosenkę, którą śpiewała z niebywałym dla czternastolatki
zrozumieniem. Była zachwycona każdą minutą, którą spędzili, pracując nad
wieczorem Scarlett i Toma. Potem Liv i Rainie zabrały ją na zakupy. Oczywiście
towarzyszyła im Candy. Kupiły sukienki. Candy wybrała coś mrocznego, co
doskonale oddawało jej aktualny styl ubierania się. Prosta sukienka przed
kolano, z krótką podszewką i dłuższym przejrzystym szyfonem. Gors na cienkich
ramiączkach, na plecach miał wykrojone trzy poziome paski, które też zostały
przesłonięte szyfonem, z tym, że od spodu. Podobnie z przodu, tuż nad pasem
wykrojono pasek i podszyto go szyfonem. Rainie nie chciała przystać na taką
sukienkę dla swojej wciąż trzynastoletniej córki, ale w końcu skapitulowała.
Taki wieczór trafia się raz. Jessica, mająca zupełnie odmienny gust od swojej
przyjaciółki, zdecydowała się na jasną sukienkę w delikatnym odcieniu pudrowego
różu wpadającego w beż. Była dwuczęściowa. Bluzka miała umarszczony gumką
łódkowy, szeroki dekolt i podobnie krótkie rękawki i dół, dzięki czemu powstały
falbanki. Była dosyć luźna. Ściągała ją gumka w talii, co podkreślało talię
Jessici. Spódnica miała wysoki stan, zaczynała się tam, gdzie kończyła się
bluzka. Była cięta z koła, dopasowana do połowy bioder, a potem rozszerzała się
ku dołowi. Materiał zdobiły duże purpurowe kwiaty. Spódnica sięgała Jessice
przed kolana. Candy postulowała o buty na obcasie, jednak tego już nie zdołała
przeforsować. Liv zamówiła w kwiaciarni odpowiednie kwiaty, w szczególności
jeden dla Jessici, dopasowany do motywu na spódnicy. Dziewczynki były
zachwycone. Opiekunki w Domu Dziecka obawiały się o to, czy Jessica nie dostała
zbyt wielu emocji na raz, ale po powrocie dalej czuła się świetnie i od razu
poszła ćwiczyć piosenkę.
- Myślę, że dzięki temu występowi i uczestnictwie w
wielkim planie Toma, Jessica łatwiej przywyknie do dzielenia pokoju z AnnMarie
i powrotu do rzeczywistości – stwierdziła Rainie, kiedy już we trzy wracały do
domu.
- Te wszystkie dzieciaki tam są takie miłe, chętne do
wszystkiego, gdy poświęca się im uwagę. Widziałaś tego chłopca? Martina? Jest w
wieku Saoirse. Matka oddała go zaraz po porodzie, nawet na niego nie spojrzała
– powiedziała gorzko, zatrzymując się na czerwonym świetle. – Kiedy sobie przypomnę,
że nie chciałam mojej dziewczynki, robi mi się słabo. Te dzieci ani przez
chwilę nie zawiniły niczym, żeby mieć takie życie.
- Nawet Mia się zmieniła – wtrąciła Candy z tylnego
siedzenia. – Jess mówiła mi, że nie chciała nawet wyjść się przywitać. Podobno
chodziła do psychologa przez ten czas, bardzo przejęła się tym, co robiła i nie
dręczy już dzieci. Popłakała się, jak zobaczyła Jess.
- Jessica jest dobra i nie umiałabym nosić żalu. Tak mi
się wydaje – Liv uśmiechnęła się, spoglądając we wsteczne lusterko. Candy jej
przytaknęła. Ruszyła na zielonym i przy pierwszej okazji zmieniła pas, po czym
skręciła w mniej ruchliwą ulicę. – Mogłyśmy zabrać Kitty na zakupy. Fajnie
byłoby jakby zaprzyjaźniła się z wami.
- Możemy jechać jutro jeszcze raz. Nie widzę przeszkód –
zaproponowała Candy, a Rainie tylko pokiwała głową z powątpiewaniem.
- Ja widzę twój sprawdzian z historii, droga córko –
odpowiedziała, odwracając się do niej, przez co nastolatce wyraźnie zrzedła
mina, gdy jej mama wspomniała o nauce. Pod tym względem ani trochę nie
odbiegała od swoich koleżanek. W pełni angażowała się w sprawy związane z
nocowaniem, domówkami, wychodzeniem do kina i tym podobnym, ale gdy w grę
wchodziła nauka, to od razu okazywało się, że musiała zrobić mnóstwo innych rzeczy.
- Kitty jest spoko, ale chyba trochę za bardzo spina się
tym, że jest starsza ode mnie – stwierdziła, ignorując temat sprawdzianu. –
Chyba jeszcze nie ma zbyt wielu koleżanek w szkole. Widuję ją z taką Kayą i Rosie,
czasem z Leni, ale generalnie pisze do mnie na przerwach, czy może przyjść. Wyprowadzają
się na początku kwietnia z tego, co mówiła. Dobrze, że znaleźli dom nie tak
daleko szkoły, bo znów musieliby zmieniać. Luka lepiej sobie radzi. Ma kilku
kumpli, z którymi jest w drużynie. Nie tylko z klasy, a ciocia Sophie chyba nie
jest zachwycona, co? – zagadnęła, wyłączając iPoda i chowając telefon.
- Zostanie z Shie’em, więc pewnie będzie jej trochę pusto
po tym, jak mieszkaliśmy tam my, Margo i Gustav i jeszcze Rico. Było dosyć
ciasno – odpowiedziała Liv. Musiała mocno zwolnić, bo jechali drogą osiedlową,
na której co kilka metrów położony progi zwalniające.
- Lubię tłok, wolałam, jak mieszkaliście z nami, Margo i
Gustav też. Było zabawniej – Liv znów uśmiechnęła się do wstecznego lusterka. –
Dlatego czekam na rodzeństwo – odparowała, czym zadziwiła swoją mamę. Rainie
odwróciła się do nastolatki, robiąc wielkie oczy.
- Ty chcesz mieć rodzeństwo? – zapytała zszokowana. W
zasadzie nigdy nie rozmawiały na ten temat. Od zawsze trzymały się razem. Rainie
i Candy stanowiły zespół, do którego jako pierwszego dopuściły Billa. Nie
myślała o innych dzieciach. Te, które miała i straciła przez Hansa, stanowiły
złożoność zbyt bolesnych wspomnień. Oczywiście chciała kiedyś spróbować z
Billem. Ten temat przewinął się gdzieś między nimi, ale przecież było za
wcześnie na takie plany. Minęło dopiero kilka miesięcy, odkąd zrezygnowały z
ochrony policji. Jednak jakoś do tej pory nie myślała o tym, że Candy będzie
piętnastolatką, czy może nawet siedemnastolatką, kiedy doczeka się rodzeństwa.
Nie zastanawiała się nad tym, jakie konsekwencje odwlekania decyzji o
posiadaniu kolejnego dziecka będzie ponosiła jej córka. Musiała to przemyśleć.
Bardzo poważnie. Co będzie najlepsze dla niej? Co dla Billa? Co dla nich?
- No pewnie – odpowiedziała, jakby to była najbardziej
oczywista rzecz na świecie. – Dobrze by było, jakbyście wyrobili się z tym,
zanim stuknie mi dwudziestka.
- Stanowimy bardzo nietypowy model rodziny, więc wszystko
jest możliwe – odpowiedziała, uśmiechając się do Candy i mrugając do niej.
- Nie narzekam, że mam młodych rodziców – odparła
zadowolona. Rainie uśmiechnęła się szerzej, zerkając na Liv, która
odpowiedziała jej tym samym. Czasem nie mogła się nadziwić, jak bardzo
elastyczna była jej córka. Idealnie dostosowywała się do każdej sytuacji.
Wcześniej chodziło o przetrwanie. Teraz po prostu nie oczekiwała zbyt wiele.
Brała wszystko takim, jakim było, bo spotykało ją coś dobrego. Miała dom, dwoje
ludzi, którzy choć mogliby być jej starszym rodzeństwem, pełnili rolę jej
rodziców. Nigdy nie nazwała Billa tatą, ale Rainie uważała, że tak było lepiej,
bo nie pełnił roli jej ojca. Był opiekunem i przyjacielem, ale to nie miało
związku z byciem rodzicem. Candy lubiła ich tak nazywać, ale chyba podświadomie
czuła, że ich relacja dalece odbiegała od tradycyjnych. Rainie miała
czternaście lat, kiedy ją urodziła. Bill w tym czasie był dwunastolatkiem. To
wszystko składało się na tak skomplikowaną całość, że gdy tylko zaczynała o tym
myśleć, bolała ją głowa. Dlatego odetchnęła i starając się skupić na czymś
innym, rozejrzała się po okolicy, Liv wiozła je do mieszkania. Candy czekał
sprawdzian z historii i to najważniejsza rzecz, której powinna dopilnować. Cała
reszta mogła poczekać.
*
Mike Miller był niecierpliwym człowiekiem. Wychowany w
luksusie, zawsze dostawał to, czego chciał. Zabawki – proszę. Najpierw
samochodziki, potem trucki, potem auta sterowane, a potem jego własne.
Rówieśnicy zaczynali od Volkswagenów, a on na osiemnastkę dostał nowego Jeepa. Wsparcie
dla szkoły na nową salę komputerową w zamian za promocję do następnej klasy –
jak najbardziej. Ojciec odszedł, kiedy miał pięć lat, a że zarabiał dobrze, więc
płacił grube pieniądze na jego utrzymanie. Matka też dostawała swoją część, bo
wyraziła zgodę na szybki i cichy rozwód. Mogła chodzić do kosmetyczki i do
chirurga. Mogła robić wszystko, dzięki czemu rozkochała w sobie męża numer dwa.
Mike miał dwanaście lat, kiedy wzięli ślub. Nowy tatuś płacił mu, żeby
wychodził z domu albo, żeby w nim zostawał, a potem żeby nie mówił matce o
jednej czy drugiej kochance, przy których został przyłapany. Jego ubrania, jego
telefon, sprzęt stereo, wszystko, co miał, było najlepsze. Nagroda za jedno czy
drugie ustępstwo, pójście na rękę, czy przemilczenie. Kto zastanawiał się nad
tym, że były brudne? Dzięki temu z łatwością zdobywał dziewczyny. Udało mu się
uwieść nawet Serenę, która na początku nie była zbyt zainteresowana nim ze
względu na relację ich rodziców. Jej ojciec to mąż numer trzy. Niezbyt
wymagający. Chyba faktycznie coś czuł do jego matki. Stefanie Ivonne Torres
nawet po czterdziestce wyglądała dobrze. Zgubiła dwa poprzednie nazwiska i
chełpiła się tym obcobrzmiącym. Dbała o to małżeństwo. Szkoda byłoby je
zaprzepaścić. Jednak on robił swoje, był wytrwały. Dostał też ją. Miał każdą,
która mu się spodobała. Z wyjątkiem Scarlett. Skąd mógł wiedzieć, że ta brzydka
dziewczynka zmieni się w kogoś tak pięknego? Gdyby przewidział rozwój zdarzeń,
może wykazałby się cierpliwością. Dlatego Mike Miller musiał przestać istnieć.
Bo był niecierpliwy. Bo źle rozegrał sprawę. Puściły mu nerwy i zniechęcił
Scarlett. W dodatku cały czas chowała się za Kaulitzem, a kiedy udało mu się
spotkać ją samą, to coś szło nie po jego myśli i pogarszał sytuację.
Dlatego Jim Felston nie posiadał słabości. Jim Fleston
był cierpliwy. Potrafił czekać na odpowiedni moment i wykorzystać go. Trwało to
długo. Od chwili, gdy Mike Miller przestał istnieć, do momentu, kiedy w świecie
pojawił się Jim Felston, on sam przeszedł długą drogę. Najpierw bolesna operacja,
potem rekonwalescencja, lekcje aktorstwa, a szczególnie nauka modulowania głosem.
To prawie dwa lata bardzo ciężkiej harówki. Matka zadbała o jego przemianę i
spędziła z nim kilka miesięcy w Nowym Jorku. Nim ojciec Sereny zdobył dla niego
tożsamość posługiwał się fałszywym dowodem. Samo przedostanie się z Niemiec do
Stanów było upokarzające, ale udało się. Był tam. Pracował na swój sukces, bo
wiedział, że cierpliwość się opłaci.
Serena się wyłamała. Zniknęła. Już nie chciała zdobywać
Kaulitza. Poprawiła piersi i nos, a potem zwiała na Hawaje, czy temu podobne
miejsce. Nie kontaktowała się z nim. Prawdopodobnie nie odzywała się nawet do
ojca. Pieniądze pomogły mu dostać rolę. Okazało się, że był lepszy, niż wszyscy
sądzili i jego postać z epizodycznej stała się główną. Wszystko szło świetnie.
Był sławny. Dalej miał najlepsze rzeczy, samochody, dziewczyny. Miał wszystko,
czego chciał, ale nie potrafił odnaleźć spokoju, bo wciąż czekał na Scarlett.
Dla niej to wszystko. Czekał. Obserwował. Wyciągał wnioski. Wreszcie udało mu
się ją złapać w Los Angeles. Jego cierpliwość się opłaciła. Dostał to, czego
chciał. Miał ją, więc nie potrafił być jej wierny, bo osiągnął swój cel.
Wszystko układało się świetnie; Scarlett, sława, najlepsze rzeczy. Dostał to,
na co zasłużył.
Dlatego bardzo mu się nie spodobała jej reakcja na
prawdę. Popełnił błąd zostawiając pamiątki z przeszłości. To jego wina.
Przyznał to. Jednak ona nie powinna się tak oburzać. Byli innymi ludźmi.
Przeszłość to przeszłość. Wciąż powtarzała to w swoich wywiadach.
Zepsuła tym jego plan. Zepsuła misternie układany plan,
który działał przez tak wiele lat. Wszystko, by się udało, gdyby nie jej
nieuzasadniony żal. Może i nawet rzuciłby ją za tydzień, czy dwa, bo spodziewał
się po niej więcej, ale skoro potraktowała go w taki sposób, nie mój jej tego
puścić płazem. Nie mógł, bo poświęcił swoje życie. Lubił je. Lubił siebie. Dla
niej porzucił to wszystko.
Dlatego musiał ją ukarać.
Nałożył kaptur na głowę. Spod niego, na jego ramiona
spływały kaskady rudych włosów. To zabawne, miał teraz ponad pięćdziesiąt peruk
i dziesiątki elementów umożliwiających zmianę wyglądu twarzy. Już nigdy nie
podda się operacji. Już nigdy nie przyniesie sobie takiego bólu. Nawet zemsta
nie była tego warta. Spojrzał na płytę nagrobną. Michael Miller. Ur. 10.02.1990. Ukochany syn. Matka nie mogła kazać
napisać czegoś w stylu spoczywaj w
spokoju. To byłaby zbytnia hipokryzja.
- Wszystkiego najlepszego, stary – mruknął, nim odwrócił
się i odszedł.
*
Irlandia, Wicklow
Temat: Sprawdź
wszystko dziesięć razy.
Sprawdź wszystko
dziesięć razy. Nie sądziłem, że będę aż tak zdenerwowany. Jak coś nie pójdzie
to chyba się pochlastam. Kurwa. Musi być idealnie. Bill, obiecaj mi to. Załatw
to tak, jakby chodziło o ciebie. Jestem idiotą, że postanowiłem wyjechać,
zamiast wymyślić coś i zostać na miejscu, żeby wszystkiego dopilnować, ale ona
tego potrzebowała. Wierzę, że się uda. Musi. Choć i tak jestem idiotą, bo
pewnie o czymś zapomnę.
Czyli tak: Candy ma
sukienkę, Jess ma sukienkę. Jess swoim śpiewem sprawi, że Scarlett się wzruszy.
Bo ty się wzruszasz. Jesteś pewien, że sobie poradzi? To jednak hiszpański.
Teraz kwestia
sukienki Scarlett. Tamtego wieczoru miała na sobie inną sukienkę, niż sądziłem.
Nosiła krótką, a ja jednak bym chciał, żeby miała tą, co wtedy, gdy się
poznaliśmy. Niech Liv znajdzie zdjęcia. Będzie wiedziała, o co mi chodzi. Te
kiecki chyba są u Sophie. Nie wydaje mi się, żeby Scarlett je zabierała, skoro
już nie pasują na nią. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli zmierzy je na Jess
albo Candy, bo one mają teraz podobny rozmiar. Patrzyłem na metki, Scarlett
nosi teraz 36. To będzie najtrudniejsze, ale musi jakoś ją dopasować. Może nie
weźmie jakąś z tych, które Scarlett teraz nosi? No, nie wiem. Wymyśl coś. Znasz
się, a jak nie to znajdź krawcową. Buty. Chyba najlepiej będzie, jak weźmie te
jej ulubione. Jak one się, kurwa, nazywają. Daffodile! Ona je wciąż nosi.
Chyba, że uznacie, że inne będą pasowały lepiej. Sprowadź Simona i Marcelę. Chyba,
że to już będzie przesada? No. Przesada. Zacznie się domyślać. Przecież Liv ją
uczesze i sama się umaluje. Dobra. Teraz kolejne zadanie dla ciebie. Wybierz
jakieś rzeczy dla mnie, żeby pasowały do stroju Scarlett, ale kurwa, Bill. Tak,
jak ja bym się ubrał, a nie jak ty byś mnie ubrał. Pamiętaj.
Sprawdź, czy muzyka
będzie odpowiednia na cały wieczór. No i catering, ale menu miała zrobić
Rainie. Wysłała już zamówienie? Szwedzki stół, trzech kelnerów. Myślę, że
wystarczy. Niech mama i Gordon zatrzymają się u was. Prosto z lotniska odwiozę
Scarlett i jadę na próbę. Potem muszę się przygotować. Dlatego wszystko inne
musi być już gotowe. O czym zapomniałem? Na pewno zapomniałem.
Niech Georg
zawiezie rano moją gitarę. Byłoby świetnie, jakby ją nastroił i sprawdził
dźwięk. Tak samo z Jess. Niech zrobią próbę z instrumentami i wszystko
przygotują.
Przypomnij
wszystkim, że mają zachowywać się, jakby mieli swoje plany.
Czy dzieci zrobią
to, o co prosiłem? Czy nie chcą?
Na razie nic więcej
nie pamiętam. Będę pisał, a ty zdawaj mi relację na bieżąco.
T.
Wysłał wiadomość i wylogował się z poczty, chcąc uniknąć
przypadkowej i zupełnie niepotrzebnej dekonspiracji, w razie gdyby Scarlett
zobaczyła coś w jego telefonie. Wstawił wodę na kawę, zasypał kubki i w
międzyczasie dokończył kanapki. Nie spał za dobrze, bo większość czasu
poświęcał na planowanie albo patrzenie na nią. Koszmary odeszły. Odkąd spała
przy nim, zniknęły. Nawet po spotkaniu z Mike’em nie wróciły ani razu. To dobry
znak. Miał nadzieję, że tak zostanie. Dokończył kawę, zabrał śniadanie i
poszedł do sypialni.
Dom, w którym mieszkali był stary. To na pewno można było
o nim powiedzieć. Zbudowany z drewna, drewnem wyposażony. Właścicielka
powiedziała mu, kiedy odwiedził Wicklow po raz pierwszy, że zbudował go jej
dziadek. Czyli musiał mieć ponad sto lat, bo ona liczyła sobie przynajmniej
sześćdziesiąt. Podobał mu się klimat tego miejsca, bo wchodząc do środka, czuło
się, że przekraczało się próg domu, a nie zwykłego miejsca do zamieszkania. Białe
firanki w oknach, wykrochmalona, pachnąca świeżością pościel, z solidnego,
miłego w dotyku materiału. W pokoju dziennym jedynym niedrewnianym sprzętem był
dwudziestojednocalowy telewizor kineskopowy. Kuchnia nie miała zmywarki, ale
piecyk elektryczny i kuchenkę mikrofalową już tak. Łazienka nie należała do
największych, ale musiała zostać wyremontowana przed kilkoma laty, bo płytki
wyglądały ładnie, a wyposażenie nie było zniszczone. Oprócz ich sypialni w domu
były jeszcze dwa pokoje, ale z nich nie korzystali. Podobało mu się wielkie
łóżko w ich pokoju. Takich już nie produkowano. Solidny stelaż, który
prawdopodobnie można wynieść tylko po rozmontowaniu, bo wyglądał jakby ważył
tonę i został przystosowany dla mężczyzny o wzroście dwa zero pięć. Było im
wygodnie. To musiał przyznać. W ogóle ten dom był niemal idealny dla nich. Nie
potrzebowali trzech pięter i metrażu dla pięciu rodzin. Wybudowali sobie już
taki i nie chcieli do niego wrócić. Nie dlatego, że zajmował zbyt dużą
przestrzeń, po prostu Tom wiedział, że teraz chciałby mieszkać w bardziej
przytulnym domu. Bez czterdziestometrowego salonu. Byli młodzi i chcieli
wybudować sobie najpiękniejszy dom na świecie. Mieć swoje królestwo. Udało im
się, ale piękno rzadko łączy się z wygodą i praktycznością. Natomiast ten mały,
drewniany domek wydawał mu się spełnieniem marzeń. Kojarzył mu się ze
szczęśliwą rodziną. To dziwne, ale od pierwszej chwili tak myślał. Odkąd zjawił
się tam sam przed kilkoma laty. Teraz marzył o tym, że będą mieli dom dla
szczęśliwej rodziny i że sami będą bardzo szczęśliwi.
Postawił tacę po swojej stronie łóżka i poszedł odsłonić
okna. Dochodziła dziesiąta. Nie chciał już dłużej na nią czekać. Położył się,
przesuwając tacę na środek, a potem pochylił się i pocałował ją delikatnie w
usta. Zaczerpnęła powietrza, jakby powracanie do świadomości zmuszało ją do
zużycia większej ilości tlenu. Powoli otworzyła oczy, przewracając się na bok i
wtulając twarz w poduszkę. Odetchnęła jej zapachem.
- Nigdzie nie robią takiego płynu do płukania – mruknęła,
spoglądając na niego znad miękkiej poszewki. Wciąż mocno wciskała w nią nos, co
trochę zniekształciło jej głos. Rano wydawała mu się najpiękniejsza; taka
delikatna i krucha. Resztki snu na powiekach i lekko zachrypnięty głos potęgowały
to wrażenie. Miała wyjątkowo niebieskie oczy tego ranka. Ich kolor był jakiś
taki nierzeczywisty. Jak cała ona. Uśmiechnął się.
- Nie wiem, czy zauważyłaś, ale pościel w Loitsche
pachnie podobnie. Zwłaszcza latem, kiedy suszy się na dworze – odparł.
- W takim razie musimy kupić dom, gdzieś na obrzeżach. Jeszcze
w Berlinie, ale trochę poza, żebyś mógł rozwiesić dla mnie sznur, na którym
będę suszyła pościele. – Miała taki za domem, ale nie pojawiło się zbyt wiele
okazji, żeby go wykorzystać. Podobnie, jak z innymi sprzętami w domu. Nie
zdążyła ich użyć, bo powinny być przydatne później, a to później nie nadeszło.
- Jeśli zechcesz kupimy go nawet na księżycu –
powiedział, całując ją znów. Uśmiechnęła się, oddając pocałunek. Objęła ręką
jego szyję i przytrzymała go, by nie odsunął się zbyt szybko.
- Międzygalaktyczne mogą być drogie, więc zostańmy przy
obrzeżach Berlina – odpowiedziała, mrugając do Toma. Zaśmiał się, podając jej
kawę, a Scarlett podciągnęła się wyżej i oparła o wezgłowie. – Skoro o tym mowa
– zaczęła, nim upiła łyk. – Po powrocie musimy wreszcie wystawić dom na
sprzedaż, a wcześniej wynająć magazyn i przewieźć tam wszystko, co chcemy
zatrzymać – Tom przytaknął, siadając obok Scarlett w ten sam sposób. Taca ze
śniadaniem znalazła się pomiędzy nimi.
- Raczej nie będzie tego wiele – stwierdził.
- No tak, ale chyba chcę zatrzymać nasze łóżko. Ono było
niesamowicie wygodne i duże, przecież robione na zamówienie. Do tego garnki,
zastawa, jakieś inne drobiazgi czy poszczególne meble. Niektóre rzeczy
dostaliśmy od naszych bliskich i szkoda, żeby nowy właściciel je wyrzucił.
- Ja bym chciał takie łóżko – odparł, rozpierając się
wygodnie.
- Takiego raczej nie dostaniemy już nigdzie, ale możemy
szukać wśród antyków – zaproponowała. – Mnie też się tu podoba. W takim domu
mogłabym żyć.
- Bez studia? – zagadnął, spoglądając na niego
podejrzliwie.
- Nawet bez studia – odpowiedziała, posyłając mu
filuterny uśmiech i upiła łyk kawy. – Właśnie, musimy rozmontować cały sprzęt
ze studia, chyba, że wliczymy je w cenę. No, ale nie każdy chce dom ze studiem.
Musimy to przemyśleć.
- Mamy na to czas.
- Oczywiście, że mamy, ale widzisz. Zleciało już półtora
miesiąca, odkąd zdecydowaliśmy się sprzedać dom. Odkładamy wszystko na później,
bo później może być lepiej, ale co, jeśli nie będzie? – dobrze było wmawiać
sobie, że zajmą się tym, kiedy sprawa z Mike’em trochę ucichnie albo kiedy
nacieszą się sobą, ale czas uciekał, a posiadanie tego domu ciążyło Scarlett.
Miała wrażenie, że kiedy go sprzedadzą, to wtedy ona sama pogodzi się z
przeszłością.
- Będzie – zapewnił i uścisnął pokrzepiająco jej dłoń.
Scarlett uśmiechnęła się krótko, westchnęła, po czym wzięła jedną z kanapek.
Jak zwykle żółty ser i pomidor. Tom też zajął się jedzeniem. Gawędzili jedząc,
planowali dzień. W międzyczasie zadzwonił Toby, żeby upewnić się, czy wszystko
w porządku. Chwilę później, Scarlett usłyszała dźwięk przychodzącego smsa. Bez
wahania chwyciła telefon. Nieznany numer od razu zepsuł jej humor. Westchnęła.
Bez odczytywania zawartości wiedziała od kogo go dostała.
- Obcy numer – westchnęła, otwierając wiadomość. – To
bardzo niegrzeczne z twojej strony – zaczęła czytać treść. – Jestem pewien, że
pamiętasz, że mam dziś urodziny. Planowałem spędzić je w twoim towarzystwie, a
ty po raz kolejny zniweczyłaś to, co postanowiłem. Nasze małe spotkanie
przypomniało mi, jak bardzo ciągnie nas do siebie. Musimy jak najszybciej to
powtórzyć. Ty na plecach, oczywiście. Nie myśl sobie, że schowałaś się przede
mną. Znajdę cię. Jak zawsze – pokręciła głową zrezygnowana, rzucając telefon na
kołdrę. Oparła się o wezgłowie, spoglądając na Toma. Nie skomentował od razu
tego, co usłyszał. Dokończył kanapkę, choć przyszło mu to z trudem. Scarlett
też niczego nie mówiła, bo po co? Jej dobry nastrój prysnął jak bańka mydlana.
Nie lubił, gdy czuła się udręczona. Mike
zburzył jej miły poranek, ale Tom dostrzegł plus wynikający z treści tego smsa.
Uświadomił to sobie przypadkiem, zastanawiając się, jak ją pocieszyć.
- On nie wie, gdzie jesteś – stwierdził. – Napisał, że
cię znajdzie, czyli w chwili obecnej stracił cię z oczu. Nikt nas tu nie
sfotografował, nie wstawiałaś do sieci zdjęć, więc nie ma opcji, że cię
wytropi.
- Myślisz? – zapytała z nadzieją w głosie. Tom
przytaknął, bo był tego pewny, na tyle na ile mógł. Niespodziewany wyjazd
sprawił, że stali się niewidzialni. Mike zdał sobie sprawę z tego, że jej nie
ma w Berlinie po obserwacji mieszkania i jej domu. Zrobił to szybko, ale nie od
razu, więc mieli czas na spokojny wyjazd. Zapewne sądził, że Scarlett nie
wytknie nosa z domu po ich spotkaniu w klubie, a ona zrobiła coś zupełnie
odwrotnego. Zmieniła zasady gry. Tom martwił się tym wszystkim, ale nie w tej
chwili. Wiedział, że byli bezpieczni. Ta myśl go uspokoiła. Już nie obawiał
się, czy mogli wyjść na spacer czy kolację. Póki ktoś ich nie rozpozna, byli
bezpieczni i wydawało mu się też, że nawet jeśli ktoś wrzuciłby ich zdjęcie do
sieci to Mike i tak nie zaryzykowałby przylotu do Irlandii. Jednak zapewne
przygotuje coś, gdy wrócą. Wtedy będą musieli być ostrożni. Scarlett wpatrywała
się w osad po kawie na wewnętrznej ściance kubka. Widział, że się zmartwiła. Dał
jej czas, żeby to przetrawiła. Dopił kawę i zjadł ostatnią kanapkę. Bo co
innego można zrobić?
- Zróbmy coś – powiedziała nagle, jakby czytała w jego
myślach. Odstawiła kawę na stoliczek, odrzuciła kołdrę i na czworaka zbliżyła
się do niego. Chwyciła go za ramiona i usiadła na jego nogach, swoimi oplotła
go w pasie i pocałowała go krótko. Objął ją i mocno przytulił.
- Co masz na myśli? – zapytał, wsuwając dłonie pod jej
koszulkę od piżamy.
- Nie to co ty! – zaśmiała się, mimowolnie mocniej przyciskając
się do Toma. Połaskotał ją po wrażliwej skórze w talii, a ona roześmiała się
głośniej. Popatrzyła mu w oczy, śmiały się z nią. Tego potrzebował; świadomości,
że przy nim czuła się bezpiecznie, że nie chciała już dłużej uciekać, a
przeciwności były powodem do podjęcia walki, a nie ukrycia się. – Prószy śnieg
– stwierdziła, spoglądając w okno. – Chodźmy na spacer.
- A może zostaniemy w domu? – zaproponował, przesuwając
dłonie z talii Scarlett na jej piersi. – Co ty na to? – spytał, kiedy znów
patrzyła na niego. Uśmiechnęła się błogo, zadowolona z tego, co czyniły jego
palce. Przymknęła na moment powieki, odchylając głowę do tyłu. Mocniej
zacisnęła dłonie na jego ramionach, a Tom przyciągnął ją bliżej i pocałował w
szyję, a potem w oba obojczyki. Westchnęła i wyprostowała się. Złożył ostatnie
pocałunki na jej szyi i oderwał usta od jej skóry pachnącej wanilią i
czekoladą. Uśmiechnęła się do Toma, wplatając palce w jego rozpuszczone włosy i
pocałowała go namiętnie. Zachęcony przesunął ręce z jej piersi do jej spodenek
i wsunął palce pod ich gumkę, zaciskając je na pośladkach dziewczyny. Lubił,
kiedy wychodziła z inicjatywą. Popierał wszelkie aktywności, do których
niezbędna była ona i on. Rozochocony pogłębił pocałunek, a ona niespodziewanie
go przerwała i jeszcze raz krótko musnęła jego wargi.
- Idziemy – mruknęła, wyswobadzając się z jego objęć.
Próbował ją zatrzymać, mocno trzymając w ramionach, ale była nieugięta i tylko
pogroziła mu palcem. Sapnął. Kiedy naiwnie sądził, że mu się udało, ona
planowała, jak postawić na swoim. Scarlett. Po prostu. Nie mogąc zmobilizować
się, żeby wstać, sięgnął po telefon i napisał Toby’emu wiadomość, że zamierzali
wyjść. Uznał, że nie potrzebowali, żeby szedł z nimi. Czuł, że w Wicklow byli
zupełnie bezpieczni.
Niespełna godzinę później wyszli ze swojego idealnego
domku, kierując się w stronę przeciwną do głównej ulicy miasteczka. Wicklow nie
było duże, jednak nie na tyle małe, żeby nie spotkali kogoś, kto ich rozpozna. Dom,
który wynajmowali znajdował się na obrzeżach, więc wybrali drogę prowadzącą ku
górom. Uznali, że tam mogą liczyć na odosobnienie. Po kilkuset metrach skręcili
w dróżkę, którą zamiast asfaltu pokrywał śnieg. Połacie łąk i pól przykryte
warstwą śniegu robiły wrażenie. Otoczone drewnianym płotem kojarzyły się z
pastwiskami. Może nimi były? Powietrze było tak rześkie, że ciężko się nim
nasycić.
- Musimy przyjechać tu wiosną – odparła Scarlett, rozglądając
się wokoło. Mocno trzymała Toma za rękę, bojąc się, że upadnie. Uprzedził ją,
że na tą wyprawę będzie potrzebowała wygodne rzeczy, dlatego zabrała swoje
timberlandy, puchową kurtkę i jedną z ulubionych czapek z nadrukiem. Tym razem
padło na xoxo. Z tego, co zauważył
miała takich chyba ze dwadzieścia. On, w sumie trzy. Na swoje szczęście zabrał
ciepłą czapkę zamiast takiej z daszkiem, bo zmarzłyby mu uszy. Górskie
powietrze było znacznie chłodniejsze od berlińskiego. Geolokalizator wskazywał,
że było minus dziesięć. Kto normalny wychodził na taki mróz?
- Sądzę, że to całkiem dobry pomysł. Może w maju? –
zaproponował.
- Idealnie – uśmiechnęła się szeroko. – Szkoda, że w
Berlinie nie ma takich widoków. Zapłaciłabym za to każdą cenę – powiedziała,
wzdychając tęsknie.
- Jeśli dostaniemy za dom tyle, ile szacujemy, to powinno
być nas stać na każdy widok.
- Poproszę Heike, żeby znalazła najlepszą agencję
nieruchomości i umówiła nas. Zajmiemy się wystawieniem domu na sprzedaż i
porozmawiamy z agentem o tym, jakiego domu szukamy. Bez pośpiechu, na pewno
znajdziemy coś w sam raz dla nas – przytaknął z delikatnym uśmiechem na ustach.
Planowanie przyszłości ze Scarlett dawało mu poczucie absolutnego spokoju i
spełnienia. Przestrzeń, świeże powietrze, jej obecność, wizja życia z nią.
Więcej niż mógłby marzyć.
- Rozmawiałaś już z Gin o tym, kiedy wejdziesz do studia?
– zapytał po chwili. Żałował, że nie zabrał gitary. To miejsce działało na
niego inspirująco. Od samego rana miał w głowie melodię, ale jeszcze nie wiedział,
co z nią zrobić.
- Mam dziewięć utworów, których jestem pewna. Chcę je
nagrać, a kiedy będę w Nowym Jorku i LA, chcę też popracować z Lindą Perry i
Mattem Morrisem. Lubię z nimi pisać. Chcę też pracować z Premierem. Ostatnio
Gin podesłała mi demo piosenki Marka Ronsona. Była całkiem w moim stylu. No i…
- przerwała uśmiechając się głupkowato. Zupełnie jakby dostała ulubionego
cukierka.
- No i..? – zachęcił ją, delikatnie ściskając jej dłoń.
Scarlett popatrzyła na Toma, a na jej twarz wpłynął zupełnie szeroki uśmiech.
- Jared powiedział mi kiedyś przy okazji, że jeśli
dopasuję się z czasem, to napiszemy coś razem – zaćwierkała. – Ja wiem, że nie
mam już piętnastu lat, ale Tom – powiedziała, spoglądając mu w oczy, jakby
chciała upewnić się, że słuchał. A przecież on słuchał każdego jej słowa. –
Siedzę w tym biznesie już sześć lat, odniosłam spory sukces, jestem dziewczyną
jednego z najbardziej gorących facetów w biznesie – tu nie mógł się nie
uśmiechnąć znacząco, a ona wywróciła oczami. – W dodatku można powiedzieć, że
przyjaźnię się z kilkoma osobami, które jeszcze sześć lat temu podziwiałam i
marzyłam spotkać. Jared to fantastyczny człowiek i choć powinnam przestać się
emocjonować, to za każdym razem, kiedy słyszę: daj znać, jak będziesz w LA, to
wyskoczymy na lunch, to ciśnienie skacze mi do dwustu dwudziestu, bo kurka
wodna, to jest ten Jared Leto, którego plakat wisiał obok twojego. Rozumiesz, o
co mi chodzi? – zapytała, jakby po części zawstydzona swoją reakcją i jeszcze
bardziej rozemocjonowana. Tom doskonale to rozumiał. Teraz już nauczył się
przechodzić do porządku dziennego z faktem, że zdarzało mu się zupełnie
przypadkiem współpracować z ludźmi, których kiedyś tylko podziwiał, ale to
wciąż robiło na nim wrażenie. A biorąc pod uwagę fakt, że Scarlett potrafiła
być bardziej ekstrawertyczna niż Bill, a niewiele osób umiało pobić jego
bliźniaka w kwestii tryskania emocjami, to miał świadomość, że targało nią
wiele sprzecznych uczuć. Widział to w sposobie jej mówienia i gestykulowania.
Znów czytał z niej, jak z książki.
- Skarbie, to chyba normalne i świadczy o tym, że nie
przeżarło cię to całe show biznesowe gówno.
- Gin jest cudotwórcą. Bardzo stara się umówić mnie na
lunch ze Slashem i Myles’em, żeby zgodzili się zagrać ze mną na Superbowlu za
rok. Nie wiem, czy nie jestem zbyt pop’owa dla nich. Martwię się tym –
posmutniała nagle. Tom sam był wielkim fanem Slasha i podziwiał jego zdolności,
a granie z nim stanowiło dla Scarlett przejście z grupy świeżych,
wyprodukowanych muzyków do grona artystów, którzy się liczyli. Ona liczyła się
już od jakiegoś czasu, ale potrzebowała potwierdzenia. Nie rozumiał, dlaczego
miała jakiekolwiek wątpliwości, co do swojego miejsca na rynku. Była
fenomenalna.
- Wiesz, Slash to legenda, ale ty po trzydziestu latach na
scenie też nią będziesz – słysząc te słowa, Scarlett pokraśniała radością.
Zatrzymała się i gwałtownie przyciągnęła Toma niżej, na tyle żeby mogła go
pocałować. Mocno trzymała go za poły kurtki, a on objął ją w pasie. Była taka
malutka bez tych swoich wysokich obcasów.
- Jestem dumna z Introduce
myslef, bo to muzyczna opowieść o pierwszych dziewiętnastu latach mojego
życia – podjęła, gdy ruszyli dalej. – Trasa przebiła moje najśmielsze
oczekiwania. Wypełniłam Wembley. Dostałam Grammy. Spełniłam moje największe
marzenie. Udało mi się dzięki mojej ciężkiej pracy i godzinach w studiu. No i
twojemu wsparciu – dodała z uśmiechem. – Blackheart
to… - zabrało jej słów, którymi nie skrzywdziłaby go, ale on doskonale
wiedział, co powodowało Scarlett, gdy nagrywała ten album - ból. Ból, którego
powodem był on sam. W dużej mierze.
- To muzyczne mistrzostwo i czara goryczy – dokończył.
Westchnęła.
- Siedziałam w studiu przez pół roku i robiłam wszystko,
żeby ten album był perfekcyjny. Wiem, że muzycznie taki jest. Pracowałam nad
głosem. Miałam kilku nauczycieli, wiem, że zapracowałam na każdą nagrodę, którą
dostałam. Wiem, że na koncertach dałam z siebie wszystko, że ci ludzie,
doskonale wiedzieli, co chcę im ofiarować. Patrzyłam na kilkanaście tysięcy fanów,
którzy byli tam dla mnie. Powinnam czuć się mistrzem świata, ale ten sukces
okupiłam cierpieniem. Nie dał mi satysfakcji. Liam, ty, dziecko… za dużo bólu.
Za mało szczęścia. – Tom pokiwał głową, wiedząc, co miała na myśli. Wszystko,
co robił po ich rozstaniu, nie dawało mu satysfakcji. Nie czuł radości. Dopóki
nie dostał od losu Davida. – A te nowe piosenki pozbawione są bagażu, który
niosły ze sobą dwie poprzednie płyty. Ona jest o… - zamyśliła się na moment, a
Tom patrzył na nią, bo lubił ten wyraz skupienia i ekscytacji na jej twarzy,
gdy mówiła o muzyce. – O poszukiwaniu własnej doskonałości, o dążeniu do niej. Niesie
zupełnie inny przekaz. Bawię się muzyką, bawię słowem. Czerpię radość z każdego
aspektu tworzenia. Czuję się wolna.
- Zastanawiam się… - zaczął, uznając, że to odpowiedni
moment, żeby powiedzieć Scarlett o tej piosence. – Czy nie chciałabyś
popracować z Tomem Kaulitz? – popatrzyła na niego zaskoczona, ale zdziwienie
szubko zmieniło się w szeroki uśmiech.
- Nie chciałam cię absorbować, bo masz mnóstwo pracy przy
produkcji waszego albumu, ale będę szczęśliwa, jeżeli zechcesz ze mną pisać! –
wykrzyknęła, uwieszając się Tomowi na szyi. Pisnęła, gdy zachwiał się, ale
utrzymał równowagę i ją w swoich objęciach. Wtuliła się w niego, a on mocno
trzymał ją w ramionach.
- Napisałem coś – powiedział, ostrożnie stawiając
Scarlett na śniegu. – Najpierw muzykę. Miałem w głowie melodię i nie umiałem
jej do niczego dopasować. Zagrałem ten fragment i potem nagle zrobiło się z
tego coś dużego. Grałem to, grałem, a potem pojawiły się słowa. Dużo pisałem w szpitalu.
Potem trochę w domu. Wciąż nie wiem, czy tekst jest dobry, ale tylko ty możesz
zaśpiewać tą piosenkę. Ona nie nadaje się dla Tokio Hotel. Czuję, jakbym
napisał ją dla ciebie, o tobie, o mnie.
- Musisz mi ją pokazać – poprosiła, przytulając Toma w
pasie. Odchyliła się lekko do tyłu, żeby móc na niego patrzeć. – To będzie moje
kolejne spełnione marzenie – uśmiechnęła się, a Tom odwzajemnił ten gest. Objął
ją rękoma, żeby nie upadła.
- Kiedy nic już nas nie ogranicza, ani wytwórnia, ani
producenci, czuję się znowu tak, jak wtedy gdy graliśmy Schönes Mädchen auf dem All dla pięciu osób na festynie w
Magdeburgu. Byliśmy osikani ze szczęścia, że ktoś przychodzi nas słuchać, że
gramy swoją piosenkę, że wiesz. Bill napisał słowa, a my muzykę. Warto było
czekać i się usamodzielnić. Nie żałuję żadnej z naszych płyt. Wszystko, co
przeżyłem w ciągu ostatnich dziesięciu lat, było w większości warte przeżycia.
Dużo się nauczyłem. Dorosłem muzycznie. Wiem, co chcę osiągnąć. Uwielbiam te
godziny w studiu, kiedy próbuję, bawię się dźwiękiem, eksperymentuję, a potem
biorę gitarę i mam doskonałą, czystą muzykę. Podoba mi się to.
- Od zawsze wiedziałam, że gitara to tylko twój front.
Jesteś piekielnie utalentowany, kochanie – uśmiechnęła się czule, a Tom
przyciągnął Scarlett bliżej i ją pocałował. Wiele osób mówiło mu w ostatnim
czasie, że był zdolny, utalentowany, że wszystkich zaskoczył swoimi
możliwościami, ale pochwały miały znaczenie tylko, kiedy słyszał je od niej. Poczuł
się mile połechtany.
- Te kilka lat przerwy bardzo mi pomogło. Teraz wszystko
jest lepsze. Robimy to na własny rachunek, bez szefów wytwórni nad głowami.
- Czyli mamy plan – odparła, gdy po chwili szli dalej. –
Po powrocie popracujemy trochę. Fajnie byłoby, gdyby udało nam się pojechać w
trasę w tym samym czasie. W ten sposób nie mijalibyśmy się.
- Mam lepszy pomysł – powiedział zadowolony i niepewny
jednocześnie. Wiedział, że Scarlett była ich fanką kiedyś, wciąż doceniała ich
muzykę, ale nie był pewien, czy ona, jako artystka będzie chciała zrobić coś
takiego. – Pojedźmy w trasę razem. Scarlett i Tokio Hotel w jednej
kilkumiesięcznej trasie. Bez pośpiechu, bez tęsknoty. Moglibyśmy dawać wspólne
koncerty albo dzień po dniu w tym samym mieście. Zaoszczędzilibyśmy na
sprzęcie, bo rozkładalibyśmy jedną scenę, a nie dwie. Moglibyśmy zaangażować
tych samych muzyków wspierających i całą resztę.
- Słuchałam do momentu: bez pośpiechu, bez tęsknoty –
odpowiedziała, po czym mocno ścisnęła jego dłoń, wykrzykując: Tom! To jest
genialny pomysł. Chcę tego! – zaśmiała się serdecznie, a on poszedł w jej ślady
– Rozmawiałeś już z chłopakami?
- Wstępnie. Wszyscy uznaliśmy, że to najlepszy pomysł w
naszej sytuacji.
- Fantastycznie! – zatrzymała się znów, stając przed Tomem.
– Dzięki temu moglibyśmy ze spokojem koncertować pół roku albo i osiem
miesięcy. Ameryki, Europa, Azja, wszędzie, gdzie na nas czekają. Zróbmy to.
Zgrajmy terminy i stwórzmy najlepsze show, jakie świat oglądał – westchnęła
rozmarzona. Zarzuciła mu ręce na szyje i popatrzyła prosto w oczy. – Martwiłam
się rozłąką. Bałam się jej.
- Dlatego musimy jej zapobiec – odpowiedział, a Scarlett
żywiołowo przytaknęła, a potem go pocałowała. Długo i czule. – Czyli wracając
do naszego planu – powiedział, gdy zawrócili, uznając, że dalszy spacer nie
miał sensu, gdy co dwa kroki zatrzymywali się, żeby się objąć lub pocałować. –
Wracamy do Berlina, nagrywamy piekielnie dobre albumy, promujemy je i jesienią
jedziemy w trasę. Koncertujemy do świąt, potem robimy sobie kilkutygodniową
przerwę i zaczynamy dalszą część trasy, która pewnie potrwa do maja, może nawet
lipca, gdy uwzględnimy koleją przerwę albo dwie.
- Brzmi to tak, jakbyś omawiał ten plan nie tylko z
chłopakami – stwierdziła, posyłając mu podejrzliwe spojrzenie, a Tom tylko się
roześmiał w odpowiedzi. Fakty były takie, że wtajemniczył w swoją misję Josta i
nawet Gin, chcąc dowiedzieć się, czy możliwe było zgranie ich terminarzy.
Planował powiedzieć Scarlett o wszystkim po walentynkach, kiedy usłyszy
piosenkę, którą dla niej napisał. Czuł się mistrzem, bo wiedzieli wszyscy
oprócz Scarlett. Ściągnął do Berlina nawet Pierre’a i Hugo. Póki co był niemal
na sto procent pewny, że wszystko wypadnie idealnie. Tak, jak jej się należało.
- Robiłem rozeznanie, Maleńka – odpowiedział, ściskając
dłoń dziewczyny. – Po powrocie chciałbym spędzić z Davidem trochę czasu.
Tęsknię za nim. Kiedy ja się ostatnio z nim widziałem? – odparł nieco
przygaszony. Scarlett uścisnęła jego dłoń w pocieszającym geście i mocniej
ścisnęła jego palce z własnymi.
- Pojedziesz do Loitsche, a potem na weekend przywieziesz
go do Berlina, co ty na to? Mogę jechać z tobą i pracować tam.
- O ile Lena znów czegoś nie wymyśli – mruknął
niezadowolony. Sięgnął po papierosy i odpalił jednego, mocno zaciągając się
dymem. Scarlett schowała ręce do kieszeni, korzystając z okazji, że mogła
ugrzać dłoń, którą wcześniej on trzymał. Przypatrywała mu się. Nie lubiła
wąchać, jak palił, ale uwielbiała patrzeć jak to robił. Nie rozumiała tego
fenomenu, ale Tom z papierosem niesamowicie ją pociągał.
- Byliście w sądzie, przecież zostało ustalone, że masz
prawo do nieograniczonego kontaktu z synem, więc jeżeli zacznie robić większe
problemy, to można temu zaradzić.
- Nie chciałbym, żeby doszło do tego, że David będzie musiał
mówić w sądzie, gdzie chciałby mieszkać albo, czy lubi spędzać czas z tatusiem
– odpowiedział niezadowolony. Zaciągnął się mocno, mrużąc oczy.
- Może Lena powinna mieć świadomość, że może do tego
dojść. Ona na pewno nie chce źle dla dziecka. Zależy jej na ukaraniu ciebie,
ale chyba nie bierze pod uwagę tego, że ty możesz pozwolić sobie na batalię w
każdym sądzie. Ona niekoniecznie. Nie chciałabym, żeby do tego doszło, bo żadne
dziecko na to nie zasługuje, ale jesteś jego ojcem i masz prawo widywać się z
nim, wpływać na niego i wpływać na to, jakim będzie człowiekiem. – Scarlett
starała się nie ingerować w sprawy między Tomem, a Leną, ale nie zamierzała
pozwolić, żeby ta podstępna dziewucha utrudniała mu widzenia z synem. Wtargnęła
do jego życia, zniszczyła je dwukrotnie, a teraz kombinowała coś po raz
kolejny.
- Skarbie, pamiętam, jak Bill zadzwonił do mnie i
powiedział mi o wynikach. Byłem wtedy na jakiejś wyspie, w sumie nie myślałem
już o tym, jaki będzie werdykt – odparł, wypuszczając dym i zaciągając się znów.
Powtórzył to kilka razy, po czym wyrzucił niedopałek. – Zrobiłem te badania,
żeby mieć pewność, że cię nie okłamałem, kiedy mówiłem ci, że on nie jest moim
synem, a potem było mi już bez różnicy, jaki będzie wynik, bo chciałem, żeby
David był mój, choć cholernie się tego bałem. Wróciłem do Berlina, rzuciłem jej
to w twarz, że mnie okłamała, a potem przyleciałem tu. Sam nie wiem dlaczego.
Przypomniał mi się ten film i te zielone pola – wskazał na pokrytą śniegiem
nieograniczone połacie dolin i wzniesień. – Chciałem tu być. Spędziłem tu
trochę czasu, zastanawiając się, co właściwie powinienem zrobić, jak pokierować
życiem, skoro miałem syna. Totalnie nie wiedziałem, co robić. Byłem taki
zagubiony….- wzruszył ramionami, trochę bezradnie spoglądając na Scarlett. Potarł
dłońmi, chcąc je rozgrzać i zdziwił się, uświadamiając sobie, że puścił rękę
Scarlett. Natychmiast to naprawił, sięgając po jej dłoń schowaną w kieszeni
kurtki. Mocno splótł ich palce. – A potem po prostu spędzałem z nim czas. Było
trochę drętwo, trochę niepewnie. Nie umiałem być jego kumplem, a co dopiero
ojcem. On mocno się starał, żeby mi zaimponować, ale to tylko dziecko. Broił,
sprawdzał granice, a ja uczyłem się, jak go wychowywać. Lena jest dobrą matką.
Nie mogę powiedzieć, że nie. David jest świetnym dzieckiem. Mój wkład jest
niewielki – przerwał na moment, a Scarlett nie komentowała jego wypowiedzi.
Nigdy nie rozmawiali na ten temat i chciała, żeby po prostu to powiedział. Tom
wciąż czuł się trochę niekomfortowo, kiedy w rozmowie przewijały się ostatnie
tygodnie ich związku. Podobnie, kiedy mówili o Davidzie. Nie rozumiała tego, bo
chłopca bardzo lubiła i nie widziała innego wyjścia, jak jego uczestnictwo w
ich wspólnym życiu. Tom to wiedział, ale wciąż zważał na słowa. Nie chciał jej
skrzywdzić, czy zasugerować, że życie z Leną i Davidem okazało się lepsze od
ich wspólnego. Ona widziała, że takie nie było. To dwa różne życia. – Ale to mój syn i kocham go. Tęsknię za nim.
Chcę uczestniczyć w odrabianiu lekcji, treningach i zabawie. Chcę, żeby
przychodził do mnie po radę i zwierzał się ze swoich problemów. Mnie, a nie
Benowi. Dlatego jeszcze bardziej frustruje mnie to, że Lena próbuje osłabić
nasz kontakt, bo i tak nie mogę pozwolić sobie na to, że czekać na niego, gdy
wraca ze szkoły albo kłaść go spać.
- Pewnie wyobraziła sobie szczęśliwą rodzinkę z Benem, a
ty zrezygnowałeś z jego pracy i wizja upadła. Widują się tylko, kiedy on ma
wolne. Dlatego robi ci na złość, jak przystało na dorosłą, dojrzałą kobietę i
matkę – zironizowała. Tom odpalił kolejnego papierosa, a Scarlett znów ukryła
dłonie w kieszeniach kurtki. Najchętniej wydrapałaby oczy Lenie i czekała z
utęsknieniem na moment, w którym zrobi lub powie coś niewłaściwego w jej
obecności. David nie zasługiwał na to, żeby wychowywać się z dala od taty,
którego tak długo pragnął, a Tom nie zasługiwał na to, żeby nie móc widywać się
z synem, którego kochał i o którego się troszczył. David był wspaniałym
chłopcem, który z dnia na dzień stawał się coraz bardziej podobny do Toma. Wykazywał
wiele zdolności i ambicję, by uczyć się, poznawać świat. Do tej pory Lena dbała
o jego wychowanie, ale w ostatnich miesiącach jej zachowanie ciężko uznać za
dobry przykład. Fundowała mu huśtawkę emocjonalną, co prędzej czy później nie
mogło skończyć się dobrze. Wyszli na asfalt, gdy Tom gasił niedopałek. Objęła
go jedną ręką w pasie i przytuliła się do niego. Przyciągnął ją do siebie i tak
w milczeniu wrócili do domku. – Wiesz, co? – zagadnęła, gdy już uporała się z
ciężkimi butami. Stały przemoczone pod kaloryferem. Nie pomogły wełniane
skarpety, więc one też wylądowały na grzejniku. Zmarzła na kość. Jak zawsze w
zimie. Podeszła do Toma i zarzuciła mu ręce na szyję. – Zimno mi – szepnęła
blisko jego ucha i nim zdążył ją złapać, odsunęła się zdejmując sweter, pod
którym nie miała nic więcej. Uśmiechnęła się zapraszająco do Toma i cisnęła w
niego ubraniem, kierując się w stronę sypialni. Nim przekroczyła jej próg, już
porwał ją w ramiona.
*
12. lutego 2015,
Los Angeles, Pacific Palisades
Darcy przyspieszyła kroku, zdając sobie sprawę z tego, że
dochodziła już czternasta. Obiecała się pospieszyć, ale nie chciała jechać
taksówką. To było jej pierwsze wyjście bez Hazel, odkąd Hazel przyszła na
świat. Ostatnie trzy godziny była tylko Darcy i poczuła się tak, jakby
rozwinęła skrzydła. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo czuła się zmęczona,
dopóki na moment nie wyrwała się z trybów macierzyństwa. Piekielnie bolały ją
piersi i czuła, że mleko przemoczyło już stanik. Wolała nie spoglądać na
okrągłe plamki na swojej bluzce. Gdyby była w domu, Hazel pewnie piłaby w tym
czasie dwa albo trzy razy. Spojrzała znów na wyświetlacz komórki, upewniając
się, czy Javier przypadkiem nie dzwonił, ale w ciągu ostatnich dwóch minut nic
się nie zmieniło. Wiedziała, że przy nim jej dziewczynka była bezpieczna, ale
też trochę się obawiała, bo nigdy jeszcze nie zostawała z nim tak długo.
Zajmował się nią, kiedy Darcy szła pod prysznic, czy przygotowywała coś do
jedzenia, ale to było zazwyczaj kilkanaście minut, no i nie traciła małej z
oczu. Javier bardzo chciał z nią zostać. Wiedziała, że lubił się nią zajmować,
a Hazel musiała też lubić jego, bo nie raz, kiedy Darcy nie potrafiła jej
uspokoić, on radził sobie z tym doskonale. Brał ją na ręce, a ona po chwili już
nie płakała. W dodatku wpatrywała się w niego, jak w obrazek i słuchała jak
urzeczona każdego jego słowa. Na tyle, na ile mogło siedmiotygodniowe dziecko.
Wybierając w windzie przycisk z właściwym numerem piętra,
złapała się na tym, że przez moment poczuła się, jakby wracała do domu. A potem
przypomniała sobie, że była samotną młodą matką, bez grosza przy duszy, bez
perspektyw, na utrzymaniu człowieka, którego znała siedem tygodni. To trochę
podłamało ją na duchu, ale kiedy przekroczyła próg mieszkania i usłyszała radosne
popiskiwanie swojej córeczki, cała ta sytuacja wydała jej się łatwiejsza. Zdała
się na łaskę Javiera, żeby Hazel miała godne warunki. Takie, jakich sama nie
byłaby w stanie jej dać.
Odłożyła klucze na szafkę w korytarzu i zsunęła ze stóp
baleriny. Jedyne w miarę wyglądające buty, które jej zostały. Im bardziej
zbliżała się do pokoju, tym lepiej słyszała, jak Javier przemawiał do jej
córeczki. Miał dobry, ciepły głos i mówił same miłe rzeczy. Każda mała
dziewczynka, powinna mieć tatę, który tak do niej mówi. Cichutko stanęła w
drzwiach, opierając się o futrynę i patrzyła, jak Javier kołysał Hazel, krążąc
z nią po pokoju. Dlaczego ojcem jej dziewczynki nie mógł okazać się facet taki
jak Javier. On nigdy nie wyparłby się swojego dziecka. On może nie ucieszyłby
się, ale wziąłby na siebie swoją część odpowiedzialności. Nie zachowałby się,
jak Grayson. On nie zasługiwał na to, żeby mieć taką kochaną córeczkę jak
Hazel. Skrzywdziłby ją swoją niedojrzałością i niezdolnością do kochania. Jak
Darcy mogła być na tyle głupia, żeby dać mu omotać i uwierzyć w te wszystkie
kłamstwa? Choć z drugiej strony, gdyby tego nie zrobiła, to nie miałaby Hazel i
wciąż wierzyłaby w jego słowa, wciąż żyłaby tamtym pustym życiem. Chyba, że
znudziłaby mu się do tego czasu i wyrzuciłby ją z niego, więc zostałaby z
niczym. A dzięki swojej naiwności miała Hazel i pewność, że już nigdy więcej
nie będzie sama.
- Widzę, że mojemu dziecku matka jest niepotrzebna –
odparła, wchodząc głębiej do pokoju. Javier uśmiechnął się na jej widok. Wyglądał
na zmęczonego, a na koszulce miał plamę po mleku.
- Trochę po twoim wyjściu, Haz zasnęła na jakieś
dwadzieścia minut, a potem obudziła się z płaczem. Od tego czasu noszę ją cały
czas. Czyli jakieś dwie godziny. Jej to się nawet podoba, więc nie pozwala mi
usiąść nawet na chwilę. Czy to dziecko ma jakiś wbudowany czujnik na siadanie?
– zapytał, jakby zrozpaczony, a Darcy roześmiała się wesoło, odbierając od
niego córeczkę. Jak widać jej maleństwo trochę jej potrzebowało. Usiadła na
kanapie, tyłem do Javiera i odpięła bluzkę, żeby nakarmić małą. Materiał był
przemoczony, podobnie jak miseczki stanika. Coś okropnego. Kiedy Hazel mruczała
z obudzeniem, wypowiadając skargi wprost do piersi Darcy, Javier masował ręce.
Na siłowni podnosił dziesiątki kilogramów, a jej malutka córeczka, ważąca
niecałe pięć, tak bardzo go zmęczyła.
- Hazel wie, że kiedy bierzesz ją na ręce, to wiąże się z
noszeniem. Przyznaj, że zazwyczaj chodzisz z nią po mieszkaniu, pokazując jej
widoki za oknem albo zabawki, więc się tego dopomina, bo to lubi. Ona może
jeszcze widzi niewyraźnie, ale czuje, kto ją nosi. Ja zawsze z nią siedzę i nie
mam mowy, żebym ją dźwigała. Teraz jest malutka, ale co zrobię, jak skończy
rok? – odparła, zerkając na dziewczynkę. Zupełnie rozluźniona przytuliła się do
mamy ssąc zapalczywie. Zazwyczaj wychodziła na karmienie, ale zdarzały się dni,
jak ten, kiedy zwyczajnie nie chciało jej się ruszać z miejsca tylko po to,
żeby dać mleko małej. Javier, jako dżentelmen, nie przyglądał się temu.
Wiedział, że czuła się skrępowana i była mu wdzięczna, że to szanował.
- Co u lekarza? – zapytał, podchodząc do okna.
Odetchnęła. W takich momentach miała wrażenie, że ten mężczyzna czytał jej w
myślach.
- Wszystko w porządku. Pobrali mi krew do badania,
zrobili też jakieś inne próby, a póki co dostałam kolejną receptę na żelazo i
witaminy. Ginekolog powiedział, że teraz wystarczy, żebym przychodziła, co
kilka miesięcy – miała nadzieję, że to wystarczy. Nie chciała wspominać o tym,
że lekarz dał jej całą lekcję na temat antykoncepcji i rozpoczęcia współżycia z
partnerem. To zbyt żenujące.
- Cieszę się – powiedział i uśmiechnął się z ulgą, ale
tego nie mogła widzieć, ponieważ stał przy oknie tyłem do niej, a ona siedziała
na kanapie również odwrócona do niego plecami. Wygląd Darcy poprawił się
znacząco, odkąd zamieszkała u niego. Przytyła odrobinę, a z jej twarzy zniknęła
kredowa bladość. Jednak to nie zmieniało faktu, że wciąż była za chuda, a jej
anemia wydawała się nie znikać. Nieprzespane noce nie pomagały. Martwił się o jej
stan zdrowia, bo to wiązałoby się z kolejnymi komplikacjami. Jak zająłby się
jej dzieckiem, gdyby musiała trafić do szpitala? Przecież lewo poradził sobie
przez trzy godziny, a co dopiero gdyby to miały być trzy dni? Darcy miała
wystarczająco dużo kłopotów. Cieszył się, że udało się uniknąć kolejnego. –
Mówili coś na temat twojej diety?
- Nie, powinnam jeść wszystko z wyjątkiem tych rzeczy,
które mogą powodować kolki. Tak jak do tej pory. No i wiesz, żelazo, żebym
pozbyła się anemii.
- To w takim razie ty zajmij się Hazel, a ja pójdę zrobić
coś do jedzenia – odrzekł, wychodząc z pokoju. Darcy odetchnęła i wygodnie
rozsiadła się na kanapie, przystawiając dziewczynkę do drugiej piersi. Przez
chwilę znów czuła się, jak w domu.
*
14. lutego 2015,
Irlandia, Wicklow
Pierwsze chwile po przebudzeniu zazwyczaj są pełne
nieświadomości w świadomości. Dziwny, trudny do sprecyzowania stan, ale każdemu
znajomy. Scarlett czuła ogromną senność, a jednocześnie wiedziała, że już po
spaniu. Leżała tak kilka chwil, próbując przywołać sen. Na próżno. Stawała się
coraz bardziej rześka. Myśli powoli klarowały się w jej głowie. Miłe otępienie
ustępowało miejsca pełnej klarowności. Ostatni dzień ich cudownej ucieczki.
Wolałaby o tym nie pamiętać. Wprawdzie nie mogła się doczekać spotkania z
Jessicą, ale nie chciała jeszcze wyjeżdżać. W tej irlandzkiej głuszy było im
tak dobrze. Mieli tylko siebie, dbali tylko o siebie, zajmowali się wyłącznie
sobą. Nie istniały problemy, ani życie, które czekało na nich w Berlinie.
Bardzo chciała zatrzymać te chwile. Chciała zatrzymać ich w tej chwili. Zaczerpnęła
głęboko powietrza i otworzyła oczy. Pokój wypełniał ledwo rzedniejący mrok. Odetchnęła
po raz kolejny. Pościel jeszcze trochę pachniała krochmalem. Cudowny zapach.
Kojarzył jej się z domem. Przeciągnęła się, starając się nie obudzić Toma i
sięgnęła po telefon. Dochodziła szósta. Sapnęła zrezygnowana, bo rzadko
zdarzało się, że o tak wczesnej porze zwyczajnie nie czuła potrzeby snu. Zasypiali
późno, bo około pierwszej, a ona zaledwie pięć godzin później czuła się rześka
jak poranek. Uniosła się na łokciu, chcąc upewnić się, czy Tom na pewno spał.
Jej wątpliwości rozwiały się, gdy mrucząc pod nosem, przewrócił się z boku na
plecy. Została sama w niedoli. Przez kilka minut leżała sobie, rozkoszując się tym,
że mogła poleżeć. Kiedy znów zacznie pracę w studiu, skończy się spanie do
jedenastej. Myśl o tym, że będzie pracowała z Tomem, sprawiała, że mimowolnie
się uśmiechała. Będą dzielić studio, co zdarzało się w ostatnich miesiącach,
ale teraz na pewno będzie tak częściej, a potem będą wspólnie promować płyty i
trasę. Podobało jej się to. Nie mogąc się doczekać, napisała smsa do Gin. Z całego
serca chciała, żeby to się udało. W wolne dni będą mogli zwiedzać, Liv też
pojedzie, bo będzie jej robiła oficjalne zdjęcia, a Margo i Rainie będą do nich
dołączać w miarę możliwości. Wszystko zapowiadało się cudownie, a potem, kto
wie? Może Tom jej się oświadczy? Może zrobi to na scenie, w którymś z miast? Może
na Wembley albo w O2 World w Berlinie? A może na Times Square? A może na
jakiejś plaży, gdy będą grali w Hiszpanii czy gdzieś, gdzie wstąpią w drodze na
koncert? Po skończeniu trasy mogliby wziąć ślub i pomyśleć o dziecku. Za jakieś
dwa lata? Czemu nie? Uśmiechnęła się na samą myśl. Po tych wszystkich trudach
czekała ich cudowna przyszłość. Musieli pokonać jeszcze tylko jedną przeszkodę.
Nosiła imię Mike albo Jim, jak kto wolał. Jednak czuła, że sobie poradzą. Wierzyła
w to. Miała nadzieję.
Niebo za oknem dopiero co zaczynało się przejaśniać. Do ranka
jeszcze wiele czasu. Scarlett zaczęła zastanawiać się, co mogłaby zrobić, a
raczej, jak wypełnić czas. Nie musiała niczego sprzątać, bo nie robili
bałaganu. Nie miała ze sobą laptopa, więc nie mogła pooglądać czegoś w
Internecie. Nie chciało jej się odpowiadać na maile. To wiązałoby się ze
wstaniem po ładowarkę od jej Iphone’a . Westchnęła, przewracając się na bok i
ułożyła się wygodniej, podkładając rękę pod poduszkę, przez co zyskała lepsze
oparcie dla głowy. Tom wciąż spał, jak zabity. Nie przeszkadzało mu, że się
wierciła i przewracała z boku na bok. Patrząc na niego, na jego spokojną twarz,
zaczęła zastanawiać się, czym właśnie się stawali. Obiecali sobie zadbać o to,
żeby nie zabrnęli w ślepy zaułek, jak za pierwszym razem. Rozmawiali o
wszystkim, nawet o tym, co bolało. Wywlekali zaszłości, żeby uniknąć
popełnienia tych samych błędów w przyszłości. Tom wydawał się być zupełnie
inny, niż wtedy. Minęło sporo czasu, oboje dojrzeli, ale widziała w nim coś
jeszcze. Wolę walki. Walczył za siebie, za nią i za nich oboje. Robił wszystko,
żeby im się udało. Już wiedział, że miłość nie zawsze wystarczała, dlatego
dokładał wszelkich starań, żeby ich związek rozwijał się i kwitł. Stał się
niesamowitym mężczyzną. Najlepszym, jakiego mogła mieć. Zagubiony Książę
zniknął w odmętach przeszłości. Już dawno nim nie był. Stał się dojrzałym,
odpowiedzialnym i pewnym swego mężczyzną. Wiedział, czego chciał i zmierzał po
to, a w dodatku przypominał o tym jej samej. Przypomniał jej, jak sama kiedyś
walczyła o swoje szczęście i każdego dnia swoim zachowaniem uczył ją, jak to
robić. Najcudowniejsze w tym wszystkim było to, że każde słowo o swojej
miłości, które kiedykolwiek wypowiedzieli, teraz działo się naprawdę. Doświadczała
miłości w każdej sekundzie bycia z Tomem. Sięgnęła dłonią do jego policzka i
odsunęła z niego kosmyk, który przykleił mu się do ust. Szorstki zarost
podrażnił skórę jej palców. Tom był ucieleśnieniem wszystkiego, co pożądała w
mężczyźnie. Od zawsze był jej ideałem. A teraz naprawdę należał do niej. Zapragnęła
to poczuć. Podniosła się, opierając na ugiętej ręce i pochyliła się nad nim,
delikatnie muskając jego usta. Oblizał się przez sen i przewrócił na bok,
przodem do Scarlett. Uśmiechnęła się pod nosem i pocałowała go znów. Kilka jej
loków wysunęło się zza ucha i połaskotało go w nos. Mrucząc przez sen, znów
przewrócił się na plecy. Pocałowała go po raz kolejny, ale nico dłużej i udało
się. Tom ocknął się, wystarczyło mu kilka sekund, żeby pojąć co się działo. Oddając
pocałunek, przyciągnął do siebie Scarlett, a kiedy tego było za mało, wciągnął
ją na siebie. Oparła ręce po obu stronach jego głowy i uśmiechnęła się do
niego.
- Cześć – szepnęła.
- Cześć – odpowiedział, kładąc ręce na jej biodrach. Pod jej
koszulką.
- Dziś są walentynki, wiesz? – zapytała, przysuwając
twarz tuż do jego własnej. Tom jedynie przytaknął z cichym mruknięciem. To
wystarczyło Scarlett. – Sądzę, że możemy je zacząć już teraz – szepnęła wprost
do jego ucha, a potem ucałowała go tuż nad linią brody, kącik ust i wreszcie
bardzo delikatnie jego wargi. Przytaknął znów, wpatrując się w nią. Jego dłonie
mocniej zacisnęły się na jej udach, a zaraz na pośladkach, kiedy przesunęła się
niżej, na wysokość jego pępka. Prostując się, mocniej zacisnęła uda na jego bokach.
Tom gładził jej uda i pośladki, uśmiechając się niczym syty kocur. Chwyciła za
dół koszuli nocnej i powoli zdjęła ją przez głowę.
- Proponuję przenieść walentynki na pozostałe trzysta
sześćdziesiąt cztery dni w roku – mruknął, przesuwając dłonią, po jej
podbrzuszu. Zadrżała. Odnalazł wrażliwe miejsce i drażnił je palcami przez
chwilę. Popatrzyła Tomowi w oczy i powoli pochyliła się znów nad nim. Pocałowała
go długo i leniwie. – Albo wystarczą mi takie pobudki – stwierdził, gdy
zajmowała się pozbyciem się jego bokserek. Patrzył na jej smukłe ciało ukryte w
półmroku. Na jej piersi i nabrzmiałe sutki, które pieścił, gdy tylko wróciła do
zasięgu jego rąk. Jęknęła, kiedy odnalazła go i znów, kiedy znaleźli wspólny
rytm. Patrzyła mu w oczy, przyciskając jego dłoń do swojej piersi i uśmiechała
się zalotnie, kiedy drażnił się z nią, zmuszając ją do zwolnienia. Mocno chwyciła
jego drugą dłoń, gdy pomagał jej utrzymać równowagę. A potem nagle pochyliła
się, żeby go pocałować. Przyciągnął ją mocno do siebie, gdy namiętnie wpiła się
w jego usta. Scarlett w miłości czuła się wolna. Zapomniała o wszystkim, co ją
trapiło, czego bała się wcześniej. W miłości z Tomem jest umysł stawał się
czysty. Chciała tylko dawać mu to, co sama od niego brała. Niepotrzebne były
słowa. Wystarczyło, że patrzyła mu w oczy, kiedy czuła, że wszystko zaraz się
skończy. Za szybko. Zbyt intensywnie. Dawała miłość. Brała miłość. Niepotrzebne
jej były zapewnienia. A potem patrzyła na niego, ciężko dysząc, drżąc i
starając się złapać oddech, kiedy i on znalazł się tam, gdzie ją samą
zaprowadził. Trzymał ją, a on nie potrafiła puścić jego. Uśmiechała się i on
też.
- Myślałam o nas – szepnęła, gdy oparła się na nim, i
mocno przytuliła do Toma. Ciało przy ciele. Skóra przy skórze. Objął ją mocno,
zamykając dłonie na jej pośladkach. – Te walentynki będą trwały całe życie, bo
mamy to coś, Tom. Wiem to – szepnęła,
wtulając twarz w kącik jego szyi. W odpowiedzi pocałował ją w czubek głowy i
jeszcze mocniej przytulił. Znów poczuła się senna. Mogła jeszcze chwilkę
pospać.