8 września 2015

122. Czy to nie jest wielka rzecz – znaczyć dla kogoś wszystko?

Tytuł: Bruno Schulz

15. lutego 2015, Berlin

Jim starał się zachować spokój. W końcu już dawno powinien pogodzić się z faktem, że praca nad Scarlett będzie wymagała od niego więcej zaangażowania. Niestety zmiana wyglądu i tożsamości to zbyt mało. Ta niewdzięczna dziewczyna nie potrafiła docenić jego starań. Który normalny facet przerzuca do góry nogami całe swoje życie, zmienia w nim wszystko i stara się tak bardzo? Nie, żeby sława mu przeszkadzała. Dopóki nie doniosła na niego do mediów, jego obecne życie bardzo mu się podobało. Nie mógł wybaczyć jej, że porzuciła go przez takie głupstwo, jak odkrycie jego dawnej tożsamości. Każdy człowiek się zmienia, w taki czy inny sposób. Przecież była w nim zakochana, więc, w czym problem? Dlatego zaczął wysyłać jej wiadomości. Być może to dosyć radykalna forma, ale uznał, że nie złamie jej w inny sposób. Była zbyt uparta. Nie chciała zrozumieć, więc musiał nieustannie przypominać jej, kim dla siebie byli i jak bardzo ważna stała się dla niego. Jednak to za mało. Nie czuła przed nim respektu. Nie szanowała jego starań. To mu się bardzo nie podobało. Dopóki nie związała się z Kaulitzem, wszystko szło gładko. Wydawała się coraz bardziej uległa, ale on musiał nakłaść jej do głowy jakichś bzdur. Kto by pomyślał, żeby iść na policję? Za jego uwagę i zaangażowanie nasłała na niego policję! Nie mógł jej tego wybaczyć. Musiał ją ukarać. Żałował, że nie mógł bardziej uszkodzić Kaulitza, ale nie chciał kłopotów dla siebie, skoro wszystkie podejrzenia i tak padły na niego. To mocno skomplikowało mu życie, bo musiał ukrywać się bardziej i jeszcze mocniej uważać. A ona go prowokowała. Wstawiała gdzie się dało zdjęcia i filmy, pokazując mu, jak dobrze jej bez niego, ale Jim znał prawdę. Tylko czekała, aż po nią przyjdzie. Po co zwabiła go do tego klubu? Wiadomo, że czekała na spotkanie. Tylko w takim razie nie rozumiał, po co przyjęła pieprzone oświadczyny pieprzonego Kaulitza? Naprawdę grała mu na nerwach, naprawdę chciała pokazać, że wcale go nie potrzebowała, ale Jim i tak wiedział swoje. Po raz kolejny przypatrywał się zdjęciom na jej Instagramie. Dobrze się schowała, dopiero przed samym powrotem pochwaliła się światu, że była w Irlandii. Oczywiście do zdjęcia musiała uwiesić się Kaulitzowi na szyi. Po co go całowała? Czy nie wiedziała, że Jim tego nie lubił? Jej siostra na twitterze zamieściła filmik, na którym byli na jakimś przyjęciu. To musiały być te pochrzanione oświadczyny. Czy Jim nie robił dla niej lepszych rzeczy? Albo to zdjęcie pierścionka. Chciała go zdenerwować? Swoją drogą, był tandetny. Jim kupiłby jej ogromny brylant. Chociaż czy on zamierzał się wiązać? Chciał ją mieć dla siebie, ale czy na zawsze? Wstawiła tyle zdjęć z tego wieczoru, jakby to miało jakieś znaczenie, ale prezentowała dobrze. Ta sukienka pokazywała całkiem sporo i musiał przyznać, że wyglądała apetycznie. Oczywiście musiałaby skorzystać z usług jego chirurga, ale nie wymagała wielkich poprawek. Ot, biust, mała liposukcja na udach i brzuchu, może nieco większe usta. Nic wielkiego. Potem byłaby idealna. Powiększył zdjęcie jej i Kaulitza. Trzymał rękę na jej pośladku. Sądzili, że tego nie będzie widać? Na innym stali obok siebie i rozmawiali z kimś, a on tak po prostu, władczo trzymał dłoń na jej karku  i coś tam gmerał. Po co się tak śmiała na tych zdjęciach? Jim wiedział, że tylko udawała.  Kaulitz zachowywał się tak, jakby Scarlett należała do niego, ale już Jima w tym głowa, żeby jak najszybciej przekonał się, kto wyznaczał reguły tej gry. Odświeżył stronę. Dodała coś. Znów ona i pieprzony Kaulitz. Wstawiła zdjęcie ich splecionych rąk z tym pieprzonym pierścionkiem na wierzchu. Niby tak domowo i przyjemnie? Robiła wszystko, żeby zdenerwować Jima i udało jej się. Był cierpliwy i spokojny, a ona rozdrażniała go na każdym kroku, bombardując go Kaulitzem z każdej strony. Miał tego dosyć. Musiał ją ukarać. Zabawa się skończyła. W tej chwili. Jim zdenerwował się tak bardzo, że wyszedł ze swojej kryjówki odziany w Mike’a.
*

Dom Sophie

Jak opisać uczucia, gdy żadne słowa nie są w stanie ich oddać? Jak je opisać, kiedy są nowe i pierwsze, dotąd nieznane? Jak ubrać w słowa coś, co jest zbyt wielkie i zbyt piękne, by jakkolwiek to formułować? Jak odnaleźć najwyższy stopień kochać? Jak poradzić sobie z tym ogromem miłości, który wypełnia pierś i niemalże ją rozsadza? Jak stać, jak siedzieć, jak jeść, jak oddychać, skoro to wszystko wydaje się zbyt małe w porównaniu ze szczęściem, które naznacza każdy ruch?
Tom tego nie wiedział. Choć minionego wieczoru wypił tylko łyk szampana, czuł się, jak pijany, jak odurzony. Jeszcze nigdy w życiu nie doświadczył tak pełnego, doskonałego szczęścia, jak tego wieczoru. Przez calutką noc nie wypuszczał Scarlett z objęć. Pozwolił na jeden jedyny taniec z Rico i wtedy sam poprosił swoją mamę i ani razu więcej. To był idealny wieczór. Wszystko poszło doskonale, nic nie wymknęło się spod kontroli. Chciał się jakoś odwdzięczyć za pomoc i cały czas kombinował, jak to zrobić, ale póki co, siedział przy stole w domu rodzinnym Scarlett, bo Sophie zarządziła wspólne śniadanie. O wpół do pierwszej. Dwudziestoczteroosobowy stół znów został wykorzystany. Dzieci wyjątkowo zostały posadzone przed bajką w salonie, bo żadne z dorosłych nie czuło się na siłach, żeby być rodzicem po tej hucznej nocy. Oprócz Kitty, Luki i Candy, rzecz jasna. Scarlett chciała przywieźć też Jessicę, ale nie pozwolono jej na to. Nagięto wiele zasad, żeby mogła spędzić z nimi miniony wieczór, więc ranek został wykluczony. Żałował, bo tylko jej brakowało. Tom lubił tą rodzinę, swoją rodzinę. Niewiele wśród nich pokrewieństwa, ale sam fakt, że nawet rozstanie jego i Scarlett niczego nie zmieniło, świadczył o tym, jakie silne łączyły ich więzi. Mama, Gordon, David, Sophie, Dominik, Liv, Georg, Saoirse, Julie, Shie, Nico, Roxie, Lexie, Bill, Rainie, Candy, Gustav, Margo, Rico, Sara, Kitty, Luka, Pierre, Hugo i oczywiście Scarlett. Laura nie nabrała jeszcze takiego dystansu, żeby usiąść z Billem przy jednym stole, gdy nie nastała taka konieczność. Cieszył się, że miał tych wszystkich cudownych ludzi po swojej stronie. Nie tylko Billa, czy Scarlett. Bardzo lubił Shie’a, który niewiele mówił, ale za to działał bardzo aktywnie. Wystarczyło powiedzieć słowo, a on już robił wszystko, żeby znaleźć rozwiązanie. Liv traktował jak siostrę. Znał ją równie długo jak Scarlett i bez niej, nie raz nie poradziłby sobie ze znalezieniem drogi do obwarowanego murem serca swojej cudownej narzeczonej. Bardzo polubił Lukę. Wydawał mu się większą wersją Davida. Wyobrażał sobie, że takim nastolatkiem będzie jego syn. Czuł respekt wobec Rico. Może to poprzez podobieństwo do Nico, jednak wuj Scarlett wzbudził w nim ogromny szacunek. Był jej ojcem chrzestnym i choć nie znali się zbyt dobrze przed ich powrotem do Niemiec, to teraz wyczuwało się między nimi specyficzną więź. Stanowili drużynę, zgrany team, którego nic nie mogło pokonać. Zawsze marzył o takiej silnej rodzinie i cieszył się, że ją miał.
Poczuł, jak Scarlett delikatnie ścisnęła jego dłoń, co wyrwało Toma z zamyślenia. Spojrzał na ich splecione palce i pierścionek na jej serdecznym. Nie był jakiś wyszukany, ale ten widok napawał go dumą, a potem popatrzył na zatroskaną twarz jego n a r z e c z o n e j.
- Coś się stało? – zapytała. – Nie jesz.
- Zamyśliłem się – odpowiedział, uśmiechając się do niej. Przytaknęła, przyjmując jego odpowiedź. Nie miała na sobie pięknej sukienki, ani wysokich do nieba czółenek, ale nie potrzebowała tego. Zwyczajne jeansy, czarny sweter z dekoltem w serek i żadnego makijażu. Podobała mu się równie mocno, jak wystrojona na czerwony dywan. Uniósł jej dłoń i delikatnie ucałował jej wnętrze.
- Wy jesteście tacy śliczni, że czasem chce mi się płakać – stwierdziła Candy, co wywołało ogólny wybuch śmiechu. – Taka jest prawda. Wystarczy na nich popatrzeć i nie trzeba czytać romansów, ani oglądać melodramatów. Wszystko podane na talerzu – stwierdziła. Kitty zerkała na nią, jakby z podziwem, bo choć starsza, nie czuła się jeszcze na tyle pewnie w towarzystwie chłopaków z Tokio Hotel, żeby mówić o nich tak otwarcie. Tom wiedział o tym od Scarlett, której Kitty sama o tym powiedziała. Była ich fanką od dziecka i wciąż przyswajała fakt, że mija się z nimi w kolejce do łazienki.
- Coś w tym jest – dodała Sophie. – Miłość ma to do siebie, że wygląda ładnie, bo uszczęśliwia ludzi. Przyjrzyj się swojej mamie.
- Moja mama rozkwitła w dniu, w którym poznała Billa. Wtedy tego nie widziałam, bo byłam za mała, ale teraz widzę na pewno. Nigdy nie była taka szczęśliwa, jak teraz. Z resztą ja też nie – uśmiechnęła się do Rainie, która rozczulona tymi słowami, posłała Candy buziaka z drugiego końca stołu.
- Skoro jesteśmy już przy wyznaniach i wzniosłych słowach, to chciałem oficjalnie potwierdzić coś, na co zanosiło się od dawna – zaczął Shie. Jego niski, dosyć donośny głos uciszył wszystkich przy stole.
- Będziecie mieli dziecko! – wykrzyknęła Liv, na co Julie zrobiła przerażoną minę i gwałtownie zaprzeczyła. Złapała męża za rękę, a on tylko się uśmiechnął.
- Sama się lepiej weź do roboty – wskazała oskarżycielsko na szwagierkę i ponownie skupiła uwagę na Shie’u.
- Kiedy dowiedziałem się, że mam rodzinę, nie potrzebowałem na to żadnych większych dowodów, ani potwierdzeń – ledwo to powiedział, a Sophie już się wzruszyła. Sięgnęła po chusteczkę i otarła oczy. Tom spostrzegł, że Scarlett też była tego bliska, więc objął ją ramieniem w talii. W odpowiedzi popatrzyła na niego z wdzięcznością. – Jednak jakiś czas temu poczułem, że chciałbym oficjalnie stać się synem swoich rodziców, że nie mogę być w pełni O’Connorem, nie nosząc nazwiska mojego ojca. Dlatego razem z mamą poczyniliśmy kroki, które drogą formalną uczynią mnie członkiem tej rodziny. Ta procedura to coś więcej niż zmiana nazwiska. Mój akt urodzenia, jak się okazało, zawierał nieprawdziwe informacje, na co nigdy wcześniej nie zwróciłem uwagi. Dlatego musieliśmy wykonywać badania i przejść przez tony biurokracji, żeby to wszystko zostało przeprowadzone legalnie – w tym momencie jego wypowiedzi, Sophie już zalewała się łzami. Shie też był wyraźnie wzruszony. Dało się słyszeć, że mówił przez ściśnięte gardło. Julie wpatrywała się w niego z delikatnym uśmiechem, cały czas ściskając jego dłoń. – To ogromna zmiana dla dzieci, dla nas, ale cieszę się, że od przyszłego tygodnia, kiedy odbiorę komplet dokumentów, będę mógł już w pełni świadomie nazywać się O’Connorem. – Wstał i pocałował Julie. – Dziękuję ci skarbie, że zgodziłaś się przejść przez to ze mną – popatrzyła mężowi w oczy, a potem przytuliła go. Następnie Shie podszedł do mamy i też mocno ją objął. Nie powiedział już nic. Sophie też. Podniosła się z miejsca i to ona przytulała jego. Choć Shie był dwa razy większy od swojej mamy, wydawało się, że znów jest dzieckiem. Małym, zagubionym dzieckiem, które z trudem znalazło drogę do domu. Tom rzadko wzruszał się w takich podniosłych chwilach, ale to go poruszyło. Gordon wziął swój kubek z kawą i uniósł go w geście toastu.
- Za rodzinę – powiedział, a wszyscy odpowiedzieli mu chórem.
- Wreszcie piętnasty lutego przestanie być tak bardzo smutnym dniem – powiedziała Liv. – To kiedy ślub? – wypaliła, uśmiechając się szeroko.
- Jestem zaręczona od jakichś dwunastu godzin, więc daj mi trochę czasu, siostro – odparła Scarlett z pełnym uwielbienia uśmiechem na ustach. Tom spojrzał na zegarek.
- Piętnaście godzin, czterdzieści siedem minut i załóżmy, dwanaście sekund – uściślił. – Więc sądzę, że czas nas goni, Maleńka – blondynka zaśmiała się wesoło i pocałowała go w policzek, czule obejmując go dłonią z drugiej strony twarzy. – Powiedz mi, kiedy ci się marzy? Przystanę na wszystko – odrobinę zaskoczona postawą Toma, zerknęła na niego pytająco, a on w odpowiedzi mocniej splótł ich dłonie.
- Czerwiec albo sierpień? – zaczęła ochoczo.
- Sierpień – odparł, a ona zadowolona przytaknęła. – Którego? – sięgnęła po telefon i wybrała opcję kalendarza.
- Pierwszy, ósmy, dwudziesty drugi, dwudziesty dziewiąty – wymieniła kolejno wszystkie soboty. – Pierwszy albo dwudziesty drugi, ale…- zamyśliła się na moment. – Pierwszy, bo osiemnastego mam premierę.
- Zatem rezerwujcie czas pierwszego sierpnia – powiedział zadowolony. Scarlett wyraźnie uszczęśliwiona zarzuciła mu ręce na szyję i mocno go pocałowała. Nim się odsunęła, popatrzyła mu w oczy i wiedział już wszystko. Wreszcie udało mu się w pełni uszczęśliwić jego cudowną dziewczynę.
- Scarlett, czy będziemy mogły wybierać z tobą sukienkę? – zapytała Candy. Sądząc po minie Katherine, miała na myśli je obie.
- No pewnie, będę potrzebowała pomocy przy wyborze idealnej sukienki – odpowiedziała z uśmiechem.
- To będzie ostra jazda bez trzymanki – powiedział Bill. – Przygotowania do ślubu, dogrywanie albumów, promocja, przygotowania do trasy, nieustanne rozjazdy. Będzie zabawa – uśmiechnął się od ucha do ucha, klaszcząc w dłonie.
- Prawda jest taka – zaczął Tom. – Że byłem na dziewięćdziesiąt pięć procent pewien, że będziesz chciała ślub w sierpniu. No i w związku z tym poczyniliśmy już pewne przygotowania związane z promocją i trasą. Razem z naszymi tour menagerami ustaliliśmy wstępne terminy tak, żebyśmy mogli pomiędzy koncertami zwiedzać i poznawać kraje, które odwiedzimy. Nie chciałem, żebyśmy ponad połowę naszego pierwszego roku spędzili tylko na pracy.
- Dobrze wybrałam, co nie? – Scarlett westchnęła i zwróciła się do Toma. – Masz dla mnie jeszcze jakieś niespodzianki?
- W ciągu najbliższych pięciu minut nie – zapewnił, a ona radośnie zarzuciła mu ręce na szyję. Jej śliczna twarz kraśniała szczęściem. Sięgało jej uśmiechu, jej oczu, sposobu, w jaki przechylała głowę. Właśnie tego, co zawsze zwalało go z nóg.
- Nie mamy jeszcze dokładnej listy państw, bo dużo zależy od sprzedaży albumów, ale przypuszczalnie, to będzie… cały świat. Także piękna podróż poślubna się szykuje – skwitował Bill. Tom doskonale wiedział, dlaczego powiedział wam. To miała być też jego podróż poślubna. Candy miała szkołę, więc Rainie nie opuści jej na długo, ale Tom już znał plany brata, co do porywania swojej ukochanej w dalekie kraje. Ekscytowała go wizja światowej trasy ze Scarlett u boku. Ich pierwsza trasa koncertowa była niesamowita z racji, że była pierwsza. W czasie drugiej ubolewał nad rozstaniem z Leną. Przy trzeciej i czwartej tęsknił za Scarlett. A teraz wreszcie będzie miał pełen pakiet: żonę i muzykę razem. Ż o n ę. Po tym wszystkim wydawało mu się zupełnie nierealne, aby to doszło do skutku.
- Caaały świat – westchnęła Liv. – Jakie to cudowne.
- Przecież ty też będziesz – odpowiedziała Scarlett, wyraźnie zdziwiona tęsknym głosem siostry. – Chyba, że nie chcesz już swojej posady.
- Georga nie zostawisz, bo siłą rzeczy Tokio Hotel wciąż potrzebuje basisty. Saoirse nie ma szkoły, do której musiałaby chodzić, więc może latać z wami. W sumie to zawsze ktoś z nas z tam będzie, więc raczej nie ma problemu z zajmowaniem się nią. A poza tym, wasza córka kocha każdego, kto ma coś dobrego, więc sądzę, że pójdzie w każde ręce – wtrąciła Margo.
- Twoja charakterystyka mojego dziecka jest przerażająca – mruknęła, załamując ręce.  
- Saoirse wdała się w ciebie, po prostu – powiedział Rico, co wyraźnie zaskoczyło Liv. – Pamiętam, że kiedy byłem nastolatkiem i przyprowadzałem do domu znajomych, to ty wręcz pchałaś się w ramiona moich koleżanek, które niańczyły cię, jak mogły.
- Jakie miałeś koleżanki, skarbie? – zagadnęła Sara, mrugając do córki, która wydawała się zdziwiona wyznaniem swojego taty.
- Żadna nie była tak ładna jak ty, kochanie – odpowiedział, wygodnie rozpierając się na krześle. Sara uśmiechnęła się, kręcąc głową z udawaną zgrozą. Byli całkiem fajnym małżeństwem. Tom nie miał wielkiego doświadczenia w tej dziedzinie, ale widział ich zgranie, wyraźną sympatię, którą dzielili na każdym kroku. Mieli miłe, ułożone dzieci i widać było, że wiedli szczęśliwe życie. Tak jak Shie i Julie. Byli płynni i w pełni kompatybilni. On zaczynał zdanie, a ona je kończyła. Wciąż posyłali sobie słodkie uśmiechy i spojrzenia, których znaczenie znali tylko oni. Tom nigdy nie słyszał, żeby się kłócili. Jeśli mieli spory, rozstrzygali je za drzwiami swojej sypialni. Liv nie raz powtarzała, że Scarlett i Shie mieli w sobie niedefiniowalne ciepło, które odziedziczyli po tacie. Ona sama wdała się w mamę, co oznaczało znacznie większą powściągliwość. Coś mogło w tym być. Bo on i Scarlett mieli chyba trochę wspólnego z Shie’em i Julie, skoro wciąż słyszał o tym, jacy byli śliczni i słodcy razem. Czasem wolał nie pytać, co to oznaczało dla niego, jako mężczyzny, skoro zionął słodyczą.
- Opowiedz nam coś o tacie – poprosiła Liv. – Jesteś jedynym źródłem ciekawostek o nim, a nie wykorzystujemy tego. Dzisiaj tata zasługuje na to, żeby o nim mówić.
- Nie mieliśmy typowo braterskiej relacji – zaczął po chwili namysłu. – Dzieliło nas sześć lat, więc kiedy on zaczynał dorastać, ja wciąż byłem smarkaty. Potem umarła mama, a ja musiałem szybko dorosnąć i nauczyć się zajmować sobą, ale Nico zawsze poświęcał mi dużo czasu. Tata był surowy, a on przypominał mi o mamie. Nawet, kiedy już tańczył i w głowie miał tylko Sophie, to i tak bardzo starał się, żebym nie czuł się samotny. Czasem zabierał mnie ze sobą na lekcje. Był dobrym bratem, a ja zostawiłem go, kiedy nadarzyła się okazja – zakończył smutno, nie patrząc na żonę, ani na bratową.
- Nico nigdy nie miał ci tego za złe.
- Ale ja sobie tak, zwłaszcza kiedy odszedł, a ja nawet nie potrafiłem pojawić się na pogrzebie.
- Ale jednak się pojawiłeś, nieco później – uspokajała go Sophie. – Odejście Nico było dla nas jak grom z jasnego nieba. Pojechał w trasę i nie wrócił. Zginął przez tira. Ironia w tym jest taka, że nie przez tego, który sam prowadził. Rozmawialiśmy o tobie wielokrotnie i nigdy, przenigdy nie usłyszałam od niego złego słowa na twój temat. Nico cię kochał i rozumiał, dlaczego dokonałeś takiego wyboru. Tęsknił, ale nie miał żalu.
- Nauczył mnie grać w piłkę, jeździć rowerem i wbijać gwoździe. Tata pracował od rana do wieczora i zostawił Nico wychowywanie mnie. Tak, jak wcześniej robiła to mama. Dlatego to jemu zawdzięczam to, kim jestem. – Rico był wyraźnie poruszony, a wspominanie brata przysparzało mu cierpienia. Tom nie wiedział, co dokładnie stało się w tej rodzinie, ale musiało być poważnie.
- Słabo pamiętam dziadka – wtrąciła Scarlett. – Miał zawsze taką surową, niezadowoloną minę, ale choć nie pamiętam tych sytuacji, to wiem, że zawsze tak dobrze i bezpiecznie czułam się, kiedy brał mnie na kolana i oglądał wiadomości albo czytał gazetę. Może obaj odziedziczyliście charaktery po mamie, ale fizycznie jesteście odbiciem dziadka.
- Nie, Rico z twarzy jest podobny do babci. Dziadek, tata i Shie, to są trzy krople wody – zaprotestowała Liv.
- No tak, ale miałam na myśli, że mają taką samą budowę, zachowanie. Jak patrzę na Rico, jak się zachowuje, to widzę tatę – wyjaśniła Scarlett.
- Dlaczego mówicie na tatę Rico, a nie wujek? – zapytał, dotąd milczący, Luka. Siostry spojrzały na siebie, a potem równocześnie się uśmiechnęły.
- Bo to jest Rico – wyjaśniła Liv, co niewiele wniosło do zrozumienia Luki. – Odkąd pamiętam kazał na siebie mówić po imieniu. Po śmierci dziadka nie odwiedzaliście nas zbyt często, ale wcześniej za każdym razem, kiedy któraś z nas nazwała go wujkiem, to udawał obrażonego, dopóki nie nazwałyśmy go po imieniu. A twój tata strzelający fochem, to dosyć osobliwy widok.
- Co był ze mnie za wujek? – powiedział trochę rozweselony. –  Miałem szesnaście lat, kiedy urodziła się Liv. Żaden pożytek ze mnie i dziwnie się czułem, kiedy taki mały szkrab chodził za mną krok w krok i wciąż wolał „wujku, wujku”. A Liv zaczęła mówić szybko i dużo. To trochę wstyd przed kumplami, kiedy taki maluch w pampersie kleił się do mnie i testował rozciągłość moich dziurek od nosa – na te słowa dziewczyna uśmiechnęła się od ucha do ucha i dumnie wypięła pierś.
- Czyli od małego to był taki łobuz? – spytał Georg, obejmując ramieniem ukochaną. Rico roześmiał, przytakując.
- Pamiętam, że Scarlett prawie do roku spała, jakby wpadła w śpiączkę.
- Co jej zostało do dziś – wtrącił Tom, za co otrzymał kuksańca w brzuch.
- Ale Liv chodziła jak pershing i nadawała za trzech.
- Co jej też zostało do dziś – wtrącił znów Tom. Dawno się tak dobrze nie bawił. W gronie najbliższych, obejmując ukochaną. Scarlett już dawno porzuciła jedzenie i usiadła tak, żeby oprzeć się o jego klatkę piersiową. Ujęła jego dłoń, która spoczywała na jej ramieniu i tak… po prostu byli. Nowa jadalnia w domu Sophie wyglądem zachęcała do tego, żeby w niej przebywać. Kremowe ściany wykończone listwą z ciemnego drewna przy podłodze i pod sufitem. Ogromny stół na samym środku pokoju i wygodne krzesła. Zestaw stereo w rogu i setki zdjęć na najdłuższej ścianie. Byli tam wszyscy. Liv trzaskała mnóstwo zdjęć przy każdej okazji i dzięki temu na tych fotografiach widniało ich życie. To piękna pamiątka i Tom uznał, że też chciałby mieć taką w domu, który stworzą ze Scarlett. Dzień był mroźny, a lutowe słońce ostre. Jego promienie wpadały do pokoju przez wykuszowe okna. To zdecydowanie dobry dzień.
- Saoirse w końcu po kimś to ma – odpowiedziała mu przyszła szwagierka, dalej niezmiernie dumna.
- Cieszę się, że wróciłeś – powiedziała Scarlett. – Nie znaliśmy się tak naprawdę, nie mieliśmy nikogo. Mama nie utrzymuje kontaktu z nikim ze swojej rodziny, wam wysyłaliśmy jedynie kartkę, co roku. Byliśmy sami i to stało się mocno odczuwalne po odejściu taty. Później pojawili się Shie i Julie, zaraz potem Nico, a ja związałam się z Tomem i okazało się, że rodzina to niekoniecznie więzy krwi. Jednak, co O’Connor to O’Connor, no i nie muszę już być dwóch nazwisk – zakończyła radośnie. Tom zerknął na nią pytająco, a jego narzeczona posłała mu jeden z tych cudownych uśmiechów, które przeznaczała tylko jemu.
- To znaczy, że nie chcesz już być O’Connor-Kaulitz? – zapytała Margo. Ona i Gustav byli bardzo milczący. Nie tylko tego ranka, ale od ładnych kilku tygodni. Choć oboje twierdzili, że wszystko u nich w porządku. Jednak Tom znał swojego przyjaciela i widział różnicę w jego zachowaniu. Od ślubu nie odstępował Margo na krok. Trzymał ją za rękę, obejmował, czy jakkolwiek dotykał, by utrzymać cały czas ten kontakt. A od jakiegoś czasu wyglądało to tak, jakby naumyślnie unikali swojej bliskości, siedząc w odległości dziesięciu centymetrów od siebie, ale w tej chwili bardziej go interesowała kwestia, którą poruszyła Scarlett.
- Do dziś tak miało być. Planowałam, że jeśli kiedyś będziemy brać ślub, to będę nosiła rodowe nazwisko. Shie miał pozostać Durandem, a sprawy z Rico były, jakie były. Chciałam też, żeby nasze dzieci były dwóch nazwisk, ale to wszystko wydawało mi się bardzo odległe, bo nie sądziłam, że Tom aż tak się pospieszy. – Znów ten uśmiech. Nie mógł się powstrzymać i pocałował ją krótko w policzek. – Tata był dumny ze swoich korzeni i wyczuwałam, że brakowało mu syna, który poda je dalej. Nie wiedziałam, że ten syn żył całkiem blisko. Stąd ta moja potrzeba, ale teraz, kiedy Shie oficjalnie będzie O’Connorem i Nico będzie O’Connorem, w dodatku mamy znów Rico i Lukę, to nie czuję już tej powinności. Mogę spokojnie zostać panią Kaulitz beż żadnych udziwnień.
- Będę zaszczycony – podsumował, bardziej przytulając ją do siebie. Wyczuwał, że Scarlett spięła się, kiedy opowiadała o tych swoich osobistych przemyśleniach. Wyczuł też, jak rozluźniła się, kiedy objął ją mocniej. Nie była „damą w opałach”, ale czuł dziką przyjemność, kiedy mógł stawać się jej oparciem.
- Nie sądziłam, że masz takie uczucia – odparła Sophie, wyraźnie zbita z tropu. – Nikt nigdy nie wymagał od żadnej z was tego całego przedłużania rodu – tu naznaczyła w powietrzu cudzysłów. – Tata kochał was bardziej niż cokolwiek w świecie, Shie’a też. Żyliśmy z dnia na dzień kochając całą waszą trójkę, ale nie chcieliśmy obarczać was tęsknotą i… nigdy nie chciałam, żeby któraś z was zaprzątała sobie głowę rozmyślaniami o tym, czy zatrzymać nazwisko, czy przyjąć po mężu. Jestem naprawdę zaskoczona, że tak mocno wzięłaś sobie tą sprawę do serca, córeczko.
- Dla mnie to było oczywiste, ale teraz już tego nie potrzebuję. Trochę mi ulżyło, w sumie.
- Mamo, czy nie będzie dla ciebie trudne, gdy Nico będzie Nico O’Connorem? – zapytał Shie. Sophie uśmiechnęła się nostalgicznie i zaprzeczyła.
- Absolutnie nie, jestem szczęśliwa, że mój pierwszy wnuk będzie nosił imię i nazwisko swojego dziadka. – Dominik przysłuchiwał się tej rozmowie. Tom czasem zastanawiał się, czy takie wspominki nie były dla niego niezręczne. Nie znał Nico, nie należał do rodziny, gdy żył, a oczywistym było, że zadurzył się w Sophie, choć ona wciąż miała opory przed wejściem w kolejny związek. Przy wielu okazach przywoływano pamięć Nico, a Dominik wydawał się tym niewzruszony. Po prostu słuchał.
- Skoro postanowiliśmy, że pobieramy się w trybie ekspresowym, musimy brać się do pracy, bo nagrywanie albumu, jego promocja i organizacja wesela, mogą trochę kolidować. Mamy mało czasu – stwierdziła Scarlett, na co bliźniacy jednocześnie spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się porozumiewawczo.

Ogrodzenie w domu rodzinnym Scarlett było irytująco wysokie. Jednak nie na tyle, żeby Jim nie znalazł miejsca, gdzie mógłby je przeskoczyć i ukryć się w żywopłocie. Znalazł to miejsce już kilka tygodni temu. Sąsiedzi O’Connorow nie mieli takiego systemu zabezpieczeń jak oni, więc mógł spokojnie wejść na ich posesję i znaleźć słaby punkt w ogrodzeniu. Zapomniał o stroju maskującym, więc gdyby ktoś popatrzył w tą stronę, to dostrzegłby go, ale nie przejmował się tym. Miał dosyć ignorancji Scarlett. Wiedział, że była u matki. Stało tam jej auto i kilka innych. To krzyżowało plany, ale Jim wierzył, że cierpliwość popłaci. Był zły. Miał dosyć jej zachowania, jej odrzuceń i robienia na przekór. Musiał jej wreszcie pokazać, że zabawa się skończyła. Nie zabrał nawet kurtki, więc po kilkunastu minutach w bezruchu zaczęło robić mu się zimno. Jednak perfekcyjny punkt obserwacyjny wart był zapalenia płuc. Cokolwiek byleby wreszcie ją zobaczyć. Obserwował taras. Słabo widział to, co działo się w domu, ale udało mu się dostrzec drugiego Kaulitza. Sądził, że mieli jakieś spotkanie rodzinne. Słodko, aż go zemdliło. To on powinien być tam z nią. Kusiło go, żeby podejść bliżej i zobaczyć, co działo się wewnątrz, ale wiedział, że to zbytnia nieostrożność. Prędzej czy później opuści ten dom. Będzie chciała być z Kaulitzem sama. Wrócą do jej mieszkania i będzie ją pieprzył. A tylko Jim miał do tego prawo. Była jego. Należała do niego. Sama tego chciała, kiedy wlepiała w niego te swoje niebieskie oczy podczas przerw w szkole albo na próbach w parku. Chciała tego, kiedy brał ją przy każdej okazji. W każdy sposób. Lubiła to. Był pewien, że Kaulitz nie dorastał mu do pięt. Wiedział, że kiedy Kaulitz ją pieprzył, to myślała o nim. Uśmiechnął się pod nosem. Spodobała mu się ta myśl. Jak tylko wreszcie ją dorwie, to zabawi się nią tak, że nie będzie mogła chodzić przez kilka dni. To jeszcze bardziej poprawiło mu humor. Będzie błagała o więcej, a potem żeby nie przestawał.
Oparł się plecami o płot i spróbował się ukryć w wyłamanych gałęziach. Poczeka, ile trzeba.

Tak, jak usadzenie wszystkich przy stole w jadalni sprawiało żadnego problemu, tak rozlokowanie w salonie stanowiło już wyzwanie. Dlatego najmniejsze dzieci bawiły się na górze, Luka zadziwiająco chętnie budował z lego razem z Nico i Davidem, Kitty i Candy oglądały teledyski i wywiady z One Direction i Dirty Mouses z Jessicą na wideo rozmowie. Zadekowały się w dawnym pokoju Scarlett. Julie wkomponowała się w męża, który siedział na jednym z foteli. Gdyby ktoś popatrzył na nich z tyłu, mógłby jej nie zauważyć. Margo i Gustav usiedli na kanapie, a pomiędzy nimi Hugo. Liv znalazła miejsca na bocznym oparciu fotela, który zajmował Georg. Jednak Saoirse wciąż czegoś potrzebowała, więc Liv krążyła pomiędzy pokojem dzieci, a salonem. Simone i Gordon zajęli sofę, a obok nich Pierre. Scarlett poszła w ślady Julie i wybrała objęcia swojego narzeczonego. Dla Billa, Rainie, Sophie i Dominika zabrakło miejsca, więc przynieśli wiklinowe fotele, które latem znajdowały się na tarasie. Salon nie należał do najmniejszych, ale zrobiło się tłoczno, co bardzo podobało się Scarlett. Dawno nie czuła się taka szczęśliwa. Całe popołudnie gawędzili, jedli, pili, wspominali. Kochała takie dni i cieszyła się, że Liv zrobiła milion zdjęć. Pewnie nieprędko znów znajdą czas na takie wspólne bycie. Wtuliła się w Toma, muskając ustami jego szyję, a on mocniej ją przytulił. Potarła nosem jego policzek i ucho, ucałowała wrażliwe miejsce pod nim, czując jak Tom się uśmiechnął.
- Kocham cię – szepnęła tak, żeby tylko on to usłyszał. Delikatnie uszczypnął ją w pośladek, gdzie nieprzerwanie trzymał dłoń, pod pretekstem obejmowania jej. Oczywiście pod jego bluzą, którą miała na sobie.
- Pokażę ci, jak cię kocham, kiedy wrócimy do domu – odszepnął, a potem popatrzył jej w oczy. Tak jak tylko on potrafił. Tak, że dokładnie wiedziała, co miał na myśli. Zadrżała, a on uśmiechnął się leniwie. Odpowiedziała uśmiechem, gładząc jego policzek. Sielankę przerwała wibracja w kieszeni bluzy, a zaraz po niej dzwonek. Sięgnęła po telefon i zobaczyła imię Gin na wyświetlaczu. Pomyślała, że dzwoniła z gratulacjami. Szybko pocałowała Toma i odbierając, wyswobodziła się z jego objęć.
- Haloooo – przywitała się, przeciągając ostatnią literę.
- No proszę, proszę. Tom jednak stanął na wysokości zadania – odparła jej managerka. Scarlett roześmiała się i szurając kapciami, podeszła do drzwi tarasowych. Gdy je otworzyła, owionęło ją mroźne lutowe powietrze. Zaczerpnęła go, czując jak wypełnił ją chłód. To w dziwny sposób sprawiło, że poczuła się bardzo żywa.
- Gin, to było coś najpiękniejszego – westchnęła, opierając się o framugę. Przyciskając słuchawkę policzkiem do ramienia, zapięła pod szyję bluzę Toma. – On wszystko tak dokładnie zaplanował. Byliśmy w Irlandii, a on cały czas trzymał rękę na pulsie i sprawił dla mnie najwspanialsze zaręczyny pod słońcem. No i śpiewał. Śpiewał dla mnie – rozpływała się w opowieści, rozglądając się po ogrodzie.
- Wiem o tym – odparła Gin. – Tom to jednak zdolny chłopak, bo o jego planach wiedzieli wszyscy wokół, ale nie ty. Jestem pod wrażeniem tego, jak chce zorganizować to wszystko. Płyta, promocja, trasa. Uwzględnił nawet przerwę na ślub, gdzieś w sierpniu. – Scarlett uśmiechnęła się do siebie. Przewidział, że będzie chciała sierpień, chociaż jeszcze o tym nie rozmawiali. Ujęło ją to. Tom znał ją, jak nikt inny. Kochał, jak nigdy nikt, a ona jego tak bardzo, że aż bolało. Nie radziła sobie z tą ilością szczęścia.  
- I jak go nie kochać? Musimy to wszystko omówić, bo mamy sporo do załatwienia. Ślub będzie idealny, ale nie zamierzam też zaniedbać niczego związanego z muzyką. Dużo pracy, ale nie masz pojęcia, jak to mnie cieszy wszystko.
- Jak już ochłoniesz, to przylecę do Berlina. Musimy ustawić spotkanie z producentami, tour menagerami, przede wszystkim szefem wytwórni i wiesz, z każdą szyszką. Nazbierało się trochę spraw związanych z waszymi płytami. A póki co Grammy przed nami. Do końca tygodnia muszę przedstawić plan twojego występu, no i wręczasz najlepszą artystkę. Mamy już deadline w tej sprawie.
- Dobra, dobra – zatrzymała ją Scarlett. Roześmiała się do słuchawki. – Porozmawiajmy o tym jutro albo pojutrze, okej? Nie chcę teraz o tym myśleć – powiedziała, obejmując się jedną ręką. Zaczynała marznąć i jedyne, czego chciała, to znów znaleźć się w ramionach Toma. Rozejrzała się znów, ale była tak szczęśliwa i rozmarzona, zupełnie rozkojarzona, że niczego nie widziała. Nie zwróciła uwagi na człowieka biegnącego w jej kierunku. Wyłonił się znikąd, usłyszała go dopiero, gdy znalazł się tuż przy niej. Wrzasnęła, upuszczając słuchawkę, chciała się cofnąć, ale Mike zdążył ją złapać. Śmiejąc się w głos, ściskał ją mocno i ciągnął w głąb ogrodu. Nim zabrał ją spod drzwi, zdążyła zauważyć, jak Tom i Shie biegli za nią.


Cierpliwość zaowocowała. Po kilkudziesięciu minutach zamarzania na mrozie został nagrodzony. W tym czasie zdążył wszystko przekalkulować. Miał przy sobie nóż sprężynowy, prezerwatywy i zapałki. Nie było to bogate wyposażenie, ale pochwalił się za przezorność. Odkąd Scarlett oskarżyła go o te wszystkie nieprawdziwe i krzywdzące rzeczy i w dodatku doniosła na policję, zawsze miał przy sobie nóż. Nawet, kiedy nosił rzeczy Mike’a. Niefortunnie się zdarzyło, że dał ponieść się emocjom i wybiegł ze swojego miejsca tak, jak stał, ale cóż. Zdarza się. Sytuacja nadawała się jeszcze do uratowania. Wystarczyło zaczekać na moment, w którym będzie sama lub z jedną osobą. Wierzył, że tak się zdarzy. Jeśli nie w tym momencie, to za dzień lub dwa, ale jego obserwacja na pewno okaże się warta starań. Zwabiła go do klubu, więc zwabi go po raz kolejny. Scarlett była przebiegła. Wszystkim wokół wmawiała, że nie chciała mieć z nim nic wspólnego, ale Jim znał prawdę. Tęskniła za nim i wyszukiwała okazje do tego, żeby go ściągnąć do siebie. To zrozumiałe. Postanowił wybaczyć jej policję i te oświadczyny, gdy tylko ją ukarze. Całe ciało Jima zdrętwiało. Niewygodna pozycja i mróz nie sprzyjały mu. Ciekło mu z nosa, drżały mięśnie ud i łydek, bolały mięśnie pleców, ale ignorował każdą odczuwalną niedogodność. Wiedział, że ona była w środku. Wszyscy tam byli, w końcu oświadczyny to powód do świętowania. Wiedział, że Kaulitz to ciota. Gdyby on zaręczył się ze Scarlett, to robiłby z nią wiele innych rzeczy, niż siedzenie z rodziną. Na szczęście nie planował pierścionka. Planował tylko to, co z nią zrobi, gdy już ją dostanie. Dzięki temu bardzo dobrze upłynął czas, który spędził na czekaniu. Musiał ją mieć. Musiał już teraz. Czekał zbyt długo. Ukarze ją, a potem sprawi, że będzie krzyczała z rozkoszy. Było mu już bardzo zimno, więc gdy spostrzegł ją otwierającą drzwi na taras, pomyślał, że wzrok go zawodzi. Przyjrzał się uważniej. To była ona. Ubrana w koszmarną bluzę Kaulitza, ale ona. Pozwolił sobie chwilę nacieszyć oko, wpatrując się w nią, nim zbadał okolicę. Z żadnej strony nie wyłoniła się ochrona, więc oznaczało to, że albo spuściła z tonu i uznała się za bezpieczną albo dawała mu zaproszenie. Ta myśl poderwała go na równe nogi. Czekała na niego. Postanowił pokazać jej swoją wspaniałomyślność i przyjść do niej. Ostrożnie przebiegł pod dom i sprintem ruszył do niej. Jeszcze chwila, jeszcze moment i Scarlett będzie jego. Zabierze ją. Wreszcie skończą się te wygłupy. Da jej nauczkę, a potem wszystko będzie po staremu.

To trwało sekundy, a może całą wieczność. Nie wiedziała. Mike miażdżył jej ciało, przyciskając do siebie i wlokąc do tyłu. Zgubiła kapcie, więc natychmiast przemokły jej skarpetki i poczuła dojmujące zimno. To pierwsza myśl – było jej zimno. Co dziwne nie bała się. Tom biegł za nią, Shie też. Georg, Gustav, Rico, Bill, a przede wszystkim Matt i Toby. Było ich tak wielu, gdy Mike sam w swoim szaleństwie stanął naprzeciw nim. Nie dostrzegała ochroniarzy, ale wiedziała, że tam byli. Mike ciągnął ją za włosy i boleśnie ściskał w pasie, unieruchamiając jej ręce. Nie walczyła, wiedziała, kto wygra tą potyczkę.
- Mam cię, mam cię, mam cię – szeptał gorączkowo. – Już wszystko będzie dobrze. Już nikt nas nie rozdzieli. Już jesteś moja, tylko moja – śmiał się, szeptał, dławił się radością, odciągając ją w stronę bramy. Tom zbliżał się coraz bardziej i to nie spodobało się Mike’owi, bo zrobił coś, co wzbudziła w Scarlett strach. Wyjął nóż. Sprężyna odskoczyła i w ułamku chwili znalazł się tuż przy jej twarzy. – Stój! – wrzasnął w kierunku Toma. Obok niego zjawił się Shie. Stanęli jak wryci. Jej brat uniósł ręce w pojednawczym geście.
- Nie rób jej krzywdy. Przecież to o nią ci chodzi – powiedział cicho, stanowczo i zadziwiająco spokojnie.
- Ruszcie się o jeden, kurwa, krok pojebańce, a przefasonuję jej tą śliczną buźkę. Krzywy ryj mi nie przeszkodzi, kiedy będzie rozkładała nogi – na potwierdzenie swoich słów, przystawił ostrze do jej twarzy. Pisnęła przerażona.
- Mike – jęknęła. – Proszę.
- Jim, kurwa – szarpnął nią i ostrze musnęło jej skórę, rozcinając ją. Popłynęła odrobina krwi. – Jestem Jim.
- Jim, tak. Jim – szepnęła. Podniosła wzrok na Toma. Stał nieruchomo wpatrując się w nią. Był bezradny. Oboje to wiedzieli. Zaciskał dłonie w pięści i patrzył, tak bardzo kochał ją spojrzeniem. Bał się tak, jak ona. Widziała jego strach, jego niemoc. Jego miłość. Nie odwracała od niego wzroku, gdy zaczęła znów mówić. – Muszę być dla ciebie ładna. Jak pokażesz mnie znajomym, jeśli będę miała pociętą twarz? – zapytała drżącym głosem. Czuła jak krew spływała jej po twarzy. W jej głowie ta mała ranka wydawała się przeogromna. Zemdliło ją. Drżała przemarznięta. Nie wiedziała, co dalej. Nie widziała nigdzie ochrony. Nie było Rico i Georga. Za Shie’em i Tomem stał Bill, trzymając Sophie gotową biec jej na ratunek. Wierzyła, że robili wszystko, żeby jej pomóc. Wezwali policję, chcieli skoczyć z dachu. Cokolwiek.
- Sądzisz, że po tym, co mi zrobiłaś, to będę chciał cię komukolwiek pokazać? Jestem w każdym pieprzonym telewizorze, jako poszukiwany, jak jakiś zbir. Jakbym chuj wie, co zrobił. A ja to wszystko dla ciebie. Pozwoliłem się pociąć, zmieniłem nazwisko, zaczynałem od zera. Wszystko, kurwa, dla ciebie, a ty jesteś niewdzięczna – szarpiąć ją znów, sprawił jej ból. Miała nienaturalnie naciągniętą rękę. Przyciskał ją do siebie tak, żeby dotykała jego krocza.
- Przepraszam – pisnęła, gdy ostrze noża zbliżyło się znów do jej twarzy. – Bardzo żałuję, że tak cię zdenerwowałam.
- Nie wybaczę ci tak szybko, maleńka – szepnął wprost do jej ucha, po czym polizał jego płatek. Wstrząsnęły nią dreszcze. Nie wiedziała, czy to z zimna, czy z obrzydzenia. – Najpierw mnie zostawiłaś obrażona o moje małe kłamstewko, potem związałaś się z nim – wysyczał z obrzydzeniem wskazując na Toma. – Doniosłaś na mnie na policję i pozwoliłaś, żeby to przeszło do mediów. A teraz jeszcze się z nim zaręczyłaś, czy ty, kurwa, zwariowałaś? – zapytał z niedowierzaniem. – Jestem cierpliwy, o czym świadczy moja postawa z ostatnich lat. Znosiłem twoje gierki, ale to już przesada. Chciałaś wzbudzić moją zazdrość? Udało ci się – warknął, szarpiąc nią znów. Próbowała przesunąć rękę, ale to nie działało. Tylko mocniej go dotykała. – Nie myśl, że wybaczę ci to tak szybko. Będziesz musiała się postarać – mówiąc to, sugestywnie naparł na nią biodrami. Ku swojemu przerażeniu coraz mocniej czuła jego podniecenie. Podobało mu się to. Dostał to, czego chciał – władzę. To go napędzało. Miał świadomość władzy nad nią, nad Tomem, nad wszystkimi. Dopiął swego. Co go przygnało aż do jej domu? Skąd wiedział, że tam właśnie była? Wszystko trwało może dwie, trzy minuty. Tom aż rwał się, żeby jej pomóc, ale ostrze noża błądzące po jej twarzy skutecznie go powstrzymywało. Teraz bała się naprawdę.
- Puść ją – powiedział Shie. Jego głos wydawał się być niewzruszony, a spojrzenie twardo utkwione w Mike’u. – Jeśli ją teraz puścisz, będziesz mógł odejść wolno – zaproponował, na co Mike wybuchnął szyderczym śmiechem.
- Czy wam się wydaje, że jestem jakimś pieprzonym idiotą? Puszczę ją, a wy zaraz rzucicie się na mnie, panie władzo – zakpił.
- Nieprawda – odpowiedział. – Jedyne, na czym mi zależy, to bezpieczeństwo mojej siostry, a ty w tej chwili temu zagrażasz. Chcę, żebyś ją puścił, a to co zrobisz potem zależy od ciebie – Shie naprawdę wydawał się obojętny. Jakby cały popis Mike’a nie zrobił na nim wrażenia, co przyniosło skutek odwrotny do oczekiwanego. Zdenerwował się. Chciał budzić respekt. Chciał, żeby jej bliscy bali się go. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że Shie starał się zyskać na czasie.
- A ty, księciuniu? – szydził, kierując się do Toma. – Nie uratujesz swojej księżniczki? – zerwał się z miejsca, ale Shie go skutecznie zatrzymał, co wywołało wybuch wielkiej, obłąkańczej radości u Mike’a. Bawiła go ich bezradność. Tom szarpał się, ale Shie go trzymał. Mike z wyższością spoglądał na każdego po kolei, zadowolony ze swojej wygranej pozycji. Wtulił nos we włosy Scarlett, wdychając ich zapach. – Już niebawem cię stąd zabiorę – odparł rozemocjonowany. Ściskał ją mocno jedną ręką, drugą trzymał nóż przy jej policzku i do tego napierał na nią biodrami. Wykonywał bardzo sugestywne ruchy, rozpraszając się. Śmiał się, chichotał, zerkając na Toma i Shie’a. Zaczął powoli wycofywać się w kierunku bramy skupiając całą swoją uwagę na tych dwóch i to go zgubiło. Nie zauważył Basha, celującego do niego z broni służbowej Shie’a, bo wpatrywał się w Toma, który bezradnie stał obok przyszłego szwagra. Mike triumfował, gdy Bash brał go na cel. Przesuwał się w kierunku bramy pod idealnym kątem dla strzelca. Już niemal zrównał się ze ścianą frontową. W swojej chorej głowie miał już obraz tego, jak się na niej zemści, gdy podtrzymał Scarlett tak, że Bash miał czysty strzał. Śmiał się podle, gdy ochroniarz naciskał spust. Krzyknął zaskoczony, gdy pistolet wystrzelił, a ułamek sekundy później zanotował silny ból w barku i siłę, która popchnęła go na trawnik. Próbował pociągnąć ją za sobą, ale ona z nieproporcjonalną dla siebie energią wyrwała się do przodu. Potknęła się, nurkując w mokrym śniegu, ale nie zważała na to, parła na przód na czworakach, chcąc jak najbardziej oddalić się od niego. Ułamek chwili później, wpadła w ramiona Toma. Silne, bezpieczne ramiona Toma.
- Wszystko dobrze – szeptał. – Wszystko dobrze – powtarzał, biorąc ją na ręce. Trzęsła się z zimna i z emocji. Serce waliło jej jak oszalałe, jeszcze nie wierzyła w to, co się stało. Wydawało jej się to niemożliwe. Wszystko trwało pięć, może siedem minut. Nie wierzyła, że tak wielki dramat mógł  dziać się tak krótko. Trzymała się kurczowo Toma, bo bała się, że on znów ją zaskoczy, że znów pojawi się znikąd. Odważyła się podnieść głowę dopiero, kiedy znaleźli się na tarasie. Mama dopadła do niej przerażona. Rainie nałożyła koc na plecy Toma. W tym gwarze, potoku słów i kakofonii dźwięków powoli zaczęło do niej docierać, co się stało. Zobaczyła Mike przygwożdżonego do ziemi przez Shie’a, otoczonego przez Matta i Basha, który wciąż celował do niego z broni. Patrzyła na niego o jedną chwilę za długo. O jedno spojrzenie za wiele. Bo napotkała jego rozwścieczony, pełen nienawiści wzrok.
- To jeszcze nie koniec! – wrzasnął, a raczej zawył, bo Shie w tajemniczy sposób nacisnął jego postrzelone ramię, gdy ten tylko spróbował się ruszyć. Nie mogła tego tak zostawić. Ktoś wezwał policję. Mieli go zaraz zabrać, więc musiała postawić kropkę nad i.
- Postaw mnie – poprosiła.
- Rozchorujesz się – zaprotestował i natychmiast skierował się do drzwi.
- Proszę, Tom. Jeśli teraz tego nie zakończę, to już nigdy nie będę miała okazji – niechętnie wykonał jej prośbę. Zachwiała się. Nie sądziła, że nogi odmówią jej posłuszeństwa. Stąpając po zimnych kafelkach odnalazła jeden kapeć, a na śniegu drugi. Chwiejąc się, otulając szczelnie bluzą Toma i z nim za swoimi plecami, powoli podeszła do człowieka, który niegdyś odebrał jej wszystko. Teraz to ona zamierzała powalić go na ziemię. – Kłamałam – odparła, stając przed nim, spoglądając na niego z góry, z obrzydzeniem. – Wcale niczego nie żałuję. Jesteś podłą kanalią, małym chłopcem, który dorósł i zmieniał zabawki i ludzi jednakowo często. Żal mi ciebie, bo nigdy nie dostałeś prawdziwej miłości. Żal mi ciebie, bo musiałeś uciec do Ameryki, zoperować się, porzucić swoje nazwisko i udawać kogoś, kim nie jesteś, żeby zainteresować sobą dziewczynę i ludzi. Żal mi ciebie, bo twoje życie jest tak samo puste ja ty, ale wiesz co, Mike? Wybaczam ci. Jesteś zbyt chory, żeby zasługiwać na nienawiść. Idź do diabła, czy gdziekolwiek cię zamkną, ale to jest koniec. Koniec tej twojej chorej gry. Gry, którą sam wymyśliłeś. Jesteś na tyle nieudolny, że nie potrafiłeś dostosować się do swoich własnych zasad, a ja cię przejrzałam i jak zwykle udało mi się kopnąć cię w dupę – uśmiechnęła się w politowaniem i ukucnęła przed nim. Już się nie bała. Patrzyła mu w oczy i nie czuła niczego. Patrzyła na piękną twarz zupełnie zepsutego człowieka. – Jesteś zerem. Bardzo, bardzo, bardzo smutnym nikim. W dodatku zupełnie popapranym.
- Dopadnę cię. Zobaczysz, że cię jeszcze, kurwa, dopadnę – wysyczał, za co Shie znów trącił go w ramię. Zawył z bólu, a jej brat popatrzył na nią z troską.
- Nieprawda, Mike. Mike – wycedziła jego imię litera po literce. – Tym byłeś i tym pozostaniesz. Przegrałeś. Wszystko – powiedziała powoli, z rozmysłem, a potem zrobiła coś, czego nie planowała. Zamachnęła i z całej siły uderzyła go w twarz. Popłynęła mu krew z nosa, zaczął chrząkać i pluć.
- Ty dziwko! – krzyknął, a jej brat wykonał ten sam nacisk, co poprzednio. Mike kulił się z bólu, co nie było łatwe, gdy przygniatał go, ważący prawie sto kilogramów Shie. Strzepnęła dłoń i uśmiechnęła się triumfalnie. Bolała, ale to było warte tego bólu. W tym momencie poczuła, że to naprawdę koniec. Podniosła się i z wdzięcznością popatrzyła na brata i ochroniarzy.
- Dziękuję chłopaki.
- Idź z Tomem do domu, zaczekamy na policję – pokiwała głową, pozwalając się objąć i odprowadzić do domu. Tam wpadła w ręce mamy, cioci, Liv i wszystkich najbliższych. Hugo pomógł Shie’owi, Pierre poszedł do dzieci, żeby odwrócić ich uwagę. Julie zaczęła parzyć gorącą herbatę, a Liv przyniosła Scarlett suche rzeczy. Nie docierało do niej, co mówiła mama, co ciocia, co mówił ktokolwiek. W głowie wciąż słyszała huk wystrzału i szyderczy śmiech Mike’a. Potarła twarz dłońmi, wyczuła krew. Zupełnie zapomniała o rozcięciu, które jej zafundował, ale teraz to już nie miało znaczenia, bo rana na szczęście była niewielka. Mokre spodnie i skarpetki zaczęły jej doskwierać, w przemoczonej stopie złapał ją skurcz. Szybko usiadła i zaczęła rozmasowywać mięsień. Piekielny ból nie ustępował, nie potrafiła użyć zdrętwiałych rąk. Woda ciekła ze skarpetki, co tylko powiększało ból, zamiast go ujmować. Mama chciała jej pomóc, ktoś nakrył ją kocem. Ktoś inny zatrzymał jej dłonie własnymi. To były te dłonie. Tom ukląkł przed nią, a ona zabrała ręce, zdjął skarpetkę i spokojnie masował jej stopę. Miał suche i ciepłe ręce. Straciła go na chwilę z oczu, nie wiedziała gdzie zniknął, ale już wrócił i tylko to się liczyło. Patrzył na nią, a ona odnajdowała w tym spojrzeniu spokój. Wszyscy wokół coś mówili i tylko oni milczeli, ale to milczenie wystarczyło, żeby wiedziała wszystko. Ból po chwili minął, ale te kilka minut tak bardzo ją zmęczyły, jakby przebiegła maraton. Opadła bez sił na kanapę, czując cudowną ulgę. Oddychała, a Tom zmienił jej skarpetki, jakby to była najważniejsza rzecz w tej chwili. Potem usiadł obok i mocno ją przytulił. Cały czas miał na sobie cienką koszulkę z długim rękawem. Był w niej na dworze i musiał też okropnie zmarznąć. Wtuliła się w niego, a on objął ją ramieniem.
- Zimno ci? – spytała, zadzierając głowę i spoglądając na niego. – Wszystko dobrze?
- Teraz już tak – odpowiedział, przytulając ją bardziej i pocałował ją czule. Nie zdążyła nic więcej powiedzieć, bo na podwórko wjechał radiowóz, a za nim kolejny, z którego wyskoczył Bergman. Policjanci narobili dużo krzyku podczas aresztowania. Gdy przedstawiali Mike’owi powód zatrzymania, na podwórze wjechała karetka. Scarlett siłą woli zmusiła się, żeby do nich dołączyć, ale miała za sobą Toma. To wystarczyło, żeby przejść przez kolejne koszmarne godziny zeznań i dopełniania formalności. Bo to był koniec. Dla takiego końca warto.

Późnym wieczorem, gdy wreszcie znaleźli się z powrotem w jej mieszkaniu, nakręcili wysoką temperaturę i wzięli gorącą kąpiel, a potem zjedli gorącą kolację, którą przywieźli od mamy, leżeli już w łóżku. Scarlett czekała na Toma, nie mogąc się rozgrzać, choć termometr w sypialni wskazywał dwadzieścia osiem stopni. Dopiero, kiedy położył się za nią, na tak zwaną łyżeczkę i przytulił ją mocno, poczuła ulgę. Byli bezpieczni. Byli razem. Miała plaster na policzku, z dinozaurem, ale to nie miało najmniejszego znaczenia. Wszystko się skończyło. Mike po kilkudniowej hospitalizacji miał zostać przewieziony do zakładu zamkniętego, gdzie pozostanie do procesu. Zdawała sobie sprawę z tego, że to już koniec, że ochroniarze wrócili do domów, ale wciąż momentami w to nie wierzyła.
- Umarłbym, gdyby coś ci się stało – powiedział Tom, delikatnie muskając ustami jej szyję. Słyszała, jak zaciągał się jej zapachem, jak czule gładził jej brzuch.
- To nie mogło się zdarzyć. On był sam, a nas prawie trzydzieścioro. Czy to nie ironia, że wybrał moment, kiedy w domu byli wszyscy?
- Miał nóż – przypomniał.
- Shie miał pistolet, a tak w ogóle to, kto dał go Bashowi? – zapytała, uświadamiając sobie, że Shie trzymał broń w sypialni, z dala od dzieci.
- Chyba Julie. No i Hugo dużo pomógł. Sam chciał strzelać, ale opuścił wojsko i wiesz, mógłby mieć problemy. Dlatego był tam z Sebastianem. Teraz muszą odpowiedzieć za użycie broni służbowej przez osobę trzecią, ale Liv nagrała wszystko. Ta dziewczyna ma kamerę w pierścionku chyba.
- Tyle strachu, niepewności, ucieczek, a na koniec sam wpakował się we własne sidła – westchnęła.
- Znaczysz dla mnie wszystko, Scarlett – szepnął do jej ucha. Wydawało jej się, że Tomowi łamał się głos. – Nie wiem, kiedy ostatnio bałem się tak bardzo. Jesteś najważniejsza i czułem się taki bezradny, nie miałem żadnej mocy, bo on widział każdy mój ruch i skrzywdziłby cię, gdybym coś zrobił. Nienawidzę tego.
- Zrobiłeś to, co należało. Impulsywne działanie nie zawsze jest właściwe. On stanowi tego dowód. Gdybyś rzucił się na niego, to pociąłby mi twarz albo zrobił coś innego. Dasz wiarę, że on cały czas był podniecony? To obrzydliwe, że musiałam go dotykać – odparła zniesmaczona. Położyła się na plecach, żeby móc spojrzeć na Toma. Objęła dłońmi jego twarz i pogładziła ją czule. – Zrobiłeś to, co należało. Byłeś przy mnie i mogłam do ciebie uciec. Kocham cię najbardziej w świecie i chciałabym zostać twoją żoną, nawet jutro. Należę do ciebie i to ani przez moment, ani przez sekundę nie uległo zmianie od dnia, w którym się poznaliśmy. Kocham cię całą sobą, każdą komórką ciała – wyszeptała, a gorące łzy popłynęły jej z oczu. O dziwo, wcześniej nie wylała ani jednej. Tom pochylił się i pocałował ją żarliwie, mocno i tęsknie, a potem kochał ją. Pokazał jej, jak ją kocha. 
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo