30 listopada 2015

124. Podaj mi rękę, a złożę Ci na dobre i na złe przysięgę, że nie odejdę, że będę z Tobą na zawsze. Ty masz tu chcieć być, wierzyć, że to sens większy ma. Musimy dojść tam, gdzie nikt inny nie trafi nigdy, gdy nam zależy, pokonamy noc, pokonamy demona, bo mamy moc, to ona była przeznaczona nam. Miłość, choć przepali wszystko, niepielęgnowana zamienia się w popiół.

Tytuł: L.U.C ft. K. Prońko, K2, Mesajah W związku z tym

6. marca 2015, Berlin

Margo wróciła do, jak zwykle ostatnimi czasy, pustego domu. Zdjęła w korytarzu buty i płaszcz. Wdepnęła w kałużę, więc miała mokrą skarpetkę. Powinna je zmienić, bo to powodowało dyskomfort, ale wolała najpierw sprawdzić, czy Gustav nie siedział gdzieś po ciemku słuchając muzyki. Mokra skarpetka ślizgała się na panelach i płytkach, ale w żadnym z pokoi nie było Gustava. W domu panowało miłe ciepło, co oznaczało, że nastawił piec nic wyszedł. W lodówce czekał na nią talerz z obiadem, który musiał przygotować. Wstawiła go do mikrofalówki i ustawiła czas. Oparła się o piękne, drewniane szafki i rozejrzała po kuchni oświetlonej tak, aby potęgować wrażenie ciepła. Mieli cudowną kuchnię. Stare, drewniane meble – w tym kredens, który Margo uwielbiała. Trzymała tam codzienną zastawę, puszkę ze słodyczami i paterę z ciastem ze specjalną próżniową przykrywką, jeśli zdarzyło jej się coś upiec albo kupić. Zapraszali gości albo sami cieszyli się swoim pięknym, niemal całkowicie własnoręcznie odnowionym domem. Kochali się w nim, dawali sobie wsparcie, tworzyli rodzinę, budowali przyszłość. Dopóki nie zjawiła się Francie i nie zasiała w Gustavie fałszywej nadziei, że mogli mieć własne dzieci. To rosło między nimi, jak drzewo z szeroką, rozłożystą koroną. Już prawie nie działa Gustava po drugiej stronie.
Pracowali popołudniami, często nocą. Ona około ósmej wychodziła do pracy, więc zazwyczaj Gustav wciąż spał, co było do niego niepodobne, ale wracał nie wcześniej niż o trzeciej, więc rzadko kiedy wstawał o typowej porze. Już nie jadali razem śniadań. Margo wracała po siedemnastej, a wtedy on zaczynał próbę. A jeśli zdążyła go zobaczyć, to zamienili kilka słów i znikał. Ich komunikacja od kilku dobrych tygodni opierała się na karteczkach na lodówce. W niedziele Gustav przygotowywał śniadanie, bo Margo spała dłużej. Potem czytał albo robił coś w Internecie. Rozmawiali o sprawach bieżących, o tym, co słychać u ich bliskich, w pracy i na tym to się kończyło, bo coś ich blokowało. Margo nie wiedziała, co blokowało jej męża, ale ją stopowała świadomość, że Gustav wciąż liczył na to, że będą mieli własne dziecko, że istniała szansa na to, że Margo okaże się nieuszkodzona. Jednak ona taka była – zepsuta i niekompletna, jako kobieta. Gustav trzymał się tej irracjonalnej wizji, jakby słowa jego siostry mogły ją uleczyć. Stało się coś odwrotnego, jej słowa zakaziły ich. Margo, z całej siły chcąc się naprawić, wykonała szereg badań. Nie raz przykrych i upokarzających. Zrobiła to sama, ale dla Gustava byłaby gotowa poświęcić wszystko, nawet swoją godność. Jednak wynik się nie zmienił. Nie była niepłodna, jak sugerowała Francesca. Margo była bezsprzecznie i nieodwracalnie bezpłodna. Łudziła się, że wizyta u kilku lekarzy mogła coś zmienić. Na próżno. Każdy mówił jej to samo. Nigdy nie będzie miała własnego dziecka. Nigdy nie da dziecka Gustavowi. Ona pogodziła się z tym już przed laty. Od samego początku była szczera z Gustavem. Wiedział, jaką ją brał. Wiedział, że była uszkodzona. A pomimo tego dał się zwieść nadziejom Francie. Przez pierwsze tygodnie wydawało się, że wszystko zostało bez zmian. Żyli sobie. Gustav spędzał sporo czasu w domu, bo próby nie odbywały się bardzo często, więc sprzątał i gotował, oglądał swoje seriale, czytał książki. Margo chodziła do pracy, a kiedy wracała jedli razem, a potem wychodzili gdzieś, oglądali coś albo każde zajmowało się czymś innym. No i wciąż sypiali ze sobą. Ochłodzenie nastąpiło po pierwszej rozmowie na ten temat. Jakby Gustav uświadomił sobie, że rada jego siostry nie podziałała jak lekarstwo. Margo zauważyła książki na temat bezpłodności, strony w Internecie, które przeglądał. Dlatego po jakimś czasie sprowadziła go na ziemię, mówiąc mu, że w jej wypadku nie ma cudownego lekarstwa. Wtedy pierwszy raz zezłościł się na nią i wytknął jej, że nawet nie próbowała. Dlatego poszła do lekarza. Zmagała się z badaniami przez kilka ostatnich tygodni, a oni oddalali się od siebie. Wyniki nie przyniosły żadnego szczęścia, a ona musiała powiedzieć o tym mężowi, który prawie z nią nie rozmawiał, więc o próbach poczęcia dziecka nie było nawet mowy. Margo nie miała pojęcia, jak to zrobić. W akcie strachu chciała po prostu zostawić na wierzchu wyniki badań, ale przecież przyrzekali sobie… przyrzekali, że wytrwają i nie uciekną, nawet w największych trudnościach. Zjadła w dołującej ciszy ich pięknego domu, a potem zabrała blok kartek w kartkę i pióro Mont Blanc, które dostała od Gustava w dniu obrony pierwszego fakultetu.

Mężu, chyba boję się zacząć tą rozmowę. Nie umiem z tobą rozmawiać i mam wrażenie, że ty tego nie chcesz. Mijamy się, nie tylko w ciągu dnia, ale w naszym życiu się mijamy. Wzięliśmy ślub osiem miesięcy temu, a mam wrażenie, jakbyśmy byli starym, znudzonym małżeństwem, któremu nie chce się rozwiązywać problemów. Milczymy. Wiem, że chodzi o dziecko. Francie narobiła ci nadziei, a ja je niszczę za każdym razem, gdy o tym rozmawiamy. Masz mi to za złe. Wiem. Jednak nic nie poradzę na to, że jestem wybrakowana. Od początku wiedziałeś, że nie mogę mieć dzieci. Przyjąłeś to, więc gniewanie się na mnie, dlatego, że mówię o tym głośno, jest nie fair.
Kocham cię, Gustav. Pobraliśmy się z zupełnie nieoczywistych powodów i powiedziałam ci, że jeżeli kiedykolwiek zmienisz zdanie, ja pozwolę ci odejść. Być może jest to ten moment. Kocham cię, dlatego zaakceptuję każdą twoją decyzję.
Ponowiłam badania. Wynik się nie zmienił. Jestem bezpłodna. Jestem twoją bezpłodną żoną. Czy chcesz mnie taką? Zostawiam wyniki, przejrzyj je. Przekonaj się, że nie ma tu mojej złej woli, ani braku chęci leczenia. Zniosłabym wszystko, gdyby to tylko dało nam gwarancję, ale to na nic. Bo ja po prostu nie mogę dać ci dzieci.
Są inne sposoby, rozmawialiśmy o tym. Pamiętasz? Jeśli jednak nie jesteś w stanie przyjąć tego i zechcesz odejść, nie będę cię zatrzymywała.
Mam dosyć tego pustego domu, bo dobrze mi w nim tylko z tobą. Dlatego przenoszę się do cioci. Daj mi znać, co postanowisz.

Twoja,
Margo

Odłożyła blok, a przy nim kopertę. Ostatni raz spojrzała na ich portret ślubny, po czym udała się do sypialni spakować swoje rzeczy.
*

7. marca 2015, Nowy Jork

Amy, okrągła i pyzata, krążyła pomiędzy stolikami, niczym słoneczko w swojej żółtej ciążowej sukience. Trochę zbrzydła, a na jej rumianych policzkach pojawiły się ciążowe plamy, ale wydawała się kraśnieć radością. Emanowała ciepłem i dobrem. Pełna i szczęśliwa wydawała się należeć do tego miejsca. Scarlett bardzo ją polubiła. Rozumiała, dlaczego Tom chciał zakochać się w Amy. Rozumiała, dlaczego Neal stracił dla niej głowę. Spostrzegła go przy barze, sączącego zielonego drinka. Kolory natury stanowiły motyw przewodni miejsca i jadłospisu Amies. Wszystko wydawało się idealnie ze sobą współgrać. Meble z ciemnego drewna stylizowane na Amerykę lat pięćdziesiątych, bar, stroje obsługi, a nawet zasłonki w oknach. To miejsce kojarzyło się ze swojskością i elegancją, o ile to połączenie w ogóle było możliwe. Podpłynęła do nich, uśmiechnięta i zadowolona tak wielką frekwencją.  
- Właśnie rozmawiałam z Chesterem Bennington’em, a kawałek dalej właśnie rozsiada się Katy Perry. Jak to możliwe? – zapytała wachlując się dłonią. Tom posłał Scarlett porozumiewawcze spojrzenie. Uśmiechnęła się szeroko, upijając swój soczyście żółty multiwitaminowy sok.
- Obiecaliśmy, że przyprowadzimy znajomych, więc przyprowadziliśmy ich – odparła.
- Ja miałam na myśli Billa albo Liv albo nie wiem, kogo, a nie pół showbizu, ale kocham was za to! – zaćwierkała uśmiechając się od ucha do ucha.
- Wiesz, zaprosiliśmy ich tu, a to twoja kuchnia sprawi, że wrócą – dodał Tom. – Myślę, że Chester i Katy nie będą jedyni.
- Fakt – odpowiedziała Scarlett i podnosząc się z miejsca, rozstawiła ramiona. Oszołomiona Amy, odwróciła się i była świadkiem rzewnego powitania Scarlett i braci Leto. Odziana we fioletową sukienkę w stylu lat sześćdziesiątych, rozkloszowaną, z rękawem trzy czwarte i dekoltem w łódkę, a do tego uczesana i umalowana w stylu pin up, stanowiła najlepszą reklamę dla Amies, bo zwróciła uwagę chyba każdego mężczyzny w lokalu, kobiet też. Scarlett była tak piękna w swojej prostocie, że Amy nawet jej tego zazdrościła. Ściskała tych dorosłych mężczyzn, którzy mogliby być jej ojcami, jak ukochanych synków i zaprosiła ich do stołu. Nie było w tym nic zdrożnego, ani niewłaściwego, a Tom przyglądał się tej scenie z rozbawionym uśmieszkiem na ustach.
- To jest nasza gospodyni, Amy White – zaprezentowała, a Amy poczuła uderzenie gorąca. Nie wiedziała tylko, czy to efekt jej bliźniaczej ciąży, czy tych dwóch mężczyzn.
- Bardzo miło mi jest was gościć – uśmiechnęła się, ściskając ręce Jared’a i Shannon’a. – Zaraz przyślę kelnera po wasze zamówienie, a teraz przepraszam, widzę nowych gości – odparła podekscytowana i popłynęła dalej, w kierunku stolika zajmowanego przez Demi Lovato i kilkoro jej znajomych. Pojawienie się gwiazd wywołało pewne poruszenie wśród gości, jednak wiązało się też z paparazzi i darmową reklamą w Internecie, co stanowiło zamiar Scarlett i Toma. Gawędzili kilka chwil, nim kelner zebrał ich zamówienia, wówczas Scarlett skupiła swoją uwagę na Jaredzie.
- Cóż to za eksperyment? – zapytała, mając na myśli jego jasne, niemal białe włosy.
- Zmieniam kolor do roli.
- No tak, Joker. Chociaż teraz wyglądasz jak młody Lagerfeld – skomentowała, uśmiechając się złośliwie. Jared wywrócił oczami, niemal tak samo dramatycznie jak Bill, a jego brat roześmiał się w odpowiedzi.
- Czego się nie robi dla Oscara? – zapytał, skromnie wzruszając ramionami. – Generalnie to powinniśmy być już w samolocie, a nawet lądować już w Sochi. No, ale nie mogliśmy przegapić takiego wydarzenia, skoro rekomendowałaś tą kuchnię.
- Cieszę się, że tu jesteście. Rozważamy z Tomem pójście na wasz koncert, ale nie wiem jak to wyjdzie czasowo. Paryż, Londyn albo Rzym, a potem dopiero moglibyśmy być w LA albo w Malibu. No, ale chcielibyśmy w każdym razie.
- To są bardziej kameralne występy. Na hale zapraszamy do Polski albo na Ukrainę – stwierdził Shannon. – Póki co dobrze się sprzedają wszystkie.
- Który to już leg tez trasy? – zainteresował się Tom.
- Dziesiąty, jedenasty? Kto by to liczył? – machnął ręką.
- Nas też czeka wielka trasa. Ja wypuszczam album osiemnastego sierpnia, a chłopaki trzeciego września1. Mamy tyle pracy, że czasem nawet nie wracamy na noc do domu, tylko śpimy w studiu. Tom produkuje dla mnie trzy piosenki, więc musi się rozdrabniać pomiędzy pracę ze mną, a nagrywaniem z zespołem. To jest świetne. To nie jest żaden trud, cudownie się bawimy – powiedziała, uśmiechając się do swojego narzeczonego, który odwzajemnił gest i ujął jej dłoń.
- Jesteśmy w mocnym położeniu; ugruntowanie na rynku, baza odbiorców, niezależność wobec wytwórni. To dobry czas. Nagrywamy ze spokojem. Nie martwię się o to, czy ktoś kupi tą płytę albo czy przyjdzie na koncert. Mamy to – przyznał Tom. – No, ale – wzruszył ramionami. – Nie jesteśmy tu po, żeby dyskutować o pracy. Chcielibyśmy zarezerwować sobie u was pierwszy weekend sierpnia – powiedział, unosząc kieliszek w toaście i zerkając na Scarlett z uśmiechem. – Za spotkanie. – wypili i gawędzili, dopóki nie podano im pokazowego dania Amy.
*

 Berlin

Widok pijanego Gustava był raczej niemożliwym do zobaczenia. Miał najtwardszą głowę z całej czwórki i zazwyczaj był wciąż niezbyt mocno pijany, gdy jego trzej przyjaciele ledwo się trzymali. Dlatego, gdy zadzwonił do Georga i wybełkotał adres pubu, wprawiło to w osłupienie nie tylko jego, ale Liv i Julie, która ich odwiedziła, także. To od niej dowiedzieli się, że Margo wyprowadziła się z domu. Pojechał po niego i starając się, jak najmniej zwracać na siebie uwagę, zapakował go do auta, gdzie perkusista niemal natychmiast zasnął i przyjechał z nim do swojego mieszkania, nie widząc sensu w zawożeniu go do pustego domu. Przez kilka trwających wieczność godzin posyłali sobie z Liv niepewne spojrzenia, skupiając uwagę na Saoirse, żeby nie martwić się Gustavem, chrapiącym w pokoju gościnnym. Późnym wieczorem, Georg przygotowywał mleko dla córeczki, która budziła się około dwudziestej trzeciej, żeby się napić. Zakręcając butelkę, poczuł, jak jego ukochana przytuliła się do jego pleców i mocno objęła go w pasie. Odetchnęła ciężko.
- Jestem szczęśliwa, że mamy nas, że mamy Sisi. Po tych wszystkich zawirowaniach dostaliśmy więcej, niż moglibyśmy marzyć. Ty realizujesz się w zespole, ja wciąż dostaję świetne propozycje współpracy. Za tydzień robię sesję na okładkę Harper’s Bazaar. Saoirse uspokaja się i już nie jest taka niegrzeczna. Wspaniale się rozwija i jest taka… cudowna – westchnęła, mocniej przywierając do Georga. – Kocham cię tak bardzo. Nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy się rozstać albo nie dać rady problemom. – Uśmiechnął się pod nosem, szczęśliwy jak zawsze, gdy Liv wyznawała mu miłość. Delikatnie rozłączył jej ręce, żeby odwrócić się przodem i znów przytulić. Popatrzył jej w oczy, odsunął rudy kosmyk z policzka i pocałował ją w nos.
- Mamy wprawę w przezwyciężaniu trudności, a kochanie ciebie teraz jest tak łatwe, jak oddychanie. Nie przyprawiasz mnie o zawał, ani o wrzody, więc tak jakby w nasze życie wkrada się nuda – powiedział i pocałował ją znów, tym razem w usta, a Liv się uśmiechnęła.
- Nie wywołuj wilka z lasu – mruknęła, mrugając do niego. – Teraz poważniejsze problemy mają Margo i Gustav. Może coś ci powie – szepnęła, słysząc szuranie na panelach. Chwilę później w kuchni pojawił się zupełnie zmaltretowany blondyn. Liv uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco i zabrała mleko dla Saoirse, chcąc jak najszybciej zostawić ich samych. Georg przygotował dla Gustava lek na kaca i siadając na przeciw niego przy stole, podał mu szklankę. Wypił bez słowa.
- Chyba schrzaniłem – odparł po długim wpatrywaniu się we własne dłonie. – Skrzywdziłem Margo. Powtarzałem jej, że nie przeszkadza mi jej bezpłodność, a wychodzi na to, że zrobiłem dokładnie odwrotnie.
- Wiem, co nagadała wam Francie. Ona ma złote serce, ale zupełnie źle wstrzeliła się w moment i sytuację. Wydaje jej się, że skoro ma Louisa, to każdy może mieć dziecko, a przecież doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że Margo nie może. Coś ty sobie myślał? – zganił go Georg. Ekspres się wyłączył, więc postawił na stole dzbanek z czarną kawą i dwa kubki. Oba napełnił i jeden podał przyjacielowi.
- Nie wiem – odpowiedział, chowając twarz w dłoniach. Potarł nimi twarz, jakby to mogło zmniejszyć kaca. – Nawet nie zauważyłem, kiedy przestaliśmy rozmawiać, o czymś innym niż metody leczenia bezpłodności, kiedy przeczytałem gazetę, a nie kolejne medyczne artykuły. A teraz w ogóle nie rozmawiamy. Nie wiem, jak to się stało. Margo wczoraj zostawiła mi wyniki swoich badań. Przeszła przez to wszystko sama, bo byłem zbyt głupi, żeby dostrzec, jak bardzo ją krzywdzę.
- Moim zdaniem – zaczął Georg po chwili namysłu. – Margo jest silna i odważna, kocha dzieci, nie zgorzkniała. Nie potrzebuje, żeby jej własny mąż przypominał jej o tym, czego zmienić nie może.
- Jestem idiotą – westchnął, rozpierając się na krześle. Minę miał jak obraz nędzy i rozpaczy. Pachniał gorzelnią, a przepite oczy dopełniały wszystkiego. – Jesteśmy małżeństwem dopiero pół roku, a ja zdążyłem ją już dwa razy zawieść.
- Margo cię kocha. Przestań się nad sobą użalać, tylko zepnij dupę i walcz o nią – poradził mu. Georg najlepiej wiedział, że w walce o ukochaną kobietę nie można się poddawać. On nie dał za wygraną i dzięki temu kilkanaście minut wcześniej usłyszał, wyznanie miłości od swojej ukochanej. Warto walczyć do końca.
- Wiesz, wydawało mi się, że jak sprawdzimy każdą możliwość, pójdziemy do najlepszych specjalistów, to nam się uda. Tak się do tego zapaliłem, że zapomniałem, że to Margo, a nie przypadek kliniczny.
- Więc tym bardziej jedź do niej z samego rana i zrób wszystko, żeby znów cię chciała – Gustav podniósł na Georga przestraszony wzrok. Jakby dopiero uświadomił sobie, że Margo mogłaby nie wrócić. Wyglądał, jak ostatnia, czarna rozpacz. Rzadko kiedy można było zobaczyć go nieogolonego. Musiał być bardzo chory. Gustav dbał o detale. Przykładał wielką uwagę do wszystkiego, co robił. Może to właśnie dzięki ambicji i pracowitości stał się takim dobrym perkusistom. Jednak przerosła go ta ambicja i stanął na krawędzi. Od Margo zależało, czy spadnie.
- Wiem, że jest późno, ale odwieziesz mnie do domu?
*

8. marca 2015, Los Angeles, Pacific Palisades

 Darcy wkroczyła do salonu dźwigając już niemal sześciokilogramową Hazel na rękach. Obudziła się równo po godzinie. Zupełnie, jakby miała wmontowany zegarek. Jej córka nie była jednym z tych uroczych bobasów, które pokazują w filmach. Budziła się z krzykiem, nie płaczem, bo nie roniła ani jednej łzy. Po prostu krzyczała, dopominając się uwagi. Darcy nakarmiała ją i przebrała, a kiedy wróciła do salonu, zastała dosyć częsty ostatnimi czasy widok. Javier szukał informacji na temat Scarlett. Bardzo wstrząsnęła nim informacja o tym, że Jim Felston prześladował ją. Martwił się, ale wciąż nie zdobył się na to, żeby do niej zadzwonić albo napisać. Darcy przypuszczała, że miał do siebie żal o to, że zbagatelizował sprawę, kiedy Scarlett zwróciła się do niego o radę. Dlatego od jakiegoś czasu nieustannie przeglądał Internet, sprawdzając, co u niej. Podeszła do niego i zerknęła mu przez ramię. Oglądał zdjęcia z jakiejś imprezy, na której była oczywiście z Tomem. Opuszczała restaurację w jego towarzystwie oraz braci Leto.
- Znajoma Toma otworzyła restaurację – wyjaśniał, jakby Darcy domagała się tej informacji. Kolejną zmianą w Javierze było to, że nie nazywał go już tylko nazwiskiem, głosem pełnym niechęci. Mówił po prostu: Tom, a nawet jeśli wymieniał go z nazwiska to nie używał innego tonu niż do wypowiedzenia własnego, czy imienia Darcy.
- Ślicznie wyglądają – skomentowała, kładąc sobie Hazel pionowo na ramieniu. Dziewczynka puszczała bańki ze śliny, kurczowo trzymając się mamy. Na chwilę zamarła, co oznaczało, że zauważyła coś interesującego.
- Tu są zdjęcia sprzed kilku dni. Chyba szykują się do ślubu – przełączył kartę, wskazując na fotografie wykonane pod sklepem jubilerskim. Scarlett pokazywała coś Tomowi w witrynie, a później osoba, która robiła zdjęcia stanęła w tym samym miejscu, fotografując to, co mogło być obiektem ich zainteresowania, czyli kilka kompletów obrączek. Dalej były zdjęcia z cukierni, gdzie wpatrzeni w siebie karmili się jakimś deserem i ze butiku Louboutin’a, skąd wychodzili. Rozpromieniona, żywo gestykulująca Scarlett i zasłuchany Tom.
- Jakbyś do niej napisał albo zadzwonił, to uzyskałbyś informacje z pierwszej ręki.
- Nie wiem, co mógłbym jej powiedzieć – odparł, a Darcy z westchnieniem podeszła do sofy, na której znajdowały się zabawki Hazel. Ułożyła ją na macie i włączyła przymocowany do oparcia pałąk, który grał, śpiewał i migotał kolorowo wprowadzając Hazel w nieopisaną radość. Darcy oparła się wygodnie, wyciągając długie nogi i położyła je na oparciu fotela. Kilometry zrobione z córeczką na rękach dawały jej się we znaki.
- Na przykład: cześć, Scarlett. Wiem, że minęło mnóstwo czasu, ale potrzebowałem go, żeby sobie wszystko poukładać w głowie. Dowiedziałem się, co się stało i zmartwiło mnie to. Chciałbym wiedzieć, czy już wszystko w porządku i jak sobie radzisz. Pozdrawiam, Javier.
- Myślę, że spokojnie możesz zająć miejsce mojego rzecznika prasowego – mruknął, łypiąc okiem na Darcy. Żachnęła się.
- Już od dawna nie masz do niej żalu, więc to bez sensu, że nie chcesz z nią porozmawiać. Przecież przyjaźniliście się zanim doszło do tego całego spięcia. Codziennie sprawdzasz plotki na jej temat, a nie chcesz napisać głupiego smsa. Gdybym miała przyjaciół, to walczyłabym o nich.
- Masz mnie – powiedział, odrywając wzrok od ekranu laptopa. Uśmiechnął się w sposób, w który rozmiękczał każde serce i Darcy nie umiała nie odpowiedzieć tym samym. Tak naprawdę, w głębi swojego serca musiała przyznać, że lubiła mieszkać z Javierem. Choć ciążyło jej to, że nie miała żadnych dochodów i w chwili obecnej była zupełnie zależna od niego, ale stał się jej bliski. W ciągu tych niespełna trzech miesięcy stał się jej niemal tak bliski jak babcia Ava. Był jedyną osobą, której zależało na niej. Dbał o nią, o Hazel. Nie przyjmowała od niego prezentów i starała się utrzymywać mieszkanie w idealnym porządku, żeby jakoś odwdzięczyć się za jego dobroć, ale dostrzegała, jak przepadał za jej córeczką, więc pozwalała mu ją rozpieszczać, bo najbardziej w świecie chciała, żeby Hazel miała wszystko to, czego Darcy sama nie doświadczyła. Jej dziewczynka zasługiwała na takiego tatę, jakim mógłby być dla niej Javier, a jakim nigdy nie byłby Grayson.
- Ostatnio rozważałam nawet, czy nie napisać do Trish, ale weszłam na jej konto na Facebooku i zobaczyłam, że ona wciąż chodzi z kumplem Graysona. Pracuje w jakimś sklepie, ma mnóstwo zdjęć z tymi wszystkimi ludźmi, więc nie wiem, czy przez te wszystkie lata udawała, czy tak bardzo chce do czegoś przynależeć. Ona bardzo mocno namawiała mnie na aborcję. Wmawiała mi, że stracę to, co zdobyłam, że powinnam pozbyć się problemu i zrobić wszystko, żeby Grayson dalej mnie chciał. A kiedy powiedziałam jej, że nie mogę tak dalej żyć, to stwierdziła, że jestem głupia i to były jej ostatnie słowa.
- Ona wie, że przyjęłaś pieniądze i nie usunęłaś ciąży? – zapytał. Darcy skinęła głową.
- Mimo tego, że nie dała mi żadnego wsparcia w całej tej sytuacji, chciałam się z nią pożegnać. Nie mam pojęcia, czy powiedziała o tym Graysonowi. Po rozmowie z nią wsiadłam w autobus i przeniosłam się na drugą stronę LA, gdzie znalazłam pokój. Nikomu nie zostawiłam adresu. – Javier znał część historii Darcy. Tak jak ona znała część jego historii. Wraz z upływem czasu dokładali po kawałku opowieści. Tak było łatwiej. Nie wymagało to wielkiego powrotu do przeszłości i wyrzucania wszystkiego na raz. – Trish była moją jedyną przyjaciółką. Znałyśmy się kilka lat, pochodziła z biednej rodziny. Każda z nas pragnęła lepszego życia. Nie sądziłam, że tak ją to zaślepi.
- Wychodzi na to, że całkiem twarda z ciebie babka, Darcy – odparł Javier i tym razem to ona uśmiechnęła się tak, że pod wpływem tego uśmiechu miękły wszystkie serca. Zwłaszcza serce Javiera.
*

24. marca 2015, Berlin

Siedem kobiet. Siedem historii. Siedem butelek wina. Etta James cicho śpiewająca w tle. Ogień trzaskał w kominku. Ciepłe swetry, wełniane skarpety. Żadnych mężczyzn. Ladies night było pomysłem, a kogóż by innego, Liv. Zadzwoniła do każdej, zaproponowała termin i nakazała obowiązkową obecność. Rozważała zaproszenie Kitty, ale wówczas musiałyby też wziąć pod uwagę Candy, a w tym wieczorze chodziło o zupełnie dorosłe kobiety. Dlatego dostały swój własny dziewczyński wieczór, na który udało się też przywieźć Jessicę. Luka z własnej woli wszedł w dziecięce szeregi i najpierw poszedł do kina razem z Saoirse, bliźniaczkami i Nico, co bardzo ucieszyło Georga, który został wytypowany do tej misji. Później dzieci spędziły wieczór z tatusiami, którzy starali się bardzo profesjonalnie podejść do sprawy. Z wiadomości, którą Sara dostała od Luki wynikało, że dzieci przejęły zupełną kontrolę, zjadając się słodyczami i oglądając bajkę za bajką. To miało pozostać w tajemnicy, ale żadna z mam nie przejęła się tym, bo bolącymi brzuchami miały zajmować się dopiero następnego dnia. Jedną z sof zajmowały Sophie, Rainie i Margo, która wciśnięta w środek opierała głowę raz na jednym ramieniu, a raz na drugim. Nikt nie winił jej za brak nastroju. Wprawdzie Gustav prosił ją na kolanach o wybaczenie, co kilka dni przynosił kwiaty i bardzo starał się naprawić swoje błędy, ale ona wciąż nie chciała wrócić do domu. Jeszcze nie wiedziała, jak ułożyć sprawy między nimi. Wychodziła z nim, gdy zapraszał ją na spacery, do kina, czy restauracji, ale nie potrafiła wrócić do domu, wejść na dawne tory. Wciąż bała się, że Gustav uzna ją za niekompletną i niewystarczającą. Jednak szukali wspólnego wyjścia, dobrej drogi. Na drugiej sofie siedziały Scarlett i Liv ubrane w takie same ciasteczkowe getry i zimowe skarpety w renifery. Wprawdzie kończył się już marzec, ale żadnej z nich to nie przeszkadzało. Natomiast fotele zajęły Julie i Sara. Wszystkie usadowione wygodnie w swoich gniazdach, popijały wino najedzone pysznościami, oczywiście zamówionymi z restauracji, bo stać przy garnkach w wolny wieczór nie przystało żadnej.
- Jak to jest, że Jessica może tak do nas przyjeżdżać? – zagaiła Julie, kiedy skończył się temat ostatniego przedszkolnego popisu bliźniaczek.
- Jesteśmy, tak jakby, zaprzyjaźnioną rodziną. Adopcja czy rodzina zastępcza nie wchodzi w grę. Chciałabym pomóc Jess i być jej oparciem, ale sama dopiero układam sobie życie, więc nie mogę brać na barki też jej wychowania. Przed nami promocja płyty, trasa, ślub. Musimy znaleźć dom, jakoś sobie wszystko ułożyć. Chcę żeby David bardziej mnie polubił, więc najpierw potrzebuję odnaleźć się w tej relacji. A Jess wie, że jej nie opuszczę, ale nie może teraz z nami zamieszkać. Dlatego mamy umowę, że spędza z nami tyle czasu, ile się da – odpowiedziała. Nie mogła walczyć z faktami. Pomimo silnej więzi z tą dziewczynką, nie miała siły sprawczej, żeby pomóc jej bardziej. Podczas nieobecności Jessici znalazła sponsorów, którzy ufundowali remont budynku, więc teraz Jessica miała swój pokój. Początkowo wróciła na dawne miejsce, ale po definitywnym zakończeniu prac, została przeniesiona do niewielkiego, ale własnego pokoju. Chodziła na lekcje fortepianu, które fundowała jej Scarlett, na dodatkową rehabilitację i spotykała się z psychologiem. Dbała o nią najbardziej, jak potrafiła, ale nie mogła zabrać jej do siebie, bo to miejsce jeszcze nie istniało. Nie czuła się gotowa na taką odpowiedzialność. Miała przecież tylko dwadzieścia trzy lata.
- Nie wyobrażam sobie tego. Nie da się robić kariery i być tutaj, żeby wypełnić wymogi adopcyjne. Z resztą, uważam, że po tym, co przeszłaś powinnaś skupić się na sobie i budowaniu swojej przyszłości z Tomem – odparła Sara wzmocniona winem. Zazwyczaj zatrzymywała swoje opinie dla siebie, jakby wychodziła z założenia, że nie widziała wszystkiego, więc nie mogła się wypowiadać. Jednak kiedy już coś mówiła, warto było słuchać.
- O to chodzi. Kocham Jess i chcę dla niej, jak najlepiej, ale nie mogę próbować stworzyć dla niej domu, kiedy sama jeszcze nie ułożyłam swojego życia. Umówiliśmy się z Tomem, że będziemy jej pomagać, zadbamy o jej edukację i zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby miała dobre życie, ale na razie to wszystko. Za trzy lata Jessica będzie pełnoletnia, może i my będziemy mieć już dom, do którego będziemy mogli ją przyjąć, a przede wszystkim ustabilizujemy nasze sprawy – podsumowała, po czym uraczyła się solidnym łykiem wina.
- To jest moja dziewczynka – odparła dumnie Sophie. – Martwiłam się, że będziesz chciała przyjąć Jess już teraz, a to nie byłoby dla was dobre. Dla niej też. – Wypiły zgodnie za przyszłość, po czym Julie poruszyła temat ślubu. Był to jeden z jej ulubionych tematów i kwitła, gdy pomagała Scarlett i Tomowi w przygotowaniach. Podgryzała ciastka słuchając relacji z przygotowań.
- Wybraliśmy już DJa, bo uznaliśmy, że wynajmowanie kogoś do śpiewania na wesele muzyków, gdzie połowę gości będą stanowili muzycy, raczej nie przejdzie. Chcę poprosić kilka osób, żeby dla nas zaśpiewało, ale to później, bo tylko tak sobie marzę. A teraz skupiamy się na ważniejszych rzeczach. Wciąż nie wiemy, gdzie zorganizujemy wesele, a co gorsza nie znalazłam sukni, która byłaby choć trochę zbliżona do ideału.
- Macie jeszcze dużo czasu – uspokoiła ją mama. – Wystarczy, że zrobicie listę rzeczy do załatwienia i systematycznie będziecie pracować nad kolejnymi sprawami. – Scarlett przytaknęła. Musieli jakoś ogarnąć wszystkie sprawy i połączyć to z pracą nad albumami. Nie chcieli wynajmować nikogo do organizacji wesela. To w końcu ich dzień.
- W przyszłym tygodniu idziemy smakować torty do kolejnego cukiernika. Przynajmniej o fotografa nie musimy się martwić – odparła z ulgą.
- Tak, bo twoja fenomenalna siostra znajdzie dla was najlepszą opcję. – Twarz Liv rozjaśniła się w pięknym, szerokim uśmiechu. Ktoś, kto nie znał jej przed kilku laty nigdy nie powiedziałby, że mogłaby być tak bardzo zagubiona. Liv od dłuższego już czasu odnalazła spokój, którego dotąd nie znała. Przekonała się, że miłość to nie rany, a macierzyństwo to nie koniec kariery. Zbierała doświadczenie, jej kontakty w świecie mody i fotografii rozrastały się w zastraszającym tempie. Coraz częściej świetne propozycje przychodziły do niej same. Nie ścigała się o najlepsze zlecenia, bo znajdowanie balansu między życiem prywatnym, a zawodowym nieraz tego od niej wymagało, ale praca którą wykonywała, stanowiła najlepszą reklamę, jaką mogła zdobyć. Małe kroki, małe i intratne zlecenia budowały jej dorobek, który z każdym rokiem stawał się coraz bardziej imponujący. Pozwoliła Georgowi kochać siebie, z całego serca kochała jego i Saoirse. Stworzyli dom, byli rodziną. Liv zrozumiała, że to, czego szukała po całym świecie, miała tuż pod nosem. To, przed czym uciekała, okazało się tym, czego potrzebowała.
- A jak idą prace remontowe w waszym domu? – Sophie zwróciła się do Sary, gdy Scarlett uzupełniała wino w kieliszkach. Jej szwagierka rozpromieniła się.
- W przyszłym tygodniu fachowcy położą płytki w łazience i zainstalują wyposażenie. Do końca tego tygodnia mają zrobić przedpokój i kuchnię, a potem pokoje. Jak to będzie skończone zaczniemy szukać mebli. Jestem zachwycona tempem prac, ekipa świetnie się sprawdza – odparła podekscytowana.
- Fajnie, że udało wam się znaleźć dom całkiem niedaleko – wtrąciła Julie.
- Tak, dziesięć minut samochodem – przyznała Sara. – Dzieciaki mogą swobodnie dojeżdżać do szkoły, bo zajmie im to niewiele więcej czasu, niż do tej pory. To też duży atut. – Wszystkie zgodnie na to przytaknęły, bo żadna nie wyobrażała sobie zakończenia tych babskich posiedzeń. Zazwyczaj towarzyszyły im Candy i Kitty podsłuchujące dorosłe sprawy, kręciły się też dzieci, co chwila potrzebujące swoich mam. Jednak przynajmniej raz na tydzień, co najwyżej raz na dwa tygodnie spotykały się wszystkie i rozmawiały. Salon domu Sophie stał się miejscem ich spotkań. Kojące kolory i miękkie kanapy sprzyjały długim posiedzeniom. Scarlett uwielbiała wracać do domu i zastawać tam gwar i radość. Tam zawsze coś się działo. Ktoś rozmawiał. Ktoś słuchał muzyki. Ktoś robił hałas. Ktoś gotował albo zbierał rzeczy z podłogi. Ten dom wypełniała atmosfera szczęśliwej rodziny i do tego właśnie dążyła. Chciała, żeby dom, w którym zamieszkają z Tomem, stał się właśnie taki. Nie zawsze do końca wysprzątany, ale szczęśliwy.
- Jeszcze nie wiem, gdzie zamieszkamy z Tomem, ale generalnie to nie możemy narzekać na to, że mieszkamy jakoś bardzo daleko, więc popołudniowe kawki wciąż będą się odbywać. – Z radością wypowiedziała swoje myśli na głos.
- Na szczęście! – potwierdziła Julie. – A jak sprzedaż waszego domu? Są kupcy?
- Na razie nie. Zabraliśmy wszystkie rzeczy, które chcieliśmy zatrzymać. Profesjonalny fotograf zrobił zdjęcia do katalogu, powstała już oferta i pierwszego kwietnia trafi do obiegu. Mam nadzieję, że szybko znajdzie się ktoś, kto zechce kupić ten dom – odparła z nadzieją. Tak, jak kiedyś kochała każdą cegłę i każdy kawałek ziemi na tej działce, tak teraz marzyła o tym, żeby jak najszybciej sprzedać to wszystko i znaleźć nowe miejsce dla siebie i Toma. To już nie był jej dom, ani jej miejsce. Upiła łyk wina, po czym odstawiła kieliszek na stolik kawowy. Jej telefon zabrzęczał, więc sięgnęła po niego, będąc niemal pewną, że to Tom wołał na ratunek będąc opanowanym przez dzieci albo wyśmiewał Georga albo Shie’a. Dlatego bardzo dziwiła się, widząc na wyświetlaczu imię Javiera. Otworzyła wiadomość i zdziwiła się jeszcze bardziej, widząc zdjęcie młodej dziewczyny tulącej, na oko, trzymiesięczne dziecko. Treść okazała się niemniej zaskakująca: Oto moje szczęśliwe zakończenie – Darcy i Hazel. Znalazłem je tam, gdzie spodziewałem się tylko smutku. Dziękuję, że mnie nie pokochałaś. Przepraszam, że zachowałem się wobec ciebie nie fair. Dziś już wiem, że każde z nas ma swoją własną ścieżkę. Mam nadzieję, że pewnego dnia zechcesz wysłuchać, co nowego u mnie i opowiesz mi o sobie. Szturchnęła siostrę i pokazała jej zawartość wiadomości, Liv zmarszczyła brwi, czytając.
- Kiedy on zdążył zrobić dziecko? – zadziwiła się. Przyjrzała się zdjęciu, dokładnie lustrując postać dziewczyny i dziecka. – Ładna, ale młodziutka. Ciekawa jestem, czy ma osiemnaście lat.
- A myślisz, że wiem? – odpowiedziała skonsternowana. – To musiałoby się stać wtedy, kiedy jeszcze ze mną mieszkał.
- A może to jego siostra? – Liv zastanawiała się.
- Nie, jego siostra jest po trzydziestce. Chyba, że ma więcej sióstr niż sądził, ale czy pisałby, że to jego szczęśliwe zakończenie? – zwątpiła. Zmarszczyła nos, wpatrując się w ekran. Wiadomość od Javiera była bardzo tajemnicza. Nie była do końca pewna, co chciał jej w ten sposób przekazać.
- Odpowiesz mu? – spytała. Kto, jak kto, ale Liv najlepiej znała wszystkie rozterki Scarlett związane z Javierem. To przecież ona zmotywowała Scarlett, żeby zakończyła ten niejasny układ między nimi.
- Tak, ale jeszcze nie teraz. Nie jestem gotowa na rozmowę z nim.
- Stało się coś? – zainteresowała się Sophie.
- Nie, Javier się do mnie odezwał i jestem tym dosyć mocno zdziwiona – odpowiedziała, odkładając telefon na stolik. Nie myślała już zbyt wiele o Javierze. W tym trudnym okresie swojego życia uważała go za swojego przyjaciela. Bardzo jej pomógł i żałowała, że nie okazała się dla niego tym, kim tak bardzo chciał, aby była. Javier zasługiwał na najlepsze od życia i brakowało jej go. Był wspaniałym przyjacielem. Jednak pogodziła się z tym, że nie mogą uczestniczyć w swoich życiach ze względu na jego uczucia do niej. To niesprawiedliwe. Miała tego świadomość. Dlatego, kiedy Javier nie odpowiedział na żadną próbę kontaktu, uszanowała to. Zostawiła go za sobą. Ruszyła dalej. A teraz nagle pojawił się znów i to z taką niespodzianką, ale ten wieczór był zbyt dobry na troski. Odsunęła myśli o Javierze i upiła kolejny łyk wina, wsłuchując się w opowieść Rainie o tym, jaką Bill przygotował dla niej niespodziankę urodzinową.
*

17. kwietnia 2015, Cuxhaven

Pogoda nie sprzyjała planom Billa. W czasie całej podróży wiało i padało na przemian. Rainie nie wydawała się tym przejmować, więc i on nie tracił animuszu. Zachwycała się widokami, urzekło ją morze. Wybrał hotel znajdujący się tuż przy plaży, więc wciąż miała wspaniały widok. Zaraz po zameldowaniu i zostawieniu rzeczy w pokoju, chciała iść na spacer, więc spełnił jej życzenie. Wiatr targał im włosy, porywał Rainie szal, ale śmiała się i tak beztrosko chłonęła wszystko. Oglądała muszle wyrzucone przez wodę, przesypywała w dłoniach piasek i gdy tak patrzył na nią, zastanawiał się, dlaczego nie zabierał jej częściej w takie ładne miejsca. Do rozpoczęcia sezonu zostało jeszcze mnóstwo czasu, więc na plaży byli niemalże sami. Minęły ich dwie osoby, w oddali widział niewiele więcej.
- Chwilowe porzucenie całej tej ślubno-albumowej nagonki jest całkiem przyjemne – odparła Rainie, kiedy wchodzili na molo.
- Przyznaj, że po prostu chciałaś mnie mieć dla siebie – odpowiedział, uśmiechając się łobuzersko i ściskając jej dłoń.
- To dodatkowy profit – przyznała. Mieszkanie zespołu znów stało się mieszkaniem zespołu, bo często pracowali tam, omawiali wiele spraw, zwozili sprzęt i mieli tam swoje centrum operacyjne. Scarlett i Tom nieraz zostawali na noc i Gustav też. Na szczęście już oboje z Margo wrócili do domu, choć z ostatniej rozmowy z nią wynikło, że wciąż nie było między nimi jak dawniej. Dlatego też Bill i Rainie stracili prywatność. To nie było mieszkanie bardziej ich, niż reszty. A Rainie chciała mieć swój własny kąt, gdzie będzie mogła czuć się w pełni swobodnie. Nie nosić stanika albo nie zbierać majtek z podłogi. Chciała swojej własnej kuchni, sypialni i dziennego. Miejsca dla Candy, żeby mogła się uczyć i przyjmować koleżanki. Przez całe to zamieszanie ze ślubem Scarlett i Toma, a przede wszystkim nagrywaniem płyt, nie było czasu na zajmowanie się tą sprawą. Odłożyli swoje plany, żeby nie realizować ich niedbale i na szybko.  Rainie bardzo doceniła, że Bill zabrał ją na kilka dni od tego wszystkiego, zwłaszcza, że to szczególny dla nich czas. Pamiętał o tym. Ona też nosiła tą datę w sercu. Dzień, który odmienił jej życie. Ich życie.
- Cieszę się, że DSDS mamy już za sobą. Koniec z wyjazdami w weekend, zawracaniem głowy i telefonami od producentów. Teraz będę mógł bardziej skupić się na tobie, co jest mocno kuszące – powiedział zadowolony i przyciągnął Rainie bliżej. Wpadli na siebie, zatrzymując się, więc mocno ją przytulił, a potem pocałował i znów przytulił. – Jesteś taka piękna, kiedy wiatr rozwiewa ci włosy – odparł zupełnie poważnie, choć ją rozbawiło to patetyczne wyznanie.
- Jesteś przesłodki, kiedy tak do mnie mówisz – odpowiedziała, zakładając Billowi ręce na szyję i przyciągnęła go do siebie, żeby go pocałować.
- I tak już sześć lat.
- Kto by pomyślał? Bo na pewno nie ja, nie wtedy – westchnęła, gdy znów szli pomostem.
- Tamta dziewczyna przestała się bać. Dojrzała, już wie, czego chce i czego ma prawo oczekiwać od życia.
- Chce wszystkiego – dodała Rainie, a on wiedział, że to prawda. Rainie nauczyła się żądać od życia, mieć marzenia i plany, które byli w stanie zrealizować. Wierzył, gdy tak mówiła. Rainie rozkwitła. Z przerażonej zbyt młodej mamy zmieniła się w dojrzałą, świadomą kobietę. Kobietę gotową na życie i miłość.
- A ja chcę ci to wszystko dać. Wszystko, co najlepsze – uśmiechnęła się na te słowa; cudownie, lekko, z miłością. Zaplanował słońce, a dzień okazał się pochmurny. Nie widzieli przed sobą bezkresnego morza, ani nawet końca mola. Mgła osiadała, otulała ich z każdej strony, a uśmiech Rainie był dla niego, jak najjaśniejsze słońce. Czuł się spokojny i pewien wszystkiego, gdy widział uśmiech na jej twarzy, bo wiedział, że już się nie bała, czuła się bezpieczna i na swoim miejscu. Dlatego rozglądnąwszy się, czy nikt nie nadchodził, zatrzymał się i ukląkł przed nią na jedno kolano. Wciąż trzymał jej dłoń, którą lekko ścisnął. Rainie zrobiła wielkie oczy i bardzo zdziwioną minę.
- Bill, no co ty… - uśmiechnęła się zawstydzona.
- Skarbie – odpowiedział jej uśmiechem, szukając w kieszeni pierścionka. – Kocham wiatr w twoich włosach, słońce w oczach, kocham jak śpisz i jak dolewasz mi kawy. Kocham, jak upewniasz się, czy zapiąłem pasy, czy jadłem w pracy. Kocham, jak dbasz o mnie i jak kochasz mnie w każdej chwili – Rainie pokiwała głową, uśmiechając się przez łzy. – Zasługujemy na tą miłość. Zasługujemy na wszystko, co najlepsze. Będę wspierał cię, pokonywał trudności, po prostu…b ę d ę w każdym możliwym znaczeniu. Pomogę ci w wychowaniu Candy i stanę się, jak najlepszym ojcem dla naszych dzieci. Chcę życia z tobą w zdrowiu i chorobie, bogactwie, niedostatku, zawsze. Chcę każdej chwili z tobą, bo bez ciebie żadna chwila nie ma znaczenia. Bez ciebie muzyka nie brzmi, a powietrze nie wystarcza do oddychania. Potrzebuję cię, kocham cię, pragnę uczynić twoje życie szczęśliwym i dobrym. Dlatego, Rainie Everett, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? – ręce mu drżały, ale udało mu się nie upuścić pierścionka i wsunąć go na jej palec. Inaczej to sobie wymyślił. Zaplanował całą długą mowę, w której roztoczył całą wizję ich życia, ale z nerwów wszystkiego zapomniał. Tak bardzo chciał usłyszeć jej odpowiedź, że zapomniał, co chciał powiedzieć.
- Tak, Bill. Tak bardzo chcę zostać twoją żoną! – odpowiedziała uszczęśliwiona, podniósł się i porwał ją w ramiona. Nie obawiał się odmowy, ale ulżyło mu, gdy już się zgodziła. Pocałował ją mocno i długo. – Tak, bardzo tak – powiedziała miękko i popatrzyła mu w oczy. Mówiły wszystko. Jej cudowne miodowe oczy patrzyły na niego z miłością, kraśniały szczęściem. Ta chwila nie mogłaby być piękniejsza. Nawet ze słońcem i ciepłym wietrzykiem.
- Zamawiałem słońce, ale chyba pomylili dni – zagadnął, władczo obejmując Rainie. Przylgnęła do niego ufnie, zapatrzona w horyzont, który schował się za ścianą mgły. Nie mogłoby być lepiej.
- Jest idealnie – odpowiedziała. – Z tobą jest idealnie. – Była taka szczęśliwa. Wiedziała, że ich związek umacniał się i oboje chcieli być ze sobą już na zawsze, ale gdzieś w głębi marzyła o zaręczynach i ślubie. Gdyby Bill do tego nie dążył, to zaakceptowałaby ten stan rzeczy. Dał jej nowe życie, pomógł jej pokonać demony przeszłości, nie oczekiwała więcej, niż chciałby jej dać, ale była dziewczyną i w sercu marzyła o pięknym ślubie. Zwłaszcza teraz, gdy tak mocno udzielała się w przygotowaniach do ślubu Scarlett i Toma. Cieszyła się ich szczęściem, ale dzięki temu utwierdziła się w przekonaniu, że chciała też tego dla siebie. Miała już dwadzieścia osiem lat, prawie czternastoletnią córkę i w jej wypadku to nie było takie łatwe i oczywiste, żeby wyjść za mąż. Jedno małżeństwo miała już za sobą i mogłaby tego nie chcieć, biorąc pod uwagę, co przeżyła będąc żoną Hansa. Jednak Rainie nie marzyła o niczym innym, jak o zastąpieniu złych wspomnień dobrymi. Bill był wspaniałym partnerem i bardzo chciała, żeby stał się równie cudownym mężem. Chciała nie pamiętać o tym, że była żoną kogokolwiek innego. I wreszcie to stało się realne.
- Szczerze mówiąc, nie byłem pewien, czy nie zechcesz jeszcze odczekać, czy to dla ciebie nie za wcześnie – zaczął, gdy obejmując się, szli dalej pomostem. – No, ale trochę zazdroszczę Scarlett i Tomowi. Nie pomyśl, że zrobiłem to dlatego, że mój brat się żeni – wyjaśnił, uważnie spoglądając na Rainie. Skinęła głową ze zrozumieniem. – Po prostu uważam, że nam też się to należy. Należy nam się, żebyśmy stali się oficjalnie rodziną.
- Bardzo tego chcę – odpowiedziała z czułym uśmiechem i oparła głowę na jego ramieniu. – Jednak, jeśli mówimy o byciu rodziną, to musimy porozmawiać o Candy. Ja przyjmę twoje nazwisko, a ona? Bo wiesz, dla mnie zupełne odcięcie się od tamtego życia, to kamień milowy. Będę najszczęśliwsza, kiedy przestanę należeć do tamtego życia. Wiem, że ona też tego chce, ale nigdy nie rozmawiałyśmy o kwestii nazwiska. Dla niej to byłaby ogromna zmiana.
- Będziesz należała do mojego, do naszego – wtrącił, mocniej przyciskając ją do siebie. Rainie westchnęła. – Musimy dowiedzieć się dokładnie, jak sprawa wygląda prawnie. Jesteśmy bardzo dziwną rodziną i nasze relacje wcale nie są oczywiste. Chcę, żeby Candy nosiła moje nazwisko, jeśli tylko będzie sama tego chciała. Jednak uważam, że nie powinienem jej adoptować. Kocham ją, nie zrozum mnie źle, ale czy nie uważasz, że żadne z nas do tego nie dorosło? – powiedział. Nosił to w sobie od jakiegoś już czasu, ale nie umiał zacząć tego tematu. Nie chciał zranić Rainie.
- Tą zmianę miałam na myśli. Sama nie zawsze umiem być matką. Mogłabym być jej siostrą, ty jej bratem i wydaje mi się, że gdybyś zechciał ją adoptować, to mogłoby wiele skomplikować. Układanie tych naszych relacji, gdy ona zaczyna się buntować, nie jest łatwe. Nie chcę jej dokładać jeszcze więcej. Kocha cię i szanuje, ale myślę, że ubieranie cię w ramki ojcostwa to byłoby zbyt wiele.
- Ja nigdy nie zastąpię jej ojca, nie oszukujmy się. Ona nie oczekuje tego ode mnie. Widzę, że szanuje mnie i ma pewien respekt, liczy się też z moim zdaniem, ale w takim układzie, jaki mamy, to chyba wystarczy, nie sądzisz?
- Candy potrzebuje pełnej rodziny, w której znajdzie wsparcie i zrozumienie. Stawiam jej granice, a ty mnie w tym wspierasz. Sądzę, że tak jest właściwie. Cieszę się, że jesteśmy zgodni w tej kwestii.
- Ogólnie jesteśmy zgodni, więc możemy wziąć ślub – zagadnął, całując skroń Rainie. Roześmiała się.
- Jest to bardzo dobry powód – odpowiedziała wyciągając przed siebie dłoń z pierścionkiem. – Jest przepiękny – uśmiechnęła się do Billa, wpatrując się w biżuterię. Był delikatny, ze złota. Obrączka do połowy wysadzana była maleńkimi kamyczkami, podobnie jak diament osadzony w wianuszku drobnych kamieni. Piękny, nieostentacyjny, na oko Rainie przynajmniej dwukaratowy diament robił na niej ogromne wrażenie2. Wyjeżdżając rano z Berlina, ani przez chwilę nie pomyślała, że ten spontaniczny weekendowy wyjazd mógł mieć taki przebieg. Bardzo cieszyła się, że mieli da siebie jeszcze dwa dni.
- Cieszę się, że ci się podoba. Zanim go kupiłem obejrzałem wszystkie twoje pierścionki, bo nie zdążyłem zorientować się, co mogłoby ci się podobać.
- Dla mnie najważniejsze jest twoje pytanie – powiedziała spoglądając Billowi w oczy. Błyszczały tak samo jak jej własne. – Pierścionek to tylko symbol i równie dobrze mogłaby to być plastikowa otoczka od korka od oleju – odparła zadowolona. Emanowała szczęściem, cała wydawała się jasna i radosna. Kiedy patrzył na Rainie, widział miłość. Miłość odzianą w jeansy, wełniany sweter i skórzaną kurtkę. Miłość z potarganymi włosami i roześmianymi oczami. Tylko z tą miłością mógł przeżyć swoje życie w pełni. Spletli dłoni i pospacerowali dalej, tonąc w mgle, niczym w chmurze, na której oboje się unosili.  
*

27. kwietnia 2015, Berlin

Scarlett spędziła trzy godziny na mierzeniu sukien. Rainie, Liv i Julie bardzo starały się doradzić jej. Szczerze i rzeczowo oceniały każdy model, ale w żadnej nie czuła się, jak w swojej sukni. Żadna nie była doskonała, ani perfekcyjna. Żadna nie była jej. Trochę martwiła się tym faktem, bo odwiedziła już cztery salony i nie znalazła nic dla siebie. Co jeśli będzie musiała iść do ołtarza w sukni, która nie będzie wymarzona? Zdołała dowiedzieć się, jaką suknię chciałaby Rainie. Liv wzbraniała się, jak mogła przed pokazaniem, która podobała się jej najbardziej, jakby to magicznie sprawiło, że stanie się mężatką. Julie rozpływała się nad sukienkami, wspominając swój własny ślub. Przyjemne były te wypady, ale nie przynosiły żadnych skutków. W pierwszym tygodniu maja miała oglądać suknie w Nowym Jorku, a potem w Los Angeles. Zobowiązała Alexisa, żeby odnalazł dla niej najlepsze pracownie. W chwili obecnej nie mogła zrobić nic więcej, więc pożegnała się z dziewczynami i w towarzystwie Toby’ego pojechała do studia. Mike czekał na wyrok. Już nie mógł jej zagrozić. Wprawdzie zagrożenie minęło, ale wolała nie zapeszać. Wieczorem byli umówieni w klubie, żeby świętować dwudzieste siódme urodziny Shie’a. Już nie Duranda, ale O’Connora. Po drodze do studia odpowiadała na maile i inne wiadomości. Jessica wysłała jej wykaz ocen. W ekspresowym tempie nadrabiała zaległości. Pracowała bardzo ciężko i choć większość nauczycieli sądziła, że nie zaliczy roku, robiła wszystko, żeby nadrobić straty. Amy wysłała jej swoje zdjęcie. Miała termin na osiemnastego maja, wyglądała niczym rotunda, ale całkiem szczęśliwa rotunda. Jej brzuch stał się ogromny i Scarlett podziwiała ją, że była w stanie go nosić. Podjeżdżając pod studio odpowiedziała na ostatnie wiadomości o Isaac’a i Ariel. Pożegnała się z Tobym i weszła do studia. Doskonale pamiętała, jaka przejęta była, gdy Tom zabrał ją tam po raz pierwszy. W przedpokoju zdjęła wysokie szpilki, tym razem czerwone. Odwiesiła ramoneskę i przeczesując palcami włosy, weszła w głąb studia, szukając Toma. Mieli pracować nad jej piosenką.


Zastała go pochylonego nad gitarą. W otoczeniu instrumentów wydawał się tak bardzo na właściwym miejscu. Siedział z gitarą na stołku przy pianinie. Wokół siebie miał gitary, bębny, a za sobą perkusję. Wszędzie znajdowały kable, złączki i inne elementy. Na jednym z bębnów leżał porzucony mikrofon Billa, a w nieco bardziej odosobnionym miejscu za przepierzeniem stał jej stojak. To właśnie w tym pomieszczeniu napisali wspólnie piosenkę na album Tokio Hotel, która niespodziewanie okazała się tak dobra, że zastąpili nią inną. To tam dopieszczała swoje utwory i pracowała nad nimi z Tomem. Nagrywanie w jej ukochanym Electric Lady w Nowym Jorku nie miało takiej atmosfery, jak praca w tym małym studiu. Uwielbiała ją. To była czysta pasja, a nie praca. Efekt końcowy wydawał się dodatkiem. Tom trącił struny gitary, zabrzmiała czysto. Pracował nad jej piosenką. Zaczął nucić, a jej stopniało serce. Gdyby mógł cofnąć to, zrobiłby wszystko, by przetrwali. Gdyby nagrał ten utwór, gdyby śpiewał, to fanom TH pękłoby serce. Tom obnażony w ten sposób był znajomy tylko jej. Tom śpiewający należał tylko do niej. Kochała go takiego – zupełnie pogrążonego w pracy. Cały był muzyką. Delikatnie przytupywał jedną stopą, w rytmie kiwał głową. Przymknięte oczy i ten cichy, ochrypły głos. Niech nasze serca zatrzymają się i biją razem, jako jedno serce. Jej cudowny narzeczony napisał tą piosenkę z myślą o niej, o nich. To rachunek sumienia. Przyznanie się do win. Już dawno wybaczonych win. Oboje tego potrzebowali, a jak można lepiej wyrazić te uczucia, niż przez muzykę? Grając, analizując nuty, poprawiając je, Tom znajdował się w innym świecie. Nie spostrzegł jej, nie usłyszał. Był czystą kartą. Tak bardzo jej się podobał skupiony i daleki. Zagryzał wargę, szukając dźwięku. Gitara brzmiała płynnie, wydając słodkie dźwięki, ale on wciąż szukał czegoś więcej. Włosy związane w niski koczek wymykały się z niego, co chwila chował je za uszy. Silne ramiona opinał materiał beżowej koszulki z długim rękawem. Bardzo chciała dotknąć jego ramion. Z tej perspektywy wydawały się jeszcze szersze niż w rzeczywistości. Lubiła jego mięśnie, jak napinały się, gdy dotykała jego skory, ale nie teraz. Teraz rokoszowała się jego widokiem, gdy pracował. Już nie nucił, trafiał w dźwięki, wyciągając z nich więcej, niż mogłoby się wydawać, że można. Bardzo chciała nagrać już tą piosenkę. Była tak bardzo ich, że mogli zająć się nią tylko we dwoje. Żadnych świadków. Odetchnęła i zawtórowała Tomowi, gdy zaczął grać refren. Namaluj mi uśmiech i pozwól mi być twoją sztuką. Przerwał na chwilę, zaskoczony jej obecnością. Wytrącił się z rytmu, przerwał, ale ona śpiewała dalej. Niech nasze serca zatrzymają się i biją jako jedno na zawsze. Uśmiechnęła się i zbliżyła do niego. Położyła rękę na karku Toma, a on zachęcony tym gestem grał dalej. Pogładziła lekko jego skórę, przysiadając na zamkniętej politurze pianina. Odwrócił się w jej stronę i patrząc na nią, akompaniował jej. Jestem czystą kartą czekającą, aż przywrócisz mnie do życia. To najlepsza próba, jaką kiedykolwiek mieli. Wiedziała, że zaraz wejdzie do pokoju nagrań i uda się za pierwszym razem. Wprawdzie miała akompaniować sobie na fortepianie, to ta gitara w rękach Toma teraz pasowała o wiele bardziej do całej tej sytuacji. Zadziała się między nimi magia. Ta chwila nie mogłaby być lepsza. Czuła się instrumentem, który w jego rękach wydawał najpiękniejsze dźwięki. Przy Tomie stawała się lepsza. Rozkwitała, dojrzewała, godziła się z życiem. Wszystko, co minęło: podjęte decyzje, sytuacje, które miały miejsce, słowa, które zostały wypowiedziane – to wszystko już było. Pozostawione z tyłu, przeminęło. A oni dostali kolejną szansę, czystą kartę, którą każdego dnia wypełniali nowymi czynami, słowami i decyzjami. Dostali nowe życie i teraz, właśnie w tej chwili mocno czuła, że nie zmarnują ani chwili. Bo miłość czyniła ich najlepszymi wersjami samych siebie. Wiedziała, że nadejdą trudne dni, problemy i ciężkie dylematy, na które nie będą gotowi. Wiedziała, że doświadczenie, które nabyli to wciąż za mało, żeby umieć żyć. Będą zaskakiwani sytuacjami, które zwalą ich z nóg. Czekała ich szalona podróż przez życie pełna niespodzianek, ale właśnie tego popołudnia w studiu nagraniowym czuła się gotowa, jak nigdy. Świadoma, gotowa i pełna miłości. Wiedziała, że przetrwają. To nie pobożne życzenie, ani plan. To pewność. Uśmiechnęła się do Toma, tonąc w dźwiękach, a on utulił ją czułym spojrzeniem. Ten duet skradłby serca, gdyby tylko ujrzał światło dzienne. Byli gotowi. Bo ich serca zatrzymały się i zaczęły bić, jako jedno. Nie istniał ani lepszy Tom dla Scarlett, ani lepsza Scarlett dla Toma. nie istniały wady nie do zaakceptowania, ani błędy nie do wybaczenia. Niepisany pakt wiary i zaufania, zapowiedź przysięgi, którą wypowiedzą, osiadł na ich sercach i wsiąkał w nie, czyniąc ich niezrozumiale szczęśliwymi. Uśmiechali się do siebie, jednocząc się z melodią, stając się sztuką. A gdy piosenka dobiegła końca, Tom odłożył gitarę, żeby porwać Scarlett w ramiona i całować ją długo, mocno, z miłością. Ich serca namalowane dźwiękiem, przepełnione miłością biły szybko, równo. Razem. Na zawsze. 

_____________________________
1 Tokio Hotel wydało Kings of suburbia 3. października, ale na potrzeby opowiadania zmieniam tą datę. Z resztą cały ich dorobek twórczy jest tutaj dosyć mocno pozmieniany czasowo.

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo