Tytuł: Christina Aguilera All I need
Przekraczając granice posesji Scarlett i Toma Kaulitz
masz wrażenie, że wstępujesz do Kariny Czarów. Jeśli raz się tam znalazłaś, nie
chcesz odchodzić. To miejsce, gdzie mieszka miłość i to widać na każdym kroku.
Choć od frontu wszystko wygląda niepozornie. Od furtki prowadzi wybrukowana
ścieżka, którą od wjazdu dzieli kawałek zieleni. Obie drogi łączą się z wyłożonym
kostką placem przed domem. Trawniki zdobią kwiaty i krzewy. Wszystko jest
subtelne i doskonale dopasowane. Po prawej stronie znajduje się garaż. Dom
zaprojektowany jest w stylu hiszpańskim; ciemno brązowa dachówka i
biało-brązowe wykończenia i beżowy - wpadający w pudrowy róż tynk stanowią
ciepłą i miłą dla oka kombinację. Okna i drzwi są wykończone łukami. Patrząc na
ten dom chcesz koniecznie go odwiedzić. Zaprasza. Do drzwi frontowych prowadzi
kilka stopni, które wieńczą klasyczne kolumny i zadaszona weranda. Wszystko
skromnie i z klasą, żeby zaskoczyć tym, co znajduje się w środku. Dom jest rozległy
i funkcjonalny. Doskonały dla dużej rodziny. Przestronny hol stanowi serce
domu. Gdy spojrzysz w górę ujrzysz pięknie sklepiony sufit pierwszego piętra.
Ściany w kolorze jasnego beżu, bukowa podłoga i ciemniejsze dodatki z
wiśniowego drewna. Wszędzie jest mnóstwo rodzinnych zdjęć. Tak, to jest dom, do
którego chce się wracać. To dom, w którym chce się mieszkać. To dom, który
zbudowany jest na silnych podstawach wiary, nadziei i miłości. Dlatego możesz
być pewna, że gdybyś tam trafiła, zakochałabyś się w nim od pierwszego
wejrzenia. Każdy fragment tego obrazka ma swoją historię. Wchodząc do kuchni,
oczami wyobraźni widzisz Scarlett mieszającą ciasto na babeczki. Nawet czujesz
ich słodki, waniliowy zapach. W salonie wiecznie gra muzyka albo słychać gwar
rozmów. Ktoś tam odpoczywa, czyta albo się bawi. Na piętrze nietrudno znaleźć
na swojej drodze zabawki najróżniejszej maści i nadepnąć na nie. Często panują
tam królewny, uczą nauczycielki albo dają koncert estradowe diwy. Czasem
słychać też tubalne: dajcie mi spokój mam
jutro klasówkę! Czy coś znacznie mniej grzecznego. W pokoju Jessici zawsze
panuje porządek, a u Davida można stracić życie, ginąc marnie w porozrzucanych
na podłodze rzeczach. Każdy dziecinny pokój wygląda inaczej, w każdym panuje
inny bałagan, który wyczarowuje się pomimo codziennego sprzątania. W ogrodzie
biegają psy i przeganiają koty. Latem Tom zrywa owoce, a Scarlett z radością go
obserwuje zwłaszcza, gdy jej mąż pracuje bez koszulki. Dzieci chętnie mu
pomagają, zwłaszcza w zjadaniu. Czereśnie z najwyższych gałęzi są
najsmaczniejsze. W tym domu naprawdę mieszka miłość. Bo każdy z jego
mieszkańców ją wybrał. Każdy z mieszkańców zdecydował, że chce mieszkać w domu
pełnym dobra i miłości. Każdy z mieszkańców konsekwentnie na to pracuje. Każdego
dnia. Nawet ci najmłodsi.
16. maja 2026,
Berlin
Tom miewał momenty, niezbyt często – może raz na kilka
miesięcy, że kiedy wchodził do domu i czuł się tak, jakby był tam po raz
pierwszy. Czuł ten sam zachwyt i niedowierzanie. Bynajmniej nie chodziło o
zaniki pamięci, czy początki demencji, andropauzy, czy jakiejkolwiek innej
przypadłości. Chyba, że dumę i szczęście można nazwać przypadłością. Czasem tak
się zdarza, że przechodzi się w tym samym miejscu tysięczny raz, a od nowa
dostrzega się jego piękno i wyjątkowość. Tak czuł się w swoim domu. Postawił
siatki z zakupami na blacie w kuchni, gdzie poniewierała się porzucona
miseczka. Wszędzie panowała cisza, jak makiem zasiał, co było bardzo dziwne dla
ich wiecznie gwarnego domu. Bez większego zastanowienia skierował się do
tylnego wyjścia na taras przy ogrodzie. Znalazł tam wszystkie zguby. Uśmiechnął
się widząc Hannah, która skakała po bruku starając się nie nadepnąć na linię.
Jessica zerkała na nią raz po raz znad książki. Uśmiechnęła się, widząc Toma.
Ruszył w ich kierunku, córeczka nie widziała go, więc zaskoczył ją, porywając
ją w ramiona. Zapiszczała wierzgając nóżkami, a gdy kręcąc się w koło, uniósł
ją wysoko, zaczęła się głośno śmiać i wyciągać ręce do nieba.
- Tata! Do nieba! – krzyczała. – Proszę, proszę, do
nieba! – już nie kręcił się wokół, ale podbiegł kawałek, unosząc wysoko córkę,
a później usiadł, zataczając krąg. Niespodziewanie wpadła w ramiona taty i
uderzyła się w nos. Zmarszczyła go i zaczęła trzeć. Nie płakała, to nie ten
typ.
- Gdzie mama? – zagadnął. Hannah odsunęła z twarzy
rozwiane kosmyki włosów, wyplątała frotkę z czegoś, co kiedyś było warkoczem i
podała ją Jessice.
- Jess? – poprosiła, odwracając się do niej tyłem.
Wygodnie rozsiadła się na kolanach taty. – Mama śpi – odpowiedziała, kiedy
starsza siostra zaczęła zaplatać jej warkocz. – Lily też – dodała chwytając dłoń
taty i zaczęła obracać na jego palcu obrączkę. Tom przyjrzał się profilowi
córeczki. Często to robił, ale zawsze tak samo go zachwycała. Jak każda z jego
dziewczyn. Jako jedyna miała zadarty nos. Była słodka, niepokorna i rezolutna. Ich
numer trzy. Ojcostwo sprawiło, że dojrzał w nowy dla siebie sposób. Nie
chodziło o to, że spoważniał, zapuścił wąsa i brzuszek piwny. Co to, to nie.
Scarlett go zmieniła, dzięki niej dorósł. Życiowe tragedie sprawiły, że
dojrzał. Scarlett i bycie z nią uczyniło go kompletnym. Natomiast dzieci dały
mu prawdziwe życiowe spełnienie. Muzyka realizowała go, jako człowieka, ale
ojcostwo realizowało go w ten specyficzny sposób. Jako mężczyznę.
W wieku siedemnastu lat Tom uważał, że dzieci były fajne,
ale wymagały zbyt wiele zainteresowania. W dodatku brudziły się, zabierały
mnóstwo czasu i zbyt mocno odciągały uwagę, chociażby od dziewczyn lub muzyki.
Lubił je u kogoś, bo były zabawne, ale na tym koniec.
W wieku dwudziestu siedmiu lat uważał, że dzieci to największy
dar, ale ubolewał nad tym, że nie pozwalały się wyspać. Bycie ojcem
dziewięciolatka, jak David, było bezproblemowe. Spał w swoim łóżku, potrafił
się ubrać i najeść, ale bycie ojcem noworodka, jak ich dziewczynka, to naprawdę
wielkie zadanie, więc był pewien jednego – kochał swoje dzieci całym sercem,
ale marzył o słodkim i błogim śnie. O sam na sam ze swoją cudowną żoną też.
W wieku trzydziestu siedmiu lat uważał, że dzieci były,
jak struny – wystarczyło, je odpowiednio nastroić, a wtedy wszystko grało
idealnie. Jego piętnastoletnie doświadczenie pozwalało mu wysnuć tą jakże
głęboką myśl. P i ę t n a s t o l e t n i e doświadczenie.
- Gdzie masz siostry? – zagadnął Hannah, gdy już z gotową
fryzurą ześlizgiwała mu się z kolan, żeby zwiać do dalszej zabawy.
- Grają w kosza z Davidem! – krzyknęła, odbiegając kilka
metrów, żeby znów skakać po kostkach. – Patrz tato, jak umiem! – przeskakiwała,
co dwie kostki. Próbowała też co trzy, jednak wtedy deptała po linii i się
denerwowała.
- Ale z ciebie sportsmenka, Nana! – pochwalił ją, bijąc
brawo, a Jessica mu wtórowała. Szelka ogrodniczek wciąż zsuwała się jej z
ramienia. Scarlett by je skrzyżowała, ale on o tym nie pomyślał, kiedy rano
pomagał jej się ubrać. Teraz była zbyt zajęta, żeby to naprawić.
- Co czytasz? – zapytał Jess, która upiła łyk kawy i
usadowiła się w poprzedniej pozycji. Podkuliła pod siebie nogi i wkomponowała
się w kąt wiklinowej ławki.
- Na wschód od
Edenu. Kolekcja Scarlett rozrosła się, od kiedy wyjechałam na studia. – Tom
zaśmiał się, przytakując.
- W księgarni bywamy tak często, jak w delikatesach.
- Nim pójdziesz do Davida, powinieneś wiedzieć, że Elise
z nim zerwała. Pewnie sam ci powie, ale wolałam cię uprzedzić. Wrócił wkurzony
i już myślałam, że piłkę rozwali, tak mocno kozłował, ale potem zjawiły się
dziewczynki i… aż dziwię się, że zgodził się z nimi zagrać. Mam nadzieję, że
jeszcze żyją.
- Sprawdzę to – podniósł się. – Nie lubiłem Elise. Mam
wrażenie, że leciała na jego kasę.
- Bo tak było. To wredna pinda, ale niesprawiedliwie
ładna i zgrabna. W tym wieku nie można wymagać od niego innych priorytetów –
wzruszyła ramionami, posyłając Tomowi uśmiech. Pokręcił głową i powoli ruszył w
kierunku boiska. Kiedy kupili tą posesję, działka za nimi była niezabudowana.
Stała dziko zarośnięta przez zaniedbanie właściciela, który nie zamierzał
niczego z nią robić. Psuła efekt tych wszystkich eleganckich domów. Musieli
słono zapłacić, ale posiadali teraz dwie działki. Dzięki temu dzieciaki miały
nieograniczoną przestrzeń. Własne boisko do nożnej i kosza, w zależności do
potrzeby, zewnętrzna siłownia, przeogromny basem, który powiększyli, gdy
zniknęła granica obu posesji. Zasadzili więcej drzew owocowych, powiększyli
zagajnik. Dla kogoś z zewnątrz to mogłoby wyglądać bezładnie, ale oni kochali
swoją własną, prywatną dżunglę. Nie bez powodu w ogłoszeniu działkę nazwano Dom z Tajemniczym Ogrodem. Przy domu
mieli werandę, o której zawsze marzyła Scarlett. A przed nim wybrukowany taras
taki, jak od frontu. Mieli tam nawet miejsce na ognisko i stały grill, nico
ukryty między drzewami. Drzewa owocowe rosły wzdłuż domu, żeby dzieci mogły zrywać
owoce, kiedy im przyjdzie ochota, bez konieczności chodzenia na drugi koniec
działki. Dalej znajdowała się murowana altana i rozpoczynał się zagajnik
otaczający basen. Wyglądał bardzo tajemniczo, a cała ta roślinność wydawała się
Tomowi egzotyczna. Dzięki temu ich basen wglądał, jak źródełko pośrodku dzikiej
dżungli. Cały basen obłożony był dużymi kamieniami. Do wody wchodziło się po
spadzie, który płynnie się zagłębiał. Basen był zaokrąglony, w fikuśnym
kształcie, bardzo nierównomierny, obsadzony roślinnością i drzewami. Pomiędzy
kamieniami znajdowały się drabinki. W tej drugiej części miał już bardziej
tradycyjny kształt, nieco zaokrąglony na rogach. Roślinność była tam rzadsza,
przeważały drzewa, które rzucały cień na część basenu. Działka Billa i Rainie
była nieco mniejsza, więc korzystali z ich zasobów i jako, że ich domy
znajdowały się w pewnym oddaleniu od drogi, bracia ułatwili sobie życie,
wycinając dziurę w płocie. Bardzo rzadko zdarzało się, żeby przychodzili do
siebie, jak cywilizowani ludzie – furtką. Swoje dzieci spostrzegł siedzące na
środku boiska. Po prostu kulali do siebie piłkę. David: metr dziewięćdziesiąt
chłopa, osiemdziesiąt pięć kilogramów żywej wagi, z największym spokojem kulał
piłkę do swoich sióstr – średnia wzrostu około metra, waga mniej więcej
piętnaście kilogramów. To piękny widok. Był wspaniałym starszym bratem. Toma
rozpierała duma. Nim dziewczynki przyszły na świat, martwił się, jak David
poradzi sobie z młodszym rodzeństwem, ale okazało się, że bycie starszym bratem
było dla niego lekarstwem. Nawet, gdy dorastał, w miarę cierpliwie znosił swoje
„cienie”.
- Nell, Nikky! Wstańcie z tego betonu, zaziębicie się.
Mama padłaby, jakby to zobaczyła – przerwał bratersko-siostrzaną dyskusję,
uświadamiając sobie, że było za wcześnie na przesiadywanie na betonie.
Temperatura dopiero od kilku dni sięgała ponad dwadzieścia stopni. Dziewczynki
popatrzyły na niego błagalnym wzrokiem, jednak z twardą miną, wykonał gest
oznaczający, że miały wstawać. David wzruszył ramionami i też podniósł się z
betonu. Siostry podążyły za nim i przytaknęły, gdy coś im ciszej powiedział.
- Gonisz! – krzyknęła Nicole i klepnęła w ramię Nell.
Odbiegły, przekrzykując się i piszcząc. Tom uśmiechnął się, patrząc jak znikały
w zagajniku. Syn zaczął kozłować, a jego mina stała się bardziej smętna, niż
jeszcze przed chwilą.
- Co im obiecałeś? – zagadnął Tom, gdy David kozłował
truchtając. Podał piłkę ojcu, a Tom wycelował. Kosz. Odrzucił piłkę do Davida.
- Że pogramy w Dance Central. – Tom roześmiał się i przez
chwilę grali w kosza. David oczywiście go ograł. Był naprawdę dobry. Grał w
koszykówkę, nożną i pływał. W każdej dziedzinie reprezentował swoją szkołę i
zdobywał medale. Uczył się przyzwoicie, ale nigdy nie wymagał od niego cudów.
David starał się mieć dobre oceny z przedmiotów, które lubił: francuski,
angielski, prace techniczne, biologia i geografia. Z całej reszty utrzymywał
się na dostatecznym poziomie. Tom, wnioskując po sobie samym, uznawał, że to
dobre wyniki. David był rozsądny i wiedział, że nie mógł poświęcić ocen dla
sportu. Trochę wzorował się na Jess, o czym nikt nie mówił głośno. Odkąd
zamieszkał z nimi, mocno się ustabilizował. Nie tylko z nauką, ale przede
wszystkim emocjonalnie. Ostatnie lata z Leną były dla niego trudne. Dla nich
wszystkich.
Lena z każdym miesiącem coraz bardziej utrudniała Tomowi
widywanie się z synem. Skończyło się sądem, czego zawsze chciał uniknąć.
Najdziwniejsze było to, że każdy odradzał jej ten sposób postępowania. Nawet
jej matka, która zawsze uważała Toma za najgorsze zło. Gdyby się postarał,
dostałby opiekę nad Davidem, ale przecież nie chciał rozdzielać go z matką.
Jednak Lena sukcesywnie prowadziła ich wszystkich na skraj wytrzymałości. David
opuścił się w nauce, odsunął się od kolegów, nie chciał wracać do domu. Lena
usilnie starała się przekonać go, że Tom wcale go nie chciał, że nie dbał o
niego, że liczyła się tylko jego nowa córka, a potem kolejna, która była w
drodze. Jednak to nie miało żadnego przełożenia na życie, bo Tom nie zawodził,
dbał o Davida, starał się, żeby był szczęśliwy żyjąc na dwa domy. W końcu
chłopiec nie wytrzymał i uciekł z domu. Ukradł pieniądze Lenie i udał się w
drogę do Berlina. Nie było to łatwe, bo najpierw musiał dostać się do
Magdeburga, a potem dopiero mógł jechać do Berlina. Udało się go złapać w
trasie, na przedostatnim przystanku przed stolicą. To, co wtedy przeżył Tom,
nie równało się z żadnym strachem, którego dotąd doświadczył. Wyobrażał sobie
wszystko. Dziesięcioletni David zagubiony na wielkim dworcu autobusowym. Do
dziś nie wiedział, jak bardzo źle czuł się w domu, skoro zdecydował się na
ucieczkę. Miał przy sobie telefon i Tom był z nim w stałym kontakcie. Gdy Lena
już zorientowała się, co się stało, chłopiec był w połowie drogi. Od tego
momentu David został już z nimi. Tom nie pozwolił wrócić mu do Leny. Odbyli
wiele kłótni, odgrażała się policją, ale wtedy sprawa wylądowała po raz kolejny
w sądzie i złamała wiele serc.
David zażyczył
sobie, żeby tego dnia mógł ubrać się elegancko. Scarlett przygotowała dla niego
spodnie wizytowe, koszulę écru i muszkę. Założył nawet buty wizytowe, czego nie
robił nigdy. Zupełnie, jakby najbardziej ze wszystkich rozumiał, o co toczyła
się ta wojna. Poprosił Scarlett i Toma o to, żeby też ładnie wyglądali. Jakby
od tego miał zależeć wyrok. Oboje spełnili jego prośbę. Scarlett miała garsonkę
w kolorze écru, a Tom czarny garnitur i jasną koszulę, więc cała trójka
uzupełniała się kolorystycznie. David nie mógł z nimi wejść na salę rozpraw.
Został z psychologiem. Całe szczęście, bo nie słyszał, jak jego mama obrzucała
błotem jego tatę. Tomowi też puściły nerwy, jednak starał się nie ubliżać
Lenie. Zupełnie nie rozumiał, skąd wzięła się jej nienawiść. Była w szczęśliwym
związku, spodziewała się dziecka, ich opieka nad Davidem przebiegałaby
doskonale, gdyby nie jej wojna podjazdowa. Nie miała powodów do tego, żeby
zachowywać się w ten sposób. Zeznawała cała najbliższa rodzina: jej mama Eva,
Ben, Simone, Gordon, Bill, Rainie, Scarlett, Jessica, Candy i oczywiście on. To
smutne, że wszystkie zeznania przeczyły jej słowom. Na samym końcu pojawił się
David. Wyglądał bardzo poważnie, jak na dziesięciolatka. Wkroczył na salę u
boku psychologa. Podszedł do mównicy i popatrzył na mamę. Był bardzo smutny.
Odpowiadał na pytania szczerze, smutnym głosem. Cały czas podkreślał, że kocha
mamusię i tatusia. Na samym końcu padło najgorsze, najbardziej bolesne pytanie.
„Z kim chciałbyś zostać? Z mamą w Loitsche czy z tatą w Berlinie?”. David
milczał przez chwilę. Tom siedział na tyle blisko, żeby widzieć, że jego syn
walczył z płaczem. Sędzina zapytała go, czy zrozumiał pytanie. On szybko
przytaknął. Zacisnął pięści i popatrzył na Lenę.
- Mamusiu kocham
cię – powiedział. Lena uśmiechnęła się ciepło i bezgłośnie odpowiedziała na
wyznanie. – Pani sędzio, kocham moją mamusię, ale nie mogę już dłużej
wytrzymać, jak ciągle mówi mi, że tata jest zły. Tata też mnie kocha i dba o
mnie. Wcale nie traktuje mnie gorzej odkąd urodziła się Nell. Ona jest malutka
i trzeba się nią zajmować, ale tata zawsze ma dla mnie czas. Kocham moją siostrę.
Będę też kochał tą, która wyjdzie z brzuszka mamy, ale ja wolę mieszkać u taty.
Chociaż Nell nieraz płacze, to mam tam spokój, mam swój pokój i mogę też
korzystać z każdego innego, jeśli ona hałasuje. Tata nie wyzywa mamy. Wszyscy
są mili, a Jessica często się ze mną bawi. Scarlett jest też miła, umie zrobić
kremówkę i zawsze powtarza, że moja mamusia wcale nie miała nic złego na myśli,
ale to nieprawda. Mama nie lubi Scarlett i taty. Mama wciąż jest zła i myśli,
że inni też są. Nie słucha nawet babci. Dlatego chcę mieszkać z tatą.
Lena do tej chwili była przeświadczona o swoim
zwycięstwie. Paradowała z brzuchem, wypinając go na prawo i lewo. Scarlett była
na ostatnich nogach, ale jej skromna jasna sukienka sprawiała, że wyglądała,
jak matka zawsze kochająca. Dlatego, gdy sędzina wydała wyrok, była szczerze zdziwiona
tym, że David już dłużej nie będzie z nią mieszkał. Zrobiła scenę i padła przed
synem na kolana. Tomowi było przykro, że z tej dobrej, serdecznej dziewczyny
zrobiła się wyrachowana baba. Nie miał na to innego określenia. W dodatku stało
się tak bez powodów. David bardzo za nią tęsknił. Jeździł do niej w wybrane
weekendy, bo ona nie lubiła przyjeżdżać do Berlina. Ktoś zawsze tam z nim
zostawał. Po narodzinach Pauli, jego siostry, często bywało tak, że wieczorami
przychodził do Simone. Z czasem z dwóch weekendów w miesiącu zrobił się jeden,
a jeszcze później jeden na dwa miesiące. Po około trzech latach David widywał
matkę raz na kilka miesięcy albo wtedy, kiedy oni całą rodziną jechali w
odwiedziny do Simone i Gordona. Kiedy Paula skończyła cztery lata i musieli zdecydować,
czy posyłają ją do szkoły, Lena i Ben wyjechali do Anglii, gdzie jego brat
załatwił mu rzekomo lepszą pracę. Prosiła Davida, żeby pojechał z nimi, ale on
jako piętnastolatek nie czuł już więzi z matką, nie znał swojej siostry i
średnio lubił Bena. Lena, gdy Tom ją spotkał w Loitche pierwszy raz po ich rozstaniu,
wydawała mu się wspaniałą, waleczną matką, dla której dziecko stanowiło wartość
życia. Teraz nie była nawet daleką krewną dla jego syna. Jednak wciąż miał
kontakt z Eve. Gdy zrobił prawo jazdy, odwiedzał ją znacznie częściej. Pomagał
jej, naprawiał drobne usterki, robił duże zakupy i zabierał na wycieczki.
Babcia odegrała dużą rolę w jego wychowaniu, nim trafił do Toma. David nie miał
lekko. Jednak wyrastał na dobrego człowieka i Tom był z niego dumny. Pamiętał
jeden szczególny moment. Miał jakieś piętnaście lat. Wygłupiali się, śmiali.
Scarlett zaczęła go łaskotać po żebrach, w miejscu, które dla nich – Kaulitzów
było najgorszym łaskotkowym miejscem. Śmiał się wniebogłosy, wił na kanapie, a
ona choć już wtedy mniejsza od niego, nie dawała za wygraną. Śmiał się tak
bardzo i był tak rozbawiony, że krzyknął: mamo,
przestań! Tom widział, że Scarlett zamurowało, Davida też. Jednak ona
zrobiła wtedy najlepszą możliwą rzecz, łaskotała go dalej. Tom pomógł jej i tak
sklejeni spadli na podłogę. David już nigdy więcej tego nie powtórzył, ale to
był znamienny moment dla ich relacji. Tom nie potrafił powiedzieć dokładnie, co
się zmieniło, bo jego syn zawsze ją lubił, a ona traktowała go jak swojego, po
tym wyznaniu dalej tak się działo. Jednak coś się zmieniło. Jakby oficjalnie
stali się rodziną.
- Mama do mnie dzwoniła – odparł.
- To nie chodzi o dziewczynę? – zdziwił się. David
pokręcił głową, ciskając piłką do kosza.
- Mówiła, że nie widzieliśmy się pół roku i chce, żebym
przyleciał. Zaprosiłem ją tutaj, bo u babci była ostatnio ponad rok temu, ale
odmówiła. Dlatego, ja też odmówiłem, no i wiesz, ta sama śpiewka: ojciec cię
buntuje, chcą, żebyśmy stracili kontakt, to ja jestem twoją matką, a nie ona i
takie tam.
- Zrobisz, jak uważasz, ale może powinieneś się z nią
zobaczyć – zaproponował.
- Tato, ona nawet nie zapytała, jak mi poszła matura. Po
co mam tam lecieć? Chyba tylko dla Pauli, ale skończy się na tym, że będzie mnie
wszędzie z nią wypychała i nakłaniała, żebym za wszystko płacił. Wysyłam Pauli
prezenty. Wystarczy, bo ona nawet specjalnie nie lubi spędzać ze mną czasu.
- Przykro mi, serio – powiedział, gdy piłka już przestała
odbijać się o beton i obaj powoli szli w kierunku domu.
- Nawet jej nie znam. O Jess, Nell, Nicole, Hannah i Lily
jestem w stanie powiedzieć wszystko. Znam je na wylot, a one znają mnie. Jest
tylko dziewczynką, z którą widuję się kilka razy w roku. To nie jest prawdziwe,
tato – powiedział, spoglądając poważnie na Toma. – Moja rodzina jest tutaj.
- To prawda. Jesteśmy – zapewnił Tom, przytakując synowi.
- Nie jestem już z Elise, ona też nie była prawdziwa. Muszę
to obgadać z Nico, wrócę na kolację. – Podał Tomowi piłkę i potruchtał w
kierunku domu. Wszedł salonem, więc jeśli na niósł trawy i nie sprzątnął, to mu
się oberwie. Tom zanotował w myślach, żeby to sprawdzić, nim Scarlett wstanie.
Kilka minut później było słychać pomruk silnika Hondy Davida. Nie dostał nówki
z salonu. W wakacje przed osiemnastką pracował na swoje pierwsze auto. Oczywiście
Tom dopłacił do nowszego modelu, bo chciał dla syna bezpieczne auto, ale zasada
była taka, że musiał na nie zapracować. No i szanował swój wóz, jeździł dobrze.
Czasem za szybko, ale w większości przypadków rozważnie. Zwłaszcza, jak woził
siostry, wtedy był najbardziej przepisowym kierowcą w mieści. Dziewczynki
towarzyszyły teraz Jessice. Siedziały grzecznie obok niej, wymachując nogami.
Hannah złościła się, bo jej nóżki nie zwisały, jak nogi sióstr. Odkrzyknął, że
szedł do Scarlett i ruszył do domu. Na około. Zajrzał przez dziurę w płocie,
ale nikogo nie było w ogrodzie. Zbliżała się pora obiadowa, więc Bill pewnie
przydeptywał przy stole. Drzewa owocowe jeszcze kwitły. Wiśnie pachniały tak,
że aż kręciło się w głowie. Zerwał małą gałązkę dla Scarlett. Usłyszał śmiech,
więc odwrócił się do dziewczynek. Tańczyły w kółku z Jessicą. Uśmiechnął się
pod nosem. Jego babiniec.
Piętnaście lat był ojcem. Gwoli ścisłości był nim od
dziewiętnastu lat, jednak przez pierwsze cztery lata życia Davida, nie miał
pojęcia o jego istnieniu, więc formalnie rzecz ujmując, był jego ojcem od
piętnastu lat. P i ę t n a s t u lat. Jeszcze trochę i będzie mógł przejść na
ojcowską emeryturę. W końcu to zawód o podwyższonym ryzyku, prawie jak strażak.
Dobre żarty. W jego przypadku emerytura mogła się zacząć
nie wcześniej, niż przed siedemdziesiątką albo i osiemdziesiątką. Biorąc pod
uwagę fakt, jak sprawiali się ze Scarlett z rodzicielstwem, jeszcze długo,
długo będzie czekał do osiemnastek swoich pociech. Nell za dziewięć lat, ale
Lily za szesnaście. Było na co czekać. Tyle hormonów, miesiączek, pierwszych
miłości, matur i ślubów.
David był w trakcie matury. Jessica kończyła studia.
Wprawdzie nie była jego córką, jednak przez te lata, ich relacja przybrała
bardzo dziwną przyjacielsko-bratersko-ojcowską postać. Był obłożony ojcostwem z
każdej strony, bardzo dosłownie.
Nell Elizabeth Kaulitz, przyszła na świat pierwszego
lutego dwa tysiące siedemnastego roku. Dziesięć lat po Davidzie, sześć po
Liamie. Obecnie należała do uwielbianej przez niego kategorii dziewięciolatek. Ich
dziewczynka. Najstarsza. Zdrowa i silna. Kolejna to Nicole Anna Kaulitz, urodziła
się dziewiątego listopada dwa tysiące osiemnastego, będąc jeszcze większą
niespodzianką niż jej starsza siostra. Była słodka, niepokorna i wiecznie w
ruchu. Hannah Kathernie Kaulitz, ich pierwsza w pełni planowana pociecha, przyszła
na świat w dniu urodzin swojej prababci, czyli dwudziestego drugiego lipca, ale
w dwa tysiące dwudziestym pierwszym roku. Scarlett uznała to za znak, bo nie
mogli dojść do porozumienia względem jej imienia, a że urodziła się w ten sam
dzień, co Hannah Durand, postanowili, że przyniosła sobie to imię. Wcześniej
bardzo mocno się wahali pomiędzy Idą, Maią i Marianne. To dobry wybór. Urodziła
się trzy lata po starszej siostrze. Trzy lata to większa różnica niż planowali
zachować pomiędzy dziećmi. Wymarzyli sobie, że przez kilka lat posiedzą w
pieluchach, a później będą mieli już odchowany komplet, ale po całej tej wojnie
z Leną, gdy mieli już Davida, nie chcieli tak od razu fundować sobie i jemu
kolejnych emocji, z powodu nowego członka rodziny. Dlatego odczekali jeszcze
trochę i patrząc na nieco odchowane Nellie i Nikki uznali, że nadszedł czas, by
pojawiło się trzecie maleństwo. No i voila! Babiniec się rozrastał. Hannah wraz
z imieniem odziedziczyła oryginalność swojej ciotki i bardzo mocno rozwinięte
poczucie indywidualności. Liliane Marie Kaulitz urodziła w piękny poranek – czwartego
dnia maja dwa tysiące dwudziestego trzeciego i uwaga! Też była planowana. Scarlett
czuła się świetnie, więc przyjęła angaż na kolejny sezon The Voice. Po
narodzinach Lily mogła śmiało zniknąć ze sceny na jakiś czas. Byli dumni ze
swojej przezorności i na niej postanowili zakończyć prokreację. Planowali odczekać
dwa trzy lata, nagrać album Scarlett i pojechać w dużą trasę, ale oczywiście
los lubił płatać im figle, a że figle nigdy nie były im obce, to mieli dużą
rodzinę. Dzień, w którym Lily przyszła na świat był tak piękny, że Scarlett
chciała nazwać ją Lilian Rose, jemu podobało się Susanne Marie, więc znaleźli
kompromis. Była malutka, słodka i czarująca. Już, jako trzylatka potrafiła
robić użytek ze swoich ogromnych niebieskich oczu, które niewątpliwie
odziedziczyła po mamie. Nie sądził, że będzie ojcem, aż czterech córek, ale to
wcale nie było takie złe. Przekonał się, że z każdą kolejną było łatwiej. Po
Nell czuł się przerażony kolejnym raczkującym bobasem w domu, zwłaszcza, że
zaczynała się ostra batalia o Davida. Jednak, gdy Nicole podrosła i zaczynały
się wspólnie bawić z Nellie, okazało się, że najgorsze mieli za sobą. A kiedy
na świecie były już wszystkie cztery, wychowywanie stało się przyjemnością.
Nell opiekowała się Nicole, Nicole miała oko na Hannah, a Hannah uważała na
Lily, zwłaszcza, gdy uczyła się chodzić. Trzymała ją za kołnierz i pilnowała,
żeby się nie wywróciła. Jedną z najważniejszych rzeczy, które ich uczyli, było
to, że mieli siebie nawzajem i musieli o siebie dbać. Oni jako rodzina. David
miał najtrudniej, bo metody wychowywania Leny, a metody wychowania Scarlett i
Toma zacznie się różniły, jednak szybko wsiąkł w ich styl ich życia. Znał go z
wizyt, ale wydawało się, że podobało mu się posiadanie obowiązków, wymagania i sporadyczne
ostrzeżenia. Byli fajną rodziną. Tom czuł dumę na myśl o tym, co osiągnęli. A
teraz… czekało ich kolejne wyzwanie. W domu przypomniał sobie o zakupach, ale
postanowił wypakować je za chwilę. Wbiegł po schodach na piętro i potruchtał do
sypialni. Znajdowała się na samym końcu korytarza. Zajmowała cały tył piętra.
Była podzielona na trzy części. Po lewej znajdowała się ich łazienka. W stylu
retro. Biel, mięta i beże. Rzeźbione meble. W centrum znajdowała się duża,
okrągła wanna. Z jednej strony kominek, z drugiej dwie stylizowane na rzeźbione
umywalki i lustra, których ramy wyglądały na stare srebro, a także ukryte za
ściankami sedesy. Ciepłe oświetlenie. Piękny żyrandol nad wanną i kinkiety na
ścianach. Część środkowa - sypialna była
również utrzymana z pełnym intymności klimacie retro. Na podłodze heban, ściany
w kolorze dojrzałej wiśni, rozjaśnione białymi zasłonami i sufitem. Łóżko znajdowało
się przy skosie pomiędzy łazienką, a tylnym frontem. Stało na podejście, do
którego prowadziły dwa stopnie. Jasny, niemal biały baldachim utrzymywały cztery
kolumny. Rama łóżka również była wykonana z drewna hebanowego, podobnie
pozostałe meble. Wysokie wezgłowie obito wiśniowym materiałem. Pościel
najczęściej też była w tym kolorze. Zdarzała się biała. Przed podestem stała
sofa, a przy niej stolik. Na przeciwnej ścianie wisiał telewizor. W pokoju
znajdowało się mnóstwo prywatnych drobiazgów Scarlett i Toma. Ich wspólne
zdjęcia, częściej we dwójkę niż z dziećmi, bo to w końcu ich pokój, pamiątki z
tras koncertowych i wycieczek, niektóre nagrody, a także mała biblioteczka.
Trzecia część to garderoba, która również miała dwie części. Praktyczną,
stonowaną i uporządkowaną należącą do Toma. Ściany były tam wiśniowe, dywan na
podłodze w jasnym beżu, a meble białe. Strona Scarlett oddzielona była
ogromnym, obustronnym lustrem. Po jej stronie działo się nieco inaczej. Ściany
były w tym samym kolorze, regały i szafy również. Jednak oprócz tego miała tam
wiele obrotowych wieszaków, podobnych do tych, które często widuje się w
sklepach, czy drążków na kółkach. Jej część garderoby była znacznie większa.
Sama szafa na buty zajmowała połowę długości ściany. Do tego toaletka i podest
przed dużym lustrem. Dywan w tej części pomieszczenia miał lamparcie cętki, a
mniej więcej na środku pomiędzy wieszakami stała różowa sofa obłożona poduchami.
W rogu znajdował jej czerwony stojak na mikrofon, który miała podczas ostatniej
trasy, a pomiędzy oknami koń, który stylizowany był na element karuzeli. To
mieszanka cyrku, burleski i klasycznego buduaru. Miała tam też biurko pełne
zapisków, jej bibelotów, zdjęć i drobiazgów. To jej królestwo, do którego
uwielbiały zakradać się ich córeczki. Okna tych pomieszczeń wychodziły na
ogród, natomiast z centralnej części można wyjść na górny taras.
Cicho uchylił drzwi sypialni, Scarlett uniosła głowę i
posłała mu uśmiech. Zaznaczyła stronę w książce i odłożyła ją na stolik. Tym
razem odświeżała serię Harlana Cobena z Myronem Bolitarem i Winem Lockwoodem. Aktualnie
czytała Błękitną brew. Zsunął buty ze
stóp, nim wszedł na stopnie prowadzące do łóżka. Lily spała skulona w nogach, a
na ekranie Simba, Timon i Pumba śpiewali Hakuna
matata! Telewizor był mocno ściszony, więc raczej instynktownie usłyszał w
głowie melodię i słowa. Usiadł obok Scarlett i wręczył jej wiśniową gałązkę, po
czym objął ją ramieniem, przytuliła się do niego. Wygodniej oparł się o
wezgłowie.
- Jak się czujesz, Maleńka? – zapytał, całując ją w
skroń. Powąchała kwiatki i zadowolona odetchnęła, jakby z ulgą. Rozluźniła się
w jego ramionach i zupełnie oparła na nim.
- Niedawno odpięłam szpiega od brzucha. – Szpieg to
aparat, taki jak ciśnieniomierz, który sprawdzał, czy serce biło jak należy. –
Wszystko w normie, jedno słabsze, a drugie mocniejsze. – Odpowiedziała, masując
delikatnie brzuch. – Żebyś wiedział, jak się wierciły. Śpiewałam im, ale bardzo
nie w smak tym lokatorom, że ich sprawdzam.
- Nazwisko zobowiązuje – mruknął w jej włosy.
- Sprawdzałeś, co robią dzieci? – spytała sennie, w
ostatnich dniach wciąż chciało jej się spać.
- Dziewczynki tańczą i śpiewają z Jess, a David pojechał
do Nico – przytaknęła, wtulając się w Toma bardziej. Podobno kobiety w ciąży
popadają w skrajności: albo potrzebują nieustannej bliskości i miłości albo
stronią od dotyku i unikają swoich mężczyzn. Tom nie znał tego drugiego
przypadku. Scarlett w każdej ciąży nieustannie potrzebowała, żeby ją tulić,
pieścić, czesać jej włosy, masować stopy i co tylko. Nie narzekał na to. Ona
rozczulona i rozemocjonowana nieustannie obsypywała go pocałunkami, przytulała
się i była jak kot. Oboje byli jak koty. Dobrali się idealnie.
- Zapiekanka będzie za jakieś dziesięć minut, pisałam do
Jess, żeby sprawdziła – tym razem to on przytaknął.
- Zrobiłem zakupy, a na deser możemy zjeść lody z tym
sosem jagodowym, który robiłaś wczoraj. – Zamyśliła się przez chwilę, a potem
głośno przełknęła i popatrzyła na Toma z zadowoleniem. To ich szósta ciąża.
Wiedział, co nieco o tym, jak działały smaki i apetyty jego żony. Oparła głowę
na jego ramieniu i oddychała tak spokojnie, że wydawało mu się, że zasnęła.
Pocałował jej włosy i poprawił na legowisku. Najchętniej spędziłby tak resztę
dnia, ale obiecał Hannie, że pouczy ją jazdy na rowerze, a Nell potrzebowała
pomocy przy pracy na zajęcia techniczne. Jessica miała przerwę przed obroną
dyplomu, więc nie mogli całymi dniami obarczać jej opieką nad dziećmi. Musiała
mieć czas na relaks. Powinien poprzycinać gałęzie w zagajniku, bo zasłaniały
ścieżki. Miał też zejść do studia i zająć się nagraniem, nad którym pracował, a
wieczorem przychodzili wszyscy na grilla, więc pewnie nie zdąży zrobić nawet
połowy. Scarlett leniwie pomasowała brzuch. Odetchnęła i przesunęła dłoń na
jego dół. – Nie śpisz? – zagadnął.
- Nie, zapatrzyłam się na bajkę – odparła z filuternym
uśmiechem. - Przełożyłeś to spotkanie z Ritą Herz?
- Oczywiście, że tak – potwierdził. Rita to wschodząca
gwiazda niemieckiego rynku muzycznego i Tom częściowo produkował jej album.
Miał się z nią spotkać w poniedziałek w tym samym czasie, kiedy wypadło im USG.
Żadne spotkanie, nawet z samym Bogiem nie byłoby ważniejsze od USG. Scarlett
wierzyła, że wszystko będzie dobrze, ale tak jak za każdym poprzednim razem,
miała w sercu małą drzazgę niepewności. Chyba niemożliwe, żeby było inaczej.
Mieli cztery zdrowe córki. Dziewczynki rozwijały się i rosły wspaniale. Nie
sądziła, że przydarzy im się kolejna ciąża. Nie planowali już dzieci. Pogodzili
się z tym, że David będzie ich rodzynkiem. Scarlett już nie marzyła o synu, bo
bała się, że nie będzie w stanie go donosić albo, że dziecko nie przeżyje. To
zbyt wielki strach, zbyt wielka odpowiedzialność, której nie miała odwagi już
więcej brać na barki. On też nie. Doświadczenia z Liamem były zbyt straszne,
zbyt bolesne. Za każdym razem, przy Nell, Nicole, Hannah i Lily, do pierwszego
USG, które mogło określić płeć, żyli w wielkiej niepewności. Szczęście
mieszające się z paniką. Nie chcieli już więcej tego przeżywać, ale stało się. W
ich rodzinie miało pojawić się kolejne dziecko, przyjęła tą wiadomość z
radością i strachem.
Siedzieli wszyscy w
salonie. Nellie i Hannah układały puzzle z Myszką Minnie, Nikki kolorowała
syrenkę Ariel, a Lily niedawno obudzona przytulała się do Scarlett. Tom
mailował z jednym ze swoich klientów. David smsował ze swoją aktualną
dziewczyną, a Jessica była w Londynie, jako że trwał semestr. W momencie, gdy
uświadomiła sobie fakt, że nosiła pod sercem kolejne dziecko, Alan i Brian ze
śmiechem zapukali do drzwi tarasowych, a za nimi przyszli objęci Rainie i Bill.
Popołudnie, jak wiele innych. A jednak w tym właśnie momencie pojęła, że od
dwóch tygodni powinna dostać okres, że piersi bolały ją nie dlatego, że się
spóźniał, ale z powodu tego, przez co się spóźniał. Brak apetytu i mdłości nie
zapowiadały żadnego przeziębienia, oznaczały ciążę. Stąd to wszystko. Ta
świadomość nie spadła na nią, jak grom z jasnego nieba, nie wprawiła w stan
paniki, ale powoli przygniotła ją i odebrała oddech. Popatrzyła na swoją
rodzinę, na swoje dzieci i męża. A co jeśli tym razem się nie uda? Przytuliła
bardziej Lily i uśmiechnęła się do Rainie, która rozsiadła się obok niej.
Tomowi powiedziała dopiero wieczorem, kiedy wszyscy
poszli, a dzieci spały. Natychmiast pojechał po test, który był tylko
formalnością. Znała swoje ciało. Wiedziała już jak odczytywać ciążę, w końcu
miała już kilka za sobą. Byli bardzo zaniepokojeni, bo do tej pory sugerowali
się wskazówkami, które teoretycznie miały im zapewnić poczęcie córki.
Wyśmiewała te metody, ale jakimś cudem udało się dwa razy. Prawdą było, że
głupie rozwiązanie przestaje być głupie, gdy okazuje się skuteczne. A teraz
zastała ich niespodzianka. Do dziewiętnastego tygodnia, kiedy to udało się
stuprocentowo potwierdzić płeć, żyli w niepewności. Każde wcześniejsze badanie
nie dawało całkowitej gwarancji, a każde kolejne badanie potwierdzało wynik.
Mieli już pewność. Scarlett została poddana dodatkowej opiece lekarskiej, była
nieustannie pod kontrolą, ale to nie dawało im spokoju. Nie mogli odetchnąć. Czuwali.
Lekarze zapewniali ich, że dzięki wczesnemu wykryciu i diagnozie byli w stanie
utrzymać ich dzieci i zdrowo przeprowadzić ciążę. Wierzyli i mieli nadzieję,
ale strach pozostał.
- Mamo, wymyśliłam imię – do pokoju wślizgnęła się Nellie
i korzystając z nieobecności sióstr, zwinnie obeszła Lily i położyła się między
rodzicami, przytulając się do brzucha Scarlett.
- Jakie kochanie? – zapytała, przeczesując palcami
wilgotne od potu włosy córki. Musiały nieźle wywijać razem z Jessicą.
Dziewczynki ją wielbiły. Była ich guru, wyrocznią w każdej dziedzinie życia, a
gdy wyjeżdżała do Londynu, wyczekiwały z utęsknieniem jej powrotu.
- Isabelle – powiedziała, zerkając na mamę. Scarlett i
Tom wymienili spojrzenia. Za bardzo kojarzyło im się z Isobel.
- Jest piękne – Scarlett uśmiechnęła się. – Rozważaliśmy
je, gdy czekaliśmy na Nikki, ale tata wymyślił Nicole i uznaliśmy, że bardziej
pasuje.
- Naprawdę? To ty tatusiu je wymyśliłeś? – podniosła się
i usiadła przodem do rodziców, wciąż tkwiąc ciasno pomiędzy nimi. Była
najstarsza i całkiem nieźle to znosiła, ale w chwilach takich jak te widzieli,
jak bardzo brakowało jej szczególnej i niepodzielnej uwagi.
- Tak – przytaknął. – Gdy ty byłaś w brzuszku u mamusi,
od razu wiedzieliśmy, jakie będziesz mieć imię. Mama od pierwszych tygodni
mówiła do ciebie po imieniu, a kiedy okazało się, że jesteś dziewczynką, mówiła
tak już cały czas, a mnie się to imię bardzo podobało, więc zgodziłem się bez
wahania.
- Fajnie – uśmiechnęła się od ucha do ucha. Pogładziła
dłonią wydatny brzuch Scarlett. – Podoba mi się też Susanne.
- Kolejne śliczne imię – pochwalił ją Tom, a Nell
pokraśniała pod wpływem komplementu od taty.
- Chciałabym, żeby już wyszli – pogładziła znów brzuch, a
pod jej dłonią wytworzyła się mała wypukłość. Zaskoczona pogładziła znów w tym
miejscu i znów pojawiło się wybrzuszenie. Scarlett miała cienką dzianinową
sukienkę, więc wszystko było dokładnie widać.
- Oni chyba też chcą już wyjść – stwierdził Tom.
- Lepiej niech poczekają jeszcze ze trzy miesiące –
zawyrokowała, grożąc swojemu brzuchowi, co mocno rozbawiło jej najstarszą
latorośl. Zaczynali dwudziesty szósty tydzień, więc dzidziusie powinny jak
najbardziej jeszcze siedzieć w jej brzuchu. Spodziewali się wcześniejszego
rozwiązania, bo to bliźniaki i już kolejna z rzędu ciąża, ale jeszcze nie
teraz. Scarlett chciała je donosić do połowy sierpnia, potem mogło się dziać
już wszystko.
- Obiad! – zawołała Jessica, wkraczając do ich sypialni. Uraczyła
ich uśmiechem, zawołała Nell do pomocy i zniknęła znów. Scarlett odetchnęła i wstała.
Tom podał jej rękę i powoli zeszła po stopniach. Czuła się niewolnicą swojego
ciała, ale musiała uważać. Bardzo. Więc to robiła. Nim zeszli na posiłek,
zatrzymał ją w drzwiach i mocno pocałował. Nie groziło im żadne wypalenie. Ich uczucie
było podsycane każdego dnia.
*
Koniec września.
Dzień, jak wiele innych. Gustav pracował z chłopakami, a Margo zrobiła sobie
wolne, żeby pomóc Scarlett. Wybrały się do Domu Dziecka, żeby zawieźć
podopiecznym niespodziankowe drobiazgi. Scarlett, odkąd została mamą, nie mogła
poświęcać im tyle czasu, ile chciała, a gdy okazało się, że zaszła po raz
drugi, doba skurczyła się dla niej o połowę. Dlatego teraz, gdy do rozwiązania
zostało tylko kilka tygodni, chciała je wykorzystać.
Margo jej
zazdrościła. Oczywiście. Zazdrościła każdej ciężarnej, każdej mamie, ale
pogodziła się z tym, że w najlepszym wypadku uda im się zaadoptować dziecko. Dlatego
od pewnego czasu chętniej towarzyszyła Scarlett podczas odwiedzin w Domu
Dziecka. Wierzyła, że ich synek lub córka, ich dziecko gdzieś się znajdowało i
czekało na nich. Nie sądziła, że to stanie się tak szybko. Nie myślała nawet o
tym, jadąc tam tego ranka. Niosła karton rozglądając się po korytarzu i
oglądając rysunki dzieci, a Scarlett dziarsko maszerowała przed nią.
Powiedziała jej, że tej nocy spała może trzy godziny, bo Nell bolał brzuszek,
ale wydawało się, że tryskała energią i radością. Margo bardzo jej tego
zazdrościła, ale tą dobrą zazdrością. Scarlett zasługiwała na wszystko, co
miała. Margo miała tylko trzydzieści dwa lata, ale czuła się, jakby dobiegała
setki. Nie zawsze, ale czasem, gdy za dużo myślała, tak właśnie się działo. Weszły
do świetlicy, gdzie jedna z opiekunek Silvie, czekała już z częścią dzieci.
Postawiła karton na stoliku, Scarlett resztę pakunków. Jej szwagierka witała
się z dziećmi, a ona przyglądała im się. Zastanawiała się, czy pokochałaby
któreś z nich? Czy mogłaby wszystkie? Czy nie była w stanie kochać żadnego? Czy
mogła być mamą? Czy umiała nią być?
I wtedy zobaczyła
jego. Małego czarnookiego chłopca, który siedział w kącie, obracając w dłoniach
samochodzik. Serce Margo pękło. To był ich synek. To ich kochane maleństwo.
Zawładnęły nią tak silne emocje, że aż musiała wyjść. Przytrzymując się ściany
na korytarzu próbowała uspokoić oddech. Przymknęła oczy, ale widziała go.
Smutnego i samotnego, tak bardzo skrzywdzonego.
Daniella, kolejna z
opiekunek prowadziła grupę starszych wychowanków. Weszli do środka, a ona
podeszła do Margo. Popatrzyła na nią zmartwiona.
- Dobrze się
czujesz? – zapytała, delikatnie dotykając jej ramienia.
- Zobaczyłam go –
wyszeptała, nie patrząc na kobietę.
- Kogo? – zdziwiła
się i zajrzała do świetlicy. Margo zasłoniła dłonią usta, nie mogąc
wypowiedzieć, ani słowa. Z trudem powstrzymywała płacz. – Kto tam jest, Margo?
– opiekunka wydawała się coraz bardziej zaniepokojona.
- Mój syn, Dani –
wyszeptała, spoglądając na kobietę, której twarz momentalnie rozjaśnił uśmiech.
Znała sytuację Margo, obserwowała ją i mogła mieć pewność, że nie targały nią
krótkotrwałe emocje, współczucie, czy chwilowy zachwyt nad jakimś dzieckiem.
Daniella znała Margo od około roku, wiedziała, że bardzo racjonalnie
podchodziła do wizyt w ich placówce. Nie robiła złudnych nadziei ani sobie, ani
dzieciom. Zachowywała się serdecznie, ale z dystansem. Taka reakcja u niej to
coś nowego. – Boże, nie mam prawa tego mówić – zasłoniła twarz dłońmi, starając
się złapać równy oddech. – Nie mogę. Nie mam prawa. Co Gustav na to?
- Spokojnie, Margo.
Nie robisz niczego złego – uspokajała ją. – Wskaż mi go, a powiem ci coś o nim. – Margo
odetchnęła kilka razy, zamknęła i otworzyła oczy, po czym odetchnęła znów.
Stanęła w drzwiach i spojrzała na miejsce, gdzie wcześniej siedział ten
chłopiec. W tej samej chwili Scarlett uklękła przy nim. Kucanie z jej ogromnym
brzuchem było już niemożliwe. Mówiła coś do niego. Wydawało się, jakby nie
znała go wcześniej. A on wpatrywał się w samochodzik, który tak mocno ściskał.
- To ten, przy
którym siedzi Scarlett – odpowiedziała, a twarz Danielle rozpromieniła się
czułością.
- To Adam, ma trzy
latka i mieszka z nami od miesiąca. Nie znamy jeszcze dokładnie jego historii,
czekamy na wynik śledztwa. – Margo przytaknęła, wpatrując się w dziecko. – Jest
jednak coś, co powinnaś wiedzieć.
- Ktoś chce go już
adoptować? – zapytała zaniepokojona.
- Nie –
zaprzeczyła. – Adam ma siostrę. Urodziła się trzydziestego sierpnia, nie ma
jeszcze miesiąca. Wiem tylko, że Adam trafił do pogotowia opiekuńczego, kiedy jego
mama znalazła się w szpitalu. Umarła przy porodzie, była totalnie pijana. – Ta
opowieść zmartwiła Margo, ale wiedziała jedno. Znalazła swojego dziecko. Co
jeśli Gustav nie poczuje tego samego?
Włożyła naczynia do zmywarki. To ich fast food day.
Zgadzali się z Gustavem, żeby raz na jakiś czas pozwalać dzieciom wybierać menu
na obiad. Niezdrowe menu. Tym razem trafiło na pizzę. Starali się ograniczać
puste kalorie, ale byli tylko ludźmi, a jej zacny mąż lubił zjeść. Pakował ich
bagaże do auta. Najpierw planowali kino, a potem relaks przy grillu u
Kaulitzów.
- Adam, przyprowadź siostrę! Musimy się zbierać –
krzyknęła, stając przy schodach, po czym poszła do łazienki skontrolować swój
wygląd. Makijaż był okej, ale upaćkała się sosem. Musiała zmienić bluzkę, więc
chcąc nie chcąc, udała się do sypialni, żeby znaleźć coś na przebranie. Beżowa
bluzka z rękawem trzy czwarte, która nie wymagała prasowania, kwalifikowała się
świetnie, więc wciągnęła ją na siebie i ruszyła na poszukiwania swoich dzieci.
Adama nie było w pokoju, więc zajrzała do córki. Zastała jedną z tych scen,
które miękczą serce rodzica. Synek klęczał na jednym kolanie przed siostrą i
wiązał jej buty. Miał jedenaście lat, a Rosalie osiem, jednak wciąż miała pewne
problemy ze sznurowaniem. Wpatrywała się w ten proces ze skupieniem, wysuwając
przed siebie najpierw jedną nogę, a potem drugą. Szepnęła coś do brata, a on
się roześmiał. Tamten dzień w Domu Dziecka zmienił ich życie.
Jeszcze tego samego
dnia opowiedziała o wszystkim Gustavowi. Następnego odwiedzili placówkę i
zobaczył z daleka ich synka. Bardzo bała się, że spojrzy na nią z zawodem i
powie, że to dla niego za dużo, że niczego nie poczuł. Tego popołudnia Adam
bawił się sam, z resztą, jak co dzień. Miał ciemne oczy i jasnoblond włosy.
Wyglądał jak smutny aniołek. Gustav wpatrywał się w niego chwilę, która
rozrywała serce Margo na kawałki. A potem zapytał: myślisz, że nas polubi?
Nie było żadnego nagłego happy endu, ani cudownego
rozlewu miłości. Zanim Adam zgodził się porozmawiać z nimi w towarzystwie
opiekunki, minęło kilka tygodni. Nim oswoili go ze sobą i uwierzył, że go
pokochali – kilka miesięcy. Pojawili się w domu dziecka spędzając czas w
świetlicy. Gustav zreperował kilka usterek. Musieli bardzo uważać na pozostałe
dzieci, żeby nie dawać im fałszywej nadziei, żeby nie przeszkadzać i nie burzyć
ładu ich życia. Z Rosalie było łatwiej. Nie miała nawet imienia. W szpitalu
nazwano ją typowo: Marie, ale Margo i Gustav zmienili jej imię. Najpierw
nieoficjalnie, a dopiero przy adopcji formalnie. Mogli nosić ją i przytulać,
oswoiła się bardzo szybko, bo miała tylko kilka tygodni. Margo przesiadywała z
nią tak długo jak tylko mogła. Karmiła ją, przebierała i kąpała. Wtedy miała
wrażenie, że zaczyna żyć. Z Adamem to był długi i żmudny proces, bo nie ufał
nikomu. Silvie i Dani to jedyne osoby, które do siebie dopuszczał. Zbliżali się
do niego krok po kroku. Przekonywali go do siebie, aż wreszcie po ponad pół
roku zobaczyli, jak uśmiechnął się na ich widok i przybiegł przytulić się na
powitanie. To był jeden z najlepszych dni w ich życiu. Rok i kilka tygodni po
tym, jak pierwszy raz zobaczyła Adama, byli już w komplecie i spędzili swoje
pierwsze wspólne święta. Jako rodzina.
- Mamo, patrz! – Rosalie podbiegła do niej i okręciła się
wokół własnej osi. Miała na sobie granatową, rozkloszowaną sukienkę z krótkim
rękawem, jasnoróżowe rajstopy i białe conversy. Sama się szykowała i Margo
obawiała się, że będzie gorzej.
- Piękna dziewczyna! – pochwaliła i chwytając ją za rękę,
po raz kolejny okręciła ją wokół. – Załóż sweter albo kurtkę jeansową, bo wcale
nie jest aż tak ciepło.
- Ja biorę bluzę – wtrącił chłopiec, zakładając ją na
potwierdzenie swoich słów. Generalnie był bardzo pomocny. Kiedy widział, że
rodzice nie radzili sobie z jego młodszą siostrą, wspierał ich poprzez jedzenie
marchewki, gdy ona nie chciała; zakładał ostentacyjnie skarpety, gdy było za
zimno na bose stopy, a ona upierała się przy swoim i w wielu innych, podobnych
sytuacjach. Miał chwile buntu, jak każde dziecko, ale Margo nie mogła
powiedzieć, żeby sprawiał większe problemy, czego siłą rzeczy bali się, nie
znając jego korzeni. Być może to niewłaściwe z ich strony, ale tak samo, jak
pokochali te dzieci, tak bali się, co przyniesie dla nich przyszłość. Póki co
cieszyli się wychowywaniem wspaniałego rodzeństwa, które choć było nie ich z
urodzenia, to na pewno należało do nich z miłości.
- Wzorowo – Margo uśmiechnęła się do chłopca i zmierzwiła
jego włosy, gdy przechodził obok.
- Mamo! – jęknął, dopadając do lustra i poprawiając
fryzurę.
- Czy mam ładne kucyki? – Rosalie natychmiast
przypomniała sobie o swojej fryzurze, nie chcąc w żaden sposób odstawać od
brata. Margo poprawiła dwie sterczące kitki na głowie córki. Rosie była na
etapie dwóch: kitek, warkoczy, koczków, czegokolwiek. Ważne było, że dwa oraz
kolor adekwatny do dnia tygodnia. Była bardzo skrupulatna, co do tego. Margo,
co rano realizowała jej fryzjerskie wizje. Zrezygnowała z posady w Durand
Corporation, gdy tylko było pewne, że dzieci trafią do nich. Nie żałowała ani
jednego dnia. Patrzyła, jak rozwijała się Rosie i nie musiała już nikomu
zazdrościć, ani Scarlett, ani Julie, ani Liv, ani Rainie, bo też była matką i
to pełnoetatową. Dziękowała Bogu za każdy dzień z dziećmi, bo były spełnieniem
jej niemożliwych marzeń.
- Masz piękne kucyki – odpowiedziała, a córeczka niczym
rasowy źrebak pokłusowała na parter, skąd wołał ich Gustav. Margo podniosła z
podłogi kwiecistą sukienkę, która najwyraźniej nie spełniła oczekiwań Rose i
wyszła z pokoju, zaglądając jeszcze do Adama, u którego panował porządek. Zeszła
na dół, gdzie Gustav właśnie wychodził z łazienki.
- Dzieciaki siedzą już w aucie – odparł, nim zdążyła
zadać pytanie i uśmiechnął się do niej, po drodze kradnąc jej całusa. Zamykając
dom, miała na ustach uśmiech. Tak właśnie teraz wyglądało jej życie.
*
Candy, bębniąc palcami w kierownicę, czekała, aż brama
wjazdowa raczy się otworzyć. Z tyłu dwa sześcioletnie potwory, z którymi
podobno była spokrewniona, spierały się o coś. Marzyła o rodzeństwie, ale w
chwilach takich ja te, wolałaby pozostać jedynaczką. A wszystko przez to, że na
treningu byli w przeciwnych drużynach. Brian wygrał, a Alan przegrał i
dogryzali sobie w swój sześciolatkowy sposób.
- Jesteś gorszy, niż moje auto bez kółek – zawyrokował Brian.
Był młodszym z bliźniąt. Urodził się szesnaście minut po bracie, jednak ani
trochę nie ustępował mu w niczym. Był zupełnie, jak Bill. Wszędzie go pełno,
rozgadany, najpierw robił, a potem myślał. Alan wytknął mu język i splótł ręce
na piersi w geście obrazy.
- Chłopcy! – zagrzmiała Candy. Była dziewiętnaście lat
starszą siostrą. Marzyła o rodzeństwie i wiadomość, że mamie wreszcie udało się
zajść w ciąże, była dla niej jak dopust Boży. Wybierała się na studia,
zostawiając rodziców z pieluchami. Mogli wreszcie skupić się na kimś innym, niż
ona. Po narodzinach chłopców zasmakowała wolności. Nie mówiąc o tym, że Bill i
Rainie wreszcie doczekali się wspólnego dziecka. Gdy okazało się, że owe
dziecko miało swoją kopię, był to szczyt radości. Wcześniej była trzy razy w
ciąży, ale poroniła. Po nich też próbowali jeszcze dwa razy, bo marzyła im się
jeszcze córeczka, ale lata z Hansem, a przede wszystkim to, że ją bił,
zostawiły swój ślad. Całe szczęście, że tą jedną ciążę udało się donosić.
Cierpienie, które przynosiły kolejne straty było nie do opisania, gdy u
Scarlett i Toma rodziły się zdrowe dziewczynki. Ironia. Nigdy nie można mieć
wszystkiego. Kochała swoich braciszków, wyczekanych i wychuchanych, bo na ogół
byli cudowni, ale tego dnia wiosna musiała na nich źle wpływać, bo wciąż
psocili.
- Brian jest brzydki – poskarżył się Alan. Candy
popatrzyła w lusterko na bramę, która tym razem zamykała się za nimi i na braci.
- Panie B. dlaczego taki jesteś? Tata cię uczy, że raz
się wygrywa, a raz przegrywa. Jak graliśmy w piłkę wczoraj, to ja przegrałam. Alan
ścigał się z Nicole i też przegrał, przecież tak się czasem dzieje, ale to nie
czyni nikogo gorszym. Następnym razem możesz przegrać. Chcesz, żeby Alan śmiał
się z ciebie? Odpuść, bo inaczej będę musiała powiedzieć mamie – postraszyła
go, mając nadzieję, że to wystarczy.
- Nie możesz, ABC trzyma się razem! – spojrzał na nią
spod czoła, piorunując czekoladowymi oczami. Wywróciła własnymi. To ona
wymyśliła Team ABC. Swoją drogą to dziwny zbieg okoliczności, że ich imiona
zaczynały się na pierwsze litery alfabetu.
- Pewnie, że ABC trzyma się razem, ale musi być grzeczne
– zaparkowała pod garażem, powoli zbierając swoje rzeczy. – Odepnijcie pasy –
poleciła, nim wysiadła. Otworzyła tylne drzwi swojej Toyoty i czekała, aż
bracia wysiądą. Alan pierwszy, ściskając swój plecak - tygrysa, a Brian za nim.
Jego plecak był wilko-psem. Obaj mieli w nich wodę i ciasteczko, w razie gdyby
byli głodni. Ich piłkarski sprzęt znajdował się w bagażniku i to ona pełniła
rolę tragarza. Candy jeździła z nimi na treningi, kiedy tylko mogła, bo wtedy
te soboty były ich. Poświęcała je braciom, bo w tygodniu pracowała i
studiowała. Dzięki temu jej mama i Bill mieli czas dla siebie. Nie wnikała, co
wtedy robili. Wyjmowała torbę z bagażnika, zerkając na bliźniaków. Warto dodać,
że byli jednojajowi. Perfekcyjnie identyczni. Chyba jeszcze bardziej niż Bill i
Tom. Brian zmiękł. Widziała po tym, jak przydeptywał, zerkając na Alana, który
odwrócił się do niego plecami. Wierzyła w niego, bo był dobrym chłopcem. Nie
zawiodła się. Podszedł do Alana i powiedział mu coś, po czym przybili żółwia.
Uśmiechnęła się i zatrzasnęła pokrywę bagażnika.
*
Jessica i Candy zajmowały się kuchnią, Scarlett jedynie
kosztowała i oceniała. Tom przyniósł drewno na ognisko i przygotował je do
rozpalenia, podobnie zrobił z grillem. Potrzebowali duże powierzchnie do
przygotowywania jedzenia, gdy gościli tylko swoje rodzeństwo, nie mówiąc o
reszcie rodziny. Razem z dziećmi to ponad trzydzieści osób, a do tego jeszcze
Theo narzeczony Jessici i Jack chłopak Candy. Przygotowanie jedzenia dla takiej
armii to trudne logistycznie przedsięwzięcie. Bill, Tom, Theo i Jack już
rozstawiali stoły i ławki za domem. Niebawem mieli rozpalać. Scarlett rozsiadła
się na stołku przy blacie i wsparła na nim łokcie.
- Królestwo za masaż stóp – sapnęła.
- Dla ciebie Tom przydźwigał szezlong, żebyś miała
wygodnie – powiedziała Jessica.
- Niech się stara, skoro zrobił – odpowiedziała,
wzruszając ramionami.
- Co tata zrobił? – zapytała Nicole, wkraczając do kuchni
po kolejną porcję keczupów i sosów.
- No tata zaplanował tego dzisiejszego grilla, więc musi
się postarać, żeby wszyscy mieli miejsca – odpowiedziała, nieco mijając się z
prawdą. Jess i Candy zaśmiały się pod nosem, mieszając sałatki.
- Mogłyśmy kupić sałatki i gotowe mięso, zamiast teraz doprawiać
te tony jedzenia – westchnęła Candy. Wrzuciła do miski czerwona paprykę i
zabrała się za krojenie żółtej.
- Saoirse mówiła, że przyjdzie pomóc, Rainie też. Pewnie
plotki ją zatrzymały – stwierdziła Scarlett.
- Jestem, jestem! – krzyknęła Rainie. – Moje młodsze
latorośle przypilił pęcherz i byłam im niezbędna – umyła ręce i sięgnęła deskę
i nóż dla siebie. – Całe szczęście, że ty już radzisz sobie sama, Cukiereczku –
westchnęła, na co Candy roześmiała się w głos. W październiku kończyła
dwadzieścia pięć lat.
- Dajcie mi deskę, posiekam coś – poprosiła Scarlett i
zaraz rozprawiała się z ogórkiem kiszonym. – Z kim jest Lily? – zagadnęła po
chwili, przypominając sobie o najmłodszej pociesze.
- Wzięła we władanie Davida i nosi ją na barana po całym
ogrodzie – odpowiedziała Rainie, uśmiechając się pod nosem.
- Jestem i ja! – krzyknęła Liv, wkraczając do pomieszczenia.
– Właśnie zdałam sobie sprawę, że nasze małe, spontaniczne spotkania to takie
małe wesela. Całe szczęście, że macie taki wielki dom, bo inaczej trzeba byłoby
za każdym wynajmować salę – stwierdziła, myjąc ręce, a potem zajęła się
układaniem mięsa w misach, żeby można było zanieść je na grilla. – Ale lubię
to. Spotykamy się w kuchni i możemy plotkować do bólu, o tym jakie mamy fantastyczne, najzdolniejsze i najmądrzejsze dzieci, słuchać o spuchniętych
kostkach Scarlett, podbojach Candy, wspaniałości Theo i kolejnej romantycznej wyprawie, którą zorganizował Bill i te pe. To
cudowne – westchnęła. Scarlett popatrzyła na siostrę i uśmiechnęła się. Musiała
mieć jakiś czułostkowy dzień, skoro zdecydowała się na takie wyznanie. Zjadła kawałek
ogórka, ale nawet jego kwaśność nie odjęła ani trochę słodyczy tym chwilom.