16 kwietnia 2016

127. Taking my time, seeing the signs, letting you guide me home: watching you grow, letting you know you are my only, looking at you - everything new. You are my life. You bring me hope when I can't breathe, you give me love, you're all I need.

Tytuł: Christina Aguilera All I need


Przekraczając granice posesji Scarlett i Toma Kaulitz masz wrażenie, że wstępujesz do Kariny Czarów. Jeśli raz się tam znalazłaś, nie chcesz odchodzić. To miejsce, gdzie mieszka miłość i to widać na każdym kroku. Choć od frontu wszystko wygląda niepozornie. Od furtki prowadzi wybrukowana ścieżka, którą od wjazdu dzieli kawałek zieleni. Obie drogi łączą się z wyłożonym kostką placem przed domem. Trawniki zdobią kwiaty i krzewy. Wszystko jest subtelne i doskonale dopasowane. Po prawej stronie znajduje się garaż. Dom zaprojektowany jest w stylu hiszpańskim; ciemno brązowa dachówka i biało-brązowe wykończenia i beżowy - wpadający w pudrowy róż tynk stanowią ciepłą i miłą dla oka kombinację. Okna i drzwi są wykończone łukami. Patrząc na ten dom chcesz koniecznie go odwiedzić. Zaprasza. Do drzwi frontowych prowadzi kilka stopni, które wieńczą klasyczne kolumny i zadaszona weranda. Wszystko skromnie i z klasą, żeby zaskoczyć tym, co znajduje się w środku. Dom jest rozległy i funkcjonalny. Doskonały dla dużej rodziny. Przestronny hol stanowi serce domu. Gdy spojrzysz w górę ujrzysz pięknie sklepiony sufit pierwszego piętra. Ściany w kolorze jasnego beżu, bukowa podłoga i ciemniejsze dodatki z wiśniowego drewna. Wszędzie jest mnóstwo rodzinnych zdjęć. Tak, to jest dom, do którego chce się wracać. To dom, w którym chce się mieszkać. To dom, który zbudowany jest na silnych podstawach wiary, nadziei i miłości. Dlatego możesz być pewna, że gdybyś tam trafiła, zakochałabyś się w nim od pierwszego wejrzenia. Każdy fragment tego obrazka ma swoją historię. Wchodząc do kuchni, oczami wyobraźni widzisz Scarlett mieszającą ciasto na babeczki. Nawet czujesz ich słodki, waniliowy zapach. W salonie wiecznie gra muzyka albo słychać gwar rozmów. Ktoś tam odpoczywa, czyta albo się bawi. Na piętrze nietrudno znaleźć na swojej drodze zabawki najróżniejszej maści i nadepnąć na nie. Często panują tam królewny, uczą nauczycielki albo dają koncert estradowe diwy. Czasem słychać też tubalne: dajcie mi spokój mam jutro klasówkę! Czy coś znacznie mniej grzecznego. W pokoju Jessici zawsze panuje porządek, a u Davida można stracić życie, ginąc marnie w porozrzucanych na podłodze rzeczach. Każdy dziecinny pokój wygląda inaczej, w każdym panuje inny bałagan, który wyczarowuje się pomimo codziennego sprzątania. W ogrodzie biegają psy i przeganiają koty. Latem Tom zrywa owoce, a Scarlett z radością go obserwuje zwłaszcza, gdy jej mąż pracuje bez koszulki. Dzieci chętnie mu pomagają, zwłaszcza w zjadaniu. Czereśnie z najwyższych gałęzi są najsmaczniejsze. W tym domu naprawdę mieszka miłość. Bo każdy z jego mieszkańców ją wybrał. Każdy z mieszkańców zdecydował, że chce mieszkać w domu pełnym dobra i miłości. Każdy z mieszkańców konsekwentnie na to pracuje. Każdego dnia. Nawet ci najmłodsi.

16. maja 2026, Berlin

Tom miewał momenty, niezbyt często – może raz na kilka miesięcy, że kiedy wchodził do domu i czuł się tak, jakby był tam po raz pierwszy. Czuł ten sam zachwyt i niedowierzanie. Bynajmniej nie chodziło o zaniki pamięci, czy początki demencji, andropauzy, czy jakiejkolwiek innej przypadłości. Chyba, że dumę i szczęście można nazwać przypadłością. Czasem tak się zdarza, że przechodzi się w tym samym miejscu tysięczny raz, a od nowa dostrzega się jego piękno i wyjątkowość. Tak czuł się w swoim domu. Postawił siatki z zakupami na blacie w kuchni, gdzie poniewierała się porzucona miseczka. Wszędzie panowała cisza, jak makiem zasiał, co było bardzo dziwne dla ich wiecznie gwarnego domu. Bez większego zastanowienia skierował się do tylnego wyjścia na taras przy ogrodzie. Znalazł tam wszystkie zguby. Uśmiechnął się widząc Hannah, która skakała po bruku starając się nie nadepnąć na linię. Jessica zerkała na nią raz po raz znad książki. Uśmiechnęła się, widząc Toma. Ruszył w ich kierunku, córeczka nie widziała go, więc zaskoczył ją, porywając ją w ramiona. Zapiszczała wierzgając nóżkami, a gdy kręcąc się w koło, uniósł ją wysoko, zaczęła się głośno śmiać i wyciągać ręce do nieba.
- Tata! Do nieba! – krzyczała. – Proszę, proszę, do nieba! – już nie kręcił się wokół, ale podbiegł kawałek, unosząc wysoko córkę, a później usiadł, zataczając krąg. Niespodziewanie wpadła w ramiona taty i uderzyła się w nos. Zmarszczyła go i zaczęła trzeć. Nie płakała, to nie ten typ.
- Gdzie mama? – zagadnął. Hannah odsunęła z twarzy rozwiane kosmyki włosów, wyplątała frotkę z czegoś, co kiedyś było warkoczem i podała ją Jessice.
- Jess? – poprosiła, odwracając się do niej tyłem. Wygodnie rozsiadła się na kolanach taty. – Mama śpi – odpowiedziała, kiedy starsza siostra zaczęła zaplatać jej warkocz. – Lily też – dodała chwytając dłoń taty i zaczęła obracać na jego palcu obrączkę. Tom przyjrzał się profilowi córeczki. Często to robił, ale zawsze tak samo go zachwycała. Jak każda z jego dziewczyn. Jako jedyna miała zadarty nos. Była słodka, niepokorna i rezolutna. Ich numer trzy. Ojcostwo sprawiło, że dojrzał w nowy dla siebie sposób. Nie chodziło o to, że spoważniał, zapuścił wąsa i brzuszek piwny. Co to, to nie. Scarlett go zmieniła, dzięki niej dorósł. Życiowe tragedie sprawiły, że dojrzał. Scarlett i bycie z nią uczyniło go kompletnym. Natomiast dzieci dały mu prawdziwe życiowe spełnienie. Muzyka realizowała go, jako człowieka, ale ojcostwo realizowało go w ten specyficzny sposób. Jako mężczyznę.
W wieku siedemnastu lat Tom uważał, że dzieci były fajne, ale wymagały zbyt wiele zainteresowania. W dodatku brudziły się, zabierały mnóstwo czasu i zbyt mocno odciągały uwagę, chociażby od dziewczyn lub muzyki. Lubił je u kogoś, bo były zabawne, ale na tym koniec.
W wieku dwudziestu siedmiu lat uważał, że dzieci to największy dar, ale ubolewał nad tym, że nie pozwalały się wyspać. Bycie ojcem dziewięciolatka, jak David, było bezproblemowe. Spał w swoim łóżku, potrafił się ubrać i najeść, ale bycie ojcem noworodka, jak ich dziewczynka, to naprawdę wielkie zadanie, więc był pewien jednego – kochał swoje dzieci całym sercem, ale marzył o słodkim i błogim śnie. O sam na sam ze swoją cudowną żoną też.
W wieku trzydziestu siedmiu lat uważał, że dzieci były, jak struny – wystarczyło, je odpowiednio nastroić, a wtedy wszystko grało idealnie. Jego piętnastoletnie doświadczenie pozwalało mu wysnuć tą jakże głęboką myśl. P i ę t n a s t o l e t n i e doświadczenie.
- Gdzie masz siostry? – zagadnął Hannah, gdy już z gotową fryzurą ześlizgiwała mu się z kolan, żeby zwiać do dalszej zabawy.
- Grają w kosza z Davidem! – krzyknęła, odbiegając kilka metrów, żeby znów skakać po kostkach. – Patrz tato, jak umiem! – przeskakiwała, co dwie kostki. Próbowała też co trzy, jednak wtedy deptała po linii i się denerwowała.
- Ale z ciebie sportsmenka, Nana! – pochwalił ją, bijąc brawo, a Jessica mu wtórowała. Szelka ogrodniczek wciąż zsuwała się jej z ramienia. Scarlett by je skrzyżowała, ale on o tym nie pomyślał, kiedy rano pomagał jej się ubrać. Teraz była zbyt zajęta, żeby to naprawić.
- Co czytasz? – zapytał Jess, która upiła łyk kawy i usadowiła się w poprzedniej pozycji. Podkuliła pod siebie nogi i wkomponowała się w kąt wiklinowej ławki.
- Na wschód od Edenu. Kolekcja Scarlett rozrosła się, od kiedy wyjechałam na studia. – Tom zaśmiał się, przytakując.
- W księgarni bywamy tak często, jak w delikatesach.
- Nim pójdziesz do Davida, powinieneś wiedzieć, że Elise z nim zerwała. Pewnie sam ci powie, ale wolałam cię uprzedzić. Wrócił wkurzony i już myślałam, że piłkę rozwali, tak mocno kozłował, ale potem zjawiły się dziewczynki i… aż dziwię się, że zgodził się z nimi zagrać. Mam nadzieję, że jeszcze żyją.
- Sprawdzę to – podniósł się. – Nie lubiłem Elise. Mam wrażenie, że leciała na jego kasę.
- Bo tak było. To wredna pinda, ale niesprawiedliwie ładna i zgrabna. W tym wieku nie można wymagać od niego innych priorytetów – wzruszyła ramionami, posyłając Tomowi uśmiech. Pokręcił głową i powoli ruszył w kierunku boiska. Kiedy kupili tą posesję, działka za nimi była niezabudowana. Stała dziko zarośnięta przez zaniedbanie właściciela, który nie zamierzał niczego z nią robić. Psuła efekt tych wszystkich eleganckich domów. Musieli słono zapłacić, ale posiadali teraz dwie działki. Dzięki temu dzieciaki miały nieograniczoną przestrzeń. Własne boisko do nożnej i kosza, w zależności do potrzeby, zewnętrzna siłownia, przeogromny basem, który powiększyli, gdy zniknęła granica obu posesji. Zasadzili więcej drzew owocowych, powiększyli zagajnik. Dla kogoś z zewnątrz to mogłoby wyglądać bezładnie, ale oni kochali swoją własną, prywatną dżunglę. Nie bez powodu w ogłoszeniu działkę nazwano Dom z Tajemniczym Ogrodem. Przy domu mieli werandę, o której zawsze marzyła Scarlett. A przed nim wybrukowany taras taki, jak od frontu. Mieli tam nawet miejsce na ognisko i stały grill, nico ukryty między drzewami. Drzewa owocowe rosły wzdłuż domu, żeby dzieci mogły zrywać owoce, kiedy im przyjdzie ochota, bez konieczności chodzenia na drugi koniec działki. Dalej znajdowała się murowana altana i rozpoczynał się zagajnik otaczający basen. Wyglądał bardzo tajemniczo, a cała ta roślinność wydawała się Tomowi egzotyczna. Dzięki temu ich basen wglądał, jak źródełko pośrodku dzikiej dżungli. Cały basen obłożony był dużymi kamieniami. Do wody wchodziło się po spadzie, który płynnie się zagłębiał. Basen był zaokrąglony, w fikuśnym kształcie, bardzo nierównomierny, obsadzony roślinnością i drzewami. Pomiędzy kamieniami znajdowały się drabinki. W tej drugiej części miał już bardziej tradycyjny kształt, nieco zaokrąglony na rogach. Roślinność była tam rzadsza, przeważały drzewa, które rzucały cień na część basenu. Działka Billa i Rainie była nieco mniejsza, więc korzystali z ich zasobów i jako, że ich domy znajdowały się w pewnym oddaleniu od drogi, bracia ułatwili sobie życie, wycinając dziurę w płocie. Bardzo rzadko zdarzało się, żeby przychodzili do siebie, jak cywilizowani ludzie – furtką. Swoje dzieci spostrzegł siedzące na środku boiska. Po prostu kulali do siebie piłkę. David: metr dziewięćdziesiąt chłopa, osiemdziesiąt pięć kilogramów żywej wagi, z największym spokojem kulał piłkę do swoich sióstr – średnia wzrostu około metra, waga mniej więcej piętnaście kilogramów. To piękny widok. Był wspaniałym starszym bratem. Toma rozpierała duma. Nim dziewczynki przyszły na świat, martwił się, jak David poradzi sobie z młodszym rodzeństwem, ale okazało się, że bycie starszym bratem było dla niego lekarstwem. Nawet, gdy dorastał, w miarę cierpliwie znosił swoje „cienie”.
- Nell, Nikky! Wstańcie z tego betonu, zaziębicie się. Mama padłaby, jakby to zobaczyła – przerwał bratersko-siostrzaną dyskusję, uświadamiając sobie, że było za wcześnie na przesiadywanie na betonie. Temperatura dopiero od kilku dni sięgała ponad dwadzieścia stopni. Dziewczynki popatrzyły na niego błagalnym wzrokiem, jednak z twardą miną, wykonał gest oznaczający, że miały wstawać. David wzruszył ramionami i też podniósł się z betonu. Siostry podążyły za nim i przytaknęły, gdy coś im ciszej powiedział.
- Gonisz! – krzyknęła Nicole i klepnęła w ramię Nell. Odbiegły, przekrzykując się i piszcząc. Tom uśmiechnął się, patrząc jak znikały w zagajniku. Syn zaczął kozłować, a jego mina stała się bardziej smętna, niż jeszcze przed chwilą.
- Co im obiecałeś? – zagadnął Tom, gdy David kozłował truchtając. Podał piłkę ojcu, a Tom wycelował. Kosz. Odrzucił piłkę do Davida.
- Że pogramy w Dance Central. – Tom roześmiał się i przez chwilę grali w kosza. David oczywiście go ograł. Był naprawdę dobry. Grał w koszykówkę, nożną i pływał. W każdej dziedzinie reprezentował swoją szkołę i zdobywał medale. Uczył się przyzwoicie, ale nigdy nie wymagał od niego cudów. David starał się mieć dobre oceny z przedmiotów, które lubił: francuski, angielski, prace techniczne, biologia i geografia. Z całej reszty utrzymywał się na dostatecznym poziomie. Tom, wnioskując po sobie samym, uznawał, że to dobre wyniki. David był rozsądny i wiedział, że nie mógł poświęcić ocen dla sportu. Trochę wzorował się na Jess, o czym nikt nie mówił głośno. Odkąd zamieszkał z nimi, mocno się ustabilizował. Nie tylko z nauką, ale przede wszystkim emocjonalnie. Ostatnie lata z Leną były dla niego trudne. Dla nich wszystkich.
Lena z każdym miesiącem coraz bardziej utrudniała Tomowi widywanie się z synem. Skończyło się sądem, czego zawsze chciał uniknąć. Najdziwniejsze było to, że każdy odradzał jej ten sposób postępowania. Nawet jej matka, która zawsze uważała Toma za najgorsze zło. Gdyby się postarał, dostałby opiekę nad Davidem, ale przecież nie chciał rozdzielać go z matką. Jednak Lena sukcesywnie prowadziła ich wszystkich na skraj wytrzymałości. David opuścił się w nauce, odsunął się od kolegów, nie chciał wracać do domu. Lena usilnie starała się przekonać go, że Tom wcale go nie chciał, że nie dbał o niego, że liczyła się tylko jego nowa córka, a potem kolejna, która była w drodze. Jednak to nie miało żadnego przełożenia na życie, bo Tom nie zawodził, dbał o Davida, starał się, żeby był szczęśliwy żyjąc na dwa domy. W końcu chłopiec nie wytrzymał i uciekł z domu. Ukradł pieniądze Lenie i udał się w drogę do Berlina. Nie było to łatwe, bo najpierw musiał dostać się do Magdeburga, a potem dopiero mógł jechać do Berlina. Udało się go złapać w trasie, na przedostatnim przystanku przed stolicą. To, co wtedy przeżył Tom, nie równało się z żadnym strachem, którego dotąd doświadczył. Wyobrażał sobie wszystko. Dziesięcioletni David zagubiony na wielkim dworcu autobusowym. Do dziś nie wiedział, jak bardzo źle czuł się w domu, skoro zdecydował się na ucieczkę. Miał przy sobie telefon i Tom był z nim w stałym kontakcie. Gdy Lena już zorientowała się, co się stało, chłopiec był w połowie drogi. Od tego momentu David został już z nimi. Tom nie pozwolił wrócić mu do Leny. Odbyli wiele kłótni, odgrażała się policją, ale wtedy sprawa wylądowała po raz kolejny w sądzie i złamała wiele serc.

David zażyczył sobie, żeby tego dnia mógł ubrać się elegancko. Scarlett przygotowała dla niego spodnie wizytowe, koszulę écru i muszkę. Założył nawet buty wizytowe, czego nie robił nigdy. Zupełnie, jakby najbardziej ze wszystkich rozumiał, o co toczyła się ta wojna. Poprosił Scarlett i Toma o to, żeby też ładnie wyglądali. Jakby od tego miał zależeć wyrok. Oboje spełnili jego prośbę. Scarlett miała garsonkę w kolorze écru, a Tom czarny garnitur i jasną koszulę, więc cała trójka uzupełniała się kolorystycznie. David nie mógł z nimi wejść na salę rozpraw. Został z psychologiem. Całe szczęście, bo nie słyszał, jak jego mama obrzucała błotem jego tatę. Tomowi też puściły nerwy, jednak starał się nie ubliżać Lenie. Zupełnie nie rozumiał, skąd wzięła się jej nienawiść. Była w szczęśliwym związku, spodziewała się dziecka, ich opieka nad Davidem przebiegałaby doskonale, gdyby nie jej wojna podjazdowa. Nie miała powodów do tego, żeby zachowywać się w ten sposób. Zeznawała cała najbliższa rodzina: jej mama Eva, Ben, Simone, Gordon, Bill, Rainie, Scarlett, Jessica, Candy i oczywiście on. To smutne, że wszystkie zeznania przeczyły jej słowom. Na samym końcu pojawił się David. Wyglądał bardzo poważnie, jak na dziesięciolatka. Wkroczył na salę u boku psychologa. Podszedł do mównicy i popatrzył na mamę. Był bardzo smutny. Odpowiadał na pytania szczerze, smutnym głosem. Cały czas podkreślał, że kocha mamusię i tatusia. Na samym końcu padło najgorsze, najbardziej bolesne pytanie. „Z kim chciałbyś zostać? Z mamą w Loitsche czy z tatą w Berlinie?”. David milczał przez chwilę. Tom siedział na tyle blisko, żeby widzieć, że jego syn walczył z płaczem. Sędzina zapytała go, czy zrozumiał pytanie. On szybko przytaknął. Zacisnął pięści i popatrzył na Lenę.
- Mamusiu kocham cię – powiedział. Lena uśmiechnęła się ciepło i bezgłośnie odpowiedziała na wyznanie. – Pani sędzio, kocham moją mamusię, ale nie mogę już dłużej wytrzymać, jak ciągle mówi mi, że tata jest zły. Tata też mnie kocha i dba o mnie. Wcale nie traktuje mnie gorzej odkąd urodziła się Nell. Ona jest malutka i trzeba się nią zajmować, ale tata zawsze ma dla mnie czas. Kocham moją siostrę. Będę też kochał tą, która wyjdzie z brzuszka mamy, ale ja wolę mieszkać u taty. Chociaż Nell nieraz płacze, to mam tam spokój, mam swój pokój i mogę też korzystać z każdego innego, jeśli ona hałasuje. Tata nie wyzywa mamy. Wszyscy są mili, a Jessica często się ze mną bawi. Scarlett jest też miła, umie zrobić kremówkę i zawsze powtarza, że moja mamusia wcale nie miała nic złego na myśli, ale to nieprawda. Mama nie lubi Scarlett i taty. Mama wciąż jest zła i myśli, że inni też są. Nie słucha nawet babci. Dlatego chcę mieszkać z tatą.

Lena do tej chwili była przeświadczona o swoim zwycięstwie. Paradowała z brzuchem, wypinając go na prawo i lewo. Scarlett była na ostatnich nogach, ale jej skromna jasna sukienka sprawiała, że wyglądała, jak matka zawsze kochająca. Dlatego, gdy sędzina wydała wyrok, była szczerze zdziwiona tym, że David już dłużej nie będzie z nią mieszkał. Zrobiła scenę i padła przed synem na kolana. Tomowi było przykro, że z tej dobrej, serdecznej dziewczyny zrobiła się wyrachowana baba. Nie miał na to innego określenia. W dodatku stało się tak bez powodów. David bardzo za nią tęsknił. Jeździł do niej w wybrane weekendy, bo ona nie lubiła przyjeżdżać do Berlina. Ktoś zawsze tam z nim zostawał. Po narodzinach Pauli, jego siostry, często bywało tak, że wieczorami przychodził do Simone. Z czasem z dwóch weekendów w miesiącu zrobił się jeden, a jeszcze później jeden na dwa miesiące. Po około trzech latach David widywał matkę raz na kilka miesięcy albo wtedy, kiedy oni całą rodziną jechali w odwiedziny do Simone i Gordona. Kiedy Paula skończyła cztery lata i musieli zdecydować, czy posyłają ją do szkoły, Lena i Ben wyjechali do Anglii, gdzie jego brat załatwił mu rzekomo lepszą pracę. Prosiła Davida, żeby pojechał z nimi, ale on jako piętnastolatek nie czuł już więzi z matką, nie znał swojej siostry i średnio lubił Bena. Lena, gdy Tom ją spotkał w Loitche pierwszy raz po ich rozstaniu, wydawała mu się wspaniałą, waleczną matką, dla której dziecko stanowiło wartość życia. Teraz nie była nawet daleką krewną dla jego syna. Jednak wciąż miał kontakt z Eve. Gdy zrobił prawo jazdy, odwiedzał ją znacznie częściej. Pomagał jej, naprawiał drobne usterki, robił duże zakupy i zabierał na wycieczki. Babcia odegrała dużą rolę w jego wychowaniu, nim trafił do Toma. David nie miał lekko. Jednak wyrastał na dobrego człowieka i Tom był z niego dumny. Pamiętał jeden szczególny moment. Miał jakieś piętnaście lat. Wygłupiali się, śmiali. Scarlett zaczęła go łaskotać po żebrach, w miejscu, które dla nich – Kaulitzów było najgorszym łaskotkowym miejscem. Śmiał się wniebogłosy, wił na kanapie, a ona choć już wtedy mniejsza od niego, nie dawała za wygraną. Śmiał się tak bardzo i był tak rozbawiony, że krzyknął: mamo, przestań! Tom widział, że Scarlett zamurowało, Davida też. Jednak ona zrobiła wtedy najlepszą możliwą rzecz, łaskotała go dalej. Tom pomógł jej i tak sklejeni spadli na podłogę. David już nigdy więcej tego nie powtórzył, ale to był znamienny moment dla ich relacji. Tom nie potrafił powiedzieć dokładnie, co się zmieniło, bo jego syn zawsze ją lubił, a ona traktowała go jak swojego, po tym wyznaniu dalej tak się działo. Jednak coś się zmieniło. Jakby oficjalnie stali się rodziną.
- Mama do mnie dzwoniła – odparł.
- To nie chodzi o dziewczynę? – zdziwił się. David pokręcił głową, ciskając piłką do kosza.
- Mówiła, że nie widzieliśmy się pół roku i chce, żebym przyleciał. Zaprosiłem ją tutaj, bo u babci była ostatnio ponad rok temu, ale odmówiła. Dlatego, ja też odmówiłem, no i wiesz, ta sama śpiewka: ojciec cię buntuje, chcą, żebyśmy stracili kontakt, to ja jestem twoją matką, a nie ona i takie tam.
- Zrobisz, jak uważasz, ale może powinieneś się z nią zobaczyć – zaproponował.
- Tato, ona nawet nie zapytała, jak mi poszła matura. Po co mam tam lecieć? Chyba tylko dla Pauli, ale skończy się na tym, że będzie mnie wszędzie z nią wypychała i nakłaniała, żebym za wszystko płacił. Wysyłam Pauli prezenty. Wystarczy, bo ona nawet specjalnie nie lubi spędzać ze mną czasu.  
- Przykro mi, serio – powiedział, gdy piłka już przestała odbijać się o beton i obaj powoli szli w kierunku domu.
- Nawet jej nie znam. O Jess, Nell, Nicole, Hannah i Lily jestem w stanie powiedzieć wszystko. Znam je na wylot, a one znają mnie. Jest tylko dziewczynką, z którą widuję się kilka razy w roku. To nie jest prawdziwe, tato – powiedział, spoglądając poważnie na Toma. – Moja rodzina jest tutaj.
- To prawda. Jesteśmy – zapewnił Tom, przytakując synowi.
- Nie jestem już z Elise, ona też nie była prawdziwa. Muszę to obgadać z Nico, wrócę na kolację. – Podał Tomowi piłkę i potruchtał w kierunku domu. Wszedł salonem, więc jeśli na niósł trawy i nie sprzątnął, to mu się oberwie. Tom zanotował w myślach, żeby to sprawdzić, nim Scarlett wstanie. Kilka minut później było słychać pomruk silnika Hondy Davida. Nie dostał nówki z salonu. W wakacje przed osiemnastką pracował na swoje pierwsze auto. Oczywiście Tom dopłacił do nowszego modelu, bo chciał dla syna bezpieczne auto, ale zasada była taka, że musiał na nie zapracować. No i szanował swój wóz, jeździł dobrze. Czasem za szybko, ale w większości przypadków rozważnie. Zwłaszcza, jak woził siostry, wtedy był najbardziej przepisowym kierowcą w mieści. Dziewczynki towarzyszyły teraz Jessice. Siedziały grzecznie obok niej, wymachując nogami. Hannah złościła się, bo jej nóżki nie zwisały, jak nogi sióstr. Odkrzyknął, że szedł do Scarlett i ruszył do domu. Na około. Zajrzał przez dziurę w płocie, ale nikogo nie było w ogrodzie. Zbliżała się pora obiadowa, więc Bill pewnie przydeptywał przy stole. Drzewa owocowe jeszcze kwitły. Wiśnie pachniały tak, że aż kręciło się w głowie. Zerwał małą gałązkę dla Scarlett. Usłyszał śmiech, więc odwrócił się do dziewczynek. Tańczyły w kółku z Jessicą. Uśmiechnął się pod nosem. Jego babiniec.
Piętnaście lat był ojcem. Gwoli ścisłości był nim od dziewiętnastu lat, jednak przez pierwsze cztery lata życia Davida, nie miał pojęcia o jego istnieniu, więc formalnie rzecz ujmując, był jego ojcem od piętnastu lat. P i ę t n a s t u  lat. Jeszcze trochę i będzie mógł przejść na ojcowską emeryturę. W końcu to zawód o podwyższonym ryzyku, prawie jak strażak.
Dobre żarty. W jego przypadku emerytura mogła się zacząć nie wcześniej, niż przed siedemdziesiątką albo i osiemdziesiątką. Biorąc pod uwagę fakt, jak sprawiali się ze Scarlett z rodzicielstwem, jeszcze długo, długo będzie czekał do osiemnastek swoich pociech. Nell za dziewięć lat, ale Lily za szesnaście. Było na co czekać. Tyle hormonów, miesiączek, pierwszych miłości, matur i ślubów.
David był w trakcie matury. Jessica kończyła studia. Wprawdzie nie była jego córką, jednak przez te lata, ich relacja przybrała bardzo dziwną przyjacielsko-bratersko-ojcowską postać. Był obłożony ojcostwem z każdej strony, bardzo dosłownie.
Nell Elizabeth Kaulitz, przyszła na świat pierwszego lutego dwa tysiące siedemnastego roku. Dziesięć lat po Davidzie, sześć po Liamie. Obecnie należała do uwielbianej przez niego kategorii dziewięciolatek. Ich dziewczynka. Najstarsza. Zdrowa i silna. Kolejna to Nicole Anna Kaulitz, urodziła się dziewiątego listopada dwa tysiące osiemnastego, będąc jeszcze większą niespodzianką niż jej starsza siostra. Była słodka, niepokorna i wiecznie w ruchu. Hannah Kathernie Kaulitz, ich pierwsza w pełni planowana pociecha, przyszła na świat w dniu urodzin swojej prababci, czyli dwudziestego drugiego lipca, ale w dwa tysiące dwudziestym pierwszym roku. Scarlett uznała to za znak, bo nie mogli dojść do porozumienia względem jej imienia, a że urodziła się w ten sam dzień, co Hannah Durand, postanowili, że przyniosła sobie to imię. Wcześniej bardzo mocno się wahali pomiędzy Idą, Maią i Marianne. To dobry wybór. Urodziła się trzy lata po starszej siostrze. Trzy lata to większa różnica niż planowali zachować pomiędzy dziećmi. Wymarzyli sobie, że przez kilka lat posiedzą w pieluchach, a później będą mieli już odchowany komplet, ale po całej tej wojnie z Leną, gdy mieli już Davida, nie chcieli tak od razu fundować sobie i jemu kolejnych emocji, z powodu nowego członka rodziny. Dlatego odczekali jeszcze trochę i patrząc na nieco odchowane Nellie i Nikki uznali, że nadszedł czas, by pojawiło się trzecie maleństwo. No i voila! Babiniec się rozrastał. Hannah wraz z imieniem odziedziczyła oryginalność swojej ciotki i bardzo mocno rozwinięte poczucie indywidualności. Liliane Marie Kaulitz urodziła w piękny poranek – czwartego dnia maja dwa tysiące dwudziestego trzeciego i uwaga! Też była planowana. Scarlett czuła się świetnie, więc przyjęła angaż na kolejny sezon The Voice. Po narodzinach Lily mogła śmiało zniknąć ze sceny na jakiś czas. Byli dumni ze swojej przezorności i na niej postanowili zakończyć prokreację. Planowali odczekać dwa trzy lata, nagrać album Scarlett i pojechać w dużą trasę, ale oczywiście los lubił płatać im figle, a że figle nigdy nie były im obce, to mieli dużą rodzinę. Dzień, w którym Lily przyszła na świat był tak piękny, że Scarlett chciała nazwać ją Lilian Rose, jemu podobało się Susanne Marie, więc znaleźli kompromis. Była malutka, słodka i czarująca. Już, jako trzylatka potrafiła robić użytek ze swoich ogromnych niebieskich oczu, które niewątpliwie odziedziczyła po mamie. Nie sądził, że będzie ojcem, aż czterech córek, ale to wcale nie było takie złe. Przekonał się, że z każdą kolejną było łatwiej. Po Nell czuł się przerażony kolejnym raczkującym bobasem w domu, zwłaszcza, że zaczynała się ostra batalia o Davida. Jednak, gdy Nicole podrosła i zaczynały się wspólnie bawić z Nellie, okazało się, że najgorsze mieli za sobą. A kiedy na świecie były już wszystkie cztery, wychowywanie stało się przyjemnością. Nell opiekowała się Nicole, Nicole miała oko na Hannah, a Hannah uważała na Lily, zwłaszcza, gdy uczyła się chodzić. Trzymała ją za kołnierz i pilnowała, żeby się nie wywróciła. Jedną z najważniejszych rzeczy, które ich uczyli, było to, że mieli siebie nawzajem i musieli o siebie dbać. Oni jako rodzina. David miał najtrudniej, bo metody wychowywania Leny, a metody wychowania Scarlett i Toma zacznie się różniły, jednak szybko wsiąkł w ich styl ich życia. Znał go z wizyt, ale wydawało się, że podobało mu się posiadanie obowiązków, wymagania i sporadyczne ostrzeżenia. Byli fajną rodziną. Tom czuł dumę na myśl o tym, co osiągnęli. A teraz… czekało ich kolejne wyzwanie. W domu przypomniał sobie o zakupach, ale postanowił wypakować je za chwilę. Wbiegł po schodach na piętro i potruchtał do sypialni. Znajdowała się na samym końcu korytarza. Zajmowała cały tył piętra. Była podzielona na trzy części. Po lewej znajdowała się ich łazienka. W stylu retro. Biel, mięta i beże. Rzeźbione meble. W centrum znajdowała się duża, okrągła wanna. Z jednej strony kominek, z drugiej dwie stylizowane na rzeźbione umywalki i lustra, których ramy wyglądały na stare srebro, a także ukryte za ściankami sedesy. Ciepłe oświetlenie. Piękny żyrandol nad wanną i kinkiety na ścianach.  Część środkowa - sypialna była również utrzymana z pełnym intymności klimacie retro. Na podłodze heban, ściany w kolorze dojrzałej wiśni, rozjaśnione białymi zasłonami i sufitem. Łóżko znajdowało się przy skosie pomiędzy łazienką, a tylnym frontem. Stało na podejście, do którego prowadziły dwa stopnie. Jasny, niemal biały baldachim utrzymywały cztery kolumny. Rama łóżka również była wykonana z drewna hebanowego, podobnie pozostałe meble. Wysokie wezgłowie obito wiśniowym materiałem. Pościel najczęściej też była w tym kolorze. Zdarzała się biała. Przed podestem stała sofa, a przy niej stolik. Na przeciwnej ścianie wisiał telewizor. W pokoju znajdowało się mnóstwo prywatnych drobiazgów Scarlett i Toma. Ich wspólne zdjęcia, częściej we dwójkę niż z dziećmi, bo to w końcu ich pokój, pamiątki z tras koncertowych i wycieczek, niektóre nagrody, a także mała biblioteczka. Trzecia część to garderoba, która również miała dwie części. Praktyczną, stonowaną i uporządkowaną należącą do Toma. Ściany były tam wiśniowe, dywan na podłodze w jasnym beżu, a meble białe. Strona Scarlett oddzielona była ogromnym, obustronnym lustrem. Po jej stronie działo się nieco inaczej. Ściany były w tym samym kolorze, regały i szafy również. Jednak oprócz tego miała tam wiele obrotowych wieszaków, podobnych do tych, które często widuje się w sklepach, czy drążków na kółkach. Jej część garderoby była znacznie większa. Sama szafa na buty zajmowała połowę długości ściany. Do tego toaletka i podest przed dużym lustrem. Dywan w tej części pomieszczenia miał lamparcie cętki, a mniej więcej na środku pomiędzy wieszakami stała różowa sofa obłożona poduchami. W rogu znajdował jej czerwony stojak na mikrofon, który miała podczas ostatniej trasy, a pomiędzy oknami koń, który stylizowany był na element karuzeli. To mieszanka cyrku, burleski i klasycznego buduaru. Miała tam też biurko pełne zapisków, jej bibelotów, zdjęć i drobiazgów. To jej królestwo, do którego uwielbiały zakradać się ich córeczki. Okna tych pomieszczeń wychodziły na ogród, natomiast z centralnej części można wyjść na górny taras.  
Cicho uchylił drzwi sypialni, Scarlett uniosła głowę i posłała mu uśmiech. Zaznaczyła stronę w książce i odłożyła ją na stolik. Tym razem odświeżała serię Harlana Cobena z Myronem Bolitarem i Winem Lockwoodem. Aktualnie czytała Błękitną brew. Zsunął buty ze stóp, nim wszedł na stopnie prowadzące do łóżka. Lily spała skulona w nogach, a na ekranie Simba, Timon i Pumba śpiewali Hakuna matata! Telewizor był mocno ściszony, więc raczej instynktownie usłyszał w głowie melodię i słowa. Usiadł obok Scarlett i wręczył jej wiśniową gałązkę, po czym objął ją ramieniem, przytuliła się do niego. Wygodniej oparł się o wezgłowie.
- Jak się czujesz, Maleńka? – zapytał, całując ją w skroń. Powąchała kwiatki i zadowolona odetchnęła, jakby z ulgą. Rozluźniła się w jego ramionach i zupełnie oparła na nim.
- Niedawno odpięłam szpiega od brzucha. – Szpieg to aparat, taki jak ciśnieniomierz, który sprawdzał, czy serce biło jak należy. – Wszystko w normie, jedno słabsze, a drugie mocniejsze. – Odpowiedziała, masując delikatnie brzuch. – Żebyś wiedział, jak się wierciły. Śpiewałam im, ale bardzo nie w smak tym lokatorom, że ich sprawdzam.
- Nazwisko zobowiązuje – mruknął w jej włosy.
- Sprawdzałeś, co robią dzieci? – spytała sennie, w ostatnich dniach wciąż chciało jej się spać.
- Dziewczynki tańczą i śpiewają z Jess, a David pojechał do Nico – przytaknęła, wtulając się w Toma bardziej. Podobno kobiety w ciąży popadają w skrajności: albo potrzebują nieustannej bliskości i miłości albo stronią od dotyku i unikają swoich mężczyzn. Tom nie znał tego drugiego przypadku. Scarlett w każdej ciąży nieustannie potrzebowała, żeby ją tulić, pieścić, czesać jej włosy, masować stopy i co tylko. Nie narzekał na to. Ona rozczulona i rozemocjonowana nieustannie obsypywała go pocałunkami, przytulała się i była jak kot. Oboje byli jak koty. Dobrali się idealnie.
- Zapiekanka będzie za jakieś dziesięć minut, pisałam do Jess, żeby sprawdziła – tym razem to on przytaknął.
- Zrobiłem zakupy, a na deser możemy zjeść lody z tym sosem jagodowym, który robiłaś wczoraj. – Zamyśliła się przez chwilę, a potem głośno przełknęła i popatrzyła na Toma z zadowoleniem. To ich szósta ciąża. Wiedział, co nieco o tym, jak działały smaki i apetyty jego żony. Oparła głowę na jego ramieniu i oddychała tak spokojnie, że wydawało mu się, że zasnęła. Pocałował jej włosy i poprawił na legowisku. Najchętniej spędziłby tak resztę dnia, ale obiecał Hannie, że pouczy ją jazdy na rowerze, a Nell potrzebowała pomocy przy pracy na zajęcia techniczne. Jessica miała przerwę przed obroną dyplomu, więc nie mogli całymi dniami obarczać jej opieką nad dziećmi. Musiała mieć czas na relaks. Powinien poprzycinać gałęzie w zagajniku, bo zasłaniały ścieżki. Miał też zejść do studia i zająć się nagraniem, nad którym pracował, a wieczorem przychodzili wszyscy na grilla, więc pewnie nie zdąży zrobić nawet połowy. Scarlett leniwie pomasowała brzuch. Odetchnęła i przesunęła dłoń na jego dół. – Nie śpisz? – zagadnął.
- Nie, zapatrzyłam się na bajkę – odparła z filuternym uśmiechem. - Przełożyłeś to spotkanie z Ritą Herz?
- Oczywiście, że tak – potwierdził. Rita to wschodząca gwiazda niemieckiego rynku muzycznego i Tom częściowo produkował jej album. Miał się z nią spotkać w poniedziałek w tym samym czasie, kiedy wypadło im USG. Żadne spotkanie, nawet z samym Bogiem nie byłoby ważniejsze od USG. Scarlett wierzyła, że wszystko będzie dobrze, ale tak jak za każdym poprzednim razem, miała w sercu małą drzazgę niepewności. Chyba niemożliwe, żeby było inaczej. Mieli cztery zdrowe córki. Dziewczynki rozwijały się i rosły wspaniale. Nie sądziła, że przydarzy im się kolejna ciąża. Nie planowali już dzieci. Pogodzili się z tym, że David będzie ich rodzynkiem. Scarlett już nie marzyła o synu, bo bała się, że nie będzie w stanie go donosić albo, że dziecko nie przeżyje. To zbyt wielki strach, zbyt wielka odpowiedzialność, której nie miała odwagi już więcej brać na barki. On też nie. Doświadczenia z Liamem były zbyt straszne, zbyt bolesne. Za każdym razem, przy Nell, Nicole, Hannah i Lily, do pierwszego USG, które mogło określić płeć, żyli w wielkiej niepewności. Szczęście mieszające się z paniką. Nie chcieli już więcej tego przeżywać, ale stało się. W ich rodzinie miało pojawić się kolejne dziecko, przyjęła tą wiadomość z radością i strachem.

Siedzieli wszyscy w salonie. Nellie i Hannah układały puzzle z Myszką Minnie, Nikki kolorowała syrenkę Ariel, a Lily niedawno obudzona przytulała się do Scarlett. Tom mailował z jednym ze swoich klientów. David smsował ze swoją aktualną dziewczyną, a Jessica była w Londynie, jako że trwał semestr. W momencie, gdy uświadomiła sobie fakt, że nosiła pod sercem kolejne dziecko, Alan i Brian ze śmiechem zapukali do drzwi tarasowych, a za nimi przyszli objęci Rainie i Bill. Popołudnie, jak wiele innych. A jednak w tym właśnie momencie pojęła, że od dwóch tygodni powinna dostać okres, że piersi bolały ją nie dlatego, że się spóźniał, ale z powodu tego, przez co się spóźniał. Brak apetytu i mdłości nie zapowiadały żadnego przeziębienia, oznaczały ciążę. Stąd to wszystko. Ta świadomość nie spadła na nią, jak grom z jasnego nieba, nie wprawiła w stan paniki, ale powoli przygniotła ją i odebrała oddech. Popatrzyła na swoją rodzinę, na swoje dzieci i męża. A co jeśli tym razem się nie uda? Przytuliła bardziej Lily i uśmiechnęła się do Rainie, która rozsiadła się obok niej.

Tomowi powiedziała dopiero wieczorem, kiedy wszyscy poszli, a dzieci spały. Natychmiast pojechał po test, który był tylko formalnością. Znała swoje ciało. Wiedziała już jak odczytywać ciążę, w końcu miała już kilka za sobą. Byli bardzo zaniepokojeni, bo do tej pory sugerowali się wskazówkami, które teoretycznie miały im zapewnić poczęcie córki. Wyśmiewała te metody, ale jakimś cudem udało się dwa razy. Prawdą było, że głupie rozwiązanie przestaje być głupie, gdy okazuje się skuteczne. A teraz zastała ich niespodzianka. Do dziewiętnastego tygodnia, kiedy to udało się stuprocentowo potwierdzić płeć, żyli w niepewności. Każde wcześniejsze badanie nie dawało całkowitej gwarancji, a każde kolejne badanie potwierdzało wynik. Mieli już pewność. Scarlett została poddana dodatkowej opiece lekarskiej, była nieustannie pod kontrolą, ale to nie dawało im spokoju. Nie mogli odetchnąć. Czuwali. Lekarze zapewniali ich, że dzięki wczesnemu wykryciu i diagnozie byli w stanie utrzymać ich dzieci i zdrowo przeprowadzić ciążę. Wierzyli i mieli nadzieję, ale strach pozostał.
- Mamo, wymyśliłam imię – do pokoju wślizgnęła się Nellie i korzystając z nieobecności sióstr, zwinnie obeszła Lily i położyła się między rodzicami, przytulając się do brzucha Scarlett.
- Jakie kochanie? – zapytała, przeczesując palcami wilgotne od potu włosy córki. Musiały nieźle wywijać razem z Jessicą. Dziewczynki ją wielbiły. Była ich guru, wyrocznią w każdej dziedzinie życia, a gdy wyjeżdżała do Londynu, wyczekiwały z utęsknieniem jej powrotu.
- Isabelle – powiedziała, zerkając na mamę. Scarlett i Tom wymienili spojrzenia. Za bardzo kojarzyło im się z Isobel.
- Jest piękne – Scarlett uśmiechnęła się. – Rozważaliśmy je, gdy czekaliśmy na Nikki, ale tata wymyślił Nicole i uznaliśmy, że bardziej pasuje.
- Naprawdę? To ty tatusiu je wymyśliłeś? – podniosła się i usiadła przodem do rodziców, wciąż tkwiąc ciasno pomiędzy nimi. Była najstarsza i całkiem nieźle to znosiła, ale w chwilach takich jak te widzieli, jak bardzo brakowało jej szczególnej i niepodzielnej uwagi.
- Tak – przytaknął. – Gdy ty byłaś w brzuszku u mamusi, od razu wiedzieliśmy, jakie będziesz mieć imię. Mama od pierwszych tygodni mówiła do ciebie po imieniu, a kiedy okazało się, że jesteś dziewczynką, mówiła tak już cały czas, a mnie się to imię bardzo podobało, więc zgodziłem się bez wahania.
- Fajnie – uśmiechnęła się od ucha do ucha. Pogładziła dłonią wydatny brzuch Scarlett. – Podoba mi się też Susanne.
- Kolejne śliczne imię – pochwalił ją Tom, a Nell pokraśniała pod wpływem komplementu od taty.
- Chciałabym, żeby już wyszli – pogładziła znów brzuch, a pod jej dłonią wytworzyła się mała wypukłość. Zaskoczona pogładziła znów w tym miejscu i znów pojawiło się wybrzuszenie. Scarlett miała cienką dzianinową sukienkę, więc wszystko było dokładnie widać.
- Oni chyba też chcą już wyjść – stwierdził Tom.
- Lepiej niech poczekają jeszcze ze trzy miesiące – zawyrokowała, grożąc swojemu brzuchowi, co mocno rozbawiło jej najstarszą latorośl. Zaczynali dwudziesty szósty tydzień, więc dzidziusie powinny jak najbardziej jeszcze siedzieć w jej brzuchu. Spodziewali się wcześniejszego rozwiązania, bo to bliźniaki i już kolejna z rzędu ciąża, ale jeszcze nie teraz. Scarlett chciała je donosić do połowy sierpnia, potem mogło się dziać już wszystko.
- Obiad! – zawołała Jessica, wkraczając do ich sypialni. Uraczyła ich uśmiechem, zawołała Nell do pomocy i zniknęła znów. Scarlett odetchnęła i wstała. Tom podał jej rękę i powoli zeszła po stopniach. Czuła się niewolnicą swojego ciała, ale musiała uważać. Bardzo. Więc to robiła. Nim zeszli na posiłek, zatrzymał ją w drzwiach i mocno pocałował. Nie groziło im żadne wypalenie. Ich uczucie było podsycane każdego dnia.
*

Koniec września. Dzień, jak wiele innych. Gustav pracował z chłopakami, a Margo zrobiła sobie wolne, żeby pomóc Scarlett. Wybrały się do Domu Dziecka, żeby zawieźć podopiecznym niespodziankowe drobiazgi. Scarlett, odkąd została mamą, nie mogła poświęcać im tyle czasu, ile chciała, a gdy okazało się, że zaszła po raz drugi, doba skurczyła się dla niej o połowę. Dlatego teraz, gdy do rozwiązania zostało tylko kilka tygodni, chciała je wykorzystać.
Margo jej zazdrościła. Oczywiście. Zazdrościła każdej ciężarnej, każdej mamie, ale pogodziła się z tym, że w najlepszym wypadku uda im się zaadoptować dziecko. Dlatego od pewnego czasu chętniej towarzyszyła Scarlett podczas odwiedzin w Domu Dziecka. Wierzyła, że ich synek lub córka, ich dziecko gdzieś się znajdowało i czekało na nich. Nie sądziła, że to stanie się tak szybko. Nie myślała nawet o tym, jadąc tam tego ranka. Niosła karton rozglądając się po korytarzu i oglądając rysunki dzieci, a Scarlett dziarsko maszerowała przed nią. Powiedziała jej, że tej nocy spała może trzy godziny, bo Nell bolał brzuszek, ale wydawało się, że tryskała energią i radością. Margo bardzo jej tego zazdrościła, ale tą dobrą zazdrością. Scarlett zasługiwała na wszystko, co miała. Margo miała tylko trzydzieści dwa lata, ale czuła się, jakby dobiegała setki. Nie zawsze, ale czasem, gdy za dużo myślała, tak właśnie się działo. Weszły do świetlicy, gdzie jedna z opiekunek Silvie, czekała już z częścią dzieci. Postawiła karton na stoliku, Scarlett resztę pakunków. Jej szwagierka witała się z dziećmi, a ona przyglądała im się. Zastanawiała się, czy pokochałaby któreś z nich? Czy mogłaby wszystkie? Czy nie była w stanie kochać żadnego? Czy mogła być mamą? Czy umiała nią być?
I wtedy zobaczyła jego. Małego czarnookiego chłopca, który siedział w kącie, obracając w dłoniach samochodzik. Serce Margo pękło. To był ich synek. To ich kochane maleństwo. Zawładnęły nią tak silne emocje, że aż musiała wyjść. Przytrzymując się ściany na korytarzu próbowała uspokoić oddech. Przymknęła oczy, ale widziała go. Smutnego i samotnego, tak bardzo skrzywdzonego.
Daniella, kolejna z opiekunek prowadziła grupę starszych wychowanków. Weszli do środka, a ona podeszła do Margo. Popatrzyła na nią zmartwiona.
- Dobrze się czujesz? – zapytała, delikatnie dotykając jej ramienia.
- Zobaczyłam go – wyszeptała, nie patrząc na kobietę.
- Kogo? – zdziwiła się i zajrzała do świetlicy. Margo zasłoniła dłonią usta, nie mogąc wypowiedzieć, ani słowa. Z trudem powstrzymywała płacz. – Kto tam jest, Margo? – opiekunka wydawała się coraz bardziej zaniepokojona.
- Mój syn, Dani – wyszeptała, spoglądając na kobietę, której twarz momentalnie rozjaśnił uśmiech. Znała sytuację Margo, obserwowała ją i mogła mieć pewność, że nie targały nią krótkotrwałe emocje, współczucie, czy chwilowy zachwyt nad jakimś dzieckiem. Daniella znała Margo od około roku, wiedziała, że bardzo racjonalnie podchodziła do wizyt w ich placówce. Nie robiła złudnych nadziei ani sobie, ani dzieciom. Zachowywała się serdecznie, ale z dystansem. Taka reakcja u niej to coś nowego. – Boże, nie mam prawa tego mówić – zasłoniła twarz dłońmi, starając się złapać równy oddech. – Nie mogę. Nie mam prawa. Co Gustav na to?
- Spokojnie, Margo. Nie robisz niczego złego – uspokajała ją. –  Wskaż mi go, a powiem ci coś o nim. – Margo odetchnęła kilka razy, zamknęła i otworzyła oczy, po czym odetchnęła znów. Stanęła w drzwiach i spojrzała na miejsce, gdzie wcześniej siedział ten chłopiec. W tej samej chwili Scarlett uklękła przy nim. Kucanie z jej ogromnym brzuchem było już niemożliwe. Mówiła coś do niego. Wydawało się, jakby nie znała go wcześniej. A on wpatrywał się w samochodzik, który tak mocno ściskał.
- To ten, przy którym siedzi Scarlett – odpowiedziała, a twarz Danielle rozpromieniła się czułością.
- To Adam, ma trzy latka i mieszka z nami od miesiąca. Nie znamy jeszcze dokładnie jego historii, czekamy na wynik śledztwa. – Margo przytaknęła, wpatrując się w dziecko. – Jest jednak coś, co powinnaś wiedzieć.
- Ktoś chce go już adoptować? – zapytała zaniepokojona.
- Nie – zaprzeczyła. – Adam ma siostrę. Urodziła się trzydziestego sierpnia, nie ma jeszcze miesiąca. Wiem tylko, że Adam trafił do pogotowia opiekuńczego, kiedy jego mama znalazła się w szpitalu. Umarła przy porodzie, była totalnie pijana. – Ta opowieść zmartwiła Margo, ale wiedziała jedno. Znalazła swojego dziecko. Co jeśli Gustav nie poczuje tego samego?

Włożyła naczynia do zmywarki. To ich fast food day. Zgadzali się z Gustavem, żeby raz na jakiś czas pozwalać dzieciom wybierać menu na obiad. Niezdrowe menu. Tym razem trafiło na pizzę. Starali się ograniczać puste kalorie, ale byli tylko ludźmi, a jej zacny mąż lubił zjeść. Pakował ich bagaże do auta. Najpierw planowali kino, a potem relaks przy grillu u Kaulitzów.
- Adam, przyprowadź siostrę! Musimy się zbierać – krzyknęła, stając przy schodach, po czym poszła do łazienki skontrolować swój wygląd. Makijaż był okej, ale upaćkała się sosem. Musiała zmienić bluzkę, więc chcąc nie chcąc, udała się do sypialni, żeby znaleźć coś na przebranie. Beżowa bluzka z rękawem trzy czwarte, która nie wymagała prasowania, kwalifikowała się świetnie, więc wciągnęła ją na siebie i ruszyła na poszukiwania swoich dzieci. Adama nie było w pokoju, więc zajrzała do córki. Zastała jedną z tych scen, które miękczą serce rodzica. Synek klęczał na jednym kolanie przed siostrą i wiązał jej buty. Miał jedenaście lat, a Rosalie osiem, jednak wciąż miała pewne problemy ze sznurowaniem. Wpatrywała się w ten proces ze skupieniem, wysuwając przed siebie najpierw jedną nogę, a potem drugą. Szepnęła coś do brata, a on się roześmiał. Tamten dzień w Domu Dziecka zmienił ich życie.

Jeszcze tego samego dnia opowiedziała o wszystkim Gustavowi. Następnego odwiedzili placówkę i zobaczył z daleka ich synka. Bardzo bała się, że spojrzy na nią z zawodem i powie, że to dla niego za dużo, że niczego nie poczuł. Tego popołudnia Adam bawił się sam, z resztą, jak co dzień. Miał ciemne oczy i jasnoblond włosy. Wyglądał jak smutny aniołek. Gustav wpatrywał się w niego chwilę, która rozrywała serce Margo na kawałki. A potem zapytał: myślisz, że nas polubi?

Nie było żadnego nagłego happy endu, ani cudownego rozlewu miłości. Zanim Adam zgodził się porozmawiać z nimi w towarzystwie opiekunki, minęło kilka tygodni. Nim oswoili go ze sobą i uwierzył, że go pokochali – kilka miesięcy. Pojawili się w domu dziecka spędzając czas w świetlicy. Gustav zreperował kilka usterek. Musieli bardzo uważać na pozostałe dzieci, żeby nie dawać im fałszywej nadziei, żeby nie przeszkadzać i nie burzyć ładu ich życia. Z Rosalie było łatwiej. Nie miała nawet imienia. W szpitalu nazwano ją typowo: Marie, ale Margo i Gustav zmienili jej imię. Najpierw nieoficjalnie, a dopiero przy adopcji formalnie. Mogli nosić ją i przytulać, oswoiła się bardzo szybko, bo miała tylko kilka tygodni. Margo przesiadywała z nią tak długo jak tylko mogła. Karmiła ją, przebierała i kąpała. Wtedy miała wrażenie, że zaczyna żyć. Z Adamem to był długi i żmudny proces, bo nie ufał nikomu. Silvie i Dani to jedyne osoby, które do siebie dopuszczał. Zbliżali się do niego krok po kroku. Przekonywali go do siebie, aż wreszcie po ponad pół roku zobaczyli, jak uśmiechnął się na ich widok i przybiegł przytulić się na powitanie. To był jeden z najlepszych dni w ich życiu. Rok i kilka tygodni po tym, jak pierwszy raz zobaczyła Adama, byli już w komplecie i spędzili swoje pierwsze wspólne święta. Jako rodzina.
- Mamo, patrz! – Rosalie podbiegła do niej i okręciła się wokół własnej osi. Miała na sobie granatową, rozkloszowaną sukienkę z krótkim rękawem, jasnoróżowe rajstopy i białe conversy. Sama się szykowała i Margo obawiała się, że będzie gorzej.
- Piękna dziewczyna! – pochwaliła i chwytając ją za rękę, po raz kolejny okręciła ją wokół. – Załóż sweter albo kurtkę jeansową, bo wcale nie jest aż tak ciepło.
- Ja biorę bluzę – wtrącił chłopiec, zakładając ją na potwierdzenie swoich słów. Generalnie był bardzo pomocny. Kiedy widział, że rodzice nie radzili sobie z jego młodszą siostrą, wspierał ich poprzez jedzenie marchewki, gdy ona nie chciała; zakładał ostentacyjnie skarpety, gdy było za zimno na bose stopy, a ona upierała się przy swoim i w wielu innych, podobnych sytuacjach. Miał chwile buntu, jak każde dziecko, ale Margo nie mogła powiedzieć, żeby sprawiał większe problemy, czego siłą rzeczy bali się, nie znając jego korzeni. Być może to niewłaściwe z ich strony, ale tak samo, jak pokochali te dzieci, tak bali się, co przyniesie dla nich przyszłość. Póki co cieszyli się wychowywaniem wspaniałego rodzeństwa, które choć było nie ich z urodzenia, to na pewno należało do nich z miłości.
- Wzorowo – Margo uśmiechnęła się do chłopca i zmierzwiła jego włosy, gdy przechodził obok.
- Mamo! – jęknął, dopadając do lustra i poprawiając fryzurę.
- Czy mam ładne kucyki? – Rosalie natychmiast przypomniała sobie o swojej fryzurze, nie chcąc w żaden sposób odstawać od brata. Margo poprawiła dwie sterczące kitki na głowie córki. Rosie była na etapie dwóch: kitek, warkoczy, koczków, czegokolwiek. Ważne było, że dwa oraz kolor adekwatny do dnia tygodnia. Była bardzo skrupulatna, co do tego. Margo, co rano realizowała jej fryzjerskie wizje. Zrezygnowała z posady w Durand Corporation, gdy tylko było pewne, że dzieci trafią do nich. Nie żałowała ani jednego dnia. Patrzyła, jak rozwijała się Rosie i nie musiała już nikomu zazdrościć, ani Scarlett, ani Julie, ani Liv, ani Rainie, bo też była matką i to pełnoetatową. Dziękowała Bogu za każdy dzień z dziećmi, bo były spełnieniem jej niemożliwych marzeń.
- Masz piękne kucyki – odpowiedziała, a córeczka niczym rasowy źrebak pokłusowała na parter, skąd wołał ich Gustav. Margo podniosła z podłogi kwiecistą sukienkę, która najwyraźniej nie spełniła oczekiwań Rose i wyszła z pokoju, zaglądając jeszcze do Adama, u którego panował porządek. Zeszła na dół, gdzie Gustav właśnie wychodził z łazienki.
- Dzieciaki siedzą już w aucie – odparł, nim zdążyła zadać pytanie i uśmiechnął się do niej, po drodze kradnąc jej całusa. Zamykając dom, miała na ustach uśmiech. Tak właśnie teraz wyglądało jej życie.
*

Candy, bębniąc palcami w kierownicę, czekała, aż brama wjazdowa raczy się otworzyć. Z tyłu dwa sześcioletnie potwory, z którymi podobno była spokrewniona, spierały się o coś. Marzyła o rodzeństwie, ale w chwilach takich ja te, wolałaby pozostać jedynaczką. A wszystko przez to, że na treningu byli w przeciwnych drużynach. Brian wygrał, a Alan przegrał i dogryzali sobie w swój sześciolatkowy sposób.
- Jesteś gorszy, niż moje auto bez kółek – zawyrokował Brian. Był młodszym z bliźniąt. Urodził się szesnaście minut po bracie, jednak ani trochę nie ustępował mu w niczym. Był zupełnie, jak Bill. Wszędzie go pełno, rozgadany, najpierw robił, a potem myślał. Alan wytknął mu język i splótł ręce na piersi w geście obrazy.
- Chłopcy! – zagrzmiała Candy. Była dziewiętnaście lat starszą siostrą. Marzyła o rodzeństwie i wiadomość, że mamie wreszcie udało się zajść w ciąże, była dla niej jak dopust Boży. Wybierała się na studia, zostawiając rodziców z pieluchami. Mogli wreszcie skupić się na kimś innym, niż ona. Po narodzinach chłopców zasmakowała wolności. Nie mówiąc o tym, że Bill i Rainie wreszcie doczekali się wspólnego dziecka. Gdy okazało się, że owe dziecko miało swoją kopię, był to szczyt radości. Wcześniej była trzy razy w ciąży, ale poroniła. Po nich też próbowali jeszcze dwa razy, bo marzyła im się jeszcze córeczka, ale lata z Hansem, a przede wszystkim to, że ją bił, zostawiły swój ślad. Całe szczęście, że tą jedną ciążę udało się donosić. Cierpienie, które przynosiły kolejne straty było nie do opisania, gdy u Scarlett i Toma rodziły się zdrowe dziewczynki. Ironia. Nigdy nie można mieć wszystkiego. Kochała swoich braciszków, wyczekanych i wychuchanych, bo na ogół byli cudowni, ale tego dnia wiosna musiała na nich źle wpływać, bo wciąż psocili.
- Brian jest brzydki – poskarżył się Alan. Candy popatrzyła w lusterko na bramę, która tym razem zamykała się za nimi i na braci.
- Panie B. dlaczego taki jesteś? Tata cię uczy, że raz się wygrywa, a raz przegrywa. Jak graliśmy w piłkę wczoraj, to ja przegrałam. Alan ścigał się z Nicole i też przegrał, przecież tak się czasem dzieje, ale to nie czyni nikogo gorszym. Następnym razem możesz przegrać. Chcesz, żeby Alan śmiał się z ciebie? Odpuść, bo inaczej będę musiała powiedzieć mamie – postraszyła go, mając nadzieję, że to wystarczy.
- Nie możesz, ABC trzyma się razem! – spojrzał na nią spod czoła, piorunując czekoladowymi oczami. Wywróciła własnymi. To ona wymyśliła Team ABC. Swoją drogą to dziwny zbieg okoliczności, że ich imiona zaczynały się na pierwsze litery alfabetu.
- Pewnie, że ABC trzyma się razem, ale musi być grzeczne – zaparkowała pod garażem, powoli zbierając swoje rzeczy. – Odepnijcie pasy – poleciła, nim wysiadła. Otworzyła tylne drzwi swojej Toyoty i czekała, aż bracia wysiądą. Alan pierwszy, ściskając swój plecak - tygrysa, a Brian za nim. Jego plecak był wilko-psem. Obaj mieli w nich wodę i ciasteczko, w razie gdyby byli głodni. Ich piłkarski sprzęt znajdował się w bagażniku i to ona pełniła rolę tragarza. Candy jeździła z nimi na treningi, kiedy tylko mogła, bo wtedy te soboty były ich. Poświęcała je braciom, bo w tygodniu pracowała i studiowała. Dzięki temu jej mama i Bill mieli czas dla siebie. Nie wnikała, co wtedy robili. Wyjmowała torbę z bagażnika, zerkając na bliźniaków. Warto dodać, że byli jednojajowi. Perfekcyjnie identyczni. Chyba jeszcze bardziej niż Bill i Tom. Brian zmiękł. Widziała po tym, jak przydeptywał, zerkając na Alana, który odwrócił się do niego plecami. Wierzyła w niego, bo był dobrym chłopcem. Nie zawiodła się. Podszedł do Alana i powiedział mu coś, po czym przybili żółwia. Uśmiechnęła się i zatrzasnęła pokrywę bagażnika.
*

Jessica i Candy zajmowały się kuchnią, Scarlett jedynie kosztowała i oceniała. Tom przyniósł drewno na ognisko i przygotował je do rozpalenia, podobnie zrobił z grillem. Potrzebowali duże powierzchnie do przygotowywania jedzenia, gdy gościli tylko swoje rodzeństwo, nie mówiąc o reszcie rodziny. Razem z dziećmi to ponad trzydzieści osób, a do tego jeszcze Theo narzeczony Jessici i Jack chłopak Candy. Przygotowanie jedzenia dla takiej armii to trudne logistycznie przedsięwzięcie. Bill, Tom, Theo i Jack już rozstawiali stoły i ławki za domem. Niebawem mieli rozpalać. Scarlett rozsiadła się na stołku przy blacie i wsparła na nim łokcie.
- Królestwo za masaż stóp – sapnęła.
- Dla ciebie Tom przydźwigał szezlong, żebyś miała wygodnie – powiedziała Jessica.
- Niech się stara, skoro zrobił – odpowiedziała, wzruszając ramionami.
- Co tata zrobił? – zapytała Nicole, wkraczając do kuchni po kolejną porcję keczupów i sosów.
- No tata zaplanował tego dzisiejszego grilla, więc musi się postarać, żeby wszyscy mieli miejsca – odpowiedziała, nieco mijając się z prawdą. Jess i Candy zaśmiały się pod nosem, mieszając sałatki.
- Mogłyśmy kupić sałatki i gotowe mięso, zamiast teraz doprawiać te tony jedzenia – westchnęła Candy. Wrzuciła do miski czerwona paprykę i zabrała się za krojenie żółtej.
- Saoirse mówiła, że przyjdzie pomóc, Rainie też. Pewnie plotki ją zatrzymały – stwierdziła Scarlett.
- Jestem, jestem! – krzyknęła Rainie. – Moje młodsze latorośle przypilił pęcherz i byłam im niezbędna – umyła ręce i sięgnęła deskę i nóż dla siebie. – Całe szczęście, że ty już radzisz sobie sama, Cukiereczku – westchnęła, na co Candy roześmiała się w głos. W październiku kończyła dwadzieścia pięć lat.
- Dajcie mi deskę, posiekam coś – poprosiła Scarlett i zaraz rozprawiała się z ogórkiem kiszonym. – Z kim jest Lily? – zagadnęła po chwili, przypominając sobie o najmłodszej pociesze.
- Wzięła we władanie Davida i nosi ją na barana po całym ogrodzie – odpowiedziała Rainie, uśmiechając się pod nosem.
- Jestem i ja! – krzyknęła Liv, wkraczając do pomieszczenia. – Właśnie zdałam sobie sprawę, że nasze małe, spontaniczne spotkania to takie małe wesela. Całe szczęście, że macie taki wielki dom, bo inaczej trzeba byłoby za każdym wynajmować salę – stwierdziła, myjąc ręce, a potem zajęła się układaniem mięsa w misach, żeby można było zanieść je na grilla. – Ale lubię to. Spotykamy się w kuchni i możemy plotkować do bólu, o tym jakie mamy fantastyczne, najzdolniejsze i najmądrzejsze dzieci, słuchać o spuchniętych kostkach Scarlett, podbojach Candy, wspaniałości Theo i kolejnej romantycznej wyprawie, którą zorganizował Bill i te pe. To cudowne – westchnęła. Scarlett popatrzyła na siostrę i uśmiechnęła się. Musiała mieć jakiś czułostkowy dzień, skoro zdecydowała się na takie wyznanie. Zjadła kawałek ogórka, ale nawet jego kwaśność nie odjęła ani trochę słodyczy tym chwilom. 

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo